5 Prolog Na farmie (1962) 6 7 Claude, Teksas, 1962 Tego roku, kiedy Thomas Berryman i Ben Toy opucili Claude w Teksasie czyli w tysi¹c dziewiêæset ...
7 downloads
24 Views
558KB Size
Prolog
Na farmie (1962)
5
6
Claude, Teksas, 1962 Tego roku, kiedy Thomas Berryman i Ben Toy opucili Claude w Teksasie czyli w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym drugim Thomas mia³ zwyczaj nosiæ czarne kowbojskie buty z czerwonymi gwiazdkami na kostkach. Do ka¿dego buta wk³ada³ po cztery dwudziestodolarowe banknoty. Oko³o po³owy lipca pieni¹dze zaczyna³y rozpadaæ siê na strzêpy i mierdzieæ jak spocone stopy. Pewnego nie zapowiadaj¹cego nic dobrego popo³udnia na prowincjonalnej drodze numer piêæ pojawi³ siê b³yszcz¹cy wóz marki Coupe de Ville. Metalicznoniebieski. Na zderzakach po³yskiwa³y promienie s³oñca tworz¹c migaj¹ce gwiazdki i spirale. Thomas i Ben Toy obserwowali, jak samochód siê zbli¿a przemierzaj¹c paskudn¹ pustyniê Panhandle. Nie mieli nic innego do roboty. Zanudzê siê na mieræ i w krótce wyci¹gnê kopyta gdzie pod p³otem wyzna³ Berryman jaki czas wczeniej. Toy wtedy tylko lekko siê umiechn¹³. S³ysza³e o tym czarnow³osym dupku Raymondzie Cone? Pewnie tak zacz¹³ teraz Toy. Zawsze mówi³em, ¿e tak siê stanie Berryman zaci¹gn¹³ siê w zamyleniu papierosem bez filtra i wypuci³ k³¹b dymu. S³ysza³em, co mówi³ o tej Nadine w chevrolecie swojego starego. Tak musia³o siê staæ. Mylisz, ¿e siê z ni¹ o¿eni? Jasne. Tak siê zawsze tutaj dzieje od setek lat. Potem staruszek zaprosi go na pepsi w Amarillo, a ona bêdzie mia³a dziecko. Nastêpnie on zostawi ich oboje i wyjedzie do Reno, Nevady lub Kalifornii. Nie cierpiê tego. Naprawdê. Toy wyci¹gn¹³ niewielki pognieciony zwitek banknotów piêcio-, dziesiêcioi jednodolarowych i zacz¹³ je przeliczaæ. 7
On mówi, ¿e raczej w³o¿y sobie trzydziestkê do ust. Zanim polubi Nadine. Tak, no có¿
Szybko zacznie zbieraæ puste butelki. To mu wybije z g³owy te pomys³y. Thomas Berryman os³oni³ d³oni¹ okulary s³oneczne, by lepiej widzieæ nadje¿d¿aj¹cy samochód. K³¹b brunatnego py³u pod¹¿a³ za wozem niczym proporzec. Drogê przecina³y mu myszo³owy kieruj¹ce siê na wschód w stronê wodospadów Wichita. Kiedy coupe zbli¿y³ siê na odleg³oæ dwudziestu kilku metrów, Berryman wyci¹gn¹³ rêkê z odstawionym kciukiem. Jedziesz czy nie? spyta³ Toya. Tymczasem wielkie auto, jad¹ce dot¹d ze sta³¹ prêdkoci¹, zwolni³o, by siê zatrzymaæ. Kierowc¹ okaza³ siê biskup z Albuquerque, ojciec Luis Gonsolo. Obaj m³odzieñcy opucili Claude w Teksasie razem z nim. Podró¿owa³o im siê razem ca³kiem dobrze a¿ do Nowego Jorku. Thomas Berryman i Ben Toy wjechali do metropolii w wielkim stylu
nowiutkim, po³yskuj¹cym metalicznie niebieskim coupe de ville
bez biskupa.
8
Wstêp
Thomas Berryman wed³ug Jonesa (1974)
9
10
Moi rodzice, Walter i Edna Linda Jones wcale nie chcieli, ¿ebym zosta³ lekarzem, prawnikiem czy te¿ po prostu cz³owiekiem sukcesu; pragnêli tylko, ¿ebym by³ dystyngowany i wytworny. Mocno ich jednak rozczarowa³em; zosta³em dziennikarzem. Napis nad biurkiem Ochsa Jonesa Steve McQueen jest zabójc¹, któremu musisz dodaæ otuchy i zapa³u. Gazeta Movie Review
Zebulon, Kentucky, 1974 W listopadzie tego roku przyjecha³em do mojego rodzinnego miasta Zebulon w okrêgu Poland w Kentucky. Wróci³em do domu, aby napisaæ o mierci Bertrama Poolea, porucznika Martina Weesnera oraz mojego przyjaciela, Jimmiego Lee Horna z Nashville w Tennessee
jednak przede wszystkim po to, by opisaæ co, co redaktor gazety Nashville Citizen-Reporter nazwa³ Numerem Thomasa Berrymana. Tê ksi¹¿kê tworzy³em g³ównie z myl¹ o swojej dziewiêcioletniej córce, Cat. Historia ta przypomina filmy Sama Peckinpaha: mamy tutaj w sumie szeæ zabójstw. To opowieæ o m³odym Teksañczyku, który w wieku osiemnastu lat postanowi³ zostaæ zawodowym morderc¹. Z tego, co wiem, swoj¹ decyzjê przypieczêtowa³ pozbawiaj¹c na pocz¹tek ¿ycia kilka piêknych antylop oraz meksykañskiego ksiêdza, a raczej biskupa.
11
Lune obserwacje: W pewnym artykule z gazety z Houdson przeczyta³em: Co najmniej piêciu ludzi w Stanach Zjednoczonych zarabia ponad dwiecie tysiêcy dolarów rocznie dzia³aj¹c jako niezale¿ni (nie zwi¹zani z mafi¹) p³atni mordercy. Sk³adaj¹c wycinek z gazety i wsuwaj¹c go do portfela, zastanawia³em siê, jaki oni, u diab³a, maj¹ punkt widzenia tam w Houston. Lune obserwacje: Bardzo niewielu rzeczywicie rozumie, co naprawdê kieruje ludmi, którzy czyni¹ z³o
Wiêkszoæ tych, którzy o nich pisz¹, ukazuje ich, jak na mój gust, w zbyt czarnych kolorach. Albo znowu próbuj¹ dodaæ im nieco s³odyczy i pikanterii niczym w filmie Bonnie and Clyde
W ka¿dym razie nie s¹dzê, ¿eby ka¿dy czarny charakter odznacza³ siê têpot¹ i nie wydaje mi siê, by koniecznie musia³ byæ posêpny
W rzeczywistoci Thomas Berryman by³ zupe³nie inny. Lune obserwacje: Pewnego dnia pokaza³em Cat co, co da³a mi dziewczyna Berrymana: pneumatyczny pistolet typu Crossman. Chcia³em zademonstrowaæ, jak dzia³a, i niechc¹cy przestrzeli³em narzutê na kanapê pani Mullhouse. By³o to tak ciê¿kie prze¿ycie dla tej starej kocicy, ¿e wkrótce umar³a. Lune obserwacje: Nawet w odwiedzanym przez okolicznych farmerów barze Paradise Doca Fiddlera, jednym z najbardziej znanych w stanie Tennessee, wisi teraz nad rzêdem butelek plakat z podobizn¹ Jimmiego Horna. Losy Horna sta³y siê kanw¹ dramatu moralnego, a ludzie lubi¹ dramaty, obojêtnie jakie. Ostatnia uwaga: W tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym drugim roku Thomas John Berryman ukoñczy³ szko³ê redni¹ w Plains z najlepszymi wynikami, jakie uzyskano kiedykolwiek w ca³ym okrêgu Potter w Teksasie. Jego nauczyciele poinformowali mnie, ¿e mia³ on fotograficzn¹ pamiêæ, a iloraz inteligencji równy sto szeædziesi¹t szeæ. Po dalszych dociekaniach odkry³em, ¿e znany by³ równie¿ z bezwstydnych obyczajów i przezywano go królem rozpusty. Kobiety, z którymi przestawa³, powiada³y tylko, ¿e wzbudza³ w nich poczucie ni¿szoci. Nawet te, które darzy³y go najwiêksz¹ sympati¹, nigdy nie czu³y siê z nim zupe³nie swobodnie. Wiêkszoæ ludzi z okolic Clyde w Teksasie by³a przekonana, ¿e jest on teraz znanym prawnikiem gdzie na wschodzie kraju. Na pocz¹tku myla³em, ¿e to kto z rodziny Berrymana rozpuszcza takie plotki; póniej jednak dowiedzia³em siê, ¿e robi³ to on we w³asnej osobie. Ojciec Thomasa by³ emerytowanym sêdzi¹ okrêgowym. Trzy tygodnie po tym, jak dowiedzia³ siê, co jego syn zrobi³ w Tennessee, zmar³ na udar mózgu. 12
Berryman mierzy metr osiemdziesi¹t dwa centymetry i wa¿y oko³o osiemdziesiêciu omiu kilogramów. Ma czarne w³osy, piwne oczy i niezwyk³¹ jak na swój m³ody wiek umiejêtnoæ koncentracji. Potrafi byæ tak¿e czaruj¹cy. W³aciwie stanowi uosobienie typowo amerykañskiego wdziêku. T³o akcji: Cztery miesi¹ce temu trzydziestosiedmioletni burmistrz naszego miasta, Jimmie Horn, zosta³ zastrzelony w najbardziej smutnych i dziwnych okolicznociach, jakie tylko mo¿na sobie wyobraziæ. Z tego powodu w dniach czwartego, pi¹tego oraz szóstego lipca gazeta Nashville Citizen-Reporters osi¹gnê³a rekordy sprzeda¿y. Byæ mo¿e dlatego, ¿e ludzie w naturalny sposób okazuj¹ zainteresowanie, kiedy zginie kto powszechnie znany. Znaj¹ przypadkowe fakty z ¿ycia takich osób i traktuj¹ ich niemal jak swoich znajomych. Chc¹ wiedzieæ, w jaki sposób, gdzie, kiedy i dlaczego to siê sta³o. Wydaje mi siê, ¿e zwykle brzmi to mniej wiêcej tak: szaleniec Bert Poole zastrzeli³ burmistrza Jimmiego Horna pónym popo³udniem bez wyranego powodu. Tak w³anie napisa³em, ale tylko o³ówkiem na kawa³ku papieru. W gazecie ukaza³a siê d³u¿sza notatka o policjancie stanowym, który z kolei zastrzeli³ Poolea. By³o to zupe³ne gówno, beznadziejne
i w dodatku nieprawdziwe. Trzy dni póniej w artykule zamieszczonym w Washington Post doniesiono, ¿e cz³owiek, który zabi³ Berta Poolea, nie by³ ¿adnym policjantem z Tennessee, jak napisa³em oraz jak og³osi³a nasza gazeta w kilku innych notatkach. Cz³owiekiem tym okaza³ siê dobrze p³atny zabójca z Filadelfii. Nazywa³ siê Joe Cubbah. Zauwa¿ono go na zdjêciach zrobionych na miejscu zabójstwa Horna i z³apano w Filadelfii. Wspomnianego policjanta z Tennessee, Martina Weesnera, znaleziono w koñcu w baga¿niku jego wozu patrolowego. Samochód sta³ na parkingu przy policyjnych koszarach od trzeciego lipca. Gazeta Memphis Times-Scimitar nazwa³a Cubbaha bandyt¹ z wyobrani¹. Rzecz jasna, historia o p³atnym mordercy, który zastrzeli³ innego zabójcê, ogromnie wszystkich zdumia³a. Wprawi³a tak¿e w przygnêbienie wiele osób, ³¹cznie ze mn¹. I w ystraszy³a niejedn¹ rodzinê, która zamyka³a teraz starannie drzwi na noc. Tak siê z³o¿y³o, i¿ krótko po tym, jak w Washington Post ukaza³ siê wspomniany artyku³, do gazety Citizen-Reporter zadzwoni³ psychiatra z kliniki mieszcz¹cej siê na Long Island w Nowym Jorku i rozmawia³ przez telefon z jednym z redaktorów prawie przez godzinê. Opowiedzia³ mu, ¿e jego pacjent mówi³ o zabójstwie Jimmiego Horna mniej wiêcej na tydzieñ przed tym wydarzeniem. Poda³ imiê i nazwisko owego pacjenta Ben Toy i stwierdzi³, ¿e by³oby dobrze, gdyby kto z gazety przyjecha³ i z nim porozmawia³. Wys³ano mnie i w taki sposób wpl¹ta³em siê w tê historiê. 13
W wyniku tej decyzji znalaz³em siê teraz na odludziu w wiktoriañskim domu na farmie niedaleko Zebulon w okrêgu Poland. Jak ju¿ wspomina³em, mamy teraz listopad. Wydawa³o mi siê, ¿e znajdê zadowolenie w tropieniu mordercy mojego przyjaciela doznam uczucia s³odkiej zemsty, jak to mówi¹ ale siê myli³em. Codziennie od czwartej rano do mniej wiêcej jedenastej próbujê zestawiæ, a nastêpnie wydobyæ sens z ponad dwóch tysiêcy stron notatek, uwag oraz wywiadów, by odtworzyæ ci¹g wydarzeñ, ktore doprowadzi³y do zabójstwa Horna w lipcu. Otrzyma³em ju¿ nieprzyzwoicie du¿o pieniêdzy w formie zaliczek z czasopism i gazet za artyku³y o Thomasie Berrymanie. A oto opowieæ o nim.
14
Czêæ pierwsza
Pierwsza podró¿ na Pó³noc
15
16
West Hampton, 9 lipca W tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym dziewi¹tym roku otrzyma³em nagrodê Georgea Polka za kilka artyku³ów o ¿yciu czarnoskórego burmistrza Jimmiego Lee Horna z Nashville. Seria nosi³a tytu³: Przewodnik piechura po dzielnicy slumsów, jednak w Citizen-Reporter ukaza³a siê jako cykl Czarni ¿yj¹. Artyku³y nie by³y z³e, ale bardziej chodzi³o o to, ¿e pojawi³y siê we w³aciwym czasie i w odpowiednim miejscu: napisa³em kipi¹c¹ radoci¹ ¿ycia historiê o czarnoskórym cz³owieku z Tennessee w rok po tym, jak zosta³ tam zamordowany Martin Luter King. Ludziom, którzy mnie oceniali, wyda³o siê to nadzwyczaj w³aciwe. Uznali moj¹ pisaninê za ¿yciow¹. Mia³em szczêcie w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym dziewiatym. Tego dnia, kiedy jecha³em do Instytutu Williama Pounda w West Hampton na Long Island, wydawa³o mi siê, ¿e sprawa zaczyna siê wyjaniaæ. Jednak póniej okaza³o siê, ¿e historia, jak¹ mia³em opisaæ, nie dotyczy³a tylko zabójstwa Horna; rozros³a siê znacznie ponad to wydarzenie. Zaparkowa³em wynajêty samochód ko³o szpitala na zat³oczonym placu opatrzonym napisem Dla odwiedzaj¹cych. Uzbrojony w magnetofon, z p³aszczem przerzuconym przez ramiê, ruszy³em chodnikiem z popêkanych p³yt, obsadzonym po obu stronach rzêdami starych, pochylonych dêbów. Na pocz¹tku nie zwróci³em wiêkszej uwagi na budynek szpitala. By³em zbyt zajêty u¿alaniem siê nad sob¹. 17
Lune obserwacje: Cz³owiekiem, który wygl¹da³ na najbardziej zagubionego i pokrêconego w ca³ym Instytucie Williama Pounda, z pewnoci¹ by³em ja sam ubrany w workowaty bia³y garnitur, znoszony kapelusz typu panama i eleganck¹ koszulê. Oto Ochs Jones, trzydziestojednoletni gryzipiórek, który nigdy wczeniej nie zapuci³ siê dalej na pó³noc ni¿ do Waszyngtonu. Lekarze podobni do braci Brooks, pielêgniarki oraz pacjenci spaceruj¹cy po szpitalu nie zwracali jednak na mnie najmniejszej uwagi. To nie by³o dla mnie ³atwe nawet o dziewi¹tej trzydzieci w d¿d¿ysty, nieprzyjemny poranek. Ludzie przewa¿nie mnie zauwa¿aj¹. Mam krótko obciête jasne w³osy, nieco tylko d³u¿sze po bokach, z ³ysin¹ na czubku g³owy przypominam wiêc nieco franciszkanina. Gdy nie noszê okularów, mam lekkiego zeza, a ¿e pada³o, musia³em je zdj¹æ. W dodatku liczê sobie metr dziewiêædziesi¹t siedem i rzucam siê w oczy, nawet jeli nie noszê dziwacznych ubrañ. Tutaj jednak nikt nie zwróci³ na mnie uwagi. Jedna kobieta, chyba lekarka, rzuci³a mi przelotne: Czeæ, Michael. Ochs, poprawi³em j¹ i na tym skoñczy³o siê nasze powitanie. Szczerze w¹tpi¹c w to, ¿e Ben Toy ma mi co ciekawego do opowiedzenia, pos³usznie ruszy³em w kierunku wskazanym przez strza³kê z napisem: BOWDITCH. Pod³ogi w Instytucie Pounda by³y czyste, zielone jak trawniki w parku i pachnia³y wie¿oci¹. Szpital przypomina³ mi miasteczka uniwersyteckie we wschodniej czêci kraju, w takich miejscach jak Ihtaca, Swarthmore czy Hobart. Zbli¿a³a siê dziesi¹ta. Szed³em mijaj¹c masywne budynki z czerwonej ceg³y stoj¹ce przy brukowanej, równie czerwonej drodze. Od czasu do czasu jaki cadillac lub mercedes przejecha³ z dozwolon¹ tutaj prêdkoci¹ piêtnastu kilometrów na godzinê. W secesyjnych domach, obok których przechodzi³em, mieci³y siê ró¿ne oddzia³y tutejszego szpitala. W jednym z budynków mieszkali starsi pacjenci przykuci do ³ó¿ek. W innym równie wiekowi, ale tacy, którzy mogli jeszcze pa³êtaæ siê woko³o przewa¿nie po lobotomii. Czteropiêtrowy gmach przeznaczony by³ wy³¹cznie dla dzieci w wieku powy¿ej lat dziesiêciu. Ma³a dziewczynka siedzia³a ko³ysz¹c siê w oknie na parterze. Przypomina³a mi Anthonyego Perkinsa z koñcowej czêci Psycho. Zanotowa³em kilka obserwacji, ale poczu³em siê przy tym g³upio. W koñcu dostrzeg³em dom, w którym przebywa³ Ben Toy: Bowditch, mêski oddzia³ zamkniêty.
18
Przed oddzia³em dla dziewcz¹t przydarzy³a mi siê dziwna historia. Dziewczyna o pulchnych ramionach siedzia³a na mokrym frontowym trawniku blisko drogi, któr¹ szed³em. Gra³a na gitarze z jasnego drewna i piewa³a znan¹ piosenkê. By³a to niemal recytacja. Theres something goin on But you dont know what it is, Do you, Mr. Jones? * Nazywam siê Ochs Jones, mam trzydzieci jeden lat i dwie córki
Jedynym aktem przemocy, jaki mog³em sobie przypomnieæ ze swojego ¿ycia, by³a historia, któr¹ us³ysza³em jako ma³y ch³opiec ¿e brat mojego dziadka, Ochs Jones, zosta³ powieszony w Moon w Kentucky za kradzie¿ koni
ale i tak nie wiedzia³em wtedy, o co chodzi. W³aciwie rozumia³em znacznie mniej, ni¿ mi siê wydawa³o. Ostatni z secesyjnych budynków by³ nieco inny, jakby zbudowany bez jednolitego planu. Wygl¹da³ mniej urzêdowo i wydawa³ siê bardziej zaniedbany od innych. Otacza³ go sosnowy zagajnik; miêdzy drzewami ros³y zielone, siêgaj¹ce pasa zarola. Za tylnym dziedziñcem bieg³ wysoki palisadowy p³ot. Na frontowych drzwiach wisia³a ozdobna z³ota tabliczka z napisem: BOWDITCH. Cz³owiek, który dzwoni³ do Citizen-Reporter, doktor Alan Shulman, powita³ mnie w przedsionku. Poinformowa³ od razu, ¿e sprawa jest niecodzienna, raczej delikatnej natury i stawiaj¹ca go w niezrêcznej sytuacji. Szpital, jak stwierdzi³, do tej pory tylko parê razy wyjawia³ dane dotycz¹ce pacjentów i zawsze mia³o to zwi¹zek z procesami s¹dowymi. Ale morderstwo doda³ to niezwyczajna sprawa. Chcemy pomóc. Shulman wygl¹da³ jak typowy nowojorczyk. Krêcone, ciemne w³osy, nieco przerzedzone. Na nosie okulary w czarnych oprawkach z maleñkimi srebrnymi strza³kami w rogach. Prawdopodobnie liczy³ sobie trzydzieci parê lat. W jego g³osie wyczuwa³o siê akcent brooklyñski, lub rodem z Queens, który brzmia³ w moich uszach dosyæ osobliwie. Paru przygarbionych mê¿czyzn za oknami przes³oniêtymi metalow¹ siatk¹ rzuca³o na nas zaciekawione spojrzenia, jakbymy stoj¹c tak razem stanowili interesuj¹cy przedmiot obserwacji. Nieprzerwany strumieñ deszczu szumi¹c g³ono sp³ywa³ rynn¹ przy ganku. Shulmanowi i mnie coraz trudniej by³o dos³yszeæ wzajemne argumenty w dyskusji, jaka siê rozwija³a. * Fragment piosenki Ballad of a Thin Man Boba Dylana: Co tu jest grane, ale pan nie wie co, prawda, panie Jones? (przyp. t³um.).
19
Wyjecha³em z domu oko³o pi¹tej, mo¿e piêtnacie po pi¹tej rano powiedzia³em podnieconym g³osem, przeci¹gaj¹c samog³oski w sposób typowy dla ziomków z Po³udnia. Potem wsiad³em w samolot tych okropnych linii Southern Airways i w yl¹dowa³em na lotnisku Kennedyego
koszmarny lot
zatrzymywalimy siê w takich miejscach jak Dohern w Alabamie
Potem wynaj¹³em samochód i przejecha³em b³¹dz¹c kawa³ drogi na Long Island. A teraz pan nie chce mnie wpuciæ, ¿ebym porozmawia³ z tym Toyem
Czy tak, doktorze Shulman? Dobrze pana zrozumia³em? Shulman pokiwa³ tylko czarn¹ kêdzierzaw¹ g³ow¹ i odpar³: Ben Toy mia³ bardzo ciê¿k¹ noc. Odk¹d tu jest, raz z nim lepiej, raz gorzej
Wydaje mi siê, ¿e chcia³by najpierw dojæ do siebie. Nie s¹dzê, by postanowi³ targn¹æ siê na ¿ycie
Wiêc mo¿e porozmawia³by pan z nim jutro. A mo¿e nawet dzi wieczorem. Ale nie teraz. Do diab³a. Pokrêci³em g³ow¹. Rozluni³em krawat i parskn¹³em miechem. Czêsto zdarza mi siê miaæ w niew³aciwych sytuacjach. Wiem, ¿e psuje to mój wizerunek. Jednak bywa, ¿e nie traktujê siebie zbyt powa¿nie i nie da siê tego ukryæ. Kiedy Shulman tak¿e siê rozemia³, od razu go polubi³em. mia³ siê w taki sposób, ¿e trudno by³o zachowaæ powagê. Pewnie wykorzystywa³ to w kontaktach z pacjentami. No có¿, w takim razie niech mnie pan chocia¿ zaprosi na fili¿ankê kawy zaproponowa³em szczerz¹c zêby. Doktor poprowadzi³ mnie przez tylne drzwi do pomieszczenia dla pielêgniarek. Dostrzeg³em k¹tem oka kilka z nich, a tak¿e kilku pacjentów i wszêdzie mnóstwo pleksiglasu. Weszlimy do nastêpnego pokoju, wy³o¿onej drewnian¹ boazeri¹ sali konferencyjnej, gdzie Shulman osobicie przyrz¹dzi³ mi kawê. Po wymianie paru ogólnikowych zdañ na niezobowi¹zuj¹ce tematy wyzna³ mi, dlaczego zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e Ben Toy ma co wspólnego z zabójstwem Jimmiego Horna, Berta Poolea oraz porucznika Marta Weesnera. Ja za wyjani³em mu, czemu wiêkszoæ dziennikarzy z gazety Citizen-Reporter w to w¹tpi³a. Widzielimy bowiem film, na którym zarejestrowano tragiczne wydarzenie. Gdy puszczono go powoli, klatka po klatce, widaæ by³o wyranie, jak m³ody Poole strzela Hornowi w pier i w twarz. Podejrzenia Shulmana wywodzi³y siê za z niejasnych przeczuæ (prawdopodobnie tak¿e wp³ywa³ na nie dokuczliwy fakt, i¿ policja pewnie nigdy nie wydostanie Bena Toya ze szpitala, by zeznawa³ przed s¹dem). Chocia¿ polubi³em Shulmana, jego teoria nie zrobi³a na mnie specjalnego wra¿enia. Niech siê pan nie martwi zapewni³ mnie ta historia oka¿e siê warta czasu, jaki jej pan powiêci³ i mo¿e przynieæ niez³e dochody
jeli pokieruje ni¹ pan odpowiednio. 20
Maj¹c wiêc na uwadze, ¿e ta podró¿ jeszcze mi siê op³aci, po opuszczeniu kliniki wybra³em siê na wycieczkê skierowa³em siê na po³udnie i przejecha³em oko³o dziesiêciu kilometrów. Skrêci³em wynajêtym wozem w boczn¹ drogê i uda³em siê nad ocean, aby po raz pierwszy w ¿yciu siê w nim wyk¹paæ. Gdybym wiedzia³, jak niewiele bêdê mia³ czasu podczas nastêpnych piêciu miesiêcy, wykorzysta³bym to wolne popo³udnie jeszcze lepiej. Po deszczowym dniu przysz³a piêkna bezchmurna noc; ciemne niebo mieni³o siê ró¿em i b³êkitem. Kiedy szed³em z powrotem brukowan¹ szpitaln¹ alejk¹, mia³em na sobie niebieskie d¿insy i bia³¹ koszulê wsuniêt¹ w spodnie. By³ wieczór, ósma trzydzieci. Poproszono mnie, bym o tej porze przyjecha³ z powrotem do Bowditch. Brodaty, przypominaj¹cy rabina asystent mia³ nagrywaæ moj¹ rozmowê z Benem Toyem i nadzorowaæ wizytê. Ze sznurkowego paska przy lewisach zwisa³ mu, pobrzêkuj¹c, pêk kluczy i innych metalowych gad¿etów. Na plastikowej plakietce widnia³o jego nazwisko RONALD ASHER, PRACOWNIK SZPITALA PSYCHIATRYCZNEGO. Trzymaj¹c notesy i o³ówki szlimy d³ugim korytarzem, pokrytym szarym chodnikiem, mijaj¹c mieszcz¹ce siê po obu stronach przestronne sypialnie z bia³ymi firankami w oknach. Kiedy wyobrazi³em sobie, ¿e kto móg³by mnie tu zamkn¹æ, poczu³em lekkie zdenerwowanie. Przeczesa³em w³osy d³oni¹. Nasz pokój odosobnieñ nie jest zbyt du¿y powiedzia³ Asher. To co w rodzaju izolatki. Przeznaczamy j¹ dla pacjentów, którzy zachowuj¹ siê gwa³townie. Wobec personelu, innych chorych oraz samych siebie. A co z tego uczyni³ Ben Toy? spyta³em. Potrafi niele narozrabiaæ du¿e bia³e zêby b³ysnê³y w gêstwinie brody. By³ tam parê razy za wszystkie trzy przewinienia. Czasami naprawdê siê awanturuje, ale bywa te¿ ca³kiem mi³ym gociem. Asher zatrzyma³ siê przed zamkniêtymi drzwiami. Jednymi z wielu. Kiedy otwiera³ je przy u¿yciu dwóch ró¿nych kluczy, zajrza³em do rodka przez mieszcz¹ce siê w drzwiach okienko wielkoci ksi¹¿ki. Pokój istotnie by³ niewielki. W ma³ych brudnych oknach prócz metalowej siatki tkwi³y czerwone kraty. Na parapecie sta³a miska z niedojedzon¹ porcj¹ p³atków niadaniowych z mlekiem. Na zewn¹trz by³o widaæ palisadowe ogrodzenie i podwórze do æwiczeñ. Ben Toy siedzia³ na jedynym meblu, jaki znajdowa³ siê w pokoju w¹skim, niebieskim materacu w drobne pr¹¿ki. Mia³ na g³owie czarny kowbojski kapelusz filcowy z szerokim rondem, ale gdy zobaczy³ w okienku moj¹ twarz, ci¹gn¹³ go. 21
W³acie, do diab³a us³ysza³em przyjazny, st³umiony g³os. Drzwi s¹ zamkniête tylko trzykrotnie. Asherowi w³anie uda³o siê je otworzyæ. Ben Toy by³ wysokim, szczup³ym mê¿czyzn¹ ko³o trzydziestki, z jasnymi przet³uszczonymi w³osami. Na jego twarzy czêsto pojawia³ siê krótki, przelotny umiech. Wyglada³ jak Jon Voight na drodze do nieszczêcia. Mia³ na sobie jedynie bia³e spodnie od pi¿amy, a ¿ebra wystawa³y mu tak, ¿e mo¿na je by³o policzyæ. Na piersi ros³y mu krêcone kasztanowe w³osy. Ogólnie wyglada³ na dosyæ wyniszczonego. Asher twierdzi³, ¿e Toy próbowa³ zag³odziæ siê na mieræ, kiedy trafi³ do szpitala. Podobno przedtem by³ ca³kiem przy koci. Kiedy Toy odezwa³ siê, jego g³os ledwo by³o s³ychaæ. Jakby stara³ siê sprawiæ wra¿enie, ¿e cierpi na depresjê. Mówi³ jak odurzony. Cz³owieku, wygl¹dasz jak chrzecijañski mnich powiedzia³ uprzejmie, przeci¹gaj¹c s³owa. O cholera rozemia³em siê, a on zawtórowa³. Teraz wydawa³ siê zupe³nie normalny. A mo¿e czarnobrody asystent by³ zaklinaczem wê¿ów. Po chwili przygl¹dania siê sobie nawzajem przeszlimy od razu do tematu Jimmiego Horna. Prawdê mówi¹c, to ja zacz¹³em, a Toy zaraz siê rozgada³. Wiedzia³, jak Horn wygl¹da³, gdzie mieszka³, w którym dok³adnie miejscu znajdowa³a siê siedziba jego komitetu wyborczego. Zna³ imiona dwojga dzieci Horna, jego rodziców; ca³¹ masê drobnych szczegó³ów, którymi nikt spoza Tennessee nigdy by siê nie zainteresowa³. Kiedy to us³ysza³em, zacz¹³em mówiæ szybciej i bardzo uwa¿nie s³uchaæ. W magnetofonie tama wci¹¿ siê krêci³a. Czy wiesz, kto zabi³ Horna? spyta³ mnie Toy. Tak, wydaje mi siê, ¿e wiem. Facet o nazwisku Poole, Bert Poole. W³óczêga, który ca³e ¿ycie mieszka³ w Nashville. Trochê walniêty. Sk¹d wiesz, ¿e to on? dopytywa³ siê dalej Toy. Pytanie zabrzmia³o bardzo powa¿nie i rzeczowo, jakby wypowiedziane g³osem wiejskiego bukmachera. Ben powoli obraca³ w d³oni czarny kapelusz. Po pierwsze odpar³em widzia³em to w telewizji. A poza tym rozmawia³em z mnóstwem ludzi, którzy tam byli. Toy spojrza³ na mnie krzywo. Widocznie gada³e nie z tymi, co trzeba rzek³. Wydawa³ siê bardzo pewny siebie. Zaraz po tym wspomnia³ o pewnym poredniku zapl¹tanym w sprawê Jimmiego Horna. I wtedy po raz pierwszy us³ysza³em o Thomasie Berrymanie. 22
Provincetown, 6 czerwca Toy wspomina³ o pocz¹tku czerwca tego roku; o Provincetown w stanie Massachusetts. M³ody Harley John Wynn zaparkowa³ samochód w cieniu ratusza w Provincetown i ruszy³ w stronê Commercial Street, rozmylaj¹c o w³adzy i pieni¹dzach. By³ wysoki, mia³ jasne w³osy i dziecinn¹ twarz, niczym F. Scott Fitzgerald na fotografiach z dzieciñstwa. Przyjecha³ wozem marki Lincoln IV. Przypomina³ nieco Thomasa Berrymana.Obaj modnie siê ubierali, byli ch³odni i rzeczowi, a tak¿e niepokoj¹co pewni siebie. Harley Wynn szuka³ Berrymana przez ponad trzy tygodnie. Wreszcie uda³o mu siê we wtorek poprzedzaj¹cy ostatni weekend trafiæ na jego lad. Spotkanie mia³o siê odbyæ w Provincetown. Poproszono Wynna, by siedzia³ o dziewi¹tej czterdzieci piêæ na jednej z ³awek przed ratuszem i czyta³ Boston Globe. Dochodzi³o wpó³ do dziesi¹tej; by³o ch³odno jak na Cape Cod o tej porze roku. wie¿o skoszona trawa pachnia³a przyjemnie; Wynnowi przywodzi³o to na myl szkolne dziedziñce na dalekim Po³udniu. A sam Cape Cod kojarzy³ mu siê z chorob¹ Heinego-Mediny. Uwa¿aj¹c, by nie zabrudziæ wypolerowanych butów, przystan¹³ w cieniu drzewa tu¿ przy brzegu trawnika. Odskoczy³ nagle w bok przed wê¿em, który jednak okaza³ siê zwojem kabla elektrycznego. Wzdrygn¹³ siê czuj¹c dotyk zielonych ga³¹zek wierzby i doszed³ do wniosku, ¿e wci¹¿ czuje siê otumaniony po podró¿y. Na Commercial Street nasta³ ju¿ ranek. Kiedy Wynn znalaz³ siê w blasku bursztynowych wiate³, wyczu³ lekki zapach wody koloñskiej. Usiad³ na jednej z bia³ych ³awek niedawno malowanych, podobnych do tych przy ratuszu i spostrzeg³, ¿e znajduje siê poród lesbijek i homoseksualistów. Kilka wysokich blondynek w szkar³atnych i niebieskich sk¹pych kostiumach, przypominaj¹cych uprz¹¿. Niscy, zaroniêci faceci w bia³ych japonkach i jasnych marynarskich spodniach, niektórzy w koszulkach bez rêkawów i sanda³ach. Modelki z ok³adek nowojorskiego Timesa pod latarniami. Wynn zapali³ Marlboro, zauwa¿y³, ¿e jego wielkie d³onie dr¿¹ i g³êboko odetchn¹³. Rozejrza³ siê po ulicy szukaj¹c Bena Toya. Zatrzyma³ wzrok na portyku ratusza, gdzie zobaczy³ tylko bia³e gargulce i rozwydrzonych nastolatków krêc¹cych siê przy publicznej toalecie. 23
Wci¹¿ wsuwa³ d³oñ do kieszeni marynarki i dotyka³ grubej, br¹zowej koperty. Po drugiej stronie ulicy trzydziestoletni Ben Toy i dwudziestodziewiêcioletni Thomas Berryman siedzieli w tylnej sali baru A. J. Fogartyego i pili piwo oraz krem alkoholowy Taylor. Dwaj grubo ciosani faceci w drogich okularach s³onecznych przypominali zagorza³ych kibiców tenisa. Rozmawiali o Teksasie z dwiema m³odymi Irlandkami, które poznali w Hyannis. Jedna z nich mia³a na sobie spódnicê i bluzkê w szkock¹ kratê; druga krótk¹ kurtkê, podwiniête d¿insy i pr¹¿kowane skarpetki do baseballa. Toy i Berryman opowiadali stare historie ze swoich stron i wys³uchiwali mniej b³yskotliwych, lecz obiecuj¹cych opowieci z Bostonu. Oona, wy¿sza i ³adniejsza z dziewczyn opisywa³a, jak sz³a kiedy Alej¹ Massachusetts w Bostonie udaj¹c, ¿e kuleje. Jak ci wszyscy biznesmeni z Pru powiedzia³a ludzie byli zbyt zak³opotani, by na mnie patrzeæ. Mogê byæ sama, jeli chcê. Berryman gapi³ siê na ni¹ pijanym wzrokiem, mrugaj¹c zaczerwienionymi oczami. Niez³a historia umiechn¹³ siê lekko, a potem zacz¹³ kiwaæ g³ow¹ w przód i w ty³ w rytm wahad³a du¿ego zegara stoj¹cego opodal. Dochodzi³a dziesi¹ta. S³owa piosenki Bette Midler piewaj¹cej boogie dobiega³y z szafy graj¹cej. Przystojny blondyn zagadywa³ Oonê ze swojego sto³ka przy barze. Wiesz, kogo mi przypominasz? wyszczerzy³ bia³e zêby. Lauren Hutton. Przepraszam dziewczyna umiechnê³a siê niewinnie ale le pan trafi³. Tym razem Berryman rozemia³ siê w g³os. Wszyscy wybuchnêli miechem. Po chwili rzek³ cicho do Bena: Nie wydaje ci siê, ¿e ju¿ siê naczeka³? Toy obliza³ pianê z piwa z górnej wargi. Nie odpar³. Jeszcze trochê. Jeste pewien, Ben? Facet dopiero teraz zaczyna czuæ siê nieswojo. Boi siê, ¿e go nabra³em. Chcê, ¿eby siê wi³ i mia³ ju¿ dosyæ, kiedy pójdê z nim gadaæ
Chocia¿ i tak nie potrzebujê takiego cyrku. Berryman umiechn¹³ siê do niego. Chcia³em tylko wiedzieæ odpar³. I tak od nas zale¿y, jak pogramy. O dziesi¹tej trzydzieci, czterdzieci piêæ minut po umówionym czasie, Ben Toy wsta³ i powoli podszed³ do okna wychodz¹cego na ulicê. Pamiêta³ póniej, jak patrzy³ na Wynna przez litery namalowane na szybie. Na faceta w drogim niebieskim garniturze w drobne szare pr¹¿ki, w br¹zowych sznurowanych butach, z paskiem w podobnym kolorze. Typowy macho z Po³udnia, pomyla³ wtedy Toy. Ben za to mia³ na sobie b³êkitn¹ mulinow¹ koszulê z czerwonym motylem na plecach, z zatrzaskami z masy per³owej. By³ wysokim, niebieskookim mê¿czyzn¹; podpor¹ Berrymana; jego starym kumplem z Teksasu; teksañskim hulak¹. 24
Wród ch³opaków z Amarillo Toy by³ niegdy znany jako najmieszniejszy facet w Ameryce. Umiechn¹³ siê na widok Wynna, który znowu zacz¹³ przegl¹daæ Boston Globe. Pieni¹dze by³y najwyraniej w lewej kieszeni jego marynarki. Wci¹¿ pociera³ to miejsce ³okciem. Harley John Wynn nie móg³by nie zauwa¿yæ Toya wychodz¹cego z baru Fogartyego. Ben wygl¹da³ jak pijany lord; mia³ d³ugie, jasne w³osy i pogodn¹ twarz. Sun¹³ powoli za jakim studentem w fio³kowo-ró¿owej bluzie Boston Collegeu. Przeszed³ przez ulicê przeciskaj¹c siê miêdzy samochodami, g³ównie ró¿nymi rodzajami volkswagenów, i przysiad³ cicho na ³awce obok Harleya. M³ody prawnik z Po³udnia, Harley Wynn, by³ zazwyczaj spokojony i opanowany. Wiod³o mu siê umiarkowanie dobrze. Uwa¿a³ siebie za bystrego faceta umiej¹cego myleæ analitycznie. Uto¿samia³ siê z ludmi takimi jak Bernie Cornfeld czy Robert Yablans zuchwa³ymi spryciarzami ze wiata biznesu. Teraz on mia³ pokazaæ swoj¹ przebieg³oæ. Wygl¹d Wynna, który stara³ siê nie okazywaæ zdenerwowania, nie zmyli³ jednak Bena. Prawnika z Po³udnia zdradzi³y d³onie. Tak spocone, ¿e rozmywa³y druk na gazecie Boston Globe. Na czole i czubku nosa Harleya widaæ by³o charakterystyczne czarne smugi. W³anie siê nad tym wszystkim zastanawia³em Wynn zatoczy³ rêk¹ ³uk wskazuj¹c na ulicê. Spóni³ siê pan prawie o godzinê. Te peda³y
Chcia³ mnie pan postawiæ w niezrêcznej sytuacji umiechn¹³ siê ch³opiêco i wyciagn¹³ do Toya siln¹ d³oñ. Rozumiem to. Toy zignorowa³ ten gest. Mrukn¹³ co obojêtnie i spojrza³ na czubki swoich butów. Wynn rozemia³ siê w sposób typowy dla ludzi nerwowych, którzy ³askawie siê na co godz¹. Ben Toy wci¹¿ siê nie odzywa³. No wiêc w porz¹dku nosowy g³os Wynna zabrzmia³ jako sucho. Horn to ca³kiem inteligentny czarnuch
Bardzo bystry, trzeba przyznaæ. Toy podniós³ wzrok i spojrza³ rozmówcy prosto w oczy. Zlekcewa¿y³ jednak delikatne uczucia ludzi z Po³udnia. Ale przecie¿ mnie i pana w ca³ej tej sprawie interesuj¹ wy³¹cznie pieni¹dze Wynn czeka³ na skinienie lub jaki inny znak zgody ze strony Toya. Nie mam nic na ten temat do powiedzenia odezwa³ siê wreszcie Toy. Zapali³ papierosa, wyciagn¹³ d³ugie nogi w niebieskich d¿insach, rozpar³ siê na ³awce i zacz¹³ przygl¹daæ przeje¿d¿aj¹cym samochodom. 25
M³ody prawnik próbowa³ zmusiæ siê do umiechu. Zwykle szybko zdobywa³ czyj¹ akceptacjê i przywyk³ do tego. Zerkn¹³ w stronê, w któr¹ patrzy³ Toy, spodziewaj¹c siê, ¿e kto jeszcze do nich do³¹czy. Otrzymacie szczegó³owe informacje na temat Horna rzek³. Dzienny rozk³ad jego zajêæ, jeli chcecie
Prawnik wyrzuca³ z siebie s³owa jak komputer. No dobra, ju¿ wystarczy Toy w koñcu odwróci³ siê i spojrza³ ponownie na Wynna. Zaciska³ mocno zêby. Dgn¹³ lekko Harleya piêci¹ w ¿o³¹dek. Móg³bym ciê zabiæ, cz³owieku powiedzia³. Przestañ pieprzyæ. Prawnik zblad³, pot wystapi³ mu na czo³o. Nie bardzo rozumia³, o co chodzi. Toy odchrz¹kn¹³, zanim znowu siê odezwa³. Splun¹³ gêst¹ lin¹ na trawnik. wiat³a reflektorów odbi³y siê w oczach Wynna, a nastêpnie b³ysnê³y w renicach Toya. Berryman chce znaæ powód oznajmi³ Ben. Chce wiedzieæ dok³adnie, dlaczego a¿ tak wam na tym zale¿y, ¿e proponujecie tyle forsy. Pokiwa³ na Wynna ostrzegawczo palcem, zanim pozwoli³ mu odpowiedzieæ. Tylko nie pieprz bzdur. Nic nie krêcê odpar³ Wynn. Rozumiem, ¿e to powa¿na sprawa. rodki ostro¿noci
W³aciwie wszystko jest jasne
Nie mo¿e byæ ¿adnych podejrzeñ, kiedy ta sprawa dojdzie do skutku. ¯adnych poszlak. Tu nie chodzi tylko o samo zabicie Horna. Moi ludzie s¹ bardzo czuli na punkcie podejrzeñ. Nie chc¹, aby ich potem wypytywano. Ben Toy umiechn¹³ siê s³ysz¹c odpowied prawnika. Przysun¹³ siê bli¿ej do niego i poklepa³ go po pasiastej marynarce w miejscu, gdzie by³y pieni¹dze. Mylê, ¿e ju¿ dosyæ tych bajek na dzisiaj powiedzia³ z miêkkim teksañskim akcentem. Dajesz nam teraz po³owê szmalu. Masz go w kieszeni marynarki. Wynn próbowa³ siê wymigaæ. Mialem rozmawiaæ z Berrymanem osobicie zaprotestowa³. Daj mi forsê, któr¹ mia³e przynieæ za¿¹da³ Toy. Albo idê st¹d i koniec gadania. Facet z Po³udnia zawaha³ siê, lecz w koñcu wyciagn¹³ br¹zow¹ kopertê. Spotkanie dobieg³o koñca. Ben Toy odszed³ z piêtnastoma tysi¹cami dolarów, które wepchn¹³ do kieszeni d¿insów. By³ bardzo z siebie zadowolony. Ponad jego g³ow¹ zegar na ratuszu wybija³ godzinê. Dwiêk jakby unosi³ siê w powietrzu. Bong, bong, bong. W pubie Thomas pstryka³ przez okno zdjêcia Wynnowi. Mog³y siê póniej przydaæ. I tak rozpocz¹³ siê s³ynny numer Thomasa Berrymana. 26
Nowy Jork, 12 czerwca Minê³o szeæ dni od pierwszego przekazania pieniêdzy. W Central Park South w Nowym Jorku spacerowa³ sobie bia³y go³¹b. Przystan¹³, by dziobn¹æ rozmok³¹ chusteczkê higieniczn¹, a potem podfrun¹³ do granitowego parapetu okna z aparatamentu Thomasa Berrymana. Berryman twierdzi³, ¿e miejskie go³êbie zawsze przysiada³y na tym wystêpie, ale nigdy nie zagl¹da³y do rodka. Po ca³ym parapecie wala³y siê d³ugie niedopa³ki cygaretek. By³a kiedy taka stara sztuczka z Texarkana z przypalaniem ptasich piór za pomoc¹ cygar. Okno znajdowa³o siê na dziewi¹tym piêtrze i rozci¹ga³ siê stamt¹d widok na Central Park South. Malwniczo po³o¿ony budynek hotelu by³ wysoki i ciemnoszary. Pewien znany bankier faszysta pope³ni³ kiedy samobójstwo wyskakuj¹c z jednego z pobliskich okien siêgaj¹cych od pod³ogi do sufitu. Przywi¹za³ linê do kaloryfera, skoczy³ i siê powiesi³. Berryman ma gruby kark i ciemne w³osy, dlatego z ty³u wygl¹da gronie. Z przodu jednak zupe³nie inaczej, Ludzie od razu nabieraj¹ do niego zaufania. Niemal wszyscy bez wyj¹tku. Twierdzi, ¿e potrafi ciê¿ko pracowaæ; jest cierpliwy i wytrwa³y, gdy ma przed sob¹ jakie zadanie do wykonania. Podobno przeczyta³ wszystkie ksi¹¿ki Karola Dickensa, zanim skoñczy³ czternacie lat, ale uczyni³ to tylko dlatego, by doprowadziæ do koñca to, co zacz¹³. Jest postawnym mê¿czyzn¹ o szerokich ramionach i we³nistych w³osach. Ma ciemniejsze od w³osów, gêste w¹sy w stylu modnym za czasów wojny secesyjnej. Z wygl¹du przypomina³ mi irlandzkich futbolistów, a przynajmniej tych, których widywa³em na zdjêciach, poniewa¿ moje kontaty ze sportem by³y raczej ograniczone. wietnie pasowa³ te¿ do reklamy cygar Tiparillo. Tego czerwcowego ranka w³¹czy³ elektryczny wentylator i starym zwyczajem wyci¹gn¹³ cygaro, które pomaga³o mu otrz¹sn¹æ siê ze snu. Zaci¹gn¹³ zas³ony w oknie wysokim na ca³¹ cianê. Zniknê³y przypominaj¹ce lizaki drzewa z Central Parku i dwuko³owe pojazdy. A tak¿e Hotel Plaza. Na koñcu znikn¹³ leniwy koñ w niebieskim s³omianym kapeluszu i Berryman rozemia³. Nie pracowa³ od czterech miesiêcy. P³awi³ siê w s³oñcu w Mazatlan i Caneel Bay. By³ wie¿utki jak ró¿a. Thomas Berryman nazywa³ niekiedy roboty, jakie mu siê trafia³y, numerami. Mówi³, ¿e przygotowuje siê do nastêpnego numeru; odstawia jaki numer. Tym razem mia³ to byæ numer z Hornem w roli g³ównej. Przez nastêpne trzy dni starannie przygotowywa³ siê do spotkania z Lee Hornem. Przeczyta³ wszystko, co kiedykolwiek o nim napisano i wszystko, co Horn 27
sam napisa³. Czyta³ wszystko, co tylko móg³ znaleæ, i to po dwa razy. A¿ zaczê³y go boleæ oczy. A¿ poczu³, ¿e pêka mu g³owa. Przesiadywa³ w zat³oczonej bibliotece i pracowa³ sumiennie niczym sekretarz arcybiskupa. Nie nosi³ kowbojskich butów. Spryskiwa³ siê drog¹ wod¹ koloñsk¹, a dla relaksu czyta³ ksi¹¿ki Larryego McMurtryego. Obsesj¹ Berrymana by³o uczyæ siê, uczyæ i jeszcze raz uczyæ. Przyjañ z Berrymanem wychodzi³a Benowi na dobre. Mieszka³ w nadbudówce wysokociowca w apartamencie za szeæset dziewiêædziesi¹t piêæ dolarów miesiêcznie. By³ w³acicielem sklepu z kwiatami i zabawkami przy Osiemdziesi¹tej Dziewi¹tej Ulicy w Yorkville i czasami sam go obs³ugiwa³. Maleñka kwiaciarnia stanowi³a jego hobby. Niekiedy czu³, ¿e jest kim lepszym, a nie tylko cwanym kowbojem z kilkoma dolarami w kieszeni do przepuszczenia w barze. Którego popo³udnia, kiedy zamyka³ sklep trzymaj¹c w wolnej rêce skórzan¹ teczkê, a papierosa zawadiacko przekrzywionego w k¹ciku ust poczu³, jak wyparowuje z niego nagle ca³a ta ch³odna, mieszczañska elegancja, czy te¿ to, co najbardziej typowe dla mieszkañców dzielnicy Upper East Side. Benowi wyda³o siê, ¿e zobaczy³ Harleya Wynna obserwuj¹cego go zza rogu East End Avenue. Toy rozejrza³ siê najpierw po ulicy mru¿¹c oczy przed s³oñcem. Potem ruszy³ truchtem. Ze swoj¹ teczk¹ w rêku, mimo zwalistej sylwetki, wygl¹da³ trochê jak kobieta. Wynn czy ktokolwiek to by³ odwróci³ siê ty³em do wiatru, by zapaliæ papierosa. Jak w filmie Alfreda Hitchcocka. A nastêpnie znikn¹³ w budynku z czerwonego piaskowca na rogu ulicy. Toy podbieg³ i zatrzyma³ siê na chodniku przed domem. Wynn krzykn¹³ ochryp³ym g³osem w stronê dachu. Wynn! Hej, Wynn! Ty pieprzony dupku! wrzeszcza³. Ej, ty! W oknach na ostatnim piêtrze sta³o pe³no niebieskich i czerwonych doniczek. Zgaszone wiat³a na pierwszym piêtrze. Po Wynnie ani ladu. Drobna staruszka w czerwonym burdelowym kimonie wysz³a na balkon, by zobaczyæ, co siê dzieje. Wewn¹trz domu zaczê³y ujadaæ wielkie psy. Dozorca wygl¹da³ na ulicê, jakby maj¹c nadziejê, ¿e ujrzy tam któr¹ z miejscowych plotkarek. Ben Toy zatrzyma³ w koñcu ¿ó³t¹ taksówkê sun¹c¹ wolno przy krawê¿niku i kaza³ siê zawieæ na West Side. Po drodze po³kn¹³ tabletkê stelazyny i w rezultacie zapomnia³ powiedzieæ Berrymanowi o cz³owieku, który wygl¹da³ jak Harley John Wynn. Pochyli³em siê w stronê Toya. Nawet materac i jego pi¿ama cuchnê³y moczem. 28
Harley Wynn rzek³em. Otworzy³ niebieskie oczy. Wyglada³ jednak, jakby mia³ zaraz zasn¹æ. Po torazynie powiedzia³ oblizuj¹c suche, popêkane usta strasznie chce siê spaæ. Jeszcze tylko parê pytañ odpar³em. Dosyæ istotnych. Westchn¹³ i pokiwa³ g³ow¹. Czy Harley Wynn na pewno by³ z Po³udnia? spyta³em. Jasne Toy zwin¹³ siê na krawêdzi go³ego materaca. Zadr¿a³. Tak samo jak ty
Czy móg³bym dostaæ koc? zwróci³ siê do Ashera s³odkim, ch³opiêcym g³osem, dziwnie brzmi¹cym w ustach postawnego faceta z dwudniowym zarostem na twarzy. Odpowiedz na pytania poradzi³ mu asystent. Wiesz, ¿e mo¿esz dostaæ koc. Wiêc wytrzymaj jeszcze trochê, dobrze? A czy mogê dostaæ go teraz? Asher wskaza³ na mnie. Zapali³ fajkê i wpatrywa³ siê przez okno w ciemnoæ. Toy wyprostowa³ siê z trudem i usiad³ opieraj¹c nagie plecy o betonow¹ cianê. Chyba zaczyna³ siê d¹saæ. Mia³em nadziejê, ¿e Asher wie, co robi. Wiesz, sk¹d Wynn pochodzi? spyta³em. Odpowied Toya by³a krótka: Z Tennessee. Jeste pewien? Powiedzia³em Tennessee, no nie? Zaczyna³em mieæ poczucie winy, ¿e za bardzo go mêczê. W porz¹dku, przepraszam odpar³em. Mam jeszcze tylko jedno pytanie, Ben. Wal, Ochs. Wcale nie próbujê traktowaæ ciê protekcjonalnie. Naprawdê. Toy umiechn¹³ siê, jakbymy tylko siê w co bawili. Z tym umiechem bardzo przypomina³ Joego Bucka Conneroo. Powiedzia³e, ¿e Wynn nie wynaj¹³ was sam
Nie. Wystawili go tylko do przodu. Zawsze mówi³: Oni powiedzieli to, oni powiedzieli tamto. By³ p³otk¹. Podobnie jak ja. No dobrze, w takim razie, czy wiesz, kto wynaj¹³ Berrymana? Ben spojrza³ na Ashera, a potem na mnie. Nie mogê powiedzieæ. Pacn¹³em mocno d³oni¹ w pod³ogê. Przecie¿ nie bêdziemy zaczynaæ tego wszystkiego od pocz¹tku rzek³em. Tak naprawdê to nie wiem odpar³ Toy. Nigdy nie wiedzia³em, kto to jest. Berryman wiedzia³. Po tej odpowiedzi Toy zamkn¹³ oczy na dobre dwie lub trzy minuty. Asher i ja siedzielimy w zupe³nej, niesamowitej ciszy, patrz¹c tylko jak Ben oddycha. M³ody asystent mia³ oszo³omiony, zmêczony wyraz twarzy. Pomyla³em, ¿e sam pewnie nie wygl¹dam lepiej. 29
Toy znowu zwil¿y³ jêzykiem spierzchniête usta. Wzdrygn¹³ siê, jakby zapada³ w sen. W którym z pobliskich pomieszczeñ zabrzmia³a g³ona rock-and-rollowa muzyka i Ben nagle znowu otworzy³ oczy. Wydawa³ siê niezadowolony, ¿e wci¹¿ jestemy w jego pokoju. Znu¿ony i jakby trochê rozdra¿niony. Czy mogê teraz iæ spaæ? Znowu ten piewny, po³udniowy akcent. Czy moglibycie przykrêciæ trochê wiat³o? Mo¿emy porozmawiaæ jutro, jeli chcesz zwróci³ siê do mnie. Teraz ju¿ nie wiem dlaczego, ale poda³em wtedy Benowi rêkê. ¯yczy³em mu dobrej nocy. Mo¿e zrobi³em to dlatego, ¿e ta nasza pierwsza rozmowa ca³kowicie zaw³adnê³a moim umys³em
Kiedy tylko Toy zacz¹³ opisywaæ przebieg spotkania w Provincetown, podczas którego Wynn przekaza³ mu pieni¹dze, wiedzia³em, ¿e jestem na tropie wielkiej afery. Gdy po wyjciu z izolatki szed³em korytarzem obok Ronalda Ashera, przypomnia³a mi siê przykra scena, której by³em wiadkiem piêæ dni wczeniej w redakcji Citizen-Reporter. M³ody pracownik gazety, arogancki czarnoskóry dziewiêtnastolatek, podszed³ do mojego biurka i usiad³ na papierach, którymi zajmowa³em siê tego popo³udnia. M³odzieniec nazywa³ siê John Seawright i mia³ zwyczaj napadaæ na mnie, ¿e w artyku³ach o Hornie stworzy³em jedynie pozory rzeczywistoci. Ju¿ mia³em powiedzieæ mu, ¿eby spada³ z mojego biurka i w ogóle zszed³ mi z oczu, kiedy chwyci³ mnie za ramiona i siê rozp³aka³. Zabili go szlocha³. Zastrzelili Jimmiego Horna, cz³owieku. Jest martwy wykrztusi³ ch³opak. W taki w³anie sposób dowiedzia³em siê o mierci Horna. Kto w g³êbi szpitala gra³ na rozstrojonym pianinie. By³a to piosenka Nie w ka¿dym mieszkaniu znajdziesz swój dom. Wci¹¿ czu³em siê wstrz¹niêty po rozmowie z Toyem. Umieszczone pod sufitem korytarza ¿ó³te wiat³a przyciemniono i nie mog³em siê powstrzymaæ, by nie zagl¹daæ do janiej owietlonych sypialni, które mijalimy. Dwaj mê¿czyni w rednim wieku, wygl¹daj¹cy na parê bliniaków, grali w szachy w jednej z sal. W innej ch³opak w samej bielinie siedzia³ na ³ó¿ku, czytaj¹c podrêcznik do matematyki. M³odzieniec w okularach w rogowej oprawie przegl¹da³ Shockproof Sydney Skate Marijane Meaker. Spojrza³em na brodacza Ashera. By³o w tej zaroniêtej, chudej twarzy co, co mnie przyci¹ga³o. Myla³em o tym, ¿eby zapuciæ brodê przerwa³em milczenie. Chocia¿ nie do koñca rozumia³em swoje motywy. Przewa¿nie chodzi o to, ¿eby pokazaæ ludziom, jacy jestemy wietni umiechn¹³ siê asystent. Chocia¿ zapuszczanie brody to akurat doæ upierdliwy sposób. W mojej zawsze zapl¹tuje siê spaghetti i okruszki ciastek. 30
Wcale nie chcê, ¿eby ludzie tak o mnie s¹dzili odpar³em patrz¹c na lampy u sufitu rzucaj¹ce przyæmione wiat³o. Nie wiem dok³adnie, o co mi chodzi³o. Ale na pewno nie o to. Przystanêlimy ko³o kuchni dla pacjentów i Asher dalej rozprawia³ o niewygodach posiadania brody. By³ to rodzaj konwersacji, któr¹ uprawiaj¹ ludzie z Po³udnia po prostu gadanie o niczym. Asher nala³ do kubków kawê, najczarniejsz¹ jak¹ w ¿yciu widzia³em. Pomyla³em, ¿e ma ca³kiem intryguj¹c¹ pracê. Przygl¹da³em siê pryszczatemu nastolatkowi, którego zastalimy w kuchni. Ch³opak wsypywa³ cukier do wysokiej szklanki z mlekiem, ³y¿eczka za ³y¿eczk¹. Mia³ kêdzierzawe nastroszone w³osy i wygl¹da³ na cz³owieka, który w wieku szesnastu lat doszczêtnie siê wypali³. W kuchni przyszed³ mi do g³owy pewien bardzo ciekawy i pragmatyczny pomys³. Zacz¹³em zbieraæ si³y, by poprosiæ Ashera o pewn¹ przys³ugê, niezmiernie dla mnie istotn¹. Co pan wie o tej sprawie? spyta³em na pocz¹tek. Wszystko Asher napi³ siê czarnej kawy. Shulman zabra³ mnie dzi na kolacjê. Powiedzia³ mi, jak to wygl¹da od strony szpitala. Stwierdzi³, ¿e tylko ja mogê nadzorowaæ pañskie wizyty u Bena. Dola³em do swojej kawy mietanki i wsypa³em trochê cukru. Wszystko na pró¿no. Nie potrafi³em wypiæ tej mulistej cieczy. Za bardzo przypomina³a mi rzekê Mississippi. A wiêc jest pan ca³kiem blisko z Shulmanem? Dogadujemy siê. A czasami nie. Jak na mój gust, zbytnio wszystko uogólnia. Za bardzo wierzy podrêcznikom. Chocia¿ przewa¿nie ufa mojemu instynktowi. Uwierzy mi pan, czy nie, ale by³em wczeniej w Kolumbii. Powiedzia³ panu o Hornie? spyta³em. Tak, mówi³ mi. Ale wci¹¿ nie by³em gotowy na to, co us³ysza³em od Toya. Wiêkszoæ z nas wczeniej nie bra³a go zbyt powa¿nie. Postanowi³em poprosiæ Ashera o wywiadczenie mi wielkiej przys³ugi. W ka¿dym razie by³em bliski wyrzucenia tego z siebie. Zacz¹³em zupe³nie idiotycznie, poci¹gaj¹c ³yk kawy. Nie chcê graæ na pañskich emocjach powiedzia³em ale zna³em Horna osiem lat. Zanim to siê sta³o. Bylimy przyjació³mi. Co w tym rodzaju poprawi³em siê. To nie ma nic wspólnego z panem
Chcê tylko uwiadomiæ panu, co teraz siê ze mn¹ dzieje. Czujê siê podle. Asystent pokiwa³ g³ow¹. Jeszcze raz siêgn¹³em po kawê. W porz¹dku westchn¹³em. Problem w tym
Chcia³bym przeczytaæ, co napisano o Toyu od czasu, kiedy siê tu znalaz³
Móg³bym poprosiæ Alana Shulmana, ale siê bojê. Jeli mi odmówi, jestem za³atwiony. Szukam nazwisk, dat, czegokolwiek na temat Thomasa Berrymana. Przysiêgam, ¿e nie wykorzystam niczego w sposób, który móg³by tu komu zaszkodziæ. W Bowditch. 31
Asher znowu pokiwa³ g³ow¹. Naprawdê wygl¹da³ marnie i by³o mi go ¿al. Przeniós³ wzrok na kuchenne okno, za którym rozci¹ga³o siê pogr¹¿one w mroku podwórze. Przy murze mieci³ siê parking dla personelu, a zaraz dalej koñczy³ siê teren szpitala. Gdzie niedaleko zaczyna³ siê ocean. Teraz jednak w ciemnociach mo¿na by³o dostrzec jedynie wysokie ogrodzenie. Salvador Dali nie namalowa³by tego lepiej. Na lewo od drzwi wejciowych Asher odwróci³ siê w moj¹ stronê jest ma³a salka konferencyjna. Proszê tam na mnie zaczekaæ. Spróbujê przynieæ to, czego pan potrzebuje. Asystent przyniós³ mi kartê przyjêcia Toya do szpitala, kartê choroby oraz dziennie zapiski dotycz¹ce samopoczucia pacjenta w sumie ponad dwiecie stron. Wszystko opatrzono stemplowanym napisem POUFNE lub NIE WYNOSIÆ Z POKOJU. Niektóre notatki by³y pisane na maszynie, wiêkszoæ jednak rêcznie, czarnym atramentem. Zacz¹³em przepisywaæ nazwiska, adresy, numery telefonów
Kilka razy pojawi³y siê nazwiska Jimmiego Horna i Harleya Wynna. Postaæ Thomasa Berrymana nie wystêpowa³a tak czêsto. Inne nazwiska i adresy nic mi nie mówi³y. Nie znalaz³em nic, co by bezporednio wi¹za³o siê z kim z Tennessee. Szczególnie interesuj¹ca jednak wyda³a mi siê notatka z przyjêcia Toya na oddzia³: Pan Toy jest wyj¹tkowo przystojnym, dobrze u³o¿onym m³odym cz³owiekiem z pó³nocno-zachodniego Teksasu. Nie mia³ dot¹d bliskich i sta³ych zwi¹zków z kobietami, przyjani³ siê jedynie przez d³ugi czas z osob¹ tej samej p³ci. Twierdzi, ¿e zabi³ mê¿czyznê i kobietê. Jakie dramatyczne wydarzenie wpêdzi³o go w ciê¿k¹ depresjê, której towarzysz¹ napady wciek³oci. (Rzuca siê na ludzi i wali piêciami w ciany.) Pan Toy miewa³ równie¿ halucynacje s³uchowe. Zaleca siê natychmiastowe poddanie opiece na oddziale szpitala psychiatrycznego. Nie wyklucza siê u tego m³odego cz³owieka prób samobójczych
Przesta³em czytaæ, kiedy przypomnia³em sobie fakt, który ostudzi³ mój entuzjazm i uci¹³ spekulacje na temat Toya i Berrymana. Jimmie Horn zosta³ przecie¿ zastrzelony przez Berta Poola. Kilkakrotnie ogl¹da³em to na filmie. Widzia³em to tak wyranie jak s³ynny program w telewizji ukazuj¹cy sekwencjê zdarzeñ, kiedy to Jack Ruby zastrzeli³ Lee Harveya Oswalda. Cisza panuj¹ca na oddziale Bowditch przywodzi³a mi na myl póne wieczory w moim domu. S³ychaæ by³o jedynie szum wody w rurach tego starego budyn32
ku. Po chwili i one przesta³y bulgotaæ. By³a druga trzydzieci w nocy. Czu³em siê, jakbym sam by³ trochê ob³¹kany. Siedzia³em z wyci¹gniêtymi nogami opartymi o biurko z zielonym blatem, pal¹c i popijaj¹c kawê z automatu. Rozmyla³em o Benie Toyu i Ronaldzie Asherze. Zdawa³em sobie sprawê, ¿e mam wreszcie temat, prawdopobodnie ca³kiem niez³y. Zacz¹³em obmylaæ, jak podejæ do kolejnych wywiadów. Wiedzia³em z dowiadczenia, ¿e powinienem szybko wyjawiæ co o sobie i swojej gazecie. Ludzie lubi¹ jasne sytuacje z obcymi
Nastêpnie pomyla³em, ¿e najlepiej bêdzie wykorzystaæ naturaln¹ sympatiê, jak¹ wiêkszoæ osób ¿ywi³o do Jimmiego Horna. Nagryzmoli³em pospiesznie, co mia³bym mówiæ, ale by³o to tak zawi³e, ¿e zanim doszed³bym do koñca, s³uchacze by zapomnieli, co by³o na pocz¹tku. Pomyla³em wiêc, ¿eby zrobiæ to prosto i bezporednio. Na przyk³ad: Nazywam siê Ochs Jones. Jestem dziennikarzem Nashville Citizen-Reporter (tu mia³em dodaæ w razie potrzeby: gazety lokalnej). Zajmujê siê spraw¹ zabójstwa Jimmiego Horna z Nashville. Czy moglibycie mi pomóc? Tak brzmia³ wstêp, który ani razu mnie nie zawiód³ przez ca³e cztery miesi¹ce poszukiwañ obejmuj¹cych szeæ stanów. Obawiaj¹c siê nieuchronnego spotkania z dozorc¹ lub pracownikiem ochrony wyszed³em na zewn¹trz przez frontowe drzwi prowadz¹ce do foyer, które da³y siê otworzyæ bez trudu w przeciwieñstwie do dwojga pozosta³ych, zamkniêtych na klucz. Przed budynkiem czeka³ na mnie Alan Shulman. Siedzia³ na schodkach prowadz¹cych do przedsionka. Mia³ na sobie znoszone ubranie w stylu lat szeædziesi¹tych; stop¹ w dwukolorowym bucie kreli³ zawi³e linie na ¿wirowej cie¿ce. Asher do pana zadzwoni³ stwierdzi³em. Skin¹³ g³ow¹. Szkoda, ¿e nie poprosi³ pan mnie o te papiery odpar³. To naprawdê mnie niepokoi, panie Jones. Wsta³ ze schodów i wszed³ do rodka. S³ysza³em, jak otwiera kluczem wewnêtrzne drzwi. Potem znowu nasta³a cisza. Ja te¿ ¿a³owa³em, ¿e go nie poprosi³em. Szkoda tylko, ¿e podszed³ do tego w taki sposób.
