^ Wszystko dla pań *~
Powieści SUSAN ELIZABETH PHILLIPS
w Wydawnictwie Amber
ł
ARENA
^ KANDYDAT NA OJCA
LALECZKA
NA PRZEKÓR WSZYSTKIM
NATCHNIENIE
NIE ...
4 downloads
8 Views
^ Wszystko dla pań *~
Powieści SUSAN ELIZABETH PHILLIPS
w Wydawnictwie Amber
ł
ARENA
^ KANDYDAT NA OJCA
LALECZKA
NA PRZEKÓR WSZYSTKIM
NATCHNIENIE
NIE BĘDĘ DAMĄ
ODROBINA MARZEŃ
PIERWSZA DAMA
PODRÓŻ DO NIEBA
SŁODKA JAK MIÓD
TO MUSIAŁEŚ BYĆ TY
WŁOSKIE WAKACJE
Wszystko diet pań
—^ SUSAN ELIZABETH
PHILLIPS
WŁOSKIE WAKACIE
Przekład
Karolina Bober
&
AMBER
Tytuł oryginału
BREATHING ROOM
Redaktor serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Redakcja stylistyczna
ELŻBIETA NO"vAK
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
MAGDALENA KWIATKOWSKA
MARIA RAWSKA
Ilustracja na okładce
MASTERFILE/EAST NEWS
Projekt graficzny okładki
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Opracowanie graficzne okładki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
http://www.amber.sm.pl
Copyright C 2002 by Susan Elizabeth Phillips.
Ali righls reserved.
For the Polish edition
Copyright € 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-0228-0
Michaelowi Spradlinowi i Brianowi Groganowi
Każdemu pisarzowi życzę takich przyjaciół, jak Wy
Mam nadzieję, że wiecie, jak bardzo Was cenię.
Rozdział 1
Doktor Isabel Favor lubiła skromną elegancję. W tygodniu nosiła do
skonale skrojone czarne kostiumy i skórzane pantofle. Szyję zdobi
ła zwykle sznurem pereł. W weekendy ubierała się w dzianinowe garson
ki lub jedwabne bluzki bez rękawów, zawsze w stonowanych kolorach.
Doskonałe strzyżenie i drogie środki do pielęgnacji włosów pomagały
okiełznać jej niesforne blond loki. Gdy mimo wszystko układały się po
swojemu, ściągała je wąskimi aksamitnymi opaskami.
Nie była pięknością, ale miała ładne, jasnobrązowe duże oczy i czoło
proporcjonalne do reszty twarzy. Odrobinę za szerokie usta zmniejszała
optycznie bladąpomadką. Umiejętnie stosowany podkład maskował pie
gi na nosie. Dzięki odpowiedniej diecie miała ładną cerę i smukłą sylwet
kę. Pod niemal każdym względem była kobietą bardzo uporządkowaną.
Nad jednym wszakże nie umiała do końca zapanować: skubała zębami
trochę nierówny paznokieć kciuka prawej dłoni. Choć przestała go ob
gryzać, był wyraźnie krótszy od pozostałych. Ten zły nawyk wyniosła
z trudnego dzieciństwa.
W oknach gabinetu rozbłysły światła Empire State Building. Isabel
zacisnęła pięść, chowając kciuk, żeby oprzeć się pokusie. Na biurku
w stylu art deco leżało poranne wydanie ulubionego brukowca Manhatta
nu. Isabel cały dzień nie mogła odpędzić myśli o artykule z pierwszej
strony, ale dopiero teraz miała czas, żeby się nad nim spokojnie zastano
wić.
7
WZIĘTA AMERYKAŃSKA PSYCHOLOG
NAWIEDZONA, WYMAGAJĄCA I TRUDNA W POŻYCIU
Była asystentka znanej pisarki i wykładowcy, specjalistki w dziedzinie
psychologii, mówi, że dr isabel Favor jest szefową z piekła rodem. „Ma
świra na punkcie wtadzy nad innymi" - oświadcza Teri Mitchell, która w ze
szłym tygodniu zrezygnowała ze stanowiska...
- Nie zrezygnowała - powiedziała głośno Isabel. - Wyrzuciłam ją,
kiedy znalazłam listy z dwóch miesięcy, których nawet nie otworzyła. -
Kciuk powędrował do ust. -1 wcale nie mam świra na punkcie władzy,
- Omal się nie nabrałam. - Carlota Mendoza wysypała śmieci z mo
siężnego kosza do kubła na wózku.—Jest pani też... co ona wygadywała?
