Maggie Cox
Ucieczka z Wall Street Tłumaczenie: Maria Nowak
ROZDZIAŁ PIERWSZY Ktoś zadzwonił do drzwi. Dzwonek wypełn...
11 downloads
18 Views
641KB Size
Maggie Cox
Ucieczka z Wall Street Tłumaczenie: Maria Nowak
ROZDZIAŁ PIERWSZY Ktoś zadzwonił do drzwi. Dzwonek wypełnił ciche wnętrze domu miłym dla ucha, staroświeckim odgłosem gongu. Lara, która siedziała w kuchni, pokrzepiając się filiżanką mocnej, świeżo zaparzonej herbaty, zadrżała, przeszyta nagłym, lodowatym dreszczem. O Boże, nie. Kolejnej złej wiadomości nie zniesie. Zesztywniałymi palcami odstawiła filiżankę na blat stołu z masywnego, dębowego drewna, przy którym przez lata jej rodzina zbierała się co dnia, żeby pić herbatę, posilać się, śmiać i gadać o wszystkim i o niczym. Teraz kuchnia pogrążona była w nienaturalnej, martwej ciszy, która potęgowała poczucie samotności, wyolbrzymiała każdą obawę. Lara nie przypuszczała, że pobyt w domu rodziców okaże się aż tak trudnym wyzwaniem. Matka i ojciec wrócą tu, kiedy ich pobyt na południu Francji dobiegnie końca. Oby w tym czasie zdołali odzyskać choć trochę sił i ducha. Jej ukochany starszy brat nie wróci tu już nigdy. Choć od pogrzebu minęły ponad dwa tygodnie, wciąż nie mogła uwierzyć, że Sean odszedł. Historia jego życia była tragicznie krótka – studiował ekonomię, uzyskał dyplom z wyróżnieniem. Potem, wciąż młody i wolny, zamiast poświęcić się karierze, postanowił zrobić coś dla świata. Pojechał do Afryki, żeby działać jako wolontariusz. Uczył prostych, niewykształconych ludzi, jak radzić sobie w zawiłym świecie finansów. Pokochał tę pracę, i choć czas płynął, nie chciał słyszeć o innym zajęciu. Na wszystko jeszcze przyjdzie pora, mawiał. Mylił się. Złapał malarię i już nie wyzdrowiał. Wydawało się niewiarygodne, że w dwudziestym pierwszym wieku malaria może się okazać śmiertelna. Wydawało się absolutnie niemożliwe, że Sean… umarł. Wciąż miała wrażenie, że za chwilę jej brat stanie w progu, mówiąc wesoło: „Stawiamy czajnik na kuchni, siostra! Mógłbym zamordować za filiżankę herbaty!”. Zacisnęła powieki, kiedy proste wspomnienia codziennych chwil przyniosły kolejną falę łez. Brat nie żył. Ta świadomość bolała nieznośnie, uporczywie, jak jątrząca się rana. Dzwonek zadźwięczał znowu, wyrywając kudłatego Barneya z porannej drzemki pod kuchennym stołem. Szczekając donośnym basem, retriver ruszył ku drzwiom wejściowym, więc Lara, chcąc nie chcąc, zrobiła to samo. Zerknęła na zegar z kurantem. Dochodziło wpół do dziewiątej. Kto to mógł być o tak wczesnej porze? Niepokój sprawił, że splotła ramiona, otulając się szczelniej ulubionym swetrem z miękkiej, szarej wełny. To prawdopodobnie po prostu listonosz, powiedziała sobie. Nie ma najmniejszego powodu do obaw. Blask słonecznego poranka rozświetlał kolorowe szybki w wiktoriańskich drzwiach i wypełniał
niewielki, wyłożony drewnem hol mozaiką jasnych, barwnych plam. Lara ostrożnie wyjrzała na zewnątrz przez witrażowe okno. Człowiek stojący na ganku na pewno nie był listonoszem. Choć przez grube szkło widziała tylko zarys sylwetki, nie mogła się mylić. Obcy – ciemno odziany, wysoki mężczyzna – stał przed drzwiami nieruchomo, z lekko pochyloną głową. Larze wydawało się, że wyczuwa skupione napięcie bijące z całej jego postaci, od szerokich ramion aż po długie i mocne, lekko rozstawione nogi. Położyła dłoń na klamce i zawahała się. Przybysz nie wyglądał też na sąsiada ani na znajomego rodziców, który postanowił wpaść z niezapowiedzianą wizytą. Może nie była do końca na bieżąco, jeśli chodziło o tutejsze życie towarzyskie. Wyprowadziła się z domu jakiś czas temu, kiedy dostała pracę bibliotekarki na uniwersytecie, i od tamtej pory wpadała tu tylko w czasie wakacji. Nie sądziła jednak, by matka i ojciec przez ten czas nabrali zwyczaju przyjmowania eleganckich biznesmenów w porze porannej herbaty. A stojący przed drzwiami mężczyzna nie sprawiał wrażenia człowieka, który chciał wpaść do znajomych na chwilę rozmowy. Stał niemal na baczność i z determinacją naciskał przycisk dzwonka. Z całą pewnością przywiodła go tutaj jakaś oficjalna sprawa. Lara zmrużyła oczy. Czyżby jeszcze jeden rzeczoznawca, nasłany przez firmę ubezpieczeniową, który będzie szukał dziury w całym, żeby tylko nie wypłacić rodzicom pieniędzy z polisy Seana? Kogoś takiego nie wpuści za próg. Poda się za gosposię, powie, że państwa nie ma w domu. Omiotła spojrzeniem swoje odbicie w lustrze – ubrana w znoszone dżinsy, biały top i kardigan z naturalnej wełny, boso, z włosami związanymi w niedbały węzeł, z powodzeniem mogła uchodzić za pomoc domową. Jeśli trzeba, będzie udawała głuchą i nierozgarniętą. Zacisnęła usta w wyrazie nieufnej wrogości i z impetem otworzyła drzwi… W następnej chwili cała jej determinacja wyparowała pod wpływem nagłego wzruszenia. Tylko jeden człowiek na świecie miał oczy tak intensywnie niebieskie, tak piękne, że gdy w nie patrzyła, brakowało jej tchu. Tylko jeden człowiek miał twarz o rysach groźnego archanioła, a w kącikach ust przyczajony uśmiech wesołego diabła. Długie lata, które minęły, odkąd widziała go po raz ostatni, nagle po prostu znikły, stopione siłą jego spojrzenia, jak gdyby trwały tyle, co jedno uderzenie serca. Jej serce zawsze biło dla niego. Tylko dla niego. Już dawno pogodziła się z myślą, że nigdy nie wykuruje się z głupiutkiego, dziewczęcego zauroczenia tym mężczyzną, które dopadło ją, gdy miała szesnaście lat. Zauroczenia, notabene, zupełnie nieodwzajemnionego. Gabriel Devenish, najlepszy kumpel brata z czasów studenckich, uważał Larę po prostu za dziecko, małą siostrzyczkę Seana, a więc osobę całkowicie niedostępną i, mówiąc wprost, aseksualną. Pech, doprawdy, że właśnie w nim zakochała się bez pamięci. Opłakała już dawno tę nieszczęśliwą miłość, pogodziła się też z tym, że nie zobaczy już obiektu swoich młodzieńczych westchnień. Drogi Seana i Gabriela rozeszły się dawno temu. Brat powiedział jej kiedyś, że Gabriel wyjechał do Nowego Jorku, na podbój świata wielkich finansów. Podobno
odniósł spektakularny sukces. Ciekawe, że Sean mówił to takim tonem, jak gdyby było mu żal przyjaciela… Tak czy inaczej, Larze nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z myślą, że jej słabość do tego mężczyzny, którego wciąż widywała w snach, jest pamiątką beztroskich, szczenięcych lat, na tej samej zasadzie, co wciąż jeszcze widoczna blizna na kolanie, której dorobiła się podczas szalonych, rowerowych eskapad. Czas mijał, Lara żyła swoim życiem, a Gabriel był tylko wspomnieniem. Aż do dzisiejszego ranka. Oto stał przed nią, we własnej osobie. Patrzyła na niego bez słowa, szeroko otwartymi oczami. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, ale to było i tak bez znaczenia, bo głos na dobre uwiązł jej w gardle. Zbyt była pochłonięta tym, co widziała. Przez ostatnie lata zmienił się wyraźnie, jak gdyby czas i życiowe doświadczenia zahartowały go, jak ogień hartuje stal. Uroczy chłopak przeobraził się w pięknego, silnego mężczyznę. Miał na sobie garnitur z ciemnego, subtelnie prążkowanego materiału, który musiał być szyty na miarę, bo idealnie podkreślał sylwetkę, jakiej nie powstydziłby się grecki olimpijczyk. Pamiętała, że zawsze był znakomicie ubrany, nawet w czasach studenckich, kiedy mógł sobie pozwolić jedynie na zakupy w second handach. Zmysł elegancji miał po prostu we krwi – prawdopodobnie gdyby żył w epoce jaskiniowców, w skórze niedźwiedzia wyglądałby o niebo lepiej niż współplemieńcy. Lara westchnęła bezwiednie, kiedy poczuła zapach męskiej wody kolońskiej, zmysłową kompozycję nut ziemi i morza. Wciąż milcząc, wpatrywała się w przybysza, niepewna, czy przypadkiem nie śni. Zamrugała, i gdy zdała sobie z tego sprawę, omal nie wybuchnęła śmiechem. Jeśli chciała sprawiać wrażenie nierozgarniętej, udało jej się to po mistrzowsku. Najwyższy czas wziąć się w garść. – Witaj – zaczęła. – Przepraszam, czy zastałem państwa Bradley? – zapytał on w tym samym momencie. – Jestem… byłem przyjacielem rodziny. Wiem, że pora jest wczesna, ale właśnie przyleciałem z Nowego Jorku i chciałem, nie zwlekając, złożyć kondolencje z powodu śmierci ich syna. Wstrzymała oddech. Gabriel jej nie rozpoznał. Nie mogąc zdecydować, czy czuje rozczarowanie, czy ulgę, zerknęła na niego spod rzęs. Tyle wspomnień wiązało się z tym człowiekiem. Spotkała go po raz pierwszy w piękne, czerwcowe popołudnie trzynaście lat temu. Skończył się semestr na uniwersytecie i Sean wrócił do domu, przywożąc ze sobą kolegę, którego zaprosił na lato. Lara była wtedy nieśmiałą, chudą jak patyk szesnastolatką. Właśnie zdała do drugiej klasy liceum, i nie znała większych przyjemności niż jazda konna w miejscowym klubie, gra na flecie poprzecznym i treningi dziewczęcej drużyny pływackiej. Gabriel sprawił, że obudziła się w niej kobieta – zmysłowa, odważna i romantyczna. Zbyt odważna. Podczas którejś z wakacyjnych imprez, które Sean z ochotą urządzał pod nieobecność rodziców, Lara wypiła kilka kieliszków wina i zapomniała o nieśmiałości. Puszczono
muzykę, więc rzuciła się w tany – a gorące rytmy chyba od urodzenia miała we krwi. Ktoś objął ją w talii mocnym ramieniem, okręcił w piruecie, aż świat zawirował jej przed oczami. Kiedy tancerz zakończył obrót, przyciskając ją do swojej szerokiej piersi, uniosła głowę i napotkała intensywnie niebieskie spojrzenie Gabriela. Jej kolana zmiękły, a w głowie odezwały się anielskie chóry. Nieposkromiona wyobraźnia nastolatki kazała wierzyć, że ich dwoje połączy wieczna, szczęśliwa miłość. W przypływie straceńczej odwagi objęła jego kark ramionami, wspięła się na palce i wyznała, że uważa go za kogoś wyjątkowego. I że bardzo, naprawdę bardzo go lubi. Potem opuściła powieki i uniosła ku niemu twarz, czekając na pocałunek. Ten pocałunek. Bądź moja na zawsze – miały prosić bez słów jego usta. Tak, och, tak – odpowiedziałaby mu bez wahania. Lara zdążyła sobie jeszcze wyobrazić, że odtąd żyliby długo i szczęśliwie. Najpierw byłyby szalone randki, potem wzruszająca chwila zaręczyn. Wyruszyliby razem na podbój świata. Wiedziała, z niezachwianą pewnością czystej intuicji, że tak samo patrzą na życie. Ich pragnienia byłyby zgodne, ich miłość – wyjątkowa i twórcza. Uśmiechając się bezwiednie, myślała właśnie o ślubie, który byłby najpiękniejszym dniem w jej życiu. Oczami duszy widziała rozsłonecznioną nawę kościoła, długą, białą suknię z uroczej, staroświeckiej koronki, całe morze kwiatów i jego, czekającego na nią przy ołtarzu… gdy nagle zdała sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Spodziewany pocałunek… nie nastąpił. Gorzej, poczuła, że ramiona Gabriela sztywnieją; delikatnie ujął ją za barki i odsunął od siebie. Uniosła powieki i zobaczyła, że jej ukochany marszczy brwi, a w oczach ma wyraz głębokiego zakłopotania. A potem, jakby tego było mało, przeprosił ją! Wyznał, że się zapomniał i zachował o wiele zbyt śmiało. Zapewnił, że nigdy, przenigdy nie wykorzystałby sytuacji i nie postąpił niewłaściwie wobec małej siostrzyczki przyjaciela, a potem mrugnął do niej, i z uśmiechem, który nie miał w sobie absolutnie nic romantycznego, pocałował ją… w czubek nosa. Jej rozczarowanie było tak wielkie, że zaniemówiła. Kiedy Gabriel oddalił się, na odchodnym rzucając pojednawczym tonem, że Lara świetnie tańczy, ochota na pląsy przeszła jej jak ręką odjął. W duchu wymyślając sobie od idiotek, powlokła się do swojego pokoju. Jakiś czas później zaczęło ją dręczyć pragnienie, więc z nadzieją, że nie natknie się na niego, przemknęła do kuchni, żeby nalać sobie szklankę wody. I kogóż tam zastała? Oczywiście Gabriela. Nie zauważył jej, bo zbyt był zajęty obłapianiem jakiejś blondynki, która siedziała na kuchennym blacie. Całowali się namiętnie, a ona objęła jego biodra nogami w geście jednoznacznej zachęty. Lara wolała nie czekać, aż tych dwoje przejdzie do jeszcze bardziej zaawansowanej akcji. Chwyciła butelkę mineralnej i wycofała się na paluszkach, czując w gardle gorzki smak łez. Życie było okropnie niesprawiedliwe. Dlaczego ona nie była piersiastą, opaloną na złoto blondynką, tylko niezgrabnym chudzielcem o bladej cerze i włosach czarnych jak atrament? Dlaczego miała dopiero szesnaście lat, i, na domiar złego, była „małą siostrzyczką” Seana? Nie mogła sobie darować, że w chwili słabości wyznała Gabrielowi, co do niego czuje. Cóż za naiwność z jej strony, łudzić się choć przez chwilę, że mógłby
zwrócić na nią uwagę… Czas, oczywiście, złagodził jej złe samopoczucie, ale o przeżytym upokorzeniu nie zapomniała nigdy. Delikatnie mówiąc, nie była wdzięczna Gabrielowi za jego rycerskie zachowanie. Po niechlubnym incydencie pozostał jej uraz, mentalna blizna, która na dobre pozbawiła ją pewności siebie w kontaktach z płcią przeciwną. Nie dowierzała sobie, gdy szło o interpretację niewerbalnych sygnałów, tak ważnych w początkach każdej znajomości. Strach przed kolejnym odrzuceniem zagłuszył jej kobiecą intuicję. Dlatego też żadna z jej późniejszych znajomości nie wyszła poza początkowy etap. Krótko mówiąc, Gabriel Devenish był mężczyzną, o którym nie potrafiła zapomnieć. On natomiast w ogóle jej nie pamiętał… Cóż, nie powinna się dziwić. I nie musiała grać z nim w otwarte karty. Zmarszczyła brwi, obdarzyła go lekko roztargnionym uśmiechem i odezwała się, przekrzywiając głowę: – Gabriel? Gabriel Devenish, prawda? Najlepszy kumpel mojego brata z czasów studenckich? Przykro mi, ale rodziców akurat nie ma w domu… wyjechali na urlop do Francji. Zobaczyła błysk zaskoczenia w jego oczach. Nie odezwał się od razu. Stał nieruchomo, wpatrując się w nią wzrokiem tak skoncentrowanym i intensywnym, że odczuła go niemal jak dotyk. Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca, i nagle zaczęło jej brakować tchu. W tej samej chwili Barney, jak gdyby wyczuwając zmieszanie pani, stanął obok niej i zaczął groźnie szczekać na intruza, demonstrując swój piękny baryton. Kochany zwierzak! W odruchu wdzięczności usiadła na piętach obok psa i objęła ramionami jego kudłaty łeb, z ulgą kryjąc się przed spojrzeniem Gabriela. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. – Już dobrze, Barney. Dobry pies! Dobry pies! – mruczała, głaszcząc gęste czarne futro retrivera. – Lara? Mała siostrzyczka Seana? To ty? – dobiegło ją pełne zdumienia pytanie. Wciąż głaskała psa; nie do wiary, jak bardzo bliskość wiernego zwierzaka potrafiła napełnić ją spokojem, dodać pewności siebie. Kiedy poczuła, że jest gotowa, uniosła twarz ku mężczyźnie i w milczeniu skinęła głową, a potem wyprostowała się, na całą wysokość metra siedemdziesięciu centymetrów wzrostu. – Tak, to ja. Nie wiem tylko, czy przymiotnik „mała” wciąż do mnie pasuje – powiedziała, siląc się na swobodny ton. Lara rozkwitła późno – przed trzynastoma laty była zaledwie podlotkiem, chudym i nieopierzonym. W sumie nic dziwnego, że Gabriel nie rozpoznał jej w stojącej przed nim kobiecie, wysokiej i smukłej, o zdrowo rozwiniętych kobiecych kształtach. – A niech mnie… – urwał i potrząsnął głową. Jego oczy, niebieskie jak krystaliczna, morska toń, wciąż mierzyły ją zdumionym spojrzeniem. – Posłuchaj… dopiero wczoraj dowiedziałem się
o tragedii, która dotknęła waszą rodzinę. Przypadkiem trafiłem na artykuł na temat malarii, która zbiera śmiertelne żniwo w Afryce, nie tylko wśród tubylców… pisano o wolontariuszach z Europy… nie wierzyłem własnym oczom, kiedy zobaczyłem, że wymieniają Seana Bradleya… Lara przygryzła wargę. Mówiono, że czas leczy rany, ale póki co każda wzmianka o Seanie wywoływała przypływ łez. – Tak, Sean umarł na malarię. – Skinęła głową. Z trudem panowała nad drżeniem głosu. – Miesiąc temu. – To musiał być dla ciebie i rodziców potworny cios – powiedział Gabriel cicho, poważnie. – Nie potrafię sobie nawet wyobrazić… – A ja wciąż nie mogę w to uwierzyć – wyznała. – Jednego dnia plotkowaliśmy, jak zwykle, przez Skype’a, Sean opowiadał mi o swojej pracy, gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Nazajutrz nie zadzwonił. Kiedy dwa dni później rodzice, zaniepokojeni, skontaktowali się z misją, w której mieszkał, powiedziano im, że jest ciężko chory. A następnego dnia… – zamilkła i potrząsnęła głową. – Też nie mogłem uwierzyć w wiadomość, że Sean nie żyje. Czytałem, że w zeszłym roku zdobył prestiżową nagrodę za działalność charytatywną – odezwał się Gabriel po chwili milczenia. – Nie mogę sobie darować, że straciłem z nim kontakt, kiedy skończyliśmy studia. – Obraliście różne drogi życiowe, tak bywa – Lara zdobyła się na pocieszający uśmiech. Tak, na pierwszy rzut oka widać było, że Sean i Gabriel, kiedyś nierozłączni, teraz niewiele mieliby ze sobą wspólnego. Jej brat nie dorobił się pieniędzy, nie odniósł sukcesu w wielkim świecie, i prawdopodobnie nie byłoby go stać na szyty na miarę garnitur i ręcznie robione włoskie buty, który to strój Gabriel najwyraźniej uważał za zwyczajny, odpowiedni w podróży. Ale twarz Seana znaczyły zmarszczki w kącikach oczu, które zawdzięczał temu, że ciągle się uśmiechał; chociaż pracował ciężko i żył w trudnych warunkach, był człowiekiem spełnionym i szczęśliwym, a jego wesołość była szczera i zaraźliwa. Zaś Gabriel… Gabriel był bezspornie człowiekiem sukcesu. Zmierzył się z bezlitosnym światem wielkiego biznesu i nie tylko przetrwał, ale dotarł na szczyt. Ale choć miał dopiero trzydzieści parę lat, w gęstwinie jego ciemnych włosów można było dostrzec srebrne nitki. Głębokie bruzdy przecinające czoło nadawały jego twarzy surowy wyraz, jak gdyby zupełnie zapomniał o tym, że kiedyś lubił się śmiać i żartować nie mniej niż jego przyjaciel. Przez ostatnie lata niewiele chyba miał powodów do szczerej, beztroskiej radości. Czyżby na jego przykładzie można było dowodzić prawdziwości maksymy, że pieniądze szczęścia nie dają…? – To bardzo miło z twojej strony, że zechciałeś wstąpić, żeby osobiście złożyć kondolencje. Na pewno przekażę rodzicom, że byłeś. Wiem, że docenią twój gest. Przyjaciele są dla nich bardzo ważni, zwłaszcza w tym trudnym czasie. A teraz… nie chciałabym cię zatrzymywać dłużej, niż to konieczne. Jestem pewna, że masz mnóstwo spraw do załatwienia. Cofnęła się o krok, sugerując, że i jej jest spieszno, żeby zakończyć rozmowę. Za nic w świecie
nie chciała dać mu poznać, jak bardzo jest poruszona tym, że go widzi. Obawiała się, że on wciąż pamięta, jak się zbłaźniła tamtego wieczoru, przed trzynastoma laty. Uznała, że dla nich obojga najlepiej będzie, jeśli pozostanie chłodna i rzeczowa. Ostatecznie, Gabriel nie przyszedł tutaj dla niej. Był tu z powodu Seana, a chciał widzieć się z jej rodzicami. Nie powinna liczyć na nic więcej niż ta jedna chwila rozmowy w progu domu. Gabriel jednak nie ruszył się z miejsca. Pochylił głowę, uniósł dłonie do czoła gestem, który mógł oznaczać zarówno ból, jak i zakłopotanie. – Posłuchaj… nie chciałbym się narzucać, ale może mogłabyś mnie poczęstować filiżanką herbaty? Obiecuję, że nie zabiorę ci dużo czasu. Kiedy znów na nią spojrzał, w jego oczach dostrzegła cień smutku, a może zagubienia? Tyle wystarczyło, żeby jej głupie serce zalała fala czułości. – Ależ jasne, wchodź! – Otworzyła szeroko drzwi. – Dopiero co zaparzyłam pełen imbryk.
