NORA ROBERTS PODNIEBNY TANIEC Dziewczynom, młodym pannom i dzieciakom dla zabawy i z przyjaźnią O, jakże słodko przy skrzypiec wtórze Tanecznym krokie...
17 downloads
16 Views
860KB Size
NORA ROBERTS
PODNIEBNY TANIEC
Dziewczynom, młodym pannom i dzieciakom dla zabawy i z przyjaźnią O, jakże słodko przy skrzypiec wtórze Tanecznym krokiem iść w Miłość i Życie, Przy wtórze fletów i przy wtórze lutni Jakże to słodko, jakże znakomicie! Ale jak gorzko - młodą, zwinną stopą W ostatnim tańcu ponad pustkę wzbić się! Oscar Wilde Ballada o więzieniu w Reading
PROLOG Salem, Massachusetts 22 czerwca 1692 Spotkały się potajemnie w zielonym mroku głębi lasu na godzinę przed wschodem księżyca. Wkrótce najdłuższy dzień roku miał przejść w najkrótszą noc - noc świętojańską. Nie przybyły tu po to, by świętować, dziękować za światło i ciepło. Ta noc była ponurą porą zabobonu i śmierci. Wszystkie trzy ogarniała trwoga. - Czy mamy wszystko, co trzeba? - Jedna z nich, nazywana Siostrą Powietrze, bardziej naciągnęła kaptur, tak by w świetle ginącego dnia nie było widać żadnego jasnego kosmyka włosów. - To, co mamy, powinno wystarczyć. - Siostra Ziemia położyła swoje zawiniątko. Co się wydarzyło i co jeszcze miało się zdarzyć, doprowadzało ją do łez i szaleństwa, ale ukryła głęboko tę część swej istoty. Pochyliła głowę i jej gęste ciemne włosy opadły luźno. - Czy nie istnieje dla nas inne wyjście? - Siostra Powietrze dotknęła dłonią ramienia Siostry Ziemi i obie popatrzyły na trzecią towarzyszkę. Stała smukła i prosta. W jej oczach widziały smutek, lecz za nim czaiła się determinacja. Była Ogniem. Buńczucznie odrzuciła kaptur spłynęły w dół faliste sploty czerwieni. - Nie istnieje inne wyjście, bo taka jest nasza Droga. Będą ścigać nas jak złodziejki i zbrodniarki. Zamordują nas, tak jak zamordowali już biedną, niewinną kobietę. - Bridget Bishop nie była czarownicą. - Siostra Ziemia podniosła się, a w jej głosie brzmiała gorycz. - Nie. I tak powiedziała przed sądem. Tak przysięgała. A jednak ją powieszono. Wystarczyły kłamstwa paru dziewczynek i brednie fanatyków, którzy w każdym podmuchu powietrza zwęszą siarkę. - Ale byli i tacy, co prosili o ułaskawienie. - Siostra Powietrze złączyła palce jak ktoś, kto chce się modlić. Albo błagać. - Nie wszyscy są po stronie sądu, nie wszyscy pochwalają okrutne prześladowania. - Za mało ich - mruknęła Siostra Ziemia. - I za późno. - Ta śmierć nie będzie jedyna. Widziałam to. - Siostra Ogień zamknęła oczy i znów ujrzała straszliwy czas, który miał nadejść. - Nie zdołamy uchronić się przed nagonką. Znajdą nas i zniszczą. - Przecież nic nie zrobiłyśmy. - Siostra Powietrze opuściła ręce. Nikomu nie
wyrządziliśmy krzywdy. - A co złego zrobiła Bridget Bishop? - odparowała Siostra Ogień. Czy którakolwiek z oskarżonych i postawionych przed sądem? Sarah Osborne umarła w więzieniu w Bostonie. Za jakie zbrodnie? - Ogarnął ją gniew, gwałtowny i palący, ale natychmiast go zdusiła. Nawet w tej chwili nie pozwalała, by złość i nienawiść skaziły jej moc. - Purytanie są rozjuszeni - ciągnęła. - Pionierzy. To fanatycy, którzy wywołają falę śmierci, zanim kiedyś znów zapanuje tu rozum. - Może mogłybyśmy... - Nie zdołamy ich powstrzymać, siostro. - Nie - skinęła głową w stronę Ziemi. - Możemy jedynie przeżyć. Opuśćmy więc to miejsce, dom, który tu zbudowałyśmy, i życie, jakie czekałoby tu na nas. Stwórzmy je na nowo. Delikatnie ujęła w dłonie twarz Siostry Powietrze. - Nie, nie smuć się tym, co nie może się zdarzyć, ale ciesz się z tego, co będzie. Jest nas trzy i nie pozwolimy się zwyciężyć. - Będziemy samotne. - Będziemy razem. W ostatnich blaskach dogasającego dnia nakreśliły wokół siebie krąg - jedna, druga, a potem trzecia. Strzeliły z niego wysoko płomienie, które rozdmuchiwał wiatr. Trzymając się za ręce, stały wewnątrz magicznego kręgu. Pogodzona z losem Siostra Powietrze zwróciła twarz ku niebu. - Ofiarujemy to światło, gdy dzień ustępuje nocy. Jesteśmy wierne Drodze, zawsze czynimy dobro i to się nie zmieni. Niech prawda wytyczy krąg pierwszy. - Wybiła ostatnia godzina. Nie pozna nikt, co było, co jest, co jeszcze będzie. Niech naszej niezłomności strzeże więc drugi krąg - uroczyście przemówiła Siostra Ziemia. - Nikt nie zaznał od nas krzywdy, ale polowanie na naszą krew już trwa, dlatego swe miejsce znajdziemy gdzieś daleko. - Siostra Ogień wysoko uniosła złączone dłonie. - Z dala od śmierci i strachu. Niech moc, która jest wolna, wytyczy trzeci krąg. Wiatr uderzył nagłym podmuchem, ziemia zadrżała. W ciemności nocy buchnął magiczny ogień. Trzy głosy brzmiały zgodnie i potężnie. - Niech ta ziemia umknie nienawiści, niech się oderwie. Niech ucieknie od strachu, śmierci i pogardy, a każda skała i drzewo, pagórek i potok popłyną z nami na promieniu księżyca tej letniej nocy hen, za urwisko, daleko od brzegu. Niech nas na zawsze rozłączy z lądem. Zabierzemy tę wyspę gdzieś na morze. Niech się wypełni nasza wola.
Przez las przetoczył się grzmot, zawirował gwałtowny wicher, rozbłysnął ogień. Łowcy ścigający coś, czego nigdy nie mieli zrozumieć, spali snem sprawiedliwego, gdy wyspa uniosła się w niebo i w szaleńczym wirze oddaliła się ku morzu. Osiadła miękko i łagodnie na spokojnych falach. Tej najkrótszej nocy rozpoczynało się jej życie.
ROZDZIAŁ 1 Wyspa Trzech Sióstr Czerwiec 2001 Patrzyła wprost przed siebie na zielony, poszarpany skrawek lądu, który w miarę jak prom się do niego zbliżał, odsłaniał swoje tajemnice. Latarnia morska, jasne. W Nowej Anglii żadna przybrzeżna wysepka nie może obejść się bez takiej wieży. Ta była prosta, olśniewająco biała i wyrastała ze stromego, urwistego brzegu. Dokładnie tak, jak być powinno, pomyślała Nell. W pobliżu latarni stał dom zbudowany chyba z kamienia. W ostrym, letnim słońcu zdawał się szary jak mgła. Miał stromy dach i liczne szczyty, a wokół górnego piętra galeryjkę. Widziała już wcześniej obrazki z latarnią morską z Wyspy Trzech Sióstr i domem, który rozsiadł się obok niej. Jeden z takich widoczków znalazła w małym sklepiku na stałym lądzie i właśnie wtedy, pod wpływem impulsu, zdecydowała się wjechać na prom. I ten impuls oraz instynkt prowadziły ją przez ostatnie pół roku. Osiem miesięcy temu drobiazgowo przemyślany i mozolnie przeprowadzony plan dał jej wolność. Każda chwila pierwszych dwóch miesięcy oznaczała paraliżujący strach. Później stopniowo złagodniał, zastąpiony trwogą i niepokojem, by nie utracić tego, co z takim trudem się wywalczyło. Zginęła, żeby móc żyć. Dość już ucieczek, ukrywania się, wtapiania w bezosobowość wielkich miast. Marzyła o domu. Przecież zawsze chciała go mieć - pragnęła zakorzenienia, rodziny, przyjaciół, wyrozumiałości bliskich. Może tutaj, na tym małym skrawku lądu otoczonym morzem, spełni się choć cząstka tego marzenia. Dalej niż na tę śliczną wysepkę już chyba nie dałoby się uciec z Los Angeles, nie wyjeżdżając z kraju. Jeśli nie dostanie pracy na wyspie, zostanie tu przynajmniej parę dni. Zrobi sobie coś w rodzaju wakacji od nieustannej wędrówki. Nacieszy się skalistymi plażami, miasteczkiem, będzie się wspinać na urwiste brzegi i przemierzać gęstwinę lasów. Nauczy się cenić i smakować każdą chwilę życia. I już nigdy, nigdy więcej tej sztuki nie zapomni. Przechylona przez reling, z zachwytem patrzyła na drewniane domki rozrzucone za przystanią. Wiatr rozwiewał jej włosy, które odzyskały naturalny kolor, teraz rozjaśniony przez słońce. Kiedy uciekła, obcięła je krótko, po chłopięcemu. Z satysfakcją pozbyła się
długich, falistych loków i zaczęła farbować krótkie kosmyki na ciemny brąz. W ciągu minionych miesięcy systematycznie zmieniała kolor na jaskrawo rudy, potem kruczoczarny i delikatny kasztan. Pomyślała, że to coś znaczy. Chyba już może zaakceptować fakt, że odzyskały swój prawdziwy wygląd. Były teraz dość krótkie i proste. Evan lubił ją w długich włosach, bardzo długich i zwiniętych w loki. Bywały dni, kiedy ciągnął ją za nie po podłodze albo w dół po schodach, jak na łańcuchu. Nigdy więcej nie zapuści długich włosów. Raptem wstrząsnął nią dreszcz, nagle zaschło jej w ustach, a w gardle poczuła ogień; błyskawicznie obejrzała się za siebie i przebiegła wzrokiem ludzi i samochody na promie szukała wysokiego, szczupłego mężczyzny o lśniących włosach i obojętnym, twardym jak stal spojrzeniu. Nie było go tu, oczywiście, że nie. Został pięć tysięcy kilometrów stąd. Dla niego była martwa. Przecież setki razy mówił jej, że tylko śmierć może ją od niego uwolnić. Tak więc Helen Remington zginęła, żeby Nell Channing mogła żyć. Wściekła na siebie, że wróciła myślą do przeszłości, choćby na chwilę, Nell zamknęła oczy. Kiedyś nawet ten prosty odruch nie przychodził bez bólu. Łatwiej znieść więzienie, kiedy się zamknie oczy. Powoli wciągnęła powietrze. Poczuła wilgoć i sól. Wolność. Napięte mięśnie ramion rozluźniły się, a na ustach pojawił nikły uśmiech. Stała przy relingu - drobna kobieta z krótkimi, jasnymi od słońca włosami, które wdzięcznie powiewały wokół delikatnej, zaróżowionej z radości twarzy. Miękkie, nie umalowane usta wygięły się w uśmiechu, a w policzkach pokazały się dołeczki. Nie malowała się, tę decyzję też podjęła świadomie. Jakaś jej cząstka wciąż ukrywała się, wciąż umykała przed pościgiem, dlatego Nell robiła wszystko, by się nie wyróżniać. Kiedyś, kiedy uważano ją za piękność, niesłychanie o siebie dbała. Ubierała się tak, jak jej kazano - elegancko, seksownie, oryginalnie, w rzeczy wybrane przez mężczyznę, który twierdził, że kocha ją najbardziej na świecie. Znała dotyk jedwabiu muskającego skórę, brylantów zapinanych od czasu do czasu na szyi. Helen Remington poznała wszystkie przywileje wielkiego bogactwa. Ale od trzech lat jej życie było pasmem strachu i cierpienia. Nell miała na sobie zwykłą bawełnianą koszulę, sprane dżinsy i tanie, białe tenisówki, w których czuła się najwygodniej. Za całą biżuterię służył stary medalion należący jeszcze do jej matki. Są rzeczy zbyt cenne, by się z nimi rozstać.
Prom wpływał do przystani i Nell wróciła do samochodu. Przybywała na Wyspę Trzech Sióstr z jedną niewielką torbą, zardzewiałym, używanym buickiem i dwustu ośmioma dolarami w kieszeni. Jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Zostawiła auto w pobliżu przystani i ruszyła dalej na piechotę; pomyślała, że chyba trudno znaleźć coś bardziej odmiennego od fantastycznych pałaców i blichtru Beverly Hills. I coś, co - tego była pewna - tak przekonująco przemówiłoby do jej serca, jak ta mała, malownicza mieścina z pocztówki. Kolory schludnych, wymuskanych domów i sklepów nieco wyblakły od słońca i słonego morskiego powietrza, a kręte, brukowane uliczki, które pięły się na wzgórza i schodziły do przystani, lśniły niezwykłą czystością. W zadbanych ogródkach widać było czułą rękę właścicieli, chwasty nie miały prawa tam rosnąć. Za drewnianymi płotkami szczekały psy, a dzieci jeździły na lśniących wiśniowych i niebieskich rowerkach. Miejscowy przemysł koncentrował się przy przystani. Łodzie, sieci, mężczyźni o ogorzałych twarzach. Nell czuła zapach ryb i potu. Z przystani wspięła się na wzgórze, skąd roztaczał się wspaniały widok: zatoka ze statkami wycieczkowymi, bliżej mały sierp piaszczystej plaży - gdzie ludzie wylegiwali się na ręcznikach kąpielowych albo kołysali na falach rozbijających się o brzeg - maleńki czerwony tramwaj, z białym napisem „Wycieczki po Wyspie Trzech Sióstr”, który szybko wypełniał się turystami obwieszonymi sprzętem fotograficznym. Ryby i turystyka, pomyślała Nell, utrzymują wyspę przy życiu. Takie są prawa ekonomii. Wyspa opiera się morzu, sztormom i czasowi, trwa i rozkwita na swój sposób. To się nazywa odwaga. Zbyt długo szukała jej we własnym życiu. Wzgórze przecinała High Street. Stały wzdłuż niej sklepy, restauracje i to, co zapewne reprezentowało tutejszy biznes. Pomyślała, że najpierw powinna wejść do którejś z tych restauracji. Niewykluczone, że udałoby się jej zaczepić jako kelnerka albo pomoc w kuchni, choćby na sezon letni. Gdyby znalazła pracę, mogłaby wynająć pokój. I zostać tu. W ciągu kilku miesięcy ludzie by ją poznali. Machaliby do niej na ulicy albo pozdrawiali ją po imieniu. Nie mogła już dłużej być wszędzie obca, nie mieć do kogo otworzyć ust. Żadnego bliskiego człowieka. Zatrzymała się przed hotelem. W przeciwieństwie do innych, drewnianych domów, ten był z kamienia. Miał parter i dwa piętra z wymyślnymi ozdóbkami, żeliwne balkony i
spadziste daszki, które sprawiały, że wyglądał niesłychanie romantycznie. Nazwa, tak wydało się Nell, bardzo do niego pasowała - Czarodziejski Zajazd. Byłoby cudownie się tu załapać. Podawać do stołu albo sprzątać w pokojach. Praca jest jednak najważniejsza. Mimo to nie mogła się zmusić, żeby wejść do środka i zacząć działać. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, odrobinę, zanim konkretnie coś zdecyduje. Kaprysy, powiedziałby Evan. Jesteś zdecydowanie zbyt kapryśna i niemądra. Nie wychodzi ci to na dobre, Helen. Dzięki Bogu, to ja się tobą opiekuję. Tak wyraźnie słyszała ten głos w swoich uszach, a słowa tak bardzo niszczyły jej z wolna odbudowywane poczucie pewności siebie, że odwróciła się i poszła w przeciwną stronę. Znajdzie tę przeklętą pracę, kiedy będzie do tego gotowa. A teraz się powłóczy, pobawi w turystkę, w odkrywcę. Kiedy zwiedzi już całą High Street, wróci do samochodu i objedzie dookoła całą wyspę. Nie zatrzyma się nawet w biurze turystycznym i nie kupi żadnej mapy. Szła przed siebie z plecakiem na ramionach. Mijała sklepy z rękodziełem, z pamiątkami, oglądała wystawy. Podobały jej się ładne drobiazgi bez żadnego przeznaczenia, rozstawione na półkach. Pewnego dnia, kiedy znów zapuści korzenie, urządzi sobie dom tak, jak lubi, z fantazją, radosny i kolorowy. Uśmiechnęła się na widok lodziarni. Stały w niej białe, metalowe krzesła i okrągłe stoły ze szklanymi blatami. Przy jednym siedziała czteroosobowa rodzina. Śmiejąc się, wyjadali bitą śmietanę i kolorowe dodatki. Stojący za ladą chłopak w białej czapce i fartuchu flirtował z dziewczyną w obcisłych, obciętych dżinsach, która zastanawiała się, na co się skusić. Nell zatrzymała w pamięci ten obraz i poszła dalej. Stanęła przy księgarni i westchnęła. W jej domu będzie mnóstwo książek. Nie bezcenne pierwsze wydania, których nikt nie otworzy i nie przeczyta, ale stosy starych, obszarpanych, zaczytanych i nowych błyszczących książek z opowiadaniami. Szczerze mówiąc, mogła zacząć gromadzić je już teraz. Powieść w miękkiej okładce nie zaważy wiele w plecaku, jeśli trzeba będzie nieść go dalej. Przeniosła wzrok z wystawy na ciągnący się w poprzek okna napis gotykiem. Kawiarnia i Książki. Fantastycznie. Poszpera sobie po półkach, wyszuka coś zabawnego i przejrzy przy filiżance kawy. Weszła do środka. W powietrzu unosił się zapach kwiatów i korzeni, dobiegały
dźwięki fujarek i harfy. Najwyraźniej nie tylko hotel jest tu czarodziejski, pomyślała, przekraczając próg. Książki wszelkiego koloru i formatu wypełniały półki w kolorze ciemnego błękitu. Małe punktowe lampki świeciły spod sufitu w dół jak gwiazdy. Kontuarem był stary, dębowy sekretarzyk ozdobiony rzeźbionymi figurkami skrzydlatych wróżek i sierpami księżyca. Za sekretarzykiem, na wysokim stołku siedziała kobieta z burzą ciemnych włosów na głowie. Leniwie przerzucała kartki. Podniosła oczy, uśmiechnęła się i zdjęła okulary w srebrnej oprawce. - Dzień dobry. Czym mogę służyć? - Chciałabym tylko się rozejrzeć, jeśli można. - Proszę bardzo. Gdybym mogła w czymś pomóc, proszę powiedzieć. Kobieta wróciła do swojej książki, a Nell ruszyła na poszukiwania. Pod przeciwległą ścianą, przy kamiennym kominku, stały dwa szerokie fotele, a na stole między nimi lampa, której podstawę tworzyła figura kobiety w długiej szacie, z rękami uniesionymi w górę. W różnych miejscach na półkach Nell widziała bibeloty, figurki z kolorowych kamieni, smoki i kryształowe jajka. Wędrowała wzdłuż regałów, wśród książek z jednej i rzędów świec z drugiej strony. Z tyłu kręte schody prowadziły na piętro. Nell weszła na górę, gdzie było jeszcze więcej książek i bibelotów i gdzie mieściła się kawiarnia. Pod oknem, wychodzącym na ulicę, stało kilka lśniących, drewnianych stołów. Z boku, za szkłem na ladzie pyszniły się ciasta, kanapki i kociołek z zupą dnia. Imponujący wybór. Ceny nie były najniższe, lecz w granicach rozsądku. Nell uznała, że prócz kawy może sobie pozwolić również na zupę. Podeszła bliżej i wtedy usłyszała głosy dobiegające z otwartych drzwi za ladą. - Jane, to śmieszne i kompletnie nieodpowiedzialne. - Nieprawda. To wielka szansa dla Tima. I wreszcie jakaś szansa wydostania się z tej przeklętej wyspy. Musimy z niej skorzystać. - Przesłuchanie sztuki, która może będzie, a może nie będzie wystawiona gdzieś w drugorzędnym teatrze, nie jest żadną wielką szansą, nawet jeśli uda się wam je załatwić. Żadne z was nie znajdzie pracy. Nie będziecie... - Wyjeżdżamy, Mia. Powiedziałam ci, że będę pracować dziś do południa i już. - Powiedziałaś to niecałe dwadzieścia cztery godziny temu. Głos był piękny, niski, ale lekko zniecierpliwiony. Nell nic nie mogła na to poradzić musiała podejść bliżej.
- Jak, do diabła, prowadzić kawiarnię, skoro nie ma kto gotować? - I to wszystko, na co cię stać, prawda? Mogłabyś chociaż życzyć nam powodzenia. - Jane, życzę wam cudu, bo to będzie wam potrzebne. Zaczekaj, nie obrażaj się. Nell zauważyła jakiś ruch przy wejściu i odsunęła się. Nadal jednak słyszała rozmowę. - Uważaj na siebie. Życzę wam szczęścia. Och, do diabła. Wszystkiego najlepszego, Jane. - W porządku. - Rozległo się głośne pociągnięcie nosem. - Przepraszam, naprawdę mi przykro, że tak cię urządziłam. Ale Tim musi to zrobić, a ja muszę być z nim. Więc... będę do ciebie tęskniła, Mia. Napiszę. Nell zdążyła wrócić między regały dokładnie w chwili, gdy kobieta z płaczem wypadła z zaplecza i zbiegła po schodach. - No i proszę. Pięknie. Nell wyjrzała i osłupiała z zachwytu. Zjawisko. Nell nie przyszło do głowy żadne inne określenie dla kobiety, która stanęła w drzwiach. Ogromna masa włosów w kolorze jesiennych liści. Czerwień i złoto wijące się nad ramionami, długa, niebieska suknia bez rękawów, a na obu nadgarstkach połyskujące srebrne bransolety. W twarzy niezwykłej urody przyciągały uwagę przede wszystkim oczy, szare jak mgła i błyszczące od gniewu. Wyraźne kości policzkowe, pełne, zmysłowe usta pomalowane kuszącą czerwienią. Cera jak... Nell znała porównanie cery do alabastru, ale coś takiego zobaczyła po raz pierwszy. Była wysoka, smukła jak topola. Doskonała. Nell zerknęła ku stolikom - czy ktoś z kręcących się tam klientów doznał równie mocnego wrażenia? Wyglądało jednak na to, że nikt nie zwrócił uwagi ani na kobietę, ani na wrzący w niej gniew. Wysunęła się odrobinę, żeby lepiej się przyjrzeć, wtedy szare oczy drgnęły. Popatrzyły na Nell czujnie. - Witam. Mogę w czymś pomóc? - Ja byłam... myślałam... poproszę cappuccino i porcję zupy. Na widok poirytowanego wzroku Mii Nell omal nie schowała się z powrotem za regały. - Zupę mogę podać. Dzisiaj jest z homara. Ale obsługa ekspresu przekracza chyba moje możliwości. Nell spojrzała na piękne urządzenie, błyszczące miedzią i mosiądzem, i poczuła lekki dreszcz.
- Kawę mogę zrobić sama. - Umie pani to obsługiwać? - Naturalnie. Szybkim gestem ręki Mia zaprosiła Nell za ladę. - Przy okazji mogę też zrobić dla pani. - Czemu nie? - Dzielny, mały króliczek, pomyślała Mia, obserwując Nell, jak uruchamia ekspres. - A co sprowadziło panią w moje progi? Turystyka? - Nie. Och. - Nell zarumieniła się na myśl o swoim plecaku. - Nie, tylko trochę zwiedzam. - Zerknęła na piękną twarz kobiety, stwierdziła, że ta bacznie ją obserwuje i skupiła się na przyrządzaniu kawy. - Szukam pracy i mieszkania. - Aa. - Przepraszam, wiem, że to niegrzeczne, ale usłyszałam pani rozmowę. Jeśli dobrze zrozumiałam, ma pani kłopot. Umiem gotować. Mia patrzyła na unoszącą się parę i słuchała syku ekspresu. - Naprawdę? - Bardzo dobrze gotuję. - Nell podała pieniącą się kawę, patrząc Mii w oczy. Zajmowałam się cateringiem, pracowałam w piekarni, podawałam do stołu. Potrafię przyrządzić i podać jedzenie. - Ile ma pani lat? - Dwadzieścia osiem. - Karana? Z gardła Nell wydobył się chichot. Przez chwilę w jej oczach błysnęło rozbawienie. - Nie. Jestem do znudzenia uczciwa, niezawodna w pracy i twórczo podchodzę do gotowania. Nie paplaj tyle, nakazywała sobie, ale nie mogła się powstrzymać. - Szukam pracy, bo chciałabym zamieszkać na wyspie. Chciałabym pracować tutaj, bo lubię książki i... no więc, spodobała mi się atmosfera tego miejsca, od razu kiedy tu weszłam. Mia, zaintrygowana, przechyliła głowę. - A co takiego pani tu poczuła? - Własną szansę. Dobra odpowiedź, pomyślała Mia. - Wierzy pani w swoje szanse? Nell przestała się uśmiechać. - Muszę. - Czy można? - Do lady podeszła jakaś para. - Prosimy dwie mrożone kawy i dwie
eklerki. - Oczywiście. Chwileczkę. - Mia odwróciła się do Nell . - Już ma pani pracę. Fartuch jest na zapleczu. Później omówimy szczegóły. Łyknęła cappuccino. - Dobra - dodała i zrobiła krok ku wyjściu. - Aha, jak się pani nazywa? - Nell . Nell Channing. - Witaj na Wyspie Trzech Sióstr, Nell . Mia Devlin kierowała swoją firmą trochę tak jak własnym życiem. Na wyczucie i głównie dla przyjemności. Była prawdziwą businesswoman i bardzo lubiła zarabiać. Ale to ona zawsze stawiała warunki. Porzucała to, co ją nudziło. Szła za tym, co intrygujące. Teraz intrygowała ją Nell Channing. Gdyby okazało się, że Nell przesadnie wychwala swoje umiejętności, Mia zwolniłaby ją równie szybko, jak zatrudniła, i to bez żalu. Być może w odruchu życzliwości, pomogłaby jej znaleźć pracę gdzie indziej. Nie zajęłoby to wiele czasu i w niczym nie przeszkodziło w funkcjonowaniu jej firmy. Zrobiłaby to tylko dlatego, że od chwili, gdy te wielkie, błękitne oczy napotkały jej wzrok, coś ją w tej dziewczynie pociągało. Zraniona niewinność. Takie było pierwsze wrażenie Mii, a swoim pierwszym wrażeniom ufała całkowicie. Fachowość także, pomyślała, lecz zachwiane poczucie pewności siebie. Jednak, kiedy tylko Nell włożyła służbowy strój i rozpoczęła pracę, od razu stała się bardziej zdecydowana. Mia nie spuszczała jej z oka przez całe popołudnie. Zauważyła, że dziewczyna sprawnie radzi sobie z przyjmowaniem zamówień, z klientami, kasą, a nawet z tajemniczym i przerażającym ekspresem. Trzeba będzie ją odrobinę lepiej ubrać, postanowiła Mia. Na wyspie ludzie nosili się swobodnie, ale jak na jej gust stare dżinsy to już trochę za wiele luzu. Tak czy owak, na razie Mia była zadowolona. Wróciła do kuchni. Zdumiały ją czyste blaty i sprzęty. Jane nigdy nie zdołała utrzymać czystości w kuchni, choć większość potraw przyrządzała poza lokalem. - Nell? Dziewczyna szorowała przypalone miejsca na płycie. Drgnęła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie. Zaczerwieniła się na widok Mii i młodej kobiety stojącej obok niej. - Nie chciałam cię przestraszyć. To jest Peg. Pracuje od drugiej do siódmej.
- Ach, tak. Dzień dobry. - Cześć. Jezu, nie mogę uwierzyć, że Jane i Tom właśnie wyjeżdżają. O rany, Nowy Jork. - Oczy Peg rozbłysły. Była nieduża, ruchliwa, z szopą kręconych włosów, rozjaśnionych niemal do bieli. - Jane robiła fantastyczne babeczki z czarnymi jagodami. - Dobra, dobra. Teraz nie ma tu ani Jane, ani jej babeczek z jagodami. Chcę spokojnie porozmawiać z Nell, więc zajmij się kawiarnią. - Nie ma sprawy. Na razie, Nell. - Chodźmy do mnie do biura. Omówimy szczegóły. Latem pracujemy od dziesiątej do siódmej. Zimą zamykamy wcześniej, o piątej. Peg woli popołudniową zmianę. Lubi się bawić, więc nie przepada za rannym wstawaniem. W każdym razie powinnaś być tu już rano, bo zaczynamy o dziesiątej. - W porządku. Nell poszła za Mią jeszcze jedno piętro wyżej. A więc sklep ma trzy kondygnacje. Nie zauważyła tego wcześniej - kilka miesięcy temu byłoby to nie do pomyślenia. Zapamiętałaby rozkład i wszystkie wyjścia. Odprężenie swoją drogą, ale to nie znaczy, że może sobie pozwolić na brak czujności. Musi być w każdej chwili gotowa do ucieczki. Przeszły przez obszerny magazyn, zastawiony pudłami i regałami pełnymi książek, do biura Mii. Stare biurko z czereśniowego drewna pasuje do niej, stwierdziła Nell . Potrafiła wyobrazić sobie Mię w pięknym, bogatym wnętrzu. Były tu kwiaty i zadbane rośliny doniczkowe, w wazach leżały małe kawałki kryształu i polerowanych kamieni. W tym eleganckim otoczeniu stał komputer najnowszej generacji, faks, segregatory i półki z katalogami wydawnictw. Mia wskazała Nell fotel i usiadła za biurkiem. - Masz za sobą kilka godzin w kawiarni, pewnie już zorientowałaś się, co podajemy. Każdego dnia jest specjalny rodzaj kanapek, zupa dnia i jakieś inne kanapki do wyboru. Dwa albo trzy rodzaje zimnych sałatek. Ciastka, herbatniki, babeczki, biscotti. Do tej pory decyzję co do menu zostawiałam kucharce. Odpowiada ci to? - Tak, proszę pani. - Jestem niewiele starsza od ciebie. Mów do mnie Mia. Dopóki nie będziemy pewne, że taki tryb pracy zaskoczy, wolałabym, żebyś mi pokazywała menu na następny dzień. Wyjęła z szuflady bloczek i podała go Nell nad biurkiem. - Napisz, co proponujesz na jutro. Nell poczuła, że za chwilę spanikuje i zaczną się jej trząść ręce. Wzięła głęboki oddech, czekając, aż umysł uspokoi się i rozjaśni. Zaczęła pisać.
- O tej porze roku powinnyśmy chyba podawać lekkie zupy. Bulion z dodatkiem ziół. Sałatka tortellini, biała fasola i krewetki. Zrobię pite z kurczakiem na sandwicze, ostro przyprawioną, i coś wegetariańskiego, ale muszę wiedzieć, jakie dostanę jarzyny. Mogę zrobić tarty, tylko też jeszcze nie wiem, co z owocami, eklerki również dobrze idą. Przygotuję drugie tyle. Tort z sześciu warstw kremu i czekolady. Fantastyczne bułeczki z jagodami... mogą też być z orzechami. Kończą się biscotti z orzechami laskowymi. Herbatniki? Na czekoladowe zawsze jest popyt. Macadamia. Zamiast trzeciego rodzaju herbatników proponuję murzynka. Mojemu murzynkowi z potrójną warstwą czekolady nikt się nie oprze. - Co z tego możesz przygotować na miejscu? - Sądzę, że wszystko. Ale jeżeli chcemy podawać ciastka i bułeczki już od dziesiątej, muszę zacząć koło szóstej. - A gdybyś miała własną kuchnię? - Och. Marzenie. Przygotowałabym część w przeddzień wieczorem i upiekłabym na świeżo rano. - Uhm. Ile masz pieniędzy, Nell? - Wystarczy. - Nie bądź taka szorstka - poradziła serdecznie Mia. - Mogę dać ci z góry sto dolarów. Na konto twojej pensji, na początek siedem dolarów za godzinę. Będziesz zapisywać codziennie zakupy i godziny pracy. To, co ci potrzebne, zamawiasz na rachunek sklepu. Codziennie też poproszę o rachunki. Nell otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Mia podniosła smukły palec z koralowym paznokciem. - Zaczekaj. Do twoich obowiązków należy podawanie i sprzątanie ze stołów w godzinach szczytu i obsługa klientów przy regałach z książkami na twoim piętrze, kiedy jest spokój. Masz dwie półgodzinne przerwy, wolne niedziele i piętnaście procent zniżki dla pracowników, jeśli sama będziesz chciała coś kupić. Jedzenie i picie gratis, jeśli nie okażesz się żarłokiem. Jasne? - Tak, ale ja... - Spokojnie. Jestem tu każdego dnia. Jeżeli chcesz o coś zapytać albo będziesz miała problem, z którym sobie nie poradzisz, przyjdź do mnie. Gdyby nie było mnie na miejscu, zwróć się do Lulu. Siedzi zwykle za ladą na parterze i wie wszystko. Wyglądasz na bystrą osóbkę, więc szybko się połapiesz, a jeżeli czegoś nie będziesz wiedziała, nie bój się pytać. Następna sprawa: szukasz pokoju? - Tak. - Czuła się, jakby zmiótł ją gwałtowny, niespodziewany podmuch wiatru. -
Mam nadzieję... - Chodź ze mną. - Mia wyciągnęła z szuflady pęk kluczy i odeszła od biurka. Nell zauważyła, że nosi buty na fantastycznych, cieniutkich wysokich obcasach. Na parterze skierowała się wprost do tylnych drzwi. - Lulu! - zawołała. - Będę o dziesiątej. Nell z poczuciem, że jest niemądra i niezdarna, podreptała za nią do niewielkiego ogrodu, przez który prowadziła ścieżka wyłożona kamieniami. Na jednym z nich wygrzewał się ogromny czarny kot. Kiedy Mia przeszła nad nim, otworzył błyszczące, złociste oko. - To Isis. Nic ci nie zrobi. - Jest piękna. Sama zajmuje się pani ogrodem? - Tak. Dom bez kwiatów to nie dom. Nie spytałam, masz jakiś środek transportu? - Tak, samochód. Od biedy można go nazwać środkiem transportu. - Przyda się. Wprawdzie to niedaleko, ale nie byłoby ci wygodnie dźwigać codziennie zakupy na piechotę. - Na końcu działki skręciła w lewo i energicznym krokiem minęła tyły sklepów naprzeciw starannie utrzymanych domków. - Pani... przepraszam, nie znam pani nazwiska. - Nazywam się Devlin, ale prosiłam, żebyś mówiła do mnie Mia. - Mia, jestem ci wdzięczna za pracę. Za szansę. Obiecuję, że nie będziesz żałować. Tylko... mogę spytać, dokąd idziemy? - Musisz gdzieś mieszkać. - Skręciła za róg, zatrzymała się i pokazała ręką. - Na przykład tam. Mały żółty domek po drugiej stronie wąskiej bocznej uliczki był jak radosny promień słońca na skraju niedużej kępy karłowatych drzew. Miał białe okiennice i wąską, białą werandę. Obok kwitły kwiaty, wesołe, roztańczone plamy żywych kolorów lata. Stał nieco odsunięty od drogi, na wypielęgnowanym trawniku, cały w cętkach światła przesianego przez ocieniające go drzewa. - To twój dom? - Tak. Przynajmniej na razie. - Podzwaniając kluczami, Mia ruszyła wyłożoną kamieniami dróżką. - Kupiłam go wiosną. Zostałam do tego zmuszona, pomyślała. Tłumaczyła sobie, że to inwestycja. A jednak ona, businesswoman w każdym calu, nie zrobiła dotychczas nic, żeby go wynająć. Czekała, tak samo jak dom. Otworzyła frontowe drzwi i cofnęła się. - Przynosi szczęście.
- Słucham? Mia uśmiechnęła się tylko. - Zapraszam. Umeblowanie było raczej skąpe. Zwykła kanapa, rozpaczliwie wołająca o nowe pokrycie, głęboki, miękki fotel, parę stolików. - Sypialnie są po drugiej stronie, choć ta po lewej nadaje się bardziej na biuro albo pracownię. Łazienka jest malutka, ale urocza, a kuchnia na wprost, z tyłu, została zmodernizowana i nie powinno być z nią kłopotów. Zajmowałam się trochę ogrodem, lecz wymaga większej dbałości. Klimatyzacji nie ma, za to piece działają. Przekonasz się, jakie to przyjemne w styczniu. - Fantastyczne. - Nell chciała zobaczyć wszystko. Zajrzała do sypialni i uśmiechnęła się na widok ślicznego łóżka z zagłówkiem z pomalowanego na biało metalu. - Jak domek z bajki. Musi ci się tu cudownie mieszkać. - To ty tutaj mieszkasz. Nie ja. Nell odwróciła się powoli. Mia stała na środku pokoiku. W złożonych dłoniach, jak w miseczce, trzymała klucze. Przez dwa okna od frontu wpadało światło, w którego promieniach jej włosy zdawały się płonąć. - Nie rozumiem. - Potrzebujesz swojego kąta, a ja go mam. Mieszkam na klifie... wolę tam... Teraz twój dom jest tutaj. Nie czujesz tego? Nell wiedziała tylko, że jest jednocześnie szczęśliwa i bardzo przejęta. Od chwili, kiedy weszła do tego domu, miała ochotę przeciągnąć się i wylegiwać, zupełnie jak kot na słońcu. - Mogę tu zostać? - Było ci ciężko, prawda? - mruknęła Mia. - Tak bardzo, że drżysz na myśl o zmianie na lepsze. Będziesz płacić czynsz, bo nic, co przychodzi za darmo, nie ma wartości. Potrącimy to z twojej pensji, później omówimy warunki. Rozgość się. Potem przyjdziesz, podpiszemy papiery i tak dalej. Zresztą może to zaczekać do rana. Wszystko, co ci potrzebne do jutrzejszego menu, najlepiej kupić na targu. Uprzedzę ich, że przyjdziesz, żebyś mogła kupować na rachunek sklepu. Garnki, rondle, tego typu wydatki, pokryję z końcem miesiąca. Czekam na ciebie i twoje dzieła punkt wpół do dziesiątej. - Mia podeszła do Nell i wrzuciła klucze do jej bezwładnej dłoni. - Jakieś pytania? - Tak dużo, że nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem, jak ci dziękować. - Szkoda łez, siostrzyczko - wymamrotała Mia. - Są zbyt cenne. Będziesz na to
wszystko ciężko pracować. - Nie mogę się doczekać. - Nell wyciągnęła rękę. - Dziękuję, Mia. Ich dłonie dotknęły się z lekkim klaśnięciem. Na ułamek sekundy strzeliła błękitna iskra. Nell odskoczyła z niepewnym uśmiechem. - Powietrze jest chyba mocno naładowane albo coś w tym rodzaju. - Albo coś w tym rodzaju. A więc, witaj w domu. - Mia odwróciła się w stronę drzwi. - Mia - wykrztusiła wzruszona Nell. - Powiedziałam, że to domek z bajki. A ty chyba jesteś wróżką znad mojej kołyski. Uśmiech Mii był olśniewający, a jej śmiech głęboki i dźwięczny. - Szybko się przekonasz, że się mylisz. Jestem po prostu doskonałą czarownicą. Nie zapomnij o rachunkach - dodała i cicho zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 2 Mieścina
przypominała,
zdaniem Nell,
Brigadoon
z
opowieści
Nathaniela
Hawthorne'a. W drodze na targ poświęciła trochę czasu, żeby zajrzeć tu i tam. Od kilku miesięcy tłumaczyła sobie, że jest bezpieczna. I wolna. Ale po raz pierwszy, wędrując po malowniczych uliczkach ze ślicznymi domami, oddychając morskim powietrzem, słuchając twardego akcentu charakterystycznego dla Nowej Anglii, tak właśnie się czuła: bezpieczna. I wolna. Nikt jej tu nie zna, ale wkrótce ją poznają. Nell Channing, doskonałą kucharkę, która mieszka w małym domku wśród drzew. Znajdzie tu przyjaciół i ułoży sobie życie. Przyszłość. Nic z przeszłości już jej tu nie dosięgnie. Pewnego dnia stanie się cząstką tej wyspy, taką samą jak niewielka poczta w drewnianym domku o wyblakłej, szarej barwie albo biuro turystyczne z fasadą ze starej klinkierowej cegły, jak długie, solidne nabrzeże, do którego przybijali rybacy po całodziennym połowie. By uczcić ten dzień, kupiła sobie dzwoneczki z gwiazdek brzęczących na wietrze. Pierwszy od blisko roku zakup wyłącznie dla przyjemności. Pierwszą noc na wyspie Nell spędziła w ślicznym łóżku, szczęśliwa, wsłuchując się w podzwaniające gwiazdki i morską bryzę. Wstała przed świtem, bo rwała się do pracy. Kiedy zupa dnia buzowała w garnku, Nell wałkowała ciasto. Kupiła różne rzeczy do kuchni i wydała pieniądze do ostatniego centa, a na dodatek prawie całą zaliczkę i część pensji za następny miesiąc. Ale się tym nie przejmowała. Będzie miała to, co najlepsze, i będzie przyrządzać najwspanialsze dania. Mia Devlin, jej dobrodziejka, nie znajdzie powodu, by żałować, że ją przyjęła. Każda rzecz w kuchni była dokładnie taka, jak wymarzyła sobie Nell. Nie taka, jaką ktoś inny kazał jej zaakceptować. W wolnej chwili wybierze się do sklepu ogrodniczego po zioła. Część posadzi w ogrodzie od strony kuchni, a resztę w doniczkach, które postawi na kuchennym parapecie. Z fantazją i swobodą. Nic, ale to absolutnie nic w jej domku nie będzie pod linijkę, wymuskane ani elegancko wystylizowane. Nie będzie tu hektarów marmuru, wielkich tafli szkła, niebotycznych wazonów z niesamowitymi, egzotycznymi kwiatami, chłodnymi i bez zapachu. Nie będzie... Wolnego, przymknęła oczy. Odetchnęła. Najwyższa pora przestać myśleć o tym, czego nie będzie, i zastanowić się, co ma być. Przeszłość będzie ją ścigać dopóty, dopóki mocno nie zatrzaśnie i nie zarygluje przed nią
drzwi. Gdy wstało słońce i rozpaliło ogniem wschodnie okna, Nell wsunęła do piekarnika pierwszą blachę tart. Przypomniała sobie rumianą kobietę, która pomogła jej na targu. Dorcas Burmingham - wspaniałe jankeskie nazwisko, pomyślała. Życzliwa i ciekawska. Kiedyś w takiej sytuacji Nell spłoszyłaby się i zamknęła w sobie. Tymczasem tu potrafiła gawędzić, a nawet śmiać się, uprzejmie odpowiadać na jedne pytania i unikać innych. Tarty stygły na sicie, a do piekarnika wjeżdżały babeczki. Kiedy w kuchni zrobiło się już jasno, Nell śpiewała na powitanie dnia. Lulu założyła ręce na chudej piersi. Mia wiedziała, że w ten sposób stara się nadać sobie groźny wygląd. Ponieważ Lulu mierzyła zaledwie półtora metra, ważyła czterdzieści pięć kilo i miała buzię nieszczęśliwego krasnoludka, przybieranie groźnego wyglądu wymagało nieco wysiłku. - Przecież nic o niej nie wiesz. - Wiem, że jest samotna, szuka pracy i znalazła się we właściwym czasie na właściwym miejscu. - Jest tu obca. Nie możesz tak po prostu zatrudnić obcej osoby, pożyczać jej pieniądze i dać dom, nic nie wiedząc o jej przeszłości. Nie ma żadnych referencji, Mia. Absolutnie żadnych. Wszystko wskazuje na to, że jest psychopatką, która ucieka przed prawem. - Znowu naczytałaś się kryminałów? Lulu rzuciła jej gniewne spojrzenie, które na jej niewinnej twarzy przypominało raczej bolesny uśmiech. - Są na świecie źli ludzie, Mia. - Owszem. - Mia wyciągała z drukarki komputera zamówienia do wysłania. - Są potrzebni, żeby na świecie była jakaś równowaga. Ona przed czymś ucieka, Lu, ale nie przed prawem. I los skierował ją tutaj. Do mnie. - Tylko że czasami los zadaje cios w plecy. - Doskonale o tym wiem. - Mia wyszła z biura z wydrukami w ręce; Lulu deptała jej po piętach. Gdyby nie to, że Lulu Cabot faktycznie ją wychowywała, Mia poradziłaby jej, by nie wtykała nosa w nie swoje sprawy. - A ty powinnaś wiedzieć, że potrafię o siebie zadbać. - Skoro przyjmujesz włóczęgów, z twoją czujnością nie jest najlepiej. - Ona nie jest włóczęgą, ona czegoś szuka. To różnica. Coś w niej wyczuwam dodała, schodząc na dół, by wypełnić zamówienia. - Kiedy trochę ochłonie, przyjrzę się jej bliżej. - Poproś przynajmniej o referencje.
Mia uniosła brew, słysząc, że otwierają się tylne drzwi. - Jedną zaletę już ma. Jest punktualna. Nie czepiaj się jej, Lulu powiedziała stanowczym tonem, podając jej papiery. - To bardzo wrażliwa dziewczyna. Dzień dobry, Nell. - Dzień dobry. - Obładowana przykrytymi tacami, Nell zdmuchnęła z oczu kosmyk włosów. - Podjechałam samochodem pod tylne wejście. Można? - Bardzo dobrze. Pomóc ci? - Och, nie, poradzę sobie. Wszystko jest przygotowane w aucie. - Lulu, poznaj Nell. Możecie zawrzeć znajomość później. - Miło mi, Lulu. Może najpierw to zaniosę. - Idź od razu. - Mia odczekała, aż Nell wspięła się na górę. - Wygląda groźnie, co? Lulu zacisnęła zęby. - Wygląd może mylić. Kilka chwil później Nell zbiegła na dół. Miała na sobie zwykłą, białą koszulkę wciśniętą w dżinsy. Mały, złoty medalion wyglądał na jej tle jak amulet. - Nastawiłam kawę. Przyniosę za parę sekund, ale nie wiem, jaką pijecie. - Dla mnie czarna, dla Lulu słaba i słodka. Dzięki. - Mhm... Czy mogę prosić, żebyś nie wchodziła do kawiarni, póki nie skończę? Strasznie bym chciała, żebyś to zobaczyła, jak już wszystko będzie gotowe. Więc... Odwróciła się do wyjścia zarumieniona. - Zaczekaj. Dobrze? - Bardzo się stara - stwierdziła Mia, kiedy razem z Lulu siedziały nad zamówieniami. Chętna do roboty. Tak, zdecydowanie psychopatyczne skłonności. Wezwij gliny. - Zamknij się. Dwadzieścia minut później, zdyszana i spięta, ale zadowolona, Nell znów pojawiła się na dole. - Możesz przyjść teraz? Jeszcze zdążę to zmienić, gdyby ci się nie spodobało. Och, Lulu, czy możesz też przyjść? Mia powiedziała, że ty wiesz wszystko o sklepie, więc zauważysz, jeżeli coś będzie nie tak. - Hmm. - Lulu niechętnie przerwała zamawianie przez telefon. Kawiarnia to nie moja działka. - Wzruszając ramionami, poszła jednak na górę za Mią. Gablota wypełniona była lśniącymi ciastkami, wielkim stosem babeczek i bułeczek z porzeczkami. Pod wykwintną czekoladową polewą błyszczał wysoki tort ozdobiony bitą śmietaną. Na dwóch delikatnych, białych podkładkach z papieru leżały kruche ciasteczka wielkości męskiej dłoni. Z kuchni dochodził zapach gotującej się zupy. Na tablicy widniała wypisana wprawną ręką specjalność dnia. Lśniło wypolerowane szkło, kawa wspaniale pachniała, a na ladzie stał jasnoniebieski dzbanek z laseczkami
cynamonu. Mia obchodziła te dzieła dookoła jak generał na przeglądzie wojsk, a Nell stała, usiłując nie wykręcać sobie rąk. - Nie wystawiłam jeszcze zupy i sałatek. Pomyślałam, że jeżeli zaczekam z tym, powiedzmy, do jedenastej, ludzie zjedzą w tym czasie ciastka. Na zapleczu jest jeszcze więcej tart i murzynka. Nie wyjmowałam ich, bo chyba lepiej, żeby klient nie myślał, że czegoś jest za dużo. A murzynek najlepiej pasuje do lunchu i na popołudnie. Wystawiłam tort, mam nadzieję, że przyciągnie uwagę i ludzie wrócą po jeszcze jeden kawałek. Ale mogę to wszystko zmienić, jeżeli wolałabyś raczej... Urwała, gdy Mia uniosła palec. - Spróbujmy którejś z tych tart. - Och. Oczywiście. Przyniosę z kuchni. - Popędziła na zaplecze i wróciła z tartą w małej, papierowej serwetce. Mia w milczeniu podzieliła ją na pół i kawałek podała Lulu. Kiedy ugryzła pierwszy kęs, uśmiechnęła się. - Co powiesz o takich referencjach? - mruknęła, po czym odwróciła się do Nell. Jeżeli będziesz tak zdenerwowana, klienci zaczną podejrzewać, że coś jest nie w porządku z twoimi wypiekami, nie będą ich zamawiać i stracą coś zupełnie niebywałego. Masz talent, Nell. - Smakuje ci? - Nell roześmiała się z ulgą - Próbowałam dziś rano wszystkiego po kolei. Ledwo żyję. - Z uśmiechem przycisnęła dłoń do żołądka. - Chciałam, żeby się udało. - I udało się. Odpręż się teraz, bo kiedy tylko rozejdzie się wieść, że mamy w kuchni geniusza, spadnie na ciebie masa roboty. Nell nie wiedziała, czy jakakolwiek wieść się rozeszła, bo wkrótce była zbyt zajęta, by się denerwować. O wpół do jedenastej parzyła kolejny dzbanek kawy i układała na tacach kolejną porcję wypieków. Każdy brzęk kasy wywoływał w niej lekki dreszcz. A kiedy pakowała do torebki pół tuzina babeczek klientce, która stwierdziła, że nigdy w życiu nie jadła czegoś równie smacznego, z trudem powstrzymała się, by nie zatańczyć na środku sali. - Dzięki. Zapraszamy. Wymieniły promienne uśmiechy i Nell zajęła się następnym klientem. Taką ujrzał ją Zack po raz pierwszy. Ładna blondynkę w białym fartuszku, z szerokim uśmiechem i dołeczkami. Mile zaskoczony w odpowiedzi sam się do niej uśmiechnął. - Słyszałem o babeczkach, ale nie słyszałem o uśmiechu. - Jest gratis. Za babeczki musi pan zapłacić.
- Poproszę jedną. Z jagodami. I dużą czarną kawę na wynos. Jestem Zack. Zack Todd. - Nell. - Napełniła kubek przeznaczony do kawy na wynos. Nie musiała na niego zerkać. Doświadczenie nauczyło ją szybko czytać z twarzy i zapamiętywać rysy. Przygotowując kawę, wciąż miała go przed oczami. Opalony, z delikatnymi zmarszczkami w kącikach przenikliwych, zielonych oczu. Mocna szczęka z intrygującą ukośną blizną. Ciemne włosy, odrobinę przydługie i lekko kręcone, już w czerwcu rozjaśnione od słońca. Szczupła twarz z długim, prostym nosem, usta skłonne do śmiechu, który odsłaniał troszeczkę krzywe przednie zęby. Uderzyła ją szczerość tej twarzy. Opanowanie i życzliwość. Postawiła kawę na ladzie i zdejmując z tacy babeczkę, jeszcze raz zerknęła na niego. Miał barczyste ramiona i mocne ręce. Rękawy koszuli wypłowiałej od słońca i wody były podwinięte, a dłoń - duża i szeroka - trzymała kubek z kawą. Nell instynktownie ufała mężczyznom o dużych dłoniach. Wąskie i wypielęgnowane, potrafiły zadać śmiertelny ból. - Tylko jedna? - spytała, pakując babeczkę. - Na razie mi wystarczy. Podobno przypłynęła pani na wyspę dopiero wczoraj. - Jak się okazało, w najlepszym dla mnie momencie. - Wystukała jego zakup. Z zadowoleniem patrzyła, jak Zack otwiera torbę i wącha. - Dla nas wszystkich tutaj to będzie najlepszy moment, jeżeli to smakuje równie dobrze, jak pachnie. Skąd pani przyjechała? - Z Bostonu. Nastawił uszu. - Coś mi nie wygląda na Boston. Pani akcent - wyjaśnił, kiedy popatrzyła na niego. - Och. - Spokojnie przyjęła pieniądze i wydała mu resztę. - Nie pochodzę stamtąd, a z małego miasteczka na Środkowym Zachodzie... w okolicy Columbus. Często się przeprowadzałam. - Była wciąż uśmiechnięta, kiedy podawała mu paragon. - Pewnie dlatego nie mam wyraźnego akcentu skądkolwiek. - Możliwe. - Cześć, szeryfie. Zack rzucił okiem przez ramię i kiwnął głową. - Witam, pani Macey. - Pójdzie pan pogadać z Pete'em Stahrem o tym jego psie? - Właśnie idę w tamtą stronę. - Ten kundel wytarzał się w zdechłej rybie. I oczywiście nie miał nic lepszego do roboty, jak tylko upaćkać moje rozwieszone pranie. Musiałam prawie wszystko prać na nowo. Nie przepadam za psami.
- Rozumiem. - Pete powinien tego psa trzymać na smyczy. - Porozmawiam z nim jeszcze przed południem. Niech pani kupi jedną z tych babeczek, pani Macey. - Przyszłam tylko po książkę. - Spojrzała jednak na gablotę, ściągnąwszy usta. Rzeczywiście wyglądają kusząco. Jesteś nowa? - Tak. - Gardło Nell było suche i gorące. Bała się, że czuć to w jej głosie. - Na imię mi Nell. Mogę czymś pani służyć? - Może wezmę do herbaty jedną z tych tart. Uwielbiam dobre tarty z owocami. Tylko, proszę, żadne tam wymyślne herbaty. Daj mi porządnej czarnej o smaku pomarańczowym. Powiedz temu Pete'owi, żeby trzymał swojego psa z dala od mojego prania - dodała, zwracając się do Zacka. - Bo inaczej będzie prał za mnie. - Tak jest, proszę pani. - Znów uśmiechnął się do Nell. Patrzył na nią badawczo. Widział, jak pobladła, gdy Gladys Macey nazwała go szeryfem. - Miło było cię poznać, Nell. Lekko skinęła mu głową. Jej ręce są zajęte pracą, ale odrobinę niespokojne, zauważył. Czego właściwie, zastanawiał się, młoda, ładna kobieta może się obawiać ze strony prawa? No cóż, pomyślał, schodząc na dół, niektórzy ludzie instynktownie unikają gliniarzy. Rozejrzał się po parterze i spostrzegł Mię układającą książki na półkach z literaturą ezoteryczną. Tak czy inaczej, zdecydował, nie zaszkodzi, jeśli zada jej przy okazji kilka pytań. - Duży dziś ruch? - Mmm. - Nie patrząc na niego, wsunęła książki na wolne miejsca. - Sądziłam, że będzie większy. Jest sezon, a ja mam w kawiarni nową, tajną broń. - Właśnie ją widziałem. Wynajęłaś jej żółty domek. - Zgadza się. - Sprawdzałaś, gdzie przedtem pracowała i jakie są jej referencje? - Słuchaj, Zack. - Mia odwróciła się. Na obcasach prawie dorównywała mu wzrostem i nieco poufale poklepała go po policzku. - Jesteśmy przyjaciółmi od dawna. Wystarczająco długo, żebym mogła ci powiedzieć, byś nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy. Nie życzę sobie, żebyś przychodził do mojej kawiarni przesłuchiwać mi personel. - W porządku. W takim razie zawlokę ją na komisariat i wyciągnę pałkę. Mia uśmiechnęła się, nachyliła i musnęła wargami jego policzek. - Ty brutalu. Nie martw się o Nell. Nie narobi kłopotów. - Drgnęła, kiedy zorientowała się, że jestem szeryfem.
- Kochanie, jesteś tak przystojny, że wszystkie dziewczęta drżą na twój widok. Odprężył się na tyle, by się uśmiechnąć. - Na tobie to się nigdy nie sprawdziło. - Dużo wiesz. Teraz idź już, muszę się zająć firmą. - Idę. Muszę wypełnić swoje obowiązki i ochrzanić Pete'a Stahra za to, że jego pies śmierdzi. - Szeryfie, taki pan mężny. - Mia zatrzepotała rzęsami. - Cóż byśmy, my biedni wyspiarze, poczęli, gdyby nie opieka pana i pańskiej siostry? - Ha, ha. Ripley powinna wrócić południowym promem. Od razu dostanie sprawę psa. - Czyżby tydzień już się kończył? - Mia skrzywiła się i wróciła między półki. - No cóż, nic co dobre, nie trwa wiecznie. - Nie zamierzam więcej wtykać nosa między was dwie. Wolę już mieć do czynienia z Pete'em i jego psem. Mia roześmiała się, ale tuż po wyjściu Zacka spojrzała w stronę schodów, pomyślała o Nell i zadumała się. Celowo poszła na górę bliżej południa. Nell wystawiła już sałatki i zupę, przygotowując się do większego ruchu w porze lunchu. Mia zauważyła, że sałatki wyglądają świeżo i apetycznie, a zapach zupy musi skusić każdego, kto wejdzie do lokalu. - Jak leci? - W porządku. Wreszcie chwila spokoju. - Nell wytarła ręce w fartuch. - Interes dzisiaj kwitnie. Babeczki wygrały konkurencję, ale tarty niemal je dogoniły. - Masz regulaminową przerwę. Zajmę się klientami, chyba że ktoś będzie chciał czegoś, co wymaga użycia tej straszliwej maszyny. W kuchni Mia usiadła na stołku i założyła nogę na nogę. - Wpadnij do mojego biura po pracy. Podpiszemy umowę. - Okej. Myślę o menu na jutro. - O tym też pomówimy później. Zrób sobie kawę i choć trochę odpocznij. - Jestem za bardzo nakręcona. - Nell otworzyła jednak lodówkę i wyjęła małą butelkę wody. - To mi wystarczy. - Urządziłaś się już całkiem w domu? - Super. Jeszcze nigdy nie spałam tak dobrze i nie zbudziłam się tak łatwo. Miałam otwarte okna i słyszałam szum fal, brzmi jak kołysanka. Widziałaś dziś rano wschód słońca? Niesamowity. - Wierzę ci na słowo. Staram się unikać wschodów słońca. Uparcie odbywają się
wczesnym rankiem. - Wyciągnęła rękę i ku zdumieniu Nell wypiła łyk wody z jej butelki. Słyszałam, że rozmawiałaś z Zackiem Toddem. - Tak? - Nell natychmiast złapała ścierkę i zaczęła polerować kuchnię. Ach, z szeryfem Toddem? Tak, kupił kawę i babeczkę z jagodami na wynos. - Toddowie siedzą tu na wyspie od wieków, a Zachary szczególnie im się udał. To dobry człowiek - powiedziała z rozmysłem. - Opiekuńczy i uczciwy, a jednocześnie nie ponurak. - Czy to twój... - Słowo „chłopak” niezbyt pasowało do kobiety takiej jak Mia. - Czy coś was wiąże? - Tak romantycznie? Nie. - Mia zaśmiała się gardłowo i oddała Nell butelkę. - Jest absolutnie za dobry dla mnie. Chociaż lekko się w nim durzyłam, kiedy miałam piętnaście albo szesnaście lat. To zresztą pierwszorzędny egzemplarz. Chyba zauważyłaś. - Mężczyźni mnie nie interesują. - Rozumiem. To dlatego uciekasz? Od mężczyzny? - Nell nie odpowiedziała, więc Mia podniosła się. - Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę o tym pogadać, potrafię być doskonałym słuchaczem. I życzliwym. - Mia, jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Po prostu chcę pracować. - Rozsądnie. - Brzęknął dzwonek oznajmiający wejście klienta. Nie, masz przerwę przypomniała Mia, zanim Nell zdążyła wybiec z kuchni. - Na razie ja zajmę się wszystkim. I nie rób smutnej miny, siostrzyczko. Nikt cię o nic nie pyta, nikomu nie musisz odpowiadać. Chyba że samej sobie. Nell, dziwnie uspokojona, została w kuchni. Słyszała śmiech Mii i szmer jej głosu, gdy rozmawiała z klientami. W sklepie brzmiała teraz muzyka fletów i wyczuwała jakieś fluidy. Mogła zamknąć oczy i wyobrazić sobie siebie w tym samym miejscu, dokładnie tu, następnego dnia. I za rok. Będzie pracować. Będzie spokojna i bezpieczna. Szczęśliwa. Nie ma powodów do smutku ani obaw, nie ma też sensu przejmować się szeryfem. Dlaczego miałby na nią zwrócić uwagę i grzebać w jej przeszłości? A jeśli to zrobi, co znajdzie? Była ostrożna i skrupulatna. Nie. Koniec z uciekaniem. Znalazła swoje miejsce. I tu zostanie. Dopiła wodę i wychodziła z kuchni dokładnie w chwili, kiedy Mia do niej wracała. Zegar na placu zaczął wybijać południe powolnymi, ciężkimi uderzeniami. Podłoga pod stopami Nell zadrżała, rozbłysło jaskrawe światło. Nell słyszała coraz głośniejsze dźwięki muzyki, jakby jednocześnie zabrzmiało tysiące harf. Wiatr, przysięgłaby,
że poczuła gorący wiatr, który dmuchnął jej w twarz i rozwiał włosy. Zapachniało woskiem i świeżą, wilgotną ziemią. Świat zadygotał i zawirował, po czym w mgnieniu oka uspokoił się, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Nell potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć, i napotkała głębokie spojrzenie szarych oczu Mii. - Co to było? Trzęsienie ziemi? I nagle uświadomiła sobie, że nikt w lokalu niczego nie zauważył. Ludzie krążyli, siedzieli, rozmawiali, coś popijali. - Zdawało mi się... czułam... - Tak, wiem. - Głos Mii był spokojny, ale dźwięczał w nim ton, którego Nell wcześniej nie słyszała. - To wszystko tłumaczy. - Co tłumaczy? - Nell, wstrząśnięta, złapała Mię za nadgarstek. I wtedy przeszedł ją prąd. - Porozmawiamy o tym. Później. Właśnie przypływa południowy prom. I wraca Ripley, pomyślała. Wszystkie, cała trójka, są teraz na wyspie. Będzie dużo roboty. Podawaj zupę, Nell - powiedziała miękko i wyszła. Mia rzadko pozwalała się zaskoczyć, ale to, czego przed sekundą doświadczyła w kontakcie z Nell, było dużo silniejsze i głębsze, niż oczekiwała, i to ją zaniepokoiło. Powinna być lepiej przygotowana. Ona jedyna wie, wierzy i rozumie, co przyniósł los przed wieloma laty i co może przynieść teraz. Wierzyć nie znaczy wszakże tylko zdać się na los. Można i należy podjąć jakieś działania. Musi jednak przemyśleć i uporządkować sprawy. Cóż, na litość boską, może zrobić, jak znaleźć właściwą drogę postępowania, skoro zdana jest z jednej strony na upartą idiotkę, która konsekwentnie wypiera się swojej mocy, a z drugiej - na wystraszonego króliczka, który w ogóle nie domyśla się, jaka siła w nim drzemie? Mia zamknęła się w biurze. Chodziła po pokoju tam i z powrotem. W tym miejscu rzadko uciekała się do magii. To była firma, rzecz realna i starannie oddzielona od tamtych spraw. Ale, wytłumaczyła sobie, od każdej reguły są wyjątki. Z tą myślą zdjęła z półki kryształową kulę. Postawiła ją na biurku, rozbawiona sąsiedztwem faksu i komputera. Magia zawsze uwzględnia postęp, choć postęp nie zawsze z nią się liczy. Objęła dłońmi kulę i powoli się wyłączała. - Ukaż mi to, co widzieć mam. Na wyspie są już siostry trzy, niech przeznaczenie spełni się. I niech się stanie tak, jak chcę. Kula zalśniła, zawirowała i pojaśniała. Gdzieś w jej głębi, jak w wodzie, Mia ujrzała siebie, Nell i Ripley. Krąg utworzony w mrokach lasu i ogień. Drzewa płonące kolorami
jesieni. Srebrną pełnię księżyca. Wśród drzew pojawił się jakiś cień. Mężczyzna. Piękny, złocisty, z płomiennym wzrokiem. Koło pękło. Nell rzuciła się do ucieczki i w tej samej chwili mężczyzna uderzył. Nell rozprysła się na tysiące kawałków. Niebo przeszyła błyskawica i rozległ się grzmot. Mia widziała już tylko potoki wody. Lasy i wyspa zapadały się na dno morza. Mia cofnęła się i podparła pod boki. - Zawsze to samo - powiedziała z niesmakiem. - Wszystko przez faceta. No cóż, zobaczymy. - Odstawiła kulę na półkę. - Zobaczymy. Kiedy Nell pukała do jej drzwi, Mia kończyła właśnie papierkową robotę. - Nadzwyczaj punktualnie - powiedziała, wyłączając komputer. To twoja prawdziwa zaleta. Musisz wypełnić te formularze. - Wskazała jej schludnie ułożoną kupkę. - Wstawiłam na nich wczorajszą datę. Jak radzisz sobie z południowym szczytem? - Bez problemu. - Nell usiadła. Jej dłonie już się nie pociły, gdy wypełniała dokumenty. Nazwisko, data urodzenia, numer ubezpieczenia. Podstawowe dane, o które kiedyś osobiście zadbała. - Peg dobrze sobie radzi. Przygotowałam menu na jutro. - Mmm. - Mia wzięła do ręki złożoną kartkę, którą Nell wyjęła z kieszeni. Przeglądała ją, czekając, aż dziewczyna wypełni formularze. - Niezłe. Bardziej urozmaicone niż u Jane. - Zbyt wyszukane? - Nie, tylko bardziej urozmaicone. No więc... Co zrobisz z resztą dnia? - Mia rzuciła okiem na pierwszy z wypełnionych formularzy. Nell, tylko jedno imię, Channing? - Pójdę na spacer na plażę, popracuję w ogrodzie. Może przejdę się po lesie koło domu. - Płynie tam mały strumyk, przy którym o tej porze roku orliki kwitną jak szalone, a dalej w cieniu rosną paprocie. Można sobie łatwo wyobrazić, że chowają się w nich wróżki. - Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś taki jak ty może szukać płochliwych wróżek. Usta Mii wygięły się w leciutkim uśmiechu. - Nie wszystko jeszcze wiemy o sobie. Wyspa Trzech Sióstr słynie z bogactwa legend i opowieści, a w lasach kryją się przeróżne tajemnice. Znasz historię Trzech Sióstr? - Nie. - Opowiem ci kiedyś, gdy przyjdzie na to pora. Ale teraz trzeba ci światła i powietrza. - Mia, co się stało wtedy, w południe? - A twoim zdaniem? - Poczułam coś w rodzaju podziemnego wstrząsu, a przecież go nie było. Zmieniło się
światło i coś w powietrzu. Jakby nagły podmuch energii... - Zabrzmiało to niemądrze, ale ciągnęła dalej. - Ty też to czułaś. Lecz nikt inny poza tobą. Nikt nie zauważył, że stało się coś niezwykłego. - Większość ludzi nastawiona jest na pospolitość, więc mają to, czego chcą. - Nie wiem, jak to wytłumaczyć - Nell poderwała się niecierpliwie. - Ale jednak wcale nie byłaś zaskoczona. Może zirytowana, lecz nie zaskoczona. Mia odchyliła się do tyłu i uniosła brwi z zaciekawieniem. - Rzeczywiście. Umiesz obserwować ludzi. - Musiałam się tego nauczyć, żeby przeżyć. Cień rozbawienia w oczach Mii zastąpiła dyskretna sympatia. - Bystra jesteś. Co się stało? Myślę, że można to nazwać połączeniem. Czy wiesz, co może się zdarzyć, gdy trzy dodatnie ładunki spotkają się w tym samym miejscu i w tym samym czasie? - Nie mam pojęcia - Nell potrząsnęła głową, uśmiechając się niepewnie. - Ja też nie. Ale warto byłoby to wyjaśnić. Istoty podobne rozpoznają się wzajemnie, prawda? Bo ja cię rozpoznałam. Nell poczuła, że krew zastyga jej w żyłach i robi się jej gorąco. - Nie rozumiem, o czym mówisz. - Nie wiem, kim jesteś albo byłaś - łagodnie powiedziała Mia - lecz rozpoznałam cię. Możesz mi zaufać, uszanuję twoją prywatność. Nie będę szperać w twojej przeszłości, Nell. Bardziej interesuje mnie przyszłość. Nell otwarła usta. Była już gotowa wyrzucić z siebie wszystko. Opowiedzieć, przed czym uciekła i co ją prześladuje. Ale gdyby tak postąpiła, złożyłaby swój los w cudze ręce. A właśnie tego nie wolno jej zrobić po raz drugi. - Przygotuję na jutro zupę jarzynową z letnich warzyw i sandwicze z kurczakiem, cukinią i ricottą. Chyba już pora wziąć się do roboty. - Każda pora jest dobra, żeby zacząć. Miłego popołudnia. - Mia odczekała, aż Nell dojdzie do drzwi. - Wiesz, Nell? Dopóki wciąż się go boisz, on będzie z tobą wygrywał. W oczach Nell widać było wzburzenie. - Mam gdzieś wygrywanie. Szybkim krokiem wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 3 Nell znalazła strumyk i rosnące nad nim orliki - kropelki słońca wśród zieleni. Siedząc na miękkim poszyciu, słuchając bulgotania strumienia i świergotu ptaków, czuła, że odzyskała spokój. Jej miejsce jest tutaj. O niczym w całym swoim dotychczasowym życiu nie była równie przekonana. I z żadnym miejscem tak mocno się nie zrosła. Już jako dziecko czuła się bezdomna. Nie z powodu rodziców, myślała, obracając w palcach medalion. Na pewno nie z powodu rodziców. Ale jej dom przenosił się wraz z kolejnymi rozkazami, które otrzymywał ojciec. Nie istniało żadne miejsce, które kojarzyłoby jej się z wywołującym piękne wspomnienia dzieciństwem. Matka umiała zamienić w dom każde miejsce, gdziekolwiek byli, i nieważne na jak długo. Lecz nawet ona nie mogła sprawić, żeby Nell, budząc się ze snu, widziała z okien swej sypialni ten sam widok, dzień po dniu. I ta tęsknota zawsze towarzyszyła Nell. Popełniła błąd, wierząc, że zdoła ją zaspokoić z Evanem, choć powinna była wiedzieć, że musi osiągnąć to sama. I może w końcu osiągnęła. Tu i teraz. O tym właśnie mówiła Mia, pomyślała Nell. Istoty podobne rozpoznają się wzajemnie. Obie znalazły tutaj swoje miejsce i w jakiś cudowny sposób obie należały do tej wyspy. Być może Mii chodziło po prostu o to. Z drugiej jednak strony Mia miała intuicję, i to nie byle jaką. Wyczuwała sekrety. Nell mogła więc tylko ufać, że dotrzyma słowa i nie będzie szperać. Jeśli ktoś zacznie przekopywać się przez warstwy jej przeszłości, będzie musiała wyjechać. Nie zostanie, bez względu na to, jak bardzo czuje się tu u siebie. Ale to się nie zdarzy. Wstała, wyciągnęła ramiona ku słońcu i zaczęła powoli się obracać. Nie dopuści, by to się zdarzyło. Postanowiła zawierzyć Mii. Będzie u niej pracować i mieszkać w małym żółtym domku, budząc się każdego ranka ze wspaniałym, oszałamiającym poczuciem wolności. Z czasem, rozmyślała, idąc z powrotem do domu, staną się z Mią prawdziwymi przyjaciółkami. To fascynujące mieć za przyjaciółkę osobę tak pełną życia i tak inteligentną. Jak to jest być kobietą taką jak Mia Devlin? - zastanawiała się. Tak doskonale piękną, tak wytworną, subtelną i pewną siebie? Ktoś taki nigdy nie musi zadawać sobie pytań, tworzyć siebie od nowa, bać się, że to, co robi, albo może zrobić, nie jest wystarczająco dobre.
Fantastyczna sprawa. Wprawdzie nikt nie ma wpływu na to, czy urodzi się piękny, można się jednak nauczyć wiary w siebie. Można ją zdobyć. Czyż takie drobne, z trudem osiągnięte zwycięstwa nie przynoszą niesamowitej satysfakcji? Każde z nich powoduje przecież, że do następnej walki człowiek rusza coraz lepiej uzbrojony. Koniec z marnowaniem czasu i grzebaniem się w przeszłości, zdecydowała i przyspieszyła kroku. Zamierzała wydać resztki swojej zaliczki w sklepie ogrodniczym. Jeśli nie dowodzi to pewności siebie, pomyślała, to jak to nazwać? Dostała zgodę na otwarcie rachunku. Kolejny dług wdzięczności wobec Mii, myślała, jadąc z powrotem przez wyspę. Pracuje u Mii Devlin, a więc jest traktowana uprzejmie, darzona zaufaniem, może robić zakupy bez gotówki - wystarczy tylko jej podpis. To cuda, możliwe tylko w takim małym miasteczku. Walczyła ze sobą, by nie nadużywać okazji, i ograniczyła zakupy do pół tuzina palet z sadzonkami. No i doniczki oraz ziemia. I śmieszny, idiotyczny, kamienny stwór, który będzie strzegł jej upraw. Postanowiła natychmiast wziąć się do pracy. Zaparkowała przed domem i wyskoczyła z auta. Otworzyła tylne drzwi samochodu i w tej samej chwili zanurzyła się w swej małej, pachnącej dżungli. - Będzie nam razem cudownie, zajmę się wami wszystkimi jak najtroskliwiej nachyliła się głęboko do wnętrza samochodu po pierwszą partię roślin. Co za widok, pomyślał Zack, zatrzymując się po drugiej stronie ulicy. Drobna, zgrabna kobieta w obcisłych, spranych dżinsach. Facet, który nie stanie, żeby przez chwilę popatrzyć na nią z zachwytem, musi być żałosnym oryginałem. Wysiadł ze swojego wozu i oparł się o drzwi, przyglądając się, jak Nell wyciąga paletę z białymi i różowymi petuniami. - Śliczny obrazek. Drgnęła i omal nie upuściła roślin. Zauważył to, podobnie jak panikę w jej oczach. Leniwie rozprostował się i przeszedł przez ulicę. - Pomogę pani. - Dziękuję. Już sobie poradziłam. - Dużo tego jeszcze. Czeka panią sporo roboty. - Sięgnął do samochodu i wyjął dwie następne palety. - Gdzie pani to stawia? - Na razie tylko za domem, z tyłu. Jeszcze nie wiem, gdzie to wszystko posadzę. Ale naprawdę, nie musi pan...
- Ładnie pachnie. Co pani tu ma? - Zioła. Rozmaryn, bazylię, estragon i takie tam. - Najszybciej się go pozbędzie, pomyślała, jeśli pozwoli mu zanieść palety na miejsce. Ruszyła przez podwórko. - Chcę urządzić ogródek ziołowy koło kuchni, może posieję jeszcze trochę warzyw, gdyby starczyło mi czasu. - Sadzenie kwiatów oznacza zapuszczanie korzeni. Tak zawsze twierdzi moja matka. - Zamierzam zrobić jedno i drugie. Tam, na werandzie, będzie dobrze. Dziękuję, szeryfie. - Zostało coś jeszcze na przednim siedzeniu. - Mogę... - Przyniosę je. Nie zapomniała pani kupić ziemi? - Nie. Jest w bagażniku. Uśmiechnął się swobodnie i wyciągnął rękę. - Proszę o kluczyki. - Och. Tak. - Nie znajdując wyjścia, sięgnęła do kieszeni. - Dzięki. Splotła mocno palce, kiedy Zack odszedł. Wszystko w porządku. Po prostu pomaga. Nie każdy mężczyzna, nie każdy gliniarz jest niebezpieczny. Przecież sama wie o tym najlepiej. Wrócił obładowany; na widok wielkiej torby z ziemią wiszącej na ramieniu i dużych dłoni trzymających palety z różowymi pelargoniami i białymi niecierpkami Nell parsknęła śmiechem. - Za dużo kupiłam. - Wzięła od niego kwiaty. - Miały być tylko zioła, ale zanim się spostrzegłam... nie mogłam się powstrzymać. - Każdy tak mówi. Przyniosę doniczki i narzędzia. - Szeryfie. - Kiedyś przecież było dla niej oczywiste, że trzeba odwzajemnić uprzejmość. Chciała wrócić do tego zwyczaju. - Zrobiłam dziś rano lemoniadę. Wypije pan szklaneczkę? - Z przyjemnością. Musi tylko wciąż pamiętać, by się odprężyć, być sobą. Wrzuciła lód i wlała do dwóch szklanek cierpką lemoniadę. Zack już zdążył wrócić. Coś w niej przez ułamek sekundy drgnęło, kiedy, wychodząc z kuchni, zobaczyła, jak stoi, wspaniale zbudowany i męski, wśród białych i różowych kwiatów. Pociąg. Rozpoznała to uczucie, ale wiedziała, że ani nie chce, ani nie może przeżywać go jeszcze raz. - Dziękuję za usługi dostawcze.
