Powieści Susan Elizabeth Phillips
w Wydawnictwie Amber
Arena
Kandydat na ojca
Laleczka
Na przekór wszystkim.
Nie będę damą
Pierwsza Dama
Podróż do nie...
3 downloads
10 Views
Powieści Susan Elizabeth Phillips
w Wydawnictwie Amber
Arena
Kandydat na ojca
Laleczka
Na przekór wszystkim.
Nie będę damą
Pierwsza Dama
Podróż do nieba
Słodka jak miód
SUSAN ELIZABETH
PHILLIPS
LALECZKA
Przekład
Piotr Maksymowicz
Rozdział pierwszy
Laleczka wróciła. Zatrzymała się w łukowatym
wejściu do galerii, aby goście obecni na otwarciu
mieli czas ją rozpoznać. Cichy szum rozmów
mieszał się z odgłosami ulicy, gdy mecenasi,
orędownicy i wielbiciele sztuki oglądali, z różną
dozą zainteresowania, nową kolekcję afrykańskiej
sztuki prymitywnej, wiszącą na zdobionych
sztukaterią ścianach prestiżowej galerii Orlani. W
powietrzu unosił się zapach drogich perfum,
importowanego pate de foie gras i pieniędzy.
Minęło sześć lat od czasu, gdy twarz Laleczki była
jedną z najlepiej znanych twarzy Ameryki. Teraz
zastanawiała się: czy ludzie wciąż jeszcze ją
pamiętają? A jeśli nie?
Rozchyliwszy lekko usta, patrzyła wprost przed
siebie ze znudzoną miną, a ręce - bez żadnej
biżuterii - opuściła swobodnie wzdłuż ciała. W
wysokich czarnych szpilkach, zapinanych
paseczkiem na kostce, miała ponad metr
osiemdziesiąt. Wyglądała ślicznie, jak Amazonka,
a jej gęste włosy miękko spływały z ramion.
Najsłynniejsi nowojorscy fryzjerzy rywalizowali
między sobą o to, który najtrafniej określi kolor
tych włosów. Ponieważ uważali się za geniuszy
swojego zawodu, nie mogli powiedzieć po prostu
“blond”. Z ich ust padały więc takie słowa jak
“bursztynowe”, “miodowe”, “piasek pustyni”,
lecz żaden z nich nie miał poczucia, że trafił w
sedno. Nic dziwnego - włosy Laleczki mieniły się
przeróżnymi odcieniami, zmieniając barwę w
zależności od światła. Zresztą nie tylko włosy
Laleczki wzbudzały zachwyt - podziwiano każdy
szczegół jej urody. Podobno pewien znany redaktor
jednego z renomowanych magazynów mody
wyrzucił z pracy dziennikarza, który popełnił
niewybaczalny błąd, nazywając jej piękne oczy
piwnymi. Redaktor osobiście przeredagował tekst,
w którym opisał oczy Fleur Savagar jako
“oproszone złotem, turkusem oraz połyskujące
odcieniami szmaragdowej zieleni”.
Sześć lat później, tego wrześniowego wieczoru
1982 roku, Laleczka wyglądała piękniej niż
kiedykolwiek przedtem. Spoglądała na ludzi z
wyrazem lekkiego znudzenia i poczuciem
wyższości. W jej spojrzeniu malowała się
nieznaczna pogarda, arogancja, wyrażona także
delikatnym pochyleniem cudownie kształtnego
podbródka. Jednak była to tylko poza. Fleur
Savagar czuła strach tak wielki, że nagle
zapragnęła odwrócić się i uciec. Opanowała się
jednak i odetchnęła powoli, uspokajająco. Miała
już dosyć uciekania. Uciekała przez sześć ostatnich
łat. Teraz czas położyć temu kres. Nie ma
dziewiętnastu lat. Jest dorosła i nie pozwoli, aby
ktoś ją skrzywdził.
Przez kilka minut obserwowała zebranych.
Kilkoro z nich znała dość dobrze, innych tylko
trochę. Diana Veeland, w eleganckiej wieczorowej
pelerynce od Yves Saint Laurenta i czarnych,
jedwabnych spodniach, przyglądała się głowie z
brązu, pochodzącej z Beninu. Uśmiechnięty
Michaił Barysznikow stał otoczony wianuszkiem
kobiet, najwyraźniej bardziej zaintrygowanych
jego urokiem niż sztuką prymitywną. W narożniku
sali znany prezenter telewizyjny i jego żona
rozmawiali z czterdziestokilkuletnią francuską
aktorką, która po raz pierwszy pojawiła się
publicznie od czasu głośnej w mediach operacji
plastycznej twarzy. Po przeciwnej stronie stała
samotnie śliczna żona pewnego producenta z
Broadwayu o skłonnościach homoseksualnych.