ROZDZIAŁ DRUGI Z uczuciem jakiejś niewypowiedzianej ulgi Gabriel przekroczył próg domu, w którym kiedyś bywał częstym i mile widzianym gościem. Lara ruszyła przodem; poszedł za nią przez wyłożony drewnem niewielki hol. Pamiętał, że kuchnia u Bradleyów była duża, uroczo staroświecka, przytulna i pełna pozytywnych wibracji. Żaden projektant wnętrz nie potrafiłby uzyskać takiego efektu, do jakiego tutejsza pani domu doszła przez długie lata codziennej, serdecznej dbałości o rodzinę. Peggy Bradley była wspaniałą kobietą; nic dziwnego, że jej córka też była… niczego sobie. Te kilka kroków, które dzieliły drzwi wejściowe od kuchni, przebył jak zahipnotyzowany, wpatrując się w idącą przed nim Larę. Przemknęło mu przez myśl, że sposób, w jaki materiał prostej, bawełnianej koszulki i nienowych już dżinsów układa się na jej ciele, godny jest dłuta rzeźbiarskiego mistrza. Mała siostrzyczka Seana, kiedyś chuda jak patyk, rozbrykana niczym źrebaczek i tak niewinna, że nie ośmielił się jej tknąć, chociaż bardzo, ale to bardzo trudno mu było się oprzeć jej urokowi, dzisiaj była wspaniałą kobietą – wysoką, smukłą, o cudownie długich nogach, zmysłowej figurze klepsydry i gęstych, lśniących włosach opadających na ramiona. Było mu głupio, że w pierwszej chwili jej nie poznał; prawdopodobnie zbyt był zajęty gapieniem się na jej piersi, których nie maskował luźny szary kardigan. Nie mógł też nie zauważyć, że jej twarz, kiedyś dziecinna, nabrała harmonii rysów. Miała świetlistą cerę, kocie oczy o tęczówkach w kolorze bursztynu i zabawnie szerokie, wrażliwe usta, tak wyrzeźbione, że zdawały się ciągle leciutko uśmiechać. – Siadaj. – Lara szerokim gestem wskazała duży, drewniany stół, otoczony krzesłami o wyplatanych oparciach. Gabriel zatrzymał się w progu. – Nic się tu nie zmieniło – powiedział cicho, wpatrzony we wspomnienia. Lara uśmiechnęła się ciepło, obejmując wzrokiem wnętrze, które znała tak dobrze jak samą siebie. Miedziane rondle wiszące nad wysłużonym drewnianym blatem, warkocze czosnku i pęki ziół zdobiące kuchenny okap, ręcznie malowane talerze wiszące rzędem na ścianie ponad stołem. Parapet dużego okna, z którego rozciągał się widok na kipiący zielenią ogród ciągnący się aż po niedaleką, ciemną linię lasu, zastawiony był doniczkami, w których pani domu hodowała smukły wawrzyn o ciemnych liściach, delikatną bazylię i kędzierzawy, krzepki rozmaryn. Ten dom żył; nie tylko rośliny były tego przejawem. Zwalista lodówka, królująca w kącie kuchni, obwieszona była dziesiątkami zdjęć. Wśród nich wzrok przyciągała zwłaszcza duża kolorowa podobizna Seana, fotka zrobiona ostatniej wiosny, kiedy oboje przyjechali do domu na Wielkanoc. Ogorzały od afrykańskiego słońca, zahartowany ciężką pracą Sean śmiał się serdecznie, przymykając oczy. Widać było wyraźnie ukruszoną górną jedynkę – pamiątkę po meczu koszykówki, podczas którego on
i Gabriel wpadli na siebie podczas zaciekłej walki o piłkę. – Rodzice raczej nie przepadają za zmianami – odezwała się, widząc, że Gabriel wpatruje się w zdjęcie jej brata. – Sam wiesz, jacy są staromodni. Teraz… odkąd Sean nie żyje, wydają się bardziej niż kiedykolwiek przywiązani do wszelkich pamiątek. Czując, że łzy znowu napływają jej do oczu, szybko chwyciła czajnik i odwróciła się, żeby postawić go na kuchni. Potrzebowała chwili na opanowanie emocji. – Jaką chcesz herbatę? – rzuciła, sięgając po kubek. – Zapomniałaś już, jaką pijam? – udał rozczarowanie. – A ja wciąż pamiętam, że przepadałem za herbatą, którą mi parzyłaś. Chyba tylko twoja mama potrafiła zrobić lepszą. – To miło, że pamiętasz. – Obróciła się z uśmiechem, a kiedy włosy spłynęły jej na twarz ciemną, lśniącą kurtyną, odruchowo założyła je za ucho. Gabriel wpatrywał się jak urzeczony w jej długie, smukłe palce. – Ja… – Nie! Nic nie mów! – Uniosła dłoń, a on, zaskoczony, zamilkł. – Po prostu usiądź wygodnie, rozgość się i odpocznij, a ja przygotuję ci herbatę. Spróbuję zrobić dokładnie taką, jaką lubisz. Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech i skinął głową. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, że ma się rozgościć. U Bradleyów zawsze czuł się jak u siebie w domu. Co było ciekawe, bo swojego domu właściwie nigdy nie miał. Owszem, wuj, który go wychowywał, zapewnił mu wikt, opierunek, a także wszelkie luksusy, o jakich mógł zamarzyć chłopiec. Ale zwyczajną, ludzką bliskość i rodzinne ciepło poznał dopiero, kiedy kumpel ze studiów zaczął go zapraszać do siebie. Gabriel sam nie wiedział, dlaczego wolał jeździć z Seanem na angielską prowincję, niż nurkować na Malediwach w towarzystwie zamożnych znajomych wuja. Dopiero z perspektywy czasu zrozumiał, co go ciągnęło do Bradleyów. Ciepła, przyjazna atmosfera, lekkie rozmowy, pełne niewymuszonego humoru i szczerej życzliwości. Otwartość ludzi, którzy byli naturalni, bez śladu snobizmu czy pretensjonalności, i polubili go, ot tak, po prostu, nie pytając na wstępie, z jakiego środowiska pochodzi, jakim samochodem jeździ ani czy jest bywalcem najmodniejszych adresów na świecie. Rodzice Seana mieli coś, czego nie można było kupić za pieniądze – udane małżeństwo, kochającą się, zżytą rodzinę, prawdziwy dom. Pani Bradley, serdeczna i szczera, nie kryła współczucia, kiedy dowiedziała się, że Gabriel wychowywał się u wuja – milionera, który był tak zajęty pomnażaniem majątku, że rzadko kiedy bywał w domu, powierzając siostrzeńca opiece obcych, mniej lub bardziej troskliwych niań. Co z tego, że uczył się języków na najdroższych kursach, grał w tenisa, golfa, a nawet polo, zjeździł pół świata, znał wszystkie chyba stacje narciarskie i ośrodki sportów wodnych o najwyższym standardzie… skoro nigdy nie usiadł z ojcem i matką przy stole, żeby zjeść zwyczajną kolację? Co z tego, że był obsługiwany błyskawicznie, sprawnie i bez zarzutu, skoro otaczali go nieznajomi, którzy robili to dla
pieniędzy? – Czy zrobić ci grzanki do herbaty? Jest konfitura z róży, mama usmażyła tej wiosny. Drgnął, jak wyrwany z transu. Oto siedział w zacisznej kuchni, gdzie każdy szczegół nieco przypadkowego, praktycznego wystroju składał się na wrażenie ciepła i przytulności, a prześliczna młoda kobieta pytała go z czułym uśmiechem, czy chciałby grzanek z domową konfiturą. To chyba musiał być sen, piękny sen o jakimś innym życiu w paralelnym świecie, gdzie byłby kimś innym, dokonał innych wyborów, wiódł inną egzystencję. Bo w życiu, które aktualnie wiódł, skazany był na samotność. Może nie całkowitą; przecież wiele kobiet chciało dzielić z nim ulotne chwile zapomnienia… ale, ogólnie rzecz biorąc, był samotnym wilkiem, przemierzającym w pojedynkę dzikie ostępy wielkich miast, bezlitosnym łowcą, poruszającym się swobodnie w niebezpiecznym świecie ryzykownych transakcji i wielkich pieniędzy. Śniadania we dwoje, herbatki przy kuchennym stole, grzanki z domową konfiturą? Ta bajka, choć piękna, z całą pewnością nie była jego bajką. – Chętnie skosztuję konfitur twojej mamy – uśmiechnął się, idąc na kompromis sam ze sobą. Był zmęczony. Może wielogodzinną podróżą, a może raczej bolesną świadomością, że jedyny człowiek, którego mógłby określić mianem przyjaciela, nie żyje. Pamiętał ich braterską, męską komitywę – było to jedno z mocniejszych międzyludzkich doświadczeń, jakie kiedykolwiek przeżył. Popełnił ogromny błąd, że nie podtrzymał kontaktu z kumplem. Ale cóż, Sean miał swoje życie, a on swoje; był święcie przekonany, że na wszystko jeszcze przyjdzie czas. Tragicznie się mylił. – Chciałbym cię prosić jeszcze o jedną rzecz – podjął, a ona zamarła w pół kroku ku kuchence i obróciła się na pięcie. – Bardzo mi zależy na chwili rozmowy z tobą. Opowiedz mi o Seanie i o całej waszej rodzinie. Nie widzieliśmy się tak długo… Mamy sporo do nadrobienia. – Oczywiście. – Pokiwała głową, wyraźnie poruszona jego prośbą. – Ale… czy nie czujesz się zbyt zmęczony po podróży? Jeżeli chciałbyś odpocząć albo nawet się zdrzemnąć, gościnny pokój jest gotowy… Gabriel nie mógł się nie uśmiechnąć. Wyglądało na to, że Lara odziedziczyła po swojej przemiłej mamie bezinteresowną troskliwość i opiekuńczość. Odkąd obracał się w wielkim świecie, zdawał sobie sprawę, że to rzadkie cechy. Rzadkie zwłaszcza u pięknych młodych kobiet. W jego środowisku każda dziewczyna, mająca takie fizyczne warunki jak Lara, uważałaby, że należą jej się hołdy i usługi od wszystkich mężczyzn wokół. Ona tymczasem całą uwagę skupiła na nim. Musiał przyznać, że jest pod wrażeniem jej uroku. A potem pomyślał o kolegach z pracy – cynicznych młodych wilkach w drogich garniturach, którzy lubią szybkie samochody i piękne kobiety, a może raczej na odwrót. Och, ci bez skrupułów zabawiliby się kosztem tej słodkiej, prostolinijnej dziewczyny. Ta myśl sprawiła, że zacisnął szczęki. Rzuciłby się do gardła każdemu, kto…
– Gabriel? – W głosie Lary brzmiał lekki niepokój. – Przepraszam, zamyśliłem się. – Potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. – Dziękuję za troskę, ale szczerze: potrzebuję teraz tylko ciebie. Rozmowy z tobą… Herbatą i grzankami oczywiście nie pogardzę. Lara skinęła głową i spuściła wzrok. Miała nadzieję, że nie zdradziła się z tym, jak bardzo poruszyły ją jego słowa. „Potrzebuję teraz tylko ciebie”. Czuła się tak, jak gdyby głos Gabriela, niski i melodyjny, dotknął jej serca aksamitną pieszczotą. Był ciepły jak czerwcowe słońce, słodki i upojny jak woń kwitnących wrzosowisk… Przylgnęła myślami do tego głosu, jak kochanka wtulająca się w ramiona swojego mężczyzny. Szybko jednak powiedziała sobie twardo, że ma natychmiast przestać się wygłupiać. Przecież nawet nie wiedziała, czy Gabriel Devenish nadal jest kawalerem. Od ich ostatniego spotkania minęła ponad dekada; mógł się już dawno ożenić z jakąś piękną blondwłosą modelką… taka osoba byłaby dla niego idealną parą. Mieszkaliby w jednym z tych niewyobrażalnie luksusowych penthouse’ów z widokiem na Central Park, które pokazywano w reportażach o życiu pięknych i bogatych… Kto wie, może tak się stało, a Gabriel jest już ojcem gromadki wspaniałych, niebieskookich dzieciaków…? Ta myśl sprawiła, że przeniknął ją zimny, nieprzyjemny dreszcz. I bardzo dobrze. Czas się wyleczyć z głupiego zadurzenia. Może terapia szokowa była jedynym skutecznym sposobem? – W porządku, daj mi moment, to przygotuję nam coś do przegryzienia, a potem usiądziemy i pogadamy – powiedziała, otwierając lodówkę. – Chętnie opowiem ci o Seanie, ale jeśli chodzi o mnie, nie spodziewaj się niczego ekscytującego. W odróżnieniu od mojego brata i od ciebie wiodę zupełnie zwyczajne, skromne życie. Zdawało jej się, że czuje na sobie jego spojrzenie, kiedy wkładała do tostera kromki pełnoziarnistego chleba, ustawiała na tacy maselniczkę, miseczkę z konfiturami i wszystkie potrzebne nakrycia. Nasypała do czajnika czarnej, liściastej herbaty, a kiedy w gorącej wodzie listki się rozwinęły, nalała naparu do filiżanek. Tę dużą, niemal półlitrową, ozdobioną zabawnym rysunkiem zwiniętego w kłębek kocura przeznaczyła dla Gabriela, więc doprawiła napój plasterkiem imbiru i łyżeczką lipowego miodu. Do swojej dodała kilka kropel syropu z pigwy. – Może usiądziemy w salonie? – rzuciła, ostrożnie podnosząc obładowaną tacę. – Świetny pomysł. – Odruchowo poderwał się z krzesła i wyjął ciężar z jej rąk. – Prowadź. Kiedy stawiał tacę na niskim stoliku pomiędzy dwiema sofami, których wysłużoną tapicerkę okrywały narzuty z grubej wełny ozdobione delikatnymi, roślinnymi motywami, Lara otworzyła balkonowe drzwi. Lubiła, o ile tylko pozwalała na to pogoda, wpuszczać do wnętrza ciepło słońca, głosy ptaków i całą symfonię zapachów, na którą składały się słodkie wonie kwitnących w ogrodzie
kwiatów i żywiczny oddech pobliskiego lasu. W milczeniu usiedli naprzeciwko siebie. Gabriel sięgnął po filiżankę, upił łyk gorącego, aromatycznego napoju i aż westchnął z zadowolenia. – Jest idealna. Od lat nie piłem czegoś tak dobrego. Muszę przyznać, że masz znakomitą pamięć. – Dzięki. – Powoli uniosła do ust swoją filiżankę, posyłając mu ponad jej krawędzią ukradkowe spojrzenie. Nie było już nic do zrobienia, żadnych pilnych zajęć, które mogłyby posłużyć jako wymówka, jeśli chciała uniknąć konfrontacji twarzą w twarz. Oto miała przed sobą mężczyznę, którego od długich lat widywała w snach. Tylko od niej zależało, czy zrobi na nim wrażenie osoby dorosłej i rozsądnej, czy też zbłaźni się tak, jak przy ich ostatnim spotkaniu w tym domu, w tym samym salonie… – A więc masz za sobą nocny lot z Nowego Jorku – podjęła, siląc się na spokojny, przyjacielski uśmiech. – Masz zamiar zabawić w Anglii jakiś czas, czy to tylko chwilowa wizyta? – Nie umiem powiedzieć. – Odstawił do połowy opróżnioną filiżankę na spodek, posłał jej nieufne spojrzenie. Wyraźnie nie miał ochoty być indagowany odnośnie swoich poczynań. – Wsiadłem w samolot, kiedy tylko dowiedziałem się o śmierci Seana, ale prawda jest taka, że do Anglii sprowadza mnie też inna sprawa. Muszę załatwić pewne urzędowe kwestie dotyczące majątku mojego wuja, który zmarł kilka tygodni temu. Po otwarciu testamentu okazało się, że mianował mnie swoim jedynym spadkobiercą, więc… – Tak mi przykro – wpadła mu w słowo, i zaraz pożałowała swojej impulsywności. – Przykro mi z powodu śmierci twojego wuja, oczywiście – wyjaśniła niezgrabnie. Czy należało gratulować Gabrielowi spadku po krewnym milionerze? Chyba nie, skoro sam, bez niczyjej pomocy, doszedł do wielkich pieniędzy… – Utrzymywałeś kontakt z wujem przez ostatnie lata? – spytała, żeby przerwać niezręczne milczenie. – Nie – pokręcił głową, zawiesił głos. – Nie byliśmy w bliskich stosunkach. Może to źle o mnie świadczy, bo przecież wuj adoptował mnie, kiedy jego siostra, a moja matka, wybrała wolność, odrzucając macierzyńskie obowiązki. Dał mi dom i łożył na moje wychowanie. Okazał się chyba przyzwoitszym człowiekiem niż ja, bo kiedy osiągnąłem pełnoletniość, po prostu obróciłem się na pięcie i poszedłem w swoją stronę. – Twoja mama zostawiła cię… – Lara potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – A ojciec? Nigdy nie upomniał się o ciebie? – Nie mam pojęcia, kim był facet, który mnie spłodził. – Gabriel wzruszył ramionami, gwałtownie, jak gdyby chciał strząsnąć z siebie wspomnienia. – W akcie urodzenia mam wpisane „ojciec nieznany”. – Mój Boże, jakie to smutne – zamrugała, żeby powstrzymać łzy. Chociaż miała przed sobą dorosłego mężczyznę, jej myśli krążyły teraz wokół maleńkiego chłopca, który został na tym świecie
sam jak palec, pozbawiony miłości rodziców. – Smutne? Dlaczego? – Gabriel skrzywił usta w cynicznym grymasie. – Może wygrałem los na loterii? Trafiłem przecież do domu bogacza, miałem wszystko, o czym inne dzieci mogły tylko marzyć. Potem usamodzielniłem się i odniosłem niekwestionowany sukces; dość powiedzieć, że Forbes od paru lat ma mnie na liście najbogatszych nowojorczyków. Ot, i cała historia. Lara pociągnęła kolejny łyk herbaty, patrząc spod rzęs na swojego rozmówcę. Może kogoś mniej spostrzegawczego by oszukał, może sprzedałby gadkę o sukcesach, o tym, jak bardzo czuł się szczęśliwy i spełniony. Ale ona miała pewność, że to nie była cała historia. Pieniądze nie mogły zastąpić pełnej, kochającej się rodziny. Dramat takiego kalibru, jak porzucenie przez matkę w niemowlęctwie, musiał pozostawić potworną bliznę nawet na najbardziej odpornej psychice. Nie wierzyła, by ktokolwiek, komu przyszło zmierzyć się ze świadomością bycia niechcianym, mógł uniknąć głębokiej traumy, zmagania z bólem i gniewem. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo musiało ucierpieć jego poczucie własnej wartości. Czy w przypadku Gabriela pogoń za sukcesem, która stanowiła centrum jego życia, nie była sposobem na to, żeby zagłuszyć ból i poczucie zagubienia? Niewykluczone. Ale na pewno nie był to temat, który należałoby drążyć przy porannej herbacie, podczas nieco oficjalnego, pierwszego spotkania po latach. Lara wątpiła, by kiedykolwiek miała nadejść właściwa chwila na tak osobistą rozmowę z Gabrielem. Dla niego była tylko młodszą siostrą zmarłego przyjaciela i nie powinna się wtrącać w jego życie. – Jestem bardzo ciekaw, co u ciebie słychać – rzucił Gabriel, zręcznie zmieniając temat. – Czym się zajmujesz? O ile dobrze pamiętam, zamierzałaś zostać badaczem dzikiej przyrody albo politykiem. Chciałaś robić coś dobrego. Ratować świat, naprawiać go… – Cóż, zmienianie świata na lepsze zostawiłam odważniejszym ode mnie – uśmiechnęła się z czułością, myśląc o Seanie. – Pracuję jako bibliotekarz naukowy. – Co takiego? – Gabriel uniósł brwi. – Rzeczywiście, zawsze ciągnęło cię do książek, ale trudno mi uwierzyć, że osoba o tak gorącym temperamencie zamknęła się gdzieś w jakiejś zakurzonej kanciapie, żeby podsuwać lektury wiekowym, neurotycznym lub niedomytym czytelnikom! – À propos lektur, to chyba za dużo naczytałeś się Dickensa – prychnęła Lara, maskując nagłe zmieszanie ironicznym śmiechem. Serce zaczęło jej łomotać w piersi i sama nie wiedziała, czy emocja, która burzy jej spokój, to złość, że Gabriel ma tak pogardliwe i stereotypowe wyobrażenie o jej pracy, czy też niemądra ekscytacja… bo nazwał ją osobą o gorącym temperamencie. – Nie pracuję w piwnicznej izbie, przekładając opasłe tomy z półki na półkę. Jestem zatrudniona w bibliotece uniwersyteckiej, konserwuję starodruki na mikrofilmach, drukuję skrypty dla studentów, korzystając z najnowszych maszyn. Biblioteka to nie skansen. – Z tego, co słyszę, szczerze lubisz to zajęcie – uśmiechnął się Gabriel, unosząc brew. I nadal masz
gorący temperament, ale to mnie nie dziwi. Zawsze uważałem, że jesteś wyjątkową osobą, Laro. Silną, zdecydowaną… taką, która potrafi osiągnąć to, czego pragnie. – Daj spokój, nie ma o czym mówić. – Odwróciła wzrok. Nie miała wprawy w przyjmowaniu komplementów, zwłaszcza od niego. – Założę się, że twoja praca jest o wiele ciekawsza. Co dokładnie robisz w Stanach? Nadal zajmujesz się finansami? Teraz on odwrócił wzrok. – Owszem – powiedział z wyraźnym ociąganiem. – Czy twój zawód ma jakąś nazwę? – indagowała, wiedziona tyleż ciekawością, co przekorą. Niech się Gabriel pomęczy, próbując tłumaczyć laikowi, na czym konkretnie polega jego praca. – Nazwa brzmi: „główny specjalista do spraw zarządzania ryzykiem”. – Gabriel podniósł się z kanapy, przeszedł kilka kroków, jak gdyby chciał ukryć fakt, że jest mu nieswojo. – Wiem, że niewiele to wyjaśnia. Zajmuję się analizowaniem profili ryzyka i zysku dla banków i grup finansowych. – Rozumiem. – Pokiwała głową, zamiast szczerze przyznać, że nie pojmuje ani słowa z tego, co usłyszała. Nie ciągnął tematu. Zamiast tego podszedł do niej, usiadł tuż obok i ujął jej ręce w dłonie. Kiedy spojrzał jej w oczy, zamrugała, jak gdyby oślepiło ją słońce. Po długich latach tęsknoty miała go wreszcie blisko, tak jak o tym wciąż śniła. Ale teraz, na jawie, nieufność okazała się silniejsza niż radość. Zbyt dobrze pamiętała chwilę, gdy była gotowa oddać mu wszystko, całą siebie, całe życie – a on odsunął się, zesztywniały z zażenowania, autentycznie przestraszony jej zachowaniem. Wspomnienie odrzucenia wciąż bolało, i nadaremnie tłumaczyła sobie, że była wtedy szesnastoletnią smarkulą, a Gabriel zachował się co najmniej rozsądnie. Gdzieś w głębi serca wciąż hołubiła myśl, że są dla siebie stworzeni. Może i była naiwna, ale w tej właśnie chwili, gdy ciepło jego dużych, mocnych dłoni przenikało ją cudownym dreszczem, poczuła, że wbrew wszystkiemu, co mógłby dyktować rozsądek, jest właśnie na swoim miejscu. Przy nim. I z nim. – Opowiedz mi o Seanie – powiedział Gabriel poważnie, wciąż ściskając jej ręce. Nie cofnęła ich. Sama myśl o śmierci brata była nieznośnie bolesna, a rozmowa na ten temat – jak obracanie ostrza we wciąż krwawiącej ranie. Jeżeli miała przez tę rozmowę przebrnąć, nie zamierzała odmówić sobie krzepiącej bliskości mężczyzny, który był przyjacielem jej brata. – Co dokładnie chcesz wiedzieć? – spytała i przygryzła wargę, czując przemożną chęć, żeby przysunąć się do niego jeszcze trochę, wtulić w jego szeroki, męski tors. Och, gdyby tylko mogła tak postąpić! Gdyby ten mężczyzna pragnął jej, gdyby ją… kochał, gdyby chciał ją wspierać, chronić od zła i pocieszać w smutku, byłaby najszczęśliwszą kobietą na świecie. On jednak myślami był przy zmarłym przyjacielu. – Dlaczego… jak to się stało, że zaraził się malarią? – spytał cicho. W jego głosie głucho
pobrzmiewała rozpacz. – Myślałem, że wolontariusze szczepią się przeciwko groźnym chorobom zakaźnym, zanim wyjadą w jakąś przeklętą dzicz! – dodał wzburzony. – Oczywiście, dostają komplet niezbędnych szczepień – powiedziała łagodnie, jak gdyby w ten sposób mogła ukoić gwałtowny żal, który nim targał. – Ale na malarię nie ma jeszcze szczepionki, a leki przeciwmalaryczne nie zawsze są skuteczne. Mój brat… zaraził się tą bardziej niebezpieczną odmianą choroby, która przebiega gwałtownie i często jest śmiertelna. – Nie można było tego przewidzieć? Zapobiec jakoś zarażeniu? – Owszem, wolontariusze pracujący w rejonach, gdzie panuje malaria, obowiązkowo używają repelentów przeciw komarom, a w nocy śpią pod moskitierami, żeby się nie narażać na niebezpieczeństwo ugryzienia przez owada przenoszącego zarazę. Kiedy Sean zachorował, odkryto, że w jego moskitierze była dziura. Rozdarcie tak niewielkie, że prawie niewidoczne, okazało się zabójcze… Niestety, organizacja, do której należał, zawsze miała za mało pieniędzy. Nie wymieniali sprzętu tak często, jak należało. Gabriel zacisnął szczęki, pokręcił głową jak człowiek, któremu przypływ gwałtownych emocji odebrał mowę. Przez chwilę siedział w milczeniu, nieporuszony, a potem zerwał się z kanapy i wielkimi krokami przemierzył salon. Zawrócił, wbił ręce w kieszenie spodni. Wpatrywał się przed siebie pustym, niewidzącym spojrzeniem. – Cholerny idiota! – wybuchnął nagle. – Co takiego? – Lara drgnęła, boleśnie zaskoczona, jak gdyby dostała cios w twarz. On jednak nawet nie zauważył jej reakcji. – Pozwolił sobie wcisnąć felerną moskitierę. Typowe! Nie zdziwiłbym się, gdyby miał dobrą, ale odstąpił ją jakiemuś nieborakowi w potrzebie – wyrzucał z siebie Gabriel, znów krążąc po pokoju, gorączkowo i chaotycznie, jakby nie mógł się uwolnić z upiornej, niewidzialnej matni. – Zawsze był zajęty troszczeniem się o innych, a przecież człowiek z jego inteligencją powinien rozumieć, że nikomu nie pomoże, jeśli nie zadba przede wszystkim o siebie! Oczywiście, musiał zostać wolontariuszem, pojechać nie wiadomo gdzie, żeby nieść kaganek oświaty jakimś dzikusom. Lara milczała, nie przerywając jego tyrady. Podejrzewała, że Gabriel w swoim wzburzeniu w ogóle zapomniał o jej obecności, bo przecież to, co mówił, absolutnie nie nadawało się dla uszu rodziny zmarłego. To nie były uprzejme kondolencje, tylko wyraz szczerej furii. On jednak nagle zatrzymał się tuż przed nią i spojrzał jej w oczy. W jego wzroku zobaczyła frustrację i ból. – Sean był geniuszem matematycznym. Na studiach specjalizował się w ekonomicznych zastosowaniach rachunku prawdopodobieństwa i teorii gier. Gdyby poszedł pracować w banku albo jakiejkolwiek grupie kapitałowej, awansowałby błyskawicznie. Jestem pewien, że pierwszy milion zarobiłby w niespełna rok. A skoro miał takie dobre serduszko, mógłby przecież wspierać jakieś
dobroczynne organizacje, wypisując hojne czeki. Po co pchał się na pierwszą linię frontu? Ten durny pomysł od samego początku oznaczał czystą stratę. Sean zmarnował talent, nie wykorzystał możliwości wzbogacenia się… przegrał życie. A na koniec je stracił! Lara poderwała się na równe nogi. Była w stanie zrozumieć gniew i rozpacz Gabriela po śmierci najlepszego kumpla, ale nie mogła pogodzić się z tym, co powiedział. – Mylisz się – wycedziła, biorąc się pod boki. – Sean nie przegrał życia. On przeżył je w pełni, dokładnie tak, jak chciał. Nie był durny, tylko wolny. Kiedy opowiadał o pracy z ludźmi w Afryce, o tym, jak uczył rolników i rybaków podstaw praktycznej ekonomii, a potem widział, jak całe rodziny wychodzą z ubóstwa dzięki umiejętnościom, które im wpoił, promieniał szczęściem. Tak, mój brat był człowiekiem nie tylko z gruntu dobrym, ale i szczęśliwym. Czy możesz powiedzieć to samo o sobie? Jesteś szczęśliwy? Gabriel długo nie odpowiadał. Pytanie, które niemal wykrzyczała, zawisło między nimi w ciszy, która aż tętniła od napięcia. Wizyta, której celem było złożenie uprzejmych kondolencji, stanowczo wymknęła się spod kontroli. Zdawkowa, uprzejma pogawędka zamieniła się w szczerą aż do bólu rozmowę. – Moim zdaniem „szczęście” jest mocno przereklamowanym pojęciem – odezwał się wreszcie, splatając ramiona na piersi. – I zupełnie niewymiernym. Osobiście uważam, że o wiele lepiej jest postawić sobie za cel odniesienie sukcesu niż osiągnięcie szczęścia. Wtedy przynajmniej wszystko zależy od wyborów, jakie się podejmuje, i umiejętnej strategii, a nie od niesprecyzowanych emocji. Lara przyglądała się w milczeniu, jak jej gość siada z powrotem na kanapie, podnosi filiżankę do ust i opróżnia ją do końca jednym haustem. Nie skomentowała faktu, że uniknął odpowiedzi na jej pytanie. Nie zamierzała przypierać go do muru – zbyt dobrze widziała udrękę w jego wzroku. – Wybacz, nie powinienem był tak mówić o Seanie – podjął z westchnieniem. – Ale wiadomość o jego śmierci była dla mnie jak piorun z jasnego nieba. Kiedy myślę o tej potwornej niesprawiedliwości losu, zalewa mnie krew! Sean miał całe życie przed sobą. Tyle mógłby zrobić, tyle doświadczyć… – Wiem. – Lara miała ochotę wziąć go za rękę, ale nie odważyła się tego zrobić. – My też… czujemy wściekłość na los. Chyba nigdy nie zdołamy zaakceptować tego, co się stało. – Sean był moim najlepszym przyjacielem – wyrzucił z siebie Gabriel, szukając spojrzeniem jej oczu. – A może raczej powinienem powiedzieć, że był moim jedynym przyjacielem. Mój obecny tryb życia nie sprzyja kultywowaniu relacji międzyludzkich. Przez lata żyłem w przekonaniu, że przyjaźń nie jest mi do niczego potrzebna. Dopiero kiedy dowiedziałem się o śmierci Seana, zdałem sobie sprawę, jak wiele dla mnie znaczył. Popełniłem niewybaczalny błąd, zrywając z nim kontakt. Nie masz pojęcia, jak bardzo tego żałuję, ale co jest wart teraz mój żal? Na wszystko jest już za późno. Umilkł. Lara milczała również, starając się znaleźć słowa pocieszenia. Na próżno.
– Przekaż moje najszczersze kondolencje rodzicom, dobrze? Powiedz, że jest mi przykro, że są tak spóźnione. Gdybym tylko wiedział wcześniej o śmierci Seana, na pewno przyjechałbym na pogrzeb. Powiedz, że ich syn był wspaniałym człowiekiem. Czuję się zaszczycony, że mogłem go poznać i że połączyła nas przyjaźń. Nigdy… nigdy go nie zapomnę. – Oczywiście, wszystko im przekażę – powiedziała uroczyście, przejęta jego wyznaniem. – Rodzice bardzo się ucieszą, że pamiętałeś o Seanie… i o nich. – Dziękuję ci za gościnę i za poczęstunek. – Podniósł się z kanapy. – Najwyższy czas, żebym cię uwolnił od mojego towarzystwa. Żegnaj, Laro. Ona także się poderwała. Nie mogła pozwolić, żeby znowu zniknął z jej życia, tym razem zapewne na zawsze. – Nie idź jeszcze – poprosiła impulsywnie. – Zamierzam zaraz wybrać się z Barneyem na spacer do lasu. Może chciałbyś dołączyć? Nasz las jest piękny o tej porze roku. Potem moglibyśmy zjeść razem lunch w ogrodzie… Zostaniesz?
ROZDZIAŁ TRZECI Złociste oczy Lary były jak dwa znaki zapytania, jej rozchylone usta uśmiechały się lekko, prosząco. Gabriel zapatrzył się na nią i zrozumiał, że przegrał. Nie zdoła obrócić się na pięcie i odejść, choć wiedział, że to właśnie powinien zrobić, szybko i zdecydowanie. Jeśli zostanie, zrani ją. Zbyt mocno jej pożądał – czuł, jak gorączka rośnie w nim z każdą chwilą, gdy na nią patrzył. Nie miał złudzeń co do siebie; był facetem, cynicznym draniem. Delikatna, niewinna Lara nie widziała zagrożenia; z pewnością była gotowa polecieć jak ćma w otwarty płomień, a z takiego spotkania nie mogła wyjść bez szwanku. On przecież i tak pójdzie swoją drogą, a ona, kiedy rozwieją się złudzenia, będzie gorzko żałowała, że po prostu nie wyrzuciła go za drzwi. – Dzięki za zaproszenie – uśmiechnął się, ostatecznie kapitulując. – Bardzo chętnie wybiorę się na spacer. – Świetnie! – Lara nie kryła radości. – Chodźmy. Dzień jest taki piękny, że szkoda siedzieć w czterech ścianach. Włożę tylko buty. Gabriel spojrzał z powątpiewaniem na swoje włoskie mokasyny z cienkiej skóry. – Gdybym wiedział, że zechcesz zaciągnąć mnie w krzaki, ubrałbym się bardziej odpowiednio – rzucił, unosząc brew, a ona spłonęła uroczym rumieńcem, dokładnie tak, jak się spodziewał. – Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. – Wydęła wargi, maskując zmieszanie. – Dobrze wiesz, że nie zamierzałam składać ci żadnych dwuznacznych propozycji… – Szkoda – skomentował pod nosem. – …chociażby dlatego, że zupełnie nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać. Flirt nie jest moją mocną stroną – dokończyła z rozpędu. – Nie? To może trzeba nad tym popracować? – zasugerował, nie spuszczając z niej wzroku, kiedy pochylona wiązała sznurowadła znoszonych, trekkingowych buciorów. Och, nie miała racji, mówiąc, że nie potrafi flirtować. Może i była święcie przekonana, że tak jest, ale wystarczyło na nią spojrzeć – jej ciało robiło to bezwiednie. I bezbłędnie. Patrzył na jej długie nogi, obleczone w miękki materiał dżinsów, na rozkosznie krągłe pośladki, bardzo interesująco wyeksponowane, gdy się pochylała, i czuł, że krew zaczyna w nim wrzeć. – Barney, idziemy na spacer! – Lara wyprostowała się energicznie, odrzuciła włosy na plecy. Pies dopadł jej w trzech entuzjastycznych susach, szaleńczo merdając ogonem. Kiedy tylko znaleźli się przed domem, w lansadach popędził do furtki, a jego pani, śmiejąc się beztrosko, podążyła za nim. Gabriel ruszył ich śladem, jak zahipnotyzowany wpatrując się w Larę. Las był blisko – zamykał horyzont ciemną, meandrującą linią, którą tworzyły zwarte korony gęsto
rosnących drzew. Kiedy weszli między drzewa, których mocarne pnie wznosiły się strzeliście po obu stronach drogi, niczym filary gotyckiej katedry, Gabriel nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nagle, za sprawą czarów, znalazł się w innym świecie. Zniknęło gdzieś klimatyzowane wnętrze nowoczesnego wysokościowca, wypełnione szumem maszyn i wrzawą, jaka nieodmiennie towarzyszyła najmniejszym wahnięciom giełdowych kursów – miejsce, w którym zwykł spędzać większość doby. Teraz otaczał go cienisty las, gdzie drzewa oddychały swobodnie chłodną ciszą, a świergot ptaków podkreślał tylko jej głębię, z absolutną doskonałością naturalnej harmonii. W tym świecie mała siostrzyczka Seana nie była już uroczym podlotkiem, tylko dorosłą, niezależną kobietą o wspaniałej, zmysłowej urodzie. Szli razem, ramię w ramię, rozmawiając beztrosko i co chwila wybuchając śmiechem, a przed nimi wesoło biegł czarny pies. Gabriel z niejakim zdumieniem zdał sobie sprawę, że oto po raz pierwszy w życiu jest na spacerze z psem. Odetchnął pełną piersią, rozkoszując się słodką wonią kwiatów róży i kapryfolium, która splatała się z nutami ziemi i żywicy w jedyną w swoim rodzaju, pobudzającą zmysły kompozycję. Czy to był zapach perfum idącej obok niego kobiety, czy też aromat lasu? Nie potrafił powiedzieć; zresztą to nie miało znaczenia, bo jego towarzyszka, smukła i zwinna niczym driada, zdawała się być emanacją dzikiej energii przyrody… – Barney! – krzyknęła nagle Lara, wyrywając Gabriela z zamyślenia. Retriver musiał wpaść na świeży trop jakiegoś zwierzęcia, bo gwałtownie zboczył ze ścieżki i z nosem tuż przy ziemi ruszył jakimś krętym, niewidocznym szlakiem pośród zarośli. – Barney, wracaj! Do nogi! – zawołała głośniej. Pies zignorował polecenie. Wciąż głośno węsząc, biegł coraz szybciej, jakby przyciągała go potężna siła. – Barney! – Lara rzuciła się za retriverem, ale po kilku krokach stanęła, rozglądając się bezradnie dookoła. Pies zniknął w leśnym gąszczu. – Widzę, że z autorytetem u ciebie krucho. – Gabriel dogonił ją po chwili. Musiał przyznać, że mokasyny na cienkich podeszwach zupełnie nie zdawały egzaminu w terenie. Niedawne deszcze zamieniły leśną drogę w płytki, błotnisty strumyk pełen grząskich kałuż. – Bardzo śmieszne – skwitowała, z napięciem wpatrując się w zarośla. Psa nigdzie nie było widać. – Nie powinnam była puszczać go bez smyczy! Ale dotąd zawsze się mnie pilnował i przybiegał, kiedy go wołałam. Coś takiego zdarza się po raz pierwszy. – Może dotąd nigdy nie trafił na trop zwierzyny. O ile dobrze pamiętam, Sean mówił mi kiedyś, że w tym lesie można spotkać dziki. – Owszem, bywają tu dziki, sarny i zające. Barney musiał poczuć zew natury… Bóg jeden wie, jak daleko się zapędzi.
