Michael Cordy
GEN ZBRODNI
(The Crime Code)
Moim rodzicom,
Betty i Johnowi Cordym
Bezw tpienia istnieje gen wspólny dla wszystkich przest pców. Poznali...
14 downloads
29 Views
1MB Size
Michael Cordy
GEN ZBRODNI (The Crime Code)
Moim rodzicom, Betty i Johnowi Cordym
Bezw tpienia istnieje gen wspólny dla wszystkich przest pców. Poznali my ca y jego DNA. Jest to gen przenoszony przez m ski chromosom Y. Wi kszo odpowiedzialny za przest pczo
cuch
przest pców to m czy ni: gen
zosta odkryty! Rzecz jasna, nikt nie zaproponowa , aby genetyka
zaj a si tym problemem. Steve Jones, profesor genetyki, Kolegium Uniwersytetu Londy skiego
PROLOG Zak ad karny San Quentin, Kalifornia roda, 29 pa dziernika 2008, godz. 3.11 To nie jego ból nie pozwala mu zasn . To nie jego strach zrasza mu skór lepkim potem i po raz dziesi ty tej nocy kaza zrywa si z mokrej po cieli, zmuszaj c do oddania moczu. I to nie jego cierpienie nakazywa o mu odebra sobie ycie po siedmiu latach w celi mierci. To ich ból zmusza go do tego. Ich strach, ich cierpienie. Co si w nim zmieni o. Nie wiedzia , co to by o ani dlaczego tak si sta o. Zdawa sobie jednak spraw z donios ci i nieodwracalno ci zmiany. W ci gu pi dziesi ciu sze ciu lat swojej egzystencji Karl Axelman odebra ycie wielu ludziom, jednak nigdy nie pomy la o odebraniu ycia sobie. Nigdy nie czu si przyt oczony swoj przesz ci . Rozkoszowa si swymi dokonaniami, przywo uj c dzi ki fotograficznej pami ci wszystkie szczegó y dotycz ce dziewcz t, które gwa ci , torturowa i mordowa dla przyjemno ci. Teraz jednak twarze jego ofiar pojawia y si nieproszone, by dr czy go dniami i nocami. Po raz pierwszy w yciu czu ich ból, ich strach, rozumia ich cierpienie. Wróci na prycz w swojej d ugiej na trzy i szerokiej na pó tora metra celi we wschodnim bloku wi zienia San Quentin. Wpatrywa si w mrugaj lamp na korytarzu. wiat o nie przynosi o mu ulgi, wzmaga o jedynie cierpienie, pot guj c otaczaj go ciemno . Usiad i rozejrza si po celi b cej teraz ca ym jego wiatem. Nierdzewna umywalka, toaleta w k cie, równy stos starannie u onych gazet na pó ce nad metalowym kiem. Odwróci si i po raz kolejny przyjrza si poduszce. Po e p ótno znaczy y srebrzyste nitki. Jego g ste w osy, cho z wiekiem przyprószone siwizn , zawsze symbolizowa y jego si . Teraz jednak wypada y gar ciami. Jego przystojn twarz, której niegdy u ywa jako przyn ty, pokrywa y teraz ropiej ce pryszcze, jakich nie powstydzi by si nastolatek. Jednak gdy mocno splót lepkie d onie, a bicie serca zag uszy o dochodz ce z s siednich cel rozpaczliwe j ki, przestawa dba o te fizyczne niedogodno ci. Czu sucho w ustach i przyprawiaj cy o palpitacje serca niepokój, jakiego nie do wiadczy nigdy wcze niej. Niechciane obrazy bezbronnych cia atakowa y jego umys , wzbudzaj c w nim dobrze mu znane pragnienie dominacji i poni ania. Nag ej erekcji towarzyszy jednak dreszcz odrazy. Poczucie winy d awi o w gardle. Dr cymi d mi si gn po le cy na pó eczce nad prycz „San Francisco Examiner”. Pó ka ugina a si pod ci arem gazet. Na jednym jej ko cu le o pude ko po butach. Wiedza o tym, co dzieje si na zewn trz, zawsze dawa a Axelmanowi poczucie w adzy, z udzenie, e ma jaki wp yw na wydarzenia. Do czasu. Roz gazet , pomijaj c nag ówki o sytuacji w Iraku i ostatnie sonda e dotycz ce pierwszej w historii kobiety, która za tydzie mia a walczy o fotel prezydencki. To ju go nie interesowa o. I tak nie b dzie go wówczas w ród ywych. Zosta a mu do za atwienia tylko
jedna sprawa. Otworzy gazet na trzeciej stronie i przyjrza si fotografii przedstawiaj cej m czyzn wynosz cego pó noc z cmentarza nag dziewczyn okryt jego marynark . Nag ówek osi : „FBI ratuje ofiar numer cztery”. Axelman przyjrza si m czy nie. Potem si gn po pude ko z przedmiotami osobistymi, które pozwolono mu trzyma w celi. Na wierzchu sterty listów i innych drobiazgów le o stare, wyblak e zdj cie. Mru c oczy w migocz cym wietle, porówna wyblak fotografi ze zdj ciem w gazecie, jak to robi mnóstwo razy wcze niej. W ko cu przeczyta artyku , po raz kolejny zwracaj c uwag na wiek i nazwisko. Westchn . Mia pewno , e si nie myli. Je li jednak nawet by w b dzie, to i tak po raz pierwszy wyzna wszystko temu agentowi. Kiedy delektowa si wodzeniem policji za nos i przed aniem cierpienia rodziny, zachowuj c dla siebie miejsce ukrycia cia . Teraz jednak ich ból sta si jego bólem i nie pozwala mu d ej trzyma tych informacji w sekrecie. Jego przysz y rozmówca mo e jako wykorzysta jego wiedz . Nas uchuj c kroków nadchodz cych stra ników, Axelman powoli od zdj cie i gazet . Ukl na ziemi i podniós jeden z rogów ka. W dwa palce w wydr on podstaw nogi i wydoby metalow sprz czk od paska, przymocowan tam gum do ucia. Ze sprz czki usuni to szpil , pozostawiaj c kanciast ram . Osiemna cie miesi cy temu naby sprz czk za sze paczek papierosów. Pami ta , z jak satysfakcj wspó wi zie , który mu j sprzeda , upycha po kieszeniach paczki marlboro. Bez szpili sprz czka by a bezu yteczna i nieszkodliwa. Jednak z czasem Axelman naostrzy jeden z jej brzegów o betonow pod og , elazne ko i kraty celi, uzyskuj c co w rodzaju no a. Pocz tkowo ostrzenie sprz czki by o sposobem na zabicie czasu, aktem buntu. Teraz jednak nabra o nowego znaczenia. Siedz c na ku, przejecha kciukiem po ostrej kraw dzi. Na ostrzu pojawi a si krew. Jego atroficzne j dra mimowolnie schowa y si w ciele. Przez sekund Axelman mia ochot poczeka na kata. Wybawienie cudz r by oby znacznie atwiejsze. Nie chodzi o jednak tylko o wybawienie. Pozostawa a kwestia kary. On sam musia usun to ród o mrocznych dz. Ko ysa si na kraw dzi ka. Wiedzia , e sen nie nadejdzie, a je li nawet, to i tak nie przyniesie ukojenia. Po raz kolejny dotkn ostrza, które w dziwny sposób doda o mu otuchy. Nied ugo wzejdzie s ce, a potem wyspowiada si agentowi FBI. Nie móg zrobi nic wi cej, by odnale spokój. Po tym wszystkim przyjdzie czas na ostatni akt. Mniejsza o to, czy zostanie zbawiony, czy pot piony, przynajmniej sko cz si jego tortury.
Cz
pierwsza
PROJEKT SUMIENIE
1 eb mu p ka i chcia by ju wraca . A jednak wci wyczekiwa na cmentarzu, pod os on niskiej sosenki. Mokra kora osza amia a zapachem niczym perfumy. Dochodzi a druga w nocy. Dwóch funkcjonariuszy z Departamentu Policji San Francisco odjecha o ju godzin temu. Po trzech dniach patrolowania okolicy odwo ano ich do innego zadania. Mieli wróci rankiem, ale wiadomo, e tak naprawd stracili nadziej . Obawiali si , e uznana za zaginion czternastoletnia Tammy Lewis sko czy a tak, jak pozosta a trójka. Agent specjalny Luke Decker te powinien ju sobie pój . W ko cu wyst powa tu jedynie w charakterze doradcy, a na jego biurku w Quantico pi trzy y si ju inne sprawy. Ale Decker nie zamierza jeszcze odej . W g bi duszy wiedzia , e morderca wróci tu noc . e przyniesie ze sob dziewczyn – mo e nawet yw . Nocne powietrze ch odzi o mu twarz. Przez sosnowe ga zie nad jego g ow spogl da w dó rogaty ksi yc. Katolicki cmentarz Bramy Niebios, po ony dwadzie cia siedem kilometrów od San Francisco i czterna cie od Oakland, pogr ony by w milcz cym bezruchu. Nawet nad poblisk mi dzystanow autostrad numer 80 zaleg a cisza. Z kieszeni p aszcza wydoby noktowizor, by raz jeszcze odczyta napis na oddalonym o jakie dwadzie cia metrów nagrobku: Sally Anne Jennings Odesz a 3 sierpnia 2008 a 15 lat Zabrano Ci nam zbyt wcze nie, ale spotkamy si znów w lepszym wiecie Decker zacisn z by. Przypomnia sobie zdj cia z miejsca zbrodni. Zmaltretowane cia o Sally Anne musi by ostatni ofiar mordercy. W ciszy rozleg si zgrzyt wiru pod ko ami samochodu. Decker zwróci si w prawo. W sam por , by dostrzec, jak furgonetka z pizzerii Domino zaje a na opustosza y cmentarny parking. Na czo o Deckera wyst pi y krople potu. Zna profil psychologiczny zabójcy. Sam go opracowa . Furgonetka z pizzerii pasuje jak ula . Puls mu przy pieszy . Znów mia racj – ale jako nie odczuwa satysfakcji. Pozostawa o zm czenie i niejasny niepokój, e tak dobrze zna umys mordercy. Cisz nocy przeci nag y krzyk dobiegaj cy z furgonetki. Szybko ucich , st umiony, jednak Decker a skuli si w sobie, jakby sam odczuwa jej ból i przera enie. Si gn po komórk i wybra numer alarmowy. Szeptem poinformowa dy urnego, e zjawi si podejrzany. Za da wsparcia. – Wysy am dwa radiowozy. B za dziesi minut – obieca zaspanym g osem detektyw po drugiej stronie. Otworzy y si tylne drzwi furgonetki. Wysiad z niej dobrze zbudowany, rudow osy
ody m czyzna w czarnym T-shircie. Wywlek z wn trza co bia ego i rzuci na wir. Decker zda sobie spraw z tego, e dziesi minut to o wiele za d ugo. Bia y tobo ek poruszy si . Zanim jeszcze Decker si gn po noktowizor, wiedzia ju , e jest to naga dziewczyna. Tammy Lewis. Zakneblowana, skr powana, z oczyma rozszerzonymi przera eniem. M ody m czyzna musia by silny. Z atwo ci zarzuci j sobie na rami i poniós na cmentarz. Decker si gn po pistolet. Odbezpieczy bro . Od pi ciu lat co rok wygrywa zawody strzeleckie FBI w Quantico, pos uguj c si pó automatycznym SIG-iem. Nie cierpia jednak ywania broni podczas prawdziwej akcji. Dla niego oznacza o to pora . wiadczy o o tym, e zawiod o wszystko inne. Ale teraz nie mia wyboru. Je li czego zaraz nie zrobi, facet zaniesie Tammy Lewis na grób Sally Anne, z y j na p ycie nagrobnej i brutalnie zgwa ci. Kiedy ju zaspokoi swe dze, zabije j i zbezcze ci cia o. Decker po prostu to wiedzia . Mia absolutn , przyprawiaj o md ci pewno , jakby by ju wiadkiem tej zbrodni. Odczeka , a napastnik u y Tammy na grobie i zacznie rozwi zywa jej nogi, po czym zaszed go od ty u. Pozosta o mu do przebycia nieco ponad dwa metry, gdy dostrzeg w d oni czyzny b ysk no a. – FBI! – zawo . W nocnej ciszy jego g os zabrzmia dziwnie obco. – Rzu bro , r ce do góry, odsu si od niej! Kl cz cy nad sw ofiar rudzielec obejrza si przez rami . Na jego poci ej twarzy malowa y si zaskoczenie i niepewno . – Ale ju ! – rozkaza Decker. Jednak m czyzna nie porzuci no a. Odwróci si i uniós go wysoko w gór z rykiem w ciek ci. A potem nó , niczym ostrze gilotyny, zacz opada , mierz c w dziewczyn ... – Obrona wzywa na wiadka doktor Kathryn Kerr. Na d wi k jej imienia Luke Decker momentalnie ockn si , przestaj c rozmy la o wydarzeniach na cmentarzu sprzed dziewi ciu tygodni. Znajdowa si w dusznej sali S du Apelacyjnego San Francisco. Zegar nad aw s dziowsk pokazywa dziesi siedem. Na zawieszonym pod spodem kalendarzu widnia a data: roda, 29 pa dziernika 2008. W wyg uszonej d bow boazeri sali s dowej s ysza o si ka dy d wi k. Mimo to Decker pomy la , e si przes ysza . Co, do diab a, robi tu Kathy Kerr? Decker zamruga zielonymi oczami, powracaj c do rzeczywisto ci. R przejecha po blond szczecinie na g owie. Poprawi si na krze le i rozejrza po sali. S dzia, ysy m czyzna z bole nie wykrzywion twarz , zasiada u szczytu sali. Naprzeciw niego, po prawej i lewej stronie, znajdowa y si miejsca dla przedstawicieli oskar enia i obrony. Decker siedzia po stronie oskar enia, tu za prokuratorem okr gowym. Nie by to formalny proces, wi c znajduj ca si za jego plecami galeria dla publiczno ci by a niemal pusta. Siedzia o tam tylko kilku m odych dziennikarzy. Nie zjawili si krewni zamordowanych dziewcz t. Decker pomy la z satysfakcj , e i tak nie by oby mi dzy nimi nikogo z bliskich Tammy Lewis. Przynajmniej j uda o si uratowa .
Tu po prawej mia Wayne’a Tice’a. Rudow osy morderca zaj miejsce u boku swego adwokata. Prawa r ka zabójcy wci spoczywa a na temblaku – pami tka po strzale Deckera. Tice przechwyci jego spojrzenie i b ysn krzywymi z biskami w zimnym, nieprzyjemnym miechu. Decker ca kowicie to zignorowa . Cz owieka, którego aresztowa , uznano za winnego zarzucanych mu zbrodni i skazano na kar mierci niemal miesi c temu. Obecne przes uchanie by o tylko prób z agodzenia kary. Obrona liczy a, e s dzia da skazanemu szans rehabilitacji. Prokurator okr gowy poprosi Deckera, jako psychologa FBI, dzi ki któremu schwytano Tice’a, o opisanie jego stanu psychicznego i dopilnowanie, eby facet nie odzyska wolno ci. A tymczasem na pomoc Tice’owi przyby a Kathy Kerr, której nie widzia od ponad dziesi ciu lat. Patrzy , jak zajmuje miejsce dla wiadka i zostaje zaprzysi ona. Gapi si na ni jak sroka w gnat. Podczas gdy ona zdawa a si ca kiem ignorowa jego obecno . Wyszczupla a, pozby a si okularów – z pewno ci zamieni a je na soczewki kontaktowe – a jej granatowy kostium by znacznie bardziej elegancki ni d insy i T-shirt, ulubiony strój z czasów studiów na Harvardzie. – Prosz poda swoje imi , nazwisko, zawód i kwalifikacje – za da obro ca Tice’a, Ricardo Latona. Kathy odruchowo unios a d , chc c przyczesa ciemne, b yszcz ce w osy, po czym przypomnia a sobie, e zaplot a je w warkocz. Bez w tpienia chcia a w ten sposób wygl da bardziej powa nie. Wida , wiele osób wci nie docenia o jej potencja u intelektualnego, kryj cego si za fasad szerokiego u miechu i celtyckiej urody – jasnej skóry z piegami i kitnych oczu. – Nazywam si Kathryn Kerr. Jestem pracownikiem naukowym, prowadz badania z zakresu genetyki behawioralnej na Uniwersytecie Stanforda. Uzyska am magisterium z mikrobiologii na uniwersytecie w Cambridge i doktorat z genetyki behawioralnej na Harvardzie. Nadal po jej wymowie mo na si by o zorientowa , e pochodzi z Edynburga. Pod wieloma wzgl dami Kathy Kerr zupe nie si nie zmieni a. Decker zastanawia si , czy to samo mog aby powiedzie o nim. Nie dawa a mu spokoju kwestia, czy swojego panie skiego nazwiska u ywa z przyczyn zawodowych; czy te nadal nie wysz a za m . – Czy mog aby pani pokrótce stre ci , na czym polega pani praca? – zapyta obro ca. – Specjalizuj si w badaniu genetycznego pod a zachowa kryminalnych i aspo ecznych. Z wyj tkiem zaj dydaktycznych wi kszo mojej pracy badawczej na Uniwersytecie Stanforda sponsoruje firma biotechnologiczna Viro-Vector Solutions oraz FBI. Dla Deckera by a to spora niespodzianka. Nie mia poj cia, e wróci a z Anglii, a tym bardziej, e wspó pracowa a z Biurem. Ciekawe, od jak dawna by a w Stanfordzie. – Zdaj sobie spraw , e wiele aspektów pani pracy dla FBI obj tych jest tajemnic zawodow ci gn Latona. – Ale czy nie jest prawd , e mi dzy innymi chodzi tu o identyfikacj genetycznych czynników zachowa przest pczych? – Owszem.
I wówczas jej wzrok po raz pierwszy napotka wzrok Luke’a. Próbowa wyczyta co z jej b kitnych oczu, ale tym razem zawiód go zmys obserwacji. Cho nie mia poj cia, e pracowa a nad odkryciem genetycznych korzeni zbrodni, to o samym projekcie s ysza . Bo te kto o nim nie s ysza ! W ko cu dominacja cech dziedzicznych nad nabytymi sta a si now religi FBI. Zasad , e kryminalist jest si od urodzenia, nie z wyboru, wyznawa a teraz ca a góra, zw aszcza Madeline Naylor, pierwsza kobieta na stanowisku dyrektora Biura w ca ej jego d ugiej historii. Decker zawsze by przeciwnego zdania. Do wiadczenie mówi o mu, e zarówno przest pców, jak i ich ofiary kszta towa o rodowisko. A do wiadczenie mia wcale niema e. Trzydziestopi cioletni Decker by jednym z najm odszych w historii szefów wydzia u nauk behawioralnych w akademii FBI w Quantico. Wydzia ten by niegdy dum Biura. O jego dokonaniach kr cono w Hollywood kasowe filmy. Jego ludzie pomagali policji w zwalczaniu seryjnych morderstw, zamachów bombowych i innych pozornie pozbawionych motywu przest pstw, opracowuj c profile psychologiczne potencjalnych sprawców w oparciu o metodyk dokonywanych przez nich zbrodni. Jednak nowe w adze zepchn y wydzia behawioralny do swoistego getta. Teraz wszystkie fundusze pompowano w fizjologi zamiast w psychologi . Mózg kryminalisty okaza si znacznie bardziej interesuj cy ni jego umys . Analizowanie wyników tomografii mózgu, poziomu adrenaliny, przewodnictwa skóry, rytmu fal theta czy neuroprzeka ników serotoniny postrzegano jako przysz walki z przest pczo ci . Jej ukoronowaniem mia y si sta odkrycia genetyki. Ju miesi c temu ta nowa ideologia sk oni a Deckera do z enia rezygnacji i przyj cia posady wyk adowcy psychologii kryminalnej w Berkeley. Ods swoje na linii frontu. Teraz wi cej osi gnie, ucz c innych. Nie wspominaj c ju o tym, e dziesi lat wnikania w umys y najbardziej zboczonych zabójców odcisn o na nim swoje pi tno. Nag a mier matki pó tora roku temu u wiadomi a mu ponadto, e w ci gu ostatnich dziesi ciu lat nie po wi ca zbyt wiele czasu ani jej, ani dziadkowi. Niby to mieszkaj c w Waszyngtonie, podró owa po ca ym kraju, nigdzie nie zagrzewaj c miejsca. Czas powróci na Zachodnie Wybrze e, póki jeszcze yje dziadek, i doprowadzi do porz dku w asne ycie, zamiast ratowa ca y wiat. McCloud, zast pca dyrektora FBI, odrzuci jego rezygnacj , prosz c, by jeszcze to sobie przemy la . Jednak ka dy mijaj cy dzie utwierdza Deckera w jego postanowieniu. Wybra ju nawet swego nast pc . Kiedy zako czy t spraw i przes ucha Karla Axelmana w San Quentin dzisiejszego popo udnia, wróci do Quantico i oznajmi McCloudowi, e jego decyzja jest ostateczna. – Dzi kuj , e zgodzi a si pani dzi tu przyj , doktor Kerr – rozpromieni si adwokat, Ricardo Latona, kr py cz owieczek z rzedn cymi ciemnymi w osami. – Powodem, dla którego zwrócili my si do Wysokiego S du o to przes uchanie i poprosili my doktor Kerr o enie zezna , jest fakt, e ju najwy sza pora zmieni nasze podej cie do przest pczo ci. Wszystkie badania jasno wykazuj , i to biologia jest kluczowym faktorem przest pczo ci, w po czeniu z czynnikami spo ecznymi, kulturowymi i ekonomicznymi. Rodzi to niezwykle
istotne pytania. Czy je li mamy do czynienia z osobnikiem biologicznie predysponowanym do zbrodni, powinni my go kara , czy raczej mu pomóc? Je li jest chory, czy o mielimy si go leczy ? A mo e mamy poczucie, e terapia odbiera nam mo liwo wymierzenia kary? Czy nasze spo ecze stwo doros o ju do tego, eby przesta wy cznie kara ? Decker patrzy , jak Latona robi efektown pauz i odwraca si do Tice’a, który uprowadzi i zamordowa trzy dziewczyny, zabi by te czwart , gdyby mu nie przeszkodzono. – Wayne Tice z pewno ci uczyni wiele z ego – podj Latona swym mi kkim, przekonuj cym g osem. – Nikt nie zaprzecza, e s usznie skazano go za straszne zbrodnie. Jednak zamierzamy tu wykaza , i jego uczynki by y wynikiem dziedzicznych czynników biochemicznych, nad którymi nie móg zapanowa , a które humanitarne spo ecze stwo powinno leczy , nie za kara mierci . Decker j kn z rezygnacj . Nie by zwolennikiem kary mierci, zale o mu tylko na tym, by odizolowa niebezpiecznych ludzi. Jednak pomys , e to wy cznie geny odpowiedzialne s za zbrodnie, stanowi zaprzeczenie ca ej jego pi tnastoletniej pracy. Przest pcy ju i tak mieli wystarczaj co wiele wymówek, pozwalaj cych im unikn odpowiedzialno ci za swe czyny. Nie trzeba miesza do tego ich rodziców. – Doktor Kerr – ci gn tymczasem Latona – czy mog aby pani przedstawi kluczowe dowody, e to biologia jest decyduj cym czynnikiem warunkuj cym gwa towne zachowania i zbrodnie? Kathy Kerr odchrz kn a, by po krótkiej pauzie odpowiedzie na zadane pytanie. – Zacznijmy od kilku podstawowych faktów. Po pierwsze, czynniki biologiczne to tylko jeden z kilku wzajemnie powi zanych aspektów: równie kulturowych, spo ecznych i ekonomicznych, które le u pod a zbrodni pope nianych ze szczególnym okrucie stwem. Jednak im wi cej si o nich dowiadujemy, tym bardziej utwierdzamy si w przekonaniu o ich wadze. Po drugie, najistotniejszym spo ród czynników biologicznych jest p . Jak wiat ugi i szeroki, to m czy ni pope niaj ponad dziewi dziesi t procent zbrodni ze szczególnym okrucie stwem. Decker wróci wspomnieniami do ich studiów na Harvardzie, dziewi lat temu. Jego doktorat z psychologii kryminalnej, dotycz cy wykorzystania wzorców zachowania do zdiagnozowania stanu umys u sprawcy i ustalenia prawdopodobie stwa pope nienia przeze kolejnego przest pstwa, zyska spore uznanie. Jednak praca doktorska Kathy Kerr z zakresu genetyki behawioralnej, zatytu owana Dlaczego m czy ni pope niaj 90% wszystkich przest pstw ze szczególnym okrucie stwem by a tak prze omowa, e zosta a opublikowana w „Nature”, jednym z najbardziej presti owych magazynów naukowych. Nie zgadza si z jej wnioskami, ale musia przyzna , e praca nosi a znamiona geniuszu. Tymczasem Kathy coraz bardziej si rozkr ca a. W ko cu to by jej konik. – Mózg m czyzny ró ni si od mózgu kobiety. Zrozumienie tych ró nic ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia m czyzn predysponowanych do przest pczo ci. Mózgiem steruje mieszanka chemicznych neuroprzeka ników i hormonów. Najpierw omówi neuroprzeka niki. S to chemiczne transmitery steruj ce przep ywem impulsów elektrycznych w sieci komórek nerwowych. Umo liwiaj komunikacj mi dzy z onymi
sieciami neuronowymi w mózgu. Wp ywaj one na nasze my li i zachowania. Istniej cztery podstawowe neuroprzeka niki. Trzy z nich, dopamina, adrenalina i epinefryna, s bardzo podobne. Nap dzaj one mózg, stymuluj c wiele spo ród emocjonalnych i fizycznych impulsów, takich jak instynkt walki czy ucieczki. Czwartym neuroprzeka nikiem jest serotonina. Jest to swego rodzaju hamulec – kluczowy inhibitor modyfikuj cy nasze zachowanie. ci le rzecz ujmuj c, jej zadaniem jest czenie impulsywnej cz ci mózgu z bardziej spokojn kor mózgow . Mówi c najpro ciej, bez serotoniny nie mieliby my ani sumienia, ani zahamowa . Podczas gdy neuroprzeka niki odpowiadaj za prowokowanie konkretnych zachowa , hormony wp ywaj na szerokie spektrum zachowawcze, cho interakcja mi dzy nimi jest niezwykle z ona. Im wy szy poziom androgenów, zw aszcza testosteronu, tym wy szy poziom m skiej agresji, a ni szy empatii – czyli mo liwo ci zrozumienia dozna innych osób. Tu wtr ci si Latona dot d milcz co potakuj cy. – Tak wi c w zasadzie mózg m czyzny jest bardziej ukierunkowany na agresj , impulsywno i przest pstwa ni mózg kobiety. Nie znaczy to jednak, e wszyscy m czy ni to kryminali ci. – Oczywi cie, e nie – odpar a Kathy z krzywym u miechem. – Przest pcy dopuszczaj cy si zbrodni ze szczególnym okrucie stwem stanowi znikomy odsetek czyzn, dalece wykraczaj cy poza normy zachowania. W ich przypadku te naturalne ró nice nasili y si w przesadny sposób. Istnieje ca a gama testów fizjologicznych, które pozwalaj na ich rzeteln ocen . I tak na przyk ad mo emy zmierzy poziom monoaminooksydazy we krwi. To enzym spe niaj cy funkcj markera serotoniny. Mo emy te monitorowa poziom aktywno ci mózgu poprzez u ycie tomografii i elektroencefalogramów... – No dobrze – wszed jej w s owo Latona. – Zatem przest pcy ró ni si pod wzgl dem fizjologicznym. Ale jak si ma do tego genetyka? – Najnowszy wynalazek, jakim jest genoskop, umo liwia naukowcom odczytywanie ca ej sekwencji instrukcji genetycznych organizmu – wyja ni a genetyczka. – Dzi ki badaniom nad agresj ssaków naczelnych zidentyfikowali my siedemna cie kluczowych genów, koduj cych wytwarzanie newralgicznych hormonów i neuroprzeka ników u naczelnych p ci m skiej, w tym ludzi. Te wspó zale ne geny determinuj zachowania agresywne u m czyzn. Na podstawie parametrów propagatora – swego rodzaju „poziomu g no ci” danego genu mo emy stwierdzi , jak ten gen b dzie podawa swoje instrukcje. Mo emy na przyk ad przewidzie niebezpiecznie niski poziom serotoniny lub wysoki testosteronu, studiuj c uk ad genów. Odkryli my, e chocia sekwencja genów ka dego z nas zmienia si w zale no ci od okre lonych bod ców, to podstawowa jej wersja jest u ka dego inna. Je li potraktujemy kluczowe siedemna cie genów jak karty, to ka demu cz owiekowi przypada nieco inne rozdanie. – Czy to prawda, e cho badania prowadzono pocz tkowo na ma pach, ich wyniki maj równie zastosowanie do ludzi? – dopytywa si Latona. – Owszem, moje najnowsze badania w du ej mierze to potwierdzaj .
– Tak wi c geny cz owieka decyduj o tym, czy stanie si przest pc ? – Do pewnego stopnia tak. Chcia abym jednak jeszcze raz podkre li to, o czym mówi am wcze niej. Czynniki rodowiskowe, spo eczne i kulturowe równie odgrywaj rol . Jednak e kluczowe jest to, e ludzie ró ni si od zwierz t. Posiadamy wszak wiadomo . Oznacza to, i jeste my wiadomi konsekwencji swoich czynów. Tak wi c bez wzgl du na genetyczne predyspozycje wolna wola odgrywa istotn rol w dokonywaniu przez nas wyborów. Z pewno ci jednak niektórym m czyznom, bez wzgl du na inne czynniki, trudniej b dzie zachowywa si w sposób, jakiego oczekuje od nich spo ecze stwo. Geny, które odziedziczyli po swych rodzicach, ograniczaj im mo liwo wyboru. Decker u miechn si pod nosem. Nie da si ukry , mówi a przekonuj co. Zawsze dobrze wypada a jako nauczyciela. Potrafi a prosto przedstawi nawet najbardziej z ony problem. Dla niej wiat by jedn wielk amig ówk któr , przy odpowiednim wysi ku umys owym, mo na by o roz na czynniki pierwsze, by odkry jedn dominuj regu , która wyja nia a wszystko. Ca nie by a dla niej niczym wi cej, jak tylko sum cz ci sk adowych. I tu si w nie zasadniczo ró nili. Dla niego ca istnia a sama w sobie. Nigdy nie pojmowa , jak istot ludzk mo na zredukowa do kilku linijek kodu... czy te spirali DNA. Tego ostatniego lata w Harvardzie, Kathy Kerr i Decker byli kochankami, wi kszo czasu sp dzali na o ywionych dyskusjach. Jedynie w ku obywa o si bez k ótni. Pomy la o tych kilku zwi zkach, w które zaanga owa si przez ostatnie dziewi lat. Zda sobie naraz spraw , e pomimo tych tar aden z nich nie odcisn mu si w pami ci równie mocno, jak te letnie miesi ce sp dzone z Kathy. – Zna pani histori rodziny Wayne’a Tice’a, prawda, doktor Kerr? – zapyta prawnik, umieszczaj c na sztalugach w zasi gu wzroku s dziego du plansz . Sie po czonych liniami nazwisk tworzy a drzewo genealogiczne. – Tak – potwierdzi a. – Dlatego w nie zgodzi am si zaanga owa w t spraw . Luke wiedzia , czego si spodziewa . On te przestudiowa drzewo genealogiczne Tice’ów. Latona wyja nia , i cztery pokolenia m czyzn z rodziny Tice’ów przejawia y, z dwoma tylko wyj tkami, zbrodnicze sk onno ci. Wszyscy oni znani byli z agresywno ci. Nikt z ich rodzinnego miasteczka nie uzna by adnego Tice’a za dobr parti dla swojej córki. Widok planszy zdenerwowa Beckera. Czy Tice móg na co narzeka ? Chyba tylko na to, e matka zbytnio dominowa a w rodzinie, a przy odnosz cym sukcesy bracie czu si nieudacznikiem; Tice’owi powodzi o si ca kiem nie le. Decker odda by wszystko, eby mie pe rodzin ... eby zna swojego ojca. Jego ojciec, biegle znaj cy rosyjski, kapitan Richard Decker by ledczym marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w najgorszym okresie Zimnej Wojny. Jako dziecko Decker cz sto wyobra sobie, jak ojciec przes uchuje jakiego sowieckiego admira a, eby uratowa wiat. Matka zawsze go zapewnia a, e swoj zdolno zagl dania w umys y innych ludzi, tak niezwyk i niepokoj , musia odziedziczy po swym ojcu. Jednak to nie sowieci zabili jego ojca. Zrobi to jaki bandzior na ulicy San Francisco. Mi dzy innymi z tej przyczyny Decker wst pi do FBI – chcia walczy z przest pczo ci szerz si na ulicach. Tymczasem adwokat zwróci si ponownie do Kathy.
– Doktor Kerr, czy podda a pani testom mojego klienta i jego najbli szych yj cych krewnych? – Owszem – odpar a. – Zeskanowa am geny Wayne’a Tice:a. Przeprowadzi am równie seri dodatkowych testów. Sprawdzi am poziom serotoniny, testosteronu i adrenaliny. Zrobi am mu te tomografi , aby sprawdzi aktywno p ata czo owego mózgu. Wyniki plasuj Tice’a w górnych pi ciu procentach m czyzn ze sk onno ciami do przemocy. Badania jego krewnych p ci m skiej da y podobne rezultaty, cho nie a tak alarmuj ce. – Czy mo na zatem powiedzie , e zarówno on, jak i wi kszo m czyzn w jego rodzinie posiadaj tak kombinacj genów, która predysponuje ich do agresywnych zachowa i przest pstw? – Tak, ale... – A wi c Wayne Tice ta czy, jak mu jego geny zagraj ? – Tak – przyzna a z wahaniem Kathy. Latona u miechn si z tryumfem i zwróci si do s dziego: – Tak wi c, Wysoki S dzie, Wayne Tice urodzi si z takim zestawem genów, e po prostu musia pope ni morderstwo. – Tego nie powiedzia am! – zaprotestowa a Kathy. – Mówi am tylko o sk onno ciach. Nic wi cej. Ostatecznie to do danej osoby nale y decyzja... – Przepraszam, Wysoki S dzie – poprawi si adwokat, nim s dzia zd zareagowa . – By zatem predysponowany do tego, by pope ni zbrodni . Chodzi mi jednak o to, jak mo na kara Wayne’a Tice’a za jego czyny? Powinien si nim zaj psychiatra nie kat. Robi to, bo taki si urodzi . – Latona zwróci si na powrót do Kathy Kerr. – Jak mo na skazywa cz owieka na mier za to tylko, e robi , co kaza a mu natura?
2 Odpowiedziawszy na pytania Latony i prokuratora okr gowego, Kathy Kerr powróci a na miejsce. Zadowolona, e ma ju to za sob wreszcie si odpr a. Z wyj tkiem wyk adów, nie lubi a wyst pie publicznych, a ju zw aszcza w s dzie, gdzie jej s owa mo na by o przekr ci tak, by s y okre lonym celom. Latona próbowa wykorzysta jej zeznania, by zdj z Tice’a odpowiedzialno za jego zbrodnie. Zgodzi a si zeznawa tylko dlatego, e Tice doskonale nada by si do bada , gdyby Viro-Vector uzyska zgod FDA na rozpocz cie prób klinicznych w ramach drugiego etapu projektu Sumienie. Kathy nie podoba si pomys , eby Tice dzi ki jej teorii wymiga si od odpowiedzialno ci za swe czyny. By a jeszcze inna przyczyna, dla której nie czu a si zbyt pewnie jako wiadek. Wiedzia a wcze niej, e spotka tu Luke’a Deckera. Kiedy patrzy a teraz, jak zajmuje miejsce dla wiadka, gdzie sama niedawno siedzia a, z zaskoczeniem dostrzeg a, jak bardzo si zmieni . Je li chodzi o wygl d, by taki, jakim go zapami ta a. Owszem, zm nia , obci na krótko blond w osy, a rysy twarzy zrobi y si bardziej wyraziste, jednak z przenikliwych zielonych oczu bi a ta sama wra liwo i inteligencja. Ró ni si sposobem bycia. Roztacza wokó siebie jak aur w adczo ci. Kroczy pewnym krokiem. Ze zwierzyny przeistoczy si w my liwego. Tak jak wi kszo Amerykanów, mia a okazj ogl da w mediach zdj cie Deckera, wynosz cego Tammy Lewis z cmentarza. Od razu rozpozna a ten wyraz twarzy. Pami ta a go sprzed lat, gdy budzi si z koszmarnego snu o trzeciej nad ranem. Wówczas byli jeszcze kochankami. Pozna a Luke’a Deckera w harvardzkiej bibliotece. Wpad a na niego, a on upu ci na pod og trzymane w r kach ksi ki. Ka da z nich dotyczy a mrocznej strony ludzkiej natury – od biografii Jeffreya Dahmera i Teda Bundy’ego po podr czniki kryminalistyki behawioralnej. Kiedy przeprosi a, z powrotem wzi stos ksi ek, artuj c, jak ci ka bywa lektura do poduszki. Ju wtedy odrzuca a awanse m czyzn, nie chc c odrywa si od pracy. Mimo to poczu a rozczarowanie, gdy agodne zielone oczy Deckera spocz y na niej na chwil , a potem ruszy dalej w swoj stron . Nie zamierza korzysta z okazji. Musia a wzi sprawy w swoje r ce. Wyj ka a, e pomo e mu nie ksi ki w ramach przeprosin. – Je li masz ochot – odpowiedzia , wzruszaj c ramionami. Jego nonszalancja sfrustrowa a j , ale te zafascynowa a. Nie potrafili osi gn porozumienia w adnej dyskusji, jednak ju po dwóch tygodniach poszli ze sob do ka. W tych krótkich, magicznych chwilach zgadzali si idealnie. W ko cu stali si niemal nieroz czni, ale on i tak nie otworzy si ca kowicie. Jedynie wówczas, gdy w rodku nocy siada wyprostowany w ku, zlany zimnym potem, z oczami szeroko rozwartymi przera eniem, Kathy na moment mog a zajrze w jego dusz . Zaczyna wtedy mówi , jakby zwracaj c si do niewidzialnego rozmówcy. W g osie da o si s ysze gniew: „Chcia mie poczucie kontroli, prawda? Dlatego to zrobi . Nie chcia tak naprawd , by umar y. Chcia tylko mie niewolnice, które spe ni ka tw zachciank ”. Jakby
rozwi zywa w pod wiadomo ci jak dr cz go zagadk . Z pocz tku próbowa a go uspokaja , potem jednak zda a sobie spraw , e przez ca y czas spa . Rankiem nic z tego nie pami ta . Wiedzia tylko, e rozwik zagadk , która od d szego czasu nie dawa a mu spokoju. Dopiero po wielu tygodniach zrozumia a, i posiad zdolno rozumienia m skich dz dalece wykraczaj poza to, co zazwyczaj nazywamy do wiadczeniem. Zdolno , która go prze ladowa a. Jego matka mawia a, e intuicj ma po ojcu. Kathy wiedzia a jednak, i jest to co wi cej ni tylko intuicja. Decker ba si , e jest w jaki sposób naznaczony. c jeszcze na Harvardzie, ledzi najwa niejsze sprawy w kraju i udziela konsultacji miejscowej policji, a nawet FBI. Zawsze czu a, i kieruje nim jaka wewn trzna si a. Co , czego nie mog a nawet poj . Mog a znie ich k ótnie i to, e nie mogli zgodzi si w niczym, a ju zw aszcza w kwestii pogl dów na pochodzenie zbrodni. Najtrudniej by o jej zdzier t jego pow ci gliwo . Nie potrafi si odpr . Nigdy nie opuszcza gardy. Stale si pilnowa . Mimo swej niezale no ci, Kathy chcia a by komu potrzebna. Teraz jednak, kiedy patrzy a, jak Luke odpowiada na pytania prokuratora, przy apa a si na tym, e zastanawia si , jakby to by o, gdyby spotkali si w innym czasie. Po powrocie z Cambridge cz sto s ysza a o nim, przy okazji wspó pracy z FBI. Ale za ka dym razem, gdy podejmowa a nie mia prób skontaktowania si z nim, okazywa o si , e akurat go nie ma. Podró owa po ca ym kraju, pomagaj c w rozwi zywaniu zagadek kryminalnych lub ucz c policjantów, jak sporz dza profile przest pców. Mimo e nowa dyrekcja polega a raczej na naukach cis ych i biologii, agent specjalny Luke Decker stale udowadnia , e jest niezast piony, gdy przychodzi o do rozwi zywania naprawd trudnych spraw. S ysza a, e jego wspó pracownicy nazywali go „Nieludzkim Lukiem” – ze wzgl du na jego zdolno ci. Mog a mie jedynie nadziej , e poluj c na ludzkie demony, Luke znalaz wreszcie wytchnienie od tych, które k bi y si w jego g owie. – Nie wiem, czy Tice’a nale y straci , czy te nie – us ysza a g os Deckera. Mówi spokojnie, ale s ycha by o, e jest z y. – To nie moja sprawa. Moim zadaniem jest tylko dopilnowa , by nie znalaz si z powrotem na wolno ci, ani teraz, ani nigdy. Mimo wszystkich jego wad, mimo jego braku wiary w genetyk , jedno w Deckerze podziwia a ponad wszystko: t niemal naiwn prawo . Kiedy jednak Latona wzi si do przepytywania wiadka, szybko zda sobie spraw , e nie ma do czynienia z naiwniakiem. – Z pewno ci jednak po wys uchaniu doktor Kerr musi pan si zgodzi , i Tice potrzebuje pomocy – zapyta . – e jest genetycznie zaprogramowany, by robi to, co robi ? Decker u miechn si szeroko, rozbrajaj co, jakby chcia powiedzie : „Chyba nie dzicie, e jakikolwiek rozs dny cz owiek w to uwierzy?” A potem odwróci si ku niej. – Doktor Kerr i ja mamy rozbie ne pogl dy co do wzgl dnej istotno ci predyspozycji genetycznych. Geny mog oczywi cie odgrywa pewn rol , jednak s tylko jednym z wielu czynników. Faktycznie, uwa am, e pa ski klient potrzebuje pomocy, ale jestem te przekonany, e zawsze b dzie niebezpieczny, bez wzgl du na to, jak terapi przejdzie.
Pozwol sobie powiedzie co nieco o tym, jak sta si on takim cz owiekiem. – Decker odwróci si do Tice’a, nie przestaj c si jednak u miecha . W u miechu tym kry o si szczere wspó czucie. Po raz pierwszy stoj c przed obliczem s du, Tice straci pewno siebie. Bezczelny u mieszek zamar mu na ustach. – Wayne Tice ma obecnie dwadzie cia jeden lat – podj Decker. – Do czasu aresztowania mieszka z rodzicami. Jego starszy brat, Jerry, odnosi sukcesy jako kierownik du ej firmy ubezpieczeniowej. Jerry ucz szcza na UCLA. Zmienia dziewczyny jak r kawiczki. Ostatnio si ustatkowa . Ma pi kn on . Oboje rodzice zawsze rozpieszczali Jerry’ego. Wayne’owi powtarzali, by zbyt wiele nie oczekiwa od ycia. Matka stale mu przypomina a, e nie jest ani tak inteligentny, ani przystojny, jak jego brat. Decker zwróci si teraz bezpo rednio do Tice’a. Rozmawia z nim jak zaufany przyjaciel. W jego g osie nie zna by o dezaprobaty czy krytyki. – Twoje pierwsze do wiadczenia z dziewczynami nie by y mi e, prawda, Wayne? Widzia y tylko twoje krzywe z by, piegi i rude w osy... – Przepraszam, agencie Decker – wtr ci Latona, naraz trac c rezon – ale nie s dz , by takie pytania skierowane do oskar onego... Decker nie spuszcza wzroku z Tice’a. Nic go teraz nie obchodzi Latona. Liczy a si tylko wi z zabójc . Nie przestawa do mówi . – By nie mia y. Chcia , eby ci polubi y, ale one mia y si z ciebie, prawda? Tice ca kiem straci pewno siebie. – Wysoki S dzie – wtr ci si znów Latona. – Ten sposób zadawania pyta jest skandaliczny! dzia zmierzy wzrokiem Tice’a i Deckera, nim odpowiedzia : – To nie proces, mecenasie. To tylko przes uchanie. Chc us ysze , dok d nas zaprowadzi. – Dlatego ka dego dnia chodzi na si owni – ci gn Decker. – Chcia by coraz silniejszy. Ile teraz wyciskasz? Siedemdziesi t? Osiemdziesi t kilogramów? – Dziewi dziesi t – odpar bezwiednie Tice. Decker uniós w zdumieniu brwi. – To wi cej ni ja, a jestem prawie o dziesi centymetrów wy szy od ciebie. Tice u miechn si zadowolony. – Poza tym trenujesz sztuki walki, prawda, Wayne? Karate? – Tak. – Jaki masz pas? – Czarny. Decker u miechn si , jak cz owiek dumny z m odszego brata. – Ja sam doszed em ledwo do br zowego. Kathy widzia a, jak Latona zrywa si , by zaprotestowa , jednak s dzia usadzi go niecierpliwym machni ciem r ki, z zainteresowaniem obserwuj c t wymian zda . – Musia o ci strasznie wnerwia , e osi gn to wszystko, a matka dalej ci mia a za frajera – doda Decker. – Ja bym si wkurzy . Tice nic na to nie odrzek . Patrzy tylko na Deckera tak, jakby po raz pierwszy kto na
tym cholernym wiecie zrozumia jego parszywy los. – Jednak ty kocha swoj matk – ci gn Decker. – Nie mog si na niej odegra . Pomy la wi c, e dasz nauczk jednej z dziewczyn. Jednej z tych licznotek, które si z ciebie nabija y. Pewnego dnia dziewczyna w tym samym wieku, co te, które szydzi y z ciebie w szkole, przysz a do pizzerii, gdzie pracowa . By a mi a, ale wiedzia , e tylko z ciebie drwi. Nie zdawa a sobie sprawy z tego, e doros , e zm nia . Wyciska dziewi dziesi t. Mia czarny pas karate. Ale ona wci ci ignorowa a, jak jakiego mi czaka. Tice poblad . Patrzy na Deckera z szeroko otwartymi oczyma. – Mam racj ? Tice z trudem si powstrzyma , eby nie kiwn g ow . – Zabicie jej i tej drugiej by o przyjemne, prawda? Mia , co chcia : kontrol nad sytuacj . Pokaza im, e nie jeste jakim tam frajerem. Nauczy szacunku... a potem zabi . Ale trzecia dziewczyna by a inna. Kiedy j zabi , zakry jej twarz. owa tego, co zrobi Sally Anne Jennings, prawda? Bo ona ci lubi a. Przychodzi a do ciebie do pizzerii i rozmawia a... naprawd z tob rozmawia a! Jakby by normalnym go ciem. Mam racj ? Kathy widzia a, jak Tice nerwowo prze yka lin . Tym razem zdecydowanie skin ow . – A jednak i tak j zabi . Wzi jej uprzejmo za co innego, zacz si przystawia , a kiedy si przestraszy a, zabi j . Tym razem by o ci przykro, wi c zakry jej twarz. Próbowa o niej zapomnie . Bezskutecznie. Kiedy wi c napatoczy a si kolejna dziewczyna, Tammy Lewis, postanowi , e zabierzesz j na grób Sally Anne. Chcia pokaza Sally Anne, e nie ma nad tob adnej w adzy. – Decker pokr ci ze smutkiem ow . – Ale ja ju na ciebie czeka em. Je li jest to dla ciebie jak pociech , Wayne, to i tak by nic nie pomog o. Nadal by oby ci przykro z powodu zabicia Sally Anne, niewa ne, ile jeszcze dziewcz t zgwa ci by i zabi na jej nagrobku. Prawd mówi c, by oby coraz gorzej. Tice siedzia bezw adnie na krze le, kr c si . Reszta audytorium by a w nie mniejszym szoku. – Tu nie chodzi o genetyk – podj Decker, zwracaj c si tym razem do s dziego. Wskaza r plansz z drzewem genealogicznym Tice’a. – Przecie brat Tice’a to pod wieloma wzgl dami przyk adny obywatel. Mówimy tu o m czy nie, którego zaprogramowa y nie geny, lecz ró ne sygna y dotycz ce seksu, przemocy, niedocenienia i mi ci, jakie wysy ali mu zarówno rodzina, jak i rówie nicy. Tice’a, jak nas wszystkich, ukszta towa a jego przesz . Jednak ostateczny wybór nale do niego i na nim spoczywa te odpowiedzialno . Tice jest bardzo niebezpiecznym cz owiekiem. Zasmakowa w sprawowaniu kontroli nad kobietami, których nie móg by zdoby w normalny sposób. Istnieje niezwykle wysokie prawdopodobie stwo, e w przysz ci powróci do swych nawyków. To nie kwestia genów. Tu chodzi o to, co ma w g owie. Kathy widzia a po minie s dziego, e nie ma szans na zmian wyroku. Wkrótce po tym, jak Decker wróci na miejsce, s dzia surowym g osem potwierdzi jej obawy, og aszaj c, i
apelacja Tice’a zosta a odrzucona. Mia teraz wróci do celi mierci, by oczekiwa na egzekucj . Kathy nie by a zwolenniczk kary mierci – tak jak w ogóle nie by a zwolenniczk zabijania. D a do jednego celu – opracowania sposobu zmodyfikowania genów odpowiadaj cych za sk onno do przemocy, by ca kiem j wyeliminowa , niczym osp . Tice by by dobrym obiektem do prób klinicznych, w przypadku zatwierdzenia projektu Sumienie przez FDA. Doktor Alice Prince, jej sponsor z Viro Vectora, by a przekonana, e zgoda FDA to zwyk a formalno . Kathy patrzy a, jak Luke podnosi si z miejsca, wymienia u cisk d oni z prokuratorem, po czym rusza w jej stron . Wsta a, nie wiedz c, co ma ze sob zrobi . Nagle zacz a si denerwowa . Przypomnia a sobie, jak si rozstawali, gdy odprowadza j na lotnisko. Jak oboje bez przekonania obiecywali sobie, e pozostan w kontakcie – wiedz c, e to ju koniec. Poca unek na po egnanie i ani znaku ycia przez dziewi lat. – Kathy, co za niespodzianka! Naprawd si ciesz . – Wyci gn r na powitanie. – Ja te – odpar a z u miechem. Z bliska wygl da na zm czonego. – Wiedzia am, e tu dziesz. Ale nie spodziewa am si , e spotkamy si ponownie na sali s dowej. A ju z pewno ci nie po przeciwnych stronach w sprawie o morderstwo. – A ja my la em, e zawsze byli my po przeciwnych stronach – odpar z u miechem Decker. – Mo e i tak – zgodzi a si , czuj c dawn irytacj . – W ka dym razie dzi wygra . Kolejny z oczy ca zapakowany do celi mierci. Jego oczy rozb ys y na moment, jakby mia zamiar oponowa . Potem jednak wzruszy ramionami z pozorn oboj tno ci . – wietnie wygl dasz, Kathy. Co robisz w Stanach? My la em, e jeste w Anglii. – By am. Prawie rok, ale potem dosta am grant z Viro Vectora. Mog am przyjecha na Uniwersytet Stanforda i kontynuowa swoje badania. – Wi c jeste w Stanach od o miu lat? – Zachmurzy si . – Kilkakrotnie próbowa am si z tob skontaktowa – zapewni a pospiesznie. – Ale nigdy ci nie by o, kiedy dzwoni am. – No tak, by em zaj ty. A nazbyt zaj ty. Co ci zatem sprowadzi o do nas? Co z t wspania ofert z Cambridge, z powodu której wróci do Wielkiej Brytanii? – By a wspania a z akademickiego punktu widzenia. A tu przywiod y mnie wzgl dy praktyczne. Nieograniczone fundusze, dost p do zasobów czo owej firmy biotechnologicznej i mo liwo pobierania nauk od samej Alice Prince. Do tego wspó praca twoich kolegów z FBI. Wspó pracuj bezpo rednio z dyrektor Naylor. Ju sam dost p do federalnej bazy danych o DNA wystarczy , by mnie przekona ... – Nie chcia a si popisywa , ale tak jako wysz o. – Mo e pójdziemy gdzie na drinka? – zaproponowa a nagle, nie wiedz c, co jeszcze powiedzie . – Pogadamy o starych czasach... Decker zerkn na zegarek. – Chcia bym... ale nie teraz. Nie mog . Mam widzenie ze skazanym na mier morderc . – Takiej wymówki jeszcze nie s ysza am – podsumowa a z u miechem Kathy. Decker odwzajemni u miech – i w tym momencie jakby odm odnia . Znów mia a przed
sob ch opaka, którego zna a z Harvardu. – Przykro mi, e tak wysz o. Wierz mi, wola bym pój z tob na drinka. Ale nie mog . Wieczorem te nie: musz odwiedzi dziadka. A jutro wracam do Waszyngtonu. – Si gn do kieszeni marynarki, wydoby wizytówk i napisa co na odwrocie. – S uchaj, w przysz ci zamierzam cz ciej wpada do San Francisco. Masz tu adres dziadka w dzielnicy Marina, to nasz dom rodzinny. Zadzwo . A umówimy si , kiedy wpadn nast pnym razem. Chocia ty pewnie masz teraz w asny dom... m a, dzieci... Kathy spojrza a mu prosto w oczy, jednak nic nie mog a z nich wyczyta . – Za bardzo by am zaj ta, by wyj za m , Luke – powiedzia a. Przez ostatnie lata tylko trzy razy by a powa niej zaanga owana, ale i te zwi zki mo na pomin milczeniem. Nie narzeka a na brak powodzenia, ale ci, z którymi od czasu do czasu umawia a si na randki, nie potrafili jej zainteresowa . W efekcie od trzynastu miesi cy i trzech tygodni a w celibacie. Si gn a do kieszeni akietu i wr czy a Deckerowi swoj wizytówk . – Znajdziesz mnie pod tym numerem, jak znów b dziesz w mie cie. – Dzi ki – odpar . Pomy la a, e pewnie si nie zobacz przez kolejne dziewi lat. Z zaskoczeniem stwierdzi a, jak bardzo j to smuci. U cisn a jego d . – Do widzenia, Luke. Mam nadziej , e ten twój morderca z celi mierci powie ci wszystko, co chcesz wiedzie .
3 Bagdad, Irak roda, 29 pa dziernika, godz. 17.13 Jalahowi Chatibowi pot zalewa oczy. Jego stan nie mia jednak zbyt wiele wspólnego z duchot pozbawionego okien pomieszczenia w piwnicy pod koszarami bagdadzkiego obozu wojskowego Al Tad i. – Na co czekasz? Zastrzel ich! – zasycza mu w ucho kapitan. Chatib opar d na przedramieniu drugiej r ki i wymierzy ci ki pistolet w najbli szego z czterech m czyzn kl cz cych przed nim na pod odze. Czterech m czyzn – wojskowych, jak on – uj to dwie noce temu podczas próby dezercji. Wi kszo nierzy ekscytowa a si pog oskami o wymarszu na po udnie w celu zaj cia Kuwejtu. W ko cu nale eli do Dywizji Pancernej Korpusu Pó nocnego elitarnej Gwardii Republika skiej. To ich niezwyci one czo gi mia y poprowadzi natarcie. Jednak tych czterech tchórzy wybra o dezercj . Nie z jakich tam oddzia ów z poboru, ale z dobrze od ywionej i przeszkolonej 10 Brygady. Dranie zas ugiwali na mier . Kula w eb to wr cz nadmiar aski. Nie do tego. Chatib zna obu m czyzn i szczerze ich nienawidzi . Kiedy wst pi do wojska, zamienili jego ycie w piek o. Teraz jednak, kiedy mia okazj ich zabi , nie potrafi poci gn za spust. Nie rozumia , dlaczego. Chatib uwielbia s wojskow . Nic nie sprawia o mu wi kszej przyjemno ci ni wykonywanie rozkazów. Pochodzi z przedmie Tikritu i by mechanikiem. Dwa lata temu zosta przy apany jako cz onek gangu podczas nieudanego napadu. Mia do wyboru – wi zienie albo wojsko. Dywizja pancerna pozwoli a mu wreszcie znale miejsce w yciu. Tydzie temu przeszed szczepienia. Wyrusza na wojn . Mia by bohaterem. Czemu wi c teraz nie potrafi us ucha rozkazu swego kapitana? Obaj m czy ni patrzyli teraz wprost na niego, jakby wiedzieli, e co jest nie tak. – Zastrzel ich – wysycza kapitan, niemal dotykaj c ustami ucha Chatiba. – Panie kapitanie, my ich zastrzelimy – wyszepta Ali Keram, jeden z pi ciu pozosta ych nierzy stoj cych w g bi pomieszczenia. – Nie – odpar kapitan. Twarz mu poczerwienia a z w ciek ci. Wyszarpn z kabury rewolwer i przy luf do skroni Chatiba. – Wyda em rozkaz szeregowemu Chatibowi i to on go wykona. Je li nie, zastrzel jak psa. Chatib otar pot z twarzy r kawem tuniki. Szorstki materia podra ni krosty na policzkach. Czu zam t w g owie. Zesz ej nocy przy nili mu si ludzie, których okrada w przesz ci. Naigrawali si , wypominali grzeszki z przesz ci. Czu si rozdarty, nie wiedzia , co si z nim dzieje. W ci gu ostatnich kilku dni dr czy y go to napady w ciek ci, to depresji
wywo anej poczuciem winy. Próbowa ukrywa te wahania nastroju, ale teraz dosz o do tego, e nawet nie chcia rusza na wojn . Potrafi chyba zrozumie tych parszywych dezerterów! Sta tak w tej ponurej piwnicy, spogl da na brudne ciany, mierzy z pistoletu w skaza ców, ale nie móg poci gn za spust. Lufa rewolweru kapitana wpija a si w skro Chatiba, a on zamkn mimowolnie oczy i oboj tnie czeka na strza . W tym momencie mier zda a mu si jedyn ucieczk od psychicznych katuszy. Salah Chatib upu ci bro , która ze szcz kiem upad a na kamienn posadzk . Nie s ysza ju , jak kapitan wydaje rozkaz pozosta ym nierzom, nie widzia , jak wyst puj do przodu. Strza y rozleg y si og uszaj cym echem w ma ym pomieszczeniu. Otworzy oczy i ujrza cia a dezerterów le ce na ziemi. Kolejne czerwone plamy krwi splami y kamienn pod og . Z pe ulgi oboj tno ci Chatib ws ucha si w odg os wystrza u z broni kapitana. Potem pocisk przeszy jego mózg i nie s ysza ju nic. Zak ad karny w San Quentin Tego samego dnia, godz. 15.19 Jad c z s du przez most Golden Gate, Luke Decker wy czy radio samochodowe. Rzyga mu chcia o na my l o kolejnych wiadomo ciach o kryzysie w Iraku i zaplanowanych na przysz y tydzie wyborach prezydenckich. Ju i tak wiedzia , e zag osuje na Pamel Weiss. Chyba nie narobi wi kszego bajzlu ni jej poprzednicy p ci m skiej. Poprawi na nosie okulary i zerkn przez boczne okno na zatok . Jasnob kitne niebo czy o si z turkusowym morzem, mieni cym si refleksami popo udniowego s ca, po którym p yn a armada jachtów i odzi. Ta scena przywodzi a mu na my l dzieci stwo. Pami ta , jak matka z dziadkiem zabierali go na Coit Tower, by stamt d ogl da Pacyfik. Wpatrywa si w dal i wyobra sobie, jak jego bohaterski ojciec, którego nigdy nie pozna , macha do niego z mostku wielkiego okr tu wojennego, zawijaj cego do portu po kolejnej tajnej misji. Decker dorasta nad Zatok . Tu by y jego korzenie. I wci istnia y: dziadek, kilku przyjació z czasów nauki w Berkeley... sprzed wyjazdu na Harvard, sprzed poch aniaj cej ca y wolny czas pracy w FBI. Pewien by , e dobrze robi, porzucaj c duszn atmosfer Biura i wracaj c tu, by wyk ada na Berkeley. A mo e odnowi znajomo z Kathy Kerr? Skoro ju los chcia , by si spotkali... Tak... Tego mu tylko brakowa o teraz, gdy wreszcie zacz porz dkowa swoje ycie. Powrotu Kathy Kerr. Nieko cz cych si k ótni i wiecznej szamotaniny. Zjecha z mostu i znalaz si w hrabstwie Marin. Rzuci okiem na otwart teczk , le obok na fotelu. Z kolorowej fotografii na wierzchu sterty dokumentów spogl da a na niego twarz przystojniaka – wysoko osadzone ko ci policzkowe, zielone oczy, lekka opalenizna. ste siwe w osy starannie przyci te i wystylizowane. Wygl d wp ywowego polityka, wzi tego lekarza czy charyzmatycznego biznesmena. Jednak pozory myl . Karl Axelman by morderc , przy którym Wayne Tice to zwyk y szczeniak.
Media ochrzci y go mianem „Kolekcjonera”. Axelman by jedynym seryjnym zabójców historii Stanów Zjednoczonych, którego skazano na mier bez znalezienia cia ofiar. Axelman przez trzydzie ci lat pracowa jako ceniony majster budowlany, nim aresztowano go siedem lat temu pod zarzutem zamordowania co najmniej dwunastu nastolatek. W pomieszczeniu ukrytym w jednej ze cian jego domu w San Jose znaleziono dwana cie starannie oznaczonych pude ek. Na ka dym napisane by imi i nazwisko dziewczyny, jej wzrost i waga oraz miejsce porwania. Wewn trz znajdowa y si ubrania, jakie nosi y w momencie porwania, rzeczy osobiste oraz ta my magnetofonowe. Z ta m mo na by o us ysze , jak Axelman daje ka dej z ofiar minut na wyja nienie, czemu powinien j oszcz dzi . Nie wolno im by o si zawaha , powtarza ani p aka , b agaj c o darowanie ycia. Wygl da o na to, e pro by nic nie da y. adnej z dziewcz t nigdy ju nie ujrzano. Decker nie by osobi cie zaanga owany w spraw , czyta jednak akta i zd wyrobi sobie w asn opini . Pi dziesi ciokilkuletni Axelman nie utraci swych umiej tno ci manipulacji. Nale do doskonale zorganizowanych zabójców. Sw technik doskonali przez lata. Najprawdopodobniej przez wi kszo ycia ama prawo – pocz wszy od molestowania, poprzez gwa ty pope niane ze szczególnym okrucie stwem, a po morderstwa. W ci gu dwudziestu lat uprowadzi dwana cie nastolatek. Przerwy mi dzy kolejnymi porwaniami wynosi y mniej wi cej pó tora roku. Decker móg na podstawie tego wnioskowa , e ka de uprowadzenie zosta o zaplanowane w najdrobniejszych szczegó ach, za wyszukiwanie ofiar i wyczekiwanie na dogodny moment podnieca o Axelmana w równym stopniu, co sam akt napa ci, porwania i zabójstwa. Fakt, e nigdy nie odnaleziono cia , oznacza , i Axelman przechowywa je gdzie , gdzie móg je stale odwiedza . To pozwala o mu przez d szy czas t umi mordercze sk onno ci. Karla Axelmana nigdy by nie z apano, gdyby nie to, e siedem lat temu jego d ip cherokee mia st uczk na Bay Bridge. Kalifornijska drogówka odkry a w odtwarzaczu jego samochodu ta , z której rozlega si g os jednej z dziewcz t, b agaj cy o darowanie ycia. Najwidoczniej Axelman s ucha ta my dla przyjemno ci, na zmian z hitami The Carpenters i balladami Leonarda Cohena, jad c z domu na plac budowy, gdzie wówczas pracowa . Decker zgadywa , i by o to kolejne trofeum – tak jak popakowane w pude ka rzeczy osobiste ofiar – pozwalaj ce zabójcy na nowo prze ywa swe zbrodnie. Po aresztowaniu Axelmana FBI przeszuka o jego dom, znajduj c w ko cu dwana cie pude ek. Koledzy Deckera z kryminalistyki nie mogli sobie wymarzy lepszych dowodów winy. Jednak mimo nalega , gró b i pró b Karl Axelman nigdy nie wyjawi im, gdzie znajduj si cia a. „Nie martwcie si – mówi z mro cym krew w ach u miechem. – Cia a w idealnym stanie. I takimi pozostan ”. Nawet po tym, jak skazano go na mier , nie wykaza skruchy ani najmniejszej ch ci wyjawienia, jak zgin y ofiary, co zrobi z ich cia ami. Trzykrotnie przes uchiwali go ró ni agenci – jak dot d bez rezultatu. Tak wi c, zbli aj c si do tych murów zak adu karnego San Quentin, Decker nie mia udze co do swych szans. Jednak musia spróbowa . Mog a to by ostatnia po temu okazja. Przez ostatnie siedem lat Axelmanowi udawa o si jako odwleka randk z katem w
niedawno przywróconej do u ytku komorze gazowej. Kilkakrotne apelacje zaowocowa y odroczeniem egzekucji. Decker zerkn do akt. Dat stracenia skaza ca wyznaczono na jutro, na czwartek, trzydziestego pa dziernika. Mimo to istnia o co najmniej pi dziesi t procent szans, e znów si wywinie. Zostawi samochód na parkingu dla odwiedzaj cych, ca y czas zastanawiaj c si , dlaczego Axelman poprosi , by przes uchuj cym by w nie on. Dlaczego wymieni go z nazwiska. Pewnie chodzi o o zaanga owanie w spraw Tice’a. Czasem tak si zdarza po rozwik aniu g nej sprawy. Zdj marynark i krawat, podwin r kawy. Nie chcia , przes uchuj c skaza ca oczekuj cego na wykonanie wyroku, wygl da jak urz dnik. Zebra materia y, wrzuci do teczki i zamkn w baga niku. Wzi ze sob tylko pióro, papier i dyktafon, po czym ruszy ku bramie wi zienia. W zwi zku z niedawnymi zmianami zabezpiecze San Quentin, jak wi kszo wi zie stanowych, podwoi o liczb stra ników. Decker dawniej cz sto tu bywa i zna z widzenia ludzi przy bramie, gdzie sk ada w depozycie bro i okazywa oznak . Nikt nie zada sobie trudu, by spyta o cel wizyty – kazano mu tylko przej przez wykrywacz metali i rentgen. Jeden ze stra ników, czarny wielkolud w starannie odprasowanym uniformie, niejaki Clarence Pitt, wprowadzi go na teren wi zienia. Eskorta nie by a konieczna. Decker dobrze wiedzia , dok d zmierza. Poprosi o oddzielny pokój widze , z którego zawsze korzysta , przes uchuj c skaza ców. – Ogl da mecz, Decker? – spyta Clarence Pitt, kiedy szli przez blok przystosowawczy, gdzie umieszczano nowo przyby ych skazanych na mier . – Czterdziestki dziewi tki znów przer y. Decker si roze mia . W dzieci stwie by ich zagorza ym kibicem. – A czego si spodziewa ? Kiedy to ostatni raz wygrali? Pitt pokr ci g ow i zmarszczy brwi. Wygl da na szczerze zasmuconego. – Trzeba mie nadziej – odrzek , po czym zatopi si we w asnych my lach. – A eby wiedzia – wymrucza Decker, rozgl daj c si doko a. Nienawidzi takich miejsc, a z up ywem czasu ta nienawi narasta a. Zawsze, kiedy je odwiedza , czu wszechobecny charakterystyczny odór – gorzk mieszank rodków dezynfekcyjnych, zasta ego powietrza, potu... i rozpaczy. Kiedy zbli ali si do bloku pó nocnego, gdzie wznosi si zielony komin komory gazowej, wypluwaj cy toksyczne opary w b kit nieba, Luke wbi wzrok w swoje buty. Humor poprawi mu si na moment, gdy przypomnia sobie, e to jego ostatnia wizyta w celi mierci. Wreszcie dotarli do pokoju widze . Pitt zatrzyma si przy zamkni tych stalowych drzwiach, by przepu ci Deckera. – Czeka w rodku. Jest z nim jego adwokat – poinformowa . – Znasz procedur . Jakby mnie potrzebowa , b na zewn trz. – Dzi ki, Clarence. W my li powtórzy sobie kluczowe kwestie, które chcia poruszy w rozmowie z Axelmanem. Przypomnia sobie strategi , jak zamierza obra . Wzi g boki oddech,
upewniaj c si , e jest spokojny i panuje nad sytuacj po czym otworzy drzwi. Niewiele rzeczy by o w stanie go zaskoczy . Jednak widok Karla Axelmana, siedz cego z koma przykutymi do stalowego sto u na rodku pokoju, zaszokowa go. Jeszcze bardziej zdumia go jednak wyraz twarzy Axelmana. Decker natychmiast zwróci si do adwokata skaza ca, chc c odzyska opanowanie. Prawnik przedstawi si jako Tad Rosenblum. By to pulchny jegomo o twarzy cherubinka, z br zowymi loczkami, siwiej cymi na skroniach. – Panie Decker – odezwa si – chc , by by o jasne, i mój klient zgodzi si na rozmow z panem wbrew mym wyra nym instrukcjom. Dat egzekucji wyznaczono na jutro. Apelacja wp yn a ju do gubernatora. Mój klient znajduje si w stanie wielkiego wzburzenia, zak ócaj cego racjonalne my lenie. Je li dojd do wniosku, e rozmowa z panem jeszcze pogarsza jego stan, natychmiast przerw to przes uchanie. Czy wyra am si jasno? Decker wolno skin g ow . Nie zada sobie trudu, by wyja ni Rosenblumowi, e to jego klient prosi o widzenie z nim, nie na odwrót. Nie powiedzia te , e je li poczuje, i Axelman marnuje jego czas, sam przerwie rozmow . – Panie Rosenblum – rzek – odnios em wra enie, e pa ski klient chcia ze mn porozmawia na osobno ci. Rosenblum zmarszczy brwi. Decker widzia , jak dr y mu szcz ka. – Dobrze, poczekam na zewn trz – wydusi wreszcie. Decker zwróci si na powrót do Axelmana. Stara si , by jego twarz nie wyra a adnych emocji. Nie by o to jednak atwe. Axelman nie przypomina ju przystojniaka ze zdj cia. G ste dawniej w osy wypada y ca ymi gar ciami. Spod spodu prze witywa ró owy skalp. Skór pokrywa y wypryski. Twarz wiadczy a o d ugotrwa ym braku snu. Oczy mia nabieg e krwi , pod oczami worki. Jednak Deckera najbardziej wyprowadza z równowagi sposób, w jaki wpatrywa y si w niego te oczy. Axelman sprawia wra enie zahipnotyzowanego widokiem Luke’a. Studiowa go niczym unikalny antyk, w którego autentyczno trudno uwierzy . Decker zasiad przy stole, twarz w twarz z zabójc . – Karl, nazywam si Luke Decker. Jestem szefem sekcji behawioralnej na akademii FBI w Quantico, w stanie Wirginia. Chcia ze mn o czym porozmawia . Axelman tylko patrzy na niego w milczeniu. Rosenblum mia racj . Nie zachowywa si racjonalnie. Nie by tym samym cz owiekiem, o którym czyta Decker. Axelman mia mie serce z lodu i obsesj na punkcie kontrolowania si . Decker spodziewa si aroganta, który dzie udawa , i zdradzi miejsce pochówku ofiar, po to tylko, by w ostatniej chwili wy mia go. Jednak siedz cy przed nim m czyzna wygl da tak, jakby by na granicy za amania nerwowego. Czy by zbli aj ca si egzekucja wstrz sn a nim wreszcie? A mo e to tylko kolejna sztuczka? Decker u miechn si do Axelmana, jakby by on pacjentem, nie kryminalist . – Karl – odezwa si przyja nie, lekkim tonem – chcesz mi co powiedzie ? O czym ze mn porozmawia ? Przez sekund my la , e Axelman co powie. Zabójca pochyli si do przodu, a Decker
instynktownie zrobi to samo. Jednak Axelman pokr ci g ow i wyda z siebie cichy j k, jakby toczy wewn trzn walk . – Nie mog ci powiedzie – wyszepta , api c si obur cz za g ow . Decker zmarszczy brwi. On te bi si z my lami. Do wiadczenie podsuwa o mu, e przes uchiwany chce go wystawi do wiatru, jak trzech poprzednich agentów. Widzia jednak, e najwyra niej co go trapi. – Czemu nie mo esz? – spyta spokojnie. – Nie mog ! – krzykn naraz Axelman. – My la em, e mog . Ale, kurwa, nie mog ! Zacz trz si ca y. G ow ukry w d oniach, jakby chcia j zmia . Najpierw nie móg przesta gapi si na Deckera, teraz nie potrafi spojrze mu w oczy. Decker wolno wsta od sto u. Widzia ju wcze niej, jak zabójcy udaj szale stwo, manipuluj c rozmówc . Wielu robi o to w sposób doskona y, a jednak potrafi ich przejrze . Tym razem by o inaczej. – Je li nie masz mi nic do powiedzenia, mog wyj – o wiadczy spokojnie. Axelman zerwa si z miejsca, robi c krok ku niemu mimo kr puj cych go kajdanek. – Nie! – zawo w panice. – No to porozmawiaj ze mn . Po co mam zostawa , skoro nic nie mówisz? – Nie mog ! – znów krzykn Axelman. Zbyt g no. Decker us ysza za plecami odg os odsuwanego rygla. Skazaniec albo ca kiem postrada zmys y, albo odgrywa ca kiem przekonuj co szopk . Tak czy inaczej, Luke nie by zbytnio rozczarowany faktem, e nadopieku czy adwokat Axelmana wkracza, by przerwa przes uchanie. Jednak instynkt podpowiedzia mu, by podj ostatni prób . Ruszaj c ku drzwiom, zobaczy , e kto z zewn trz przekr ca ju klamk . – Wychodz , Karl – o wiadczy spokojnie. – Wyja nij mi jedno, nim sobie pójd . Czemu nie mo esz mi powiedzie ? W czym tkwi problem? Axelman opad z powrotem na krzes o, ostatecznie pokonany. Jednocze nie powiedzia cicho co tak niewiarygodnego, e Decker uzna , e si przes ysza . Podszed z powrotem do mordercy. – Co takiego? Co mówi ? Axelman siedzia nieruchomo niczym pos g, z opuszczonymi ramionami, z opuszczon ow . Kropla potu skapn a mu z czubka nosa na stó . Decker s ysza , jak za jego plecami otwieraj si drzwi, jednak zanim Rosenblum zdo dosta si do rodka, Decker z apa za klamk i ca ym cia em napar na drzwi, eby nie da o si ich otworzy . I wówczas Axelman powtórzy to, co mówi wcze niej. Cho zabójca wyszepta te cztery s owa, Decker us ysza ka de z nich tak wyra nie, jakby wykrzyczano mu je do ucha... – Luke, jestem twoim ojcem.
4 Siedziba Viro-Vector Solutions, Palo Alto, Kalifornia roda, 29 pa dziernika, godz. 15.47 Doktor Alice Prince by a tego dnia bardziej zaj ta ni zwykle. Poprawi a okr e okulary o grubych szk ach i zaczesa a do ty u ciemne, k dzierzawe w osy, tu i ówdzie przyprószone siwizn . Krzywo zapi ty bia y kitel sprawia , e prawe rami wydawa o si d sze. Kiedy kroczy a pod wielk kopu holu i skinieniem g owy odwzajemnia a pozdrowienia licznych cz onków personelu, kilku z nich zatrzyma o si , by zwróci uwag swojej szefowej na ten defekt ubioru. Wszyscy czynili to z u miechem pe nym szacunku i troski, jakby zdarza o si to nie pierwszy raz. Alice dzi kowa a ka demu i sz a dalej. Jej g ow zaprz ta y wa niejsze sprawy. Nadszed czas sfinalizowania projektu, nad którym pracowa a od lat. Teraz, gdy teoria mia a wkrótce sta si praktyk , zacz a dostrzega wszystkie drobiazgi, które mog y pokrzy owa sprawy w ostatniej chwili. Przede wszystkim stara a si nie zapomnie daty egzekucji Karla Axelmana. Pi dziesi ciojednoletnia dzisiaj Alice Prince za a Viro-Vector Solutions w 1987 roku, dwa dni przed swoimi trzydziestymi urodzinami. Dwadzie cia jeden lat pó niej jej przedsi biorstwo by o ju trzeci co do wielko ci firm biotechnologiczn na wiecie i najbardziej znan w bran y na Zachodnim Wybrze u. Central Viro-Vectora zlokalizowano na po udnie od Palo Alto, mi dzy San Francisco i San Jose. Na nale cych do firmy rozleg ych terenach znajdowa a si gigantyczna kryszta owa kopu a, trzy niezale ne stumetrowe hale produkcyjne, l dowisko dla helikopterów, kompleks sportowy oraz parking. Terenu s siaduj cego z parkiem i klubem Bellevue Golf and Country strzeg o stalowe ogrodzenie z czu ymi skanerami i systemem alarmowym. Kryszta owa kopu a, podobnie jak reszta kompleksu, by a tak zwanym inteligentnym budynkiem, zaprojektowanym przez ynnego brytyjskiego in yniera architekta Sir Simona Canninga. Kopu a przypomina a duj cy statek kosmiczny, zw aszcza w nocy, gdy wewn trzne lampy roz wietla y zbudowan w znacznej mierze ze szk a konstrukcj . Wszyscy w Viro-Vector ze zwali j jednak „gór lodow ”, bowiem widoczna cz budynku, mieszcz ca biura handlowe, administracj i superkomputer Titania, stanowi a jedynie niewielk cz ca ej budowli. Znacznie wi ksz stanowi y podziemia, kryj ce rozleg e labirynty korytarzy i laboratoria biologiczne. Doktor Alice Prince zmierza a w nie do podziemnych laboratoriów. Skorzysta a z jednego z trzech wyj z holu na parterze kopu y, pokona a d ugi korytarz i min a bia e drzwi po lewej. Nad napisem TITANIA widnia o ostrze enie NIEUPOWA NIONYM WST P WZBRONIONY. Temperatura w s siaduj cej z nimi cz ci korytarza by a odczuwalnie ni sza. Ch odnia, bo tak nazywali to pomieszczenie, mie ci a pot ny, oparty na bia kach biokomputer firmy Viro-Vector . Titania by a sztuczn inteligencj , nadzoruj i koordynuj prac wszystkich inteligentnych budynków oraz wi kszo funkcji
korporacyjnych Viro-Vectora, od przechwytywania i obróbki danych po planowanie produkcji, przygotowywanie list p ac i kontrol bezpiecze stwa. Alice dotar a do ko ca korytarza, zatrzyma a si przed tymi drzwiami oznaczonymi du ym czarnym symbolem zagro enia biologicznego i przy ad do znajduj cego si na nich czytnika. Titania rozpozna a jej profil DNA i przyzna a jej dost p do kompleksu laboratoriów biologicznych. Za tymi drzwiami znajdowa si ma y przedsionek z terminalem komputerowym i drukark . Dwie pracownice w bia ych kitlach przywita y Alice, na co ona odpowiedzia a u miechem. owa a, e nie ma lepszej pami ci do imion, pami ta a bowiem tylko ich twarze. Stamt d uda a si do kolejnego przej cia wymagaj cego weryfikacji to samo ci. Drzwi otworzy y si z sykiem, ukazuj c stacj przej ciow z kabinami prysznicowymi i szafkami na ubrania. Rozebra a si i stan a pod natryskiem, po czym w a zielon odzie medyczn i gogle ochronne. Wesz a do jednej z dwóch tych wind z du ymi czarnymi znakami ostrzegawczymi na drzwiach. W windzie znajdowa si tylko jeden oznaczony gwiazdk przycisk. Kiedy go nacisn a, drzwi windy zamkn y si i poczu a, jak szybkobie na kabina zje a pi tna cie metrów pod ziemi , do g ównego kompleksu. Gdy drzwi si otworzy y, gogle ochroni y jej oczy przed wiat em ultrafioletowym z korytarza izolacyjnego. Promieniowanie mia o za zadanie niszczy wirusy. Korytarz ko czy si wej ciem do podziemnego systemu pi ciu koncentrycznych kr gów, tworz cych kompleks laboratoriów bezpiecze stwa biologicznego firmy Viro-Vector . Budowl wzniesiono zgodnie z najsurowszymi wymogami federalnymi. Mia a wytrzyma trz sienie ziemi i bezpo rednie uderzenie ka dej g owicy bojowej. Chodzi o nie tyle o zabezpieczenie tego, co znajdowa o si w rodku, ile o pewno , e nic nie wymknie si na zewn trz. Koncentryczny kompleks oparto na modelu rosyjskim. W ka dym z hermetycznych kr gów o szklanych cianach panowa o ci nienie tym ni sze, im bli ej centrum dany kr g si znajdowa . Ewentualne uszkodzenie szklanej ciany spowodowa oby zassanie powietrza do rodka, a nie wypchni cie go na zewn trz struktury. Ka dy kr g wyznacza stref odpowiadaj jednemu ze sklasyfikowanych czterech poziomów wirusów. Wirusy poziomu pierwszego, na przyk ad grypy, przechowywano i badano w zewn trznym kr gu. Wirusy poziomu drugiego i trzeciego, jak HIV czy taczka, badano w dwóch kr gach bli ej centrum. Wej cie tam wymaga o ju dodatkowych szczepie i ubra ochronnych. Wirusy poziomu czwartego, tak zwane czynniki agresywne o wska niku miertelno ci do dziewi dziesi ciu procent, typu Ebola czy Marburg znajdowa y si w przedostatniej strefie, w której wymagane by y pe ne skafandry ochronne. Nawet w instytucjach takich jak USAMRIID* [United States Army Medical Research Institute of Infectious Diseases – Instytut Medyczny Bada Chorób Zaka nych Armii Stanów Zjednoczonych (przyp. t um. )] w Fort Detrick w stanie Maryland czy Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom w Atlancie, uprawnionych do przechowywania wysoce zaka nych czynników, nie istnia o bardziej niebezpieczne miejsce ni laboratorium bezpiecze stwa biologicznego poziomu czwartego, zwane „Gor Stref ”. W Viro-Vectorze znajdowa o si jednak miejsce o znacznie wy szym poziomie
zagro enia. Centralny kr g by obiektem poziomu pi tego. Alice stan a przed hermetycznymi drzwiami z wypisanym czerwonymi, wysokimi na dwadzie cia centymetrów literami ostrze eniem: „Zagro enie biologiczne, poziom pierwszy”. Ponownie przy a do czytnika DNA i przesz a przez drzwi. Id c szklanym korytarzem, z obu stron widzia a laboratoria poziomu pierwszego. W obszernych pomieszczeniach pracowa o wielu odzianych w bia e kitle wirusologów. Wi kszo pracy na wirusach by a zautomatyzowana. W k cie po prawej stronie sta y ogromne ch odziarki z nierdzewnej stali, z firmow kolekcj próbek bakteriofagów. Alice Prince by a z nich niezwykle dumna. Viro-Vector szczyci si najwi kszym zbiorem próbek bakteriofagów znanych ludzko ci. Te nibywirusy ywi y si bakteriami, takimi jak Mycobacterium, Staphylococcus czy Enterococcus. Ka dy fag przypisany by do konkretnej bakterii, erowa na okre lonej odmianie i murowa z ni tak, e bakteria nie by a w stanie wykszta ci na odporno ci. W po owie lat dziewi dziesi tych, w czasach, gdy pot ga technologii bakteriofagowej by a podwa ana przez potentatów farmaceutycznych, wci próbuj cych sprzeda coraz mniej skuteczne antybiotyki, Alice Prince dostrzeg a swoj szans . Jej firma kupi a dost p do za onej w czasach sowieckich wielkiej kolekcji bakteriofagów w Tbilisi w Gruzji. Po skopiowaniu i powi kszeniu kolekcji Viro-Vector dysponowa teraz próbkami wirusów zdolnych pokona wi kszo znanych bakterii. Poniewa od 2000 roku wiele zachodnich placówek medycznych bezskutecznie zmaga o si z odpornymi na antybiotyki superzarazkami, takimi jak odporny na metycylin Staphylococcus aureus i niepoddaj cy si wankomycynie Enterococcus, produkty jej firmy zacz to stosowa do odka ania sal operacyjnych. Dzi lotniska oraz wiele dworców kolejowych i portów u ywa kupionych od Viro-Vectora bakteriofagowych systemów odka ania powietrza w tunelach adunkowych i roz adunkowych jako swego rodzaju antywirusowych celników, by ograniczy ryzyko przemieszczania si po wiecie zabójczych bakterii wraz z ich nosicielami. Bakteriofagi sta y si g ównym ród em dochodu Viro-Vectora i znacznie przyczyni y si do rozwoju firmy. Patrz c wprost przed siebie, Alice przesz a do hermetycznych drzwi prowadz cych do poziomu drugiego i trzeciego. Tutaj laboratoria by y mniejsze, a wi kszo personelu nosi a maski. Opu ci a poziom trzeci i znalaz a si w strefie przygotowawczo-dekontaminacyjnej, z chemicznymi prysznicami odka aj cymi, stanowiskami dezynfekcyjnymi i kolejnym rz dem szafek. Podesz a do swojej i wyj a z niej niebieski kombinezon ochronny z napisem ALICE PRINCE na plecach. Upewni a si , e nie jest uszkodzony, w a go i uda a si ku drzwiom do poziomu czwartego. Trzymaj c nieruchomo g ow , zeskanowa a przez szk o maski czówk oka. Potwierdziwszy w ten sposób sw to samo , wesz a do luzy. Gdy tylko zamkn y si pierwsze drzwi, otworzy y si kolejne i Alice znalaz a si w szklanym korytarzu, biegn cym przez poziom czwarty. By a w samym centrum kompleksu biolaboratoriów. Po prawej stronie mia a drzwi do laboratoriów poziomu czwartego. Przez szyb widzia a naukowców ubranych podobnie do niej. Po lewej znajdowa y si kolejne te drzwi windy. Szyb prowadzi jeszcze dwa poziomy w dó , do bogato wyposa onego szpitala poziomu czwartego, pod którym znajdowa a si kostnica. Z adnego z tych dwóch obiektów
nie korzystano zbyt cz sto, ale nale o by przygotowanym na ka ewentualno . Doktor Prince zbli a si do serca kompleksu, do drzwi z czerwonym napisem POZIOM PI TY. Po raz ostatni zatrzyma a si na skanowanie t czówki i zaczeka a na otwarcie drzwi i dost p do miejsca, które wi kszo personelu Viro-Vectora z przek sem nazywa a onem. ono by o jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi. Na idealnie uprz tni tych blatach l ni a aparatura badawcza, a w naro niku sta blisko dwumetrowy genoskop – czarne, przypominaj ce kszta tem ab dzia urz dzenie, które potrafi o rozkodowa ca y genom organizmu na podstawie zaledwie jednej komórki cia a. Z antypo lizgowymi bia ymi ytkami na pod odze, nieskazitelnymi blatami ze stali nierdzewnej, zamra arkami i cianami ze zbrojonego szk a pokój wygl da zupe nie niegro nie. Pomimo koj cej czysto ci cz owiek nie by tu panem. Tutaj królowa y wirusy. Najmniejsze uszkodzenie w skafandrze mog o oznacza krótk wizyt w szpitalu poziomu czwartego, sk d grozi o przeniesienie o pi tro ni ej, do kostnicy. Kiedy jednak Prince wesz a do ona i us ysza a syk zamykaj cych si za ni drzwi, poczu a si bezpieczniej ni na zewn trz. Zwykle towarzyszy jej asystent, ale dzi chcia a mie ca e pomieszczenie dla siebie. Miejsce zaklasyfikowano do pi tego poziomu zagro enia biologicznego, bowiem nie tylko badano tutaj zjawiska naturalne, ale i próbowano w nie ingerowa . Bawi c si w to, nale o liczy si z ryzykiem stworzenia jeszcze bardziej mierciono nego szczepu. ono by o miejscem, gdzie Prince wraz ze swym zespo em genetycznie modyfikowa a i tworzy a nowe wirusy – no niki materia u genetycznego, yj ce tylko po to, by znale nosiciela i si rozmno . Gdy wirus znajdzie ywiciela z nieodpornymi komórkami, wchodzi do jednej z nich i, niczym kuku ka zajmuj ca wróble gniazdo, niszczy istniej cy kod genetyczny, zast puj c go swoim w asnym. Nast pnie komórka z nowym DNA ulega podzia owi i wirus rozprzestrzenia si w organizmie. ciwo ta sprawia, e wirus idealnie nadaje si na no nik terapii genetycznej – technologii dystrybucji zmodyfikowanych genów w uszkodzonych komórkach pacjenta. Prince i jej zespó potrafili unieszkodliwia wirusy przez wyodr bnianie ich materia u genetycznego. Nast pnie mogli wprowadza do wirusa leczniczy kod DNA i tworzy wiriony mierz ce w zaatakowane rakiem czy mukowiscydoz komórki i modyfikuj ce ich uszkodzone geny. Produkcja wirionów stanowi a fundament dzia alno ci Viro-Vectora. Alice Prince rozkr ci a firm dzi ki umiej tno ci zamieniania miertelnie niebezpiecznych wirusów w genetycznie zmodyfikowane „magiczne pociski” – najbardziej spektakularne lekarstwa w nowoczesnej medycynie. Dzi ki wirionom potrafi a modyfikowa ludzkie geny – poprawia genetyczne dziedzictwo, z którym cz owiek si rodzi . Viro-Vector odnosi sukcesy dzi ki badaniom nad wirusowym kodem DNA. Firma rzadko pracowa a nad leczniczymi genami ludzkimi, cz ciej nad wirionami przeznaczonymi do aplikowania pacjentowi. Zespó Prince wiedzia o wirusach wi cej ni ktokolwiek inny na wiecie. Nawet Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom w Atlancie i USAMRIID nierzadko korzysta y z ich konsultacji. Wymiana personelu pomi dzy instytucjami u atwia a
przekazywanie wiedzy. Alice Prince znajdowa a spokój w tej wi tyni nauki, odizolowana od napi wiata zewn trznego. Gdy umieszcza a zabójczego filowirusa pod mikroskopem elektronowym, podziwiaj c jego w ókniste pi kno, niemal udawa o jej si zapomnie o tym, e dziesi lat temu straci a Libby, sw jedyn córk , czy o tym, e zosta a porzucona przez m a. Spogl daj c na kolekcj wirusów, mia a poczucie bezpiecze stwa i panowania nad sytuacj . Ka da z cennych fiolek dzia a na ni jak cudowny balsam. Probówki w ch odziarce by y powk adane w stojaki oznaczone etykietami z kodami paskowymi: FILO WIRUS EBOLA, WERSJA 3, HYBRYDA RETROWIRUSA HIV, ADENOVIRUS 5: TERAPIA GENETYCZNA NA ANEMI SIERPOWAT . Czarny stojak na dnie lodówki zawiera dwadzie cia ni szych, grubszych fiolek. Ka z nich oznaczono kodem Pentagonu. Wszystkie zawiera y utworzone genetycznie wiriony do walki ze znanymi rodzajami broni biologicznej. „Biotarcza numer 7” uodparnia a na w glika, a „Biotarcza numer 13” na wi kszo znanych patogenów reowirusowych. Viro-Vector sprzedawa szczepionki wielu mocarstwom – zarówno sprzymierzonym z Ameryk jak i wrogim. Sklasyfikowane jako leki, nie podlega y nawet najbardziej rygorystycznym sankcjom. Przesun a d oni po fiolkach. Pobrz kiwanie szk a zabrzmia o jak muzyka. Tutaj, w onie, mog a ca kowicie zmienia niektóre rzeczy, z o obraca w dobro. Tworzy porz dek z chaosu dla ca ego tego nieuporz dkowanego wiata zewn trznego. Z cichym westchni ciem powróci a do swych zaj . Podesz a do ma ego czarnego sejfu stoj cego w rogu obok genoskopu. Na przedniej ciance widnia du y czerwony napis LENICA 101. Schyli a si i za pomoc klawiatury wprowadzi a kod. Gdy drzwiczki si otworzy y, w ch odzonym wn trzu ukaza a si taca z pi cioma probówkami wielko ci du ego cygara. Dwie z nich by y zrobione z czerwonego szk a, trzy z zielonego. Czerwone fiolki oznaczono etykietami WIRION SUMIENIA, WERSJA 1.0 i WIRION SUMIENIA, WERSJA 1.9. Trzy zielone fiolki nosi y oznaczenie SPIRALA ZBRODNI (FAZA I – TEST TELOMEROWY), SPIRALA ZBRODNI (FAZA 2) i SPIRALA ZBRODNI (FAZA 3). Po a tac na blacie obok jednego z trzech terminali i tak obróci a czerwone fiolki, aby widzie ich kody paskowe. Podnios a czytnik i zeskanowa a kody Wirionu Sumienia 1.0 i Wirionu Sumienia 1.9. Spojrza a na monitor po lewej stronie i porówna a oba preparaty. Wys a dokument do drukarki na parterze. Ró nice mi dzy Wersj 1.0 a 1.9 by y znikome, z pewno ci zbyt nik e, by zawraca g ow FDA* [Food and Drug Administration – Agencja ds. ywno ci i Leków (przyp. t um. )]. Mia a nadziej , e doktor Kathy Kerr zgodzi si z ni . Spojrza a na zielone fiolki. By y znacznie wa niejsze ni wiriony projektu Sumienie. Kathy Kerr nic o nich nie wiedzia a. Alice zeskanowa a etykiet SPIRALA ZBRODNI (FAZA I – PRÓBA TELOMEROWA). Spojrza a na monitor komputera. Jej uwag przyku o sze nazwisk pod nag ówkiem SAN QUENTIN. Obok nazwisk pi ciu m odszych m czyzn widnia y niedawne daty ka da inna – oraz numery raportów z sekcji zw ok, te same nazwiska by y zaznaczone haczykami w pierwszej kolumnie od prawej. Jak na razie wszystkie daty zgadza y si z prognozami Titanii. Jedynie szóste nazwisko pozostawa o bez daty: Karl Axelman.