- Nie ma za co. - Uniósł szklankę i opróżnił ją do połowy. Nell czuła, jak drżenie w żołądku zmienia się w jakiś oszalały taniec. Zack opuścił szklankę i zapatrzył się w nią. - Super. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz piłem świeżą lemoniadę. Spojrzał na Nell, nie kryjąc zadowolenia. - Istotnie jest pani prawdziwym odkryciem. - Po prostu lubię krzątać się w kuchni. - Schyliła się i podniosła nową łopatę ogrodową. - Nie kupiła pani rękawic. - Rzeczywiście, nie pomyślałam. Chce, żebym dopił lemoniadę i zjeżdżał, pomyślał Zack, ale jest za dobrze wychowana, żeby to powiedzieć. Dlatego też rozsiadł się wygodnie na maleńkim tarasie przy kuchennych drzwiach. - Pozwoli pani, że pobędę tu chwilkę? Mam za sobą ciężki dzień. Oczywiście, proszę nie przeszkadzać sobie w zajęciach. Przyjemnie jest patrzeć na kobietę w ogrodzie. Chciałam posiedzieć na tarasie. Usiąść w słońcu i zastanowić się, co zrobić z kwiatami i ziołami. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się do roboty, stwierdziła w duchu Nell. Zaczęła od doniczek, uświadamiając sobie, że i tak będzie mogła wszystko zmienić, jeśli efekt jej nie zadowoli. - Czy... hm... rozmawiał pan z tym facetem od psa? - Z Pete'em? - Zack uśmiechnął się i pociągnął łyk lemoniady. Myślę, że doszliśmy do porozumienia i na naszą małą wysepkę znowu powróci spokój. W jego głosie brzmiały rozbawienie i leniwa satysfakcja. Musiała przyznać, że jedno i drugie miało wdzięk. - To chyba ciekawe być tu szeryfem. Znać każdego. - Różnie bywa. - Ma małe dłonie, pomyślał, obserwując pracującą Nell. Szybkie, sprawne palce. Pochyliła głowę i odwróciła wzrok. Nieśmiałość połączona z jakimś odrzuconym przez nią samą darem prowadzenia życia towarzyskiego. - Najczęściej trzeba wkraczać w konflikty albo użerać się z letnikami, którzy za ostro balują. A poza tym opiekować się na co dzień stadkiem mniej więcej trzech tysięcy mieszkańców. Jak dla mnie i Ripley, to wystarczy. - Ripley? - Moja siostra, drugi policjant na wyspie. Toddowie są tu policjantami od pięciu pokoleń. To naprawdę ładne - dodał, wskazując szklanką rezultat jej pracy.
- Naprawdę tak pan uważa? - Nell przykucnęła. Posadziła w jednej doniczce wszystkiego po trochu, dodała też barwinka. Wbrew obawom nie wyszła z tego przypadkowa zbieranina. Wyglądało ślicznie i wesoło. Tak jak jej twarz uśmiechająca się do Zacka. - Moje pierwsze dzieło. - Trzeba przyznać, że ma pani talent. Powinna pani jednak nosić kapelusz. Taka jasna cera może się spalić od długiego przebywania na słońcu. - Och. - Potarła nos wierzchem dłoni. - Rzeczywiście. - Podejrzewam, że w Bostonie nie miała pani ogrodu. - Nie. - Nasypała ziemi do drugiej doniczki. - Nie mieszkałam tam zbyt długo. To nie był mój dom. - Rozumiem. Mieszkałem jakiś czas poza wyspą, ale nie czułem się tam dobrze. Pani rodzina została na Środkowym Zachodzie? - Rodzice nie żyją. - Przepraszam, bardzo mi przykro. - Mnie też. - Nie podnosząc oczu, przesadzała geranium do nowej doniczki. - Czy to luźna rozmowa, szeryfie, czy przesłuchanie? - Rozmowa. - Podniósł roślinę, po którą sięgała, i trzymał ją tak długo, aż ich oczy się spotkały. Jest ostrożna, pomyślał. Z jego doświadczeń wynikało, że ostrożność przeważnie ma jakąś przyczynę. - Nie chce pani, żebym pytał? - Nie poszukuje mnie policja, nigdy nie byłam aresztowana. I nie chcę żadnych kłopotów. - I o to z grubsza chodzi. - Podał jej sadzonkę. - To mała wyspa, pani Channing. Ludzie są tu raczej życzliwi. Ale ciekawości nie da się uniknąć. - Jasne. - Przypomniała sobie, że nie może go zrazić. Nie może sobie pozwolić na to, by zrazić kogokolwiek. - Wie pan, ostatnio trochę podróżowałam, więc jestem nieco zmęczona. Trafiłam tutaj, bo szukam pracy i spokoju. - Chyba znalazła pani jedno i drugie. - Wstał. - Dziękuję za lemoniadę. - Drobiazg. - Fantastycznie pani gotuje... prawdziwy talent. Uśmiechnęła się. - Do widzenia, pani Channing. - Do widzenia, szeryfie. Idąc do samochodu, podsumował wiadomości, które udało mu się zebrać. Samotna, nie ufa policji, unika pytań. Ma dobry gust i jest przewrażliwiona. Ale to jeszcze nie wszystko. Coś mu tu wciąż nie pasuje, choć nie potrafi powiedzieć dlaczego.
Rzucił okiem na jej wóz i przyjrzał się rejestracji. Tablica z Massachusetts wyglądała, jakby wydano ją wczoraj. Nie zaszkodzi sprawdzić. Tylko dla porządku. Intuicja podpowiadała mu, że pani Channing może i nie chce mieć kłopotów, ale chyba nie są jej one obce. Nell podała rożki z półfrancuskiego ciasta z jabłkami i kawę z mlekiem siedzącej przy oknie parze młodych ludzi i zaczęła sprzątać sąsiedni stolik. Trzy kobiety szperały na dole po półkach i wyglądało na to, że nie oprą się pokusie i zajrzą do kawiarni. Z rękami pełnymi kufli podeszła do okna. Od strony lądu do wyspy zbliżał się prom odprowadzany przez krążące i nurkujące mewy. Na spokojnym, zielonym morzu kołysały się boje, a pomiędzy nimi szybował biały jacht z wydętym od wiatru żaglem. Kiedyś i ona żeglowała - na innym morzu, w innym życiu. Była to jedna z niewielu przyjemności w tamtych czasach: lot nad wodą, wspinanie się na fale. To dziwne, morze zawsze ją kusiło i pociągało. Zmieniło jej życie. I odebrało je. A teraz je odzyskała. Dzięki temu morzu, tutaj. Uśmiechając się do tej myśli, odwróciła się od okna i wpadła na Zacka. Chwycił ją za ramię, żeby ją podtrzymać, ale wyrwała się i cofnęła. - Przepraszam, nie oblałam pana? Jestem taka niezdarna, nie patrzyłam... - Wszystko w porządku. - Wsunął palce w ucha dwu kufli i ostrożnie, żeby znów jej nie dotknąć, wyjął je z jej rąk. - Niechcący stanąłem pani na drodze. Piękna łódź. - Tak. - Pospiesznie schroniła się za bufetem. Nie znosiła, gdy ktoś podchodził do niej od tyłu. - Ale nie płacą mi za gapienie się na łódki. Czym mogę służyć? - Odetchnij trochę, Nell. - Co takiego? - Proszę się odprężyć - powiedział łagodnie, stawiając kufle na bufecie. - I uspokoić. - Nic mi nie jest. - Nie próbowała ukryć złości. Z hałasem zabrała kufle. - Po prostu nie spodziewałam się, że ktoś za mną stoi. Drgnęły mu usta. - Już lepiej. Wezmę jednego rożka i dużą kawę. Skończyła pani przesadzać kwiaty? - Prawie. - Nie miała ochoty z nim rozmawiać, więc zajęła się kawą. Nie chciała, żeby ten gliniarz uśmiechał się do niej, ucinał sobie z nią przyjacielskie pogawędki i przenikliwie przypatrywał się jej tymi zielonymi oczami. - Może to się przyda, kiedy już pani wszystko poprzesadza i zajmie się grządkami. Położył pakunek na bufecie. - Co to jest?
- Sprzęt ogrodniczy. - Odliczył pieniądze i zapłacił. Nachmurzona wytarła ręce w fartuszek. Ciekawość jednak była silniejsza, więc rozwinęła paczkę. Nie kryjąc rozbawienia i zakłopotania, oglądała cudaczny słomkowy kapelusz z komicznymi kwiatkami i podwiniętym rondem. - To chyba najbardziej zwariowany kapelusz, jaki w życiu widziałam. - Były jeszcze bardziej zwariowane - zapewnił - ale ten dobrze ochroni pani nos przed słońcem. - To bardzo miłe z pańskiej strony, ale nie powinien pan... - U nas nazywają to sąsiedzką uprzejmością. - Pager przypięty do jego pasa zaczął brzęczeć. - No, trzeba wracać do roboty. Odczekała, aż znalazł się w połowie schodów, i pobiegła z kapeluszem do kuchni, by przymierzyć go, przeglądając się w lśniącej obudowie pieca. Ripley Todd nalała sobie kolejną filiżankę kawy i popijała ją wychylona przez frontowe okno posterunku. Był spokojny poranek - taki jaki lubiła. Coś jednak wisiało w powietrzu. Robiła, co mogła, aby to zignorować, ale to coś nie chciało ustąpić. Starała się sobie wytłumaczyć, że wytrącił ją z równowagi tydzień spędzony w Bostonie. Nie
miała
przecież
powodów
do
niezadowolenia.
Wręcz
przeciwnie.
Z
zainteresowaniem uczestniczyła w wykładach i seminariach, bo dostarczały jej intelektualnej strawy. Lubiła to, lecz nawet po tak krótkim czasie czuła się zmęczona zarówno zajęciami, jak i chaosem wielkiego miasta. Zack powiedziałby zapewne, że po prostu nie przepada za ludźmi, a Ripley nie próbowałaby zaprzeczyć. Dostrzegła go teraz, jak szedł ulicą. Stwierdziła, że minie przynajmniej dziesięć minut, zanim pokona ten mały kawałek. Ludzie wciąż go zatrzymywali, każdy chciał z nim pogadać; widocznie odpowiada im jego towarzystwo, pomyślała. Otacza go... Nie chciała użyć słowa aura, było to za bardzo w stylu Mii. Atmosfera, uznała w końcu. Zacka otacza swoista atmosfera, która sprawia, że ludzie czują się przy nim spokojniejsi. Wiedzą, że jeśli zwrócą się do niego ze swoimi kłopotami, potrafi im zaradzić albo znajdzie czas, żeby wymyślić na nie jakiś sposób. Zack jest bardzo otwarty, myślała. Przyjazny, cierpliwy i absolutnie neutralny. Żadne z tych określeń nie pasuje do niej. I może właśnie dlatego razem tworzą tak dobry zespół. Za sekundę przyjdzie, więc otworzyła frontowe drzwi, wpuszczając, tak jak lubił,
zapach lata i dźwięki ulicy. Przygotowała dzbanek świeżej kawy i napełniła filiżankę w chwili, gdy w końcu dotarł na posterunek. - Frankowi i Alice Purdue o dziewiątej urodziła się dziewczynka waży trzy kilo osiemdziesiąt deko. Nazwali ją Belinda. Syn Youngera, Robbie spadł z drzewa i złamał rękę. Kuzyn Missy Hachin kupił sobie nowiutkiego chevroleta. Zack mówił to, popijając kawę, z nogami opartymi o blat biurka. Uśmiechał się. Wentylator pod sufitem zaczął znów skrzypieć. Pora, żeby się nim wreszcie zająć. - No, a co u ciebie? - Wariat na szosie na północnym wybrzeżu. Nie bardzo wiem, czy oni zdają sobie sprawę, dokąd pędzą. Tłumaczyłam mu, że klify, latarnia morska i tak dalej stoją tam od kilku wieków i nie wygląda na to, żeby miały się gdzieś przenieść akurat dziś po południu. Wyciągnęła faks ze stosu napływającej korespondencji. - To przyszło do ciebie. Nell Channing. To ta nowa kucharka w kawiarni Mii? - Uhmm... mhm. - Przebiegł wzrokiem wyciąg z policyjnej kartoteki kierowcy. Żadnych wykroczeń drogowych. Prawo jazdy wydane w Ohio, ważne jeszcze ponad dwa lata. Samochód zarejestrowany na jej nazwisko. Nie pomylił się, co do nowych tablic. Ma je dopiero od kilku dni. Przedtem wóz miał rejestrację teksaską. Interesujące. Ripley usunęła się w róg ich wspólnego biurka i spróbowała zapomnianej przez Zacka kawy. - Czemu ją sprawdzasz? - To dziwna kobieta. - Co to znaczy dziwna? Chciał jej odpowiedzieć, ale pokręcił głową. - Wpadnij do kawiarni na lunch, zobacz sama. Ciekaw jestem twoich wrażeń. - Może i wpadnę. - Ripley spojrzała na otwarte drzwi i zmarszczyła nos. - Chyba nadciąga burza. - Jest całkiem jasno, kochanie. - Coś z tego będzie - mruknęła do siebie. Chwyciła czapkę baseballową. - Przejdę się, pewnie zajrzę do kawiarni i rzucę okiem na naszą nową obywatelkę. - Nie spiesz się. Po południu zrobię obchód plaży. - Proszę bardzo. - Ripley włożyła okulary przeciwsłoneczne i wyszła. Lubiła swoje miasteczko, ład, jaki w nim panował. Jej zdaniem wszystko było tu na swoim miejscu, tak jak powinno. Nie przejmowała się kaprysami morza i pogody - one też
należały do naturalnego porządku. Czerwiec oznaczał nowy napływ turystów i letników, skok temperatury z „ciepło” na „gorąco”, ogniska na plaży i dymy z grilla. Do tego jak zawsze szalone imprezy, picie i konflikty z prawem, od czasu do czasu zgubione dziecko i nieuniknione awantury kochanków. Tyle tylko, że ci balujący, pijący i awanturujący się turyści przywozili latem dolary, które mieszkańcom wyspy pozwalały przetrwać mroźne zimowe sztormy. Ripley gotowa była z radością - no, może nie aż z radością - wytrzymywać przez kilka miesięcy kłopotliwych przybyszów, byle Wyspa Trzech Sióstr mogła trwać. Kilkanaście kilometrów kwadratowych skał, piasku i żyznej gleby to jej świat i niczego więcej nie potrzebuje. Czerwoni od słońca plażowicze wlekli się do miasteczka na lunch. Nie mogła nigdy zrozumieć ludzi, którzy piekli się w słońcu jak ryby w smażalni. Nuda opalania - nie mówiąc o innych związanych z tym udrękach już po pół godzinie doprowadzała ją do szału. Dla Ripley zawsze lepiej było stać niż leżeć. Nie można powiedzieć, że nie lubiła plaży. Każdego ranka, latem i zimą, biegała wzdłuż brzegu, a gdy pozwalała na to pogoda, kończyła bieg kąpielą; gdy nie pozwalała, korzystała często z krytej pływalni w hotelu. Wolała jednak morze. W rezultacie takiego trybu życia miała zgrabną, wysportowaną sylwetkę, którą podkreślała bawełnianymi koszulkami i drelichami. Była opalona tak samo jak brat i jak on zielonooka. Długie ciemne włosy wyciągała przez otwór z tyłu czapki baseballowej. Wydatne usta, mały nosek, podłużne oczy pod ciemnymi łukami brwi - dziwna mieszanka. W dzieciństwie czuła się z tego powodu nieco skrępowana, ale dawno przyzwyczaiła się do swego wyglądu i w ogóle wyrosła z takich zmartwień. Wstąpiła do księgarni, pozdrowiła gestem Lulu i skierowała się ku schodom. Liczyła, że może zdoła rzucić okiem na tę Nell Channing, unikając jednak spotkania z Mią. Od poziomu kawiarni dzieliły ją jeszcze trzy stopnie, gdy zorientowała się, że to się nie uda. Mia, jak zawsze efektowna, stała za bufetem w powiewnej kwiecistej sukni, a jej włosy, choć związane z tyłu, zdawały się eksplodować wokół twarzy. Kobieta obok wydawała się przy niej skromna, może nawet odrobinę sztywna. Ripley poczuła natychmiast, że woli Nell. Wetknęła kciuki w tylne kieszenie spodni i przybierając wyzywającą pozę, podeszła do bufetu. - Todd, zastępca szeryfa. - Mia odchyliła do tyłu głowę i zmrużyła oczy. - Ciekawe, co
cię do nas sprowadza. Ripley, ignorując Mię, przyglądała się Nell. - Mam dzisiaj ochotę na zupę firmową i kanapkę. - Nell, to jest Ripley, nieszczęsna siostra Zacka. Skoro przychodzi na lunch, zapewne w piekle zrobili przerwę. - Pocałuj mnie gdzieś, Mia. Miło panią poznać, Nell. I proszę też lemoniadę. - Oczywiście. - Nell wodziła wzrokiem po ich twarzach. - Zaraz podam - mruknęła i zniknęła w kuchni, żeby przygotować kanapkę. - Słyszałam, że zgarnęłaś ją prosto z promu - powiedziała Ripley. - Coś w tym rodzaju. - Mia zanurzyła chochlę w zupie. - Przestań za nią węszyć, Ripley. - O co ci chodzi? - Przecież cię znam. - Mia, uśmiechając się pogodnie, postawiła zupę na bufecie. Zauważyłaś coś niezwykłego, gdy zeszłaś wczoraj z promu? Ripley zatrzepotała rzęsami. - Nie. - Kłamiesz. - Mia ściszyła głos na widok Nell z kanapką. - Czy zanieść to na stolik? - Tak, dziękuje. - Ripley wydłubała pieniądze z kieszeni. - Skasuj, Mia. Ripley siadała, gdy Nell podeszła z tacą do stolika. - Wygląda fantastycznie. - Mam nadzieję, że będzie pani smakowało. - Na pewno. Gdzie nauczyła się pani gotować? - Wszędzie po trochu. Podać coś jeszcze? Ripley uniosła palec, nabrała zupy na łyżkę i spróbowała. - Nie, to jest świetne. Naprawdę. Hej, te wszystkie ciastka to pani własnoręczne dzieło? - Tak. - Strasznie dużo roboty. - Za to mi płacą. - Racja. Ale niech się pani nie da zaharować. Mia potrafi być bezwzględna. - Wprost przeciwnie. - Głos Nell był teraz chłodny. - Jest niesłychanie wielkoduszna i dobra. Życzę smacznego. Lojalna, stwierdziła Ripley, zabierając się do jedzenia. Nie mogła mieć o to pretensji
do Nell. Uprzejma, niewątpliwie, choć może nieco sztywna. I chyba nie nawykła do kontaktów z ludźmi. Znerwicowana, aż skuliła się podczas drobnej utarczki z Mią. No cóż, pomyślała Ripley, wiele osób nie może znieść konfliktu, nawet jeśli on ich wcale nie dotyczy. A w ogóle, Nell Channing jest nieszkodliwa. I cholernie dobrze gotuje. Posiłek wprawił ją w tak dobry nastrój, że wychodząc, raz jeszcze podeszła do bufetu. Tym razem było to łatwiejsze, bo Mia gdzieś się ulotniła. - No i doigrała się pani. Nell zamarła. Wysiłkiem woli przybrała obojętny wyraz twarzy i rozluźniła mięśnie rąk. - Słucham? - Przez lata omijałam ten lokal, ale odtąd będę tu przychodzić regularnie. Lunch był wspaniały. - Cieszę się. - Chyba pani się zorientowała, że Mia i ja nie jesteśmy w najlepszych stosunkach. - To nie moja sprawa. - Tu na wyspie każda sprawa obchodzi każdego. Proszę się nie martwić, przeważnie ustępujemy sobie z drogi. Będziemy uważać, żeby pani nie zgnieść. A teraz poproszę jeszcze na wynos dwa kruche ciastka z czekoladą. - Bardziej opłaca się wziąć trzy. - Stawia mnie pani pod murem. Niech będą trzy. Zachowam się jak dama i zaniosę jedno Zackowi. Uspokojona Nell włożyła ciastka do torebki i wystukała rachunek. Przyjmując pieniądze od Ripley, przypadkiem dotknęła jej ręki. Błysnęło i poczuła wstrząs. Zamarła. Ripley posłała jej długie, niezadowolone spojrzenie. Chwyciła ciastka i pomknęła ku schodom. Zaciskając mocno prawą dłoń, Nell zawołała: - Zapomniała pani reszty! - To dla pani - rzuciła Ripley, idąc w dół. Na parterze, z założonymi rękami i uniesionymi brwiami stała Mia. Ripley coś warknęła i już jej nie było. Nadchodził sztorm. Nadciągał, choć niebo było czyste, a morze spokojne. Nell słyszała przez sen jego wściekły ryk. Spychał ją w przeszłość, a ona nie umiała się temu oprzeć.
Ogromny biały dom rozsiadł się na zielonym kobiercu trawników. Niezliczone okna lśniły w blasku słońca jak diamenty. W jego wnętrzu wszystkie krawędzie były ostre, powierzchnie twarde, a kolory wyblakłe: piasek i różne odcienie szarości. Z wyjątkiem róż, które zawsze jej kupował. Te miały barwę krwi. Dom był pusty, ale zdawał się czekać. Śniąc, odwracała głowę, wzbraniała się. Nie chciała tam wchodzić. Już nigdy. Ale drzwi się otworzyły, wysokie, białe drzwi prowadzące do przestronnego hallu. Białe marmury, białe drewno i zimny błysk kryształów i chromu. Widziała siebie, jak tam wchodzi - długie włosy opadały jej na ramiona, gładka biała suknia połyskiwała lodowato. Wargi miała czerwone jak róże. On szedł tuż za nią. Zawsze tuż za nią. Jego ręka lekko dotykała jej talii. W każdej chwili mogłaby znów poczuć ten dotyk. Był wysoki i smukły. W czarnym wieczorowym stroju, ze złotym hełmem jasnych włosów wyglądał jak książę. Zakochała się w tym jego bajkowym wyglądzie i uwierzyła w obietnice wiecznego szczęścia. Zabrał ją przecież do tego białego pałacu w fantastycznej krainie, dał jej wszystko, czego może pragnąć kobieta. Ile razy przypominał jej o tym? Pamiętała, co stało się później. Pamiętała chłodny blask białej sukni, pamiętała zmęczenie i ulgę, że ten wieczór wreszcie się skończył. Skończył się dobrze. Nie zrobiła niczego, co mogłoby go zdenerwować, zakłopotać czy zaniepokoić. Przynajmniej tak jej się zdawało. Myślała tak do chwili, gdy odwróciła się, żeby mu powiedzieć, że to był miły wieczór. Zobaczyła wtedy jego twarz. Przemiana. Odczekał z tym, aż wrócili do domu i znów byli sami. Świetnie opanował tę umiejętność. Pamiętała też strach, który ściskał jej wnętrzności, kiedy usiłowała domyślić się, co złego zrobiła. - Dobrze się bawiłaś, Helen? - Piękne przyjęcie. Trochę długie. Czy mam ci przygotować brandy przed snem? - Podobała ci się muzyka? - Bardzo. - Muzyka? Czyżby powiedziała coś niestosownego o muzyce? Zdarzało jej się zachować głupio... Zdołała jednak opanować drżenie, gdy wyciągnął rękę, by dotknąć jej włosów. - To było cudowne, taniec na świeżym powietrzu, w pobliżu ogrodu. Cofnęła się, chcąc wejść na schody, ale zatrzymał ją w miejscu, ciągnąc za włosy.
- Tak, zauważyłem, że przyjemnie ci się tańczyło, zwłaszcza z Mitchellem Rawlingsem. Flirtowałaś z nim. Afiszowałaś się. Ośmieszyłaś mnie w obecności moich przyjaciół i klientów. - Evan, ja nie flirtowałam. Ja tylko... Cios na odlew zwalił ją z nóg, oślepił wstrząs i ból. Kiedy w odruchu obrony zwijała się w kłębek, powlókł ją po marmurowej posadzce za włosy. - Ile razy pozwalałaś mu się dotykać? Zaprzeczała, szlochała, a on oskarżał. Dopiero gdy go to znużyło i wyszedł, mogła poczołgać się do kąta, żeby się wypłakać. Tym razem jednak, w tym śnie, wyczołgała się na zewnątrz, w cień lasu, gdzie powietrze było łagodne, a ziemia ciepła. I tam, gdzie strumień spływał z bulgotem po wygładzonych przez wodę kamieniach, zapadła w sen. Obudził ją grzmot jak wystrzał armatni, i niebo rozdarła błyskawica. Przerażenie. Biegła przez las, jej biała suknia połyskiwała jak światło latarni. Jak ścigane zwierzę czuła pulsowanie własnej krwi. Za nią waliły się drzewa, ziemia falowała pod stopami, wrzała i zasnuwała się mgłą. Wciąż biegła, a oddech, który wyrywał jej się z gardła, przechodził w skowyt. Przez szum wiatru słyszała jakiś inny krzyk. Strach owładnął nią całkowicie - nie myślała, nie czuła, nie reagowała. Wiatr uderzył w nią ostro, z impetem, a kolczaste zarośla porwały jej suknię w strzępy. Wspinała się, uczepiona skał jak jaszczurka. Światło błyskawicy przecięło ciemności srebrnym ostrzem, w dole, pod nią, kłębiło się dzikie, rozgniewane morze. Krzyczała, kopała i pięła się w górę, niezdolna obejrzeć się i spojrzeć w twarz swego prześladowcy. Nie chciała walki, wybrała ucieczkę. Skoczyła ze skał, niesiona wiatrem w locie ku morzu. Urwisko, światło, drzewa - gdzieś za nią wszystko się zawaliło.
ROZDZIAŁ 4 Pierwszy wolny dzień Nell wykorzystała na uporządkowanie swojego skromnego dobytku. Podlała kwiaty i zioła, zrobiła pranie i upiekła bochenek ciemnego chleba. Dochodziła dopiero dziewiąta, kiedy kroiła sobie pierwszą kromkę na śniadanie. Evan nienawidził jej porannego wstawania i twierdził, że właśnie dlatego była nudna na przyjęciach. Tutaj, w małym domku nad morzem, nikt jej nie krytykował, nie musiała też przemykać się ukradkiem. Otworzyła szeroko okna i cały dzień miała po prostu dla siebie. Pogryzając kolejną kromkę, z piętką chleba w kieszeni szortów, wyruszyła na długi spacer po plaży. Łodzie były już na morzu. Kołysały się i powoli sunęły przez miękki, senny błękit wody. Fale dobiegały do plaży i układały się w koronkowe wzory na piaszczystym brzegu. W górze białe mewy z wdziękiem wykonywały swój powietrzny balet. Ich wysoki, ostry pisk mieszał się z niskim, nigdy niekończącym się szumem przyboju. Zamknęła oczy, wystawiając twarz na pieszczotę bryzy. Rozłożyła szeroko ręce i rozpoczęła własny taniec szczęścia. A potem, śmiejąc się, wyciągnęła z kieszeni chleb, kruszyła go i rzucała kołującym i nurkującym ptakom. Jestem sama, pomyślała, unosząc twarz ku niebu. Ale nie samotna. Już chyba nigdy więcej nie będę samotna. Na dźwięk kościelnych dzwonów odwróciła się w stronę miasteczka. Popatrzyła na piękną, białą wieżę, a potem na swoje lekko wystrzępione szorty i zapiaszczone tenisówki. Niezbyt stosowny strój na nabożeństwo, stwierdziła. Ale przecież może po swojemu chwalić Boga i Mu dziękować. Dzwony wciąż biły, echo niosło ich głos. Nell usiadła na piasku, tam, gdzie fale uderzały o brzeg. Czuła spokój i radość. Nigdy, już nigdy nie będzie niczego z góry zakładać. Będzie pamiętać, by każdego dnia dać innym coś od siebie. Choćby miała to być tylko piętka chleba rzucona mewom. Będzie doglądać tego, co posadziła. Będzie dobra i nigdy nie zapomni o tych, którzy potrzebują pomocy. Dotrzyma swoich obietnic, nie oczekując niczego w zamian poza szansą na uczciwe życie. Nikogo nie skrzywdzi. Postara się zasłużyć na to, co dostaje, i będzie to cenić. Znajdzie radość w rzeczach najprostszych. Nie zwlekając, od teraz. Podniosła się i zaczęła zbierać muszle. Wpychała je najpierw do kieszeni, a gdy były już pełne, użyła butów. Doszła aż do końca plaży, gdzie wyrastające z piasku skały staczały
się do morza. Tu i ówdzie leżały wygładzone przez wodę kamienie wielkości ludzkiej dłoni. Schylała się po nie, zastanawiając się, czy nadałyby się do ogrodzenia grządki z ziołami. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch po lewej stronie. Chwyciła mocno kamień i szybko się odwróciła. Serce waliło jej jak młotem, gdy patrzyła na Zacka schodzącego po drewnianych stopniach na plażę. - Dzień dobry. - Dzień dobry. - Odruchowo szukając obrony, obejrzała się, sprawdzając, jak daleko ma do miasteczka. Plaża nie była już pusta, ale od ludzi dzielił ją spory dystans. - Przyjemny dzień na długi spacer po plaży - zagadnął. - Było miło, prawda? Obserwował ją od chwili, gdy tańczyła z mewami. Zadziwiające, pomyślał, jak szybko zmienia się jej wyraz twarzy - przed sekundą była rozpromieniona, teraz spięta i czujna. - Nie zdawałam sobie sprawy, że zapuściłam się tak daleko. - Na tak małej wyspie nigdzie nie jest daleko. Zapowiada się niezły upał - dodał. - Do południa na plaży zrobi się tłoczno. Lepiej przejść się wcześniej, zanim będzie gęsto od ręczników i ciał. - Mhmmm... - Zapraszam na górę. - Proszę? - Wejdźmy na górę. Do mojego domu. Dam pani jakąś torbę na te muszle i kamienie. - Ależ... nie potrzeba, dziękuję... - Nell - zszedł o stopień niżej, oparł się o poręcz i patrzył na nią uważnie - kogo ty się właściwie boisz? Policji w ogóle, mężczyzn w ogóle czy konkretnie mnie? - Nikogo. - Udowodnij - wyciągnął do niej rękę, nie ruszając się z miejsca. Spojrzała mu prosto w twarz. Ma dobre oczy, pomyślała. Bystre, ale łagodne. Podeszła do niego powoli i dotknęła jego wyciągniętej ręki. - Co zrobisz z tymi muszlami? - Nic takiego. - Czuła łomotanie serca, kiedy wspinała się obok niego po pokrytych piaskiem stopniach. - Po prostu porozkładam je w różnych miejscach. Uścisk jego dłoni był delikatny, lecz i tak czuła, że ma mocną i szorstką rękę, bez obrączki, sygnetu ani zegarka na przegubie. Żadnych ozdóbek, pomyślała. Szedł boso, tak jak ona. Jego dżinsy były rozdarte na kolanie i miały postrzępione nogawki. Ogorzała skóra i rozjaśnione od słońca włosy sprawiały, że bardziej przypominał
plażowego playboya niż szeryfa. Jej niepokój z wolna ustępował. Na końcu schodów skręcili, wędrowali teraz po łagodnym stoku. Przed nimi, za skałami lśniła słoneczna zatoczka, a przy drewnianej przystani kołysała się leniwie czerwona żaglówka. - Jak z obrazka - mruknęła do siebie. - Umiesz żeglować? - Trochę. To twoja łódź? - Moja. Usłyszeli głośny chlupot. Z wody między skałami wynurzyła się ciemna, lśniąca głowa. Ogromny czarny pies wyskoczył na brzeg i energicznie się otrzepał. - Ona też jest moja. Boisz się psów? - spytał Zack. - Mogę ją przytrzymać, żeby dać ci szansę. - Nie, lubię psy. - Odwróciła się do niego i zamrugała oczami. O co chodzi z tą szansą? Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się szeroko, a pies wielkimi susami pędził w górę po stoku. Wywijając ogonem i ociekając wodą, wspiął się Zackowi na piersi i lizał go po twarzy. Wydał z siebie dwa krótkie, basowe szczęknięcia i już tak samo chciał się przywitać z Nell, ale Zack go powstrzymał. - To jest Lucy. Bardzo serdeczna, lecz źle wychowana. Lucy, leżeć! Lucy przypadła do ziemi, merdając teraz całym ciałem. Po chwili, najwyraźniej nie mogąc opanować radości, rzuciła się znów na Zacka. - Ma dwa lata - wyjaśnił, broniąc się i mocno przyciskając do ziemi jej potężny zad. Czarny labrador. Podobno z wiekiem zmądrzeje. - Jest śliczna. - Nell pogłaskała Lucy po głowie. Już po pierwszym dotknięciu suka położyła się i wystawiła brzuch. - Wstydź się... - zaczął Zack, przerwał jednak i uniósł brwi, gdy Nell przykucnęła i głaskała ją obiema rękami po brzuchu, sprawiając jej tym niebywałą przyjemność. - Wcale nie musisz się wstydzić, bo jesteś piękna, prawda, Lucy? Czy może być coś wspanialszego od dużego, pięknego psa? Ja zawsze... och! Uszczęśliwiona Lucy przewróciła Nell na plecy. Zack natychmiast zareagował, lecz nie zdążył powstrzymać suki, która już stała na Nell i lizała ją po twarzy. - O rany, Lucy, przestań! Bardzo przepraszam. - Zack odepchnął psa, a drugą ręką pomógł Nell wstać. - Wszystko w porządku? Nie skaleczyła cię? - Ależ skąd, nic się nie stało. - Nie mogła złapać tchu, choć nie tylko z powodu Lucy.
Zack głaskał sukę, która zwiesiła łeb i niepewnie kiwała ogonem. Był zakłopotany i niezadowolony, ale nie zły. - Nie uderzyłaś się w głowę? Ten zwariowany pies waży prawie tyle co ty. Stłukłaś sobie łokieć - powiedział i zaraz przeniósł wzrok na jej twarz, bo usłyszał coś, co wydało mu się tłumionym śmiechem. - Co cię tak ubawiło? - Popatrz, jaka jest słodka, kiedy udaje, że się wstydzi. Chyba ją terroryzujesz. - Taa, dostaje lanie dwa razy w tygodniu, obojętnie, czy zasłużyła, czy nie. - Nie spuszczając oczu z twarzy Nell, ośmielił się lekko pogładzić jej ramiona. - Jesteś pewna, że nic ci się nie stało? - Nic. - Zaskoczyło ją, że stali tak blisko siebie, niemal objęci. I że dotykał jej, a jej skóra stawała się od tego stanowczo zbyt gorąca. - Nic mi nie jest - zapewniła i cofnęła się o krok. - Jesteś mocniejsza, niż wyglądasz. - Zauważył, że ma smukłe, krągłe ramiona. Długie nogi podziwiał już wcześniej. - Wejdź do środka powiedział. - Ale ty nie - dodał, wskazując palcem na psa. - Tobie nie wolno. Podniósł z ziemi buty Nell i wszedł na obszerną werandę. Zaciekawioną nie znajdując żadnej wymówki, która uzasadniałaby odmowę, Nell minęła drzwi z siatką i znalazła się w dużej, jasnej i nieposprzątanęj kuchni. - Służąca ma wychodne. Od dziesięciu lat. - Czując się swobodnie na własnych śmieciach, postawił jej buty na podłodze i podszedł do lodówki. - Wprawdzie nie mogę cię poczęstować lemoniadą domowej roboty, ale mrożoną herbatą tak. - Świetnie, dzięki. Kuchnia jak marzenie. - My używamy jej głównie do podgrzewania gotowych dań ze sklepu. - To wstyd. - Patrzyła na ogromne granitowe blaty i piękne, proste, masywne kredensy z witrażowymi szybkami. Z okna nad wspaniałym, podwójnym zmywakiem rozciągał się widok na zatokę i morze. Tyle miejsca do pracy i na cały sprzęt, myślała. Przy dobrej organizacji i odrobinie wyobraźni byłoby to cudowne... My? Uświadomiła sobie, że powiedział „my”. Jest żonaty? Nigdy o tym nie myślała, nie zastanawiała się nad tym. To oczywiście bez znaczenia, ale... Przecież z nią flirtował. Może dawno tego nie robiła, może nie ma dużego doświadczenia, lecz przecież wie, kiedy mężczyzna flirtuje. - W pewnym momencie strasznie dużo myśli kłębiło ci się w głowie. - Zack uniósł szklankę. - Chciałaś coś powiedzieć?
- Nie. To znaczy, myślałam o tym, że to piękna kuchnia. - Wyglądała dużo lepiej, kiedy dbała o nią moja matka. Teraz, gdy jesteśmy tylko z Ripley, jest trochę zapuszczona. - Ripley. Och. Rozumiem. - Fajnie. - Zielone oczy śmiały się. - Zastanawiałaś się, czy jestem żonaty albo czy mieszkam tu z kobietą, która nie jest moją siostrą. Fajnie. - To nie moja sprawa. - Nie mówię, że to twoja sprawa, tylko że to fajnie. Pokazałbym ci dom, ale on prezentuje się gorzej niż kuchnia. A ty masz duszę czyściochy. Chodźmy tędy. Znów wziął ją za rękę i pociągnął z powrotem na zewnątrz. - Dokąd? Powinnam wracać. - Jest niedziela i możemy spędzić wolny dzień razem. Mam coś, co ci się spodoba dodał, ciągnąc ją przez werandę. Otaczała cały dom i wychodziła na zarośnięty ogród i kilka wykrzywionych drzew. Zniszczone przez deszcz i śnieg schody wiodły na wąską werandę na piętrze, skąd roztaczał się widok na morze. Zack trzymał Nell za rękę i prowadził ją na górę. Odurzyło ją powietrze i słońce. Jak dobrze byłoby wyciągnąć się na drewnianym leżaku i stracić poczucie czasu. - Nie pomyliłeś się. - Podeszła do barierki, wychyliła się i głęboko odetchnęła. Podoba mi się. Przy barierce stał teleskop. - Spójrz na zachód, a przy dobrej pogodzie zobaczysz stały ląd. - Nie nastawiłeś go na zachód. On zresztą też nie patrzył w tamtą stronę. Miała bardzo ładne nogi. Chyba nie. - Na co patrzysz? - Na to, na co akurat mam fantazję. Obejrzała się, odchodząc. Przyglądał jej się długo, badawczo i oboje zdawali sobie z tego sprawę. - Aż kusi, żeby stać tu cały dzień – powiedziała, kierując teleskop w stronę miasteczka. - Wiedzieć, kto przyjeżdża i wyjeżdża. - Obserwowałem cię dziś rano, jak karmiłaś mewy. - Oparł się o barierkę, popijając herbatę. Pan domu, pomyślała. - Wiesz, obudziłem się z myślą, że muszę znaleźć jakiś powód, żeby wpaść dziś do żółtego domku i zobaczyć Nell Channing. Potem przyszedłem tutaj wypić poranną kawę, a ty byłaś na plaży. Nie musiałem więc szukać pretekstu... - Szeryfie... - Dziś nie pracuję - przypomniał jej. Chciał dotknąć jej włosów, ale kiedy podniósł
rękę, Nell cofnęła się, więc po prostu wsunął dłoń do kieszeni. - A skoro tak, to czemu nie mielibyśmy spędzić paru godzin na wodzie? Możemy trochę pożeglować. - Nie mogę. Muszę... - Przede wszystkim nie musisz szukać wymówek. Innym razem. - Właśnie. - Węzeł w jej wnętrznościach nieco się rozluźnił. - Innym razem. Naprawdę muszę iść. Dziękuję za herbatę i za widoki. - Nell. - Znów ujął jej rękę i delikatnie trzymał jej drżące palce. - Co innego wprawić kobietę w lekki niepokój, a co innego ją straszyć. Między jednym i drugim jest pewna granica, której nie chcę przekraczać. Kiedy poznasz mnie odrobinę lepiej, zaufasz mi - dodał. - Na razie staram się poznać lepiej samą siebie. - Dobre i to. Przyniosę ci torbę na te muszle i kamienie. Odtąd co rano wpadał do kawiarni. Filiżanka kawy, babeczka, parę zdań. Miał nadzieję, że Nell przyzwyczai się do niego, do rozmów i kiedy wreszcie uda mu się z nią spotkać, nie będzie rozglądała się, szukając drogi ucieczki. Zack doskonale zdawał sobie sprawę, że jego nowy poranny obyczaj zauważyła nie tylko Nell, ale nic sobie nie robił z docinków, uśmieszków i ironicznych spojrzeń. Życie na wyspie toczyło się ustalonym rytmem i jeśli wydarzyło się coś nowego, wszyscy natychmiast o tym wiedzieli. Popijając na przystani naprawdę wspaniałą kawę przygotowaną przez Nell, słuchał, jak Carl Macey narzeka na kłusowników podbierających homary. - Trzeci raz w tym tygodniu pułapki są puste, bo nie chce się im nawet zamknąć po sobie. Na pewno te studenciaki, co wynajmują dom Boeingów. Tak - splunął. - Oni. Jak złapię tych bogatych gówniarzy na gorącym uczynku, to mnie popamiętają. - Rzeczywiście, Carl, wygląda na to, że to letnicy, zresztą najprawdopodobniej smarkacze. Chcesz, żebym z nimi pogadał? - Nie mają prawa przeszkadzać tym, co ciężko pracują, żeby wyżyć. - Nie, ale to im nie przyszło do głowy. - Byłoby lepiej, żeby przyszło. - Ogorzała twarz Carla przybrała groźny wyraz: zaciśnięte wargi, zmrużone oczy, wysunięty podbródek. - Poprosiłem Mię Devlin, żeby rzuciła zaklęcie na moje pułapki. Zack skrzywił się. - Coś ty, Carl... - Wolisz, żebym od razu wpakował im w dupę gruby śrut? A tak właśnie zrobię, zobaczysz.
- Pozwól mi się tym zająć. - Powiedziałem ci już, tak czy nie? - Carl gniewnie potrząsnął głową. - Nie możesz mi tego zakazać. A poza tym przyjrzałem się tej nowej w księgarni. - Twarz Carla, pomarszczona i buldogowata, wykrzywiła się w uśmiechu. - Rozumiem, dlaczego ostatnio stale tam bywasz. Taa... Takie niebieskie oczy to dobry początek dnia dla mężczyzny. - Coś w tym jest. A ty trzymaj strzelbę w szafie, Carl. Sam się tym zajmę. Poszedł najpierw na posterunek - zajrzeć do rejestru przyjezdnych. Do Boeingów można by dojść spacerkiem, zdecydował się jednak pojechać tam oficjalnie, służbowym samochodem. Pensjonat leżał o przecznicę od plaży. Do bocznej ściany dobudowana była piękna, osłonięta weranda, na nylonowej lince suszyły się tam ręczniki i kąpielówki. Na stole walały się puszki po piwie i resztki kolacji. Nie pofatygowali się nawet, żeby zatrzeć ślady, pomyślał Zack. Pokręcił głową. Skorupy homarów jak olbrzymie owady leżały porozrzucane po całym stole. Wyjął z kieszeni odznakę i przypiął ją na piersi. To powinno zrobić wrażenie. Zapukał. Stukał tak długo, aż w końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich, mrużąc oczy, okropnie rozczochrany, opalony na złoto dwudziestolatek w bokserkach w jaskrawe pasy. Chciał coś powiedzieć, ale odbiło mu się. - Szeryf Todd, z policji. Mogę wejść? - Po co? Która jest? Ma kaca, pomyślał Zack i zaczął wyjaśniać: - Chcę z wami pogadać. Jest pół do jedenastej. Gdzie są koledzy? - Gdzie są? Jakiś problem? O Jezu. - Chłopak przełknął, skrzywił się i chwiejnym krokiem przeszedł do umywalki na drugim końcu pokoju. Odkręcił kran i zanurzył głowę w strumieniu wody. - Była impreza, co? - zapytał Zack. - Pewnie. - Wytarł do sucha twarz papierowymi ręcznikami. - Było za głośno? - Nikt się nie skarżył. Jak się nazywasz, synu? - Josh. Josh Tanner. - W porządku, Josh, obudź kumpli. Nie chciałbym zabrać wam wiele czasu. - Jasne. Zaraz. Nasłuchiwał, czekając. Słyszał jakieś stuknięcia, ktoś klął, szumiała woda w umywalce i toalecie.
Trzech młodych ludzi, których przyprowadził Josh, wyglądało jeszcze gorzej. Rozchełstani i nie rozbudzeni stali przed Zackiem; w końcu jeden z nich z głupawym uśmiechem osunął się na krzesło. - Co jest grane? Popisuje się, ocenił Zack. - Nazwisko? - Steve Hickman. Bostoński akcent, pomyślał. Wyższa klasa, niemal na poziomie Kennedych. - Dobra, Steve, powiem ci, co jest grane. Za kradzież homarów płaci się tysiąc dolarów kary. Rzecz polega na tym, że opróżnienie cudzej pułapki i ugotowanie sobie kilku sztuk to dla was frajda. Ale są ludzie, którzy żyją z połowu homarów. Zorganizowaliście sobie wieczorną rozrywkę za ich pieniądze. Wygłaszając to kazanie, kątem oka zauważył, że pozostali trzej poruszyli się niespokojnie. Ten, który otworzył mu drzwi, poczerwieniał i odwrócił oczy. - To, co zjedliście wczoraj wieczorem na werandzie, kosztowałoby na targu około czterdziestu dolarów. Odszukajcie w porcie faceta, który nazywa się Carl Macey, dajcie mu czterdziestkę i będzie po sprawie. - Nie wiem, o czym pan mówi. Czy homary tego Maceya mają jego logo? - Steve znów uśmiechał się głupawo, drapiąc się po brzuchu. - Nie udowodni pan, że cokolwiek zabraliśmy. - Zgadza się. - Zack rozejrzał się po pokoju. Chłopcy mieli zmieszane miny. Nerwy, trochę wstydu, stwierdził. - Ten pokój kosztuje w sezonie około tysiąca dwustu dolarów na tydzień. Do tego trzeba jeszcze dodać dwieście pięćdziesiąt za wypożyczoną przez was łódź. Plus rozrywki, jedzenie, piwo. Bulicie więc z grubsza po tysiąc dolarów od głowy za tydzień. - Zasilamy gospodarkę wyspy - powiedział Steve z niewyraźnym uśmiechem. - To idiotyzm, żeby czepiać się nas z powodu kilku niby skradzionych homarów. - Może. Ale jeszcze większy idiotyzm, żeby żałować po dziesięć dolarów od osoby na załagodzenie sprawy. Pomyślcie o tym. To mała wyspa. - Zack ruszył ku drzwiom. - Plotki rozchodzą się tutaj bardzo szybko. - Pan nam grozi? Grożenie obywatelom może skończyć się procesem. Zack odwrócił się i popatrzył na niego z uśmiechem. - Założę się, że jest pan na prawie, mam rację? Wyszedł i wsiadł do samochodu. Zaraz dotrze, do kogo należy, i szepnie słówko, gdzie trzeba. Ripley spotkała Zacka na High Street, przed Czarodziejskim Zajazdem.
- Chłopcy od homarów chcieli zapłacić w pizzerii, ale coś nawaliło w elektronice i urządzenie nie przyjmowało karty kredytowej. Musieli wygrzebać gotówkę. - No popatrz. - Właśnie. A jak poszli po kasety wideo, okazało się, że nie było akurat tych, o które prosili. Ktoś wziął je wcześniej. - Co za pech. - Poza tym słyszałam, że wszystkie motorówki wożące narciarzy były dzisiaj albo zarezerwowane, albo popsute. - Po prostu skandal. - Na dodatek nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zepsuła im się klimatyzacja w domku. - A tak dziś gorąco. Nocą pewnie będzie duszno. Trudno będzie spać. A jeden z tych chłopaków paskudnie się poparzył na słońcu. - Jesteś podłym skurwysynem, Zachary. Ripley stanęła na palcach i śmiejąc się, cmoknęła go w usta. I za to właśnie cię kocham. - Będę musiał stać się jeszcze gorszy. Ten mały Hickman to twardy orzech do zgryzienia. Pozostała trójka ustąpiłaby szybko, ale on ma na nich wpływ. - Zack objął ramieniem Ripley. - Wstąpiłabyś do kawiarni na lunch? - Mogę. A czemuż to? - Pomyślałem, że zrobisz to dla mnie, bo mnie kochasz i tak dalej. Jej długie włosy związane w koński ogon zakołysały się, gdy odwróciła głowę, żeby mu się przyjrzeć. - Jeśli zamierzasz posłać mnie do Nell, żebym umówiła cię z nią na randkę, to wybij to sobie z głowy. - Dzięki, na randki umawiam się sam. - Z zerowym efektem, na razie. - Ale się nie poddaję - odciął się. - Chodzi mi tylko o to, żebyś powiedziała Mii, że sami zajmiemy się tymi chłopakami od homarów, więc żeby Mia... niczego nie robiła. - Niczego nie robiła? A cóż ona może tu zrobić? - Ripley stanęła i przeszyła go spojrzeniem zza przyćmionych okularów. - Co się dzieje, do cholery? - Uspokój się. Carl po prostu powiedział mi, że z nią rozmawiał. Wolałbym, żeby się nie rozeszło, że nasza nadworna czarownica pichci jakiś urok czy coś w tym rodzaju. By bardziej przekonać Ripley, Zack objął ją jeszcze mocniej. - Wszedłbym tam sam i pogadał z nią, ale chłopcy od homarów powinni pojawić się tu za parę minut. Chcę tu stać, władczy i groźny.
- Porozmawiam z nią. - Bądź dla niej miła. I pamiętaj, że to Carl ją prosił. - Wiem, wiem. - Oswobodziła się z jego uścisku i przecięła ulicę. Czarownice i uroki. Zwykły stek bzdur, idiotyczny humbug, rozmyślała, maszerując chodnikiem. Ktoś taki jak Carl Macey powinien to przecież wiedzieć. Czarodziejski napar z głupoty. To dobre dla turystów, żeby kupili tę historię o Trzech Siostrach - w końcu między innymi dlatego przyjeżdżają na wyspę. Ale kiedy wierzył w to ktoś z bliskich, wszystko w Ripley zaczynało się gotować. A Mii oczywiście w to graj. Jasne. Mia to Mia. Ripley wpadła do księgarni i zmierzyła groźnym spojrzeniem Lulu, która właśnie inkasowała należność. - Gdzie ona jest? - Na górze. Bardzo dziś zajęta. - Nasza pracowita pszczółka - burknęła Ripley, idąc po schodach. Mia rozmawiała z klientem w dziale książek kucharskich. Ripley wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Mia zatrzepotała rzęsami. Kipiąc z niecierpliwości, Ripley przeszła do kawiarni, odczekała swoją kolejkę i zamówiła kawę. - Nie jesz dziś lunchu? - zapytała Nell, nalewając kawę z nowego dzbanka. Była zaczerwieniona od krzątaniny przy tłoczących się w południe klientach. - Straciłam apetyt. - Wielka szkoda - Mia odezwała się zza pleców Ripley. - Mamy dziś wyjątkowo smaczną sałatkę z homarów. Ripley machnęła ręką, weszła za bufet, a potem do kuchni. Niedbale oparta o framugę, z rękami wspartymi na biodrach, mierzyła wzrokiem Mię. - Zack i ja zajęliśmy się tą sprawą. Chciałabym, żebyś trzymała się od niej z daleka. Głos Mii był łagodny i słodki jak najdelikatniejszy krem. - Nigdy nie odważyłabym się utrudniać pracy stróżom prawa. - Przepraszam - Nell chrząknęła z zakłopotaniem - ale muszę przygotować kanapki. - Wchodź - skinęła ręką Mia. - Chyba już załatwiłyśmy sprawy z panią policjant. - Nie wysilaj się na swoje błyskotliwe komentarze. - Chowam je specjalnie dla ciebie. - Nie życzę sobie, żebyś cokolwiek robiła. I powiedz to Carlowi. - Za późno. - Rozradowana Mia uśmiechała się promiennie. - Stało się. Bardzo prosty urok, potrafiłby go rzucić nawet taki partacz jak ty. - Odwołaj to.
- Nie. Właściwie czemu ci na tym zależy? Przecież podobno nie wierzysz w czary. - Bo nie wierzę. Ale wiem, jak rozchodzą się tu plotki. Jeśli cokolwiek przydarzy się tym chłopakom... - Nie obrażaj mnie. - Z szarych jak dym oczu Mii zniknęło rozbawienie. - Doskonale wiesz, że nie zrobię nic złego ani im, ani nikomu innemu i że w tym tkwi sedno całej sprawy. I tego właśnie się boisz. Boisz się, że jeżeli znów otworzysz się na to, co jest w tobie, już nad tym nie zapanujesz. - Niczego się nie boję. I w nic mnie nie wciągniesz. - Pokazała na Nell, która starała się zająć swoimi kanapkami. - Jej też nie masz prawa w nic wciągać. - To nie ja stworzyłam ten układ, Ripley. Ja tylko go rozpoznaję. Ty zresztą też. - Rozmowa z tobą to strata czasu. - Ripley wypadła z kuchni jak burza. Mia leciutko westchnęła zmartwiona. - Rozmowy z Ripley nigdy nie są szczególnie owocne. Nie przejmuj się tym, Nell. - Mnie to w ogóle nie dotyczy. - Czuję, że niepokoi cię to, co tu się dzieje. Ludzie się sprzeczają, czasem ostro. Nie zawsze rozwiązują swoje problemy za pomocą pięści. Zaczekaj. - Podeszła bliżej, stanęła za Nell i zaczęła masować jej ramiona. - Uwolnij się od zgryzot. Takie napięcie źle robi na trawienie. Pod dotykiem rąk Mii Nell poczuła, jak strumień ciepła roztapia kulę lodu w jej żołądku. - Chyba obie was lubię. Jestem wściekła, widząc, że się nie znosicie. - To nieprawda, że nie lubię Ripley. Złości mnie, frustruje, ale ją lubię. Ciekawa jesteś, o czym mówimy, ale nie zapytasz, prawda, siostrzyczko? - Nie. Nie cierpię pytań. - A mnie fascynują. Musimy porozmawiać. - Mia cofnęła się, zaczekała, aż Neli weźmie zamówione danie i odwróci się. - Dziś wieczorem mam coś do załatwienia. W takim razie jutro. Postawię ci drinka. Umówmy się raczej wcześnie. O piątej w Czarodziejskim Zajeździe. W barze. Nazywa się Sabat. Możesz o nic nie pytać, jeśli nie zechcesz powiedziała, wychodząc. I tak ci odpowiem.
ROZDZIAŁ 5 Wszystko odbyło się mniej więcej tak, jak oczekiwał Zack. Mały Hickman prężył muskuły. Pozostała trójka spuściła z tonu i Zack spodziewał się, że Carl dostanie od nich swoje czterdzieści dolarów następnego dnia rano. Ale Hickman musiał udowodnić, że jest sprytniejszy, odważniejszy i w ogóle dużo lepszy od jakiegoś zakichanego szeryfa z wyspy. Ze swego miejsca na przystani Zack obserwował wynajętą łódź, sunącą wolno w kierunku pułapek na homary. Już jest na bakier z prawem, myślał, pogryzając pestki słonecznika. Bez świateł pływa łodzią po zapadnięciu zmroku. To go będzie kosztowało. To i tak nic w porównaniu z tysiącem dolców, które za stawianie oporu przez chłopaka wybuli jego ojciec. Zack domyślał się, że jeśli go zgarnie, gówniarz narobi mu kłopotów. Co oznacza, że obaj spędzą tej nocy parę godzin na posterunku - jeden za kratkami. Dobra, wystarczy, uznał Zack, opuszczając lornetkę i sięgając po latarkę, kiedy chłopak zaczął wyciągać pułapkę. Wrzask. Cienki, wręcz dziewczęcy krzyk gwałtownie wstrząsnął Zackiem. Zapalił latarkę i skierował jej światło na wodę. Po powierzchni morza snuła się lekka mgiełka, łódź kołysała się, jakby osłonięta dymem. Chłopak stał, trzymając pułapkę w obu dłoniach i patrzył do środka, a jego twarz była wykrzywiona z przerażenia. Zanim Zack zdążył się odezwać, chłopak cisnął to, co trzymał, gdzieś wysoko i daleko od siebie. Runął do wody, zanim jeszcze pułapka spadła do morza. - Diabli nadali - mruknął Zack zirytowany perspektywą wieczornej kąpieli. Doszedł do końca pomostu i zdjął koło ratunkowe. Szczeniak wrzeszczał i tłukł wodę rękami, ale jakoś posuwał się w stronę brzegu. - Płyń do mnie, Steve! - Zack rzucił mu koło. - Złap się! Nie mam ochoty skakać za tobą do wody. - Pomocy! - Chłopak chlapał, łykał wodę i krztusił się. Wreszcie jednak zdołał uchwycić się koła. - One pożerają mi twarz! - Spokojnie. - Zack ukląkł i wyciągnął rękę. - Właź do góry. Nic ci się nie stało. Jesteś cały i zdrowy. - Moja głowa! Moja głowa! - Steve, pełzając, wgramolił się na pomost i rozdygotany ułożył się na brzuchu. - Zobaczyłem w pułapce moją własną głowę. One pożerały mi twarz! - Na razie twoja głowa jest wciąż na swoim miejscu, synu. - Zack przykucnął. Oddychaj głęboko. Coś ci się przywidziało i tyle. Trochę wypiłeś, prawda? No i może jeszcze
poczucie winy... - Widziałem... Widziałem... - usiadł, zakrywając twarz dygoczącymi rękami. Po chwili zaczął dotykał oczu, nosa, ust i znów się trząsł, tym razem doznając niebywałej ulgi. - Mgła, ciemność, woda. W takich warunkach może się coś przywidzieć, zwłaszcza po paru piwach. Poczułbyś się znacznie lepiej, gdybyś dał Carlowi te czterdzieści dolarów. Prawdę mówiąc, mógłbyś teraz ogarnąć się, wziąć portfel i pójść do niego. Lepiej będzie ci się potem spało. - Jasne. W porządku. Okej. Pójdę. - Świetnie. - Zack pomógł mu się podnieść. - Dopilnuję, żeby ściągnęli twoją łódkę, nie martw się. Wszystko dzięki Mii, myślał, odprowadzając spokorniałego chłopaka z przystani. Od początku trzeba było zaufać jej fantazji. Trochę potrwało, zanim uciszył chłopca, a potem jego kolegów, gdy już dotarli do pensjonatu. Trzeba też było jeszcze załatwić sprawę z Carlem i zająć się łodzią. W rezultacie Zack, chwilami przysypiając, dotarł na posterunek dopiero przed trzecią rano. Obudził się dwie godziny później, sztywny jakby kij połknął i trochę przestraszony własnym stanem. Wlokąc się do samochodu, zdecydował, że odda Ripley pierwszą zmianę. Właściwie chciał pojechać od razu do domu, ale przyzwyczaił się przejeżdżać przed zakończeniem służby koło żółtego domku. Tylko po to, by przekonać się, że wszystko jest w porządku. Zanim jeszcze zdał sobie z tego sprawę, odruchowo pojechał tam i tym razem. Zobaczył światła w jej oknach. Zaniepokojony, ale i zaciekawiony, wysiadł z samochodu. Paliło się w kuchni, podszedł więc do tylnych drzwi. Podnosił już rękę, by zapukać, gdy spostrzegł, że Nell stoi po drugiej stronie drzwi z siatki, zaciskając dłonie na długim, ostrym nożu. - Chyba nie chcesz mnie wypatroszyć tylko dlatego, że zajrzałem tu przejazdem? Drżącą ręką ze spazmatycznym westchnieniem cisnęła nóż na stół. - Przykro mi, że cię przestraszyłem. Zobaczyłem u ciebie światło i... - Zachwiała się, więc wpadł do środka, przytrzymał ją za ramiona i pomógł usiąść na krześle. - Oddychaj głęboko. Pochyl nisko głowę. O Jezu, Nell, przepraszam. - Gładził jej włosy, poklepywał po plecach, zastanawiając się, czy nie upadnie na podłogę, gdyby odszedł na chwilę po szklankę wody. - Już dobrze, nic mi nie jest. To tylko te kroki w ciemności. Tu jest tak cicho, że wszystko słychać, więc... słyszałam, jak podchodziłeś pod dom.
Chciała uciec, biec na oślep przed siebie. Nie pamiętała, że porwała nóż, nawet nie zdawała sobie sprawy, że może się na to zdobyć. - Przyniosę ci wody. - Nie, już mi przeszło. - Czuła się zawstydzona, ale bezpieczna. - Po prostu nie spodziewałam się, że ktoś może podejść do drzwi. - No myślę. Nie ma jeszcze pół do szóstej. - Przysiadł na piętach, przyglądając się jej uważnie. Podniosła głowę; z ulgą zauważył, że na jej twarzy znów pojawiły się kolory. Dlaczego tak wcześnie wstałaś? - Zawsze wstaję o... - Poderwała się nagle, bo zabrzęczał sygnalizator piekarnika. - O Boże! - Z bladym uśmiechem przycisnęła pięść do serca. - Jak tak dalej pójdzie, dobrze będzie, jeśli dożyję do wschodu słońca. Moje babeczki - popędziła, by wyjąć je z piekarnika i wsunąć do środka następną partię. - Nie miałem pojęcia, że tak wcześnie zaczynasz dzień. Teraz, kiedy rozejrzał się po kuchni, zorientował się, że Nell musiała tu już pracować przez dłuższy czas. Z garnka na płycie unosiły się niebiańskie zapachy. Wielka misa na blacie pełna była rzadkiego ciasta. Druga, przykryta ściereczką, stała obok piecyka. W trzeciej, na stole, Nell najwyraźniej coś mieszała, zanim wyrwał jej z życia dziesięć lat. Wszystkie składniki czekały w szeregu, pod sznurek, jak orkiestra wojskowa. - Nigdy bym nie pomyślała, że pracujesz do tak późnej godziny. Uspokajała się, dodając kawałki tłuszczu do mąki. - Nie zawsze. Musiałem wieczorem zamknąć pewną drobną sprawę i koniec końców padłem na swój fotel w biurze. Nell, jeżeli nie dostanę filiżanki kawy, zacznę krzyczeć. To będzie kłopotliwe dla nas obojga. - Och. Przepraszam. Mhm. - Nie przerywaj sobie pracy. Gdzie są filiżanki? - W szafce na prawo od zlewu. - Dolać ci też? - Chyba tak. Nalał sobie, napełnił też stojącą koło zlewu filiżankę Nell. - Wiesz, wydaje mi się, że te babeczki nie wyglądają całkiem dobrze. Odwróciła się, trzymając miskę w zagłębieniu łokcia. Jej twarz wyrażała niepokój i urazę. - Co masz na myśli? - Po prostu nie całkiem tak jak powinny. Pozwól, że wyręczę cię i spróbuję jedną. Posłał jej łobuzerski uśmiech, który sprawił, że usta Nell drgnęły.
- Och, na litość boską. Dlaczego zwyczajnie nie poprosisz? - Bo tak jest śmieszniej. Nie, nie fatyguj się. Sam sobie wezmę. Wydłubał babeczkę z blachy, parząc przy tym opuszki palców. Przerzucał ją z ręki do ręki, żeby ostygła, a zapach upewniał go, że było warto. Mam słabość do twoich babeczek z jagodami, Nell. - Pan Bigelow, Lancefort Bigelow, woli moje ptysie z kremem. Powiedział, że jeżeli będę mu je robiła codziennie, ożeni się ze mną i wyjedziemy na Bimini. Zack ze śmiechem wdychał aromat przepołowionej babeczki. - No to doczekałem się poważnego konkurenta. Bigelowowi, zatwardziałemu staremu kawalerowi, stuknęła dziewięć dziesiątka. Zack przyglądał się, jak Nell miesza ciasto i robi kulki. Opróżniła blachę, odstawiła babeczki do stygnięcia na sito i znowu napełniła foremki. Kiedy zabrzęczał minutnik, zmieniła blachy i wróciła do wałkowania ciasta. - Wypracowałaś sobie cały system - stwierdził Zack. - Gdzie się nauczyłaś piec? - Moja mama... - Urwała, zbierając myśli. Łatwo było, zbyt łatwo, w cichej kuchni pełnej domowych zapachów poczuć się swobodnie i odsłonić zbyt wiele. - Moja mama lubiła piec ciasta - dokończyła. - A poza tym zbierałam przepisy i porady tu i ówdzie. Nie drążył tematu, w obawie, że ją spłoszy. - Robisz czasem cynamonowe bułeczki? Wiesz, takie z białym lukrem? - Mhm. - Ja też. - Naprawdę? - Zaczęła kroić ciasto na tarty i obejrzała się na Zacka. Stał oparty o blat, ze skrzyżowanymi nogami i kubkiem kawy w dłoni. Wygląda... męsko, pomyślała. - Nie wiedziałam, że potrafisz gotować. - Jasne, raz na jakiś czas. Kupuje się takie tubki na targu. Przynosi się je do domu, stuka o blat, wyjmuje wszystko, co trzeba, ze środka, opieka i psika na to lukrem. I już. Roześmiała się. - Muszę kiedyś spróbować. - Podeszła do lodówki i wyjęła miskę z nadzieniem. - Mogę ci dać pewne wskazówki. - Dopił kawę i wstawił kubek do zlewu. - Chyba lepiej będzie, jak pojadę do domu i zejdę ci z oczu. Dzięki za kawę. - Bardzo proszę. - I za babeczkę. Była całkiem dobra. - Co za ulga. - Stała przy stole, nakładając łyżeczką nadzienie na środek każdego krążka ciasta. Kiedy zrobił krok w jej stronę, spięła się, ale nie przerwała pracy. - Nell?
Podniosła wzrok. Nadzienie chlapnęło z łyżki, kiedy Zack dotknął dłonią jej policzka. - Chyba to cię nie rozproszy - mruknął i schylając się, musnął jej usta wargami. Nie drgnęła. Zamarła. Oczy miała otwarte, wpatrzone w Zacka. Jak jeleń w lufę myśliwego. Jego wargi były ciepłe. I miękkie, wbrew pozorom. Bała się, że wyskoczy ze skóry, jeśli poczuje na sobie jego dłoń. Ale czuła tylko usta lekko dotykające jej warg. Był przygotowany na zdenerwowanie albo obojętność. Nie spodziewał się przerażenia. Nell zesztywniała ze strachu, który w każdej chwili mógł przerodzić się w panikę. Chciał jej dotykać, ale zapanował nad sobą. Gdyby się teraz cofnęła, nie zrobiłby najmniejszego ruchu, żeby ją zatrzymać. Ale całkowicie znieruchomiała i to stanowiło jej obronę. To on się cofnął, zdecydowanie, mimo rosnącego w nim napięcia, które było nie tylko pożądaniem, ale i zimną wściekłością na tego, kto ją skrzywdził, ktokolwiek by to był. - Wygląda na to, że mam słabość nie tylko do twoich babeczek. Wetknął kciuki do przednich kieszeni i uśmiechnął się. - Do zobaczenia. Wyszedł. Pocałował ją i odchodził na luzie. To powinno jej dać do myślenia. Nie zanosiło się na to, by zasnął, zrezygnował więc i wprawił w zachwyt Lucy, zabierając ją na wczesną, ranną kąpiel w zatoczce. Zabawy i zwykłe psie wygłupy trochę mu pomogły otrząsnąć się z napięcia i poczucia zawodu. Patrzył, jak Ripley kończy swój bieg po plaży i wskakuje do morza. Nieodmiennie jak wschód słońca, pomyślał, gdy płynąc, przecinała fale. Może nie zawsze wiedział, co działo się w głowie Ripley Todd i dlaczego, ale rzadko musiał się troszczyć o jej sprawy. Sama potrafiła dbać o siebie. Gdy Ripley zawróciła, Lucy popędziła jej naprzeciw. Obie panie nieco się pomocowały i na wyścigi pomknęły do domu. Wparowały do Zacka na górną werandę, gdzie Lucy, zmęczona i szczęśliwa, padła na podłogę, a Ripley przypięła się do butelki z wodą. - Mama dzwoniła wczoraj wieczorem. - Ripley przysiadła na jednym z leżaków. Dotarli do Wielkiego Kanionu. Przysyłają nam miliony zdjęć, które tata zrobił swoim aparatem cyfrowym. Aż się boję otworzyć komputer. - Szkoda, że mnie nie było. - Powiedziałam im, że jesteś na punkcie obserwacyjnym - zażartowała. - Ci od homarów, zdaje się, dostali po łapach. Coś nowego w tej sprawie? - Taak. Odwrócił się, usiadł na poręczy fotela i opowiedział jej, co się wydarzyło.
Wystawiła twarz do słońca i gwizdnęła ze śmiechem. - Wiedziałam, że powinnam jechać z tobą. Pijany dupek. Gówniarz od homarów, nie ty. - Domyślam się. On nie był tak znowu spity, Rip. Machnęła ręką w jego stronę. - Tylko nie zaczynaj. Mam zbyt dobry humor, żebyś mi go psuł opowieściami o Mii i jej czarachmarach. - Rób, jak chcesz. - Zawsze tak robię. Idę pod prysznic. Wezmę ranny dyżur. Musisz być wykończony. - Nie, wszystko okej. Posłuchaj... - urwał, usiłując dobrać właściwe: słowa, by powiedzieć jej to, co nie dawało mu spokoju. - Słucham. - Przejeżdżałem po drodze obok żółtego domku. U Nell paliło siej światło, więc się zatrzymałem. - Aha. - Ripley uniosła brwi. - Nie strój głupich min. Dostałem kawę i babeczkę. - Biedny Zack. Strasznie mi przykro. Kiedy indziej roześmiałby się. Tym razem wstał i podszedł do barierki. - Wpadasz tam i widzisz się z nią prawie codziennie. Lubicie się, prawda? - Chyba tak. Trudno jej nie lubić. - Kobiety zwierzają się nieraz swoim przyjaciółkom, co? - Może i tak. Chciałbyś, żebym ją zapytała, czy aż tak bardzo cię lubi, że wybrałaby się z tobą na szkolną potańcówkę? - zachichotała, ale spoważniała natychmiast, gdy się odwrócił i zobaczyła jego twarz. Oooch, przepraszam. Nie wiedziałam, że to aż tak. Więc o co chodzi? - Myślę, że ktoś ją maltretował. - Człowieku. - Ripley spojrzała w dół, na butelkę z wodą. - Ciężka sprawa. - Dobrał się do niej jakiś skurwysyn, to nie ulega kwestii. Przydałaby się jakaś przyjaciółka, która by z nią pogadała i dowiedziała się, czy nie potrzebuje pomocy, prawnika. Rozumiesz, ktoś, z kim mogłaby szczerze rozmawiać... - Zack, przecież wiesz, że nie nadaję się do takich rzeczy. Na pewno zrobisz to lepiej. - Z określonych powodów nie nadaję się na przyjaciółkę, Rip. Proszę cię, spróbuj spędzić z nią trochę czasu. Wybierzcie się gdzieś łódką albo idźcie po zakupy, albo... wykonał jakiś niezrozumiały gest - możecie na przykład pomalować sobie wzajemnie paznokcie u nóg.
- Co takiego? - No, nie wiem, co wy właściwie robicie, kiedy mężczyźni na was nie patrzą. - Rozbieramy się do bielizny i rzucamy w siebie poduszkami. Rozpromienił się, ponieważ tego oczekiwała. - Naprawdę? A już myślałem, że to tylko plotka. No i co... zaprzyjaźnisz się z nią? - Już ty się tym zajmiesz? - Tak. No więc? - Chyba się zaprzyjaźnię. Nell weszła do baru Sabat punktualnie o piątej. Wbrew jej obawom lokal nie był ciemny ani groźny, wyglądał raczej przytulnie. Błękitnawe światło nadawało miękki odcień białym kwiatom pośrodku każdego stolika. Stoliki były okrągłe, otoczone wyściełanymi fotelikami i niewielkimi kanapami. W barze połyskiwało szkło. Zaledwie usiadła, młoda kelnerka w nieskazitelnej czerni postawiła przed nią srebrną miseczkę z przekąskami. - Czy podać pani coś do picia? - Czekam na kogoś. Może na razie poproszę wodę mineralną. Dziękuję. Poza nią w barze była tylko jedna para, pochłonięta przeglądaniem folderu reklamującego wycieczki po wyspie. Sączyli przy tym białe wino, przegryzając serami z półmiska. Słychać było niezbyt głośno muzykę, dość podobną do tej, jaką zwykle puszczała Mia w swojej księgarni. Nell próbowała się odprężyć i żałowała, że nie wzięła ze sobą nic do czytania. Dziesięć minut później do lokalu wpadła Mia w długiej spódnicy, wirującej wokół jej smukłych nóg. W jednej ręce trzymała książkę, a drugą machnęła w stronę baru. - Lampkę caberneta, Betsy. - Pierwsza jest od Carla Maceya. - Betsy mrugnęła do Mii. - Tak mnie poinstruował. - Powiedz mu, że jestem zachwycona. Usiadła naprzeciw Nell i położyła książkę. - Przyjechałaś? - Nie, zrobiłam sobie spacer. - Pijesz alkohol? - Od czasu do czasu. - W takim razie wypij teraz. Co lubisz? - Może być cabernet. Dzięki. - Dwa razy, Betsy. Do licha, przepadam za tym. - Przebierała w miseczce z przekąskami. - Zwłaszcza za tymi malutkimi z serem, wyglądają jak chińskie znaki. No, Nell,
przyniosłam ci książkę. W prezencie. Popchnęła tomik w jej stronę. - Pomyślałam, że może zechcesz poczytać o miejscu, w którym postanowiłaś zamieszkać. - Miałam taki zamiar. Trzy Siostry. Legendy i podania - przeczytała tytuł na okładce. Dziękuję. - Stajesz na własnych nogach, zapuszczasz tu korzenie. Ale chcę ci przede wszystkim powiedzieć, że jestem niezwykle zadowolona z twojej pracy. - Miło mi to słyszeć. Bardzo lubię i kawiarnię, i sklep. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego zajęcia. - Och, to pani jest Nell. - Podając wino, Betsy usłyszała strzęp rozmowy i rozpromieniła się. - Nigdy nie mogę na panią trafić w kawiarni... zawsze staram się tam zajrzeć, zanim otworzę bar. Fantastyczne kruche ciasteczka. - Dziękuję. - Jakieś wiadomości od Jane, Mia? - Tak, dzisiaj Tim miał to swoje przesłuchanie i oboje są pełni nadziei. Pracują w piekarni w Chelsea, żeby zarobić na wynajęcie mieszkania. - Chciałabym, żeby byli szczęśliwi. - Ja też. - Zostawiam was. Dajcie znać, jeżeli przyjdzie wam na coś ochota. - W takim razie - Mia podniosła kieliszek i trąciła się z Nell. - Slainte. - Słucham? - Toast po gaelicku. Na zdrowie. - Mia uniosła kieliszek do ust, obserwując Nell. - Co wiesz o czarownicach? - W jakim sensie? Jakich czarownicach? Takich jak Elizabeth Montgomery w Sabrinie czy takich, co noszą kryształy, palą świeczki i sprzedają eliksir miłości? Mia zaśmiała się i założyła nogę na nogę. - Tak naprawdę nie miałam na myśli ani Hollywood, ani żadnych podróbek. - Nie chciałam nikogo urazić. Wiem, że niektórzy ludzie traktują... te sprawy bardzo serio. Jak coś w rodzaju religii. To trzeba uszanować. - Nawet jeżeli to czubki - podjęła Mia z lekkim uśmiechem. - Nie. Nie jesteś czubkiem. Rozumiem... tak, wspomniałaś o tym wtedy, pierwszego dnia, a potem ta wasza wczorajsza rozmowa z Ripley. - Dobrze. W takim razie ustaliłyśmy, że jestem czarownicą. - Mia znów łyknęła wina i uśmiechnęła się. - Nell, moja słodka. Naprawdę bardzo się starasz mówić o tym poważnie i inteligentnie, myśląc jednocześnie, że jestem, powiedzmy, trochę ekscentryczna. Ale
zostawmy to na chwilę i cofnijmy się nieco w przeszłość, żebym mogła wprowadzić cię w temat. Słyszałaś o procesach czarownic z Salem. - Jasne. Kilka rozhisteryzowanych dziewcząt, fanatyczni purytanie. Reakcja motłochu. Spalono czarownicę. - Powieszono - poprawiła cicho Mia. - Dziewiętnaście osób, zupełnie niewinnych, powieszono w 1692 roku. Jedną z nich wykończyli, bo odmówiła oświadczenia, czy jest winna, czy nie. Pozostałe zginęły w więzieniu. To były czasy polowań na czarownice. Tu, a także w Europie i w każdym zakątku świata. Nawet wtedy, gdy prawie nikt już nie wierzył albo nie przyznawał się, że wierzy w czary, polowania trwały nadal. Naziści, maccartyści, KuKluxKlan i tak dalej. Potężni fanatycy, którzy realizują swoje własne plany, nic więcej, zawsze jednak znajdą półgłówków, którzy wykonują za nich brudną robotę. - I niech ze mną nie zaczynają, pomyślała, biorąc głęboki oddech. - Dzisiaj jednak interesuje nas tylko maleńki wycinek historii. - Odchyliła się i lekko puknęła palcem w książkę. - Purytanie przybyli tu w poszukiwaniu, jak twierdzili, wolności dla swojej religii. Oczywiście wielu z nich szukało tylko miejsca, gdzie mogliby narzucać innym swoje wierzenia i lęki. W Salem prześladowali i mordowali na ślepo, przecież żadna z ich dziewiętnastu ofiar nie była naprawdę czarownicą. - Strach i uprzedzenie nigdy nie rozjaśniają umysłu. - Racja. Ale wśród prześladowanych znalazły się trzy kobiety, które wybrały to miejsce, by żyć tu i tu uprawiać swoje rzemiosło. Posiadały moc, która pozwalała im pomagać chorym i nieszczęśliwym. Wszystkie trzy wiedziały, że nie mogą dłużej pozostawać tam, gdzie wcześniej czy później zostałyby oskarżone i skazane. Stworzyły więc Wyspę Trzech Sióstr. - Stworzyły? - Podobno spotkały się potajemnie i rzuciły zaklęcie. Wtedy część lądu oderwała się od kontynentu. Żyjemy na tym kawałku, przeniesionym z tamtego miejsca i tamtego czasu. W azylu. W przystani. Czy nie tego tutaj szukałaś, Nell? - Szukałam pracy. - I znalazłaś. Nazywano je Siostrami: Powietrzem, Ziemią i Ogniem. Przez lata żyły cicho i spokojnie. W samotności. To właśnie samotność je osłabiła. Jedna z nich, Siostra Powietrze, pragnęła miłości. - Wszystkie jej pragniemy - szepnęła cicho Nell. - Możliwe. Marzyła o księciu, pięknym i złotym, który zabierze ją w jakieś cudowne miejsce, gdzie będą żyć szczęśliwie, a radością jej życia będą dzieci. Nie była ostrożna w swoich życzeniach, tak jak każda kobieta, która czegoś pragnie. Przybył po nią, złocisty i
piękny, i tylko to widziała. Odeszła z nim, porzuciła swoje schronienie. Starała się być dobrą i obowiązkową żoną, urodziła dzieci, które kochała. Ale jemu to nie wystarczało. Pod złocistą powłoką kryła się ciemność. Zaczęła się go bać, a on sycił się jej strachem. Pewnej nocy, w napadzie szaleństwa, zabił ją za to, kim była. - Smutna historia. - Nell czuła suchość w gardle, ale nie napiła się wina. - To nie koniec, lecz na dzisiaj starczy. Każda z sióstr miała smutne dzieje i skończyła tragicznie. I każda pozostawiła po sobie spuściznę. Dziecko, które urodzi kolejne dziecko i kolejne i tak przez wieki. Podobno przyjdzie pora, kiedy troje potomków wszystkich trzech sióstr przybędzie znów na wyspę. Każdy z nich musi znaleźć sposób, by złamać fatum sprzed trzech wieków. Jeśli tego nie zrobią, wyspa zapadnie się w morze. Zginie jak Atlantyda. - Wyspy nie zapadają się w morze. - Wyspy zwykle nie są dziełem trzech kobiet - odparowała Mia. Jeśli uwierzysz w jedno, to niedaleko i do drugiego. - Ty w to wierzysz. - Nell kiwnęła głową. - I w to, że jesteś jedną z tych prapraprawnuczek. - Tak. Tak samo jak ty. - Ja jestem nikim. - To on tak mówi, nie ty. Przepraszam. - Nagle skruszona, Mia wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Nell, nim ta zdążyła wstać. - Powiedziałam ci, że nie będę wtykać nosa, i tak zostanie. Ale irytuje mnie, kiedy mówisz, że jesteś nikim. Kiedy tak myślisz. Zapomnij o wszystkim, jeśli musisz, ale nie zapominaj, kim i czym jesteś. A jesteś inteligentną, rozumną kobietą, wystarczająco mocną, by żyć własnym życiem. Na dodatek masz pewien dar: jesteś czarodziejką w kuchni - uśmiechnęła się. Podziwiam cię. - Przepraszam. - Nell sięgnęła po wino, próbując się uspokoić. Odebrało mi mowę. - Miałaś odwagę stać się niezależna. Przyjechać w obce miejsce i próbować wrosnąć tu. - Odwaga nie ma z tym nic wspólnego. - Mylisz się. Nie zdołał cię złamać. - Owszem. Zdołał. - Oczy Nell wbrew jej woli napełniły się łzami. Po prostu pozbierałam resztki i uciekłam. - Pozbierałaś resztki, uciekłaś i posklejałaś wszystko. Czy to nie powód do dumy? - Nie umiem wytłumaczyć, jak to było. - Nie musisz. Ale w końcu rozpoznasz w sobie własną moc. Dopóki tego nie zrobisz,
zawsze będziesz się czuła rozbita. - Chcę tylko normalnie żyć. Mia pochyliła się jeszcze bliżej, jej oczy lśniły. - Nie wolno ci zapominać o swoich możliwościach. - Podniosła rękę dłonią do góry. Czekała. Nell nie była w stanie się oprzeć, wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Mii. Poczuła falę gorąca, płomień, który nie sprawiał bólu, a oznaczał moc. - To jest w tobie. Pomogę ci to odnaleźć. Nauczę cię - szeptała Mia, kiedy Nell z osłupieniem patrzyła na błyski światła przebiegające między ich palcami. - Kiedy będziesz gotowa. Ripley patrolowała plażę, ale nie działo się na niej nic szczególnego. Jakiś maluch dostał napadu złości i darł się wniebogłosy: nie, nie, nie! Ktoś nie utnie sobie drzemki, pomyślała. Ludzie rozsiani na plaży ogradzali swoje terytorium ręcznikami, kocami, parasolami, torbami, przenośnymi lodówkami i aparaturą stereo. Nikt już nie chodzi na plażę tak po prostu. Wyprawa na jeden dzień na piasku przypomina wyjazd do Europy. Zawsze ją to bawiło. Codziennie pary i grupki wyciągały swój dobytek z wynajętych domów i hotelowych pokoi, by mościć tymczasowe gniazdka na brzegu. I codziennie pakowały wszystko i taszczyły, razem z porządną porcją piachu, z powrotem. Wakacyjni koczownicy. Beduini lata. Niech robią, co chcą, pomyślała i poszła w stronę miasteczka. Miała przy sobie tylko legitymację policyjną, scyzoryk i kilka dolarów. W ten sposób życie stawało się łatwiejsze. Skręciła w High Street z zamiarem wydania tych paru dolarów na szybki posiłek. Miała wolne - o tyle, o ile ona lub Zack kiedykolwiek mieli wolne - i marzyło jej się zimne piwo z gorącą pizzą. Zawahała się, widząc Nell stojącą przed hotelem i nieco oszołomioną. Okazja równie dobra jak każda inna, pomyślała, żeby zacieśnić przyjazne stosunki. - Cześć, Nell. - Słucham? Och, cześć, Ripley. - Wyglądasz na odrobinę pogubioną. - Nie. - Przynajmniej wiem, gdzie jestem, pomyślała Nell. W tej chwili tylko tego była całkowicie pewna. - Jestem tylko trochę rozkojarzona. - Ciężki dzień, co? Słuchaj, chcę chapsnąć coś na obiad. Choć jest dość wcześnie, zdążyłam już zgłodnieć. Zjedzmy razem pizzę. Ja stawiam.