– Nie przejmuj się. W końcu pogoń mu się znudzi i wróci do nas. To pies myśliwski, więc kto wie, może przyniesie jakąś zdobycz? – Barney jest aporterem, a nie płochaczem. Powinien trzymać się człowieka, czekać na komendę. Niestety, wygląda na to, że jego zachowanie odbiega od wzorca rasy. Nie mam pojęcia, czy będzie w stanie trafić z powrotem do domu. – Lara rozglądała się niespokojnie. – Muszę go poszukać. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócisz i poczekasz na mnie w domu. – Co takiego? – zdumiał się Gabriel. Spojrzała znacząco na jego nogi, po kostki uwalane w błocie. – Buty już masz doszczętnie zniszczone. Nie ma mowy, żebyś przeze mnie zrujnował sobie też ubranie. – Ubranie, rzecz nabyta – Gabriel machnął lekceważąco ręką, zupełnie jakby miał na sobie tani dres, a nie garnitur, na który wydał pewnie tyle, ile ona zarabiała w miesiąc. – Nie myślisz chyba, że boję się pobrudzić? Chodź, znajdziemy to twoje durne psisko. – On ma na imię Barney i wcale nie jest durny! – Lara usiłowała zrobić nadąsaną minę, ale nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu. Może i Gabriel był teraz multimilionerem, wilkiem z Wall Street, ale nie przestał być dobrym przyjacielem, który po prostu nie zostawiłby jej samej w lesie. Tak naprawdę, to nie musiał się o nią martwić – dobrze znała ten las i czuła się w nim tak bezpiecznie jak we własnej sypialni. Nie zmieniało to jednak faktu, że była wdzięczna za pomoc. – Po kim pies nosi imię Barney? – rzucił Gabriel, kiedy zaczęli się przedzierać przez krzaki trzmieliny i czarnego bzu, gęsto rosnące pod drzewami. – Nazwałaś go tak na pamiątkę po jednym z twoich licznych kochanków? – Barney to pies moich rodziców, ty zimny draniu – prychnęła Lara. – To oni wybrali mu imię. Ja opiekuję się nim tylko tymczasowo, pod ich nieobecność, dlatego nie zawsze potrafię nad nim zapanować. Mama mówi, że Barney słucha tylko ojca. – Zimny drań? – powtórzył Gabriel rozbawiony. – Pamiętam, że zawsze tak mnie nazywałaś, kiedy nadepnąłem ci na odcisk. Może się zdziwisz, ale… szczerze polubiłem to określenie. – Och, nie wierzę w to ani przez chwilę – krzyknęła zza gęstej kępy głogów. – Byłam uprzykrzoną, młodszą siostrzyczką twojego przyjaciela, która zawsze plątała się wam pod nogami, pamiętasz? Jestem pewna, że musiałam cię strasznie irytować, ale byłeś na tyle dobrze wychowany, by okazywać mi uprzejmość. Oczywiście, poza chwilami, kiedy się ze mną drażniłeś, a ja nazywałam cię zimnym draniem! – Myślisz, że byłem dla ciebie miły tylko ze względu na dobre wychowanie?! – odkrzyknął, przedzierając się przez leszczyny. Czy Lara naprawdę w to wierzyła przez wszystkie te lata? – To nieprawda! Zawsze uważałem cię za…
– Nie słyszę! – Lara brnęła przez niedużą polankę, gęsto porośniętą kępami traw, które sięgały jej do piersi. – Skupmy się na szukaniu Barneya, dobrze? Pogadamy potem! Gabrielowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią. Teren stawał się coraz bardziej podmokły, grząski, porośnięty gęstą, bagienną roślinnością. Nic dziwnego, że dzikie zwierzęta upodobały sobie te ostępy; żaden człowiek nie zapuszczał się tu, o ile nie miał naprawdę istotnego powodu. Przedzierając się na oślep przez łozy i kępy turzycy, z trudem łapiąc równowagę za każdym razem, kiedy zapadał się głębiej w błocko, Gabriel poczuł, że ogarnia go nagła, szalona wesołość. Ależ komiczny widok musiał sobą przedstawiać! Zaśmiał się cicho na myśl, jak zareagowaliby koledzy z biura, gdyby mogli go teraz zobaczyć. Jego buty zamieniły się w dwie grudy błota, przemoczone nogawki spodni oblepiały nogi, a cierniste gałęzie i rzepy bezlitośnie rozprawiły się z drogim materiałem. Koszulę, przed spacerem nieskazitelnie białą, teraz zdobił nieregularny, coraz to gęstszy wzór złożony z ciemnych, mokrych plam. Był ubłocony po czubek głowy, ociekał potem i z trudem łapał oddech. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak fantastycznie. Zamiast siedzieć w klimatyzowanym wnętrzu i zastanawiać się, jak z wielkich pieniędzy zrobić jeszcze większe pieniądze, przedzierał się przez głuszę w ślad za najprawdziwszą driadą. Lara nie mogła chyba być nikim innym, bo poruszała się po lesie tak, jakby była u siebie w domu. Zwinna, gibka i nadspodziewanie wytrzymała, przeskakiwała przez kałuże i zwalone pnie, przemykała pomiędzy kępami zarośli, bez wahania znajdowała drogę w gęstwinie. Gabriel pochlebiał sobie, że ma nie najgorszą kondycję, ale musiał się ostro zmobilizować, żeby nie zostać w tyle. – Barney! To nie jest śmieszne! Wracaj natychmiast, ty paskudo! – nawoływała raz po raz, nie przerywając marszu. W jej głosie Gabriel słyszał nie tylko zniecierpliwienie nieposłuszeństwem psa, ale też autentyczny strach. Z łatwością mógł sobie wyobrazić, jak bardzo zrozpaczona będzie Lara, jeśli zwierzak zaginie bez śladu. Nie zamierzał do tego dopuścić. Mimo że był przemoczony i zasapany, skupił się na zadaniu. Lara znakomicie radziła sobie w terenie, natomiast jego mocną stroną była strategia. No i miał całkiem donośny głos, kiedy się postarał. Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Nie bardzo znał się na psach, ale podejrzewał, że Barney, choć był dumnym przedstawicielem rasy flat coated retriver, miał raczej naturę kanapowca niż zawołanego myśliwego. Prawdopodobnie dawno już porzucił trop, za którym pobiegł, a że teren był mocno podmokły, mógł mieć problemy z powrotem po własnych śladach, nawet pomimo znakomitego węchu. Niewiele myśląc, Gabriel wspiął się na górujące nad bagnami niewielkie wzniesienie. Pagórek porośnięty świerkami był kiepskim, ale jedynym w okolicy punktem obserwacyjnym. Stąd też psa nie było widać. Gabriel wyprostował się i nabrał powietrza. – Baaarney! – ryknął ile sił w płucach, jak człowiek pierwotny. Odpowiedziało mu echo.
– Baaarney! – wrzasnął znowu. Czy mu się zdawało, czy gdzieś wśród rudych kęp turzycy rzeczywiście mignął jakiś czarny kształt? Gabriel wytężył wzrok. Tak! Teraz już widział wyraźnie retrivera. Pies musiał usłyszeć wołanie, bo pędził w stronę pagórka, rozbryzgując wodę. – Lara! Wracaj! Zguba się znalazła! – zawołał Gabriel, chyba nie mniej podekscytowany niż Barney. Potem, wciąż stojąc na szczycie pagórka, obserwował, jak ciemnowłosa driada obraca się na pięcie i z okrzykiem radości rzuca się biegiem ku psu, a ten, w jednej chwili zapominając o wołającym go mężczyźnie, gna w jej kierunku wielkimi, radosnymi susami. Ona uklękła, nawet nie patrząc pod nogi, i szeroko rozłożyła ramiona, a on wpadł w nie z całym impetem, szaleńczo merdając ogonem, i omal nie przewrócił swojej pani w błoto. Ona jednak w ogóle się tym nie przejęła. Śmiejąc się z radości i ulgi, tuliła mokrego, ociekającego szlamem psa. Gabriel nie mógł oderwać wzroku od tego widoku. Futrzakowi stanowczo powodziło się zbyt dobrze! Ileż by dał, żeby znaleźć się na jego miejscu, w ramionach Lary. Byłby chyba gotów przebiec na czworakach przez bagno i utytłać się w szlamie po czubek głowy, jeśli mógłby liczyć na to, że zostanie potem przytulony do jej cudownie krągłych piersi, tak wyraźnie rysujących się pod cienkim materiałem bluzki… – Dzięki Bogu, nic ci nie jest. – Lara, wciąż na kolanach, czochrała łeb psa i tarmosiła jego kłapciate uszy. – Więcej mi takiego numeru nie wykręcisz, przyjacielu. Skoro nie słuchasz moich poleceń, do lasu będziesz chodził wyłącznie na smyczy! – To chyba rozsądna decyzja – skomentował Gabriel, podchodząc. – Ten las jest tak pełen atrakcji, że krewkiemu samcowi trudno zachować rozsądek, prawda, Barney? Lara uniosła głowę i uśmiechnęła się, najwyraźniej nie dostrzegając dwuznaczności w jego słowach. Twarz miała zarumienioną, oczy lśniły czystą radością. Gabriel nie wiedział, jak to możliwe, ale nieregularny wzór błotnych kropel na jej nosie i czole zdawał się dodawać jej atrakcyjności. – Umieram z głodu – powiedziała raźno, wstając z klęczek. Spodnie miała całkiem przemoczone. – Wracajmy, należy nam się porządny lunch. No i, przede wszystkim, musimy się pozbyć tych ubrań. – Interesująca propozycja – oświadczył Gabriel wesoło, ruszając za nią. Zatrzymała się w pół kroku. – Nie poczuj się rozczarowany, ale moja propozycja obejmuje wyłącznie pranie i suszenie ubłoconych ubrań. Zanim będą gotowe, dam ci do włożenia coś z szafy mojego taty. Żeby nie złapać kataru, musisz się zaraz przebrać w suche rzeczy. – Tak jest, proszę pani! Zaśmiała się, szczerze rozbawiona, i ruszyła przodem, bez trudu znajdując drogę powrotną
pomiędzy kępami zarośli. Pies biegł obok niej, wzorowo trzymając się nogi. Gabriel, zamyślony, podążył za tą dwójką. W jego życiu tyle się ostatnio zmieniło. Może to dziwne, ale wiadomość o tym, że stary sir Richard Devenish uczynił go jedynym spadkobiercą swojego majątku, zarówno nieruchomości, jak i kont bankowych opiewających na ośmiocyfrowe kwoty, a także swojego tytułu szlacheckiego, zupełnie nie sprawiła mu satysfakcji. Owszem, pojawił się na pogrzebie wuja, ale tylko dlatego, że wymagała tego przyzwoitość. Nie mógł wykrzesać z siebie żadnych cieplejszych uczuć w odniesieniu do człowieka, który zastąpił mu ojca. Nie miał z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia – wuj na pewno nie oczekiwałby od niego łez i wzruszenia. Sam nigdy nie okazywał uczuć, może poza lekkim zniecierpliwieniem, kiedy służba spóźniała się z popołudniową herbatą. Z perspektywy czasu Gabriel potrafił zrozumieć, a nawet w pewnym sensie docenić flegmatyczny charakter wuja, tak typowy dla angielskiego dżentelmena. Ale jako mały chłopiec był rozpaczliwie samotny i, po prawdzie, bał się trochę poważnego, zawsze milczącego pana, który go adoptował, bo był bratem mamy, a ona musiała wyjechać bardzo daleko. Dzieciństwo spędził w wielkiej, staroświeckiej rezydencji, pod okiem guwernantek, które zupełnie nie miały poczucia humoru. Potem wysłano go do najlepszych szkół, oczywiście z internatem. Wuj interesował się jego postępami w nauce, płacił za drogie, wakacyjne kursy. Gabriel uczył się języków i uprawiał sporty modne wśród sławnych i bogatych. Nie przypominał sobie, żeby chociaż raz w ciągu tych wszystkich lat przeprowadził ze swoim wujem normalną, serdeczną rozmowę. Złożył wieniec na jego grobie i z poczuciem, że urwała się ostatnia więź łącząca go z miejscem urodzenia, wsiadł w samolot i wrócił do swojego życia. Był finansistą, wolnym strzelcem, kosmopolitą. Z Anglią nie wiązało go już nic. Gdy kilka dni później odebrał telefon od notariusza czuwającego nad realizacją ostatniej woli sir Richarda, zrozumiał, że bardzo się mylił. Zerwanie więzi rodzinnych – nawet jeśli rodzina była tak okaleczona jak jego własna – okazało się o wiele trudniejszą sprawą, niż mógł przypuszczać. Musiał wrócić do Anglii, przynajmniej na jakiś czas; wiadomość o śmierci przyjaciela skłoniła go do przyspieszenia nieuniknionego. Nie bardzo wiedział, czego się może spodziewać po tej wizycie, ale jednego nie przewidział na pewno – że mała siostrzyczka Seana zmieniła się w młodą kobietę o świeżej, intrygującej urodzie i ujmującym charakterze. Wciąż zatopiony w myślach, szedł wpatrzony w jej smukłą sylwetkę o ładnie zaokrąglonych biodrach i delikatnej talii. Dopasowane dżinsy podkreślały szczupłość jej długich nóg, a ciemne włosy spływały lśniącą kaskadą w dół prostych pleców. Nawet gdyby prowadziła go właśnie prosto do piekła, polazłby za nią jak zauroczony szczeniak. Szła energicznym krokiem, lekko kołysząc biodrami, a jej płynne ruchy i zmysłowe kształty działały na niego jak magnes. Miał wszelkie powody, żeby się obawiać, że Lara obejmie władzę absolutną nad jego męskim ego. Tej sztuki nie udało się dokonać żadnej z modelek czy też celebrytek, które spotykał w Nowym Jorku.
Musiał spojrzeć prawdzie w oczy – był potężnie zauroczony Larą Bradley. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co burzyło jego spokój, kazało podać w wątpliwość przekonanie, że o kobietach wie już wszystko. Lara… była fascynującą zagadką. Chciał ją odkryć. Zgłębić. Zrozumieć. Krótko mówiąc, marzył o tym, żeby pójść z nią do łóżka. Pragnął jej szaleńczo, jak nieokrzesany młokos, przeżywający burzę hormonów. Pragnął jej tym mocniej, im bardziej zdecydowanie mówił sobie, że Lara jest poza jego zasięgiem. Przed laty łączyła go z nią przyjaźń, a nawet zażyłość, trochę jak starszego brata i młodszą siostrę. Lara zapewne wciąż, ze względu na stare czasy, darzyła go pełnym zaufaniem. Nie mógł go nadużyć. Państwo Bradley otworzyli dla niego dom, traktowali niemal jak drugiego syna. Czy był na tyle cyniczny, żeby w rewanżu uwieść ich prześliczną, wielkoduszną i niewinną córkę? Miał nadzieję, że nie.
ROZDZIAŁ CZWARTY W milczeniu wrócili do domu. Lara nie rozumiała, dlaczego jej gość stał się nagle małomówny i zdystansowany, ale postanowiła nie przejmować się tym nadmiernie. Na pewno był zmęczony po wielogodzinnej podróży, a ona namówiła go jeszcze na szaloną eskapadę do lasu. Może myślał o Seanie albo o swoim zmarłym wuju? Nie mogła wymagać fajerwerków dobrego humoru od człowieka, który ostatnio stracił najbliższego krewnego i przyjaciela z młodości. Zaproponowała mu, żeby poszedł pod prysznic, a potem wskoczył w domowy, bawełniany dres ojca. Spodziewała się dwuznacznych żartów, ale nic takiego nie nastąpiło. Gabriel chętnie skorzystał z prysznica, ale za ubrania podziękował – w samochodzie miał torbę podróżną, a w niej wszystko, czego potrzebował. Kiedy kwadrans później, oboje odświeżeni i przebrani, zeszli do kuchni, spytał, czy może jej pomóc w przygotowaniu lunchu. Jego nienaganna uprzejmość sprawiała, że Lara czuła się o wiele bardziej niezręcznie, niż gdy pozwalał sobie na frywolne żarty. Głupio zażenowana, poprosiła, żeby nakrył do stołu w ogrodzie, a potem rozsiadł się w jednym z wiklinowych foteli i po prostu odpoczął. Sama zajęła się przygotowywaniem posiłku. Praca w kuchni wyciszała ją. Szybko oczyściła zieloną fasolkę szparagową, wrzuciła młode, jędrne strączki do osolonego wrzątku. Umyła sałatę, pokroiła pomidory, cebulkę dymkę i dojrzałą, czerwoną paprykę. Włożyła warzywa do dużej miski, doprawiła całość morską solą i świeżo zmielonym pieprzem, polała oliwą, skropiła octem balsamicznym i dodała łyżeczkę pikantnej musztardy. Wyjęła z lodówki szynkę parmeńską, ser cheddar i camembert, po chwili wahania wzięła też butelkę ulubionego przez rodziców lambrusco. Ustawiła wszystko na tacy, dołożyła jeszcze świeżą, kupioną tego ranka bagietkę. Kiedy wyszła do ogrodu, zastała Gabriela w jednym z foteli. Wiekowy klon, niczym ogromny ażurowy parasol, przesiewał promienie słońca, tworząc miły półcień. Jej gość odchylił głowę na miękkie oparcie i wyciągnął przed siebie nogi. Jego pierś unosiła się i opadała w rytm spokojnego oddechu. Spał. Zatrzymała się nagle, bezwiednie wstrzymała oddech, a potem ostrożnie, na palcach, podeszła do stołu i postawiła tacę. Nie chciała budzić Gabriela. Gdyby miała czarodziejską moc, powiedziałaby teraz „chwilo, trwaj”. Oto przy jej stole siedział człowiek, za którym od dawna tęskniła. Wciąż nie mogła do końca uwierzyć w to, że naprawdę go widzi. Był… piękny. Sen złagodził nieco jego twarde, męskie rysy. Teraz nie marszczył czoła, nie zaciskał ust w gniewnym grymasie. Spokojny i zrelaksowany, wyglądał niemal tak młodo i beztrosko jak przed trzynastu laty. Kącik jego ust drgał w bezwiednym uśmiechu. Lara, zapatrzona, stłumiła westchnienie. Od tylu lat skrycie marzyła o pocałunkach tych ust… Pomyślała, że mogłaby pocałować go teraz – może nawet by się nie
obudził, i ten skradziony moment pozostałby jej słodką tajemnicą…? Zastanawiając się, czy starczy jej odwagi, a może raczej – szaleństwa, zbliżyła się do niego o krok, jeden, potem drugi… Zamarła, kiedy nagle uniósł powieki i spojrzał jej prosto w oczy. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, lekko nieprzytomnym wzrokiem, a potem, wciąż jeszcze chyba nie do końca obudzony, uśmiechnął się do niej szczerym, zaskakująco czułym uśmiechem. – Śniłaś mi się. Nie odpowiedziała. Zatkało ją. – Śniłem o wakacjach, które spędziłem tutaj z Seanem. Byliśmy na studiach i chociaż musieliśmy ostro zakuwać do sesji wrześniowej, to przecież nie mogliśmy tak całkiem zignorować faktu, że lato jest w pełni. Od czasu do czasu twój brat urządzał imprezy w ogrodzie. Znał chyba wszystkich w okolicy, zawsze było mnóstwo ludzi. Któregoś razu, gdy puściliśmy jakiś stary przebój Jefferson Airplane, zdecydowałaś się dołączyć. Miałaś chyba szesnaście lat. Pamiętam, że byłaś ubrana w letnią sukienkę sięgającą kostek, taką zwiewną, ciemnogranatową, z połyskującą na seledynowo nicią. I pamiętam, jak tańczyłaś… Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Wyglądałaś jak wcielenie absolutnej, niczym nieskrępowanej wolności, pogodnej beztroski i radości życia. Pomyślałem wtedy, że bardzo ci zazdroszczę… – Czego mogłeś mi zazdrościć? – spytała, spuszczając wzrok. Ona także, aż za dobrze, pamiętała tamten wieczór sprzed lat. – Miałeś wtedy wszystko, a ja… – Nie miałem wszystkiego – spoważniał. – Owszem, byłem obrzydliwie bogaty, ale są rzeczy, których nie da się nabyć za pieniądze. Na przykład szczęście. Albo spokój ducha wynikający z przynależności do silnej, zżytej rodziny. – Rozumiem, co masz na myśli. – Pokiwała głową, wciąż unikając jego spojrzenia. – Ale wierz mi, szesnaście lat to był dla mnie trudny wiek. Byłam strasznie nieśmiała, niepewna siebie… i postrzelona. Zdarzało mi się robić straszne głupoty. Obawiam się, że tamtego wieczoru, podczas imprezy, zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. Powiedziałam coś bardzo, ale to bardzo niemądrego… – Naprawdę? – Uniósł brwi, szczerze zdumiony. – Powiedziałaś coś, i wciąż się tym zadręczasz? Daj spokój, minęło już przecież tyle czasu! Założę się, że absolutnie nikt poza tobą tego nie pamięta. Zresztą… miałaś wtedy szesnaście lat i wszelkie prawo, żeby się wygłupiać. – Cóż, może masz słuszność – uśmiechnęła się niepewnie. – W sumie naprawdę nie ma o czym mówić. Lepiej weźmy się za ten lunch. Zrobiłam sałatkę z fasolką szparagową, mam nadzieję, że będzie ci smakowała. – Jak ty ugotujesz, to zawsze smakuje – powiedział sentencjonalnie, a kiedy podsunęła mu miskę, nałożył sobie słuszną porcję. Jadł powoli, w milczeniu; najwyraźniej znów zatonął w niewesołych myślach. Lara nie przerywała ciszy. Potrzebowała chwili, żeby się uporać z odkryciem, którego właśnie dokonała.
