Janice Maynard Między niezależnością a pożądaniem Tłumaczenie: Anna Sawisz ROZDZIAŁ PIERWSZY – Chcę tylko, żebyś dał mi szansę. Udowodnię ci,...
10 downloads
18 Views
897KB Size
Janice Maynard
Między niezależnością a pożądaniem Tłumaczenie: Anna Sawisz
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Chcę tylko, żebyś dał mi szansę. Udowodnię ci, że sobie poradzę. Patrick patrzył na siedzącą po drugiej stronie biurka kobietę. Libby Parkhurst nie należała do osób wyróżniających się tłumie. Mysie włosy, zwyczajne rysy twarzy, zwisające ubrania składały się na godne pożałowania określenie: przeciętna. Wyjątek stanowiły oczy. Zielone, w odcieniu mchu, emanowały spokojem niczym las w środku lata. – Doceniam twoje chęci – odrzekł – ale chyba oboje wiemy, że to praca nie dla ciebie. Charlise, jego zastępczyni, wybierała się na półroczny urlop macierzyński, więc pilnie potrzebował kogoś na zastępstwo. Ponieważ ociągał się z szukaniem, jego matka wzięła sprawy w swoje ręce i zaproponowała córkę swojej najlepszej przyjaciółki. Libby wyprostowała się, zacisnęła ręce na kolanach i przybrała poważny, może nieco zdesperowany wyraz twarzy. – Maeve wprowadziła mnie w szczegóły – oznajmiła. – Proszę tylko, żebyś sprawdził, czy się nadaję, zanim pojawi się pierwsza grupa. Firma Patricka Kavanagha, Silver Reflections, oferowała wypoczynek dla osób cierpiących na wypalenie zawodowe oraz pobyty integracyjne dla kadr kierowniczych – ćwiczenia wspinaczkowe, trekingi, kilkudniowe wyprawy. Zajęcia w terenie były wyczerpujące i wymagały znacznych umiejętności. Choć Patrick doceniał determinację Libby, miał poważne wątpliwości co do tego, czy podoła obowiązkom. – Libby… – odezwał się z westchnieniem. Nieproszony gość pochylił się do przodu, ściskając dłońmi blat biurka. – Potrzebuję tej pracy. Wiesz o tym. I tu mnie masz, pomyślał. Znał przecież bolesne wydarzenia, tak jak i inni, dzięki tabloidom. Najpierw jej ojciec znalazł się w więzieniu z powodu wielomilionowych oszustw podatkowych, potem, po kilku miesiącach nękania przez prasę, rozchwiana emocjonalnie matka popełniła samobójstwo. Od jej śmierci minęły dwa miesiące. I tak w jednej chwili Libby z wychuchanej dziedziczki stała się kobietą właściwie bez środków do życia. Wykształcenie panny z dobrego domu sprawdzało się, gdy pełniła rolę gospodyni podczas przyjęć ojca, ale Libby nie miała żadnego doświadczenia w pracy. – Nie spodoba ci się. – Zaczynało mu brakować argumentów, by w uprzejmy sposób dać jej do zrozumienia, że nie chce powierzyć jej tej pracy. Libby uniosła głowę. Poprawiła się na krześle, wyprostowała. Rozgoryczenie malujące się w jej oczach świadczyło o tym, że spodziewała się odmowy. – Wiem, że twoja matka zmusiła cię do spotkania ze mną – stwierdziła. – Dawno minęły czasy, kiedy mama mówiła mi, co mam robić. Tylko częściowo mijał się z prawdą. Maeve bezkonkurencyjnie potrafiła bowiem
wzbudzać w nim poczucie winy. – Nic już nie mam do stracenia – powiedziała spokojnie. – Ani domu, ani rodziny, ani funduszu powierniczego. Wszystko przepadło. Po raz pierwszy w życiu muszę stanąć na własnych nogach. Chcę i potrafię to zrobić. Ale ktoś musi dać mi szansę. Do diabła! Jej pełna godności postawa robiła na nim wrażenie, ale dlaczego to ma być jego problem? Co matka sobie myśli?! Za oknem ciągnęły się ogołocone z liści drzewa. Pod koniec stycznia w zachodniej części Karoliny Północnej zima nadal dawała się we znaki. Pierwsze grupy przyjadą dopiero za osiem tygodni. Do tego czasu Libby na pewno opanuje obowiązki związane z obsługą hotelu: przyjmowanie rezerwacji, sprawy meldunkowe, doglądanie gości. Jednak jeśli podzieli obowiązki Charlise, będzie musiał znaleźć kogoś do pracy na pół etatu w terenie, co nie będzie łatwe. Gdyby chodziło tylko o emocje, Libby by wygrała – błagalnie patrzyła na niego niczym głodny psiak. Spróbował innego argumentu. – Pracujemy z klientami najwyższej klasy. Potrzebuję kogoś, kto będzie odpowiednio wyglądać. Chociaż się zaczerwieniła, nie ustąpiła pola. – Organizowałam spotkania towarzyskie w penthousie z widokiem na Central Park. Myślę, że zdołam spełnić wymogi mody. Spojrzał na jej workowate ubranie i tylko zmarszczył brwi. Po raz pierwszy Libby opuściła wzrok. – Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jakie robię wrażenie – wyszeptała. – Tak długo unikałam dziennikarzy, że przebranie stało się dla mnie czymś normalnym. Patrick poczuł wstyd, że ją zranił. Postanowił załagodzić sytuację. – Proponuję ci okres próbny. Niczego nie obiecuję – dodał szybko. – Przyjmujesz mnie? – spytała zdziwiona. Radość w jej oczach świadczyła o tym, że udało mu się naprawić nietakt. – Tymczasowo – podkreślił. – Charlise odchodzi za dwa tygodnie. Do tego czasu wprowadzi cię w sprawy ośrodka. Kiedy się trochę ociepli, pokażę ci, jak wyglądają zajęcia w terenie. Pod koniec lutego zobaczymy, na czym stoimy. Znał Libby przez większość życia, choć ich ścieżki rzadko się przecinały. Miał trzydzieści lat, ona była o siedem lat młodsza. Ostatni raz widział ją, gdy z matką i braćmi pojechał do Nowego Jorku na mecz hokejowy. Był wtedy w takim wieku, że tylko skinął głową w jej stronę. Libby pod wpływem uśmiechu pojaśniała. – Nie będziesz żałować, przysięgam. Jak mógł pomyśleć, że jest nijaka? Żeby ukryć zaskoczenie, pochylił się i skreślił kilka cyfr na kawałku papieru. Przesunął kartkę w jej stronę. – Oto wynagrodzenie. Możesz zacząć w poniedziałek. – Zadbał, by jego głos brzmiał neutralnie. Gdy zobaczyła kwotę, drgnęła. – Niedużo, ale myślę, że to uczciwa pensja. Przygryzła wargę. – Oczywiście, że uczciwa. Pomyślałam tylko o tym, jak dużo pieniędzy wydawaliśmy.
– Musi być ci trudno? – zapytał spokojnym głosem. – Tak, ale nie w tym sensie, co myślisz. – Schowała kartkę do kieszeni. – Trudne było odkrycie, że nic nie wiem o świecie. Rodzice chronili mnie… psuli. Można powiedzieć, że w gruncie rzeczy byłam bezużyteczna. Poczuł, że robi mu się gorąco. Instynktownie sięgnął po jej rękę i ją uścisnął. – Nikt nie jest bezużyteczny, Libby. Masz za sobą straszny rok. Bardzo mi przykro z powodu twojej matki. Lekko się skrzywiła, ale jej rysy pozostały twarde. – Dziękuję. Jej śmierć nie była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Tygodniami woziłam ją na terapię. Po procesie ojca dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. Nie wiem, czy to on był powodem, czy ostracyzm środowiska, ale cierpienie okazało się silniejsze niż pragnienie życia ze mną. – Samobójstwo nie jest rozwiązaniem. Jestem pewien, że matka cię kochała. – Dzięki za wsparcie. Był pod wrażeniem. Libby naprawdę miała powody, by się użalać, ale nie roztkliwiała się nad sobą. Co więcej, robiła, co mogła, by się pozbierać. – Moja matka świata poza tobą nie widzi. Myślę, że zawsze chciała mieć córkę. – Nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Nagle zapadła cisza. Oboje mieli świadomość, że jedynym powodem, dla którego Patrick zgodził się na to spotkanie, były nalegania matki. Nie zamierzał jednak cofnąć słowa. Libby szybko się przekona, że nie nadaje się do fizycznych wyzwań związanych z tą pracą. O ile Charlise była wysportowana i większość życia spędziła w terenie, o tyle Libby to delikatny kwiat, który niechybnie zmarnieje pod wpływem presji. W ciągu następnych dwóch tygodni Patrick nabrał wątpliwości co do swojej oceny. Libby z entuzjazmem uczyła się nowych obowiązków. Od razu dogadała się z Charlise, choć niewiele je łączyło. Charlise zachwyciła się naturalnością, zaangażowaniem i bystrością nowej koleżanki. W piątek, gdy nadszedł dzień wypłaty, Patrick odnalazł Charlise w jej biurze. – No i jak? Da sobie radę? – zapytał. Charlise wyciągnęła się w fotelu obrotowym. Jej zaokrąglony brzuch pasował do radosnego nastroju. – Ma naturalny talent. Czterech zadowolonych klientów dokonało powtórnej rezerwacji. Szczerze mówiąc, odchodzę z czystym sumieniem. – A co z pracą w terenie? – No cóż, w tym przypadku może nie do końca jest ono czyste. – Prowadzenie hotelu to jedno. Wiesz, jak harujemy, kiedy bierzemy grupę w góry. – Prawda, ale Libby jest pełna entuzjazmu. To pomaga. – Jeszcze rok temu chadzała na pedikiur do drogich salonów przy Park Avenue i zadawała się z szychami, którzy współpracowali z jej ojcem. Charlise posłała mu przeciągłe spojrzenie. – Jesteś w czepku urodzony, Patrick. Silver Reflections to twoje dziecko, ale mógłbyś rzucić firmę i po prostu nie pracować. – Słusznie. – Podrapał się w podbródek. – Jest jeszcze jeden problem. Powiedzia-
łem Libby, że musi odpowiednio ubierać się do pracy. Nadal nosi te niegustowne spódnice i swetry. To jakaś manifestacja niezależności? Czy popełniłem faux pas, poruszając temat ubrań? – Biedak wodzony za nos przez kobietę. – Dlaczego nie traktuje się mnie tu z szacunkiem? Charlise zignorowała pytanie. – Maeve zaproponowała Libby, że kupi jej odpowiednią garderobę, ale twoja nowa pracownica jest, mówiąc delikatnie, niezależna. Czeka na wypłatę. – Do cholery! – Właśnie. – Chwileczkę, dlaczego nie może nosić starych ubrań? Na pewno ma całą szafę szytych na miarę strojów. – Miała – odparła Charlise. – Sprzedała, żeby zapłacić za leczenie matki. Najwyraźniej wszystko, co w tej chwili posiada, mieści się w dwóch walizkach. Patricka rzadko dręczyło poczucie winy, starał się bowiem żyć zgodnie z kodeksem honorowym, który Maeve zaszczepiła synom. Właściwie postępować, być uprzejmym, nigdy nie pozwolić, by ambicja wzięła górę nad kontaktami z ludźmi. Zatrudnił Libby. Teraz nadszedł czas, żeby dać jej wsparcie. Była w siódmym niebie. Po miesiącach niepewności i rozpaczy miała powód, by rano wstać. Dzięki temu odnalazła coś, co utraciła… pewność siebie i spokój. W ciągu dwóch tygodni pracy rzadko spotykała Patricka. To Charlise szkoliła ją i wprowadzała w obowiązki. W jej towarzystwie czuła się komfortowo. Było więc jej smutno, że to już ostatni ich wspólny dzień. Tuż przed piątą weszła do biura z paczuszką owiniętą w niebieski papier z nadrukiem w samolociki. – Chciałabym dać ci coś, zanim wyjdziesz. Charlise przerwała pakowanie rzeczy. W oczach miała łzy. – Nie musiałaś tego robić. – Chciałam. Byłaś taka cierpliwa, doceniam to. Czy wszystko w porządku? – Nie. Nie wiem, dlaczego tak łatwo się rozklejam. Czekam na dziecko, ale kocham firmę. Trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę tu codziennie przychodzić. – Zrobię, co się da, żeby wszystko sprawnie toczyło się podczas twojej nieobecności. – Co do tego nie mam wątpliwości. Jesteś bystra, Libby. Bez obaw zostawiam ośrodek w twoich rękach. – Mam nadzieję, że wpadniesz do nas z dzieckiem, gdy zrobi się lepsza pogoda. – Masz to jak w banku. – Ostrożnie otworzyła prezent. – Och, Libby, to jest piękne i chyba bardzo drogie. Libby skrzywiła się. Szczerze opowiedziała Charlise o swojej sytuacji finansowej. – To zabytkowy zestaw. Przyjaciel rodziny podarował go moim rodzicom, kiedy się urodziłam. Wygrawerował literę L. Gdy usłyszałam, że chłopiec będzie nazywać się Lander, wiedziałam, że chcę ci go dać. – Ale on zawsze należał do ciebie. Musiał być dla ciebie ważny. Gdy Libby patrzyła na srebrną filiżankę, miseczkę i łyżeczkę, poczuła ucisk w sercu.
– Był. Ale już go nie potrzebuję. Teraz patrzę w przyszłość. Będzie mi miło, że twój syn go użyje. Charlise mocno uścisnęła Libby. – Będę ten prezent chronić. – Mogę cię jeszcze o coś spytać? – Oczywiście. – W jaki sposób dostałaś tę pracę? – Mój mąż i brat Patricka, Aidan, są przyjaciółmi. Gdy Patrick wyznał, że zakłada firmę, Aidan nas skontaktował. – A zajęcia w terenie? Charlise wzruszyła ramionami. – Zawsze byłam chłopczycą. Łaziłam po drzewach, brałam udział w wyścigach gokartów. Miałam połamane ręce i nogi, zanim poszłam do college’u. Na szczęście nie wszystkie naraz. – Dobry Boże! – Libby pomyślała o swoim okresie dorastania. – Naprawdę myślisz, że dam sobie radę? Charlise znieruchomiała z ręką wyciągniętą nad doniczką z begonią. – Ujmę to w ten sposób. – Włożyła roślinę do pudełka. – Myślę, że dasz radę, jeśli uwierzysz w siebie. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Patrick cię onieśmiela. – No cóż… – Libby zamilkła, nie mogąc wymyślić wiarygodnego kłamstwa. – Tak. – Nie pozwól mu na to. Może wydaje się twardy i zasadniczy, ale w głębi duszy jest milutki. Sylwetka mężczyzny wypełniła otwór w drzwiach. – Chyba właśnie zostałem obrażony.
ROZDZIAŁ DRUGI Libby czuła zażenowanie, że została przyłapana na obgadywaniu. Charlise się roześmiała. Patrick podszedł do niej i pocałował w policzek, a rękę położył na brzuchu. – Przekaż mężowi, żeby zadzwonił, jak tylko trafisz do szpitala. I daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała. W oczach Charlise pojawiły się łzy. – Dzięki. – Bez ciebie to miejsce nie będzie takie samo. – Przestań, bo się rozpłaczę. Libby wszystko wie. Jest osobą, której potrzebujesz. Przysięgam. Patrick uśmiechnął się. – Wierzę. – Odwrócił się do Libby. – Co powiesz na kolację? Postanowiłem trzymać się z boku, kiedy Charlise wprowadzała cię w obowiązki, ale teraz dobrze byłoby trochę lepiej się poznać. Co o tym sądzisz? Libby poczuła, że się czerwieni, jakby to miała być randka. Patrick, wysoki i szczupły, był bardzo atrakcyjny i męski. Miał szaroniebieskie oczy o intensywnym spojrzeniu. Czarne włosy prosiły się o grzebień, a może palce kochanki? Serce mocniej jej zabiło. – Byłoby miło – odrzekła. Świetnie. Zabrzmiało to, jakby dziękowała za zaproszenie do babci na herbatkę. Charlise wzięła torebkę i pudełko. Patrick podniósł większy karton. Libby ruszyła za nimi. Na dworze powietrze było rześkie. Patrick schował rzeczy do bagażnika i uścisnął Charlise. Było widać, że są do siebie przywiązani. Chyba jej mąż musi być równie przystojny jak ich szef, jeśli się nie sprzeciwia tej pracy, pomyślała Libby. Charlise właśnie usiadła za kierownicą, zamknęła drzwi i skinęła na nią ręką. Zadzwonił telefon Patricka. – Nie pozwól, żeby tobą poniewierał. – Mówiła ściszonym głosem. – Czasem jesteś zbyt miła. Postaw się, jeśli nadarzy się okazja. – Dlaczego miałabym to robić? Jest szefem. Charlise szeroko się uśmiechnęła i włączyła silnik. – Ponieważ jest niesamowicie arogancki, jak wszyscy mężczyźni z tej rodziny. Są także bardzo seksowni, ale my, kobiety, musimy wyznaczyć granice. Samce alfa wyczuwają strach. Musisz emanować pewnością siebie, nawet jeśli jej nie masz. – Teraz to dopiero zaczynam się bać – zażartowała Libby, choć nie do końca szczerze. – Znam Patricka od dawna. Ceni odwagę i determinację. Będzie cię szanował. I nie martw się o zajęcia w terenie. Co złego może się tam zdarzyć?
Libby patrzyła na odjeżdżający samochód. Miała wrażenie, że jej jedyna przyjaciółka zostawia ją na jakimś strasznym odludziu. Gdy odwróciła się, światła z głównego budynku rzucały złowieszczą poświatę. Patrick wciąż rozmawiał, wróciła więc do biura i wydrukowała listę pracowników. Zamierzała ją przestudiować w trakcie weekendu, poznać szczegóły na temat wszystkich, od ekipy sprzątającej do komputerowca, który zajmuje się siecią. Patrick pojawił się dwadzieścia minut później. – Gotowa? Chyba lepiej pojechać dwoma samochodami. Ośrodek leżał w górach, kilkanaście kilometrów od miasta. W przeciwnym kierunku jechało się do Silver Beeches Lodge, wspaniałego hotelu na szczycie góry, który należał do matki Patricka i jego najstarszego brata, Liama. Libby zawahała się przed udzieleniem odpowiedzi. – Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty w weekend. Poza tym nie jestem odpowiednio ubrana. Oczy Patricka pociemniały z niezadowolenia. – Policzę ci tę kolację jako nadgodziny, gdybyś dzięki temu poczuła się lepiej. A co do ubrania, nie musi być wyszukane. Pojedziemy do Silver Dollar. Brat Patricka, Dylan, był właścicielem tego popularnego pubu w mieście. – Dobra – odrzekła. Zaproszenie Patricka było raczej poleceniem. – Spotkamy się na miejscu. Podczas dwudziestominutowej jazdy zdołała się uspokoić. Ma już pracę. Patrick na razie jej nie zwolni. Musi tylko zaczekać na zajęcia w terenie, by udowodnić mu, że da sobie radę. Ten podtrzymujący na duchu monolog wewnętrzny towarzyszył jej przez całą drogę. Na parkingu przy knajpie stały głównie pickupy, ale były też lexus, mercedes i luksusowy samochód sportowy. W ciągu ostatnich lat Libby ze dwa razy odwiedziła z matką Silver Glen, elegancki turystyczny ośrodek górski o alpejskim charakterze. Widywano tu gwiazdy kina, słynnych muzyków przechadzających się w dżinsach i bejsbolówkach. Większość z nich wpadała do Silver Dollar na piwo i burgery ze specjalnej wołowiny. Nieskrępowana atmosfera miasteczka była zupełnie inna niż na jej rodzinnym Manhattanie, ale uwielbiała to miejsce. Ponaglana przez Maeve zrezygnowała z mieszkania w Nowym Jorku, na które zresztą nie było jej stać, i przyjechała tu, by rozpocząć nowe życie. – Chodźmy poszukać stolika – rzekł Patrick. – Uprzedziłem Dylana o naszym przyjeździe. Już po chwili siedzieli przy stoliku. Libby zamówiła colę, Patrick importowane piwo. Dylan przyszedł się przywitać. Uśmiechnięty przystojny właściciel był drugim z siedmiu braci. Patrick był przedostatnim. – Pamiętasz Libby Parkhurst? Zastępuje Charlise. Dylan uścisnął rękę Libby. – Pamiętam. – Spoważniał. – Przykro mi z powodu twojej mamy. Mam tu na piętrze mieszkanie. Będzie mi miło, jeśli zamieszkasz w nim bez opłat, zanim nie staniesz na nogi. – Czy twoja propozycja ma coś wspólnego z twoją mamą? – Libby zmrużyła oczy. Dylan poczerwieniał.
– Skąd ta myśl? Dlaczego mężczyzna, który spontanicznie robi coś miłego, od razu budzi podejrzenia? Libby patrzyła to na jednego brata, to na drugiego. Najwyraźniej stała się projektem rodzinnym. – Skoro sam mi to proponujesz… – odparła wolno. – Odkąd przyjechałam, mieszkam w hotelu Maeve, ale pewnie by wolała, żebym zamieszkała tutaj. Dylan zaprzeczył. – Mama jest zachwycona, wierz mi, ale uważa, że może potrzebujesz trochę prywatności. Dylan poszedł do baru, by rozwiązać jakiś problem. Patrick wpatrywał się w twarz Libby, gdy rozważała konsekwencje zmiany lokum. – Opowiedz mi, co się zdarzyło. Czasem rozmowa z kimś pomaga – odezwał się pod wpływem impulsu. Libby sączyła colę, obserwując tłum, który zawsze tu bywał w piątkowe wieczory. Tymczasem Patrick studiował jej profil. Miała wysuniętą brodę wskazującą na upór, poza tym sprawiała wrażenie delikatnej. Był niemal pewien, że po nocy w lesie przyzna, że praca u niego ją przerasta. Jej piękne oczy robiły jednak wrażenie, ale szybko stłumił tę myśl. Matka urwałaby mu głowę, gdyby zadarł z jej protegowaną. Zresztą Libby nie była w jego typie. Usta Libby wykrzywiły się w smutnym uśmiechu. – Ostatni rok był traumatyczny i dość pouczający. Na szczęście mama miała trochę akcji i obligacji. Udało nam się znaleźć mieszkanie, na które było nas stać, choć niestety okropne. Zamierzałam szukać pracy, ale mama chciała, żebym była przy niej. Myślę, że czuła się bezbronna. – A ojciec? – Praktycznie nie miałyśmy z nim kontaktu. Czułyśmy się zdradzone, więc nie chodziłyśmy na wizyty. Mówię chyba jak zgorzkniała egoistka. Patrick potrząsnął głową. – Wcale nie. Obowiązkiem mężczyzny jest troszczyć się o rodzinę. Ojciec zawiódł wasze zaufanie. Przeciągle na niego popatrzyła. – Mówisz z doświadczenia? Pożałował, że poruszył ten temat. Jego ojciec, Reggie Kanavagh, chciał odnaleźć legendarną kopalnię srebra. Szukaniu jej poświęcił lata. Koszty tej obsesji ponosiła rodzina. – Byłem dzieckiem – wyjaśnił. – Liam ma gorsze wspomnienia. Ale… rozumiem. Moja matka miała prawo czuć się rozgoryczona i zła, choć sobie poradziła. Libby zbladła, jej oczy wyrażały udrękę. – Chciałabym móc to samo powiedzieć, ale nie każdy jest tak silny jak Maeve. Zaklął cicho. Nie chciał, by jego słowa ją zabolały. – Nie została jednak pozbawiona środków do życia. – Prawda, ale jest też ulepiona z twardej gliny. Moja mama nigdy nie była silna. – Przykro mi Libby. Rzuciła mu posępne spojrzenie.
– Rodziny się nie wybiera. Nagle dotarł do niego emocjonalny aspekt związany z pracą, którą jej zaproponował. Gdy Libby zrozumie, że nie poradzi sobie w terenie, poczuje się zdruzgotana. Lepiej żeby okazało się to jak najszybciej. Jest przecież inteligentna, dobrze zorganizowana i ma intuicję. Na pewno znajdzie sobie gdzieś miejsce. Bębnił palcami o blat. – Sprawdzałem prognozę pogody. Po weekendzie powinno być dość ciepło. – Tak, wiem. Maeve mówiła mi o przedwiośniu w górach. – Może wykorzystamy sprzyjającą temperaturę i pojedziemy w teren? Libby, wyrwana z zadumy, znieruchomiała z przerażenia. – Tak szybko? – Tak. Moglibyśmy wyjechać w poniedziałek rano i wrócić we wtorek po południu. – Czuł się winny, że naciska, ale Libby musi uzmysłowić sobie prawdę. Widział, jak nerwowo przełyka ślinę. – Nie mam właściwego stroju. – Mama ci pomoże. Moje szwagierki też mogą ci coś pożyczyć. Nie ma teraz sensu niczego kupować. – Ponieważ uważasz, że nie dam sobie rady. – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – Może się okazać, że praca dla mnie nie jest tym, o czym marzysz. – Już postanowiłeś, prawda? Ze zdziwieniem stwierdził, że Libby ma temperament. – Nie. – Czy jest szczery? – Obiecałem ci test w terenie. Z powodu pogody nieco przesunąłem datę. Libby świdrowała go wzrokiem. – Dasz mi jakąś listę czy mam zwrócić się do twojej matki? – Prześlę ci spis mejlem, ale mama ma dobre rozeznanie. Gwałtownie wstała. – Chyba jednak nie jestem głodna. Dziękuję za colę, panie Kavanagh. A teraz proszę wybaczyć, okazało się, że mam sporo do zrobienia w ciągu weekendu. Potem odwróciła się i wyszła z sali. Dylan przejął wolne krzesło; jego szeroki uśmiech każdego by zirytował. – Dawno nie poniosłeś tak spektakularnej porażki, braciszku. Co ją tak rozwścieczyło? – To nie była randka – odparł Patrick. – Pilnuj swojego nosa. – Niewątpliwie stać ją na kogoś lepszego. Pod tymi nieco ekscentrycznymi ciuszkami wyczuwam świetne ciało. Świetna sylwetka, akcent z klasy wyższej. I te oczy… Do diabła, gdybym nie był żonaty, spróbowałbym szczęścia. Patrick usiłował się opanować, zdając sobie sprawę z tego, że Dylan zachowuje się jak pies ogrodnika. – To nie jest zabawne. – Pytam serio. Co jej powiedziałeś, że uciekła? – To skomplikowane. – Cała noc przed nami. Patrick popatrzył na niego przeciągle. – Jeśli musisz wiedzieć, mama wepchnęła ją na miejsce Charlise. Radzi sobie z ob-
sługą ośrodka, ale chyba nie sprawdzi się w terenie. Poprosiła mnie o szansę. Zauważyłem, że na początku tygodnia będzie ciepło, więc możemy udać się na próbny treking. – I to ją tak rozwścieczyło? – Pewnie zakłada, że spodziewam się porażki. – Bystra panna. – Dlaczego to ja mam być złym facetem? Tylko prowadzę firmę. Nie stać mnie na to, żeby opiekować się dziwaczkami mamy. W ciągu sekundy rozbawienie Dylana zmieniło się w konsternację. Nagle ciszę przerwał cichy głos Libby. – Zapomniałam swetra. Przepraszam, że przeszkadzam. A potem znów znikła. Patrick głośno odchrząknął. – Słyszała? Dylan skrzywił się. – Tak, przykro mi. Nie zdołałem cię ostrzec. Nie zauważyłem, że nadchodzi. – No to super. Pojawiła się kelnerka, żeby przyjąć zamówienie. – Na co się skusicie? – zapytała. Dylan pokręcił głową. – Przynieś nam burgery. Braciszek potrzebuje czegoś na poprawę humoru. To będzie długa noc.
ROZDZIAŁ TRZECI Po raz pierwszy od czasu aresztowania ojca Libby poczuła się upokorzona. Sądziła, że Patrick ją lubi i jest zadowolony z jej pracy. A tymczasem on uważał, że została mu narzucona, że wtargnęła na jego teren. Czuła ból w piersi. Gdy wróciła do pokoju w luksusowym hotelu, upadła na łóżko i wybuchnęła płaczem. Potem przez chwilę klęła i znów płakała. Nie chciała więcej widzieć Patricka, a jednocześnie pragnęła go zawstydzić, okazać się najlepszą specjalistką od survivalu, jaką znał. Był to jednak bardzo nieprawdopodobny scenariusz, więc może lepiej poinformować Maeve, że praca nie wypaliła? Oczywiście wtedy posypałyby się pytania. Miała wobec Maeve ogromny dług wdzięczności i nie chciała uchodzić za niewdzięczną. I tak wpakowała się w sytuację bez wyjścia. W sobotę rano obudziła się z zapuchniętymi oczami i bólem głowy. Dopiero po trzeciej kawie poczuła się lepiej. Śniadanie nie wchodziło w grę. Czuła się zbyt obolała i zgnębiona, nie chciała też ryzykować nawet mało prawdopodobnego spotkania z Patrickiem. Wzięła prysznic, włożyła dżinsy, workowaty sweter i wysłała do Maeve esemesa z prośbą, by w wolnej chwili do niej wpadła. Potem obejrzała czek z wypłatą. Miała zamiar kupić ubrania do pracy, ale jeśli zostanie zwolniona, nie miałoby to sensu. Gdy około jedenastej rozległo się pukanie, Libby wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Maeve uściskała ją na powitanie. – Opowiadaj o pracy – powiedziała, promiennie się uśmiechając. – W środę spotkałam Charlise w mieście. Mówiła, że jesteś niesamowita. Libby zdobyła się na słaby chichot. – Jest bardzo miła. Usiadły w fotelach koło gazowego kominka. Maeve przygładziła nieistniejące zagniecenie na wyprasowanych czarnych spodniach. W pasującym do nich blezerze i jedwabnej bluzce w kolorze fuksji wyglądała młodo, na pewno nie na matkę siedmiu dorosłych synów. – Jak ci się pracuje z Patrickiem? – zapytała. – Więc… – Libby zawahała się. Nie umiała kłamać, zatem musi inaczej z tego wybrnąć. – Większość czasu spędzałam z Charlise. Wszyscy bardzo go chwalą. – Ale co ty myślisz? Jest przystojny, prawda? Wreszcie uśmiech Libby stał się szczery. – O tak. Patrick to łakomy kąsek. – Wiem, że nie jestem obiektywna, ale uważam, że wszyscy moi synowie wyszli na ludzi. – Nic dziwnego, że jesteś dumna, masz powody. – Już pięciu z nich ma wspaniałe żony. Całkiem dobrze sobie radzą.