- Och. - Nell wciąż mrugała oczami jak zbudzona z głębokiego snu. - W Surfside dają najlepszą pizzę na wyspie. No, wprawdzie jest to jedyna pizzeria na wyspie, ale to niczego nie zmienia. Jak idzie w kawiarni? - Dobrze. - Nell nie pozostawało nic innego, jak przyjąć zaproszenie. Nie była w stanie jasno myśleć i mogła przysiąc, że wciąż czuje w palcach mrowienie. - Bardzo lubię tę pracę. - Lokal niesłychanie zyskał dzięki tobie. - Ripley przekrzywiła głowę, żeby rzucić okiem na książkę w ręku Nell. - Czytasz o tutejszym voodoo? - O voodoo? Och! - Nell z nerwowym śmiechem wcisnęła książkę pod pachę. Wydawało mi się, że skoro tu mieszkam, powinnam poznać... te sprawy. - Jasne. - Ripley pchnęła drzwi do pizzerii. - Turyści uwielbiają ten cały magiczny szajs. W noc świętojańską przeżyjemy inwazję wyznawców New Age. Cześć, Bart! Machnęła ręką do mężczyzny za bufetem i zajęła wolne miejsce. Było jeszcze wcześnie, ale w lokalu nie brakowało gości. Ryczała szafa grająca, a dwa ustawione w niszy automaty do gier wideo rozbłyskiwały z warkotem. - Bart prowadzi ten interes z Terry, swoją żoną. - Ripley wygodnie wyciągnęła nogi na ławeczce. - Mają tu calzones, wszystkie te makarony i takie tam powiedziała, podsuwając Nell powleczone plastikiem menu. - Ale ich specjalnością rzeczywiście jest pizza. Skusisz się? - Pewnie. - Świetnie. A może nie lubisz któregoś z dodatków? Nell przeglądała menu. Dlaczego nie mogę zebrać myśli? - Nie. - Tym lepiej. Weźmiemy dużą, z wszystkimi dodatkami. Czego nie zdołamy zjeść, wezmę do domu dla Zacka. Wyrzuci grzyby i cebulę, a za resztę będzie wdzięczny. Wypijesz piwo? - spytała, wstając. - Nie, dziękuję. Tylko wodę. - Zaraz będzie. Nie czekając na obsługę, Ripley podeszła do bufetu i złożyła zamówienie. Nell obserwowała, jak żartuje z wysokim, chudym mężczyzną za ladą, zaczepia słoneczne okulary za wycięciem koszuli, wyciąga po napoje swoje cudownie opalone ręce. Jak kołyszą się jej ciemne włosy, gdy odwraca się, by odejść do stolika. Hałas nagle przycichł, jak cichnie echo we śnie, zamieniając się w szmer, podobny do szumu morskich fal. Kiedy Ripley znów usiadła naprzeciw, Nell widziała jedynie ruch jej warg, ale nic nie słyszała. Zupełnie nic.
A potem, jakby ktoś szeroko otworzył drzwi, gwar nagle znów wybuchł. - ...aż do Święta Pracy. - Ripley skończyła mówić i sięgnęła po piwo. - Ty jesteś ta trzecia. - Nell kurczowo chwyciła się stołu. - Proszę? - Trzecia. Trzecia siostra. Ripley otworzyła usta, a potem mocno je zacisnęła, aż utworzyły długą, wąską kreskę. - Mia. - Zmiażdżyła jej imię zębami, spłukała piwem i przełknęła. Nie zaczynaj ze mną. - Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Nie musisz niczego rozumieć. Po prostu przestań. - Uderzyła szklanką o blat stołu i pochyliła się do przodu. - Powiem ci, co ja o tym myślę. Mia może sobie wierzyć we wszystko, w co zechce. I może robić, co jej się podoba, jeśli tylko nie naruszy prawa. Natomiast ja nie dam się w to wciągnąć. Ty decyduj za siebie, to twoja sprawa. Ja przyszłam tutaj wyłącznie na pizzę i piwo. - Ależ ja nie mam pojęcia, w co wchodzę. Ty się gniewasz, a ja czuję się pogubiona. - Posłuchaj, wyglądasz na rozsądną kobietę. A rozsądne kobiety nie gadają dookoła, że są czarownicami i że pochodzą od trzech czarownic, które kiedyś oderwały tę wyspę od Massachusetts. - Tak, ale... - Żadne ale. Albo rzeczywistość, albo fantazje. Trzymajmy się rzeczywistości, bo cała reszta tylko przeszkadza mi w jedzeniu. No więc, zamierzasz chodzić z moim bratem? - Chodzić... - Nell, zmieszana, przeciągnęła dłonią po włosach. Mogłabyś powtórzyć? - Zack dojrzewa, żeby cię o to zapytać. Co ty na to? Zanim jednak odpowiesz, posłuchaj: Zack jest doświadczony, przestrzega zasad higieny i choć ma trochę irytujących nawyków, jest raczej dobrze wychowany. No, pomyśl o tym. A teraz zabieram pizzę. Nell bez tchu opadła do tyłu. Stanowczo za dużo do myślenia jak na jeden krótki wieczór.
ROZDZIAŁ 6 Ripley miała rację. W noc świętojańską był taki ruch, że Mia zatrudniła dwie dodatkowe osoby do sklepu i trzecią do obsługi w kawiarni. Nell żyła w nieustannym napięciu. Jej dania wegetariańskie cieszyły się w ciągu tych dwóch dni niesłychanym powodzeniem. - Kończą się nam bakłażany i lucerna - powiedziała do Peg, która akurat przyszła na swoją zmianę. - Sądziłam, że wszystko obliczyłam... Do diabła. - Zerwała z siebie fartuch. - Pobiegnę na targ i kupię, co się da. Może czymś to zastąpię i zmienię menu na resztę dnia. - Hej, bez przesady. Nie szalej. Łatwo ci mówić, pomyślała Nell, pędząc w dół po schodach. Babeczki z orzechami laskowymi skończyły się w południe, czekoladowe ciasteczka znikały w takim tempie, że absolutnie nie było szans, by dotrwały do wieczora. To ona odpowiada za to, by wszystko w kawiarni szło zgodnie z oczekiwaniami Mii. Jeśli popełni błąd... W biegu do tylnego wyjścia niemal zderzyła się z Lulu. - Przepraszam. Przepraszam. Idiotka ze mnie. Nic się pani nie stało? - Przeżyję. - Zaaferowana Lulu otrzepała koszulę. To, że dziewczyna od trzech tygodni porządnie pracuje, nie znaczy, że gotowa jest jej ufać. Zwolnij. Skończyłaś swoją zmianę, ale nie musisz pędzić jak do pożaru. - Nie. Proszę wybaczyć. Czy Mia... Czy może pani powiedzieć Mii, że przepraszam i że zaraz wrócę? Wypadła za drzwi i nie zatrzymując się, pognała do stoisk spożywczych na targu. Żołądek skręcał jej się ze strachu i przerażenia. Jak mogła być taka głupia? Zakupy są tak ważne w jej pracy. Przecież wiedziała, że podczas tego weekendu należy się spodziewać tłumów. Nawet kretyn zaplanowałby to lepiej niż ona. Ucisk w piersi przyprawiał ją o zawroty głowy, ale zmuszała się, żeby myśleć, zastanawiać się, wybierać. Jak najszybciej napełniła kosz i ogarnięta paniką, licząc uciekające minuty, czekała w kolejce do kasy. Dorcas zagadywała ją o coś i Nell udało się wydukać jakieś odpowiedzi, ale wewnętrzny głos krzyczał: szybciej! Chwyciła trzy ciężkie torby i przeklinając samą siebie za to, że nie wzięła samochodu, taszczyła je najprędzej jak mogła z powrotem do sklepu. - Nell! Nell! Zaczekaj. - Zack szedł drugą stroną ulicy. Pokręcił głową, bo nie
doczekał się reakcji. - Pozwól, pomogę ci. Zdumiało ją, że nie wyskoczyła ze skóry, kiedy podszedł i odebrał jej dwie torby. - Poradzę sobie. Dam radę. Spieszę się. - Będziesz szła szybciej, jak nie będziesz tak obładowana. Zakupy do kawiarni? - Tak. Tak. - Znów niemal biegła. Zdąży zrobić nową sałatkę. Dziesięć minut, piętnaście porcji. I przygotować składniki do kanapek. Jeszcze tylko słodkie dania. Jeżeli zacznie od razu, może nie będzie przerwy. - Pewnie masz mnóstwo roboty. - Nie podobał mu się wyraz jej twarzy, surowy i zacięty. Jakby ruszała na wojnę. - Powinnam była to przewidzieć. Nic mnie nie usprawiedliwia. Pchnęła tylne drzwi i popędziła w górę po schodach. Wpadając do kuchni, rozładowywała już torby. - Dziękuję ci. Zajmę się tym teraz. Wiem, co robić. Porusza się jak derwisz, pomyślał Zack, a twarz ma bladą jak ściana. - Myślałem, że kończysz o drugiej, Nell. - O drugiej? - Nie podniosła nawet wzroku, siekała, ucierała i mieszała. - Nie. Popełniłam błąd. Muszę to naprawić. Wszystko musi być w porządku. Będzie dobrze. Nikomu nie sprawię zawodu ani kłopotu. Powinnam była lepiej to zaplanować. Następnym razem to się już nie powtórzy. Zobaczysz. - Daj mi dwie firmowe kanapki i pite wegetariańską... Jezu, Nell wymamrotała Peg, stając w drzwiach. Zack położył jej rękę na ramieniu. - Przyprowadź Mię - powiedział cicho. - Dwie firmowe i veggie. Już. Już. - Nell odstawiła sałatkę z fasoli i ogórka i wyciągnęła surowce do kanapek. - Kupiłam jeszcze trochę bakłażanów, więc wszystko będzie w porządku. W porządku. - Wszyscy są zadowoleni, Nell. Niepotrzebnie się martwisz. Usiądź na chwilkę. - Potrzebuję tylko pół godziny. Dwadzieścia minut. Nikt z gości tego nie zauważy. Wzięła zamówione dania, odwróciła się i wzdrygnęła na widok wchodzącej Mii. - Wszystko jest w porządku. Naprawdę, wszystko w porządku. Mamy wszystkiego, ile trzeba. - Wezmę to. - Peg wyjęła z rąk Nell talerze. - Wyglądają fantastycznie. - Błyskawicznie robię nową sałatkę. - Coś zaciskało się wokół jej piersi, wokół głowy. Coraz mocniej i mocniej. - Potem zajmę się resztą, na pewno. Nie gniewaj się. - Nikt się nie gniewa, Nell. Musisz odpocząć.
- Wcale nie muszę. Zaraz skończę. - Zdesperowana chwyciła torbę z orzechami. Wiem, że powinnam była lepiej to zaplanować i jest mi strasznie przykro, ale dopilnuję, żeby wszystko było bez zarzutu. Nie mógł tego wytrzymać, nie mógł znieść widoku Nell roztrzęsionej, bladej, z rozjarzonymi, lśniącymi oczami. - Do diabła z tym - mruknął, robiąc krok w jej stronę. - Nie! - Cofnęła się, potknęła, upuściła torbę i zasłoniła twarz rękami, jakby w obronie przed uderzeniem. I wtedy wstyd stał się silniejszy niż strach. - Och, kochanie. - W głosie Zacka brzmiało głębokie współczucie. Nell zdołała tylko się odwrócić. - Pójdziesz teraz ze mną. - Mia ujęła jej rękę. - Dobrze? Idziemy. Bezradna, wstrząśnięta i straszliwie zakłopotana, pozwoliła się wy prowadzić. Zack wcisnął ręce do kieszeni. Nic tu po nim. - Nie rozumiem, co mnie napadło. - Ostatnia godzina była dla Nell tylko mglistym wspomnieniem. - Sądzę, że przeżyłaś wielki, ogromniasty atak paniki. Teraz siadaj. - Mia przeszła przez pokój i otworzyła coś, co wyglądało na szafkę z dokumentami, okazało się jednak maleńką lodówką wypełnioną niewielkimi butelkami z wodą i z sokiem. - Nie musisz mi nic mówić podała Nell otwartą butelkę wody. - Powinnaś jednak zastanowić się, czy nie przydałaby ci się taka rozmowa z kimś innym. - Tak, wiem. - Nell nie piła, ale zimną butelką chłodziła sobie twarz. To przestaje być zabawne, myślała, rozkleić się z powodu bakłażana. Myślałam, że mam to już za sobą. Coś takiego nie zdarzyło się naprawdę od bardzo dawna. Od miesięcy. Miałyśmy tyle roboty, a zapasy się kończyły. Przerażało mnie to coraz bardziej, aż doszło do tego, że zaczęło mi się wydawać, że jeżeli nie kupię tego bakłażana, świat się zawali. - Wypiła duży łyk. - Idiotyczne. - Wcale nie idiotyczne, jeżeli kiedyś ktoś karał cię za takie drobiazgi. Nell opuściła butelkę. - Nie ma go tu. Nie może mnie skrzywdzić. - Nie może? Siostrzyczko, on cię krzywdzi cały czas. - Jeśli tak, to jest mój problem. Nie będę już śmieciem. Ani workiem do bicia. Ani popychadłem. - Brawo. Przycisnęła palce do oczu. Zdała sobie sprawę, że musi z siebie coś wyrzucić, pozbyć się tego, bo inaczej znowu się załamie.
- Kiedyś wydawaliśmy przyjęcie i zabrakło oliwek do martini. Wtedy mnie pierwszy raz uderzył. Twarz Mii nie zdradzała żadnej reakcji. Ani śladu szoku. - Jak długo z nim byłaś? - Nie potępiała ani nie współczuła. Zadała pytanie zdecydowanym tonem. Rozmowa była rzeczowa, Nell odpowiedziała więc podobnie. - Trzy lata. Jeśli mnie znajdzie, zabije. Wiedziałam o tym, kiedy odchodziłam. To wpływowy facet. Bogaty i ustosunkowany. - Szuka cię? - Nie, bo sądzi, że zginęłam. Już prawie dziewięć miesięcy.... Wolałabym umrzeć niż żyć tak, jak żyłam. To brzmi jak melodramat, ale... - Wcale nie. A papiery, które wypełniłaś u mnie? Są w porządku? - Tak. Panieńskie nazwisko mojej babci. Trochę naruszyłam prawo. Hakerstwo, fałszywe oświadczenia, podrobione dokumenty, żeby zdobyć nowe nazwisko, prawo jazdy i polisę ubezpieczeniową. - Hakerstwo? - Mia uśmiechnęła się, unosząc brwi. - Nell, zdumiewasz mnie. - Znam się na komputerach. Kiedyś... - Nie musisz mi mówić. - Wiem, w porządku. Kiedyś pomagałam mojej mamie prowadzić firmę cateringową... gotowe dania, obsługa przyjęć... Pisałam na komputerze dokumenty, faktury, tak jak ty. Zrobiłam kursy, bo miałam prowadzić biuro i księgowość. Kiedy zaczęłam planować ucieczkę, wiele rzeczy musiałam przygotować. Wiedziałam, że mam tylko jedną szansę. Boże. - Zacisnęła powieki. - Nigdy nie zdobyłam się na to, żeby z kimś o tym porozmawiać. Nigdy nie myślałam, że będę mogła. - Chcesz opowiedzieć resztę? - Jeszcze nie wiem. To tkwi gdzieś tu - odparła, uderzając pięścią w pierś. - Jeśli dojdziesz do wniosku, że chcesz, przyjedź do mnie wieczorem. Pokażę ci mój ogród. I klify. Tymczasem odetchnij, przejdź się i utnij sobie drzemkę. - Mia, chciałabym dokończyć robotę w kawiarni, tak po prostu, nie dlatego, że jestem zdenerwowana albo zmartwiona. - Dobrze. Jazda wzdłuż wybrzeża zapierała dech. Szosa wiła się i niespodziewanie zakręcała. Nieustanny pomruk fal i szum wiatru przywodziły wspomnienia, które powinny ją przygnębić, a przynajmniej zaniepokoić, tymczasem Nell, radośnie podniecona, zmuszała swojego przerdzewiałego rzęcha do jeszcze szybszej jazdy. Wydawało jej się, że to wszystko,
co jej ciążyło, zostało daleko poza nią, gdzieś na uciekającej do tyłu krętej drodze. Być może sprawił to widok smukłej, białej wieży, wznoszącej się na tle letniego nieba, i przycupniętego obok niej kamiennego domu. Wyglądały zupełnie jak na obrazku z książki dla dzieci. Były stare, solidne i nadzwyczaj tajemnicze. Już wcześniej podziwiała ten widok na obrazie na stałym lądzie, ale malowidło nie oddawało jego piękna. Olej i płótno nie były w stanie odtworzyć podmuchów wiatru, faktury skał, chropowatych narośli na pniach drzew. A poza tym, pomyślała, pokonując ostatni zakręt, na obrazie nie było Mii stojącej w powodzi kwiatów, w niebieskiej sukni, z rudymi włosami rozwiewanymi przez wiatr. Zaparkowała samochód obok lśniącego, srebrnego kabrioletu Mii. - Mam nadzieję, że nie zrozumiesz tego niewłaściwie - zawołała. - Zawsze rozumiem wszystko we właściwy sposób. - Przed chwilą pomyślałam, że gdybym była mężczyzną, dostałabyś ode mnie wszystko, czego byś tylko zapragnęła. Mia roześmiała się, a Nell, odrzucając głowę do tyłu, próbowała objąć wzrokiem cały dom - jego surowe kamienie, fantazyjne szczyty, romantyczną galeryjkę. - Cudowny. Pasuje do ciebie. - Jasne. - Daleko tu od świata i ludzi. Nie czujesz się samotna? - Lubię własne towarzystwo. Nie masz lęku wysokości? - Nie - uśmiechnęła się Nell. - Ani trochę. - Pokażę ci przylądek. To wspaniały widok. Poszły ścieżką między domem i wieżą ku strzępiastym skałom piętrzącym się nad morzem. Nawet tu rosły kwiaty, uparte małe roślinki, które żyły w kamiennych szczelinach i kwitły w nędznych kępkach trawy. W dole huczało i pieniło się morze. Fale uderzały w podnóże skał, cofały się i znów waliły z łoskotem. Nieco dalej zaczynał się głęboki i spokojny błękit sięgającego aż po horyzont oceanu. - Kiedy byłam mała, siadałam tutaj i rozmyślałam. Zresztą nadal tu czasem przychodzę. Nell odwróciła głowę i przyjrzała się Mii z profilu. - Tu się wychowałaś? - Tak. To mój dom, od zawsze. Rodzice przeważnie byli w morzu, teraz są chyba gdzieś na południowym Pacyfiku. Zawsze byli bardziej małżeństwem z dzieckiem niż
rodziną. Jakoś nie zżyli się ze mną ani ja z nimi. Ale i tak układało nam się całkiem nieźle. Lekko wzruszyła ramionami. - Latarnia stoi tu już prawie trzysta lat, służy rybakom i żeglarzom. A jednak zdarzały się katastrofy. Powiadają, że nocami, przy sprzyjającym wietrze, słychać rozpaczliwe krzyki topielców. - Nie jest to pogodna dobranocka. - Nie. Morze nie zawsze jest łagodne. A jednak coś ją ciągnęło, nie mogła się oderwać. Stała zapatrzona w piękno i szaleństwo żywiołu. Ogień przyciągany przez Wodę. - Dom jest starszy od latarni - powiedziała. - To był pierwszy budynek na wyspie. - Wyczarowany zaklęciem w księżycową noc - dodała Nell. - Czytałam o tym w książce. - Zaklęcie czy dobra zaprawa, najważniejsze, że dom się trzyma. Ale największą radość sprawia mi ogród. Tam jestem sobą - wskazała ręką. Nell odwróciła się i aż zmrużyła oczy. Za domem rozciągała się fantastyczna kraina kwiatów, krzewów, tajemniczych ścieżek i malowniczych drzew. Kontrast surowych skał klifu i bujnej zieleni ogrodu przyprawiał o zawrót głowy. - O Boże, Mia. To cudowne, zachwycające. Jak obraz. Naprawdę stworzyłaś to sama? - Mhmm. Od czasu do czasu potrzebuję kogoś silnego do pomocy, ale przeważnie radzę sobie sama. To mnie odpręża - mówiła, gdy podchodziły do zarośli żywopłotu. I daje satysfakcję. Ogród skrywał dziesiątki tajemniczych zakątków i niespodziewanych widoków. Białe kwiaty wistarii przenikały przez żelazną kratę jak gładkie, lśniące wstążki. Na niewielkiej sadzawce pływały białe lilie wodne, a nad trzcinami wznosił się posążek bogini. Wśród wonnej lawendy stały kamienne wróżki, nad płożącymi się nasturcjami srożyły się marmurowe smoki. Rozkwitające w skalniaku zioła spadały po kamieniach w dół, na kobierzec zielonych mchów ozdobiony gwiazdkami kwiatów. - Nie dziwię się, że nie czujesz się samotna. - No właśnie. - Mia prowadziła Nell krętą ścieżką na małą kamienną wysepkę. Stał na niej kamienny stół, wsparty na skrzydlatej, roześmianej chimerze. - Napijemy się szampana, żeby uczcić noc świętojańską. - Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Mia wyjęła butelkę z lśniącego, miedzianego wiaderka. - Bo o to mi chodzi. Chcę być niepowtarzalna. - Napełniła dwa kieliszki, usiadła i wyciągnęła wygodnie nogi, poruszając palcami bosych stóp. - Opowiedz mi, jak zginęłaś.
- Runęłam samochodem ze skały do morza. - Nell podniosła kieliszek i wypiła porządny łyk. - Mieszkaliśmy w Kalifornii, w Beverly Hills i Monterey. Z początku czułam się tam jak księżniczka w zamku. Byłam urzeczona. Nie mogła usiedzieć, chodziła po wysepce, wdychając woń kwiatów. Usłyszała ciche dzwonienie. Odwróciła się - Mia ma takie same poruszające się na wietrze dzwoneczki, jakie i ona kupiła sobie pierwszego dnia na wyspie. - Mój ojciec był wojskowym. Ciągle się przeprowadzaliśmy i okrop nie to przeżywałam. Ale tato był cudowny, przystojny, dzielny i silny. Choć surowy, nigdy nie pozwalał sobie na nieuprzejmość. Uwielbiałam jego towarzystwo, ale nie mógł przecież być stale z nami, więc często tęskniłyśmy za nim. Lubiłam, jak wracał, w tym swoim mundurze, jak cieszył się, gdy wychodziłyśmy z matką, żeby go przywitać. Zginął podczas wojny w Zatoce. Wciąż za nim tęsknię. - Przymknęła oczy i westchnęła. - Mamie nie było łatwo, ale jakoś się pozbierała. Założyła firmę cateringową, nazwała ją Ruchome Święto. To z Hemingwaya. - Świetnie. - Mia nie kryła uznania. ? I z klasą. - Taka właśnie była. Fantastycznie gotowała i chętnie urządzała przyjęcia. Uczyła mnie... Lubiłyśmy robić to razem. - Byłyście ze sobą silnie związane. - Tak. Przeprowadziłyśmy się do Chicago. Mama wypracowała sobie mocną pozycję, a ja chodziłam do college'u i zajmowałam się księgowością. Starałam się pomagać, na ile tylko pozwalały mi zajęcia w szkole. Kiedy skończyłam dwadzieścia jeden lat, pracowałam już wyłącznie w firmie. Na liście naszych klientów przybywało coraz więcej znanych osobistości. I tak właśnie w Chicago poznałam Evana, na wyjątkowo eleganckim przyjęciu dla VIPów, miałam wtedy dwadzieścia cztery lata. On był ode mnie o dziesięć lat starszy i miał wszystko, czego mnie brakowało. Wykształcony, błyskotliwy, kulturalny... Mia podniosła palec. - Po co mówisz takie rzeczy? Poznałaś świat, jesteś wykształcona i masz smykałkę, której ci wszyscy zazdroszczą. - Ale wtedy, gdy byłam z nim, było całkiem inaczej - westchnęła Nell. - Nie należałam do jego sfery. Gotowałam dla bogatych i wpływowych, ale nie siadałam z nimi do stołu. Czułam... wdzięczność, że mnie zauważył. To było jak bajeczny komplement. Dopiero teraz to do mnie dotarło - pokręciła głową. - Flirtował ze mną, to mnie bardzo podniecało. Nazajutrz przysłał mi dwa tuziny czerwonych róż. Zawsze dostawałam od niego czerwone róże. Zapraszał mnie do teatru, na przyjęcia, do ekskluzywnych restauracji. Zatrzymał się w
Chicago na dwa tygodnie, dawał do zrozumienia, że tylko dla mnie odwołuje swoje spotkania, zmienia plany, zajęcia i życie. Byłam mu przeznaczona - szepnęła Nell, pocierając dłonią ramiona, po których przeszedł dreszcz. - A raczej byliśmy dla siebie przeznaczeni. Wówczas, gdy mi to mówił, wydawało się to ekscytujące. Później, nawet niewiele później, brzmiało przerażająco. Mówił bardzo romantycznie. Zawsze będziemy razem. Nigdy się nie rozstaniemy. Nie pozwoli mi odejść. Zawrócił mi w głowie, a kiedy poprosił mnie o rękę, w ogóle się nie zastanawiałam. Mama miała wątpliwości, radziła mi trochę poczekać, ale nie chciałam słuchać. Uciekliśmy do Kalifornii. Gazety nazwały to największym romansem naszych czasów. - No, tak. - Mia pokiwała głową. - Zgadza się. Wyglądałaś wtedy całkiem inaczej. Jak rozpieszczony kociak. - Byłam taka, jaką on chciał mnie widzieć, i zachowywałam się tak, jak kazał mi się zachowywać. Z początku wydawało się, że wszystko jest w porządku. Był starszy, mądrzejszy, a ja przecież dopiero wchodziłam w jego świat. Zwracał mi uwagę, że jestem zbyt powolna albo ponura, a ja przyjmowałam to jako rzecz normalną. Sądziłam, że to on wie wszystko najlepiej. Kiedy więc przed wyjściem kazał mi zmienić suknię na inną, twierdził, że robi to dla mojego dobra, no i w trosce o to, jak widzą nas inni. Najpierw były to bardzo delikatne uwagi i żądania. A ilekroć byłam posłuszna, dostawałam jakiś mały prezent. Jak tresowany szczeniaczek. Dobrze się zachowywałaś w towarzystwie, masz za to bransoletkę z brylantami. Boże, aż brzydzę się sobą, że tak łatwo dało się mną manipulować. - Byłaś zakochana. - Naprawdę go kochałam. Takiego, jaki istniał w mojej wyobraźni. A on był taki przebiegły, taki uparty. Kiedy po raz pierwszy mnie uderzył, przeżyłam straszliwy szok, ale nie dotarło do mnie, że wcale na to nie zasłużyłam. Zostałam wytresowana. A potem, z biegiem czasu, było coraz gorzej. W rok po moim wyjeździe zginęła matka. Zabił ją pijany kierowca - powiedziała Nell schrypniętym głosem. - I zostałaś wtedy sama. Przykro mi, naprawdę. - Był taki dobry i opiekuńczy. Wziął na siebie wszystkie formalności, odwołał własne plany na cały tydzień i wyjechaliśmy do Chicago. Zrobił wszystko, czego można oczekiwać od kochającego męża. Ale gdy tylko wróciliśmy do siebie, dostał ataku szału. Odczekał, aż znaleźliśmy się w domu, i odesłał całą służbę, a potem bił mnie i wrzeszczał. Nigdy nie uderzył mnie pięścią, zawsze otwartą dłonią. Wydawało mi się to jeszcze bardziej upokarzające. Oskarżył mnie, że romansowałam z jednym z uczestników pogrzebu. Był to bliski przyjaciel moich rodziców, miły i przyzwoity człowiek, którego zawsze uważałam za
wujka... No cóż. - Zauważyła ze zdziwieniem, że jej kieliszek jest pusty, podeszła więc do stołu i nalała sobie następny. Gdzieś w kwiatach szczebiotały ptaki. - Oszczędzę ci detali. Maltretował mnie, a ja się z tym godziłam. Podniosła kieliszek, wypiła i znów odzyskała spokój. - Poszłam raz na policję. Okazało się, że miał tam spore wpływy i mnóstwo przyjaciół. Nie traktowali mnie poważnie. Pokazywałam sińce, ale nie jest to przecież coś, co zagrażałoby życiu. Dowiedział się o tym i wytłumaczył mi po swojemu, że mnie zabije, jeśli jeszcze raz spróbuję go upokorzyć. Kiedyś uciekłam, ale mnie odnalazł. Powiedział mi, że jestem jego własnością i że nigdy nie pozwoli mi odejść. Trzymając mnie za gardło, mówił, że jeśli raz jeszcze spróbuję uciec, znajdzie mnie, zabije i nikt się o tym nie dowie. Uwierzyłam. - A jednak uciekłaś. - Planowałam to przez pół roku, krok po kroku, dbając, żeby go nie zdenerwować i żeby nie dać żadnego powodu do podejrzeń. Prowadziliśmy życie towarzyskie, podróżowaliśmy, spaliśmy ze sobą, byliśmy przykładem wzorowego, zamożnego małżeństwa. Wciąż mnie bił. Zawsze znajdował coś, czego nie zrobiłam dostatecznie dobrze, a ja zawsze przepraszałam. Gdy tylko mogłam, podkradałam pieniądze i chowałam je w pudełku z podpaskami. Wiedziałam, że nigdy tam nie zajrzy. Wyrobiłam sobie lewe prawo jazdy i je także ukryłam. W końcu byłam gotowa. Evan ma siostrę w Big Sur. Wydawała wtedy wytworną herbatkę towarzyską. Dla pań. Oczywiście zaprosiła mnie. Rano poskarżyłam się na ból głowy, co go naturalnie zirytowało. Mówił, że się wykręcam. Będą tam jego klientki, a ja nie chcę jechać i postawię go w głupiej sytuacji. Powiedziałam, że pojadę. Oczywiście, pojadę. Łyknę aspirynę i wszystko będzie dobrze. Wiedziałam, że jeśli okażę niechęć, tym bardziej wypuści mnie z domu. Ja też zrobiłam się dobra, pomyślała Nell. W oszustwie i udawaniu. - Nawet się nie bałam. Evan pojechał grać w golfa, a ja załadowałam do bagażnika to, co było mi potrzebne. Po drodze zatrzymałam się i włożyłam czarną perukę. Zabrałam używany rower, który kupiłam ty dzień wcześniej i schowałam w bagażniku. Zatrzymałam się jeszcze raz i ukryłam rower w zaplanowanym miejscu. Pojechałam autostradą i do tarłam na przyjęcie. Nell usiadła. Opowiadała spokojnie dalej, a Mia słuchała w milczeniu. - Zrobiłam wszystko, żeby jak najwięcej osób zorientowało się, że nie czuję się dobrze. Barbara, siostra Evana, radziła mi nawet, żebym się na chwilę położyła. Poczekałam, aż większość gości wyjdzie, po czym podziękowałam jej za uroczy wieczór. Niepokoiła się o mnie. Wygląda łam blado. Spławiłam ją i wsiadłam do samochodu.
Głos Nell był teraz obojętny, niemal bez wyrazu, jakby z dystansu opowiadała czyjąś przykrą historię. Coś, co zdarzyło się komuś zupełnie innemu. Tak przynajmniej to sobie wmawiała. - Na szczęście było ciemno. Zadzwoniłam do Evana z komórki, żeby mu powiedzieć, że wracam. Zawsze na to nalegał. Dojechałam w pobliże miejsca, gdzie ukryłam rower. Żadnego samochodu. Wiedziałam, że może mi się udać. Że musi. Odpięłam pas. Nie myślałam, tysiące razy już to wszystko sobie wyobrażałam, dlatego nie pozwalałam sobie na myślenie. Otworzyłam drzwi w czasie jazdy, skręciłam i dodałam gazu. Jechałam wprost na urwisko. Gdyby mi się nie udało, gorzej już i tak być nie mogło. Wyskoczyłam. Czułam się, jakbym frunęła. Samochód wzbił się nad krawędzią, jak ptak, a potem ze strasznym hukiem uderzył o skały, przekoziołkował i stoczył się do wody. Pobiegłam tam, gdzie zostawiłam torbę i rower. Ściągnęłam piękną suknię i włożyłam stare dżinsy, bluzę i perukę. Wciąż nie czułam strachu. Nie, wtedy nie czuła strachu. Ale teraz, kiedy przeżywała tamte chwile na nowo, jej głos się rwał. W końcu wszystko to zdarzyło się jej, a nie komuś innemu. - Jechałam przez wzgórza, w dół i w górę. Dotarłam do Carmel i tam kupiłam bilet do Las Vegas. Kiedy siedziałam już w autobusie, który właśnie ruszał z przystanku, ogarnął mnie strach. Strach, że zjawi się Evan i zatrzyma autobus. Wtedy przegram. Ale się nie zjawił. W Vegas przesiadłam się na autobus do Albuquerque, a tam kupiłam gazetę i przeczytałam o tragicznej śmierci Helen Remington. - Nell. - Mia podeszła do niej i położyła rękę na jej dłoni. Wydawało jej się, że Nell nie zdaje sobie sprawy, że od dziesięciu minut płacze. - Ja też nigdy w życiu nie spotkałam nikogo takiego jak ty. Nell podniosła kieliszek. - Dziękuję - powiedziała. Po jej policzkach spływały łzy. Uległa namowom Mii i została u niej na noc. Po kilku kieliszkach szampana i wyczerpującym wyznaniu czuła, że lepiej dać się zaprowadzić do wielkiego łoża z baldachimem. Bez protestu narzuciła pożyczoną jedwabną koszulę nocną, wślizgnęła się w miękką pościel i momentalnie zasnęła. Obudziła się w środku księżycowej nocy. Przez chwilę przypominała sobie, gdzie jest i co ją zbudziło. Gościnny pokój Mii, pomyślała oszołomiona. Ktoś śpiewa. Nie, to nie zwykły śpiew. Jakaś pieśń. Piękny, melodyjny dźwięk, ledwo słyszalny dla ucha. Zaintrygowana wstała i wciąż nierozbudzona, skierowała się wprost do drzwi
prowadzących na taras. Otwarła je na podmuchy ciepłego wiatru i wyszła w perłowe światło księżyca w trzeciej kwadrze. Czuła, że zapach kwiatów staje się coraz bardziej intensywny, otacza ją, aż zakręciło jej się w głowie jak po winie. Fale morskie uderzały szybko, niemal wściekle, a jej serce biło takim samym rytmem. Wtedy zobaczyła Mię. Wychodziła z lasu, spomiędzy drzew kołyszących się jak w tańcu, ubrana w suknię połyskującą srebrzyście w księżycowym blasku. Weszła na urwisty brzeg, a wokół niej wirowała srebrna szata i płomienne włosy. Wysoko na skałach odwróciła się w stronę morza i wyciągnęła ręce do gwiazd i księżyca. Powietrze napełniło się głosami, które zdawały się przepełnione radością. Nell, olśniona, czuła palące łzy. Widziała, jak na koniuszki palców Mii i jej rozwianych włosów spływają z nieba roziskrzone promienie światła. Przez sekundę wyglądała jak prosta, smukła, rozżarzona świeca, płonąca na krańcu świata. A potem był już tylko szum morza, perłowe światło znikającego księżyca i kobieta stojąca na urwisku. Mia odwróciła się i wolno poszła z powrotem do domu. Podniosła głowę, jej wzrok napotkał oczy Nell. Patrzyła na nią uparcie. Uśmiechnęła się lekko, wchodząc w cień domu. I zniknęła.
ROZDZIAŁ 7 Było jeszcze ciemno, kiedy Nell zeszła na palcach do kuchni. W tym ogromnym domu łatwo zabłądzić. Nie wiedziała, o której Mia rozpoczyna dzień, ale przed wyjściem zaparzyła swojej gospodyni dzbanek kawy i zostawiła karteczkę z podziękowaniem. Musimy porozmawiać, myślała, jadąc do domu w miękkim świetle zbliżającego się świtu. O kilku sprawach. I to tak szybko, jak tylko sama będę wiedziała, od czego zacząć. Nieomal wytłumaczyła sobie, że to, co widziała w świetle księżyca, było tylko skutkiem wypitego wieczorem szampana. Nieomal. Ale jak na sen, pamiętała to zbyt wyraźnie. Światło lejące się z gwiazd jak płynne srebro. Pieśń w szumie wzmagającego się wiatru. Kobieta, która płonęła jak pochodnia. Takie rzeczy powinny zdarzać się jedynie w wyobraźni. Ale jeżeli... jeśli zdarzyły się naprawdę, a ona, Nell, miała w nich swój udział, musi wiedzieć, co to wszystko znaczy. Po raz pierwszy od prawie czterech lat czuła w sobie ciszę i spokój. Jak na razie, wystarczy. Do południa była zbyt zajęta, by myśleć o czymkolwiek poza bieżącą pracą. W kieszeni miała czek z wypłatą, a w perspektywie wolny dzień. - Mrożone cappuccino orzechowe proszę, duże. - Mężczyzna, który je zamówił, oparł się o ladę, kiedy Nell przygotowywała kawę. Przyjezdna wygląda na trzydzieści kilka lat, chodzi na siłownię, oceniła Nell. Potrafiła już, ze sporym prawdopodobieństwem odróżnić przybyszów ze stałego lądu. Sprawiało jej to niemałą satysfakcję. Czuła nawet lekką wyższość mieszkanki wyspy. - No, to ile afrodyzjaków dodaje pani do tych ciastek? - usłyszała pytanie. Spojrzała na niego z nieprzytomnym uśmiechem. - Słucham? - Od chwili kiedy spróbowałem pani owsianych ciasteczek z rodzynkami, nie mogę przestać o pani myśleć. - Coś takiego? A przysięgłabym, że wszystkie afrodyzjaki dodałam do macadamii. - Poproszę trzy - powiedział i Nell roześmiała się. - Na imię mi Jim. Uwiodła mnie pani swoimi wypiekami. - W takim razie proszę się trzymać z daleka od mojej sałatki z trzech gatunków fasoli. Będzie pan całkowicie stracony dla wszystkich innych kobiet. - Czy jeśli wykupię całą sałatkę z trzech gatunków fasoli, wyjdzie pani za mnie i
urodzi mi dzieci? - Wiesz, Jim, chętnie bym to zrobiła, ale ślubowałam, że pozostanę wolna, żeby piec dla całego świata. - Przykryła kawę i zapakowała. Naprawdę podać kruche ciastka? - Pewnie! Co byś powiedziała na smażenie małży? Mieszkam razem z przyjaciółmi. Wybieramy się na małże wieczorem. - Dziś wieczorem małże, jutro domek na przedmieściu i cockerspaniel. - Wystukała rachunek i z uśmiechem przyjęła pieniądze. - Ostrożności nigdy za wiele. Ale dzięki. - Łamiesz mi serce - westchnął ciężko i odszedł. - O rany, jest świetny. - Peg wyciągała szyję, odprowadzając go wzrokiem aż do chwili, gdy zszedł na dół. - Jesteś pewna, że cię nie interesuje? - Nie interesuje. - Nell zdjęła fartuch i podwinęła rękawy. - Nie masz nic przeciwko temu, żebym popróbowała? - Ile tylko sobie życzysz. W lodówce jest pełno fasolowej sałatki. Aha, Peg! Dzięki za wyrozumiałość wczoraj. - Ach, każdy czasem dostaje świra. To do poniedziałku. Do poniedziałku, pomyślała Nell. To takie proste. Należy do zespołu, ma przyjaciół. Właśnie odrzuciła zaproszenie atrakcyjnego faceta i wcale nie czuje się roztrzęsiona. Tak naprawdę zachwycało ją to, że ją to bawi. Może nawet przyjdzie taki dzień, kiedy uzna, że wcale nie musi takiej propozycji odrzucać. Pewnego dnia może będzie smażyć małże z jakimś mężczyzną i jego przyjaciółmi. Będzie gadać, śmiać się i tryskać humorem. Lekka, przelotna znajomość. To przecież możliwe. W jej przyszłości nie będzie miejsca na żadne poważne kontakty - nawet gdyby znów umiała poddać się uczuciom. W końcu z prawnego punktu widzenia jest mężatką. W tej chwili fakt ten był jednak dla niej raczej swego rodzaju asekuracją; w mniejszym stopniu myślała o nim jak o koszmarze, którym rzeczywiście było jej małżeństwo. Jest wolna i może być, z kim zechce, jednak nie na tyle wolna, by związać się ponownie z jakimkolwiek mężczyzną. Postanowiła zafundować sobie loda i spacer po plaży. Znajomi po drodze wołali do niej po imieniu i to przyprawiało ją o łagodny dreszczyk. Przechodząc przez piasek, zauważyła Pete'a Stahra i jego osławionego psa. Wyglądali na zmieszanych, ponieważ obok stał wsparty pod boki Zack. Nigdy nie nosił kapelusza, choć co innego doradzał Nell, gdy rozmawiali o pracach w ogrodzie. Jego włosy były więc jaśniejsze na końcach i prawie zawsze rozczochrane przez
morską bryzę. Rzadko też przypinał odznakę, podobnie zresztą jak rzadko trzymał broń w kaburze na biodrze, stwierdziła. Przyszło jej na myśl, że gdyby to on zajrzał do kawiarni i zaprosił ją na smażenie małży, może wcale nie spławiłaby go z uśmiechem, jak tamtego. Pies podniósł z nadzieją łapę, ale Zack nieubłaganie wskazał smycz, którą trzymał Pete. Smycz została zapięta i obaj, pan i jego pies, odeszli ze spuszczonymi głowami. Zack odwrócił się. Słońce odbijało się w jego ciemnych okularach. Nell nie musiała widzieć jego oczu, by wiedzieć, że na nią patrzy. Zebrała się w sobie i podeszła do niego. - Szeryfie. - Nell. Pete znów spuścił swojego psa ze smyczy. Kundel cuchnie rybami. Lody kapią. - Jest gorąco. - Nell oblizała rożek. - Jeśli chodzi o wczoraj... postanowiła mieć to już za sobą. - Już lepiej? - Tak. - To dobrze. Podzielisz się? - Słucham? Och. Oczywiście. - Podała mu rożek; poczuła dreszczyk, kiedy lizał loda tuż nad koniuszkami jej palców. Zabawne, pomyślała, nie czuła nic takiego, kiedy ten przystojny facet zapraszał ją na małże. - Nie chcesz o nic spytać? - Chyba nie, wszystko zależy od ciebie. - Tak, patrzył na nią. Widział, jak z wysiłkiem mobilizowała się, zanim do niego podeszła. - Przejdziemy się? Nad wodą przyjemnie wieje. - Zastanawiałam się... co robi Lucy przez cały dzień, kiedy oboje strzeżecie prawa i porządku? - Coś tam robi. Psie obowiązki domowe. Rozśmieszył ją. - Psie obowiązki. - Właśnie. Są dni, kiedy pies musi popałętać się po domu, wytarzać na trawie i głęboko się zamyślić. Kiedy indziej przychodzi ze mną do biura, jeśli jej to odpowiada. Pływa, gryzie moje buty. Chyba kupię jej braciszka albo siostrzyczkę. - Zastanawiałam się, czy nie wziąć sobie kota. Nie jestem pewna, czy umiałabym wychować szczeniaka. Z kotem będzie łatwiej. Widziałam kartkę na tablicy na targu. Ktoś chce oddać małe kotki. - To od kotki dziewczynki Stubensów. Słyszałem niedawno, że została im jeszcze parka. Mają dom tam, nad zatoką. Biały z niebieskimi okiennicami. Kiwnęła głową i przystanęła. Instynkt, przemknęło jej przez myśl, nigdy jej dotąd nie zawiódł. Może nadal iść za nim.
- Zack, chciałabym dziś wieczorem wypróbować nowy przepis. Tuńczyk i linguini z suszonymi na słońcu pomidorami i serem feta. Przydał by mi się królik doświadczalny. Podniósł jej rękę i jeszcze raz polizał kapiącego loda. - Cóż, tak się składa, że nie mam żadnych napiętych planów na dzisiejszy wieczór, a jako szeryf robię, co mogę, żeby sprostać oczekiwaniom ludności. O której? - Siódma? - Pasuje. - Świetnie, to do zobaczenia. I przyjdź głodny, koniecznie - zawołała i już jej nie było. - Możesz na mnie liczyć - mruknął i zdjął ciemne okulary, żeby popatrzeć, jak pędzi z powrotem w stronę miasteczka. 0 siódmej wino się chłodziło, a przystawki były gotowe. Nell kupiła używany stół i zamierzała poświęcić część dnia na skrobanie i malowanie. Na razie jednak podrapane drewno i łuszcząca się zielona farba zostały nakryte prześcieradłem. Stół stanął na trawniku za domem, a obok niego - dwa zdobyte za bezcen stare krzesła. Chwilowo nie najpiękniejsze, ale czegóż to nie da się z nimi zrobić. I są jej własne. Teraz jeszcze dwa talerze, dwie miseczki i kieliszki do wina - wszystko kupione w sklepie z używanymi rzeczami. Nic do siebie nie pasowało, ale zdaniem Nell w sumie wyglądało wesoło i czarująco. 1 było całkowitym przeciwieństwem dostojnej porcelany i ciężkich sreber z jej przeszłości. Ogród - coraz piękniejszy i bogatszy; jutro posadzi jeszcze pomidory, paprykę, kabaczki i cukinię. Była znów niemal spłukana, lecz bardzo zadowolona. - No proszę, wygląda uroczo. Nell odwróciła się. Na skraju trawnika stała uśmiechnięta Gladys Macey z wielką, białą torbą w garści. - Ślicznie. Jak na obrazku. - Pani Macey. Witam. - Proszę mi nie mieć za złe, że tak wpadłam. Zadzwoniłabym, ale nie ma pani telefonu. - Nie, rzeczywiście nie. Hmm. Podać coś do picia? - Nie, nie, proszę nie robić sobie kłopotu. Sprowadza mnie tu interes. - Interes? - Tak, naprawdę. - Hełm czarnych, schludnie ułożonych włosów ledwo się poruszył,
gdy gwałtownie kiwnęła głową. - W końcu lipca Carl i ja obchodzimy trzydziestą rocznicę ślubu. - Moje gratulacje. - No myślę! Dwoje ludzi, którzy wytrzymali ze sobą przez trzydzieści lat, to o czymś świadczy. Dlatego chcę wydać przyjęcie i właśnie tłumaczyłam Carlowi, że nie wykręci się tym razem od włożenia garnituru. Nie przygotowałaby mi pani przekąsek? - Och. Dobrze. - Zdecydowałam się na gotowe dania. - Gladys mówiła stanowczym tonem. - Musi być super. Kiedy moja mała wychodziła za mąż w kwietniu, zamówiliśmy wszystko w firmie na lądzie. Jak na mój gust, facet był nieuprzejmy, jak dla Carla - za drogi, ale nie mieliśmy wielkiego wyboru. Nie wyobrażam sobie, żeby pani była dla mnie niegrzeczna albo zażądała królewskiego honorarium za pucharek zimnych krewetek. - Miło mi, że pomyślała pani o mnie, ale nie nastawiałam się na taką pracę. - No dobrze, mamy czas, prawda? Oto spis z liczbą osób i z moimi propozycjami. - Z ogromnej torby wyciągnęła teczkę z papierami i wcisnęła ją w dłoń Nell. - Chcę, żeby to się odbyło w moim domu, mam wspaniałą porcelanę po mamie i wszystko, co potrzeba. Proszę tylko przejrzeć, co tam napisałam, a jutro o tym porozmawiamy. Niech pani wpadnie do mnie jutro po południu. - Oczywiście, chętnie pani pomogę. Może zdołam... - Spojrzała na teczkę i zobaczyła, że Gladys napisała na niej: „Trzydziesta rocznica”, a obok narysowała serce z inicjałami swoimi i Carla. Ze wzruszeniem wsunęła papiery pod pachę. - Zobaczę, co się da zrobić. - Jest pani miłą dziewczyną, Nell. - Obejrzała się, słysząc odgłos silnika, i uniosła brwi na widok samochodu Zacka. - I ma pani dobry gust. Czekam jutro, wszystko sobie omówimy. Życzę miłej kolacji. Poszła w stronę swojego auta, zatrzymując się po drodze na dwa słowa z Zackiem. Zauważyła, że niesie kwiaty, i poklepała go po policzku. Kiedy siadała za kierownicą, zastanawiała się, do kogo najpierw zadzwoni z wiadomością, że Zachary Todd kręci się koło małej Channing. - Spóźniłem się trochę, przepraszam. Drobna stłuczka w miasteczku. - Wszystko w porządku. - Pomyślałem, że może przyda ci się to do ogrodu. Uśmiechnęła się na widok doniczki złocieni.
- Wspaniałe. Dziękuję. - Postawiła kwiaty obok werandy. - Przy niosę wino i przekąski. Wszedł za nią do kuchni. - Pachnie fantastycznie. - Zaczęłam szykować jedzenie i postanowiłam wypróbować jeszcze parę innych przepisów. Czeka cię sporo roboty. - Jestem gotowy. A to co takiego? - Przykucnął i podrapał palcem ciemnoszarego kociaka, zwiniętego na poduszce w kącie. - To Diego. Mieszka ze mną. Kociak miauknął i przeciągnął się, a potem złapał zębami sznurowadło Zacka. - Nie traciłaś czasu. Gotowanie, meblowanie, sprowadziłaś też do domu tego malca. Uśmiechnął się do Nell, podnosząc Diego. - Nie prze sadzasz? Stał blisko, postawny i przystojny, z rozbawieniem w oczach i z szarym kotkiem, który ocierał się o jego ramię. Przyniósł jej białe złocienie w plastikowej doniczce. - O, do licha. - Odstawiła tacę z zakąskami i nabrała tchu. - Muszę powiedzieć ci to od razu, bo wolałabym uniknąć nieporozumień z tym zaproszeniem ciebie tutaj... i w ogóle. Bardzo cię lubię, ale w mojej sytuacji nie licz na nic więcej. Mówię ci to wprost, bo chciałabym być w porządku. Musisz przyjąć do wiadomości, że tak jest... nieważne dla czego. Więc jeśli wolałbyś wyjść, nie poczuję się urażona. Słuchał spokojnie, drapiąc palcem kotka za jedwabistym uszkiem. - Dzięki za szczerość. Mimo wszystko chyba nie zmarnujemy tego jedzenia. To byłby skandal. - Wziął z tacy faszerowaną oliwkę i włożył ją w usta. - Pokręcę się więc tylko w pobliżu, jeśli nie masz nic przeciw temu. Mogę wynieść to wino do ogrodu? - Zabrał butelkę i z kotkiem na rękach pchnął biodrem drzwi. - A ponieważ ja też chcę być w porządku, z góry ci zapowiadam, że wyciągnę cię z tego czegoś, w czym tkwisz. - Śmiejąc się, przytrzymywał drzwi. - Wynosimy to? - Nie tak łatwo mnie wyciągnąć, jak ci się wydaje. - U ciebie nic nie jest łatwe, kochanie. Wzięła tacę i przeszła obok niego. - Potraktuję to jako komplement. - Bo to miał być komplement. A teraz odpoczniemy trochę przy winie, a ty opowiesz mi, co sprowadziło tu Gladys Macey. Gdy rozsiedli się, Zack nalał wino do kieliszków i wziął na kolana kociaka. - Myślałam, że jako szeryf sam wszystko wiesz. - No, trochę tak. - Pochylił się nad tacą i wybrał gnocchi. - Jako dobrze wyćwiczony
obserwator to i owo mogę wydedukować. Na kredensie widziałem jakieś papiery z pismem Gladys, więc przypuszczam, że szykuje rocznicowe przyjęcie. A ponieważ wszystko, co tutaj jem, obojętne jak się to nazywa, to po prostu niebo w gębie, myślę sobie, że ta cwana Gladys przyszła zamówić u ciebie jedzenie. Trafiłem? - W dziesiątkę. - Zgodziłaś się? - Jeszcze się nad tym zastanowię. - Zrobiłabyś karierę. - Znów sięgnął na tacę i obejrzał podejrzliwie przekąskę. - Czy są tu jakieś grzyby? Nie znoszę grzybów. - Nie ma. Wszystko starannie odgrzybione. Co bym zrobiła? - Karierę. - Włożył do ust ser z ziołami, zapiekany we francuskim cieście. - Bo gotujesz jak czarodziejka, wyglądasz jak anioł i jesteś zorganizowana jak komputer. Na dodatek wszystko to robisz z klasą. A dlaczego ty nie jesz? - Chciałam zobaczyć, czy przeżyjesz. - Usiadła wygodnie, popijając wino i patrząc na roześmianego Zacka. - To prawda, dobrze gotuję. Tylko wpuść mnie do kuchni, a podbiję świat. Wyglądam nieźle, ale przecież nie jak anioł. - To ja o tym decyduję. - Jestem zorganizowana - ciągnęła - bo nie komplikuję sobie życia. - Inaczej mówiąc, nie chcesz, abym ja ci je komplikował. - Tu cię mam. Znów strzał w dziesiątkę. Pójdę po sałatkę. Zack odczekał, aż Nell się odwróci, i uśmiechnął się. - Nie tak trudno ją obłaskawić - powiedział do kota - trzeba tylko wiedzieć jak. Mogę ci zdradzić, czego przez lata dowiedziałem się o kobietach. Trzeba stale nadawać na różnych falach, żeby nie wiedziały, czego się spodziewać. Kiedy Nell dołączyła do nich, Zack opowiedział jej o pediatrze z Waszyngtonu i maklerze giełdowym z Nowego Jorku, którzy mieli stłuczkę przed apteką na High Street. Rozbawił ją i uspokoił. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła mówić o konfliktach, których była świadkiem, pracując w restauracyjnych kuchniach. - Temperamenty i ostre narzędzia to bardzo niebezpieczne połączenie. Miałam kiedyś szefa, który groził mi elektryczną ubijaczką do piany. Zapadał zmierzch, Zack zapalił więc pękatą czerwoną świecę, którą Nell postawiła na stole. - Nigdy bym nie pomyślał, że za wahadłowymi drzwiami do kuchni kryje się tyle niebezpieczeństw i intryg. - I erotycznych napięć - dodała, nawijając linguini na widelec. Namiętne spojrzenia
znad garów z wrzącym bulionem, złamane serca w bitej śmietanie. To prawdziwa wylęgarnia namiętności. - Zmysłowość czai się w potrawach. Aromat, smak, dotyk. Na przykład ten tuńczyk po prostu mnie podnieca. - To znaczy, że wytrzymał próbę. - Jest super. - Ładnie wygląda w świetle świecy. Te złote ogniki w błękitnych sadzawkach jej oczu... - Wymyśliłaś ten farsz sama czy zbierasz przepisy? - Jedno i drugie. Lubię eksperymentować. Kiedy moja mama... urwała, a Zack sięgnął po butelkę i dolał wina do kieliszków. - Ona lubiła gotować - dokończyła - i lubiła przyjęcia. - Moja mama nie przepadała za kuchnią. Miałem chyba dwadzieścia lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak przyrządza się kotlet wieprzowy. Mama większą część życia spędziła na wyspie, ale tuńczyka uznawała tylko w puszce. Za to była ekspertem od liczb. - Liczb? - Jest dyplomowaną księgową, teraz już na emeryturze. Kupili sobie z tatą takie wielkie blaszane pudło na kółkach i przed rokiem ruszyli w Amerykę. Fantastycznie się bawią. - To miłe. - Miły też był ton uczucia w tym, co mówił. - Tęsknisz za nimi? - Tęsknię. Nie powiem, że za kuchnią mojej mamy, ale brak mi ich towarzystwa. Tata zwykle siadał na tylnej werandzie i grał na bandżo. Tego też mi brakuje. - Na bandżo. - Zabrzmiało to sympatycznie. - Ty również grasz? - Nie. Nigdy nie zdołałem zmusić palców do współpracy. - Mój tata grał na pianinie. Zwykle... - Znów przerwała, zbierając myśli, i wstała od stołu. - Ja też nigdy nie umiałam poradzić sobie z palcami. Czas na deser, kruche ciasto z truskawkami. Dasz radę? - Chyba jeszcze wepchnę, żeby ci nie sprawić przykrości. Pomogę ci. - Nie. - Machnęła ręką, żeby nie wstawał. - Mam gotowe. Tylko... Zabierając talerz Zacka, spojrzała w dół i zobaczyła Diega rozciągniętego brzuchem do góry na jego kolanach, w stanie najwyższej ekstazy. - Czyś ty podkradał dla tego kota jedzenie ze stołu? - Ja? - Zack, uosobienie niewinności, podniósł swój kieliszek. - Nie rozumiem, skąd te podejrzenia. - Rozpuścisz go, a poza tym się rozchoruje. - Już wyciągała rękę, żeby podnieść kociaka. Lecz nagle uświadomiła sobie, że zważywszy na miejsce, gdzie zwierzak się ulokował, gest mógł wypaść nieco zbyt poufale. - Postaw go na chwilę na ziemi, żeby pobiegał i pozbył się tego tuńczyka, zanim zabiorę go do domu.
- Tak jest, proszę pani. Nell nalała kawę i zamierzała właśnie pokroić ciasto, kiedy Zack wszedł do kuchni z wazą w dłoniach. - Dziękuję. Ale goście nie sprzątają. - U mnie w domu sprzątali. - Zerknął na puszyste ciasto, białe i soczyście czerwone, a potem znów na Nell. – Kochanie muszę przyznać, że to dzieło sztuki. - Dobry wygląd to połowa zwycięstwa - wyraźnie zadowolona zabierała się do krojenia. Znieruchomiała, gdy Zack położył rękę na jej dłoni, jednak szybko się odprężyła, bo po prostu przesunął jej rękę dalej, by ukroiła większy kawałek. - Jestem prawdziwym mecenasem sztuki. - W tej sytuacji nie tylko Diego może się rozchorować. - Ale zaserwowała mu dwa razy więcej niż sobie. - Przyniosę kawę. - Powinienem ci powiedzieć coś jeszcze - zaczął, biorąc talerzyki i przytrzymując drzwi, by mogła przejść. - Będę cię dotykać. I to często. Może postarasz się do tego przyzwyczaić. - Nie lubię tego. - Nie chciałem od tego zaczynać - podszedł do stołu, ustawił talerzyki do ciasta i usiadł. - Ale to może być przyjemne dla obu stron. A poza tym nie jestem damskim bokserem, Nell. Nie używam rąk w taki sposób. Miała zamknięte oczy, więc nawet płomień świecy nie mógł ich rozjaśnić. - Nie zamierzam rozmawiać na ten temat. - Nie proszę cię o to. Mówię o sobie, o tobie i o sytuacji, która... - Nie ma żadnej sytuacji... tego rodzaju. - Ale będzie. - Podniósł do ust kawałek ciasta. - Boże, kobieto, jak wejdziesz z tym na rynek, za pół roku zostaniesz milionerką. - Wcale nie chcę być bogata. - Znowu cię uraziłem - zauważył, koncentrując się na jedzeniu. Trudno. Niektórzy mężczyźni szukają kobiet uległych, które godzą się na wszystko i tak dalej. - Wzruszył ramionami i wydłubał dużą truskawkę. - Zastanawiam się dlaczego. Wydaje mi się, że to szybko staje się nudne dla obojga partnerów. Nic nie iskrzy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. - Iskrzenia też nie potrzebuję. - Każdy potrzebuje. Jasne, że jeśli ktoś iskrzy ciągle, bez przerwy, może człowieka wykończyć. - Uśmiechnął się lekko i Nell zdała sobie sprawę, że Zack nie da się tak łatwo ani
zniechęcić, ani zmęczyć. - Z drugiej strony, jeżeli nie rozpalisz tej iskierki od czasu do czasu - ciągnął dalej tracisz ogień, który jej towarzyszy. Jeśli nie przyprawisz jedzenia, ugotujesz coś, co wprawdzie można zjeść, lecz bez zachwytu. - Świetnie. Ale niektórym służy właśnie to, co dietetyczne i mdłe. - Miałem stryjecznego dziadka, Franka. - Zack wykonał gest widelczykiem, zanim znów zatopił go w ciastku. - Wrzody. Podobno to z czystego skąpstwa, i trudno z tym dyskutować. Był wyrachowanym, praktycznym jankesem. Nigdy się nie ożenił. Wolał spędzać noce ze swoimi księgami rachunkowymi niż z kobietą. Dożył dziewięćdziesięciu ośmiu lat. - A morał z tej opowieści? - Och, nie myślałem wcale o morale. Po prostu o stryjecznym dziadku Franku. Kiedy byłem mały, w każdą trzecią niedzielę miesiąca chodziliśmy na obiad do babci. Robiła najlepszą na świecie pieczeń, wiesz, taką obłożoną dokoła małymi ziemniaczkami i marchewką. Moja mama nie odziedziczyła, niestety, po babci talentu kucharki. Tak czy inaczej, my wszyscy obżeraliśmy się, a dziadek Frank jadł w tym czasie pudding z ryżu. Śmiertelnie się bałem tego faceta. Do dziś dostaję dreszczy, kiedy patrzę na miskę ryżowego puddingu. Czy to nie jakieś czary, że w towarzystwie Zacka natychmiast się odprężam, pytała Nell samą siebie. - Podejrzewam, że połowę tego zmyśliłeś. - Ani pół słowa. Możesz go znaleźć w spisie członków kościoła metodystów na wyspie. Francis Morris Bigelow. Moja babcia, z domu Bigelow, była starszą siostrą Franka. Doczekała swoich setnych urodzin. Jesteśmy raczej długowieczni i dlatego większość z nas stabilizuje się i zakłada rodzinę dopiero po trzydziestce. - Rozumiem. - Ponieważ zjadł swoje ciastko co do okruszynki, Nell podała mu własną porcję i nie zdziwiła się, kiedy nabrał sobie kawałek na widelczyk. - Zawsze mi się wydawało, że jankesi z Nowej Anglii są małomówni. Wiesz: taa, nie, może... - Toddowie lubią gadać. Może tylko Ripley nie miele językiem, ale ona w ogóle nie zachwyca się ludźmi jako gatunkiem. To jest najlepsze, co jadłem od czasu niedzielnego obiadu u babci. - To chyba największy komplement. - A najlepszym zakończeniem będzie spacer po plaży. Nie potrafiła wymyślić powodu, by odmówić. A może wcale nie chciała.
Słońce już zaszło i gęstniał mrok. Nad horyzontem widniała jeszcze wąziutka, jasna smużka światła, różowiejąca ku zachodowi. Odpływ pozostawił szeroki pas ciemnego, wilgotnego piachu, który chłodził stopy. Zalewały go czasem fale uciekające wąskimi wstążeczkami piany, a smukłe ptaki na patykowatych nogach brodziły w poszukiwaniu kolacji. Na plaży było sporo spacerowiczów. Prawie same pary, zauważyła Nell. Trzymali się za ręce, obejmowali. Na wszelki wypadek, gdy tylko zdjęła buty i podwinęła nogawki dżinsów, wcisnęła głęboko ręce do kieszeni. Tu i tam leżały stosy wyrzuconego na brzeg drewna, z którego zapłoną ogniska, kiedy już zapadnie ciemność. Zastanawiała się, jak to jest siedzieć z przyjaciółmi przy ogniu. Śmiać się i rozmawiać o głupstwach. - Nigdy nie widziałem, żebyś się kąpała. - Ja? - W morzu - wyjaśnił. Nie miała kostiumu kąpielowego, ale po co mu to mówić. - Brodziłam trochę parę razy. - Nie pływasz? - Pływam, oczywiście, że pływam. - No to już. Podniósł ją tak szybko, że serce skoczyło jej do gardła. Ledwie mogła oddychać, a co dopiero krzyczeć. Zanim zdążyła wpaść w panikę, była już w wodzie. Zack śmiał się, odwracając ją od nadchodzącej fali, by samemu przyjąć jej uderzenie. Nell ślizgała się i przewracała, próbując znaleźć grunt pod nogami, i wtedy Zack po prostu chwycił ją w pasie i pewnie postawił. - Nie możesz mieszkać na Wyspie Trzech Sióstr nieochrzczona. Odrzucił do tyłu mokre włosy i pociągnął Nell głębiej w wodę. - Zimno. - Rześko - poprawił. - Świetnie robi na krążenie. O, ta fala będzie dobra. Lepiej trzymaj się mnie. - Nie chcę. - Bez względu na to, czego chciała, a czego nie, morze nie pytało o zdanie. Uderzenie fali zbiło ją z nóg. Znalazła się pod wodą i poczuła sól w oczach. - Ty idioto. - Ale śmiała się, wynurzając się na powierzchnię. Poczuła na twarzy oddech bryzy i znów zanurzyła się po szyję. - Szeryf powinien chyba mieć na tyle rozumu, żeby nie włazić do oceanu w ubraniu.
- Rozebrałbym się, lecz za krótko się znamy. - Przewrócił się na plecy i płynął powoli. - Widać już gwiazdy. Nie ma drugiego takiego widoku. Nie ma, na całym świecie. Ukołysana morzem, lekka, obserwowała, jak zmienia się kolor nieba. W miarę jak ciemniało, ożywały gwiazdy. - Masz rację, nie ma czegoś takiego na świecie. Nadal jednak jest zimno. - Zaczekaj do zimy na wyspie. - Wziął ją za rękę, spokojnie, naturalnie, kiedy płynęli na wyciągnięcie ramienia obok siebie. - Nigdy nie byłem poza wyspą dłużej niż trzy miesiące, i to tylko w college 'u. Trwało to trzy lata i nie wytrzymałbym ani chwili dłużej. W każdym razie wiedziałem, czego chcę. I dostałem to. Kołysanie wody, kopuła nieba. Jego cichy głos w ciemności. - To trochę jak czary, prawda? - westchnęła Nell. Słuchała szeptu chłodnej, wilgotnej bryzy owiewającej jej twarz. - Wiedzieć, czego się chce, po prostu wiedzieć. I zdobyć to. - Takie czary nikomu nie szkodzą. A praca pomaga. Tak samo jak cierpliwość i różne inne tego typu sprawy. - Wiem, czego chcę teraz, i zdobywam to. - Płynęła z zamkniętymi oczami. - To dla mnie czary. - Tego towaru nigdy na wyspie nie brakowało. Sądzę, że z racji tych czarownic, które ją stworzyły. Nell gwałtownie otworzyła oczy. Nagłe szarpnięcie obróciłoby ją, gdyby Zack lekko nie przytrzymał jej ręki. - Wierzysz w takie rzeczy? - Dlaczego nie? Pewne rzeczy istnieją niezależnie od tego, czy ludzie w nie wierzą, czy nie. Zeszłej nocy na niebie błyszczały jakieś światła, ale to nie były gwiazdy. Ktoś może w to nie wierzyć, a mimo to one wciąż tam są. Wyczuł stopami dno i podniósł Nell. Stali teraz naprzeciw siebie w wodzie zalewającej ich po pas. Zapadła już noc, gwiazdy lśniły na powierzchni morza. - Możesz od tego uciekać. - Odgarnął jej mokre włosy z twarzy, ale nie zabrał rąk. Jednak to wciąż tam będzie. Zacisnęła palce na ramieniu Zacka, gdy jego usta zbliżały się do jej warg. Chciała odejść, schronić się tam, gdzie wszystko jest bezpieczne, zwykłe i uporządkowane. Lecz wtedy błysnęła w niej ta iskra, o której mówił Zack. Ciepła i jasna. Przylgnęła do jego mokrej koszuli i poddała się uczuciu. Znów żyje. Czuje chłód, gdy wiatr uderza w jej ciało. Gorąco gdzieś w środku, gdzie zaczyna rodzić się pożądanie. Trochę dla sprawdzenia siebie przytuliła się mocniej i
rozchyliła usta pod dotykiem jego warg. Nie spieszył się, bo i ona chciała, aby trwało to dłużej. Próbował, delektował się. Smakowała morzem. Pachniała morzem. Przez chwilę, w falach pełnych gwiazd, zapomniał o wszystkim. Cofnął się, przesunął dłonie po jej ramionach i w dół, aż splotły się ich palce. - Nie takie to skomplikowane. - Jeszcze raz pocałował ją, lekko, choć wiele go to kosztowało. - Odprowadzę cię do domu.
ROZDZIAŁ 8 Mia, możemy porozmawiać? Na dziesięć minut przed otwarciem Nell zbiegła z kawiarni na dół. Lulu, która już składała telefoniczne zamówienia, rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie, Mia tymczasem dokonywała ostatnich poprawek na nowej wystawie. - Oczywiście. O co chodzi? - Ja... - Sklep był na tyle mały i pusty, że Lulu mogła słyszeć każde słowo. - Może przejdziemy na chwilę do biura. - Tu jest całkiem dobrze. Nie przejmuj się za bardzo kwaśną miną Lulu. - Mia ustawiła wieżyczkę z letnich nowości książkowych. - Boi się, że poprosisz mnie o pożyczkę, a ponieważ jestem miękka i przygłupia, pozwolę się okraść i w końcu umrę samotna i bez grosza w jakimś plugawym rynsztoku. Mam rację, Lu? Lulu sapnęła i cisnęła kluczykami w kasę. - Och nie, nie chodzi o pieniądze. Nigdy bym nie prosiła... po tym, jak byłaś tak... do diabła. - Nell chwyciła się za włosy i pociągnęła aż do bólu. Z determinacją odwróciła się, by stawić czoło Lulu. - Rozumiem, że dba pani o dobro Mii i nie widzi pani powodu, by mi wierzyć. Przyszłam tu znikąd, z niczym i jestem niecały miesiąc. Ale nie jestem złodziejką ani narkomanką. Zdobyłam tu pozycję i ją utrzymam. A jeżeli Mia każe mi podawać kanapki, stojąc na jednej nodze i śpiewając Yankee Doodle Dandy, postaram się zrobić to jak najlepiej. Dlatego właśnie, że przyszłam tu znikąd, z niczym, a ona dała mi szansę. Lulu znów sapnęła, ale tym razem w jej oczach pojawił się błysk. - Chciałabym to zobaczyć. Coś takiego powinno przyciągnąć klientów. Nigdy nie mówiłam, że nie masz tu pozycji - dodała. - Co nie znaczy, że nie będę cię nadal obserwować. - Świetnie, ile tylko pani sobie życzy. - Przez te wszystkie łzawe deklaracje - Mia potarła oczy - rozpuszczą mi się tusz do rzęs. - Cofnęła się od wystawy, przyjrzała się jej i kiwnęła głową z aprobatą. - Więc o czym chciałaś ze mną mówić, Nell? - Pani Macey wydaje w przyszłym miesiącu przyjęcie z okazji trzydziestej rocznicy ślubu. I chce, żeby to była wytworna impreza z pełną obsługą. - Tak, wiem. - Mia odwróciła się, żeby ustawić prosto książki na półkach. - Chwilami doprowadzi cię do szału zmianami, pytaniami i pomysłami, ale poradzisz sobie. - Jeszcze się nie zgodziłam... Wczoraj tylko rozmawiałyśmy. Nie wiedziałam, że już o tym wiesz. Chciałam najpierw omówić to z tobą.