Gabriel w ogóle nie pamiętał, co wydarzyło się na tej nieszczęsnej imprezie! Nie pamiętał jej maślanego wzroku, wzruszenia, wyszeptanych namiętnie odważnych wyznań. Nie pamiętał, jak sugestywnie przylgnęła do niego w tańcu… a potem uniosła twarz, zamknęła oczy i rozchyliła wargi, pewna, że za moment pocałunkiem przypieczętują odkryte właśnie pokrewieństwo dusz… Ona od długich trzynastu lat nie mogła się uwolnić od wspomnień, na przemian śniąc o tym, jak by to było, gdyby Gabriel odwzajemnił jej uczucie, i płonąc ze wstydu na myśl o tym, jak okropnie się zbłaźniła. Okazało się, że choć minęły lata, wcale nie stała się mądrzejsza. Jako nastolatka snuła mrzonki, że połączy ją z Gabrielem wieczna, romantyczna miłość. Co z tego, że dorosła, skoro nadal żyła złudzeniami? Czy nie była święcie przekonana, że Gabriel pamięta tamten taniec i tamtą rozmowę równie dokładnie jak ona. Nic bardziej błędnego – z jego punktu widzenia w ogóle nie był to incydent godny uwagi. Jaki morał z tej historii? Po prostu nie grała w jego lidze. Ani wtedy, gdy był studentem, a ona uczennicą liceum, ani tym bardziej teraz. On był wszak wielkim finansistą, człowiekiem, który codziennie żonglował milionami dolarów, a inteligencja, odwaga i wiedza sprawiły, że mimo relatywnie młodego wieku, startując od zera, zgromadził ogromny majątek. Zresztą nawet gdyby był biedakiem, sama jego aparycja wystarczyłaby, żeby najpiękniejsze kobiety adorowały go bałwochwalczo. Tymczasem ona była bibliotekarką z prowincji, wiodła życie ciche i spokojne, które komuś takiemu jak Gabriel Devenish musiało się wydawać śmiertelnie nudne. Urodę miała absolutnie przeciętną, a flirtować po prostu nie potrafiła. Tak, musiała wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Ich spotkanie było całkowicie przypadkowe i z całą pewnością ostatnie. Gabriel nie przyjechał do niej; był tu ze względu na pamięć o jej bracie. Tego powinna się trzymać. Sięgnęła po butelkę lambrusco, napełniła dwa kieliszki lekko musującym, rubinowym płynem. – Za wierną przyjaźń – uśmiechnęła się, unosząc swój kieliszek. – Bo dzięki niej ten świat jest lepszym miejscem. – Za Seana! – W oczach Gabriela pojawił się cień, kiedy odpowiadał gestem na jej gest. – Zawsze twierdził, że najprzedniejsze wino to takie, które dzielisz z przyjacielem. Obojętnie, czy będzie to kosztowny, wyjątkowy rocznik serwowany w luksusowej restauracji, czy sikacz obalany na ławce w parku… Spełnili toast. Lekki, chłodny trunek przyjemnie orzeźwiał, smakował wspomnieniami szczęśliwych lat. U Bradleyów, wielkich miłośników południowej kuchni, często pito włoskie wina. – Twój brat był wspaniałym człowiekiem – odezwał się Gabriel, kiedy odstawili kieliszki. – Żałuję – dodał nagle, patrząc w dal – że nie umiałem być taki jak on. Gdybym potrafił spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa, gdybym docenił naszą przyjaźń tak, jak na to zasługiwała… kto wie, czy nie siedzielibyśmy dzisiaj tu razem z Seanem, pijąc to zacne winko w gronie przyjaciół? Nigdy się
nie dowiem, czy gdybym pozostał z nim w kontakcie, nie mógłbym jakoś wpłynąć na bieg wypadków… zanim wydarzyła się tragedia… Lara patrzyła poruszona, jak jej gość potrząsa głową, krzywi usta w gorzkim grymasie. – Co mi po pieniądzach i karierze, skoro jestem bezradny wobec straty kogoś tak wartościowego jak Sean? Do końca życia nie uwolnię się od świadomości, że siedziałem wygodnie w fotelu, podczas gdy on umierał gdzieś w głuszy zapomnianej przez Boga i ludzi! Niewiele myśląc, wyciągnęła rękę i splotła palce z jego palcami, ściskając mocno, krzepiąco. – Nie ma sensu się zadręczać – powiedziała cicho, łagodnie. – Co się stało, to się nie odstanie… Sean nie był człowiekiem samotnym, miał rodzinę. Prawie codziennie rozmawialiśmy przez Skype’a. Do Afryki jeździł od lat i nigdy nie stało się nic złego. Ta tragedia… to był dla wszystkich grom z jasnego nieba. Proszę cię, nie rób sobie wyrzutów. Gabriel milczał długą chwilę, wpatrzony w ich splecione palce. – Dzięki za słowa pocieszenia – wydusił wreszcie. – Nie powinieneś być taki surowy dla siebie – niemal wpadła mu w słowo. – Nigdy, przenigdy nie wmówisz mi, że jesteś złym człowiekiem. – Nie? – uśmiechnął się gorzko. – To ty jesteś za dobra, Laro. Masz taki sam charakter jak Sean; myślisz przede wszystkim o innych, chętnie uszczęśliwiłabyś wszystkich wokół. Naiwnie uważasz, że ludzie są dobrzy, a to niestety nieprawda. Ludzie są przeważnie źli, a ja nie stanowię wyjątku. Potrafię tylko brać, cholernie mało dając w zamian. Potrafię też krzywdzić słabszych. Nie chciałbym, żebyś się o tym boleśnie przekonała. – Uważasz, że jestem słaba? – Zmarszczyła swoje piękne brwi. W złocistych oczach pojawił się hardy błysk. Uśmiechnął się zimnym uśmiechem drapieżcy. – Uważam, że wobec niektórych rzeczy jesteś bezbronna. – Ach, tak? – zaperzyła się. Nawet nie zauważyła, kiedy zamknął dłoń na jej nadgarstku, unieruchomił go błyskawicznym, twardym jak stal chwytem. Jednym długim krokiem wyminął dzielący ich stół i pociągnął ją ku sobie, tak gwałtownie, że niemal pofrunęła w górę. Zachwiała się i bezradnie oparła o jego szeroki, umięśniony tors. – Oto, kim jestem, moja słodka Laro – wychrypiał, a potem ujął jej twarz w dłonie mocno, nie dając jej żadnej możliwości ucieczki. Kiedy wyrwało jej się westchnienie, stłumił je dzikim, agresywnym pocałunkiem. Zacisnęła powieki, uniosła ręce i z całej siły uchwyciła się jego ramion. Serce tłukło jej się w piersi, krew huczała w skroniach. Ale nie cofnęła się; rozchyliła wargi, poddając się niecierpliwej, niemal bolesnej pieszczocie jego ust. Może Gabriel uważał, że jest słaba, ale ona właśnie odkryła w sobie moc. Była gotowa przyjąć całą jego gwałtowność, całe cierpienie
i frustrację, tak jak ziemia w czas burzy przyjmuje szaleństwo nieba. A potem zapomniała o wszystkim, upojona smakiem jego pocałunku. Uderzał do głowy, subtelny i mocny jak najszlachetniejszy koniak, rozkosznie mrowił na wargach, przenikał ją gorącym dreszczem aż po opuszki palców, sprawiał, że miękły jej kolana… Otoczył ją zapach mężczyzny, jego gorącej, zmysłowej bliskości. Wyczuwała korzenną woń wody kolońskiej i inną nutę, nienazwaną, mówiącą o sile drzemiącej w jego ciele, o namiętności, która burzyła jego krew. Przylgnęła do niego, chłonąc całą namiętność i całą furię, którą naładowany był ten pocałunek. Przez moment, wtulona w jego pierś, poczuła wyraźnie, że jego serce bije w tym samym, szalonym rytmie, co jej własne. W następnej chwili odepchnął ją od siebie gwałtownym, niemal brutalnym gestem. Kompletnie zaskoczona cofnęła się o krok, a kiedy usłyszała, jak Gabriel wyrzuca z siebie półgłosem grubiańskie przekleństwo, zachwiała się, jak gdyby ją spoliczkował. – Wybacz. – On także się cofnął i splótł ramiona na piersi. – Nie chciałem cię zranić. Teraz przynajmniej masz pretekst, żeby zdzielić mnie w pysk, wyrzucić za drzwi i w ten sposób dać do zrozumienia, że nie chcesz mnie więcej widzieć. Wierz mi, tak będzie dla ciebie najlepiej. Nie odpowiedziała. Patrząc mu prosto w oczy, uniosła dłoń i drżącymi palcami dotknęła ust, wciąż wilgotnych i tkliwych po tym, jak zmiażdżył je w pocałunku, w którym nie było ani krzty czułości. Dlaczego tak się zachował? Co go skłoniło do tego, żeby obnażyć przed nią desperację, gniew i udrękę, wszystkie szalejące w jego duszy gwałtowne emocje, których prawdopodobnie nie potrafił nawet nazwać? Ten pocałunek… nie było w nim romantyzmu, nie było żadnych w ogóle ciepłych uczuć. Ale nie było też wyrachowania, rutyniarskiej pozy notorycznego podrywacza. Tylko szczerość, tak bezkompromisowa, że aż bolesna. Widziała ten ból w jego wzroku, kiedy patrzył na nią bez słowa, jakby czekając na wyrok. Gdyby zdecydowała się go uderzyć, nie uchyliłby się. Gdyby wyrzuciła go za drzwi, poszedłby sobie, przekonany, że na to właśnie zasłużył. Nie odwrócę się od ciebie, obiecała mu w myślach, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Matka zostawiła cię, kiedy byłeś niemowlęciem, wuj nigdy nie miał dla ciebie chwili czasu. Czy kiedykolwiek, w całym twoim życiu, ktoś okazał ci bezwarunkową akceptację, dał do zrozumienia, że cokolwiek by się działo, stanie po twojej stronie? Ja właśnie będę kimś takim, postanowiła, i ta decyzja napełniła jej serce spokojem. Jeśli Gabriel potrzebował przyjaźni, ona była gotowa ofiarować mu swoją lojalność… i więcej. Ale jeśli zechciałby się zabawić jej kosztem, a potem odejść, nie pozwoli na to. Była zbyt asertywna, by ulec emocjonalnym szantażom, zbyt świadoma, by dać się oszukać. W relację z tym mężczyzną, jakkolwiek byłaby ona trudna, wejdzie z szeroko otwartymi oczami. Odetchnęła głęboko, a potem posłała mu chłodny uśmiech. Jeżeli spodziewał się po niej, że skwituje jego zagrywkę głupiutkim chichotem albo równie niemądrymi okrzykami oburzenia, bardzo
się pomylił. – Wierzę, że nie chciałeś mnie zranić. – Głos miała spokojny, pełen powagi. – Ale zrobiłeś to. Myślę, że oboje potrzebujemy chwili, żeby ochłonąć. – Nie wyrzucisz mnie za drzwi? – spytał, unosząc brew, jak gdyby parodiował sam siebie. – Nie, dlaczego? Jesteś moim gościem. Zrobiłeś coś głupiego, ale co znaczy jeden wygłup wśród przyjaciół? Tylko niech ci do głowy nie przyjdzie, żeby powtarzać takie eksperymenty, bo się pogniewam. – Usiadła, wciąż mierząc go poważnym spojrzeniem. On też usiadł, wyraźnie zbity z tropu. Minę miał trochę jak uczniak, który dostał reprymendę od wychowawczyni. Lara poczuła, że chce jej się śmiać. – Nie przejmuj się – powiedziała serdecznie. – Wiem, że ostatnio dużo przeszedłeś. Jesteś w żałobie po swoim wuju i po Seanie, a kiedy człowiek zmaga się ze świadomością, że coś bezpowrotnie utracił, czuje bunt, który może go skłonić do nieprzemyślanych zachowań. – Myślisz, że pocałowałem cię, bo nie radzę sobie z przeżywaniem żałoby? – prychnął, jak gdyby jej insynuacja ubodła go do żywego. – Owszem – nie straciła rezonu. – Tak właśnie myślę. – To znaczy, że niewiele wiesz o mężczyznach i ich motywacjach! – zawyrokował. – Zdradzę ci pewien sekret, skarbie. My, faceci, jesteśmy naprawdę mało skomplikowani. Kiedy widzimy śliczną, seksowną dziewczynę, która w dodatku jest dla nas miła, tylko jedno nam w głowie, a od fantazji do czynów jest jeden krok… Nie rób takiej zszokowanej miny, tylko spójrz w lustro. Musiałbym być z kamienia, żeby cię nie pragnąć. – Dziękuję za miły komplement – powiedziała rzeczowo, jak gdyby jej gość nie próbował jej podrywać, tylko stwierdził, dajmy na to, że trawnik w jej ogrodzie jest znakomicie utrzymany. – Ale nie przekonałeś mnie. – Jak to? – zdumiał się. – Co masz na myśli? – Nie wierzę, że jesteś człowiekiem, który sięga po to, na co akurat ma chęć, tylko dlatego, że prawo silniejszego działa na jego korzyść. Myślę, że prawda jest inna. Nie przepadasz za analizowaniem własnych uczuć, mam rację? Wolisz działać, i to skutecznie, a emocje tylko w tym przeszkadzają. Więc zdusiłeś je, stłamsiłeś na dnie duszy. Od dawna żyjesz tak, jakbyś nic nie czuł… więc nie dziw się, że emocje w końcu wybuchły, eksplodowały w najmniej spodziewanym momencie. A że nie zadałeś sobie trudu, żeby je oswoić, są dzikie i nieposkromione. I cóż, na moment przejęły kontrolę. Założę się, że było to dla ciebie równie zaskakujące jak dla mnie. Gabriel milczał długo. Po pierwsze, zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Całował już w życiu niemało kobiet, ale jeszcze żadna nie zareagowała monologiem, w którym szczegółowo analizowałaby jego psychikę. Po drugie, to, co usłyszał od Lary, było niepokojąco bliskie prawdy. Jak bardzo bliskie? Wolał się nad tym nie zastanawiać. Wystarczyła mu świadomość, że faktycznie,
gdy ją całował, sytuacja zupełnie wymknęła mu się spod kontroli. Chciał ją tym pocałunkiem ostrzec, trochę się z nią podrażnić… był ciekaw, jak zareaguje. Tymczasem sam wpadł w pułapkę, którą zastawił. Jej usta były tak niewiarygodnie ponętne, tak upojnie słodkie, że zupełnie się zapomniał. Mijały chwile, a dla niego nie istniało nic, tylko jej bliskość, aksamitny dotyk miękkich warg, ciepło przyspieszonego oddechu. Miał spory problem z tym, żeby przywołać się do porządku i wszystko razem naprawdę nie wyszło najlepiej. Był pewien, że Lara wyrzuci go za drzwi, ale nie zrobiła tego – kolejne zaskoczenie. Nie znaczyło to jednak, że miał prawo nadużywać jej gościnności. – Myślę, że najlepiej będzie… – zaczął nieco sztywno, podnosząc się z miejsca. – Najlepiej będzie, jeśli zapomnimy o tym zajściu – wpadła mu w słowo. – Myślę, że stanowczo powinniśmy się zająć deserem. Mam lody śmietankowe ze świeżym musem z truskawek i do tego kruche ciasteczka. Co ty na to? – Brzmi bosko, ale chyba muszę podziękować – brzmiała stanowcza odpowiedź. – Pójdę już. Dość poświęciłaś mi czasu. Cóż mogła jeszcze zrobić, żeby go zatrzymać? Popatrzyła bezradnie na wysokiego mężczyznę o poważnym spojrzeniu, który stał nieruchomo, oddzielony od niej szerokością ogrodowego stołu. Za chwilę odejdzie, zniknie tak samo nagle, jak się pojawił. Prawdopodobnie na zawsze… Ta myśl sprawiła, że jej własna przyszłość – całe życie bez Gabriela – wydała jej się rozpaczliwie szara i ponura. I właśnie w chwili, kiedy uznała, że absolutnie nic nie może zrobić, do ogrodu wpadł Barney. Retriver musiał już odespać zmęczenie poranną eskapadą, bo tryskał energią i humorem. Wyraźnie licząc na zabawę, podbiegł w radosnych susach do Gabriela. – Barney, nie! – krzyknęła Lara. Za późno. Pies skoczył, oparł przednie łapy na ramionach mężczyzny i z serdecznym entuzjazmem polizał go po twarzy. Gabriel chyba nie poczuł się urażony, bo zaśmiał się beztrosko, a kiedy pies, merdając ogonem z siłą turbiny, opadł na cztery łapy, kucnął obok niego i poczochrał go a uszami. Barney odpowiedział basowym, zachwyconym pomrukiem. – Wygląda na to, że pies cię polubił – zauważyła Lara, z uśmiechem przyglądając się mężczyźnie i zwierzakowi. – Chyba chciałby, żebyś został dłużej. Głos miała radosny, złociste oczy lśniły nadzieją. Mniejsza o psa; widać było wyraźnie, że Lara szczerze się cieszy na myśl, że mogłaby zatrzymać gościa jeszcze trochę dłużej, pod jakimkolwiek pretekstem… Gabriel miał ochotę posłać się do wszystkich diabłów. Czyż nie wyznał jej dopiero co, że żałuje, że nie potrafił być lepszym przyjacielem dla Seana? Dlaczego więc nie starał się być taki dla jego siostry? Dlaczego zachowywał się wobec niej jak gbur? Pocałował ją, bezczelnie i niemal brutalnie, nie pytając o pozwolenie, a teraz zamierzał obrócić się na pięcie i pójść w swoją stronę,
chociaż ona wyraźnie chciała, żeby dotrzymał jej towarzystwa. Jak zwykle, zbyt był zajęty sobą samym i swoimi planami, żeby zobaczyć coś więcej niż czubek własnego nosa. A przecież… skoro wiadomość o śmierci przyjaciela dla niego była ciosem, o ileż bardziej boleśnie Lara musiała przeżywać stratę brata! Jeżeli jego towarzystwo mogło przynieść jej choć chwilę otuchy, to zostanie. I nie zapomni już więcej, że Lara jest młodszą siostrą Seana. Będzie się zachowywał wobec niej jak prawdziwy dżentelmen. – A ty, Laro? Naprawdę nie wolałabyś, żebym cię uwolnił od mojego towarzystwa? – spytał, wciąż głaszcząc psa. – Naprawdę wolałabym, żebyśmy zabrali się za ten deser – powiedziała z wielką stanowczością. – Kupiłam truskawki, bo właśnie jest sezon, ale zupełnie nie miałabym ochoty raczyć się nimi sama. W towarzystwie smakują o wiele lepiej. – Jak mógłbym odrzucić takie zaproszenie? – uśmiechnął się. – Jesteś urodzoną kusicielką, Laro Bradley! Zarumieniła się lekko, a potem odgarnęła włosy zdecydowanym gestem, jak gdyby usiłowała przegonić jakąś niechcianą myśl. – Skoro tak, to na pewno byłabym znakomitym domokrążcą, nie sądzisz? – rzuciła lekko. – Och, z pewnością – podchwycił jej ton. – Mogłabyś sprzedać mi wszystko, co tylko byś chciała… oto, jaką masz nade mną władzę, słodka Laro. Odpowiedziała mu uśmiechem, ale nie odezwała się. Gabriel oczywiście żartował, mówiąc, że ona ma nad nim władzę. Ale Lara zrozumiała w tym momencie coś ważnego. Nie chciała władzy nad tym mężczyzną. Pragnęła czegoś o wiele bardziej subtelnego i zarazem potężniejszego. Czegoś, co nigdy nie ustaje…
ROZDZIAŁ PIĄTY Zjedli więc deser. A potem wypili jeszcze po filiżance esencjonalnego earl greya. Lara wyciągnęła album z fotografiami, który jej rodzice systematycznie uzupełniali, drukując zdjęcia, przysyłane przez nią i Seana w mejlach. Spędzili miłą godzinkę, oglądając album i rozmawiając o przeszłości, tej sprzed lat, z której mieli wspólne wspomnienia, i tej niedawnej, która zamykała w sobie ostatnie lata życia Seana. Gabriel nie mógł się nie uśmiechać, kiedy patrzył na zdjęcia przyjaciela. Sean, ogorzały od afrykańskiego słońca, śmiał się całą gębą do obiektywu, pozując ze swoimi czarnoskórymi podopiecznymi, tak jak on radośnie szczerzącymi zęby. Podniesiony na duchu, co było raczej dziwne, zważywszy na fakt, że przecież oglądał zdjęcia zmarłego przedwcześnie, bliskiego człowieka, Gabriel pomyślał, że może jest jednak jakaś prawda w tekstach mówiących o dobru zwyciężającym zło i o tym, że miłość jest potężniejsza niż śmierć. Zanim pożegnał się z Larą, doszedł do wniosku, że nie jest jeszcze gotów, by na dobre zerwać z nią kontakt. Zazwyczaj, kiedy miał do czynienia z pięknymi kobietami, drobiazgowo planował strategię uwodzenia. Umiejętnie rozbudzał zainteresowanie, podsycał apetyt… a potem zaczynał być bardzo zajęty. Rzucał luźną obietnicę, że zadzwoni, i znikał na jakiś czas – pochłaniały go pilne sprawy. Kiedy wreszcie odzywał się znowu, dziewczyna, która niemal porzuciła już nadzieję, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczy, była gotowa na wszystko, żeby tylko go zatrzymać. Więc bez skrupułów brał to, co chciała mu dać, nie robiąc jej przy tym absolutnie żadnych nadziei na przyszłość. Wiedział dobrze, że odejdzie. Dokładnie wtedy, kiedy poczuje pierwszy powiew nudy. Tym razem jednak nie miał najmniejszej ochoty na podchody i gierki. Sama myśl, że mógłby kontrolować, czy wręcz reżyserować to, co miało się wydarzyć między nim i dziewczyną o złocistych oczach, która przyjęła go z tak ujmującą serdecznością, wydawała mu się wstrętna. Przyszłość kryła tajemnicę i Gabriel był głęboko przekonany, że tak właśnie powinno być. A klucz do tej tajemnicy postanowił powierzyć Larze. Czuł, że będzie w dobrych rękach. Od razu złamał jedną ze swoich żelaznych zasad i zamiast pożegnać się enigmatycznym „będę w kontakcie”, zaproponował, żeby się spotkali nazajutrz. Po rozmowie z notariuszem, którą miał odbyć rano, będzie musiał pojechać do rezydencji Devenishów. Podobno w gabinecie wuja były jakieś papiery, z którymi powinien się zapoznać… Gabriel miał ochotę kląć. Czy nie zdecydował już dawno, że zerwie z przeszłością, że odejdzie, nie oglądając się za siebie? Tymczasem wuj, po pierwsze, uparł się, żeby dodać do testamentu bardzo kłopotliwy dla spadkobiercy suplement, a po drugie, jak właśnie się okazało, zostawił jeszcze jakieś dokumenty, którymi Gabriel pilnie musiał się zająć. Wracać do rezydencji, w której spędził dzieciństwo, chciało mu się mniej więcej tak, jak psu
grać w kręgle, ale z jakiegoś powodu myśl, że Lara mogłaby mu towarzyszyć, czyniła perspektywę nieco bardziej znośną. Zaproponował jej więc, że oprowadzi ją po rezydencji Devenishów, a wieczorem zabierze na kolację. Ucieszyła się tak wyraźnie, że kiedy odjeżdżał, na do widzenia pocałowawszy ją grzecznie w policzek, miał zupełnie absurdalne wrażenie, że spełnił jakiś dobry uczynek. Na autostradzie do Londynu wpadł w tak znakomity nastrój, że zaczął podśpiewywać za kierownicą. Jeśli kiedykolwiek wcześniej tak robił, musiało to być bardzo dawno temu, bo żadnego takiego przypadku nie pamiętał. Kiedy oczom Gabriela ukazał się aż za dobrze znany drogowskaz, bezwiednie zacisnął palce na kierownicy. Tutaj trzeba było skręcić z autostrady, żeby dojechać do rezydencji Devenishów. Znał tę drogę na pamięć i nie kojarzyła mu się najlepiej, podobnie jak całe dzieciństwo. – Nigdy mi nie powiedziałeś, jak nazywał się twój wuj – odezwała się Lara, przerywając ciężką ciszę, która panowała w samochodzie od dobrych dwudziestu minut. – Richard Devenish – rzucił Gabriel z grymasem, którego nie umiał opanować. – A dokładniej, sir Richard Devenish. – Sir?! Nie musiał odrywać wzroku od drogi przed sobą, żeby dostrzec, jak Lara prostuje się gwałtownie, zelektryzowana tym krótkim słówkiem. Tego dnia miała na sobie romantyczną bluzeczkę w kwiatowy wzór, z głębokim dekoltem wykończonym koronką, i prościutką, lnianą spódnicę do kolan, a na nogach grzeczne baletki z naturalnej skóry, ozdobione małymi kokardkami. Strój, choć niewinny i słodki, był tak nieodparcie seksowny, że Gabriel gapił się na nią jak zahipnotyzowany, dopóki nie usiadła spokojnie w fotelu pasażera, przynajmniej częściowo kryjąc przed jego wzrokiem swoje ponętne kształty. – Twój wuj był utytułowany, to znaczy, że wywodzisz się z arystokracji. Nie miałam pojęcia… – Uważam, że nie ma się czym chwalić, więc raczej tego nie rozgłaszałem – mruknął niechętnie, ale nie zdołał stłumić jej ciekawości. – Czy Sean wiedział, że jego przyjaciel pochodzi z ziemiaństwa? – Musiałem się kiedyś wygadać, bo czasami, gdy od nadmiaru nauki dostawaliśmy małpiego humoru, kłaniał się mi w pas, nazywał jaśnie panem i kwiczał przy tym ze śmiechu. Takie głupie żarty. – Mówisz o swoim pochodzeniu tak, jak gdyby to było coś wstydliwego. Nie rozumiem… – Wiem, że nie rozumiesz. – Zacisnął usta w wyrazie uporu. – Zresztą, nie ma o czym gadać. Wobec tak wyraźnego braku zachęty do konwersacji Lara zrezygnowała z dalszych pytań i idąc za przykładem Gabriela, wbiła wzrok w okno. Niebawem wąska szosa, wijąca się malowniczo pośród pól, łąk i zagajników, zamieniła się w prywatną drogę dojazdową. Choć bruk, którym ją wyłożono,
liczył sobie lat co najmniej dwieście, nie stracił nic ze swojej ponadczasowej solidności. Ozdobną bramę z kutego żelaza, równie wiekową co sam podjazd, zaopatrzono najwyraźniej w nowoczesny mechanizm, bo wystarczyło, by Gabriel nacisnął przycisk przy dołączonym do kluczy niewielkim breloczku, a jej skrzydła rozsunęły się gładko i bezszelestnie. Lara nie odezwała się ani słowem, kiedy samochód toczył się powoli obsadzoną bukszpanowym żywopłotem aleją. Widok, który ukazał się jej oczom, dosłownie odebrał jej mowę. Pośrodku ogromnego, idealnie gładkiego trawnika o głębokim, kojącym wzrok odcieniu zieleni wznosiła się smukła budowla z szarego kamienia, zwieńczona szeregiem filigranowych, ozdobnych wieżyczek. Szeregi wysokich okien o drobnych podziałach odbijały niebo, pełne słonecznego blasku i białych obłoków, oraz grupy wysokich drzew otaczających rezydencję malowniczym, szerokim kręgiem. Przodkowie Gabriela, sadząc piękne, rzadkie gatunki, założyli tu prawdziwe arboretum, które po wielu latach starań osiągnęło pełnię swojego imponującego piękna. Do głównego wejścia prowadziły paradne schody, biegnące szerokim, ozdobnym łukiem. Lara znała, oczywiście, architekturę starych angielskich rezydencji i podczas podróży po kraju lubiła zwiedzać te, które były otwarte dla szerokiej publiczności. Jednak w prywatnej posiadłości była po raz pierwszy; nigdy też nie widziała takiej architektonicznej perełki. Olśniona i zarazem dziwnie onieśmielona, spojrzała na Gabriela okrągłymi oczami. – Mój Boże, toż to prawdziwy pałac! Dom moich rodziców wyglądałby przy tej rezydencji jak domek dla lalek albo, w najlepszym razie, altanka na działce. – Może i tak. – Jej rozmówca omiótł obojętnym spojrzeniem widok, od którego ona nie mogła oderwać zachwyconego spojrzenia. – Ale twoi rodzice na niecałych stu metrach kwadratowych krytych starą dachówką potrafili stworzyć prawdziwy dom, pełen ciepła i miłości. To tutaj… jest tylko kupą ładnie zaaranżowanych kamieni, niczym więcej. Usłyszała wyraźnie gorycz w jego głosie i gorączkowo zaczęła szukać słów pocieszenia, ale żadnych nie znalazła. On zresztą nie czekał na jej odpowiedź, tylko zaparkował samochód u stóp schodów, których strzegły dwie urocze rzeźby drzemiących myśliwskich psów. Wysiadł i otworzył przed nią drzwi, wyciągając rękę. Lara podała mu dłoń, myśląc przelotnie, że chociaż najwyraźniej nie cenił swoich korzeni, zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen, tak naturalnie, jak gdyby szarmanckie gesty po prostu miał we krwi. Musiała przyznać, że było to… naprawdę miłe. – Mówiłem ci już, że ślicznie dzisiaj wyglądasz? – Jego ton złagodniał. Kiedy ujął ją pod ramię, prowadząc ku wejściu, w kącikach ust czaił się uśmiech. – Nie, jeszcze nie. – Starała się, żeby głos brzmiał lekko, ale nie zdołała powstrzymać rumieńca, który zabarwił jej policzki żywą czerwienią. – A, to niedopatrzenie – uśmiechnął się szerzej, widząc jej konsternację. – W tym stroju jest ci naprawdę bardzo do twarzy. Masz fantastyczną figurę… Jesteś smukła i kobieca jak bogini Wenus,