.Nawiedzona i wymagająca? Si, zgadza się.
- Nieprawda. Przetrzyj też kinkiety, dobrze?
- A widzi tu pani drabinę? I niech pani nie obgryza paznokci.
Isabel zacisnęła dłoń.
- Mam zasady, to wszystko. Nieuprzejmość jest wadą. Złośliwość,
zawiść i chciwość też. Ale czy taka jestem?
- W szufladzie są schowane batoniki, ale nie najlepiej mówię po
angielsku, więc może nie zrozumiałam, o co chodzi z tą chciwością.
- Bardzo śmieszne. - Isabel nie wierzyła, że jedzenie to panaceum
na smutek, ale to był okropny dzień, więc otworzyła szufladę, wyjęła
dwa snickersy i rzuciła jeden Carlocie. Po prostu jutro rano poświęci
więcej czasu na jogę.
Carlota złapała batonik, oparła się o wózek i rozerwała opakowanie.
- Tak z ciekawości... Nosi pani czasami dżinsy?
- Dżinsy? - Isabel ssała przez chwilę czekoladkę, delektując się sma
kiem. - Kiedyś nosiłam. - Położyła batonik na biurku i wstała. - Daj mi to.
- Wzięła od Carloty szmatkę do kurzu, zdjęła pantofle, podciągnęła spód
nicę kostiumu od Armaniego i weszła na kanapę, żeby przetrzeć kinkiet.
Carlota westchnęła.
- Znowu mi pani opowie, jak w czasie studiów zarabiała pani sprzą
taniem domów?
- Oraz biur, restauracji i fabryk. - Isabel wcisnęła palec wskazujący
między metalowe ornamenty. - Gdy chodziłam do szkoły, pracowałam jako
kelnerka i zmywałam naczynia... Nie znosiłam tej roboty. Pisząc pracę
magisterską, byłam dziewczyną na posyłki u leniwych, bogatych ludzi.
- Teraz sama pani taka jest. No, tyle że nie leniwa.
Isabel z uśmiechem przetarła ramę obrazu.
8
- Próbuję ci coś powiedzieć. Dzięki ciężkiej pracy, dyscyplinie i modli
twie można spełnić swoje marzenia.
- Gdybym chciała tego słuchać, kupiłabym bilet na pani wykład.
- A ja przekazuję ci mądrość za darmo.
- Ale mi się poszczęściło! Skończyła pani? Bo mam inne gabinety
do sprzątania.
Isabel zeszła z kanapy, oddała szmatkę i przestawiła butelki z deter
gentami na wózku, żeby Carlota nie musiała daleko sięgać.
- Dlaczego pytałaś o dżinsy?
- Próbuję sobie wyobrazić panią w dżinsach. - Carlota włożyła do
ust resztę snickersa. - Zawsze jest pani taka elegancka, jakby pani nie
wiedziała, co to muszla klozetowa, nie mówiąc ojej myciu.
- Muszę dbać o wizerunek. Napisałam Cztery filary dobrego życia,
mając zaledwie dwadzieścia osiem lat. Gdybym nie ubierała się konser
watywnie, nikt nie traktowałby mnie poważnie.
- A teraz ma pani sześćdziesiąt dwa lata? Oj, przydałyby się dżinsy.
- Niedawno skończyłam trzydzieści cztery. Dobrze o tym wiesz.
- Dżinsy i ładna, czerwona bluzka, taka obcisła, opinająca cycki.
I wysokie obcasy!
- A propos dziwek, mówiłam ci, że dwie panie, które zawsze stoją
w alejce, wczoraj przystąpiły do programu zatrudnienia?
- W przyszłym tygodniu wrócą na ulicę. Nie wiem, po co pani traci
czas.
- Lubię te kobiety. Ciężko pracują. - Isabel opadła na fotel. Starała
się myśleć o czymś pozytywnym, żeby zapomnieć o upokarzającym arty-
ku le. - Cztery filary pomagają każdemu, od uliczników po świętych. Mam
tysiące dowodów.
Carlota prychnęła i włączyła odkurzacz: dość gadania. Isabel wyrzu
ciła gazetę do kosza na śmieci i spojrzała na oświetloną wnękę w ścianie.
Stał w niej piękny kryształowy wazon z wyciętymi czterema zachodzącymi
na siebie kwadratami - logo firmy Isabel Favor Enterprises. Każdy kwa
drat symbolizował jeden z czterech filarów dobrego życia.
