CZĘŚĆ I I Zaparkowała pod bankiem. W centrum Gdańska możliwość taka istniała tylko w niedzielę, i to po południu. I, rzecz jasna, przed sezonem, który...
12 downloads
16 Views
1MB Size
CZĘŚĆ I
I Zaparkowała pod bankiem. W centrum Gdańska możliwość taka istniała tylko w niedzielę, i to po południu. I, rzecz jasna, przed sezonem, który zbliżał się wielkimi krokami – była końcówka maja. Już niebawem Długi Targ zalać mieli emeryci z Niemiec, Anglicy w średnim wieku, młodzi Szwedzi i wszystkie pokolenia mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego masowo korzystające z dobrodziejstw małego ruchu granicznego. W weekend parkowanie było bezpłatne, co pozwalało zaoszczędzić nie tylko na samej opłacie, ale też na jałmużnie dla zadeklarowanych bezdomnych, którzy pojawiali się nagle przy każdym błyśnięciu portfelem. Samochód – pełnoletniego volkswagena polo – zamknęła porządnym trzaśnięciem drzwiczek. Nie miał radia. Z niezadowoleniem skonstatowała, że jest ciepło i niepotrzebnie włożyła bluzę z kapturem, jeansy i trampki za kostkę. Kobiety, które widziała, nosiły już sandałki do lekkich sukienek. Przeszła przez ulicę, by dojść do pasażu. Minęła księgarnię, fryzjernię, jak pompatycznie nazwano zakład fryzjerski, dom leków (czy to nadal apteka?), mydlarnię (sic!) i jubilera. Cel jej wyprawy znajdował się za rogiem. Lubiła swoją niedzielną fuchę, ale i tak westchnęła, zanim, jak co tydzień, zapukała w zaciągniętą roletę antywłamaniową, za którą znajdowały się przeszklone drzwi. Odruchowo spojrzała na zegarek. Była dokładnie czternasta. – Wejdź, kochana. – Pani Danusia przywitała ją ciepłym uśmiechem. Dobiegała sześćdziesiątki, ale wyglądała na dziesięć lat mniej. Krótkie, ufarbowane na rudy kasztan włosy współgrały z jasną karnacją i lekko zaokrągloną sylwetką. W przeciwieństwie do Hani kobieta zawsze tryskała energią. A do tego była dobrze ubrana. Tamtego dnia miała na sobie niebieskie rurki, brązowe zamszowe saszki za kostkę i luźną asymetryczną koszulkę z podobizną Marilyn Monroe. Na środku niewielkiego pomieszczenia właścicielka przybytku usypała górę używanych ubrań. Obok niej piętrzyły się różnokolorowe
wieszaki. Z kolei pod ścianami stały stelaże oraz nierozpakowane worki z ubraniami, butami i dodatkami. – Aż szkoda mi było oddać te wszystkie ubrania, co nie poszły – zaczęła pani Danusia. – Ale podobno system z całkowitą wymianą towaru się sprawdza. Tylko roboty dużo. Nie wiem, jak bym sobie dała radę bez ciebie. Moje dzieciaki to się wstydzą, że ich matka lumpeks prowadzi. W galeriach kupują. Tę chińszczyznę. Tfu! – udała, że spluwa. Takie wykłady i gesty należały do cotygodniowego rytuału. Hania odpowiedziała uśmiechem i już bez zbędnych słów przeszły do układania. Ubrania przychodziły poprane i zdezynfekowane, więc ich praca polegała tylko na ich posortowaniu na damskie, męskie i dziecięce, a potem jeszcze według rodzaju ciucha, rozmiarówki i kolorystyki. Ostatni etap stanowiło przypinanie karteluszek na żyłce i wpisywanie cen. Całość zajmowała im zazwyczaj jakieś sześć godzin. Pani Danusia płaciła sto złotych za jedno posiedzenie i dorzucała do tego kilka ubrań. Po dwóch godzinach intensywnej pracy góra podzieliła się na kilka mniejszych. Jedną z nich stanowiły damskie fatałaszki. Przy bluzeczkach i sukienkach pani Danusia i Hanka zawsze nabierały ochoty na pogaduszki. – O, zobacz, Haniu, czy moja córka nie mogłaby nosić takiej pięknej sukienki? No cudo! – Właścicielka szmateksu o przewrotnej nazwie Tani Armani przyłożyła do siebie faktycznie ładną kieckę, na oko w jej rozmiarze: cielistą, delikatnie się mieniącą, z krótkim rękawem, przed kolana oraz z koronkową wstawką po bokach i na plecach. – Ty to pewnie wolisz bardziej stonowane rzeczy, które przydadzą się do pracy – dodała, niechętnie nakładając cudo na wieszak. – Właściwie to szukam jakiejś koktajlowej sukienki! – Hanka poderwała się, by zobaczyć ciuch z bliska. Speszył ją jednak własny entuzjazm i poczuła, że się rumieni. – Na randkę? Tak się cieszę! – Pani Danusia prawie klasnęła w dłonie. Nie dało się ukryć, że trochę niepokoiło ją panieństwo dwudziestoośmioletniej Hanki, z którą przez ostatni rok współpracy zdążyła się zżyć. – To mierz ją raz-dwa i dobierzemy ci resztę! – Wpadła w swój ulubiony tryb „Misja”.
Ostatni raz zachowywała się jak osobisty stylista Hanki, gdy ta szła na rozmowę kwalifikacyjną do nowej firmy, która zresztą średnio spełniła jej oczekiwania. Miała zarabiać krocie jako przedstawiciel farmaceutyczny, a tymczasem jeździła od zmierzchu do świtu po aptekach całego Pomorza za samą podstawę, bo kiedy nie przekraczała nierealnych progów, premii nie było. Na pierwszą z trzech rozmów kwalifikacyjnych w koncernie (może nie do końca „rozmów”, bo musiała odgrywać scenki, wypełniać ankiety i rozwiązywać testy) pani Danusia wyszperała białą jedwabną bluzkę oraz ołówkową spódnicę do kompletu. Hanka wzięła sukienkę i zaczęła się rozbierać bez korzystania z przebieralni. Tymczasem szefowa lumpeksu otworzyła wór z butami i wysypała jego zawartość na podłogę. – Odłożę na bok wszystkie pantofle trzydzieści sześć! – poinformowała z entuzjazmem, po czym zniknęła w stercie szpilek, sandałów, balerinek i japonek. Hanka ubrała cieliste cudo i musiała przyznać, że leżało idealnie. Podeszła do lustra i odwróciła się plecami. Koronka prezentowała się zjawiskowo. Należało zainwestować jeszcze w dobrą bieliznę. Pani Danusia również wydawała się zachwycona. – Zawsze mówiłam, że blondynkom najlepiej w pastelach – stwierdziła i powróciła do stosu butów. Przekopywała go z jeszcze większą determinacją. Tymczasem Hanka kontemplowała swój nowy wizerunek. Rozpuściła związane w koński ogon jasne włosy. Sięgały jej do połowy pleców. Na próbę zaplotła je w luźny koczek, wypuszczając parę kosmyków. Uczesanie dodało kobiecości jej drobnej buzi z dołkami w policzkach, które uważała za dziecinne. Zielone oczy wymagały podkreślenia makijażem. Musi zainwestować także w eyeliner i dobry tusz. – Są cieliste trzydziestki szóstki! – krzyknęła pani Danusia, podsuwając jej lakierowane szpilki. Wyglądały jak spod igły. – A nie powinny się kontrastować? – zapytała ostrożnie Hanka, bo nie miała tak dobrego gustu, jak jej niedzielna pracodawczyni. – Masz rację! Czekaj! – Kobieta wróciła do walających się już po
całym sklepie butów i po chwili podbiegła z nową parą. – Mam jeszcze czerwone! – Czerwone? – Blondynka nie była przekonana do takiego odważnego połączenia. – A czemu nie? To właściwie prawie brudny róż. A zresztą, młoda jesteś. Przymierzaj! – zarządziła. Czerwone buty miały wyższą szpilkę oraz koturn. Dodały Hance z piętnaście centymetrów. Miała tylko metr sześćdziesiąt, więc mogła sobie pozwolić na noszenie tak wysokich obcasów. Zakładając oczywiście, że będzie potrafiła zrobić w nich chociaż krok. – Ależ ty masz nogi, dzieciaku – pochwaliła pani Danusia. Cieliste też dobrze leżały i ostatecznie kobiety miały dylemat. – Weź obie pary. Które włożysz, to włożysz. Tylko je upierz, bo nie wiadomo, czy nie były noszone. – Tak zrobię. – Hanka wciąż oglądała się w lustrze. – Jest piękna – wyszeptała do siebie. – Oj, piękna jesteś, piękna. Jak lalka – stwierdziła pani Danusia. Hanka przebrała się w stare ciuchy, odłożyła zdobycze na bok i wróciły do sortowania. Kiedy w czwartej godzinie pracy brały się do dodatków, duży ciężki naszyjnik w kolorze złota wylądował na kupce Hanki. Po chwili dołączyła do niego złota kopertówka. Obie kobiety aż nabrały rumieńców z powodu udanych łowów.
II Wieczorem przyszedł Mateusz i Hanka zaprezentowała mu się w nowym outficie z rozpuszczonymi, mokrymi po prysznicu włosami. – Nie jedziesz! – zawyrokował i wcale nie wydawał się rozbawiony. – Ładnie? – uśmiechnęła się. – Sprawdzałam w necie jej cenę. Jest znanej marki i kosztuje jakieś trzysta pięćdziesiąt złotych! – Nie jedziesz. Nie pozwalam ci! – Był autentycznie zły. – A co ty masz do pozwalania? – roześmiała się i znów spojrzała w lustro. Cieliste szpilki były odpowiedniejsze. Włosy postanowiła spiąć w koczek. A pojedzie w warkoczu. Ładnie się pokręcą. – Włącz wreszcie ten film – poradziła chłopakowi. Z łazienki wyszła w spodniach dresowych i podkoszulku. Mateusz siedział na kanapie. Był zły. Przegrał już film z pendrive’a na jej laptop, ale nie uruchomił Movie Playera. – A chipsy? – Wsyp sama. – Oookej! Usiadła, kładąc miskę z chipsami między nich. Wyczekująco spojrzała na monitor, a potem na Mateusza. Westchnęła. – Słuchaj, Mateusz, rozmawialiśmy… – Nie jestem zazdrosny. Martwię się. Nie znasz gościa, a chcesz do niego jechać. Jeszcze taka wypindrzona. Patrzyła na niego, ale on skupił się na kontemplacji przeciwległej ściany. – Rozmawiam z nim od kilku miesięcy. Spotkamy się w miejscu publicznym, w hotelu, w którym pracuje. Jeśli będzie coś nie tak, zakończę spotkanie i wrócę do domu. A sukienka jest tylko na kolację. Po prostu chcę dobrze wyglądać. Co w tym dziwnego? Zresztą tysiące ludzi poznaje się przez internet, tworzą pary, małżeństwa… – Chcesz się z nim hajtać?! – Mateusz wreszcie na nią spojrzał tymi brązowymi oczami, które tak pasowały do ciemnych włosów i śniadej karnacji. Co z tego, że był przystojny, kiedy ona widziała w nim
tylko dobrego kolegę. Co najwyżej przyjaciela. – Daj spokój. Tak powiedziałam. Przykładowo. Nic na to nie odpowiedział. Włączył film. Choć oboje nie byli w stanie skupić się na fabule, to Mateusz odezwał się pierwszy. – Dlaczego on nie przyjedzie tutaj? – Gdzie bym go miała przenocować? Przecież mam jeden pokój. – Masz dwa pokoje. Mógłby spać w salonie. Na tej kanapie. W czym problem? – Hotel jest bardziej niezobowiązujący. – Skoro nie jesteś go pewna, to po co jedziesz? – Jestem pewna, ale pierwszą randkę wolę spędzić w neutralnym miejscu. Zresztą hotel nic nas nie będzie kosztował. Jako pracownik raz na jakiś czas ma dwa pokoje do swojej dyspozycji – wyjaśniła cierpliwie. – Kim on tam jest? – Nie wiem. – Nie wiesz?! – Nie pytałam dokładnie. Recepcjonistą może. A może marketingowcem. – To o czym tyle czasu gadacie? – W wszystkim. O książkach. O filmach. O zainteresowaniach. O świecie. O niczym. *** Co wieczór włączała laptop i z niesłabnącą ekscytacją wchodziła na po części dyskusyjny, po części randkowy serwis LetsTalk.com, zwany przez polskich użytkowników Rozmawiaczem. Sprawdzała, czy do niej napisał. Nigdy jej nie zawiódł. Jeśli nie był akurat on-line, czekała na nią miła wiadomość. Przy komputerze pojawiał się dopiero około dwudziestej pierwszej, kiedy ją z kolei dopadało zmęczenie. Mimo to odpisywała i ostatecznie kładła się spać grubo po północy. Czas na rozmowach z Karolem mijał tak szybko i tak cudownie. Miała świadomość, że gdyby z jakiegoś powodu się do niej nie odezwał, czułaby się fatalnie. Był inteligentny i zabawny. Zawsze dobrze pamiętał o wszystkim, o czym mu opowiadała. Martwił się i cieszył razem z nią.
Z wzajemnością, bo opowiadali sobie o wszystkim. Oboje czuli się zmęczeni rutyną dnia codziennego i marzyli o dalekich podróżach. „Wyjedziesz ze mną do Australii?” – pytał. „A Ty ze mną do Ameryki?” – odpisywała. „Będziemy podróżować autostopem i mieszkać na wolontariatach. Mogę nawet wyprowadzać komuś pieski” – przekonywał. „Wynajmiemy campera i przemierzymy wszystkie stany. Osiądziemy w Teksasie. Lubię chodzić w kapeluszach” – odpowiadała. Codziennie zdawali sobie relację nie tylko z bolączek w pracy, ale także czytanych akurat książek czy obejrzanych filmów. Karol, tak jak ona, uwielbiał rosyjską literaturę i francuskie komedie. Poza tym przekonał ją do sagi Martina, która bardzo ją wciągnęła („Chcę mieć smoki!” – pisała, „Poszukamy Ci w Australii”– obiecywał), a ona jego do Mendozy („Ten facet przypomina mi jednego typa z hotelu” – stwierdził, gdy miał za sobą pierwszą z przygód damskiego fryzjera, „A mnie wojaka Szwejka”, „Uwielbiam tego oszołoma!”, „Czytałeś Tasiemca Księżnej Pani?” „No ba!”). Tylko jemu (poza Mateuszem) zdradziła, że pisze bajki dla dzieci i ma nadzieję je kiedyś wydać. Nie wiedzieli o sobie tylko jednego: jak wyglądają. Jej zdjęcie profilowe w serwisie zastępowała złośliwa Mała Mi z „Muminków”, a jego – podobizna cynicznego robota Bendera z „Futuramy”. W sumie tylko z sympatii do tej zwariowanej bajki zgodziła się przyjąć zaproszenie do prywatnej dyskusji i nie pożałowała. Choć nie miała nic przeciwko klikaniu z nieznajomymi, prezentowaniu swojego wizerunku była z jakiegoś powodu przeciwna. Powiedziała o tym Karolowi, a on taktownie omijał temat. Choć codziennie rozmawiali nawet po kilka godzin, nie poprosił, aby chociaż siebie opisała. W żartach nazywał ją Piękną, a więc ona jego – Bestią. *** – Bez sensu – skwitował Mateusz, zapewne mając na myśli także jej odpłynięcie. – No daj już spokój – dała mu kuksańca. Wciąż patrzył przed siebie. ***
Nie wyjaśniła się jeszcze sprawa śmierci żony głównego bohatera, a Mateusz stał już ubrany do wyjścia. Pożegnał się ozięble i zanim poprosiła go o rozmowę, był już za drzwiami. Usłyszała szybkie kroki na schodach i trzaśnięcie drzwi na klatce. Podeszła do okna. Widziała, jak nerwowo wsiadł do swojej astry i odjechał z piskiem. Nie musiał przyjeżdżać do niej samochodem. Mieszkał ulicę dalej. Mateusz był jej mechanikiem. Poznali się, kiedy przyjeżdżała do warsztatu swoim wysłużonym kadettem. Do naprawy było w nim praktycznie wszystko i w końcu zaproponował jej kupno volkswagena polo. Również nie był pierwszej młodości (a nawet stuknęła mu dwudziestka), ale Mateusz znał sprzedającego, znał samochód i miał na podorędziu wiele zapasowych części do tego modelu. Skorzystała z jego rady, sprzedała kadeta za pięć stów, dołożyła parę złotych (dosłownie) i stała się właścicielką polówki w kolorze rdzawoczerwonym (z przewagą rdzy). Poza drobnymi mankamentami, wydawała się nie do zdarcia. W pracy Hanka dysponowała służbowym renault kangoo, przyjemnym vanem, którego jednak nie mogła używać do celów prywatnych. Wizyty w warsztacie stały się rzadkością, ale że mieszkali z Mateuszem na jednym osiedlu, często na siebie wpadali i w końcu zaproponował jej kawę. Mieszkał z mamą. Jego ojciec zmarł wiele lat temu. Ona mieszkała sama. Matka wychowywała ją samotnie, a kiedy dwa lata temu zmarła na nowotwór trzustki (okres od diagnozy do jej śmierci był zaledwie trzymiesięczny), Hanka została sama jak palec. Z nowo zakupionym przez nie małym mieszkaniem w południowej dzielnicy Gdańska (dokąd przeprowadziły się z podgdańskiej wsi, gdzie z kolei mieszkały na taniej i skromnej stancji) i dużym kredytem we frankach (który jak początkowo wierzyły, miał być korzystniejszy aniżeli hipoteka w walucie rodzimej). Z Mateuszem zaczęli spotykać się jakiś rok temu. Oboje mieli na głowie za dużo swoich zmartwień, by się całkowicie wyluzować, i ich randki były raczej platoniczne. Dużo rozmawiali o duperelach w sumie, bo Mateusz niespecjalnie interesował się wydarzeniami ze świata. Poza nieśmiałymi pocałunkami na pożegnanie do niczego więcej nie doszło. Mechanik nie był ani wykształcony, ani oczytany, ale za to wesoły i towarzyski. Randkowanie zakończyło „tamto zdarzenie”, jak je
określali w rozmowach (kłótniach). Okazało się, że Mateusz miał nieuregulowany status poprzedniego związku. W jego mniemaniu sprawa została zakończona (poprzednia dziewczyna miała go zdradzić z jakimś „bogatym typem”), ale Ola (lub Ala) była innego zdania i na ulicy rzuciła się z paznokciami (tipsami) na Hankę. Przy okazji zakomunikowała jej – i wszystkim wokoło, rzecz bowiem miała miejsce w pobliżu uczęszczanej piekarni – że jest z Mateuszem w ciąży. To wszystko skomplikowało i przestali się widywać. Mateusz, przepraszając ją wylewnie za to żenujące doświadczenie, tłumaczył się, że Ola (lub Ala) zapewne zaciążyła ze swoim nowym bogatym chłopakiem, który najpewniej ją w związku z powyższym zostawił, a jego – Mateusza – chce wrobić w alimenty. Wkrótce okazało się, że żadnej ciąży nie ma. Ale ich związku też już nie. Trudno było odbudować coś, co właściwie na dobre nigdy się nie zaczęło. Mateusz nadal o nią zabiegał, ale ona zaproponowała przyjaźń albo nic. Zgodził się, choć niechętnie, i od tamtej pory spędzali czas wyłącznie na oglądaniu filmów, piciu piwa i wychodzeniu z jego znajomymi (u niej w pracy nieustający wyścig szczurów nie sprzyjał nawiązywaniu kontaktów). Nie widziała dla nich szans na nic więcej. Odnosiła wrażenie, że Mateusz – wręcz przeciwnie. Choć z premedytacją opowiadała mu o swojej internetowej znajomości, nie zniechęcał się i wciąż ją odwiedzał. Kiedy sugerowała mu, że sam mógłby poznać kogoś przez internet, odpowiadał, że nie jest desperatem.
III Tydzień, który miał zostać zwieńczony wyjazdem do Warszawy, upłynął jej bardzo szybko. Koleżanka poszła na dłuższe zwolnienie lekarskie i do czasu znalezienia zastępstwa Hance przydzielono kilka większych aptek z Kujawsko-Pomorskiego. Miała więcej pracy, ale też większą szansę na premię, która była w tej firmie jak yeti – wszyscy o niej słyszeli, ale nikt z „młodych” jej jeszcze nie widział. Starzy wyjadacze podobno dostawali ją regularnie. Dla niej premia, która miała stanowić dwu-, a zdaniem niektórych nawet wielokrotność podstawy, byłaby zbawieniem. Przez kredyt (obca waluta okazała się kompletnie chybioną decyzją) była w poważnych tarapatach finansowych. Gdyby nie możliwość dorobienia u pani Danusi, a także darmowe ubieranie i odsprzedawanie podarowanych markowych rzeczy przez internet, dosłownie nie miałaby co jeść. Czasami faktycznie tak się zdarzało. Mateusz odwiedził ją tylko raz. Zabrał pozostawiony pendrive i zostawił GPS. – Przyda ci się – stwierdził rzeczowo i od razu wyszedł. Znów nie zdążyła go zatrzymać. *** Przeprana w rękach sukienka dawno leżała złożona na dnie walizki. Na wszelki wypadek, w obawie przed pobrudzeniem, Hanka włożyła ją w woreczek i w reklamówkę. Spakowała dwie pary szpilek, klapki pod prysznic, japonki, adidasy, jeansy, krótkie spodenki, biały top, biały trykot i koszulę w biało-niebieską kratę. Jechać zamierzała w letniej beżowej sukience w stylu safari i sandałach khaki. Idealny strój na wyprawę wygrzebały jakiś czas temu z panią Danusią. Dochodziła dwudziesta druga i powinna kłaść się spać, skoro o trzeciej rano czeka ją pobudka. Postanowiła, że wejdzie na LetsTalk.com, ale tylko na moment. Komputer aktualizował antywirusa i kazał jej czekać. W międzyczasie naszły ją wątpliwości. A jeśli Karol jest starym obleśnym zboczeńcem? Albo jest bardzo brzydki? Może ma jakąś ułomność, skoro szuka miłości przez internet? A może w ogóle nie zjawi się w Warszawie? Lub też się nad nią zlitował i już teraz jej napisał,
żeby nie jechała? Że tylko żartował? Albo autentycznie coś mu wypadło i ze spotkania nici? Laptop wreszcie zdecydował się włączyć. Karol, jak pokazywała czerwona kropka przy jego nicku, był niedostępny, ale na Hankę czekała wiadomość. Cały dzień robię głupoty. Tak bardzo nie mogę się doczekać, że chyba się zamrożę… Śpij dobrze i jedź ostrożnie. Dobranoc, Piękna. Całuję… Wątpliwości odeszły.
IV Karol nie pochodził z Warszawy, tylko z olsztyńskiej wsi. W stolicy został po studiach (zarządzaniu na UW), czyli już dosyć dawno, bo stuknęło mu trzydzieści pięć lat. Perspektywa spotkania się akurat w Warszawie bardzo Hance odpowiadała. Dawno nie podróżowała prywatnie. Przejechała Gdańsk w kilkanaście minut. Siódemką mknęły głównie samochody dostawcze. Żałowała, że jej polówka nie przekracza nawet stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Trasa aż się prosiła, by nią mknąć, a Hanka nastrój miała dobry. Towarzyszyło mu wyczekujące zdenerwowanie i łaskotanie w brzuchu. W myślach układała sobie scenariusze spotkania. Kiedy tylko wpadała w melancholię, dławiła ją panika: czy wszystko zabrała? Czy starczy jej pieniędzy na wypadek niespodziewanych wydatków? Po zatankowaniu i wcześniejszym zakupie bielizny oraz najważniejszych kosmetyków, które musiały się złośliwie skończyć, zostało jej pięćset złotych do kolejnej wypłaty. Za stówę będzie musiała jeszcze zatankować w drodze powrotnej. Stówę dołoży do kolacji, bo nie chce, żeby Karol jej stawiał. Kolejna stówa na jakieś dodatkowe posiłki. Lekko. Boże! Żeby jej starczyło! Po powrocie poleci do pani Danusi zarobić stówkę na bieżące zakupy. Trudno. Znów czekała ją przymusowa dieta. Musiała wrócić do siedemnastej w niedzielę, bo tak się tym razem umówiły na sortowanie ubrań. No i na opowiadanie o randce. O ile będzie o czym. Na Łomiankach wreszcie się skupiła. W kierunku Warszawy stał już sznur aut. Miała dobry czas – do spotkania były jeszcze dwie godziny. *** Samochody poruszały się w ślimaczym tempie i dopiero po godzinie zobaczyła rogatki Warszawy. Mimo że od jakiegoś czasu nie mieszkała w małej miejscowości, stolica wciąż ją onieśmielała. Ten ruch, te skrzyżowania, na których pierwszeństwo mieli chyba wszyscy, łącznie z tramwajami, te szklane biurowce. Tylko dzięki GPS-owi Mateusza szczęśliwie dotarła w umówiony punkt – w okolice Centrum
Nauki „Kopernik”. Nie bez trudu znalazła miejsce do parkowania. Zatrzymała samochód, wrzuciła bieg, bo ręczny był chwilowo zerwany (musi to zgłosić Mateuszowi), i odetchnęła z ulgą. Nie zdechł po drodze i dowiózł ją na czas, a nawet z półgodzinnym zapasem. Wyszła z auta rozprostować nogi i uiścić opłatę za postój. Wykupiła dwie godziny i zapłaciła tyle, ile w Gdańsku za pół dnia. Niestety, tego wydatku nie ujęła w swoim kosztorysie i to ją trochę strapiło. Rozejrzała się po okolicy. Z miejsca, w którym stała, było zaledwie parę kroków do Kopernika. Nie chciała znaleźć się na miejscu za szybko, bo źle to wygląda, kiedy kobieta czeka na faceta. Wróciła więc do samochodu i patrząc w lusterko, oceniła swój stan. Z torebki wyjęła tonik i waciki. Odświeżyła twarz. Użyła tuszu do rzęs i błyszczyka. Delikatnie spryskała się perfumami – urodzinowym prezentem od Mateusza i jego mamy, dorywczej konsultantki Avonu. Ponownie wyszła z samochodu. Stwierdzenie, że jej polówka prezentuje się marnie wśród innych pojazdów na parkingu, byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Po prawej stał SUV marki Mercedes, a po lewej parkował właśnie wielki luksusowy land rover. Polo wyglądało tak żałośnie, że aż wstydziła się przy nim stać. No cóż. Ważne, że dojechało bez żadnych psikusów, pocieszała się. W Warszawie było ciepło. Dobrze, że ubrała się lekko. Spojrzała na zegarek. Pomyślała, że musi pamiętać, by zdjąć ten antyk na wytartym pasku przed spotkaniem. Była ósma pięćdziesiąt, więc do spotkania zostało dziesięć minut. W sumie mogła już iść. Wróciła do polo po torebkę. Schowała w niej brzydki zegarek i ponownie wyszła na zewnątrz, tym razem z kluczykami w ręce. Głupio się czuła, zamykając ten wrak, ale lepiej, żeby stał, kiedy ona wróci. Na pociąg nie miała. *** Prawie wpadła na faceta, który był tak sprytny, że zaparkował w tej masakrze przodem. I to tym ogromnym land roverem. Mimo że to ona była niezdarą, przeprosił nieprzytomnie i poleciał dalej. Warszawiacy. Wiecznie się spieszą. Hanka spacerkiem poszła pod Centrum Nauki „Kopernik” – futurystyczny rozległy budynek nad Wisłą. „Boże, jak tu pięknie!” – westchnęła w duchu. Zachwyt był jednak chwilowy.
Zmartwiła ją bowiem gigantyczna kolejka do wejścia. Jak znajdzie Karola? Mogli już sobie darować te ceregiele i chociaż wymienić się numerami telefonów. Ciekawe, jaki ma głos? Hanka znów poczuła motyle w brzuchu. No pięknie. Zakochała się w wirtualnym facecie. Jak on miał być ubrany? Niebieskie jeansy i czerwona koszulka. Czy niebieska koszulka? Czy biała? Boże! Chciała spojrzeć na zegarek, ale wrzuciła go do torebki – skórzanej listonoszki, którą uwielbiała, bo była pojemna, i nie cierpiała, bo niczego nie dało się w niej znaleźć. Zrezygnowana zaczęła się bezradnie rozglądać. Postanowiła minąć kolejkę i stanąć w okolicy wejścia. W bezpiecznej odległości, żeby nie zostać posądzoną o próbę bezpardonowego wtargnięcia do środka. Koło niej stało kilka osób, raczej nieumówionych na randki w ciemno jak ona. Kretynka. Poznała zdenerwowanego faceta z land rovera. Zmierzyła go okiem wytrawnej modowej blogerki albo osoby stale szukającej okazji w lumpeksach: czerwona koszulka z logo Tommy Hilfilger, niebieskie levisy, czerwone conversy. Facet był całkiem przystojnym brunetem o oliwkowej cerze z parodniowym (celowym zapewne) zarostem. Jej bezsensowne lampienie nie pozostało niezauważone. Zatrzymały się na niej bardzo zielone oczy. Motyle dały o sobie znać. – Hania? – usłyszała miękki głos. – Karol? – z nerwów straciła cały animusz. Chwila, chwila. Podrzędny pracownik hotelu TAKIM samochodem. W TAKICH ciuchach. To nie mógł być Karol. Chłopak obdarzył ją pięknym uśmiechem, uścisnął rękę i pocałował w policzek. – Chodź, usiądziemy nad Wisłą – zaproponował. Jak dla niej wszystko potoczyło się zdecydowanie zbyt szybko i spacer w kierunku wolnej ławki przebiegał trochę niezręcznie. Karol wypytał ją o podróż, a ona odpowiadała półsłówkami. Ucieszyła się, kiedy usiedli, bo z nadmiaru wrażeń rozbolała ją głowa. – Wpadliśmy na siebie na parkingu. Nie wiedziałam, że szeregowi pracownicy hotelu jeżdżą samochodami za paręset tysięcy – wyparowała. – To firmowy. – Karol wyraźnie się zmieszał i pożałowała swojej
bezczelności. To oczywiste, że starał się jak najlepiej zaprezentować. Tak jakby ona nie przekopała lumpeksu, by wystroić się w Zary i inne Prady. Czuła, że zrobiła z siebie idiotkę. – Może zanim pójdziemy do centrum, zjemy śniadanie? Pewnie jesteś głodna – podsunął po chwili nieprzyjemnej ciszy. – Tak, chętnie – odparła Hanka łagodniejszym tonem.