ale pełna siły i energii, niczym Atalanta. – Czy ta piękna rezydencja stoi zupełnie pusta od czasu śmierci twojego wuja? – Lara dość rozpaczliwie szukała innego tematu do rozmowy. Nie lubiła zapuszczać się na terytorium flirtu, dla niej był to grząski grunt, po którym zupełnie nie umiała się poruszać. – Dozorca i gospodyni zajmują mieszkanie w bocznym skrzydle. Ona utrzymuje wnętrza w przyzwoitym stanie, a on dba o otoczenie. Ten gazon wymaga jakichś zupełnie niesłychanych zabiegów, które w dodatku trzeba ciągle powtarzać. Gdyby nie pan Pettigrew, mielibyśmy tu busz. Lara spojrzała na jedwabistą powierzchnię trawnika, gładką jak stół bilardowy. Pan Pettigrew musiał naprawdę znać się na rzeczy. Szkoda, że nikt tu nie mieszkał, nie cieszył się pięknem tego miejsca, pomyślała, i nagły żal chwycił ją za serce. Gabriel wygrzebał z kieszeni marynarki wielki, staroświecki klucz i przekręcił go gładko w zamku z ozdobnym okuciem. Nie odezwał się ani słowem, kiedy drzwi, skryte w obramowaniu smukłego, neogotyckiego portalu, otworzyły się z cichym skrzypnięciem, wpuszczając ich w półmrok wysokiej, łukowato sklepionej sieni. Ich kroki rozbrzmiały dziwnym, nienaturalnie głośnym echem w martwej ciszy wnętrza. Sień otwierała się na dwukondygnacyjny hol, zwieńczony galeryjką utworzoną przez prowadzące na piętro schody o drewnianej poręczy, wycyzelowanej w misterne, ażurowe wzory. Pod galeryjką, oszklone drzwi prowadziły do salonu, gdzie promienie słońca wpadającego przez wysokie okna budziły tysiące barwnych refleksów w kryształowych ozdobach, których świetliste grona zwieszały się z ramion wielkiego, barokowego żyrandola. Lara westchnęła bezwiednie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że oto zwyczajne życie zostawiła gdzieś za plecami i wkroczyła w świat baśni. Czuła się, nie przymierzając, jak Kopciuszek stawiający pierwsze kroki w książęcym pałacu… Jej towarzysz jednak zupełnie nie podzielał tego zachwytu. Brwi miał zmarszczone, usta zaciśnięte w wąską linię. Szedł szybko, niecierpliwie, jak gdyby tę wizytę chciał już mieć za sobą. Lara zupełnie tego nie rozumiała – Gabriel był wszak właścicielem tej cudownej rezydencji. Ona, na jego miejscu, przechadzałaby się po pięknych, pełnych światła pomieszczeniach, rozglądała wokół i oddychała czystym szczęściem. Niestety, nie było jej dane rozkoszować się pięknem wnętrz. Gabriel zdecydowanie ujął ją za łokieć i ruszył schodami na piętro tak szybko, że musiała niemal biec, żeby za nim nadążyć. – Zaczekaj, dlaczego… – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć. – Muszę się pilnie zająć jakimiś papierzyskami w gabinecie wuja – rzucił tytułem wyjaśnienia. – To są sprawy, którymi nie chcę cię zanudzać, więc pomyślałem, że w tym czasie mogłabyś obejrzeć tutejszą bibliotekę. Pochlebiam sobie, że jest całkiem nieźle zaopatrzona. Biblioteka! Jeśli była tak wiekowa jak sama rezydencja, musiała zawierać niezwykle bogaty
księgozbiór. Lara przyspieszyła kroku, czując ekscytację odkrywcy. Nie rozczarowała się. Cieniste pomieszczenie z oknami, które, zgodnie z zasadami dawnego budownictwa, skierowane były ku północy, żeby zbyt ostre światło nie zniszczyło drzemiących na półkach woluminów, miało ściany z trzech stron obstawione sięgającymi sufitu regałami pełnymi książek. Niektóre z nich, oprawne w skórę, mogły liczyć sobie nawet i dwieście lat. Inne, o kolorowych okładkach, rozpoznała od razu – były to egzemplarze rzadkich, limitowanych wydań najnowszych albumów prezentujących arcydzieła malarstwa i fotografii, a także najsłynniejsze powieści współczesnych autorów. Ktoś systematycznie uzupełniał księgozbiór. Naprzeciw wysokich okien ustawiono przepastne fotele i miękkie, przytulne kanapy, żeby czytelnicy cieszyli się wszelkim komfortem. Podnosząc wzrok znad lektury, można było podziwiać daleki widok na dzikie zielone łąki, ciągnące się hen, aż ku niewielkiej rzece, spokojnie meandrującej w cieniu wierzb. Długie, zimowe wieczory spędzano tu w cieple ognia, płonącego w dużym kominku o ścianach z naturalnego kamienia. Lara nie potrafiła sobie wyobrazić okoliczności bardziej sprzyjających lekturze. Jak pielgrzym przekraczający próg sanktuarium, ruszyła w stronę bibliotecznych regałów. – Gabrielu… – szepnęła, olśniona. – Słucham, co takiego? Stał w progu, oparty o framugę. Choć tego dnia miał na sobie zwykłe dżinsy i prostą, lnianą koszulę, po prostu się czuło, że jest na swoim miejscu w tym staroświeckim, nobliwym wnętrzu. – To miejsce jest bajeczne. – Miło, że ci się podoba – powiedział z wymuszonym uśmiechem. Najwyraźniej niespecjalnie cieszyła go świadomość, że na mocy testamentu był już nie tylko kosmopolitycznym finansistą, ale też angielskim arystokratą, panem na włościach. – Ta biblioteka to chyba najpiękniejsze wnętrze, jakie w życiu widziałam – ciągnęła wesoło, udając, że nie zauważa jego marsowej miny. – Szczęściarz z ciebie, że w dzieciństwie mogłeś tu spędzać tyle czasu, ile tylko chciałeś! – Rozumiem, że ludzie, którzy nie mają pojęcia, jak wyglądało moje dzieciństwo, wyobrażają sobie, że było ono szczęśliwe. – Jego głos był chłodny. – Nie zamierzam wyprowadzać nikogo z błędu, ale prawda jest taka, że kiedy byłem mały, ten dom kojarzył mi się z więzieniem. Naprawdę dobrze poznałem co to dryl, samotność i izolacja od rówieśników. – Przykro mi… – stropiła się. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jeżeli Gabriel liczył na to, że jej towarzystwo uprzyjemni mu tę wizytę, która najwyraźniej była dla niego przykrym obowiązkiem, a nie podróżą sentymentalną do sielskiej krainy dzieciństwa, będzie chyba srodze rozczarowany. Zamiast zabawiać go rozmową, gapiła się z otwartymi ustami na otaczające ją cuda, a kiedy powinna okazać mu wsparcie, nie potrafiła sklecić żadnego sensownego zdania. – Tobie akurat zupełnie nie musi być przykro – uciął. – Najlepsze wspomnienia, jakie mam
z młodości, to te z czasów, kiedy poznałem Seana, a więc i ciebie. Letnie wakacje w domu twoich rodziców to były chwile, kiedy czułem, że naprawdę żyję. – Och. – Znów nie potrafiła znaleźć właściwych słów. On jednak nie zamierzał kontynuować rozmowy. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zostawię cię tutaj na chwilę, w towarzystwie książek. Kiedy tylko załatwię, co muszę, przespacerujemy się po ogrodach. Kiedy wszystko ci pokażę, kto wie, może uda mi się nakłonić gospodynię, panią Mullan, żeby zaparzyła nam kawę. Robi naprawdę świetną.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Korytarz prowadzący do gabinetu pana domu zdawał się nie mieć końca. Gabriel szedł coraz wolniej, coraz bardziej niechętnie, jak gdyby znów miał jedenaście lat i został wezwany na dywanik do wuja po tym, jak złamał którąś z niezliczonych zasad obowiązujących w rezydencji Devenishów. Choć zdawał sobie sprawę, że to idiotyczne, nie potrafił opanować tremy i gorączkowego bicia serca, kiedy otwierał ciężkie drzwi z litego drewna. Gabinet, niegdyś siny od dymu wujowych cygar, teraz był dziwnie, nienaturalnie pusty. Wielkie mahoniowe biurko wydawało się osierocone, gdy nie było już człowieka, który zwykł pochylać nad nim głowę o wiecznie rozczochranej, siwej czuprynie. Na ciemnym blacie leżała zwykła koperta. Nic więcej. Jej biel zdawała się krzyczeć w martwej ciszy wnętrza. Kiedy brał ją do ręki, palce miał wilgotne od potu. Na wierzchu, staroświeckim pismem o kaligraficznej regularności i zamaszystych liniach, nakreślono jedno słowo: Gabriel. Zaciskając zęby, otworzył kopertę. Jaką jeszcze wątpliwą atrakcję przyszykował mu świętej pamięci wuj? Czy nie wystarczyło, że w testamencie zastrzegł, że jeśli Gabriel chce odziedziczyć angielską rezydencję Devenishów, musi spędzić w niej co najmniej sześć miesięcy? Pobyt miał być nieprzerwany, potwierdzony przez notariusza. Gabriel wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu. Miałby z własnej woli zamknąć się żywcem w tym luksusowym grobowcu?! Za nic. Oszalałby po tygodniu. Ale jeśli stary sir Richard myślał, że tym testamentem po raz ostatni przymusi siostrzeńca do posłuszeństwa, to bardzo się mylił. Taką klauzulę na pewno można było podważyć, a Gabriel miał dość pieniędzy, żeby zatrudnić hordę prawników, którzy będą węszyć tak długo, aż znajdą na to sposób. Koperta zawierała list napisany ręcznie, tym samym energicznym i zdyscyplinowanym charakterem pisma, który tak dobrze odzwierciedlał osobowość sir Richarda. Gabriel zaczął czytać, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że słyszy surowy głos wuja. A potem przestał słyszeć cokolwiek. Krew huczała mu w uszach, płuca paliły, ale nie był w stanie zaczerpnąć oddechu. Oczami rozszerzonymi od szoku pochłaniał kolejne linijki listu. W głowie miał straszliwą, ssącą, bolesną pustkę. Mój drogi chłopcze, Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że nie ma mnie już wśród żywych. Śmierć zwolniła mnie z przyrzeczenia, które przed laty złożyłem mojej siostrze Angeli i którego zdecydowałem się dotrzymać mimo tragicznych okoliczności, w jakich przyszło mi podjąć tę decyzję. Teraz jednak, gdy mam stanąć przed Najwyższym Sędzią, muszę wyznać prawdę, którą przez lata
taiłem nie ze złej woli, ale po to, by uhonorować prośbę twojej matki. Otóż, drogi Gabrielu, musisz wiedzieć, że wbrew temu, co zawsze Ci mówiłem, matka twoja, Angela Devenish, nie wyjechała, zostawiając Cię ze mną, by wieść inne życie gdzieś w dalekich krajach. Moja siostra odebrała sobie życie – oto smutna prawda, której nigdy Ci nie wyznałem. Angela cierpiała na poważną chorobę zwaną depresją maniakalną. Może gdyby została wcześnie zdiagnozowana i właściwie leczona, wszystko potoczyłoby się inaczej i nie doszłoby do tragedii. Ale w tamtych czasach, w naszym środowisku wszyscy woleli udawać, że problemu nie ma, niż zwrócić się o pomoc do psychologa lub, Boże broń, do psychiatry. Rodzice powtarzali po prostu, że Angela jest postrzelona albo że ma humory. Kiedy odeszli, ja powinienem był zaopiekować się siostrą. Nie zrobiłem tego i ten grzech nadal obciąża moje sumienie. Nie mogę zadośćuczynić za zło, które wydarzyło się także i przez moje zaniedbanie, ale pragnę wyznać Ci wszystko, jak na spowiedzi. Choroba Twojej matki objawiała się głębokimi i nagłymi zmianami nastrojów, wobec których była bezradna. Kiedy przychodziła faza manii, rzucała się w wir szalonych imprez. Wydawało się, że nic absolutnie nie jest w stanie jej przed tym powstrzymać. A jednak, kiedy tylko odkryła, że jest w ciąży, całkowicie zmieniła tryb życia. Odstawiła alkohol, wyciszyła się. Miałem wrażenie, że miesiące, gdy oczekiwała Twoich narodzin, były najszczęśliwszymi w jej życiu. Odwiedziłem ją w szpitalu nazajutrz po tym, jak się urodziłeś. Kołysała Cię w ramionach, nuciła coś cicho. Promieniała szczęściem. Niestety, czy to ze względu na szok hormonalny, jakim dla kobiety jest poród, czy też z powodu nadmiaru emocji, choroba wróciła, silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem miała ponure oblicze depresji. Angela płakała całymi dniami, przestała jeść i spać, straciła pokarm. Bałem się, że może zrobić sobie krzywdę, więc zacząłem nalegać, żeby zgłosiła się do szpitala. Ku mojemu zdumieniu zgodziła się bez oporu. Jestem pewien, że zrobiła to ze względu na Ciebie. Choroba odebrała jej wolę życia, ale nie zdołała zniszczyć miłości do dziecka. Właśnie wtedy, podczas tamtej rozmowy, Angela kazała mi obiecać, że nigdy, póki żyję, nie zdradzę Ci, jak bardzo była chora. Zrozumiałem jej prośbę – nie chciała obciążać Cię taką wiedzą. Nie przewidziałem, że choroba zwycięży tak prędko. Następnego ranka, kiedy wszedłem do Waszej sypialni, Ty leżałeś spokojnie w kołysce, przewinięty i nakarmiony. Ona leżała w wannie, martwa. Nie udało się jej odratować. Pochowałem siostrę, a kiedy stało się jasne, że nikt nie ubiega się o ustalenie ojcostwa i opiekę nad Tobą, adoptowałem Cię. Patrzyłem, jak rośniesz, stajesz się bystrym chłopcem, a potem niezwykle utalentowanym młodym mężczyzną, i pękałem z dumy. Choć z perspektywy czasu widzę, że zupełnie nie potrafiłem zastąpić Ci ojca – tak już najwyraźniej jest na tym świecie, że emerytowani wojskowi, którzy poświęcili się karierze w biznesie i pozostali starymi kawalerami, nie stanowią najlepszego materiału na tatusiów – muszę wyznać, że obserwowanie, jak dorastasz,
sprawiało mi ogromną radość, zwłaszcza że jesteś tak bardzo podobny do matki… Wybacz, że nie umiałem okazywać Ci czułości, której zapewne potrzebuje każde dziecko. Nie miałem pojęcia, co robić, żeby zdobyć Twoje zaufanie i stać się bliskim przyjacielem, jakim powinien być każdy ojciec dla syna. Być może tym, co nie pozwalało mi na serdeczną zażyłość z Tobą, była tajemnica, której ciężar przytłaczał mnie przez te wszystkie lata. Dziś, kiedy wreszcie wyznaję Ci prawdę, czuję ogromną ulgę. Także dlatego, że właśnie skończyłem rozmawiać z psychiatrą, który zapewnił mnie, że skoro do dziś dnia nie pojawiły się u Ciebie objawy depresji maniakalnej, można stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że nie odziedziczyłeś po matce skłonności do tej strasznej choroby. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołasz mi wybaczyć, że nie potrafiłem uchronić Angeli od śmierci i że nie byłem lepszym ojcem dla Ciebie. Proszę tylko o jedno – spróbuj wybaczyć mi kłamstwo, które powtarzałem Ci na temat twojej matki. Czuję, że dopiero wtedy nasze dusze zaznają spokoju. Bardzo chciałbym, żebyś zaopiekował się tym domem, który oboje z Angelą kochaliśmy. Zamieszkaj tu, załóż rodzinę. Niech te wnętrza, które od zbyt dawna stoją puste, ciche i smutne, wypełni beztroski śmiech Twoich dzieci. Teraz, kiedy stoję u kresu życia, bardzo chcę wierzyć w to, że za Twoją sprawą ród Devenishów stanie się znów silny, liczny i szczęśliwy, a klątwa, która już zbyt długo nad nami ciąży, przynosząc niewyobrażalne cierpienia, zamieni się w błogosławieństwo. Jest jeszcze coś, czego Ci nigdy nie powiedziałem, mój drogi chłopcze. Tym, co w życiu najważniejsze, nie jest dyscyplina, siła, kariera czy bogactwo. Najważniejsza jest miłość, hojna i bezinteresowna. Życzę Ci z całego serca, żebyś spotkał taką miłość. Wiem, że jeśli tak się stanie, znajdziesz w sobie dość mądrości i odwagi, by ją zatrzymać. I odwzajemnić. Żegnaj, Gabrielu. Twój wuj, Richard Devenish Nie wiedział, ile razy przeczytał list. Zaciskał palce na kartce tak kurczowo, że podarł delikatny papier. Dopiero kiedy oderwał wzrok od tekstu, zdał sobie sprawę, że siedzi w fotelu wuja. Nie miał pojęcia, kiedy nań opadł, ale zrobił dobrze – chyba po raz pierwszy w życiu było mu słabo. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek naprawdę rozmawiał z wujem – ich konwersacje ograniczały się zwyczajowo do pytania, które sir Richard zadawał srogim tonem. Odpowiedź podopiecznego kwitował zwykle wieloznacznym chrząknięciem lub krótkim, po wojskowemu szorstkim komentarzem. Jak na człowieka tak zamkniętego w sobie i małomównego, napisał niezwykle długi i osobisty list. Do Gabriela jednak mało co dotarło, poza jedną rzeczą – wszystko, w co dotąd wierzył na temat swojej matki, było kłamstwem. Mijały sekundy, a on nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w linijki równego pisma i czuł, że nie wie już, kim jest. Tożsamość, którą niemałym wysiłkiem woli zbudował dla siebie, właśnie rozsypała się w proch. Przed laty zdołał
pogodzić się z faktem, że jego matka zostawiła go i odeszła. Cóż – tłumaczył sobie – najwyraźniej odkryła, że macierzyństwo nie leży w jej naturze. Czuł nawet coś w rodzaju wdzięczności, że wobec tego zdecydowała się donosić ciążę i urodzić dziecko – w czasach wolnego wyboru ta decyzja nie była wszak wcale taka oczywista. A więc dała mu życie, a potem oddała go „w dobre ręce”. Ha, mogło być gorzej. Odeszła, wybrała rozrywkę, a może karierę? Kto wie, czy nie została kimś niezwykłym, na przykład neurochirurgiem, polarnikiem albo agentem specjalnym? Może jej nie znał, ale pomału zaczął czuć pewne pokrewieństwo dusz z kobietą, która sprowadziła go na ten świat. On także był niespokojnym duchem i z całą pewnością, podobnie jak ona, nie nadawał się do rodzicielstwa. Sama myśl o ustatkowaniu się, o domu i dzieciach budziła w nim zabobonny lęk. Czyż zresztą, tak samo jak ona, nie uciekł z angielskiej rezydencji Devenishów na koniec świata? Stanowczo, był nieodrodnym synem własnej matki. Z czasem zaakceptował nawet to, że jego biologicznym ojcem był jakiś anonimowy amator dobrej zabawy. On sam też wszak nie stronił od imprez i cenił sobie towarzystwo pięknych kobiet. Jednak w przeciwieństwie do gościa, który go spłodził, nigdy nie zapominał o zabezpieczeniu, jeśli któraś z dam była tak miła, by obdarować go wdziękami… Taki był obraz najbliższej, utraconej rodziny, jaki Gabriel sobie stworzył. Żenująco naiwny? Być może, ale dzięki niemu udało mu się pogodzić z losem, a nawet osiągnąć stan pewnej pogody ducha. Wystarczył jeden list, kilka zdań, by ten obraz przestał istnieć. Gabriel czuł, że kręci mu się w głowie, zupełnie jak gdyby nagle znalazł się nad przepaścią bez dna, a grunt zaczął mu się usuwać spod nóg. Nie miał się na czym oprzeć. Matka, której wyobrażenie towarzyszyło mu od lat, nigdy nie istniała. Jak miał pogodzić się z tym, czego się właśnie dowiedział?! Jego historia zaczęła się od dramatu. W jakimś sensie odebrał życie własnej matce. Czyż wuj nie napisał wyraźnie, że jej choroba pogłębiła się po porodzie? Okazało się, że była oddaną, kochającą matką i nigdy przez myśl jej nie przeszło, by porzucić synka w niemowlęctwie po to, by wieść ciekawsze życie. Rozdzieliła ich śmierć. Gabriel wypuścił list z palców i ukrył twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął suchy, dławiący szloch, tak bolesny, jakby miało mu pęknąć serce. Ale zaraz potem przyszedł gniew. Oszukano go. Oboje go oszukali – i Angela, i Richard. Dlaczego odmówiono mu prawa do żałoby po własnej matce? Jakim prawem wuj oczekiwał, że zostanie choć sekundę dłużej, niż to konieczne, w tym domu, gdzie okłamywano go przez lata? Zerwał się na równe nogi i wybiegł z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi z cała siłą targającej nim wściekłości. Łoskot skrzydła uderzającego o framugę był tak donośny, że zdawało się, że cały budynek zadrżał, od fundamentów aż po dach. Lara siedziała po turecku we wnęce wykuszowego okna, nieruchoma, bez reszty zatopiona
w lekturze. Choć w piersi Gabriela szalał pożar, zatrzymał się w pół kroku, zachwycony widokiem. Światło sączące się z okna budziło łagodne refleksy w lśniących, ciemnych włosach Lary. Jej twarz, pochylona nad książką, tchnęła spokojnym pięknem. Oczy kryła pod gęstymi wachlarzami ciemnych rzęs, kąciki ust unosiła w bezwiednym, rozmarzonym uśmiechu. Przez chwilę, krótką jak uderzenie serca, miał wrażenie, że widzi doskonały obraz, tak piękny, że gdyby został namalowany, mógłby zawisnąć w muzeum obok Mony Lisy Leonarda. Tytuł brzmiałby… Młoda pani wielkiego domu. Tak. Jego instynkt, który działał błyskawicznie i naprawdę rzadko się mylił, podpowiadał mu teraz, że Lara, choć po raz pierwszy przekroczyła próg rezydencji Devenishów, była dokładnie tam, gdzie przeznaczenie miało ją doprowadzić. Ta myśl błysnęła w jego głowie i zgasła, zanim zdał sobie sprawę, jak bardzo jest przerażająca. Gdy za plecami Gabriela trzasnęły drzwi, Lara drgnęła i uniosła wzrok. Jej bursztynowe oczy lśniły dziecięcą radością. – Masz tu całą kolekcję dzieł Juliusza Verne’a! Już zapomniałam, jakie wspaniałe… – Chodź, idziemy stąd. – Bezceremonialnie pociągnął ją za rękę, zmuszając, żeby wstała. Nie minęła sekunda, a biblioteka opustoszała, tylko lekki powiew wiatru wciąż przewracał strony książki porzuconej na parapecie okna. Lara splotła dłonie. Wciśnięta w fotel pasażera, mogła tylko bezradnie patrzeć, jak Gabriel pokonuje kolejne zakręty na wąskiej drodze, prowadząc samochód z prędkością, za którą należałby mu się naprawdę poważny mandat. Co się wydarzyło w gabinecie sir Richarda? Nie miała pojęcia, ale musiała to być rzecz dość poważna, by wzbudzić jego zimną furię. Kiedy o włos minęli rosnące na skraju drogi drzewo, uniosła dłonie do ust, by stłumić krzyk. – Spokojnie, panuję nad sytuacją. Dotrzesz bezpiecznie do domu, gwarantuję ci to – wycedził Gabriel. Spod zmarszczonych brwi obserwował drogę, prowadząc pewnymi ruchami dłoni, i ani myślał zwolnić. Lara zerknęła na niego bez słowa. Skupiony, zamknięty w sobie, profil miał twardy, nieporuszony i tak piękny, jak gdyby wyszedł spod dłuta natchnionego, renesansowego artysty. Zapatrzona, westchnęła bezgłośnie. – Martwię się nie tyle o moje bezpieczeństwo, co o twój stan ducha, Gabrielu – powiedziała z troską. – Co to, do diabła, ma znaczyć? – warknął, rzucając jej gniewne spojrzenie. Jego oczy ciskały lodowate błyskawice. Było gorzej, niż przypuszczała. – Przecież widzę, że jesteś roztrzęsiony. – Starała się zachować spokój. – Podminowany, zły i ponury jak chmura gradowa. Posłuchaj, zatrzymajmy się w tym miasteczku. Zapraszam cię na kawę. Usiądziemy spokojnie i opowiesz mi, co odkryłeś w gabinecie twojego wuja. Jestem pewna, że
dobrze ci to zrobi. Nie powinieneś prowadzić, będąc pod wpływem tak silnego stresu. To niebezpieczne. – Pozwól sobie powiedzieć, że to ja jestem kierowcą i ja oceniam, czy mogę prowadzić, czy też nie. Mam prawo jazdy, ukończone osiemnaście lat i, o ile wiem, nie jestem ubezwłasnowolniony. Zapewniam cię, że czuję się zdolny do kierowania pojazdem. – Dobrze już, dobrze. – Nie była przyzwyczajona do wysłuchiwania tego typu tyrad i zupełnie nie potrafiła wziąć na poważnie jego słów. Nagle naszła ją szalona chęć, żeby się roześmiać, więc przygryzła wargę. Nie chciała dolewać oliwy do ognia. – Miałbym do ciebie prośbę – odezwał się Gabriel po chwili ciężkiego milczenia. Jego ton sugerował, że słowa „prośba” używa w znaczeniu całkowicie przenośnym. – Tak? – Nie traktuj mnie jak jakiegoś zbłąkanego zwierzaka albo pisklęcia ze złamanym skrzydłem, którym musisz się zaopiekować – wycedził. – Nie jestem chyba aż tak żałosny. Nie potrzebuję litości. Ani niańki. – Nie, oczywiście, że nie. Spokojnie, bądź pewien, że nie zamierzam cię niańczyć. Reszta drogi upłynęła w ciszy. Gabriel zamknął się w sobie; Lara też nie upierała się przy kontynuowaniu rozmowy. Skoro ten mężczyzna nie rozumiał, że przyjacielska troska nie jest tym samym co litość, a zwykłe gesty życzliwości nazywał niańczeniem, nie zamierzała tłumaczyć mu się ze swoich intencji. Na nic by się to nie zdało.
ROZDZIAŁ SIÓDMY – Barney, ty stary wariacie! Przestań! No już, spokój! Ledwie Lara przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi, retriver dopadł jej, wspinając się na tylne łapy i kręcąc grubym ogonem szaleńczego młyńca. Pysk rozwarł w szerokim psim uśmiechu i, sapiąc głośno, usiłował polizać swoją panią po twarzy. Ta, śmiejąc się głośno, przywoływała psa do porządku, ale robiła to w sposób zupełnie nieprzekonujący. Nic dziwnego, że zwierzak był rozpuszczony jak dziadowski bicz, pomyślał Gabriel, uśmiechając się z rozbawieniem. A potem Lara pochyliła się, żeby pieszczotliwie potargać psisko za uszy, a jemu uśmiech zamarł na wargach. Lniana spódnica w niezwykle interesujący sposób opinała się na jej biodrach i krągłych, jędrnych pośladkach. Bluzeczka uniosła się nieco, obnażając wąziutką talię, ukazując złocistą skórę jej smukłych pleców. Gabriel poczuł, że robi mu się gorąco. Gdyby tylko mógł spędzić chwilę w ramionach tej cudownej kobiety… zapomniałby o wszystkim, co go gnębiło. Gdyby zamknęła go w tych boskich ramionach, opalonych na złocisty brąz, wyrzeźbionych jak u Amazonki, gdyby oplotła go swoimi wspaniałymi, smukłymi nogami, gdyby mógł poczuć dotyk jej satynowej skóry, zatracić się w wilgotnym cieple jej ciała… zaznałby ukojenia, którego tak bardzo potrzebował. Nawet nie zadał sobie pytania, czy zdoła zaciągnąć ją do łóżka. Nigdy nie miał problemu z tym, żeby doprowadzić kobietę dokładnie tam, gdzie chciał. Nie uważał tego za specjalny powód do dumy, po prostu był wdzięczny losowi, że obdarzył go aparycją, którą młode damy zdawały się sobie cenić do tego stopnia, że chętnie spełniały wszelkie jego zachcianki. Słodka, niewinna Lara na pewno nie stanowiła wyjątku. – Muszę cię przeprosić – odezwał się, strojąc głos na ton pełen skruchy i emocjonalnego napięcia. – Nie powinienem był mówić, że twoja pomoc jest mi zbędna, bo prawda jest taka, że jej potrzebuję. Bardzo potrzebuję – dodał z emfazą, zniżając głos do gardłowego szeptu. Natychmiast obróciła się ku niemu, wyraźnie przejęta. Kiedy zajrzał jej głęboko w oczy, westchnęła bezwiednie, a on nie mógł się powstrzymać, żeby nie zerknąć w jej dekolt. Elastyczny materiał bluzki bez rękawów o niewinnym, kwiatowym wzorze rozciągnął się chyba do granic możliwości, by pomieścić piersi, kształtne i apetyczne niczym dojrzałe, soczyste owoce. Gabriel poczuł, że zasycha mu w ustach. – Co chciałbyś, żebym dla ciebie zrobiła? – spytała Lara z przejęciem, marszcząc swoje piękne brwi. Nie odpowiedział od razu, bo gapił się na jej wargi. Nie umiałby opisać ich kształtu, nawet gdyby zmobilizował cały swój literacki talent, który kiedyś tak wychwalała panna Summerberry, nauczycielka angielskiego.