Duma
zawodowa
Zdrowe
związki
Odpowiedziafnosć
finansowa
Zycie
duchowe
9
Krytycy uważali cztery filary za zbyt duże uproszczenie. Isabel nie
raz zarzucano kołtuństwo i fałszywą świętoszkowatość - a przecież ni
gdy nie zachowywała się tak, jakby pieniądze należały jej się za nic. We
własnych oczach nie była kołtunką. Nie była też szarlatanem. Sama żyła
według tych zasad, one pomogły jej stworzyć dobrze prosperującą firmę,
więc cieszyła się, że jej praca zmienia na lepsze życie innych ludzi. Wy
dała już cztery książki - piąta miała się ukazać za parę tygodni - nagrała
kilkanaście kaset i miała zaplanowane wykłady na cały przyszły rok. Zgro
madziła okrągłą sumkę na koncie bankowym. Nieźle jak na małą myszkę,
która wychowywała się w emocjonalnym chaosie.
Spojrzała na równo ułożone dokumenty na biurku. Miała też narze
czonego, z którym od roku planowała ślub, oraz mnóstwo papierkowej
roboty, którą musiała skończyć, zanim pójdzie do domu.
Pomachała na pożegnanie wychodzącej z gabinetu Carlocie, po czym
wzięła grubą kopertę z urzędu skarbowego. Listem powinien się zająć
Tom Reynolds, jej księgowy i menedżer, ale wczoraj zadzwonił, że jest
chory, a ona nie lubiła, gdy nawarstwiały się sprawy do załatwienia.
Co wcale nie oznaczało, że była nawiedzona, wymagająca, trudna
w pożyciu.
Otworzyła kopertę nożem do papieru, ozdobionym monogramem.
Dziennikarze dzwonili cały dzień, prosząc o komentarz w sprawie arty
kułu, ale ona postanowiła nie reagować. Zła reklama jednak ją niepoko
iła. Jej praca zależała od szacunku i sympatii ludzi, dlatego Isabel starała
się żyć przykładnie. Wizerunek to rzecz ulotna, a ten artykuł mógł mu
zaszkodzić. Pytanie, jak bardzo?
Wyjęła list z koperty i zaczęła czytać. W połowie wytrzeszczyła oczy
i sięgnęła po słuchawkę. Myślała, że nie jest źle, tymczasem okazało
się, że ma wielkie kłopoty z urzędem skarbowym, który kazał jej zapłacić
1 200 000 dolarów zaległego podatku.
W sprawach podatkowych była skrupulatna i uczciwa, więc na pew
no zdarzył się zwykły błąd komputerowy. To jednak nie oznaczało, że
problem da się łatwo rozwiązać. Było jej przykro kłopotać chorego Toma,
ale koniecznie musiał zająć się tą sprawą nazajutrz rano.
- Marilyn, tu Isabel. Muszę porozmawiać z Tomem.
- Z Tomem? - Żona menedżera trochę bełkotała, jakby była po kie
lichu. Rodzice Isabel miewali takie głosy. - Toma nie ma.
- Cieszę się, że mu lepiej. Kiedy wróci? To bardzo pilna sprawa.
Marilyn pociągnęła nosem.
- Ja... powinnam była zadzwonić wcześniej, ale... - Wybuchła pła
czem. -Ale... nie mogłam...
10
- Co się stało? Powiedz.
- Chodzi o Toma. On... on... - Szloch uwiązłjej w gardle jak młot
pneumatyczny w asfalcie. - On u-uciekł do Ameryki Południowej z moją
siostrą!
Dwadzieścia cztery godziny później okazało się, że również z wszyst
kimi pieniędzmi Isabel.
Michael Sheridan był przy Isabel podczas rozmów z policją i przy
krych spotkań z pracownikami urzędu skarbowego. Był nie tylko jej ad
wokatem, ale i mężczyzną, którego kochała. Nigdy w życiu nie czuła do
niego takiej wdzięczności, jednak nawet jego obecność nie zapobiegła
katastrofie. Pod koniec maja, dwa miesiące po przyjściu tego fatalnego
listu, potwierdziły się najgorsze obawy Isabel.