Alice Prince wzi a g boki oddech. Data wy wietlona w kolumnie z lewej strony podpowiada a, e czas Axelmana mia nadej lada dzie . Titania przyspieszy a termin wysy ki fazy drugiej do Iraku na spotkanie wisz cego w powietrzu kryzysu. Oczywi cie Prince zak ada a, i faza pierwsza si powiedzie. Nie mogli przej do fazy trzeciej, je li pierwsza lub druga oka e si fiaskiem. Jej niepokój pog bi te telefon z sieroci ca w Cartamenie. To pewnie tylko fa szywy alarm. Na pewno zaraz go odwo aj . Jednak nieustannie zaprz ta o to jej g ow . Projekt Sumienie b dzie wystarczaj co trudnym problemem. By mo e Spirala Zbrodni oka e si zbyt ambitna, zbyt ryzykowna, cokolwiek by Madeline Naylor mówi a. Serce Alice niemal przesta o bi , gdy rozleg si przenikliwy pisk. Odruchowo sprawdzi a, czy nie rozdar a skafandra. U wiadomiwszy sobie, i by to jedynie sygna otwarcia drzwi, odetchn a z ulg i przyrzek a sobie, e ka e go zmieni . Za bardzo przypomina alarm uszkodzenia skafandra ochronnego. Odwróci a si i us ysza a syk powoli otwieraj cych si hermetycznych drzwi laboratorium. A przecie wyra nie powiedzia a, e przez najbli sz godzin chce tu by sama. Poirytowana, wy czy a komputer i si gn a po stela z kolorowymi fiolkami. W tym momencie do ona wesz a posta w niebieskim skafandrze. Za szyb maski Alice ujrza a miechni , podekscytowan twarz Kathy Kerr. Wzrok Kathy na moment zatrzyma si na fiolkach, nim Alice zd a je ukry . – Alice, w nie si dowiedzia am. Czy to nie wspania e? – powiedzia a Kathy. Alice u miechn a si , pozwalaj c Kathy si wygada . – FDA zatwierdzi a wszystkie testy bezpiecze stwa wersji dziewi tej „Sumienia”. Wreszcie mo emy zacz testowa jego skuteczno na przest pcach. Cudownie, prawda? Alice Prince skin a g ow . – Tak, tak, wy mienicie – skwitowa a szybko i odwróci a si , by w stela do sejfu. Kathy Kerr by a ostatni osob której Alice chcia aby pokaza probówki. Doktor Kerr mia a tu sta y dost p, ale pracowa a nieco dalej, na Uniwersytecie Stanforda. – Pos uchaj, Kathy, jestem teraz zaj ta. Prawd mówi c, chcia am tu poby sama. – Przepraszam, Alice. – U miech Kathy zgas . Wygl da a na zmieszan . – Nie wiedzia am. Alice zamkn a sejf. Wraz z d wi kiem zatrzaskuj cego si zamka odwróci a si do Kathy. – Nie szkodzi. To dobra wiadomo . Jutro przyje a Madeline Naylor. Wtedy to uczcimy, dobrze? Kathy spojrza a na ni , najwyra niej zawiedziona brakiem entuzjazmu z jej strony. – Dobrze. Do zobaczenia, Alice – odpar a cicho i wysz a. Kiedy tylko drzwi si za ni zamkn y, rozleg si pisk z g nika. – Pani doktor, mam po czenie z dyrektor Naylor na bezpiecznej linii – oznajmi g os z interkomu. – Dzi kuj – odpar a. – Alice, jeste tam? Mo esz rozmawia ? – us ysza a dono ny g os dyrektor FBI. Bez
trudu wyobrazi a sobie Madeline Naylor siedz w swoim biurze na pi tym pi trze Hoover Building w Waszyngtonie, b bni o blat biurka wypiel gnowanymi paznokciami w kolorze Chanel Rouge Noir. Alice ci gle bawi a my l, e chuderlawa dwunastolatka o niezwykle jasnych w osach i ciemnych oczach, któr zna a ze szkolnej awy, teraz zarz dza najpot niejsz agencj porz dku publicznego w wiecie. – Tak Madeline, jestem sama. Przyjedziesz? – Oczywi cie. – Dosta mojego maila? Mamy akceptacj FDA na kontynuowanie „Sumienia”. – Wreszcie. Wiesz, e Pamela robi si coraz bardziej marudna. Wieczorem ma debat telewizyjn , a na pi tek chce mie gotowe o wiadczenie na temat „Sumienia”. No, ale lepiej pó no ni wcale. Do pi tku zosta y tylko dwa dni. Za mniej ni czterdzie ci osiem godzin pierwszy etap ich pracy zostanie upubliczniony. Czasu by o wystarczaj co du o, by wzbudzi zainteresowanie wyborców i mediów, a jednocze nie zbyt ma o, by republika scy przeciwnicy Pameli zd yli zareagowa przed wyborami zaplanowanymi na przysz y wtorek. – Nadal jednak martwi si o Spiral Zbrodni – powiedzia a Alice. – Szczepionka Biotarcza zosta a wys ana do Iraku wcze niej z powodu pog biaj cego si kryzysu, ale mamy problem w sieroci cu, a sytuacja z testami w San Quentin... – Przesta si zamartwia , Alice. Dlatego dzwoni . Te mam pewne wie ci. – Tak? – San Quentin. Sta o si dok adnie tak, jak przewidzia a Titania – wyja nia a Madeline agodniejszym ju tonem. – B spokojna o Spiral Zbrodni, Alice. Zobaczysz, oka e si , e Cartamena to fa szywy alarm. Zgoda FDA na kontynuacj „Sumienia” jest teraz najwa niejsza. Dobra robota. Spiesz si na spotkanie, b za kilka godzin. – Do zobaczenia – po egna a si Alice. G nik umilk . Mo e Madeline mia a racj . Zwykle si nie myli a. Zgoda FDA na rozpocz cie drugiej fazy „Sumienia” by a niezb dna, aby Pamela Weiss mog a wyg osi swoje przedwyborcze o wiadczenie. I wygl da o na to, e jest ono coraz istotniejsze, poniewa ostatnie sonda e wyborcze wykazywa y znaczn przewag Republikanów. Zgoda FDA na rozpocz cie testów by a czyst formalno ci . Pod przykrywk projektu Sumienie Alice Prince i Madeline Naylor od ponad o miu lat potajemnie testowa y genetyczn terapi modyfikuj zachowanie na niczego niepodejrzewaj cych skaza cach.
5 Sierociniec dla ch opców Cartamena, Meksyk roda, 29 pa dziernika, godz. 17.23 Doktor Victoria Valdez westchn a, patrz c na cia o ma ego ch opca spoczywaj ce na noszach. Zaledwie trzynastoletni Fernando by jednym z jej ulubie ców. Odwa ny i pewny siebie chudzielec o wielkich ciemnych oczach mia talent do pi ki no nej. By zdecydowanie zbyt m ody, by umrze na wylew. Rozejrza a si po nieskazitelnie czystej klinice wybudowanej przy sieroci cu. Jego mier by a szczególnie wstrz saj ca, gdy dzieci umiera y tutaj niezwykle rzadko. Cartamena, sierociniec dla ch opców, po ony pi dziesi t kilometrów na po udnie od stolicy Meksyku, by w bardzo dobrej sytuacji finansowej. Du cz kosztów jego utrzymania i wszystkie wydatki na leczenie pokrywa ma o znany ameryka ski fundusz charytatywny Nowy Pocz tek. Fundusz przysy pieni dze od jakich dziewi ciu lat i zastrzega sobie, e nie chce adnego rozg osu. Valdez wiedzia a, e Nowy Pocz tek to fasada spó ki Viro-Vector Solutions z Kalifornii, ale skoro tak du a firma chcia a bezinteresownie pomaga dzieciom, nale o si tylko cieszy . Sama doktor Alice Prince od czasu do czasu odwiedza a sierociniec i po wi ca a wi cej uwagi wybranym dzieciom. Je li które z nich mia o powa ny problem, przekraczaj cy kompetencje i do wiadczenie doktor Valdez, doktor Prince zapewnia a opiek specjalistów. Valdez uwa a, e jej sieroci cowi naprawd si poszcz ci o. Ch opcy mieli lepsz opiek ni w jakiekolwiek innej tego rodzaju placówce. W ci gu ostatnich dziewi ciu lat zdarzy o si jednak siedem przypadków miertelnych, o których w Meksyku by o g no. Wszystkie zgony by y tak samo nag e i niewyja nione jak mier Fernanda. Ostatnio wypada y mu osy, ale mog o to by na skutek braku witamin. Tr dzik na twarzy by rzecz zupe nie normaln u ch opca w jego wieku. K ad c si spa wczoraj wieczorem, czu si dobrze, a dzi rano ju nie . Zgodnie z procedur natychmiast zadzwoni a do Nowego Pocz tku – fundacja prosi a, by informowa ich o wszystkich wypadkach miertelnych. Po czono j z sam doktor Prince, której Victoria opowiedzia a o mierci ch opca, o wylewie, jako prawdopodobnej przyczynie zgonu. Victoria by a wzruszona trosk Alice. Zaskoczy o j jednak pytanie: „Czy Fernando osi gn dojrza p ciow ?” Powiedzia a, e musi to sprawdzi , i odwiesi a s uchawk . W sieroci cu zajmowano si ch opcami tylko do osi gni cia dojrza ci, potem odsy ano ich do innych domów lub znajdowano im prac . Zasady by y surowe, Nowy Pocz tek nalega , by ich przestrzega , mimo to Victoria uzna a pytanie doktor Prince za co najmniej dziwne. Ch opak nie yje. Jakie ma znaczenie, czy móg przebywa w sieroci cu, czy nie? Spogl daj c na nagie zw oki, znów pokr ci a g ow . Podesz a do ciany, podnios a uchawk i wybra a numer doktor Prince. – Tak, osi gn dojrza – odpowiedzia a na pytanie Amerykanki – ale ca kiem
niedawno. Zmarszczy a czo o, s ysz c westchnienie ulgi. Reakcja Prince by a ca kiem nie na miejscu. Marina District, San Francisco, Kalifornia, godz. 18.47 Luke Decker uspokoi si dopiero wtedy, gdy zatrzyma samochód przed du ym wiktoria skim domem swojego dziadka w dzielnicy Marina w San Francisco. Przez kilka ostatnich godzin je dzi po mie cie bez celu. Zastanawia si nawet, czy nie zadzwoni do starego kumpla z Berkeley, dziennikarza Hanka Butchera, zamieszka ego w Sausalito. Wci chodzi o mu po g owie to, co powiedzia Axelman. Decker próbowa go wypyta , ale facet znów zacz wrzeszcze , po czym zamar w bezruchu i Rosenblum przerwa przes uchanie. Przecie to nie mog o by prawd . Axelman albo by ob kany, albo bawi si tak dla zabicia czasu. Jednak bez wzgl du na to, jak bardzo Decker próbowa zapomnie o tym, co us ysza , s owa zabójcy wci wywo ywa y w nim niepokój. Przed osiemnastoma miesi cami, gdy zmar a jego matka, pracowa równocze nie nad sze cioma szczególnie makabrycznymi sprawami. By w Buffalo w stanie Nowy Jork, gdy jego dziadek, Matty Rheiman, zadzwoni z wiadomo ci . Matka odesz a nagle, a jej ostatnie owa brzmia y: „Chcia abym przed mierci zobaczy mojego syna”. Dopiero gdy nazajutrz w kostnicy dotkn jej zimnej twarzy, dotar o do niego, jak bardzo si spó ni . Tak pogr si w pracy, e nie znalaz dla niej czasu przez prawie dziewi miesi cy. Poczucie winy ci o mu po dzi dzie niczym kula u nogi. Jego dziadek nie wytrzyma wówczas i go zwymy la . – Co z tob , Luke? Matka ci potrzebowa a, a ty jej nie odwiedzi . Jakby wola sp dza czas na uganianiu si za mordercami. Jego s owa trafi y w sedno. Deckera przera o to, e tak ch tnie wciela si w osobowo ci morderców. Czy dlatego rozumia z o tkwi ce w innych, poniewa sam je w sobie nosi ? Takie my li, wraz z fizycznym przem czeniem i poczuciem winy, doprowadzi y go do za amania. Musia podda si terapii. Odby wiele sesji z mi pani doktor Sarah Quirke. Wcze niej wierzy , e mi dzy nim a tymi, na których polowa , istnieje przepa , e o, które ciga w innych, by o odleg e od niego. Za m odu wypytywa matk o swoje fascynacje ciemn stron . Ona jednak uspokaja a go, zapewnia a, e jest zupe nie normalny, tak jak jego ojciec. Dlatego w nie kapitan Richard Decker by takim dobrym ledczym. Wiedzia , jakie pytania zada wrogowi, bo my la tak, jak on. Ale je li Richard Decker nie by jego ojcem? Je li jego dar rozumienia ciemnej strony natury ludzkiej pochodzi z innego ród a? Decker stara si odrzuci te dr cz ce my li. Wci my la o Waynie Tisie i jego drzewie genealogicznym. Przypomnia sobie, jak szydzi z Kathy, wy miewa jej teori dziedziczenia
a. Wysiad z samochodu i podszed do domu. Zastanawia si , czy nie powinien by wcze niej zadzwoni , uprzedzi dziadka, e przyjedzie. Lubi jednak obserwowa reakcj dziadka, niemal dzieci rado na jego widok. Dziadek wydawa si zachwycony tym, e po mierci matki Decker cz ciej go odwiedza . Zbli aj c si do frontowych drzwi, us ysza dobiegaj ce z pokoju na górze d wi ki muzyki. Decker wyobrazi sobie dziadka stoj cego ze skrzypcami opartymi o rami ; z katymi, ukszta towanymi przez lata grania palcami owini tymi wokó instrumentu. Oczami wyobra ni widzia otwarte na o cie du e okna, wpuszczaj ce bryz znad zatoki. Pchn drzwi, które rzadko zamykano na klucz, i wszed do obszernego holu. Rhoda, gosposia i opiekunka Matty’ego, powita a go z salonu. By a t kobiet z szerokim miechem i towarzyszy a Matty’emu nieprzerwanie od mierci jego ony przed dwunastoma laty. – Luke, có za mi a niespodzianka. – Ucieszy a si i podesz a, eby go u ciska . – Jest na górze – szepn a, puszczaj c porozumiewawczo oko. – Daj mi swoje rzeczy. – Dzi ki, Rhoda. Mi o ci widzie . Decker wr czy jej sw star torb i poszed na gór . Mahoniowe por cze by y wie o wypolerowane, a zapach tego domu przypomina mu dzieci stwo. Wychowa si tu pod okiem matki i jej rodziców. Sp dzi tu pó ycia i za ka dym razem, gdy przekracza drzwi, czu , e wraca do domu. Ze rodkowej antresoli przeszed do du ego pokoju muzycznego. W rogu sta o pianino, obok niego pusty otwarty futera na skrzypce. Wys ony saksofon Luke’a sta oparty o wysoki rega pe en kaset, p yt kompaktowych i staro wieckich p yt winylowych. Na pianinie, obok metronomu, sta y fotografie dziadka. Wi kszo zdj zrobiono w Davies Hall, gdzie odrzucaj c propozycj anga u z najlepszych orkiestr na wiecie, gra w filharmonii San Francisco. Inne zdj cia przedstawia y Matty’ego w Hollywood Bowl czy w London’s Royal Albert Hall z Yehudim Menuhinem. Oczywi cie znajdowa o si tam te jego ynne zdj cie, na którym obejmuje Isaaca Sterna na scenie Camegie Hall. Obok sia a fotografia wysokiego blondyna i drobnej brunetki – Richarda i Rachel Deckerów, rodziców Luke’a. Ubrany w mundur marynarki m czyzna mia krótko przystrzy one w osy. Podobnie jak Luke. Tak, jak sobie wyobra , dziadek sta przy du ym oknie wychodz cym na zatok , ze skrzypcami wci ni tymi pod brod , z Brutusem, swoim psem przewodnikiem u stóp. Odrobin zmala , a na g owie zosta a mu ledwie resztka w osów. Jednak Matty Rheiman wci gra , jakby od tego zale o jego ycie. Kiedy tak w nie by o. Dziadek Deckera sp dzi lata wczesnej m odo ci w obozie koncentracyjnym Buchenwald, gdzie podczas II wojny wiatowej wi kszo jego rodziny zgin a w komorach gazowych. Zosta o lepiony przez nazistowskiego lekarza, który eksperymentuj c, wstrzykn niebieski barwnik w jego br zowe t czówki. Zmieniaj c ich kolor, chcia przemieni yda w Aryjczyka. Dziadka ocali tylko jego niezwyk y talent muzyczny. ona komendanta, Use Koch, chcia a, by utalentowany kilkunastoletni skrzypek zabawia go ci w ich willi na terenie obozu.
– Cze , dziadku – przywita si Decker i podszed , by go u ciska . Gdy obj w e ramiona Matty’ego, u wiadomi sobie, e w grudniu sko czy osiemdziesi t jeden lat. Dziadek odwróci si i z u miechem skierowa martwe, nienaturalnie b kitne oczy ku Deckerowi. – Cze , Luke. – Ostro nie u skrzypce na pianinie. – Popatrz, kto nas odwiedzi , Brutusie – rzek , ciskaj c Deckera. Luke poczu na d oni mi kki, ciep y j zyk Brutusa. Pies stan na tylnych apach i rozszczeka si , do czaj c do ceremonii powitalnej. – Siadaj, Luke. – Dziadek gestem zaprosi go na stoj obok sof . – Jak d ugo zostaniesz tym razem? – Tylko do jutra. Potem musz wraca do Quantico. Ale wiesz, dziadziu, my o przeprowadzce tutaj. – Naprawd ? – zapyta Matty niedowierzaj cym tonem. – Co, maj ci ju do w Wirginii? – Nie, my o ostatecznym po egnaniu z Biurem. – Decker opowiedzia mu o propozycji z Berkeley i o tym, e chcia by tu wróci , uporz dkowa swoje ycie. – Najwy szy czas – skomentowa Matty z szerokim u miechem, zdradzaj cym zaskoczenie. – Mo esz tu zamieszka . To przecie twój dom. Decker si u miechn . Nagle poczu nieodpart ch , by zapyta go o to, co us ysza od Axelmana. Nim jednak zd otworzy usta, rozleg si dzwonek do drzwi. Oczy Matty’ego rozb ys y. – To pewnie Joey. Przychodzi na lekcje gry na skrzypcach. Mogliby my pogra razem. – Joey Barzini? – j kn Decker. – Wci si z nim zadajesz? – Matty udziela lekcji muzyki ojcu chrzestnemu jednej z najpot niejszych rodzin mafijnych na Zachodnim Wybrze u. Barzini pozornie prowadzi legalne interesy, a w ci gu ostatnich dziesi ciu lat co roku uroczy cie ofiarowywa milion dolarów orkiestrze symfonicznej San Francisco. Ostatnio sze dziesi cioletni mafioso i osiemdziesi cioletni skrzypek niespodziewanie si zaprzyja nili. Mo e dlatego Matty czu si tak spokojnie, zostawiaj c drzwi i okna otwarte. Nikt nie w amywa by si do domu, w którym mieszka kumpel Joeya Barziniego. – Dlaczego jeszcze si z nim spotykasz, dziadku? I po co go tu zapraszasz? Nie lubi , jak zadajesz si z bandziorami. Matty zmarszczy brwi. – To mój przyjaciel i lubi , jak mnie odwiedza. A to, e pochodzi z rodziny mafijnej, nie oznacza, e jest bandziorem. – Jak si masz, Matty? – ze schodów dobieg niski g os. – W porz dku, Joey. Chod na gór . Decker pokr ci g ow . – Mi ej lekcji, dziadku. Id zrobi sobie drinka. – Zosta . Decker po mu d na ramieniu. – Dziadku, przyjecha em by sp dzi czas z tob , nie z Joeyem Barzinim. Nie martw si . Nied ugo wróc .
Decker w ciwie nie by z y na dziadka za to, i brata si z Barzinim. Nie by nawet z y, e nie mo e porozmawia o Axelmanie. Prawd powiedziawszy, ul o mu, e nie musi budzi tej pi cej bestii. Najbardziej by z y na siebie, e nie potrafi zapomnie o g upiej gadaninie Axelmana. Na schodach min postawnego faceta w garniturze. Futera ze skrzypcami wygl da w jego r kach jak zabawka. Mia kruczoczarne w osy i najciemniejsze oczy, jakie Luke kiedykolwiek widzia . Wygl da na nie wi cej ni czterdzie ci pi lat. Spotkali si po raz pierwszy. Wymienili uk ony. – Pa ski dziadek to niezwyk y cz owiek – powiedzia Barzini. – Niew tpliwie – odpar Decker. – ycz udanej lekcji. Na zewn trz Decker odetchn g boko wieczornym powietrzem i podszed do samochodu. Móg by spotka si z Kathy Kerr i spróbowa nadrobi stracony czas. Szybko jednak odrzuci t my l. Zadzwoni do Hanka Butchera czy kogokolwiek, kto b dzie w pobli u, i umówi si na piwo. Dobrze mu to zrobi. Wsiad do samochodu i odjecha w kierunku centrum. Nie widzia , jak bia e bmw zatrzymuje si przed domem Matty’ego. Oczywi cie nie widzia te , jak adwokat Axelmana, Tad Rosenblum, wysiada z auta i puka do drzwi Matty’ego. W prawej r ce trzyma kopert zaadresowan niewprawn r do agenta specjalnego Luke’a Deckera.
6 Mendoza Drive, trzy kilometry od Uniwersytetu Stanforda roda, 29 pa dziernika, godz. 21.12 W ogóle nie zainteresowa a si t wiadomo ci – powiedzia a doktor Kathy Kerr, popijaj c herbat Earl Gray. – Po niemal dziewi ciu latach harówki wreszcie dostali my pozwolenie FDA na testy skuteczno ci Fazy Drugiej. Dowiedli my, e Wektor Dziewi ty jest bezpieczny. W ko cu dostali my zielone wiat o, eby sprawdzi , czy projekt Sumienie faktycznie dzia a u szczególnie okrutnych przest pców. Ale czy wielka doktor Alice Prince cieszy si ? Jak jasna cholera... Kiedy do niej wesz am, szybciutko schowa a te swoje drogocenne fiolki do sejfu. Mo e i jest geniuszem, ale czasami popada w paranoj . – Kathy przyjrza a si z u miechem swemu s uchaczowi. – Nie masz poj cia, o czym mówi , prawda, Rocky? Jakby na potwierdzenie jej s ów wielki szympans przechyli g ow i zacz drapa si po brodzie. Potem obróci si w kierunku mrugaj cego telewizora, stoj cego na schodku obok jego klatki, z przed aczem ci gn cym si przez ca e podwórko a do domu. By a ch odna noc. Kathy siedzia a obok klatki Rocky’ego na schodkach prowadz cych do jej ogródka przy Mendoza Drive – wyboistej drodze niezbyt zas uguj cej na t szumn nazw . Dom Kathy, otoczony lasami i polami, sta na samym jej ko cu. Najbli szych siadów mia a kilka kilometrów dalej – co by o jak najbardziej wskazane ze wzgl du na ha liwo Rocky’ego. Prawie pó torametrowej wysoko ci Rocky by imponuj cym okazem szympansa. Gdyby zechcia , móg by rozszarpa cz owieka. By jednym z pierwszych naczelnych w projekcie Sumienie. W laboratorium Kathy w Centrum Bada Medycznych Uniwersytetu Stanforda trzymano do o miu ma p naraz. Kiedy zacz to badania na ludziach zg aszaj cych si ochotniczo, zwierz ta zosta y przeniesione do okolicznych ogrodów zoologicznych. Rocky by ju na to za stary. Ze wzgl du na jego wk ad w badania Kathy czu a si zobowi zana do zaopiekowania si nim. W tym celu, pod okiem dozorcy z ogrodu zoologicznego Charlesa Paddocka, zbudowa a na podwórku swojego domu ma ma piarni . Rocky odegra znacz rol w jej badaniach nad siedemnastoma genami odpowiedzialnymi za agresywne zachowanie. Ten szympans w m odym wieku wykazywa nadzwyczaj wysoki poziom agresji. Omal nie zabi jednej z ma p. Jednak kiedy poddano go terapii genowej, wykorzystuj c serum z genów niniejszego i spokojniejszego szympansa bonobo, zachowanie Rocky’ego uleg o zmianie. Przyspieszy o to prace nad projektem Sumienie, za reedukowany zabijaka stawa si agresywny jedynie wtedy, gdy wyczuwa , e Kathy grozi niebezpiecze stwo. Poza tym by agodny niczym przys owiowy baranek. Kathy postawi a do po owy opró niony kubek herbaty na ziemi, obok telefonu komórkowego i teczki. Po porannym przes uchaniu w sprawie Tice’a wróci a do swojego
laboratorium przy Pasteur Drive na Uniwersytecie Stanforda. Natychmiast zapomnia a o Luke’u Beckerze, kiedy otrzyma a faks z FDA, przyznaj cy jej zgod na testy z wirionem na przest pcach, którzy zg osili si na ochotnika. U miechni ta podzieli a si wiadomo ci z dwojgiem swoich asystentów, Frankiem Whittakerem i Karen Stein, oraz z grup techników laboratoryjnych. Kiedy jednak po pieszy a do Viro-Vectora, aby podzieli si dobr wiadomo ci z Alice Prince, jej ch odna reakcja odebra a Kathy pewno siebie. Mimo to zaprosi a Franka i Karen wraz z technikami do restauracji, po czym odwioz a ich na lotnisko w San Francisco. Nie po owa a im tej sze ciotygodniowej wyprawy do Konga. Sama pomog a im za atwi sponsora z Viro-Vectora. Na czas ich nieobecno ci Alice Prince za atwi a dwóch wykwalifikowanych zast pców z Viro-Vectora. Frank i Karen pracowali z Kathy od samego pocz tku projektu. Byli te jej najbli szymi przyjació mi w Kalifornii. Spojrzawszy w czyste nocne niebo, Kathy zobaczy a przelatuj cy ponad jej g ow samolot. Za kilka godzin ich samolot poleci w tym samym kierunku. Si gn a do aktówki i wyci gn a teczk , któr przygotowa a na jutrzejsze spotkanie z Alice Prince i dyrektor Naylor. Spojrza a na tytu : PROJEKT SUMIENIE – KOLEJNE ETAPY. Poczu a dreszcz podniecenia. Czy projekt Sumienie faktycznie sprawdzi si ? Chwilami Alice Prince bywa a dziwna, jednak Kathy wiele si od niej nauczy a w ci gu ostatnich dziewi ciu lat, które wyznaczy y kierunek rozwoju terapii genowej i technologii wirionowej. I chocia jej druga g ówna sponsorka, Madeline Naylor z FBI, mia a obsesj na punkcie zachowania tajemnicy, jej wskazówki równie okazywa y si przydatne. Kathy wsta a ze schodka i poklepa a przez pr ty Rocky’ego. Podnios a aktówk , otworzy a drzwiczki i przesz a na ty klatki. Pochyli a si nad starym kufrem, przymocowanym do drewnianej pod ogi. Wyci gn a z kieszeni klucz, otworzy a nim zamek i podnios a wieko skrzyni. Si gn a do aktówki, wydoby a z niej p yt CD i kopi dokumentów, które przygotowa a na jutrzejsze spotkanie z Madeline Naylor, po czym a je do kufra. Umie ci a p yt w plastikowym pude ku obok trzydziestu innych dysków. Dokumenty po a na stos tekturowych teczek. Prócz nielicznych prywatnych zdj i pami tek kufer zawiera kopie wszystkich wa nych dokumentów, dzienników oraz wykresów post pu projektu Sumienie. Stanowi o to jej zapis kariery zawodowej; dowód na to, czego dokona a w swoim yciu. Kufer traktowa a jak sejf. aden z odziej nie wpad by na my l, eby szuka czegokolwiek w takim miejscu, a je li nawet, to ba by si Rocky’ego. W skrzyni znajdowa y si wiadectwa wszystkich jej pora ek i zwyci stw. Pocz tkowo istnia o pewne ryzyko, e serum zwi ksza ryzyko rozwoju raka j der u testowanych naczelnych i ich pierworodnych p ci m skiej. Mimo e prawdopodobie stwo takie by o znikome, czterokrotnie zmieniali ilo sk adników, dostosowuj c je stopniowo, póki ca kowicie nie wyeliminowano niebezpiecze stwa. Kiedy pojawi y si kolejne problemy, ca procedur powtarzano. Niczego nie pozostawiano przypadkowi. Kathy by a mile zaskoczona entuzjazmem, jaki wobec jej dok adno ci przejawia y sponsorki z FBI i Viro-Vectora.
„Niczego nie pomi – przypomina a Alice Prince, jak zwykle z dyskretnym u mieszkiem. – Dostaniesz tyle pieni dzy, ile ci b dzie potrzeba. Dopilnuj tylko, eby konfrontacja z FDA zako czy a si pomy lnie”. Taka cierpliwo by a prawdziw rzadko ci . Wynagradza a wszelkie niedogodno ci. Po dziewi ciu próbach stworzono wirion, który zosta dopuszczony przez FDA do testów na ludziach. Kathy czeka y oczywi cie jeszcze ca e lata prób, zanim b dzie mog a dowie , e serum przynosi rezultaty u agresywnych przest pców. Optymizmem napawa a j wiadomo tego, e od pocz tku prac musia a dokona jedynie niewielkich zmian w formule. Ponadto dane genomów niebezpiecznych kryminalistów pochodz ce z bazy DNA FBI pozwoli y jej na udoskonalenie sk adników. Wychodz c z klatki i zamykaj c za sob drzwi, Kathy spostrzeg a na ekranie telewizora kobiet . Sta a za pulpitem, ubrana w granatowy kostium, który podkre la jej smuk sylwetk . Gubernator Pamela Weiss by a ju po pi dziesi tce, jednak w blasku fleszy wci wygl da a wietnie. L ni ce kasztanowe w osy, ostrzy one na pazia, przyprószone by y delikatn siwizn . Idealna figura opiera a si up ywowi czasu bez u ycia skalpela. Jej wzrost i przenikliwe, niebieskie oczy sprawia y wra enie, jakby spogl da a z ekranu wprost na Kathy. Ta kobieta mia a charyzm . Kathy usiad a ponownie na schodkach. Obróci a ku sobie ekran odbiornika, by lepiej widzie , po czym podkr ci a g no . Nie interesowa a si polityk , jednak od czasu uzyskania ameryka skiego obywatelstwa coraz wi ksz ciekawo budzi y w niej nadchodz ce wybory. Poza tym fascynowa j widok kobiety kandyduj cej z ramienia demokratów, która mia a wielkie szanse zosta prezydentem. Pamela Weiss wydawa a si nadzwyczaj praw osob . W przeciwie stwie do Pameli jej przeciwnik, siwy, sztywny republikanin senator George Tilson, mia banalny wygl d aktora brazylijskiego serialu. By jednak genera em, osiemna cie lat temu uczestniczy w operacji „Pustynna Burza”. W obliczu narastaj cego kryzysu w Iraku prowadzi w sonda ach trzynastoma punktami. Pomimo ca ego uroku Pameli Weiss republikanie byli na dobrej drodze do przej cia w adzy po demokratycznym prezydencie, Bobie Burbanku, ust puj cym ze stanowiska w przysz y wtorek. Kathy nigdy nie ogl da a politycznych debat. By y dla niej zbyt nudne. Jednak Weiss interesowa a j . Kandydaci stali naprzeciw siebie, za pulpitami, które stanowi y jedyn dekoracj . Prowadz cy, znany prezenter wiadomo ci Doug Strather, zaj miejsce mi dzy nimi a liczn publiczno ci zgromadzon w studiu. Debata trwa a ju jaki czas, jednak zgodnie z tym, co mówi komentator, nie poruszono jeszcze najwa niejszych tematów. – Senatorze Tilson, czy s dzi pan, e p prezydenta Stanów Zjednoczonych ma znaczenie? – zagadn Doug Strather kandydata republikanów. Tilson obdarzy u miechem Weiss, nast pnie u miechn si do kamery, jakby przepraszaj c za niedorzeczno pytania. – W zasadzie nie mam nic przeciwko kobiecie kandyduj cej na stanowisko prezydenta – odpar – jednak w obliczu ponownego ataku Iraku na Kuwejt, rosn cego apetytu Chin i niepokojów w Korei Pó nocnej wiat potrzebuje silnych, do wiadczonych przywódców. Nie twierdz , i moje do wiadczenie zdobyte w trakcie wojny w Zatoce czyni mnie lepszym
kandydatem na prezydenta ni gubernator Weiss, jednak nie sta nas teraz na eksperymenty. Weiss pokr ci a g ow . – Z pewno ci , senatorze Tilson, nie sta nas teraz na powtarzanie b dów przesz ci. Szczególnie, e ludzko ma do dyspozycji bro j drow i biologiczn . Zgadzam si , e kobiety maj zwykle mniejsze do wiadczenie w prowadzeniu wojen, ale tylko dlatego, e niezwykle rzadko je rozpoczyna my. – Urwa a, by pozwoli publiczno ci wy mia si do woli. – Jak wiadomo, kobiety cz ciej nios pokój, ni wywo uj konflikty. Szczerze mówi c, nie s dz , by istnia o co takiego jak dobra wojna czy z y pokój. Oczywi cie w razie konieczno ci kobiety potrafi u si y, eby zako czy rozpocz te wojny. Margaret Thatcher, pierwsza kobieta na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii, dowiod a tego, prowadz c skuteczn wojn o Falklandy, tysi ce kilometrów od kraju. Umocni a te prezydenta Busha w podj ciu decyzji przed „Pustynn Burz ”. A przecie ten niezdecydowany George Bush by zarówno m czyzn , jak i republikaninem. – A wi c s dzi pani, gubernator Weiss, e p nie ma znaczenia? – docieka Strather. – Oczywi cie, e nie. Jak powiedzia senator Tilson, Ameryka potrzebuje teraz silnego przywódcy. Niezale nie od tego, czy b dzie to m czyzna, czy kobieta, czarny czy bia y. Ale w wypadku kolejnej wojny wiatowej wola abym widzie w roli prezydenta kobiet niech tn konfliktom zbrojnym ni starego wojskowego chc cego co sobie udowodni . A je li chodzi o do wiadczenie w rz dzeniu pa stwem, to z pewno ci dziewi lat, które sp dzi am na stanowisku gubernatora Kalifornii, nie jest bez znaczenia. Czym takim senator Tilson nie. mo e si pochwali . Nie nale y te zapomina , e ciesz si poparciem obecnego prezydenta, który ko czy kadencj . Zamierzam budowa nasz kraj, czerpi c z jego osi gni i wprowadzaj c do administracji m odych dzia aczy, zarówno kobiety jak i m czyzn. – Obecna administracja jest fatalna rzuci Tilson. – Wiceprezydent Smith sta si po miewiskiem. Komentarzami na temat ONZ i ostatnim skandalem obyczajowym podwa swoj wiarygodno i os abi pozycj samego prezydenta. Wa niejszy jest tu jednak temat przest pczo ci. Liczba zbrodni ro nie w zastraszaj cym tempie na terenie ca ego kraju. Czy by gubernator Weiss i t tendencj uznawa a za wart podtrzymania? – Oczywi cie, e nie. Zawsze mo na co ulepszy . Je li jednak przyjrza by si pan, senatorze, dok adniej temu zagadnieniu, zauwa by pan, e w mojej Kalifornii dokonali my pewnego post pu. Przest pczo spad a, szczególnie w takich miejscach jak Los Angeles. – To prawda – zgodzi si Doug Strather. – Czy mo e pani wyt umaczy , w jaki sposób Kalifornia odwróci a ten trend w ci gu ostatnich pi ciu lat? – To jasne, e zwi kszenie liczby wi zie i wprowadzenie kary mierci przyczynia si do redukcji przest pczo ci. Im szybciej staniemy si bardziej bezwzgl dni dla przest pców, tym szybciej zwi kszy si bezpiecze stwo ka dego obywatela, takiego jak ja czy pani – wtr ci pospiesznie Tilson. Cz publiczno ci zacz a oklaskiwa t pust retoryk . Weiss za mia a si tylko i pokr ci a g ow . – Nie jest to prawda. W Teksasie, gdzie obecnie rz dzi republika ski gubernator, a program zero tolerancji wprowadzono w ka dym wi kszym mie cie, dokonuje si najwi cej
egzekucji. Poza krajami islamskimi nigdzie nie ma tak surowych praw i nie egzekwuje si ich tak ch tnie jak w Teksasie. Co miesi c zostaje tam straconych dziesi osób. To si jednak ca kowicie nie sprawdza. Teksas zajmuje drugie po Michigan miejsce pod wzgl dem liczby pope nianych przest pstw. Setki razy udowadniano, e wi ksza liczba wi zie i kara mierci nie przynosz rezultatów. Musimy zredukowa liczb przest pstw poprzez wp yni cie na potencjalnych sprawców zbrodni. Badania w Filadelfii oraz wiele innych tego typu wykaza y, e ponad siedemdziesi t procent zabójstw, gwa tów oraz napadów pope nia grupa zaledwie sze ciu procent m czyzn. Je li mogliby my dotrze do tych sze ciu procent i ich powstrzyma , znacz co zmniejszyliby my przest pczo . Poza wymiernymi korzy ciami spo ecznymi zyskamy te pod wzgl dem finansowym. Je li zmniejszymy przest pczo o jeden procent, zaoszcz dzimy pa stwu jeden koma dwa miliarda dolarów. Naprawd warto. – Ale jak zamierza pani to zrobi ? Jak zredukowa przest pczo ? Ponowne zbli enie na Weiss. – Po pierwsze, musimy przesta patrze na zbrodni jak na zewn trznego wroga, którego nale y pokona . Trzeba to sobie jasno powiedzie , e zbrodnie pope niane ze szczególnym okrucie stwem s g ównie domen m czyzn. W naszym kraju m czy ni dziewi ciokrotnie cz ciej ni kobiety pope niaj morderstwo, siedemdziesi cioo miokrotnie cz ciej pope niaj gwa t, dziesi ciokrotnie cz ciej dokonuj napadów z u yciem broni i prawie sze ciokrotnie cz ciej napadów kwalifikowanych. Wynika z tego, i ameryka scy m czy ni dziesi ciokrotnie cz ciej ni kobiety dokonuj okrutnych zbrodni. Stanowi ponad dziewi dziesi t procent wszystkich zbrodniarzy. Do tego wi kszo reform systemu penitencjarnego zosta a wymy lona i wprowadzona w ycie przez m czyzn. Walcz oni zatem przeciw sobie samym, a takiej walki nikt wygra nie mo e. Kathy Kerr jak zahipnotyzowana wpatrywa a si w ekran. Pamela Weiss cytowa a jej asne badania, pos ugiwa a si jej w asnymi argumentami. – Uwa a pani, e jako kobieta jest pani lepiej przygotowana do walki z przest pczo ci ? – zapyta Strather. – Oczywi cie, e nie. Moja p nie ma tu znaczenia. Szczególnie je li chodzi o zwalczanie przest pczo ci. Walka ze zbrodni ? To z e okre lenie. Znacznie lepiej by oby, gdyby my my leli o terapii przest pczo ci. Nale oby zdiagnozowa jej prawdziwe przyczyny, a potem poszuka metod zapobiegania i leczenia, jak w przypadku ka dej innej choroby. – Ci gle jednak pozostaje pytanie: jak? – Nale y przyjrze si dok adniej nie tylko czynnikom spo ecznym, ale równie innym. Musimy wyj poza socjologi i zwróci si ku naukom cis ym, takim jak biologia czy genetyka. Kathy Kerr nie wierzy a w asnym uszom. – To niedorzeczne. – Tilson parskn miechem. – Nawet pani gubernator musia a s ysze o niepowodzeniu bada nad podwójnym chromosomem Y pod koniec lat sze dziesi tych. Naukowcy uwierzyli wtedy, e m czy ni posiadaj cy dodatkowy chromosom Y s bardziej sk onni do agresywnego zachowania. Pó niej jednak ca teori obalono. Jedynym sposobem
na... – S ysza am o tych badaniach – wtr ci a Weiss. – My jednak potrzebujemy dowodu, nie teorii. Nie istniej adne przekonuj ce dowody na to, e konwencjonalne metody zapobiegania przest pstwom czy karania faktycznie dzia aj . Wszystko wskazuje raczej na to, e ca kowicie zawodz . Nadszed czas na zmiany. Doug Strather poprawi okulary. – Pani gubernator, w mediach wiele si mówi na temat biologicznego czynnika sprawczego szczególnie brutalnych zbrodni. Czy chce pani powiedzie , e dzi ki sukcesom w Kalifornii... – To mieszne – wtr ci Tilson. – Ona dzia a na rzecz administracji, której sko czy y si pomys y i która za pomoc sztuczek stara si utrzyma przy w adzy. Najpierw demokraci graj kart feminizmu, wystawiaj c kobiet jako kandydata na prezydenta, chocia mo e to zagrozi bezpiecze stwu pa stwa. Teraz za próbuj przypisa sobie zas ugi jednego, jedynego stanu w ca ym przesi kni tym z em kraju. To jest niedorzeczne, eby nie powiedzie niegodziwe. Je li nie posiad a ona jakiej tajemnej wiedzy na temat leczenia przest pczo ci, niech lepiej trzyma j zyk za z bami. – S ysza a pani? – zapyta z u miechem Strather. – S dz , e teraz powinna pani przej od s ów do czynów. W tym momencie kamera pokaza a w zbli eniu twarz Pameli Weiss. Wygl da a na ca kowicie opanowan . U miechn a si szeroko. – Powiem tylko tyle, e wybory odb si za nieca y tydzie . Mam jeszcze czas na dzia ania. Mog pa stwa o tym zapewni . Kathy oderwa a wzrok od telewizora i odwróci a si do Rocky’ego. – S ysza ? Rocky parskn g no i zacz si czochra . Si gn a po komórk . Chcia a z kim o tym porozmawia . Karen i Frank byli daleko, dlatego postanowi a zadzwoni do Alice Prince. Po chwili jednak przypomnia a sobie jej ch odn reakcj na zgod FDA. Postanowi a poczeka do ich jutrzejszego spotkania. Nie mia a mo liwo ci skontaktowania si z dyrektor Naylor. Pomy la a o rodzicach, którzy zostali w Szkocji, w tym czasie byli jednak na wakacjach. Zwykle je dzi a z nimi, ale w tym roku zrezygnowa a z urlopu ze wzgl du na oczekiwan decyzj FDA. Zreszt ró nica czasu wyklucza a wszelkie telefony do Wielkiej Brytanii, a tym samym rozmow z jej najlepsz przyjació z Edynburga. Nagle poczu a ch zadzwonienia do jedynej osoby, która nigdy nie popiera a jej pracy. Chcia a wiedzie , co pomy li o wypowiedzi Weiss. Si gn a do torby i wydoby a jego wizytówk . Nim odczyta a numer, zrozumia a, jak upim pomys em by by taki telefon. Pokr ci a g ow i od a wizytówk z powrotem. Min y lata, ona i Luke Decker nie maj ju ze sob nic wspólnego.
7 Komora egzekucyjna San Quentin Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 7.00 Dyrektor FBI sta a w ca kowitym bezruchu w jednym z dwóch d wi koszczelnych pomieszcze z widokiem na odnowion komor egzekucyjn San Quentin. Mierz ca sto siedemdziesi t pi centymetrów Madeline Naylor by a ca e pi centymetrów wy sza od stoj cego u jej boku stra nika. Dobrze skrojony grafitowy garnitur podkre la jej ylast figur . Bia e jak nieg w osy zaczesa a do ty u i zwi za a na karku, ods aniaj c wysokie czo o wie cz ce twarz tak blad e niemal przezroczyst niczym macica per owa – z wyj tkiem poci gni tych tuszem rz s, okalaj cych ciemnobr zowe oczy. Monochromatyczn monotoni jej wygl du zak óca a jedynie sinawa czerwie cienkiej linii ust. Dyrektor Naylor przyby a, by przekona si , i nie wyst pi adne nieprzewidziane przeszkody. Osobi cie dopilnowa a, by pani gubernator podpisa a zgod na egzekucj . Odrzucenie wszelkich prób apelacji by o czyst formalno ci w przypadku maj cego tak fataln s aw zbrodniarza, w dodatku tu przed wyborami. Mia a tylko nadziej , e Alice Prince raczy si wreszcie zjawi . Nie cierpia a, gdy kto si spó nia . Wyczulonym powonieniem wyczuwa a ohydny smród potu, przenikaj cy ca e to miejsce. Nie takiego wie ego, jak po wysi ku fizycznym, po biegu na wie ym powietrzu, lecz cierpki odór adrenaliny i strachu. Nawet Neil Tarrant, stoj cy u jej boku stra nik, wydziela t wo potu, która przebija a si przez zapach p ynu po goleniu. Nie cierpia a tego zapachu. Charakteryzowa najbardziej prymitywn stron m skiej natury. Zerkn a przez hermetyczny iluminator z kuloodpornego szk a na ciasn komor egzekucyjn . A potem spojrza a w g b korytarza, omijaj c wzrokiem sal dla publiczno ci, gdzie siedzieli krewni ofiar, w oczekiwaniu, by sprawiedliwo ci sta o si zado . Stra nicy wlekli skaza ca ku hermetycznej kapsule. Niecz sto widywa a tak bladych ludzi. Skazaniec nie stawia oporu ani nie okazywa adnych uczu . – Co za farsa! Co za cholerna farsa! – wymamrota pod nosem stra nik. Tarrant, który bez drgnienia powieki przygl da si dziesi tkom, je li nie setkom egzekucji w tej hermetycznej stalowej kapsule, nagle uzna ten przypadek za szokuj cy. Có za ironia! – To konieczne – powiedzia a Naylor, obserwuj c jednocze nie, jak stra nicy otwieraj kapsu i wpychaj bezw adnego skaza ca na stoj ce wewn trz krzes o. – Chyba rozumiesz, prawda? Musieli my doprowadzi to do ko ca, by odwróci uwag od pi ciu pozosta ych. Gdyby kto zacz dopatrywa si w tym jakiego schematu, mieliby my si z pyszna. Zw aszcza ty. Tarrant nie mia na ni spojrze . Potar porastaj cy szczecin podbródek i pokr ci ow . – To b d. Nie cierpi , gdy kto zrzuca na mnie swój bajzel. – W tym w nie rzecz, e teraz to twój bajzel. Mo e nie wiesz wszystkiego, ale po tych
wszystkich latach nie wyprzesz si wspó udzia u. Jasne? Tarrant niech tnie wzruszy ramionami. Twarz Naylor st a. Zna a swoje mocne strony. Dzi ki b yskotliwemu umys owi i elaznej woli pokona a barier m skiej dominacji w jednej z najbardziej zmaskulinizowanych instytucji, b yskawicznie robi c karier w FBI. Opu ci a je na siedem lat, piastuj c w tym czasie stanowisko prokuratora federalnego i s dziego okr gowego, by wreszcie osiem lat temu zosta pierwsz kobiet dyrektorem w historii Biura. Madeline Francine Naylor nie zamierza a pozwoli , by wszed jej w parad jaki upierdliwy stra nik. – Tarrant – odezwa a si lodowatym tonem – zdajesz sobie oczywi cie spraw , e do wyborów prezydenckich pozosta zaledwie tydzie . I e zaanga owali my si , co dotyczy tak e ciebie, w spraw , która mo e wp yn na ich wynik. W spraw , nad któr pracujemy od lat – i to nie bez sukcesów. Kilka nadzwyczaj wp ywowych osób zainwestowa o w ni zbyt wiele si i rodków, aby my teraz mogli je zawie . Ten, jak to nazywasz, b d nie zagrozi naszym planom. Niewa ne, kto go pope ni . Nikt, a ju na pewno nie ty, nie zagrozi sprawie, kiedy cel jest niemal na wyci gni cie r ki. Mowy nie ma. Jasno si wyra am? Stra nik gapi si na ni w milczeniu, bezmy lnie bawi c si krawatem. Wygl da na przera onego. Doskonale. Dyrektor Naylor lubi a, gdy m czy ni si jej bali. atwiej ich wtedy kontrolowa . Wreszcie Tarrant skin potakuj co g ow . – No i dobrze – podsumowa a Naylor. W tym momencie zjawi a si Alice Prince w eskorcie innego stra nika. – Czy mog pomówi chwil z doktor Prince na osobno ci? Tak naprawd nie prosi a wcale o pozwolenie. Nie czeka a nawet na odpowied . Odwróci a si ku drzwiom, patrz c na nadchodz Alice Prince. Zmieszana jak zwykle Alice przeprasza a w nie za spó nienie eskortuj cego j stra nika. Wiecznie przepraszaj ca, e yje, w niezgrabnej granatowej garsonce, z przedwcze nie posiwia ymi w osami i ogromnymi okularami przyjació ka Madeline wygl da a na nie mia bibliotekark lub zagubion nauczycielk z podstawówki, a nie na jedn z najwybitniejszych przedstawicielek wspó czesnej nauki. Jedynie ch odne szare oczy doktor Prince zdradza y jej niezwyk inteligencj i pasj naukow . Madeline Naylor zna a Alice Prince od dziecka. Razem chodzi y do szko y podstawowej, a potem do college’u Vassara. Traktowa a Alice jak m odsz siostr . Przyjació ka zast powa a jej rodzin . By a jej bli sza nawet ni Pamela Weiss, ich wspólna przyjació ka z czasów Vassara – obecna gubernator Kalifornii, ubiegaj ca si o najwy szy urz d w kraju. – Przepraszam za spó nienie, Madeline. – Nie szkodzi – uci a, obejmuj c j . – Chod tu do mnie. Mamy ca y pokój dla siebie; mo emy swobodnie porozmawia – doda a z u miechem. – Nie denerwuj si . Wszystko dzie OK. Czy przez te lata cho raz ci zawiod am? Alice odpowiedzia a u miechem. – Nie. Tylko e im bardziej zbli amy si do wdro enia Spirali Zbrodni, tym bardziej obawiam si , e co pójdzie nie tak. To jest takie... zbyt realne. To mnie przera a, Madeline.
Mo e jednak powinny my... Naylor znów si u miechn a. Wiedzia a, jak bardzo Alice nie cierpia a tych scen. – Spójrz, wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem – odrzek a, wskazuj c czyzn przypi tego do krzes a w komorze gazowej. – Owszem – przytakn a Alice. – Titania pomyli a si o kilka godzin, ale nie bardziej ni w przypadku m odszych skaza ców. Test zosta przeprowadzony w po piechu, ale potwierdzi za enia fazy trzeciej: Spirali Zbrodni. Poza tym w nie si dowiedzia am, e alarm z sieroci cem by fa szywy. – Doskonale. Jak ju b dziemy mie za sob te przykre sprawy, mo esz zapomnie o Spirali Zbrodni. Niech Titania zajmie si planowaniem. Ty skup si na projekcie Sumienie. Ca y dzie pod to ustawi am. Naszym g ównym zadaniem jest zapewni dobry humor Pameli. Szef jej kampanii da nam dzi godzin na wprowadzenie jej w szczegó y pi tkowego obwieszczenia. Kiedy ju st d wyjdziemy, wrócimy do Viro-Vectora, eby dopilnowa , by wszystko by o dopi te na ostatni guzik przed jej przybyciem. A jak tam z Kathy Kerr? B dzie trzyma buzi na k ódk w sprawie kompromisu z FDA, kiedy si o nim dowie? – Tak. Jestem pewna, e nie b dzie z ni problemów. Madeline Naylor pokiwa a w zamy leniu g ow . Wcale nie by a taka pewna. – Odizolowa j , jak si umawia my? – Tak. Jej dwoje najbli szych wspó pracowników wys am w teren – do Afryki, a wszystkie istotne pliki przenios am do innego katalogu w Titanii. – Co z wydrukami? – Mo e ma jakie w Stanfordzie. Ludzie Jacksona pewnie ju je usun li. William Jackson by zast pc dyrektora FBI. Podlega bezpo rednio Naylor. Ten pot ny Murzyn, o wysoko osadzonych ko ciach policzkowych, przeszywaj cym spojrzeniu i charakterystycznym nosowym g osie, mia do swojej dyspozycji zespó czterech agentów specjalnych, których zadaniem by o pomaga jej w za atwianiu delikatnych spraw i informowa z wyprzedzeniem o wszystkim, co si dzia o w biurze. Takie prawo nad prawem. – Madeline – zaoponowa a Alice – czy to naprawd konieczne? Kathy jest w porz dku. Wspó praca le y w jej interesie. – Mo e i tak – odrzek a niech tnie Naylor. Rozumia a lojalno Alice. Wszak to praca naukowa Kathy Kerr zainspirowa a dziewi lat temu jej przyjació , pozwalaj c upora si z za amaniem nerwowym po tym, jak porwano jej córk , Libby, a m porzuci j , by „rozpocz nowe ycie” u boku m odziutkiej sekretareczki. – Tak czy siak, zobaczymy si z Kathy przed spotkaniem z Pamel – podj a. – Przekonamy si , na ile ch tna jest do wspó pracy. Nie mo emy sobie teraz pozwoli na votum separatum. Alice skin a milcz co g ow , nerwowo bawi c si zawieszonym na szyi medalionem o niezwyk ym kszta cie. Oprawna w platyn szklana za wielko ci kciuka zawiera a poruszaj cy si przy dotkni ciu p yn. Naylor na powrót skupi a sw uwag na wi niu. Stra nicy z kamiennymi twarzami wykonywali rutynowe przygotowania. Alice Prince odwróci a wzrok, nie mog c znie makabrycznego widowiska.
Naylor nie mia a takich oporów. Wiedzia a wszystko o Karlu Axelmanie. Zapozna a si z jego aktami. Nie mia adnej rodziny. Dlatego w nie, wraz z pi cioma innymi skazanymi na mier , zosta wybrany do pierwszych prób klinicznych Spirali Zbrodni. Wi kszo ofiar Axelmana mia a oko o szesnastu lat – niewiele wi cej ni córka Alice w momencie znikni cia przed dziesi cioma laty. Naylor by a matk chrzestn Libby. Kiedy FBI – jej FBI – nie potrafi o odnale porywacza, potraktowa a to jako osobist zniewag . Przez jaki czas dzi a, e mo e to Axelman, jednak brak rzeczy osobistych Libby mi dzy trofeami mordercy wiadczy na niekorzy tej hipotezy. Je li ktokolwiek zas ugiwa na mier , by to z pewno ci Karl Axelman. Naylor nie mia a co do tego cienia w tpliwo ci. Jednak m czy ni jego pokroju zas ugiwali na co wi cej ni wymierzenie sprawiedliwo ci. Zas yli sobie na kar . Zemst . Kiedy wi c zamkni to drzwi do komory gazowej, a stra nik dwukrotnie skin g ow , daj c sygna do wypuszczenia zabójczego gazu, poczu a si oszukana. W przeciwie stwie do swych ofiar czyzna, na którego spogl da a, nie czu strachu ani bólu. Karl Axelman by ju martwy. Zmar jedena cie godzin wcze niej. Naylor mog a czu si usatysfakcjonowana tym, w jaki sposób odebra sobie ycie. Zesz ej nocy wepchn sobie do ust prze cierad o, by nie us yszano j ków bólu. Lekarz wi zienny ocenia , e mimo potwornych ran, jakie sobie zada , wykrwawienie si na mier zaj o Axelmanowi co najmniej trzy godziny. Nie by o tu mowy o adnym b dzie, wbrew temu, co s dzi Tarrant. Czas zgonu i sposób, w jaki umar Axelman, dok adnie odpowiada y ich planom. Martwi o j tylko to, i wczoraj przes uchiwa Axelmana do wiadczony agent FBI. Poprosi a swego zast pc , McClouda, by informowa j na bie co o ewentualnych rewelacjach Axelmana, jednak nie s dzi a, by tym razem móg wyjawi cokolwiek interesuj cego. Patrz c, jak gaz wype nia komor , dyrektor Naylor owa a, i nie mog a by wiadkiem agonii Axelmana. To, czego dowiedzia y si dzi ki jego mierci i to, co planowa y, nieco poprawia o jej humor. Karl Axelman umkn karz cej r ce sprawiedliwo ci. I teraz tylko Bóg mo e ukara zmar ego. inni, pocieszy a si w my lach. Wielu innych.
8 Ch odnia, Viro-Vector Solutions, Palo Alto Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 9.11 Gdyby Titania mog a co czu , niew tpliwie mia aby satysfakcj po uaktualnieniu statusu obu projektów: Sumienia i Spirali Zbrodni. Titani przechowywano w Ch odni, sterylnym pomieszczeniu w sercu kopu y ViroVectora w Palo Alto. Umieszczony w czterometrowym sze cianie ze stali i szk a komputer by ch odzony p aszczem powietrznym. Przewody wentylacyjne, wt aczaj ce sterylne powietrze o temperaturze o miu stopni Celsjusza, emitowa y rytmiczny d wi k, sprawiaj cy wra enie, jakby Titania oddycha a. Ka dy wchodz cy do tej strefy in ynier z obs ugi musia przej przez strumie antystatycznego powietrza, by usun z siebie kurz, a nast pnie na siebie bia y kombinezon, pokrowce na buty, siatk na w osy i mask . Superkomputer by owocem ery genetyki, kiedy to potrzeba sekwencjonowania ludzkiego genomu sk oni a programistów i twórców sprz tu do wzmo enia wysi ków. Prze om nast pi zaledwie kilka miesi cy przed ko cem tysi clecia, kiedy korporacja Genius z Cambridge w stanie Massachusetts wynalaz a genoskop. W tym prze omowym sekwenserze genów zrezygnowano z elektronicznych bramek w procesorze, zast puj c je bia kow bakteriorodopsyn wra liw na wiat o. Zaowocowa o to tysi ckrotnym zwi kszeniem pr dko ci obliczeniowej, podczas gdy wcze niej sukcesem by o coroczne jej podwojenie. Titania by a jednym z najpot niejszych biosuperkomputerów z nowej generacji „ ywych” maszyn. Titania kontrolowa a mnóstwo projektów w obr bie Viro-Vectora. Jej programy obejmowa y przygotowywanie list p ac, kontrol stanów magazynowych, konserwacj i ochron budynków, zamówienia surowców, planowanie produkcji i dystrybucji. Kontrolowa a te przep yw danych mi dzy dziesi cioma firmowymi genoskopami. W swojej bazie danych mia a zapisy kodu DNA wszystkich pracowników i wspó pracowników ViroVectora oraz sekwencje genów wszystkich znanych wirusów i genetycznie stworzonych wirionów, które powsta y lub nad którymi pracowano w firmie. Zarówno Sumieniem, jak i Spiral Zbrodni zarz dza program zawarty w pakiecie aplikacji do zarz dzania projektami. Aplikacje te kontrolowa y terminarze i raporty dotycz ce wszystkich projektów prowadzonych przez firm . By y one automatycznie uaktualniane propozycjami sk adanymi mened erom, które zrodzi y si podczas nieustannych podró y Titanii po infostradzie. Cho Titania fizycznie znajdowa a si w Viro-Vectorze, by a wszechobecna w cyberprzestrzeni. U ywa a wielu mechanizmów wyszukiwania i, je li zachodzi a taka potrzeba, wykrada a istotne dane. Jej misj by o wyszukiwanie jak najwi kszej liczby danych i przekszta canie ich w u yteczne informacje. Dzi ki swojej wszechobecno ci maksymalnie zwi ksza a powodzenie ka dego z projektów, czy to przez wypuszczenie nowego produktu, uporanie si z organami ustawodawczymi, czy to przez
dobór nowego menu w firmowym bufecie. Aktualnie niewielka cz jej ogromnej sieci neuronowej koncentrowa a si na programie Spirala Zbrodni, najbardziej z onym i najlepiej zabezpieczonym systemie, jaki mia a pod kontrol . W pierwszej kolejno ci Titania wy wietli a dane pokrewnego projektu Sumienie, cho projekt by niemal uko czony. Dla Titanii Sumienie zawsze mia o dwa cele. Jednym z nich by o przygotowanie si poprzez tworzenie wirionów do nieporównywalnie bardziej onego projektu Spirala Zbrodni. Drugi cel to pomoc Pameli Weiss w wygraniu wyborów prezydenckich, co by o nie mniej istotne dla Spirali Zbrodni. Cofaj c si wstecz, Titania odnotowa a kluczowe daty projektu Sumienie. PROJEKT SUMIENIE: ZARZ DZANIE PODSUMOWANIE 30/10/2008, godz. 09.00 V I Próby skuteczno ci na przest pcach (niezatwierdzone przez FDA) V 9 Zako czenie optymalizacji wirionu V 9 Rozpocz cie prób na ludziach przez FDA V 9 Zatwierdzenie przez FDA Deklaracja Zapobiegania Przest pczo ci Wybór Pameli Weiss na prezydenta
10/02/200l do dzisiaj 10/12/2004 06/0l/2005 29/10/2008 31/10/2008 04/11/2008
Titania nie mog a zrobi ju nic wi cej. Opó niony termin zatwierdzenia przez FDA wersji 9 nie by idealny, lecz w obliczu zbli aj cego si pi tkowego o wiadczenia i wyborów w przysz y wtorek projekt Sumienie niemal e spe ni swoje zadanie. Nie mog a ju bardziej przyczyni si do zmiany wyniku wyborów, prócz zarejestrowania go po ich zako czeniu. Titania przesz a zatem do Spirali Zbrodni. PROJEKT SPIRALA ZBRODNI: ZARZ DZANIE PODSUMOWANIE 30/10/2008, godz. 09.00 Faza pierwsza: testy telomerowe Rozpocz cie testów na pacjentach w San Quentin Likwidacja ostatniego pacjenta SQ6 Rozpocz cie testów na pacjencie w Cartamenie Potwierdzenie dojrza ci p ciowej pacjenta C78
02/09/2008 29/10/2008 11/02/2005 30/10/2008
Faza druga: próby kontrolowane Wysy ka Biotarczy, partia W233456H Elektroniczne potwierdzenie aktywacji Biotarczy
10/10/2008 23/10/2008
Testy telomerowe fazy pierwszej zako czy y si pe nym sukcesem wraz z samobójstwem szóstego i ostatniego pacjenta z San Quentin nieca e dwadzie cia cztery godziny temu i potwierdzeniem, e incydent w Cartamenie by fa szywym alarmem. Jednak e pog biaj cy si kryzys w Iraku wymusi przyspieszenie kontrolowanych testów fazy drugiej, zanim bez ryzyka b dzie mo na przej do fazy trzeciej. Titania przeszukiwa a Internet, ledz c rozwój wypadków w Iraku. Jedna z definicji inteligencji mówi, e jest to umiej tno dostrzegania prawid owo ci w pozornie przypadkowych danych. Je li tak, to Titania by a geniuszem. Loguj c si do baz danych w bagdadzkich szpitalach i do irackich systemów wojskowych, sk adaj c równocze nie na pierwszy rzut oka niezwi zane ze sob wycinki prasowe z Reutersa, CNN, BBC i innych agencji prasowych, Titania nieustannie poszukiwa a jakiego wzoru, prawid owo ci. Jednak by o na to zbyt wcze nie. Raporty, których szuka a, wyp yn dopiero za kilka dni. Mimo wszystko obecna faza druga by a rozpocz ta i przebiega a zgodnie z planem. Dopiero teraz Titania przyjrza a si fazie trzeciej, najbardziej z onemu etapowi, którego rozwój przewidzie by o znacznie trudniej. Poniewa faza trzecia jeszcze si nie rozpocz a, a faza druga by a w trakcie, komputer móg tylko potwierdzi harmonogramy dostaw do Heathrow systemów oczyszczania powietrza opartych na modyfikowanych bakteriofagach. Po potwierdzeniu dostaw na miejsce, komputer pozostawi bez zmian prognozy zamówie i ostatecznie od zako czenie projektu Spirala Zbrodni na jakie trzy lata. Oczywi cie, je li w tym czasie nic si nie zmieni. Gdy Titania skompilowa a raporty projektów Sumienie i Spirala Zbrodni dla dwójki ludzi ze z otym poziomem dost pu, przewody wentylacyjne biokomputera przez krótk chwil jakby g niej dmuchn y powietrzem. Zabrzmia o to niczym westchnienie ulgi.
9 Zak ad penitencjarny San Quentin Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 9.25 Jad c do San Quentin po raz drugi w ci gu dwóch dni. Luke Decker nie przestawa my le o li cie od Axelmana. Tego ranka obudzi si pó no w swej starej sypialni w domu Matty’ego. Od razu otworzy szeroko oczy, jak wtedy, gdy by jeszcze dzieckiem, patrz c na promienie s oneczne, si gaj ce spod zas on, przez wypolerowan pod og , ku jego ku. Przez moment poczu si znów jak dziecko. Dopiero kiedy obróci si na drugi bok, t py ból g owy przypomnia mu, e jest niezbyt m drym doros ym, który wypi o butelk budweisera za du o, siedz c zesz ej nocy z Hankiem Butcherem. Butcher, wzi ty dziennikarz, pisa g ównie dla magazynów typu „Vanity Fair”. W naturalny sposób wyczuwa aktualne trendy. Wyrobi sobie mark krótkimi, a celnymi komentarzami aktualnych wydarze . By te wietnym kompanem. Zna wszystkie plotki i ploteczki, które w aden sposób nie dotyczy y kwestii zwi zanych z yciem Deckera. Uda o mu si przegna my li o Axelmanie z umys u przyjaciela. Có jednak z tego, skoro przy niadaniu Matty poda Deckerowi zapiecz towan kopert , któr dor czy adwokat Axelmana. W tpliwo ci powróci y ze zdwojon si . Decker odczyta cznie spisane wyznanie mordercy. Na jego twarzy malowa a si rosn ca groza. Nie usz o to uwagi Matty’ego. Jednak gdy dziadek spyta , co si sta o, Decker zby go milczeniem. To, co Axelman napisa o matce i ojcu Deckera, by o tak niedorzeczne, tak straszne, e nie powa by si powiedzie o tym Matty’emu... a co dopiero spyta go o to. Chyba e nie mia by innego wyj cia. W li cie szczegó owo wyja niono, czemu Axelman nie móg wczoraj rozmawia z Deckerem i dlaczego uwa si za jego ojca. Znajdowa o si tutaj tak e to, czego Axelman nie chcia ujawni podczas spotkania – informacje o miejscu ukrycia cia dwunastu uprowadzonych dziewcz t. Spraw komplikowa dodatkowo fakt, i Axelman przyznawa si równie do zamordowania trzynastej osoby. Twierdzi jednocze nie, e rodzice ostatniej dziewczyny, sami o tym nie wiedz c, znaj dok adn lokalizacj wszystkich cia . I w nie te ostatnie odkrycia oznacza y, e Decker nie móg po prostu zignorowa tego obrzydliwego listu, wyrzuci w choler . Obowi zek zawodowy nakazywa mu sprawdzi informacje i podzieli si nimi z FBI. Ale jeszcze nie teraz, dopóki wygl da o to na kiepski dowcip Axelmana. Nie ma po co tego nag nia . Najpierw przekona si , o co w tym wszystkim chodzi. Z pocz tku chcia uda si do biura terenowego FBI w San Francisco i skorzysta z komputera, by sprawdzi dane trzynastej ofiary. Potem jednak przypomnia sobie, e cho Rosenblum wniós kolejn apelacj , egzekucj Axelmana zaplanowano na dzi . Trzeba by o si spieszy . Skierowa si do San Quentin.
Mru c oczy w jasnym s cu, zajecha na parking dla odwiedzaj cych wi niów. Kiedy zgasi silnik, zawibrowa a jego komórka. Dzwoni zast pca dyrektora. – Luke? Tu Bill McCloud. S ysza em, e nie le ci wczoraj posz o z Ticem. – Ju nikogo wi cej nie zabije, je li o to ci chodzi. – I to mi starczy. Decker lubi wicedyrektora Billa McClouda. Wyluzowany Teksa czyk stanowi kontrast z zimnym absolutyzmem Naylor. McCloud sam niegdy pracowa w wydziale behawioralnym. Prowadzi usiln kampani na rzecz utrzymania jego bud etu i pozycji w strukturach Biura. Nie móg sobie pozwoli na utrat Deckera. Dlatego w nie nie chcia podpisa jego rezygnacji. – A jak uda o si spotkanie z Axelmanem? Przyboczny Jackson poinformowa o tym dyrektor Naylor. Z jakiego powodu interesuje j , co te takiego odkry . – McCloud zawsze nazywa zast pc dyrektora Williama Jacksona „przybocznym”. Nic dziwnego. Z tego, co Decker wiedzia , Jackson nie pe ni w FBI adnej innej funkcji poza szpiegowaniem dla dyrektor Naylor i odwalaniem za ni brudnej roboty. W Biurze wszyscy go nienawidzili i wszyscy si go bali. – Mo e jednak docenia twój s awny talent do psychoanalizy. Decker nie wiedzia , co powiedzie . List ci mu w kieszeni marynarki. – Zak adam, e nic ci si nie uda o z niego wydoby ? – zagadn McCloud, nim Decker mia szans si odezwa . Pytanie by o retoryczne, McCloud nie oczekiwa adnej odpowiedzi. No i wietnie. – Nie przejmuj si , Luke. Go by zimny jak lód. Jeden z najgorszych. Nie wiedzia nawet, co to skrucha. – Mówisz o nim w czasie przesz ym, Bill. My la em, e z apelacj . – Odrzucon przez pani gubernator. Stracono go kilka godzin temu. A w ciwie, co teraz porabiasz? Decker odetchn g boko i opad na siedzenie. Skoro Axelman ju nie , istnia tylko jeden sposób, by sprawdzi wiarygodno jego opowie ci. Poza tym czu nieodpart potrzeb ponownego ujrzenia zabójcy. – S uchaj, Bill – rzek – musz sprawdzi par rzeczy. Nie b dzie mnie przez jaki czas. McCloud westchn . – Nie zamierzasz chyba wróci do Berkeley, co? – zapyta podejrzliwie. – Biuro ci potrzebuje, ch opcze. Nie wa si o tym zapomnie . Decker nie mia teraz zamiaru porusza tego tematu. – B si kontaktowa przez tutejsze biuro terenowe – powiedzia i si roz czy . Zadzwoni do Quantico, by poinformowa swój zespó , e nie b dzie go przez kilka dni. Schowa telefon, wysiad z wozu i ruszy ku bramie wi zienia, w my lach porz dkuj c nieliczne znane mu fakty. Axelman by klasycznym przyk adem socjopaty – opanowanego, skupionego na sobie, pró nego. Nie by zdolny do okazania wspó czucia swym ofiarom, nie owa swych czynów. Zamordowa dwana cie dziewcz t. Sprawia o mu przyjemno utrzymywanie w tajemnicy miejsca ukrycia ich cia . Ka dy test psychologiczny wykazywa , i Axelman nie boi si mierci ani adnej innej kary.
Jednak wczoraj cz owiek ten wygl da jak wrak. Zachowywa si jak kto ca kiem inny. Histeryzowa . Przepe nia y go wstyd i poczucie winy. Zesz ej nocy dostarczy za po rednictwem swego adwokata zapiecz towany list, w którym wyja nia Deckerowi ze szczegó ami, dlaczego zdecydowa si mu wszystko wyzna . Potem nast powa a spowied . Nie do , e przyzna si , gdzie pogrzeba dwana cie cia , to jeszcze poinformowa o istnieniu trzynastego. Teraz cz owiek ów nie , a odpowiedzi na wszelkie pytania zabra ze sob do grobu. Decker zmierza do okienka wartowni przy bramie g ównej. Czu si rozdarty. Próbowa zrozumie , jak facet niezdolny do odczuwania skruchy móg naraz wyzna wszystko pod ci arem przyt aczaj cego go poczucia winy. Jednak jeszcze bardziej zastanawia o go, dlaczego Axelman upiera si , e jest jego ojcem. Decker musia teraz dowie , e to nieprawda. Przy bramie znów spotka Clarence’a Pitta. Stra nik sprawia wra enie znudzonego. – Hej, Decker, co tu znów robisz? Widz , e przenosicie tu central FBI. Dzi odwiedzi a nas wasza szefowa. – By a tu dyrektor Naylor? Po co? – Poj cia nie mam. Chyba chcia a sobie popatrze , jak ten Axelman wybiera si na spotkanie ze Stwórc . Decker zmarszczy brwi, ale przemilcza . Przygl danie si egzekucjom seryjnych morderców nie le o w zwyczaju dyrektor FBI. – W nie po to tu jestem, Clarence. Musz zobaczy zw oki Axelmana. Pitt zerkn na ekran komputerowy po prawej i si skrzywi . – Nie pozwalaj go rusza . Masz zezwolenie? – Daj spokój, Clarence, nie zmuszaj mnie do papierkowej roboty. Chc tylko zerkn na zw oki. Przecie wczoraj widzia em go ywego. Co za ró nica, je li dzi popatrz sobie na trupa? Pi minut. To wszystko, o co prosz . Pitt pod sa si jeszcze przez chwil , a potem wyci gn z szuflady biurka formularz, który wr czy Deckerowi. – Podpisz tutaj. W razie czego, to tobie skopi dup . Pitt przekaza posterunek innemu stra nikowi i poprowadzi Deckera przez ca e wi zienie, a do budynku szpitala. Schodz c cztery pi tra schodami w dó , a potem id c wyk adanym bia ymi kafelkami korytarzem do kostnicy, Decker s ysza odleg e krzyki pacjentów, stukot obcasów po kaflach pod ogi i szelest nakrochmalonego munduru Pitta. Min li ukowato sklepione przej cie. Stra nik wskaza dwuskrzyd owe drzwi wahad owe. – To tutaj – oznajmi , otwieraj c je na o cie . W Deckera uderzy a fala cuchn cego chemikaliami zimnego powietrza. Du y bia y pokój. Kafelki na pod odze i do dwóch trzecich wysoko ci cian. Na rodku dwa sto y sekcyjne ze stali nierdzewnej. Z boku pusty wózek na zw oki. W przeciwleg cian wmontowano trzy zlewy. Cz ciany po lewej zajmowa y stalowe szuflady. Chuderlawy facet w poplamionym kitlu sta obok, zmywaj c pod og mopem. Pitt podszed i przedstawi mu Deckera. – Steve, ten pan to agent specjalny Decker. Z FBI. Chce zobaczy trupa Axelmana. –
Oznajmi Deckerowi, e wróci za pi minut, i wyszed . Nonszalancko, niczym sprzedawca w supermarkecie w dziale mro onek, Steve pocz apa do rz du szuflad na zw oki i otworzy numer 7. Wysuni ta szuflada pe ni a funkcj sto u sekcyjnego. Zw oki le y na plecach, niedbale okryte p ótnem. Steve uniós etykietk przyczepion obok g owy trupa i odczyta z niej znudzonym tonem: – Poddany egzekucji w czwartek, trzydziestego pa dziernika, o siódmej dwadzie cia trzy. Przyczyna mierci: uduszenie gazem. – Steve zerkn na zegarek. – W nie sprz tam. Co jeszcze chce pan wiedzie ? Decker nie przestawa wpatrywa si w zarys okrytego ca unem trupa. – Nic wi cej. – Dobra, to zostawiam pana z tym kolesiem. Niech si pan po pieszy. Wkrótce go skremuj . Kiedy tylko ucich y kroki Steve’a, Decker zabra si do pracy, usi uj c zachowa profesjonalny dystans. Wzi g boki oddech i ods oni twarz zmar ego. Luke widzia ju w yciu wiele trupów. Rzadko jednak by y tak blade. Twarz m czyzny nabra a niebieskawego odcienia sple nia ego sera. Luke przyjrza si bli ej obliczu Axelmana. Im bardziej si przypatrywa , tym bardziej dostrzega podobie stwo do siebie. Wydatne ko ci policzkowe, szerokie czo o... Uniós powiek Axelmana. Zamglona t czówka by a zielona, jak jego w asna. Zsun ca un jeszcze bardziej. Uj d trupa, by porówna powykr cane, zimne palce z w asnymi. Ale pewno móg uzyska tylko w jeden sposób. Ostro nie wyrwa trzy w osy z g owy umar ego, pilnuj c przy tym, by nie uszkodzi mieszków. Kiedy tak patrzy na go e placki na g owie, nie móg si nadziwi , jak cz owiek w tak krótkim czasie mo e straci tyle w osów. Umie ci zdobycz w plastikowej torebce na dowody rzeczowe i znów przyjrza si twarzy Axelmana. Tym razem zwróci szczególn uwag na nienaturalnie blad , poznaczon tr dzikiem skór . Jej biel przypomina a mu ogl dane przeze ofiary, które wykrwawi y si na mier . Chcia to ju mie za sob . Zdar z cia a ca un. Z grymasem niedowierzania i obrzydzenia przyjrza si z bliska poszarpanej ranie pod szarym penisem, le cym bezw adnie na lewym udzie m czyzny. Brakowa o moszny. Odci to j jakim t pym narz dziem. Wygl d rany wskazywa , e sta o si to za ycia. By a jednak wci wie a. Na w osach po wewn trznej stronie uda Axelmana zakrzep y kropelki krwi. Decker przyjrza si jeszcze dok adniej, studiuj c charakter siniaków, ran ci tych i k t, pod jakim zosta y zadane. Nieraz zdarza o si , e wi nia kastrowali dysz cy dz zemsty kumple. Ale jak mogli go dorwa w celi mierci? Wydawa o si to ca kiem nieprawdopodobne. Decker nie wierzy te , by mogli zrobi to stra nicy. Spróbowa odtworzy k t, pod jakim zadano rany. I naraz sp yn o na mro ce krew w ach ol nienie. Karl Axelman sam sobie zgotowa ten los. Nie do poj cia. To nie by y ju jakie sztuczki. Czemu seryjny zabójca, znany z braku wspó czucia, sam si wykastrowa ? Co mog o go sk oni do tak drastycznego czynu?
Decker pos ysza zbli aj ce si kroki. Zdusi w sobie uczucie odrazy i zebra jeszcze dwa atki zakrzep ej krwi z wewn trznej strony uda Axelmana. W osy wystarcz do testu na ojcostwo, jednak krew powie mu jeszcze wi cej. Wzdrygn si mimowolnie, gdy palce dotkn y woskowatego cia a zimnego trupa. Po piesznie schowa skrzepy do tej samej torebki, co w osy i ca ukry w kieszeni. Kiedy powróci Steve, Decker zagadn go o ran . Pracownik kostnicy wzruszy bezmy lnie ramionami, naci gaj c p ótno na twarz Axelmana. – Tak go tu przywie li. Zdziwi by si pan, co przytrafia si tym go ciom, zanim trafiaj do komory. Ja tylko si nimi zajmuj , jak jest ju po wszystkim. – A jak cz sto trafiaj tu z odci tymi jajami? – Jak dla mnie, to za rzadko – odpar Steve, przygl daj c si podejrzliwie Deckerowi. Decker zna to spojrzenie. Widzia ten wyraz na twarzach niezliczonych wiadków. Znaczy o to: „Nie mam nic wspólnego z ca ym tym gównem i nie chc mie . Daruj sobie te g upie pytania”. Steve u miechn si krzywo, daj c do zrozumienia Deckerowi, eby si odpieprzy . – Zaraz zjawi si naczelnik, eby by obecny przy kremacji... a mo e i przy sekcji zw ok. Niech si pan go spyta, co si sta o z jajami. – W porz dku – odrzek z u miechem Decker. Nie zamierza t umaczy si przed naczelnikiem, po co tu przyszed . Zreszt mia to, czego szuka . – Dzi ki za pomoc – doda . – Ju si napatrzy em. Nerwowo rozgl daj c si na boki, Pitt odprowadzi go do bramy. Decker niespiesznie podszed do wypo yczonego samochodu, próbuj c zebra my li. Dzia o si tu co dziwnego. Ale co? Tymczasem postanowi skupi si na tym, co najbardziej si liczy o: sprawdzeniu prawdziwo ci listownych wyzna Axelmana. Zw aszcza przyznania si mordercy do tego, e by jego ojcem, oraz rewelacji dotycz cych miejsca ukrycia cia – w tym trzynastej ofiary. Decker obejrza sobie pod wiat em plastikowy woreczek z p atkami zakrzep ej krwi i trzema w osami. Nast pnie z kieszeni marynarki wydoby kolejn torebk na dowody rzeczowe i wyrwa dwa w osy z w asnej g owy, znów uwa aj c, by ich nie uszkodzi . Umie ci je w pustej torebce. Ka z torebek w do innej kieszeni. Co teraz? Musia zapewni sobie dyskrecj podczas testów. Nie móg do tego miesza nikogo z Biura. Pozostawa a mu tylko jedna mo liwo . Kto godny zaufania i mieszkaj cy w pobli u. Jednak my l o zaanga owaniu w spraw w nie jej sprawi a, e a si wzdrygn . Si gn po portfel. Szybko odnalaz potrzebn wizytówk . Sprawdzi adres i wsiad do samochodu. Nie mia wyboru. Musia poprosi j o pomoc. Ale wcale to mu nie poprawi o samopoczucia. Wiedzia bowiem, e Kathy Kerr uzna ten nag y przejaw zaufania, jakim obdarza jej genetyczne sztuczki, za swe moralne zwyci stwo. Obóz Al Tad i, Bagdad, Irak Tego samego dnia, godz. 16.17 Przebywaj cy w bagdadzkich barakach Korpusu Pó nocnego Gwardii Republika skiej
doktor Udaj Aziz mia powody do zmartwie . Im bardziej przygl da si trupowi le cemu na koszarowej pryczy, tym bardziej nie móg uwolni si od ponurych my li. By o niedobrze. Bardzo niedobrze. Pog adzi sumiaste w sy i otaksowa wzrokiem stoj cego przed nim pu kownika Alego Saadiego. Oficer – silny, barczysty i brzuchaty m czyzna, z krzaczastymi brwiami – widrowa wzrokiem trupa. Przez chwil Azizowi zdawa o si , e kopnie martwego nierza. – To czwarty w ci gu dwóch dni – powiedzia Aziz, przegl daj c dokumentacj medyczn szeregowego D afara Hammadiego. Próbowa znale racjonaln przyczyn tego, e ciesz cy si doskona ym zdrowiem dwudziestoczterolatek mia nagle wylew krwi do mózgu. – I to je li nie liczy samobójstw i egzekucji Chatiba. – Nic z tego nie rozumiem – stwierdzi pu kownik. – Na nic si nie uskar adnemu ze swych zwierzchników. – Mo e mia zbyt du o pracy? – Ci ko harowa , eby go przeniesiono na po udnie, ale przecie nie ci ej ni inni. Doktor Aziz podrapa si w g ow . Znów przyjrza si trupowi. Je li nie liczy tr dziku i utraty w osów, nie by o si do czego przyczepi . Po pierwszych niewyja nionych zgonach dwa dni temu zleci przeprowadzenie sekcji zw ok. Wi kszo ofiar zmar a z powodu wylewu krwi do mózgu lub pope ni a samobójstwo. Wszystkie by y w doskona ej kondycji fizycznej, a w przesz ci nie mia y adnych problemów natury psychicznej. Jednak wyniki bada ich krwi ujawnia y podobne odchylenia od normy. Wszystkie one wskazywa y na jedno mo liwe wyja nienie – zw aszcza je li wzi pod uwag utrat w osów i tr dzik – jednak, by mie pewno , musia wykona dalsze testy. – Musimy si dowiedzie , co si dzieje – mrukn . – Racja – przytakn pu kownik. – I to jak najszybciej. Ludzie zaczynaj ju o tym gada . Je li dojdzie to do uszu g ównodowodz cego tu przed planowan ofensyw , za da wyja nie . – Rozumiem. – Aziz znów pog adzi w sy. Nie odpowiada za samobójstwa i egzekucje, ale czemu musia o si to zdarzy akurat teraz? Jako starszy lekarz wojskowy ca kiem dobrze. Wojsku, a zw aszcza Gwardii Republika skiej, nie brakowa o niczego. Je li nie liczy zwyk ego ryzyka, jakie niesie ze sob wojna, stan zdrowia jego ludzi nie przysparza mu k opotów. Jednak w ci gu ostatnich kilku miesi cy Aziz sp dza d ugie godziny nad papierkow robot , organizuj c szpitale polowe i szczepienia setek tysi cy nierzy z my o planowanej ofensywie kuwejckiej. A teraz, jakby nie do by o dotychczasowych problemów, pojawi o si jeszcze to... – Jest pan pewien – podj po chwili lekarz – e ci ludzie nie brali adnych niedozwolonych rodków? – Ja im z pewno ci niczego nie przepisywa em – warkn z chmurn min pu kownik. – A w ogóle to o jakich rodkach mowa? Aziz przyjrza mu si bacznie, próbuj c wywnioskowa , czy mówi prawd . Nie by by to pierwszy przypadek testowania przez oficerów narkotyków na swoich nierzach z my o poprawie skuteczno ci bojowej. Nic dziwnego, zw aszcza w obliczu zbli aj cej si ofensywy.
Aziz wzruszy ramionami, nie spuszczaj c jednak wzroku z pu kownika. – Mówi o sterydach anabolicznych. Za ywaj je niektórzy sportowcy, eby osi ga lepsze wyniki. Pu kownik pokr ci z niedowierzaniem g ow . – My li pan, e ci nierze przyjmowali sterydy? I dlatego umarli? – Jeszcze nie wiem – odpar Aziz, zamykaj c wytrzeszczone, nabieg e krwi oczy zmar ego. – Ale wkrótce si dowiem.