West Hampton, 10 lipca Nastêpnego ranka siedzia³em w skot³owanym podwójnym ³ó¿ku w motelu Howarda Johnsona jedz¹c samotnie niadanie i próbowa³em napisaæ pocz¹tek artyku³u o Thomasie Berrymanie. Nie sz³o mi to najlepiej. 33
Lune obserwacje: My, wyznawcy nowej szko³y dziennikarskiej, energiczni, bardziej rozgarniêci od innych, ow³adniêci obsesj¹, pragnieniem g³oszenia prawdy, nie potrafimy po prostu wyraziæ siebie tak dobrze jak wielu naszych poprzedników. Lune obserwacje: Ludzie, których znam, przyjaciele i krewni, lubi¹ porównywaæ dochodzenia prowadzone przez policjê oraz dziennikarzy do uk³adania obrazów z maleñkich fragmentów
gdyby jednak potraktowaæ w taki sposób moje poszukiwania, by³aby to uk³adanka, w której brakowa³o wszystkich czêci sk³adowych. Zosta³y zagubione w ró¿nych miejscach. Ko³o domu, na podwórku, przy samochodzie, wszêdzie tam, gdzie jecha³ kto, kto tê uk³adankê kupi³. Zanim dziennikarz zabierze siê do sk³adania obrazu, musi najpierw odnaleæ wszystkie jego fragmenty. Siedzia³em w motelowym ³ó¿ku przygl¹daj¹c siê temu, co mia³em. Oto fragmenty mojej uk³adanki: Nazwisko w³aciciela baru w Provincetown w stanie Massachusetts: A. J. Fogarty. Hotel: Bay Arms (równie¿ w Provincetown). Kwiaciarnia w Nowym Jorku: Flower & Toy Shop. Numery telefonów, pod które dzwoni³ Ben Toy od chwili przyjêcia do szpitala: 212-686-4212 (Carole Ann Mahoney) 312-238-1774 (Robert Stringer) 617-753-8581 (Bernard Shaw) 212-838- 6643 (Mary Ellen Terry) 212-259-9311 (Berryman, Nowy Jork) 516-249-6835 (Berryman, Long Island) Nazwiska: doktor Reva Baumwell; Michel Romains; Charles Izzie; Ina i Calvin Toy. Zanotowa³em sobie jeszcze: Zadzwoniæ do Lewisa Rostena (redaktora mojej gazety) i spytaæ o tego zbira z Filadelfii. Zatelefonowaæ do Alana Shulmana i zaprosiæ go na lunch albo/i mecz bokserski. Zadzwoni³em do nowojorskiej informacji telefonicznej i poprosi³em o numer Thomasa Berrymana na Manhattanie. 34
Podali mi 259-9311. Oczywicie ju¿ go zna³em. Czy to Osiemdziesi¹ta Ulica numer szeædziesi¹t? spyta³em. Nie, proszê pana odpar³a operatorka. To Central Park osiemdziesi¹t. Do mojej listy doda³em nowojorski adres Berrymana. Zacz¹³em wykrêcaæ pozosta³e numery. Odpowied, jak¹ uzyska³em pod 686-4212 nada³a ton reszcie poranka. Odezwa³a siê m³oda kobieta mówi¹ca z akcentem ze rodkowego Zachodu. Mia³a pogodny, przyjazny g³os. Halo? Dzieñ dobry. Mówi Ochs Jones. Jestem znajomym Bena Toya. Kogo? Bena Toya, Thomasa Berrymana
Powiedzieli mi, ¿e
Och, proszê chwileczkê poczekaæ. Pewnie chce pan rozmawiaæ z Maggie odpar³a i zawo³a³a: Mags, znajomy Bena Toya
Od³o¿y³a s³uchawkê na stolik. S³ychaæ by³o stukanie wysokich obcasów po parkiecie. Minê³o dziesiêæ minut. Po³¹czenie zosta³o przerwane. Zadzwoni³em jeszcze raz, ale nikt nie odebra³. W ksiêdze goci w recepcji hotelu Bay Arms w Provincetown nie znaleli nazwisk Toya ani Berrymana. Nie zatrzymywali siê tam w czerwcu. W barze A. J. Fogartyego poradzili mi, ¿ebym zadzwoni³ po pi¹tej, kiedy przyjdzie wieczorna zmiana. W kwiaciarni nikt nie odpowiada³. Zarówno w firmie Hertza, jak i w Avis powiedziano mi, ¿e ¿aden Harley Wynn ani nikt inny, nie wynajmowa³ lincolna przy lotnisku Logan w Bostonie. W Avisie stwierdzili, ¿e to logistycznie niemo¿liwe. Ko³o po³udnia postanowi³em zatelefonowaæ do Lewisa Rostena, redaktora gazety Citizen- Reporter. To gruboskórny, ca³kiem sprawnie operuj¹cy s³owem absolwent Uniwersytetu Po³udnia Sewanee. Mia³ ciêty jêzyk, ale nie do przesady i by³ inicjatorem powstania tej ksi¹¿ki, a tak¿e moim przyjacielem. Wygl¹da³o na to, ¿e w³anie wszed³ do biura. Ochs, jak ci idzie? Czy te¿ nie idzie? Gdzie jeste? Wci¹¿ na Long Island odpar³em. Widzê, ¿e humor ci dopisuje. Pewnie puszczasz dzi jak¹ rewelacjê? Zwyczajne bzdury rzek³ Rosten z melodyjnym akcentem znad Mississippi. Spekulacje o Joe Cubbah, którego z³apali w Filadelfii. Rozmawia³em wczoraj wieczorem z Benem Toyem w szpitalu owiadczy³em. Z tego naprawdê co mo¿e byæ, Lewis. Przeczyta³em mu swoje notatki o Toyu i podzieli³em siê swymi przeczuciami. O rany! zawo³a³ Rosten, kiedy skoñczy³em. A ju¿ mia³em przepraszaæ za to, ¿e ciê tam wys³a³em, kiedy tutaj tyle siê dzieje
Nie mia³em wielkich 35
nadziei po rozmowie z tym lekarzem, który do nas dzwoni³
Pos³uchaj doda³ czy Toy rzeczywicie stwierdzi³, ¿e nie mo¿e ci powiedzieæ, gdy zapyta³e go, kto wynaj¹³ Berrymana? Tak. Ale potem siê z tego wycofa³ i owiadczy³, ¿e nie wie. Trudno go wyczuæ. Faszeruj¹ go lekami
Najwyraniej przywali³ komu z personelu. Ca³kiem spory z niego facet. A w³aciwie jak to siê sta³o, ¿e do nich trafi³? Wiesz, prawdê mówi¹c nie bardzo siê orientujê
Nie znam wszystkich szczegó³ów. Wczoraj wieczorem zasn¹³ w trakcie rozmowy. Rosten nie by³ z tego specjalnie zadowolony. Kiedy znowu siê z nim zobaczysz? spyta³. Mam nadziejê, ¿e dzisiaj
Narobi³em sobie wczoraj trochê k³opotów. Przegl¹da³em szpitalne karty Toya i da³em siê przy³apaæ. Daleko, daleko w Nashville Rosten cicho pykn¹³ ze swojej fajki. Wypadki wymamrota³ zdarzaj¹ siê w najlepszych rodzinach. Karol Dickens, Dawid Copperfield
Ochs powiedzia³ na tym samym oddechu proszê, b¹d ostro¿ny. Siedz¹c przy biurku w motelu wypali³em jeszcze parê papierosów. By³o po³udnie, na zewn¹trz jasno i s³onecznie. W pobliskim basenie k¹pielowym kilka ma³ych dziewczynek urz¹dzi³o sobie wycigi w nurkowaniu. Jeszcze raz, krok po kroku, przemyla³em to, co mia³em i czego mi brakowa³o. Oprócz innych spraw, uwiadomi³em sobie tak¿e, ¿e nie mam absolutnie ¿adnego pojêcia, po co i dlaczego ten bandyta z Filadelfii przyby³ do Nashville. Nawet najmniejszej wskazówki. Nie wiedzia³em tak¿e, co sta³o siê z Thomasem Berrymanem. Siedzia³em æmi¹c tytoñ i przygladaj¹c siê zabawie dziewczynek. Zastanawia³em siê, gdzie w tej chwili znajduje siê Berryman.
West Hampton, 17 lipca Dwaj krzepcy sanitariusze owijali Bena Toya w mokre, lodowato zimne przecierad³a. Przypomina³ mumiê Tutanchamona. Le¿a³ wyci¹gniêty p³asko na plecach na jednym z sosnowych sto³ów do masa¿u w nieskazitelnie czystej ³ani na oddziale Bowditch. Jeden z sanitariuszy naci¹ga³ mocno ociekaj¹ce wod¹ przecierad³o, a drugi przyciska³ je do cia³a Bena przypomina³o to sposób, w jaki przewi¹zuje siê paczkê przytrzymuj¹c sznurek palcem. Ciasno zwi¹zane kawalki materia³u uwiêzi³y w ciele Toya ca³e ciep³o, czyni¹c go ca³kiem odrêtwia³ym. Jego myli dryfowa³y bez³adnie. Sprawia³ wra¿enie, jakby podano mu dawkê rodków odurzaj¹cych. 36
Kiedy siedzielimy w ³ani, co chwila zagl¹dali tu inni pacjenci, ró¿ne m¹drale, i straszyli Toya, ¿e usi¹d¹ mu na g³owie. To by³ tutaj taki dowcip. Natrêci miali siê za ka¿dym razem i Ben w koñcu tak¿e siê rozemia³. Wród pacjentów oddzia³u panowa³o osobliwe poczucie kole¿eñstwa, ktore z pewnoci¹ nigdy nie powsta³oby gdzie indziej. Zbija³o mnie to z tropu, ale stara³em siê zachowywaæ ostro¿nie, tak jak radzi³ mi Lewis Rosten. By³o to moje drugie spotkanie z Toyem, ktory poprosi³, by z tej okazji zafundowano mu zimny ok³ad. Pochyli³em siê i w³o¿y³em zapalonego winstona miêdzy jego spierzchniête wargi. Z otwartych porów twarzy wyp³ywa³ oleisty pot. Zaci¹gn¹³ siê papierosem g³êboko i powoli, po czym wypuci³ k³¹b dymu w zaparowane powietrze. W ca³ej tej atmosferze domu wariatów by³o co wyj¹tkowego i egzotycznego. To naprawdê mnie odprê¿a powiedzia³ Toy maj¹c na myli zimny ok³ad. Jego wymizerowane policzki i czo³o zaczê³y b³yszczeæ jasnoczerwonym rumieñcem. Kiedy pierwszy raz ci to zak³adaj¹, bronisz siê jak wciek³y pies. Ale potem nie mo¿esz siê bez tego obejæ. Wypuci³ kolejny k³¹b dymu. Próbowa³ skierowaæ go prosto w zielony sufit wy³o¿ony kafelkami. Przygl¹da³em siê zgrabnie zawiniêtym przecierad³om. Spojrza³em na Ashera. Za³atwilimy sprawê z Shulmanem. Nie by³o to wcale takie trudne. Chyba te¿ bym siê broni³, gdyby chcieli mnie w co takiego zapakowaæ powiedzia³em. Toy umiechn¹³ siê. Wpatrywa³ siê w winstona w mojej d³oni. Jeszcze raz poci¹gnê rzek³ i co wam opowiem. Ta historia ukazywa³a niekonwencjonalne techniki zabijania, jakie stosowa³ Thomas Berryman Jego ostatni numer mia³ miejsce w niewielkim miasteczku Lake Stevens w stanie Waszyngton. Ofiarami byli dwaj z trzech braci, w³acicieli przedsiêbiorstwa lotniczego Shepherd Industries of Washington. Pos³u¿ono siê Berrymanem, poniewa¿ mieræ dwóch braci mia³a wygl¹daæ na wypadek, podejrzenia za nie mog³y paæ na rodzinê: cz³owiekiem, który zap³aci³ Berrymanowi czterdzieci tysiêcy dolarów, by³ bowiem trzeci brat. Przypomnia³em sobie, ¿e Harley Wynn wspomina³, i¿ zabójstwo Horna mia³o zostaæ dokonane w taki sposób, by skierowaæ dochodzenie w zupe³nie innym kierunku, z dala od prawdziwych winowajców. Jeli Berryman rzeczywicie mia³ co wspólnego ze strzelanin¹ w Nashville, z pewnoci¹ ta sztuczka mu siê uda³a.
37
Numer z Sheperdami zabra³ mu trzy dni. Siedemnastego stycznia w pi¹tek przylecia³ do rodzinnego maj¹tku Shepherdów w Lake Stevens. Zosta³ przedstawiony jako doradca handlowy firmy z Michigan produkuj¹cej narzêdzia Michael J. Shear. W poniedzia³ek on i trzej bracia mieli polecieæ do Detroit, by zapoznaæ siê z dzia³aniem urz¹dzeñ wspomnianego przedsiêbiorstwa. Plan Berrymana, jak zwykle, by³ bardzo skomplikowany i trudny do wykonania. Uda³ siê jednak wspaniale i doprowadzi³ do fascynuj¹cych rezultatów, jak to okreli³ Ben Toy. S³uchaj¹c jego opowieci znalaz³em w niej wiele punktów stycznych ze spraw¹ Jimmiego Horna.
Lake Stevens, stan Waszyngton, 19 i 20 stycznia W niedzielê w nocy dziewiêtnastego stycznia Thomas Berryman siedzia³ w kuchni owietlonej wiat³em ksiê¿yca, leniwie popijaj¹c kawê i marz¹c o dziewczynie imieniem Oona Quinn. Ws³uchiwa³ siê w odg³osy wielkiego domu Shepherdów, w którym siê znajdowa³. W szum zimnego wiatru targaj¹cego ga³êziami jode³. W koj¹ce perkotanie wody w imbryku. Plastikowy zegar nad kuchenk¹ wskazywa³ za piêæ druga. O drugiej Berryman wsta³ od sto³u. Powstrzyma³ ziewniêcie i przetar³ piek¹ce w k¹cikach oczy, po czym wyszed³ z domu na lodowate zimowe powietrze. Nocny ch³ód wzmaga³ koncentracjê. Jednak Berryman wci¹¿ mia³ wra¿enie, ¿e porusza siê jak lunatyk. Trzyma³ w rêku worek wielkoci pojemnika na lunch, a tak¿e wyj¹tkowo du¿y, piêciocalowy pistolet pneumatyczny typu Crossman. Na nogach mia³ tenisówki i kiedy szed³ przez patio, s³ychaæ by³o jedynie cichy, st³umiony dwiêk. W mroku, gdy przystan¹³, jego sylwetka przypomina³a z daleka drzewo z wystaj¹cym konarem lub krzak. Id¹c wzd³u¿ w¹skiego, wij¹cego siê strumienia, po którym promienie ksiê¿yca lizga³y siê niczym ³ódki, Berryman dotar³ wreszcie do lasu. Po chwili dostrzeg³ bursztynowe wiat³a reflektorów z lotniska Shepherdów. wietliste smugi wygl¹da³y jak liny trzymaj¹ce samoloty na uwiêzi. Pod nosem odrzutowca, przy w¹skiej oszalowanej budce wartowniczej sta³ stary wóz marki Chevy BelAir. Na wielkiej pomarañczowej nalepce na baga¿niku Berryman przeczyta³: UWA¯AM NA ZWIERZÊTA. Pewnie farmerzy dorabiaj¹ sobie tutaj noc¹, pomyla³. A mo¿e jacy rozbitkowie ¿yciowi. W oknie budki wartowniczej widaæ by³o siw¹ g³owê. Z radia p³ynê³y st³umione dwiêki piosenki w stylu country and western. Co jakby Charlie Pride. 38
Kilkaset metrów dalej Berryman dostrzeg³ odrzutowiec, którym przylecia³ w pi¹tek. Zacz¹³ przedzieraæ siê przez g¹szcz w odleg³oci paru metrów od skraju lasu w stronê odleg³ego samolotu. Zauwa¿y³ kilka chudych dobermanów biegaj¹cych luzem. Harcowa³y po owietlonym pasie startowym. Najwyraniej podoba³ im siê odg³os, jaki wydawa³y ich pazury w zetkniêciu z betonow¹ p³yt¹. Za lini¹ g³ównych wiate³ reszta lotniska pogr¹¿ona by³a w ciemnociach. Berryman znowu móg³ wynurzyæ siê z zaroli. Zobaczy³ z daleka m³odszego wartownika podchodz¹cego z dobermanem na smyczy do niewielkiej budki. Mê¿czyzna przywi¹za³ muskularne zwierzê, które przez minutê lub dwie sta³o u wejcia do klitki warcz¹c na star¹ sukê, tak¿e uwi¹zan¹. Gdy Berryman obserwowa³ zwierzêta, z cienia drzew wyskoczy³ nagle przyczajony tam doberman. Nawet nie zaszczeka³ ostrzegawczo, dopiero póniej warkn¹³. Thomas upad³. D³ugi crossman b³ysn¹³ wydaj¹c cichy syk. Psssss. Dorodny pies okrêci³ siê wokó³ siebie i zwali³ na ziemiê. Le¿a³ nieruchomo z ods³oniêtymi zêbami, jak zmêczony psiak, który nie ma ju¿ si³y biegaæ za samochodami. Doberman mia³ spaæ przez parê dobrych godzin, a potem wstaæ skowycz¹c i kulej¹c. Z pe³nym przekonaniem. M³odszemu z wartowników nie by³o pisane tyle szczêcia. Berryman musia³ go dopaæ. Podniós³ siê z zimnej p³yty pola startowego. Wyczu³ dziurê na ³okciu w p³aszczu i swetrze. Ruszy³ dalej w stronê odrzutowca, by dokoñczyæ to, co zacz¹³. Nastêpnego ranka Berryman pl¹ta³ siê po kuchni Shepherdów, jakby by³ chory. Denerwowa³ siê i lekko dr¿a³. W dodatku nie spa³ tej nocy. Drobna czarna kucharka pichci³a co na kuchence. Nigdy nie uznawa³a dwuznacznej moralnoci i bardzo nie spodoba³o siê jej przyjêcie wydane w tym domu poprzedniego wieczora. Odpowiedzialnoci¹ za to, co siê dzia³o, obarcza³a Thomasa Berrymana. Szykowa³ siê do odparcia ataku. Po prostu rzucê tê robotê, jeli bêdzie tak dalej skar¿y³a siê krz¹taj¹c po kuchni i prychaj¹c. Przygotowywa³a jajecznicê wci¹¿ krêc¹c g³ow¹ z oburzenia. Kobieca bielizna w ogrodzie. Winie z likieru w basenie ¿achnê³a siê, odwróci³a do Berrymana i spojrza³a na niego twardym wzrokiem. Myla³am, ¿e jest pan d¿entelmenem powiedzia³a. Pomyli³am siê. Znowu siê pomyli³am wzruszy³a ramionami. Nie po raz pierwszy ani ostatni. Berryman sta³ przy kuchence bawi¹c siê czym od niechcenia. Udawa³ skruszonego. Wygl¹da³, jakby by³o mu przykro, ¿e siê jej narazi³. Co to jest? spyta³ po chwili pe³nego szacunku milczenia. Kobieta przygryz³a jêzyk. Ubija³a zawziêcie ciemno¿ó³te kacze jaja. A teraz co
rzek³a z przek¹sem, jakby go nie us³ysza³a. Co na to ludzie powiedz¹? 39
Berryman przechyli³ g³owê do ty³u i w³o¿y³ do ust owoc wielkoci spodeczka. Smakuj¹ jak truskawki rzek³ z umiechem. Tyle tylko, ¿e s¹ wiêksze od zwyk³ych truskawek. Sok pociek³ mu po brodzie i Berryman zatrzyma³ strumyczek palcem wskazuj¹cym. Kobieta podesz³a do kuchenki i, tr¹caj¹c Thomasa ³okciem, przegoni³a go stamt¹d. Naprawdê jestem z³a na pana, panie Shear powiedzia³a na wpó³ ¿artobliwie. Usun¹³ siê jej z drogi, gdy zarzucaj¹c kocistymi biodrami krz¹ta³a siê po kuchni. Ma pan niedobry wp³yw na Lake Steven. Kto to widzia³, ¿eby siê tak zachowywaæ jak wczoraj wieczorem. Spodziewaj¹c siê rych³ego pojednania, Berryman zacz¹³ nalewaæ kawê do czterech kubków stoj¹cych na szafce. Który dla kogo? Pan i pan Ben pijecie z cukrem i ze mietank¹ zaczê³a podstarza³a kucharka, po czym siê rozmyli³a. Ale proszê nic nie dodawaæ. Chyba, ¿e chce pan zrobiæ dowcip. Ale potem i tak wszystko bêdzie na mnie. Ha, ha, naprawdê bardzo mieszne. Proszê postawiæ kawê doda³a. Na stole, ch³opcze. Kiedy drobna czarnoskóra kobieta zajê³a siê nak³adaniem jajecznicy na ogrzane talerze, Berryman wrzuci³ ma³e tabletki do dwóch kubków z kaw¹. Ka¿da z nich zawiera³a siarczan ¿elazowy, tlenek magnezu oraz ipekakuanê, wymiotnicê lekarsk¹. To okropnie mêcz¹ce, pani Bibb Berryman wci¹gn¹³ policzki patrz¹c, jak pastylki siê rozpuszczaj¹. Takie przyjêcia jak to. Wci¹¿ szczerzy³ zêby, a kucharka unios³a wreszcie g³owê. Umiechnê³a siê szeroko, ukazuj¹c z³oty mostek dentystyczny. Jak zwykle, Berryman uzyska³ przebaczenie. Beniamin, najm³odszy z braci Shepherdów, siedzia³ nieruchomo przy stole ze szklanymi oczami, miel¹c w ustach kês niadaniowej bu³eczki, jakby by³ to kawa³ek gumowej opony. Mia³ wra¿enie, ¿e dosta³ ataku serca. Serce ³omota³o jak oszala³e. Wydawa³o siê, ¿e zaraz wyskoczy mu z piersi. Poczerwnienia³ na twarzy, a palce u nóg i r¹k zdrêtwia³y. P³uca nape³ni³y siê p³ynem i Ben zaczyna³ ¿a³owaæ, ¿e wiód³ takie ¿ycie, jakie wiód³. Przy stole podawano sobie naleniki. Jeden z jego braci rozmawia³ z Berrymanem o podró¿y do Michigan. Beniamin Shepherd osun¹³ siê na pod³ogê i zacz¹³ wymiotowaæ niestrawionymi resztkami po¿ywienia. Charles i William Shepherd zanieli brata do najbli¿szej sypialni na parterze. Przytrzymywali go w ³ó¿ku, gdy jego cia³em wstrz¹sa³y konwulsje. Podnosi³ siê i opada³. Jego plecy wygina³y siê niczym zwodzony most. 40
Do wiadomoci Charlesa dopiero po chwili dotar³o, ¿e kucharka wykrzykuje w innym pokoju co o morderstwie. G³os dobiega³ z jadalni. Wo³a³a d³ugo, wzywaj¹c Charlesa Shepherda i Jezusa. Kiedy m³odszy brat wreszcie zemdla³, Charles pobieg³ z powrotem do jadalni. Zasta³ tam Berrymana zwijaj¹cego siê na dywanie. Thomas obejmowa³ kolana przyciniête do piersi. Upadaj¹c musia³ przewróciæ stó³ w ka¿dym razie le¿a³ on teraz na boku. O mój Bo¿e jêcza³ Berryman z trudem ³api¹c powietrze. O Bo¿e, to okropne. Nie ¿a³owa³ jednak ¿ycia, jakie wiód³. Sam sobie przecie¿ wrzuci³ do kawy truciznê. Dwiêk, jaki wydawa³, brzmia³ dok³adnie: O-b-o-¿-e. Pónym popo³udniem drobna i niewysoka kucharka, pani Bibbs, siedzia³a na maleñkim, skórzanym podnó¿ku w g³ównym korytarzu domu Shepherdów. Zanosi³a siê p³aczem, a¿ straci³a panowanie nad sob¹. S³oñce widoczne za oszklonymi drzwiami chyli³o siê ku zachodowi. Kobieta osunê³a siê z podnó¿ka na pod³ogê owietlon¹ padaj¹cymi ukonie promieniami s³oñca. Lekarz rodziny Shepherdów w³anie wyszed³.Orzek³, i¿ Berryman i Beniamin cierpi¹ na ostre zatrucie pokarmowe. Mieli szczêcie, owiadczy³ uroczycie, ¿e uda³o im siê szybko zwymiotowaæ. W obecnoci Charlesa i Willyego Shepherdów doktor, przybieraj¹c gron¹ minê, przepyta³ kucharkê. Chcia³ siê dowiedzieæ, czy umy³a truskawki przed podaniem. Pewnie nie owiadczy³. A kim ona by³a, aby sprzeciwiaæ siê doktorowi nauk medycznych? Po po³udniu Beniamin nadal le¿a³ w sypialni i dochodzi³ do siebie. Podparty o poduszki zajada³ lody jak pacjent po wyciêciu migda³ków. Nad jego g³ow¹ wisia³ oprawiony w ramê plakat z Mari¹ Schneider z filmu Ostatnie tango w Pary¿u. W pewnym intymnym miejscu dziewczyna by³a bardziej zaroniêta ni¿ ma³pa. Beniamin owiadczy³, ¿e nie leci do Michigan razem z braæmi i Berrymanem. Ca³a rodzina radzi³a Berrymanowi, by zrobi³ to samo i odpocz¹³ przez parê dni. Pozwoli³ organizmowi pozbyæ siê trucizny. Jad³ rabarbar i du¿o pi³. Kiedy jednak Charles i Willy Shepherdowie zajrzeli do brata przed podró¿¹, Berryman, choæ wymizerowany, by³ spakowany i gotowy do drogi. Umiecha³ siê s³abo wypuszczaj¹c dym z nieod³¹cznej cygaretki. Wygl¹da³ jednak jak cz³owiek, który niedawno wyszed³ ze szpitala. W ka¿dym razie takie mniej wiêcej owiadczenie z³o¿y³ póniej Ben Shepherd na posterunku policji w Lake Stevens w stanie Waszyngton.
41
Charles i Willy, którzy mieli w sobie ducha pionierów, poszli osobicie zatankowaæ samolot i przygotowaæ go do lotu. Lubili to robiæ. Berryman rwa³ siê energicznie do pomocy, gdzie tylko móg³. Wyprowadzi³ cysternê z paliwem z hangaru i odstawi³ j¹ tam z powrotem. Wszyscy trzej uwijali siê w milczeniu. Nie dokoñczyli jeszcze przygotowañ, gdy Berryman odci¹gn¹³ Charlesa na bok. Usiedli na metalowym wózku obok schodów prowadz¹cych do odrzutowca. Berryman ciê¿ko oddycha³. Charles mia³ rêce usmarowane jak mechanik i trzyma³ je z dala od siebie, by nie zabrudziæ ubrania. Oj! Jêkn¹³ Berryman wydychaj¹c powietrze i ³api¹c je z trudem. Chyba jednak trochê przesadzi³em z tym bieganiem powiedza³. Znowu poczu³em siê zupe³nie wypluty. Nic dziwnego przyzna³ Shepherd. Powiniene wróciæ do ³ó¿ka. Nie wygl¹dasz najlepiej. Znów co mi siê dzieje z tym cholernym ¿o³¹dkiem. Przyda³by siê rabarbar i du¿o wody. Niech to diabli! zakl¹³ Berryman. Mówi³em, ¿eby nie lecia³. Lepiej wracaj i zostañ z Benem. Thomas nadal przeklina³ jak cz³owiek, który zgubi³ bilet na najlepsze miejsce na wa¿ny mecz futbolowy. Do cholery powtarza³ wci¹¿ i wci¹¿. Willy Shepherd przystan¹³ nie opodal. Sprawia³ wra¿enie, jakby co nagle przysz³o mu do g³owy. Zapali³ papierosa. Za du¿o wysi³ku rzek³ do Berrymana. Lepiej siê oszczêdzaæ po takim zatruciu. Phi! parskn¹³ Berryman. By³ buraczkowoczerwony. Niech mnie diabli, Willy brzmia³y ostatnie s³owa, jakie obaj bracia mieli od niego us³yszeæ. Po¿egna³ siê z nimi obejmuj¹c serdecznie i poklepuj¹c po plecach. A potem ruszy³ z powrotem w stronê wielkiego domu. Prywatny odrzutowiec lecia³ ponad szczytami jode³ nad Douglas niczym ¿ywy stwór, niebieski i fosforyzuj¹cy. Thomas Berryman obserwowa³ go poprzez g¹szcz nakrapianych lici, za którymi siê schowa³. Potem odwróci³ siê i zacz¹³ przedzieraæ przez las w kierunku g³ównej drogi, oddalaj¹c siê od domu. Szed³ przygl¹daj¹c siê czubkom swoich butów. Wpatrywa³ siê w poszycie lasu. Wyblak³¹ such¹ trawê. Zaschniête koniki polne. Czerwone mrówki na ³ody¿kach rolin. Martw¹ mysz poln¹ przypominaj¹c¹ mokr¹, szar¹ rêkawiczkê. Kiedy wysoko w górze niebieski odrzutowiec wciagn¹³ powoli podwozie, nast¹pi³ huk, jak gdyby kto rozp³ata³ na pó³ gigantyczn¹ jod³ê od korzeni a¿ po szczyt. Berryman nie musia³ siê odwracaæ, by wiedzieæ, co siê sta³o. Kiedy w Teksasie widzia³ p³on¹cego jelenia. Nie by³o to ani przyjemne, ani pouczaj¹ce. 42
Szed³ coraz szybciej, coraz g³êbiej w las, przypominaj¹cy mroczny dom z pod³og¹ wy³o¿on¹ miêkkim igliwiem. W g³owie wci¹¿ tkwi³ mu obraz p³on¹cego zwierzêcia. Z korpusu samolotu bucha³ dym koloru owczej we³ny. W górê strzela³y p³omienie, z pocz¹tku pomarañczowe, potem bardziej niebieskawe, w koñcu ledwie widoczne w k³êbach czarnego dymu. Kopci³ siê wyrzucaj¹c w górê popio³y. S³ychaæ by³o zgrzyt metalu o metal. Wydawa³o siê, jakby ca³e pociemnia³e niebo zwali³o siê na las. Tak opowiada³ w³aciciel stacji benzynowej przy autostradzie prowadz¹cej do Lake Stevens. Przewêdrowawszy dwie mile Berryman dotar³ do parkingu przy drodze. Na niewielkiej polanie sta³y tam tylko dwa sto³y z sekwoi. Wsiad³ do be¿owo-bia³ego samochodu kempingowego, który wynaj¹³ i zostawi³ tutaj parê dni wczeniej. Na przednim siedzeniu le¿a³a mapa stanu Waszyngton, a na tablicy rozdzielczej stara fajka. Na kartce opartej o ni¹ widnia³ napis: POSZED£EM NA RYBY. Berryman zmi¹³ papier w d³oni. W³¹czy³ radio i otworzy³ wszystkie okna. Za³o¿y³ robocz¹ koszulê, kapelusz typu stetson oraz buty z wysokimi cholewkami. Wrzuci³ bieg i ruszy³ spokojnie, jakby by³ na wakacjach. Jod³y pachnia³y mocno i koj¹co i Berrymanowi powoli zaczê³y przechodziæ nudnoci wywo³ane spo¿yciem ipekakuany. Kilka godzin póniej siedz¹c w przydro¿nej gospodzie w Cahone w stanie Oregon przeczyta³, ¿e biznesmen Michael J. Shear (cia³o m³odego wartownika z lotniska) znalaz³ siê na licie osób, które zginê³y w katastrofie prywatnego samolotu w pobli¿u maj¹tku Charlesa Shepherda w Lake Stevens w stanie Waszyngton. Nie wspominano o ¿adnym dochodzeniu. Lokalne media uzna³y katastrofê za przypadek lub te¿ wykaza³y niedba³¹ obojêtnoæ co do jej przyczyn. (Nawet póniej sprawa zaginiêcia wartownika zosta³a albo przeoczona przez nieliczne si³y policyjne Lake Stevens albo te¿ przypisana zbiegowi okolicznoci.) Obok artyku³u w gazecie zamieszczono fotografiê. Przedstawia³a ponurego policjanta o g³upawej twarzy, który trzyma³ w rêku wielki mêski but. Wyci¹gn¹³ go w stronê aparatu fotograficznego i dlatego pantofel wygl¹da³ na zdjêciu, jakby by³ ogromnych rozmiarów. Ten sam trik wykorzystywano przy fotografowaniu wielkich ryb i Berryman zastanawia³ siê, czy ów cz³owiek zrobi³ to celowo.
43
Ben Toy le¿a³ jak nie¿ywy, owiniêty w zimne przecierad³a. Jego mokre w³osy wydawa³y siê ciemniejsze ni¿ zwykle. Odgarn¹³em kosmyki z jego twarzy wygl¹da³ teraz m³odziej. Takie wymyla³ sztuczki rzek³ do mnie, Ashera i do mikrofonu. Dlatego w³anie chcieli, ¿eby to on zaj¹³ siê Hornem.
Nowy Jork, 12 lipca O dziewi¹tej trzydzieci nastêpnego ranka przysiad³em na kamiennym murze ponadmetrowej wysokoci otaczaj¹cym Central Park. Przyglada³em siê budynkowi, w którym mieci³ siê apartament Berrymana, staraj¹c siê zapamiêtaæ ka¿dy szczegó³, jakby by³o to opactwo Westminster czy te¿ Luwr. Kiedy obudzi³em siê o szóstej rano, mia³em spocone rêce; teraz czu³em, ¿e dalej s¹ wilgotne. Zastanawia³em siê, czy nie zadzwoniæ na policjê. Zacz¹³em w³anie uwiadamiaæ sobie grozê tej ca³ej historii i nie dawa³o mi to spokoju. Chcia³em zobaczyæ miejsce, gdzie mieszka³ Berryman. Nie zna³em jednak Nowego Jorku i s¹dzi³em, ¿e bêdzie to trudniejsze ni¿ siê okaza³o. Miêdzy dziewi¹t¹ trzydzieci a dziesi¹t¹ dwaj portierzy w liberiach przywo³ywali taksówki przed drzwi hotelu. Wejcie, os³oniête szarym baldachimem, oznaczone wielkim bia³ym numerem 80, przypomina³o bardziej przystanek autobusowy ni¿ cokolwiek innego. Rêce nadal mi siê poci³y. Nawet stopy mia³em wilgotne od potu. Przygl¹da³em siê z daleka mê¿czyznom w eleganckich garniturach i kobietom obwieszonym bi¿uteri¹, którzy pa³aszowali niadanie za szyb¹ hotelu Park Lane. Jak¿e inny to by³ wiat. Ben Toy wspomina³ o dziewi¹tym piêtrze
brudnym parapecie
go³êbiach. Policzy³em kondygnacje. Tego dnia jednak nie by³o tam ¿adnych ptaków ani ludzi w oknach. Pokoje wydawa³y siê puste. Po zamieszaniu z taksówkami jeden z portierów wy³oni³ siê z holu ci¹gn¹c na smyczach cztery wielkie psy elegancki czarnoskóry mê¿czyzna ko³o czterdziestki w ciemnozielonym p³aszczu narzuconym na niebieski mundur, do tego kapelusz filcowy z podwiniêtym pod³u¿nym rondem i wystaj¹cym z boku ¿ó³tym piórkiem. Kierowa³ psami szarpi¹c za smycze i uda³o mu siê bezpiecznie przeprowadziæ je przez ulicê, ruchliw¹ o tej porze dnia. Podszed³em do niego, gdy znalaz³ siê na odosobnionym trawniku po³o¿onym w g³êbi parku, niedaleko budynku o tarasowanych balkonach obsadzonych bujnymi rolinami. Przedstawi³em siê i powiedzia³em, czym siê zajmujê. Portier sprawia³ wra¿enie ¿yczliwego. Okaza³o siê, ¿e urodzi³ siê w Kentucky i s³ysza³ o Hornie. Nazywa³ siê Leroy Bones Cooper. 44
No tak, czemu nie. Chcia³bym panu pomóc w sprawie Horna rzek³ bez ladu po³udniowego akcentu. Nie zna³em go, co prawda, osobicie, ale widzia³em go parê razy w dzienniku telewizyjnym. Nie zwlekaj¹c postanowi³em zapytaæ, czy nie wpuci³by mnie na chwilê do apartamentu Berrymana. Zareagowa³ podejrzliwie, jak typowy mieszkaniec wielkiej metropolii. Pana Berrymana? przekrzywi³ mocno g³owê. A co pan Berryman ma z tym wspólnego? Nie by³o go ostatnio. Mo¿liwe, ¿e w ogóle nie jest w to zamieszany odpar³em. Chocia¿ nam siê wydaje, ¿e tak. Portier skierowa³ psy z powrotem w stronê ulicy. Trudno mi w to uwierzyæ wyzna³, staraj¹c siê przekrzyczeæ szczekanie psów. Pod¹¿a³em o krok z ty³u. Czy mogê zapytaæ dlaczego? Niski, czarnoskóry odwierny wydawa³ siê lekko zirytowany. Czemu nie odpar³. ci¹gn¹³ z g³owy kapelusz i wytar³ czo³o wielk¹ bia³¹ chustk¹. Ale co ja tam mogê powiedzieæ spojrza³ na mnie. Pan Berryman to mi³y, m³ody cz³owiek. Pracuje na gie³dzie albo jako menad¿er. Tak mi siê w ka¿dym razie wydaje. Szed³ dalej przed siebie. Psy szarpa³y siê widz¹c wiewiórki skacz¹ce po klonach. No wiêc zwróci³ siê do mnie, kiedy dotarlimy do kamiennego murku dwadziecia piêæ dolarów dla mnie. Dwadziecia piêæ dla kolegi. Nie mog³em uwierzyæ w to, co us³ysza³em. Pamiêta³em, jak¹ troskê okaza³, gdy rozmawialimy o Hornie. Z tego, co wiem, chce pan koniecznie zajrzeæ na górê doda³ widz¹c moj¹ rozterkê. Pieni¹dze to zupe³nie inna sprawa. Rozumiem, ¿e to mo¿e pomóc w sprawie pana Horna. W porz¹dku, ale i ja te¿ mogê mieæ z tego korzyæ. Pozostawi³em ten argument bez komentarza i odliczy³em piêæ dziesiêciodolarowych banknotów dla Coopera. Podziêkowa³ mi grzecznie jak przysta³o na nowojorskiego portiera. Na pewno nie pochodzi z Kentucky, pomyla³em, to niemo¿liwe. Czy sam pan mnie tam zaprowadzi? spyta³em. Leroy Cooper wci¹¿ pochrz¹kiwa³ i si¹ka³ nosem. Nie móg³ otworzyæ ciê¿kich zielonych drzwi ze z³otym numerem 10D. Kiedy wreszcie wielkie odrzwia siê otwar³y, zajrza³em do d³ugiego w¹skiego pokoju. Z okien rozciaga³ siê wspania³y widok na zagajniki, w¹skie uliczki i kilka ciemnych stawów. Apartament urz¹dzono masywnymi, drewnianymi meblami i mnóstwem pn¹cych rolin doniczkowych. By³o tam podejrzanie schludnie i czysto. Pokojówka przychodzi dwa, trzy razy w tygodniu rzek³ Cooper. Poza tym nikt inny tu nie zagl¹da pokiwa³ w moj¹ stronê wyprostowanym palcem. Tylko pan siê w³ama³. 45
Dziêki wymamrota³em. Wiedzia³em, ¿e bêdê móg³ na pana liczyæ. Mam nadziejê, ¿e znajdzie pan to, czego pan szuka odpar³. Jego sêkate, czarne d³onie wyranie dr¿a³y, ale stara³ siê to opanowaæ. Chyba by³ mocno zdenerwowany. Powoli i bezg³onie zamkn¹³ za sob¹ drzwi i zosta³em sam w apartamencie Thomasa Berrymana. Chocia¿ wszystko wydawa³o mi siê trochê nierzeczywiste, od razu zabra³em siê do roboty. Najpierw szybko obszed³em ca³y apartament. Oprócz przestronnego salonu znajdowa³y siê tutaj dwie du¿e sypialnie, kuchnia z miejscem przeznaczonym do spo¿ywania posi³ków i jeszcze jeden du¿y pokój spe³niaj¹cy rolê gabinetu. Obchodzi³em pokoje otwieraj¹c szafy i szuflady, robi¹c przy tym niez³y ba³agan. W g³ównej sypialni znalaz³em automatycznego walthera, poza tym nigdzie ¿adnej innej broni. Nad kominkiem w tym samym pomieszczeniu sta³y fotografie licznej, ciemnow³osej dziewczyny. Wygl¹da³a na Irlandkê
Wszêdzie na cianach wisia³y czarno-bia³e zdjêcia oraz obrazy zachodnich miasteczek. Nigdzie jednak nie by³o fotografii Thomasa Berrymana. Tylko lady po nim. Koszule, garnitury od Cardina i Yves Saint Laurenta obok stroju myliwskiego. Buty ze sklepu Neimana-Marcusa. Wody koloñskie Givenchy. Zniszczona kurtka do konnej jazdy uszyta z miêkkiej skóry dobrej jakoci. Druga sypialnia z osobn¹ ³azienk¹ wygl¹da³a na gocinn¹. Pokoje przypomina³y apartamenty hotelu Plaza. wie¿e, nietkniête tureckie rêczniki i pociel. Myd³o Neutrogena wci¹¿ jeszcze w czarnym opakowaniu. Nieu¿ywana tubka pasty do zêbów. W gabinecie by³o pe³no ksi¹¿ek i cygar. Znalaz³em tam tak¿e jedn¹ z rzeczy, których szuka³em. By³a to gruba ksi¹¿ka w czerwonej ok³adce wydana przez Random House. Pokojówka lub kto inny postawi³ j¹ odwrotnie na pó³ce. Publikacja nosi³a tytu³ Jiminy i by³a to autobiografia Jimmiego Horna. Obok le¿a³y cztery inne ksi¹¿ki zawieraj¹ce artyku³y o Hornie: Czarnuch, M³oda krew, Uwiadomienie Czarnych oraz Re-Nig. Kolejnym interesuj¹cym odkryciem by³y trzy fotografie. Owiniête w papierow¹ serwetkê schowane w najni¿szej szufladzie biurka. Na jednej z nich widnia³ elegancko ubrany blondyn, który macha³ na taksówkê na jakiej ruchliwej, jasno owietlonej ulicy. Jasnow³osy by³ wyranie widoczny na pierwszym planie. Drugie zdjêcie ukazywa³o tego samego blondyna, zwróconego tym razem twarz¹ do jakiego ulicznego naci¹gacza bez koszuli, z chustk¹ na szyi i d¿inso46
w¹ czapk¹ z daszkiem na g³owie. Blondyn mia³ na wpó³ przymkniête oczy i usta otwarte na kszta³t litery o. Zdjêcie przypomina³o klatkê z kiepskiej komedii. Na ostatniej fotografii znowu by³ blondyn, sta³ jednak teraz obok Bena Toya. Toy musia³ wa¿yæ wtedy dziesiêæ lub piêtnacie kilo wiêcej ni¿ teraz, kiedy przebywa³ w szpitalu. Wygl¹da³ nadzwyczaj imponuj¹co. W tle sta³ bia³y miejski budynek komunalny, biblioteka lub s¹d. Jasnow³osy wyci¹ga³ d³oñ prosto w stronê aparatu. By³em pewien, ¿e to Harley John Wynn. Gdy skoñczy³em ogl¹daæ zdjêcia, us³ysza³em w g³êbi apartamentu g³one skrzypniêcie. Spojrza³em przez pokój i zobaczy³em, ¿e drzwi wejciowe otwieraj¹ siê powoli. Nie by³em w stanie nic zrobiæ; mog³em tylko patrzeæ. W drzwiach uchylonych na szerokoæ trzydziestu centymetrów ukaza³ siê najpierw kapelusz, a nastêpnie g³owa Leroya Coopera. D³ugo jeszcze? spyta³ niecierpliwie. Do licha, cz³owieku, ile jeszcze bêdziesz tu siedzia³? Nic nie odpowiedzia³em. Mia³em wra¿enie, jakby kto roztrzaska³ mi czaszkê ciê¿kim metalowym ³omem. Po chwili poczu³em md³oci. Nie otrzymawszy ¿adnej odpowiedzi Cooper powoli pokrêci³ g³ow¹ i zamkn¹³ drzwi. Us³ysza³em, jak przeklina na korytarzu. Bardzo powoli zaczyna³em zdawaæ sobie sprawê z sytuacji, w jak¹ siê wpakowa³em; zaczyna³em rozumieæ, na czym polega prawdziwy strach przed zranieniem, przed nag³¹, nieoczekiwan¹ mierci¹. Wreszcie pozbiera³em siê i wyszed³em z hotelu. Wys³a³em trzy fotografie do Lewisa Rostena do Nashville, a resztê dnia spêdzi³em na odwiedzaniu psychiatrów i psychologów, z którymi kontaktowa³ siê Toy. Na lunch zjad³em kanapkê z kotletem wieprzowym w barze prowadzonym przez Greków. Kotlet by³ wielkoci srebrnej monety jednodolarowej i mia³ w rodku koæ. Z tego te¿ powodu Grek nie móg³ przeci¹æ kanapki na pó³. Obgryz³em miêso dooko³a nie bardzo rozumiej¹c, po co ludzie gnie¿d¿¹ siê w Nowym Jorku. Tego wieczoru, po kolacji z Alanem Shulmanem, zatelefonowa³em do domu. Moja ¿ona, Nan, powiedzia³a, ¿e têskni za mn¹. Mnie tak¿e by³o jej brak. Nan zawsze wiedzia³a, jak mnie uspokoiæ, a w Nowym Jorku czu³em siê trochê za bardzo podenerwowany. Rozprawialimy o historii Berrymana, jak¹ mia³em opisaæ, i w trakcie rozmowy uwiadomi³em sobie, ¿e uda³o mi siê posun¹æ trochê naprzód. Na koniec Nan odda³a s³uchawkê moim córkom, na dwie minuty ka¿dej z nich. Janie Bug prawie w ogóle siê nie odzywa³a i zaczê³a p³akaæ, kiedy jej czas siê skoñczy³. 47
Ma³a Cat powiedzia³a, ¿e pomodli siê za mnie w kociele, je¿eli obiecam, ¿e przywiozê jej miniaturkê Empire State Building. Jej podejcie trochê mnie zmartwi³o, nie wiedzia³em jednak, jak temu zaradziæ. Próbowa³em zasn¹æ, ale nie mog³em przywykn¹æ do obcego miejsca.
Amagansett, 13 lipca Lune obserwacje: Dosta³em mandat za przekroczenie szybkoci, zmierzaj¹c Bóg wie dok¹d. Musia³em zap³aciæ, bo inaczej grozi³ mi areszt. Zacz¹³em przypominaæ sobie dziwne, smutne historie o ludziach, których nazywano fanami tropienia zamachowców. Pamiêtam, jak wszyscy miali siê z by³ego reportera z Memphis, który wci¹¿ wyci¹ga³ jakie nowe fakty dotycz¹ce zamordowania Martina Luthera Kinga. Nastêpnego ranka próbowa³em znowu dostosowaæ siê do pó³nocnego klimatu. Na zewn¹trz by³o umiarkowanie pogodnie, panowa³o ciep³o, ale wiosenne. By³a ósma rano i bardzo potrzebowa³em kofeiny. Musia³em jednak zadowoliæ siê nikotyn¹ zawart¹ w amerykañskim tytoniu. Z papierosem w rêku przygl¹da³em siê wielkiemu, szaremu budynkowi w wiktoriañskim stylu. Przylega³ do boiska szko³y redniej Williama Sewarda, która mieci³a siê w Amagansett. Wyczu³em palcami wysypkê pod wie¿ym zarostem. Teraz, kiedy patrzê wstecz, wydaje mi siê, ¿e zaczyna³ dawaæ mi siê wtedy we znaki brak snu. Wielki dom mia³ bia³y czterospadowy dach, a z gara¿u wystawa³ czarny wóz marki Fleetwood. Pod tym numerem mieszka³a panna Ettie Hatfield. Pielêgniarka z Bowditch w takim domu! By³em pod wra¿eniem. Panna Hatfield pracowa³a w szpitalu psychiatrycznym na nocn¹ zmianê od ponad trzydziestu piêciu lat. Zarówno Shulman, jak i Asher twierdzili, ¿e jest ona jedyn¹ osob¹ na oddziale, przed któr¹ Ben Toy potrafi siê otworzyæ. Uwa¿ali, ¿e ma na niego magiczny wp³yw. To ona pierwsza dopatrzy³a siê w bez³adnej paplaninie Toya zwi¹zków ze spraw¹ Jimmiego Horna i zawiadomi³a o tym Shulmana. Przez okno dostrzeg³em ³ys¹ g³owê pochylon¹ nad gazet¹ w mrocznym pokoju. Z fili¿anki stoj¹cej na parapecie unosi³a siê para. Powlok³em siê przez nasi¹kniêty wod¹ trawnik, stan¹³em na mokrej, szczeciniastej wycieraczce i zastuka³em w drzwi mosiê¿n¹ ko³atk¹ w kszta³cie lwiej g³owy. W zetkniêciu z drzwiami wydawa³a st³umiony, g³uchy dwiêk. Jest trochê zepsuta zawo³a³ mêski g³os z wnêtrza domu. Ju¿ idê. Ju¿ idê. Starszy, ³ysy facet w koszuli w szkock¹ kratê i czarnym, w¹skim krawacie otworzy³ wreszcie frontowe drzwi. 48
By³ to ojciec panny Hatfield. Wygl¹da³ na cz³owieka dobrze po dziewiêædziesi¹tce. Powiedzia³ mi, ¿e dr¿enie jego cia³a spowodowane jest chorob¹ Parkinsona, ale poza tym wszystko ma w jak najlepszym porz¹dku. Ona teraz pi owiadczy³, kiedy ju¿ ustalilimy, kto jest kim. Pracuje po nocach w szpitalu. Wróci³a do domu piêtnacie po siódmej. Staruszek spojrza³ na ³adny z³oty zegarek, wpatrywa³ siê w niego przez chwilê, by ustaliæ po³o¿enie wskazówek, a potem przeniós³ wzrok z powrotem na mnie. Kosztowa³ mnie maj¹tek stwierdzi³. Ma pan jakie metr dziewiêædziesi¹t cztery? zmieni³ nagle temat. Metr dziewiêædziesi¹t siedem zarumieni³em siê i zgarbi³em. Ale nie gram w koszykówkê. Pan Hatfield pokrêci³ g³ow¹ i cmokn¹³ jêzykiem. No, no, prawie dwa metry powiedzia³. Ja mam metr piêædziesi¹t cztery, a mia³em kiedy metr szeædziesi¹t. A Ettie mierzy sobie prawie metr piêædziesi¹t osiem. Rozbawi³ mnie sposób, w jaki to powiedzia³. Rozemia³em siê, nie mog¹c siê powstrzymaæ. Zarechota³ razem ze mn¹. Spyta³em, o której godzinie powinienem przyjæ, by porozmawiaæ z jego córk¹. A niech tam, zaraz j¹ obudzê. Da³ mi znak d³oni¹, ¿ebym wszed³ za nim do rodka. Spodziewa³a siê pana wczoraj. Ben Toy powiedzia³ jej, ¿e pan przyjecha³. Gdybym pozwoli³ panu teraz odejæ, zmy³aby mi g³owê. Wszed³ na schody cmokaj¹c jêzykiem. By³ cz³owiekiem z prowincji na osobliwy sposób przesi¹kniêtym klimatem Long Island. Z pann¹ Hatfield spotka³em siê w salonie. Zd¹¿y³a siê ju¿ wyperfumowaæ; pachnia³a mocno pi¿mem. Pogodna starsza pani o bia³ych w³osach. Lekko utyka³a na jedn¹ nogê, co jednak nie przeszkadza³o jej szybko siê poruszaæ. By³a kobiec¹ wersj¹ Waltera Brennana. Jak siê pan miewa w ten pogodny ranek? poda³a mi rêkê z przyjaznym umiechem. Takiego w³anie nastawienia brakowa³o mi tutaj, na Pó³nocy. Mam na imiê Ettie. Jestem ogromnie szczêliwa, ¿e mogê panu pomóc
Alan Shulman ju¿ siê na to zgodzi³ umiechnê³a siê znowu, ukazuj¹c idealnie bia³e i lni¹ce sztuczne zêby. S³ysza³am o tym zamieszaniu z powodu Ashera. Drobna, niska pielêgniarka zdawa³a siê ca³kowicie wype³niaæ pokój. Jej serdeczny umiech by³ wszêdzie. Ettie, do cholery, pomyla³em, przypominasz mi moj¹ star¹ ciotkê Mary Elizabeth Collins Jones, tê, która zawsze uciera³a mi nosa. Niech pan siada, niech pan siada zachêca³a mnie. Tato, mo¿e by poszed³ siê przejæ? zwróci³a siê do ojca. Staruszek ju¿ usadowi³ siê w miêkkim aksamitnym fotelu. Trochê czasu mu zabra³o, ¿eby wstaæ i wyjæ z pokoju. A czemu ona sama nie pójdzie sobie na spacerek? powiedzia³ g³onym szeptem przechodz¹c ko³o mojego krzes³a. 4 – Numer Thomasa Berrymana
49
Nigdzie nie pójdê, póki ten mi³y m³ody cz³owiek jest tutaj odparowa³a z miejsca Ettie Hatfield. Mówi³a d³ugo, lecz wci¹¿ mia³em ochotê jej s³uchaæ. By³a bardzo dok³adna i powa¿na. Wytê¿a³a pamiêæ, by przytoczyæ ka¿dy szczegó³, przeklinaj¹c, gdy nie mog³a sobie czego przypomnieæ. S³ysza³a wiele opowieci z czasów, kiedy Ben Toy i Berryman dorastali w Teksasie; zna³a tak¿e historie kilku morderstw. A oto ró¿ne ciekawostki, którymi zape³ni³em swój notes: Thomas Berryman o¿eni³ siê w Meksyku, kiedy mia³ piêtnacie lat. Matka Berrymana zmar³a na raka p³uc, gdy syn mia³ jedenacie lat. Obaj, Berryman i Toy, najwyraniej byli bardzo lubiani w Clyde w Teksasie. Berrymana nazywano królem rozpusty, a Toya najmieszniejszym cz³owiekiem w Ameryce. Ben Toy mia³ w swym ¿yciu okres, kiedy przebiera³ siê w bieliznê swojej matki, gdy zostawia³a go samego w domu. Pierwszym cz³owiekiem, którego zastrzeli³ Berryman, by³ ksi¹dz z Nowego Meksyku. Berryman zosta³ ranny w strzelaninie w Nowym Jorku w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym ósmym roku. Otrzyma³ sto tysiêcy dolarów w dwóch ratach za zabicie Jimmiego Horna. Pieni¹dze prawdopodobnie da³ cz³owiek, który nazywa³ siê Michael Kittredge. Toy radzi³ Berrymanowi, by nie bra³ sprawy Horna. Nie chcia³ byæ zamieszany w zabójstwo. Berryman powiedzia³ mu, ¿e Horn i tak zginie, nawet jeli nie on go zastrzeli. Wielu pacjentów snuje ró¿ne opowieci wyjani³a w pewnej chwili panna Hatfield. Mo¿na us³yszeæ, jak kto, na przyk³ad, przechwala siê, ¿e mia³ w ¿yciu trzysta kobiet, a potem mówi, ¿e jest impotentem rozemia³a siê. Czasami wcale to nie jest mieszne, a czasem jest. Wydaje mi siê jednak mówi³a dalej ¿e to, co mówi³ Ben Toy, brzmia³o wiarygodnie. Nie próbowa³ na nikim zrobiæ wra¿enia. Poza tym nie ma w jego opowieciach wiêkszych sprzecznoci
W³anie dlatego zawiadomi³am o wszystkim doktora Shulmana. Wsta³a i odesz³a parê kroków od fotela. Chcê panu co pokazaæ rzek³a. Mam nadziejê, ¿e siê przyda. Wziê³a br¹zow¹ torbê w kszta³cie worka marynarskiego, która le¿a³a ko³o sto³u. Noszê w niej do pracy ró¿ne swoje rzeczy zamia³a siê. Odsunê³a zamek b³yskawiczny i grzeba³a w torbie przez chwilê. Wreszcie wyci¹gnê³a stamt¹d zgiêt¹ fotografiê i wrêczy³a mi. Harley Wynn, pomyla³em bior¹c j¹ do rêki. By³ to jednak Berryman. Zdjêcie mog³o zostaæ zrobione dwa lub trzy lata wczeniej, lecz z pewnoci¹ to by³ on. Krêcone czarne w³osy, miêkko opadaj¹ce w¹sy. 50
Znalaz³am to w rzeczach Toya przywiezionych z jego mieszkania rzek³a. Wygl¹da jak zwyczajny cz³owiek, prawda? Jak faceci, których tysi¹ce widuje siê codziennie na Manhattanie. To w³anie przera¿a mnie najbardziej. Kobieta zrobi³a dziwn¹ minê przymykaj¹c mocno jedno oko. Chcia³abym móc popatrzeæ na niego i od razu wiedzieæ. Spojrzawszy tylko
albo na Lee Harveya Oswalda. Albo na tego z Alabamy. Tak zgodzi³em siê z tym, co wydawa³o mi siê, ¿e ma na myli. I na Berta Poolea z Tennessee doda³em.
