Susan Mallery
Podarunek Ayanny
Tłumaczyła
Małgorzata Wrzesińska
Rozdział pierwszy
Wyspa Lucia-Serrat już z oddali zalśniła w słońcu
pośród szafirowych...
4 downloads
2 Views
Susan Mallery
Podarunek Ayanny
Tłumaczyła
Małgorzata Wrzesińska
Rozdział pierwszy
Wyspa Lucia-Serrat już z oddali zalśniła w słońcu
pośród szafirowych morskich fal.Febe Carson siedziała
z nosem przyciśniętym do okna samolotu i nie mogła
oderwać oczu od tego fascynującego widoku. Jakże
cudownie wyglądały śnieżnobiałe plażei niekończący
się tropikalny las, otoczone błękitnym oceanem.
Zauroczona, popadław dziwny, dotąd nieznany sobie
stan, z którego wyrwała się dopiero wówczas, gdy zza
bujnej roślinności nagle wyłoniłosię małe miasteczko,
przyklejone do klifu. Wkrótce dobiegł jągłos stewarda,
który prosił o zamknięcie stolików, wyprostowanie
foteli i zapięcie pasów.Awięctotubędziemy lądować,
pomyślała z zachwytem Febe. Wciąż nie odrywając
wzrokuod urokliwego krajobrazu,machinalnie wyko-
nała wszystkie czynności. Nie chciała stracić nawet
najdrobniejszego szczegółu. Miałaś rację, Ayanno, tu
jest naprawdę przepięknie. Boże, jaka jestem ci
wdzięczna, że mnie tu wysłałaś...
Właśnie podchodzili do lądowania. Ziemia była
coraz bliżej, aż w końcu Febe poczuła lekki wstrząs
i samolot zgrabnie usiadł na pasie lotniska. Za
oknem migały, wciąż jeszcze z ogromną szybkością,
ale coraz bardziej rozpoznawalne, tropikalne drze-
wa, krzewy, kwiaty i kolorowe rajskie ptaki. Wy-
tracili prędkość i samolot niespodziewanie zawrócił,
kierując się w stronę zabudowań. W jednej chwili
cudowna przyroda znikła gdzieś bez śladu, a jej
miejsce zajęło bezduszne betonowe lotnisko.
Pół godziny później Febe przechodziła ze swym
bagażem przez kontrolę paszportową. Bardzo przy-
stojny młody człowiek oficjalnie powitał ją i, wbija-
jąc do paszportu stempel, zapytał, czy ma coś do
oclenia. A ponieważ nic takiego nie miała, więc
z miłym uśmiechem przepuścił ją, życząc jednocześ-
nie miłych wakacji. To było dziecinnie proste,
pomyślała Febe, wpychając swój nowiusieńki pasz-
port do torebki. Niepotrzebnie tak się denerwowała.
Teraz dopiero rozejrzała się dokoła. Pod halą przylo-
tów panował okrutny harmider. Zewsząd dobiegały
radosne okrzyki powitań, śmiechy i wesołe grucha-
nie zapatrzonych w siebie młodych par, zamierzają-
cych spędzić tu swój miodowy miesiąc.
Poczuła się trochę samotna, ale już po chwili
otrząsnęła się. Jej przygoda właśnie się zaczynała.
Zadzwoniła do hotelu, w którym zamierzała się
zatrzymać. Miły człowiek poprosił ją, by cierpliwie
poczekała, i obiecał, że przyśle po nią samochód.
Miało to potrwać najwyżej kwadrans. Gdy skiero-
wała się do wyjścia, jej uwagę przykuł mały, urok-
4 Podarunek Ayanny
liwy sklepik. Nie była miłośniczką zakupów, ale to
okno wystawowe było naprawdę wyjątkowe, ba-
jecznie wprost kolorowe, a przy tym niezwykle
gustowne. Nie wiedzieć dlaczego skojarzyło się jej
z cudowną przyrodą tej wyspy, z olbrzymim, raj-
skim motylem. Oczarowana stała przez dłuższą
chwilę, nie mogąc oderwać od niego oczu. W końcu
postanowiła zajrzeć do środka.
Powietrze wewnątrz sklepiku było przesycone
zapachem orientalnych perfum i, wbrew jej oczeki-
waniom, chłodne. Wysoka, szykownie ubrana ko-
bieta spojrzała na nią pytająco i Febe poczuła się
niezbyt komfortowo. Odwróciła się więc do niej
tyłem i mimo że najbardziej interesowały ją zniewa-
lająco pachnące perfumy, zaczęła oglądać witrynę
z biżuterią. Na miękkim aksamicie leżały pozornie
niedbale porozrzucane naszyjniki, bransolety i pierś-
cionki. Był to jednak nieład artystyczny, a nie chaos,
jakby mogło zdawać się na pierwszy rzut oka.