- To mała wyspa, a plotki szybko krążą. Nie masz obowiązku ustalać ze mną takich prywatnych zleceń, Nell. Zapisała sobie w pamięci, że trzeba zamówić więcej świeczek. Sprzedawały się masowo przed nocą świętojańską, a bardzo słabo przed Wielkanocą i Świętem Dziękczynienia. Co zresztą, zdaniem Mii, doskonale pokazuje, które święta wydają się ludziom ważniejsze. - Twój czas wolny należy do ciebie - dodała. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że jeżeli przyjmę to zamówienie, (odbije się to na mojej pracy tutaj. - Wierzę, zwłaszcza że dostajesz podwyżkę. - Popatrzyła na zegarek. - Pora otwierać, Lu. - Dostaję podwyżkę? - Zasłużyłaś na nią. Na razie byłaś zatrudniona na okres próbny. Właśnie go oficjalnie zakończyłaś. - Otworzyła drzwi i poszła włączyć muzykę. - Jak się udała wczorajsza kolacja z Zackiem? - Obejrzała się z uśmiechem. - To mała wyspa, mówiłam ci. - Było miło. Po prostu przyjacielskie spotkanie. - Przystojny chłopak - powiedziała Lulu. I porządny. - Nie zamierzam wodzić go na pokuszenie. - W takim razie coś z tobą nie w porządku. - Lulu lekko opuściła okulary w srebrnej oprawce i popatrzyła znad nich na Nell i Mię. Z tego spojrzenia była szczególnie dumna. Gdybym była parę lat młodsza, chętnie bym go trochę pokusiła. Zagięłabym na niego parol. Założę się, że on też chętnie dałby się pokusić. - Pewnie - przytaknęła łagodnie Mia - ale wprawiasz w zakłopotanie naszą Nell. O czym mówiłam? Rocznica Gladys: była. Podwyżka: była. Kolacja z Zackiem: była. Przerwała, trzymając chwilę palec przy ustach. - Ach tak, Nell, chciałam cię spytać, czy masz coś przeciw biżuterii, jakieś zastrzeżenia religijne czy polityczne? Nie była w stanie wymyślić nic sensownego, sapnęła więc tylko wzburzona: - Nie. - Całe szczęście. Proszę. - Mia zdjęła z uszu srebrne wisiorki i wręczyła je Nell. Ponoś je. Jeśli ktoś cię zapyta, gdzie je kupiłaś, są z Błyskotek, dwa domy dalej. Często reklamujemy tu naszych sąsiadów. Oddasz mi je, jak skończysz swoją zmianę. A jutro możesz spróbować odrobiny różu, może jakąś szminkę albo kredkę do oczu. - Nie mam nic takiego. - Przepraszam. - Mia podniosła jedną rękę, drugą położyła na sercu i chwiejąc się na
nogach, oparła się o ladę. - Trochę mi słabo. Mówisz, że nie masz żadnej szminki?! Kąciki ust Nell nieco się uniosły, a na policzkach zarysowały się dołeczki. - Obawiam się, że nie. - Lulu, trzeba pomóc tej kobiecie. To nasz obowiązek. Zestaw awaryjny. Prędko! Lulu, uśmiechając się pod nosem, wyciągnęła spod lady ogromną kosmetyczkę. - Ma ładną cerę. - Niezapisana karta, Lu. Czyste płótno. Chodź ze mną - poleciła Nell. - Ale kawiarnia... klienci... przyjdą w każdej chwili. - Jestem szybka i dobra. Idziemy. - Chwyciła Nell za rękę i pociągnęła na górę do łazienki. Dziesięć minut później Nell odmieniona obsługiwała pierwszych klientów. W srebrnych kolczykach, z brzoskwiniową szminką na ustach, fachowo umalowanymi oczami i rozbawionym uśmiechem. Nadzwyczaj miło, stwierdziła w duchu, znów poczuć się kobietą. Przyjęła zamówienie od pani Macey i skrzyżowała palce, by odpędzić uroki. Kiedy Zack zaprosił ją na wieczorną przejażdżkę żaglówką, zgodziła się i poczuła w sobie moc. Jedna z klientek spytała, czy mogłaby jej upiec na przyjęcie urodzinowe ciasto w kształcie sylwetki baletnicy. Powiedziała: oczywiście. I wydała honorarium na kolczyki. Kiedy wiadomość się rozeszła, Nell musiała przyjąć zamówienie na piknikowe przyjęcie dla dwudziestu osób z okazji Czwartego Lipca i na dziesięć obiadów, gotowych i zapakowanych, dla właściciela prywatnego jachtu. Kuchenny stół Nell pokrywały notatki, papiery, jadłospisy. Powstawało domowe przedsiębiorstwo. Co zresztą, myślała, rozglądając się wokół, wydawało się wyjątkowo szczęśliwym pomysłem. Usłyszała energiczne pukanie do drzwi i uśmiechnęła się na widok Ripley. - Masz wolną chwilkę? - Jasne. Siadaj, zjesz coś? - Dzięki. - Ripley usiadła i wzięła na ręce Diega, który obwąchiwał jej buty. Planujesz menu? - Muszę jakoś nad tym zapanować. Gdybym miała komputer... No, w ostateczności. Oddałabym duszę za porządny mikser, nie mówiąc o profesjonalnym robocie kuchennym. Za niego oddałabym obie nogi. Ale na razie zadowolimy się tym, co jest. - Dlaczego nie skorzystasz z komputera w sklepie? - Mia często na nim pracuje.
- Dobra. Słuchaj, czwartego mam randkę. Chyba mam randkę - dodała. - Nic pewnego, bo oboje z Zackiem będziemy w nocy w pewnym stopniu na służbie. Piwo i fajerwerki czasami wprowadzają ludzi w zbyt świąteczny nastrój ze szkodą dla nich samych. - Nie mogę się doczekać fajerwerków. Wszyscy mówią, że są fantastyczne. - Taa, wtedy zajęcia nam nie brakuje. A ten facet to specjalista od spraw bezpieczeństwa. Jest z lądu, startuje do mnie i postanowiłam dać mu szansę. - Ripley, to takie romantyczne. Aż mi tchu brak. Ripley z uśmiechem drapała Diega za uchem. - Jest naprawdę niezły, więc szanse na ciąg dalszy po fajerwerkach są dość duże, jeśli łapiesz, co mam na myśli. Jeśli chodzi o seks, jestem w dołku. W każdym razie umówiliśmy się na wieczorny piknik i wyszło na to, że muszę przygotować jedzenie. A ponieważ sporo sobie obiecuję po tym spotkaniu, nie chciałabym faceta najpierw struć. - Romantyczny piknik dla dwojga. - Nell sięgnęła po notes. - Wegetariański czy mięsny? - Mięsny. Niespecjalnie wymyślny, dobrze? - Ripley skubnęła winogrona z talerza z owocami i włożyła do ust. - Nie chciałabym, żeby bardziej interesował się żarciem niż mną. - Załatwione. Z dostawą czy odbiór stąd? - Wspaniałe. - Ochoczo oderwała następne grona. - Mogę zabrać. Zmieścimy się w pięćdziesiątce? - Pięćdziesiąt dolarów. Powiedz mu, żeby kupił dobre, wytrawne białe wino. Co dalej... Jeżeli masz kosz piknikowy... - Mieliśmy gdzieś taki... - Doskonale. Przywieź i wszystko zapakujemy. Sprawa jedzenia załatwiona. Reszta wieczoru zależy od ciebie. - Poradzę sobie. Wiesz, gdybyś chciała, mogę popytać, czy ktoś nie sprzedaje używanego komputera. - Byłoby super. Cieszę się, że wpadłaś. - Wstała i wyjęła dwa kieliszki. - Bałam się, że cię wkurzam. - Nie, ty nie. To ten jeden temat mnie wkurza. Stek nonsensów, coś jak... - Wykrzywiła się, stając w drzwiach. - No proszę, o wilku mowa. - Lepiej nie. Po co go wywoływać z lasu? - Mia wpłynęła do środka i położyła na blacie kartkę. - Wiadomość telefoniczna dla ciebie, Nell. Gladys i jej najnowsze pomysły. - Przepraszam. Szkoda twojego czasu na chodzenie. Porozmawiam z nią i obiecuję, że postaram się o telefon.
- Nie przejmuj się. Przyda mi się spacer, inaczej zostawiłabym to do jutra. I poproszę o szklankę lemoniady. - Niezbędny jest jej komputer - powiedziała obojętnie Ripley. - Nie chce korzystać z tego w sklepie, żeby ci nie zawracać głowy. - Ripley! Mia, doskonale mi się pracuje tak jak dotychczas. - Oczywiście, że może korzystać ze sklepowego komputera, kiedy jest wolny. I wcale nie potrzebuje twojej protekcji. - Byłoby lepiej, gdybyś nie próbowała wciskać jej swoich psychodelicznych bzdur. - „Psychodeliczne” to brzmi jak nazwa trzeciorzędnego zespołu rockowego i nie ma nic wspólnego ze mną. Ale nawet to jest lepsze od ślepego, upartego zaprzeczania. Wiedza jest zawsze lepsza od ignorancji. - Ignorancji? - Ripley się poderwała. - Przestańcie! Przestańcie! - Nell, roztrzęsiona, stanęła między nimi. - To śmieszne. Czy wy zawsze tak się zachowujecie wobec siebie? - Tak. - Mia podniosła szklankę i upiła odrobinę. - Z radością, prawda, pani władzo? - Z radością palnęłabym cię, ale wtedy musiałabym sama siebie aresztować. - Spróbuj. - Mia wysunęła podbródek. - Obiecuję, że nie wniosę oskarżenia. - Nikt tu nikogo nie będzie bił. Nie w moim domu. Mia, skruszona, odstawiła szklankę i pogłaskała rękę Nell. Była lodowata. Przepraszam, siostrzyczko. Ripley i ja nawzajem gramy sobie na nerwach, to już nam weszło w krew. Ale nie powinnyśmy wciągać w to ciebie. Nie powinnyśmy jej w to wciągać powiedziała do Ripley. - To nie fair. - Przynajmniej w tym się zgadzamy. Mam pomysł. Jeżeli wpadniemy na siebie tutaj, jesteśmy w strefie neutralnej. Rozejm. Żadnej wojny. - Strefa neutralna? - Mia roześmiała się. - Zawsze cię podziwiałam. Zgoda. - Chwyciła nawet drugą szklankę i podała ją Ripley. - No widzisz, Nell. Już na nas dobrze wpływasz. Wyciągnęła do Nell trzecią szklaneczkę. - Za pozytywne wpływy. Ripley zawahała się i chrząknęła. - Okej, okej, też coś. Pozytywne wpływy. Stojąc w luźnym kręgu, trąciły się szklankami. Zabrzmiało to jak dzwon. Strumień światła jak fontanna trysnął z miejsca, gdzie stuknęły o siebie trzy szklanki kupione w sklepie z używanymi rzeczami. Mia uśmiechała się lekko, a Nell zachłysnęła się śmiechem. - Niech to diabli - wymamrotała Ripley i łyknęła lemoniadę. - Nienawidzę tego.
Czwartego
lipca
wyspa
przeżyła
inwazją
świątecznych
gości.
Białoczerwononiebieskie flagi łopotały na promach sunących ku stałemu lądowi i z powrotem. Wejścia do sklepów na High Street udekorowane były sztandarami i chorągiewkami radośnie powiewającymi nad głowami mieszkańców wyspy i nad tłumem przybyszów, którzy zapełnili ulice i plaże. Dla Nell ten dzień oznaczał wszystko tylko nie odpoczynek, jednak wcale nie popsuło to jej odświętnego nastroju, kiedy szykowała zamówione dania. Ma nie tylko pracę, którą lubi. Ma też firmę, z której może być dumna. Dzień Niepodległości, myślała. To będzie też jej niepodległość. Po raz pierwszy od dziewięciu miesięcy zaczynała planować przyszłość, w której było miejsce na rachunki w banku, korespondencję i osobistą własność. Na rzeczy, których się nie upchnie błyskawicznie w jednym marynarskim worku ani w plecaku. Zwykłe, aktywne życie, myślała, zatrzymując się przy wystawie sklepu z artykułami plażowymi. Manekin miał na sobie lekkie, letnie spodnie w wyraźne niebieskie i białe pasy i cieniutką, białą górę z głębokim dekoltem. Stopy ozdabiały białe sandały z paseczków, równie zabawne jak niepraktyczne. Nell przygryzła wargę. Pensja wypalała dziurę w kieszeni jej starych dżinsów. To mój odwieczny problem, przypomniała sobie. Jeżeli miała dziesięć dolarów, zawsze znalazła sposób, żeby wydać dziewięć. Nauczyła się oszczędzać i odmawiać sobie. Rozciągać pięć dolarów w nieskończoność. Ale od tak dawna nie sprawiła sobie nic nowego ani ładnego. A Mia napomykała, ostatnio nawet całkiem wyraźnie, że Nell powinna troszkę zadbać o siebie, gdy przychodzi do pracy. Poza tym dla dobra własnej firmy też mogłaby pomyśleć o swoim wyglądzie. Skoro zamierza zostać businesswoman, powinna się stosownie ubierać. Na wyspie to oznacza swobodnie. A swobodny ubiór przecież też może być atrakcyjny. Z drugiej strony wykazałaby więcej rozsądku, gdyby odłożyła te pieniądze i zainwestowała w sprzęt kuchenny. Robota kuchennego potrzebuje bardziej niż sandałów. - No i co, oprzesz się pokusie? - Mia. - Nell zaśmiała się nieco spłoszona, że dała się przyłapać na marzeniach o parze butów. - Zaskoczyłaś mnie. - Super sandały. Też z wyprzedaży. - Tak?
Mia popukała w szybę tuż pod wywieszką „Wyprzedaż”. - Moje ukochane słowo. Czuję wielkie możliwości, Nell. Zakupy, idziemy. - Och, naprawdę nie powinnam. Niczego nie potrzebuję. - Nad tobą rzeczywiście trzeba popracować. - Mia odrzuciła do tyłu włosy i chwyciła Nell pod łokieć, jak mama prowadząca oporne dziecko. - Kupowanie butów to nie jest kwestia potrzeb, ale wyłącznie namiętności. Wiesz, ile par butów mam w domu? - Nie. - Ja też nie - odparła, energicznie wprowadzając Nell do sklepu. - Czy to nie wspaniałe? Mają takie spodnie w cukierkowym różowym kolorze. Będziesz w nich wyglądała fantastycznie. Jaki rozmiar? Szóstka? - Tak. Ale ja naprawdę muszę odłożyć na porządny robot kuchenny. I natychmiast, zaprzeczając własnym słowom, pomacała materiał spodni, które Mia zdjęła już z wieszaka. Bardzo miękkie. - Przymierz to z tym. - Mia błyskawicznie wyciągnęła coś, co uznała za idealną górę: opiętą, białą, na ramiączkach. - Nie wkładaj pod spód stanika. Masz małe stopy. Też szóstka? - Tak, tak. - Nell dyskretnie rzuciła okiem na metki z ceną. Nawet z obniżką było to więcej, niż wydała na siebie w ciągu kilku miesięcy. Próbowała protestować, lecz Mia wepchnęła ją za zasłonę przymierzalni. Tylko przymierzę, nie muszę zaraz kupować, powtarzała sobie, zrzucając ubranie, aż została w swej praktycznej bawełnianej bieliźnie. Mia miała rację co do różu, pomyślała, wciągając spodnie. Żywy kolor natychmiast poprawia nastrój. Góra... no... to inna sprawa. Nosić coś tak obcisłego, bez stanika - to pachnie dekadencją. A plecy - odwróciła się, żeby popatrzeć przez ramię. W zasadzie nie było pleców. Evan nigdy by jej nie pozwolił włożyć czegoś tak skąpego i prowokującego. Zamknęła oczy i sklęła samą siebie w tej samej chwili, gdy ta myśl strzeliła jej do głowy. Dobra, żadnego spuszczania nosa na kwintę i koniec ze wspominaniem, rozkazała sobie. - Jak tam, Nell? - Świetnie. Mia, to jest strój super, uważam jednak... Zanim zdążyła skończyć, Mia szarpnęła zasłonę i stanęła z sandałami w ręce. Palcem drugiej, wolnej ręki uderzała o wargi. - Idealnie. Seksowna, szykowna, na luzie. Dziewczyna z sąsiedztwa. Włóż buty.
Znalazłam taką małą torebkę. Tego właśnie brakowało. Czekam na ciebie. Jak bitwa pod wodzą starego, doświadczonego generała, pomyślała Nell. A ja jestem piechurem, który może jedynie słuchać rozkazów. Dwadzieścia minut później jej odwieczne dżinsy, podkoszulek i tenisówki znalazły się w papierowej torbie ze sklepu. Resztę gotówki wcisnęła do torebki wielkości dłoni, zawieszonej na ukos przez pierś i opierającej się na biodrze, na nowych spodniach, które wiatr miękko układał wokół jej nóg. - Jak się czujesz? - Winna. Cudownie. - Nell nie mogła się oprzeć chęci poruszania palcami w nowych sandałach. - No dobrze. Teraz dopasujemy do tego jakieś kolczyki. Nell porzuciła wszelkie próby oporu. Dzień Niepodległości, przemknęło jej przez myśl. Zachwyciła się kolczykami z różowego kwarcu. - Co takiego jest w kolczykach, że dodają człowiekowi tyle pewności siebie? - Skoro ozdabiamy ciało, to znaczy, że jesteśmy go świadomi i oczekujemy takiej samej świadomości od innych. Chodźmy teraz na spacer na plażę i zobaczymy, jaka będzie reakcja. Nell dotknęła bladoróżowych kamieni kołyszących się w jej uszach. - Mogę o coś spytać? - Wal. - Jestem tutaj od miesiąca i przez cały ten czas ani razu nie widziałam cię z nikim. Mam na myśli randkę. Mężczyznę. - Chwilowo nikt mnie nie interesuje. - Mia podniosła dłoń do czoła i patrzyła na plażę. - Tak, był ktoś. Kiedyś. Ale to osobny rozdział w moim życiu. - Kochałaś go? - Tak. Bardzo. - Przepraszam. Nie powinnam wsadzać nosa w cudze sprawy. - To żadna tajemnica - powiedziała cicho Mia. - A rana dawno się zabliźniła. Lubię być samodzielna, decydować o swoim losie i wszystkich drobnych sprawach dnia codziennego. Życie we dwoje wymaga pewnej dozy bezinteresowności, a ja jestem istotą z natury samolubną. - Nieprawda. - Wielkoduszność ma różne stopnie. - Mia ruszyła spacerkiem, wy stawiając twarz na morską bryzę. - I nie jest tym samym co altruizm.
- Robię to, co mi odpowiada, czyli działam na swoją korzyść. Nie wydaje mi się, żebym musiała się z tego tłumaczyć. - Poznałam samolubstwo na własnej skórze, i to całkiem z bliska. Możesz robić, co ci odpowiada, Mia, ale nigdy świadomie nikogo nie skrzywdzisz. Wiem, jaki jest twój stosunek do ludzi. Ufają ci, bo wiedzą, że mogą. - Nie wyrządzam krzywdy, gdyż tak każe mi poczucie odpowiedzialności, które wiąże się z tym, co zostało mi dane. Tobie też. - Nie rozumiem, jak to możliwe. Nie mam w sobie żadnej siły. - I dlatego rozumiesz tych, którzy cierpią i są w rozpaczy. Nic nie przydarza się nam bez przyczyny, siostrzyczko. To, co robimy, i jak reagujemy, to klucz do zagadki, kim i czym jesteśmy. Nell popatrzyła na morze, na ślizgające się po nim łodzie, narciarzy pędzących za motorówkami, na pływaków, którzy z radością pokonywali fale. Mogę odciąć się, myślała, od tego, co słyszę, i tego, czego będzie się po mnie oczekiwać. Mogę wieść tu zwykłe, spokojne życie. Albo zyskać coś więcej. - Tej nocy, kiedy spałam u ciebie, w noc świętojańską, zobaczyłam cię na urwisku i wmawiałam sobie, że to był sen. Mia nawet nie drgnęła. Wciąż spokojnie spoglądała na morze. - Czy chcesz w to uwierzyć? - Nie jestem do końca pewna. Śniło mi się to miejsce. Nawet kiedy byłam dzieckiem, miewałam takie sny. Długi czas nie zwracałam na nie uwagi albo wymazywałam je z pamięci. Kiedy zobaczyłam tamten obrazek: klif, latarnia morska, twój dom, musiałam tu przybyć. To było tak, jakbym wreszcie mogła wrócić do domu. - Obejrzała się na Mię. - Wierzyłam kiedyś w bajki, potem dowiedziałam się, jak jest naprawdę. W bolesny sposób. Ja też, pomyślała Mia. Nigdy żaden mężczyzna nie podniósł na nią ręki, ale można inaczej zranić i okaleczyć. - Życie nie jest bajką, a za dary trzeba płacić. Nell poczuła dreszcz przebiegający po krzyżu. Wygodniej byłoby odciąć się od tego. Bezpieczniej - uciec. Daleko na morzu z łodzi wystrzeliła rakieta. Ostry gwizd przeszedł w kulę ognia, która rozprysnęła się na drobinki złota. Z plaży dobiegł ryk zachwytu. Jakieś dziecko krzyczało ze zdumienia. - Powiedziałaś, że będziesz mnie uczyć.
Mia odetchnęła, choć nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymywała oddech. Tak wiele od tego zależało. - I będę. Odwróciły się jednocześnie, obserwując start następnej rakiety. - Zostaniesz tu, żeby obejrzeć fajerwerki? - spytała Nell. - Nie, świetnie je widać z mojego klifu. Nie ma tam tego szaleństwa. Poza tym nie znoszę roli piątego koła u wozu. - Piątego koła? - Witam panie. - Obok nich stanął Zack. Była to jedna z nielicznych sytuacji, gdy przypinał do koszuli odznakę szeryfa. - Muszę panie poprosić o przejście dalej. Dwie piękne kobiety stojące na plaży stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa. - Czyż nie jest słodki? - Mia wyciągnęła ręce, ujęła jego twarz i wycisnęła na policzku głośny pocałunek. - Kiedy byłam w trzeciej klasie, chciałam wyjść za niego i zamieszkać w zamku z piasku. - Mogłaś mnie o tym poinformować. - Byłeś zakochany w Hester Birmingham. - Nie, pożądałem jej błyszczącego, czerwonego roweru. Na Boże Narodzenie skończyłem dwanaście lat, dostałem od Mikołaja własny rower i Hester przestała dla mnie istnieć. - Mężczyźni to dranie. - Możliwe, ale za to ja wciąż mam rower, a Hester bliźniaczki i minivana. Wszystko dobrze się skończyło. - Hester do tej pory ogląda się za tobą, kiedy przechodzisz - powiedziała Mia uszczęśliwiona, że wprawiła Zacica w osłupienie. - I tym optymistycznym akcentem was żegnam. Bawcie się dobrze. - Kobieta zawsze musi mieć ostatnie słowo - mruknął Zack. - Zanim mężczyzna zdąży coś wydusić, już jej nic ma. A propos wyduszenia... wyglądasz fantastycznie. - Dzięki. - Rozłożyła ręce. - Zaszalałam i chciałam się pokazać. - Jest co pokazać. Poniosę ci to. - Wyjął jej z ręki torbę z zakupami. - Muszę wziąć to do domu i przyszykować parę rzeczy, zanim będzie ciemno. - Mogę pójść kawałek w tamtą stronę. Bardzo chciałem cię dzisiaj spotkać. Słyszałem, że pracowicie rozwoziłaś po całej wyspie sałatkę ziemniaczaną. - Musiałam przygotować całe wiadro sałatki i tyle smażonych kurczaków, że w najbliższym kwartale populacja kurcząt na wyspie znacznie się zmniejszy.
- A może coś w domu zostało? Kąciki ust poszły w górę, pojawiły się dołeczki. - Może. - Nie miałem czasu zjeść: kontrola ruchu, patrolowanie plaży. Musiałem przytrzymać parę dzieciaków, które Uznały, że będzie bardzo śmiesznie jak powrzucają petardy do koszy na śmiecie i poczekają, aż wybuchną. Skonfiskowałem tyle petard i rakiet, że mógłbym rozpocząć powstanie. A wszystko to o dwóch hot dogach. - To niedobrze. - Właśnie. Widziałem twoje dwa gotowe lunche. Zdaje się, że była tam szarlotka. - Masz dobre oko. Może udałoby mi się znaleźć kilka kurzych udek i wyskrobać trochę ziemniaczanej sałatki. I chyba zdołałabym też zorganizować kawałek szarlotki i ofiarować go ciężko pracującemu funkcjonariuszowi służb publicznych. - Może nawet odliczymy to od podatku. Muszę czuwać nad pokazem fajerwerków. Zatrzymał się na końcu ulicy. - Zaczynamy zwykle koło dziewiątej. - Postawił torbę z zakupami na ziemi i ujął ręce Nell. Kończy się to mniej więcej o wpół do dziesiątej, czasem za kwadrans dziesiąta. Przegrałem zakład z Ripley i muszę odbyć ostatni patrol, objechać wyspę i sprawdzić, czy nikt nie podpalił sobie domu. Mogłabyś mi potowarzyszyć? - Chętnie. Palce Zacka wędrowały po jej karku. - Zrobisz coś dla mnie? Połóż mi ręce na ramionach. Chciałbym, żebyś mnie przytuliła, kiedy tym razem cię pocałuję. - Zack. - Nell ostrożnie wciągnęła powietrze. - Ja też chciałabym, żebyś mnie tym razem przytulił. Objął ją, a Nell otoczyła rękami jego szyję. Przez chwilę stali bez ruchu, ich wargi niemal się dotykały. Nell drżała z niecierpliwości. Usta lekko otarły się o siebie, cofnęły i znów się zbliżyły. Nell jęczała, w gwałtownym porywie pożądania rozgniatając wargami usta Zacka. Do tej pory nie wolno jej było nikogo pragnąć, sama sobie tego zakazywała. Nawet wtedy, gdy Zack budził ją z uśpienia, nie pozwalała zrodzić się pragnieniu. Do dzisiaj. A teraz pragnęła jego siły, uścisku jego mocnego, męskiego ciała. Pragnęła jego ciepła i zapachu. Splecione języki, lekkie, podniecające dotknięcia zębami, nerwowy dreszcz, gdy czuje się bicie drugiego serca przy swoim. Nell leciutko, z rozkoszą odetchnęła, gdy Zack po chwili inaczej ułożył usta przy pocałunku.
I znów się w nim zanurzyła. Przyprawiała go o ból, który narastał w rytmie pulsującej krwi, a w niej wzbierał cichy jęk pożądania, który go rozpalał. Dotyk gorącej, jedwabistej skóry przywoływał na myśl obrazy tego, co może się zdarzyć - drzemiące w ciemnościach pragnienia i żądze. Jak przez mgłę usłyszał wybuch kolejnej rakiety i krzyki zachwytu gdzieś za nimi, na plaży. Mógł być z nią, w jej domu, za dwie minuty. Mieć ją pod sobą, nagą, za trzy. - Nell! - Bez tchu, u kresu wytrzymałości przerwał pocałunek. Uśmiechnęła się do niego. Jej oczy były ciemne, ufne i rozradowane. - Nell - powtórzył i dotknął jej czoła swoim. Jest pora na to, by coś otrzymać, wiedział o tym. I pora na to, by czekać. - Muszę czuwać nad tym, co się tu dzieje. - W porządku. Podniósł torbę i podał jej. - Wrócisz? - Tak, wrócę. - I pobiegła do swojego domku. Nie, nie biegła. Frunęła w powietrzu.
ROZDZIAŁ 9 Moc - tłumaczyła Mia - niesie ze sobą poczucie odpowiedzialności, szacunek dla tradycji. Musi ją jednak powściągać współczucie, a jeśli się uda, to także inteligencja i zrozumienie dla ludzkich słabości. Nie wolno używać jej lekkomyślnie, choć oczywiście nie zabrania się żartów. Przede wszystkim nie wolno jej używać z krzywdą dla kogokolwiek. - Skąd wiedziałaś, że jesteś... Skąd wiedziałaś, kim jesteś? - Czarownicą. - Mia przykucnęła na piętach. Plewiła ogród. Miała na sobie luźną, trawiastozieloną suknię z głębokimi kieszeniami, cienkie, kwieciste rękawiczki ogrodowe i słomiany kapelusz z szerokim rondem. Trudno byłoby w tej chwili wyobrazić sobie kogoś mniej podobnego do czarownicy, za którą się podawała. - Możesz wypowiedzieć to słowo. To nie jest zabronione. Nie mamy spiczastych kapeluszy, różdżek, latających mioteł, którymi się nas najczęściej w bajkach obdarza. Jesteśmy ludźmi, gospodyniami domowymi, hydraulikami, kobietami interesu. Sposób życia jest kwestią osobistego wyboru. - A sabaty? - To też sprawa osobistej decyzji. Mnie samej nigdy nie ciągnęło do liczniejszego towarzystwa. Zresztą większość tych, którzy łączą się w grupy albo uczą się magii, chce tylko poznać przeszłość albo znaleźć jakąś odpowiedź. Nic w tym złego. Można się nazwać czarownicą i odprawiać pewne rytuały, ale być nią naprawdę to zupełnie co innego. - A jak rozpoznajesz tę różnicę? - Jak ci to wyjaśnić, Nell? - Znów pochyliła się, starannie obcinając zwiędłe główki kwiatów. - To coś jest w tobie, w tobie płonie. Jakaś pieśń w głowie, szept w uszach. Znasz to równie dobrze jak ja. Po prostu nie rozpoznawałaś tego. Zwiędłe kwiaty powędrowały razem z chwastami do koszyka. - Czy kiedy obierasz jabłko, nie myślisz nigdy, że jeżeli uda ci się obrać skórkę w jednym kawałku, spełni się jakieś twoje życzenie albo spotka cię coś dobrego? Wróżyłaś z kostek kurczęcia, komu trafi się dłuższa część skrzydełka? Krzyżowałaś palce od uroku? Maleńkie zaklęcia powiedziała, kucając z powrotem. - Stare tradycje. - To nie może być aż tak proste. - Proste jak pragnienie, skomplikowane jak miłość. Ale może być też niebezpieczne jak uderzenie pioruna. Moc niesie ryzyko. A także radość. Zamknęła delikatnie w dłoniach jedną zwiędłą roślinkę. Po chwili otworzyła je i podała Nell kwitnący, złocisty kwiat. Nell obracała go w palcach z zachwytem. Była oczarowana.
- Jeśli możesz zrobić coś takiego, dlaczego pozwalasz im umierać? - Istnieje pewien cykl, naturalny porządek, który trzeba respektować. Zmiany są potrzebne. - Mia wstała, chwyciła kosz pełen chwastów i zwiędłych kwiatów i zaniosła go na kompost. - Bez tego nie byłoby postępu, odrodzenia, oczekiwania. - Jedne kwiaty przekwitają, by ustąpić miejsca innym. - Duża część Wiedzy to filozofia. Chcesz spróbować czegoś bardziej praktycznego? - Ja? - Tak, jakieś proste zaklęcie... na przykład poruszyć powietrze. Poza tym dzień jest ciepły, przydałaby się więc lekka bryza. - Chcesz, żebym... - Nell zatoczyła palcem kółko - poruszyła powietrze? - To kwestia techniki. Musisz się skoncentrować. Poczuć powietrze owiewające twoją twarz i ciało. Zobaczyć je w myślach. Jak się marszczy, porusza. Możesz je usłyszeć, wsłuchać się w jego muzykę. - Mia. - Nie. Odrzuć wątpliwości i pomyśl, że to możliwe. Skup się. Zadanie jest proste. Wszystko jest wokół ciebie - mruczała cicho, podchodząc do Nell i patrząc jej w oczy. Musisz to tylko poruszyć. Weź to w swoje ręce - uniosła dłonie - i wypowiedz te słowa: tchnienie jest powietrzem, powietrze jest tchnieniem. Niechaj się poruszy, obróci, zawieje. Niechaj zawiruje tutaj lekką bryzą. Jak zechcesz, Nell, niech tak się stanie. Wymów te słowa, powtórz trzy razy. Nell, zahipnotyzowana, powtórzyła zaklęcie. Poczuła na policzku leciutki powiew. Wypowiedziała je jeszcze raz i zobaczyła, jak poruszają się włosy Mii. Za trzecim razem głos Mii przyłączył się do jej głosu. Wiatr zawirował wokół nich, ich własna, powietrzna karuzela, chłodna, pachnąca i szumiąca radośnie. Ten sam dźwięk trwał w Nell, gdy obróciła się i zakręciła, aż rozwiała się jej krótko obcięta czuprynka. - Czuję się wspaniale! To dzięki tobie! - Ja tylko dołączyłam w ostatniej chwili. - Mia śmiała się ze swojej sukni wydętej przez wiatr. - Ale to ty zaczęłaś. Świetnie ci poszło jak na początek. Teraz przywróć spokój, użyj swojego umysłu. Wyobraź sobie, że wszystko nieruchomieje. Tak jest. Dobrze. Znakomicie potrafisz tworzyć w głowie obrazy. - Zawsze lubiłam zatrzymywać w myślach jakieś sceny - Nell łapała oddech. - Wiesz, coś ładnego albo coś, co chciałam zapamiętać. To coś podobnego. Uau, kręci mi się w głowie. - Usiadła na ziemi. - Czuję w środku podniecenie, całkiem miłe. Prawie takie samo jak wtedy,
gdy myśli się, poważnie, o seksie. - Magia też jest sexy. Mia opadła na ziemię obok Nell. - Zwłaszcza kiedy wiesz, że rozporządzasz mocą. Często myślisz o seksie? - Ani razu, przez osiem miesięcy. - Nell, już spokojniejsza, odchyliła się do tyłu. Wydawało mi się, że już nigdy nie zechcę znów być z mężczyzną. Od 4 lipca często myślę o seksie. W sposób bardzo ekscytujący. - Znam to. Czemu czegoś z tym nie zrobisz? - Myślałam, tak przypuszczałam, że po fajerwerkach w zeszłym tygodniu prześpimy się ze sobą. Objechaliśmy wyspę, Zack skończył swój patrol i zawiózł mnie do domu. Pocałował mnie przy drzwiach na dobranoc, taki pocałunek oszałamia, i pojechał do siebie. - Podejrzewam, że nie wpadłaś na to, by wciągnąć go do środka, rzucić na podłogę i zedrzeć z niego ubranie. Nell zachichotała. - Nie mogę zrobić czegoś takiego. - Jeszcze przed chwilą nie myślałaś, że możesz wyczarować wiatr. Masz w sobie siłę, siostrzyczko. Zachary Todd to mężczyzna, który oddaje władzę w twoje ręce i zostawia ci decyzję co do czasu i miejsca. Gdyby to mnie pociągał ktoś taki i gdybym ja pociągała jego, wykorzystałabym tę wiedzę. Nell znów czuła podniecenie, lekkie poruszenie, tym razem w niej samej. - Nie wiedziałabym, od czego zacząć. - Od wyobraźni, siostrzyczko - Mia śmiała się szelmowsko - od wyobraźni. Zack nie mógł wymyślić lepszego sposobu spędzenia niedzielnego poranka niż kąpiel nago z ukochaną dziewczyną. Woda była chłodna, słońce ciepłe, a zatoczka wystarczająco odizolowana, by sobie na to pozwolić. Postanowili popływać potem żaglówką, a jej piękne, brązowe oczy mówiły, że z radością pójdzie za nim wszędzie. Uścisnął ją i wprawił w zachwyt, po czym ramię w ramię popłynęli spokojną, rześką wodą. Kiedy mężczyzna ma przy sobie kogoś tak zwyczajnie, po prostu oddanego, doszedł do wniosku Zack, niczego więcej mu nie potrzeba. Nagle parsknęła śmiechem, chlapnęła mu wodą prosto w twarz i zawróciła na brzeg. Przecierając oczy, Zack patrzył, jak jego rozradowana towarzyszka porzuca go dla kobiety stojącej na dzikim, poszarpanym brzegu. Lucy jednym susem wypadła z morza, wprost na Nell, pchnęła ją dwa kroki do tyłu, zalała morską wodą i okryła psimi pocałunkami.
Zack słyszał śmiech Nell, patrzył, jak, szczęśliwa, czochra mokre psie futro. Wygląda na to, że mężczyzna, który ma ładnego psa, jednak nie ma jeszcze wszystkiego, uznał. - Hej. - Odgarnął włosy z oczu. - Jak leci? - Dobrze. - Jego ramiona, pomyślała. Co za wspaniałe ramiona. Jak woda? - Prawie idealna. Chodź, sprawdź sama. - Dzięki, ale nie wzięłam kostiumu. - Ja też nie. - Błysnął zębami w uśmiechu. - Dlatego właśnie nie poszedłem w ślady Lucy. - Och. - Strzeliła wzrokiem w dół, a potem błyskawicznie z powrotem, pół metra nad jego głowę. - No tak. Ha. Wyobrażaj sobie, powiedziała jej Mia. To chyba jednak nie była stosowna okazja. - Mogę zasłonić oczy. I tak już jesteś mokra. - Chyba mimo wszystko zostanę tutaj. Lucy wskoczyła z powrotem do wody, złapała poszarpaną gumową piłkę, wylazła znów na brzeg i wypluła ją dokładnie u stóp Nell. - Chce się bawić - powiedział Zack. Ja też, pomyślał. Nell posłusznie podniosła piłkę i rzuciła. Zanim uderzyła w wodę, Lucy pędziła już przez fale. - Całkiem dobry rzut. Za parę tygodni organizujemy mecz softballa, jeśli cię to interesuje. - Podszedł do brzegu. Nell wzięła piłkę przyniesioną znów przez Lucy. - Możliwe. Myślałam o nowym przepisie. - Tak? - Moja firma cateringowa staje się prawdziwym przedsiębiorstwem. Jeżeli chcę ją rozwijać, muszę mieć bogatą ofertę dań. - Jestem zdecydowanym zwolennikiem kapitalizmu, więc chętnie służę pomocą. Spojrzała w dół. Ma taką sympatyczną twarz, pomyślała. Skoncentruje się wyłącznie na niej. I to zaraz. - Jestem wdzięczna, szeryfie. Do tej pory robiłam to od przypadku do przypadku, ale sądzę, że już pora ustalić listę ofert z cenami i obsługą. Kiedy to wszystko sformalizuję, wystąpię o licencję na prowadzenie firmy. Z tym nie będzie problemu, zapewniała samą siebie. Jest czysta. - Będziesz strasznie zajęta. - Lubię być zajęta. Nie ma nic gorszego, niż marnować czas i zaniedbywać własne
zainteresowania. - Potrząsnęła głową. - Nie jestem nudna i beznadziejna? Nie, za to bardzo poważna. - A co z odpoczynkiem? - Odpoczynek. Naturalnie, że tak. - Uniosła brwi, gdy Zack lekko objął dłonią jej nogę w kostce. - A to co takiego? - Nazwijmy to długim ramieniem sprawiedliwości. - Jesteś zbyt miły, by wciągnąć mnie do wody po tym, jak przyszłam tu i zaproponowałam, że cię nakarmię. - Nie jestem. - Udał, że lekko ją ciągnie. - Ale dam ci szansę i rozbierzesz się pierwsza. - To bardzo ładnie z twojej strony. - Mama mnie starannie wychowała. Chodź pobawić się, Nell. - Obejrzał się na Lucy, która brodziła w pobliżu z piłką w zębach. - Trafiła nam się przyzwoitka. Dlaczego nie? - myślała Nell. Chcę być z nim, a jeszcze bardziej taką kobietą, która może być z nim. Pewną siebie, otwartą, którą stać na zabawne szaleństwo w rodzaju zrzucenia ubrania i skoku do wody. Posłała mu krótki, niewyraźny uśmiech. Kiedy zrzucała pantofle, Zack przeszedł kilka kroków po głębokiej wodzie. - Będę podglądał - ostrzegł. - Powiedziałem ci, że zamknę oczy, ale kłamałem. - Ty kłamiesz? - Nie, jeżeli mogę nie kłamać. - Spuścił wzrok, kiedy chwyciła brzeg koszulki. Dlatego wcale nie zamierzam obiecywać ci, że będę trzymał ręce z dala od ciebie, kiedy tu już wejdziesz. Chcę, żebyś była mokra i naga, Nell. Po prostu pragnę cię. - Gdybym chciała, żebyś trzymał ręce z dala ode mnie, nie byłoby mnie tutaj. - Wzięła głęboki oddech i zaczęła ściągać koszulkę. - Szeryfie! Szeryfie! - Czy Bóg istnieje? - wymamrotał Zacks gdy cudowne ciało mignęło tylko przez chwilę i zniknęło pod błyskawicznie obciągniętą w dół koszulką. - Tutaj! - krzyknął. - To ty, Ricky? Utopię go. Zajmie mi to najwyżej dwie minuty - obiecał Nell. - Zaciekaj. - Tak, proszę pana. Jasnowłosy, mniej więcej dziesięcioletni chłopak zsuwał się po kamienistym zboczu. Oczy miał wielkie jak spodki, a piegowata buzia była czerwona z podniecenia. Kiwnął pospiesznie głową w kierunku Nell. - Proszę pani, szeryfie, marna kazała mi biec od razu i powiedzieć panu. Letnicy u
Abbotta strasznie się biją. Wrzeszczą, tłuką, przeklinają i w ogóle. - U Dale'a czy u Bustera? - U Bustera, szeryfie. Akurat naprzeciw nas. Mama mówi, że to wygląda tak, jakby mężczyzna okropnie bił kobietę. - Już jadę. Wracaj, idź prosto do domu i nie wychodź. - Tak, proszę pana. Nell nawet się nie poruszyła. Jak przez mgłę widziała opalone, muskularne ciało Zacka wychodzącego z wody. - Przepraszam, Nell. - Nie, przecież musisz jechać. Musisz jej pomóc. - Patrzyła, jak naciąga dżinsy, i czuła, że kręci jej się w głowie. - Pospiesz się. - Wrócę, jak tylko będę mógł. Została. Był wściekły, że została tam, zaciskając dłonie. Popędził skokami w górę schodów po koszulę. Niespełna cztery minuty później był u Abbottów. Na ulicy zebrała się już grupka ludzi, a z domu dochodziły wrzaski i brzęk rozbijanego szkła. Kiedy Zack znalazł się przy schodach na taras, podbiegł do niego nieznajomy mężczyzna. - To pan jest szeryfem. Nazywam się Bob Delano, wynajmuję dom obok. Próbowałem coś zrobić, lecz drzwi są zamknięte. Myślałem nawet, żeby się włamać, ale powiedziano mi, że pan jest już w drodze. - Zajmę się tym, panie Delano. Może mógłby pan usunąć tych ludzi. - Oczywiście. Widziałem tego faceta, szeryfie. Wielki skurwiel. Proszę uważać. - Dziękuję. Niech się pan cofnie. - Zack stuknął pięścią w drzwi. Wolałby wprawdzie mieć teraz przy sobie Ripley, ale nie mógł ryzykować i czekać, aż odpowie na wezwanie, które wysłał na jej pager. - Mówi szeryf Todd. Proszę otworzyć drzwi, natychmiast. Wewnątrz coś trzasnęło i rozległo się zawodzenie kobiety. - Jeżeli drzwi nie zostaną otwarte w ciągu pięciu sekund, wyłamię je. Mężczyzna podszedł do drzwi. Delano miał rację, zauważył w duchu Zack. To faktycznie wielki skurwiel. Chyba z metr dziewięćdziesiąt wzrostu i dobre sto trzydzieści kilo wagi. Był najwyraźniej skacowany i wściekły. - Czego, u diabła, pan chce? - Proszę się cofnąć i trzymać ręce tak, żebym je widział. - Nie ma pan prawa tu wchodzić. Wynajmuję ten dom i płacę za to. - To panu umowa najmu nie daje prawa do niszczenia mienia. Proszę się cofnąć.
- Nie wejdzie pan tu bez nakazu. Wzrok Zacka stał się zimny jak stal. - Założymy się? - powiedział cicho. Błyskawicznym ruchem chwycił nadgarstek mężczyzny i wykręcił go. - Teraz chętnie by pan zamachnął się na mnie - ciągnął tym samym, łagodnym tonem - dodamy zatem stawianie oporu w chwili zatrzymania i obrazę funkcjonariusza policji. Trochę więcej papierkowej roboty, ale za to mi płacą. - Kiedy wkroczy w to mój prawnik, kupię tę pieprzoną wyspę. - Bardzo proszę, będzie pan mógł zadzwonić z posterunku. - Zack założył kajdanki i rozejrzał się z ulgą, słysząc na schodach łomot butów Ripley. - Przepraszam. Byłam z drugiej strony wyspy. Co się dzieje? Rodzinna dyskusja? - Jeszcze jaka. To moja zastępczyni - poinformował zatrzymanego. - Może mi pan wierzyć, potrafi spuścić manto. Wsadź go do tyłu samochodu, Ripley. Spisz dane i przeczytaj mu jego prawa. - Pana nazwisko? - Fuck you. - W porządku, panie Fuck You, jest pan aresztowany pod zarzutem... - Obejrzała się na Zacka, który brodząc w porozbijanym szkle, podszedł do kobiety siedzącej na podłodze. Płakała z twarzą ukrytą w dłoniach. - Niszczenia prywatnego mienia, zakłócania spokoju i napaści. - Zrozumiał pan? A teraz, jeżeli nie chce pan dostać ode mnie kopa w tyłek na oczach tych wszystkich sympatycznych ludzi, pójdziemy do samochodu i zrobimy sobie małą przejażdżkę. Ma pan prawo odmówić zeznań - ciągnęła, popychając go lekko. - Proszę pani. - Ma chyba pod czterdziestkę, ocenił Zack. Zapewne ładna, kiedy nie ma rozciętej wargi i sińców pod piwnymi oczami. - Proszę pójść ze mną. Zawiozę panią do lekarza. - Nie potrzebuję lekarza. - Skuliła się jeszcze bardziej. Zack zauważył płytkie skaleczenia na ręce, przypuszczalnie ślady po rozbitym szkle. - Co będzie z nim? - Porozmawiamy o tym. Może mi pani podać swoje nazwisko? - Diana. Diana McCoy. - Pozwoli pani, że pomogę jej wstać. Diana McCoy siedziała zgarbiona w fotelu z okładem z lodu na lewym oku. Nadal odmawiała wizyty u lekarza. Zack zaproponował jej filiżankę kawy i wysunął się ze swoim krzesłem zza biurka, w nadziei, że ułatwi im to rozmowę. - Chcę pani pomóc, pani Diano. - Wszystko w porządku. Zapłacimy za powstałe szkody. Proszę powiedzieć w biurze
wynajmu, żeby przygotowali listę, a wszelkie straty pokryjemy. - Zajmiemy się tym. Proszę mi opowiedzieć, co się stało. - Po prostu pobiliśmy się, i tyle. To się zdarza. Nie musi pan zamykać mojego męża. Jeśli trzeba, zapłacimy karę. - Ma pani rozciętą wargę, podbite oko i ręce całe w siniakach i skaleczeniach. Została pani pobita przez męża. - To nie było tak. - A jak było? - Prosiłam, żeby to zrobił. Po drugiej stronie pokoju Ripley sapnęła z wściekłością. Zack posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. - Prosiła pani, żeby panią uderzył? Żeby panią przewrócił i rozciął wargi do krwi? - Zdenerwowałam go. Żyje w takim napięciu. - Opuchnięta warga sprawiała, że słowa były trochę zniekształcone. - To miały być wakacje i nie powinnam tak zrzędzić. Musiała wyczuć złość i dezaprobatę Ripley, bo odwróciła głowę i popatrzyła wyzywająco. - Joe ciężko pracuje, pięćdziesiąt tygodni w roku. Powinnam dać mu spokój przynajmniej na urlopie. Ripley nie wytrzymała. - Moim zdaniem to on powinien powstrzymać się od agresji przynajmniej na urlopie. - Ripley, podaj pani McCoy szklankę wody. - I zamknij się. Nie musiał tego mówić, jego oczy wyrażały to wystarczająco jasno. - Proszę pani, od czego się to właściwie zaczęło? - Chyba wstałam z łóżka lewą nogą. Joe siedział do późna i pił. Człowiek ma prawo posiedzieć na wakacjach przed telewizorem i wypić parę piw. Zostawił po sobie śmietnik: puszki po piwie, chipsy na dywanie. Zdenerwowało mnie to i nawymyślałam mu, gdy tylko otworzył oczy. Gdybym się zamknęła, kiedy mi kazał, do niczego by nie doszło. - A ponieważ nie zamknęła się pani, kiedy kazał, miał prawo użyć pięści? Zesztywniała. - To, co dzieje się między mężem i żoną, jest wyłącznie ich sprawą i nikogo więcej. Nie powinniśmy byli niszczyć sprzętów, ale za wszystko zapłacimy. Sama doprowadzę dom do porządku. - Proszę pani, w Newark jest poradnia - zaczął Zack. - Są domy dla kobiet, które potrzebują schronienia. Mogę zadzwonić i dowiedzieć się czegoś na ten temat. Oczy pani McCoy były wprawdzie podpuchnięte, ale wciąż potrafiły błyszczeć z
wściekłości. - Nie potrzebuję żadnych porad. Nie wolno panu trzymać mojego męża, jeśli nie złożę skargi, a tego właśnie nie zrobię. - Myli się pani. Mogę go zatrzymać za zakłócanie spokoju. A właściciele domu mogą wnieść skargę. - Tylko pogorszy pan sprawę. - Jej oczy były pełne łez. Wzięła papierowy kubek podany przez Ripley i łyknęła trochę wody. - Nie widzi pan, że to tylko pogorszy sprawę? Joe to dobry człowiek, trochę wybuchowy i tyle. Powiedziałam, że zapłacimy. Wypiszę panu czek. Nie chcemy żadnych kłopotów. To ja doprowadzam go do szału. Ja też rzucałam w niego różnymi rzeczami. Niech pan mnie zamknie razem z nim. O co chodzi? O co chodziło? - zastanawiał się później Zack. Nie potrafił do niej dotrzeć, a nie był do tego stopnia egocentrykiem, by myśleć, że jest pierwszą osobą, która próbowała to zrobić. Nie można pomóc komuś, kto tę pomoc odrzuca. McCoyowie tkwią w zaklętym kręgu, który toczy się ku katastrofie. Może tylko pozbyć się ich z wyspy. Załatwianie tej sprawy zajęło mu pół dnia. Czek na dwa tysiące zadowolił firmę wynajmującą dom. Gdy McCoyowie byli spakowani, na miejscu pojawiła się ekipa porządkowa. Zack czekał w milczeniu, aż McCoy załaduje walizy i torby do najnowszego modelu grand cherokee. Wsiadł do samochodu; z drugiej strony usiadła pani McCoy w dużych okularach przeciwsłonecznych. Żadne z nich nie spojrzało w stronę Zacka, który pojechał za nimi aż do przystani promowej. Czekał tam dopóty, dopóki dżip i jego pasażerowie nie stali się maleńkim punkcikiem płynącym w kierunku stałego lądu. Nie spodziewał się, by Nell jeszcze czekała na niego, i uznał, że właściwie dobrze się stało. Był zbyt przygnębiony i zirytowany, by teraz z nią rozmawiać. Usiadł więc w kuchni w towarzystwie Lucy, posilając się piwem. Zastanawiał się właśnie, czy nie wypić następnego, kiedy weszła Ripley. - Nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem takich kobiet. Facet wali ją z całej siły, ale to jej wina, że zmasakrował jej twarz. I ona w to wierzy. Wyjęła butelkę piwa, odkręciła i machnęła w jego stronę. - Może jest jej to potrzebne. - Och, cholernie potrzebne, Zack. Cholernie potrzebne. - Wciąż rozgorączkowana, klapnęła na krzesło naprzeciw niego. - Jest zdrowa, ma rozum. Co zyskuje, trzymając się
faceta, który traktuje ją jak worek treningowy, gdy przyjdzie mu na to ochota? Gdyby wniosła oskarżenie, moglibyśmy go przytrzymać wystarczająco długo, by spakowała się i wyjechała. Trzeba było go jednak potrzymać. - Nie wyjechałaby. To by niczego nie zmieniło. - Okej, masz rację. Wiem. To mnie po prostu wkurza, i tyle. - Łyknęła piwa, obserwując Zacka. - Myślisz o Nell. Wyobrażasz sobie, że przeszła coś podobnego? - Nie wiem, co przeszła. Nie mówi na ten temat. - Pytałeś ją? - Gdyby chciała mi powiedzieć, sama by to zrobiła. - Dobra, a teraz mnie posłuchaj. - Ripley oparła stopy na stojącym obok krześle. Pytam, bo znam cię, braciszku. Jeżeli coś do niej czujesz i to coś okazuje się poważną sprawą, nie uspokoisz się, dopóki nie poznasz całej historii. Bez tego nie możesz jej pomóc, a jeśli nie możesz pomóc; dostajesz świra. Właśnie dlatego siedzisz tu zasępiony. Nie mogłeś pomóc, tak jak byś chciał, kobiecie, którą zobaczyłeś pierwszy i ostatni raz w życiu. To są te twoje geny dobrego samarytanina. - A nie powkurzałabyś kogoś innego? Nie znajdziesz nikogo na całej wyspie? - Nie, ponieważ ciebie kocham najbardziej. A teraz zamiast kolejnego piwa weź Lucy i idźcie na łódkę. Jest jeszcze jasno, przewietrzysz się trochę i poprawisz sobie nastrój. Kiedy jesteś ponury, twoje towarzystwo przestaje być zabawne. - Może tak zrobię. - Bardzo dobrze. Idź. Prawdopodobieństwo drugiej takiej afery tego samego dnia jest zerowe, ale przejadę się na wszelki wypadek. - Okej. - Wstał i po sekundzie wahania schylił się i pocałował ją w czubek głowy. - Ja też najbardziej kocham ciebie. - Jakbym o tym nie wiedziała. - Zaczekała, aż Zack dojdzie do drzwi. - Wiesz, bez względu na to, jaka jest historia Nell, istnieje jedna zasadnicza różnica między nią i Dianą McCoy. Nell uciekła.
ROZDZIAŁ 10 W poniedziałek wydarzenia u Abbottów były przedmiotem rozmów w całym miasteczku. Każdy zdążył już ustalić swoją opinię na ten temat, zwłaszcza ci, którzy nie widzieli zajścia osobiście. - Buster mówił, że poniszczyli wszystko w całym domu. Nell, kochanie, poproszę trochę tej sałatki z homarów. - Dorcas Burmingham uśmiechnęła się i wróciła poplotkować ze swoją towarzyszką. Od lat każdego poniedziałku o pół do pierwszej spotykała się na lunchu z Biddy Devlin, córką dalekiej kuzynki Mii, właścicielką sklepu Skarby Wybrzeża. - Słyszałam, że szeryf Todd musiał siłą usunąć faceta z domu. - Czekoladowobrązowe oczy Biddy błyszczały z podniecenia na samą myśl o tym. - Pod pistoletem. - Och, Biddy, nic podobnego. Rozmawiałam z Gladys Macey, a ona słyszała to wprost z ust Ann Potter, która od razu posłała po szeryfa, że Zack wcale nie wyjmował broni. Mogę poprosić o mrożoną kawę do tej sałatki, Nell? - Kłótnie rodzinne należą do najbardziej niebezpiecznych przypadków dla policji oświadczyła Biddy. - Gdzieś to czytałam. O rany, Nell, ta zupa pachnie bosko. Chyba nigdy nie jadłam gazpacho, ale spróbuję jeszcze twojego murzynka. - Mogę podać paniom lunch do stolika - zaproponowała Nell. - Och, w porządku, poczekamy tutaj. - Dorcas podziękowała machnięciem ręki. Masz wystarczająco dużo roboty. A w ogóle słyszałam, że chociaż ten brutal rozwalił do krwi wargę tej biednej kobiecie i podbił jej oko, stanęła po jego stronie. Nie będzie wnosić oskarżenia. - To wstyd i hańba wołająca o pomstę do nieba. Najprawdopodobniej jej ojciec bił matkę, więc rosła, patrząc na takie rzeczy, i myśli, że to normalne. To błędne koło. Tak wynika ze statystyk. Przemoc rodzi przemoc. Założę się, że gdyby ta kobieta wychowała się w kochającej rodzinie, nie żyłaby z mężczyzną, który tak ją traktuje. - Płacą panie trzynaście czterdzieści osiem. - Głowa Nell pękała z bólu, a nerwy miała napięte do ostateczności, kiedy obie kobiety odbywały cotygodniowy rytuał targów, która z nich tym razem zapłaci. Było to zawsze zabawne i zwykle śmieszyło Nell, ale teraz chciała, żeby sobie poszły. Nie chciała już słyszeć ani słowa o Dianie McCoy. Co one o tym wiedzą? - myślała z goryczą. Dwie dobrze sytuowane damy, które prowadzą wygodne życie? Co wiedzą o strachu i bezradności? To wcale nie zawsze jest błędne koło. Chciała to wykrzyczeć. Nie zawsze działa
właśnie taki mechanizm. Ona miała kochający dom, rodziców przywiązanych do siebie i do niej. Zdarzały się sprzeczki, chwile rozdrażnienia czy zdenerwowania. Czasem podnosili głos, ale nikt nigdy nie podnosił pięści. Pierwszym, który ją uderzył, był Evan Remington. Nie pasowała do statystyki. Kiedy obie kobiety odchodziły do swojego stolika, Nell poczuła, jak na jej skroni zaciska się coś cienkiego i ostrego jak stal. Oszołomiona odwróciła się do następnego klienta i zobaczyła Ripley, która mierzyła ją chłodnym, spokojnym wzrokiem. - Nie najlepiej wyglądasz, Nell. - Trochę boli mnie głowa. Co ci podać dzisiaj? - Weź aspirynę. Poczekam. - Nie trzeba, wszystko w porządku. Namawiam na sałatkę z kapusty i owoców. Skandynawski przepis. Słyszę, że ludziom smakuje. - Dobra, spróbuję. Do tego mrożona herbata. Te dwie - dodała gestem, pokazując Biddy i Dorcas - nawijają jak najęte. Każdego by rozbolała głowa. Podejrzewam, że wszyscy gadają o wczorajszym zamieszaniu. - Sama rozumiesz. - Marzyła o ciemnym pokoju i godzinie ciszy. To jest wydarzenie. - Zack zrobił wszystko, co mógł, żeby pomóc tej kobiecie, ale ona nie chciała pomocy. Nie każdy jej chce. - Nie każdy wie, co zrobić z taką propozycją i komu można zaufać. - Zackowi można. - Ripley położyła pieniądze na ladzie. - Jest powściągliwy, lecz to w jego stylu. Kiedy jednak sprawa staje się naprawdę poważna, jest twardy i konsekwentny. Powinnaś coś zrobić z tym bólem głowy, Nell - poradziła i poniosła swój lunch do stolika. Nell miała tylko tyle czasu, żeby połknąć dwie aspiryny. Peg się spóźniła, wpadła, przepraszając od progu, z błyskiem w oku, z którego można było wyczytać, że za to spóźnienie winę ponosi mężczyzna. Nell była umówiona na spotkanie z Gladys Macey, żeby - daj Boże ustalić wreszcie menu na rocznicowe przyjęcie, musiała więc popędzić do domu i zabrać swoje notatki. Gdy pukała do drzwi Gladys, ból głowy stał się koszmarem nie do zniesienia. - Nell, mówiłam ci, żebyś nie pukała. Zawołaj tylko i wchodź. Gladys z uśmiechem wciągnęła ją do środka. - Strasznie jestem tym wszystkim podekscytowana. Oglądałam parę dni temu w telewizji program Dom i Ogród. Mam mnóstwo nowych pomysłów do omówienia. Na przykład, moglibyśmy rozciągnąć na drzewach białe światełka, a wzdłuż ścieżki i wokół patio rozwiesić lampiony z małymi serduszkami. Co ty na to?
- Myślę, że powinna pani mieć wszystko, na co ma pani ochotę. Ja naprawdę zajmuję się tylko dostawą. - Kochanie, uważam cię za koordynatora całej imprezy. Chodźmy do salonu. Salon był nieskazitelnie czysty, jakby kurz oznaczał tu grzech przeciw naturze. Meble idealnie do siebie pasowały, a deseń na obiciu kanapy powtarzał się na lambrekinie nad oknem i pasie bordiury wykańczającej tapetę wysoko pod sufitem. Dwie identyczne lampy, dwa identyczne krzesła, dwa takie same stoliki. Dywan pasował do zasłon, a zasłony do poduszek. Wszystkie meble były z klonowego drewna o miodowym odcieniu; także szafka pod telewizor z wielkim ekranem, na którym Gladys oglądała właśnie plotki z Hollywood. - Uwielbiam takie programy... ci znani ludzie.... Lubię patrzeć, jak się ubierają. Siadaj - poleciła Gladys. - Rozgość się. Przyniosę dobrą, zimną colę, a potem zawijamy rękawy i zabieramy się do roboty. Nell przyszła do Gladys po raz pierwszy, musiała więc dokładnie obejrzeć cały dom w ramach przygotowań do przyjęcia. Była oszołomiona. W każdym pokoju panowała czystość jak w kościele, a wnętrza wyglądały niczym w salonie wystawowym. Na stoliczku do kawy leżały starannie ułożone czasopisma, skontrastowane kompozycjami ze sztucznych, jedwabnych kwiatów w takich samych fioletach i błękitach jak tapicerka. Fakt, że dom był jednak przytulny, przemawiał na korzyść gospodarzy bardziej, zdaniem Nell, niż cały wystrój. Usiadła i otworzyła swój skoroszyt. Wiedziała, że Gladys poda herbatę w jasnozielonych filiżankach, pasujących do jej zastawy używanej na co dzień, i postawi je na niebieskich podkładkach. Taka wiedza daje poczucie komfortu, pomyślała. Zaczęła przeglądać swoje notatki i nagle poczuła mocne szarpnięcie w żołądku. Z telewizora dobiegał radosny głos: - Wczorajsza uroczystość zgromadziła elitę najlepszego towarzystwa. Evan Remington, rekin giełdowy i adwokat filmowych gwiazd, wyglądał w ubraniu od Hugo Bossa równie fantastycznie jak niejeden z jego klientów. Choć Remington zaprzecza plotkom o romansie z Natalie Winston, która na tym wieczorze pojawiła się u jego boku w obcisłej sukni z koralików od Valentino, dobrze poinformowane źródła twierdzą co innego. Remington owdowiał we wrześniu ubiegłego roku, kiedy jego żona, Helen, przypuszczalnie utraciła kontrolę nad samochodem w drodze powrotnej do domu Remingtonów w Monterey. Jej mercedes rozbił się, spadając z urwistego brzegu na autostradzie numer jeden. Ciała, niestety,
nigdy nie odnaleziono. Cieszymy się, że po tym tragicznym wypadku Evan Remington wraca na arenę życia towarzyskiego. Nell zerwała się na równe nogi, nie mogąc złapać tchu. Przystojna twarz Evana wypełniała cały ekran, Nell widziała każdą zmarszczkę, każde pasemko złocistych włosów. Oczy, przejrzyste jak woda, patrzyły wprost na nią. Słyszała jego głos, wyraźny i przerażająco spokojny. Czy sądzisz, że cię nie widzę, Helen? Myślisz, że pozwolę ci odejść? - Nie sądziłam, że tak długo to potrwa, ale pomyślałam, że może dla odmiany chętnie zjesz coś upichconego przez kogoś innego. Upiekłam ten keks wczoraj. Carl pożarł prawie połowę. Nie pojmuję, gdzie ten człowiek to mieści. Dlaczego, jeżeli ja zjem tylko cząsteczkę tego, co on... - urwała, trzymając tacę w ręku, a na widok twarzy Nell zaniepokoiła się i przestała wesoło paplać. - Kochanie, jesteś blada. Co się dzieje? - Przepraszam. Przepraszam. Źle się czuję. - Bolesna kula rozsadzała jej żołądek. Głowa mnie boli. Chyba nie będę mogła nic teraz zrobić. - Oczywiście, że nie. Biedactwo. Nie martw się. Odwiozę cię do domu i położę od razu do łóżka. - Nie, nie. Raczej się przejdę. Świeże powietrze.... Strasznie mi przykro. - Nell grzebała w swoich papierach, niemal szlochając, kiedy wyślizgiwały jej się z drżących palców. - Zadzwonię do pani. Umówimy się na nowo. - Nie myśl o tym. Nell, kochanie, cała się trzęsiesz. - Muszę po prostu pójść do domu. - Rzuciła ostatnie, pełne przerażenia spojrzenie w stronę ekranu telewizyjnego i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Zmuszała się, żeby nie biec. Kiedy biegniesz, ludzie to widzą i zaczynają się zastanawiać. Zadają pytania. Nie odróżniać się - to podstawowa sprawa. Upodobnić się. Nie robić niczego, co mogłoby zwrócić uwagę. Ale mimo że nakazywała sobie oddychać powoli i równomiernie, w płucach jej rzęziło i rozpaczliwymi haustami łykała powietrze. Myślisz, że pozwolę ci odejść? Jej skóra pokryła się zimnym, lepkim potem, czuła zapach własnego strachu. Struchlała zerknęła za siebie, ale kontury wokół zacierały się. W chwili, gdy stanęła w drzwiach domu, dostała mdłości i ataku gwałtownego bólu. Potykając się, wbiegła do łazienki. Była straszliwie chora. Później, kiedy już zwymiotowała, leżała na wąskiej podłodze, czekając, aż miną dreszcze. Dochodząc trochę do siebie, zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Odkręciła gorącą wodę, najgorętszą, jaką mogła wytrzymać, marząc, by przez skórę dotarła do jej wnętrza i
rozgrzała zlodowaciałe kości. Zawinięta w ręcznik wpełzła do łóżka, naciągnęła kołdrę aż na głowę i zapadła w niebyt. Diego zwinnie wskoczył na narzutę i ułożył się obok. Leżał cicho i spokojnie, ale był czujny jak strażnik na warcie. Nie wiedziała, ile czasu spała, ale obudziła się jak po długiej chorobie, ciężka, obolała i ze ściśniętym żołądkiem. Miała ochotę odwrócić się, znów zapaść w sen i tak pozostać, jednak niczego to nie rozwiązywało. Pomagało jej jedynie przetrwać, tak jak zawsze. Usiadła na krawędzi łóżka jak stara kobieta, która przed wstaniem sprawdza równowagę. Obraz twarzy Evana mógł w każdej chwili znów się pojawić, gdyby tylko do tego dopuściła. Zamknęła oczy i czekała. To też był rodzaj testu. Może na niego patrzyć, sprosta temu. Będzie pamiętać, co się stało i co się zmieniło. Po to, powtarzała sobie, żeby poradzić sobie z tym, co dzieje się teraz. Dla pewności wzięła kociaka na kolana, żeby go pokołysać. Znów uciekła. Minął prawie rok, a widok Evana na telewizyjnym ekranie przeraził ją niemal do szaleństwa. Przyprawił o chorobę i całkowicie zniszczył z takim trudem budowany pancerz. Znów była roztrzęsionym, spanikowanym kłębkiem nerwów. Bo pozwoliła na to. Pozwoliła, by wciąż trzymał ją w garści. Tylko ona sama może to zmienić. Kiedyś znalazła w sobie tyle odwagi, by uciec. Teraz musi znaleźć odwagę, by wytrzymać. Nie będzie wolna, dopóki nie nauczy się myśleć o nim i wymawiać jego imię bez strachu. Mając w oczach jego postać, wyobraziła sobie, jak rozpada się na kawałki siłą jej woli. - Evanie Remington - wyszeptała - nie możesz mnie już dotknąć. Nie możesz mnie skrzywdzić. Jesteś skończony, a ja dopiero zaczynam. Poczuła się wyczerpana, ale postawiła Diega na podłodze, wstała i naciągnęła bluzę i szorty. Musi wrócić do pracy, ułożyć i wycenić menu. Najwyższa pora, by zastanowić się, jak zorganizować w małej sypialni coś w rodzaju biura. Jeśli Gladys Macey potrzebuje koordynatora swojej imprezy, to będzie go miała. Pozbierała rozsypane notatki, wycinki z gazet i starannie wypisane zestawy dań, które rzuciła, wbiegając do domu. Zaniosła je do kuchni, trochę zdziwiona, że jeszcze świeci słońce.
Wydawało jej się, że spała wiele godzin. Zegar na kuchence pokazywał dopiero szóstą. Starczy czasu, pomyślała, by przestudiować i wycenić propozycję Gladys, a także opracować pełną listę menu firmy, którą zamierzała nazwać Cateringiem Trzech Sióstr. Przyjmie ofertę Mii i skorzysta z komputera w sklepie, żeby zaprojektować ulotki reklamowe i wizytówki. Musi skalkulować budżet i założyć księgi rachunkowe. Nikt nie będzie jej traktował poważnie, dopóki ona sama najpierw nie potraktuje poważnie samej siebie. Ale kiedy uporządkowała papiery i rozejrzała się po kuchni, nie mogła zrozumieć, czemu perspektywa nastawienia wody na kawę urosła do rozmiarów czegoś prawie niewykonalnego. Na odgłos pukania do drzwi błyskawicznie się odwróciła. Pierwsza myśl, kiedy za drzwiami zobaczyła Zacka, była: nie teraz. Jeszcze nie. Nie zdążyła się pozbierać i doprowadzić do stanu używalności. Zack jednak już otwierał drzwi, już przyglądał się jej z bliska, od wejścia. - Wszystko w porządku, Nell? - Tak. - Nie wyglądasz najlepiej. Mogła sobie wyobrazić, jak wygląda. - Nie czułam się dobrze, wcześniej. - Nieco zażenowana przejechała ręką po włosach. - Bolała mnie głowa i zdrzemnęłam się. Ale już w porządku. Zapadnięte oczy, blada - wcale nie w porządku. Nie mógł teraz wycofać się i zostawić jej samej, tak jak nie mógłby zostawić szczeniaka zagubionego gdzieś przy drodze. Diego na powitanie wyskoczył z kąta i rzucił się na jego buty. Zack podniósł kociaka w górę i podchodząc do Nell, zmierzwił mu sierść. - Wzięłaś coś? - Tak. - Jadłaś cokolwiek? - Nie. Nie potrzebuję pielęgniarki, Zack. To był tylko ból głowy. Ból głowy nie sprawia, że kobieta wybiega z czyjegoś domu, jakby gonił ją diabeł. A dokładnie tak opisała to Gladys. - Wyglądasz niespecjalnie, kochanie, przygotuję ci więc tradycyjny środek wzmacniający rodziny Toddów. - Jestem ci wdzięczna, ale miałam zamiar trochę popracować.
- Proszę bardzo. - Wręczył jej kociaka i przeszedł obok, do lodówki. - Nie najlepszy ze mnie kucharz, ale tyle potrafię, dokładnie to, co robiła moja mama, gdy ktoś z nas źle się czuł. Masz jakiś dżem? Stoi dokładnie na wprost twojego nosa, pomyślała z irytacją. Co jest takiego w mężczyznach, że ślepną w chwili, kiedy otwierają drzwi lodówki? - Na drugiej półce. - Nie mogę... och, tu. Zawsze jedliśmy winogronowy, lecz truskawkowy też się nada. Zajmij się swoimi sprawami. Nie zwracaj na mnie uwagi. Nell posadziła Diega koło jego miseczki. - Co szykujesz? - Jajecznicę i specjalne kanapki z dżemem. - Specjalne kanapki z dżemem. - Usiadła zbyt zmęczona, by dyskutować. - Brzmi cudownie. Pani Macey dzwoniła do ciebie, tak? - Nie. Ale wpadłem na nią. Wspomniała, że byłaś czymś zdenerwowana. - Nie byłam zdenerwowana. Bolała mnie głowa. Patelnia jest w dolnej szafce, po lewej. - Sam znajdę, co potrzebne. Nie za wiele tu miejsca do chowania. - Czy robisz jajecznicę i specjalne kanapki z dżemem każdemu na wyspie, kogo boli głowa? - To zależy. Robię dla ciebie, bo mnie pociągasz, Nell. Od pierwszej chwili, kiedy cię spotkałem. A kiedy tu wszedłem i zobaczyłem, że wyglądasz jak coś, co walec parowy rozjechał na płask, zacząłem się niepokoić. Milczała, gdy rozbijał jajka, dodawał mleko i za dużo soli. To dobry człowiek, myślała. Dobry, porządny człowiek. A ona nie ma prawa przywiązywać go do siebie. - Zack, nie mogę dać ci tego, czego chcesz i czego oczekujesz. Wiem, że wczoraj dawałam do zrozumienia, że tak może być, że tak będzie. Nie powinnam była. - Skąd wiesz, czego oczekuję i czego chcę? - Rozmieszał jajka w misce. - A cokolwiek by to było, to chyba moja sprawa, prawda? - To nie fair z mojej strony stwarzać złudzenie, że coś może być między nami. - Jestem dużym chłopcem. - Nałożył na patelnię tyle masła, że się skrzywiła. - Nie liczę na to, że wszyscy postępują fair. A poza tym już coś jest między nami. I niczego to nie zmieni, jeśli będziesz udawała, że to nieprawda. - Odwrócił się ku niej, kiedy masło topiło się na patelni. Niczego też nie zmienia fakt, że nie spaliśmy ze sobą. Doszłoby do tego wczoraj, gdyby mnie nie wezwano.
- To byłby błąd. - Gdyby życie nie było pełne błędów, byłoby okropnie nudne. Gdyby zależało mi jedynie na tym, żeby wziąć cię do łóżka, już bym to zrobił. - Przypuszczalnie masz rację i w tym rzecz. - Rację co do błędów czy co do seksu? - spytał, grubo smarując dżemem chleb. Stwierdziła, że nawet jeżeli zna odpowiedź, to bez znaczenia. Jest dobry i porządny. I uparty jak osioł. - Zrobię kawę. - Kawa do tego nie pasuje. Lepsza jest herbata. I ja ją zrobię. Napełnił imbryk i postawił go na kuchence. Na rozgrzanej patelni zaskwierczały właśnie wlane jajka. - Jesteś zły. - Przyszedłem tu tylko trochę zły, ale wystarczyło rzucić okiem na ciebie, żeby zezłościć się naprawdę. To zresztą śmieszne, że kobieta może kazać mi spieprzać, a ja potrafię się powstrzymać, żeby jej nie walnąć. Mam zdumiewający nawyk samokontroli. Nell westchnęła i już spokojniejsza złożyła ręce na stole. - Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mężczyźni potrafią zapanować nad potrzebą przemocy fizycznej. To pewien zdumiewający rodzaj inteligencji, którą się odznaczam. - Świetnie. - Poszperał i znalazł herbatę ekspresową, mieszankę pasującą jego zdaniem raczej do delikatnej porcelany niż do masywnych, kamionkowych kubków Nell. Przełożył jajka na talerze, znalazł widelce, zamiast serwetek oderwał dwa kawałki papierowego ręcznika. Mówi, że nie jest najlepszy w kuchni, myślała Nell, kiedy Zack postawił przed nią talerz i odwrócił się, żeby wrzucić torebki z herbatą do kubków. Ale nawet tu ma w sobie coś pociągającego. Każdy ruch jest dobrze obliczony, zauważyła, zastanawiając się, czy wynika to z wdzięku, czy z niechęci do zbędnego wysiłku. Tak czy inaczej, robi wrażenie. Usiadł naprzeciw niej i pozwolił kotu wdrapać mu się po nogawce dżinsów i ułożyć na udzie. - Jedz. Nabrała troszkę widelcem, spróbowała. - Lepsza, niż powinna być, zważywszy, że wsypałeś po pół kilo soli na jajko. - Lubię słone. - Nie karm kota przy stole. - Westchnęła i zaczęła jeść. Było tak cudownie normalnie
siedzieć przy stole, jeść przesoloną jajecznicę i truskawkowy dżem wciśnięty w kawałek chleba. - Już nie jestem tak nieposkładana, jak byłam kiedyś - powiedziała - ale wciąż zdarza mi się nie radzić sobie. Dopóki to się nie zmieni, nie powinnam komplikować życia ani sobie, ani nikomu innemu. - Brzmi rozsądnie. - Zamierzam skoncentrować się na pracy. - Człowiek musi mieć jakieś priorytety. - Są rzeczy, które chcę zrobić, rzeczy, których muszę się nauczyć. Dla siebie samej. - Uhu. - Wyczyścił talerz i usiadł wygodnie z herbatą w ręce. - Ripley mówiła, że szukasz komputera. Agencja wynajmu chce wymienić u siebie kilka komputerów na nowsze. Myślę, że to by ci się opłaciło. Zajrzyj tam i spytaj o Marge. Jest kierowniczką. - Dzięki. Dowiem się jutro. Czemu już nie jesteś wściekły? - Kto mówi, że nie jestem? - Umiem to rozpoznać. Przyglądał się jej twarzy. Nie była już tak blada, ale w oczach widział wyczerpanie. - Jasne, że umiesz. Nie takie to trudne. - Włożył swój talerz do zlewu i umył. - Jeszcze coś wymyślę. Moja siostra twierdzi, że mam do tego prawdziwy talent. - Byłam mistrzem w dąsaniu się. - Nell, zadowolona, że wszystko wróciło do normy, zabrała ze stołu swój talerz. - Mogę sprawdzić, czy zachowałam formę. Miałeś rację tradycyjne danie Toddów czyni cuda. - Niezawodne. Ale z dżemem winogronowym jest lepsze. - Kupię trochę, na wszelki wypadek. - Słusznie. Zaraz będziesz mogła zająć się swoją pracą. Za minutę. Przyciągnął ją do siebie, uniósł na palce i zamknął jej usta gorącym, zaborczym pocałunkiem. Krew uderzyła Nell do głowy i odpłynęła. Poczuła się oszołomiona, słaba i obolała. Wydała tylko zduszony jęk i znów stała na całych stopach, dla równowagi kurczowo trzymając się blatu. - Może to i mało rozsądne - powiedział Zack - ale takie jest życie. Wrzuć to na swoją listę priorytetów. Nie ślęcz za długo. Wyszedł, a drzwi wejściowe klapnęły za nim po domowemu. Tej nocy przyśnił jej się krąg. Cienka linia na ziemi, srebrzysta jak blask gwiazd. Stały w nim trzy kobiety w bieli. Ich głosy brzmiały jak muzyka, choć słowa były niezrozumiałe. Kiedy śpiewały, z koła wystrzeliły w górę promienie światła, jak słupy srebra migocące na tle
ciemności. Zobaczyła kubek, nóż z rzeźbioną rękojeścią i gałązkę ziół w kolorze letniej zieleni. Piły z kubka po kolei. Spróbowała wina, było słodkie i delikatne. Ciemnowłosa narysowała ostrzem noża znaki na ziemi. Poczuła zapach świeżej, wilgotnej gleby. Śpiewały jakąś pieśń i wtedy w środku kręgu trysnął złocisty płomień. Czuła jego ciepło na skórze. Nad złocistym ogniem, pod chłodnym srebrem promieni jakby tańczyły w powietrzu. Wiatr całował jej policzki. Poznała wolność i radość.