Nashville, 14 lipca Moje czarne obrotowe krzes³o w biurze redakcji Nashville Citizen-Reporter jest bardzo stare. Pytanie CO ON OSTATNIO DLA NAS ZROBI£? pojawi³o siê na nim niedawno, wypisane kred¹ na oparciu w trzech wyranych liniach. Krzes³o to zawsze kojarzy³o mi siê z czarnymi skórzanymi kurtkami. Siedzia³em pod z³otym czworok¹tnym zegarem, który wisia³ porodku wielkiej sali. Nie wydaje mi siê, ¿eby oprócz ludzi co zmieni³o siê tutaj od tysi¹c dziewiêæset trzydziestego roku. W po³udnie zasta³em tu tylko jednego cz³owieka, który siedzia³ i pisa³ na maszynie. Wiêkszoæ dziennikarzy i redaktorów przychodzi³a dopiero ko³o pierwszej lub wpó³ do drugiej. Dok³adnie o pierwszej zatelefonowa³em do mojego redaktora, Lewisa Rostena. Powiadomi³em go, ¿e siedzê przy biurku, gdyby mia³ ochotê siê ze mn¹ zobaczyæ. Chwilê póniej zjawi³ siê przede mn¹ drobny, powa¿ny cz³owieczek. Pochodzi³ znad Mississippi. Lewis zawsze przypomina³ mi Trumana Capote. Tego dnia mia³ na sobie pr¹¿kowane szelki, muszkê w kropki oraz okulary w stylu Harryego Trumana. Broda! powiedzia³ niskim piewnym g³osem. To co, czego z pewnoci¹ ci nie brakowa³o. Oddali³ siê z powrotem w kierunku swojego gabinetu. Chod zawo³a³. Kiedy wszed³em do jego biura, rozmawia³ ju¿ przez telefon z redaktorem naczelnym, Mosesem Reedem. Gabinet Rostena zawalony by³ gazetami sprzed wielu lat oraz innymi starociami i pami¹tkami; wygl¹da³ jak pokój fana Margaret Mitchell. Usiad³em i dostrzeg³em nowy cytat ponad biurkiem. Mo¿liwe te¿, ¿e tkwi³ tam ju¿ od dawna, ale zauwa¿y³em go dopiero teraz: Nie bojê siê pisaæ o tym, czemu Bóg pozwala siê wydarzaæ. Charles A. Davis
51
Owa myl, choæ niew¹tpliwie autorstwa pana Davisa, wyra¿a³a dobitnie pogl¹dy Rostena. Ochs wróci³ rzek³ Lewis do s³uchawki. Odwróci³ siê do mnie, kiedy przegl¹da³em wydanie Citizena z 1921 roku. Moses chce wiedzieæ, czego siê dowiedzia³e. Wielu rzeczy odpar³em z umiechem. Wielu rzeczy powtórzy³ Reedowi. A nie mówi³em doda³. Skrzywi³em siê. Lewis od³o¿y³ s³uchawkê i zapisa³ co w sponiewieranym notesie. Stary lis, ty, ja, Reed, szanowny Francis Marion Parker, Arnold i Michael Cooder
ca³a siódemka
Mamy siê spotkaæ za dwadziecia minut powiedzia³. ¯eby przedyskutowaæ strategiê. Masz co nowego? Wyciagn¹³em zdjêcie Thomasa Berrymana. To. Lewis przyjrza³ siê fotografii z odleg³oci paru centymetrów. Hmm
czy¿by pan Berryman? Skin¹³em g³ow¹ i dalej ogl¹da³em gazetê. Chcia³bym zrobiæ z tego kilka odbitek powiedzia³. Mo¿na by póniej oblecieæ z nimi wszystkie hotele w okolicy. A teraz spójrz na to. Wrêczy³ mi rachunek telefoniczny z list¹ rozmów, a tak¿e jaki wykaz z karty kredytowej American Express. Przeczyta³em, ¿e Thomas J. Berryman od pierwszego stycznia zamówi³ siedem biletów lotniczych (na numer 041-220-160-1-100AX) Do Port Antonio na Jamajce, Port-au-Prince, Amarillo w Teksasie, Caneel Bay i Londynu. ¯adnych lotów w okolice Nashville. Cholera zakl¹³em. Na rachunku telefonicznym zanotowano jedno po³¹czenie z hotelem Walter Scott w Nashville z dziewi¹tego czerwca. Ca³kiem interesuj¹ce. Przynajmniej dzwoni³ tutaj. Rosten siê nie odezwa³. Zbiera³ swoje papiery szykuj¹c siê na spotkanie. Z tego wykazu z karty kredytowej widaæ, ¿e facet ¿yje sobie ca³kiem niele powiedzia³ w koñcu. Co myl¹ o nim ludzie? Wydaje im siê, ¿e kim on jest? Niektórzy s¹dz¹, ¿e prawnikiem. Ale niewielu w ogóle go zna. Rosten jeszcze raz zbli¿y³ zdjêcie do twarzy. Mo¿e i wygl¹da na prawnika. Nie, Lewis
To morderca. Rosten zako³ysa³ siê w przód i w ty³ na swoim obrotowym krzele. Umiecha³ siê, pykaj¹c z fajki. A teraz rzek³ niczym stary gawêdziarz z Po³udnia mamy co, co nazywa siê akcj¹ podbramkow¹. To ze sportu wyszczerzy³em zêby. Przecie¿ nigdy w ¿yciu nie by³e na meczu. Nie rozci¹gn¹³ usta w umiechu. Ale du¿o o tym s³ysza³em. 52
Wsta³, wyszlimy z pokoju i ruszylimy w stronê gabinetu redaktora naczelnego. Spokojnie poci¹gaj¹c fajkê i strzepuj¹c py³ki z bia³ej koszuli, Lewis przypomina³ mi, abym postara³ siê zachowywaæ dyplomatycznie. Moses Reed to jeden z tych mê¿czyzn, których kobiety z Tennessee w pewnym wieku nazywaj¹ mêskimi. Jest wysoki, zawsze elegancko ubrany. Ma faluj¹ce czarne w³osy, z rzadka tylko przetykane siwizn¹. Podobno gra³ kiedy w futbol, tu czy tam s³ysza³em, ¿e w Princeton i chocia¿ nie mia³ wiêcej ni¿ metr osiemdziesi¹t, by³ znacznie lepiej zbudowany ode mnie. Wygl¹da³ tak, jakby spa³ na pieni¹dzach. Jego gabinet przypomina³ jadalniê jakiego bogacza. Jedynie fotografie znanych ludzi (Ernesta Hemingwaya kopi¹cego puszkê na pustej drodze
Churchila pal¹cego cygaro w g³êbokiej wannie
Bobbyego Kennedyego graj¹cego w pi³kê no¿n¹) psu³y to z³udzenie. W pokoju nie by³o biurka ani maszyny do pisania. Sta³y tu starowieckie krzes³a z wyszywanymi siedzeniami, do tego pod³u¿ny, mahoniowy stolik i serwis do herbaty Sheffielda. Trudno by³o wyobraziæ sobie Reeda jako obdartusa, który wychowa³ siê w Birmingham w Alabamie. Rzeczywicie jednak stamt¹d pochodzi³. By³o nas siedmiu. Usiedlimy przy b³yszcz¹cym, wypolerowanym stole. Sesja robocza. Wszyscy oprócz mnie w sztywno wykrochmalonych eleganckich koszulach. Francis Parker, wydawca naszej gazety, konserwatysta. Dra¿liwy, ale z tego co s³ysza³em, ca³kiem w porz¹dku cz³owiek. Reed, dzienikarz, który przeniós³ siê z Georgetown, redaktor naczelny; Arnold Beckton oraz Rosten czuwaj¹cy nad ca³oci¹; poza tym dwaj inni dobrze zapowiadaj¹cy siê redaktorzy oraz Ochs Jones, przelotnie janiej¹ca gwiazda. Grupowe dziennikarstwo. To zawsze prowadzi do katastrofy. Bez wyj¹tków. Czu³em, ¿e serce mam w gardle. Wci¹¿ chrz¹ka³em i próbowa³em uspokoiæ oddech. To spowodowa³o, ¿e w koñcu zacz¹³em ziewaæ. Czarnoskóra kobieta nala³a wszystkim kawê i poczêstowa³a faworkami wie¿o posypanymi cukrem. Redaktor wydania niedzielnego, facet w rednim wieku, czyta³ g³ono dowcipy z gazety sportowej, jakby naprawdê zas³ugiwa³y na uwagê. Kiedy tylko kobieta od kawy wysz³a, w pokoju zapanowa³a jowialna atmosfera. ¯arty nagle ucich³y. Wszyscy z namaszczeniem podawali mi rêce i serdecznie gratulowali. Reed wypowiedzia³ parê wstêpnych uwag o tym, jak wa¿na jest sprawa, któr¹ siê zajmujê. Nastêpnie pozwoli³ zadawaæ pytania. Pop³ynê³y niczym wezbrana rzeka: 53
Czy zeznania Bena Toya s¹ wiarygodne? Czy jestem tego pewien? Dlaczego do tej pory nie uda³o nam siê trafiæ na lad Harleya Johna Wynna? Kto wynaj¹³ Berrymana? Gdzie on siê teraz znajdowa³? Czy zrobiono cokolwiek, by sprawdziæ historiê o braciach Shepherdach ze stanu Waszyngton? Jak ma siê do tego sprawa faceta z Filadelfii, podejrzanego o morderstwo? Czy Ben Toy go zna? Jak s¹dzê, co dok³adnie siê wydarzy³o tego tragicznego dnia? Jak¹ rolê odegra³ w tym Bert Poole? Odpowiedzia³em na mniej wiêcej osiemdziesi¹t piêæ procent pytañ, ale nie by³ to zbyt dobry wynik jak na takie spotkanie.Co najmniej dwóch redaktorów próbowa³o rzucaæ mi k³ody pod nogi, zadaj¹c pytania, na które nie potrafi³em odpowiedzieæ. Zacz¹³em t³umaczyæ siê z paru rzeczy, które zrobi³em, kiedy nagle stan¹³ przy mnie Reed. Umiecha³ siê niczym dobrotliwy mistrz ceremonii, obracaj¹c w ¿art powa¿ne i ca³kiem rozs¹dne pytanie jednego z redaktorów.Czu³em siê jak komediant z wodewilu, którego za chwilê maj¹ wylaæ z pracy. Reed przerwa³ mi w po³owie zdania. W porz¹dku rzek³ k³ad¹c mi d³oñ na ramieniu. Mylê, ¿e ju¿ wystarczy, Ochs wskaza³ na Lewisa Rostena. Chcielimy pokazaæ wam jeszcze kilka rzeczy. Nagle co do mnie dotar³o. Zrozumia³em wreszcie, jaki by³ cel tego spotkania. To wszystko to by³ pokaz. Aby zadowoliæ publicznoæ. Lewis pos³usznie puci³ woko³o wykaz z karty kredytowej oraz rachunki telefoniczne Berrymana, fotografie Harleya Wynna, a na koniec zdjêcie samego Thomasa Berrymana oraz swój raport wystukany na maszynie, który opisywa³ przebieg tej ca³ej historii. Zauwa¿y³em z ulg¹, ¿e by³ na tyle d³ugi, i¿ Lewis z pewnoci¹ nie mia³ zamiaru czytaæ go na glos. Francis Parker kiwa³ g³ow¹ w zamyleniu. Zada³ Rostenowi kilka nieformalnych pytañ, a ja zacz¹³em rozmawiaæ z Reedem. Niech siê pan nie waha i dzwoni do mnie nawet do domu powiedzia³ miêdzy innymi. Wydaje mi siê, ¿e bêdzie pan musia³ pojechaæ z powrotem na Pó³noc. Zgadza siê pan? Odpar³em, ¿e w³anie mia³em taki zamiar i Reed znowu poklepa³ mnie po ramieniu. By³ bardzo zaanga¿owany emocjonalnie w tê sprawê. Nie mog³em nawet uwierzyæ, ¿e a¿ tak bardzo. Obaj us³yszelimy ostatnie s³owa wydawcy. Zabrzmia³y mocno dramatycznie. Od tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego trzeciego roku wszystkie gazety w tym kraju robi³y co mog³y, by opisaæ podobn¹ historiê. ¯adnej z nich siê nie powiod³o. Wierzê jednak rzek³ ¿e Moses, Lewis Rosten oraz pan Ochs uczyni¹ to teraz. 54
Panie Ochs czy te¿ panie Jones
przez ca³y dzieñ wys³uchiwa³em ludzi dodaj¹cych mi otuchy. Oko³o siódmej wieczorem dotar³em wreszcie do domu. Mia³em zmêczone oczy. £zawi³y i piek³y, a ulice Nashville i przeje¿d¿aj¹ce samochody zlewa³y siê ze sob¹ tworz¹c niewyrany, rozmazany obraz. Sklep spo¿ywczy Rittera, muzyczny Ernesta Tubba czy salon z cadillakami Lubyego b³yska³y neonami witaj¹c mnie w domu. Ziewa³em, tak szeroko otwieraj¹c usta, ¿e obawia³em siê wypadniêcia szczêki. Nan powiedzia³a mi póniej, ¿e opar³em g³owê na stole ko³o talerza z rostbefem i zasn¹³em w po³owie kolacji. Pamiêtam jednak, ¿e jad³em deser, wiêc pewnie trochê przesadzi³a. Z drugiej strony rzeczywicie niewiele pamiêtam z tego, co dzia³o siê tego wieczoru po kolacji. Utkwi³o mi w g³owie jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Nan: Niektórzy zachowuj¹ siê tak, jakby za wszelk¹ cenê chcieli sprostaæ wymaganiom innych. Nie powiedzia³a wprost, ¿e to ja staram siê zrobiæ z siebie gwiazdê w swoim dziennikarskim fachu. Po prostu ogólnie wyrazi³a swoje zdanie.
Nashville, 15 lipca Zasn¹³em w swoim bia³ym garniturze na kanapie w salonie. Kiedy rano otworzy³em oczy, ujrza³em bia³y talerz z jajkami i po³yskuj¹c¹ wieprzow¹ kie³baskê. A ponad tym stado kanadyjskich gêsi lec¹cych nad jeziorem. Moja ma³a Cat siedzia³a na ko³drze, któr¹ kto najwyraniej przykry³ mnie poprzedniego wieczoru. Przynios³a kie³baskê, jajka, wafle oraz truskawki i szklankê wype³nion¹ po brzegi spienionym mlekiem. Czeæ, kochanie. Czeæ odpar³a ze s³odk¹ mink¹, jak¹ przybieraj¹ czasami dzieci pogr¹¿one we w³asnych mylach. Hej zawo³a³em. Jeste senna? Nie. Zrobi³am ci jajka i naleniki. Och, tak dopiero teraz zauwa¿y³em, ¿e jedzenie jest z plastiku. To chyba ja jeszcze nie obudzi³em siê na dobre. Uda³em, ¿e nadgryzam sztucznego wafla i truskawkê. Pycha wymamrota³em niewyranie, jakbym co prze¿uwa³. Smakuj¹ jak prawdziwe. Cat szturchnê³a mnie w bok, ale zrobi³a to z wyran¹ czu³oci¹. Po³o¿y³a siê na moich kolanach i przygl¹da³a brodzie, która okala³a moj¹ twarz. Jej ma³e okulary w kszta³cie sowich oczu sklejone by³y z boku plastrem do opatrunków. 55
Mama siê z³oci powiedzia³a. Tak? A gdzie jest Janie Bug? Gdy tylko zada³em to pytanie, nasza piêcioletnia córeczka pojawi³a siê w korytarzu prowadz¹cym do kuchni. Z ust wystawa³ jej kawa³ek ¿ytniego tosta. Tutaj wymamrota³a. Dzisiaj jest ³adnie na dworze doda³a po³kn¹wszy kês. Sk¹d wiesz, córeczko? Sk¹d to wiem, tatusiu? By³am w³anie z psem na spacerze. Znowu wszed³ do ³azienki pani Mills. A wiesz
przedziera³a siê przez pokój w stronê kanapy we wtorek gazeciarz rzuci³ we mnie Tennesseanem. W moim domu tak by³o na co dzieñ. W³aciwie nawet to lubi³em. Chocia¿ wci¹¿ zdumiewa³ mnie fakt, ¿e mam dzieci. Moje córki stanowi³y jeden z powodów, dla których wyl¹dowa³em w okrêgu Poland w Kentucky, gdzie napisa³em to wszystko. Nan zesz³a na parter przed dziewi¹t¹ i wcale nie by³a z³a. Przynajmniej na mnie. D³ugie w³osy, które nadawa³y jej wygl¹d wiejskiej dziewczyny, by³y rozpuszczone i wie¿o wyszczotkowane. Ledwie widoczny makija¿ podkrela³ rysy. Nan mia³a na sobie indyjsk¹ bluzkê, któr¹ bardzo lubi³em. Moja ¿ona jest wysok¹ i troszkê niezdarn¹ kobiet¹, która zdaje siê mieæ wiêcej roztropnoci ni¿ inne, jakie do tej pory pozna³em. Wziêlimy lub, kiedy oboje bylimy na drugim roku na Uniwersytecie Kentucky i do tej pory nigdy jeszcze tego nie po¿a³owa³em. Mia³am zabawny sen powiedzia³a, siadaj¹c ko³o Cat i Janie na ko³drze. Ty i James Horn p³ynêlicie tratw¹ przez rzekê. Chyba gdzie na Po³udniu, w ka¿dym razie tak to wygl¹da³o. Ja te¿ tam by³am
Patrzy³am na was z brzegu przez zarola. Rozmawialicie o czym po cichu. Chyba o czym wa¿nym i smutnym. Z daleka by³o s³ychaæ tylko pojedyncze s³owa, nie rozumia³am ca³ych zdañ. A potem obaj zniknêlicie mi z oczu. Po nakarmieniu dzieci Nan przyzna³a, ¿e jednak cieszy siê, i¿ zajmujê siê spraw¹ Horna. Pracowa³a kiedy dla niego jako wolontariuszka i dosyæ go lubi³a. Poza tym córka Horna, Keesha, by³a w szkole najlepsz¹ przyjació³k¹ Cat. Ca³¹ sobotê spêdzilimy we czwórkê na pikniku w Cumberland w Tennessee. By³ z nami Lewis Rosten ze swoj¹ przyjació³k¹, a dobry nastrój pomog³a nam podtrzymaæ butelka whisky jack daniels. Czêæ dnia spêdzi³em z Lewisem w cieniu drzew rozprawiaj¹c o wydarzeniach, które mia³em opisaæ, lecz nawet to nie popsu³o nam humoru. Przed zachodem s³oñca przyjecha³ Moses Reed swoim wielkim b³yszcz¹cym wozem marki Country Squire. Po raz pierwszy od tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego szóstego roku, kiedy to zacz¹³em pracowaæ w Citizen-Reporte, mia³em wra¿enie, jakbymy byli rodzin¹. 56
W niedzielê rano wybra³em siê na d³ugi samotny spacer po Parku Stuletnim w Nashville. Próbowa³em w mylach naszkicowaæ artyku³, który zawiera³by wszystko to, czego do tej pory dowiedzia³em siê od Toya. Wychodzi³a z tego historia w du¿ej mierze oparta na pog³oskach. Bardzo ekscytuj¹ca, ale istnia³o niebezpieczeñstwo, ¿e nie bêdzie mia³a zakoñczenia. Nag³ówek mia³ g³osiæ: PEWIEN NOWOJORCZYK, PODEJRZANY O POWI¥ZANIA Z P£ATNYM MORDERC¥, TWIERDZI, ¯E BURMISTRZA JIMMIEGO HORNA WCALE NIE ZASTRZELI£ BERT POOLE. Pomyla³em, ¿e Citizen móg³by wydrukowaæ co takiego. Ale mia³em te¿ nadziejê, ¿e nie bêdziemy musieli póniej wycofywaæ siê z tego, co napisalimy. Lewis Rosten wpad³ do mnie do domu, kiedy wieczorem pakowa³em siê przed kolejn¹ podró¿¹ na Pó³noc. Wydawa³ siê tak samo niespokojny jak ja. Wci¹¿ mówi³, ¿e to jaka tajemnicza historia. Powiedzia³ mi, ¿e redaktor naczelny gazety Nashville Tennessean zadzwoni³ tego popo³udnia do Reeda. Chcia³ siê dowiedzieæ, dlaczego wysy³amy dziennikarzy do hoteli oraz moteli w rodkowym Tennessee. Tylko tego nam trzeba rzek³em. ¯eby kto nam to podebra³. Rosten nie mia³ ochoty rozwa¿aæ takiej mo¿liwoci. Machn¹³ rêk¹, jak cz³owiek, który ma md³oci na widok podsuwanego mu deseru. Sprawdzilimy ka¿dy hotel. Wszystkie motele powiedzia³. Pokazywalimy tê fotografiê wszêdzie, gdzie tylko mo¿na siê zatrzymaæ na nocleg w promieniu dwudziestu piêciu mil. Tak
i co? I nic.
57
58
Czêæ druga
Koniec najmieszniejszego faceta w Ameryce
59
60
West Hampton, 17 lipca W poniedzia³ek, kiedy znalaz³em siê z powrotem na West Hampton, poczu³em zapach ch³odnego pó³nocnego powietrza. Zardzewia³y termometr przy wejciu do Bowditch wskazywa³ dziewiêtnacie stopni Celsjusza. Mia³em przeczucie, ¿e dru¿ynie St Louis Cardinals powiedzie siê w baseballowym Pucharze wiata; ¿e Ali pokona na ringu Georgea Foremana. Wszystko to czu³o siê w powietrzu. By³ siedemnasty lipca i tego dnia odwiedzi³em Toya po raz ostatni. Rozmowa dotyczy³a miejsca pobytu Harleya Johna Wynna, porednika z Po³udnia. Postawilimy magnetofon Sony na stoliku z sekwoi wystawionym na podwórze do æwiczeñ. Skórzany podró¿ny pokrowiec nadawa³ magnetofonowi powa¿ny i oficjalny wygl¹d. Niemal historyczny. Toy i ja siedzielimy na twardych drewnianych krzes³ach, zwróceni twarzami ku jasno¿ó³tej tarczy s³abo grzej¹cego s³oñca. Promienie s³oneczne dopiero co zaczê³y rozganiaæ poranny ch³ód. Ronald Asher sta³ w niedba³ej pozycji, oparty o kar³owaty d¹b rosn¹cy porodku dziedziñca. Widzia³em, ¿e nowe informacje coraz bardziej go rozczarowuj¹. By³o to dok³adnie tak, jakby znany ze s³odkiego stylu dziennikarz magazynu Rolling Stone zacz¹³ nagle u¿ywaæ dosadnych okreleñ. Lekki wietrzyk porusza³ dêbowymi liæmi, stroszy³ jasne w³osy nad czo³em Toya i lekko je¿y³ moj¹ brodê.
61
tala.
Ben rozpar³ siê na krzele i przymkn¹³ powieki. Wygl¹da³ jak król tego szpi-
Obserwowa³em przez chwilê piêciu czy szeciu chorych psychicznie pacjentów, którzy z zadowolonymi minami przechadzali siê w s³oñcu, a potem tak¿e zamkn¹³em oczy. To zaszczyt, wmawia³em sobie. Wyobra sobie, ¿e to wywiad z Elizabeth Taylor przy niadaniu na kwiecistym dziedziñcu Puerto Vallarta. Tom Berryman nie wiedzia³ o tym. Toy na przemian wci¹ga³ poranne powietrze i wypuszcza³ je, jakby wêszy³. W ka¿dym razie chodzi³em do tej szurniêtej kobiety, ¯ydówki, prawie przez pó³ roku
By³a psychiatr¹ z Nowego Jorku. Otworzy³em oczy i zobaczy³em, ¿e Toy tak¿e mi siê przygl¹da. Dlaczego nie powiedzia³e o tym Berrymanowi? spyta³em. Bo i tak nic by go to nie obesz³o. Chcia³, ¿ebym by³ z nim, poniewa¿ mi ufa³. Nie musia³ siê martwiæ, kiedy co dla niego za³atwia³em. By³em jego podpor¹. Tak wiêc musia³em bardzo uwa¿aæ, kiedy bywa³em u tej kobiety. Robi³em to w tajemnicy. Chodzi³em do niej, bo miewa³em depresje. W³aciwie nic takiego. Poszed³em do niej w tamt¹ rodê po spotkaniu z Harleyem w Massachusetts. Znowu czu³em siê jak szmata. Ona zwykle dawa³a mi jakie pigu³ki. Walium, stelazynê. Tamtego dnia nagle ciany zaczê³y mi siê waliæ na g³owê
Pamiêtam, ¿e by³o s³onecznie. Bardzo przyjemna pogoda. Nigdy bym siê nie spodziewa³, ¿e ten dzieñ zamieni siê w koszmar
Nowy Jork, 14 czerwca Kobiet¹, do której chodzi³ czêsto Toy, by³a siedemdziesiêcioletnia Reva Baumwell, psychiatra z Park Avenue. Kaza³a mu zwracaæ siê do siebie po imieniu. Przyjmowa³a pacjentów w luksusowym apartamencie w starym, przedwojennym budynku mieszcz¹cym siê przy rogu Siedemdziesi¹tej Czwartej Ulicy. Na czas wizyt zawsze ubiera³a siê w ciemne suknie i czerwone pantofle na wysokich obcasach. Toy przychodzi³ do Revy Baumwell przez pó³ roku, ale w tym czasie ani razu nie wspomnia³ o Thomasie Berrymanie. Z kolei Reva wci¹¿ mówi³a o koniecznoci przemiany osobowoci. To zaczyna byæ tak powszechne jak lifting, powiedzia³a kiedy w chwili nieuwagi. Ostrzega³a tak¿e Toya, ¿e ów proces przebudowy z pewnoci¹ bêdzie wi¹za³ siê z kryzysem w jego ¿yciu. Wci¹¿ dopytywa³a siê, czy Toy gotowy jest przejæ pewne trudnoci po to, by zmieniæ siê na lepsze. 62
Czasami Toyowi wydawa³o siê, ¿e jego lekarka sama jest umys³owo chora. Przepisywa³a mu rodki uspokajaj¹ce niczym witaminy i Ben wierzy³ w walium, stelazynê i torazynê. Istnia³y przecie¿ badania statystyczne potwierdzaj¹ce ich skutecznoæ. Musia³y mu wiêc pomagaæ. Kiedy wyszed³ tamtego dnia od Revy, mia³ w kieszeni brzoskwiniowej koszuli receptê na dwadziecia miligramów stelazyny. By³ w ca³kiem dobrym nastroju. I wtedy znowu zobaczy³ Harleya Wynna. Tym razem Wynn nie ucieka³. Opiera³ siê o srebrnego mercedesa stoj¹cego przed domem. Z pewnym siebie wyrazem twarzy przypomina³ agenta FBI bezwzglêdnie nêkaj¹cego handlarzy narkotyków, którzy sprzedawali swój towar hipisom. Budynek rzuca³ d³ugi cieñ. Tam w³anie siê spotkali. Widzia³em ciê te¿ przy East End Avenue rzek³ Wynn z po³udniowym akcentem. Myla³em du¿o o tym, co wydarzy³o siê w zesz³ym tygodniu. Chyba potraktowa³e mnie trochê niegrzecznie
Dlatego ³a¿ê za tob¹. Widzia³em Berrymana. Toy mia³ ochotê uderzyæ Wynna. Roztrzaskaæ mu g³owê o maskê samochodu. Chcê z nim pogadaæ mówi³ dalej Wynn. W cztery oczy
mamy pewne rzeczy do omówienia w sprawie Jimmiego Horna. Toy zapali³ papierosa. Gdzie widzia³e Berrymana? spyta³. Przy Eighty Central Park South odpar³ Harley. By³ z t¹ wysok¹ dziewczyn¹. Niez³a laska. Wsiedli do taksówki. No dobrze rzek³ Toy. Ruszyli razem w stronê Siedemdziesi¹tej Drugiej Ulicy. Toy zatrzyma³ siê na rogu przy budce telefonicznej i zadzwoni³ do Berrymana. Thomas wys³ucha³ ca³ej historii, zanim siê odezwa³. Ten facet chrzani takie s³owa Berrymana zapamiêta³ Toy. Ale ty tak¿e. Chyba wiesz, jakie masz wyjcie. W ka¿dym razie mam nadziejê, ¿e wiesz. Berryman zakoñczy³ rozmowê, ale Toy sta³ dalej z s³uchawk¹ przy uchu przez minutê lub dwie. W g³owie mu wirowa³o. Po chwili otworzy³ drzwi budki i po raz pierwszy umiechn¹³ siê do m³odego Wynna. Wszystko za³atwione rzek³. Berryman powiedzia³, ¿e to ja nachrzani³em
Chce pogadaæ z tob¹ dzi po po³udniu. Tego samego dnia parê minut po trzeciej Ben Toy siedzia³ obok nieco m³odszego od siebie Wynna na skrzypi¹cym fotelu pokrytym czerwon¹ skór¹ w wozie marki Olds 98. Mia³ wra¿enie, ¿e w jego g³owie co zaraz trzanie niczym z³amany krêgos³up. 63
Lni¹cy czarny samochód sta³ w s³oñcu przy wysypisku mieci niedaleko lotniska La Guardia. P³aski teren, wypalone chwasty, zrujnowane wielopiêtrowe budynki w oddali tworzy³y posêpny krajobraz. Harley Wynn wci¹¿ narzeka³, ¿e Berryman siê spónia. Piêæ minut. Dziesiêæ. Piêtnacie. Bia³y chevy ukaza³ siê na zakurzonej drodze prowadz¹cej na wysypisko. Jecha³ z prêdkoci¹ ponad stu kilometrów na godzinê, a nastêpnie przyhamowa³ z polizgiem, zawróci³ i pomkn¹³ z powrotem. Dzieciaki. Pewnie urz¹dza³y sobie zabawê. No bo widzisz, Tom bardzo dba o w³asne bezpieczeñstwo wyjani³ Ben Wynnowi. Ma g³owê nie od parady. Kiedy trzeba, potrafi z³apaæ byka za rogi. Chocia¿ czasami miewa uporczywe obsesje. Ale przyjedzie. Nie masz siê co martwiæ. Wynn po³o¿y³ rêkê na oparciu skórzanego fotela, odwróci³ siê do Bena profilem i przygl¹da³ siê przez okno blokom mieszkalnym widniej¹cym w oddali. Przez lekko rozchylone wargi widaæ by³o jego równe, bia³e zêby. Jestem pewien, ¿e Berryman wie, co robi rzek³ Wynn. Siedzieli obok siebie tak w³anie rozmawiaj¹c, kiedy nagle Ben siêgn¹³ do kieszeni marynarki i strzeli³ Wynnowi prosto w skroñ. Zrobi³ to wy³¹cznie pod wp³ywem impulsu. Wci¹¿ powtarza³ sobie w duchu: teraz, teraz, teraz i kiedy wreszcie poczu³ jakie drgnienie dochodz¹ce z wnêtrza jego cia³a, wystrzeli³ z ma³ego, czarnego pistoletu kaliber trzydzieci osiem. Huk by³ og³uszaj¹cy. Tego dwiêku Toy potem nigdy ju¿ nie móg³ zapomnieæ. Strzêpy ró¿owego cia³a i krew rozprysnê³y siê na winylowym dachu samochodu i przedniej szybie. G³owa Wynna wysunê³a siê przez boczne okno i zawis³a w bezruchu. Toy zostawi³ cia³o Wynna z rozpostartymi rêkami i nogami na pudle malowanym w kwiatki, stoj¹cym przy wysypisku. Jasne w³osy Harleya pozosta³y nietkniête. Przed odjazdem Toy strzeli³ do niego jeszcze raz, tym razem w ty³ g³owy. Ten drugi strza³ znacznie zniekszta³ci³ przystojn¹ twarz Wynna. W³anie dlatego w nowojorskich gazetach przypuszczano, ¿e morderstwa prawdopodobnie dokona³a mafia. Przy Wynnie nie znaleziono ¿adnego dokumentu stwierdzaj¹cego to¿samoæ. Nikt nie zg³osi³ siê po cia³o a¿ do listopada, ale wtedy le¿a³o ono ju¿ na cmentarzu. Z Nowego Jorku wys³ano do Tennessee tylko du¿y szkielet. Zaraz po zastrzeleniu Wynna Toy zadzwoni³ do Berrymana i powiedzia³ mu, ¿e wszystko za³atwione. Potem spêdzi³ kolejne cztery dni w sanatorium Mill House niedaleko Nowego Jorku. Nie odzywa³ siê prawie do nikogo, a zw³aszcza do lekarzy. Przesiadywa³ w s³onecznym salonie, którego okna wychodzi³y na rzekê Hudson, i czu³ siê coraz gorzej. Wydawa³o mu siê, ¿e jest tutaj jedyn¹ osob¹, która nie leczy siê z uzale¿nieñ. Nie dostawa³ zastrzyków z witaminy B12. By³ tak¿e jedynym, który miewa³ halucynacje. Pewnego popo³udnia us³ysza³ g³os czarnoskórej kobiety, która owiad64
czy³a, ¿e jest matk¹ Jamesa Horna. Której nocy z kolei us³ysza³ w pokoju g³os swego ojca i zobaczy³ jakie dziwne b³yski za oknem. Toy, zupe³nie sko³owany, wybra³ siê pewnego popo³udnia na drinka. Przechadza³ siê wiejsk¹ drog¹ poród farm. W koñcu z baru pod skalistym wzgórzem nad rzek¹ Hudson zadzwoni³ do Revy Baumwell. Mówi³em Tomowi, ¿e nie bêdê w stanie nikogo zabiæ powiedzia³. Mia³em racjê. Tym razem siê nie myli³em. Myla³, ¿e ka¿dy potrafi to zrobiæ. Niestety nie, do cholery. Jezu Chryste, Revo, ci¹gle s³yszê jakie g³osy omal nie rozp³aka³ siê przy s³uchawce. Traci³ kontrolê nad sob¹ i czu³ siê z tym fatalnie. Zaraz, zaraz, wszystko po kolei rzek³a doktor Baumwell. Co to znaczy zabiæ? Masz na myli skrzywdziæ? Ale komu zrobi³e krzywdê, Beniaminie? Sobie czy mnie? Thomas Berryman obserwowa³ nastolatków t³ocz¹cych siê na schodach Carnegie Hall. Srebrzysty neon ko³o b³yszcz¹cego plakatu g³osi³, ¿e wystêpuje tego wieczora Blue Oyster Cult. Berryman sta³ w budce telefonicznej przy Piêædziesi¹tej Siódmej Ulicy naprzeciw sali koncertowej. Dzwoni³ do cz³owieka z Belle Meade w Nashville w stanie Tennessee. W koñcu us³ysza³ w s³uchawce burkliwy mêski g³os. Berryman mówi³ powolnym, rozmylnie monotonnym g³osem. Poda³ swoje nazwisko. Powiedzia³, ¿e telefonuje w sprawie cz³owieka o nazwisku Wynn. I co z nim? facet z Po³udnia zdawa³ siê dobrze wiedzieæ, o kogo chodzi. Nie ¿yje. Musia³em kazaæ go zabiæ owiadczy³ Berryman bez cienia emocji. Musia³ pan co? zaskrzecza³ mêski g³os. Miejski autobus zahamowa³ g³ono parê metrów od oszklonej budki telefonicznej. Berryman przyglada³ siê nagiemu blondynowi reklamuj¹cemu czasopismo Viva na plakacie przylepionym do boku autobusu. Halo, halo? dobiega³o z s³uchawki Autobus ruszy³ z ciê¿kim jêkiem. Znalicie moje zasady odezwa³ siê Berryman. Nie wiem, czego Wynn tutaj szuka³. Mia³ daæ nam czêæ forsy i wracaæ do Tennessee. O tym akurat nie wiedzia³em odpar³ rozmówca. Powiedzia³ mi, ¿e ma jeszcze co do za³atwienia w Nowym Jorku. Nie zamierza³em wtr¹caæ siê w pana sprawy. Nie wierzê odpar³ Berryman apatycznie. Postanowi³ przejæ do ataku. Do cholery, naprawdê nie chcia³em wybuchn¹³ tamten. Pos³uchaj, ty
zacz¹³. Ju¿ ruszy³em z tamt¹ spraw¹ podnosz¹c g³os Berryman zag³uszy³ ostatnie s³owa rozmówcy. Dosta³em od was forsê, w ka¿dym razie po³owê. Musia³em ju¿ trochê wydaæ. Czy chcecie, ¿ebym to ci¹gn¹³? Facet z Po³udnia zapewni³ bez wahania: 65
Oczywicie, ¿e tak. Wynn niewiele w tym wszystkim znaczy³. Zamierzam przyjechaæ do Nashville w przysz³ym tygodniu. To bêdzie ostatni tydzieñ czerwca rzek³ Berryman. Przygotujcie pieni¹dze. Do tego czasu nie bêdê siê z wami kontaktowa³. Mê¿czyzna doda³ jeszcze parê swoich warunków i rozmowa siê skoñczy³a. Berryman odetchn¹³ g³êboko. Na moment straci³ kontrolê nad sytuacj¹, ale teraz odzyska³ j¹ z powrotem. Wyszed³ z budki telefonicznej przeczesuj¹c bia³ym grzebieniem krêcone czarne w³osy. Nie wiem dok³adnie w którym momencie, w ka¿dym razie Ben Toy zacz¹³ mówiæ bez ³adu i sk³adu o wszystkim, co tylko przysz³o mu do g³owy. Bredzi³ co o matematyce, Bogu, swoich rodzicach w Teksasie, dziennikarzach, lobotomii, Martinie Luterze Kingu
o ró¿nych wariackich rzeczach zupe³nie ze sob¹ nie powi¹zanych. Wystraszy³em siê, poniewa¿ ju¿ zaczyna³em s¹dziæ, ¿e z Toyem tak naprawdê nic z³ego siê nie dzieje. Moja matka tañczy³a kiedy w Reno w Newadzie oznajmi³ bardzo powa¿nie. To dlatego nikt z okrêgu Potter nie chcia³ jej potem zaprosiæ nawet na szklankê wody sodowej. Wsta³em powoli i zawo³a³em Ashera. Przyszed³ zaraz, a za nim przybieg³o jeszcze trzech sanitariuszy. Wyprowadzili Toya na korytarz. Wyszed³ spokojnie i potulnie. Wy³¹czy³em wreszcie magnetofon, który do tej pory nagrywa³ ka¿de s³owo. Ronald Asher zamyka³ w³anie ciê¿kie drzwi izolatki, kiedy pojawi³em siê na korytarzu. Ko³o niego stali trzej sanitariusze i pielêgniarka, m³oda i ³adna dziewczyna. Z³ama³ ig³ê, któr¹ mia³ wbit¹ w ty³ek powiedzia³ Asher. Spojrza³em na niego pytaj¹co i zajrza³em do pokoju przez niewielkie okienko w drzwiach. Annie wbi³a mu ig³ê, a on nagle odwróci³ siê i przygniót³ j¹. W koñcu uda³o mi siê j¹ wyj¹æ doda³a m³oda pielêgniarka. Jezu powiedzia³em. A¿ trudno mi uwierzyæ, ¿e on tak po prostu
odlecia³. Lepiej niech pan wierzy umiechnê³a siê siostra. Nie mam pojêcia, co dzieje siê z jego g³ow¹ stwierdzi³ Asher. Shulman s¹dzi, ¿e wie. Za du¿o psylocybiny powiedzia³ wysoki sanitariusz w d¿insowej koszuli. Wielu pacjentów tego oddzia³u miewa podobne ataki rzek³ Asher. Niektórzy z nich s¹ szaleni, poniewa¿ to lepiej pasuje do naszych teorii. Chocia¿ mam gdzie te nasze teorie. 66
Zerkn¹³em jeszcze raz przez okienko w drzwiach i zobaczy³em, jak Toy podskoczy³ nagle wysoko. Nastêpnie opad³ na materac i kopn¹³ nogami w siatkowe drzwi. Powtórzy³ ten wyczyn kilka razy, padaj¹c z ³omotem na w¹ski materac. Nie zrobi sobie krzywdy zapewni³ Asher nawet na niego nie patrz¹c. Mylê, ¿e go to uspokaja. Ma³e dzieci czasami ko³ysz¹ siê w ³ó¿kach. M³oda pielêgniarka spojrza³a na mnie i wzruszy³a ramionami. Moja córka tak robi powiedzia³em. To znaczy ko³ysze siê w ³ó¿eczku
Siostra spyta³a mnie, ile ma³a ma lat. Ruszylimy w stronê pokoju pielêgniarek, znajduj¹cego siê za oszklon¹ cian¹. W drodze do normalnego wiata rzucalimy dowcipami. Dziewczynie nigdy wczeniej nie zdarzy³o siê, ¿eby kto przy niej z³ama³ ig³ê. Opuci³em szpital t¹ sam¹ drog¹ co przyszed³em przecinaj¹c teren na skos i przechodz¹c przez lasek. Wspi¹³em siê na wysokie ogrodzenie przy koñcu zagajnika i w zamyleniu zagapi³em siê na samochody jad¹ce tras¹ szybkiego ruchu. W motelu zafundowa³em sobie gor¹c¹ k¹piel. Zanurzy³em siê w paruj¹cej wodzie i powoli moje myli zaczê³y siê uk³adaæ. Przypomnia³em sobie jeszcze jedn¹ scenê szaleñstwa, której by³em wiadkiem. Dzia³o siê to w barze w miejscowoci Frankfurt w stanie Kentucky. (W tym czasie, a by³ to chyba rok szeædziesi¹ty drugi, nosi³em przy sobie ma³y pistolet, wiêc sam mia³em pewnie nie po kolei pod sufitem). A zdarzy³a siê nastêpuj¹c historia: Podobny do stracha na wróble ch³opak ze wsi postanowi³ poprosiæ do tañca w barze dziewczynê innego faceta. Zaczêli tañczyæ w rytm sentymentalnej piosenki Elvisa Presleya popularnej w tamtych czasach. By³o to One Night, o ile dobrze pamiêtam. Kiedy narzeczony dziewczyny zobaczy³, co siê dzieje, podszed³ do tañcz¹cej pary, plun¹³ w twarz strachowi na wróble i dgn¹³ go no¿em w krocze. Ot tak, po prostu. Wszyscy w barze st³oczyli siê wokó³ postaci skulonej na parkiecie. Krzyczeli rozgor¹czkowani lub szeptem powtarzali woko³o, ¿e Bean zosta³ zasztyletowany. Gdyby domylaæ siê znaczenia s³ów z tonu, jakim je wypowiadano, mo¿na by przypuszczaæ, ¿e Bean mia³ ju¿ dosyæ tañca i whisky i straci³ przytomnoæ. Z pistoletem czy bez, na ten widok o ma³o nie puci³em pawia. Wieci o fotografii Harleya Wynna nadesz³y, kiedy siedzia³em zanurzony po szyjê w gor¹cej wodzie z pian¹. Czyta³em pojedyncze strony wyrwane z ksi¹¿ki Jeba Magrudera o jego ¿yciu i aferze Watergate, a potem odk³ada³em je na krawêd wanny. Irytowa³o mnie, ¿e sprytny Magruder tak siê pospieszy³ z wydaniem tej ksi¹¿ki. Nowe informacje zasta³y mnie w nastroju melancholijnym i sentymentalnym jak muzyka country; têskni³em za Nan, Cat i Janie Bug jak za bliskimi przyjació³mi, którzy przeprowadzili siê gdzie daleko. Mo¿e by³bym w lepszym humorze, gdybym sam móg³ planowaæ w³asne ¿ycie. 67
Telefon zadzwoni³ w sypialni, a ja po prostu pozwoli³em mu dzwoniæ. Myla³em, ¿e to pewnie Asher albo pielêgniarka chc¹ mi co powiedzieæ. Telefon dzwoni³ i dzwoni³, a¿ nagle w mojej g³owie zapali³o siê wiate³ko. To Terrell us³ysza³em, kiedy w koñcu podnios³em s³uchawkê. To ten przeklêty dupek Terrell. G³os na linii nale¿a³ do Lewisa Rostena, by³ jednak dziwnie zmieniony. Rosten rzadko bywa³ wulgarny. Siêgn¹³em po papierosa. Kiedy próbowa³em go wyci¹gn¹æ z pude³ka, kilka innych wypad³o na pod³ogê. Ale o co chodzi? Ochs, pos³uchaj, Harley Wynn to facet Terrella. By³ jego prawnikiem. Pochodzi³ z Houston, dlatego nikt go nie zna³. Rosten mówi³ g³ono i radonie. Nerwowo zapali³em papierosa. Uda³o ci siê tym razem, ty spryciarzu us³ysza³em. Reed mówi, ¿e mo¿e poca³owaæ ciê w ty³ek przed kamer¹. W twoj¹ s³odk¹ dupciê. Kto inny odezwa³ siê w s³uchawce. Przedstawi³ siê weso³ym okrzykiem. Odsun¹³em nieco s³uchawkê od ucha i zacz¹³em chichotaæ jak wiejski g³upek. Coraz to inni ludzie sk³adali mi przez telefon gratulacje. Jak siê dowiedzielicie? pyta³em ka¿dego po kolei. Sk¹d? To skomplikowane us³ysza³em w koñcu z powrotem g³os Lewisa. Jaki znajomy Redda jest z Houston. Zreszt¹ to nie ma znaczenia. Zacz¹³em wreszcie ³apaæ w¹tek i a¿ trudno mi by³o uwierzyæ. Wszystko wydawa³o siê doskonale i logicznie do siebie pasowaæ. Johnboy Terrell. Pozwól mi siê trochê nacieszyæ wrzeszcza³ do telefonu spokojny zazwyczaj Rosten. Pos³ucha³em go. Radosne uniesienie powoli zaczê³o ogarniaæ i mnie w motelu w West Hampton na Long Island. Wyda³em z siebie kilka dzikich gwizdów i okrzyków, a¿ ludzie z s¹siednich pokojów zaczêli pukaæ w ciany. Biega³em boso po dywanie, kopi¹c w cianê jak facet w drodze do domu na filmie Singing in the Rain. Zanim przejdê do dalszej opowieci, powinienem poinformowaæ czytelnika, ¿e od roku tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tego ósmego do szeædziesi¹tego drugiego Terrell by³ gubernatorem stanu; od tego czasu zarz¹dza³ Tennessee, a pewni ludzie, ³¹cznie ze mn¹, uwa¿ali, ¿e kierowa³ stanem bardzo, bardzo le. Co wiêcej, Terrell z pewnoci¹ ¿ywi³ wielk¹ urazê do Jimmiego Horna. Tej nocy odzyska³em si³y. Spisa³em d³ug¹ listê spraw, które mia³em jeszcze do za³atwienia na Pó³nocy rozmów telefonicznych i wizyt. Po raz pierwszy, od kiedy zaj¹³em siê t¹ spraw¹, poczu³em siê zupe³nie pewnie i swobodnie. Przygotowywa³em siê do podró¿y do letniego domu Berrymana w Hampton Bays. To w³anie tam pope³ni³em wielki b³¹d. 68
Czêæ trzecia
Dziewczyna, która kocha³a Thomasa Berrymana
69
70
Hampton Bays, 20 lipca Siedzib¹ Thomasa Berrymana w Hampton Bays by³ roz³o¿ysty dom o dziesiêciu sypialniach, wygl¹daj¹cy jak kapitanat portu. Mia³ szary kolor burzowych chmur, a otacza³a go d³uga weranda, os³oniêta markiz¹. Wznosi³ siê nad prywatn¹ pla¿¹ d³ugoci prawie dwustu metrów. Po ca³ej dzia³ce rozsiane by³y gara¿e. Znajdowa³y siê dos³owie wszêdzie, gdzie tylko siê spojrza³o. Czeka³a mnie tu niespodzianka: dziewczyna Berrymana, dziwna, piêkna kobieta o nazwisku Oona Quinn. Mylê, ¿e nazwalibycie j¹ nowoczesn¹ kobiet¹. Oona Quinn zachowywa³a siê jak m³ody, modny mê¿czyzna: szuka³a po omacku, walczy³a i chwyta³a to, co jej zdaniem s³usznie siê jej nale¿a³o. Mylê, ¿e w³anie dlatego Thomas Berryman tak j¹ lubi³. Oona jest wysoka i szczup³a (metr siedemdziesi¹t piêæ wzrostu, szeædziesi¹t trzy kilogramy). Ma czarne w³osy opadaj¹ce poni¿ej pasa, gdy je rozpuci, ale na ogó³ upina je w ciasny kok. Odznacza siê klasycznym, spokojnym wygl¹dem mieszkañców Nowej Anglii, najlepszych z nich. Jednak pali br¹zowe cygaretki, pozwalaj¹c im zwisaæ z k¹cika ust. W odró¿nieniu od Bena Toya, Oona nale¿a³a do typu ludzi, z którymi w przesz³oci niewiele mia³em do czynienia. Przed poznaniem Berrymana wiosn¹ i zim¹ pracowa³a w sklepie. Ale mia³a du¿o zdrowego rozs¹dku. Na przyk³ad to w³anie ona wyt³umaczy³a mi w koñcu, dlaczego urodziwi ludzie tak czêsto siê przytulaj¹. Powiedzia³a, ¿e w ten sposób roz³adowuj¹ swoje napiêcie seksualne. Mylê, ¿e mia³a racjê. 71
Oona Quinn twierdzi³a, ¿e ma dwadziecia lat, i by³o to zadziwiaj¹ce, lecz ca³kiem mo¿liwe. Po raz pierwszy zobaczy³em j¹ przez drzwi siatkowe, kiedy przy³o¿y³em do nich twarz; czarne, brudne drzwi w wejciu do kuchni. Z powodu otaczaj¹cej j¹ burzy w³osów, kontur dziewczyny wyda³ mi siê zamglony. Piêkna czarownica, pomyla³em. I zapuka³em. Gdy wysz³a do mnie na próg, wyjani³em jej, jak dowiedzia³em siê o tym domu od Bena Toya. T³umacz¹c jej to wszystko, drapa³em siê w nos, bra³em co chwila g³êboki wdech, potem drapa³em siê w brodê i w ucho, mruga³em raz po raz, strz¹sa³em py³ki z rêkawa marynarki i w koñcu zapali³em papierosa. Czy nigdy do tej pory nie widzia³ pan kobiety? spyta³a. Rozemia³em siê (co za wstydliwe wspomnienie), a ja odpowiedzia³em: Uhm, oczywicie, ¿e tak. Na pocz¹tku Oona niechêtnie rozmawia³a o czymkolwiek, nawet o tym, jaka jest dzi pogoda albo jaka powinna byæ. Oczywicie wcale mnie to nie dziwi³o. Zeszlimy nad ocean przechodz¹c nad szarym palikowym p³otem, który le¿a³ zamiast staæ. Oona nios³a ma³e radyjko. Nastawi³a je na piosenki i zachowywa³a siê tak, jakby mnie tam wcale nie by³o. Ale gdy ju¿ bylimy doæ daleko od domu, zaczê³a zadawaæ mi pytania. Co w³aciwie Ben Toy panu powiedzia³? spyta³a najpierw. Nie by³o powodu, bym cokolwiek przed ni¹ ukrywa³, wiêc powtórzy³em jej wiêkszoæ tego, co sam wiedzia³em. Wys³ucha³a wszystkiego, a potem po prostu siê rozemia³a. To wariat. Ma nie po kolei w g³owie. Mówi³, ¿e pani wie, co siê wydarzy³o w Nashville. Naprawdê? Zatrzyma³a siê i odwróci³a twarz¹ do mnie. A mo¿e pan to sobie tylko wyobra¿a, panie Jones? Ruszy³a dalej, nie czekaj¹c na odpowied. Wesz³a do wody. Patrzy³em na jej stopy; palce mia³a d³ugie i kociste, zakoñczone pomalowanymi na czerwono paznokciami. By³a wyzywaj¹co atrakcyjna. Gdy w koñcu dotarlimy do miejsca, sk¹d nie by³o widaæ domu, opad³a na piasek. W radiu grano Lili Marlene. Zwiêkszy³a si³ê g³osu. Czujê siê tak
jakby wiatr i inne si³y przechodzi³y przez moje cia³o. Bardzo dziwnie jest tak z panem rozmawiaæ. To po prostu nierzeczywiste powiedzia³a z g³êbokim westchnieniem. Spyta³em, czy Berryman jest tu gdzie w pobli¿u, ale nie odpowiedzia³a. Potem, z jakiego powodu (nie potrafi³em tego zrozumieæ, póki nie zebra³em wiêcej informacji) Oona Quinn zaczê³a opowiadaæ mi o sobie. Z pocz¹tku mówi72
³a ostro¿nie, w jaki cyniczny, niemi³y sposób. Ale po chwili mia³em ju¿ uczucie, ¿e wys³uchujê nerwowej, a mo¿e nawet skruszonej spowiedzi. Odnios³em tak¿e wra¿enie, ¿e dziewczyna boi siê i nie wie dok³adnie, co ma o tym wszystkim myleæ. Spêdzilimy razem trzy dni w domu Thomasa Berrymana. Mówi³a coraz swobodniej (przynajmniej tak mi siê wydawa³o) o tym, co zasz³o miêdzy ni¹ a tym mê¿czyzn¹. Kiedy nazwa³a go mistrzem instynktu. Powiedzia³a, ¿e gdyby mnie to interesowa³o, to jego penis ma d³ugoæ dwudziestu piêciu centymetrów. Powiedzia³a te¿, ¿e mam sk³onnoci do melancholii. Czu³em siê tu doæ dziwnie. Po pierwsze, nigdy do tej pory nie przebywa³em tak d³ugo z piêkn¹ kobiet¹; po drugie, nad oceanem by³em tylko raz w ¿yciu, w Biloxi, Missisipi. Mia³em te¿ k³opoty ze snem. W nocy by³o zimno jak w zimie w Tennessee. Drugiego dnia podczas przechadzki Oona powiedzia³a mi, ¿e to nie Bert Poole zastrzeli³ Jimmiego Horna. Ben Toy te¿ to mówi³ odpar³em. On nic nie wie. Myli, ¿e Tom zabierze go z powrotem do Teksasu mercedesem. Tylna weranda bieg³a wzd³u¿ ca³ej ciany domu. Na ogó³ tam w³anie rozmawialimy. Siadalimy na wiklinowych krzes³ach patrz¹c na ocean. Gdy teraz o tym mylê, widzê jej kociste stopy w we³nianych skarpetkach wysuwaj¹ce siê i w suwaj¹ce do skórzanych chodaków. Mówi³a, ¿e to taki nerwowy tik. Czêsto obserwowalimy ogrodnika w ubraniu khaki, pracuj¹cego przy trawnikach. Ten wysoki, d³ugonogi Jamajczyk na pewno uwa¿a³, ¿e staram siê dobraæ do Oony za plecami Berrymana. By³ absolutnie lojalny w stosunku do swojego chlebodawcy; powiedzia³ mi, ¿e to, co siê tu dzieje, to nie pana sprawa, mon. Którego popo³udnia zauwa¿y³em, ¿e Oona daje ogrodnikowi dwudziestodolarowy banknot. Mia³em nieprzyjemne uczucie, ¿e Berryman jest gdzie w pobli¿u, ¿e przygl¹da siê nam z wydm otaczaj¹cych jego dom. Oona Quinn, rozmawiaj¹c ze mn¹, denerwowa³a siê i kuli³a w sobie jak mimoza. Siada³a podkurczaj¹c pod siebie nogi i obejmowa³a siê ramionami. Kiwa³a siê przy tym, a¿ trzcinowy fotel i weranda skrzypia³y. Chocia¿ by³a rozmowna, bardzo siê kontrolowa³a, zachowywa³a siê doæ wyniole, dopóki nie wyj¹³em magnetofonu ze skórzanego pokrowca. Co w tym 73
widoku j¹ odmieni³o. wiadomoæ, ¿e jej s³owa mog¹ byæ nagrane spowodowa³a, ¿e w gardle uros³a jej wielka kula. Jednak by³a urodzon¹ gawêdziark¹. Mia³a naturalne wyczucie komizmu i ironii. Do siebie równie¿ odnosi³a siê z ironi¹, a ja mia³em nadziejê, ¿e to mi pomo¿e zbli¿yæ siê do Thomasa Berrymana.