Nosiła piękną bluzkę, niefrasobliwie rozpiętą aż
do pępka. Fleur współczuła tej młodej kobiecie.
Według Kissy, która na bieżąco znała wszystkie
ploteczki, śliczna żona właśnie przegrywała walkę
z kokainowym nałogiem, kosztującym osiemset
dolarów dziennie. Fleur spostrzegła, że kilka kobiet
nosiło pantofle bez pięt na wysokim obcasie i
dyskotekowe sukienki bez pleców, modne w
poprzednim sezonie, ale większość była ubrana w
najbardziej teraz szykowną damską wersję
smokingu. Projektant sukni Fleur określał to
mianem “zniewieściałego macho”. Oczywiście w
galerii Orlani smokingom towarzyszyły futrzane
narzutki i zdobione dwudziestokaratowym złotem
wieczorowe torebki od Tiffany'ego.
Fleur była ubrana zupełnie inaczej. Musisz być
elegancka, Fleur. Elegancja przede wszystkim w tej
bezbarwnej epoce monotonii, mawiał jej projektant.
Skroił ukośnie czarny aksamit, tworząc suknię o
pięknym kształcie, bez rękawów, z wysoką stójką
pod szyją. Suknia była asymetryczna, z jednej
strony sięgała do połowy uda, z drugiej aż do
kostki. Fantazyjnie udrapowana czarna koronka
sięgała samej ziemi. Projektant żartował sobie, że
musiał wstawić te falbanki, aby zakryły jej wielkie
stopy.
Jednak po chwili zapomniała o swojej sukni i
stopach, bo kilka osób zaczęło jej się przyglądać.
Spostrzegła, jak na ich twarzach maluje się
ciekawość, która po chwili przeradza się w
charakterystyczny błysk, towarzyszący
rozpoznaniu. Odetchnęła. Na chwilę przycichły
rozmowy, a jakiś brodaty fotograf zostawił w
spokoju francuską aktorkę i skierował obiektyw
swojego aparatu ku Fleur. Zdjęcie, które wykonał,
pojawiło się następnego ranka na pierwszej stronie
“Women's Wear Daily”.
Po drugiej stronie sali Adelaide Abrams -
najbardziej znana redaktorka kolumny
towarzyskiej w Nowym Jorku - zmrużyła oczy,
spoglądając w kierunku wejścia. To niemożliwe!
Naprawdę wróciła? Boże, jeśli to pomyłka, nigdy
sobie tego nie wybaczy. Zrobiła kilka szybkich
kroków do przodu, przeklinając w duchu okulistę,
który nie potrafił dopasować jej szkieł
kontaktowych, oraz zmarłą przed laty matkę, po
której odziedziczyła słaby wzrok. Oprócz tego
spotkały ją w życiu jeszcze inne nieszczęścia:
mąż, który nie był Żydem, płaski biust... Klnąc
pod nosem, przepychała się między ludźmi.
Wpadła na multimilionera, który dorobił się na
budowie domów, przemknęła obok bez słowa
przeprosin, rozglądając się niecierpliwie za swoim
fotografem. Gdzież on się podział? Kiedy go
znajdzie, chyba go zamorduje. A potem zabije
samą siebie. Kawał sukinsyna. Cholera. Ta
miernota z “Harper's Bazaar” już biegła w stronę
wejścia. Adelaide wzięła głęboki oddech i
roztrącając zaskoczonych ludzi popędziła ku Fleur
Savagar z prędkością, jakiej nie powstydziłby się
Carl Lewis.
Fleur obserwowała wyścig dwóch dziennikarek i
nie była pewna, czy cieszyć się ze zwycięstwa
Adelaide, przebiegłej, starej wygi. Nie będzie
łatwo zbyć ją półsłówkami, wykręcać się od
odpowiedzi.
- Boże mój! - wykrzyknęła Adelaide. - Fleur,
to naprawdę ty? Nie wierzę własnym oczom.
Cudownie wyglądasz!
- Witaj, Adelaide. - Miała śpiewny głos z
lekkim środkowo zachodnim akcentem. Nikt by
nie odgadł, że jej ojczystym językiem nie jest
angielski. Pochyliła się lekko i na sekundę
przywarła policzkiem do policzka Adelaide. Gdy
się wyprostowała, była dokładnie o głowę wyższa
od dziennikarki.
