PODWODNA PRZYGODA WILLARD PRICE PODWODNA PRZYGODA PrzełoŜyła EWA AYTON Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Opracowanie typograficzne okładki Zenon Porada -...
7 downloads
35 Views
613KB Size
PODWODNA PRZYGODA WILLARD PRICE PODWODNA PRZYGODA PrzełoŜyła EWA AYTON Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Opracowanie typograficzne okładki Zenon Porada -Ilustracja na okładce Pat Marriott Tytuł wydania angielskiego Underwater Adventure Random House, London 1993 Copyright © Willard Price 1955 First published in Great Britain by Jonatan Cape 1955 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Spółka z 0.0., Warszawa 1993 Maska do nurkowania Wspaniały, chociaŜ niezbyt duŜy statek, Lively Lady, stał na kotwicy w lagunie Truk rajskim atolu na Morzach Południowych. Ze wszystkich stron wyłaniały się strome zbocza wysp, które aŜ po krańce wierzchołków porośnięte były palmami kokosowymi, drzewami chlebowymi, mangowcami i pnącą rośliną o jaskrawych kwiatach - bungwineą. W zatoce Truk było dwieście pięćdziesiąt wysp. Ta olbrzymia laguna, zajmująca przestrzeń czterdziestu mil, wyglądała jak jezioro pośrodku oceanu. Niska rafa koralowa tworzyła wokół niej pierścień. W czterech miejscach rafa urywała się pozwalając statkom na swobodne wpływanie i wypływanie z laguny. Woda pod Lively Lady była bardzo czysta. Hal i Roger wychylili się za burtę. Podziwiali piękne ogrody koralowe, które znajdowały się jakieś dwadzieścia metrów pod statkiem, prawie na samym dnie morza. Dwaj bracia, Hal i młodszy od niego Roger, są nastolatkami. Chłopcy dostali roczny „urlop" ze szkoły, aby odbyć kilka wypraw w zastępstwie swojego ojca, Johna Hunta, znanego łowcy dzikich zwierząt. Przez całe lato podróŜowali po 5 dŜungli amazońskiej i po Pacyfiku łowiąc rzadkie okazy zwierząt dla ogrodów zoologicznych i cyrków - wyprawy te zostały opisane w ksiąŜkach Przygoda nad Amazonką i Przygoda na Pacyfiku. Teraz mieli zejść na dno morza. Ojciec, chcąc zapewnić synom praktyczne wykształcenie z zakresu historii naturalnej, zdecydował, Ŝe dobrze się stanie, jeśli przez pewien czas będą uczestniczyli w pracach Instytutu Oceanograficznego. Instytut wyposaŜył Lively Lady w dzwon do nurkowania, akwalungi, podwodne aparaty fotograficzne i inne urządzenia niezbędne do przeprowadzania doświadczeń głębinowych, potrzebne do badania zwyczajów wielkich ryb i do chwytania rzadkich gatunków zwierząt morskich. Doktor Bob Blake został wyznaczony na kierow-lika ekspedycji. Z wyglądu doktor Blake przypominał bardziej ratownika niŜ naukowca. Pod wpływem ostrego słońca jego skóra, tam gdzie nie zasłaniał jej Ŝółty sostium kąpielowy, zrobiła się ciemna jak mahoń. Wystarczyło tylko spojrzeć na jego szerokie ramiona, potęŜną klatkę piersiową i umięśnione ręce, a od razu wiedziało się, Ŝe jest świetnym pływakiem. Jego inteligentna twarz wykrzywiła się teraz w ponurym grymasie. Siedział na pokrywie luku i przyglądał się badawczo dwóm chłopcom, którzy opierali się o reling.