Pochyliła się, by dokładniej przyjrzeć się precjozom.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że diament umiesz-
czony w pierścionku jest większy od jej paznokcia.
Gdy spojrzała na cenę, wszystko stało się jasne.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że za taki pierś-
cionek mogłaby całkiem nieźle przeżyć kilka najbliż-
szych lat. No cóż, jeśli na Lucia-Serrat wszystkie
ceny kształtują się na podobnym poziomie, będzie
musiała ograniczyć się głównie do patrzenia.
– Jest na panią za duży – usłyszała za sobą.
Ta niespodziewana uwaga spowodowała, że na-
tychmiast odsunęła się od witryny i wyprostowała.
5Susan Mallery
– Ja tylko chciałam obejrzeć... – powiedziała,
odwracając się.
Stał przed nią wysoki mężczyzna o ciemnych,
gładko zaczesanych do tyłu włosach. Miał czarne,
filuterne oczy i niezwykle szarmancki uśmiech.
O tak, był przystojny. Przez kilka sekund nie mogła
oderwać od niego oczu. Jak ja się zachowuję, pomyś-
lała, to niegrzeczne tak wpatrywać się w kogoś
nieznajomego. Coś jednak było w tym człowieku,
może niezwykłe rysy twarzy albo fascynujące spo-
jrzenie, co poniekąd usprawiedliwiało jej postępo-
wanie. Mimo to zrobiło jej się głupio. Wiedziała, że
zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Sukienkę,
którą miała na sobie, kupiła w zeszłym roku na
wyprzedaży. Kosztowała kilkanaście dolarów. On
zaś nosił idealnie skrojony, niezwykle elegancki
garnitur, który musiał kosztować krocie.
– Bransoletkę? Tę z szafirami? Ich kolor od-
powiada dokładnie kolorowi pani oczu. Ale jest za
duża na pani delikatny nadgarstek. Trzeba by ją
sporo zmniejszyć.
Febe raz jeszcze spojrzała w stronę witryny
z biżuterią. Faktycznie, tuż koło pierścionka, który
ją tak zafascynował, leżała piękna bransoleta z szafi-
rami. Owalne niebieskie kamienie otoczone były
małymi brylancikami. Nie dojrzała ceny, ale bez
trudu można było sobie wyobrazić, że kosztowała
więcej niż ekskluzywny dom na plaży na jej rodzi-
mej Florydzie.
– Rzeczywiście jest bardzo piękna – odparła
uprzejmie.
6 Podarunek Ayanny
– Nie podoba się pani? – zapytał ze zdziwieniem
przystojny nieznajomy.
– Ależ nie... to znaczy tak, oczywiście, że mi się
podoba. Przecież jest przepiękna.
– A może zainteresowało panią coś innego?
– Tylko tak sobie oglądałam – odparła i zaryzyko-
wała ponowne spojrzenie w jego kierunku. Miał
w sobie coś niezwykłego, jakieś wyjątkowe ciepło...
Ale co mi się marzy? – pomyślała ze smutkiem.
To nie miało najmniejszego sensu. Przecież zamoż-
ni, przystojni dżentelmeni nie zwracają uwagi na
takie kobiety jak ona. W ogóle nikt ich nie zauważa.
Zbyt wysoka, zbyt chuda... a do tego szara mysz.
– To pani pierwsza wizyta na Lucia-Serrat? – za-
pytał.
Febe pomyślała o dziewiczych kartkach swego
paszportu.
– Tak. To w ogóle moja pierwsza wyprawa
– wyznała. – Nigdy jeszcze nie leciałam samolotem,
aż do dzisiaj. – Zmarszczyła brwi na myśl, jak
ogromną odległość przebyła. – A może było to
wczoraj – dodała trochę zmieszana. – Zaraz, naj-
pierw leciałam z Miami do Nowego Jorku, potem
była Bahania, a na końcu wylądowałam tutaj. Tro-
chę straciłam rachubę czasu.
Piękny nieznajomy uniósł do góry jedną brew.
– Proszę mi wybaczyć, ale to dość dziwne, że
wybrała pani właśnie Lucia-Serrat. Większość ludzi
nawet nie wie, że taka wyspa istnieje.