V W pobliskiej knajpce, gdzie zamówili po porcji jajecznicy i kawie, rozmawiało im się zdecydowanie swobodniej. – Przepraszam za moją podejrzliwość – zaczęła, kiedy czekali na zamówienie. – Pierwszy raz… – Nie przejmuj się – przerwał i przez stół uścisnął jej dłoń. Przyjemnie. – No i jak? Spełniam twoje oczekiwania? – wypaliła dla rozładowania atmosfery. – W dwustu procentach – przyznał z uśmiechem. – To kogo ty sobie wyobrażałeś? Barbarę Streisand? Roześmiał się. – Uwielbiam dowcipy o Barbarze Streisand. – Wiem, mówiłeś mi o tym, kiedy pierwszy raz ze sobą pisaliśmy. – Drugi – poprawił ją. – Podczas pierwszej rozmowy rozmawialiśmy o wyższości ZUS-u nad OFE lub odwrotnie. Fakt. Mieli zwyczaj roztrząsania codziennych wydarzeń z kraju i ze świata. Tacy samozwańczy komentatorzy telewizyjni. Hanka musiała przyznać w duchu, że zaimponowało jej, że Karol pamięta tematy kolejnych rozmów. – A ja? Spełniam twoje oczekiwania? – Rozłożył ręce, jakby się prezentował. – Spodziewałam się starego, tłustego zboczeńca, więc od biedy ujdziesz w tłumie – odparła. – Małpa! Zanim podano jajecznicę, śmiali się w głos, jak niegdyś sami do siebie podczas rozmów przez internet. *** Mimo długiej kolejki do Centrum Nauki „Kopernik”, nie zmienili planów, które powzięli na Rozmawiaczu. Do centrum wpuszczano turami, by nie powodować dyskomfortu podczas zwiedzania. Trudno stwierdzić, jak długo czekali, bo czas spędzony na rozmowie o wyższości Gdańska nad Warszawą upłynął im szybko i przyjemnie.
Żartowali jak starzy przyjaciele, a momenty, w których Karol nieśmiało łapał Hankę w pasie czy brał za rękę, powodowały szalone wibracje w jej brzuchu. W środku prowadził ją od jednej interaktywnej atrakcji do drugiej. Przenosili się w czasie i przestrzeni, nierzadko rywalizowali o dostęp do eksponatów z małymi dziećmi, narażając się nie tyle maluchom, co ich umęczonym opiekunom. Wyszli po czterech godzinach, nie testując nawet połowy atrakcji. – Musimy tu wrócić – stwierdził Karol, gdy trzymając się za ręce, szli w kierunku parkingu. Nie miała nic przeciwko. Kiedy dotarli do swoich samochodów (superfury Karola i jej supergrata), zrobiło się trochę niezręcznie. Chciała rzucić jakimś żartem dla rozładowania atmosfery, ale ubiegł ją rzeczową propozycją, by jechała za nim do hotelu. Skupiona na drodze i na tym, by nie zgubić swojego nawigatora, zapomniała na chwilę o własnym statusie materialnym i kiedy zajechali pod luksusowy hotel o nazwie Chopin Ujazdów, była w dobrym nastroju. Co w tym dziwnego, że TAKI hotel zapewnia pracownikom dobre służbowe auta? Jak zwykle szukała dziury w całym. Wyszła z niej zakompleksiona gęś. – Pewnie chcesz się odświeżyć po podróży – zgadł Karol, gdy szli wyłożonym marmurem holem w stronę windy. – Nie muszę się meldować? – Nie. Już wszystko załatwione – uśmiechnął się i wcisnął przycisk. Przeszklona winda zapewniająca panoramiczny widok na piękny, zabytkowy Ujazdów bezszelestnie zawiozła ich na trzecie piętro. Karol prowadził jej walizkę, więc szła posłusznie za nim. Otworzył drzwi kartą magnetyczną, którą wyjął z kieszeni, i przepuścił Hankę w progu, by pierwsza zobaczyła swój pokój. Był jasny i przestronny. Składał się z części sypialnej (dużego małżeńskiego łoża przykrytego beżową kapą z satyny), biurowej (sekretarzyka z lampką bankierską i stylowym krzesłem z wysokim oparciem) oraz relaksacyjnej (dwóch foteli i stolika). Zauważyła również telewizor LCD na ścianie i dużą szafę (poza półkami, stelażem z wieszakami, szufladą i szafką na buty odkryła w niej później także sejf).
– Daj znać, kiedy będziesz gotowa na spacer. Czekam w pokoju obok. Trzysta trzy. – Karol posłał jej nieśmiały uśmiech, w którym zdążyła się już zakochać, wręczył kartę do drzwi i zostawił samą. *** Zrzuciła sandały i z impetem rzuciła się na łóżko. Była zmęczona podróżą i wrażeniami, ale szczęśliwa jak nigdy dotąd. Czy to wszystko działo się naprawdę? Miała wrażenie, że spotkała swoją drugą połowę, z którą mogłaby spędzić resztę życia. A przecież osobiście znała Karola zaledwie od kilku godzin. Weszła do marmurowej łazienki, gdzie czekały na nią cztery ręczniki (do ciała, do włosów, do rąk i do stóp), szlafrok, suszarka oraz kosmetyki w małych flakonach. Wystrój był bardzo elegancki, ale – z uwagi na pastelowe odcienie – dość przytulny. Wzięła prysznic, starając się nie zamoczyć warkocza, odświeżyła twarz, umyła zęby i wskoczyła w krótkie granatowe spodenki, biały top i czerwone japonki. Po namyśle stwierdziła, że wygląda jak wzięta z sopockiego molo, i zamieniła spodenki na jasne jeansy. Była gotowa wyruszyć pod pokój trzysta trzy. *** Po wyjściu z windy, w której z uwagi na towarzystwo innych hotelowych gości i wymuszoną bliskość zrobiło się trochę niezręcznie, znaleźli się w głównym holu, gdzie z miejsca wpadli na starszą parę. – Karol! – zapiszczała niewysoka elegancka brunetka w koku i rzuciła się całować jego policzki. Postawny mężczyzna o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach również ucieszył się na widok partnera Hanki i serdecznie uścisnął mu dłoń. Karol jednak wydał się tym nieoczekiwanym spotkaniem zmieszany. Przenosił wzrok z kobiety na mężczyznę, uśmiechając się krzywo. W związku z tym, że kompletnie przy tym zapomniał o Hance, postanowiła sama się przedstawić. Spotkała się z sympatyczną reakcją Cezarego „mów mi Czarek” Zamojskiego oraz lekko zuchwałą i zdystansowaną Krystyny „mów mi Tina” Zamojskiej.
– Idziemy do SPA, a za dwie godziny schodzimy na wczesną obiadokolację. Zjecie z nami? – Czarek patrzył na nich z zachwytem. Hanka pomyślała, że to może bliska rodzina Karola. – Kochanie, młodzi wolą być sami – wtrąciła Tina, wieszając się mężowi na ramieniu. – Oj, przepraszam – zaczął się tłumaczyć Zamojski, a że Karol z jakiegoś powodu mu nie przerwał, Hanka postanowiła interweniować. – Będzie nam bardzo miło – uśmiechnęła się. – To o szesnastej w holu – zarządził Czarek i po chwili zniknął wraz z Tiną w windzie. – Pewnie! Do zobaczenia – potwierdził Karol nie swoim głosem, ale małżeństwo już go nie słyszało.
VI – Co powiesz na spacer do Łazienek? – zaproponował, gdy wyszli przed hotel. – Brzmi cudownie, ale nie spóźnimy się na kolację z twoimi znajomymi? – Zanim Tina się wystroi, zdążymy się nimi znudzić – roześmiał się Karol, ale Hanka odniosła wrażenie, że dobry humor go opuścił. – Przepraszam. Wydawało mi się, że nie wypada ich olać. To twoja rodzina? – Znajomi z pracy – odparł enigmatycznie i mocniej ścisnął jej rękę, bo zatrzymali się na przejściu, gdzie akurat zmieniło się światło. Uznała, że nie ma co drążyć tematu. *** Zajęta kontemplowaniem okolicy nie zwracała uwagi na nagłą małomówność Karola. W parku Ujazdowskim zachwycił ją układ wodny, stary drzewostan i rzeźby. Nigdy wcześniej tu nie była. Powiedziała o tym Karolowi, a on zaproponował, by usiedli na ławce. – Słuchaj. Muszę ci się do czegoś przyznać – zaczął cały spięty. Choć nawet się nie domyślała, o co mogłoby chodzić, jego ton przyprawił ją o ścisk żołądka. Patrzyła na niego wyczekująco, a on długo wbijał wzrok w ziemię, zanim spojrzał jej w oczy. – Nie jestem pracownikiem hotelu – oznajmił. Słowa uderzyły ją mocniej niż precyzyjnie wymierzony policzek. W głowie kłębiło się wiele myśli. Te ubrania. Ten samochód. Ci znajomi. Złodziej. Oszust. Przestępca. Czy kogoś w życiu zabił? – Jestem jego właścicielem – dodał takim tonem, jakby zgrywając dłuższy czas bogatego, ostatecznie przyznał się do życia w nędzy, a nie odwrotnie. Właściciel. Bogaty chłopak ze stolicy. I ona. Ubrana w lumpeksie zadłużona sierota. Zdecydowanie wolała już, by okazał się przestępcą. Było coś romantycznego w sprowadzaniu niegrzecznego chłopaka na dobrą drogę. A tymczasem poczuła się jak naiwna idiotka z prowincji. Obnażyła się przed nim. Ze swoimi finansowymi kłopotami,
dziecinnymi nadziejami i marzeniami. Rozmawianie z nią musiało sprawiać mu jakąś chorą przyjemność. Wstała zbyt gwałtownie i zrobiło jej się ciemno przed oczami. Karol złapał ją za rękę. – Pozwól mi wytłumaczyć! Odzyskała siły, wyrwała się i pognała przed siebie. *** Biegła na oślep, byle w stronę hotelu. Zamierzała spakować się i wyjechać jak najszybciej. I nigdy w życiu nie nawiązywać już żadnej internetowej znajomości. Pracownik recepcji zdziwił się na jej widok, ale że wbiegł za nią Karol, ostatecznie nie zareagował. Celowo zignorowała windę i odszukała wzrokiem schody. Pokonywała po dwa, trzy stopnie naraz, ale i tak ją złapał. – Porozmawiaj ze mną! – wydusił z siebie, z trudem łapiąc oddech. – Puść mnie! – wyrwała się i pobiegła pod pokój trzysta dwa. W pośpiechu przeszukiwała kieszenie jeansów, by znaleźć kartę do drzwi. Karol użył swojej, najwidoczniej uniwersalnej. Wszedł razem z nią. – Wyjdź – syknęła i podeszła do szafy, gdzie schowała walizkę, notabene Louis Vuitton ze szmateksu. Rzuciła ją na łóżko i zaczęła pakować porozrzucane ciuchy, w których przyjechała. Reszty rzeczy nie zdążyła wyjąć. Od tyłu złapał ją za ramiona. Nie miała siły się wyrwać. Zasłoniła dłońmi twarz, z trudem powstrzymując płacz. Była zmęczona, rozczarowana, skompromitowana i zła. – Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym skrzywdzić. Przepraszam cię z całego serca – mówił, ale jego słowa do niej nie przemawiały. Już nie. Trzymał ją w objęciach, ale nie odwrócił twarzą do siebie. Miał silne ręce i cudownie pachniał. Tak dawno nikt jej nie obejmował. Poczuła się jeszcze żałośniej. Zabrała jego dłonie i ruszyła do łazienki po kosmetyki. Złapał ją
w pasie i delikatnie, ale stanowczo zaprowadził do pokoju. Posadził na brzegu łóżka i usiadł w fotelu naprzeciwko. Zaczynało jej być wszystko jedno. Niech się wygada. Niech sobie poprawi nastrój. Za pół godziny ona będzie w trasie, a po powrocie zwyczajnie usunie swój profil z serwisu dla naiwnych idiotek. – Haniu, przepraszam. – Tym razem Karol był nie tyle żałosny, co poważny. – Zrobiłem źle, że ci nie powiedziałem, ale musisz mnie zrozumieć. Nie powiedziałem ci o tym, bo nie chciałem, żebyś mnie z góry oceniła jako bogatego snoba. – Naprawdę tak stereotypowo myślę? – Nie – zaprzeczył gorliwie i nawet nie chciało jej się doszukiwać w tym sarkazmu. – Ale na początku o tym nie wiedziałem, a potem bałem się, że nie będziesz chciała ze mną pisać. Nie chciałem cię stracić – przyznał. – Właśnie to zrobiłeś – stwierdziła i spojrzała na niego chłodno. Patrzył na nią tak smutno, że spuściła wzrok. Siedzieli w ciszy, zanim znów się odezwał. – Cudownie się dogadujemy. Czy fakt, że ten hotel jest mój, a nie kogoś innego, ma zakończyć naszą znajomość? – znów mówił poważnie, wolno, spokojnie. – Naprawdę nie rozumiesz, w czym problem? – Hanka spojrzała mu w oczy. – Rozumiem – przyznał i sam wbił wzrok w podłogę. – Jesteśmy z innych bajek – podsumowała i wstała, by dokończyć pakowanie. – Przykro mi, że nie przyprowadzisz żadnej biduli na kolację w gronie swoich bogatych przyjaciół. – Celowo nawiązała do wątku z „South Parku”, którego oboje byli wielkimi fanami. W jednym odcinku bogaty i rozpuszczony Eric Cartman zaprosił biedaka Kenny’ego McCormicka na kolację do klubu bogatych. Każdy jego członek przyprowadził biedną osobę. Kulminację wieczoru stanowiło wspólne nabijanie się z ubogich. Nie tak dawno epizod ten wydawał się Hance przekomiczny. – Nie rób ze mnie potwora – odpowiedział cicho i wstał do wyjścia. Zrobiło jej się przykro, ale nie zatrzymała go.
Usłyszała za to piskliwy głos Tiny. – Tu są! – informowała Czarka, który w jednej chwili znalazł się w pokoju. – Daj im się przebrać! – Tina instruowała męża z korytarza. – Jeszcze niegotowi? Czekamy na was w holu – stwierdził i zniknął równie niespodziewanie, jak się pojawił. Karol wyszedł, a Hanka doszła do wniosku, że to para wariatów. *** Włożyła sukienkę, pofalowane włosy upięła w koczek, wypuszczając z przodu parę kosmyków, oczy podkreśliła eyelinerem, a kości policzkowe czymś, co mama Mateusza zwała ziemią egipską. Na koniec włożyła cieliste szpilki. Oceniła swój wygląd w dużym łazienkowym lustrze. „Zemsta jest słodka”, przyznała w duchu. Ponownie usłyszała nieprzyjemny głos Tiny, a po chwili także Czarka, który prosił Karola o otworzenie drzwi numer trzysta dwa. Wyszła z pokoju. Na korytarzu cała trójka coś mówiła. Czarek domagał się pójścia po nią, przebrany w elegancką koszulę Karol zapewniał o jej zmęczeniu podróżą, a Tina przeżywała nieczynne jacuzzi. – Idziemy? – zapytała Hanka nie bez satysfakcji, dostrzegając podziw i strach w oczach Karola. Czarek zaciągnął ją do windy, podczas gdy jego żona złapała pod rękę właściciela hotelu. Zanim się zorientowała, odpowiadała na szereg pytań starszej pary. Skąd jesteś? (chciała wiedzieć Tina). Z Gdańska. Jak się poznaliście? (pytanie Czarka). Przez internet. Naprawdę?! (szok Tiny). Czym się zajmujesz? (Tina). Pracuję w korporacji farmaceutycznej. Rozwojowa branża (uwaga Czarka). Młodziutka jesteś (uwaga Tiny). Mam dwadzieścia osiem lat. Nie wyglądasz (znów Tina). Dziękuję. Karolek, co tak milczysz? (Tina). Jesteśmy na parterze (Czarek).
VII – Jakie lubisz wino, Haniu? – zapytał biznesmen, kiedy zasiedli do stołu i pojawił się przy nich kelner. – Różowe – odpowiedziała bez zastanowienia, czym wywołała uśmiech u wszystkich obecnych. – Nie jestem koneserką – wyjaśniła, ale chyba tylko pogorszyła swoją sytuację. Poczuła, że się rumieni. – Doskonały wybór. Poproszę butelkę portugalskiego półwytrawnego Casal Garsia Rose – polecił Czarek kelnerowi. Ten skłonił się lekko i odszedł z twarzą pokerzysty. Po chwili wrócił z butelką zawiniętą w biały materiał, nalał wszystkim mniej więcej po jednej trzeciej kieliszka i odstawił alkohol na stół. Przyszedł czas na zebranie zamówień. Tina i Czarek studiowali swoje karty. Karol nie zajrzał do menu, zamiast tego patrzył na Hankę z wielką uwagą. Z trudem uciekała wzrokiem. Biznesmeni zamówili strogonowa i kaczkę dla Czarka oraz zupę krewetkową i paellę z owocami morza dla Tiny. Karol cicho zapytał Hanię, na co ma ochotę. Musnął jej dłoń, ale ją zabrała. Odszepnęła, że obojętnie. Zamówił dwa kremy z dyni z grzankami i dwa filety z lina. Fakt, że pamiętał o jej miłości do ryb, nie ugasił jej wściekłości. – Masz piękną sukienkę. – Tina mierzyła ją wzrokiem przez stół. – To Chanel? – Dorothy Perkins – sprostowała ze znawstwem i spojrzała ukradkiem na Karola. Z niepokojem obserwował rozwój wypadków. – Wznieśmy toast – zaproponował. – Za spotkanie! – Za spotkanie! – powtórzyli chórem. Tina upiła drobny łyczek i wróciła do tematu. – W Trójmieście chyba nie ma salonów Dorothy Perkins. Cholera. Co za dociekliwa małpa. – Mam ją z second-handu – przyznała Hanka trochę zbyt nerwowo i podniosła kieliszek. Upiła dwa duże łyki i bezceremonialnie sięgnęła po butelkę, by dolać sobie do pełna. Chwilę później ganiła się w myślach za niepotrzebną panikę. Tymczasem Karol patrzył wyczekująco na Tinę. Gdyby jej twarz
nie została kompletnie wyprasowana, prawdopodobnie dostrzegłby uśmiech satysfakcji. – Ślicznie w niej wyglądasz – przyznał Czarek i wydał się przy tym bardzo przekonujący. – Powinnaś, kochanie, brać przykład z Hani. Zobacz, jak się pięknie ubrała. Za grosze zapewne – zwrócił się do żony, w której najwyraźniej aż się zagotowało ze złości, bo dostała wypieków. – Pewnie pochodzisz z bardzo biednej rodziny? – zatroskała się fałszywie. – Tak. Mieszkaliśmy w starym domu z dziurawym dachem – przyznała Hanka, udając smutek. Przy stoliku zapadła niezręczna cisza. – Dom? My mieszkaliśmy w jednym pokoju w dwadzieścia sześć osób, bez mebli i bez połowy podłogi – podchwycił Cezary. – Musieliśmy się kulić w kącie, żeby nie spać! – Pokój?! Mieliście szczęście. My mieszkaliśmy w korytarzu! – polemizowała dziewczyna, ukrywając szczere rozbawienie. – Korytarz?! Ja mogłem o tym tylko marzyć. Korytarz byłby dla nas pałacem. Mieszkaliśmy w zbiorniku na szczycie wysypiska. Co rano budziła nas zwałka gnijących ryb. Tina, która dopiero teraz zdała sobie sprawę z dowcipu, zrobiła obrażoną minę. Karol śmiał się w głos. – Dom?! Mówiłam o domu, ale wystawał ledwie stopę nad ziemię, a pokryty był płótnem. Dla nas był to jednak dom. – Hanka nie wychodziła z roli. – Nas eksmitowano z ziemianki. Musieliśmy zamieszkać w jeziorze! – Szczęściarze! Mieliście jezioro! Nas było stu pięćdziesięciu, a mieszkaliśmy w pudełku po butach na drodze! – W kartonowym pudełku? Prawdziwi szczęściarze! – przyznał Czarek. Jej wybuch śmiechu przedwcześnie zakończył scenę. Nie mogła przestać się śmiać. – Uwielbiam Monty Pythona – wtórował jej rozbawiony Czarek. – Ja też – przyznała, ocierając łzy. – To pewnie Douglasa Adamsa też koleżanka zna. – Biznesmen
wbił w nią spojrzenie pełne sympatii. – Trylogię w pięciu częściach? Uwielbiam! – Wszelki opór jest bezcelowy! – wykrzyknęli chórem. Tina i Karol patrzyli na nich jak na, nie przymierzając, Vogonów, ale Hanka właśnie przestała się nimi przejmować i zaczęła dobrze bawić. – Proponuję uzupełnić szkło. – Czarek wskazał na pustą butelkę. – Co panna Hanna powie na jakiegoś gardłogrzmota? – Wprawdzie to nie restauracja na końcu wszechświata, ale co mi tam! Zamawiam „żinsto nikiem”! Tinę najwyraźniej nie bawił angielski humor, bo szybko rozbolała ją głowa. Nie zdążyli dobrze zasmakować w deserze, na który Karol zamówił dla nich crème brûlée, gdy Zamojscy, przepraszając wylewnie, wstali od stołu. Na odchodne Cezary pocałował ją w rękę, a Karola poklepał po plecach. – Trzymaj się jej, synu. Zdzwonimy się. – Taki mam zamiar. Do usłyszenia. *** Zostali sami i Hanka wróciła do obrażonej miny. – Przestań. – Karol objął ją ramieniem. – Przecież widzę, że poprawił ci się humor. – Nie ty się do tego przyczyniłeś – odparła zimno, odtrącając jego rękę. Popijała drugi gin. Przyjemnie szumiało jej w głowie. Karol wysączył swoje różowe wino i zamówił whisky z lodem. Nieprzenikniony kelner postawił przed nim bursztynowy płyn. – Snob – skomentowała jego wybór. – Po ciemnych alkoholach nie boli głowa – tłumaczył się. – Panienka z dobrego domu – skwitowała. – Nie bądź zołza. Kelner przyniósł kolejny gin. Hanka zapytała go, czy może zabrać szklankę do pokoju. – Naturalnie – odpowiedział bez emocji. – Świetnie. Bon voyage, oszuście!
VIII Zadowolona z siebie, a zwłaszcza z bezceremonialnego pożegnania, postawiła drinka na nocnej szafce i wyciągnęła się na wielkim łożu. Uwielbiała świeżą pościel. Musiała przyznać, że hotelik jest całkiem, całkiem. Kolacja również była wyśmienita. Zarówno zupa z dyni, jak i ryba z pieczonymi ziemniakami smakowały cudownie. Jednak crème brûlée mogli dać większą porcję. Winko i drinki wchodziły jej jak nigdy. Naszła ją ochota, by zamówić to różowe portugalskie coś do pokoju. Owszem, czuła się rozczarowana i poniżona, ale to nie powód, żeby się źle bawić. Zwłaszcza że nic nie zapowiadało, by kolejny raz miała pławić się w takich luksusach. Zgodnie z instrukcją wcisnęła zero na aparacie telefonicznym przy łóżku. – Słucham panią – odezwał się męski głos. – Poproszę różowe wino. Portugalskie. Półwytrawne. – Mogę pani zaproponować następujące… – Obojętnie. Na rachunek pokoju. – Tak jest. Ha! Płać, oszuście! Nie mam zamiaru się tobą przejmować. Pół kwiata tego świata. Wróć! Odwrotnie! Zaczęła się chichrać jak wariatka. Wciąż w dobrym nastroju postanowiła wziąć prysznic. Gorący czy zimny? Megagorący! Skorzystała z hotelowych próbek (które wcześniej zdążyła zapakować do swojej kosmetyczki) i umyła też włosy. Owinęła się dużymi białymi ręcznikami, a po zastanowieniu wskoczyła w szlafrok. Omyłkowo dali męski i sięgał jej do kostek. Wyglądała w nim jak krasnal. Zmyła makijaż i wyszorowała zęby. Rozczesała włosy, lekko podsuszyła i włożyła kaptur. Spojrzała w lustro i zaszkliły jej się oczy. Wytrzeźwieje i wraca do domu. Wystarczy tych przygód. Co jej odwaliło, żeby jechać trzysta kilometrów dla obcego faceta? Dobrze, że nie okazał się mordercą. Och, jaka ty durna jesteś. Typowa naiwna prowincjonalna gęś. *** Usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi. Wino przyszło. Trudno,
wyleje do sedesu. Albo jeśli okaże się zamknięte, poprosi o nieodkorkowywanie i zabierze do Gdańska. Wypiją sobie z Mateuszem, kiedy będzie opowiadała mu o ostatnich przygodach. Zapewne nie omieszka zauważyć, że ją ostrzegał. I że to on jest facetem dla niej. Mateusz. Zrobiło jej się przykro. Nie zasłużył sobie na friendzone. Co z tego, że nie jest specjalnie mądry czy błyskotliwy. Troszczy się o nią i co bardziej niż pewne, nigdy by jej nie skrzywdził. Hanka obiecała sobie, że jak tylko wróci, wszystko naprawi. *** Za drzwiami stał nie pracownik obsługi, a odziany w biały hotelowy szlafrok Karol. Miał ze sobą wino, dwa kieliszki i korkociąg. – Możemy porozmawiać? – Był bardzo poważny. Najwidoczniej tutejszy prysznic odbierał radość życia. – Co się dzieje? Ty płaczesz? – Jestem zmęczona. Wyjdź stąd. – Jak już wiesz, to mój hotel – próbował być zabawny. – Ale mój pokój. Zapłaciłam za niego swoim wspaniałym towarzystwem podczas kolacji. Żegnam. – Hanka odwróciła się w stronę łóżka. Stanął za nią tak, że czuła jego miętowy oddech. – Owszem, byłaś cudowna. Dziękuję. Odsunęła się. – Czego chcesz? Idę spać. Bogaci oszuści nie sypiają? – Poczekam, aż przestaniesz. – Usiadł w fotelu przy ścianie, założył nogę na nogę i zabrał się do otwierania wina. Napełnił oba kieliszki. Podał jej jeden. Wzięła i usiadła na łóżku. W tak dużej odległości od fotela, jak to było możliwe. – Co przestanę? – odezwała się po dłuższej chwili. – Być cynicznym dupkiem – wyjaśnił spokojnie i upił kolejny łyk różowego wina. Miała na to ripostę, ale nie chciało jej się polemizować. Westchnęła. – Masz zamiar siedzieć tu całą noc? – zapytała już bez żadnych emocji. – Tak.