10 Uniwersytet Stanforda, Kalifornia Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 12.53 Kathy Kerr dwukrotnie sprawdzi a swoj propozycj . Nie chcia a adnych niespodzianek w ostatniej chwili. Ca y poranek przygotowywa a si do spotkania z Madeline Naylor i Alice Prince. Spaceruj c po swym biurze w laboratorium na Uniwersytecie Stanforda, po raz kolejny czyta a przytoczone przez siebie argumenty za kontynuowaniem projektu Sumienie. Jakkolwiek na to spojrze , ka dy by sensowny. Bud et odzwierciedla ich potrzeby; wyznaczone ramy czasowe zapowiada y wiele pracy, by y jednak realistyczne. Spojrza a na dokument z tysi cem nazwisk wi niów, których wybra a z bazy DNA nale cej do FBI. Zapisuj c ka de z nazwisk, stara a si zapami ta ich kartoteki. Próbowa a przewidzie powody, dla których Madeline Naylor mog aby sprzeciwi si ich udzia owi w projekcie. Musi zapyta o wyst pienie Pameli Weiss z poprzedniego wieczora. Chcia a te wiedzie , czy doktor Prince lub dyrektor Naylor wiedz co na temat jej planów dotycz cych wykorzystania biologii i genetyki w terapii przest pczo ci. Siedz c za biurkiem, Kathy obserwowa a, jak dwaj technicy laboratoryjni czyszcz inkubatory i wk adaj zabrudzone szalki Petriego i naczynia do autoklawu. Nikogo prócz nich nie by o w laboratorium. Zast pcy Franka i Karen mieli pojawi si w przysz ym tygodniu; nie sprawia o to jednak szczególnego k opotu, gdy przed rozpocz ciem kolejnego etapu w laboratorium nie by o zbyt wiele do roboty. Nagle kto gwa townie otworzy drzwi do laboratorium. Kathy si wzdrygn a. Przez chwil s dzi a, e to dyrektor FBI i doktor Alice Prince przyby y przed czasem na umówione spotkanie. Dzi ki Bogu by a przygotowana. Nie by a to jednak ani Madeline Naylor, ani Alice Prince. Tego go cia si nie spodziewa a. Wysoki m czyzna o blond w osach wszed niepewnym krokiem do laboratorium. Kathy zobaczy a, jak rozmawia z jednym z techników, a ten wskazuje jej biuro. Mog a tylko sta i patrze przez rolety, jak Luke Decker zbli a si do jej drzwi i w nie puka. – Wejd – powiedzia a. owa a, e tego dnia nie za a do pracy szkie kontaktowych, tylko stare okulary. Luke wydawa si zdenerwowany. U miecha si , lecz usta mia zaci ni te, a w jego wzroku czai a si nieufno . – Cze , Kathy – przywita si . – Mam nadziej , e nie masz nic przeciw tej niezapowiedzianej wizycie? – Oczywi cie, e nie – odpar a z u miechem. – Imponuj ce urz dzenia – rzuci , wskazuj c na sprz t laboratoryjny. – Dzi kuj – odpar a, odk adaj c dokumenty dotycz ce nadchodz cego spotkania. – Co
ci sprowadza w te strony? Spowa nia . Podszed do drzwi, by je zamkn . – Szczerze mówi c, potrzebuj przys ugi... i dyskrecji. Masz chwilk ? – Jasne. Za pó godziny pojawi si tu dyrektor Naylor, ale do tej pory mam czas. Na wzmiank o dyrektor FBI Luke zmarszczy brwi – Co powa nego? – Mamy zgod FDA na kontynuowane du ego projektu, nad którym w nie pracujemy. Dyrektor chce przedyskutowa kolejne etapy. – To wspaniale – odpar . – Gratulacje. – Jednak na jego twarzy ci gle zna by o napi cie. – Czy co si sta o? – spyta a Kathy. – Powiedzmy, e nie chc , by to, o czym powiem, rozesz o si po ca ym FBI. Jeszcze nie teraz. Kathy kiwn a g ow . Coraz bardziej zaciekawiona przygl da a si Deckerowi. – Nie martw si , nic nikomu nie powiem. No wi c o co chodzi? Decker zamilk . Wydawa o si , e zastanawia si , ile mo e jej powiedzie . Si gn wszy do kieszeni marynarki, wyci gn niewielk plastikow torebk . Potem z bocznej kieszeni wydoby kolejn . – A wi c... Chcia bym porówna DNA z w osów z tej torebki z tym, co jest w drugiej. – Porówna ? Otworzy jedn z torebek, ukazuj c trzy siwe w osy i dwa skrzepy krwi. – Chcia bym wiedzie , czy istnieje mi dzy nimi jaki zwi zek. Zmru a oczy. – Zwi zek? Czy pochodz z tej samej rodziny, tak? Brat i siostra, ojciec i córka, co w tym stylu? – W nie o to mi chodzi. Kathy wzi a torebk i przyjrza a si uwa nie w osom i skrzepom ciemnej krwi. Po a delikatnie na biurku. Si gn a po drug torebk . Spojrza a na umieszczone w niej blond osy. – Mam nadziej , e powiesz mi, o co w tym chodzi? – Wola bym nie mówi . Po minie Deckera pozna a, e niech tnie prosi j o pomoc. W ten sposób przyznawa jej racj , e zrozumiawszy geny, zrozumie si wszystko. Przez u amek sekundy poczu a ch zwrócenia mu uwagi, e ucieka si do pomocy technologii, z której kiedy otwarcie szydzi . Patrz c na niego, zrozumia a, jak wielkie to mia o znaczenie i jak wa na by a praca, której po wi ci a swoje ycie. – Dobra, spróbuj – odpowiedzia a tylko. – Jak d ugo to potrwa? – zapyta , spogl daj c na zegarek. Teraz, kiedy powiedzia ju wszystko, co by o do powiedzenia, wydawa o si , e chce jak najszybciej opu ci jej biuro. – Jak d ugo? Dawniej u ywali my metody dot biot albo wykonywali my analiz RFLP, eby wyizolowa sekcje DNA wiadcz ce o genetycznym podobie stwie pomi dzy danymi osobami. Wyniki dosta by za dwa tygodnie. Jego twarz posmutnia a.
Kathy wskaza a na czarny, przypominaj cy ab dzia genoskop, stoj cy w g ównym laboratorium. Podnios a pierwsz torebk . – Jednak za pomoc tamtego urz dzenia – podj a – mo emy bez trudu odczyta oko o dziewi tnastu tysi cy genów z próbek, które przynios w pierwszej torebce, po czym porówna je z tym, co znajduje si w drugiej. Zostaw to i zadzwo za par godzin. Powinnam wtedy ju mie ostateczne wyniki. Decker skin g ow . Na jego twarzy odmalowa a si ulga pomieszana z przera eniem. – Luke, wygl dasz tak, jakby wcale nie chcia zna odpowiedzi. Wzruszy ramionami i si u miechn . – Powiedzmy, e musz to wiedzie . Dok adnie o trzynastej trzydzie ci przyjecha a dyrektor Naylor w towarzystwie Alice Prince. Chwil wcze niej Kathy Kerr przekaza a tajemnicze próbki przyniesione przez Deckera technikom laboratoryjnym. Mieli je przeskanowa w sekwencerze genoskopu i zanalizowa pod wzgl dem zbie no ci rodzinnej. Nie mog a si nadziwi , dlaczego Decker w nie j poprosi o przeprowadzenie badania i dlaczego tak bardzo chcia unikn kontaktu z FBI. Zwykle surowa dyrektor u miecha a si . Wygl da a elegancko w czarnym spodnium. Jej bia e w osy by y nieskazitelnie wymodelowane. Doktor Prince w a bezkszta tny granatowy akiet i spódnic . Wydawa a si dziwnie niespokojna. Alice Prince powiedzia a Kathy, e FBI i Viro-Vector zwi kszy y jej bud et o kolejne pi milionów dolarów rocznie. Pewna suma zostanie te przelana na specjalne konto projektu na jej wy czny u ytek. – Oczywi cie – doda a z szerokim u miechem Naylor – mo e pani za da dla siebie takiej pensji, jak uzna pani za stosown . Kathy oniemia a. Narzuci a sobie wielkie ograniczenia bud etowe, a te pieni dze ca kowicie wystarcza y na pokrycie kosztów bada , nawet je przekracza y. Zw aszcza e Viro-Vector i tak dotowa wi kszo sprz tu laboratoryjnego, z jakiego korzysta a na uniwersytecie. Dzi ki dodatkowym funduszom mog a zatrudni wi cej osób. Przy pieszy prac . – Nie wiem, co powiedzie . Jest pani bardzo hojna. Prawd mówi c, to wi cej, ni mi potrzeba. – Nonsens – odpar a Naylor. – Pierwsza zasada pozyskiwania dotacji mówi, e bud et nigdy nie jest zbyt du y. – W u miechu szeroko rozchyli a wargi, a ukaza y si dzi a. Kathy rzadko widywa a dyrektork u miechni . Jej twarz wydawa a si nienaturalna. Niepokoi a bardziej ni jej zwyczajna surowa mina. Naylor wsta a z krzes a stoj cego przy owalnym stole konferencyjnym, siad a obok Kathy i pochyli a si w jej kierunku. – Poza tym – ci gn a – zas uguje pani na te dodatkowe fundusze. Chcemy pokaza , jak bardzo doceniamy wszystko to, co pani osi gn a. Chocia schlebia o to Kathy, poczu a si zak opotana. Si gn a po swoje notatki, le ce
na stole. – Dzi kuj . Naprawd , jestem niezwykle wdzi czna. Teraz jednak chodzi mi przede wszystkim o to, by wyrazi a pani zgod na wprowadzenie w ycie kolejnych etapów projektu. – Kathy poczeka a, a Naylor zajmie swoje miejsce, po czym wr czy a jej i doktor Alice po teczce. Sama otworzy a w asny egzemplarz. – Prócz zarysu poszczególnych etapów, ich uzasadnienia, problemów finansowych, ustalonych celów i ram czasowych dokumenty te zawieraj list obiektów, na których chcia abym testowa Sumienie, wersj 9, za ich zgod rzecz jasna. I oczywi cie za zgod pani. Naylor nie spojrza a nawet na dokumenty, które podsun a jej Kathy. Alice Prince przechyli a g ow , jakby przygl daj c si jakiemu punktowi nad g ow Kathy. – Co by powiedzia a – odezwa a si wreszcie – gdyby my oznajmi y, e mo emy pomin nast pne osiem czy dziesi lat twoich bada ? Kathy nie zrozumia a doktor Prince. Spojrza a najpierw na Alice, potem na Naylor. – Co panie maj na my li? Przy pieszenie testów na przest pcach? Naylor skin a powoli g ow . U miech znik z jej twarzy. Nie mrugaj c oczyma, przygl da a si wnikliwie Kathy, jak w obserwuj cy swoj ofiar . Kathy wzruszy a ramionami. – By oby wspaniale, gdyby nie zepsu o to wiarygodno ci wyników. O jakim przy pieszeniu mówimy? Ciemne oczy przygl da y si jej jeszcze wnikliwiej. Kathy mia a wra enie, e poddaje si testowi, ocenia si jej reakcje. – Powiedzmy, e nie chodzi tu o przyspieszenie testów – powiedzia a Naylor – lecz ich pomini cie. – Przecie musimy je wykona , eby mie pewno , e to dzia a. – A je li ju je przeprowadzono? – wtr ci a si Alice. – Ale to niemo liwe, takie rzeczy wymagaj lat. Dyrektorka skin a g ow , a na jej cienkich ustach pojawi si u mieszek nieobecny w jej oczach. – Dok adnie osiem – potwierdzi a. Kathy wpatrywa a si w Naylor. Czy z niej kpi? – Pani dyrektor, nie rozumiem. Prosz mi powiedzie , e pani artuje. Dyrektorka FBI przesta a si u miecha . Kathy spojrza a na Alice, ta jednak wbi a wzrok w blat sto u. – Prowadzili cie potajemne testy w ramach naszego projektu, mojego projektu?! – To nie takie proste, jak si wydaje – odpar a Naylor. – Bez naszej wiedzy grupa nadmiernie ambitnych ludzi z FBI i naukowców z Viro-Vectora odkry a istnienie Sumienia i rozpocz a sekretne, bezprawne próby. Oczywi cie wszyscy w to zaanga owani zostan surowo ukarani. Wa niejsze jednak jest to, e testy si powiod y. Niedowierzanie na kilka sekund dos ownie sparali owa o Kathy. Kiedy u wiadomi a sobie, e wszystko jest prawd , z wzi a gór . Odepchn a krzes o od sto u i wsta a. – Kim s ci ludzie? – zapyta a. – Dlaczego nic wcze niej nie wiedzieli my?
Naylor rozsiad a si wygodnie na krze le, podczas gdy Alice wierci a si na swoim. – Teraz nie ma to ju znaczenia – odpar a dyrektor FBI. – Ale, droga Kathy, s ysza z pewno ci o malej cym poziomie przest pczo ci w Kalifornii, prawda? Kathy by a w ciek a. Wbi a sobie paznokcie w d onie. Oczywi cie wiedzia a o zmniejszaj cej si przest pczo ci w stanie. Dziennikarze mieli wiele teorii na ten temat. Szczególnie teraz du o o tym mówiono, kiedy odpowiedzialna za popraw bezpiecze stwa pani gubernator startowa a w wyborach prezydenckich. – A wi c – kontynuowa a dyrektor Naylor – ma to bezpo redni zwi zek z testowaniem pani teorii na najokrutniejszych zbrodniarzach. – Naylor podnios a teczk z dokumentami Kathy. – Ludzie, którzy przeprowadzili testy, nie zrobili nic wi cej poza tym, co pani planowa a. Co wi cej, cz przest pców z pani listy otrzyma a ju serum. W sumie powinna pani uzna to za dobr wiadomo . Pani teorie zosta y potwierdzone w praktyce. Zaoszcz dzono pani dziesi lat pracy. Kathy wyci gn a r , chwytaj c teczk , któr wcze niej poda a Naylor. – Czyli by a to jedna wielka strata czasu? Zapracowywali my si na mier dla czego takiego. Jak to mo liwe, e testy rozpocz y si osiem lat temu? Bezpieczne serum, zatwierdzone przez FDA, stworzono zaledwie cztery lata temu. Naylor milcza a. Kathy poczu a si okropnie, kiedy zrozumia a, co si sta o. Wszystkie badania posz y na marne. – Bo e! – krzykn a. – U yli pierwotnego serum? Jezu, za si , e ludzie stanowi cy obiekty nie byli nawet ochotnikami. – Nie, nie byli. Ale te nie mo na powiedzie , e po zbrodniach, których si dopu cili, mieli jakikolwiek wybór poza krzes em elektrycznym i do ywociem. Mo e nie byli wiadomi przeprowadzanych na nich testów, jednak prawie wszyscy wynie li z nich jakie korzy ci. Prosz wzi pod uwag jedn rzecz. Nikt nie ucierpia w trakcie testów. Serum podano szesnastu tysi com skazanych i nie tylko zadzia o, ale okaza o si ca kowicie bezpieczne. – Sk d, do cholery, mo e to pani wiedzie ? Efekty zwykle pojawiaj si wiele lat po zastosowaniu. Bo e, nasze w asne badania wskazywa y, e pierwszy wirion przyczynia si do rozwoju raka j der i prostaty. Nie tylko u badanych, ale równie u ich dzieci. Ch opcy, którzy rodz si z rakiem j der... Alice Prince pokr ci a g ow . – Kathy, widzia am twoje wcze niejsze raporty. Ryzyko nigdy nie zosta o potwierdzone. Sprawdzi am to. – Alice, jak mo esz mówi co takiego? Dobrze wiesz, e zosta o potwierdzone. – No dobrze, ale odsetek by naprawd niewielki. Daj spokój, Kathy. Ró nica pomi dzy pierwszym wirionem a ostatni wersj jest nieistotna. – Nieistotna? Jakim prawem tak mówisz?! Alice wygl da a na podenerwowan . Spojrza a ku Naylor. Nienawidzi a jakichkolwiek sprzeczek. – Alice, poczekaj na mnie na zewn trz – powiedzia a dyrektor Naylor. – Pozwól, e ja si
tym zajm . Alice zamilk a i, nieco zawstydzona, ale z widoczn na twarzy ulg , wsta a od sto u i wysz a. Naylor natychmiast przesz a do rzeczy. – Droga Kathy, te niewielkie ró nice s istotne tylko dla uzyskania zgody FDA. Zar czam, e nie maj adnego znaczenia z punktu widzenia bezpiecze stwa. Zaoszcz dzone pieni dze i uratowane ycie wielu obywateli tego stanu równowa ka de ryzyko zwi zane z kuracj . Poza tym po przedwyborczym o wiadczeniu Pameli wszystkie kolejne kuracje b przeprowadzane przy u yciu wersji 9 zatwierdzonej przez FDA. – Po jakim o wiadczeniu? – zapyta a Kathy. Nie wierzy a w asnym uszom. – W ten pi tek Pamela Weiss... – Czy chodzi o to, o czym Weiss mówi a podczas wczorajszej debaty w telewizji? – Tak – potwierdzi a Naylor – i o tym w nie chcemy teraz porozmawia . Kiedy dowiedzieli my si o sukcesie nieautoryzowanych testów i zgodzie FDA na wersj 9, zdecydowali my wykorzysta to na korzy projektu. Skandal opó ni Sumienie o dziesi ciolecia, podczas gdy odwa ne, wizjonerskie o wiadczenie, mo e nie tylko uratowa projekt, ale równie zwi kszy jego ogóln akceptacj – t umaczy a Naylor. – Z ca kowitym poparciem prezydenta Burbanka Pamela Weiss we mie na siebie odpowiedzialno za pomy lne wyniki testów na zbrodniarzach, tym samym ucinaj c wszelkie spekulacje na temat malej cej przest pczo ci w Kalifornii. Og osi równie swoj propozycj dotycz leczenia skazanych zbrodniarzy w ca ym kraju zgodn z zatwierdzon przez FDA wersj Sumienia. Powie naszemu narodowi, e je li j wybior , zagwarantuje im zmniejszenie liczby przest pstw. Co wa niejsze, Alice, która, tak samo jak pani, jest przera ona nielegalnymi testami, zaproponowa a, aby to pani wyra ono uznanie za udane próby – ci gn a dyrektor. – Prosz o tym pomy le , Kathy. B dzie pani s awna. Nie wykluczam Nagrody Nobla. Jednak, co wa niejsze, z pe nym prezydenckim poparciem zrealizuje pani marzenie swojego ycia o leku na przest pczo szybciej, ni mog aby to pani sobie wyobrazi . I mowa tu nie tylko o naszym kraju, ale o ca ym wiecie. Wa ne jednak jest, aby nikt nie mia w tpliwo ci, e testy przeprowadzane przez kilka ostatnich lat zosta y zatwierdzone przez FDA. Chocia wiemy, e testy by y bezpieczne, musimy udawa , e wiedzieli my o tym od pocz tku. Pamela Weiss musi by postrzegana jako odwa na wizjonerka, wiadomie podejmuj ca ryzyko. Nikt nie mo e uzna jej za osob nieodpowiedzialn , stwarzaj zagro enie – podsumowa a Naylor. Kathy nie wierzy a w asnym uszom. Podesz a do biurka i pochyli a si nad nim. – Ale ona jest nieodpowiedzialna, nara a ludzi na niebezpiecze stwo – zaoponowa a. Naylor wygl da a na w ciek . – Nasza przysz a pani prezydent nie jest wiadoma niewielkich ró nic pomi dzy wersjami 1 i 9. Pamela Weiss s dzi, e FDA zatwierdzi o lek przetestowany podczas nielegalnych prób klinicznych. I tak ju musi zosta .
– Nie mo ecie mi tego zrobi . To nieetyczne. Chcecie, ebym k ama a na temat pracy, której po wi ci am ca e swoje ycie? – Oczywi cie, e nie. Ca y projekt opiera si na pani pracy. Nielegalne testy mog y zrujnowa wszystko, nad czym pani pracowa a. Teraz jednak jest okazja, eby wykorzysta je dla dobra ludzko ci. Kathy usiad a na biurku i pokr ci a g ow . Jeszcze kilka minut temu wydawa o si jej, e ma przed sob wietlan przysz , pe wyzwa , o której ona sama decyduje. Teraz pozbawiono j wszelkich marze . – Jednak to jest k amstwo – zaoponowa a – a ja nie jestem pewna, czy potrafi sobie z nim poradzi . – Kathy, musi pani my le logicznie. Wybór jest naprawd prosty. Mo e pani przyj do wiadomo ci to, co si sta o, i naprawi wiat. Lub pot pi to, bo z amano pani zasady i nara ono niewielki odsetek skazanych zbrodniarzy na ryzyko choroby. Je li zdecyduje si pani na to pierwsze, osi gnie pani wszystko, cznie z marzeniami o spokojniejszym wiecie. Je li na to drugie, zniszczy pani wszelkie nadzieje na zrealizowanie naszych planów. – Tak nie mo na. Czy pani tego nie widzi? – zapyta a Kathy. Z emocji zasch o jej w gardle. – Chce pani, ebym pope ni a przest pstwo, zwalczaj c je? Naylor wsta a powoli. Powiedzia a spokojnym, zdecydowanym g osem: – Co si sta o, ju si nie odstanie. Pozostaje pytanie, co zrobimy teraz? B dziemy kontynuowa pani prac , czy pozwolimy zniszczy jej wyniki? Prosz o tym pomy le . To bardzo wa ne. Musz pozna pani decyzj jeszcze przed szóst wieczór. Rozumiemy si ? Kathy si nie odzywa a. Ta ca a sytuacja przyprawia a j o ból g owy. Je li post pi zgodnie ze swoimi przekonaniami, zaprzepa ci dzie o swojego ycia. Je li jednak odst pi od swych zasad, jej marzenia zostan zrealizowane w niezwyk e krótkim czasie. Diabelska alternatywa. – Osiemnasta. Czy to jasne? – zapyta a ponownie Madeline z twarz kompletnie pozbawion uczu , si gaj c do klamki. – Nie, do cholery, nie – burkn a Kathy. – Nic ju nie jest jasne. Alice Prince wierci a si na fotelu, czekaj c w samochodzie na parkingu. Czu a si jak tchórz po wyj ciu z biura, jednak w g bi duszy cieszy a si , e zostawi a spraw w r kach Madeline. Alice zbyt wiele zawdzi cza a Kathy. Ok amywanie jej by o niezwykle trudnym zadaniem. A Madeline wcale si tego nie ba a. Ona niczego si nie ba a. Alice pami ta a dzie , w którym pozna a Madeline. Zapami ta a go tak dobrze, jakby to by o wczoraj. Przyjecha a do Szko y wi tego Józefa w Baddington, mie cie w pó nocnej cz ci stanu Nowy Jork. Tak powa nie wygl daj cej dziewczynki Alice nigdy nie widzia a. Madeline mia a zaledwie trzyna cie lat, kiedy dyrektor przyprowadzi j do klasy Alice w po owie jesiennego semestru. Jej wojowniczo nastroszone w osy by y bia e jak nieg. Ciemne oczy buntowniczo spogl da y z owalnej twarzy. Wszystkie inne dzieci na miewa y si z Madeline. Nie do , e wygl da a dziwacznie, to jeszcze mieszka a z babci , wirni pani Preston. By a to surowa, starsza pani z popadaj cego w ruin domu przy Oxford Street,
niedaleko domu rodzinnego Alice. Nikt wówczas nie wiedzia , e matka porzuci a Madeline, kiedy by a jeszcze malutka, a ojciec, policjant, zosta zastrzelony na jej oczach dwa tygodnie wcze niej. Nikt nie zdawa sobie sprawy, e to w wyniku szoku w osy Madeline sta y si ca kowicie bia e. Inne dzieci nieustannie jej dokucza y, co pocz tkowo nawet odpowiada o Alice – przynajmniej ona mia a wreszcie spokój. Kiedy jednak bli niacy Tyndale’owie, najwi ksi i najsilniejsi z klasy, zaczepili Madeline na boisku, Alice zacz a jej wspó czu . Do momentu, w którym Madeline rzuci a si na nich jak dzika kotka, drapi c i t uk c tak d ugo, a zwiali. Kiedy by o po wszystkim, Alice podnios a z ziemi torb i ksi ki, które ch opcy wyrwali Madeline z r k. – Cze , jestem Alice – oznajmi a. – Jak ci si mieszka w domu wirni tej pani Preston? Czy to prawda, e zakopuje trupy pod pod og ? Otrzepuj c si z kurzu, Madeline wzruszy a ramionami. – Nie wiem – opar a. – Chod my zobaczy . Alice wci uwielbia a Madeline i ci gle si jej ba a. Mia a nadziej , e nie zrobi ona krzywdy Kathy. Wychodz c na zalany s cem parking Uniwersytetu Stanforda, Naylor nie czu a rozczarowania po odbytym spotkaniu. Odczuwa a niemal masochistyczn przyjemno na my l o walecznej postawie Kathy Kerr. To u atwi o jej podj cie decyzji. Naylor k ama a na temat osób odpowiedzialnych za nielegalne testy projektu Sumienie. Chcia a pozna , co my li o tym Kerr. Udawa a niewini tko, by da jej do zrozumienia, e stoj po tej samej stronie i obie musz jak najlepiej wykorzysta zaistnia sytuacj . Jednak Kerr nie odpowiada o takie pragmatyczne podej cie. Sprzeciwi a si w imi zasad. Naylor dobrze wiedzia a, e nie mo na tu polega na osobach z zasadami. Bez wzgl du na to, co powie w trakcie spotkania o osiemnastej, Kerr stanowi zbyt du e zagro enie. Mo e nie tylko zagrozi Sumieniu, ale wzbudzi podejrzenia u Pameli Weiss, kiedy zostanie wcielona w ycie Spirala Zbrodni. Ta niewiadoma musi zosta usuni ta z równania. I to jak najszybciej. Podchodz c do swojego s bowego samochodu, spostrzeg a siedz na tylnym siedzeniu swego mercedesa przyjació . Kierowca pos usznie czeka na swoim miejscu. Kiedy Alice zauwa a podchodz Naylor, wyskoczy a z samochodu i ruszy a w jej kierunku. – Jak si uda o? – zagadn a. – Przecie widzia . Kerr nie ma zamiaru nas s ucha . – Naprawd ? – Nie martw si tym, Ali. Próbowa am wszystkiego, ale ona jest nieugi ta. – Jeste pewna? – Oczywi cie, e jestem. – To co teraz zrobimy? – Nie przejmuj si , wszystkim si zajm . – Chyba nie masz zamiaru zrobi jej krzywdy? – spyta a Alice dr cym g osem.
– Oczywi cie, e nie. Dopilnuj tylko, eby poczeka a sobie w jakim bezpiecznym miejscu a do zako czenia wyborów. Nie ma czym si przejmowa . – Rozejrza a si po parkingu w poszukiwaniu Jacksona. Powinien si ju zjawi . – Wszystko b dzie wygl da o, jakby zrobi a sobie krótkie wakacje. To ju ustalone. Obie zamilk y. – Je li nie ma innego sposobu... – Alice wygl da a na nieprzekonan . – Nie ma. Uwierz mi. Tak czy owak, powinny my przygotowa si do spotkania z Pamel . Kiedy Naylor ruszy a w stron s bowego samochodu, wysz o jej naprzeciw dwóch ostrzy onych naje a agentów w jednakowych czarnych garniturach. Wy szy otworzy drzwi. Zanim jednak wsiad a, ujrza a, jak na parking wje aj dwa kolejne wozy i zatrzymuj si jeden obok drugiego. Pierwszym by szary chrysler. Dobrze zbudowany, przystojny Murzyn o przenikliwym wzroku siedzia na miejscu pasa era. Miejsce za kierownic zajmowa czyzna o poci ej, chudej twarzy. W drugim, identycznym samochodzie siedzia y trzy osoby. To by a jedna z tych cech, które tak lubi a u swojego zast pcy, Williama Jacksona – by zawsze tam, gdzie go potrzebowa a. Jackson pracowa z ni od lat. Jego wydzia tworzyli dobrze zmotywowani agenci, którym niegdy grozi o zwolnienie dyscyplinarne. A wtedy na ugo trafiliby za kraty. Oddalono zarzuty dzi ki Naylor, która zdoby a w ten sposób bezwzgl dnie lojalnych pracowników. Za po rednictwem Jacksona informowali j o sytuacji w biurze i zajmowali si wszystkimi problemami, nie mieszaj c jej do tego. Jackson i jego ludzie nie wysiedli z samochodów. – Banion, daj mi telefon – powiedzia a Naylor do otwieraj cego jej drzwi agenta. Kiedy tylko wsiad a do samochodu, a agent zamkn za ni drzwi, podano jej komórk . Wybra a numer. Widzia a, jak William Jackson si ga po swój telefon. – Jackson – odezwa si charakterystycznym niskim, nosowym g osem. – Chc , eby osobi cie si tym zaj . Nie zapomnij, e tylko doktor Peters ma o tym wiedzie . Nie mieszaj w to nikogo wi cej. – Urwa a, wpatruj c si w surowe oczy po drugiej stronie parkingu. – I pami taj, nie zawied mnie.
11 Biuro terenowe FBI, przedmie cia San Francisco Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 13.56 Luke Decker siedzia przy jednym z biurek przeznaczonych dla go ci i próbowa nie my le o te cie przeprowadzanym przez Kathy Kerr. Aby si czym zaj , pod czy laptopa do stacji dokuj cej i zabra si za sprawdzanie trzynastej ofiary z listu Axelmana. Najpierw odczyta raz jeszcze odnosz si do niej cz listu: ... Ostatnia, trzynasta dziewczynka rozpozna a miejsce, gdzie pozostawi em je wszystkie. Powiedzia a mi, e rodzice zabierali j tam, eby si bawi a. Wylot mojego tunelu zas ania jedno z wielu drzew, jednak ona mia a dla niego nazw . Razem z mam nazywa y je owym Drzewem. Znajduje si w lesie, w pobli u ich domu. Skontaktuj si z rodzicami dziewczynki. Znaj to miejsce. Tam w nie znajdziesz cia a – wszystkich trzyna cie cia . Nie id tam jednak od razu. Chc , aby najpierw zwróci si do rodziców ostatniej ofiary. Przepro ich w moim imieniu. Wkrótce umr , a dopiero teraz zdaj sobie spraw z tego, co zrobi em. Ta wiedza mnie zabija. Jedno, co mi daje si , to fakt, i z mojego z a zrodzi o si co dobrego. Zrodzi si ty. Mo e jako mój syn pomo esz mi odpokutowa za moje zbrodnie... Decker rzuci list na biurko, jak co nieczystego. Nienawidzi samej my li, e mia by jako pomóc Axelmanowi w odkupieniu jego win. Wróci do komputera. Przeszuka baz danych FBI, wpisuj c imi i nazwisko ofiary oraz dat uprowadzenia, podan w li cie. Nast pnie wydrukowa znalezione akta. Faktycznie, dziewczynk o tym samym imieniu i nazwisku uprowadzono w dniu podanym w li cie Axelmana. Nigdy te nie odnaleziono jej cia a. Jednak e o jej zagini ciu bez w tpienia donosi y gazety, niczego wi c to nie dowodzi o. Decker móg z wizyt rodzinie dziewczynki i spyta o drzewo. A je li to jednak podpucha Axelmana – sprytna, okrutna próba zadania bólu nawet po mierci? Decker nie chcia w czym takim uczestniczy . Przeczyta wszystkie dost pne informacje o ofierze i jej rodzinie, a nast pnie przestudiowa zdj cia do czone do akt sprawy. Jedn z najsmutniejszych konsekwencji charakteru pracy Deckera by fakt, e ilekro widzia na ulicy m od dziewczyn , pod wiadomie oszacowywa jej stopie zagro enia. Ubiór, wiek, wygl d, makija , sposób bycia, osobowo – wszystko to odgrywa o sw rol . Zaznajomienie si z ofiar by o równie wa ne jak zaznajomienie si z morderc . Dziewczyna z fotografii znajdowa a si w grupie wysokiego ryzyka, je li wzi pod uwag kogo takiego, jak Axelman. By a m oda, adna i niewinna. Mo e Axelman mówi prawd o swej trzynastej ofierze? Czemu jednak nie znaleziono jej przedmiotów osobistych w jednym z pude ek w jego domu? Decker, korzystaj c z wyszukiwarki internetowej, znalaz strony dotycz ce obszaru, na
którym mieszka a rodzina trzynastej ofiary. Wybra serwis komunalny Los Altos Verdes. Stron g ówn serwisu ozdabia o zdj cie strzelistych drzew w lesie niczym z listu Axelmana. Los Altos Verdes, góry San Bruno, okolice zatoki San Francisco Godzin pó niej Dziesi kilometrów od Palo Alto Luke Decker zatrzyma wypo yczonego forda na polance z widokiem na jeden z wartych miliony dolarów domów w luksusowym osiedlu Los Altos Verdes. Sta oparty o samochód i podziwia widok. Z Internetu dowiedzia si , e trzydzie ci lat temu osiedle zbudowano na terenie nale cym niegdy do prywatnego zoo. Mimo malowniczego otoczenia ogród zbankrutowa i ciciele musieli go sprzeda firmie handluj cej nieruchomo ciami, która wybudowa a tam dziesi ekskluzywnych posiad ci, dodatkowo zalesiaj c teren. Miejsce by o czaruj ce, jednak perspektywa odwiedzin w widzianym z góry domu nie sprawia a Deckerowi przyjemno ci. Dlatego e w nie tam mieszka a trzynasta ofiara. Wzi g boki oddech i rozejrza si po okolicy. W Internecie nie znalaz najmniejszej wzmianki o adnym W owym Drzewie. Je li faktycznie istnia o, to nazwy tej u ywa a jedynie rodzina ofiary. Przygl daj c si d bom, jod om i drzewom laurowym, Decker doszed do wniosku, e nigdy nie rozwik a zagadki bez pomocy tych ludzi. Je li Axelman faktycznie mówi prawd ... Je li mówi prawd ... Sam pomys , e Axelman móg mówi prawd w którymkolwiek miejscu swego listu, mrozi mu krew w ach. Zerkn na zegarek, wróci do samochodu i si gn po pozostawion na siedzeniu komórk . Wybra numer Kathy. Czeka , a podniesie s uchawk . Serce bi o mu jak m otem. Niemal czu , jak cichy las ws uchuje si w jego t tno. Telefon zadzwoni pi ciokrotnie, nim odebra a. Z ka dym dzwonkiem przygotowywa si na to, co us yszy. Na najgorsze wie ci. – Kathy Kerr – w g osie dawa o si s ysze napi cie. – Cze , Kathy, mówi Luke. Masz ju te wyniki? Cisza. – Kathy? Jeste tam? – Przepraszam, Luke. Tak, jestem. – Z g osu da o si jednak wyczu , e my lami znajduje si ca kiem gdzie indziej. – Tak, tak, próbki. Zaraz po nie pójd . Na pewno s ju gotowe. Jej brak pewno ci siebie wcale nie poprawi mu nastroju. Gdy odezwa a si ponownie, zdawa a si jednak znacznie bardziej skoncentrowana. S ysza , jak uderza palcami w klawiatur . – Luke, jestem teraz w pomieszczeniu genoskopu. Przegl dam wyniki i... – Tak? O co chodzi? – Poczekaj, chc co jeszcze sprawdzi . Wyczu zdumienie w jej g osie. Je li jego serce wcze niej bi o szybko, to teraz dos ownie
galopowa o w oczekiwaniu. – No i co? – dopytywa si niecierpliwie. – Luke, czy to sprawa oficjalna? – spyta a. – O co ci chodzi? – Próbki z jednej z torebek, które mi przekaza , odpowiadaj pozycji z bazy danych DNA FBI. To morderca z celi mierci. Co tu jest grane, Luke? – Zaufaj mi, Kathy. Lepiej, eby tego nie wiedzia a. Powiedz mi tylko, czy mi dzy tymi próbkami istnieje jaki zwi zek? – Luke, tu si dzieje co dziwnego... – Jakbym nie wiedzia ! – krzykn do telefonu. – Jest jaki cholerny zwi zek, czy nie?! Ci kie westchnienie. Przez jedn przyprawiaj o palpitacj serca sekund my la , e od y s uchawk . Wreszcie jednak si odezwa a. W jej g osie zna by o napi cie. – Tak – wydawa o si , e niech tnie ujawnia wyniki. – Wed ug genoskopu próbki pochodz z tej samej rodziny. To ojciec i syn. Decker poczu , jak uginaj si pod nim kolana. Opar si bezsilnie o samochód. S ysza , jak palce dawnej kochanki nadal uderzaj o klawiatur . – Ale Luke – doda a nagl cym g osem – mam tu co bardzo dziwnego. Musimy porozmawia . Natychmiast. Jednak on ju nie s ucha . Przerwa po czenie, wy czy telefon i wrzuci komórk do samochodu, jak co ska onego. Lecz to nie telefon by ska ony. To on sam. Poczu , jak zbiera mu si na wymioty. Przed oczami przep ywa y mu litery trzymanego w d oni listu, jakby dra ni c si z nim. Prosi em o widzenie z Tob , poniewa z jakiego powodu nagle poczu em al za wszystko o, które wyrz dzi em. Pomy la em, e je li Ci wszystko wyznam – Tobie, mojemu synowi – pomo esz mi to wyprostowa . Ale kiedy Ci dzi zobaczy em, nie mog em Ci tego powiedzie . Wygl da jak mój ojciec. By surowym cz owiekiem. Bardzo religijnym. Poczu em si zawstydzony. Ju wiele miesi cy temu odgad em, e jeste moim synem. Wiem to, odk d zobaczy em twoje zdj cie w „Examinerze”, jak wynosisz jak dziewczynk z cmentarza. Twoja twarz na zdj ciu wygl da a dok adnie tak, jak twarz mego ojca, gdy by w twoim wieku. Przypomnia em sobie nazwisko. Mam dobr pami . Zbyt dobr . Chcia bym zapomnie wszystko to, co uczyni em. Kiedy zgwa ci em kobiet w pobli u Union Square w San Francisco. Data odpowiada Twojemu wiekowi. Wiem, jak si nazywa a, poniewa nagle zjawi si tam jej m . By jedynym m czyzn , jakiego kiedykolwiek zabi em. W gazetach napisali, e by to kapitan Decker z marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Nie wspomnieli jednak nic o tym, e kobiet zgwa cono... Decker przysiad na ziemi, opieraj c si plecami o samochód. Oddycha g boko. Kiedy uniós wzrok, zda o mu si , e czubki drzew ta cz wokó . Ta karuzela na tle nieba przyprawia a go o zawrót g owy. Nie do , e by synem Axelmana, to jeszcze zabi on
cz owieka, którego Decker przez ca e ycie wielbi , uwa aj c za swego ojca. Jego jestestwo sta o pod znakiem zapytania. Wszystko to, na czym si opiera w yciu, zosta o bezpowrotnie zniszczone. Zw tpi nawet w sensowno swej pracy. Je li Kathy Kerr i dyrektor Naylor mia y racj , je li ludzi mo na by o uto sami z ich genami, to kim by on sam? Wsta , w list z powrotem do wewn trznej kieszeni marynarki i spojrza na po ony u jego stóp dom. Przenika o go uczucie grobowego ch odu. Wsiad do samochodu. Zerkn na nowy szpadel i latark , które zakupi po drodze, umieszczone na tylnym siedzeniu. Zapali silnik i zawróci forda. Gdy popatrzy w lusterko, na sekund stan mu przed oczami Karl Axelman.
12 Uniwersytet Stanforda Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 15.12 Siedz c w swoim uniwersyteckim laboratorium, Kathy Kerr wpatrywa a si zaszokowana w monitor genoskopu. Co takiego kombinowa Luke Decker? Po spotkaniu z Madeline Naylor Kathy by a tak w ciek a, e nie mog a si skupi na niczym innym. Kiedy si troch uspokoi a, spróbowa a przemy le konsekwencje ostatnich wydarze . Co zyska przez ujawnienie nielegalnych testów? Podwa y skuteczno wersji 9, dla której uzyska a ju pozwolenie. Nie wspominaj c ju o szkodzie, któr mo e wyrz dzi samej sobie. Udzia w projekcie Sumienie zepsuje jej reputacj . B dzie mog a po egna si z marzeniami o realizacji swoich planów leczenia przest pców. To, co zobaczy a na ekranie monitora, sprawi o jednak, e zapomnia a o swych zmartwieniach. Kiedy przygl da a si wzorowi DNA z próbek krwi przyniesionych przez Luke’a, porównuj c je z pasuj cym wzorem z bazy DNA FBI, jej z ust pi a, zmro ona przera eniem. Genom mordercy, znanego jako Karl Axelman, uleg nieznacznej zmianie. Prze czy a si na kontrol g osow , poleci a genoskopowi przeszuka DNA Axelmana w chromosomie 1. Kiedy b ysn o wiate ko na szyi czarnego ab dzia, rozleg o si ciche buczenie i odezwa si melodyjny, m ski g os: – Gen receptora 5-HT1D obiektu wymusza wzmo on produkcj serotoniny. Trzysta procent wy sz od poziomu podstawowego. Kathy nabra a powietrza w p uca. – Przejd do chromosomu 9. Obraz sta si nieostry, by po chwili wyostrzy si ponownie, ukazuj c podwójn helis . Obok kolorowego obrazu pojawi o si okno z trzyliterowymi kodonami: CGA ACT TGA. Ka dy kodon odpowiada pojedynczemu aminokwasowi, za kolejno aminokwasów decyduje o uk adzie genów, które z kolei steruj produkcj proteiny. Cz wielobarwnej helisy by a pod wietlona, a ci g kodonów wskazywa dan cz struktury DNA skr caj cej si w dó ekranu. – Obecno genetycznych nieprawid owo ci – oznajmi g os z urz dzenia. – Gen hydroksylazy dopaminy wymusza wzmo on produkcj dopaminy. Poziom podstawowy przekroczony o czterysta procent. Efekt wzmo ony przez nadmierny rozrost genu receptora dopaminy. Kiedy Kathy kaza a genoskopowi wyszuka podobnie wzmo on aktywno genów w genomie Axelmana, odkry a, e wszystkie zmiany umiejscowione s w siedemnastu kluczowych genach, na których skupia y si jej badania. Karl Axelman przeszed terapi genow , która mia a zmodyfikowa jego zachowanie. Nie by a to jednak wersja 9 programu terapii genowej Kathy. Prawd powiedziawszy, w ogóle nie wygl da o to na terapi .
Zatwierdzona przez FDA wersja 9 by a stworzonym genetycznie wirionem, przenosz cym geny kontroluj ce nadmiern agresj i wytwarzaj ce emocjonalne czynniki hamuj ce przemoc. Redukowa a kluczowe czynniki wywo uj ce agresj u pacjenta, w czaj c receptor dopaminy, noradrenaliny oraz testosteron. Wzmaga a aktywno czynników hamuj cych impulsywne zachowanie, takich jak gen odpowiadaj cy za produkcj serotoniny 5-HTlD . Jednak zmodyfikowany profil psychologiczny Axelmana dowodzi , e wszystkie jego hormony i neurotransmitery zosta y uaktywnione w sposób wr cz niewyobra alny. Zamiast go uspokaja , terapia taka spowodowa aby implozj osobowo ci Karla Axelmana, z jednej strony zwi kszaj c agresj , z drugiej za obarczaj c go niepokojem i poczuciem winy. Kathy nigdy nie widzia a cho by w po owie tak wysokich wska ników. To tak, jakby jad c ferrari, jednocze nie dociska do dechy peda gazu i hamulec. Pr dzej czy pó niej zar nie si silnik. Wesz a w menu PACT genoskopu i wcisn a Z, szukaj c mo liwych zagro . – Podaj skutki manipulacji genetycznej tego typu – za da a. – W osiemdziesi ciu siedmiu procentach mo liwo raka prostaty po osiemdziesi tce. Zmieniony genom wykazuje niedopuszczalny poziom stresu i podniecenia. D ugo ycia obiektu zmniejszona do kilku dni. Mo liwe przyczyny zgonu: wylew krwi do mózgu, atak serca, wybór w asny. – Co rozumiesz przez wybór w asny? – Samobójstwo – odpar oboj tnie g os urz dzenia. onie Kathy zacz y dr , kiedy zacz a pojmowa mo liwe konsekwencje. Czy Axelmana poddano nielegalnym testom? Z pewno ci by jednym z pierwszych kandydatów. W jednej chwili wszystko wyda o si znacznie powa niejsze ni jakie gierki z zezwoleniami FDA. Si gn a po telefon i wykr ci a numer Luke’a. Jego komórka by a jednak wy czona. Naprawd musia a z nim o tym porozmawia . Mo e wiedzia o wszystkim, co tu si wyprawia? Mo e dlatego ba si oficjalnej procedury i kontaktu z laboratorium FBI? a pen drive’a do genoskopu. Przegra a pliki z genomem Karla Axelmana z katalogu DNA i z tym zmodyfikowanym, pochodz cym z próbki krwi, któr przyniós Decker. Wyci gn a pen drive’a z genoskopu, przesz a przez g ówne laboratorium, mijaj c dwóch asystentów zaj tych opró nianiem autoklawu. Wesz a do biura. Zamkn a drzwi i podesz a do swojego biurka. W czy a komputer, otwieraj c katalogi zawieraj ce archiwum Sumienia. Chcia a sprawdzi , czy nie przeoczy a niczego w pierwotnym wirionie, co mog oby spowodowa u Axelmana tak dalece posuni mutacj genów. Przesun a kursor i klikn a na folder „Zezwolenie FDA: Archiwum testów klinicznych”. Na ekranie wy wietli si komunikat: „Folder niedost pny. Dokonaj autoryzacji”. Jeszcze kilka godzin wcze niej mia a otwarty dost p do danych... jej danych. Kathy st umi a w sobie rosn cy niepokój. Spojrza a nerwowo na pracuj cych w laboratorium techników. Wiedzia a, e adnemu z nich nie mo e w pe ni zaufa . Jezu, gdyby Karen i Frank nie siedzieli teraz gdzie w Kongu...
Zachowuj c spokój, wesz a na ty y laboratorium, gdzie sta y dwie du e szafki na akta. Mimo e wi kszo dokumentów istnia a jedynie w formie elektronicznej, cz pisemnych raportów i wniosków o dopuszczenie do bada klinicznych przechowywano w postaci drukowanej. Otworzywszy rodkow szuflad szafki stoj cej po lewej, spojrza a na niebiesk teczk opisan jako TESTY PROJEKTU SUMIENIE”. Wydawa a jej si o wiele cie sza, ni pami ta a. Ponownie poczu a strach. Dr cymi d mi otworzy a teczk . Na widok pliku dokumentów zwi zanych z wersj 9, zatwierdzon przez FDA, odetchn a, karc c si w duchu za g upie my li. Przejrza a teczk w poszukiwaniu dokumentów pierwotnego serum, ytego w trakcie nielegalnych prób. Nie by o po nich ladu. Przera enie powróci o ze zdwojon si . Co si tu dzieje? Kto próbowa j uciszy i odizolowa . – Warren, wiesz mo e, co sta o si z tymi dokumentami? – zwróci a si do jednego z techników laboratoryjnych, ustawiaj cego czyste ampu ki obok autoklawu. Odstawi naczynia i pokr ci g ow . – Nie mam poj cia, nie dotyka em ich od wielu dni. Kathy przygl da a si mu przez chwil . Czy który z techników zabra dokumenty na rozkaz dyrektor Naylor? A mo e kto w ama si tu noc i je wyniós ? Zadr a. Ca a sytuacja wymyka a si jej z r k. – W porz dku – odpar a. – Musia am zostawi je w domu. Najspokojniejszym krokiem, na jaki mog a si teraz zdoby , wróci a do swojego pokoju i usiad a za biurkiem. Dzia o si co , czego nie mog a zrozumie . Po rozmowie z dyrektor Naylor nie wiedzia a, do kogo si zwróci . Z pewno ci nie do Alice Prince. Istnia a tylko jedna osoba, która mog a jej wyt umaczy , co si dzieje, której, pomimo wszystko, ci gle ufa a. Po piesznie nakre li a kilka s ów do Deckera. Kiedy sko czy a, wyci gn a z biurka ma , br zow kopert , do której w a kartk i pen drive’a z genotypem Axelmana. Kopert zaadresowa a na jego nazwisko i dom Matty’ego Rheimana w dzielnicy Marina w San Francisco. By to adres, który Decker zapisa na odwrocie swoje wizytówki. Przyklei a znaczek, rozgl daj c si , czy nikt jej nie obserwuje przez szklan cian biura, i ostro nie a kopert do g bokiej kieszeni bia ego laboratoryjnego fartucha. Wysz a z biura, przesz a przez laboratorium w kierunku wahad owych drzwi, prowadz cych na zewn trzny korytarz. Skierowa a si w stron toalet. Zanim tam dosz a, zawróci a, skracaj c sobie drog przez sekcj biologiczn do recepcji Centrum Bada Medycznych. U miechn a si do kobiety za kontuarem, wolnym krokiem podesz a do du ych skrzynek pocztowych przytwierdzonych do ciany, ukradkiem wyci gn a kopert z kieszeni, po czym wrzuci a do jednej ze szczelin. Odesz a. Teraz, bez wzgl du na to, co si stanie, jej jedyny dowód by bezpieczny, nawet gdyby mieli przeszuka wszystkie nale ce do niej pliki na twardym dysku komputera, zrobi jej rewizj osobist . Kiedy wróci a do biura, z podr cznej torby wyci gn a pogniecion map samochodow San Francisco. Je li nie dodzwoni si do Luke’a, to zabierze z domu par rzeczy, pojedzie do domu jego dziadka i tam na niego zaczeka. Szybko odnalaz a i zaznaczy a ulic , przy której mieszka Matty Rheiman, po czym schowa a map do torby. Zdj a laboratoryjny fartuch,
wzi a laptopa i torebk , po czym wysz a z biura. Na parkingu wsiad a do swojego starego volkswagena, uruchomi a silnik i opu ci a uniwersytecki kampus. Poczu a si lepiej, kiedy wyjecha a z Palo Alto. Wje aj c w Mendoza Drive, min a szarego chryslera, zaparkowanego na drodze w pobli u domu jej siadów. W oddali dostrzeg a swój dom. Na widok znajomego otoczenia Kathy zacz a si zastanawia , czy jej post powanie nie by o zbyt pochopne. Zaparkowa a samochód, wyci gn a telefon i wybra a po raz kolejny numer Luke’a. Tym razem nagra a si na poczt osow . T umacz c swoje obawy, uprzedzi a go o swoim przyje dzie do domu jego dziadka i o konieczno ci niezw ocznej rozmowy. Wypowiedzenie tego na g os pozwoli o jej spojrze na ca spraw z innej perspektywy. Wyskoczy a z samochodu i przebieg a przez trawnik w stron zdobionych w meksyka skim stylu drewnianych drzwi. Wsuwaj c klucz w zamek drzwi swojego domu, poczu a spokój. Nie by aby tak spokojna, gdyby zauwa a, jak z zaparkowanego dwie cie metrów dalej chryslera wysiada trzech m czyzn. Albo gdyby dostrzeg a identyczny samochód, zatrzymuj cy si tu za pierwszym, z kierowc o twarzy przypominaj cej pysk asicy. Tak czy inaczej, ca y spokój ulecia , kiedy wesz a do domu i ujrza a ciemn twarz z wpatrzonymi w ni b yszcz cymi oczami. Serce jej zamar o. czyzna wymierzy w ni trzymany w jednej d oni pistolet. W drugiej mia strzykawk . Kathy praw r trzyma a w torbie, wk adaj c do niej klucze od domu. – Czego chcesz? – spyta a, próbuj c zachowa spokój. Palcami wymaca a komórk i nacisn a przycisk wybieraj cy ostatni numer. – Chc , eby si troch uspokoi a – odpar m czyzna g bokim, nosowym g osem. Nie wierzy a w asnym uszom. Pomimo panicznego strachu, czu a w ciek . – Dlaczego?! To przez projekt Sumienie, tak?! Na twarzy m czyzny pojawi si miech. – Uprzedzono mnie tylko, e jeste troszk zestresowana i mo esz powiedzie rzeczy, których b dziesz potem owa . – Podszed bli ej. – Zabierzemy ci gdzie , gdzie b dziesz si mog a uspokoi , w ustronne, ciche miejsce. – Trzymaj t ig z daleka ode mnie, draniu! – krzykn a, wycofuj c si pod drzwi. Jednak trzech kolejnych m czyzn zast pi o jej drog . Dwóch z nich przytrzyma o Kathy, ten za , którego spotka a jako pierwszego, podszed do niej ze strzykawk . Czwarty przy jej do ust szmat mierdz zat ch wod . Wyrywaj c si z ca ych si , poczu a, jak ig a przebija skór jej ramienia. D ca y czas trzyma a w torbie, przyciskaj c klawisz ponownego wyboru numeru. Mia a nadziej , e po czy si z Deckerem.
13 Centrum obliczeniowe, Viro-Vector , Palo Alto Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 15.12 Powróciwszy ze spotkania z Kathy Kerr, doktor Alice Prince czu a si spokojniej, przegl daj c z Madeline Naylor dane na ekranach prezentacyjnych w centrum obliczeniowym Viro-Vectora. Du e pomieszczenie kontrolne s siadowa o z dok adnie strze on komor Titanii. Pokój wype nia y monitory, drukarki, mikrofony, g niki i klawiatury – wszelkie mo liwe media, umo liwiaj ce Titanii komunikacj ze swoimi ludzkimi wspó pracownikami. Znajdowa si tam równie d ugi stó konferencyjny i pi stanowisk roboczych. Cztery ma e monitory pokazywa y zmieniaj ce si jak w kalejdoskopie uj cia kompleksu ViroVectora, obserwowanego przez system sterowanych przez Titani sze dziesi ciu kamer przemys owych. By y one jednak tylko dodatkiem do dwóch g ównych ekranów. Pierwszy z nich stanowi cian dziel pokój od ch odni Titanii. W oczekiwaniu na przybycie pani gubernator Weiss ciek okrystaliczny wy wietlacz o wymiarach pi metrów na trzy ukazywa w nie seri wykresów dotycz cych projektu Sumienie. Drugi – to holograficzny panel pod ogowy u szczytu sto u konferencyjnego. Dzi ki najnowszej laserowej technologii rzutowania holograficznego, opracowanej przez firm KREE8 Industries z San Jose, Titania potrafi a wy wietli tu dos ownie wszystko, w tak wysokiej rozdzielczo ci, e wyda o si , i zobrazowany trójwymiarowy element jest fizycznie obecny w pomieszczeniu. W powietrzu nad panelem obraca a si w nie podwójna spirala kodu DNA, ukazuj ca gen receptora 5-HTlD na chromosomie 1, który w ludzkim mózgu stymulowa wydzielanie serotoniny, neurotransmitera odpowiadaj cego za zachowania impulsywne. Na miejscach przeznaczonych dla Pameli Weiss i szefa jej sztabu wyborczego, Todda Sullivana, le y teczki z dwoma identycznymi kompletami wydruków. Dokument okre lono jako „Projekt Sumienie – dane naukowe i wska niki przest pczo ci”. – Wygl da na to, e wszystko gra – stwierdzi a Madeline Naylor, zerkaj c na zegarek. – Pamela powinna zjawi si lada chwila. Alice postanowi a spróbowa po raz ostatni. – Mo e powinni my powiedzie Pameli o wnioskach FDA i wyja ni , dlaczego ró nice nie s istotne? Przecie zrozumie. Madeline unios a brwi, spogl daj c na ni w sposób despotyczny, a zarazem protekcjonalny. Tak samo patrzy a na ni czterdzie ci lat temu, gdy jako dziewczynki by y wiadkami czego , co po dzi dzie czy o je niewidzialnymi wi zami poczucia winy. – Alice – powiedzia a Madeline – ju to ustali my. W nie dlatego tak wa ne by o przywo anie do porz dku Kathy Kerr. Pamela nie powinna si dowiedzie o niczym, co mog oby jej zaszkodzi . Musi wierzy , e pierwotny wirion Sumienia, u yty w testach na skazanych, by identyczny z tym, który pó niej zosta dopuszczony przez FDA. W adnym
wypadku nie mo e si dowiedzie o Spirali Zbrodni. Nie wolno jej mówi o zgonach i samobójstwach w San Quentin. Niech pozostan najzwyczajniejszymi egzekucjami, które osobi cie zaakceptowa a. Ona tego nie zrozumie. Inaczej ni my. Alice, robimy to dla Libby i wszystkich ma ych dziewczynek na ca ym wiecie. Alice Prince spojrza a w ciemne oczy Madeline. Pomimo wszelkich w tpliwo ci wiedzia a, e jej przyjació ka ma racj . Zawsze by a silniejsza od niej. Zdolna do podejmowania trudnych decyzji. W tym momencie zadzwoni telefon. Alice odebra a po czenie. – Pani doktor – zameldowa g os w s uchawce – w nie przyby a gubernator Weiss. Pamela Weiss przylecia a bez swojej wity wyborczej. To by o prywatne spotkanie, zorganizowane po to, by omówi delikatne sprawy. Kierownik kampanii wyborczej, jej przysz y szef sztabu, Todd Sullivan, przemyci j zr cznie pod nosami zgrai reporterów i, niczym chc unikn rozg osu gwiazd rocka, przetransportowa helikopterem do siedziby Viro-Vectora. – Mamy pi dziesi t dziewi minut. Potem pani gubernator Weiss musi lecie do Los Angeles – brzmia y pierwsze s owa Sullivana, gdy Alice Prince powita a ich w holu i poprowadzi a do centrum obliczeniowego. Pod aj cy za ni dwaj agenci Secret Service, w ciemnych garniturach i okularach przeciws onecznych, ustawili si przy zamkni tych drzwiach. Nie przywitali si i nie zamienili ani s owa ze stoj cymi tam ju dwoma agentami FBI z obstawy dyrektor Naylor. – Uspokój si Todd – nakaza a Weiss, ciskaj c Alice i Madeline z niezmienn od czasów studenckich czu ci . Ostentacyjna za tych kobiet wprawia a Sullivana w zak opotanie. Usiad . By szczup ym czterdziestoo mioletnim m czyzn o ciemnych w osach i przystojnej twarzy, wyró niaj cej si jedynie niedu blizn na podbródku. Gdy ju wszystkim podano kaw i napoje, Alice poprawi a okulary i zabra a g os. – Trzeba zacz od tego, e mamy zezwolenie FDA. A zatem w pi tek, zgodnie z planem, mo emy wyg osi o wiadczenie. – Doskonale. – Pamela promienia a. Na twarzy Sullivana odmalowa a si ulga. – Naprawd potrzebujemy tego o wiadczenia. Krajowe wska niki przest pczo ci przera aj wyborców. Jeste my postrzegani jako zbyt pob liwi. Irak te nie dzia a na nasz korzy . – W dodatku wygl da, e b dzie jeszcze gorzej – doda a Madeline. – Wczoraj rozmawia am z Mikiem Clantonem z Langley. Jego ludzie s przekonani, e Irakijczycy faktycznie dysponuj broni biologiczn , któr si tak przechwalali. Pewnie op acaj jakiego niepokornego naukowca z Rosji. CIA uwa a, e Irak mo e u tej broni, je li b dziemy im utrudnia odzyskanie Kuwejtu. Pamela Weiss potakiwa a ruchem g owy. – I cho sonda e wskazuj , e wyborcy chc na nas g osowa – rzek a – ludzie nie wierz , e kobieta potrafi by wystarczaj co silna i zdecydowana, by opanowa rosn
przest pczo i powstrzyma Irak. Wa ne jest wszystko, co mo e wp yn na ich opini . – My , e to wystarczy – odpar a Alice, naciskaj c przycisk konsoli na biurku. wiat a przygas y i wy czy y si wszystkie monitory na cianie, z wyj tkiem najwi kszego, umieszczonego centralnie. U góry ekranu ukaza si bia y napis „Projekt Sumienie”, z podtytu em „Sprawdzona terapia przest pczo ci”. – S tu materia y, które udost pnimy prasie wraz z dyskami, prezentacjami multimedialnymi i konspektami. Najpierw mamy statystyki przest pczo ci i wyniki testów projektu Sumienie. Dalej wszystkie dane naukowe, w tym równie informacje na temat bezpiecze stwa i bada przedklinicznych. Pierwsza cz powinna przekona was o skuteczno ci projektu Sumienie, druga – o jego stuprocentowym bezpiecze stwie. Na pocz tku ka dej cz ci znajdziecie streszczenie. Proponuj zapozna si z nimi, gdy Madeline i ja b dziemy omawia prezentacj . Alice usiad a i r wskaza a Naylor. – Madeline przedstawi statystyki, potem ja omówi dane naukowe. Je li pojawi si pytania, prosz nam przerwa . Sullivan i Weiss skin li g owami. Naylor wsta a i podesz a do ekranu. – Przez ostatnich osiem lat spo ród wi niów osadzonych w Folsom, San Quentin i innych wi kszych zak adach penitencjarnych w Kalifornii co roku wybierali my dwa tysi ce skazanych za ró ne przest pstwa z u yciem si y. Pod pozorem szczepie przeciwko grypie nie wiadomym niczego cz onkom tej populacji wstrzykn li my nieinfekcyjny genetyczny preparat leczniczy, ukierunkowany na komórki macierzyste – wirion Sumienia. Od o miu lat nieprzerwanie obserwujemy cznie oko o szesnastu tysi cy m czyzn poddanych terapii. Jest to mo liwe dzi ki wspó pracy czterech wysoko postawionych cz onków biura, którzy podlegaj bezpo rednio memu personelowi. aden z nich nie ma poj cia o terapii ani o celach projektu. – Gdy Naylor mówi a, na ekranie przesuwa y si wykresy i slajdy ilustruj ce jej owa. – Od rozpocz cia testów dwa procent pacjentów, którym zaszczepili my wirion, zosta o poddanych egzekucji, jeden procent zmar mierci naturaln , a dwadzie cia jeden procent wci pozostaje w zak adach penitencjarnych. Ale nawet te dwadzie cia cztery procent osi gn o dobre wyniki w badaniach poziomu agresji i wykaza o znaczne obni enie poziomu testosteronu oraz zwi kszenie aktywno ci p ata czo owego. Co wa niejsze, z pozosta ych siedemdziesi ciu sze ciu procent tylko drobny odsetek ponownie wszed w konflikt z prawem. Recydywa spad a poni ej dziesi ciu procent i dotyczy g ównie drobnych przest pstw. Korzysta na tym ca e spo ecze stwo. Wygl da na to, e czynniki genetyczne i rodowiskowe nierozerwalnie si splataj i wp ywaj na siebie wzajemnie. Doskona ym tego przyk adem jest Watts w po udniowym Los Angeles. Ekran przedstawia teraz czarnobia relacj telewizyjn z zamieszek w Watts w 1965 roku. Wyra nie wida by o wie e Nuestro Pueblo góruj ce nad chaosem. Potem na ekranie pojawia o si kolorowe uj cie tego samego miejsca pi lat temu. Panowa spokój, lecz witryny sklepowe wci by y zabite deskami, a ciany pomazane graffiti.
Wreszcie ukaza y si zdj cia tego samego miejsca, zrobione tydzie temu. Widok by podobny, je li nie liczy wie o pomalowanych fasad otwartych sklepów. Po ulicy chodzili ludzie, za atwiaj c swe codzienne sprawy. Ró nice subtelne, ale ogólny kontrast uderzaj cy. – Na tych uj ciach mo e „niewiele wida – mówi a Naylor – ale w pi tek, gdy pojedziesz wyg osi tam o wiadczenie, zobaczysz ró nice. Co wa niejsze, dostrzeg je te wyborcy. Podstawowym argumentem jest jednak fakt, e ogólne wska niki przest pczo ci w stanie Kalifornia nie podda y si ogólnokrajowemu trendowi narastaj cej przest pczo ci. Wspó czynnik zabójstw spad o pi tna cie procent, pobi o pi procent, napadów o osiemna cie, a gwa tów o dwadzie cia pi procent. Je li pozytywna tendencja w Kalifornii utrzyma si , zaoszcz dzimy setki milionów dolarów dzi ki spadkowi przest pczo ci. Wi cej ludzi b dzie pracowa , a mniej siedzie w wi zieniach. Spadn koszty utrzymania porz dku, leczenia i remontów budynków miejskich. Spadek liczby przest pstw z u yciem si y o jeden procent to oszcz dno ponad trzydziestu milionów dolarów. W sumie ostro ne szacunki okre laj oszcz dno ci na poziomie ponad dwóch miliardów dolarów w skali kraju. Rocznie. Gdy Alice Prince s ucha a, jak Madeline Naylor przytacza swym opanowanym, nieznosz cym sprzeciwu g osem doskonale jej znane fakty, my lami cofn a si w czasie, do college’u Vassara, gdzie razem z Madeline pozna y czaruj Pamel Weiss. Vassar okaza si dla nich ziemi obiecan . Madeline – wysoka, silna i wysportowana – wkrótce zosta a gwiazd uniwersyteckiej bie ni i boiska. Po raz pierwszy w yciu by a nie tylko akceptowana, lecz wr cz podziwiana. Alice zauwa a, e ludzie tak samo zacz li odnosi si i do niej. Nauczyciele dostrzegli jej intelekt i wyciskali z niej, ile si da o. Madeline i Alice wci trzyma y si razem. Alice nie mia a ochoty na imprez w Akademii Wojskowej West Point. Wszyscy jednak si tam wybierali, a dziewczyny z dru yny Madeline mia y zapewnione miejsce w furgonetce. Gdy przyjecha y, zabawa rozkr ci a si ju na dobre. Zat oczone miejsce nie przypad o im do gustu. Roi o si tam od rozta czonych, pij cych i ob ciskuj cych si studentów. Muzyka by a tak g na, e nie da o si nawet rozmawia . Nagle Alice ujrza a stoj w odleg ym rogu kobiet , otoczon wianuszkiem wpatrzonych w ni ludzi. Wygl da a jak anio po ród piekielnego zgie ku. mia a si i pi a, wszystko jednak z umiarem. By a jak s ce, wokó którego kr yli ludzie niczym planety akn ce jego blasku. Alice zapragn a sta si jedn z tych planet. Spojrza a na Madeline, która by a równie zafascynowana tym, co zobaczy a. Godzin pó niej Alice i Madeline, które nieco za du o wypi y, wysz y na dwór. Czeka y, dziewcz ta zabior je z powrotem do Vassara. Noc by a ciemna, ksi yc jedynie chwilami wygl da zza chmur, trzyma y si wi c blisko g ównych budynków i o wietlonych cie ek. Nim cokolwiek zobaczy y, us ysza y jakie zamieszanie. Odg osy walki dochodzi y z krzaków w pogr onym w ciemno ci zak tku kampusu. Pocz tkowo Alice pomy la a, e to jakie zwierz . Us ysza a krzyk. Madeline natychmiast pobieg a w kierunku ha asu, Alice ruszy a za ni . W mroku dostrzeg a dwóch m czyzn trzymaj cych kobiet . Jeden r zatyka jej usta, drugi zadziera jej sukienk . Obok le a otwarta butelka, z której wyp ywa a
wsi kaj ca w ziemi whisky. W ciep ym powietrzu unosi a si ci ka wo Jacka Danielsa. Kobieta próbowa a walczy , ale m czy ni byli zbyt silni. Nagle zza chmur wy oni si ksi yc i Alice spostrzeg a, e ofiar jest ta pi kna kobieta, która zaledwie godzin temu wiod a prym w towarzystwie. Jej niebieskie oczy by y pe ne z ci. Bardziej ni strachu. Alice zacz a wo o pomoc. W tym momencie zobaczy a, e Madeline zaatakowa a faceta, który zatyka usta dziewczyny. Nie wydaj adnego d wi ku, z ca ej si y kopn a czyzn w twarz – a mia a buty na wysokim obcasie. Alice s ysza a trzask amanego nosa. Madeline wykona a zwrot niczym baletnica i kolanem uderzy a w skro os upia ego drugiego czyzn , obalaj c go na ziemi . Alice pomog a wsta napadni tej kobiecie. Jednak Madeline na tym nie sko czy a. Twarz jej poblad a z w ciek ci; oczy mia a ciemne i zimne niczym to nocnego jeziora. Sta a nad dwoma nieprzytomnymi napastnikami i zapami tale kopa a ich w genitalia, a Alice i tamta kobieta odci gn y j . Obu m czyzn oskar ono o prób gwa tu. Jeden z nich musia podda si zabiegowi usuni cia zmia onego j dra. Ocalenie Pameli Weiss otworzy o przed Alice i Madeline zupe nie nowy wiat. Dzi ki koneksjom uratowanej kobiety zyska y na popularno ci przez sam tylko fakt bycia jej przyjació kami. Madeline ubóstwia a Pamel i uczy a si od niej swobody bycia w towarzystwie, czego Alice zawsze brakowa o. Alice nigdy nie zrozumia a, dlaczego Pamela zosta a jej przyjació . Pomog y jej tylko ten jeden jedyny raz. Wygl da o to tak, jakby Pamela uwa a sobie podobnych za ludzi zbyt ytkich. Pochodzi a z wp ywowej rodziny bankierów i zawsze ch tnie s ucha a opowiada z czasów dzieci stwa Madeline i Alice. Sprawia a wra enie zak opotanej faktem, e jej rodzice yj w dostatku, s szcz liwym ma stwem i j kochaj . Jakby pozbawia o j to mo liwo ci w ciwego spojrzenia na wiat. – Alice, czy naprawd empirycznie dowiedziono, i terapia genetyczna uspokaja porywczych m czyzn? – zapyta a Pamela Weiss, przegl daj c materia y z teczki. Spojrzenie Pameli, Madeline i Todda Sullivana sprowadzi o Alice na ziemi . – Oczywi cie. Korzy ci b widoczne dopiero za jaki czas, ale dowody na skuteczno terapii s niepodwa alne. Te dane to wi cej ni potrzeba do wyg oszenia o wiadczenia. – I z ca pewno ci nie jest to niebezpieczne dla zdrowia? – dopytywa a si Pamela, zagl daj c do teczki. Alice si u miechn a. – Pam, testujemy t terapi od o miu lat i nie dopatrzyli my si adnych skutków ubocznych. W nie pomy lnie zako czyli my próby na ochotnikach. FDA zatwierdzi a te próby i da a nam b ogos awie stwo na przej cie do nast pnego etapu testów. Dla dobra sprawy przedstawili my Sumienie w wersji 9 Narodowemu Instytutowi Zdrowia i te otrzymali my zatwierdzenie. Oznacza to, e zdaniem dwóch najbardziej rygorystycznych instytucji w Stanach Zjednoczonych terapia nikomu nie zaszkodzi. Poniewa dowiedziono ju jej skuteczno ci, nikt nie b dzie kwestionowa przedwczesnych testów na przest pcach. Rozmawia am o tym z CaMnem Briggsem z FDA. Krótko mówi c, mimo ca ej biurokracji, rol FDA jest wspomaganie post pu, a nie jego hamowanie. Dopóki terapia jest bezpieczna i skuteczna, nic innego nie powinno nikogo obchodzi .
– Nie zapominaj – doda a Madeline – e w zwi zku ze spadkiem przest pczo ci w Kalifornii ty i Bob Burbank b dziecie postrzegani jako bohaterowie, wizjonerzy. Naszymi królikami do wiadczalnymi nie by y dzieci ani bezbronne staruszki. To brutalni przest pcy, których spo ecze stwo ba o si i nienawidzi o. Pamela pochyli a si na krze le. – Wi c, Ali, zastosowano t sam terapi , która zosta a dopuszczona przez FDA? Alice spojrza a na Madeline, a ta ledwie widocznie skin a g ow . Alice nie chcia a ok amywa Pameli, ale nie mia a wyboru. – Tak – odpar a. – Zaufaj mi, Pamelo. Projekt Sumienie jest bezpieczny i skuteczny. Z politycznego, naukowego, spo ecznego i moralnego punktu widzenia masz wszelkie powody do wyg oszenia o wiadczenia. Pamela Weiss si u miechn a. Spojrza a w notatki, podnios a wzrok na Madeline i na Alice. Jej przejrzyste, niebieskie oczy zatrzymywa y si na ka dej z nich przez kilka sekund. Alice ba a si trudnych pyta . Przez koszmarn chwil zastanawia a si , czy Pamela nie dowiedzia a si o Spirali Zbrodni lub o zgonach w San Quentin. Martwi a si niepotrzebnie. Twarz Pameli nagle roz wietli promienny u miech. – Dobra robota – pochwali a. – Wszyscy podj li my pewne ryzyko, wiem, ale obiecuj , e je li zostan prezydentem... – Raczej kiedy zostaniesz prezydentem – z u miechem poprawi j Todd Sullivan. Pamela si roze mia a. – Wtedy dopilnuj , by my zrealizowa y wizj agodniejszego spo ecze stwa, spo ecze stwa maj cego sumienie. Todd Sullivan wsta . – Przykro mi to mówi , ale musimy lecie dalej. – Spotkamy si wszyscy dzi na kolacji z Bobem Burbankiem w Los Angeles – oznajmi a Pamela. – B dziemy oblewa jutrzejsze o wiadczenie na temat Sumienia. B dzie te okazja, by przekaza prezydentowi najnowsze wie ci. Zapowiada si ciekawy wieczór.
14 Góry San Bruno, okolice zatoki San Francisco Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 17.25 Alice Prince uwielbia a popo udniowe s ce, przebijaj ce si przez korony drzew, zdobi ce polan c tkami wiat a. By o to jej prywatne, pe ne szcz liwych wspomnie , magiczne miejsce. Zaledwie pi tna cie minut spacerem od domu. Cz sto przychodzi a tutaj ze swoimi dwoma z ocistymi labradorami. Lubi a poczu s odki zapach wie ego powietrza, patrze , jak s ce przesuwa si ponad rozko ysanymi wierzcho kami drzew w dolinie, by sam na sam z w asnymi my lami. Po spotkaniu z Pamel Weiss odwieziono j z Viro-Vectora do oddalonego o trzyna cie kilometrów domu. Posz a prosto do ogrodu, przywo a psy, za a im obro e i zabra a je na krótki spacer przed odlotem firmowym gulfstreamem do Los Angeles na kolacj z Pamel i prezydentem. Alice owa a, e nie przekona y Kathy do swoich racji. W wielu punktach ich cele pokrywa y si ze sob . Alice podziwia a Kathy za to, e potrafi a postawi si Madeline. Obawia a si jednak, i Madeline nie poprzestanie na uciszeniu Kathy do czasu wyborów. Wiedzia a, jak daleko potrafi si posun jej przyjació ka. Zawsze musia a zrobi jeden krok wi cej, ni by o to konieczne. Alice usiad a na pie ku na rodku polany i wystawi a twarz do s ca. Ciep e promienie przyjemnie pie ci y jej skór . Wokó s ysza a szept drzew muskanych wiaterkiem i szczekanie psów zaj tych wspóln zabaw . Gdyby zamkn a oczy, us ysza aby nawet g os Libby. Alice zwyk a przychodzi tu z Libby. Czasem towarzyszyli im jej m , John i Madeline. Nawet Pamela Weiss kilka razy pojawi a si tu z m em Alanem i trójk synów. Po studiach Pamela rozpocz a prac w biurze prokuratora okr gowego w Los Angeles. Pó niej po lubi a jednego z w cicieli kancelarii prawniczej, przeciwko której najcz ciej wyst powa a w s dzie. Mieli trzech synów. Najm odszy, trzynastoletni Sam, zosta chrze niakiem Alice. M Pameli, Alan, by jednym z nielicznych m czyzn, których Alice szczerze lubi a. Madeline, która równie studiowa a prawo przed zaci gni ciem si do FBI, wysz a za jako druga – pomimo swej coraz bardziej rzucaj cej si w oczy niech ci do m czyzn. Mówi a, e to wp ynie korzystnie na jej karier , poza tym chcia a mie dzieci. Jak mo na by o przewidzie , jej ma stwo rozpad o si , zanim doczeka a si potomstwa. Rozwód z m em przyczyni si do wzmocnienia jej prawdziwej mi ci, tej do FBI. Ma stwo Alice by o katastrof . Po tym, jak uzyska a dyplom lekarza na Uniwersytecie Stanforda i przepracowa a jaki czas w Gene-Cell Industries, za a Viro-Vector . Wtedy pozna a Johna Prince’a. Zawiod a si na nim, lecz da jej to, co najbardziej kocha a w swoim yciu – Libby.
Nawet teraz, gdyby przymkn a oczy i ws ucha a si w wiatr, us ysza aby dobiegaj cy z lepszych czasów miech Libby. Jednak Libby ju tam nie by o. Znikn a, jakby nigdy nie istnia a. Alice siedzia a zagubiona w my lach. Nie by o ju tera niejszo ci, tylko przesz i przysz . W piersi czu a piek cy ból, gniew i al tak samo mocny, jak wtedy, gdy zabrano od niej Libby. Co ten potwór jej zrobi ? Jak zgin a? Gdyby tylko Alice zna a odpowiedzi na te pytania, mog aby przynajmniej pochowa córk . Jednak nie by a ju bezsilna w swym gniewie i alu. Madeline zadba a o to. Jeszcze troch i adne inne dziecko nie padnie ofiar z a, które czai o si na ka dej ulicy w kraju. Przez zamkni te oczy Alice poczu a, e s ce zasz o za chmur . Zacz y szczeka psy. Zadr a mimowolnie i otworzy a oczy. Ujrza a wysokiego m czyzn na skraju polany. Wysiad z samochodu i patrzy wprost na ni . Siedz c w s cu, wygl da a tak szcz liwie, e Luke Decker nie mia serca jej przeszkadza . Jednak nie mia wyboru. Doktor Alice by a matk trzynastej ofiary Axelmana i eby dowiedzie si , gdzie spoczywaj zw oki, musia j zapyta o W owe Drzewo. Pojecha do domu Prince, lecz jej w nim nie zasta . Gosposia da a si jednak przekona i zdradzi a, e pani doktor posz a na spacer z psami. Wyt umaczy a mu nawet drog . Przyjecha wprost tutaj. Prince wygl da a tak samo, jak na zdj ciach w aktach sprawy. Nieco starsza, poza tym identyczna. Mia a na sobie buty na niskim obcasie, plisowan spódnic i granatowy akiet narzucony na kremow bluzk . Nie wygl da a na za ycielk du ej mi dzynarodowej korporacji. Niewiele ponad pó tora metra wzrostu, twarz okr a jak ksi yc w pe ni, krótkie, przyprószone siwizn czarne w osy i okr e okulary w grubych oprawkach. Zaci ni te malutkie usteczka. adnej bi uterii z wyj tkiem zawieszonego na szyi amuletu w kszta cie zy. Wyró nia y j tylko oczy – szare, ze z otymi c tkami. Mierzy a Deckera surowym wzrokiem, zdradzaj cym wysoki iloraz inteligencji. Podszed do niej, przedstawi si i pokaza odznak . – Agent specjalny Luke Decker. Kieruj wydzia em behawioralnym FBI. Zajmuj si seryjnymi mordercami. Chcia bym porozmawia o pani córce, Libby. Ramiona jej opad y, a ból widoczny w oczach powiedzia Deckerowi wi cej ni wszystkie opisy jej rozwodu i za amania nerwowego, o których czyta w aktach FBI. Czas nie zawsze leczy rany. Alice Prince wci cierpia a. Wsta a i skrzy owa a r ce na piersi w postawie obronnej. Wpatrywa a si w twarz Deckera. Przez chwil oboje stali w milczeniu i uchali wiatru hulaj cego w drzewach. – Je li pani woli, mo emy porozmawia u pani w domu – zaproponowa . Sprawia a wra enie, jakby go nie us ysza a. – Znalaz pan Libby? – spyta a. – Jeszcze nie, ale chyba wiem, kto jest winien jej mierci. Z pani pomoc móg bym odnale jej cia o. – Kto j zabi ?
– Niejaki Karl Axelman. – Karl Axelman? – powtórzy a z niedowierzaniem, marszcz c czo o. Wypowiedzia a to nazwisko tak, jakby je dobrze zna a. Praw r si gn a do niezwyk ego wisiorka na szyi. Wodzi a po nim palcami, jakby odmawia a ró aniec. Wpatrywa a si w przestrze niedost pn dla Beckera. – Jak mog abym pomóc panu odnale cia o Libby? – zapyta a g osem niewiele niejszym od szeptu. – Jak pani zapewne wie, Axelman pope ni seri podobnych zbrodni. Pani córka przypuszczalnie powiedzia a mu co , co mog oby pomóc zidentyfikowa miejsce pochówku wszystkich jego ofiar. – Co? Co Libby mu powiedzia a? – Wej cie do grobowca ofiar Axelmana najprawdopodobniej znajduje si w pobli u drzewa, które pani córka nazywa a W owym Drzewem. Czy to co pani mówi? Oczy Alice nagle zasz y mg . U miechn a si . By to najsmutniejszy u miech, jaki Luke widzia w yciu. – Tak, tak... znam W owe Drzewo. Deckerowi zasch o w ustach. – Je li zdradzi mi pani, gdzie ono ro nie, sprawdzimy to. Alice Prince przygl da a mu si w milczeniu przez kilka sekund i nagle si odwróci a. Pocz tkowo Decker my la , e chce ukry p acz. Jednak Alice wyci gn a r w kierunku zachodz cego s ca i powiedzia a: – Widzi pan ten wielki d b? To W owe Drzewo. Libby zawsze si na nie wdrapywa a. Mru c oczy, spojrza ku rysuj cej si w oddali k pie drzew. Nieco na uboczu rós powykr cany d b o grubym pniu. Wygl da na znacznie starszy ni s siednie drzewa. Niektóre korzenie, ods oni te u podstawy, sprawia y wra enie, jakby oplata y pie niczym e. – Dzi kuj – szepn . – Sprawdzimy to miejsce. Je li co znajdziemy, natychmiast damy pani zna . Otworzy a usta jakby na znak protestu, lecz nic nie powiedzia a. – Mog pani zawie do domu – zaoferowa si . – A mo e po kogo zadzwoni ? – Nie – powiedzia a, bior c psy na smycz. – Wol si przej . Chc by sama. Alice Prince czu a si jak otumaniona, gdy prowadzi a psy w kierunku cie ki do domu. By a pewna, e poczuje ulg , al lub co w tym rodzaju. Nie czu a jednak nic. Mia a w duszy zimn pustk , która pozbawia a j zdolno ci odczuwania czegokolwiek. Gdy agent Decker powiedzia jej o Libby, by a mniej zszokowana ni mog aby si spodziewa . Przez ostatnich dziesi lat pod wiadomie przygotowywa a si na ten dzie . Wiadomo o Karlu Axelmanie by a jednak ciosem w samo serce. Podejrzewa a, e to on, zreszt tak samo jak FBI. Ale poniewa w ród trofeów mordercy nie znaleziono adnych rzeczy Libby, uznano to za ma o prawdopodobne. Ironi losu u a Axelmana jako królika do wiadczalnego, by zweryfikowa prognozy Titanii dotycz ce Spirali Zbrodni.
Porywaj c Libby, Axelman po kamie w gielny pod Sumienie i Spiral Zbrodni. Gdy Libby zosta a uprowadzona, m Alice odszed do kobiety, z któr potajemnie spotyka si od lat. Po jego zdradzie Alice za ama a si i zosta a skierowana do sanatorium na pó nocy stanu. Madeline i Pamela cz sto j odwiedza y i przysi y zrobi co w ich mocy, by jej pomóc. Przyjació ki dodawa y Alice otuchy, ale to praca utrzyma a j przy zdrowych zmys ach. Nalega a, by przynosi y pisma i ksi ki z jej dziedziny, chc c zapomnie o dr cz cym bólu. W „Natur ” przeczyta a artyku studentki medycyny z Harvardu o nazwisku Kathryn Kerr. Genialny model teoretyczny, oparty na ssakach naczelnych, który niczym objawienie, znak od Boga, nada wszystkiemu sens. To mia o by jej zbawienie. Po kilku tygodniach wróci a do Viro-Vector Solutions. Korzystaj c ze swej wiedzy o wirionach, Alice przeobrazi a teorie Kathy Kerr w praktyk . Chcia a nie tylko bada brutalne zachowania, lecz tak e je modyfikowa . Wi kszo odkry nauki wyros o na pora kach i rozczarowaniach, lecz teorie Kathy dotycz ce kalibracji genów by y bardzo dok adnie przemy lane i wyj tkowo dobrze udokumentowane. W ci gu kilku miesi cy od opuszczenia sanatorium Alice ci gn a Kathy Kerr na Uniwersytet Stanforda, stworzy a retrowirusa, który z powodzeniem zmodyfikowa geny szympansa. W ci gu kolejnych trzech miesi cy, bez wiedzy Kerr, Alice stworzy a wirion, który potrafi przenie stworzone przez Kerr geny do komórek ludzkich. Podczas nast pnego spotkania przedstawi a swój plan Madeline i Pameli. Je li rzeczywi cie chcia y jej pomóc, to znalaz a sposób na po enie kresu zbrodniom takim, jak porwanie Libby. Musia a jednak przeprowadzi testy. Aby to zrobi bez zezwolenia FDA, potrzebowa a wsparcia swoich wp ywowych przyjació ek. Doktor Kerr nie zosta a poinformowana o testach na skazanych. Na razie powiedziano jej o zbli aj cych si kolejnych szczegó owych badaniach przedklinicznych, o badaniach na ssakach naczelnych i testach na ochotnikach w celu uzyskania potwierdzenia bezpiecze stwa terapii ze strony FDA. Kiedy ju to nast pi i je li tajne testy na przest pcach powiod si , mogli przedstawi to opinii publicznej. Zatwierdzenie FDA o wiele lat przyspieszy przeprowadzenie testów na ludziach. Pameli, która w nie zosta a mianowana gubernatorem stanu Kalifornia, nie by o atwo przekona . Wreszcie jednak do czy a do klubu, kiedy u wiadomi a sobie, jak polityczna poprawno i konserwatywna do obrzydzenia FDA spowalniaj badania. Jakie organizacje obrony praw Afroamerykanów nawet protestowa y przeciwko prowadzeniu bada na czarnoskórych m czyznach, twierdz c, e wyniki nasil rasizm. Cho obawy te by y zupe nie bezpodstawne, Narodowy Instytut Zdrowia unika prowadzenia bada na czarnych, pozbawiaj c sensu wszelkie badania na szerszej grupie. Pamela w ko cu przejrza a na oczy. Zrozumia a, e tajne testy nie tylko przyspiesz rozwój wypadków, ale w ogóle pozwol rozpocz prac . Zwróci a si nawet do nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Boba Burbanka – i, korzystaj c ze swego niezwyk ego daru przekonywania, zyska a jego cich aprobat na leczenie ludzi z wrodzonymi sk onno ciami do zbrodni. Niczego nie obiecuj c, Burbank u atwi im omini cie biurokracji i utrzyma ca y projekt w tajemnicy, zastrzegaj c
jednak, e w razie niepowodzenia nie we mie na siebie odpowiedzialno ci. Do nast pnego etapu projekt przeszed dzi ki Madeline, która by a do tego nastawiona jeszcze bardziej entuzjastycznie ni Alice. W ci gu kilku kolejnych miesi cy przekona a Alice do kontrowersyjnego, ale logicznego kroku – Spirali Zbrodni. Alice odwróci a si , by jeszcze spojrze na polan . Decker sta bez ruchu w uko nych promieniach s ca. Przygl da si W owemu Drzewu. Na pewno zaraz zadzwoni po ekip i wkrótce rozpoczn poszukiwania. Czu a, e powinna zosta , cho wiedzia a, e Decker na to nie pozwoli. Rozpaczliwie pragn a odnale cia o. Koszmar niewiedzy zatru jej ostatnich dziesi lat. Przesz a kawa ek, zatrzyma a si za k krzewów i patrzy a, jak Decker wraca do samochodu. Ku jej zdumieniu nie wsiad i nie odjecha . Nie si gn te po telefon. Otworzy tylne drzwiczki, by wyj opat i latark . Patrzy a, jak Decker niesie opat i w cza latark . Dzier c latark niczym miecz rozcinaj cy cienie, ruszy ku W owemu Drzewu, którego masywna sylwetka rysowa a si na tle s ca.