„Och, dlaczego... - myślał - dlaczego muszę wciągać w to tych dwóch amatorów? Co oni wiedzą o nurkowaniu? Pewnie nie byli nigdy głębiej niŜ na dnie swojej wanny". 6 Obejrzał Hala od stóp do głów. „Kawał męŜczyzny z niego - przyznał w duchu. - Dwa razy młodszy ode mnie, a duŜo wyŜszy niŜ ja. Spokojny i rozsądny chłopak. A jego młodszy brat takŜe sprawia miłe wraŜenie. Ale to nie znaczy, Ŝe są dobrymi nurkami. CóŜ, skoro więc mam bawić się w przedszkole, mogę zacząć od zaraz". Zawołał do chłopców: - Czas na pierwszą lekcję nurkowania. Podeszli szybko i usiedli obok niego na pokrywie luku. Kapitan Ike, właściciel statku, takŜe podszedł bliŜej. Młody polinezyjski rybak Orno, który siedział w bocianim gnieździe i czyścił papierem ściernym maszty, zrobił sobie przerwę i nadstawił ucha. - Dobrze wiecie, chłopcy - zaczął doktor Blake - Ŝe siedemdziesiąt procent powierzchni kuli ziemskiej zajmuje woda. Prawie wszystkie miejsca na lądzie zostały juŜ dawno odkryte. Ale jeśli chodzi o oceany i morza, dopiero zaczęliśmy nasze badania. Niewiele jeszcze wiemy o podwodnym świecie. Wielkie odkrycia, jakie dokonają się w przyszłym stuleciu, będą dotyczyły głównie mórz i oceanów. Dawniej naukowcy, aby dowiedzieć się, co dzieje się w głębinach mórz, zapuszczali w nie sieci, a potem badali ryby i glony, które w nie wpadały. Trzeba przyznać, Ŝe to dosyć prymitywna metoda. Ale nie było łatwo zejść na dno i zobaczyć wszystko własnymi oczami, gdy miało się do dyspozycji staroświecki skafander do nur7 kowania, niewygodny i nie zapewniający bezpieczeństwa. My mamy na pokładzie wspaniałe wynalazki ostatnich czasów: maskę do nurkowania, akwalung, dzwon i podwodne sanie. Chciałbym, Ŝebyście nauczyli się z nich korzystać, bo tylko wtedy będziecie mogli pomagać mi w badaniu podwodnego Ŝycia i chwytać rzadkie okazy zwierząt. Wiem, Ŝe zdobyliście juŜ pewne doświadczenie pracując dla ojca. Słyszałem o waszej wyprawie do Amazonii i o podróŜy po Pacyfiku. Hal i Roger aŜ pokraśnieli z zadowolenia. Doktor Blake zmartwił ich jednak kolejną uwagą. - Ale to wszystko nie na wiele się tutaj przyda. NajwaŜniejsza w tej pracy jest umiejętność nurkowania. Czy nurkowaliście juŜ kiedyś? - Zaledwie kilka razy - wyznał szczerze Hal. - Tak właśnie myślałem. A więc najpierw zrobimy próbę nurkowania. Zobaczę, do jakiej głębokości potraficie dopłynąć. Kiedy poczujecie ostry, przejmujący ból w uszach, natychmiast wypłyńcie na powierzchnię. Będziecie mieli szczęście, jeśli za pierwszym razem uda się wam zanurzyć na głębokość trzech metrów. Roger przeskoczył przez reling. JuŜ on pokaŜe temu powątpiewającemu doktorkowi, co potrafi. Był bardzo dumny, Ŝe umie wykonać poprawny skok do wody na główkę i zanurkować głęboko. Ale Blake powstrzymał go: - Poczekaj! Nie w ten sposób. Nie chcę, Ŝebyś skakał na główkę. To wystraszy ryby. 8 - Więc co mam zrobić? - zapytał zakłopotany Roger. - Wskocz do wody powoli, ostroŜnie, nie robiąc hałasu. Hal i Roger puścili reling i popłynęli w głąb zatoki starając się nie pluskać. Potem zanurkowali. Tym razem to doktor Blake poczuł się zakłopotany. Spodziewał się bowiem, Ŝe chłopcy zanurzą się na głębokość metra, moŜe dwóch i zaraz wypłyną na powierzchnię parskając i z trudem łapiąc powietrze. Tymczasem oni rozgarniali wodę szeroko rozwartymi ramionami i
płynęli coraz głębiej, głębiej i głębiej. Trzy metry, sześć metrów, dziesięć metrów, aŜ do samego dna, gdzie głębokość dochodziła do dwudziestu metrów. Ciemnoskóry przyjaciel Hala i Rogera Orno z dumą obserwował wysiłek chłopców. Bardzo się ucieszył widząc zdziwienie na twarzy doktora. On wcale nie był zaskoczony. Dobrze pamiętał, Ŝe podczas poprzedniej wyprawy bracia duŜo nurkowali w poszukiwaniu pereł. Doktor Blake zrzucił linę. Chłopcy wynurzyli się łagodnie na powierzchnię wody. Wyglądali teraz jak dwa morsy. Złapali za linę i wspięli się po niej na pokład. Usiedli po słonecznej stronie burty. Oddychali szybko i mieli zmęczone z wysiłku twarze. Czekali, co powie doktor Blake. Ale ich instruktor nie naleŜał do tych, którzy szafują pochwałami. 9 - Nieźle - powiedział - jak na początkujących nie najgorzej. Ale byłoby znacznie lepiej, gdybyście na początku odbili się. - Odbili się? - zapytał Hal. - PokaŜę wam. I Blake opuścił się łagodnie do wody, a następnie popłynął wolno ku miejscu, w którym głębokość laguny sięgała około trzydziestu metrów. Na początku zanurzył się tak, Ŝe było widać tylko czubek jego brązowych włosów. Następnie błyskawicznym ruchem rąk i nóg wzbił się ponad wodę aŜ do pasa i z powrotem zapadł się na głębokość około dwóch metrów. Przez cały czas znajdował się w tej samej pozycji - miał głowę w górze. Powtórzył to raz jeszcze i dopiero wtedy zanurzył się. Zrobił to tak miękko i szybko, iŜ wydawało się, Ŝe nie pokonał nawet połowy drogi do dna. A po chwili wynurzył się na powierzchnię trzymając w ręku wachlarz morskich wodorostów, które oderwał od rafy koralowej. Hal i Roger dopiero teraz zdali sobie sprawę, jakie spotkało ich szczęście - trafił im się