– To prawda. – Kiwnęła głową. – Ale akurat ktoś
mi opowiedział, że jest niezwykle piękna, a trochę
7Susan Mallery
już obejrzałam przez okno samolotu. Przyroda jest
naprawdę zachwycająca. Lucia-Serrat wyglądała
z daleka jak gigantyczny szmaragd pośród wód
oceanu: taka soczyście zielona i lśniąca. Wszystko
pachnie tu inaczej. Jestem z Florydy, tam też jest
bardzo bujna roślinność, ale to zupełnie różne świa-
ty. – Spuściła wzrok. – Przepraszam, nie zamierza-
łam tak paplać. – Była na siebie zła, bo cała jej
przemowa musiała zabrzmieć bardzo infantylnie.
– Nie, nie, proszę, niech pani nie przeprasza...
Podoba mi się pani niepohamowany entuzjazm.
To, w jaki sposób mówił, także dodawało mu
uroku, choć musiała przyznać, że biorąc pod uwagę
błahy temat rozmowy, brzmiało to nieco zbyt
oficjalnie. Ale angielski nieznajomego mężczyzny
był bez zarzutu i jedynie lekki akcent zdradzał jakieś
obce wpływy, których jednak Febe w żaden sposób
nie mogła zlokalizować.
Nagle spojrzał na nią inaczej, jakby władczo,
i zapytał:
– Co panią sprowadza na moją wyspę?
– Pan tu mieszka?
– Od zawsze – odparł po chwili namysłu. – Moja
rodzina żyje na tej wyspie od ponad pięciuset lat.
A od kiedy odkryto wielkie złoża ropy naftowej, tym
bardziej nikt nie zamierza stąd się wyprowadzać.
– Ach tak... – Ileż w tym romantyzmu, pomyś-
lała z lekka ironią. – Przyjechałam tu, gdyż moja
ciotka świetnie znała tę wyspę i opowiadała mi
o niej niestworzone cuda. Urodziła się tutaj i za nic
w świecie nie chciała stąd wyjeżdżać. – Febe zaczęła
8 Podarunek Ayanny
skubać kosmyk włosów. – Zmarła kilka miesięcy
temu... – Wzdrygnęła się, bowiem dotknęła boles-
nego ciernia tkwiącego w jej sercu. – Bardzo chciała,
żebym odwiedziła to miejsce.
– Jak rozumiem, byłyście ze sobą bardzo mocno
związane...
Febe oparła się o framugę drzwi i kątem oka
dostrzegła, jak dwóch sprzedawców rozmawia ze
sobą, strasznie przy tym gestykulując. Ale ku jej
zaskoczeniu żaden z nich nie podszedł do niej, jak
można było się tego spodziewać.
– Wychowała mnie – odparła, znowu zerkając na
nieznajomego. – Nigdy nie poznałam mojego ojca,
a matka zmarła, kiedy miałam zaledwie osiem lat.
Wtedy zajęła się mną ciotka Ayanna. – Na jej twarzy
pojawił się promienny uśmiech. – Mieszkałam
wówczas w Kolorado, więc przeprowadzka na Flo-
rydę wydawała mi się bardzo ekscytująca. Ayanna
zawsze podkreślała, że wybrała Florydę, bo najbar-
dziej przypominała jej Lucia-Serrat. Myślę, że do
końca życia tęskniła do tego miejsca...
– A zatem w ten sposób pragnie pani uczcić jej
pamięć...
– Nie myślałam tak o mojej podróży, ale coś
w tym faktycznie jest. – Uśmiechnęła się. – Chcę
odwiedzić wszystkie miejsca, o których z taką pasją
i miłością mi opowiadała. Nawet sporządziłam listę
miejsc, które najbardziej lubiła.
Jej rozmówca wyciągnął dłoń, prosząc w ten
sposób, aby mu ją pokazała. Febe sięgnęła do torebki
i wydobyła z niej kartkę papieru. Nieznajomy
9Susan Mallery
studiował ją przez chwilę w milczeniu. Wykorzys-
tała tę okazję, aby przyjrzeć mu się nieco dokładniej.
Miał bujne włosy, niesłychanie długie rzęsy i mocną
sylwetkę. Emanowały od niego ciepło i spokój. Cóż
za szaleństwo! Przelecieć ileś tam tysięcy kilomet-
rów i zaraz po wylądowaniu spotkać kogoś tak
niezwykłego... kogoś, z kim nikt inny nie mógł się
nawet równać. Przeszył ją dreszcz.