ROZDZIAŁ 11 Nell, zamknięta w biurze Mii, mozoliła się nad liczbami i informacjami, zastanawiając się nad dniem dzisiejszym i widokami na przyszłość. A widoki te zapowiadały się interesująco - używany, wielofunkcyjny komputer, informator z ofertą firmy, karty wizytowe, kameralne, ale wygodne biuro w domu i robot kuchenny z prawdziwego zdarzenia. Z faktów wynikało, że potrzebuje tego wszystkiego i jeszcze różnych innych rzeczy, żeby stworzyć rentowną, prężną firmę. Liczby dowodziły, że może stać się to rzeczywistością, lecz w ciągu mniej więcej dwunastu najbliższych miesięcy musi zadowolić się tym, co ma, bez żadnych ekscesów, co dotyczy także jedzenia, picia i ubrania. Wybór jest więc jasny: albo przez rok będzie żyła jak kret, albo będzie musiała się obejść bez profesjonalnego sprzętu, który może zdecydować o przyszłości jej firmy. Życie kreta nie musi być takie złe, zadumała się Nell. Żyła już tak przez całe miesiące przed przyjazdem na wyspę. Gdyby nie okazała słabej woli i nie roztrwoniła pieniędzy na dzwoneczki, sandały i kolczyki, nie przypomniałaby sobie, ile przyjemności mogą dawać beztroskie zakupy. Teraz koniec z tym. Z wyliczeń wynikało, że mogłaby - zakładając, że Marge z agencji wynajmu wykaże cierpliwość - w ciągu trzech tygodni uciułać pieniądze na komputer. Będzie oczywiście potrzebowała znacznie więcej na drukarkę, telefon, licencję i wyposażenie biura. Kiedy sobie to zorganizuje, przygotuje informator z ofertą firmy i menu już na komputerze. Odetchnęła, oparła się wygodnie i zanurzyła dłonie we włosach. Zapomniała o ubraniu. Nie może obsługiwać imprezy u Gladys Macey w dżinsach i podkoszulku ani w seksownej obcisłej bluzeczce bez pleców. Potrzebne będą teraz porządne, czarne spodnie, prosta, biała bluzka i praktyczne, ale eleganckie czarne pantofle. Ręce jej opadły. Do pokoju weszła Mia. - Cześć, zaraz kończę. - A pracuj sobie - Mia machnęła uspokajająco. - Chcę tylko coś sprawdzić w katalogu na wrzesień. - Wyciągnęła go z półki i przerzucała, obserwując Nell znad kartek. - Kłopoty finansowe?
- Czemu pytasz? - Fluidy. - Nie tyle kłopoty, co przeszkody, większe i mniejsze. Jestem wściekła, kiedy muszę przyznać, że chciałabym za dużo i za szybko. - A dlaczego? Nie chodzi o to, z jakiego powodu jesteś wściekła, tylko czemu uważasz, że planujesz za dużo? - Mia rozsiadła się wygodnie. - Kilka dodatkowych zleceń, parę razy gotowy lunch, jedno większe przyjęcie, a ja już projektuję logo, wizytówki i już próbuję uścibolić pieniądze na komputer, kiedy spokojnie mogłabym to wszystko zrobić w jednym skoroszycie. Muszę ukrócić sobie trochę cugli. - Mało jest rzeczy nudniejszych od ukrócania sobie cugli - stwierdziła Mia. - Kiedy zaczynałam, nikt nie wierzył, że rozkręcę tu interes. Małe środowisko, ruch turystyczny tylko w sezonie. Księgarnia i śmieszna kawiarnia - to dla miasta albo szpanerskich dzielnic podmiejskich. Podniosła dłoń i oglądała paznokcie. - Mylili się. Wiedziałam, czego chcę i co mogę osiągnąć. Ty też wiesz. - W ciągu pół roku albo roku - zgodziła się Nell. - Ale za szybko wyrywam się do przodu. - Na co masz czekać? Potrzebujesz kapitału, ale nie możesz ryzykować wniosku o kredyt z banku. Za dużo idiotycznych pytań o wcześniejsze kredyty, poprzednie zatrudnienie i tak dalej. Nell westchnęła, a Mia schyliła głowę. Lubiła trafiać w sedno pierwszym strzałem. - Bez względu na to, jak byłaś ostrożna, mogłaś coś przeoczyć, a jesteś zbyt bystra, by ryzykować. - Myślałam o tym - przyznała Nell. - Gdybym zdecydowała się na taki krok, nie zaznałabym chwili spokoju. Nell Channing nie brała żadnych kredytów, nie ma przeszłości, na którą mogłaby się powoływać, i upłynie sporo czasu, zanim ją stworzy. - A to jedna z przeszkód w zdobyciu kapitału. Pozostają, oczywiście, czary. Ale nie lubię wykorzystywać magii do zdobywania pieniędzy. Uważam, że to... prymitywne. - Nie wydaje się tak prymitywne, kiedy usiłuję naciągnąć mój budżet, żeby kupić podstawowy sprzęt do biura. Mia zacisnęła usta i lekko uderzała palcami jednej dłoni o drugą. - Miałam znajomą, która znalazła się w tarapatach finansowych. Wypowiedziała zaklęcie z żądaniem, żeby problemy zniknęły. I w tydzień później wygrała na loterii pięćdziesiąt tysięcy. - Naprawdę?
- Naprawdę. Spłaciła długi i zafundowała sobie tydzień w Doral Spa w Miami. Bajkowe miejsce, nawiasem mówiąc. Kiedy wróciła, zepsuł jej się samochód, dach zaczął przeciekać, zalało piwnicę i zaczęły się kłopoty z urzędem podatkowym. W rezultacie zamieniła tylko jedne problemy na inne... tyle że spędziła ten tydzień w uzdrowisku, co też było nie bez znaczenia. Nell dostrzegła żartobliwy błysk w oczach Mii i zdobyła się na nikły uśmiech. - Rozumiem. Czarami nie wolno się posługiwać dla własnych korzyści. - Szybko się uczysz, siostrzyczko. W takim razie przejdźmy do interesów. - Mia zrzuciła swoje śliczne pantofle i usiadła na podwiniętych nogach. - Rozglądam się za okazją zainwestowania pieniędzy. - Mia, nie umiem wyrazić, jak ci jestem wdzięczna, ale... - Chcesz to zrobić sama i bla bla bla. - Mia wykonała energiczny gest, który oznaczał, że nic sobie nie robi z protestów Nell. - Proszę cię, zachowujmy się jak dorośli. - Chcesz mnie zirytować czy zastraszyć, żebym przyjęła pożyczkę? - Na ogół nie usiłuję nikogo irytować ani zastraszać, choć podobno jestem dobra w jednym i drugim. I nie powiedziałam ani słowa o pożyczce. Rozmawiamy o inwestycjach. Wyprostowała się i leniwym ruchem wyjęła z minilodówki po butelce wody dla każdej. - Brałabym pod uwagę pożyczkę, jak sądzę, na koszty startu. Powiedzmy, dziesięć tysięcy, płatne w ciągu pięciu lat na dwanaście procent. - Nie potrzebuję dziesięciu tysięcy - Nell nerwowym ruchem odkręciła butelkę. - A dwanaście procent to po prostu śmieszne. - Bank wziąłby mniej, lecz ja nie jestem bankiem. I nie będę zadawała żadnych idiotycznych pytań. - Czerwone usta Mii objęły szyjkę butelki. - Wolę inwestować. Jestem kobietą interesu i liczę na zysk. Masz talent, który można opłacalnie sprzedać, co już sprawdziło się tu, na wyspie. Dysponując kapitałem obrotowym, możesz stworzyć rentowną firmę, która, jak sądzę, będzie raczej uzupełnieniem niż konkurencją dla mojej. Nasuwają mi się nawet w związku z tym pewne pomysły, ale do tego możemy przejść później. Inwestuję dziesięć tysięcy i zostaję twoim cichym wspólnikiem w zamian za przyzwoite wynagrodzenie, powiedzmy, osiem procent od zysku brutto. - Nie potrzebuję dziesięciu. - Bardzo wiele czasu minęło, myślała Nell, bębniąc palcami w biurko, odkąd negocjowała płace i umowy. Zadziwiające, jak szybko wszystko to wróciło. Dziesięć tysięcy... byłoby wspaniale - skończyłyby się trudy i niepokoje. Ale jeśli
człowiek unika trudów i niepokojów, pozbawia się też poczucia satysfakcji. - Wystarczy pięć - zdecydowała. I sześć procent zysku na czysto. - W takim razie pięć i siedem procent. - Sztama. - Doskonale. Mój prawnik przygotuje umowę. - Otworzę rachunek w banku, na firmę. - Nie byłoby lepiej, gdybym ja się tym zajęła? I podaniem o licencję? - Załatwię to. Muszę wreszcie zacząć działać sama. - Siostrzyczko, zrobiłaś to wiele miesięcy temu. - Mia leniwie wyprostowała nogi. Ale zostawiam ci tę sprawę, Nell - powiedziała, otwierając drzwi. - Czeka nas teraz cholerny zasuw. Pracowała jak szalona, przygotowywała, planowała, realizowała. Jej kuchnia zamieniła się w laboratorium, gdzie eksperymentowała, odnosząc przy tym sukcesy i porażki. W maleńkim biurze, późnymi wieczorami, na swoim używanym komputerze i drukarce stawała się również wydawcą projektowała menu, ulotki, wizytówki, faktury i papiery firmowe, wszystko z napisem „Catering Trzech Sióstr” i z własnego pomysłu logo, przedstawiającym trzy kobiety stojące w kole ze splecionymi dłońmi. I wszędzie figurowała Nell Channing jako właścicielka. I jej nowy numer telefonu. Kiedy skompletowała już swój pierwszy informator z ofertą firmy, zabrała go i wraz z butelką najlepszego szampana, na jaki ją było stać, zawiozła do Mii i położyła na progu. Ruszał ich wspólny biznes. W dniu jubileuszowego przyjęcia Nell stała w kuchni Gladys, dokonując ostatniego przeglądu przygotowań. Pracowała tu od czwartej, a teraz pół godziny dzieliło ją od przybycia gości. Od chwili, kiedy wniosła pierwsze półmiski, dopiero teraz znalazła moment ciszy i spokoju. Jeśli Gladys przebrnie przez ten wieczór, nie mdlejąc z wrażenia, będzie to prawdziwy cud. Każdy centymetr kuchni został urządzony zgodnie z wymaganiami Nell. Dokładnie za dziesięć minut zacznie rozstawiać przystawki. Ponieważ liczba gości przekroczyła setkę, Nell użyła wszystkich sił, by przekonać Gladys, że powinna zrezygnować z dużych dań i zastąpić je, w różnych miejscach domu i w patio, ładnymi, zabawnymi kompozycjami różnych potraw. Sama dopilnowała dekorowania kwiatami i słuchając narzekań Carla, osobiście pomagała mu rozwieszać i ustawiać lampki i lampiony. W wypożyczonych srebrnych świecznikach paliły się świece, a papierowe serwetki miały, tak jak doradziła Nell, serduszka
z inicjałami szczęśliwej pary. Poczuła wzruszenie, kiedy na widok tych serduszek oczy Gladys napełniły się łzami. Nell, usatysfakcjonowana stanem kuchni gotowej do wielkiej batalii, poszła sprawdzić pole walki i dokonać przeglądu oddziałów. Zatrudniła Peg do pomocy w obsłudze gości i Betsy z Czarodziejskiego Zajazdu jako barmankę. Ona sama zamierzała zajmować się jednym i drugim, jeśli tylko zdoła wymknąć się na chwilę z kuchni. - Wygląda wspaniale - oznajmiła, idąc do wyjścia na patio. Wieczór zapowiadał się pogodnie. Obie z Gladys cierpiały niewypowiedziane męki na myśl o ewentualnym deszczu. Nell obciągnęła czarną kamizelkę, którą uzupełniła swój służbowy uniform. - Jeszcze raz. Peg, ty krążysz między gośćmi, starasz się obejść wszystkich mniej więcej raz na kwadrans. Kiedy taca jest prawie albo całkiem pusta, wracasz do kuchni. Gdyby mnie tam nie było, ustawiasz następną porcję sama, tak jak ci pokazałam. - Próbowałam milion razy. - Wiem. - Nell dla dodania odwagi poklepała ją po ramieniu. - Betsy, postaram się mieć na oku puste i odstawione butelki. Jeśli czegoś nie zauważę albo coś będzie się kończyć, daj mi znać. - Tak jest. Wszystko wygląda fantastycznie. - Na razie w porządku. - Potem musi być jeszcze lepiej, tak sobie postanowiła. - Carl junior zajmuje się muzyką, więc to mamy z głowy. Obejrzyjmy wszystko po kolei. Peg, surowe jarzyny z dipami, przystanek numer jeden. Dla Nell było to więcej niż przyjęcie - był to nowy start. Kiedy zapaliła ostatnią świecę, pomyślała o swojej matce i o pierwszym, dużym, podobnym zamówieniu, które realizowały razem. - Zatoczyłam koło, mamo - szepnęła. - I zamierzam zrobić to na błysk - złożyła obietnicę, dotykając płomienia aż do knota. Obejrzała się i rozpromieniła na widok Gladys Macey wychodzącej z sypialni. - Wygląda pani ślicznie. - Denerwuję się jak panna młoda. - Poprawiła włosy. - Jeździłam do Bostonu kupić suknię. Nie jest zbyt pretensjonalna, prawda? Popołudniowa suknia Gladys miała bladozielony odcień i błyszczące koraliki na mankietach i przy szyi. - Jest cudowna i pani w niej cudownie. Żadnego powodu do zdenerwowania. Ma pani
tylko dobrze się bawić. - Jesteś pewna, że nie zabraknie koktajlu z krewetek? - Jestem pewna. - Nie wiem, co ludzie powiedzą o kurczaku w sosie orzechowym. - Będą zachwyceni. - A co... - Gladys, przestań zawracać dziewczynie głowę. - Carl, skrzywiony, szarpiąc węzeł krawata, wszedł do pokoju. - Daj jej pracować. - Wygląda pan rewelacyjnie. - Nell nie wytrzymała, podeszła do Carla i wyprostowała mu krawat. - Kazała mi kupić nowy garnitur. - I świetnie się pan w nim prezentuje - zapewniła Nell. - Nic nie robi, tylko od powrotu z pracy narzeka z tego powodu. Nell uśmiechnęła się przyzwyczajona już do ich sprzeczek. - Mnie osobiście podobają się mężczyźni, którzy czują się lepiej bez garnituru i krawata. To bardzo seksowne. Twarz Carla spłonęła jaskrawym rumieńcem. - Nie wiem, czemu nie można było zrobić grilla z piwem. Zanim Gladys zdołała się odciąć, Nell wzięła do ręki tacę pełną zakąsek. - Myślę, że będzie to dla państwa piękny wieczór. Już od tej chwili. Dobre wychowanie kazało Carlowi poczęstować się kawałkiem wytwornie podanego łososia. Kiedy poczuł go w ustach, zacisnął wargi. - Dobrze przyprawiony - przyznał. - Chyba należałoby popić go piwem. - Proszę przejść do salonu, a Betsy pana obsłuży. Idą pierwsi goście. - O Boże! Boże! - Gladys poprawiała włosy, rozglądając się nerwowo dookoła. Chciałam jeszcze sprawdzić, czy wszystko jest w porządku... - Wszystko jest dokładnie tak, jak powinno. Proszę przywitać gości i zdać się na mnie. Nie minął kwadrans, a przyjęcie toczyło się już w swobodnej atmosferze. Huknęła muzyka, potoczyły się rozmowy i Nell, krążąca z kurczakiem w orzeszkach, przekonała się, że miała rację. Goście byli nim zachwyceni. Spotykała odświętnie ubranych znajomych, przyłączała się do grupek rozmawiających albo spacerujących po patio. Czujnie nasłuchiwała opinii na temat jedzenia i atmosfery, odczuwając lekki dreszcz podniecenia przy każdej przychylnej uwadze. Ale największą przyjemność sprawiał jej widok rozpromienionej, jaśniejącej Gladys.
Mijała pierwsza godzina przyjęcia. Dom był pełen ludzi, a Nell pracowała na najwyższych obrotach. - Rzucają się na te tace jak horda głodomorów - utyskiwała Peg, przepychając się do kuchni. - Można by pomyśleć, że wszyscy głodowali przez tydzień przed tym przyjęciem. - Zwolnią nieco, kiedy zaczną się tańce. - Nell błyskawicznie zapełniała tacę na nowo. - Przystanek numer... cholera, nigdy nie mogę zapamiętać tych numerów. Klopsiki. Połowa już zjedzona. Powiedziałaś, żeby ci mówić. - Zajmę się tym. Czy coś nie idzie? - Nie zauważyłam. - Peg dźwignęła tacę. - Jeszcze trochę, a ten tłum zje nawet papierowe serwetki, jeśli polejesz je sosem. Wyszła, a Nell, rozbawiona, wyjmowała z piekarnika podgrzane, maleńkie chińskie naleśniki. Układała je na tacy, kiedy pojawiła się Ripley. - Super przyjęcie. - Świetne, prawda? - Taa, pełen szpan. - Ty też się odstrzeliłaś - skomentowała Nell. Ripley spojrzała w dół, na swoją prostą, czarną sukienkę. Była krótka, stosownie opięta i miała tę praktyczną stronę, że mogła służyć na przyjęcie albo, z żakietem, na każde inne spotkanie. - Mam taką białą i czarną. Jeśli chodzi o sukienki, to moim zdaniem całkowicie zaspokaja moje wymagania. - Rozejrzała się dokoła, zobaczyła idealny porządek, posłuchała mruczenia zmywarki i wciągnęła zapach przypraw. - Jak ty sobie dajesz radę z organizacją tego wszystkiego? - Jestem genialna. - Na to wygląda. - Ripley skubnęła naleśniczka i włożyła do ust. Bajeczne żarcie powiedziała z pełną buzią. - Nie mówiłam ci jeszcze, ale to, co przygotowałaś mi wtedy na piknik, było fantastyczne. - Ach, tak. Podziałało? Ripley przewróciła oczami. - Czadowo, dzięki. Ale przestała uśmiechać się z zadowoleniem i spojrzała spode łba, gdy do kuchni weszła Mia. - Moje gratulacje. - Dostrzegła naleśniki. - Och, coś nowego. - Spróbowała. - Cudo. Cześć, Ripley, ledwie cię poznałam w tym dziewczęcym stroju. Jak udało ci się podjąć decyzję, czy ubrać się na ten wieczór na biało czy na czarno?
- Spadaj. - Nie zaczynajcie. Nie mam czasu was rozdzielać. - Bez obawy. - Ripley błyskawicznie podkradła następnego naleśnika. - Ja też nie będę tu marnować czasu na jakąś wiedźmę. Siostrzeniec Gladys przyjechał z Cambridge, wygląda całkiem nieźle. Chyba wpadnę na niego, oczywiście całkiem przypadkowo. - Jak dobrze jest wiedzieć, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Nell tylko westchnęła. - Niczego nie ruszajcie - rozkazała i szybkim krokiem wymaszerowała z tacą w ręku. - No więc... - Ripley wolała być z dala od tłumu, ale chciała też jeść. Podniosła pokrywę tacy. - Wszystko wskazuje na to, że Nell jest w porządku. - Dlaczego miałaby nie być? - Nie udawaj Greka, Mia, to nie pasuje do tej twojej kociej buźki. Ripley poczęstowała się paroma lukrowanymi ciasteczkami w kształcie serca. - Nie potrzeba mi czarodziejskiego zwierciadełka, by zauważyć, że ma kłopoty. Taka kobieta nie przyjeżdża na wyspę tylko z plecakiem i starym buickiem, jeżeli przed czymś nie ucieka. Zack sądzi, że jakiś facet ją maltretował. Mia nie odpowiedziała. Ripley, oparta o blat, coś pogryzała. - Posłuchaj, lubię ją, a mój brat ją sprawdza. Nie chcę dla niej żadnych kłopotów, chcę jej ewentualnie pomóc, jeśli będzie trzeba. - Z odznaką czy bez? - Tak albo tak. Wydaje mi się, że zapuszcza tu korzenie, nie tyle pracując u ciebie, co otwierając swoją firmę. Zaczyna nowe życie na Wyspie Trzech Sióstr. Tym samym staje się moją siostrą. - Daj mi też - Mia wyciągnęła rękę po ciasteczko. - O co właściwie chcesz mnie spytać, Ripley? - Czy Zack ma rację, a jeśli tak, to czy ktoś może jej szukać. - Wszystko, co Nell powiedziała mi w zaufaniu, pozostanie między nią i mną. Lojalność, musiała przyznać Ripley, zawsze była niekwestionowaną zaletą Mii. Cecha ta miała u niej niemal religijny charakter. - Wcale cię nie prosiłam, żebyś nadużyła jej zaufania. Mia ugryzła ciastko i uśmiechnęła się lekko. - Po prostu nie możesz tego wydusić, prawda? - Och, pocałuj mnie w nos. - Ripley zamknęła pokrywę i zamierzała się wynieść. Ale w zarumienionej i szczęśliwej Nell, która kręciła się po idealnie zorganizowanej kuchni, było
jednak coś, co ją ujęło. Odwróciła się z powrotem. - Powiedz mi, co widziałaś. Chcę jej pomóc. - Wiem. - Mia skończyła ciastko i strzepnęła okruchy z palców. Jest pewien mężczyzna. Tropi ją. Jego widmo nie daje Nell spokoju. Jest fizycznie obecny we wszystkich jej strachach i niepokojach. Jeśli tu przyjedzie, jeżeli ją znajdzie, będzie potrzebowała nas obu. I będzie potrzebować odwagi, żeby znaleźć w sobie moc i jej użyć. - Jak się nazywa? - Nie powiem ci. Tego mi nie wyjawiła. - Ale wiesz. - Nie mogę ci powtórzyć, czego się dowiedziałam. Nie mogę zawieść jej zaufania. Niepokój Mii udzielił się Ripley. - Gdybym mogła i gdybym to zrobiła, nazwisko i tak nie miałoby znaczenia. To jej droga, Ripley. Możemy ją prowadzić i wspierać, pouczać ją i jej towarzyszyć. Ale w końcu to ona musi dokonać wyboru. Znasz tę legendę tak samo dobrze jak ja. - Nie mam zamiaru w to wchodzić - odparła Ripley zdecydowanie. - Mówię o bezpieczeństwie. O bezpieczeństwie przyjaciółki. - Ja też. Ale ja mówię także o jej przeznaczeniu. Jeżeli naprawdę chcesz jej pomóc, zacznij od tego, co należy do ciebie. I Mia wyszła. - Odpieprz się od tego, co należy do mnie. - Ripley była tak poirytowana, że musiała podnieść pokrywę i wziąć jeszcze jedno ciasteczko. Wiedziała, co należy do jej obowiązków. Ma dbać o bezpieczeństwo mieszkańców i gości Wyspy Trzech Sióstr. Pilnować porządku i przestrzegania prawa. Wszystkie obowiązki poza tymi były wyłącznie jej sprawą. A już na pewno nie należało do nich praktykowanie idiotycznych rytuałów i powtarzanie głupiej legendy, która jest dzisiaj takim samym nonsensem, jakim była trzysta lat temu. W końcu jest zastępczynią szeryfa, a nie członkiem jakiegoś psychodelicznego tria zbawców. Wymierzanie komuś mętnej, ezoterycznej sprawiedliwości - to nie jej zadanie. Zupełnie straciła apetyt i ochotę na spotkanie z siostrzeńcem Gladys Macey. Dobrze mi tak za marnowanie czasu z Mią Devlin, stwierdziła. Zdegustowana, wyniosła się z kuchni. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, wracając na przyjęcie, był Zack. W centrum, otoczony ze wszystkich stron. Zawsze to samo, pomyślała. Ludzie lgną do niego. Ale mogła dać głowę, że nawet stojąc i gawędząc w samym środku grupki, wzrok i myśli kierował gdzie indziej.
Zawsze ku Nell. Ripley patrzyła teraz na brata, który obserwował Nell krążącą ze swoimi wymyślnymi naleśniczkami. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że Ripley westchnęła. Facet jest nieprzytomny z zachwytu. Ripley mogła się wykłócać, ignorując morały Mii o przeznaczeniu i obowiązkach, kiedy dotyczyło to jej samej albo świeżo zadzierzgniętej i rozwijającej się przyjaźni. Sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej, kiedy chodziło o jej brata. Nie ma rzeczy, której nie zrobiłaby dla Zacka, nawet gdyby musiała stawać w kręgu i trzymać się za ręce z Mią. Postanowiła bacznie obserwować rozwój wydarzeń i oceniać go w miarę upływu czasu jak również poważnie przemyśleć pewne trudne i niezbyt miłe sprawy. - Stoi na skraju przepaści - zaszemrała jej do ucha Mia. - Na roziskrzonej krawędzi, tuż przed zapierającym dech upadkiem. - Chyba mam oczy, co? - Wiesz, co się stanie, kiedy upadnie? Ripley wzięła kieliszek wina z ręki Mii i upiła połowę. - Powiedz mi. - Odda swoje życie za nią, i to bez chwili wahania. Jest najwspanialszym mężczyzną, jakiego znam. - Zabrała kieliszek z powrotem i łyknęła wina. - Co do tego przynajmniej jesteśmy całkowicie zgodne. Ripley wiedziała o tym. Skapitulowała. - Potrzebuję zaklęcia, które chroni. Musisz się tym zająć. - Ja już zrobiłam, co mogłam. Na końcu w kręgu musimy stanąć wszystkie trzy. - Nie mogę o tym teraz myśleć ani rozmawiać. - W porządku. Postójmy tutaj i popatrzmy, jak wygląda silny, wspaniały i zakochany mężczyzna. Tak rzadkiej okazji nie wolno stracić. Mia położyła dłoń na ramieniu Ripley normalnym przyjacielskim gestem. - Ona tego nie widzi. Nawet jeśli owiewa ją to jak podmuch ciepłego powietrza, nie pozbierała się jeszcze na tyle, by to pojąć. Z westchnieniem, w którym mógł się kryć nieuchwytny cień zazdrości, Mia zajrzała do swojego kieliszka. - Chodźmy. Postawię ci drinka. Zack czekał na właściwy moment. Rozmawiał z gośćmi, tańczył z paniami, wznosił uroczyste toasty z Carlem. Okazywał zainteresowanie narzekającym i baczył, ile piją posiadacze kluczyków do samochodu.
Obserwował, jak Nell roznosi jedzenie, gawędzi z gośćmi, napełnia dzbanki stojące na podgrzewaczach. Widział, jak rozkwita. Na jego oczach. Chciał zapytać, czy mógłby jej pomóc, ale uświadomił sobie, że brzmiałoby to zabawnie. Nie miał przecież pojęcia, co należy robić, a Nell najwyraźniej nie potrzebowała wsparcia. Gdy tłum nieco się przerzedził, na wszelki wypadek osobiście odwiózł kilku biesiadników do domu. Dochodziła północ, kiedy uznał, że dopełnił już swoich obowiązków i może poszukać Nell w kuchni. Puste tace czekały ułożone w staranny stos na białym, marmurowym blacie, obok wstawione jedna w drugą salaterki. Zlew pełen był wody i piany, nad którymi unosiły się smużki pary, a Nell systematycznie ładowała naczynia do zmywarki. - Kiedy ostatni raz usiadłaś? - Czy ja wiem. - Włożyła talerze do zmywarki. - Nogi bolą mnie potwornie, ale jestem niewiarygodnie szczęśliwa. - Proszę. - Podał jej kieliszek szampana. - Zasłużyłaś sobie. - Na pewno. - Szybko łyknęła i odstawiła kieliszek na bok. - Tyle tygodni planów i wreszcie wszystko za mną. A w przyszłym tygodniu mam już pięć, uwierzysz, pięć nagranych spotkań w sprawie zamówień. Wiesz, że córka Mary Harrison wychodzi za mąż na wiosnę przyszłego roku? - Słyszałem, za Johna Bigelow. Mojego kuzyna. - Spróbuję zająć się obsługą tego przyjęcia. - Zgłaszam wniosek o włączenie do menu twoich klopsików. Pychota. - Zapamiętam to sobie. - Jak dobrze, pomyślała, robić plany na przyszłość. Nie na jeden dzień czy tydzień naprzód, ale na kilka miesięcy. - Widziałeś, jak Gladys i Carl tańczyli razem? - Wyprostowała się, masując obolały krzyż. - Trzydzieści lat i tańczyli na patio. A patrzyli na siebie, jakby to było pierwszy raz. Dla mnie to była najpiękniejsza chwila wieczoru. Wiesz dlaczego? - Dlaczego? Odwróciła się do niego. - Bo w tym wszystkim chodziło właśnie o ten ich wspólny taniec, o to, jak na siebie patrzyli. Nie o dekoracje, świecidełka ani koktail z krewetek. O to, że dwoje ludzi jest nadal razem, że wierzy w swój związek. I w siebie nawzajem. Co by było, gdyby któreś z nich, ileś lat temu, wycofało się albo odeszło? Straciliby ten taniec na patio i to, co przeżyli do tej pory. - Nigdy nie udało mi się z tobą zatańczyć. - Podszedł do niej i dotknął dłonią jej policzka. Nell...
- Tu jesteś! - Gladys, z wilgotnymi, błyszczącymi oczami, wpadła do kuchni. - Bałam się, że mi uciekniesz. - Nie, skąd. Muszę najpierw skończyć pracę, a potem sprawdzić jeszcze, czy w domu wszystko jest na swoim miejscu. - Wcale nie musisz. Zrobiłaś już wystarczająco dużo, więcej, niż się spodziewałam. Nigdy jeszcze nie miałam takiego przyjęcia. Nigdy w życiu. Ludzie będą je wspominać całe lata. Wzięła Nell za ramiona i ucałowała w oba policzki. - Strasznie marudziłam, wiem. - Zgniotła ją w uścisku, aż Nell za brakło tchu. - Och, Nell, to było cudowne, nie doczekam następnych trzydziestu lat, żeby to powtórzyć. A teraz pójdziesz do domu i wreszcie odpoczniesz. Wcisnęła szeleszczący studolarowy banknot do ręki Nell. - To dla ciebie. - Pani Macey, nie oczekuję napiwków. Peg i... - Nie zapomniałam o nich. Sprawisz mi przykrość, jeżeli nie weźmiesz tego i nie kupisz sobie czegoś ładnego. No, zmykaj. Jeśli zostało tu jeszcze coś do zrobienia, poczeka do jutra. Szeryfie, pomoże pan naszej Nell zanieść te tace do auta? - Oczywiście. - Moje wesele nie umywa się do tego - powiedziała Gladys, wychodząc z kuchni. Odwróciła się nagle i mrugnęła. - Zobaczymy, czy i noc poślubną da się poprawić. - Wygląda na to, że Carla czeka niespodzianka. - Zack dźwignął stos tac. - Lepiej zabierzmy się stąd i pozostawmy młodej parze trochę intymności. - Całkowicie się zgadzam. Obrócili trzy razy i w końcu wpadli na Carla, który wepchnął w ręce Nell butelkę szampana. - Oto jak się uprzejmie wyprasza gości - mruknął Zack, ładując sprzęt Nell do bagażnika. - A gdzie twój samochód? - Mhm? Aha, Ripley go zabrała, żeby rozwieźć do domów paru ostatnich, półżywych gości. Większość na szczęście poszła piechotą. Nell przyjrzała mu się dokładniej. Był w garniturze, ale już zdążył pozbyć się krawata. Zabawna wypukłość w okolicach kieszeni zdradzała, co z nim zrobił. Rozpiął kołnierzyk. Widziała gładką, opaloną szyję. Na wargach błąkał mu się niewyraźny uśmiech, kiedy obserwował, jak w domu
Maceyów kolejno gasną światła. Nie miał idealnego profilu ani ufryzowanych włosów. A jego postawa, z kciukami wetkniętymi w przednie kieszenie spodni, świadczyła raczej o luzie niż o dbałości o prezencję. Poczuła drgnienie pożądania, ale nie zamierzała z nim walczyć. Podeszła do niego bliżej. - Wypiłam tylko pół kieliszka szampana. Nie jestem osłabiona ani padnięta, myślę jasno i mam szybki refleks. Odwrócił głowę i uśmiechnął się do niej. - Jako szeryf bardzo się z tego cieszę. Wciąż go obserwując, wyjęła z kieszeni kluczyki i trzymała je, kołysząc na palcu. - Jedź ze mną do domu. Ty prowadzisz. Uśmiech na twarzy Zacka zniknął, a w oczach błysnęły ogniki. - Nie będę cię pytał, czy jesteś tego pewna. - Wziął kluczyki. - Po prostu wsiadaj do samochodu. Nell czuła, że nogi jej miękną, ale podeszła do drzwi i wśliznęła się do środka, kiedy Zack siadał za kierownicą. Pociągnął ją ku sobie i rozgniótł wargami jej usta; zapomniała o miękkich nogach i niewiele myśląc, wsunęła się na jego kolana. - Zaczekaj. Zaczekaj. Jezu Chryste. - Włożył kluczyk do stacyjki. Silnik ożył i Zack zmusił samochód do zawrócenia niemal w miejscu. Przednie koła zadygotały, co wprawiło Nell w nerwowy chichot. - Jeśli ten rzęch rozpadnie się, zanim dojedziemy, będziemy musieli biec. - Uwolniła się z pasa, który wcześniej odruchowo zapięła, przysunęła się i lekko ugryzła Zacka w ucho. Zaraz eksploduję. - Czy wspominałem ci, że mam szczególną słabość do kobiet w małych, czarnych kamizelkach? - Nie. Naprawdę? - Właśnie to stwierdziłem dziś wieczorem. - Błyskawicznym ruchem ręki złapał ją za wycięcie kamizelki i przyciągnął do siebie. Nie zachował ostrożności z oczywistych powodów, zbyt ostro ściął zakręt i uderzył w krawężnik. - Jeszcze minutę - dyszał. - Jedną minutę. Z ostrym piskiem hamulców gwałtownym szarpnięciem zatrzymał samochód przed domkiem. Zdołał tylko wyłączyć stacyjkę i już brał Nell w ramiona. Znów poczuł jej usta na swoich. Swoim rękom pozostawił zupełną swobodę.
A w niej budziło się pożądanie, gorące i cudowne. Szarpała jego marynarkę, wyginała się pod dotykiem rąk. Wstrząsnął nią dreszcz, gdy zwarli się ze sobą. - Do środka. - Zack był rozgorączkowany i niecierpliwy jak nastolatek i równie niezdarny, gdy próbował otworzyć drzwi samochodu. Musimy wejść do środka. Wyciągnął ją z auta i oddychał nierówno, gdy zmagali się z ubraniami. Potknęli się i prysnęły guziki od jego koszuli. Kiedy niósł Nell do domku, dzwonił mu w głowie jej pełen zachwytu śmiech. - Och! Kocham twoje ręce. Chcę czuć je wszędzie. - Masz to jak w banku. Do diabła, co jest z tymi drzwiami? - Wyładował napięcie, waląc w nie mocno biodrem. Otworzyły się z hukiem. Padli oboje na podłogę, na wpół w środku, na wpół na zewnątrz. - Tutaj. Tutaj - powtarzała Nell, kiedy jej palce gorączkowo rozpinały pasek Zacka. - Zaczekaj. Pozwól mi... tylko zamknąć... - Przetoczył się i mocnym kopnięciem zatrzasnął drzwi. Pokój tonął w cieniu i w świetle księżyca. Podłoga była twarda jak kamień. Żadne tego nie zauważyło, kiedy zdzierali z siebie ubrania i koziołkując, walczyli ze sobą. Mignęły mu piękne, ekscytujące obrazy jasnej, gładkiej skóry, miękkich krągłości, delikatnych linii. Chciał patrzyć. Tarzać się. Musiał ją wziąć. Kiedy nadgarstki Nell uwięzły w mankietach jej koszuli, dał za wygraną i poszukał ustami jej piersi. Drżała pod nim jak wulkan przed wybuchem. Przez jej ciało przebiegały fale podniecenia, gwałtownego pożądania, aż stało się otwarte i gotowe. Wygięła się pod nim, raczej żądając, niż oddając się, i niecierpliwie wbiła paznokcie w jego plecy. Świat wirował coraz szybciej i szybciej, jakby wskoczyła na jakąś szaloną karuzelę, i jedynie cudowny ciężar jego ciała utrzymywał ją wciąż na ziemi. - Już. - Ścisnęła jego biodra i poddała się. - Już. Wszedł w nią. Teraz ważny był tylko zew ciała. Tylko pasja, nie do pokonania, stopienia się w jedno. Zamknęła się wokół niego w gorącym, wilgotnym uścisku, czuł, jak się zaciska, pręży pod nim w łuk i wydaje krzyk triumfu. Ogarnęła ją rozkosz, szaleństwo zmysłów odbierające rozum. Owinęła się wokół niego, przylgnęła ciasno, by przyjąć go w siebie. I w ekstazie doprowadziła go aż do końca.
ROZDZIAŁ 12 Słyszał dzwonienie w uszach. Może to tylko serce waliło o żebra, jakby ktoś tłukł pięścią w klawiaturę fortepianu. Tak czy inaczej, nie mógł wykrzesać żadnej jasnej myśli ze swojego umysłu ani żadnego ruchu ze swojego ciała. Pewnie zmartwiłaby go wiadomość o chwilowym paraliżu, gdyby zdobył się choć na tyle energii, by w ogóle czymkolwiek się zmartwić. - Okej - wziął się w garść i nabrał powietrza. - W porządku. - Wypuścił powietrze i znów opadł. - Zdaje się, że odleciałem. - Ja też. - Leżała płasko pod nim, w idealnej pozycji, by wtulić twarz w jego szyję. - Nie potłukłaś się? - Nie. Ty mnie uchroniłeś. - Leciutko ugryzła go w szyję. - Taki bohater. - Taa. Może nie? - Poganiałam cię. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. - Raczej trudno narzekać w takiej chwili. - Zmobilizował się na tyle, że zdołał przetoczyć się, pociągając wtuloną w niego Nell. - Ale liczę na to, że dasz mi szansę zaprezentować mój styl i finezję. Uniosła głowę, odrzuciła w tył włosy i uśmiechnęła się do niego. - O co chodzi? - Właśnie doszłam do wniosku, że bardzo podoba mi się twój styl. Za każdym razem, kiedy spotykałam twój wzrok w czasie przyjęcia, miałam po prostu ochotę się oblizać. Postawny, przystojny szeryf Todd stoi w garniturze, którego wcale nie lubi nosić, trzyma w ręce jedno i to samo piwo przez cały wieczór, żeby mógł potem bezpiecznie porozwozić ludzi po domach, i patrzy na mnie łagodnymi, zielonymi oczami, aż jestem tak nakręcona, że muszę wracać do kuchni, żeby się uspokoić. - Czy to dobrze? - Przesunął dłońmi w dół jej ramion, z rozbawieniem natknął się na mankiety koszuli i zaczął je ostrożnie, delikatnie rozpinać. - Wiesz, o czym myślałem, kiedy patrzyłem na ciebie? - Nie za bardzo. - O tym, że wyglądasz jak tancerka, uosobienie wdzięku i profesjonalizmu. I próbowałem nie myśleć o tym, co kryje się pod tą wykrochmaloną koszulą i seksowną kamizeleczką. Uwolnił nadgarstki Nell z koszuli i powędrował dłońmi z powrotem w górę jej ramion.
- Masz takie piękne, krągłe ramiona, Nell. Od tygodni doprowadzają mnie do szaleństwa. - Aż nie wiem, jak ci wytłumaczyć, co czuję, kiedy to mówisz. Co dla mnie znaczy czuć się na tyle pewnie, żeby tego pragnąć. - Odrzuciła głowę i wyciągnęła w górę ręce. Boże! Jest we mnie tyle życia! Niech to trwa wiecznie! Mocno go pocałowała i zerwała się na nogi. - Zapomniałam o tym szampanie. Chcę się upić i kochać się z tobą przez całą noc. - Mogę temu nie sprostać. - Zack usiadł, uśmiechnięty, i wybałuszył oczy, widząc, jak Nell otwiera drzwi. - Co robisz? - Idę do samochodu po szampana. - Czekaj, włożę spodnie i przyniosę! Nell! - Zack, oszołomiony, zerwał się z podłogi, gdy Nell wybiegła już na dwór goła jak ją Pan Bóg stworzył. - Jezu drogi - Zack chwycił swoje spodnie i biegł z nimi do wyjścia. - Wracaj, bo cię zatrzymam za obrazę moralności. - Nikt nie patrzy. - To było cudowne i jak najbardziej stosowne stać nago w chłodnym powietrzu nocy, pieszczącym skórę, która tak niedawno płonęła z namiętności. Trawa łaskotała w stopy, ale Nell szeroko rozrzuciła ramiona i obracała się w kółko. - Chodź tu, co za wspaniała noc. Księżyc, gwiazdy i szum morza. Wyglądała niesamowicie pociągająco. Światło gwiazd spadało na jej złote włosy i oblewało mleczną cerę wzniesionej ku niebu twarzy. Spojrzała na niego nad dzielącym ich małym kawałkiem trawnika. W jej wzroku była taka moc, że dech mu zaparło. Przysiągłby, że przez chwilę cała się skrzyła. - Coś jest w powietrzu - powiedziała, podnosząc w górę stulone dłonie, jakby usiłowała schwytać oddech nocy. - Czuję, jak to pulsuje we mnie, w środku... wydaje mi się, że mogę zrobić wszystko. Wyciągnęła do niego rękę. - Przyjdziesz pocałować mnie w świetle księżyca? Nie mógł się oprzeć i nawet nie próbował. Podszedł do niej i w nikłym świetle padającym na nich z nieba dotknął wargami jej ust w pocałunku, który raczej ogrzewał, niż spalał. Jaki on czuły, pomyślała rozrzewniona. Kiedy wziął ją w ramiona, wtuliła się w niego, pewna, że jest kochana i bezpieczna. Zaniósł ją do środka, przez cały domek, do starego łóżka, które cicho westchnęło pod ich ciężarem. Tonąc w niej, powiedział sobie: później pomyślę, co poczułem, odkrywając, że
zakochałem się w czarownicy. Obudziła się przed świtem z krótkiej chwili snu, na jaką jedno drugiemu pozwalało tej nocy. Czuła jego ciepło i ciężar. Jego obecność była czymś zwyczajnym i naturalnym; dawała jej poczucie komfortu, a jednocześnie lekkiego podniecenia. Uśmiechając się, z zamkniętymi oczami, rysowała w myślach jego twarz, kawałek po kawałku. Kiedy skończyła, zapisała ją w pamięci i wysunęła się z łóżka, by zacząć nowy dzień. Weszła pod prysznic, a po kąpieli włożyła szorty i koszulkę bez rękawów. Cichutko zebrała w saloniku porozrzucane na podłodze ubrania i z uśmiechem otrzepywała je i składała. Nigdy dotąd nie zaznała pożądania, które jak dzikie zwierzę budzi się w człowieku i pochłania go całego. Marzyła o tym, by doświadczyć tego jeszcze raz. A także czułości, która przyszła później, nienasyconego pragnienia, śmiechu, bliskości, zapierających dech pieszczot. Wszystkiego. Nell Channing ma kochanka, myślała, gdy wchodziła do kuchni, niemal unosząc się nad ziemią. Który właśnie śpi w jej łóżku. Pragnie jej i to przyprawia ją o dreszcz. Pragnie jej takiej, jaka jest, a nie takiej, jaką mógłby ją ukształtować. I to przynosi ukojenie. Nell w błogim nastroju zaparzyła kawę, a gdy jej aromat unosił się w powietrzu, zagniotła ciasto na cynamonowe bułeczki i na chleb. Nuciła cichutko sama dla siebie i sponad roboty patrzyła, jak wstający dzień zaczyna różowić niebo. Kiedy podlała ogród i łyknęła wreszcie filiżankę kawy, wsunęła do piekarnika pierwszą blachę bułeczek. Z kubkiem w jednej, a ołówkiem w drugiej ręce zaczęła rozmyślać nad menu na nadchodzący tydzień. - Co porabiasz? Jak zając podskoczyła na dźwięk jego lekko schrypniętego głosu. Kawa chlusnęła na papiery. - Obudziłam cię? Przepraszam, starałam się być cicho. Podniósł rękę. - Nell, nie rób tego. To mnie wkurza. - Głos miał niski i zaspany, a Nell, wbrew sobie, poczuła, jak żołądek skręca się jej ze strachu, gdy Zack postąpił krok w jej stronę. - O jedno cię proszę. - Podniósł jej kubek, wypił trochę, żeby przepłukać gardło i rozjaśnić umysł. - Nigdy nie myl mnie z tamtym. Gdybyś mnie obudziła i to by mnie zezłościło, powiedziałbym ci. Ale obudziłem się, bo wyszłaś i zatęskniłem za tobą.
- Czasem pewne nawyki trudno przełamać, nawet kiedy człowiek bardzo się stara. - No cóż, staraj się w dalszym ciągu. - Rzucił swobodnie i podszedł do kuchenki, żeby nalać sobie pełny kubek kawy. - Już coś upiekłaś? Pociągnął nosem. - Matko Boska, bułeczki cynamonowe? Kąciki ust Nell poruszyły się w uśmiechu. - A jeżeli tak? - Będę twoim niewolnikiem. - Nie jest pan wymagający, szeryfie. - Wyjęła z szuflady rękawicę kuchenną. - Czemu nie siadasz? Dostaniesz śniadanie, a potem ustalimy, czego oczekuję po swoim niewolniku. W poniedziałek rano Nell wpadła do sklepu obładowana pudłami pełnymi wypieków, krzyknęła wesołe „halo” i pomknęła na górę. Przy ladzie od frontu Lulu przestała na chwilę składać zamówienia telefoniczne. Usta jej lekko drżały, gdy Mia odwróciła się od półek z towarem. Ich oczy spotkały się, a brwi uniosły jednocześnie. - Kogoś - powiedziała Mia - spotkało szczęście. - Masz zamiar wypytać ją o szczegóły? - Proszę cię. - Mia włożyła kolejną książkę i strzepnęła nitkę ze spódnicy. Lulu zarechotała, rozbawiona. - W każdym razie nie zapomnij mnie poinformować. Mia weszła do kawiarni, w domowy, kuszący zapach cynamonowych bułeczek. - Pracowity weekend - zauważyła, przeglądając poranne menu. - No. - I niesamowite przyjęcie w sobotę wieczorem. Fantastyczna robota, siostrzyczko. - Cieszę się. - Nell ustawiała swoje babeczki i nalewała pierwszą, poranną kawę dla Mii. - Dzięki temu czeka mnie już w tym tygodniu kilka spotkań z moimi ewentualnymi klientami. - Gratuluję. Ale... - Mia wciągnęła aromat kawy. - Nie wydaje mi się, żebyś zawdzięczała ten błysk w oku akurat przyszłym zamówieniom. Spróbuję bułeczkę. Niedbałym krokiem weszła za ladę, kiedy Nell wybierała bułeczkę. - Wyglądasz najwyraźniej jak kobieta, która spędziła weekend na czymś więcej niż pieczenie. - Trochę popracowałam w ogrodzie. Pomidory dobrze się zapowiadają. - Mhmmhm. - Podniosła pachnącą bułeczkę do ust i odgryzła kawałeczek. Wyobrażam sobie, że szeryf Todd był równie smaczny jak to. No, dawaj. Otwieramy o dziesiątej.
Oczy Nell zabłysły. Czuła, że wzrok ją zdradza, i nie mogła temu zapobiec. - Nie powinnam o tym mówić. To nieprzyzwoite, prawda? - Nic podobnego. Właśnie na to liczę i czekam. Okaż odrobinę litości, co? Moja aktywność seksualna od dość dawna jest zerowa, należy mi się więc kilka zastępczych dreszczyków. Widać, że jesteś cholernie szczęśliwa. - Bo jestem. To było wspaniałe. - Nell wykonała parę krótkich, tanecznych kroków i chwyciła bułeczkę. - Szokujące. Ma tyle... wigoru. - Och. Mhm. - Mia przejechała językiem po wargach. - Nie przerywaj. - Podejrzewam, że pobiliśmy niejeden wyśrubowany rekord. - Tu już się przechwalasz, ale w porządku. Wśród przyjaciół możesz. - Wiesz, co było najlepsze? - Chyba mi powiesz... i resztę też. - On nie traktował mnie i nie traktuje jak kogoś kruchego albo złamanego, czyja wiem... poranionego. Toteż nie czuję się ani krucha, ani złamana, ani poraniona, kiedy jestem przy nim. Pierwszy raz zrobiliśmy to natychmiast po wejściu do domu, na podłodze, zdzierając z siebie ubranie. To było takie... normalne. - Wszyscy moglibyśmy od czasu do czasu zażyć tego rodzaju normalności. Świetnie całuje, prawda? - Och, tak, a kiedy... - Nell ścichła i zbladła. - Miałam piętnaście lat. - Mia z uśmiechem wbiła zęby w cynamonową bułeczkę. Odwiózł mnie z przyjęcia do domu i zaspokoiliśmy wzajemną ciekawość paroma bardzo długimi i namiętnymi pocałunkami. Nie będę obrażała twojej inteligencji, twierdząc, że było to jak całowanie brata, ale powiem ci, że nie pasowaliśmy do siebie i postanowiliśmy zostać przyjaciółmi. Ale to były naprawdę wspaniałe pocałunki. - Oblizała lukier z palca. - Mogę więc bez trudu wyobrazić sobie, jaki to był fantastyczny weekend. - Dobrze, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Pewnie by mnie to onieśmieliło. - Jesteś urocza. No więc, co zamierzasz zrobić z Zacharym Toddem? - Cieszyć się nim. - Doskonała odpowiedź. - Na razie. - Ręce też ma świetne, prawda? - stwierdziła Mia na odchodnym. - No, teraz naprawdę musisz się zamknąć. Śmiejąc się, Mia zeszła na dół. - Otwieram drzwi. Ty też, siostrzyczko, zaczynasz się otwierać, pomyślała.
Mia nie zdziwiłaby się zbytnio, gdyby wiedziała, że Zack też został poddany przesłuchaniu nad kawą z bułeczkami. - Nie widziałam cię za wiele w czasie weekendu. - Miałem coś do zrobienia. Przecież przywiozłem ci prezent. Ripley z entuzjazmem zabrała się za pierwszą bułeczkę. - Uhm. Dobre - wybełkotała. - Podejrzewam, że to coś ma wiele wspólnego z najlepszą kucharką na wyspie, a odgadłam to z wrodzoną bystrością na widok przyniesionej przez ciebie torby z pół tuzinem bułeczek. - Już tylko czterema. - Poczęstował się kolejną, przeglądając jednocześnie papiery na biurku. - John Macey wciąż nie zapłacił mandatów za parkowanie. Trzeba go pogonić. - Chętnie to zrobię. Tak więc przeszliście z Nell do rumby na materacu? Zack posłał jej miażdżące spojrzenie. - Masz taką tkliwą, romantyczną duszę, Rip. Nie wiem, jak potrafisz żyć z takim obciążeniem. - Unikanie odpowiedzi jest zazwyczaj równoznaczne z potwierdzeniem. - Czy ja cię pytam o twoje życie seksualne? Podniosła palec, dając do zrozumienia, że chce łyknąć kawy. - Tak. - Tylko dlatego, że jestem starszy i mądrzejszy. - Taa, oczywiście. - Szybko sięgnęła po następną bułeczkę, nie tylko dlatego, że były przepyszne, ale też wiedziała, że to go zirytuje. - Jeśli przyjmiemy, że jesteś starym, mądrym bykiem, to powiedzmy też sobie, że to ja jestem ta młodsza i bardziej cyniczna. Czy zamierzasz głębiej przestudiować jej przeszłość? - Nie. - Otworzył szufladę, włożył do niej bułeczki i zamknął. - Jeśli myślisz o niej poważnie, a tak właśnie jest, przecież dobrze cię znam, musisz coś z tym zrobić. Nell nie spadła na wyspę z nieba. - Przypłynęła promem - odparł chłodno. - O co ci chodzi? Sądziłem, że ją lubisz. - Bo i lubię. Tak się składa, że bardzo. - Przysiadła na biurku Zacka. Ale z powodów, które nie zawsze pojmuję, ciebie też bardzo lubię. Masz miękkie serce dla nieszczęśliwych i okaleczonych, a nieszczęśliwy i okaleczony może czasem, nawet nieświadomie, zranić w najczulsze miejsce. - Czy zdarzyło się, żebym kiedykolwiek nie potrafił zadbać o swoje sprawy? - Kochasz ją. - Zamrugał i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Ripley wstała i przeszła niespokojnie tam i z powrotem po biurze. - Nie jestem ślepa ani głupia. Znam cię od zawsze,
znam każdy twój ruch, każdy odcień głosu, każdy wyraz tej twojej durnowatej twarzy. Kochasz ją, a nawet nie wiesz, kim ona jest. - Jest dokładnie tym, kogo pragnąłem przez całe moje życie. Ripley zatrzymała się i kopnęła biurko. Spojrzenie miała teraz łagodne i bezradne. - Och, do cholery, Zack, dlaczego musiałeś coś takiego powiedzieć? - Bo to prawda. Tak przecież jest u Toddów, czyż nie? Żyjemy sobie, chodzimy samotnie, a potem bęc, coś cię trafi i już po wszystkim. Mnie trafiło i bardzo mi się to podoba. - No dobra, ale posłuchaj mnie przez chwilę. - Była zdecydowana bronić go bez względu na to, czy tego chce, czy nie. Oparła się o blat i pochyliła ku niemu. - Ma kłopoty. Udało jej się wyrwać z nich i uwolnić, przynajmniej na jakiś czas, ale to nie znaczy, że zniknęły. On może ją znaleźć, Zack. Gdybym nie bała się o ciebie, nigdy bym o to nie pytała Mii. Prędzej obcięłabym sobie język zardzewiałym kuchennym nożem. Ale spytałam ją, a ona stosowała uniki. - Kochanie, mówiłaś przed sekundą, że mnie znasz i to prawda. Wobec tego jaka, twoim zdaniem, może być moja reakcja na to, co mi właśnie powiedziałaś? Ripley syknęła przez zęby. - Jeśli będzie ją tu ścigał, najpierw trafi na ciebie. - Coś w tym rodzaju. Czy nie powinnaś być już na patrolu? Wolisz zająć się dzisiaj papierkową robotą? - Prędzej zjadłabym glistę. - Wcisnęła czapkę i przez otwór przeciągnęła związane włosy. - Słuchaj, cieszę się, że znalazłeś kogoś, kto ci odpowiada. Cieszę się tym bardziej, że ją lubię. Ale Nell Channing to coś więcej niż sympatyczna kobieta o mrocznej przeszłości, nawet jeśli piecze jak cały zastęp aniołów. - To po prostu czarownica - powiedział lekko. - Taa, rozumiem. Nie robi mi to większej różnicy. - Wrócił do komputera i zachichotał, gdy Ripley, wychodząc, trzasnęła drzwiami. - Bogini nie żąda poświęcenia - mówiła Mia. - Jest matką. Tak jak matka pragnie szacunku, miłości, posłuchu, ale i szczęścia dla swoich dzieci. Wieczór był chłodny. Mia czuła już zapach końca lata. Bujna zieleń lasu niedługo przejdzie w szaleństwo kolorów. Widziała już włochate gąsienice, obserwowała zapracowane wiewiórki zbierające orzechy. Zapowiedzi długiej, mroźnej zimy. Teraz jednak kwitły róże, a między kamieniami w ogrodzie płożyły się delikatne, aromatyczne zioła.
- Magia wyrasta z żywiołów, lecz również z serca. Do rytuałów jednak potrzebuje narzędzi, nawet, jeśli trzeba, pewnych środków wizualnych. Każdy czar wymaga jakichś instrumentów i procedur. Podeszła do drzwi kuchennych i otworzyła je przed Nell. - Mam tu coś dla ciebie. W kuchni pachniało jak w ogrodzie. Na hakach suszyły się wiązki ziół. Gładki blat zastawiony był kwiatami doniczkowymi, przyniesionymi przez Mię z dworu. W najprzeróżniejszych kociołkach coś bulgotało, wydzielając słodki zapach heliotropu. - Co gotujesz? - Och, drobna pomoc dla kogoś, kto ma pod koniec tygodnia spotkanie w sprawie pracy. Dziewczyna jest zdenerwowana. - Mia zawiesiła dłoń nad parą. - Heliotrop dla sukcesu, słonecznik dla kariery, odrobina leszczyny dla lepszego porozumienia... - i jeszcze to i owo. Przygotuję jej odpowiednie kryształy do noszenia w woreczku, w portmonetce. - Dostanie tę pracę? - To zależy od niej. Czary nie obiecują nam wszystkiego, czego chcemy, ani nie zastąpią własnego kręgosłupa. Oto twoje narzędzia - powiedziała, wskazując na stół. Dobierała je starannie, mając w pamięci obraz Nell. - Kiedy wrócisz do domu, umyj je. Nikomu nie wolno dotykać ich bez twojego pozwolenia. Wymagają twojej energii. Różdżka została zrobiona z gałązki brzozowej ściętej z żywego drzewa w dzień zimowego przesilenia. Kryształ na jej wierzchołku to czysty kwarc. Dostałam to od kogoś, u kogo się uczyłam. Była piękna. Smukła, gładka, wydawała się niemal jedwabista, gdy Nell przeciągnęła po niej palcem. - Nie możesz dawać mi czegoś, co dostałaś w prezencie. - Miałam ją przekazać dalej. Jeśli będziesz chciała jeszcze innych, dobre są miedziane. To twoja miotła - mówiła dalej, unosząc brew, gdy Nell tłumiła śmiech. - Przepraszam, po prostu nigdy nie sądziłam... miotła? - Nie będziesz na niej latać. Zawieś ją na drzwiach domu dla ochrony i używaj do wymiatania negatywnej energii. Filiżanka, pewnego dnia też zechcesz wybrać sobie własną, ale na razie ta będzie dobra. Kupiłam ją w Island Market, w stoisku ze szkłem - powiedziała, uśmiechając się. - Czasami to, co najprostsze, najlepiej się sprawdza. Pentagram jest z czeczoty klonowej. Zawsze musi stać pionowo. Athame nie służy do cięcia w sensie fizycznym, a do nadawania kierunku energii. Nie ruszała przedmiotów, polecała tylko Nell ich dotykać.
- Są tacy, którzy wolą miecze, ale nie sądzę, żeby ci odpowiadały dodała, kiedy Nell badała palcem rzeźbioną rękojeść. - Ostrze jest tępe, tak jak powinno. Natomiast bolline ma ciąć dosłownie. Rękojeść też jest rzeźbiona, będzie więc dobrze leżeć w ręce podczas zbierania ziół i roślin, wycinania różdżek, zdobienia świec i tak dalej. Są też czarownice, które używają go do krojenia żywności. Wybór, oczywiście, należy do ciebie. - Oczywiście - powtórzyła niewyraźnie Nell. - Zakładam, że jesteś w stanie wybrać sobie i kupić własne kociołki. Najlepsze są z lanego żelaza. Kadzielnicę, która ci będzie odpowiadać, znajdziesz w sklepie z upominkami, podobnie jak i kadzidełka; w tych okolicach najczęściej sprzedaje się szyszki i patyczki. Kiedy będziesz miała czas, sama możesz zrobić kadzidełko w proszku. Będą ci potrzebne słomiane koszyczki, kawałki jedwabiu... chcesz to wszystko zapisać? Nell westchnęła. - Chyba lepiej tak. - Świece - ciągnęła Mia, wręczywszy Nell notes i ołówek. - Wyjaśnię ci znaczenie kolorów i symboli. Mam dla ciebie kilka kryształów, ale będziesz potrzebowała ich więcej, wybranych osobiście. Dwa tuziny słoików na przetwory z pokrywkami, moździerz z tłuczkiem, sól morska. Mogę ci pożyczyć talię kart do tarota i parę drewnianych pudełek, ale proszę o zwrot. To wystarczy na początek. - Nie sądziłam, że potrzeba aż tyle. Przedtem, wtedy w ogrodzie, wystarczyło, że po prostu stałam. - Niektóre rzeczy zdołasz zrobić tylko sercem i umysłem, natomiast inne wymagają pewnych rekwizytów, dla zwiększenia mocy, a także z szacunku dla tradycji. Ponieważ masz komputer, zechcesz pewnie spisać katalog zaklęć. - Katalog zaklęć, w komputerze? - Musisz być praktyczna i skuteczna. Nell, rozmawiałaś kiedykolwiek z Zackiem na ten temat? - Nie. - Obawiasz się jego reakcji? Znów dotknęła różdżki i zamyśliła się. - Może to jedna z przyczyn, ale póki co nie wiem, jak zacząć taką rozmowę. Nawet na własny użytek nie rozwiązałam tego problemu do końca. - Słusznie. To, czy z kimś się tym dzielisz, czy nie, to wyłącznie twoja sprawa, tak samo jak od kogo bierzesz i komu dajesz. - Znając opinię Ripley, sądzę, że Zack może reagować podobnie. Chyba jest jeszcze za
wcześnie. Nie chciałabym natknąć się na jakieś przeszkody. - Masz rację. Chodźmy na spacer. - Naprawdę powinnam wracać. Jest prawie ciemno. - On zaczeka. - Mia otworzyła rzeźbione pudełko i wyjęła z niego swoją różdżkę. Na jej czubku tkwiła kulka kwarcu, szarego jak jej oczy. - Weź swoją. Pora, byś nauczyła się zakreślać krąg. Zrobimy to w prosty sposób - obiecała, popychając Nell w stronę drzwi. - A po tym, o czym myślę, mogę niemal zagwarantować, że seks będzie rewelacyjny. - Tu chodzi nie tylko o seks - zaczęła Nell. - Choć to oczywiście wielki plus. W miarę jak zbliżały się do lasu, ziemię zaczęła otulać lekka mgła. Drzewa rzucały długie cienie - czarne linie na jasnoszarym tle. - Pogoda się zmienia - stwierdziła Mia. - Ostatnie tygodnie lata zawsze napawają mnie melancholią. To dziwne, bo lubię jesień, jej kolory i zapach powietrza o poranku. Jesteś samotna. Nell w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby tego nie powiedzieć głośno. Taka uwaga w ustach kobiety, która właśnie znalazła kochanka, mogła zabrzmieć dość protekcjonalnie. - Może pozostało ci to z dzieciństwa - podsunęła. - Koniec lata oznacza powrót do szkoły. - Szła za Mią po dobrze udeptanej ścieżce w mroku i mgle. - Nigdy nie lubiłam pierwszych tygodni w szkole. Nie było tak źle, kiedy ojciec zostawał na następny rok w tej samej bazie, ale gdy zmienialiśmy miejsce, znów byłam nowa, gdy wszyscy inni już się do siebie zbliżyli. - Jak sobie radziłaś? - Nauczyłam się rozmawiać z ludźmi, szybko nawiązywać przyjaźnie, choćby tylko na krótko. Żyłam wyobraźnią. Myślę, że po części i to sprawiło, że stałam się łatwym celem dla Evana. Obiecywał mi miłość, szacunek, przywiązanie. Na zawsze. Ja naprawdę chciałam być z kimś na zawsze. - A teraz? - Teraz chcę sobie wywalczyć własne miejsce i zostać. - W tym też jesteśmy podobne. To jedno z takich moich miejsc. Stały na polanie zasnutej mgłą, białawą w świetle wschodzącego księżyca. Pełna jego tarcza migotała między drzewami, muskała ciemne, letnie liście, oblewała krawędzie kamiennego piedestału. Z gałęzi okalających polankę zwieszały się pęki ziół, lśniły powiązane kryształy, delikatnie podzwaniające w podmuchach lekkiego wiatru. Wszystko było muzyką - wiatr, kamienie i niedalekie morze. Miejsce to miało swój własny, tajemniczy nastrój.
- Pięknie tu - zaczęła Nell - i... powiedziałabym, niesamowicie, ale wcale nie strasznie. Można by czekać na pojawienie się duchów i jeźdźców bez głowy, pasowaliby tu i chyba nie budziliby przerażenia. Odwróciła się. Szła przez mgłę jak wśród strzępów szarego jedwabiu. Od gałęzi drzew bryza przynosiła zapach werbeny, rozmarynu i szałwii. Usłyszała coś jeszcze - cichy szum, jak szmer muzyki. - Tu byłaś w noc świętojańską, zanim stanęłaś na urwisku. - Ta ziemia jest święta - powiedziała Mia. - Podobno tu właśnie ponad trzysta lat temu stały siostry, wypowiadając zaklęcie, które miało przynieść im schronienie. Czy tak było, czy nie, zawsze coś ciągnie mnie do tego miejsca. Razem zakreślimy koło. To podstawowy rytuał. Mia wyjęła z kieszeni rytualny nóż. Nell, zafascynowana, powtarzała za nią słowa i gesty. Nie zdziwiła się nawet, kiedy pośród mgły zajaśniał cienki krąg światła. - Wzywamy Powietrze i Ziemię, i Ogień, i Wodę, strzeżcie naszego kręgu, spełnijcie żądanie. Chrońcie nasz obrzęd i bądźcie jego świadkami. Otwórzcie nasze umysły na magię nocy. Mia odłożyła nóż i różdżkę i kiwnęła głową, gdy Nell powtórzyła słowa zaklęcia. - Kiedy będziesz do tego gotowa, możesz zakreślić własne koło, po swojemu i z twoimi słowami. Mam nadzieję, że to dla ciebie bez różnicy, ale wolę robić to rozebrana, jeśli tylko pogoda pozwala. Mia zrzuciła z siebie sukienkę i złożyła ją starannie. Nell z trudem złapała oddech. - Och, ja naprawdę... - To nie jest konieczne. - Niespeszona swoją nagością, Mia znów podniosła różdżkę. Ale tak wolę, zwłaszcza przy tym obrzędzie. Na mlecznobiałej skórze jej uda Nell dostrzegła mały tatuaż - a może to naturalne znamię, zastanawiała się - w kształcie pentagramu. - Jakim obrzędzie? - Ściągniemy księżyc. Niektórzy robią to najczęściej wtedy, kiedy chodzi o jakąś poważną sprawę, ale ja czasem potrzebuję albo mam ochotę na zupełnie ekstra przypływ energii. Na początek musisz się otworzyć. Umysł, oddech, serce, łono. Zaufaj sobie. Każdą kobietą rządzi księżyc, tak jak morzem. Trzymaj różdżkę w prawej ręce. Naśladując ruchy Mii, Nell podniosła ręce, powoli wyciągnęła je wysoko i ujęła różdżkę oburącz. - Tej nocy, o tej godzinie, wzywamy potęgę Luny. Wlej w nas swoje Światło. Różdżki powoli obróciły się, wskazując na serca. - Jasno świecąca kobieto i bogini, ześlij nam
swoją siłę i radość. Niech się stanie tak, jak chcemy. Czuła to w sobie. Chłodny, płynny i potężny strumień energii i światła. Pulsował tak, jak zdawała się pulsować biała kula księżyca z gracją unosząca się nad drzewami. Mogła niemal dostrzec tę srebrzystą, na brzegach błękitną strugę światła, która, wirując, pędziła w dół, wprost ku niej. Wraz z siłą napłynęła radość. Nell aż zachłysnęła się śmiechem, kiedy Mia opuściła swoją różdżkę. - Czasami cudownie być dziewczyną, prawda? Teraz zamkniemy krąg. Wierzę, siostrzyczko, że znajdziesz odpowiedni sposób, by wykorzystać całą tą świeżą energię. Później, już w samotności, Mia przeznaczyła swój własny zapas energii na inne, chroniące zaklęcie. Nell najwyraźniej ma ogromny zasób naturalnej mocy, niemal w ogóle niewykorzystanej. Można i trzeba ją nauczyć, jak tę moc poznać, opanować i udoskonalić. Ale w tej chwili jej umysł zajęło coś ważniejszego. Stojąc w kręgu, wśród leśnych drzew, Mia zobaczyła coś, czego nie dostrzegła Nell. Pojedynczą, ciemną chmurę, która nasuwała się na środek księżyca.
ROZDZIAŁ 13 Ostatnie tygodnie lata minęły błyskawicznie. Dnie wypełniała praca. Nell omawiała zamówienia, jakie składano w jej firmie, poza tym przygotowywała nowe propozycje. Kiedy pogoda się zmieniła, zniknęli sezonowi, letni klienci. Nell postanowiła więc zostać zmyślną mrówką, która bardzo starannie przygotowuje się do zimy. Zbierała zamówienia na przyjęcia świąteczne i na niedzielę Super Pucharu. Mieszkańcy wyspy tak przyzwyczaili się, że to Nell obsługuje ich większe i mniejsze uroczystości, że każde inne rozwiązanie bardzo by ich zdziwiło. Noce spędzała z Zackiem. Korzystali z ostatnich chwil ciepła, jadali kolacje przy świecach na świeżym powietrzu, wybierali się na wieczorne przejażdżki żaglówką, krótkie, bo od wody ciągnął chłód, i długo i cudownie kochali się w przytulnym gniazdku łóżka Nell. Któregoś dnia zapaliła czerwone świece, znak namiętności. Wyglądało na to, że podziałały fantastycznie. Przynajmniej dwa wieczory w tygodniu przeznaczała na to, co w myślach nazywała lekcjami rytuału z Mią. A o świcie piekła we własnej kuchni. Życie, jakiego zawsze szukała, toczyło się wokół niej. Miała w sobie moc płynącą jak srebro. I miłość jaśniejącą, ciepłą i złotą. Czasami chwytała jego spojrzenie, gdy przyglądał się jej łagodnie i cierpliwie. Jakby na coś czekał. Czuła wtedy lekkie ukłucie winy i cień lęku. I za każdym razem, gdy tchórzliwie wymykała się, oboje byli rozczarowani. Potrafiła sobie to wytłumaczyć. Jest szczęśliwa i ma prawo do spokoju i przyjemności. Rok temu zaryzykowała życie i raczej poświęciłaby je, niż pogodziła się z utratą wolności i strachem. Przez wiele miesięcy była samotna, wciąż w drodze, czujna na każdy dźwięk. Budziła się noc po nocy, zlana zimnym potem, ze snów, którym nie mogła stawić czoła nawet w ciemności. Zamknęła tę przeszłość na klucz i zakopała go głęboko. Nikt nie miał do tego większego prawa niż ona. Tylko dzień dzisiejszy miał znaczenie i dawała Zackowi z niego wszystko. Kiedy lato powoli przechodziło w jesień, Nell głęboko już w to wierzyła. A także w to, że na Wyspie Trzech Sióstr znalazła bezpieczne schronienie. Z najnowszymi katalogami i prenumeratą „Saveura” pod pachą Nell wyszła z poczty i
wybrała się wzdłuż High Street w stronę targu. Letników zastąpili już na wyspie turyści spragnieni widoków lasów Nowej Anglii o najbardziej malowniczej porze roku. Trudno było im się dziwić. Całe połacie wyspy pokrywał olśniewający patchwork jaskrawych barw. Nell co rano obserwowała ze swojego kuchennego okna, jak zaczynają płonąć liście. Czasami szła na wieczorny spacer po plaży, by popatrzyć na napływającą powoli mgłę, która przesłania wodę i zakrywa boje, i posłuchać ich stłumionego, monotonnego buczenia. Rankami na ziemi skrzył się delikatny, szklisty przymrozek, topniejący pod promieniami wschodzącego słońca. Pozostawały z niego tylko krople na trawie, podobne do łez na rzęsach. Zmywały je deszcze, które biły w plaże i urwiste brzegi, raz po razie, aż Nell zdawało się, że wszystko lśni jakby przykryte szklaną kopułą. Ona też była pod tą kopułą. Bezpieczna, daleko od świata, który szalał gdzieś za morzem i zatoką. Porywisty wiatr wdzierał się pod sweter. Nell pomachała na powitanie znajomym, zatrzymała się na chwilkę przy przejściu dla pieszych, rozejrzała się i beztrosko pobiegła na targ po kotlety schabowe, które zamierzała przyrządzić na kolację. Pamela Stevens, która razem z Donaldem, swoim mężem, zaimprowizowała krótki wypad na wyspę, krzyknęła zdumiona i opuściła okno wynajętego bmw. - Nie stanę koło żadnego z tych sklepów, Pamelo, choćby były nie wiadomo jak atrakcyjne, dopóki nie znajdę odpowiedniego miejsca do zaparkowania. - Właśnie zobaczyłam ducha. - Pamela opadła z powrotem na siedzenie i przycisnęła dłoń do serca. - Tu wszędzie są czarownice, nie duchy, Pamelo. - Nie, nie, Donaldzie. Helen Remington. Żona Evana Remingtona. Przysięgłabym, że przed chwilą widziałam jej ducha. - Nie wiem, dlaczego, u Boga, miałaby przelecieć taki kawał drogi, żeby tu kogoś straszyć. Nie mogę znaleźć tego cholernego parkingu. - Nie żartuję. Ta kobieta mogłaby być jej sobowtórem, gdyby nie włosy i ubranie. Helen nigdy w życiu nie pokazałaby się w takim okropnym swetrze. - Wyciągnęła szyję, wypatrując ludzi na targu. - Zjedź na bok. Muszę wrócić i przyjrzeć jej się bliżej. - Jak tylko znajdę wolne miejsce. - Wyglądała dokładnie tak samo - mruknęła Pamela. - Dziwne. Przeżyłam wstrząs. Biedna Helen. Byłam jedną z ostatnich osób, które z nią rozmawiały przed tym strasznym
wypadkiem. - Powtarzałaś to w kółko przez pół roku, po tym, jak spadła z urwiska. - Takie rzeczy się pamięta. - Pamela wzdrygnęła się. - Była zachwycająca. Tworzyli z Evanem prześliczną parę. Taka młoda i piękna, miała po co żyć. Kiedy zdarza się coś takiego, człowiek uświadamia sobie, że w ułamku sekundy wszystko w życiu może się zmienić. Kiedy Pameli udało się wreszcie zaciągnąć męża na targ, Nell rozpakowywała już zakupy i nie mogła się zdecydować, czy zrobi kuskus, czy nowy, mocno przyprawiony sos, który chciała wypróbować w zestawieniu z kawałkami czerwonych ziemniaków. Odłożyła decyzję na później, włączyła małe radio stereo przyniesione przez Zacka i usadowiła się z katalogami i „Saveurem”. Chrupiąc jabłko, rozłożyła notes i zaczęła spisywać pomysły, które przyszły jej do głowy po lekturze tekstu o karczochach. Potem zainteresowała się winami australijskimi i zanotowała nazwy najwyżej cenionych przez autora gatunków. Odgłos kroków nie podrywał jej już, lecz sprawiał przyjemność. Patrzyła przez ramię na Zacka, który wchodził do domu. - Nie za wcześnie jak na koniec dnia pracy funkcjonariusza prawa i porządku? - Zamieniłem się na trochę z Ripley. - Co jest w tym pudełku? - Prezent. - Dla mnie? - Odepchnęła notes, wstała i błyskawicznie znalazła się przy blacie. Otworzyła szeroko oczy i zamarła z rozwartymi ustami, przepełniona miłością. - Robot. Profesjonalny, najlepszy model. - Z czcią pogłaskała pudło, jak kobiety głaszczą futra z norek. - Boże. - Gdyby wierzyć mojej mamie, to mężczyzna dający kobiecie w prezencie coś, co włącza się do gniazdka elektrycznego, powinien się wysoko ubezpieczyć na życie. Lecz nie sądzę, żeby tę zasadę można było zastosować tutaj. - Najlepszy model na rynku. Marzyłam o takim od dawna. - Parę razy widziałem, jak wzdychasz nad nim, przeglądając katalog. - Chwycił ją, kiedy rzuciła mu się w ramiona, obsypując jego twarz pocałunkami. - Podejrzewam, że ubezpieczenie na życie nie będzie mi potrzebne. - Jest cudny, jest cudny, cudny! - zakończyła mocnym, głośnym cmoknięciem i energicznie dobrała się do pudła. - Ale okropnie drogi. Nie mogę pozwolić, żebyś ni stąd, ni zowąd dawał mi takie drogie prezenty. No nie, chyba jednak pozwolę, bo nie ścierpię myśli,
że mogłabym go nie mieć. - To bardzo niegrzecznie odrzucać prezenty, a poza tym to nie jest ni stąd, ni zowąd. Dzień wcześniej, ale to bez znaczenia. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - Urodziny obchodzę w kwietniu, ale nie będę się kłócić, bo... Popełniła błąd. Poczuła pulsowanie w skroniach, gwałtowne i gorące. W kwietniu były urodziny Helen Remington. Nell Channing na wszystkich dokumentach miała datę dziewiętnastego września. - Och, sama nie wiem, co gadam. Wyleciało mi z pamięci. - Po śpiesznie wytarła spocone dłonie o dżinsy. - Byłam taka zajęta. Zapomniałam o urodzinach. Radość z prezentu uleciała, Zack poczuł ukłucie gdzieś w środku. - Nie rób tego. Jeśli coś ukrywasz, to twoja sprawa. Ale jeśli kłamiesz mi w oczy, to już całkiem co innego. - Tak mi przykro. - Zdjęta wstydem, zacisnęła powieki. - Mnie też. - Chciał, by na niego spojrzała, więc ujął w dłonie jej twarz i obrócił ku sobie. - Nell, czekałem, aż zrobisz pierwszy krok, lecz nie zrobiłaś. Śpisz ze mną i niczego nie ukrywasz. Opowiadasz mi, co planujesz na jutro, słuchasz, kiedy do ciebie mówię. Natomiast przeszłość nie istnieje. Usiłował tego nie rozpamiętywać, próbował wmówić sobie - tak jak powiedział Ripley - że to bez znaczenia. Teraz jednak, dotknięty do żywego, nie mógł udawać. - Pozwalasz mi poznać tylko część twojego życia. Tylko od chwili, gdy postawiłaś nogę na wyspie. To prawda, absolutna prawda, po co zaprzeczać. - Dla mnie życie zaczęło się właśnie wtedy. Nic, co było przedtem, nie ma już znaczenia. - Gdyby tak było, nie musiałabyś przede mną kłamać. Narastała w niej panika. Poskromiła ją wybuchem złości. - Co za różnica, czy mam urodziny jutro, za miesiąc, czy pół roku temu? Dlaczego to takie ważne? - Ważne jest to, że mi nie ufasz. Dla mnie to problem, Nell, ponieważ cię kocham. - Och, Zack, nie możesz... - Kocham cię - powtórzył, ujmując ją mocno za ramiona, by nie uciekła. - I ty o tym wiesz. Oczywiście, to też jest prawda.