– Jestem pewien, że potrafisz się domyślić, czego mi trzeba – wymruczał, robiąc krok w jej stronę. Och, domyśliła się w lot. – Naprawdę sądzisz – zarumieniła się – że jeżeli pójdziemy teraz do łóżka, to zniknie problem, który cię gryzie? Bo trudno nie zauważyć, że coś cię gryzie. Coś poważnego. Jesteś wściekły i rozbity. Jeżeli chcesz się poczuć lepiej, to przede wszystkim nie powinieneś dłużej dusić w sobie tego, co się stało. Usiądźmy, zrobię nam herbaty… albo może kawy. I porozmawiamy. Jestem po twojej stronie, Gabrielu. Możesz mi się zwierzyć… ze wszystkiego. – Tak? To wspaniale. Więc wyznam ci, moja słodka, że nie mam ochoty na pogaduszki przy kawie, tylko na coś zupełnie innego. Nie chcę wałkować tematu, tylko o nim zapomnieć, najlepiej w miłych okolicznościach… I nie chcę, żebyś łamała sobie głowę nad tym, co spowodowało, że jestem w tak podłym nastroju. Czy mogłabyś wreszcie przestać grać rolę siostry miłosierdzia i dla odmiany być po prostu prawdziwą kobietą? – Słucham? – Wzięła się pod boki, bezwiednie podkreślając tym gestem krągłość bioder. Jej piersi zafalowały, kiedy aż sapnęła z oburzenia. Bursztynowe oczy ciskały błyskawice. – Jeżeli dla ciebie prawdziwa kobieta to taka, która posłusznie wskakuje do łóżka, gdy tylko jakiś facet da jej do zrozumienia, że ma na nią ochotę, to nie chcę cię martwić, ale chyba kompletnie pomieszało ci się w głowie. – Ależ skąd, ja wcale nie… – zaplątał się. Już dawno, bardzo dawno żadna kobieta nie sprawiła, że poczuł się jak uczniak. – Nie powiesz mi, że jestem dla ciebie „jakimś facetem” i nikim więcej! – wyrzucił z siebie po chwili. – Jesteś dobrym przyjacielem – uśmiechnęła się pojednawczo – i dlatego chyba najlepiej zrobimy, jeżeli zapomnimy o całej sytuacji. A teraz, nie gniewaj się, ale pójdę do kuchni i zrobię nam kawy. A potem usiądziemy i porozmawiamy. – W porządku, niech będzie – westchnął, godząc się z porażką. – Tylko mocną zrób tę kawę, dobrze? Niewykluczone, że dawka kofeiny rzeczywiście pomoże mi… na głowę. To była chwila, w której silna wola Lary Bradley została wystawiona na niezwykle ciężką próbę. Trzeba było usiąść przy kuchennym stole naprzeciwko mężczyzny, o którym od lat skrycie marzyła, z życzliwym uśmiechem podsunąć mu kawę i cukier. Zacząć lekką, niezobowiązującą rozmowę, zachowywać się tak, jak gdyby jego niedwuznaczna propozycja nie zrobiła na niej wrażenia. Spokojnie popijać kawę, choć czuła na sobie jego wzrok rozpalony pożądaniem, intensywny jak śmiała pieszczota. Och, jakże bardzo, bardzo pragnęła tego mężczyzny! Widziała oczami wyobraźni, jak wyciąga do niego ręce, a on zamyka ją w swoich silnych ramionach. Spotkałyby się ich rozchylone usta, niecierpliwe palce… splotłyby się ich ciała… Lara pociągnęła solidny łyk kawy, przypatrując się
Gabrielowi spod rzęs. Naprawdę nic dziwnego, że na myśl o tym, że mogłaby znaleźć się w jego ramionach, naga, czuła rozkoszny dreszcz, który niemal pozbawiał ją zdolności trzeźwego myślenia. Pech chciał, że jej fantazje o tym mężczyźnie nie kończyły się na jednym, przygodnym epizodzie łóżkowym. Chciała od niego nieskończenie więcej. I była gotowa czekać, aż on to zrozumie. – Na pewno uważasz, że wpycham nos w nie swoje sprawy, ale ja naprawdę wiem, jak to jest, kiedy trudno sobie poradzić ze stratą bliskiego człowieka, który odegrał ważną rolę w naszym życiu – powiedziała, nakazując sobie powrót do rzeczywistości. Marzenia musiały poczekać. – Oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał rozmawiać ze mną o wuju, ale proszę cię, nie duś w sobie tych wszystkich emocji. Jeśli masz jakiegoś bliskiego przyjaciela, kogoś, kto szczerze się o ciebie troszczy, to porozmawiaj z nim. Zobaczysz, że dobrze ci to zrobi. – Wiesz, jak to jest, kiedy się straciło bliskiego człowieka – twarz Gabriela stężała na moment w grymasie bólu – ale na pewno nie wiesz, jak to jest, kiedy straciło się kogoś zupełnie nieznanego, kto odegrał decydującą rolę w naszym życiu. – Co masz na myśli? – Zmarszczyła brwi, zaskoczona. – Naprawdę chcesz usłyszeć straszliwie pokręconą i żałosną historię mojej rodziny? – Pociągnął łyk potrójnego espresso. Energicznie pokiwała głową, lecz zaraz się zreflektowała. – Jeśli tylko masz ochotę mi ją opowiedzieć. – W sumie, dlaczego nie? – Gabriel uśmiechnął się cynicznie. – Wyobraź sobie, że w gabinecie wuja znalazłem list. Napisał go do mnie na łożu śmierci. Chciał, po latach wciskania mi bzdur, oczyścić swoje sumienie, wyznając prawdę… o mojej matce. – Głos mu się załamał. Ironiczny grymas zniknął, jak starty ścierką. – Mówiłeś, że mama zostawiła cię, kiedy byłeś bardzo mały – powiedziała Lara ostrożnie. Już sama myśl o tym sprawiła, że ściskało jej się serce. – Nie pamiętasz jej, prawda? – Nie. – Pochylił głowę, przetarł dłońmi twarz. – Nie pamiętam jej. Ale dotąd żyłem w przekonaniu, że sporo wiem na jej temat. To wszystko okazało się kłamstwem. Lara nie odezwała się. W jej oczach widział dwa wielkie znaki zapytania. – Może nie wszystko okazało się kłamstwem – sprostował. Zamilkł na długą chwilę, zapatrzony przed siebie niewidzącym wzrokiem, a ona czekała, nie mając odwagi wyrwać go z zamyślenia. – Moja matka faktycznie mnie zostawiła. Ale nie wiedzie teraz beztroskiego życia gdzieś w dalekim kraju, pod zmienionym nazwiskiem. – Tylko…? – nie wytrzymała Lara. – Tylko leży na cmentarzu. Popełniła samobójstwo, kiedy miałem zaledwie kilka miesięcy – powiedział z trudem. – O mój Boże! – Bezwiednym gestem uniosła dłonie do ust. – Gabrielu, tak bardzo mi przykro…
Zamilkła, bezradna wobec wagi tej informacji i wobec tępego bólu, który usłyszała w jego głosie. – Wiesz, dlaczego to zrobiła? – Usta jej drżały. Nie zdołała powstrzymać łez, które potoczyły się po policzkach. – Podobno była chora. Depresja. – Gabriel gwałtownie podniósł się z miejsca i zaczął krążyć po kuchni niespokojnym krokiem. Kiedy zobaczył łzy na twarzy Lary, łzy, którymi opłakiwała nieznajomą młodą kobietę, zmarłą tragicznie przed ponad trzydziestoma laty, poczuł jakiś dziwny ucisk w piersi. On sam nie potrafiłby płakać po matce. Już dawno nauczył się, że emocje czynią słabym i należy je blokować, zamykać za murem chłodnej obojętności. Opanował tę sztukę tak dobrze, że nie umiałby już zachowywać się inaczej. – Faktycznie, musiała być ciężko chora psychicznie, skoro pewnego pięknego dnia uznała, że najlepiej zrobi, jeśli rozstanie się z życiem, zostawiając własne dziecko! Nawet ja, choć do rodzicielstwa nadaję się mniej więcej jak wół do karety, wiem, że matki nie powinny porzucać dzieci, tylko czuwać nad nimi i opiekować się, kochać… – wyrzucał z siebie gniewnie, ale Lara słyszała w tym gniewie dławioną rozpacz. – Jeżeli twoja mama miała depresję, nie odpowiadała za własne czyny. Gabriel drgnął silnie, czując na ramieniu łagodny dotyk dłoni. Lara stała tuż za nim, a w jej oczach wciąż lśniły łzy. – Co więcej, jeśli miała świadomość, jak bardzo jest z nią źle, mogła odebrać sobie życie, żeby ochronić ciebie. Słyszałeś pewnie o tak zwanych rozszerzonych samobójstwach? – Wuj napisał, że Angela mnie kochała – powiedział cicho, znów zagubiony w myślach. – Ten list od niego… Czuję się tak, jak gdyby na pożegnanie rzucił mi pod nogi odbezpieczony granat! – dodał z niehamowaną furią, zaciskając dłonie w pięści. – Gabrielu… – Lara długo szukała słów otuchy, ale żadnych nie znalazła. Co można było powiedzieć człowiekowi, którego los doświadczył w równie okrutny sposób? Przecież to było tak, jakby stracił matkę po raz drugi! Nic dziwnego, że szalał z bólu i gniewu. Niewiele myśląc, uniosła ręce i dotknęła jego barków. Tak jak się spodziewała, były spięte. Pod ubraniem wyraźnie wyczuwała twarde, nieruchome gruzły mięśni. Chcąc przynieść mu choć trochę ulgi, zaczęła je rozmasowywać. – Prosiłem cię już, żebyś nie traktowała mnie jak jakiegoś cholernego zbłąkanego szczeniaka – warknął Gabriel. Chciał się odsunąć, ale ona mocniej zacisnęła palce na jego ramionach. Nie była małą, słabą kobietką, którą mógł przestawiać z kąta w kąt, jak mu się podobało. I wyglądało na to, że jego opryskliwość nie robi na niej żadnego wrażenia. – Naprawdę myślisz – wzmocniła masaż – że kieruje mną litość? Jeśli tak, to grubo się mylisz. Jesteś moim przyjacielem, bliskim przyjacielem. I boli mnie serce, kiedy widzę, jak cierpisz… Nie odpowiedział. Bez słowa patrzył jej w oczy, poddając się niosącemu ulgę dotykowi jej dłoni.
– Nie chcę, żebyś cierpiał – wyszeptała, nie odwracając wzroku. – Chcę… – Czego chcesz, Laro? – spytał poważnie. – Ciebie – powiedziała bez wahania. – Chcę być z tobą. Tak… naprawdę. – Ale przecież przed chwilą… – Zmarszczył brwi. – Nie ma żadnego „ale” – przerwała mu. W tym momencie nie liczyło się nic, tylko pragnienie, przemożne pragnienie, żeby zabrać tego mężczyznę w miejsce, gdzie nie było bólu ani samotności, tylko bliskość i miłość. Była gotowa oddać mu się, bez stawiania warunków, bez zadawania pytań. I ta gotowość przenikała jej ciało gorącym, rozkosznym dreszczem. Nie zadawał więcej pytań. W następnym ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach. Przyciskał ją do siebie z całej siły, jak tonący, któremu rzucono koło ratunkowe. – Pragnę cię tak bardzo, że zginę, jeżeli zaraz nie będę cię miał – wychrypiał, muskając wargami jej ucho. Jego głos, niski, wibrujący namiętnością, upoił ją, w jednej chwili uderzył do głowy niczym najprzedniejszy koniak. Zachwiała się. Kolana miała miękkie, ciało dziwnie nieważkie. Ale znalazła dość siły, żeby unieść twarz ku mężczyźnie, który wciąż ją obejmował, i odnaleźć ustami jego wargi. Przeczuwała, że jego pocałunek będzie zaborczy, pełen drapieżnej namiętności. Pragnęła tego. Czuła w sobie dość szaleństwa, żeby wyjść mu naprzeciw, odpowiedzieć na pożądanie, które sprawiało, że jego niesamowite oczy przybrały barwę głębokiego granatu. Kiedy ich usta zwarły się w intensywnej, dzikiej pieszczocie, mignęła jej myśl, że nie wszystko zdołała przewidzieć. Uścisk jego ramion, korzenny smak pocałunku, ciepło oddechu… wszystko to wydało się nagle tak bliskie, tak rozkosznie znajome, jak gdyby po wielu latach tułaczki wróciła do domu. Płomień pożądania zatańczył w jej wnętrzu, zapłonął jaśniej, sprawił, że zmiękła jak wosk. Ale to nie pożądanie spowodowało, że wzięła Gabriela za rękę i zdecydowanie poprowadziła schodami na górę, do swojej sypialni. Zrobiła to, bo przy nim czuła się całkowicie bezpieczna. Wiedziała, z niezachwianą pewnością instynktu, że Gabriel Devenish jest człowiekiem dobrym i szlachetnym. Ufała swojemu przeczuciu i była gotowa, jak w pokerze, postawić wszystko, co cenne, na tę jedną kartę. – Jesteś pewna, że tego chcesz? – spytał cicho, zatrzymując się w progu. – Tak. – Zadrżała, kiedy przeszył ją gorący dreszcz wzruszenia. Nie myliła się. Gabriel mógł pozować na faceta bez sentymentów, zimnego drania, ale rzeczywistość była inna. Czy wyrachowany kobieciarz zatrzymywałby się przed drzwiami panieńskiego pokoju, żeby jeszcze raz zapytać, czy dziewczyna jest pewna swojej decyzji? – Och, tak – powtórzyła i mocniej splotła palce z jego palcami, a potem razem weszli w ciepły półmrok sypialni. To była magiczna chwila. Jak gdyby czas, zamiast biec naprzód, zatoczył koło. Jak gdyby ostatnie trzynaście lat upłynęło tylko po to, żeby oni dwoje mogli znowu spotkać się w tym samym miejscu i spróbować jeszcze raz zacząć wszystko od początku. Lara zacisnęła powieki i bezgłośnie
wypowiedziała życzenie, które było tyleż naiwne, co zuchwałe: Żebyśmy byli razem już na zawsze. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Kiedy stanęli o krok od niskiego, szerokiego łóżka, przykrytego lnianą narzutą, obróciła się ku Gabrielowi i spojrzała mu w oczy. W jej poważnym spojrzeniu zobaczył szczerą, cichą radość i poczuł się bezradny – wobec własnego zachwytu tą kobietą, wobec jakiegoś dziwnie uroczystego nastroju, który zapanował między nimi. A potem ona bez słowa uniosła dłoń i zsunęła w dół ramiączka kwiecistej bluzeczki, sprawiając, że krew zawrzała w nim, głusząc wszelką myśl. – Chcesz popatrzeć, jak się dla ciebie rozbieram? – Choć zadała to pytanie niemal szeptem, efekt był nie mniejszy, niż gdyby trafił go piorun. Na samą myśl o tym, co zaproponowała, przeszył go dreszcz tak rozkoszny, że niemal bolesny. Dlaczego tak mocno na nią reagował? Wszak już dawno nie był nastolatkiem, a od czasu liceum przeżył naprawdę niemało przyjemnych chwil w towarzystwie pięknych i bezpruderyjnych dam. Ale żadna nie robiła na nim takiego wrażenia jak Lara Bradley. Dobra, serdeczna i życzliwa Lara Bradley, która wiodła spokojne życie w podlondyńskim miasteczku, nie dążyła agresywnie do zrealizowania jakichś szalonych, wygórowanych ambicji, nie była zgorzkniała i sfrustrowana tylko dlatego, że los nie postawił jej w pierwszym szeregu możnych tego świata. Pomyślał nagle, że ta dziewczyna jest jak czysta, źródlana woda – niby zwyczajna i znacznie mniej atrakcyjna niż frymuśne drinki z palemką, ale niezbędna do życia, przynosząca największą rozkosz człowiekowi spragnionemu, mająca smak, który trudno opisać słowami, tak jest zwyczajny… i niepowtarzalny. A potem, kiedy powolnym ruchem uniosła koszulkę, ukazując bujne piersi przesłonięte jedynie cieniutką koronką stanika, przestał myśleć. Fala gorąca, którą wyzwolił w nim ten widok, była tak gwałtowna, że wyrwał mu się głuchy, zwierzęcy jęk. Nie mógł dłużej pozostawać bierny. Z dreszczem niecierpliwości wyciągnął do niej ręce. Krzyknęła cicho, kiedy zdecydowanym szarpnięciem obnażył jej piersi, by w następnej chwili objąć je dłońmi i unieść do ust ich wrażliwe sutki. Zatoczyła się, a on jej nie podtrzymał, tylko pozwolił opaść na łóżko. Kiedy usiadła na skraju materaca, ukląkł przed nią, nie przestając całować jej piersi. Lara odchyliła głowę w tył, odrzuciła na plecy grzywę czarnych włosów. Jej piękne usta rozchyliły się, a powieki opadły, kryjąc oczy w cieniu rzęs. Wstrząsana dreszczami, chłonęła pocałunki Gabriela. Nie otworzyła oczu, kiedy poczuła, jak jego dłonie przesuwają się niżej, powoli obrysowują kształt talii, obejmują biodra. Uniosła się i wygięła, pozwalając, żeby rozebrał ją do końca, a potem, naga, opadła na plecy. Nie próbowała skryć się przed rozpalonym spojrzeniem mężczyzny. Jej ciało wibrowało oczekiwaniem, pulsowało rozkoszną gotowością. Domagało się, by ją posiadł, tak jak ziemia domaga się deszczu. Gabriel rozbierał się szybkimi, niecierpliwymi ruchami, nie odrywając wzroku od leżącej przed nim kobiety. Jej lśniące włosy rozsypały się ciemnym wachlarzem na białej tkaninie okrywającej
łóżko. W promieniach południowego słońca, przesianych przez zasłony z płótna o grubym splocie, jej ciało wydawało się świetliste, jak odlane z jasnego złota. Była doskonała. Już samo przyglądanie się jej ciału stanowiło ucztę dla zmysłów. Ale najbardziej hipnotyzująca była twarz. Duże złociste oczy, które patrzyły na niego spokojnie, z nieskrywaną zmysłową tęsknotą. Delikatny rumieniec barwiący jej policzki. Wrażliwe usta, które uśmiechały się lekko, łagodnie. Nie próbowała przed nim grać, przybierać nienaturalnych póz, nie udawała gwiazdy porno w akcji. Była sobą, a jej skromność i naturalna swoboda stanowiły połączenie nieodparcie urzekające. Nie przyglądał jej się dłużej niż kilka sekund – tylko tyle potrzebował, żeby wyswobodzić się z ubrania, które bezceremonialnie rzucił na podłogę – ale to wystarczyło, żeby jej obraz zostawił w jego pamięci ślad trwały niczym piętno. Usłyszał jej cichy szept, kiedy wypowiedziała jego imię, miękko, z ogromną czułością. Wyciągnęła do niego ramiona, jednoznacznym, naglącym gestem, a on poczuł, że jest więcej niż gotów. Pochylił się nad nią i, zanim ostatecznie stracił zdolność trzeźwego myślenia, zakazał sobie wszelkiej gwałtowności. Lara zasługiwała na coś więcej niż szybki numerek bez wstępów z nieokrzesanym, napalonym samcem. Chciał być dla niej czułym, cierpliwym kochankiem. Chciał… W następnej chwili poczuł jedwabisty dotyk jej ud, kiedy oplotła go nogami, zamykając w mocnym, gorącym uścisku. I z głuchym jękiem pozwolił, żeby ogarnęło go szaleństwo. Lara przysięgłaby, że czuje, jak krew musuje w jej żyłach, tętni w skroniach w rytm dzikiej, niewypowiedzianie pięknej, pradawnej pieśni życia. Czy Ewa w raju czuła się tak samo, kiedy po raz pierwszy obcowała z Adamem? Dla Lary także miał to być pierwszy raz. A jednak… nie doświadczała lęku ani nawet tremy. Pewność, że temu właśnie mężczyźnie pragnie się oddać, napełniała ją upojną, błogą radością. Nie chciała czekać już ani chwili dłużej. Odnalazła wargami kącik jego ust, powiodła obnażonymi zębami po dolnej wardze. Jej niecierpliwe, drżące palce obrysowały owal jego twarzy, pieszczotliwie odgarnęły z czoła kosmyki ciemnych włosów, powędrowały wzdłuż barków, a potem w dół szerokich pleców. Rozsunęła uda, objęła go nogami, zacisnęła je. Kiedy przygniótł ją sobą, poczuła niemal euforię. Męski, korzenny zapach sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Wyprężyła się z jękiem, pozwalając, żeby gorąca, twarda męskość odnalazła drogę do miejsca, które na niego czekało. Odpowiedział na jej zew, napierając potężnie, z całą mocą pragnienia. Stężała na moment, gdy jej ciało stawiło opór, by zaraz potem otworzyć się, przyjąć go w swoje wnętrze. Gabriel poruszył się powoli, wyszeptał jej imię, przykrył jej drżące usta swoimi. Piekący ból, który przeszył ją na wskroś, zamienił się w upajającą słodycz. Przylgnęła do niego, zamknęła oczy i chłonęła jego szaloną namiętność, jego bliskość tak niewymowną, że aż dławiącą oddech. Zagubiona w intymnych doznaniach, kołysana w jego ramionach, nie oczekiwała
niczego więcej. Ale jej kobiecość przebudziła się nagle i zdumiona Lara poczuła, że wie, jak dojść na szczyt. Jej ciało znało drogę. Wystarczyło, że wsłuchała się w nie, podjęła rytm. Powoli, a potem coraz szybciej, wspinała się ku nieznanemu, aż nagle olśniło ją ono swoją wspaniałą, absolutną oczywistością. Krzyknęła; w jej głosie był tryumf zdobywcy i dzika, nieskrępowana radość. Wciąż trzymała go mocno w ramionach, kiedy stracił rytm, wyprężył się, wstrząsany potężnym dreszczem. Przytuliła go jeszcze mocniej, gdy z głębi jego piersi wydobył się głuchy jęk. Zdążyła pomyśleć, że słyszy w tym odgłosie cały ból, jaki kiedykolwiek zadano temu człowiekowi, całe cierpienie, które dotąd skrywał za murem beznamiętnego spokoju. Czując, jak pod jej powiekami wzbierają gorące łzy, pogładziła go po policzku kojącym, pieszczotliwym gestem. Opadł na nią ciężko, wyraźnie bezradny wobec tej czułości, i ukrył twarz między jej piersiami. – Już dobrze, Gabrielu, już dobrze – wyszeptała miękko, jak gdyby pocieszała dziecko. – Jestem przy tobie. Nie poruszył się, nie uniósł nawet głowy. Ale Lara poczuła, że zadrżał, tłumiąc bezgłośny szloch, który wyrwał się z jego piersi.
ROZDZIAŁ ÓSMY Gabriel nie wiedział, ile czasu leżeli tak, wtuleni w siebie, upajając się z cichym zachwytem nowo odkrytą, spokojną bliskością. Leniwie przekręcił się na wznak, nie wypuszczając Lary z objęć. Kiedy, wsparty na łokciu, zaczął gładzić jej plecy, odwróciła się tyłem, mrucząc jak kotka domagająca się pieszczot. Zastosował się do tej sugestii z prawdziwą przyjemnością, ciesząc oczy widokiem jej smukłych pleców o pięknie wyprofilowanej linii, opadającej idealnym łukiem ku jędrnym, zuchwale sterczącym pośladkom… – Hm, co to takiego? – Zmarszczył brwi, wyrwany z sennej, błogiej kontemplacji. W seksownym zagłębieniu lędźwi, tuż nad lewym pośladkiem, jej skórę zdobił tatuaż przedstawiający delikatnego, barwnego motyla. Uśmiechając się z rozbawieniem, obrysował opuszkiem palca finezyjny kształt rozpostartych skrzydeł. A to ci niespodzianka. Nie spodziewał się, że rozsądna, spokojna Lara Bradley ma tatuaż! – Opowiesz mi, jak to się stało, że ten motyl wylądował ci na plecach? – Wszystko przez mojego brata – zaśmiała się cicho, z czułością. – W jednym z ostatnich mejli Sean przysłał mi zdjęcie takiego motyla. Pisał z dumą, że udało mu się podpatrzeć i sfotografować okaz bardzo rzadkiego gatunku. Później, po pogrzebie, było mi tak źle, że nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić… i wtedy wpadłam na ten pomysł. Motyl stał się dla mnie symbolem optymizmu i apetytu na życie, które podziwiałam i kochałam u brata. – Piękna historia. – Gabriel pochylił się i pocałował barwne skrzydełko. – Sean… – Jestem pewna, że cieszy się, widząc nas razem. – Lara przekręciła się na plecy i uśmiechnęła sennie, odnajdując ustami usta Gabriela. Kiedy słońce, powoli wędrujące po niebie, dosięgło ich ukośnymi, ciepłymi promieniami, spali mocno, nadzy, spleceni w czułym uścisku. Miało się już ku wieczorowi, kiedy Lara ocknęła się, z westchnieniem żalu uwolniła z objęć śpiącego Gabriela i po cichu ubrała. Barney już i tak za długo czekał na swój popołudniowy spacer, powinna wyjść z nim chociaż na kilka minut, żeby biedny zwierzak załatwił swoje potrzeby. Zamyślona, ruszyła ścieżką w stronę lasu. Retriver, tym razem uwiązany na smyczy, dreptał grzecznie przy nodze swojej pani. Lara nie mogła przestać się uśmiechać. Może i postąpiła lekkomyślnie, ale wspomnienia namiętnych chwil w ramionach Gabriela były tak słodkie, że niczego nie żałowała. Przeciwnie. Przepełniało ją beztroskie szczęście. Czuła się jak królowa, niewiarygodnie bogata w namiętność, silna mocą kobiecości. Nawet jeśli już nigdy nie będzie jej dane przeżyć czegoś równie wspaniałego, zawsze będzie mogła wrócić pamięcią do tego popołudnia. Przechowa je w sercu niczym
najcenniejszy, złocisty skarb. Przyspieszyła kroku i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując, że mięśnie ma lekko naciągnięte, a ciało tkliwe w najdelikatniejszych miejscach. Doznana rozkosz sprawiła, że wciąż jeszcze lekko szumiało jej w głowie, jak gdyby wypiła kilka lampek wina. Była tylko jedna rzecz, która troszeczkę psuła jej humor. Zanim zapadli w drzemkę, Gabriel uświadomił sobie, że nie użyli żadnego zabezpieczenia, i ten fakt dosłownie go przeraził. Lara poczuła się dziwnie dotknięta tą jednoznacznie negatywną reakcją. Czy gdyby z ich miłosnych zmagań poczęło się dziecko, naprawdę byłby to dla niego aż taki dramat? Bezwiednym gestem przycisnęła dłonie do podbrzusza. Ona nie miałaby nic przeciwko temu, żeby urodzić dziecko Gabriela… Te dywagacje były jednak zupełnie zbędne. Na pewno nie zaszła w ciążę. Rozwiała obawy swojego kochanka, mówiąc, że bierze tabletki antykoncepcyjne, a on odetchnął z tak wyraźną ulgą, że poczuła ukłucie bólu. Nie wyjaśniła mu, że lekarz zapisał jej te środki, żeby uregulować cykl i złagodzić bóle miesiączkowe, bo o nic nie zapytał. Prawdopodobnie pomyślał sobie, że jest kobietą, która gustuje w przygodnym seksie i postępuje zgodnie z maksymą, że przezorny zawsze ubezpieczony. Prawda była inna… zupełnie inna. Lara była kobietą jednego mężczyzny. Taka była jej natura; nie widziała powodu, żeby próbować ją zmienić. Czekała na Gabriela wiele lat. Kochała go. I wiedziała z całą pewnością, że gdy on odejdzie, żaden inny nie zdoła zapełnić pustki w jej sercu. Barney zaszczekał radośnie na widok wiewiórki, skaczącej lekko po ocieniających ścieżkę gałęziach sosen, i ten widok wyrwał Larę z kręgu niewesołych myśli. Po co się martwić na zapas? Kilka dni temu w ogóle nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek spotka Gabriela. A jednak, życie potrafiło być zaskakująco piękne. Znacznie lepiej będzie, jeśli zamiast skupiać się na nierealnych oczekiwaniach, pozwoli sobie cieszyć się chwilą obecną… a w chwili obecnej miała w łóżku mężczyznę, namiętnego, pięknego jak sam archanioł i zupełnie nagiego. Takiej okazji zdecydowanie nie należało przepuścić! Uśmiechając się z rozmarzeniem, zawróciła ku domowi. Stąpając na palcach, weszła po schodach na piętro, cichutko otworzyła drzwi do sypialni. Jeśli Gabriel nadal spał, miała zamiar… Łóżko było puste. Zbita z tropu, bezradnie rozejrzała się po pokoju. Mignęła jej myśl, że Gabriel po prostu wymeldował się bez pożegnania, i poczuła, że zbiera jej się na płacz. W następnej chwili drzwi łazienki otworzyły się i stanął w nich Gabriel, kompletnie ubrany i wyraźnie czymś zaaferowany. Lara nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jakaś zła wróżka zamieniła jej namiętnego kochanka w zimnego biznesmena. – Miałem pilny telefon z pracy – powiedział szybko, bez wstępów. – Muszę wracać. – Do Nowego Jorku? – spytała niemądrze, totalnie zaskoczona. – Owszem – skrzywił się. – Sytuacja na giełdzie przypomina, za przeproszeniem, pożar w burdelu. Notowania lecą na łeb, na szyję, akcjonariusze są w panice. Potrzebują wszystkich rąk na pokładzie, żeby zażegnać kryzys.
Słuchała w milczeniu. Przygryzła wargę, żeby powstrzymać głupie łzy. Dla Gabriela Devenisha była tylko siostrzyczką dawnego przyjaciela, kimś, kto zamajaczył przez chwilę na marginesie ważnych spraw. Skoro była chętna, spędził miłe popołudnie w jej łóżku. A teraz zamierzał zniknąć. Ona zostanie z psem w podmiejskim domku z ogródkiem, a on wróci do swojego prawdziwego życia, do luksusowego mieszkania w najdroższej dzielnicy Nowego Jorku, do pracy, w której na co dzień obracał ośmiocyfrowymi kwotami, mając w rękach losy tysięcy szarych ludzi, takich jak Lara Bradley. Kim była dla niego? Pionkiem na szachownicy, maleńkim pionkiem na nieskończenie wielkiej szachownicy tego świata, gdzie prowadził swoją grę. – Nie ułatwiasz mi zadania, moja słodka, kiedy patrzysz na mnie tymi swoimi niesamowitymi, złotymi oczami. – Gabriel pokręcił głową, próbując zmusić zaciśnięte usta do uśmiechu. Uniósł dłoń i bezwiednym gestem odgarnął pasmo włosów z jej policzka, a potem zdecydowanie cofnął rękę. – Ale na mnie już czas, nic na to nie poradzę. Samolot mam za niecałe dwie godziny. Możesz mi dać swój numer telefonu? – Po co? – wydusiła z trudem. Usta miała zdrętwiałe, jak gdyby rozmawiali na trzydziestostopniowym mrozie. – Żebym mógł się do ciebie odezwać, kiedy tylko przylecę znów na stary kontynent. Chyba że sobie nie życzysz… – Żartujesz? – zaśmiała się cicho, niewesoło. – Przecież wiesz, że będę na ciebie czekała. Zadzwoń, gdy tylko wrócisz… Jeśli wrócisz, dodała w myślach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY W luksusowym apartamencie na szczycie nowojorskiego wieżowca Gabriel rzucił się na łóżko, nie zaprzątając sobie nawet głowy zdejmowaniem obuwia. To nie były najwspanialsze dni w jego karierze. Firma wciąż drżała w posadach po tąpnięciu, które nastąpiło na giełdzie, a wokół zaczęły lecieć głowy pracowników oskarżanych o niekompetencje. On sam, po prawdzie, nie miał się czego obawiać – transakcje, które nadzorował, wyglądały wzorcowo i nawet najsurowszy audyt niczego nie mógłby mu zarzucić. Czuł jednak presję odpowiedzialności przed udziałowcami, którym bezpośrednio doradzał, zwłaszcza że obecna sytuacja zmuszała do kompletnej zmiany taktyki rynkowej. Najgorsze jednak było to, że wciąż napięta sytuacja nie pozwalała mu wrócić do Anglii. Tak jak przypuszczał, praca pochłonęła go bez reszty. Frustracja sprawiła, że zacisnął pięści. Co z tego, że miał miliony na koncie? Czuł się jak niewolnik przykuty żelaznym łańcuchem do miejsca pracy. Dotąd niespecjalnie mu to przeszkadzało, ale teraz… tęsknił za Larą Bradley. Już po tygodniu wydawało mu się, że ich rozłąka trwa całą wieczność. Zaczął bawić się myślą, że mógłby do niej zadzwonić. Tylko po to, by usłyszeć jej głos. Zerknął na zegarek i szybko skalkulował, że w Londynie musiała być trzecia nad ranem. Lara na pewno spała… Ciekawe, czy miała na sobie praktyczną piżamę, frywolną koszulkę nocną, czy też… zupełnie nic? Był bardzo ciekaw, jak zareaguje na jego telefon o tej porze. Czy usłyszy w jej głosie tę samą tęsknotę, która dręczyła go od wielu dni? Usiadł, rozsupłał krawat, zrzucił buty i marynarkę. Od razu lepiej. Odetchnął głębiej, wygodnie oparł się o zagłówek łóżka i wybrał numer jej komórki. Po chwili w słuchawce rozległ się sygnał. Jeden, drugi, trzeci… wydawało mu się, że czeka w nieskończoność. Czy jego słodka Lara spała, czy też zabawiała się z kolejnym kochankiem? Nie wątpił, że miewała mężczyzn – po cóż by inaczej używała antykoncepcji? Sama myśl o innych mężczyznach w jej życiu była dla niego nieznośna… i wydawała mu się dziwnie nieprawdopodobna. Jeszcze nigdy nie obcował z kobietą, która byłaby tak rozkosznie ciaśniutka w środku. Mógłby przysiąc, że miał do czynienia z dziewicą. – Halo? Kto to? Która jest godzina? – Głos Lary wyrwał go z zamyślenia. Był lekko schrypnięty i tak seksowny, że aż przeniknął go dreszczem. – A któż ośmieliłby się nękać cię o tak nieludzkiej porze? – odezwał się z bezwiednym uśmiechem. – Gabriel?