– Wspaniały wybór – powiedział, oddając jej
listę. – Czy zna pani legendę związaną z Lucia’s
Point?
Prędko przebiegła w pamięci listę. Lucia’s Point
znajdowało się na drugiej pozycji od końca.
– Nie, jakoś nic mi się nie kojarzy.
– Mówią, że to miejsce może być odwiedzane
tylko przez zakochanych. A jeśli będą się kochać
w cieniu wodospadu, zdobędą błogosławieństwo na
wszystkie dni swego życia. Jest z panią ktoś, komu
oddała pani swoje serce?
Febe miała przez chwilę wrażenie, że ten czło-
wiek sobie z niej żartuje.
– Ktoś, komu oddałam moje serce? – wymam-
rotała zaskoczona. Nie mógł przecież o tym wie-
dzieć, że nigdy dotąd nie miała nawet chłopaka, a co
dopiero mówić o kochanku.
W tym momencie do sklepiku zajrzał mężczyzna
w uniformie.
– Czy panna Febe Carson?
Skinęła głową.
– Mam zawieźć panią do hotelu – powiedział
uprzejmie, nisko się kłaniając, i natychmiast zajął się
10 Podarunek Ayanny
jej bagażem. – Do usług – dodał, wychodząc ze
sklepu.
Febe wyjrzała poprzez znajdującą się w witrynie
biżuterię na zewnątrz i dostrzegła zielony samo-
chód, zaparkowany tuż przy krawężniku. Widniały
na nim złote litery układające się w napis: ,,Parrot
Bay Inn’’. Była to nazwa hotelu, w którym zamie-
rzała się zatrzymać przez najbliższy miesiąc.
– Przepraszam,muszę już iść, przyjechał po mnie
kierowca z hotelu.
– Tak, oczywiście – odparł piękny nieznajomy.
– Mam nadzieję, że przyjemnie spędzi pani tutaj
czas.
Zdawało jej się, że jego oczy przeszywają ją na
wylot.
– Dziękuję panu za miłą rozmowę. – Nic lep-
szego nie przyszło jej do głowy.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Zanim
zdążyła się zorientować, ujął jej dłoń i z niezwykłym
szacunkiem delikatnie musnął ją ustami.
Bardzo tym Febe zaskoczył. Mężczyźni nigdy nie
całowali jej w rękę, nie była więc do tego przy-
zwyczajona. Przeszył ją nieznany dotąd dreszcz.
– Mam nadzieję, że będę miał szczęście jeszcze
panią zobaczyć – wyszeptał.
Febe nie była w stanie wydusić z siebie ani
słowa. Na szczęście piękny nieznajomy oddalił się,
zanim zdążyła powiedzieć lub zrobić coś głupiego.
Dopiero po dobrych kilku sekundach odzyskała
równowagę. Wyszła z chłodnego sklepu i poczuła
lekki, ciepły popołudniowy wiatr wiejący od morza.
11Susan Mallery
Byłonaprawdę cudownie.Gdy siedziałajużw hotelo-
wym samochodzie, zdała sobie sprawę, że nawet nie
zna imienia swego rozmówcy. Rozejrzała się dokoła,
jakby liczyła na to, że gdzieś go jeszcze zdoła dojrzeć,
leczjużw chwilępóźniejsunęładrogąpołożonąniemal
na skraju klifu. Widok zapierał wprost dech w pier-
siach: z jednej strony niekończącesię, spienionewody
oceanu, z drugiej zaś zielona ściana puszczy tropikal-
nej. Rozbijające się oskały fale rozpylały w powietrzu
drobinki wody, powietrze było więc lekko słone
ipachniałoziemią,wilgotnąponiedawnym,ulewnym
deszczu. Boże, ona naprawdę tujest i nie był to żaden
złudny sen. Nie mogła opanować podniecenia.
Hotel ,,Parrot Bay Inn’’ został wybudowany
przed dwustu laty. Biały budynek miał kilka pięter
i w większości był porośnięty bujnym, tropikalnym
pnączem o charakterystycznych różowych i czer-
wonych liściach.
Zameldowała się w recepcji, a następnie lokaj
zaprowadził ją do pokoju. Ayanna tak długo nama-
wiała Febe, aż wymogła na niej obietnicę, że pozo-
stanie na wyspie co najmniej miesiąc i będzie
mieszkać tylko w ,,Parrot Bay Inn’’. Wolała nie
zastanawiać się nad kosztami tego przedsięwzięcia.