– Ale ja idę spać. – Dopiero dwudziesta. Podejrzewam, że jeszcze świeci słońce. – Karol spojrzał znacząco w kierunku spuszczonych przez Hankę rolet. – Rano wracam do Gdańska, muszę się wyspać – odpowiedziała. – Będę więc siedział cicho. – Śpię sama. – Wiem. Nie przekroczę granicy tego fotela. Chyba że na twoją wyraźną prośbę. – Nie licz na to. – W porządku. – Obiecujesz, że się do mnie nie zbliżysz? Że mnie nie dotkniesz? – upewniła się. – Przysięgam. – Nie oszukasz mnie? Kolejny raz? – Nie oszukam. Śpij spokojnie. Podniosła wzrok, który podczas tej rozmowy skupiała na kieliszku, i nawet zrobiło jej się go żal – zdecydowanie była dziś zbyt empatyczna. Wyglądał na zmęczonego i smutnego. Chyba również liczył na inny rozwój wypadków. Czy miała powód tak bardzo się obrażać o to, że chciał poznać bezinteresowną osobę, która polubi go za osobowość, a nie za pieniądze? Niby nie, ale kiedy zrozumiała, że Karol nie jest pracownikiem hotelu, a jego właścicielem, nagle pojawił się między nimi mur. – O czym chciałeś rozmawiać? – zapytała. Nie patrząc na niego, czekała, aż się odezwie. Zrobił to po chwili. – Chciałem cię przeprosić. Wiem, że źle wyszło, że sprawiłem ci przykrość i straciłem twoje zaufanie. Planowałem powiedzieć ci o wszystkim przed twoim przyjazdem tutaj, ale bałem się, że nie zechcesz się spotkać. – Nie przyjechałabym. – Wiem – potwierdził cicho, jakby do siebie. Znów siedzieli bez słowa, na dwóch końcach pokoju, popijając wino. Wokoło panował półmrok, ale żadne z nich nie włączyło światła. Kiedy Hanka opróżniła kieliszek, podeszła do fotela, by Karol go napełnił. Nalewał, bacznie ją obserwując, ale się nie odezwał. Miała
gdzieś, że wygląda jak biały krasnal. Odeszła na swoje miejsce i dalej sączyła w zamyśleniu. W końcu cała ta żenująca sytuacja wydała jej się zabawna. Żeby nie parsknąć śmiechem, wyszła do łazienki. W głowie zaświtał jej pewien pomysł. *** Na marmurowej podłodze leżała jej bielizna, sukienka, a także cieliste i czerwone szpilki. W umywalce walały się kosmetyki, które wypadły z kuferka. Stanęła przed lustrem. Zdjęła kaptur i zaczęła czesać suche już włosy. Uczesała je w luźny kok. Spięła dużą wsuwką-kokówką. Sięgnęła do umywalki po tusz. Mocno wyszczotkowała rzęsy. Różem oprószyła policzki, a błyszczykiem podkreśliła usta. Włożyła szpilki. Tym razem czerwone. Rozsunęła szlafrok. Z satysfakcją oceniła swoje szczupłe ciało. Permanentny brak kasy na jedzenie miał swoje plusy. Wyszła z łazienki. *** Karol zastygł z kieliszkiem w ręce, gdy pojawiła się ze spiętymi włosami i makijażem. Podeszła do niego. Stanęła na wysokości brzegu łóżka, jakieś pół metra od fotela. Kilka centymetrów od jego bosych stóp. Rozwiązała szlafrok i zsunęła go z siebie na podłogę. Stanęła przed Karolem naga, umalowana, w czerwonych szpilkach i posłała mu prowokujące spojrzenie. – Jesteś taka… mściwa – wychrypiał. – Owszem – przyznała z nieskrywaną satysfakcją. – Spróbuj mnie dotknąć, a zadzwonię na policję. Wiesz, że to zrobię. – Wiem – przyznał nie swoim głosem. – Wydajesz się mną oczarowany – skomentowała, przenosząc spojrzenie na wybrzuszenie w szlafroku. Założył nogę na nogę. Dolał sobie wina i wypił jednym haustem. – Pij, pij! Nie musisz być trzeźwy. Nie masz po co! – zadrwiła i usiadła na brzegu łóżka, rozchylając lekko nogi. Podniosła rękę do włosów, wyjęła kokówkę i pozwoliła, by blond kaskada opadła na plecy. Znów spojrzała mu w oczy. Płonęły. Wspaniale. Ten, kto powiedział, że
zemsta najlepiej smakuje na zimno, był idiotą albo facetem. Najpewniej jednym i drugim. Zsunęła szpilki i wyciągnęła stopę w jego stronę. Dotknęła palcami jego łydki. Następnie wsunęła stopę wyżej, aż pod szlafrok. Kiedy minęła kolano i zbliżyła się do wewnętrznej części uda, szybko zabrała nogę. Karol przełknął ślinę. Jego oddech przyspieszył. Wstała bosa, z rozpuszczonymi włosami i podeszła tak blisko, że dotknęła udem jego kolana. Obserwował ją w skupieniu. Nie spuszczała z niego wzroku. Wyprostował kolana, by mogła usiąść bokiem. Skorzystała. Uniósł dłoń w jej kierunku, więc posłała mu karcące spojrzenie. Ręka ponownie spoczęła na oparciu fotela. Przysunęła się bliżej. Na tyle, by znów poczuć jego oddech. Winno-miętowy. Położyła mu palec na ustach, pocałował, więc go zabrała. Zrozumiał, że nie może jej dotykać. Spojrzała w cudownie zielone oczy. Zobaczyła w nich spokój, nadzieję, uwielbienie. Położyła ręce na połach jego szlafroka. Bez problemu go rozsunęła. Przysunęła się bliżej. Był bardzo podniecony. Czuła to na swoim udzie. Piersiami dotykała jego klatki. Nachyliła się i delikatnie pocałowała go w usta. Nie odwzajemnił pocałunku. W myślach pogratulowała sobie umiejętności trenerskich. Jej usta wędrowały niżej. Przez brodę do szyi. Zaczęła delikatnie całować jego umięśnione ramię. A potem powróciła do ust i wyżej. Przez szorstki policzek do przymkniętych powiek. Czuła jego serce. Biło jak oszalałe. Wspaniale. Za chwilkę zakończy przedstawienie. Tymczasem jeszcze go podręczy. Sprawiało jej to wielką przyjemność. Ponownie obsypywała delikatnymi pocałunkami jego usta, gdy wyszeptał: – Haniu? – Tak? – Czule pocałowała kącik ust. – Nie rób tego – dalej szeptał. – Czego? – Tego, co planujesz. Podniosła na niego wzrok. Wcale nie patrzył na nią karcąco. Jego spojrzenie było szczere, błagalne.
Ponownie pocałowała go w usta. Tym razem namiętnie, prawdziwe. Oddał pocałunek. Objął ją jedną ręką, a drugą położył na jej włosach. Całował jej twarz. Włosy, szyję, dekolt, piersi. Znów dekolt. – Kocham – szepnął do jej szyi. Podniósł ją ze swoich kolan i zaniósł do łóżka. Okrył swoim ciałem, a potem lekką kołdrą. Całował jej piersi, brzuch, a kiedy zszedł TAM, przytrzymała jego głowę, dopóki tak dawno niezaznana rozkosz nie wstrząsnęła jej ciałem.
IX – Dopiero dwudziesta trzecia. – Co mówisz? – zapytała nieprzytomnie. Przysnęła i nagle obudzona nie mogła dojść do siebie. Karol wyglądał jak młody bóg. Pochylony nad nią przyglądał się jej tymi swoimi zielonymi oczami. – Nie idźmy spać. Nie chcę, żeby ta noc się skończyła – poprosił. – To co chcesz robić? – zapytała szczerze zdziwiona i prawie rozbudzona. – Po pierwsze. Chcę się znów kochać! – Nie ma mowy. Jeszcze nie doszłam do siebie! – roześmiała się. Wcale jednak nie żartowała. Od dawna nie uprawiała seksu, a Karol zafundował jej powtórkę z Kamasutry. Czuła się obolała. – Żartowałem. – Pocałował ją w czubek nosa. – Chodźmy na spacer! – Teraz? Wiesz co? Może faktycznie mam ochotę na powtórkę… – Trzymam cię za słowo, ale teraz chodź. – Zrzucił z niej kołdrę i posiłkując się zasobami jej walizki, zaczął ubierać jak dziecko. Włożył jej majtki i skarpetki. Śmiała się z niego w głos. – Zostaw mnie! – Podnieś tę słodką dupkę, bo muszę ci włożyć jeansy. – Wariat! – Poprawka. Zakochany wariat. *** – Można wiedzieć, dokąd idziemy? – Wyszli z hotelu wprost w ciepłą, czerwcową noc. Ostatecznie włożył jej jeansy, adidasy i biały trykot. Żeby nie zmarzła, narzucił na ramiona koszulę w kratę i pozostawił rozpiętą. Sama lepiej by się nie ubrała. W związku z tym, że strój Karola stanowił biały szlafrok, zaszli do pokoju numer trzysta trzy, gdzie znów mogła podziwiać jego boskie ciało, na które naciągnął zieloną koszulkę (co prawdopodobnie uczynił z premedytacją, by do reszty zatraciła się w jego oczach) oraz jeansy i czerwone trampki. – Mamy niedokończony spacer – przypomniał i wziął ją za rękę.
– Ale ja jestem głodna! – poskarżyła się tonem rozpuszczonego dziecka. – Nie ma sprawy. Możemy wrócić do hotelu albo poszukać restauracji po drodze. – W związku z tym, że akurat znaleźli się na ulicy, Karol zaczął całkiem dosłownie rozglądać się za jakąś knajpką. – Restauracje-sracje. Chodźmy do sklepu – zaproponowała Hanka. *** – Piłeś kiedyś wino w kartonie? Założę się, że nie! – zakpiła. O tej porze otwarty był tylko monopolowy i właśnie robili w nim zakupy. W koszyku wylądowały chipsy, biała czekolada, orzeszki ziemne i dwa piwa, w tym jedno jabłkowe. – Nie bądź wredna. A ty piłaś? – Phi! No jasne! – W takim razie bierzemy. Karton? Dwa? – Ostentacyjnie pakował wina do koszyka. – Poczekaj! – Wyjęła je i odłożyła na półkę. – Nie lubię wiśni. Wolę czarną porzeczkę. *** Ze sklepu wyszli w doskonałych humorach. Karol niósł ich zakupy. – Gdzie chcesz to pić, patologio? – zapytał. – Jak to gdzie? Na ławce! Poszukajmy jakiegoś zacisznego miejsca. W tej części Warszawy, w dodatku na trasie do Łazienek, parczków i skwerków nie brakowało. Hanka wypatrzyła odludną ławkę i pobiegła do niej uradowana jak dziecko. Usiadła, wymachując nogami. Karol dosiadł się okrakiem. – Wyjmij kubany – zażądała. – Co proszę? – Spojrzał na nią zdziwiony. – Kubki plastikowe. Z reklamówki. Posłusznie wypakował także wino i chipsy. – Czy taki zestaw pani odpowiada? – Owszem – uśmiechnęła się. – Polejesz? – Ależ oczywiście – rzekł z udawaną szarmanckością. Ustawił
kubki koło siebie. Otworzył karton i trzymając go wysoko, cienkim strumieniem wypełnił kubki mniej więcej w jednej trzeciej. Podał jej jeden. A drugi powąchał. – Cóż za bukiet. Mój ulubiony rocznik: bieżący. Posmakował. – Delicje! – zachwycił się. – Głupek – skwitowała i upiła łyk. Od razu się skrzywiła. Albo kiedyś dodawali mniej siarki, albo zmienił jej się gust. – Całkiem dobre. Jak soczek – przekonywał Karol. – Jest okropne i śmierdzi. Wiem, że nie możesz tego pić, arystokrato. – Wylała swoje wino w krzaki. – Długo jeszcze? – Owszem. Długo – uśmiechnęła się. Westchnął ostentacyjnie. – Nie wiem, czy wytrzymam. – Dasz radę! – Klepnęła go w ramię. – Wierzę w ciebie! – Przez internet byłaś całkiem inna – poskarżył się, wylewając zawartość kubka na ziemię. – Ty też. – Przestań. – Tym razem był poważny. – Przestałam – uśmiechnęła się już bez cienia ironii. – Wyjmij piwa – zażądała. Przełożyła nogę przez ławkę, by usiąść naprzeciwko niego. Podał jej jabłkowe piwo. Otworzył też swoje. – Twoje zdrowie, kochanie! – powiedział, a jej zrobiło się ciepło na sercu. – Znów się ładnie uśmiechasz – zauważył. – Twoje mendowate alter ego całe szczęście cię opuściło. – Przysunął się bliżej. Założył jej nogi na swoje kolana. – Nie mogę w to uwierzyć – stwierdził. – W co? – zapytała, choć dobrze wiedziała, co usłyszy. – Jeszcze rano nie wiedziałem, jak wyglądasz. A kilkanaście godzin później mam wrażenie, że jesteśmy razem od zawsze. Speszyło ją to wyznanie i choć czuła to samo, nie była w stanie przyznać tego głośno. Nie była tak wylewna jak Karol. Szkoda, bo z drugiej strony chciała, by wiedział, co czuła. Zabrała mu piwo z ręki
i oba odstawiła na ziemię. Przytuliła się do Karola. Jej Karola. *** Rozleniwiona po namiętnym poranku niechętnie myślała o powrocie do domu. Tymczasem dochodziła dziesiąta i powinna się zbierać, zwłaszcza że miała w perspektywie układanie lumpów u pani Danusi. Właścicielka Taniego Armaniego nie miałaby jej za złe, gdyby raz nie dotarła, ale stówa zarobku była jej bardzo potrzebna. Uparła się płacić za ich zakupy w monopolowym i zostało jej tyle, co na paliwo. Żegnaj, życie jak ze snu. Witaj, szara rzeczywistości. – Nie wstawaj. – Karol tulił ją w białej hotelowej pościeli. – Muszę wracać. Mam dziś pracę. Wiesz przecież – nie chciała nazywać rzeczy po imieniu. Karol miał świadomość tego, jak dorabiała. Wcześniej napawała ją duma z powodu gospodarności, ale teraz było jej trochę wstyd. W dodatku bała się, że Karol zaproponuje jej pieniądze, by nie musiała tam dziś iść. – Wiem – odparł tylko i pogłaskał ją po ramieniu. – Przyjedziesz za tydzień? – starała się, by zabrzmiało to swobodnie. – Myślałem, że nigdy nie zaproponujesz – pochylił się i pocałował ją w usta. *** Normalnie odmówiłaby przyjęcia stówy od pani Danusi, gdyż wybrała sobie naprawdę dużo rzeczy (w tym dwie urocze letnie sukienki na okoliczność przyjazdu Karola), ale nie miała wyjścia. Jej portfel świecił pustkami. Lodówka również. Na temat randki wypowiedziała się bardzo ogólnie, acz entuzjastycznie. – Było super! – przyznała i nie dodała nic więcej, gdyż na dobrą sprawę niewiele nadawało się do opowiadania. Kiedy wreszcie – kompletnie wyczerpana drogą z Warszawy i pracą w lumpeksie – leżała we własnym łóżku, uświadomiła sobie, że nadal nie wymienili się z Karolem numerami telefonów. Domyślała się, że na Rozmawiaczu czeka na nią wiele miłych słów, ale zmęczenie wzięło górę i zasnęła, zanim rozważyła włączenie komputera.
X Nowy tydzień zapowiadał się równie pracowicie jak poprzedni. Aby obrobić teren swój i koleżanki, Hanka musiała wyjeżdżać wcześniej niż do tej pory. Była dopiero szósta rano, gdy służbowym vanem mknęła obwodnicą do Gdyni. Stróż bardzo się zdziwił, gdy już po piątej zgłosiła się po samochód. Po nocnej zmianie wyraźnie brakowało mu towarzystwa i chciał zagadać do Hanki. Trochę niegrzecznie odparła, że się spieszy, choć pierwsze, co zrobiła, gdy znalazła się za kierownicą kangoo, to uruchomiła notebooka i weszła na Rozmawiacza. Czekała na nią wiadomość. Kocham. Tęsknię. Zaraz oszaleję AAAAAA!!! Uśmiechnęła się do siebie szczęśliwa jak nigdy. Chciała odpisać: „Ja też!!!”, ale ostatecznie podała tylko numer swojego telefonu. *** Przed ósmą rozdzwoniła się jej prywatna komórka. Obcy numer. – Co mi przeszkadzasz, wariacie? – przywitała go śmiechem. Właśnie włączyła się do ruchu po wizycie w kolejnej gdyńskiej aptece i od razu stanęła w korku. Wyjątkowo ją to jednak nie zirytowało. – Dzień dobry. Chciałbym zamówić leki do mojej apteki. – Przestań, głąbie – śmiała się. – Czy mogę rozmawiać z pani przełożonym? – Skończyłeś, czubku? – Tak – roześmiał się i od razu stanął jej przed oczami jego cudny uśmiech. I jeszcze te zielone oczy. – Dużo masz dziś jeżdżenia? – Tak, sporo. A jak u ciebie? – Też pracowicie. Ale to dobrze. Czas do piątku szybciej zleci. *** Do domu wróciła dopiero o dwudziestej. Była wyczerpana, ale szczęśliwa. Wieczorem długo rozmawiali i mimo że obiecała Karolowi od razu położyć się spać, postanowiła wykorzystać dobry nastrój na
pisanie bajki.
XI Tydzień faktycznie minął jak z bicza strzelił, ale był nad wyraz udany. Hance udało się zyskać sympatię klientów Malwy i przekonać do zamówienia także kilku nowości. Jej dotychczasowi klienci również pokusili się o nowe produkty, w tym parafarmaceutyki przyspieszające odchudzanie, które najlepiej schodziły w styczniu, kiedy ludzie – bardzo chwilowo – trzymali się postanowień noworocznych, i z początkiem lata, kiedy robiąc selekcję letnich ubrań, wpadali w popłoch; z ich sprzedaży płynęła jedna z większych prowizji. Dni wypełniała praca, a myśli jedynie Karol, który nie tylko regularnie pisał, ale też dzwonił. Tak jak codziennie stroił sobie żarty, by ją rozśmieszyć, tak w piątek przywitał się wyjątkowo poważnie. – Słuchaj, mam dla ciebie propozycję i od razu mówię, że jak ci ona nie odpowiada, to wszystko pozostaje bez zmian – zaczął. Było wcześnie rano i jechała właśnie autostradą A1 do Torunia. Tamtego dnia zaplanowała odwiedzenie tylko klientów Malwy. Chciała wcześniej wrócić do Gdańska, by zrobić większe zakupy, posprzątać i upichcić coś na przyjazd Karola. Zapowiedź tego, co zamierzał powiedzieć, dziwnie ją zaniepokoiła. Zamieniła się w słuch. – Kompletnie zapomniałem, że w ten weekend mój ojciec ma sześćdziesiątkę. Szykuje się z tej okazji impreza – wyjaśniał, gdy weszła mu w słowo: – Jedź do rodziców. Spotkamy się za tydzień. – Miała nadzieję, że skutecznie ukryła rozczarowanie w głosie. – Nie o to chodzi. Chcę, byś pojechała tam razem ze mną. Jednak jeśli nie chcesz, przyjeżdżam do Gdańska i nie ma tematu – zakończył i wyraźnie czekał na jej decyzję. Oczywiście, że nie miała ochoty na kolejną weekendową wyprawę polówką, tym razem pod Olsztyn. Poza tym poczyniła już wiele planów w związku z przyjazdem Karola do niej. Wiedziała, dokąd go zabierze, co mu pokaże, a nawet co zjedzą. Jednak jego absencja na okrągłych urodzinach ojca mogłaby być źle postrzegana, a nie chciała na dzień dobry zrazić do siebie rodziny swojego… hm, faceta. Zapewne także samemu Karolowi byłoby przykro, gdyby nie świętował razem z ojcem.
– W porządku, przyjadę – zapewniła, powstrzymując się od sugestywnego westchnięcia.
XII Prowadziła wyjątkowo zestresowana. Zamiast motyli w brzuchu miała ściśnięty żołądek. Dopadło ją zmęczenie z całego tygodnia, a w dodatku była zła. Nie na Karola, ale na los – jej plany zawsze musiało coś pokrzyżować. A już oczami wyobraźni widziała ich spacerujących po praktycznie nieuczęszczanej plaży w rezerwacie Ptasi Raj na Wyspie Sobieszewskiej. Było to jej ulubione miejsce na świecie, do którego prowadziła wąska półtorakilometrowa kamienna grobla oddzielająca Wisłę Śmiałą i przymorskie jezioro. Po dotarciu na półwysep skręcało się w prawo, a po przejściu kilkudziesięciu metrów spoglądało na bezkresną, bezludną plażę. Przy brzegu radośnie pluskały się kaczki, gęsi, łabędzie, rybitwy i – wierząc ornitologom – ptactwo czterdziestu innych gatunków. Tak bardzo chciała mu to wszystko pokazać. *** Karol czekał na nią w umówionym miejscu. Kiedy nadjechała, stał przed swoim samochodem z cudownym uśmiechem. Przytulił ją mocno i pocałował w usta. Bez zbędnych słów wrócili do swoich aut i jeden za drugim ruszyli w dalszą drogę. Jak na możliwości land rovera, Karol jechał wolno. Nie przekraczał dziewięćdziesiątki. Najwidoczniej miał świadomość potencjału jej polówki. Faktycznie zignorowali drogowskaz na Olsztyn i pojechali inną trasą, prowadzącą przez wąskie kręte szosy wśród złotych pól i bezkresnych jezior, po których pływały melancholijne białe żaglówki. Hanka nie mogła się powstrzymać od ciągłego rozglądania się na boki. Kraina Wielkich Jezior nie była ani trochę przereklamowana. We wsi Kozłowo Karol zwolnił i włączył prawy kierunkowskaz. Zrobiła to samo. Wjechali w drogą wśród szpaleru drzew. Po chwili zauważyła dużą metalową stylizowaną bramę. Automatycznie otworzyła się przed Karolem i wjechali na wyłożone drobnymi kamieniami rondo, przy którym jeden za drugim zaparkowały luksusowe samochody. W większości czarne i lśniące, niektóre w wersji cabrio. Karol minął je, podobnie jak białą willę, jakby wyjętą z „Pana Tadeusza”, i zaparkował pod budynkiem gospodarczym, który nie
prezentował się wcale gorzej niż dom. Był to garaż na co najmniej cztery samochody z piętrem zaadaptowanym na warsztat lub mieszkanie dla gości – nie miała pojęcia, co się w takich miejscach urządza. Rodzina Karola miała kilka kroków do jeziora i lasu. Hania poczuła się w tym pięknym miejscu jak intruz. *** Karol zaprowadził ją do przestronnego salonu, którego jedną ścianę zastępowały przeszklone rozsuwane drzwi, prowadzące na duży taras wyłożony deskami. Głośno na nim rozmawiała kilkunastoosobowa grupa gości. Wieczór nie był najcieplejszy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Hanka zauważyła kobiety w eleganckich sukienkach i mężczyzn w sportowych marynarkach jak z żurnala. Sama włożyła najlepszą sukienkę, jaką wyszperały z panią Danusią – Pradę w kolorze oliwki, z długim rękawem, przed same kolana, z seksownym wycięciem na plecach. Do tego włożyła sandałki z naturalnej skóry na dość wysokiej szpilce. Piękna sukienka zawsze dodawała jej pewności siebie. Jednak nie tego dnia. – Nie widzę rodziców. Poczekaj tu, proszę, pójdę po nich. – Karol pocałował ją w policzek i oddalił się w głąb domu. Została w salonie, gdzie na podłodze z ciemnego drewna leżały skóry zwierząt, gdzie na kominku stały zdjęcia w ramkach koloru złota (nie miała odwagi do nich podejść) i gdzie cudownie pachniały zakąski ustawione na długim stole (co jej przypomniało, że jest bardzo głodna). Zrobiła kilka kroków w stronę tarasu, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. – A co to za obwoźny skup fajansu! – zażartował niski, krępy i łysy mężczyzna, opisując nic innego, tylko jej samochód. Goście wybuchnęli gromkim śmiechem. Zachciało jej się wyć. *** Rodzice Karola – śniada brunetka w czerwonej sukience i złotych sandałach na szpilce oraz niższy od niej, ubrany w granatowe polo i jasne jeansy siwiejący mężczyzna z wystającym brzuszkiem – z serdecznymi uśmiechami wyciągali do niej ręce na powitanie. – Gabriela Kozłowska – przedstawiła się mama Karola.
– Marek Kozłowski. – Jego tata mocno uścisnął spoconą dłoń Hanki. – Hania – wydukała tylko, mimo że wcześniej przygotowała sobie życzenia dla jubilata, a nawet słowa podziękowania za zaproszenie. Kiedy we czwórkę ruszyli w stronę tarasu, zastanawiała się nad swoją najnowszą gafą. Nie tylko zapomniała o życzeniach, ale nie miała też prezentu. Ani chociażby kwiatów. Kompletnie o tym nie pomyślała. Na tarasie Karol dokonał dalszej prezentacji. – To jest Hania. Hania, to są wszyscy. Posyłając każdemu z osobna uśmiech w stylu „bardzo mi miło”, zauważyła Zamojskich. Tina spojrzała na nią z niechęcią, a Czarek puścił do niej oczko. Goście pili szampana i po chwili także oni dostali po kieliszku. *** Ni to z nerwów, ni to z powodu niezidentyfikowanych zakąsek, żołądek znów dał jej się we znaki. Tym razem poczuła, że to nie zwykły nerwoskurcz i musi do toalety. Po wzniesieniu toastu za zdrowie jubilata uczestnicy przyjęcia przeszli do salonu, gdzie najpierw podano gorące dania, w skład których weszła zupa węgierska i bardzo delikatne mięso, jakiego Hanka nigdy wcześniej nie jadła, a potem zaproszono do zimnych przekąsek. Goście w większości odeszli już od stołu i rozmawiali w małych grupkach w salonie, na tarasie i w ogrodzie. Hanka z Karolem należeli do tych ostatnich. On rozmawiał z Czarkiem o jakichś finansowych sprawach, ona stała i czuła się jak piąte koło u wozu. Szczęśliwie nie było z nimi Tiny, której piskliwy głos docierał z tarasu. Zamojska żywo rozmawiała z rodzicami Karola. Hania poczekała, aż jej partner skończy myśl, i zapytała o toaletę. – Zaprowadzę cię – zaproponował. Objął ją i pocałował w policzek, nie zwracając uwagi na swego dotychczasowego rozmówcę. Hania posłała Czarkowi przepraszające spojrzenie. Ten uśmiechnął się ciepło i ruszył w kierunku żony. – Blada jesteś. Źle się czujesz? – Karol obserwował ją bacznie, gdy opuszczali głośny salon.
– Żołądek mnie trochę boli. Pewnie z nadmiaru wrażeń – odparła. Zaprowadził ją pod samą łazienkę i zapewnił, że zaczeka. Rewolucja żołądkowa nie skończyła się na biegunce. Zebrało jej się na wymioty. Z łazienki wyszła po jakichś dwudziestu minutach, słaniając się na nogach. Karol bez słów zaprowadził ją po schodach na piętro do pokoju pełnego antyków i książek. W gabinecie swojego ojca posadził ją w fotelu. – Herbaty? – Tak, poproszę. – Zaraz wracam. Masz gęsią skórkę. Przykryj się tym. – Położył jej na kolanach koc i zbiegł na dół. Z dwojga złego wolała cierpieć tutaj niż tam się sztucznie uśmiechać. Przykro jej tylko było, że zepsuła Karolowi spotkanie z rodziną. Wrócił z kubkiem i talerzykiem. Postawił wywar na jakimś wymyślnym sekretarzyku, żeby mógł się zaparzyć, i uklęknął przy niej. – Nie musimy tam wracać – zapewniał, całując jej dłoń. Usłyszeli kroki na schodach i wołanie mamy Karola. – A, tu jesteście – zajrzała do gabinetu. – Coś się stało? – Spojrzała podejrzliwie i bez wcześniejszej życzliwości. – Hanię boli żołądek. Posiedzimy tutaj. – Karol nie tylko nie podniósł się z klęczek, ale nie puścił jej dłoni. Kozłowska spojrzała na dziewczynę niepewnie, po czym zwróciła się do syna: – Karolku, Tina i Czarek odjeżdżają. Nie pożegnasz się? – Pożegnaj ich w moim imieniu. – Chwila cię nie zbawi – dodała ostrzejszym tonem. Hanka puściła jego rękę i zapytała o najbliższą łazienkę. – Naprzeciwko. – Kozłowska machnęła dłonią w stronę korytarza. – Zaraz wracam – zapewnił Karol i wyszedł za matką. Nie potrzebowała korzystać z toalety, ale nie chciała stawiać chłopaka w niezręcznej sytuacji. Niech się pożegna, skoro to takie ważne. Podczas gdy na dole Kozłowscy mieli samą toaletę, na górze znajdowała się piękna i duża łazienka w stylu safari z piaskowymi
dodatkami. Z dużego lustra nad dwoma owalnymi nablatowymi umywalkami Hanka wywnioskowała, że wygląda dokładnie tak, jak się czuje: fatalnie. Nawet usta miała blade. Z holu na dole dobiegało wiele głosów. Albo przyjęcie dobiegło końca, albo wszyscy postanowili pożegnać Zamojskich. Przypuszczała, że raczej to drugie, bo choć nie miała zegarka, domyślała się, że nie ma jeszcze dwudziestej. Zamojska zapewne strzeliła focha i musieli wracać. Biedny Czarek. Również na schodach na piętro zrobił się ruch. Usłyszała podniesiony szept Kozłowskiej i cofnęła rękę z klamki. – Może w ciąży jest? – Nie przesadzaj – usłyszała śmiech Karola. – Żołądek ją tylko boli. – No oby. Bo wiesz, że takie to tylko czekają, by chłopaka z dobrej rodziny w dzieciaka wrobić. – Matka znacząco zawiesiła głos, a jej znów ścisnęło żołądek. – Nie mów tak o niej. – Głos Karola przeszedł w szept. – Mam nadzieję, że jesteś rozsądny w tych sprawach – zasyczała Kozłowska. – Nie wiem, skąd twoje uprzedzenie. Nawet jej nie znasz. – A ty? Jak dobrze ją poznałeś przez ten internet? Tina mi trochę o niej opowiedziała. To nie jest dziewczyna dla ciebie. – Nie wiem, jakich głupot ci Zamojska nagadała, ale nie mam zamiaru z tym polemizować. – Karol poszedł, jak domyśliła się Hanka, do gabinetu. Po chwili wrócił i zatrzymał się pod łazienką. – Haniu, wszystko w porządku? Odeszła od drzwi i krzyknęła, że wszystko OK. Na palcach wróciła do drzwi. – Nie dziwię się, że ją żołądek boli. Jadła, jakby tydzień obiadu nie widziała – stwierdziła Kozłowska, która niezrażona wcześniejszym wyjściem Karola dalej stała pod łazienką. – Przecież prawie nic nie zjadła! I w ogóle weź się posłuchaj! Kozłowska zaczęła schodzić po stopniach, więc Hanka wyszła z łazienki. Karol objął ją w pasie i zaprowadził z powrotem na fotel.
– Pij miętówkę. – Wręczył jej kubek. Teraz oboje mieli podły nastrój. Karol siedział na podłodze i patrzył w przestrzeń, a ona walczyła ze łzami. Tak strasznie żałowała, że tu przyjechała. Oddała mu pusty kubek, a on położył głowę na jej kolanach. – Jak się czujesz? – zapytał cicho. – Lepiej. Jadę do domu. – Co? Dlaczego? – Spojrzał na nią zaskoczony. – Słyszałam twoją rozmowę z matką – przyznała, zbierając siły, by wstać. – Nie zatrzymuj mnie – dodała stanowczo. Miała nogi jak z waty, ale udało jej się zejść po schodach i wyjść ze znienawidzonego domu. Karol szedł za nią, przepraszał za matkę i prosił, by nie wracała w takim stanie. – Nie musisz mnie przepraszać – powiedziała, wsiadając do polo. – Po prostu jesteśmy z innej bajki. Przekręcając kluczyk, modliła się tylko, by samochód zapalił. Nie wyobrażała sobie jeszcze większej kompromitacji. Po dwóch próbach silnik załapał i wrzuciła wsteczny. Karol stał kompletnie załamany, gdy manewrowała pod garażem i opuszczała posesję. Ktoś z domowników otworzył jej bramę i po chwili znalazła się na trasie. Kiedy spojrzała w lusterko, zobaczyła, że Karol jedzie za nią. Zrezygnowana zjechała na pobocze przy najbliższej okazji. Nie wysiadła z auta. Karol dosiadł się do niej. – Czemu za mną jedziesz? – zapytała ostro, patrząc przed siebie. – Chcę być pewien, że nic ci się nie stanie. Źle wyglądasz. – Jesteś prawie tak miły jak twoja mama. – Hania, proszę… – To ja cię proszę. Nie jedź za mną. Może faktycznie mój samochód to obwoźny skup fajansu, jak to wspaniałomyślnie ujął twój wujek czy inny stryjek, ale do Gdańska dojedzie. Nie martw się. Karol się roześmiał. – Wujek Andrzej tak powiedział? Sama z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. – Nie wiem, czy Andrzej. Łysy – stwierdziła obojętnym tonem. – Jeśli zależy ci na moim bezpiecznym powrocie, to wracaj do domu.