- Stracę wszystko. - Potarła oczy ręką, a potem rzuciła torebkę na
stylowe krzesło w salonie swojego mieszkania na Upper East Side. Ścia
ny były wyłożone boazerią z wiśniowego drewna. Na orientalne dywani
ki padało światło lamp od Fredericka Coopera. Isabel zawsze wiedziała,
iż ziemskie dobra są nietrwałe, ale mimo wszystko nie spodziewała się,
że aż tak. - Muszę sprzedać mieszkanie, meble, biżuterię i wszystkie an
tyki. - Nieuniknione było też rozwiązanie fundacji charytatywnej, która
czyniła tyle dobra wśród ubogich. Wszystko przepadło.
Michael doskonale o tym wiedział, ale ona musiała wypowiedzieć
te słowa na głos, żeby dobrze uświadomić sobie sytuację i zacząć szu
kać rozwiązania. Gdy nie odpowiedział, spojrzała na niego przeprasza
jąco.
- Cały wieczór milczysz. Zmęczyłam cię narzekaniem, prawda?
Odwrócił się od okna, przez które wyglądał na park.
- Wcale nie narzekasz, Isabel. Po prostu próbujesz sobie poradzić.
- Taktowny jak zwykle. - Uśmiechnęła się smutno i poprawiła po
duszkę na sofie.
Nie mieszkała z Michaelem - nie wierzyła w szczęśliwy konkubinat
- ale czasami tego żałowała. Mieszkając oddzielnie, widywali się za rzad
ko. Ostatnio mieli szczęście, jeśli udało im się raz w tygodniu, na kolacji.
Co do seksu... Nie przypominała sobie, kiedy go uprawiali.
Gdy poznała Michaela Sheridana, od razu wiedziała, że jest jej bratnią
duszą. Oboje pochodzili z patologicznych rodzin i ciężko pracowali, żeby
się wykształcić. Michael był inteligentny i ambitny, tak samo porządny
jak ona i tak samo zaangażowany w pracę. Był pierwszym słuchaczem jej
wykładów na temat czterech filarów, a dwa lata temu, gdy napisała książkę
11
o filarze zdrowych związków, dodał rozdział, w którym przedstawił mę
ski punkt widzenia. Miłośnicy Isabel wiedzieli, co ich łączy, i zawsze
pytali, kiedy ślub.
Podobał jej się jego przyjemny, skromny wygląd, jego szczupła, wą
ska twarz i krótko ostrzyżone brązowe włosy. Michael miał niewiele po
nad metr siedemdziesiąt wzrostu, więc nad nią nie górował - co drażniło
ją u innych mężczyzn. Był zrównoważony i logiczny. A przede wszyst
kim opanowany. Nie musiała się obawiać złych nastrojów czy wybuchów
złości. Miły i kochany, trochę sztywny, co bardzo jej się podobało, i jak
by stworzony dla niej. Powinni się pobrać rok temu, ale oboje byli zbyt
zajęci, a poza tym układało im się tak dobrze, że Isabel nie chciała nicze
go przyspieszać. Wiedziała, że w nawet najlepiej przemyślane małżeń
stwo wkrada się chaos, a tego zawsze się obawiała.
- Dostałam dziś raporty sprzedaży mojej nowej książki. -Ze wszyst
kich sił starała się nie okazać goryczy.
- To po prostu zły moment.
- Prasa sobie ze mnie żartuje. Kiedy pisałam o filarze finansowej
odpowiedzialności, okradał mnie własny księgowy. - Zdjęła buty i wsu
nęła je pod krzesło, żeby się o nie za chwilę nie potknąć. Gdyby wydawca
mógł przerwać dystrybucję, przynajmniej oszczędzono by jej na koniec
publicznego upokorzenia. Jej poprzednia książka przez szesnaście tygo
dni utrzymała się na liście bestsellerów „New York Timesa". Ta leżała na
półkach. - Sprzedałam ze sto egzemplarzy.
- Nie jest aż tak źle.
Było fatalnie. Wydawca przestał odpowiadać na jej telefony, a sprze
daż biletów na letnie wykłady spadła tak bardzo, że Isabel była zmuszona
je odwołać. Traciła nie tylko dobra materialne, ale i budowaną latami
reputację.
Odetchnęła głęboko, żeby opanować panikę i spróbować dostrzec
pozytywne aspekty sytuacji. Niedługo będzie miała czas na zaplanowa
nie ślubu. Ale jak może wyjść za Michaela i pozwolić mu się utrzymy
wać do czasu, aż sama stanie na nogi? Jeśli w ogóle stanie...
Była zbyt przywiązana do zasad czterech filarów, żeby pozwolić się
sparaliżować złym myślom. Sprawę trzeba omówić.