- Ale nie wiem, co z tym zrobić. Nie wiem, co zrobić z tym, co do ciebie czuję. Zaufać uczuciu, zaufać tobie... to nie takie proste. Dla mnie... nie. - Chcesz, żebym to zaakceptował, lecz nie chcesz powiedzieć mi, dlaczego to nie jest proste. Musisz postępować fair. - Nie mogę. - Na policzku Nell błysnęła łza. - Przepraszam. - Jeśli tak faktycznie jest, to oboje się oszukujemy. Pozwolił jej odejść. I wyszedł. Nell zdecydowała się na bardzo trudny krok - zapukać do drzwi Zacka. Wystarczająco długo unikała pewnych spraw, w obawie, że go rozgniewa. Teraz musiała stawić im czoło. Niewiele miała na swoją obronę. Sama wywołała to zamieszanie i tylko ona sama może teraz coś z tym zrobić. Podeszła prosto do głównego wejścia; uznała to za bardziej oficjalne niż przejście z plaży w górę, po schodach, do tylnych drzwi. Potarła palcami mały turkus wsunięty do kieszeni dla lepszego nawiązywania kontaktu. Nie wiedziała na pewno, czy takie rzeczy pomagają, ale nie sądziła, żeby cokolwiek mogło pogorszyć jej sytuację. Uniosła rękę i sklęła samą siebie, gdy znów ją opuściła. Na frontowej werandzie stał stary fotel na biegunach i doniczka biednych pelargonii, zwarzonych przez mróz. Pożałowała, że nie widziała ich przed ochłodzeniem, należało przypilnować, żeby Zack wniósł je do środka. Jeszcze zwlekała. Wyprostowała się i zapukała. Ogarnęła ją ulga i rozpacz, kiedy nikt nie otworzył. W chwili, kiedy zrezygnowała i odwróciła się, drzwi gwałtownie się otworzyły. Stanęła w nich Ripley, ubrana w legginsy ucięte tuż pod kolanami i podkoszulek ze śladami potu między piersiami. Obdarzyła Nell przeciągłym, chłodnym spojrzeniem i oparła się o futrynę. - Zdawało mi się, że słyszę pukanie. Trenowałam i miałam włączoną muzykę. - Chciałam porozmawiać z Zackiem. - Taa, myślę. Porządnie go wkurzyłaś. To nie każdemu się udaje. Ja zaliczyłam lata praktyki, ale ty musisz mieć wrodzony talent. Nell wsunęła rękę do kieszeni, namacała kamień. Musi przedrzeć się przez tę zaporę, żeby dotrzeć do celu. - Wiem, że jest na mnie zły, i ma do tego prawo. Ale ja też mam prawo wytłumaczyć się i przeprosić.
- Jasne, lecz jeżeli zamierzasz przy tym łykać łzy i dygotać, wkurzysz mnie. Jestem wredniejsza od Zacka. - Nie zamierzam szlochać ani dygotać. - W Nell narastał gniew, postąpiła krok naprzód. - I nie wydaje mi się, żeby Zackowi podobało się twoje wtrącanie się w nasze sprawy. Jestem nawet pewna, że nie. - Dobra. - Ripley, zadowolona, odsunęła się, przepuszczając Nell. - Jest z tyłu, na werandzie, duma przy teleskopie i popija piwo. Tylko zanim pójdziesz na górę i powiesz mu, to co masz do powiedzenia, chcę ci coś uświadomić. Mógł zbadać twoją przeszłość, każdą rzecz z osobna i bardzo dokładnie. Ja bym tak zrobiła na jego miejscu. Ale on kieruje się własnymi zasadami, własnym kodeksem etycznym. I tego nie zrobił. Poczucie winy, ciążące na jej barkach od chwili, kiedy wyszła z domu, stało się jeszcze większe. - Uznałby to za nietakt. - Otóż to. Mnie by to nie przeszkadzało. Więc albo załatwisz to z nim, albo będziesz miała do czynienia ze mną. - Zrozumiałam. - Lubię cię i szanuję ludzi, którzy zajmują się biznesem. Ale jak ktoś wchodzi między Toddów, nie może wyjść, ot tak sobie. Lojalnie uprzedzam. Ripley odwróciła się ku schodom prowadzącym na piętro. - Poczęstuj się piwem po drodze, jest w kuchni. Muszę skończyć swoje ćwiczenia. Nell nie ciągnęło do piwa, lecz z przyjemnością wypiła dużą szklankę wody z lodem, żeby ugasić płomień w gardle. Minęła salon, w którym panował sympatyczny bałagan, równie zagraconą kuchnię i wyszła na taras. Zack siedział w obszernym fotelu, poszarzałym od wilgoci i wiatru między udami trzymał butelkę Sam Adams. Teleskop skierowany był w gwiazdy. Wiedział, że Nell jest obok, nie zwracał jednak na nią uwagi. Wdychał zapach brzoskwiń i wyczuwał jej napięcie. - Jesteś na mnie zły. Wiem, zasłużyłam na to. Ale potrafisz być sprawiedliwy, dlatego mnie wysłuchasz. - Może jutro byłbym w stanie zdobyć się na sprawiedliwość. Lepiej poczekać. - Zaryzykuję. - Zastanawiała się, czy Zack zdaje sobie sprawę, jak wiele znaczy fakt, że zdecydowała się na to ryzyko. I jak wiele on sam dla niej znaczy. - Kłamałam. Często z powodzeniem i robiłabym to nadal. Musiałam wybierać: albo będę uczciwa, albo przeżyję.
Zresztą nadal tak jest, dlatego nie powiem ci tego wszystkiego, co chciałbyś wiedzieć. I tego, co powinieneś. Przepraszam. - Jeżeli dwoje ludzi sobie nie ufa, nie ma żadnego sensu, żeby byli razem. - Tobie łatwo to powiedzieć, Zack. Kiedy przeniósł wzrok z gwiazd na nią, uderzyła ją żarliwość tego spojrzenia. Podeszła bliżej. Serce biło jej mocno. Nie bała się, że ją uderzy. Bała się, że już nigdy nie będzie chciał jej dotknąć. - Tak, do diabła, to dla ciebie łatwe. Masz tu swoje miejsce. Zawsze je miałeś, nie musisz o nie prosić ani walczyć. - Jeśli mam tu swoje miejsce - Zack mówił spokojnym, opanowanym głosem - to musiałem na nie zapracować. Tak samo jak każdy. - To co innego, bo ty startowałeś z solidnej podstawy, która tu została zbudowana, w tym miejscu. Ja też przez kilka ostatnich miesięcy pracowałam, by zdobyć tu swoje miejsce. Udało mi się. Ale to naprawdę co innego. - Okej, może i tak. Ale oboje startowaliśmy z tego samego punktu, jeśli chodzi o to, co robiliśmy razem. Robiliśmy, pomyślała. Nie: robimy. Skoro wyznaczył taką granicę, to jej pozostaje tylko albo trwać nadal po swojej stronie, albo zrobić pierwszy ruch i tę granicę przekroczyć. Przecież nie jest to chyba trudniejsze niż upadek z urwiska. - Byłam z mężczyzną, przez trzy lata. Z człowiekiem, który mnie krzywdził. To nie były klapsy ani przepychanki. Takie ślady znikają. Inne... nie. - Musiała nabrać powietrza, by zelżał ucisk w piersiach. - Systematycznie niszczył moje poczucie pewności, szacunek do samej siebie, od wagę i umiejętność podejmowania decyzji, a robił to tak zręcznie, że zanim się zorientowałam, było po wszystkim. Niełatwo odbudować to w sobie, lecz wciąż próbuję. Przyszłam tu dziś wieczorem, ale ta decyzja odebrała mi znów to, co zdobyłam. Nie powinnam była wiązać się z tobą i nie miałam takiego zamiaru. Kiedy jednak jestem tutaj, kiedy w ogóle jestem z tobą, coś sprawia, że znów czuję się normalnie. - To dobry początek przemówienia. Usiądź i po prostu pogadaj. - Zrobiłam to, co było konieczne, żeby od niego uciec. Nie zamierzam się z tego tłumaczyć. - Nie proszę cię o to. - Nie będę wdawać się w szczegóły. - Odwróciła się, oparła o poręcz i zapatrzyła w ciemne, nocne morze. - Mogę ci powiedzieć, że czułam się, jakbym żyła w norze, coraz głębszej i zimniejszej. Kiedy tylko próbowałam gdzieś wypełznąć, zawsze mnie odnajdywał.
- Ale znalazłaś sposób. - Nigdy tam nie wrócę. Bez względu na to, co będę musiała zrobić i dokąd uciekać, nie wrócę tam. Dlatego oszukiwałam. Złamałam prawo. I skrzywdziłam ciebie. I tylko tego żałuję. Stała oparta plecami o poręcz, z zaciśniętymi, zbielałymi pięściami. Harda, niemal wściekła. Przerażona i odważna, pomyślał Zack. Pociągało go w niej jedno i drugie. - Sądziłaś, że tego nie zrozumiem? - Zack. - Uniosła ręce i opuściła je z powrotem. - Ja sama wciąż tego nie rozumiem. Nie byłam popychadłem, kiedy go spotkałam. Nie byłam ofiarą, która czeka, by ją wykorzystano. Pochodzę z porządnej, dobrej rodziny, takiej samej jak inne. Zdobyłam wykształcenie, niezależność, pomagałam prowadzić firmę. Byli wcześniej w moim życiu mężczyźni, naprawdę nic poważnego, zwykłe, zdrowe kontakty. Dopiero potem ktoś zaczął mną manipulować. Maltretował mnie i uwięził. Och, maleńka, pomyślał tak jak wtedy, gdy załamała się na zapleczu kawiarni. - Dlaczego wciąż się o to oskarżasz? Pytanie wytrąciło ją z rytmu. Przez chwilę patrzyła na niego ze zdumieniem. - Nie wiem. - Odetchnęła i wreszcie podeszła, i usiadła obok Zacka. - Przestań się obwiniać. To powinien być twój następny krok. - Mówił swobodnie, popijając piwo. Gdzieś w środku wciąż wrzał w nim gniew, jeszcze trochę na Nell, ale teraz przede wszystkim na tego nieznanego człowieka bez twarzy i bez nazwiska, który ją skrzywdził. Pomyślał, że wyładuje się później, waląc w worek treningowy Ripley. - Opowiedz mi o swojej rodzinie - poprosił, podając jej piwo. - wiesz o tym, że moja mama za diabła nie potrafi smacznie gotować, a tata uwielbia pstrykać zdjęcia swoją nową zabawką. Wiesz, że wychowali się na tej wyspie, pobrali i mają dwójkę dzieci. Z moją siostrą zawarłaś osobistą znajomość. - Ojciec był podpułkownikiem w wojsku. - Dziecko pułku. - Nell ruchem głowy podziękowała za piwo i Zack pociągnął kolejny łyk. - Zobaczyłaś trochę świata? - Jasne, często się przeprowadzaliśmy. Zawsze lubił nowe przydziały. Lubił odpowiadać za coś nowego. Był dobry, bardzo solidny i cudownie, ciepło się śmiał. Uwielbiał stare filmy z braćmi Marx i małe, czekoladowe babeczki z orzeszkami ziemnymi. O, Boże. Żal ścisnął jej gardło, zdławił głos, rozdarł niezagojone rany. - Tyle lat nie żyje. Nie wiem,
dlaczego wciąż wydaje mi się, że to było wczoraj. - Zawsze tak jest, kiedy się kogoś kocha. Tak właśnie od czasu do czasu myślę o mojej babci. - Ujął rękę Nell i trzymał ją lekko w dłoni. Za każdym razem czuję wtedy jej zapach. Woda lawendowa i mięta. Umarła, kiedy miałem czternaście lat. Jak to się dzieje, że on wszystko tak dokładnie rozumie? Ale na tym polega jego urok, stwierdziła Nell. - Ojciec zginął podczas wojny w Zatoce. Myślałam, że jest niezwyciężony. Zawsze mi się taki wydawał. Wszyscy mówili, że to dobry żołnierz, lecz ja pamiętam go jako dobrego ojca. Zawsze słuchał, kiedy chciałam mu coś powiedzieć. Był uczciwy, szlachetny, miał swój własny kodeks honorowy, ważniejszy niż wszystkie przepisy i regulaminy. On... Boże szepnęła, odwracając się do Zacka, by mu się przyjrzeć - właśnie sobie uświadomiłam, jak bardzo jesteś do niego podobny. Spodobałbyś mu się. - Szkoda, że nigdy go nie spotkałem. - Skierował teleskop w stronę Nell. - Popatrz, co można tu zobaczyć. Pochyliła się nad okularem i obserwowała gwiazdy. - Wybaczyłeś mi. - Powiedzmy, że zrobiliśmy krok naprzód. - To dla mnie wspaniała wiadomość. W przeciwnym wypadku dostałabym wycisk od Ripley. Rozbawiła go. - Ona rzeczywiście jest w tym cholernie dobra. - Kocha cię. Zawsze chciałam mieć brata albo siostrę. Byłyśmy z mamą niesamowicie zżyte, sądzę, że zbliżyłyśmy się do siebie jeszcze bardziej po śmierci ojca. Ale zawsze marzyłam o siostrze. Polubiłbyś moją mamę. Była twarda, elegancka i pełna radości. Kiedy owdowiała, stworzyła swoją firmę od zera. I rozkręciła ją. - Też znam kogoś takiego. Usta Nell drgnęły. - Ojciec zawsze mówił, że jestem do niej podobna. Zack, znów jestem tym samym człowiekiem, co kiedyś. To te trzy lata w środku były nienormalne. Stałam się wtedy kimś innym, nie poznałbyś mnie. Ja sama z trudem się poznaję. To był stracony czas. - Może musiałaś przez to przejść, żeby stać się tym, kim jesteś. - Może. - Oczy Nell się zamgliły, a zamiast świateł widziała przez teleskop rozmazane, jasne plamy. - Wydaje mi się, jakbym od zawsze dążyła właśnie tu. Wszystkie te przeprowadzki, kiedy dorastałam... rozglądałam się dookoła i myślałam: nie, to nie jest to.
Jeszcze nie. Tego dnia, gdy przypłynęłam tu promem i ujrzałam wyspę otoczoną wodami, zrozumiałam. To jest moje miejsce. Podniósł i ucałował jej dłonie splecione z jego rękami. - Wiedziałem o tym od chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłem cię za ladą w kawiarni. Dreszcz wstrząsnął jej ramionami i poruszył serce. - Wlokę za sobą pewien bagaż, Zack. Moja sytuacja jest skomplikowana. Bardziej niż mogę ci to powiedzieć. Znaczysz dla mnie ogromnie dużo, więcej niż ktokolwiek i kiedykolwiek mógłby znaczyć. Ale nie chcę gmatwać twojego życia moimi problemami. - Z mojego punktu widzenia, Nell, za późno już, żeby się o to martwić. Kocham cię. Znów przeszył ją silny dreszcz. - Jest wiele rzeczy, o których nie wiesz, i byle szczegół może zmienić twoją opinię. - Nie masz zbyt wysokiego mniemania o mojej bystrości. - Ależ mam. No dobrze. - Wysunęła rękę z jego dłoni i podniosła się. Łatwiej było jej stawić czoło kryzysowi, kiedy stała. - Jest jeszcze coś, co mogę ci powiedzieć, a obawiam się, że tego ani nie zrozumiesz, ani nie zaakceptujesz. - Jesteś kleptomanką. - Nie. - Agentem tajnej organizacji separatystycznej. Zdobyła się na uśmiech. - Nie, Zack... - Czekaj, już wiem. Jesteś fanką Star Trek i potrafisz cytować wszystkie dialogi z każdej sceny. - Nie, tylko z pierwszej serii. - No, to wszystko w porządku. Dobra, poddaję się. - Jestem czarownicą. - Ach tak, wiem o tym. - To nie żaden eufemizm - zniecierpliwiła się. - Wyrażam się precyzyjnie. Zaklęcia, uroki, czary i tak dalej. Czarownica. - Taa, zorientowałem się tamtej nocy, kiedy tańczyłaś nago na trawniku przed domem i jaśniałaś jak świeca. Nell, przeżyłem na Wyspie Trzech Sióstr całe życie. Spodziewasz się, że wpadnę w osłupienie albo będę rozstawiał palce dla odczynienia uroków? Spojrzała na niego z dezaprobatą, niepewna, czy czuje ulgę, czy rozczarowanie. - Chyba liczyłam na coś takiego. - Kiedyś tym się przejmowałem - przyznał - ale życie z Rip jakoś to tonuje. Naturalnie już od lat nie ma z tymi rzeczami nic wspólnego. Gdybyś mi powiedziała, że rzuciłaś na mnie
zaklęcie miłosne, mógłbym się nieco zirytować. - Oczywiście, że nie. Nawet nie wiedziałabym jak. Dopiero się... uczę. - Aha, czarownica pobiera nauki. - Zack wstał, rozbawiony. - Wyobrażam sobie, jak Mia cię wyćwiczy w niedługim czasie. Czy naprawdę nic nie zdziwi tego człowieka? - Kilka dni temu ściągnęłam na dół księżyc. - A to co, u diabła, znaczy? Mniejsza z tym. Nie mam głowy do okultyzmu. Jestem prostym człowiekiem, Nell. - Przesuwał dłonie wzdłuż jej ramion, w górę i w dół, w sposób, który ją podniecał i uspokajał jednocześnie. - Nieprawda, nie jesteś. Błysnął zębami w uśmiechu. - Wystarczająco prostym, żeby wiedzieć, że jestem tu z piękną kobietą i marnuję księżycową noc. - Pochylił się, przyciągnął ją do siebie i przytulił w długim, namiętnym pocałunku. Kiedy poddała mu się i zarzuciła ramiona na szyję, pchnął ją w stronę przeszklonych drzwi. - Chcę wziąć cię do łóżka. Mojego łóżka. Chcę cię kochać, dziecko pułku podobne do swojej mamy. - Uchylił drzwi i porwał ją do środka. Kocham cię. Naprawdę. I to właśnie, pomyślała, padając na łóżko, jest prawda. Współczucie, pragnienie, pożądanie - znajdzie to u Zacka. Kiedy jej dotykał, łagodne fluidy bólu stawały się rozkoszą. Jej tęsknota za domem doczekała się zaspokojenia. Poruszała się wraz z nim, powoli i w upojeniu. Swobodnie otwierała przed nim swoje serce i swoje ciało. Jej skóra budziła się pod dotykiem jego palców. Kiedy ich usta znów się spotkały, wlała w ten pocałunek całą moc. To, czego nie mogła przekazać mu słowami, mogła dać mu swoim sercem. I ciałem. Muskał wargami jej ramię, odkrywając jego kształt, delikatne kości i zachwycające, silne mięśnie. Oszałamiał go smak, zapach, którego łaknął jak powietrza. Odnalazł piersi, pieścił je wargami, zębami, językiem, aż serce Nell zaczęło łomotać pod jego ustami jak niekończące się falowanie morza. Biło coraz szybciej i szybciej, aż uniosła się pod nim, bez tchu. Powoli, nie spiesząc się, przesuwał usta coraz niżej. Jego palce wędrowały po jej ciele, wargi muskały delikatnie skórę. Czuł jej drżenie i pulsowanie własnej krwi w gwałtownych uderzeniach pożądania. Dłonie Nell kurczowo zacisnęły się na prześcieradle, kiedy uniósł jej biodra i pieścił
wargami. Z bezlitosnym spokojem, aż jej oddech przeszedł w krzyk. Dyszała, jej skóra była gładka, gorąca i wilgotna, gdy obracali się na zmiętym prześcieradle. Żar pulsował w powietrzu, ciało płonęło jak ogień. - Zack... - Nie. Jeszcze nie. Szaleńczo jej pragnął, jej niecierpliwych dłoni, zapachu ciała. W przenikającej przez szyby bladej poświacie księżyca jej ciało wydawało się nieziemskie, białe i marmurowe, ale podniecająco rozpalone pod dotykiem i lśniące od potu szaleńczych zmagań. Schwycił zębami jej kark, jakby karmił się nią. Ciało Nell poruszało się błyskawicznie, krzyknęła z rozkoszy, kiedy jego nieustępliwe palce doprowadziły ją do spazmu. Przestały istnieć hamulce, rozsądek, przysięgłaby, że wirowali w szybkich, szalonych obrotach, kiedy nagle usiadła na nim i zdyszana brała go tak samo, jak on chwilę wcześniej brał ją. Zwinęła się nad nim, miażdżyła jego usta, a potem odchyliła się w tył, z ramionami odrzuconymi za głową. Poczuła w sobie smagnięcie mocy. Szukał jej rękami, jego palce przesuwały się po jej poruszających się biodrach. Czuł rozszalałą krew i zamęt w głowie. Przez chwilę mignęły mu tylko jej oczy, płonące błękitnym płomieniem i rozjarzone jak diamenty. Zerwał się, przycisnął usta do jej serca i zapadł w głębinę.
ROZDZIAŁ 14 Ripley zatrzymała samochód i obserwowała, jak Nell rozpakowuje bagażnik swojego auta. Słońce już zaszło, a nagłe, silne ochłodzenie, które uderzyło na wyspę z północnego wschodu, zapędziło wszystkich turystów do hotelu na coś gorącego. Większość stałych mieszkańców siedzi zapewne rozsądnie przed telewizorem albo kończy kolację. Niebawem i ja zrobię jedno i drugie, pomyślała Ripley. Ale od tamtego wieczoru, kiedy Nell stanęła pod ich drzwiami, nie miała okazji spotkać się z nią sam na sam. - Albo zaczynasz bardzo późno, albo naprawdę wcześnie - odezwała się. Nell dźwignęła pudło, domyślając się, że zawiera obszyty barankiem żakiet, który zamówiła pocztą na lądzie. - Znów początek. Klub książki, który prowadzi Mia, skończył letnią przerwę. Dziś jest pierwsze spotkanie. - Ach, prawda. - Ripley wysiadła z samochodu. Miała na sobie okropnie starą, ulubioną lotniczą kurtkę i turystyczne buty. Letnią baseballówkę zastąpiła czarna, wełniana czapka. - Pomóc ci? - Nie powiem nie. - Nell, szczęśliwa, że nie wyczuwa uporczywej niechęci, wskazała łokciem drugie pudło. - Przekąski na tę uroczystość. Przyjdziesz? - Ani myślę. - Nie lubisz czytać? - Lubię. Nie lubię tylko żadnych grup. Grupy składają się z członków - tłumaczyła. - A członkowie to prawie zawsze ludzie. Więc sama widzisz. - Ludzie, których znasz - zauważyła Nell. - Co tylko utwierdza mnie w mojej opinii. Ta grupa to stado kur, które i tak spędzą cały czas, rozdziobując najświeższe plotki, niezależnie od tego, jaka książka posłuży im za pretekst do wyjścia z domu wieczorem. - Skąd wiesz, jeśli nie należysz do klubu? - Powiedzmy, że mam szósty zmysł do tych spraw. - No dobra. - Nell chwyciła wygodniej pudło, które zaczęło wysuwać się jej z rąk w drodze do tylnego wejścia. Pomimo pogody szałwia u Mii trzymała się znakomicie, kwitnąc bezczelnie na czerwono jak w lipcu. - Czy dlatego nie akceptujesz magii? Bo to też oznaczałoby przynależność do grupy? - To byłby zupełnie wystarczający powód. Na dodatek, nie lubię, jak ktoś mi każe
stosować się do czegoś, co powstało trzysta lat przed moimi narodzinami. Poryw wiatru skręcił jej koński ogon w gruby, czarny sznur. Nie zwracała na to uwagi, nie reagowała też na chłód wdzierający się pod kurtkę. - Uważam, że wszystko, co mam do zrobienia, można załatwić bez gdakania nad kociołkiem, i nie chcę, by ktoś zastanawiał się, czy przylecę na miotle w spiczastym, czarnym kapeluszu na głowie. - Trudno mi kwestionować dwa pierwsze powody. - Nell otworzyła drzwi i weszła do przytulnego, ciepłego wnętrza. - Ale dwa ostatnie nie trzymają się kupy. Nigdy nie słyszałam, żeby Mia gdakała nad kociołkiem czy gdzie indziej, i nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek patrzył na nią z nadzieją, że wskoczy na miotłę. - Nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobiła. - Ripley poszła do magazynu, kiwnąwszy po drodze w stronę Lulu. - Lu. - Rip. - Lulu rozstawiała składane krzesła. - Przyjdziesz do nas wieczorem? - A widziałaś kiedyś psa w krawacie? - Na razie nie. - Pociągnęła nosem. - Czyżbym poczuła zapach piernika? - Strzał w dziesiątkę. Czy ustawić przekąski w jakiś specjalny sposób? - Sama jesteś ekspertem. Rób po swojemu. Mia jest jeszcze na górze. Jeśli jej się nie spodoba, to ci powie. Nell przeniosła pudło na przygotowany stół. Wywierci parę dziur w skorupie Lulu, ale musi nadal się starać, żeby przezwyciężyć jej nieufność. Uznała to za osobiste wyzwanie. - Czy uważasz, że mogę zostać jakiś czas na dyskusji? Lulu spoglądała na nią przymrużonymi oczami znad okularów. - Czytałaś książkę? Cholera. Nell wyjęła najpierw talerz z piernikiem, w nadziei, że zapach zwiększy jej szanse. - No, nie. Dopiero w zeszłym tygodniu dowiedziałam się o istnieniu klubu i... - Każdy musi przeznaczyć godzinę dziennie na lekturę. Niezależnie od tego, jak bardzo jest zajęty. - Och, Lulu, nie bądź taką jędzą. Na dźwięk słów Ripley oczy Nell się rozszerzyły. Kątem oka zerknęła trwożliwie na Lulu i zobaczyła rozbawiony uśmiech. - Nie mogę. Jestem tym przesiąknięta do szpiku kości. Możesz zostać, jeżeli ona też zostanie. - Kiwnęła kciukiem w stronę Ripley.
- Nie interesuje mnie spędzanie czasu w gronie bab gawędzących o książkach i o tym, kto z kim sypia, a nie powinien. No i nie jadłam kolacji. - Kawiarnia czynna jest jeszcze przez dziesięć minut - powiedziała Lulu. - Niezła była dzisiaj zupa z szynką i groszkiem. Poza tym dobrze ci zrobi trochę babskiego towarzystwa. Poznasz tkwiącą w tobie kobietę. Ripley prychnęła. Lecz myśl o zupie, a właściwie o jakimkolwiek jedzeniu, którego nie musiałaby sama szykować, była niesłychanie nęcąca. - Moja wewnętrzna kobiecość nie potrzebuje żadnego poznawania. Jest marna i nędzna. Ale zupę spróbuję. - Powoli poszła w stronę schodów. - Mogę zostać na dwadzieścia minut - zawołała, wychodząc. - Ale za to należy mi się pierwszy kawałek piernika. - Lulu? - Nell ułożyła na szklanej paterze ciasteczka w kształcie gwiazdek. - Słucham? - Nazwę cię jędzą, gdyby to mogło zbliżyć nas do siebie jako osoby, które chcą poznać swoją wewnętrzną kobiecość. Lulu parsknęła. - Potrafisz się odciąć, kiedy chcesz. Zdobywasz pozycję i jesteś słowna. To mi się podoba. - I robię fantastyczne pierniki. Lulu podeszła i wzięła kawałek. - Sama ocenię. Pamiętaj, że masz przeczytać październikową książkę przed następnym spotkaniem. Dołeczki Nell drgnęły. - Przeczytam. Na górze Ripley wyprowadziła z równowagi Peg, domagając się zupy na pięć minut przed zamknięciem. - Mam randkę, więc jeżeli nie skończysz tego przed końcem mojej zmiany, będziesz sama myła talerz. - Mogę wrzucić go do zlewu i zostawić Nell na rano, dokładnie tak, jak ty to zrobisz. Daj mi do tego gorącą czekoladę. Nadal zabawiasz się z Mickiem Burminghamem? - A tak. Układamy się wygodnie i urządzamy sobie festiwal wideo. Oglądamy Krzyk. Wszystkie części. - Bardzo sexy. Jeżeli chcesz wyjść, nie doniosę Mii. Peg nie wahała się. - Dzięki. - Zrzuciła fartuch. - Już mnie nie ma. Zachwycona opustoszałą kawiarnią, Ripley usadowiła się wygodnie, by w
błogosławionej samotności delektować się zupą. Nic bardziej nie mogło zepsuć jej przyjemności niż stukot obcasów Mii ledwie minutę później. - Gdzie Peg? - Zwolniłam ją. Idzie na namiętną randkę. - Nie życzę sobie, żebyś mi zwalniała personel do domu przed końcem pracy. Kawiarnia czynna jest jeszcze przez cztery minuty, a potem Peg musi posprzątać witrynę, blaty i kuchnię, to jej obowiązek. - No, ponieważ ją puściłam, możesz teraz opieprzyć mnie zamiast niej. - Ripley jadła, z zainteresowaniem przyglądając się Mii. Rzadko widywano spokojną panią Devlin w stanie takiego podniecenia. Podeszła do lady, skręcając w palcach zawieszony na szyi łańcuszek z amuletem. - Istnieją przepisy sanitarne dotyczące czystości w takich lokalach jak ten - syknęła. Skoro byłaś taka szlachetna dla Peg, możesz, do cholery, równie dobrze wyszorować to zamiast niej. - Pocałuj mnie gdzieś - mruknęła Ripley, ale lekkie ukłucie winy zaczynało odbierać jej apetyt. - Co cię ugryzło? - Prowadzę tu firmę, a to nie to samo, co łażenie po mieście z zarozumiałą miną, co jest twoją specjalnością. - Och, Mia, idź z kimś do łóżka. Humor ci się poprawi. - W przeciwieństwie do ciebie, łóżko nie jest dla mnie panaceum na wszystko. - Zgrywasz lodowatą damę, bo rzucił cię Sam Logan, twój... - Ripley zamarła, widząc, jak twarz Mii blednie. Była wściekła na siebie. Przepraszam. Przesadziłam. Mocno przesadziłam. - Nie ma o czym mówić. - Kiedy kogoś sfauluję, zawsze przepraszam. Nawet jeśli wkroczyłaś tu z bojową miną. Nie tylko przepraszam, lecz chcę wiedzieć, co się właściwie stało. - A cóż to cię raptem, u diabła, obchodzi? - Na ogół mnie nie obchodzi. Ale na ogół nie bywasz przerażona. Co jest grane? Kiedyś przyjaźniły się, nawet bardzo. Jak siostry. Dlatego teraz Mii łatwiej byłoby otworzyć się przed obcym człowiekiem niż przed Ripley. Jednak sprawa była ważniejsza niż waśnie i urazy. Mia usiadła naprzeciw Ripley i spojrzała jej w oczy. - Widziałam krew na księżycu. - Och, na...
Zanim Ripley dokończyła, Mia błyskawicznie chwyciła jej nadgarstek. - Będą problemy, straszne problemy. Ciemna siła. Znasz mnie dobrze i wiesz, że nie mówiłabym ani słowa na ten temat akurat tobie, gdybym nie miała pewności. - A ty znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, co myślę o znakach i przepowiedniach. - Ale na plecach poczuła zimny dreszcz. - Pojawi się, kiedy spadną liście i zanim nadejdzie pierwszy śnieg. Jestem tego pewna, choć nie wiem, co to jest ani skąd przychodzi. Coś mi przeszkadza. - Ripley czuła się nieswojo, kiedy oczy Mii stawały się tak ciemne i głębokie. Wydawało jej się, że może w nich dojrzeć tysiące lat. - Jeśli na wyspie powstaną jakiekolwiek kłopoty, Zack i ja poradzimy sobie z nimi. - To nie wystarczy, Ripley. Zack kocha Nell, a ty kochasz jego. Czuję, że tych dwoje jest w centrum tej sprawy. Jeśli nie pomożesz, coś może pęknąć. Coś, czego nikt z nas nie zdoła już złożyć z powrotem. Nie jestem w stanie sama zrobić wszystkiego, co trzeba, a Nell nie jest jeszcze gotowa. - Nie mogę pomóc ci w ten sposób. - Nie chcesz. - Nie mogę czy nie chcę, wszystko jedno. - Tak, istotnie - powiedziała Mia, wstając z miejsca. W jej oczach nie było błysków gniewu, z którym łatwo walczyć. Było znużenie. - Możesz nie zgadzać się na to, czym jesteś, możesz to odrzucić i stracić. Szczerze ci życzę, żebyś tego nie żałowała. Zeszła na dół, by przywitać członkinie swojego klubu i zająć się bieżącymi obowiązkami. Ripley, pozostawiona sobie, podparła pięścią podbródek. A więc chodziło o to, żeby poczuła się winna. Mia albo wysyłała pod jej adresem małe złośliwostki, albo zwalała na nią dławiący ciężar poczucia winy. Ale ona się nie nabierze. Jeżeli rzeczywiście Mia widziała na księżycu czerwoną mgiełkę, była to tylko jakaś atmosferyczna ciekawostka i ona nie będzie zaprzątać sobie nią uwagi. Zostawi te znaki i przepowiednie Mii, skoro je tak bardzo lubi. Nie powinna zaglądać tu dzisiaj, nie powinna ustawiać się na pozycji, na której Mia może ją przyszpilić. Tyle zdziałały, że zirytowały siebie nawzajem. I tak to trwa od ponad dziesięciu lat. Ale nie zawsze tak było. Przyjaźniły się, były niemal nierozłączne, dopóki nie osiągnęły progu dorosłości.
Ripley pamiętała, że jej matka nazywała je bliźniaczkami od serca. Dzieliły się wszystkim i może to stało się przyczyną problemów. To naturalne, że w miarę jak ludzie dorastają, ich zainteresowania zaczynają się różnić, przyjaciele z dzieciństwa stają się sobie obcy. Ona i Mia nie oddalały się od siebie powoli. To było coś jak cięcie miecza, nagłe i gwałtowne, co rozdarło ich przyjaźń. Miała przecież prawo wybrać własną drogę. I postąpiła słusznie. Nie zamierza cofać się teraz tylko dlatego, że Mia histeryzuje z powodu jakichś zaburzeń w atmosferze. Nawet jeżeli Mia ma rację i rzeczywiście powstaną jakieś problemy, trzeba będzie radzić sobie z nimi zgodnie z przepisami i wymogami prawa, a nie uciekając się do magii. Odrzuciła dziecinady, zabawki i rekwizyty, które przestały już ją bawić. Dokonała rozsądnego, dojrzałego wyboru. Jeśli ktoś na nią teraz patrzy, widzi Ripley Todd, funkcjonariusza policji, odpowiedzialną kobietę, a nie zwariowaną kapłankę z wyspy, która będzie pichcić eliksiry na uatrakcyjnienie życia seksualnego. Poirytowana, ponieważ nawet własne myśli wydały jej się paskudne i pełne samousprawiedliwień, pozbierała talerze i zaniosła je do kuchni. Poczucia winy starczyło jej akurat na tyle, żeby opłukać naczynia, włożyć je do zmywarki i wyszorować zlew. Uznała, że w ten sposób spłaciła dług. Słyszała głosy, wyłącznie kobiece, dochodzące z frontowej sali sklepu, gdzie zebrał się klub. Czuła zapach zapalonych przez Mię kadzidełek - zapach, który miał chronić. Nie dałaby się teraz nawet siłą zaciągnąć do tego hałaśliwego grona bab. Tuż za tylnymi drzwiami dostrzegła grubą, czarną świecę, zapaloną dla zażegnania złego. Roześmiałaby się szyderczo, gdyby nie coś, co przykuło jej wzrok. Tarczę księżyca spowijała delikatna, krwawa mgła. Szyderczy śmiech uwiązł jej w gardle. Zacisnęła dłonie w kieszeniach kurtki i wpatrzona w czubki własnych butów szybko poszła do samochodu. Kiedy ostatnia z członkiń klubu znalazła się za drzwiami, Mia przekręciła zamki. Nell sprzątała już półmiski i serwetki, a Lulu zamykała kasę. - Było super! - Kamionka pobrzękiwała wesoło, kiedy Nell ustawiała filiżanki do kawy. - I szalenie ciekawe. Nigdy nie rozmawiałam o książce w taki sposób. Kiedy coś przeczytałam, myślałam tylko no czy mi się podoba, czy nie, ale nigdy nie dyskutowałam z nikim, dlaczego tak albo dlaczego nie. Muszę przeczytać lekturę na następny miesiąc żeby też móc zabrać głos. - Nell, sama zajmę się talerzami. Na pewno jesteś zmęczona. - Nie, wcale. - Nell podniosła pełną tacę. - Tyle energii było tu dziś wieczorem. Czuję
się, jakbym ją wchłonęła. - Zack przypadkiem na ciebie nie czeka? - Och, nie, dziś nie. Powiedziałam mu, że idę się wprosić na przyjęcie. Lulu odczekała, aż Nell znalazła się na górze. - Co się dzieje, Mia? Coś złego? - Nie jestem do końca pewna. - Mia zaczęła składać krzesła, żeby zająć ręce. - To mnie najbardziej martwi. Coś się zbliża, a ja nie potrafię dokładnie określić co. Na razie, dziś wieczorem, wszystko jest w porządku. - Zerknęła w górę schodów, ciągnąc krzesła do magazynu. - Dziś nic jej nie grozi. - To wokół niej coś się dzieje. - Lulu ustawiła swój stos krzeseł. - Od początku to czułam, choć nie traktowałam jej zbyt ulgowo. Faktem jest, że to słodka dziewczyna, która ciężko pracuje. Ktoś chce ją skrzywdzić? - Ktoś już to zrobił i nie zamierzam pozwolić, by to się powtórzyło. Spróbuję przepowiedni, ale muszę się przygotować. Muszę oczyścić umysł. Jest jeszcze czas. Nie wiem ile, ale musi go wystarczyć. - Powiesz jej? - Zaczekam z tym. Będzie musiała sama się oczyścić i przygotować. Jest zakochana, a przez to silna. Będzie bardzo tej siły potrzebować. - A co tobie daje siłę? - Cel. Miłość nigdy się na mnie nie sprawdzała. - Podobno jest w Nowym Jorku. Mia obojętnie wzruszyła ramionami. Wiedziała, kogo Lulu ma na myśli, i złościło ją, że dwukrotnie tego wieczoru przypomniano jej Sama Logana. - To wielkie miasto - jej głos brzmiał twardo. - Będzie tam miał spore towarzystwo. Chcę skończyć i pójść do domu. Potrzebuję snu. - Ten facet to idiota - mruknęła Lulu pod nosem. Jak na jej gust, na świecie jest zbyt wielu takich idiotów. Przeważnie kończy się to zderzeniem z jakąś upartą kobietą. Nell doszła do wniosku, że zaklęcia są czymś w rodzaju przepisu kulinarnego. A tu czuła się już na pewnym gruncie. Przepis wymaga czasu, uwagi i dobrych gatunkowo składników w odpowiednich proporcjach. Jeśli doda się do tego szczyptę wyobraźni, powstaje doskonałe, oryginalne danie. Chwile wolne od pracy i ślęczenia nad rachunkami przeznaczyła na przestudiowanie książki z zaklęciami, pożyczonej od Mii. Zdawała sobie sprawę, że Mię rozśmieszyłby sam pomysł potraktowania tej lektury jako czegoś w rodzaju magicznej książki kucharskiej, ale
chyba nie poczułaby się też tym dotknięta. Musiała również wygospodarować czas na medytacje, ćwiczenia wyobraźni, gromadzenie narzędzi. Z prawdziwą przyjemnością myślała o dorobieniu się własnego, dobrze wyposażonego warsztatu czarownicy. Ale teraz marzył jej się pierwszy osobisty sukces. - Zaklęcia miłosne, odpędzające, ochronne - mruczała, kartkując książkę. - Na przywiązanie kogoś do siebie, na majątek, na wygnanie choroby. Dla każdego coś miłego; wspomniała ostrzeżenie Mii, że wymawiając jakiekolwiek życzenie, trzeba zawsze zachować ostrożność. Nieprzemyślane albo egoistyczne zaklęcie może nieoczekiwanie powrócić jak bumerang, i to w bardzo niemiłej postaci. Ograniczy się do czegoś prostego, co nikogo nie dotyczy i nie może, choćby nieumyślnie, wyrządzić komuś krzywdy ani przysporzyć kłopotów. Najpierw wymiotła z domu negatywną energię, po czym postawiła swoją miotłę na straży przy drzwiach kuchennych, żeby zło znów nie nawiedziło domu. Z Diegiem plączącym się u nóg wybrała świece i wypisała na nich odpowiednie symbole. Chciała wykorzystać wszelkie pomoce, zdecydowała się więc na kryształy zwiększające energię. Obok nich ustawiła doniczkę ze zwarzoną przez mróz pelargonią, którą zabrała z werandy Zacka. Odetchnęła i głęboko nabrała powietrza. Sięgnęła do uzdrawiającego zaklęcia, które Mia wypisała tuszem na pergaminie, i z zamkniętymi oczami dostosowała w myśli tekst do konkretnego celu. - No, do roboty - szepnęła. - Niech ożyje ten zwiędły kwiat, niech wróci piękno uschniętych płatków. Uhm... Zbyt szybko minął jego czas kwitnienia. Swoją barwą uraduje wszystkich, a nikogo nie skrzywdzi. Niech wzrośnie. Niech się stanie, tak jak chcę. Zagryzła wargę, czekała. Mizerna pelargonia tkwiła sztywno w doniczce. Nell schyliła się, wypatrując najmniejszego śladu zieleni Oczy zaszły jej łzami. Wyprostowała się. - Niech to szlag. Chyba nie jestem jeszcze gotowa do działań solo. Spróbuje jednak jeszcze raz. Musi wyobrazić sobie, wręcz zobaczyć tę roślinę, bujną i kwitnącą. Musi poczuć zapach liści i płatków, skupić swoją energię. A może to energia rośliny? Tak czy inaczej, jeżeli zrezygnuje po pierwszej próbie, okaże się marną czarownicą. Znów zamknęła oczy i zaczęła wszystko od początku. Jęknęła, słysząc energiczne pukanie do tylnych drzwi. Obróciła się tak szybko, że Diego przeleciał przez pół pokoiku, klapnął na podłogę, po czym zaczął się myć, jakby od dłuższego czasu właśnie o to mu chodziło.
Nell, chichocząc, otworzyła drzwi. Stała w nich Ripley. - Przejeżdżałam obok i zobaczyłam, że palisz świecę. Jakieś kłopoty z prądem? Mówiąc to, spojrzała ponad głową Nell na stół z rytualnymi świecami. - Och. - Ćwiczę, ale sądząc po rezultatach, jeszcze długo muszę się uczyć. Wejdź. - Nie chcę przeszkadzać. - Od dnia spotkania klubu Ripley starała się co wieczór zajrzeć, a przynajmniej przejechać tędy samochodem. - Czy to nie nasza zeschła roślinka z frontowej werandy? - Jeszcze nie całkiem zeschła, ale niewiele jej brakuje. Spytałam Zacka, czy mogę spróbować ją ożywić. - Zaklinać uschnięte pelargonie? Rany, nie wytrzymam! - Pomyślałam sobie, że gdybym nawet popełniła jakiś błąd, nikt na tym nie ucierpi. Napijesz się herbaty? Świeżo zaparzyłam. - No, może. Zack prosił, żeby ci powiedzieć, że przyjdzie, jak skończy robotę. Mieliśmy pijaństwo i zakłócanie porządku przez nieletniego. Właśnie wyrzygał sześć piw, które buchnął ojcu z lodówki. Zack odprowadza go do domu. - Ktoś znajomy? - Chłopak Stubensów, najstarszy. Wczoraj rzuciła go dziewczyna, więc postanowił się wypłakać nad tatusiowym piwem. Ponieważ w efekcie nieźle się pochorował, następnym razem chyba poszuka innego sposobu leczenia złamanego serca. Co tak pachnie? - Pieczeń z polędwicy wieprzowej. Zapraszam na kolację. - Wolałabym raczej nie siedzieć tu i nie przyglądać się, jak robicie do siebie słodkie oczy. Ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś wręczyła Zackowi jakieś resztki na drogę powrotną. - Z przyjemnością. - Podała Ripley filiżankę herbaty. - Ale my nie robimy do siebie słodkich oczu. - Oczywiście, że robicie. - Wyszczerzyła zęby na widok wyjętego z lodówki talerza z maleńkimi przekąskami. Szeroko otwarte oczy wyrażały prawdziwy zachwyt. - O rany, czy wy tu co wieczór tak jadacie? - Eksperymentuję na Zacku. - Ten gnojek ma szczęście. - Ripley poczęstowała się kawałeczkiem brochutto. - Jak coś mu się nie będzie podobało, możesz mi przysłać. Powiem ci potem, co to jest warte. - To bardzo szlachetne z twojej strony. Spróbuj faszerowanych grzybów. Zack ich nie tknie. - Nie wie, co traci - oznajmiła Ripley po pierwszym kęsie. - Firma cateringowa
rozwija się całkiem dobrze, co? - Owszem. - Nell marzyła o najnowszym typie piekarnika i wielkiej lodówce. Chyba niepraktycznych w jej przytulnej kuchni, uświadomiła sobie. A poza tym, w tej chwili całkowicie poza finansowymi możliwościami firmy Catering Trzech Sióstr. - Robię kanapki i ciasto na chrzciny w sobotę. - Najmłodsze dziecko Burminghamów. - Właśnie. A w przyszłym tygodniu przyjeżdża z Baltimore siostra Lulu z rodziną. Lulu chce zabłysnąć. Czuję tam jakąś siostrzaną rywalizację. - Nell wskazała kciukiem na piekarnik. - Mam przygotować taką polędwicę, więc chciałam ją najpierw wypróbować. - To musi być dla Lulu straszny jubel. Sknerzy niemiłosiernie. - Zawarłyśmy umowę o wymianie usług. Wydzierga mi na drutach dwa swetry. Bardzo się przydadzą na zimę. - Póki co nadchodzi ocieplenie. Jeszcze załapiemy się na trochę babiego lata. - Dobrze by było. - No więc... - Ripley schyliła się i podniosła Diega. - Jak tam Mia? - W porządku. Wygląda ostatnio na trochę rozkojarzona. Dlaczego pytasz? - Tak tylko. Wyobrażam sobie, że zajęła się przygotowaniami do Halloween. Naprawdę się tym przejmuje. - Chcemy udekorować sklep tuż przed pierwszym. Wszyscy mi mówią, że każde dziecko na wyspie zagląda do nas, żeby coś dostać w prezencie. - A kto by nie chciał cukierka od czarownicy? Powinnam już iść. Podrapała Diega i postawiła go na podłodze. - Zack będzie za chwilę. Mogę zabrać ci sprzed oczu tę doniczkę, jeśli... - obejrzała się i zamarła. Mocne, zielone łodygi pokryte były masą wspaniałych, purpurowych kwiatów. - O kurczę! - Udało mi się! Podziałało! Och! Och! - Jednym susem Nell dopadła stołu i wetknęła nos w kwiaty. - Nie mogę uwierzyć. To znaczy, chciałam w to wierzyć, ale tak naprawdę nie myślałam, że potrafię. Całkiem sama. Czy to nie piękne? - Taa, niezłe. Wiedziała, jak to jest, znała dobrze ten przypływ mocy, przejmujący dreszcz. Radość, zarówno małą, jak i ogromną. Ripley poczuła teraz cień tych wrażeń, kiedy Nell podniosła wysoko doniczkę i kręciła się z nią w kółko. - Nell, tu chodzi nie tylko o kwiaty i promienie księżyca. - Co się stało? - Nell opuściła doniczkę, kołysała ją jak niemowlę. Dlaczego złościsz
się na to, co masz w sobie? - Nie złoszczę się. Po prostu tego nie chcę. - Byłam bezbronna. Tak jest lepiej. - Lepiej jest, gdy sama bierzesz za siebie odpowiedzialność, a nie wtedy, gdy potrafisz zmusić kwiaty by zakwitły. Do tego wcale nie potrzebujesz księgi z zaklęciami. - Jedno nie musi wykluczać drugiego. - Może i nie. Ale życie jest wtedy dużo łatwiejsze. - Podeszła do drzwi i otworzyła je. - Uważaj na świece. Przed przyjściem Zacka Nell sprzątnęła i przygotowała stół. W kuchni unosił się aromat pieczeni i słaby zapach świec. Lubiła nasłuchiwać, jak Zack długimi krokami zbliża się do kuchennych drzwi. Jak zatrzymuje się i wyciera nogi. Lubiła powiew rześkiego powietrza, które wpadało, gdy otwierał drzwi. I łagodny uśmiech, którym witał ją, wchodząc, na chwilę przed pocałunkiem. - Myślałem, że przyjadę wcześniej. - Wszystko w porządku. Ripley wpadła i powiedziała mi, że będziesz. - W takim razie pewnie to niepotrzebne - wyciągnął schowany za plecami bukiet goździków. - Tobie nie, ale mnie tak. - Wzięła kwiaty z jego ręki. - Dzięki. Pomyślałam, że jeśli zechcesz, popróbujemy tego australijskiego wina, o którym czytałam. - Świetnie. - Odwrócił się, żeby zdjąć marynarkę i powiesić ją na kołku. Jego wzrok padł na doniczkę z pelargonią, ustawioną przez Nell na bocznym blacie. Zadrżał wstrząśnięty, lecz wahał się tylko ułamek sekundy. - To chyba nie jest zasługa odżywki do kwiatów? - Nie. - Zacisnęła palce wokół łodyżek goździków. - Rzeczywiście nie. Czy to ci przeszkadza? - Nie przeszkadza. Ale co innego mówić, nawet wiedzieć o tym, a co innego zobaczyć na własne oczy. - Poruszał się w kuchni swobodnie i wyciągnął szufladę, szukając korkociągu. - W każdym razie nie musisz mi się tłumaczyć z każdego drobiazgu. - Kocham cię, Zack. Stojąc z korkociągiem w jednej ręce i butelką wina w drugiej, nagle znieruchomiał. Wezbrało w nim uczucie. - Ciężko było czekać, aż to powiesz. - Nie mogłam wcześniej. - Dlaczego teraz? - Bo przyniosłeś mi goździki. Bo nie muszę ci się tłumaczyć z każdego drobiazgu. Bo
kiedy słyszę cię przy drzwiach, wszystko we mnie rośnie i oddycha. I ponieważ miłość to najważniejsza magia. Chcę dać ci swoją. Ostrożnie odstawił butelkę i odłożył korkociąg, po czym podszedł do niej. Delikatnie przesunął dłońmi po jej twarzy i włosach. - Czekałem na ciebie całe życie. - Całował czule jej czoło i policzki. - To, co mi z niego zostało, chcę spędzić z tobą. Zlekceważyła ucisk w żołądku, czuła tylko radość. - Mamy dla siebie dzień dzisiejszy. Każda chwila jest bezcenna. Oparła głowę na jego ramieniu, westchnęła i zamknęła oczy. - I każda chwila się liczy.
ROZDZIAŁ 15 Evan Remington błądził po komnatach swojego pałacu w Monterey. Ze znudzeniem i zniecierpliwieniem oglądał to, co w nim zgromadził. Każdy detal był tu starannie wybrany albo przez niego samego, albo przez dekoratora wnętrz, który skrupulatnie trzymał się jego poleceń. Zawsze dokładnie wiedział, o co mu chodzi i czego chce. Zawsze był pewien, że to dostanie. Bez względu na koszt i wysiłek. Wszystko, co go otaczało, świadczyło o jego dobrym smaku, tak podziwianym przez partnerów w interesach, przez ludzi z tej samej sfery, a także tych, którzy marzyli o tym, by znaleźć się wśród jednych lub wśród drugich. I nic go nie mogło zadowolić. Myślał o aukcji. Mógłby znaleźć jakiś modny cel charytatywny i zrobić sobie dobrą prasę, za jednym zamachem pozbywając się rzeczy, które mu się znudziły. Może puścić przeciek, że chce rozstać się z tym, co budzi zbyt wiele bolesnych wspomnień o jego zmarłej żonie. Cudownej, utraconej Helen. Zastanawiał się nawet nad sprzedażą domu. Rzeczywiście, budził wspomnienia o niej. Nie było tego problemu w Los Angeles. Nie tam przecież zginęła. Przez ostatni rok, od czasu jej wypadku rzadko przyjeżdżał do Monterey i nigdy nie zostawał dłużej niż kilka dni, zawsze sam. Nie licząc służby. Służba była tylko elementem wyposażenia domu. Nieodzownym i sprawnym. Kiedy pierwszy raz tu wrócił, tonął w żalu. Zanosił się płaczem, leżąc w poprzek łóżka, które kiedyś dzielił z Helen, i wtulał się w jej koszulę nocną, żeby wdychać jej zapach. Trawiła go miłość, ból pożerał żywcem. Należała do niego. Kiedy szok minął, Evan snuł się po domu jak duch, dotykając tego, czego ona dotykała, wsłuchując się w echo jej głosu, które brzmiało mu w uszach, wyłapując wszędzie powiew jej zapachu. Jakby wszystko to nadal w nim żyło. Siedział godzinę w jej garderobie, gładząc ubrania. Nie pamiętał tego wieczoru, kiedy zamknął ją tutaj za karę, że zbyt późno wróciła do domu. Pogrążał się we wspomnieniach o Helen, a kiedy nie mógł już wytrzymać w domu, jechał na miejsce jej śmierci. Stał, szlochając - samotna postać na urwisku. Lekarz zalecił mu kurację i wypoczynek. Przyjaciele otoczyli go współczuciem.
Zaczęło mu się to podobać. Nie minął miesiąc, a zapomniał, że nalegał, by Helen tego dnia pojechała do Big Sur. W jego umyśle, u źródeł pamięci, widział siebie, jak ją błaga, by nie jechała, by została w domu i odpoczęła, póki nie poczuje się lepiej. Oczywiście, nie posłuchała. Nigdy nie słuchała. Żal wkrótce przeszedł we wściekłość, w dręczący gniew, który topił w alkoholu i osamotnieniu. Zawiodła go, wyjeżdżając wbrew jego woli, upierając się przy jakimś nieważnym przyjęciu, zamiast uszanować życzenie męża. Zachowała się niewybaczalnie. Zostawiła go samego. Ale i wściekłość mija. Pustkę, jaką Helen po sobie zostawiła, wypełniał fantazjami o niej, o ich małżeństwie, nawet o sobie. Wiedział, że mówiono o nich jako o idealnej parze, okrutnie i tragicznie rozdzielonej. Czytał o tym, myślał. Uwierzył. Nosił na sercu jej kolczyk zawieszony na łańcuszku i postarał się, by wiadomość o tym przedostała się do mediów. Podobno to samo zrobił Clark Gable, gdy stracił Carol Lombard. Ubrania Helen nadal wisiały w szafach, jej książki stały na półkach, buteleczki perfum - na swoich miejscach. Na cmentarzu, gdzie przecież nie spoczywała, kazał wznieść figurę anioła z białego marmuru. U jego stóp co tydzień pojawiał się bukiet z tuzina czerwonych róż. Żeby nie zwariować, rzucił się w wir pracy. Znów dobrze sypiał, a Helen coraz rzadziej pojawiała się w jego snach. Stopniowo, za namową przyjaciół, zaczął znów udzielać się towarzysko. Nie interesowały go jednak kobiety, które chętnie pocieszyłyby wdowca. Spotykał się z nimi, bo dzięki temu istniał w prasie. Przespał się z kilkoma tylko dlatego, że w przeciwnym wypadku zaczęłyby się niepochlebne plotki. Seks nigdy go nie pociągał. Pociągała go władza. Nie chciał żenić się ponownie. Nigdy nie będzie drugiej Helen. Byli dla siebie stworzeni. Helen była mu przeznaczona, by mógł ją kształtować i pouczać. Jeżeli od czasu do czasu musiał ją ukarać, traktował to tylko jako element wychowania. Musiał ją uczyć. Wreszcie, w ostatnich tygodniach ich wspólnego życia, zaczęło mu się wydawać, że nauka przyniosła efekty. Rzadko zdarzało jej się popełnić błąd, w domu lub między ludźmi. Ulegała mu tak, jak powinna ulegać żona, i upewniała się, że jest z niej zadowolony. Pamiętał, albo wmawiał sobie, że miał zamiar w nagrodę zafundować jej wycieczkę na Antiguę. Jego Helen fascynowało morze. Podczas pierwszych, ekscytujących tygodni miłości opowiedziała mu o śnie, który czasami ją nawiedzał. Śniło jej się, że mieszka na wyspie.
I morze ją zabrało. Czuł, że znów, jak mgła, napływa fala depresji. Nalał do szklanki wodę mineralną i połknął tabletkę. Nie, nie sprzeda domu, zdecydował po kolejnej, nagłej zmianie nastroju. Otworzy go. Wyda wspaniale przyjęcie, takie jakie często i z powodzeniem wydawali z Helen. Będzie tak, jakby była u jego boku, tak jak powinna. Zadzwonił telefon, ale Evan nie podniósł słuchawki. Stał, uśmiechając się blado, i przez cienką koszulę delikatnie pocierał złote, grawerowane kółeczko. - Sir? Dzwoni pani Reece. Chciałaby rozmawiać z panem, jeśli to możliwe. Evan bez słowa wyciągnął rękę po przenośną słuchawkę. Nie spojrzał na pokojówkę, która mu ją wręczyła, ale uchylił drzwi na taras i wyszedł na zewnątrz, na balsamiczny powiew bryzy, by porozmawiać z siostrą. - Tak, Barbaro? - Evan, cieszę się, że cię zastałam. Deke i ja zapraszamy cię do klubu na popołudnie. Możemy zagrać partyjkę tenisa i zjeść lunch nad basenem. Rzadko cię ostatnio widuję, braciszku. Najpierw chciał odmówić. Nie przepadał za środowiskiem klubu country, które tak lubiła jego siostra. Ale natychmiast zmienił zdanie, uświadamiając sobie, jak świetnie Barbara potrafi zaplanować wielkie przyjęcie. I jak chętnie wyręczy go w wielu irytujących drobiazgach. - Z przyjemnością. Zresztą i tak chciałem z tobą porozmawiać. Spojrzał na swojego roleksa. - Spotkajmy się. Wpół do dwunastej? - Doskonale. Przygotuj się. Pracuję nad swoim backhandem. Kończył seta. Barbara raz jeszcze przełamała jego serw, paradując jak idiotka w swojej tenisowej spódniczce od najlepszego projektanta. Jak zawsze miała dość czasu, żeby zmarnować kolejny dzień na podrywanie jakiegoś tenisowego zawodowca, podczas gdy jej dupowaty mąż zabawiał się golfem. On sam natomiast jest człowiekiem zajętym, prowadzi firmę, która zajmuje świetną pozycję na rynku, a jego potężni klienci kapryszą jak niemowlęta, jeśli nie poświęci im całej swej uwagi. Nie ma czasu na kretyńskie mecze. Zgrzytnął zębami, gdy Barbara posłała piłkę w przeciwny koniec kortu. Pot zrosił mu twarz, spływał po karku. Wzrok stał się zimny, a kiedy pędził przez kort, usta miał rozwarte, jakby chciał warczeć.
Nell rozpoznałaby ten wyraz twarzy. Budził w niej strach. Barbara rozpoznawała go równie dobrze i instynktownie spartaczyła odbicie. - Zamordujesz mnie - krzyknęła i potrząsnęła głową, wracając od siatki na linię. Evan zawsze był grymaśny. Wiedziała, że nie potrafi przegrywać. Zawsze musiał postawić na swoim. Już jako dziecko miał dwa sposoby wymierzania kary. Lodowate milczenie, które ścinało krew w żyłach. Albo natychmiastowa, wściekła przemoc. Jesteś starsza, stale powtarzała matka. Bądź dobrą dziewczynką, bądź dobrą siostrą. Pozwól dziecku wygrać. Był to tak stary i głęboko zakorzeniony zwyczaj, że Barbara prawie podświadomie postanowiła zepsuć także następnego gema. Popołudnie będzie znacznie przyjemniejsze, jeśli Evan wygra mecz. Po co kruszyć kopie o partię tenisa? Ukryła głęboko swojego ducha walki i, niby znokautowana, poddała się. Oczy Evana natychmiast rozbłysły. - Świetna gra, Evan. Nigdy nie mogłam ci dorównać. Posłała mu uległy uśmiech, ustawiając się w oczekiwaniu na jego serw. Chłopcy nie cierpią przegrywać z dziewczynami - kolejna nauka matki. A w końcu mężczyźni to tylko duzi chłopcy. Evan wygrał mecz i wpadł w świetny nastrój. Czuł się rozluźniony i usatysfakcjonowany. Czule otoczył ramieniem Barbarę i ucałował ją w policzek. - Twój backhand wymaga jeszcze trochę pracy. Odruchowo zdusiła narastający w gardle pomruk irytacji. - Za to twój jest morderczy. - Podniosła swoją torbę. - A ponieważ upokorzyłeś mnie, stawiasz lunch. Spotkamy się na tarasie. Za pół godziny. Kazała mu troszkę poczekać, co zawsze budziło w nim leciutką złość. Ale cieszył się, że jego siostra jest atrakcyjną kobietą i wygląda świetnie. Nie cierpiał u kobiet niechlujstwa ani zaniedbanych włosów, a na Barbarze nigdy się nie zawiódł. Była o cztery lata starsza od niego, ale wyglądała na trzydzieści pięć. Miała wypielęgnowaną, gładką skórę, lśniące włosy i smukłą sylwetkę. Usiadła obok, w cieniu parasola, rozsiewając subtelny zapach swoich ulubionych perfum White Diamonds. - Mam ochotę pocieszyć się koktajlem z szampanem. Koktajl w towarzystwie najprzystojniejszego mężczyzny w klubie powinien mi szybko poprawić humor. - A ja właśnie myślałem, jak piękną kobietą jest moja siostra. Twarz Barbary pojaśniała.
- Zawsze mówisz miłe rzeczy. To prawda, pomyślała. Zawsze tak robi. Jeżeli tylko wygra. A wiec tym lepiej, że odpuściła mecz. - Nie czekajmy na Deke'a - zaproponowała, wciąż uśmiechając się promiennie do Evana. - Bóg wie, kiedy skończy grę. Zamówiła koktajl i sałatkę, jęcząc dramatycznie, gdy Evan wybierał panierowane krewetki. - Och, nienawidzę twojej przemiany materii. Nigdy nie przytyjesz choćby o gram. Trochę od ciebie uszczknę, a jutro będę cię przeklinać, kiedy moja osobista trenerka zamęczy mnie na śmierć. - Odrobinę dyscypliny, Barbaro, a utrzymasz figurę bez płacenia komuś za to, że się pocisz. - Ona jest warta każdych pieniędzy, wierz mi. To sadystka. - Westchnęła z zadowoleniem i usiadła wygodnie, uważając, by nie wystawiać twarzy na słońce. - O czym, kochanie, chciałeś ze mną porozmawiać? - Chcę wydać przyjęcie w domu w Monterey. Najwyższy czas, żeby... - Tak. - Pochyliła się, kładąc rękę na jego dłoni. Uścisnęła ją. - Najwyższy czas. Tak się cieszę, że jesteś znów w dobrym nastroju, Evan, że znów robisz plany. Masz za sobą straszny okres. W jej oczach pojawiły się łzy, a uczucie do brata sprawiło, że nie zważając na makijaż, próbowała je powstrzymać intensywnym mruganiem. Evan był niesłychanie wrażliwy. Nienawidził publicznych scen. - Zacząłeś trochę bywać w ostatnich paru miesiącach. To świetnie. Helen życzyłaby sobie tego. - Też tak myślę. - Odsunął rękę, kiedy podano im drinki. Nie lubił, gdy ktoś go dotykał. Przypadkiem, to naturalnie co innego. W biznesie też uściski i pocałunki należały do przyjętych sposobów zachowania. Ale nie znosił celowych dotknięć. - Prawdę mówiąc, nie urządzałem od tamtej pory właściwie żadnych przyjęć. W sprawach biznesu oczywiście tak, ale... Helen i ja razem planowaliśmy każdy szczegół... Mnóstwo rzeczy brała na siebie: zaproszenia, menu, wszystko, ma się rozumieć, za moją aprobatą. Więc teraz chciałbym, żebyś ty mi pomogła. - Jasne, że pomogę. Zdradź mi tylko swoją koncepcję i podaj termin. Byłam w zeszłym tygodniu na bardzo wystawnym i zabawnym przyjęciu. Ściągnę stamtąd kilka
pomysłów. U Pameli i Donalda. Pamela bywa nieznośna, ale potrafi urządzać imprezy. A skoro o niej mowa, chyba powinnam ci coś powiedzieć. Mam nadzieję, że to cię nie zmartwi. Obawiam się, że zresztą i tak usłyszysz to od kogoś obcego. - Co takiego? - Pamela paple byle co, wiesz, jaka ona jest. Evan ledwie ją sobie przypominał. - Na jaki temat? - Byli z Donaldem na wakacjach na wschodzie, parę tygodni temu. Najpierw na Cape Cod, choć namawiała go na wycieczkę z noclegami w prywatnych kwaterach po drodze. Zapewnia, że kiedy zwiedzali tam jakieś małe miasteczko, widziała kobietę, która wyglądała identycznie jak Helen. Palce Evana zacisnęły się na szklance. - Co mówisz? - Zaciągnęła mnie do kąta i bez przerwy o tym gadała. Twierdzi, że w pierwszej chwili pomyślała, że to duch. Naprawdę, była do tego stopnia przekonana, że to... zjawisko może być sobowtórem biednej Helen, że spytała mnie, czy Helen miała siostrę. Oczywiście zaprzeczyłam. Podejrzewam, że mignęła jej jakaś drobna blondynka w wieku Helen i stąd to skojarzenie. Ale jest tym mocno przejęta, więc nie chciałabym, żeby dotarły do ciebie jakieś plotki, które mogłyby ci sprawić przykrość. - Ta kobieta to idiotka. - No, na pewno ma zbyt bujną wyobraźnię. A skoro już o wszystkim wiesz, powiedz, ile osób chcesz zaprosić. - Dwieście, może dwieście pięćdziesiąt - odparł rozkojarzony. Gdzie właściwie Pamela widziała tego ducha Helen? - Och, na jakiejś wyspie na Wschodnim Wybrzeżu. Nawet nie pamiętam nazwy, bo usiłowałam zmienić temat. Coś z siostrami. Oficjalne czy nieoficjalne? - Co? - Przyjęcie, kochanie. Oficjalne czy nie? - Oficjalne - mruknął. Głos siostry brzęczał gdzieś obok jak uparta pszczoła. Lulu mieszkała w rybackim domku dwie przecznice od High Street. Od domów bardziej konserwatywnych sąsiadów jej odróżniał się szminkową czerwienią okiennic i werandy, którą ozdabiał szybowiec pomalowany we wszystkich barwach tęczy. Plamy i paski tworzyły deseń, który śmiało mógł rywalizować z obrazami Jacksona Pollocka. Na wąskim skrawku trawnika stała szkarłatna kula ocieniająca chimerę, która przykucnęła z językiem wystawionym do przechodniów.
Skrzydlaty smok w kolorze opalizującej zieleni fruwał na dachu, obok pomalowanego w jaskrawe pasy lotniczego rękawa, wskazując kierunek wiatru. Na krótkim podjeździe stał czarny, elegancki, najnowszy model sedana oraz pomarańczowy volkswagen Lulu z 1971 roku. Naszyjnik, z tej samej epoki, zwisał z lusterka wstecznego. Zgodnie z instrukcją Nell zaparkowała na ulicy, jeden dom dalej i przydźwigała swój bagaż do tylnych drzwi. Lulu otworzyła je na oścież, zanim Nell zdążyła zapukać. - Pomogę ci - Lulu złapała ją za rękę tuż nad łokciem i wciągnęła do środka. Wysłałam wszystkich na spacer i nie sądzę, żeby wrócili wcześniej niż za dwadzieścia minut. Jeśli szczęście mi dopisze, to i później. Syl jest ponura i marudna od urodzenia. - To twoja siostra. - To samo uparcie twierdzą moi rodzice, ale ja mam wątpliwości. Lulu wetknęła głowę do pudła, gdy tylko Nell ustawiła je pośrodku kuchni. - Gadanie, że we mnie płynie ta sama krew, co w tym nadętym, ograniczonym, beznadziejnym tłumoku, wkurza mnie w najwyższym stopniu. Jestem od niej półtora roku starsza, więc przez lata sześćdziesiąte przeszłyśmy właściwie razem. Różnica polega na tym, że ona je pamięta, co mówi samo za siebie. - Ach! - Nell próbowała wyobrazić sobie Lulu jako hippiskę wyznającą wolną miłość, zwolenniczkę swobody podróżowania i stwierdziła, że to wcale nie takie trudne. Na rodzinny obiad Lulu przyodziała się w bluzę znak, znak, że skończył się jej estrogen, nosi natomiast broń. Uczciwe ostrzeżenie, uznała Nell. - Uhm. Jednak to ładnie, że wciąż utrzymujecie kontakt. - Przyjeżdża tutaj raz do roku, żeby mnie sponiewierać. Według niej kobieta nie jest kobietą, dopóki nie ma męża, dzieci, nie prezyduje w jakichś gównianych komitetach i nie wie, jak zrobić popisowe danie ze sznurka, rożna i pustej puszki po tuńczyku. - Zrobimy coś dużo lepszego. - Nell obracała podgrzewaną w piekarniku pieczeń. Jest w sosie własnym, wystarczy więc polać łyżką z góry i podać z dodatkami. Najpierw sałatkę jesienną. Powiedz im, żeby zostawili miejsce na sernik z dynią. - Oczy jej wyjdą na wierzch. Lulu popijała już drugą szklankę wina, liczyła, że pomoże jej to przetrwać dzień. - Miałam męża. Powiedziała to z takim gniewem i zaciętością, że Nell odwróciła się w jej stronę. - Och? - Nie rozumiem, co mnie naszło, żeby to zalegalizować. Nie byłam w ciąży ani nic w
tym rodzaju. Byłam głupia. Podejrzewam, że zrobiłam to, żeby dowieść, że stać mnie jednak na bunt. Nie był nic wart - równie bezużyteczny, co przystojny. Okazało się, że miał własny pogląd na małżeństwo: szukał jakiegoś miejsca, do którego by wracał od pierwszej lepszej dziwki, jaką przyhaczył wieczorem. - Przepraszam. - A za co? Człowiek uczy się przez całe życie. Wypieprzyłam go w osiemdziesiątym piątym. Obchodzi mnie to wyłącznie wtedy, kiedy zjawia się Syl i pieje nad przyjemnościami życia w podmiejskiej dzielnicy, nad swoim mężem, urzędasem, który obrósł sadłem jak stąd do Cleveland, i nad swoimi dziećmi, parą nastolatków z chytrymi oczkami i w sportowych butach za dwieście dolarów. Wolałabym dostać w łeb, niż żyć w jakimś cukierkowym domku na peryferiach. Ponieważ albo wino, albo temat Syl sprawiały, że potok słów Lulu był coraz gwałtowniejszy, Nell wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję. - To znaczy, że nie wychowałyście się tutaj, razem? - Nie, do diabła. Wychowałyśmy się w Baltimore. Zwiałam stamtąd, kiedy miałam siedemnaście lat. Przez jakiś czas mieszkałam w komunie w Kolorado, podróżowałam, poznawałam życie. Kiedy przyjechałam tutaj, nie skończyłam jeszcze dwudziestki. Mieszkam tu od trzydziestu dwóch lat. Boże. Dokonawszy takiego odkrycia, Lulu musiała golnąć sobie wina i nalać następną szklaneczkę. Westchnęła, kręcąc głową. - Babka Mii dała mi pracę; robiłam dla niej to i owo, a potem, kiedy pojawiła się Mia, jej matka zatrudniała mnie do opieki nad nią, kiedy było trzeba. Carly Devlin to miła kobieta, ale faktem jest, że nie za bardzo interesowało ją wychowywanie dziecka. - I to ty ją wychowywałaś? Nie miałam pojęcia. - Nic dziwnego, uświadomiła sobie Nell, że Lulu jest tak opiekuńcza w stosunku do Mii. - Niezależnie od tego, co myśli twoja siostra, w gruncie rzeczy masz córkę. - Kurczę, tak jest - przyznała i odstawiła szklankę. - Rób, co chcesz. Zaraz będę z powrotem. - Ruszyła do drzwi, ale odwróciła się jeszcze. Gdyby Syl przyszła przede mną, powiedz jej, że po prostu pracujesz w księgarni i wpadłaś, by mnie zapytać o coś związanego z tą pracą. - Nie martw się. Zerkając jednym okiem na zegar, Nell szykowała posiłek, wstawiała sałatkę i dodatki do lodówki, układała wokół pieczeni zapiekane plasterki ziemniaków i groszek przyprawiony ziołami.
Zajrzała do jadalni i widząc jeszcze nienakryty stół, poszukała naczyń i obrusa. - Przyniosłam ci pierwszą połowę twojego zarobku - oznajmiła Lulu Stała z pogniecioną torbą na zakupy w ręce. - Dzięki. Słuchaj, nie wiedziałam, jakie talerze chcesz postawić ale myślę, że te wyglądają dobrze. To rodzinny obiad, więc zastawa jest codzienna i wesoła. - To dobrze, bo to jedyne moje talerze. Lulu czekała, aż Nell zanurzy rękę w torbie, i uśmiechnęła się zadowolona, słysząc okrzyk zachwytu. - Och, och, Lulu! Był to prosty golf pasujący do wszystkiego. Ale wełna była puszysta jak obłok, w głębokim, błękitnym kolorze. - W życiu nie spodziewałam się czegoś takiego. - Nell przykładała do siebie sweter, pocierała policzkiem o ramię. - Absolutnie wspaniały. - Nosisz za dużo nijakich kolorów. - Lulu radośnie kręciła się wokół Nell, coś poprawiała, potem cofnęła się i mrużąc oczy, oceniała ostateczny efekt. - Twarz też robi się wtedy nijaka. Teraz wyglądasz inaczej, niebieski pasuje do twoich oczu. Zaczęłam już drugi, dłuższą tunikę w intensywnej czerwieni. - Nie wiem, jak ci dziękować. Nie mogę się doczekać, żeby go przymierzyć, i... - Wrócili - Lulu syknęła i natychmiast zaczęła wypychać Nell w stronę drzwi. - Idź, idź już. - Musisz wymieszać sałatkę tuż przed... - Tak, tak. Idź! Nell ścisnęła swój nowy sweter, kiedy Lulu trzasnęła jej przed nosem drzwiami. - ...podaniem - dokończyła, chichocząc w drodze do auta. W domu natychmiast zrzuciła z siebie bluzę i wśliznęła się w puszysty obłok swetra, a ponieważ nie mogła obejrzeć się dobrze z góry na dół, przyciągnęła krzesło i stanęła na nim przed lustrem. Był czas, kiedy miała dziesiątki swetrów - kaszmirowe, jedwabne, z mięciusieńkiej bawełny i najcieńszych wełen. Żadnym nie cieszyła się tak bardzo jak tym, zrobionym ręcznie na znak przyjaźni. Albo czegoś mocno zbliżonego do przyjaźni, pomyślała. I jako zapłata za dobrą pracę. Zdjęła go i czule ułożyła w szufladzie. Włoży go w poniedziałek. Teraz, do brudnej roboty, lepsza będzie bluza. Na kuchennym stole, na grubej warstwie gazet czekały trzy dynie. Z największej Nell
wykroiła już część, szykując deser dla Lulu. Teraz należało tylko wyciąć w niej odpowiedni wzór. Powinnam upiec chleb z dynią, pomyślała, zabierając się do następnej. I placek. I kruche ciasteczka. Skorupy można ustawić jako dekorację na frontowej werandzie. Wielkie, grube i straszne dynie, które rozbawią sąsiadów i dzieciaki. Miała po łokcie roboty z miąższem i pestkami, kiedy w drzwiach pojawił się Zack. - Dobiorę się do trzeciej. - Stanął za nią, objął i przytulił. - Jestem mistrzem w drążeniu dyń na Halloween. - Ciągle się człowiek czegoś dowiaduje o innych. - Chcesz, żebym wyrzucił te śmiecie? - Wyrzucił? A z czego zrobię placek? - Z dyni z puszki. - Uniósł brwi, przyglądając się, jak Nell wrzuca kawałki dyni do dużej miski. - Chcesz powiedzieć, że naprawdę używasz tych wnętrzności? - Jasne. Skąd, twoim zdaniem, bierze się dynia w puszkach? - Nigdy się nie zastanawiałem. Z fabryki dyń. - Wziął do ręki nóż i gdy Nell myła ręce, zabrał się do wycinania trzeciej kuli. - Chyba żył pan pod kloszem, szeryfie Todd. - Jeśli nawet, to nie wyobrażam sobie nikogo lepszego, kto mógłby mnie wprowadzić w życie. Co ty na to, żebyśmy później wsiedli w samochód i pojechali na wybrzeże, łamiąc przy okazji parę przepisów? - Świetny pomysł. - Nell usiadła i zaczęła rysować okropną gębę na pierwszej dyni. W mieście raczej jest spokój. - Jak zwykle w niedzielę o tej porze roku. Zawiozłaś Lulu wszystko? - Tak. Nic nie wiedziałam, że kiedyś miała męża. - Dawno temu. Podobno łazęga, który trochę pracował w porcie. Zdaje się, że trwało to najwyżej pół roku. Podejrzewam, że zraziło ją to do mężczyzn, bo nigdy nie słyszałem, żeby od tamtej pory z kimś się związała. - Pracowała u babci Mii, a potem u jej matki. - A tak. Jak daleko sięgnę pamięcią, to Lulu trzymała w ryzach Mię. Zresztą, jeśli się tak dobrze przyjrzeć, była jedyną osobą, której Mia bardzo długo pozwalała trzymać się w ryzach. Mia miała romans z Samem Loganem, jego rodzina ma tu hotel. Nic z tego nie wyszło i Sam wyjechał z wyspy, Jezu, już chyba dziesięć lat temu, albo i więcej. - Ach, tak. - Sam Logan, pomyślała Nell. Człowiek, którego Mia kiedyś kochała. - Kiedyś przyjaźniliśmy się z Samem, w młodości - opowiadał Zack, wycinając dynię.