Zdawało mu się, że słyszy nutkę radości w jej głosie. A może to były tylko jego pobożne życzenia? – Tak, to ja. – Przymknął oczy i przywołał z pamięci obraz jej pięknej twarzy o wielkich, poważnych oczach z tęczówkami w kolorze bursztynu. – Szczerze mówiąc, wcale nie jest mi przykro, że cię zbudziłem – dodał bezczelnie. – Chyba nawet nie spałam, zdrzemnęłam się tylko. Ostatnio marnie sypiam. Jakoś nie mogę się odnaleźć. – Nadal mieszkasz u rodziców? – Nie, jestem już u siebie. Rodzice wrócili z wakacji zaraz po twoim wyjeździe. À propos, chcieliby cię kiedyś zobaczyć. Mają kilka starych zdjęć, na których jesteście razem z Seanem, i zamierzają dać ci je na pamiątkę. – To bardzo miło z ich strony. – Gabriel poczuł przypływ paniki na myśl, że miałby spojrzeć w oczy państwu Bradley po tym, co się wydarzyło między nim a Larą. Przecież prawda była taka, że ją uwiódł. Wykorzystał jej słodycz, jej szczodre, współczujące serce. Odkrył, że była namiętną, zmysłową kochanką… Nie, stanowczo nie potrafiłby spokojnie pić herbaty i gawędzić z jej rodzicami. Czułby się jak podły zdrajca. – Podziękuj im w moim imieniu – brnął dalej. – Na pewno ich odwiedzę, kiedy tylko czas pozwoli. – W porządku – przerwała mu, jak gdyby domyśliła się stanu jego ducha. – A tak w ogóle, to wspaniale, że dzwonisz, pomimo dziwnej pory. – Ja też się cieszę, że zadzwoniłem… – zawiesił głos. Za wielkim, panoramicznym oknem jego sypialni Nowy Jork lśnił milionem świateł na tle wieczornego nieba. – Posłuchaj, zostało ci jeszcze trochę urlopu, prawda? Może chciałabyś wpaść tu na parę dni? W słuchawce zapadła cisza. Najwyraźniej Lara była zdumiona tą nagłą propozycją nie mniej niż on sam. Zaproponował jej przyjazd bez chwili zastanowienia, a takie zachowanie nie leżało w jego naturze. Czuł się dziwnie – jak gdyby na chwilę przejął nad nim kontrolę ktoś inny, ktoś spontaniczny, serdeczny i otwarty. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. – Rzeczywiście, mam urlop do końca miesiąca – odezwała się wreszcie Lara. W jej głosie słyszał niedowierzanie. – Mogłabym przyjechać… Ale ty przecież masz mnóstwo pracy, bo musisz zażegnać jakiś ogromny kryzys, czyż nie? To naiwniutkie pytanie rozczuliło go. Jego słodka Lara pędziła życie tysiące kilometrów – dosłownie i w przenośni – od tego młyna na Wall Street, gdzie błyskawicznie następujące wydarzenia były w stanie w przeciągu doby dźwignąć lub pogrążyć gospodarkę całych krajów. Szczerze się cieszył, że nie poznała na własnej skórze, jak zmienia człowieka życie w tym miejscu. Kobiety, które tu spotykał, przeważnie były zimne, wyrachowane, skupione wyłącznie na pokonywaniu kolejnych szczebli kariery. Podziwiał takie osoby, ale nigdy z własnej woli nie
spędziłby w ich towarzystwie więcej czasu, niż to absolutnie konieczne. – Masz rację – uśmiechnął się. – Ostatnio w mojej branży lekko nie jest, choć na szczęście widać już światełko w tunelu. Ale nie mówmy o tym. Naprawdę chciałbym, żebyś tu była… Nie masz pojęcia jak bardzo. Nie odpowiedziała od razu. Milczała dobre dziesięć sekund, a on czuł, że pocą mu się dłonie. Bał się, autentycznie się bał, że Lara wyśmieje jego wyznanie. – Powiedz tylko słowo, a wszystko zorganizuję – dorzucił szybko. – Bilet, przejazd z lotniska. – Sama mogę kupić sobie bilet – powiedziała sztywno. – Pozwól mi – nalegał. – To dla mnie przyjemność. – Naprawdę chcesz, żebym przyjechała? – dopytywała się z wyraźnym niedowierzaniem. – Nie boisz się, że moja obecność oderwie cię od twoich ważnych zadań? – Och, nie rób ze mnie takiego nudziarza – obruszył się. – Owszem, praca jest istotna, ale nie zamierzam poświęcać się jej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Szczególnie wtedy, kiedy będziesz moim gościem. – Dobrze więc – usłyszał jej ciche westchnienie. – Dziękuję ci za zaproszenie, bardzo chętnie wybiorę się do Nowego Jorku. Mama mówi, że należą mi się jeszcze wakacje przed powrotem do pracy. – Twoja mama zdecydowanie ma rację. To z pewnością najrozsądniejsza kobieta, jaką znam. Lara opadła na poduszkę, walcząc z przemożnym wrażeniem, że cała rozmowa była tylko pięknym snem. Odkąd Gabriel niemalże uciekł z jej łóżka, zostawiając ją roznamiętnioną i pełną nadziei, nie miała od niego żadnej wiadomości. Nie odezwał się, w żaden sposób nie skomentował tego, co wydarzyło się między nimi. Mijały dni i Lara traciła nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Rozpamiętywała bez końca ich ostatnią rozmowę. Kiedy się z nią żegnał, był chłodny, rzeczowy i… zniecierpliwiony. Zaczęła się obawiać, że chwile namiętności, która ich połączyła, uznał za błąd. Może nawet z ulgą przyjął nagłe wezwanie z pracy jako wygodny pretekst do czmychnięcia. A ona się łudziła, że pewnego dnia człowiek ten zauważy, że istnieją ważniejsze sprawy niż pieniądze i prestiż! Wbiła sobie do głowy, że gdyby potrafiła dotrzeć do prawdziwego Gabriela, tego, który uparcie krył się pod maską twardego, beznamiętnego profesjonalisty, pokazałaby mu piękno zawarte w uczuciach, miłości i życiu rodzinnym… I właśnie kiedy już porzuciła wszelką nadzieję, Gabriel zadzwonił do niej w środku nocy. Czy mogła liczyć na to, że zaprosił ją do siebie, bo on też pragnął, żeby połączyło ich coś głębszego i trwalszego niż jednorazowa przygoda? Mogła się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób – przyjmując zaproszenie.
– To tutaj, panno Bradley. – Nienagannie uprzejmy głos szofera wyrwał Larę z pełnej oszołomienia kontemplacji. Musiała przedstawiać sobą zabawny widok, kiedy tak siedziała na tylnym siedzeniu limuzyny z dziwacznie wykręconą szyją i twarzą niemal przylepioną do szyby, żeby móc podziwiać w całej okazałości przesuwające się za oknem niebosiężne wieżowce Manhattanu. Czuła się trochę jak ktoś, kto trafił do miasta wzniesionego przez jakąś pozaziemską cywilizację, tak bardzo to miejsce różniło się od jej rodzinnych stron. – Dziękuję. – Kiedy szofer z ukłonem otworzył przed nią drzwi, wysiadła i rozejrzała się wokół, wciąż oszołomiona. Gabriel naprawdę tu mieszkał? Gdzieś na szczycie tej ogromnej budowli z metalu i szkła? – Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę powiedzieć portierowi, kogo pani odwiedza, a wskaże pani dalszą drogę, ja natomiast zajmę się bagażem. Szofer poinformował ją jeszcze, że zgodnie z życzeniem pana Devenisha samochód będzie do jej dyspozycji przez cały czas pobytu w Nowym Jorku. Lara nie wierzyła własnym uszom. Czy Gabriel rzeczywiście sądził, że będzie chciała rozbijać się po Nowym Jorku taką luksusowa limuzyną? Z szoferem? Nie wystarczył już sam przelot klasą biznes? Portier, ukłoniwszy się z taką samą rewerencją jak szofer, poprowadził ją przez wyłożony lśniącym granitem westybul. Bezszelestną windą błyskawicznie wjechali na ostatnią kondygnację budynku. Portier postawił jej małą torbę podróżną przed jedynymi na tym piętrze drzwiami. – Czy życzy sobie pani, bym zaczekał z nią, aż pan Devenish otworzy? – Dziękuję bardzo, ale to nie będzie konieczne – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Nie była przyzwyczajona, by traktowano ją tak ceremonialnie. Portier odwzajemnił uśmiech, tracąc nieco ze swej sztywnej pozy, i zniknął, zostawiając ją samą. Dziwnie onieśmielona, podeszła do podwójnych drzwi z litego mahoniu i uniosła dłoń do dzwonka. Zdawało jej się, że w panującej tu absolutnej ciszy słyszy niespokojne, przyspieszone bicie własnego serca. Drżącą ręką nacisnęła przycisk, budząc jakiś daleki, melodyjny odgłos, który szybko wsiąkł w gęstą ciszę. Zamarła w oczekiwaniu, przejęta nagłym dreszczem na myśl, że zaraz stanie twarzą w twarz z człowiekiem, którego tak bardzo kochała. Sekundy mijały, nieznośnie powoli, jak gdyby odwieczny mechanizm czasu zaciął się właśnie teraz. Zdążyła pomyśleć, że Gabriel najzwyczajniej w świecie zapomniał o jej przyjeździe i będzie tak stała pod jego drzwiami przez wiele godzin, aż raczy wrócić z pracy… Poczuła, że zbiera jej się na płacz i w tym momencie drzwi się nagle otworzyły. Stanął przed nią Gabriel, niewiarygodnie przystojny w idealnie skrojonym ciemnym garniturze, jakby nierzeczywisty, kiedy patrzyła na niego przez mgłę łez, które wezbrały w jej oczach. Chciała przywitać się wesoło, powiedzieć cokolwiek, ale wpatrzona w niego, tylko westchnęła bezgłośnie.
– Strasznie cię przepraszam, musiałem zakończyć wideokonferencję, która niespodziewanie się przeciągnęła – wyrzucił z siebie, wyciągając do niej ręce. – Mój Boże, Laro! Nie masz pojęcia, jak bardzo się za tobą stęskniłem. Nie rozmawiali dłużej. Słowa były zbędne; wystarczyło, że spojrzeli sobie w oczy, by stało się jasne, że oboje są tego samego zdania. W następnej chwili Lara tonęła już w objęciach Gabriela. Pożądanie, od dawna tłumione, wybuchło nagle, potężne jak pierwsza burza po zbyt długiej suszy. On uniósł ją w ramionach, a ona otoczyła jego biodra nogami, ścisnęła mocno, z wprawą amazonki. Jęknęła, kiedy poczuła jego niecierpliwe dłonie na swoich pośladkach, a on roześmiał się cicho, gardłowo. Zdławiła ten śmiech, wgryzając się w jego usta jak w upragniony rajski owoc. Odpowiedział jej tym samym. Słodka namiętność zabarwiła się ostrym smakiem krwi, sprawiając, że ogarnęło ich szaleństwo. – Jesteś… niesamowita – wysapał Gabriel jakiś czas później, rozciągnięty na swoim wielkim łożu, które, po miłosnych zmaganiach, przypominało wzburzony ocean. Lara nie poruszyła się; wciąż czuł ciepło jej oddechu na swoim torsie. Ostatnia godzina… była chyba najpiękniejszą w jego życiu. A na pewno najbardziej intensywną. Zdzierali z siebie ubrania tak gorączkowo, że leżały teraz na podłodze, poszarpane i zmięte, z oderwanymi guzikami i nadprutymi szwami. Chyba będzie musiał pożegnać się ze swoim garniturem od Armaniego… Przyzwoitość nakazywała też, żeby kupił Larze nową sukienkę, skoro z tą, w której przyjechała, obszedł się jak ostatni troglodyta. Uśmiechając się do siebie, pomyślał, że ta dziewczyna była chodzącą enigmą. W jednej chwili spłoniona i zawstydzona, w następnej dzika, niemal niebezpieczna. W niczym nie przypominała omdlewających, malowanych lal, które w łóżku zachowywały się tyleż sztampowo, co nienaturalnie. Ona była sobą – wtedy, gdy spuszczała oczy, kryjąc swoje wdzięki za zasłoną rozpuszczonych włosów, i wtedy, gdy dosiadała go, wyzwolona, zmysłowa i władcza. Miał szczęście spotkać kobietę tyleż silną, co czułą, tyleż namiętną, co szczerą. Żadna inna nie mogła się z nią równać. Jego życie bez Lary… było szare, puste i nudne. To, co dawniej uważał za równowagę i szczęście, teraz przestało mu wystarczać, i ta świadomość budziła w nim dreszcz prawdziwej paniki. – Och, to ty jesteś wspaniały – westchnęła, unosząc się i opierając podbródek na zgiętym ramieniu. – Gabrielu… – Słucham cię, moja piękna. – Zmarszczył brwi, słysząc, że jej głos drży od nieskrywanego wzruszenia. Emocje naprawdę nie były jego mocną stroną. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem szczęśliwa – wyszeptała, a jej zmysłowe usta ułożyły się w łagodnym, rozmarzonym uśmiechu. Była tak piękna, że patrząc na nią, czuł niemal fizyczny ból. Dlaczego? Nie potrafił powiedzieć.
– Jestem szczęśliwa, że czekałam. – Pochyliła się nad nim. Jej złociste oczy pociemniały, wypełnione łzami. – Czekałaś? Na co? – Pogłaskał ją po ramieniu, z nadzieją, że pieszczota odwróci jej uwagę od tego, co zaprzątało jej myśli. O niebo wolał ją zmysłową i namiętną niż przejętą uczuciami, których ni w ząb nie rozumiał. – Czekałam na ciebie – nie dała się zbić z tropu. Jej usta, wciąż leciutko uśmiechnięte, zadrżały. – Byłeś moim pierwszym mężczyzną, Gabrielu. Zawsze chciałam zachować dziewictwo dla tego jedynego… dla człowieka, który będzie miłością mojego życia. Dlaczego miałabym się tego wstydzić? Kocham cię, już od lat. I wiem, że zawsze będę cię kochać. Gdyby nagle, bez ostrzeżenia, uderzyła go w twarz, nie byłby bardziej zaskoczony. I zbity z tropu. Jak, na Boga, miał zareagować na takie wyznanie? Lara była dziewicą, kiedy tamtego pamiętnego popołudnia wylądowali w jej łóżku! A on był skończonym osłem. Mógł się tego domyślić! Druga sprawa była jeszcze bardziej kłopotliwa. Lara wyznała właśnie, że go kocha. Więcej – że on jest jedyną miłością jej życia. Poczuł na plecach dreszcz zabobonnego lęku, jak barbarzyńca, który przekroczył próg świątyni. Miłość? To nie była jego bajka. Z zasady unikał relacji, które, jego zdaniem, były niepotrzebnie skomplikowane i mogły przynieść o wiele więcej cierpienia niż przyjemności. A poza tym nie był zdolny do miłości. Zbyt wcześnie został osierocony, zbyt wiele przeżył zdrad i rozczarowań. Był samotnym wilkiem i chciał nim pozostać. Nie potrafiłby dać Larze tego, na co zasługiwała. Długo szukał słów, żeby wytłumaczyć swój punkt widzenia, nie raniąc przy tym jej uczuć. Nie znalazł żadnych. Bezradny, wściekły na siebie, usiadł sztywno, odgradzając się murem milczenia od tej słodkiej dziewczyny, która właśnie, ot tak, po prostu, ofiarowała mu swoje serce. Nie potrafił przyjąć tego daru. Zniszczyłby go jak nieokrzesany dzikus, który dostał w swoje grubiańskie łapska bezcenne dzieło sztuki. – Pewnie chcesz się ubrać – rzucił, nie patrząc na nią. – Skorzystaj z mojej łazienki, jeśli masz ochotę. Jest zaopatrzona we wszystko, czego mogłabyś potrzebować. Ja wezmę szybki prysznic w łazience dla gości i poczekam na ciebie w salonie. Nie mam zbyt wiele czasu; muszę jeszcze dzisiaj być w pracy. Lara nie znalazła w sobie siły, żeby odpowiedzieć, więc tylko skinęła głową. Kiedy Gabriel, zgarniając szlafrok z poręczy łóżka, energicznym krokiem wymaszerował z sypialni, powlokła się do łazienki, odnajdując po drodze swoją podróżną torbę. Czuła się odrętwiała, jak gdyby w jej sercu zatopiono lodowaty sztylet. Jeśli nadal poruszała się i oddychała, to chyba tylko siłą przyzwyczajenia. Przed chwilą wyznała Gabrielowi, że był jej pierwszym i jedynym mężczyzną, odważyła się nawet powiedzieć, że go kocha, a on nie raczył tego w jakikolwiek sposób skomentować. Mało
powiedziane, że okazał całkowity brak zainteresowania. On tym wyznaniem otwarcie wzgardził. Cóż, powtórka z rozrywki, pomyślała z gorzkim sarkazmem. Już kiedyś przecież dała mu do zrozumienia, jak bardzo jest dla niej ważny, i wtedy też ją odepchnął. Odkręciła kran i weszła pod mocny strumień gorącej wody. Trzeciego razu nie będzie, poprzysięgła sobie. Wykazała się skrajną naiwnością albo, mówiąc prościej, po prostu głupotą, ale przecież w końcu pojęła, co Gabriel chciał jej przekazać. Owszem, był zainteresowany flirtem czy też krótką przygodą bez zobowiązań. Po prostu lubił uprzyjemniać sobie wolny czas, zabierając do łóżka chętną panienkę, ale nie zamierzał zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami jak uczucia czy budowanie trwałej relacji. Uważał zapewne, że to dobre dla słabeuszy, nudziarzy i naiwniaków. Powinna chronić przed nim swoje serce, ale nawet teraz, pomimo całego bólu, który jej zadał, nie potrafiła uwierzyć, że naprawdę był tak zimnym człowiekiem, na jakiego pozował. Miłość cierpliwa jest… Wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma, we wszystkim pokłada nadzieję… Miłość nigdy nie ustaje. Lara zamknęła oczy i uniosła twarz ku strumieniowi wody. Dlaczego przypomniały jej się nagle te słowa, usłyszane kiedyś w kościele, podczas ślubu znajomych? Może dlatego, że idealnie opisywały to, co się z nią działo. Wciąż miała nadzieję… na cud. Woda spływała po jej ciele, pieściła skórę kojącymi muśnięciami, rozgrzewała, dodawała sił. No dobrze – pomyślała z nagłym animuszem, zakręcając kran i odrzucając mokre włosy na plecy. – Nawet jeśli ten tekst zawiera szczerą prawdę, nie jest w nim napisane, że miłość ma być słaba, płaczliwa i smutna. Niedoczekanie. Jej miłość będzie cierpliwa i wierna, ale silna. I niezależna. Przed lustrem, niewiele chyba mniejszym od kortu tenisowego, uczesała włosy w klasyczny dobierany warkocz, pociągnęła rzęsy tuszem i musnęła usta szminką w kolorze ciemnego złota. Potem wyciągnęła z torby minisukienkę o barwie gorzkiej czekolady i wciągnęła ją przez głowę. Kupiła ten ciuszek tuż przed wyjazdem i musiała przyznać, że była to dobra inwestycja. Dopasowana sukienka o finezyjnych marszczeniach miękko okrywała jej ciało, podkreślając to, co warte było podkreślenia. Lara uśmiechnęła się do swojego odbicia. W miłości jak na wojnie – wszystkie chwyty dozwolone. Zastała Gabriela w salonie. Ubrany w elegancki włoski garnitur, siedział nieruchomo na niezbyt chyba wygodnej, nowoczesnej sofie z jasnej skóry, ustawionej naprzeciw ogromnego okna. Z trzydziestego piętra widok na Nowy Jork był fenomenalny, ale on oczy miał zamknięte. Pomyślała, że wyglądał jak wojownik odpoczywający przed walką. – Siadaj, proszę. – Uniósł powieki, jak gdyby wyczuł na sobie jej wzrok, i wskazał gestem fotel stojący tuż przy przeszklonej ścianie, niczym na brzegu stumetrowego urwiska. – Czy znalazłaś wszystko, czego ci trzeba?
– Masz na myśli zaopatrzenie łazienki? – uśmiechnęła się chłodno, robiąc kilka kroków w jego stronę. Podłoga z egzotycznego drewna była przyjemnie chłodna pod jej bosymi stopami. – Tak, było tam wszystko, o czym tylko dziewczyna mogłaby zamarzyć. – To dobrze. – Gabriel najwyraźniej w ogóle nie zauważył jej sarkazmu. – Jeżeli chcesz się rozpakować, szafa w pokoju gościnnym jest do twojej dyspozycji, ale nie zadomawiaj się tam za bardzo. Zamieszkasz, oczywiście, ze mną, w głównej sypialni. – Skąd ta pewność? – Zmrużyła oczy. – Nie zamierzam cię krępować moją obecnością. Gościnny pokój w zupełności mi wystarczy. Nie odpowiedział. Bez słowa podniósł się z kanapy i stanął przed nią, wysoki, mroczny, milczący. Odruchowo cofnęła się o krok, a potem, wciąż w niego wpatrzona, jak podcięta usiadła w fotelu, który jej wskazał. Pomimo swoich mocnych postanowień poczuła się nagle zupełnie bezradna. – Spójrzmy prawdzie w oczy, Laro – odezwał się Gabriel po chwili. Głos miał pełen napięcia. – Oczekujesz ode mnie czegoś, czego nie potrafię ci dać, i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Ale oboje jesteśmy dorośli i, o ile się nie mylę, w pewnych sprawach całkowicie zgodni. Po co wyrzekać się tego, czego pragniemy? Nie chcesz chyba, żebyśmy sypiali w osobnych pokojach jak ludzie, którzy ślubowali celibat. Posłuchaj – zawiesił głos. – Nie mogę przestać myśleć o tym, co mi powiedziałaś, kiedy byliśmy w sypialni. Wiedz, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć… wynagrodzić… – O czym ty mówisz? – Choć próbowała się uśmiechnąć, w jej głosie zabrzmiała gorzka nuta. – Masz zamiar kupić mi kilka błyskotek, żebym cię miło wspominała, kiedy już znudzę ci się w łóżku? Nie chcę być po prostu jedną z twoich podrywek, które zapraszasz, ugaszczasz, a potem całujesz w czółko na pożegnanie. Jeżeli sprawy mają się potoczyć w ten sposób, wolę jeszcze dzisiaj zebrać manatki i wrócić do domu. Spuściła wzrok. Nigdy nie była beksą, ale ostatnio wciąż musiała walczyć ze łzami. – Nie! Nie wyjeżdżaj – rzucił gwałtownie. W jego oczach błysnęło coś, jakby lęk. – Zostań. Proszę. Cokolwiek o mnie myślisz… – Nie proś mnie – westchnęła. – Mamy inne priorytety, inne sposoby na życie. To, co do ciebie czuję, nie zmieni się. Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli… – Dobrze więc, nie będę cię o nic prosił – przerwał jej. Spojrzała na niego, zaskoczona, i w tej samej chwili utonęła w jego objęciach. Chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta dzikim, desperackim pocałunkiem. Cała jej determinacja stopniała jak śnieg w promieniach wiosennego słońca. Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale w następnej chwili oplatała już jego kark ramionami. Odwzajemniła pocałunek, odpowiadając desperacją na desperację, głodem na głód. A kiedy z bardzo bliska spojrzeli sobie w oczy, ich gwałtowność ustąpiła miejsca prawdziwej, upajającej słodyczy.
– Zadziwiasz mnie, Laro – powiedział Gabriel cicho, z ustami tuż przy jej ustach. – Zdecydowałaś się przeżyć swój pierwszy raz z egoistą, człowiekiem skupionym na sobie i emocjonalnie okaleczonym. Bardzo bym chciał cię uszczęśliwić, wierz mi, ale muszę cię ostrzec, że najprawdopodobniej potrafię tylko cię skrzywdzić. Faktycznie, rozsądnie zrobisz, wyjeżdżając natychmiast, uciekając ode mnie tak daleko, jak tylko się da. Ale ja marzę o tym, żebyś ze mną została. Wiem, że nie powinienem cię zatrzymywać… Głos mu się załamał; chcąc ukryć wzburzenie, wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. Ona jednak dostrzegła pod maską, którą wciąż upierał się nosić, bezradność dziecka. Dojrzała w oczach mężczyzny żarliwe spojrzenie małego chłopca, który ma nadzieję, że tym razem uda mu się ubłagać, żeby nie zostawiono go znów samego. Nagłe wzruszenie chwyciło ją za gardło, zdławiło oddech. – Nie musisz mnie zatrzymywać. Nie musisz o nic mnie prosić. – Uniosła dłoń, żeby pogłaskać go po policzku. – Zamierzam zostać, przynajmniej kilka dni. Chyba nie sądzisz, że wyjadę, nie rozejrzawszy się nawet po mieście? – dodała, strojąc głos na lekki ton. – Muszę strzelić kilka fotek i kupić pamiątki, jak na prawdziwą turystkę przystało. – Znakomicie! – Blask, który zapalił się w jego oczach, mógłby chyba oświetlić milionową metropolię. – Zorganizuję ci objazd największych atrakcji Nowego Jorku. Zobaczysz, nie pożałujesz. Nazwiedzasz się za wszystkie czasy! – Dobrze, umowa stoi – uśmiechnęła się do chłopca, a potem pozwoliła, by mężczyzna zamknął ją w ramionach.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kolejny tydzień był jak dziwny, piękny sen, pełen niesamowitych obrazów, płomiennej namiętności i intensywnych, słodko-gorzkich emocji. Co rano Lara ruszała w miasto, żeby odkrywać kolejne atrakcje, jakie stolica świata oferowała turystom. Wieczorami, syta wrażeń, jak na skrzydłach wracała do Gabriela. Jemu jednak ani w głowie było, żeby pozwolić jej wypocząć. Każdego dnia planował dla niej inną niespodziankę. Zabrał ją na Broadway, zaprosił na wystawną kolację podaną na pokładzie jachtu majestatycznie sunącego po rzece Hudson. Byli też na dancingu w klubie mieszczącym się na dachu jednego z wieżowców Manhattanu i przelecieli się helikopterem ponad tętniącym nocnym życiem, rzęsiście oświetlonym miastem. Lara była zachwycona, ale zawsze z pewną niecierpliwością wyczekiwała powrotu do domu i tych kilku godzin, które mogła spędzić w ramionach ukochanego. Kiedy zasypiała nad ranem, zmęczona intensywnością przeżyć i ukołysana jego namiętnością, marzyła, by usłyszeć od niego wyznanie miłości. Ale dni uciekały, jeden za drugim, a ona czekała na próżno. Krótki urlop zbliżał się ku końcowi i ta świadomość sprawiała, że Larze coraz trudniej było zachować optymizm. Za kilka dni będzie musiała wsiąść do samolotu i wrócić do własnego życia, zostawiając za sobą to niezwykłe, oniryczne miejsce. Znowu będzie Larą Bradley, singielką, skromną bibliotekarką. Czy ona i Gabriel mieli przed sobą jakąkolwiek przyszłość? Chyba tylko w bajkach, gdzie książę zakochiwał się w Kopciuszku i żyli razem długo i szczęśliwie. W rzeczywistym świecie wszystko było inaczej – nie wyglądało na to, żeby jej książę zamierzał poruszyć temat przyszłości ich związku, nie mówiąc o oświadczynach i ślubie. Nigdy w czasie jej pobytu nie wspominał również o rezydencji Devenishów, która w Anglii czekała na swojego spadkobiercę. Co zamierzał z nią zrobić? Sprzedać? Naprawdę chciał się pozbyć domu, który był kolebką jego rodu? Ta myśl wydawała się Larze wyjątkowo nieprzyjemna. Czyż nie liczyła w skrytości ducha na to, że Gabriel osiądzie w podlondyńskim majątku? Wtedy mogliby się nadal spotykać i, kto wie, może ich krótka przygoda przerodziłaby się jednak w coś więcej. Bo jednego była pewna – nie mogłaby zostać tutaj, w luksusowym apartamencie na Manhattanie, nawet jeśli Gabriel by ją o to poprosił. To nie było jej miejsce. Środowisko, z którym związał się Gabriel – elita finansistów zachodniego świata, napędzana nienasyconą żądzą zarobienia jeszcze bardziej astronomicznych sum, żyjąca w odrealnionym świecie bogactwa – uosabiało wszystko, czego jej rodzina i ona sama szczerze nie znosili. Sean zwykł mawiać: „Co wart jest wielki majątek, jeśli nie służy pomnażaniu dobra na świecie?”. Choć Nowy Jork ją zachwycił, wiedziała, że nie mogłaby wieść tu szczęśliwego życia. I miała silne przekonanie, że Gabriel także nie jest szczęśliwy w tym
miejscu. Jednak nie odważyła się poruszyć tego tematu. Była tylko jego chwilową kochanką i nie czuła się upoważniona do tego, by wtrącać się w jego sprawy. Ostatni wieczór pobytu nadszedł o wiele zbyt szybko. Lara postanowiła sobie, że zapomni o niewesołych myślach. Zamartwianie się i tak nic nie da; o wiele lepiej zrobi, jeśli maksymalnie wykorzysta ostatnie godziny w towarzystwie ukochanego mężczyzny. Czas stworzyć sobie piękne wspomnienia, pomyślała, obrzucając taksującym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Włożyła właśnie sukienkę, którą dostała w prezencie od Gabriela, i musiała przyznać, że wygląda w niej… naprawdę nieźle. W pierwszej chwili była zła, kiedy Gabriel wręczył jej torbę z logo ekskluzywnego domu mody. Nie chciała drogich prezentów. Zgodziła się na to, żeby być jego kochanką, ale godność nie pozwoliłaby jej czerpać z tego układu materialnych korzyści. Tym razem jednak… pokusa była zbyt silna. Kreacja z połyskliwego jedwabiu, mieniąca się szafirem i seledynem niczym morska woda pod wieczornym niebem, była chyba najładniejszą rzeczą, jaką Lara kiedykolwiek widziała. Graficzna forma dekoltu podkreślała linię ramion, obnażała plecy niemal do nasady kręgosłupa. Krótki, dopasowany dół zdawał się pieścić jej smukłe uda przy każdym ruchu. Zdecydowanie nie był to skromny strój, pomyślała, odchylając głowę, żeby zebrać włosy w misterne upięcie, odsłaniające kark. Tego wieczoru czuła się śmiałą, odważną kobietą. – Hej – usłyszała niski, męski głos i gdzieś w głębi jej ciała wybuchł cichy fajerwerk radości. Gabriel! Zawsze tak na niego reagowała – to było silniejsze od niej. – Pięknie wyglądasz w tej sukience – uśmiechnął się, stając w progu salonu. – Pokaż mi się, proszę. Gdy zobaczyła, jak jego niebieskie oczy ciemnieją z pożądania, przeniknął ją dreszcz. Upojona miłością i zmysłowym pragnieniem, wpatrzona w niego, zrobiła kilka kroków, kusząco poruszając biodrami, a potem obróciła się wokół własnej osi, lekko, tanecznie, niczym modelka na wybiegu. Gabriel chciał coś powiedzieć, ale poczuł nagle, że gardło ma zaciśnięte. Jakaś siła, potężna jak uderzenie huraganu, zdławiła jego oddech, sprawiła, że niemal zachwiał się na nogach. Lara była zjawiskiem tak niezwykłym, że przekraczającym możliwość jego pojmowania. Nie wyobrażał sobie, że może istnieć równie idealne połączenie piękna, dobroci i wdzięku. Teraz, kiedy miał je na wyciągnięcie ręki, przenikał go zachwyt i jeszcze inne, nieznane, obezwładniające uczucie. Przemożna tęsknota, którą zaspokoić mogła tylko jej bliskość, płonęła w jego piersi niczym pożar. Czy to właśnie była miłość? Miał wrażenie, że jest kompletnie bezbronny wobec potęgi, przed którą dotąd zawsze uciekał. Na widok tej dziewczyny rytm jego serca wariacko przyspieszał, a ciało ogarniała dziwna nieważkość. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby było trzeba, oddałby życie w jej obronie. A sama myśl o tym, że mogłaby go opuścić, sprawiała, że ogarniała go rozpacz, czarna, ponura i desperacka. Tylko Lara nadawała sens jego egzystencji. Gabriel zrozumiał, że jest zakochany, i to odkrycie przeniknęło go lodowatym dreszczem paniki.