Adelaide zdecydowanym ruchem odciągnęła ją
w kąt sali, skutecznie odcinając dostęp innym
przedstawicielom prasy. Spojrzała na Fleur z
wyrzutem.
- Rok siedemdziesiąty szósty był dla mnie
bardzo niepomyślny. Przeszłam menopauzę.
Niech Bóg oszczędzi ci tego, czego ja musiałam
doświadczyć. Wszystko zmieniłoby się radykalnie,
gdybyś zechciała opowiedzieć mi o sobie. Gdybyś
napisała, co się z tobą działo, dlaczego
najsławniejsza modelka świata, mając przed sobą
całe życie, tak nagle znika z horyzontu. Tak, to
by mi bardzo pomogło.
Fleur roześmiała się, biorąc kieliszek z tacy,
którą niósł przechodzący obok kelner. Szampan
był wytrawny, orzeźwiający. Przed połknięciem
smakowała go chwilę w ustach.
- Nic się nie zmieniłaś, Adelaide. I nie
wyciśniesz ze mnie żadnych wyznań, stosując tę
metodę żydowskiej mamuśki.
- A co tam - wzruszyła ramionami. - Zawsze
warto spróbować. Zdziwiłabyś się, ilu światłych
ludzi daje się na to nabrać. - Wzięła z tacy
kieliszek dla siebie.
- Dni, kiedy ja dawałam się nabrać, należą do
przeszłości.
Adelaide przyglądała się jej z namysłem.
- Nie jesteś głupia, Fleur. Nigdy nie byłaś.
Pamiętam, gdy pierwszy raz pisałam o tobie.
Miałaś siedemnaście lat i po raz pierwszy
pojawiłaś się na okładce “Vogue”. Nawet jeśli
dożyję setki, nie zapomnę tamtego zdjęcia. Było
rewelacyjne. Te kości policzkowe... piękne, duże
dłonie bez pierścionków i lakieru na paznokciach,
podtrzymujące włosy... Kiedy cię poznałam, robili
ci zdjęcia w futrach. W przerwie na zmianę oświet-
lenia, usiadłaś z boku uczyć się geometrii czy
biologii. Tego nigdy nie zapomnę.
Siedemnastolatka w futrze z szynszyli, na jakie
mnie nigdy nie będzie stać i naszyjniku z
brylantów od Harry'ego Winstona. Musiał
kosztować ze ćwierć miliona. Siedziałaś tam w
kącie ze szkolnym podręcznikiem na kolanach i
żułaś gumę. Pamiętam też Belindę. Kiedy
zauważyła tę gumę, natychmiast wyjęła ci ją z ust.
Nie zapomnę tego.
Belinda była ostatnią osobą, o jakiej Fleur miała
ochotę rozmawiać, wiedziała jednak, że nie da się
uniknąć tego tematu. Chciała go jednak odłożyć
na później.
- Większość czasu spędziłam w Europie,
Adelaide. Musiałam załatwić kilka spraw.
- Załatwianie spraw potrafię zrozumieć. Byłaś
młoda, prawie nie miałaś normalnego dzieciństwa,
a to był twój pierwszy film. Ludzie z Hollywood
nie zawsze są tacy wrażliwi jak my,
nowojorczycy. Ale kiedy w końcu wróciłaś,
nikomu nie pisnęłaś ani słówka. To sześć lat,
Fleur. Jakie sprawy wymagają załatwiania przez
sześć lat?
- Takie, które miałam do załatwienia.
Mówiła swobodnie, lecz widać było, że chce
coś ukryć. Doświadczona Adelaide spostrzegła to
bez trudu. Poruszyła martwy temat, więc szybko
zmieniła kierunek rozmowy.
- No więc powiedz mi, tajemnicza damo, na
czym polega twój sekret? Mogłabym przysiąc, że
już nie możesz wyglądać piękniej, ale to
tylko dowodzi, jaka ze mnie specjalistka. Jesteś
piękniejsza niż wtedy, gdy miałaś dziewiętnaście
lat. Obyśmy wszystkie miały tyle szczęścia.
Fleur z uśmiechem przyjęła komplement.