15 owe Drzewo Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 17.47 Luke Decker wyruszy w drog bez odwrotu. Kiedy jednak zbli si do góruj cego nad nim drzewa o poskr canych niczym w owe sploty korzeniach, poczu przera enie, jakiego nie odczuwa nigdy przedtem. Stalowa obr cz strachu ciska a mu klatk piersiow . Ca skór pokrywa a warstewka potu. W czasie swej kariery zetkn si z najró niejszymi rodzajami zabójców, ale fizyczne zagro enie nie robi o na nim wra enia. Co innego zagro enie psychiczne, gdy nie móg op dzi si od absurdalnych my li, e powraca na miejsce w asnych zbrodni. Kiedy Decker przeszed za amanie psychiczne, Sarah Quirke, psychiatra FBI z Sanktuarium, przestrzeg a go, aby nie wnika tak g boko w umys y ciganych morderców – zw aszcza gdy pracowa jednocze nie nad wieloma sprawami o szczególnie traumatycznym charakterze. „Je li igrasz z ogniem zbyt cz sto, kiedy wreszcie si sparzysz” – mawia a. Jednak on zawsze wierzy , e da sobie rad . Rozumienie intencji zabójcy nie musia o przecie oznacza , e si z nim identyfikowa . Teraz jednak, gdy przysiad u korzeni drzewa, odtwarzaj c kroki zabójcy, nie by ju tego taki pewien. Tym razem morderca to jego krew. Decker wszed w buty w asnego ojca. Na my l, e mog pasowa , przeszed go zimny dreszcz obrzydzenia. Zacz przypomina sobie to, co zapami ta z akt Karla Axelmana. Nastolatki by y porywane na przestrzeni dwudziestu lat. Przerwy mi dzy kolejnymi porwaniami wynosi y mniej wi cej pó tora roku. Oznacza o to, e ka de uprowadzenie zaplanowano w najdrobniejszych szczegó ach, za tropienie ofiar i wyczekiwanie na dogodny moment podnieca o Axelmana w równym stopniu, co sam akt napa ci, porwania i zabójstwa. Sugerowa o te , i Axelman przechowywa cia a w miejscu, gdzie móg je stale odwiedza . Pozwala o mu to przez d szy czas t umi mordercze sk onno ci. Cia a mog y by wi c w jaki sposób zakonserwowane. Axelman by kolekcjonerem, chcia je zachowa w stanie nienaruszonym. Wszystkie, nie tylko naj wie sze ofiary. To z kolei wymaga o miejsca. Du o miejsca. Decker rozejrza si wokó . Potem przyjrza si gigantycznemu W owemu Drzewu. Wsta , przeszed si wokó pnia, opukuj c go w poszukiwaniu ladów, my c, e us yszy uchy d wi k wiadcz cy o wydr eniu. Nic. Ma o prawdopodobne, by Axelman z zw oki w pniu. Zbyt szybko by zgni y. Dobra yby si te do nich owady i zwierz ta. Jednak Deckerowi zdarza o si ju widywa dziwniejsze miejsca ukrycia zw ok. Bardziej prawdopodobne jednak, i pogrzeba cia a, mo e tylko w co owini te, by zapobiec dost powi robactwa i drapie ników. Musia jednak sam mie do nich dost p. To miejsce by o do odleg e, ale jednak zagl dali tu ludzie. Axelman musia wymy li jaki
sposób na przygl danie si zw okom bez obawy, e kto mu przeszkodzi. Sama my l o tym, e mog go z apa na gor cym uczynku, pohamowa aby jego fantazje i pozbawi a go przyjemno ci. Ale przecie Axelman by robotnikiem budowlanym. Wiedzia by, jak skonstruowa swego rodzaju magazyn, do którego móg by z atwo ci wchodzi bez ryzyka wykrycia. Pozostawa o jednak zagadk , dlaczego Axelman wybra to w nie miejsce. Uwa aj c, by nie potkn si o poskr cane korzenie, podszed bli ej do drzewa i obejrza imponuj cy pie . Mia co najmniej dwa i pó metra rednicy. Podstawa drzewa przypomina a odwrócon do góry nogami liter „Y” – jakby li ciasty gigant sta na dwóch masywnych nogach. Decker obszed pie , zmierzaj c w stron , gdzie wci jeszcze pada y ostatnie promienie s ca. Jego uwag zwróci sp achetek ziemi o powierzchni jakiego metra kwadratowego, cz ciowo ukryty w cieniu korzeni. Odgarn szpadlem kar owat traw , opad e li cie i wierzchni warstw gleby. Ujrza ciemne drewno. Z pocz tku pomy la , e to te korzenie. Regularny kwadrat nie móg by jednak naturalnego pochodzenia. Naraz szpadel uderzy w co metalowego. W promieniach konaj cego s ca ujrza rozb ysk za niedzia ej miedzi. Odrzuci szpadel, pad na kolana i zacz r kami odgarnia wilgotn ziemi . Wreszcie jego oczom ukaza si le cy na p ask mosi ny pier cie . Prostuj c si , z ca ych si poci gn za pier cie . Mokre drewno zaskrzypia o, zatrzeszcza o... i klapa odskoczy a do góry, odchylaj c si na zawiasach i ukazuj c podziemne przej cie. Krzywi c si od piwnicznego zaduchu, Decker si gn po latark . Ku swemu zaskoczeniu ujrza starannie ocembrowany otwór, wiod cy jakie trzy metry w g b ziemi. Do jednej ze cian dla wygody przymocowano elazn drabin . Kawa dobrej, nikomu ju na szcz cie niepotrzebnej roboty. Decker znalaz kij, którym zablokowa klap , wzi do r ki latark i opu ci si w g b otworu. Ostro nie postawi stop na drabinie, sprawdzaj c jej wytrzyma . Kiedy ju si upewni , e si nie zarwie, ruszy w dó . W ciemno . U stóp drabiny natrafi na tunel, opadaj cy agodnie jeszcze ni ej. ebrowane sufit i ciany, pod oga pokryta matami, zapobiegaj cymi po lizni ciu si . Co jakie dziesi metrów w suficie zamontowano perforowane panele – zapewne przewody wentylacyjne. Pachnia o mokr ziemi i zgnilizn . Wchodzi coraz g biej w ciemno , stawiaj c ka dy krok z najwi ksz ostro no ci . Najpierw bada pod e stop , dopiero potem przenosi na ni ci ar cia a. Przez ca y czas wietla latark sufit w poszukiwaniu p kni . Jednak tunel sprawia wra enie wyj tkowo solidnej konstrukcji. Wreszcie, po jakich dwudziestu metrach, doszed do zakr tu, za którym tunel nagle si urywa . Przy wiecaj c sobie latark , odkry po prawej stronie szerokie betonowe schody, wiod ce jeszcze g biej. cian po lewej stronie zamurowano cementem, jakby kasuj c istniej ce tam przej cie. ciany po obu stronach betonowych stopni by y wy one brudnymi br zowymi kafelkami. Naraz Decker zrozumia , czemu Axelman wybra to w nie miejsce. By a to cz dawnego ogrodu zoologicznego, zrównanego z ziemi przez buldo ery ponad trzydzie ci lat temu, by zrobi miejsce dla domów takich jak ten, nale cy do Alice Prince. Nie zniszczono
jednak wszystkich pozosta ci po zoo. Cz podziemn , która nie przeszkadza a w adzeniu fundamentów nowych domów, zamurowano tylko i pozostawiono, by dzie a zniszczenia dokona a sama natura. Posadzone drzewa zamaskowa y ponure podziemia. Axelman wybudowa tunel, by mie swobodny dost p do zakazanych obszarów. U stóp betonowych schodów zapach by ju inny. Jakie chemikalia, których Decker nie potrafi okre li . Mia z nimi do czynienia ca kiem niedawno, tylko nie móg sobie przypomnie , gdzie. Ruszy w dó . R ka z latark dr a. Wmawia sobie, e to z powodu wilgoci i ch odu. Promie wiat a z latarki odbi si od przerdzewia ej tabliczki przy rubowanej do kafelków: TERRARIUM i AKWARIUM. U podnó a schodów natrafi na porzucon na pod odze kolejn tablic , powyginan i podziurawion . Ledwo mo na by o odczyta napis: CAROLAN CONSTRUCTION. Axelman musia tu pracowa przed trzydziestu laty. Zapami ta sobie dobrze to miejsce, by pó niej je wykorzysta . Pewnie nietrudno by o, zamurowa podziemne korytarze zgodnie z umow , a jednocze nie wybudowa tajny tunel. Decker doszed do rozga zienia wykafelkowanego labiryntu. Wyblak a strza ka z napisem: AKWARIUM wskazywa a korytarz po prawej stronie. Druga, ca kiem ju zatarta, wskazywa a na lewo. Odór chemikaliów, tak silny, e wyciska zy z oczu i drapa w gardle, nap ywa od strony akwarium. Decker wyj z kieszeni chusteczk i obwi za sobie nos i usta. Naraz przypomnia sobie, gdzie ostatnio zetkn si z takim zapachem: w kostnicy San Quentin. Na sztywnych nogach ruszy w kierunku jego ród a. Po kilku metrach zorientowa si , e korytarz bardzo si zw . ciany mia teraz na wyci gni cie r k. Te klaustrofobiczne ciany nie by y ju pokryte kafelkami. By y g adkie. adkie niczym szk o. Zimny dreszcz przebieg mu wzd kr gos upa i zje w osy na karku. Jakby podkradaj c si do jakiej u pionej bestii, skierowa snop wiat a na pod og u swych stóp, wydobywaj c z ciemno ci upstrzone mchem kafelki. Zaciskaj c d na latarce, wolno przesun j na prawo. Tam, gdzie ciana styka a si z pod og , ujrza pasek chromowanego metalu, a ponad nim grub czarn gum . Guma stanowi a oczywi cie uszczelnienie, za g adka zwierciadlana powierzchnia stanowi ca cian by a po prostu tafl grubego szk a. Przesuwaj c si wzd jej dolnej cz ci, zobaczy staranie wypisan etykiet . Nie identyfikowa a ona jednak adnego gatunku rzadkiej ryby. Nie zapisano na niej uwag dotycz cych zalecanej diety i pochodzenia geograficznego. By y tam imi , nazwisko, data i nazwa miejscowo ci: Mandy James. 7 kwietnia, 1979. Sausalito. Deckerowi brak o tchu. W piersi czu ci ar, ohydny zapach przyprawia o md ci. Zna te dane z akt sprawy Axelmana. To jedna z pierwszych ofiar. Jej rzeczy osobiste znaleziono w pude ku w domu mordercy w San Jose. Dzia aj c niczym automat, Decker uniós latark .
Pierwsz rzecz , jak ujrza w upiornej zielonkawej po wiacie, by a stopa Mandy James. Przywi zana do kostki lina umocowana by a do ci kiego g azu na dnie zbiornika. Przesuwaj c snop wiat a jeszcze dalej w gór , zobaczy reszt nagiego cia a, unosz cego si w formaldehydzie. Idealnie zachowanego. Przyciskaj c d do ust, wy czy latark . Nie móg spojrze dziewczynie w twarz. Odwróci si i sta tak w ciemno ci, z czo em opartym o przeciwleg cian , prze ykaj c nap ywaj do gard a . Z wolna odzyska panowanie nad sob . Wyprostowa si i na powrót w czy latark . Krew ci a mu si w ach. Spogl da a na twarz tak osza amiaj co pi kna, e a kraja o si serce. Jej oczy by y tak rozszerzone przera eniem, e z krzykiem rzuci si do ucieczki. Spanikowany, zdezorientowany, bieg w mrok korytarza. Snop wiat a latarki podskakiwa szale czo, wy awiaj c z ciemno ci po obu stronach przera aj ce p askorze by. Bieg alej ze zbiornikami z formaldehydem, a ka dy zawiera idealnie zakonserwowane cia o odej kobiety. W nik ym wietle miga y mu imiona i zniekszta cone przera eniem twarze, jakie pami ta z akt. Dopiero gdy dotar do pokrytej kafelkami ciany, zda sobie spraw , e pobieg w z stron . Sta w ciemno ci, ci ko dysz c. Nakry usta d oni i wzi g boki oddech. Serce stopniowo uspokaja o si . Jednak by odnale wyj cie, b dzie musia raz jeszcze przebiec wzd makabrycznej ekspozycji. A mo e by a jaka alternatywa? Rozejrza si uwa nie wokó . Obróci si powoli ku przeciwleg ej cianie korytarza i spostrzeg , e równie by a wykafelkowana. Na pod odze sta czerwony kanister na benzyn . W po owie wysoko ci ciany znajdowa a si skrzynka z czerwonym przyciskiem i wystaj d wigni . Staraj c si opanowa , skierowa na ni wiat o i odczyta znajduj ce si u góry wielkie, czerwone litery: GENERATOR PALIWOWY. ABY URUCHOMI , NACI NIJ PRZYCISK I PRZYTRZYMAJ PRZEZ DZIESI SEKUND PRZED POCI GNI CIEM ZA LEWAR. Wzi g boki oddech i post pi zgodnie z instrukcjami. Za drugim podej ciem us ysza pomruk uruchamianego silnika. I naraz jakby kto zdar zas on ciemno ci. Otaczaj cy go horror objawi si w pe nej makabrycznej krasie w jasnym wietle lamp na suficie korytarza. Ka dy ze zbiorników emitowa zielon widmow po wiat . Decker sta po rodku przera aj cej kolekcji Axelmana. Id c w kierunku wyj cia, mija o si dziesi zbiorników, po pi z ka dej strony. Ka dy z nich mie ci jedn z uprowadzonych dziewcz t, w porz dku chronologicznym, wed ug dat porwania. Po drugiej stronie znajdowa o si kolejnych dziesi zbiorników, jednak tylko trzy z nich by y pe ne. Pozosta ych siedem bez w tpienia przyszykowano na kolejne ofiary. Nie rozgl daj c si na boki, Decker podszed do ostatniego pe nego zbiornika. Na pod odze obok sta o pud o podobne do znalezionych w domu Axelmana. W rodku znajdowa o si sple nia e ubranie, trampki i okulary z grubymi szk ami. Nie brakowa o te podpisanej imieniem i nazwiskiem kasety audio. Teraz Decker ju wiedzia , czemu Karla Axelmana nigdy nie podejrzewano o uprowadzenie Libby Prince. Wszystkie jej rzeczy osobiste znajdowa y si w tym miejscu. Z przera aj jasno ci dotar o do niego, co si w ciwie sta o.
Uprowadzenie Libby Prince nie by o zaplanowane. Pewnego dnia, odwiedzaj c sw galeri , Karl Axelman zobaczy j , jak przechadza si pobliskimi alejkami. Porwa Libby pod wp ywem nag ego impulsu. Zamierza potem zabra jej rzeczy do swego domu w San Jose, jednak z apano go, nim zd to zrobi . Decker ukl i przejrza osne resztki jej rzeczy osobistych, starannie u one w pude ku. Patrze na nie by o niemal równie trudno, jak na cia o unosz ce si w zbiorniku. Zawsze wierzy , e cz owieka mo na oceni u kresu jego ycia po tym, czego dokona . Nie u zarania, nie na podstawie przyrodzonych przymiotów. Dla Deckera przede wszystkim liczy a si wolna wola. Bez niej ycie nie mia o najmniejszego sensu. Teraz jednak, gdy zmusza si , by spojrze na Libby Prince, nie by ju tego pewien. Przygotowa si wewn trznie na widok szcz tków ofiar swego ojca. By gotów je ujrze w postaci ko ci, rozcz onkowanych fragmentów cia a, ale nie w postaci ludzkiej. Kiedy patrzy na liczn twarz tej dziewczyny, zastyg w niemym okrzyku przera enia, na zawsze m od i na zawsze naznaczon bólem, czu , jak ugina si pod ci arem grzechów swego ojca. Czegokolwiek by dokona , na zawsze pozostanie splamiony. Cokolwiek by zrobi , nigdy nie oczy ci swej duszy. Ca sw karier zawodow opar na za eniu, e zdolno cz owieka do czynienia dobra lub z a kszta towa ca y szereg czynników, przez ca e ycie. Teraz jednak nie by ju tego pewien. Mo e jego dar tropienia z a mia pod e genetyczne, które zawdzi cza biologicznemu ojcu? Mo e potrafi apa z oczy ców tylko dlatego, e sam jest do nich podobny? Zagubiony w my lach odwróci naraz g ow , s ysz c w korytarzu d wi k kroków. Rozleg si krzyk.
16 Kiedy Kathy Kerr ockn a si , nie wiedzia a, gdzie si znajduje ani która jest godzina. My li kot owa y si jej w g owie. Zdawa o si jej, e traci rozum. Ci gle mia a przed oczami ciemn twarz m czyzny, zbli aj cego si z broni i strzykawk w r ku. Dudni o jej w uszach. Po chwili stwierdzi a, e to jej w asne serce tak omocze. Usta wysch y jej na pieprz. Co jej zrobiono? Co dzia o si z ni teraz? Dlaczego nie mog a jasno my le i niczego nie pami ta a? I dlaczego nie mog a rusza r koma? Otworzy a oczy, spogl daj c w gór na o lepiaj ce wiat o go ej arówki. J kn a i na powrót zacisn a powieki. Stara a si zorientowa , gdzie j przewieziono. Pozna a zapach zapami tany z przesz ci. Zapach potu, rodka dezynfekcyjnego i wie ej farby. Szpital albo wi zienie. Próbuj c poruszy r koma, zda a sobie spraw , e s skr powane. Zobaczy a kaftan bezpiecze stwa, który wcale bezpiecze stwa jej nie zapewnia . Jej oddech przy pieszy . By a bliska ataku paniki. Nigdy nie czu a si tak samotna i opuszczona, jak w tej chwili. Odwracaj c si od ra cego wiat a, zmusi a si do otworzenia oczu. Poczeka a, a rozmazany obraz pomieszczenia stanie si wyra ny. Le a w pustym sze cianie. Ka da powierzchnia – ciany, sufit i pod oga – pomalowana na bia o. Przyciskaj c g ow do pod ogi, poczu a jej mi kko . To by o jak senny koszmar. Le a w wy cie anej izolatce. Oddychaj c powoli, stara a si pozbiera rozbiegane my li. Przypomnia a sobie rozmow z Madeline Naylor na temat nielegalnych testów na przest pcach, szok zwi zany ze mierciono terapi genetyczn u Karla Axelmana, brak dokumentów i przera aj ce spotkanie z m czyzn uzbrojonym w pistolet i strzykawk , za drzwiami jej w asnego domu. Opanowuj c nerwy, t umaczy a sobie, e podano jej narkotyk, a potem przewieziono w to miejsce. Trzymano j tutaj, by zamkn jej usta. Bez w tpienia Madeline Naylor i Alice Prince wymy li yby wiarygodn histori , jak to ich m od , genialn pracownic naukow trzeba by o zabra do szpitala, bo pomiesza o si jej w g owie. Próbowa a sobie przypomnie , co powiedzia porywacz, zanim wstrzykn jej narkotyk... co o wyje dzie na kilka dni w ciche miejsce, w którym si wykuruje. Czy chodzi o o te kilka dni przed wyborami, kiedy mog a zagrozi Pameli Weiss? Kathy w jednej chwili poczu a si lepiej, wiedz c, e odzyska a pami . Zda a jednak sobie spraw z beznadziejno ci sytuacji, w której si znajduje. Chcia a wo o pomoc, ale usta mia a suche, a izolatka z pewno ci by a wi koszczelna. Kiedy tak le a zwi zana na mi kkiej pod odze, poczu a dusz cy ci ar ca kowitej bezradno ci. Dlaczego w ciwie zaj a si terapi przest pców? Wszystko zacz o si , kiedy b c jeszcze nastolatk , w szkole w Anglii us ysza a o Cesare Lombroso, XIX-wiecznym w oskim psychiatrze. To jego dzie a zasia y w jej g owie my l, e agresywne zachowanie ludzi mo na wyja ni naukowo. Ze swoich bada na
przest pcach Lombroso wywnioskowa , e niektóre prymitywne instynkty cz owieka mog zosta rozpoznane na podstawie rysów twarzy. Na przyk ad przest pca seksualny ma wydatne usta, za morderca – w skie czo o. Nawet wtedy Kathy wiedzia a, e frenologia Lombrosa to bzdura. Mimo to zacz a si zastanawia nad mo liwo ci istnienia fizycznej przyczyny szczególnie okrutnych przest pstw i zbrodni. Kiedy by a w ostatniej klasie, jej m odszy brat, Mark, pope ni samobójstwo. Nikt nie wiedzia , e od dziecka cierpia na nerwic natr ctw. Wierzy , e zamordowa wiele osób, cho nigdy niczego podobnego nie zrobi . Noc potajemnie wymyka si z domu w poszukiwaniu swoich okaleczonych ofiar. By przekonany, e je odnajdzie, je li si postara. Ponawia wi c swe poszukiwania, cho jednocze nie zdawa sobie spraw , e jego niepokój i poczucie winy nie maj racjonalnych podstaw. Gdyby tylko o tym wiedzia a, mog aby mu pomóc. Istnia y leki, które regulowa y przyswajanie serotoniny w mózgu i leczy y tego rodzaju objawy. Po jego mierci problem poczucia winy sta si jej obsesj . Dlaczego jedni maj go za du o, a inni wcale? By a przekonana, e to kwestia genetyczna. I je li zidentyfikowano by i zmieniono odpowiedzialne za to geny, bezsensowna przemoc sta aby si reliktem przesz ci. Teraz jednak jej marzenie zmieni o si w koszmar. Nagle us ysza a zgrzyt klucza w zamku, a kiedy drzwi si otworzy y, zobaczy a par czarnych butów zmierzaj w jej kierunku. Mru c oczy, podnios a wzrok. W jasnym wietle arówki dojrza a m czyzn w bia ym fartuchu. – Jak si czujesz? – zapyta uprzejmie. – Kim jeste ? Gdzie mnie przywieziono? Ruszy w jej kierunku. Zobaczy a jego siwe, kr cone w osy i okr e okulary. – Spokojnie, spokojnie, po co tyle pyta ? – Wypu cie mnie. – Nic z tego. Musia zrobi co naprawd okropnego, e znalaz si tutaj. Spogl daj c w gór , dojrza a strzykawk w jego d oni. Próbowa a si odsun . – Nie chc tego wi cej. Daj mi z kim porozmawia . czyzna si u miechn . – Na to te nie mo emy pozwoli – odpar pob liwie. – Dlatego tu jeste . Zastrzyk pomo e ci o wszystkim zapomnie . – Podniós b yszcz , z nierdzewnej stali strzykawk ku wiat u i stukn w ni dwa razy palcem. Popatrzy , jak krople p ynu wydostaj si ig i sp ywaj po jej obrze u. – Nie martw si , kilka pierwszych iniekcji nie pozostawi adnego trwa ego ladu – mówi spokojnie, jakby informowa j o pogodzie. – To tylko wst p do dalszej terapii, która, obawiam si , b dzie mia a d ugoterminowe skutki. Wiem, e w twojej rodzinie wyst powa y choroby psychiczne. U twojego brata, prawda? – Ale dlaczego?! – krzykn a. – Dlaczego? – Tego nie wiem. Teraz powinna zasn . Po ma ej drzemce wszystko wyda ci si bardziej proste. Zacz a krzycze , wo aj c pomocy najg niej, jak tylko potrafi a. Kiedy ukl obok
niej, próbowa a walczy , jednak kaftan by zbyt ciasno zwi zany. – Spokojnie, to nic nie da. Postaraj si tym nie martwi – poradzi , bez wysi ku przytrzymuj c jej rami i wbijaj c ig . Ona jednak nie mia a zamiaru si podda . Rozpaczliwie walczy a o zachowanie przytomno ci. W jej g owie zamajaczy a my l, s aba jak ogie zapa ki w ciemno ci, daj ca nik nadziej . Mo e Luke Decker otrzyma od niej wiadomo i j uratuje? owe Drzewo, Los Altos Verdes, Kalifornia Tego samego dnia, godz. 18.15 Alice Prince krzycza a z przera enia, widz c inne dziewczynki. Kiedy zobaczy a Libby, umilk a. Zawsze my la a, e nie ma nic gorszego ni koszmar, w którym widzi Libby do wiadczaj niewyobra alnych cierpie . Kiedy patrza a na szklany zbiornik, stoj cy tu przed ni zda a sobie spraw , e nie mia a racji. aden koszmar nie móg by tak przera aj cy, jak to, co tu widzia a. Przycisn a r do zimnego szk a, w miejscu, gdzie znajdowa a si d jej córki. – Doktor Prince, nie powinna pani by tutaj. Prosz pój ze mn , wyprowadz pani st d – agodnie perswadowa Decker. Odepchn a go, zbli aj c si jeszcze bardziej do zbiornika. Obie d onie po a na szklanej trumnie Libby. – Powinnam by a znale si tu wiele lat temu. eby ocali moj córeczk przed potworem. – Chod my – powtórzy spokojnie, odci gaj c j od zimnego szk a i wolno prowadz c wzd makabrycznej ekspozycji w kierunku wyj cia. – Ale dlaczego? – zapyta a ami cym si g osem. – Dlaczego? – Nie wiem. Nie znam odpowiedzi. Alice nie pyta a jednak o to, co sta o si Libby. – Prosz mi powiedzie , dlaczego Karl Axelman powiedzia panu o tym miejscu? Dlaczego taki morderca powiedzia to panu? W jego zielonych oczach pojawi o si cierpienie. Odwróci si , napotykaj c jej wzrok. Blady i zm czony, wygl da na ca kowicie rozbitego. – Bo by moim ojcem – odpar .
17 Biuro terenowe FBI, San Francisco Czwartek, 30 pa dziernika, godz. 20.12 Dyrektor Naylor nie wiedzia a, co bardziej doprowadza o j do w ciek ci. To, e nie poinformowano jej o rewelacjach, które Decker uzyska od Axelmana, czy to, e zwierzy si z tego Alice. Naylor mia a pojawi si w Los Angeles wraz z Alice Prince i uczestniczy w wyborczej kolacji z prezydentem Bobem Burbankiem i Pamel Weiss. Pamela zamierza a nazajutrz wyg osi o wiadczenie na temat projektu Sumienie. Kiedy jednak odrzutowiec FBI mia wystartowa do Los Angeles, zadzwoni George Raoul, agent dy urny z biura w San Francisco. Powiedzia , e Decker znalaz grobowiec ofiar Axelmana. Doda , e ze spraw jest zwi zana doktor Prince, która prosi o kontakt. Naylor pop dzi a do Alice, któr po podaniu rodków uspokajaj cych odwieziono do domu. Pó niej obejrza a mro ce krew w ach eksponaty. Siedzia a teraz przy biurku Raoula i przygl da a si agentowi specjalnemu Luke’owi Deckerowi. Po lewej stronie mia a ekran telekonferencyjny, z którego spogl da wicedyrektor Bill McCloud. Zmarszczy poorane bruzdami czo o i podrapa si po g owie. W Waszyngtonie by a pó noc. – Dlaczego, do cholery, nie powiedzia o rozmowie z Axelmanem? – zapyta a Deckera. – Z mojego polecenia wicedyrektor McCloud wyra nie pyta , czy przed egzekucj Axelmana zdoby jakiekolwiek nowe informacje. Ale ty nie pisn ani s owa. Je li nawet Axelman twierdzi , e jest twoim ojcem, nie stanowi to adnego usprawiedliwienia. Jeste szefem wydzia u i powiniene wiedzie takie rzeczy. Po to w nie s procedury. eby unikn komplikacji z powodów osobistych. Czy Axelman powiedzia ci co jeszcze? Decker milcza . Wygl da na wyko czonego: si ce pod oczami, w osy umazane b otem, poblad a twarz. Naylor naciska a: – Decker, b dziesz ze mn rozmawia czy mam ci zawiesi w obowi zkach? Alice Prince, moja przyjació ka, jest teraz na prochach po tym, jak zobaczy a zw oki swojej córeczki. Cho by za to najch tniej wykopa abym ci z Biura. Z jakich jednak powodów McCloud b aga mnie, bym si zlitowa a nad tob . Mówi, e ci potrzebujemy, ale ja w to nie wierz . Masz dobr opini , ale je li nie potrafisz przystosowa si do nas, to wylecisz. Zrozumia ? Czeka a na odpowied , ale Decker i tym razem si nie odzywa . Madeline by a równie zdziwiona co w ciek a. Przy wszystkich spotkaniach dochodzi o mi dzy nimi do spi . Nie lubi a go i uwa a, e te psychologiczne bzdety, którymi zajmowa si w wydziale nauk behawioralnych, s nie na dzisiejsze czasy. Zawsze jednak skrycie podziwia a Deckera za niezale no i dobre wyniki. Teraz wygl da tak, jakby na niczym mu nie zale o. Chcia a wiedzie , co jeszcze us ysza od Axelmana i czy dzi ki swemu s ynnemu zmys owi
obserwacji odnotowa co podejrzanego w zachowaniu skaza ca. Jednak e wszelkie obawy, Decker móg by zdemaskowa Spiral Zbrodni, wydawa y si bezpodstawne. Jakby na potwierdzenie tego, Decker powoli si gn do kieszeni ub oconej kurtki i wyj odznak . – Nie musi mnie pani zawiesza . Odchodz . – Wypowiedzia to bez adnych emocji, zupe nie jakby czyta z kartki. McCloud pokr ci g ow na ekranie. – Czekaj, nie b taki w gor cej wodzie k pany. Jed do domu. Odpocznij troch i przemy l to jeszcze. Pani dyrektor – McCloud zwróci si do Naylor – powinni my od to na pó niej, gdy wszystko si troch uspokoi. Wtedy b dziemy mogli spojrze na to bardziej obiektywnie. Nie nale y podejmowa decyzji pod wp ywem chwili. – McCloud patrzy na ni agalnie. Naylor wpatrywa a si w Deckera. – Jeste zwolniony – sykn a. – Wyno si . Kiedy tylko Decker i McCloud znikn li z jej oczu, zadzwoni telefon. – Gubernator Weiss do pani – oznajmi g os w s uchawce. – Co z Ali? – brzmia o pierwsze pytanie Pameli. – Jest w domu, na rodkach uspokajaj cych, ale trzyma si lepiej, ni mo na by by o przypuszcza . Mówi, e w pewnym sensie nawet to jej pomog o. Mo e wreszcie pochowa Libby, op akiwa j , wiedz c, e spoczywa w pokoju. Przecie znasz Ali. Jest silniejsza, ni wygl da. Kaza a mi nawet przekaza , eby u a tego dla wzmocnienia dramatyzmu wiadczenia. W tpi , czy do jutra dojdzie do siebie, ale na mnie wci mo esz liczy . – Mog z ni porozmawia ? – Pam, lepiej pozwól jej si wyspa . Zostan u niej na noc. Przeka , e dzwoni . Na pewno b dzie jej mi o. – Co w ciwie si sta o? Naylor szybko stre ci a ostatnie wypadki, opisa a upiorn galeri Axelmana. – To jest okropne, Pam, ale nie przejmuj si . Skup si na jutrzejszym o wiadczeniu. Projekt Sumienie ma po kres w nie takim zbrodniom. – Dobrze, uca uj Ali ode mnie. – Oczywi cie. Powodzenia jutro. Spotkamy si na miejscu. Zm czona Naylor spojrza a na zegarek. Po dziewi tej, a od samego rana mia a pe no wra . Nazajutrz czeka j wa ny dzie . Nie mog a si doczeka , eby wypi szklaneczk Jacka Danielsa, wyk pa si i po do ka. Najpierw musia a jednak zatelefonowa . Wzi a s uchawk i wystuka a numer. – Jackson – zg osi si niski, nosowy g os. Z odg osów w tle odgad a, e jej rozmówca jest w barze. – Jak idzie? – W porz dku, pani dyrektor. – Zrobi jej zastrzyk? – Tak. Dostarczyli my j kilka godzin temu. Doktor Peters ju si ni zaj . Poza tym nikt
nie ma z tym nic wspólnego. Doktorek potwierdzi , e wie dok adnie, co ma robi . Madeline skin a g ow . Doktor Peters mia zbyt du o do stracenia, by nie mog a na niego liczy . Gdyby ujawni a cho cz jego machlojek, o których wiedzia a, sp dzi by przynajmniej dziesi lat w wi zieniu. Po wyj ciu na wolno mia by zakaz praktykowania jako lekarz. – Co jeszcze? – zapyta Jackson. – Nie, na razie tyle. Dobranoc. Naylor od a s uchawk i odsun a si od biurka. Wróci a my lami do okropno ci, które widzia a po po udniu. Spirala Zbrodni zbli a si do punktu krytycznego, a widok Libby i pozosta ych martwych dziewcz t na pewno wzmocni determinacj Alice, by doprowadzi projekt do ko ca. Axelman zosta zg adzony, ale po ziemi wci chodzi o mnóstwo takich jak on.
18 Marina District, San Francisco Tego samego wieczoru Decker zatrzyma samochód przed domem dziadka. Ucieszy si , e nie ma u niego ani Barziniego, ani adnych innych go ci. Rozpaczliwie pragn porozmawia z nim w cztery oczy. Gdy wszed do rodka, Matty serdecznie go u ciska . – Luke, có za niespodzianka. Nie wiedzia em, e jeszcze jeste w mie cie. – To by d ugi dzie , dziadziu. Mam kilka spraw, o których chcia bym z tob porozmawia . Matty zaprowadzi go do salonu. – O co chodzi, Luke? Decker zacz mówi . O wszystkich obawach i w tpliwo ciach, które prze ladowa y go przez ostatnich kilka dni. O li cie Axelmana z opisem gwa tu na jego matce, o morderstwach biologicznego ojca, i wynikach badania DNA, o odkryciu makabrycznej kolekcji zakonserwowanych zw ok ofiar Axelmana. Gdy sko czy , wzi g boki wdech i poprosi dziadka, by powiedzia mu wszystko, co wie. Staruszek przez chwil siedzia w milczeniu i tylko delikatnie poklepywa Deckera po ramieniu. Wreszcie zacz sw opowie . – To by a okropna noc. Twoja matka posz a ze znajomymi do miasta na drinka. Richard by w podró y s bowej, ale umówili si , e gdy wróci, spotkaj si w mie cie i pójd co zje . Policjanci mówili, e napastnik musia j obserwowa przez ca y wieczór. Zosta a zaatakowana tu po tym, jak jej znajomi odeszli, w miejscu, gdzie mia a spotka si z Richardem. Deckerowi dek podszed do gard a. Jego matka by a pi kn delikatn kobiet . Przy Axelmanie musia a wydawa si bezbronna jak dziecko. – Wed ug policji napastnik zaatakowa j od ty u, og uszy i zaci gn do ciemnej uliczki. Potem przyjecha Richard. Gdy nie znalaz twojej matki na rogu, gdzie si umówili, najprawdopodobniej zacz j wo . Wed ug policji zabójca wybieg z alejki i powiedzia twemu ojcu, e napadni ta kobieta potrzebuje pomocy. Richard pobieg do twojej matki. Gdy ukl i zacz j cuci , zabójca pi ciokrotnie d gn go no em w plecy i uciek . – Czy zgwa ci matk przed tym, jak ojciec... jej m ... zacz j wo ? – Poprawiaj c si , czu rosn w gardle kul . – Tak – cicho odpowiedzia Matty. – Sprawcy nigdy nie uj to. Decker j kn i pokr ci g ow . Gdyby to si sta o dziesi lat pó niej, policja mog aby apa Axelmana dzi ki analizie DNA. – Co si sta o pó niej? – Twoja matka by a m atk niespe na rok. Dla Richarda przesz a na katolicyzm. Nie
widzia a poza nim wiata. Gdy odkry a, e jest w ci y, nie pomy la a o aborcji. By oby to wbrew nakazom religii, a poza tym wierzy a, e to dziecko Richarda. – Nigdy nie podejrzewa a, e móg bym by dzieckiem gwa ciciela? Matty wzruszy ramionami. – Mo e i tak, ale nigdy o tym nie mówi a. Zreszt ... co za ró nica? By jej dzieckiem, adna matka nie mog aby bardziej kocha swojego syna. – Matty delikatnie pog adzi Luke’a po twarzy. – Nie wiem, jak wygl da ten Axelman, ale mog ci powiedzie , e bardzo przypominasz Richarda. By dobrym cz owiekiem i cho nigdy go nie pozna , zachowa pami po nim, a twoja matka nauczy a ci by tym, kim dzi jeste . Niewa ne, co mówi nauka. Twoim prawdziwym ojcem by Richard i tylko to si naprawd liczy. Nie zapominaj, e masz równie geny twojej matki. To byli dobrzy ludzie. Ty te jeste dobrym cz owiekiem, Luke. Decker ukry g ow w d oniach. W skroniach pulsowa o mu zm czenie. Rozpaczliwie pragn uwierzy w s owa otuchy Matty’ego. – W ka dym razie – rzek dziadek, poklepuj c go po ramieniu – uwa am ci za swojego wnuka. Pomaga em ci wychowa . I nie móg bym by z ciebie bardziej dumny. Pi tek, 31 pa dziernika, godz. 13.51 Dopiero nazajutrz Decker zwróci uwag na ró ne dziwne rzeczy zwi zane ze spraw Axelmana. Pojawi y si pytania wymagaj ce odpowiedzi. Dlaczego zimny, bezlitosny Axelman nie tylko ujawni miejsce pochówku swych ofiar, ale w dodatku si wykastrowa ? Dlaczego jego wygl d zmieni si tak radykalnie, tak szybko? Co musia o si z nim sta . Nie zrobi by takich rzeczy sam z siebie. By y ca kowicie sprzeczne z jego osobowo ci . I dlaczego dyrektor Naylor tak si tym interesowa a? Chyba nie tylko ze wzgl du na Alice Prince? Decker rozmy la o tym, siedz c przed telewizorem z butelk piwa w d oni. Rhoda krz ta a si po domu, a Matty siedzia w k cie i czyta ksi w alfabecie Braille’a. Decker zmieni kana , by nie ogl da reporta u o Karlu Axelmanie i jego ofiarach. Niemal e poczu ulg na widok u miechni tych twarzy gubernator Pameli Weiss i prezydenta Boba Burbanka. Stali za mównic z god em prezydenckim u stóp wie Nostro Pueblo w po udniowym Los Angeles, przest pczej stolicy Zachodniego Wybrze a. Wokó nich zebra si t um gapiów i przedstawicieli mediów. W ród fotoreporterów Deckerowi uda o si rozpozna k dzierzawego chuderlaka, Hanka Butchera. Prowadz cy spotkanie zapowiada nie „prze omowe o wiadczenie na temat walki z przest pczo ci ”. Bob Burbank przedstawi Pamel Weiss jako nast pnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chwali j za osi gni cia na stanowisku gubernatora Kalifornii, a zw aszcza za sukcesy w walce z przest pczo ci . Decker ykn zimnego piwa i s ucha o wiadczenia Pameli Weiss. – Wczoraj wieczorem wszyscy poznali my groz zbrodni seryjnego mordercy Karla
Axelmana. Z pewno ci nie wiecie, ale ostatni ofiar straconego niedawno zabójcy okaza a si córka doktor Alice Prince, mojej bliskiej przyjació ki. Decker j kn i chcia zmieni kana , ale ciekawo wzi a gór . Matty uniós g ow , i zatrzyma d nad kart z brajlowskim tekstem. – Chocia Karl Axelman zosta stracony, na wolno ci pozostaje wielu jemu podobnych. Przest pstwa dokonywane ze szczególnym okrucie stwem to epidemia w tym kraju. Liczba morderstw w skali kraju wzros a o dziesi procent, a gwa tów jeszcze bardziej. Liczba napadów z broni w r ku ro nie tak szybko, e policjanci nie mog zaj si wszystkimi. Koszty przest pczo ci si gaj miliardów dolarów. Spadek brutalnych przest pstw o cho by jeden procent pozwoli by zaoszcz dzi miliard dwie cie pi dziesi t tysi cy dolarów rocznie. To pieni dze, które mo na by zainwestowa w s zdrowia lub inne potrzebuj ce wsparcia instytucje. Tu nie chodzi o polityk . Przest pczo to nowotwór, który od wieków trawi spo ecze stwo. Pomimo wszelkich planów, które próbowano wprowadzi w ycie, jak dot d nie znaleziono skutecznego rodka na wyeliminowanie przest pców. Nie przywrócimy ycia ofiarom niezliczonych zbrodni. Wierz jednak, e mo emy, musimy zadba o to, by takie zbrodnie nie mia y miejsca nigdy wi cej. W nie tego próbujemy dokona tu w Kalifornii. Decker gapi si w telewizor z otwartymi ustami. Pamela Weiss chcia a przypisa sobie spadek przest pczo ci w Kalifornii. Musi wi c wyt umaczy to, czego w ci gu ostatnich trzech lat nie mogli zrozumie policjanci, socjologowie i dziennikarze. – Osiem lat temu dzi ki pomocy prezydenta, dyrekcji FBI i takich ludzi jak doktor Alice Prince podj li my realizacj mia ego projektu. Kamera przesun a si od Weiss i prezydenta Burbanka na praw stron podium, gdzie Luke spostrzeg dyrektor Naylor stoj bez ruchu, z powa twarz . – Projekt, którego celem jest nie zwalczanie przest pczo ci, lecz jej leczenie. Inicjatyw nazwali my projekt Sumienie. To w nie projekt Sumienie spowodowa spadek wska ników przest pczo ci w Kalifornii. Ekran wype ni a opanowana twarz Pameli Weiss. Luke siedzia teraz pochylony do przodu, z ca uwag skupion na telewizorze. Matty zapomnia o ksi ce i s ucha z nie mniejszym zainteresowaniem. – Wszyscy m czy ni maj geny, które w mniejszym lub wi kszym stopniu predysponuj ich do pope niania brutalnych przest pstw. W ci gu ostatnich o miu lat uda o nam si dowie tego ponad wszelk w tpliwo . Dzi ki modyfikacji genów u oko o szesnastu tysi cy czyzn, skazanych w Kalifornii za przest pstwa ze szczególnym okrucie stwem, uda o nam si pozytywnie wp yn na ich zachowanie. Uzyskali my dzi ki temu spadek liczby przest pstw, które przez ostatnie lata dominowa y w nag ówkach lokalnych gazet. Pamela Weiss umilk a i ruchem r ki wskaza a okolic . – Popatrzcie tylko na s siedztwo wie Nuestro Pueblo, gdzie teraz stoimy. Kiedy symbol wszelkiego wielkomiejskiego z a, teraz stanowi przyk ad poprawy warunków bytowych, powrót nadziei, a wszystko to dzi ki projektowi Sumienie. Zar czam, e terapia genetyczna, która przynios a takie efekty, zosta a szczegó owo zbadana i zatwierdzona przez FDA jako ca kowicie bezpieczna.
Os upia y Decker siedzia na kanapie. Kamera pokazywa a panoram przywróconych do ycia sklepów i domów w Watts. To musia by ten projekt, nad którym pracowa a Kathy, oparty na jej oryginalnej tezie z czasów Harvardu. Projekt, w którego sprawie wczoraj spotka a si z Naylor. – Rozumiem, e wielu z was mo e mie zastrze enia w zwi zku z testowaniem tej nowatorskiej terapii przy omini ciu zwyk ych procedur. Ci kie zbrodnie wymagaj jednak zdecydowanych rozwi za . Istnia y oczywi cie pewne zagro enia, ale by y one znacznie mniejsze ni niebezpiecze stwa wynikaj ce z bezczynno ci. Przest pczo zakorzeni a si tak mocno, e uznali my, i konieczne jest podj cie radykalnych kroków. Nie wystarcz ju adne s owa polityków. Potrzebujemy czynów. Rozpocz cie tego projektu nie by o atwe. Przez blisko dziesi lat prowadzili my badania z udzia em najznakomitszych uczonych. Badania przeprowadzono na najbardziej niereformowalnych przest pcach, którzy utracili wszelkie szanse na ycie w normalnym spo ecze stwie. Wyniki bada wskazuj , e zamiast wymierza im nieludzk kar , mo na da im nowe ycie. Wierz w woln wol . ywi bokie przekonanie, e geny predysponuj nas jedynie do pewnych zachowa , ale to, co ostatecznie zrobimy, wynika z naszego wyboru. Wszyscy musimy ponosi odpowiedzialno za w asne czyny. Dzi ki terapii pacjent ma wi ksze szanse na skuteczn walk z niepo danymi atakami agresji. Leczenie wskrzesza jego sumienie, umo liwiaj c unikni cie bezsensownej bójki, brutalnego ataku czy te pohamowanie pragnienia gwa tu na bezbronnej kobiecie. Chc podzieli si z wami pewn wizj . Wizj istotn dla Ameryki. Dzi ki tej terapii agresywni m czy ni b mogli bardziej produktywnie spo ytkowa sw energi . Zamiast atakowa spo ecze stwo, zaczn mu przynosi korzy ci. Wyobra my sobie kraj, gdzie wszystkich skazanych przest pców poddaje si tej terapii, gdzie wi kszo sprawców mo e odkry swoj lepsz natur . Wyobra my sobie lepsz , silniejsz Ameryk . Moj i wasz Ameryk . Nasz kraj. – Weiss unios a r i wycelowa a palcem prosto w kamer . – Daj s owo. Je li we wtorek zostan wybrana na prezydenta, sprawi , e ten sen stanie si rzeczywisto ci . Decker patrzy w telewizor. Pamela Weiss zamilk a. Spogl da a w kamer z trosk . Wszystko to brzmia o tak wiarygodnie, tak pi knie. Piwo przesta o smakowa Deckerowi. – Czy oni nigdy nie zm drzej ?! – wykrzykn Matty. Luke wzdrygn si na d wi k jego przepe nionego gniewem g osu. Nigdy nie widzia swego dziadka w stanie takiego wzburzenia. Twarz mia czerwon , a na skroniach pulsowa y mu y. – Co jest, dziadziu? – Co jest?! S yszysz, co ta kobieta wygaduje i pytasz mnie, co jest?! Oceniaj ludzi po genach i chc w nich miesza . ci Deckera by o daleko do gniewu Matty’ego. – Chc podawa lek tylko skazanym przest pcom... – Najpierw podadz lekarstwo, by zmieni geny przest pców. Potem postanowi podawa lek tym m odym ludziom, których geny nie b im odpowiada , zanim zrobi co ego. A potem podziel ludzi na tych o dobrych genach i na tych o z ych. Pami tam, jak
nazi ci zacz li nas segregowa . Kazali nam nosi na kurtkach gwiazd Dawida, eby mogli nas odró ni . Podludzi. ydów. Luke, jeste my czym wi cej ni tylko genami. Czy nikt si niczego nie nauczy ? – Ale to co innego, dziadziu. – Czy by? A je li stwierdz , e masz geny Karla Axelmana, w zwi zku z czym jeste potencjalnym przest pc i dlatego nale y podda ci „terapii”? Decker nie potrafi na to odpowiedzie . Odstawi piwo na stolik i spojrza w ekran telewizora. – Tak, rodacy. Wspierana przez prezydenta Burbanka, podj am ryzyko, rzuci am wyzwanie konwencjonalnym procedurom. G boko jednak wierz , e Ameryka potrzebuje dzi przywódcy, bardziej ni kiedykolwiek. Kogo , kto b dzie s ludziom, a nie bezmy lnie ulega zmieniaj cym si trendom. Kogo , kto podejmuj c wa kie decyzje, poprowadzi do lepszego, spokojniejszego jutra. Je li podzielacie t wizj , we wtorek g osujcie na mnie, eby my mogli wspólnie obudzi sumienie Ameryki. Zanim jeszcze Weiss sko czy a swoj przemow , t um wybuch aplauzem. Decker odwróci si do dziadka, który z niedowierzaniem kr ci g ow . Otworzy y si drzwi i wesz a Rhoda. – Luke– wr czy a mu br zow kopert – to przysz o do ciebie poczt . – Dzi ki. Rozerwa kopert , w której znalaz nap d USB i napisan odr cznie notatk Kathy Kerr: Luke, musimy porozmawia . Próbki z jednej z torebek, które mi przekaza , s zgodne z profilem DNA mordercy z bazy danych FBI, Karla Axelmana. Tyle tylko, e s pewne istotne ró nice, które mog si wi za z moj prac nad projektem o nazwie Sumienie. Co jest grane, Luke? Na pewno co podejrzewasz, inaczej nie prosi by mnie o analiz próbek, tylko skorzysta by z laboratoriów FBI. Za czam przeno pami USB. U ciebie dzie bezpieczna. Jest na niej kopia oryginalnego genomu Karla Axelmana i tego zmodyfikowanego, pobranego z dostarczonych przez ciebie próbek. Nie martw si . My , e spotkamy si jeszcze, zanim to dostaniesz. To tylko na wszelki wypadek.. Naprawd musimy porozmawia . Dzieje si co strasznego. Kathy. Decker przeczyta li cik i zmarszczy czo o. Nie wiedzia , co o tym my le . Po ytk na stoliku. Kathy napisa a, e wkrótce si zobacz . Ale si nie odezwa a. Napisa a te , e geny Axelmana poddano modyfikacjom. Czy to t umaczy jego wygl d, utrat w osów i wysypk ? A tak e nag skruch , radykaln zmian osobowo ci? Czy dlatego dyrektor Naylor tak bardzo by a ciekawa, czego Decker dowiedzia si od Axelmana? Raz jeszcze spojrza w telewizor, na ko cowe uj cia wiecu w Watts. Pamela Weiss sta a z
triumfalnie uniesionymi r kami. Obok niej dyrektor FBI, wpatrzona w t umy, z ch odn satysfakcj widoczn na twarzy. Czy Axelman by jednym z przest pców, na których prowadzono nielegalne testy Sumienia? Czy co próbowano zatuszowa ? – O co chodzi, Luke? – dopytywa si Matty. – Jeszcze nie wiem – odpar . Wsta z kanapy, si gn po kurtk i wyj portfel. Znalaz wizytówk Kathy, podniós uchawk i wybra numer uniwersytetu. Nikt si nie zg asza . Z kieszeni kurtki wyj komórk . Od ostatniej rozmowy z Kathy telefon by wy czony. Mo e nagra a si na poczt osow ? Usiad na kraw dzi kanapy i odtworzy wiadomo ci. Matty wsta z krzes a, podszed i usiad obok niego. Kathy rzeczywi cie nagra a wiadomo , ale nie ró ni a si zbytnio od jej li ciku. Oprócz kilku wiadomo ci z biura by a jeszcze jedna wiadomo g osowa. Tak s abo yszalna, e Luke chcia j usun . – Pu to jeszcze raz – zarz dzi nagle Matty, który siedzia z przekrzywion g ow , jakby ws uchany w jaki instrument muzyczny. – Mo esz zrobi g niej? S ysza em jakie osy. Jeden by przera ony. Luke podkr ci g no i przy ucho do s uchawki. Matty mia racj . Teraz da o si ysze g os kobiety. By st umiony, ale Luke wiedzia , e nale y do Kathy. – Czego chcesz?! – krzykn a. Jej g os, zwykle brzmi cy mi kkim szkockim akcentem, za amywa si ze strachu. – Chc , eby si troch uspokoi a – odpowiedzia m ski nosowy g os, który wyda si znany Deckerowi. – Dlaczego?! – krzykn a Kathy. – To przez projekt Sumienie, tak? Decker znów us ysza m czyzn . – Uprzedzono mnie tylko, e jeste troszk zestresowana i mo esz powiedzie rzeczy, których b dziesz potem owa . Zabierzemy ci gdzie , gdzie b dziesz si mog a uspokoi , w ustronne, ciche miejsce. Decker by pewien, e ju gdzie s ysza ten g os. Odg osy szamotaniny. – Trzymaj t ig z daleka ode mnie, ty draniu! Nagranie zosta o przerwane, lecz Deckerowi wystarczy o to, co us ysza . – Przyjació ka? – zapyta Matty. – Niezupe nie – odpar Decker, wci próbuj c skojarzy w ciciela g osu. Uda o mu si , gdy pomy la o dyrektor Naylor. G os nale do wicedyrektora Williama Jacksona, wiernego psa pani dyrektor. Madeline Naylor niew tpliwie sta a za porwaniem Kathy. Bez jej pozwolenia Jackson nie kiwn by palcem. Ale dlaczego Naylor chcia aby pozby si Kathy Kerr? Musia o to by co powa nego, skoro Jackson zaj si tym osobi cie, zamiast zleci zadanie swoim bandziorom. Kathy mia a racj . Koniecznie musieli porozmawia . Przycisn telefon do ucha i jeszcze raz odtworzy wiadomo , tym razem uwa nie przys uchuj c si s owom Jacksona: „zabierzemy ci gdzie , gdzie b dziesz si mog a uspokoi , w ustronne, ciche miejsce”. Decker w pierwszej chwili pomy la o którym z mieszka konspiracyjnych Biura.
Poszpera w pami ci, próbuj c sobie przypomnie wszystkie znane mu w pobli u San Francisco. Jednak nawet w tych lokalach kto bywa , opiekowa si nimi. Naylor chcia aby, eby o porwaniu Kathy wiedzia o jak najmniej osób. Musieli zabra Kathy gdzie niedaleko San Francisco; d uga podró wi za aby si z ryzykiem wpadki. Gdzie wi c mo na by o j umie ci ? Jakie miejsce gwarantowa o cisz i spokój? I naraz go ol ni o. Idealne miejsce. Pe en mrocznych wspomnie wybra numer z ksi ki telefonicznej aparatu. Us ysza uprzejmy, profesjonalny g os. – Halo – powiedzia – mówi agent specjalny Luke Decker. Powinni cie mie mnie w kartotekach. Pilnie potrzebuj wizyty. – Co zamierzasz? – zapyta Matty. Decker wzruszy ramionami. – Znajd j i uwolni .
19 Sanktuarium, na wschód od Modesto, Kalifornia Sobota, 1 listopada, godz. 11.17 O ile mi wiadomo, nikt nie zosta przyj ty w ci gu ostatnich trzech dni. Siedz ca przy swoim biurku w Sanktuarium doktor Sarah Quirke mówi a z nutk walijskiego akcentu. By a niewysok kobiet po czterdziestce, o kasztanowych w osach i okr ej twarzy. Przymru a oczy, kryj ce si za eleganckimi okularami. Pó ciany za jej plecami zajmowa o wielkie okno, przez które Decker widzia odleg e fioletowe zbocza High Sierra, kontrastuj ce z czystym b kitnym niebem. Promienie s oneczne przenika y przez szyb , podkre laj c miedziane pasemka we w osach doktor Quirke. O wietla y biurko i krzes a. Sesje z doktor Quirke by y jedynym pozytywnym wspomnieniem, jakie Decker zachowa ze swojego czterotygodniowego pobytu w tym miejscu po mierci matki. – Luke, do czego zmierzasz? Przysz am tu w sobot tylko dlatego, e chcia si niezw ocznie ze mn spotka , chocia wed ug mnie jeste zdrowszy psychicznie ni wi kszo tutejszych lekarzy. Widz jednak, e interesuj ci jedynie przyj cia pacjentów do izolatek. Dobrze wiesz, e to za ony przez FBI oddzia dla agentów, którzy nie radz sobie ze stresem. Zajmujemy si terapi przej ciowych problemów psychologicznych i uzale nie , a nie psychiatri . Mamy tylko dwie izolatki, wykorzystywane w razie nag ych wypadków. Rzadko si ich u ywa. Powiedz mi, Luke, o co tu naprawd chodzi? Decker opar si o krzes o, na którym siedzia , i potar skronie. Je li, jak podejrzewa , Kathy zosta a porwana i jest przetrzymywana w Sanktuarium, to w ca spraw zamieszany jest kto z góry, co z kolei znaczy o, e przychodz c tu, bardzo ryzykuje. Spotka si z doktor Quirke tylko dlatego, e bezgranicznie jej ufa . – Sarah, chyba nikt nie zna mnie tak dobrze, jak ty. Zaufaj mi. Dzieje si co bardzo dziwnego, co , czym musz si zaj . Ale nie chcia bym miesza w to ciebie. Wierz mi, tak dzie lepiej. Czy masz mo e list pacjentów oraz pomieszcze , które zajmuj ? Quirke zmarszczy a brwi. Jego ca kowite zaufanie wyra nie nie by o w pe ni odwzajemnione. – Nie chc zna nazwisk – t umaczy . – Chcia bym tylko wiedzie , czy macie teraz kogo w bezpiecznym skrzydle. Milcza a przez chwil , po czym przytakn a ruchem g owy. – Dobrze – odpar a, patrz c na ekran monitora i stukaj c w klawiatur . – Mam tu wszystkich pacjentów, ale, jak ju mówi am, nikogo nowego nie przyj to w ci gu trzech ostatnich dni. Je li za chodzi o izolatki w skrzydle ogrodowym, nie by y u ywane od ponad trzech miesi cy. Ostatnim by agresywny pacjent, którego przetrzymano przez noc w sali A. – Z tego, co wiesz, nie ma teraz nikogo w izolatkach? – Tak. – Czy kto do nich zagl da?
– Czasami zachodzi tam doktor Peters. Decker skin g ow . Pami ta siwow osego lekarza. Nigdy si nie spotkali, ale Decker cz sto widywa go w pobli u sali, w której przebywa . Wiedzia , z kim ma do czynienia. Dla Petersa robienie kariery by o wa niejsze ni zajmowanie si pacjentami. – Ci gle rz dzi tutaj? – Tak. – U miechn a si s abo. – Ty te masz dost p do bezpiecznego skrzyd a, prawda? – Tak jak wi kszo starszych lekarzy mam klucze. Bez trudu mog wej do ka dego z pomieszcze . Albo mog zadzwoni do doktora Petersa. Jak mówi am, to on bywa tam najcz ciej. Decker uniós r . – Nie, nie rób tego. Je li mam racj , nie chcia bym miesza w to ani ciebie, ani doktora Petersa. Pozwól mi zajrze do izolatek. Nikt nie musi wiedzie , e tu by em, a je li pomieszczenia s puste, nic si nie stanie. Sarah, pomó mi. Je li to tylko moje wymys y, obiecuj , e zapisz si na badania. Po chwili namys u otworzy a szuflad , wyci gaj c p k kluczy. – Zapewne powinnam pój z tob – powiedzia a. Luke przypomnia sobie o Jacksonie i Naylor. Nie móg jej nara . – Zaufaj mi. Daj mi klucze do pomieszcze i powiedz, kiedy w bezpiecznym skrzydle dzie najmniej osób. Nie mów nikomu o mojej wizycie. Nikomu, nawet je li b ci pyta . Doktor Sarah Quirke po raz kolejny zmarszczy a brwi, po chwili jednak poda a mu trzy klucze. – Najwi kszy jest od drzwi prowadz cych do skrzyd a; dwa mniejsze otwieraj poszczególne pomieszczenia. Id teraz, nie powinno tam by nikogo. Decker wzi klucze i jej podzi kowa . – Nie wiem, o co chodzi – powiedzia a – ale mam nadziej , e nikogo tam nie znajdziesz. Zadzwoni kluczami i u miechn si do niej. – A ja mam nadziej , e tak. Wszystko wróci o do niej, kiedy spa a, zmo ona rodkami nasennymi. Straszliwy plan Madeline Naylor i Alice Prince niweczy ca istot projektu Sumienie. To sprawi o, e zacz a g no p aka przez sen. Jej p acz obudzi j sam . Kiedy ca kiem odzyska a przytomno , zda a sobie spraw z niesamowitego pragnienia. Jej j zyk by tak spuchni ty, e z ledwo ci mog a prze yka . Bola y j ramiona, zwi zane w kaftanie. Kiedy us ysza a przekr cany w zamku klucz, poczu a ulg i strach zarazem. Obracaj c si , otworzy a oczy i zobaczy a, jak do pomieszczenia wkracza osobnik w czarnych butach. – Wody – wypowiedzia a zachrypni tym g osem. – Chc pi . – Ci gle odurzona rodkami, zamkn a oczy. By a zbyt wyko czona, eby walczy . Schylaj c si , m czyzna o kr conych, siwych w osach poprawi okulary i u miechn si na swój yczliwy sposób. W prawej d oni trzyma butelk p ynu. Na szyjk na ony by
smoczek, taki jak dla dzieci. – Wypij to. To ugasi twoje pragnienie. Jest bogate w witaminy i minera y. Jedzenie dostaniesz pó niej. Masz za on pieluch , wi c mo esz siusia bez skr powania. Zmieni ci j , kiedy dostaniesz nast pn dawk rodka uspokajaj cego. – Nie jestem dzieckiem – zachrypia a, gdy gniew przezwyci wyczerpanie. – dam rozmowy. Nie macie prawa mnie tu trzyma . – Ju , ju – uspokaja protekcjonalnym g osem. – Nie gor czkuj si tak. Lepiej to wypij. – Ukl , uniós jej g ow i po na swoich kolanach. Potem umie ci smoczek w jej ustach. yn by zimny i smakowa jak sok pomara czowy. Wiedzia a, e nie powinna tego pi , ale nie mog a si powstrzyma od ssania smoczka. Kiedy pi a, czu a, jak ten cz owiek schyla si nad ni , dotykaj c fartuchem jej twarzy. Zamkn a oczy, próbuj c zignorowa jego dusz blisko , a on zacz obmacywa j przez materia kaftana. ski, wykafelkowany korytarz prowadz cy do bezpiecznego skrzyd a, przywo wspomnienia. Widok ma ych, zamkni tych pomieszcze po obu stronach sprawi , e Decker przy pieszy kroku. Samo przebywanie w takim miejscu sprawia o, e jego puls podskoczy . Kiedy by tu pacjentem, przera a go my l o w asnej obsesji tropienia z a w innych ludziach. Ba si , e oznacza a, i sam jest z ym cz owiekiem. Matk widzia ostatni raz dziewi miesi cy przed jej mierci . By tak zaj ty ciganiem przest pców. Teraz jego obawy powróci y. I mia y solidniejsze podstawy. Ju wiedzia , e nosi w sobie ziarno z a. Staraj c si o tym nie my le , Decker przez drzwi przeciwpo arowe dosta si do bezpiecznego skrzyd a. Najwa niejsze obecnie to odnale Kathy Kerr i wydosta si st d. Kiedy us ysza a przy pieszony oddech m czyzny i poczu a, jak przyciska swoje krocze do jej policzka, wyplu a smoczek. – Co ty wyprawiasz? – Spokojnie – powiedzia koj cym tonem, u miechaj c si do niej. Na czo o, pod siw kr con grzywk , wyst pi y mu krople potu. Jego oczy, powi kszone przez okr e okulary, nabra y szklistego wyrazu. Sprawi y, e poczu a uk ucie strachu w dku. Odstawi butelk i zacz g aska jej twarz. Pociera palcami jej wargi, obrysowuj c ich granic . Czu a s ony pot na jego skórze. Próbowa a go ugry , lecz cofn r . Ca kowicie bezradna, czu a przyp yw paniki. Po d na jej kroczu, zabieraj c si do rozpinania zamka jej spodni. A ona nie mog a uwierzy w to, co si dzia o. Jeszcze kilka godzin temu s dzi a, e wkrótce sfinalizuje dzie o swojego ycia. Teraz znalaz a si tutaj, w piekle. Szamota a si , kiedy czyzna obróci jej g ow . K tem oka widzia a, jak wyci ga swojego penisa i zaczyna go pociera . – Ostrzegam. Ugryz wszystko, co znajdzie si w moim zasi gu! – krzykn a. Jej krzyk podnieci go jeszcze bardziej. Wraz z pr dko ci jego oddechu wzmog y si jej strach i rozpacz.
– Odpr si – perswadowa . – Za kilka dni nie b dziesz pami ta a, co tu si sta o. Nie dziesz pami ta a niczego. Zamkn a oczy i zacisn a z by. W tym momencie jego ci ki oddech usta . Us ysza a os, który doda jej otuchy. – Peters? Co ty robisz, do kurwy n dzy?! – Decker nie móg powstrzyma w ciek ci. apa oprawc Kathy za ko nierz. Uderzy go pi ci w twarz. Trzasn y rozbijane okulary. Z ust Petersa wydoby si ochryp y j k, kiedy Decker waln go kolanem prosto w krocze. Zgi si wpó , jego twarz sta a si bia a jak ciana. Kathy chcia a, eby Decker bi go i bi bez ko ca. Ten jednak pozwoli Petersowi osun si na ziemi obok Kathy. Kiedy niedosz y gwa ciciel le , wij c si z bólu, Decker wskaza na Kathy. – Przys mnie wicedyrektor Jackson, na wyra ny rozkaz dyrektor Naylor. Mam j zabra w nowe miejsce – rzuci . Na twarzy Deckera nie by o adnych emocji, tylko jego zielone oczy p on y nienawi ci . – Trzeba j tam dostarczy ca i zdrow . Mam nadziej , e nic jej nie zrobi . Bo w innym wypadku wróc tu po ciebie. – Nie, niczego nie zrobi em – skamla Peters, przesuwaj c d z obola ego krocza na zmia ony nos. – To wynocha st d. – Nie poda em jej jeszcze wszystkich zastrzyków. Dyrektor Naylor chcia a, ebym trzyma j tu jeszcze przez przynajmniej cztery dni. – Trudno, plany si zmieni y. Je li chcesz sprawdzi , dzwo do Jacksona albo do samej dyrektor Naylor. Ale ja wówczas powiem im, co chcia jej zrobi . Teraz spadaj, ebym ci ju nie musia ogl da , ty chory pierdolcu. Masz mi si nie pokazywa na oczy, dopóki nie opuszcz tej zasranej dziury – mówi c to, z apa go za fartuch i wyrzuci z pomieszczenia. Poczeka chwil , nas uchuj c, jak Peters ucieka, po czym bez s owa pochyli si nad Kathy. onie, które przed chwil zmia y jej dr czyciela, delikatnie obróci y jej cia o. Rozwi zywa pasy bardzo ostro nie, eby nie sprawi jej bólu. A ona przez ca y czas wpatrywa a si w niego szeroko otwartymi oczami, obawiaj c si , e to tylko sen. Kiedy rozlu ni kaftan, rozmasowa jej ramiona i postawi j na nogi. – Przyszed po mnie – powiedzia a, ci gle w to nie wierz c. – Naprawd mnie znalaz . – Oczywi cie, e przyszed em – odpar , u miechaj c si . – Chc ... wiedzie , o co w tym wszystkim chodzi. – Musimy ich powstrzyma , Luke. Ma si zdarzy co strasznego. – Ju to wiem. – Pomóg jej i , bo nogi odmówi y jej pos usze stwa. – Wiem o projekcie Sumienie i próbach zatuszowania b dów, jakie pope nili przy Axelmanie. – To znacznie gorsze – t umaczy a, próbuj c my le logicznie. – mier Axelmana mo e nie by zwyk pomy . My , e testowali co znacznie gorszego ni Sumienie. – Co takiego? Zanim mu odpowiedzia a, zastanowi a si nad tym, co widzia a w narkotycznym nie. Chyba nie byli gotowi posun si a tak daleko. – Luke, my , e oni wcale nie chc leczy przest pców – odpar a. – My , e chc ich
zabija .
Cz
druga
PLAGA POKOJU
20 Nowy Szpital Wojskowy, Bagdad, Irak Poniedzia ek, 3 listopada, godz. 1.07 Doktor Udaj Aziz wiedzia , e ko czy mu si czas. W zesz ym tygodniu w szeregach elitarnej Gwardii Republika skiej mia o miejsce osiemna cie przypadków samobójstw i szesna cie wylewów krwi do mózgu ze skutkiem miertelnym. Co wi cej, wszystko wskazywa o, e to dopiero pocz tek. Zmar ymi byli sprawni fizycznie i zdrowi na umy le nierze w wieku poni ej dwudziestu pi ciu lat. Trzy dni temu w ciek y iracki prezydent powiedzia genera om, e maj natychmiast wyja ni t spraw . Jakakolwiek zw oka w planowanej ofensywie na Kuwejt by a absolutnie niedopuszczalna. Musieli zaj dawn irack prowincj z bogatymi z ami ropy. Po jutrzejszych wyborach w Stanach Zjednoczonych rz dzi b dzie tymczasowa administracja. Idealny moment, by dokona inwazji. Aziz wiedzia , e musi zidentyfikowa ród o problemu i znale jego rozwi zanie jak najszybciej – inaczej sam do czy do wci powi kszaj cego si grona zmar ych. Jednak to nie gro by g ównodowodz cego motywowa y Aziza do pracy w jego biurze na najwy szym pi trze budynku, stanowi cym g ówne skrzyd o Nowego Szpitala Wojskowego. Aziz pragn rozwi za zagadk z przyczyn czysto osobistych. Zajadle uderza w klawisze laptopa, usi uj c sko czy raport, który mia przedstawi generalicji jutro po po udniu. Nigdy dot d praca nie anga owa a go emocjonalnie. Zawód lekarski postrzega bardziej w kategoriach lukratywnej posadki ni powo ania. Teraz jednak, nie wiedzie czemu, poczu ci na sobie odpowiedzialno . Tak wielk , e niemal nie do zniesienia. Odpowiedzialno za wszystkie te zgony... jakby w jaki sposób ponosi za nie win . Lista ofiar wci si wyd a, a Aziz wiedzia , e jedynym sposobem na uwolnienie si od przygniataj cego go ci aru jest znalezienie leku. Mroki biura rozprasza o tylko wiat o stoj cej na biurku lampy. Min a pierwsza w nocy. Od czterech dni nie by w domu, nie widzia ony ani dzieci, spa nie wi cej ni kilka godzin. Przez ten czas raz jeszcze zbada pierwszy odnotowany incydent sprzed dwóch tygodni. Przestudiowa wyniki autopsji i odpowiednich testów: dwudziestojednoletni Salah Chatib zosta zastrzelony za odmow wykonania egzekucji na czterech dezerterach. Nast pnie Aziz wynotowa ka dy kolejny przypadek samobójstwa czy wylewu krwi do mózgu, zwracaj c uwag na wszystkie powi zania mi dzy Chatibem i pozosta ymi ofiarami. Pierwszej wskazówki dostarczy a mu uryna Chatiba. Wykazywa a – tak, jak i mocz pozosta ych ofiar – wyj tkowo wysoki poziom androgenów. St d wzi o si pocz tkowe podejrzenie Aziza, i nierze zachorowali z powodu przedawkowania sterydów. Utrata osów, tr dzik oraz wyra na atrofia j der u wielu z nich zdawa y si to potwierdza . Przedawkowanie sterydów nios o ze sob równie ryzyko samobójstwa. Jednak wyniki bada krwi to ju ca kiem inna historia. Owszem, potwierdza y wysoki
poziom androgenów. Jednak krew zawiera a równie ogromne ilo ci oksydazy monoaminowej. Enzym ten by markerem poziomu neurotransmiterów w mózgu, a zw aszcza inhibitora, jakim by a serotonina. Azizowi nie pozosta o nic innego, jak przeprowadzi pe ne skanowanie DNA z krwi Chatiba. U do tego celu jednego z dwóch genoskopów, b cych na wyposa eniu szpitala wojskowego. Trzeci znajdowa si w bunkrze medycznym pod pa acem prezydenckim na pó noc od Bagdadu. Porównuj c profil DNA z akt Chatiba z DNA pochodz cym z krwi zmar ego, Aziz natkn si na niewielk , ale niezwykle istotn ró nic . Siedemna cie genów Chatiba zmodyfikowano, dodaj c szereg sekwencji kontrolnych, których nie by o w pierwotnym genomie, odnotowanym w aktach jak równie w adnym normalnym ludzkim genomie! Z pocz tku Aziz nie móg poj , sk d si wzi y. Sprawdzi , czy w ci gu ostatnich kilku tygodni Chatib nie przyjmowa jakich leków wywo uj cych zmiany genetyczne. I faktycznie – w ród szczepionek dawanych nierzom Aziz odnalaz jedn opart na DNA – zastrzyk os onowy BioShield, jaki dostawa ka dy nierz wyruszaj cy do walki. Szczepionka mia a uodparnia na bro biologiczn , zw aszcza u ywan przez samych Irakijczyków. Dzi ki temu mo na by o j wykorzystywa w walce, bez nara ania w asnych ludzi. Mimo inspekcji UNSCOM w tajemnicy pracowano nad broni biologiczn . Dzi ki temu iracki prezydent móg powa si na sprzeciw wobec Rady Bezpiecze stwa ONZ pod przywództwem Stanów Zjednoczonych i dokona kolejnej inwazji na Kuwejt. Ale przecie wirion BioShield nie zmienia genów, które zmodyfikowano w genomie Chatiba. Szczepionka modyfikowa a jedynie DNA komórek macierzystych, uodparniaj c organizm na wi kszo znanych zagro i zwi kszaj c podatno komórek na dodatkowe szczepionki opracowane do przeciwdzia ania nowszym rodzajom broni biologicznej. Jednak e Chatib otrzyma jedynie zwyk y zastrzyk BioShield. adnych dodatków. A nawet gdyby, nie wywar yby takiego efektu. Nie zmieni yby tak drastycznie genomu. Tymczasem co namiesza o w genach Chatiba tak bardzo, e doprowadzi o to do jego zgonu. Zespó Aziza przyjrza si nast pnie innym ofiarom samobójstw i wylewów. Odkryto, e u wszystkich wyst powa y te same anomalie siedemnastu kluczowych genów. Kiedy Aziz przeanalizowa te geny, kiedy zrozumia , jak wzmaga y produkcj hormonów agresji, utwierdzi si w przekonaniu, e to one s ród em problemu. Ale jak i dlaczego je zmieniono? Skonsultowa si z Jewgienija Krotow , rosyjsk ekspertk od broni biologicznej, która nadzorowa a iracki arsena . Wed ug niej nie wszyscy zmarli otrzymali szczepionk BioShieid, a niektórym podano j wiele lat temu. Jak wi c mog a by ród em tych k opotów? Poza tym wszystkie partie szczepionki, sprawdzone przez oba zespo y, nie wykaza y niczego niezwyk ego. Gdzie szuka zwi zku? Jak zapobiec kolejnym zgonom? Przerwa pisanie raportu. Potar bolesne wypryski na podbródku i si gn po niebieskie pude ko z kartonu, stoj ce obok laptopa. Dwadzie cia lat temu studiowa medycyn w londy skim University College. Czytanie aci skiego alfabetu nie sprawia o mu najmniejszych trudno ci. Napisy na maciupkim pude ku nie odkry y przed nim niczego
nowego, jednak gdy si w nie wpatrywa , na klawiatur notebooka spad y cztery ciemne osy. Odruchowo podrapa si po czaszce. Przeszy go zimny dreszcz przera enia. Ze zgroz obserwowa swoje niegdy bujne w osy, wypadaj ce niczym sier liniej cego psa. Naraz wszystko sta o si przera aj co jasne i oczywiste. ród em epidemii wcale nie by y wszystkie partie BioShield. Wystarczy a jedna ma a ska ona próbka. To dlatego kontrole kolejnych partii niczego nie da y. Starczy o, e owrogim wirionem zarazi a si jedna osoba. Je li si go zawczasu nie opanowa o, osoba ta zara a nim nast pnie wszystkich, z którymi wesz a w bezpo redni kontakt. Wirusowa reakcja cuchowa. Która obj a równie jego samego. Staraj c si opanowa dr enie r k, Aziz powróci do pisania raportu. Musia zmieni istotne fragmenty. Nale o natychmiast zapisa , co odkry , ostrzec w asnych wspó pracowników i zespó Krotowej. Chatib by prawdopodobnie pierwszym pacjentem. Nim zmar , zdo zarazi innych. Przy zakwaterowaniu w ciasnych koszarach, epidemia mog a zdziesi tkowa armi w przeci gu tygodni, je li nie dni. Nale y przeszuka zapasy w poszukiwaniu innych zara onych szczepionek i przeanalizowa je, by znale antidotum. Musi te poinformowa o tym genera ów. Powiedzie im, by odwo ali ofensyw . Mo e dzie w stanie powstrzyma konflikt, uratowa tych nierzy id cych na pewn mier ? Czo o zrosi mu pot. Czu si tak potwornie zm czony, e mia ochot tylko po si spa . Ale nie czas na odpoczynek. Zbyt wiele jest do roboty. Nim min a godzina, przerwa jednak pisanie. Lewa d spoczywa a bezw adnie na klawiaturze, niepos uszna jego woli. Potem parali obj ca lew stron cia a. elazna obr cz zacisn a si wokó g owy. Dysza ci ko, próbuj c mimo wszystko skupi wzrok na znajduj cym si przed nim ekranem. – Nie... – j kn . Ale wylewu krwi do mózgu nie da o si powstrzyma . Kiedy nast pi , by tak silny, i ból trwa tylko u amek sekundy. Aziz upad do ty u, przewracaj c poustawiane na biurku bibeloty i ci gaj c z niego laptopa. ycie opu ci o cia o, nim g owa uderzy a o pod og . Razem z nim spad laptop. Wskutek wstrz su przy zderzeniu z bezlito nie twardym pod em, opadaj ca g owica twardego dysku zniszczy a niedoko czony raport. Obok g owy doktora, zaledwie kilka centymetrów od niewidz cych ju niczego oczu, spocz o niebieskie pude ko ze szczepionk BioShield. Pod nazw produktu umieszczono logo producenta – tarcz z pier cieni chromosomów, przebit strza w kszta cie podwójnej spirali. „Celem – lepsza przysz ” – brzmia o has o obok nazwy i adresu firmy: „ViroVector Solutions, Inc. Pa o Alto, Kalifornia. USA”. Marina District, San Francisco Tego samego dnia, godz. 16.37 – Chyba mi ju odbija. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuj na co znacznie powa niejszego ni projekt Sumienie, ale po prostu nie chce mi si w to wierzy . Cokolwiek by to by o, nie mo emy pozwoli , eby im to usz o p azem – zawyrokowa a wreszcie Kathy
Kerr, pij c herbat w salonie domu Matty’ego Rheimana. Matty siedzia w milczeniu w k ciku, przys uchuj c si uwa nie, podczas gdy Decker miota si po pokoju. – Czy w ogóle mamy jaki wybór? – odezwa si wreszcie, pochylaj c si nad stolikiem i popychaj c w stron Kathy stert zdj . – Patrz – powiedzia , podaj c jej jedno z nich. – Dwa razy odwiedza em twój dom na Mendoza Drive. Roi si tam od ludzi Jacksona. Czekaj pewnie, a zako cz si wybory. Chc mie pewno , e kto nie narobi im k opotów. Nawet si nie kryj . Nie wiedz jeszcze, e uciek . Ale oznacza to tak e, e uwa aj , i s ponad prawem. I zapewne tak w nie jest. Kathy Kerr spojrza a na wr czon jej fotografi jej w asnego domu. Na zrobionym przez Deckera zdj ciu wida by o trzech m czyzn, opieraj cych si od niechcenia o szarego chryslera, zaparkowanego pod jej drzwiami. Zna a ich wszystkich. Towarzyszyli Jacksonowi podczas jej uprowadzenia. Kolejne zdj cie ukazywa o, jak wchodz do domu. Pakuj si do rodka, jakby by ich w asno ci . – Jackson nie pojawia si – podj po chwili Decker. – Pewnie próbuje si od tego zdystansowa . Pewnie wróci ju do Waszyngtonu. Za si , e jego przydupasy nawet nie wiedz , e zaanga owa a si w to sama dyrektor Naylor. – Luke, musimy co zrobi . – Niby co? Kathy, co znacz twoje i moje s owa przeciw dyrektor FBI, szefowej jednej z najwi kszych firm biotechnologicznych i przysz ej pani prezydent? W dodatku w nie mnie wylano z FBI. Po tym, jak Weiss og osi a program „Sumienie przeciw zbrodni”, wszystkie sonda e zapowiadaj jej zwyci stwo. I to z ogromn przewag . Dziennikarze j kochaj . Podobnie jak policja. Wszyscy kochaj Pamel Weiss i jej cudowne panaceum na przest pczo . Pr dzej czy pó niej goryle Naylor dowiedz si , e uciek z Sanktuarium, i zaczn ci szuka . Mnie jeszcze o nic nie podejrzewaj , ale ty musisz zmyka . Kathy zacisn a szcz ki. Milcza a. Min y niemal dwa dni od chwili, gdy Decker uratowa j z Sanktuarium i zabra do domu swego dziadka w Marina. Przespa a ca sobotni noc i wi ksz cz niedzieli, rzucaj c si na ku w narkotycznych koszmarach, podczas gdy Decker czuwa u jej boku. W niedziel po po udniu poczu a si na tyle silna, by móc rozmawia . Wieczorem podzielili si ze sob swoimi odkryciami. Korzystaj c z doskona ego s bowego laptopa Deckera, który prawie z niego nie korzysta , przeanalizowa a ponownie zmiany w genomie Karla Axelmana, zarejestrowane na dysku, który przes a Luke’owi. U ywaj c kodów dost pu FBI, zbada a inne podejrzane przypadki zgonów w San Quentin. Wygl da o na to, e zawdzi cza a Deckerowi ycie. Jednak spodziewa a si , e podzieli jej wzburzenie i przychyli si do jej pró b, ale srodze si rozczarowa a. Kiedy z yli do kupy wszystkie fragmenty uk adanki, pokr ci tylko g ow i popatrzy na ni zrezygnowany, jakby zdziwiony jej reakcj . W ko cu projekt Sumienie by jej marzeniem od czasu ich studenckich ótni. Czemu wi c ma by to takie wa ne, e wcielono go w ycie nie do ko ca etycznymi
metodami? – Luke, przynajmniej dowiedzmy si , co oni naprawd kombinuj . – Czy to nie oczywiste? Naylor i Prince zapo yczy y od ciebie pomys i wykorzysta y ci , by zmyli FDA. Spieprzy y spraw z Axelmanem i innymi wi niami z San Quentin... Zatuszowa y wszystko i odsun y ci od sprawy. Jasne jak s ce. Chc , by za to odpowiedzia y. Ale ty powinna po prostu dalej i swoj drog . Kathy zmierzy a Deckera surowym spojrzeniem. – Cholera, kiedy ruszy by wiat z posad, gdyby tylko podejrzewa , e pope niono przest pstwo. Ju ci nie zale y? – Oczywi cie, e mi zale y. Jestem po prostu realist . Powiedzmy, e dostaniemy si do twojego domu, nawet do tego kufra w klatce Rambo... – Rocky’ego – poprawi a, zachmurzona. – Mój szympans ma na imi Rocky. – No dobra, Rocky’ego. Jak go zwa , tak zwa . Powiedzmy, e wydostaniemy dyski z twoimi plikami. I czego to dowiedzie? Westchn a. Bo e, ile razy mo na to powtarza . – Dowiedzie, e Sumienie oparto na fa szywych danych. e wirion, którego u yto na niczego niepodejrzewaj cych skaza cach, to nie by a wersja dziewi ta, któr zatwierdzi o FDA. Decker gniewnie zacisn szcz ki. – No dobra, ale kogo to obchodzi! Rozejrzyj si wokó . Ka dy chce mie to cudowne lekarstwo, które wymy li . A skoro w przysz ci do terapii wykorzysta si twoj bezpieczn wersj , ludzie wkrótce zapomn , e jakim popapra com podano co potencjalnie niebezpiecznego. Kathy, pomijaj c fakt, e ci porwano, czemu tak si tym przejmujesz? Ziszcz si twoje marzenia. To ja mam powody, eby si wkurzy . Nigdy nie wierzy em w te teorie o decyduj cej roli genów. Ca e ycie cigam morderców i gwa cicieli, opieraj c si na za eniu, e my i dzia aj w sposób, jaki zdeterminowa a ich przesz . Teraz jednak odkrywam, e mój w asny pieprzony tatu by szczególnie antypatycznym seryjnym gwa cicielem i morderc . W tym twoim nowym cudownym wiecie, w którym geny znacz wszystko, nie jestem lepszy od skurwieli, których ciga em! – ciszy g os. – Kathy – powiedzia , nie patrz c na ni – zawsze nienawidzi em tego ca ego nazistowskiego gadania o predestynacji genetycznej. Ty jednak chcia poszufladkowa ludzi. Nie mów wi c, e mnie nic to nie obchodzi. Kathy zagryz a usta. Matty wci siedzia cichutko w k cie, nie spuszczaj c z niej swych niewidz cych oczu. Mia a niepokoj ce wra enie, e nie tylko j widzi, ale wr cz zagl da w jej my li. – Luke, to nie fair – wtr ci si wreszcie cicho staruszek. – Wys uchaj jej. Ja te nie zgadzam si z ideami Kathy, ale jestem pewien, e ma dobre ch ci. Kathy tego nie chcia a, prawda, moja droga? – Oczywi cie, e nie! – wybuchn a. – Luke, rozumiem twoj z , ale ja te jestem ciek a. Chc ich powstrzyma . Spójrz tylko, jak umar Axelman! Dysk, który ci przes am, dowodzi, e jego genom poddano modyfikacjom. Nawet najg upszy biolog mo e
ten dysk do genoskopu i sam si przekona, jak mierciono ne by y te zmiany. Axelmana wcale nie próbowano naprawia . Te poprawki go zabi y. – Umar by tak, czy siak. Siedzia w celi mierci. Nawet je li przydarzy si wypadek, kogo to obchodzi? – W tym w nie rzecz! Wcale nie uwa am, e to by wypadek. Wierz mi, wiem wszystko o wirionach. Mia am dobrego nauczyciela. To, co zabi o Axelmana i innych skaza ców z San Quentin, zosta o zbyt dobrze zaprojektowane, by uzna to za przypadkow mutacj . Dzieje si tu co bardzo dziwnego. Nie wiem, co to takiego, ale nie chodzi tylko o Sumienie, tego jestem pewna. Decker z westchnieniem spojrza na ni . Mierzyli si wzrokiem. Niemal widzia a, jak dzia a jego analityczny umys , gdy zastanawia si nad tym, o czym mówi a. – Nie mo esz tak tego zostawi , Luke – powiedzia Matty. – Dziadku, bardzo ci przepraszam, ale czy móg by si w to nie wtr ca ? – Powiedziawszy to, Decker zwróci si znów do Kathy: – Pewna jeste , e to nie by wypadek? – Niemal na sto procent – odpar a po chwili milczenia. – Na tyle pewna, by zaryzykowa ycie, eby tego dowie ? Prze kn a lin i g boko zaczerpn a powietrza. – Tak. Decker wpatrywa si w ni jeszcze przez chwil , po czym nieznacznie skin g ow . W jego zbyt du ym swetrze i podwini tych d insach wygl da a niezwykle krucho. Zmierzwione ciemne w osy i blada cera jeszcze pot gowa y to wra enie. Jednak spojrzenie mia a twarde jak stal. Przez ostatnie dni obserwowa , jak rzuca si we nie, ci gle jeszcze b c pod wp ywem wstrzykni tego jej narkotyku. Z trudem t umi w sobie gniew na Naylor, dyrektor jego ukochanego FBI, która sankcjonowa a zbrodnie w imi walki ze zbrodni . Dra ni a go te naiwno Kathy. Wydawa o si jej, e wiat mo na naprawi za pomoc takich eksperymentów. e ludzie przestrzegaj ustalonego kanonu zasad i praw. Jednak strach o ni by silniejszy ni gniew. Wiedzia , e je li ludzie Naylor znów j dopadn , nie b mieli wyboru: b musieli j zabi . Nie bardzo chcia o mu si wierzy w jej teori spiskow – ale przecie nie wymy li a tego wszystkiego. Korci o go, by dotrze do sedna sprawy. Nienawidzi ca ego tego pomys u z Sumieniem. Jednak Kathy nie narobi aby takiego rabanu tylko z powodu oszukania FDA. Jasne, z pocz tku by si wkurza a, ale potem da aby spokój, eby nie zaprzepa ci dzie a swego ycia. Naylor i Prince musia y o tym wiedzie . A wi c po co ta próba zabójstwa? Nie mówi c ju o tym, e Alice Prince nie sprawia a wra enia osoby, która ch tnie zgodzi si , by skrzywdzi kogo , kogo zna i szanuje. Zgony w San Quentin tak e nie mog y by czynnikiem decyduj cym. Nikt o nich nie wiedzia – a ju na pewno nie Kathy. Cia a oficjalnie poddano egzekucji, po czym skremowano. Mimo wszystko Deckerowi nie mie ci o si w g owie, e Kathy chce zaryzykowa asne ycie w celu powstrzymania realizacji projektu, który sama zainicjowa a. Wiedzia , e je li odmówi jej pomocy, spróbuje zrobi to sama, a wówczas nie po yje d ugo. Nie
wspominaj c ju o tym, e Matty, który tak tu o ni dba , wci powtarza , e co z tym trzeba zrobi . – No dobra – powiedzia . – Uznajmy, e mo esz to wszystko udowodni . Naylor i Prince na pewno jednak maj plan, jak ci zdyskredytowa . Komu chcesz o tym powiedzie ? – Pameli Weiss. – A niby sk d wiesz, e sama nie jest w to zamieszana? – Poniewa Naylor ci gle podkre la a, e Weiss nic o sprawie nie wie. W cieka a si nawet na my l, e mog aby si dowiedzie . Mówi ci, musimy dotrze do Weiss. – Mówi c to, Kathy wskaza a palcem jedno ze zdj . Znad p otu wystawa a górna kraw stoj cej na podwórku klatki Rocky’ego. – A je li chcemy, eby nam uwierzy a, musimy zdoby dowody na to, e jej przyjació ki j zwodz . – Z pewno ci Rambo... to znaczy Rocky – szybko poprawi si Decker – bardzo ucieszy si na twój widok. – Tak – przyzna a Kathy. – B dzie ha asowa . Czy znaczy to, e nie mo emy si dosta do kufra, zanim ci go cie nie pójd sobie st d? – Chyba e chcemy, by nas nakryli. – Fatalnie. Decker nagle si rozpromieni . Przyszed mu do g owy pewien pomys . – Mamy przecie dysk Axelmana, a ty wiesz, co jest w kufrze, prawda? – No tak... – I uwa asz, e nale y o tym jak najszybciej poinformowa Pamel Weiss? – No pewnie, ale jak? Nie dopuszcz mnie do niej. – Masz racj – przyzna Decker, si gaj c po telefon i prze czaj c go na tryb nomówi cy. Wybra zapami tany numer. – Tak wi c potrzebujemy po rednika. Kogo , kto ma doj cie do mo nych tego wiata. Kathy rzuci a mu pytaj ce spojrzenie, a Matty u miechn si , jakby ju wiedzia , do czego zmierza Luke. Telefon zadzwoni pi ciokrotnie, zanim odezwa si znajomy g os starego kumpla z Berkeley. – Hank Butcher. – Cze , Hank, mówi Luke. Pami tasz, jak ostatniego wieczora narzeka , e masz ju do pisania byle g upstw? e chcesz zdoby temat na miar nagrody Pulitzera? – Jasne, stary, jak to po paru piwach – roze mia si Butcher. – S uchaj, Luke, to nie najlepszy moment na miechy-chichy. Mo e o tym nie wiesz, ale jutro maj si odby jedne z najwa niejszych wyborów w historii Ameryki. Og oszenie rozpocz cia projektu Sumienie przetasowa o karty. Zdoby em ju nawet zaproszenie na czwartkowe przyj cie dla uczczenia wyniku wyborów. S dz , e powitamy now pani prezydent. Czy jaka twoja historyjka mo e to przebi ? – A gdybym ci powiedzia , e moja historyjka dotyczy gwiazdy tego historycznego wydarzenia? – Czy by mia ... Decker zerkn przez rami na Kathy, która skin a przyzwalaj co g ow .
– Co powiesz na to, e mo esz mie wy czno na wywiad z naukowcem, od którego pochodzi ca y ten pomys z projektem Sumienie? – Wywiad z Alice Prince? – parskn lekcewa co Hank. – Nie, z osob od której Prince zapo yczy a ca y pomys . – Daj spokój... – A gdybym ci powiedzia , e projekt Sumienie wcale nie jest tym, na co wygl da? – Co masz na my li? – e tuszuje si tu gigantyczn afer . Porywa si kobiet , która to wszystko wymy li a. Oszukuje si FDA, tuszuje zgony wi ce si z terapi w ramach projektu. – Luke, mówisz to powa nie? – Tak. – Masz dowody? – Mam wystarczaj co du o materia ów, eby móg zada naszej przysz ej pani prezydent kilka istotnych pyta . A potem b dzie tego jeszcze wi cej. – Decker niemal s ysza , jak obracaj si trybiki w mózgu Hanka. Pewnie szykowa ju sobie mow na okoliczno przyj cia Pulitzera. – No to jak b dzie, Hank? Chcesz t wy czno czy nie? Je li nie jeste zainteresowany, to zaraz zadzwoni do kogo innego. – Nie pieprz g upot, Luke – przerwa mu ze miechem Hank. – Zamieniam si w s uch. A teraz powiedz mi co wi cej.