Dekoncentrujesz mnie. – Haniu, nie zostawiaj mnie. Pojedźmy do mnie, do Warszawy – prosił. Nie zareagowała. Czuła, że Karol patrzy na nią smutno, ale ona wbijała wzrok w przestrzeń przed sobą. Wiedziała, że nie może się teraz złamać. Siedziała tak, gdy opuszczał jej auto, wsiadał do swojego i odjeżdżał. Siedziała tak, zanim nie rozpłakała się w głos.
XIII Do dworku, jak od czasu generalnego remontu nazywano dom rodziców, wpadł jak po ogień. Matka wyszła mu naprzeciw, ale odsunął ją siłą i schodami pobiegł do swojego dawnego pokoju. Pamiętał go sprzed wyjazdu na studia. Wygodny tapczan, na którym ku wiecznemu niezadowoleniu matki piętrzyły się stosy ubrań, książek i opakowań po jedzeniu; dwie gitary (akustyczna i elektryczna) miały swoje honorowe miejsce na ścianie; meblościanka oklejona plakatami z Red Hot Chili Peppers, Guns N’ Roses i AC/DC; na niskim stoliku telewizor i konsola. Po remoncie, który nadzorowała matka, pokój zmienił swój charakter na typowo gościnny. Stało tu łóżko, jedno z tych, które zamawiali do pokoi hotelowych, komoda z jasnego drewna i małe biurko na laptop. Jedyny atrybut przeszłości stanowił regał z książkami (przy czym regał był nowy i stanowił komplet z komodą). Na półkach królowało to, czego Karol nie zabrał ze sobą do Warszawy, a więc lektury z czasów dzieciństwa i wieku dorastania: od Andersena po Niziurskiego. Czasami trudno było mu uwierzyć, że nie mieszka tu od piętnastu lat. Do sportowej torby, którą wcześniej rzucił na łóżko, spakował tylko ubrania, portfel i telefon włożył do kieszeni, a torbę z laptopem zarzucił na ramię. Na dole matka próbowała zagrodzić sobą drzwi wyjściowe. – Porozmawiaj ze mną – zażądała. – Odsuń się w tej chwili – warknął Karol, cedząc każde słowo. Z jej zaskoczenia wynikało, że nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie – gniewu bliskiego furii. Posłusznie odeszła od drzwi. – Jeszcze mi podziękujesz za uratowanie życia! – krzyknęła, gdy jej syn biegł do zaparkowanego w poprzek trawnika samochodu. *** Normalnie trasę z Kozłowa do Warszawy pokonywał w trzy i pół godziny. Teraz już po niecałych dwóch znalazł się w Legionowie. O dwudziestej trzeciej w sobotę nie było wielkiego ruchu i obliczył, że za pół godziny powinien dotrzeć na miejsce. Przez całą drogę walczył ze sobą, by nie dzwonić do Hani. Nie chciał jej dekoncentrować. I tak, jak
przypuszczał, była w fatalnej kondycji. Podróż do Kozłowa, grypa żołądkowa i akcja z jego matką. Jeśli coś jej się stanie… Wolał nawet o tym nie myśleć. Nie mógł uwierzyć, jak coś tak zajebistego mogło się tak po prostu spieprzyć. Z bezsilności uderzył pięścią w kierownicę. Klakson sprowadził go na ziemię. Zatrzymał się na światłach. Za kilkanaście minut miał być w mieszkaniu. Nie. W domu. Kozłowo nie było już jego domem. Miał własny. Choć na razie bez Hani. *** Mieszkanie na Woli nabył dopiero kilka lat temu. Wcześniej zajmował kawalerkę zlokalizowaną dwa przystanki tramwajowe od uniwersytetu. Dostał ją od rodziców, gdy szedł na studia. Dobrze mu się mieszkało na Ochocie i dopiero po naciskach ze strony ojca („masz trzydzieści lat, kup sobie coś bardziej prestiżowego”) wynajął kawalerkę dwóm studentkom i zainwestował w dwupoziomowe mieszkanie w nowym apartamentowcu. Zapłacił gotówką. Hotel w Warszawie był pomysłem Karola, w który zaangażował się całkowicie jeszcze na studiach. Rodzice bali się agresywnej pod tym względem stolicy, ale kiedy interes się rozkręcił, zachowywali się, jakby myśleli o tym od zawsze. To dzięki zyskom z Chopina spłacili kredyty, wyremontowali dworek i rozbudowali „Pałacyk nad jeziorem” – mazurski gościniec, który przez lata był ich głównym źródłem dochodu. Karol żałował, że inwestując w Warszawie, musiał się posiłkować gotówką i kredytami ojca. Przez to hotel nigdy nie był tak naprawdę jego. Legł na kanapie kompletnie wykończony. Nie mógł dłużej czekać i wybrał numer Hani. Po kilku sygnałach złapała go poczta głosowa. Pomyślał, że dziewczyna pewnie jeszcze jedzie. Po wyjściu spod prysznica spróbował ponownie. Każdy sygnał budził w nim coraz większy niepokój. Napisał SMS-a. Rozumiem, jeśli nie masz ochoty rozmawiać. Napisz tylko, czy dojechałaś do domu. Martwię się. Przymknął zmęczone oczy i zobaczył jej drobną postać z jasnymi
włosami, zielonymi oczami i dołkami w policzkach powstającymi, gdy się śmiała. Zdawał sobie sprawę, że Hania nie ma lekko, ale i tak jej zazdrościł. Mogła zrobić ze swoim życiem cokolwiek. On z kolei czuł się związany z rodzinnym interesem. W dodatku każdy jego sukces był traktowany jak nic nadzwyczajnego. Przecież – w opinii postronnych – wszystko dostał od ojca, żadna w tym jego zasługa. Czasami miał ochotę wyjechać i zacząć całkowicie do nowa, sam, bez zbudowanych przez rodziców podwalin. Chciałby zabrać Hanię i pojechać w cholerę. Nawet do Ameryki. Napisała mu kiedyś, że marzy jej się podróż do USA, wynajęcie campera i przejechanie wszystkich stanów wzdłuż i wszerz. Przy okazji takiej eskapady mogliby wyhaczyć jakąś pracę i zostać tam na zawsze. Dokładnie tam, gdzie najbardziej by im odpowiadało. Szkoda, że nie zdążyli wyemigrować za ocean, zanim zabrał ją do dworku. Serce zabiło mu mocniej, gdy usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości. Dojechałam.
XIV W drodze powrotnej miała więcej szczęścia niż rozumu. Prowadziła nieostrożnie i cudem uniknęła kolizji, gdy wymusiła pierwszeństwo na skrzyżowaniu w Miłomłynie. Była zła, rozczarowana, zmęczona i przede wszystkim rozkojarzona. Czuła potrzebę usprawiedliwienia przed sobą własnego postępowania. Po pierwsze, nie pasowała do tego towarzystwa dorobkiewiczów, źle się w nim czuła; po drugie, nie wyobrażała sobie życia w rodzinie, w której traktowano by ją z góry, a może nawet celowo poróżniano z Karolem i buntowano go przeciwko niej; po trzecie, on miał swoje życie w Warszawie, ona w Gdańsku. Spotkała ją cudowna przygoda i powinna tak to właśnie traktować. Żeby zagłuszyć nieprzyjemne uczucie niepokoju, stłumić wewnętrzny głos, który domagał się miłości Karola i szczęścia u jego boku, w kółko powtarzała te trzy, jak by nie było, całkiem rozsądne argumenty. A przecież była rozsądna. *** Późno zasnęła, a z płytkiego, nerwowego snu wyrwały ją mdłości. Ledwo zdążyła dobiec do toalety. Zadzwoniła do pracy i zgłosiła urlop na żądanie. Napisała SMS-a do Mateusza, by wpadł wieczorem. Odpisał, że nie znajdzie czasu. Przypomniała mu, że ma jego GPS. Stwierdził, że może go zatrzymać, bo nie jest mu potrzebny. Ma nawigację w smartfonie. A więc wciąż był na nią zły. *** Karol dzwonił raz za razem i musiała wyłączyć telefon. Zaparzyła sobie miętową herbatę i włączyła komputer. Otworzyła plik tekstowy z Telepatkiem i Melepetkiem. To było to, na czym powinna się w życiu skupić.
XV We wtorek tylko trochę ją mdliło, więc pojechała do pracy. Zanim wyruszyła w aptekowo-gabinetową trasę, została poproszona do kierownika. – Dajesz sobie radę z dodatkowym województwem? – zapytał niewiele od niej starszy mężczyzna. Maciek, całkiem przystojny, wysoki, krótko ścięty blondyn, był menedżerem na Polskę północną i nadzorował między innymi pracę Hanki. Przytaknęła, bo nie była pewna, czy to pytanie, czy stwierdzenie. Znał przecież jej wyniki, miał do nich stały wgląd. – Świetnie. Dam ci dziś dostęp do całej bazy Warmińsko-Mazurskiego i możesz śmigać. – Kujawsko-Pomorskiego – poprawiła go. – Nie. Na Kujawy mamy nowego chłopaka. Jarka. Nie mówiłem ci? A, faktycznie, nie było cię wczoraj. Jest z Bydgoszczy, więc zna teren. Malwa niedługo rodzi, a potem chce wykorzystać macierzyński i musieliśmy kogoś zatrudnić. – A Mazur nie robi Agata? – Jest w szpitalu. Na podtrzymaniu. – Podtrzymaniu czego? – Ale zrobiłaś wielkie oczy! – roześmiał się. – Nie życia przecież! Ciąży. Mam nadzieję, że chociaż ty nie zrobisz mi takiego numeru? – Maciek spojrzał na nią niepewnie. – Nie, nie zrobię – zapewniła skwapliwie. – To dobrze. I nie martw się. Dasz sobie radę. Teren jest duży, więc skup się na strategicznych klientach. Ale nie rezygnuj z prezentacji u lekarzy. – Czy to jest zastępstwo tymczasowe, jak za Malwę, czy raczej na dłuższą metę? Kierownik zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. – Nie znam się na tych babskich rzeczach, ale chyba na dłużej. Idź do kadr po kluczyki do samochodu po Agacie. Twój dostanie Jarek. Aha, spodziewaj się premii za ostatni miesiąc. ***
W kadrach zaproponowano jej spore udogodnienie z samochodem – nie musiała go codziennie odbierać, a mogła mieć na stałe u siebie i tankować na asygnatę. Zabrano jej kluczyki do kangoo, a wręczono do dwuletniej vectry. Wprost nie mogła uwierzyć w swoje szczęście i w pierwszym odruchu chciała zadzwonić do Karola. Powstrzymała się jednak i napisała tylko do Mateusza. Nie odpisał. Cieszyło ją wszystko poza perspektywą podróżowania po Warmii i Mazurach, które przypominały jej o pamiętnym dniu w dworku Kozłowskich. Właśnie sobie uświadomiła, że wieś Kozłowo musiała kiedyś należeć do ich rodziny, a przynajmniej zyskała dzięki niej nazwę. *** W domu wyłączyła telefon (Karol błagał ją w SMS-ach o chwilę rozmowy, a doskonale wiedziała, że jak go tylko usłyszy, to zmięknie) i wzięła się do sporządzania listy wydatków, które pokryje z premii. Wprawdzie nie wiedziała, ile się spodziewać, bo po firmie krążyło wiele sprzecznych informacji. Po skalkulowaniu zaległych i bieżących rachunków i zaplanowaniu porządnych zakupów wyszła jej kwota oscylująca wokół pięciu tysięcy. Dodając najbliższą ratę kredytu (został jeszcze tydzień), ustaliła, że potrzebuje sześciu tysięcy złotych, by wyjść na prostą.
XVI Przelew przyszedł dopiero z początkiem sierpnia, a kwota (okrągłe pięć tysięcy!) bardzo mile Hankę zaskoczyła. Mimo dodatkowego zastrzyku gotówki i chwilowej stabilizacji sytuacji finansowej nie planowała rezygnować z niedzielnej pomocy w lumpeksie. Lubiła szperanie w ciuchach, a także samo przebywanie w towarzystwie pani Danusi, która – choć prawdopodobnie interesowała się jej randkowaniem, bo obserwowała ją bacznie – taktownie o nic nie pytała. Tamtego dnia wybrały dla Hanki jesienny dwurzędowy beżowy płaszczyk i dwie marynarki z podwijanymi rękawami. Niedzielny wieczór spędziła na objadaniu się słodyczami i wypłakiwaniu oczu na „Sali Samobójców” (nigdy wcześniej tak bardzo nie żałowała Dominika). Delektowała się ulubioną sceną, w której bohaterowie – wprawdzie jako postacie z gry – całują się w podwodnym tańcu, gdy przyszedł SMS od Mateusza. Mogę przyjść? Odpisała: Czekam :) Mateusz nie odzywał się do niej kilka tygodni. Nie odpisywał na jej SMS-y, ale nie miała mu tego za złe. Zachwycała się przy nim innym facetem, więc sama była sobie winna. Wreszcie jednak miała okazję, by pożegnać przyjaciela i powitać faceta. Może nie do końca wymarzonego, ale porządnego i dobrego. Pani Danusia kiedyś jej opowiadała, że początkowo swojego męża bardzo nie chciała. Ale jak stwierdziła, chodził, chodził i wychodził. Wydawała się całkiem szczęśliwą mężatką. Hanka zdążyła doprowadzić się do porządku i nastawić wodę, gdy piknął domofon (Mateusz znał kod do jej mieszkania, podobnie jak hasło do Outlooka, którego jej zakładał, i PIN do radia samochodowego, które wyjął dla niej z jakiegoś grata do kasacji). Cicho zapukał do drzwi i wszedł.
Wydawał się zmieszany, gdy wręczał jej butelkę wina. – Różowe z Biedronki. Jak lubisz – powiedział, patrząc sobie pod nogi. Był prostym chłopakiem i miał tego świadomość. Wiedziała, że jest mu przykro z powodu ostatniego braku kontaktu. Na zgodę pocałowała go w policzek. – Otwórz wino, a ja przygotuję jakieś przekąski – powiedziała. – Może zamówię pizzę? – zaproponował. – Nie. Dziś jest w czym wybierać. – Hanka otworzyła lodówkę i zaprezentowała jej zawartość. – Wow! Okradłaś bank? – Prawie. Dostałam premię! Zgadnij ile. – Nie wiem. Tysiąc? Dwa? – Pięć! – Wow! Wreszcie cię docenili! Opowiedziała mu o ostatnich wydarzeniach w pracy. Zeszli nawet przed blok, by Mateusz mógł obejrzeć jej nowy służbowy samochód – czarną vectrę klasy C. Po powrocie do mieszkania z dumą przyznała, że niedługo skończy pisanie pierwszej części przygód Telepatka i Melepetka i chce porozsyłać manuskrypty do wydawnictw. – Znasz może jakiegoś niedrogiego ilustratora? Wolałabym mieć takiego na podorędziu, jeśli ktoś wstępnie zgodzi się to wydać. – Nie znam. Ale jest dużo stron dla grafików. Poszperaj w necie. – Faktycznie. Nie pomyślałam o tym. Spędzili bardzo miły wieczór, popijając wino, zajadając naprędce przygotowane tortille i oglądając starą dobrą „Szklaną pułapkę” część pierwszą. Hanka obudziła się na kanapie z dekoracyjnym jaśkiem pod głową, przykryta narzutą. Ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że jest już szósta rano i powinna zbierać się do pracy. *** Do czternastej objechała olsztyńskie apteki, które dawniej należały do rejonu Agaty, i postanowiła odwiedzić kilka nowo otwartych. Był środek sezonu urlopowego i nie mogła liczyć na dużą sprzedaż. Tym
bardziej warto było wykazać inicjatywę i pozyskać nowe punkty. Farmaceuci, choć w większości mili (poza jednym, który na wejściu postanowił ją wyedukować: „Jest pani z Gdańska, więc pewnie uważa pani, że Olsztyn to Mazury. Otóż nie, to Warmia!”), ale mało zainteresowani. Po każdej zapoznawczej wizycie długo pakowała do samochodu swoje rzeczy: komputer, teczkę z ofertami, walizkę z próbkami leków i gadżetami (długopisami, smyczami oraz pendrive’ami), a także torebkę. – Odjeżdża pani? – usłyszała zniecierpliwiony, ale pozbawiony pretensji czy niegrzeczności męski głos. Samochód niewielkiego pana przy kości został zastawiony przez czerwoną fabię i jedyną szansą na wyjazd wydawało się wycofanie auta przez miejsce, które zajmowała Hania. – Tak. Już – odparła. Zatrzasnęła bagażnik i ruszyła w kierunku drzwi kierowcy. – Nasza Hania? Mężczyzna zdjął okulary przeciwsłoneczne i teraz go rozpoznała. Andrzej. Wujek Andrzej. – Dzień dobry – odparła speszona nieoczekiwanym spotkaniem. Całkowicie bez uzasadnienia pomyślała, że może jest z nim Karol, i zaczęła się nerwowo rozglądać. Wujek Andrzej był jednak sam. – Do Karola jedziesz? – zapytał wesoło. – Nie. W pracy jestem. – Otworzyła drzwi, by w każdej chwili wskoczyć na siedzenie i odjechać. – Rodzinka dała ci popalić, co? – Przyglądał jej się rozbawiony. Nie odpowiedziała, ale wujek Andrzej nie poprzestał na zadawaniu niewygodnych pytań. – Sprzedałaś polo? – To służbowy samochód. A obwoźny skup fajansu ma się dobrze – odparła trochę zbyt agresywnie. Wujek roześmiał się szczerze. – Fajna z ciebie dziewczyna – przyznał. Na tym stwierdzeniu zakończył i wrócił do swojego samochodu – srebrnej grand vitary. Hanka wyjechała pospiesznie, by jak najszybciej go odblokować.
*** Sama nie wiedziała, co zrobić ze swoimi uczuciami do Karola. Zapomnieć o nich czy zaryzykować? Minął już ponad miesiąc od wizyty w dworku, a ona nie przestawała się zadręczać. Jednego dnia, nakręcając się wspomnieniami, żałowała, że go w ogóle poznała; innego, nie pamiętając, o co się właściwie obraziła, tęskniła tak bardzo, że chciało jej się wyć, i musiała naprawdę ze sobą walczyć, by nie zadzwonić albo nie wejść na LetsTalk.com – swoją drogą, przypuszczała, że czeka tam na nią prawdziwy elaborat. Spotkanie z wujkiem Andrzejem na nowo rozbudziło w niej tysiące sprzecznych uczuć. Straciła zapał do pracy i zdecydowała się nie odwiedzać już więcej nowych aptek, tylko wrócić do Gdańska. Jechała zbyt szybko i zbyt nieostrożnie, by nie sprowadzić na siebie kłopotów. Zamyślona przejechała na czerwonym świetle, o mało nie potrącając matki z wózkiem. Przeszył ją strach i wstyd. Przyspieszyła, by jak najszybciej opuścić miasto i znaleźć się na mniej uczęszczanych drogach. Zwolniła, gdy usłyszała policyjną syrenę. Radiowóz ją wyprzedził, a policjant przez okno dał znać czerwonym lizakiem, by zjechała na pobocze. Dostała dziesięć punktów karnych i pięćset złotych mandatu. Stwierdziła, że nawet myślenie o Karolu jej nie służy, i do końca tygodnia robiła wszystko, by skupić się tylko na pracy. Wieczorami z kolei siadała do bajki. Wymyślane na poczekaniu historie wprawiały ją w dobry nastrój. Efekty zaś przynosiły satysfakcję i nadzieję, że jej los być może się kiedyś odmieni. *** Jeszcze w poniedziałkowy wieczór znalazła ilustratora – dwudziestoletniego grafika Jacka, a nazajutrz czekał na jej skrzynce mailowej wstępny szkic dwóch myszy: przemądrzałego Telepatka i nieco durnowatego Melepetka. Była zachwycona i odpisała chłopakowi, że czeka na więcej. Przesłała pozostałe rozdziały. Do soboty miała kilka, jak to nazwał grafik, „lokacji” przedstawiających różne przygody gryzoni: ich ucieczkę ze spiżarni, wyprawę na psie, a nawet
pierwsze bliskie spotkanie z Kotosmokiem. Poinformowała Jacka, że właśnie wrzuca ich wspólny projekt na skrzynki wydawnictw. Odpisał, że trzyma kciuki i czeka na „feedback”. Sobotni wieczór spędziła z Mateuszem. Wybrali się do kina i na pizzę. Byli jej służbowym autem, więc Mateusz wypił piwo, a dla niej zamówił soczek. – Zatrzymaj się pod swoim blokiem. Przejdę się – poprosił, gdy wracali. – Ciężko mi po tej pizzy, a tobie? – zapytała, gdy wysiedli z samochodu. – Też. Przydałaby się herbatka – stwierdził na tyle sugestywnie, że nie mogła go nie zaprosić na górę. Nie to, że nie chciała. Po prostu była ledwo żywa. Ostatni tydzień dał jej nieźle w kość, a następnego dnia czekała ją praca u pani Danusi. Mateusz zajął się parzeniem miętowych herbat, podczas gdy ona legła na kanapie. – Przepracowujesz się – stwierdził mechanik, siadając koło niej. – Oh really? – zauważyła ironicznie z twarzą wciśniętą w poduszkę. Mateusz przysunął się do niej, bo nie usłyszał. Nie chciało jej się powtarzać. Gładził ją po włosach. Ze zmęczenia nawet nie protestowała. Zagospodarował część narzuty z kanapy, żeby ją przykryć. Zasnęła w tej samej chwili.
XVII – Kiedy dadzą ci odpowiedź? – pytał ją w środę przez telefon. Wybiła osiemnasta, a ona wciąż była w terenie. Tamtego dnia objeżdżała Tczew, Malbork i Sztum, gdzie sprzedaż była najmniejsza. W dodatku drogi jak ser szwajcarski i ludzie niespecjalnie uprzejmi. – Nie wiem. Na razie cisza. – Późno dziś wrócisz? – Raczej tak. – Chcesz gdzieś wyjść w sobotę? – zapytał Mateusz z nadzieją w głosie. – Sama nie wiem… – Na sobotę czekała jak na zbawienie. Chciała się wyspać, zrobić większe zakupy, ugotować coś pysznego i wcześnie, położyć. Brakowało jej czasu dla siebie. – Może przyjdę? – zasugerował nieśmiało. Nie miała sumienia mu odmawiać. – Jasne. *** Nie minęło kilka godzin, a sama zaprosiła Mateusza do siebie. I to na dziś, teraz, zaraz! – Co się stało? – zapytał wyraźnie zadowolony z takiego rozwoju wypadków. – Napisali do mnie z wydawnictwa. Wydadzą bajkę! Tak się cieszę! Aaach!!! – krzyczała do telefonu. Była już w domu i mogła sobie na to pozwolić. – To najszczęśliwszy dzień w moim życiu! – Będę za pół godziny! Był po dwudziestu minutach, z szampanem, różowym winem i uśmiechem od ucha do ucha. – Jesteś pisarką! – Tak! – Śmiała się, gdy wziął ją na ręce i zaczął się obracać. – Zostaw! Kręci mi się w głowie! – krzyczała, ale nie przestawała się śmiać. – Sama czuję się jak w bajce – przyznała, gdy Mateusz ją postawił i chwiejnym krokiem zmierzała ku szafce ze szkłem. Podała mu kieliszki. Napełnił je szampanem.
– Za twój sukces! – wręczył jej naczynie pełne bąbelków. – Za Telepatka i Melepetka! – Stuknęła o jego szkło. Czekając na pizzę, popijali szampana i planowali jej karierę. Dokładnie to Mateusz planował, a ona się śmiała z jego pomysłów. – Może powstanie bajka na podstawie twojej książki?! – Zapewne! – Będziesz celebrytką! – Doprawdy, marzę o tym codziennie! – Ile musi się sprzedać, żeby był bestseller? – Nie mam zielonego pojęcia – przyznała, podstawiając kieliszek do dolewki. – Pewnie dziesiątki tysięcy. – Trzeba sprawdzić w necie. – Mateusz rozlał końcówkę szampana i wstał po korkociąg, by otworzyć wino. Jej szumiało już w głowie. – Kiedy ta pizza? – zapytała retorycznie. – Pewnie kupisz sobie samochód z salonu i nie będziesz potrzebowała mechanika – dodał Mateusz z udawanym (lub nie) wyrzutem. – Na pewno tak zrobię! – zapewniła. *** Zanim dostawca pizzy raczył się zjawić, była już totalnie ubzdryngolona. Przytulała się do Mateusza i plotła trzy po trzy, raz się śmiejąc, raz popadając w melancholię. On z kolei nie byłby sobą, gdyby tego faktu nie wykorzystał. Całował jej włosy, przymknięte powieki i usta. Nie była w stanie się bronić, po pierwsze dlatego, że było jej całkiem przyjemnie, a po drugie, właściwie już wszystko jedno, z opresji wybawił ją spóźniony pracownik restauracji. Mateusz zapłacił za obie pizze, bo nie mógł się z nią dogadać co do lokacji jej portfela. Otworzył pierwsze pudełko i wziął dwa kawałki. Jednym karmił ją. – Sosu! – zażądała. – No proszę, już gwiazdorzy – skomentował, patrząc na nią czule.
XVIII W sobotę obudził ją dzwonek telefonu. Numer zastrzeżony. Nie odebrała na wypadek, gdyby dzwoniący oczekiwał przekazania funduszy na zagrożony gatunek niedźwiedzia. Ostatnio już dwa razy do niej w tej sprawie telefonowali. Tak jakby wiedzieli, że dostała premię, i uznali za stosowne, by się nią podzieliła. Przy okazji ze zgrozą stwierdziła, że jest dziesiąta. Nie pamięta, kiedy ostatnio tak długo spała. Nic dziwnego, że bolała ją głowa. Jeśli chciała zrealizować swój plan na sobotę: duże zakupy, generalne porządki i wielkie pichcenie, musiała się streszczać. W dodatku na szesnastą zapowiedział się Mateusz. Nie widziała go od środy, kiedy to kompromitowała się upojona szczęściem i alkoholem wypitym na pusty żołądek. Dobrze, że do niczego poważnego nie doszło. To by już całkowicie skomplikowało jej życie uczuciowe. *** Po targu, na którym kupowała jajka, owoce i warzywa, chodziła osowiała. Wpadała na ludzi i zapominała, po co właściwie tu przyjechała. Wylegiwanie się niemal do południa absolutnie jej nie służyło. Zakupy z samochodu nosiła na raty. Było tego chyba z dziesięć reklamówek. Kiedy je rozpakowała, zjadła szybkie śniadanie w postaci płatków czekoladowych z mlekiem i wzięła się do porządków. Postanowiła zacząć od okien. Było pochmurno, więc uniknie mazów. Pucując zewnętrzne parapety w kuchni, z premedytacją ignorowała dzwoniący telefon, żeby nie odrywać się od pracy. Zwłaszcza że pranie firanek (za kolejną premię kupi rolety rzymskie) nastawiła tylko na pół godziny. A chciała je móc od razu powiesić. *** W mieszkaniu zrobiło się przyjemnie czysto, a ona padała ze zmęczenia. Wstawiła kolejne pranie, tym razem z pościelą oraz ręcznikami, i wzięła się do mycia łazienki. Środek czyszczący, który miał pokonać wszystkie zarazki, może faktycznie był skuteczny, ale od jego intensywnego zapachu mało nie zwymiotowała. Układając
kosmetyki w szafce, nagle zamarła z przerażenia. Paczka podpasek uświadomiła jej, jak dawno nie miała miesiączki. Od czasu śmierci mamy nie występowały one specjalnie regularnie (ginekolog przypisał to przebytemu stresowi), ale też nie spóźniały się miesiącami. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy miała ostatni okres. W czerwcu? Nie. Chyba w maju. Tymczasem był już sierpień. Usiadła oparta o ścianę w łazience i próbowała się uspokoić. Miała dużo stresu i teoretycznie miesiączka mogła się sporo spóźnić, ale jak w takim razie wytłumaczy wszystkie te oczywiste teraz objawy? Mdłości, wrażliwość na niektóre zapachy i smaki, senność, znacznie większy apetyt? W ostatnim czasie tylko jednej nocy (i ranka) uprawiała seks i wydawało jej się niemożliwe, by mogła mieć aż takiego pecha. Przede wszystkim nie chciała powtórzyć losu swojej biednej matki, która przez samotne wychowywanie bękarta straciła w życiu szansę na udany związek, na karierę i na samorealizację. Teraz ona, przez totalną głupotę, zmarnowała sobie życie. Akurat gdy zaczęła odnosić sukcesy w pracy. Akurat gdy miała wydać książkę z bajkami. Akurat gdy zaczęło robić się fajnie z Mateuszem. A teraz, przez swoją nieodpowiedzialność, naiwność, szukanie księcia z bajki, przez chore wyobrażenia o wielkiej miłości, będzie panną z dzieckiem. Będzie jak jej matka wieść ciężkie życie w biedzie i stresie. Aż z tych kłopotów dostanie raka i umrze w hospicjum. W wieku czterdziestu pięciu lat. Rozpłakała się. Płakała nad losem swoim. Płakała nad losem swojej biednej matki. Płakała, gdy po raz kolejny dzwonił telefon i gdy dzwonił domofon. Płakała, gdy do mieszkania wszedł Mateusz i wziął ją na ręce. Nie mówiła mu wcześniej o randce z Karolem ani o wydarzeniach, które nastąpiły później. On nie pytał, a ona nie chciała do tego wracać. Teraz powiedziała mu o wszystkim. O ile informacja o koszmarnym pobycie w dworku wyraźnie sprawiła mu satysfakcję, o tyle gorący news o ciąży go rozzłościł. – Jesteś pewna? Robiłaś test? – Nie jeszcze. Ale tak. Jestem pewna – powiedziała cicho, gdy już
nie miała siły dłużej płakać. – Pójdę po test. Chcesz? – Dobrze – zgodziła się. Mateusz wstał i wyszedł w tej samej chwili. Bała się wyniku. Wiedziała, że gdy ciąża się potwierdzi, nie będzie już żadnej nadziei. *** – Słyszałem, że testy też są zawodne – pocieszał ją Mateusz kilkanaście minut później. – Idź w poniedziałek do lekarza. – Test nie kłamie – odparła zmęczonym głosem. – Powiesz mu? – Komu? – Jemu. Przyczynie wszystkich twoich zmartwień ostatnio. – Nie wiem. Nie myślałam o tym – przyznała Hanka zgodnie z prawdą. – Niech teraz płaci. – Za co? – Podniosła na niego wzrok. – Za skrobankę. No chyba nie planujesz urodzić? – Mateusz, przestań! Natychmiast. Westchnął głośno i teraz oboje mieli umęczony wyraz twarzy i bezradnie podpierali ściany w łazience.