Zaciekawił ją, ale nie sprawił jakiejś
nadzwyczajnej przyjemności. Gdy oglądała swoje
zdjęcia, dostrzegała własną urodę, nauczyła się
jednak polegać na opinii innych. Wiedziała, że
mijające lata zmieniły jej twarz - twarz, która
stała się bardziej dojrzała - ale dopiero słowa
Adelaide upewniły ją, jak inni ludzie ocenią te
zmiany.
Fleur nie była próżna, po prostu dlatego, że nie
dostrzegała u siebie tych przymiotów, które
powodowały taką wrzawę wokół jej osoby.
Uważała, że ma zbyt wyraziste rysy twarzy.
Wystające kości policzkowe, którymi zachwycali
się fotograficy i projektanci mody, wydawały się jej
mało kobiece. A wzrost, duże dłonie i stopy były
po prostu okropne.
- Widziałaś się z Belindą? - spytała znienacka
Adelaide.
- Wybacz, ale nie chcę o niej rozmawiać. To
nasze osobiste sprawy, a ty możesz sobie myśleć,
co tylko chcesz. I nie będę mówić o “Sunday
Morning Eclipse”, ani o żadnych wydarzeniach
sprzed sześciu lat. Skończyłam z przeszłością.
Adelaide westchnęła z miną cierpiętnicy.
- Byłaś takim słodkim dzieckiem. Nie wiem, co
się z tobą stało, ale jeśli sobie życzysz, będziemy
rozmawiać o czymś innym, na przykład o tym,
jakie masz plany na resztę życia albo gdzie kupiłaś
tę suknię. Od wielu lat nikt już nie nosi takich
rzeczy. Twoja kreacja przypomina mi, czym
naprawdę był elegancki, modny strój. - Wskazała
ruchem głowy stojących za nią ludzi i prychnęła
wzgardliwie. -Kobiety w smokingach! Dożyłam
takich czasów. I nie wolno tego skrytykować, bo
zaraz powiedzą, że jestem starą ciotką, która nie
wie, co się teraz nosi.
Fleur uśmiechnęła się.
- Adelaide, prędzej piekło zamarznie, niż ty
okażesz się ignorantką w sprawach mody. I
dziękuję za uznanie dla mojej sukni. Jest
rzeczywiście piękna, prawda? Jej twórca pojawi
się tutaj nieco później, więc jeśli będziesz chciała,
możesz z nim porozmawiać. A teraz wybacz mi.
Muszę zamienić parę słów z kilkoma osobami. Za
chwilę twoja koleżanka z “Harper's Bazaar”
wypali ci wzrokiem dziurę w plecach.
Chciała odejść, lecz Adelaide przytrzymała ją
za ramię. Tym razem w jej głosie zabrzmiała
szczera troska.
- Zaczekaj chwilę. Zanim się odwrócisz,
powinnaś wiedzieć, że właśnie zjawiła się
Belinda.
Fleur poczuła lekki zawrót głowy, jakby zbyt
gwałtownie wstała. Tego sienie spodziewała. Ależ
z niej idiotka. Cholera! Nie była jeszcze gotowa...
to za wcześnie. Powoli odwróciła sią. Nie musiała
nawet rozglądać sią po sali, aby stwierdzić, że
prawie wszystkie oczy zwrócone są w jej stroną.
Belinda starała się właśnie rozluźnić szalik
zawiązany pod kołnierzem futra z soboli, gdy
nagle ujrzała Fleur i zamarła. Jej palce
zesztywniały, rozchyliła lekko usta, szeroko
otworzyła piękne, błękitne oczy.
Belinda. Miała czterdzieści pięć lat i wciąż była
piękna, chociaż widać było, ile starań ją to
kosztowało. Jasnoblond włosy były uczesane tak
jak zwykle - przycięte dość krótko i ułożone z
przedziałkiem na bok; taką fryzurę miała Grace
Kelly w filmie M jak morderstwo. Styl ten
pochodził jeszcze z lat pięćdziesiątych, ale wciąż
wydawał się modny, ponieważ tak właśnie czesała
się Belinda. Była opatulona futrem, lecz mimo to
Fleur widziała, że nadal jest szczupła i zgrabna.
Nie miała drugiego podbródka, a długie do kolan
buty z miękkiej skóry dokładnie przylegały do
szczupłych, kształtnych łydek.
Belinda nerwowo poruszała palcami w
charakterystyczny dla siebie sposób. Nie
zwracając najmniejszej uwagi na stojących obok
ludzi, ruszyła prosto w kierunku Fleur. Zdjęła
rękawiczki, włożyła do kieszeni i nawet nie
zauważyła, że jedna z nich upadła na podłogę. Po
chwili wyciągnęła rękę.