21 Viro-Vector Solutions, Palo Alto roda, 5 listopada, godz. 6.00 Gdy obywatele Stanów Zjednoczonych Ameryki przeszli do porz dku dziennego nad faktem, e po raz pierwszy wybrali sobie kobiet na prezydenta, Titania wcale nie by a zaskoczona. Przewidzia a zwyci stwo Pameli Weiss, a nawet opar a na tym za eniu wiele ze swoich d ugofalowych prognoz. Titania nie mia a prawa g osu we wczorajszych wyborach, poniewa jednak nigdy nie spa a, przez ca noc wykrada a dane z elektronicznych urn wyborczych i oblicza a wyniki. Ju po kilku godzinach wiedzia a, e Pamela Weiss odnios a najbardziej spektakularne zwyci stwo od wyboru Reagana w 1984 roku. Dla Titanii zwyci stwo Pameli równa o si po prostu przewróceniu kolejnej kostki domina w ju dawno ustawionym szpalerze. Niewielka cz sieci neuronowej biokomputera by a jak zawsze skoncentrowana na Spirali Zbrodni, nieprzerwanie aktualizuj c post p poszczególnych faz i koryguj c sekwencje prognostyczne. Faza pierwsza ju dobieg a ko ca, podobnie jak zwi zany z ni projekt Sumienie. Superkomputer musia teraz sprawdzi post py fazy drugiej. Zgodno jej przebiegu z prognoz by a kluczowa dla rozpocz cia fazy trzeciej. Za pomoc internetowych wyszukiwarek Titania zbiera a komentarze zwi zane z Irakiem. Titania logowa a si do baz danych szpitali i systemów wojskowych w Bagdadzie, równocze nie cz c znalezione w Internecie strz pki informacji z Reutera, CNN, BBC i innych agencji prasowych. Superkomputer szybko znalaz to, czego szuka . Dane z komputerów szpitala wojskowego w Bagdadzie powiedzia y Titanii wszystko, co chcia a wiedzie . Oprócz doniesie o fali samobójstw w ród nierzy odnotowano niezwyk e wysoki wska nik zgonów w ród m czyzn poni ej dwudziestego pi tego roku ycia. Wszyscy zmarli wskutek wylewu krwi do mózgu. Iracka armia szybko stawa a si ogniskiem choroby, a liczba doniesie ros a. Titania mia a je nadal monitorowa , a wyniki wprowadza do swojego modelu prognostycznego. Wygl da o na to, e faza druga przebiega a zgodnie z planem. Nast pnie Titania zaj a si faz trzeci , etapem najbardziej z onym. Najpierw sprawdzi a komputery na lotniskach i upewni a si , e aktywowane zdalnie filtry bakteriofagowe zosta y zainstalowane i czekaj na jej sygna . Potem uruchomi a sekwencje prognostyczne. Faza druga opiera a si na zaka nym wirionie przenoszonym przez dotyk. Natomiast wirion fazy trzeciej rozprzestrzenia si drog kropelkow przez uk ad oddechowy. Znacznie szybciej i w sposób trudniejszy do przewidzenia. Dzi ki wcze niejszym danym Titania wiedzia a, jak szybko wirion fazy trzeciej Spirali Zbrodni b dzie rozwija si w ludzkim organizmie. Zna a charakterystyki przenoszonych przez powietrze pandemicznych plag z przesz ci, zw aszcza epidemii hiszpanki w latach
1918-1919, która zabi a prawie pi dziesi t milionów ludzi, oraz pó niejszych epidemii grypy w Chinach w latach 1957 i 1961. Przez ekstrapolacj charakterystyk tych pandemii potrafi a przewidzie ekspansj wirionu. Na podstawie modelu bazowego i nieustannie aktualizowanych danych z Internetu Titania by a w stanie na bie co podawa przewidywany czas osi gni cia ostatecznego celu Spirali Zbrodni – Godziny Zero. Pierwotna prognoza pozosta a bez zasadniczych zmian. Zak ada a, e Godzina Zero nast pi za jakie trzy lata. Je li nic si nie zmieni, a Madeline Naylor wykona nast pne zadanie, to Titania b dzie tylko musia a w wyznaczonym czasie rozpocz faz trzeci i czeka na przewrócenie si ostatnich kostek domina. Wysy aj c raport do Prince i Naylor, Titania nie mia a poj cia o moralnym aspekcie swoich czynów. Wiedzia a tylko, e jest to technicznie mo liwe i coraz bardziej nieuniknione. Bia y Dom, Waszyngton Czwartek, 6 listopada, po udnie Dyrektor Naylor nie znosi a, gdy kto j ca owa . Zawsze stara a si unika europejskiego zwyczaju witania si z lud mi poca unkiem w oba policzki. Wystarcza jej u cisk d oni. Jednak dzi , na wyprawionym przez Boba Burbanka przyj ciu w Bia ym Domu, da a si poca owa . Wi cej nawet, tak nadstawi a twarz, by ustami musn wargi prezydenta. Alice Prince patrzy a na ni jak zafascynowana z nerwowym grymasem na twarzy. Sal balow z czeskimi kryszta owymi yrandolami wype niali ludzie ze sztabu wyborczego, który przyczyni si do zwyci stwa Pameli Weiss. Doradcy, sekretarze, agitatorzy i dziennikarze gratulowali sobie nawzajem, a kelnerzy w liberiach roznosili tace z koreczkami i szampanem. Naylor sta a z Alice i Pamel . Rozmawia y z Bobem Burbankiem, podczas gdy jego ona, Nora, gaw dzi a z m em Pameli Weiss, Alanem, i Toddem Sullivanem, kierownikiem kampanii Pameli. Prezydent by czaruj cy i jowialny. Kokietowa Prince i Naylor swym u miechem w stylu Gregory’ego Pecka. – A zatem, skoro jeste cie prawdziwymi bohaterkami tych wyborów, mo ecie mi wyja ni , jak w ciwie dzia a Sumienie? – Mnie prosz o to nie pyta – odpar a u miechni ta Naylor. Pilnowa a si , by nie obetrze ust. Prezydent wzi w tym udzia , bo projekt Sumienie stawia go w korzystnym wietle. Prezydent wizjoner zapewni sobie miejsce w podr cznikach historii. Dzi ki niemu Madeline osi gn a ju to, po co tu przysz a. Odwróci a si do Alice, która nieco och on a po wstrz sie, jakiego dozna a na widok Libby. Pogrzeb odby si dwa dni temu. Próbowa a wykr ci si od dzisiejszego spotkania i Madeline musia a jej przypomnie o ich planach. – Sumienie opiera si na nauce – rzek a, u miechaj c si do Alice. – No wi c? – podj Burbank, zwracaj c si ku Alice. – Mo e mi to pani przybli ? Alice spojrza a na Madeline i przenios a wzrok z powrotem na Burbanka.
– Wiriony, panie prezydencie. – Wiriony? – Tak, wiriony – odpar a zdenerwowana tym, e nagle znalaz a si w centrum zainteresowania. – Widzi pan, panie prezydencie, projekt Sumienie polega po prostu na kierowaniu w ciwych cuchów kontrolnych do w ciwych komórek. eby by o to mo liwe, nale y stworzy odpowiedniego wirusa. Wirion namierza cel i dostarcza do niego taki kod DNA, jaki we wprowadz . Wiriony modyfikuj geny. Dzi ki nim mo na zmieni wrodzone cechy. Burbank ykn szampana. – Jakiego typu cele mo na wyznaczy ? – Dzi ki odpowiedniej in ynierii mog stworzy wirusa, który b dzie celowa w okre lony segment organizmu ludzkiego, w okre lon osob czy w okre lony typ komórki. – Czyli ominie wszystkie inne cele i uderzy tylko w te wskazane? Jak inteligentna bomba? – O to w nie chodzi. – Szkoda, e brak nam takiej precyzji w rozwi zywaniu kryzysu irackiego. Nastrój w jednej chwili uleg zmianie. Narastaj cy problem w Iraku przy miewa rado zwyci stwa. – Rzeczywi cie. Jakie s najnowsze wiadomo ci? Burbank wzruszy ramionami. Naylor mog aby przysi c, e w jego oczach dojrza a ulg . Jakby cieszy si , e przekazuje pa eczk . – Robimy, co w naszej mocy. Mam tylko nadziej , e Irak zm drzeje. Jednak, jak, pani wie, wojska irackie koncentruj si na pó noc od trzydziestego drugiego równole nika. – Oczywi cie zdaj sobie spraw , e je li przekrocz t lini , to alianci ich zatrzymaj ? – zapyta a Alice. Burbank skin g ow . – Nasze, francuskie i brytyjskie lotniskowce ju czekaj w Zatoce. Si y l dowe i lotnictwo postawiono w stan gotowo ci w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie i Turcji. Jeste my przygotowani, ale Irak jakby na to nie zwa . – Dlaczego? – zapyta a Alice. – Ostrze ono nas, e je li podejmiemy jakiekolwiek próby powstrzymania ich przed odzyskaniem tego, co nazywaj „irack prowincj Kuwejt”, spowoduje to „odpowiedni reakcj ”. – Ale nie maj broni atomowej, prawda? – Nie, jeszcze nie. S dzimy jednak, e dysponuj ogromnym potencja em broni biologicznej. Nasz wywiad twierdzi, e mimo wszystkich naszych inspekcji Irak ukry asa w kawie. – A je li iracki prezydent go wyci gnie? – dopytywa a si Alice. Burbank zmarszczy brwi. – W takim wypadku alianci nie b mieli wyboru. Pozostanie tylko bro nuklearna i zrównanie Bagdadu z ziemi .
Naylor spojrza a na Pamel Weiss. Widzia a, e ten scenariusz napawa j strachem. By pierwsz kobiet prezydentem to jedno. Wcale nie u miecha o jej si by pierwszym prezydentem, który u yje broni nuklearnej. Jakby dla podkre lenia dramatyzmu sytuacji, obok Burbanka pojawi si wysoki czarnoskóry nierz w galowym mundurze. Genera Linus Cleaver by szefem szefów sztabów. – Przepraszam, panie prezydencie, czy mo na na s ówko? Burbank odszed na stron . Gdy po chwili powróci , pochyli si ku Weiss. ciszy g os, lecz Naylor wszystko s ysza a. – Przykro mi, e przerywam przyj cie, ale pojawi o si co w zwi zku z Irakiem. Zorganizowali my narad w sali konferencyjnej. S dz , e powinna si przy czy . Musimy tworzy wspólny front podczas przekazywania w adzy. Proponuj spotkanie w Gabinecie Owalnym za dziesi minut. Naylor widzia a, jak Weiss zaciska z by. – Dzi ki, Bob. Zaraz przyjd . Burbank u miechn si raz jeszcze i wróci do Cleavera. Obok niego Alice rozpozna a sekretarza stanu Jacka Manona i sekretarza obrony Dicka Foleya. – Wszystko w porz dku, Pamelo? – spyta a Alice. – Tak. Ale wygl da na to, e nie skorzystam z miesi ca miodowego. Do zobaczenia pó niej. – Powodzenia – odpar a Naylor, patrz c, jak Pamela egna si z rodzin i idzie do wyj cia w kierunku Gabinetu Owalnego. Gdy Weiss zbli a si do drzwi, wy oni si z t umu kr py, jasnow osy m czyzna w ciemnym garniturze i pod za Pamel . Naylor go zna a. To Toshack, agent Secret Service, wyznaczony do jej ochrony. Nie lubi a go. Poniewa nale do Secret Seryice, nie mia a nad nim adnej w adzy. Gdy Weiss by a przy drzwiach, chudy jak patyk cz owiek o kr conych w osach nagle wyskoczy przed ni i wyci gn r . Toshack zesztywnia , ale nie zareagowa . Wszyscy zostali dok adnie sprawdzeni i przeszukani. Weiss poda a facetowi r , ale najwyra niej nie mia a zamiaru si zatrzyma . M czyzna u miecha si do niej i co mówi . – Kto to? – zainteresowa a si Alice. Naylor przez chwil przygl da a mu si zmru onymi oczami. – Dziennikarz. Pisze do „Vanity Fair”. Przeprowadzi wywiad z Pamel jakie trzy lata temu, gdy zosta a g ówn pretendentk do Bia ego Domu. To, co napisa , zrobi o jej dobr reklam . Hank... Butcher, zdaje si . Nagle Weiss zatrzyma a si , a u miech zszed jej z twarzy. Butcher mówi , a Weiss ucha a bardzo uwa nie. Pamela rzuci a szybkie spojrzenie w kierunku Naylor i Prince, pokr ci a g ow i pokaza a dziennikarzowi zegarek. Wymienili jeszcze kilka s ów i dziennikarz wr czy jej wyj z kieszeni kopert . U cisn li sobie d onie i Butcher odszed . Weiss szybko zajrza a do koperty. Wezwa a Toshacka, powiedzia a mu co i wysz a z sali. – Ciekawe, co si dzieje – zwróci a si Alice do Naylor. – Pam nie wygl da na zachwycon .
Podszed do nich Toshack. Uprzejmie, lecz bez ladu u miechu na twarzy powiedzia : – Pani gubernator prosi obie panie o spotkanie dzi wieczorem. Chce omówi piln spraw dotycz projektu Sumienie. Czy mo e by o ósmej w biurze pani dyrektor? – Dobrze – odpowiedzia a Naylor, u miechaj c si z przymusem. Alice nerwowo bawi a si wisiorkiem. – Pani gubernator ma te do pani jedno pytanie – z kamienn twarz poinformowa agent. – Naprawd ? – zdziwi a si Naylor. – Ciekawe, jakie? – Kim jest doktor Kathy Kerr?
22 Hotel Mandrake, Waszyngton Czwartek, 6 listopada, godz. 13.17 Hank Butcher by zadowolony z siebie. Wraca do wypo yczonego samochodu, zaparkowanego w podziemnym gara u pod nowym hotelem Mandrake, gdzie zatrzyma si na noc. Dostarczone mu przez Deckera dowody nie cis ci w projekcie Sumienie wystarczy y, by wzbudzi zainteresowanie pani prezydent elekt, która wygl da a na wstrz ni . Wi cej dowodów mia o pojawi si wkrótce. Szykowa si wielki materia . Jego materia . Co , co odsunie w cie Watergate i afer z Monik Lewinsky. Je li dobrze to rozegra, dzie si mówi o, e rozpieprzy pierwsz w historii sk prezydentur – i to jeszcze przed inauguracj . Chuchn w d onie. Od dnia wyborów temperatura znacznie spad a. Waszyngton by pod wp ywem przej ciowego och odzenia i przewidywano opady niegu. Butcher wsiad do auta, otworzy aktówk i obejrza bilet lotniczy. Samolot American Airlines z Reagan National do San Francisco odlatywa za pó torej godziny. Wyci gn telefon komórkowy i wybra numer. Telefon Deckera by wy czony, nagra si wi c na poczt g osow . – Cze Luke, tu Hank. Rozmawia em z Weiss. Zdaje si , e by a tym kompletnie zaskoczona. Daj zna , kiedy zdob dziesz reszt materia ów. Wieczorem powinienem by w domu. Na wyludnionym parkingu pojawi a si wysoka kobieta w grubym, zimowym p aszczu. Rozpozna twarz, lecz nie wierzy w asnym oczom. Tak rzadko pokazywa a si sama, bez swojej wity. Kobieta zatrzyma a si i spojrza a na zegarek. Wygl da a na zirytowan brakiem kogo , kto mia j st d odebra . Musia a uczestniczy w jakim potajemnym spotkaniu w Mandrake. W tym hotelu po cichu zawarto ju niejeden uk ad. Butcher zastanawia si , czy nie podej do niej na przyj ciu w Bia ym Domu. Chcia jednak pozna najpierw reakcj pani prezydent elekt. Poza tym Decker ostrzega go, by nie zbli si do niej, póki nie dowiedz si czego wi cej. Okazja jednak sama si teraz nadarzy a. Otworzy drzwiczki. – Pani dyrektor? Odwróci a si . Wygl da a na wystraszon i nieufn . – S ucham? – Nazywam si Hank Butcher. Widzia em pani na przyj ciu w Bia ym Domu. Móg bym pani zada kilka pyta ? Pos a mu mia ce spojrzenie. – W tpi , czy na nie odpowiem. Spiesz si . – Ponownie spojrza a na zegarek i odwróci a si do niego plecami.
Wysiad z samochodu. – To zajmie tylko chwil . Chodzi o projekt Sumienie. Mia em zagadn pani w Bia ym Domu, ale najpierw chcia em pozna stanowisko Pameli Weiss. – Przykro mi, ale jak wcze niej powiedzia am, spiesz si . Musz dosta si na National. – Z kieszeni wydoby a telefon. – Prosz nie dzwoni po samochód. Ja te jad na lotnisko. Podwioz pani . Porozmawiamy po drodze, dobrze? – Nie mamy o czym mówi . Butcher u miechn si chytrze. – A gdybym powiedzia , e wiem, co kryje si pod przykrywk projektu Sumienie? I e zamierzam zebra wszystkie dowody, eby to nag ni ? Wci nie chce pani ze mn rozmawia ? Oczy Naylor si zw zi y. By o w nich wida poruszenie. – A gdybym panu powiedzia a, e zosta pan wprowadzony w b d przez ludzi sabotuj cych najwa niejsz inicjatyw w walce z przest pczo ci od czasów wynalezienia analizy DNA? Butcher otworzy drzwiczki po strome pasa era. – Powiedzia bym, e mo e pani mie racj . Musia bym jednak us ysze co wi cej, by uwierzy w pani wersj . Pani prezydent elekt by a zbyt zaj ta, by odpowiedzie mi natychmiast; w takim razie mo e pani zechcia aby... Naylor waha a si przez chwil . – Dobrze – zgodzi a si – tylko powiem swoim agentom, gdzie jestem. – Unios a komórk do w skich ust i wyda a lakoniczne dyspozycje. – Ale, panie Butcher – zastrzeg a, chowaj c telefon – to, co panu powiem, to informacje nieoficjalne. Wyjawi je panu tylko dlatego, e musi pan zrozumie , dlaczego tej inicjatywy nie wolno sabotowa . – W porz dku, jak sobie pani yczy – zgodzi si , gdy wsiada a do samochodu. Gdy doje ali do rzeki Potomac, zacz sypa nieg. Butcher zadawa pytania, nie zwracaj c uwagi na du e p atki spadaj ce z nieba. – Prosz opowiedzie mi o doktor Kerr. Wysun a pewne mia e oskar enia. – Doktor Kerr to wybitny naukowiec, a fundamenty Sumienia niezaprzeczalnie s jej zas ug . Jednak od jakich sze ciu lat jest coraz bardziej niezrównowa ona. Przesta a odnosi sukcesy. Ostatnie post py w projekcie zawdzi czamy nie jej, lecz Alice Prince. Kathy ci gle jednak uwa a projekt za swój w asny. Za da a absurdalnego wynagrodzenia i przypisania jej wszystkich zas ug. Zagrozi a, e w przeciwnym razie zniszczy ca e przedsi wzi cie. Oczywi cie nie mogli my na to pozwoli . Przyj li my jej rezygnacj . Teraz wygl da na to, e chce skompromitowa ca e nasze dzie o. Z g stniej cej zawiei wy oni si bez adnie rozplanowany kompleks lotniska. – Twierdzi, e zamkn a j pani w jakim wariatkowie. Naylor si roze mia a. – Ma pan na to jakie dowody? Uwa am pana za odpowiedzialnego dziennikarza. – Kathy Kerr nie jest sama. Mam jeszcze jednego wiadka. – Czy by? Któ to taki?
– Tego pani nie powiem. W ka dym razie nie teraz. – Nie mo na potwierdzi historii, która nie mia a miejsca. Pyta am o dowody, nie o pog oski. – Lada chwila spodziewam si dalszych dowodów. Doktor Kerr twierdzi, e ma archiwum si gaj ce dziesi lat wstecz. Zbli ali si do budynku g ównego terminala i punktu zwrotu samochodów. Butcher mia nie zapyta Naylor, gdzie chcia aby wysi , gdy ta spokojnie si gn a do kieszeni, ynnym ruchem wyci gn a pistolet i przycisn a mu go do krocza. – Panie Butcher, prosz skr ci na d ugoterminowy parking. Je li nie zrobi pan tego, co ka , poci gn za spust. Butcher przez dobr chwil nie zareagowa . Po prostu nie móg uwierzy w to, co si dzieje. Dyrektor Naylor z satysfakcj patrzy a na jego gasn cy u miech i bledn twarz. Nie mia a wyboru. Nie mog a zleci adnemu z podw adnych zaj cia si Butcherem. Osobi cie musia a si dowiedzie , ile on wie. Poza tym musia a to zrobi szybko i dyskretnie. Gdy Toshack zapyta o Kathy Kerr, Naylor natychmiast zadzwoni a do Jacksona. Tak, jak wcze niej ustalili, Kerr zosta a przywieziona do doktora Petersa. Naylor nie uda o si skontaktowa z Petersem, ale by a pewna, e nie wypu ci Kathy. Zbyt wiele by w ten sposób ryzykowa . Musia a si dowiedzie , kto i dlaczego j wydosta . Wzdrygn a si na sam my l o tym, e Kerr mog aby polecie z tym do Weiss. Naylor zadzwoni a w dwa miejsca, by ustali , gdzie Hank Butcher zatrzyma si w Waszyngtonie. Dowiedzia a si , e rano wymeldowa si z niedawno otwartego hotelu Mandrake i zarezerwowa lot linii American Airlines do San Francisco z Portu Lotniczego im. Ronalda Reagana o godzinie 16.46. Wypo yczony przez niego samochód wci sta zaparkowany pod hotelem. Szybko uzgodni a z Alice, co wieczorem powiedz Pameli, pojecha a taksówk do Mandrake i czeka a. Gdy Butcher j zauwa , reszta posz a jak z p atka. Teraz mog a go przepyta . – Co pani robi?! – krzykn g osem co najmniej o oktaw wy szym ni przed chwil . – Nie ujdzie to pani na sucho. Jestem dziennikarzem... – Cicho b i jed na parking. Na zewn trz tak sypa o, e nie widzia dalej ni na kilka metrów. Butcher nie przestawa skamle , przeje aj c przez automatyczne bramki i zgodnie z jej wskazówkami kieruj c auto na rodek rozleg ego parkingu. Zaparkowa w ród setek samochodów pokrytych coraz grubsz warstw niegu i wy czy silnik. Gdy odwróci si w jej stron , jego spocona twarz mia a zielonkawy odcie . – Kluczyki. Wyj klucze ze stacyjki i poda je Naylor. – Czego pani chce? – zapyta . – Kto wyci gn Kerr z Sanktuarium? – Tego nie mog powiedzie , obieca em, e nie powiem. Musz chroni swoje ród a.
Wcisn a pistolet mocniej w jego l wie. Na jego twarzy pojawi si grymas bólu. – Prosz mi wierzy , panie Butcher, je li mi pan nie powie tego, czego si chc dowiedzie , zastrzel pana i poczuj si usprawiedliwiona. Bierzemy udzia w czym , co ma decyduj ce znaczenie dla przysz ci gatunku ludzkiego, w czym , co jest stanowczo zbyt wa ne, by pozwoli to zniweczy . Butcher wygl da na przera onego. – Ale je li pani powiem... Jak mam gwarancj , e mnie pani nie zabije? – Jezu! Wy, dziennikarze, zawsze zadajecie tyle pyta . Nie ma pan adnej gwarancji. Zapewniam jednak, e je li mi pan nie powie, b dzie mnie pan b aga o mier . Popatrzy a mu w oczy i poruszy a pistoletem. – Dobrze. Powiem pani. To Luke Decker. Skontaktowa si ze mn przez telefon. – Decker? Agent specjalny Luke Decker? Jezu! – Opowiedzia mi o tym, jak odbi doktor Kerr z Sanktuarium i jak oszukali cie FDA. I jeszcze, e Axelman to prawdopodobnie wasz b d, który chcieli cie zatuszowa . Albo co innego. – Powiedzia , czym mog oby by to co innego? – Nie, mówi , e doktor Kerr ma pewne podejrzenia. Pyta em o to Pamel Weiss na przyj ciu, ale zdaje si , e nie ma o tym zielonego poj cia. Naylor si u miechn a. – Nie ma, panie Butcher. I tak w nie ma zosta . Czy by by pan uprzejmy wysi teraz z samochodu? Na twarzy odmalowa a mu si ulga, której miejsce szybko zaj a nowa fala strachu. – Po co? Co mi pani chce zrobi ? – Panie Butcher, wysiadaj pan z tego auta, albo pana zastrzel tu i teraz. Je li b dzie pan ucieka lub wo o pomoc, zabij . W tej zamieci i tak nie b dzie nic wida ani s ycha . Gdy wysiedli, Naylor pokierowa a go ku ty owi auta. – Niech pan otworzy baga nik. Dr c ze strachu i przeszywaj cego zimna, zrobi , co kaza a. Baga nik by pusty, je li nie liczy walizeczki i laptopa. – W pan. – Jest diabelnie zimno! – Ju ! Bo zastrzel . Przez chwil my la a, e Butcher b dzie si stawia , ale usiad na zderzaku i pozwoli wepchn si do rodka. Le w baga niku i, trz c si , patrzy na ni b agalnie zza okularów. – Na pocieszenie powiem panu dwie rzeczy. Po pierwsze, i tak by pan d ugo ju nie po . Po drugie, ma pan i tak szcz cie, je li porówna to z tym, co zrobi doktor Kathy Kerr i agentowi specjalnemu Luke’owi Deckerowi. – Z tymi s owy wystrzeli a jeden wycelowany idealnie w czo o Butchera pocisk i zatrzasn a baga nik. Rozejrzawszy si , czy nikt jej nie obserwuje, wydoby a z kieszeni scyzoryk i odkr ci a tablice rejestracyjne samochodu z wypo yczalni. Tylne tablice wymieni a z saabem
zaparkowanym dziesi samochodów dalej, przednie z oddalonym o dwa rz dy chevroletem. Dwunastominutowa operacja mia a da jej gwarancj , e samochodu Hanka Butchera i ukrytego w nim cia a nikt nie znajdzie przez kilka tygodni, zw aszcza je li utrzyma si niska temperatura. Pó niej i tak b dzie to ju bez znaczenia. Zmierzaj c na przystanek autobusowy, odwróci a si , by popatrze , jak padaj cy nieg zasypuje lady jej butów. Czu a satysfakcj z samodzielnego wykonania zadania. I to jakiego wykonania! My lami wróci a do swych pierwszych dni w FBI, tu po uko czeniu akademii w Quantico. W ci gu swych pierwszych sze ciu miesi cy w Biurze pomog a rozwi za dwie sprawy dotycz ce zabójstw. W nagrod zarobi a po kulce w lew nog i prawe rami . Nie mia a teraz wyrzutów sumienia. Zrobi a, co by o konieczne, a na d sz met to zabójstwo nie b dzie mia o znaczenia. Dosz a do przystanku, wyj a telefon i zadzwoni a do wicedyrektora Jacksona. – Jackson – poleci a – znajd Petersa i pozb si go. Pozwoli uciec naszemu go ciowi. Potem znajd Luke’a Deckera. B dzie z nim Kathy Kerr. – Deckera? – Tak, tego samego Deckera, który co roku pokonuje ci na strzelnicy w Quantico. Znajd oboje i przywie ich do mnie. Oczywi cie nikt w biurze oprócz twoich ludzi nie ma prawa si o tym dowiedzie . Zrozumiano? – Tak jest. A je li nie dam rady przywie ich ywych? Naylor unios a wzrok, gdy autobus darmowej linii wy oni si z zamieci. Spojrza a na zegarek. Obliczy a, e je li we mie taksówk z terminala, b dzie mia a mnóstwo czasu, by zobaczy si z Alice Prince przed ich spotkaniem z Pamel Weiss. – Pani dyrektor – dopytywa si Jackson – a je li b musia ich zabi ? Mog to zrobi ? Madeline Naylor spojrza a na ustawione w rz dach samochody. Nie by a w stanie okre li , który z nich kry stygn ce zw oki Hanka Butchera. – Oczywi cie, e mo esz, Jackson. Zrób, co chcesz, byleby tylko ich dorwa .
23 Babilon, Irak Czwartek, 6 listopada, godz. 22.07 Pa ac prezydencki, po ony sto kilometrów na po udnie od Bagdadu, by jedn z ponad pi dziesi ciu nowo wybudowanych rezydencji. Jego k uj cy w oczy przepych wydawa si nieprzyzwoity w kraju, gdzie z powodu mi dzynarodowych sankcji wielu ludzi o w n dzy. Prezydent i jego rodzina posiadali teraz ponad osiemdziesi t takich pa aców rozsianych po ca ym kraju. Doktor Jewgienija Krotowa sta a w jednym z pokojów dowodzenia taktycznego. Przest pi a z nogi na nog . Wpatrywa a si w sze ekranów telewizyjnych, zawieszonych na cianie naprzeciwko, z których ka dy pokazywa inny kana kablówki. Migaj ce obrazy wspó czesnego wiata ostro kontrastowa y z klasycznym splendorem pa acu: marmurowymi filarami, dywanami, krzes ami o wysokich z oconych oparciach i alabastrowymi fontannami na pod wietlonym dziedzi cu za wysokimi, ukowymi oknami. Ta demonstracja bogactwa nie szokowa a Krotowej. Po tym, jak zaprzeda a dusz diab u, nic ju nie by o w stanie jej zdziwi . Dziesi lat temu by a wicedyrektork Rosyjskiego Pa stwowego Centrum Wirusologii i Biotechnologii w Kolcowie, gdzie uczestniczy a w nielegalnych pracach nad broni bakteriologiczn . Rosja by a jednak wówczas tak biedna, e nie wyp acano jej nawet skromnej pensji. Irak da za jej wiedz , za wszystkie tajemnice, które posiada a, najwy sz cen , przebijaj c Iran i Kore Pó nocn . Pewnej mro nej nocy w styczniu 1998 roku Krotowa znikn a wraz z m em i trzema córkami. Od dziesi ciu lat kierowa a teraz irackim programem prac nad broni biologiczn . Zarabia a wi cej, ni kiedykolwiek b dzie w stanie wyda . Prowadzi a dostatnie ycie, strze ono jej jednak niczym wi nia. Zakazano jej opuszczania kraju, a jej rodzina mia a zawsze pozostawa pod dozorem. Doktor Krotowa mimo to nie owa a swej decyzji. Teraz jednak mia a k opoty. Aziz umar , nie zd ywszy wyja ni rosn cej liczby zgonów w Gwardii Republika skiej. Zaanga owa j w swe dochodzenie, wi c wezwano j do pa acu, by odpowiedzia a na pytania. Co mog a wyja nia genera om? Dlaczego Aziz przed mierci nie zostawi jej adnych wskazówek? Jedynym pocieszeniem by o to, e czekali na ni genera owie, nie sam prezydent. Przywita a si z nimi i stan a na rodku pokoju. By o pó no i zm czenie dawa o jej si we znaki. Chcia a usi , ale wojskowi kazali jej sta . Nie zaprosili jej na towarzysk pogaw dk . Rozpocz o si przes uchanie. Jewgienija zmarszczy a brwi i, koncentruj c si na pytaniach, stara a si nie zwraca uwagi na migocz ce ekrany za plecami genera ów. – Pani doktor, czy wie pani, co jest przyczyn tych nag ych zgonów? – zapyta genera Akram, najwy szy z trójki m czyzn. Uwa nie jej si przygl da , szorstkim g osem zadaj c pytanie. Odpowiada za ogó spraw medycznych w armii. By idiot , znalaz si na tym stanowisku dzi ki dalekim wi zom krwi z prezydentem.
– Nie do ko ca, ale jestem przekonana, e doktor Aziz by blisko rozwi zania zagadki. Pocz tkowo uwa , e chodzi o przedawkowanie sterydów, pó niej jednak umar z tymi samymi symptomami. A wi c to, co zabi o tych ludzi, jest zaka ne. – Zaka ne? – z niedowierzaniem powtórzy genera Rashani, niski, ysy facet w okularach. – Przecie oni poumierali na wylew krwi do mózgu lub pope nili samobójstwo. – W nie to Aziz próbowa potwierdzi . By mo e to z ony wirus, prion lub co zupe nie nowego, co zmieni o ich DNA i sk ad chemiczny mózgu. Aziz umar , gdy w nocy spisywa wyniki swoich bada . Jego komputer uleg uszkodzeniu i wi kszo danych zosta a utracona. Z fragmentów odzyskanych z twardego dysku wnioskuj jednak, e prawdopodobnie co odkry . – Ale nie wie pani, co jest przyczyn ani jak to nale y leczy ? – Jeszcze nie. Moi ludzie analizuj wyniki bada , które zespó Aziza przeprowadzi na pacjentach. W nie przeprowadzamy szczegó ow sekcj zw ok ofiar. Potrzebujemy jednak wi cej czasu. – Nie ma czasu. Rozkaz inwazji na Kuwejt mo e nadej w ka dej chwili. – Nie mo ecie rozpocz tej kampanii, dopóki nie dowiemy si wi cej. Co najmniej setka ludzi ju nie yje, a liczba zaka onych wci ro nie. Musimy zbada , jak daleko epidemia si rozprzestrzeni a i powstrzyma jej ekspansj . Je li tego nie zrobicie, stracimy jeszcze wi cej ludzi. – Na wojnach gin ludzie – skwitowa genera Akram. – Je li to nie jest zaka ne, nie ma problemu. Je li jest, to zaka eni przynajmniej przydadz si do czego przed mierci . – Ale... – To nie podlega dyskusji – uci trzeci genera . Krotowa zagryz a warg , próbuj c sformu owa jak konstruktywn odpowied . Niebezpiecznie by oby rozgniewa ich jeszcze bardziej. Nim zd a cokolwiek doda , us ysza a dono ny g os mówi cy po angielsku. Genera owie odwrócili si do ciany z ekranami. W telewizorze w prawym górnym rogu w czono g os. W CNN przemawia prezydent Stanów Zjednoczonych. Sta przed podium, a u do u widnia podpis: „Bob Burbank na ywo z Bia ego Domu”. Za jego plecami znajdowa o si czterech m czyzn i kobieta. Jeden z m czyzn mia na sobie mundur. Krotowa, która dobrze zna a angielski, bez trudu zrozumia a, o czym mówi prezydent. – Mam nadziej , e prezydent Iraku opami ta si i nie przekroczy trzydziestego drugiego równole nika. Oby tak si nie sta o. Je li jednak to zrobi, si y sprzymierzone b zmuszone zdecydowanie zareagowa . Na miejscu dysponujemy si ami konwencjonalnymi zdolnymi pokona wojska irackie natychmiast po tym, jak przekrocz lini wytyczon na piasku. Ameryka ski prezydent by blady, mia zm czone oczy. Wygl da jak kto , kto mówi najstraszniejsz prawd . – Zdajemy sobie spraw , e prezydent Iraku gotów jest u broni niekonwencjonalnej, ale nie zamierzamy mu ust powa . Nie mo emy mu ust powa . Ostatnia rzecz, jakiej by my chcieli, to wszcz cie konfliktu, nie wspominaj c ju o eskalacji. Musi jednak wiedzie , e je li podbije stawk cho by o punkt, nie b dziemy mieli wyboru. B dziemy musieli to
zako czy w sposób zdecydowany. Zabawa w kotka i myszk , jak prowadzi z ONZ, nie dobieg a ko ca. Sko czy a si nasza cierpliwo . Prezydent Burbank wydawa si ledwie sta na nogach. Chwiej c si , otar pot z czo a. Pocz tkowo Krotowa my la a, e prezydent tak prze ywa przemow , potem jednak wiadomi a sobie, e to co innego. Wygl da na chorego. – Od prezydenta Iraku zale y, czy nasza bro nuklearna zostanie u yta w jego kraju. – Burbank przerwa i zm czonymi oczami popatrzy w kamer . – Mam nadziej , e podejmie dre decyzje. Gdy sko czy , nasta a absolutna cisza – nie tylko w pa acu emira, lecz równie w pokoju konferencyjnym Bia ego Domu. Krotowa spojrza a na genera ów, gapi cych si w ekran. Naraz, gdy dziennikarze zacz li zadawa pytania, przed jej oczami rozegra a si niewyobra alna scena: Bob Burbank z apa si za klatk piersiow , ugi y si pod nim nogi i upad na pod og . Naraz ekran oszala . Agenci Secret Service w ciemnych okularach kordonem otoczyli prezydenta, a dziennikarze wstali z krzese i ruszyli przed siebie, pomi dzy stoj cych wokó przera onych prezydenckich doradców. Kamera nagle skupi a si na jednym z m czyzn stoj cych za prezydentem. Wysoki, szczup y cz owiek – jak informowa podniecony komentator – wiceprezydent Smith, wygl da na kompletnie zszokowanego, sparali owanego strachem. – Na pewno kto zaraz opanuje t sytuacj – powiedzia komentator CNN, bardziej z nadziej ni z przekonaniem. Z przera onej twarzy wiceprezydenta Krotowa wyczyta a, e to nie on b dzie osob , która tego dokona. Wtem rozleg si jaki g ny d wi k i obiektyw kamery znów wycelowa w podium. Kobieta, która przed chwil sta a za prezydentem, teraz stuka a r w mikrofon. Mia a adn twarz i g ste, przyprószone siwizn kasztanowe w osy. Cho najwyra niej, tak jak inni, by a w szoku, nie zosta a nim sparali owana. – Prosz wróci na swoje miejsca. Konferencja jeszcze si nie sko czy a – zarz dzi a. Mówi a spokojnie i dobitnie, jej g os pokona zbiorow panik . Wszyscy spojrzeli w jej kierunku. Dziennikarze wrócili na swoje miejsca. Dwóch ludzi z Secret Service wraz z dwójk sanitariuszy wynios o prezydenta z pokoju. M czyzna wygl daj cy na lekarza podszed do kobiety na mównicy i szepn jej co do ucha. Westchn a ci ko. – Nazywam si Pamela Weiss – powiedzia a. – Jestem prezydentem elektem Stanów Zjednoczonych Ameryki. W nie mi doniesiono, e przed chwil byli my wiadkami zawa u serca. Prezydent Bob Burbank jest ju w drodze do szpitala, gdzie otrzyma najlepsz opiek lekarsk . Pe ne o wiadczenie zostanie wyg oszone, kiedy tylko otrzymamy informacje o jego stanie. Zamilk a na u amek sekundy i spojrza a za siebie, na wiceprezydenata, który wci sta jak skamienia y, z oczami szklanymi z przera enia. Jewgienija Krotowa by a pe na podziwu dla kobiety, która podj a przerwane przemówienie. – Jestem przekonana, e ca y naród jest teraz z prezydentem i jego rodzin . Jednak niech wszyscy si dowiedz , przyjaciele i wrogowie, e niczego to nie zmienia. Stanowisko Stanów Zjednoczonych i ONZ wobec Iraku jest jednoznaczne. S owa prezydenta s wi ce.
Wy czono telewizor. Wszyscy genera owie stali z bezw adnie opuszczonymi r kami. W milczeniu próbowali ogarn to, co w nie zobaczyli. Jedno z wysokich krzese przy du ym stole przed ni nagle okr ci o si . Siedzia na nim ubrany w wojskowy mundur prezydent. W prawej r ce trzyma pilota od telewizora. S ysza ca rozmow Krotowej z genera ami. – W adnym wypadku nie mo emy sobie teraz pozwoli na zw ok , pani doktor – odezwa si . – Mamy wspania bro , któr pani stworzy a, i w nie nadarzy a si okazja, eby jej u . Patrzy na ni z u miechem. Wiedzia a, e zadowolony jest z tego, co zobaczy w telewizji. – Generale Akram – powiedzia , nie spuszczaj c z niej wzroku – przygotujcie inwazj zgodnie z wcze niejszymi ustaleniami. Pora jest doskona a. Cokolwiek powie ta Weiss, Amerykanie nie wiedz , co tu jest grane. Nast pnie machn na ni pilotem. – Niech pani podejdzie. Zdenerwowana, omin a genera ów i stan a przed nim. Wci u miechni ty, gestem zaprosi j bli ej. Pochyli a si , czuj c w jego oddechu zapach cygar. – Niech si pani dowie, co zabija tych nierzy – wyszepta – albo zamorduj pani i pani rodzin . – Ani na chwil nie przestawa si u miecha , lecz nie ulega o w tpliwo ci, e nie artuje.
24 Mendoza Drive, Palo Alto Czwartek, 6 listopada, godz. 19.37 Czekaj c nieopodal stoj cego na uboczu domu Kathy Kerr na Mendoza Drive, nie mieli poj cia o wydarzeniach rozgrywaj cych si na Kapitolu. Ich jedynym zmartwieniem by o dostanie si do domu tak, eby ich nie zauwa ono. – Ju ich nie ma – oznajmi Decker, wracaj c do samochodu. – Nie powinni my tam przebywa zbyt d ugo. Dowiedz si , e uciek . Mamy pi minut, tak jak ustalali my, ani chwili d ej. Kathy Kerr przytakn a, siedz c cicho w wypo yczonym fordzie taurusie. – Naprawd chcesz tam wej ? – upewni si . – Tak – odpar a, spogl daj c na dom. Wygl da tak samo, jak poprzednio, teraz jednak bia a fasada, na któr zawsze patrza a z tak przyjemno ci , wydawa a si z owroga, jakby skrywa a niebezpiecze stwo za ciemnymi oknami. Oczami wyobra ni Kathy widzia a Jacksona, uzbrojonego w pistolet i strzykawk , czekaj cego na ni jak poprzednio tu za drzwiami. – Jeste pewny, e nikt tam na nas nie czeka? – Oczywi cie – uspokaja Decker. – Sprawdzi em ca y teren. Nikogo nie ma. Nie masz tam adnych alarmów, wiate ? Pokr ci a przecz co g ow . – Nie. Zanim tam wejdziemy, mo e powinni my znowu zadzwoni do twojego znajomego dziennikarza i zapyta , czy ma ju jakie informacje od Pameli Weiss? Decker wzruszy ramionami. Si gn po komórk le na desce rozdzielczej i wybra numer. Us ysza sygna . Chwil potem w czy a si skrzynka g osowa Hanka Butchera. Decker si roz czy . Nie by o sensu nagrywa si po raz kolejny. – Cholera – rzuci a Kathy – dlaczego nie w czy telefonu? – Nie martw si , Pamela Weiss prawdopodobnie nie jest w to zamieszana. Ale nie odezwie si do niego, dopóki sama wszystkiego nie sprawdzi. Hank oddzwoni, kiedy tylko otrzyma jak wiadomo . A wtedy b dzie chcia pozna reszt twoich cennych dowodów. – Decker u miechn si do Kathy, jego oczy b yszcza y w pó mroku. – Gotowa? Wzi a p ócienn torb i otworzy a drzwi samochodu. – Chod my. Wyci gn a zapasowy klucz spod doniczki stoj cej po prawej stronie i otworzy a frontowe drzwi. W domu panowa a cisza. Wszystko wygl da o tak, jakby kilka ostatnich dni by o tylko z ym snem. Odnajduj c drog w ciemnych pokojach, poprowadzi a Deckera na ty y domu, do ogrodu. Kiedy weszli do ogrodu, Rocky zacz piszcze z rado ci. W wietle ksi yca widzia a, jak stoi za drucian siatk du ej, drewnianej klatki. Jego z by l ni y w u miechu. Cieszy si , e j widzi. Podbieg a do drzwi, otworzy a zasuw i wesz a do rodka. Rocky rzuci si na ni
i omal nie przewróci jej na ziemi . Decker podszed , byj podtrzyma , ale Rocky gro nie wyszczerzy z by. – Rocky, nie – wypowiedzia a po piesznie, g aszcz c twarz Deckera. – On nie zrobi mi krzywdy. Jest przyjacielem. – Decker zamar i nie odwa si ruszy , kiedy Rocky obw chiwa go podejrzliwie. Chwil potem Rocky wyci gn ap i szturchn go w rami . By to znak, e zaakceptowa Deckera, aczkolwiek niech tnie. Kathy sprawdzi a pojemnik z jedzeniem w automatycznym podajniku, który znajdowa si po drugiej stronie klatki. By prawie pusty, tak jak znajduj ce si obok poid o. Klatka wymaga a czyszczenia, ale poza tym wszystko wydawa o si w porz dku. Podesz a do opony wisz cej na drzewie po rodku klatki. Wyczu a w oponie brzeg ta my izolacyjnej i oderwa a . Do ta my przyklejony by klucz. Podesz a do kufra, otworzy a k ódk i unios a wieko. Poczu a ulg , kiedy ujrza a dokumenty i osobiste pami tki na swoim miejscu. Si gn a po p ócienn torb . – Wszystko jest tutaj. Stoj cy na stra y Decker spojrza na zegarek. – wietnie, teraz si po piesz. – Nie martw si , to zajmie chwilk . Potem wezm jeszcze kilka rzeczy Rocky’ego i mo emy i . – Rzeczy Rocky’ego? Po co? Kathy wyj a najwa niejsze dokumenty i w a do torby. Wrzuci a do niej te ca y zestaw p yt CD. – Nie mo emy go tu teraz zostawi . Decker pokr ci nerwowo g ow . – Dlaczego nie? Jest wystarczaj co wielki, eby radzi sobie samemu. Na mi bosk , Kathy, to nie on jest w tarapatach, tylko ty. Gdzie zamierzasz go trzyma ? – Znam kogo w zoo w Atascadero, zajmie si nim, dopóki to wszystko si nie sko czy. No, gotowe – powiedzia a, podnosz c z ziemi torb . – Chod my. Decker zmarszczy brwi, ale nie odezwa si s owem, kiedy w trójk opuszczali klatk . Min li rosn na podwórzu sosn i skierowali si ku domowi. Kathy u miechn a si , patrz c w usiane gwiazdami niebo. Rocky szed przy niej, trzymaj c j za r . Po raz pierwszy od kilku dni poczu a przyp yw optymizmu. Nagle Rocky pu ci jej d i znikn w ciemno ciach. Obróci a si zaskoczona i zobaczy a, jak Decker upuszcza torb z p ytami i dokumentami i rzuca si w jej kierunku. Przewróci j na ziemi i wepchn za sosn . Chwil potem us ysza a dwóch m czyzn. Wychodzili z jej domu, co do siebie szepcz c. Jeden z nich zapali latark . W ogrodzie zrobi o si tak jasno, e Kathy zmuszona by a spu ci wzrok. W odleg ci trzech metrów od drzewa le a doskonale widoczna torba z dokumentami. Cz zawarto ci rozsypa a si na trawniku. – Cholera! – sykn Decker, przyciskaj c j jeszcze bardziej do pnia drzewa. – Po co znowu tu przyle li? – Nie mam poj cia. – Rambo bardzo nam si przyda , co?
– Ma na imi Rocky – poprawi a go automatycznie. Ostre wiat o pada o teraz na drzewo, za którym si ukrywali. Decker wydoby pistolet z kabury na szelkach. – Zachowuje si jak tchórzliwy szczeniak. – Mówi am ci, e nie jest gro ny. – A szkoda. Kathy s ysza a, jak m czy ni podchodz do otwartej torby i j podnosz . Czu a ogromny niepokój, jednak w tej chwili oboje z Deckerem nie mogli ju nic zrobi . wiat o by o tak lepiaj ce, e ka dy ich ruch by by natychmiast zauwa ony. – Mówi am ci – szepn a – e Rocky staje si agresywny tylko wtedy, gdy grozi mi niebezpiecze stwo. – Kathy, nie wiem, co ty i twój pupil o tym s dzicie, ale o mielam si twierdzi , e jest to zdecydowanie niebezpieczna sytuacja. Nag y wist wystrza u z broni z t umikiem przeszy nocne powietrze. Kathy us ysza , jak kula trafia w drzewo. – Wychod cie, albo sami was stamt d wyci gniemy! – odezwa si jeden z m czyzn.
25 Kwatera g ówna FBI, Hoover Building, Waszyngton Czwartek, 6 listopada, wieczorem Madeline, tracimy nad tym kontrol . Mo e powinny my troch zwolni i uwa nie si temu przyjrze . – Alice Prince poprawi a okulary i zacz a bawi si wisiorkiem. Dyrektor FBI siedzia a w swym fotelu i b bni a palcami o blat biurka. By y same w biurze Naylor, na pi tym pi trze Hoover Building przy Pennsylvania Avenue. ciany pokrywa a boazeria z ciemnego drewna, maskuj ca o owiane ekrany zak ócaj ce prac radiowych urz dze pods uchowych. Na boazerii wisia y portrety s ynnych poprzedników Madeline. Najbardziej jednak rzuca si w oczy pedantyczny porz dek w ca ym biurze. Stosy ksi ek by y u one tak starannie, e nie wystawa ani jeden wolumen, ani jedna kartka papieru. Nawet notatniki i o ówki na biurku le y na ci le wyznaczonych miejscach. – Nie przejmuj si tak, Alice. Panujemy nad sytuacj . – Naylor uspokaja a przyjació . Alice Prince wsta a i zacz a chodzi po pokoju. Nieprawda, nie panowa y nad sytuacj . Co najwa niejsze, ona sama straci a nad tym kontrol . By a przyzwyczajona do zarz dzania projektami typu Sumienie czy Spirala Zbrodni na poziomie akademickim, lecz dzia ania w terenie zwykle pozostawia a innym. Tymczasem Madeline Naylor zamordowa a dzisiaj dwóch m czyzn. Cho to Madeline z a poca unek mierci na ustach Burbanka, Alice czu a si odpowiedzialna za mier prezydenta. Przecie to ona stworzy a wirion, który Madeline nanios a na swoje usta. Stworzy a go, by zaatakowa komórki sercowe konkretnego, cz owieka – prezydenta. Kieruj c si niepowtarzalnym cuchem DNA, wirion mia odnale wszelkie potencjalnie miertelne wady u cz owieka i przyspieszy ich wyst pienie. Poca unek Madeline, niegro ny dla kogokolwiek innego, dla Boba Burbanka by zabójczy. I spe ni swoje zadanie. Dwie godziny temu, na mocy poprawki do konstytucji z 2002 roku, senat i Izba Reprezentantów zaprzysi y Pamel na prezydenta, przyspieszaj c w ten sposób jej inauguracj . Wiceprezydent nie wyrazi sprzeciwu. Ale Madeline zabi a te dziennikarza. Zabi a, bo zadawa niewygodne pytania. Co wi cej, Kathy Kerr znajdowa a si na wolno ci, a prawdopodobnie by a jedyn osob na wiecie, która dorównywa a jej wiedz o wirionach. Tylko doktor Kerr mia a wiedz i do wiadczenie potrzebne do zatrzymania Spirali Zbrodni. Dlatego, wed ug Alice, sytuacja wymyka a si spod kontroli. – Mo e powinny my przerwa Spiral Zbrodni. Zosta przy Sumieniu. Mamy jeszcze czas. Madeline Naylor pochyli a si do przodu i pokr ci a g ow . – Przesta si martwi . Wiesz, e Spirala Zbrodni to d ugofalowa akcja. Wiesz o tym lepiej ni ja. Wszystko b dzie dobrze. Kathy Kerr nie zdo a nam przeszkodzi . Lada chwila pojawi si Pamela. Kiedy sobie pójdzie, wszystko ci wyja ni . Trzymaj si wersji, któr
uzgodni my. Zgoda? Alice usiad a. – No, Ali, przecie wiesz, e mam racj . Czy kiedykolwiek si pomyli am? Pomy l o Libby. Pomy l o przysz ci. Pomy l o naszej wizji. Zadzwoni telefon. Madeline podnios a s uchawk , nas uchiwa a przez chwil i podnios a wzrok, szukaj c zgody w oczach Alice. – Przyjecha a. wie o zaprzysi ona pani prezydent rzuci a na stó dwie kartki papieru. – Mam dziesi minut. Powiedzcie mi, co si tu dzieje. I bez tego mam wystarczaj co du o spraw na g owie. Ostatnia rzecz, której mi teraz trzeba, to dziennikarz w sz cy wokó projektu, dzi ki któremu wygra am wybory. Pamela Weiss by a ubrana na czarno, a twarz mia a poblad z napi cia nerwowego. – Pamelo, mo emy wyja ni wszelkie twoje w tpliwo ci – ch odno odpowiedzia a Madeline. Wypi a yk wody mineralnej. Wygl da a na zupe nie niewzruszon gniewem prezydent. – Dobra, po kolei. Ten dziennikarz, niejaki Hank Butcher, da mi list pyta . Chce zna odpowiedzi na nie, zanim poda do wiadomo ci publicznej nowe dowody. – Uderzy a r w papiery, które chwil wcze niej rzuci a na blat. – Przeczytam je wam. Przede wszystkim, kim, u diab a, jest doktor Kathy Kerr? Twierdzi, e Sumienie to zaledwie test. Mówi, e docelowo projekt ma nie leczy przest pców, lecz unicestwia ich za pomoc zabójczych genów. Oczywi cie brzmia oby to niedorzecznie, gdyby nie zgony w San Quentin, spowodowane mutacj waszego wirionu. Pamela zacz a chodzi wokó sto u. Skrzy owa a r ce na piersi i palcami prawej d oni bni a po lewym ramieniu. Alice u wiadomi a sobie, e Pamela nie tylko by a w ciek a, ale czu a si te ura ona. – Ma o tego – wycedzi a przez z by. – Kerr twierdzi, e preparat, który w tajemnicy testowali my na przest pcach, ró ni si od tego, który zatwierdzi a FDA. I e zamkn cie j w szpitalu dla umys owo chorych, eby uniemo liwi jej ujawnienie tego spisku. Alice obraca a w palcach ezk uwieszon na szyi. G no oddycha a. Madeline patrzy a wprost na ni . – Zacznijmy wi c od doktor Kathy Kerr – zebra a si w sobie Alice. – Mo liwe, e kiedy ju ci o niej wspomina am. Pochodzi z Wielkiej Brytami. Jest naukowcem, a jej pierwsza praca dotyczy a kontrolowania agresji u samców naczelnych. W nie st d wzi am pomys na Sumienie. Zatrudni am j dziewi lat temu do kierowania zespo em badawczym. Od tamtego czasu pracuje dla mnie. Jest genialna, ale niezrównowa ona. Przez ostatnich kilka lat mia a niewiele osi gni . Nie mog a si z tym pogodzi . Gdy uzyskali my zgod FDA na stosowanie preparatu, w pracach nad którym nie uczestniczy a, zacz a nas atakowa . Obieca am przypisa jej cz zas ug, lecz nie przyj a propozycji. Alice le si czu a, mówi c te k amstwa, lecz wed ug Madeline wymaga a tego sytuacja. Pamela zmarszczy a brwi. – A wi c mówisz, e wyssa a to wszystko z palca?
– W zasadzie tak. Pamela zmarszczy a czo o. – W zasadzie? Chcesz mi powiedzie , e cz z tego to prawda? A zgony w San Quentin? Na tej kartce opisane s symptomy, które ko czy y si albo samobójstwem, albo wylewem krwi do mózgu. – Rzeczywi cie, mia o to miejsce. – Co?! – Ale to by b d. – B d?! Kerr powiedzia a Hankowi Butcherowi co innego. Wygl da na to, e chcemy zg adzi niebezpiecznych przest pców. Jak to si sta o? Alice poprawi a okulary. – Zdarzy o si to tylko raz. Rutynowa kontrola ujawni a wadliw parti preparatu, który natychmiast zosta wycofany z u ytku. Nie mia o to nic wspólnego z w ciwym preparatem, testowanym na innych. Kto manipulowa przy tej serii. – Manipulowa ? – Nie jeste my w stanie niczego udowodni . Kiedy jednak dok adnie sprawdzili my wszystkie procedury, podejrzenie pad o na Kathy Kerr. Mia a dost p do wi kszo ci pomieszcze i urz dze w Viro-Vectorze, którymi potrafi si pos ugiwa . Wygl da na to, e czu a si niedoceniona i uszkodzi a parti preparatu, eby utr ci projekt. Na szcz cie odkryli my to we w ciwym czasie. – A co z Axelmanem, Alice? Mo na by pomy le , e chcia go zabi w akcie zemsty za Libby. – O tym, e Axelman zabi Libby, Alice dowiedzia a si dopiero po egzekucji – wtr ci a si Madeline. – To by ca kowity zbieg okoliczno ci. I zanim zapytasz, Pamelo, odpowiem: tak, zatuszowa my te zgony. Nie mog my nic ju z tym zrobi . I tak siedzieli w celach mierci, a jakikolwiek skandal móg by tylko zagrozi sukcesowi Sumienia i twojej prezydenturze. Wszystkie decyzje, dobre czy z e, podj my z my o tobie. Chcia my ci ochroni . Kraj potrzebuje ciebie jako prezydenta. Potrzebuje te Sumienia. Nie chcia my zrobi niczego, co mog oby oznacza nielojalno wzgl dem ciebie. Jeste my twoimi najserdeczniejszymi przyjació kami. Musisz w to wierzy . Pamela przygl da a si im. Alice podejrzewa a, e Pam chce im uwierzy , by móc skupi si na innych, wa niejszych sprawach. – A je li dziennikarz dowiedzie, e DNA Axelmana poddano modyfikacjom? – To bez znaczenia – zdecydowanie odpar a Madeline. – Jego historyjka o celowym zabijaniu przest pców nie trzyma si kupy. Przez ostatnich osiem lat poddali my terapii szesna cie tysi cy m czyzn i wszyscy oni maj si dobrze. Poza tym zw oki Axelmana skremowano razem z pozosta pi tk z San Quentin. Nie ma wi c mo liwo ci zdobycia dowodów na modyfikacje ich DNA. Co wi cej, Axelman by morderc . Tak jak pozostali, nie mia adnej rodziny. Nawet je li pismak zdob dzie wszystkie dowody wiata, i tak nikogo to nie obejdzie. Kathy Kerr najwidoczniej za wszelk cen chce nam narobi k opotów. Nie ma jednak adnych konkretnych dowodów. Pamela potar a skronie.
– A co z preparatem dopuszczonym przez FDA? Kerr twierdzi, e opracowano go dopiero cztery lata temu, d ugo po tym, jak zacz li cie próby na przest pcach. Czy preparaty si ró ni ? Alice wzruszy a ramionami. – ci le rzecz ujmuj c, tak. S pewne nieznaczne ró nice, ale to nic wa nego. W ka dym razie nic takiego, dla czego warto by oby zawraca g ow FDA. Pamela usiad a. – Dlaczego nie za atwi cie zgody FDA na preparat, którego u ywa cie do testów? – Bo zosta ulepszony. By y pewne drobne problemy zwi zane z oryginalnym preparatem. Potencjalne skutki uboczne. – Na przyk ad? Alice milcza a. Pamela pochyli a si do przodu i patrzy a wyczekuj co. – Wyst pi o niewielkie ryzyko wyst pienia raka j der i prostaty – wyja ni a Alice. – Raka?! Testowana przez nas terapia, terapia, która uczyni a mnie prezydentem, powoduje u m czyzn raka? – Nie. Po prostu istnieje bardzo niewielkie ryzyko, e mog aby to spowodowa . Ryzyko tak nieznaczne, e praktycznie mo na je zignorowa . Pomy la my jednak, e lepiej b dzie wyeliminowa nawet to zagro enie. Opracowa my wi c poprawiony preparat, który testowali my na zdrowych ochotnikach. Ten wirion to wersja 9. Oczywi cie wszystkie pó niejsze terapie s oparte na nowym wirionie. Pamela z trudno ci panowa a nad sob . – Ok ama cie FDA? Ok ama cie mnie? Madeline Naylor pokr ci a g ow . – Pamelo, tutaj zupe nie nie o to chodzi. Przebada my ponad szesna cie tysi cy czyzn i wszystkim terapia wysz a na dobre. Nale o podj pewne ryzyko, inaczej ca y projekt spali by na panewce. Gdyby my ci powiedzia y, mog oby to zagrozi twojej pozycji. – Dopiero teraz moja pozycja jest zagro ona. – Nieprawda. Gdyby ten dziennikarz mia co konkretnego, ju by to wykorzysta . Kathy Kerr z tylko sobie znanych powodów chce skandalu. Jest zgorzknia kobiet , a w jej rodzinie by y przypadki chorób psychicznych. Spo ecze stwo zaakceptowa o twoj wizj wiata bez przest pstw. Sprzeczki o szczegó y dotycz ce nieznacznych ró nic mi dzy jedn szczepionk genetyczn a drug niczego nie zmieni . Fakty s takie, e w przysz ci wszystkim przest pcom b dzie si podawa skuteczn , zatwierdzon przez Agencj do Spraw ywno ci i Leków szczepionk . To jest wa ne dla wszystkich. Gryzipiórek nie ma szans. Zaufaj mi. Pamela spojrza a na kartk . Alice widzia a, e mi knie. – Cokolwiek by powiedzie , le si sta o. Madeline zacisn a z by. – Nie zrobi niczego z ego. To nasza wina. Je li jednak chcesz zrezygnowa ze wszystkiego, prosz bardzo. Odrzu szans tysi clecia na pozbycie si jednej z najwi kszych plag spo ecze stwa. Je li zechcesz, ja te ust pi ze stanowiska, ale to nic nie da. Owszem, pope ni my par grzeszków, ale uzyska my znacznie wi cej dobrych rzeczy.
– A co powiesz na to, e zleci uprowadzenie Kerr i zamkni cie jej w szpitalu psychiatrycznym FBI? Madeline parskn a miechem. – To tylko dowodzi, jak zale y jej na wywo aniu skandalu. Moim zdaniem szpital psychiatryczny to idealne miejsce dla niej, ale ja jej tam bynajmniej nie umie ci am. Pamelo, z ca pewno ci masz na g owie wa niejsze sprawy ni ale ob kanej biolo ki i gryzipiórka z aspiracjami do Nagrody Pulitzera. Daj sobie z nimi spokój. Wybacz, e ci zrani my, nie mówi c ci wszystkiego, ale chcia my jak najlepiej. Pozwól nam zaj si tymi sprawami, a sama skup si na tym, jak zapobiec wybuchowi III wojny wiatowej. Zanim Pamela zd a odpowiedzie , zadzwoni telefon komórkowy, le cy na stole. Odebra a Alice. – Tak, agencie Toshack, pani prezydent jest tutaj – potwierdzi a. – Tak, b dzie gotowa za pi minut. Dzi kuj . – Pani prezydent, Secret Service czeka, by odwie pani do Pentagonu. Pamela wsta a. Alice podnios a si z krzes a, by j u ciska . – Pam – powiedzia a – nigdy nie zapominaj, e jeste my z tob . Zawsze mo esz liczy na nas. – Widz to tak – rzek a Madeline Naylor, wstaj c, by mocno j przytuli swymi silnymi ramionami. – Wyruszy w d ug podró i nasza w tym g owa, eby dotar a do celu. Zrobi wszystko, eby tego dopilnowa . Wszystko. Pamela przez chwil przygl da a si im, a potem u miechn a si i lekko skin a g ow . Wygl da a na wzruszon . – Powiedzcie mi jeszcze jedn rzecz. Co zamierzacie uczyni w zwi zku z Kathy Kerr? Zachowuje si jak w ciek y pies spuszczony z cucha. Madeline si roze mia a. – Tym si nie przejmuj. To nasz problem, nie twój. Porozmawiamy z ni . Alice patrzy a, jak Pamela wychodzi w eskorcie dwóch agentów Secret Service. Wygl da o na to, e ich wyst p uspokoi Pamel . Jednak Kathy Kerr niew tpliwie stanowi a problem. Po wyj ciu pani prezydent Alice przez chwil milcza a, rozwa aj c w my lach to, co zosta o tu powiedziane. Spojrza a na zegarek. Za godzin mia a firmowy samolot powrotny do San Francisco. – My lisz, e nam uwierzy a? – zapyta a, zbieraj c si do wyj cia. Madeline skin a g ow . – Tak, bo nie ma dowodów. I poniewa chce wierzy . – Co zrobimy z Kathy? Madeline u miechn a si i rozsiad a si w fotelu, splataj c d onie niczym m czyzna. Jej ciemne oczy l ni y. Wygl da a na zaskakuj co pewn siebie. . – Hank Butcher powiedzia mi, e doktor Peters pozwoli jej uciec. Jackson zadzwoni do mnie tu przed przybyciem Pameli. Zameldowa , i Peters zosta ukarany, raz na zawsze. Jackson jest na jej tropie. Mówi, e wie, gdzie jej szuka . Wie te , kto pomóg jej uciec.
– Kto? – Luke Decker. Alice poczu a skurcz w dku. Ostatni raz widzia a Deckera, gdy wyprowadza j z makabrycznej galerii mierci, w której jego ojciec umie ci jej córk . – A wi c to tak Kathy dowiedzia a si o Axelmanie? – Tak. Chyba znaj si od dawna. Jednak teraz nie ma to znaczenia. Ludzie Jacksona s fachowcami w tej dziedzinie – powiedzia a Madeline, wyprowadzaj c przyjació z biura. – Czyta ostatniego maila Titanii? Wszystko w jak najlepszym porz dku. Pozby my si ju Burbanka, teraz musimy tylko cierpliwie czeka . Kathy Kerr i Luke Decker ju wkrótce nie stali nam na przeszkodzie. W czarnej limuzynie mkn cej do Pentagonu prezydent Weiss si gn a do kieszeni aszcza. Wyj a list pyta i p yt , któr wr czy jej Hank Butcher. Poda a dysk Toshackowi, dowódcy oddzia u Secret Service. By jasnow osym, barczystym m czyzn redniego wzrostu. Mia do ek w podbródku i dlatego zawsze wygl da tak, jakby zaraz mia si miechn . W rzeczywisto ci u miecha si bardzo rzadko. – Dostarcz ten dysk genera owi Allardyce’owi z USAMRIID. Powiedz mu, e pilnie potrzebuj szczegó owej analizy. Musisz te sprawdzi niejak doktor Kathy Kerr. Nie anga uj do tego adnych innych agencji. Kiedy dostan odpowied ? – Na kiedy j pani potrzebuje? – Na wczoraj. – To nie powinno stanowi problemu, pani prezydent.
26 Mendoza Drive, Palo Alto Czwartek, 6 listopada, godz. 19.48 Przyciskaj c Kathy Kerr do pnia drzewa, Luke Decker czu , e przegra . Znalaz si w pu apce. Sprawdzi magazynek swojego SIG-a. Zastanawia si , czy da rad trafi w wiat o spoza pnia drzewa. W tpliwe. S dz c po o lepiaj cym blasku, by to popularny w FBI r czny reflektor z dwustuwatow arówk . Emitowa regulowany strumie wiat a, który o lepia ka dego. – Radz , eby cie wyszli zza drzewa – powtórzy g os nale cy do cz owieka trzymaj cego latark . – Je li tego nie uczynicie, nie b dziemy mogli zagwarantowa wam bezpiecze stwa. – Tak... – mrukn Decker. – Jakby nasze bezpiecze stwo by o ich najwi kszym zmartwieniem. – Spojrza w lewo. Os aniaj c oczy, móg jedynie dostrzec klatk Rocky’ego. Ten g os nie nale do Jacksona. Ale by o tu przynajmniej dwóch jego kumpli, co te dobrze nie wró o. Jeden z nich trzyma wiat o, drugi kr po ogrodzie. – Kathy – powiedzia najspokojniej, jak tylko potrafi – obserwuj, co dzieje si za nami. Patrz, czy nikt nie zamierza odci nam drogi. led strumie wiat a, ka dy cie , ruch. Mimo e w oczach Kathy wida by o strach, zachowywa a spokój. – Co masz zamiar zrobi ? – zapyta a. – Nie mam poj cia, ale trzeba co zdecydowa . – Wzi g boki wdech, rozwa aj c wszelkie mo liwo ci. Pozostawa o mu jedynie przeturla si na prawo od drzewa i strzeli w kierunku dochodz cego ich g osu. Prawdopodobnie spud uje, ale zmusi faceta do poruszenia latark , umo liwiaj c Kathy ucieczk . Pewnie zawahaj si , zanim strzel do Kathy. Nawet dyrektor Naylor nie znalaz aby uzasadnienia zabójstwa Kathy Kerr w jej w asnym ogrodzie. On sam zamierza strzela do ka dego, kto mu si nawinie. – Kathy – wyja ni , nie patrz c na ni – kiedy zaczn strzela , biegnij w lewo, uciekaj, gdzie pieprz ro nie. – A co z tob ? – Na mi bosk , ten jeden raz nie k si ze mn . Zamierza a zaprotestowa , ostatecznie jednak tylko westchn a. – Dobrze. Napi mi nie, chwyci bro w obie d onie i ju mia wyturla si zza drzewa, eby wystrzeli jak najwi cej z posiadanych siedemnastu naboi, kiedy us ysza ryk i przeszywaj cy wrzask. Rozleg si g uchy odg os wystrza u. Snop wiat a zamigota jak oszala y, kre c na nocnym niebie uki przypominaj ce pokazy laserów. Decker dostrzeg m czyzn mocuj cego si z rozw cieczon besti . Drugi bieg ku nim z pistoletem w r ce. Nie strzela ,
bo ba si trafi swojego partnera. Nie czekaj c ani sekundy d ej, Luke z apa Kathy za rami i postawi j na nogi. – Chod my – zawo . – Ale co z dowodami? – Zapomnij o nich. Biegnijmy. – Nie mo emy zostawi Rocky’ego! W tym momencie usta y krzyki, a latarka wykona a kilka obrotów w powietrzu i upad a tu przed nimi. wieci a w przeciwnym kierunku, ci gle zaci ni ta w r ce oderwanej cz owiekowi. – To chyba znaczy, e nie musimy si ju martwi o Rocky’ego – powiedzia Luke, a Kathy omin a urwan ko czyn , staraj c si na ni nie patrze . – My , e poradzi sobie sam. W tym momencie us ysza dwa st umione wystrza y i zrozumia , e si myli . Rocky rykn i zamilk . Jego cia o grzmotn o o ziemi . – Chod ! – krzykn , wci gaj c Kathy do domu przez otwarte drzwi wychodz ce na taras. Przed frontem domu sta chrysler nale cy do ludzi Jacksona. Decker wystrzeli dwa pociski w przednie opony i podbieg do wypo yczonego przez siebie auta. Wsiad i zaczeka na Kathy. Potem w kluczyk do stacyjki i uruchomi silnik. Kiedy zawrócili i p dzili wzd Mendoza Drive, Decker ujrza we wstecznym lusterku posta wychodz z budynku i wyci gaj w ich kierunku bro . Nie martwi si tym, e napastnik b dzie do nich strzela , ale móg rozpozna ich samochód i ustali , kto go wynaj . A je li ju odkryto, e jest zamieszany w ca t spraw ? Fakt, e znalaz si w niebezpiecze stwie, wcale go nie martwi . Ba si nie o siebie. Sprawy wymyka y mu si spod kontroli. A w ciwie wymkn y si ju ca kowicie. Spojrza na siedz obok niego Kathy. By a blada. – Musimy si po pieszy – powiedzia i docisn peda gazu. Kathy Kerr czu a md ci, kiedy p dzili drog 10l w kierunku wiate przedmie cia San Francisco. Dowody, których potrzebowali, ich jedyna nadzieja na oddalenie zarzutów, zosta y w jej domu. Nie zwróci a uwagi na szarego chryslera, jad cego w przeciwnym kierunku. W ka dym samochodzie, na który spojrza a, jechali u miechni ci, normalni ludzie. yli sobie spokojnie, nie wiadomi tego, przez co ona przechodzi a. Kiedy min li zjazd na lotnisko, spojrza a na Deckera, który nie odrywa wzroku od drogi. Jecha tak szybko, jak tylko móg . W pewnym momencie uderzy d oni w kierownic . – Cholera, cholera, cholera! Jak mog em by tak cholernie g upi? – Co? – Je li skojarz mnie z t spraw , wykorzystaj Matty’ego, eby nas dorwa . Musimy natychmiast zabra go w bezpieczne miejsce. Kiedy Kathy zrozumia a, o czym Decker mówi, ca a sytuacja nabra a dla niej nowego znaczenia. Nie chodzi o ju tylko o powstrzymanie Madeline Naylor i Alice Prince. Mo e
Luke mia racj , kiedy powiedzia , e powinna o wszystkim zapomnie . Co wi cej mog a osi gn , poza nara eniem tych, którzy jej pomogli? W mie cie Decker skr ci w alej South Van Ness w kierunku Marina. Min li Pacific Heights, jad c na Broadway. Nic nie mówili do siebie. Kiedy podjechali pod wiktoria ski domek Matty’ego, Kathy zobaczy a, jak Decker marszczy brwi i czujnie mru y oczy. Wej ciowe drzwi by y otwarte na o cie , w oknach nie pali o si adne wiat o. Luke zaparkowa samochód i wy czy silnik. – Dziadek zawsze zostawia zapalone przynajmniej jedno wiat o – odezwa si ciszonym osem. – I nigdy nie zostawia drzwi otwartych na o cie . Kathy, zosta tu, a ja sprawdz dom. – Wyskoczy z samochodu, podbieg do ganku i znikn we wn trzu budynku. Ignoruj c polecenie Luke’a, Kathy otworzy a drzwi i uda a si jego ladem. W przedpokoju bezskutecznie próbowa a zapali wiat o. Wygl da o to tak, jakby wysadzi o wszystkie korki. Stopniowo jej oczy przyzwyczai y si do ciemno ci, rozja nianej jedynie wiat em ksi yca i ulicznych lamp. Po jej lewej stronie znajdowa a si spustoszona jadalnia. Wyci gni to wszystkie szuflady, a ich zawarto rozrzucono po sto ach i pod odze. Przewrócono krzes a i zdarto z nich obicie. Po prawej stronie, za podwójnymi drzwiami prowadz cymi do pokoju go cinnego, wszystko wygl da o podobnie. Je li by a to robota Jacksona i jego ludzi, to w jaki sposób tak szybko dowiedzieli si o Deckerze i Mattym? – Dziadziu, jeste tutaj? – g os Deckera dobiega z pierwszego pi tra. Kathy wesz a na gór . Zanim dotar a na pi tro, po raz kolejny us ysza a g os Deckera. Tym razem by o w nim rozpaczliwe niedowierzanie. Na górze Kathy skr ci a w lewo, w kierunku pokoju muzycznego, którego okna wychodzi y na zatok . Co le o na pode cie. Przyjrza a si i dostrzeg a z otego labradora Matty’ego, Brutusa. Wywalony j zyk. Szeroko otwarte szkliste oczy. Dwie czerwone plamy na szyi. Przebieg j zimny dreszcz. Skurwiele zastrzelili psa przewodnika. Stoj c obok Brutusa, zobaczy a otwarte drzwi prowadz ce do pokoju muzycznego. Otwarte by o te du e okno balkonowe. Silna morska bryza wpada a do pokoju, jakby nios c ze sob wiat o ksi yca, które tworzy o na dywanie widmow figur w kszta cie trapezu. Reszta pokoju spowita by a w ciemno ciach, ale Kathy mog a dojrze ba agan: zrzucone z pianina fotografie, le ce na pod odze skrzypce i po amany metronom. W o wietlonym miejscu na rodku dywanu kl cza Decker. zy sp ywa y po jego policzkach. Tuli w ramionach dziadka, przygl daj c si jego d oniom. Kiedy si odezwa , ka de jego s owo przepe nia a . Kathy zas oni a usta d oni , aby nie wybuchn aczem. Czu a przera enie zmieszane z poczuciem winy. Napastnicy zrobili to po to, eby j odnale . – Po amali mu wszystkie palce – powiedzia Decker przez zy. – Nawet cholerni nazi ci nie zrobili mu czego takiego. Przycisn dziadka mocniej do piersi. Stara si opanowa al i w ciek , które w nim narasta y. Czu si winny, kiedy pomy la , jak ten dzielny starszy cz owiek cierpia i umar samotnie, próbuj c go ratowa . On, który przeszed ju tak wiele w swoim yciu. Jackson
musia odkry udzia Deckera w ucieczce Kathy i wys jeden samochód, eby sprawdzi jej dom, a sam przyjecha tutaj. Ale jak dowiedzia si o nim? Powiedzia mu doktor Peters? Ale Peters nie wiedzia , z kim mia do czynienia. Nie mogli namierzy tak szybko jego samochodu. Pozostawa a jedna jedyna mo liwo . Hank Butcher si wygada . ciek i poczucie winy, jakie odczuwa Decker, by y niczym w porównaniu z dojmuj cym uczuciem straty. Chcia krzycze . Bez Matty’ego by jak dryfuj cy rozbitek bez bezpiecznej przystani na kapry nym morzu. Nie by o ju kompasu, liny ratunkowej, mocuj cej go do przyzwoitego ycia. Matty by lekarstwem na wiadomo , e w jego ach kr y krew Axelmana. Poczucie, e wychowa go dziadek, dawa o Deckerowi nadziej . Teraz jednak Matty ju nie . Spogl daj c na jego poryt bruzdami twarz, Decker zamkn wpatrzone martwo w przestrze b kitne oczy. Pog aska Matty’ego po g owie i poprzysi , e go pom ci, e sprawi, by jego mier nie posz a na marne. Us ysza , jak Kathy kl ka obok, poczu , jak go obejmuje. – Tak mi przykro, Luke – wyszepta a. Jej delikatne d onie g aska y go po szyi z tak sam czu ci , z jak on g aska dziadka. – Gdyby mi nie pomóg , pewnie nigdy by si to nie sta o. – Ale si sta o – odpar . Obróci si i spojrza na ni . Jej oczy pe ne by y smutku. – Kathy, mia racj . Tu chodzi o co znacznie powa niejszego ni Sumienie. Musimy si dowiedzie , co tak naprawd robi , powstrzyma ich. Nie znios wiadomo ci, e mier Matty’ego by a bezsensowna... W tym momencie us ysza jaki d wi k. Decker zamar . Po p ytkim oddechu Kathy pozna , e ona te to s ysza a. Kroki. Tu za nimi. Po chwili us yszeli g boki i agodny m ski os. – B dziesz potrzebowa pomocy. Tyle tylko mi powiedzia . Decker obróci si i zobaczy wielk posta wy aniaj si z cienia. Za góruj cym nad nim m czyzn sta o dwóch innych. Po chwili rozpozna kruczoczarne osy i du y rzymski nos Joeya Barziniego. Barzini ukl , ale by tak ogromny, e ci gle wydawa o si , i stoi. wiat o ksi yca o wietla o jego b kitne oczy pe ne ez, kiedy tak patrzy na skurczone cia o Matty’ego. Delikatnie, niczym ojciec dotykaj cy swe pierworodne dziecko, ogl da jego po amane palce. – Przyjacielu, drogi przyjacielu, co oni ci zrobili? – wyszepta , po czym zwróci si do Deckera. – Twój dziadek dzwoni do mnie. Powiedzia , e masz powa ne k opoty. Wyja ni mi, o co chodzi, a ja obieca em mu, e przyjd wieczorem. – Zrobi krótk przerw . – Niestety zjawi em si zbyt pó no. – Joey Barzini spojrza na Kathy, po czym przeniós wzrok z powrotem na Deckera. – Jedyne, co mog zrobi teraz dla Matty’ego, to pomóc wam dwojgu – podj . – Chod cie ze mn . Musicie powiedzie mi wi cej o tym, co si dzieje. – Zamilk na chwil . Decker zastanawia si , co tak naprawd o nim wie. W adze nic nie mog y zarzuci Barziniemu, ale pochodzi z rodziny znanej w wiecie przest pczym. Jednak dziadek lubi go i ceni tak bardzo, e wezwa go na pomoc, kiedy on i Kathy mieli k opoty. – Luke – ci gn Barzini, jakby odczytuj c w tpliwo ci wypisane na twarzy Deckera. – Wiem od
Matty’ego, co my lisz o moich powi zaniach rodzinnych. Nie jestem z nich dumny. – W tym momencie na jego powa nej twarzy zago ci na moment u miech. – Ale wierz mi, czasem do czego si przydaj .
27 Alexandria w stanie Wirginia Pi tek, 7 listopada, godz. 2.30 Dyrektor Naylor by a z a, e ta gromadka jako umkn a jej uwagi. Poci gn a za spust i ruszy a dalej. Do furii doprowadza o j to, e jakkolwiek szybko by je zabija a, to i tak wkrótce wraca y. Nigdy nie uda si jej zg adzi wszystkich. Trzyma a w r ce, niczym pistolet, spryskiwacz ze rodkiem owadobójczym. Kroczy a ród równych szpalerów juk, fio ków afryka skich i rzadkich orchidei w oran erii przy jej domu w Alexandrii, na ekskluzywnym przedmie ciu Waszyngtonu. Z upstrzonego chmurami nieba ponad szklanym dachem klimatyzowanego pomieszczenia spogl da lodowaty ksi yc. Zadaszony ogród by jednym z pomieszcze w jej domu, przyleg ym do przestronnego salonu. Zbudowana w ca ci ze szk a oran eria umo liwia a jej kontrol nad wszystkim, co tam ros o. Gdy usatysfakcjonowana wreszcie sko czy a prac , otworzy a drzwi do salonu, nala a sobie szklaneczk Jacka Danielsa i u a si w rozk adanym fotelu przed du ym telewizorem. Jedn ze cian pokoju zajmowa du y kamienny kominek. Na drugiej mie ci o si wej cie do oran erii. Trzeci i czwart cian od pod ogi po sufit pokrywa y ksi ki z ró nych dziedzin, ale przede wszystkim dotycz ce historii i ogrodnictwa, oraz kasety i p yty kompaktowe. Naylor wzi a prysznic. Jej d ugie, bia e w osy opada y na okryte niebiesk podomk ramiona. Blada twarz, pozbawiona makija u, sprawia a wra enie niemal przezroczystej, niczym cieniutka warstwa masy per owej. Wycelowa a pilotem w domowy system multimedialny i pogr a si w muzyce Wagnera, zapominaj c o obowi zkach s bowych, Spirali Zbrodni, Kathy Kerr i Deckerze. Wed ug Titanii, wszystko by o w porz dku. Naylor wyperswadowa a samej sobie, e nie mo e zrobi ju nic wi cej. Wkrótce po y si do ka i ustawi budzik na szóst rano. Potrzebuje tylko kilku godzin snu. Jak zawsze, gdy chcia a si odpr , my la a o ogrodzie, o piel gnacji ukochanych ro lin. A potem cofn a si do swych czternastych urodzin i prezentu od Alice. Je li nie liczy Alice, Madeline nie mia a w szkole przyjació . Z powodu jej agresywnego usposobienia i bia ych, nastroszonych w osów wi kszo dzieci uwa a j za dziwn , niebezpieczn . Nic wi c dziwnego, e na czternaste urodziny nie dosta a adnych kartek ani prezentów. Madeline nie by a jednak z tego powodu nieszcz liwa. Jej babcia, pani Preston, zabrania a jej zaprasza ch opców do domu. Sama te unika a m czyzn. Mówi a, e s „inni” i nie mo na im ufa . Madeline to nie przeszkadza o, tym bardziej e babcia pozwala a, by odwiedza a j Alice. Na urodziny babcia zrobi a Madeline wi teczne niadanie – truskawki z bit mietan i mleko czekoladowe.
wieci o czerwcowe s ce. Po niadaniu Madeline wysz a do ogrodu. Dom jej babci to wielka willa w kszta cie litery „U”. Madeline uwielbia a penetrowa stare pokoje, ale najbardziej lubi a ogród. By tak wielki, e Madeline mog a mie tam swój w asny k cik. Wolno jej tu by o uprawia , co tylko zechcia a. Na przekrzywionych drzwiczkach umie ci a tabliczk z zakazem wst pu. Nawet babcia puka a przed wej ciem, gdy przynosi a jej lemoniad i herbatniki. W swe urodziny Madeline jak zwykle piel gnowa a kwiaty i wyrywa a chwasty. Stworzy a dok adnie uporz dkowany wiat regularnych grz dek i cie ek. Szpalery oneczników sta y na baczno obok wypiel gnowanych nagietków. Dzi , jak zazwyczaj, wi kszo czasu po wi ca a na zabijanie mrówek, od których roi o si na cie kach i grz dkach. Jej ogród by jedynym miejscem, gdzie mog a eliminowa wszystko, czego nienawidzi w wiecie zewn trznym. Marzy a tutaj, e li ludzie, zabójcy jej ojca, zostan ukarani. e matka, która j porzuci a, wróci. Tu mog a panowa nad wszystkim. Wsz dobylskie mrówki wci jednak nie dawa y jej spokoju. Czegokolwiek by próbowa a, nie potrafi a si ich pozby . Rabaty by y poorane dziurami, które wykopa a w poszukiwaniu mrówczych gniazd. We wszystkich naro nikach kwadratowego, otoczonego murem ogrodu sta y s oiki po majonezie pe ne martwych mrówek. S oiki mia y odstrasza inne mrówki, ale wydawa y si tylko pot gowa problem. Im szybciej je zabija a, tym szybciej powraca y. – Madeline... Madeline... – zawo zza muru cichy podniecony g os. – Jeste tam? – Tak, wchod . Ogródek Alice mie ci si po drugiej stronie przeciwleg ej ciany. Alice cz sto wspina a si na mur, by bawi si z Madeline w tajemniczym ogrodzie. Madeline mia a si , gdy przyjació ka ty em, niezgrabnie gramoli a si ponad murem. – Nie miej si , bo nie dostaniesz prezentu – ostrzeg a Alice, l duj c na ziemi przy onecznikach. Okulary przekrzywi y si jej na nosie. Mimo e by o ciep o, mia a na sobie sukienk z d ugimi r kawami. – Prezent? – Madeline nie potrafi a opanowa podniecenia. – Masz dla mnie prezent? – Taki drobiazg. – Alice spojrza a na dziury w ziemi. – Ale przyda si . – Gdy si gn a do torby, jeden z r kawów sukienki podwin si i Madeline zobaczy a fioletowo- ty siniak na przedramieniu Alice. Wida by o odciski palców, gdzie du a d cisn a jej r . – Kto ci to zrobi ? – Nie musia a pyta , co to jest. Jej w asny ojciec bi j tyle razy, e dobrze wiedzia a, czym s siniaki. Alice nerwowo pokr ci a g ow i szybko opu ci a r kaw. – To nic takiego. – Czy to twój tata? – dr a Madeline. Ojciec Alice by szanowanym lekarzem, ale ojciec Madeline by szanowanym glin i te j bi . Poczu a pewn satysfakcj . Zawsze zazdro ci a Alice idealnych rodziców. Poczu a si teraz jej bli sza, widz c, e przyjació ka te ma z ego ojca. – Cz sto ci bije? Alice nie da a si wyci gn na zwierzenia.