– Maeve, proszę, tylko nie baw się w swatkę. To byłoby dla mnie niezwykle przykre. – O co ci chodzi? – Maeve zmarszczyła czoło. – Zaczynam od zera – wyjaśniła Libby. – Muszę nauczyć się samodzielności. Romans nie jest moim priorytetem. Zresztą mieszanie życia zawodowego i prywatnego nigdy nie wychodzi na dobre. Nawet ja to wiem. – Sądziłam, że doceniasz moją pomoc – odparła nadąsana Maeve. – Ależ tak – zapewniła Libby. – Opiekowałaś się mną w najgorszym momencie mojego życia. Pomogłaś mi po śmierci mamy, przyjęłaś mnie pod swój dach. Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć. Ale musisz pozwolić mi na dokonywanie własnych wyborów, popełnianie błędów. Inaczej nie zyskam pewności, że dam sobie radę. – Chyba masz rację. Z tego powodu chciałaś się ze mną widzieć? Powiedzieć, żebym zostawiła cię w spokoju? Libby uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Maeve nie jest obrażona. – Nie. Właściwie to potrzebuję twojej pomocy. Patrick chce wykorzystać ładną pogodę, żeby pokazać mi, co powinnam robić podczas trekingów. – Tak szybko? Przecież grupy przyjeżdżają dopiero na początku kwietnia. – Myślę, że chce być pewien, że podołam tym wyprawom fizycznie. – Libby mówiła spokojnym głosem, ale słowa Patricka nadal brzmiały jej w głowie. – Zapisz swoje rozmiary – rzekła Maeve po namyśle. – Przygotuję wszystko, co potrzeba. Wpadnę jutro około pierwszej. – Będę ci bardzo wdzięczna. – Jestem umówiona na lunch. – Maeve wstała. – Dasz sobie radę, Libby. Wiem, że jesteś silna. – Psychicznie czy fizycznie? – Jedno wiąże się z drugim. Możesz sama siebie zaskoczyć, kochana. I możesz zaskoczyć Patricka. Wstydził się, że z powodu irytacji powiedział coś głupiego. Ale do diabła, rozmawiał z bratem i chciał się wyładować. Przecież nie kopał psiaków i nie zrywał kwiatków – był miłym facetem. Chociaż co najmniej jedna osoba tak nie myśli. Podczas weekendu zebrał potrzebny sprzęt. W czasie wypraw dzielili się z Charlise obowiązkami: nadzorowaniem pracowników dostarczających posiłki, prowadzeniem i trenowaniem grupy, nauczaniem nowych umiejętności. Charlise jednak miała duże doświadczenie. Zastanawiał się, które obowiązki mógłby wziąć na siebie, co nie byłoby dobre. Libby powinna wiedzieć, na czym polega praca w terenie. W poniedziałek rano nadal był w podłym humorze. Przyjechał do Silver Reflections przed czasem, by przygotować się do czekającego go wyzwania. Na małym parkingu sąsiadującym z budynkiem stał samochód Libby. Był to stary mercedes z wgniecionym zderzakiem. Nagle przypominał sobie, czyj to naprawdę jest samochód. Należał do Zoe, żony Liama. Gdy jakiś nastolatek stuknął w zderzak na stacji benzynowej, brat zdecydował, że nie warto go naprawiać. Kupił Zoe minivana, a uszkodzony mercedes wylądował w garażu. Najwyraźniej Maeve nie miała oporów przed zaangażowaniem całej rodziny w swój „plan ratunkowy”.
Wszedł do środka, przywitał się z recepcjonistką i schował w gabinecie. Wziął głęboki oddech, wyciągnął telefon i wysłał esemesa: „Wyruszamy o 9.00, jeśli ci to pasuje”. Natychmiast dostał odpowiedź: „Będę gotowa”. Odpisał, że czeka przed budynkiem. Zastanawiał się, czy Libby jest zdenerwowana. Na pewno. Ale znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie okaże tego. Pięć minut przed czasem wziął sprzęt i wyszedł na dwór. I doznał pierwszego tego dnia szoku. Libby z zamkniętymi oczami opierała się o drzewo, na ziemi leżała kurtka przeciwdeszczowa. Była odpowiednio ubrana: solidne buty, lekkie szybkoschnące spodnie, biała bluza z tego samego materiału i aluminiowe kijki. Stanął jak wryty i odchrząknął. Każda rzecz była pożyczona, ale i tak wyglądała jak modelka pozująca dla jakiegoś magazynu. Zdał sobie sprawę, że Dylan miał rację. Libby ma świetną sylwetkę. Gdy przestępował z nogi na nogę, Libby otworzyła oczy. Na jej twarzy malowała się ostrożność. – Dzień dobry – przywitała się. – Libby, ja… – Dręczyło go poczucie winy. – Nie chcę o tym rozmawiać. – Uniosła rękę. Przez kilka długich sekund mierzyli się wzrokiem. Nie zdołał odczytać jej myśli, więc zaczął od nowa. – Trzy sprawy – stwierdził zwięźle. – Gdy poczujesz, że buty zaczynają cię obcierać, zatrzymujemy się i rozwiązujemy problem. W górskich wędrówkach stopy są najważniejsze. Pęcherze mogą cię unieruchomić. Jasne? – Tak jest – odparła sarkastycznie. – Po drugie, jeśli będę iść za szybko, musisz mi o tym powiedzieć. Nie ma potrzeby grać męczennicy. – Zrozumiano. – No i musisz pić wodę. Cały czas. Kobiety nie lubią sikać w lesie, więc częściej się odwadniają. To niebezpieczne. Wyraz twarzy Libby był bezcenny. – Załapałam – szepnęła. – Jestem zbyt obcesowy? – spytał. – Nie, nie pomyślałam o wszystkich konsekwencjach. – Po to właśnie jest ta wyprawa. Zdjął z ramion jeden z plecaków. – Muszę dopasować paski. – Bez pytania podszedł do niej i pomógł jej włożyć plecak. Po kilku szybkich ruchach był usatysfakcjonowany. Potem zabrał się za pasek na klatce piersiowej. Libby lekko westchnęła i dopiero wtedy zauważył, że dotyka jej piersi. Szybko cofnął ręce. – Jestem pewien, że z mocowaniem w pasie sobie poradzisz – mruknął. – Tak. – Z pochyloną głową walczyła z plastikową klamrą. – Udało się. – W takim razie idziemy.
Libby chodziła na zajęcia jogi, odkąd skończyła czternaście lat, choć w ostatnim roku ćwiczyła w domu. Była w świetnej formie. Mordercze tempo, które narzucił Patrick, sprawiło jednak, że na piątym kilometrze dostała zadyszki. Miał dłuższe nogi, znał rytm poruszania się po nierównym terenie, no i pewnie władował do jej plecaka bryły cementu. Ale jeśli Charlise dawała radę, ona też sobie poradzi. Na szczęście buty, które znalazła Maeve, były niezwykle wygodne. Nie mogła też narzekać na widok, a wyćwiczone pośladki i nogi sprawiały, że kilometry mijały szybciej. Darowała sobie próby określenia, ile przeszli i która jest godzina. Odkąd przełączyła telefon na tryb oszczędzający baterię, była zależna od Patricka. Gdy w końcu zaczęły boleć ją nogi, a płuca kłuć, poprosiła o wodę. Patrick miał dla siebie specjalny bukłak z wężykiem. Nie była to rzecz, którą się pożycza, więc dla niej przygotował plastikowe pojemniki z wodą. Otworzyła jeden i wypiła duży łyk. Znajdowali się na odludziu. Wokół szumiały drzewa, słychać było też śpiew ptaków. Spokój i samotność działały kojąco. Zgodnie z prognozą nadciągnęła fala wyższych temperatur – musiało być kilkanaście stopni, bo skóra Libby była wilgotna od potu. Patrick nie skomentował przerwy. W milczeniu patrzył na okolicę. Ich trasa biegła po niewysokim górskim grzbiecie. Między drzewami, w oddali, rozciągało się Silver Glen. – Już jest dobrze – odezwała się, chowając pojemnik z wodą. – Możemy ruszać. Bolało ją ciało, płuca, ale w końcu znalazła odpowiedni rytm. Posuwała się krok za krokiem i czuła, że obrana taktyka nieźle działa. Gdy zatrzymali się na lunch, mogłaby przysiąc, że jest przynajmniej siódma wieczorem. Słońce jednak nadal wysoko stało na niebie. Lunch okazał się bardziej wyrafinowany, niż sobie wyobrażała. Może zgodny z wymaganiami klientów? Zamiast masła orzechowego i dżemu – kanapki z domowego chleba z pieczoną szynką. Gdy posiłek dobiegł końca, Patrick schował śmieci do plecaka. Wtedy zadała nękające ją pytanie: – Co robisz, gdy ktoś nie daje sobie rady z marszem? – Firmy, które zgłaszają się do nas, organizują wcześniej zajęcia przygotowawcze. Większość uczestników jest psychicznie i fizycznie gotowa na czekającą ich przygodę. – Rozumiem. – Patrick już ruszył, więc też zaczęła iść. – A co z osobami, które nie są przygotowane? Nie odwrócił się, ale dobiegły ją jego słowa: – Wiele korporacji zaczyna zdawać sobie sprawę z wagi kondycji fizycznej pracowników. Jeśli ktoś z kadry kierowniczej ma fizyczne ograniczenia, oczywiście nikt go do niczego nie zmusza. Ale inne są oczekiwania wobec osoby sprawnej fizycznie. Na tym rozmowa się urwała. Patrick szedł szybko, jak to miał w zwyczaju. Libby albo popadła w odrętwienie, albo przywykła do wysiłku, bo ból się zmniejszył. Wreszcie Patrick zatrzymał się i zdjął plecak. Libby poszła w jego ślady. Z zaciekawieniem rozejrzała się dokoła. Najwyraźniej dotarli do celu. Znajdowali się na obrzeżu dużej płaskiej polany. Kilka metrów dalej, między skałami, płynął niewielki potok. Dźwięk przepływającej rzeki był równie kojący jak perspektywa zanurzenia stóp w lodowatej wodzie.
Patrick obrzucił ją badawczym spojrzeniem. – Oto nasza baza. – Niespecjalnie wyposażona – wyrwało jej się. – Oczekiwałaś pięciogwiazdkowego hotelu? Ta sarkastyczna uwaga ją rozzłościła, ale nie miała zamiaru dać się sprowokować i już się nie odezwała. To nieprzyzwoite kłócić się w takim otoczeniu. Chociaż wiosenna zieleń miała dopiero za jakiś czas pojawić się na muśniętej słońcem polanie, las był piękny. Upuściła plecak i powstrzymała jęk. Chociaż ją to wkurzało, Patrick mógł mieć rację – ta praca jest niekoniecznie dla niej. Co innego być tu z nim teraz, co innego podczas trekingu z klientami. – Charlise zaczyna od namiotów – poinformował ją, gdy ukląkł i zaczął wyjmować rzeczy z plecaka. – Okej. – Czy to będzie trudne? Jednoosobowe namioty są małe. – Najpierw potrzebujesz podłogi. To srebrny materiał z jednej strony, a czerwony z drugiej. Srebrna strona zatrzymuje ciepło. – Rozumiem. – Libby szybko się uczyła. – Namioty liderów stają tam. – Wskazał palcem. Stał teraz z rękami na biodrach, podczas gdy ona usiłowała równo rozciągnąć na ziemi brezent. Potem nadszedł czas na namioty. Klaustrofobicznie małe, nie były trudne do rozłożenia. Jak na pierwszy raz wyszło całkiem nieźle. Nawet Patrick wydawał się być pod wrażeniem. Potem podał jej zrolowaną matę. – Poszukaj zaworu i nadmuchaj. Nie jest to trudne. Dzięki materacowi będzie ci wygodniej. Trzeba przyznać, że nie starał się jej denerwować ani oceniać. Jednak już to, że patrzył, jak uczyła się nowych rzeczy, było stresujące. W końcu oba namioty stanęły, materace i śpiwory znalazły się w środku. Wtedy dotarło do niej, że ona i Patrick spędzą tu noc – bez telewizji, komputerów, niczego, co by stanowiło rozrywkę. On wspaniały i nieosiągalny, ona – samotna i wrażliwa. Chodzi jej przecież o pracę, więc Patrick nie może zauważyć, że ją pociąga. Ma utrzymywać dystans i być wyluzowana. Wstała i się przeciągnęła: – Co teraz?
ROZDZIAŁ CZWARTY Patrick niewiele się spodziewał po rozpieszczonej przedstawicielce nowojorskich elit. Celowo narzucił mordercze tempo, ale Libby dotrzymała mu kroku i nie narzekała. Czy to ostatni rok sprawił, że stała się odporna, a może zawsze była energiczna i uparta? To się jeszcze okaże. Zerknął na zegarek. – Pokażę ci, jak się tego używa – rzekł, wyciągając maszynkę do gotowania. – Posiłki przygotowywane są dzień wcześniej w ośrodku pod okiem szefa kuchni. – Myślałam, że uczestnicy sami gotują. – Na razie prowadzimy tylko krótkie, dwu- trzydniowe wyprawy, więc żeby nie tracić czasu, jedzenie tylko odgrzewamy na miejscu. Gdy uporała się z maszynką, spytała: – Chyba nie odgrzewacie na tym dla całej grupy? – Nie. Jedzenie, maszynki i woda są tu dostarczane przez ludzi mieszkających w okolicy. Poczuł się nagle zbity z tropu. Zdał sobie sprawę, że dobrze się bawi. Tak działało na niego towarzystwo Libby. Odszedł i zaczął zbierać drewno na ognisko. Co więcej, ona go pociąga! Zaklął w myślach. Przy Charlise nigdy nie czuł, że jest z kobietą. Traktował ją jak swoich braci. Libby wybiła go ze zwykłego rytmu, ale nie wykona żadnego ruchu, bo jest pupilką mamy. Zresztą musi bardziej angażować się w pracę i ignorować libido. Na pewno może jednak przeprosić za swoje zachowanie. – Co teraz? Odwrócił się i zobaczył, jak Libby rozciąga ramiona. Jutro niechybnie będę ją bolały. – Pokażę ci, jak wiesza się plecaki na drzewach. – Słucham? – Po założeniu obozu trzeba uporządkować rzeczy. – Dlaczego nie można zostawić plecaków w namiotach? – Z powodu niedźwiedzi – wyjaśnił krótko. Do tej pory świetnie trzymała fason, teraz zbladła. – Co masz na myśli? – Niedźwiedź czarny ma niezwykle czułe powonienie. Jest wszystkożerny. Jeśli wychodzimy z obozu albo śpimy, wieszamy rzeczy na gałęziach. W namiocie nie trzyma się jedzenia ani pachnącej pomadki czy pasty do zębów. – Umyłam włosy szamponem o zapachu jabłka. – Na jej twarzy malował się lęk. – Nie martw się. Do wieczora wywietrzeje. – Łatwo ci powiedzieć – mruknęła i obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć niedźwiedzia. Patrick wygrzebał paczkę nylonowej liny. – Będzie wielu wysokich mężczyzn, żeby to zrobili, ale nie zaszkodzi zdobyć nowe
umiejętności. Popatrz. Na szczęście dla jego męskiej dumy pierwszy rzut był celny – lina wylądowała na gałęzi. – Teraz musisz przywiązać koniec do plecaka, wciągnąć go na górę i zabezpieczyć. Libby przyglądała mu się sceptycznie, a jemu humor od razu się poprawił. – Nie musisz tego ćwiczyć. Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia. – Co na przykład? Wyekspediował na górę pojemniki z wodą. – Pokażę ci, gdzie uczę grupy schodzenia z użyciem liny. – Charlise tym się zajmowała? Po raz pierwszy okazała niechęć. – Zwykle nie. Jeśli nie chcesz spróbować, po prostu zobacz, jak ja to robię. Chciałbym, żebyś znała naszą ofertę. No, dalej… to niedaleko. Gdy mijali namioty, poczuł pulsowanie tętna. Nigdy nie myślał o kempingu w kategoriach męsko-damskich. Z kobietami spędzał czas w restauracjach lub w teatrze, czasem w pościeli. Zaklął. Libby burzy jego spokój. Odkryta skała znajdowała się niecały kilometr od obozu. Szedł szybko, ale zwolnił, gdy zdał sobie sprawę, że Libby zostaje w tyle. Kiedy dołączyła, bez słowa ruszył dalej. Po dotarciu na miejsce rozpiął torbę i wyjął uprząż do wspinaczki. – Jeśli będziemy mieć grupę kobiet, może poproszę cię o pomoc w nakładaniu sprzętu. – Rozumiem – przytaknęła. Patrzyła uważnie, gdy się przygotowywał. Pod wpływem tego spojrzenia przechodziły go ciarki. – Wejdę bokiem i zjadę na linie – wyjaśnił. – Skała ma kilkanaście metrów, ale wydaje się o wiele wyższa, gdy stoi się na górze. – Wyobrażam sobie. Rzucił jej niewielką plandekę do siedzenia. – Zrelaksuj się przez chwilę i nie martw kleszczami. Wiele robali jeszcze się nie pojawiło. Libby, która wcześniej nie martwiła się robakami, teraz zaczęła, od razu poczuła też swędzenie nóg. W sumie to Patrick mógł jej wyjaśnić, jak się spuszcza po linie. Może więc to lubił, bo nie miał żadnego powodu, by jej imponować. Po chwili pojawił się na szczycie. Osłoniła oczy i patrzyła, jak Patrick przywiązuje się do drzewa. Sprawdził zapięcia i jej pomachał. Wyglądał imponująco, emanował siłą. Potem zrobił krok do tyłu i zjechał na dół. Miał wspaniałą technikę i ciało. Przez chwilę jej myśli krążyły wokół innych rzeczy, które mógł równie świetnie robić… ale nie tędy droga. Kiedyś, gdy była młoda i niedoświadczona, dała się oczarować mężczyźnie o magnetycznej sile – z katastrofalnym skutkiem. Trzeba uczyć się na błędach. Teraz była starsza i skupiona na celu, czyli utrzymaniu pracy. Pokaz trwał chwilę, bo Patrick musiał wejść na górę po sznury. Wrócił i usiadł obok niej, a gdy podała mu wodę, pił ją dużymi łykami. Tymczasem słońce zachodzi-
ło i w cieniu robiło się zimno. Libby objęła rękami kolana i przycisnęła je do piersi. – To było super. Zawsze lubiłeś ruch na świeżym powietrzu? – Pewnie nie uwierzysz, ale przez kilka lat pracowałem w agencji reklamowej w Chicago. – Naprawdę? Jego uśmiech był autoironiczny. – Tak. Uwielbiałem tamtejszą atmosferę, podkradanie klientów, wypuszczanie nowych kampanii, burzę mózgów z kolegami. To było wspaniałe doświadczenie dla młodego mężczyzny. – Nadal jesteś młody. – Zaśmiał się. – Wiesz, co mam na myśli. – Więc co się stało? – Brakowało mi gór, Silver Glen. – Wzruszył ramionami. – Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem do tego miejsca przywiązany. Więc pewnego dnia złożyłem wymówienie i wróciłem. – I stworzyłeś Silver Reflections. – Po kilku latach, ale tak… to był ekscytujący okres. – Więc kim jest prawdziwy Patrick Kanavagh? Facetem, który właśnie spuścił się ze skały czy eleganckim mężczyzną z luksusowego ośrodka dla elit? Zaskoczył ją jego śmiech. – No nie, Libby, czy to komplement? Chyba jedno i drugie. Bez pracy w Chicago pewnie bym nie zrozumiał potrzeb ludzi, którzy żyją pracą. Jeśli mogę oferować wypoczynek wypalonym zawodowo, jestem usatysfakcjonowany. – A co z twoim życiem osobistym? – O nie, przypadkiem jej się to wymsknęło. – Zresztą, nie chcę wiedzieć. Zaśmiał się, ale milczał. Siedzieli tak blisko siebie, że czuła zapach jego ciepłej skóry i nutę mydła, którego użył rano. Nie czuła zapachu płynu po goleniu – zrezygnował z niego, zapewne by się chronić przed niedźwiedziami. Na tę żartobliwą myśl poczuła się nieswojo. Zaraz zrobi się ciemno i by odpędzić niepokój, zadała kolejne pytanie: – Żałujesz czegoś? – Tak – odparł cicho. – Przykro mi, że powiedziałem coś tak głupiego i nieuprzejmego. Przykro mi, że to słyszałaś. Zaczerwieniła się, choć miała nadzieję, że tego nie zauważył. – Mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Masz prawo do własnych opinii. Przelotnie dotknął jej kolana. – Bardzo cię podziwiam, Libby. Nie miałem na myśli tego, co mówiłem. Moja matka jest jednym z najlepszych ludzi, jakich znam. Jej empatia i miłość wywarła większy wpływ na mnie i braci, niż sobie uświadamiamy. – Nazwałeś mnie dziwaczką. Patrick zaklął w duchu. – Przepraszam. Zachowałem się okropnie. – Myślę, że mnie to zabolało, bo to prawda. Zerwał się na nogi i pociągnął ją za sobą. – Nie bądź śmieszna.
Patrzył na nią z góry. Był wysoki i silny, pewny siebie. Przy takiej różnicy wzrostu łatwo mogłaby położyć głowę na jego ramieniu. Była już zmęczona tym, że cały czas musi być dzielna. Przydałaby jej się odrobina luksusu w postaci takiego mężczyzny. Zmęczenie wzięło jednak górę nad perspektywą romansu. – Jesteś niezła – stwierdził. – Ale nie jestem Charlise. – Nie, ale to nie znaczy, że nie dasz rady na swój sposób. Tam, skąd pochodziła, nazywali to zawoalowaną krytyką. – Mogę się nauczyć – odrzekła. Chce przekonać Patricka czy siebie? – Wiem. Przykro mi, że cię zraniłem. Wybacz mi. Nie była pewna, które z nich było bardziej zaskoczone, gdy nagle Patrick ją pocałował. Żadne też się nie odsunęło, jakby jakaś siła przykuła ich do miejsca. Namiętny pocałunek trwał. Libby zarzuciła mu ręce na szyję, oparła się o jego ciało. Opanowało ją szaleństwo. Jak dobrze być w czyichś ramionach, jak bezpiecznie. – Patrick – wyszeptała. Wbrew sobie przerwała pocałunek, bo wiedziała, że będą tego żałować. Poruszył się i nieco chwiejnym krokiem cofnął. – Libby, do diabła… – Co to było: ból, szok, żal? Zdołała się jednak uśmiechnąć. – Lepiej wróćmy do obozu. Umieram z głodu, a zaraz zrobi się ciemno. Stali naprzeciw siebie prawie jak nieprzyjaciele. – Masz rację. – Patrick skinął głową. Tym razem wędrówka przez las była czymś naturalnym. Niezależnie od napiętej atmosfery Libby wierzyła, że nie zabłądzą. Na kolację mieli zupę z warzyw. Szef zrobił też przystawkę z włoskimi bułkami. Libby zabrała się za przygotowanie posiłku, Patrick rozpalił ognisko i przytoczył pień, by mieli na czym usiąść. Z pomocą filiżanki nalał zupę do papierowych misek, które później miały zostać spalone. Wyjaśnił, że aluminiowe łyżki są lekkie i niegroźne dla środowiska. Libby szybko jadła. To zdumiewające, jak dużo je się w górach. Oboje milczeli. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Właściwie nic ich nie łączyło. Byli sobie obcy. Tyle że zwykle nie całowała się z obcymi. Podskoczyła, gdy w pobliżu zahuczała sowa. Poczuła chłód i poszła po kurtkę. Potem zaczęła gapić się w ogień, wsłuchiwać w trzask płonącego drewna. Zapach dymu był przyjemny, budził archetypiczne skojarzenia. Starała się nie myśleć o nadchodzącej nocy. Jeśli ma wywrzeć dobre wrażenie na Patricku, musi zachowywać się tak, jakby spanie w lesie nie było niczym szczególnym. Odchrząknęła. – Już ciemno, a strasznie jeszcze wcześnie. Co się robi nocą w lesie? Twarz Patricka oświetlał migotliwy blask ogniska. Był niczym kameleon – raz milionerem, raz wysportowanym facetem. Czuła pociąg do swojego szefa mimo jego arogancji i lekceważenia. Umiał być zabawny i czarujący. Wykazał cierpliwość, gdy został przez matkę obarczony dziwaczką. Jednak nie chciał jej w drużynie. Objęła kolana, czuła przyspieszone bicie serce – nadal czekała na odpowiedź.
Gdyby miała odrobinę doświadczenia, może wykonałaby jakiś ruch. Mimo pocałunku, który w gruncie rzeczy wynikł z przeprosin, nie łudziła się, że Patrick jest nią zainteresowany. W jego typie były atletyczne kobiety jak Charlise, a nie panienki bojące się cieni. Prawie zapomniała o pytaniu, gdy w końcu usłyszała odpowiedź.
ROZDZIAŁ PIĄTY – Jeśli o mnie chodzi, zależy od tego, z kim jestem. Zdawał sobie sprawę z dwuznaczności. Nadal nie doszedł do siebie po pocałunku. Jednak nie zamierzał posuwać się dalej, choć Libby mu się spodobała. Kusiło go, by powiedzieć, że kochanie się w śpiworze może być zabawne, jednak oznaczałoby to przekroczenie granic. Nagle dotarło do niego, że oddziela pasję dla przygody w terenie od życia osobistego. Chodził na wycieczki z braćmi, zabierał klientów na wyprawy, ale nigdy nie był w górach z kobietą, z którą by go coś łączyło. Czuł pokusę, ale musiał utrzymywać dystans, jeśli ma zrealizować swój scenariusz, szczególnie jeśli ma ją zwolnić. – Zawsze można słuchać muzyki – dodał. – Masz iPoda? Był na liście. Przytaknęła. W świetle ogniska wyglądała niezwykle kobieco. – Ale jeśli będę miała słuchawki, nie usłyszę dzikich zwierząt, które przyjdą rozszarpać mnie na strzępy. Patrick roześmiał się. Podobał mu się jej nieco kpiący stosunek do życia. Całe szczęście, że tak lekko mówiła o swoich lękach. – Nie pozwolę na to. – Była to prawda. Może Libby nie zostanie w firmie, ale czuł wobec niej niewytłumaczalną potrzebę ochrony. W pewnej chwili wstała i wybąkała: – No więc… – Chcesz udać się na stronę? – Tak. Już widział, jak się czerwieniła. Tym razem musiała być purpurowa, choć w świetle ogniska nie było tego widać. Podał jej latarkę. – Chcesz, żebym poszedł z tobą czy pilnował ognia? Nastąpiła długa cisza. – Zostań, ale jeśli nie wrócę w ciągu dziesięciu minut, wysyłaj ekipę ratunkową. Znów ten lekki ton. Skoncentrował się na ognisku, czując na twarzy ciepło. Jego libido było w stanie gotowości. Nie przyszło mu do głowy, że noc w lesie z Libby będzie sprawdzianem jego samokontroli. Zapomniał spojrzeć na zegarek. Ile czasu upłynęło? – Libby! – zawołał. – Wszystko w porządku? Wstrzymywał oddech, aż usłyszał jej odpowiedź. – Nic mi nie jest. Jej głos dobiegał z pewnej odległości. W końcu pojawiła się i ona sama. – O której pobudka? – zapytała. – Wstanę przygotować śniadanie, przede wszystkim kawę. Możesz dołączyć, jak będziesz gotowa. – A nasze rzeczy? – Zajmę się nimi. Kiedy wejdziesz do namiotu, zostaw buty przy wejściu. Nie po-
brudzisz śpiwora. Wziąłem grubsze śpiwory, więc powinno być ci ciepło. – Z pewnością. Dobranoc. Szkoda, że nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Czuł się zdenerwowany i niespokojny. Co za niebezpieczna kombinacja. Wprawnym ruchem rozrzucił żar i upewnił się, że ogień się nie rozprzestrzeni. Potem powiesił plecaki na najbliższym drzewie. Po wejściu do namiotu i zdjęciu butów zapiął klapę i się położył. Miał nowoczesny, bardzo wygodny śpiwór. Temperatura na zewnątrz zachęcała do tego, by owinąć się i zasnąć. Tymczasem leżał na plecach i patrzył w ciemność. Nocne odgłosy brzmiały znajomo. Hukanie sów, pocieranie gałęzi drzew o siebie. Namiot Libby stał kilka metrów dalej. Gdyby się skoncentrował, mógłby usłyszeć jej oddech. Już usypiał, gdy usłyszał jej szept. – Patrick, śpisz? – Już nie. – Przybrał opryskliwy ton. – Co mam zrobić, jeśli niedźwiedź zacznie dobierać się do namiotu? – Libby, ludzie stale biwakują w tym regionie. Nie jesteśmy daleko od Smoky Mountains. Miejsce jest całkowicie bezpieczne, przysięgam. – Żartowałam, ale chciałabym być przygotowana na wszystkie okoliczności. Niedźwiedzie atakują ludzi, sprawdziłam w necie. – A nie czytałaś przypadkiem o grizzli? Tu ich nie ma. – Nie, to był niedźwiedź czarny. Kobieta zmarła. Znaleźli aparat fotograficzny, musiała robić zdjęcia. – Teraz sobie przypominam. To było dawno, a tamta kobieta podeszła zbyt blisko do niedźwiedzia. – A jeśli to niedźwiedź podejdzie zbyt blisko do mnie? Roześmiał się. – Chcesz spać w moim namiocie? – Pożałował tych słów, gdy tylko je wypowiedział. Nastąpiła długa cisza. – Razem z tobą? – No cóż, zamiana miejsc niewiele da. Jeśli poczujesz się lepiej, jakoś się zmieścimy. Po kolejnej długiej ciszy odparła: – Nie, dziękuję, naprawdę wszystko w porządku. – Twój wybór. Nigdy nie wyjeżdżałaś z rodziną na biwak? Do parków narodowych, na żagle? Usłyszał szelest nylonu, gdy zaczęła się wiercić. – Nie, ale mam praktyczną wiedzę na temat większych muzeów w Europie i potrafię zamówić posiłek w restauracjach wyróżnionych gwiazdką Michelina w trzech językach. Spędziłam lato w szwajcarskich Alpach i zimę w Saint Lucia, ale nigdy nie podgrzewałam hot doga nad ogniskiem. – Bogate biedactwo. – To nie jest zabawne. Tak się składa, że to Kavanaghowie są bogaci, więc nie możesz ze mnie żartować. – Nie mogę czy nie powinienem?