- Straciliśmy się z oczu, ale pamiętam, że kiedy Sam i Mia się spotykali, Lulu niezbyt przychylnie na niego patrzyła. Uśmiechnął się do wspomnień i wyciągnął nóż z wnętrza dyni W świetle lampy Nell spostrzegła błysk, w głowie czuła pęd wiatru, zobaczyła, jak krew kapie z noża na koszulę i ręce Zacka, a potem rozlewa się czerwoną rzeką u jego stóp. W zupełnej ciszy miękko osunęła się z krzesła. - Hej, hej! Nell, odezwij się, Nell! Głos Zacka był przytłumiony, jakby oboje znaleźli się pod wodą. Poczuła coś zimnego na policzku. Zdawało jej się, że powoli wraca ku powierzchni z głębi bez dna. Otworzyła oczy i zobaczyła, jak jedna po drugiej unoszą się cienkie warstwy mgły. Na końcu pojawiła się twarz Zacka. - Zack! - W popłochu rzuciła się ku niemu, szarpiąc koszulę w poszukiwaniu ran, jakby jej palce nagle stały się grube i niezdarne. - Zaczekaj. - Śmiałby się z tego wyrywania guzików, gdyby nie śmiertelnie biała twarz Nell. - Połóż się, oddychaj spokojnie. - Krew. Tyle krwi. - Ćśś. W pierwszej chwili, kiedy Nell zemdlała, Zack wpadł w panikę i zrobił to, co zawsze robił w takich przypadkach. Wziął ją na ręce, zaniósł na kanapę i ocucił. Teraz jej szklany wzrok przyprawiał go o ucisk w żołądku. - Oczywiście nic dziś nie jadłaś, prawda? Ktoś, kto tyle gotuje, powinien się nauczyć jadać regularne posiłki. Zaraz dostaniesz szklankę wody i coś do zjedzenia. Jeżeli nie poczujesz się lepiej, wezwę lekarza. - Nie jestem chora. Nic mi nie jest. To ty krwawiłeś. - Obmacywała go drżącymi dłońmi. - Miałeś krew na koszuli, na rękach, na podłodze też była. Nóż. Widziałam... - Kochanie, nie krwawię. Ani trochę. - Podniósł ręce i obracał je na dowód, że mówi prawdę. - To był tylko błysk światła i tyle. - Nie. - Otoczyła go ramionami i mocno przycisnęła. - Widziałam. Nie dotykaj więcej noża. Nie dotykaj. - Okej. - Ucałował czubek jej głowy i przejechał ręką po włosach. Nie będę. Wszystko w porządku, Nell. Zacisnęła dłoń na medalionie i powtarzała w myśli słowa zaklęcia chroniącego. - Chcę, żebyś to nosił. - Już spokojniejsza, odsunęła się i odpięła łańcuszek. - Cały czas. Nie zdejmuj go. Popatrzył na rzeźbione serduszko zawieszone na łańcuszku i zareagował jak każdy
mężczyzna. - Dziękuję ci bardzo, Nell. Naprawdę. Ale to jest raczej dla dziewczyny. - Włóż to pod koszulę. - Nell mówiła z coraz większą niecierpliwością. - Nikt nie musi tego widzieć. Masz to nosić w dzień i w nocy. Skrzywił się, kiedy przekładała mu łańcuszek przez głowę. - Obiecaj mi. Uprzedzając następny protest, ujęła jego twarz w dłonie. - Należał do mojej mamy. To jedyna rzecz, jaka mi po niej pozostała. Jedyna, jaką zabrałam ze sobą. Zrób to dla mnie, Zack, proszę. Obiecaj, że go nie zdejmiesz, żeby nie wiem co. - Dobrze. Obiecam, jeżeli ty mi obiecasz, że coś zjesz. - Zjemy zupę z dyni. - Zdobyła się na uśmiech. - Będzie ci smakować. Tej nocy, gdy spała, pędziła oszalała przez las, nie mogąc znaleźć drogi w ciemnościach. Prześladował ją zapach krwi i śmierci.
ROZDZIAŁ 16 Nell wyrzuciła wszystko z pamięci, a przynajmniej starała się o tym nie myśleć i poszła do pracy. Podawała kawę i babeczki, żartowała ze starymi bywalcami. Miała na sobie nowy, błękitny sweter i mieszała zupę z dyni przygotowaną na lunch. Uzupełniła stosik swoich wizytówek, które za namową Mii ułożyła przy kasie. Wszystko toczyło się normalnie, jak zwykle. Poza tym, że dziesiątki razy tego ranka sięgała ręką do medalionu, którego nie było. Ciągle stawał jej przed oczami obraz Zacka zalanego krwią. Musiał tego ranka popłynąć na ląd i sama myśl o tym, że nie ma go na wyspie, potęgowała jej strach. Może go ktoś napaść na ulicy i zostawić zakrwawionego i bliskiego śmierci. Pod koniec zmiany doszła do wniosku, że zrobiła za mało i potrzebuje pomocy. Znalazła Mię w księgarni z klientem, któremu pomagała wybierać książeczki dla dzieci. Czekała, załamując w duchu ręce, aż kupujący wreszcie się zdecyduje i odejdzie do kasy. - Wiem, że jesteś zajęta, ale muszę z tobą porozmawiać. - Dobrze. Wezmę żakiet. Pójdziemy się przejść. Wróciła po kilku chwilach w zamszowym żakiecie narzuconym na krótką sukienkę. Jedno i drugie było w kolorze kabaczka, przy którym jej włosy płonęły jak ogień. Idąc do frontowego wyjścia, pstryknęła palcami w stronę Lulu. - Robię sobie przerwę na lunch. Świetny sweter - dodała, kiedy wyszły na zewnątrz. Autorstwa Lulu oczywiście? - Tak. - Wzięłaś wielką przeszkodę. Nie zrobiłaby ci czegoś tak pięknego, gdyby cię nie zaakceptowała. Moje gratulacje. - Dzięki. Ja... masz ochotę na lunch? - Nie. - Mia odrzuciła do tyłu włosy i głęboko odetchnęła. Zdarzało się, bardzo rzadko, że czuła się w księgarni uwięziona. Rozpaczliwie potrzebowała wtedy przestrzeni. - Chcę się przejść. Ripley nie pomyliła się, kiedy mówiła o babim lecie. Po nagłym ochłodzeniu nastały łagodne, ciepłe dni z wilgotnym wiatrem przynoszącym zapach wody i lasu. Niebo było zachmurzone, a na jego ołowianym tle drzewa płonęły jak wielkie boje. Morze odbijało kolor nieba, ruch fal zapowiadał nadejście sztormu.
- Za godzinę będzie padało - zapowiedziała Mia. - Popatrz - wskazała na morze. Kilka sekund później, jak na zawołanie, jasna błyskawica przecięła stalowe zwierciadło nieba. Idzie sztorm. Kocham wielkie sztormy. W powietrzu czuje się elektryczność, a jej energia przenika do krwi. Robię się niespokojna. Kiedy jest sztorm, marzę o moich urwiskach. Mia zsunęła swoje śliczne pantofelki, zawiesiła je na palcach i gołymi stopami stanęła na piasku. - Plaża jest prawie pusta - zauważyła. - Dobre miejsce na spacer. Powiedz mi, co cię martwi. - Miałam... nie wiem, czy to było widzenie. Nie wiem, co to było. Boję się tego. Mia objęła Nell wolną ręką i szła spokojnym, niespiesznym krokiem. - Opowiedz mi. Kiedy Nell skończyła, Mia jeszcze przez chwilę się nie odzywała. Z uniesioną do góry głową, z rozwianymi włosami, patrzyła nieprzeniknionym wzrokiem. - Czemu dałaś mu swój medalion? - Tylko to przyszło mi na myśl. Odruch. Przypuszczam, że chodziło o rzecz, która jest dla mnie najważniejsza. - Miałaś go na sobie, kiedy zginęłaś. Wzięłaś ze sobą na nowe życie. Symbol tego, skąd przybyłaś, co cię łączy z twoją matką. Twój talizman. Silna magia. Zyska jeszcze większą moc przez to, że Zack będzie go nosił, ponieważ go o to poprosiłaś. - To medalion, Mia. Coś, co tata kupił kiedyś mamie w prezencie gwiazdkowym. Nie ma jakiejś szczególnej wartości. - Sama wiesz, jak jest naprawdę. Jego wartość tkwi w tym, co znaczy dla ciebie. A także w twojej miłości do rodziców i w miłości, jaką obdarzyłaś Zacka. - I to wystarczy? Nie rozumiem, jak to możliwe. Wiem, co to znaczyło, Mia. Narastało w niej przerażenie. - W tym widzeniu jego twarz była szara, a krew... wszędzie było tyle krwi. On był martwy. - Zmusiła się, by to powtórzyć. - Martwy. Czy możesz coś zrobić? Zrobiła już wszystko, co mogła wymyślić, wszystko, co tylko było w jej mocy. - Co takiego, twoim zdaniem, mogłabym jeszcze zrobić, czego ty nie zrobiłaś? - Nie wiem. Dużo więcej. Czy to było przeczucie? - A czy w to wierzysz? - Tak. Tak. - Na samą myśl o tym brakło jej tchu. - To było tak wyraźne. Ma zginąć, a ja nie wiem jak. - To, co widzimy, to tylko możliwości, Nell. Nic pewnego. Nic, ani to, co dobre, ani
to, co złe, nie jest nieodwołalne. Miałaś widzenie i zrobiłaś coś, żeby go ochronić. - Nie znasz sposobu, żeby powstrzymać tego, kto usiłuje go skrzywdzić? A zaklęcie? - Zaklęcia nie są lekarstwem na wszystko, i nie powinny być. Pamiętaj, że to, co wysyłasz, może wrócić do ciebie albo do twoich bliskich w trójnasób. Podziała na jedno, rozpęta coś innego. Nie sprecyzowała tego, co miała na myśli. Wstrzymasz nóż, ale możesz naładować broń. - Idzie burza - mruknęła. - I chyba coś więcej niż błyskawica przetnie niebo tego popołudnia. - Ty coś wiesz. - Czuję coś. Nie widzę wyraźnie. Być może nie jest to dla mnie przeznaczone. Przeszkadzała jej frustracja. I świadomość, że ona, czarownica, która od tak dawna działa w pojedynkę, tym razem sama nie może zrobić tego, co należy. - Będę ci pomagać ze wszystkich sił, tyle mogę obiecać. W chwili, gdy ogarniał ją niepokój, że to wszystko nie wystarczy, zobaczyła Ripley na skraju plaży. - Zawołaj tu Ripley. Przyjdzie do ciebie. Powiedz jej to, co powie działaś mnie. Nell nie musiała wołać, odwróciła się tylko i spojrzała. Ripley ubrana w spodnie i wygodne buty, szła w ich stronę. - Zmokniecie, jak będziecie tu tak stały. - Grzmi. - I nad morzem przewalił się głuchy pomruk. - Błyska - Na zachodzie zapaliła się ściana ognia. - Ale nie będzie padać przez co najmniej pół godziny - powiedziała Mia. - Prosimy o prognozę pogody. Powinnaś zatrudnić się w telewizji zakpiła Ripley. - Przestańcie. Nie teraz. - Nell spodziewała się, że niebo otworzy się lada chwila, ale nie zwracała na to uwagi. - Niepokoję się o Zacka. - Taaa? Ja też. Jak mam się nie niepokoić, skoro mój brat zaczyna nosić dziewczęcą biżuterię. Ale dzięki, że dajesz mi okazję, by mu podokuczać. - Powiedział ci, dlaczego to nosi? - Nie. - Ripley wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - I nie wiem, czy mogę w tak eleganckim towarzystwie powtórzyć, co mi odpowiedział. Ale początek wolnego dnia bardzo nam się udał. - Miałam widzenie - zaczęła Nell. - Och, cudownie. - Ripley, zniesmaczona, już się odwracała, gdy Nell chwyciła ją
kurczowo za rękę. Spuściła wzrok, spojrzała na palce Nell i znów w górę. - Lubię cię, Nell, lecz zaczynasz mnie wkurzać. - Puść ją, Nell. Ona boi się słuchać. - Nie boję się niczego. - Złościło ją, że Mia dokładnie wiedziała, jak ją dotknąć. - No, słucham, co zobaczyłaś w kryształowej kuli? - Nie patrzyłam w kryształową kulę, patrzyłam na Zacka. - Nell opowiedziała jej wszystko. Ripley udawała lekceważenie, ale była naprawdę wstrząśnięta. - Zack potrafi pilnować swoich spraw. - Odeszła kawałek i znów wróciła. - Posłuchaj, może tego nie zauważyłaś, ale to zdolny i świetnie wykształcony policjant. Ma broń i potrafi jej użyć, jeżeli to konieczne. A jeśli komuś się zdaje, że to jest lekka praca, to właśnie dlatego, że Zack potrafi radzić sobie w każdych okolicznościach. Powierzyłabym mu swoje życie. - Wydaje mi się, że Nell pyta, czy może tobie powierzyć jego życie. - Mam odznakę policyjną, broń i niezły prawy sierpowy. I tak sobie radzę. - Ripley była wściekła. - Jeżeli ktokolwiek zaczepi Zacka, możesz być pewna, że już ja się z nim porachuję. - Jesteśmy już we trójkę, Ripley. - Mia wolno położyła rękę na jej ramieniu. - W końcu tak musi być. - Nie zamierzam brać w tym udziału. Mia uśmiechnęła się lekko. Stały w kręgu pod burzliwym niebem. - Już to zrobiłaś. Ripley odruchowo cofnęła się, zerwała więź. - Nie patrzcie tak na mnie - wymamrotała. Odwróciła się tyłem do nich i do coraz silniejszego wiatru i kopiąc piach, odeszła do miasteczka. - Będzie o tym myśleć, będzie z tym walczyć. Ponieważ ma łeb z granitu, potrwa to dłużej, niż bym chciała. Ale po raz pierwszy od lat zawahała się. - Mia na pocieszenie poklepała Nell po ramieniu. - Nie zaryzykuje życia Zacka. W chwili gdy wchodziły do księgarni, deszcz lunął potokami. Nell zapaliła świeczki w swoich trzech wydrążonych dyniach nie tylko dla ozdoby, ale tym razem także - tak jak to robiono w zamierzchłej przeszłości - by zażegnać zło. Wyniosła je na werandę. Łącząc wiedzę zaczerpniętą z książek, które pożyczała od Mii, z własnym instynktem, starała się uczynić swój domek jak najbezpieczniejszym schronieniem. Wymiotła negatywną energię i zapaliła świece zapewniające spokój i bezpieczeństwo.
Na parapetach okiennych ustawiła małe doniczki z szałwią i położyła czerwony jaspis, a pod poduszkę wetknęła kamień księżycowy i gałązki rozmarynu. Przygotowała garnek bulionu. Zupa bulgotała na płycie, zacinał deszcz, a mały domek Nell zamienił się w przytulne, zaciszne gniazdko. Nie mogła się jednak odprężyć. Chodziła od okna do okna, od drzwi do drzwi. Szukała sobie zajęcia, bezskutecznie. Zmusiła się, by usiąść w swoim biurze i dokończyć pisanie oferty. Ale nie udało jej się skoncentrować - dziesięć minut później znów była na nogach. Zrezygnowana zadzwoniła na posterunek. Zack na pewno już wrócił z lądu. Porozmawia z nim, usłyszy jego głos. Poczuje się lepiej. Ale to Ripley podniosła słuchawkę i poinformowała ją lodowatym tonem, że Zack jeszcze nie wrócił i jak będzie, to będzie. Teraz bała się jeszcze bardziej. Sztorm urósł w jej wyobraźni do rozmiarów huraganu. Zawodzenie wiatru nie było już muzyką, lecz groźnym wyciem. Deszcz wydawał się grubą, tłumiącą wszystko zasłoną, a błyskawica mignięciem niosącej śmierć broni. Ciemność napierała na okna, jakby chciała skruszyć szyby i wtargnąć do środka. Nell poczuła, że jej wewnętrzna moc, którą nauczyła się już akceptować, a nawet z niej korzystać, chwieje się jak płomień świecy na wietrze. Przez głowę przelatywały jej tysiące scenariuszy, jeden straszniejszy od drugiego. W końcu, nie mogąc wytrzymać, złapała kurtkę. Zbiegnie w dół, do portu, by czekać na prom. Zmusić go, by przybył. Gdy szarpnięciem otwierała drzwi, zalśniła błyskawica. W całkowitej ciemności, która zapadła zaraz potem, Nell zobaczyła jakiś cień idący w jej kierunku. Krzyk zamarł jej w ustach, ale przez zapach deszczu i mokrej ziemi, przez lekką woń ozonu wyczuła ukochanego. - Zack! - Przypadła do niego i omal nie zepchnęła go z werandy, ale w ostatniej chwili zdołał złapać równowagę. - Tak strasznie się bałam. - A teraz zmokłaś. - Pociągnął ją do domu. - Wybrałem idiotyczny dzień na wyjazd z wyspy. Koszmarny był ten powrót promem. - Pomógł jej stanąć pewnie na nogach i zdjął przemoczoną kurtkę. - Chciałem zadzwonić z komórki, ale nie było połączenia. To dzisiaj chyba ostatni prom przy takiej pogodzie. Przesunął dłonią po włosach, strząsnął krople deszczu. - Przemokłeś do suchej nitki. - Przez mokrą koszulę dostrzegła, ku swej uldze, tuż nad
sercem niewyraźny zarys medalionu. - I zmarzłeś dodała, dotykając jego ręki. - Muszę się przyznać, że od pół godziny marzę o gorącym prysznicu. I już bym go wziął, pomyślał, gdyby Ripley nie spotkała mnie przy wejściu do domu, nie przepytała i nie opowiedziała o dramatycznym telefonie Nell. - Idź od razu do łazienki. Potem dostaniesz talerz gorącej zupy. - To zdecydowanie najlepsza propozycja w ciągu dzisiejszego dnia. - Ujął w dłonie jej twarz. - Przykro mi, że się martwiłaś. Nie powinnaś. - Teraz się nie martwię. Idź, bo się przeziębisz. - Wyspiarze są odporni. - Pocałował ją delikatnie w czoło i poszedł prosto pod prysznic. Rzucił mokre ubranie na podłogę łazienki, odkręcił gorącą wodę i westchnął z rozkoszą. Maleńkie pomieszczenie i wanna nie były przewidziane dla mężczyzny o wzroście ponad metr osiemdziesiąt. Sitko prysznica celowało wprost w jego gardło, a przy każdym nieostrożnym ruchu uderzał łokciem w ścianę. Ale przez miesiące wspólnego życia z Nell nabrał pewnej rutyny. Opierając ręce o przednią ścianę, schylił się tak, by woda spływała mu po głowie i karku. Ponieważ Nell używała pachnących, damskich mydeł i szamponów, Zack położył kiedyś swoje kosmetyki na półce nad wanną. Żadne z nich nie wspomniało o tych zmianach ani o ubraniu leżącym od pewnego czasu na półce w szafie Nell. Nie mówili ze sobą o tym, że rzadko zdarza im się spędzać noc oddzielnie. Zack wiedział, że ludzie już wzięli ich na języki. Dostrzegał uśmiechy i mrugnięcia, przyzwyczaił się, że ich imiona wymawiano jednym tchem jak jedno słowo. Ale i to nie było tematem jego rozmów z Nell. Zastanawiał się, czy nie jest to coś w rodzaju przesądu, który nie pozwala wypowiedzieć głośno tego, czego utraty człowiek najbardziej się boi. A może to po prostu inna forma tchórzostwa. Nie był pewien, czy ma to znaczenie, natomiast wiedział na pewno, że przyszedł czas, by zrobić kolejny krok naprzód. Tego popołudnia, przed powrotem na wyspę, zrobił taki krok. Najpoważniejszy w swoim życiu. Uważał, że postąpił dobrze. Był trochę zdenerwowany, ale dość szybko mu przeszło. Nawet okropna droga powrotna z lądu nie zepsuła mu nastroju.
Odgłosy po drugiej stronie zasłony zdziwiły go do tego stopnia, że wykonał zbyt szybki ruch. Walnął łokciem w ścianę i, rozzłoszczony, szpetnie zaklął. - Nic ci się nie stało? - Nell z rozbawieniem i współczuciem zaciskała wargi, przytulając do piersi mokry kłąb jego ubrania. Gwałtownie zakręcił kurek i szarpnął zasłonę. Patrzył na Nell przymrużonymi oczami. - To pomieszczenie jest niebezpieczne. Dobrze pamiętam i... co z tym robisz? - Ja... - Przerwała zdumiona, kiedy omal nie wyskoczył nago z wanny i wyrwał jej to, co trzymała w rękach. - Chciałam to wrzucić do suszarki. - Nie pali się. Muszę wyjąć drobne z kieszeni. - Zrzucił znów wszystko na kupę, udając, że nie widzi grymasu na twarzy Nell, gdy mokry stos klapnął obok na podłogę. - Przynajmniej powieś to, żeby nie spleśniało. - Dobrze, dobrze. - Chwycił ręcznik i mocno wytarł włosy. - Przyszłaś tu tylko po to, żeby po mnie posprzątać? - Szczerze mówiąc, tak. - Jej wzrok wędrował w dół, wolno, przez wilgotną pierś, na której błyszczał jej medalion, przez płaski brzuch i wąskie biodra z przewiązanym wokół ręcznikiem. - Ale w tej chwili moje myśli nie są całkiem uporządkowane. - Naprawdę? - Jedno jej spojrzenie rozgrzało mu krew bardziej niż cały ocean gorącej wody. - O czym myślisz? - Myślę, że najlepsze, co można zrobić z mężczyzną, który przyszedł w burzy, to położyć go do łóżka. Chodź ze mną. Pozwolił wziąć się za rękę i zaprowadzić do sypialni. - Będziemy bawili się w doktora? Mogę rzeczywiście zachorować jeżeli mi się to opłaci. Zachichotała i odrzuciła kołdrę. - Właź. - Tak jest, proszę pani. Zanim zdążył zrzucić ręcznik, zrobiła to za niego. Ale kiedy wyciągnął po nią ręce, odsunęła się i popchnęła go na łóżko. - Powinieneś wiedzieć - zaczęła i z zapałkami w rękach obchodziła pokój, zapalając świece - że w tradycji i w legendach czarownice często zajmowały się uzdrawianiem. Światło świec zachwiało się i zamigotało. - Już zaczynam czuć się lepiej. - To ja to ocenię. - Liczę na to. Odwróciła się do niego.
- Wiesz, czego nigdy, dla nikogo nie zrobiłam? - Nie, ale umieram z ciekawości. Uśmiechnęła się i nie spuszczając z niego oczu, powoli zaczęła podciągać do góry sweter. Pamiętała dzień, kiedy stała w takiej samej pozycji na rozsłonecznionym brzegu zatoczki. - Chcę, żebyś na mnie patrzył. - Pomału, centymetr po centymetrze, podciągała sweter coraz wyżej. - I pragnął mnie. Nawet gdyby był ślepy, widziałby jej skórę lśniącą w delikatnym świetle. Wysunęła stopy z pantofli pełnym wdzięku, tanecznym ruchem. Prosty, biały stanik, głęboko wycięty, ukazywał subtelną krągłość piersi. Podniosła rękę do zapięcia, obserwując, jak śledzi ją wzrokiem i cofnęła dłoń, a potem przesunęła palce po brzuchu w dół, do paska u spodni. Zack czuł łomot pulsu, kiedy opadły z jej bioder na podłogę. - Czemu nie pozwolisz mi dokończyć? Usta Nell wygięły się w lekkim uśmiechu, zrobiła krok w jego stronę, ale nie za blisko. Nigdy dotąd nie próbowała uwieść mężczyzny i nie chciała rezygnować ze swojej nad nim władzy. Błądząc dłońmi po swoim ciele, wyobrażała sobie dotyk jego rąk. Widziała ciemniejące oczy Zacka i słyszała jego coraz szybszy oddech. Z lekkim uśmiechem rozpięła stanik. Piersi miała nabrzmiałe i spragnione pieszczoty. Zsunęła z bioder figi i wyśliznęła się z nich. Była już wilgotna. - Chcę cię wziąć - szeptała. - Powoli. Chcę, żebyś mnie brał. - Zawisła nad nim, oparta na łokciach i kolanach. - Powoli. Jak by to nigdy nie miało się skończyć. Jej ciepłe, miękkie wargi szukały. Zapach jego ciała działał na nią jak narkotyk. Kiedy poruszył się, by dotrzeć dalej, głębiej, poszła za nim. Ale nie poddając się. Wzdychała, wędrując palcami w dół i w górę pleców Zacka, z radością wyczuwała zgrubienia mięśni, coraz bardziej napiętych w miarę, jak go podniecała. Żądała pieszczot, odwzajemniała je, pozwalała ponieść się uczuciom. Światło świec zamigotało, płomienie strzeliły prosto w górę, wypełniając pokój zapachem. Unieśli się, tańczyli w wonnym powietrzu. Klęczeli na środku łóżka wtuleni w siebie, usta przy ustach. Jeśli to czary, da się przywiązać na wieki, na zawsze, bez najmniejszego oporu. Czarownica czy kobieta, a może jedno i drugie, należała do niego. Patrzył na swoją rękę na jej ciele, ciemną, szorstką dłoń na jasnym, delikatnym tle. Na
jej piersi, które mógł ująć w dłonie, i sutki twardniejące pod jego palcami. Dotykali się, ocierali o siebie. Lekkie muśnięcia, leniwe ruchy, długie, głębokie pocałunki. Kiedy w końcu wszedł w nią, łagodne ruchy były jak fale jedwabiu. Czar rósł i potężniał, gdy patrzyli na siebie, bo dla żadnego z nich nie istniał w tym momencie nikt inny na świecie. Ich bliskość była czymś więcej niż chwilą złączenia - była ponad pożądaniem i większa niż namiętność. Wybuchła w jej sercu i przelała się z niego jak złoto. Usta Nell znów wygięły się w uśmiechu, kiedy Zack zbliżył swoje wargi. Ze złączonymi rękami, splecionymi palcami, razem ulatywali w przestrzeń. Kiedy leżała zwinięta u jego boku i czuła pod dłonią miarowe bicie jego serca, wydawało się, że nie może ich dotknąć żadne nieszczęście. Była taka bezpieczna w ich wspólnej przystani. Wszystkie obawy i zmartwienia, czający się za plecami strach - to w tej chwili głupstwo. Są po prostu parą zakochanych ludzi, którzy leżą w ciepłej pościeli i słuchają ostatnich pomruków zanikającego sztormu. - Ciekawa jestem, czy nauczę się kiedyś manipulować przedmiotami. - Zack uśmiechnął się. Leżał z zamkniętymi oczami, wspaniale odprężony. - Kochanie, całkiem dobrze potrafisz manipulować. - Nie. - Usłyszał jej króciutki chichot. - Mam na myśli przesuwanie przedmiotów z miejsca na miejsce. Gdybym tylko potrafiła, wypowiedziałabym odpowiednie zaklęcie i dostalibyśmy bulion do łóżka. Otworzył jedno oko, niepewny, czy zaczyna odczuwać fascynację, czy niepokój. - Tego się chyba nie da zrobić, prawda? - Jestem przekonana, że się da, ale na to trzeba być Mią i bardzo tego chcieć. Jej skromna uczennica musi wstać, pójść do kuchni i zrobić wszystko po staremu. Odwróciła głowę, cmoknęła go w ramię i wstała. - Przecież możesz tu zostać, a ja przyniosę zupę. Rzuciła mu wymowne spojrzenie, idąc do szafy po sukienkę, którą w końcu udało jej się kupić. - To bardzo sprytna propozycja, zwłaszcza że już wstałam. - Tak właśnie myślałem. Skoro mnie przyłapałaś, narzucę coś na siebie i przyjdę ci pomóc.
- Świetnie, możesz wynieść te mokre ciuchy z łazienki. Mokre ciuchy? Przez chwilę porządkował w głowie myśli, więc kiedy wyskoczył z łóżka i chwycił leżące na podłodze przemoczone spodnie, Nell była już w kuchni. Przetrząsnął kieszeń i odetchnął, gdy jego palce namacały małe pudełeczko. Gdy do niej dołączył, nalewała zupę do miseczek. Obok, na desce, leżał mały, okrągły bochenek chleba. Wyglądała ślicznie w swoim domowym zaciszu w delikatnej, różowej sukience, bosa, z włosami w nieładzie. - Nell, czy możemy trochę zaczekać, aż wystygnie? - Musimy. Chcesz wina? - Za sekundę. - Dziwne, pomyślał, powinien być zdenerwowany, przynajmniej odrobinę. A jest taki spokojny. Położył ręce na ramionach Nell, obrócił ją do siebie i zsunął dłonie w dół, do łokci. - Kocham cię, Nell. - Ja... Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, uciszona jego wargami. - Kombinowałem na różne sposoby, jak to zrobić. Zabrać cię na nocną przejażdżkę albo na spacer po plaży przy najbliższej pełni księżyca. Albo na wytworną kolację do hotelu. Ale to będzie chyba najlepszy sposób, najlepsze miejsce i najlepsza pora. Poczuła lekki, ostrzegawczy skurcz w żołądku, nie mogła jednak się cofnąć. W ogóle nie mogła się ruszyć. Wstrzymała oddech. - Myślałem o tym, jak cię poprosić, jakie słowa będą pasowały najbardziej i jak powinienem je wypowiedzieć. Lecz jedyne, co mi przychodzi do głowy w tej chwili, to... kocham cię, Nell. Wyjdź za mnie. Odetchnęła. Była bezradna. Walczyły w niej radość i żal. - Zack. Tak krótko jesteśmy razem. - Możemy zaczekać jeszcze ze ślubem, jeśli chcesz, choć nie widzę sensu. - Dlaczego nie może zostać po prostu tak, jak jest? Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie przewidział tej jednej reakcji - strachu, który teraz wyczuwał w jej głosie. - Ponieważ musimy mieć swoje miejsce i swoje własne życie, a nie kawałki życia twojego i mojego. - Małżeństwo to tylko formalność. To wszystko... - Odwróciła się i sięgnęła, nic nie widząc, do szafki po szklanki. - Dla niektórych tak. - Mówił cicho. - Jednak nie dla ciebie i dla mnie. My mamy zasady, Nell, jesteśmy ludźmi z zasadami. Kiedy tacy ludzie zakochują się, traktują to poważnie, pobierają się i zakładają rodzinę. Chcę spędzić życie z tobą, Nell, mieć z tobą
dzieci i wychowywać je razem. Oczy Nell zaszły łzami. Wszystko, co mówił, było jej marzeniem ukrytym głęboko w sercu. - Pędzisz za szybko. - Nie wydaje mi się. - Wyjął z kieszeni pudełeczko. - Kupiłem to dzisiaj, bo już zaczęliśmy nasze wspólne życie. Najwyższa pora przekonać się, dokąd nas to zaprowadzi. Czekała w napięciu, zaciskając dłonie. Zack kupił jej szafir, piękny, ciepły kamień w prostej złotej oprawie. Wiedział, że ona lubi prostotę i ciepło. Evan wybrał olśniewający brylant oprawiony w platynę; wyglądał na jej palcu jak lód. - Przepraszam cię, Zack. Tak strasznie mi przykro. Nie mogę wyjść za ciebie. Poczuł coś zimnego w sercu, lecz nie drgnął, wpatrując się w jej twarz. - Kochasz mnie, Nell? - Tak. - Łez było coraz więcej, ale i one tkwiły jak lód w jej oczach. - W takim razie chyba mam prawo wiedzieć, dlaczego nie chcesz przyjąć moich oświadczyn. - Masz. - Zaniknęła oczy, usiłując się opanować, zanim znów na niego spojrzała. - Nie mogę wyjść za ciebie, Zack, ponieważ już jestem mężatką. Żadne słowa nie wprawiłyby go w większe osłupienie. - Mężatką? Ty masz męża? Na Boga, Nell, jesteśmy razem od miesięcy. - Wiem. - W oczach Zacka widziała coś więcej niż szok, więcej niż gniew. Patrzył na nią, jakby była obcym człowiekiem. - Odeszłam od niego. Ponad rok temu. Ochłonął, choć z trudem, z pierwszego szoku. Że była mężatką i nie powiedziała mu o tym. Lecz bronił się przed świadomością, że nadal ma męża. - Odeszłaś, ale się nie rozwiodłaś. - Tak. Nie mogłam. Ja... - I pozwoliłaś, żebym cię dotykał, spał z tobą? Pozwoliłaś, bym cię pokochał, wiedząc, że nie jesteś wolna? - Tak. - W małej kuchni zrobiło się nagle zimno, straszliwy chłód przenikał Nell do szpiku kości. - Nie mam nic na usprawiedliwienie. - Nie będę pytał, kiedy zamierzałaś mi to powiedzieć. Najwyraźniej nie zamierzałaś. Z trzaskiem zaniknął pudełeczko i wepchnął je z powrotem do kieszeni. - Nie sypiam z cudzymi żonami. Jedno słowo, tylko jedno twoje słówko wystarczyłoby, żebyśmy nie zabrnęli tak daleko. - Wiem. To moja wina. - W miarę jak jego gniew rósł, jak zmieniała się jego twarz i
twardniał wzrok, Nell czuła, że siła, którą zdołała w sobie odbudować, znika jak kolor z jej policzków. - Twoim zdaniem to wszystko załatwia? - rzucił ogarnięty coraz większym bólem i rozdrażniony. - Myślisz, że jak weźmiesz na siebie winę, to wszystko pójdzie w niepamięć? - Nie. - Jasna cholera! - Odwrócił się od niej, od jej pustych oczu i widział, jak wzdrygnęła się przy tym ruchu. - Będę wrzeszczał, kiedy mam na to ochotę. Rozwścieczasz mnie jeszcze bardziej, stojąc tu, jakbyś czekała na cios. Ale cię nie uderzę. Ani teraz, ani nigdy. Obrażasz samą siebie, gdy tak stoisz i zastanawiasz się, czy to zrobię. - Nie wiesz, jak to jest. - Nie, nie wiem, ponieważ nie chcesz mi powiedzieć. - Starał się opanować, jednak jego oczy zdradzały wzburzenie. - Albo mówisz mi tylko tyle, żeby wszystko załagodzić... do następnego razu. - Może to prawda. Ale mówiłam ci, że nie mogę powiedzieć wszystkiego. Że nie będę wdawała się w szczegóły. - To nie jest, do cholery, szczegół. Wciąż jesteś żoną człowieka, który cię skrzywdził. - Tak. - Zamierzasz zakończyć to małżeństwo? - Nie. - No, to wszystko jasne! - Złapał swoje buty i kurtkę. - Nie mogę pozwolić, by odkrył, gdzie jestem. Nie chcę, by mnie znalazł. Szarpnął drzwi i zatrzymał się w nich na moment z ręką na klamce. - Czy nigdy nie zastanowiłaś się, czy ani razu nie przyszło ci do głowy, że zrobiłbym dla ciebie wszystko? Nie wiesz o tym? Zrobiłbym to nawet dla obcego człowieka, Nell, bo na tym polega moja praca. Czy nie wiedziałaś, że zrobiłbym to dla ciebie? Oczywiście, że wiedziała. Myślała o tym, gdy już odszedł. To tylko jedna z rzeczy, które ją przerażały. Nie była w stanie płakać. Siedziała w domu, który uczyniła bezpiecznym i pustym.
ROZDZIAŁ 17 Straciłam go. Popsułam wszystko. Nell siedziała w wielkiej, imponującej pieczarze salonu Mii, przed kominkiem, popijając wzmacniającą cynamonową herbatkę. Isis rozciągnęła swoje ciepłe, smukłe futerko na jej kolanach jak pled. Nic jednak nie było w stanie poprawić jej nastroju. - Być może popsułaś. Ale to, co się straciło, można jeszcze odzyskać. - Nie mogę tego naprawić, Mia. Każde jego słowo było prawdą. Nie chciałam o niej myśleć, nie chciałam spojrzeć jej w oczy, ale to prawda. Nie powinnam była do tego dopuścić. - Może jednak coś uda się wymyślić. - Widząc zdumiony wzrok Nell, Mia lekko wzruszyła ramionami. - Jasne, że współczuję wam obojgu. Ale jest faktem, Nell, że się zakochałaś. Oboje jesteście zakochani. I każde z was radziło sobie z tym po swojemu. Ofiarowaliście sobie coś, co nie każdemu jest dane. Nie ma czego żałować. - Nie żałuję, że go kocham, ani tego, że on mnie kocha. Żałuję wielu rzeczy, lecz akurat nie tego. - No to w porządku. Musisz zrobić następny krok. - Następny krok nie istnieje. Nie mogę wyjść za Zacka, ponieważ formalnie jestem związana z kim innym. A nawet gdyby Evan zdecydował się rozwieść ze mną zaocznie, czy coś podobnego, nadal nie mogłabym wyjść za Zacka. Mam lewe papiery. - Drobiazg. - Nie dla niego. - Racja. - Siedziała zamyślona, postukując pięknymi paznokciami w filiżankę. Niektóre rzeczy są dla niego czarnobiałe, bo Zack jest Zackiem. Przepraszam, że nie pomyślałam o tym dużo wcześniej i nie uprzedziłam cię. Znam go - mruknęła Mia, wstając i przeciągając się. Nie przewidziałam jednak, że tak szybko będzie parł do legalnego związku. W sprawach miłości stałam się mało bystra. Dolała sobie herbaty i popijając ją, krążyła zadumana po pokoju. W salonie stały dwie kanapy, obie w kolorze butelkowej zieleni, kuszące, by usiąść i zapaść się głęboko. Mia zarzuciła je barwnymi, lśniącymi poduszkami, pokrytymi miękką tkaniną. Piękne tkaniny są nieodłącznym składnikiem luksusu, a Mia w wolnych i spokojnych chwilach tego luksusu potrzebowała. Pokój zastawiony był antykami, ponieważ wolała rzeczy stare od nowych, z wyjątkiem wyposażenia firmy. Na podłodze z szerokich, kasztanowych desek leżały należycie
spłowiałe dywany. Kwiaty stały wszędzie - w bezcennych kryształach i w wesołych, barwnych słoikach bez specjalnej wartości. W każdym pokoju otaczała się świecami; teraz paliły się tylko niektóre - białe, wnoszące spokój. - Zraniłaś go, Nell, i to podwójnie. Po pierwsze, nie padłaś mu z najwyższym zachwytem w ramiona, kiedy ci się oświadczył. - Zatrzymała się i uniosła jedną brew. Mówiłam ci, że w tej materii stałam się mało bystra, ale kiedy mężczyzna prosi kobietę, żeby za niego wyszła, nie będzie uszczęśliwiony, jeżeli usłyszy w odpowiedzi: nie, dziękuję. - Mia, ja nie jestem kompletną idiotką. - Nie, kochanie. Przepraszam. - Skruszona, choć w głębi ducha rozbawiona tym kąśliwym tonem, Mia stanęła za kanapą i pogłaskała Nell po włosach. - Oczywiście, że nie jesteś. A ja powinnam powiedzieć o trzech, a nie o dwóch sprawach. Drugą jest poczucie honoru Zacka. Właśnie odkrył, że kłusuje na, jego zdaniem, terytorium innego mężczyzny. - Och, przestań. Nie jestem żadnym cholernym królikiem. - Zack uznał, że łamie pewien kodeks. Trzecia sprawa, to fakt, że i tak na pewno by to zrobił, nawet gdyby o wszystkim wiedział. Gdybyś opowiedziała mu o całej sytuacji. Jakoś by się do tego przystosował, bo cię kocha, pragnie cię i byłby szczęśliwy, że uciekłaś z tak strasznych warunków. Ale może mu być trudno pogodzić się ze świadomością, że nic mu nie powiedziałaś, że pozwoliłaś mu zaangażować się i ślepo w tobie zakochać. - Dlaczego nie może zrozumieć, że moje małżeństwo z Evanem nie ma żadnego znaczenia? Nie jestem już Helen Remington. - Chcesz prawdy czy pociechy? - Głos Mii brzmiał stanowczo. Nell zamknęła oczy. - Nie mogę mieć jednego i drugiego. Niech będzie prawda. - Okłamałaś go i tym samym postawiłaś go w pozycji nie do utrzymania. Więcej, powiedziałaś mu, że nie zamierzasz zakończyć tamtego małżeństwa. - Nie mogę... - Zaczekaj. Nie zakończysz go, a bez tego nie ma mowy o żadnym początku. To wyłącznie kwestia twojej decyzji i tylko ty możesz ją podjąć. Ale nie dałaś Zackowi szansy, by stanął po twojej stronie. By był obok ciebie albo, co bardziej prawdopodobne, by zasłonił cię sobą i spojrzał w oczy demonowi, który cię ściga. Usiadła i wzięła Nell za ręce. - Czy sądzisz, że nosi odznakę dla zabawy, dla marnej pensji lub dlatego, że lubi poczucie władzy? - Nie. Lecz nie rozumie, co potrafi zrobić Evan. Do czego jest zdolny. Mia, w nim tkwi szaleństwo. Jakieś zimne, wyrachowane szaleństwo, którego w żaden sposób nie umiem wytłumaczyć.
- Ludzie zwykle uważają, że słowo „zło” jest przesadnie dramatyczne - odparła Mia. A w rzeczywistości jest niezwykle proste. - Tak. - Trochę się odprężyła. Powinna była już się nauczyć, że Mii nie trzeba tłumaczyć. - I Zack nie rozumie, że nie mogę znieść myśli o tym, że miałabym znów zobaczyć Evana, usłyszeć jego głos. Tym razem chyba bym się załamała. To by mnie zniszczyło. - Jesteś na to za silna. Nell potrząsnęła głową. - On... sprawia, że się kurczę. Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi. - Rozumiem. Chcesz jakiegoś zaklęcia, żeby okrzepnąć? Żeby osłonić się przed jednym mężczyzną i móc mieć tego drugiego? - Mia wyciągnęła rękę i podrapała Isis po lśniącym grzbiecie. Kotka podniosła łebek, posyłając swojej pani coś w rodzaju porozumiewawczego spojrzenia i zwinęła się w kłębek. - Są rzeczy, które można zrobić - Mia tryskała już energia - Dla ochrony, dla koncentracji i wzmocnienia tkwiącej w tobie energii. Ale to wszystko zależy od siły, która mieszka w tobie samej, Nell. Bo teraz... - Ściągnęła przez głowę łańcuszek ze srebrnym krążkiem - Dałaś Zackowi swój talizman, a ja dam ci jeden z moich. Należał do mojej prababki. - Nie mogę go przyjąć. - To pożyczka - powiedziała Mia, zawieszając go na szyi Nell. Prababacia była niezwykle mądrą czarownicą. Dobrze wyszła za mąż. Zbiła majątek na giełdzie i utrzymała go, za co jestem jej nieustannie wdzięczna, bo bardzo nie chciałabym być biedna. Zanim na wyspie zamieszkał dyplomowany lekarz, pełniła jego rolę. Leczyła brodawki, przyjmowała porody, zaszywała rany i pielęgnowała połowę mieszkańców podczas niebezpiecznej epidemii grypy... między innymi. - Jest śliczny. Co oznacza ten napis? - To dawny język, podobny do tego, który spotyka się na starych kamieniach w Irlandii. Napis oznacza odwagę. A teraz, skoro masz moją odwagę, dam ci jeszcze radę. Śpij. Pozwól mu uporać się z jego uczuciami, a ty przeanalizuj swoje. Kiedy pójdziesz do niego, a przy całej swojej wielkiej miłości on sam do ciebie nie wróci, musisz mieć jasność, czego chcesz i co dla osiągnięcia tego celu jesteś gotowa zrobić. - Dupek z ciebie, Zack. - Okej. Zamkniesz się wreszcie? Zdaniem Ripley przywilejem siostry jest to, że nigdy nie musi się zamykać. - Posłuchaj, fakt, że spieprzyła sprawę. Ale czy naprawdę nie chcesz wiedzieć
dlaczego? - Uderzyła dłońmi w biurko i przechyliła się, patrząc mu z bliska w twarz. - Nie chcesz naciskać, grzebać, kombinować, aż powie ci, dlaczego ciągle jest mężatką? - Miała mnóstwo czasu, żeby mi to powiedzieć, gdyby tylko chciała. - Zack skupił się na swoim komputerze. Na lądzie zajmował się nie tylko kupowaniem pierścionka, zeznawał także w sprawie sądowej. Teraz, skoro sprawa była już załatwiona, należało uaktualnić dane. Ripley wydała z siebie coś pośredniego między jękiem i wrzaskiem. - Doprowadzasz mnie do szału. Nie rozumiem, dlaczego sam jeszcze nie oszalałeś. Kochasz kobietę, która ma męża. Posłał jej miażdżące spojrzenie. - Całkiem jasno zdaję sobie z tego sprawę. Zabieraj się na patrol. - Słuchaj, przecież to oczywiste, że ona tamtego faceta nie chce. Rzuciła go. Równie oczywiste jest to, że ma bzika na twoim punkcie, i vice versa. Od kiedy tu jest, od pięciu miesięcy? I wszystko wskazuje na to, że zapuszcza tu korzenie na stałe. To, co było przedtem, skończyło się. - Formalnie jest mężatką. Dla mnie to niezrozumiałe. - Tak, tak, bez wątpliwości. - Podziwiała jego honorowe zasady, ale równocześnie doprowadzały ją one do rozpaczy. - Zostaw tę sprawę w spokoju na jakiś czas. Pozwól rzeczom toczyć się w naturalny sposób. Dlaczego w końcu, do diabła, musisz się z nią żenić? Och, zapomniałam, z kim rozmawiam. Ale jeśli chcesz mojej rady... - Nie chcę. Naprawdę nie chcę. - Znakomicie. W takim razie kwaś się we własnym sosie, proszę bardzo. - Z błyskiem gniewu chwyciła kurtkę, po czym natychmiast ją rzuciła. - Przepraszam. Nie mogę patrzyć, jak ktoś cię krzywdzi. Wiedział o tym, dlatego przestał udawać, że zajmuje się pracą i potarł twarz dłońmi. - Nie mogę układać sobie życia z kimś, kto nie zamknął swojej przeszłości. Nie mogę iść do łóżka z kobietą, która formalnie jest żoną innego mężczyzny. I nie mogę kochać kogoś tak, jak kocham Nell, i nie pragnąć, nie czekać na ślub, dom i dzieci. Nie mogę tak, Rip. - Ty nie możesz. - Stanęła za jego plecami, otoczyła jego szyję ramionami i oparła brodę na czubku jego głowy. - Ja chyba bym mogła. Choć nie umiała sobie wyobrazić miłości tak wielkiej, że wymagałaby od niej takiego wyboru. - Ale rozumiem, że ty nie możesz. Nie rozumiem natomiast, dlaczego, skoro ją kochasz, pragniesz jej, nie posadzisz jej obok siebie i nie zmusisz, żeby ci to wytłumaczyła. Zasługujesz na to, by wiedzieć. - Nie zamierzam zmuszać jej do niczego, nie tylko dlatego, że nie uznaję takich metod, ale także dlatego, że mam wrażenie, iż człowiek, którego poślubiła, zmuszał ją aż za bardzo.
- Zack. - Ripley odwróciła głowę tak, że jej policzek spoczywał teraz na jego włosach. - Czy nigdy nie pomyślałeś, że ona boi się tego rozwodu? - Taa. - W żołądku nagle znowu coś go nieprzyjemnie ukłuło. - Doszedłem do takiego wniosku koło trzeciej nad ranem. Jeśli to prawda, z ogromną ochotą bym mu przyładował. Ale to nie zmienia faktów. Ma męża i nie powiedziała mi o tym. Nie ufa mi na tyle, by wierzyć, że byłbym po jej stronie, niezależnie od okoliczności. Wstał i ujął dłonie Ripley. Tak zobaczyła ich Nell, kiedy otworzyła drzwi - trzymających się za ręce. Dostrzegła jeszcze, że w oczach Ripley błysnął cień pretensji a Zack odwrócił wzrok. - Muszę z tobą porozmawiać. Proszę. Na osobności. Ripley odruchowo zacisnęła pięści, ale Zack dał jej lekki znak dłonią. - Ripley właśnie wychodzi na patrol. - Taa, oczywiście, wypchnij mnie, gdy tylko zaczyna się zanosić na zgodę. Wkładała kurtkę, rozmyślając o tym, że o takich właśnie sytuacjach mówi się, że atmosfera się zagęszcza i można by ją kroić nożem, kiedy w drzwiach ukazała się głowa Betsy. - Szeryfie, cześć, Nell, cześć, Ripley, Bill i Ed Sutterowie biorą się za łby przed hotelem. Wygląda na to, że będzie awantura. - Zajmę się tym - powiedziała Ripley. - Nie. - Zack wstał. - My się tym zajmiemy. Bracia Sutterowie raz wykazywali żarliwą rodzinną lojalność, a innym razem nienawidzili się z całego serca. Ponieważ obaj mieli bycze karki i takąż budowę, Zack uznał, że lepiej nie dopuścić do tego, by było dwóch na jednego, a właściwie na jedną. Wychodząc, rzucił Nell krótkie spojrzenie. - Musisz poczekać. Tak chłodno, pomyślała, rozcierając ręce. Trudno pogodzić się z lodowatym tonem u człowieka, który z natury jest ciepły. Nie zamierzał jej niczego ułatwiać. Dziwne, bo nawet w najgorszej chwili poprzedniego wieczoru wyobrażała sobie, że będzie inaczej. Myślała, że pozwoli jej mówić. Potrafi współczuć, zrozumieć, wesprze ją. Zostawszy sama w pokoju na posterunku, Nell widziała, jak jej marzenia walą się w gruzy. Stoi tu, łykając swoją dumę, narażając własny los i spokój wewnętrzny, a wszystko, na co go stać, to jedno mrożące spojrzenie. Cóż, być może nie należało już wracać do tej sprawy, żeby nie pogarszać sytuacji. Rozgoryczona, urażona, otworzyła drzwi. Parę kroków dalej mogła nie tylko
zobaczyć, ale i usłyszeć burdę na ulicy. Zamarła i skuliła się, przyglądając się awanturze. Potężny mężczyzna o krótko przyciętych włosach walił w brzuch drugiego ogromnego chłopa z krótką czupryną. W powietrzu krążyły przekleństwa i wyzwiska. Tłum gapiów obserwował zdarzenie z bezpiecznej odległości, niektórzy zachęcali okrzykami jednego lub drugiego przeciwnika. Zack i Ripley włączyli się już do akcji, odpychając braci od siebie. Nell nie słyszała ich słów. Udało się im uciszyć tłum, ale na samych Sutterach nie robili chyba większego wrażenia. A ci jakby chcieli się pozabijać. Nell jeszcze bardziej się skuliła i podeszła bliżej, gdy zobaczyła pierwszy cios pięścią. Rozległy się krzyki, lecz docierały do niej jak dalekie uderzenia fali o brzeg. Ruch i zamieszanie tworzyły zamazany, mglisty obraz. Zack trzymał za rękę jednego z mężczyzn, Ripley drugiego. Oboje mieli kajdanki. Widziała przepychankę, słyszała uderzenia, przekleństwa i krótkie ostrzeżenia. W pewnej chwili jeden z braci rzucił się z wściekłością na drugiego, chybił i walnął pięścią w twarz Zacka. Nell widziała, jak głowa Zacka odskoczyła w tył, słyszała, jak tłum wstrzymał oddech. Wszystko zamarło, jak na zatrzymanej klatce filmowej. Biegła już przez ulicę, kiedy tłum się ożywił. - O, cholera! Ed, jesteś aresztowany. - Zack zatrzasnął kajdanki, Ripley zrobiła to samo. - Ciebie to też zresztą dotyczy, Bill. Półgłówki w gorącej wodzie kąpane. A wy, ludzie, wracajcie do swoich spraw rozkazał, popychając przed sobą Eda. Kątem oka dostrzegł Nell stojącą na chodniku jak sarna schwytana w światła samochodu, i znów zaklął. - Rany, szeryfie, przecież pan wie, że nie celowałem w pana. - Gówno mnie obchodzi, w kogo celowałeś. - Poczuł w ustach smak krwi. Zaatakowałeś policjanta. - To on zaczął. - Łżesz, kanalio - odkrzyknął Bill prowadzony twardo przez Ripley. - Ale jeszcze ci dołożę, gdy tylko będę miał okazję. - Ciekawe, kogo wezwiesz na pomoc? - Zamknąć się - rozkazała Ripley. - Niby młokosy, a każdy po czterdziestce. - To Ed go walnął. Za co mnie zatrzymujecie? - Za zakłócanie porządku publicznego, do cholery. Jeżeli macie ochotę brać się za łby,
to w domu, u jednego albo drugiego, a nie na ulicy. - Przecież nie wsadzisz nas do więzienia. - Ed stulił uszy, widząc, co go czeka. - Rany, Zack, znasz moją żonę. Obedrze mnie ze skóry, jak mnie zamkniesz. To w końcu była kłótnia rodzinna. - Nie wtedy, kiedy odbywa się na mojej ulicy i kończy się na mojej twarzy. - Czuł rwący, pulsujący ból w szczęce. Poprowadził Eda prosto na posterunek, do jednej z dwóch małych cel z tyłu budynku - Będziesz miał trochę czasu, żeby ochłonąć, zanim wezwę twoją żonę A czy przejmie się na tyle, żeby przyjść i zapłacić za ciebie kaucję, to już jej sprawa. - Ty tak samo - oświadczyła Ripley, rozpinając Billowi kajdanki i wpychając go szturchnięciami do celi. Kiedy drzwi zostały zamknięte i zaryglowane, uśmiechnęła się i otrzepała dłonie. - Napiszę raport, a piszę wolniej od ciebie. Wezwę żony, choć podejrzewam, że dowiedzą się o tym, zanim jeszcze zacznę. - Taa. - Zack z obrzydzeniem przeciągnął wierzchem dłoni po ustach i rozmazał krew. - Musisz przyłożyć lód do szczęki. I na wargę. Ed Sutter ma pięść jak stąd do Idaho. Nell, może zabierzesz naszego bohatera do siebie i dasz mu trochę lodu? Zack, nieświadom obecności Nell, odwrócił się powoli i popatrzył na nią stała w drzwiach. - Tak. Dobrze. - Lód jest na zapleczu. Już tam idę. - Lepiej zrobisz, jak znajdziesz się jak najdalej od Eda - poradziła Ripley. - Dopóki nie będziesz pewien, że nie otworzysz celi, żeby wbić go do niej głębiej. - Chyba tak. Nell zauważyła, że w spojrzeniu Zacka nie było już chłodu. Jego oczy miały odcień ciepłej zieleni. Zwilżyła wargi. - Lód zmniejszy opuchliznę. A... herbata z rozmarynu może złagodzić ból. - Świetnie. Doskonale. - Głowa mu pękała, trzeba jednak sobie pomóc. - Dwieście pięćdziesiąt dolarów grzywny dla każdego - rzucił w stronę Ripley. - Albo po dwadzieścia dni. Jeśli im się nie podoba, pisz formalny nakaz aresztowania i niech idą do sądu. - Tak jest, sir. - Ripley promieniała, kiedy Zack wyszedł. Coś fantastycznego - cała ta sprawa naprawdę wprawiła ją w świetny nastrój. Szli do domu w milczeniu. Nell nie wiedziała już, co i jak mówić. Ten rozwścieczony mężczyzna jest dokładnie tak samo obcy, jak tamten o lodowatym spojrzeniu, i na pewno nie ma w tej chwili szczególnej ochoty na rozmowę, stwierdziła. Wiedziała też, jak długo
odzyskuje się równowagę po uderzeniu w twarz. W końcu oberwał mocno pięścią, ale poza wybuchem irytacji właściwie nie zareagował. Mówi się zawsze, że niektórzy ludzie są twardsi, niż na to wyglądają. Zdaje się, że to dotyczy właśnie przypadku Zachary'ego Todda. Otworzyła drzwi domku i, nadal się nie odzywając, skierowała się wprost do kuchni, by przygotować zimny okład z plastikowej torebki z lodem zawiniętej w cienką ściereczkę. - Bardzo dziękuję. Ściereczkę zwrócę. Już podnosiła imbryk, żeby zrobić herbatę. Zamrugała. - Dokąd idziesz? - Przewietrzyć się trochę. Za dużo tego wariactwa. Nie miała wyboru. Postawiła imbryk z powrotem. - Pójdę z tobą. - Wcale nie chcesz być ze mną w tej chwili ani ja nie chcę być z tobą. A jednak słowa są czasem gorsze niż uderzenie, Nell dopiero to odkryła. - Nic nie poradzimy. Musimy porozmawiać. Im dłużej będziemy odkładać pewne sprawy, tym gorzej. Otworzyła kuchenne drzwi, czekała. - Chodźmy do lasu. Niech to będzie terytorium neutralne. Nie przyszło mu do głowy wziąć kurtkę, a deszcz, który padał poprzedniej nocy, przyniósł spore ochłodzenie. Zack zdawał się nie zwracać na to uwagi. Zerknęła na niego, kiedy szli do jej zagajnika. - Ten lód niewiele ci pomoże, jeżeli go nie przyłożysz. Przytknął okład do obolałej szczęki i poczuł się odrobinę śmieszny. - Latem, gdy tu przyjechałam, zastanawiałam się, jak się tu spaceruje jesienią, pośród wszystkich tych kolorów, zapachów, w pierwszych podmuchach zimna. Kiedy mieszkałam w Kalifornii, brakowało mi chłodu i różnych pór roku. - Lekko odetchnęła i znów nabrała powietrza. - Mieszkałam w Kalifornii trzy lata. Głównie w Los Angeles, choć dużo czasu spędzaliśmy w domu w Monterey. Wolałam Monterey, ale nauczyłam się nie mówić o tym, bo on na pewno znalazłby powody, żeby nie jeździć na północ. Lubił wyszukiwać dla mnie takie drobne kary. - Wyszłaś za niego za mąż. - Wyszłam. Był przystojny, romantyczny, inteligentny i bogaty. Pomyślałam, dlaczego nie, oto zjawił się mój książę i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Pochlebiało mi to, byłam
zaślepiona i zakochana. Usilnie pracował nad tym, żebym się w nim zakochała. Nie ma sensu zagłębiać się w szczegóły. Niektórych rzeczy zresztą sam się domyślasz. Był okrutny na różne sposoby, w drobiazgach i dużych sprawach. Sprawiał, że czułam się mała. Mała, mniejsza, jeszcze mniejsza, aż całkiem mnie nie było. Kiedy uderzył mnie... pierwszy raz, przeżyłam szok. Nikt nigdy do tej pory mnie nie uderzył. Powinnam była odejść w tej samej chwili natychmiast. A przynajmniej spróbować... nigdy by mi na to nie pozwolił, należało jednak próbować. Ale byliśmy małżeństwem dopiero od kilku miesięcy i jakoś udało mu się doprowadzić do tego, że wydało mi się że na to zasłużyłam. Bo byłam głupia. Albo niezdarna. Albo zapominalska. Albo jeszcze co innego. Tresował mnie jak psa. Nie mam czym się pochwalić. - Nie szukałaś pomocy? W lesie panowała cisza, tylko z daleka dobiegał szum morza. Rozleniwionym ptakom nie chciało się śpiewać. W tej ciszy słychać było każdy krok wśród liści zaścielających już ziemię. - Z początku nie. Wiedziałam o przemocy, teoretycznie. Czytałam artykuły i reportaże. Ale mnie to nie dotyczyło. Ja nie mieściłam się w tym ujęciu. Pochodziłam z dobrej, porządnej rodziny, byłam żoną inteligentnego człowieka z pozycją. Mieszkałam w dużym, pięknym domu. Miałam służbę. Wsunęła rękę do kieszeni. Przygotowała sobie magiczny woreczek na odwagę i zawiązała go na siedem starannych węzełków. Obracanie ich w palcach koiło nerwy. - Po prostu popełniałam tylko błędy, i tyle. Sądziłam, że kiedy się już wszystkiego nauczę, znów będzie dobrze. Ale było coraz gorzej i nie mogłam dłużej się oszukiwać. Któregoś wieczoru zaciągnął mnie na górę za włosy. Wtedy były długie - wyjaśniła. - Miałam długie włosy. Myślałam, że mnie zabije. Skatuje, zgwałci, a potem zabije. Nie zrobił tego, żadnej z tych rzeczy. Zdawałam sobie jednak sprawę, że może to zrobić, a ja go nie powstrzymam. Poszłam na policję, lecz to człowiek wpływowy. Ma kontakty. A moje siniaki nic poważnego. Nic nie zrobili. Zack osłupiał. - Powinni byli coś zrobić. Należało zapewnić ci bezpieczeństwo. - Z ich punktu widzenia byłam bogatą, zepsutą żoną ważniaka, która zawraca im głowę. To nie ma znaczenia - powiedziała znużonym głosem. - Mogli mnie zabrać dokądkolwiek. I tak by mnie znalazł. Raz uciekłam i znalazł mnie. Zapłaciłam za to. Postarał się o to, bym zrozumiała jedną, zasadniczą rzecz: należę do niego i nigdy nie odejdę. Dokądkolwiek pójdę, znajdzie mnie. Bo mnie kocha. - Przeniknął ją gwałtowny dreszcz.
Stanęła i odwróciła się do Zacka. - Kocha na swój własny sposób. To jest miłość bez zasad i bez granic. Egoistyczna, zimna, obsesyjna i potężna. Wolałby mnie widzieć martwą, niż pozwolić mi odejść. Nie przesadzam. - Wierzę ci. A jednak odeszłaś. - Ponieważ sądzi, że zginęłam. - Jasno i bez emocji opowiedziała mu, co zrobiła, by wyrwać się ze swego więzienia. - Jezu Chryste, Nell! - Rzucił na ziemię okład z lodu. - To cud, że nie zginęłaś. - Tak czy inaczej uciekłam. Przyjechałam tutaj. Wierzę, święcie wierzę, że w chwili, gdy samochód stoczył się z urwiska, rozpoczęłam podróż tutaj. Do ciebie. Tak bardzo chciał jej teraz dotknąć, lecz nie był pewny, czy będzie to pieszczotliwy gest, czy wściekłe szarpnięcie, dlatego wcisnął ręce do kieszeni. - Powinienem o tym wiedzieć, kiedy tylko coś się zaczęło między nami, mam do tego prawo. - Nie spodziewałam się, że coś się zacznie. - Ale tak się stało. A jeżeli nie widziałaś, w jaką stronę to się toczy, to jesteś głupia. - Nie jestem głupia. - W głosie Nell pojawiło się napięcie. - Może postąpiłam źle, ale nie jestem głupia. Nie spodziewałam się, że się w tobie zakocham, nie chciałam tego, w ogóle nie chciałam wiązać się z tobą. To ty przejąłeś inicjatywę. - Nieważne, jak do tego doszło. Faktem jest, że doszło. Znałaś swoją sytuację, lecz ani słowa mi nie powiedziałaś. - Jestem kłamczucha - Nell mówiła spokojnie. - Jestem oszustką. Jestem dziwką. Ale nigdy więcej nie nazywaj mnie głupią. - Jezu Chryste. - Nie wiedział, co ze sobą począć, odszedł i podniósł oczy w niebo. - Nikt nie będzie mnie poniżał. Nigdy więcej. Nikt nie będzie mnie lekceważył ani zapędzał w kąt, aż znowu zechce poświęcić mi trochę uwagi. Zaszokowany odwrócił głowę i patrzył na nią. - Czy myślisz, że tak właśnie jest? - Mówię ci, jak jest. Bardzo dużo myślałam od wczoraj, gdy wyszedłeś z domu. Nie mam zamiaru schować się w kącie i chlipać tylko dlatego, że jesteś na mnie zły. To obraża nas oboje. - Brawo! - Och, idź do diabła. Kiedy zrobił krok w jej stronę, miał znów błysk w oczach. Nell zadrżała, poczuła, że wilgotnieją jej dłonie, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Świetna pora, żeby się ze mną kłócić, zwłaszcza, że nie jesteś w porządku. - Nie jestem w porządku tylko z twojego punktu widzenia Co do mnie, zrobiłam to, co musiałam zrobić. Żałuję, że cię skrzywdziłam ale nie mogę cofnąć czasu i tego zmienić. - Nie możesz. W takim razie zacznijmy od tu i teraz. Czy pominęłaś jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? - Kobieta, która spadła z urwistego brzegu, nazywała się Helen Remington. Pani Evanowa Remington. Już tak się nie nazywam. To nie ja. - Remington. - Powiedział to miękko i zmrużył oczy. Mogła niemal widzieć, jak przerzuca w pamięci pliki danych. - Pachnie Hollywood. - Owszem. - Uciekłaś stamtąd najdalej, jak mogłaś. - To też prawda. I nigdy nie wrócę. Tu znalazłam życie, jakiego pragnę. - Ze mną czy beze mnie? Po raz pierwszy od chwili, kiedy zaczęła snuć swoją opowieść, poczuła skurcz w żołądku. - To zależy od ciebie. - Nie. Ty wiesz, czego ja chcę. Teraz chodzi o to, czego ty chcesz. - Chcę ciebie. Wiesz o tym. - W takim razie musisz skończyć to, co zaczęłaś. Zamknąć to. Wystąpić o rozwód. - Nie mogę. Nie słyszałeś tego wszystkiego, co powiedziałam? - Każde słowo, a nawet to, czego nie powiedziałaś. - Coś w nim chciało ją ukoić, przytulić, ochronić. Zapewnić, że to wszystko nie ma już znaczenia. Ale ma. - Nie możesz przez całe życie zastanawiać się, oglądać się za siebie albo udawać. Po pierwsze dlatego, że to cię zniszczy, a po drugie, świat jest mały. Nigdy nie będziesz miała pewności, czy on cię nie znajdzie. Jeżeli tak się stanie albo jeśli będziesz się tego bała, uciekniesz znowu? - Minął już ponad rok od mojej ucieczki. Nie znajdzie mnie, skoro jest przekonany, że nie żyję. - Nigdy nie będziesz tego na sto procent pewna. Musisz to zakończyć, ale nie sama. Nie pozwolę mu cię tknąć. To nie jego terytorium - ujął podbródek Nell i uniósł w górę jej twarz. Zamknęła oczy. - Tylko moje. - Nie doceniasz go. - Nie przypuszczam. Wiem, że właściwie oceniam siebie, Ripley i Mię. I jeszcze
mnóstwo ludzi na wyspie, którzy wiele dla ciebie zrobią. - Ja natomiast nie wiem, czy stać mnie na to, o co prosisz. Przez ponad rok cały mój wysiłek zmierzał tylko w jednym kierunku: zrobić wszystko, żeby nie odkrył, że żyję i gdzie jestem. Nie wiem, czy znajdę w sobie siłę, by znów wrócić do tamtego życia. Muszę o tym pomyśleć, a ty musisz dać mi czas na przemyślenie. - W porządku. Powiesz mi, co zdecydowałaś. - Schylił się po woreczek z lodem. W środku była już woda. Niezbyt przejęty bolącą szczęką otworzył torebkę i wylał jej zawartość. - Jeżeli nie chcesz wyjść za mnie, Nell, pogodzę się z tym. Ale kiedy wszystko przemyślisz, chcę, żebyś mi powiedziała, co zdecydowałaś także w tej sprawie. - Kocham cię. Nie muszę nad tym myśleć. Popatrzył na nią. Stała w środku cichego lasu, w jesiennej feerii barw. W powietrzu wciąż unosił się delikatny zapach wczorajszego deszczu. Wyciągnął do niej rękę. - Odprowadzę cię do domu.
ROZDZIAŁ 18 Ripley popatrzyła z żalem na Zacka. I jęknęła. Jęknięcie następowało u Ripley zwykle tylko wtedy, gdy zadawała szybki cios. - Ale ja nie chcę iść do Mii. Życie pod jednym dachem przez prawie trzydzieści lat uodporniło Zacka na takie zagrywki. Tym razem chciał jej powierzyć niezwykle poważną sprawę. - Kiedy byłaś mała, praktycznie u niej mieszkałaś. - Co innego wtedy, co innego teraz. Nie widzisz różnicy? Dlaczego ty sam nie możesz pójść? - Bo mam penis. Powściągnę się i nie spytam cię, czy widzisz różnicę. Bądź kumplem, Rip. Okręciła się w kółko, co było jej wersją tupania obcasami w podłogę. - Jeżeli Nell będzie siedzieć dziś wieczorem u Mii, to przecież Mia ją upilnuje. Jezu, Zack, nie bądź taką niańką. Przecież ten dupek w Los Angeles nie wie, że ona żyje. - Jeżeli nawet jestem nadopiekuńczy, będziemy wszyscy musieli jakoś z tym żyć. Nie chcę, żeby sama po nocy jeździła po klifach. - Wizja samochodu Nell staczającego się w przepaść około pięciu tysięcy kilo metrów stąd wciąż lodem ścinała mu serce. - Dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana, chcę ją mieć cały czas na oku. - W takim razie sam nie spuszczaj jej z oka. To w końcu wy nie możecie się zdecydować, czy chcecie być szczęśliwą rodziną z domkiem i ogródkiem, czy cierpiącymi, dotkniętymi przez zły los kochankami. Puścił obelgę mimo uszu, wiedząc, że to metoda Ripley: obrazić i natychmiast wziąć nogi za pas, żeby nie zrobić tego, o co prosił. - Nigdy nie zrozumiem, jak to jest, że ja wiem o kobietach więcej niż ty, choć w końcu to twoja płeć. - Uważaj, cwaniaczku. Musiał się uśmiechnąć. Doszedł do wniosku, że chyba jednak nie puścił obelgi tak całkiem mimo uszu. - Nie mogę nad nią ciągle wisieć. Nikt, nawet tak absolutnie wyjątkowy okaz mężczyzny jak ja, nie może na nią wywierać presji. Ona tego nie potrzebuje. Musi podjąć trudne decyzje. Dopóki ich nie podejmie, staram się dyskretnie stać z boku. - Ja cię kręcę, ty naprawdę strasznie dużo myślisz. Rzecz po prostu polegała na tym, że Zack stawiał ją pod ścianą. Żądał, żeby miała oko
na Nell, tymczasem ona, Ripley, chciała mieć oko na niego. Od czasu, kiedy dwa dni temu opowiedział jej historię Nell, nie zaznała chwili spokoju. Plama krwi na księżycu, pomyślała. Zack we krwi, tak jak go zobaczyła Nell w swoim widzeniu. Mąż psychopata, potencjalny zabójca, i jej własne, męczące sny. Ripley była wściekła, że wkracza w sferę przepowiedni i znaków, ale... do diabła, nie wróżyło to dobrze. - Co zamierzasz robić, kiedy będę niańczyć miłość twojego życia w centrali czarownic? Uśmiechnął się. Czegoś jeszcze nauczył się w ciągu blisko trzydziestu lat życia z Ripley. - Odwalę oba wieczorne patrole, kupię coś gotowego do jedzenia i pójdę do domu na samotną kolację. - Jeśli myślisz, że mi ciebie żal z tego powodu, to się mylisz. Zamieniłabym się z tobą natychmiast. - Podeszła do drzwi. - Zajrzę do Nell, powiem jej, że chciałabym przyczepić się do niej dziś wieczorem. A ty miej oczy dookoła głowy. - Słucham? - Nie będę o tym rozmawiać. Po prostu ci mówię. - Będę miał oczy dookoła głowy. - I kup jakieś piwo. Wypiłeś ostatnią butelkę. Trzasnęła drzwiami, bo... nieważne, po prostu trzasnęła. Mia przygotowywała nowe czary. Zdawało jej się, że z każdym dniem atmosfera staje się cięższa. Jakby coś przygniatało ją coraz bardziej. Wyjrzała na dwór. Było już ciemno. Pod koniec października noce są długie, do świtu trzeba czekać jeszcze wiele godzin. O pewnych rzeczach nie należy mówić, a nawet myśleć nocą. Noc jest jak otwarte okno. Zapaliła kadzidełko z szałwii, by usunąć negatywną energię, i włożyła kolczyki z ametystami dla wzmocnienia intuicji. Kusiło ją, żeby wsunąć pod poduszkę trochę rozmarynu, który oddaliłby męczące sny. Ale przecież musiała widzieć, musiała zobaczyć. Do naszyjnika dołożyła jaspis. To zwiększy jej energię i złagodzi stres. A nękał japo raz pierwszy od lat, i to nieustannie. Nie pamiętała czegoś podobnego. Uświadomiła sobie, że dziś wieczorem nie może na to pozwolić. Zamierzała wprowadzić Nell w następny etap wtajemniczenia i powinno to nastąpić w radosnym nastroju. Wyczuła palcami w kieszeni magiczny woreczek, wypełniony kryształami i ziołami, zawiązany - tak jak sama uczyła Nell - na siedem węzełków. Nie lubiła takiego stanu podenerwowania, jakby wciąż czekała na jakiś straszliwy cios.
To naprawdę idiotyczne, pomyślała, skoro przez całe życie uczyła się, jak go przezwyciężyć. Usłyszała samochód i spostrzegła smugę światła przesuwającą się po oknach od frontu. Podchodząc do drzwi, wyobraziła sobie, jak wlewa stres do małego, srebrnego pudełeczka i zamyka je na klucz. Otwierając, była więc jak zawsze spokojnie uśmiechnięta. Dopóki nie zobaczyła Ripley. - Wizyta w slumsach, pani władzo? - Nie mam nic lepszego do roboty. - Ripley uniosła brwi na widok długiej, czarnej sukni Mii. Mia rzadko chodziła w czerni. Musiała przyznać, że Mia nie była kobietą banalną. - Jakaś szczególna okazja? - Zdarza się. Nie mam zastrzeżeń co do twojej obecności, jeżeli Nell tak sobie życzy. Ale nie przeszkadzaj. - Nie interesujesz mnie aż tak, żebym musiała przeszkadzać. - Czy dyskusja zanosi się na dłużej? - Nell była bardzo uprzejma. Napiłabym się wina. - Chyba skończyłyśmy. Witaj. Wejdź. Wino weźmiemy ze sobą. - Ze sobą? Dokąd? - Do kręgu. Przyniosłaś to, o co prosiłam? - Tak. - Nell wskazała zawieszoną na ramieniu wielką, skórzaną torbę. - Dobrze. Wezmę, co trzeba i jedziemy. Ripley, nie skrępowana, spacerowała po pokoju, czekając, aż Mia zbierze swoje rzeczy. Zawsze lubiła ten dom na klifie. Kochała go. Wielkie, pełne rozmaitych przedmiotów pokoje, dziwne zakamarki, grube, rzeźbione drzwi i lśniące podłogi. Jej samej wystarczyłby do szczęścia jeden pokój i polowe łóżko, ale musiała przyznać, że dom Mii ma styl. I klasę. Jeśli chodzi o atmosferę, nic nie jest w stanie mu dorównać. Pomijając klasę, styl i atmosferę, był przede wszystkim wygodny. Miejsce, gdzie można zatonąć w fotelu i wspaniale odpocząć. To samo miejsce, gdzie - jak pamiętała - biegała kiedyś, swobodna, radosna, traktowana serdecznie jak ukochane szczeniątko. Cholernie dziwnie było ni stąd, ni zowąd zdać sobie sprawę, jak bardzo jej tego brak. Wszystkiego. - Używasz jeszcze pokoju na poddaszu? - Ripley zadała pytanie lekkim tonem, kiedy Mia wybierała ze stojaka czerwone wino. Spojrzała za siebie i oczy ich się spotkały. Wróciły wspomnienia. - Tak. Jest tam jeszcze trochę twoich rzeczy - odparła, zawijając trzy kieliszki w białą
serwetkę. - Nie są mi potrzebne. - Tak czy inaczej są tam. Skoro już jesteś, możesz ponieść tę torbę. Wskazała ją ręką, a sama wzięła drugą, w której było wino i kieliszki. Otworzyła tylne drzwi i w tym momencie przemknęła się przez nie Isis. Zdziwiło to Nell, bo kot na ogół nie miał ochoty dotrzymywać im towarzystwa. - To szczególny wieczór. - Mia narzuciła kaptur peleryny owijającej ramiona. Czarnej, podbitej głęboką, ciemną czerwienią. - Ona wie o tym. Zbliża się Samhain 1. Nell musi się nauczyć zapalać stos. Ripley rzuciła się. - Nie za szybko? Mia obserwowała księżyc. Widać już było tylko jego brzeżek, który wkrótce całkiem zniknie. Wokół jasnego sierpa widziała mgłę, czarniejszą i gęstszą od nieba. - Nie. Ripley była zła. Mia znów wpakowała ją w kłopotliwą sytuację. Wzruszyła ramionami. - Halloween. Umarli wstają. Noc pełna jest złych duchów i tylko najodważniejsi albo głupcy łażą w ciemności. - Nonsens - powiedziała lekceważąco Mia. I nie próbuj w ten sposób napędzać stracha Nell. - Koniec trzecich i ostatnich zbiorów w roku. - Nell wdychała zapach nocy. - Czas wspominania umarłych, świętowania odwiecznego cyklu. Tej nocy zasłona oddzielająca życie od śmierci jest podobno najcieńsza. Wcale nie jest to niedobra pora, lecz czas ponownej afirmacji i zabawy. - I oczywiście urodziny Mii. - Sto lat! - krzyknęła Ripley. - Nie bądź taka pewna siebie. - Uszczypliwa uwaga Mii nie była tylko żartem. - Ciebie też to spotka za sześć tygodni. - Taa, ale zawsze będziesz starsza ode mnie. Isis była już na polanie. Siedziała na środku nieruchoma jak sfinks. Kiedy wolno przymykała i otwierała powieki, migało na zmianę złoto i czerń. - Mamy świece, żeby cokolwiek widzieć. Ripley, postaw je na kamieniach i zapal. - Nie. - Zdecydowanym ruchem wsunęła ręce do kieszeni swojej lotniczej kurtki. 1 1 listopada, celtyckie święto początku zimy (przyp. tłum.).