Miłość w jego przypadku równała się katastrofie, a nie był tak bezczelny, żeby wciągać Larę w układ, który mógł się skończyć tylko źle. Nie zamierzał składać obietnic, których nie potrafił dotrzymać. To uczucie trzeba było zdławić w zarodku. – Wyglądasz nieziemsko – wydusił, walcząc z bólem. Lara nie była dla niego. Im szybciej się z tym pogodzi, tym lepiej. – Coś nie tak? – Spojrzała na niego swoimi ogromnymi oczami. Przez moment naprawdę się przestraszył, że nie zdoła ukryć przed nią swoich myśli. – Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy cię tu nie uwięzić. Nie w smak mi myśl, że jutro wyjeżdżasz. – Cóż, są bardziej cywilizowane sposoby, żeby związać ze sobą dwoje ludzi, którzy nie chcą się rozstać – rzuciła lekko. – Może i tak, ale założę się, że tęsknisz za Anglią. I za swoją pracą – powiedział szybko. Zbyt szybko. Uśmiech znikł z jego twarzy jak starty ścierką. – Pewnie, że tęsknię za domem – westchnęła. Gabriel postanowił udawać, że nie słyszy smutku w jej głosie. – Mogę cię o coś spytać? – Oczywiście – zaprosił ją gestem, żeby usiadła. – Zamieniam się w słuch. – Czy rozważałeś… powrót do Anglii? Co zamierzasz zrobić z rezydencją, którą odziedziczyłeś? Przemyślałeś tę sprawę? – Zamiast opaść na kanapę, podeszła do panoramicznego okna, za którym rozciągała się najeżona drapaczami chmur metropolia. Zielona, spokojna Anglia była daleko, bardzo daleko stąd. – Owszem, przemyślałem – padła chłodna odpowiedź. – I podjąłem już decyzję. – Chcesz ją sprzedać, prawda? – spytała cicho. – Nie zamierzasz tam wrócić? – Nie, nie zamierzam – potwierdził jej obawy. – Z tym domiszczem łączą się dla mnie same złe wspomnienia. Im szybciej znajdę nań kupca, tym lepiej. – Po co ten pośpiech? Skąd wiesz, czy pewnego dnia nie zmienisz zdania? A nawet jeśli nie, byłoby chyba dobrze, żeby dom twoich przodków pozostał w rodzinie. – Wiesz dobrze, że nie mam żadnej rodziny. – Ale możesz mieć, w przyszłości! – wybuchła. – Nie rozumiem, dlaczego ktoś taki jak ty upiera się, żeby żyć w niewoli złych wspomnień. Może pewnego dnia ożenisz się, będziesz miał dzieci… – Żona i dzieci? – zaśmiał się gorzko, niemal wyzywająco. – Lubię ryzyko, ale w zakresie inwestycji giełdowych, a nie w życiu osobistym. Chyba zdążyłaś już to zrozumieć. Lara usiadła w fotelu, splotła dłonie na piersi i pochyliła głowę. Przez chwilę siedziała tak, nieruchomo, a on miał wrażenie, że patrzy na gotycką madonnę, a nie na kobietę z krwi i kości. – O, tak, zrozumiałam to dobrze – odezwała się wreszcie, nie patrząc na niego. – Ale łudziłam się,
że zmienisz zdanie. Jestem wieczną optymistką, Gabrielu, i nic na to nie poradzę. – Cóż, ja też nic na to nie poradzę. – Skrzyżował ramiona gwałtownym, gniewnym gestem. – Przeczuwałem, że nie powinienem wdawać się w ten flirt z tobą, ale jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy. – Flirt? – Jego słowa, zimne i beznamiętne, przeniknęły ją paraliżującym bólem. Z trudem oddychała. – To, co nas połączyło, to dla ciebie tylko flirt, sprawa na tyle marginalna, że pozwalasz sobie, ot tak, po prostu, nazwać ją pomyłką? – Nie chciałem cię urazić – powiedział sztywno. – Ale prawda jest taka, że mam swoje życie i nie zamierzam go zmieniać. Nie planuję wiązać się z nikim na stałe. Relacje międzyludzkie nie są moją mocną stroną. Wybrałem życie w pojedynkę, bo tak jest najlepiej, nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich zainteresowanych. – Pozwól sobie powiedzieć, że się mylisz. – Wstała gwałtownie i podeszła do niego, wyprostowana, kipiąca gniewem. Gabriel pomyślał przelotnie, że przedstawiała sobą wspaniały widok: piękna i groźna. Jej złociste oczy płonęły. – To, co nazywasz swoim życiem, tak naprawdę jest zaledwie wegetacją. Odciąłeś się od korzeni, odrzucasz miłość… Zamknąłeś się tutaj jak w luksusowym grobowcu. Nie wątpię, że czeka cię jeszcze wiele lat, które spędzisz, goniąc za kolejnymi chwilami szybkiej satysfakcji albo szukając ucieczki od smutków. Prawdopodobnie będziesz się uważał za szczęśliwego, ale kiedyś, u zmierzchu życia, gdy spojrzysz na swoją przeszłość, zobaczysz pustkę. Te wszystkie cyferki na koncie naprawdę nie będą miały wtedy znaczenia.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Lara czuła się fatalnie. Przez pierwsze dni po powrocie ze Stanów nie miała wątpliwości, że poczucie ogólnego rozbicia i dziwna ckliwość, która sprawiała, że w najmniej odpowiednich chwilach jej oczy, bez żadnego ostrzeżenia, wypełniały się łzami, to reakcja na smutne zakończenie wyjazdu. Wróciła odarta ze złudzeń. Na rozkwit lub choćby kontynuację związku z Gabrielem nie miała już nadziei. Ostatnią noc spędzili osobno – zrejterowała do gościnnej sypialni, wymawiając się kobiecą niedyspozycją. Nie potrafiłaby kochać się z Gabrielem po tym, co od niego usłyszała. On zresztą też chyba nie był w romantycznym nastroju, bo nie próbował przekonać jej, żeby zmieniła zdanie. Oświadczył krótko, że w takim razie nie będzie przeszkadzał i zamknął się w gabinecie. Kiedy następnego dnia, półprzytomna po nieprzespanej nocy, szła do kuchni, żeby zaparzyć sobie kawę, za uchylonymi drzwiami gabinetu dostrzegła jego sylwetkę, nieruchomą, ciemną na tle wielkiego ekranu komputera. Najwyraźniej on także nie zaznał spoczynku tej nocy. Zaskoczył ją pozytywnie, kiedy dołączył do niej przy kuchennym stole i oświadczył, że sam odwiezie ją na lotnisko. Co tu kryć – miała nadzieję na cud. Ale żaden cud nie nastąpił. Gdy tylko dotarli do hali odlotów, Gabriel pożegnał się. – Do widzenia, Laro. Uważaj na siebie – powiedział tylko. – Będę w kontakcie. Do ostatniej chwili liczyła na coś więcej, jeśli nie na słowa, to na pocałunek. Taki, który byłby bardziej wymowny niż miłosne wyznanie… Ale i tego się nie doczekała. Gabriel cmoknął ją w policzek tak wstrzemięźliwie, jak gdyby był mnichem. – Będę na ciebie czekać – wyszeptała. Nie wiedziała, czy ją usłyszał, bo obrócił się na pięcie i odszedł, nie oglądając się za siebie. Niemal przez całą drogę powrotną płakała. Zatroskanym współpasażerom zajmującym sąsiednie miejsca wyjaśniła, że cierpi na atak alergii. W rzeczywistości cierpiała z powodu własnej naiwności. Od tamtego czasu minął jednak ponad miesiąc, a ona wciąż nie wróciła do formy. To, że nadal była smutna i przybita, nie dziwiło jej specjalnie. Była w żałobie nie tylko po bracie, ale i po głupich złudzeniach dotyczących Gabriela. Gorzej, że czuła się… chora. Niemal codziennie zdarzały się chwile, kiedy nagle robiło jej się słabo. Straciła apetyt, kiepsko sypiała i, na domiar złego, zaczęły ją męczyć problemy żołądkowe. Jedyną ucieczką była praca; Lara chyba jeszcze nigdy nie była tak wdzięczna losowi za to, że istnieje takie miejsce na ziemi, gdzie jest potrzebna. Wertowała księgozbiory, doradzała studentom, szukała odpowiedzi na pytania. W przerwach plotkowała z koleżankami. Były momenty, kiedy śmiała
się niemal równie beztrosko jak dawniej. Dlaczego więc wciąż tak bardzo źle się czuła? Tego dnia poranek był wyjątkowo chłodny. Wychodząc, sięgnęła po luźny sweter z kieszeniami, który wisiał w szafie, nieużywany od czasu wyjazdu do Stanów. Nagle zakręciło jej się w głowie tak gwałtownie, że oparła się ciężko o ścianę, a ubranie wypadło jej z rąk. Oddychając głęboko, usiadła ostrożnie na podłodze. Stanowczo, powinna wybrać się do lekarza. Zamrugała, żeby pozbyć się ciemnych plam wirujących przed oczami, i wtedy zauważyła blister tabletek antykoncepcyjnych, który wysunął się z kieszeni swetra. To była dawka z poprzedniego miesiąca, więc blister musiał być pusty; po prostu zapomniała go wyrzucić. Wciąż siedząc na ziemi, sięgnęła po niego… i zamarła, z półotwartymi ustami, a oddech, którego właśnie zaczerpnęła, w jej płucach zamienił się w ogień. Blister nie był pusty. Tkwiła w nim jedna tabletka. Musiała pominąć dawkę podczas pobytu w Nowym Jorku… Poczuła, że robi jej się niedobrze. I nagle, bez cienia wątpliwości wiedziała, skąd te objawy. Fakty ułożyły się w jej głowie z porażającą jasnością. Namiętne noce w ramionach ukochanego. Słabe samopoczucie, które męczyło ją od kilku tygodni. Pigułka, której zapomniała zażyć. Była w ciąży. Była w ciąży!!! Gdzieś głęboko w jej wnętrzu, bezpiecznie wtulone w ciepło jej ciała, rosło maleńkie dziecko Gabriela. Wciąż siedząc na podłodze, przycisnęła dłonie do brzucha, uniosła głowę i roześmiała się głośnym, szczęśliwym śmiechem. Wszystko nagle nabrało sensu. Jeszcze przed chwilą była przybita i obolała, teraz czuła się tak, jak gdyby nosiła w sobie słońce. Smutek rozproszył się, ustąpił niczym mrok nocy wobec potęgi świtu. Wstała powoli, ostrożnie. Jej usta wciąż drżały w uśmiechu, kiedy splotła ramiona na piersi uroczystym, opiekuńczym gestem. Będzie musiała, oczywiście, zrobić test ciążowy, ale była absolutnie pewna jego rezultatu. Spodziewała się dziecka. Czy powinna zawiadomić Gabriela, jeśli potwierdzi się, że jest w ciąży? Rozważała ten pomysł przez chwilę, wciąż bezwiednie gładząc dłonią brzuch. Nie, zdecydowała. Po pierwsze, Gabriel nie dał jej nawet swojego numeru telefonu, więc z pewnością nie życzył sobie, żeby mu się narzucała. Gdyby chciał, sam nawiązałby z nią kontakt, a fakt, że tego nie zrobił przez ponad miesiąc, był aż nadto wymowny. Po drugie, może była próżna, ale przerażała ją myśl, że Gabriel mógłby uznać ją za spryciarę, która postanowiła złapać bogatego faceta, z premedytacją zachodząc w ciążę. Nie chciała, żeby poniżające podejrzenia zniszczyły piękne chwile oczekiwania na dziecko. Najlepiej zrobi, jeżeli spokojnie poczeka. Zatroszczy się o siebie, zadba o to, żeby stworzyć jak najlepsze warunki rozwoju dla maleństwa, które nosiła pod sercem. Może w ciągu tych kilku
miesięcy, które dzielą ją od rozwiązania, Gabriel zmieni zdanie. Może do niej wróci… a jeśli nie, wpisze w akcie urodzenia dziecka „ojciec nieznany”, i dopiero potem przekaże Gabrielowi wiadomość, że ma syna lub córkę. Nie chciała, żeby czuł się do czegokolwiek zmuszony. Dziecko potrzebowało przede wszystkim miłości, nie wielkich pieniędzy. A miłości na pewno mu nie zabraknie, nawet jeśli miałoby nigdy nie poznać ojca. Pokrzepiona tą myślą, poszła do kuchni, wyjęła ze stojącego przy oknie kosza dwa dojrzałe jabłka i spakowała je do torby. Powinna przestrzegać zbilansowanej diety, skoro jadła za dwoje. Odciąłeś się od korzeni, odrzucasz miłość… wszystkie cyferki na koncie nie będą miały, koniec końców, żadnego znaczenia. Te słowa prześladowały Gabriela bez ustanku. Może potrafiłby je zignorować, gdyby nie fakt, że przeklęta pamięć kazała mu oglądać, wciąż od nowa, złociste oczy Lary spoglądające spod gniewnie ściągniętych brwi, i jej usta, wydęte w wyrazie niesmaku, i mimo to – a może właśnie dlatego – niewiarygodnie seksowne. Mijały dni, a on nie mógł spać, nie mógł jeść. Nie mógł pracować. Wiadomość od kancelarii prawniczej w Londynie, że jego starania, by obejść dodatkowy warunek w testamencie wuja, zostały zwieńczone sukcesem, i rezydencja była gotowa do sprzedaży, przyniosła zaskakującą ulgę – jak gdyby podświadomie od dawna chciał pojechać na stary kontynent, lecz potrzebował pretekstu, żeby usprawiedliwić to pragnienie. Złocista, rześka jesień zdążyła już zająć miejsce gorącego lata, kiedy znów postawił stopy na angielskiej ziemi. Sam nie wiedział dlaczego, zamiast udać się prosto do agencji nieruchomości, której zamierzał zlecić sprzedaż majątku Devenishów, wynajął samochód i, wsunąwszy do odtwarzacza płytę z Koncertami brandenburskimi Bacha, ruszył malowniczą drogą do rodzinnej rezydencji. Poranne słońce rozświetlało pożółkłe liście przydrożnych drzew. Ze ściśniętym sercem przekroczył bramę i wszedł do ogrodu. Ogarnął go słoneczny blask i słodka, upojna woń floksów. Pamiętał… pamiętał, że uwielbiał ten zapach, kiedy był chłopcem. Kojarzył się mu z wakacjami, z długimi, jasnymi wieczorami, kiedy mógł, siedząc na balkonie i jedząc czereśnie, czytać swoje ulubione książki. W tamtym czasie szczególnie cenił powieści Juliusza Verne’a, które podsunął mu wuj Richard, zapalony bibliofil. To ciekawe, że Lara właśnie na te książki zwróciła uwagę, kiedy zaprosił ją, żeby zwiedziła bibliotekę. Odciąłeś się od korzeni… Czy nie został raczej odrzucony, jak dziki odrost od szlachetnego pnia? Gabriel otworzył ciężkie drzwi wiodące do sieni. Co by się stało, gdyby zmienił decyzję i postanowił osiąść tutaj, w gnieździe przodków? Czy jego szlachetni protoplaści przewróciliby się w grobach, widząc, że panem na włościach został… kundel, owoc chwili zapomnienia jego szalonej matki? Ta myśl rozbawiła go do tego stopnia, że postanowił wstrzymać się z transakcją sprzedaży. Ostatecznie, wcale mu się nie
spieszyło. Wprawił w osłupienie państwa Pettigrew, zawiadamiając ich, że zostanie na co najmniej dwa dni w rezydencji, a potem, bardzo z siebie zadowolony, ruszył na obchód pomieszczeń. Coś ciągnęło go do gabinetu wuja. Może świadomość, że kiedy był chłopcem, te drzwi pozostawały zawsze zamknięte? Dziś nikt nie mógł mu niczego zakazać. Nalał sobie whisky z butelki, która wciąż stała w małym barku, zasiadł wygodnie w staroświeckim fotelu z wysokim zagłówkiem i od niechcenia sięgnął po oprawiony w skórę album ze zdjęciami, który stał na regale przy biurku. Nigdy jeszcze doń nie zaglądał. Nie wiedział, że ta chwila odmieni jego życie. Otworzył album na pierwszej stronie i spojrzał w błękitne, wyraziste oczy swojej matki. Angela Devenish – jak głosił podpis, wykonany zamaszystym pismem wuja – patrzyła w obiektyw intensywnym, poważnym spojrzeniem, trzymając w ramionach roześmiane, tłuste niemowlę. Gabriel poczuł, że brak mu tchu. Jak w malignie, zaczął przewracać grube kartonowe strony, odkrywając niemą, uwiecznioną na kliszach historię własnego dzieciństwa. Jego mama miała burzę kręconych, ciemnych włosów, nosiła tuniki we wzory w stylu art déco i, jeśli wierzyć fotografiom, nade wszystko lubiła tulić i całować swojego maleńkiego synka. Ktoś – wuj Richard? – zadał sobie trud, żeby uwiecznić ich dwoje w różanym ogrodzie, na cienistej werandzie i w uroczym pokoju dziecinnym, gdzie przy wysokim oknie stał bujany fotel i drewniana kołyska o pomalowanych na biało szczebelkach. Gabriel zamrugał, zaskoczony, kiedy łzy wzruszenia zamgliły mu wzrok. Nie płakał… od dzieciństwa. Lara myliła się, kiedy zarzucała mu, że odciął się od swoich korzeni. On te korzenie dopiero teraz odnalazł. U początku życia był chciany i kochany. Dotąd nie potrafił w to uwierzyć, dziś ujrzał na własne oczy, że tak właśnie wyglądała prawda. Ta świadomość była jak ożywczy wiatr, który po wieloletniej flaucie wypełnił jego żagle. Gabriel poczuł przypływ sił. Mógł zrobić wszystko, czego tylko zapragnął. Mógł oddychać swobodnie, mimo że znajdował się w miejscu, które zawsze go onieśmielało. Mógł odnaleźć w pamięci wszystkie dobre wspomnienia związane z rodziną i dzieciństwem, które dotąd uparcie wypierał ze świadomości. A nade wszystko pragnął… odnaleźć Larę, odzyskać jej miłość i pozostać jej wierny aż do śmierci. Zapukał do jej drzwi o zmierzchu, kiedy większość okien w szeregowym domu, gdzie mieszkała, rozświetlił ciepły blask lamp. Otworzyła mu, ubrana w miękką, szarą tunikę i wzorzyste podkolanówki z grubej wełny, w których na pierwszy rzut oka można było rozpoznać rękodzieło Peggy Bradley. Oparła się o framugę i spojrzała mu prosto w oczy. – Gabriel. Nie była zaskoczona. W jej głosie usłyszał tylko znużenie długim oczekiwaniem i ulgę, że dobiegło ono końca. – Lara. – Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Wpatrywał się w nią chciwie, z zachwytem, jak
człowiek, który nagle odzyskał wzrok. Zauważył, że twarz miała bladą, a pod oczami sine cienie, i coś się w nim drgnęło. Myśl, że cierpiała, że coś jej dolegało, była nieznośna. Chciał zamknąć ją w ramionach, ochronić przed całym złem tego świata, ale nie poruszył się. Czuł, że nie ma prawa jej dotknąć, dopóki wszystko między nimi nie zostanie wyjaśnione. – Miło cię widzieć. – Jej cudowne usta uśmiechnęły się łagodnie. – Czemu zawdzięczam tę wizytę? – Muszę ci coś powiedzieć – wyrzucił z siebie gorączkowo, nie bawiąc się we wstępy. – Byłem dzisiaj w rezydencji i postanowiłem, że nie będę jej sprzedawał. Mam zamiar zamieszkać w niej… przynajmniej na jakiś czas. – Naprawdę? – W jej zmęczonych oczach błysnęła szczera radość. – Naprawdę. – Nie przestawał się w nią wpatrywać. Jeśli jego życie było wędrówką, ta kobieta stanowiła sens i cel. Nie chciał tracić go z oczu. Już nigdy. – W rezydencji odkryłem coś, co pozwoliło mi mieć nadzieję, że ja też mogę odnaleźć prawdziwe szczęście – mówił dalej. – Wiem już, że miałaś rację. Nowy Jork, świat wielkich finansów… to było dobre na chwilę, ale nie na zawsze. Pragnę czegoś więcej. – Tak…? – Uniosła dłonie do ust. – Wyremontuję rezydencję, zmodernizuję, co trzeba, zachowując jej historyczny charakter. Chcę, żeby stała się prawdziwym domem, spełniającym nowoczesne standardy i po dawnemu przytulnym. – To wspaniale – wyjąkała. Gabriel miał wrażenie, że jej twarz, i tak już blada, nabrała ziemistego koloru. Może powinien ją spytać, czy dobrze się czuje… ale to, co miał do powiedzenia, nie mogło czekać ani chwili dłużej. – Jest jeszcze jeden warunek, najważniejszy. Bez niego rezydencja Devenishów nigdy nie będzie niczym więcej niż kupą zabytkowych kamieni. – Jaki to warunek? – Zacisnęła dłoń na framudze drzwi. – Żebyś zgodziła się tam zamieszkać. Jako moja żona – powiedział żarliwie. – Przyszedłem cię zapytać… czy za mnie wyjdziesz. Trochę mi to zajęło, ale zrozumiałem, czym jest prawdziwe szczęście. Bez ciebie będę zgubiony. Lara z trudem zaczerpnęła tchu. Oto spełniały się jej marzenia; to powinien być najpiękniejszy, niezapomniany moment. Niestety, romantyczny nastrój został doszczętnie zrujnowany przez nagły atak mdłości. Zdążyła tylko wysapać pospieszne przeprosiny i, zgięta wpół, pobiegła do łazienki, gdzie pochylona nad sedesem pozbyła się resztek kolacji. Zdecydowanie, stan błogosławiony bywał trudny do wytrzymania. Dlaczego inne kobiety musiały znosić kaprysy żołądka jedynie rano, a ją gnębiły one przez całą dobę? Życie było totalnie niesprawiedliwe. – Laro, co się z tobą dzieje? Jesteś chora? Poczuła, że obejmują ją mocne, męskie ramiona. Ciepła dłoń łagodnym gestem odgarnęła włosy
z jej twarzy. Gabriel pomógł jej wstać, odkręcił kran nad umywalką, poczekał, aż obmyje twarz i wypłucze usta. – Naprawdę musisz pytać, co się ze mną dzieje? – Usiadła na brzegu wanny. Wciąż jeszcze było jej słabo. – Nie domyślasz się? Pokręcił głową. Brwi miał zmarszczone, a w jego niebieskich oczach widziała szczerą troskę. – Jestem w ciąży – wyszeptała drżąco. – Jesteś w ciąży – powtórzył drewnianym głosem. – Chwileczkę. Najpierw mi mówisz, że bierzesz tabletki antykoncepcyjne. Potem, że jesteś dziewicą, a teraz, że spodziewasz się dziecka. Stanowczo, nigdy nie zrozumiem kobiet. – Nigdy cię nie okłamałam, Gabrielu. – Zerknęła na niego spod rzęs. – Dziecko… jest twoje. – Nasze – poprawił, obejmując ją, kładąc dłoń na jej płaskim brzuchu. – Dziecko jest nasze. Nie miał żadnych wątpliwości, że Lara mówi prawdę. Chyba dopiero teraz, słysząc tę niespodziewaną nowinę, zrozumiał, jak bardzo jej ufa. Jeśli tylko zasłuży na podobne zaufanie z jej strony, będą mieli szansę na długie i szczęśliwe wspólne życie. – Będziesz wspaniałą matką – dodał z uczuciem, myśląc o zdjęciach Angeli Devenish, trzymającej w ramionach synka, i o matczynej czułości, której nie pamiętał. – Nie mam pojęcia, czy sprawdzę się jako ojciec, ale muszę cię prosić, żebyś pozwoliła mi przynajmniej spróbować. Kocham cię. I kocham nasze dziecko. Ale tylko ty możesz sprawić, że staniemy się prawdziwą rodziną. Lara nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę patrzyła na mężczyznę, który stał przed nią, przejęty, niemal uroczysty. Tak długo na niego czekała… aż wreszcie los przyprowadził go do niej, spełniając jej najskrytsze nadzieje. Co z tego, że tkwili wciąż w łazience, a ona, blada i rozczochrana, siedziała na brzegu wanny? To była najpiękniejsza chwila jej życia. I tylko od nich dwojga zależało, czy w prozie codzienności odnajdą więcej takich chwil, pięknych i trwałych niczym brylanty. – Ależ my już jesteśmy rodziną – powiedziała, unosząc dłoń, żeby pogłaskać go po policzku. – Przecież wiesz, że ja też cię kocham, Gabrielu. A nasze dziecko potrzebuje obojga rodziców, żyjących w związku opartym na solidnym fundamencie. Jesteśmy mu to winni. – Masz słuszność. – Porwał ją w ramiona i przycisnął do piersi. Pisnęła, kiedy zawirował w szalonym młyńcu. – Jutro pójdziemy do najbliższego kościoła i damy na zapowiedzi. A dzisiaj… zadbajmy o to, żeby scementować nasz związek. – Och, tak – szepnęła, odzyskując siły. Kiedy postawił ją na ziemi, wzięła go za rękę i poprowadziła do sypialni. Zanim zamknęła drzwi, zerknęła na fotografię Seana, stojącą na nocnym stoliku, w kręgu światła małej nocnej lampki. Mogłaby przysiąc, że brat puścił do niej oko.
Tytuł oryginału: The Man She Can’t Forget Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2014 Redaktor serii: Marzena Cieśla Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla Korekta: Hanna Lachowska © 2014 by Maggie Cox © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperCollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harlequin.pl ISBN 978-83-276-1829-0 Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.