Hampton Bays, 18 czerwca wieci³o wielkie, czerwone s³oñce. Thomas Berryman siedzia³ okrakiem na dachu swojego kapitañskiego domu i przygl¹da³ siê barankom fal, pêdz¹cym po twardym, szarym Atlantyku. Powietrze by³o czyste, przesi¹kniête zapachem soli, niemal b³êkitne. Minê³a ju¿ po³owa czerwca. Powiêcaj¹c pracy tylko czêæ uwagi, Berryman wróci³ wspomnieniami do ckliwych scenek ze szkó³ki niedzielnej w Teksasie. Zastanawia³ siê, co z niego wyros³o. Po chwili jego wzrok zogniskowa³ siê na ma³ym kawa³ku dachu, który w³anie wysmo³owa³. Pomyla³, ¿e dobrze jest samemu smo³owaæ dach w³asnego domu. Ogrodnik odmówi³ wykonania tej pracy i Berryman teraz siê z tego cieszy³. Popatrzy³ nad wydmami wznosz¹cymi siê na prawie dwadziecia metrów po drugiej stronie szosy. Zobaczy³ bia³ego forda mustanga tocz¹cego siê po go³êbioszarej drodze u podnó¿a wydm. Mustang pêdzi³ miêdzy piaszczystymi pagórkami jak samochód z komiksu. Kiedy, przypomnia³ sobie Berryman, pok³óci³ siê z ojcem, który nie chcia³ mu po¿yczyæ swojego forda mustanga. Zapali³ papierosa i da³ siê uko³ysaæ gor¹cemu powietrzu popo³udnia. Widzia³, jak Oona schodzi na pla¿ê, ubrana w bia³y kostium. Bardzo szykowna. Ale jego myli zaraz odp³ynê³y ku sprawie Jimmiego Horna. Podszed³ do komina z ciemnego kamienia i zacz¹³ zak³adaæ now¹ os³onê. Stare mokasyny, które mia³ na nogach, lizga³y siê na dachówkach, musia³ wiêc przesuwaæ siê po wierzcho³ku dachu siedz¹c, tak jakby jecha³ konno. Niebezpieczeñstwo zeliniêcia siê z dachu trzypiêtrowego domu i upadku na meble na patio, które z tej wysokoci wygl¹da³y jak klocki, stanowi³o czêæ pracy, ale tak¿e czêæ przyjemnoci. Przysun¹³ twarz do brudnego otworu komina i w wietle zapa³ki zobaczy³, ¿e wewnêtrzna os³ona jest zatkana sadz¹. Sadz¹ z piaskiem. Sadz¹ z piórami mew i pêkniêtymi balonikami, puszczanymi w wiêta przez dzieci. Bia³y sportowy ford znów przejecha³ drog¹. Berryman wyrzuci³ niedopa³ek papierosa usi³uj¹c trafiæ w samochód, a potem cisn¹³ w tamt¹ stronê obiema rêkami brudy z komina. Tom i Oona zjedli smaczn¹ kolacjê: spaghetti i czerwone wino. Zapali³ d³ugiego, niezgrabnego skrêta i poda³ jej przez stó³. Siedzieli na frontowym trawniku. Oboje ubrali siê doæ wytwornie, na bia³o, i razem ogl¹dali magazyn mody. 74
Gdyby kto przyjrza³ im siê bli¿ej, stwierdzi³by, ¿e Tom ma na nogach czerwono-bia³o-niebieskie adidasy, a Oona siê nie umalowa³a. Obieca³a, ¿e dzi wieczorem zajmie siê jego siniakami. Och powiedzia³a dzwoni³ Ben Toy. Na wargach mia³a pêcherzyki od poparzenia s³oñcem. Z przyjemnoci¹ zaci¹ga³a siê d¿ointem. Kiedy by³em na dachu? spyta³ Tom zatrzymuj¹c w p³ucach dym. Nie uwierzy³, gdy mu to powiedzia³am. Zreszt¹ zabrzmia³o to naprawdê dziwnie. Berryman w dalszym ci¹gu nie wydmuchiwa³ dymu. Powiedzia³, ¿e czyta³ co o rodzinie Hornów. Jacy to porz¹dni ludzie. Kim s¹ Hornowie? Berryman wydmucha³ dym i mrukn¹³ pod nosem: Ben jest zbyt cwany. Co? W³anie. Oona odda³a mu skrêta i przekrzywi³a g³owê jak ptaszek. No wiêc, kim s¹ Hornowie? Nikim odpar³ Berryman. Wzi¹³ d¿ointa. Mru¿y³ oczy w narkotykowym zamroczeniu. Tak naprawdê, to bliniaczki. Wychodzilimy razem w Amarillo. Patsy i Darlene. W High Plains High. Rozemia³ siê. Darlene mia³a liczny rudy w¹sik. I ciekawy charakterek. Rozemia³ siê jeszcze radoniej. A jak umia³a gadaæ! Oona zachichota³a, a potem oboje zapomnieli o Benie Toyu. Tom zapomnia³ te¿ o siniakach. Zaczêli gadaæ na najrozmaitsze tematy, takie, ¿e nawet pisarz z Po³udnia by im pozazdroci³. Berryman opowiedzia³ historyjkê o tym, jak w pewnej rodzinie babcia umar³a podczas d³ugiej podró¿y samochodem. Ojciec w³o¿y³ jej cia³o do baga¿nika, wiêc dzieci o niczym siê nie dowiedzia³y, a potem samochód kto ukrad³ w Hojo razem z cia³em babci. Zapewnia³, ¿e to prawdziwa historia. Wiele godzin póniej Oona siedzia³a bez ruchu, patrz¹c mu prosto w twarz. Berryman trzyma³ w d³oniach jej piersi, czuj¹c ich wagê przez bluzkê. Od pal¹cej siê w kominku sypialni dêbowej k³ody rozchodzi³ siê zapach lasu. Zas³ony w otwartych oknach wydyma³y siê w podmuchach nocnej bryzy. Spojrza³a w zimne, b³yszcz¹ce, niebieskie oczy. Popatrzy³a na gêste, krzaczaste, niestarannie utrzymane w¹sy. Zobaczy³a lekki umiech, na który odpowiedzia³a. Wyobrazi³a sobie, ¿e Thomas Berryman jest synem Clarka Gablea. I jeszcze wyobrazi³a sobie albo przypomnia³a, dziwnego cz³owieka, który trzyma³ w klatkach wierszcze, by w jego sypialni by³o jak w lesie. Mi³onik robali skomentowa³ Berryman, gdy mu o tym powiedzia³a. Ale ona kiedy zjada³a wierszcze, ich twarde pancerzyki i lepkie rodki. Powiedzia³a, ¿e nie istnieje nic, czego nie chcia³aby spróbowaæ. 75
Nawet ma³¿eñstwa? spyta³. Nawet. A ty? Spróbowa³em umiechn¹³ siê, ale oczy mia³ zamkniête. W liceum, przez jakie dwa tygodnie, chocia¿ nie by³o ono zawarte ani w kociele, ani w urzêdzie stanu cywilnego. Jeli dobrze pamiêtam, mieszkalimy w domku na drzewie. A wiêc zmieni³ temat mówisz, ¿e dzwoni³ Benboy? Tak powiedzia³a, prawda? Sypialnia, w której znajdowali siê z Oon¹, by³a najmniej zadbanym pomieszczeniem w tym domu. Ten du¿y pokój mia³ niski, belkowany sufit i ma³y kamienny kominek; na pó³kach sta³y oprawione roczniki National Geographic i American Scholars, odziedziczone po poprzednim w³acicielu domu. Ma³e, oszronione sol¹ okno wychodzi³o na ocean, a drugie, wiêksze, wykuszowe na w¹sk¹ szosê. Berryman twierdzi³, ¿e dom zosta³ kiedy odwrócony przez huragan albo zbudowali go g³upcy. Oona zdjê³a przez g³owê kosztown¹ bluzkê w ch³opskim stylu. Jej drobne piersi by³y bia³e i niepokoj¹ce. Bardziej podobaj¹ ci siê, gdy s¹ bia³e, czy gdy umalowane? spyta³a. W tej niby doros³ej kobiecie tkwi³a jeszcze dwudziestoletnia dziewczyna. By³a jednoczenie oniemielona i powa¿na. Thomas Berryman uj¹³ jedn¹ brodawkê i przyjrza³ siê jej z bliska, jakby by³ sklepikarzem, który ocenia jab³ko, trzymaj¹c je za ogonek. Podobaj¹ mi siê powiedzia³. Bardzo. Zdj¹³ koszulê. Od naprawiania dachu na s³oñcu skórê mia³ tak zaró¿owion¹, ¿e wygl¹da³ jak gotowany homar. A jak tobie siê podobaj¹ moje malutkie brodaweczki? Zmarszczy³a nos. Jeszcze tydzieñ, a upodobnisz siê do Murzyna. Oczywicie nie dotyczy to twojego nosa. Jest taki anglosaski. Muszê zabiæ Murzyna. Rozemia³a siê. Tego ogrodnika? Doskonale. To cholerny obrzydliwiec. Berryman uklêkn¹³ porodku ³ó¿ka i poca³owa³ j¹, staraj¹c siê nie dotkn¹æ spalonym torsem. Powiedzia³ jej, ¿e kobiety w Teksasie nigdy nie przeklinaj¹ i ¿e zawsze wk³adaj¹ za dekolt perfumowane chusteczki, i ¿e u¿ywaj¹ talku do intymnych czêci cia³a. Za wykuszowym oknem, po drugiej stronie szosy, na wydmach, Ben Toy siedzia³ w ciemnociach na masce bia³ego mustanga. Wpatrywa³ siê w owietlone okno na drugim piêtrze domu. Wydawa³o mu siê, ¿e musi broniæ Tom-Toma i irlandzkiej dziewczyny. A w zamian za to oni bêd¹ broniæ jego. Po jakim czasie us³ysza³, jak czarna kobieta mówi, ¿e jest matk¹ Jimmiego Horna. Potem s³ysza³ równie¿ g³os jego ojca. Ben Toy pomyla³, ¿e cierpi na za³amanie nerwowe, i mia³ racjê. 76
Oona i Thomas Berryman palili skrêty przez resztê nocy, a gdy ju¿ ¿adne z nich nie by³o w stanie nic zrobiæ, bo g³owy mieli jak zaczadzone, Thomas zacz¹³ opowiadaæ o tym, jak mu zap³acono za zabicie czarnego mê¿czyzny. W jakiej chwili, gdy nadal roztacza³ przed ni¹ swoje plany, Oona Quinn pad³a na ³ó¿ko i straci³a wiadomoæ.
Hampton Bays, 19 czerwca Rano Tom w³o¿y³ elegancki garnitur nowojorskiego wysokiego urzêdnika. Wygl¹da³ teraz niewinnie jak wie¿o promowany doktor medycyny. I rzeczywicie musia³ siê zaj¹æ pacjentk¹. Poprawi³ poduszki, otworzy³ okiennice na jasne s³oñce i powietrze znad oceanu. Przyniós³ Oonie dzbanek kawy i miodowe ciasteczka. Le¿a³a ju¿ w innym pokoju, nie w tym, w którym straci³a przytomnoæ. Nie mieli sobie teraz wiele do powiedzenia. Powoli zda³a sobie sprawê, ¿e gdzie miêdzy noc¹ a rankiem przeniós³ j¹ i przebra³, bo zobaczy³a, ¿e ma na sobie czarne trykoty. Je¿eli nie chcesz tu zostaæ powiedzia³ musisz siê szybko zbieraæ. Ja mam robotê. Ale nie obawiaj siê wyjazdu. Wsypywa³ cukier do jej fili¿anki. Nigdy nie krzywdzi³em przyjació³. Ani nikogo, kogo lubiê. Wiêc nie bój siê mnie. Popija³a paruj¹c¹ kawê i patrzy³a na niego ponad krawêdzi¹ fili¿anki. Mia³a smutne, niezbyt przytomne spojrzenie. Berryman pomyla³, ¿e je¿eli bêdzie chcia³a wyjechaæ, on musi siê wymkn¹æ wczeniej. Smakuje ci kawa? Sam siê zdziwi³ banalnoci¹ swojego pytania. Jednak Oona nie zamierza³a siê d¹saæ. Tak powiedzia³a i pi³a dalej. Chocia¿ w³aciwie to lura doda³a przy kolejnym ³yku. Berryman poczu³ siê zobowi¹zany do udzielenia jej pewnych wyjanieñ. Ta praca daje mi tyle swobody, ¿e nie mogê teraz przestaæ. Nawet zreszt¹ nie wiem, czy bym chcia³. Pamiêtam, gdy mia³em
kilkanacie lat. Osiemnacie, siedemnacie, mo¿e nawet ju¿ dziewiêtnacie
Przyj¹³em tak¹ filozofiê. Ben i ja
raczej ja ni¿ Ben
By³o to doæ skomplikowane, ale naprawdê pali³em siê, by wszystko odrzuciæ. Kto nazwa³ mnie królem rozrywki. Ale przynajmniej dokona³em wyboru. Wyjaniê ci to inaczej. We przeciêtnego cz³owieka. Zaproponuj mu, by zrobi³ to, co ja robiê. Co okropnego, prawda? Niemoralne. Jednak spróbuj to sobie wyobraziæ. Powiedz temu cz³owiekowi, ¿e dostanie piêædziesi¹t tysiêcy za zabicie kogo ca³kiem obcego. Przekonaj go, ¿e potrafi to zrobiæ. Najwa¿niejsze, ¿eby oferta by³a uczciwa. Jak mylisz, co siê wtedy stanie? W wiêkszoci przypadków? Oona spojrza³a mu w oczy. Nie wiem odpar³a. 77
Kotku, to nie jest odpowied. No wiêc
ten kto wezwie policjê. Berryman widzia³, ¿e jest z³a. Ale nie zamierza³ popuciæ. Wiêc mylisz, ¿e je¿eli zaofiarujê ci piêædziesi¹t tysiêcy nalega³ albo lepiej, zostawiê te pieni¹dze tam, gdzie pracujesz
prawdziwe pieni¹dze
i powiem ci potraktuj to tylko jako przyk³ad pozb¹d siê tego cz³owieka z Hyannis A&P. Odmówisz? Scheiße. Co takiego? Nic. Przecie¿ co powiedzia³a. Powtórz to. Nic. Niewa¿ne. Scheiße to po rosyjsku gówno. Hm. Chyba raczej nie. Oona Quinn ju¿ nic nie powiedzia³a, ale i nie wyjecha³a.
Revere, Massachusetts, 22 lipca Oona Quinn urodzi³a siê i dorasta³a w jednym z tysiêcy obliczonych na pokaz domków w pobli¿u parku zabaw w Revere, Massachussets. Freddie Cannon, piosenkarz pop, te¿ wychowa³ siê w Revere. Potem napisa³ swój hit o Palisades Park. By³o to miasto dostarczaj¹ce tego rodzaju inspiracji. Dom Quinnów najpierw by³ olniewaj¹co bia³y, potem bladozielony, a w koñcu jasno¿ó³ty. Te zmiany kolorów odzwierciedla³y rosn¹c¹ obojêtnoæ rodziców Oony wobec ich nabytku z roku tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tego pi¹tego. W jaki sposób dom podobny by³ do jej ojca. Ojciec czêsto kosi³ trawniki, ale nie zbiera³ suchych lici. Z pewnej odleg³oci odporna na pogodê farba na cianach wygl¹da³a przyzwoicie, ale gdyby przyjrzeæ siê jej z bliska, okaza³oby siê, ¿e od³azi. Ganek zaczyna³ siê zapadaæ, a siatkowe drzwi by³y dziurawe. Wst¹pi³em tam w drodze z Provincetown, w trzecim tygodniu lipca. Pragn¹³em siê zorientowaæ, jak¹ dziewczyn¹ jest Oona. Nie rozumia³em, co j¹ ci¹gnê³o do mê¿czyzny takiego jak Thomas Berryman. Przy pierwszym spotkaniu ojciec Oony potraktowa³ mnie z tak¹ sam¹ podejrzliwoci¹ jak jego córka. Nie chcia³ nic mówiæ. Za¿¹da³, bym mu wrêczy³ swój portfel. Stalimy na frontowym trawniku, a on sprawdza³ moje karty kredytowe i podpisy na nich. Moja gazeta zap³aci panu za wywiad powiedzia³em. Skin¹³ g³ow¹, ale nie znaczy³o to ani tak, ani nie. Co pan wie o Oonie? spyta³. Mia³em okazjê rozmawiaæ z ni¹. Opowiada³a mi o panu i o matce. Wydaje mi siê, ¿e ma k³opoty. 78
Tak, to by³o nieuniknione odpar³. Wskaza³ rêk¹ na dom i poszed³em za nim. Tego popo³udnia na chwiejnym ganku rozmawia³em dwie godziny z Frankiem Quinnem. Mia³ czterdzieci trzy lata, na twarzy hodowa³ siwiej¹ce faworyty, a jego nos, sk³adaj¹cy siê z dwóch poduszeczek, by³ p³aski jak u mopsa. Nie wygl¹da³ na mê¿czyznê, który móg³by sp³odziæ Oonê. Powiedzia³ mi, ¿e pracuje jako barman na zmianie od czwartej do pierwszej w Mayflower, po³udniowy Boston. Ale w jego barze nie dzia³o siê nic nielegalnego: nie by³o tam hazardu, narkotyków ani prostytutek. Przynosi³ do domu uczciwe sto szeædziesi¹t tygodniowo. Dalej mówi³ mi, ¿e do roku szeædziesi¹tego by³ wierz¹cym katolikiem. Potem zachwyci³ go rytua³ anglikañski. Podoba³ mu siê, a poza tym uleg³ czarowi ludowych pieni. Osobistym krzy¿em ojca Oony, a tak¿e krzy¿em jego rodziny, by³o jego upodobanie do mocnego piwa. Cierpia³ na co, co nazywa³ codzienn¹ potrzeb¹. ¯ona Margaret i córka Oona by³y dwiema najlepszymi sprawami, jakie trafi³y mu siê w ¿yciu. Wyzna³ mi to bez ogródek. Chcia³, bym mu powiedzia³ wszystko, co wiem o jego córce. Sam te¿ pragn¹³ o niej mówiæ. Doskonale, pomyla³em i w³¹czy³em magnetofon. Powinienem by³ postêpowaæ z Oon¹ bardziej stanowczo stwierdzi³ Frank Quinn miêdzy dwoma ³ykami guinessa. Co chwila siêga³ do pude³ka z ciasteczkami. Mia³a wiêcej swobody ni¿ inne dzieci. Ale by³a taka ³adna. Mo¿e bylimy dla niej zbyt pob³a¿liwi
zreszt¹ nie wiem. To dobra dziewczyna. Wspania³a. Do chwili, gdy przestaje siê jej mówiæ, jaka jest cudowna. Wtedy dos³ownie siê rozpada i ka¿dego traktuje jak wroga. Nigdy siê nie nauczy³a sobie z tym radziæ. Ale mo¿e nie musia³a. Niektórzy ludzie nigdy nie musz¹. Dorastaj¹c nie mia³a wielu kole¿anek, za to ch³opców krêci³o siê ko³o niej a¿ za du¿o. Gdy w sobotê po po³udniu wraca³em z pracy, mia³em wra¿enie, ¿e na trawniku przed domem odbywa siê wieczór kawalerski. Wszyscy ci ch³opcy z liceum Cathedral
Marzyli, by pos³a³a ich po lody pistacjowe, czy po co innego
Wiele o panu mówi³a powiedzia³em Frankowi Quinnowi. Quinn rozemia³ siê dwiêcznie, jak operowy tenor. Dobrze siê rozumielimy. Czêsto chodzilimy na d³ugie spacery po pla¿y. Ludzie patrzyli na mnie tak, jakbym by³ jakim irlandzkim gangsterem, który poderwa³ m³od¹ dziewczynê. Teraz Margaret martwi siê, ¿e Oona ju¿ nie chodzi do kocio³a. Nie mo¿e sobie tego wybaczyæ, ale sama te¿ przesta³a chodziæ. Quinn zamilk³ i tylko patrzy³ mi twardo w twarz. Oczy b³yszcza³y mu od ³ez. Pan to Thomas Berryman, prawda? spyta³ w koñcu. By³em zbyt zdumiony, by odpowiedzieæ od razu. Pomyla³em, ¿e siê upi³. Po chwili wyjani³em jednak, ¿e nie jestem Berrymanem i zacz¹³em wyjmowaæ z kieszeni portfel, by jeszcze raz pokazaæ mu swoje dokumenty. Nie, nie. Chwyci³ mnie za rêkê. Wiem, ¿e pan nie jest Berrymanem. Po prostu musia³em siê upewniæ. Chyba stajê siê nerwowy. 79
Opowiedzia³ mi, ¿e Oona wspomina³a o Berrymanie, gdy w ostatnich miesi¹cach dzwoni³a do domu. Potem zacz¹³ mówiæ o Jimmiem Hornie. Mówi³, ¿e Oona rzuci³a to nazwisko podczas rozmowy telefonicznej trzeciego lipca. A on czwartego lipca przeczyta³ w gazecie, ¿e Jimmie Horn zosta³ zabity na Po³udniu. Doda³ jeszcze, ¿e Oona dzwoni³a do niego z Tennessee drugiego, trzeciego i czwartego lipca. Czwartego by³a wprost rozhisteryzowana. Chcia³, ¿ebym mu wyjani³, co j¹ tak wzburzy³o, wiêc opowiedzia³em mu tyle, ile mog³em. Margaret Quinn wróci³a do domu trochê po pi¹tej. Frank i ja ci¹gle jeszcze siedzielimy na werandzie. Margaret by³a szczup³¹ brunetk¹. Przypomina³a swoj¹ córkê. Zgodzi³em siê z Frankiem Quinnem, ¿e jest szczêliwym mê¿czyzn¹. Odnios³em wra¿enie, ¿e ani ona, ani jej m¹¿ nie wiedz¹, kim sta³a siê teraz Oona. W ich oczach nadal by³a licealistk¹ w plisowanej spódniczce i niebieskim sweterku. Polubi³em Quinnów, ale tak¿e im wspó³czu³em. Ogarnia³a mnie zgroza na myl, co siê z nimi stanie, je¿eli moja historia zostanie rozpowszechniona w ca³ym kraju. Frank i Margaret Quinnowie byli ca³kowicie nieprzygotowani na to, by sobie z tym poradziæ. Bo w koñcu okaza³o siê, ¿e nie byli to li ludzie, tacy, których bez trudu mo¿na powi¹zaæ z morderstwem, a takich siê w³anie spodziewa³em. W tym czasie moim k³opotem by³o to, ¿e Oona Quinn opowiada³a mi o wszystkim, co chcia³em wiedzieæ. A przynajmniej tak mi siê wydawa³o. Ale mo¿e jednak po prostu k³ama³a. Wcale mi siê to nie podoba³o, ale z drugiej strony, nie mog³em ¿¹daæ, by ka¿dy robi³ wszystko, o co go poproszê. Gdy jecha³em z Massachussets do Nowego Jorku, rozpêta³a siê szaroniebieska ulewa. Ruszy³em w drogê w sobotê wieczorem, ko³o wpó³ do siódmej. Ulewa nasili³a siê jeszcze bardziej, gdy oddala³em siê od parku rozrywek Revere. Dziesi¹tki rodzin z ma³ymi dzieæmi nadje¿d¿a³y z przeciwnej strony. Krople by³y wielkie jak pó³dolarówki. Mimo upa³u musia³em zamkn¹æ okna samochodu. Deszcz usta³ dopiero, gdy wyje¿d¿a³em z promu w New London na Long Island. Zacz¹³em siê czuæ jak Lil Abner, który ma w³asn¹ chmurê pod¹¿aj¹c¹ za nim wszêdzie, gdzie siê udaje. W domu Berrymana pali³y siê wszystkie wiat³a. Lampy nad gara¿ami wytycza³y szerokie cie¿ki wród trawy na wydmach. 80
Pojecha³em podjazdem szuraj¹c ko³ami po ¿wirze. Wyobra¿a³em sobie, ¿e w domu albo odbywa siê przyjêcie, albo kto pope³ni³ samobójstwo. Zasta³em Oonê sam¹ we frontowym pokoju. Owiniêta kocem w czerwone gwiazdki, z go³ymi nogami, siedzia³a na kanapie i ogl¹da³a telewizjê. Ochs? Spojrza³a na ciemne siatkowe drzwi. To ty, Ochs? Sta³em na progu zastanawiaj¹c siê, kogo te¿ innego mog³a siê spodziewaæ. Potem zastuka³em w futrynê. Czy jest tu kto? zawo³a³em. Zachowywa³em siê tak, jakbym w³anie wróci³ z polowania. Czu³em jaki przymus, by porozmawiaæ z ni¹ o Tennessee. Ale ona nie by³a w odpowiednim nastroju. Mo¿emy porozmawiaæ jutro powiedzia³a. To nie ucieknie, a ty na dzi masz ju¿ dosyæ, ch³opczyku. Ch³opczyku? rozemia³em siê. Usiad³em na brudnym fotelu. Zosta³a po drugiej stronie pokoju, nadal owiniêta w koc. Patrzy³a na mnie z rozbawieniem. Lekki flircik miêdzy dziewczyn¹ a ch³opcem, pomyla³em. Kanapa zatrzeszcza³a. Oona nagle wyda³a mi siê zmarzniêta. Wygl¹da³a tak, jakby chcia³a, by kto j¹ uko³ysa³. Przez jaki czas nic nie mówilimy. W telewizji szed³ Easy Rider, ale sceny z Jackiem Nicholsonem ju¿ siê skoñczy³y. Pomyla³em, ¿e Oona podobna jest do tych wysoko op³acanych, osza³amiaj¹cych modelek
ale one tak siê zachowywa³y tylko poza wybiegiem: dra¿liwe i wykoñczone. Popatrzy³a na mnie, na jej twarzy odmalowa³o siê zak³opotanie, ale zaraz siê umiechnê³a. Pójdê do siebie powiedzia³a. Najpierw jednak przygotowa³a w kuchni kakao, a dopiero potem posz³a po trzeszcz¹cych schodach. Nios³a cynowy kubek, z którego kakao wylewa³o siê na jej koc jak stearyna ze wiecy. Ochs zawo³a³a jeszcze. Tom Berryman tu nie przyjedzie. Zosta³em na dole próbuj¹c zrozumieæ, co chcia³a przez to powiedzieæ. W koñcu po jakich dziesiêciu minutach poszed³em do pokoju, w którym spa³em, gdy goci³em w tym domu. Pad³em p³asko na sprê¿ynowy materac. Nogi wystawa³y mi za ¿elazne prêty ³ó¿ka. Le¿a³em w koszuli i bokserkach, patrzy³em na cz³owieczka na ksiê¿ycu i ogarnia³o mnie lekkie szaleñstwo. Nie jest to mój najbardziej ulubiony sposób odpoczynku po ciê¿kim dniu, ale jednak jest to jaki sposób. Próbowa³em zastanowiæ siê nad tym, o co j¹ jutro pytaæ, ale nie mog³em zebraæ myli. Przeci¹gn¹³em lampê na ³añcuszku nad ³ó¿ko. Zdj¹³em koszulê i podci¹gn¹³em pogniecione przecierad³o pod brodê. Zaswêdzia³ mnie wie¿y zarost. W przecieradle znalaz³em mnóstwo piasku. Cz³owieczek na ksiê¿ycu by³ spuchniêty, jakby w³anie odby³ walkê na piêci. 6 – Numer Thomasa Berrymana
81
Us³ysza³em bose kroki na korytarzu. Drzwi ³azienki otworzy³y siê, przekrêcono kontakt lampy, zadwiêcza³y butelki z kosmetykami. Oona przygotowywa³a sobie k¹piel. Nie wiem, kiedy wysz³a z ³azienki, bo zd¹¿y³em przedtem zasn¹æ. Rano wszystko dzia³o siê jak zwykle. Ogrodnik na trawniku. Kurcz¹ce siê palce w we³nianych skarpetkach. Nerwowoæ Oony wobec mikrofonu. Moja nerwowoæ wobec niej. Oona obieca³a, ¿e powie mi wszystko, co chcê wiedzieæ. Powiedzia³a te¿, ¿e moja starowiecka moralnoæ wywar³a na niej wra¿enie. I nie by³ to sposób na ug³askanie mnie. Mówi³a prawdê.
Nowy Jork, 21 czerwca Przed najwiêkszym gara¿em Berrymana stoj¹ czarny porsche traga, cadillac i mercedes 450SE w kolorze miêty, z otwieranym dachem. Na samochodach zbieraj¹ siê odchody mew i wszelkie inne miecie. Wczesnym rankiem którego dnia w ostatnim tygodniu czerwca Berryman zawióz³ Oonê mercedesem na Manhattan. Powietrze by³o ciê¿kie, jakby zamglone, dziêki czemu nie widzia³o siê dok³adnie przydro¿nych reklam. Przez ca³e dwie godziny jazdy rozmawiali i ¿artowali. Narzekaj¹c na prognozy pogody i wiatr, Oona zwierzy³a mu siê, jak ostatnio zauwa¿y³a, ¿e poprawia w³osy przed lustrem co najmniej dwadziecia piêæ razy na dzieñ. Ale mówi³a to tak, jakby opowiada³a dowcip. Wysadzi³ j¹ na Pi¹tej Alei, by co sobie kupi³a. Patrzy³, jak jej postaæ w lekkiej ¿ó³tej sukience przecina t³um ospa³ych urzêdników. Zniknê³a w Lord & Taylor. Berryman zostawi³ samochód i wsiad³ do powolnego miejskiego autobusu, którym pojecha³ do Central Park South, gdzie mia³ nadziejê spotkaæ siê z Benem Toyem. Nie zasta³ Bena w jego apartamencie, wiêc pomyla³, ¿e z³apie go przez telefon w swoim w³asnym mieszkaniu. Potem dzwoni³ do kwiaciarni, której Toy by³ w³acicielem, a gdy tam go równie¿ nie zasta³, telefonowa³ do mieszkañ jego przyjació³ek. ¯adna nic o nim nie wiedzia³a. W mieszkaniu Toya zacz¹³ siê zastanawiaæ, co mog³o siê z nim staæ. Zapali³ cygaretkê i usiad³ przy biurku. Nie pamiêta³ takiego wypadku, by nie widzia³ siê z najmieszniejszym facetem w Ameryce d³u¿ej ni¿ miesi¹c. Przez chwilê myla³ o Toyu, akurat na tyle podenerwowany, na ile móg³ sobie pozwoliæ, a potem podszed³ do sejfu w cianie. Otworzy³ go i zobaczy³ stosik piêædziesiêciodolarowych banknotów i czerwony notes, z którego spisa³ pewien adres: 88 East End Avenue. Berryman wróci³ do interesów, a interesem na teraz by³ Jimmie Horn. 82
Zaparkowa³ na drugiego na Osiemdziesi¹tej Siódmej Wschodniej Ulicy i usiad³ na baga¿niku mercedesa. Musia³ siê chwilê zastanowiæ. Usi³owa³ nie zwracaæ uwagi na nieustaj¹cy nowojorski karnawa³, ale oczywicie mu siê to nie uda³o. Zobaczy³ biznesmena w maseczce z gazy, jad¹cego na kosztownym rowerze. Na zderzaku przyklejona by³a plakietka z napisem: Ten pojazd nie zanieczyszcza atmosfery. Gazowa maseczka pobudzi³a inwencjê i poczucie humoru Berrymana. Kiedy na tym samym rogu min¹³ siê z Joe Namathem i jego niezbyt ³adn¹ dziewczyn¹. T³umaczy³a Namathowi, ¿e nie musi jej trzymaæ za rêkê. I tyle, jeli chodzi o s³awê i futbol. Berryman przeszed³ obok budynków z numerami 92, 94 i 100, id¹c w stronê Osiemdziesi¹tej Szóstej Ulicy. Zatrzyma³ siê przy koszu na mieci i reklamie piwa. Pogrzeba³ w odpadkach, ale nie znalaz³ niczego, co pasowa³oby do jego planu. Jednak w eleganckim sklepie na Osiemdziesi¹tej Czwartej dosta³ modn¹ plastikow¹ torbê. By³a doskona³a. U¿yje jej jako maski. Szklane drzwi domu numer Osiemdziesi¹t Osiem przy East End by³y bardzo eleganckie, w typowym nowojorskim stylu. Koñcz¹c paliæ cygaretkê, Thomas Berryman wszed³ do rodka. Chcia³ wygl¹daæ jak pewny siebie, wa¿ny urzêdnik, i tak wygl¹da³. Z oszklonej budki zagadn¹³ go gruby portorykañski stra¿nik. Siedzia³ przed rzêdem monitorów, pokazuj¹cych pojemniki na mieci na ty³ach budynku. Pali³ grube cygaro i wygl¹da³ jak genera³ z jakiej bananowej republiki. Pan Ben Toy, proszpana? spyta³ przez mikrofon. Ze schodów odezwa³ siê kto niezbyt poprawnym angielskim: Panie Toy, proszê têdy. Mo¿pan iæ na góre zezwoli³ portier z nieposkromion¹ w³adczoci¹. Podczas gdy winda jecha³a na trzydzieste piêtro, Berryman pracowicie robi³ dziurki w swojej plastikowej torbie. Hol na trzydziestym piêtrze, wy³o¿ony dywanem, by³ pusty, luksusowy i cichy. Szukaj¹c apartamentu z nazwiskiem Romains Berryman w³o¿y³ torbê na g³owê. ci¹gn¹³ tasiemkê i torba zamknê³a siê jak kaptur. Przejrza³ siê w jednym ze z³oconych luster i a¿ musia³ siê umiechn¹æ. Jego oczy patrzy³y przez jedn¹ du¿¹ szczelinê a usta stanowi³y malutki czarny kr¹¿ek. Nacisn¹³ przycisk przy mieszkaniu Romainsa i gdzie w oddali us³ysza³ dzwonek. Drzwi uchyli³y siê na d³ugoæ ³añcucha i ukaza³a siê g³owa o gêstych jasnych w³osach i obwis³ych policzkach. Z ca³¹ pewnoci¹ nie jest pan panem Toyem zauwa¿y³ mê¿czyzna. Kim pan jest, panie, hmm
zamaskowany nieznajomy? Berryman rozemia³ siê. Wola³bym, ¿eby pan nie widzia³ mojej twarzy powiedzia³ zmieniaj¹c trochê g³os. Jestem Berryman. Ben Toy jest zajêty gdzie indziej. 83
No dobrze zgodzi³ siê fa³szerz Romains. Zdj¹³ z³oty ³añcuch. Rozumiem, ¿e co mu siê przydarzy³o. Sk¹d pan o tym wie? Kto mi powiedzia³. Bawialnia, do której wszed³ Berryman, by³a du¿a i zaniedbana. Zobaczy³ setki litografii, niektóre z³o¿one na sterty przy cianach, jak w podrzêdnym antykwariacie. Berryman bez powodzenia stara³ siê ogarn¹æ to wszystko wzrokiem. Romains poprowadzi³ go do bia³ego stolika przy oknie wychodz¹cym na East River i na ogromny neon. Zamierza pan zacz¹æ od wymiany uprzejmoci? Fa³szerz zada³ to pytanie gniewnym tonem, ale jego obrzmia³a twarz by³a ca³kiem bez wyrazu. Mia³ smutne, zaczerwienione oczy, jak kurczak. Berryman przecz¹co pokiwa³ g³ow¹. Prawie nie patrzy³ na Romainsa; przez chwilê przygl¹da³ siê za to Hellgate Bridge, a potem przyst¹pi³ do wyjanienia powodu swojej wizyty. Po pierwsze powiedzia³ potrzebujê trzech praw jazdy wydanych w po³udniowych stanach, na przyk³ad w Georgii czy Po³udniowej Karolinie, ale nie w Tennessee. Romains zapisa³ w notesie jedno s³ówko. Po drugie, chcê mieæ karty kredytowe na nazwiska figuruj¹ce na prawach jazdy. W ostatecznoci mo¿e byæ Diners Club i BankAmericard. Berryman wiedzia³, ¿e te dwie karty naj³atwiej sfa³szowaæ. I po trzecie kontynuowa³ przynajmniej na jednej z kart kredytowych musi byæ moje zdjêcie. Pan Romains z³o¿y³ pomazane atramentem palce w czapeczkê i umiechn¹³ siê. Zdjêcie, panie Berryman? Berryman wyci¹gn¹³ kopertê z kieszeni marynarki. Romains wyj¹³ z niej zdjêcie, trzymaj¹c je ostro¿nie za brze¿ek. Pokazywa³o mê¿czyznê w rednim wieku, z nosem pijaka i krótko ostrzy¿onymi w³osami. Z ca³¹ pewnoci¹ nikt nie rozpozna³by na nim Thomasa Berrymana. Oczywicie. Romains sporz¹dzi³ kolejn¹ notatkê. Fotografia na jednej z kart kredytowych. Rozs¹dne zabezpieczenie przed kradzie¿¹. Czy bêd¹ z tym jakie k³opoty? spyta³ Berryman. Fa³szerz zajrza³ w szczelinê torby na g³owie Berrymana, gdzie mo¿na siê by³o domylaæ oczu. Nie odpar³. Proszê mi tylko powiedzieæ, kiedy i gdzie ma to byæ dostarczone. A ja powiem, ile trzeba zap³aciæ. Thomas Berryman wyci¹gn¹³ z kieszeni nastêpn¹ kopertê i poda³ Romainsowi piêædziesiêciodolarowe banknoty. Romains policzy³ je. Doskonale. Skin¹³ g³ow¹. Zawsze ¿¹dam po³owy z góry. Teraz umiechn¹³ siê Berryman. 84
Nie, przyjacielu rzek³. Ufam panu i zap³acê ca³¹ sumê ju¿ teraz. Na dokumenty czekam cztery dni. I powiedzia³ fa³szerzowi, gdzie ma je dostarczyæ. Po opuszczeniu domu fa³szerza Berryman przeszed³ East End Avenue, skrêci³ na Osiemdziesi¹t¹ Dziewi¹t¹ Ulicê i bardzo powoli podszed³ do kwiaciarni Toya. Min¹³ kilku m³odych ludzi otaczaj¹cych martwego mê¿czyznê w prochowcu, le¿¹cego na chodniku. Nad jego twarz¹ bzycza³y muchy, a dziewczyna wygl¹daj¹ca jak wariatka odpêdza³a je egzemplarzem New York Timesa. Ptaki i starzy ludzie, pomyla³ Berryman, umieraj¹ w Nowym Jorku w okropny sposób. On nigdy nie pozwoli³by sobie na tak¹ okropn¹ mieræ. Wiêkszoæ kwiatów zachowa³a jeszcze kolor, ale wyranie zwiêd³y. Berryman stwierdzi³, ¿e od tygodni nikt tu nie zagl¹da³. Kwiaty na wysokich ³odygach zwiesza³y g³ówki przez krawêdzie plastikowych wazonów i dzbanków; inne, hodowane w drewnianych okiennych skrzynkach, po prostu opad³y na ziemiê. Krótkie kwiaty opad³y w stosach, zupe³nie jakby kto je tak u³o¿y³. Te najbardziej wonne, lilie i ró¿e, wydziela³y jeszcze ciê¿ki zapach, ale wiêkszoæ nie pachnia³a. Berryman powoli przeszed³ przez sklep. Podnosi³ g³ówki martwych kwiatów i w¹cha³. W kwiaciarni pali³a siê lampa u sufitu, owietlaj¹c kontuar. Po wejciu Berrymana dzwonek na drzwiach ci¹gle jeszcze siê ko³ysa³ i dzwoni³. Hej, Ben zawo³a³. Benboy! Do diab³a, Ben! Odpowiada³o mu tylko spokojne szur-szur. By³ to odg³os jego w³asnych kroków na drewnianej pod³odze. W ma³ym pokoiku na zapleczu te¿ nie by³o nikogo. Z kranu kapa³a woda na stosy zwiêd³ych kwiatów pozostawionych w zlewie. Sprawia³y wra¿enie sterty mieci. Niektóre martwe kwiaty by³y zapakowane w elegancki papier obwi¹zany wst¹¿eczkami; do wielu bukietów przypiêto bileciki. Berryman usiad³ i napisa³ licik: Ben, jeste wiêkszym wariatem ni¿ jaki cholerny szczur. Zadzwoñ do mnie na wyspê albo dostaniesz kopa w ty³ek. Przyklei³ licik tam¹ na wewnêtrznej stronie szklanych wejciowych drzwi. Wygl¹da³o to jak zawiadomienie, ¿e sklep jest zamkniêty z powodu mierci w rodzinie w³aciciela. Po wyjciu na ulicê Berryman przez jaki czas czu³ nerwowy tik w oku. G³owê wype³nia³y mu myli wieszcz¹ce wielkie k³opoty czekaj¹ce dwóch zuchów, 85
którzy zawsze i wszêdzie walczyli z wszystkimi i przeciw wszystkim, podrywali dziewczyny i okpiwali ch³opców w Teksasie. (Oczywicie, je¿eli kto wierzy w z³owró¿bne znaki).
Hampton Bays, 23 czerwca Pod koniec czerwca przez kilka dni pada³o. Wokó³ domu Berrymana ziemia zamieni³a siê w b³oto, ocean pachnia³ bardziej s³ono ni¿ zwykle, a wszystkie obite tkanin¹ meble by³y zimne i wilgotne w dotyku. Berryman skorzysta³ z okazji i odpoczywa³. Gdy pojedzie do Tennessee, musi byæ w dobrej formie. £owi³ ryby w oceanie, zjada³ je albo wrzuca³ z powrotem do wody. Uwa¿a³, ¿e ocean jest inteligentny, ale b³êkitki nie. W ka¿dej chwili spodziewa³ siê wizyty Bena Toya, brudnego i zaroniêtego jak bezdomny pies. Którego ranka siedzia³ na tylnej werandzie, z której widaæ by³o ocean. S¹czy³ Yuban z kubka i pojada³ ciasteczka miodowe. Dochodzi³a ju¿ dziewi¹ta, ale by³o doæ ciemno i w domu pali³y siê wiat³a. Ko³ysa³ siê na niskim fotelu, ziêbi¹cym uda i plecy, i czyta³ grub¹ autobiografiê Jimmiego Horna. Nosi³a tytu³ Jiminy. Czyta³ ka¿de s³owo, radowa³o go ka¿de zdanie, ka¿de zdjêcie. Gdy dociera³ do koñca strony, rozmyla³ nad tym, co zosta³o tak zrêcznie opisane, ¿a³owa³, ¿e ju¿ siê skoñczy³o, a potem powoli odwraca³ kartkê i czyta³ nastêpn¹ stronê. Nad jego g³ow¹ deszcz wali³ w dach, niebo by³o jak zaparowane, przybra³o kolor tektury. W pobli¿u szumia³ ocean, który w deszczu i wietrze wydawa³ siê podwójnie mokry. Takie by³o ostatnie przyjemne wspomnienie Berrymana z jego kapitañskiego domu. Gdy tak siedzia³ ko³ysz¹c siê, czytaj¹c i nuc¹c, Oona wysz³a na werandê w mêskim ¿ó³tym p³aszczu nieprzemakalnym i kapelusiku do kompletu. Czy co z miasteczka Hampton Bays mog³oby ci uprzyjemniæ dzieñ? Berrymanowi przysz³y do g³owy jedynie gazety. Powiedzia³a, ¿e jedzie po wino, wo³owinê i kukurydzê w kolbach. (Czy lubi kolby kukurydzy? Tak. Co najmniej pó³ tuzina na raz.) Po pieczarki, a tak¿e miêczaki. (Czy lubi miêczaki z Little Neck? Tak, co najmniej tuzin na raz). Pobrnê³a przez b³oto w sanda³kach bez piêt i na wysokich obcasach. Wybra³a najlepszy samochód na takie b³oto, cadillaka. Pomacha³a rêk¹ przez pó³ksiê¿yc oczyszczony na szybach wycieraczkami. I odjecha³a. Berryman wróci³ do ksi¹¿ki. To bêdzie wspania³y dzieñ, pomyla³. By³o mu wygodnie, cieszy³ siê drobnymi przyjemnociami, a Oona stawa³a siê doprawdy rozkoszn¹ towarzyszk¹. 86
Czyta³. Spokojnie wdycha³ i wydycha³ stêch³e powietrze. Nagle jego uwagê rozproszy³ jaki g³ony ³omot wewn¹trz domu. Trzask. £omot. Potem cisza. Potem znów ³omot. Cisza. Powoli przeszed³ przez d³ugi hol, wszed³ do bawialni, zatrzyma³ siê, zapali³ lampê. Wzi¹³ z biurka rewolwer. Od³o¿y³ go, bo by³ to gest wiadcz¹cy o pocz¹tkach ob³êdu. Znów wzi¹³ go do rêki i wsadzi³ pod koszulê, za pasek. Przeszed³ do kuchni, w której by³o jeszcze ciep³o po niadaniu. Na stole sta³y ciastka miodowe i kawa. Siatkowe drzwi nagle odchyli³y siê na zewn¹trz, uderzy³y w mur, a potem zamknê³y siê z hukiem. Berryman poszed³ zamkn¹æ je na haczyk, by wiatr nimi nie huta³, i wtedy zobaczy³ notkê nabit¹ na haczyk. TomTom, Ogrody to skaza Ziemi. Ty jeste jeszcze bardziej szalony. Nie mogê zabiæ Jimmiego Horna. Bigben Oona wróci³a piewaj¹c przeboje Carly Simon: Anticipation i Mockingbird. Nios³a zbyt wiele produktów jak na dwie osoby. Zbyt wiele gazet nawet dla piêciu Berrymanów. Znalaz³a na werandzie mokry egzemplarz Jiminy. Zawo³a³a, ale nikt jej nie odpowiedzia³. Nie zagl¹daj¹c nawet do domu domyli³a siê, ¿e Berryman znów wyjecha³ do pracy. Ale tym razem chyba wiedzia³a, o jak¹ pracê chodzi. Przez resztê dnia w³óczy³a siê po domu. W przyp³ywie z³oci wyrzuci³a kukurydzê, miêczaki i steki na trawnik. Zbi³a przy tym szybê w oknie bawialni, wychodz¹cym na pust¹ nadbrze¿n¹ szosê. Deszcz zmoczy³ dywan. Wiatr pêdzi³ gazety po ca³ym pokoju. Zatelefonowa³a do kole¿anki na Cape Cod i do innej, w Kalifornii. Wydawa³o jej siê, ¿e gdy tylko od³o¿y s³uchawkê na wide³ki, zaraz zadzwoni Ben Toy. W koñcu powiedzia³a mu, ¿eby siê odpieprzy³. Ocean by³ wyj¹tkowo zimny jak na tê porê roku, wysokie fale wyrzuca³y na brzeg najrozmaitsze miecie. Usiad³a na kawa³ku drewna; mog³a to byæ czêæ jakiego domu, ³odzi albo czego w tym rodzaju. Zimna piana zmoczy³a j¹ a¿ do poladków. Wesz³a do wody i od razu pierwsza fala przewróci³a j¹ twarz¹ w dó³. Na³yka³a siê s³onej wody i piasku. Posz³a do domu. Obawia³a siê, ¿e z³ama³a nos, bo wygina³ siê pod dotykiem palców. A mo¿e zawsze by³ z³amany. W tej chwili odczuwa³a wszystko wyj¹tkowo silnie. Piasek trzeszcz¹cy w zêbach. Kszta³t swoich nóg. Pónym popo³udniem zza chmur wysz³o wreszcie dziwnie pomarañczowe s³oñce. Na palu usiad³a mewa, czekaj¹c, a¿ fotograf zrobi jej zdjêcie na pocztówkê. Oona mia³a md³oci i jednoczenie by³a g³odna. 87
Podnios³a z trawnika jeden stek i w koñcu go usma¿y³a. Zasnê³a przed ósm¹. ni³y jej siê jakie filmy puszczane w szybkim tempie, potem ona sama i Berryman w katastroficznych scenach filmowych w stylu Richarda Avedona. Rano obudzi³a siê w ca³kiem innym nastroju. Sprz¹tnê³a to, co poprzedniego dnia zniszczy³a i kaza³a Jamajczykowi umocowaæ wszystko, co tylko móg³. Obesz³a dom, ka¿dy pokój, i obejrza³a przedmioty tak, jak nigdy przedtem. Zadzwoni³a na nowojorski numer Berrymana. Us³ysza³a automatyczn¹ sekretarkê. Tu Oona powiedzia³a. Brak mi ciebie w H. Dzwoni³ Ben Toy. I jeszcze
Nie, to wszystko. Oona Quinn uzna³a, ¿e zostawiaj¹c j¹ w swoim domu, Berryman podj¹³ wobec niej zobowi¹zanie, a poniewa¿ lubi³a zarówno Toma, jak i jego styl ¿ycia, postanowi³a przez jaki czas zostaæ z Berrymanem.
Quogue, 24 czerwca Paul Lasini by³ do tego stopnia konserwatyst¹, ¿e w wieku dwudziestu trzech lat myla³, i¿ Frank Sinatra jest najwiêkszym piosenkarzem w historii wiata. Studiowa³ na uniwersytecie S. Johns, a podczas wakacji pracowa³ jako policjant w Quogue. By³ ostatnim cz³owiekiem, który widzia³ najmieszniejszego faceta w Ameryce. Dwudziestego czwartego czerwca Lasini w³anie jad³ chiñszczyznê na kolacjê, kiedy Ben Toy wszed³ na komisariat mówi¹c sam do siebie. Lasini rozemia³ siê. Przybysz spojrza³ na niego w os³upieniu. Os³upia³y albo pijany w trupa, obija³ siê po pomieszczeniu. Na jednej nodze mia³ tenisówkê, na drugiej sanda³. Jego jasne w³osy by³y rozczochrane. Zla³ siê w spodnie. Na nogawce szortów khaki widnia³a wielka plama. Oona Quinn jest moj¹ lew¹ rêk¹. Ben Toy lini³ siê. John Harley jest moj¹ praw¹ rêk¹. Lepiej usi¹d, bo zaraz upadniesz poradzi³ Lasini. Sier¿ant dy¿urny, policyjny weteran nazwiskiem Fall, o ró¿owej, nabrzmia³ej twarzy, podniós³ wzrok znad Daily News. Palcem zaznaczy³ miejsce, do którego doczyta³ wyniki rozgrywek baseballowych. Spojrza³ z ukosa na Toya. Hej, ty! krzykn¹³ nie podnosz¹c siê z krzes³a. Ben Toy odwróci³ siê ku niemu. Kto jest kim? Zada³ to pytanie tak powa¿nie, jakby chcia³ siê dowiedzieæ czego na temat pogrzebu ukochanej osoby w obcym kraju. Fall lekko siê zirytowa³ i czkn¹³. O co mu chodzi? Spojrza³ na Lasiniego. O czym ten tu mówi? Co za wiñstwo przychodziæ w porze kolacji. Lasini pokiwa³ g³ow¹ i popi³ wody sodowej. 88
Spójrz na jego buty powiedzia³ i rozemia³ siê. Fall ze z³oci¹ obszed³ biurko i stan¹³ przed Toyem. Kto ciê dzi rano ubiera³? spyta³. Twarz mia³ nieprzeniknion¹ jak pokerzysta. Oona Quinn jest moj¹ lew¹ rêk¹. Ben Toy próbowa³ wyjaniæ to jeszcze raz. Powoli wpada³ w panikê. Harley John jest moj¹ praw¹ rêk¹. Bum, bum, bum rozpostar³ potê¿ne ramiona. Zabici. Mrugn¹³, wykazuj¹c ca³kiem dobre poczucie czasu, i zacz¹³ kr¹¿yæ wokó³ betonowych cian pokoju. Usi³uj¹c wyci¹gn¹æ papierosa, rozerwa³ wszystkie na kawa³ki. Papierosy rozsypa³y siê po linoleum. Kto jest kim? Zazgrzyta³ zêbami o dwa metry od Paula Lasiniego. Nie jestem wariatem. Student prawa nie odezwa³ siê. Gruby sier¿ant zawróci³ za biurko. Jego kolacja ju¿ wystyg³a. Kto jest kim? krzykn¹³ Ben Toy. Kto jest kim? Kto jest kim? Tym razem Lasini odpowiedzia³. Oona Quinn i Harley John. Lewa i prawa. Toy umiechn¹³ siê do Lasiniego. Spod koszuli wyci¹gn¹³ mauzera o d³ugiej lufie. Poda³ go Lasiniemu, który wzi¹³ broñ za koniec lufy z tak¹ ostro¿noci¹, jakby to by³a mokra pieluszka. W ten sposób, ch³opcze poinstruowa³ go Ben Toy, pokazuj¹c w³aciw¹ postawê: obie rêce na broni, ramiona wyprostowane, nogi lekko ugiête w kolanach. Potem obojêtnie podszed³ do ³awki, usiad³ i zaj¹³ siê okrêcaniem szalika wokó³ pasa. Inny student prawa zrobi³ Benowi Toyowi dwa zdjêcia i pobra³ odciski palców u¿ywaj¹c do tego zwyk³ego atramentu. Dosz³o do drobnej utarczki i Toy uderzy³ Lasiniego. By³o to g³one uderzenie praw¹ piêci¹ w szczêkê. Toy by³ dobrym bokserem, wykazywa³ w³aciw¹ agresjê i nie ba³ siê, ¿e sam oberwie. Sier¿ant Fall uciszy³ go od ty³u butelk¹ wody sodowej. W samochodzie, maj¹c miêdzy sob¹ zwi¹zanego Bena Toya, Fall i Lasini spowa¿nieli. Naradzali siê szeptem. Szsz, szsz, szsz. Kto jest kim? pyta³ co chwila Ben Toy. Paul Lasini, któremu na policzku i szczêce ju¿ zaczê³y wystêpowaæ siniaki, dawa³ niew³aciwe odpowiedzi z zemsty za ciosy. Chcia³bym, ¿eby powtórzy³ te liczby powiedzia³ lekarz dy¿urny w izbie przyjêæ. By³ to ciemny pokój, po³o¿ony na koñcu tajemniczego podziemnego tunelu. Na suficie krzy¿owa³y siê za¿ó³cone rury. To dom wariatów. Toy rozejrza³ siê wokó³ siebie, popatrzy³ na ciany i aparat rentgenowski. Dobrze powiedzia³. W moim mózgu wyst¹pi³ brak równowagi chemicznej. Lepiej niech pan to zapisze. 89
Licz do przodu i wstecz. Lekarz zachowywa³ siê przyjanie, ale stanowczo. Ben, pos³uchaj jeszcze raz. Nie patrz na cianê. Liczby nie s¹ wypisane na cianie
Dziêkujê
No, proszê. Trzysta dwadziecia osiem
Cztery tysi¹ce siedemset dwadziecia dziewiêæ
Ben Toy uderzy³ piêci¹ w wy³o¿ony cerat¹ blat sto³u. Która moja rêka jest prawa? spyta³. Nie myl teraz o rêkach poleci³ lekarz. Powtórzê ci jeszcze raz liczby. Dwa dziewiêæ powiedzia³ Ben Toy. Kto jest kim, ty sukinsynu? Piêciu pielêgniarzy i lekarz wyszli z Benem Toyem na dwór i poprowadzili go trawnikami na oddzia³ zamkniêty. Umiecili go w celi i oddali pod nadzór dwóch pielêgniarzy. Przez dwie godziny pozostawiono go w mokrym kaftanie, a potem podano mu tyle torazyny, ¿e nawet trudno mu by³o przewróciæ siê na materacu na drugi bok. Podczas zmiany od dwudziestej trzeciej do siódmej pielêgniarze sporz¹dzili nastêpuj¹ce notatki: Ben T., w stanie wielkiego pobudzenia, zosta³ przyjêty wieczorem. Pacjent t³ucze na p³asko rêk¹ w materac i mówi: To Oona Quinn (albo Shepherd, Berryman, Horn, lub jeszcze inne nazwiska). Potem t³ucze drug¹ rêk¹. Wymawia inne nazwiska. Pacjent pyta pielêgniarzy, która rêka jest która. Na ¿¹danie przestaje pytaæ, ale po kilku minutach znów zaczyna. Koncentruje uwagê najwy¿ej przez trzydzieci sekund. Twierdzi, ¿e zastrzeli³ kilku ludzi, ale to jest nieprawdopodobne. Wie sporo o interesach i mo¿e byæ zbankrutowanym biznesmenem. Pacjent nie ma k³opotów ze snem. Rano doktor Alan Shulman przeczyta³ raporty pielêgniarzy. Z Oon¹ Quinn skontaktowano siê tego samego popo³udnia, pod numerem Thomasa Berrymana. Wyjani³a, ¿e Ben Toy jej nie zastrzeli³. Przyzna³a, ¿e go zna i powiedzia³a, ¿e chcia³aby przyjechaæ i z nim porozmawiaæ. Jest przyjacielem jej przyjaciela. Powiedzia³a równie¿, ¿e nie zna innych przyjació³ ani wspólników Toya: ani Harleya Wynna, ani Jamesa Horna. Nigdy o nich nie s³ysza³a.
Hampton Bays, 24 czerwca Nie mog³em oderwaæ oczu od Oony Quinn. Stanê³a w drzwiach i spojrza³a na dom Berrymana. Potem wrzuci³a klucze do torebki wielkiej jak koñskie juki. Tego dnia mia³a na sobie granatow¹ spódniczkê, lun¹ bia³¹ bluzkê i by³a umalowana. Wygl¹da³a jak m³oda kobieta robi¹ca karierê w Nowym Jorku.
90
Ja by³em w drodze do Tennessee, ona wybiera³a siê do Nowej Anglii, z wizyt¹ do przyjació³ w Cape Cod, jak powiedzia³a. Mo¿e zatrzyma siê na jaki czas w Revere. Postanowilimy razem pojechaæ na lotnisko. Pinto paskudnie podskakiwa³ na spokojnej wiejskiej drodze prowadz¹cej do autostrady na Long Island. Jak d³ugo zamierzasz tam zostaæ? spyta³em przekrzykuj¹c silnik. Nie wiem. Jeszcze siê nad tym nie zastanawia³am. Zawaha³em siê, zanim zacz¹³em mówiæ dalej. By³a w jednym z tych swoich beznadziejnych nastrojów. Bez przerwy odgarnia³a czarne w³osy z twarzy. Chcia³em ci co powiedzieæ. Co wa¿nego odezwa³em siê w koñcu. Bêdê to kontynuowa³ zacz¹³em i na chwilê zamilk³em. Ten reporta¿
Oona przerwa³a mi: Wszystko w porz¹dku, Ochs. Po prostu wykonujesz swoj¹ pracê. Przeczesa³em palcami w³osy. Jestem zbyt niezdarny, by elegancko przepraszaæ. A nie chcia³bym zrujnowaæ ¿ycia tej m³odej kobiecie. Wreszcie dojechalimy do piêtrowego, betonowego budynku, w którym mieci³a siê hala odlotów linii Eastern do Bostonu. Oona zosta³a w samochodzie chwilê d³u¿ej i wszyscy nowojorscy taksówkarze zaczêli na nas wciekle tr¹biæ. Jaki rozz³oszczony pos³aniec waln¹³ gazet¹ w moj¹ szybê. W koñcu wysiad³a, uderzaj¹c siê po nogach wielk¹ skórzan¹ walizk¹. Pomyla³em, ¿e taka prostok¹tna walizka jest raczej w stylu jej rodziców ni¿ w stylu Thomasa Berrymana. Oona zniknê³a w terminalu nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Doszed³em do wniosku, ¿e ma doæ. By³em pewny, ¿e Frank i Margaret Quinnowie te¿ maj¹ doæ
tak wiêc tutaj, przed wejciem do budynku lotniska, podj¹³em pewn¹ decyzjê. Postanowi³em, ¿e w historii, któr¹ napiszê, nadam tej rodzinie zmienione nazwisko. Wtedy w³anie wymyli³em dla nich nazwisko Quinn. To w³anie niektórzy nazywaj¹ ochron¹ ród³a informacji. Ja to nazywam przyzwoitoci¹, a mylê, ¿e Walter i Edna Jonesowie, w ma³ym, zacofanym miasteczku Zebulon, nazywaj¹ to wyrafinowaniem.