- Witaj, Fleur.
Na moment zaległa cisza, cisza, która niekiedy
zapada w obecności wielu osób.
- Witaj, Belindo - odrzekła wreszcie Fleur, ale
nie wyciągnęła ręki. Jednak Belinda była uparta i
nie chciała dać za wygraną. Jej dłoń ogarnęło
lekkie drżenie, lecz nie cofnęła jej.
- Kochanie, ludzie na nas patrzą - powiedziała
cicho. - Zrób to chociaż ze względu na nich.
- Nie robię niczego na pokaz, mamo. - Po chwili
odwróciła się i odeszła.
Belinda stała sama z wyciągniętą ręką, ale nawet
nie pomyślała o tym, że wygląda głupio. Jej myśli
były skupione na córce. Laleczka.
Sama wymyśliła to imię. Jakże cudownie
pasowało do jej ślicznej Fleur, postaci, którą sama
stworzyła, a którą chciał zniszczyć Alex. Ale
Fleur nigdy nie była jego córką. Była córką
Flynna... jej córką... i w jakiś sposób również
córką Jimmy'ego.
Włożyła rękę pod futro, dotykając malutkiej,
wirującej błyskotki, którą znowu zaczęła nosić na
łańcuszku pod ubraniem. Dostała ją od Flynna w
okresie złotych dni w Ogrodzie Allacha, ale
właściwie to jeszcze nie był początek.
Początek... pamiętała go tak samo dobrze, jak
przeczytaną dziś rano gazetę. Dzień, kiedy
wszystko się zaczęło.
Był wrześniowy czwartek, gorący nawet jak na
południową Kalifornię. Dzień, w którym poznała
Jamesa Deana...
Kochanka Barona
Oto jestem, niezdolny, by
zrozumieć samego siebie.
Wciąż nie wiem, kim jestem.
Wciąż poszukują własnej duszy.
Errol Flynn
Rozdział drugi
W roku 1955 szczepionka Salka uwolniła
Amerykę od choroby Heinego-Medina. Dzieci
mogły znowu pluskać się w basenach, a rodzice nie
drżeli ze strachu, wysyłając pociechy na letnie
obozy. Wszyscy kochali Jonasa Salka, niech go
Bóg ma w swojej opiece.
W Białym Domu urzędował Dwight Eisenhower
i Mamie, przy Downing Street 10 mieszkał
Anthony Eden (większość ludzi nie mogła się
pogodzić z faktem, że premierem nie był już
Churchill), a Juan Peron ukrywał się w
Paragwaju.
Walt Disney wprowadził do sprzedaży
czapeczki z uszami myszki Miki, pojawiły się
reklamy dezodorantów w sztyfcie i papierosów z
filtrem. Amerykanie czyścili zęby pastą Ipana,
kupowali aparaty fotograficzne polaroid...
Nie był to najlepszy okres dla małżeństwa.
Księżniczka Małgorzata zdecydowała się nie
rezygnować ze wszystkiego dla ukochanego męż-
czyzny i tym sposobem oszczędziła kapitanowi
Peterowi Townsendowi wielu przykrości, Yankee
Clipper i Blond Bombshell zdecydowali się na
rozstanie. Mauzoleum miało powstać w odległej
przyszłości.
Belinda Britton wzięła z półki egzemplarz
magazynu “Modern Screen” w sklepie przy
Bulwarze Zachodzącego Słońca. Myślała o
Marilyn. Nie mogła się doczekać nowego filmu z
jej udziałem, Słomiany wdowiec. Przeglądając
pismo uświadomiła sobie, że Tom Ewell nie
nadawał się na partnera Marilyn. Nie był zbyt
przystojny. Widziałaby ją raczej u boku Roberta
Mitchuma, tak jak w Rzece bez powrotu, albo u
boku Rocka Hudsona, a najlepiej Burta
Lancastera.
Rok temu strasznie się zakochała w Burcie
Lancasterze. Kiedy obejrzała Stąd do wieczności,
czuła się tak, jakby to ona sama była na miejscu
Debory Kerr, którą on zakrył swoim ciałem, gdy
wokół pieniło się wzburzone morze; jakby to
właśnie ją całował w usta. Zastanawiała się, czy
Deborah Kerr rozchyliła wargi, kiedy Burt ją
całował. Wątpiła. To nie byłoby w jej stylu.