mistrz, który nurkuje tak samo wspaniale, jak uczy. Blake wdrapał się na pokład. Oddychał regularnie i wyglądał tak, jakby nurkował na głębokość dwóch, a nie dwudziestu metrów. - Lekcja druga - powiedział. - UŜywaliście juŜ kiedyś rurki do nurkowania? Chłopcy pokręcili przecząco głowami. Blake otworzył skrzynkę i wyjął z niej maski, płetwy i plastikowe rurki, zwane fajkami. - ZałóŜcie to na siebie - polecił. io Chłopcy mieli juŜ do czynienia z maskami i płetwami, więc z łatwością się w nie ubrali. Ale fajka! Przyglądali się temu urządzeniu z duŜym zainteresowaniem. Była to plastikowa rurka długości mniej więcej sześćdziesięciu centymetrów. Wygięta z jednej strony ku górze, z drugiej ku dołowi, przypominała wyglądem węŜa. Na jednym końcu miała ustnik. - WłóŜcie rurki do ust. Gumowe końcówki wsuńcie pod wargi, a wypustki złapcie zębami. Teraz tak długo moŜecie spokojnie oddychać pod wodą, jak długo druga część rurki znajduje się na powierzchni. - Ale - wtrącił Roger - jeśli morze jest wzburzone, fale zaleją fajkę i wtedy moŜna napić się wody zamiast nabrać powietrza. Czy nie mam racji? - Widzisz tę piłeczkę pingpongową tuŜ przy samym wlocie do rurki? - zapytał Blake. - Kiedy nadchodzi fala, piłeczka unosi się, zamykając w ten sposób otwór, i woda nie moŜe przedostać się do środka. Gdy fala odchodzi, piłeczka opada i znowu moŜesz oddychać. Po krótkim treningu przestaniesz w ogóle zauwaŜać tego rodzaju przeszkody. - Jak długo moŜna trzymać głowę pod wodą, kiedy ma się w ustach rurkę? - Co za pytanie! Nawet cały dzień, jeśli tak ci się spodoba. Blake załoŜył maskę i płetwy, po czym wybrał dla siebie fajkę. - PokaŜę wam, jak się nią posługiwać.
ii Wsunął gumowy ustnik pod wargi. Przeszedł przez reling i połoŜył się na wodzie twarzą na dół. Był niemalŜe cały pod wodą, tylko tył jego głowy unosił się na powierzchni. Plastikowa rurka wystawała z morza. Blake pływał płytko zanurzony pod wodą i nurkował głębiej od czasu do czasu, ale ani razu jego głowa nie pojawiła się nad powierzchnią wody. - To łatwe jak leŜenie w łóŜku - powiedział wspinając się na pokład. - Spróbujcie. Tylko pojedynczo. - Ja pierwszy - rzucił ochoczo Roger. Zacisnął wargi i zęby na ustniku rurki i zagłębił się w morze. Zanurzył się tak, jak zrobił to Blake. Ale stare nawyki okazały się trudne do przezwycięŜenia. Wstrzymał oddech, bo był przyzwyczajony, Ŝe w momencie gdy ma głowę pod wodą, musi to zrobić. Po chwili wynurzył się na powierzchnię, Ŝeby nabrać powietrza, ale kiedy otworzył usta, wypadła z nich rurka. Słyszał, jak Blake na niego krzyczy. WłoŜył z powrotem rurkę do ust. Jeszcze raz powoli zanurzył twarz w morzu i trzymał ją tak przez dłuŜszą chwilę. Próbował oddychać - niestety przez nos. Maska zasłaniała mu nie tylko oczy, ale równieŜ nos, dlatego po wdechu silniej przylepiła mu się do twarzy i zaparowała w niej szybka. „PrzecieŜ - pomyślał - powinienem oddychać ustami". Spróbował i powietrze z łatwością wypełniło mu płuca. A więc nie było w tym nic 12 trudnego. Trzeba było po prostu zapomnieć, Ŝe jest się pod wodą. OdpręŜył się. JuŜ po chwili swobodnie dopłynął do płytszej części laguny. Ogrody koralowe znajdowały się tu na głębokości tylko trzech metrów. Przesuwał się nad tym pięknym podwodnym krajobrazem. Miał wraŜenie, Ŝe siedzi w helikopterze albo na latającym dywanie. Koralowce przypominały zamki i pałace. Znajdujące się w nich otwory wyglądały jak drzwi i okna. Wypływające z nich ryby w barwnych kostiumach zdawały się być rycerzami i damami dworu. Mury obronne „zamków" sprawiały wraŜenie omszałych i porośniętych bluszczem. Roger wiedział, Ŝe tak naprawdę większość z wdzięcznie poruszających się nibykwiatów i nibypaproci była w rzeczywistości zwierzętami. Teraz unosił się ponad tropikalnymi, koralowymi drzewami - widłakami. Tak przynajmniej wyglądała z daleka rafa koralowa - swoim kształtem przypominała drzewa. Ale Roger wiedział, Ŝe ich pnie i gałęzie powstały dzięki intensywnej pracy milionów małych koralowych polipów. Widział to juŜ w ksiąŜkach przyrodniczych opisujących podwodną roślinność i zwierzęta. Umiał rozpoznać jeŜowce i rozgwiazdy. Cieszył się, Ŝe ma je pod sobą i nie musi po nich stąpać. Całe dno było nimi usłane. Niezliczone kolce jeŜowca, czarne i długie, oraz białe krótkie kolce rozgwiazdy przypominały ostre igły. Jeśli ktoś nadepnąłby je bosą nogą albo dotknął ręką, miał13 by powaŜny kłopot przez parę tygodni. Kolce te bowiem zawierają truciznę, która powoduje, Ŝe rana boli, ropieje i bardzo długo nie chce się goić. Chłopiec przepływał właśnie koło wysokiego koralowca, który przypominał kształtem minaret; na samym jego czubku wyrastał piękny purpurowo-złoty kwiat. Roger zauwaŜył wielką liczbę miękkich, poskręcanych płatków. Wyciągnął rękę chcąc ich dotknąć, ale w tym momencie wszystkie płatki zniknęły. Dopiero wtedy domyślił się, Ŝe to, co wziął początkowo za kwiat, było po prostu polipem. „Płatki" okazały się czułkami, które łapią poŜywienie i przekazują je zawsze głodnej jamie chłonąco-trawiącej.