- Michael, wiem, że robi się późno, a ty jesteś zmęczony, ale musi
my porozmawiać o ślubie.
Bawił się pokrętłem przy jej wieży stereo. Miał wiele stresów w pra
cy, a jej kłopoty nie poprawiały mu nastroju. Wyciągnęła rękę, żeby go
dotknąć, ale się odsunął.
- Nie teraz, Isabel.
12
Natychmiast sobie przypomniała, że nigdy nie byli parą gruchają
cych gołąbków, i próbowała się nie przejmować. Przecież ostatnio spra
wiła mu tyle kłopotów.
- Chcę ci ułatwić życie, nie utrudnić - powiedziała. - Już dawno nie
wspominałeś o ślubie, ale wiem, że jesteś na mnie trochę zly, bo nie usta
liłam daty. Teraz jestem bankrutką i trudno mi się pogodzić z myślą, że
ktoś będzie mnie utrzymywać. Nawet ty.
- Isabel, proszę...
- Wiem, zaraz powiesz, że to nie robi różnicy... Że twoje pieniądze
są moimi pieniędzmi... Ale dla mnie to bardzo ważne. Utrzymuję się sama
od osiemnastego roku życia i...
- Isabel, przestań.
Dotąd prawie nigdy nie podnosił głosu, ale przecież napierała na nie
go jak buldożer, więc nie mogła mieć mu tego za złe. Asertywność była
zarówno jej siłą, jak i słabością.
Odwrócił się do okna.
- Poznałem kogoś.
- Naprawdę? Kogo?
Większość kolegów Michaela to prawnicy. Cudowni ludzie, choć tro
chę nudni. Byłoby miło poszerzyć krąg znajomych.
- Mana imię Erin.
- Znam ją?
- Nie. Jest ode mnie starsza, ma prawie czterdzieści lat. - Odwrócił
się do Isabel. -I jest bardzo niezorganizowana. Ma lekką nadwagę i miesz
ka w dziwnym domu. Nie dba o makijaż ani o stroje, zawsze o coś się
gryzie. Nie skończyła nawet studiów.
- Co z tego? Nie jesteśmy snobami. - Isabel zaniosła do kuchni kie
liszek wina, który Michael zostawił na stoliku. - Poza tym, spójrzmy
prawdzie w oczy, my bywamy trochę sztywni.
Poszedł za nią, mówiąc z ożywieniem, jakiego nie słyszała w jego
głosie od kilku miesięcy.
- Nie znam bardziej impulsywnej osoby. Klnie jak szewc i ogląda
kiepskie filmy. Opowiada beznadziejne dowcipy, pije piwo i... Ale czuje
się dobrze we własnej skórze. Ona... - Odetchnął głęboko. - Dobrze mi
z nią i... Jaja kocham.
- W takim razie ja też ją pokocham. - Isabel się uśmiechnęła. To był
bardzo szeroki uśmiech. Ale uśmiechała się, aż zdrętwiała jej szczęka, bo
dopóki się uśmiechała, wszystko było dobrze.
- Ona jest w ciąży. Erin i ja będziemy mieli dziecko. W przyszłym
tygodniu bierzemy ślub w ratuszu.
13
Kieliszek spadł do zlewu i rozbił się w drobny mak.
- Wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale...
Poczuła skurcz w żołądku. Chciała powstrzymać Michaela. Zatrzy
mać czas. Cofnąć zegar, żeby nie stało się to, co się stało.
Michael był blady, wyglądał nieszczególnie.
- Oboje wiemy, że nam się nie układało.
Ze świstem wciągnęła powietrze.
- To nieprawda. Było... jest... -Nie mogłazłapać tchu.
- Prawie się nie widujemy poza spotkaniami służbowymi.
Udało jej się odetchnąć. Zacisnęła palce na złotej bransoletce, którą
nosiła na nadgarstku.
- Byliśmy... byliśmy zajęci, to wszystko.
- Nie kochaliśmy się od kilku miesięcy!
- To... to minie. - Słysząc w swoim głosie histerię, którą tak często
słyszała w głosie matki, za wszelką cenę starała się opanować. - Nasz
związek... Jego podstawą nigdy nie był seks. Omawialiśmy tę sprawę.
To... to minie - powtórzyła.
Zrobił krótki, szybki krok w przód.
- Daj spokój, Isabel! Nie okłamuj się. Nasze życie seksualne nie
zostało zaprogramowane w twoim elektronicznym notesie, więc nie ist
nieje.