XIX Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMS-y, a na Rozmawiacza chyba już w ogóle nie zaglądała. Karol posunął się nawet do tego, że dzwonił, zastrzegając wcześniej numer. Był niemal pewien, że emocje po wieczorze w dworku opadną i w ciągu kilku dni wszystko wróci do normy. Tymczasem minęły już prawie dwa miesiące, a on ani nie potrafił wziąć się w garść, ani znaleźć skutecznego sposobu, by dotrzeć do Hani. Poza numerem telefonu na kartę nie miał żadnego punktu zaczepienia. Nie znał jej nazwiska. Nie znał nawet firmy, w której pracowała. Przedstawicielstw konsorcjów farmaceutycznych w Trójmieście okazało się zadziwiająco wiele. Miał nieuzasadnione niczym przeświadczenie, że kiedy porozmawia z nią osobiście, zadeklaruje swoją gotowość do pozostawienia dla niej rodziny, a nawet kraju, zaczną od nowa. Rodzina faktycznie już poszła w odstawkę. Z ojcem miał wyłącznie biznesowy kontakt, a do matki nie odzywał się słowem. Nie odbierał telefonów od niej, a gdy próbowała dodzwonić się do niego sposobem – z komórki ojca – od razu się rozłączał. Pisała żenujące SMS-y, a ostatni pokazał, że nie tylko jest bardzo prostą kobietą, ale też złym człowiekiem. Andrzej widział ją w Olsztynie. Potwierdziły się moje przypuszczenia co do jej ciąży. Od początku szukała kozła ofiarnego! Po pierwsze, Andrzej nie mógł jej widzieć w Olsztynie, gdyż bywał tam tylko w poniedziałki (miał wtedy wizyty u onkologa), a ona jeździła wówczas po Pomorzu i dodatkowo (za koleżankę) robiła kursy do Bydgoszczy i Torunia. Po drugie, nawet gdyby jakimś cudem znalazła się w Olsztynie, Karol nie wierzył w nierealny przypadek jej spotkania z wujem Andrzejem. Po trzecie, nawet gdyby ta nieprawdopodobna sytuacja faktycznie miała miejsce, jakim sposobem Andrzej miałby stwierdzić, że Hania jest w ciąży? Przecież tak jak wszyscy inni widział ją dwa miesiące temu i miała brzuch całkowicie płaski.
Już niemal słyszał rozmowę jego matki z wujem. Andrzej: – Cześć, Gabrysiu, widziałem dziś w Olsztynie Hanię, dziewczynę Karola. Matka (silnie oburzona): – To nie jest dziewczyna Karola. A tak w ogóle to nie wydawała ci się w ciąży? Andrzej: – Jest w ciąży?! Super! Wielki czas, żeby Karol się ustatkował. Matka (bardzo silnie oburzona): – Co ty mówisz?! Karol nie jest taki głupi, żeby go pierwsza lepsza w dzieciaka wrobiła. Jej problem. Widać już brzuch? Andrzej (zdziwiony): – Ja niczego nie widziałem! (nawet rozmawiając przez telefon, podnosi ręce w obronnym geście). Matka (mruży zawistnie oczy): – Ale była blada? Andrzej: – Jak na środek lata to faktycznie blada. Matka (triumfująco): – A widzisz! Mówiłam! Wszyscy to widzą, tylko nie Karol. Jeszcze do mnie ma pretensje. Do własnej matki! Karol był pewien, że o ile Andrzej się nie przewidział i spotkał Hanię, a nawet z nią rozmawiał, jego niewinna relacja została podstępnie i z premedytacją przekręcona. W czym jak w czym, ale w odwracaniu kota ogonem Kozłowska osiągnęła mistrzostwo. Karol był jednak na tyle zdesperowany, że ostatecznie przedzwonił do wuja. – Cześć. Możesz rozmawiać? – Sam siedział teraz w swoim biurze zawalony papierami, do których kompletnie nie miał od miesiąca głowy. – O, cześć, Karol… – Andrzej urwał, choć wyraźnie chciał coś dodać. Po rozmowie z jego matką każdy przez jakiś czas ważył słowa. – Zapewne wiesz o akcji mojej matki, po której Hania zakończyła naszą znajomość? – Nie było sensu owijać w bawełnę. – Nie znam szczegółów – przyznał wujek ostrożnie.
– Podobno widziałeś ją w Olsztynie? To prawda? – Tak – potwierdził wujek i teraz Karol był już pewien, że rozmowa z jego matką wyglądała dokładnie tak, jak przypuszczał. Andrzej – dusza towarzystwa, gaduła i – mimo choroby niepoprawny optymista – nigdy nie odpowiadał półsłówkami. Karol czekał i po chwili wujek podjął myśl. – Spotkałem ją na parkingu. Nie poznała mnie z początku. Była służbowym samochodem. – Kangoo? – Nie. Vectrą. – Vectrą? Jesteś pewien, że widziałeś Hanię, a nie inną podobną blondynkę? – Na pewno. Rozmawiałem z nią. Ale krótko – dodał Andrzej, zabezpieczając się na wypadek kolejnych pytań. Karol zobaczył oczami wyobraźni jego uniesione ręce. – Rozumiem – nie krył rozczarowania. – Mówiła coś o mnie? – Nie. Niczego nie mówiła. Zapytałem tylko, czy sprzedała polo. Odpowiedziała, że vectra jest służbowa, a obwoźny skup fajansu ma się dobrze, i odjechała. Karol uśmiechnął się na wspomnienie. Nie chciał, ale musiał zapytać. – Wyglądała jakoś… inaczej? – Nie przyglądałem się, ale według mnie tak samo jak ostatnio.
XX W poczekalni rozważała różne opcje, w tym skrobankę i leki poronne. Kiedy jednak lekarz robił jej USG transwaginalne (jak fachowo nazwał włożenie sztucznego penisa z prezerwatywą między jej nogi) i zobaczyła bijące serce („Tak, to już dwie trzecie pierwszego trymestru” – poinformował ją przy okazji ginekolog), była pewna jednego: cokolwiek ma się zdarzyć, dziecka nie usunie. – Proszę zdrowo się odżywiać i nie przepracowywać – powiedział lekarz. Zlecił jej szereg badań krwi i odesłał do położnej w celu założenia karty ciąży. Do domu wróciła skołowana. To wszystko działo się za szybko. Nie mogła się dodzwonić do Mateusza, więc o wszystkim poinformowała go w SMS-ie. Także o swojej decyzji. *** Choć położna proponowała jej L4, nie skorzystała. Chciała pracować najdłużej, jak to będzie możliwe. I tak miała straszne wyrzuty sumienia wobec kierownika, którego dopiero co zapewniała o pełnej dyspozycyjności. Dostała premię i samochód na własny użytek. Oto, jak się odwdzięczyła! Do domu zjeżdżała jednak wcześniej niż zwykle, bo – być może z powodu wysokich temperatur – szybko robiła się zmęczona. Praktycznie po przygotowaniu sobie czegoś do jedzenia od razu kładła się spać. Mateusz znów zerwał z nią kontakt i nawet była mu za to wdzięczna – namawiałby ją do usunięcia dziecka i może w końcu by przekonał – doskonale zdawała sobie sprawę, jak niestabilna emocjonalnie jest ostatnio. Ustały również telefony od Karola. I dobrze. Hanka nie widziała sensu w marnowaniu mu życia informacją o ciąży (jak większość facetów zapewne nie był gotowy na dziecko, w dodatku z dziewczyną, którą dwa razy widział na oczy!). Ponadto nie chciała dawać satysfakcji jego matce. Z charakterystyczną dla podłych ludzi dziką przyjemnością rzekłaby pewnie: „A nie mówiłam!!!”.
Jedyny kontakt z pozapracowym światem zewnętrznym utrzymywała z grafikiem, który zaprojektował właśnie okładkę. Według wydawcy egzemplarza autorskiego „Przygód Telepatka i Melepetka” mogła się spodziewać jeszcze jesienią. Skupienie się na dziecku i książce – to był jej obecny cel.
Hanna Jabłonka Przygody Telepatka i Melepetka
Rozdział I. Poznajemy Telepatka i Melepetka, dwa gryzonie z Mysiej Norki Mysia Norka w domu Gertrudy Lofritz stanowiła całkiem wygodne lokum, w którym ściany zdobiły portrety wielu zacnych myszy, a na podłodze stał piecyk na drewno, dający ciepło i przyjemne światło. Telepatek usiadł wygodnie w bujanym fotelu, nakrył nóżki ciepłym kocem, poprawił okulary na małym nosku i zagłębił się w lekturze „Ser na sto sposobów”, książce wydanej przez Mysz Media spółka z o.o. Tymczasem Melepetek wodził noskiem po całej norce w poszukiwaniu czegoś pysznego. Od dłuższej chwili miał nadzieję znaleźć soczysty kawałek aromatycznego sera z dziurami. Ostatecznie jednak zadowoliłby się nawet czymś seropodobnym, co gospodyni Gertruda Lofritz (zwana przez myszy Starą Lofricą) przynosiła z jedynego we wsi sklepu. Zamiast wywąchać coś na ząb, po raz kolejny dał sobie przytrzasnąć łapkę w pułapce. Telepatek usłyszał pisk młodszego brata i bez słowa komentarza zdjął okulary, odłożył je razem z książką na mały stoliczek i spokojnym krokiem podszedł do złapanego. Nóżką podważył mechanizm, który od dawna nie stanowił dla niego tajemnicy, i Melepetek zabrał opuchniętą już łapkę. Polne myszy, choć ich charakterki były zgoła odmienne – Telepatka cechowała charakterystyczna dla starszych i doświadczonych
myszy mądrość, podczas gdy Melepetek mało myślał i nierzadko głupiutko postępował – marzyły, by w ich nudnym, szarym mysim życiu zaczęło się coś dziać. *** – Poczytaj mi, Telepatku – poprosił Melepetek, gdy, wciąż chuchając na bolącą łapkę, zajął miejsce na drugim fotelu. – Najlepiej o przygodach dzielnych mysich rycerzy, co nie boją się nawet Kotosmoka. Telepatek, również bez zbędnych słów, podszedł do kompletowanej przez lata biblioteczki i wyjął ulubione opowiadanie brata „Rycerze Mysiej Mości i Kotosmok”, po czym wrócił na fotel i okrył się kocykiem. – Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w wielkim zamku otoczonym fosą mieszkali dzielni rycerze Mysiej Mości – zaczął Telepatek. – Przypomnij, Telepatku, co to jest fosa! – zapiszczał Melepetek, który uwielbiał sobie wyobrażać, że sami ganiają po ogromnej warowni. – To taki rów wokół zamku wypełniony wodą. Już ci o tym mówiłem, Melepetku – wyjaśnił cierpliwie starszy z gryzoni. – Jesteś taki mądry, Telepatku! – szczerze zachwycała się bratem młodsza z myszy. – Proszę, czytaj dalej! – Rycerze w szarych zbrojach szykowali się właśnie do wyprawy na Mysią Górę, gdzie mieszkał bardzo niebezpieczny Kotosmok – kontynuował Telepatek, a Melepetek aż pisnął z ekscytacji. – Myślisz, Telepatku, że Kotosmok jest bardzo zły? – zapytał swojego mądrego brata. – Jestem tego pewien – odparł ten z przekonaniem. – Inaczej Król Myszard i Królowa Myszosława nie wysłaliby tylu mysich rycerzy. Na pewno boją się o zamek i jego mieszkańców. – A ile myszy mieszka w zamku, Telepatku? – Setki, a może nawet tysiące. Tego nikt nie wie – odpowiedział starszy gryzoń, który nie wierzył ani w rycerzy Mysiej Mości, ani tym bardziej w Kotosmoka, ale nie chciał sprawiać przykrości Melepetkowi. Wieczór upłynął myszom na snuciu opowieści i zachwytach
Melepetka, który bardzo chciał przeżyć prawdziwą przygodę. Rozdział II. Niespodziewani goście Polne myszy spały jeszcze mocno pod małymi kołderkami i z łebkami na puchatych poduszkach, gdy w kuchni gospodyni, do której przylegało ich małe lokum, rozległ się potworny krzyk Starej Lofricy. Wyrwane ze snu myszki przetarły łapkami zaspane oczka i podbiegły do drzwiczek. Zawsze stały przy nich dwa kubeczki, które po przytknięciu do dużych mysich uszu stawały się idealnym urządzeniem podsłuchowym. To nic, że gospodyni mówiła wyjątkowo głośno. Telepatek i Melepetek lubili wyłapywać tło ludzkich rozmów – grający telewizor, spokojne lub nerwowe kroki osób odwiedzających Gertrudę i – co w równej mierze napawało ich lękiem, jak dostarczało tak rzadkiej rozrywki – pomruki leniwego kota Maxa. Futrzak był zdaniem myszy przebrzydłym burym stworzeniem z wyłupiastymi zielonymi ślepiami. Jadał dziwne papki z puszki lub różnokształtne kamyki z torebek, sypiał w wyścielonym futrem korytku, za potrzebą chodził do plastikowej budki, a co najśmieszniejsze, choć mało spacerował, a na dwór nie wychodził wcale, nieustannie lizał swoje łapki. Krzyk gospodyni nie był jednak zwiastunem tragedii. Poprzez kubki do uszu gryzoni dobiegła rozmowa gospodyni z przybyłą właśnie dziewczynką. Melepetek nie zrozumiał ani słowa. – To po niemiecku. Do Gertrudy przyjechała jej wnuczka z Berlina. Dziewczynka nie zna polskiego – wyjaśnił Telepatek i wrócił do swojego kubka. Tymczasem Melepetek usiadł zrezygnowany na fotelu. Telepatek posłuchał jeszcze chwilę, po czym także odstawił kubek. – Przyjechała do Polski na ferie zimowe. Będzie u Gertrudy cały weekend – tłumaczył, zajmując miejsce po drugiej stronie stolika. Sięgnął po „Ser na sto sposobów” z poprzedniego dnia, ale lekturę przerwał mu Melepetek. – Myślisz, Telepatku, że do nas też kiedyś przyjadą goście? – zapytał z nadzieją w swym cienkim głosie.
Telepatek szczerze w to wątpił, ale nie chciał sprawiać znudzonemu bratu przykrości. – Oczywiście, że tak – zapewnił gorąco. Wtedy obie myszy zamyśliły się nad sobie tylko znanymi sprawami i tak im minął cały poranek. *** Było już prawie południe, kiedy burczenie w pustych brzuszkach zmobilizowało Telepatka i Melepetka do udania się na wyprawę. Cel wycieczki był zawsze ten sam: spiżarnia, w której gospodyni trzymała różne pyszności. Jednak dostanie się tam nigdy nie było sprawą łatwą, gdyż Gertruda miała zwyczaj zamykać pomieszczenie na kilka spustów. Tamtego dnia spiżarnia wyjątkowo była szeroko otwarta, bo od przyjazdu dziewczynki Gertruda nieustannie częstowała wnuczkę smakołykami. Myszy domyśliły się tego po kuszących zapachach dolatujących do ich Mysiej Norki. Przywdziały codzienne ubrania: Telepatek zielony, a Melepetek czerwony surducik, i raźno ruszyły przez drzwiczki wprost do kuchni Starej Lofricy. Spiżarnia była tuż obok, ale drogę do niej zagradzała postać pulchnej gospodyni pochylonej nad dziewczynką z dwoma rudymi warkoczami. Myszy spojrzały z niesmakiem na obie ludzkie samice i trzymając się ściany, a potem mebli, przemknęły w kierunku uginających się od smakołyków półek. Były już prawie w spiżarni, kiedy spojrzenie Telepatka skrzyżowało się ze wzrokiem dziewczynki. Nie czekając na reakcję, którą myszy słusznie przewidziały (pisk i krzyk), biegiem popędziły do swojego celu i schowały się za szafką, w której to, sądząc po aromacie, gospodyni trzymała wiejską szynkę. Zdaniem myszy, drugą, obok sera, najwspanialszą rzecz na świecie. Na krzyk wnuczki Stara Lofrica zareagowała błyskawicznie. Chwyciła za miotłę, którą, zdaniem myszy, nieprzypadkowo miała zawsze pod ręką (podejrzewały ją o bycie czarownicą), i ruszyła do spiżarni. Po chwili zobaczyły, jak macha nią na prawo i lewo, za każdym razem o milimetry mijając swój cel: przerażone, przytulone do siebie gryzonie. Wreszcie, zamiast wsuwać zmiotkę pod szafkę, postanowiła odsunąć mebel i to był – zdawało się – koniec Telepatka i Melepetka,
którzy nie mieli możliwości, by ratować się ucieczką. Jakże wielkie było ich zdziwienie, kiedy zaalarmowana innym hałasem Gertruda znienacka odwróciła się i popędziła w przeciwnym kierunku. Prawdopodobnie leniwy Max dla fantazji zrzucił szklankę ze stołu (robił to bardzo często). Nie zastanawiając się długo, myszy wskoczyły najpierw na szafkę, gdzie wprawdzie nie leżała wiejska szynka, ale kilka okruszków świeżego chleba, a następnie, nie oglądając się, pobiegły wprost do norki. Tam dopiero przeżyły prawdziwy szok: w ich ulubionych fotelach siedziały dwie obce myszy, ubrane w czarne kapelusze i z czerwonymi chustami zawiązanymi u szyi. – Witajcie, kochani kuzyni! – wykrzyknęły radośnie. Telepatek i Melepetek ze zdziwienia powypuszczali z pyszczków zdobyte właśnie okruszki chleba. Rozdział III. Powód wizyty Kostropatka i Filantropka Po wymianie uścisków Telepatek i Melepetek sprawnie dostawili dwa krzesełka i zaprosili wiele lat niewidzianych kuzynów – Kostropatka i Filantropka – do stołu. – Świeży chlebek prosto ze spiżarni. Proszę się częstować. – Telepatek wszedł w rolę gospodarza norki. – Ależ nie przychodzimy z pustymi łapkami. – Kostropatek, którego od brata bliźniaka odróżniał zawadiacki, choć doklejony wąs, rzucił na stolik lniany worek i wysypał z niego kawałki dojrzałego sera, wędzonej szyneczki oraz okruszki szarlotki. Myszom pociekła ślinka, ale grzecznie poczekały, aż Kostropatek z Filantropkiem równo podzielą zdobyty w spiżarni Gertrudy prowiant. – Strasznie zawzięta ta kobieta, z którą mieszkacie – stwierdził Kostropatek. – Ciągle chodzi z miotłą? – Tylko gdy akurat nas goni – odparł Telepatek. O opałach, w jakich się dziś znaleźli, zdecydował się nie opowiadać. – Smacznego! – dodał. Myszy jadły z apetytem, ograniczając rozmowę do pomruków zadowolenia. Powróciły do rozmowy dopiero, kiedy cztery brzuszki były pełne.
– Co was sprowadza na wieś, drodzy kuzyni? – zaczął Telepatek. – Tak się cieszymy! – Melepetek aż klasnął w łapki, dając upust tłumionej dotąd radości. Kostropatek i Filantropek wymienili spojrzenia i dopiero po chwili ten pierwszy przemówił: – Doszły nas słuchy, iż jesteście myszami wielkiej odwagi. Mieliśmy zresztą okazję się o tym przekonać, gdy nie dalej jak pół godziny temu brawurowo uniknęliście zjedzenia przez kota i złapania przez tę nieprzyjemną gospodynię – przerwał na moment, by ocenić wrażenie, jakie wywarły jego słowa na wiejskich kuzynach. Telepatek przytaknął ostrożnie. Kuzyni najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, że swym pojawieniem się uratowali im życie. Melepetek zaś uśmiechnął się od ucha do ucha. Tymczasem zadowolony Kostropatek kontynuował: – Mamy problem z pewnym kotem. Właściwie to nie kotem, a bestią, która niemal na każdym kroku czyha na nasze mysie społeczeństwo, wyjada nam zapasy i niszczy norki. Chcielibyśmy was prosić o wyjazd z nami do miasta i pomoc w przechytrzeniu tego potwora. Melepetek stłumił łapkami okrzyk przerażenia. Telepatek zaś wyprostował się na swoim fotelu i rzekł, ostrożnie dobierając każde słowo: – Oczywiście czujemy się zaszczyceni faktem, iż drodzy kuzyni zdecydowali się akurat do nas skierować swą prośbę, jednak z przyczyn obiektywnych jesteśmy… – No to świetnie! – przerwał ten wywód Kostropatek i razem z Filantropkiem rzucili się ściskać przerażone myszy. Rozdział IV. Telepatek i Melepetek jadą do miasta – To pies?! – wykrzyknął Telepatek, gdy wyszli przed dom gospodyni, gdyż kuzyni oczekiwali akurat transportu. – To nasz przyjaciel Tuptuś, który również nie znosi kota-bestii – wyjaśnił Kostropatek. – Jak to mądrze mówią ludzie: nic tak nie łączy jak wspólny wróg. Wsiadajcie!
Melepetek spojrzał pytająco na starszego brata, ale ten tylko wzruszył ramionami i zaczął wdrapywać się na Tuptusia. Był to najmniejszy pies, jakiego wiejskie myszy kiedykolwiek widziały. Okazał się jednak bardzo szybki. Ledwo poderwał się do biegu, już pędził wśród ośnieżonych pól, by po kilku chwilach znaleźć się na asfaltowej drodze prowadzącej do miasta. *** Pies wbiegał w kolejne uliczki, przy których stało tak wiele budynków, że myszom ze wsi zakręciło się w łebkach. Na szczęście szalona podróż dobiegła wreszcie końca. Z Tuptusia zeszły kompletnie skołowane, a Melepetkowi pozostał w pazurkach jeden psi włos. Szybko go wyrzucił, zanim ktokolwiek się zorientował, a zwłaszcza czworonożny przyjaciel kuzynów, którego wciąż nie darzył zaufaniem. – Pies Gertrudy potrafi przegonić kota prawie pod sufit – powiedział Telepatek, dając tym samym do zrozumienia kuzynom, że świetnie poradzą sobie bez nich. – Tuptuś jest mniejszy od każdego dorosłego kota i zwyczajnie się ich boi. Jest za to bardzo pomocny – dodał Kostropatek na wypadek, gdyby Tuptusiowi zrobiło się przykro. Ściszonym już głosem dopowiedział: – Tuptuś żył kiedyś w bardzo bogatym domu. Miał posłanie, przysmaki, nawet ubrania na różne pory roku. Pewnego dnia rodzina postanowiła się wyprowadzić gdzieś bardzo daleko, a psinę wyrzuciła na dwór. Tak go poznaliśmy. Kostropatek odchrząknął. Normalnym już głosem podziękował psu i gdy ten pobiegł w swoją stronę, zwrócił się do gości: – Zapraszamy do nas na naradę wojenną i posilenie się przed walką – oświadczył, całkowicie ignorując przerażenie na pyszczkach kuzynów ze wsi. *** Cała czwórka udała się do szklanego budynku, do którego prowadziły również szklane drzwi. Następnie, po pokonaniu niezliczonej ilości schodów, myszy znalazły się w nowoczesnej norce na poddaszu.
Z okien rozciągał się widok na panoramę dużego miasta. Telepatek i Melepetek ze zdumieniem obserwowali wyższe od najwyższych drzew domy ze szkła i miniaturowe samochody. – Czy to samochody dla myszy? – zapytał Melepetek. – Nie. To normalne samochody dla ludzi. Jesteśmy bardzo wysoko, więc wszystko wydaje się małe, chociaż jest ogromne – wyjaśnił spokojnie Kostropatek. Tymczasem Filantropek, porzuciwszy kapelusz, wziął się do nakrywania do stołu. Przed wiejskimi myszami postawił ryż zawinięty w rybę. – Jedliście kiedyś sushi? – zapytał Filantropek. Wiejskie myszy zaprzeczyły ruchem łebków. – Niestety, odkąd kebab zbankrutował, jesteśmy skazani na resztki kuchni japońskiej – podjął Kostropatek, który wciąż pozostawał w kapeluszu i doklejonym wąsie. – Nie są takie złe. Spróbujcie. – Podał im dziwne ruloniki. Myszy wyjadły ryż, skrupulatnie omijając cuchnącego łososia, i poklepały się po pełnych brzuszkach. – Całkiem dobry ryż – pochwalił Telepatek. – Opowiedzcie nam o bestii! – zażądał Melepetek. – Czy to Kotosmok? – zniżył głos, bo na samą myśl, że być może mają do czynienia z potworem z zamku, przeszył go strach. Kostropatek splótł pazurki i długo milczał, zanim zdecydował się potwierdzić najgorsze. – Któregoś dnia widzieliśmy go, jak skacze z drugiego piętra. A już nazajutrz spacerował jak gdyby nigdy nic. Najwyraźniej więc potrafi latać. Tak. To może być Kotosmok – orzekł. Telepatek, Melepetek i Filantropek wydali okrzyk przerażenia. Rozdział V. Pierwsze spotkanie z Kotosmokiem Z mieszkania kuzynów weszli wprost do pomieszczenia pełnego luster. – To winda – wyjaśnił Kostropatek. – Zawiezie nas na dół. Nie musimy zbiegać po schodach.
Telepatek z Melepetkiem nie zdążyli wymienić spojrzeń, gdy drzwi pomieszczenia nagle się otworzyły i cała czwórka znalazła się na parterze. – Czy to jakieś czary? – zapytał Melepetek. – Czytałem o nich kiedyś. Jeżdżą też w górę. To jedno z udogodnień wymyślonych przez człowieka – wyjaśnił ze znawstwem Telepatek. – To prawda, w górę też jeździmy, oczywiście, jak nie ma akurat ludzi – dopowiedział Kostropatek i dodał: – Chodźcie za mną, drodzy kuzyni. Musimy obejść nasz apartamentowiec. *** Front budynku, a zwłaszcza szklane drzwi, które otwierały się na zawołanie (wystarczyło, że Kostropatek rzekł: „Wchodzimy!”), zrobił na wiejskich myszach ogromne wrażenie, gdy tylko zsiadły z Tuptusia. Teraz zostały poprowadzone na podwórze. Okazało się istnym rajem na ziemi. Dwa gigantyczne śmietniki pełne najróżniejszych smakołyków spowodowały, że polnym gryzoniom zakręciło się w łebkach. – Co za szczęście! Chcę tu zostać! Ile pyszności! – piszczały jedna przez drugą, skacząc ze śmietnika na śmietnik. – Telepatku, mam jabłko! – A ja mam kotleta! – A ja bułkę! – Sami nie wiedzieli, w co najpierw wbić ząbki. Kuzyni obserwowali ich radość z nieskrywaną satysfakcją. Dokładnie takiej reakcji się spodziewali. Wiejskie myszy, wciąż pałaszując w euforii zawartość kolejnych pojemników, nie zwróciły uwagi na duży cień, który powoli się ku nim skradał. Tymczasem niebezpieczeństwo w postaci kota-bestii dostrzegły myszy z miasta i powoli, nóżka za nóżką, zaczęły się wycofywać z podwórza. Telepatek poczuł chłód odczuwany zawsze, gdy słońce skryje się za chmurami. Spojrzał odruchowo w górę i stwierdził, że na niebie nie ma dziś ani jednego obłoczka. Porzucił na chwilę dojrzałą śliwkę, w której miąższ właśnie wbijał ząbki, i wytężył słuch. Odpowiedziała
mu cisza. To go zaniepokoiło. Odruchowo odszukał wzrokiem Melepetka. Jego młodszy brat stał oniemiały z otwartym pyszczkiem, z którego ściekał sok z pomarańczy. Pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwo w postaci wielkiego, grubego i czarnego Kotosmoka, jednak zamiast dać jakiś sygnał, z przerażenia zastygł jak skamieniały. Bestia wyraźnie miała Melepetka na oku. Telepatkowi pozostały więc sekundy na uratowanie brata i siebie przed żarłocznym Kotosmokiem. Zanim Telepatek zdążył pomyśleć nad wyjściem z opresji, rozległ się straszliwy huk. To Melepetek, do tej pory nieświadomie balansujący na wielkiej metalowej pokrywie pojemnika, runął razem z nią na ziemię. Kot odruchowo odskoczył kilka metrów, co wykorzystał Telepatek, zbiegając ze swojego śmietnika po zdezorientowanego brata. Za winklem czekali na nich kuzyni, którzy od tej pory pokierowali ucieczką. Dopóki myszy czuły na swych futrach oddech bestii, biegły jak szalone i nie odwracając się. Okrążyły apartamentowiec i korzystając z otwierających się przed parą lokatorów szklanych drzwi, wbiegły do budynku. Rozległ się kobiecy pisk, który je zdezorientował, i rozpierzchły się po wypolerowanej powierzchni. *** – Sami widzicie, drodzy kuzyni, że mamy kłopot, i to spory – prawił Kostropatek, przechadzając się dostojnie po norce na poddaszu. – Bestia nie tylko pożera nam całe jedzenie, ale też stanowi duże zagrożenie dla naszej egzystencji. Nie tylko nas dwóch – wskazał na siedzącego w kącie, przybitego i zapewne głodnego Filantropka – ale całej mysiej społeczności tego apartamentowca. Dzisiaj, drodzy moi, potwierdziliście słuszność mej decyzji, by was tu sprowadzić. Wspaniałomyślnie odwróciliście uwagę tego okropnego stworzenia – rzekł, posyłając pełne uznania spojrzenie wciąż przerażonemu Melepetkowi – i bezzwłocznie opuściliście miejsce zagrożenia – przeniósł wzrok na Telepatka, który w odpowiedzi ukłonił się lekko. Wiejskie myszy były nazbyt wystraszone, by przerwać Kostropatkowi monolog, a co dopiero zaprzeczyć swej rzekomej odwadze. Obecnie, wbite w mięciutką kanapę, marzyły tylko o tym, by dorwać Tuptusia i wrócić czym prędzej do swojego lokum u Gertrudy.