91
92
Czêæ czwarta
Pierwsza detektywistyczna opowieæ Po³udnia
93
94
Nashville, pocz¹tek wrzenia Gdy wreszcie wróci³em na Po³udnie, zbli¿a³y siê ju¿ wybory. W Nashville nadal by³o zielono i piêknie. Niebo przybra³o jesienny b³êkit. Mielimy pe³niê babiego lata. Od dziewi¹tego lipca przebywa³em w piêciu stanach, w³¹czaj¹c w to Dystrykt Kolumbia. Jedzi³em do Nowego Jorku, Massachusetts, Pensylwanii, Waszyngtonu i Teksasu. Prawie ju¿ mia³em moj¹ historiê. Mia³em te¿ krêcon¹ brodê w kolorze miodu. Broda straszy³a staruszki z Po³udnia, ma³e dzieci i moich wydawców. Drobne k³opoty: Podczas tych kilku tygodni mojej nieobecnoci stare kumoszki z naszej ulicy by³y pewne, ¿e uciek³em od rodziny. Wysiedzia³y zachwycaj¹c¹ opowiastkê, w której zosta³em wyrzucony z pracy, a potem spêdzi³em ca³e lato krêc¹c siê po torach wycigowych na Wschodzie. Gruba Letitia Mills spyta³a, czy s¹dzi³em, ¿e w taki sposób potrafiê odnaleæ swoj¹ to¿samoæ
albo co równie idiotycznego. Mog³em jej odpowiedzieæ tylko brzydkim s³owem. A ona mog³a tylko uchyliæ przede mn¹ swój malutki kapelusik z czarn¹ woalk¹. To jej sposób na powiedzenie: Id do diab³a!. Citizen-Reporter chcia³, ¿ebym mu powiêci³ swój wolny czas. Ca³y! Powiedzieli, ¿e dziêki historii Thomasa Berrymana awansujê na stanowisko starszego redaktora. Podnieli mi tygodniówkê z dwustu szeædziesiêciu dolarów na trzysta dwadziecia piêæ, wiêc natychmiast kupi³em srebrzyste audi fox. Mój trawnik nie by³ strzy¿ony od miesiêcy; le¿a³y na nim stosy lici i chwastów. 95
Siatkowe okna nadal tkwi³y w ramach, jak latem. Siatkowe drzwi. Zepsuty hamak. Wiêksze k³opoty: Moja ¿ona Nan by³a zdenerwowana i wciek³a. Chcia³a wiedzieæ, czy jestem teraz szczêliwy, wiêc powiedzia³em jej, ¿e nie, ale jestem zaniepokojony. Czyta³a nowojorskie notatki; niestety nie zareagowa³a tak, jak tego potrzebowa³em. Chodzi³a na kurs karate na Wolnym Uniwersytecie Nashville i grozi³a, ¿e co po³amie. Jednak nowe audi jej siê spodoba³o. Dziewczynki zapomnia³y, jakie jest moje miejsce w rodzinie. Nie zna³y dobrze tego cz³owieka, który wyhodowa³ sobie rudoblond brodê. Podpiewywa³y zlikwiduj to i Gilette najlepsza dla mê¿czyzny tak, ¿ebym to s³ysza³. Czasami k³ad³em jedn¹ albo obie na pod³odze, pociera³em brod¹ ich go³e brzuszki, i wtedy siê mia³y. Cat mia³a iæ do czwartej klasy i przejmowa³a siê sprawami dojazdu szkolnym autobusem. Pyta³a, czy bêdê codziennie j¹ wozi³ samochodem tam i z powrotem, co zajmowa³oby pó³torej godziny. Opowiada³a mi o kole¿ankach, które wybiera³y siê do Akademii Baptystów. Moja m³odsza córka, Janie, zaczyna³a interesowaæ siê ch³opcami z Po³udnia. Mówi³a, ¿e segregacja jest okropna. Z powodu nowego stanowiska musia³em ustaliæ sobie w redakcji doæ niezwyk³y rozk³ad zajêæ. Pisa³em wczenie rano (od pi¹tej do dziewi¹tej), a pónym wieczorem wybiera³em siê na przeja¿d¿kê i zagl¹da³em do ksiêgarñ. Miêdzy jednym a drugim dokonywa³em koniecznych napraw w domu i udziela³em siê towarzysko. W tamtych dniach w Nashville by³o spokojnie, a zw³aszcza panowa³o milczenie wokó³ wyborów. Zarówno The Banner, jak i Tennessean interesowa³y siê g³ównie ledztwem w sprawie by³ego gubernatora Johnboya Terrella. Napisa³em kilka okolicznociowych artyku³ów dotycz¹cych sprawy, ale dziêki temu, ¿e nie musia³em siê ju¿ liczyæ z terminami w gazecie ani z ograniczeniami dotycz¹cymi d³ugoci artyku³u zajmowa³em siê przede wszystkim Thomasem Berrymanem. Nadal nie wiedzia³em, co siê sta³o z Berrymanem po strzelaninie. Potem odkry³em, ¿e Oona wpuci³a mnie w maliny. Mia³em zreszt¹ odkryæ jeszcze wiele nieprzyjemnych drobiazgów. Lewis Rosten uwa¿a, ¿e prawdziwa kryminalna historia w stylu Dashiella Hametta czy Fredericka Forsytha zaczê³a siê dopiero po moim powrocie do Nashville. 96
I chocia¿ to, co robi³em przez pewne szeæ tygodni mojego ¿ycia, podaje w w¹tpliwoæ absolutn¹ prawdê tego stwiedzenia, Lewis ma czêciowo racjê. Jesieni¹ on, ja, i inni dziennikarze Citizena zebralimy oko³o dwustu piêædziesiêciu stron notatek, wywiadów, numerów telefonów, rachunków hotelowych i restauracyjnych i najrozmaitszego rodzaju dokumentów. By³o tego tyle, ¿e ka¿dy z nas móg³by napisaæ pracê doktorsk¹ na temat Thomasa Johna Berrymana, Jeffersona Johna Terrella, Bertrama Poolea czy Josepha Dominicka Cubbaha. Lewis tak¿e pisa³ ksi¹¿kê, ale prócz tego mia³ wiadomoæ swoich obowi¹zków jako wydawca. Na przyk³ad siedzia³ w redakcji Citizena, przegl¹da³ jakie stare rachunki, a potem dzwoni³ do mnie o pó³nocy i pyta³, czy móg³bym siê z nim spotkaæ w Lummies Hart of Dixie. Po prostu chcia³bym obgadaæ z tob¹ kilka moich teorii w sprawie Berrymana zarzuca³ haczyk. Ochs, to ci zajmie tylko pó³ godzinki. I najczêciej szed³em siê z nim spotkaæ. Lummies Hart of Dixie to bar, w którym jedz¹ lunch prawie wszyscy z Citizen-Reporter, ale po pi¹tej przychodz¹ do niego zwykli ludzie. T³oczno jest tam wtedy od marnych piosenkarzy country, którzy wlizguj¹ siê do twojej lo¿y i wykonuj¹ smêtn¹ piosenkê za jedno piwo sterling. Wed³ug mnie s¹ to najlepsze, a w ka¿dym razie najtañsze koncerty w miecie. Jednak jak na standardy Tennessee, to tylko zwyk³y bar, do którego ludzie wpadaj¹ na pogawêdki. Dziêki mojemu wzrostowi, metr dziewiêædziesi¹t siedem, i radosnemu usposobieniu, wszyscy mnie tam toleruj¹. Natomiast jeli chodzi o Lewisa Rostena, sprawy wygl¹daj¹ inaczej. Z tego powodu zawsze staralimy siê zarezerwowaæ jedn¹ z wyk³adanych czerwonym winylem ló¿ znajduj¹cych siê blisko wyjcia. Jakie dwadziecia minut zajmowa³o nam przejrzenie wszystkich naszych notatek, które pokrywa³y ka¿dy centymetr kwadratowy sto³u i ³awek. Dopiero potem rozpoczynalimy rytualne dyskusje o tym, co i w którym artykule zamieciæ. Ten list jest typowym przyk³adem dokumentu, jakie przynosilimy do baru, by zdecydowaæ, co z nimi zrobiæ. Znalaz³em go w skrzynce na listy w poniedzia³ek w ostatnich dniach wrzenia. Szanowny Panie Ochs Jones. Jestem inspektorem celnym. Mieszkam w Rockaway Beach, Quenns, Nowy Jork. Niedawno przeczyta³em w Parade jeden z pana artyku³ów o zabójcy Thomasie Berrymanie. By³ to artyku³ z siódmego wrzenia. 97
Piszê w nastêpuj¹cej sprawie. Pod koniec lipca przys³ano mi rachunek Diners Club za cztery kolacje w restauracji Tale of the Fox w Nashville, Tennessee. Tylko ¿e ja nigdy nie by³em w Tennessee, a gdy sprawdzi³em portfel, zauwa¿y³em, ¿e brakuje mi karty Diners Club, a tak¿e paru innych. Na rachunku widnia³o nazwisko J.P. Golly, czyli moje. Dopiero w ostatnim miesi¹cu wyledzono, ¿e u¿ywa³ ich Thomas Berryman. Do ka¿dego rachunku do³¹czono wykaz zamówionych potraw: 1 wódka gimlet 1 sirloin 1 kawa Zacz¹³em nawet wyobra¿aæ sobie, jakim cz³owiekiem musi byæ taki z³odziej, zamawiaj¹cy sobie rozkoszne ma³e kolacyjki. Nie wiem, ile ta informacja jest dla pana warta, ale te¿ nie s¹dzê, bym by³ jedyn¹ osob¹, która p³aci za te kolacje. John Pactrick Golly Najdziwniejsz¹ rzecz¹ by³o to, ¿e J.P. Golly otrzyma³ ju¿ od Diners Club zwrot utraconej sumy. Citizen-Reporter oczywicie nie mia³ obowi¹zku zrekompensowaæ mu straty, ale i tak sprawdzilimy to w Diners Club. Rosten i ja sprawdzalimy wszystko, co tylko mo¿na by³o sprawdziæ. Moses Reed napisa³ artyku³ wstêpny o Jimmiem Hornie dzieñ po tym, jak Horn zosta³ wybrany w roku 1970. Natychmiast przeprowadzono badanie opinii publicznej na temat tego artyku³u, a przednie i tylne okna samochodu Reeda wybili mê¿czyni i ch³opcy ze Sluggersów z Louisville. Artyku³ zaczyna³ siê tak: Na zdjêciach z dzieciñstwa Jimmie Lee Horn, ch³opiec o kwadratowej szczêce, w typie Cassiusa Claya, wygl¹da jak urodzony przywódca. Pierwsze lata pracy Horna w szkolnictwie Nashville potwierdzaj¹ to wra¿enie. Gdyby to miasto przewidzia³o, ¿e w³anie tego ch³opca nale¿y wybraæ sporód dzieci dorastaj¹cych w tym samym czasie w biednych dzielnicach i starannie siê nim zaj¹æ; gdyby to miasto umo¿liwi³o Hornowi normalne kszta³cenie w ciagu dwudziestu jeden lat (w³¹czaj¹c nauke w jednym z uniwersytetów Ivy*); gdyby to miasto da³o mu ksi¹¿kê Olivera Wendella Holmesa w twardej oprawie, któr¹ to ksi¹¿kê sam sobie kupi³ po maturze w liceum Pearl High; gdyby to miasto troszczy³o siê o tak uzdolnionego m³odego cz³owieka bardziej ni¿ troszczy siê o kogo, kto w przysz³oci zostanie kierowc¹ autobusu
* Ivy League osiem najbardziej renomowanych i presti¿owych uniwersytetów we wschodnich stanach USA (przyp. t³um.).
98
gdybymy my, dobrzy obywatele Nashville, zrobili to wszystko, a przynajmniej jedn¹ z tych rzeczy, wtedy mo¿e potrafilibymy zrozumieæ, co sta³o siê w tym tygodniu. Ale poniewa¿ nie zrobilimy dla Jimmiego Lee Horna ¿adnej z tych rzeczy, a wprost przeciwnie, spiskowalimy, by opóniæ jego rozwój, dzi nasze miasto prze¿ywa szok. Prze¿ywamy szok, a wielu z nas odczuwa zbo¿ny wstyd widz¹c drogê, jak¹ przeszed³ Jimmie Horn z ubogiej dzielnicy, by zostaæ naszym burmistrzem
by zostaæ tym cz³owiekiem, jakim jest dzisiaj
Ja pozna³em osobicie Horna i jego rodzinê d³ugo po wyborach tysi¹c dziewiêæset siedemdziesi¹tego roku. Chocia¿ mo¿e to zabrzmieæ jak fa³szywa skromnoæ ze strony cz³owieka, który dosta³ nagrody za artyku³y o nim, muszê powiedzieæ, ¿e Horn zbudowa³ wokó³ siebie najlepiej wypracowany system obronny, jaki kiedykolwiek widzia³em. Jednym z elementów tego systemu by³ szybki, ¿artobliwy sposób mówienia, który prowadzi³ innych dziennikarzy do wniosku, ¿e Horn jest szczêliwym czarnuchem. Nie wierzê, by Horn by³ szczêliwy. To jedna z niewielu rzeczy, których jestem ca³kowicie pewny. Nie by³ cz³owiekiem wolnym. Sam siebie uwarunkowa³ tak, by staæ siê przywódc¹ czarnych i ich rzecznikiem. Tylko tym ¿y³. Oprócz kilku przypadków, kiedy siê nie pilnowa³, a i to na ogó³ by³o zamierzone, nigdy nie widzia³em Jimmiego Horna jako prywatnego cz³owieka. Jednak przez te wszystkie lata zebra³em kolekcjê tam dotycz¹cych wy³¹cznie Horna publicznego: myliciela, pisarza, poskramiacza g³upoty
Jimmie Horn mówi o Jimie Crowie: Zaraz po tym, jak wojna w Wietnamie sta³a siê dla nas wa¿na, w roku tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym siódmym, najlepszy przyjaciel mojego m³odszego brata, weteran i pracownik stacji benzynowej Esso, zosta³ wy³owiony z rzeki Cumberland z j¹drami w kieszeni d¿insów. Widzicie, plotkowano, ¿e spotyka siê z bia³¹ kobiet¹. A nawet gorzej, ¿e czêsto z ni¹ sypia. Teraz dochodzimy do po³owy roku siedemdziesi¹tego. Nie bior¹c pod uwagê ¿adnych wydarzeñ z przesz³oci, pewni specjalici uwa¿aj¹, ¿e móg³bym zostaæ senatorem ze stanu Tennessee. Zupe³nie tak, jakbymy byli w Massachussetts. No, nie wiem. Nie wiem, czy co mo¿e zmieniæ siê a¿ tak szybko. Jim Crow nie ¿yje, ale go nie zapomniano. O tym, jak siê traktuje Czarnych na Po³udniu Wierzcie albo nie, ale zawsze ceni³em honor, gocinnoæ i uprzejmoæ, którymi szczyci siê Po³udnie. 99
Lubiê tutejszy sposób ¿ycia o wiele bardziej ni¿ ten, który pozna³em na Pó³nocy. Szeryf z Jackson City powiedzia³: Jedyn¹ rzecz¹, która sprawia mi wiêksz¹ przyjemnoæ ni¿ aresztowanie czarnucha, jest z³apanie siedmiofuntowego okonia. To mi siê spodoba³o. Lubiê wiedzieæ, kim s¹ oni, a kim jestemy my. O Jamesie Earlu Rayu: To najsmutniejsza rzecz, o jakiej s³ysza³em. Ca³e postêpowanie s¹dowe w Memphis, w przypadku najbardziej sensacyjnej i odra¿aj¹cej zbrodni stulecia, zabójstwa Kinga pope³nionego z zimn¹ krwi¹, trwa³o dwie godziny i dwadziecia piêæ minut
Proces skoñczy³ siê po nieca³ych trzech godzinach, podczas których nawet nie zastosowano formalnych procedur s¹dowych. Nie poddano Jamesa Earla Raya krzy¿owemu ogniowi pytañ, zreszt¹ nie zastosowano go tak¿e wobec nikogo innego. Wszystko rozegra³o siê w mgnieniu oka, zajê³o tyle czasu, ile trwa uk¹szenie komara. Potem, trzy lata temu, gdy zaj¹³em siê polityk¹, pojecha³em do stanowego wiêzienia w Bruskey, by porozmawiaæ z Rayem. Ray, w niebieskich d¿insach i roboczej koszuli, zamiata³ licie. Wygl¹da³ jak zwyk³y dozorca. Usiedlimy na ³awce. Z jakiego niezrozumia³ego powodu poczêstowa³ mnie papierosem. Chcesz wiedzieæ, jak to zrobi³em powiedzia³. Nie odpar³em. Chcia³bym wiedzieæ, kto to zrobi³. Ray umiechn¹³ siê i zapali³ papierosa, chocia¿ jednego mia³ ju¿ w ustach. Poci¹g¹³ obydwa przez kilka nastêpnych minut i patrzy³ w ziemiê. Nie odezwa³ siê s³owem. Mylê, ¿e dobrze siê bawi³. Po raz pierwszy, chocia¿ w³aciwie nie wiem dlaczego, uzyska³em pewnoæ, ¿e to on w³anie by³ sprawc¹. Uwierzy³em, ¿e zrobi³ to dla w³asnej satysfakcji i ¿e ten czyn napawa go dum¹. Niedawno przeniesiono go do Nashville, zupe³nie jakby nie by³o innych wiêzieñ. Znów sk³ada apelacjê. I teraz znów nikt nie wierzy, ¿e to on jest morderc¹. O pewnym artykule w gazecie, napisanym przez Amy Vanderbilt: Wczoraj wieczorem rozmawialimy z Maureen o lekcji etykiety dla czarnych, którzy dowiadczaj¹ awansu spo³ecznego. Lekcja wygl¹da³a tak: dwóch czarnych malarzy pracuje na dachu wysokiego budynku i jeden zaczyna spadaæ. Hej, ty, nie spadaj mówi drugi. Nic na to nie poradzê, ju¿ lecê wo³a poszkodowany. Ale przecie¿ nie mo¿esz zlecieæ na bia³¹ pani¹, która tu w³anie przechodzi perswaduje jego przyjaciel. Wtedy spadaj¹cy zatrzymuje siê i wraca na dach. 100
Taka etykieta obowi¹zuje czarnych. Wyczyta³em to w licznym artykuliku pani Vanderbilt. O tym, jak to jest, gdy kto do ciebie strzela: Czyta³em, ¿e doktor King wiele o tym myla³. Uwa¿a³, ¿e by³by to sposób na uwiarygodnienie jego dzia³alnoci. Jednak nie s¹dzê, by tego chcia³, chocia¿ niektórzy tak pisz¹. Widzia³em, jak zastrzelono Jamesa Mereditha. W szeædziesi¹tym szóstym, w Hernando, Missisipi. Strzelono mu w brzuch. Mia³ na sobie koszulkê w paski z krótkimi rêkawami, która dos³ownie sta³a siê czerwona. Meredith czo³ga³ siê na czworakach na pobocze szosy, zanim kto rzuci³ mu siê na pomoc. Ten widok wcale nie by³ dla mnie inspiruj¹cy. Jednak teraz podchodzê do tej sprawy w sposób bardziej fatalistyczny. Staram siê rozmawiaæ o tym otwarcie, nawet z rodzin¹. Mogê ¿artowaæ, ¿e co takiego mi siê przydarzy, gdy wyjadê z miasta albo ze stanu. W Nashville czujê siê bezpiecznie. O strachu: Strach to jedyna rzecz, która trzyma³a przy ¿yciu czarnych ludzi z Po³udnia. Moja babcia lubi³a opowiadaæ nam pewn¹ historyjkê a babcia by³a tward¹ kobiet¹, baptystk¹, i nigdy nie przesadza³a, a ju¿ tym bardziej nie k³ama³a. Mówi³a, ¿e w czasach niewolnictwa ludzie tak siê bali bia³ych, ¿e wk³adali g³owy do garnków albo pieców zanim odwa¿yli siê modliæ na g³os. Pamiêtam te¿ zdanie, które s³ysza³em prawie codziennie, gdy dorasta³em: A jeli biali siê dowiedz¹?. I w³anie dlatego
przede wszystkim dlatego czarny przywódca nie mo¿e okazywaæ strachu. Oczywicie teraz, gdy mam ju¿ trzydzieci siedem lat, jestem o wiele odwa¿niejszy ni¿ wtedy, gdy mia³em dwadziecia piêæ. (miechy na sali). Ochs, przecie¿ mnie znasz. Ale tak naprawdê wcale go nie zna³em.
Nashville, 25 czerwca Marblehead Horn, sentymentalny drobny biznesmen w³aciciel sklepiku z warzywami hodowa³ wspania³¹ dziesiêciocentymetrow¹ czuprynê na g³owie syna. Dba³ o ni¹ przez trzynacie lat jak dobry ogrodnik o trawniki, a potem pozwoli³ synowi zdecydowaæ, czy chce dalej tak siê strzyc. Jimmie Horn chcia³. Takie uczesanie nie by³o ani modne, ani nowoczesne; datowa³o siê z wczesnych dni Rekonstrukcji* w Nashville. Z czasów nieobiecanej ziemi, zanim jesz* Rekonstrukcja okres po Wojnie Secesyjnej, gdy Po³udnie okupowa³y wojska Pó³nocy (przyp. t³um.).
101
cze Tennessee uchwali³o pierwsze z praw Jima Crowa. Fryzura wygl¹da³a dziwnie, i w jaki sposób wywar³a wp³yw na Jimmiego. Ludzie na ogó³ lubili jego szorstki sposób bycia. Ja te¿ lubi³em. Jednak pewnemu konsultantowi politycznemu, nazwiskiem Santo Massimino, wcale siê to nie podoba³o. Powiedzia³ Jimmiemu, ¿e taka postawa odbierze mu g³osy na wschodzie stanu Tennessee, i mia³ racjê. Namawia³ go, by wyg³adzi³ trochê swoje maniery, zanim rozpocznie kampaniê do Senatu Stanów Zjednoczonych, chocia¿ rozumie, jakie to jest trudne a Jimmie Horn zapewni³ go, ¿e siê postara. Fryzjer Robinson by³ mi³y i uleg³y na swój w³asny sposób. Jak bardzo stary czarnuch, przywieziony tu na statku niewolniczym. Ostrzy³ brzytwê na pasku, jak w dawnych czasach. Ugina³y mu siê kolana w workowatych spodniach. Co chwila szczerzy³ ¿ó³t¹ sztuczn¹ szczêkê. Taaa, to prada powiedzia³ wreszcie. Moje najstarsze wyjecha³o do Nigerii. Jimmie Horn umiechn¹³ siê i klepn¹³ go w ty³ek, gdy przechodzili do fotela w rytualnym tañcu zak³adów fryzjerskich. Tam twój synek zestarzeje siê przedwczenie. Burmistrz zmusi³ siê do kolejnego mi³ego umiechu. Ja te¿ mam siwe w³osy
och
na piersi. To smutna prawda. Starzec co mrukn¹³ i przechyli³ g³owê, jakby co mu przysz³o na myl. Jimmie Hornie, gdyby ty by³ naprawdê stary, ja musia³bym ju¿ byæ martwy. Podbieg³ do szuflady i wyci¹gn¹³ z niej no¿yczki. Umiechn¹³ siê uprzejmie. Jak zwykle? spyta³. Horn potrz¹sn¹³ zbyt d³ug¹ czupryn¹. Usta mu zadrga³y w umiechu. Zas³oni³ je rêk¹. Czy s³ysza³e zapyta³ o politycznych konsultantach? Robinson przemyla³ sprawê. Nie, nigdy o nich nie s³ysza³em odpar³ wreszcie. Podczas strzy¿enia burmistrz rzadko patrzy³ w górê. Wola³ wpatrywaæ siê w ciany obite tapet¹ w s³oniki. Opowiedzia³ swojemu fryzjerowi o probie Santo Massimina. Gdy praca dobieg³a koñca, fryzjer odsun¹³ siê i usiad³ przy drzwiach, na krzele z prostym oparciem. Popatrzy³ na ulicê. Ponad dwiema fotografiami Horna z autografem, wystawionymi w oknie. Ponad rewersem plakatu Vitalisa. Ponad reklam¹ fryzury afro. A potem spojrza³ na now¹, czerwono-bia³o-niebiesk¹ pi³kê do koszykówki, podpisan¹ przez cz³onków Memphis Tams. Zapali³ zgas³ego camela i zaci¹gn¹³ siê tak, jakby papieros mia³ kolce.
102
Mali ch³opcy z okr¹g³ymi brzuszkami przebiegli przed drzwiami graj¹c w palanta. To by³o zbzikowane lato. Jimmie Horn pomyla³, ¿e w zak³adzie fryzjerskim pachnie jak w szpitalu dla weteranów. G³adz¹c swoje krótkie w³osy w kolorze pieprzu, stary fryzjer powiedzia³ cicho: Góówno. Potem, wyrzucaj¹c niedopa³ek na ulicê, doda³: Niech mnie poca³uj¹ gdzie. Ci¹gle nie zwracaj¹c uwagi na burmistrza, wsta³ i zacz¹³ posypywaæ talkiem swoje chude, kociste rêce. Wyj¹³ nastêpnego camela, potar³ kó³ko zapalniczki zenith, pojawi³ siê pomarañczowy p³omieñ i papieros zadymi³. Fryzjer zdj¹³ fartuch w paski i odwróci³ siê do burmistrza z ponur¹ min¹. By³ czerwony na twarzy, w oczach stanê³y mu ³zy. Co za góówno powtórzy³. Jimmie Horn pokiwa³ g³ow¹ i spojrza³ prosto w obsypane talkiem lustro. Zobaczy³ swoj¹ twarz. Swoj¹ zwyk³¹, znajom¹ twarz. Nie by³a to twarz jakiego pod¿egacza. Przypomnia³y mu siê zdjêcia obramiaj¹ce lustro w jego sypialni. Ich cienie w nocy i w³osy jak futrzana czapka. Jak niestaranny postrzygacz ¿ywop³otów, stary fryzjer zajrza³ z bliska w lustro i obci¹³ jeszcze trochê zaczesanych do góry w³osów. Stercz¹ jak ogon z ty³ka koz³a skomentowa³. Horn przyj¹³ to bez s³owa. Ze stoicyzmem godnym Aureliusza, którego podziwia³, zw³aszcza gdy by³ zmêczony albo pi¹cy, przygl¹da³ siê swojej kamiennej twarzy w lustrze. Na pewno zapiewa³ fryzjer starczym g³osem na pewno nie przegrasz wyborów, ch³opcze. Popiera ciê sto procent czarnych. ci¹³ jeszcze jeden kosmyk, zostawiaj¹c w tym miejscu ³yse miejsce. Widz¹c to, burmistrz podniós³ ciemne oczy na Robinsona. Ostro¿nie ostrzeg³ cicho, lecz stanowczo. Jeste fryzjerem Jimmiego Horna. Wykonuj swoj¹ pracê starannie. Stary fryzjer przyj¹³ uwagê do wiadomoci i nasta³a chwila ciszy. Przyjecha³ do miasta i by³ ca³kiem nieznany podj¹³ w koñcu, wymachuj¹c no¿yczkami. Massimino czy jak mu tam. Powiedzia³ Jimmiemu Hornowi skacz, i Jimmie Horn skoczy³. W dodatku skoczy³ dok³adnie tak, jak mu kazano. Mam swoje powody. Horn poczu³, ¿e musi siê wyt³umaczyæ. Nie wiesz o wszystkim, co siê dzieje. To zbyt skomplikowane. Robbie, po prostu ostrzy¿ mnie. Stary fryzjer przyci¹³ jeden z bujnych faworytów. Potem zabra³ siê za drugi. Co oni nam robi¹, ch³opcze? jêkn¹³. To mi siê nie podoba. Nie rozumiem ich
103
Jimmie Horn pomyla³ o parkingu Sunoco z domem towarowym. O nowych ulicach zaplanowanych dla miasta. Nasz³y go wspomnienia w³asnych wyczynów sportowych. Wspomnienia uroczystego starego cz³owieka i starej kobiety, besztaj¹cych go ³agodnie. Pytaj¹cych, czy jest doæ zdolny, by pewnego dnia studiowaæ na Akademii Rolniczej stanu Tennessee. Fryzjer znów zabra³ siê do pracy ostr¹ brzytw¹. Wiesz, ¿e zabili Henryego Aarona. Wiesz o tym powiedzia³. To mi siê ni³o. A ty wiesz, ¿e jestem tylko g³upim ch³opcem odpar³ Jimmie Horn z zamkniêtymi oczami. Czu³ na gardle rozgrzan¹ brzytwê. To nie ma sensu. Umiechn¹³ siê. Zêby mia³ bielsze ni¿ krem do golenia. Nie umiechaj siê tak do mnie. Starzec z brzytw¹ w rêku nabra³ pewnoci siebie. Tamten te¿ by³ g³upim ch³opcem. Szur-szur-szur brzytw¹. On te¿ siê umiecha³. Gra³ na pianinie tak piêknie, ¿e przyciêto mu palce pokryw¹ baga¿nika. I ta liczna Carma. Te¿ siê umiecha³a. G³upie, szczêliwe dziecko. Zastrzelili j¹ maj¹c na g³owach maski z poñczoch. Szur-szur-szur. Gotowe. Jimmie Horn otworzy³ oczy i starannie obejrza³ siê w lustrze. Co mu mówi³o: Zmarszcz czo³o, ale nie zrobi³ tego. Niele. Poklepa³ zmniejszon¹ g³owê. £adnie to zrobi³e. Umiechn¹³ siê tak przekonuj¹co, ¿e staruszek poczu³ siê szczêliwy. Ale w duchu Jimmie Horn mówi³ sobie co innego. Jak ogon z ty³ka koz³a powtarza³ w mylach. Masz racjê, stary, m¹dry cz³owieku. Horn pojecha³ swoim oldsmobilem do centrum. Jecha³ Church Street do Szóstej, potem skrêci³ na West End Avenue. Zegar na kawiarni Morrisona wskazywa³ piêtnacie po ósmej, a on mia³ jeszcze co do zrobienia. Nie by³o to nic przyjemnego, ale i tak musia³ to zrobiæ. W³¹czy³ g³ono pracuj¹cy kierunkowskaz i poczeka³ na swoj¹ kolejkê przy wjedzie na parking przed komend¹ policji. Pokój przes³uchañ numer trzy mia³ ma³e, kwadratowe okienko, umieszczone zbyt wysoko, by mo¿na go by³o dosiêgn¹æ bez drabiny. Sta³y tu trzy pomarañczowe krzes³a z plastiku, klamka w drzwiach mia³a barwê miedzi. Wszystko poza tym by³o bia³e. Dwaj bardzo czarni mê¿czyni, Marshall Królik Hayes i Vernon Hudson, siedzieli naprzeciwko siebie. Trzydziestosiedmioletni Hudson ubrany by³ w bia³¹ koszulê, niebieski krawat, jaki nosili kierowcy autobusów i szare spodnie. Pod pach¹ mia³ br¹zow¹ kaburê. Hayes, lat dwadziecia, nosi³ siê w barwach ciemnego burgunda i z³ota: kapelusz z piórami w kolorze wina, jedwabna koszula, wysokie boty ze skóry
104
cielêcej, a tak¿e kolekcja ró¿norodnych z³otych bransoletek, piercionków i kolczyków. W tym niewielkim pokoju jedna rzecz by³a pewna: Królik Hayes nie nauczy³ siê sztuki ubierania w swoim rodzinnym miecie, Gray Hawk, Missisippi. Jimmie Horn sta³ za Hayesem. Ten dwudziestolatek o starych oczach od czasu do czasu zerka³ przez ramiê na burmistrza, ale Horn ani razu nie spojrza³ na niego. Wiem, ¿e zamordowa³e cz³owieka o nazwisku Frankie Tucker. Vernon Hudson mówi³ dziwnie miêkko. Brak odpowiedzi. Wiem tak¿e, ¿e jeste czo³owym dostawc¹ narkotyków w naszym miecie. Brak odpowiedzi. Hayes powoli wyprostowa³ d³ugie nogi w skórzanych botach. Jimmie Horn usiad³ na trzecim krzele. Popatrzy³ Hayesowi w twarz. Hayes zainteresowa³ siê nagle jednym ze swoich piercionków. Horn zapali³ koola i poda³ go ch³opakowi. Chcia³bym ci co wyjaniæ zacz¹³. Królik Hayes przyj¹³ papierosa. Zaci¹ga³ siê leciutko, jak kobieta. Jego bransoletki zadzwoni³y. Jest pewna sztuczka, której musi u¿ywaæ czarny burmistrz kontynuowa³ Horn. Jasne. Hayes skin¹³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê tak, jakby by³ ponad to wszystko. Sztuczka, któr¹ stosuje czarny burmistrz mówi³ dalej Jimmie Horn polega na tym, ¿e nie mo¿e siê zgodziæ, by w miecie dzia³a³ choæby jeden czarny kryminalista. Poniewa¿ biali ludzie rozdmuchaj¹ najmniejsze nawet przewinienie czarnego. Bêd¹ mówili o morderstwie albo o obrabowaniu kasy oszczêdnoci tak, jakby to by³a zasada, a nie wyj¹tek. Hayes potrz¹sn¹³ bransoletkami w kierunku Horna. S³uchaj, nie mam czasu na takie bzdury. Gdzie jest mój pieprzony adwokat? Gdy Hayes wyg³osi³ swoj¹ kwestiê, Jimmie Horn wsta³ i wyszed³ z pokoju. Cholera mrukn¹³ za drzwiami. Poszed³ d³ugim, bladozielonym korytarzem. Na cianach wisia³y korkowe tablice z og³oszeniami. Dotar³ do ma³ej poczekalni, w której sta³o mnóstwo plastikowych krzese³, otaczaj¹cych stó³ ca³kowicie pokryty czasopismami. Horn zauwa¿y³, ¿e na blacie nie ma ani skrawka wolnego miejsca. Próbowa³ siê uspokoiæ. W poczekalni siedzia³a ³adna czarna dziewczyna. Mia³a na sobie drogi aksamitny zielony kombinezon, z³ote ko³a w uszach i buty na platformach. Pali³a jak gwiazda filmowa z lat piêædziesi¹tych i Horna kusi³o, by kazaæ jej przestaæ. To by³a ¿ona Marshalla Hayesa. Mia³a osiemnacie lat. Gdzie jest Królik? spyta³a na widok Horna. Musimy ju¿ iæ. Horn usiad³ na jednym z plastikowych krzese³. Je¿eli nie odejdziesz od niego sam siê zdziwi³, ¿e to mówi umrzesz, zanim skoñczysz dwadziecia piêæ lat. To tyle. Potem wróci³ do pokoju przes³uchañ numer trzy.
105
Hayes le¿a³ na pod³odze przyciskaj¹c brzuch, jakby co z niego mia³o wypaæ. Vernon Hudson trzyma³ jego kapelusz z piórami w kolorze burgunda. Sprzedawa³e kokainê i heroinê zacz¹³ mówiæ Horn, zanim jeszcze drzwi siê zamknê³y. Sprzedawa³e kokainê i rodki nasenne pierwszakom i drugoklasistom w liceum Pearl. Nie sprzeda³em ¿adnej pieprzonej heroiny w ca³ym moim pieprzonym ¿yciu. Horn pochyli³ siê, a¿ jego twarz znalaz³a siê trzydzieci centymetrów od twarzy Hayesa. S³uchaj, bracie. Sprzedawa³e heroinê. Sprzedawa³e mnóstwo heroiny. Rz¹dzisz te¿ grup¹ drobnych sprzedawców. Gdybym mia³ co do tego chocia¿ najmniejsz¹ w¹tpliwoæ, nie by³oby mnie tutaj. Nie bawiê siê w takie gry. No wiêc jeste tu, i co dalej? G³os Hayesa podniós³ siê o oktawê. To proste. Przyszed³em, by wyrzuciæ ciê z miasta. Hej, cz³owieku, nie mo¿esz tego zrobiæ. Bracie. Horn u¿ywa³ tego s³owa z przek¹sem. Mogê zrobiæ wszystko, co zechcê. To moje miasto. Nie tylko dzielnice wschodnie i zachodnie, czy Church Street. Ca³e to cholerne miasto jest moje! A je¿eli ja zobaczê ciê tutaj po dzisiejszym wieczorze doda³ spokojnie Vernon Hudson od drzwi zastrzelê ciê i przysiêgnê przed s¹dem, ¿e mia³e broñ
Na wypadek, gdyby o tym nie wiedzia³, ch³opcze, powiem ci, ¿e tu strzelaj¹ do czarnuchów. Jimmie Horn ju¿ wychodzi³ z pokoju, ale jeszcze siê zatrzyma³ w otwartych drzwiach. Marshallu Hayes. Westchn¹³. ¯a³ujê, ¿e muszê ci to zrobiæ Chcia³ jeszcze co dodaæ, ale tylko zamkn¹³ drzwi. Wyszed³ z komendy inn¹ drog¹, by unikn¹æ spotkania z dziewczyn¹ Królika Hayesa. O w pó³ do jedenastej w nocy burmistrz Nashville dotar³ do domu. Przez ca³¹ drogê za jego samochodem jecha³ dodge polara.
Nowy Jork, 24 i 25 czerwca Thomas Berryman jad³ specjalnie przyrz¹dzone spaghetti i pi³ piwo z beczki. Robi³ to od trzech dni, wiêc twarz mu siê zaokr¹gli³a i urós³ brzuch. Przybra³ na wadze kilka funtów, dziêki czemu wygl¹da³ starzej o dziesiêæ lat, co upodobni³o go do zdjêcia na karcie BankAmericard, któr¹ dosta³ od Romainsa. Którego dnia w poprzednim tygodniu za dolara ostrzyg³ siê krótko u fryzjera w metrze. Za kolejne trzydzieci piêæ centów zgolono mu w¹sy. Potem kupi³ workowaty garnitur w kolorze zielonego groszku, p³ac¹c kart¹ BankAmericard.
106
Dla rozrywki pojecha³ na stadion Shea z artyst¹ z Soho, który u¿ywa³ cieni do powiek i ró¿u, by wygl¹daæ jak Alice Cooper, i który lubi³ robiæ wszystko, co wydawa³o mu siê oryginalne. Berryman wyst¹pi³ jako Król Rozpusty. W³o¿y³ ciemne okulary i czarn¹ koszulê z d³ugimi rêkawami. Usiedli na bielonych, zbitych z desek ³awkach, zjedli frankfurterki, wypili piwo schaeffer, a potem palili i patrzyli, jak Czerwone Skarpety zwyciê¿aj¹ Jankesów trzysta trzydzieci jeden do stu dziewiêtnastu. Rano Thomas Berryman z³apa³ samolot dla biznesmenów do Nashville. By³ to dzieñ jego trzydziestych urodzin. Marzy³, ¿e trzydzieste pierwsze spêdzi jako emeryt w Cuernavaca albo w San Miguel de Allende w Meksyku. Najdziwniejsze, ¿e by³y to marzenia podobne do tych, jakie snu³ kiedy Harley Wynn. Berryman wiedzia³, ¿e jego ¿ycie wyznaczaj¹ dwa niewzruszone drogowskazy. Pierwszym by³a praca jego ojca jako sêdziego okrêgowego; zmusza³o go to do w³aciwego wykonywania wszystkiego, czego siê podj¹³. By³ to ju¿ odruch warunkowy, jak u psów Paw³owa: gdy Thomas Berryman zrobi³ co perfekcyjnie, sprawia³o mu to prawdziw¹ radoæ. Czu³ po prostu taki przymus. Drugi drogowskaz pochodzi³ od rodziny jego matki. Berryman uwa¿a³ go za ziemiañskie ci¹goty. Po raz pierwszy zastosowa³ siê do niego w tysi¹c dziewiêæset siedemdziesi¹tym pierwszym roku. Pracowa³ wtedy w Meksyku. Ogromna hacienda señora Jorge Amado Marqueza znajdowa³a siê jakie dziewiêædziesi¹t kilometrów na zachód od Mexico City. Dom sprawia³ wra¿enie labiryntu bia³ych, ozdobionych stiukami pokoi, stajnie by³y ró¿owe jak pelikan, wszêdzie ci¹gnê³y siê zielone ¿ywop³oty i bariery. Posiad³oæ zbudowano nad jeziorem b³êkitnym jak Como; z okien widaæ by³o niewielki wulkan. W roku siedemdziesiatym pierwszym Jorge Amado Marquez mieszka³ tam samotnie. Tamtego roku jego ¿ona zmar³a w tajemniczych okolicznociach (sama siê postrzeli³a, podczas gdy rodzina odbywa³a przeja¿d¿kê motorówk¹ po jeziorze). Córka mieszka³a w Mexico City z pewnym fotografem, przystojnym mê¿czyzn¹ z bujn¹ czupryn¹ zaczesan¹ do ty³u. wietnie nadawa³by siê do filmów Costy Gavrasa. Jorge Amado Marquez zaprosi³ Berrymana na tydzieñ. Mia³ tam zostaæ do chwili, kiedy bêdzie musia³ zabraæ siê za robotê. A poniewa¿ to akurat zlecenie by³o bardzo proste, postanowi³ zadoæuczyniæ swojemu pragnieniu eleganckiego ¿ycia i przyj¹³ zaproszenie. Dosta³ apartament na drugim piêtrze, z wyjciem na taras otaczaj¹cy ca³y budynek. Jezioro znajdowa³o siê jakie dwadziecia piêæ metrów ni¿ej. Z frontowych okien widaæ by³o wulkan, a szerokie tylne okno wychodzi³o na krzaczasty teren; ros³y tam krzewy brazylki i palmy, w których roi³o siê od papug. 107
Przed wschodem s³oñca na jego taras przychodzi³y dwie czarnulki, jedna trzynasto-, druga czternastoletnia. By³y to ³adne dziewczynki, z d³ugimi, brudnymi od kurzu nogami. Zachowywa³y siê cicho, dopóki Berryman nie wyszed³ na taras. Wtedy, chichocz¹c, czerwieni¹c siê i rzucaj¹c zalotne spojrzenia, jak pokojówki w amerykañskich filmach, m³odziutkie señority przynosi³y mu banany, papaje, mango, a tak¿e bekon i ryby z jeziora Chapala. Po po³udniu ¿eglowa³ wokó³ wulkanu albo p³ywa³ w wodzie jeziora tak czystej, ¿e gdy nie pada³o, widzia³ dno. W inne dni polowa³ na jelenie z gospodarzem lub sam, gdy¿ Amado by³ d¿entelmenem i nie narzuca³ gociom swojego towarzystwa. Wieczorami odbywa³y siê wielkie przyjêcia albo mniej formalne kolacyjki. Amado przedstawia³ Berrymana jako amerykañskiego biznesmena, zwi¹zanego z jego fabrykami opakowañ i plantacjami bananów. W przyjêciach uczestniczy³y Amerykanki i bogate, kosmopolityczne señority, a rano m³odziutkie meksykañskie s³u¿¹ce potajemnie ogl¹da³y te panie przez okno tarasu Berrymana. Gdy tydzieñ wakacji dobieg³ koñca, Thomas Berryman uzna³, ¿e chêtnie znów by wkrótce posmakowa³ meksykañskiego stylu ¿ycia. Jednak najpierw musia³ wykonaæ pracê dla Jorge Amado Marqueza. Pewnego popo³udnia pojecha³ do Mexico City miejscowym autobusem, którego silnik krztusi³ siê i kaszla³. Autobusowi dotrzymywa³y kroku osio³ki z dzwoneczkami, ale Berrymanowi wcale siê nie spieszy³o. Gdy przyjecha³ do stolicy, zmieni³ swój bia³y garnitur haciendera na zakurzon¹ kwiecist¹ koszulê i d¿insy. Zamieszka³ w studenckim hostelu i zacz¹³ nosiæ okulary bez oprawek. Pierwsze dwa wieczory spêdzi³ beztrosko ze studentami z uniwersytetu Stanu Wisconsin i ich ³agodnym homoseksualnym opiekunem. Przedstawi³ siê im jako profesor liceum z hrabstwa Westchester, stan Nowy Jork. Pónym popo³udniem trzeciego dnia pobytu w stolicy Meksyku ukrad³ szar¹ pó³ciê¿arówkê. Znalaz³ w niej kaczki, kurczêta i kilka kwicz¹cych prosi¹t. Pojazd by³ ciê¿ki, ale Berryman uzna³, ¿e mo¿na nim jechaæ siedemdziesi¹t mil na godzinê. Tego wieczoru szara pó³ciê¿arówka kilka razy parkowa³a na Plaza de la Constitución, by zaraz z niego wyjechaæ. Trochê przed pó³noc¹ przejecha³a fotografa przypominaj¹cego postacie z filmów Costy Gavrasa. Zdarzy³o siê to na w¹skiej, jednokierunkowej ulicy. Samochód jecha³ z prêdkoci¹ prawie dziewiêædziesiêciu kilometrów. Zaczesane do ty³u w³osy i bia³e zêby kochanka córki Amado Marqueza niemal wieci³y w ciemnociach. Berryman nie pragn¹³ wiedzieæ o nim nic wiêcej. Wola³ zachowaæ wspomnienia o tygodniu spêdzonym z señorem Amado Marquezem. Rozmylanie o innych sprawach mog³o zak³óciæ jego równowagê psychiczn¹.
108
Stara kobieta z Po³udnia postuka³a Berrymana w ramiê. Powoli zdj¹³ stereofoniczne s³uchawki dostarczane przez linie lotnicze Braniff. Chcia³a, by odchyli³ jej do ty³u fotel, co by³o normalne, ale poza tym zamierza³a mu równie¿ opowiedzieæ o swoim niedawno zmar³ym ziêciu. Michael mia³ zaledwie piêædziesi¹t osiem lat mówi³a monotonnie. Michael mia³ dwie liczne córki w Briarcliff. Michael chcia³ przejæ na emeryturê za piêæ lat
Berryman spojrza³ przez okno. Zobaczy³ przedmiecia Nashville. Pojawi³ siê napis, nakazuj¹cy zapi¹æ pasy. Zebrano s³uchawki. Wzi¹³ g³êboki oddech. Porówna³ swój garnitur z ubraniami biznesmenów z Po³udnia, lec¹cych z nim na pok³adzie samolotu. Gdy przy drzwiach stewardessa wita³a krótko ostrzy¿onego Thomasa Berrymana, umiechn¹³ siê i odpowiedzia³ jej z idealnym po³udniowym akcentem. Nios¹c swoj¹ ma³¹ skórzan¹ torbê w stronê terminalu pomyla³ sobie, ¿e potraktuje pobyt w tym miecie jako przystanek w drodze powrotnej do Meksyku.
Nashville, 26 czerwca We wtorek, dwa tygodnie przed Czwartym Lipca, Berryman wyszed³ przez sterowane elektrycznie drzwi Farmerskiego Domu Towarowego, nios¹c butelkê soku pomarañczowego i pó³ kilo p¹czków z cukrem pudrem, nazywanych P¹czkami ¿ony farmera. Mia³ na sobie spodnie khaki i pogniecion¹ koszulkê z napisem Coca-Cola, której rêkawy zawin¹³ nad ³okcie. Wygl¹da³ jak prawdziwy farmer z Tennessee. Tak te¿ siê czu³. Usiad³ na gor¹cym baga¿niku forda galaxie, wypo¿yczonego u Hertza i popijaj¹c sok obserwowa³ kobiety oddaj¹ce siê swojemu najwa¿niejszemu zajêciu: zakupom. Zjad³ kilka ciep³ych p¹czków. By³ bardzo zadowolony, nie przeszkadza³o mu nawet to, ¿e siedzi na rozgrzanym metalu. Jak zwykle rozkoszowa³ siê swoj¹ niezale¿noci¹. By³a jedenasta przed po³udniem, a on nie musia³ nigdzie pêdziæ, bo mia³ ³atw¹, dobrze p³atn¹ pracê. Wczesnym popo³udniem ruch na ulicach nie by³ zbyt wielki. Krêci³o siê tu trochê kokietek, bêd¹cych wbrew pozorom naprawdê dobrymi ¿onami; na lokówkach mia³y zawi¹zane chustki, co przypomina³o trochê klatki dla ptaków. By³o te¿ sporo mê¿czyzn; wygl¹dali jak dzieciaki w swoich kwiecistych hawajskich koszulach i obszernych spodniach zachodz¹cych wysoko nad taliê, niczym worki pocztowe. Chwilami Berryman mia³ ochotê nawi¹zaæ z kim rozmowê, ale g³ównie spêdza³ czas na przygl¹daniu siê dwóm czarnym stolarzom, którzy stawiali drewniane podium porodku parkingu. Z tego podium bêdzie przemawia³ Jimmie Horn. Posiedzia³ jeszcze trochê na baga¿niku forda, a potem przeszed³ siê po ulicy. Wst¹pi³ do kilku sklepów. Kupi³ oliwkow¹ koszulê J.C. Penneya i krawat pasuj¹cy do jego eleganckiego garnituru. Chwilê obserwowa³ policjanta czytaj¹109
cego komiks w wozie patrolowym. Na przednim siedzeniu samochodu le¿a³ rewolwer trzydziestka. W porze lunchu usiad³ w ulicznej kawiarence pod parasolem z napisem Cinzano i ulegaj¹c naleganiom kelnerki o nazwisku D. Dusty wypisanym na identyfikatorze, wypi³ szklaneczkê wermutu. (Potem go sobie przypomnia³a). Ponad w¹sk¹ kolumnad¹ dach Farmerskiego Domu Towarowego by³ d³ugi, p³aski i pokryty smo³¹. W po³owie popo³udnia zrobi³o siê gor¹co i duszno. Smo³a topi³a siê i ciek³a po rynnie. Frontowa fasada budynku, z czerwonym emblematem na tle królewskiego b³êkitu, wznosi³a siê jaki metr ponad dachem. Od ty³u dach zwiesza³ siê nad drzewami magnolii tworz¹cymi potê¿n¹, zielon¹ cianê od rampy za³adowczej a¿ do Szosy 95, prowadz¹cej na wschód, do Knoxville. Pykaj¹c cygaro, Thomas Berryman zapisywa³ w pamiêci wszystkie te szczegó³y. Ju¿ mia³ sobie pójæ, gdy nagle zauwa¿y³ d³ugow³osego ch³opca, którego dzi widzia³ ju¿ kilka razy. Ch³opiec by³ wysoki i chudy, nosi³ zielony kombinezon wojskowy i przyciemnione na br¹zowo okulary. Mia³ krêcone w³osy i przypomina³ Berrymanowi Oliwera Twista. Siedzia³ na przystanku autobusowym i próbowa³ flirtowaæ z czarn¹ kelnerk¹ z ulicznej kawiarni. Teraz usadowi³ siê na krawê¿niku chodnika naprzeciwko domu towarowego. Przygl¹da³ siê dwóm czarnym stolarzom. Berryman zanotowa³ w pamiêci obecnoæ ch³opca i uzna³, ¿e mia³ udany dzieñ. Przeliczy³, ¿e jego dzienny zarobek wyniós³ ponad dwadziecia tysiêcy dolarów.
Nashville, 27 czerwca Ustalonego dnia powiedzia³ mi Ben Toy wykona swój plan, który jego zdaniem powiedzie siê w stu procentach. Jeli jednak uzna, ¿e nie ma stuprocentowej szansy powodzenia, zrezygnuje. Tak post¹pi³ z Jessem Jacksonem w Chicago. Lubi wyzwania, ale wszystko starannie oblicza. Którego dnia, gdy w swoim gabinecie zastanawia³em siê nad wszystkim, co wiem o Benie Toyu, uderzy³a mnie pewna myl, po raz pierwszy jasno sformu³owana: otó¿ Toy nienawidzi³ Thomasa Berrymana. Nie mia³em pewnoci, czy on sam o tym wie, ale by³em absolutnie pewny, ¿e go nienawidzi. Dwudziestego siódmego czerwca Berryman siedzia³ w swoim hotelowym pokoju, numer 4H, w którym dobê liczono od szóstej do szóstej. Studiowa³ codzienny tryb ¿ycia Jimmiego Horna z tak¹ sam¹ starannoci¹, z jak¹ rabin studiuje Talmud. Hotel sk³ada³ siê z dwóch po³¹czonych budynków w dzielnicy po³o¿onej na zachód od West End Avenue w Nashville. Nazywa³ siê Claremont i nad progiem mia³ wielki napis: Domowa kuchnia dla pañ i panów. Ka¿dego popo³ud110stali gocie Claremontu przesiadywali w holu, gdzie raczyli siê miêtowynia mi lodami i napojami, ogl¹daj¹c w telewizji mydlane opery albo mecze baseballu. Pokój kosztowa³ Berrymana dwadziecia szeæ i pó³ dolara tygodniowo.
Pierwszym wnioskiem, jaki wyci¹gn¹³ z porannych obserwacji, by³o, ¿e Jimmie Horn jest cz³owiekiem beztroskim, ale nie dotyczy to jego ochrony. Wieczorem jecha³ za samochodem Horna od ratusza. Burmistrz mia³ uzbrojonego kierowcê i liczne dodatkowe towarzystwo: hordê podejrzliwych bia³ych mê¿czyzn, którzy bezustannie rozgl¹dali siê na boki, szukaj¹c oznak niebezpieczeñstwa jak wystraszone zaj¹ce. Drugi samochód, zielony dodge, najprawdopodobniej policyjny, równie¿ jecha³ za samochodem Horna. Córeczka Horna wybieg³a mu na spotkanie na pocz¹tek podjazdu, a on wysiad³ z samochodu i poszed³ z ni¹ do domu. Szli tak prawie piêæset metrów trzymaj¹c siê za rêce, i Berryman zastanawia³ siê, czy tak samo jest codziennie wieczorem. Samochód Horna podjecha³ pod drzwi, a dodge zatrzyma³ siê przy frontowej bramie. Patrz¹c przez krzaki otaczaj¹ce drogê i niemal trzymetrowe ogrodzenie z ¿elaznych, ostro zakoñczonych prêtów, Berryman s³ysza³ kroki na ¿wirze. Widzia³ równie¿ inny radiowóz policyjny zaparkowany na ³uku podjazdu, bli¿ej domu. Jezu, myla³, porz¹dnie pilnuj¹ mu ty³ka. Dok³adnie naprzeciwko siebie, bardzo blisko, us³ysza³ szelest w krzakach. Odwróci³ siê i zobaczy³ wysokiego stanowego w¹satego policjanta. Nie mo¿e pan siê tu zatrzymywaæ powiedzia³ policjant stanowczo. Je¿eli chce pan ogl¹daæ eleganckich czarnuchów, niech pan idzie do kina. A teraz proszê st¹d odjechaæ. Ju¿ jadê. Berryman umiechn¹³ siê najbardziej kretyñsko jak potrafi³. Wsta³ z klêczek i zanurkowa³ do samochodu jak kaczka. Tak, proszê pana, ju¿ jadê powtórzy³. Nasz³a mnie g³upia ciekawoæ. Odje¿d¿aj¹c asfaltow¹ szos¹ spod domu burmistrza, Berryman czu³, jak krew pulsuje mu w skroniach. No, Thomasie, napomina³ siê, musisz postêpowaæ rozs¹dniej. I zastosowa³ siê do tego.
Nashville, 28 czerwca Berryman doszed³ do wniosku, ¿e wygl¹d nowego Po³udnia bardzo rozczarowuje. Nie mia³o ono osobowoci, upodobni³o siê do wiata z Roku 1984 Orwella. Nastêpnego ranka znów lêcza³ nad planem miasta i ró¿nymi ksi¹¿kami na temat Nashville. Szybko zapamiêta³ nazwy ulic, dróg, objazdów, g³ównych punktów. Próbowa³ wyczuæ to miasto, by orientowaæ siê, co zobaczy, gdy pojedzie na pó³noc, na zachód, na wschód. Nosi³ okulary w rogowych oprawkach i nieustannie pociera³ nasadê nosa. Oczy go piek³y. Raz wpad³ na sprz¹taczkê. Studiuj, studiuj, studiuj a potem jeszcze raz studiuj. Rób to dobrze, udoskonalaj swoj¹ technikê. Po lunchu w kawiarni, na który zjad³ jajka, kaszê kukurydzian¹ i kotlet, pojecha³ w stronê stanowego Kapitolu i dzielnicy biznesu. Tam wysiad³ i zacz¹³ siê 111 przechadzaæ. Ubrany by³ w koszulê Levis i kowbojskie spodnie, a na nosie mia³ lustrzane okulary.
Pomyla³, ¿e centrum Nashville jest typowe dla nowego Po³udnia: ma³o znacz¹ce miasteczko z wielkimi pretensjami. Na niebie Nashville rysowa³a siê gromada wie¿owców wysokich na piêtnacie do dwudziestu piêciu piêter, które przywiod³y Berrymanowi na myl mniejsze i biedniejsze Houston. Budynki rz¹dowe wygl¹da³y jak miniatura Waszyngtonu. Krête ulice przypomina³y Los Angeles. Jednak miasto by³o czyste, a powietrze stosunkowo wie¿e. Zarówno bogaci, jak i biedni mieszkañcy miasta kupowali gotow¹ odzie¿. Mê¿czyni ubierali siê w dwurzêdowe garnitury od Searsa albo Montgomery Ward. Wiêkszoæ nosi³a skórzane paski i bia³e mokasyny ze z³otymi ³añcuszkami i guzikami. Kobiety z Nashville nadal ho³dowa³y modzie krótkich spódniczek. Na wystawach drogich i tanich sklepów le¿a³y eleganckie poñczoszki i ciep³e rajstopy. W tym po³udniowym miecie praktykowano radosn¹ konsumpcjê, ale wiêkszoæ zakupów odbywa³a siê w bogatych dzielnicach. By uzupe³niæ swój wizerunek, Berryman zatrzyma³ siê w sklepie obuwniczym Kinneys i kupi³ be¿owe pantofle na miêkkich podeszwach. Pasowa³y do jego zielonego garnituru, a poza tym móg³ w nich biegaæ. Subiekt, który je pakowa³, wodzi³ spojrzeniem od ciemnych okularów do butów i od butów do okularów. Nie wydaje mi siê, by pasowa³y do pañskiego stylu powiedzia³. Najwygodniejsze amerykañskie buty do chodzenia umiechn¹³ siê Berryman. Wyrzek³ te s³owa mocnym po³udniowym akcentem, po³ykaj¹c po³owê sylab. Niewa¿ne, co siê mówi, wa¿ne jak siê mówi. Pónym popo³udniem pojecha³ na przedmiecie, gdzie znajdowa³ siê lokal sztabu wyborczego Horna. By³ to nie wykorzystywany salon samochodowy na West End Avenue. Mru¿¹c oczy w ostrym s³oñcu, zatrzyma³ siê przed wielk¹ wystaw¹ i poszed³ wzd³u¿ niej. Okna wystawy pozalepiano plakatami i zdjêciami Jimmiego Horna rozmawiaj¹cego z najrozmaitszymi ludmi. Wszystkie zdjêcia by³y uderzaj¹co dobre i wyraziste. Najwyraniej Horn mia³ jakiego w³asnego po³udniowego Brucea Davidsona, który chodzi³ za nim z aparatem. Jimmie Horn stoj¹cy na trawiastym pagórku z bia³¹ dru¿yn¹ pi³karsk¹. Horn z ¿on¹ w kuchni. Horn z Howardem Bakerem i Samem Ervinem. Horn zarzucaj¹cy wêdkê na wiejskim mostku, obok niego jaki czarnoskóry staruszek. Horn z Nixonem. Z Minnie Pearl. Z m³odym weteranem z Wietnamu, zaaresztowanym za napad na stacjê benzynow¹. Berrymana nareszcie ogarnê³y ciep³e, przyjazne uczucia dla Jimmiego Horna. Wszed³ do lokalu. Za tymi wszystkimi zdjêciami w sali wystawowej gadatliwa pracownica sztabu wyborczego zaczê³a mu radonie opowiadaæ o zajêciach przewidzianych dla burmistrza Horna na Dzieñ Niepodleg³oci. Trajkota³a jak papuga. 112
Rano energicznie kreli³a palcem po ladzie o dziewi¹tej zacznie siê parada i senator z Tennessee obejrzy uroczysty wycig, który odbêdzie siê na Stadionie imienia Vand-a-biltów, czy raczej na Polu Dudleya. Johnny Cash. Albuht Gohr. Kris Kristoffason wymienia³a swoim po³udniowym akcentem. To tylko kilka z wielu znanych osób, które siê tu pojawi¹. Potem, w po³udnie
poda³a Berrymanowi gruby skoroszyt. Z radia dobiega³a melodia Marzenia. W po³udnie, mówiê, lunch w Rogah Millahs King na Road. O czwartej umiechnê³a siê jak matka panny m³odej burmistrz wyg³osi przemówienie do wszystkich czarnoskórych ludzi. To odbêdzie siê przy Farmerskim Domu Towarowym. Ósma. Burmistrz Horn spotka siê z Guvnah Winthrop na nowej szsz-szszszsz
drodze szybkiego ruchu. Oczywicie bêd¹ fajerwerki. Podczas gdy z asystentki sztabu wyborczego wylewa³y siê informacje, d³ugow³osy ch³opiec, którego Berryman widzia³ przed domem towarowym, przechadza³ siê po West End Avenue. Mia³ na sobie ten sam zielony wojskowy kombinezon. Z bliska Berryman stwierdzi³, ¿e nie jest taki m³ody, ma jakie dwadziecia piêæ lat. To by³ Bert Poole, student teologii, zastrzelony potem przez zabójcê z Filadelfii. Czym mogê s³u¿yæ? zawo³a³a w jego stronê gadatliwa kobieta ze sztabu wyborczego. Poole nic nie odpowiedzia³, nawet siê nie odwróci³. Przeczyta³ kilka komunikatów prasowych o Hornie, przylepionych nad sto³ami bankietowymi. Obejrza³ plakaty wyborcze na cianach, spojrza³ niechêtnie na Berrymana i kobietê. Potem wybieg³ przez wahad³owe drzwi tak samo szybko, jak przez nie wpad³. Codziennie tu przychodzi powiedzia³a Berrymanowi pracownica sztabu. Nigdy nie odpowiada na uprzejme pytania. Nigdy siê nie umiecha. Nie chce w³¹czyæ siê do naszej pracy. Berryman patrzy³ za Pooleem, który przeci¹³ West End Avenue i szed³ w stronê kawiarni Masona. No tak skomentowa³ nie patrz¹c na kobietê. Wygl¹da naprawdê dziwnie. Kobieta umiechnê³a siê i powiedzia³a, co sama o tym myli: To syn jednego z tych tak zwanych doktorów teologii. Z Akademii Teologicznej Vand-a-biltów. Nazywa siê Bert Pool i jest lekko pomylony. Mówi, ¿e burmistrz Horn sprzeda³ naszych ludzi. Czy to nie mieszne? Komu ich sprzeda³? Chcia³abym to wiedzieæ. Thomas Berryman wzruszy³ ramionami i wyszed³ z sali wystawowej nios¹c pod pach¹ zrolowane arkusze, na których wypisany by³ rozk³ad zajêæ Horna. ciga³a go melodia Marzenia. Dziêkujê pani powiedzia³ jeszcze, zanim wyszed³. Umiechn¹³ siê i pomacha³ rêk¹. Robicie tu dobr¹ robotê. ¯yczê wam wiele szczêcia.