- Nie mów mi o elektronicznych notesach! Ty swój bierzesz do łóż
ka!
- Przynajmniej ogrzewa się w dłoni!
Poczuła się tak, jakby ją spoliczkował.
Opadły mu ręce.
- Przepraszam. Wyrwało mi się. I wcale tak nie myślę. Na ogół było
dobrze. Tylko... - Bezradnie uniósł ręce. - Ja pragnę namiętności.
Chwyciła się krawędzi blatu kuchennego.
- Namiętności? Przecież jesteśmy dorośli. - Próbowała się uspoko
ić, oddychać. - Jeśli nie jesteś zadowolony z naszego życia erotycznego,
możemy... Możemy iść do poradni małżeńskiej. - Ale już nie pójdą. Ta
kobieta nosi w sobie dziecko Michaela. Dziecko, które ona kiedyś zamie
rzała urodzić.
- N ie chcę pomocy. - Przerwał. - Nie ja mam problem, Isabel, lecz
ty-
- Nieprawda.
- Prawda. W sprawach seksu jesteś schizofreniczką. Czasami to lu
bisz. Czasami wydaje mi się, że wyświadczasz mi przysługę i starasz się
14
jak najszybciej mieć to za sobą. A czasami odnoszę wrażenie, że w ogóle
cię nie ma.
- Większość mężczyzn lubi odmianę.
- Musisz nad wszystkim panować. Może dlatego nie przepadasz za
seksem.
Nie mogła znieść współczucia, z jakim na niąpatrzył. To ona powin
na mu współczuć. Odchodzi do źle ubranej, starszej kobiety, która lubi
złe filmy i pije piwo. I nie jest schizofreniczką w sprawach seksu.
Załamała się całkowicie. -**
- Mylisz się! Uwielbiam seks! Żyję tylko dla seksu. Myślę tylko
o seksie!
- Jająkocham, Isabel.
- To nie jest prawdziwa miłość. To...
- Nie mów mi, co czuję, do cholery! Zawsze to robisz! Myślisz, że
wszystko wiesz, ale to nieprawda.
Wcale tak nie myślała. Ona tylko chciała pomagać ludziom.
- Nade mną nie zapanujesz - mówił dalej. Potrzebuję normalnego
życia. Potrzebuję Erin. I potrzebuję dziecka.
Chciało jej się wyć z bólu.
- W takim razie idź. Nie chcę .cię więcej widzieć.
- Spróbuj zrozumieć. Przy niej czuję się... sam nie wiem... bezpiecz
ny. Zdrowy. Ty przesadzasz! Przesadzasz we wszystkim! I doprowadzasz
mnie do szału.
- Dobrze. Wyjdź.
- Miałem nadzieję, że załatwimy to spokojnie. Zostaniemy przyja
ciółmi.
- To niemożliwe. Wyjdź.
Zrobił to. Bez słowa. Po prostu odwrócił się i odszedł z jej życia.
Zaczęła się krztusić. Powlokła się do zlewu i puściła wodę, ale nie
mogła oddychać. Zataczając się, podeszła do kuchennego okna i szarpnę
ła za klamkę. Wystawiła głowę. Padał deszcz. Co tam. Łykała powietrze
i szukała w myślach słów modlitwy, ale nie mogła ich znaleźć. I wtedy
zrozumiała.
Zdrowe związki.
Duma zawodowa.
Odpowiedzialność finansowa.
Życie duchowe.
Wszystkie cztery filary dobrego życia zwaliły się na nią.
15
Rozdział 2
Lorenzo Gage był zabójczo przystojny. Miał diabelsko czarne gęste
włosy i błyszczące niebieskie oczy o srebmawym odcieniu, bardzo
zimne i przeszywające. Wąskie czarne brwi przecinały czoło, którego
kształt świadczył o arystokratycznym pochodzeniu i o moralnym zepsu
ciu. Usta miał okrutnie zmysłowe, a kości policzkowe wyglądały tak,
jakby wyrzeźbił je sobie nożem, który właśnie trzymał w dłoni.
Gage żył z zabijania ludzi. Jego specjalnością były kobiety. Piękne
kobiety. Bił je, torturował, gwałcił i mordował. Czasami strzelał im
w serce. Czasami podcinał gardła. Tak miało się stać teraz.
Rudowłosa kobieta, leżąca w jego łóżku, miała na sobie tylko stanik
i majtki. Jej skóra lśnił...