– Co o tym wszystkim sądzicie? – Kostropatek powtórzył pytanie, jeszcze intensywniej wbijając wzrok w kuzynów. – No cóż – zaczął niepewnie Telepatek. – Zjawisko, z jakim mamy tu do czynienia, jest nam całkowicie obce, prawda, Melepetku? – zwrócił się do brata, który i bez słów mądrego Telepatka czuł się całkowicie zagubiony. Przyznał mu rację skinieniem drżącego łebka. – Kot naszej Gertrudy, wprawdzie równie niesympatyczny, nie stanowi dla nas wielkiego zagrożenia – kontynuował Telepatek. – Ma pełne miski swoich kocich przysmaków, twardych jak kamienie zresztą, i do spiżarni nawet się nie zapuszcza. Generalnie większość czasu śpi. Nie sądzimy więc, nasi drodzy kuzyni, abyśmy byli w stanie pomóc wam… – Ależ kochani! – przerwał Kostropatek. – Nic bardziej mylnego! Nie bądźcie tacy skromni! – Myślę, że nasza sława jest niezasłużona – bronił się Telepatek. – Ależ nonsens. Dopiero co widzieliśmy z Filantropkiem próbkę waszej odwagi i jesteśmy przekonani, że jak wy nam nie pomożecie, to nikt! Proponuję naradę wojenną i ruszamy do działania! Wiejskie myszy tylko pisnęły żałośnie. Rozdział VI. Narada wojenna – Ile myszy mieszka w tym szklanym budynku? – zapytał Telepatek, gdy czekali na windę. – Niewiele – odparł Filantropek, czym najwidoczniej naraził się bratu, bo ten zrobił gniewną minę i sprostował: – Nie tak wiele, jak przed pojawieniem się bestii, Kotosmoka, jak mówicie, ale wciąż całkiem sporo. – Kiedy je poznamy? – wyrwało się Melepetkowi. Miejscy kuzyni nie zdążyli odpowiedzieć, bo nadjechało urządzenie z lustrami, by zabrać całą czwórkę na dół. *** Narada wojenna, jak szumnie nazwał zwykłą rozmowę Kostropatek, ujawniła zamiary kuzynów względem wiejskich myszy.
Okazało się, że mają służyć jako przynęta. Plan zakładał, że Telepatek i Melepetek odciągną uwagę Kotosmoka, podczas gdy ich miejscy kuzyni złapią go w pułapkę z odwróconej do góry dnem skrzynki po jabłkach. Następnie myszy chciały przedstawić kotu swoje żądania, a mianowicie zaproponować zwrócenie wolności w zamian za przeniesienie się do innego apartamentowca. Zdaniem Telepatka zamiar wydawał się dość rozsądny, a przy tym nieskomplikowany. Problem polegał na tym, że niósł ze sobą ogromne ryzyko, zwłaszcza dla nich jako przynęty. – Nie możemy zamienić ról, gdyż tylko my potrafimy obsługiwać konstruowaną przez długie miesiące pułapkę – wyjaśniał Kostropatek. – Zapewniam was, moi drodzy kuzyni, że włos wam z sierści nie spadnie. Zabezpieczyliśmy się na wszelkie ewentualności. Jedyne, co musicie zrobić, to podrażnić go, gdy będzie akurat podjadał na śmietniku, a potem podprowadzić w umówione miejsce. Prawda, że proste? Wiejskie myszy, które nic na to nie odparły, poszły posłusznie za swymi kuzynami, by obejrzeć rzeczoną pułapkę. Rozdział VII. Pułapka na kota Kostropatek i Filantropek kierowali się na podwórze, a można się było tego domyślić po dobiegającym do ich nosków zapachu wędzonej ryby. Wiejskie myszy znów nabrały ochoty na coś pysznego, zwłaszcza że przy śmietnikach nie kręcił się akurat żaden intruz, ale, niestety, nie było czasu na jedzenie. Kuzyni zaprowadzili ich do szopki. Wprawdzie większej od tej na podwórku Gertrudy, ale równie chaotycznie urządzonej. Myszy rozpoznały wiele narzędzi ułożonych na długim stole, a także pudełka i skrzynki tuż pod nim. W szopce stały trzy rowery, z tego jeden mniejszy, a także, co było dla nich niejakim pocieszeniem w tej niekomfortowej sytuacji, worek ziemniaków. Nie były jakimiś wielkimi zwolennikami kartofli, ale też nigdy nimi nie gardziły. – Oto nasza pułapka! – ogłosił Kostropatek, niwecząc na razie plany obiadowe.
Telepatek i Melepetek wymienili spojrzenia. Obaj spodziewali się czegoś zdecydowanie bardziej przemyślnego aniżeli ustawiona na stole skrzynka po jabłkach. Nie postawiono przy niej nawet miseczki mleka, a wiejskie myszy dobrze wiedziały, że nic tak nie odbiera rozsądku, jak obietnica czegoś pysznego. Swego czasu wielokrotnie, skuszone serem, wpadały w pułapki Starej Lofricy. Choć odnosiły mniej lub bardziej poważne obrażenia, szczęśliwie udawało im się wydostać z potrzasku. Miejscy kuzyni, widząc zapewne dezaprobatę w oczach Telepatka i Melepetka, pospieszyli z wyjaśnieniami. – Uważamy, że proste rozwiązania są najlepsze – rzekł Kostropatek. – Skrzynka, którą nie bez trudu wnieśliśmy na stół, balansuje na jego brzegu. Wystarczy ją delikatnie pchnąć, by spadła wprost na kota. – A jak zamierzacie go uwolnić? – dociekał niespecjalnie przekonany Telepatek. Kuzyni tylko spojrzeli pytająco. – Nooo… Kiedy już się z nim dogadacie? – doprecyzował. – Ach, wtedy – odrzekł Kostropatek. – Przegryziemy szczebelki. Oczywiście tylko częściowo. Abyśmy zdołali uciec, zanim staranuje wyjście. Inaczej mógłby nas schwytać. Miejskie myszy jak na zawołanie wyszczerzyły zęby w uśmiechu. W przeciwieństwie do wiejskich kuzynów uznawały swój plan za doskonały. Rozdział VIII. Nocna akcja W norce na poddaszu cała czwórka jadła w milczeniu ostatni posiłek przed nocną akcją. Nieprzyjemną ciszę przerwał przepełniony entuzjazmem Kostropatek. – Musimy to zrobić dziś. Zanim człowiek wejdzie do szopki i odstawi skrzynkę z powrotem pod stół – tłumaczył. – Ale czemu nocą? – chciał wiedzieć Melepetek. Zawsze gdy miał pełny brzuszek, robił się senny. Tak jak w tamtej chwili. – Kot lubi wałęsać się po zmroku. Jest bardziej niż pewne, że spotkamy go przy pojemniku z rybą. Uwielbia sushi – wyjaśnił
Kostropatek i dodał swoim tonem przywódcy: – No już, już! Kończymy kolację i ruszamy! *** Wiejskie myszy rzadko wychodziły po zmroku. Gertruda miała lekki sen, a poza tym należały do rannych ptaszków. Chodziły spać z kurami. W świetle księżyca i ulicznych latarni podwórze prezentowało się dość mrocznie. Niepewnie podążały za swymi miejskimi kuzynami. Kostropatek zatrzymał się bez uprzedzenia i prawie na niego wpadły. – Tu się rozdzielimy – rzekł ściszonym głosem. – My z Filantropkiem udamy się do szopki, a wy, moi drodzy, odczekajcie chwilę, by dać nam czas na przygotowanie się, a następnie pokażcie się Kotosmokowi. Pamiętacie drogę do szopki? Telepatek i Melepetek przytaknęli. Ich pyszczki wyrażały głębokie obawy. Nie wiedzieli, jaki czas oczekiwania uznać za wystarczający. Stali blisko siebie odrętwiali ze strachu. – Dlaczego inne myszy im nie pomogą? – pytał zrozpaczony Melepetek. – Przecież mieszka ich tu całkiem sporo. – Obawiam się, Melepetku, że nasi kuzyni są tu sami – powiedział Telepatek. Wtem do ich uszu dotarł hałas uderzającej o ziemię pokrywy pojemnika. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia: teraz albo nigdy! Pierwszy zza winkla wychynął Telepatek. Rozejrzał się strategicznie, a następnie dał łapą znać Melepetkowi, by podążył za nim. Utrzymując bezpieczną odległość od Kotosmoka, przebiegli wzdłuż śmietników i z powrotem. Kot dał nura w ich stronę, więc znów zmienili kierunek. Zgodnie z instrukcją kuzynów zrobili kilka rundek wokół pojemników – by trochę zmęczyć bestię – i ruszyli w stronę szopki. W środku podprowadzili Kotosmoka pod stół. W samą porę, bo kuzyni zrzucili akurat skrzynię. Mało brakowało, a wiejskie myszy znalazłyby się pod nią razem z kotem. Roztrzęsione, ale szczęśliwie, przyglądały się zdobyczy z bezpiecznej odległości. Szybko dołączyli do nich radośni kuzyni. – Udało się! Udało się! – krzyczeli Kostropatek z Filantropkiem.
Ta piękna chwila nie trwała jednak długo. Kot, chociaż ze skrzynką na grzbiecie, zaczął zmierzać w ich kierunku. Prychał i wkładał łapy z rozpostartymi pazurami pomiędzy listewki. Cała czwórka myszy uskoczyła na worek z ziemniakami. Z tego miejsca miały dobry widok na kota, który zaklinowany między workiem a nogą od stołu nie stanowił już zagrożenia. Poczuły wyższość i satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. – Kocie! – zaczął oficjalnym tonem Kostropatek. Przemawiał bardzo pewnie, bo tak się złożyło, że całą mowę miał dawno przygotowaną. – Nie chcemy cię zabijać, gdyż zwyczajnie brzydzimy się przemocą. Nie chcemy cię nawet więzić, ale nie mamy innego wyjścia. No, chyba że przystaniesz na naszą propozycję. Kot fuknął wściekle, ale niczego nie powiedział, więc Kostropatek kontynuował: – Uwolnimy cię pod warunkiem, że obiecasz przenieść się do innego apartamentowca. – A jeśli tego nie zrobię? – odezwał się butnie kot. Telepatek i Melepetek spojrzeli z przestrachem na swych kuzynów. Czyżby nie przewidzieli takiej ewentualności? – Nie doceniasz nas, kocie. Jesteśmy zabezpieczeni na ewentualność twojej niesłowności – odparł Kostropatek, a wiejskie myszy odetchnęły z ulgą. – Oczywiście nie licz na to, że zdradzę ci, w jaki sposób. Masz jedyną szansę. Możesz się wyprowadzić lub pozostać w tej pułapce na zawsze! – Rano przyjdzie człowiek i mnie wypuści – stwierdził kot spokojnie. Na dowód nieodczuwania najmniejszego niepokoju ułożył się wygodnie w pułapce. Wiejskie myszy znów skierowały swe spojrzenia na Kostropatka. – Jest zima. Człowiek przyjdzie tu najwcześniej wiosną – odparł bestii ich kuzyn. – Ściągnę go swym miauczeniem – odpowiedział na to kot i przeciągnął się leniwie. Telepatka i Melepetka, a także Filantropka ponownie ogarnęła trwoga. Również Kostropatek jakby stracił cały animusz. Zapadła niezręczna cisza, podczas której kot ostentacyjnie ziewał.
W końcu do akcji postanowił wkroczyć Telepatek. – Kocie! – zabrał głos, czym zaciekawił zarówno pozostałe trzy myszy, jak i samą bestię, która podniosła łeb. – Przyjechaliśmy z mym bratem Melepetkiem ze wsi i nie ukrywam, że szokują nas tutejsze zwyczaje. Osobiście mieszkamy z kotem pod jednym dachem i można nawet powiedzieć, że się przyjaźnimy. – Po tym stwierdzeniu puścił oczko zdziwionemu Melepetkowi. – Zakładam, że wasz nie jest bezdomny – prychnął Kotosmok. – Owszem, nie jest. Ma swoją panią Gertrudę Lofritz. – Zwaną Starą Lofricą – wtrącił Melepetek i szybko zamilkł onieśmielony. – Więc się nie dziwię, że nie zwraca na was uwagi. – Kot znów prychnął lekceważąco. Telepatkowi zrobiło się przez moment szkoda tego biednego zwierzaka, o którego nikt nie dba. Kot Lofricy miał ciepły kąt i zawsze pełne miski przysmaków. W mieście, jak widać, panowały inne zwyczaje. – Wypuścimy cię, jeśli obiecasz współpracę. Możesz tu mieszkać, ale musisz dzielić się z myszami jedzeniem – rzekł Telepatek, czym wywołał poruszenie wśród pozostałych. – O naszych kuzynów i ich przyjaciół również nikt się nie troszczy. Podobnie jak o psa Tuptusia, który miał kiedyś dom, ale został go pozbawiony. Resztek z restauracji jest dużo i spokojnie starczy dla wszystkich. – Mam jeść z jednego pojemnika z psem i myszami? – oburzył się kot. – Możemy ustalić, że jeden z pojemników będziesz miał tylko dla siebie. Drugim tutejsze myszy podzielą się z Tuptusiem. Zgadzasz się czy mamy sobie pójść? – Telepatek zaczął schodzić z worka ziemniaków, a trzy myszy poszły w jego ślady. – Zaraz, zaraz, stójcie! – odezwał się Kotosmok. – Może mógłbym się zgodzić. – Nie zastanawiaj się, bo idziemy. I pamiętaj, że jeśli się nie dostosujesz, to moi kuzyni wiedzą, jak się zemścić – dodał Telepatek. – Chcę mieć pojemnik bliżej drzwi – zażądał kot. – No nie wiem. Co wy na to, drodzy kuzyni? – Telepatek zwrócił
się do Kostropatka i Filantropka. Ci tylko pokiwali łebkami. Wciąż byli zszokowani niespodziewanym obrotem sprawy. – Jest zgoda – przekazał Telepatek. – Za chwilę zostaniesz wypuszczony, a że wciąż darzymy cię ograniczonym zaufaniem, przegryziemy szczebelki tylko częściowo. Będziesz musiał sobie wyłamać wyjście. – W porządku – mruknął kot. Rozdział IX. Pożegnanie Do przydzielonego sobie pojemnika myszy szły na drżących łapkach. Cała czwórka była pełna obaw. Mowa Telepatka najwyraźniej jednak podziałała, bo Kotosmok pobiegł prosto do śmietnika przy tylnych drzwiach restauracji, do którego trafiały najlepsze kąski. – Wprawdzie rarytasy nas ominą, ale za to będziemy konsumować w spokoju – zauważył Kostropatek. – Dzięki wam, drodzy kuzyni. Telepatku, twoja mądrość jest jeszcze głębsza, niż myśleliśmy! – Nie ma o czym mówić – odparł skromnie Telepatek, ale nie dało się ukryć, że jest z siebie bardzo dumny. *** – Tuptuś zawiezie was pod sam dom – mówili kuzyni, gdy po śniadaniu w postaci frytek z ketchupem odprowadzili wiejskie myszy do windy. – Już na was czeka pod budynkiem. Jeszcze raz bardzo dziękujemy za te negocjacje. – Zapraszamy do nas. Wprawdzie nie jadamy sushi, ale mamy bardzo dobrą szynkę – powiedział Telepatek. – Słyszeliśmy, że wiejska najlepsza – przyznał Kostropatek. – Przyjedziemy na wakacje. Do zobaczenia! Szerokiej drogi! – Ach, Kostropatku – przypomniało się Melepetkowi. – Jaki miałeś sposób na kota na wypadek, gdyby próbował nas przechytrzyć? – Ze wstydem przyznaję, że żaden – odparł Kostropatek i wbrew swym słowom był z siebie bardzo zadowolony.
Rozdział X. Powrót do Mysiej Norki Kiedy wiejskie myszy wróciły do domu, były pewne, że nie ma wspanialszego miejsca na świecie od ich Mysiej Norki. Przemknęły cichutko koło rozpartego na kolanach drzemiącej Gertrudy kota, a następnie popędziły prosto do siebie. Za drzwiczkami czekało na nie przyjemne mieszkanie z ukochanymi mebelkami. – To miło ze strony kuzynów, że dali nam tyle smakołyków – rzekł Melepetek, uwalniając zawartość lnianego woreczka i wysypując ją na stół. – Zgłodniałem już. A ty, Telepatku? – Ja również. Zasiądźmy do stołu! – A potem nam coś poczytasz? – dopytywał się Melepetek. – Dobrze, ale nie o Kotosmoku! – zadecydował Telepatek. – To może o Księżniczce Myszce i Krasnoludkach? – podsunął młodszy brat. – Krasnoludki jak najbardziej – zgodził się Telepatek.
Koniec
CZĘŚĆ II
I Jak co tydzień zaszedł do najlepszej jego zdaniem księgarni w Warszawie. Nie tylko dlatego że szukał JEJ, ale również dla własnej przyjemności. Uwielbiał przechadzać się między regałami, podnosić książki, otwierać. Kiedyś napisał Hani, że ma pewien fetysz: kocha wąchać nowe książki, gładzić ich okładki, ustawiać świeże nabytki na półce i patrzeć na nie. Śmiała się z niego, ale wiedział, że ona robi to samo. Nie musiała tego pisać. Wielu rzeczy nie musiała pisać. Była jego drugą połową. Szkoda, że nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Swój księgarniany obchód zaczynał od półki nowości. Biografie. Autobiografie. Wspomnienia. Albumy. Niemal usłyszał, jak Hanka mówi (pisze): „Komercja. Komercja. Naiwność. Za dużo wolnego czasu”. Uśmiechnął się do siebie. Postronne obserwatorki, które zaintrygował ten przystojny, zamyślony mężczyzna, patrzyły, jak śledzi brzegi okładek w dziale z literaturą polską. Frustracje trzydziestolatek, poradniki trzydziestolatek, antyporadniki trzydziestolatek, tupoty małych stópek. Znów ją usłyszał: „Głupie. Naiwne. Infantylne. Kto chce to czytać?!”. Przy bajkach dla dzieci wstrzymał oddech. Wzrok desperacko wędrował po tytułach. Czarodzieje. Czarodzieje. Czarodzieje. Głos nie komentował. Zamarł, gdy zobaczył: Hanna Jabłonka. Przygody Telepatka i Melepetka Niemal rozdeptując małe dzieci i nie zważając na wyjątkowo wyrozumiałe spojrzenia ich matek, oparł się o regał i zaczął czytać, na razie wyrywkowo. Nie był w stanie się skupić na treści, jednak imiona bohaterów, które już dawno poznał (Hanka długo miała problem z wymyśleniem imienia dla kota i jego opiekunki. To on zasugerował jej Gertrudę Lofritz alias Starą Lofricę), przypomniały mu o wszystkim: ich niekończących się rozmowach, cudownej nocy w Warszawie, testowaniu win na ławce i namiętnym poranku. Telepatek. Melepetek. Kostropatek, Filantropek. Haniu, kocham
cię! *** W domu wklepał w wyszukiwarkę tytuł książki i nazwisko autorki. Poza zapowiedziami i recenzjami „Przygód Telepatka i Melepetka” niczego nie znalazł. Wklepał nazwę wydawcy. Odszukał kontakt. – Nie udzielamy informacji o autorach. Z przyjemnością powiemy więcej o samej publikacji – usłyszał miły głos pani z infolinii. Odczekał chwilę, zanim zadzwonił ponownie. Odebrała inna osoba. Bardzo dobrze. – Witam. Mam taką gorącą prośbę. Mojej córeczce bardzo się podobały „Przygody Telepatka i Melepetka”. Marzy o autografie autorki. Czy ma pani może wiedzę na temat najbliższego spotkania autorskiego pani Hani? Bingo!
II Usiadł na końcu, za tłustą babą z grubym, głośnym dzieciakiem. Hania nie zajęła jeszcze wyznaczonego jej miejsca przy stoliku w centrum sali. Stała teraz w drzwiach wejściowych, przez które na tyle wcześniej zdążył przejść, by pozostać niezauważonym, i rozmawiała z jakąś kobietą, być może z kierowniczką biblioteki, bo obie tak samo kiwały na powitanie wchodzącym mamom z dziećmi. Ze swojego punktu obserwacyjnego widział ją tyłem – miała na sobie lekką jak na wrzesień, luźną sukienkę w kwiaty i nie mógł dostrzec zarysu brzucha, o którym zapewne rozmawiała już cała jego rodzina. Wstyd mu było przed samym sobą, że zawierzył plotkom i stara się je zweryfikować. Przyjechał tu do Hani – w ciąży czy nie – był pewien, że nie wyjedzie z Gdańska, dopóki wszystko nie wróci do stanu sprzed urodzin ojca. Właściwie to nawet byłby rozczarowany, gdyby jasnowidztwo matki (bo jak to inaczej nazwać?) się nie potwierdziło. Przyzwyczaił się do myśli, że mają dziecko. Że jest ojcem. Mężem Hani. Do sali weszły dwie grupy maluchów z opiekunkami i zrobiło się naprawdę tłoczno. Zauważył, że Hania odwraca głowę, by ocenić frekwencję. Na twarzy miała wypisany nie tylko lęk (tremę zapewne), ale też zmęczenie. Powróciła do rozmowy z kierowniczką (kontemplował więc jej rozpuszczone blond włosy i szczupłe nogi), a po chwili odwróciła się, by przejść do wyznaczonego miejsca za stolikiem. Jeśli Hania nie najadła się grochu, to będzie tatą.
III Nie spodziewała się tylu ludzi w bibliotece. W ogóle nie wiedziała, kogo ma się właściwie spodziewać. Dzieci? Dzieci z rodzicami? Całych klas i grup przedszkolnych z nauczycielkami? Tymczasem na spotkanie z autorką „Przygód Telepatka i Melepetka” schodziły się całe zastępy maluchów, a bibliotekarki sprawnie dyrygowały małymi czytelnikami, sadzając ich na miękkim dywanie. Nieliczni dorośli i trochę starsze dzieci zajmowali ławki. Wypatrywała Mateusza, ale się nie zjawił. Kierowniczka biblioteki wskazała jej stolik i krzesło. – Widzę, że bajki same się pisały – uśmiechnęła się życzliwie do Hanki i jej lekko już widocznego brzuszka. Odwzajemniła uśmiech. Owszem, teraz, kiedy Maluszek zajmował jej wszystkie myśli, kolejne przygody Telepatka i Melepetka same przychodziły jej do głowy. Jacek żartował, że nie nadąża malować lokacji. Szkoda, że akurat pracował i nie mógł dzielić z nią tego stresu. Biblioteka wciąż zapełniała się dzieciakami, które wariowały, nie zwracając na pisarkę najmniejszej uwagi. Ich rodzice i opiekunowie rozmawiali ze sobą z przejęciem, od czasu do czasu rzucając gniewne spojrzenia na jednego czy drugiego rozrabiakę. Na Hankę nikt nie patrzył, a mimo to ogarniała ją panika. Wszystkie żarty i anegdotki, które miały oczarować towarzystwo i które przez ostatnie dni układała w myślach, nieustannie coś zmieniając i ulepszając, kompletnie wyparowały z jej pamięci. Ostatni dorośli zajmowali miejsca i bibliotekarka zarządziła ciszę. Dzieciaki w jednej chwili usiadły w dwuszeregu, patrząc bystro na Hankę. Głos zabrała bibliotekarka. Przedstawiła gościa, przypominając, że z „Przygodami Telepatka i Melepetka” zarówno przedszkolaków, jak i pierwszoklasistów zapoznały już panie nauczycielki. Z początku Hanka nie poznawała własnego głosu, który opowiadał o pomyśle na postacie i ich przygody, a także kiedy na prośbę organizatorek odczytywała jeden z rozdziałów. Po lekturze przyszedł czas na pytania małych czytelników. – Czy oglądała pani „Avatara”? – zapytał pierwszy odważny przedszkolak, zanim nauczycielka zdążyła go skarcić.
– Jakie ma pani hobby? – wyrecytował drugi po tym, jak wcześniej wyszeptał pytanie opiekunce i ta wyraziła aprobatę. Całkowicie już wyluzowana i rozbawiona Hania przyznała, że „Avatar” bardzo jej się podobał, a w wolnym czasie lubi czytać książki i jeździć na rowerze. – Dzieci zapewne chcą wiedzieć, jakie książki pani pisarka czytała w dzieciństwie – zabrała głos jedna z nauczycielek. Wbrew pozorom nie było to łatwe pytanie, bo nie wiedziała, jaki etap czytelniczy mają za sobą takie maluchy. – Bardzo lubiłam „Dzieci z Bullerbyn” – zaczęła i widząc zaniepokojone spojrzenia nauczycielek, dodała: – Ale to, oczywiście, jeszcze przed wami. Potem książki Musierowicz. Seria nazywała się… – „Jeżycjada” – podpowiedziała czujnie bibliotekarka. – O, dokładnie! – Hanka miała ochotę powspominać „Kłamczuchę” i „Opium w rosole”, ale zdezorientowane oblicza dzieci sprowadziły ją na ziemię. – Jednak w waszym wieku lubiłam bajki i baśnie. Najbardziej Andersena. Jakie znacie baśnie Andersena? – „Dziewczynka z zapałkami”! – „Brzydkie kaczątko”! – „Nowe szaty cesarza”! Dzieci na wyścigi podnosiły ręce i zgłaszały zapamiętane przez siebie (albo przez niezawodne mamy i nauczycielki) tytuły. Zrobiło się zamieszanie i bibliotekarka uciszyła towarzystwo jednym podniesieniem palca do ust. Hance tymczasem przypomniało się, o czym chciała mówić. O mądrości płynącej z bajek, o tym, że uczą przyjaźni, tolerancji i bezinteresownej pomocy słabszym. Znów zaangażowała dzieci w dyskusję na temat morałów poszczególnych opowieści, które znały nie tylko dzięki Andersenowi. Na koniec głos zabrała bibliotekarka. Podziękowała Hance za spotkanie i wyraziła nadzieję na kolejne. Dzieci i dorośli nagrodzili pisarkę brawami. Przyszedł czas na podpisywanie książek i autografy, po które maluchy zgłosiły się z kolorowymi karteczkami i notesikami. Na koniec ustawiła się do wspólnego zdjęcia z dziećmi i do kilku indywidualnych na życzenie wyposażonych w smartfony rodziców.
Do samochodu wracała obładowana książkami, których nie sprzedała, i bukietem kwiatów od biblioteki. Wrzuciła rzeczy na tylne siedzenie i odwróciła się szybko, mając wrażenie, że ktoś za nią stoi. – Cześć, Haniu.
IV Trema wróciła. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa powitania. – Możemy gdzieś porozmawiać? – zapytał, patrząc na nią tymi zielonymi oczami. Skinęła głową. – Jedź za mną – dodała obcym głosem. Z braku lepszego pomysłu kierowała się do swojego mieszkania. Jak ją znalazł? Dlaczego teraz? Czy zauważył brzuch? „Cześć, Haniu”. Tak dawno nie słyszała jego głosu. Przed sobą miała najpiękniejsze zielone oczy i smutny uśmiech. Taki sam jak wtedy w samochodzie, kiedy się z nim żegnała. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Żeby się usprawiedliwić, zaczęła wyliczać argumenty przeciw temu związkowi. Nic nie przyszło jej do głowy. To z nerwów nie mogła zebrać myśli. Zaparkowała przed blokiem i bez słowa ruszyła do klatki. Karol znalazł miejsce kawałek dalej i pobiegł za nią. Wpuściła go do mieszkania. Wpadła tu dziś dosłownie na moment wyszykować się po skróconym dniu pracy i wszędzie walały się jej rzeczy. Zebrała ciuchy z kanapy i zaprosiła, by usiadł. Nie skorzystał. Podszedł do niej i mocno przytulił. Rozpłakała się. *** Wzruszyła ramionami. Oczy piekły ją od łez. Gromadzone emocje puściły, gdy poczuła jego zapach. Do dziś nie miała świadomości, jak bardzo za nim tęskniła. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – powtórzył pytanie, na które nie znała odpowiedzi. Albo było ich zbyt wiele: bo nie chciała go znać; bo nie chciała samej siebie znać; bo spełniły się przewidywania jego matki; bo powtórzyła błąd własnej; bo było jej wstyd; bo czuła się jak prowincjonalna gęś; bo gardziła pannami z dziećmi; bo gardziła sobą; bo gardziła jego rodziną; bo gardziła jego wygodnym życiem; bo gardziła swoim nędznym życiem. Nie odpowiedziała. Nie miała też odwagi spojrzeć mu w oczy.