Roześmiała się. Ten miły dźwięk sprawił, że poczuł podekscytowanie i zakłopotanie. – Idę spać – odparła. – Do zobaczenia rano. Kilka godzin później Libby jęknęła. Poranne promienie słońca oznaczały nowy dzień, ale było jej zbyt wygodnie, by się tym przejmować. Spokojnie bowiem spała może od godziny. W nocy każdy dźwięk wybrzmiewał w jej wyobraźni. Gdy zasypiała, budziły ją złowieszcze odgłosy. Raz za razem. Co gorsza, Patrick usnął prawie zaraz po ich rozmowie. Wiedziała, bo cicho chrapał. Mimo materaca była obolała i nie rozumiała, jak można smacznie spać w takich warunkach. Miłośnicy wędrówek opowiadali o spokoju na łonie natury. Najwyraźniej nigdy nie spali na otwartym terenie. Teraz musiała jednak udać się na stronę. Chociaż temperatura po południu znów miała sięgnąć kilkunastu stopni, rankiem było mroźno. Zadrżała, gdy usiadła i wkładała kurtkę. Poczuła zapach kawy przygotowanej przez Patricka. Sięgnęła do kieszeni po małą kosmetyczkę. Był w niej tylko grzebień, lusterko i bezzapachowa pomadka. Na szczęście lusterko było mikre, gdyż właściwie nie chciała się widzieć. Miała wrażenie, że wygląda na coś między umorusaną traperką a zombie. Włożenie butów stanowiło pierwsze wyzwanie. Potem przegrała walkę z włosami, których nie udało się związać w kucyk. Na szczęście nie musi podobać się Patrickowi. Odtworzyła namiot i ruszyła w głąb lasu. Po powrocie zobaczyła, że Patrick sprawia wrażenie wypoczętego, ale miał zmierzwione włosy, a broda pokryła się zarostem. Wyglądał świetnie. Życie jest nie fair. Gdy usiadła, spojrzał na nią znad ogniska. – Cześć – rzucił. Zabrzmiało to opryskliwie. Skinęła, gdyż żadna błyskotliwa odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Niewątpliwie panowała między nimi niezręczna atmosfera. Nalał jej kawy. – Uważaj, gorąca. – Dzięki. – Wrzuciła cukier, śmietankę w proszku i głęboko wciągnęła powietrze, mając nadzieję, że kofeina ją rozbudzi. Po wypiciu dwóch kubków poczuła się trochę lepiej. Fakt, że od wczoraj była w tym samym ubraniu, sprawił, że zamarzyła o prysznicu. – Co teraz? – zapytała. Im szybciej Patrick nauczy ją tej całej musztry, tym szybciej wrócą do domu. – Zwijamy obóz. Gdy mamy grupy, tam stoją kuchenki. Pomocnicy pakują jedzenie i zapasy. Posiłek jest prosty, domowa owsianka z cynamonem i brązowym cukrem, jeśli ktoś ma ochotę. Bekon usmażony na patelni, pomarańcze i oczywiście kawa. – Czy będę musiała gotować owsiankę? – Nie, tylko podgrzać. Ważna jest dobra organizacja, szybka i sprawna obsługa. Klienci nie mogą doczekać się zajęć, więc staramy się nie przeciągać posiłku. – Poradzę sobie. – Gotowa? – Oczywiście. – Odchrząknęła. Uważnie patrzyła, jak złożyć namiot i wygasić ogień. Gdy schowali rzeczy do ple-
caków, miejsce po obozowisku było nieskazitelnie czyste. Nie trzeba nadmieniać, że firma taka jak Silver Reflections dba o środowisko. Patrick nie był tego ranka rozmowny. Może żałował tego, co się stało, a może miał inne rzeczy na głowie? Może dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby postawił się Maeve i sam znalazł kogoś na zastępstwo. Mimo trudnej sytuacji zdała sobie sprawę, że pragnie tej pracy. W obliczu fizycznych wyzwań odczuwała radość, że mierzy się z własnymi lękami i je przezwycięża lub przynajmniej próbuje. Tym razem marsz był krótszy, nie więcej niż cztery kilometry. Tempo przypominało bardziej spacer niż morderczy bieg. Słońce i śpiew ptaków sprawiły, że Libby prawie zapomniała o bezsennej nocy. Gdy zatrzymali się na posiłek, Patrick nie tracił czasu na szukanie plandeki – oparli się o drzewa. Wyciągnął z kieszeni orzeszki i suszoną wołowinę. – To ci doda energii – oznajmił. – Aż tak źle wyglądam? – Nie, ale jeszcze kilka godzin spędzimy w terenie, więc musisz trzymać formę. Odgryzła kawałek mięsa. – Zabrzmiało to złowieszczo. Co dalej? Budowa czółna z drzew? Robienie strzał z trujących jagód? Zabicie i oprawienie dzikiego zwierza gołymi rękami? Patrick zaśmiał się. – Naoglądałaś się filmów. – Więc co? – Idziemy pod ziemię. Jej żołądek wykonał woltę. – Hm, nie wydaje mi się. Kiedy byłam mała, spędziłam kilka godzin zamknięta w szafie i od tego czasu mam klaustrofobię. Nie wchodzę do jaskiń. Wyglądało, jakby się z nią drażnił. – W tych górach nie ma jaskiń – wyjaśnił. – A więc? – Kopalnia. – Jego twarz była bez wyrazu. Czy nadszedł moment, w którym Libby podda się? – Kopalnia czego? – spytała, myśląc o strasznych historiach z Appalachów, o zapadających się szybach i zakopanych żywcem górnikach. – Lata temu była to jedna z setek kopalni srebra na tym terenie. Od dawna jest nieużytkowana. – Więc po co tam iść? – Klaustrofobia jest silnym lękiem. Kiedy prowadzimy grupy, schodzę na dół z trzema osobami naraz. Zwykle uczestnicy wcześniej przygotowują temat do dyskusji, coś prostego związanego z pracą. Siadamy w ciemności, a oni próbują prowadzić rozmowę. – A jeśli ktoś naprawdę się boi? – Jego koledzy to omawiają, to część zadania. Byłabyś zdziwiona, kto pęka. Czasem rady nie daje jakiś macho. – Dzięki za opowieść – odparła. – Zrobię, co zechcesz, ale kopalnię sobie daruję. Mam nadzieję, że nie łamię umowy.
Patrick wziął ją za ręce i popatrzył głęboko w oczy. – Możesz mi zaufać, Libby. Jej urywany oddech świadczył o zdenerwowaniu. – To może dobry moment, żeby nadmienić, że całe dzieciństwo uczono mnie bać się wszystkiego. Mama nie zabierała mnie do Central Parku z powodu bandytów. Ani na paradę z okazji Święta Dziękczynienia z powodu przyczajonych w tłumie porywaczy. Jeśli pająk śmiał wejść do mieszkania, następował stan najwyższej gotowości. Bałam się utonięcia w wannie, promieniowania z mikrofalówki. Moje halloweenowe cukierki sprawdzano, czy nie zawierają żyletek, chociaż były prezentem od znajomych sąsiadów. Rozumiesz? – Wiesz, że twoja matka borykała się z poważnymi problemami psychicznymi? – Tak. – Trudno było to przyznać na głos. – Ludzie nie popełniają samobójstwa bez powodu. Upadek ojca ją załamał, ale na pewno miała jeszcze inny problem. – Wiem. – Odchrząknęła, czując w oczach łzy. – Nauczyłam się także bać tego, że mogę być jak ona. – Guzik prawda! Wziął ją za ręce, potem przytulił. Odgarnął wilgotny kosmyk włosów w jej czoła. Ku swojemu zdumieniu dostrzegła w jego oczach błysk współczucia. – Libby – rzekł cicho – jesteś silna, niezależna i odporna. Nie użalałaś się nad sobą, troszczyłaś się o matkę, gdy ona nie była w stanie dbać o siebie. Zrobiłaś wszystko, co kochająca córka jest w stanie zrobić. – Próbowałam zapewnić jej pomoc. – Sprzedałaś ubrania i biżuterię, żeby pokryć koszty leczenia. – Skąd wiesz? – Charlise mi powiedziała. – I tak tych rzeczy nie używałam – odparła. – Nie szkodzi. Dałaś wszystko, co miałaś. Wybrałaś trudniejszą ścieżkę. Nie masz w sobie niczego z matki. I nie musisz schodzić na dół, żeby to udowodnić.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Czuł się przytłoczony. Nie był ani terapeutą, ani psychiatrą. Mógł tylko zakomunikować Libby, jak bardzo ją szanuje i podziwia. Patrzyła na niego z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. – Zmieniłam zdanie – odrzekła. – Chcę to zrobić. Nie z twojego powodu, ale żeby sobie coś udowodnić. – Są inne sposoby – odparł spokojnie, nagle pewien, żeby zabranie jej tu było błędem. – Ale teraz jesteśmy tutaj. Chodźmy. Ruszyła na dół wyraźnie zaznaczonym szlakiem, zmuszając go do pójścia w jej ślady. Ich cel był oddalony o jakieś trzy kilometry. Przy tempie Libby znaleźli się u wejścia do kopalni po czterdziestu pięciu minutach marszu. Gdy ją zawołał, przystanęła. – Pierwsze czterysta metrów korytarza zostało wzmocnione na tyle, żeby przetrzymać nawet lekkie trzęsienie ziemi. Tam ćwiczymy. Nie narażałbym nikogo na niebezpieczeństwo. – Wiem. – Przygryzła wargę. – Jak to zrobimy? – Idę pierwszy z czołówką. Ty tuż za mną. Kiedy dotrzemy na miejsce, rozłożę coś na ziemi, żebyśmy mogli usiąść. Gdybyś w którymś momencie zmieniła zdanie, po prostu powiedz. – Jak długo zostajesz pod ziemią? – Godzinę. Ale zawsze możemy wyjść wcześniej. – Zawahał się. – Jesteś pewna? Przytaknęła, miała rozszerzone źrenice. – Tak, ale jestem zdenerwowana. Skoczę na stronę, dobrze? Gdy wróciła, zauważył, że mimo słonecznego dnia skóra Libby jest wilgotna od potu. Dotknął jej ramienia. – Odwiń rękawy i włóż kurtkę. W kopalni będzie zimno. – Co teraz? – zapytała, gdy spełniła jego polecenie. – Idziemy. Usunął runo maskujące wejście do kopalni. Ich oczom ukazały się drewniane drzwi. Wyjął je i odstawił na bok. – Otwarte – oznajmił. – Nie zatrzaśniemy się w środku, przysięgam. – Mam dzięki temu poczuć się lepiej? Uśmiechała się, ale w jej oczach dostrzegł niepokój i determinację. – Idź za mną. Posuwała się krok za krokiem, zdając się na Patricka. Denerwowała się jak nigdy dotąd. Ludzie zostali przecież stworzeni do życia na powierzchni ziemi. – Patrick! – zawołała ze ściśniętym żołądkiem. Zatrzymał się, zrzucił plecak i zwrócił się do niej twarzą. Oślepił ją blask czołówki. Daleko nie zaszli, światło dzienne nadal było tu widoczne.
– Spokojnie. – Wiedział, że patrząc na nią, tylko zwiększa jej zakłopotanie. Uniosła rękę. – Nie dotykaj mnie. Nic mi nie jest. Gdy skinął głową, zapragnęła rzucić mu się w ramiona. Jest silny i pewny siebie, ona słaba. Nic dziwnego, że według niego nie nadaje się do tej pracy. Znów powoli posuwali się naprzód. Czterysta metrów okazało się odległością nie do pokonania. Panika Libby rosła. Niezależnie od tego, jak wolno oddychała i jak często powtarzała sobie, że może to zrobić, czuła ucisk w piersi i w żołądku. – Zaczekaj – poprosiła. Umysł się poddał i strach zwyciężył. Upuściła plecak. – Daj mi kilka minut. Uda mi się. Patrick zrzucił swój plecak i poprawił czołówkę tak, że oświetlała jego stopy. – To, że spróbowałaś, Libby, wiele znaczy. Ocierając nos rękawem kurtki, potrząsnęła głową. – To okropne, że jestem taka głupia. Teraz powinien ją uspokoić jakimś zmysłowym gestem, ale najwyraźniej nie miała na to co liczyć. – Nie jesteś głupia. Wielu ludzi cierpi na różne lęki. Boją się wysokości, pająków, klaunów. Roześmiała się, słysząc jego uwagę. – Klaunów? Czyżby? – Koulrofobia naprawdę istnieje. – Zmyślasz. – Nie okłamałbym cię – odparł ze śmiechem. – A ty czego się boisz? Zanim odpowiedział, z oddali dobiegł jakiś hałas. – Stój, Libby – rzucił. Stłumiony huk zmienił się głośny łoskot. Na ich głowy posypały się odłamki skał. Usłyszała, jak Patrick przeklina, potem się potknęła. W ciemności szukał Libby. Jednocześnie gorączkowo próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało. Gdy dotknął ramienia swojej towarzyszki, potrząsnął nią. – Odezwij się, do cholery! Jesteś ranna? Przyciągnął ją do siebie i z ulgą stwierdził, że nie. Zaczął pocierać jej twarz i ręce. – Patrick? – wyszeptała. – Jestem tutaj. Potem zesztywniała i zaczęła krzyczeć. – Już wszystko dobrze. Nie ma powodu do paniki. Zamilkła, nie wierząc w to, co usłyszała. – Co się stało? Czuł, jak Libby drży. Gęsta jak smoła ciemność nawet jemu wydała się dość przerażająca. – Nie wiem, ale mogę się domyślać. W każdym razie tunel się nie zawalił. – Więc co? – Wczepiła palce w jego koszulę.
– Myślę, że to był wstrząs, lekkie trzęsienie ziemi. – W Karolinie Północnej? – Zdarza się. W ciągu ostatnich trzech tygodni dużo padało, może ziemia się osunęła i zablokowała wejście. Bez znaczenia, co powie. Libby była zimna jak lód. Martwił się, że dozna szoku. Trzeba coś zrobić, żeby przerwać tę falę paniki. – Muszę iść i sprawdzić, co się dzieje. Mocniej chwyciła go za koszulę. – Nie beze mnie. Uśmiechnął się w ciemności. – Dobra, ale najpierw musimy znaleźć czołówkę. Wypuścił ją z objęć i zaczął szukać. Libby była tak blisko, że czuł bicie jej serca. – Masz ją? Znalazł elastyczny pasek i spod skalnych odłamków wyciągnął czołówkę. Nie działała. – Tak, ale jest popsuta. – A nasze telefony? Co ma odpowiedzieć? Że mogą tu tkwić przez kilka dni i powinni oszczędzać baterie? Że muszą znaleźć się jak najbliżej wejścia, co pomoże ratownikom, o ile oczywiście nie nastąpi następne osunięcie ziemi? – Mam kilka zapasowych latarek – odparł – muszę tylko zlokalizować plecak. Mogę na chwilę odejść? – Oczywiście. Odpowiednie słowa, nieodpowiedni ton. Libby jest na skraju załamania nerwowego. Przeklinając siebie w duchu, posadził ją obok i po omacku zaczął szukać. Pierwszy plecak należał do Libby. Po chwili natknął się na swój. Odnalazł latarkę i zapalił. Libby, jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w światło. – Dzięki Bogu – szepnęła. – Masz coś we włosach. To nie robaki – dodał. Pochylił się i wyjął z jej włosów odłamki kamieni. – Teraz o wiele lepiej – oświadczył. Uwaga była bezsensowna, ale co niby miał powiedzieć kobiecie, z którą został żywcem zakopany, tej samej, którą chciał trzymać na dystans, bo była krucha i ufna? – To nie jest mój naturalny kolor – odezwała się. – Słucham? – Czyżby sam doznał szoku? – Jestem ruda. Może pamiętasz? Po aferze z ojcem zaczęłam farbować włosy, żeby nie rzucać się w oczy. Teraz boję się wrócić do mojego koloru. – Jutro umawiam cię z fryzjerką – oznajmił. Wreszcie się roześmiała. – Gadasz bzdury. – Jestem śmiertelnie poważny. Mężczyźni uwielbiają kobiety z rudymi włosami. – Nie jestem idiotką. Szanse, że tak szybko nas odkopią, są bardzo nikłe. Nikt nie spodziewa się nas przez kolacją. Zanim zaczną się zastanawiać, gdzie się podziewamy, zrobi się ciemno.
– To poczekamy – stwierdził. – Mamy sporo jedzenia i wody. Wystarczy. – Na jak długo? – spytała trzeźwo. – Na tyle, na ile będzie potrzeba. Wstał, ignorując ból w lewej łydce. – Rusz się. Zobaczmy, co się stało. Droga powrotna nie trwała długo. Rzeczywiście z jakiegoś powodu kawałek wzgórza się osunął. Wilgotna mulista ziemia blokowała wejście. Próba wykopania dziury spowoduje tylko dalsze osuwanie. Libby patrzyła jednak na niego z taką nadzieją, że musiał coś zrobić. – Odsuń się – powiedział. – Może nie jest tak źle, jak wygląda. – Mogę też dostać latarkę? To nie był dobry pomysł. W ich sytuacji baterie są bezcenne. Libby potrzebuje jednak pokrzepienia, potem mogą siedzieć w ciemności. Wyciągnął więc z kieszeni dodatkową latarkę. – Nie żartuję, nie podchodź – stwierdził. Nie wiedział, jak się do tego zabrać. W końcu włożył latarkę pod ramię i nieporadnie zaczął zanurzać palce w ziemi. Suchą ziemię dałoby się wytrzymać, ale błoto jest frustrującym przeciwnikiem. Po dziesięciu minutach „kopania” poczuł zawroty głowy. – To się nie uda. Przykro mi, Libby. – Jesteś ranny – zauważyła. – Krew ci leci z nogi. Zamrugał, próbując zebrać myśli. Wcześniej z powodu adrenaliny nic nie czuł, teraz noga bolała jak diabli. – Nie chcę dotykać latarki brudnymi rękami. Możesz zerknąć na moją nogę? Libby przykucnęła i dotknęła jego skóry. – Cokolwiek to było, przecięło ubranie. – Pewnie kawałek szkła. Wzdrygnął się, gdy ostrożnie podwinęła nogawkę spodni. – O Boże! – zawołała. – Trzeba założyć szew. Usiądź, żebym mogła obejrzeć ranę. – Czekaj, weź z mojego plecaka kawałek brezentu. Musimy przygotować miejsce do siedzenia. Libby znalazła dużą płachtę materiału, wyścieliła nią ziemię i kawałek ściany. Gdy skończyła, wskazał na zewnętrzną klapę plecaka. – W środku jest niewielki ręcznik. Możesz go trochę zmoczyć, żebym mógł oczyścić ranę. Libby jednak, zamiast podać mu ręcznik, najpierw starała się oczyścić mu ręce. – Siadaj – ponagliła go. Z chęcią jej posłuchał. Oparł się o ścianę i wziął głęboki oddech. Czuł się podle, noga zaczęła drżeć. – W dużej zewnętrznej klapie jest apteczka – rzekł. Libby położyła mu rękę na udzie, może po to, by odwrócić jego uwagę od łydki. – Straciłeś dużo krwi. Nacięcie ma z dziesięć centymetrów. – Oczyść najlepiej, jak potrafisz. Użyjemy plastrów motylkowych. – Mówił z trudem. – Potrzymam latarkę.
Dotarło do niego, że mógł sam się opatrzyć, ale nie potrafił wykrzesać z siebie potrzebnej energii. Libby działała sprawnie. Nie traciła czasu, by zmyć całą krew. Widział, jak koncentruje się na skaleczeniu, sprawdza, że brzegi rany są czyste. Zadowolona, usiadła na piętach. – Niech chwilę podeschnie – rzekła. – Dasz mi coś przeciwbólowego? – spytał. To zdecydowanie nie jest moment na granie macho. – Oczywiście. Popił łyk wody i jęknął. – Czy skóra jest sucha? – Tak. – Dotknęła palcem okolicy rany, a potem otworzyła niewielkie opakowanie i delikatnie przylepiła plaster z opatrunkiem. Po nalepieniu kolejnych dwóch kawałków była usatysfakcjonowana. – Krwawienie ustało – oznajmiła. – Dobrze – odparł i zamknął oczy. – Usiądź między moimi nogami. Będzie cieplej. Potrzebował kontaktu z drugim człowiekiem, ale jeszcze bardziej potrzebował kontaktu z Libby. Mają tylko siebie. Chciał ją czuć i wiedzieć, że jest blisko.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Libby czuła się jak we śnie. Gdy usiadła między nogami Patricka i oparła o niego głowę, sytuacja stała się jakby realniejsza. Otoczyły ją silne ramiona, ręce splotły się pod jej piersią, na szyi poczuła ciepły oddech. – Czy nic ci nie będzie? – spytała zaniepokojona. – To tylko skaleczenie. Może nie miała doświadczenia medycznego, ale nie była głupia. Patrick potrzebuje pomocy szpitalnej, kroplówki i czerwonego mięsa. – Która godzina? – Teraz, gdy bezpośrednie zagrożenie minęło, zaczęła odczuwać przypływ niepokoju. – Musimy wyłączyć latarki – powiedział cicho. Nie wiedziała, co bardziej ją zaniepokoiło – to, że celowo zignorował jej pytanie, czy grobowe ciemności. – Śpiewasz? – Nie chciałabyś tego usłyszeć, daję słowo. – Lojalnie uprzedzam: jeśli nie będziesz do mnie mówić, mogę postradać zmysły. – Dobra, dobra. – W jego głosie zabrzmiało rozbawienie. – Opowiedz mi o swojej rodzinie. Co robią twoi bracia? – Najstarszy Liam ożenił się Zoe, która jest wolnym duchem. Uwielbiamy ją, jest idealną partnerką dla mojego brata tradycjonalisty. – A inni? – Dylana spotkałaś w pubie. Jego żoną jest Mia. Dylan adoptował jej córeczkę. – Następny jest Aidan? – Tak. On i Emma dzielą czas między Nowy Jork i Silver Glen. Potem jest Gavin. Prowadzi tu firmę zajmującą się bezpieczeństwem w sieci. Jego żoną jest Cassidy, mają bliźniaczki. – A co z Conorem? Czy nie był najlepszym narciarzem w rodzinie? – Nadal jest. Poślubił swoją dziewczynę ze szkoły średniej. Ma na imię Ellie. – Zostajesz tylko ty i… James? – Tak, mój młodszy brat. Jest ode mnie o dziesięć centymetrów wyższy i trzynaście kilogramów cięższy. Nazywamy go naszym olbrzymkiem. – Kochasz go, słyszę to w twoim głosie. – Kiedy jest się jednym z dwóch najmłodszych braci z siódemki, zawiązujesz z tym drugim sojusz. Albo jesteś regularnie terroryzowany. Mając Jamesa u boku, miałem taktyczną przewagę. – Twoja matka szczyci się wyswataniem pięciu synów. Teraz zajmie się wami. – To się nie zdarzy. Ta pozbawiona emocji odpowiedź ją zdumiała. – Słucham? – Powiem inaczej. Ślub mnie nie interesuje. Wcześniej pytałaś, czego się boję. Od-
powiedź brzmi: małżeństwa. Raz próbowałem i się nie udało. Mam zamiar pozostać szczęśliwym singlem. Odwróciła się do niego, co było głupie, bo nie mogła zobaczyć jego twarzy. – Jesteś rozwiedziony? – Gorzej. – Twoja żona zmarła? – Libby patrzyła w ciemność, przerażona, że poruszyła bolesny dla Patricka temat. No ale skoro mleko się rozlało… Westchnął. Przyciągnął ją do siebie. – Nie. Małżeństwo zostało anulowane. Dobrze, że Patrick chce rozmawiać, skupienie na jego głosie bardzo jej pomagało. Miała wrażenie, że wokół napierają na nią ściany. Czy będą musieli tu spać? Powoli umierać z głodu? Poczuła atak paniki. – Co się stało? – spytała. Nie był fanem odgrzebywania przeszłości, ale muszą z Libby utrzymywać pozory normalności. Lekarstwo uśmierzyło ból, czuł się jednak słaby. Oparł brodę na głowie Libby i poczuł zapach jej skóry. W innych okolicznościach dobrze wychowana Libby nigdy by nie zadała tak osobistych pytań. W miarę jak poznawał Libby, zmieniał zdanie na jej temat. Jego uczucia względem niej były niejasne. Chciał ją chronić fizycznie i emocjonalnie i, choć to niepokojące, zaczynał jej pragnąć, tak jak mężczyzna pragnie kobiety. Nawet teraz, tu, w ciemnościach. Bombardowały go nieznane mu emocje: czułość, tkliwość i na pewno podziw dla kobiety, która mimo klaustrofobii dzielnie się trzyma. No i nadal czeka na jego odpowiedź. – Moja dziewczyna zaszła w ciążę – powiedział. – Jeden z tych banałów, które okazują się prawdą. Zabezpieczałem się, ale… – Wypadki są zdarzają. – Tak. Zostałem tradycyjnie wychowany. Mama uważała, że powinniśmy wziąć ślub, więc się zgodziłem. – A unieważnienie ślubu? – Chłopiec, który się urodził, był Afroamerykaninem. Nie musieliśmy robić testu na ojcostwo. – Och, Patrick. Musiałeś być załamany. Drgnął na wspomnienie tamtego dnia. – Spaliśmy z sobą. Skończyliśmy tę samą szkołę, wynajęliśmy niewielki dom. Najpierw byłem smutny i zły, bo nie chciałem tak wcześnie zostać ojcem. Potem przekonałem sam siebie i czekałem na narodziny syna. – I go straciłeś. – Tak. Wyszedłem ze szpitala i wróciłem do domu. Znów spałem w łóżku, w którym dorastałem, ale nic nie było takie samo. Nie można zmienić przeszłości i naprawić błędów. Można tylko iść naprzód i wystrzegać się tych samych błędów. Stwierdził, że opowiadanie o nieudanym małżeństwie ma w sobie coś oczyszczającego. Tego tematu nigdy nie poruszano na łonie rodziny. – Nie chciałem porzucać chłopca, ale pojawił się jego ojciec. Po anulowaniu ślubu ożenił się z matką dziecka i założyli rodzinę – dodał.
– Musiałeś bardzo cierpieć. To prawda. Załamał się, ale nigdy nie przyznał, jak boleśnie go to dotknęło. – Dorastanie jest trudne dla wszystkich – wyszeptał. Libby zmieniła pozycję. Wtuliła policzek w jego tors, podciągnęła kolana. – Jesteś dobrym człowiekiem. Pogłaskał jej włosy. Libby westchnęła. – Pewnego dnia będziemy o tym opowiadać naszym dzieciom. – Nagle urwała, zadając sobie sprawę z tego, co powiedziała. – Nie martw się, Libby. Jestem bardzo popularnym wujkiem i to mi wystarcza. – Czy rozmawiałeś z Maeve na ten temat? – Chyba czegoś się domyśla, bo nie przykręca mi śruby jak innym. – Ostrzegam cię, to tylko kwestia czasu. Lepiej uważaj. Jest cudowna, ale sprytna. Potem się zdrzemnęli. Patrick spał niespokojnie, a gdy się budził, mocniej obejmował Libby. Był za nią odpowiedzialny. Zrobi wszystko, by wyszła z tej przygody cało. Po jakimś czasie poczuli głód. – Co chcesz? Wołowinę czy orzeszki? – spytał. – Wolę orzeszki. Podał jej wodę. – Nie więcej niż jeden, dwa łyki. Musimy oszczędzać. – Możemy włączyć jeden z telefonów, żeby sprawdzić godzinę? Myślisz, że tu jest zasięg? – Sprawdzę. Ale chyba nie ma co na to liczyć. – Jesteś beznadziejny w pokrzepianiu ludzi. Sprawdził czas. Znajomy blask ekranu telefonu dziwnie podniósł go na duchu. – Siódma piętnaście. – Więc na dworze jest ciemno. – Tak. – Zgasił telefon i go schował. – Akurat to nie ma dla nas większego znaczenia, prawda? – Chyba nie – westchnęła. – Opowiedz jeszcze coś. Masz jakieś plany na weekend? – W piątek rano lecę do Nowego Jorku na spotkanie organizacyjne z grupą, która przylatuje w kwietniu. Peabody Rushford, znana firma księgowa, obsługująca klientów z górnej półki. – Mogę lecieć z tobą? Zaskoczony umilkł. Może Libby po prostu potrzebuje potwierdzenia, że nie będzie tu tkwić do piątku? – Nie ma powodu, żebyś leciała. Sam sobie poradzę – odparł. – Chodzi o sprawy osobiste. Wyobraźnia naprędce zaczęła podsuwać mu scenariusze z rodzaju tych łóżkowych. – Czyli? – Nie byłam w moim mieszkaniu od dnia, kiedy opuściłyśmy je z matką. Pomyślałam, że mogłabym tam zajrzeć. Popatrzeć na budynek i w ten sposób zamknąć przeszłość.