Oślepiały go i przyprawiały o zawrót głowy kolory aniołów morskich - ryb o wielobarwnych, szerokich płetwach, dziobaków morskich oraz wielu innych gatunków, których nie potrafił nazwać. Były wśród nich ryby róŜowe, niebieskie, brązowe i całe mnóstwo połyskujących, małych Ŝółtych rybek, które bez Ŝadnego lęku przepływały tuŜ koło jego maski i wydawały się być tak samo zaciekawione Rogerem, jak on nimi. Jedna z nich przywarła nawet na chwilę do szybki, Ŝeby mu się lepiej przyjrzeć. Nagle Rogera przeszedł dreszcz. W jego kierunku płynęła duŜa ryba. Nie widział jej jeszcze zbyt dokładnie. Mógł być to równie dobrze rekin albo jakiś inny ogromny drapieŜnik, jeden z tych, które Ŝyją w tropikalnych wodach. Za chwilę przekonał się jednak, Ŝe potworem, którego się przestraszył, był jego własny brat. 14 Hal, w masce z rurką do oddychania i w płetwach, miał w ręce dodatkowy przyrząd. Widząc go Roger zzieleniał z zazdrości. Była to podwodna strzelba. Doktor Blake zademonstrował ją im wcześniej, podkreślając, Ŝe jest ona bardzo drogim i cennym narzędziem. DuŜa i długa, zasilana była dwutlenkiem węgla. Jeden ładunek pozwalał na wykonanie sześćdziesięciu strzałów naraz. Tak jak pistolet, strzelba ta miała tylną rękojeść. Ale wyglądem przypominała karabin maszynowy, bo miała z przodu dodatkowy uchwyt. Po naciśnięciu spustu z długiej lufy wylatywała strzała zakończona ostrym hakiem. Do jej końca przymocowany był drut długości pięciu metrów. Trafiona taką strzałą ryba nie mogła odpłynąć, jeśli trzymało się/ strzelbę mocno w dłoniach. Hal płynął powoli szukając okazji do zabawy. TuŜ obok pomiędzy gałęziami rafy przepływała duŜa, szara mięsoŜerna ryba. Wycelował w nią i wystrzelił. Dobrze trafił. Strzała przeszyła rybę na wylot, a haki mocno wbiły się w jej ciało. Oszołomione zwierzę usiłowało odpłynąć, ale powstrzymywał je pięciometrowy drut. Hal ściskał strzelbę i czuł, Ŝe ryba szarpie się mocno. Strzelba zmieniała swoje połoŜenie. Ryba po drugiej stronie drutu skakała raz w dół, raz w górę, raz w prawo, raz w lewo. Nie dawała za wygraną, usiłowała wyrwać się za wszelką cenę. Kolba uderzyła Hala strącając mu maskę z głowy. Maska opadła szybko na dno znikając pomiędzy rozgałęzionymi stalaktytami rafy. 15 Bez maski Hal nie widział, co dzieje się wokół niego. Nie mógł takŜe oddychać, gdyŜ walcząca o Ŝycie ryba pociągnęła go za sobą głębiej w wodę. Aby uniemoŜliwić jej odciągnięcie go dalej w morze, opuścił się na dno, chwycił za koralowiec i trzymał się mocno. Roger ruszył Halowi z pomocą. Naraz wydało mu się, Ŝe gdzieś z oddali dobiega go przytłumiony warkot silnika. Nie przyszło mu jednak do głowy, iŜ moŜe to być dźwięk zbliŜającej się motorówki. Jego myśli koncentrowały się w tej chwili wyłącznie na rozgrywającym się pod wodą dramacie. Nie słyszał doktora ?i???'?, który miotał się po pokładzie Lively Lady i krzyczał co sił w płucach. Odgłosów znad powierzchni morza nie słychać pod wodą. Tymczasem ciemnoskórzy męŜczyźni na pokładzie rybackiej łodzi motorowej przestali się śmiać i śpiewać. Próbowali usłyszeć, co wykrzykuje człowiek na szkunerze. Niestety, nie znali angielskiego i nie mogli nic zrozumieć. Jeden z nich zauwaŜył rurkę, która wynurzyła się na chwilę na powierzchnię wody, ale było juŜ o ułamek sekundy za późno. Hal nadal był zajęty walką z rybą. Zdołał jednak spostrzec czarny cień, który zbliŜał się do Rogera. Usłyszał teŜ obroty śruby. Roger, płynąc do niego, nie mógł uniknąć spotkania ze śmiercionośnym kadłubem. Hal ruszył w kierunku brata, ale nie posunął się zbyt daleko, bo ryba ciągnęła go w przeciwną 16 stronę. Musiał wybierać: uratować strzelbę czy ocalić bratu Ŝycie. Wypuścił broń z ręki i duŜa szara ryba odpłynęła szybko w dal unosząc ze sobą cenny przyrząd.