– Chcesz prezent, czy nie? Madeline nie dr a tematu, od a spraw na pó niej. – Jasne. Gdy Alice wyci gn a z torebki malutkie zawini tko i w a jej do r ki, pierwsz reakcj Madeline by o rozczarowanie. Dosta a zawini ty w niebieski papier cylinderek, mniejszy ni jej palec. – Otwórz – ponagli a j Alice, nerwowo poprawiaj c okulary. – Mam nadziej , e ci si spodoba. Madeline zdar a niebieski papier i ujrza a malutk buteleczk . Wygl da a jak jedna z tych, w których jej babcia trzyma a krople do oczu. Otworzy a i pow cha a. – Syrop klonowy? – Chcia a spróbowa palcem, jak smakuje, ale Alice zawo a: – Nie jedz tego! Nie wolno tego je ! – Dlaczego? Co to jest? Alice zabra a jej buteleczk i kucn a przy szpalerze mrówek u podstawy ciany. Zerwa a li s onecznika, po a go na ziemi i kapn a na kropelk syropu. – Patrz. Mrówki najpierw kr y wokó kropli, a pó niej zaczyna y j je . – Czy to trucizna? – zapyta a zachwycona Madeline. – To lepsze ni zwyk a trucizna – odpowiedzia a Alice. Jedz ce mrówki po chwili posz y dalej, robi c miejsce dla innych. – Wi c jak to dzia a? – Przeczyta am, e syrop klonowy i chemikalia, które z nim wymiesza am, powinny zwabi mrówki. Pó niej, gdy wróc do gniazda, zwymiotuj to, co zjad y, aby nakarmi królowe. Chemia powinna zabi królowe, zanim zd z jajeczka. G ówna trucizna to trichlorofon, ale doda am troch wed ug w asnego pomys u. Dzia a powoli, dlatego zabije nie tylko mrówki, które to zjad y, ale te ca e gniazdo. Dlatego nie musisz kopa . Mrówki za atwi za ciebie ca robot . Zachwycona Madeline mia a si z rado ci. – Niesamowite. Sama to zrobi ? – Tak. Nie by o to specjalnie trudne. Tata ma troch chemikaliów w szopie, reszt znalaz am w szkolnym laboratorium. To powinno rozwi za twój problem z mrówkami. Raz na zawsze. Piii-ppiii-ppiiip. Natarczywy d wi k wyrwa Naylor z zadumy. Odtwarzacz p yt kompaktowych zamilk , a z g ników da si s ysze mi kki kobiecy g os. – Po czenie telefoniczne w systemie multimedialnym. Prosz odebra . Naylor potrzebowa a chwili, eby doj do siebie. By a niezadowolona, e zak ócono jej te chwile wspomnie . Si gaj c po telefon, my lami wci by a w czasach dzieci stwa, kiedy to magiczny eliksir Alice w ci gu kilku tygodni wyt pi wszystkie mrówki w jej ogrodzie. – Madeline, mówi Bill McCloud – us ysza a. – Jestem w Centrum Operacyjnym w
kwaterze g ównej i ogl dam zdj cia satelitarne. Chyba zechcesz tu przyjecha zobaczy . Irak szykuje si do inwazji na Kuwejt.
i te to
Kwatera g ówna FBI, Waszyngton godz. 3.07 Pó godziny pó niej Naylor by a ju w Centrum Operacyjnym na parterze Hoover Building przy Pennsylvania Avenue. Patrzy a na blisko dwumetrowy ekran. Po prawej r ce mia a wicedyrektora Billa McClouda, jeszcze bledszego ni zwykle. W s abo o wietlonym pomieszczeniu wokó sto u siedzia o trzech innych wysokiej rangi urz dników Biura. Z dzbanka na podgrzewaczu przy drzwiach rozchodzi si aromat kawy. – Zrobi to – mrukn McCloud, pocieraj c stalowoszare oczy. W jego napi tym g osie brakowa o typowego dla niego luzackiego teksa skiego akcentu. – Na to wygl da – zgodzi a si Naylor, wpatruj c si w ekran. Próbowa a mówi spokojnie, co nie by o atwe. Wed ug Titanii nie powinno by o doj do tego. – Czy wszystkie kontyngenty mi dzynarodowe sana miejscu? – Oczywi cie – potwierdzi Ray Tateb, niski, korpulentny m czyzna, dowodz cy sekcj ledcz biura. – Uaktualnili my list sympatyków Iraku. Najbardziej niebezpieczni s pod obserwacj i mo na ich zgarn w ka dej chwili. Wszystkie wi ksze obiekty zagro one terroryzmem s strze one. Naylor w milczeniu skin a g ow , nie odrywaj c oczu od ekranu. Przekaz pochodzi z CNN, ale jako ci nie ust powa transmisjom z satelitów rz dowych. W prawym górnym rogu na bladym tle niewyra nie rysowa o si z ote logo CNN. Na pocz tku obraz – tysi ce ciemnych punktów przesuwaj cych si po tym tle – niewiele jej mówi . Przypomina o to mikroskopowy obraz zaka onych komórek, rozprzestrzeniaj cych si w organizmie. – Mo e chce pani pos ucha sprawozdania CNN? – zapyta jeden z agentów stoj cych za ni . – Tak – odpowiedzia a, wpatrzona w ekran. Nie mia a ochoty wdawa si w rozmow . – To niesamowite – mówi komentator z brytyjskim akcentem dzi ki dost powi do Kamagachi, satelity wysokiej rozdzielczo ci, pokazujemy pa stwu co , co mo e okaza si pierwsz w historii telewizyjn relacj na ywo z wybuchu wojny. W tej chwili technicy próbuj jeszcze bardziej powi kszy obraz. W Iraku jest bezchmurny dzie i wkrótce powinni my zobaczy sylwetki czo gów. S ju mniej ni pi tna cie kilometrów od trzydziestego drugiego równole nika. Je li Gwardia Republika ska przekroczy t lini , potwierdzi tym swój zamiar inwazji na Kuwejt. A wówczas si y sprzymierzone ONZ, pod dowództwem Stanów Zjednoczonych, b zmuszone do dzia ania. Naylor pochyli a si do przodu. Wybór irackiej armii okaza si usprawiedliwiony dla rozpocz cia drugiej fazy Spirali Zbrodni. By to doskona y test w warunkach bojowych przed wydaniem ostatecznej zgody na rozpocz cie fazy trzeciej. Z powodu kryzysu irackiego przyspieszono nawet faz drug . Teraz wygl da o na to, e podj to decyzj zbyt pó no. Nie
powinno doj do wybuchu wojny. Wzi a spory yk czarnej kawy i patrzy a, jak obraz ciemnieje, by po chwili powróci w znacznym powi kszeniu. Teraz wyra nie widzia a lady na piasku i oznaczenia na czo gach. Po pustyni w równych szeregach posuwa o si tysi ce maszyn. Dostrzega a nawet wystaj ce z wie yczek he my dowódców. Ciekawe, czy Alice to ogl da. Pamela ogl da a na pewno, w Centrum Operacyjnym gdzie g boko pod Pentagonem. – Prezydent Weiss i inni wiatowi przywódcy potwierdzili, e si y ONZ zaatakuj irackie czo gi i zniszcz je, je li tylko przekrocz lini demarkacyjn – ci gn reporter. – Wszyscy zadaj sobie pytanie, co wtedy zrobi iracki prezydent. Wed ug naszych róde Irak ma co najmniej dziesi g owic uzbrojonych w wirusy. Rakiety s wycelowane w wybrane miejsca na ca ym wiecie i gotowe do wystrzelenia, je li tylko przeszkodzi mu si w odzyskaniu Kuwejtu, który uwa a za irack prowincj . Si y sprzymierzone zagrozi y, e dokonaj ataku nuklearnego na Bagdad, je li Irak u yje broni biologicznej. Nie da si ukry , e jest to chrzest bojowy dla Pameli Weiss, nowej prezydent Stanów Zjednoczonych. Wkrótce przekonamy si , czy kobieta potrafi prowadzi wojn . Obraz satelitarny przesuwa si po bezmiarze pustyni. Ekran by upstrzony ciemnymi kszta tami czo gów. Mo e Titania si pomyli a? Naylor patrzy a, jak na jej oczach rozp tuje si kolejna wojna wiatowa. Przypomnia a sobie relacj staro ytnego historyka Herodota, dotycz perskiego króla Kserksesa. Kserkses p aka , patrz c, jak jego liczna armia maszeruje przez Hellespont do Grecji. Op akiwa tych ludzi, których za sto lat nie b dzie ju w ród ywych. Naylor nie uroni a ani jednej zy. Popija a kaw . Tylko m czyzna móg si tak wzruszy , patrz c na innych m czyzn, którzy wkrótce mieli wzi udzia w barbarzy skiej wojnie. Wiedzia a, e wszyscy ci m czy ni na ekranie, jak te i inni, b martwi w znacznie krótszym czasie. Nie czu a jednak smutku ani wyrzutów sumienia. Cz czo gów wydawa a si wy amywa z szyku. Obraz z kamery wróci do s abszego powi kszenia, a na ekranie nagle pojawi a si czerwona linia. Cho oddalona o wiele kilometrów, zdawa a si by nieprawdopodobnie blisko zbli aj cego si zwartego roju czarnych punktów. Naylor wyobra a sobie, jak Weiss w Centrum Operacyjnym, wiadoma tego, e przysz le y w jej r kach, wspólnie z doradcami podejmuje decyzje. Nagle falanga punktów zacz a si rozsypywa . Niektóre przesta y si nawet porusza . Naylor nie by a jednak pewna, czy rzeczywi cie widzi to, co tak bardzo chcia a zobaczy . – S nieca e pi tna cie kilometrów od trzydziestego drugiego równole nika – coraz bardziej napi tym g osem kontynuowa komentator. – Czerwona linia wyznacza granic , której nie wolno im przekracza . Chwila! Co si dzieje! Pochylona w kierunku ekranu Naylor, ciskaj c kubek z kaw , obserwowa a, jak czo gi coraz bardziej zwalniaj , by wreszcie si zatrzyma . – Zróbcie zbli enie, do cholery – niecierpliwi si siedz cy obok McCloud. Prze czono ekran na wy sz rozdzielczo . Niemal mo na by o rozró ni twarze poszczególnych nierzy. – Losy wiata wisz na w osku – og osi komentator. – Co oni zrobi ? Czy czekaj na
ostateczny rozkaz do ataku? Zwarty szyk zacz stopniowo przeradza si w chaos. Niektóre czo gi i transportery zawraca y. nierze wyskakiwali z ci arówek, rzucali bro i odchodzili. – Jezu! – cicho j kn McCloud. – Co tu si dzieje? Naylor patrzy a bez s owa. Pragn a, eby to si nie sko czy o. – Nie uwierzy bym, gdybym nie widzia tego na w asne oczy – pia komentator. – Czo gi zawracaj . Wielu nierzy rzuca bro i pieszo odchodzi na pustyni . Oficerowie i inni nierze próbuj zatrzyma ich si . Niektórzy dowódcy strzelaj do uciekinierów. Niepoj te jest to, e dezerterzy, których s ju tysi ce, nie odpowiadaj ogniem. Po prostu odwracaj si plecami i odchodz . Od ponad dwudziestu lat jestem korespondentem wojennym, ale ani razu nie widzia em czego takiego. Liczba dezerterów wci ro nie. Pozosta e czo gi równie zawracaj . Wygl da na to, e w ostatniej chwili, na kraw dzi wojny, Armageddon zosta zatrzymany. czy ni obecni w pokoju razem z Naylor nagle wybuchli spontanicznym aplauzem. W piersi Naylor wezbra o uczucie dumy. Titania mia a racj . Jej prognozy okaza y si doskona e. Zagro enie wojn nuklearn zosta o oddalone. Ludzko ci oszcz dzono bezmy lnej skiej agresji. Wyobrazi a sobie, jak reszta wiata, w tym Weiss, oddycha z ulg . Po takim spektaklu z pewno ci doceni to, czego dokona y. Spirala Zbrodni zacz a wreszcie si obraca , a przysz przedstawia a si teraz w ja niejszych barwach.
28 Tiburon, Kalifornia Pi tek, 7 listopada, godz. 0.11 Kathy Kerr powoli s czy a czerwone wino i d uba a widelcem w talerzu pe nym paruj cego makaronu. Nie mog a si odpr . Poczucie winy sta o gul w jej gardle, zmusi a si jednak do jedzenia, bo wiedzia a, e potrzebuje energii. Nie mog a pozby si my li, e to ona by a winna wszystkim wydarzeniom. Siedzia a z Lukiem Deckerem i Joeyem Barzinim przy drewnianym kuchennym stole w jego pi knym rodzinnym domu. Zdj cia rozwieszone po ca ej kuchni przedstawia y pi tk dzieci Barziniego, w ró nym wieku. Kathy ci gle czu a si zagro ona i widzia a, e Decker równie ma powa ne obawy. W tym domu musieli by s cy, ale nie widzia a ani jednego z nich. Carmela, ona Barziniego, ugotowa a im makaron i przygotowywa a w nie ich pokoje. Decker pi wino, nie tkn wszy makaronu. Ci gle by w szoku. Barzini na u ytek policji zmy li histori , jak to przychodz c w odwiedziny do swojego przyjaciela Matty’ego, znalaz jego zw oki. Trzyma Deckera i Kathy z dala od ca ego zamieszania. Limuzyn zabra ich do Tiburon. Kiedy zajechali pod jego dom, Barzini opowiedzia im o mierci prezydenta i zaprzysi eniu Pameli Weiss. Po wszystkim, co sta o si tego wieczoru, by to dla nich dodatkowy wstrz s. Teraz, tu po pó nocy, Decker czu si tak samo wyko czony, jak Kathy. Zdecydowali jednak, i nie pójd spa , dopóki nie omówi wszystkiego. – Zacznijcie od pocz tku i opowiedzcie mi o wszystkim – poprosi Barzini, grzej c d onie o wielki kubek espresso. Kathy, ci gle niepewna, czy mo e mu zaufa , spojrza a na Deckera. Decker wzruszy ramionami. Przez kilkana cie kolejnych minut Kathy opowiada a Barziniemu o projekcie Sumienie i wszystkim, co wydarzy o si potem. Powiedzia a mu o te cie DNA Deckera i o tym, jak doprowadzi o j to do Axelmana i innych wi niów skazanych na mier w San Quentin, którzy otrzymywali terapi genow podobn do Sumienia. Opowiedzia a, jak zosta a porwana przez ludzi Madeline Naylor i uratowana z Sanktuarium przez Deckera. Wspomnia a te o tym, jak Decker skontaktowa si z dziennikarzem Hankiem Butcherem, jak chcieli za jego po rednictwem przekaza dowody Pameli Weiss i jak to wszystko si sko czy o. – Byli cie tam dzi wieczorem? Zebrali cie dowody? – upewni si Barzini. – Tak – odpar cicho Decker. – Wtedy w nie zabito Matty’ego, a my wrócili my z pustymi r koma. – Jak wa ne by y te materia y? – zapyta ponownie Barzini. – Czego tak naprawd dowodz ? – Dotycz nielegalnych testów klinicznych Sumienia na przest pcach przy u yciu
potencjalnie niebezpiecznego wiriona – odpar a Kathy. Barzini zmarszczy brwi. – Innego ni wirion, który zosta zatwierdzony przez FDA? – Tak. Barzini wygl da na zdziwionego. – Czyli e w trakcie tych nielegalnych testów ryzykowano ycie kilku zatwardzia ych kryminalistów, maj c nadziej na stworzenie innego, lepszego leku, który pomo e zlikwidowa przest pczo . Je li wysz oby to na wiat o dzienne przed wyborami, rozumiem, e by yby k opoty. Ale teraz, kiedy Sumienie dosta o akceptacj , a Weiss dosz a do w adzy, dlaczego mieliby przejmowa si tym, e kto zna prawd ? Z atwo ci mogliby to wyt umaczy . Nie zabija si ludzi z takich powodów. – Ale dysk z DNA Axelmana dowodzi, e ich testy zabi y przynajmniej jedn osob – doda a Kathy. Barzini pokr ci g ow . – Mogliby powiedzie , e to wypadek. A nieszcz liw ofiar by skazany na mier przest pca. Korzy ci z ich pracy znacznie przewy szaj poniesione straty. Ale czemu zabili Matty’ego? Kathy westchn a. – Mog dowie , e zamierzali zabi Axelmana. Wiem, jak stworzy wirion, który mo e to zrobi . Dlatego nie daj mi spokoju. Co planuj i boj si , e mog tym planom zagrozi . Decker pochyli si nad sto em. – Kiedy dowiemy si , co to za plany, b dzie mo na ich powstrzyma . Barzini powoli popija espresso. – A jak my licie, co planuj ? Kathy wzruszy a ramionami. – My la am, e próbuj zabija przest pców, ale Luke nie wierzy, eby by o to wykonalne. Jednak ci gle nie przychodzi mi do g owy nic lepszego. Mo e chodzi o najgro niejszych wi niów. Gdyby zapadli oni na tajemnicz chorob i umarli, atwiej by oby utrzyma w ryzach innych. A wyborców wcale nie obchodzi, co si dzieje w wi zieniach o zaostrzonym rygorze. Grunt, eby obni koszty ich utrzymania. Decker zmarszczy czo o. – To brzmi do dziwnie, ale nie potrafi wymy li niczego lepszego. Wiem tylko, e zabili Matty’ego z powodu tej sprawy. Chc dowiedzie si , o co tu chodzi, i ich powstrzyma . Kathy, pracowa z tymi lud mi. Gdzie trzymaliby dowody na istnienie tajnego projektu? – Nie mam poj cia. Mia am dost p do Viro-Vectora, ale nigdy na nic nie natrafi am. Nie wiedzia am nawet o ich potajemnych testach Sumienia. – Nic nie wyda o ci si podejrzane? – Wszystkie informacje musz by gdzie przechowywane! – dorzuci Barzini. – Mo e doktor Prince mia a je w swoim biurze, w sejfie? Sejf! Kathy przypomnia a sobie ostatnie spotkanie z Alice Prince w Viro-Vectorze. To
by o w onie, zaraz po tym, jak dowiedzia a si o decyzji FDA. Alice próbowa a ukry tack z probówkami, któr po piesznie schowa a do sejfu. Kathy uzna a, e to objaw jej paranoi. Ch odzony sejf Prince od zawsze nale do standardowego wyposa enia ona. Trzyma a w nim próbki zwi zane ze swoimi prywatnymi projektami. Nikt, a ju na pewno nie Kathy, nie zwraca na niego uwagi. Wsta a od sto u i podesz a do sterty rzeczy zabranych z domu Matty’ego. Wzi a laptopa i komórk , le ce na samym wierzchu, po czym wróci a do sto u. Pod czy a modem laptopa do telefonu i zalogowa a si do g ównego menu mened era sieci Viro-Vectora. Klikn a na list uprawnie dost pu. Jej nazwisko w dalszym ci gu widnia o na wykazie – a obok niego srebrny symbol klucza. Alice i Madeline, pewne tego, e Kathy nie stanie ju im na drodze, nie wysili y si nawet, by nakaza Titanii anulowanie jej dost pu do budynków. – Masz co ? – zapyta Luke. – Znam jedno miejsce, gdzie warto zajrze . – Tak? – zainteresowa si Barzini. – W lodówkach w Viro-Vectorze wszystkie próbki s oznakowane kodem paskowym. Kiedy laser komputera zeskanuje kod, na ekranie g ównego komputera otwiera si plik, niezale nie od tego, kto to zleci . Plik zawiera wszystkie dane techniczne próbki oraz streszczenie celów projektu i jego za . Umo liwia to naukowcom, pracuj cym w trudnych warunkach, szybki dost p. Decker skin g ow . W jego oczach znów zapali a si iskierka nadziei. – Z kodu kreskowego mo esz odczyta za enia projektu i formu ka dej z próbek? I nie potrzeba innego kodu, eby si do tego dosta ? – Nie, próbka musi zosta przeskanowana czytnikiem Titanii. Probówki, o których my , znajduj si w bardzo dobrze strze onym miejscu. Barzini si u miechn . – adne miejsce nie jest ca kowicie bezpieczne – wtr ci . – Ale to jest bliskie idea owi. Wszystko znajduje si w sejfie w laboratorium bezpiecze stwa biologicznego poziomu pi tego. Nazywamy to onem. I wierzcie mi, nie jest to wcale zabawne miejsce. Pokrótce opowiedzia a im o onie, o jego zabezpieczeniach, o ochronnej odzie y, ryzyku zaka enia i o probówkach zamkni tych w stalowym sejfie, które widzia a, gdy by a po raz ostatni u Alice Prince. – My , e ci gle mog si tam dosta , bo nie usun y mnie z rejestru dost pu. Titania kontroluje ca ochron wraz z kamerami, alarmami i kratami. Zamki zaprogramowane s na DNA. Kiedy ju tam wejd , b potrzebowa a pomocy w dostaniu si do sejfu i w wydostaniu tych rzeczy na zewn trz. – Nie martw si sejfem – pocieszy j Barzini. – Je li go dok adnie opiszesz albo podasz nazw modelu, z pewno ci znajd kogo , kto wymy li, jak go otworzy . Kathy zastanawia a si przez kilka sekund. – Jest czarny, wysoki, z du ym, srebrnym pokr em z przodu. Jest ch odzony. Ma czerwony napis wzd górnej cz ci drzwiczek. I numer. Chyba 10l.
Barzini skin g ow . – Du e litery? Ch odzony? To chyba Lenica 10l. Szwajcarska robota. Bardzo dobry, ale da si go pokona z odpowiednio ustawionym pulsatorem kwantowym. – Z czym? – zapyta a Kathy. – To elektroniczny amacz kodów – wyja ni Decker. – Zajmiemy si tym pó niej. Jednak to, co znajdziemy, pewnie b dzie ska one. Kathy ju o tym pomy la a. – Zabierzemy tylko dane, nic wi cej. – Spojrza a na Barziniego. – Masz mo e kartk i ówek? Poda jej d ugopis. – U yj serwetki. Szybko naszkicowa a plan g ównej kopu y. Zaznaczy a koncentryczne kr gi podziemnych laboratoriów bezpiecze stwa biologicznego wraz ze szpitalem i kostnic poni ej. – Wi kszo czynno ci w Viro-Vectorze wykonywana jest pod ziemi – wyja nia a. – Tunele bezpiecze stwa prowadz do laboratoriów, ale tylko pracownicy ze z otym kluczem dost pu znaj kody luz. My b dziemy musieli skorzysta z nadziemnego wej cia do g ównej kopu y. – Wskaza a centrum kompleksu podziemnych laboratoriów, narysowanego na chusteczce. – Dostan si do ona tutaj. Zak adaj c, e Joey powie mi, jak otworzy sejf, je li co w nim znajd , zeskanuj . – Wskaza a ostatni poziom kopu y. – Luke, b dziesz mi potrzebny w poczekalni nad kompleksem. Tam jest terminal, a tu drukarka. Terminalem mo na przes dane na p yt CD i do drukarki, eby wydrukowa kopi . W czysz drukark i w ysz czyst p yt do terminalu. Prze nag ówki z terminalu w onie do drukarki, a szczegó owe dane na p yt CD. To standardowa procedura, która pozwala uzyska dane z ona bez ryzyka zaka enia. Decker skin g ow . – Dobra, ale jak dostaniemy si do rodka i jak stamt d wyjdziemy, eby na nikogo si nie natkn ? – Ze srebrnym kluczem mog wprowadzi jedn osob a do miejsca, gdzie wymagany jest skan DNA. Pozostaje jednak kwestia... – Dobra, dobra. Koniec na dzisiaj – odezwa si Barzini, wstaj c. – Ju wiemy, czego szukacie i gdzie to mo na znale . wietnie, ale teraz czas, eby cie poszli spa . Zadzwoni w kilka miejsc. Jutro rano powinienem mie ludzi, którzy pomog wam w rozpoznaniu terenu i transporcie. Znajd najlepsz drog do kampusu i dostarcz wam pulsator i sejf, na którym dziecie mogli po wiczy . – Barzini u miechn si . – Ci ludzie s wietni w swoim zawodzie, ale musz podkre li , e nie jestem w aden sposób z nimi zwi zany. – U miechn si szerzej. – Niestety nie ca a moja rodzina przestrzega prawa tak, jak ja.
29 Gabinet Owalny, Waszyngton Pi tek, 7 listopada, godz. 9.30 Najpierw przysz a ulga i euforia, potem zmartwienie, wreszcie strach. Tego poranka, po dramatycznym irackim odwrocie, cz onkowie rz du prze yli ca e spektrum skrajnych emocji. Prawdziwe zmartwienia i strach przysz y jednak pó niej, kiedy Pamela Weiss otrzyma a wi cej danych. Sekretarz obrony i sekretarz stanu byli zm czeni, lecz u miechali si , towarzysz c umundurowanemu przewodnicz cemu szefów sztabów w Gabinecie Owalnym o dziewi tej trzydzie ci. Zachowywali si niczym skaza cy, którym odroczono wyrok. Na pocz tku iracki zwrot o sto osiemdziesi t stopni wydawa si ca kowicie niewyt umaczalny. Pierwsze doniesienia o tajemniczej epidemii dziesi tkuj cej irack armi dotar y o jedenastej rano z CIA i MI5. Pocz tkowo nikt si tym nie martwi . Wszystko, co os abia o potencja militarny Iraku, by o postrzegane jako zjawiska pozytywne. Podobne infekcje nieraz zdarza y si w bazach wojskowych, gdzie wielu nierzy mieszka o na ma ej powierzchni. O godzinie trzynastej czterdzie ci okaza o si jednak, i tajemnicza choroba jest powa niejsza ni typowa epidemia, e prowadzi albo do samobójstwa, albo do wylewu i rozprzestrzenia si w ród ludno ci cywilnej. Inny raport mówi , e ofiary to wy cznie czy ni. Fakt, e ta epidemia nie by a znana i e si rozprzestrzenia a, da pani prezydent i jej doradcom wiele do my lenia. Uzgodniono z ONZ i WHO, e nale y szczelnie zamkn granice Iraku. Kraj mia zosta poddany kwarantannie. Weiss najbardziej zmartwi y symptomy opisane w szczegó owych raportach. Si gn a do szuflady okaza ego biurka, mebla dominuj cego w Gabinecie Owalnym, i wydoby a dwa zadrukowane arkusze papieru. Zmarszczy a czo o, czytaj c drug kartk . Poprosi a doradców, by na chwil zostawili j sam . Si gn a po telefon na bezpiecznej linii i z pami ci zacz a wybiera numer. Po chwili jednak od a s uchawk . W Waszyngtonie by a godzina druga po po udniu, a wi c w San Francisco dopiero jedenasta. Wybra a jeden z dwóch numerów ze stopki strony. Nie uzyskawszy po czenia, wybra a drugi numer, maj c nadziej , e dodzwoni si do biura. Odebra a jaka kobieta. – Przykro mi – powiedzia a, nie pytaj c nawet, kto dzwoni. – Jestem jego osobist asystentk . Spodziewa am si , e wróci z Waszyngtonu wczoraj wieczorem, ale z jakiego powodu spó ni si na samolot. My , e pojawi si lub zadzwoni ada chwila – trajkota a sekretarka. – To do niego niepodobne, eby nie poinformowa mnie o miejscu swego pobytu. Czy mam przekaza wiadomo ? Na pewno skontaktuje si tak szybko, jak tylko to b dzie mo liwe. – Nie, dzi kuj – odpar a poblad a prezydent – zadzwoni pó niej. – Wzi a g boki
wdech i poprosi a operatora z Bia ego Domu o po czenie z Fort Detrick w stanie Maryland. – Mówi prezydent. Musz natychmiast rozmawia z genera em Allardyce’em. Ju po chwili us ysza a jego g os: – Dzie dobry, pani prezydent. Domy lam si , e dzwoni pani w sprawie dysku dostarczonego mi przez agenta Toshacka. – Tak. Mam nadziej , e nadal nikt inny o tym nie wie, nawet cz onkowie personelu USAMRIID. – Oczywi cie. – Co ma mi pan do powiedzenia? – Dysk zawiera dwie kopie genomu tego samego osobnika. Tyle tylko, e nie s to dok adne kopie. Druga zawiera drobne zmiany w siedemnastu genach. – Jakie znaczenie maj te drobne zmiany? – Zasadnicze. – Na przyk ad? uchaj c jego s ów, Weiss porównywa a raport z wydrukami otrzymanymi od Hanka Butchera razem z dyskiem. Gdy genera sko czy , zada a mu ostatnie pytanie, podzi kowa a i si roz czy a. Przez d sz chwil siedzia a w milczeniu, próbuj c pouk ada my li. Podj a wreszcie decyzj i naci ni ciem guzika na biurku wezwa a szefa swej ochrony. Agent specjalny Mark Toshack wszed do pokoju. Bez s owa wr czy jej teczk , któr trzyma w r ce. Weiss przejrza a zdj cia i notatki. Potwierdzi y jej przypuszczenia. – Dzi kuj , Mark – wydusi a wreszcie. – Teraz chcia abym, eby zrobi dla mnie co jeszcze. Tak jak ostatnim razem, pos si wy cznie lud mi z Secret Service... Okolica kompleksu Viro-Vector, Palo Alto Po udnie – Nie radz tego robi . Zasada numer jeden w tym biznesie mówi, e nie nale y pcha si do gniazda szczurów. Zawsze trzeba zadba o drog odwrotu. Decker zabra lornetk kuzynowi Barziniego, Frankiemu Danzie. Przyjrza si g ównej kopule Viro-Vectora. – Dzi ki, ale takie rady nie s nam potrzebne. Luke Decker i Kathy Kerr siedzieli w dostawczym mercedesie Frankiego na g ównej drodze przebiegaj cej przez wzniesienie, sk d mieli widok na kompleks Viro-Vectora. Pozosta a dwójka m czyzn, towarzysze Frankiego, nie przedstawi a si , a ich fizjonomie nie zach ca y do zadawania pyta . To prawdziwa ironia losu, e Decker musia teraz wspó pracowa z takimi lud mi. Wcze niej tego ranka, po tym jak Joey Barzini zdawkowo przedstawi mu tych typków spod ciemnej gwiazdy, pojechali razem do magazynu w pobli u Fisherman’s Wharf. Tam dwaj bezimienni m czy ni wr czyli Kathy pulsator i poinstruowali j , jak si nim pos ugiwa . Przez trzy godziny wiczyli na sejfie podobnym do tego w onie. Przez ca sesj
instrukta ow ich rozmowa dotyczy a wy cznie tego zadania. A teraz Frankie Danza, ysy i chudy jak patyk jegomo , wyja nia problemy zwi zane z wej ciem do tych inteligentnych budynków. Trz y mu si r ce, a do dolnej wargi mia przyklejonego camela. Furgonetka Frankiego sta a zaparkowana obok okaza ego niebieskiego znaku z wysokim na metr napisem: PARK NAUKI BIA A GOR CZKA. Oprócz nielicznych firemek z bran y hightech centrala Viro-Vectora nie mia a adnych s siadów. Z pozosta ych stron kompleks otacza y du e sztuczne jezioro i pole klubu Bellevue Golf and Country. Sam kampus móg si poszczyci wypiel gnowanym trawnikiem i idealnie wymodelowanymi drzewami. Krajobraz psu o tylko kilka kortów tenisowych, l dowisko dla helikoptera, parkingi i du e hale produkcyjne. Najbardziej rzucaj cym si w oczy elementem by a szklana kopu a, stercz ca w centrum kompleksu niczym obserwatorium astronomiczne. rodek otoczony by stalowym p otem, a drogi dojazdowej strzeg a brama. Na ca ej ugo ci ogrodzenia i w strategicznych punktach kompleksu Decker dostrzeg umieszczone na sze ciometrowych s upach czujniki ruchu i kamery telewizji przemys owej. – Dosta si do rodka to nie problem – stwierdzi Frankie – zw aszcza e Kathy ma uprawnienia dost pu. Komputer nie zadaje pyta ani nie stwarza problemów, wystarczy, e masz wa przepustk . Zacznie ci jednak obserwowa , poka e twoj twarz na monitorach w kopule. Je li ta doktor Prince akurat b dzie w rodku i ci zobaczy, to wpad w gówno po uszy. Mo esz unikn wpadki, wk adaj c co na g ow . Je li wejdziesz tam po godzinach, dodatkowo ograniczysz ryzyko. Najwi kszy problem polega na tym, e jest tylko jedna droga ucieczki. Je li nie wycofasz si na czas, to komputer zamknie ci w rodku. A je li doktor Prince zauwa y ci na monitorze i uruchomi systemy alarmowe, gdy b dziesz w onie, to ju po tobie. Zna em go cia, który zrobi skok na bank w Hongkongu. Zupe nie nowy budynek inteligentny klasy A, z widokiem na port Koulun. Facet wszed bez problemu, przechytrzy komputer i oszuka wszystkie sensory. Poszed prosto do skarbca. Kwantowym amaczem kodów za atwi zamek czasowy. I wówczas, gdy byli w skarbcu, komputer zamkn ich w rodku. Grube na przesz o pó metra stalowe drzwi odci y ich od wiata, a z pomieszczenia wyssano powietrze. Po zabawie. Znale li ich nazajutrz. Kupa sztywniaków. Tak dzia aj inteligentne budynki. Wejdziesz do rodka, ale ju si z nich nie wydostaniesz. – Dzi ki za s owa otuchy – powiedzia a Kathy. – Masz jaki pomys ? – Skoro musisz wej do rodka... jedyne, co mog ci doradzi , to eby si streszcza a. ysza em, e o dziesi tej obiekt zamyka si dla wszystkich, z wyj tkiem tych ze z otym dost pem. Oznacza to, e o dziesi tej masz ju by za ogrodzeniem. Je li zostaniesz w kopule, komputer uwi zi ci w rodku. Ba, dopadnie ci nawet, je li wyjdziesz na dwór. To delikatne ogrodzenie jest bardzo gro ne. Je li spróbujesz si przez nie przedosta , dostaniesz dawk kilku tysi cy woltów. A zatem zasada numer jeden: przed dziesi masz si znale poza terenem firmy. Zasada numer dwa: wchodzisz tak pó no, jak to tylko mo liwe. Unikniesz w ten sposób spotkania z wi kszo ci pracowników. O której personel opuszcza to miejsce? Kathy wzruszy a ramionami.
– Ko cz prac przed siódm , ale czasami paru ludzi zostaje d ej. Nie s ysza am jednak, by kto wchodzi do ona pó niej ni o szóstej. Zm czony cz owiek atwiej pope nia dy. Frankie skin g ow . – Zasada numer trzy: zarezerwuj sobie dostatecznie du o czasu. Tej zasady najtrudniej jest przestrzega , bo nikt nie wie, ile to jest „dostatecznie”. Ile czasu potrzebujesz na swoje sprawy? Co najmniej pó godziny przeznacz na rozbrojenie sejfu. Kathy my la a przez chwil . – Najpierw musz w skafander ochronny, a po wyj ciu przej przez prysznice odka aj ce. Zak adaj c, e znajdziemy jak próbk , zeskanowanie pliku i skopiowanie go na dysk nie powinno zaj wi cej ni dziesi minut. Powiedzia abym, e potrzebujemy godziny. Maksymalnie. Frankie skin g ow . – Niech b dwie. Czyli wysadzimy was przy g ównej bramie o ósmej. Odbierzemy przed dziesi . Tymczasem potrenuj jeszcze z pulsatorem. I zacznij si modli , eby nikt ci nie przy apa w onie. Co mi si zdaje, e bardzo atwo tam umrze . Viro-Vector Solutions godz. 19.59 O godzinie dwudziestej wi kszo biur Viro-Vectora by a wyludniona, natomiast niezmordowana Titania pracowa a bez ustanku. Elektroniczne receptory biokomputera przeszukiwa y Internet i zbiera y wszystkie dane, cho by tylko po rednio zwi zane ze Spiral Zbrodni. Bardziej istotne nowe informacje by y na bie co wprowadzane do sieci neuronowej. Przewody wentylacyjne wt acza y powietrze z precyzyjn regularno ci . Wiele z zebranych danych pokry o si z tym, czego prezydent Weiss dowiedzia a si od swego wywiadu. Titania w sposób mechaniczny zarejestrowa a wzrost zgonów. Obiektywnie zestawia a zgony i ich przyczyny z wcze niejszymi prognozami. Zarejestrowa a mier Boba Burbanka i zaprzysi enie prezydent Weiss, podobnie jak iracki odwrót i szerzenie si epidemii. Titania obliczy a, e w wyniku Spirali Zbrodni na terenie Iraku zmar o ponad dziewi tysi cy ludzi i e liczba ta b dzie rosn w okre lonych grapach demograficznych. Biokomputer nie przej si tymi liczbami, w przeciwie stwie do pani prezydent Stanów Zjednoczonych. Titania nie wszcz a równie alarmu, gdy na podstawowym poziomie sztucznej percepcji zarejestrowa a aktywacj jednego ze skanerów DNA przy wej ciu na teren kompleksu. ówny system operacyjny Titanii, kontroluj cy zabezpieczenia Viro-Vectora, stwierdzi , e genom pobrany z ludzkiej d oni przy onej do sensora odpowiada wzorcowi w bazie danych. Poniewa do w ciciela genomu przypisano srebrny dost p, a drugi, nieupowa niony osobnik podda si skanowaniu DNA, Titania po prostu wpu ci a ich, nie anga uj c swej wiadomo ci poziomu wy szego. Tak samo, jak ludzka pod wiadomo automatycznie
reguluje oddychanie, alarmuj c umys tylko wtedy, gdy co odbiega od normy. ledzi a jednak przybyszy, obserwowa a ka dy ich ruch.
30 Campus Viro-Vector , Palo Alto Pi tek, 7 listopada, godz. 20.00 Prosz przy d do czujnika – oznajmi g os z syntezatora przy g ównej bramie Viro-Vectora. Decker wykona polecenie, nieco zaskoczony faktem, e brama nie by a pilnowana. W ka dym razie nie przez cz owieka. Wysoki stra nik by jedynie hologramem. Jego oblicze skonstruowano z fragmentów twarzy popularnych gwiazdorów filmowych. Sta wy wietlany nad KREE8, wersja 6 – tak przynajmniej g osi a nalepka na okienku. – Ma ludzi odstrasza , czy wita ? – szepn Decker do Kathy. Kathy wzruszy a tylko ramionami, odsuwaj c r od czujnika. Wygl da a na zdenerwowan . Nic dziwnego. – Nie przejmuj si nim. Ma tylko wiadczy o zaawansowaniu technologicznym ViroVectora. – No to mu si uda o – podsumowa , czuj c ciep o na skórze, gdy czujnik ciera z niej mikroskopijn warstewk naskórka, by zeskanowa jego DNA. Naraz poczu przyp yw irracjonalnej paniki. Pocz zastanawia si , czy skaner nie zidentyfikuje w jaki sposób genów Axelmana w jego DNA i nie zaka e mu wst pu. „Witam, doktor Kerr – oznajmi hologram po odczytaniu d oni Deckera. – Prosz poda imi i nazwisko pani go cia”. – Luke Decker – odpowiedzia a do male kiego mikrofonu zamontowanego w cianie budki stra niczej. „Dzi kuj , doktor Kerr”. Ogromna brama rozsun a si bezd wi cznie, wpuszczaj c ich do rodka. Zerkn przez rami i zobaczy wiat a furgonetki Frankiego Danzy, stoj cej na drodze sto metrów dalej. Przywióz ich tu ponad godzin temu. Przez ca y ten czas siedzieli w furgonetce. Obserwowali, jak ostatni maruderzy rozje aj si do domów, a potem czekali jeszcze, by upewni si , e w firmie nie ma ju nikogo. Parking opustosza . Ca y kompleks zdawa si opustosza y. Punkt ósma podeszli do bramy, maj c nadziej , e przepustka Kathy jest nadal wa na. Ryzyko si op aci o. Ale, jak powiada Frankie, by a to dopiero ta atwiejsza cz zadania. Decker pod ladem Kathy ku ogromnej kopule, wiec cej w ciemno ciach niczym jaki nieziemski statek kosmiczny. Czu na sobie k uj ce spojrzenie setek niewidzialnych oczu. – Nikogo nie powinno tu by – powiedzia a Kathy, kiedy zbli ali si do prowadz cych do wej cia schodków. – Ale w razie czego u miechaj si , jakby nigdy nic. U szczytu schodków znajdowa y si podwójne drzwi z grubego szk a, z nazw firmy wygrawerowan na obu skrzyd ach. W rodku Decker ujrza jedynie dwie osoby pogr one w za artej dyskusji, stoj ce nieopodal toalet.
– eby otworzy drzwi, musisz znów po d na czujniku – wyja ni a Kathy. – Czy ka de drzwi maj tu te cholerne czujniki? – Owszem. Titania lubi wiedzie , gdzie kto jest. – No to super – podsumowa , k ad c d na stalowej p ytce. Kiedy znale li si ju w holu, odwróci si , w sam por , by dostrzec wiat a reflektorów na parkingu. Obok kopu y przejecha a limuzyna. Da by sobie g ow uci , e na fotelu obok kierowcy zamajaczy y mu nie nobia e w osy dyrektor Naylor. – Kurde! – zakl z cicha. Kathy te j zobaczy a. – Nie zaprz taj sobie tym g owy. Chod my – ponagli a go, chwytaj c mocniej torb . Przeszli przez drzwi na ko cu holu i znale li si w d ugim korytarzu. Na jego ko cu wida by o te drzwi z czarnym symbolem zagro enia biologicznego. – Cicho – szepn a, gdy mijali srebrzyste stalowe drzwi z napisem Centrum Obliczeniowe Titanii. Z wewn trz dobiega szum klimatyzacji. Doszli do tych drzwi i znów musieli podstawi do odczytu swe d onie. Drzwi si otworzy y. Oczom Deckera ukaza o si sterylnie bia e pomieszczenie, ca kiem wyprane z barw, pozbawione ciep a. Kiedy drzwi zamkn y si za nimi, odcinaj c ich od wiata zewn trznego, móg by przysi c, e s yszy, jak otwieraj si drzwi centrum obliczeniowego. Jednak to nie odg os otwieranych drzwi us ysza Decker. By o to echo my li Titanii. Centrum obliczeniowe o ywia szum urz dze . W czony by zarówno g ówny wy wietlacz – ekran cienny o wymiarach trzy na cztery metry – jak i pod ogowy wy wietlacz holograficzny KREE8 u szczytu sto u konferencyjnego. Cztery ma e monitory w bi pokoju ukazywa y szybko zmieniaj ce si obrazy o rodka Viro-Vector – takie, jak widzia o je sze dziesi t kamer przemys owych, stanowi cych oczy Titanii. Wy wietlany z pod ogowego holopadu obraz przedstawia natomiast pó torametrowej rednicy trójwymiarowy glob, obracaj cy si wolno wokó osi jaki metr nad ziemi . Rozdzielczo hologramu by a tak wysoka, i srebrzysta kula ziemska wygl da a jak przedmiot materialny – jakby wykonano j z metalu. Granice zaznaczono cienkimi czarnymi liniami. Ka dy z wydzielonych w ten sposób krajów pokrywa y trójkolorowe warstwy wska ników populacji, przypominaj ce trójwymiarowe mapy topograficzne w czerwieni, zieleni i b kicie. W odró nieniu od statycznych wska ników demograficznych innych krajów, iracka czerwie pulsowa a ywym wiat em. Gdy dotkn o si palcem jakiego kraju, kolorowe warstwy rozsuwa y si , by wy wietli wska niki liczbowe i procentowe, obrazuj ce wielko danej grupy demograficznej. Liczby nieustannie si zmienia y, odzwierciedlaj c informacje o narodzinach i zgonach, pobierane z rozlicznych internetowych baz danych. Tak samo ros a liczba oznaczaj ca wiatow populacj , wy wietlana na ekranie ciennym. Obecnie by o to 6 567 987 60l. Pod licznikiem populacji znajdowa a si nieco enigmatyczna legenda, obja niaj ca, co oznacza ka dy z kolorów. Czerwony – „cele”, zielony – „nosiciele”, niebieski – „skorygowani”. Przy ka dym z kolorów znajdowa si kolejny licznik.
Stoj c samotnie na rodku pomieszczenia, Alice Prince z trudem panowa a nad podnieceniem. W jej oczach zapali y si iskierki, gdy przez grube okulary obserwowa a obracaj cy si glob. Po tym, jak zesz ej nocy mia a okazj obserwowa rozwój wydarze w Iraku, czu a si jak nowo narodzona. Unikni to wybuchu kolejnej wojny wiatowej. Wszystkie w tpliwo ci, jakie j dr czy y, znik y w mgnieniu oka. Spirala Zbrodni by a projektem ze wszech miar s usznym i skutecznym. Faza druga uda a si tak dobrze, e wkrótce b mog y wdro faz trzeci . Wizja ta zyskiwa a na przejrzysto ci, gdy rozwa o si j z dala od ludzi. Titania rozpocz a tymczasem realizacj globalnej sekwencji prognostycznej dla fazy trzeciej. U góry ekranu ciennego wy wietli a lini czasow . Chwila obecna zaznaczona by a na osi jako godzina zero. Po niej nast powa y miesi ce i lata symulowanego przebiegu dalszych wydarze . Zacz y pulsowa kolorowe warstwy w ka dym z krajów wybranych jako markery fazy trzeciej. Jednak na razie epicentra pozostawa y nieo wietlone. Czarne uki, symbolizuj ce podró e powietrzem, morzem i l dem, rozchodzi y si po ca ym globie niczym cienkie nogi jakiego potwornego paj ka. Na osi czasu up yn o zaledwie kilka dni, a ju kolorowe obszary na terenie tak zwanych krajów pierwszego wiata zacz y pulsowa . Nietkni te pozosta y jedynie najodleglejsze regiony Amazonii i Patagonii w Ameryce Po udniowej, Antarktydy i Afryki rodkowej oraz wyspy na pó nocy Nowej Zelandii. W ci gu dziesi ciu dni w g ównych krajach kolor czerwony, odpowiadaj cy „celom”, przesta pulsowa i zacz wieci . Ich ladem pod y wkrótce kolejne kraje. W ci gu kilku tygodni dziewi dziesi t procent sekcji czerwonych p on o ju jasnym blaskiem, zwiastuj cym ich rych y zmierzch. W ci gu miesi ca wszystkie kraje zosta y dotkni te zmianami. Na ekranie g ównym rosn ca liczba na liczniku obok koloru czerwonego zatrzyma a si na 2 408 876 654, po czym zacz a male . W dwa i pó miesi ca zmala a niemal o trzysta milionów, w sze miesi cy spadek ten si podwoi , za w ci gu roku liczba zmala a o ponad miliard dwie cie pi dziesi t milionów. Po trzydziestu sze ciu miesi cach i trzech dniach znik y ostatnie lady czerwonego koloru. Topografia populacji zosta a sp aszczona do dwóch zaledwie warstw: zielonej i b kitnej, czyli „nosicieli” i „skorygowanych”. Ca kowita liczba cz onków populacji spad a o niemal dwa i pó miliarda istnie ludzkich – pi dziesi ciokrotnie wi cej ni podczas wielkiej pandemii grypy w 1918 roku. Wska nik na osi czasu przesun si o kolejne dwadzie cia lat i liczebno populacji znów zacz a stopniowo rosn . Topologia tymczasem wzbogaci a si o nowe odcienie kitu. Srebrny glob zdominowa y teraz koj ce b kity i zielenie. W ciek a czerwie wygas a. Kiedy Titania przedstawia a sw wizj , Alice czu a si , jakby uczestniczy a w jakim wi conym rytuale – jakby mia a uwolni oczyszczaj ce wody globalnego potopu. Tak j to poch on o, e nie zauwa a nawet, jak do pokoju wesz a Madeline Naylor. – Pi kne, prawda, Ali? – odezwa a si Madeline.
– Nie do powstrzymania – westchn a rozmarzona Alice. – Pozosta jeszcze jeden drobiazg, by osi gn stan idealny – zauwa a Madeline. – Có takiego? – Decker i Kerr wci nam przeszkadzaj . Co prawda Jackson ju nad tym pracuje, ale... – Czy to teraz ma jakie znaczenie? – zdziwi a si Alice, nie odrywaj c wzroku od yszcz cego globu, symbolizuj cego Nowy Eden. – Pewnie nie. Chcia abym tylko wiedzie , gdzie si podziewaj . Jak na ironi , wystarczy oby, eby spyta a Titani , a biokomputer udzieli by jej wyczerpuj cej odpowiedzi. Mog aby te spojrze na jeden z czterech ekranów z obrazami z monitoringu o rodka. Przy odrobinie szcz cia ujrza aby na nim zarys przemykaj cej postaci w niebieskim biokombinezonie Chemturion, która w nie dotar a do ona.
31 ono, laboratorium bezpiecze stwa biologicznego poziomu 5. Viro-Vector Solutions, Palo Alto Pi tek, 7 listopada, godz. 20.32 Kiedy zamkn y si za ni z sykiem szklane drzwi ona, na czo o Kathy Kerr wyst pi y pierwsze krople potu. W izolowanym gum skafandrze by o niemi osiernie gor co. Wkraczaj c na teren o rodka, czu a co prawda zdenerwowanie, ale mia a poczucie, e panuje nad sytuacj . Nawet widok dyrektor Naylor zdopingowa j raczej, ni sparali owa . Teraz jednak, gdy znalaz a si ju w onie, czu a, jak spina si wewn trznie. By a ca kiem sama. ysza a tylko wist w asnego oddechu. Niby wszystko tak samo, jak podczas poprzednich odwiedzin w tym miejscu. A przecie sytuacja by a ca kiem inna. Zegar nad wej ciem pokazywa dwudziest trzydzie ci dwa. Titania zamyka a ono o dwudziestej pierwszej trzydzie ci. Wliczywszy niezb dne pó godziny, które trzeba by o po wi ci na procedury dekontaminacyjne, Kathy musia a wyj st d o dwudziestej drugiej. Mia a pi dziesi t osiem minut, by u pulsatora, otworzy sejf, znale , czego szuka a, utrwali dane na komputerze i przes do drukarki na gór , gdzie czeka Decker. A jak nie wystarczy czasu? eby tylko nikt inny nie wszed do kompleksu. Nawet nie chcia a o tym my le . Oznacza oby to koniec jej misji. Wzi a g boki oddech. Min a pierwszy rz d lodówek i przesz a do naro nika, gdzie znajdowa si si gaj cy jej do pasa czarny sejf. Klapka z przodu zas ania a klawiatur numeryczn . By a dok adnie taka, jak pami ta a. Wygl da a niemal dok adnie tak, jak Lenica 10l, na której wiczy a. Troch to j uspokoi o, ale pami ta a, by nie da si zwie poczuciu bezpiecze stwa. Obok sejfu Alice Prince sta terminal komputerowy. Kathy w czy a go i po czy a si z terminalem na parterze, gdzie czeka Decker, gotów skopiowa na dyski wszystko, co tu si znajdzie. Klawiatura by a dwa razy wi ksza od normalnej. Du e, p askie klawisze przykryte by y sterylnym plastikowym pokrowcem. Palcami w r kawiczkach niezdarnie wpisa a wiadomo : „Wesz am. Znalaz am sejf. Masz dyski i drukark ?” Pauza. Serce jej zamar o. „Mam. Na górze wszystko w porz dku. Powodzenia”. Spojrza a na spoczywaj ce w jej lewej d oni p askie chromowane pude ko wielko ci ksi eczki czekowej – pulsator, stanowi cy klucz do powodzenia ca ej operacji. Wykorzystuj cy technologi rezonansu magnetycznego i p ynne moleku y kwantowy amacz kodów korzysta z qubitów, które, w odró nieniu od bitów binarnych, mog y przyjmowa jednocze nie wiele stanów, co pozwala o na równoleg e odszyfrowywanie elementów kodu
zamiast rozszyfrowania sekwencyjnego. Czy to jednak wystarczy? Przygl da a si wy wietlaczowi LCD urz dzenia i dwom cienkim na podobie stwo jedwabnych nici przewodom, wystaj cym z jednego ko ca niby wiotka antenka. W my lach powtórzy a sobie ca procedur . Korzystaj c z magnetycznej p ytki z ty u kwantowego pulsatora, przymocowa a pude ko nad klawiatur sejfu. „Jak to upu cisz, masz przechlapane” – przestrzeg j Frankie. Maj c w pami ci te s owa, upewni a si , e urz dzenie jest solidnie przymocowane, po czym ostro nie unios a pokrywk klawiatury i przymocowa a j ta , by ods oni klawisze. Nast pnie uj a w r ce dwa przewody i wyszuka a dwa mikroskopijne otworki przy górnej kraw dzi klawiatury. „Troszk treningu i poradzisz sobie bez trudu” – pociesza j . Jednak trening to jedno, a prawdziwa akcja – co ca kiem innego. Z pocz tku nie mog a nawet znale otworków. R kawice ochronne okaza y si jeszcze grubsze od tych, w których wiczy a. Co prawda zaprojektowano je tak, by nie ogranicza y ruchów, jednak e projektanci zapewne nie przewidzieli, i pos do umieszczania dwóch cieniutkich przewodów w mikroskopijnych dziurkach. Odpr si . Bez po piechu, mówi a sobie. Jednak po piech niestety by konieczny. Staraj c si zachowa spokój umys u, jedn r rozprostowa a kilkucentymetrowe przewody, przymierzaj c je do otworów. Gdyby natrafi y na jak kolwiek przeszkod , zgi yby si od razu. Musia a je wsuwa w limaczym tempie. Ludzie Frankiego nauczyli j , jak nimi delikatnie porusza , eby zmie ci y si w otworze. Jednak wymaga o to czu ych palców bez kosmicznych r kawic. Czu a, jak po uku brwiowym sp ywa jej kropla potu. Nie zwa aj c na to, skoncentrowa a si na swoim zadaniu. Mia a ochot zerwa he m i otrze pot z czo a, ale mog a tylko mruga powiekami, by strz sn z rz s jego krople. Ci gle który z przewodów zaczepia o co i musia a zaczyna wszystko od pocz tku. Wreszcie po dwudziestu sze ciu minutach, gdy ramiona ju jej omdlewa y z bólu, us ysza a pisk i pulsator o . Na wy wietlaczu zacz y miga cyferki – coraz szybciej i szybciej, kiedy symultanicznie wyszukiwa ka dy znak sk adaj cy si na kod. Kathy natychmiast zawróci a do terminala. Z uchwytu zdj a czytnik kodów paskowych. Przeci gn a nim wzd kodu na jednej z probówek z g ównej lodówki, by sprawdzi , czy dzia a. Na ekranie natychmiast pojawi o si menu, przedstawiaj ce genetyczny sk ad zawarto ci probówki, histori bada klinicznych oraz przewidywane zastosowanie. W pe ni usatysfakcjonowana, w a probówk na miejsce i cierpliwie czeka a, a pulsator sko czy prac . Zaj o to tylko pi i pó minuty. Potem na ekranie amacza kodów ukaza o si sze znaków: 666%£5. Ostro nie wyci gn a palec w r kawicy i wystuka a je na klawiaturze sejfu. Drzwiczki otworzy y si bezszelestnie. „Wesz am” – napisa a na klawiaturze komputera, zerkaj c jednocze nie na zegar. Pozosta o jej tylko nieco ponad pó godziny, by skopiowa wszystko, czego potrzebowa a. Powinno starczy . Wyj a tac z kolorowymi probówkami, od a j na stó roboczy obok terminalu i zacz a odczytywa etykiety. Dwie czerwone probówki oznaczono „Sumienie”.
Te zignorowa a. Jednak s owa wypisane na etykietach trzech zielonych sprawi y, e poczu a si skórk . „Spirala Zbrodni”. Co odró nia o od siebie te trzy probówki? Aby zdoby wszystkie dowody, b dzie musia a przechwyci dane z ka dej z nich. Naraz odkry a, e pozosta e dwadzie cia siedem minut to wcale nie tak wiele czasu. „S dz , e projekt nazywa si Spirala Zbrodni – napisa a. – Przygotuj dwa kolejne dyski. tu co najmniej trzy probówki. Wszystkie mog by wa ne”. Kathy chwyci a za probówk opisan jako „Spirala Zbrodni, faza pierwsza” i przeci gn a czytnik nad kodem paskowym. Nie trudz c si nawet, by odczyta wy wietlone na ekranie dane, natychmiast klikn a ikon kopiowania, wybieraj c twardy dysk komputera na parterze. Plik by du y. Pasek post pu przesuwa si niemi osiernie wolno. Pobranie ca ci zajmie siedem minut. Zak adaj c, e pozosta e pliki dorównuj wielko ci pierwszemu, b dzie mia a szcz cie, je li skopiuje je, nim Titania zamknie ono. W onie by y jeszcze dwa inne terminale, jednak Decker mia do dyspozycji tylko jeden komputer, zatem jednoczesny transfer niczego nie zmieni. Nie maj c do roboty nic poza czekaniem, wyj a przewody i zacz a szuka miejsca, gdzie by ukry pulsator. Nie mog a zabra go z ona, bo zosta ju ska ony. Nie mog a go te zostawi na widoku – bo zaalarmowa oby to Alice Prince. Wreszcie umie ci a urz dzenie w pojemniku na próbki, zamkn a wieczko i postawi a go z ty u na najni szej pó ce najwi kszej z lodówek Nim sko czy a i powróci a do monitora, plik wirionu fazy pierwszej Spirali Zbrodni zosta przekopiowany. Pozosta o osiemna cie minut. „Drugi dysk gotowy?” – zapyta a Luke’a. „Gotów”. Bez chwili wahania si gn a po probówk oznaczon „Spirala Zbrodni, faza druga” i przeci gn a nad ni czytnik. Kiedy tylko komputer otworzy plik, kaza a go skopiowa . Znów zerkn a na zegar na dole ekranu. Przesy anie pliku zajmie osiem minut. Na trzeci nie starczy czasu. Czuj c, jak cenne minuty przeciekaj jej przez palce, zdecydowa a si jednak zeskanowa ostatni probówk na drugim terminalu, eby cho sprawdzi jej zawarto . W czy a terminal w s siedztwie genoskopu. W tym momencie odezwa si agodny ski g os: „Godzina dwudziesta pierwsza pi tna cie. Pomieszczenia poziomu czwartego i pi tego zostan zamkni te za pi tna cie minut. Prosz uporz dkowa stanowiska pracy i przygotowa si do wyj cia. O godzinie dwudziestej drugiej o rodek Viro-Vector ko czy prac ”. Kathy zerkn a na ekran, na którym wida by o pasek post pu kopiowania pliku fazy drugiej Spirali Zbrodni. Zosta y ponad trzy minuty. K tem oka obserwuj c zegar nad drzwiami do ona, odwróci a si do drugiego terminalu. Przewin a plik, dochodz c do specyfikacji technicznych fazy trzeciej Spirali Zbrodni. Przebieg a wzrokiem streszczenie. Przed oczyma przelatywa y jej s owa i frazy:
„zmodyfikowany wirion grypy”... „chimera”... „przenoszony drog kropelkow ”... „chromosom Y”... „geny kontrolne projektu Sumienie”... „brak równowagi hormonalnej”... „czas uwolnienia zale ny od telomerów”. Ka de z nich samo w sobie brzmia o niewinnie, jednak ich po czenie nios o ze sob przera aj ce implikacje. Serce Kathy zatrzepota o jak ptak w klatce. Szybko przewin a dokument do podsumowania celów. To, co tam przeczyta a, by o tak koszmarne, e a zapar o jej dech w piersiach. Jednak najbardziej zaszokowa j fakt, e od strony naukowej wszystko to mia o sens. Z przera liw jasno ci Kathy zda a sobie spraw , e Spirala Zbrodni to wynaturzone dzie o jej ycia. A wi c po cz ci ponosi a odpowiedzialno za to, co robi y Alice Prince i Madeline Naylor. Poczu a, jak wokó jej serca zaciska si lodowata pi . „Pozosta o dziesi minut do zamkni cia pomieszcze poziomu czwartego i pi tego” – poinformowa j ten sam agodny g os. Kathy wzi a g boki oddech i podesz a do pierwszego monitora. „Trzeci dysk gotowy?” – zapyta a. „Nie ma czasu. Zwiewaj” – odpisa Decker. „Musz to zrobi . Wyja ni pó niej” – napisa a Kathy. „Twoja decyzja. Trzeci dysk gotowy. Po piesz si !” – natychmiast odpisa Decker. Pop dzi a do drugiego terminala, po czym rozpocz a kopiowanie. Je li po zako czeniu kopiowania ma wy czy jeszcze terminale, zostanie jej tylko kilka sekund. Ale przecie musi to zrobi . Nikt nie mo e si dowiedzie , e tu by a. Nie spuszczaj c wzroku z zegara nad wej ciem, Kathy szybko od a probówki na tac , pami taj c, by nie zmienia ich po enia, po czym ca wstawi a do sejfu. „Laboratoria poziomu czwartego i pi tego zostan zamkni te za pi minut”. „SPADAJ!” – odczyta a na ekranie krótki komunikat od Luke’a. Ale musi przecie jeszcze ukry wszelkie lady swego wtargni cia na teren laboratorium. Cztery minuty. Gdyby Naylor lub Prince dowiedzia y si , mog yby wcze niej aktywowa faz trzeci . Je li jeszcze tego nie zrobi y. Zatrzasn a drzwi sejfu. Trzy minuty. Pogna a do wielkiej lodówki, by upewni si , e dobrze ukry a pulsator. Dwie minuty. Wy czy a pierwszy terminal i sprawdzi a, czy wszystko uprz tn a. Minuta. No szybciej, niemal krzykn a w kierunku ekranu drugiego terminala. Kopiowanie si zako czy o. Wy czy a drugi terminal i tak szybko, jak tylko pozwala jej kombinezon, podesz a do drzwi, nacisn a otwieraj cy je przycisk i wysz a z ona. Hermetyczne drzwi z sykiem zamkn y si za ni czterdzie ci trzy sekundy przed up ywem czasu. ono zosta o zamkni te” – oznajmi elektroniczny ski g os. – Brama g ówna o rodka Viro-Vector zostanie zamkni ta za dwie godziny. O godzinie dwudziestej drugiej o rodek
ko czy prac . Prosz przygotowa si do opuszczenia terenu o rodka”. – Dobra, s ysz , s ysz – powiedzia na g os Decker. Mia nadziej , e Kathy zd a na czas opu ci ono. Nie rozleg si aden alarm. Jak na razie. Sta w sterylnym bia ym westybulu, obok komputera z drukark . Po lewej r ce mia drzwi wiod ce do przedsionka, gdzie wesz a Kathy, by zjecha na dó , do laboratoriów i ona. Po prawej – g ówne wyj cie, prowadz ce na korytarz i do holu. Wydobywszy z komputera trzeci dysk, Decker oznaczy go i umie ci razem z dwoma pozosta ymi w stoj cej u jego stóp torbie. Nast pnie wy czy terminal i przysiad na biurku. Pozosta o mu tylko oczekiwanie. Co kilka sekund zerka w kierunku wyj cia. Zerkn na zegarek. Kathy musia a przej przez prysznice dekontaminacyjne i zdj kombinezon, zanim b dzie mog a opu ci ten technologiczny labirynt. Zastanawia si , dlaczego zaryzykowa a zatrza ni cie si w onie po to tylko, by skopiowa dane o trzeciej probówce Spirali Zbrodni, jakby dwie nie wystarczy y. – Idziemy – powiedzia a Kathy, pojawiaj c si w drzwiach. Decker zerwa si z miejsca, chwytaj c torb . – Mamy oko o dwana cie minut. Spadajmy st d w choler . Id c korytarzem, min li centrum obliczeniowe i ch odni , by wreszcie znale si w holu. Wszystko wokó pogr one by o w martwej ciszy. Przy g ównej bramie Decker przy d do czytnika. Kiedy tylko wrota rozwar y si , by ich wypu ci , poczu si lepiej. Kilka sekund pó niej pojawi a si furgonetka Frankiego Danzy, która zatrzyma a si tu przy bramie. Szerokie opony zapiszcza y na asfalcie. Z westchnieniem ulgi podszed do samochodu od strony kierowcy. Kathy sz a krok za nim. Przez zaciemnion szyb nie sposób by o zajrze do rodka. Otworzy drzwi... i zamar . Przy kierownicy siedzia kto inny, nie Frankie Danza. I mierzy w niego z pistoletu. – Puszczaj torb ! Ale ju ! – poleci , przyciskaj c luf do czo a Deckera.
32 Plaga Pokoju, jak media ochrzci y now epidemi , szala a w szeregach irackiej armii. Niektóre ameryka skie i brytyjskie tabloidy uzna y j nawet za kl tw zes an na wojennych pod egaczy. Nast pnego ranka po odwrocie si irackich wiatowa Organizacja Zdrowia, przy pe nym poparciu Rady Bezpiecze stwa ONZ, zarz dzi a kwarantann na granicach Iraku. S siednie kraje surowo jej przestrzega y, obawiaj c si , i tajemnicza zaraza mo e rozprzestrzeni si na ich terytorium. Liczb zgonów szacowano ju na ponad trzydzie ci tysi cy. Z ka godzin przybywa o zara onych Irakijczyków – zarówno wojskowych, jak i cywili. Ci gle jednak w ród chorych nie by o kobiet ani dzieci. wiatowa Organizacja Zdrowia, Lekarze bez Granic oraz Czerwony Krzy natychmiast wys y specjalnie wyposa one zespo y w celu zrozumienia charakteru tej tajemniczej epidemii i opracowania strategii izolacji chorych. Nawet armia ameryka ska zdecydowa a si na pos anie zespo u specjalistów z Wywiadu Epidemiologicznego z Centrum Kontroli Chorób w Atlancie. W ci gu kilku godzin na oczach ca ego wiata zagra aj cy wiatu Irak zmieni si w kraj potrzebuj cy natychmiastowej pomocy. Poczynione do tej pory ustalenia sugerowa y, e choroba wp ywa na poziom hormonów pacjenta oraz gospodark chemiczn mózgu. Ci gle miano nadziej , e ta choroba nie przenosi si drog kropelkow , e mo na powstrzyma jej rozprzestrzenianie przy zastosowaniu bezwzgl dnej kwarantanny. Raporty podkre la y, e nawet bezlitosny dot d iracki prezydent zacz okazywa skruch wobec ofiar swych dawnych zbrodni i wys przeprosiny za agresywn postaw wobec Kuwejtu. Z pocz tku dzia ania te – je li istotnie mia y miejsce – postrzegano tylko jako cyniczn prób przypochlebienia si wrogom w ci kich czasach. Potem jednak uznano, e równie prezydent uleg Pladze Pokoju. Wobec rosn cej fali histerii, dziennikarze ruszyli na Bia y Dom, domagaj c si , by nowa pani prezydent wyg osi a o wiadczenie. Co poniektórzy reporterzy z szukaj cych taniej sensacji gazet pytali nawet, czy plaga nie jest dzia aniem celowym – genialnym uderzeniem wyprzedzaj cym nowej administracji. Mo e sukces projektu Sumienie – biologicznego rozwi zania kwestii przest pczo ci – zainspirowa kolejny krok, Plag Pokoju – biologiczne rozwi zanie kwestii wojen? Prezydent Weiss stanowczo zaprzeczy a tym pog oskom. Podkre li a, i powa nie podchodzi do kwestii irackiej plagi i e w adzom w Bagdadzie zaoferowano wszelk mo liw pomoc. Doda a, e bez wzgl du na dziel ce jej przedstawicieli ró nice, ludzko musi si zawsze jednoczy przeciw wspólnemu wrogowi, jakim s choroby. Zaskakuj co niewielu dziennikarzy krajowych mediów interesowa o to, czy Plaga Pokoju mo e rozprzestrzeni si na terytorium Ameryki Pó nocnej. A je li tak, to jak szybko tu dotrze? Na to pytanie Pamela Weiss nie mia a jednak odpowiedzi.
Sobota, 8 listopada, rano Kathy Kerr przez d ugi czas mia a przepask na oczach. Lot trwa co najmniej cztery godziny. Mo e nawet wi cej. Monotonny szum silników i kr puj ce j nylonowe kajdanki zwi ksza y poczucie izolacji. Kabina pachnia a tani wod kolo sk i toalet , co by o charakterystyczne dla tanich linii lotniczych. Nie ulega o jednak w tpliwo ci, e nie by to samolot tego rodzaju. Prócz nich w kabinie znajdowa o si co najmniej dwóch m czyzn, nie mog a si jednak zorientowa , gdzie siedz . Z Deckerem zamienili ledwie par s ów od czasu, gdy wepchni to ich do furgonetki, a potem do samolotu. Szeptem wyjawi a mu podstawowe za enia Spirali Zbrodni – a przynajmniej jej fazy trzeciej. Od tego czasu nie rozmawiali. Bo i co mogli powiedzie ? Zala a j fala rozpaczy. Projekt by ogromny, przedziwny. Powiadomienie w adz nagle okaza o si bez sensu. Decker mia racj . Powinna by a si wycofa , gdy mia a jeszcze sposobno . Nie musia a uczestniczy w tym koszmarze dlatego tylko, e pomog a w jego rozpocz ciu. Sytuacja mia a charakter globalny, nieunikniony i nieodwracalny. Próbuj c usadowi si wygodnie w niewygodnym fotelu, Decker bezskutecznie g owi si , czemu ich jeszcze nie zabito. Je li to, co Kathy powiedzia a mu o Spirali Zbrodni, by o prawd , powinni ju by martwi. Naylor powinna by a za , e wiedz wszystko o projekcie, i zaaran owa ich mier . Decker pokr ci g ow . Bez sensu. Alice Prince dzia a pod wp ywem traumy. Jej zaanga owanie w Spiral Zbrodni to idealistyczne fantazje, w których brak miejsca na koszty, jakie poniesie ludzko . Dominuj cym partnerem by a tu Naylor. Pewnie tak, jak zawsze. Dlaczego wi c wci jeszcze yj ? Gdy us ysza , jak wysuwa si podwozie i poczu , e samolot podchodzi do l dowania, pomy la , e wkrótce si tego dowie. Kiedy samolot ju si zatrzyma , wypchni to ich na zewn trz, w ch ód poranka, i zapakowano do kolejnej furgonetki. Kiedy ruszy a, wreszcie zdj to im przepaski z oczu. Decker móg przyjrze si dwóm m czyznom siedz cym razem z nimi w pozbawionej okien tylnej kabinie. Torba z dyskami le a u stóp ni szego, z w osami piaskowego koloru. Typowi agenci – ciemne garnitury i nieprzeniknione twarze. Nie zna jednak adnego z nich. Decker podsumowa w my lach znane sobie fakty. Samolot by rz dowy lub wojskowy. Furgonetka podjecha a wprost na pas startowy, co wiadczy o o tym, e nie wyl dowali na cywilnym lotnisku. Na ziemi mieli przynajmniej szanse na ucieczk . Decker u miechn si niepewnie do Kathy. Cho by a blada i zm czona, równie odpowiedzia a mu u miechem. Nast pnie Decker odwróci si do ni szego agenta, który zapewne by tu dowódc . – Wiecie, co jest na tych dyskach, które nam zabrali cie? – zapyta go. Twarz m czyzny nie zmieni a wyrazu, jakby nie us ysza pytania.
Decker nie da za wygran . – Nie chcecie nawet wiedzie , co tam jest? – spyta . – A powinni cie, bo wkrótce b dzie to dotyczy was obu... i to szybciej ni my licie. Agent pozosta oboj tny. Decker zawsze dumny by z tego, e potrafi panowa nad sob . Teraz jednak gór wzi y gniew i poczucie krzywdy. Kiedy wreszcie furgonetka zatrzyma a si , postanowi dzia . Nie by o czasu na planowanie. Nie mia adnej przemy lanej strategii. Skorzysta po prostu z okazji, daj c upust nagromadzonej w nim energii. Kiedy ucich silnik samochodu obaj stra nicy najwidoczniej odpr yli si i spojrzeli na kabin kierowcy. W tym momencie Decker skoczy do przodu, wal c obur cz w skro wy szego z nich i obalaj c go na pod og . Potem zamachn si znów zwi zanymi r koma, jakby trzyma w nich rakiet tenisow , trafiaj c ni szego z m czyzn w szcz , tak e jego g owa odbi a si od burty furgonetki. ykcie zabola y od uderzenia. Chyba z ama sobie jeden palec. – Bierz jego bro ! – zawo do Kathy, czuj c, jak przepe nia go adrenalina. Kathy schyli a si i przeszuka a ubranie le cego m czyzny. Wreszcie znalaz a czarny pistolet. Decker zrobi to samo z drugim facetem, który, cho przytomny, le rozp aszczony przy burcie auta, trzymaj c si za g ow . Potem podniós torb i kopn j ku drzwiom. Przez moment zastanawia si , jak je otworzy , nagle jednak same si rozwar y. Uniós pistolet, mierz c w sylwetki rysuj ce si na tle ciemnego jeszcze nieba. Zorientowa si , e stoi tam kobieta, któr otacza o czterech m czyzn, celuj cych do nich z pistoletów. – O mój Bo e! – odezwa a si za jego plecami Kathy. Deckerowi dos ownie opad a szcz ka. Co ona tu robi? – Co tu si do diab a wyprawia? – G os kobiety by dono ny, stanowczy. Spojrza a na Kathy, potem na Deckera, wreszcie m czyzn o piaskowych w osach, wstaj cego niepewnie na nogi. – Agencie Toshack, co si sta o? – zapyta a go ostro. Wygl da a na zm czon , twarz mia a poblad , jednak zdawa a si ca kowicie kontrolowa sytuacj . – Mówi am, eby pan ich tu przywióz , a nie walczy z nimi. Toshack potar podbródek i u miechn si ponuro. – Agent specjalny Decker mia na ten temat w asne zdanie. Trzeba przyzna , e potrafi by cholernie przekonuj cy. – Co z Brownem? Toshack dokona szybkich ogl dzin swego poj kuj cego partnera. – B dzie . Kobieta z niesmakiem pokr ci a g ow . Nast pnie, ca kowicie ignoruj c pistolet Deckera, wyci gn a r do Kathy. – Witamy w Fort Betrick, doktor Kerr. Kiedy mam ju pewno , e stoimy po tej samej stronie, mi o mi pani pozna . Jestem Pamela Weiss. Kathy nadal nie mog a wyj ze zdumienia. W milczeniu u cisn a podan jej d . Nast pnie Weiss zwróci a si do Deckera, gestem wskazuj c torb u jego stóp. – Agencie specjalny Decker, ma pan zamiar mnie zastrzeli ? Bo je li nie, to chcia abym
zobaczy , co zabrali cie z Viro-Vectora. Decker przez sekund sta bez ruchu, wci nie b c pewny, jak rol odgrywa tu Pamela Weiss. Wreszcie opu ci bro i podniós torb , ale nie wypuszcza jej z r ki. – Pani prezydent – odezwa si – s dz , e wszyscy chcemy zobaczy , co jest na tych dyskach.
33 Viro-Vector Solutions, Palo Alto Sobota, 8 listopada, godz. 10.09 W pi tek rano dwójka naukowców z Viro-Vectora znalaz a w onie chromowany elektroniczny gad et. pieszyli si , by na czas przygotowa wirion przeciwko chorobie Alzheimera, i byli oburzeni, e kto zaj wyznaczone dla nich miejsce w ch odziarce. Gdy poskar yli si Alice Prince, jej pierwsz reakcj by a z . e te akurat teraz ludzie musz si k óci o takie rzeczy. Gdy jednak nikt nie potrafi zidentyfikowa chromowanego przedmiotu ani stwierdzi , jak si tam znalaz , poczu a si zaniepokojona. a skafander ochronny i wesz a do ona, by przyjrze si pude eczku, które najwyra niej kto ukry w jednej z ch odziarek. Titania udzieli a jej informacji, e przez ostatnich kilka dni do ona nie wchodzi nikt spoza upowa nionego personelu. Biokomputer wy wietli list wszystkich osób wchodz cych do kompleksu laboratoryjnego i do ona. Przegl daj c list , Alice g no westchn a na widok nazwiska Kathy Kerr. Dozna a wstrz su, gdy poni ej znalaz a nazwisko Deckera. Minionego wieczoru byli tu, w firmie. To niemo liwe. Przypomnia a sobie nagle, e nie anulowa a srebrnego dost pu Kathy. Madeline stwierdzi a, e nie jest to konieczne. A dla Titanii Kathy Kerr wci mia a prawo wchodzi i wychodzi z kompleksu, kiedy tylko ma na to ochot . Serce wali o Alice jak m otem, gdy podesz a do sejfu i na elektronicznej klawiaturze wstuka a kod. Otworzy a drzwiczki, zajrza a do rodka i wyj a stela . Obejrza a plomby na fiolkach. Wszystko wydawa o si w porz dku. Wyj a jedn z fiolek Spirali Zbrodni i zeskanowa a kod paskowy. Na najbli szym monitorze ukaza o si menu projektu. W prawym dolnym rogu widnia a data ostatniego skanowania: 7 listopada, 21.16. Wczoraj. Alice si cofn a. Z ci kim sercem szykowa a si , by powiedzie o tym Madeline Naylor. Port Lotniczy Heathrow, Londyn Tego samego dnia, godz. 14.12 Lotnisko Heathrow zawsze by o jednym z najruchliwszych portów lotniczych na wiecie. W 2005 roku, gdy oddano do u ytku Terminal 5, lotnisko sta o si niekwestionowanym numerem jeden. Zatrudnia o ponad sto tysi cy osób i obs ugiwa o blisko osiemdziesi t milionów pasa erów rocznie. W sobotnim cisku nikt nie zauwa , e przez dwie godziny trzy tunele cz ce terminal z pasami startowymi by y zamkni te. Pasa erów kierowano do innych bramek, a niedogodno ci ograniczono do minimum. Niewielu podró nych zwróci o uwag na dwóch ludzi w niebieskich kombinezonach, którzy weszli do zamkni tych tuneli, pchaj c przed sob wózek z bia ymi kartonowymi pud ami. Obaj technicy mieli na plecach logo AirShield
Industries. Na ka dym kartonie widnia a napisana ma ymi literkami informacja, e AirShield Industries nale y do koncernu Viro-Vector Solutions. To by a rutynowa procedura. Komputer zg osi pracownikom, e pojemniki s puste i nale y je zast pi nowymi. Wyszczególni nawet numery seryjne zasobników, które nale o pobra z magazynu. adnemu z nich nie przysz o do g owy, by kwestionowa to zadanie. Nie mogli zna jego konsekwencji. Bramka przed nimi by a pusta. Na wy wietlaczu, gdzie zazwyczaj widnia y numer lotu i lotnisko docelowe, teraz miga krótki komunikat: „Konserwacja. Nieczynne”. Podobnie jak wi kszo du ych portów lotniczych, Heathrow korzysta o z bakteriofagowych systemów oczyszczania powietrza w tunelach dla odlatuj cych i przylatuj cych. Pasa erowie na ogó nie zdawali sobie sprawy, e podczas wsiadania czy wysiadania z samolotu s poddawani dezynfekcji. Nasycone fagami powietrze odczuwali jedynie jako delikatny wiaterek o kwiatowym aromacie. Technicy przeszli przez opuszczone stanowisko kontroli paszportowej i biletowej, min li puste rz dy krzese ek dla oczekuj cych podró nych, by znikn w przej ciu oznaczonym tabliczk : „Nieupowa nionym wst p wzbroniony”. Korytarz prowadzi do labiryntu przecinaj cych si chodników pod ka dym z tuneli, umo liwiaj cych dost p do wszystkich pojemników fagowych systemów dezynfekcyjnych. Robotnicy zostawili wózek u szczytu schodów i znie li kartony na dó . Przed sob mieli d ugi, chromowy korytarz z rz dami hermetycznych drzwi po lewej stronie. Drzwi by y oznaczone numerami odpowiadaj cymi kolejnym bramkom odpraw. Za pomoc klucza jeden z m czyzn otworzy drzwi numer 28, za którymi kry si niski chodnik techniczny, biegn cy pod tunelami dezynfekcyjnymi. Drugi z m czyzn wszed do siedniego otworu. Pierwszy technik ukucn i wgramoli si do malutkiej komory rewizyjnej. Szybko zlokalizowa wystaj cy z sufitu kana wentylacyjny o nieco ponad pó metrowej rednicy. Po usuni ciu kratki zabezpieczaj cej jego oczom ukaza y si czerwony guzik oznaczony „Blokada” i zielona lampka. Obok przycisku znajdowa a si d wignia, uwalniaj ca cylindryczny zasobnik z sze cioma naczyniami, z których ka de zawiera o bakteriofagi przeznaczone do zwalczania okre lonego typu bakterii. Nacisn guzik i patrzy , jak hermetyczne drzwi zasuwaj si za nim. wiate ko zmieni o kolor z zielonego na czerwony, co znaczy o, e powietrze ani nie dociera do tunelu, ani si z niego nie wydostaje. Technik sprawdzi numer na kartonie, otworzy go, wyj zasobnik i od go na pod og . Poci gn za d wigni , uwalniaj c zainstalowany pojemnik. Upewni si , e zasobnik nie jest uszkodzony, ostro nie go wysun i w do pustego kartonu. Jak zwykle pobie nie obejrza cylindryczny zasobnik z sze cioma fiolkami. Zdziwi si , bo wi kszo z nich nie by a zu yta nawet w po owie. Nie zastanawia si jednak nad tym. Wykonywa tylko polecenia komputera. Bez wahania szybko zainstalowa nowy zasobnik. Pojemniki niczym si od siebie nie ró ni y. Nie przywi za wagi do tego, e zawarto jednej z fiolek by a nieco innego koloru. To nie jego sprawa. Zignorowa te fakt, e w naro niku obudowy znajdowa a si
miniaturowa antena radiowa. Za kratk ochronn , podniós karton i wyczo ga si z chodnika. Zadanie wykonane. Kiedy lubi my le , e ma odpowiedzialn prac , bo pomaga chroni ludzkie zdrowie. Teraz nie obchodzi o go, czym si zajmuje. Zarabia na sp at hipoteki. Dzisiejsze zadanie mog oby go jednak zainteresowa . Gdyby tylko wiedzia , e wraz z dziewi cioma innymi konserwatorami z czterech innych portów lotniczych rozsianych po Ziemi w nie przyczyni si do zaprowadzenia nowego porz dku na wiecie.
34 USAMRIID, Fort Detrick, Maryland Sobota, 8 listopada, godz. 12.23 Zapoznali si pa stwo z rewelacjami zawartymi na dyskach, które doktor Kerr i agent specjalny Decker wynie li z Viro-Vectora. Z dysku dotycz cego fazy trzeciej dowiedzieli my si , e zdalna aktywacja ma nast pi w bardzo niedalekiej przysz ci. Musimy wi c za najgorsze i dobrze si na to przygotowa . Ponadto potrzebny nam jest plan post powania z epidemi fazy drugiej w Iraku. Musimy wzi pod uwag ewentualno , i zaraza wydostanie si poza jego granice. Darujmy sobie formalno ci. Mówcie, co my licie. Je li w tym zespole kogo brakuje, to ci gnijcie go tutaj. Dyrektywa o bezpiecze stwie narodowym numer 7. Sytuacja nie mo e ju by powa niejsza. Prezydent Weiss wygl da a na przybit , gdy kierowa a te s owa do sztabu kryzysowego zebranego przy stole w g ównej sali konferencyjnej. Kathy doskonale j rozumia a. Przecie Alice Prince i Madeline Naylor by y jej zaufanymi przyjació kami. Dzi ki Sumieniu wygra a wybory. A teraz okaza o si , e Alice Prince i Madeline Naylor obróci y w koszmar ich wspólne marzenie. Jak Kathy zd a si dowiedzie , Weiss przekona y niepokoj ce podobie stwa symptomów Axelmana do tych z irackiej Plagi Pokoju. Wys a Toshacka, by j znalaz . Zaopatrzony w zdj cie wyk adowców ze Stanforda, Toshack ze swoimi lud mi ledzi dyrektor FBI, wierz c, i doprowadzi ich do Kathy. Ostatniej nocy, po tym, jak za dyrektor Naylor trafili do kompleksu Viro-Vectora, obezw adnili ludzi Frankiego Danzy i czekali na pojawienie si Luke’a i Kathy. Kathy siedzia a teraz oparta wygodnie i przygl da a si osobom przy stole. Obok Deckera siedzia a tam prezydent Stanów Zjednoczonych wraz z szóstk innych ludzi, próbuj cych ogarn ca e to szale stwo. Postawny ciemnoskóry umundurowany m czyzna po prawej r ce Weiss to genera Linus Cleaver, dowódca szefów sztabów. Równie umundurowany m czyzna o kwadratowej szcz ce, siedz cy po jego prawej stronie, to genera doktor Thomas Allardyce, szef USAMRIID. Prosi , by wszyscy mówili mu po imieniu. Obok niego siedzia a kobieta o poci ej twarzy, ciemnych w osach i nieco rozbieganych, inteligentnych oczach. Doktor Sharon Bibb kierowa a Wywiadem Epidemiologicznym w CDC w Atlancie. Miejsce przy Bibb zajmowa wicedyrektor FBI Bill McCloud – ostrzy ony na wojskowego je a, wysoki i szczup y facet z po udniowym akcentem. On i Luke znali si od dawna. McCloud mia spore do wiadczenie w post powaniu z niebezpiecznymi materia ami. Pozostali dwaj m czy ni to Todd Sullivan, nowy szef sztabu Pameli Weiss, oraz Jack Bloom, dowodz cy Komitetem Kryzysowym. Zadaniem Komitetu Kryzysowego wydzia u NSA by o przewidywanie najbardziej pesymistycznych okoliczno ci i opracowywanie planów na wypadek ich wyst pienia. Jego obecno tutaj sama w sobie napawa a przera eniem.
Genera Allardyce przemówi pierwszy, wskazuj c na stosiki papierów u one przed ka dym z obecnych. Wykresy i tabele stanowi y streszczenie zawarto ci dysków. – Zanim podzielimy si obowi zkami i ustalimy dalsze plany, wszyscy powinni my dobrze poj wag Spirali Zbrodni. Kathy, pani jest tu najbardziej kompetentna. Czy mo e pani krótko omówi fazy? Ogl daj c wykresy, Kathy przedstawi a w skrócie histori projektu Sumienie. Pamela Weiss spochmurnia a, gdy Kathy t umaczy a, jak Alice Prinee i Madeline Naylor wykorzysta y jej badania nad Sumieniem, by opracowa wirion rozró niaj cy p . Kathy ykn a wody ze szklanki. – Faz pierwsz testowano na sze ciu wi niach z San Quentin. Jednym ze skazanych by Karl Axelman. Do os abionego wiriona wprowadzono zmodyfikowane geny. Wirion zainstalowa si w komórkach macierzystych pacjenta. Oznacza o to, e terapia, je li mo na to tak nazwa , oddzia ywa a wy cznie na osob , której wstrzykni to preparat. Wirion atakowa komórki mózgu i j der. Gwa townie podnosi poziom hormonów i neurotransmiterów. Stymulowa agresj pacjenta, a równocze nie torturowa go samobójczym poczuciem winy. G ównym celem tej fazy by o sprawdzenie, czy terapia potrafi najpierw pozbawi pacjenta wszelkiej agresji, a pó niej zabi go w okre lonym przedziale czasowym. – Okre lonym przedziale czasowym? – powtórzy Todd Sullivan, szef sztabu pani prezydent. – Je li wirion i zawarte w nim geny zosta y w ciwie zmodyfikowane, to na podstawie genomu wirus decydowa , w jakim wieku pacjent umrze. – Na podstawie d ugo ci telomerów? – zainteresowa a si doktor Bibb, ogl daj c swoje zestawienia. – Tak. – Co to s telomery? – zapyta genera Cleaver. Kamy spojrza a na Sharon Bibb, ale ona u miecha a si tylko, jakby oddaj c jej g os. – To takie zatyczki ochronne na ko cach chromosomu. Co w rodzaju zako cze sznurowade . Gdy si starzejemy, komórki dziel si i telomery eroduj . Odpowiednio zaprojektowany wirus potrafi okre li wiek nosiciela na podstawie ich d ugo ci. Prosz pami ta , e Alice dysponuje ogromn kolekcj wirionów. Mo e stworzy praktycznie wszystko, co zechce. Za eniem fazy drugiej by o przej cie z testów laboratoryjnych do praktyki. Naylor i Prince wybra y Irakijczyków, bo chcia y zademonstrowa skuteczno swojej wizji. Zrobi wra enie na opinii publicznej. Pokaza , e potrafi powstrzyma wojn . Bo przecie wojna jest najwi ksz zbrodni , jak znamy. – My , e przede wszystkim chcia y zaimponowa pani, pani prezydent – wtr ci si Decker. Pamela Weiss zmarszczy a brwi, lecz nie skomentowa a tego. – Z zawarto ci dysku jasno wynika – podj a Kathy – e u y pojedynczej uszkodzonej próbki szczepionki BioShield, eby zainicjowa infekcj . Irak, jak wi kszo mocarstw wojskowych, jest klientem Viro-Vectora. Prawdopodobnie zamówili parti szczepionek genetycznych dla swoich nierzy. Najwidoczniej Alice Prince nakaza a Titanii,
komputerowi zarz dzaj cemu Viro-Vectorem, umieszczenie felernej próbki w partii przeznaczonej do Iraku. W przeciwie stwie do fazy pierwszej, ten wirion jest zaka ny i przenosi si przez dotyk. – Dlaczego zatem od razu nie u y tego gro niejszego wiriona? – zapyta Jack Bloom. – Prawdopodobnie chcia y si upewni , czy w razie potrzeby b dzie mo na go powstrzyma – wyja ni a Kathy. – Irak sta si poligonem na szersz skal . Nale o sprawdzi , na kogo oddzia uje wirus i, co wa niejsze, na kogo nie oddzia uje. Wirion infekuje ka dego bez wyj tku, lecz wskutek modyfikacji genetycznych atakuje wy cznie m czyzn. Alice Prince i Madeline Naylor chcia y mie gwarancj , e ich sprytny zabójca zabije tylko tych, których trzeba. – Wed ug naszego wywiadu w nie tak si teraz dzieje – wtr ci genera Cleaver. – Dzieci i kobiety w Iraku s zdrowe. Kathy zagryz a warg . – Nie przejawiaj symptomów choroby, ale s jej nosicielami. Istota Spirali Zbrodni polega na tym, e wirus atakuje tylko wyznaczone jednostki, lecz ka dego mo e wykorzysta jako nosiciela. Wirusy Eboli i Marburga szybko przestaj by gro ne, bo ofiary zwykle umieraj , zanim zd kogo zarazi . Spirala Zbrodni dzia a inaczej. Faza druga nie b dzie mia a ko ca. – Ale jak one to robi ? – zapyta McCloud z FBI. – Czy uwa aj , e mog dowolnie sterowa epidemi ? – Mog to czyni dzi ki Titanii, superkomputerowi Viro-Vectora – wyja ni a Kathy. – Titania kieruje wszystkim, monitoruje ka faz , zanim przejdzie do kolejnej. Wirion fazy trzeciej to prawdziwy seryjny morderca. – Kathy przewertowa a le cy przed ni stos materia ów. – Wirion ten przejmuje kontrol i anuluje wszystkie wcze niejsze zmiany. Je li kto by poddany dzia aniu fazy drugiej, faza trzecia zast pi zmiany genetyczne swoimi asnymi. Ten wirion to arcydzie o. Podobnie jak faza druga, zara a ka dego, lecz atakuje tylko wybrany fragment populacji. Co wi cej, symptomy s ró ne w zale no ci od wieku ofiary. Faza trzecia czy to, co najlepsze w Sumieniu, z tym, co najgorsze w Spirali Zbrodni. Wirus jest przera aj co sprytny. – Prosz to wyja ni – poleci a Weiss. – Wirion ten ma bezobjawowo zaka dziewcz ta i kobiety w ka dym wieku. Nosicielki przenosz wirion poprzez uk ad oddechowy, wcale nie choruj c, je li nie liczy s abego kaszlu. Oznacza to, e wirus na sta e pozostanie aktywny. W przypadku osobników m skich przed wiekiem dojrza ci, ich genom zmienia si , lecz tylko w takim stopniu, w jakim modyfikowa go wirion Sumienia. Wirus jest nie miertelny. Zainfekowani ch opcy do wiadczaj tylko takiej modyfikacji genów, aby byli mniej sk onni do przemocy, niezale nie od wrodzonych predyspozycji. Zmiany dotycz te komórek rozrodczych, s genetycznie przekazywane ca emu potomstwu zara onych. W porównaniu jednak z zaka onymi doros ymi m czyznami, mog oni uwa si za szcz ciarzy. – Przerwa a, by zaczerpn powietrza. – Podobnie jak w przypadku wiriona fazy drugiej wirus fazy trzeciej najpierw pozbawi ka dego zaka onego m czyzn zdolno ci do pope niania agresywnych
czynów, a potem go zabije. Ale ten wirus, dzi ki telomerom, na podstawie wieku ofiary decyduje o czasie jej zgonu. Krótko mówi c, m odzi umr jako pierwsi. M czy ni w wieku do dwudziestu pi ciu lat zgin za kilka miesi cy. Ostatni odejd starsi m czy ni, którzy s najmniej agresywni, a maj do przekazania najwi cej wiedzy. Ci umr dopiero po jakich trzech latach. Wirion jest oparty na wirusie grypy, a co za tym idzie, rozprzestrzenia si w powietrzu. Zassanie wiriona do p uc oznacza zaka enie. Przy dzisiejszym rozwoju komunikacji lotniczej wirus opanuje ca y glob w ci gu dwudziestu czterech godzin. Nast pi a chwila ciszy, któr przerwa a Sharon Bibb. Jej nienaturalnie monotonny g os zdradza , e jest w szoku. – Najwi ksza do tej pory pandemia mia a miejsce w 1918 roku, tu po I wojnie wiatowej. Grypa rozprzestrzenia a si b yskawicznie po Azji, Ameryce oraz i tak ju wyniszczonej Europie. Wszyscy wiemy, e wojna poch on a miliony istnie ludzkich, lecz liczba ta wydaje si ca kiem mizerna w porównaniu z pi dziesi cioma milionami ofiar hiszpanki. Dwadzie cia milionów ludzi zmar o na gryp w samych tylko Indiach. To, z czym mamy tu do czynienia, przy mi nawet te liczby. Je li faza trzecia dojdzie do skutku, to w ci gu trzech lat zginie prawie dwa i pó miliarda ludzi. – M czyzn – sprostowa Decker. – Nie mo na temu odmówi logiki. Najbardziej brutalni przest pcy to m czy ni. Eliminacja m czyzn jest jednoznaczna z eliminacj przest pczo ci. Na planecie ostan si tylko kobiety i ch opcy o zmodyfikowanych genach. Przest pstwa z u yciem si y, wojny i wszelkie akty bezsensownej przemocy zostan usuni te jednym ruchem, przez jeden, gigantyczny akt przemocy. W ci gu kilkudziesi ciu lat pojawi si nowy gatunek agodnych samców, a agresywni m czy ni pozostan tylko wspomnieniem. – Odetchn g boko. – Trzeba przyzna , e jest w tym jaka wizja. Co wi cej, pani prezydent, obie one uzna y, e stanowi pani jej nieod czny element. Pamela Weiss obróci a si do Luke’a. Na jej twarzy malowa o si przera enie. – Jak mog im pomóc przejrze na oczy? Gdy Decker wys ucha wyk adu o trzech fazach Spirali Zbrodni, sta o si dla niego jasne, jak rol mia a odegra prezydent w nowym wiecie Madeline Naylor i Alice Prince. Projekt Sumienie by nie tylko prekursorem Spirali Zbrodni, lecz tak e recept na jej zwyci stwo w wyborach. Chocia Prince i Naylor planowa y roz zag ad na okres trzech lat, to i tak skutki by yby niezmiernie trudne do opanowania. Potrzebowa y silnej kobiety u adzy, która zapewni stabilno pa stwu i nie pozwoli wiatu, a zw aszcza Stanom Zjednoczonym, zgin w chaosie spowodowanym lawin zgonów. – Dlaczego Prince i Naylor jeszcze nie aresztowano? – zapyta Jack Bloom. – Bo trzeci dysk nie wyja nia, jak ani gdzie zostanie uwolniony wirus roznoszony drog kropelkow – odpar wicedyrektor McCloud. – Mo na do tego u ró nych rzeczy. Wed ug harmonogramów zapisanych na dysku termin rozpocz cia fazy trzeciej wypadnie nie wcze niej ni za kilka dni. Naylor jest bardzo przebieg a. Obserwujemy zarówno j , jak i Alice Prince. Nie chc doprowadza do konfrontacji, dopóki nie b dziemy wiedzie , jak z nimi post pi . Bloom zmarszczy czo o.