– W takim razie, oczywiście, jedź ze mną – stwierdził. – Żałuję, że nie mogę polecieć moją nową zabawką. Kupiłem używaną cessnę, ale nadal jest remontowana, będziemy więc musieli lecieć odrzutowcem. – I kto tu jest biednym bogatym dzieciakiem? – Zaczęła się droczyć. – Racja. Ale moja rodzina używa go razem z kilkoma innymi osobami. – No cóż, w takiej sytuacji oczywiście cofam swoje słowa. – Gdybym był tobą, nie zrażałbym do siebie jedynego człowieka, z którym znalazłaś się w potrzasku. – To nie jest śmieszne, Patrick. – Przepraszam. Lekki nastrój zniknął. Siedzieli w milczeniu. Znajdowali się w pułapce, bez nadziei na ratunek przynajmniej do jutra. Libby wstała, przypadkowo trącając go łokciem w żebra. – Muszę rozprostować nogi. – Nie odchodź daleko. – Jesteś przezabawny. Pomyślał, by też wstać, ale gdy się poruszył, zaklął od gwałtownego i przenikliwego bólu. Libby przykucnęła obok niego. – Daj mi latarkę. – Po co? Musimy oszczędzać baterie. – Obejrzę nogę. Nie kłóć się ze mną. – Była urocza, gdy się złościła. Bez słowa jej posłuchał. W oświetlonym pomieszczeniu sam mógłby obejrzeć ranę, tu musiał polegać na diagnozie Libby. – Jak to wygląda? – Źle. – Co wchodzi w rachubę: antybiotyk czy amputacja? – To nie jest śmieszne. Jeśli utkniemy tu na dłużej, możesz mieć poważne problemy. – Wolę się śmiać, niż płakać. – Założę się, że nigdy w życiu nie płakałeś. Jak wszyscy osobnicy alfa. – Płakałem, kiedy zniknął ojciec.
ROZDZIAŁ ÓSMY – Och, Patrick. – Serce Libby zabiło szybciej. Była pewna, że gdyby nie okoliczności, tak osobista odpowiedź nigdy by nie padła. Usiadła. – Przykro mi… Czy naprawdę tak po prostu odszedł? – Byłem wtedy dzieckiem, ale słyszałem tę historię setki razy. Ojciec obsesyjnie szukał kopalni srebra, dzięki której dawno temu rodzina Kavanaghów zrobiła majątek. Znikał na całe dni, a pewnego razu nie wrócił. Libby dokonała zdumiewającego odkrycia, a co jest zabawne, dokonała tego, siedząc w całkowitej ciemności. Oboje zostali zdradzeni przez swoich ojców. – Jak tłumaczono jego zniknięcie? – Policja sugerowała, że odszedł, żeby zacząć gdzieś nowe życie. Ale jego paszport, ubrania i cenne przedmioty zostały w domu. Żaden z należących do rodziny samochodów nie zniknął. Uznano więc, że zaginął. – Ale ciała nie odnaleziono? – Nie. Stąd wyprowadzono wniosek, że zszedł do kopalni i tunel się zawalił. – Och! Patrick mocniej ją objął. – To chyba nie najlepszy temat do rozmowy w tych okolicznościach. – Dość makabryczny. – Tu nie nastąpiło zawalenie się kopani, tylko wejście zostało zablokowane. – Przykro mi to mówić, ale ta drobna różnica niespecjalnie podtrzymuje mnie na duchu. – Masz rację. Coś w tym jest. Jednak uspokajająca obecność Patricka sprawiała, że jakoś radziła sobie z paniką. Ich wymuszona zażyłość stanowiła natomiast pewien problem. W ciągu dwóch tygodni pracy Libby starała się ignorować fakt, że Patrick jest przystojny, zabawny i inspirujący. Utrzymywała dystans jak przystało na dobrego pracownika. Ale teraz jego ramiona, niski głos i ciepły oddech przyprawiały ją o gęsią skórkę. Nagle pojęła, że profesjonalizm diabli wzięli. Adrenalina wyzwoliła podniecenie. – Pocałujesz mnie? – Najwyraźniej zaczyna się niedotlenienie mózgu albo utrata zmysłów, bo to, co zaproponowała, było zupełnie nie na miejscu. Poczuła, że Patrick sztywnieje. – Zapomnij o tym. To wszystko z powodu klaustrofobii – rzuciła w pośpiechu. – Nie umrzemy, obiecuję. – Jego głos brzmiał, jakby się zakrztusił. – I ekstrapolacji. Rozumiem, że tylko w obliczu niechybnej śmierci byś mnie pocałował? W końcu jestem jedną z dziwaczek twojej mamy. – To nie fair, Libby. Odwróciła się w jego stronę i odnalazła jego policzki, które pokrywał zarost. Palcem przejechała po brodzie. – Pocałuj mnie – wyszeptała. – Wiem, że cię wykorzystuję, ale w tych okoliczno-
ściach można trochę nagiąć zasady, prawda? – Libby, kocha… – Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, zabrzmiał cudownie. – Słucham? Usłyszała stłumiony śmiech. – Jako dziecko nie dostawałaś klapsów, prawda? Wzruszyła ramionami. – Nianie mnie uwielbiały. Czy to propozycja? – A co powiesz na pająki, błoto i atmosferę lochu? – Specjalnie mnie drażnisz? – Nie chcę, żebyś czuła się zażenowana, kiedy stąd wyjdziemy. – Zażenowana, że poprosiłam o pocałunek ciebie czy szefa? Chyba nie chodzi o drugą z możliwości? Dałeś mi do zrozumienia, że moje dni w firmie są policzone. Wsunął ręce w jej włosy, ustami dotknął czoła. – Jeszcze nic nie postanowiłem w kwestii twojej pracy. Poza tym pocałunek tylko nas rozpali. – Za późno – odrzekła lekko. – Ale mogę zadowolić się pocałunkiem. – Boże, co za rozpieszczony bachor. – Ton jego głosu sprawił, że zabrzmiało to jak komplement. – Mam dać ci spokój? – Nie, wprost przeciwnie. Zanim zdążyła odpowiedzieć, przechylił jej głowę i odnalazł usta. Choć pocałunek przypominał muśnięcie, zaparło jej dech w piersiach. Patrick coś mówił, ale była zbyt oszołomiona, by rozumieć jego słowa. Gdy doszło do pocałunku w lesie, uważała, że po prostu próbuje być miły i w ten sposób chce przeprosić za swoje zachowanie. Tym razem było inaczej. Czuła desperację, pożądanie. Rozpięła guziki jego koszuli przytuliła policzek do ciepłej skóry. – Przyzwyczajam się do ciemności – wyszeptała. Westchnął. – Ja nie. – Odnalazł jej piersi i lekko je ścisnął. – Chciałbym cię teraz widzieć. Trudno opisać dotyk jego rąk na skórze. Nie miało znaczenia, że były umazane błotem albo że półnaga drżała z zimna. Pogrążała się w rozkoszy. Zdrowy rozsądek protestował, ale ciało go ignorowało. – Jak duży jest ten brezent? – spytała i drżącymi palcami sięgnęła do jego spodni. Zawsze potrafił poruszać się w terenie podczas bezksiężycowych nocy dzięki kompasowi i wiedzy na temat gór. Teraz stąpał jednak po nieznanym gruncie. To lekceważenie powagi sytuacji. Musi to przerwać. – Dotykaj mnie – szepnął. Gdy poczuł na spodniach palce Libby, wziął głęboki oddech. – Pociągasz mnie – powiedziała. Dotykała go, jakby od dawna byli kochankami i wiedzieli, co lubi druga osoba. – Niczym się nie różnię od innych facetów. – Zaśmiał się, czując, że robi mu się gorąco. – Widzimy, chcemy, bierzemy. – A jeśli to ja cię wezmę? Serce mu zamarło. Próbował przypomnieć sobie, dlaczego powinien zachować się
jak dżentelmen. Z powodów rodzinnych, niedawnych przejść Libby, braku aprobaty matki. Nieważne. Pragnął jej wbrew rozsądkowi. W końcu wszystko jest kwestią logistyki – warunki może nie są idealne, ale dadzą radę. Spróbował zsunąć spodnie. – Przestań! – zawołała. – Ej, to był twój pomysł. – Dlaczego, do diabła, wysyła mu mylne sygnały? Zasłoniła mu ręką usta. – Posłuchaj – rzekła. – Usłyszałam jakiś hałas. – O co ci chodzi? – Przestań i posłuchaj. Zaraz doprowadzi go do szału. I wtedy usłyszał rumor i jakieś głosy. – Zapnij się. Walczył z ubraniem, potem zaklął, gdy okazało się, że potrzebuje jej pomocy, żeby wstać. Leki przeciwbólowe przestały działać i czuł rozdzierający ból. Swoją drogą zabawny jest ten narkotyczny efekt, jaki daje pożądanie. Chwycił Libby za rękę i ruszyli naprzód. – Nie możemy podejść za blisko – wyszeptała. Mocniej ścisnął jej rękę. – Zakryj uszy, będę krzyczeć. – Jesteśmy na dole! – Jego wołanie rozniosło się echem w tunelu. Z drugiej strony wyjścia nadeszła odpowiedź: – Jak myślisz, kto to? – Jeśli nie kostucha, wszystko mi jedno. Nagle coś nieprzyjemnego zakłóciło wyczekiwanie na ratunek. – Libby – rzekł ochrypłym głosem. – Moja kostka jest mokra. Sięgnęła do jego kurtki. Ukucnęła i zapaliła latarkę. – Do diabła, opatrunek puścił. Mocno krwawisz. Musimy usiąść. Poszukam brezentu. – Nie – mruknął, czując, że robi mu się słabo. – Trochę brudu mi nie zaszkodzi. Oparty na niej, osunął się na ziemię. Przysunęła się do niego i gładziła palcami jego włosy. – Dobrze się czujesz? – Nigdy nie czułem się lepiej. Dźwięk kopania odbijał się od ścian tunelu. Przez kilkudziesięciocentymetrowy otwór dobiegł ich głos, dziwnie oddzielony od ciała. – Patrick! W porządku? – Nic mi nie jest. – Oblizał wargi, cały drżał. – To mój brat James. Skąd wiedział, że tu jesteśmy? Libby otoczyła go ramieniem. – A co to ma za znaczenie? Trzymaj się, Patrick. Już niedługo. W końcu otwór był na tyle duży, że mogli się wydostać. Patrick zataczał się, ale utrzymał się na nogach. Zamrugał oczami na widok czterech braci. Musiał wyglądać gorzej, niż mu się wydawało. – Dzięki, że przyszliście, chłopaki. Potem wokół niego zapadła ciemność.
Libby podtrzymywała Patricka w pasie, ale nie poradziła sobie z ciężarem, kiedy zemdlał. Oboje upadli, zanim James do nich dobiegł. – Co się z nim dzieje? – spytał zaniepokojony. Potem zobaczył ranę. – Stracił dużo krwi – wyjaśniła. – Na skaleczenie trzeba założyć szwy. Po pośpiesznym przedstawieniu się Liam poszedł po ich plecaki. James i Dylan przenieśli brata na nosze, a następnie ruszyli. Gavin posłał jej zmęczony uśmiech. – Wezmę cię na barana. Tak będzie szybciej – wyjaśnił. Przejście przez las zajęło ponad dwie godziny. Bracia musieli być wykończeni. Była czwarta rano, gdy doszli do głównego budynku firmy. Zatroskana Maeve czekała. Brakowało tylko Aidana, który przebywał poza miastem, i Conora, który dotrzymywał matce towarzystwa, ale teraz udał się na ostry dyżur. Maeve mocno uścisnęła Libby. – O mój Boże, odchodziliśmy od zmysłów. – Zagryzła wargi, widząc bladą twarz Patricka, gdy bracia położyli nosze na kanapie. – Karetka już czeka. Potem nastąpiło zamieszanie, które Libby obserwowała, siedząc w głębokim, wygodnym fotelu koło kominka. Gdy mężczyźni wyszli, Maeve dotknęła jej ręki. – Chodź, kochanie. Zabiorę cię do hotelu, zanim pojadę do szpitala. Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – Nie, czuję się dobrze. Libby drzemała w samochodzie, obudziła się dopiero, gdy dojechały na miejsce. Zmęczona Maeve uważnie na nią popatrzyła. – Pomóc ci wejść na górę? – Libby na tyle znała swoją przyjaciółkę, by wiedzieć, że pragnie ona jak najszybciej znaleźć się przy synu. – Nie, dziękuję. Jedź do Patricka. Ja idę spać. Patrzyła na swoje odbicie w lustrze, co okazało się lekcją pokory. Widziała trupy, które miały więcej koloru i stylu. Jej ubranie było brudne i podarte, włosy splątane. Na dodatek odezwał się żołądek, dając do zrozumienia, że spanie musi poczekać. Pod prysznicem omal się nie rozpłakała. Po umyciu włosów i nałożeniu balsamu użyła myjki, by usunąć brud z reszty ciała. Gdy się umyła i wytarła, zamówiła jedzenie. Była szósta rano, na pewno nie za wcześnie na jajka i bekon. Chciała nawet wylizać talerz, ale skrajnie wyczerpana zdołała zrobić to tylko połowicznie. Odsunęła tacę na bok i opadła na miękkie łóżko.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Patrick zjadł połowę hamburgera i patrzył, jak lekarka zszywa mu nogę. Dzięki dużej dawce środków uśmierzających nie czuł bólu. James siedział, opierając się o ścianę, jakby bronił pokoju przez intruzami. Ponieważ byli ostatni w kolejce, w końcu przekonali pozostałych członków rodziny do powrotu do domu. Patrick popatrzył na brata. – Dzięki. Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy? James posłał mu zmęczony uśmiech. – Wczoraj wpadłem do Reflections, żeby spytać, czy nie wybrałbyś się ze mną w góry. Powiedziano mi, że w terenie szkolisz nową pracownicę. Postanowiłem do was dołączyć. – Wiesz, gdzie jest obozowisko, a byłeś kiedyś w kopalni? – Nie, ale słyszałem, jak o niej mówiłeś. Poszedłem po waszych śladach i natrafiłem na osuwisko. Ziemia była świeża. Wtedy zrozumiałem, że jesteś w tarapatach. – Ja i Libby… – Tak. Odkąd to urządzasz biwaki z pięknymi dziewczynami? – To nie tak. – Widziałem, jak na ciebie patrzy. – Wiele przeszliśmy. To zbliża. Patrick zdołał utrzymać obojętny wyraz twarzy. – Jak nas odkopaliście? James się skrzywił. – To było najgorsze. Nie miałem przy sobie nic, czym mógłbym kopać. Przebiegłem kilka kilometrów do pagórka, gdzie jest zasięg, i zadzwoniłem do Conora. On zawiadomił innych. Przyjechali z narzędziami. – Jestem twoim dłużnikiem. – Nie martw się. Kiedyś to sobie odbiorę. Może przedstawiłbyś mnie swojej nowej pracownicy? – Nie sądzę – prychnął Patrick. James zmarszczył brwi. – Wdepnąłem na twoje terytorium? – Nie jest w twoim typie. – Mama opowiedziała mi jej historię. Wygląda na wyjątkową kobietę. – Tak, ale jest po przejściach i nie potrzebuje, żeby kręcili się wokół niej obcy faceci. – Nie jestem obcym facetem. Jestem twoim bratem. Lekarka uniosła wzrok i uśmiechnęła się. – Mam rozsądzić tę sprzeczkę? Patrick spojrzał na długą zaognioną ranę na nodze. Nie potrzebował transfuzji, ale mało brakowało.
– Nie, dziękujemy – odrzekł i rzucił pełne złości spojrzenie bratu. Na szczęście wizyta w szpitalu wkrótce się skończyła. W samochodzie James zapytał: – Zawieźć cię do domu? Patrick wyglądał przez okno zmęczony i ponury. – Chciałbym pojechać do hotelu i sprawdzić, czy Libby dobrze się czuje. – Pewnie teraz śpi. – Mama da mi klucz. James uderzał palcami o kierownicę. – Wiem, że spędziliście noc w tunelu, ale to nie daje ci prawa, żebyś zachowywał się jak stalker. Pomyśl. Nie możesz tak po prostu otworzyć drzwi i się do niej wśliznąć. To naruszenie prywatności. Patrick osunął się na fotel. Egoistyczna potrzeba, żeby ją zobaczyć, musi poczekać. – Chyba masz rację. Zawieź mnie do domu. Po wzięciu prysznica, lekkim posiłku i pięciu godzinach snu obudził się niespokojny. Miał ranę na lewej nodze, a zatem mógł prowadzić samochód. Nie był w stanie usiedzieć w domu, więc pojechał do firmy. Na jego widok pracownicy sprawiali wrażenie skonsternowanych. Chyłkiem umknął do swojego gabinetu. Liam zostawił tu ich plecaki. Patrick włożył sprzęt do specjalnie opisanych szafek ustawionych wzdłuż ściany. Brezent i inne rzeczy przygotował do czyszczenia. Gdy skończył, napisał do Libby esemesa. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz. Nie musisz lecieć w piątek, jeśli nie masz ochoty. I zostań jutro w domu, należy ci się odpoczynek. Nie śmiał napisać, co naprawdę myśli. Potrzebował czasu na zastanowienie. Wysłał esemesa i wyciągnął się w fotelu. Może wczorajsze wydarzenia bardziej się na nim odbiły, niż sądził, bo nie mógł się skoncentrować. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, miał ochotę udać, że go nie ma, ale poczucie obowiązku zwyciężyło. – Proszę wejść. Libby była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć. Uśmiechała się. – Właśnie dostałam twojego esemesa. Dzięki za troskę, ale nie mogłabym spać przez cały dzień. – Mówię poważnie, weź wolne. Nadal chcesz ze mną lecieć do Nowego Jorku? – Jeśli zgodzisz się mnie zabrać… – Będzie mi miło. Zarezerwuję ci pokój. – Nauczyłam się tego i owego o oszczędzaniu. Jeden pokój jest zdecydowanie tańszy niż dwa. Wyzywające spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości co do jej intencji. Wstał powoli i oparł ją o drzwi. – Jesteś pewna, że w kopalni chodziło o adrenalinę? Pocałował ją w szyję dla sprawdzenia tej hipotezy. Westchnęła. Otarł się o jej biodra. Była miękka, a ich ciała się do siebie dopasowały. Zielone oczy błyszczały.
– Gdybyś nie wiedział, to ci powiem, że bardzo seksowny z ciebie facet. – To ta cholerna noga, prawda? Kobiety nie potrafią oprzeć się bohaterom. – Jeśli mam być szczera, to James jest bohaterem. Specjalnie się z nim droczyła, ale i tak go to wkurzyło. – Mój brat jest supergościem, ale wątpię, żebyście się dogadali. – Niby dlaczego? Jest uroczy. – Jeśli któryś z nas ma z tobą wylądować w łóżku, to ja. – Ta deklaracja została wypowiedziana zdecydowanie podniesionym głosem. – Och, co za reakcja. Ale czy spanie z szefem jest dobrym pomysłem? – spytała, przeciągając sylaby. – Więc nie będziemy spać – oświadczył. Zaczął ją całować. Jak mógł uznać ją za nijaką? Libby mocniej przytuliła się do niego. – Maeve martwi się o twoją nogę. Mnie zabiera jutro do spa i na zakupy. Zrezygnuję z tego wyjścia, jeśli mnie potrzebujesz. Nie zamierzam wykorzystywać „wypadku w kopalni”. – Chcę, żeby cię tu nie było – odrzekł szczerze. – Przy tobie nie mogę się skoncentrować. – Jak miło, że to mówisz. Ujął jej twarz w dłonie. – Co do jednego możesz być pewna, skarbie. Jeśli cokolwiek zrobię, żeby cię zranić, moja matka powiesi mnie za ja… Libby zasłoniła mu ręką usta. – Proszę uważać na słowa, panie Kavanagh. Palcem przejechała po wargach. Ten gest go rozpalił. – Zamierzasz mnie zranić? – Oczywiście, że nie. – Więc zrelaksuj się i płyń z falą. Właśnie tego nauczyłam się w zeszłym roku. To właściwy sposób na życie. Libby posłuchała Patricka i następnego dnia została w domu. Fizycznie nie ucierpiała, ale męczyły ją złe sny. Potrzebowała pracy, pragnęła Patricka. Sprzeczne myśli kołatały się w głowie. Obudziła się niewyspana i smutna. Jednak Maeve nie pozwoliła, by zły nastrój popsuł im dzień. Gdy spotkała Libby w holu, klasnęła w ręce i podskoczyła z radości jak dziecko. – Jestem taka szczęśliwa, że w końcu zrobisz coś z włosami. Twoja matka też nie lubiła tego brązu. Libby zmarszczyła brwi. – Czy ktoś już chwalił cię za wrodzony takt? Maeve roześmiała się, gdy szły w stronę brukowanego podjazdu, gdzie stał jej srebrny mercedes. – Uważam cię za członka rodziny. I jako twoja przyszywana ciotka czy macocha wypełniam tylko obowiązek, mówiąc ci, że z pięknej młodej kobiety zmieniłaś się w Kopciuszka. Libby nie mogła się obrazić, ale poczuła nadciągający atak paniki. Długo chowała
się za nieforemnymi ubraniami i burymi włosami. A jeśli ktoś w Nowym Jorku ją rozpozna? Gdy Maeve jechała krętą górską drogą, Libby głęboko odetchnęła. Zaczęła nowe życie. Nie popełniła przestępstwa podatkowego. Zresztą straciła już większość przyjaciół, a zainteresowanie prasy przeminęło. Maeve znalazła miejsce do parkowania i zaczął się dzień rozpusty. Najpierw masaż, manikiur i pedikiur w luksusowym spa. Po półtorej godzinie Libby podziwiała swe paznokcie. Zabiegi kosmetyczne zarzuciła jako pierwsze, gdy z matką praktycznie znalazły się na ulicy. To zadziwiające, że dzięki takiemu drobiazgowi można poczuć się gotową na podbój świata. Potem nastąpiła wizyta u fryzjera. Libby wyjęła z portfela swoje stare zdjęcia. Fryzjerka nie kryła oburzenia. – Jak można zniszczyć takie włosy? Nawet nie chcę wiedzieć – dodała. – Zanim stąd wyjdziesz, młoda damo, przypomnę ci, jak dobry Pan chciał, żebyś wyglądała. Stylistka dotrzymała obietnicy. Gdy skończyła, Libby ze łzami w oczach patrzyła w lustro. Teraz jej naturalne włosy kręciły się, a żywa barwa pasowała do jasnej skóry w przeciwieństwie do matowego brązu, z powodu którego wyglądała blado. Sprężyste, sięgające brody rude włosy dodały koloru policzkom. Z przedziałkiem z boku i założonymi za jednym uchem włosami, młodzieńcza fryzura nadała charakter jej twarzy i odjęła lat. Maeve promieniała z radości. – Wyglądasz rewelacyjnie! Następny przystanek nastąpił w uroczym butiku z wianuszkiem modnie ubranych manekinów na wystawie. – Mam pieniądze, Maeve. Moja pierwsza pensja znalazła się na koncie. Matka Patricka zmarszczyła brwi. – Mało nie umarłaś, wykonując obowiązki służbowe. Jeśli chcę ci kupić kilka rzeczy w ramach podziękowania, że nie pozwałaś nas do sądu, to mój przywilej. – Wiesz, że nigdy bym was nie pozwała. To śmieszne. Ale Maeve już przeszła przez sklep, by poprosić o pomoc młodą kobietę mniej więcej w wieku Libby. – Czego pani potrzebuje? – spytała z uśmiechem sprzedawczyni. Libby nie zdążyła się odezwać, bo Maeve nie dopuściła jej do głosu. – Wszystkiego po trochu. Elegancki strój na co dzień. Strój do pracy, nie garsonka, ale mała czarna. I coś wytwornego na kolację, może w odcieniu kości słoniowej lub nawet zieleni, o ile to nie banalne przy jej wspaniałych włosach. Całkowita zmiana wyglądu nabrała tempa. Libby przymierzyła tak wiele ubrań, że straciła rachubę. Gdy szał się skończył, Maeve zapłaciła kartą kredytową. – Do domu pójdzie w dżinsach, szpilkach… i chłopce. Resztę proszę zapakować. Libby przestała protestować. Jeśli będzie mogła, w kolejnych miesiącach odda Maeve pieniądze. Tymczasem cudownie było wiedzieć, że pojedzie do Nowego Jorku z Patrickiem, wyglądając znakomicie. Po powrocie do Silver Beeches Maeve oświadczyła, że jest wykończona. – Pójdę sprawdzić, czy Liam mnie nie potrzebuje – stwierdziła. – Jeśli nie, to jadę do domu odpocząć. Pod wpływem impulsu Libby ją uścisnęła.
– Bardzo ci dziękuję. Kocham cię. Tym razem to Maeve miała łzy w oczach. Wzięła Libby za ręce z poważną miną. – Twoja matka była kochaną osobą. Kruchą, ale kochaną. Pamiętam, jaka była dumna, gdy się urodziłaś. Byłaś światłem jej życia. Kiedy ją wspominasz, nie myśl o kobiecie, którą stała się pod koniec, ale o mamie, jaką była w swoim najlepszym okresie. Przyjaciółką, którą dobrze znałam. Libby zdołała się uśmiechnąć. – Nic dziwnego, że twoi synowie cię kochają. Maeve lekceważąco machnęła ręką. – Uważają, że jestem jak wrzód na tyłku, ale wiedzą, że mam rację. Libby pożegnała się i poszła do siebie. Była zdeterminowana, by przeprowadzić się do mieszkania nad pubem. Ile musi zarobić, żeby było ją stać na czynsz? Irytowała ją myśl, że żyje dzięki pomocy Kavanaghów. Była to jałmużna, nawet jeśli w luksusowym opakowaniu. Wieczorem zamówiła sałatkę szefa do pokoju. Często jadła na dole, ale czasem miło było pobyć w samotności i zastanowić się nad przyszłością. Po skromnej kolacji spakowała walizkę, którą dostała od Maeve. Dawniej miała masę luksusowych kosmetyków, teraz przyzwyczaiła się do kremów z supermarketów, tanich tuszów do rzęs i kilku szminek. Jedwabna koronkowa koszula nocna była pamiątką z przeszłości, podobnie jak kilka zestawów bielizny. Gdy sprzedawała szyte na miarę ubrania, bielizny nikt nie chciał kupić. Położyła się do łóżka, sprawdziła telefon. Patrick wysłał jej wiadomość, że o siódmej rano będzie na nią czekać taksówka. Spotkają się na nowym pasie startowym po drugiej stronie doliny. Krótki esemes – i jej równie krótka odpowiedź – były ich jedyną formą komunikacji od środy po południu. Tęskniła za nim. Wciąż też zastanawiała się, czy dobrze postępuje. Co będzie w Nowym Jorku? Mogła siebie oszukiwać, że jedzie tam, by zamknąć pewien rozdział w życiu albo przekonać Patricka, że nadaje się do pracy w firmie, ale istniał jeszcze jeden powód – seks z przystojnym szefem. I to ten punkt programu na liście jej priorytetów zwyciężał.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Patrick postanowił tym razem nie pilotować samolotu. Po pierwsze nadal bolała go noga, po drugie chciał siedzieć koło Libby, spędzić z nią czas. Przyjechał pół godziny wcześniej. Od dwóch nocy właściwie nie spał. We wspomnieniach powracała chwila wypadku, moment, gdy Libby została skonfrontowana z jednym ze swoich największych lęków. Dręczyło go poczucie winy. Nie powinien był pozwolić jej zejść na dół. Siedział już w samolocie, gdy nadjechała taksówka. Wyglądając przez okienko, zobaczył wysiadającą Libby. Mżyło i było zimno, więc miała na sobie czarną wełnianą kurtkę, czerwono-czarna parasolka zasłaniała jej twarz. Widział tylko długie nogi i seksowne buty. Pilot przygotowywał się do startu, Patrick stanął w drzwiach, gotów podać jej rękę. Szła chwiejnie po asfalcie. Taksówkarz niósł walizkę i bagaż podręczny. Gdy weszła po schodach, odsunął się, by ją przepuścić. – Podaj parasolkę. Pomylił się co do kurtki, był to modny trencz, przypuszczalnie z grubym podbiciem. Obszyty sztucznym futrem kaptur otaczał jej twarz. Z jakiegoś powodu nie potrafił spojrzeć jej w oczy. – Siadaj, proszę – rzucił. Potem wciągnął schody i zabezpieczył drzwi. – Za pięć minut startujemy. W końcu się odwrócił. Libby stała pośrodku kabiny. Jej torebka i płaszcz leżały na siedzeniu. Wstrzymał oddech. – Libby? – wykrztusił zdumiony. Miała na sobie czarną sukienkę z dekoltem i długimi rękawami, masywny srebrny naszyjnik i kolczyki. Sukienka była pozbawiona ozdób, ale surowa dzianina wspaniale podkreślała seksowne krągłości. Jednak to nie ubranie ani modne buty na wysokich obcasach robiły największe wrażenie. Szoku tego nie wywołały nawet podkreślone tuszem zielone oczy ani delikatnie karminowe wargi. Ale jej włosy. Ze zdziwienia otworzył usta, odchrząknął i włożył ręce do kieszeni marynarki. – Osoba, która cię do tego namówiła, jest genialna. Świetnie wyglądasz. Głęboka czerwień ze złotym połyskiem sprawiała, że skóra Libby błyszczała. Nowa fryzura uwydatniała rysy twarzy, przyciągała uwagę do wysokich kości policzkowych i lekko spiczastej brody. Libby wzruszyła ramionami. Wydawała się zadowolona, ale i zakłopotana jego reakcją. Skinęła głową. – Długo chowałam się przed ludźmi, ale to już przeszłość. Jestem gotowa na zmianę. Pod wpływem impulsu zbliżył się do niej. – Jesteś czymś więcej niż sumą wyglądów, Libby. – Dzięki. Wsunął palce w jej włosy.