8 – Numer Thomasa Berrymana
113
Claude, Teksas, 29 i 30 czerwca Dom emerytowanego sêdziego okrêgowego Toma Berrymana to rozpadaj¹ca siê dwudziestopokojowa ruina na drodze do Amarillo w Teksasie. ciany ozdobione ma ró¿owym stiukiem, a dach pokryty zielon¹ dachówk¹. Dom otoczaj¹ le utrzymane ¿ywop³oty, w ogrodzie kwitn¹ ¿ó³te ró¿e. Jest tu basen, ale zaros³y go wodorosty i wszystko wygl¹da jak niechlujna ruina. Ca³a posiad³oæ jest brzydka, wprost nienaturalnie brzydka. I smutna. Jednak Thomas Berryman pojecha³ do Teksasu. Potrzebowa³ odrobiny odpoczynku, a przy okazji musia³ zdobyæ meksykañsk¹ wizê na nazwisko Williama Keresty. Za³atwi³ sobie lot liniami Braniff, a potem, poniewa¿ czasami wyobra¿a³ sobie tak¹ scenê, wynaj¹³ limuzynê i podjecha³ pod dom siedmiometrowym lincolnem. Thomas Berryman Starszy od roku tysi¹c dziewiêæset szêædziesi¹tego trzeciego jedzi³ na wózku inwalidzkim, kiedy to dozna³ udaru. Codziennie rano sier¿ant Ames popycha³ wózek poród spl¹tanych ga³êzi winoroli i ogromnych s³oneczników rosn¹cych w zapuszczonym ogrodzie. Gdy doje¿d¿ali na miejsce, emerytowany Stra¿nik Teksasu czasami rozmawia³, a czasami tylko czyta³ na g³os, a stary sêdzia od czasu do czasu kiwa³ g³ow¹ lub rozchyla³ zesztywnia³e wargi, by umiechn¹æ siê albo rzuciæ przekleñstwo. Ale najczêciej myla³ o tym, ¿e jest mu s¹dzona mieræ w wojskowym szpitalu w Austin. Gdy Tom Berryman Starszy by³ bardzo zmêczony, g³owa zwiesza³a mu siê jak u trupa. Tak w³anie zdarzy³o siê w chwili, gdy m³odszy Thomas Berryman spad³ na niego z b³êkitnego, prawdziwie teksañskiego nieba. M³odszy Tom przyniós³ ze sob¹ jakie trzydzieci cienkich czasopism; starzec wiedzia³, ¿e jest to prezent dla niego. Gdy Berryman szed³ od strony gara¿u, uderzy³a go myl, ¿e jego ojciec jest jak ska³a na kó³kach; jak tocz¹cy siê kamieñ nagrobny. Starzec siedzia³ w ogrodzie, a sier¿ant Ames od czasu do czasu wk³ada³ mu do ust papierosa lucky strike. Berryman przeszed³ obok krowy. Poklepa³ j¹ po zadzie, chocia¿ macha³a ogonem. Zastanowi³ siê, czy Ames kiedykolwiek klepa³ w ten sam sposób jego ojca. Pomyla³ z rezygnacj¹, ¿e ojciec jest prawdziwym wrakiem cz³owieka. Twarz sêdziego rozjani³a siê, gdy zobaczy³ nadchodz¹cego syna. A sier¿ant Ames tak siê wzruszy³, ¿e rozla³ lemoniadê na spodnie. Witaj, Thomas powiedzia³ z wielkim trudem stary sêdzia. By³ ca³kiem przytomny, porusza³ niespokojnie rêkami i umiecha³ siê. Z jakiego powodu, mo¿e dla ozdoby, sier¿ant Ames pozwoli³, by nad górn¹ warg¹ sêdziego uros³y w¹sy w stylu Dzikiego Billa Hickoka. By³y sztywne i wygl¹da³y jak martwe. Przynios³em Timesa i inne pisma, ¿eby Bob ci poczyta³. Berryman mówi³ bardzo wolno. 114
Pochyli³ siê i uciska³ ojca; pozwoli³, by starzec poczu³ jego si³ê i ¿ywotnoæ. Koszula sêdziego pachnia³a wilgoci¹ jak niemowlêce ubranko. Potem Tom wyprostowa³ siê i zacz¹³ przerzucaæ gazetê. No wiêc, co mylisz o Johnnym Conallym? spyta³, unikaj¹c patrzenia ojcu w oczy. Ch³opak jest w porz¹dku, Tom. Sêdza umiecha³ siê coraz szerzej, po ka¿dym s³owie robi³ przerwê. Mylê, ¿e ca³kiem w porz¹dku. Stary stra¿nik, na którego przez chwilê nikt nie zwraca³ uwagi, nala³ wszystkim lemoniady do szklanek. Hej, Tom, zobacz powiedzia³ z ch³opiêcym umiechem. ¯eby udowodniæ, ¿e jest sprawny jak dawniej (tak przynajmniej Berryman pomyla³ póniej), z³apa³ siedz¹c¹ pod krzakiem ropuchê i udusi³ j¹. Gdy sier¿ant Ames nakarmi³ ju¿ sêdziego potraw¹ niezbyt dla niego odpowiedni¹, ale za to smaczn¹, czyli fasol¹ z czerwon¹ papryk¹ i gdy staruszek wygra³ w warcaby przed pójciem spaæ, Berryman wyjecha³ z domu limuzyn¹. Zatopiony w mylach min¹³ zaniedbane ogrodzenie, konie i krowy na pastwisku, krzaki mesquite i cierniste grusze, a tak¿e bia³e jak per³y sadzawki alkalicznej wody, która niszczy³a rolinnoæ. W ma³ej, pustej dolince nacisn¹³ bos¹ stop¹ na peda³ gazu. Przez otwarte okna wpada³o gor¹ce powietrze. Drogowe mapy Texarkana zaczê³y wirowaæ wokó³ tylnej szyby. Czerwona strza³ka prêdkociomierza minê³a sto piêædziesi¹t i zapiszcza³ alarm. Radio grzmia³o. Merle Haggard, potem Tammy Wynette, potem Ferlin Husky, wszyscy oni zawodzili jak zwykle. Limuzyna, której prêdkociomierz by³ wyskalowany do stu osiemdziesiêciu, jecha³a zaledwie sto piêædziesi¹t jeden. Berryman przypomnia³ sobie, jak przy stu dwudziestu na godzinê uderzy³ w niego czarny ford pikap. Jecha³ wzd³u¿ rowów irygacyjnych, muskaj¹c krzaki. Omin¹³ krowê, unikaj¹c szybkiej, bezbolesnej mierci. Zabi³ kurczaka. Przypomnia³ sobie, jak Ben Toy pi³ grzane piwo i piewa³ meksykañskie piosenki mi³osne. I j¹dra kojota zwisaj¹ce ze wstecznego lusterka forda. I przeja¿d¿ki z dziewczynami, i ledzenie nietoperzy przelatuj¹cych nad smutnymi, p³ytkimi stawkami. ¯ycie na wsi to jedno wielkie paskudztwo, pomyla³. Po przejechaniu prostego, dwukilometrowego wyboistego odcinka zjecha³ z drogi. Wysiad³ z samochodu i wyci¹gn¹³ strzelbê z baga¿nika. By³a zawiniêta w koñsk¹ derkê, która cuchnê³a gnojem. Opar³ strzelbê na dachu samochodu, a potem usiad³ na b³otniku, wyci¹gn¹³ z kieszeni kilka pocisków i po³o¿y³ obok strzelby. Powoli za³adowa³ broñ. S³oñce w kolorze brzoskwini prawie go olepia³o. Pomyla³, ¿e mo¿e dostaæ udaru s³onecznego. Co za s³owa, udar s³oneczny. Wcisn¹³ strzelbê pod brodê i popatrzy³ na pustyniê przez kryszta³owo czyst¹ lunetê celownicz¹. Widzia³ s³upy telefoniczne nie pod³¹czone do niczego, z bezu¿ytecznymi niebieskoszarymi izolatorami. Widzia³ stary znak drogowy ostrzegaj¹cy przed wybojami. Jego czarne litery odznacza³y siê ostro na rdzawoz³otym tle. 115
Z norki wyjrza³ królik. Jaki ptak piewa³, jego g³os przypomina³ wist wydawany na wietrze przez druty elektryczne. Berryman prawie widzia³ bakterie skrêcaj¹ce siê w gor¹cym powietrzu. Przycisn¹³ spust. Lekko, jak pianista. Strzelba szczeknê³a. Strzeli³ zanadto na prawo. Znak drogowy pozosta³ nienaruszony. Jeszcze raz wystrzeli³. Nic. Wycelowa³ staranniej. Ledwo dotyka³ spustu. Nie chcia³ uzyskaæ przydomka Pana Pud³uj¹cego. Strzeli³ i chybi³. Znów strzeli³ i znów chybi³. Zacz¹³ siê pociæ. Jego oczy i rêce nie potrafi³y wspó³pracowaæ. Po³o¿y³ strzelbê na dachu i zebra³ myli. Tak postêpowa³ zawsze. To by³ ju¿ odruch. Spokojnie odkrêci³ celownik optyczny scyzorykiem i strzeli³ bez niego. Z³oty metal znikn¹³, w tablicy pojawi³ siê otwór. Berryman strzela³ tak d³ugo, a¿ zestrzeli³ znak, który spad³ na ziemiê. Nie podniós³ go. Wsiad³ do samochodu i odjecha³. Nie poznawa³ przedmieæ Amarillo. By³y tu setki kiosków z jedzeniem. Supermarkety o swojskich nazwach. Kina dla zmotoryzowanych wywietlaj¹ce starowieckie filmy. Stan¹³ przy jednym z niezliczonych kiosków z taco. Wypi³ piwo, a potem zadzwoni³ do dawnej znajomej, Bobbie Sue Gary, teraz Bobbie Sue Pederson. Stoj¹c na pomarañczowych kafelkach przed budk¹ telefoniczn¹, Thomas Berryman rozmawia³ z dziewczyn¹ o dawnych czasach. Wypi³ puszkê s³odkiego, zimnego napoju Pearl. Wypali³ pó³ paczki picayunes. Zjad³ taco, które smakowa³o jak trociny. Mój m¹¿ jest kierownikiem nocnej zmiany na stacji benzynowej Shella powiedzia³a Bobbie Sue. Nad pustyni¹ lataj¹ samoloty i nietoperze. Berryman przypomnia³ sobie tê scenê patrz¹c przez okno Taco Palace. I mam troje dzieci. Jedno jeszcze w pieluszkach kontynuowa³a Bobbie Sue. Nie mam ochoty na szybki numerek. Ubierz siê ³adnie. Pójdziemy do restauracji. Tom poskar¿y³a siê chichocz¹c. Znów chcesz siê dostaæ do moich majtek. Ale ja jestem zamê¿na. Czas figli siê skoñczy³. Muszê zachowywaæ siê odpowiedzialnie. Och, Bobbie, daj spokój. Thomas Berryman g³ono siê rozemia³. A ty nie chcesz dostaæ siê do moich majtek? Powiedzia³, ¿e ju¿ do niej jedzie. Bobbie Sue Gary Pederson przez te wszystkie lata trochê siê postarza³a. Brodawki jej piersi by³y ciemnobr¹zowe i odznacza³y siê przez bluzkê. Nie wygl¹da³o to zbyt apetycznie. 116
Bior¹c to wszystko pod uwagê, zaprowadzi³ j¹ do le owietlonego baru koktajlowego. Ale cieszy³ siê, ¿e j¹ widzi. Naprawdê. Bobbie Sue mia³a na sobie czerwon¹ kloszow¹ spódniczkê i poñczochy w tym samym kolorze. Na nogach czarne pantofelki z niebieskimi wst¹¿eczkami. Pi³a singapore sling, oboje zjedli kotlety z kurczaka. Thomas Berryman lekko siê podnieci³. Jak to jest zapyta³ ca³owaæ poczciwego Tommyego Pedersona? Powiedz mi tylko to, a wyjadê st¹d zadowolony. Bêdê piewa³ w samolocie do Nowego Jorku. No, no, spokojnie mówi³a, ciskaj¹c go za nogê. By³o tak, jakby nigdy nie wyje¿d¿a³ i jakby ci¹gle jeszcze chodzili ze sob¹ w liceum. Przestañ z tym no, no. No ju¿, ma³a. To jakby siê ca³owaæ
Ooch
No ju¿, ma³a. Chod, Thomas tu jest
Och, Bobbie Sue! Berryman krzycza³ z zachwytu. To wspania³e, ma³a. mia³ siê i mówi³ z po³udniowym akcentem, a ona pomyla³a, ¿e jest naprawdê super. Bia³y ksiê¿yc sun¹³ po czarnym teksaskim niebie, gdy kopulowali w wielkim, wygodnym lincolnie. Gdy sier¿ant Ames wszed³ rano do pokoju sêdziego, Thomas spa³ w bujanym fotelu ko³o ³ó¿ka ojca. Budz¹c sêdziego sier¿ant Ames opowiedzia³ m³odemu Thomasowi star¹ historyjkê o tym, jak zasn¹³ podczas spêdu byd³a, a gdy siê obudzi³, stwierdzi³, ¿e zosta³ obrzezany. Stary Tom Berryman le¿a³ na ³ó¿ku i patrzy³ na ksi¹¿kê w miêkkiej oprawie, rzucon¹ na pod³ogê obok bujanego fotela. Zatytu³owana by³a Jiminy. Kilka razy cmokn¹³, obliza³ wargi, i wreszcie spyta³, czy jego syn czyta o Jimmim Hornie. Tak odpar³ Berryman. To dobrze Starzec walczy³ o ka¿de s³owo. Wydaje siê
wydaje siê
¿e to piekielnie dobry czarnuch. Berryman spêdzi³ ranek w Amarillo, za³atwiaj¹c sobie wizê na nazwisko Keresty. Jego dostawc¹ by³ chorobliwie zarozumia³y Meksykanin, który wypisa³ dokument rêcznie. Za swoje dzie³o wzi¹³ trzysta dolarów. Po po³udniu Berryman polecia³ spotkaæ siê z cz³owiekiem, który mia³ zap³aciæ za zabicie Horna. A p³aci³ za to by³y gubernator Tennessee, Jefferson Johnboy Terrell. Thomas Berryman by³ spokojny jak w¹¿, który wygrza³ siê na s³oñcu.
Nashville, 12 padziernika Dwunasty padziernika, Dzieñ Kolumba, nale¿a³ do tego rodzaju wyj¹tkowo zimnych dni, które powoduj¹, ¿e doroli, tacy jak ja, przesypiaj¹ budzik. 117
Tego ranka, a by³ to ranek nieprzyjemny, szary, taki, kiedy najchêtniej zostaje siê w domu, przyszed³ pierwszy przymrozek. Po po³udniu by³y gubernator Jefferson Terrell zosta³ dowieziony do centrum Nashville, i stan¹³ przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych pod zarzutem, ¿e zap³aci³ sto tysiêcy dolarów za zabicie Jamesa Horna w lipcu. Kierowc¹ samochodu Terrella, ponurego, czarnego cadilaka z roku tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego dziewi¹tego, by³ mê¿czyzna o wojskowym wygl¹dzie, z krótkimi w³osami zaczesanymi do ty³u jak u pana Haldemana, który wozi³ Nixona. Nowy adwokat Terrella, g³adki jak lis siwow³osy mê¿czyzna, równie¿ z Houston, jecha³ z nim na tylnym siedzeniu. Ha³as, jaki robi³y media wokó³ zbli¿aj¹cego siê procesu by³ o wiele g³oniejszy ni¿ szum dotycz¹cy nowego proszku do prania wyprodukowanego przez firmê Procter and Gamble. Ludzie s³uchali o sprawie w radiu, wracaj¹c po pracy do domu; widzieli wielkie tytu³y w gazetach le¿¹cych rano na progu ich domów; potem dowiadywali siê jeszcze wiêcej z lokalnej i krajowej sieci telewizyjnej. Ludzie ze wzgórz ju¿ planowali, ¿e pi¹tek spêdz¹ na sali s¹dowej, a w sobotê pojad¹ do Opryland. Dwunastego padziernika ponad trzystu gapiów powita³o Terrella u wejcia do gmachu s¹du. Johnboy wygramoli³ siê z cadillaka. Najpierw ukaza³y siê skórzane mokasyny, potem szary bankierski garnitur, a w reszcie martwa, ciastowata twarz. Jednak Terrell prawie zawsze tak wygl¹da³. W ustach mia³ cygaro za dolara. Nie pali³ go, ale przecie¿ zawsze tak siê zachowywa³, ilekroæ widzia³em go na stanowym Kapitolu. Ucisn¹³ kilka r¹k i, zwyczajem polityków, pomacha³ do t³umu. Tak, czujê siê dobrze odpowiedzia³ jakiemu sympatykowi w kraciastym myliwskim kapeluszu. Potem niski mê¿czyzna w szarym nieprzemakalnym p³aszczu chwyci³ Terrella za rêkê i nie chcia³ puciæ. Nasta³y z³e czasy powtórzy³ parê razy. Ale to ci¹gle ten sam silny, dobry kraj odpar³ Johnboy. Czy¿ nie ¿yjemy w dobrym kraju, przyjacielu? Mê¿czyzna w przeciwdeszczowym p³aszczu zamruga³ i puci³ rêkê Terrella. Wtedy Johnboy utorowa³ sobie drogê po czterdziestu trzech stopniach prowadz¹cych do drzwi s¹du i znikn¹³ w nich nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Wygl¹da³by dobrze jako zw³oki mrukn¹³ Lewis Rosten gdzie za moimi plecami. Jak z Martina Chuzzlewita Dickensa. Podczas postêpowania za zamkniêtymi drzwiami przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych, dziennikarze z gazet i telewizji siedzieli na drugim piêtrze gmachu s¹du i pili darmow¹ kawê. 118
Od czasu do czasu kto nas informowa³, ¿e nic siê nie dzieje. Kilku policjantom wyznaczono w³anie tak¹ pracê: przychodzili i informowali nas, ¿e nic siê nie dzieje. Jedyn¹ wa¿n¹ informacj¹ by³o to, ¿e by³y gubernator Terrell za¿y³ kilka pigu³ek z malutkiej czarnej fiolki na chwilê przed tym, zanim stan¹³ przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych. D³ugow³osy dziennikarz z Pó³nocy wsta³ i spyta³ z powa¿n¹ min¹: Sier¿ancie, móg³by pan nam powiedzieæ co o kolorze tych pigu³ek? To by³a najweselsza chwila poranka. W³aciwie by³o to nawet wszystko, co zdarzy³o siê rano. Jednak zaraz po lunchu w koñcu doczekalimy siê niespodzianki. Do pokoju prasowego wszed³ m³ody mê¿czyzna, by przekazaæ wa¿ny komunikat od pana Terrella. By³ to mieszny dandys w bia³ym garniturze i krawacie w groszki. Z ca³¹ pewnoci¹ absolwent Yale. Okaza³o siê, ¿e to syn Terrella. Wbrew podejrzeniom wielu z was przeczyta³ z ma³ego br¹zowego notatnika mój ojciec nie zamierza wymkn¹æ siê tylnymi drzwiami. Opryskliwy m³odzieniec spojrza³ na nas niechêtnie, tak jakby rzeczywicie chcia³ nas opluæ. Po rozprawie przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych czyta³ dalej pan Terrell udzieli odpowiedzi na pytania dziennikarzy przed gmachem s¹du. Z tymi s³owy Terrell syn wyszed³ z pokoju prasowego. Na pewno s³yszelicie przemowy, jakie Terrell wyg³asza³ w ci¹gu tych kilku smutnych lat. To ten rodzaj przemówieñ, w których zawsze mówi siê k³amstwa. To identyczne przemówienia, w jakich Nixon, Mitchell czy Connally okazywali nam tak¹ pogardê, ¿e czulimy siê jak miecie. Stoj¹cy na bia³ych stopniach Terrell wydawa³ mi siê ca³kiem obojêtny i ufny w swoje si³y. Gardzi³em nim. Najszczerszym tonem, jaki kiedykolwiek u niego s³ysza³em, g³osem dr¿¹cym od moralnego oburzenia, powiedzia³, ¿e cieszy siê z szansy wykazania swojej niewinnoci raz na zawsze, w systemie s¹dowym, w który wierzy. Niektórzy s³uchacze gromko pohukiwali na znak niezadowolenia i pogardy, ale wiêkszoæ g³ono wyra¿a³a swoje poparcie. Dalej mówi³, jak mocno wierzy, ¿e s¹d oczyci go z zarzutów. I jeszcze powiedzia³: Przysiêgam wam przed moim Panem i Zbawicielem, ¿e nie pope³ni³em niczego niegodnego i niczego, czego musia³bym siê wstydziæ. By³o to dziwne i budzi³o lêk. Po raz pierwszy s³ysza³em doros³ego cz³owieka, który wyg³asza³ takie oczywiste k³amstwa przed grup¹ innych doros³ych ludzi. A tego popo³udnia czeka³y mnie jeszcze bardziej przera¿aj¹ce rzeczy. Pojecha³em do Fleetwood, by popatrzeæ na zebrany tam t³um. Sta³em obok d³ugow³osego fotografa z Citizen-Reporter, który wszystko to filmowa³. 119
Wszyscy co do jednego mieli ten chory, zraniony wygl¹d, jaki widzia³em tyle razy na pokazach filmu zatytu³owanego Marjoe, organizowanych przez stany purytañskie. Marjoe to film dokumentalny o m³odym, kochanym przez ludzi kaznodziei, który otwarcie mówi o tym, jak k³ama³ i oszukiwa³ na Po³udniu. Chcia³bym wam powiedzieæ, ¿e po tym filmie widzowie p³akali. Tutaj ludzie s¹ ufni i nie potrafi¹ zrozumieæ a¿ takiej pogardy. Teraz przygl¹da³em siê podnieconemu t³umowi i zauwa¿y³em Terrella, dopiero wtedy gdy praktycznie stan¹³ nade mn¹. W³aciwie zobaczy³em go tylko dlatego, ¿e fotograf zacz¹³ filmowaæ jak szalony. Johnboy nigdy nie zbacza³ z drogi, któr¹ sobie raz wyznaczy³. Podniós³ krótki, gruby palec wskazuj¹cy i wskaza³ na mnie z odleg³oci jakich dziesiêciu stóp. Patrzy³ na mnie z tak¹ pych¹, tak rozkazuj¹cym spojrzeniem, jakby by³ Synem Bo¿ym. Patrzy³ i wskazywa³, i wypowiedzia³ tylko jedno s³owo: Ty. Mam zdjêcie na dowód. Wisi, maksymalnie powiêkszone, nad kominkiem, tu, w moim domu w hrabstwie Poland. Tego dnia, dwunastego padziernika, gdy sta³em przed gmachem s¹du stanu Tennessee, do g³owy przysz³a mi szalona myl, ¿e Terrell nigdy nie zostanie os¹dzony i skazany. I okaza³o siê, ¿e mia³em racjê.
Nashville, 30 czerwca Jefferson Terrell, sfrustrowany marzyciel, w ostatnich latach bardzo siê rozty³. Jego t³uste w³osy koloru tektury, starannie rozdzielone przedzia³kiem, opadaj¹ na boki. Bez przerwy pali i popija whisky, a odk¹d wzros³o mu cinienie, jego twarz ma kolor pomidora. Johnboy mówi powoli, rozdziela sylaby, co nadaje s³owom dziwaczne znaczenie. Ale w tym wraku cz³owieka tli³ siê ogieñ i Terrell w koñcu dopad³ Thomasa Berrymana. Spotkali siê w celu za³atwienia spraw finansowych w apartamencie na najwy¿szym piêtrze starego hotelu Walter Scott niedaleko gmachu Old Opry i restauracji Tootsies Orchard. Berryman spóni³ siê. Mia³ na twarzy ¿ó³t¹ gumow¹ maskê terrorysty. Nowoczesna lodówka nie mog³a nadaæ charakteru temu niemodnemu salonowi hotelowemu, tak samo jak nie potrafi³ tego dokonaæ Johnboy, chocia¿ nadal mia³ prezencjê. Zawsze j¹ mia³. Zamówi³ beams pin i siedzia³ na ogromnej, ¿ó³tej kanapie pij¹c whisky bez lodu. Powiedzia³ Berrymanowi, ¿e w swoim ubraniu wygl¹da jak agent towarzystwa ubezpieczeniowego dla rolników. Nie wspomnia³ o masce, chocia¿ najwyraniej go zdziwi³a. Berryman, zamkniêty w tym dusznym pokoju, marzy³ o tym, by wydostaæ siê na powietrze, gdzie wieje wiatr, wieci s³oñce i jest spokojnie. A jeszcze bardziej 120
pragn¹³, by jego robota ju¿ zosta³a wykonana i by móg³ skoñczyæ sprawy z tym po³udniowcem. Mo¿e siê panu wydawaæ szaleñstwem, ¿e osobicie siê z panem spotykam powiedzia³ Johnboy. I to prawda. To jest szaleñstwo. Ale zawsze postêpujê w ten sposób. Jestem po³udniowcem i empirykiem. Chcia³em z panem porozmawiaæ. Oceniæ pana. Zobaczyæ, czy jest pan taki, jak siê spodziewa³em. Thomas Berryman skin¹³ g³ow¹. Przygl¹da³ siê refleksom s³oñca na lustrze wisz¹cym za Terrellem. Przypomnia³ sobie Oonê Quinn wychodz¹c¹ z Atlantyku, jak dziewczyna na plakacie linii lotniczych. Proszê mi przerwaæ, je¿eli mówiê g³upstwa
Postêpuje pan s³usznie odpar³ Berryman przez maskê. Terrell powoli popija³ whisky. Przygl¹da³ siê Berrymanowi jak bogacz, który nie jest pewny, czy ogier, którego w³anie kupi³, jest naprawdê wspania³ym koniem. By³em ciekaw, jakiego rodzaju cz³owiekiem pan jest. By³em naprawdê ciekawy po tej awanturze z biednym Wynnem. Berryman stwierdzi³, ¿e sposób mówienia tego grubasa zmusza go do umiechu. I co pan teraz o mnie myli? Stanowi pan dla mnie ca³kowite zaskoczenie. Terrell siê rozemia³. Jest pan taki sprytny. Znów siê rozemia³. Zaczynam siê nawet zastanawiaæ, dlaczego zajmuje siê pan tak nieprzyjemn¹ prac¹. Czasami sam siê nad tym zastanawiam powiedzia³ Berryman. Ale jeszcze bardziej zastanawiam siê, co z reszt¹ moich pieniêdzy. I zaczynam siê martwiæ. Myla³em, ¿e pan zrozumia³, i¿ pobieram honorarium przed wykonaniem pracy. Mo¿e i jestem sprytny, ale jestem te¿ bardzo drogi. To znaczy, ¿e pan jeszcze nie przyst¹pi³ do przygotowañ? zdziwi³ siê Terrell. Trochê ju¿ zrobi³em. Ze wzglêdu na pana wymagania, Horn to trudny cel. Ale ju¿ jestem gotowy. A wiêc pieni¹dze. T³ucioch poklepa³ siê po kieszeni marynarki. S¹ tutaj. Ko³o serca. Panie Thomasie Berryman, spodziewa³em siê kogo mniej powa¿nego. To znaczy o mniej wyrazistej osobowoci. Chyba zbytnio wszystko uproci³em. Berryman odpowiedzia³ cichym g³osem po³udniowego d¿entelmena, którego nauczy³ siê od ojca. Jestem ma³o powa¿ny. Mam nieodpowiednie odruchy emocjonalne. Jestem wyj¹tkowo leniwy. Jestem materialist¹. Chcê jak najszybciej to wszystko rzuciæ i dobrze ¿yæ. Johnboy pokiwa³ g³ow¹ i jego pier zadr¿a³a ze miechu. By³ lekko rozbawiony. Takie pragnienia nie s¹ mi obce. Siêgn¹³ do kieszeni marynarki i wyj¹³ br¹zow¹ paczuszkê owiniêt¹ zwyk³¹ aptekarsk¹ gumk¹. Paczuszka mia³a gruboæ jakich trzech cali. Oto sto tysiêcy dolarów na dobre ¿ycie powiedzia³ uroczycie. Obserwowa³ Berrymana, który rozerwa³ papier i liczy³ banknoty. Podoba³a mu siê uwaga, z jak¹ to robi³. Berryman wygl¹da³ teraz jak biznesmen z Po³udnia. 121
Wszystko pasowa³o: od krawata, przez spinki do mankietów i klamrê u paska, do skarpetek w szare pr¹¿ki, z czerwonymi wzorkami po bokach. Podziwiam pana pomys³owoæ, panie Berryman. Jestem pewny, ¿e je¿eli po¿yje pan dosyæ d³ugo, osi¹gnie pan wszystko, czego pragnie. Berryman skoñczy³ przeliczanie pieniêdzy i w³o¿y³ je do kieszeni marynarki. Stan¹³ przed kanap¹, przeszed³ przed zamazanym obrazem olejnym przedstawiaj¹cym salê s¹dow¹, a Terrell ruszy³ za nim. Mo¿e tym razem bêdê musia³ pos³u¿yæ siê broni¹ paln¹ powiedzia³ Berryman. Chcê, ¿eby powsta³o wielkie zamieszanie. To ucieszy dziennikarzy. Najprawdopodobniej zrobiê to czwartego lipca. Najprawdopodobniej. Berryman nosi³ jasno¿ó³te rêkawiczki szoferskie. Wyci¹gn¹³ rêkê do Terrella. Nie chcê byæ nieuprzejmy kontynuowa³ ³agodnie ale naprawdê nie powinienem zostawaæ d³u¿ej. W ogóle post¹pi³em nierozs¹dnie przychodz¹c tutaj. Johnboy lekko dotkn¹³ rêkawiczki, bardziej badaj¹c ni¿ ciskaj¹c rêkê Berrymana. Przez chwilê wpatrywa³ siê w otwory na oczy w masce. Taki cholernie sprytny powtórzy³ jeszcze raz. Berryman skin¹³ g³ow¹ i lekko siê umiechn¹³. Je¿eli po moim wyjciu st¹d kto mnie bêdzie ledzi³, umowa jest anulowana powiedzia³. Nie mo¿e siê pan do tego mieszaæ. Mniej wiêcej o tej samej porze, pónym wieczorem, orzechowobr¹zowe oczy Jimmiego Horna przesta³y patrzeæ na melodramatyczny obraz przedstawiaj¹cy Jezusa stoj¹cego przed drewnianymi drzwiami. Przesun¹³ wzrok na podobizny Jessego Jacksona, Juliana Bonda, Langstona Hughesa
na wszystkich czarnoskórych ludzi, których kiedykolwiek narysowa³ Norman Rockwell. Do bawialni wesz³a jedyna osoba, której nigdy nie zdo³a³ oszukaæ ani do niczego podstêpnie nak³oniæ: siedemdziesiêcioletnia têga nauczycielka. Nios³a gazowany tonik i ciep³e cytrynowe ciasteczka. By³a to Etta Raide Horn, jego matka. Powinnam uczyæ w letniej szkole powiedzia³a siadaj¹c w trzeszcz¹cym bujanym fotelu, pomalowanym na zielono. Wiesz, Jiminy, brakuje mi tych ³obuziaków. Horn pokiwa³ g³ow¹. Powinna w ogóle przestaæ pracowaæ. A ojciec powinien zrezygnowaæ ze sklepu. A ty powiniene wróciæ do praktyki prawniczej odgryz³a pani Horn. W ¿adnym wypadku rozemia³ siê jej syn. No widzisz. My te¿ nic nie zmienimy w naszym ¿yciu. Zachowa³a powagê, ale jej twarz rozjani³a iskierka weso³oci. À propos, panie burmistrzu, jak idzie kampania? Bardzo dobrze, dziêkujê. Horn wzi¹³ ciasteczko, zamkn¹³ oczy i zacz¹³ je powoli chrupaæ. Cieszê siê. 122
Popija³a zimny napój obserwuj¹c syna. Rozmawia³am z kilkoma osobami. Z politykami ucili³a. Siadywa³am te¿ czasami w sklepie i przys³uchiwa³am siê temu, co mówi¹ klienci. Jimmie Horn spojrza³ ponad jej g³ow¹ na zdjêcie Juliana Bonda. Zastanawia³ siê, jacy byli ludzie, z którymi pracowa³. I co mi chcesz powiedzieæ? spyta³ matkê. Och, nic takiego. Gdy widzia³o siê tê star¹ kobietê, mo¿na by³o siê domyliæ, od kogo jej syn nauczy³ siê tej udawanej niewinnoci. W zesz³ym tygodniu bylimy u twojej cioci Fay w Clarksville. No, no. Horn pokiwa³ g³ow¹. Czarnuchy na farmach nie s³ysza³y o Jimmiem Hornie. Umiechnê³a siê szeroko. Biali s³yszeli o tobie, ale im siê nie podobasz. Kluczysz, moja kochana. Mów bez ogródek. No dobrze. Etta Horn westchnê³a. Po prostu wydaje mi siê, ¿e powiniene siê spotkaæ z tymi ludmi. Powiniene do nich pojechaæ, ucisn¹æ im d³onie, i powiedzieæ, kim jeste. Tak, ¿eby wszyscy mówili: Zgadnij, kogo dzi widzia³em w sklepie. Tego m³odego Jimmiego Horna, który kandyduje do Senatu Stanów Zjednoczonych. Spojrza³ mi prosto w oczy i powiedzia³, ¿e bêdzie najlepszym i najciê¿ej pracuj¹cym senatorem, jakiego Tennessee kiedykolwiek mia³o. S³ysza³am o kim z Michigan, albo mo¿e z Ohio ci¹gnê³a Etta Horn kto zosta³ senatorem tylko dziêki temu, ¿e nieustannie jedzi³ po ca³ym stanie na spotkania z ludmi. Czarnymi? spyta³ z umiechem Horn. Nie b¹d taki przem¹drza³y
Z ciê¿ko pracuj¹cymi ludmi, i czarnymi, i bia³ymi. W naszych czasach trzeba to robiæ. Trzeba chodziæ i rozmawiaæ. Dobrze. Jimmie Horn zatar³ rêce, jakby ju¿ bra³ siê do roboty. Bêdziesz chodzi³a ze mn¹? Stara kobieta unios³a dumnie brodê. Tak. Bêdê chodzi³a tak daleko, jak tylko zanios¹ mnie nogi. A ojciec? Nienawidzi ich jak egipskiej plagi
mówiê o politykach. Ale bêdzie z tob¹. Horn rozsiad³ siê wygodnie i w zi¹³ nastêpne ciasteczko. Uwielbiam je wyzna³ z umiechem. Etta Horn siedzia³a w milczeniu, ko³ysz¹c siê na fotelu. Od czasu do czasu kiwa³a g³ow¹, a raz mrugnê³a. Wygl¹da³a jak kobieta zdolna do wychowania nawet prezydenta. Jeste podstêpny powiedzia³a w koñcu ze swoj¹ zwyk³¹ powa¿n¹ min¹. Sama nie jeste w tym najgorsza odpar³. Zanim Jimmie Horn wyszed³ wieczorem od rodziców, do domu wróci³ jego ojciec. Nazywa³ siê Marblehead Horn, by³ szeroki w ramionach, zawsze chodzi³ w farmerskim kombinezonie i szarym pilniowym kapeluszu. Wygl¹da³ jak czarny Nikita Chruszczow. 123
Tatuku, postanowilimy, ¿e wemiesz udzia³ w kampanii Jimmiego powita³a go Etta. Za ¿adne skarby. Marblehead opad³ na swój fotel. Co za gówno. Bêdziemy jedziæ po ca³ym Tennessee. Tak jak ten cz³owiek z Ohio. Ojciec Horna w³¹czy³ pilotem telewizor. Stary Zenith rozb³ysn¹³ w k¹cie pokoju. Do diab³a, nic z tego! zawo³a³. Ale bêdzie jedzi³. Zawsze robi³ to, czego chcia³a ¿ona. By³o to tak pewne, jak pewne by³o, ¿e otworzy sklep o szóstej rano, zamknie o w pó³ do dziesi¹tej wieczorem, da na kredyt tylko ¿ywnoæ i nic wiêcej. Jimmie Horn wraca³ do domu z ciep³ymi uczuciami w sercu. Tym razem czarny galaxie do³¹czy³ do szarej polary, która zawsze jecha³a za burmistrzem. O jedenastej wieczorem jasnoniebieski lincoln continental przejecha³ przez bramê jednego z w ielkich domów w stylu plantatorskim, w dzielnicy Belle Meade w Nashville. Terrell z trudem wygramoli³ siê z samochodu, zatrzyma³ siê na owietlonym progu jak ostro¿ne zwierzê, a potem znikn¹³ w budynku. Na parterze pali³y siê jasno wiat³a, wytyczaj¹c mu drogê do gabinetu i jego biurka z w³¹czon¹ lamp¹. Terrell usiad³ w starym fotelu, zrzuci³ czarne mokasyny, rozluni³ pasek i przez chwilê myla³ o Thomasie Berrymanie. Myla³ te¿ o prawniku Harleyu Johnie Wynnie, który zosta³ zamordowany gdzie w Nowym Jorku. Potem zadzwoni³ do Nowego Orleanu. Cz³owiek z Luizjany, z którym rozmawia³ Terrell, mówi³ tak szybko, ¿e ledwo go mo¿na by³o zrozumieæ. Berryman to ten, który powoduje utoniêcia i ataki serca? upewni³ siê. To ten Thomas Berryman, o którym pan tyle gada, panie Terrell? Tak odpowiedzia³ Johnboy. Ale tym razem chyba pos³u¿y siê broni¹ paln¹. Mam przynajmniej takie wra¿enie. Przeprowadzi³em z nim rozmowê. To ch³opak z Po³udnia. W ci¹gu nastêpnych kilku minut ustalili szczegó³y kontraktu na Thomasa Berrymana. Najprawdopodobniej zatrudni siê pospolitego mordercê i wyp³aci ca³e honorarium niezale¿nie od tego, co stanie siê z Jimmiem Hornem. Pañski czarnuch to sprawa Thomasa Berrymana. Nowoorleañczyk postawi³ sprawê jasno. Nic mnie to nie obchodzi. Wynagrodzenie mojego cz³owieka wyniesie dziesiêæ. To zrêczny fachowiec. A tak przy okazji, panie Terrell za¿artowa³ kontrahent z Nowego Orleanu zanim od³o¿y³ s³uchawkê to zaczyna wygl¹daæ jak prawdziwa s³u¿ba publiczna. Gdy Terrell siê roz³¹czy³, nowoorleañczyk zadzwoni³ najpierw do Nowego Jorku, potem do Filadelfii. Podczas telefonu do Filadelfii rozmawia³ z niejakim Josephem Cubbahem. 124
Nashville, 1 lipca Zamach na Horna mia³ siê odbyæ w sobotê wieczorem. I tego terminu dotrzymano. Oko³o wpó³ do ósmej Santo Massimino przygl¹da³ siê na ekranach monitorów dziesiêciu Hornom i wszyscy mu siê podobali. M³ody as dziennikarstwa przemierza³ Tennessee w lotniczej kurtce i kremowych spodniach. By³ to hipis z Nowego Jorku, ale hipis powa¿ny, z pokerow¹ twarz¹. By³ te¿ jednym z najlepszych prezenterów w Ameryce, razem z Arthurem Godfreyem. Sekret Massimina polega³ na tym, ¿e mówi³ szybko, wszystkiemu nadawa³ tak ma³o rzeczywistego znaczenia, jak to tylko by³o mo¿liwe, i nigdy nie pozwala³ ludziom zastanowiæ siê nad tym, co mówi. Jimmie Horn ma twarz komentatora w dzienniku telewizyjnym, pomyla³. To dobra telewizyjna twarz. £adnie wype³nia szary ekran i powoduje, ¿e ogarniaj¹ ciê przyjazne uczucia wobec polityków. I w ogóle wobec ¿ycia. Dziêki temu Horn dobrze siê sprzeda. Massimino odszed³ od monitorów z Hornem i zawo³a³ w kierunku realizatorów, którymi kierowa³ McCoy: Thirsty, tak siê nie da. Zabierz mikrofon z jego krawata. Bêdziemy miksowaæ poza planem. Jimmiego Horna przygotowywano w³anie do pó³godzinnej audycji, która mia³a siê zacz¹æ o ósmej. Thurston Frey, d³ugow³osy pomocnik, dokoñczy³ rozpocieraæ czerwony dywan wokó³ fotela Horna, a potem odczepi³ mikrofon od jego jedwabnego krawata. W tym czasie sekretarka Horna usi³owa³a uspokoiæ go przed programem, czytaj¹c mu ze swoich notatek, jak to wszystko bêdzie wygl¹da³o. Jap Quarry, najlepszy przyjaciel Horna, popija³ kawê siedz¹c na kanapie, której u¿ywano podczas lokalnej audycji W po³udnie. Obok siedzia³a dziesiêcioletnia Keesha Horn. Ju¿ teraz jej koledzy ze szko³y podejmowali siê dorywczych prac, ¿eby móc zapraszaæ Keeshê do kina na Superfly czy Claudine. (Zarówno do szko³y, jak i do kina musia³a jednak chodziæ pod opiek¹ policjanta). Quarry nagle wybuchn¹³ gromkim miechem. Do burmistrza podszed³ jeden z ochotników pracuj¹cych tutaj, w ogromnych pomarañczowych butach, i pokaza³ mu styropianowy kubek, z którego w³anie wypi³ kawê. Ze smutkiem pokiwa³ g³ow¹. Na dnie kubka widnia³ napis: Wybierz Horna na senatora. Co za bzdura, cz³owieku powiedzia³ Jap Quarry. Jim, to stuprocentowa, czysta bzdura. Na reklamy telewizyjne i radiowe czyta³a sekretarka z notesu bêd¹ przerwy w dowolnym miejscu. Jim, to stuprocentowa, czysta bzdura. Naprawdê tego w³anie pragniesz?
125
Charakteryzator przypudrowa³ brodê burmistrza jasnym pudrem, a potem go star³. Santo Massimino trajkota³ do bogatego sponsora o nazwisku Heck Worth, ubranego w kowbojsk¹ koszulê: Chcia³bym, ¿eby pan osobicie zaj¹³ siê przywiezieniem orkiestr Technikum i Liceum Pearl powiedzia³ do cz³owieka, który zarobi³ milion dolarów na zwyk³ym jab³eczniku. Obok charakteryzatora pojawi³ siê dwiêkowiec i szepn¹³ do burmistrza: Panie burmistrzu, muszê zrobiæ próbê mikrofonów. Dra¿ni mnie to zamieszanie i ha³as powiedzia³ burmistrz. Dziêkujê. Massimino rozmawia³ z kobiet¹, która zadzwoni³a do stacji telewizyjnej. Nazywa³a siê Betsy Ribbin i dzwoni³a z Clarksville, Tennessee. Mia³a piêædziesi¹t siedem lat, by³a mê¿atk¹ i matk¹ szeciorga doros³ych dzieci. Nie mog³a siê zdecydowaæ co do burmistrza Horna, ale cieszy³a siê, ¿e ma okazjê zadaæ mu kilka pytañ podczas tego specjalnego programu. Massimino ju¿ postanowi³, ¿e zacznie audycjê od rozmowy z t¹ kobiet¹ o s³odkim g³osie. Za z³ot¹, wyszywan¹ cekinami kurtyn¹ kilka osób s³ucha³o prezentera audycji W po³udnie. Rozgrzewa³ ich przed programem Horna, opowiadaj¹c mieszne historyjki, a mo¿e raczej opowiadaj¹c historyjki miesznie. Od czasu do czasu znika³ za kurtyn¹, a dwóch gitarzystów i perkusista grali piosenki w rodzaju Piwo, które rozs³awi³o Milwaukee, przyczyni³o siê do mojej klêski. Wszystkim siê to podoba³o. Thomas Berryman siedzia³ z ty³u, po lewej stronie. Butem wystukiwa³ rytm piosenek, mia³ siê z przanych dowcipów i prowadzi³ przyjacielskie rozmówki z s¹siadami. Jednak przygl¹da³ siê uwa¿nie widowni, czekaj¹c na pojawienie siê d³ugow³osego mê¿czyzny. £adnie ubrany ch³opiec, na oko dwunastoletni, nosi³ plakietkê z napisem: Gdzie jeste, Lee Harveyu Oswaldzie* teraz, gdy ciê potrzebujemy?. Wejciu Horna nie towarzyszy³y fanfary. Po prostu wszed³ i usiad³ w fotelu. Ubrany by³ w letni szary garnitur. Lekk¹ niebiesk¹ koszulê. Ciemnoniebieski krawat. Czu³ md³oci, tak jakby nie spa³ ca³¹ noc. Siadaj¹c przed mikrofonem Horn przypomnia³ sobie swój pierwszy rok w legislaturze stanowej i to, jak æwiczy³ siê w przemawianiu. Kiedy zauwa¿y³, ¿e z galerii przygl¹da mu siê Estes Kefauver. Po sesji Kefauver podszed³ do niego w holu. M³ody cz³owieku powiedzia³ na sposób prawników. Jest pan jednym z najlepszych mówców, jakich zdarzy³o mi siê s³yszeæ. Tyle ¿e na przysz³oæ niech pan spróbuje siê nie odzywaæ, kiedy nie ma pan nic do powiedzenia. * Lee Harvey Oswald domniemany zabójca prezydenta Kennedyego (przyp. t³um.).
126
Zadzwoni³ telefon. Jimmie Horn podniós³ s³uchawkê ruchem charakterystycznym dla biznesmenów. Halo, halo. Czy to naprawdê burmistrz Horn? spyta³a Betsy Ribbin przeci¹gaj¹c s³odko wyrazy. Tak, naprawdê. Jimmie Horn umiechn¹³ siê do kamer. A z kim mówiê? Betsy Ribbin poda³a swoje nazwisko i miasto, z którego dzwoni, a potem poruszy³a sprawê, o której ju¿ rozmawia³a z Santo Massiminem. Chodzi³o jej o prawo i porz¹dek. Czêsto rozmawia³am z ludmi, którzy potrzebowali pomocy albo chocia¿by czyjego umiechu powiedzia³a wyjaniaj¹c sytuacjê w Clarksville, Tennessee. Rozmawia³am ze wszystkimi. Ale ostatnio wielu moich przyjació³ okradziono i pobito. Teraz bojê siê obcych. Nastroje w Clarksville, Tennessee, s¹ bardzo z³e. Gdy us³yszy pan dwa sygna³y Santo Massimino poucza³ telefonuj¹cego, który przedstawi³ siê jako student teologii niech pan policzy do trzech, a potem powie Jimmiemu, jak pan siê nazywa i sk¹d pan dzwoni. Ee, uhm, rozumiem. Moje nazwisko i miasto powtórzy³ Bert Poole. Gdy w telefonie pisnê³o dwa razy, policzy³ do trzech i wzi¹³ g³êboki oddech. Ee, czy to pan Horn? spyta³. Tak, to ja. Jimmie Horn skin¹³ g³ow¹ do kamery. Z kim mówiê? Ee, hm powiedzia³ Poole. Czy móg³by pan nam powiedzieæ, kim pan jest, zanim zaczniemy rozmowê? poprosi³ jeszcze raz Jimmie Horn. Kim pan jest i sk¹d pan dzwoni. Moje nazwisko, ee
nie ma znaczenia. Jednak chcielibymy, by ka¿dy, kto do nas dzwoni, przedstawi³ siê. Tak by³oby mi po prostu ³atwiej rozmawiaæ. Przecie¿ ju¿ mnie znacie. No dobrze, jestem Bert. Wa¿ne jest to, ¿e hm, uhm, ee
co chcê panu powiedzieæ. Zamierzam pana zabiæ. Santo Massimino pomacha³ rêkami nad g³ow¹ i krzykn¹³ co, czego nikt nie zrozumia³ ani nie zapamiêta³. Po³¹czenie przerwano ze studia. Na widowni podnios³y siê wrzaski i jêki. Ludzie ogl¹daj¹cy telewizjê w swoich domach us³yszeli chór wykonuj¹cy Yesterday. By³a to melodia, któr¹ nadawano podczas programów W po³udnie. Dziêki temu, ¿e rozmowy telefoniczne transmitowano z dziesiêciosekundowym opónieniem, s³owa Poolea nie dotar³y do telewidzów. Horn ju¿ rozmawia³ z kim z bractwa Pi Delta z Uniwersytetu Tennessee. 127
Gdy pó³godzinna audycja dobieg³a koñca, Massimino szybko wyprowadzi³ Horna przez tylny pokój, wype³niony magnetowidami. Przeszli salê z rz꿹cymi generatorami. Zbiegli szarymi schodami. Nie musi pan biec powiedzia³ Horn. Massimino nie odpowiedzia³. By³ wystraszony. Doszli do ma³ego prywatnego parkingu. Na dworze m¿y³o, by³o bardzo duszno i parno. T³umek piêtnastu czy dwudziestu osób ju¿ siê zebra³, by przyjrzeæ siê z bliska Hornowi. By³ tam równie¿ Thomas Berryman w swoim groszkowym, pochalapanym deszczem garniturze. Piêtnacie metrów dalej jego ford wyrzuca³ dym w noc, jak fabryczny komin. Samochód sta³ przodem do autostrady stanowej. By³a to ciemna droga, prowadz¹ca donik¹d na pó³noc; na po³udnie bieg³a za to szpalerem restauracji dla zmotoryzowanych i stacji benzynowych. W t³umku przewa¿a³y dzieci. By³o tu tak¿e kilka kobiet. I dwaj starzy prowincjusze z Po³udnia. Kierowca Horna, niski, czarnoskóry, o wygl¹dzie buldoga, wysiad³ z cadillaka, który te¿ wyrzuca³ k³êby dymu. Berryman zacisn¹³ chwyt na kolbie swojej trzydziestkiósemki. Rzuci³ okiem do ty³u, by upewniæ siê, ¿e nic nie zagradza jego samochodowi wjazdu na autostradê. Rozejrza³ siê, czy nie pojawi³ siê radiowóz policyjny albo czy nie zebra³o siê wiêcej doros³ych. Potem ruszy³ w stronê cadillaca. Horn bêdzie musia³ przejæ obok niego. Massimino nie pozwoli³ burmistrzowi ciskaæ r¹k zebranych. Trzyma³ go mocno za ³okieæ i prowadzi³ prosto do limuzyny. Jimmie Horn przetar³ palcami ciemne okulary. Gdy tak szli razem on i Santo Massimino, wygl¹dali jak dwóch biznesmenów spiesz¹cych na nieco zbyt wczesny lunch. Jap Quarry wybieg³ przez tylne drzwi na deszcz. Obj¹³ Horna przyjacielskim gestem. Rozemia³ siê, ucisn¹³ mu w biegu rêce i wepchn¹³ do samochodu. Berryman cofn¹³ siê. Stan¹³ z boku i ze z³oci przytupywa³ nog¹, podczas gdy cadillac powoli wyje¿d¿a³ z parkingu. Gdy Jap Quarry zamyka³ sterowane elektrycznie okienko, które Horn natychmiast z powrotem uchyla³, Berryman ju¿ myla³ nad tym, ¿e nastêpnym razem musi byæ bardziej zdecydowany. W ka¿dym razie wykonywanie kontraktu na Horna ju¿ siê zaczê³o. W wielkim szarym eldorado by³o cicho i mi³o. Wycieraczki porusza³y siê ³agodnie, ani razu nie uderzy³y mocniej. Klimatyzator przyjemnie bucza³, jak te aparaty, których niektórzy u¿ywaj¹, by zasn¹æ. Miêkkie skórzane siedzenia nie trzeszcza³y, tylko jakby wzdycha³y. 128
Wszyscy milczeli. Santo Massimino nerwowo w³¹czy³ radio. Rozleg³a siê piosenka B¹d przy swoim mê¿czynie. Wydawa³o siê mieszne, ¿e w samochodzie pe³nym czarnych mê¿czyzn piewa Tammy Wynette. Przynajmniej raz Massimino, ten m³ody manipulator, nie potrafi³ wykonaæ ¿adnego maskuj¹cego gestu. Przejecha³ po skali, ale trafi³ znów na tê sam¹ stacjê. Kierowca Horna, niski i podobny do buldoga, parskn¹³ przez nos i jedn¹ rêk¹ w³¹czy³ d³ugie wiat³a. Nie zmieniaj stacji odezwa³ siê z tylnego siedzenia Jap Quarry g³osem jak z country and western. San-to, nigdy nie zmieniaj stacji, gdy piewa Tammy. Kierowca o twarzy psa pomyla³, ¿e to zabawne. Quarry wyci¹gn¹³ rêkê i potarga³ Massiminowi w³osy, by daæ mu znaæ, ¿e ten ¿arcik nie by³ skierowany przeciw niemu. Z ty³u rozb³ys³o wiat³o. Massimino zobaczy³ twarz Jimmiego Horna we wstecznym lusterku. Wyda³o mu siê, ¿e jest lekko oszo³omiony. Jimmie, nie wiem, czy ju¿ o tym mówi³em Massimino w koñcu znalaz³ temat do rozmowy ale dzi zawarlimy umowê z Lubym Cadillacem. Z jego synem. Myronem podpowiedzia³ Horn ze swojego k¹ta na tylnej kanapce. Myron jest w porz¹dku. Tak, to prawda. Daje nam samochód a¿ do listopada. Horn rzuci³ okiem na Japa Quarryego, a potem usiad³ prosto, zbli¿aj¹c siê do Massimina. Nie chcê cadillaca powiedzia³ miêkko, ³agodniej ni¿ zwykle, trochê jakby przez sen. Czujê siê w nim jak Willie Stark czy kto w tym rodzaju. Wprawia moich ludzi w zak³opotanie. Nie mo¿emy siê na to zgodziæ odpar³ Massimino. ¯e tak siê czujê? Nie o to chodzi. Po prostu uwa¿amy, ¿e to z³e posuniêcie. Dlaczego? zdziwi³ siê Horn. Jap, dlaczego fakt, ¿e chcê zrezygnowaæ z cadillaca, by³by z³ym posuniêciem? Massimino szybko odwróci³ siê do ty³u. Reflektory samochodów jad¹cych za nimi owietli³y mu w³osy tak, ¿e wygl¹da³ jak stary psychodeliczny plakat. Chcesz, ¿ebym ci wy³o¿y³ kawê na ³awê? spyta³. Oczywicie. No wiêc dobrze. My, ja, Jap Quarry, wszyscy, którym na tobie zale¿y, uwa¿amy, ¿e nie powiniene rezygnowaæ z tego konkretnego cadillaca. Massimino zacz¹³ nagle przemawiaæ bardzo rozs¹dnie i przekonuj¹co. A przyczyn¹, dla której tak uwa¿amy, jest to, ¿e ten egzemplarz cadillaca zostanie dostarczony prosto z Detroit. Ma kuloodporne szyby we wszystkich oknach.
9 – Numer Thomasa Berrymana
129
Nashville, 17 i 18 padzienika Nathanial Brown Jr., lat dwadziecia trzy, czarny Amerykanin, asystent operatora WNET-TV, zarejestrowanej w Nashville, sfilmowa³ zabójstwo Jimmiego Horna na ziarnistej szesnastomilimetrowej kolorowej tamie. W szeæ godzin po strza³ach wywo³ana tama wisia³a, przyczepiona klamerk¹, w ka¿dej wiêkszej amerykañskiej stacji telewizyjnej. Ogl¹dano j¹ z chorobliw¹ ciekawoci¹ w co najmniej czterdziestu innych krajach. Z filmu robiono dobrej jakoci zdjêcia do druku. Pojawi³y siê we wszystkich gazetach i czasopismach o zasiêgu krajowym. Citizen-Reporter dosta³ czarno-bia³¹ kopiê filmu Browna dzieñ po zabójstwie. Jednak zosta³a starannie obejrzana dopiero wtedy, gdy wróci³em z Pó³nocy. Najpierw jeden z naszych pracowników podzieli³ j¹ na klatki i wykona³ przezrocza. Potem razem z Lewisem Rostenem i Reddem dwa dni ogl¹dalimy te przezrocza, jedno za drugim, na ciennym ekranie w gabinecie Reeda. By³o to dla nas wszystkich prze¿ycie interesuj¹ce, ale i przyprawiaj¹ce o md³oci. Ka¿dy z nas po kolei stawa³ przy cianie, z wskanikiem takim, jakich u¿ywaj¹ nauczyciele, i pokazywa³ nim wszystkie twarze ukazuj¹ce siê na przezroczach. Szukalimy przede wszystkim Thomasa Berrymana. Badalimy ka¿d¹ twarz na ka¿dym przezroczu, niektóre kazalimy maksymalnie powiêkszaæ, by lepiej zobaczyæ twarze czêciowo ukryte albo zdeformowane przez k¹t filmowania. Jednak na ¿adnym przezroczu nie znalelimy Thomasa Berrymana. Naszym nastêpnym krokiem by³o sprawdzenie jakoci filmu. Byæ mo¿e Nathanial Brown musia³ zbyt szybko kierowaæ kamerê na swoje obiekty, mog³o te¿ byæ tak, ¿e ludzie z t³umu potr¹cali go, w ka¿dym razie niektóre klatki by³y nieostre. Bert Poole ukaza³ siê w dwóch krótkich sekwencjach chwilê przed strza³ami. Jednak obie, nakrêcone w odstêpie dwóch minut, pokazywa³y go w tej samej pozie: przypartego przez t³um do tam odgradzaj¹cych podium, rêce zaciniête, w wojskowej bluzie khaki. Wydawa³ siê chory; byæ mo¿e jednak by³ to po prostu strach. Cz³owiek z Filadelfii, Joe Cubbah, zosta³ pokazany w jednej siedmiosekundowej sekwencji. Ale Thomasa Berrymana nie by³o na filmie. Kamera uchwyci³a zarówno Berta Poolea, jak i Jimmiego Horna w chwili, gdy z rewolweru ju¿ celowano. 130
Odleg³oæ miêdzy nimi wynosi³a jakie trzy metry. Pierwsza kula trafi³a Horna w górn¹ czêæ klatki piersiowej. Impet powali³ go do ty³u. Reed uwa¿a³, ¿e taki efekt daje kaliber czterdzieci cztery. Po pierwszym strzale nast¹pi³a na filmie zamazana sekwencja. Widaæ by³o i Horna, i Poolea. By³o te¿ mnóstwo wiate³ i cieni pochodz¹cych nie wiadomo sk¹d. (Sekwencja trwa³a siedemdziesi¹t klatek, czyli nieca³e trzy sekundy.) Kilka sekund póniej (nastêpne dziewiêædziesi¹t klatek) zarówno Poole, jak i Horn zniknêli z pola widzenia kamery. Po starannym ogl¹daniu filmu przez dwa dni (Rosten i ja ogl¹dalimy go nawet d³u¿ej, bo cztery dni) uznalimy, ¿e to Poole zabi³ Horna, a Berryman najprawdopodobniej strzela³ chwilê póniej, je¿eli w ogóle strzela³. Jednak ca³kowicie siê mylilimy.