– Przecie mog uwolni wirusa cho by teraz. Lepiej je natychmiast uwi zi ni pozostawia na wolno ci. Decker pokr ci g ow . – Bill ma racj . Na nasz korzy przemawia fakt, e Naylor i Prince nie wiedz , czego si dowiedzieli my. Nie spiesz si , a to daje nam przewag . Uwa aj , e nie s terrorystkami, psychopatkami, ale tylko lecz straszliwie gro chorob . Skrupulatnie to zaplanowa y i nie b wykonywa y adnych gwa townych ruchów, chyba e je do tego zmusimy. One nie chc zniszczy wiata. Ubzdura y sobie, e w ten sposób go naprawi . – Co zatem pan proponuje? – zapyta a Weiss. – Siedzie i czeka , a uratuj wiat? – Nie, pani prezydent. S dz , e powinna pani porozmawia z nimi w cztery oczy. Robi to cz ciowo dla pani i oczekuj od pani pomocy. Niech si pani nie zdradzi, e co pani wie. Prosz wezwa je pod pretekstem Plagi Pokoju. Niech pani rozmawia z nimi, jak z przyjació kami. Prosz u wiadomi Alice Prince odpowiedzialno za ycie ludzi. Alice jest abym ogniwem. W przeciwie stwie do Naylor, której nie da si ju zmieni . Z tego, co wiem, Prince popiera za enia Spirali Zbrodni, lecz boi si konsekwencji. Czy jest bli ej zwi zana z pani rodzin ? Weiss zblad a. – Mój trzeci syn, Sam, jest jej chrze niakiem. Decker skin g ow . – Ile ma lat? – Jest ju dojrza y, je li o to panu chodzi. Ma trzyna cie lat. – Weiss wzi a g boki oddech. – Jest jednym z pierwszych w kolejce. Decker milcz co kiwn g ow . – Prosz to wykorzysta . Niech Alice skojarzy pani potencjaln strat z utrat w asnej córki, Libby. Prosz jej jasno u wiadomi , e chce zamordowa pani dziecko nie mniej brutalnie, ni Axelman zabi jej córk . Je li Alice zrozumie, by mo e uda si nam zapanowa nad Naylor, zanim wypu ci d ina z butelki. Kto wie, mo e nawet pomo e nam z Plag Pokoju. – Spotkam si z nimi w Viro-Vectorze – powiedzia a Weiss z twarz pozbawion wyrazu. – Doskonale – stwierdzi Allardyce. – Otoczymy kompleks i uwi zimy je wraz ze wszelkimi niebezpiecznymi substancjami, które mog si tam znajdowa . B dziemy je mieli na widelcu niezale nie od wyniku spotkania. Sharon Bibb b bni a palcami o blat sto u. – Wszystko to bardzo pi knie. Musimy jednak za najczarniejszy scenariusz. Na wypadek rozpowszechnienia si epidemii trzeba opracowa szczepionk przeciwko Pladze Pokoju i fazie trzeciej. Allardyce potwierdzi skinieniem g owy. – Problem polega na tym, e s to niezwykle skomplikowane wiriony. Moi ludzie nie maj odpowiedniego do wiadczenia w tej dziedzinie. Prince opracowanie wiriona zaj o wiele lat. A my mamy ile czasu? Par miesi cy? Bibb westchn a, przyznaj c mu racj .
– Taka sama sytuacja jest w Atlancie. Specjalizujemy si w walce z wirusami wyst puj cymi w naturze. Teraz wszystkie oczy zwróci y si ku Kathy. – Kathy, od jak dawna pracuje pani w tej dziedzinie? – zapyta a prezydent. Kathy nerwowo zmierzwi a w osy. Jej ramiona opad y, jakby nagle obci one ci kim balastem. – Prawie dziesi lat. – Z Alice Prince? – dopytywa a si Sharon Bibb. Kathy skin a g ow . – A Spirala Zbrodni opiera si na pani badaniach, tak? – docieka Allardyce. – Obawiam si , e tak – wyszepta a Kathy. Pamela Weiss pochyli a si do przodu i spojrza a wprost na Kathy. – Chc , eby pokierowa a pani zespo em, który opracuje szczepionk . Da pani rad ? Luke patrzy , jak Kathy waha si , by wreszcie niepewnie skin g ow . Prezydent zwróci a si nast pnie do Sharon Bibb i Allardyce’a. – Macie zapewni doktor Kerr personel i wszystko to, czego b dzie potrzebowa a. Oboje przytakn li ruchem g owy. – Gdzie zorganizujemy g ówne laboratorium? W Atlancie czy tu, w USAMRIID? – Osobi cie wola abym pracowa w miejscu, które znam – stwierdzi a Kathy – gdzie pod mia abym odpowiednie próbki. Co powiecie na Viro-Vector? ono jest najnowocze niejszym laboratorium wirusologicznym, z jakiego kiedykolwiek korzysta am. Allardyce wzruszy z rezygnacj ramionami. – Przejmiemy ca y kompleks po spotkaniu pani prezydent z Alice Prince i Naylor, wi c nie widz problemu. Jest tam te szpital czwartego poziomu zagro enia biologicznego i kostnica, prawda? – Tak. Nast pi a krótka chwila ciszy. – No dobrze – rzek a Weiss – czyli to ju ustalone. Id my dalej. Jakie gro nam konsekwencje, je li nie uda si opracowa szczepionki? Bloom odsun z czo a kosmyk czarnych w osów i wyj z teczki kartk papieru. Decker zwróci uwag na to, e jest to papier nitrocelulozowy. Wystarczy aby iskierka ognia, a kartka zdematerializowa aby si w ob oku dymu. – Oczywi cie te informacje musz pozosta tajne. Przygotujmy si na najczarniejszy scenariusz, lecz za wszelk cen nale y zapobiec panice, podaj c do wiadomo ci tylko optymistyczne informacje. Dotyczy to te polityki mi dzynarodowej. Nie ujawniamy ca ej prawdy o fazie trzeciej adnym innym wiatowym przywódcom, dopóki nie b dziemy pewni, e si rozpocz a. Niech wi c pretekstem dzia ania b dzie Plaga Pokoju w Iraku. Pomagamy znale szczepionk , a równocze nie zachowujemy ostro no na bardzo ma o prawdopodobn ewentualno , e epidemia przedostanie si poza granice. Nie okre limy jasno, jakie to s rodki ostro no ci. Je eli kto b dzie w szy , powiemy, i jeste my po prostu wyj tkowo przezorni. Zacznijmy od najczarniejszego scenariusza. W ca ym kraju
mamy pi dziesi t pi zbiorowych mogi , co najmniej po jednej w ka dym stanie. Istniej od dziesi cioleci, a najwi ksze z nich mog pomie ci do pi dziesi ciu tysi cy cia . Wi kszo z nich to wycofane z eksploatacji szyby górnicze, kamienio omy i naturalne jaskinie. Ich pojemno nie rozwi e jednak problemu. Musimy wi c ju teraz zacz szuka wi cej miejsca. – Podniós wzrok i u miechn si kwa no. – Dyrektor Naylor i doktor Prince, nasze dwa anio y mierci, da y nam przynajmniej troch czasu na pochowanie zmar ych. Kolejna sprawa. Uaktualniono list personelu niezb dnego do zachowania podstawowej infrastruktury kraju. Wszystkim osobom z listy wyznaczono miejsce w hermetycznych lokalach. Trzeba przyzna , e nasze anio y mierci dobrze to przemy la y. Je li przeszkolimy kobiety tak, by mog y pe ni kluczowe funkcje, to zamieszanie b dzie mo na ograniczy do minimum, nawet je li zdarzy si najgorsze. – Bloom przerwa i rozejrza si po poblad ych twarzach wokó sto u. – Nie jest najgorzej. W ka dym razie jeszcze nie teraz – stwierdzi z sardonicznym miechem. – Na pocieszenie mamy mnóstwo planów awaryjnych, eby zminimalizowa straty. – Obróci si do McClouda. – Bill, czy mo esz powiedzie , co ma w zanadrzu FBI? McCloud pochyli si do przodu i po d onie na stole. – W zasadzie s to standardowe procedury, ale mamy ich ca e mnóstwo. Je li chodzi o stron operacyjn , to w ci ej gotowo ci mamy komandosów z zespo u do ratowania zak adników. Oddzia jest wyposa ony w lekkie opancerzenie, skafandry ochronne Racal i spreje Envirochem. Podobne oddzia y zostan wyznaczone do obstawienia Viro-Vectora. Zorganizuj te grup informatyków, eby przej li kontrol nad Titani . Decker mia okazj widzie tych antyterrorystów, gdy odziani w czarne jak smo a skafandry ochronne i kamizelki kuloodporne wiczyli w Quantico. Mia jednak nadziej , e ich skafandry nie przydadz si . Spotkanie dobiega o ko ca. Gdy Weiss ju wyznaczy a wszystkim zadania, Decker pomy la o tym, co czeka o go nazajutrz. Zanim przyszed tutaj, zadzwoni do Barziniego. Nie wolno mu by o mówi o Spirali Zbrodni, ale przynajmniej uspokoi go, e z nim i z Kathy wszystko jest w porz dku. Barzini powiedzia , e pogrzeb Matty’ego odb dzie si jutro, a Decker obieca , e na pewno tam b dzie. Wstaj c od sto u, zagadn McClouda. – Bill, nie zapominaj o mnie, dobrze? Jutro musz i na pogrzeb i znikn na kilka godzin, ale chc trzyma r na pulsie. McCloud poklepa go po ramieniu. – R ? Siedzisz w tym po uszy.
35 Centrum obliczeniowe, Viro-Vector Solutions, Palo Alto Niedziela, 9 listopada, godz. 10.30 Alice Prince próbowa a opanowa niepokój. Nie widzia a nic szczególnie dziwnego w tym, e Pamela poprosi a je o rad w sprawie epidemii w Iraku. By y jej przyjació kami, a Viro-Vector móg zaproponowa naprawd istotn pomoc. Dziwi a si tylko, e Pamela nie szuka a u nich pomocy wcze niej. Znaleziony w onie pulsator zwiastowa niebezpiecze stwo. Ale przecie to, e Kathy Kerr wie o Spirali Zbrodni, nie musi oznacza , wie o niej Pamela Weiss. Alice siedzia a obok Madeline u szczytu sto u konferencyjnego. Ze swojego miejsca widzia y g ówne drzwi centrum obliczeniowego. Za plecami mia y ciany z ekranami. Madeline sta a si paranoiczk . By a tak przesadnie ostro na, e nawet Alice zacz a my le o tym, co najgorsze. A je li prezydent faktycznie dowiedzia a si o ich udziale w Spirali Zbrodni? Sama my l o tym napawa a j przera eniem. Je li jednak prezydent rzeczywi cie potrzebowa a pomocy przy irackiej epidemii, to spotkanie by o wietn okazj , by w jej g owie zaszczepi my l o potencjalnych mo liwo ciach, przygotowa j na prawd o Spirali Zbrodni. Alice nawija a cuszek wisiorka na ma y palec. Mia a nadziej , e cz owiek Madeline, wicedyrektor Jackson, dobrze wyczu , gdzie nale y dzisiaj szuka Luke’a Deckera i Kathy Kerr. Koniecznie trzeba ich wyeliminowa . os w interkomie doniós , e przyby a prezydent. Alice wsta a, lecz nie odesz a od sto u. Patrzy a, jak dwie osoby z obs ugi otwieraj drzwi, wprowadzaj Pamel Weiss, po czym wychodz . Pamela nie podesz a bli ej, by je u ciska . Poprzesta a na ch odnym powitaniu. Wygl da a na kra cowo wyczerpan . Ku zdumieniu Alice, Pamela przysz a sama. Bez doradców, bez ochrony. Serce zacz o jej bi nieco szybciej. – Od jak dawna si znamy? – Ze smutnym u miechem zacz a Pamela. – B dzie pewnie z trzydzie ci lat... Alice rzuci a Madeline nerwowe spojrzenie, lecz dyrektor FBI mia a twarz pokerzystki. – Tak, co ko o tego – potwierdzi a Alice. Pamela skin a g ow . – Jeste my przyjació kami, prawda? – Najlepszymi przyjació kami – przytakn a Madeline. – Nigdy was nie ok ama am. Nigdy celowo nie wprowadzi am was w b d. Serce Alice bi o tak mocno, e by a pewna, i s yszy to Madeline, siedz ca na drugim ko cu sto u. – Ja te nigdy nie ok ama am ciebie – odpar a Madeline. – A k amstwa o Sumieniu?
– By y niewinne. Mia y ci chroni – t umaczy a z zimnym spokojem Madeline. Pamela umilk a i spojrza a na Alice. Swymi przepi knymi niebieskimi oczami zagl da a prosto w jej dusz . – Wiesz, e symptomy epidemii w Iraku s identyczne z zaobserwowanymi u Axelmana i pozosta ych skaza ców z San Quentin? Alice nie wiedzia a, co odpowiedzie . – Potrzebuj waszej pomocy. Musz rozwi za pewien problem. Zadam wam tylko jedno pytanie. Je li nasza przyja co dla was znaczy... musicie powiedzie mi prawd : mnie, waszej przyjació ce, mnie, prezydentowi. – Wiesz, co si kryje za epidemi w Iraku? – zapyta a Pamela i zwróci a si do Madeline. Alice czu a na karku fale zimna i gor ca na przemian. Teraz mia y okazj wszystko wyzna , powiedzie o wszystkim Pameli i wci gn j w swoje plany. – Nie! – zaprzeczy a Madeline. Wyrazem twarzy sugerowa a, e pytanie jest niedorzeczne. – Oczywi cie, e nie. Pamela odwróci a si do Alice, która mog aby przysi c, e w jej oczach dostrzega zy. – A co na to moja druga przyjació ka? Alice rozpaczliwie chcia a powiedzie prawd , lecz Madeline pos a jej lodowate spojrzenie. – Nie wiem – odpar a i w tym samym momencie u wiadomi a sobie konsekwencje tych ów. Nie spuszczaj c oczu z Alice, Pamela powoli pokiwa a g ow . – Potrafi yby cie mnie zrani ? – Oczywi cie, e nie – szybko zaprzeczy a Madeline. – A moj rodzin ? – Nie – odpar a Madeline. Alice nie potrafi a tak g adko k ama . – Nie – wyszepta a wreszcie. – A wi c, Alice, pomó mi co zrozumie – ci gn a Pamela. Oczy mia a ju wyra nie wilgotne. Alice nienawidzi a takich sytuacji. – Powiedz mi, dlaczego chcesz zamordowa mojego m a i synów? Dlaczego chcesz zabi w asnego chrze niaka? Alice zatka o. Ledwie mog a z apa oddech. – Pamelo, o czym ty mówisz? – zapyta a wci opanowana Madeline. Alice by a daleka od opanowania. – Ale ja nie chc mordowa ci rodziny! – zawo a. – A zatem, ze wzgl du na moje dzieci i na Libby, pomó mi zatrzyma Spiral Zbrodni. Cisza przeci ga a si w niesko czono . Alice spojrza a b agalnie na Madeline. – Musisz zrozumie , Pamelo – rzek a Madeline, wstaj c od sto u – e zrobi my to dla ciebie. – W jej g osie wyczuwa o si gniew. – Mo emy ci wszystko wyja ni . Prezydent wsta a i podesz a do drzwi. – Chc , eby tego pos ucha kto jeszcze. Wasza stara znajoma, która znacznie lepiej ni ja zrozumie szczegó y techniczne.
Alice patrzy a, jak Kathy Kerr, druga zdradzona przez ni kobieta, wchodzi do pokoju. – Opowiedz nam wszystko – rozkaza a prezydent, gestem zapraszaj c Kathy Kerr na miejsce obok siebie. – Zamieniamy si w s uch.
36 Cmentarz Hills of Eternity, Colma, Kalifornia Niedziela, 9 listopada, godz. 11.00 Colma by o jedynym miastem na wiecie, gdzie liczba zmar ych przewy sza a liczb ywych. Po ona na zachód od lotniska w San Francisco nekropolia zosta a za ona w 1902 roku, kiedy w adze zakaza y grzebania zmar ych w obr bie miasta. Luke Decker wraz z innymi obnikami niós trumn Matty’ego, wspinaj c si na agodne wzniesienia cmentarza Hills of Eternity, jednego z trzech kirkutów na terenie Colmy. Kiedy by dzieckiem, pewien nauczyciel powiedzia mu kiedy , e gdyby zsumowa wszystkich zmar ych od zarania dziejów, liczba ta by aby mniejsza od miliardów obecnie yj cych ludzi. Teraz zacz si zastanawia , czy je li trzecia faza Spirali Zbrodni dokona swego niszczycielskiego dzie a, statystyka ta nie ulegnie zmianie. Przy grobie opu cili trumn . Decker nie móg uwierzy , jaka jest ci ka. Przecie Matty by tak drobny. – W porz dku? – szepn Joey Barzini, kiedy k adli trumn na pasach, na których mia a zosta spuszczona do do u. Decker pokiwa tylko g ow i u miechn si do niego. By poruszony faktem, e pod jego nieobecno Barzini, przecie katolik, skontaktowa si ze wszystkimi przyjació mi Matty’ego i pomóg zorganizowa ceremoni pogrzebow zgodn z ydowsk tradycj . Decker nigdy nie by szczególnie religijny, a matka wychowa a go w katolickiej wierze ojca. Mimo wszystko podoba o mu si , e Matty’ego pochowano zgodnie z jego w asnym obrz dkiem. Zgodnie ze zwyczajem pogrzeb zorganizowano jak najszybciej – tak, by rany mog y si szybciej zagoi . Po modlitwie cz onkowie bractwa Chewra Kadisza przygotowali cia o do ceremonii. Umyli Matty’ego, ubrali w r cznie szyt ceremonialn szat z lnu i z yli do drewnianej trumny. Decker ze zdumieniem odkry , i pogrzeb i poprzedzaj ca go ceremonia s nadspodziewanie radosne. Ponad dwie cie osób zgromadzi o si pod przeczystym niebem w ten pi kny dzie na szmaragdowych wzgórzach cmentarza – w tym dwóch agentów FBI, przydzielonych przez McClouda do ochrony Deckera. Przyjaciele Matty’ego z Orkiestry Symfonicznej San Francisco odegrali jego ulubione pasa e Paganiniego i Debussy’ego. Pogrzeb okaza si upami tnieniem wielkiego umi owania ycia przez zmar ego. uchaj c odmawianego kadiszu, Decker poczu si naraz dziwnie osamotniony. Ku swemu zaskoczeniu pomy la , jak bardzo chcia by teraz mie u swego boku Kathy. Zdawa o si dziwne, e po tym wszystkim, co razem przeszli, by a teraz nieobecna. Przypomnia sobie, jak to jego dziadek zawsze uwa , e cz owiek jest czym wi cej ni tylko sum swych genów. Jak Matty pociesza go tego wieczoru, gdy dowiedzia si , e jego biologicznym ojcem jest Axelman. Jak dotyka jego twarzy, t umaczy mu, e dobry z niego
cz owiek, e jest bardziej synem swojej matki ni Karla Axelmana, niezale nie od tego, co by mówi y wyniki analizy krwi. W ca ym tym zamieszaniu wokó Spirali Zbrodni Luke u wiadomi sobie m dro s ów dziadka. Cz owieka mo na oceni tylko po jego czynach. Oczywi cie ró ne czynniki, zarówno z przesz ci, jak i z tera niejszo ci, wp ywaj na dokonywane przeze wybory, jednak czyny to jego wybór, na jego w asn odpowiedzialno . Po raz pierwszy od d szego czasu Decker poczu si pogodzony ze sob . Kiedy jednak grób zacz a wype nia ziemia, do oczu nap yn y mu pal ce zy. Nie nale do ludzi m ciwych – zbyt wiele w yciu widzia , by s dzi , e zemsta mo e przynie co wi cej ni chwilow satysfakcj – jednak gdyby kiedykolwiek jeszcze spotka wicedyrektora Williama Jacksona lub którego z jego ludzi, mog oby si okaza , e nie potrafi im tego darowa . Poprzez zy nie dostrzeg chryslera zatrzymuj cego si za drzewami jakie pi dziesi t metrów od szpaleru obników. W samochodzie siedzia o trzech m czyzn. Twarz pot nego faceta na przednim siedzeniu pasa era zas ania a trzymana przy oczach lornetka, przez któr przygl da si uwa nie t umowi. U miechn si na widok blondyna stoj cego obok postawnego m czyzny tu przy grobie. Gdyby tylko Luke Decker odwróci si w tym w nie momencie, móg by rozpozna samochód i zda by sobie spraw z tego, e ponowne spotkanie z Jacksonem nie nastr czy mu adnych trudno ci. Wicedyrektor William Jackson ju go bowiem znalaz . Centrum obliczeniowe Viro-Vector Solutions, Palo Alto godz. 11.12 Kathy Kerr, stoj obok prezydent Weiss w centrum obliczeniowym Viro-Vectora, zaszokowa o to, jak obie kobiety wierzy y w swoj misj . Kathy zna a Madeline Naylor i Alice Prince od niemal dziesi ciu lat – a jednak tydzie temu próbowa y j zabi . W oczach Naylor dostrzega a teraz jedynie nienawi , a Alice Prince nawet na nianie spojrza a. Z ty u, na cianie z ekranem, Kathy dostrzeg a male kie kamery umieszczone w naro nikach, ledz ce ka dy ich ruch. Jakby Titania im si przygl da a. – Musisz to zrozumie , Pamelo – perswadowa a Prince, pochylaj c si do przodu. Kathy nigdy nie widzia a jej tak podekscytowanej, z oczyma b yszcz cymi zapa em za grubymi szk ami okularów. – Spirala Zbrodni to lek na ca e z o wiata. W ci gu trzech lat wyeliminujemy wszystkie zbrodnie, w tym równie wojny. Kto jak kto, ale ty, Pam, musisz zdawa sobie spraw z tego, e posiadaj c bro masowej zag ady, Homo sapiens jest jedynym na Ziemi gatunkiem zdolnym do samozag ady. Kryzys iracki, który nieomal doprowadzi do wojny atomowej, dowodzi, i ludzko ma tylko jednego miertelnego wroga: cz owieka. A ciwie m czyzn . Wiele lat temu potrzebowa my m czyzn. Chronili nas przed drapie nikami, zapewniali wy ywienie i opiek ... e nie wspomn o prokreacji. Ich agresja i
pop dy pomog y nam w rozwoju i zdobyciu panowania nad wiatem. Jednak jako gatunek osi gn li my wielki sukces zbyt pr dko. Reszta stworze nie nad a za nami. Wyprzedzili my ewolucj . Teraz, gdy ju zdominowali my Ziemi , rola m czyzn uleg a zmianie; sami m czy ni jednak si nie zmienili. Post p technologiczny w wielu dziedzinach oznacza, i nie potrzebujemy ju ich ochrony. Po co nam dzisiaj zbieracze czy owcy? Ich podstawowa zaleta, si a fizyczna, jest teraz zb dna. Prawd mówi c, nie potrzebujemy ich nawet do prokreacji. Alice mówi a szybko i p ynnie. S owa wylewa y si z jej ust nieprzerwanym potokiem. Twarz pa a jak w gor czce. Wydawa o si , i rozpaczliwie pragnie nie tylko wyt umaczy Weiss swe motywy post powania, ale i przekona j do nich. Gdyby nawet prezydent chcia a jej przerwa , by oby to daremne. Alice Prince niemal nie robi a przerw na oddech. Przez ca y ten czas Pamela Weiss sta a, przenosz c ci ar cia a z palców na pi ty, jakby próbowa a oprze si nurtowi rw cego strumienia. – M skie pop dy, które przez stulecia by y potrzebne – kontynuowa a tymczasem Alice – popycha y ich do walki o zachowanie dominuj cej pozycji gatunku ludzkiego i eksploatacj zasobów planety. Teraz m czy ni zwracaj swe instynkty drapie ców przeciw samym sobie. Pamelo, oni nie s ju do niczego potrzebni. Ponad dziewi dziesi t procent zbrodni z yciem przemocy pope niaj m czy ni. A reszta te ma jaki zwi zek z nimi. Ka wojn wywo ywali i prowadzili m czy ni, bez jakiejkolwiek korzy ci dla nas. Nasz gatunek degeneruje si , poniewa m czy ni nie ewoluowali. Ewolucji trzeba pomóc. Dzi ki Spirali Zbrodni mo emy tego dokona . Za trzy lata pozostan tylko kobiety i dzieci. Wszyscy poprawieni ch opcy dorosn , by sp odzi ras m czyzn, których budowa genetyczna lepiej odpowiada wspó czesnym potrzebom. Wystarczy jedno pokolenie i wiat si odrodzi, a jego przysz nie b dzie ju zagro ona. Koniec z przest pstwami z u yciem przemocy, koniec z wojnami i ludobójstwem. Nie dostrzegasz tego? Zanim prezydent mog a cokolwiek odpowiedzie , w czy a si Madeline. Mówi a spokojniej, przedstawia a sytuacj bardziej pragmatycznie ni Alice, jednak w tonie jej g osu da o si s ysze to samo przekonanie. Jej czarne jak smo a oczy l ni y niezwyk ym blaskiem. Zazwyczaj blad twarz zala y rumie ce. – Tylko o tym pomy l, Pamelo: jedna oczyszczaj ca fala, jeden odstrza chorych sztuk, i wiat zmieni si na lepsze. Na pewno tak si stanie, przetestowa my to. Po tym, co mia o miejsce w Iraku, wiemy ju , i m czy ni b niezdolni do pope niania aktów przemocy. Draga faza Spirali Zbrodni powstrzyma a konflikt, który móg przerodzi si w wojn wiatow . Wiemy te , e adna krzywda nie stanie si dzieciom przed wiekiem dojrzewania. Ch opcy stan si m czyznami, tyle tylko, e lepszymi. Nie b dzie ju gwa tów, nie b dzie bezsensownych morderstw... – Nigdy wi cej tragedii Libby – wtr ci a si Alice. – Niepotrzebne b dzie FBI – ci gn a Madeline – armie ani arsena y. Chryste, nie uwierzy aby , jakie rzeczy przysz o mi ogl da w Biurze i w s dach. Te potworno ci, które pope niaj m czy ni bez adnego widocznego powodu. Ich sk onno do przemocy nie przynosi im nawet adnego widocznego po ytku. Pamelo, Spirala Zbrodni jest jedynym
sposobem, by to powstrzyma . Chronimy m czyzn przed nimi samymi. Je li kiedykolwiek istnia o usprawiedliwione z o, masz je w nie tutaj. Naprawd tego nie widzisz? Tu nie chodzi o zabijanie ludzi. Tu chodzi o ich ratowanie. O ratowanie nas wszystkich. – Ale czemu nie poprzesta cie na projekcie Sumienie? – przerwa a jej Kathy, próbuj c poj t szale cz logik . – Jestem sk onna zrozumie sens zara enia wszystkich wirionem Sumienia. Ale zabi niemal dwa i pó miliarda ludzi, by wyeliminowa przemoc?! – Nie rozumiesz, w czym rzecz – skwitowa a Alice. – Projekt Sumienie dzia by w niewystarczaj cym zakresie. Wszyscy yj cy dzi m czy ni s ska eni. Zarówno przez geny, jak i przez rodowisko, w jakim yj . M czy ni stali si rakiem tej planety. Zagra aj istnieniu ca ego gatunku. By wyleczy raka, trzeba usun z liwe komórki, i to wszystkie, poniewa ka da pozostawiona komórka rozprzestrzeni chorob . Musimy zacz wszystko od pocz tku. Musimy to zrobi w nie po to, by m czy ni nie wygin li. Aby ich ochroni , musimy im pomóc wyewoluowa . – Spójrz na t kwesti we w ciwym kontek cie – doda a Naylor. – Czym e jest troch zgonów wobec wieczno ci? Ewoluujemy od tysi cy lat. Je li zadzia amy teraz, przetrwamy, by ewoluowa przez kolejne tysi clecia. Za trzydzie ci czy czterdzie ci lat m czy ni dostrzeg w naszych czynach wielk m dro . B w bardziej zrównowa onym spo ecze stwie matriarchalnym. Ich agresywna, destrukcyjna przesz pozostanie z ym wspomnieniem. Pamelo – ci gn a Naylor, z ywszy r ce jak do modlitwy – ty sama mo esz... powinna stan na czele tych zmian. Przewodzisz dzi wiatowemu mocarstwu. Masz wszelkie dane, aby poprowadzi ten kraj i ca y wiat naprzeciw zmianom. Twarz Weiss poszarza a pod wp ywem szoku. Dawne przyjació ki sta y si jej tak obce, jakby je widzia a po raz pierwszy w yciu. – Ale co z dobrymi m czyznami? – zaoponowa a. – Nie wszyscy m czy ni s li! Co z moim m em? Co z moimi synami, Alice? Na mi bosk , Sam jest twoim chrze niakiem, a nie wszed w wiek dojrzewania. Jak mo esz usprawiedliwia zabicie ich wszystkich! Zabicie moich dzieci nie przywróci ycia twojemu! Kathy dostrzeg a wahanie Alice. – Wszystko ma swoj cen – powiedzia a Naylor. – Z pewno ci to rozumiesz. Nie ma nic za darmo. – Alice, musi istnie szczepionka na drug i trzeci faz – przerwa a jej Kathy. – Przecie tworzysz szczepionk dla ka dego opracowywanego wirionu. Zawsze mi mówi , e to dobry nawyk na wypadek ich mutacji i konieczno ci neutralizacji. – Alice – b aga a prezydent – jeszcze nie jest za pó no. Wci jeszcze mo emy zatrzyma fal zgonów w Iraku. Mo esz pomóc nam zako czy to szale stwo. Alice Prince zerkn a niepewnie na Naylor. – Nie ma lekarstwa na Spiral Zbrodni – stwierdzi a twardo Madeline. – To Spirala Zbrodni jest lekarstwem. Musisz zaakceptowa t prawd , Pamelo. Kathy nie by a w stanie tego s ucha . Ruszy a wzd sto u, ku obu kobietom. Ale nim do nich dosz a, Weiss odwróci a si do drzwi i je otworzy a. Do pomieszczenia wszed Bill McCloud w eskorcie czterech uzbrojonych m czyzn.
– Nie mog uwierzy , e tak mnie zwiod cie – odezwa a si pani prezydent do swych by ych ju przyjació ek. – Jak mog cie pomy le , e zechc uczestniczy w tym okropie stwie? – Po czym zwróci a si do Billa: – Aresztuj je i pilnuj dobrze. – Nie zapobiegniesz Spirali Zbrodni, Pamelo – tryumfowa a Madeline. – Nie uciekniesz przed przeznaczeniem. Alice tylko wpatrywa a si we w asne stopy. – Dlaczego tak s dzisz? – zapyta a stoj ca obok Naylor Kathy. I wówczas Naylor otworzy a zaci ni praw d , w której spoczywa niewielki czarny przedmiot, co w rodzaju pilota. – Czas, eby faza trzecia ju si zacz a – powiedzia a. Kathy rzuci a si , by wyrwa Naylor pilota. Jej ka przeci a powietrze i na moment straci a równowag . Usi uj c j odzyska , zrobi a krok do przodu i wpad a na Naylor. A w ciwie wpad aby na ni , gdyby Naylor faktycznie tam by a. Na u amek sekundy Kathy straci a orientacj . Potem popatrzy a w dó i ujrza a czarn ytk na pod odze. Zielone wiat o by o zapalone. I naraz wszystko zrozumia a. W ko cu sama korzysta a z technologii KREE8 przy prezentacji i badaniu powi kszonych trójwymiarowych obrazów moleku DNA wirionów. Pomy la a o stra niku przy bramie. Przypomnia a sobie patrz ce na nich ze ciany obiektywy kamer, które umo liwi y Prince i Naylor obserwowanie go ci za po rednictwem Titanii. Odwróci a si do zdumionego McClouda i nic nierozumiej cej prezydent Weiss. – Nie ma ich tu – powiedzia a, z trudem wymawiaj c s owa. Nie chcia a uwierzy w to, co w nie si sta o. – Ani Madeline Naylor, ani Alice nie s tu fizycznie obecne. – Co pani ma na my li? – nie zrozumia McCloud. Ca a krew odp yn a z jego twarzy. Przecie jego ludzie widzieli, jak Alice i Madeline wchodz na teren o rodka, który teraz ca kowicie opanowali. – Musz tu by . – To tylko holopad. Titania wy wietli a ich trójwymiarowe projekcje z innego ród a. – Gdzie zatem s ? – spyta a Weiss, wpatruj c si w u miechni te holograficzne twarze dawnych przyjació ek. – Ali, Madeline, gdzie jeste cie, na mi bosk ? – Ko czymy, co zacz my – oznajmi a Naylor, przygl daj c si trzymanemu pilotowi. – W chwili, gdy to mówi , w co najmniej sze ciu portach lotniczych na wiecie zainstalowano ju urz dzenia gotowe do uwolnienia wirionu fazy trzeciej Spirali Zbrodni do tuneli bakteriofagowych oczyszczaczy powietrza. Ka de z nich mog aktywowa osobi cie. – Po czym zaszczyci a ich ostatnim ch odnym u mieszkiem i obie znik y. Kathy a z apa a si za g ow . – Chryste, musimy je znale ! – wykrzykn a. – Mog przecie ... – umilk a, nie wiedz c, co powiedzie . Ale s dz c po przera eniu na twarzach Weiss i McClouda, nie trzeba by o nic dodawa . Poczekalnia dla VIP-ów, port lotniczy San Francisco godz. 11.47
Madeline Naylor czu a gniew, ale te i ulg . Gniew na Pamel Weiss, która odkry a prawd o Spirali Zbrodni, nim zdo y uciszy Kerr i Deckera. Ulg , e mia a na podor dziu plan awaryjny. Mo e Jackson wyko czy Deckera. By aby z tego bardzo zadowolona. Pakuj c do torby trzy kamery KREE8 do filmowania trójwymiarowego, zerkn a przez okno na sal odlotów. – Rozchmurz si , Ali – pociesza a przyjació – to nie koniec wiata. – Z u miechem nacisn a pilota, uruchamiaj c oczyszczacze. – To dopiero pocz tek – doda a. Jednak Alice nie odpowiedzia a u miechem. – uj , e sk ama my – odpar a. – Mo e mog my przekona Pamel , gdyby zrozumia a, co próbujemy osi gn . Naylor pokr ci a g ow . – Bez szans. Przed Pamel zawsze trzeba by o ukrywa prawd . To demokratka. Libera ka. Nigdy by si na to nie zgodzi a. Ale teraz nie ma wyboru. To Naylor wpad a na pomys , by uda si do Viro-Vectora przed godzin szóst trzydzie ci, skonfigurowa centrum obliczeniowe, a potem u z otego kodu dost pu, by wydosta si jednym z podziemnych tuneli inspekcyjnych i odjecha wynaj tym samochodem. Natychmiast uda y si na lotnisko, gdzie zaj y apartament dla VIP-ów na pó pi trze nad g ówn sal odlotów, korzystaj c przy tym z jednej z sze ciu kart kredytowych, jakie Naylor wyrobi a sobie na ró ne nazwiska. Wyposa ony w pokój konferencyjny i azienk apartament zapewnia ca kowit prywatno . Nast pnie, korzystaj c z gniazdka telefonicznego, Alice po czy a laptopa i trzy kamery KREE8 z Titani , aby móc udawa , e znajduj si w centrum obliczeniowym, na konferencji z Pamel . – No, Alice, trzeba si szykowa . Nie ma czasu na zamartwianie si . – Z tymi s owy Naylor si gn a do jednej z oliwkowych toreb, które ze sob przynios y. Wydoby a z niej czarn i kasztanow farb do w osów oraz soczewki kontaktowe. Mo e za kilka lat, gdy dzie ju po wszystkim, wiat zrozumie, jak m dr podj y decyzj . Mo e stan si bohaterkami. Tymczasem jednak musia y rozp yn si w powietrzu. Naylor przesz a do azienki. Odwróci a si do Alice, która wci siedzia a przy stole konferencyjnym, wpatrzona w przestrze . – Mamy jeszcze par rzeczy do zrobienia. I musimy zd na samolot – powiedzia a. – Czy na pewno post pi my s usznie? – spyta a nieoczekiwane Alice. Naylor podesz a do laptopa i znalaz a rozk ad lotów. Sprawdzi a Heathrow. Pasa erowie lotu British Airways numer BA344 zacz li ju wsiada na pok ad. Tak samo w Sydney, Rio, Singapurze, Nairobi i Los Angeles. U miechn a si z satysfakcj . – Oczywi cie, e tak. Zreszt za pó no ju , by zaprz ta sobie tym g ow . Mamy to za sob . Ewolucja si zacz a.
37 Cmentarz Hills of Eternity, Colma Niedziela, 9 listopada, godz. 12.01 Natr tne uczucie, e jest obserwowany, sprawi o, i Luke Decker odwróci g ow . Dzi ki temu, wracaj c przez nieskaziteln ziele cmentarnych trawników do po yczonego od Joeya Barziniego czarnego mercedesa, dostrzeg tamten samochód. Pogrzeb dobieg ju ko ca. Wi kszo obników pojecha a na styp do domu Barziniego, jednak Decker chcia poby chwil sam, by po egna si z Mattym. Mia do czy do reszty pó niej. Odes te ochroniarzy z FBI, obiecuj c, e spotkaj si za dwadzie cia minut. Wsiad do mercedesa, ustawi lusterko i przyjrza si szaremu chryslerowi, zaparkowanemu sto metrów dalej, w cieniu k py drzew. Siedzia o w nim trzech m czyzn. Miejsce obok kierowcy zajmowa wicedyrektor William Jackson. Decker zapu ci silnik i wolno odjecha , ani na moment nie spuszczaj c wzroku z chryslera. Nie czu strachu. Oczyma duszy widzia kr te alejki na zewn trz rozleg ego kompleksu cmentarzy. Próbowa przewidzie , gdzie Jackson zdecyduje si wykona swój ruch. A potem wybra miejsce, gdzie sam zaatakuje. Sprawdzi bro i zapi pas. Widzia , jak ledz cy go chrysler zbli a si , ale nie zwi kszy pr dko ci, eby uciec. Jecha powolutku trzydzie ci kilometrów na godzin . Droga przed nim by a ca kiem pusta. Za bram cmentarza czy a si z g ówn drog , wiod na inne cmentarze. Równie na niej nikogo nie by o. Wydawa o si , e wlok ce si w wim tempie ich dwa samochody s ca kiem same w tym mie cie umar ych. Chrysler by kilka metrów za nim. Wyra nie widzia teraz Jacksona. U miech na jego twarzy. Za bram Decker skr ci w prawo i ruszy g ówn drog wysadzan drzewami, mijaj kolejne nekropolie. Nadal nie przekraczaj c trzydziestu kilometrów na godzin , odczeka , a chrysler si zbli y. Zobaczy wahanie na twarzy kierowcy. Przy pieszy i go wyprzedzi? Zrówna si z nim? A mo e zaczeka? Jackson nie udziela mu chyba adnych wskazówek. Decker zdecydowa zatem za niego. Nagle nacisn hamulec, zatrzymuj c si niemal w miejscu, wrzuci tylny bieg i wcisn peda gazu. Si a uderzenia by a mia ca, jednak Decker by na nie przygotowany. Kiedy chrysler stan i Jackson odci ga g ow kierowcy od deski rozdzielczej, Decker wrzuci w automatycznej skrzyni mercedesa przedni bieg i znów nacisn gaz. Zd przejecha jakie trzysta metrów, kiedy równie chrysler ruszy do przodu. Zamiast ucieka , Decker znów wcisn hamulec, wyskoczy z samochodu i stan na rodku drogi. Wydoby pistolet, trzymaj c go obur cz, wycelowa w zbli aj cego si chryslera. Samochód przy pieszy . Ale on podczas wicze trafia w o wiele trudniejsze cele.
Pierwszy pocisk przebi przedni lew opon . Samochodem szarpn o w bok. Wszystko razem nie trwa o nawet sekundy. Przewracaj c si na bok, auto uderzy o w ogromny s katy b. Decker podbieg do wraku. Nie zwraca uwagi na nieprzytomnego kierowc i trzeciego z czyzn, le cego na tylnym siedzeniu. Jackson walczy z drzwiami, usi uj c wydosta si na zewn trz. Na jego czole wida by o wielk ran . Lewa r ka wygl da a na z aman . Decker otworzy drzwi, wyci gn Jacksona z wozu i rzuci go na trawiaste pobocze. Wepchn luf SIG-a mi dzy jego opatki. – Czemu musia ama mu palce? – zapyta . – To nie moja wina – zaskomla Jackson. Jego osny g os jeszcze bardziej wkurza Deckera. – Dyrektor Naylor kaza a ci znale . Jakby nam powiedzia , gdzie jeste , nic by mu nie by o. – No to mnie, kurwa, znalaz . Zadowolony? – Ale ja nie chcia em ci zabija . Mia em odstawi ci na lotnisko. Ciebie i Kathy. Zadzwoni y, ebym... – Kiedy zadzwoni y? – Kilka godzin temu. – A ty mia zabra mnie na lotnisko? – Tak. Decker poczu naraz obezw adniaj cy spokój. Si gn do kieszeni, z której wyj komórk . Zadzwoni do Billa McClouda. Zanim jednak zd cokolwiek powiedzie , McCloud opowiedzia mu o sztuczce Naylor i Prince. – Mog by wsz dzie – mówi McCloud napi tym g osem. – Wed ug naszych informatyków, mog y wykona t sztuczk z hologramem z dowolnego miejsca, maj cego po czenie z sieci . Informatycy przej li ju kontrol nad wi kszo ci systemów Titanii, ale cz funkcji, jak to okre laj , wymaga innego rodzaju uprawnie . Pracuj nad tym, a my nie wiemy, gdzie si podzia y te cholery. – Ja chyba wiem – przerwa mu Decker. – Serio? – McClouda zamurowa o. – Mam tu Williama Jacksona. Powiada, e pojecha y na lotnisko. – O kurde! Natychmiast je zamkniemy i otoczymy kordonem. Zrobimy to tak, eby nie zaalarmowa nikogo w rodku. – Decker us ysza , jak McCloud wydaje rozkazy. Po chwili znów by na linii. – Mo emy odci lotnisko w ci gu kilku minut. Musimy jednak dotrze do Naylor i Prince, zanim cokolwiek zrobi ... je li ju tego nie zrobi y. – Mam pewien pomys – rzek Decker. – B jednak potrzebowa pomocy. – Co tylko sobie za yczysz. Co chcesz zrobi ? – Wykorzysta siebie jako przyn . Naylor rozkaza a Jacksonowi, by mnie dostarczy na lotnisko. – Mówi c to, Decker docisn luf pistoletu do karku Jacksona. – A on zrobi dok adnie to, co mu kazano. Poczekalnia dla VIP-ów, port lotniczy San Francisco godz. 12.11
Dla Madeline Naylor by o to kompletne zaskoczenie. aden z jej planów awaryjnych tego nie przewidywa . Sta a w azience apartamentu VIP-ów, podziwiaj c w lustrze nad umywalk swoj now fryzur : krótkie miedziane w osy z czarnymi odrostami. Jej nieskazitelnie bia e, d ugie do ramion loki znik y bez ladu. Naylor przefarbowa a je dwukrotnie, aby uzyska wygl d naturalnej brunetki, która zmieni a kolor w osów. Uda o si doskonale. Zmiana wygl du ca kowicie j zadowala a. Przemiany dope ni y niebieskie szk a kontaktowe oraz d uga sukienka z kwiecistym wzorem. Rzadko nosi a sukienki, a ju na pewno nie takie w kwiaty. – Twoja kolej, Alice – powiedzia a, wchodz c do sali konferencyjnej. Ale Alice nadal siedzia a bez ruchu w tym samym miejscu. – No, dalej! Nic nie robisz. – Wiem. – No to si po piesz! Musimy si zbiera . Alice zmarszczy a brwi, bawi c si swym wisiorkiem, jakby nie mog a si skoncentrowa . – Alice... Przerwa jej dzwonek telefonu. Naylor podesz a do zielonych toreb i wydoby a komórk . – Tak? – rzuci a do s uchawki. – Mam Deckera – oznajmi Jackson. Kiepsko go by o s ycha . Jednak mimo zak óce mo na by o rozpozna charakterystyczny, nosowy g os. – Mówi a pani, eby go tu dostarczy . Jestem na lotnisku. Tam, gdzie buduj nowe centrum handlowe. Na wschodniej antresoli, przy billboardzie Calvina Kleina. Naylor zmarszczy a brwi. Tego jeszcze jej teraz potrzeba! – Kto dzwoni? – zapyta a Alice. – Jackson. Ma Deckera – wyja ni a Naylor. – Zabij go! – rzuci a do telefonu. – Czekaj! – krzykn a nagle Alice, wyrywaj c jej komórk . – Nie, zostaw go. Chc z nim porozmawia . Gdzie on jest? Naylor za mia a si z niedowierzaniem. – Nie mo esz z nim rozmawia . Odbi o ci? Nie ma na to czasu. Chcia a wyrwa telefon przyjació ce, jednak Alice nie pu ci a go, zanim nie umówi a si z Jacksonem. Nast pnie odwróci a si plecami do Naylor i przysiad a obok toreb. Teraz Naylor naprawd si w ciek a. Nigdy nie widzia a, eby Alice by a tak bezczelna. – Alice, mowy nie ma, eby si zobaczy a z Deckerem. Przebierasz si i wychodzimy. Ale ju ! – Nigdzie nie id – sprzeciwi a si cichutko Alice, wk adaj c r do jednej z toreb. Naylor ruszy a w jej kierunku, ale zanim do niej dotar a, Alice odwróci a si ku niej, dr cymi d mi ciskaj c ma y pistolecik. – Madeline – odezwa a si – nie chc ci zastrzeli , ale zrobi to, je li mnie zmusisz. Pu mnie. Naylor nie wiedzia a, co powiedzie . Gapi a si na przyjació z niedowierzaniem. Okr a twarz Alice poczerwienia a, do oczu nap yn y jej zy. Naylor nie mia a w tpliwo ci,
e jej delikatna, nie mia a przyjació ka naprawd gotowa jest strzeli . – Nie rozumiem – powiedzia a zaskoczona. – Co chcesz zrobi ? – Wejd z powrotem do azienki. Naylor us ucha a. – Zrobi my wszystko, jak planowa my. O co ci chodzi? Alice zamkn a drzwi azienki na klucz, który schowa a do kieszeni. – Po wszystkim wróc po ciebie – wyja ni a jej zza zamkni tych drzwi. Naylor nie mog a uwierzy w to, co si tu dzia o. – Na mi bosk , powiedz mi tylko, co chcesz zrobi ! – za da a. Cisza. Potem st umione kanie. Wreszcie powoli, ami cym si g osem, Alice zacz a wyja nia . Kiedy tylko sko czy a, Madeline Naylor z ca ym impetem run a na drzwi azienki, chc c wyrwa je z zawiasów.
38 Port lotniczy San Francisco Niedziela, 9 listopada, godz. 12.27 Alice Prince nie widzia a po prostu innego sposobu. Madeline z pewno ci to zrozumie, gdy si uspokoi. Musi zrozumie . Id c przez sal pe piesz cych si pasa erów, zerka a w gór , ku billboardowi Calvina Kleina i niepomalowanym jeszcze betonowym filarom na opustosza ej budowie nowego centrum handlowego na wschodniej antresoli. Przekroczy a niebiesk ta , wyznaczaj stref prac budowlanych, min a znak ostrzegawczy, otworzy a drzwi i zacz a wspina si w gór schodami po arowymi, lawiruj c mi dzy puszkami z farb i drabinami pozostawionymi przez budowla ców. Nie chcia a grozi Madeline broni , ale nie mia a wyboru. Madeline przesadzi a tym razem. Zawsze mia a nad ni w adz . Od czasów dzieci stwa, kiedy wyja ni a, czemu nale o ukara ojca Alice. Na samo wspomnienie tego dnia na lizgawce poczu a, e brak jej tchu. Zamarzni te jezioro w pobli u jej domu w Baddington by o pi kne. Alice uwielbia a je dzi po nim na wach. Z wyj tkiem dni, kiedy do cza do niej jej ojciec. Alice nie by a pewna, czy naprawd j kocha . Kiedy si upija , bi jej matk i j sam . Przywyk a ju do tego. Wstydzi a si tylko, e dowiedzia a si o tym jej przyjació ka, Madeline. W styczniu, na tydzie przed swymi pi tnastymi urodzinami, Alice wybra a si na wy z Madeline. W to pó ne sobotnie popo udnie by o tak zimno, e para oddechu niemal zamarza a w powietrzu. Niebo by o jasnob kitne, za okolone jode kami jeziorko b yszcza o w s cu. Przeciwleg y brzeg zosta odgrodzony lin . Postawiony znak ostrzega przed cienkim lodem. Z powodu zimna lizga o si niewielu wiarzy. Nagle pojawi si ojciec Alice. Od razu wida by o, e jest pijany, poniewa kaza jej je dzi razem z nim. Alice zamierza a uciec, ale Madeline j powstrzyma a. Jej przyjació ka mia a na sobie jasnoczerwon kurteczk z kapturem. Bia e w osy wystawa y spod niego jak sople lodu. Ciemnymi oczami wpatrywa a si w ojca Alice. Podjecha a do niego, ci gn c za sob Alice. Niczym kaczuszki za kaczk , kr y za nim wokó jeziora. Ojciec Alice by pot nym m czyzn z czerwonym nochalem na czerwonej twarzy. W futrzanej czapie wygl da jak w ciek y grizzly. – Jed cie za mn ! – zawo . Potem zacz weso o ta czy po odzie. By wietnym wiarzem. Zataczaj c kolejne kr gi, coraz bardziej nabiera szybko ci. Alice dobrze zna a t zabaw . W ko cu ojciec zdubluje j , a mijaj c, przewróci, miej c si , e taka z niej niezdara. Dzi jednak by a z ni Madeline. Wysportowana Madeline miga a na wach niczym
wiatr. Sun c po lodzie, ci gn a Alice za sob . Im szybciej jecha ojciec, tym bardziej przy piesza a Madeline. Stara a si tylko dotrzyma mu kroku. Nie jecha ani szybciej, ani wolniej. Jednak ojciec Alice by uparty. ciga si tak przez godzin , próbuj c zmniejszy dystans. Zrobi o si pó no. Pozostali wiarze opu cili jezioro. Jad ca za Madeline Alice czu a si tak, jakby mia a skrzyd a u ramion. Po kolejnych dziesi ciu minutach ojca Alice zm czy a ta zabawa w kotka i myszk . Zda sobie spraw z tego, e tym razem nie wygra. Zostali na jeziorze sami. Ojciec zatrzyma si nagle i wskaza niebezpieczny brzeg. – Jedziemy do liny – rozkaza . W jego oczach b yszcza a z liwa, okrutna rado , której Alice tak nienawidzi a. – A mo e masz pietra? Nie, nie ba a si , maj c u swego boku Madeline. A wówczas Madeline zaproponowa a: – Przejad na drug stron liny, je li pan za mn przejedzie. A mo e ma pan pietra? Zmarszczy gro nie brwi i Alice naprawd zacz a si ba . Madeline odwróci a si , wzi a Alice za r i pojecha y w stron liny. – Wracajcie tu! – zawo ojciec. Jednak Madeline ci gn a j za sob . wy zgrzyta y na lodzie. Po raz pierwszy w yciu Alice poczu a si silna. Nie ma znaczenia, co ojciec jej zrobi, jak ju wróc do domu. – Nie! – zawo a. – Chod tu i z ap mnie. Madeline kucn a i przejecha a pod lin ci gn c za sob Alice. Zahamowa a i odwróci a si do ojca Alice, który mierzy j gro nym wzrokiem z drugiej strony liny. – Alice, wracaj tu natychmiast! – powiedzia . – Rób, co ci ka . Ale ju ! – Nie ruszaj si – szepn a jej do ucha Madeline. – Tu jeste bezpieczna. Oczy Madeline b yszcza y podnieceniem. Na twarzy pojawi si nieznaczny u miech. Alice spojrza a w dó . Lód by tak cienki, e widzia o si pod nim ciemn to jeziora. – Je li chce pan uderzy Alice, musi pan tu przyj ! – zawo a Madeline. Jego twarz poczerwienia a ze z ci. – Uwa aj, Madeline – ostrzeg a Alice przyjació . Dobrze wiedzia a, jak okrutny potrafi by jej ojciec. – Ciebie te mo e skrzywdzi . Madeline pokr ci a g ow . – Nie skrzywdzi mnie. Alice podziwia a jej odwag , ale nie podoba si jej ten wyraz twarzy. – Czekamy! – prowokowa a go Madeline. – A mo e ma pan pietra? Ojciec nie wierzy asnym uszom, e ta smarkula mo e by tak bezczelna. Prychn niczym dzikie zwierz i przelaz przez lin . Ostro nie zrobi jeden krok na cienkim lodzie, potem dragi. Kiedy przekona si , e lód wytrzymuje jego wag , u miechn si triumfalnie. – I kto si teraz boi? Nagle rozleg si trzask lodu. Madeline poci gn a Alice wzd liny na bezpieczn stron . Wszystko to wydarzy o si w ci gu kilku sekund. Ojciec Alice sta tam, patrz c na ni spode ba, a chwil pó niej wpad do wody, usi uj c
apa si kraw dzi lodu i wczo ga z powrotem po liskiej powierzchni. – Podaj mi lin – rozkaza . Na jego twarzy wida by o w ciek , ale po raz pierwszy Alice dostrzeg a w jego oczach tak e strach. Zanim Alice zdecydowa a si ruszy mu na pomoc, Madeline powstrzyma a j . – Stój tylko i patrz! – szepn a. – Po piesz si ! – zawo ojciec. – D ej nie wytrzymam! – W g osie da o si s ysze agaln nut . Zda sobie spraw z tego, e córka wcale nie pospieszy mu na pomoc. Patrzy na ni , próbuj c nie wypu ci z r k zdradliwie liskiego lodu. W oczach wida by o przera enie. – Prosz , Alice, pomó tatusiowi – b aga . – Pomó mi. Rzu mi lin . Ona jednak nie mog a si ruszy . Nie, Madeline ju jej nie powstrzymywa a. Jednak patrzenie na to, jak ojciec b aga o pomoc, sprawia o jej niewymown przyjemno . Ile to razy on ignorowa jej agania. Kiedy jednak jego palce zaczyna y si ze lizgiwa z lodu, chcia a mu pomóc. A wówczas Madeline szepn a jej do ucha: – Nic nie rób. Niech odejdzie z twego ycia. Nie potrzebujesz go. Nie kochasz. Sprawia ci tylko ból. Ojciec zacz ton . Alice p aka a, ale nie mog a si ruszy , cho Madeline nawet jej nie dotyka a. – Pomocy! – zawo ojciec w panice. Jednak Alice by a zbyt przera ona, eby pomóc. Ojciec wci walczy , próbowa jeszcze raz wydoby z gard a krzyk, jednak zsun si biej i woda zala a mu usta. Alice sta a na lodzie i patrzy a, jak bezw adne cia o jej ojca unosi si pod lodem u jej stóp. Madeline wzi a j za r i prowadzi a w stron brzegu. – Nie potrzebujesz ojca – zapewni a j . – Patrz, ja nie mam ojca. Potrzebujemy tylko siebie nawzajem. Potrafi dochowa tajemnicy. Nie zrobi przecie nic z ego. To jednak nieprawda. W g bi duszy Alice zawsze wiedzia a, e zrobi a co z ego. Co tak z ego, e za kar dziesi lat temu odebrano jej córk . Ca e swe ycie pod a za Madeline, zwi zana z ni poczuciem winy. Zawsze wierzy a, e Madeline ma we wszystkim racj . Gdyby przesta a w to wierzy , musia aby stawi czo o prawdzie – e dopu ci a do mierci ojca i e by o to z e. Ona jednak zaakceptowa a to. Tak, jak prawd o innych z ych uczynkach, jakie pope ni a. Kiedy dotar a do drzwi po arowych wiod cych na antresol , przystan a obok pustych puszek po farbie i pude zawalaj cych klatk schodow . Jackson powiedzia , e pozostawi Deckera przy plakacie Calvina Kleina. Wolno otworzy a drzwi i wysz a na zewn trz, ca kowicie ignoruj c znak zakazu. Przez szpar w planszach reklamowych dostrzeg a w dole roj cy si t um. Do holu wesz a nie grupa biznesmenów w ciemnych garniturach. Najwyra niej wracali z jakiego zjazdu i grozi o im, e spó ni si na samolot, bo przeciskali si niecierpliwie przez t um, omal nie przewracaj c dzieci cego wózka. Zamglonym wzrokiem ogarnia a k bi cych si ludzi. Nie przypominali ju istot ludzkich, lecz komórki na szalce Petriego. Niektóre z nich by y zdrowe, inne jednak z liwe
– te m skie. Pomy la a o eliminacji tych ciemnych komórek rakowych, by pozosta e mia y wi ksz przestrze yciow . Wyobrazi a sobie, jak wszystkie poruszaj si spokojniej, wspó pracuj c ze sob a nie walcz c. Ta wizja na moment wprawi a j w dobry nastrój i podnios a na duchu, ale gdy znów spojrza a na ludzk mas , powróci a do rzeczywisto ci. Obróci a si i zobaczy a Deckera. Siedzia pod filarem obok billboardu Calvina Kleina. Tak, jak obieca Jackson. Ubrany w ciemny garnitur, zakneblowany, z r koma skr powanymi na plecach. Kiedy zajrza a w jego zielone oczy, wyczyta a z nich raczej zdumienie ni przera enie. Wci zerka na jaki punkt za jej plecami, jakby kogo jeszcze si spodziewa . Ukl a przy nim i bez trudu zerwa a ta z jego spierzchni tych warg. – Gdzie Naylor? – spyta Decker. Nie by o czasu na bawienie si w subtelno . Przewidywa , e stawi si tu obie. Je li Naylor pozostanie na wolno ci, uruchomi faz trzeci ... Alice u miechn a si rozbrajaj co. – Ona si ju nie liczy. Decker próbowa zachowa spokój. Po tym, jak zmusi Jacksona, by zadzwoni do Naylor, zostawi go pod opiek ludzi McClouda i po pieszy na miejsce spotkania. McCloud zabezpieczy ca e lotnisko. Cho Luke nie widzia adnych komandosów, niew tpliwie znajdowali si w pobli u, czekaj c na sygna . – Co zrobi cie z faz trzeci ? – zapyta . Kiedy mu powiedzia a, serce w nim zamar o. Potem jednak wyja ni a mu wszystkie inne sprawy. A pochyli si do przodu, niepewny, czy dobrze s yszy. Nagle Alice si gn a po swój amulet w kszta cie zy i unios a do ust, jakby chcia a go ugry . W tym samym momencie, jak spod ziemi wyro li dwaj komandosi McClouda, z broni wymierzon w Alice i trzymanymi w pogotowiu spryskiwaczami odka aj cymi. Czas jakby zwolni bieg. Alice pod a spojrzeniem za jego wzrokiem. Wsta a, zerwa a amulet z cuszka i rozgryz a na dwoje. Jedna cz wyposa ona by a w malutk ig . Komandosi rzucili si w jej kierunku. – Nie! – krzykn Decker. Widzia panik w oczach Alice. Zrobi a krok do ty u i opar a si o si gaj cy jej do pasa parapet. I naraz run a w ty . Decker rzuci si ku niej, zdo jednak tylko uchwyci rozerwany naszyjnik. Zawarto amuletu zacz a skapywa na k bi cy si poni ej t um. Zmys y wyostrzy y mu si do tego stopnia, i zda o mu si , e widzi, jak male kie krople yn majestatycznie przez powietrze. Pi knie rozszczepia y wiat o, b yszcz c wszystkimi kolorami t czy. Spada y ku nie wiadomym ich istnienia ludziom w sali odlotów. – Nie! – krzykn znów, rzucaj c si na Alice Prince. A ona roz a szeroko ramiona, wzi a go w obj cia i oboje wypadli za balustrad antresoli. – Luke! – zawo z ty u McCloud. By o ju za pó no, by powstrzyma upadek Deckera. Alice spada a razem z nim, wbijaj c ig ampu ki w jego rami . Ludzie w dole zacz li
krzycze ... Alice u miechn a si , przyciskaj c twarz do jego twarzy, obejmuj c go mocno. – To dla Libby – wyszepta a. Potem by a ju tylko pustka. Alice Prince a zamar a zaskoczona widokiem uzbrojonych m czyzn w kombinezonach. Kiedy jednak zrozumia a, e to pu apka bez wyj cia, opu ci j wszelki strach. Nie ba a si mierci. Wkrótce po czy si z Libby. Zrobi a wszystko, co by o w jej mocy. Wydawa o si s uszne, e Decker, syn mordercy jej córki, zostanie wybra cem. Nawet wówczas, gdy przekr ci a si w locie tak, by zamortyzowa upadek Deckera, gdy zderzy a si z wózkiem baga owym, który z ama jej kark, powoduj c natychmiastow mier , Alice nie przesta a si u miecha . Madeline Naylor przyby a za pó no. Wprost nie mog a w to uwierzy . Sta a jak wmurowana w ziemi po ród k bi cego si t umu, patrz c na szybuj ce w powietrzu dwa cia a. D wi k uderzenia przypomina ha as wydawany przy trzepaniu materaców. Gdy tylko sforsowa a liche drzwi azienki, pobieg a tu, by powstrzyma Alice, uratowa przed sam sob . Jednak jej przyjació ka by a martwa. Odesz a na zawsze. Oszo omiona przepycha a si przez t um, a wreszcie ujrza a dwa cia a na stercie potrzaskanych baga y. Decker le na Alice. Wygl dali niczym okrutna parodia wyczerpanych mi osn gr kochanków. Spod przymru onych powiek zerkn a na kark Alice. Potem odwróci a si , by odej . Mimowolnie odnotowa a obecno komandosów w kombinezonach bojowych, roj cych si wokó cia i spryskuj cych je sprejem antybakteryjnym. Obsadzali te g ówne wej cia. Ich nieziemski wygl d zwi ksza poczucie nierealno ci ca ej sytuacji. Niemniej jednak pozosta a wyczulona na niebezpiecze stwo. Jej przebranie nie ka dego nabierze. Musi szybko si st d wydosta . Przypomnia a sobie procedury zamykania lotniska, wiczenia w porcie lotniczym JFK. Zarzuci a na rami zielon torb , w ar do rodka i wymaca a glocka. Trzymaj c go mocno, wolno przeciska a si przez t um w sali odlotów, zmierzaj c ku drzwiom po arowym obok ksi garni Barnes Noble. Wi kszo komandosów zaj ta by a blokowaniem ównych wyj . Nikt nie widzia , jak zapu ci a si w labirynt tuneli dla obs ugi. Alice wspomina a kiedy , e technicy AirShield, zajmuj cy si wymian filtrów bakteriofagowych, maj pod sal odlotów przebieralni i prysznic. U stóp schodów Naylor znalaz a szeroki korytarz. Wzd cian bieg y rury, a wzd sufitu lampy. Ju mia a skr ci w prawo, gdy ujrza a po lewej stronie znak wskazuj cy drog do przebieralni. Umieszczono na nim logo sze ciu firm, w tym AirShield. Drzwi by y zamkni te, ale bez trudu wywa a je kopniakiem. W ciemnym pokoiku na a na siebie kombinezon AirShield i czapeczk baseballow . Zerkn a na plan lotniska, przyczepiony na cianie za plastikow tarcz – symbolem firmy. Odgi a plastik i wyj a
map . Wybra a korytarz, który zaprowadzi j obok przechowalni baga u i pod pasami startowymi a do ogrodzenia przy wyj ciu awaryjnym 3C. Stamt d b dzie ju mo na uciec. Przemierzaj c d ugie korytarze, wzd przypominaj cych wiec ce kr gos upy rz dów fluorescencyjnych lamp, ca kowicie ignorowa a nielicznych mijanych ludzi, w my lach licz c tylko, ile czasu pozosta o jej, nim FBI ca kowicie odetnie lotnisko od wiata. Od telefonu Jacksona – który z pewno ci by pu apk – McCloud mia mnóstwo czasu, by obstawi ówne wej cia. Podczas wicze , jakie kiedy przeprowadza a, nie zajmowa o to wi cej ni pi tna cie minut. Jednak ograniczenie rozprzestrzeniania si przenoszonych drog kropelkow patogenów by o znacznie trudniejsze. Ka dy zaanga owany w to cz owiek musia nosi pe ny kombinezon ochronny. Nale o skoncentrowa si na najwi kszych skupiskach ludzi. Strefa zewn trzna by a gorzej strze ona – a przynajmniej pozostanie tak jeszcze przez jak godzin . Na mapie wypatrzy a znajduj ce si tu przed ni du e skrzy owanie. Rozchodzi y si tu na wszystkie strony tunele pod pasami startowymi. Gdyby organizowa a kwarantann , umie ci aby tam cz owieka, by pilnowa tych tras. Znaj c McClouda, wiedzia a, e tak nie post pi . Naylor mog a spróbowa omin to miejsce, albo wykorzysta skrzy owanie do swoich celów. Zwolni a kroku. Otar a pot z czo a. Wielkie rury biegn ce wzd prawej ciany korytarza by y gor ce, a McCloud na pewno wy czy klimatyzacj , by zapobiec rozprzestrzenianiu si ska onego powietrza. Naylor zatrzyma a si jakie dziesi metrów od podziemnego skrzy owania i po a zielon torb na pod odze. Przez chwil nas uchiwa a. Us ysza a dwa osy. M czyzna i kobieta. Pos ucha a jeszcze minut , by upewni si , czy s sami. Nast pnie ruszy a ku skrzy owaniu. Nie stara a si zachowywa cicho. Sz a po prostu wolno i spokojnie – ot, serwisantka wykonuj ca swe obowi zki. Ujrza a dziwaczn posta w czarnym kombinezonie. – Stój, FBI! – krzykn na jej widok. G niki w kombinezonie nada y jego g osowi dziwne brzmienie – jakby znajdowa si po drugiej stronie linii telefonicznej. – Niestety nie mo e pani t dy przej . Musi pani wróci do g ównego budynku. – Co si dzieje? – spyta a, staraj c si zmieni g os, eby jej nie rozpozna . – Mam jeszcze mas rzeczy do sprawdzenia. – Mówi c to, si gn a do torby. – Poka przepustk . czyzna wycelowa w ni bro . Do czy a do niego jego partnerka. – Tu nie chodzi o przepustki – powiedzia a. – Dalej wst p wzbroniony. Prosz wraca . Nie chcemy k opotów. – Ale co si dzieje? Czy co si sta o? – spyta a Naylor, udaj c strach. – Czemu jeste cie tak ubrani? czyzna opu ci bro i u miechn si do niej przez szyb maski. – Prosz si nie martwi . Niech pani wraca do g ównego budynku. Tam pani wszystko wyja ni . Wzruszy a z rezygnacj ramionami. – No dobra. – Prosz na siebie uwa – doda , odwracaj c si ju , by odej w lad za sw partnerk .
Naylor wyci gn a bro z torby w nieca sekund . Oboje agentów – jej agentów – mierci a w nieca e cztery. Przebra a si w czarny kombinezon kobiety. Korzystaj c z jej komunikatora, mog a ledzi ruchy innych agentów. Po szesnastu minutach wydosta a si poza kordon sanitarny i skradzionym samochodem pojecha a do miasta. Faza trzecia Spirali Zbrodni ju si rozpocz a. Jednak przez komunikator us ysza a co niepokoj cego o Alice Prince i Deckerze. Co , co oznacza o, e jeszcze nie mo e odpocz . Prowadz c samochód, stara a si nie my le o Alice. B dzie jeszcze czas j op akiwa . Najpierw jednak musi ochroni dzie o jej ycia.
Cz
trzecia
SPIRALA ZBRODNI
39 Lot BA186, Kalkuta, Indie Poniedzia ek, 10 listopada, godz. 8.00 Lot BA186 z Londynu do Kalkuty by pierwszym lotem z pasa erami zara onymi Spiral Zbrodni przez ska ony oczyszczacz powietrza. Pocz tek infekcji przypomina zwyk e przezi bienie. Ka dy wirus wybiera komórk nosiciela, niezale nie od tego, czy jest to li tytoniu zara onego wirusem mozaiki, czy receptor CD4 limfocytów T u cz owieka cierpi cego na AIDS. Stworzony dzi ki manipulacji genetycznej wirus Spirali Zbrodni fazy trzeciej nie by pod tym wzgl dem wyj tkiem. Przenosi si drog kropelkow i atakowa najpierw komórki uc. Kiedy ju si tam znalaz , wyszukiwa komórki docelowe w mózgu, uk adzie oddechowym i, w przypadku m czyzn, w j drach. Nast pnie zaczyna przekszta ca DNA tych komórek. U ywaj c genetycznych informacji, które tam znalaz , wirus reprodukowa si na trzy ró ne sposoby. U stu osiemnastu pasa erek lotu BA186 wirus nie spowoduje adnych szkód, poza agodnym kaszlem, który potrwa kilka dni i u atwi roznoszenie si infekcji. Dla trzydziestu sze ciu ch opców w wieku dojrzewania kaszel b dzie jedynym nieprzyjemnym objawem. W ci gu kilku dni wirion wyprodukuje szereg kontrolnych sekwencji w docelowych komórkach mózgu. Te sekwencje dostroj siedemna cie niezale nych genów, odpowiedzialnych za agresj i zahamowania u ch opców. Ich genomy ulegn zmianie. Poziom neurotransmitera serotoniny podniesie si , je li b dzie za niski, lub utrzyma na tym samym wysokim poziomie. Zmodyfikowane zostan inne stymuluj ce transmitery, takie jak dopamina i noradrenalina, je li ich poziom oka e si zbyt wysoki. Potencjalny poziom testosteronu zostanie wyregulowany, aby mie ci si w ustalonych z góry granicach. Ch opcy bez ich wiedzy zostan odmienieni. Potencjalna agresja ust pi miejsca ch ci do pokojowej wspó pracy. Nie b dzie adnych innych objawów. U dwustu dziesi ciu doros ych m czyzn kaszel ust pi miejsca innym symptomom. Moment ich wyst pienia zale ny b dzie od wieku pasa era. Pocz tkowe genetyczne przeprogramowanie podobne b dzie do tego u ch opców. Ka dy z m czyzn do wiadczy stanu ograniczonej agresji. W podobny sposób nosiciel HIV do wiadcza uspokojenia tu przed wyst pieniem pe nych objawów AIDS. Moment nadej cia kryzysu zale b dzie od d ugo ci zako cze ich chromosomów – telomerów. M odsi doznaj zapa ci i umr w ci gu siedmiu lub o miu dni, starsi po trzech latach. W trakcie zapa ci dominuj cy kod wirusa dodatkowo podniesie poziom inhibitorów serotoniny i pobudzi do pe nego dzia ania neurotransmitery i androgeny. Pierwszymi objawami fizycznymi zapa ci b stany l kowe, utrata w osów, tr dzik oraz kurczenie si j der. M czy ni ci do wiadcz l ków chronicznych, halucynacji, uroje
paranoicznych oraz natr ctwa my li. mier w wyniku wylewu krwi do mózgu uwolni ich od cierpienia w ci gu kilku dni. Cz z nich sama odbierze sobie ycie. Wszyscy m czy ni podró uj cy lotem BA186 umr w ci gu trzech lat. Wcze niej jednak ka dy m , ojciec, brat, syn, kochanek czy dziadek przeniesie Spiral Zbrodni na ka dego, kto si do niego zbli y. W przeci gu paru dni ten lot z Londynu do Kalkuty rozprzestrzeni Spiral Zbrodni na ca y wiat. Liczba zainfekowanych osób dojdzie do stu milionów. W ci gu tygodnia tylko najodleglejsze rejony globu pozostan nietkni te. Viro-Vector Solutions, Palo Alto Tego samego dnia, godz. 3.00 Inni naukowcy nazywali go wirusem p telkowym. Jednak dla Kathy Kerr wygl da raczej jak p tla wisielca, wirusowy kat, który wymorduje wszystkich m czyzn, je li si go nie powstrzyma. Do drzwi pokoju konferencyjnego poziomu pierwszego w zewn trznym pier cieniu kompleksu Viro-Vectora przypi to powi kszone zdj cie z mikroskopu elektronowego. Przedstawia o ono krew Luke’a Deckera w stutysi cznym powi kszeniu. Najwi cej miejsca na zdj ciu zajmowa o co , co wygl da o jak p telka z zakr conym diablim ogonkiem. By to wirus Spirali Zbrodni. We krwi Luke’a by o go pe no. Kathy nadal zastanawia y genetyczne ró nice mi dzy wirusem, którym Alice zarazi a Luke’a, a Spiral Zbrodni fazy trzeciej. Kiedy jednak zasugerowa a, by przyjrzeli si im nieco bli ej, Bibb i inni naukowcy stwierdzili, e m znacznie wa niejsze sprawy na g owie. Prince prawdopodobnie stworzy a wiele wersji wirusa Spirali Zbrodni, a ta, któr mia a w swoim wisiorku, by a wersj wcze niejsz . Pomimo wszelkich w tpliwo ci Kathy wiedzia a, e musi skupi si na fazie trzeciej. – W tydzie ? To niemo liwe. Nie ma mowy! – zarzeka si Jim Balke, niski, niechlujny dyrektor operacyjny Viro-Vectora. Nerwowo potar zaczerwienione ju oczy i ykn kawy. – Trzeba skupi si na bardziej realnym celu. Musimy zaakceptowa fakt, e ludzie zaczn umiera . Wielu z nich skona i nic na to nie mo emy poradzi . – Ale po to w nie tu jeste my – warkn a Sharon Bibb. – eby sprawdzi , jak mo na ograniczy straty. – Odgarn a ciemne w osy z w skiej twarzy. W jej oczach wida by o napi cie. Przed ni le y otwarty laptop i sterta papierów, dowody wielogodzinnej pracy. Po jej lewej stronie genialne bli niaki, Mel i Al Schlossbergowie, sprowadzeni z jej zespo u z CDC w Atlancie, bez s owa bazgrali po papierze. Min a trzecia rano i wszystkie ciany pomieszczenia obklejone by y p achtami papieru z ró nymi pomys ami. – Ale w tydzie nic tu nie zdzia acie – powtórzy Balke. – W najlepszym wypadku potrzeba na to roku. – Nawet je li mieliby my szczepionk ju teraz, przemys farmaceutyczny potrzebowa by sze ciu miesi cy, eby j wyprodukowa i rozprowadzi po kraju. Nie b dziemy mieli czasu na jej przetestowanie. – Na mi bosk , Jim – mrukn Tom Allardyce. Wsta z krzes a i przeszed si po pomieszczeniu. Dwoje naukowców z USAMRIID usiad o po przeciwnej stronie sto u.
Wpatrywali si w wy wietlacz laptopa, gor czkowo porównuj c sekwencje oligonukleotydów antysensowych z genomem Spirali Zbrodni. Szukali wskazówek, które doprowadzi yby ich do szczepionki. – Oczywi cie, e tydzie to cholernie ma o. Ale nie mamy innego wyj cia. Chcesz pogodzi si ze mierci zara onych? Twoja sprawa. Ale przesta marudzi . Kiedy odkryjemy lekarstwo, wyprodukuj je inne kraje. Od pocz tku epidemii Spirali Zbrodni pani prezydent poinformowa a przywódców wszystkich pa stw. Zgodzili si nie powiadamia jeszcze swoich obywateli, przygotowuj c jednocze nie plan awaryjny. Rosjanie zaoferowali swoje o rodki produkcyjne oraz ekspertyzy. Kathy Kerr potar a skronie i spojrza a na tablic z arkuszami papieru stoj przy drzwiach. Narysowano na niej niebieskim markerem dwie osie i czerwon lini krzyw . Na poziomej osi zaznaczony by czas, poczynaj c od dnia poprzedniego – 9 listopada. Pionowa reprezentowa a pogrupowanych wed ug wieku m czyzn. Trzy czarne linie czy y o poziom z czerwonym wykresem – pierwsza na siódmym dniu, druga na roku, a trzecia na trzech latach. Przy pierwszej z linii widnia napis: „Zaczynaj umiera pierwsi m czy ni – 30 milionów w ci gu tygodnia”. Przy drugiej: „Ponad 1, 2 miliarda zgonów”. Przy trzeciej widnia y tylko trzy s owa: „Nie ma m czyzn”. Wzi a g boki oddech, próbuj c pocieszy si tym, e otaczaj cy j zespó tworzyli specjali ci najwy szej klasy. Na wzór Sharon Bibb i Allardyce’a, ka dy mia przy sobie dwóch najlepszych wspó pracowników. Kathy paradoksalnie cieszy a si z pow ci gliwo ci Jima Balke’a. Mobilizowa o to innych do dzia ania. Ka dy z zespo u ubrany by w zielon , szpitaln odzie . Nikt z nich nie spa od czasu, kiedy agenci McClouda potwierdzili, e tunele oczyszczaczy powietrza na lotnisku w Los Angeles zosta y ska one Spiral Zbrodni i e przynajmniej dwa samoloty pe ne zara onych pasa erów roznios y wirusa po wiecie. Sprawdzono inne mi dzynarodowe lotniska, odnajduj c wirion na londy skim Heathrow. Ca a akcja by a jednak zwyk formalno ci . Wystarczy o jedno ska enie, by rozprzestrzeni Spiral . wiat stan w ogniu. – Skupmy si na najwa niejszych rzeczach, które musimy zrobi – zaproponowa a Kathy. Spojrza a na dwoje naukowców z USAMRIID pracuj cych na laptopie. Pierwszy, Floyd Harte, by wysokim, flegmatycznym cz owiekiem o g stej, radej brodzie. Drag osob by a Rose Patterson, czarna kobieta o wielkich oczach i równie wielkim intelekcie. – Je li chodzi o podstawow szczepionk , musimy pomy le o stworzeniu antysensowych oligonukleotydów, które zablokuj informacje genetyczne Spirali Zbrodni. Macie racj , zajmie to sporo czasu. Ci gle jednak twierdz , e Alice stworzy a ju swoj szczepionk . Zawsze tak robi a. Kiedy informatycy zdob pe ny dost p do Titanii, b dziemy mogli poszuka kodu. Mo e przy pieszy to nasze prace. – Spojrza a na Jima Balke’a. – A skoro ju mowa o rozprzestrzenieniu szczepionki na ca y wiat – ci gn a – niekoniecznie oznacza to metod do yln . Musimy pami ta , e ogie zwalcza si ogniem. Stworzymy wirion, który rozniesie szczepionk za nas. – Tak, to mo e si uda – odezwa si nagle Al Schlossberg, zwracaj c si do swojego brata, Mela. Byli wirologami. Obaj mieli metr dziewi dziesi t wzrostu, ciemne, kr cone osy, okulary w metalowych oprawkach i wydatne grdyki. Nosili muszki, dopasowane do
zielonych strojów. Rzadko widywano ich osobno. Stanowili ywy dowód potwierdzaj cy przys owie, e co dwie g owy to nie jedna. Mel zastanawia si nad tym, co powiedzia Al. – Jasne, mo e, ale musimy... Al skin g ow . – Oczywi cie, ale je li... – Tak, to mo e za atwi spraw – mrukn Mel. – O czym mówicie? – zapyta a zniecierpliwiona Bibb. – Wiemy ju – odpar Al oboj tnym tonem – e Spirala Zbrodni w fazie trzeciej u ywa lekoodpornego wirusa grypy, nale cego do rodziny orthomyxoviridae, typu A, podtypu H2N28, przenosz cego antygeny H2 i N28 na bia kach swojej otoczki. – To dobry wybór – podj jego brat – gdy ten typ jest czony z powa nymi epidemiami i zabójczymi pandemiami. Jego j dra komórkowe maj mniej ni cztery mikrony rednicy i potrafi unosi si w powietrzu przez wiele godzin. – Wilgotno rozpylonych kropli – kontynuowa AL – utrzymuje si d ej ni w wypadku wirusa odry. – Zrobi pauz . – Pozostaje nam teraz odnale albo stworzy wirion z jeszcze lepszymi zdolno ciami zara ania. Dzi ki temu b dziemy mogli szybko rozprzestrzeni szczepionk . – Ci gle jednak nie wiem, jak wyprodukowa odpowiedni jej ilo – marudzi Jim Balke. – Jim, w nie o to tutaj chodzi – odpar a Kathy. – Musimy jedynie stworzy wirion, który samoczynnie si rozprzestrzeni. Mo esz to nazwa zara liwym lekarstwem. Spirala Zbrodni rozprzestrzenia si przy udziale ludzi. Je li chcemy mie szans na jej pokonanie, musimy zrobi to samo. Dlatego nie musimy produkowa wielkich ilo ci szczepionki, pod warunkiem, e wirion b dzie rozprzestrzenia si szybko i skutecznie. Kathy urwa a i zerkn a w le ce przed ni notatki. Przez ile etapów b musieli przej , by osi gn cel? Gdyby tylko uda o si opracowa antidotum. – Kiedy b dziemy mieli antidotum i wirion, zrobimy z nich zdoln do samodzielnego ycia szczepionk . A wtedy – zwróci a si do Toma Allardyce’a – ty zaczniesz dzia . – Oczywi cie – odpar Allardyce. – Szukamy ju ochotników w ród zara onych. Przetestujemy na nich wyprodukowane antidotum. Wraz z Brytyjczykami, Izraelczykami i Rosjanami pracujemy nad kwesti rozprzestrzenienia szczepionki. Rozwa amy wszystkie mo liwo ci, cznie z u yciem bomb kasetowych. Badamy prognozy pogody. Je li stworzycie szczepionk , my j rozprowadzimy. Kathy skin a g ow . Stara a si wygl da na tak pewn siebie, jak Allardyce. To jednak nie by o atwe. Musieli stworzy t szczepionk . Kathy otworzy a le cego przed ni laptopa i zacz a wypisywa g ówne punkty planu dzia . – Dobra, Rose i Floyd z USAMRIID b ze mn pracowali nad antysensow szczepionk , a Sharon, Al i Mel zajm si wirionem. Produkcj zajmie si Jim, a Tom b dzie odpowiedzialny za rozprowadzenie szczepionki. – Rozejrza a si doko a. – Proponuj spotkania co sze godzin, aby my mogli wymienia swoje uwagi. Co jeszcze?
– Jak nazwiemy to, nad czym b dziemy pracowa ? – zapyta Allardyce. Floyd Harte, naukowiec z USAMRIID, nie mia o podniós r . – M czy ni na ca ym wiecie dostali wyrok mierci. Jedni straceni zostan wcze niej, inni pó niej, ale i tak za trzy lata umr wszyscy. To, co próbujemy tu zrobi , to swego rodzaju amnestia. Wszyscy przytakn li. – A wi c – podj a Kathy, zapisuj c w laptopie notatki ze spotkania – tak to nazwiemy: Projekt Amnestia.
40 Hotel Fairview, Fisherman’s Wharf, San Francisco Poniedzia ek, 10 listopada, godz. 9.18 Billy Caraso patrzy , jak kobieta wchodzi przez wahad owe drzwi do ponurego hotelowego lobby i zmierza ku niemu po wyblak ym, wylinia ym dywanie. Z daleka ocenia wprawnym okiem. By bacznym obserwatorem wszelkich aspektów ycia. Przez czterdzie ci dwa lata napatrzy si na wszelkie przejawy ycia przez pryzmat swego ma ego, rodzinnego hoteliku. Nic nie by o go ju w stanie zaszokowa . Szczyci si tym, e starczy o, by raz spojrza na kogo i ju zna histori jego ycia. Swoj klientel dzieli na dwa typy: tych, którzy op acali pokoje na godziny – zazwyczaj by y to dziwki i ich klienci – i tych, którzy zostawali na d ej... cz sto na du o d ej. Jeden facet – mówi , e nazywa si Frank Smith, ale co to kogo obchodzi o – niemal przez miesi c zajmowa pokój numer 11. Wreszcie wzesz y wtorek, z samego ranka, Billy’ego obudzi pisk opon, po którym nast pi y trzy strza y. Billy wiedzia , kiedy lepiej sta z boku. Nie mia najmniejszego zamiaru dzwoni na policj . Nast pnego dnia z rana wcale nie zdziwi go widok jakiego typa, który czeka przy kontuarze ze zwitkiem banknotów. „Pan Smith si wymeldowa – o wiadczy , podaj c kas . – Trzeba posprz ta jego pokój”. Rzecz w tym, e od pierwszego spojrzenia na „pana Smitha” Billy wiedzia , e nawiewa on przed mafi . wiadczy o tym dobitnie ka dy szczegó jego wygl du: wypchana sportowa torba, ciemne okulary, odór alkoholu – no i dr ce r ce. A kiedy go ci gn wreszcie okulary i Billy spojrza mu w oczy – nie mia ju w tpliwo ci, e facet yje na kredyt. I e niewiele ju mu go zosta o. W oczach tych zobaczy przera enie. Czai a si w nich mier . Obserwuj c zbli aj si kobiet , Billy wyj z le cej na obdrapanym kontuarze paczki kolejny listek gumy i zacz go powoli . Billy rzadko pi , nigdy nie bra narkotyków, a na dziwk móg by sobie pozwoli tylko wówczas, gdyby ona wyjecha a z miasta, co nigdy si nie zdarzy o. Najbardziej podnieca o go obserwowanie ycia innych. Tak by o bezpieczniej. – Czym mog s ? – zagadn z u miechem. Jak mawia a mama, wie Panie nad jej dusz , dobre maniery nic nie kosztuj . – Potrzebuj pokoju. Przyjrza si jej uwa niej. Ufarbowa a w osy na jaki miedziany odcie , ale wida by o ciemne odrosty. By a wysoka i chuda – dzi ki czemu atwiej jej by o ukry prawdziwy wiek. Równie dobrze mog a mie czterdziestk , jak i sze dziesi tk . Mia a na sobie lekki sweterek i d ug sukienk w kwiaty. W prawej r ce trzyma a wypchan zielon torb . Nie oby o si te bez ciemnych okularów. Z wylicze Billy’ego wynika o, e co najmniej osiemdziesi t procent jego go ci nosi o ciemne okulary. W sumie do dziwne, bior c pod uwag , jak ciemno by o w lobby. – Na jak d ugo? – zapyta , z góry wiedz c, e nie otrzyma precyzyjnej odpowiedzi. – Na kilka dni – odpowiedzia a dr cym g osem.