– Są takie lekkie, niesforne i… rude. – Zniżył głos do szeptu. – Chcę cię tu i teraz. Tracę rozum. Łagodne zielone oczy badawczo mu się przypatrywały, może dla potwierdzenia szczerości jego słów. – Też cię pragnę, choć może nie powinnam. Moje życie jest już wystarczająco skomplikowane, ale przy tobie zapominam o złych rzeczach. – Nie wiem, czy chcę pełnić rolę środka przeciwbólowego. – Zmarszczył brwi. – Nie patrz na to w ten sposób. Narkotyki też bywają dobre. W twoim towarzystwie jestem szczęśliwa. I tyle. Te słowa go poruszyły i chciał ją pocałować, ale pilot włączył interkom, by powiedzieć, że startują. – To nie koniec rozmowy – zastrzegł. Zapięli pasy. Libby odwróciła się, by wyjrzeć przez okno. Jej profil wyglądał znajomo. Patrick walczył z różnymi emocjami. Podobała mu się rola męża opatrznościowego Libby. W gruncie rzeczy nie ma powodu, by nie mogła zostać w pracy. Ale czy naprawdę chce mieć ją cały czas koło siebie? Byłaby to idealna sytuacja dla zakulisowych działań jego cierpiącej na ślubną obsesję matki. On jednak musi prowadzić firmę. Nie może sobie pozwolić na to, by rozpraszała go kobieta, nieważne jak pociągająca. Lot do Nowego Jorku przebiegał bez zakłóceń. Patrick pracował nad prezentacją. Libby czytała. Wymieniali od czasu do czasu jakieś uwagi, ale rozmowa się nie kleiła. Czy tylko on bił się z myślami na temat nadchodzącej nocy? Czuła się jak w bajce, tyle że opowiedzianej od końca. Dawniej była księżniczką, miała u stóp cały świat. Teraz jest zwyczajną kobietą, która próbuje rozpocząć nowe życie. Nie bolało jej, że Maeve popsuła ją stosem nowych ubrań. Matka dwa razy w ciągu roku kupowała jej nową garderobę. Stare ubrania przekazywały potrzebującym, tylko czasem Libby nie chciała oddać ulubionego swetra lub dżinsów. Teraz ten nadmiar rzeczy wydawał się okropny. Ubrania dobrej jakości, dobrze uszyte, w stylu klasycznym, które zabrała z sobą na weekend, będą musiały wystarczyć na długo. Może Maeve jest przenikliwsza, niż jej się zdawało, ponieważ podczas zakupowego szaleństwa nie proponowała niczego ekstrawaganckiego, co przestanie być modne w przyszłym sezonie. – Masz zamiar zobaczyć się z ojcem? – spytał Patrick, przerywając jej rozmyślania. – Będziesz uważać mnie za egoistkę, jeśli powiem nie? Jego miły uśmiech wyrażał zrozumienie. – Oczywiście, że nie. Decyzja należy do ciebie. – Wysyłam mu od czasu do czasu list. I oczywiście zadzwoniłam, kiedy mama… wiesz. – Mógł uczestniczyć w pogrzebie? – Nie. Prośba do władz więzienia powinna wypłynąć ode mnie. To mnie przerosło. Byłam zagubiona. Na szczęście rodzice wykupili groby i nawet opłacili pogrzeby, więc przynajmniej o to nie musiałam się martwić. – Pisał do ciebie?
– Zaledwie dwa razy. Myślę, że się wstydzi, ale przede wszystkim jest zły. Machlojek podatkowych nie uważał za przestępstwa. Chodziło tylko o to, że dał się złapać. – Nie jest w tym poglądzie odosobniony. – Co nie znaczy, że jest w porządku. – Na ile lat został skazany? – Na siedem do dziesięciu. Chodziło o duże kwoty. I podobno nie wyraził skruchy. – Więzienie zmienia ludzi. Może uzmysłowi mu, co jest w życiu ważne. – Może… Ale miała co do tego wątpliwości, znając osobowość ojca. Próbowała mu współczuć, nadal jednak mu nie wybaczyła. Patrick pochylił się ku niej i wskazał okno. – Patrz, Nowy Jork. Na ten znajomy widok poczuła wzruszenie i smutek. Patrick nie odezwał się, ale starł łzę, która potoczyła się po jej policzku, a potem podał chusteczkę. – To już nie jest mój dom – powiedziała głucho. – Zawsze pozostanie twoim domem. – Objął ją. – A kiedy ostatecznie przezwyciężysz traumę, przeszłość nie będzie aż tak bolesna, jak teraz ci się wydaje. – Mam nadzieję. – Silver Glen to dobre miejsce, żeby zacząć od nowa. Wiem, że przyjechałaś, aby stanąć na nogi. Matka byłaby wniebowzięta, gdybyś zdecydowała się zostać. – A ty? Pytanie, które bezwiednie wypowiedziała, zszokowało ją samą. Było z gatunku tych, jakie zadaje niepewna siebie kobieta. – Hej, nie odpowiadaj – rzuciła. – Nie wiem, co mnie napadło. Wyraz jego twarzy był nie do odczytania. – Nie mam nic do ukrycia. Wiesz, co myślę o małżeństwie. Mam wrażenie, że jesteś kobietą stworzoną do stałego związku. Może znajdziesz go w Silver Glen. Nie wiem. Ale tymczasem zbliżyliśmy się do linii, której być może nie chcesz przekraczać, kiedy zagrożenie życia minęło. – Nie traktuj mnie protekcjonalnie – rzekła chłodno. – To ja zaproponowałam pojedynczy pokój w hotelu. Zapomniałeś? Złość nadal malowała się na jej twarzy, gdy samolot lądował na lotnisku LaGuardia. – Przemawiasz niczym starsza pani – wycedził. – Czy zbliżamy się do pierwszego kryzysu? – Nie – prychnęła. – Mamy go już za sobą: nazwałeś mnie wtedy dziwaczką. – Dzięki za wyjaśnienie – mruknął, spoglądając to na jej usta, to na piersi. – Masz rude włosy. Mogłem oszczędzić sobie wielu cierpień, gdybym wiedział, że kobieta, z którą prowadzę rozmowę o pracę, nie jest szarą myszką, ale egzotyczną pięknością. – Jesteś protekcjonalny i szowinistyczny. Głęboki głos przerwał ich kłótnię. – Hm, przepraszam, panie Kavanagh. Możecie państwo wysiadać. Libby jęknęła w myślach, zażenowana do granic możliwości. Ile z ich rozmowy
usłyszał pilot? Pośpiesznie naciągnęła trencz, chwyciła torebkę i przeszła nad nogami Patricka, kierując się do wyjścia. Prywatna limuzyna z kierowcą w liberii już czekała. Gdy Patrick włożył walizki do bagażnika i usiadł koło niej na tylnym siedzeniu, celowo go ignorowała. Jak traktować mężczyznę tak brutalnie szczerego i absurdalnie pociągającego? Czy naprawdę zdecyduje się na romans? Jak długi? Gdy za pół roku wróci Charlise, łóżkowa przygoda i praca skończą się tego samego dnia? Patrick wziął ją za rękę. – Przestań stroić fochy. Jej zły humor narastał. Rzuciła mu spojrzenie, którym można by wypalić dziurę w drzwiach. – Zmieniłam zdanie. Chcę mieć oddzielny pokój. Bardziej potrzebuję pracy niż ciebie. Pogłaskał wewnętrzną stronę jej nadgarstka. – Nie złość się, moja piękna. Jesteśmy w Nowym Jorku. Sami. Z dala od mojej wścibskiej rodziny. Możemy robić, co tylko zechcemy… cokolwiek. Głos Patricka brzmiał hipnotycznie. Jego głęboka i chropawa barwa przypominały melodię graną przez zaklinacza węży. – Sądzisz, że jestem łatwa? – Oburzenie zmalało odwrotnie proporcjonalnie do przyspieszenia pulsu. Patrick podniósł jej rękę i pocałował wnętrze dłoni. – W ogóle nie jesteś łatwa, Libby. Raczej cholernie trudna. Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że cię zrozumiałem, na nowo mnie zaskakujesz. W tylnym lusterku napotkała wzrok kierowcy. Mężczyzna zmarszczył brwi. Libby znów oblała się rumieńcem i wyjrzała przez okno. – Nie teraz, Patrick. Patrick opadł na siedzenie, ale enigmatyczny uśmiech na jego twarzy sprawił, że miała ochotę go pocałować. Na szczęście dotarli na miejsce. Gdy Libby wysiadła z taksówki, zadrżała pod wpływem zimnego wiatru, który uniósł połę płaszcza. – Gdzie nasz bagaż? – spytała, zaniepokojona losem walizek Maeve i jej nowymi ubraniami. – Kierowca zawiezie je do hotelu. – Wziął ją pod rękę. – Chodź. Dotarliśmy przed czasem, ale chcę się upewnić, że wszystko jest gotowe. Przeszli przez eleganckie drzwi obrotowe. Na szczęście w windzie jechało dużo osób, więc nie musiała się odzywać. Wysiedli na dwudziestym siódmym piętrze. Powitała ich recepcjonistka o nieskazitelnym wyglądzie. Za nią widniał napis: Peabody Rushford. Libby zdjęła płaszcz i skorzystała z okazji, by się rozejrzeć. Trudno było wyobrazić sobie, że ktoś z tego środowiska dobrowolnie zgłosi się na wyjazd trekingowy. Chwilę później zostali wprowadzeni do sali, gdzie Patrick miał zademonstrować prezentację. Każde krzesło zostało ustawione pod kątem prostym w stosunku do stołu konferencyjnego. Kryształowe szklanki z chłodną wodą stały na lnianych serwetkach. Wszystko wydawało się na swoim miejscu. Libby poczuła się nieswojo. Dlaczego zgodziła się towarzyszyć Patrickowi? Przecież zgodnie z planem miała się włóczyć po mieście.
Członkowie kadry kierowniczej wypełniali salę. Ośmiu mężczyzn, cztery kobiety i siwiejący szef. Podwładni mieli od trzydziestu do około pięćdziesięciu lat, była więc najmłodszą osobą w tym gronie. Patrick przywitał się z każdym z osobna, emanując urokiem. Był pewny siebie i żartował. Dobrze sobie radził. Gdy wszyscy usiedli, zostały trzy wolne krzesła w głębi sali. Libby zajęła środkowe. Była obserwatorką, nie musiała być szczególnie towarzyska, przynajmniej nie w tej chwili. Jeśli w kwietniu nadal będzie pracować dla Patricka, na pewno spotka tych ludzi. Trudno wyobrazić sobie te osoby w terenie. Kobiety miały na sobie podobne uniformy. Ciemne obcisłe marynarki, ołówkowe spódnice, białe jedwabne bluzki, upięte włosy albo nowoczesne krótkie fryzurki. Mężczyźni, równie wypielęgnowani, nosili ciemne garnitury, podobne do Patricka. Jednak on miał czerwony krawat, oni – bardziej konserwatywne. Patrick zaczął mówić do grupy jak do ludzi równych sobie, jak człowiek obyty w ich świecie, zawodowiec znający swoją branżę. Wprowadzanie trwało, Libby dalej obserwowała zebranych. Jedna z kobiet i kilku mężczyzn brało aktywny udział w spotkaniu, zadawali pytania, demonstrowali entuzjazm. Inni maskowali niepokój lub wrogie nastawienie. Patrick powiedział, że dyrektor generalny jest byłym marynarzem, twardym człowiekiem w biznesie i utrzymywaniu sprawności fizycznej. Dla niego udział kierownictwa w trekingu był czymś niepodlegającym dyskusji. Libby zastanawiała się, czy ktoś miałby odwagę odmówić, nawet gdyby nie oznaczało to utraty pracy. Podczas dyskusji jedna z kobiet, która do tej pory się nie odzywała, podniosła rękę. Gdy Patrick udzielił jej głosu, wskazała na Libby. – Czy to pana pracownica? Chciałabym usłyszeć, co ma do powiedzenia. Patrick posłał Libby lekko drwiące spojrzenie i wzruszył ramionami. – Libby? Oczy wszystkich zwróciły się na nią. Odchrząknęła, szukając odpowiednich słów. – Więc… – Kobieta patrzyła na nią z wyraźnym niepokojem. Najwyraźniej potrzebowała wsparcia i dostrzegła w Libby bratnią duszę. Libby uśmiechnęła się. – Na pewno rozumiem, że ktoś w tej sali czuje lęk na myśl o spędzeniu nocy w lesie, szczególnie jeśli nigdy tego nie robił. Powiem szczerze, też wcześniej nie byłam na biwaku, ale kiedy podjęłam tę pracę, ważne dla mnie było, żeby spróbować. – I jak poszło? – Kobieta zbladła. Libby cicho się roześmiała. – Będę szczera. Były dobre i złe chwile. Zaletą jest pierwotna, piękna i uspokajająca przyroda. Jeśli nie jest pani miłośniczką natury, to myślę, że pani nią zostanie. – A te mniej cudowne momenty? Choć tylko jedna kobieta zadawała pytania, Libby podejrzewała, że inni też czekali na jej słowa. – Spędzenie nocy na ziemi było wyzwaniem, nawet w wygodnym śpiworze i na materacu. Choć byłam zmęczona, trudno było mi się na tyle zrelaksować, żeby głęboko zasnąć. – Coś jeszcze? Libby zawahała się. Patrick uśmiechnął się szeroko i skinął głową, zachęcając ją do mówienia.
– Więc – odezwała się – kwestia załatwiania swoich potrzeb w lesie. Kobiety zawsze są tu poszkodowane. Nerwowy chichot obiegł stół. – Ale to nieistotny szczegół w porównaniu z innymi. Nauczycie się, jak polegać na zespole przy wykonywaniu prostych czynności, rozbijaniu namiotów czy zwijaniu obozu. Myślę, że spojrzycie na swoich współpracowników w nowym świetle. I obiecuję, że odnajdziecie umiejętności i talenty, których nigdy byście u siebie nie podejrzewali. Patrick nie prowadzi musztry, tylko pomaga w osiągnięciu celu. Ma ogromną wiedzę i doświadczenie. Możecie czuć się z nim bezpieczni. W sali zapadła cisza. Patrick już się nie uśmiechał. Wyglądał, jakby coś go rozbolało. O czym myślał? Kobieta natomiast odetchnęła z wyraźną ulgą. – Dziękuję pani. Teraz czuję się o wiele pewniej. Jej szef przytaknął. – Zachęcam moich ludzi do zadawania pytań. To jedyny sposób, żeby się czegoś nauczyć. Na twarzach niektórych osób pojawił się wyraz niezadowolenia. Kobieta, która wydawała się najsłabszym ogniwem w grupie, zdobyła szacunek szefa. Libby była zadowolona, że mogła pomóc. Po przerwie uczestnicy spotkania wrócili do pracy, a dyrektor chwilę rozmawiał z Patrickiem. Uważał prezentację za udaną. Gdy rozmowa dobiegła końca, Patrick i Libby opuścili biurowiec. Libby stanęła na chodniku, otulając się płaszczem. – Rozdzielamy się? I spotykamy później w hotelu? Patrick poprawił jej kaptur. – Czy chcesz sama odwiedzić stare śmieci? Przyjrzała mu się badawczo. – Niespecjalnie, ale zakładam, że masz inne rzeczy do zrobienia. Pocałował ją w czubek nosa. – Na dziś skończyłem. Chciałbym zabrać cię na lunch, a potem razem zmierzymy się z twoją przeszłością. – Mogę się rozpłakać. Patrick się roześmiał. – Myślę, że dam sobie z tym radę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Napłynęły ciężkie chmury. Niebo stało się szare i groźne. Patrick zatrzymał taksówkę, pomógł Libby wsiąść, potem wskoczył do środka i podał kierowcy adres. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pomyślałem, że moglibyśmy wypróbować nowe miejsce, które polecał Aidan. To knajpka na Broadwayu, z dala od głównych szlaków turystycznych. Według niego podają tam najlepsze zupy w tej części kraju. Libby wygładziła brzeg płaszcza nad kolanami, nieświadomie zwracając uwagę na swoje nogi. Skinęła głową. – Brzmi to dobrze, choć sądziłam, że mężczyźni potrzebują solidniejszych posiłków. – Zapomniałem wspomnieć o gyrosie i indyczych udkach. Żołądek zaburczał mu z głodu. Libby się roześmiała. – To rozumiem. – Co za wystąpienie – pochwalił ją. – Nie zdawałem sobie sprawy, że podczas takiego spotkania można uspokoić uczestników, opowiadając o niedogodnościach przebywania w terenie. Wszystko, co powiedziałaś, było trafne. – Zawsze organizujesz takie spotkania? – Tak, i zawsze nikt nie chce przyznać się do swoich słabości przy szefie. – Więc dlaczego dziś było inaczej? – Tamta kobieta dostrzegła w tobie bratnią duszę i uznała twoje słowa za szczere. To dodało jej odwagi. Myślę, że inni też mieli podobne obawy. Nie zadawali pytań, ale chcieli usłyszeć twoje zdanie. – Cieszę się, że mogłam pomóc. Patrick zerknął na zegarek. – Teraz oficjalnie już jest po pracy. – Do końca dnia zostało jeszcze sporo czasu. Pochylił się i pocałował ją w usta. – Jestem pewien, że znajdziemy sposób na jego wypełnienie. – Tobie zostawiam planowanie. Tej powściągliwej odpowiedzi towarzyszył kokieteryjny uśmiech. Patrick zapragnął pominąć inne punkty programu i od razu jechać do hotelu. Cierpliwość nie była jego mocną stroną. Wszystkiemu winna była zmiana w wyglądzie Libby. Kobieta, z którą spędził czas w górach i w kopalni, była pociągająca, urocza i zabawna. Nowa Libby to jednak całkiem inna bajka. Sprawia, że zaczęły rządzić nim hormony, które chyba zabijały jego komórki mózgowe. Aby ukryć rosnące podekscytowanie, wyjął telefon i udawał, że sprawdza mejle. Libby nie czuła się obrażona ani zbulwersowana jego zachowaniem. Wyglądała przez okno zadowolona i jednocześnie zaniepokojona z powodu czekającej ją wizy-
ty. To właśnie w niej cenił. Nie była zblazowana jak często kobiety z tych kręgów. Może zawsze była spontaniczna, a może nauczyły ją tego ostatnie miesiące. Bistro, gdzie jedli lunch, było głośne i zatłoczone. Patrickowi to odpowiadało. Nie miał ochoty na rozmowę. Z kolei Libby radośnie gawędziła, jej nastrój poprawił się mimo problemów emocjonalnych, z którymi się mierzyła. Wolno pił kawę, nieuważnie słuchając, jak jego partnerka rozmawia z kelnerką na temat dublowania w off-broadwayowskiej sztuce. Gdy dziewczyna odeszła, Libby uśmiechnęła się do Patricka. – Przepraszam, uwielbiam słuchać historii ludzi. Zmarszczył brwi. – A twoja historia? Co studiowałaś? Cień przemknął po jej twarzy. – Zrobiłam licencjat na anglistyce. – Chciałaś uczyć? – Nie. Rodzice by tego nie pochwalili. – Zbyt plebejskie zajęcie? – spytał żartobliwie. – Coś w tym guście. – Spojrzała w sufit. – Więc dlaczego anglistyka? Wzruszyła ramionami, przyjęła trochę obronną postawę. – Kocham książki. Był to jedyny kierunek, gdzie mogłam oddać się swojej pasji i nikt mnie nie krytykował za godziny spędzane w bibliotece. – Rodzice robili jakieś uwagi? – Mówili, że nikt nie ożeni się z nudziarą. Że powinnam uczyć się savoir-vivre’u i dekorowania wnętrz, wybierania wina i prowadzenia rozmów o bieżących wydarzeniach. – To jak wizytówka żony ze Stepford. – Wiedza ta okazała się niespecjalnie przydatna po aresztowaniu ojca. Moja pozycja towarzyska przestała istnieć, nie żebym miała coś przeciwko temu. Przykro mi było z powodu matki. Nigdy nie zbierała kuponów ani nie kupowała w outletach. – To już przeszłość. Przed tobą same dobre rzeczy. Usłyszał własne słowa i wewnętrznie wzdrygnął się. Czy wiedział, przez co przeszła Libby? Gdy kilka lat temu zrezygnował z kariery, nie podejmował wielkiego ryzyka. Rodzina Kavanaghów była bogata. Założył firmę za własne pieniądze, ale gdyby popadł w kłopoty finansowe, mógł liczyć na pomoc. Nigdy nie stanął wobec takich wyzwań jak Libby. Wytarła serwetką usta i przejechała szminką po wargach. Obserwowanie, jak nakłada na usta zmysłowy czerwony kolor, było ćwiczeniem cierpliwości. Zauważyła, że Patrick się na nią gapi i się skrzywiła. – Chodźmy zobaczyć mój dom, zanim zacznę dygotać. Zdanie to można było zrozumieć dosłownie. W ciągu dnia temperatura na dworze spadła o kilka stopni. Patrick zatrzymał taksówkę i spojrzał na Libby. – Tym razem to ty musisz podać adres. – Oczywiście. Przytaknęła, ale trudno było odczytać jej myśli. Jednak gdy jechali ulicami miasta,
stawała się coraz bardziej niespokojna. Wziął ją za rękę. Była lodowata. – Masz rękawiczki? – Żadne nie pasowały do płaszcza, a chciałam ładnie wyglądać na twoim spotkaniu służbowym. – O Boże, Libby. Proszę, weź moje. Rękawiczki były stare, ale ze skóry i podbite kaszmirem. Przynajmniej będzie jej ciepło. W końcu taksówka się zatrzymała. – Libby? Wysiadamy? Popatrzyła na niego niewidzącym wzrokiem. – Libby? – Pocałował ją w nos. – Chodź, kochanie. Żaden zły duch nie czeka tam na ciebie. To tylko cegły i zaprawa. – Wiem. Jednak gdy stanęli na chodniku, przytuliła się do niego, udając, że to z powodu wiatru. Nie skomentował tego, tylko otoczył ją ramieniem. – Na którym piętrze mieszkałaś? – spytał o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl. – W penthousie. Tata lubił patrzeć na Central Park. Patrick spokojnie stał, trzymając ją blisko siebie. – Jestem tu, Libby. Nie jesteś sama. W końcu się poruszyła. Sądził, że chce przejść się wzdłuż okazałego budynku, ale z wahaniem zatrzymała się przed podwójnymi szklanymi drzwiami. Siwy przysadzisty mężczyzna w szarym uniformie z wiśniową lamówką szeroko otworzył drzwi. – Panienka Libby. Dobry Boże. Tak bardzo się o panienkę martwiłem. Tak mi przykro z powodu matki. Niech panienkę uścisnę. Libby rzuciła się w ramiona mężczyzny. – Clarence, tak bardzo za panem tęskniłam. Patrick w osłupieniu patrzył na spotkanie starych przyjaciół. Z powodu chłodu wszedł z nimi do holu, ale trzymał się z boku, by nie przeszkadzać. W końcu starszy pan zauważył jego obecność. – No, Libby, opowiedz mi o tym młodym przystojnym człowieku. Libby zaczerwieniła się z zadowolenia. – To mój szef, Patrick Kavanagh. Patrick to Clarence Turner. Zna mnie właściwie od niemowlęctwa. Clarence promiennie się uśmiechnął. – Najsłodszy mały brzdąc, jakiego kiedykolwiek znałem. Wyrosła na mądrą i piękną kobietę. Na moje sześćdziesiąte urodziny sama zrobiła mi ciasto bananowe. To najmilszy prezent, jaki dostałem od śmierci żony. Patrick wyciągnął rękę. – To dla mnie zaszczyt. Clarence z zatroskaną miną spojrzał na Libby. – Zabrałbym cię na górę, ale byłoby ci przykro. Nowi właściciele przerobili całe wnętrze. – To bez znaczenia – odrzekła Libby. – Wystarczy, że widzę ciebie. Zawsze myślałam, że z rodzicami damy ci jakiś cudowny prezent, kiedy przejdziesz na emeryturę,
podróż na Hawaje albo nowy samochód. Wygląda na to, że będziesz miał szczęście, jeśli dostaniesz ode mnie kartkę i paczkę gumy. Roześmiała się, gdy to mówiła, ale Patrick wiedział, że ją to martwi i postanowił zastanowić się, co może zrobić w imieniu Libby. Clarence otaksował go wzrokiem. – Myślałem, że jesteście parą – niezbyt subtelnie stwierdził. – Można o wiele gorzej skończyć niż jako mąż Libby Parkhurst. Zanim zdążył odpowiedzieć, Libby wtrąciła: – Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Właściwie to chwilowo pracuję w jego firmie. Moja mama i matka Patricka były przyjaciółkami. Pomaga mi stanąć na nogi. – Jeszcze raz uścisnęła Clarence’a. – Musimy iść, ale obiecuję częściej pisać. Nadal na ten sam adres? – Jak najbardziej. Będą musieli mnie stamtąd wynieść nogami do przodu. – Jeszcze raz popatrzył na Patricka i na Libby. – Wszystko będzie dobrze. Nigdy nie spotkałem dziewczyny z tak silnym charakterem i charyzmą. – Dziękuję. – Miło było pana poznać – dodał, patrząc na Patricka. – Mam nadzieję, że to nie ostatni raz. Gdy znaleźli się na dworze, Libby wciąż zerkała przez ramię i machała. Patrick miał wrażenie, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo spotkanie ją wyczerpało. Na chodniku ujął ją za brodę i pocałował w czoło. – Jedziemy do hotelu? Myślę, że przyda nam się drzemka. Jeśli mamy wieczorem wyjść do miasta, musisz się przespać, a ja powinienem zorganizować bilety na jakieś przedstawienie. Gdy wsiedli do taksówki, Libby wzięła go za rękę. – Może darujemy sobie teatr i tylko pójdziemy na kolację? Wtedy wcześniej wrócimy do hotelu… Odchrząknął, zdając sobie sprawę, że kierowca może słyszeć ich rozmowę mimo włączonego radia. – Jestem za. Chcę zostać z tobą sam na sam – odparł ściszonym głosem. – Drzemkę też możemy pominąć. Jej spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. – Zarezerwowałem dwa pokoje – rzekł ochrypłym głosem. – Nie chciałem wykorzystywać sytuacji. – Nie jestem słaba, Patrick. Byłam wściekła, kiedy zażądałam drugiego pokoju. Nie potrzebujemy go. I niczego od ciebie nie oczekuję, z wyjątkiem przyjemności. – Przyjemności? – Poczuł suchość w ustach. Pochyliła się w jego stronę. – Przyjemności – wyszeptała. – Jesteś bystry, wierzę w ciebie. Na szczęście był to krótki kurs. Patrick zapłacił, czując na sobie wzrok Libby. W stanie, w którym się obecnie znajdował, unikał jej wzroku. Uprzejmy recepcjonista nawet nie mrugnął okiem, gdy Patrick zrezygnował z jednego pokoju. Wziął od niego kartę kredytową i podał mu klucz. – Panie Kavanagh, zaraz każę zanieść do pokoju państwa bagaż wraz z butelką szampana i poczęstunkiem. Czy możemy jeszcze coś dla pana zrobić?
Patrick odchrząknął i podpisał rachunek. – Nie, dziękuję. Odwrócił się do Libby. – Idziemy na górę?
ROZDZIAŁ DWUNASTY Libby wzięła go za rękę. – Chodźmy. Nie miała złudzeń – to do niej musi należeć inicjatywa. Oparła głowę na ramieniu Patricka. W windzie byli sami. – Nikt o nas nie wie. Nie jesteś zainteresowany związkiem, ja także. Ale to nie znaczy, że nie możemy cieszyć się sobą. Mocniej ścisnął jej rękę, kiedy winda stanęła. Powstało małe zamieszanie. Gdy Patrick otwierał drzwi, nadszedł pokojowy z bagażem. Potem pojawił się kelner z przykrytym białym obrusem wózkiem, na którym stał szampan w srebrnym kubełku i porcelanowe talerzyki z pastami serowymi, kawałkami grzanek i truskawkami ze śmietaną. Sprawna obsługa hotelowa wycofała się z napiwkami. Patrick oparł się o drzwi. – Truskawki czy kieliszek szampana? – To drugie, proszę. Gdy dostała smukły kryształowy kieliszek, wychyliła go do dna. Szampan był orzeźwiający, smaczny. Patrick poszedł za jej przykładem, choć pił wolniej, obserwując ją. – Czy mówiłem ci, że bardzo seksownie wyglądasz w tej sukience? – Sądziłam, że jest odpowiednia na spotkanie w interesach – zauważyła strapiona. – Bo jest odpowiednia. Ale kobieta, która ją nosi, sprawia, że zmienia się w coś innego. – W co? Wyciągnęła w jego kierunku pusty kieliszek. Stała na drżących nogach. Czy teraz stchórzy? Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz czuła takie rozgorączkowanie. Patrick powtórnie napełnił kieliszek. Zanim go podał, wypił trochę, dotykając ustami miejsca ze śladem szminki. – Zdumiewająco smakuje – zauważył. Zrzuciła szpilki i stanęła na wspaniałym orientalnym dywanie. Nie lubiła rajstop, ale przy dzisiejszej pogodzie były obowiązkowe. Nie da się ich zdjąć w uroczy sposób. – Przepraszam na chwilę – rzekła, odstawiając kieliszek. – Oczywiście. W łazience zimnymi rękami zakryła rozpalone policzki. Pójdzie do łóżka z Patrickiem. Bez dalszych planów. Grzeczne dziewczynki nie robią takich rzeczy. Ona przez większą część życia była grzeczną dziewczynką i co? Szybko zdjęła rajstopy i wrzuciła je do szuflady toaletki. Wzburzyła włosy, potem przyłożyła wilgotny ręcznik do policzków, próbując osłabić intensywny kolor, który wskazywał na jej stan. W końcu wróciła do salonu.