Przydzielono jej malutki, ale naprawdę uroczy
apartament z oknem wychodzącym na ocean. Gdy
wyszła na balkon, poczuła się nagle tak, jakby
płynęła ogromnym statkiem, który rozpruwa dzio-
bem fale. Niebo pokryło się pomarańczowym woa-
lem, a woda przybrała ciemnozieloną, tajemniczą
barwę. Uszczęśliwiona Febe zamknęła oczy i głębo-
12 Podarunek Ayanny
ko zaciągnęła się zapachem wyspy. Przez moment
wydawało jej się, że to tylko sen.
Gdy zapadł zmrok, weszła do pokoju, by roz-
pakować bagaż. Olbrzymie łoże wprost zapraszało
do wypoczynku, a komfortowa, choć urządzona
w starym stylu łazienka zachęcała, by zadbać o sie-
bie. Jedynie niczym niezakłócona cisza powodowa-
ła, że Febe czuła się trochę niepewnie. Przekonywała
samą siebie, że na tej wyspie ciotka Ayanna, którą
tak bardzo kochała, będzie wspomagała ją swoją
obecnością i natchnie wiarą w przyszłość. Oczy-
wiście sprawa była dużo głębszej natury, nastał
bowiem najwyższy czas, by dziewczyna zaczęła żyć
własnym życiem. To, że wybrała się w tak egzotycz-
ną podróż, znaczyło wiele, ale co dalej? Prawdziwe
decyzje były dopiero przed nią...
Właśnie miała zejść na kolację,gdy usłyszałaciche
pukanie do drzwi. Stał w nich posłaniec z ogrom-
nym koszem tropikalnych kwiatów. Zanim zdążyła
w jakikolwiek sposób zareagować, zasalutował, od-
wrócił się i odszedł. Febe osłupiała. To musiała być
jakaś pomyłka. Nie znała tu jeszcze nikogo, kto
mógłby przysłać jej te piękne kwiaty. Wiedziała, że
to głupie i naiwne, ale ten nieznajomy, którego
spotkała na lotnisku, był jedyną osobą... Nie, prze-
cież to nie on, rugała samą siebie. Co za nonsens!
Miał z pewnością jakieś trzydzieści trzy lub cztery
lata i z pewnością uważał ją za smarkatą panienkę.
Drżącymi palcami otworzyła białą kopertę, wsunię-
tą pomiędzy pąki kwiatów i przeczytała:
Przyjemnego pobytu na wyspie.
13Susan Mallery
Niestety, brak było podpisu. Ktoś więc życzył jej
udanych wakacji i nawet jeśli nie był to ten męż-
czyzna z lotniska, cóż jej szkodziło tak sobie wyob-
razić? Mogła puścić wodze fantazji i marzyć, że ona,
chuda jak tyka, zupełnie nieatrakcyjna i pospolita
dziewczyna, tak naprawdę jest kobietą o przecudnej
urodzie, elegancką i świetnie ubraną, a przy tym
powabną, tajemniczą i niezwykle ekscytującą, i że
ów piękny nieznajomy nie może przestać o niej
myśleć. Tak jak ona za nim, tak on tęskni za nią po
nocach i wciąż przysyła jej kwiaty. Bardzo to
dziecinne, westchnęła w duchu, ale jakże cudowne...
Następnego poranka Febe schodziła po śniadaniu
w stronę drzwi wyjściowych. Miała na sobie luźne
bawełniane spodnie, sandały i koszulkę z krótkim
rękawkiem. Specjalnie włożyła spodnie, choć zapo-
wiadał się bardzo gorący dzień. Musiała najpierw
zorientować się w tutejszych obyczajach. Nie chcia-
ła już na samym początku narazić się na nieprzyjem-
ności. Do torby wrzuciła krem do opalania, kilka
owoców, butelkę wody i mapę.
Dziś zaczynała się na dobre jej wielka przygoda,
czyli podróż śladami Ayanny. Postanowiła, że za-
cznie od miejsc położonych najbliżej hotelu. Po
prostu wydało jej się to najbardziej logiczne i zara-
zem najprostsze do wykonania. Kiedy oswoi się już
z wyspą i poczuje się bardziej pewnie, być może
zdecyduje się na wynajęcie samochodu.Wtedy mog-
łaby odwiedzić także bardziej odległe, a z takim
zachwytem przez Ayannę opiewane miejsca. Choćby
Lucia’s Point... ale to dopiero później. Wszystko
14 Podarunek Ayanny
w swoim czasie, pomyślała. Bardzo cieszyła się na
dzisiejszą wyprawę i nie mogła się już doczekać,
kiedy dotrze do owych tajemniczych miejsc. Z uśmie-
chem na twarzy zeskoczyła z ostatnich dwóch
schodków i stanęła w przestronnym foyer hotelu.