Hal natarł na Rogera. UŜył całej swojej siły, Ŝeby odepchnąć brata od nadpływającej motorówki. I natychmiast zanurkował. Miał jednak za mało czasu, Ŝeby uniknąć zderzenia z Ŝelaznym kilem łodzi. Kil uderzył go mocno w środek głowy i przejechał po całym ciele. Zanim zemdlał, zdąŜył jeszcze pomyśleć, Ŝe ostrza śruby napędowej pokroją go na drobne kawałki. Na szczęście rybacy na motorówce wyłączyli juŜ silnik i pracujące na zwolnionych obrotach ostrza śruby podrapały go tylko. Roger podpłynął do nieprzytomnego brata i trzymał go, tak by głowę miał nad wodą. Doktor Blake płynął juŜ w ich kierunku, a i rybacy wskoczyli do wody, Ŝeby pomóc. Blake i Roger, w asyście tubylców, doholowali nieruchome ciało do szkunera i wciągnęli je na pokład. Blake sprawdził Halowi puls. - Stracił tylko przytomność. Nic mu nie będzie. Zszedł na dół po lekarstwa i bandaŜe, Ŝeby opatrzyć rany i zadrapania chłopaka. Roger i tubylcy przerzucili Hala przez burtę. W ten sposób wypompowali z niego trochę wody. Hal otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim doktora ?i???'?. Blake wyglądał na bardzo wzburzonego. - Przepraszam - powiedział Hal, ale doktor milczał. 17 Nachylił się tylko nad nim i opatrywał jego podrapane ciało. Hal ze wstydu o mało nie zapadł się pod pokład. Zgubił tak drogą broń, stracił maskę, wypuścił rybę i nie pomyślał o tym, Ŝe trzeba obserwować łodzie pływające po powierzchni morza. On i Roger okazali się głupcami. Zaprzepaścili swoją szansę. Hal nie zdziwiłby się wcale, gdyby naukowiec pod wpływem złości powiedział im, co naprawdę o nich myśli. Prawie miał nadzieję, Ŝe tak się stanie. Jeśli Blake tego nie zrobi, Hal będzie gryzł się w duchu i ciągle wracał do tego myślami. Blake wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić, ale nie mówił nic. Przez cały dzień prawie nic nie powiedział. Kiedy wieczorem leŜeli juŜ w kojach, odezwał się do Hala: - Popłyniesz jutro z samego rana na lotnisko. Musisz zdąŜyć na samolot, który przylatuje o siódmej. PrzyjeŜdŜa Inkham. - Inkham? - Nie mówiłem ci? Zatrudniłem go, zanim opuściłem Honolulu. Ma mniej więcej tyle lat co ty - ale duŜe doświadczenie w pracy pod wodą. Widziałem, jak nurkuje. Jest dobry. Blake zamilkł, po chwili zaś dodał: - Dobrze będzie mieć obok siebie kogoś, kto ma głowę na karku. Wypowiedziawszy tę przykrą uwagę odwrócił się i zasnął. Hal przez całą noc nie zmruŜył oka. Głupi kawał TuŜ po wschodzie słońca Hal spuścił na wodę małą szalupę. WyposaŜona była w przymocowany do rufy zewnętrzny motor. Hal wskoczył do środka, pociągnął za rozrusznik silnika i pomknął w poprzek laguny. Słońce świeciło. Woda była tak gładka i czysta niczym powierzchnia szlifowanego szkła. Koralowe ogrody na dnie morza mieniły się całą gamą barw. Wierzchołki porośniętych zieloną roślinnością wysp zdawały się dotykać nieba. Widoczne w oddali białe fale rozbijały się o otaczającą lagunę koralową rafę. Wydawałoby się, Ŝe w taki dzień wszyscy powinni być szczęśliwi. Hal jednak czuł się okropnie. Nadal cierpiał z powodu upokorzenia, które spotkało go poprzedniego dnia. Miał przecieŜ nadzieję, Ŝe zostanie prawą ręką doktora ?i???'?. Tymczasem zrobił z siebie niezłego durnia. Teraz pojawi się człowiek, na którym Blake będzie mógł polegać.