Było to cudowne pomieszczenie o jasnozielonych i kremowych ścianach. Stare francuskie meble tworzyły romantyczną atmosferę. Patrick zapalił świece, choć był środek dnia. Podszedł do Libby, wsunął ręce w jej włosy i uśmiechnął się z odrobiną satysfakcji. – Denerwujesz się? – Troszeczkę. Czuję się taka niewyrafinowana. – Nie pragnę wyrafinowania. Jego oczy spoważniały, niebieskoszare tęczówki przypominały jezioro w czasie burzy. Objęła go za nadgarstki, by przytrzymać się czegoś, gdy emocje szalały. – Czego chcesz, Patrick? Wziął ją na ręce. – Ciebie, Libby. Tylko ciebie. Po drodze do sypialni zatrzymał się, by zabrać ciężki świecznik, ale nie zdołał go unieść, trzymając ją w ramionach. Obraz, jak razem lądują w gorącym wosku, sprawił, że się roześmiała. Patrick rzucił jej spojrzenie pełne złości. – Ze mnie się śmiejesz? – Nie śmiałabym. Zastanawiałam się tylko nad różnymi sposobami użycia gorącego wosku, żeby doprowadzić cię do szaleństwa. Potknął się i omal nie stracił równowagi. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie. Libby zrozumiała, że jej uwaga go zszokowała. Dobrze wiedzieć, że czasem jest się na prowadzeniu. Sypialnia była bajeczna. Lawendowa pościel, świeże fiołki w kryształowym wazoniku, szezlong w stylu Ludwika XIV wybity złotożółtym i śliwkowym brokatem. Kremowa narzuta z adamaszku była już złożona. Patrick musiał jedynie upuścić ją na łóżko. – Nie ruszaj się – odezwał się. – Skoczę po świecznik, żeby stworzyć atmosferę. Wrócił w okamgnieniu. Postawił świecznik na ozdobnym kredensie, w bezpiecznej odległości. Potem zaciągnął zasłony, pozbywając się szarego popołudniowego światła. Libby wsparła się na łokciach. – Myślałam, że chciałeś się zdrzemnąć – rzuciła żartobliwie. – Później. Na jego twarzy widoczne było napięcie, policzki miał zaczerwienione. Wolno podszedł do łóżka, zdjął marynarkę, koszulę i krawat szybkim ruchem. Libby wstrzymała oddech na widok jego nagiego torsu. – Niezły pokaz – wykrztusiła. Patrick rozpiął pasek u spodni. Gdy opadły, przyszła kolej na buty i skarpetki. Gdy miał na sobie już tylko slipy, przywołał ją palcem. – Chodź i odwróć się. Drżąc, odwróciła się. Palcami dotknął suwaka sukienki i zaczął go powoli rozpinać. Gdy westchnął, spojrzała na niego przez ramię. – Co się stało? Zobaczyła na jego twarzy udrękę i pożądanie. – Jesteś taka młoda, bezbronna i niewinna. – Nie jestem całkiem niewinna. – Nie o tym mówię – rzucił szorstko, gładząc jej plecy.
Rozpiął stanik i objął jej nabrzmiałe piersi. – Wszystko sprzysięgło się przeciw tobie, a nadal jesteś niczym dziecko. Jakby nic się nie stało. Wzięła jego rękę i uniosła ją do ust. – Jestem młoda wiekiem, ale nie duchem, czy tego chciałam, czy nie. A teraz przestań nudzić, tylko chodź do łóżka. Patrick wiedział, że jest szczęściarzem. Na tym etapie życia miał wszystko, o czym marzył. Ale nigdy niczego lub raczej nikogo tak nie pragnął jak teraz Libby. Chciał być jej rycerzem, opiekunem, wybrankiem i kochankiem. Intensywność tego pragnienia przerosła go i poczuł ucisk w piersi. Stały związek z Libby zmieniłby jego życie, na co nie był gotowy. Zresztą i tak nie chodzi o miłość, lecz o seks. Pomógł jej zdjąć sukienkę. Pod spodem odkrył różowy koronkowy stanik i figi. Nigdy nie był szczególnym fanem różu, ale do Libby pasował. Gdy była zupełnie naga, wstrzymał oddech. – Wskakuj pod kołdrę, zanim zmarzniesz – rzucił. Zastanawiał się, czy się domyśliła. W sypialni było przecież ciepło, ale potrzebował chwili, by się pozbierać. Odwrócił się, zdjął slipy. Był tak twardy, że czuł ból i musiał walczyć z sobą, by się na nią nie rzucić. Gdy Libby zgasiła jedyną zapaloną lampę, odwrócił się. W półmroku jej włosy lśniły niczym aureola. Przetoczyła się na bok łóżka, z kołdrą podciągniętą pod szyję. – Jestem zdenerwowana – stwierdziła. – Ja też – przyznał. Jej oczy rozszerzyły się, gdy odkryła fizyczne świadectwo jego podniecenia. – Naprawdę? Bo stąd wydajesz się gotowy. Jej dziwaczne poczucie humoru go rozśmieszyło. Wśliznął się pod kołdrę, jego nogi splotły się z jej nogami. – Nie masz pojęcia, jak bardzo chcę się z tobą kochać. – Patrick, dlaczego ze mną? – A dlaczego nie? Drażnił jej sutek i patrzył, jak twardnieje. – To nie jest odpowiedź. Krzyknęła cicho, gdy pochylił się i wziął do ust jej pierś. Chyba chciała, by kontynuował, ponieważ przyciągnęła jego głowę do piersi i wsunęła palce we włosy. Pachniała jak łąka i letnia miłość. W środku zimy wniosła do tego pokoju ciepło i słońce. Namiętnie ją pocałował. – Nie wszystko w życiu da się wyjaśnić, Libby. – Spróbuj. – Objęła go za szyję. – Dajesz mi coś, czego nikt mi nie dał. Kiedy jestem z tobą, wszystko wydaje się w porządku – powiedział. Dostrzegł w jej oczach uznanie za szczerość. Nie żeby to planował. Właściwie to poczuł się cholernie obnażony i nie chodziło tylko o brak ubrania. Nie mógł nic jej zaproponować, ale przynajmniej może być szczery. – Kochaj się ze mną, Patrick. To wszystko, co chciał usłyszeć. Potem będzie czas na przedłużającą się grę
wstępną i pieszczoty. Ale w tej chwili chciał tylko w niej się znaleźć. Sięgnął po prezerwatywę i naciągnął ją, starając się nie zwracać uwagi na śledzącą każdy ruch Libby. Następnie położył się na niej, ale nie całym ciężarem. Przez chwilę nie mógł się ruszyć, gdy poczuł swój członek na jej udzie. Chciał tylko brać, brać, brać. Libby objęła jego twarz rękami. – Też cię pragnę. – Nie okłamałabyś mnie w kwestii dziewictwa, prawda? Jej oczy pociemniały od emocji, których nie rozumiał. – Na żaden temat nie kłamię. Wolno wszedł w nią tak głęboko, jak się dało. Była ciepła. Pod powiekami tańczyły mu żółte kropki. Wszystkie mięśnie miał napięte jak struny. Libby objęła go w pasie nogami, sprawiając, że znalazł się w niej jeszcze głębiej. – To miłe – rzekła, łapiąc oddech. – Miłe? – Zacisnął zęby. Niedoczekanie, że zachowa się jak nastolatek skupiony tylko na ciele. Libby ścisnęła go w środku. Uśmiech na jej twarzy świadczył o tym, że odkrycie własnej siły sprawia jej przyjemność. – Daję ci wysoką notę za sekwencję początkową. Dostawa robi wrażenie. Kuszące opakowanie. Zakrztusił się ze śmiechu. – Nigdy nie słyszałaś, że powinno się nazywać rzeczy po imieniu? Możesz to nazywać… Zasłoniła mu ręką usta ruchem, który stawał się znajomy. – Nie, nie mogę. – Do jakiej ty chodziłaś szkoły? – Do katolickiej. Moi rodzice byli protestantami, ale życzyli sobie, żeby ich córkę wychowywały zakonnice. – Możemy teraz nie rozmawiać o zakonnicach? To mnie dekoncentruje. Uszczypnęła go zębami w podbródek. – Działaj. Jak dotąd bardzo dobrze sobie radzisz. Gdy napiął pośladki, jej uśmiech znikł. – A teraz? Libby odrzuciła do tyłu głowę i westchnęła. – Nie przestawaj. O której trzeba zwolnić pokój? Ta chaotyczna rozmowa wprawiła go w zakłopotanie. Z zasady jego partnerki nie były tak gadatliwe. – Jedenasta, dwunasta. Do diabła, nie mam pojęcia. Dlaczego? Zielone oczy patrzyły wprost na niego. – Chcę policzyć, ile razy możemy to powtórzyć, zanim będziemy musieli wracać do domu. Wpadła w prawdziwe kłopoty. Okłamywała siebie tak dobrze, że nawet nie zorientowała się, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Znów. Gdyby miała szesnaście lat, byłoby to zrozumiałe. W jej obecnej sytuacji – niespecjalnie. Nie chciała już nigdy być tak bezbronna. Ale przecież Patrick jej nie skrzywdzi? Przynajmniej nie w ten sposób, jak została kiedyś skrzywdzona. Był ciepły i mocny. Otaczał ją, wypeł-
niał, posiadał. Czuła zapach jego skóry, łaskotanie włosów. Ledwo oddychała. – Cicho, kochanie – rzekł z tym swoim południowym akcentem, jeszcze wyraźniejszym teraz, gdy wygodniej ułożył się na jej biodrach. Orgazm ją zaskoczył. Szczyt był intensywny i długi, fala przyjemności goniła falę. Rozluźniona i bezsilna leżała w jego ramionach. Ale Patrick też był zagubiony. Jego stłumionemu okrzykowi towarzyszyły gorączkowe pchnięcia, które skończyły się spektakularnym finałem. Gdy burza minęła, w sypialni zapanowała cisza przerywana ich przyspieszonymi oddechami.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Miała cudowny sen. Żeglowała po oceanie w łagodnym świetle zachodzącego słońca. Powietrze było balsamiczne. Była owinięta w prześcieradło, jej włosy rozwiewał wiatr. Obudził ją dobiegający z oddali ostry dźwięk. Zamarła. Patrick leżał częściowo na niej i głęboko oddychał. Cholera! Wysunęła się spod niego, krzywiąc się, gdy coś wymamrotał i zmarszczył brwi przez sen. Na szczęście się nie obudził. Nie żartował w sprawie drzemki. Zresztą pewnie jej potrzebował. Tydzień do lekkich nie należał. Może Patricka też męczą koszmary? Na palcach wyszła do salonu, gdzie w swojej walizce odnalazła kosmetyczkę. A ponieważ aktualnie była goła jak święty turecki, potrzebowała także koszuli i szlafroka. Potem cicho wśliznęła się do łazienki. Gdy zamknęła drzwi, wzięła głęboki oddech, by wyciszyć nerwy. Trzeba przyznać, że nic w ciągu krótkiego życia łóżkowego, w dużej mierze nieudanego, nie przygotowało jej na to, co przeżyła z Patrickiem. Był intrygujący, czuły i namiętny. Zatraciła się w kolejnych orgazmach. W sypialni był geniuszem. Kto by się spodziewał? Zawiązała ręcznik na głowie, by nie zamoczyć włosów, i wzięła szybki prysznic. Myśl, że Patrick może tu wejść, ją przerażała. Widział ją nago, ale to nie oznacza, że nie potrzebuje chwili prywatności. Po kąpieli włożyła jedwabną koszulę i szlafrok w kolorze kości słoniowej. Nie były nowe, ale nadal eleganckie i wygodne. Wystarczy wyszczotkować włosy i gotowe. Teraz musi tylko udawać zblazowaną, by przeżyć kolację i przekonać Patricka, żeby spał na sofie. Chciała, by utrzymywali dystans, stworzyli barykadę uniemożliwiającą zrobienie czegoś głupiego. Jeśli pozwoli mu dzielić z sobą łóżko, zdarzyć może się wszystko. Może nawet uciec się do błagań, co byłoby ostatecznym upokorzeniem. Za nic nie pozwoli, by jej współczuł, że się w nim podkochuje niczym nastolatka. Usiadła na brzegu wanny i zastanawiała się, jak ma odegrać swój powrót do sypialni. W końcu Patrick za nią zdecydował. Z impetem otworzył drzwi i westchnął – najwyraźniej z ulgą – na jej widok. – Nie wiedziałem, że tu jesteś – stwierdził z wyrzutem. Był nagi, jego ciało przypominało dzieło sztuki. Penis – mogła wyszeptać to słowo w myślach – na wpół opuszczony, stanął. Patrick najwyraźniej był pozbawiony uczucia wstydu, gdyż z rękami na biodrach stał i patrzył na nią. – A gdzie miałabym pójść? – spytała. Zignorował pytanie i ruszył w jej kierunku. – Nie rozumiem, dlaczego się ubrałaś. Czy to nie ty próbowałaś ustalić liczbę potencjalnych numerków na godzinę? – To nie byłam ja – skłamała. Widać było, że odzyskał dobry humor. Bez ostrzeżenia wziął ją w ramiona.
– Żadnych piżam, chyba że się zgodzę. Jej policzek spoczywał na wysokości jego serca. – To nie jest piżama, to peniuar. – Nie obchodzi mnie, nawet jeśli to suknia królowej Elżbiety. Zdejmij ją, skarbie. Postawił ją na ziemi i bez dalszych ceremonii ściągnął dwie prześwitujące sztuki bielizny przez głowę, nie zwracając uwagi na protesty. – Patrick! Rzucił szatki na podłogę i zaczął rękami dotykać jej szyi, ramion, piersi, schodząc w dół. – O Boże, ale jesteś piękna – wyszeptał. – Och, Patrick. – Och, Patrick – powtórzył kpiąco. – Och, Patrick, w znaczeniu: chcę się z tobą znów kochać czy: Och, Patrick, jesteś najlepszym kochankiem, jakiego miałam? Zagryzła wargi, rozdarta między potrzebą szczerości a chęcią utarcia mu nosa. – W obu. Ale jesteś dopiero moim drugim kochankiem, więc nie mam za dużej skali porównawczej. Wzrok mu się wyostrzył. – Drugim? – Mam zaledwie dwadzieścia trzy lata. – Tak, ale wiele dziewcząt zaczyna jako nastolatki. – Nie w mojej rodzinie. Pamiętasz o zakonnicach? – A ty znów swoje. Co za maniacka skłonność do wspominania zakonnic w niewłaściwych momentach. A tak do twojej wiadomości: znałem co najmniej jedną katoliczkę, która wiele mnie nauczyła w dziedzinie seksu. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia. – No ale to nie mój przypadek. Dotykał jej sutków, a rozchodzące się fale rozkoszy docierały aż do wilgotnego miejsca między udami. – Zdumiewasz mnie, Libby. Kto cię tego nauczył? Wzruszyła ramionami. – Czytam książki. – Rozumiem. – Nie wierzysz? – To doprawdy niezwykłe, biorąc pod uwagę, że właściwie jesteś nowicjuszką. Nie spodziewała się takiego komplementu. – Miło, że tak mówisz. – Chcesz opowiedzieć o numerze jeden? – Patrick wyglądał na zaniepokojonego, choć nie rozumiała dlaczego. Nieprzyjemne wspomnienie sprawiło, że się wzdrygnęła. – Może innym razem. – Zgoda. – Przechylił głowę. – Tym razem zrobimy to wolniej, obiecuję. Przeszył ją dreszcz, zacisnęła dłonie w pięści. – Nie narzekam. Ponownie wziął ją w ramiona, choć tym razem usiadł na brzegu łóżka i położył ją
sobie na kolanach. – Jakieś fantazje na temat klapsów? – Niespecjalnie, ale możesz przetestować różne hipotezy. Nagły klaps na pośladku zszokował ją – rozchodzące się ciepło dotarło aż do brzucha. – To boli! Roześmiał się. – Czy nie o to chodzi? Bardziej była to pikantna gra niż ból, ale nie chciała, by ją kontynuował. Zsunęła się na podłogę i uklękła z łokciami opartymi na jego kolanach. – Pewnie znasz wiele perwersyjnych numerów, prawda? Zebrał w rękę jej włosy i lekko je pociągnął. – Lubię inscenizować zabawę z szejkiem, który na pustyni zniewala bezbronną Angielkę. – Nie jestem Angielką – zauważyła. Zaśmiał się ostro, poczuła dreszcz lęku. – Zaimprowizujmy. Zobaczmy, jak ci pójdzie. Weź ręcznik i wytrzyj mnie. – Chodzi ci o… – Urwała na widok jego erekcji. – Hm, tak… Ruszyła do łazienki, czując na sobie jego wzrok. Gdy wróciła, leżał na plecach, podparty na łokciach. Nic nie mówił, tylko wyzywająco na nią patrzył. Nie było między nimi równowagi sił. Uważał ją za naiwniaczkę wrażliwą na wdzięki doświadczonego mężczyzny. Postanowiła go zaskoczyć. Udając pewniejszą siebie, niż była, usiadła mu na brzuchu, przykryła ręcznikiem przyrodzenie i, lekko ściskając, zaczęła poruszać ręką. Uśmiechnęła się w duchu, ponieważ udawał, że go to nie bierze. – Za mocno? – spytała prostodusznie. – Nie. Pot pokrył mu czoło. Kontynuowała, aż członek stwardniał, a oddech Patricka przyspieszył. Odrzuciła wilgotny ręcznik, pochyliła się i wzięła go w usta. Pomyślał, że zaraz umrze. Miewał wcześniej stosunki oralne, ale nie takie. Usta Libby były na przemian delikatne i gwałtowne. Nie mógł przewidzieć jej następnego ruchu, niepewność generowała podniecenie. Obiecał jej powolne kochanie się, a już znalazł się na skraju pożądania. – Wystarczy – mruknął ochrypłym głosem. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami, w których malowała się taka niewinność, że zganił się za swoje brudne myśli. – Powiedz, jaką pozycję wybierasz, Libby? – Nigdy nie byłam na górze. O cholera! Przeklął w myślach. – To prośba? Wzruszyła ramionami. – Jeśli nie masz nic przeciwko. – Ty tu rządzisz – odrzekł, zastanawiając się, czy aby nie kłamie. Jednak wytrzyma, ile będzie w stanie. Wydawało się, że Libby podoba się jego opryskliwa odpo-
wiedź. – Czuję się niezręcznie – stwierdziła, próbując wsunąć się na niego – choć widok stąd jest w porządku. Pochyliła się, palcami zahaczyła o jego obojczyk. – Podoba ci się ta pozycja? Złapał ją mocno za biodra i przyciągnął do siebie. – Teraz masz swój moment, Libby. Myślisz, że możesz doprowadzać mnie do szaleństwa? Ale pamiętaj, mogę się zemścić. Przywiążę cię do łóżka i będę łaskotać. Nie będziesz szczęśliwa. Jej usta utworzyły literę „o”, oczy rozszerzyły się. – Czy to nie nazbyt wyrafinowane? Dopiero zaczynamy. Myślę, że powinniśmy robić to powoli… wiesz, poczuć się z sobą dobrze, zanim przejdziemy do bardziej skomplikowanych rzeczy. – Ja w tej chwili cholernie dobrze się czuję. Ujął w ręce jej piersi. Zaczerwieniła się lekko. – Dlaczego mężczyźni mają obsesję na punkcie piersi? – Nie wiem, może dlatego, że ich nie mamy? Ale musisz przyznać, że są piękne. – Oj, bo zaraz się rozpłaczę. Powstrzymując uśmiech, oparła się o jego czoło. – Nie miałem pojęcia, że tak będzie wyglądało kochanie się z tobą. – Czyli? – Tak śmiesznie i tak strasznie. – Przerażam cię? Odciągnął ją i posadził prosto. Bez ostrzeżenia ześliznęła się z niego, niechcący sprawiając mu ból. Zeskoczyła z łóżka i stanęła z rozłożonymi rękami. – Psujesz mnie. Nie będę w stanie znaleźć sobie potem męża. Zmarszczył czoło. – Sądziłem, że koncentrujesz się na odbudowie życia, a nie na szukaniu męża. – Nie dziś, nie jutro, ale może kiedyś. – Potrząsnęła głową. – Nie mogę powstrzymać się od porównań. Wskazała palcem na jego przyrodzenie. – Przesadzasz. Mój… – Zamilkł na chwilę. – Mój instrument jest normalny. Słuchaj, ludzie cały czas uprawiają przygodny seks. To nic wielkiego, sama się przekonasz. Założyła ręce na plecy, zapominając, że jest naga. – Mówisz to z doświadczenia? – Chyba mam go więcej, więc tak. I à propos: wychodzenie z łóżka w trakcie jest niedozwolone. – Przykro mi. Ale nie ruszyła się. Zaczął się martwić, że erekcja osłabnie. Usiadł i wyciągnął ku niej rękę. – Chodź do łóżka, Libby, proszę. Uśmiech, jaki mu posłała, sprawił, że zrobiło mu się ciepło. – No, jeśli ładnie mnie poprosisz… Gdy udało mu się złapać ją za rękę, pociągnął ją, a ona, straciwszy równowagę,
wylądowała na nim. Potem Patrick położył się na niej. Spoglądając na nią z góry, czuł, że zaszła w nim ogromna zmiana. Na szczęście był dobry w ignorowaniu nieistotnych szczegółów. – Powiedz, że mnie pragniesz – zażądał. – Pragnę cię. – Nie zabrzmiało to przekonująco. Objęła go w pasie. – Patrick, oszaleję, jeśli mnie nie weźmiesz, i to w tej chwili. – Tak już lepiej. Wszedł w nią, zachłystując się jej ciepłem. Szybko kochanie z nią przeszło w nałóg, ale nic go to nie obchodziło. – Też cię pragnę – odezwał się, choć go nie pytała. Pełne ekspresji oczy Libby były zamknięte. O czym myślała? W sumie nie ma to znaczenia. Górę wziął instynkt – oto kobieta, której potrzebuje. Przynajmniej w tej chwili. Poczuł jej rozedrganie, sygnalizujące, że doszła. Wtedy dał sobie pozwolenie, by też skończyć. Wspinał się na szczyt, który znajdował się na wyciągnięcie ręki. Koniec, gdy wreszcie nadszedł, miał słodko-gorzki smak. Zdał sobie bowiem sprawę, że wykorzystując jego nieuwagę, Libby przekopała tunel do jego serca.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY – Pospiesz się. Mamy zarezerwowany stolik. Libby roześmiała się, od dawna nie czuła się tak szczęśliwa. – Za pięć minut będę gotowa. Zbliżyła się do lustra, by poprawić makijaż. Pociągnęła tuszem rzęsy, potem nałożyła przydymiony cień do powiek. Zgodnie z jej życzeniem Patrick zarezerwował stolik w drogiej francuskiej restauracji na górze wieżowca na Manhattanie. Zapowiadał się magiczny wieczór. Kupiona przez Maeve suknia była seksowna i niezwykle kobieca. Czarna koronka podbita złotą satyną. Kończyła się skromnie na wysokości kolan, za to była tak głęboko wycięta z tyłu, że odsłaniała plecy. Patrick objął ją i pocałował nagą szyję. Jego gorące spojrzenie napotkało jej wzrok w lustrze. – Moglibyśmy darować sobie kolację – stwierdził. Miał na sobie typowy ciemny garnitur, jego spojrzenie nie miało za to w sobie nic przeciętnego. Położyła dłoń na jego ręce. – Musimy znaleźć siłę, a poza tym głupio prezentować te piękne ubrania tylko obsłudze hotelowej. – Jakoś zniósłbym to rozczarowanie – wyszeptał. Uniósł skraj sukienki i pogładził udo. – Nie możesz iść z gołymi nogami. Na dworze jest zimno. – Myślałam, że lubisz łatwy dostęp. – Może w lipcu. Za bardzo mi na tobie zależy, żeby patrzeć, jak zamieniasz się w bryłę lodu. Mimo wrodzonej niechęci do rajstop wiedziała, że Patrick ma rację. Po chwili była gotowa do wyjścia. Taksówka czekała. Na dworze było już ciemno, hulający między budynkami wiatr pozbawił ją oddechu. Patrick nie musiał dodawać: „A nie mówiłem”. Dodatkowa warstwa na jej nogach chroniła ją od kaprysów przyrody. Po drodze głaskał wewnętrzną stronę jej kolana. – Moglibyśmy zostać jeszcze jedną noc – stwierdził mimochodem. Te słowa zabrzmiały zwyczajnie, ale serce jej zamarło. Bardzo chciała się zgodzić, ale nie mogła. Za duże ryzyko. Pozwoliła mu zanadto się do siebie zbliżyć. – Nie mogę – odparła. – Zoe zaoferowała mi pomoc w przeprowadzce. W niedzielę po południu mamy szukać ozdobnych poduszek i obrazów. Jak wiesz, ona potrafi wypatrzeć nie lada okazje. – No to wracamy. Czy chciała, by ją przekonywał? Czy było jej przykro, że tak łatwo odpuścił? Nie umiała odpowiedzieć na te pytania. Dojechali do restauracji przed czasem. Uniżony maître usadził ich przy przeszklonej ścianie z widokiem na miasto. Patrick dyskretnie dał mu napiwek i odsunął
krzesło Libby. – I jak ci się podoba? – Wspaniałe miejsce – westchnęła. Restauracja była pełna. Stonowana muzyka sączyła się przez głośniki. Kobiety i mężczyźni przy sąsiednich stolikach epatowali olśniewającymi ubraniami, drogimi dodatkami, ostentacyjną biżuterią. Kiedyś to był i jej świat. Patrick dotknął jej ręki. – Wszystko w porządku? Otrząsnęła się ze stanu melancholii. – Tak, jest cudownie. Inny pracownik, tym razem kelner, pojawił się przy ich stoliku. – Czy chciałby pan zamówić w imieniu pani? – Nie sądzę. – Patrick roześmiał się. Libby sięgnęła po menu i w perfekcyjnej francuszczyźnie zamówiła swoje ulubione danie: przegrzebki i krewetki w śmietanie. Kelner przybrał zwyczajowy zatroskany wzrok, po czym zwrócił się do Patricka: – A pan, sir? – Nie chciałbym się ośmieszyć. Proszę o średnio wysmażoną polędwicę ze szparagami i masłem cytrynowym. – Oczywiście. Gdy zostali sami, Libby się roześmiała. – W ładnym stylu ustawiłeś go do pionu. – Pewnie to pomysł właścicieli, nie jego. Libby wyjrzała przez okno, podziwiając panoramę swojego kiedyś miasta. – Nie sądzę, żebym po wakacjach została w Silver Glen – odezwała się pod wpływem impulsu. Byłoby to trudne, by nie powiedzieć niemożliwe, życie obok faceta, który nie chciał się wiązać. Patrick, który właśnie pił wino, zastygł z kieliszkiem w dłoni. – Tak? Dlaczego? Prawda była zbyt bolesna, więc uraczyła go półprawdą. – Muszę stać się niezależna. Jeśli będę polegać na twojej mamie, a nawet całej waszej rodzinie, nie dowiem się, czy naprawdę jestem w stanie odbudować sobie życie. W Nowym Jorku przynajmniej wszystko jest znajome. Znam miasto, mam kontakty, może nawet przyjaciół, którym jeszcze na mnie zależy. – Więc nie widzisz dla siebie miejsca w Silver Glen? – Jego twarz była pozbawiona wyrazu. – Ustaliliśmy przecież, że nie jestem dziewczyną z prowincji. Betonowa dżungla bardziej mi odpowiada. Wiem, w których delikatesach kupuje się najlepsze pastrami i mogę z pamięci wyrecytować godziny otwarcia Metropolitan Museum czy Muzeum Historii Naturalnej. Plan metra opanowałam w wieku czternastu lat. W grudniu oglądałam występy tancerek z Rockettes, odkąd skończyłam trzy lata… no, z wyjątkiem zeszłego roku. Nowy Jork jest moim domem. – Rozumiem. Jego spojrzenie stało się niespokojne. Czyżby uznał, że obraża jego ukochane miasto?