Siedziała na kanapie, a on klęczał przy niej. Ujął jej dłonie. – Hania, kocham cię. Szukałem cię jak wariat i tym razem nie pozwolę ci odejść. Wiem, że jesteś w ciąży. Wiem, że to moje dziecko. Nasze. Wiem, że jesteś zbyt dumna na całą tę sytuację. Wiem, że słowa mojej matki bardzo cię zabolały. Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo jest mi przykro. Czy jednak rzeczy, na które nie mamy wpływu, powinny mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie? Sądzę, że nie. Każde wypowiedziane przez niego zdanie powodowało silniejsze ukłucie w sercu Hanki. Skrzywdziła go. Skrzywdziła siebie. Prawie skrzywdziła swoje dziecko, pozbawiając je ojca. – Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Rodzice już dawno nie wybierają żon swoim synom. Słowo „żona” sprawiło jej przyjemność. Znów czuła się szczęśliwa. – Ale jakoś trzeba wytrzymać z rodziną – przekonywała, leżąc wtulona w jego nagi tors. Karol bawił się jej włosami. – Niech więc kochana rodzinka sama się o to postara. Zresztą jak świat światem, teściowa i synowa to wrogowie. Dawniej zarzuciłaby mu wiarę w stereotypy, ale tylko wymownie zamilkła. – Nie wiem, czy chcę się przeprowadzać do Warszawy. Chyba bym się tam nie odnalazła – podjęła po dłuższej chwili. – W takim razie ja przeprowadzę się do Gdańska – stwierdził Karol, a ona podniosła głowę, by na niego spojrzeć. – I nie martw się. Wszystko już zaplanowałem.
V Ojciec dobijał się do niego cały wieczór, a następnie przez pół dnia. Karol zdecydował się oddzwonić dopiero w drodze do Warszawy. – Dlaczego nie odbierasz?! – powitała go pretensja, która dawniej kojarzyła mu się tylko z matką, a ostatnio coraz częściej z obojgiem. – Byłem zajęty – odparł. – Coś się stało? – Matka dostała ciśnienia przez ciebie. Myślisz, że nie wie, do kogo jeździsz? – Jeśli nie masz żadnej sprawy, to muszę kończyć, bo prowadzę. Rozłączył się. Rozmowy z ojcem wyprowadzały go ostatnimi czasy z równowagi. Ale nie dziś. Miał zbyt dobry humor. Zadzwonił do Hani. – Już dojechałeś? – Już tęsknię. Jak się czujesz? – Dobrze. Też tęsknię. – Załatwiam swoje sprawy i najdalej w piątek u ciebie jestem. Postaram się wcześniej. Mam też prośbę… – Tak? – Oszczędzaj się. Mówię poważnie. *** Martwił się o Hanię. Była tak drobna i delikatna. Teraz, kiedy okazało się, że jest w ciąży, jeszcze bardziej niepokoił go jej pracoholizm. W dodatku podejrzewał, że firma ją wykorzystuje. Znał całkiem sporo osób zatrudnionych w przedstawicielstwie medycznym lub farmaceutycznym i nikt nie obsługiwał tak dużego terenu. W dodatku za tak niewiele. Premia, którą raz Hani łaskawie dali, miała zapewne uśpić jej czujność, gdy dokładali kolejne województwo do jej rewiru, a także zapewnić jej oddanie i lojalność. Pokonywanie tak dużych odległości w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca Karol uważał za niebezpieczne i nie zdziwiłby się, gdyby było niezgodne z Kodeksem pracy. Nie mógł jej jednak o tym wszystkim powiedzieć wprost, bo Hania była zbyt dumna, honorowa i uparta, by go posłuchać: rzucić tę beznadziejną pracę i pozwolić zająć się sobą jemu. Zapewne z miejsca
by go zaatakowała, zarzucając mu, że skoro jest bogaty, to niczego nie wie o trudach życia. Zupełnie jak Ygritte z sagi Martina stwierdzająca z emfazą: „You know nothing Jon Snow”. Prawdopodobnie nie oparłby się pokusie, żeby wyskoczyć wówczas z tym cytatem, co tylko przysporzyłoby mu kłopotów. Hania, jak każda sarkastyczna osoba, nie znosiła, gdy ironia odnosiła się do niej samej. Nie, żeby nie szanował jej za niestrudzoność, ambicję i fakt, że wiele w życiu wycierpiała. Uważał jednak, że zwyczajnie nadszedł czas, by zaznała szczęścia. Tak bardzo chciał je Hani dać. *** Pierwszy raz po powrocie do mieszkania zdał sobie sprawę, jakie jest puste. Być może duża przestrzeń robiła swoje, ale miał wrażenie, że chodzi o coś innego. U Hani, która dysponowała niespełna pięćdziesięcioma metrami kwadratowymi (a więc jedną trzecią powierzchni jego mieszkania), przytulności dodawały meble (zapewne z odzysku) pomalowane przez nią na sympatyczne pastele, książki we wszystkich możliwych miejscach i kobiece szpargałki: ramki ze zdjęciami (najwięcej z jej zmarłą mamą), kwiatki i zioła w doniczkach, słój z bursztynami w sypialni, obrotowy przyprawnik w kuchni, koszyk z muszelkami w łazience czy wazon z suszonymi kwiatami w przedpokoju. W jego mieszkaniu brakowało tak zwanej kobiecej ręki, a także samej kobiety – najlepiej w osobie Hani, obok której tak cudownie było się obudzić. *** W poniedziałek do stolicy przyjechał jego ojciec. Świetnie się złożyło, bo Karol nie chciał informować o swojej decyzji przez telefon. – Zwariowałeś?! – skwitował Kozłowski jego słowa. Skończyli właśnie obiad w hotelowej restauracji. Ojciec zamówił kawę po turecku, a Karol pozostał przy wodzie z cytryną. – Dawno planowaliśmy ekspansję na północ – przypomniał spokojnie. – Ale nie na łapu-capu! I tylko dlatego, że chcesz mieć pretekst, by częściej jeździć do Gdańska.
– Chcę tam zamieszkać. Znalazłem też idealny obiekt do przebudowy. Czy sedno słów, czy ton wypowiedzi, czy może jedno i drugie spowodowały, że ojciec zrobił się czerwony na twarzy. – Nie po to otwierałem hotel w Warszawie… – Pozwól, że sprostuję. – Karol przerwał ojcu. – Hotel w Warszawie otwierałem sam. – Ale moimi pieniędzmi! – zagrzmiał Kozłowski. – Na które również pracowałem. Nie wiem, czemu się awanturujesz. Hotel w stolicy obsadzę dobrym menedżerem. Tymczasem idziemy dalej. Tak jak planowaliśmy. Ten moment jest dobry jak każdy inny. A że z powodów prywatnych ciągnie mnie do Trójmiasta, to inna sprawa. – Ta dziwka wrobiła cię w dziecko?! Niedawno zatrudniony przez Karola student przyniósł zamówioną kawę. Zawstydzony wybuchem Kozłowskiego seniora odszedł w pośpiechu. – Nie rozmawiam z tobą o Hani – odparł spokojnie Karol. – Rób, jak chcesz. – Ojciec zakończył rozmowę ulubionym stwierdzeniem matki, po czym wstał i wyszedł bez pożegnania.
VI Hania: Przyjedź proszę. Musisz mnie zawieźć do szpitala Mateusz: Jadę *** Był po dziesięciu minutach. Wciąż leżała na podłodze w łazience. Krótkie sportowe spodenki, które wkładała do sprzątania, przesiąkły już krwią. – Boję się, że jak wstanę, to stracę… Wiem, to głupie… – zaczęła, widząc jego przestraszone spojrzenie. – Ciii! Leż spokojnie. Co mam ci spakować? Poinstruowała go w kwestii bielizny, kosmetyków, dokumentów i torebki. – Pakować do tego? – Pojawił się w łazience z jej starym sportowym plecakiem. Potwierdziła, żeby nie przedłużać. – Weź też koc – poradziła. Nie chciała zakrwawić mu samochodu. Założył sobie jej plecak na ramię i wziął ją na ręce. – Zamknij mieszkanie – przypomniała. *** W izbie przyjęć szpitala uniwersyteckiego posadzono ją na wózek i windą przetransportowano na oddział patologii ciąży. Mateusz, którego pielęgniarki wzięły za ojca dziecka, mógł jej towarzyszyć aż do gabinetu lekarskiego. Kręciło jej się w głowie, gdy odpowiadała na kolejne pytania młodego doktora. Lekarz przywołał pielęgniarkę. Zaczął wydawać jej polecenia, ale Hanka przestała rozróżniać słowa. Zanim straciła przytomność, usłyszała, jak kobieta mówi: „Przykro mi”.
*** Ból i dyskomfort spowodowany łyżeczkowaniem były niczym w porównaniu z bólem psychicznym. Hanka czuła, jakby straciła część siebie. Łapała się za brzuch i chciało jej się wyć. Najgorsze były wyrzuty sumienia. To przez to, że o siebie nie dbała, że się przepracowywała, i przez to, że… na początku nie chciała tego dziecka. Mateusz siedział przy jej łóżku i szeptał uspokajające frazesy. – Najważniejsze, że tobie nic nie jest. Sama wiesz, że to nie był czas na dziecko. Dziecko potrzebuje ojca, a ten twój warszawiak… – Mateusz, przestań – podniosła głos, czym zraziła do siebie dwie kobiety dzielące z nią salę. Było około dwudziestej i choć czas odwiedzin jeszcze nie minął, kultura wymagała, by jej gość poszedł już do domu. – Masz mój telefon? – zapytała cicho, siląc się jednocześnie na łagodny ton, gdyż to nie Mateusz był winien jej problemów i nie powinna się na nim wyżywać. Zwłaszcza że tak bardzo jej pomógł. – Obawiam się, że został w domu. – Skoro muszę tu być przynajmniej do jutra, to czy byś mi go przywiózł? – Jeśli potrzebujesz kogoś powiadomić, to ja chętnie… – Nie – ucięła. – Chciałabym tylko swój telefon. – Nie miała odwagi spojrzeć Mateuszowi w oczy. – Czy mogę ci go przywieźć jutro z samego rana? Dziś już jestem trochę zmęczony. – Jasne. Nie ma sprawy – zawstydziła się swoją prośbą. Wystarczająco wykorzystywała Mateusza. A sytuacja na pewno nie była dla niego łatwa. – Dziękuję za wszystko. – Nie ma za co. – Ujął jej dłoń i pocałował czule. – Spróbuj zasnąć.
VII Od rozmowy z ojcem kilkakrotnie próbował dodzwonić się do Hani. Nie odbierała, a on wyobrażał sobie najgorsze: wypadek samochodowy spowodowany omdleniem z wycieńczenia. Dopiero o dwudziestej pierwszej zobaczył ukochane imię na wyświetlaczu telefonu. – Haniu, czemu nie odbierasz? Bałem się, że… – Daj jej spokój! – przerwał mu męski głos. – Kim jesteś?! – teraz zaniepokoił się nie na żarty. – Gdzie jest Hania? – Nie dzwoń do niej. – Jeśli zrobiłeś jej jakąś krzywdę… – Ty jej zrobiłeś krzywdę, oszuście! Nie dzwoń do niej więcej. – Nie zadzwonię, jeśli sama mi to powie. Daj ją do telefonu. – Nie chce z tobą rozmawiać. – Po tym stwierdzeniu mężczyzna po drugiej stronie zakończył połączenie. Nie było sensu oddzwaniać. Karol nie wiedział jednak, co o tym myśleć. Trudno mu było uwierzyć, by po ich ostatnim spotkaniu i poczynionych planach Hania chciała się z wszystkiego wycofać. Kim był facet, który odebrał telefon? Jej kolegą, kimś z rodziny? Raczej nie przypadkowym złodziejem i żartownisiem w jednej osobie, bo inaczej nie nazwałby Karola oszustem. Jak Hania, gdy… Sprawdził godzinę. Jeśli zaraz wyjedzie, złapie ją, zanim skończy pracę.
VIII Pozostawiony w GPS-ie ślad zaprowadził go pod jej blok w jednej z południowych, młodych, sądząc po budownictwie, dzielnic Gdańska. Nie zapamiętał numeru mieszkania, ale na razie nie planował nawet wejścia na klatkę. Była druga trzydzieści nad ranem. Karol zmienił ustawienie siedzenia na półleżące, włożył na głowę kaptur, skrzyżował ręce na piersi i zamknął oczy. *** Obudził go ból głowy i szyi. Powrócił do pozycji siedzącej i ocenił sytuację. Była piąta rano. Cały blok najwyraźniej spał. Wyszedł z samochodu, by rozprostować nogi i odetchnąć świeżym powietrzem. Było rześko, więc zostawił kaptur na głowie. Przeszedł się wzdłuż parkingu, by odnaleźć polo Hani. Stało obok czarnej vectry, jej nowego służbowego samochodu. Kiedy z taką radością opowiadała mu o sukcesach w pracy, nie mógł nie cieszyć się razem z nią. Zwłaszcza że cały ten wieczór pełen był wrażeń: odnalazł Hanię, dowiedział się, że jest z nim w ciąży i co najważniejsze, że go kocha. Do samochodu wrócił jeszcze bardziej zdenerwowany. Była piąta dziesięć, a drzwi do klatki wciąż pozostawały zamknięte. Gdyby tylko znał numer jej mieszkania, mógłby już dzwonić domofonem. Z tego, co mówiła, wynikało, że w tygodniu zdarzało jej się wstawać nawet po czwartej. I znów do niepokoju dołączyła irracjonalna zazdrość. A jeśli nie śpi sama? Jeśli spędza noc z facetem, który odebrał telefon? I gdzie wtedy była? Może brała kąpiel? Ten scenariusz zakładał przynajmniej, że jest bezpieczna. O piątej dwadzieścia drzwi się otworzyły i ukazał się w nich facet z yorkiem. Wyprowadził miniaturę psa na trawkę przed blokiem i czekając, aż pupil zrobi swoje, wyjął papierosa i zapalił. Wrzucił niedopałek do śmietnika i wrócił do domu. Nie zamknął za sobą drzwi. Karol odczekał więc chwilę i ruszył w stronę klatki schodowej. W bloku nie było windy i schodami wszedł na trzecie piętro, gdzie od razu rozpoznał drzwi mieszkania Hani. Szesnastka. Przecież pamiętał! Zadzwonił i czekał. Naliczył trzydzieści sekund i zadzwonił
ponownie. Oba samochody stały pod blokiem, więc Hanka musiała być w mieszkaniu. Być może śpi. Zadzwonił trzeci raz, tym razem dłużej przytrzymując dzwonek. Jeśli ktoś był w środku, nie wykonywał żadnych ruchów. Albo spał, albo… Karolowi przyszła do głowy straszna myśl, że może Hania zasłabła i leży sama, bez pomocy. Może nawet od wczoraj. Prawie podskoczył, gdy otwarły się drzwi mieszkania obok. Młoda, maksymalnie trzydziestoletnia szatynka z włosami do ramion spojrzała na Karola podejrzliwie. – Zna pani Hanię? – zapytał, zanim zdążyła się odezwać. – Słabo – przyznała, bacznie mu się przyglądając. – Mieszkam tu od niedawna. Wynajmuję. Coś się stało? – Widziała ją pani wczoraj? – Wczoraj? – Kobieta zastanowiła się nad odpowiedzią. – Chyba nie. A coś się stało? – powtórzyła pytanie. – Nie. Po prostu przyjechałem z daleka i myślałem, że jest w domu. – Jeśli był pan umówiony… – To miała być niespodzianka – uciął zbyt ostro, czym najwyraźniej zraził do siebie sąsiadkę, bo stwierdziła nagle, że nie potrafi pomóc i spieszy się do pracy. *** Wrócił do samochodu, gdzie po jakimś czasie zasnął. Gdy się ocknął, był kompletnie skołowany i spocony. Spojrzał w górę, ale okno Hani wciąż miało do połowy zaciągniętą roletę. Wciąż też było zamknięte, mimo że dochodziło południe i – jak na końcówkę września – było wyjątkowo ciepło. Inni lokatorzy zgodnie uchylili swoje okna. Karol zdjął bluzę i wyszedł, by się rozejrzeć – oba samochody Hani nadal stały na parkingu. Zauważył sklep spożywczy i zaszedł po coś do jedzenia. Wybrał bułkę, kefir i snickersa. Wrócił pod blok i korzystając z otwartych na oścież drzwi, ponownie udał się na trzecie piętro. Jego dzwonienie nie przyniosło żadnego skutku. Wrócił do samochodu. *** Około godziny szesnastej, kiedy bezmyślnie wpatrywał się
w okolicę bloku, zastanawiając się całkiem poważnie, kiedy ktoś z mieszkańców weźmie go za potencjalnego włamywacza i wezwie straż miejską, zauważył wracającą do domu sąsiadkę. Szła wolno, gdyż niosła dość duże zakupy. Ich spojrzenia się spotkały. Speszona kobieta przyspieszyła i zniknęła w klatce. Aha, ona na pewno wezwie policję. Było mu wszystko jedno. Nie zdziwił się, kiedy po chwili, już bez reklamówek, wróciła i podeszła do jego samochodu. Opuścił szybę. – Jeśli pańskiej znajomej nadal nie ma, to zapraszam na obiad. *** Sąsiadka Hani prawie od razu zaczęła się tłumaczyć. – Z reguły nie zapraszam obcych, ale wygląda pan na uczciwego – mówiła, otwierając drzwi i wpuszczając go do małego, jasnego mieszkania. – Wystarczy Karol – uśmiechnął się. – Asia. Rozgość się, a ja zrobię obiad. – Zebrała półdługie włosy w kitkę i przeszła do aneksu kuchennego, gdzie czekały na nią nierozpakowane zakupy. – Może w czymś pomogę? – zaoferował się nieśmiało Karol. – Nie trzeba. Chcesz się odświeżyć? – spojrzała na jego przepocone ubrania. – Bardzo chętnie – odparł z wdzięcznością. – Skoczę do samochodu po ciuchy do przebrania. Ostatecznie wyskoczył też do sklepu, gdzie kupił wino i czekoladki dla Asi za jej gościnność. Kąpiel w ciasnej łazience pełnej kosmetyków i babskich akcesoriów sprawiła, że poczuł się znacznie lepiej. W świeżym podkoszulku zasiadł do barku, przy którym Asia podała pieczoną rybę z warzywami i wino. – Nie ma jak rybka nad morzem – ucieszył się, by rozładować atmosferę. Po obiedzie, podczas którego wymieniali zwyczajowe uwagi na temat ryb, morza i Gdańska, podszedł do okna, by skontrolować sytuację na parkingu. Samochody wciąż stały.
– Będzie słychać, jak wróci. Tu są cienkie ściany – powiedziała pocieszająco Asia. – Zrobię nam kawy. Postawiła przed nimi kubki, dzbanek z ekspresu i ciastka. – No to opowiadaj! Co to za historia z tą Hanią? *** O osiemnastej, kiedy skończyły im się tematy do rozmów i kiedy naprawdę nie wypadało nadużywać gościnności obcej kobiety, Karol podziękował za wszystko, ostatni raz zadzwonił do drzwi Hani i wrócił do samochodu. Opuszczając osiedle, naiwnie rozglądał się dookoła. Pokręcił się trochę po mieście, zanim odbił na krajową siódemkę. Mimo wypicia dwóch kubków kawy czuł zmęczenie i znużenie. *** Do domu wrócił ledwie żywy, ale i tak nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. Coś się musiało stać. Mógł przenocować w Gdańsku i rano wrócić pod blok. Jednak sąsiadka zapewniła go, że jak tylko Hania się pojawi, od razu do niego zadzwoni. Upoważnił ją do telefonowania o każdej porze dnia i nocy. Także teraz spojrzał na komórkę, ale nikt się z nim nie kontaktował. Pomyślał o Rozmawiaczu i wstał po laptop. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył jedną nieprzeczytaną wiadomość. Nie możemy się więcej spotykać. Nie pisz do mnie ani nie dzwoń.
IX Mateusz zjawił się u niej rano z podpaskami, o które prosiła. Podał je trochę onieśmielony, a ona posłała mu smutny uśmiech. Najpierw czekał z nią w sali, a gdy się przebrała, na korytarzu. Nie miała ochoty rozmawiać, więc było jej na rękę, że nic nie mówi. Zapytała tylko o telefon, ale przyznał, że zapomniał po niego podjechać. Oddał jej za to klucze. *** W południe została poproszona do gabinetu lekarskiego. – Czy przeszła pani ostatnio jakiś większy stres? – pytał ten sam doktor, który przyjmował ją na oddział poprzedniego dnia. – Tak – odpowiedziała zawstydzona, bo czuła, do czego zmierza ta rozmowa. – Czy pani pracuje? – Tak. – Czy jest to praca fizycznie absorbująca? – Tak. – Czy chorowała pani w ostatnim czasie? Grypa? Grypa żołądkowa? – Tak. – Czy spożywała pani alkohol podczas ciąży? – Tak. Lekarz nie miał więcej pytań i podziękował jej oschle. Wyszła na korytarz, gdzie czekał na nią Mateusz. – Czemu płaczesz? Co powiedział? – Że zabiłam własne dziecko. *** – Pojedźmy do mnie – zaproponował, kiedy znużeni czekaniem na wypis (ostatecznie był po piętnastej) wracali ze szpitala, zaliczając po drodze aptekę. – Wezmę wolne i zaopiekuję się tobą. Mama zrobiła ci rosołek. – Jesteś kochany, ale chcę być sama.
Mateuszowi zrobiło się wyraźnie przykro i Hankę dopadły wyrzuty sumienia. Chłopak poświęcał jej swój czas, mimo że zaciążyła z innym, jego matka gotowała dla niej rosół, a ona, jak księżniczka, rzuciła „chcę byś sama” i nic ją nie obchodziło. – Dawno nie jadłam domowego rosołu – przyznała, dotykając jego dłoni na drążku zmiany biegów. Ujął ją w swoją i razem zredukowali bieg. Skręcali na ich osiedle. *** Mama Mateusza przygotowała rosół i pierogi z mięsem. Kiedy pod jej czujnym okiem Hanka wszystko zjadła, dostała duży kawałek drożdżowego placka. – Jedz, kochana, bo na szpitalnym wikcie idzie się wykończyć – stwierdziła pani Celina, drobna blondynka z trwałą ondulacją. Mateusz był podobno wykapanym ojcem. Spojrzała na niego, ale dyskretnie potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że matka nie zna rzeczywistego powodu jej pobytu w szpitalu. Posłała mu bezdźwięczne „Dziękuję”. Pani Celina zrobiła im herbaty i taktownie wyszła z mieszkania pod pretekstem zrobienia zakupów. Przeszli do pokoju Mateusza, gdzie Hanka z wdzięcznością przyjęła propozycję położenia się na łóżku. Była obolała i zmęczona, a po sytym obiedzie także senna. Mateusz położył się obok niej. Pozwoliła się przytulić i zasnęła. Miała dziwny sen, w którym razem z Mateuszem, panią Celiną, Karolem i jego wujkiem Andrzejem jadła przy dużym, uroczyście przybranym stole jakąś żółtą papkę. Mateusz z mamą zagarniali trudny do zidentyfikowania krem widelcami, Karol z wujkiem pałeczkami, jakby był to ryż, a jej gospodarze obiadu – kimkolwiek byli – nie podali żadnych sztućców. Rozważała użycie rąk, gdy na stole pojawił się pająk gigant. Mimo że był wielki na co najmniej metr, nikt poza nią nie zwrócił na niego uwagi. Szedł po stole w jej stronę, ale sparaliżowana strachem nie była w stanie rzucić się do ucieczki. Z kolei jej krzyk, którym chciała zaalarmować współbiesiadników, okazał się bezdźwięczny. Zamknęła oczy.
Obudziła się mokra od potu. Było jej gorąco, bo Mateusz mocno trzymał ją w objęciach. Otworzył oczy, gdy tylko się poruszyła. – Coś się stało? – zapytał z troską. – Nic. Miałam jakiś koszmar. – Wyswobodziła się z jego ramion, ale natychmiast znów się przytulił. Zaczął obsypywać ją pocałunkami: w czoło, oko, nos, usta. Jego ręce powędrowały pod jej bluzkę. Nie chciała być niemiła po tym, co dla niej zrobił, więc, choć bez entuzjazmu, poddawała się tym pieszczotom. W obecnym stanie była chroniona przed czymś więcej. Tymczasem Mateusz chyba zapomniał o zabiegu, jaki właśnie przeszła, bo z coraz większym zapałem całował jej szyję, ramiona i dekolt. – Przestań – poprosiła. Nie zareagował, więc powtórzyła głośniej. Odsunął materiał stanika. Całował jej piersi, gdy go odepchnęła. – Zwariowałeś?!
Spodziewała się, że okaże skruchę z powodu swojej natarczywości, ale jego twarz mówiła co innego: był zły. – Leć do tego bogatego dupka – wycedził. – Skoro nie jesteś w ciąży, na pewno znów chętnie cię przeleci! *** Wybiegła z mieszkania Mateusza, prawie zderzając się w drzwiach z jego matką. Kobieta chyba próbowała ją zatrzymać, Hanka nie słyszała jednak słów. Zatrzymała się w połowie drogi do domu. Nie miała siły biec. Powrócił silny ból. Ten fizyczny i ten psychiczny. Szła, dławiąc szloch. W domu rozpłakała się na całego. Płakała z powodu słów Mateusza, z powodu utraty dziecka, z tęsknoty za Karolem. Wszystko tak bardzo się pogmatwało. Tyloma przykrościami zapłaciła za chwilę szczęścia. Uspokoiła się i odszukała komórkę, a następnie ładowarkę. Czekając, aż stan baterii pozwoli na wykonanie telefonu, zastanawiała się, od czego zacząć rozmowę z Karolem. I czy w ogóle zacząć, bo może poronienie stanowiło znak? Może reakcja Mateusza na odtrącenie była właściwa, a ona powinna dawno dostrzec, kto naprawdę szczerze ją
kocha? Postanowiła przełożyć wszelkie rozmowy do czasu, gdy odpocznie, uspokoi się i nabierze dystansu. *** Obudził ją dzwonek do drzwi. Oszołomiona drzemką i bólem przez moment nie wiedziała, gdzie jest ani jaka jest pora dnia. Ktokolwiek próbował ją odwiedzić, zrezygnował po trzeciej próbie dostania się do mieszkania, ale i tak wstała, by pójść do łazienki. Przy okazji odkryła, że jest dwudziesta pierwsza. O porze kolacji przypomniał sobie też żołądek. Lodówka świeciła pustkami, a Hanka nie miała ochoty na wyjście do sklepu. Postanowiła zamówić pizzę. Jej telefon był już w stu procentach naładowany. Jednak kontaktu Pizza Osiedle w nim nie odnalazła. Ani żadnego innego. Wyłączyła i ponownie włączyła telefon. Żadnych numerów. Jej lista połączeń oraz wiadomości została wyczyszczona. *** Nie znała na pamięć numeru do Mateusza, a nie miała siły, by pójść do niego i zrobić mu awanturę. Chciałaby jednak usłyszeć, jaki miał plan, doszczętnie kasując pamięć w jej telefonie. Czy skasował tylko Karola, a po zastanowieniu postanowił usunąć wszystko i zrzucić winę na awarię aparatu? Owszem, nie błyszczał inteligencją, ale czy był aż tak głupi? A może to, co próbował jej zrobić, miało spowodować, że uwierzy w każdą bzdurę? To już nie było ważne. Mateusz już nie był ważny. Przyszedł do niej rano, więc skasował bieżące połączenia i wiadomości. Miała jednak nadzieję, że Karol wkrótce znów spróbuje się z nią skontaktować i odzyska jego numer. Czekanie ją dobijało i włączyła komputer. Weszła na Rozmawiacza. Zalogowała się na swój profil i napisała: Skontaktuj się ze mną najszybciej, jak będziesz mógł. Po zastanowieniu zrobiła dopisek.
Kocham. H. *** Znalazła numer osiedlowej pizzerii w internecie, zamówiła średnią neapolitańską i ponownie zajrzała do serwisu. Oczywiście, gdyby Karol jakimś cudem odczytał już jej wiadomość, na pewno by zadzwonił (głośność dzwonka komórki nastawiła na maksimum). Czuła się jednak pewniej, śledząc dwa kanały komunikacji jednocześnie. Może dla zabicia czasu, może z sentymentu postanowiła przejrzeć archiwum ich rozmów. Było puste. Niepokój ścisnął jej żołądek. Przyszło jej do głowy, że Mateuszowi mogło zależeć nie tylko na utrudnieniu jej kontaktów z Karolem. Być może chciał usunąć ślady swojej ingerencji w rozmowy z nim. Bóg wie, co nawypisywał, podając się za nią! O Boże, Karol już nigdy do niej nie zadzwoni. *** Początkowo nie zareagowała na dzwonek domofonu. Dopiero po paru sygnałach przypomniało jej się, że zamówiła pizzę. Wcisnęła przycisk, by wpuścić dostawcę, i przekręciła patent w drzwiach. Otworzyła dopiero, gdy zapukał. Podała pieniądze i odebrała pudełko, nie podnosząc głowy. Znów wypłakiwała sobie oczy. – Ma pani jakąś kartkę na drzwiach. – Młody chłopak nieśmiało podał jej pozostawioną informację. Pani Haniu, proszę do mnie pilnie podejść. Sąsiadka spod 17. A więc to sąsiadka ją wcześniej obudziła. No jasne. Ktoś spoza bloku dzwoniłby najpierw domofonem. Mechanicznie zajadając pizzę, Hanka zastanawiała się, czego kobieta mogłaby od niej chcieć. Były w podobnym wieku, ale praktycznie się nie znały. Poza zwyczajowymi pozdrowieniami ani razu ze sobą nie rozmawiały. Skąd znała jej imię? Może kurier lub listonosz zostawił dla niej przesyłkę? Nie mogła sobie jednak przypomnieć, czy coś ostatnio zamawiała. Choć była bardzo
ciekawa, o co też może chodzić, postanowiła poczekać z tym do następnego dnia. Nie miała ochoty wychodzić nawet na klatkę. I na pewno nie z podpuchniętymi od płaczu oczami.