Usiłował przypomnieć sobie nazwisko - Inkham. Chyba juŜ je kiedyś słyszał? Było raczej rzadko spotykane. Szukał w pamięci, jednak na próŜno. Przypomniał sobie tylko, Ŝe coś niemiłego z nim się wiązało. 19 Zostało mu jeszcze jedenaście mil do wyspy Moen. Tam znajdowało się lotnisko. Łódka szybko przemknęła poprzez labirynt małych wysepek. Ominęła większy Tarik, Param i Fefan. Potem przepłynęła wzdłuŜ brzegów Dublon, które zaśmiecone były pozostałościami po zniszczonym japońskim mieście. Alianci zbombardowali tę wyspę w czasie II wojny światowej. Wszystkie wyspy w zachodniej części Pacyfiku naleŜały kiedyś do Japonii. Teraz na Moen znajdowała się baza amerykańskiej marynarki wojennej i lotnisko. Samolot, który nadleciał ze wschodu, krąŜył jeszcze nad pasem startowym, gdy Hal dobił do przystani. Po chwili chłopak był juŜ na lądzie. Znalazł się na lotnisku, zanim samolot całkowicie wyhamował. Jako pierwsi wysiedli męŜczyźni w marynarskich mundurach, tuŜ za nimi pojawił się młody człowiek w cywilnym ubraniu. Od pierwszej chwili Hal poczuł do niego instynktowną niechęć. Teraz był pewien, Ŝe musiał go juŜ kiedyś spotkać. Takiego cwanego, przebiegłego wyrazu twarzy nie zapomina się łatwo. Nowo przybyły stanął w miejscu i rozejrzał się dookoła. Hal podszedł do niego. - Nazywasz się Inkham? - S. K. Inkham, do usług. Wtedy Hal przypomniał sobie wreszcie. - Teraz wiem, skąd się znamy. Zapomniałem, Ŝe przezywano cię Skink - powiedział i wyciągnął do niego rękę. 20 Skink podał mu swoją, ale uczynił to bez większego entuzjazmu. - A ty nazywasz się Hal Hunt - rzekł ponurym głosem. Spotkanie ze starym kolegą szkolnym wcale go nie ucieszyło. - Chodźmy juŜ. Pomogę ci nieść bagaŜe. Łódka jest tam - powiedział Hal, chcąc rozładować powstałe między nimi napięcie. Ruszyli w poprzek płyty lotniska. Hal próbował odgrzebać w pamięci dawne lata. Obaj rywalizowali ze sobą w szkole średniej. Skink nie lubił swojego imienia - Sylwester, dlatego zawsze mówił o sobie - S. K. Inkham. Szkolni koledzy nie mogli tego znieść, połączyli więc inicjały jego imion z pierwszymi trzema literami nazwiska i przezwali go Skink. Hal wiedział, dlaczego Skink nie cieszył się ze spotkania z nim. Reputacja Skinka nie była najlepsza. Wyrzucono go z druŜyny piłki noŜnej za faulowanie i zawieszono w czynnościach ucznia za oszukiwanie na egzaminach. O mało nie zabił nauczyciela biologii. Wydarzenie to wywołało sensację w mieście. Nauczyciel ukarał surowo Skinka za kradzieŜ mikroskopu. Skink chcąc się na nim zemścić, wrzucił mu do kieszeni jadowitego węŜa. Nauczyciel włoŜył rękę do kieszeni i wąŜ go ukąsił. Biedak przez trzy dni walczył o Ŝycie. Skinka wyrzucono ze szkoły. Rodzina Inkha-mów przeniosła się do innego miasta, gdzie ich nie znano. 21 Nic dziwnego więc, Ŝe Skink nie podskakiwał z radości na widok kogoś, kto znał go z dawnych czasów. Hal usiłował nawiązać rozmowę. - Jak ci się podoba nasza laguna? Łódka płynęła zygzakami omijając wyspy, które wyglądały niczym zielone wieŜe. Z ich balkonów wysypywały się barwne pnącza i owoce. Skink rozejrzał się wkoło i mruknął coś pod nosem.