– Nie zrozum mnie źle – pospieszyła z wyjaśnieniem. -Karolina Północna jest niezwykle piękna. I jestem szczęśliwa, że mogę tam mieszkać. Ale w przyszłości nie widzę siebie w Silver Glen. Zapadła niezręczna cisza. Tymczasem kelner przyniósł ich dania. Jedzenie było wyśmienite, sposób podania – wyjątkowy. Tylko dobry nastrój się ulotnił. Nie rozumiała dlaczego. Patrick powinien przecież skakać z radości, że nie będzie się plątać wokół niego. Dla niej też tak będzie lepiej. Wystarczająco dużo przeszła, nie musi dorzucać do tego złamanego serca. Tak łatwo mogła zakochać się w Patricku. Może to już się stało. Ale na szczęście nie jest kretynką. Nadal dręczyło ją jednak pewne pytanie. Wiedziała, że nie spocznie, póki nie usłyszy odpowiedzi. Po deserze postanowiła spróbować. – Patrick? – Hm? – spytał z roztargnieniem, zajęty regulowaniem rachunku. – Mogę zadać ci osobiste pytanie? Spojrzał na nią ze zdziwieniem i przewrotnie się uśmiechnął. – Myślę, że do tego etapu już doszliśmy, nie sądzisz? A może jednak nie, pomyślała. – To, co ci się przydarzyło, było bardzo bolesne i przykre. Ale dlaczego odrzucasz samą ideę małżeństwa? Na chwilę znieruchomiał, potem jednak rozluźnił się i wygodnie usiadł. – To naprawdę proste. – Więc powiedz. – Raz przez nie przeszedłem. I wszystko popsułem. Postanowiłem, że nie będę do tego tak lekko podchodzić. – Nie bardzo rozumiem. Bawił się muchą, jego śniade palce odcinały się od śnieżnobiałej koszuli. – Pięciu moich braci już się ożeniło. Każdy przed Bogiem i rodziną złożył uroczystą przysięgę. Obiecał miłość, szacunek i opiekę aż do śmierci. – A ty nie chcesz tego robić? – Mówię ci, raz już to zrobiłem – odrzekł, nieco podnosząc głos. – I zdyskredytowałem ideę małżeństwa. Związałem się z dziewczyną, której nie kochałem. Wiedziałem to podczas składania przysięgi. – Byłeś jeszcze dzieciakiem i robiłeś, czego od ciebie oczekiwano. – To nie ma znaczenia. Chodzi o to, że miałem swoją szansę i zlekceważyłem ceremonię, która powinna być święta. Więc nie zamierzam prowadzić innej kobiety przed ołtarz, wiedząc, że zdradzam ją już na starcie. W jakiś pokrętny sposób trzymało się to kupy. Biedny Patrick, przykuty siłą własnych doświadczeń do kawalerskiego życia. I biedna Libby – na granicy zakochania się w mężczyźnie, który nie chce niczego, co miałaby mu do zaoferowania. Byłoby to zabawne, gdyby nie było tak smutne. Kawę pili w ciszy. Pytanie i odpowiedź wbiły się między nich niewidzialnym klinem. Libby bawiła się srebrną łyżeczką, obserwując migoczące w dole światła samochodów. Po jej lewej stronie wznosił się Empire State Building, tego dnia nietypowo oświetlony. – Zastanawiam się, dlaczego jest podświetlony na różowo? – wyszeptała.
Patrick pochylił się do niej. – Jutro są walentynki, Libby. – Och, no cóż, wyszło niezręcznie, przepraszam. – Dlaczego? Uniosła głowę. – Jesteśmy ostatnimi ludźmi, którzy powinni jeść romantyczną kolację. – Ludzie są dobrzy w udawaniu. Gorzka nuta zawarta w jego słowach była dla niego nietypowa. Nie chciała zepsuć sobie zabawy, więc postanowiła zignorować jego nastrój. Wzięła go za rękę. – Nie chcę się z tobą kłócić. – Potarła wnętrze jego dłoni. – Wróćmy do hotelu, proszę. Patrick nie przywykł do wątpienia w siebie. Podejmował decyzje i je realizował. Był pod każdym względem silny. Ludzie szanowali go, podziwiali. Dlaczego więc miał poczucie, że zawodzi Libby na wszystkich frontach? Był tak poruszony swoimi myślami, że zapomniał wezwać wcześniej taksówkę. – Poczekaj w środku – powiedział. Ale Libby już była na ulicy. – Zobacz, pada śnieg – stwierdziła z podnieceniem. Szedł za nią, ale gwałtownie się zatrzymał: Libby stała w świetle ulicznych lamp, z uniesionymi rękami i twarzą. Śmiała się, promieniała szczęściem. Rozpieszczona kobieta, która przeszła przyspieszony kurs dorosłości, miała w sobie więcej radości życia, niż Patrick był w stanie z siebie wykrzesać. Kochała się z nim całą sobą. Zaakceptowała narzucone przez niego zasady i dała mu z siebie wszystko. Powinien paść na kolana i błagać ją o przebaczenie, a tymczasem zamierzał pozwolić jej odejść. Padający śnieg zgęstniał, wiatr osłabł, nagle zrobiło się cicho. Ludzie przystawali, czas też się zatrzymał. Wirujące płatki śniegu kojarzyły się z dzieciństwem, ze spontaniczną radością, z cudowną chwilą. Zanim zdołał zatrzymać taksówkę, on i Libby byli obsypani śniegiem. Pasma wilgotnych włosów opadały jej na czoło. Policzki miała zaczerwienione. Śmiała się, gdy próbował strzepnąć białe płatki z jej ramion. – Zostaw – rzekła. – Zaraz będziemy w domu. Wiedział, że się przejęzyczyła. Hotel, nawet najcudowniejszy, nie jest domem. Był pewien, że Libby ma talent, którego on jest pozbawiony, czyli potrafi stworzyć atmosferę prawdziwego domu tylko dzięki swojej obecności i szczodrości serca. Droga z taksówki do ich pokoju wydawała się nieznośnie długa. Drżał nie z zimna, ale z lęku i desperacji. Oto nadszedł czas na ostatnie intymne chwile, by zapamiętać linię jej piersi, brzuch przyciśnięty do jego ciała, gdy będą zasypiali. Nastrój Libby wahał się od zachwytu do zadumy. Może uderzyła w jakąś jego czułą strunę? Niezależnie od powodu, dawała mu wolną przestrzeń. Nie stawiała żądań, traktowała go jak dorosłego. Szanowała jego wybór, ale czyniła własne plany na przyszłość. Gdy szukał klucza do drzwi, objęła go i przytuliła się. – Chyba wypiłam o jeden kieliszek za dużo – szepnęła. Drzwi otworzyły się, weszli do środka. Jego ręce spoczywały na jej ramionach,
czołem dotykał jej czoła. – Potrzebuję cię. Zrozumiała, co chciał powiedzieć. Uśmiechnęła się, rozpinając mu płaszcz. – Wiem, Patrick. W porządku. Nie będę prosić o więcej, niż jesteś w stanie zaoferować. Zrzuciła płaszcz. – Ale teraz przed nami cała noc.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Rozbierał ją z pietyzmem, jakby była długo wyczekiwanym prezentem gwiazdkowym. Z opuszczoną głową poddawała się jego drżącym rękom. Zaklął przy rozpinaniu suwaka. W końcu stanęła przed nim naga. Wziął ją na ręce i przeniósł na sofę. Potem sam się rozebrał. Patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek, jej zielone oczy lśniły. – Chodź – powiedział, wyciągając rękę. Co dziwne, od razu go posłuchała. Czy się nim bawi? Zaspokaja lekko obłąkanego mężczyznę, który tymczasowo nią rozporządza? Zresztą czy ma to jakieś znaczenie? Przyszła mu do głowy przewrotna zabawa erotyczna. – Co powiesz na cesarza i konkubinę? Na kanapie? – Na nie swoich meblach? – spytała zbulwersowana. – Trzeba by je zabezpieczyć! – Nie ruszaj się. Poszedł do sypialni po prześcieradło, zabrał też prezerwatywy. Libby zerkała to na niego, to na kanapę. – Mistrzynią sportową nie jestem, więc żadnej zaawansowanej perwersji, proszę. – Perwersyjne pomysły są najlepsze – stwierdził. Prawie tak samo lubił się z nią droczyć, co kochać. Prychnęła, zaczerwieniła się i zrobiła cudownie zagniewaną minę. Aby dać jej chwilę na zebranie myśli, zajął się ścieleniem kanapy, potem usiadł i położył dłonie na udach. – Jestem gotowy Libby przekrzywiła głowę i wydęła usta. – Najwyraźniej. – No to chodź. – Po co? – Usiądź mi na kolanach. – Hm… – Nie bądź tchórzem. Jesteś nieustraszoną kobietą, która przeżyła noc w kopalni. Na pewno nie boisz się małej inscenizacji. – Niczego się nie boję – stwierdziła. – Wiem, a teraz i ty to wiesz. Wygląd jej twarzy był bezcenny. Zmieniła się, wydoroślała. Nie była już tą samą osobą, która nieśmiało zabiegała o pracę. – Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję. Założył ręce za głowę. – Nie dziękuj. Możesz góry przenosić. Wciągnęła powietrze, jej piersi podnosiły się i opadały w sposób, który mógł wywołać pomieszanie zmysłów.
– No dobra… – Chodź i weź mnie. – Czy to nie powinna być moja kwestia? Zaczął głaskać wewnętrzną stronę jej ud, gdy delikatnie usiadła na jego kolanach. – Myślę, że cesarz oczekuje więcej cielesnego kontaktu. Chwycił ją za pośladki. – Powinniśmy mieć lustro – stwierdził z lekkim żalem. Libby objęła go za szyję i pochyliła się, by go pocałować. – Skoncentruj się, Kavanagh. Masz na kolanach nagą kobietę. – Kiedy cię dotykam, zapominam, jak się nazywam. W tej sytuacji podejmowanie decyzji staje się ryzykowne. – Z chęcią ci pomogę – zapewniła. – Ale najpierw byłoby miło, gdybyś się zbliżyła. Na szczęście Libby była bystra. Uniosła się, pochyliła i ich ciała idealnie się połączyły. Patrick przytulił twarz do jej piersi. – Tak jest dobrze? – Właśnie o to mi chodziło. Szybko może okazać się, że się przeliczył. Z powodu stymulacji wzrokowej i pasywnej roli jego ciało płonęło. Ledwo w nią wszedł, już chciał skończyć. Do diabła. Jednocześnie pragnął po prostu trzymać ją w ramionach. I udawać, że do niego należy. Klepnęła go w głowę. – Halo, pobudka. Czy cesarz życzy sobie, żebym była trochę bardziej… aktywna? – Chcesz być aktywna, konkubino? – wyszeptał. – A co powiesz na to? Uniósł się, wchodząc w nią tak głęboko, że nie był pewien, czy zdoła się wydostać. – Patrick! – krzyknęła. – Sprawiłem ci ból? – spytał, odchylając się do tyłu i patrząc na nią badawczo. – Nie. – Przygryzła wargi. – Ale to było zdecydowanie… – Jakie? – Przewrotne, godne zapamiętania, głębokie. – Rozumiem. – Odchrząknął. – Uważasz te przymiotniki za pozytywne? Poruszyła pośladkami – z zamkniętymi oczami musiał policzyć do dziesięciu, by wytrzymać. -Tak, mój cesarzu – wyszeptała. – W istocie bardzo pozytywne. Trochę minęła się z prawdą. Odczuwała przyjemność, ale także ból. Nigdy nie czuła się bardziej pożądana. Jego ciało drżało, a może to było jej ciało? Czy dobry seks zawsze jest nadzwyczajny? Miała żałośnie skąpy materiał porównawczy: tamten straszny raz i teraz. Przejechała zębami po uchu Patricka. – Kochaj się ze mną, teraz. Chcę tego. Jej prośba zwolniła ostatnie hamulce. Mocno pchnął kilka razy, potem zsunął się z nią na podłogę i założył jej nogę na swoje ramię. Poczuła się odsłonięta, bezbronna. Przez chwilę ich ciała nie były złączone. Dotknął palcem miejsca między udami i obserwował jej reakcję. – Ufasz mi, Libby?
– Oczywiście. – Zamknij oczy. Posłuchała go. – Co masz zamiar zrobić? – Cii… Libby. Najpierw rozsunął jej nogi. Chwilę później otrzymała ostrzeżenie w postaci ciepłego oddechu, wreszcie poczuła język. Krzyknęła cicho, zniewalająca rozkosz usunęła wszelkie zahamowania. Mimo wszystko próbowała uciekać. Nie zdołała, gdyż unieruchomił jej nogi i niespiesznie kontynuował. W końcu ledwo złapała oddech, by wyszeptać jego imię. Wtedy wszedł w nią i sprawił, że oboje odlecieli. Gdy przebudziła się, nadal było ciemno. Czuła się obolała i zaspokojona, ale dziwnie zaniepokojona. Obudziła się pod wpływem jakiegoś dźwięku. Patrick miarowo oddychał, obejmując ją w pasie, z twarzą zagłębioną w jej włosach. – Patrick, to twój telefon – odezwała się, odwracając się w jego stronę. Musiało stać się coś złego. Nic dobrego nie wydarza się o… o czwartej nad ranem. Patrick coś odburknął, ale sięgnął po leżący na stoliku aparat. – Słucham? To coś poważnego? – Usiadł. Ton jego głosu brzmiał alarmująco. – Co się stało? Odpowiedział jej dopiero, gdy skończył rozmawiać. – To Mia, żona Dylana. Jest w szpitalu z atakiem wyrostka. Nastąpiły komplikacje. – Och, nie! – W niczym nie możemy jej pomóc. – Próbujesz przekonać mnie czy siebie? Słuchaj, wiesz, że musimy wracać. Przynajmniej tyle możemy zrobić. Dylan na pewno odchodzi od zmysłów. – Dziękuję za zrozumienie – odparł spokojnie. W milczeniu ubrali się i spakowali. Patrick ledwo zauważał obecność Libby. Jednak nie miała mu tego za złe, ponieważ dobrze wiedziała, jak czuje się odrętwiały z lęku człowiek. Przed hotelem wsiedli do taksówki, na lotnisku czekał na nich pilot. Wydawało się, że lot do Silver Glen trwa w nieskończoność. Patrick gapił się przez okno, Libby drzemała. O ósmej rano wylądowali. Wyjechał po nich James. Wziął ich walizki i włożył je do bagażnika. Patrick pomógł Libby wsiąść do środka, a sam zajął miejsce koło kierowcy. – Jak Mia się czuje? – zapytał. – I opowiedz, co się właściwie zdarzyło. Liam nie podał szczegółów. James skrzywił się. – Zdaje się, że po północy zaczęła odczuwać silny ból, ale nie chciała robić zamieszania, żeby nie obudzić Cory. Około trzeciej czuła się jednak tak źle, że Dylan wezwał karetkę. Jest teraz na oddziale chirurgicznym. – Do cholery, kobiety są uparte. Libby milczała, słysząc nutę paniki w głosach braci. Widać było, jak bardzo kochają swą szwagierkę, jak silnie są związani z całą swoją rodziną.
W szpitalu usiadła na korytarzu, żeby nie przeszkadzać. Miała na sobie płaszcz, by ukryć swój niewłaściwy strój. Przez szybę widziała Maeve, braci i większość ich żon. Zamknęła oczy i oparła się głową o ścianę. Ta scena przywołała zbyt wiele bolesnych wspomnień. Gdy Patrick w końcu ją odnalazł, minęły prawie dwie godziny. W spodniach od smokingu i pogniecionej białej koszuli opadł na sąsiednie krzesło i zakrył twarz rękami. Wyglądał na wykończonego. – Patrick? – Ogarnęło ją przerażenie. – Coś poszło nie tak? Jak się czuje Mia? Gdy wyprostował się, na jego twarzy malowało się napięcie. – Chyba nieźle. Operacja się udała, ale wdała się infekcja. Przez czterdzieści minut była na intensywnej terapii. Teraz została przewieziona do pokoju. Mogliśmy się z nią zobaczyć. – Jak się czuje? – Na razie marudzi. Nie lubi tracić kontroli nad sytuacją. – Na pewno jest przerażona. – Tak. Odgarnął włosy z czoła, jego spojrzenie wyrażało niepokój, ale także coś, czego nie potrafiła zinterpretować. – Dylan jest wykończony. Do poczekalni weszła Maeve. Zwykle matka Patricka była uosobieniem wigoru i elegancji, ale tego ranka wyglądała na swój wiek. Patrick poderwał się z krzesła. – Usiądź, mamo. Pójdę po kawę. Maeve zdobyła się na uśmiech, ale ręce jej drżały, gdy siadała. – Trudno patrzeć na cierpienie dzieci. Biedny Dylan zachowuje stoicki spokój, ale obawiam się, że dostanie zawału serca. Tak bardzo kocha Mię. – Najgorsze już za nimi. – Odwiozłabyś mnie do domu? Powiedziałam Patrickowi, że cię o to poproszę. Twoje rzeczy kazał już zawieźć do hotelu. – Dobrze się czujesz, Maeve? Starsza kobieta była bardzo blada. – Tak, dobrze. Trochę mi słabo, bo nie jadłam śniadania. Samochód stoi na parkingu. Zeszły na dół, po drodze rozmawiając z różnymi członkami rodziny. Patricka nigdzie nie było widać. Kiedy wyszły ze szpitala, żołądek Libby ścisnął się z głodu. – Może wpadniemy gdzieś po drodze na śniadanie? – Świetny pomysł, kochanie. Niewielka restauracja była prawie pusta. Może dlatego, że był to weekend. Libby i Maeve znalazły wolny boks i zamówiły jajka, bekon i – z okazji walentynek – naleśniki w kształcie serca. Kawę i sok pomarańczowy podano im przed jedzeniem. Libby szybko wypiła swój kubek. – Opowiadaj, jak było w Nowym Jorku. Widzę, że nadal masz na sobie tę cudowną sukienkę. Libby szczelniej zasunęła poły płaszcza, wdzięczna, że niska temperatura usprawiedliwia jej strój.
– Tak się spieszyliśmy, że włożyliśmy wczorajsze ubrania. Maeve uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Niczego nie oceniam ani nie komentuję. Więc powiedz, czy wszystko dobrze się potoczyło? – Spotkanie w Peabody Rushford było owocne i bardzo pouczające. Maeve potrząsnęła głową, w jej ciemnych oczach skrzyło się zainteresowanie. – Nie pytam o sprawy służbowe, tylko o prywatne. Większość ludzi nie miałaby odwagi wtykać nosa w nie swoje sprawy. Maeve jednak do zwykłych ludzi się nie zaliczała. Libby poczuła, że robi jej się gorąco. – Nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Właśnie podano im posiłek. Libby nabrała kawałek jajka na widelec, mając nadzieję, że jedzenie przerwie przesłuchanie, ale matka Patricka nie zamierzała odpuścić. – Nie oczekuję szczegółów, ale chciałabym się dowiedzieć, czy coś was łączy? Libby jakimś cudem zdołała przełknąć jajko. – Hm, no niby tak. – Ale? – Co ale? – Nie wyglądasz na szczęśliwie zakochaną. – Prawie nie spałam, Maeve. To była długa droga. – Daj mu szansę. Patrick to nie człowiek wielkich gestów i słów, ale jest poważny. Potrafi zaskakiwać, tylko trzeba okazać mu cierpliwość. Libby pochyliła się i ścisnęła rękę Maeve. Potem z powrotem wygodnie usiadła i westchnęła. Śniadanie przestało jej smakować. – Patrick jest wartościowym i zaskakującym człowiekiem. Jednak od początku był ze mną szczery na temat swojej niechęci do związków i muszę to uszanować. Ty też nie możesz wtrącać się w jego sprawy. Maeve wyglądała na rozczarowaną. – Zależy ci na nim? – Oczywiście, że tak. Jest cudownym facetem, ale nie jesteśmy bratnimi duszami. – Nie chcę, żeby spędził życie w samotności. Oczy Maeve wypełniły się łzami. Biorąc pod uwagę jej zdolności do manipulowania ludźmi, Libby zadała sobie pytanie, czy aby te łzy są prawdziwe, chociaż Maeve była przecież zdolna do głębokich uczuć i wszystko robiła w imię miłości do dzieci. – Znam masę singli, którzy są zadowoleni z życia. Patrick ma odnoszącą sukcesy firmę i bliskich przyjaciół. Nie możesz zmuszać go do związku, którego nie chce lub nie potrzebuje. – Mówisz strasznie mądrze jak na swój wiek. – Życie bywa surowym nauczycielem. – Więc nawet nie bierzesz go pod uwagę, bo powiedział, że nie chce się żenić? – Można tak to ująć. Mogę tutaj zostać na czas urlopu Charlise… dopóki sytuacja nie stanie się niezręczna, ale powiedziałam Patrickowi, że myślę o powrocie do Nowego Jorku. Podczas naszego wyjazdu przekonałam się, że sobie poradzę. Jeśli mam być szczera, trochę się bałam, ale teraz wiem, że wszystko będzie dobrze. – No cóż, chyba podjęłaś już decyzję. – Maeve patrzyła krzywo na kawałek beko-
nu. – Tak, i nie martw się o Patricka. On wie, czego chce. Maeve pochyliła się do przodu. – Więc czego chce? – Chce budować swoje życie tutaj, wśród rodziny. Chce być blisko ciebie i braci, ich żon i dzieci. Chce rozwijać Silver Reflections. Chce spędzać czas w górach i czerpać siłę z miejsca, które nazywasz domem. – Jak na kobietę, która nie uważa się za jego bratnią duszę, sporo o nim wiesz. – Przestań, Maeve. Mówię poważnie. Ten rok nauczył mnie, że nie zawsze da się nagiąć świat do własnych życzeń. Trzeba akceptować rzeczywistość i żyć dalej. Nawet w tych okolicznościach – czasem trudnych, czasem tragicznych – mogę być szczęśliwa albo chociaż zadowolona. Maeve uniosła ręce. – Przekonałaś mnie. Kończę bawić się w Kupidyna, choć strasznie trudno to zrobić akurat dziś. Libby zaśmiała się i skończyła jeść śniadanie z lżejszym sercem. – Może powinniśmy zająć się tobą? Jesteś taka młodzieńcza i atrakcyjna. Jestem pewna, że mnóstwo mężczyzn biłoby się o twoją rękę. Maeve lekko zbladła. – Zrozumiałam ostrzeżenie. Lubię moje życie. Miałam jednego męża. Wystarczy. – Skoro tak mówisz… Podaj mi, proszę, syrop. Skończmy śniadanie, a potem odwiozę cię i pozbędę się tych ubrań.
ROZDZIAŁ SZESNASTY Patrick kopnął gałąź i nawet się nie wzdrygnął, czując ból w palcu nogi. Lubił ból. Pozwalał odwrócić uwagę. Minęła doba, odkąd widział Libby. Jeszcze więcej czasu upłynęło, odkąd się kochali. Niczym narkoman pragnął następnej działki. No i dlatego musi trzymać się od niej z daleka. To przekonanie narodziło się jeszcze w hotelu, a umocniło w aseptycznych korytarzach szpitala. Nie może zakochać się w Libby. To niebezpieczne. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi i przypominał sobie zapach jej włosów na poduszce, zabawny sposób, w jaki opowiadała klientom o noclegu w terenie, cudowny śmiech, gdy spadały na nią płatki śniegu, jak obejmowała starego odźwiernego. Libby sprawiała, że wszystko wydawało się jaśniejsze, wyjątkowe. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, zaczął zmieniać swój plan na życie, przekonywać siebie, że za drugim razem lepiej sobie poradzi. W końcu wydoroślał. Ale Mia wylądowała w szpitalu, a on zobaczył w oczach Dylana to przerażenie, bezradność, lęk. Nie chciał takiej odpowiedzialności, takiego żalu – gdyby uzależnił się od Libby i ją stracił. Śmierć, rozwód, niewierność – tyle rzeczy może spowodować kres małżeństwa. Godziny spędzone z Libby odmieniły go, mógłby całymi dniami z nią się kochać. Gdy zaproponował przedłużenie pobytu, nie podchwyciła pomysłu. Co gorsza, zaczęła mówić o powrocie do Nowego Jorku. Nie jest jednak za późno, by naprawić błąd. Może to zakończyć i iść dalej. Musi tylko odbyć bardzo nieprzyjemną rozmowę. Jest niedziela. Nie ma powodu, by zakłócać Libby wolny dzień. Poczeka do poniedziałku. Wtedy przypomniał sobie, że miała z Zoe szukać okazji w sklepach. Czy w tej sytuacji nie powinien powstrzymać jej przed wydawaniem pieniędzy? Do diabła! Poczuł skurcz w żołądku, wyjął telefon i wybrał numer. Libby odebrała po pierwszym sygnale. – Halo? Słysząc jej głos, poczuł ucisk w sercu. – Jesteście bardzo zajęte? – Nie, Zoe odwołała spotkanie. Może później sama podjadę do Silver Dollar, żeby się rozejrzeć. O co chodzi? – Musimy porozmawiać – odrzekł szorstko. – Może wezmę kanapki i przejedziemy się? – Pogoda niespecjalne nadaje się na piknik – odparła ze śmiechem. – Wiem – stwierdził – ale już wcześniej jadałem w samochodzie. Nie zabije mnie to. – Skoro tak mówisz… – Będziesz gotowa za godzinę? – Oczywiście. – To do zobaczenia.
Teraz, gdy podjął decyzję, chciał to jak najszybciej mieć za sobą. Libby świetnie wiedziała, czego będzie dotyczyć ta rozmowa. Patrick powie jej, że pójście do łóżka było błędem, skoro dla niego pracuje. Powściągliwy telefon świadczył o tym, że chciałby wrócić do relacji służbowych. Nie miała z tym problemu, zwłaszcza że praca była dla niej priorytetem. Może z czasem pociąg fizyczny zmieni się w coś trwalszego… Była cierpliwa. A jeśli się nie uda, trudno. Trzeba będzie zmierzyć się z prawdą. Ubrała się ciepło, w dżinsy, wysokie buty i gruby ciemnozielony sweter. Zima wróciła i nie zamierzała odpuścić. Libby czekała przed hotelem, gdy Patrick nadjechał sportowym sedanem. Jak na dżentelmena przystało, wysiadł i otworzył jej drzwi, choć stojący w pobliżu parkingowy gotów był pospieszyć z pomocą. Chciała uśmiechnąć się i powiedzieć coś lekkiego i niezobowiązującego, ale słowa zamarły na jej ustach. W samochodzie napięcie jeszcze bardziej wzrosło. Nie powiedziała ani jednego słowa, on również. Chciała zapytać, dokąd jadą, ale jego ponura mina nie zachęcała do pytań. Toteż Libby gapiła się przez okno. Prowadził jak opętany, z niedozwoloną prędkością zjechał z góry, potem przeciął miasto i wyjechał na otwarty teren. Intuicja podpowiadała jej, że jadą bez celu. Po trzydziestu minutach w końcu się zatrzymał. Rozciągający się przez nimi widok był nijaki. Kanapki leżały na tylnym siedzeniu, ale nie była głodna. Zawsze konfrontowała się ze światem, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. – Spodziewałam się tej rozmowy – zaczęła. – Chcesz powiedzieć, że albo będziemy kochankami, albo współpracownikami. Patrick miał zbielałe kłykcie od zaciskania rąk na kierownicy. – Przestał padać śnieg. Muszę się przejść. Masz coś przeciwko temu? Było to czysto retoryczne pytanie, ponieważ wysiadł z samochodu, zanim zdołała odpowiedzieć. Podążyła za nim. Mimo grubego swetra i trenczu było jej zimno. Żwirowy skraj szosy był zasypany brudnym śniegiem. Górskie szczyty kryły się za niskimi chmurami, przez które próbowało przedrzeć się słońce. Patrick stanął kilka kroków dalej, przeciwsłoneczne ray-bany częściowo przesłaniały mu twarz. Spodnie khaki były pogniecione, biała koszula wystawała ze stylowej brązowej skórzanej kurtki. Słaby wiatr zburzył mu włosy. Chociaż nie widziała jego oczu, zgadywała, że w tym świetle musiały być bardziej szare niż niebieskie. – Chcesz, żebym podjęła decyzję? Nowy Jork był cudowny. Chciałabym wybrać seks, ale za bardzo się nie znamy, no i muszę nauczyć się troszczyć o siebie. – Nie zrozumiałaś mnie – odparł, chowając ręce do kieszeni. – A więc to ty dokonujesz wyboru, a ja nie mam nic do powiedzenia? Skrzywił się i uniósł rękę. – Przestań, Libby – odezwał się zachrypłym głosem. – Wszystko utrudniasz. Poczuła rozczarowanie. Najwyraźniej seks, który jej wydawał się niesamowity, osobisty i zabawny, nic dla niego nie znaczył. No cóż, nie będzie obiektem litości. Jeśli uważa, że zwiędnie z tęsknoty za nim, to się myli. Proszę bardzo, mogą uda-
wać, że tego weekendu wcale nie było. Gestem pokazała, że już nic nie powie. – Mów, co masz do powiedzenia. Zdjął okulary i włożył je do kieszeni. Walka słońca z chmurami skończyła się zwycięstwem chmur. – Nie proszę cię o dokonanie wyboru, Libby. Myślę, że masz rację. Powinnaś wrócić do Nowego Jorku. Zaczęła drżeć. – Nie rozumiem. W jego twarzy nie dostrzegła nic z czułego zabawnego faceta, który fantastycznie się z nią kochał. Mężczyzna stojący przed nią patrzył na nią beznamiętnie. – Naprawdę się starałaś, Libby. Podziwiałem twoją zaradność w terenie i kopalni, ale nie jesteś osobą, której potrzebuję. To bezceremonialne stwierdzenie zaparło jej dech w piersi. – A nasz fizyczny związek? Teraz wręcz dygotała. Objęła się ramionami, próbując nie rozpaść się na kawałki pod wpływem wstydu. – Jedna noc nic nie znaczy. Było nam świetnie w łóżku, ale mówiłem ci, co myślę o związkach. Jeśli zostaniesz w Silver Glen, będziemy chadzać do łóżka i sprawy się skomplikują. – Skomplikują… – powtórzyła za nim, próbując pozbierać myśli. – Musisz wracać do domu, Libby. Twój instynkt dobrze ci podpowiada. Silver Glen nie jest miejscem dla ciebie, a ja nie jestem mężczyzną dla ciebie. Lepiej zakończyć to teraz, zanim ktoś zostanie skrzywdzony. Jakimś cudem znalazła w sobie siłę, by się uśmiechnąć. To naprawdę gówniany moment, by zdać sobie sprawę, że jest w nim zakochana. Wzięła głęboki oddech. – Nie mogę powiedzieć, że jestem zdziwiona. W głębi ducha nie sądziłam, że dasz mi tę pracę. Musiał dostrzec, że coś z nią się dzieje, bo jakby coś w nim pękło. Przez ułamek sekundy mogła przysiąc, że w jego oczach dostrzegła rozpacz. – Libby… Zrobił gwałtowny krok w jej stronę, by ją objąć. Cofnęła się tak szybko, że prawie straciła równowagę. – Nie, przestań. Odwieź mnie, proszę. Muszę zmienić plany. Droga powrotna zdawała się trwać wieczność. Przed hotelem Silver Beeches Patrick zatrzymał się i jednym kliknięciem zamknął wszystkie drzwi. Ciężko oddychał. – Libby… Tym razem nie mogła uciec. Pochylił się, wsunął palce w jej włosy i pociągnął ją ku sobie, by złożyć na jej ustach pełen desperacji pocałunek. Nie zareagowała. Gdy w końcu puścił ją i usiadł na swoim miejscu, uderzyła go mocno w twarz. W ciągu kilku sekund na jego policzku pokazał się ciemnoczerwony ślad palców. – Jesteś egoistycznym, pozbawionym serca durniem, facetem emocjonalnie opóźnionym w rozwoju. Nie chcę cię już nigdy widzieć… Idź do diabła.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Wiedział, że będzie źle, ale nie miał pojęcia, że aż tak źle. Odblokował drzwi i patrzył, jak Libby wysiada z samochodu, a jego życie rozpada się na kawałki. Ze ściśniętym gardłem wykrzyknął jej imię. Nie obejrzała się. Przez kilka dni rozpaczliwie prowadził wewnętrzną walkę. Chociaż znalazł kogoś na zastępstwo – studenta, który szukał pracy na kilka miesięcy – nie odczuł ulgi. Zajął się przygotowaniami do pierwszej w tym roku wyprawy, ale czynności, które zwykle go ekscytowały, wydawały się uciążliwe. Co więcej, musiał unikać rodziny. Matka na pewno już się domyśliła i dostanie mu się za zranienie jej pupilki. Nawet wypad do Los Angeles był torturą. W hotelu spędził dwie bezsenne noce, przerzucając kanały w telewizorze. Przed oczami wciąż miał Libby: w ogromnym łożu, pod prysznicem, na kanapie. Potem uregulował rachunek i wrócił do domu. Co gorsza, nadchodziły urodziny mamy. Były szczególne, gdyż Maeve ogłosiła, że po nich wycofuje się z prowadzenia hotelu, by poświęcić się opiece nad coraz większą liczbą wnuków. Patrick nie mógł nie wziąć udziału w uroczystości, a to oznacza, że spotka Libby. Stale wracał do chwili, gdy wyskoczyła z samochodu. Jakkolwiek oceniał ich rozmowę, wychodziło mu, że miała rację. Ale nawet gdyby mógł cofnąć czas, niczego by nie zmienił. Zbyt przerażała go perspektywa, że ją pokocha. Nie pozwoli, żeby miłość go zniszczyła. Zrobił to, co musiał – i utrzymywał dystans. W końcu podjął decyzję, która wydawała mu się racjonalna i przemyślana. Pojedzie do Silver Dollar, gdzie Libby na pewno się przeprowadziła, i ustalą, jak przebrnąć przez urodziny matki. Serce mocniej mu zabiło na myśl o tym, że znów ją zobaczy. Nie odmówi rozmowy – żadne z nich nie chciało zranić ani wprawić w zakłopotanie Maeve. Żeby uspokoić nerwy, zajrzał do baru. Było piątkowe popołudnie. Kilku klientów ociągało się z wyjściem po lunchu. Dylan stał za barem i majstrował przy kasie. Uniósł wzrok, kiedy Patrick zbliżył się do kontuaru. – Cześć, nieznajomy. Myślałem, że wyjechałeś z miasta. Od tygodnia nikt cię nie widział. – Byłem zajęty. Patrick usiadł na wybitym skórą stołku. Dylan nalał mu piwa. – Chcesz dołączyć się do prezentu dla mamy? Postanowiliśmy zafundować jej trzydniową wizytę w nowym spa w Asheville. To coś, czego sama by sobie nie kupiła. – Fajnie. Powiedz tylko, ile jestem winny. Wypił połowę piwa i poczuł ucisk w piersi. – Wiesz może, czy Libby jest na górze? Dylan zmarszczył brwi. – Co masz na myśli?