Nashville, ostatnie dni padziernika Tak samo mylilimy siê (przynajmniej ja tak uwa¿am) prowadz¹c ledztwo na temat Berta Poolea. Pod koniec lata zebralimy ju¿ ca³e tomy materia³ów na jego temat. Wed³ug swoich nauczycieli, Poole nie wykazywa³ siê zbytni¹ inteligencj¹, ale i nie by³ opóniony w rozwoju. Psycholodzy twierdzili, ¿e czu³ siln¹ presjê, by w jaki sposób siê zrealizowaæ. Poole mia³ dwuznaczny i pe³en sprzecznoci stosunek do Jimmiego Horna. Jako ch³opiec uwielbia³ przygodowe komiksy. W chwili, gdy rozleg³y siê strza³y, by³ w stanie homoseksualnego podniecenia. Ale Moses Reed czu³, ¿e potrzebujemy wiêcej informacji o jego ¿yciu, takich jak w Z zimn¹ krwi¹ Trumana Capotea. Poole to nieudacznik powiedzia³ ale jestem ca³kowicie pewny, ¿e nie jest po prostu zwyk³ym wariatem. Tak wiêc przez nastêpne dwa tygodnie rozmawia³em z krewnymi i znajomymi Berta Poolea. Jego rodzice odmówili wprawdzie udzielania wywiadów najwiêkszym magazynom i gazetom, ale Lewis czu³, ¿e ja w jaki sposób zdo³am z nimi porozmawiaæ. Jego zdaniem by³em jedynym dziennikarzem, który uwa¿a³, ¿e ich syn jednak mo¿e nie byæ morderc¹. W padzierniku kilka razy po³¹czy³em siê telefonicznie z pani¹ Helen Poole. By³a uprzejma, ale zawsze koñczy³a rozmowê w ten sam sposób: Doktor Poole podejmuje wszystkie decyzje w sprawie Berta. Ale doktora Poollea nie ma w tej chwili w domu. O ósmej rano, w po³udnie, o siódmej wieczorem, o dziesi¹tej wieczorem doktora Poollea nigdy nie by³o w domu. Jednak pewnego wieczoru postanowi³em zaczaiæ siê przed domem Pooleów i samemu co odkryæ. 131
Mieszkali w skromnym parterowym jednorodzinnym domku przy Whippland Road w dzielnicy Brentwood w Nashville. Gdy mu siê przygl¹da³em, wyda³ mi siê wyj¹tkowo czysty i zadbany, bardzo w³aciwy dla profesora teologii. Zaparkowa³em po przeciwnej stronie ulicy i natychmiast zauwa¿y³em, ¿e s¹siedzi mnie obserwuj¹. Kilku nawet podesz³o, by wyg³osiæ mi kazanie na temat prywatnoci. Potem, ko³o jedenastej, gdy ju¿ zamierza³em odjechaæ, bo mia³em doæ audycji, którymi uszczêliwia³o mnie radio, doktor Leland Poole wreszcie wjecha³ na swój podjazd. Tylne wiat³a jego pontiaka zapali³y siê na czerwono. Ciê¿kie kombi przejecha³o g³ono po rynsztoku i zatrzyma³o siê przed drzwiami. Na zewn¹trz nie pali³a siê ¿adna lampa, wiêc nie mog³em dobrze widzieæ doktora Poolea. Mign¹³ mi tylko odblask jego okularów. Ten cz³owiek i jego dom jako nie pasowali do Berta Poolea i zabójstwa Horna. Wszed³ do domu i zobaczy³em go w oknie bawialni. By³ wysoki, bardzo wysoki, ³ysia³. Patrzy³ prosto na mój samochód. Otworzy³em drzwiczki tak, ¿eby mnie dobrze widzia³. Potem wysiad³em i poszed³em ciemnym trawnikiem. W pierwszej chwili pomyla³em, ¿e Pooleowie nie odpowiedz¹ na dzwonek do drzwi. Nie w³¹czyli lampy nad progiem i czu³em, jak d¿d¿ownice wchodz¹ mi na buty. Potem nad moj¹ g³ow¹ zapali³o siê ma³e ¿ó³te wiat³o. Komary polecia³y do niego jak pszczo³y do miodu. Leland Poole, ci¹gle jeszcze w letnim garniturze i krawacie, otworzy³ drzwi. Ojciec Poolea by³ troszkê ni¿szy ode mnie, ale móg³ mi patrzeæ prosto w oczy. Ach, dziennikarz, jak s¹dzê. Mówi³ z akcentem d¿entelmena z Po³udnia. Uprzejmie s³ucha³, gdy siê przedstawia³em i wyjania³em mu, co mnie tu sprowadza. No tak, pan Jones powiedzia³. Czyta³em pana artyku³y. Czeka³em, ¿e mo¿e powie co wiêcej na ten temat, ale doczeka³em siê tylko d³ugiego milczenia. Doktor Poole sta³ z lekko rozchylonymi ustami. Powinienem panu powiedzieæ odezwa³ siê w koñcu ¿e nasz prawnik, pan Huddlestone, poradzi³, bymy nikomu nie udzielali wywiadów. Ani Helen, ani ja. Pan Huddlestone uwa¿a, ¿e nie przynios³oby to korzyci ani Helen, ani mnie, ani Bertowi. Szczerze mówi¹c, ja
ee
codziennie rano wychodzê z domu z teczk¹ i
hm
ca³ujê Helen na do widzenia
i, panie Jones, nie mówiê jej, ¿e nie jadê do pracy, czy do ksiêgarni, czy na kampus. A naprawdê je¿d¿ê do Murfreesboro, Tennessee, do farmerskiego domu, który kilka lat temu odziedziczy³em po ojcu. I doktor Poole rozp³aka³ siê. P³aka³ bezdwiêcznie, nie ociera³ ³ez ani nie próbowa³ wyrzuciæ mnie ze swojego progu. Siedzê tam i patrzê na zegarek powiedzia³. 132
Nashville, 2 lipca Poranne s³oñce odbija³o siê w jego ciemnych okularach, a gdy porusza³ g³ow¹ z boku na bok, promienie tañczy³y na b³yszcz¹cych oprawkach. Berryman zwolni³ przed ma³ym, ró¿owym domkiem we wschodniej dzielnicy Nashville. W³anie tu dojecha³ ledz¹c Berta Poolea tego wieczoru, kiedy obaj wst¹pili do sztabu wyborczego Horna. Teraz jecha³ powoli, pod ko³ami trzeszcza³y ga³¹zki. Zatrzyma³ siê na koñcu ulicy, tam, gdzie skoñczy³ siê krawê¿nik i by³a ju¿ tylko bujnie krzewi¹ca siê trawa. Znajdowa³ siê na osiedlu czarnych, przylegaj¹cym do terenów Fisk University; by³a to doæ nêdzna okolica, w³asnoæ First National Bank. Sta³a tu reklama papierosów Marlboro owietlona od ty³u w ten sposób, ¿e kowboj i jego koñ wydawali siê czarni. Thomas Berryman przeszed³ przed drewnian¹ chat¹, w której mieci³a siê pralnia. Patrz¹c na ni¹ nie by³o trudno zgadn¹æ, dlaczego niektóre ubrania czarnych wygl¹daj¹ tak, jak wygl¹daj¹. Min¹³ wrak imperiala z wybitymi szybami, ca³y oblepiony martwymi owadami. W otwartym baga¿niku sta³a stara lodówka. W tej dzielnicy od wczesnego ranka na ulice wylegaj¹ chmary ma³ych dzieci, a wielu starców wysiaduje przed domami. Tak samo by³o dzi, kiedy Berryman przyszed³ dowiedzieæ siê, jakie s¹ zamiary Berta Poolea. Do siatkowych drzwi kuchennych ró¿owego domku sz³o siê zamiecon¹ uliczk¹. Drzwi by³y odrapane i nie domkniête. Przytrzymywa³ je haczyk. Stary klimatyzator na poddaszu wypluwa³ wodê. Wygl¹da³o to tak, jakby skapywa³a z topi¹cych siê sopli. Zimne krople spad³y na krótko ostrzy¿on¹ g³owê Berrymana. Kilka razy zapuka³ do drzwi, potem g³ono zawo³a³ Berta Poolea po nazwisku. Gdy nie doczeka³ siê odpowiedzi, wyci¹gn¹³ haczyk z przegni³ej framugi i wszed³ do domu. Poczu³ zapach zepsutych jab³ek, który sta³ siê jeszcze bardziej intensywny w kuchni. Cuchnê³o tak, jakby le¿a³ tu gdzie martwy koñ. Mo¿e to myszy za piecem, pomyla³. W domu nie by³o nikogo. Tak naprawdê to nie by³o w nim prawie nic. W kuchni le¿a³y nie zap³acone rachunki: za telefon, za wiat³o, z sieci sklepów Cain-Sloan. Ta ostatnia grozi³a odebraniem sprzedanych towarów. Ubikacja na ty³ach domku by³a zatkana, a w ³azience mierdzia³o jak w wygódce. G³ównym przedmiotem w bawialni by³ poplamiony materac w niebieskie paski. Berryman zobaczy³ tu tak¿e winylow¹ le¿ankê, pokryt¹ br¹zowym perkalem. Ko³o frontowych drzwi sta³a wysoka lampa ze zdjêciem Martina Luthera Kinga przypiêtym do aba¿uru. Po pod³odze wala³y siê papiery, le¿a³a tu tak¿e droga skórzana torba podró¿na w rodzaju tych, jakie nosz¹ koszykarze. 133
Berryman rozsiad³ siê wygodnie na materacu i zacz¹³ przegl¹daæ zawartoæ torby. Znalaz³ w niej kilka zwiniêtych w k³êbek koszulek w paski i krawaty w stylu Ivy League. By³ w niej równie¿ podkoszulek z napisem Wujek Bert ciê kocha. Na dnie torby Berryman odkry³ d³ugie magnum kaliber czterdzieci cztery, zawiniête w skarpetki. Czekaj¹c na Poolea czyta³ notatki z lunych kartek, które zebra³ z pod³ogi. Jedna z nich, napisana wyranym rêcznym pismem, mówi³a: Nazywam siê Bertram Poole. Urodzi³em siê w roku tysi¹c dziewiêæset czterdziestym ósmym w Memphis. Moi rodzice s¹ baptystami z Po³udnia. Bardzo dobrzy chrzecijanie. Bardzo porz¹dni ludzie
Na innych kartkach spisane by³y ca³e litanie sentymentalnych uwag o ró¿nych typach Amerykanów. By³y równie¿ spostrze¿enia na temat ¿ycia na Po³udniu Stanów. Jedno z nich okaza³o siê interesuj¹ce: Mój tato jest profesorem na uniwersytecie Vanderbilt. Mnie wys³a³ do Baylor. Ale nie potrafi³em sobie poradziæ z poziomem zajêæ na matematyce. Mylê, ¿e tato poci¹gn¹³ za jakie sznurki, ¿eby mnie tam przyjêli. Nie chcia³ straciæ nic z mojego dojrzewania. W roku szeædziesi¹tym szóstym magazyn Time nazwa³ mnie Cz³owiekiem Roku. By³em dojrza³y nad wiek. Na innej kartce widnia³o: Nie chcia³bym umrzeæ z samotnoci. Mylê, ¿e z niektórymi ludmi tak siê dzieje. Ale ja tego nie chcê. Czasami wydaje mi siê, ¿e nie mam kontaktu ze wiatem. ni³em albo czyta³em o ludziach, którzy w t³umie wpadaj¹ na innych ludzi. Chc¹ siê upewniæ, ¿e maj¹ z nimi kontakt. Ja nigdy tego nie robi³em. Ale doæ czêsto rozmyla³em nad tym. Nastêpn¹ kartkê Berryman przeczyta³ kilka razy. Przeladuje mnie myl, ¿e muszê zabiæ kogo znanego. Chcê tak¿e wyrównaæ rachunki z burmistrzem Hornem. On powoli staje siê kolejnym ³ajdakiem bez serca. Ludzie zas³uguj¹ na kogo lepszego ni¿ ten szarlatan. Ni¿ ten czarnuch. Rozmawia³em z tat¹ o obsesjach. Oczywicie nie o mojej, ale tak w ogóle. Tato mówi, ¿e wszyscy wielcy ludzie maj¹ jak¹ obsesjê, ale nie s¹dzi, bym ja zosta³ wielkim cz³owiekiem. Radzi, ¿ebym siê tym nie martwi³. Kiedy poszlimy do kawiarni wydzia³u teologii i siedzielimy przy stoliku razem z bardzo s³awnym profesorem ekonomii. Tak, M³ody Bercie powiedzia³ mi moj¹ obsesj¹ jest statystyka. Gdyby Poole wróci³ do domu, gdy Berryman czyta³ te kartki, chybaby go zabi³. Przyszed³ do tego domu dowiedzieæ siê, czy ten zwariowany hipis jest niebezpieczny. Teraz ju¿ wiedzia³, ¿e tak jest. Pomyla³, ¿e warto by³oby go zabiæ jego w³asnym magnum. Ale Poole nie wróci³. Thomas Berryman siedzia³ czytaj¹c i pal¹c, a¿ wreszcie zacz¹³ snuæ bardziej konkretne plany dotycz¹ce Poolea. Poczu³, ¿e Poole mo¿e byæ bardzo u¿yteczny, zupe³nie jakby zosta³ mu zes³any przez Boga. 134
White Geese, 2 lipca S³ynny zak³ad rusznikarski Chub L. Moss i Synowie znajduje siê w White Geese, Kentucky, w czerwonym baraku s¹siaduj¹cym z szar¹ stacj¹ benzynow¹. Moss specjalizuje siê w sprzeda¿y legalnych ogni sztucznych, a tak¿e w narzêdziach do eliminowania czarnych mê¿czyzn. Berryman pojecha³ do White Geese po wyjciu z domu Poolea. W sklepie z ogniami sztucznymi t³oczyli siê starzy po³udniowcy. Ludzie o twarzach klaunów. Berryman potrzebowa³ pó³ godziny, ¿eby dostaæ siê do Chuba Mossa juniora. Ten cz³owiek wygl¹da³ bardzo dziwnie. Kiedy postrzelono go w g³owê i teraz jego oczy wywraca³y siê bia³kami do góry jak mechaniczne krêgle. Co s³ychaæ? powita³ Berrymana unosz¹c rêkê jak uprzejmy sprzedawca. Na pewno szuka pan czego na Czwarty Lipca? Pomacha³ w kierunku skrzyñ z petardami i ³añcuchów czerwonych ogni. Niech pan nasyci oczy, panie nieznajomy. Thomas Berryman znów gra³. Spojrza³ w dó³, umiechn¹³ siê jak ch³opczyk, który kupuje sztuczne ognie po raz pierwszy w ¿yciu. Potrzebujê te¿ broni, panie Moss. Moss junior ukaza³ w smutnym umiechu kilka poczernia³ych zêbów. Zni¿y³ g³os. No wiêc przyszed³ pan we w³aciwe miejsce. Proszê tu nie paliæ, bo wylecimy w powietrze. Odwróci³ siê i poprowadzi³ Berrymana do mniejszej salki. Niewielu ludzi mia³o tutaj wstêp. W salce by³o pe³no strzelb i pistoletów wszelkiego rodzaju: od winchesterów dwadziecia dwa, dobrych tylko na myszy, do M-16 ukradzionych w Forcie Campbell. Moss poda³ jeden z M-16. To prawdziwa broñ, prawda? Wymierzy³ karabin w dwie m³ode kobiety tankuj¹ce benzynê do volkswagena. Jego oczy wywraca³y siê jak podniecone nietoperze. To by³by strza³ powiedzia³ Moss, nacisn¹³ spust i uda³, ¿e ugina siê od odrzutu. Wytrzeszczy³ oczy na ciemne okulary Berrymana. Mam nadziejê, ¿e nie zamierza pan polowaæ na króliki? Berryman rozemia³ siê. Ani nie zamierzam ich jeæ. Do diab³a, na pewno nie. Moss junior spróbowa³ sprzedaæ Berrymanowi colta trzydziestkêóemkê z kabur¹ na ³ydkê; rozmaite M-12 i M-16; dum-dum kaliber dwadziecia dwa; rêcznie tkany koc Indian Creek. Berryman waha³ siê, przesuwa³ niepewnie stop¹ po drewnianej pod³odze, w koñcu wzi¹³ pistolet Smith & Wesson magnum kaliber czterdzieci cztery, taki, jaki mia³ Poole. A tak¿e t³umik. Poda³ kartê American Express na nazwisko pana Brewstera Greenea z Louisville. 135
Gdy wk³ada³ do torby pistolet, t³umik i amunicjê, jedno z oczu Mossa juniora zniknê³o pod brwiami. Sam chcia³by uczestniczyæ w tym, co siê chyba szykowa³o. Hej, co pan zrobi z ca³¹ t¹ broni¹? Berryman uniós³ indiañski koc do wisz¹cej lampy gazowej. Bêdê æwiczy³ odpar³ i zabija³ puszki po piwie i arbuzy. Oko Mossa wróci³o na miejsce. Pan wie, ¿e magnum jest przewidziane do polowañ stwierdzi³. Wiem. No to dobrze. To dobrze. Moss umiechn¹³ siê. Wychodz¹c st¹d, niech pan bêdzie ostro¿ny z tym swoim pistoletem na czarnuchów, panie nieznajomy.
Filadelfia, 2 lipca Tego samego dnia, drugiego lipca, do uk³adanki zosta³ do³o¿ony ostatni kawa³ek. St Josephs Place to miejsce raczej nieznane szerszym krêgom. Znajduje siê na najdalszych pó³nocno-wschodnich krañcach Filadelfii. Stoj¹ tam dwa rzêdy skromnych domów, wiêkszoæ z nich otoczona ¿ywop³otami przystrzyganymi przez samych w³acicieli. Przed domami rosn¹ bardzo stare wi¹zy. Do prawie wszystkich przymocowano hutawki albo kosze do gry. W kierunku pó³nocnym ulica koñczy siê kocio³em pod wezwaniem wiêtego Józefa i szko³¹ podstawow¹. Koció³ jest ma³y i bezpretensjonalny, a szko³a, zbudowana z czerwonej ceg³y, mo¿e byæ nawet du¿a, ale trudno to stwierdziæ, bo chowa siê za wi¹zami. Naprzeciwko szko³y znajduje siê bar Joego Cubbaha. Otacza go jeszcze wiêcej wi¹zów. ¯ó³to-br¹zowy szyld g³osi: U Angie. Jest to imiê ¿ony Joego Cubbaha, na któr¹ zreszt¹ spada ca³a robota. Miejscowi wol¹ nazywaæ go Jockey Joes, co i tak nie ma ¿adnego zwi¹zku z patronem kocio³a. Pewnego ranka zdarzy³o siê, ¿e Cubbah musia³ zast¹piæ ¿onê. Dla cis³oci lepiej powiedzieæ, ¿e byczy³ siê na ty³ach, tam, gdzie umieszczono automaty telefoniczne. Zaopatrzy³ siê w paruj¹c¹ kawê, p¹czki, czasopisma Penthouse oraz Philadelphia Inquirer. Ubrany by³ w koszulê z surowego jedwabiu i eleganckie spodnie, ale czuæ go by³o t³ustym bekonem. Jajecznica, kawa, wie¿e grzanki ¿ytnie, i to szybko. Pani Riley siedzia³a przy ladzie i chichota³a. Parodiowa³a powa¿ne zamówienie na niadanie, z³o¿one przez kocielnego. Znaj¹c sposób, w jaki Joe Cubbah obs³ugiwa³ klientów, kobieta nie mog³a powstrzymaæ siê od miechu. 136
Jednak Cubbah nawet jej nie s³ysza³. Siedzia³ w barze, by zrobiæ przys³ugê Angeli. Na swoim zajêciu zarabia³ na czysto oko³o dwudziestu piêciu tysiêcy dolarów rocznie i nie uwa¿a³, by musia³ siê zapracowywaæ za te szeæ tysiêcy, które przynosi³ bar. Co przy tym znaczy³o te osiemdziesi¹t centów dziennie dla pani Riley. Jajecznica kpi³a kobieta z ustami pe³nymi jedzenia. Kawa, wie¿e grzanki
Joe, co siê sta³o z twoim poczuciem humoru? Odczep siê mrukn¹³ Joe Cubbah. Popatrzy³ przez ramiê na brudn¹ sukienkê pani Riley. Dziwi³ siê, jak Angela mo¿e spêdzaæ tu ca³e dnie. Ale potem zobaczy³ m³odego ksiêdza graj¹cego w koszykówkê na szkolnym podwórzu i odzyska³ przyjazne uczucia wobec wiata. Trochê po dziewi¹tej przyszed³ pierwszy prawdziwy klient. By³ to bogaty, stary dentysta, który tu pracowa³, ale mieszka³ w jednej z najlepszych dzielnic. Nazywa³ siê Martin McDonough. Witam, panie Cubbah zawo³a³ w stronê kabin telefonicznych. Jak siê pan dzisiaj miewa? Ca³y czas jem. Cubbah umiechn¹³ siê, podci¹gn¹³ spodnie, przeszed³ do sali barowej i pochyli³ siê nad gablot¹ z gumami do ¿ucia. Angela mówi³a mi, ¿e prowadza siê pan z jedn¹ z tych wieckich nauczycielek
Dentysta zachichota³. Wsadzi³ nos w dzia³ sportowy Inquirera. Co pan myli o Philsach? spyta³. Philsi nie interesowali Joego Cubbaha. Wygraj¹ siedem do szeciu z Expos powiedzia³. Cholerni Expos doda³ dla ¿artu. Zgram siê przez nich do ostatniego centa. Dentysta rozemia³ siê, a Cubbah mu zawtórowa³. Jak to przyjemnie, ¿e tego starego d¿entelmena bawi tracenie pieniêdzy. Pierwszy zak³ad tego dnia zosta³ postawiony na Philadelphia Phillies i siln¹ praw¹ rêkê Jima Lonboga. Rano dostarczono coca-colê i pieczywo, co zmusi³o Cubbaha, by wstrzyma³ siê ze zwolnieniem pani Riley, gdy¿ musia³a siê tym wszystkim zaj¹æ. Dostawca z piekarni postawi³ dziesiêæ na Philadelphia Bells przeciw Chicago, a ten od coca-coli powiedzia³ Cubbahowi, ¿e Angela zamawia zbyt wiele seven-up. On te¿ trochê postawi³. W porze lunchu dwunastoletni syn Cubbaha, Bennie, wróci³ ze szko³y. Mia³ pomóc ojcu podczas obiadowego szczytu. Zacz¹³ od wyjêcia wszystkich stugramowych hamburgerów z pieca i u³o¿eniu ich na ladzie. Jak ci posz³o na klasówce z matematyki? spyta³ Joe Cubbah, gdy obaj ju¿ pracowali. 137
Ch³opiec zjad³ plasterek w¹trobianki. Dziewiêædziesi¹t trzy odpar³. Ty ole, tylko dziewiêædziesi¹t trzy? zasmuci³ siê Cubbah. Bennie, dlaczego nie mog³e napisaæ na cholerne trzydzieci dziewiêæ? Ch³opiec wzruszy³ ramionami, umiechn¹³ siê i odpowiedzia³ ¿uj¹c wêdlinê, która zostawia³a mu br¹zowe resztki na zêbach: Klasówki jeszcze nie s¹ poprawione. Siostra Dominika mia³a atak serca, czy co takiego, wiêc teraz poprawia je siostra Marie. A ty cieszysz siê, ¿e biedna siostra Dominika mia³a atak serca, co? Joe Cubbah rozemia³ siê. Bennie by³ gruby i zabawny, a on czasami lubi³ tego ma³ego t³ucioszka bardziej ni¿ kogokolwiek innego na ca³ym wiecie. W³anie w tym momencie Cubbah zauwa¿y³ znajomego detektywa. Nazywa³ siê Michael Shea. Shea nie by³ mundurowym policjantem i ubiera³ siê lepiej ni¿ burmistrz Filadelfii. Dzi mia³ na sobie porz¹dny garnitur w kratkê i skórzane mokasyny. Sta³ przy siatkowych drzwiach i rozgl¹da³ siê tak, jakby by³ w³acicielem baru. Skin¹³ Cubbahowi g³ow¹ i ruszy³ w kierunku kuchni. Cubbah nala³ dwie fili¿anki kawy i poszed³ za nim. Witaj, s³odziutki. Shea rzuci³ mu rozpromienione spojrzenie niebieskich, irlandzkich oczu. Co s³ychaæ? Czasem lepiej, czasem gorzej. A co u ciebie? Nie mogê narzekaæ. To twój syn? wskaza³ palcem. Zab³ys³o szkie³ko sygnetu. To Bennie potakn¹³ Cubbah. Próbowa³ zachowywaæ siê uprzejmie. Co za ³obuz, nie powiod³o mu siê w szkole. Shea umiechn¹³ siê serdecznie. S³uchaj, Joey. Przysiad³ na krawêdzi pieca. Mam co dla ciebie
Tak, wiem. Opowiedz mi o tym, Mikey. Shea opowiedzia³ Cubbahowi wszystko, co sam wiedzia³, to znaczy, ¿e inny zawodowy zabójca, podstêpny, drogi facet, zosta³ wys³any gdzie na Po³udnie. Doda³, ¿e je¿eli Cubbah podejmie siê pracy, kto inny zaznajomi go ze szczegó³ami. Powiedz¹ mu, gdzie ma siê udaæ i podadz¹ dok³adny rozk³ad czasu. Daj¹ dziesiêæ plus zwrot kosztów. Shea wzi¹³ sobie p¹czka. Kto pomyla³, ¿e ty siê najlepiej nadajesz do tej roboty. No tak, to mi³o ze strony tego kogo stwierdzi³ Cubbah. Czy ten drugi domyla siê, ¿e kto mo¿e na niego polowaæ? Moi ludzie mówi¹, ¿e nie. Do diab³a, przecie¿ bym ci o tym powiedzia³ od razu. Shea wyj¹³ z kieszeni kopertê, która wygl¹da³a jak nieprawdopodobnie gruby rachunek za telefon. Po³owa teraz, po³owa potem. Przyjmujesz? Joe Cubbah powoli pokiwa³ g³ow¹ z boku na bok. Nic z tego odpar³. Shea wyci¹gn¹³ z kieszeni drug¹ kopertê i po³o¿y³ na pierwszej. 138
Zapomnia³em umiechn¹³ siê. Przepraszam, s³odziutki. OK. Cubbah w³o¿y³ obie koperty pod fartuch. Pomylê o tym. Zostawi³ Sheê i poszed³ do g³ównej salki. Hej, zaczekaj zawo³a³ Shea. Co to znaczy, ¿e pomylisz? Ale Joe Cubbah nie mia³ detektywowi nic do powiedzenia.
Whitehaven, 2 lipca Wysokie magnolie i krzaki azalii falowa³y jak chor¹gwie wzd³u¿ d³ugiego, prostego, wyk³adanego bia³ym kamieniem podjazdu do Country Clubu miasta Powelton w po³udniowo-zachodnim zak¹tku Tennessee. Na koñcu podjazdu sta³ wielki dom plantatorski sprzed wojny secesyjnej, z ogromn¹ werand¹ i dziesiêciometrowymi doryckimi kolumnami. Ciê¿ka budowla górowa³a nad ludmi i dwudziestowiecznymi wytworami ich r¹k powoduj¹c, ¿e wszystko wydawa³o siê pomniejszone. Krótko ostrzy¿eni czarni mê¿czyni w bia³ych marynarkach biegali na wszystkie strony ze srebrnymi tacami wy³adowanymi miêtowym julepem, jackiem danielsem, budweiserem i modnym w tych czasach falstaffem. Ch³opcy i dziewczyny jedzili konno, p³ywali, grali w golfa i tenisa, a tak¿e kopulowali w opuszczonych chatach niewolników, które pozosta³y tu z poprzedniej epoki. W klubie Powelton, za piêæ tysiêcy rocznej sk³adki, mieszkañcy zachodniego Tennesse mogli cieszyæ siê atmosfer¹ Po³udnia tak¹, jak¹ znali ich tatusiowie i mamusie. Na jednym krañcu d³ugiej, wyk³adanej kamieniem werandy siedzia³ Johnboy Terrell. Towarzyszy³ mu siwow³osy doktor Reuven Mewman, s³ynny weterynarz, który mia³ dziêki bawe³nie doæ pieniêdzy, by kupiæ wszystko, czego zapragn¹³. Ludzie przygl¹dali siê obu mê¿czyznom z pe³nej szacunku odleg³oci. Nawet czarni kelnerzy patrzyli na nich z ciekawoci¹. Wszyscy próbowali zgadn¹æ, czego Johnboy chce od Srebrnego Lisa. Terrell pali³ doskona³e, choæ bardzo ciemne cygaro Corona. Niedawno czyta³em nadzwyczajn¹ ksi¹¿kê o weterynarzach powiedzia³. Herriot, czy co w tym rodzaju. Wszystkie stworzenia du¿e i ma³e. Doktor Mewman wzruszy³ ramionami. Na zesz³e Bo¿e Narodzenie dosta³em trzy cholerne egzemplarze. Ale, John, niech to licho! Widujê wystarczaj¹co wiele koñskiego ³ajna. Nie muszê jeszcze o nim czytaæ. Terrell, który nie tylko potrzebowa³ teraz srebrnow³osego weterynarza, ale tak¿e po prostu go lubi³, rozemia³ siê weso³o. Reuven Mewman, myla³, ma dobre wyczucie czasu i ludzi, dziêki któremu mówcy z Po³udnia odnosz¹ sukcesy. Bez tego by przepadli. Esther odda³a ksi¹¿ki na kiermasz w naszym kociele. Mewman nie rezygnowa³, gdy mia³ wdziêcznego s³uchacza. Kazali mi podpisaæ te cholerne 139
rzeczy i uzyskali prawie cenê nowoci. Wtedy Mewman wzi¹³ ³yk whisky i potrzyma³ chwilê w ustach kobieta, której zesz³ej wiosny uratowa³em spaniela po prze¿arciu, da³a mi w prezencie egzemplarz, który sam podpisa³em. A ja do tej pory nie przeczyta³em ani jednej strony. Chyba powiniene. Johnboy umiechn¹³ siê. Mylê, ¿e Herriot jest najlepszym pisarzem wród weterynarzy. Obaj mê¿czyni znów siê rozemiali i doktor Mewman zamówi³ nastêpne drinki. Gdy zamawia³, Johnboy przygl¹da³ siê dwom dziewczynom wypróbowuj¹cym pi³ki golfowe przed werand¹. Pomyla³, ¿e graj¹c w golfa straszliwie marnuj¹ swoje m³ode lata. Jak s³ysza³em powiedzia³ obserwuj¹c pole golfowe mówi³e, ¿e chcia³by spêdziæ kilka lat w W aszyngtonie. Tak, wszêdzie rozpowiada³em o mojej gotowoci przyzna³ weterynarz. Ale to by³o na pocz¹tku roku. Odradza³bym ci to. Terrell zacisn¹³ na chwilê wargi. Pó³nocne zimy ciê wykoñcz¹. Ale s¹dzê, ¿e istnieje pewna szansa podczas wyborów do senatu. To znaczy? Jeden z kandydatów, John Fair II, to dupek. Jedzie na pieni¹dzach ojca i wra¿eniu jakie wywiera na paniach. A Horna, to znaczy Jimmiego Horna, widziano z bia³¹ kobiet¹. Reuven Mewman pokiwa³ g³ow¹. Ten czarnuch jest na to za sprytny. Za sprytny i zbyt ¿¹dny sukcesu. Na pewno kiedy go osi¹gnie, ale jeszcze nie teraz. Gdzie s³ysza³e te bzdury? Terrell przygl¹da³ siê dziewczêtom graj¹cym w golfa. Jedna z nich pos³a³a pi³kê wysoko, nad dwie sosny. Ma³a bia³a kulka spad³a piêtnacie stóp od do³ka numer dwa. Odwróci³ siê w fotelu twarz¹ do Mewmana. Mylê, ¿e ty te¿ jeste sprytny powiedzia³. Sprytny i ¿¹dny sukcesu. Weterynarz zrozumia³ i na jego twarz wype³z³ ciemny rumieniec. Widzisz, Reuven, sprawdzam twoj¹ gotowoæ. Bo, jak powiedzia³em, John Fair junior to najprawdziwszy pó³g³ówek, a Horna ³atwo zniszczyæ. Wtedy Mewman odpowiedzia³ na nie zadane g³ono pytanie. Odpowiedzia³ na nie bardzo uprzejmie. John, by³bym zainteresowany i zaszczycony. Nawet to, ¿e siê mnie bierze pod uwagê, ju¿ jest dla mnie wielkim zaszczytem. Terrell wsta³ i ucisn¹³ Mewmanowi rêkê. Senator, którego sobie wybra³, opad³ na krzes³o, oszo³omiony i oniemia³y. Na stole zosta³y dwie podwójne whisky. Terrell szed³ po trawniku k³aniaj¹c siê kapeluszem ludziom, którzy nadal nazywali go panem gubernatorem.
140
Czêæ pi¹ta
Punk
141
142
Zebulon, 17 listopada W pewn¹ ch³odn¹ sobotê w listopadzie, mniej wiêcej tydzieñ po tym, jak dentysta z Chattanooga ubieg³ geniusza szybkich barów w wycigu do fotela senatorskiego ze stanu Tennessee, trzy wypchane kombi zachowuj¹ce szyk wozów Conestoga* jecha³y do miasta Zebulon, w Kentucky. Oprócz mnie za kierownicami samochodów siedzieli równie¿ mój ojciec i Moses Reed. Wybra³em siê tu na trzymiesiêczny urlop, by uporz¹dkowaæ moje ¿ycie rodzinne i skoñczyæ ksi¹¿kê o Berrymanie. Wynajêlimy z Nan wielki, zaniedbany dom farmerski w wiktoriañskim stylu. Nale¿a³ do niego równie¿ prywatny staw z sumami, dolina, w której ¿y³y oposy, i pola kukurydzy. W³aciciele spêdzali zimê w St. Petersburgu i umeblowany dom z siedmioma sypialniami kosztowa³ nas bajoñsk¹ sumê stu piêædziesiêciu dolarów miesiêcznie. Sta³ dok³adnie dziewiêæ kilometrów od miejsca, w którym siê urodzi³em i gdzie moi rodzice mieszkali do tej pory. Zajêlimy trzy sypialnie (trzy z czterech pokoi wychodz¹cych na sad jab³oniowy i staw z sumami), a jeden z pozosta³ych pokoi przeznaczy³em na swój gabinet. W tamtym czasie zd¹¿y³em ju¿ zebraæ sto dwadziecia tam wywiadów oraz setki zdjêæ pokazuj¹cych ludzi i miejsca zwi¹zane z wydarzeniem. Mia³em równie¿ tysi¹ce stron notatek i artyku³ów z Citizen-Reporter. * Conestoga marka ogromnych wozów konnych krytych p³ótnem, którymi osadnicy podró¿owali przez pierwsz¹ po³owê XIX wieku do zachodnich stanów Ameryki Pó³nocnej (przyp. t³um.).
143
Tej zimy wszyscy jedzilimy na ³y¿wach i ³owilimy ryby w przerêblach. Postawi³em mojego chevy rocznik piêædziesi¹t dwa na ko³kach i w stodole uczylimy siê obs³ugi samochodu z silnikiem V-8. Szkolne kole¿anki Cat i Janie najpierw by³y idiotkami i prowincjuszkami, które jednak szybko sta³y siê przyjació³kami, z którymi siê nie rozstaniemy. Po jakim czasie tak sobie roz³o¿y³em zajêcia, ¿e miêdzy jedzeniem, zabaw¹, kochaniem siê, stolark¹ a ³owieniem sumów potrafi³em równie¿ trochê popracowaæ. Czu³em, ¿e postêpujê s³usznie odchodz¹c na jaki czas od normalnego trybu ¿ycia, by napisaæ co, co ludzie bêd¹ czytali, a pobyt w hrabstwie Poland stwarza³ ku temu odpowiednie warunki. Teraz opiszê, co siê sta³o w pierwszym tygodniu lipca.
Filadelfia, 3 lipca By³a pierwsza po po³udniu i, jak zwykle, Joe Cubbah poci³ siê nad dzbankiem wody z lodem. Ubrany by³ w szar¹ koszulkê z obciêtymi rêkawami i szary kapelusz fedora, w którym wygl¹da³ jak nieokrzesany fircyk. Wszed³ do baru Pod Mostem z rêkami t³ustymi od smaru w³anie wymienia³ wiece i palec rozdzielczy w swoim buicku elektrze i po³o¿y³ rêkê na chudym ty³ku dwudziestoletniej blond kelnerki, Josephine Cichoski. Dziewczyna zawirowa³a na piêcie, ale gdy zobaczy³a, ¿e to Cubbah, tylko siê skrzywi³a. Mia³a pokryte grub¹ warstw¹ tuszu rzêsy i czerwone anielskie skrzyde³ka w miejscu ust. Jest Tiny? Cubbah umiechn¹³ siê. Na policzkach pokaza³y mu siê do³ki, wygl¹da³ mi³o i przyjacielsko. Wiesz, gdzie go znaleæ. Dziewczyna wskaza³a wahad³owe drzwi prowadz¹ce do kuchni. Na jej wielkich bia³ych zêbach pozosta³y lady pomadki. Czeæ! No, no, kto to przyszed³! Tiny Lemans obudzi³ siê i zamruga³ s³ysz¹c odg³os popychanych drzwi. Czeæ umiechn¹³ siê Cubbah. Dajê tu odpocz¹æ oczom. Tiny ziewn¹³ tak szeroko, ¿e chyba móg³by po³kn¹æ grapefruita. Widzê, ¿e pracujesz. Jego spojrzenie zogniskowa³o siê na kombinezonie i kapeluszu Cubbaha. Musia³em naprawiæ buicka wyjani³. A ty co robisz? W tym momencie kelnerka uderzy³a Cubbaha w ty³ek skrzyd³em drzwi. Cubbah odsun¹³ siê na bok. Co jej siê sta³o? Ma robaki? Nie przejmuj siê ni¹ poradzi³ Tiny Lemans. Palcami wygl¹daj¹cymi jak serdelki przewi¹zane w trzech miejscach próbowa³ zawi¹zaæ sznurowad³a. Tiny wa¿y³ ponad trzysta funtów. 144
Cubbah wsadzi³ brudny palec do miski z lodami. Dzi wieczorem wyje¿d¿am. Pokosztowa³ lodów. Ooo la, la, Tiny. Umiechn¹³ siê czuj¹c s³odycz lodów. W ka¿dym razie
Potrzebujê zabaweczkê. Mia³by co od razu? Tiny Lemans wyci¹gn¹³ szufladê ze sztuæcami, które g³ono zaszczêka³y. Mam liczn¹ trzydziestkêósemkê powiedzia³. Ooo la, la. Wyj¹³ zza sztuæców pakunek w woskowanym papierze i poda³ Cubbahowi. Nieu¿ywany zachwala³. A wa¿y tyle, co nic. Cubbah zdj¹³ woskowany papier i pow¹cha³ rewolwer. Pachnia³ olejem lnianym. Broñ by³a zupe³nie nowa. Dobrze mówisz, Tiny. liczny. Po prostu liczny. Tiny mówi, ¿e ³atwo z tego strzelaæ umiechn¹³ siê grubas. A tak przy okazji Cubbah po³o¿y³ trzydziestkêósemkê na stole ile kosztuje? Restaurator ziewn¹³. Ooo
Jego usta otworzy³y siê szeroko. Sto piêædziesi¹t powiedzia³, gdy ju¿ skoñczy³ ziewaæ. Za du¿o owiadczy³ stanowczo Cubbah. Do diab³a, zamierzam tylko kogo postraszyæ. S³uchaj, nie bêdê siê z tob¹ targowa³. Sto trzydzieci piêæ. Tym razem Cubbah wyci¹gn¹³ portfel. Tiny odsun¹³ pieni¹dze. Postaw to za mnie na Pi-retów. Pi-reci siedem przeciw Yogi Berra. A je¿eli ten Seaver siê nie popisze, sam ci zlecê robotê. Joe Cubbah w³o¿y³ rewolwer do br¹zowej papierowej torby, takiej, do jakich pakowano lunche na wynos. Potem jeszcze raz zagarn¹³ na brudny palec trochê lodów i umiechn¹³ siê. No dobrze, Tiny, muszê uciekaæ. Dzi wieczorem opuszczam stan. Zostañ jeszcze trochê grubas zmarszczy³ czo³o. Dopiero przyszed³e. Zjedz kanapkê z ozorkiem. W³anie zrobi³em kilka. Naprawdê muszê iæ powiedzia³ Joe Cubbah. Muszê z³apaæ wieczorny samolot. Tak, i kogo przestraszyæ rozemia³ siê Tiny Lemans. W³anie. Cubbah pokaza³ br¹zow¹ torebkê. Prosto miêdzy oczy.
Nashville, 3 lipca Oona Quinn lecia³a na Po³udnie, by zobaczyæ siê z Berrymanem. By³ to dla niej wa¿ny czas, chwile niemal religijnej ekstazy. Niestety, zak³óca³ je ¿o³nierz siedz¹cy na s¹siednim fotelu, ch³opiec o dzieciêcej twarzy, z Fortu Campbell, Kentucky, jak ju¿ zd¹¿y³ wczeniej powiedzieæ. U¿ywa³ brylantyny. G³ono zajada³ batony i pi³ coca-colê. Przedtem wypi³ whisky i kawê, i teraz jego niebieskie, dzieciêce oczy maminsynka lni³y trochê nieprzytomnie. Znajdowali siê w samolocie linii Eastern, lot siedemset siedem do Nashville. 145
Oona mia³a egzemplarz autobiografii Jimmiego Horna, ale od startu nie przeczyta³a ani s³owa. Jednak wczorajszego wieczoru na Long Island doczyta³a j¹ do po³owy. Poprzedniego dnia widzia³a siê z Benem Toyem w Instytucie Williama Pounda. Natomiast dwa dni wczeniej, pierwszego, Berryman zadzwoni³ i poprosi³ j¹, ¿eby siê z nim spotka³a w Nashville czwartego. Nie chcia³ zdradziæ, dlaczego pragnie siê z ni¹ spotkaæ, powiedzia³ tylko, ¿e jej potrzebuje. Poda³ miejsce i czas i zaznaczy³, ¿e powinna byæ ubrana tak, jakby by³a ¿on¹ Erniego Forda z Tennessee. Potem przerwa³ po³¹czenie. Nie zd¹¿y³a nawet powiedzieæ, czy spe³ni jego probê, czy te¿ nie. Oona wyobra¿a³a sobie, jakby to by³o, gdyby gdzie w ksi¹¿ce Jiminy znalaz³a opis spotkania Horna i Berrymana. By³by to ciekawy rozdzia³. S¹dzi³a, ¿e Horn powinien wygraæ. Ju¿ zdarzy³y siê dwa zamachy na jego ¿ycie. Kiedy zza menu strzeli³ do niego kuchmistrz restauracji, ale chybi³. Innym razem zosta³ ranny, ale prze¿y³. Je¿eli Tomowi Berrymanowi siê uda, bêdzie to naprawdê niesprawiedliwe, myla³a. Zupe³nie jakby kto siê zasadzi³ zza krzaków na cz³owieka, który niczego siê nie spodziewa. Jimmie Horn zostanie mêczennikiem. Jednak dosz³a do wniosku, ¿e nic jej to nie obchodzi. Berryman ju¿ zdo³a³ j¹ przekonaæ, ¿e zabicie Horna jest konieczne. Z ksi¹¿ki Jiminy wynika³o, ¿e Horn nie tylko siê liczy z tym, ¿e zostanie zabity, ale równie¿ uwa¿a to za nieuniknione. Pomyla³a, ¿e ci¹gle jeszcze nie zna Berrymana tak dobrze, jakby chcia³a. Ich znajomoæ zanadto uderza³a jej do g³owy. Mo¿e zreszt¹ dlatego tak j¹ poci¹ga³? ¯o³nierz odstawi³ pusty kubek na tacê. Kochanie, zobaczy³a wszystko w Nowym Jorku? A teraz chcesz poznaæ Miasto Muzyki*? Bêdziesz kiedy w Dallas? Oona otworzy³a ksi¹¿kê i udawa³a, ¿e czyta. Co ja tu robiê, myla³a. Chcia³abym to wiedzieæ. ¯o³nierz ustawi³ siê tak, by widzia³a jego twarz. Co ci powiem. Jedziesz do Miasta Muzyki
S³ucham? Oona uda³a zaskoczenie. Po prostu usi³ujê grzecznie porozmawiaæ. ¯o³nierz umiechn¹³ siê radonie. Jedziesz do Nashville. Po raz pierwszy? Tak, za³o¿ê siê, ¿e to pierwszy raz. Masz racjê przyzna³a. Na pewno ci siê spodoba. ¯o³nierz umiechn¹³ siê jak rozradowane dziecko. To wiatowa stolica country. Ateny Po³udnia. Ojczyzna zmar³ego prezydenta Andrew Jacksona. Och, on naprawdê umar³? spyta³a Oona. * Nashville s³ynie z festiwali country and western oraz z przemys³u wydawniczego zwi¹zanego z t¹ muzyk¹ (przyp. t³um.).
146
¯o³nierz umiechn¹³ siê. Twarz mu siê wieci³a z podniecenia. Zapali³ cygaretkê tijuana. To samo pali³ na Times Square w Nowym Jorku. Te¿ zapalisz? spyta³. To mia³ byæ ¿art. By to udowodniæ, szybko zgasi³ zapa³kê. Dym cygaretki pachnia³ trochê jak czekolada. Zacz¹³ opowiadaæ Oonie historiê swojego ¿ycia. Mówi³ za ka¿dym razem, gdy na niego spojrza³a, albo raczej gdy chcia³a wyjrzeæ przez okno. Wypali³ wiele cygaretek i ci¹gle zamawia³ u stewardes kukurydzian¹ whisky. Ha, ha, ha chichota³. Pod koniec lotu Oona ci¹gle s³ysza³a ha, ha, ha. Samolot wreszcie zacz¹³ kr¹¿yæ nad Nashville. Pod skrzyd³em mignê³a grupka lni¹cych w s³oñcu drapaczy chmur. Wydawa³o siê, ¿e otaczaj¹ miasto jak d¿ungla. A gdzie w tej d¿ungli znajdowa³ siê Berryman. W pierwszej klasie tego samego samolotu stewardesa budzi³a Joego Cubbaha. Gdy go poprosi³a, by zapi¹³ pasy, powiedzia³ jej, ¿e jest g³upia. Zielony dodge polara sta³ zaparkowany naprzeciwko lokalu Amerykañskiego Legionu w Belle Meade. Obecnoæ tego samochodu oznacza³a, ¿e w pobli¿u znajduje siê Jimmie Horn. Kwadrans po jedenastej Horace Mossoman, czarnoskóry detektyw w bia³ym kapeluszu i granatowym garniturze biznesmena, do³¹czy³ do dwóch bia³ych detektywów, Jerryego Ruocco i J.B. Montgomeryego, siedz¹cych w polarze. Na ogó³ do ochrony Jimmiego Horna wyznaczano od dwóch do szeciu policjantów, ale gdy Horn owiadczy³, ¿e zamierza kandydowaæ do Senatu Federalnego, liczba ta wzros³a do omiu. Dziêki temu dy¿ury dobowe uk³ada³y siê w schemat trzy-dwa-jeden, przez siedem dni w tygodniu. Na ogó³ samotny policjant mia³ dy¿ur od jedenastej w nocy do siódmej rano. W nocy z trzeciego na czwarty lipca tym samotnym detektywem by³ Horace Mossman. Ale trochê siê spóni³. Pan Mossman jak zwykle spóniony. Ruocco, karc¹c partnera, spojrza³ na swój timex na z³otej bransoletce. Kwadrans to normalne dla Horacego. Mossman, który dobiega³ trzydziestki i niedawno siê o¿eni³, stara³ siê usprawiedliwiæ. To przez ¿onê. Umiechn¹ siê radonie. P³acze, gdy wychodzê z domu. Przepraszam, ale muszê uchyliæ okienko. Ruocco siêgn¹³ poprzez m³odego policjanta. Mossman wzruszy³ ramionami, poci¹gn¹³ za brzeg kapelusza i w³¹czy³ siln¹ latarkê paluszkow¹. Zacz¹³ czytaæ dzienny raport o zajêciach Horna. Jest tu co ciekawego? spyta³. J.B. Montgomery zajada³ w³anie trzeci¹ i ostatni¹ kanapkê z domowym kotletem, od których zacz¹³ s³u¿bê. Pozostali detektywi nadali mu przezwisko Prze¿uwacz. 147
By³ dzi na trzech kolacjach poinformowa³ Mossmana. O szóstej z rodzin¹. Potem do ósmej czarnuchy martwi³y siê, co mu zrobi¹ biali, a od dziewi¹tej biali siê martwili, co mu zrobi¹ czarni. Ci¹gle to samo gówno. Mossman rozemia³ siê. Trzymaj¹c czerwony o³ówek, by podkreliæ to, co mu siê wyda dziwne, szybko czyta³ rêczny zapis czynnoci Horna. Podkreli³ nazwisko Lynch gdy zobaczy³ je po raz drugi. Kto to jest Lynch? spyta³. Jakie metr siedemdziesi¹t piêæ, siwe w³osy siêgaj¹ce do ko³nierzyka. Nosi ciemne okulary w stylu gwiazd filmowych. Znajomy Santo Massimina. Czerwony o³ówek znów zawis³ nad papierem. A co siê sta³o o czwartej trzydzieci piêæ? Hipis wymienia ucisk rêki z panem Hornem. Czy to co znaczy? Och, tak
Dodaj do tego
hm
¿e nieznany d³ugow³osy mê¿czyzna próbowa³
ee
dgn¹æ pana Horna w brzuch. Ma³y pieprzony punk, wiesz, co to za typki
Wariat? Nie
Jimmie tylko siê rozemia³. Chyba musi go znaæ. Pogada³ z nim chwilê. Ale jutro go sprawdzimy. Zrobiê notatkê powiedzia³ Mossman. Doskonale. Trzeba mu siê dok³adnie przyjrzeæ. M³ody czarny detektyw napisa³ notatkê i podkreli³ j¹ czerwonym o³ówkiem. Poda³ notes Montgomeryemu, który parafowa³ zmianê wprowadzon¹ do raportu. Nastêpnego wieczoru Nashville Citizen-Reporter wydrukowa³ tê parafowan¹ notatkê, a tak¿e nekrolog J.B. Prze¿uwacza Montgomeryego. Gdy po raz pierwszy zobaczy³em zdjêcia Joego Cubbaha publikowane przez United Press, pomyla³em o ksi¹¿ce Gang, który nie potrafi³ strzelaæ. W zbli¿eniu Joe Cubbah wygl¹da³ jak pisarz James Breslin. Odnosi³o siê wra¿enie, ¿e jest w³acicielem jakiego baru. Mia³ chochlikowaty umiech. Kupi³em od U.P. kilka zdjêæ za siedem dolarów piêædziesi¹t. W tej chwili Joe Cubbah spogl¹da na mnie z fotografii. Ogarniaj¹ mnie nieprzyjemne uczucia, zw³aszcza gdy widzê ten weso³y umiech ¿artownisia. Cubbah wysiad³ z samolotu krótko po dziewi¹tej. Wysoki mê¿czyzna w koszuli rodeo czeka³ ju¿ na niego przy bramce i wrêczy³ mu szar¹ kopertê. W kopercie znajdowa³y siê szkice twarzy Berrymana. Wynajmuj¹c samochód w firmie Avis, Cubbah obejrza³ rysunki. A poniewa¿ by³ niepoprawnym ryzykantem absolutne przeciwieñstwo Berrymana podpisa³ formularz wynajêcia samochodu w³asnym nazwiskiem. 148
To dziwne, ale w odpowiednich warunkach Joe Cubbah doprowadzi³by wiêkszoæ ludzi do miechu. Zna³ mnóstwo weso³ych historyjek o mafii i opowiada³ je u¿ywaj¹c co najmniej dziesiêciu ró¿nych akcentów. Bardzo dobrze odgrywa³ Ojca Chrzestnego, ale uwa¿a³, ¿e to potrafi¹ wszyscy. Naladowa³ równie¿ Carla Gambino, a tego, jak twierdzi³, nikt nie potrafi. Porucznik Mart Weesner pozna³ Cubbaha w nieszczêliwej dla siebie chwili. Ko³o pó³nocy jedli razem jajka i popijali kaw¹ w Burger Boy. Cubbah wszed³ tam za têgim m³odym policjantem. Weesner przyjecha³ do miasta, by obj¹æ s³u¿bê nastêpnego rana, podczas defilady Czwartego Lipca i wycigów samochodowych. Powiedzia³ Cubbahowi, ¿e w Holiday nie mo¿e zasn¹æ. Joe Cubbah pomyla³, ¿e policjant mo¿e nie tyle ma k³opoty ze snem, co szuka sobie kobiety i próbuje zapolowaæ na jak¹ sympatyczn¹ kelnerkê. Widzia³em neon na Holiday Inn powiedzia³. G³osi: Witajcie, kochane majoretki. Móg³by równie dobrze oznajmiaæ: ¯egnaj, Joe Cubbahu. Nie zostanê tam. Ci idioci witaliby dziewczyny fanfarami. Weesner g³ono siê rozemia³. Jak mylisz, co oni teraz robi¹? spyta³ Cubbah. Pewnie t³uk¹ szklanki w basenie. Jedna z kelnerek z Burger Boy zapamiêta³a Cubbaha. Pamiêta³a, ¿e widzia³a, jak têgi policjant stanowy wyprowadza³ go na dwór i pokazywa³ drogê do Irlandzkiego Baru. Potem jeszcze widzia³a ich obu jad¹cych wozem patrolowym. Irlandzki Bar to parodia irlandzkiego pubu. Przygarnia bogatych prowincjonalnych piosenkarzy. Jest tam gruby pianista nazywany Dave Deliryk, lepszy artysta ni¿ po³owa milionerów, którzy tu przychodz¹. Weesner i Joe Cubbah, wa¿¹cy razem oko³o dwustu trzydziestu funtów, s³uchali gry T³ustego Davea. Siedz¹c obok siebie przy barze wygl¹dali jak para zapaników. Ich rozmowa dotyczy³a dwóch rzeczy: kobiet i wojska. By³em w wojsku w tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym trzecim roku, stacjonowa³em w Fort Bragg, Karolina Pó³nocna powiedzia³ Joe Cubbah. I co tam robi³e? spyta³ Weesner. Nic. By³em bokserem. Nie mia³em ¿adnego stopnia, po prostu boksowa³em. Walczy³em z facetem nazwiskiem Pepper co tam, który póniej przegra³ z Marcianem. Boksowa³em te¿ wszystkich ¿andarmów w barach. 149
A ja boksowa³em nowicjuszy z marynarki. Weesner umiechn¹³ siê szeroko. Tak. Na pewno. O, widzê, ¿e ten gruby przy pianinie podoba siê tu wszystkim paniom. A jak twój mundur? Przyci¹ga kobiety? Pamiêtam, ¿e dziewczyny z Po³udnia lubi¹ mundury. Gdy wróci³em do Filadelfii, nosi³em mundur, a dziewczyny szala³y na moim punkcie. Weesner rozemia³ siê. Zamówili i wypili nastêpn¹ kolejkê, potem Weesner uderzy³ w bar pe³nym kuflem. Zaczynam mieæ dosyæ. Pokiwa³ g³ow¹. Wiesz, ¿e jutro mam cholern¹ s³u¿bê? Tak. Cubbah otar³ usta. Musisz chodziæ za burmistrzem. Wzi¹³ garæ orzeszków. S³uchaj, jad³e kiedy m¹twy? Próbowa³e scungilli? Mam ochotê na m¹twy. Rozemia³ siê. Wiem, wiem, ty masz ochotê tylko na to, by wróciæ do hotelu i zabawiæ siê. Muszê ju¿ iæ. Martin Weesner wsta³ i zawo³a³ o rachunek. Joe Cubbah wzi¹³ jeszcze trochê orzeszków i rozrzuci³ je jak koci do gry. Gdy jechali niebieskim plymouthem, Weesner mia³ czkawkê i odbija³o mu siê; co chwila za to przeprasza³. Zaparkowali radiowóz w pobli¿u sklepu z owocami morza. Cubbah sprawdzi³, czy drzwiczki po obu stronach s¹ dobrze zamkniête. S³uchaj powiedzia³. Muszê ciê poprosiæ, ¿eby zdj¹³ mundur. Weesner rozemia³ siê, ale zaraz zobaczy³ w lewej rêce Cubbaha nó¿ z czterocalowym ostrzem. Hej, Joe! Wytrzewia³ w jednej chwili. Jeste naprawdê zabawnym facetem, ale
Cubbah wcisn¹³ ostrze w fa³dy t³uszczu na brzuchu Weesnera. Nie bêdziemy wiêcej rozmawiaæ. Jestem zdenerwowany. Móg³bym pope³niæ b³¹d. Nic nie mów, chyba ¿e o co zapytam
Zdejmij koszulê i rzuæ j¹ na ty³ samochodu. Policjant mia³ k³opoty z rozpiêciem guzików swojej ciasnej koszuli khaki. W koñcu jednak mu siê uda³o. Mia³ zadziwiaj¹co bia³¹ klatkê piersiow¹, prawie bez w³osów. A teraz spodnie nakaza³ Cubbah. Nie brzmia³o to jak ¿art, wiêc Weesner zdj¹³ spodnie i rzuci³ je na tylne siedzenie. Siedzia³ za kierownic¹ w bielinie, skarpetkach i butach i próbowa³ wykombinowaæ jaki sposób na uratowanie siê, ale nic mu nie przychodzi³o do g³owy. Joe Cubbah w³¹czy³ radio. Pamiêtaj, ¿e nie chcê ciê zraniæ. Trzyma³ nó¿ na gardle Weesnera. Wierz mi, nie chcê ciê zraniæ powiedzia³ wbijaj¹c ostrze g³êboko. Potem je wyci¹gn¹³.
150
Thomas Berryman jad³ pón¹ kolacjê w Le Passy, jednej z najdro¿szych i najelegantszych restauracji na rodkowym Po³udniu. W sali by³o bardzo cicho; minê³a ju¿ dziesi¹ta. Stara drewniana pod³oga trzeszcza³a ³agodnie pod stopami kilku kelnerów, chodz¹cych drobnymi afektowanymi kroczkami. Trzeci lipca by³ dla Berrymana d³ugim, pracowitym dniem. Teraz z trudem oczyszcza³ umys³ z myli o pracy. Perfekcjonista siedz¹cy w nim pracowa³ po godzinach. Dzieñ zacz¹³ siê o ósmej rano. Wtedy Berryman ruszy³ za Bertem Pooleem. Poole znów odwiedzi³ sztab wyborczy Horna, a potem wsiad³ do miejskiego autobusu i pojecha³ do Farmerskiego Domu Towarowego. Beryman by³ pewny, ¿e Poole ma w kieszeni marynarki swoj¹ wielk¹ czterdziestkê czwórkê. Chodzi³ po miecie przez ca³y ranek jak Napoleon. Wczesnym popo³udniem Poole wróci³ do domu (Jimmie Horn polecia³ na krótko do Memphis) i Berryman postanowi³ zmieniæ samochód, ¿eby nie powi¹zano go z czarnym galaxie. Z tego samego powodu zmieni³ hotel. Nowy samochód by³ niebieskim dartem z siedemdziesi¹tego czwartego roku. Berryman wybra³ go, bo wygl¹da³ jak typowy wóz dla biznesmena. Nowym hotelem by³ Holiday Inn na West End Avenue, w pobli¿u Vanderbilt. Melduj¹c siê poda³ nazwisko Foster Benton z rozlewni coca-coli w Atlancie. Powiedzia³, ¿e zostanie do szóstego lipca. Teraz rozkoszowa³ siê gor¹c¹ kaw¹ z cykori¹. Myla³ o swojej zdolnoci koncentracji. Patrz¹c na kawê wiruj¹c¹ w fili¿ance przypomnia³ sobie, ¿e w³anie dziêki tej umiejêtnoci koncentracji ma jedyn¹ w swoim rodzaju przewagê nad przeciwnikami. Kontrolowa³ ka¿d¹ chwilê, oni nie. Tak, kontrolowa³ ka¿d¹ chwilê. Potem zacz¹³ obliczaæ swoje dochody. Ile bêdzie mia³ po wykonaniu roboty w Tennessee? Co oko³o dwustu dwudziestu tysiêcy wyliczy³ szybko. Nie opodatkowane. £adna sumka na ¿ycie w Meksyku. Gdy tak siedzia³ nad kaw¹, popatrzy³ na swoje rêce, owietlone wieczk¹ stoj¹c¹ na stole. Dr¿a³y. Lekkie, sta³e, jakby mechaniczne dr¿enie, uwydatnione jeszcze wyraniej dr¿eniem kawy w fili¿ance. Nie móg³ oderwaæ oczu od swoich r¹k. Silne, ciemne palce zacisnê³y siê na delikatnej porcelanie Wedgwood. Palce pianisty, powiedzia³a kiedy Oona Quinn. Teraz dr¿a³y. Na ustach Berrymana pojawi³ siê lekki umiech. Punk mrukn¹³. Hej, punku, przydasz mi siê.