Owszem, wlokłam tu twoją torbę z tym kuglarskim kramem. Ale nie wezmę w tym udziału. To już co innego. - Och, na litość boską. Przecież nie sprzeniewierzysz się sobie, jeśli zapalisz parę świeczek. - Mia wyrwała jednak torbę z rąk Ripley i podeszła do głazów. - Ja się tym zajmę mruknęła Nell. - Po co gracie sobie na nerwach, skoro każda robi to, co chce. - Czemu jesteś taka zła? - Ripley zniżyła głos i kucnęła przy Mii, która znów sięgała do torby. - Zazwyczaj muszę się bardziej napracować, żeby cię wyprowadzić z równowagi. - Może mam ostatnio cieńszą skórę. - Wyglądasz na zmęczoną. - Jestem zmęczona. Coś się zbliża. Napiera coraz bardziej. Nie wiem, jak długo mogę to powstrzymywać, nie wiem nawet, czy w ogóle zdołam. Będzie krew. - Chwyciła nadgarstek Ripley i mocno go trzymała. - I ból. Strach i żałoba. I boję się, że jeśli nie utworzymy kręgu, będzie też śmierć. - Jeśli jesteś tego pewna i boisz się, czemu nie wezwiesz kogoś? Znasz inne. - To nie jest sprawa dla innych, nie muszę ci tego przypominać. Obejrzała się na Nell. - Może ona jest wystarczająco silna. - Wyprostowała się i odrzuciła w tył kaptur. - Nell. Zatoczymy krąg. Bez względu na to, czego Ripley oczekiwała, nie sądziła, że rytuał, jakiego była świadkiem, i znane słowa, ożywiające wspomnienia, obudzą w niej takie pragnienie. Odrzuciła to kiedyś. Zrezygnowała. Patrzyła na migoczącą różdżkę i błysk magicznego noża athame. Sama zawsze wolała używać miecza. Zacisnęła usta, kiedy Mia zapałką zapalała świece. Chciała coś powiedzieć, o coś spytać, ale Mia posłała jej karcące spojrzenie. Świetnie, jak zwykle po twojemu, pomyślała Ripley, zachowując komentarze dla siebie. - Ziemio, Wietrze, Ogniu, Wodo, usłyszcie, żywioły, wołanie swoich córek. Zstąpcie do magicznego kręgu, kiedy księżyc wędruje nad nami. Mia czekała z odrzuconą do tyłu głową i rozpostartymi ramionami. Podniósł się wiatr, lekko zaśpiewał i płomienie świec strzeliły pionowo w górę, choć wokół powietrze wirowało z szumem. Pod stopami lekko zadrżała ziemia, a w kociołku zabulgotał aromatyczny płyn. Kiedy Mia opuściła ręce, wszystko się uspokoiło. Nell odzyskała oddech. W ciągu ostatnich miesięcy widziała i sama robiła
fantastyczne rzeczy, o wielu innych słyszała. Ale tak oszałamiające widowisko dane jej było zobaczyć dziś po raz pierwszy. - Moc czeka - zwróciła się do niej Mia i wyciągnęła rękę. Kiedy Nell ścisnęła jej dłoń, poczuła, że skóra Mii jest bardzo ciepła, niemal gorąca. - Czeka w tobie. Łączy cię więź z Powietrzem, więc najłatwiej ci przyjdzie je wezwać. Są jednak cztery żywioły. Dziś przywołasz Ogień. - Stos, wiem. Ale nie przyniosłyśmy drewna. Mia cofnęła się, leciutko chichocząc. - Nie będzie nam potrzebne. Skoncentruj się. Rozjaśnij umysł. Ten ogień nie płonie. Nie robi krzywdy. Rozświetla ciemność i jarzy się dzięki czarowi. Kiedy sprawisz, że buchnie złotym słupem, poznasz swą siłę i moc. Gdy rozbłyśnie, niech nikogo nie krzywdzi. - To dla niej za wcześnie - odezwała się Ripley stojąca poza kręgiem. - Cicho. Masz nie przeszkadzać. Patrz na mnie, Nell. Możesz zaufać mnie i sobie. Oczy Mii były jak dwa czarne jeziora, pełne tajemnic. Obserwuj. I uważaj. - Trzymaj się - mruknęła Ripley i na wszelki wypadek postąpiła jeszcze krok do tyłu. Mia otworzyła dłonie. Były puste. Rozpostarła palce. Odwróciła dłonie i wyciągnęła je do przodu, jakby po coś sięgając. Błysnęło światełko, błękitna elektryczna iskra. Potem następna, dziesięć, zbyt wiele, by móc je policzyć. Trzeszczały jak ogień w zetknięciu z wodą i napełniły powietrze wewnątrz kręgu głębokim, szafirowym blaskiem. A tam, gdzie była naga ziemia, wyrósł jaskrawy, złocisty słup płomieni. Pod Nell ugięły się kolana i osunęła się na ziemię. Gdyby nawet była w stanie uchwycić jakikolwiek strzęp myśli przelatujących jej teraz przez głowę, nie zdołałaby wydusić z siebie ani słowa. - A mówiłam - westchnęła Ripley. - Cicho! - Mia odwróciła się od ognia i wyciągnęła rękę, by pomóc Nell stanąć na nogach. - Przecież widziałaś już, co potrafię wyczarować, siostrzyczko. Sama już coś robiłaś. - Nie coś takiego. - To podstawowa umiejętność. - Podstawowa. - Uśmiechnęła się z trudem. - Mia, naprawdę. Stworzyłaś ogień. Z niczego. - Ona chce powiedzieć, że to dokładnie to samo co utrata dziewictwa. Rodzaj wstrząsu - podpowiedziała Ripley. - Za pierwszym razem to może być nie tak przyjemne, jak się człowiek spodziewa, ale z czasem idzie coraz lepiej. - Nieźle to ujęłaś - zgodziła się Mia. - Skup się, Nell. Wiesz, jak. Rozjaśnij umysł.
Zobacz to, skoncentruj swoją moc. Stwórz ogień. - Nie mogę w żaden sposób... Mia uciszyła ją ruchem ręki. - Skąd wiesz, dopóki nie spróbowałaś? Skoncentruj się. - Stanęła za Nell i położyła dłonie na jej ramionach. - Jest w tobie ogień, i żar, i energia. Wiesz o tym. Zbierz je razem. Poczuj je. To jak mrowienie w środku, coraz silniejsze, podnosi się w kierunku serca. Rozprzestrzenia się, wypełnia ciebie. - Delikatnie przesunęła ręce pod ramionami Nell, unosząc je w górę. - To płynie pod twoją skórą, jak rzeka, wzdłuż rąk, do czubków palców. Pozwól mu przyjść. Już czas. Ripley obserwowała, jak pracują. Było w tym coś wzruszającego. Jakby Mia pomagała Nell złapać równowagę na jej pierwszym rowerku, dodając odwagi, mrucząc słowa otuchy. Dotrzymywała jej kroku i umacniała poczucie pewności. Wiedziała, że pierwszy raz nie jest łatwy ani dla ucznia, ani dla nauczyciela. Twarz Nell błyszczała od potu i wysiłku. Mięśnie rąk drżały. Polana, na której ani przez moment nie było spokojnie, zdawała się wibrować. Powietrze przenikało bezgłośne westchnienie. Błysnęła słaba, chybotliwa iskierka. Nell omal nie upadła do tyłu, ale podtrzymała ją stojąca w pogotowiu Mia. Ciągle dodawała jej odwagi spokojnym, zdecydowanym głosem, który brzmiał jak tajemnicza pieśń. Druga iskra, mocniejsza. Ripley patrzyła, jak Mia cofa się, każąc swojej małej siostrzyczce radzić sobie samej. I choć gardziła własną słabością, poczuła sentymentalne łzy w oczach. I delikatne ukłucie dumy, kiedy ożył i zamigotał ogienek Nell. Po raz pierwszy Nell usłyszała w tej chwili bicie swojego serca. Jej pierś unosiła się i opadała. W żyłach pulsowała moc, żywe srebro. - To lepsze niż utrata dziewictwa. To piękne i świetliste - wyszeptała. - Nic już nigdy nie będzie dla mnie takie jak przedtem. Odwróciła się przepełniona radością. Ale Mia nie patrzyła już na nią, tylko na Ripley. - Musimy być w trójkę. Ripley z wściekłością powstrzymywała szloch. - We mnie tej trzeciej nie znajdziesz. Mia widziała jej łzy i wiedziała, skąd się wzięły. Rozumiała Ripley. - Świetnie. Chyba już nie potrafi tego robić - zwróciła się do Nell. - Nie mów za mnie, co potrafię, a czego nie - głos Ripley przeszedł w pisk. - To dla niej bolesne odkrycie, zwłaszcza kiedy zobaczyła, że tak szybko sobie radzisz.
- I przestań zachowywać się tak, jakby mnie tu nie było. Nienawidzę tego. - A dlaczego w ogóle jesteś tutaj? - warknęła zirytowana Mia. Nell i ja możemy razem zastąpić tę trzecią. - Taki miała plan, zanim jeszcze zobaczyła Ripley w drzwiach swojego domu. - Na pewno nie potrzebujemy ani ciebie, ani twoich żałosnych, mizernych wysiłków. Nigdy nie była tak dobra jak ja - mówiła teraz do Nell. - Zawsze ją wściekało, że to, co dla niej było strasznie trudne, mnie przychodziło z łatwością. - Byłam dokładnie tak samo dobra jak ty. - Akurat. - Nawet lepsza. Ach, pomyślała Mia, Ripley zawsze daje się sprowokować. - No to pokaż. Rozrzewniona, poruszona tęsknotą i ciągle naburmuszona, Ripley wstąpiła do kręgu. Nie, pomyślała Nell. Wkroczyła. Nie rozłożyła rąk tak jak Mia, ale jakby Strząsnęła z koniuszków palców ogień na ziemię. W tej samej chwili syknęła jak wąż. - Zrobiłaś to celowo. - Możliwe, ale ty też. I, jak widzisz, świat się nie zawalił. Sama podjęłaś decyzję, Ripley. Nie mogłabym wciągnąć cię w to na siłę, gdybyś sama nie chciała. - To niczego nie zmienia. To tylko jeden raz. - Jak chcesz, ale skoro już tu jesteś, mogłabyś wypić trochę wina. Podnosząc butelkę, Mia spojrzała na trzy płomienie. Ogień Ripley był wyższy niż jej, zapewne pod wpływem jej gniewu. Ale znacznie mniej elegancki, pomyślała z satysfakcją. Nalewając wino, poczuła ogień w sobie. To dobry znak. Kiedy wróciły do domu Mii, wypiły znów po kieliszku wina. Ripley, niespokojna, krążyła od okna do okna, podzwaniając monetami w kieszeni. Mia nie zwracała na nią uwagi. Nigdy, jak długo ją znała, Ripley nie była cicha ani pokorna. A teraz toczyła się w niej zacięta walka. - Postanowiłaś już coś w sprawie Zacka? Nell obejrzała się. Siedziała na podłodze zapatrzona w ogień. - Nie. Jakaś część mnie ma nadzieję, że Evan da mi rozwód i zdejmie mi z ramion ten ciężar. Ale druga część wie, że nie w tym tkwi sedno sprawy. - Nigdy się nie uwolnisz, jeśli nie przeciwstawisz się tyranii. Nell przyglądała się Ripley. Postawna, szczupła, muskularna, odporna, pomyślała. - Wiedzieć, a zrobić coś w tej sprawie to dwie różne rzeczy. Evanowi, oczywiście,
nigdy by się nie udało zniszczyć kogoś takiego jak ty. Ripley wzruszyła ramionami. - W takim razie przejdź do ataku. - Przejdzie, jak tylko będzie gotowa - wtrąciła się Mia. - Zwłaszcza ty chyba powinnaś wiedzieć, że nie można nikomu narzucać własnych przekonań, poglądów czy norm. Ani uwolnić go od strachu. - Jest na mnie zła, bo zraniłam Zacka. Nie mogę mieć o to pretensji. - To duży chłopiec. - Ripley znów nieznacznie wzruszyła ramionami i usiadła na poręczy kanapy. - Co zamierzasz z nim zrobić... to znaczy z Zackiem... w międzyczasie? - Zrobić? - Tak, zrobić. Czy będziesz patrzyć, jak stacza się w ponuractwo, które występuje u niego po odtrąceniu? Pozwalam sobie poinformować cię, że znacznie trudniej to wytrzymać. Sądzę, że od czasu jak się tu pojawiłaś, zostałyśmy w pewnym stopniu kumpelkami. Wyświadcz więc swojej kumpelce przysługę i wyciągnij go z tego, bo inaczej będę zmuszona udusić go we śnie. - Rozmawialiśmy. - Nie mówię o rozmowie. Mam na myśli działanie. - Ripley wywróciła oczy i popatrzyła na Mię. - Czy ona naprawdę jest taką słodką żabcią? - Najwyraźniej. Ripley, po swojemu delikatnie, sugeruje ci, żebyś zaciągnęła Zacka z powrotem do łóżka i załatwiła wasze problemy jednym albo dwoma seansami ostrego seksu. Co stanowi jej sposób na wszystkie kłopoty, łącznie z czyrakami. - Ugryź się. Mia odpuściła sobie seks i widzisz, jaką jest jędzą. - Nie odpuściłam sobie, jestem tylko bardziej wybredna od kocicy, która ma ruję. - Tu nie chodzi o seks. - Nell oświadczyła to szybko i zdecydowanie, broniąc się przed kolejnymi argumentami. Ripley prychnęła. - Taa, oczywiście, jasne. Mia westchnęła. - Bardzo to dla mnie bolesne, bardziej niż można przypuszczać, ale zgadzam się z Ripley. Przynajmniej częściowo. Oczywiście, że w przeciwieństwie do wszystkich stosunków Ripley, twoje stosunki z Zackiem nie są oparte na seksie. Ale seks jest ich ważną częścią, wyraża twoje uczucia, nadaje wagę im i waszemu zbliżeniu. - Możesz sobie dorabiać każdą ideologię, ale to zawsze będzie seks. - Ripley uniosła kieliszek. - Choćby nie wiem jak szlachetny, Zack jest po prostu facetem. Być z tobą i nie bzykać się...
- Ripley, proszę. - I nie mieć zbliżenia - powiedziała afektowanym tonem, skarcona przez Mię - to może nieźle go stresować. Jeżeli ma sobie poradzić z tym twoim typkiem z Los Angeles, musi być w superformie. - Bardzo stara się trzymać mnie na dystans... w tej materii. - Zmniejsz dystans... w tej materii - powiedziała po prostu Ripley. Wiesz co? Podrzucisz mnie do swojego domu. Będę tam dzisiaj spać. Ty pojedziesz do nas i zrobisz, co trzeba. Spędziłaś z nim dość czasu, żeby wiedzieć, jaki guzik nacisnąć. - To oszustwo, nieuczciwość i manipulacja. Ripley spojrzała porozumiewawczo na Nell. - Co ty na to? Nell mimowolnie parsknęła śmiechem. - Może pójdę. Porozmawiać - dodała. - Nazwij to, jak chcesz. - Ripley dopiła wino. - Weź, z łaski swojej, te kieliszki i resztę do kuchni i poskładaj swoje rzeczy. - Oczywiście. - Wstała i zaczęła zbierać szkło. - Za chwilę będę. - Nie spiesz się. Mia odczekała, aż Nell wyjdzie z pokoju. - To nie zajmie jej wiele czasu, więc powiedz to, czego nie chciałaś mówić przy niej. - To, co dziś zrobiłam, niczego nie zmienia. - Już to mówiłaś. - Zamknij się. - Ripley znów przemierzała pokój. Otworzyła się, na krótko, ale tyle, ile potrzeba. Czuła jakiś napór, ciężar w powietrzu. Wiem, zbliżają się kłopoty. Nie będę udawać, że tego nie czuję albo że nie zastanawiam się, jak z tego wybrnąć. Może i mogłabym... ale nie chcę narażać Zacka. Zgodzę się, na ten jeden raz, Mia. - Odwróciła się. - Ale tylko ten jeden raz. Mia nie zamierzała jej dokuczać. Zresztą to nie leżało w jej naturze. - Rozpalimy stosy o północy, w przeddzień Samhainu. Spotkamy się o dziesiątej na sabacie. Zack nosi już talizman Nell, ale trzeba ochronić wasz dom. Pamiętasz, jak to się robi? - Głupie pytanie - prychnęła Ripley. - Jak to już minie, wszystko wróci do normy. To tylko... - Tak, wiem - Mia uśmiechała się. - Tylko jeden raz. Zack cisnął w kąt papiery, machnął ręką na teleskop i właściwie niemal pogodził się z
myślą, że trzeba będzie iść spać. Postanowił poczytać coś nudnego przed snem i wziął do ręki czasopismo o broni, które czytywała Ripley. Lucy wyciągnęła się obok łóżka. Spała jak kamień, ku zazdrości Zacka. Od czasu do czasu przebierała łapami, goniąc przez sen mewy lub pływając w zatoczce. Nagle gwałtownym ruchem podniosła głowę i cicho, ostrzegawczo warknęła. W chwilę później Zack usłyszał, jak otwierają się frontowe drzwi. - Spokojnie, mała. To tylko Ripley. Na dźwięk tego imienia jednym susem dopadła do drzwi. Drapała zajadle i merdała całym ciałem. - Odpuść sobie. Za późno na zabawy. Ktoś zapukał do drzwi sypialni. Lucy rozszczekała się radośnie, a Zack szpetnie zaklął. - Czego? Lucy ze szczęścia kręciła się w kółko, a kiedy drzwi się otworzyły, ucieszona rzuciła się na Nell. Zack poderwał się z łóżka. - Lucy, leżeć! Przepraszam. Myślałem, że to Rip. - Chciał odrzucić koc, ale w ostatniej chwili uświadomił sobie, że jest goły jak go Pan Bóg stworzył. - Coś się stało? - Nie. Nic. - Schyliła się, żeby pogłaskać Lucy, zastanawiając się, które z nich dwojga jest bardziej skrępowane. Wychodziło na remis. Chciałam cię po prostu zobaczyć. Porozmawiać. Zerknął na zegar, dochodziła północ. - Może zejdziesz na dół? Zaraz do ciebie dołączę. - Nie. - Nie będzie jej traktował jak gościa. - Tak jest dobrze. Podeszła bliżej i usiadła na brzegu łóżka. Zack nadal nosi medalion, a to już coś. - Rozpaliłam ogień dziś wieczorem. Przyglądał się jej twarzy. - To dobrze. - Nie. - Zaśmiała się cicho i podrapała Lucy po łbie. - Stworzyłam go. Bez drewna i zapałek. Czarami. - Och. - Trochę go to rozbawiło. - Nie wiem, co powinienem teraz powiedzieć. Gratulacje? Czy: o rany? - Poczułam się mocna, podniecona. I... spełniona. Muszę ci to powiedzieć. Poczułam się tak jak wtedy, kiedy jestem z tobą. - Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. - Kiedy mnie dotykasz. Nie chcesz mnie dotknąć, bo jestem formalnie związana z kim innym. - To nie zmniejsza pragnienia, Nell. Z ulgą kiwnęła głową.
- Nie dotkniesz mnie, ponieważ jestem formalnie związana z innym mężczyzną. Ale w rzeczywistości, Zack, jedynym mężczyzną, z którym naprawdę czuję się związana, jesteś ty. Kiedy uciekłam, przyrzekłam sobie, że nigdy nie zwiążę się z nikim. A potem pojawiłeś się ty. Mam w sobie czarodziejską moc. - Uderzyła się pięścią w pierś. - Jest fantastyczna, słodka i ekscytująca. Ale to wszystko nic, nic, Zack, w porównaniu z tym, co czuję do ciebie. Wszystkie racjonalne argumenty, cała linia obrony Zacka po prostu się rozpadła. - Nell. - Tęsknię do ciebie. Do tego, żeby z tobą po prostu być. Nie proszę cię, żebyś się ze mną kochał. Miałam zamiar... chciałam cię uwieść. Uśmiechnął się nieznacznie i przejechał palcami po jej włosach. - Dlaczego zmieniłaś plany? - Nie chcę nigdy cię okłamać, nawet nieszkodliwie. I nie będę wykorzystywać twoich własnych uczuć przeciw tobie. Po prostu chcę być z tobą, Zack, tylko być. Nie każ mi odchodzić. Przyciągnął ją do siebie, aż wtuliła głowę w jego ramię - jednocześnie wydali długie westchnienie szczęścia.
ROZDZIAŁ 19 Człowiekowi, który ma pozycję i stanowisko, nie jest łatwo wyrwać się samotnie na kilka dni. Czeka go skomplikowane i kłopotliwe przekładanie spotkań i zebrań na inny termin, musi zawiadamiać klientów i mobilizować personel. Mnóstwo ludzi jest uzależnionych od jego planów. Jeszcze więcej kłopotów nastręcza osobiste załatwianie spraw związanych z podróżą, bez pomocy asystenta. Przemyślawszy wszystko dokładnie, Evan doszedł jednak do wniosku, że tak właśnie musi zrobić. Nikt nie dowie się, dokąd jedzie i po co. Ani personel, ani klienci, ani prasa. Gdyby wynikła jakaś naprawdę poważna sprawa, będzie oczywiście miał przy sobie telefon komórkowy. Ale pozostanie nieosiągalny, dopóki nie przeprowadzi tego, co zamierza. Musi się upewnić. Nie był w stanie uwolnić się od myśli o tym, co tak lekko i swobodnie powiedziała mu siostra. Sobowtór Helen. Jej duch. Helen. Budziłby się nocami, zlany lodowatym potem, mając w oczach obraz Helen, jego Helen, spacerującej po jakiejś malowniczej plaży. Żywej. Śmiejącej się z niego. Oddającej się każdemu, kto kiwnie na nią palcem. Nie wytrzymałby tego. Straszliwy żal, którym napełniła go jej śmierć, powoli i nieuchronnie przechodził w zimną, żądną krwi wściekłość. Czyżby go oszukała? Czy w starannie zaplanowany sposób symulowała własną śmierć? Nie sądził, by była na tyle sprytna, a z pewnością nie na tyle odważna, by ośmieliła się odejść od niego, a tym bardziej, by to się jej udało. Znała przecież konsekwencje. Przedstawił je chyba dość jasno. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Oczywiście, że nie mogła tego zrobić sama. Ktoś jej pomagał. Mężczyzna, kochanek. Kobieta, zwłaszcza kobieta w rodzaju Helen, sama nigdy czegoś takiego by nie wymyśliła. Ile razy musiała wykradać się chyłkiem, żeby przespać się z tym złodziejem cudzych żon i szczegółowo zaplanować oszustwo? Śmieli się i pieprzyli, spiskowali i planowali.
Och, nadejdzie pora zapłaty. Jakoś zdołał się uspokoić, prowadził interesy i wiódł życie pozornie bez napięć i kłopotów. Niemal wmówił sobie, że opowieści Pameli były wyssane z palca. To w końcu tylko kobieta. A kobiety, z samej swej natury, mają skłonność do kaprysów wyobraźni i głupoty. Duchów nie ma. I była tylko jedna Helen Remington, ta przeznaczona dla niego. Ale czasami mógłby przysiąc, że w ogromnym, przepięknym domu w Beverly Hills słyszy szepty duchów. Czasem też zdawało mu się, że kątem oka zauważył jakiś ruch, albo doszedł go wyraźny, szyderczy śmiech zmarłej żony. A jeśli zginęła? Musi zdobyć tę pewność. Wykazując ostrożność i spryt. - Proszę wjeżdżać na prom. Zamrugał. Oczy miał blade, wodniste. - Słucham? Marynarz z promu przestał dmuchać w kubek z kawą i instynktownie cofnął się pod tym pustym spojrzeniem. Później pomyślał, że czuł się, jakby patrzył na puste morze. - Proszę wjeżdżać na prom - powtórzył. - Chce pan się dostać na Wyspę Trzech Sióstr, tak? - Tak. - Uśmiech, który pojawił się na przystojnej twarzy, był gorszy niż spojrzenie. Tak, chcę. Jak mówi legenda, siostra zwana Powietrzem opuściła wyspę z mężczyzna, który obiecał jej miłość i opiekę. A kiedy złamał przyrzeczenie i pozostawił ją w nędzy, nie uczyniła nic. Urodziła dzieci w smutku, wychowała je w trwodze. Ugięła się i złamała. Umarła. Zdołała jeszcze wysłać dzieci z powrotem na Wyspę Trzech Sióstr, by tam szukały opieki. Ale nie zrobiła nic, nigdy nawet nie wykorzystała własnej mocy, by ochronić samą siebie. Tak więc pierwsze ogniwo łańcucha klątwy zostało ukute. Nell jeszcze raz myślała o tej opowieści. O możliwościach wyboru, o błędach i o przeznaczeniu. Wszystko to rysowało się wyraźnie w jej głowie, gdy szła ulicą miasteczka, które stało się jej domem. I chciała, by było nim już zawsze. Kiedy zajrzała do środka, Zack robił wykład chłopakowi, którego nie znała. Odruchowo chciała się wycofać, ale Zack tylko podniósł palec i nie zmienił tonu. - Pójdziesz natychmiast do pani Demeara, posprzątasz dokładnie wszystkie resztki bebechów dyń, przeprosisz za to, że jesteś kretynem, a na dodatek zapłacisz mandat za
posiadanie zabronionych materiałów wybuchowych i umyślne niszczenie cudzej własności. Pięćset dolarów. - Pięćset dolarów? - Chłopak, na oko trzynastoletni, jak oceniła Nell, podniósł nisko opuszczoną głowę. - Jezzzu, szeryfie, skąd wezmę pięćset dolarów? Mama mnie zabije, jak się dowie. Zack uniósł tylko brwi. Był bezlitosny. - Pozwoliłem ci mówić? - Nie, proszę pana - bąknął chłopak i znów przybrał minę winowajcy. Nell miała ochotę poklepać go po ramieniu. - Możesz odpracować mandat, sprzątając posterunek dwa razy w tygodniu. Trzy dolary za godzinę. - Trzy? To mi zajmie... - Chłopak okazał się na tyle bystry, że się zamknął. - Tak jest, jeszcze pan nie skończył. Zackowi drgały usta, ale zacisnął je, zachowując powagę. - Mam też różne rzeczy do zrobienia u siebie. W soboty. - Och, pomyślał, to bolesny cios. Nic okrutniejszego nad roboty domowe. Zwłaszcza w sobotę. - Stawka ta sama. U mnie możesz zacząć w najbliższą sobotę, a tutaj w poniedziałek po lekcjach. Jeżeli się dowiem, że znowu narobiłeś takich samych kłopotów jak dziś, twoja matka obedrze cię ze skóry. Jasne? - Tak, wujku Zack... um, to znaczy tak jest, szeryfie. - Zmywaj się! Zmył się, aż Nell poczuła pęd powietrza, gdy leciał obok niej. - Wujek Zack? - Daleki kuzyn. Tytuł honorowy. - Czym zasłużył na ciężkie roboty? - Przykleił petardę do dyni nauczycielki historii. A to była naprawdę duża dynia. Wywaliło jak cholera. - Wyglądasz, jakbyś był z niego dumny. Zrobił możliwie najpoważniejszą minę. - Mylisz się. Idiota mógł urwać sobie palce, co prawie mi się udało kiedy byłem mniej więcej w jego wieku i wysadziłem dynię nauczyciela przyrody. Ale to nie ma nic do rzeczy, zwłaszcza że jeżeli teraz nie dam przykładu, jutro, na Halloween, takich wariatów będzie mnóstwo. - Świetnie to rozegrałeś. - Podeszła bliżej i usiadła. - Czy może pan poświęcić chwilę na coś innego, szeryfie?
- Chyba wygospodaruję trochę czasu. - Zaskoczyło go, że nie schyliła się, by go pocałować, i że siedziała sztywna, spokojna i uroczysta. - O co chodzi? - Będę potrzebowała pomocy i rady. W kwestii prawnej, jak przypuszczam. Zorganizowałam sobie lewe papiery i podawałam fałszywe dane w oficjalnych dokumentach, podpisując je nazwiskiem, które nie należy do mnie. Myślę też, że symulowanie własnej śmierci również jest nielegalne. Być może oskarżą mnie o próbę wyłudzenia wypłaty z ubezpieczenia na życie. Pewnie były jakieś polisy. Nie odrywał od niej oczu. - Sądzę, że prawnik jakoś się z tym upora, a poza tym... nie będą cię skarżyć, gdy poznają fakty. O czym ty właściwie mówisz, Nell? - Chcę wyjść za ciebie. Chcę przeżyć życie z tobą i mieć z tobą dzieci. Dlatego muszę zakończyć tamto. Chcę wiedzieć, co powinnam zrobić i czy pójdę do więzienia. - Nie pójdziesz do więzienia. Myślisz, że dopuściłbym do tego? - To nie zależy od ciebie, Zack. - Niezależnie od lewych papierów i tak dalej istnieje jeszcze poczucie sprawiedliwości. Ale jest faktem, że... - poważnie zastanawiał się nad pewnym aspektem tej sprawy. - Jest faktem, Nell, że z chwilą gdy opowiesz swoją historię, zyskasz rozgłos. - Nie. Nie potrzebuję rozgłosu. - Znasz dane na temat przemocy w małżeństwie? - Szarpnął dolną szufladę, wyjął z niej teczkę i położył na biurku. - Zebrałem trochę materiałów. Może chciałabyś kiedyś rzucić na to okiem. - Mój przypadek był całkiem inny. - Każdy przypadek jest inny, zawsze. Fakt, że pochodzisz z porządnego domu i mieszkałaś w ogromnej, wspaniałej rezydencji, niczego nie zmienia. Mnóstwo ludzi uważa, że ich przypadek jest inny albo że nie da się w żaden sposób zmienić ich sytuacji. I to oni będą na ciebie patrzyć i słuchać, co zrobiłaś. Niektórzy może uczynią jakiś krok, którego by nie zrobili, gdyby nie ty. Dlatego będą cię podziwiać. - Diana McCoy. Ciągle cię to męczy, że nie udało ci się jej pomóc. Że nie chciała twojej pomocy. - Takich jak ona wszędzie pełno. Kiwnęła głową. - W porządku. Ale jeśli nawet sympatia opinii publicznej będzie po mojej stronie, pozostaje jeszcze kwestia naruszenia prawa. - Damy sobie z tym radę, po kolei. Jeśli chodzi o ubezpieczenie, odzyskają pieniądze. Zapłacimy, jeśli będzie trzeba. Wszystko, co należy, zrobimy razem.
Słuchała tego i czuła, jak spada z niej ciężar. - Nie wiem, od czego zacząć. Wstał, podszedł do niej i kucnął u jej stóp. - Chcę, żebyś zrobiła to dla mnie. To egoistyczne, lecz nic na to nie poradzę. Ale musisz zrobić to także dla siebie. Naprawdę. - Będę się nazywać Nell Todd. Będę nosić nazwisko, jakiego pragnę. - Zobaczyła, jak zmienia się wyraz jego oczu, ujrzała we wzroku Zacka głębokie uczucie i zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak pewna tego, czego chce. - Boję się go i też nie mogę nic na to poradzić. Wiem jednak, że nie spocznę, póki tego wszystkiego nie załatwię. Chcę żyć z tobą. Chcę siedzieć wieczorami na werandzie i patrzyć w gwiazdy. Chcę nosić na palcu piękny pierścionek, który mi kupiłeś. Chcę wielu rzeczy z tobą, takich, które wydawały mi się nieosiągalne. Boję się i chcę przestać się bać. - Znam pewnego adwokata w Bostonie. Zadzwonimy do niego i zaczniemy działać. - Dobrze. - Odetchnęła. - Dobrze. - Jest coś, co mogę zrobić od razu. - Wyprostował się, podszedł do biurka i otworzył szufladę. Serce Nell zatrzepotało ze szczęścia, kiedy dostrzegła w ręce Zacka małe pudełeczko. - Włóczyłem to ze sobą cały czas, wkładałem tutaj albo do komody w domu. Niech wreszcie trafi na swoje miejsce. Wstała i wyciągnęła do niego rękę. - Niech tak będzie. Wszystko w niej tańczyło, kiedy szła od Zacka do księgarni. Nadzieja mieszała się ze zdenerwowaniem. Ale za każdym razem, kiedy spoglądała w dół, na ciemnoniebieski kamień na palcu, zwyciężała nadzieja. Weszła do środka. Lulu, obdarowana jej olśniewającym uśmiechem, zmrużyła oczy jak sowa, a Nell niemal pofrunęła po schodach na górę, do Mii. - Muszę ci coś powiedzieć. Mia odwróciła się od klawiatury. - Dobrze. Mogłabym zepsuć ci radość, mówiąc: gratulacje, wiem, że będziecie razem szczęśliwi, ale się powstrzymam. - Zauważyłaś pierścionek. - Zobaczyłam twoją buzię, siostrzyczko. - Wprawdzie twierdziła, że miłość ją nudzi, lecz na taki widok robiło się jej jednak ciepło na sercu. - Pokaż pierścionek. - Zerwała się i chwyciła lewą rękę Nell. Szafir - westchnęła. - Dar miłości. Jako pierścionek wysyła uzdrawiającą energię, może też chronić przed złem. Fantastycznie. - Pocałowała Nell w oba policzki. - Jestem szczęśliwa.
- Rozmawialiśmy z prawnikiem, jakimś znajomym Zacka z Bostonu. Poprowadzi moją sprawę. Pomoże mi we wszystkich kłopotach i w uzyskaniu rozwodu. Postara się, żeby Evan otrzymał sądowy zakaz zbliżania się do mnie. Wiem, że to tylko papier. - To jednak symbol. Ma swoją moc. - Taa. Za dzień, dwa, kiedy zbierze wszystkie dokumenty, skontaktuje się z Evanem. Wtedy się dowie. Z zakazem zbliżania się czy bez, on tu przyjedzie, Mia. Jestem pewna. - Może masz rację. - Czy dlatego właśnie czuła ten strach i rosnące napięcie? Drzewa straciły już ostatnie liście, lada chwila mógł spaść pierwszy śnieg. - Ale jesteś przygotowana i nie zostaniesz sama. Od chwili, kiedy adwokat skontaktuje się z Evanem, Zack i Ripley będą mieć na oku każdy prom, który przypłynie na wyspę. Jeśli nie zamierzasz przeprowadzić się od razu do Zacka, zostaniesz u mnie. Jutro sabat. Ripley zgodziła się wziąć w nim udział. Kiedy zamknie się krąg, Evan go nie przerwie. To mogę ci obiecać. Nell chciała teraz powiedzieć o wszystkim Ripley, gdy tylko zdoła ją znaleźć. Ale gdy tylko wyszła z kawiarni, jej wnętrznościami wstrząsnęła potężna, obrzydliwa fala mdłości. Zatoczyła się lekko, a na jej skórze wystąpiły kropelki potu. Musiała oprzeć się o ścianę budynku i przeczekać atak. Kiedy najgorsze minęło, uspokoiła oddech. Nerwy, wytłumaczyła sobie. Teraz sprawy potoczą się bardzo szybko. Nie będzie już odwrotu. Zaczną się pytania, spojrzenia, szepty, nawet ze strony ludzi, których dobrze zna. Nic dziwnego, że czuje się nie najlepiej. Znów popatrzyła na pierścionek, na błysk, który budził tyle nadziei, i dręczące ślady mdłości zniknęły. Później poszuka Ripley, postanowiła. A na razie kupi butelkę szampana i składniki potrzebne na dobrą pieczeń. Evan zjechał z promu na Wyspę Trzech Sióstr w chwili, gdy Nell, chora, stała oparta o ścianę księgarni. Jego wzrok obojętnie prześliznął się po przystani. Plaża też nie zrobiła na nim wrażenia. Zgodnie z otrzymaną instrukcją pojechał na High Street i zatrzymał się u wejścia do Czarodziejskiego Zajazdu. Obskurny hotel, w sam raz dla klasy średniej. Wtedy gdy Nell skręcała na targ, wysiadł z samochodu i uważnie zlustrował ulicę. Wszedł do środka i zameldował się. Wynajął apartament, ale nie dopatrzył się uroku ani w belkowanym stropie, ani w pięknie zachowanych antykach. Nie cierpiał takich przeładowanych pokoi, wolał
nowoczesne, opływowe kształty. Dzieła sztuki, jeśli można je w ten sposób nazwać, sprowadzały się tu do mglistych akwarelek i morskich pejzaży. W minibarze nie mieli jego ulubionej wody mineralnej. Widok? Widział tylko plażę i wodę, hałaśliwe mewy i coś, co zapewne było tutejszymi łodziami rybackimi. Nie podobało mu się. Przeszedł do salonu, skąd mógł zobaczyć biegnącą łukiem linię lądu i gwałtowne, ostre wypiętrzenie klifu, na którym stała latarnia morska. Zauważył kamienny dom i zastanowił się przez moment, jaki idiota może mieszkać na takim odludziu. Przymrużył oczy. Wydawało mu się, że przez drzewa prześwieca jakieś światełko. Złudzenie, uznał. Był znudzony. Tak czy inaczej nie przybył tu, dzięki Bogu, dla krajobrazów. Przyjechał odszukać Helen albo upewnić się, że to, co z niej pozostało, nadal spoczywa na dnie Pacyfiku. Na wysepce tej wielkości może uda się załatwić taką sprawę w ciągu jednego dnia. Rozpakował się i starannie rozwiesił ubrania, tak by wszystkie części garderoby wisiały w odpowiedniej odległości jedna od drugiej. Ustawił przybory toaletowe łącznie z mydelniczką. Nigdy nie używał przyborów oferowanych w hotelach. Sama myśl o tym budziła w nim odrazę. Na koniec postawił na komodzie oprawioną w ramkę fotografię swojej żony. Schylił się i przez szkło pocałował ją w usta. - Jeśli jesteś tu, droga Helen, znajdę cię. Wychodząc, zarezerwował stolik na kolację. Co do posiłku w hotelowym pokoju, w grę mogło wchodzić jedynie śniadanie. Na ulicy skierował się w lewo, gdy tymczasem Nell, objuczona dwiema torbami zakupów, skręciła na rogu w prawo, w stronę domu. To był niewątpliwie najpiękniejszy poranek w jej życiu. Niebo miało kolor srebra, ze smugami złota, różu i głębokiej czerwieni. Trawnik zasłały liście, które wesoło trzeszczały pod stopami. Drzewa stały nagie i groźne. Wymarzona sceneria na Halloween na wyspie. W jej łóżku spał mężczyzna, który swój zachwyt dla pieczeni wyraził w sposób niezwykle przekonujący. W piekarniku piekły się babeczki, wiał lekki wiatr, a ona była gotowa stawić czoło ścigającym ją demonom. Wkrótce opuści swój mały domek i będzie do niego tęsknić. Ale brak ten wynagradzała myśl o domu, w którym zamieszka z Zackiem. Spędzą razem Boże Narodzenie. Może będą już po ślubie, jeśli uda się do tej pory
rozplatać skomplikowaną sytuację prawną. Chciałaby wziąć ślub na dworze, na otwartej przestrzeni. Mało to praktyczne, lecz tak właśnie chce. Będzie miała na sobie długą, aksamitną suknię. Błękitną. I gałązkę białych kwiatów. Przyjdą wszyscy, których zna, i będą świadkami tego wydarzenia. Ze snu na jawie wyrwało ją żałosne miauczenie. - Diego. - Schyliła się i pogłaskała go. Nie był już małym kotkiem, wyrósł z niego lśniący, młody kocur. - Zapomniałam cię nakarmić. Jestem dziś bardzo roztrzepana tłumaczyła. - Jestem zakochana i wychodzę za mąż. Zamieszkasz z nami w naszym domu nad morzem i zaprzyjaźnisz się z Lucy. Wyjęła kocią karmę i napełniła miseczkę. Diego ocierał się w tym czasie o jej nogi. - Kobiety, które rozmawiają z kotami, są uważane za dziwaczki. Tym razem Nell nie podskoczyła, co sprawiło przyjemność obojgu. Wstała i uśmiechnęła się do stojącego w drzwiach Zacka. - Mógłby być kotem wiedźmy, ale powiedziano mi, że się nie nadaje. Dzień dobry, szeryfie. - Dzień dobry, pani Channing. Czy dostanę filiżankę kawy i babeczkę? - Najpierw proszę zapłacić. Podszedł, przytulił ją i obdarzył długim, głębokim pocałunkiem. - Wystarczy? - Och, tak. Już wydaję resztę. - Przyciągnęła go znowu i teraz ona się w nim zatopiła. Jestem taka szczęśliwa. Dokładnie o wpół do dziewiątej Evan usiadł do śniadania składającego się ze słodkiej kawy, świeżego soku pomarańczowego, omletu bez żółtka i dwóch kromek pełnoziarnistego chleba. Skorzystał już z jakiej takiej hotelowej siłowni. Rzucił okiem na basen. Nie uznawał publicznych basenów, ale jeszcze się wahał, póki nie zorientował się, że w basenie już ktoś się kąpie. W wodzie mknęła wysoka, szczupła brunetka. Jakby płynęła na czas, pomyślał. Jej twarz mignęła mu tylko parę razy, kiedy miarowo, w rytmie ruchów rąk, wynurzała się i znikała w wodzie. Odwrócił się i odszedł, nie zauważył więc, że Ripley nagle wypadła z rytmu. Stanęła, jakby szykując się do ataku. Zsunęła w tył okulary i rozglądała się dokoła. Czuła wroga i szukała go. Evan wziął prysznic w swojej łazience, włożył jasnoszary sweter i ciemne spodnie.
Spojrzał na zegarek, gotów do awantury, gdyby zamówiony posiłek spóźnił się choćby o minutę. Pojawił się jednak zgodnie z jego życzeniem. Evan nie rozmawiał z kelnerem. Nigdy nie robił takich głupot. Facetowi płaci się za dostarczenie jedzenia, a nie za spoufalanie się z gośćmi. Śniadanie było zaskakująco dobre; ku swojemu zdumieniu, do niczego nie mógł się przyczepić. Jedząc, czytał poranną gazetę i słuchał wiadomości z telewizora w salonie. Zastanawiał się, jak zrealizować to, co zamierzał. Spacer po miasteczku, taki jak wczorajszy, albo objazd wyspy, który zaplanował na dziś, mogą nie wystarczyć. Oczywiście nie ma sensu indagować ludzi, czy znają kogoś odpowiadającego rysopisowi Helen. Ludzie nigdy nie zajmują się własnymi sprawami, zaczną się więc pytania, spekulacje, wzbudzi zainteresowanie. Jeżeli przypadkiem Helen żyje i mieszka tutaj, lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli tak rzeczywiście jest, jak by na siebie zapracowała? Nic nie umie. Jak może się utrzymać sama, bez jego opieki? Chyba że zrobiła użytek ze swojego ciała i złapała jakiegoś faceta. W gruncie rzeczy kobiety to dziwki. Musiał usiąść, oprzeć się, zamknąć oczy i przeczekać atak wściekłości. Człowiekowi ogarniętemu gniewem, choćby usprawiedliwionym trudno myśleć logicznie. Znajdzie ją, pocieszał sam siebie. Jeżeli nie zginęła, znajdzie ją i wtedy się dowie, z czego żyła. A co wtedy zrobi, to zupełnie inna sprawa. Helen musi zostać ukarana, to nie ulega kwestii. Za ból, jaki mu zadała, za oszustwo, za usiłowanie złamania przysięgi. Kłopoty i związane z tym żenujące sytuacje przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Oczywiście zabierze ją z powrotem do Kalifornii, jednak nie od razu. Najpierw muszą pojechać gdzieś w spokojne, ciche miejsce, gdzie będzie mógł jej przypomnieć, co obiecywała. I uświadomić jej, kto tu rządzi. Trzeba będzie przyjąć wersję, że wypadła z auta. Uderzyła się w głowę albo coś podobnego. Miała zanik pamięci i uciekła z miejsca wypadku. Dziennikarze będą zachwyceni, pomyślał. Dostaną wszystko, co lubią. Dopracuje historię we wszystkich szczegółach, kiedy znajdą się z Helen w jakimś zaciszu. A jeżeli to się nie uda, jeżeli mu odmówi i jeszcze raz popędzi z krzykiem na policję, tak jak kiedyś, będzie musiał ją zabić. Podjął tę decyzję z takim samym spokojem, jak postanawiał, co zjeść na śniadanie.
Dla Helen wybór jest, jego zdaniem, tak samo prosty. Życie albo śmierć. Ktoś zapukał do drzwi. Evan starannie zwinął gazetę i poszedł otworzyć. - Dzień dobry, sir. - Młoda pokojówka uśmiechała się przyjaźnie. Zamówił pan sprzątanie między dziewiątą i dziesiątą. - Rzeczywiście. - Spojrzał na zegarek: dziewiąta trzydzieści. Rozmyślał dłużej, niż planował. - Mam nadzieję, że się panu u nas podoba. Z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech, gdy Evan bez słowa odwrócił się i poszedł dolać sobie resztę kawy. Zarozumialec, pomyślała, ale głos nadal miała wesoły. - Zacząć od sypialni? - Tak. Usiadł z ostatnią filiżanką kawy i patrzył na reportaż z kolejnego punktu zapalnego w Europie Wschodniej. Zupełnie go to nie obchodziło. Było za wcześnie, żeby dzwonić na Zachodnie Wybrzeże i dowiadywać się, czy nie czeka na niego jakaś ważna wiadomość. Ale może zadzwonić do Nowego Jorku. Prowadzi tam właśnie interesy i nie zaszkodzi sprawdzić, co się dzieje. Wszedł do sypialni po notes i zastał pokojówkę z naręczem czystej pościeli, wpatrzoną w fotografię Helen. - Coś się stało? - Co? - Zarumieniła się. - Nic, sir, przepraszam. Zaczęła szybko słać łóżko. - Tak uważnie przyglądała się pani tej fotografii. Dlaczego? - To piękna kobieta. - Jego głos przyprawiał ją o mrowienie w okolicy kręgosłupa. Chciała jak najszybciej posprzątać i wyjść. - Tak, piękna. To moja żona, Helen. Patrzyła pani na nią tak, jakby ją pani kiedyś widziała. - Och, nie, sir, wątpię. Po prostu kogoś mi przypomina. Zmuszał się, by nie zgrzytać zębami. - Tak? - Jest bardzo podobna do Nell... tylko że Nell nie ma takich pięknych włosów ani takiego... dystyngowanego wyglądu, można powiedzieć. - Naprawdę? - Czuł, jak burzy się w nim krew, ale starał się mówić łagodnym, wręcz przyjaznym tonem. - To interesujące. Moja żona byłaby zafascynowana, gdyby się dowiedziała, że ma sobowtóra. Nell. Matka Helen nazywała ją Nell. Zwyczajne imię, mało eleganckie. Nigdy go nie
lubił. - Czy ta Nell mieszka tutaj, na wyspie? - Oczywiście. Od wiosny, w żółtym domku. Prowadzi kawiarnię w sklepie z książkami i ma firmę cateringową. Fantastycznie gotuje. Powinien pan zajrzeć do kawiarni na lunch. Codziennie jest zupa dnia i jakieś specjalne kanapki, smaczniejszych chyba nigdzie się nie znajdzie. - Pewnie tak zrobię - odpowiedział bardzo cicho. Nell weszła tylnym wejściem, krzyknęła ogólne dzień dobry, zrobiła minę do Lulu za plecami Mii i pomaszerowała na górę. W kawiarni poruszała się jak błyskawica. Niecałe dwie minuty później zmartwionym, skruszonym głosem zawołała na dół: - Mia, przepraszam cię, czy możesz przyjść tu na chwilę? - Powinna już nauczyć się radzić sobie sama - mruknęła Lulu. Mia rzuciła jej krótkie spojrzenie z ukosa. - To ty powinnaś dać jej już spokój - skarciła ją i weszła na górę. Zobaczyła Nell przy jednym z kawiarnianych stolików, na którym lśnił pięknie polukrowany tort ozdobiony palącymi się urodzinowymi świeczkami. Obok stało małe pudełeczko i trzy flakoniki pełne mimozy. - Najlepsze życzenia z okazji urodzin. Mia na ogół nie dawała się zaskoczyć, ale osłupiała zachwycona. Rozpromieniła się w uśmiechu. - Dziękuję. Tort? - Uniosła brwi, biorąc do ręki kwiaty. - Mimoza. I prezent. Chyba jednak warto kończyć trzydziestkę. - Trzydziestkę. - Lulu parsknęła za jej plecami. - Jesteś jeszcze dziecko. Porozmawiamy, jak dojdziesz do pięćdziesiątki. - Trzymała w ręce drugie, większe pudełko zawinięte w papier. - Najlepsze życzenia urodzinowe. - Dzięki. To od czego zacząć? - Najpierw pomyśl życzenie - zdecydowała Nell - i zdmuchnij świeczki. Bardzo dawno nie miała tak prostego zadania. Zastanowiła się i mocno dmuchnęła. - Musisz ukroić pierwszy kawałek - Nell wręczyła jej nóż do ciasta. - Dobrze. A teraz chcę obejrzeć prezenty - oświadczyła Mia, rozrywając papier większego pudła. Szal był miękki i delikatny, w kolorze nocnego nieba, usiany znakami zodiaku. - Och, Lu, to bajeczne! - Trzymaj się ciepło.
- Przepiękny. - Nell wzięła go w palce. - Próbowałam go sobie wyobrazić, kiedy Lulu mi o nim opowiadała, ale to coś zupełnie nadzwyczajnego. - Dziękuję. - Mia obróciła się, otarła swój policzek o policzek Lulu i pocałowała ją, lecz Lulu, choć zaróżowiona ze wzruszenia, lekko ją odepchnęła. - Idź, otwórz drugi prezent, bo Nell nam eksploduje. - To dlatego, że kiedy je zobaczyłam, od razu pomyślałam o tobie zaczęła Nell, gdy Mia odłożyła szal, żeby otworzyć małe pudełeczko. W środku były kolczyki, wisiorki w kształcie srebrnych gwiazdek, migoczących na tle maleńkich kuleczek kamienia księżycowego. - Cudowne. - Mia uniosła je do światła, a potem pocałowała Nell. Idealne, zwłaszcza na dzisiejszy dzień - dodała, trzymając ją za ręce. Znów ubrała się w czerń, jednak na jej eleganckiej sukni lśniły maleńkie srebrne księżyce i gwiazdy. - Nie mogłam się oprzeć, żeby nie włożyć tej sukni na Halloween, a teraz to... Pospiesznymi ruchami zdejmowała stare kolczyki i zamieniła je na prezent od Nell. - Po prostu dopełniają dzieła. - No to wszystko gra - Lulu uniosła kieliszek. - Niech się spełniają życzenia! - Och, Lulu, żebyś nie zapeszyła. - Mia śmiała się jednak, gdy trącały się kieliszkami. - Ślinka mi cieknie na tort. - Podniosła mały, srebrny zegareczek zawieszony na jednym z jej łańcuszków. - Otworzymy dziś kilka minut później. Znalezienie żółtego domku nie było trudne. Evan przejechał obok, zwalniając, by przyjrzeć się małemu budyneczkowi schowanemu w drzewach. Niewiele lepszy od chałupy poczuł się obrażony, dławiła go wściekłość. Wolała żyć w tej norze niż w pięknych domach, które jej ofiarował. Musiał walczyć ze sobą, by nie pójść natychmiast do kawiarni i nie wyciągnąć Helen wprost na ulicę. Uświadomił sobie jednak, że dla oszukiwanego męża publiczne sceny nie są najlepszym sposobem załatwiania konfliktów z żoną. Te sprawy wymagają pewnej prywatności. Pojechał z powrotem do miasteczka, zaparkował i wrócił na piechotę. Krew w nim się gotowała. Dokładne oględziny upewniły go, że wszystkie sąsiednie domy stoją wystarczająco daleko i nikt mu nie przeszkodzi. Najpierw jednak obszedł kępę drzew i stanął w ich cieniu, obserwując dom. Kiedy stwierdził, że nic się nie porusza, a wokół panuje spokój, podszedł do tylnego wejścia.
Poczuł jakąś falę - coś silnego i niepokojącego. Jakby coś odpychało go, zagradzało drogę do drzwi. Ogarnął go przemożny... tak, lęk. Zaczął się nawet cofać, schodzić z ganku. Zawrzała w nim złość, która przytłumiła strach. Gdy rzucił się przez coś, co wydawało się mocną ścianą zbudowaną z powietrza, i chwycił klamkę, w nagłym podmuchu wiatru szaleńczo rozdzwoniły się wiszące pod okapem gwiazdki. Nawet nie zamyka domu, pomyślał z pogardą, wsuwając się do środka. Nieostrożna i głupia. Spostrzegł kota i zdusił przekleństwo. Nie znosił zwierząt. Odrażające stworzenia. Patrzyli na siebie przez długą chwilę, po czym Diego przemknął obok i zniknął. Evan obejrzał kuchnię, przeszedł przez cały domek. Chciał zobaczyć jak jego zmarła żona mieszkała przez ostatni rok. Nie mógł się doczekać, żeby znów ją spotkać.
ROZDZIAŁ 20 Tego popołudnia Nell chyba z dziesięć razy wyruszała do domu, ale w mieście było zbyt wiele atrakcji. Większość właścicieli sklepów poprzebierała się dla uczczenia Halloween. Diabły sprzedawały towary, a w kasach siedziały wróżki. Zjadła późny lunch z Ripley, a potem spotkała się z Dorcas, żeby wstępnie omówić organizację przyjęcia na Boże Narodzenie. Wydawało jej się, że co druga spotkana osoba zatrzymuje się, by złożyć jej gratulacje z powodu zaręczyn. Skręciła na posterunek, żeby umówić się z Zackiem. Miał zabrać torebki ze słodyczami dla duchów i goblinów, których odwiedzin spodziewali się o zmierzchu. - Mogę się trochę spóźnić. Muszę zająć się stadem starszych bachorów. Już spacyfikowałem parę nastolatków, którzy próbowali mnie przekonać, że dwanaście rolek papieru toaletowego kupili na prośbę swoich matek. - A jak zdobywałeś papier toaletowy na dekoracje, kiedy byłeś dzieckiem? - Kradłem z szafki w domowej łazience, jak każdy, kto ma choć trochę oleju we łbie. Dołeczki w policzkach Nell stały się głębsze. - Jeszcze jakieś eksplodujące dynie? - Nie, myślę, że ostrzeżenie poskutkowało. - Odchylił głowę. - Faktycznie wyglądasz dziś odlotowo. - Bo i czuję się odlotowo. - Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję. Właśnie zamknął ją w swoich ramionach, kiedy zadzwonił telefon. - Poczekaj - powiedział i podniósł słuchawkę. - Biuro szeryfa. Tak, pani Stubens. Hmm? - Zsunął się z rogu biurka, na którym przysiadł, i wyprostował się. - Czy ktoś jest ranny? Dobrze. Nie, proszę zostać na miejscu, już jadę. Nancy Stubens - wyjaśnił, sięgając po kurtkę na wieszaku. - Uczyła swojego chłopca prowadzić samochód. Wjechał prosto w zaparkowaną hondę civic Bigelowa. - Nic mu się nie stało? - Nie. Pojadę zrobić tam porządek. To może trochę potrwać. Honda była nowiutka. - Wiesz, gdzie mnie szukać. Wyszli razem. Nell poczuła spokojne, miłe ciepło, gdy Zack pochylił się i pocałował ją na do widzenia. Rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Nie dotarła nawet do najbliższej przecznicy, kiedy zawołała ją Gladys Macey. - Nell! Zaczekaj. - Lekko zasapana dogoniła Nell i teraz przyciskała dłoń do serca. -
Pokaż mi ten pierścionek, bo mnóstwo o nim słyszałam. Chwyciła jej rękę, zanim Nell zdążyła ją wysunąć, schyliła się i oglądała go długo i dokładnie. - Powinnam wiedzieć, że młody Todd dobrze się spisze. - Pokiwała głową z aprobatą i spojrzała w górę na Nell. - To typ zdobywcy... nie mam na myśli pierścionka. - Wiem o tym. - Widziałam, jak dorasta. Kiedy stał się mężczyzną, chyba wiesz, o co mi chodzi, zastanawiałam się, jaka będzie kobieta, która mu się spodoba. Z przyjemnością myślę o tym, że to ty. Bardzo cię lubię. - Pani Macey - Nell, rozrzewniona, uściskała ją. - Dziękuję. - Będzie mu z tobą dobrze. - Poklepała Nell po plecach. - A tobie będzie dobrze z nim. Wiem, że miałaś jakieś kłopoty. - Pokiwała tylko głową, gdy Nell odsunęła się odrobinę. Miałaś coś takiego w oczach, kiedy tu przyjechałaś. A teraz już nie. - To wszystko już za mną. Jestem szczęśliwa. - To widać. Ustaliliście datę? - Nie, jeszcze nie. - Nell pomyślała o adwokatach, o problemach. O Evanie. Ale poradzi sobie z tym. Ze wszystkim. - Najwcześniej jak się da. - Muszę dostać miejsce w pierwszym rzędzie na waszym weselu. - Naturalnie. I szampana do woli na naszej trzydziestej rocznicy. - Trzymam cię za słowo. No, muszę iść. Lada chwila zapukają do drzwi potwory, a nie chciałabym, by mi wysmarowano okna mydłem. Powiedz temu swojemu facetowi, że moim zdaniem zrobił dobrze. - Powiem. - Ten mój facet, uśmiechnęła się. Fantastyczne określenie. Przyspieszyła kroku. Musi się pospieszyć, żeby zdążyć przed zmierzchem. Podeszła do frontowego wejścia, rozglądając się niepewnie. Światło dnia przygasało. Przekonana, że nikogo w pobliżu nie ma, wyciągnęła ręce do wydrążonych dyń, nabrała powietrza i skoncentrowała się. Wymagało to trochę pracy i niemałego wysiłku. Zapewne przy użyciu zapałki wszystko odbyłoby się szybciej. Ale nie odczułaby w sobie takiego prądu jak teraz, gdy obserwowała, jak świece zapalają się, a dynie jaśnieją od płomienia, który zrodził się w jej umyśle. Rany! Odetchnęła głęboko i roześmiała się. O rany, to po prostu odlot. Tanecznym krokiem wpadła po schodkach w drzwi. - Diego! Jestem! Nie uwierzysz, co za dzień. Absolutnie najlepszy. Skręciła do kuchni,
pstryknęła światło. Najpierw nastawiła imbryk na herbatę, za chwilę zajmie się napełnianiem wielkiego wiklinowego kosza torebkami słodyczy. - Oby przyszło mnóstwo dzieciaków. Strasznie dawno nie szykowałam takich prezencików. Nie mogę się doczekać. - Otworzyła szafkę. Na litość boską! Zostawiłam samochód pod księgarnią. Gdzie ja miałam głowę? - Zawsze byłaś niepozbierana. Kubek, po który sięgała, wyśliznął jej się z ręki, uderzył o blat i roztrzaskał na podłodze. Kiedy się odwracała, huczało jej w uszach. - Hello, Helen. - Evan szedł powoli w jej kierunku. - Bardzo miło cię widzieć. Nie mogła wymówić jego imienia ani wydać z siebie jakiegokolwiek głosu. Modliła się, żeby to było przywidzenie, halucynacja. Ale wyciągnął rękę i smukłe palce dotknęły jej policzka. Przeniknął ją chłód do szpiku kości. - Tęskniłem za tobą. Myślałaś, że nie przyjadę? - Palce przesuwały się teraz po jej karku, przyprawiając ją o obrzydliwą falę mdłości. - Że cię nie znajdę? Przecież tyle razy ci powtarzałem, że nic nigdy nas nie rozdzieli. Kiedy pochylił się i musnął ustami jej wargi, tylko zamknęła oczy. - Co zrobiłaś z włosami? Obcięłaś, żeby mnie zirytować? Potrząsnęła głową i na policzku poczuła łzę. Jego głos, dotyk sprawiły, że odpłynęło z niej wszystko, czym była przed chwilą. Czuła, że cofa się w przeszłość. - To rzeczywiście mnie irytuje, Helen. Przysporzyłaś mi wiele kłopotów. Bardzo wiele. Ukradłaś rok z naszego życia. - Jego palce zacisnęły się boleśnie, kiedy szarpnął jej podbródek w górę. - Popatrz na mnie, ty mała, głupia dziwko. Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. Otworzyła oczy i widziała jedynie oczy Evana, przejrzyste, puste sadzawki. - Zapłacisz za to, wiesz o tym. Ponad rok wykreślony z życia. I cały czas mieszkałaś w tej nędznej chałupie, śmiejąc się ze mnie, pracując jako kelnerka i obsługując ludzi. Próbowałaś ruszyć swój żałosny, mały biznes kucharki. Upokarzałaś mnie. - Ręka ześliznęła się z policzka Nell i zacisnęła na jej gardle. - Zamierzam ci wybaczyć, po jakimś czasie, Helen. Po jakimś czasie, bo wiem, że jesteś mało pojętna i trochę głupia. Nie masz mi nic do powiedzenia, kochanie? Nic, po tak długiej rozłące? Cała jak z lodu, spytała: - Jak mnie znalazłeś? Zadrżała, kiedy się uśmiechnął. - Mówiłem ci, że zawsze cię znajdę, dokądkolwiek pójdziesz i cokolwiek zrobisz. -
Pchnął ją i przycisnął plecami do blatu. Ból niemal do niej nie dotarł, był jak wspomnienie. Wiesz, co tu znalazłem, w tym twoim gniazdku, Helen, moja dziwko? Męskie ubranie. Z iloma facetami spałaś, suko? Imbryk zaczął gwizdać, ale żadne z nich tego nie usłyszało. - Znalazłaś sobie jakiegoś tutejszego umięśnionego rybaka? Pozwalałaś się obmacywać grubymi, niezdarnymi łapami? Dotykać tego wszystkiego, co należy do mnie? Zack. To była pierwsza jasna myśl. Tak jasna, że w oszalałym wzroku Nell pojawił się wyraźny strach. - Nie ma żadnego rybaka - powiedziała tylko i omal nie krzyknęła, kiedy uderzył ją w twarz. - Kłamiesz. Nie cierpię kłamców. - Nie ma... - Przy drugim uderzeniu z trudem powstrzymała łzy. - Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj. - Próbowała namacać stojak z nożami, lecz Evan był szybszy. Zawsze był szybszy. - Tego szukasz? - Wyciągnął długi, zębaty nóż i mignął nim w świetle centymetr od jej oczu. Zebrała się w sobie. Pomyślała: więc jednak mnie zabije. Ale Evan odwinął się tylko i znów uderzył ją w twarz wściekłym ciosem na odlew, który odrzucił ją w bok. Walnęła o stół, głową o krawędź grubego blatu. Świat rozświetlił się, a potem zapadła ciemność. Nie czuła, jak jej ciało osuwa się na podłogę. Mia częstowała młodego kosmonautę. W dniu Halloween księgarnia należała do miejsc najczęściej odwiedzanych. Miała już wizyty tańczących kościotrupów, dyń szczerzących zęby, latających duchów i, Oczywiście, sabat czarownic. Zamiast zwykłej w jej lokalu muzyki brzmiały dziś piski, zawodzenia i pobrzękiwanie łańcuchów. Bawiła się wybornie. Kiedy upiorowi kowboja podawała filiżankę ponczu z kociołka, ukryty pod nim suchy lód zaczął wydzielać kłęby dymu. Obserwował ją wielkimi, okrągłymi oczami. - Poleci pani dziś w nocy na miotle? - Jasne. - Nachyliła się do niego. - Co byłaby ze mnie za czarownica? - Czarownica, która zaczarowała Królewnę Śnieżkę, była bardzo niedobra. - Niedobra - zgodziła się Mia. - Ale tak się składa, że ja jestem dobrą czarownicą. - Była brzydka i miała pomarszczoną twarz. Pani jest ładna - chichotał, siorbiąc poncz. - Bardzo ci dziękuję. Ty za to jesteś wyjątkowo straszny. - Wręczyła mu torebkę cukierków. - Mam nadzieję, że nie będziesz mi robił figli.
- Nniee. Dziękuję pani. - Wrzucił torebkę do swojego żebraczego worka i pobiegł odszukać mamę. Mia z rozbawieniem doprowadzała się do porządku. Ból w skroni przeszył ją nagle, szybko, jak błysk światła. Zobaczyła jasnowłosego mężczyznę o bezbarwnych oczach, zalśnił nóż. - Wezwij Zacka. - Rzuciła się do drzwi, wołając do zaskoczonej Lulu. - Kłopoty. Nell ma kłopoty. Wezwij Zacka. Wybiegła na ulicę, przemknęła obok grupki przebierańców i niemal zderzyła się z Ripley. - Nell. - Wiem. - W głowie Ripley biły dzwony. - Szybko. Powoli odzyskiwała przytomność. Nic nie widziała, huczało jej w głowie. Panowała całkowita cisza. Przetoczyła się z jękiem i zdołała podnieść się na czworakach. Poczuła mdłości i znów zwinęła się w kłębek. W kuchni było ciemno, rozświetlał ją tylko nikły płomień świecy stojącej na środku stołu. Siedział na jednym z kuchennych krzeseł. Widziała jego buty, połysk skóry, idealnie zaprasowany kant spodni i chciało jej się płakać. - Dlaczego zmuszasz mnie, żebym cię karał, Helen? Można by po myśleć, że to lubisz. - Szturchnął ją butem. - O to chodzi? Próbowała odpełznąć. Wtedy po prostu przycisnął but do jej pleców. - Pojedziemy gdzieś, gdzie będziemy sami. Porozmawiamy tam o twojej głupocie i o problemach, jakich mi przysporzyłaś. Zmarszczył brwi. Jak ją stąd zabierze? Nie chciał zostawiać na jej ciele żadnych śladów, w każdym razie nie na widocznych miejscach. Zmusiła go do tego. - Pójdziemy do mojego samochodu - postanowił. - Zaczekasz tam, aż spakuję się i wymelduję. Potrząsnęła głową. Wiedziała, że to bezcelowe, ale potrząsnęła głową i cicho się rozpłakała, kiedy poczuła Diega, ocierającego się o jej nogi. - Zrobisz dokładnie to, co mówię. - Stukał czubkiem noża w krawędź stołu. - Jeżeli nie, nie będę miał wyboru. Ludzie są przekonani, że nie żyjesz, Helen. To może okazać się prawdą. Nagle usłyszał odgłosy zza drzwi. - Pewnie rybak składa wizytę - szepnął i poderwał się, obracając nóż w ręku.
Zack otworzył drzwi z wahaniem i zaklął, bo w tej samej chwili odezwał się telefon wiszący na pasku. Moment zwłoki uratował mu życie. Dostrzegł niewyraźny ruch, błysk uderzającego ostrza. Uskoczył, sięgając jednocześnie po broń. Nóż trafił w ramię, a nie w serce. Nell krzyczała, podniosła się z trudem, zatoczyła i zakręciło jej się w głowie. W ciemnościach kuchni widziała tylko dwie walczące postacie. Broń, pomyślała, przygryzając wargę, broniąc się przed omdleniem. Szukała stojaka z nożami, lecz gdzieś zniknął. Odwróciła się, gotowa do skoku. Evan stał nad ciałem Zacka, w ręku trzymał zakrwawiony nóż. - Boże, nie! Boże, nie! - Twój rycerz w błyszczącej zbroi, Helen? - Oczy Evana lśniły w mroku. - To z nim pieprzyłaś się za moimi plecami? Jeszcze żyje. Mam prawo go zabić za uwodzenie mojej żony. - Nie. Pojadę z tobą. Zrobię wszystko, co zechcesz. - I tak pojedziesz - wymamrotał. - On nic nie znaczy. - Okrążyła ladę, spojrzała w dół i zobaczyła Diega, przyczajonego, z wyszczerzonymi zębami. - Nic nie znaczy ani dla mnie, ani dla ciebie. To mnie przecież pragniesz, prawda? Dla mnie przejechałeś taki kawał drogi. Pójdzie za nią. Jeżeli uda jej się wyjść za drzwi, pójdzie za nią i zostawi Zacka. Z całej siły powstrzymywała się, żeby nie przypaść teraz do Zacka. Jeśli to zrobi, jeśli będzie cały czas na niego patrzeć, zginą oboje. - Wiedziałam, że dopniesz swego - szeptała; dygotał w niej każdy mięsień, gdy obserwowała, jak Evan opuszcza nóż do boku. - Zawsze wiedziałam. Evan postąpił krok w jej stronę i wtedy kot jak tygrys rzucił mu się na plecy. Nell słyszała ryk wściekłości, gdy wypadała z domu. Skręciła na ulicę, w stronę miasteczka, ale kiedy się obejrzała, zobaczyła Evana wybiegającego z domu. Nigdy jej się nie uda. Zdała się na los i skoczyła między drzewa. Evan wylatywał właśnie z domu, gdy Zack podciągnął się na kolana. W ramieniu czuł ból, jakby ktoś rozszarpywał je ostrymi zębami. Wyprostował się, z palców kapała mu krew. Pomyślał o Nell i zapomniał o bólu. Wyskoczył z domu w chwili, gdy znikała w drzewach, a za nią ścigający ją mężczyzna. - Zack! Zatrzymał się.
- Goni ją. Ma nóż i już ją prawie dopadł. Ripley zagryzła wargi. Koszula Zacka była zalana krwią. Kiwnęła głową i też wyciągnęła broń. - Jeśli cokolwiek masz - powiedziała do Mii - użyjemy tego. I zanurkowała w drzewa za bratem. Księżyc był w nowiu, noc czarna. Nell biegła jak dzikie zwierzę, przedzierając się przez zarośla, przeskakując powalone konary. Jeśli uda jej się wciągnąć go głębiej w las i zgubić, zatoczy koło i wróci do Zacka. Ze wszystkich sił modliła się, by żył. Słyszała już Evana za sobą, blisko, zbyt blisko. W paroksyzmach strachu urywał jej się oddech. Zawrót głowy - i omal nie upadła na kolana. Zrobiła jeszcze jeden wysiłek, potknęła się. Wtedy wpadli na siebie i Nell runęła na ziemię. Toczyła się, kopała, z jedną tylko myślą: uwolnić się od niego. Znieruchomiała, kiedy szarpnął ją za krótko obcięte włosy i przyłożył czubek noża do gardła. Jej ciało zwiotczało, leżała bezwładna jak kukła. - Czemu tego nie zrobisz - powiedziała znużona. - Po prostu to zrób. - Uciekłaś ode mnie. - W jego głosie było tyleż zdumienia, co wściekłości. - Uciekłaś. - Zawsze będę uciekać. Póki mnie nie zabijesz, będę uciekać. Z jego oczu odczytała wyrok, czuła ukłucie noża. Na odgłos kroków Evan pociągnął ją za sobą. Nawet z nożem na gardle poczuła radość, gdy ujrzała Zacka. Żyje. Ciemna plama na jego koszuli migała w nikłym świetle gwiazd. Ale żyje i tylko to się liczy. - Puść ją. - Zack był gotów do strzału, ranną ręką podtrzymywał dłoń z pistoletem. Rzuć nóż i odejdź od niej. - Poderżnę jej gardło. Należy do mnie, więc się nie zawaham. - Evan patrzył to na Zacka, to na twarze stojących w półkolu Ripley i Mii. - Jeśli ją zranisz, zginiesz. Nie wyjdziesz stąd. - Nie masz prawa wtrącać się między męża i żonę. - Był jakiś cień rozsądku w jego głosie, coś normalnego wyzierającego spod szaleństwa. - Helen jest moją żoną. Prawnie, moralnie i na wieki. - Jeszcze raz szarpnął jej głowę, przyciskając ostrze. - Opuśćcie broń i odejdźcie. To moja sprawa.
- Nie mogę precyzyjnie wycelować - mruczała Ripley pod nosem. Za mało światła, żeby mieć pewność. - To nie jest sposób. Opuść broń, Ripley. - Mia wyciągnęła rękę. - Do diabła z tym. - Nie powstrzyma się i naciśnie spust. Od chwili gdy ujrzała odsłonięte gardło Nell i poczuła zapach krwi brata, myślała tylko o tym sukinsynu z nożem. - Ripley - powiedziała znów Mia, cicho, natarczywie nalegając, zagłuszana ostrymi rozkazami Zacka, by tamten rzucił broń i cofnął się. - Cholera, cholera, obyś miała rację. Zack nie słyszał ich. Przestały dla niego istnieć. Jedyną rzeczywistością była Nell. - Nie tylko cię zabiję. - Zack trzymał broń pewnie, a jego głos był spokojny jak toń jeziora. - Jeżeli ją skaleczysz albo zadraśniesz, rozedrę cię na strzępy, kawałek po kawałku. Wsadzę ci kule w kolana, w jaja i w bebechy. Będę stał nad tobą i patrzył, jak się wykańczasz. Krew odpłynęła Evanowi z twarzy. Wierzył temu, co zobaczył w oczach Zacka. Wierzył w ból i śmierć, które w nich dostrzegł, i bał się. Ręce ściskające nóż zadrżały, ale nie wykonał żadnego ruchu. - Należy do mnie. Dłoń Ripley ścisnęła rękę Mii. Nell poczuła przypływ stworzonej przez nie energii, poczuła gorące fale miłości i trwogi, napływające od rannego Zacka. Poczuła też, jak jeszcze nigdy w życiu, strach zmagającego się z nią mężczyzny. Zacisnęła dłoń na wisiorku od Mii. Drgał. - Należę do siebie. - Moc wsączała się w nią powoli, kroplami. Należę do siebie. - Już szybciej. - I do ciebie - powiedziała, patrząc głęboko w oczy Zacka. - On robi mi krzywdę. Uniosła drugą rękę i położyła ją na nadgarstku Evana, delikatnie. - Puść mnie, Evan, będziesz mógł odejść. Zapomnimy o wszystkim. To twoja szansa. Ostatnia szansa. Słyszała jego oddech, syczał jej do ucha: - Ty głupia suko. Myślisz, że kiedykolwiek z ciebie zrezygnuję? - A twoja szansa? - W jej głosie była litość. - Ostatnia. W głowie brzmiała jej pieśń, wznosiła się, jakby czekając, aż ją uwolni. Zastanawiała się, jak mogła się go tak bardzo bać. - To, co wyrządziłeś wszystkim i mnie, obraca się przeciw tobie, w trójnasób. Tej nocy na zawsze uwolnię się od ciebie. Tak jak chcę, niech się stanie. Jej skóra lśniła jak w słońcu, oczy były jak gwiazdy. Nóż zadrżał, zsunął się po skórze i upadł. Usłyszała zdławiony charkot, który nie mógł przejść w krzyk, i Evan nieprzytomny
upadł obok niej. Nawet na niego nie spojrzała. - Nie strzelaj - powiedziała spokojnie do Zacka. - Nie zabijaj go w ten sposób. To nie będzie dobre dla ciebie. - Wiedziała, co zamierza, podeszła więc do niego, kiedy Evan zaczął wydawać jęki. - To nie będzie dobre dla nas. On jest teraz niczym. - Położyła dłoń na sercu Zacka, wyczuła gwałtowne, szalone bicie. - Doigrał się. Evan leżał na ziemi, w drgawkach, jakby coś obrzydliwego wśliznęło mu się pod skórę. Twarz miał śmiertelnie białą, oczy wywrócone. Zack opuścił broń i zdrową ręką objął Nell. Trzymał ją tak przez chwilę, kiedy wyciągała rękę, ściskając dłonie z Mią i zamykając koło. - Zostań z nimi - powiedział. - Ja sobie poradzę. Nie zabiję go dodał cicho, gdy popatrzyła na niego. - Więcej wycierpi, jak będzie żył. Ripley obserwowała brata, jak podchodzi do wijącego się mężczyzny i wyjmuje kajdanki. Musi doprowadzić to do końca, pomyślała, należy mu na to pozwolić. - Wystarczą mu dwie minuty, żeby obezwładnić tę oślizgłą mendę i pouczyć o jego prawach, potem trzeba go zabrać do kliniki. - Ja to zrobię. - Nell popatrzyła na krew Zacka na swojej dłoni, zacisnęła ją w pięść i poczuła przypływ mocy. - Zostanę z nim. - Odwaga - Mia wyciągnęła rękę i dotknęła wisiorka - łamie zaklęcie. Miłość utka inne. - Przytuliła Nell i mocno uścisnęła. - Dobrze się spisałaś, siostrzyczko. - Napotkała wzrok Ripley. - Znalazłaś swoje przeznaczenie. Wczesnym rankiem we Wszystkich Świętych, długo po dopaleniu się ognisk, ale zanim jeszcze na niebie zabłysnął świt, Nell siedziała w kuchni małego, żółtego domku z dłońmi w dłoniach Zacka. Musiała tu wrócić, musiała być tutaj i usunąć wszystko, co się wydarzyło i co mogło się zdarzyć. Wymiotła złe siły, które się tu zalęgły, zapaliła świece i kadzidełka. - Wolałbym, żebyś została do jutra w klinice. Poruszyła dłonią, ściskając palcami rękę Zacka. - Mogę powiedzieć to samo. - Mam kilka szwów, a ty wstrząs mózgu. - Lekki - przypomniała - a dwadzieścia trzy szwy to nie kilka. Dwadzieścia trzy szwy, pomyślał. Długa, obrzydliwa rana. Zdaniem lekarza to cud, że nie został naruszony żaden mięsień ani ścięgno. Zack uznał to za czary. Czary Nell.
Wyciągnęła rękę i dotknęła najpierw świeżego, białego bandaża, a potem złotego medalionu. - Nie zdjąłeś go. - Prosiłaś, żebym nie zdejmował. Był gorący - powiedział i wtedy Nell spojrzała na niego badawczo - na moment przed tym, jak mnie zranił... Przez mgnienie oka widziałem ostrze, które leci w stronę mojego serca, a potem się odchyla, jakby uderzyło o tarczę. Myślałem, że mi się wydawało. Ale nie. - Byliśmy silniejsi od niego. - Nell podniosła ich złączone ręce do policzka. - Bardzo się bałam, strach zawładnął mną od chwili, gdy usłyszałam jego głos. Odebrał mi wszystko, co zbudowałam, wszystko, czego się o sobie dowiedziałam. Sparaliżował mnie, wyssał ze mnie wolę. To była jego władza nade mną. Wszystko się zmieniło, kiedy zranił ciebie. Ale nie mogłam myśleć jasno także z powodu uderzenia w głowę. - Uciekłaś, żeby mnie ocalić. - A ty pędziłeś za nami, żeby mnie uratować. - Uśmiechnęła się. Jesteśmy parą bohaterów. Delikatnie dotknął jej twarzy. Okropne sińce, pomyślał z bólem. - Nigdy już cię nie skrzywdzi. A teraz pójdę, zmienię rano Ripley i skontaktuję się z prokuratorem na lądzie. Oskarżenie o dwukrotne usiłowanie morderstwa oznacza, że będzie siedział, bez względu na to, jakby się wysilali jego adwokaci. - Już się go nie boję. Wyglądał żałośnie na końcu, zniszczony własnym okrucieństwem. Przerażony. Owładnęło nim szaleństwo. Tego nie da się ukryć. Wciąż widział przed sobą bezbarwne oczy Evana Remingtona szeroko otwarte, szalone, w twarzy białej jak ściana. - Pokój bez klamek jest równie dobry jak cela. Wstała, żeby dolać herbaty. Kiedy wróciła do stołu, Zack objął ją i przytulił. - Trochę to potrwa, zanim wyrzucę z pamięci ten obraz: ty z nożem na gardle. Pogłaskała go po włosach. - Mamy całe życie, żeby zastąpić go innymi. Chcę wyjść za ciebie, szeryfie. Chcę zacząć to życie jak najszybciej. Usiadła mu na kolanach i z westchnieniem oparła głowę na jego zdrowym ramieniu. Przez okno widziała pierwsze barwne smugi zapowiadające świt, blady płomień rozjaśniający niebo. Położyła dłoń na jego piersi i poczuła, że ich serca biją zgodnym rytmem. Już wiedziała, że tam właśnie rodzą się prawdziwe czary.