Gdyby Belinda grała tę rolę, na pewno rozchyliła-
by usta, by dotknąć językiem jego języka.
W ciągu kolejnych tygodni ta fantazja powoli
rozwijała się w jej głowie. W jakiś
niewytłumaczalny sposób - może światło nie było
odpowiednie albo reżyser się zagapił - w każdym
razie kamera nie zatrzymała się. Burt też nie.
Powoli zsuwał ramiączka jednoczęściowego
kostiumu kąpielowego, aż obnażył jej piersi. A
potem pieścił je i mówił do niej “Karen”, bo tak
właśnie miała na imię bohaterka filmu. Jednak i
ona, i Burt wiedzieli, że nie kochał się z Karen,
lecz z Belindą. A kiedy przybliżył usta do jej
piersi...
- Przepraszam, panienko, czy możesz mi podać
“Reader's Digest”?
Obraz zatarł się pośród szumu morza, zupełnie
jak w filmie...
Belinda podała “Reader's Digest”, o który ją
poproszono, a w następnej chwili odłożyła
“Modern Screen”, wybierając egzemplarz “Pho-
toplay” z dużym zdjęciem Kim Novak na okładce.
Podchodząc do lady, by zapłacić kasjerowi, zdała
sobie sprawę, że już dość dawno nie miała takich
marzeń, w których występował Burt Lancaster,
Tony Curtis albo jakiś inny gwiazdor. Dokładnie
pół roku. Sześć miesięcy minęło od chwili, gdy
zobaczyła tę magiczną twarz. Od tamtej pory
wszystkie inne twarze straciły na znaczeniu.
Dwa tygodnie po tym, jak pierwszy raz ją
ujrzała, wyjechała do Hollywood. Rzuciła szkołę,
mimo że była już w ostatniej klasie i należała do
najlepszych uczniów. Świadectwo ukończenia
szkoły nie miało znaczenia, gdy ktoś pragnął
zostać gwiazdą ekranu. Właśnie dzięki niemu
odważyła się na ten krok.
Stojąc w kolejce do kasy za kobietą, której
podała “Reader's Digest”, zastanawiała się, czy
rodzice za nią tęsknią. Głupie pytanie. Może uda-
wali tęsknotę w obecności znajomych, ale w głębi
ducha byli zadowoleni, że wyjechała. Jednak nie
mogła się na nich skarżyć. Co miesiąc przysyłali
jej sto dolarów, aby nie musiała zajmować się
jakąś poniżającą pracą. Byłoby im nieprzyjemnie,
gdyby ktoś ze znajomych dowiedział się, że ich
córka wylądowała na takim dnie.
Kiedy Belinda się urodziła, oboje rodzice
mieli już ponad czterdzieści lat. Doktor Britton
prowadził intratną praktykę lekarską w
Indianapolis, zaś pani Britton zajmowała się
działalnością charytatywną na rzecz szpitali. Edna
Cornelia - bo takie imiona jej nadali - była dla
nich utrapieniem. Nie byli źli: kupowali jej
piękne domki dla lalek, filiżanki z chińskiej
porcelany, każdą grę, o którą poprosiła. Gdy
podrosła, nie żałowali jej pieniędzy, pozwalali
chodzić do pobliskiego kina, kiedy tylko chciała,
ale niewiele z nią rozmawiali i prawie nigdy się z
nią nie bawili.
W rezultacie dziewczynka dorastała z
ustawicznym poczuciem lęku, że w pewnym
sensie jest niewidzialna. Inni ludzie mówili jej, że
jest niezwykle ładna, nauczyciele chwalili za
wybitne osiągnięcia w nauce, ale te komplementy
nie miały dla niej znaczenia. Czy ktoś
niewidzialny może być niezwykły?
W wieku dziewięciu lat Belinda dokonała
zdumiewającego odkrycia. Wszystkie złe myśli
nagle ją opuściły, gdy siedziała w ostatnim rzędzie
w kinowej sali. Musiała tylko udawać, że jest
jedną z tych gwiazd, które świecą jasno na
ekranie, których ciała są wielokrotnie większe niż
w rzeczywistości. Nie przypominały zwykłych
kobiet - to były boginie, cudowne,
niepowtarzalne, wyjątkowe.
Przysięgła sobie, że kiedyś i ona taka będzie,
że stanie się jedną z nich - pięknych,
uwielbianych kobiet. Kiedyś zajmie ich miejsce na
ekranie, będzie wielka i już nigdy nie odczuje, że
jest niewidzia...