X Ból fizyczny zelżał. Chociaż to. Hanka wstała o szóstej, by wyruszyć w teren. Wprawdzie dostała zwolnienie lekarskie, ale nie było jej stać na jego wykorzystanie. Postanowiła, że objedzie najważniejszych olsztyńskich klientów i do szesnastej wróci do domu. Brak wiadomości od Karola – zarówno w formie telefonicznej, jak i internetowej – przygnębił ją, ale postanowiła trzymać się właśnie poczynionego planu. Doprowadziła się do porządku i wyszła z mieszkania. Przypomniała jej się kartka i zapukała do drzwi sąsiadki. Odczekała chwilę, ale najwyraźniej kobieta wyszła już do pracy. Na trasę do Olsztyna wybrała krajową siódemkę, którą w czerwcu dotarła do rodziców Karola. Im dłużej jechała, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie dziś pracować. W Ostródzie odbiła na Działdowo. Według tablicy do stolicy miała dwieście pięć kilometrów. *** – Nie mogę pani podać numeru do właściciela. Jeśli to pani bliski znajomy, jak pani mówi, to cóż… – Recepcjonista, którego wcześniej nie widziała na oczy, próbował zrobić z niej idiotkę. Nie przypuszczała, że Karola nie będzie w hotelu i przyjdzie jej użerać się z jakimś niekompetentnym małolatem. Nie miała żadnej wiarygodnej historyjki na podorędziu i musiała powiedzieć mu prawdę. – Ktoś nielegalnie przejął mój telefon i laptop – zaczęła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak żałośnie to brzmi. Westchnęła. – Przyjechałam specjalnie z Gdańska. Jestem przekonana, że pański przełożony bardzo się zdenerwuje, jeśli utrudni mi pan kontakt z nim – wycedziła. – Przykro mi, ale nie jestem upoważniony. Proszę wygodnie siąść i… – Proszę więc samemu do niego zadzwonić i dać mi telefon. – Furia, w jaką wpadła Hanka, najwyraźniej podziałała. Recepcjonista sięgnął po służbową komórkę.
XI Nie pojechał do hotelu. Całą noc nie zmrużył oka, więc nie miał siły się podnieść. Tyle razy analizował ostatnie wydarzenia, że sam już nie był pewien, czy wszystko mu się po prostu nie przyśniło. O ile telefoniczna przestroga nie wydała mu się wiarygodna, o tyle informację na Rozmawiaczu mogła zostawić tylko Hania. Przez chwilę naiwnie brał pod uwagę opcję szantażu, by ostatecznie zdać sobie sprawę ze śmieszności tego pomysłu. Rzeczywiście, na pewno ktoś postanowił przystawić Hani pistolet do skroni, by tylko zerwała z nim on-line! Aby rozwiać wszelkie wątpliwości co do tożsamości nadawcy wiadomości, przedzwonił do Asi. – O, cześć, Karol, miałam do ciebie dzwonić – zaczęła. – W ogóle to ci nie przeszkadzam? – upewnił się. – Nie, nie. Słuchaj, dałam ciała z twoją sprawą. Zostawiłam jej kartkę w drzwiach, ale nie przyszła do mnie. Jestem teraz w domu, bo mam dziś wolne, i widzę, że nie ma jej służbowego samochodu. – Nie widziałaś, jak nim rano wyjeżdżała? – Właśnie nie. A od siódmej jestem na nogach – zapewniła. – Dziękuję ci za wszystko. Chyba już nie będę cię fatygował w tym temacie. Jeszcze raz dzięki. – Nie ma sprawy. Przykro mi, że nie wyszło. – Mnie też. Hania wyjeżdżała w teren o świcie i Asia mogła ją przeoczyć. Karol spojrzał na zegarek. Była dziewiąta. Postanowił do niej zadzwonić i porozmawiać. Cokolwiek wpłynęło na jej decyzję, była mu winna wyjaśnienia. Sięgnął po telefon, jednak ten zadzwonił mu w ręku. Wyświetlacz poinformował go, że to matka. Wyjątkowo postanowił odebrać. – Co? – przywitał się chłodno, ale wiedział, że Kozłowska i tak weźmie to za dobrą monetę. Od trzech miesięcy nie odzywał się do niej słowem. – Karolku, co u ciebie? Odchodzę od zmysłów. „Zadziwiające, bo ja akurat też” – pomyślał.
– Nic ciekawego – burknął. – Czemu masz taki głos? Coś się stało? Kiedy przyjedziesz do domu? – Nie wiem. – Przyjedź dziś – poprosiła. – Zobaczę. Ostatecznie zrobiło mu się szkoda matki i zaczął pakować rzeczy na podróż.
XII – Nie odbiera – poinformował ją chłopak oschle. – To proszę próbować dalej! – krzyknęła na niego. – Przepraszam na moment – zignorował jej prośbę i wyszedł. Zajrzała za kontuar, ale zabrał telefon ze sobą. Po chwili wrócił. Nie sam, a w towarzystwie ochroniarza. – Proszę wyprowadzić tę panią – polecił człowiekowi w mundurze. *** Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać, kiedy ochroniarz z groźną miną odprowadzał ją do samochodu. Wsiadła do vectry i rozpłakała się z bezsilności. Co za ironia! Żyją w czasach komórek, smartfonów, laptopów, maili, różnego rodzaju gadulców i fejsbuków, a od dwóch dni nie mogą się ze sobą skontaktować. Brak jakiejkolwiek wiadomości od Karola tylko potwierdzał jej przypuszczenia co do poczynań Mateusza. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co takiego powiedział czy napisał, że Karol nie nabrał podejrzeń i nie zweryfikował tego choćby za pomocą telefonu do niej. Zanim ruszyła w drogę powrotną, włączyła laptop i weszła na Rozmawiacza. Nie czekała na nią żadna wiadomość. Mimo wszystko zostawiła Karolowi kolejną: Kiedy byłam w szpitalu (potem), pewna osoba (potem) przejęła mój tel. (mam wyczyszczone wszystkie kontakty) i profil na LetsTalk.com. Jestem teraz w Warszawie. Byłam w hotelu, ale zostałam z niego wyproszona (potem). Wracam do Gdańska. Błagam, zadzwoń do mnie, jak tylko to przeczytasz! Połowę trasy do Gdańska pokonała zaskakująco szybko. Była jednak bardzo głodna Zapamiętała z poranka dobrze prezentującą się karczmę i teraz jej wypatrywała. Czuła, że jeśli nie zje porządnego obiadu, padnie z wyczerpania. Podkręciła klimatyzację na full. Żałowała, że nie ma przy sobie choćby batonika. Wciąż mocno krwawiła i powinna jakoś uzupełnić braki żelaza. Przed oczami pojawiły się czarne plamki.
Instynktownie zaczęła hamować. *** – Hania, obudź się! – słyszała znajomy głos, ale nie była w stanie przypisać go żadnej konkretnej osobie. Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Ktoś cały czas szarpał ją za ramię. – Złap się mojej szyi – dyrygował głos. Mężczyzna. Ale któż taki? – Muszę cię wynieść z samochodu. Położę cię tutaj. Najpierw była w powietrzu, a potem na ziemi. Czuła łaskotanie trawy. Było niewygodnie. Jej nogi powędrowały w górę. – Oddychaj głęboko – rozkazał głos. – Zemdlałaś. Dam ci pić. Mężczyzna uniósł jej głowę. Piła. – Lepiej? – Tak – usłyszała swoją słabą odpowiedź. – Otwórz oczy. – Pan… Andrzej? *** – Jechałem akurat za tobą. Mało w ciebie nie uderzyłem, gdy nagle zaczęłaś hamować i zjeżdżać na pobocze. Masz cholerne szczęście, że zatrzymałaś się na tej łące, a nie na drzewie. – Wujek Andrzej, a raczej pan Andrzej, z przejęciem opowiadał jej rozwój wypadków (właściwie jednego niedoszłego). Wciąż leżała na ziemi, ale doszła już do siebie na tyle, by wiedzieć, co się właśnie stało. – Słuchaj, czy ty jesteś w ciąży? – Nie. Nie jestem. – W porządku. Ale chyba i tak zawiozę cię do szpitala. Może masz wstrząs mózgu albo co. – Andrzej podał jej rękę, by wstała. – Nie. Nie trzeba – zaprotestowała. Miała już dość szpitali jak na jeden tydzień. – Zemdlałam, bo byłam zmęczona i głodna – przyznała. – Wyobrażam sobie. Zdecydowanie za ciężko pracujesz. I nie dbasz o siebie. Zabieram cię do siebie. Nie wsiadasz już dziś za kółko. – A co będzie z moim samochodem? – Właśnie obchodziła go
dookoła, by ocenić straty. Całe szczęście karoseria była cała. – Wyślę kogoś po niego. – A gdzie jesteśmy? – W Ostródzie. Mieszkam niedaleko. Wsiadaj do mojego samochodu. – Otworzył drzwi pasażera w swojej vitarze. – Niech pan zadzwoni do Karola! – przypomniało jej się. – Straciłam wszystkie kontakty w telefonie. Byłam dziś w Warszawie, ale go nie zastałam. I pracownik… – Spokojnie. – Mężczyzna przerwał jej ten nagły słowotok. – Dojedziemy to zadzwonimy. A teraz wsiadaj. I mów mi Andrzej.
XIII Matka, wyraźnie przejęta jego niezbyt szczęśliwym wyglądem, nadskakiwała mu, jak tylko potrafiła, co w jej wydaniu skupiało się wokół donoszenia do stołu kolejnych dań. Nie miał apetytu, ale jadł, by z nią nie rozmawiać. Nie pytała o Hanię, więc prawdopodobnie czuła się winna jego podłego nastroju. I dobrze. Kiedy już naprawdę nie mógł więcej w siebie wcisnąć, wziął laptop i poszedł na górę do gabinetu ojca. Było to jego ulubione miejsce w domu, gdyż generalny remont obszedł się z nim najmniej inwazyjnie. Lubił stary fotel ojca i towarzystwo książek. Włączył laptop z zamiarem realizacji powziętego właśnie planu. Wszedł na Rozmawiacza i zanim zdążył się zorientować w lokalizacji opcji „usuń profil”, czytał wiadomości od Hani. Skontaktuj się ze mną najszybciej, jak będziesz mógł. Kocham. H. *** Kiedy byłam w szpitalu (potem), pewna osoba (potem) przejęła mój tel. (mam wyczyszczone wszystkie kontakty) i profil na Rozmawiaczu. Jestem teraz w Warszawie. Byłam w hotelu, ale zostałam z niego wyproszona (potem). Wracam do Gdańska. Błagam, zadzwoń do mnie, jak tylko to przeczytasz! Ręce mu się trzęsły, gdy wybierał jej numer. – Karol, to ty? – usłyszał, zanim dobrze rozbrzmiał pierwszy sygnał. – Wujek Andrzej?!
XIV Andrzej był starym kawalerem mieszkającym w całkiem przyjemnym wiejskim domu po swoich rodzicach (i rodzicach mamy Karola, gdyż jak wyjaśnił, są z Kozłowską rodzeństwem). Hanka nie pytała, czym się zajmuje zawodowo, ale jego pasją na pewno był ogród. Nie tak ozdobny jak w dworku, ale warzywny, z drzewkami owocowymi, krzewami i szklarnią, w której Andrzej uprawiał pomidory, ogórki, rzodkiewkę i sałatę. Miał też kury i kaczki. Te ostatnie beztrosko pływały po małym, zielonym od rzęsy stawie. Hania zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia, a kiedy jej wybawca postawił przed nią jajecznicę i sałatkę ze świeżych warzyw, znalazła się w siódmym niebie. – Karol niedługo będzie – powiedział Andrzej, oddając jej telefon. – Zapisałem ci od razu kontakt do niego. – Dziękuję – odparła z wdzięcznością. Siedziała przy ogrodowym stoliku i dopijała kompot, który wujek przyniósł jej do posiłku. – Powinnaś się położyć – stwierdził, patrząc z niejasnym dla niej niepokojem. Trochę nią trzęsło i ściskało w podbrzuszu, ale nie widziała w tym niczego nadzwyczajnego. Przeczytała w internecie o skutkach łyżeczkowania, które z czasem mijały. – Jesteś blada i masz krople potu na czole. Nie dostałaś gorączki? – Andrzej troskliwie przyłożył rękę do jej czoła. Wydawał się bardzo przejęty, więc obiecała, że położy się zaraz po jedzeniu. Faktycznie był to ostatni moment, w którym mogła zasnąć, skoro niebawem miał przyjechać Karol.
XV Wyjaśnienia wujka były o tyle zawiłe, co nieprawdopodobne. Choć zyskał sobie miano rodzinnego klauna, nikomu nie zrobiłby tak okrutnego kawału. Poza tym dzwonił z komórki Hani. Karol miał do Jeziornej jakieś sześćdziesiąt kilometrów. Normalnie pokonywał tę krętą, dziurawą drogę w co najmniej czterdzieści minut. Tym razem nie minęło pół godziny, odkąd, ku irytacji matki, wybiegł z dworku bez słowa wyjaśnienia, do chwili, w której wjeżdżał na dawne podwórze swoich dziadków. Miejsce to nieodmiennie przywoływało wiele miłych wspomnień – rozwieszanie hamaka między jabłonkami, doglądanie małych kaczuszek ogrzewających się pod kuchennym stołem wokół wielkiej żarówki, zbieranie robaków na gnojowisku w czasach, gdy babcia, jeszcze w pełni sił, hodowała świnie, czy jeżdżenie na łyżwach po zamarzniętym stawie. Zaparkował w zwyczajowym miejscu – pod dawnym chlewikiem, a obecnie wiatą garażową – i od razu zaniepokoił go brak jakiegokolwiek auta – nigdzie nie było ani vitary wuja Andrzeja, ani vectry Hani. A czymś z tego wypadku musieli wrócić. Do domu w Jeziornej zawsze wchodził bez pukania. U dziadków było to normalne, a wuj Andrzej, który od kilku lat był tu jedynym gospodarzem, również nie miał nic przeciwko. Kiedy jednak złapał za klamkę, drzwi okazały się zamknięte. Zapukał kilka razy i nie czekając na reakcję, pobiegł za dom – do ogrodu. Po biesiadujących przy drewnianym stoliku pozostały tylko talerze i szklanka z niedopitym kompotem. – Halooo! – krzyknął. Odpowiedziała mu cisza. Wyjął telefon i zadzwonił na numer Hani. Po pięciu czy sześciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Co jest, do cholery?! Czy to jakiś ponury żart?! Zadzwonił na numer Andrzeja. – Karol?! Przyjedź do szpitala! *** W ostródzkim szpitalu był tylko raz, gdy spędzając wakacje u dziadków, spadł z huśtawki (deski na sznurkach przywiązanych do
drzewa) i złamał sobie rękę. Przywiózł go tu dziadek swoim białym maluchem. Dwadzieścia kilka lat później jechał tam tak samo przerażony. Parkując, dzwonił do wujka Andrzeja. Ten oznajmił rzeczowo, że wychodzi mu naprzeciw. Wpadli na siebie jeszcze przed głównym wejściem. Andrzej złapał go za ramię i poprowadził na pierwszą wolną ławkę przed szpitalem. – Tu pogadamy – wysapał, gdy usiedli. – Przepraszam, niepotrzebnie biegłem po tych schodach. Karol, niecierpliwie czekając, aż wuj się trochę uspokoi, kontemplował otoczenie: brzydkie, stare mury szpitala i zadbaną zieleń. – Nie jest dobrze – zaczął wreszcie Andrzej. – Przywiozłem ją tutaj, bo mi zemdlała przy stole w ogrodzie. Wcześniej była blada i gorączkowała. Lekarze powiedzieli, że Hania niedawno poroniła. – Spojrzał badawczo na Karola, zapewne, by przekonać się, czy o tym wiedział. Z tego, co napisała na Rozmawiaczu, wywnioskował, że nastąpiły jakieś komplikacje, ale nie spodziewał się, że stracili dziecko. Hania musiała być załamana. Przytaknął, dając tym samym znak wujkowi, by kontynuował. – W Gdańsku przeszła tak zwane łyżeczkowanie. Jednak albo za szybko ją wypisali, albo coś tam sknocili podczas zabiegu, bo dostała ostrego zapalenia otrzewnej. – O matko – wydusił tylko Karol. Diagnoza ta kojarzyła mu się z rychłą śmiercią. Kiedyś kobieta, która była gościem jego hotelu, dostała tak silnego bólu brzucha, że musiał wezwać pogotowie. Okazało się, że to tak zwane rozlane zapalenie otrzewnej i kobieta zmarła jeszcze w karetce. Przeszył go strach, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Andrzej zgodził się z nim smutnym potaknięciem. – Dostała już niezbędne leki i czeka na operację – kontynuował. – Jest na oddziale chirurgicznym. Nie możesz tam pójść póki co. No i jest pewien problem. – Wujek Andrzej wziął głęboki oddech. – W takim przypadku operacja musi być wykonana bezzwłocznie, a w szpitalu nie ma chirurga. – Co?! Jak to w szpitalu nie ma chirurga?! – Karol aż wstał.
– Generalnie jest. – Wuj złapał go za rękę i zmusił, by usiadł z powrotem. – Ale szpital protestuje przeciwko przekształceniu w spółkę i część personelu siedzi na zwolnieniach lekarskich. Nagłe przypadki transportują do Olsztyna. – To dlaczego jeszcze jej tam nie ma?! – Nie krzycz. Daj dokończyć. Po co mają ją wozić i narażać, jak twoja matka dobrze zna Piątkowskiego. Piątkowski był pochodzącym z Ostródy uznanym w Polsce chirurgiem. On i Kozłowska razem się wychowali. Piątkowski operował lub polecał swoim kolegom specjalistom całą ich rodzinę. Rozbudzone nadzieje nagle przygasły. – Ale on pracuje w Warszawie – przypomniał Karol Andrzejowi. – Ma urlop i jest na miejscu – poinformował go rzeczowo wuj, gdyż najwyraźniej zasięgnął już języka. – Dzwoń do matki. Niech go sprowadzi.
XVI Gdyby Hania się dowiedziała, że zawdzięcza życie jego matce, zapewne miałaby do niego wielkie pretensje, że nie pozwolił jej godnie umrzeć. Możliwe, że zaraz po wyjściu ze szpitala, maskując ból, dumnie wsiadłaby do samochodu i tyle by ją widział. Nie zamierzał więc pozwolić, żeby poznała prawdę. Matce zabronił poczynienia choć niewinnej aluzji w tym temacie pod karą dożywotniego zerwania z nią jakichkolwiek kontaktów. Miała świadomość, że jej syn nie żartuje, i zapewniła gorliwie, że nie piśnie słowa. Wyjątkowo jej uwierzył, gdyż wcześniej uczynił wszystko, by pożałowała swojej niechęci do Hani. – Przez ciebie Hania mnie zostawiła i nie miałem możliwości opiekowania się nią. Nawet nie powiedziała mi o ciąży, bo doskonale wiedziała, jak ty wtedy zareagujesz. Wszystko, co ją spotkało, jest przez ciebie – mówił podniesionym głosem, stojąc nad nią na szpitalnym korytarzu. Siedziała potulnie, z pochyloną głową, rozglądając się tylko dyskretnie, by sprawdzić, czy nikt tego nie słyszy. Wywód Karola, podczas którego skrzętnie pominął fakt, że niedawno drogi jego i Hani znów się zeszły, przyniósł oczekiwany efekt: skruchę, żal i chęć rehabilitacji. *** Według lekarza Hania lada chwila powinna się obudzić. Dzięki koneksjom dostała własny, całkiem przytulny jak na szpitalne realia pokój. Operacja przebiegła pomyślnie i dziewczyna za kilka dni miała zostać wypisana do domu. A dokładniej do jego domu w Warszawie. Nie widział opcji, by wróciła do pracy i dotychczasowego trybu życia. Poruszyła się, więc jeszcze bliżej przysunął swój fotel do jej łóżka i jeszcze mocniej ścisnął za rękę. – Karol – powiedziała z zamkniętymi oczami. – Jestem przy tobie, kochanie. – Naprawdę? – Naprawdę.
– A będziesz, gdy… – Nigdzie się nie ruszam. Śpij. *** – Dziwnie się czuję – przyznała, gdy po dwóch godzinach znów się obudziła. Przez ten czas wyszedł tylko po kawę z automatu. Dzwonili do niego pracownicy, hurtownicy i znajomi, z którymi robił interesy, ale nie odbierał. Wyłączył telefon. Postanowił, że dopóki nie będzie miał przy sobie całkowicie zdrowej Hani, nie ma go dla świata. – Dostałaś głupiego Jaśka. To dlatego – wyjaśnił, głaszcząc czule jej dłoń. – Nie. Nie dlatego. – Wolna ręka, którą trzymała na szpitalnej kołdrze, zatrzymała się na wysokości brzucha. Żadne słowa pocieszenia nie wydały mu się właściwe, więc tylko mocniej ścisnął jej palce. Miała zaszklone oczy, ale powstrzymała łzy. Spojrzała na niego, siląc się na uśmiech. – Strasznie wyglądasz – przyznała. – Ty też – odpowiedział z uśmiechem. *** – Dokąd mnie wieziesz? – zapytała, gdy wyjechali z Ostródy. Fizycznie czuła się fatalnie, choć podobno nie zagrażało jej niebezpieczeństwo, ale psychicznie trochę lepiej. Cieszyła się, że opuściła to straszne miejsce. Mimo że miała rewelacyjną opiekę w postaci charyzmatycznego doktora, który co rusz do niej zaglądał, oraz sympatycznych pielęgniarek, a Karol czuwał przy niej dzień i noc, wiedziała, że szpital zawsze będzie jej się kojarzył z utratą mamy i nienarodzonego dziecka. Karol uparł się, że nie wróci do Gdańska. Bała się więc, że może jadą do dworku. – Jedziemy do mnie, do Warszawy – uspokoił ją. – Mam służbowy samochód. Muszę go odprowadzić do firmy – przypomniała. – Już dawno został tam odprowadzony – poinformował Karol ze
spokojem. – Co takiego?! Jak? – Normalnie. Przecież jest na chodzie. Jeden mój pracownik go odstawił. Poza tym już tam nie pracujesz. – Zwolnili mnie?! – Nie. Sama się zwolniłaś. *** – Ale to jest moje życie! – oburzała się Hanka, gdy w końcu doszło do nieuniknionej kłótni. – Oczywiście, że twoje i czas je zacząć w nowym miejscu – odpowiadał jej Karol ze spokojem, gdyż obiecał sobie, że dla jej własnego dobra będzie w swych zamiarach nieustępliwy. – Daj sobie pomóc. Nie możesz być taka dumna. Jak dotąd nie zaprowadziło cię to do niczego dobrego. – Zdawał sobie sprawę, że to okrutny argument, ale nie widział innego sposobu. Zamilkła i kątem oka dostrzegł, że płacze. Nie miał w życiu wielu kobiet, ale przypuszczał, że doświadczenie na nic by się w kwestii powodów łez (złość, żal, wzruszenie, bunt, pogodzenie się z prawdą) nie zdało. Jakakolwiek była przyczyna, po półgodzinnym braku reakcji z jego strony Hania się uspokoiła i zaczęła wypytywać o szczegóły pobytu w Warszawie.
EPILOG Spotkanie autorskie w warszawskim Empiku zorganizował dla niej wydawca. Jego rozmach – promocja w mediach (!), przebieg według określonego harmonogramu (prezentacja trailera filmu animowanego o przygodach Telepatka i Melepetka, powitanie gości, wystąpienie autorki i dyskusja o książkach, dyskusja o filmie, zakończenie spotkania) i ilość zaproszonych gości (scenarzysta, reżyser, animatorzy) – wszystko to spowodowało jej onieśmielenie. Stała na uboczu, patrząc na tych wszystkich krzątających się jeszcze lub wiercących na krzesłach ludzi. Tylko jej teściowa brylowała w tym tłumie jak gwiazda. Wszystkim ściskała ręce i witała się wylewnie jak na własnym wieczorku. Swoją drogą, mogłaby wydać jakieś „Zapiski Fałszywej Jędzy”. Ze względu na powszechne gusta czytelnicze okazałyby się hitem. Kozłowska (Hania mogła tak o niej mówić, gdyż ostentacyjnie pozostała przy swoim nazwisku) nie kryła swoich uprzedzeń nawet w dniu ślubu – przez całą uroczystość w miłym gościńcu nad jeziorem gderała, że ich pałacyk jest sto razy lepszy. Szczęśliwie mieszkali w nowo wybudowanym domu pod Warszawą i rzadko ją widywali. Karol napotkał jej wzrok, gdy z nieskrywaną odrazą obserwowała teściową, i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Gdzie tyle byłeś? – zapytała Hania z wyrzutem, kiedy znalazł się przy niej. – W łazience. – Tak długo? – Kolejka jest. Przepuściłem chyba z dziesięciu tatusiów z synkami. – Chciałabym mieć to już za sobą – westchnęła. – Zaraz będziesz miała. Szybko zleci – pocałował ją w policzek. *** Animowany trailer przypominał zwiastuny amerykańskich bajek w stylu „Nemo” czy innego „Dzwoneczka” – był ciepły i zabawny. Jego autor zebrał zasłużone oklaski. Nastąpiło powitanie gości i Hankę
ogarnęła panika. Kompletnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Prowadząca spotkanie pracownica księgarni przedstawiła ją i zaczęła klaskać sugestywnie, a reszta zgromadzonych poszła w jej ślady. Spojrzała jeszcze na Karola, który uśmiechał się do niej z czułością. Znów nie swoim głosem przywitała się i podziękowała gościom za przybycie. Dzieci wierciły się na swoich miejscach, a rodzice robili zadumane miny na okoliczność reporterskich obiektywów. Jej też strzelono kilka fotek i była pewna, że tradycyjnie wyszła fatalnie. Przypomniała sobie jednak, o czym mówiła w gdańskiej bibliotece, i postanowiła pójść tym tropem. – Bajki oraz baśnie są piękne i zawierają mądrości przydatne nie tylko dzieciom. Jeśli się je, oczywiście, właściwie rozumie – przekonywała na koniec dorosłych, widząc, że dzieci i tak nie słuchają. – To z bajki o Kopciuszku wiemy, że piękno, dobro i siła drzemiące w człowieku prędzej czy później wyjdą na jaw. A z bajki o Brzydkim Kaczątku, że nie należy oceniać innych wyłącznie po wyglądzie zewnętrznym, ubiorze czy innych oznakach zamożności i że każdy może być szczęśliwy i wartościowy, jeśli otrzyma wsparcie zamiast szyderstwa. – Aluzja do teściowej nie była celowa, ale i tak jej wzrok powędrował w kierunku Kozłowskiej. Ta wyraźnie się zmieszała. Po tym stwierdzeniu Hanka wymownie zamilkła, a publiczność odpowiedziała oklaskami. Prowadząca wyszła na środek sali, by ogłosić „otwarcie dyskusji”. Tym razem nie dzieci zadawały pytania, a dorośli. Kiedy wyjdzie kolejna książka? Skąd pani czerpie pomysły na mysie przygody? Czy planuje pani pisać także dla dorosłych? – Kolejna zapewne w przyszłym roku – przyznała Hania, bo była już jesień, a ona miała raptem kilka rozdziałów. – Piszę bez wcześniejszego planu, a przygody wymyślam na poczekaniu. Sama nie wiem, co będzie dalej, i może też dlatego świetnie się przy tym pisaniu bawię. Osobiście jestem wielbicielką kryminałów i być może spróbuję sił w tym gatunku. Prowadząca, widząc, że pytania się kończą, znów wyszła na środek i ku zaskoczeniu Hanki poprosiła o zabranie głosu Karola. Ten podszedł do mikrofonu z niezmąconym spokojem, jakby był to kolejny punkt programu. Na jej pytające spojrzenie nie raczył
odpowiedzieć. – Kochani – powiedział, podchodząc jednocześnie do fotela, w którym wciąż siedziała. Nie wiedziała, o co chodzi, ale intuicyjnie wstała. – Korzystając z okazji, że są tu moi, a właściwie nasi rodzice – złapał ją za rękę – chciałbym im przekazać wspaniałą nowinę: zostaniecie dziadkami! Na słowa Karola najszybciej zareagowała prowadząca, wydając okrzyk (rzekomego) zdumienia i inicjując oklaski. Nagle ktoś zaintonował „Sto lat” i po chwili wszyscy przyłączyli się do śpiewu. Bezpośrednie gratulacje składano jednak głównie przyszłym dziadkom. Kozłowscy, wyraźnie w szoku, przyjmowali miłe gesty nie bez satysfakcji. Prowadząca od początku była wyraźnie zachwycona takim obrotem sprawy. – Książki będą pisały się same – stwierdziła błyskotliwie. Wszyscy kulturalnie się roześmiali. Hanka posłała Karolowi mordercze spojrzenie. Wiedzieli o ciąży już od kilku tygodni, ale nie uzgodnili jeszcze, kiedy to ogłoszą. Karol odpowiedział przebiegłym uśmiechem. Zaczynała rozumieć, co chciał przez to osiągnąć. Naprawdę, od akcji w dworku nie miał litości dla swojej matki. Tymczasem, zapewne zgodnie z przypuszczeniami Karola, teściowa szła w ich stronę. – Tak się cieszę, że będę babcią! – rzuciła się ściskać Hankę w pierwszej kolejności. Nieprzypadkowo zapewne, bo akurat stał przy niej fotograf. Pozwalając się nieprzerwanie obejmować i całować, rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Karolowi. – Kocham – powiedział bezdźwięcznie. Wzniosła oczy do sufitu. „Zwariuję z nimi” – pomyślała.