– Jak si pani nazywa? – Simone Gibson. Jasne, pomy la Billy, a ja jestem Martin Luther King. – Gotówka czy karta? Móg si za , e wybierze gotówk . Nie myli si . Si gn a do torby i po piesznie wydoby a z niej kilka banknotów. Dr cymi r kami poda a mu pieni dze. Najwyra niej chcia a jak najszybciej znale si ju w pokoju. Domy la si , e gdyby podwin jeden z kawów jej sweterka, odkry by ca siateczk ladów po nak uciach. punka... pewnie podstarza a prostytutka uciekaj ca przed alfonsem. Kiedy ju odgad , z kim ma do czynienia, Billy straci zainteresowanie t kobiet . Zastanawia si tylko od niechcenia, kiedy zjawi si po ni jej alfons. A mo e jest ju tak stara, e j ca kiem oleje? – Jedenastka – rzuci , wr czaj c jej klucz. Pewnie nie zauwa y nawet plamy na dywanie. Jak b dzie marudzi , powie si jej, e to keczup. W do ust kolejny listek gumy. Mo e nast pny go b dzie trudniejsz zagadk . Bo niektórzy to wszystko maj wypisane na twarzy. Kiedy tylko Madeline Naylor wesz a do pokoju numer 11, zamkn a za sob drzwi i podpar a klamk krzes em. Nie zawraca a sobie nawet g owy rozpakowywaniem. Wyj a tylko z torby laptopa i po a go na rozchwierutanym biurku pod oknem. Samochód i czarny kombinezon ochrony biologicznej, zabrany na lotnisku komandosowi z FBI, ukry a w wynaj tym gara u. W dwie minuty pod czy a laptopa do zasilania i do gniazdka sieci telefonicznej Titanii. Nie próbowa a nawet korzysta ze swojego z otego kodu dost pu. Mogli go ju zdezaktywowa . Ludzie McClouda mogli te monitorowa dost p. Zamiast tego, uwa aj c, by si nie pomyli , wpisa a dziesi znaków stanowi cych has o otwieraj ce elektroniczne tylne drzwi, z których cz sto korzysta a Alice. Dawa y one dost p do wszystkich plików Titanii. W tpliwe, aby wiedzieli o tym informatycy z FBI. A je li nawet, i tak nie b mogli jej wy ledzi . Na ekranie laptopa pojawi a si lista opcji. Na turkusowym tle, niczym znak wodny, widnia o logo Viro-Vectora. Klikn a ikon wyszukiwania w górnej cz ci ekranu. Musia a po pieszy si ze znalezieniem pliku, zanim dotrze do niego Kathy Kerr. Wierzy jej si nie chcia o, e Alice mog a zrobi co takiego w tajemnicy przed ni . W polu wyszukiwania wpisa a: „spirala zbrodni antidotum”. W ci gu kilku sekund nadesz a odpowied Titanii. Znaleziono jeden plik na zabezpieczonym twardym dysku, oznaczonym liter X. Plik opisany by jako „Spirala Zbrodni, faza 3, zmodyfikowany produkt antysensowy”. Naylor u miechn a si do swego odbicia na turkusowej powierzchni ekranu. Jej palce zata czy y na klawiaturze. Wprowadzi a niezb dne parametry i wykona a komend . Najpilniejsze zadanie mia a ju z g owy. Nast pnie wy wietli a plany Viro-Vectora. Na ekranie pojawi a si mapa o rodka, z
wszystkimi nadziemnymi i podziemnymi instalacjami, w tym tunelami umo liwiaj cymi dostanie si do rodka. Klikn a ikon personelu i ujrza a wykaz wszystkich osób obecnych na terenie o rodka. Wielu z nich oznaczono jako „odwiedzaj cych”. Naylor domy la a si , e to agenci przydzieleni do ochrony budynku. Pó niej sprawdzi te nazwiska w bazie danych personelu FBI. Musi zidentyfikowa tych, z którymi przyjdzie si jej zmierzy . Tymczasem wybra a z listy dwa nazwiska: Kathy Kerr i Luke’a Deckera. Kerr pod wietli a na czerwono, Deckera na zielono. Klikn a ikon lokalizacji. Musia a poczeka , a Titania sprawdzi rejestry czujników zamontowanych w drzwiach. Wreszcie czerwona plamka pojawi a si w zewn trznym kr gu podziemnych pomieszcze laboratoryjnych. Na oczach Naylor zacz a przesuwa si w kierunku centrum koncentrycznych pier cieni. Kerr przechodzi a przez kolejne drzwi, zmierzaj c do ona. ledzenie ruchów swej ofiary dawa o Naylor poczucie w adzy. Zielona plamka pojawi a si w podziemiach pod kompleksem laboratorium biologicznego. Nie porusza a si . Decker znajdowa si w szpitalu ochrony biologicznej poziomu czwartego. Te dwie migaj ce plamki przypomina y Naylor, dlaczego nie mo e teraz poczeka w ukryciu na przemiany, które zajd w nadchodz cych latach. Aby ochroni Spiral Zbrodni, musi wygasi obie te plamki. Najpierw jednak postanowi a odpocz . Wsta a i podesz a do ka. Nie nale o do wygodnych, ale nie dba a o to. Ze stolika przy ku wzi a pilota i w czy a wiadomo ci CNN. Na ekranie jaki m czyzna sta na tle t umu kobiet, wymachuj cych transparentami. Wi kszo nosi a T-shirty z nadrukowanymi sloganami, takimi jak „Rodzaj m ski – rodzaj kl ski” czy „Silna s aba p ”. – Istnieje obawa, e tak zwana Plaga Pokoju rozprzestrzeni a si ju poza terytorium Iraku – mówi reporter. – S jednak ugrupowania na terenie Stanów Zjednoczonych, które witaj epidemi z rado ci , maj c nadziej , e dotrze ona do naszych brzegów. Jak dot d wszystkie ofiary by y p ci m skiej. Niektóre organizacje feministyczne postrzegaj to jako ostateczny rozrachunek po wiekach m skiej tyranii. Naylor pokr ci a g ow . – Och, Alice, czemu musia to zrobi ? – wyszepta a, czuj c, jak ogarniaj dojmuj cy smutek. W my lach wspominaj c przyjació , patrzy a, jak kobiety na ekranie zaintonowa y wspóln pie . Kiedy wyswobodzi y si z wi zów zwi zków ze swymi kochankami i ami, mog y wreszcie przyzna , e m czy ni s zb dni. W g bi duszy ka da z nich od dawna wiedzia a, e ca e z o na wiecie pochodzi od m czyzn. – Ali, wszystkie by to zrozumia y. Sta aby si bohaterk . Naylor poczu a, jak ci jej powieki. Wiedzia a jednak, co ma robi dalej. Kiedy ju odpocznie i poczyni niezb dne przygotowania, zniszczy wszelkie przeszkody na drodze Spirali Zbrodni. wiat zacznie wreszcie wykorzystywa swe zasoby dla tworzenia lepszej przysz ci, zamiast walczy o zachowanie chorego status quo.
41 Viro-Vector Solutions, Palo Alto Czwartek, 13 listopada, godz. 14.06 Kathy Kerr wpatrywa a si wpusty ekran. Nie wierzy a w asnym oczom. – Co ty mówisz? Jak to „zosta o usuni te”? Louis Stransky, technik pracuj cy przy Titanii, wzruszy ramionami. – Ju ci mówi em, Kathy. Mamy z oty klucz dost pu. Mo emy zrobi z Titani wszystko, co chcemy. Ale nie ma tu tego pliku. Kiedy by w katalogu Alice Prince, a teraz nie ma po nim ladu. Ramiona Kathy opad y, kiedy usiad a naprzeciwko ekranu w pokoju konferencyjnym poziomu pierwszego. Niewiele spa a w ci gu tych ostatnich dni. Korzysta a z koi w kopule na górze, eby zdrzemn si przez godzin lub dwie. Od poniedzia ku wraz z Harte i Patterson próbowali pozna sekwencje, rozgry informacje dotycz ce Spirali Zbrodni. Gdyby im si uda o, mogliby stworzy zapobiegawcz szczepionk . Jednak im wi cej skomplikowanych prób przeprowadzili na genoskopie, tym bardziej Kathy upewnia a si , e b potrzebowali wi cej czasu. Du o wi cej czasu. W g bi duszy liczy a na szczepionk Alice Prince. Znaj c jej sposób dzia ania, by a pewna, e odnalezienie informacji to tylko kwestia czasu. Kiedy Stransky wezwa j do ona, eby poinformowa j o przej ciu z otego dost pu Titanii, by a przekonana, e jej poszukiwania w nie zako czy y si sukcesem. Tak si jednak nie sta o. Plik zosta wykasowany, a Kathy nie mia a poj cia, gdzie jeszcze mo na go szuka . Pozostawa o teraz kontynuowanie mudnej pracy nad stworzeniem od pocz tku antidotum. Ca y czas mieli wiadomo , i z ka mijaj chwil b umiera dziesi tki milionów m czyzn. – Wiesz, kto go usun ? – spyta a. – Kiedy to si sta o? Stransky pokr ci g ow . – Nie. Zosta ca kowicie wykasowany, brak jakichkolwiek ladów. Musia o to nast pi niedawno. W przeciwnym wypadku pusty katalog równie zosta by automatycznie usuni ty. My lisz pewnie, e zrobi a to Madeline Naylor, ale usun em jej z oty klucz dost pu. Nie mia aby jak si tu dosta . Nagle rozleg o si natarczywe brz czenie. Pogr ona w my lach Kathy nawet nie drgn a. – Nie sprawdzisz, o co chodzi? – zapyta Stransky. – Co? – Twój pager. Bezwiednie si gn a do zamocowanego przy pasku pagera. Spojrza a na ciek okrystaliczny wy wietlacz i odczyta a tre wiadomo ci. Od razu poprawi jej si humor. Decker obudzi si ze pi czki.
Szpital ochrony biologicznej poziomu czwartego, Viro-Vector Solutions, godz. 14.21 Pochowano go ywcem, a teraz mia si odrodzi . W mroku, przez pó przezroczyste jak mg a ciany, widzia wpatrzone w niego duchy. W uszach rozbrzmiewa mu szum krwi p yn cej w jego ach. Czu zapach chemikaliów. By jedn z zabalsamowanych ofiar swego ojca, uwi ziony w prze roczystym, podziemnym wi zieniu. To dlatego odczuwa straszliwy ból w ka dej cz ci cia a. Z wielkim trudem przekr ci si na bok. Jego cia o pod czone by o do rz du piszcz cych chromowanych urz dze i monitorów. Okaza o si , e szum, który s ysza , dobiega z rurki doprowadzaj cej powietrze. Kiedy si obróci , poczu ostre, przeszywaj ce uk ucie w lewym boku, zatykaj ce oddech. apa powietrze, jakby ratowa si przed utoni ciem. Ból oczy ci jego umys , co pozwoli o mu si skupi . Le w ku otoczonym plastikow ba . W ciance znajdowa y si dwustronne r kawice, jedyny sposób kontaktowania si ze wiatem zewn trznym. Jego ko sta o samotnie w ma ym, pustym pokoju. Z lewej strony, poza zasi giem wzroku, w powietrzu unosi si bia y duch. Przysun si bli ej i u miechn przez szklany wizjer. Powiedzia mu dziwnym, odleg ym g osem, e wszystko z nim w porz dku i e powinien odpocz . Nie by to jednak duch, ale kobieta ubrana w bia y, kosmiczny kombinezon. Dlaczego mia a go na sobie? Dlaczego on sam si tu znalaz ? kn , porównuj c przebudzenie w tym ciemnym, surrealistycznym wiecie z porankami w domu Matty’ego. Czy jeszcze ujrzy kiedy wschodz ce s ce? Ws uchuj c si w dobiegaj ce go d wi ki, nie us ysza skrzypiec dziadka, tylko zgrzytliwy odg os stoj cej przy ku pompy i piszczenie urz dze . Pomimo to poczu si lepiej. Jego rozbiegane my li zwolni y. Powoli przypomina sobie fragmenty zdarze z lotniska, Alice Prince, amulet, który mia a na szyi, upadek. Ale by o jeszcze co , co znacznie wa niejszego, co musia sobie przypomnie .
42 Park Nauki White Heat, Palo Alto Czwartek, 13 listopada, godz. 14.30 Szmaragdowozielony d ip cherokee zatrzyma si na szczycie wzniesienia z widokiem na Park Nauki i przylegaj cy do o rodek Viro-Vector . Madeline Naylor zlustrowa a okolic przez lornetk . adnych wozów transmisyjnych. To dobrze. Wi kszo stacji telewizyjnych uzna a, e centrami walki z zaraz s USAMRIID w Maryland i CDC w Atlancie. W adze nie wyprowadza y ich z b du. Naylor irytowa o tylko, e Pamela Weiss ci gle jeszcze nie og osi a rozpocz cia Spirali Zbrodni, by ludzie mogli przygotowa si na to, co nieuchronne. siaduj cy z Viro-Vectorem Park Nauki otoczono kordonem. G ównej bramy pilnowa a policja. Nikogo nie wpuszczano ani nie wypuszczano. Nie mog a zatem dosta si do rodka tunelem inspekcyjnym, jak pocz tkowo planowa a. Nie zmartwi o jej to jednak zbytnio. Przygotowana by a i na tak ewentualno . Wiedzia a, co zrobi . Dwie torby na tylnym siedzeniu d ipa zawiera y ca y potrzebny ekwipunek. Na fotelu obok spoczywa stos wydruków. Z kartki na wierzchu pliku u miecha a si kobieta. W poprzek zdj cia bieg napis: „Baza danych personelu FBI. ci le tajne”. Drog nadje a czarna furgonetka z zaciemnionymi oknami i dziwnym urz dzeniem filtruj cym na dachu. Naylor rozpozna a jedn ze specjalnie wyposa onych furgonetek zagro enia biologicznego, które FBI wykorzystywa a do transportu swoich agentów przez obszary ska one. Obserwowa a, jak samochód zakr ca i wje a przez bram g ówn na teren kompleksu. Zatrzyma si przy g ównej kopule i wysiad y z niego trzy postacie w czarnych kombinezonach ochronnych. Same kobiety. Wed ug list personelu o rodka, dostarczonych jej przez Titani , ka dy agent FBI by tutaj kobiet . Chciano unikn ryzyka. Wszystkie nosi y przez ca y czas pe ne kombinezony – nie po to, by ochroni si przed ska eniem, ale by zapobiec zara eniu m czyzn wchodz cych w sk ad zespo u badawczego. W ten sposób agentki mia y swobod poruszania si . Mog y pracowa w systemie zmianowym, odwiedza ska ony wirusem wiat i wychodzi na zewn trz. Idealnie odpowiada o to planom Madeline Naylor. Szpital ochrony biologicznej poziomu czwartego. Viro-Vector Solutions, Palo Alto, godz. 14.35 Spogl daj c na Luke’a Deckera, Kathy Kerr zapomnia a o rozczarowaniu zwi zanym z usuni tym plikiem Alice. Z ulg dowiedzia a si , i Decker wyszed ze pi czki. Mog a si tylko domy la , jak fatalnie si czu . Chcia a go uspokoi , e to nie amulet Alice winny by rozprzestrzenieniu si wirusa.
Prawd powiedziawszy, Kathy nie mia a nawet pewno ci, jak zara liwa jest wersja Spirali Zbrodni, któr Alice zarazi a Deckera. Umieszczono go w szpitalu tylko po to, by mo na by o si nim opiekowa w pi czce, zaj z aman r i p kni tymi ebrami. Ujrza a, jak le y na ku os oni tym plastikow pokryw , z g ow w banda ach. Wygl da tak samotnie w tej przezroczystej ba ce, pozbawiony kontaktu z lud mi. Chcia a mu pomóc, tak jak on uratowa j z Sanktuarium. Zda a sobie spraw , e nie chce znów go utraci . – Cze , Luke– odezwa a si . – Jak si czujesz? Jego u miech kompletnie j zaskoczy . Zastanawia a si , jakie mu podali rodki przeciwbólowe. – Bywa o lepiej – oznajmi pogodnie. G os mia jeszcze s aby. Musia a wyt s uch, aby us ysze go mimo nak adek chroni cych jej uszy przed dop ywem powietrza. Naraz zmarszczy brwi, jakby usi uj c sobie co przypomnie . – Podejd bli ej, Kathy. Jest chyba co , o czym musz ci powiedzie . – Nie martw si – odezwa a si uspokajaj co. – Z czasem sobie przypomnisz – mówi c to, usiad a na krze le przy ku, w ar do wn ki zako czonej r kawic i u cisn a jego d . – Zanim mi co powiesz, musz ci wyja ni par rzeczy. Opowiedzia a mu, jak spad na Alice Prince i stos baga y. Alice zgin a, jemu uda o si prze . Upadek przyp aci tylko z aman r , uszkodzonymi ebrami, wstrz sem mózgu i kilkoma malowniczymi siniakami. Potem powiedzia a mu o Spirali Zbrodni. O tym, e rozprzestrzenia si po ca ym wiecie. e pojawienie si pierwszych ofiar jest tylko kwesti czasu. Wreszcie dosz a do tego, e Prince zarazi a go jak wcze niejsz wersj Spirali Zbrodni. e zosta odizolowany na wypadek, gdyby okaza a si zaka na, eby nie zarazi zespo u pracuj cego nad szczepionk . Zapewni a go, e w jego wieku nic mu nie grozi przed up ywem roku. A do tego czasu mo e uda im si co wynale . – Co z Madeline Naylor? – wyszepta . Pokr ci a g ow . – Nie wiemy, gdzie jest, ale McCloud jest przekonany, e j z api . Decker znów zmarszczy brwi w zamy leniu, po czym wyda westchnienie pe ne ulgi, jakby nagle zrozumia co niezwykle wa nego. – My , e masz szczepionk – wyszepta . – Nie, Luke, nie mam – odpar a. Mo e nie powinna by a mu wszystkiego mówi ? Przecie dopiero co wyszed ze pi czki. – Ale w ko cu j zdob dziemy. Na Titanii by plik z danymi antidotum, ale go usuni to. – Nie, nie, nie ma jej na komputerze. Tym razem Kathy zmarszczy a brwi, nic z tego nie rozumiej c. – No to w takim razie gdzie jest? Decker odpowiedzia zagadkowym u miechem i uwolni sw zdrow r z jej u cisku. – My , e jest tu – oznajmi , wskazuj c na siebie. Nagle wszystko sta o si dla niego jasne. Patrzy na zdumienie maluj ce si na twarzy
Kathy. Nim zdo a zada jakie pytanie, nie zwa aj c na trudno ci z oddychaniem, opowiedzia jej, w jakich okoliczno ciach spotka na lotnisku Alice Prince. – Da a mi szczepionk , Kathy. Tak mi powiedzia a. Lek by w amulecie. W ko cu Alice wiadomi a sobie, e wyrz dza ludziom krzywd . Chcia a, bym przeprosi Weiss i zapewni , e jej chrze niakowi nic si nie stanie. Kiedy sko czy opowiada , Kathy d ugo jeszcze nie mog a wyj z szoku. Widzia , e ba a si uwierzy . Ba a si , e to zbyt pi kne, by by o prawdziwe. – Ale sk d wiesz, e nie k ama a? – spyta a. – Po prostu wiem, Kathy. Poza tym, czemu mia aby k ama ? Wiedzia a, e za chwil umrze. – Ale to wygl da ca kiem jak Spirala Zbrodni. Twoje geny ju zacz y murowa . Poziom serotoniny podwy szy si , zmieni si poziom testosteronu i katecholaminy... – Tu urwa a, jakby co sobie u wiadomi a. – Ale je li to antidotum, mo e dzia przeciwnie do Spirali Zbrodni. By mo e te wczesne symptomy to... – Kathy – przerwa jej Decker – nie mam zielonego poj cia, o czym gadasz. To ty jeste ekspertem. Czemu nie zarazisz mnie po prostu Spiral Zbrodni i nie zobaczysz, co si stanie? Je li mam ju wirusa, to gorzej i tak by nie mo e. Je li za mam antidotum, mo emy dowiedzie si paru interesuj cych rzeczy. Kathy milcza a. – No, Kathy, i tak czuj si tu bezu yteczny. W ten sposób mog jako pomóc. Wy wiadcz mi t przys ug . Podaj mi tego cholernego wirusa i niech to b dzie mój wk ad w nauk . Kalkuta, Indie Tego samego dnia, godz. 15.11 Dwóch hinduskich ch opców, p ywaj cych na terenie Tollygunge Club, ró ni o si wiekiem jedynie o dwa lata. Starszy z braci, Babu Anand, mia czterna cie lat. By najm odszym dojrza ym m czyzn na pok adzie lotu BA186 z Heathrow. P ywaj c, kaszla co chwila. Cztery dni po zaka eniu wirus Spirali Zbrodni skopiowa swoje DNA do komórek p uc i dróg oddechowych. Przedosta si do j der i mózgu. Ka de z tych miejsc sta o si teraz rodkiem reprodukcji wirusa, powielaj cym jego DNA. odszy z braci równie uleg zara eniu, jednak nie osi gn jeszcze dojrza ci ciowej. Wirus zmodyfikuje jego geny, ale nie zagrozi jego yciu. Jednak dla Spirali Zbrodni starszy z braci by ju m czyzn . Jego ycie mia o si zako czy , zanim jeszcze na dobre si zacz o.
43 Centrum obliczeniowe Viro-Vector Solutions, Palo Alto Sobota, 15 listopada, godz. 14.18 Unios a probówk w prawej d oni. Wszystkie dwana cie par oczu ludzi bior cych udzia w zebraniu w centrum obliczeniowym, w tym pani prezydent, wpatrywa o si w ni intensywnie. Kathy wci jeszcze pozosta y do rozwi zania dwa zasadnicze problemy, ale by a zafascynowana t probówk wype nion m tnym p ynem, który niós ratunek ludzko ci. – Jak to dzia a? – zapyta a pani prezydent. Znajduj c si w Bia ym Domu, spogl da a z jednego z czterech monitorów zawieszonych na cianie centrum obliczeniowego. Todd Sullivan, kierownik jej zespo u, siedzia obok niej. Jack Bloom oraz genera Linus Cleaver spogl dali z dwóch innych monitorów. Na czwartym widnia a twarz dyrektora McClouda. Wszyscy oni byli w Waszyngtonie. Reszta zespo u siedzia a przy stole konferencyjnym w centrum obliczeniowym. Brakowa o tylko Luke’a Deckera. – Szczepionka dzia a na dwóch poziomach – zacz a Kathy. – Najpierw niszczy szkodliwy genotyp dostarczony przez Spiral Zbrodni, potem zast puje go nowym. – Obróci a si w kierunku wy wietlacza. – Titanio, poka hologram. – W tej samej chwili pojawi a si wielokolorowa spirala DNA, obracaj ca si nad holopadem umieszczonym na ko cu sto u. Wi zania stanowi ce spiralne schodki rozdzieli y si , jak zamek b yskawiczny ony z dwóch cz ci podwójnej helisy. Ca po czy a si ponownie przy u yciu krótszego odcinka DNA, zawieraj cego przeciwne nukleotydy, tworz c dwie spirale. – Podczas podzia u komórkowego, DNA w chromosomach p ka i przekszta ca si w sposób, jaki tu widzieli cie – podj a Kathy. – Ka de wi zanie, czyli para nukleotydów, mo e czy si tylko w okre lonych kombinacjach. U yty w szczepionce odpowiedni antysens namierza sekwencj materia u genetycznego zmienion przez Spiral Zbrodni i czy si z ni . Nast pnie j kasuje. – Hologram podzieli si po raz kolejny, tym jednak razem pojawi si nowy fragment i po czy z rozdzielon sekwencj , skutecznie j neutralizuj c. – Po wszystkim wprowadzany jest kolejny odcinek, który rekalibruje funkcjonowanie genu, tak aby powróci o do bezpiecznego poziomu. – Wspaniale, ale sk d b dziemy wiedzieli, e to dzia a? – zapyta Bloom. Jego twarz by a blada jak kreda, a oczy mia podpuchni te. – Testowali cie ju szczepionk ? Kathy opowiedzia a, jak Decker otrzyma szczepionk od Alice Prince. Podkre li a, e ównym motywem zmar ej by o uratowanie rodziny Pameli Weiss, a w szczególno ci jej syna. S ysz c to, pani prezydent pokiwa a g ow , nie okazuj c po sobie adnych emocji. – Kiedy Luke odzyska przytomno , opowiedzia mi, co si sta o. Aby przetestowa szczepionk , któr prawdopodobnie mia we krwi, kaza zarazi si Spiral Zbrodni fazy trzeciej. Tak te uczyni am. – I co si sta o? – zapyta a pani prezydent.
– Przekonajcie si sami. – Kathy podesz a do g ównych drzwi centrum obliczeniowego. Wpu ci a Deckera, który zaj miejsce obok niej. Na lewym ramieniu mia gips i nieco utyka , ale pozby si ju banda a z g owy. – Spirala Zbrodni nie dzia a na Luke’a – wyja ni a Kathy. – Tak, jak widzieli cie na hologramie, wirus zosta zlikwidowany, poniewa obecne w jego krwi antidotum rozpoznaje i naprawia ka zainfekowan Spiral Zbrodni komórk . W tej chwili wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu zacz li klaska . Nawet na twarzy Jacka Blooma pojawi si u miech. – Co robimy dalej? – zapyta a Pamela, kiedy aplauz usta . – Kropla tej substancji nie zbawi wiata. Kathy skin a g ow . – Ma pani racj . Ale zanim opowiem o metodzie rozprzestrzeniania szczepionki, powinnam pani poinformowa , dlaczego s dzili my, e Luke zosta zara ony Spiral Zbrodni. – Odkaszln a. Czu a, e wola aby, eby tego nie mówi a. – Szczepionka zosta a stworzona przez Alice Prince i ma ciekawe efekty uboczne. Faktycznie ratuje umieraj cych z powodu Spirali Zbrodni m czyzn, ale jednocze nie wp ywa na nich tak samo, jak kuracja projektem Sumienie. Doro li m czy ni nie wracaj ju do stanu sprzed zara enia. Szczepionka trwale modyfikuje ich genomy w sposób praktycznie identyczny, z moj zatwierdzon przez FDA wersj Sumienia. Poza tym wp ywa na ich gamety. W skrócie rzecz ujmuj c, wszyscy m czy ni stan si organizmami rekombinowanymi. B nosili w sobie obce DNA. – Co to dok adnie oznacza? – zapyta Todd Sullivan. Odpowiedzi udzieli mu Decker. Mówi spokojnie, ale Kathy czu a, e ka de s owo wypowiada z trudem. – To znaczy, e nie mo emy uratowa m czyzn bez nieodwracalnego ich zmienienia. czy ni i ch opcy oraz ich dzieci nie b ju porywczy z natury, agresywni, jak kiedy . Krótko mówi c, m czy ni nigdy nie b ju tacy sami. Dotyczy to tak e mnie. W sali zapanowa a cisza. Pierwsza odezwa a si Pamela Weiss. – Jak si z tym czujesz, Luke? – Chyba dobrze. Prosz mi wierzy , ca y czas odczuwam z , szczególnie teraz. Jednak instynktownie sk aniam si ku mniej gwa townym rozwi zaniom. Czas poka e, co to oznacza w praktyce. – Jakie s inne rozwi zania? – Pamela Weiss zwróci a si do Kathy. Kathy wymieni a spojrzenia z Sharon Bibb, Allardyce’em oraz innymi zebranymi. – My leli my ju o tym – odpar a. – S dzimy, e przy odrobinie szcz cia mo emy w ci gu kilku miesi cy stworzy nowy antysens, ale nie wiadomo, czy nie b dzie mia innych skutków ubocznych. Mo liwe, e nawet gorszych. – Do tego czasu – doda Allardyce – stracimy setki milionów m czyzn. Cokolwiek zrobimy, ludzie zaczn umiera w ci gu najbli szych kilku dni. Musimy pój na ten kompromis, eby uratowa miliony ludzkich istnie . – W dodatku – dorzuci a Kathy, trzymaj c w d oni probówk – serum, które otrzymali my z krwi Luke’a, musi zosta wstrzykni te do krwiobiegu pacjenta. Je li je zatwierdzimy, godz c si z efektami ubocznymi, produkcja i rozprowadzenie wystarczaj cej
jego ilo ci, pozwalaj cej zaszczepi ka dego zara onego, zajmie nam lata. – Spojrza a na Jima Balke’a, który potakiwa g ow . – Tak wi c jedynym rozwi zaniem tego problemu jest umieszczenie antysensowej szczepionki DNA w genetycznie zmodyfikowanym wirionie, który rozprzestrzeni si w taki sposób, jak choroba. Zespó Sharon w nie nad tym pracuje. Kathy rzuci a okiem na Sharon Bibb i zaj a swoje miejsce. Bli niaki, Bibb i Kathy dyskutowali na temat tego rozwi zania ca noc. Wszyscy doszli do tego samego wniosku. Je li nawet u yj obecnej szczepionki i tak b musieli stworzy wirion, który nie tylko przenosi si drog kropelkow ale jest te wystarczaj co stabilny, aby przetrwa d ugi okres w powietrzu. Rozwi zanie to mia o jednak dwa s abe punkty. Pierwszy mo na by o obej dzi ki manipulacji genetycznej, co do drugiego potrzebna by a pomoc Pameli Weiss. Bibb wsta a i zaczesa a do ty u swoje czarne w osy. Jak inni by a blada i zm czona, jednak g os mia a mocny. – Krótko rzecz ujmuj c – powiedzia a – musimy u wiriona bardziej zara liwego i stabilnego ni wirion grypy u yty w Spirali Zbrodni. Pozwoli to ludziom Toma oraz si om powietrznym innych pa stw na zrzucenie adunków kasetowych nad g ównymi skupiskami ludzkimi. Mo emy równie u tych samych lotniskowych systemów oczyszczania powietrza, które wykorzysta y Prince i Naylor, rozprowadzaj c Spiral Zbrodni. – Macie ju ten cudowny wirion Amnestii? – zapyta genera Cleaver. – Tak s dzimy, ale pozosta y dwa problemy do rozwi zania. Po pierwsze, jest miertelny zarówno dla m czyzn, jak i dla i kobiet. Musimy mie pewno , e usun li my ca e niebezpieczne DNA wirusa przed zast pieniem go leczniczym DNA szczepionki. W innym wypadku, nie tylko nie uratujemy m czyzn, ale zagrozimy równie kobietom. – Dobra, za my, e ju uda o si pozbawi szczepionk zabójczych w ciwo ci – uci Bloom. – Co jest kolejnym problemem? Bibb odchrz kn a. – Zamierzamy umie ci szczepionk w wirusie ospy, jednak, zgodnie z mi dzynarodowymi postanowieniami, ostatecznie zniszczono go w czerwcu 1999 roku. Ostatnimi próbkami dysponowali my my w CDC i Rosjanie w Kolcowie. – Bibb przerwa a i spojrza a porozumiewawczo na pani prezydent. – Tak wi c prawdopodobnie nie ma ju tego wirusa. – Prawdopodobnie? – zapyta a Weiss. – Je li dobrze si orientuj , zniszczyli my wszystkie nasze zapasy. – Oczywi cie – skwapliwie potwierdzi Bloom. By o jasne, e wie o tych sprawach wi cej ni prezydenci. – Pozostaje pytanie, czy Rosjanie zniszczyli swoje. Wielokrotnie przy apywano ich na amaniu konwencji o zakazie broni biologicznej z 1972 roku. Prezydent Weiss zmarszczy a w zamy leniu brwi. – Dobrze. Dzi mam spotkanie z Rad Bezpiecze stwa ONZ i chc by pewna, e znam wszystkie mo liwe opcje. Krótko mówi c, je li chcemy uratowa m sk populacj , musimy zastosowa antidotum, które na zawsze zmieni ich DNA, czy im si to podoba czy nie? Kathy i Bibb skin y g owami. – W dodatku – kontynuowa a Weiss – musimy mie wirusa ospy, który zmodyfikujecie
genetycznie tak, aby przenosi antidotum? – Tak – potwierdzi a Bibb. Weiss odetchn a. – No dobra, pomówi o tym z rosyjskim prezydentem. – Skontaktowali my si ju z prezydentem Tabczowem – rzek Allardyce. – Wyt umaczyli my mu, e chce pani porozmawia z nim w bardzo wa nej sprawie. – W tym momencie pi ty monitor, umieszczony na cianie centrum obliczeniowego oddzielaj cej pomieszczenie od ch odni Titanii, o . Ukaza a si na nim twarz Tabczowa. – Panie prezydencie Tabczow, mówi prezydent Weiss – zacz a Pamela. – Orientuje si pan w powadze sytuacji, dlatego darujmy sobie konwenanse. Potrzebujemy pa skiej pomocy w pewnej niecierpi cej zw oki sprawie. – Weiss nakre li a pokrótce wszystko to, o czym rozmawiali. Mówi a jasno i dobitnie. Rosyjski prezydent s ucha w skupieniu, a kiedy Pamela Weiss sko czy a, na jego twarzy pojawi si pó miech. – A wi c chce pani wiedzie , czy Rosjanie zniszczyli wirusa ospy, jak to wcze niej ustalono? Czy mo e k amali my? – Nie uj abym tego tak dosadnie – odpar a Weiss z podobnym u miechem. – Powiedzmy, e nale y zlokalizowa ka pozosta koloni wirusa ospy dla dobra ca ej ludzko ci. Przez chwil twarz na ekranie zamar a w bezruchu. Potem Tabczow zwróci si w bok. Rozpocz o ywion rozmow po rosyjsku z niewidocznym na ekranie doradc . Po pi ciu minutach rosyjski prezydent ponownie spojrza na nich. Kathy czu a, jak serce wali jej w piersi. By a wi c jaka nadzieja. To paradoksalne, i uciekali si do pomocy straszliwej redniowiecznej plagi, aby pokona najbardziej zaawansowany technologicznie, genetycznie zmodyfikowany wirus, jaki kiedykolwiek stworzono. – Bardzo mi przykro – odpar Rosjanin, kr c g ow . – Pomimo waszych przewidywa naprawd zniszczyli my ca nasz hodowl . – Kathy widzia a, jak wszystkich obecnych opuszcza entuzjazm. – Jednak – ci gn Tabczow – pewna liczba naszych naukowców, zajmuj cych si programem bada nad wirusami, przesz a na stron wroga w pó nych latach dziewi dziesi tych. Skusi y ich pieni dze. Podejrzewamy, e chcieli sprzeda co wi cej ni asn wiedz . – Tabczow obróci si ponownie w kierunku swojego niewidocznego doradcy, jakby co ustalaj c. – Jest jedna osoba, która mo e posiada to, czego szukacie. Teraz wszyscy b dziemy tego szuka . Sutter Street, San Francisco Niedziela, 16 listopada, godz. 3.00 Lana Bauer zawsze sypia a nago. Teraz spa a niczym niemowl w swoim mieszkanku przy Sutter Street. Po raz pierwszy od wielu tygodni mia a ca y weekend dla siebie. Wieczorem wysz a na drinka i w rezultacie spi a si . pi c, ni a o swojej pracy. Ostatnio bywa a jeszcze bardziej wyczerpuj ca ni zwykle. Dziwny przydzia . Nie wiedzia a dok adnie, o co chodzi, ale wida by o, e dzieje si tam co
wa nego. Okno przy ku zostawi a otwarte. Nocny wiatr wydyma zas ony. Cichy szelest zupe nie jej nie przeszkadza w nie. Kiedy wi c jaka posta wspi a si po schodach przeciwpo arowych, otworzy a okno nieco szerzej i wlaz a do pokoju, Lana Bauer tylko lekko poruszy a si przez sen. Nie zareagowa a nawet wówczas, gdy zatkano jej r usta. Obudzi j dopiero d wi k repetowanego pistoletu. Otworzy a oczy. Lufa mierzy a jej w oko, usta zakrywa a czyja r ka. Nad sob widzia a wysok posta , kryj si w cieniu. – Musz ci zada kilka pyta – oznajmi a. – Postaraj si na nie odpowiedzie . Dwie godziny pó niej Lana Bauer ju nie a. Kula wbi a si g boko w przedni p at jej mózgu.
44 Fabryka mleka w proszku Al Manak, Irak Niedziela, 16 listopada, godz. 7.16 wiat stan na g owie. Cywile chronili si przed zainfekowanymi nierzami w asnej armii. Wrogowie stali si sojusznikami. Wys annicy mierci przybywali z eliksirem ycia. Jednak Jewgienija Krotowa nie narzeka a. Ra no sz a d ugimi, ciemnymi korytarzami fabryki mleka w proszku Al Manak – umieszczonego na pó nocy Bagdadu najwi kszego z siedmiu irackich laboratoriów produkuj cych bro biologiczn . Niedawny zgon irackiego prezydenta, który pad ofiar Plagi Pokoju, odsun od Jewgienii i jej rodziny gro egzekucji za niepowstrzymanie zarazy. Jednak ich ycie by o w niebezpiecze stwie. Ofiary miertelne w ród Irakijczyków liczono ju w dziesi tkach tysi cy. Kolejni zara eni, przede wszystkim nierze, konali w po piesznie tworzonych na pustyni obozach. rodki takie by y konieczne. Wydawa o si , e równie skuteczne. Chyba uda o si opanowa rozprzestrzenianie choroby. Teraz jednak Amerykanie skontaktowali si z nowym przywódc Iraku, oferuj c fundusze i pomoc w odbudowie kraju w zamian za dost p do bogatych zasobów Krotowej. Mia y im pomóc w walce z chorob , która ogarn a ju ca y wiat, przekraczaj c obj te kwarantann granice. Przestrzegali, e za kilka dni mier zacznie zbiera niwo i cie apokaliptyczne, je li nie da si ludziom antidotum. Schodz c do tajnego laboratorium pod fabryk , Jewgienija Krotowa nie mog a przesta my le o ironii losu. Klucz do powstrzymania zag ady spoczywa w jej r kach. By y nim wyniki bada nad mierciono broni , jakie prowadzi a przez ostatnie dziesi lat. Wzi a prysznic, w a kombinezon ochronny i zesz a w mroczny labirynt betonowych tuneli, gdzie zmagazynowano jej arsena patogenów. Otworzy a grube na pi tna cie centymetrów stalowe drzwi, sprytnie ukryte, by zmyli inspektorów UNSCOM-u i ruszy a kolejnym korytarzem. Min a du e pomieszczenie z powgniatanymi stalowymi cianami – podziemny poligon do wiadczalny do detonowania g owic z materia em biologicznym. Wreszcie dosz a do ko ca korytarza. Znajdowa y si tam kolejne stalowe drzwi. Otworzywszy je, znalaz a si w pomieszczeniu, w którym zewsz d otacza y j stojaki z probówkami. Bez wahania podesz a do przeciwleg ej ciany i si gn a na najwy sz pó . Zdj ty z niej stojak przenios a na stalowy stó laboratoryjny, zajmuj cy rodek pomieszczenia. Teraz mog a przyjrze si z bliska czterem probówkom – jej czterem je com apokalipsy. W pierwszej znajdowa si wirus Ebola. W drugiej – jego wzmocniony szczep, stuprocentowo miertelny. Trzecia probówka zawiera a apokaliptycznego wirusa, którego posiadanie sk oni o irackiego prezydenta do inwazji na Kuwejt, wbrew gro bom Amerykanów. By a to chimera, po czenie wirusa Ebola z innymi zarazkami, które umo liwia y mu przenoszenie si drog powietrzn . Owa chimera mog a jednak zaistnie
tylko dzi ki zawarto ci czwartej probówki – wirusowi tak rzadkiemu, e niemal niespotykanemu. To za niego Irakijczycy zap acili jej fortun . Teraz za okaza o si , e Bóg albo diabe czuwali nad ni , gdy szmuglowa a go z Rosji. Przygl daj c si wzmocnionemu szczepowi ospy nie mog a si nadziwi , e ta redniowieczna plaga dziesi tkuj ca ludzko mia a si sta jej wybawieniem. Oddzia zamkni ty nr 4, szpital Ballygunge. Kalkuta, Indie Tego samego dnia, godz. 23.28 Przed up ywem siódmego dnia Spirala Zbrodni na dobre zadomowi a si w komórkach mózgu i j der Babu Ananda. Stosunkowo agodna pierwsza faza rozwoju wirusa trwa a bardzo krótko u tego czternastoletniego ch opca. Jego telomery chromosomów oraz gen SRY chromosomu Y natychmiast wywo y ostatni, terminalny etap choroby. Poziom androgenów wzrós tak bardzo, e w ci gu kilku godzin na twarzy utworzy y si ropiej ce wrzody. W osy wypada y mu gar ciami, a g os zachryp . Natychmiast przewieziony do szpitala, rzuca si w konwulsjach na ku. By y to fizyczne objawy stanu l kowego, skutku podwy szonego poziomu adrenaliny w organizmie. Pozosta e hormony reguluj ce prac mózgu, dopamina i norepinefryna, równie osi gn y ponadnormatywny poziom. Jednocze nie dop yw inhibitora serotoniny by tak szybki, e krew nasyci a si oksydaz monoaminow . Mózg ch opca zalewany by sprzecznymi informacjami. Próbowa sprosta rosn cej stymulacji agresji, jednocze nie mia ony stalowymi szcz kami inhibitora emocji. Szala na dopalaczach, przy jednocze nie w czonych hamulcach. Rozszarpywany przeciwstawnymi emocjami mózg ogarn a po oga – halucynacje, przera enie, poczucie winy. Kiedy mózg obróci niszczycielsk fal hormonów przeciw samemu sobie, nast pi gwa towny wzrost ci nienia krwi, znany jako odruch Cushinga. Zwiastowa on nieuchronn mier . Mózg potrzebowa do ycia krwi. Kiedy opuchlizna spowodowana zapaleniem zamkn a g ówne arterie, ci nienie krwi wzros o jeszcze bardziej, by mog a ona przedosta si do mózgu. Ci nienie osi gn o poziom zabójczy dla organizmu, wywo uj c seri krwotoków w ca ym ciele, a w ko cu wylew krwi do mózgu. Krwotok z nosa oznacza zgon. Od chwili przyj cia go na oddzia , lekarze rz dowi rejestrowali tajemnicze symptomy choroby oraz wyniki testów. Nim jeszcze cia o Babu Ananda ostyg o, wys ano zaszyfrowany komunikat do wszystkich wiatowych przywódców. Faza trzecia Spirali Zbrodni zgarn a sw pierwsz ofiar . A by to dopiero pocz tek.
45 ono. Viro-Vector Solutions, Palo Alto Niedziela, 16 listopada, godz. 21.17 Spójrz, Luke. Czy to nie pi kne? – zagadn a Kathy Kerr. W ciemno ci panuj cej w onie mikroskop elektronowy rzuca zielonkaw po wiat na szyb jej he mu. Decker zaj miejsce Kathy, by przyjrze si mikroskopijnemu krajobrazowi wiata komórek. Nie potrafi jednak dostrzec adnego pi kna w wirasie. Wirion Sumienia, który pokazywa a mu wcze niej, wygl da jak zjawisko optyczne znane jako halo, Spirali Zbrodni – jak skr cona p tla, natomiast ten wirion projektu Amnestia – jak zdeformowany pó ksi yc. Zgodnie z tym, co mówi a Kathy, ogl dany przez niego skomplikowany wirion by hybryd . W jej sk ad wchodzi o DNA z antidotum w jego ciele oraz wirion ospy otrzymany z Iraku. Starannie ukszta towany, móg pe ni funkcj szczepionki antysensowej DNA, która by a w stanie uratowa ludzko . Ale i tak Decker nie widzia w nim nic pi knego. W przeci gu godziny od rozmowy prezydent Stanów Zjednoczonych z prezydentem Rosji skontaktowano si z Irakiem. Nowy prezydent okaza si rozs dniejszy od poprzedniego. Ze wzgl du na kryzys, jaki dotkn jego kraj, by bardziej ugodowy, ale wykazywa wielk podejrzliwo wobec Amerykanów. Pocz tkowo nie chcia przyzna , e na terenie jego kraju przechowywany jest wirus ospy. Kiedy jednak Pamela Weiss obieca a pomoc w sfinansowaniu odbudowy Iraku i powstrzymaniu epidemii niszcz cej kraj, doszli wreszcie do porozumienia. Prawdziwym objawieniem by o jednak to, e Irak przes im now , wzmocnion odmian wirusa ospy. Tak idealnie nadawa a si na ich u ytek, i Kathy obawia a si , e mo e by to podst p. W ko cu Krotowa pracowa a na rzecz programu zbroje biologicznych Iraku. W zesz ym tygodniu Schlossbergowie po yli podwaliny pod dalsze prace, tak wi c kiedy dostarczono ju zmodyfikowanego wirusa, Kathy i Sharon Bibb wraz ze swoimi zespo ami by y w stanie skróci proces syntezy genów, obudowuj c sekwencj antysensow genami ospy. Mia y teraz pewno , e wszystkie elementy genetyczne znalaz y si na swoim miejscu i e ka da ze wstawionych sekcji genów zawiera odpowiednie instrukcje dla komórek docelowych. Nast pnie Jim Balke przygotowa pierwsz parti porcji wirionu, przygotowan do rozprzestrzenienia. Jedn z nich podziwia w nie Decker. – To mo e si uda – powiedzia a stoj ca u jego boku Kathy. Jej zm czona, skryta za mask twarz rozja ni a si . – Musimy oczywi cie sprawdzi , czy dzia a bezpieczne. A je li tak, to mo emy powstrzyma Spiral Zbrodni. To wspaniale, Luke. Nie s dzisz? – Tak, oczywi cie. Mimo wszystko czu dyskomfort. Przez ostatnich kilka dni próbowa poj implikacje, jakie nios o ze sob zastosowanie tego „lekarstwa”. Wci czu gniew na my l, e zmieniono mu geny. Co prawda nie by dumny z genów Axelmana, ale przecie nale y do niego.
Jeszcze nie zd do nich przywykn , a ju genetyka ograbi a go z prawa do pogodzenia si z przesz ci . – O co ci chodzi, Luke? – zatroska a si obserwuj ca go bacznie Kathy. – Niby masz racj , ale jest to rozwi zanie bardzo kontrowersyjne. – Uratujemy wszystkich m czyzn. – W nie e nie uratujecie. M czy ni, jakich znamy, mimo wszystko wymr . Uwa am, e ci, którzy prze yj , b ju innymi lud mi. Mo e lepszymi, mo e gorszymi, ale w jaki sposób innymi. I ja b inny. Mo e zreszt ju jestem... – Chcia by Kathy zacz a si z nim sprzecza , by móg wyrzuci z siebie wszystko. Ona jednak milcza a. Sta a tylko, kiwaj c ow , zgadzaj c si z jego s owami. – Nie rozumiesz? – ci gn . – Mimo tego, co s dzi y Alice Prince i Madeline Naylor, wiat nie mo e istnie bez m czyzn. Owszem, s bardziej agresywni ni kobiety. Pope niaj wi kszo zbrodni. Wol dominowa ni negocjowa . Niew tpliwie poszukuj sensacji i ryzyka. Ale w nie te pop dy sprawiaj , e rzucaj wyzwanie oceanom, galaktykom... i wszystkiemu innemu, od represyjnych ideologii po niesprawiedliwych w adców. To m czy ni, a nie kobiety, wprowadzali zmiany na drodze rozwoju cywilizacji. Projekt Sumienie dla gro nych przest pców to jedno, a pozbawienie czyzn w ciwej im natury to co ca kiem innego. Przysz e implikacje mog by katastrofalne. – Z pewno ci nie tak katastrofalne, jak powstrzymanie si przed robieniem czegokolwiek – zaprotestowa a Kathy. – Oczywi cie, ale nie podoba mi si ta ca a sytuacja. – To tylko kompromis – odpar a z u miechem Kathy. – Wiem o tym. Ale jedno ci powiem, Luke. Wol ci mie z kilkoma zmienionymi genami ni nie mie ci wcale. Poza tym we pod uwag jeszcze jedno. Ta zmiana wp ynie na cywilizacj tak bardzo, jak nic przed ni . A nie wymy lili jej ani nie wprowadzili m czy ni. By mo e na swój sposób dowodzi to, i kobiety te potrafi kierowa . Kto wie, mo e to nie oznacza zag ady? Mo e ludzko skorzysta na zmianie kierowcy. Decker wzruszy tylko ramionami. – Mam nadziej , e si nie mylisz – stwierdzi . Kathy równie mia a tak nadziej . Od uwolnienia wirionu Spirali Zbrodni min tydzie . Ludzie wkrótce zaczn umiera . Liczba ofiar b dzie rosn w coraz szybszym tempie, chyba e rozprzestrzeni si antidotum – nie zwa aj c na ewentualne efekty uboczne. Naraz z sykiem otworzy y si drzwi ona. Kathy ujrza a w nich dwie postacie w niebieskich kombinezonach. Rozpozna a Sharon Bibb i genera a Toma Allardyce’a. Podekscytowany Allardyce zaciera r ce. – Wszystko ustalone – oznajmi . – Mamy dwudziestu zainfekowanych ochotników. Sami wojskowi. Wszyscy zgodzili si przyj szczepionk Amnestia. Ka demu dano opask na przegub z sekwencj DNA i wynikami testów krwi. Do jutra powinni my wiedzie , jakie s rokowania. Rekrutujemy ju kobiety do testów. Kiedy tylko b dziemy wiedzieli, e szczepionka dzia a na m czyzn, przetestujemy j na ochotniczkach, by mie pewno , e jest bezpieczna. Je li wszystkie próby przebiegn pomy lnie, jutro wieczorem powinni my mie
gotow szczepionk . Produkowa j b dziemy tutaj, w Wielkiej Brytanii, Rosji, Chinach, Iraku, Brazylii i Australii. Czekaj tylko na sygna o pomy lnym uko czeniu testów. Potem ka dy z o rodków otrzyma dane z pe sekwencj genetyczn szczepionki. Po wyprodukowaniu jej samoloty zrzucaj na wszystkie wi ksze skupiska ludno ci. Dzi ki wykorzystaniu pr dów powietrznych przy pieszymy jej rozprzestrzenianie si . Towarzyszy temu b dzie wykorzystanie tuneli bakteriofagowych oczyszczaczy powietrza na ka dym wi kszym lotnisku. W nast pnym tygodniu naloty dywanowe obejm ca y wiat. Spirala Zbrodni nie b dzie mia a gdzie si schowa . – Zatem sekwencj genow szczepionki ujawnicie dopiero wówczas, gdy b dziecie mieli pewno , e jest bezpieczna i skuteczna? – upewni si Decker. – Oczywi cie – przytakn Allardyce. – Szczepionka mo e okaza si bezu yteczna albo, co gorsza, mierciono na. Trzymamy j wi c pod cis kontrol do czasu, kiedy si upewnimy. – Mówi c to, podszed do bia ego pude ka w k cie ona, tu obok genoskopu. Nie mia o monitora, jedynie rz d lampek, du y czerwony przycisk i klawiatur . Wygl da o na niedawno zainstalowane. – To urz dzenie do bezpiecznego przekazu danych – wyja ni . – Nie da si po czy si z Titani ani z adn sieci , dopóki nie wprowadzi si sze cioznakowego kodu i nie naci nie tego czerwonego przycisku. Wtedy przechowywane tutaj dane zostan przes ane bezpiecznymi czami do wyznaczonych o rodków produkcyjnych. Do tej pory urz dzenie dzia a jak sejf. Kuloodporny i zabezpieczony przed hakerami. S tu teraz nie tylko wszystkie dane, ale i próbki, w tym te wyprodukowane przez Jima Balke’a na poziomie czwartym... oraz w organizmach pacjentów. Tak wi c wszystkie dane i materia y dotycz ce szczepionki zgromadzono w jednym laboratorium. – Skoro tak – podsumowa z ponurym u miechem Decker – módlmy si , by nic im nie zagrozi o. – O to bym si nie martwi . To jedno z najbezpieczniejszych miejsc na Ziemi. – Powiedzia pan, e musimy odczeka , zanim zaczniemy testowa szczepionk na kobietach. Dlaczego? – zapyta a Kathy. Odpowiedzi udzieli a jej Sharon Bibb. – Ochotniczki trudniej znale . Poza tym, szczerze mówi c, nie chcemy ryzykowa ycia kobiet, póki nie b dziemy mie pewno ci, e Amnestia dzia a na m czyzn. Spirala Zbrodni nie wyrz dza krzywdy kobietom, ale Amnestia mo e to uczyni , zw aszcza je li nie os abili my wystarczaj co wirionu ospy dostarczonego nam przez Krotow . – Ale przecie liczy si ka da minuta – zaoponowa a Kathy. – Na wiecie jest niemal trzysta milionów nastolatków p ci m skiej. Najm odsi z nich umr w tydzie po zara eniu. Oznacza to, e tylko patrze , jak m odzi m czy ni zaczn nam pada jak muchy. Musimy od razu zacz testy na kobietach. Ka da godzina zw oki to setki tysi cy ofiar. – Chwileczk – przerwa jej Allardyce. – Poczekajmy, a dostaniemy wyniki m czyzn. Je li Amnestia nie zadzia a albo je li, co gorsza, zacznie zabija pacjentów, nie ma sensu ryzykowa ycia kobiet. Naraz komputer obok sejfu Alice Prince zacz piszcze . – Co si dzieje? – mrukn Allardyce, odwracaj c si do monitora. Ekran wype nia o
zdj cie hinduskiego ch opca. Zgodnie z tre ci tajnego raportu by on pierwsz odnotowan ofiar Spirali Zbrodni. Zmar nieco ponad godzin temu. mier zacz a zbiera swe niwo. Kathy podj a decyzj .
46 Viro-Vector Solutions, Palo Alto Poniedzia ek, 17 listopada, godz. 2.12 Nikt nie niepokoi odzianej w czarny skafander ochronny funkcjonariuszki FBI. Kombinezon uniemo liwia jej skorzystanie z czytnika, wi c przy g ównej bramie wprowadzi a z klawiatury osobisty kod dost pu. Gdy ju dosta a si na teren kompleksu, nada a swój sygna wywo awczy. Zna a wszystkie has a, o które pyta a centralna ochrona. O drugiej nad ranem o rodek by jak wymar y. Kobieta z identyfikatorem „Agent specjalny Lana Bauer” dzi ki rozbrzmiewaj cym w s uchawkach komunikatom zna a miejsce pobytu wi kszo ci pozosta ych agentów. Wiedzia a, jak ich unika . Po drodze do pogr onej w ciszy kopu y spotka a niewiele osób. Nie zwrócili na ni adnej uwagi. Madeline Naylor nie czu a strachu. Wiedzia a, e musi wype ni swoj misj . Zatrzyma a si przed kopu i mocniej cisn a torb . Jaki naukowiec w bia ym kitlu w nie otworzy drzwi, by wpu ci do rodka troch wie ego powietrza. Nie zareagowa na jej widok. Jakby ten skafander pozbawia j osobowo ci, czyni niewidzialn . Adres Lany Bauer znalaz a w aktach osobowych FBI. Mieszka a sama w San Francisco. Nie by o trudno znale jej mieszkanie. Zanim zgin a, powiedzia a wszystko, co Naylor chcia a wiedzie o zabezpieczeniach i ochronie. Mi dzy pierwsz w nocy a szóst rano miejsce to by o opustosza e. Ludzie spali w pomieszczeniach w górnej cz ci kopu y. Stra nicy patroluj cy teren polegali na Titanii, która mia a podnie alarm w przypadku wtargni cia intruza. Naylor nie chcia a jej zabija , ale nie mia a wyboru. Ka de inne wyj cie poci ga o za sob zbyt du e ryzyko. Wpakowa a jej dwie kule w g ow , cia o zawin a w dywan i wtoczy a pod ko. Szybko j znajd , ale po dzisiejszej nocy nie b dzie mia o to znaczenia. Madeline Naylor znów pomy la a o Luke’u Deckerze i Kathy Kerr. Alice Prince powiedzia a jej, e zamierza przekaza Deckerowi szczepionk . A Kerr b dzie wiedzia a, jak zrobi z niej u ytek. Ta dwójka stanowi a zagro enie dla jej planu. Naylor nie wyobra a sobie, by Kerr mog a powstrzyma Spiral Zbrodni na poziomie globalnym. Potrafi jednak stworzy szczepionk , która powa nie ograniczy jej pole ra enia. Je li Spirala Zbrodni nie spe ni swojego zadania w stu procentach, to ca y projekt minie si z celem. Je eli pozostan jakie z liwe komórki – to nowotwór odrodzi si . Pr dzej czy pó niej. Szpital poziomu czwartego, Viro-Vector Solutions Kathy Kerr spojrza a na zegar na aparaturze przy ku. By a godzina druga dwadzie cia pi . Nie zmru a oka. Jej decyzja mog a okaza si fatalnym b dem.
Poniewa bez wyników bada dwudziestki m czyzn nie mo na by o nic zrobi , cz onkowie zespo u skorzystali z okazji i postanowili troch przespa si w kopule. Gdy wszyscy udali si na spoczynek, Kathy zakrad a si do ona i zaaplikowa a sobie próbk szczepionki Amnestia. Zostawi a przy genoskopie li cik z wyja nieniami i zesz a do jednej z izolatek na dole. Min y cztery godziny, odk d wci gn a do p uc opart na wirusie ospy szczepionk . Od tamtego czasu nie ruszy a si spod swojego namiotu. Gdy dotar a do niej wie o mierci pierwszej ofiary Spirali Zbrodni, wiedzia a, e musi zacz dzia , przetestowa szczepionk na sobie. Je li nic si jej nie stanie, a szczepionka zadzia a na m czyzn, uratuj setki tysi cy istnie . Nie powiedzia a innym o swoich zamiarach, bo próbowaliby j powstrzyma . Wówczas by a g boko przekonana, e post puje s usznie i e Amnestia b dzie skuteczna. Teraz wcale nie mia a tej pewno ci. Przyjrza a si chromowanej opasce na nadgarstku. Malutki czujnik z ig po wewn trznej stronie bransolety monitorowa sk ad jej krwi i struktur DNA. Bransoletka by a wyposa ona w wy wietlacz ciek okrystaliczny z dwoma okienkami wielko ci tarczy zegarka elektronicznego. Jedno z okienek LCD podawa o stan krwi, drugie – genomu. Aktualnie oba by y puste. Za dwie lub trzy godziny na wy wietlaczu pojawi si informacje. Oka e si , czy wszystko jest w porz dku, czy te wyst pi y komplikacje. Powik ania mog spowodowa natychmiastow mier lub d ugofalowe mutacje genetyczne, które dadz o sobie zna w jej pó niejszym yciu. Wiedzia a, e w innym oddziale szpitala dwudziestu m czyzn te poddaje si testowi. Nie czu a jednak z nimi adnej solidarno ci. I tak grozi a im mier . Przyj cie szczepionki Amnestia by o dla nich ostatni desk ratunku. Jej natomiast nic nie grozi o. wietnie zdawa a sobie spraw ze straszliwych komplikacji, jakie mog wynikn , je li genetyczna szczepionka wymknie si spod kontroli i zamiesza w jej kodzie DNA. To, co robi a, by o s uszne. By a tego pewna, lecz my l o walce ze zmutowanym szczepem ospy czy jak potworn hybryd tej choroby mrozi a jej krew w ach. Na my l o ospie czu a nieodpart ch , by podrapa si po twarzy. Wcze niej nie mia a czasu, by pomy le o czym innym ni walka z zaraz . By a nieustannie skupiona na wykonywanym zadaniu i wykorzystywa a ka okazj do drzemki. Teraz jednak nie mog a zasn . Mog a spokojnie pomy le o sprawach niezwi zanych z wirusem. Czu a si przyt oczona potworno ci tego, co si sta o, co wci si dzia o. Trudno uwierzy , e nie min y nawet trzy tygodnie odk d Madeline Naylor próbowa a zamkn j w Sanktuarium. Je li umrze, kto powiadomi jej rodzin w Szkocji? Czy b dzie to w ogóle mia o znaczenie, skoro Spirala Zbrodni przetrzebi planet ? Co zrobi, je li prze yje i szczepionka Amnestia oka e si skuteczna? Zi ci si jej sen o Sumieniu na znacznie wi ksz skal , ni kiedykolwiek marzy a. Co zrobi pó niej? Kiedy zadawa a sobie te pytania i rozmy la a o przysz ci, udawa o si jej trzyma na dystans tera niejsze obawy. Spostrzeg a, e drzwi jej izolatki otwieraj si i do rodka w lizguje si wysoka posta w
skafandrze kosmicznym. Wyt aj c wzrok w pó mroku, z plastikowego namiotu obserwowa a zbli aj si sylwetk . Przybysz zatrzyma si na chwil . Kathy w s abym wietle nie by a w stanie dojrze twarzy za szyb he mu. Zesztywnia a, gdy posta wyci gn a r do plastikowej cianki namiotu. – Przypuszcza em, e zrobisz co g upiego – powita j Decker. Kathy nie wiedzia a, co powiedzie . – W ka dym razie – ci gn Decker, siadaj c na krze le obok namiotu – skoro ju to zrobi , to pewnie przyda ci si towarzystwo. Dobrze wiem, jak to jest tkwi tutaj.
47 Komora dekontaminacyjna, Viro-Vector Solutions, Palo Alto Dwie godziny pó niej Sharon Bibb czu a si miertelnie zm czona. Wk ada a w nie niebieski skafander ochronny w komorze dekontaminacyjnej mi dzy laboratoriami trzeciego i czwartego poziomu zagro enia biologicznego. Znajdowa y si tam ca y szpaler szafek, prysznice, toalety i wieszak ze skafandrami ochronnymi. W ko cu pomieszczenia by y dwie umywalki, a cian zdobi równy rz dek butelek z utleniaczami i przeró nymi wirusobójczymi chemikaliami. By a czwarta nad ranem i wsz dzie panowa a cisza. Po spotkaniu z Allardyce’em, Kathy Kerr i Lukiem Deckerem uda a si do g ównej kopu y, by co przegry i na kilka godzin po si w jednej z zaimprowizowanych sypialni. Uzgodni a z Allardyce’em, e dzi o pi tej rano sprawdzi, co si dzieje z dwudziestk badanych m czyzn. Je li wyniki b dobre, natychmiast da mu zna . Po przedstawieniu wyników zespo owi i uzyskaniu zgody pani prezydent b mogli wprowadzi kod do urz dzenia do bezpiecznego przesy ania danych, a nast pnie wys zabezpieczon sekwencj genow i specyfikacje produkcji wirionu Amnestia do rozsianych po wiecie zak adów produkcyjnych. Oprócz niej kod znali tylko Allardyce i Kathy Kerr. Ziewn a. Bo e, nie by a tak zm czona od czasu pojawienia si kongijskiej Eboli w 1999 roku. Od dwóch tygodni nie widzia a te m a i dzieci, którzy zostali w Atlancie. Sama my l o tym, e Spirala Zbrodni mo e odebra jej m a, wprawia a j w panik . Szczepionka Amnestia zadzia a. Musi zadzia . Instynktownie dok adnie obejrza a skafander w poszukiwaniu ewentualnych uszkodze . Zatrzyma a si przed drzwiami do Gor cej Strefy – centralnej cz ci kompleksu, mieszcz cej laboratoria poziomu czwartego i ono oraz wind prowadz do szpitala i kostnicy poziomu czwartego. Kiedy tylko sko czy a wprowadza sze cioznakowe has o i przystawi a oko do zeskanowania przez szyb he mu, u wiadomi a sobie, i w komorze dekontaminacyjnej oprócz niej jest kto jeszcze. Przez nauszniki t umi ce ha as systemu wentylacyjnego skafandra ledwie us ysza a za sob szelest. Zanim zd a si odwróci , poczu a, jak co twardego wbija jej si w plecy. – Nie odwracaj si – warkn zimny kobiecy g os z ty u. – Widzia am, jak wprowadzasz kod, wi c do pokonania reszty drogi potrzebuj teraz tylko twego oka. Mo esz mnie wprowadzi jako go cia, mo esz te odmówi wspó pracy. W tym drugim wypadku wyjm ci oko i wejd do ona sama. Wybieraj. Sharon Bibb by a zbyt wstrz ni ta, by wydusi z siebie cho s owo. Zosta a wepchni ta przez drzwi do rodka. Gor czkowo rozgl da a si po laboratoriach za szklanymi cianami, ale nie widzia a nikogo. Wszyscy spali w kopule. – Dalej – zarz dzi a kobieta, gdy min y windy do szpitala i kostnicy.
Madeline Naylor poczu a ulg . By a ju ca kiem blisko. Czarny znak ostrzegaj cy przed zagro eniem biologicznym i du y czerwony napis: „Laboratorium pi tego poziomu zagro enia biologicznego”, umieszczony na szkle, wydawa y si zaprasza j do rodka. Po dostaniu si na teren Viro-Vectora, Naylor metodycznie zmierza a ku centralnej cz ci kompleksu laboratoriów. Dzi ki nas uchowi radiowemu uda o jej si unikn innych agentów. Wygl da o na to, e s rozmieszczeni we wszystkich newralgicznych punktach na obwodzie kompleksu. O tej porze aden nie czuwa w laboratoriach – prawdopodobnie nie chcieli przeszkadza naukowcom. Najtrudniejsze by o jednak przed ni : musia a dosta si do Gor cej Strefy, gdzie znajdowa o si ono. Nie mia a kodów dost pu, a poza tym wi za o si to ze skanowaniem t czówki. By a tu wiele razy, towarzysz c Alice Prince w drodze do ona. Korzystaj c ze znajomo ci laboratoriów, pokona a s abiej strze one zewn trzne pier cienie kompleksu. Gdy zakrada a si z poziomu pierwszego na trzeci, wszystkie laboratoria by y wyludnione, a cisz ci jedynie szum aparatury i klimatyzatorów. W ko cu dotar a do komory dekontaminacyjnej – bramy do Gor cej Strefy. Ukryta za szpalerem szafek czeka a cierpliwie, kto si pojawi i zabierze j dalej. Wypad o na doktor Sharon Bibb – takie nazwisko mia a wypisane na skafandrze. – No ju – nagli a Naylor, popychaj c j w kierunku drzwi ona. – Otwieraj. Bibb sta a bez ruchu, ale Naylor widzia a, e zaczyna ona kierowa si instynktem samozachowawczym. – Ju – warkn a, mocno wciskaj c pistolet w bok Bibb i nie daj c jej czasu na my lenie. Pewnymi ruchami palców Bibb wprowadzi a kod na klawiaturze obok drzwi i ustawi a si do skanowania t czówki. Gdy drzwi rozsun y si , Naylor spojrza a na zegarek. Za jak godzin zaczn si budzi inni. Musi si pospieszy , je li chce pod adunek wybuchowy i uciec przed jego zdetonowaniem. Torb trzyma a w lewej r ce. Czu a pokrzepiaj cy ci ar urz dzenia ukrytego w rodku. By o ma e i proste, ale wystarczaj co mocne, by zniszczy jedn ze cian ze zbrojonego szk a. Titania powinna przej wtedy do trybu likwidacji – zamkn ca Gor Stref hermetycznymi, termoodpornymi panelami, odcinaj c od wiata laboratoria poziomu czwartego i pi tego wraz ze szpitalem i kostnic . Wtedy, je li z zewn trz nie wprowadzi si kodu anuluj cego, w zamkni tej strefie zostanie zrzucony deszcz wirusobójczych chemikaliów, po którym nast pi sterylizacja ultrafioletem i wreszcie fala ognia o temperaturze trzech tysi cy stopni. Zniszczone zostanie wszystko, co ywe w Gor cej Strefie. Nie prze yje aden cz owiek, aden wirus ani szczepionka. Gdy drzwi ona otworzy y si na o cie , Naylor wepchn a Bibb do rodka i sama wesz a za ni . Pierwsz rzecz , jaka rzuci a jej si w oczy, by o niedawno zainstalowane urz dzenie do bezpiecznego przesy ania danych. W biurze cz sto korzysta a z podobnego. U ywane by o do przechowywania danych, zbyt cennych, by ryzykowa ich utrat . Rzadko tworzono kopie plików z tego urz dzenia. Mog o to oznacza tylko jedno. Je li Kathy Kerr co osi gn a, efekty jej pracy nad szczepionk znajduj si w nie tutaj. – A teraz – zarz dzi a, upuszczaj c torb na pod og i przyciskaj c pistolet do he mu Bibb – mów, jakie zrobili cie post py. I gdzie znajd Kathy Kerr.
Wtedy w nie spostrzeg a li cik przy genoskopie. Napisany r odpowiedzi na jej wszystkie pytania.
Kathy Kerr, zawiera
Luke Decker obudzi si nagle. Przy samej twarzy mia szk o, a w uszach dziwny ha as. Po chwili dotar o do niego, e jest ubrany w skafander chroni cy przed zagro eniem biologicznym. Zasn na krze le przy namiocie Kathy. Spojrza na zegar na chromowanej aparaturze obok ka. By a godzina czwarta czterdzie ci siedem. Szybko odwróci si do Kathy. Mia a rozchylone usta i le a w pozycji embrionalnej, z w osami rozrzuconymi na poduszce. Nie móg dostrzec bransolety na jej nadgarstku, bo r trzyma a pod ko dr . – Kathy – odezwa si – obud si ! Otworzy a oczy. – Jak si czujesz? Co z bransolet ? Otworzy a szeroko oczy, w jednej chwili ca kowicie rozbudzona. Gwa townie wyci gn a spod ko dry i ods oni a bransolet . Oba wy wietlacze LCD – kontrolki krwi i genomu – by y zielone. – Co to oznacza? – zapyta zdenerwowany Luke. Kathy popatrzy a na niego z niedowierzaniem na twarzy. U miechn a si . – Jestem czy ciutka. Nie wiem, czy Amnestia dzia a, ale na pewno jest bezpieczna. – W takim razie – zarz dzi , podnosz c i wr czaj c jej porzucony skafander – wyno my si st d natychmiast.
48 Viro-Vector Solutions, Palo Alto godz. 4.58 Kathy Kerr wraz z Lukiem Deckerem wje a wind na poziom laboratoryjny. Oboje mieli na sobie bia e szpitalne kombinezony ochrony biologicznej. Kilka minut wcze niej wpadli do g ównego oddzia u szpitala, by sprawdzi , jak si miewaj m scy ochotnicy. Wszyscy pogr eni byli we nie, jednak ich odczyty genetyczne wskazywa y na znaczn popraw . Kathy zaczyna a wierzy , e faktycznie uda im si zapobiec kataklizmowi. Spojrza a na Deckera i natychmiast przypomnia a sobie, jak siedzia z ni zesz ej nocy. Czu a z nim tak wi ! Razem odkryli prawd o Spirali Zbrodni i wbrew wszelkim trudno ciom walczyli o jej powstrzymanie. Teraz za byli o krok od sukcesu. Kiedy otworzy y si drzwi windy, Decker od razu skierowa si w lewo, ku drzwiom prowadz cym na poziom pi ty, do ona. Przez panoramiczn szyb Kathy widzia a cz wn trza. Na widok postaci w niebieskim skafandrze, pochylaj cej si nad sto em laboratoryjnym, przy pieszy a kroku. – Patrz, Sharon ju jest – ucieszy a si . – Chod , przeka emy jej dobre wie ci. Potem damy zna Tomowi i ca ej reszcie. Wprowadzi a kod dost pu do ona i zaczeka a, a urz dzenie zeskanuje jej t czówk . Kiedy drzwi otworzy y si z sykiem, wesz a do rodka. Decker pod jej ladem. Z pocz tku Kathy nie zorientowa a si , czemu Sharon Bibb tak dziwacznie pochyla si nad genoskopem. Podesz a bli ej. Wtedy ujrza a otwór po pocisku w jej he mie. Sharon nie a. Dos ownie w tej samej chwili dostrzeg a posta w czarnym kombinezonie FBI. Kl cza a ona ty em do Kathy, pochylona nad czym , co wygl da o jak stalowe pude ko, stoj ce przed lodówkami, zawieraj cymi najz liwsze, najbardziej zabójcze wirusy wiata – w tym Ebol i Marburga. Oszo omiona Kathy jakby wros a w ziemi . Czarny he m wolno odwróci si w jej kierunku. I cho w ciemnych oczach Madeline Naylor wyczyta a zaskoczenie jej widokiem, by a dyrektor FBI u miechn a si do niej. Luke Decker nie od razu zorientowa si w sytuacji. Po kilku sekundach dotar o do niego, co widzi. Jakie osiem metrów przed nim Madeline Naylor pochyla a si nad czym , co wygl da o na bomb . Nieca e cztery metry od niego, za plecami Naylor, sta a jej torba. Na niej za le jej pistolet. Kathy sta a po prawej stronie. Po lewej by o urz dzenie do bezpiecznego przekazu danych, zawieraj ce wszystkie tak potrzebne informacje o szczepionce Amnestia. Naylor najwyra niej rozwa a sytuacj . Nie wiedzia a, czy doko czy uzbrajanie bomby, czy si gn po bro . Kathy zda a sobie spraw z tego, e trzeba natychmiast wys informacje, by ich nie
straci . Przez d ug chwil nikt nawet nie drgn . Ze wstrzymanym oddechem przygl dali si sobie nawzajem. Nagle Decker rzuci si po bro , krzycz c do Kathy: – Wysy aj dane! Zderzy si z Naylor. Potr cona torba pomkn a po kafelkach, za oni z omotem upadli na pod og . Decker j kn , gdy jego z amana r ka uderzy a w he m Naylor. Tu przed sob mia jej twarz. Wpatrywa a si w niego zza szyby pe nymi nienawi ci oczyma. Po prawej stronie dostrzeg bomb . Czarna skrzynka, wyposa ona w cyfrowy wy wietlacz z czerwonymi cyframi 9:0l. Odliczanie zosta o rozpocz te. Naylor spojrza a na Kathy, która wprowadza a na klawiaturze kod wysy ania danych. Zerwa a si na równe nogi i kopn a z aman r Deckera. Us ysza trzask p kaj cej ko ci. Potworny ból wybuch rozb yskiem pod czaszk , parali uj c my li. Naylor nie traci a czasu. Chwyci a Kathy i odci gn a j od urz dzenia, zanim zd a nacisn czerwony przycisk wysy ania i przekaza informacj do zak adów produkcyjnych na ca ym wiecie. Decker zagryz z by i zdrow r si gn po bomb . Nie by specem od pirotechniki, jednak nawet krótkie przeszkolenie w tym zakresie, jakie przeszed , pozwala o mu stwierdzi , e raz ustawiony zegar musia spowodowa wybuch o wyznaczonym czasie. Nic nie mog o go powstrzyma . Nale o jak najszybciej st d ucieka . Naraz ujrza glocka Madeline. Bro le a pod sejfem. Musia a tam wpa , sun c po pod odze, gdy zderzyli si ze sob . Spróbowa si gn po pistolet zdrow r , ale tylko musn go palcami i wepchn jeszcze g biej. Si gn pod innym k tem i tym razem uda o mu si wyci gn bro . W tym samym momencie us ysza za plecami brz k t uczonego szk a. Gdy obróci si , by wycelowa w Naylor, zrozumia , e wcale nie b dzie to takie proste. Madeline Naylor zacisn a d onie na he mie Kathy Kerr. Czu a, jak ogarnia j fala ciek ci. Sharon Bibb nie zd a jej wiele powiedzie przed mierci , jednak notka od Kathy Kerr wystarczaj co wiele wyja nia a. Naylor ucieszy a si , e Kathy znajduje si w cz ci szpitalnej. Wybuch bomby zabije j . Kiedy za pod wp ywem eksplozji Titania zamknie wej cia i oczy ci kompleks, wszystkie elektroniczne i organiczne lady szczepionki przepadn bez ladu. Rozwi zanie idealne. Naraz jednak Decker i Kerr pojawili si w onie. Decker by ranny, wi c atwo z nim sobie poradzi a, jednak Kathy niemal uda o si wys receptur szczepionki gdzie na zewn trz. Ale wszystkie dane musia y zosta zniszczone. Nic nie mog o si st d wydosta . Naylor podj a decyzj . Skoczy a na Kathy i odepchn a j od urz dzenia do bezpiecznego przekazu danych. Kathy opiera a si z ca ych si , ale Naylor uderzy a jej g ow o szklane drzwi jednej z lodówek. Wysypa y si stamt d probówki, roztrzaskuj c si o posadzk i uwalniaj c w ten sposób wszystkie najgorsze wirusy, od Eboli, poprzez Marburga, po Hant . Madeline przytrzyma a Kathy twarz w dó , tak e jej g owa znalaz a si tu nad zas an szk em
pod og . – Rzu bro , Decker! – krzykn a. – Albo zerw jej he m. Umrze w kilka minut. – Wszyscy mo emy zaraz umrze – zauwa Decker z niezwyk ym spokojem. Wci sta z wycelowanym w ni pistoletem. – Zosta o sze minut, je li wierzy tej twojej bombie. Kathy, wszystko w porz dku? Jednak Kathy, najwyra niej pó przytomna, nie odezwa a si ani s owem. A Naylor trzyma a j przed sob niczym tarcz . Naraz przez szklan cian dostrzeg a trzy osoby w niebieskich kombinezonach. Bieg y korytarzem przez laboratoria poziomu czwartego w kierunku ona. Naylor zrozumia a, e nie ma wyboru. Zginie. Jednak zanim to si stanie, miejsce to ulegnie zniszczeniu. Ocali program Spirali Zbrodni. Przycisn a Kathy do siebie, si gn a do zamka i zaryglowa a drzwi. Teraz mo na by o je otworzy tylko od rodka. – Decker – oznajmi a – je li wykonasz cho jeden ruch w kierunku tej maszynki, zabij . Decker nie by pewien, czy Kathy zd a wprowadzi ca y kod do urz dzenia do bezpiecznego przekazu danych. A sam nie zna kodu. Wiedzia , e je li naci nie czerwony przycisk bez wpisania pe nego kodu, nie zda si to na nic. A Madeline bez w tpienia zabije wówczas Kathy. Nale o mie nadziej , e Kathy dojdzie do siebie, nim za pi minut wybuchnie bomba. Po drugiej stronie szklanej ciany widzia Allardyce’a i obu Schlossbergów. Rozpaczliwie stukali palcami w szk o, zagl daj c do rodka. Mo e Allardyce móg by mu jako poda kod? – S dzi em, e jeste przeciwna przest pstwom z u yciem si y, Naylor – zauwa – tymczasem zabi ju wi cej ludzi ni schwytani przeze mnie mordercy. A je li Spirala Zbrodni zacznie zbiera swoje niwo, b dziesz odpowiedzialna za wi cej morderstw ni wszyscy faceci razem wzi ci, zarówno yj cy, jak i zmarli. Ca a p m ska nie wykaza a si w zabijaniu skuteczno ci równ twojej. Przecie to bez sensu! Jedna kobieta, szefowa FBI, morduje wszystkich doros ych przedstawicieli przeciwnej p ci... bo jest przeciwna morderstwom? – Jak móg by zrozumie ? – wycedzi a przez z by Naylor. – Twój ojciec gwa ci i mordowa nastoletnie dziewcz ta. Pewnie, e nie widzisz konieczno ci eliminacji takich, jak ty. Kathy si poruszy a. Przez szyb jej he mu widzia , jak próbuje skupi wzrok. Je li nacisn by czerwony przycisk, móg by uratowa dwa i pó miliarda m czyzn, ale z pewno ci zabi by Kathy. Zreszt i tak musi zaczeka , a ona sama potwierdzi kod. – Oczywi cie, e widz konieczno cigania i eliminacji tych spo ród nas, którzy zaprzedali si z u – powiedzia . – Ca e swe ycie temu po wi ci em. Ale nie ka dy czyzna jest zbrodniarzem. Zbrodniarz to kto taki, jak ty. Naylor, wyra nie poruszona, polu ni a u cisk, w którym trzyma a Kathy. Decker, wci zerkaj c na Kathy, ci gn dalej: – Prawdziw ironi jest to, e sama nale ysz do tych drani, przeciw którym wyst pujesz. Sama siebie powinna wyeliminowa .
Naylor pos a mu jadowity u mieszek. – To, co o mnie my lisz, jest ju zupe nie bez znaczenia. Za kilka minut to miejsce i wszystko, co si w nim znajduje, ulegnie zniszczeniu. Spirala Zbrodni zatryumfuje. uj jedynie, e nie do wiadcz jej dobroczynnego dzia ania. Ale przynajmniej b wiedzia a, e wszystkie twoje dzia ania na nic si zda y. Nagle odezwa a si Kathy: – Kod wpisany. Naci nij przycisk. Decker popatrzy na ni . Potem przeniós wzrok na Naylor. – Jeden ruch i ona nie yje – ostrzeg a ponownie. Naci ni cie przycisku uratuje ycie miliardom m czyzn. Zabije jednak Kathy. Logicznie rzecz bior c, wybór by prosty. Jednak Decker w tej chwili zda sobie spraw z tego, ile Kathy dla niego znaczy. Zrozumia , co utraci. um naukowców za cian ona zamar . W przera eniu obserwowali rozgrywaj si na ich oczach scen . – Jak mocne jest to szk o? – spyta Decker. – Bardzo mocne – odpar a Kathy. Nim Naylor zdo a cokolwiek zrobi , Decker wycelowa w czerwony przycisk i wystrzeli . Kathy wykorzysta a to, by wyrwa si z u cisku Naylor. Rzuci a si do drzwi. Run a na Deckera. Jej oczy zw zi y si w ciekle, g os upodobni do wycia rannej bestii. – Nie! – wrzasn a. – Nieee!!! Decker zd zobaczy zapalaj ce si pod klawiatur zielone wiat o, sygnalizuj ce wys anie danych. Potem dopad a go Naylor. Skoczy a mu do gard a jak op tana. Obali a na pod og i kopniakiem wytr ci a bro z r ki. Z ty u dobieg go odg os odblokowywanych przez Kathy drzwi. – Luke! Luke! – zawo a. – Id ! – krzykn . – Zostaw mnie! Odpychaj c Naylor zdrow r , podniós si na kolana. Tu obok siebie zobaczy bomb . Wy wietlacz pokazywa , e zosta a minuta do wybuchu. Z apa czarne pude ko i kiedy Madeline Naylor znów na niego natar a, waln nim z ca ych si w szyb jej he mu, rozbijaj c j . Podniós si na równe nogi przy wtórze syku powietrza uciekaj cego z jej skafandra. Kathy poci gn a go ku drzwiom. – Szybko! – krzykn a. – Bez ciebie si st d nie rusz ! tem oka dostrzeg , jak Naylor gramoli si z pod ogi. Jej oszala e oczy napuch y ju od zanieczyszczonego powietrza. W prawej d oni dzier a od amek szk a z he mu, niczym nó . Musia dotrze do drzwi. Wiedzia , e wystarczy ma a dziurka w skafandrze, uczyniona tym ostrzem, a czeka go niechybna mier . Kathy pozostawi a otwarte drzwi do ona. Za kilka sekund nast pi eksplozja. Ostatnim wysi kiem rzuci si do przodu, popychaj c Kathy w stron drzwi. Czekali tam ju Allardyce i inni. Pomogli im si wydosta . Decker odwróci si na moment i zobaczy , jak Naylor po raz ostatni próbuje go dopa . Jej oczy p on y nienawi ci . Chybi a o w os, za drzwi zamkn y si , mia c jej wyci gni r . Madeline nie wierzy a w asnym oczom. Siedz c na pod odze ona, wci ga a ze wistem
w p uca zanieczyszczone powietrze i wpatrywa a si w zdruzgotan r . Nie obchodzi o jej, e zosta y ju tylko sekundy do wybuchu. Nie tak mia o by . Jej wizja Spirali Zbrodni leg a w gruzach. Wielu m czyzn zginie – mo e nawet miliony – ale nie wszyscy. Prze ycie cho by jednego doros ego m czyzny niweczy o plany. Eliminacja wszystkich czyzn by aby wielkim dokonaniem, które zapewnia oby przetrwanie gatunku. A zabicie tylko niektórych z nich to nic wi cej, jak zwyk e morderstwo. Naraz ogarn j al – nie dlatego, e zabi a tak wielu, ale poniewa zabi a tak nielicznych. ysz c klikni cie detonatora, krzykn a zrozpaczona, zrozumiawszy, e niczego nie zmieni a. Ale nawet w tym momencie, gdy jej cia o rozerwa a eksplozja, za Titania odci a ska on stref , oczyszczaj c j ze wszystkiego, co yje, Madeline Naylor myli a si . Zmieni a przecie wszystko. Kiedy Decker wypad z ona, Allardyce poci gn go korytarzem ku drzwiom pomieszczenia dekontaminacyjnego. Stalowe drzwi zdawa y si otwiera ca e wieki. A zamyka y si jeszcze d ej. Kiedy wreszcie si zamkn y, us yszeli i poczuli wstrz s eksplozji w centrum kompleksu. Titania opu ci a ci kie czarne ekrany ochronne, zas aniaj c drzwi, którymi w nie weszli. Odci a stref ska enia, po czym oczy ci a j od rodka. Gdy Kathy dezynfekowa a jego skafander sprejem chlorowym pod prysznicem dekontaminacyjnym, Decker widzia wci wpatrzone w niego oczy Naylor. Nienawi , jak w nich ujrza , mia zapami ta do ko ca ycia.
49 Pentagon. Pokój strategiczny. Arlington, Wirginia Niedziela, 23 listopada, godz. 11.06 Pokój strategiczny w Pentagonie by jeszcze wi kszy ni centrum obliczeniowe ViroVectora. Zape nia y go rz dy komputerów, przy których siedzieli umundurowani m czy ni i kobiety. Wszyscy przetwarzali informacje. ciana frontowa mia a ponad pi tna cie metrów wysoko ci i dwa razy tyle szeroko ci. Ca j pokrywa y ekrany. rodkowy, szeroki na trzy i wysoki na ponad dwa metry, przedstawia map wiata. Inne, mniejsze ekrany prezentowa y ró ne lokalizacje. Z legend pod nimi mo na by o dowiedzie si , e ukazuj ameryka skie bazy lotnicze, zarówno w kraju, jak i za granic . Nie brakowa o obrazów z wiadomo ciami z ró nych stron wiata. Reszta ekranów przedstawia a si y lotnicze innych pa stw, w tym Wielkiej Brytanii, Francji, Izraela, a nawet Iraku. Wszystkie mia y do wype nienia jedn misj . Od czasu, gdy sze dni temu szczepionk Amnestia rozes ano do zak adów produkcyjnych na ca ym wiecie, wszystkie testy i próby przebieg y pomy lnie. Pod kierownictwem genera a Allardyce’a wyprodukowano niezb dne antidotum. Armada samolotów na ca ym wiecie czeka a tylko na rozkaz, by rozpocz jej zrzuty. Trzy dni temu, na zgromadzeniu ONZ w Nowym Jorku, Pamela Weiss przedstawi a przywódcom innych pa stw wszelkie zagro enia i korzy ci wynikaj ce ze szczepie . Og osi a te najnowsze dane statystyczne dotycz ce zgonów wywo anych Spiral Zbrodni. W skali globalnej mo na ju by o mówi o milionach ofiar. Ca a generacja m odych m czyzn przesta a istnie . miertelne niwo nie omin o adnego kraju. Debatowano jeszcze o d ugoterminowych skutkach ubocznych, wszyscy jednak zgodzili si , i korzy ci przewy szaj ryzyko. Po raz pierwszy w historii ONZ ka dy bez wyj tku kraj, bez wzgl du na ró nice polityczne, religijne czy historyczne, podpisa rezolucj . Porozumienie osi gni to w rekordowym czasie czternastu minut. Nie wiadomo by o dok adnie, jak wielka jest globalna armada, ale szacowano j na ponad pó miliona samolotów cywilnych i wojskowych. By a to najwi ksza misja bombowców w historii wiata. Optymi ci przewidywali, e równie ostatnia. Kiedy zrzucono pierwsze bomby lecznicze, mapa na ekranie centralnym eksplodowa a czerwonymi punkcikami. Zaczerwieni si Londyn i Pary , a po nich inne europejskie miasta. To samo mia o miejsce w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a nast pnie w Ameryce Po udniowej i na rozleg ych terenach Afryki i Azji. W s abo zaludnionych krajach tych punkcików by o mniej. Skoncentrowano si na g ównych miastach. Jednak z czasem i te plamy czerwieni rozrasta y si , coraz bardziej nieregularne, pod wp ywem pr dów powietrznych. Wkrótce pocz y czy si ze sob , pokrywaj c czerwonym dywanem niemal ca y wiat. Kathy Kerr sta a wraz z Lukiem Deckerem z ty u pokoju, na podwy szeniu dla
obserwatorów i kr ci a g ow z niedowierzaniem. Nic ju nie b dzie takie, jak kiedy . Czerwie oznacza a zbawienie, ale tak e rewolucj ... a mo e raczej wywo an ludzk r ewolucj . Rodzaj ludzki uleg nieodwracalnej zmianie. Zmuszono go do wyewoluowania w nowy gatunek. Homo sapiens umar . Narodzi si nowy cz owiek. – Co nam przyniesie przysz , Kathy? – zagadn Decker, wpatruj c si w ekran. Wzi a go za r . – Nie wiem – powiedzia a z u miechem – ale mam nadziej , e co dobrego. – Ja tak e – dopowiedzia , ciskaj c jej d .
EPILOG San Francisco Sto lat pó niej, 23 listopada 2108 czyzna by stary, ale dom, w którym mieszka – jeszcze starszy. Od skrzypce i przysun krzes o do otwartych na o cie okien wychodz cych na zatok . wi towanie zacz o si na dobre. Nocne niebo roz wietla a feeria fajerwerków. Dzieci pewnie ju do czy y do t umów gromadz cych si przy mo cie. Te móg pój , ale wola zosta w domu i obserwowa niebo. Wyregulowa teleskop, by móc lepiej widzie . Przez powi kszaj ce szk o eksplozje niemal o lepia y intensywno ci kolorów. Wydawa o si dziwne wi towa wybuchami Pax Centennia – stuletni pokój. A mówiono nawet o odgrzebaniu starego uzbrojenia i spaleniu go w wielkich ogniskach, na znak pokoju. Prostuj c zdr twia e nogi, podniós si z krzes a i podszed do stare kiego fortepianu. Sta o na nim wiele zdj , jedno wyró nia o si jednak szczególnie. Przedstawia o miechni par z dzieckiem w ramionach. W tle wznosi si stary ko ció . Obok przystojna, postawna kobieta. U miechn si z dum . Niewiele osób mog o go ci u siebie na chrzcinach prezydentów Stanów Zjednoczonych. Du o si mówi o tego roku o setnej rocznicy Zmiany. Jednak nie o kosztach. Nie by o si czym chwali . Zmar o osiemna cie milionów m odych m czyzn. Trzykrotnie wi cej ni podczas Holocaustu. Teraz to ju dawne dzieje. Wielu cz onków Rady wiatowej wola o mówi o korzy ciach. Wi kszo cieszy a si , e dane im by o do wiadczy bezprecedensowego ogólnokrajowego pokoju i dobrobytu. Niektórzy jednak narzekali, i post p techniczny zwolni bez katalizatora w postaci wy cigu zbroje . Powiadali, e Blake mia racj , kiedy twierdzi , e bez konfliktów nie ma post pu. Jego ojciec, Luke, opowiada mu historie z tamtego, innego wiata. Jak ciga niezwykle okrutnych m czyzn. Mówi te o przygodach, o odwadze, o zacnym pragnieniu walki w imi usznej sprawy. Nawet jego matka, Kathy, mówi a, e czasami trzeba walczy o to, w co si wierzy. Wróci do teleskopu i wycelowa go ku dalekim, majestatycznym planetom. Obejrza Wenus, a potem przeszed do najbli szej gwiazdy, Proxima Centauri, odleg ej zaledwie o cztery lata wietlne od Ziemi. Wyobrazi sobie, co móg by zobaczy mieszkaniec tego uk adu, gdyby wycelowa teleskop w Ziemi : redniej wielko ci planet na peryferiach zwyczajnej galaktyki spiralnej – jednej z wielu miriadów galaktyk. Jaki cie przemkn na tle Proxima Centauri. Starczymi ramionami wstrz sn dreszcz. Oczyma wyobra ni znów przyjrza si Ziemi z kosmosu. Ujrza samotn planet , bogat w zasoby naturalne. Spokojn planet , która wypleni a u siebie agresj . Ujrza planet , która nie wiedzia a ju , jak si broni .
PODZI KOWANIA Najwi ksze podzi kowania nale si mojej onie, bez której ksi ka nie mog aby powsta . To ona pomog a mi stworzy fabu oraz bohaterów, odrzucaj c z e pomys y, a rozwijaj c te dobre. Nawet pod koniec naszej pracy, kiedy s dzi em, i bezpowrotnie utraci em ca y maszynopis, ona jedna zachowa a spokój. I to dzi ki niej odzyska em utracony plik. Kolejne podzi kowania nale si mojemu redaktorowi z Transworld, Billy‘emu Scottowi Kerrerowi, który po wi ci mnóstwo czasu i si , aby w sposób istotny udoskonali t histori . Nieocenione w czasie moich prac nad Kodem zbrodni okaza y si nast puj ce ród a: A Mind to Crime autorstwa Anny Moir i Davida Jessela, On Aggression Konrada Lorenza, Virus X doktora Franka Ryana oraz In the Blood Steve’a Jonesa. Za konsultacje naukowe jestem wdzi czny Susan Robinson i Sejalowi Patelowi, którzy pomogli mi wyeliminowa b zmodyfikowa moje zbyt dziwne pomys y. Podzi kowania nale si równie Betty Cordy, która wytrwale czyta a kolejne wersje r kopisu, wspieraj c mnie i s c uwagami. Dzi kuj Billowi Reince, Simonowi Hoggartowi oraz Richardowi Cordy‘emu za ich wk ad. Podzi kowania nale si równie mojemu wspania emu agentowi Patrickowi Walshowi.