– Dzień dobry – usłyszała za swoimi plecami.
– Mam nadzieję, że dobrze spałaś?
Zaskoczona odwróciła się i nie mogła uwierzyć
własnym oczom. To był on! Mężczyzna, którego
poznała wczoraj na lotnisku. Dziś nie miał już na
sobie garnituru, lecz popelinowe spodnie i jasną
koszulę.
– Widzę zaskoczenie na twojej twarzy. Czy
mnie jeszcze pamiętasz?
– Oczywiście – szepnęła, czerwieniąc się.
– Dzień dobry.
– A więc zaczynasz podróż po mojej wyspie... Co
chcesz najpierw zobaczyć?
Febe zmieszała się i w pierwszej chwili nie
wiedziała, co ma powiedzieć.
– Pomyślałam, że zacznę od hotelowej plaży
– odparła w końcu, zastanawiając się jednocześnie,
co sprowadzało go do hotelu o tak wczesnej porze
i dlaczego znowu marnuje czas na rozmowę z nią.
Zupełnie nie mogła sobie wyobrazić, by mógł być
zainteresowany jej towarzystwem.
– Co prawda mamy najcudowniejsze plaże w ca-
łym świecie islamu, ale piasek pozostaje tylko pias-
kiem. Wydaje mi się, że powinniśmy zacząć od
obejrzenia niezwykłego drzewa banyan, niespoty-
kanego w innych regionach. To tropikalny figowiec,
15Susan Mallery
który wyrasta na olbrzymie wysokości, a jego gałę-
zie, opadając na ziemię, wypuszczają korzenie
i w ten sposób powstają nowe rośliny.
Chyba się przesłyszałam, pomyślała Febe. Co on
powiedział? Że powinniśmy zacząć od... To niemoż-
liwe. Wzięła głęboki oddech.
– Ale ja nic... nic nie rozumiem.
– Zaraz ci to wytłumaczę. Oczarowałaś mnie
tym, co wczoraj powiedziałaś, dlatego postanowi-
łem ci pomóc w wypełnieniu ostatniej woli two-
jej ciotki. Chciałbym dotrzeć wraz z tobą do
wszystkich miejsc, które są na twojej liście.
Febe natychmiast przypomniała sobie, co ten
mężczyzna mówił o Lucia’s Point... i natychmiast
skarciła siebie w duchu. Po prostu znów się z nią
droczy, nie rozumiała jedynie, po co to robił. Żaden
dojrzały mężczyzna nie traciłby swego cennego
czasu na takiego jak ona dzieciaka. Z drugiej jednak
strony jego oferta była niezwykle kusząca, a Febe
dobrze pamiętała o kilku radach, jakie otrzymała od
Ayanny.
Naprawdę nie wiedziała, jak ma postąpić.
– Bardzo pan uprzejmy, ale nie chciałabym być
dla pana ciężarem. Dopiero co się poznaliśmy, a pan
jest z pewnością bardzo zajętym człowiekiem...
Nawet nie wiem, jak pan się nazywa.
Teatralnym gestem dotknął otwartą dłonią
swojej piersi w miejscu, w którym znajdowało się
serce.
– Będę zaszczycony, jeśli wyrazisz na to zgodę
– powiedział, nisko się przy tym kłaniając. Był to
16 Podarunek Ayanny
bardzo elegancki gest. – Proszę mi wybaczyć ten
nietakt. Nazywam się Mazin. Do pani usług.
Stała pośrodku holu i nie mogła wprost uwierzyć
w to, co jej się przytrafiło. To dobre w bajce albo
w jakimś staromodnym filmie, ale w życiu? A już na
pewno nie w jej życiu. Rozejrzała się dookoła i zdała
sobie sprawę, że oczy wszystkich osób, które prze-
bywały w foyer, skierowane były właśnie na nich.
Poczuła nieprzyjemne skrępowanie i zupełnie nie
wiedziała, co powinna w tej sytuacji zrobić. Jej serce
było rozdarte między tym, co wypadało, a tym,
czego pragnęła. Wahanie to widoczne było na ...