– Mieszka tu, prawda? Myślałem, że może wiesz, kiedy wychodzi i przychodzi. Dylan ze zmartwionym wyrazem twarzy wytarł ręce w czysty ręcznik. – Ona tu nie mieszka, człowieku. – Ale mówiła mi, że zamierza tu się przenieść. – Libby spała tu jedną noc. Potem wyjechała do Nowego Jorku. Patrick wymyślił jakiś pretekst i pożegnał się, dotknięty do żywego pełnym współczucia spojrzeniem Dylana. Czuł pustkę. Nie sądził, że Libby wyjedzie. Oczywiście powiedział, by wracała do Nowego Jorku, ale zakładał, że Maeve pomoże jej w znalezieniu pracy. Tymczasem Libby najwyraźniej uznała, że tak właśnie powinna postąpić. Poczuł ucisk w żołądku, gdy wyobraził sobie Libby w jakimś brudnym mieszkaniu w złej dzielnicy. Może grozi jej niebezpieczeństwo? Boże, co on narobił? Pognał do domu, żeby się spakować. Potem prawie przez całą noc myślał, co właściwie powinien zrobić. To on narobił kłopotów i on je naprawi. Dotarło do niego, jakim był arogantem. Z powodu swojej obsesji zranił jedyną kobietę na świecie, która się dla niego liczyła. Kochał ją i nie mógł pozwolić jej odejść. Na szczęście nikt tego dnia nie korzystał z samolotu. Zgłosił odlot i wystartował jeszcze przed ósmą rano. Lotnisko LaGuardia było zatłoczone. Musiał przez jakiś czas krążyć, zanim otrzymał pozwolenie na lądowanie. Kiedy dotarł do centrum, było prawie południe. Załatwił kilka spraw, potem zameldował się w hotelu Carlyle i ruszył piechotą do dawnego mieszkania Libby. Pomysł był taki sobie, ale jedyny, który mógł go do niej doprowadzić. Na szczęście stary znajomy Libby stał na posterunku. Mężczyzna od razu go rozpoznał. Patrick uśmiechnął się. – Dzień dobry. Mam nadzieję, że może mi pan pomóc. Przyjechałem do Libby, chciałem zrobić jej niespodziankę, ale zgubiłem adres. Ma go pan? Starszy pan przeciągle popatrzył na Patricka, dając mu do zrozumienia, że na wylot przejrzał kłamstwo. Potem jego wzrok złagodniał. Sięgnął do kieszeni i wyjął kartkę. – Tylko żebym tego nie żałował. Patrick zapisał adres w smartfonie i odetchnął z ulgą. – Dziękuję. Jestem panu bardzo wdzięczny. Wyjął z kieszeni folder i podał go Clarence’owi. – To otwarta rezerwacja do hotelu należącego do mojej rodziny. Na dwutygodniowy pobyt. Wiele pan znaczy dla Libby i chciała, żeby pan to dostał. Małe niewinne kłamstwo na pewno nie zaszkodzi. Clarence szeroko się uśmiechnął. – Proszę podziękować panience w moim imieniu. To bardzo miłe z jej strony. Nowe mieszkanie znajdowało się na tyle daleko, że Patrick musiał wziąć taksówkę. Wbrew jego lękom okazało się, że Libby mieszka w dzielnicy TriBeCa, w modnej okolicy, która jednak przekraczała jej możliwości finansowe. Czy jakiś mężczyzna albo dawny chłopak zgodził się użyczyć jej dachu nad głową? Na tę myśl poczuł skurcz w żołądku.
Skorzystał z windy, potem zadzwonił pod 2B. Kilka chwil później usłyszał zbliżające się kroki. Potem nastała cisza. W drzwiach znajdował się wizjer. Zaryzykował i spojrzał prosto w niego. – Otwórz, Libby. Wiem, że tam jesteś. Jestem gotowy stać tu całą noc. Oparła czoło o drzwi i walczyła ze łzami. Widok Patricka unicestwił jej z trudem zdobyte opanowanie. Myślała, że wszystko ma pod kontrolą. Okazało się, że się myliła. Uchyliła drzwi, ale nie zwolniła łańcucha. – Co tu robisz? – spytała obojętnym tonem. – Jutro są urodziny Maeve. Będziesz? Dłoń, która znajdowała się za drzwiami, tak że jej nie widział, zacisnęła się w pięść. – Nie. Przelot dużo kosztuje, nie mam też samochodu. – Chcesz rozczarować dobrą przyjaciółkę twojej matki, kobietę, która tak wiele dla ciebie zrobiła? Trudno było jej przy tych uchylonych drzwiach odczytać jego nastrój, ale znała go na tyle dobrze, żeby mu nie otworzyć. – Maeve zrozumie. Zna moją sytuację finansową. – Przyleciałem po ciebie samolotem, więc pieniądze nie mają znaczenia. – Powiedziałam, że nie jadę. Do widzenia. Wsunął but w otwór, udaremniając zamknięcie drzwi. – I kto teraz jest emocjonalnie opóźniony w rozwoju? Czyżby poczuł się zraniony jej słowami? – Czego chcesz? – zapytała. Czuła się rozdarta. Nie miała siły na walkę. Ostatnie dni prawie ją załamały. Pragnęła go, ale nie zamierzała się poniżać. Godność to jedyna rzecz, która jej została. – Proszę, wpuść mnie, Libby. Zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Spencer zaraz wróci. Niezręczna sytuacja nie będzie długo trwała. – Dobra, wejdź, ale tylko na moment – rzekła. – Jestem zajęta. Po zwolnieniu łańcucha cofnęła się w głąb mieszkania. – Jadłaś? – spytał. – Tak, przykro mi. Wcale nie było jej przykro. I nie zamierzała przeciągać tego spotkania. – Całkiem niezłe miejsce. – Tak, bardzo przyjemne. – Myślałem, że przyjaciele cię opuścili. – Spencer nie. Odbywając służbę w Korpusie Pokoju w Bangladeszu, nie śledzi się z zapartym tchem nowinek z Manhattanu. – A teraz wrócił i zgodził się, żebyś u niego mieszkała? – Tak. – A co z pracą? – Zoe pożyczyła mi trochę pieniędzy. Byłam dziś na rozmowie o pracę u Bergdorfa Goodmana. Szukają osobistego doradcy klienta. Jak tylko będę mogła, oddam pożyczkę.
– Spencerowi także? – Oczywiście. Patrick miał ponurą minę, jakby czuł się urażony tym, że jej się udało. – Mam przekazać Maeve, że jesteś zbyt zajęta? Oparł się o ścianę w holu, z rękami w kieszeniach. – Dlaczego miałbyś to zrobić? – Żeby postawić na swoim. No nie. To dopiero. Nawet nie udaje. W tym momencie drzwi nagle otworzyły się i do środka wszedł przystojny blondyn. Zatrzymał się na chwilę, widząc Patricka. Potem zmarszczył czoło. – Libby? – Patrick właśnie wychodził – powiedziała szybko. Wzięła nowo przybyłego pod ramię i pociągnęła w stronę kuchni. Szepnęła mu coś do ucha. Wyprostował się i obrzucił nieufnym spojrzeniem Patricka. – Rozumiem – wycedził. Oddalony o kilkanaście metrów Patrick wprost buzował wściekłością. – Wygrałeś – odezwała się po chwili. – Ale potrzebuję trochę czasu. Spotkajmy się za dwie godziny na lotnisku. Zgadzasz się czy nie? Przytaknął, rzucił jej gniewne spojrzenie i wyszedł. Przystojny blondyn serdecznie się roześmiał. – Biedny łobuz, szaleńczo w tobie zakochany. A ty pozwoliłaś mu myśleć, że ze mną żyjesz. – No, żyję z tobą – odparła i dała mu kuksańca. – Tak, ze mną i moją seksowną żoną Spencer. Libby skrzywiła się. – Może i zasugerowałam, że Spencer to facet… i że ty nim jesteś. – Przypuszczam, że sobie na to zasłużył. Libby wrzuciła do torby trochę rzeczy. Serce waliło jej jak szalone. Płaszcz, klucze, telefon. Po czterdziestu pięciu minutach zbiegała na dół. Na ulicy zatrzymała się na widok Patricka opartego o uliczną lampę. – Powiedziałam, że spotkamy się na lotnisku – rzuciła. – Bałem się, że uciekniesz. W jego głosie wyczuwała oskarżenie i coś jeszcze. Zmęczenie? Smutek? Czego on właściwie od niej chce? – No dobra, jestem. Patrzyli na siebie w milczeniu. – Lotnisko z powodu mgły jest zamknięte. Loty zostaną wznowione dopiero jutro rano. Odchrząknęła. – Dobra. Zadzwoń do mnie, jak będziesz znał godzinę. Odwróciła się, by wejść do budynku. Patrick zrobił dwa kroki i złapał ją za ramiona. – Musimy porozmawiać, Libby. Pojedź ze mną do hotelu, zjemy kolację. Coś prostego. I wynajmę ci pokój, jeśli będziesz chciała albo… – Nagle zamilkł.
– Albo co? – Nic – mruknął. – Nieważne. Zjedz ze mną kolację, proszę. Był ostatnią osobą na ziemi i jedyną, z którą miałaby ochotę dzielić posiłek. Nie zasługiwał na to, by poświęcać mu czas. Dała się jednak przekonać. Nie dlatego, że była słaba. Wysłucha go, zrobi to dla Maeve. W taksówce utrzymywał dystans. W hotelu oddał jej torbę bojowi, a ją zaprowadził do jadalni. Konserwatywna restauracja stanowiła starą dobrą szkołę w gastronomii i kojarzyła jej się z urodzinowymi obiadami jadanymi z rodzicami. Zamówiła zupę ze skorupiaków. Ostatnio wcale nie miała apetytu, ale gęsta ciepła zupa była wyśmienita. Patrick wybrał kaczkę. Ponieważ przy stoliku stale pojawiał się szef sali i kelnerzy, łatwo było prowadzić rozmowę na obojętne tematy. Przy cappucino i crème brûlée Patrick złożył nieoczekiwaną propozycję: – Potrzebujemy trochę prywatności, Libby. Pójdziesz ze mną na górę? O co, do diabła, mu chodzi z tą prywatnością? Nie zamierzała zachowywać się jak tchórz. – Żeby porozmawiać czy w innym celu? Jego szyja pokryła się ciemnoczerwonymi plamami, oczy błyszczały. – Ty zdecydujesz. Gdy patrzył na nią z takimi iskrami w oczach, nie miała siły się opierać. Może okłamywała siebie, bo przecież wcale opierać się nie chciała. Złożyła serwetkę i położyła ją na stole. – Dobra, chodźmy. Napięcie w windzie byłoby nie do zniesienia, gdyby nie dołączyło do nich starsze małżeństwo. Przed drzwiami zdenerwowana Libby czekała, aż Patrick wyciągnie klucz z kieszeni. Był to inny pokój, ale podobnie umeblowany, więc skojarzenia nasuwały się same. Usiała, on przez chwilę stał, potem zaczął krążyć po pokoju. – Jeśli czujesz się winny, wybaczam ci – odezwała się głucho. – Miałeś rację. Praca w Silver Reflections nie była dla mnie. Ale nie musisz się martwić, udało mi się i sprawy mają się bardzo dobrze. Powinnam podziękować ci za to, że mnie zwolniłeś. – Właściwie to nie zwolniłem cię – zaprotestował. – A jak to nazwiesz? Wziął głębszy oddech. – Błędem. Okropnym błędem. Zachowałem się jak kompletny dureń i mam nadzieję, że potrafisz mi wybaczyć. – Nic nie obiecuję. A co z seksem? – zapytała, teraz walcząc o swoje szczęście, bo nie chciała pozwolić, by ten uparty człowiek zniszczył to, co ich łączyło. – Nie mogę zaprzeczyć, był niesamowity. Ale moje życie toczyło się tak cholernie dobrze, zanim się pojawiłaś. – Zniżył głos. – No cóż, moje nie. Bardzo przepraszam, cesarzu. Starała się być złośliwa i nieprzyjemna. Wstała, bo nie chciała, by się na nią gapił z góry. On tymczasem chwycił ją za nadgarstek, by ją do siebie przyciągnąć. – Tym razem, Libby, nie zawiodę w małżeństwie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Serce jej stopniało, gdy spojrzała mu w oczy i odczytała sekret, który tak bardzo próbował ukryć. Potem otworzyła usta ze zdumienia. – Kochasz mnie… – Nie, nie kocham – zaprzeczył automatycznie i całkowicie nieprzekonująco. Dotknęła rękami jego twarzy. – Ja też cię kocham, Patrick. Nie musimy brać ślubu, jeśli to cię przeraża. Możemy żyć w grzechu. Będziesz czarną owcą w rodzinie – dodała miękko. Słysząc ostatnie zdanie, przestał marszczyć czoło. – Jest dwudziesty pierwszy wiek. Musisz się lepiej postarać, żeby usunięto mnie poza nawias społeczny. – To musi być coś naprawdę strasznego. Nieślubne dziecko? Twojej mamie to się nie spodoba. – Tak, mnie też – wymamrotał. – Zasługujesz na kogoś z czystą kartą. Wbrew swojemu instynktowi cofnęła się. Z powodu dużej dawki adrenaliny nie była w stanie usiąść, podeszła więc do minibaru. – Chcesz się czegoś napić? – Nie. Spójrz na mnie, Libby. Wiem, że mam rację. Jesteś młoda i cudowna. Zasługujesz na tę całą tradycyjną ślubną otoczkę. Zasługujesz na to, żeby być idealną panną młodą. Wyjęła niewielką butelkę. – Zeszły rok nauczył mnie, że życie rzadko jest idealne. Ojciec nie będzie mi towarzyszył do ołtarza, bo siedzi w więzieniu. Matka nie pomoże w wyborze sukni, bo połknęła fiolkę środków nasennych. – Jest jeszcze jeden sekret, który powinna ujawnić, może wtedy Patrick ją zrozumie. Zmusiła się, by usiąść na kanapie. – Proszę, usiądź przy mnie. Chcę ci coś opowiedzieć. Skinął głową, choć z jego twarzy emanowała ostrożność, a z ciała – niechęć. Wybrał fotel po drugiej stronie stylowego stolika. – Słucham. To było trudniejsze, niż myślała. Ale jeśli nie opowie tego Patrickowi, może nigdy się od tego nie uwolni. – Wciąż mówisz o tym, jaka jestem niewinna, ale musiałeś zauważyć, że nie byłam dziewicą. – Wiem, ja też nie. Nie pochwalam podwójnych standardów. Nie obchodzi mnie twoja przeszłość, Libby. Rękami objęła twarz, zaczerwienioną pod wpływem wstydu. Potem wyprostowała się i patrzyła na niego dłuższą chwilę. – Nie dam ci wyboru. Byłam zepsutą i rozpieszczoną nastolatką. Myślałam, że świat do mnie należy. Nie umawiałam się na randki, bo rodzice sobie tego nie życzy-
li. Patrick wziął głęboki oddech. – Libby… – Nie przerywaj, proszę. Najlepszy przyjaciel ojca, który dopiero co się rozwiódł, flirtował ze mną. Właściwie nie uważałam tego za flirt, ale imponowało mi zainteresowanie ze strony starszego mężczyzny. Czułam się bardzo dorosła, skończyłam szesnaście lat. Większość koleżanek miała chłopaków, ja nie, więc zaczęłam wszystkim opowiadać o Mitchu. – Czy to prawdziwe imię? Wzruszyła ramionami. – To jego drugie imię. Nie byłam kompletną kretynką. Ale czas mijał, a nikt nie widział mojego „chłopaka” i zaczęto mnie oskarżać, że zmyślam. Im bardziej mi dokuczano, tym bardziej zbliżałam się do przyjaciela ojca. Uwaga tego przystojnego mężczyzny łechtała moje ego. – Mógł być twoim ojcem. – Nie patrzyłam na to w ten sposób. – I co się stało? – W październiku ojciec miał wziąć udział w jakimś seminarium w Chicago. Chciał, żebyśmy z mamą mu towarzyszyły, ale podróż wydawała mi się strasznie nudna. W końcu pozwolili mi zostać przez te dwa dni w domu. – Och, Libby… – Chciałam oglądać filmy dla dorosłych, pomalować sobie paznokcie u nóg i wymieniać esemesy z przyjaciółkami. Może zajrzeć do barku rodziców. – I wtedy przyszedł Mitch. – Jak zgadłeś? Udał, że wpadł zobaczyć się z ojcem. Zaprosiłam go na górę. Patrick pobladł. – Zgwałcił cię? Nawet teraz drżała na wspomnienie tamtej nocy. – Gdyby to było takie proste. Niewiele wiedziałam o mężczyznach, więc dobrze się bawiłam. Prawił mi komplementy. W każdym razie, gdy mnie pocałował, początkowo nie miałam nic przeciwko temu. – A potem? – Coś mówiło mi, że powinnam uciekać, ale nie chciałam wyjść na dziecko. Więc zignorowałam ten wewnętrzny głos i zapłaciłam za to. – Och, Libby… Łzy stanęły jej w oczach. – To było dawno temu. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że też nie wchodziłabym w małżeństwo z czystą kartą. Nie że poprosiłeś mnie o rękę, ale rozumiesz… Patrick wstał, jego opanowanie gdzieś wyparowało. Podszedł do kanapy i usiadł, przyciągając ją do siebie. Przez dłuższy czas po prostu tak siedzieli – ona wsparta na jego ramieniu, on gwałtownie przeczesując jej włosy. Rozpaczliwie chciał znaleźć tego sukinsyna i pomścić honor Libby. W końcu wziął głęboki oddech i pozwolił sobie raz na zawsze uwolnić się od przeszłości. – Uwielbiam cię, Libby. Jesteś piękna, dzielna i niezwykła. – Pocałował ją. Ode-
tchnął z ulgą, gdy oddała mu pocałunek. – Nie ruszaj się – dodał. Gdy zsunął się z kanapy i przyklęknął, wyraz zdziwienia pojawił się na jej twarzy. Sięgnął do kieszeni i wyjął obite turkusową skórą pudełeczko. – Wyjdź za mnie, Libby – poprosił cicho. Jak zaklęta wpatrywała się w kilkukaratowy kamień. – To pierścionek? Jej osłupienie sprawiło, że poczuł się podle. – Wymienię na brylant, jeśli chcesz, ale zawsze uważałem, że kobiety o rudych włosach powinny nosić szmaragdy. Nie zaprotestowała, gdy wsunął platynowy pierścionek z zielonym kamieniem na jej palec. Z szeroko otwartymi oczami trzymała uniesioną rękę. – Jest niezwykły. – Nie mam już żadnych wątpliwości, i to nie z powodu twojego wyznania. Otworzyłaś mi oczy na moją głupotę. Przepraszam, że cię obraziłem, zwolniłem i próbowałem złamać ci serce. Byłem idiotą. Pierścionek kupiłem dziś po południu, ale potem obleciał mnie strach. Klęczał, opierając głowę o jej kolana, i czekał. Milczenie przedłużało się. Czuł jej palce w swoich włosach i powoli przygotowywał się na odmowę. Libby zaskoczyła go, gdy usiadła obok niego. – To bardzo piękny dywan – odezwała się. – Musimy uważać, żeby go nie zniszczyć. Spojrzał na nią z irytacją. – Do diabła, Libby, nie igraj ze mną. Miałem straszny dzień. – A czyja to wina? – Wiem, że mówiłem, że nie obchodzą mnie inni mężczyźni w twoim życiu, ale czy Spencer… Czy będę musiał walczyć o twoją rękę? Otworzyła szeroko oczy i roześmiała się, znów hipnotycznie wpatrując się w zielony kamień. – Spencer to moja przyjaciółka. Byłyśmy najlepszymi koleżankami w szkole. Mężczyzna, którego spotkałeś, to Derek, jej mąż. Patrick głęboko odetchnął. Czuł frustrację, że został oszukany, i ulgę, że nikt nie rości sobie praw do jego narzeczonej. – Dasz mi do wiwatu, co? Nigdy nie będę pewny dnia ani godziny. A jak spikniesz się z moimi szwagierkami, niech Bóg ma nas w swojej opiece. Usiadł, a prostując nogi, uderzył łydką w nogę od stołu. – Hej, czekaj – rzekł, rozcierając bolącą nogę. – Nie powiedziałaś, że za mnie wyjdziesz. – Naprawdę? Zielone oczy wpatrywały się w niego. Zaczął się pocić. – Powiedz to, Libby. Już. Westchnęła i pochyliła się w jego stronę, by rozpiąć mu koszulę. – Tak, Patricku. Wyjdę za ciebie. Zadowolony? Mocno ją pocałował i wylądowali na podłodze. – Zupełnie mi się tu nie podoba – wyjąkał. – Do sypialni. Już! Pomógł jej wstać, a potem próbował rozebrać ją i iść jednocześnie. Gdy już pra-
wie dotarli do sypialni, stracił cierpliwość. Wysoko uniósł jej ręce i przycisnął do drzwi. Jej piersi podkreślone seksownym stanikiem zakołysały się, spojrzenie stało się rozmarzone. – Przyjedźmy tu na nasz miesiąc miodowy – rzekła. – Ale latem, kiedy nie będziesz musiał nosić tylu ubrań. Puścił jej rękę, by rozpiąć jej spodnie. – Pomóż mi, kobieto. W końcu, całe wieki później, oboje byli nadzy. Mocno trzymał ją w ramionach, twarz zanurzył w jej włosach. – Tak już zawsze będzie. Mam nadzieję, że to wiesz. Libby głęboko westchnęła. – Liczę na to, kochanie. Następnego dnia stała w prywatnym salonie w Silver Beeches Lodge i dyskretnie ziewała. Szmaragdowy pierścionek wisiał na łańcuszku pod sukienką. Wszyscy wkoło, rodzina i przyjaciele śmiali się, tańczyli, imprezowali. Maeve, gość honorowy, promiennie się uśmiechała, zachwycona, że wszyscy, których kocha, znaleźli się pod jednym dachem. Zgodnie z ustaleniami Patrick i Libby przybyli na przyjęcie oddzielnie. Od dwóch godzin trzymali się też z dala od siebie. Dylan albo Zoe ostrzegli innych, by nie robili wielkiej sprawy z tygodniowej nieobecności Libby, bo ani jedno słowo nie padło na ten temat. Wszyscy pewnie wiedzieli, że nie pracuje już u Patricka. Po wystawnej kolacji Maeve otworzyła prezenty. Dzieci poszły spać. Było widać, że przyjęcie ma się ku końcowi. Wtedy Patrick wyszedł na środek salonu i uścisnął matkę. – Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Maeve zmieszała się. – Myślałam, że pobyt w spa też jest od ciebie. W pomieszczeniu zrobiło się cicho. Wszystkie oczy zwróciły się na Patricka. – To coś bardziej osobistego – dodał. Libby dyskretnie włożyła pierścionek. Przez cały wieczór było jej przykro, że nie ma go na palcu. Patrick stał z ledwo tłumionym zadowoleniem i radością. Maeve patrzyła na syna z uniesionymi brwiami. – Dobra, nie trzymaj mnie w niepewności. Gdzie to jest? Patrick szeroko się uśmiechnął, kiwając ręką. – To nie rzecz. To osoba. Libby przeciskała się przez tłum, uśmiechając się. Jej przejściu towarzyszyły komentarze. Gdy podeszła, Patrick ją objął. – Mamo, chciałabym przedstawić ci moją narzeczoną, Libby Parkhurst, wkrótce twoją ukochaną córkę. Maeve zaczęła płakać, a salon wypełnił się podnieconymi głosami. Libby straciła rachubę, ile razy ją uściśnięto, pocałowano, złożono życzenia. Kiedy wreszcie wrzawa trochę ucichła, Maeve przyciągnęła ją do siebie i wyszeptała do ucha: – Dziękuję. Popatrz na niego, jaki jest rozpromieniony. Rzeczywiście. Serce Libby szybciej zabiło. Nawet jeśli miała jakieś wątpliwości,
to widząc Patricka szczęśliwego na łonie rodziny, pozbyła się ich. W końcu Patrick wyprowadził narzeczoną z przyjęcia i zaciągnął do samochodu. Oparł ją o maskę i złożył na jej ustach długi powolny pocałunek. – Zabieram cię do domu, kochanie. Objęła go za szyję i poczuła bicie jego serca. – Myślałam, że już nigdy tego nie powiesz.
Tytuł oryginału: How to Sleep with the Boss Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2016 Redaktor serii: Ewa Godycka Korekta: Urszula Gołębiewska © 2016 by Janic e Maynard © for the Polish edition by HarperC ollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2017 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na lic enc ji Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukc ji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postac ie w tej książc e są fikc yjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzec zywistych – żywych i umarłych – jest całkowic ie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Gorąc y Rom ans są zastrzeżonym i znakam i należąc ym i do Harlequin Enterprises Lim ited i zostały użyte na jego lic enc ji. HarperC ollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należąc ym do HarperC ollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właścic iela. Ilustrac ja na okładc e wykorzystana za zgodą Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperC ollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harlequin.pl ISBN: 978-83-276-2823-7 Konwersja do form atu MOBI: Legim i Sp. z o.o.
Spis treści Strona tytułowa Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Strona redakcyjna