151
152
Czêæ szósta
Kontrakt na Jimmiego Horna wykonany
153
154
Nashville, 4 lipca Bert Poole obudzi³ siê i stwierdzi³, ¿e przespa³ ca³y Czwarty Lipca. Zapada³ ju¿ wieczór. Pochmurny, purpurowy wieczór. Zerwa³ siê na równe nogi wywracaj¹c lampê ze zdjêciem Martina Luthera Kinga. Lampa siê zbi³a, tak samo jak naczynia, które str¹ci³ z kuchenki. Uderzy³ siê o krzes³o. Jak to do mnie pasuje, pomyla³. Po tych miesi¹cach planowania po prostu zaspa³. Teraz ju¿ nigdy nie poczuje siê jak doros³y mê¿czyzna. Wyszed³ z domu gotowy do stoczenia walki z kimkolwiek i o cokolwiek, byle walczyæ. Po kilku minutach znalaz³ siê przed otwart¹ restauracj¹ Dobbsa. Wszed³ do rodka i natychmiast wytrzeszczy³ oczy na dwóch pajaców w z³otych b³azeñskich czapkach. Siedzieli nad pustymi talerzami i szklankami z coca-col¹. Z graj¹cej szafy rozlega³a siê piosenka Merle Haggard. Gdy podesz³a kelnerka, Poole zamówi³ hamburgera z sosem Tysi¹c Wysp i koktajl mleczny. Co takiego mruknê³a kelnerka zapisuj¹c zamówienie. Koktajl mleczny! Poole by³ rozgor¹czkowany. Czo³o mia³ mokre od potu. Tak potwierdzi³ nerwowo, mówi¹c akcentem cz³owieka z ulicy. Przyszed³em tu na kolacjê, rozumiesz? Zamówi³em, tak? Wiêc czego narzekasz? Kelnerka umiechnê³a siê zalotnie. Prawie nikt nie zamawia o tej porze koktajli mlecznych powiedzia³a. Nie o czwartej rano. Poole zakry³ twarz rêkami i rozemia³ siê. Patrzy³ przez palce na zegar nad lad¹. By³a jeszcze noc. Jednak siê nie poszkapi³. Dochodzi³a dopiero czwarta nad ranem. Proszê te¿ o czarn¹ kawê doda³. 155
Jak zwykle, Czwarty Lipca zosta³ uczczony takimi samymi jak co roku ha³aliwymi programami radiowymi z mnóstwem gadania. Diskd¿okej z rannego dy¿uru wypali³ w studiu ca³e opakowanie zimnych ogni, a potem puci³ p³ytê z Johnnym Cashem i Tammy Wynette piewaj¹cymi Gwiadzisty Sztandar. Dzieñ zapowiada³ siê gor¹cy. Ju¿ o w pó³ do ósmej ludzie nosili przeciws³oneczne okulary, jak w po³udnie. Thomas Berryman, równie¿ w ciemnych okularach, siedzia³ nad ¿eberkami i sadzonymi jajkami w barze Gails na Turnpike. Ale bardziej ni¿ jedzenia potrzebowa³ aktualnych informacji. Porozmawia³ z m³odym pracownikiem stacji benzynowej, nazywanym Wuj Smith Tarkanian. Wuj Smith nie mia³ nawet dwudziestu piêciu lat; na niadanie jad³ dwa æwierækilowe steki z miêsa od szynki, hojnie polane t³uszczem. Tylko spokojnie mówi³ sobie Berryman. Gram w to cholerstwo od siedmiu lat odezwa³ siê g³ono do Tarkaniana. A zna³em faceta, który trafi³ szeæ razy, raz za razem. Tarkanian ¿u³ szynkê i popija³ kaw¹. To chyba wygra³ z piêædziesi¹t tysiêcy zauwa¿y³. Obaj zachichotali. Rozmawiali o zak³adach futbolowych. Ch³opak ze stacji benzynowej sprzedawa³ równie¿ zestawienia wyników rozgrywek. W kieszeniach roboczego kombinezonu mia³ ich kilka. To nadzwyczajne powiedzia³ Berryman. Czyta³em artyku³y faceta, który pisze o sporcie. Mówi, ¿e wygra³ siedemnacie tysiêcy. To Larry Merchant. Te¿ czyta³em, w Sport Illustrated oznajmi³ Tarkanian. Co za gówniarz. Rzeczywicie. Nosi d³ugie w³osy. Wygl¹da tak, jakby nie szanowa³ starszych. Ma trzydzieci piêæ lat. Hm
Pamiêtam to zdjêcie Lyndona Johnsona i, jak on tam siê nazywa³, McGoverna mówi³ dalej Tarkanian. Wielkie Uszy mia³ cholernie d³ugie w³osy
Ile p³acili w Hotlanta? Dziesiêæ do jednego? Piêtnacie. Lepiej porozmawiaj z bukmacherem. Piêtnacie to ca³kiem sporo kombinowa³ m³ody cz³owiek. Wcale niele. Mo¿na uzyskaæ potem dziewiêædziesi¹t jeden procent, cz³owieku. Powiniene to wiedzieæ. Zamówisz jeszcze jedn¹ kawê? Pani Bo-reen! zawo³a³ do starszawej kelnerki. Daj mojemu przyjacielowi dolewkê tej boskiej kawy! Berryman umiechn¹³ siê. Siedzia³ przy ladzie i patrzy³ na swoje rêce. Wczorajsze dr¿enie ca³kowicie ust¹pi³o. Zapali³ cygaretkê. Wiesz celowa³ cygaretk¹ w Tarkaniana Lyndon zostanie zapamiêtany jako jeden z najwiêkszych prezydentów. * Fahrenheita, czyli 46 stopni Celsjusza (przyp. t³um.).
156
Nie w¹tpiê przyzna³ Tarkanian. Zni¿y³ g³os. Bo nied³ugo bêdziemy tam mieli czarnucha. Potem ¯yda. A potem kobietê, tak¹ jak panna Gail, która tu gotuje. Mo¿esz mi wierzyæ. Wierzê ci powiedzia³ Berryman. Mylê, ¿e masz racjê. Zawsze mam racjê owiadczy³ Wuj Smith. Mam racjê zawsze wtedy, gdy nie chcê, by moje przepowiednie siê spe³ni³y. Berryman zap³aci³ i wyszed³ z baru radonie umiechniêty. Czu³ siê doprawdy doskonale, nie mia³ nawet md³oci po zbyt obfitym posi³ku. Spojrza³ na jezdniê i zobaczy³, ¿e zat³oczona jest samochodami jad¹cymi do Nashville na paradê. Pog³adzi³ swoje krótkie w³osy i przez moment zastanawia³ siê, czy Oona siê z nim spotka.
godzina 10.30 Obstawa Horna nie czu³a siê zbyt pewnie w ten poranek czwartego, a m³ody Santo Massimino w póniejszych godzinach musia³ daæ sobie radê z ca³ym zamieszaniem. Naczelnik policji w Nashville, m¹dry jak stara sowa, podj¹³ wszelkie rodki ostro¿noci. Naczelnik Carl Henry rozumia³ doskonale, ¿e mo¿e siê przydarzyæ co z³ego. Pojawi³ siê przed Massiminem wychodz¹c zza dekoracji i spróbowa³ wyjaniæ problem zbyt wielu rz¹dz¹cych tu szefów. Odbywa³o siê to na stadionie pi³karskim Dudley Field. Stary naczelnik otworzy³ usta tak szeroko, ¿e móg³by siê w nich zmieciæ nietoperz. By³ zdenerwowany, a zarazem bezsilny. Panie, panie, pan to Mass-i-mino? spyta³ przekrzykuj¹c odbywaj¹ce próbê tr¹bki i cymba³y. Massimino umiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹ nie patrz¹c na Henryego. W³anie pomyla³, ¿e da wszystkim VIP-om, którzy usi¹d¹ na trybunie honorowej, wie¿e p¹czki ró¿ do butonierek. Mia³ ku temu dobry powód: za sam¹ obietnicê wymienienia w gazecie nazwisk wa¿nych osobistoci zdoby³ dla czarnego polityka tak wspania³e miejsce jak stadion pi³karski. Trybuny wygl¹da³y na zat³oczone, chocia¿ prawie nikt nie zauwa¿y³, ¿e co najmniej czwart¹ czêæ siedzeñ sprytnie przykryto ogromnymi flagami. Ale, jakby powiedzia³ Massimino, tak w³anie wygl¹da showbiznes. Henry delikatnie po³o¿y³ rêkê na sportowej marynarce Massimina. Burmistrz prosi³ mnie, bym z panem porozmawia³ owiadczy³. No, po prawdzie tego nie zrobi³, ale i tak z panem porozmawiam. Szef uniós³ ciê¿k¹ rêkê i wymierzy³ palec wskazuj¹cy w równe rzêdy sk³adanych krzese³ stoj¹cych na boisku. Czy tam bêd¹ policjanci stanowi? 157
Massimino, który nigdy siê nie mia³, tym razem wybuchn¹³ miechem. Poda³ ró¿ê staremu dygnitarzowi, którego rêce pokrywa³y w¹trobiane plamy. Bez urazy powiedzia³ ale dzi chcia³bym, ¿eby wszystkim zaj¹³ siê g³ówny komendant stanowej policji. Rozumiem. Henry skin¹³ g³ow¹. Czuje siê pan odpowiedzialny. To dobrze. Dzi najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest to, by wszyscy wykazali ogromny entuzjazm. Massimino wyszczerzy³ zêby w umiechu. Jednak niech pañscy ludzie pilnuj¹, by Jimmie Horn nie zosta³ zgnieciony przez entuzjastycznych stronników. Stary kongresmen przygl¹da³ siê im wk³adaj¹c ró¿ê do butonierki. Henry mrugn¹³ do niego. Odchrz¹kn¹³, wzi¹³ g³êboki oddech. No dobrze powiedzia³ do Massimina. Chyba jako bêdziemy musieli sobie poradziæ. Wiecie zwróci³ siê jednoczenie do Massimina i do starego dygnitarza nie chcia³bym, ¿eby kto mu dzi odstrzeli³ ty³ek. Doskonale. W³anie o to chodzi potwierdzi³ Massimino. Stary mê¿czyzna pow¹cha³ ró¿ê. Naczelnik Henry odchrz¹kn¹³ jeszcze raz. Odst¹pi³ krok do ty³u i poklepa³ swoje walkie-talkie. Niech pan pozostaje w kontakcie, Santo. Potem spojrza³ na mrowi¹ce siê od ludzi stopnie trybun, jak rzymski genera³ na Koloseum. Mia³ dzi z jakiego powodu z³e przeczucia. Ci ch³opcy ze stanowej nie s¹ wcale tacy li stwierdzi³. Ale za bardzo bym na nich nie polega³. Stary dygnitarz rozemia³ siê s³ysz¹c tê uwagê. Ja te¿ bym na nich nie polega³ powiedzia³ ci¹gn¹c Massimina za rêkaw. S¹ malowniczy, ale nic wiêcej. Joe Cubbah przechadza³ siê przed rzêdami sk³adanych metalowych krzese³ i mówi³ sam do siebie. By³o mu za gor¹co. Mia³ mokre plamy na koszuli, a z krêconych czarnych w³osów krople potu spada³y na mundur Martina Weesnera. W Filadelfii nie zdarza siê taka pieprzona nieludzka pogoda, mrucza³. Jaki dupek powiedzia³ mu, ¿e na stadionie jest sto piêtnacie stopni*. Gdy wszed³ w cieñ podium, temperatura spad³a co najmniej o dziesiêæ stopni. Krzykn¹³ na jakiego rudow³osego ch³opca pij¹cego wino, a m³odzieniec pos³usznie wyrzuci³ butelkê i nawet przeprosi³. Cz³owieku, nigdy nie przepraszaj poradzi³ mu Cubbah. Po prostu b¹d ostro¿niejszy. Rozumiesz? B¹d ostro¿niejszy. Wypatruj¹c Thomasa Berrymana kr¹¿y³ wokó³ podium. Cieszy³ go sposób, w jaki t³um siê rozdziela na widok jego munduru, by go przepuciæ. Pomyla³, ¿e rozumie, dlaczego ch³opcy z gór opuszczaj¹ dom, by zostaæ szeryfami. * Fahrenheita, czyli 46 stopni Celsjusza (przyp. t³um.).
158
W zamkniêtej lo¿y, na której drzwiach widnia³a wywieszka Gocie, Jimmie Horn siedzia³ sam na odleg³ym koñcu z³otej ³awki. £awka bieg³a wzd³u¿ wszystkich ló¿; w ka¿dej by³o pe³no z³otych koszul i z³otych kasków. Tak jak wymagaj¹ tego zwyczaje Po³udniowej Ligi Pi³karskiej, lo¿e wy³o¿one by³y dywanami od ciany do ciany. W pokoju znajdowa³o siê co najmniej dwadziecia osób, ale wszyscy milczeli. Lo¿a sprawia³a wra¿enie martwej wyspy wród morza ha³aliwego t³umu. O dziesi¹tej trzydzieci piêæ podszed³ do Horna jego sekretarz prasowy. Rozpocz¹³ rytua³, jaki zwykle odgrywa³ przed wa¿nymi przemówieniami swojego szefa. Uklêkn¹³ i jego twarz znalaz³a siê na poziomie twarzy siedz¹cego Horna. Jest za dwadziecia piêæ jedenasta szepn¹³. Jimmie Horn tylko skin¹³ g³ow¹. O dziesi¹tej czterdzieci piêæ sekretarz prasowy powtórzy³ procedurê, podaj¹c Hornowi czas. Jimmie Horn jeszcze raz skin¹³ g³ow¹, wymówi³ imiê sekretarza i wsta³. Teraz wszyscy obecni w pokoju zaczêli rozmawiaæ. Rozleg³ siê miech. Cisza! Proszê o ciszê! Santo Massimino klasn¹³ w rêce i zacz¹³ siê przechadzaæ po pokoju. Po jakim czasie podszed³ do Jimmiego Horna i spyta³, co o tym wszystkim myli. Horn umiechn¹³ siê. Naprawdê chcesz wiedzieæ? Tak odpar³ Massimino. Naprawdê. No wiêc
kiedy ³owi³em na jeziorze Waalden z wios³owej ³ódki powiedzia³ Horn. To by³ bardzo zimny dzieñ. Moczy³em rêce w wodzie
Z³apa³em suma i ³adnego okonia. Jednak czasami po³ów siê nie udaje. Gdy Jimmie Horn pojawi³ siê w czarnym wyjciu betonowego tunelu, Joe Cubbah pobieg³ do przodu i do³¹czy³ do kilku miejskich policjantów, którzy ruszyli na spotkanie burmistrza. Jimmie Horn by³ wysoki i dobrze zbudowany, ale Cubbah pomyla³, ¿e wydaje siê lekko zdenerwowany. Dwaj kowboje przejechali w galopie na koniach, strzelaj¹c na wiwat. Joe Cubbah tak siê wystraszy³, ¿e o ma³o nie zestrzeli³ jednego z nich z konia. Thomasowi Berrymanowi ka¿dy najmniejszy nawet drobiazg wydawa³ siê wyj¹tkowo wa¿ny, a jednoczenie absolutnie nieistotny. Wzi¹³ gruby skórzany pasek, szeroki na jakie osiem centymetrów. Obwi¹za³ go wokó³ ¿eber tak ciasno, jak tylko móg³. Zaczê³o mu siê odbijaæ niadaniem. Teraz bêdzie ryzykowna chwila, pomyla³. Ca³y spokój, który poczu³ podczas niadania, ulotni³ siê, a powróci³o lekkie dr¿enie r¹k, którego dowiadczy³ poprzedniego wieczoru. 159
Chwyci³ krzes³o stoj¹ce za biurkiem w jego hotelowym pokoju. Stan¹³ na ³ó¿ku. Przysun¹³ krzes³o do ciany z tapet¹ we wzór ogrodów wersalskich. Zdj¹³ z kanapy pokryte aksamitem poduszki i ostro¿nie u³o¿y³ je na krzele. Wreszcie wzruszy³ poduszki z ³ó¿ka i umieci³ je na poduszkach z kanapy. Oparcie krzes³a znajdowa³o siê teraz na poziomie jego brody. Zmierzy³ odleg³oæ do drzwi. Otworzy³ drzwi. Wyjrza³ na korytarz. Czarne pokojówki ju¿ rozpoczê³y poranne sprz¹tanie. Przy pracy rozmawia³y, odkurzacze szumia³y, ale na ogó³ panowa³a ca³kowita cisza. Pachnia³o kurzem, który unosi³ siê z pod³ogi. Perfumowanym kurzem. Stoj¹c w otwartych drzwiach Berryman podniós³ pistolet magnum kaliber czterdzieci cztery z t³umikiem. Przycisn¹³ rêkojeæ do skórzanego paska na ¿ebrach. Spogl¹daj¹c od czasu do czasu na pokojówki, podnosi³ i opuszcza³ broñ. Przyciskaj¹c broñ do ¿eber, poci¹gn¹³ dwa razy za spust. Odleg³oæ od drzwi do krzes³a wynosi³a szesnacie stóp. Kule rozdar³y poduszki, kurz i pierze pofrunê³y po ca³ym pokoju. Najbli¿ej pracuj¹ca pokojówka znajdowa³a siê o dwa pokoje dalej. Uk³ada³a sobie na ramieniu stos bia³ych rêczników, jednoczenie nios¹c kilka kostek myd³a. Nikt na korytarzu nie us³ysza³ przyt³umionych strza³ów. Berryman zamkn¹³ drzwi. Usiad³ i zdj¹³ pasek. Odrzut pistoletu pozostawi³ lekkie draniêcie na skórze. W brzuchu mu burcza³o. Pistolet by³ nieporêczny i brzydki, ale nada siê do tej roboty. Mia³ nadziejê, ¿e jego w³asne nerwy sprawi¹ siê co najmniej w po³owie tak samo dobrze. Po chodnikach Nashville snuli siê krzepcy farmerzy z krzywymi nogami. Kciuki zak³adali za szlufki pasków. Ich ¿ony nios³y wiatraczki, chor¹giewki z herbem Nashville, baloniki. Tymi zabawkami wskazywa³y pomniki prezydenta Andrew Jacksona i niedosz³ego prezydenta, choæ wielkiego mê¿a stanu, Henryego Claya. Ich dzieci by³y bardziej zainteresowane tym, co parada konna pozostawi³a na jezdniach. Samo ¿ycie ciekawi³o farmerów prawie tak samo, jak ¿ycie miasta. Thomas Berryman czeka³ na wiat³ach na West End Avenue. wiat³a zmieni³y siê i pojecha³ ladem volkswagena, w którym siedzia³o piêæ hipisowskich dziewczyn. Potem skrêci³ w spokojniejsze, jednokierunkowe ulice: na zachód, na po³udnie, a gdy wróci³ na szersze aleje, przyspieszy³ do osiemdziesiêciu. Jeszcze jeden drobny rodek ostro¿noci. Na kolejnej ma³ej uliczce zobaczy³ czarnych. Stara kobieta, wygl¹daj¹ca jak wariatka, gotowa³a bieliznê w wielkim saganie. 160
Troje nastolatków w czarnych koszulach i miêkkich mêskich kapeluszach bieg³o przed siebie. Sprawiali wra¿enie, jakby uciekali przed policj¹. Wielki czarny mê¿czyzna jecha³ bia³ym samochodem z odkrytym dachem. Jego radio grzmia³o: S-Z-A-C-U-N-E-K. Berryman zaparkowa³ w koñcu na wzgórzu ponad domem Berta Poolea. Musia³ jeszcze raz wszystko sprawdziæ. Schodz¹c ze wzgórza czu³ zapach sma¿onej ryby. Jeszcze raz rzuci³ okiem na czarnego kowboja z Marlboro. Zapi¹³ zielon¹ koszulê i zacisn¹³ mocniej zielono-czerwony pasek. Zielon¹ marynarkê w³o¿y³ dopiero w domku Poolea. Ubrany w ten sposób wygl¹da³ jak postaæ z Jamesa T. Caina. Bert Poole otworzy³ drzwi ubrany tylko w niebieskie d¿insy i zielone we³niane skarpetki. Od szyi do stóp zwisa³ mu pion murarski, pêpek wystawa³ i wygl¹da³ jak brodawka. Z wnêtrza domu dobiega³a g³ona muzyka. Jestem Marion Walker przedstawi³ siê Berryman. Przepraszam, ¿e zawracam panu g³owê w wiêto. Przyjecha³em ze sklepu Cain-Sloan. Poda³ Pooleowi jedn¹ z wizytówek, które zbiera³ w³ócz¹c siê po Nashville. G³osi³a Marion A. Walker, Cain-Sloan Co.. Bert Poole w pierwszej chwili wydawa³ siê zaniepokojony, ale zaraz siê umiechn¹³. Do diab³a powiedzia³ cichym, uprzejmym tonem hipisa nie pozwalaj¹ wam odpocz¹æ nawet w wiêta, co? Berryman pokiwa³ g³ow¹. Nie, proszê pana, rzeczywicie nie pozwalaj¹. Przypuszczam, ¿e ju¿ od jakiego czasu próbowali siê z panem skontaktowaæ. Kazali mi tu dzi przyjæ, bo w dni wolne od pracy ³atwiej kogo zastaæ w domu. S³ysza³em, ¿e FBI w ten sam sposób ³apie dezerterów. Poole spojrza³ na ulicê. Czarne dzieciaki jedzi³y na rowerkach Easy Rider. No wiêc z³apa³ mnie pan powiedzia³. Chce pan odebraæ magnetofon i fotel? Nie wiem nic o magnetofonie odpar³ Berryman. Gdy rewidowa³ wczeniej to mieszkanie, znalaz³ tylko rachunek za fotel. Obawiam siê jednak, ¿e jest pan nam winny równie¿ za le¿ankê. Br¹zow¹ le¿ankê. Nie zap³aci³ pan za ni¹ ani jednej raty. Bert Poole wybuchn¹³ miechem. Zgi¹³ siê wpó³, obj¹³ swoje nagie ramiona i pociera³ je raz za razem. Zabierze pan fotel od razu? zdo³a³ wreszcie wykrztusiæ. Berryman podrapa³ siê po krótko obciêtych w³osach. Ja sam nie odbieram mebli wyjani³. Nasz cz³owiek przyjedzie po niego jeszcze dzisiaj. 161
Bert Poole nagle spowa¿nia³. Dzi to niemo¿liwe. Dlaczego? Przecie¿ pan chyba nigdzie nie wychodzi. Pracujê u burmistrza Horna wyjani³ szybko Poole. Mogê panu oddaæ fotel teraz. Albo to, albo bêdziecie musieli zaczekaæ
Pracujê u burmistrza Horna od wpó³ do drugiej i nie wiem, kiedy skoñczê. W³anie z powodu takich godzin pracy nie mia³em czasu, by zap³aciæ ratê. Ale pieni¹dze mam. Poole zaczyna³ siê baæ. Berryman znów podrapa³ siê w g³owê. Nie móg³ sobie pozwoliæ na to, by zbytnio wystraszyæ Poolea. Umiechn¹³ siê. No dobrze. W³aciwie, co mnie to obchodzi powiedzia³. Mog¹ sobie poczekaæ do jutra na swój fotel. Niech siê odpieprz¹. Potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby zawstydzony. Przykro mi, ¿e musia³em panu zak³ócaæ spokój w wiêto. Mnie te¿ jest przykro, ¿e musia³ pan
¿e z mojego powodu musia³ pan tu przyjæ. Poole znów mówi³ ³agodnym g³osem hipisa. Znów siê umiecha³. Przecie¿ pan ma dzisiaj wolny dzieñ, prawda? Niech pan z tego korzysta. Ucisnêli sobie rêce na progu i Berryman spojrza³ na zegarek By³a jedenasta czterdzieci piêæ. Poole wyjdzie z domu o w pó³ do drugiej. Ju¿ nied³ugo, pomyla³. Wszystko uk³ada siê bardzo dobrze. Pracownicy Horna usi³owali byæ ostro¿ni, rozs¹dni i sprytni. Natychmiast po przemówieniu otoczyli burmistrza na stadionie Dudley jak niepopularnego sêdziego po sobotnim popo³udniowym meczu futbolowym. Szara limuzyna ju¿ czeka³a, klimatyzator och³odzi³ j¹ niemal do mrozu. Wielcy spoceni mê¿czyni wcisnêli siê do rodka jak tusze wo³owe. By³o ich omiu. Przemówienie burmistrza wypad³o doskonale; Santo Massimino straci³ w tej chwili prawie ca³¹ swoj¹ zwyk³¹ arogancjê, chocia¿ z jego sposobu mówienia nikt by siê tego nie domyli³. Horn zosta³ wepchniêty na tylne siedzenie, miêdzy radnego Pottyego Lyncha i czarnego tajniaka, na którego mówiono Ozzie. Burmistrz krêci³ siê nerwowo. O co wam chodzi? pyta³ ludzi siedz¹cych z przodu swoim miêkkim g³osem. Niespodziewana obecnoæ policjantów stanowych na Dudley Field zdenerwowa³a go tak samo, jak cadillac i Ozzie. Gdzie jest samochód ze sk³adanym dachem na paradê? I co siê tu w³aciwie dzieje? Kierowca ostro¿nie wyprowadza³ wielkie auto z parkingu. Przejecha³ obok ¿ó³tych szkolnych autobusów, przez alejki miêdzy samochodami, pod ceglanymi ³ukami i zwisaj¹cym dzikim winem. Koniec z otwieranymi dachami odpowiedzia³ Jap Quarry z umiechem. Parady siê dla ciebie skoñczy³y. W Detroit ju¿ nie robi¹ takich wozów doda³ radca. Santo Massimino, nowojorczyk przebrany za kalifornijczyka, przygl¹da³ siê okienku tak, jakby to by³a jaka wa¿na mapa. Kierowca z hukiem wjecha³ dwoma ko³ami na krawê¿nik. 162
Wszyscy pomyleli, ¿e to strza³y. Omiu mê¿czyzn na chwilê zastyg³o. Gdy ko³a samochodu znów znalaz³y siê na jezdni, Horn zapali³ papierosa. Zaci¹gaj¹c siê i wydychaj¹c dym rzuci³ parê ¿artów o swojej naiwnoci. I o nerwowoci innych. Potty Lynch w koñcu zwróci³ siê do niego twarz¹ i zacz¹³ mu dawaæ dobre rady. Jego niebieskie oczy patrzy³y bezmylnie. Opowiada³, ¿e jedzi³ samochodami razem z rodzin¹ Kennedych. Jimmie, pos³uchaj. Wygl¹da³ jak wcielony Pat OBrien. Pos³uchaj. Pi³ka znalaz³a siê na naszym polu. A my mamy dowiadczenie z takimi gównianymi sytuacjami. To my musimy ciê pilnowaæ, bo sam siê nie upilnujesz. Ten cz³owiek, pozuj¹cy na arystokratê z Bostonu, rozmieszy³ Horna. Mo¿e dlatego, ¿e zachowywa³ siê jak wszystkowiedz¹cy. Kogo masz na myli mówi¹c my? spyta³ Jimmie Horn swoim zwyk³ym uprzejmym tonem. Czy masz jakiego asa w rêkawie? ¿artowa³. Jap, kto to jest my? Nie chcesz mi powiedzieæ? Jap Quarry tylko siê rozemia³. Nie rozumiesz, ¿e on po prostu próbuje byæ twoim przyjacielem? powiedzia³ nie odwracaj¹c siê do ty³u. Zreszt¹ ca³a sprawa zaczyna byæ zbyt wielka, by jego osobiste uczucia mia³y jakie znaczenie. Cz³owieku, do³¹cz do ekipy Horna. Horn rozejrza³ siê zachowuj¹c obojêtny wyraz twarzy, tak charakterystyczny dla ludzi z tajnych s³u¿b. Jestem
ee. James Lee Horn powiedzia³ i kandydujê do Senatu Stanów Zjednoczonych. Jest mi niezmiernie mi³o, ¿e mog³em pana poznaæ. Tajniak rozemia³ siê w sposób niespodziewanie ludzki. Nie mieszkam w Tennessee wychrypia³. Wreszcie do rozmowy w³¹czy³ siê równie¿ Santo Massimino. Podniós³ ciemne okulary na czo³o. Co za wspania³a przemowa wyszczerzy³ zêby. Jeste doprawdy doskona³y. Horn ³agodnie siê umiechn¹³ i poklepa³ po ostrzy¿onej g³owie. Gdy limuzyna spokojnie czeka³a na czerwonych wiat³ach na West End Avenue, z obu stron otoczy³a j¹ eskorta motocykli. Motocyklici stanêli bardzo blisko samochodu, prawie na wyci¹gniêcie rêki. Przez okienka samochodu wymieniono sygna³y za pomoc¹ gestów. Naciniête klaksony jêcza³y najpierw cicho, a potem g³ono, wysokim tonem. Niewielka zmotoryzowana karawana ruszy³a do centrum, nie zwa¿aj¹c na wiat³a sygnalizacyjne. Gdy dojechali do Ulicy Dziesi¹tej, przemknê³y obok nich zielone i bia³e reflektory potrzebne do filmowania. Jimmie Horn wyjrza³ przez okienko, zmarszczy³ czo³o, a potem umiechn¹³ siê do rêcznej kamery Arriflex. Po³udnie. Zawy³y syreny lotnicze. Oona Quinn sz³a cich¹, ocienion¹ uliczk¹ niedaleko Dudley Field. Nie myla³a o niczym. Widzia³a Horna, s³ysza³a jego 163
przemówienie na stadionie i czu³a panikê. Chcia³a porozmawiaæ z Berrymanem, ale by³a z nim umówiona dopiero kwadrans po trzeciej. Nieca³¹ milê dalej Thomas Berryman sta³ w parku, z rêk¹ wyci¹gniêt¹ przed siebie. S³ucha³, jak ronie trawa. Przypomnia³ sobie, ¿e nauczy³ siê w ten sposób odpoczywaæ, gdy za¿ywa³ peyotl, ale ten sam narkotyk skierowa³ Bena Toya na cie¿kê szaleñstwa. Patrz¹c na przechodz¹ce obok stadko katolickich zakonnic i na m³odziutkie pary zakochanych, wchodz¹cych po schodach miesznego Partenonu w Centennial Park, przypomina³ sobie ró¿ne rzeczy o Benie Toyu. Jego wzrok pod¹¿a³ za spokojnymi zakonnicami. Dosz³y do kamiennego muru i zatrzyma³y siê, jakby to by³ koniec mola. Wydawa³o siê, ¿e siê modl¹ za wszystkich nieszczêników tego wiata. Modl¹ siê lub próbuj¹ ich zrozumieæ. Berryman wzi¹³ lekki rodek uspokajaj¹cy, wiêc by³ wystarczaj¹co zrelaksowany, by tak staæ i nic nie robiæ. Mówi³ sobie: Pospacerujê tu do drugiej. Zjem kanapkê, wypijê kawê, a potem wystartujê. Czu³ siê trochê tak, jakby prowadzi³ go autopilot. Mia³ przy sobie radio tranzystorowe; s³ucha³ sprawozdania z parady i wycigu na stadionie pi³karskim. Sprawozdawca powiedzia³, ¿e Horn i jego rodzina ju¿ wyjechali do ródmiecia. Mówi³ równie¿, ¿e podjêto wyj¹tkowe rodki ostro¿noci. Prze³¹czy³ siê na stacjê nadaj¹c¹ muzykê i spacerowa³ kopi¹c kamienie, nadmuchuj¹c baloniki, rozmawiaj¹c z przechodniami, którzy zadowalali jego zmys³ kompozycji, uzupe³niaj¹c zieleñ parku. Taki rytualny relaks by³ mu niezbêdny. Po wyjciu z parku mia³ umys³ tak ch³odny, jak tego oczekiwa³. W tym czasie Oona Quinn wsiad³a do taksówki i kaza³a siê zawieæ na skrzy¿owanie Kingsbridge i Fullerton. W³anie tam znajdowa³ siê Farmerski Dom Towarowy; tam Jimmie Horn pojawi siê publicznie po raz drugi tego dnia; tam równie¿ Berryman wyznaczy³ jej spotkanie. Od drugiej dziesiêæ siedzia³a w restauracji Lums na Market Plaza. Mia³a na sobie spodnie z marynark¹ od J.C.Penneya, dziêki czemu nie wyró¿nia³a siê w t³umie. O w pó³ do trzeciej postanowi³a zadzwoniæ do ojca. Lune obserwacje (Japa Quarryego): Mylê, ¿e jedn¹ ze z³ych rzeczy, jakie robi telewizja powiedzia³ mi Quarry pewnego leniwego popo³udnia po mierci Horna jest pokazywanie w dziennikach sfilmowanych aktów przemocy. To jak cyrk. Jak powieci niezbyt wysokiego lotu. Te filmy nie odtwarzaj¹ prawdy, nie budz¹ w tobie ¿adnych uczuæ. Na przyk³ad sceny z zabójstwa Jimmiego. Wed³ug mnie nie oddawa³y prawdy. W tych scenach nie by³o obiektywizmu. Pamiêtam programy telewizyjne po mierci Lyndona Johnsona. Takie smutne. Takie pe³ne godnoci. Ogl¹daj¹c je, ¿a³owa³e, ¿e to siê wydarzy³o. 164
Mo¿e dlatego, ¿e dla mnie kamieniem probierczym s¹ uczucia, jakich dowiadcza³em, gdy po kolei umierali cz³onkowie mojej rodziny, nie rozumiem takiego nachalnego fotografowania mierci. Ale mo¿e te¿ tak byæ, ¿e ta nachalnoæ stanie siê w telewizji czym normalnym. I tego siê czasami obawiam. Celem wycigu wokó³ targu przy Farmerskim Domu Towarowym by³o oddzielenie dobrego ciasta, czyli bia³ych, od zakalca, czyli od czarnych wyborców z Tennessee. By³o to dok³adne naladownictwo wycigów, jakie Santo Massimino widzia³ w Newark czy Roxbury. O wpó³ do trzeciej ¿¹dne wra¿eñ rodziny ustawi³y siê naprzeciwko piekarni Better Crust i sklepu jubilerskiego. Na jednym z dachów suszy³a siê bielizna. Rodziny te uzna³y, ¿e wol¹ obserwowaæ wycig ni¿ widzieæ Jimmiego Horna w technikolorze. Ch³opcy wspiêli siê na brudne przyczepy ci¹gników, a nawet na podpory tablic og³oszeniowych Doktora Peppera Wrigley. By³o to dzikie i podniecaj¹ce, ale równie¿ piêkne na swój demokratyczny sposób. Plac targowy znajduje siê sto piêædziesi¹t metrów poni¿ej Wê¿owego Wzgórza. Widaæ z niego doskonale ca³e widowisko. Bert Poole schodzi³ ze wzgórza. Przedziera³ siê przez wysok¹ do pasa trawê, potyka³ o wystaj¹ce z ziemi kamienie, kopa³ je obcasami. Mia³ dziwne uczucie, ¿e idzie przez obcy kraj, przez Jamajkê czy Brazyliê. Nie móg³ skupiæ uwagi na podium. Patrzy³ w dó³, na rodziny licz¹ce sobie po dziesiêæ czy dwanacie osób, przechodz¹ce po pobliskim polu. Niektóre dzieci depta³y po pomidorach i rozgniata³y je, tañczy³y na nich, rzuca³y nimi w siebie jak miêkkimi pi³kami. Poole spojrza³ na podium. Wznosi³o siê do poziomu dachu na handlowym banku Po³udnia, a nad ludmi stoj¹cymi na tym dachu sta³o bia³e oko s³oñca w tym najgorêtszym dniu roku. Niski mê¿czyzna w miêkkim ró¿owym kapeluszu sta³ na podium przed mikrofonem. Kciuki za³o¿y³ za pasek, jak mened¿er dru¿yny baseballowej. Pani Betty Lou Rice prze¿y³a osiemdziesi¹t dwie wiosny owiadczy³ przekrzykuj¹c radosn¹ wrzawê wiêtuj¹cego t³umu. Ma urodziny w tym tygodniu. W tym tygodniu, w którym przypada Czwarty Lipca. Przyjecha³a tutaj. Przejecha³a ponad sto mil, by zobaczyæ swojego m³odego ksiêcia, Jimmiego Horna. Okrzyki. Oklaski. Pani Rice w³anie mi powiedzia³a, ¿e gdy by³a m³odsza, zrobi³a to samo
¿eby zobaczyæ Hueya Longa z Luizjany. Okrzyki. Oklaski. 165
W³aciciele pobliskich sklepów, ubrani w eleganckie garnitury i bia³e koszule, stali w kolejce, by wrêczyæ starej czarnej kobiecie prezenty, na przyk³ad czarne, wygodne pó³buty. Nie wydawa³o siê, by kobieta wiedzia³a, gdzie w³aciwie siê znajduje, ale mimo to zas³ugiwa³a na mi³e umiechy. Jedyne s³owa, jakie wypowiedzia³a, brzmia³y Jim-mah Hone. Cztery cadillaki wygl¹da³y tak, jakby p³ynê³y przez morze r¹k. S³oñce rysowa³o gwiazdki i kó³ka na chromie, a chronione stal¹ opony wydawa³y dwiêki tamy klej¹cej odrywanej od linoleum. M³ody Massimino i Potty Lynch, siedz¹cy z przodu samochodu Horna, machali rêkami i umiechali siê tak, jakby ka¿dy w miecie ich zna³. Joe Cubbah szed³ wród policjantów otaczaj¹cych limuzyny. Trzymaj¹c siê klamki samochodu, szuka³ w t³umie Berrymana. Dziesiêcioletnia Keesha i trochê starszy Mark Hornowie miali siê i paplali w aucie jad¹cym przed ich rodzicami. W pierwszej limuzynie umieszczono rodziców Horna. Umiechniête czarne twarze i czarne rêce znika³y w tylnych okienkach samochodów. Ludzie chcieli ciskaæ d³onie ka¿dego, kto nimi jecha³. Gdyby im siê to uda³o, mówiliby potem, ¿e ucisnêli rêkê samego Jimmiego Horna. Jimmie Horn czu³ siê zadowolony i radosny wród tego t³umu, w którym przewa¿ali czarni. Czu³, ¿e mo¿e siê rozluniæ i wyst¹piæ jako istota ludzka, a nie jako zjawisko. Czarni ludzie, zw³aszcza ci ze wsi, dotykali Horna, by upewniæ siê, ¿e jest rzeczywisty. Chcieli, by i on ich dotyka³, a szczególnie, ¿eby dotkn¹³ ich dzieci i powiedzia³ im, ¿e zostan¹ doktorami albo prawnikami, albo nauczycielami. Czasami, gdy Horn pochyla³ siê i mówi³ kilka s³ów do jakiego dziecka specjalnie w tym celu uniesionego do góry, matka albo babcia zaczyna³y p³akaæ. Ale na placu by³o zbyt g³ono, by kto s³ysza³, co on mówi. Wargi na umiechniêtych czarnych twarzach wymawia³y bezg³onie jakie s³owa, a on ciska³ ludziom rêce, dotyka³ ich, g³aska³ puchate czuprynki ich dzieci. Gdy pog³adzi³ g³owê jakiego umiechniêtego, wznosz¹cego radosne okrzyki ch³opca, poczu³, ¿e ma w rêku zdjêcie. By³a to fotografia czarnej rodziny, sk³adaj¹cej siê z osiemnastu czy dwudziestu osób kobiety ubrane w sukienki z organdyny, mê¿czyni w garnitury, a wszyscy w kapeluszach. Stali upozowani z Marbleheadem Hornem przed jego sklepem. Starszy Horn mia³ przewrotn¹ minê. Na odwrocie widnia³y starannie wypisane podpisy ka¿dego cz³onka rodziny, a tak¿e podpis ojca Jimmiego Horna. Bert Poole przyj¹³ s³omkowy kapelusz w zielone paski od dziewczyny z grupki nazwanej Uczennice dla Jimmiego, w³o¿y³ go na g³owê i dalej przedziera³ siê przez t³um.
166
Zatrzyma³ siê przed dwoma bia³ymi ch³opcami. Nosili wywiechtane kapelusze w stylu Georgea Wallacea. Na pierwszy rzut oka ¿aden z nich nie móg³ siê poszczyciæ zbyt wysokim ilorazem inteligencji. Chcia³bym wymieniæ siê na jeden z waszych starych kapeluszy zaproponowa³ z umiechem. Dam wam za niego swój, nowy. Chcê tylko jeden. Mo¿ecie zatrzymaæ drugi. Ch³opcy popatrzyli na siebie i w ybuchnêli miechem. Nie powiedzia³ w koñcu wy¿szy z nich dwóch. Nie jestemy frajerami. Oczywicie, ¿e nie. Bert Poole znów siê umiechn¹³. Dam wam kilka dolarów. Ch³opcy znów spojrzeli na siebie. Zupe³nie jakby mieli jeden mózg na dwóch. Kilka, to znaczy ile? Poole zdj¹³ swój kapelusz i w ³o¿y³ do niego portmonetkê. Wecie tyle, ile uwa¿acie za uczciwe powiedzia³ do wy¿szego ch³opca. Tylko tyle, nie wiêcej. Wziêli po dwa dolary i uciekli ile si³ w nogach. Prawie wszystkie sklepy na Plaza by³y zamkniête i mia³y opuszczone rolety. Kobiety u¿ywa³y zaciemnionych wystaw jak luster. Nawet bazar przed domem towarowym, przy którym widnia³ wielki napis CZYNNE CA£¥ DOBÊ, 365 DNI W ROKU, by³ prawie pusty, zosta³o na nim tylko kilku drobnych straganiarzy. W jednym z szarych okien b³ysnê³o wiate³ko. Nie by³a to z³ota zapalniczka Cartiera, której Tom przewa¿nie u¿ywa³, lecz zwyk³a Gillette Cricket. Thomas Berryman zapali³ cygaretkê obserwuj¹c plac przez napis Drogeria Farmerska. Gra³ sam ze sob¹ w umys³ow¹ grê: myla³ o wszystkich zleceniach, które wykona³. Porównywa³ stopieñ trudnoci tamtych prac z obecn¹. Pewna rzecz budzi³a jego obawy: dzisiejsza robota ca³kowicie ró¿ni³a siê od poprzednich. By³a albo nadzwyczajna, albo szalona. I chocia¿ by³ w dziewiêædziesiêciu dziewiêciu procentach pewny, ¿e podo³a, ci¹gle brakowa³o mu tego ostatniego procenta. Potem przemknê³a mu przez g³owê myl, ¿e mo¿e umrzeæ. ¯e mo¿e umrzeæ w³anie dzisiaj. Ta myl tak go opanowa³a, ¿e jego umys³ na chwilê siê wy³¹czy³. Zogniskowa³ wzrok na neonie Drogeria Farmerska. Zastanawia³ siê, czy Oona przyjdzie na spotkanie. Gdyby przysz³a, by³oby mu ³atwiej. Po strza³ach nikt nie bêdzie zatrzymywa³ mê¿czyzny id¹cego w towarzystwie ¿ony. A najlepiej, ¿eby kobieta p³aka³a. Czerwony neon i s³abe wiat³o za szk³em oddzielaj¹cym sprzedawcê od klientów stanowi³y jedyne owietlenie lokalu. Zamykamy! zawo³a³ drogista z zaplecza. Zamykamy na przemówienie. Otwieramy z powrotem o czwartej. Berryman owin¹³ swoje magnum w kurtkê. Oprócz rewolweru, jego narzêdziami pracy by³y groszkowozielona koszula i zielone spodnie od garnituru. Zamyli³ siê. Czu³ lekkie zdenerwowanie. 167
Rzuci³ niedopa³ek pod rega³. Rozdepta³ go. Zacisn¹³ mocniej pasek. Drogista zakaszla³, ale Berryman to zignorowa³. Wyszed³ z ch³odnego sklepu i zacz¹³ siê przepychaæ przez dobroduszny t³um jakby by³ kim wa¿nym. Joego Cubbaha okropnie rozbola³a g³owa, a co gorsza, zaczê³o go krêciæ w brzuchu. S³oñce pali³o bia³ym wiat³em, ale on zdj¹³ przeciws³oneczne okulary. Musia³ rozró¿niaæ twarze, a przez ciemne szk³a nie widzia³ dobrze. Promienie uderza³y go prosto w oczy, a ból g³owy wznosi³ siê od nasady nosa jak rozrastaj¹ce siê drzewko. Wydawa³o mu siê, ¿e zobaczy³ Berrymana. Ale Berryman szed³ pod s³oñce. Trudno by³o na to patrzeæ. Brutalnie przepycha³ siê przez t³um i Cubbah go nie dogoni³. Widzia³ niebiesk¹ kurtkê i kszta³t schowanej pod ni¹ broni. Odpi¹³ w³asn¹ kaburê, to znaczy kaburê Weesnera, i po³o¿y³ rêkê na obcym kszta³cie s³u¿bowego pistoletu. Ba³ siê, ¿e zaraz puszcz¹ mu zwieracze. Berryman co mówi³, potem siê umiechn¹³. Ludzie usuwali mu siê z drogi. By³ tylko o dziesiêæ rzêdów z przodu i bez tego ca³ego ha³asu Cubbah móg³by us³yszeæ, co on takiego mówi, ¿e ludzie mu ustêpuj¹. Staraj¹c siê nie straciæ ladu Berrymana i Horna, a jednoczenie kontrolowaæ kiszki, poci³ siê, jakby by³ w piecu. Berryman ca³y czas szed³ pod s³oñce, wiêc Joe musia³ bolenie mru¿yæ oczy. Gruby mistrz ceremonii mia³ siê i klaska³ w rêce jak foka. Widzisz to wszystko? krzycza³. Horn nic nie s³ysza³ ani nie rozumia³ s³ów. Umiechn¹³ siê. Popatrzy³ w inn¹ stronê. Czarni pili lemoniadê. Umiechali siê, jakby pozowali do weselnych zdjêæ. Podskakiwali. Mru¿yli oczy w s³oñcu. Ocierali czo³a rêkawami i br¹zowymi papierowymi torebkami. Ha³as odgrodzi³ Horna od wiata. Przez chwilê móg³ wejrzeæ w g³¹b siebie, zrelaksowaæ siê przed rozpoczêciem przemówienia. Przed jego wewnêtrznym wzrokiem roztoczy³ siê obraz: ogromne pole obsadzone rzêdami bawe³ny. Czwarta po po³udniu, a pracê zaczêli jeszcze przed witem. Z jakiego niepojêtego powodu odbywa³o siê przyjêcie. Wszyscy zapominali o wszystkim. Jednak jego babcia sz³a prosto w jasne s³oñce. Unika³a cienia jak mucha. Ch³opiec z collegeu potrz¹sn¹³ jego rêk¹ z nadmiernym entuzjazmem. Horn by³ pewny, ¿e ci wszyscy m³odzi ludzie w t³umie te¿ marz¹ tylko o tym, by byæ g³ówn¹ osob¹ na podobnym podium. On sam te¿ kiedy o tym marzy³. Pragn¹³, by jego wa¿ne, wzmocnione g³onikami s³owa rozlega³y siê na kilometr. By móg³ skupiaæ na sobie uwagê tysiêcy ludzi. By móg³ nosiæ ubrania, w których wygl¹da siê tak dobrze, jak siê powinno. 168
Dwiêkowiec postuka³ kciukiem w mikrofon. W mikrofonie zatrzeszcza³o. Hornowi wydawa³o siê, ¿e s³yszy:
eesha? Keesha? Jego ma³a córeczka? Horn znów siê umiechn¹³. Pomacha³ do Charlesa Eversa. Evers te¿ siê umiechn¹³, chocia¿ nic nie s³ysza³. Skulony na sk³adanym krzele sprawia³ wra¿enie cz³owieka czekaj¹cego na poci¹g. Jap Quarry co krzykn¹³ z podium, zupe³nie jakby zachêca³ dru¿ynê baseballistów do wiêkszego wysi³ku. Palce Horna przesuwa³y siê po szorstkiej linie odgradzaj¹cej schody wiod¹ce na podium. Umiecha³ siê do szeregu znajomych osobistoci, które mia³y go powitaæ. ¯ona uszczypnê³a go w ³okieæ. Kto inny te¿ uszczypn¹³ go w ³okieæ. Gdy by³ ju¿ prawie przy schodkach, oklaski wzmog³y siê. Potem upad³. Osun¹³ siê na ziemiê. Twarze i ubrania ko³ysa³y siê nad nim jak susz¹ca siê bielizna. wiat³a zamruga³y. Jednym z tych wiate³ by³o s³oñce. Wydawa³o siê, ¿e dwa strza³y rozleg³y siê w innym wymiarze czasu. Potem by³o jeszcze piêæ strza³ów, potem cztery, potem dwa. Wybucha³y ognie sztuczne, które brzmia³y jak wystrza³y, bardziej przera¿aj¹ce ni¿ prawdziwe. Mistrz ceremonii sta³ nieruchomo, z otwartymi ustami. By³ pewny, ¿e to on zosta³ postrzelony. Ale tylko zrobiono mu zdjêcie. Wielu ludzi myla³o, ¿e trafi³a ich kula, i w przypadku niektórych by³a to prawda. Wreszcie Jap Quarry oprzytomnia³ i podszed³ do mikrofonu. Popatrzy³ w dó³, na Horna, który ju¿ nie wystawa³ z t³umu. Odezwa³ siê oddzielaj¹c ka¿de zdanie: Lekarz ju¿ tu jest. Strzela³ bia³y. Proszê siê odsun¹æ. Proszê pana, niech pan siê odsunie. Oona Quinn sta³a niedaleko. Zobaczy³a Berrymana. Odsuñcie siê mówi³ Jap. Bez dostêpu powietrza Jimmie umrze. Najbli¿sze szeregi zako³ysa³y siê. Ludzie zaczêli biegaæ wko³o wymachuj¹c broni¹. Wygl¹dali jak osy z wysuniêtymi ¿¹d³ami. Ma³e dziewczynki przytula³y siê do matek, matki przytula³y swoje córeczki. Starcy podtrzymywali siê nawzajem, ¿eby nie upaæ. Wysocy mê¿czyni wspinali siê na przyczepy traktorów, stawali na palcach i krzyczeli. Stara pracownica socjalna w czarnych poñczochach wesz³a na przyczepê, zaczê³a siê kiwaæ i recytowaæ: Panie, przyjmij duszê swego wiernego s³ugi
. Oona Quinn przygl¹da³a siê przez d³u¿sz¹ chwilê jakiej mêskiej, go³ej, ow³osionej nodze. Noga nale¿a³a do policjanta, zabitego strza³em w brzuch przez innego policjanta. Zobaczy³a Poolea. Nie ¿y³. Chudy ch³opak z krêconymi w³osami nie mia³ ju¿ nosa ani prawego oka. Poszarpany s³omkowy kapelusz os³ania³ mu oczy jak daszek nad czo³em hazardzisty. Popatrzy³a na pani¹ Horn. Odci¹gniêto j¹ od mê¿a. Mia³a krew na nosie i policzku. 169
Gdy wsta³a, Oona zobaczy³a Jimmiego Horna. Koci czo³a, wgniecione, wystawa³y mu przez skórê jak miniaturowe ¿ebra. Ca³¹ twarz mia³ pokryt¹ potem, krople wygl¹da³y jak pêcherze. Co mówi³, ale tak cichym g³osem, ¿e ¿ona nie mog³a nic zrozumieæ. Dwaj bladzi sanitariusze przybiegli z noszami, ale po³o¿yli na nich ju¿ tylko zw³oki. Berryman wykona³ swoj¹ pracê dobrze, tak jak siê tego spodziewa³.
170
Czêæ siódma
Kontrakt na Thomasa Berrymana
171
172
Louisville, 8 grudnia Siedzê w najwiêkszej sypialni na farmie, pijê whisky johnny walker. Zastanawiam siê nad ostatnim wywiadem, jaki przeprowadzi³em. Ale mylê równie¿ o tym, ¿e nigdy nie wiadomo do koñca, kto sk³ama³, a kto powiedzia³ prawdê. Kto poprowadzi³ ciê niew³aciw¹ drog¹. Po prostu gdzie dochodzisz. I tak to w³anie jest. Urzêdowe szare budynki wtapia³y siê we wzgórza koloru dymu przechodz¹cego w b³êkit. Czarni mê¿czyni biegali po dziedziñcu dobrze widocznym z s¹siednich ulic. Wydawa³o siê, ¿e odbywaj¹ profesjonalny trening futbolu. W pierwszej chwili wyda³o mi siê to nielogiczne. Potem, gdy przemyla³em sprawê, zaczê³o to mieæ sens. Zbli¿a³em siê do stanowego wiêzienia w Louisville. Zaparkowa³em audi przed frontow¹ bram¹, naprzeciwko stacji benzynowej, czerwonej jak jab³uszko. Dzieñ by³ ch³odny, sobota w pocz¹tkach grudnia. Przechodz¹c ko³o ponurych szarych budynków myla³em o mojej ksi¹¿ce. Wydawa³o mi siê dziwne, ¿e nie ma w niej g³ównej postaci; myla³em te¿ o tym, ¿e czytelnicy spodziewaj¹ siê podania przyczyn i skutków. Ja sam, jako czytelnik, te¿ spodziewam siê znaleæ w ksi¹¿ce zwi¹zek przyczynowo-skutkowy. Jednak tu w³aciwie nie znalaz³em przyczyn. W ten sposób mo¿e uzyska³em pewien rodzaj realizmu. Albo mo¿e po prostu nie kopa³em zbyt g³êboko. Naprawdê nie wiem. Potem pomyla³em o mojej córce, Cat. Kiedy o niej myla³em, a jej nie by³o w pobli¿u, przychodzi³a mi do g³owy uwaga, któr¹ wypowiedzia³a kilka tygodni wczeniej. Powiedzia³a: Ochs, teraz, gdy idê do supermarketu, zawsze mylê o ludziach strzelaj¹cych z rewolwerów. W soboty (to dzieñ zakupów Nan) Cat pi do póna, a jeli tylko jej matka wspomni o zakupach, zaraz zaczyna odkurzaæ mieszkanie. 173
Wysoki ³ysiej¹cy stra¿nik przy frontowej bramie spyta³ mnie, do kogo przyszed³em. Nie kaza³ mi mówiæ, w jakiej sprawie, ani nic w tym rodzaju. Popija³ kawê, by³ bardzo serdeczny i przyjacielski. Nazywam siê Jones powiedzia³em. Przyszed³em zobaczyæ siê z Josephem Cubbahem. Moja gazeta uzyska³a pozwolenie. Rozmowa miêdzy Ochsem Jonesem a Josephem Cubbahem, nagrana w stanowym wiêzieniu w Louisville Jones: Pozwoli pan, ¿e bêdê zadawa³ pytania? Cubbah: Proszê. Tak bêdzie w porz¹dku. J: Ja
ee
Na pocz¹tek: co pan myla³ o Bercie Pooleu? C: Kto to jest Bert Poole? J: Przepraszam. To m³ody hipis z Nashville. Ch³opiec, którego pan
C: Nic. J: A gdyby pan siê nad tym zastanowi³? C: To by³ dupek. (mieje siê). Naprawdê. (Wyczu³em, ¿e Cubbah s¹dzi, i¿ próbujê wysma¿yæ jakie idiotyczne porównanie. Zmieni³em temat). J:
Doskonale
A co z Berrymanem? Proszê mi opowiedzieæ, co siê wydarzy³o. C: Zosta³ usuniêty. Pan wie
J: Niezbyt dok³adnie. Cokolwiek mo¿na powiedzieæ
C: Zosta³ wyprowadzony w pole. Niech pan pomyli. Znajdowa³ siê w t³umie
Hej, niech pan sprawdzi, czy tama siê obraca. J: Obraca siê. Widzê, jak siê krêci
Odtworzê
(Klik) C: To ja? J: Mnie te¿ zawsze dziwi brzmienie mojego g³osu. Proszê, mo¿e pan mówiæ dalej. C: No tak. Berryman by³ na parkingu. Obserwowa³em go, gdy ten drugi dzieciak
J: Mówi pan o Bercie Pooleu? C: Bert Poole pojawi³ siê prosto przede mn¹. Mo¿e o jeden czy dwa rzêdy ludzi z przodu. Gdy to siê sta³o, wie pan, pomyla³em, ¿e pracuje dla Berrymana. Nie wiem, czemu to pomyla³em. Ale on nie strzeli³ do Jimmiego Horna. Nie wiedzia³ nawet, jak trzymaæ pistolet. J: Wiêc kto do niego strzeli³? Czy pan to wie? C: Berryman strzela³. Przez kurtkê. Mia³ kurtkê przewieszon¹ przez ramiê. Chyba dwa strza³y. Z t³umikiem. Piff-paff. Z czterdziestkiczwórki. Tego do dzi nie mogê zrozumieæ. Prawdziwa sztuczka. J: Ale jednak pan strzeli³ do Poolea
174
C: To by³ wypadek. Odruch. Niech pan zrozumie, mia³em ju¿ w rêku broñ. Ale gdy odwróci³em siê, ¿eby wycelowaæ w Berrymana, jego ju¿ tam nie by³o. Schowa³ siê w t³umie. Nie mog³em w to uwierzyæ. To by³a chwila najgorszego zagubienia, jakiego dowiadczy³em w ca³ym moim ¿yciu. Wszyscy krzycz¹. Kamery kieruj¹ siê na Horna. On siê chwieje. Pada plecami na asfalt. Kopie nogami. Piêtnacie, dwadziecia sekund. Przysiêgam na Boga, ¿e tak by³o. J: Joe, widzia³em filmy
C: Tak. J: I co pan wtedy zrobi³? Proszê mówiæ, spróbujê nie przerywaæ. C: No dobrze. Co zrobi³em potem? A wiêc przede wszystkim spróbowa³em siê w tym zorientowaæ. Potem zacz¹³em sobie torowaæ drogê w t³umie. Zobaczy³em Berrymana. Szed³ z jak¹ dziewczyn¹ na targowisko. Wysoka dziewczyna, d³ugie w³osy. Poszed³em za nimi. On zaczyna ³adowaæ furgonetkê. Zwyk³¹ furgonetkê do przewo¿enia ¿arcia. Dziewczyna wydaje siê opanowana, ale widzê, ¿e ca³a siê trzêsie. Robi te wszystkie rzeczy, wie pan
co chwila odgarnia w³osy do ty³u. Berryman te¿ jest wkurzony. Wreszcie co go poruszy³o. Mówi jej, ¿eby siê zamknê³a. Jest tak zdenerwowany, ¿e na twarzy ma rumieñce. W ka¿dym razie razem za³adowali furgonetkê przynajmniej dwa albo trzy worki i wyje¿d¿aj¹ z targu tak, jakby jechali do domu, do dziecka. J: Wyjechali? C: Do diab³a, nie. Bo na zewn¹trz jest korek. Musz¹ czekaæ. Ja te¿ czekam. Muszê przezwyciê¿yæ przygnêbienie, które mnie d³awi od kiku godzin. Ustaliæ, co mam robiæ dalej
Chwilkê
(Odg³os zapalania zapalniczki)
Jest oko³o wpó³ do pi¹tej. Robi siê ciemno i zaczyna padaæ ulewny deszcz. Powietrze siê oczyszcza. Marznê. To okropne. Wbiegam do drogerii i kupujê wielki czarny parasol. Rozgl¹dam siê jak gliniarz Potsy. J: Berryman ci¹gle stoi w korku? C: Oczywicie. Jednak w koñcu wyje¿d¿a. Ale znów musi stan¹æ. Podchodzê do furgonetki i walê w szybê. J: Czy on pana zna³? C: Nie. Wygl¹da przez okno, ¿eby zorientowaæ siê, kto stoi. Spuszcza trochê szybê. Proszê otworzyæ do koñca wrzeszczê, by przekrzyczeæ ulewê. Deszcz wali w mój parasol jak diabli. To chyba oberwanie chmury. Jest tak ciemno, ¿e nie widzisz w³asnej rêki. Hej, ty, nie widzisz, ¿e leje? krzyczy Berryman. Jego dziewczyna jest ch³odna, opanowana, jakby by³a z lodu. Ale robi jej siê mnie ¿al. Wie pan, ¿e pana tylne wiat³a nie dzia³aj¹? pytam. On umiecha siê niezwykle uprzejmie. Jest g³adki jak jedwab. Otwiera drzwiczki, a ja wtedy wbijam mu nó¿ prosto w serce. Cz³owieku zaczyna mówiæ, ale zaraz umiera. Umar³, zanim zd¹¿y³em wyci¹gn¹æ nó¿. Dziewczyna wrzeszczy, ale zag³usza j¹ deszcz, a mo¿e nawet piorun. Uderzam j¹ w twarz. Chyba nie chcesz do niego do³¹czyæ mówiê. Ale mylê o tym, ¿e mog³aby znaleæ siê w wiêzieniu. Lepiej, ¿eby nikt ciê z nim nie powi¹za³. Dziewczyna przestaje krzyczeæ. Dostaje czkawki. J: I co siê sta³o potem? 175
C: To najpiêkniejsza sprawa z tego wszystkiego. Nic siê nie sta³o. Czeka³em, a¿ parking trochê opustoszeje. Sta³em tam i myla³em o dziewczynie Berrymana. Jak ona to zniesie. Co zrobiê z dziesiêcioma tysi¹cami. O tym myli siê przede wszystkim. Powinni daæ mi medal, prawda?
Styczeñ nastêpnego roku W pierwszych dniach stycznia Johnboy Terrell siedzia³ na le¿aku na pla¿y hotelu Royal Biscayne w Key Biscayne. Na jego kolanach le¿a³ egzemplarz National Geographic. W pewnej chwili poczu³ ostry ból w piersi. G³owa opad³a mu gwa³townie. ¯ona w³anie co do niego mówi³a. Pomyla³, ¿e zaszkodzi³o mu niadanie, ale zobaczy³ na swoich kolanach krew. Umar³ tam, na pla¿owym le¿aku. Nie zd¹¿y³ nawet stan¹æ przed s¹dem. A potem, innego styczniowego dnia pónym popo³udniem, trzech ch³opaczków i jedna dziewczynka znaleli zimne, sine cia³o Thomasa Berrymana. Wozili siê na sankach na pastwisku za motelem Quality Court w Asheville, Pó³nocna Karolina. Cia³o by³o przykryte wielk¹ stert¹ siana. Zw³oki by³y nagie, ale przykryto je damsk¹ sukienk¹. Brzuch i stopy zosta³y odkryte. Znaleziono na nich zaschniêt¹ krew. Ch³opcy pobiegli do najbli¿szego domu. Kobiecie, która im otworzy³a, powiedzieli, ¿e chudy, stary cz³owiek zmar³ na polu Skinnera. O sukience nie wspomnieli. Dwaj dostawcy z s¹siedztwa poszli z nimi popatrzeæ na cia³o. Oni równie¿ pomyleli, ¿e to zw³oki starego cz³owieka. Kobieta przysz³a z aparatem fotograficznym i zrobi³a zdjêcia. Niedaleko cia³a zastêpca szeryfa znalaz³ mêskie ubranie i kilka przedmiotów, które pozwoli³y na identyfikacjê zw³ok. Ochs Jones Zebulon, Kentucky
176