Hal domyślał się, czego się lęka. Z pewnością niepokoi się, Ŝe Hal opowie wszystkim o tym, co wie na jego temat. „Czy powinienem to zrobić? - zastanawiał się Hunt. - Doktor ma prawo wiedzieć, kogo ma na pokładzie statku. Prędzej czy później Skink narobi kłopotów. MoŜe nawet zepsuć całą wyprawę. Mógłbym temu zapobiec, gdybym od razu opowiedział o nim Blake'owi. Kiedy doktor dowie się o wszystkim, moŜe nawet Sinka wyrzuci? Albo przynajmiej nie zrobi go waŜniejszym ode mnie? Nie wiem, czy potrafiłbym znieść jego rządy". Wiedział jednak, Ŝe nic nikomu nie powie. Rogerowi teŜ o tym nie wspomni. Roger nie moŜe pamiętać Skinka - był wtedy zbyt mały. Kto wie, moŜe Skink zmienił się. MoŜe jest teraz wspaniałym chłopakiem. Powinien dać mu szansę. - Słuchaj, Skink - odezwał się Hal. - Myślę, Ŝe ty i ja powinniśmy się dogadać. Skink spojrzał na niego podejrzliwie. - Dogadać się? 22 - Nie miałeś szczęścia w szkole. Ale ja nie będę paplał na ten temat. - W szkole oceniono mnie niesprawiedliwie. Hal zastanowił się nad tym. - A mnie się wydaje, Ŝe miałeś więcej szczęścia, niŜ na to zasłuŜyłeś. Mogłeś być oskarŜony przed sądem o próbę morderstwa. Ale nauczyciel nie doniósł na ciebie. Zapłacił nawet sam za szpital. I przekonywał wszystkich, Ŝe był to tylko głupi kawał. - Tak właśnie było - potwierdził Skink. Halowi odebrało na chwilę mowę. Nie mógł uwierzyć, Ŝe dla tego łobuza morderstwo czy półmorderstwo było zwykłym kawałem. Pomyślał o przyszłości - o pracy pod wodą. I bez tego gagatka głębiny morskie niosły wiele niebezpieczeństw. - Chcę tylko wiedzieć - powiedział - czy ubijemy uczciwy interes. - Hunt - krzyknął Skink - zejdź na ziemię! Za kogo ty się masz? Kto dał ci prawo wygłaszania ojcowskich kazań? Potrafię zadbać o swoje sprawy. I juŜ wkrótce będę się zajmował twoimi. Więcej wiem o podwodnych wyprawach niŜ ty i Blake razem wzięci. Za miesiąc zostanę szefem. Nie przejmuj się mną - zacznij się martwić o siebie. Jeśli jesteś sprytny, wycofasz się juŜ teraz. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz musiał się pogodzić z tym, Ŝe to ja będę wydawał rozkazy, a one nie zawsze będą miłe. Musisz podjąć decycję w tej chwili. Czy dobrze się rozumiemy? 23 - Wydaje mi się, Ŝe tak - odpowiedział Hal i spojrzał prosto w rozbiegane oczy Skinka. Chcesz, Ŝebyśmy byli rywalami. Dobrze więc, jeśli naprawdę ci na tym zaleŜy, niech tak będzie. Podpłynęli ku Lively Lady i za chwilę byli juŜ na pokładzie. Blake stał oparty o reling. - Dzień dobry - pozdrowił serdecznie Inkha-ma. Skink rozpływał się teraz w uśmiechach. - Miło cię znowu widzieć, Blake. Uścisnęli sobie ręce. Doktor Blake podziwiał silną, wysportowaną sylwetkę przybysza. - Cieszę się, Ŝe będziesz członkiem naszej załogi - powiedział. - Nie było nam lekko. Potrzebujemy cię. - Myślę, Ŝe się wam przydam - odparł Skink pochylając przy tym głowę z udaną skromnością. - Chodź ze mną na dół. PokaŜę ci, gdzie moŜesz połoŜyć swoje rzeczy. Potem zjemy śniadanie. Zeszli pod pokład. Wokół rozchodził się zapach świeŜo zaparzonej kawy. Orno, który pełnił funkcje marynarza i kucharza, nakrywał stół do śniadania. Blake przeszedł na tył kabiny.
- Będziesz spał tutaj - powiedział wskazując na jedną z koi w rufie. Było tam bardzo mało miejsca i koje stały bardzo blisko siebie. Ale Skink zatrzymał się obok największej, która znajdowała się na przedzie kabiny. - Czy to łóŜko jest zajęte? - zapytał. - Tak - odparł Blake - to moja koja. - I zawrócił ku rufie, ale Skink nie poszedł za nim. 24 - Nie chciałbym sprawiać kłopotu - oznajmił - ale muszę powiedzieć, Ŝe nie będzie ze mnie Ŝadnego poŜytku, jeśli będę tam spać. Nie przeszkadza mi kołysanie fal. Ale to zanurzanie i wynurzanie się rufy po prostu mnie wykańcza. Czułbym się znacznie lepiej, gdybym mógł się połoŜyć w śródokręciu. Tylko Ŝe to jest twoje miejsce. Będę więc spał na pokładzie. - Ani się waŜ - sprzeciwił się wspaniałomyślnie Blake. - Weź moją koję, a ja zajmę tę z tyłu. - Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Nic a nic. Skink rzucił swój bagaŜ na łóŜko doktora. - A teraz chodźmy coś zjeść - zaproponował Blake. - Zazwyczaj jemy wcześniej, ale dziś czekaliśmy na ciebie. Oto kapitan Ike. Kapitanie Flint, poznajcie Inkhama. - Podali sobie ręce. - A to jest Roger. Skink rzucił w stronę Rogera krótkie „cześć". Powiedział to tonem człowieka, który nie ma czasu na zadawanie się z młodszymi od siebie. - Orno, Inkham - powiedział Blake. Przystojny, młody Polinezyjczyk podszedł do Skinka z wyciągniętą ręką. Odsłonięte w uśmiechu białe zęby kontrastowały z jego ciemną niczym mahoń twarzą. Uwagę Skinka jakby nagle pochłonęło coś innego. Wydawało się, Ŝe nie zauwaŜył wyciągniętej ręki. Orno schował ją i spokojnie odszedł do swoich zajęć. Nie okazał złości. Za to Hal był wściekły. Cały stęŜał, zacisnął 25 pięści i z trudem powstrzymywał się, Ŝeby nie walnąć Skinka pomiędzy oczy. A więc Skink uwaŜał się za lepszego od Orno i dlatego nie chciał mu podać ręki! Orno wart był tuzina Skinków. Wielokrotnie ryzykował Ŝycie, Ŝeby ratować Hala i Rogera. Wykazał się taką cierpliwością i odwagą w czasie strasznych dni na pustyni i na tratwie. Wykształcenie ciemnoskórego olbrzyma było z pewnością równe edukacji Skinka, a ponadto miał on coś, czego Skinkowi brakowało - miał charakter. Hal i Orno złoŜyli siebie przysięgę krwi i zgodnie z polinezyjską tradycją byli braćmi. I teraz, kiedy obraŜano jego „brata", Hal mógł tylko siedzieć i wściekać się. Trudno. Nadejdzie dzień, w którym Skink za to zapłaci. Śniadanie składało się z owoców tropikalnych, jaj Ŝółwich, tostów i kawy. Kiedy skończyli, Skink zwrócił się do ?i???'?: - Teraz, Blake, moŜesz wprowadzić mnie w szczegóły wyprawy. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, Ŝeby porozmawiać o tym w Honolulu. - To prawda - przyznał doktor. - Niewiele o nas wiesz, a ja niewiele wiem o tobie. Ale widziałem, jak nurkujesz, i to mi wystarczyło. KaŜdy, kto potrafi tak nurkować... - Dziękuję - uśmiechnął się Skink. - Wiesz, Ŝe przysłał mnie tu Instytut Oceanograficzny, Ŝebym zajął się badaniem podwodnego Ŝycia. Mam teŜ schwytać kilka okazów rzadkich gatunków zwierząt. Pewnie chciałbyś dowiedzieć się czegoś o naszym szkunerze. Jest to nieduŜy 26 statek, długości dwudziestu metrów, wyposaŜony w trójkątny Ŝagiel firmy Marconi najszybszy Ŝagiel na świecie. Ma takŜe Ŝagiel dziobowy - kliwer, i dwa sztagzele oraz
dodatkowy silnik. Przydaje się on przy pokonywaniu wąskich cieśnin. Na statku znajdują się równieŜ klatki na zwierzęta. - Skąd się wzięły na szkunerze? - Zanim go wynająłem - wyjaśniał Blake - Hal Hunt i jego brat pływali na nim, łowiąc zwierzęta dla swojego ojca. Statek jest własnością obecnego tutaj kapitana Flinta. Kiedy chłopcy zakończyli wyprawę, wynająłem Lweły Lady od Flinta pod warunkiem, Ŝe zgodzi się uczestniczyć w mojej ekspedycji. Postanowiłem zatrudnić takŜe Hala i Rogera. - Czyli ni mniej, ni więcej, Instytut dał ci wolną rękę i moŜesz robić, co chcesz? - Zgadza się - potwierdził Blake. Skink uśmiechnął się do Hala. Innym uśmiech ten mógł się wydawać zupełnie naturalny, ale Hal wiedział, co oznacza. Skink zamierza doprowadzić do tego, Ŝeby Blake zwolnił obu braci. Wtedy nikogo juŜ nie będzie musiał się obawiać. - Powinniśmy takŜe rozglądać się za zatopionymi statkami - ciągnął Blake. Roger nadstawił ucha. To było coś, co od razu podziałało na jego wyobraźnię. - Statki pełne skarbów?! - wykrzyknął. - MoŜna je tak nazwać, chociaŜ dla oceanografów i historyków najwaŜniejsze są nie skarby, ale informacje o tym, jak Ŝyli i Ŝeglowali ludzie 27 w czasach, kiedy wyspy te naleŜały do Hiszpanii. Musicie wiedzieć, Ŝe od siedemnastego do dziewiętnastego wieku terytoria te znajdowały się pod panowaniem Hiszpanów. Filipiny takŜe. Hiszpańskie galeony pełne złota z Filipin przepływały właśnie tą drogą i zatrzymywały się na okolicznych wysepkach. Tam uzupełniano zapasy wody i poŜywienia. Potem statki kierowały się ku brzegom Meksyku, który równieŜ zajęty był przez Hiszpanów. Ładunek transportowano dalej drogą lądową, a następnie odsyłano statkami do Europy. - Ale stare galeony często nie wytrzymywały cięŜkich warunków na morzu i wiele z nich tonęło - wraz ze wszystkimi cennymi rzeczami, które znajdowały się na ich pokładzie. Niektórzy uwaŜają, Ŝe historie o zatopionych skarbach to bajki. Jednak to prawda, Ŝe na dnie morza leŜą tysiące wraków, które czekają, Ŝeby ktoś je kiedyś odnalazł. Hiszpanie ponieśli wiele strat właśnie w tej okolicy, gdyŜ obszar ten często nawiedzały tajfuny. Tylko niektóre z zaginionych statków zostały zlokalizowane. Wcześniej technika nurkowania była zbyt prymitywna, Ŝeby poszukiwania wraków mogły być skuteczne. Ale teraz, z pomocą nowoczesnych urządzeń do nurkowania, powinno nam być łatwiej. Wyszli z kabiny na pokład. Nie wolno nurkować tuŜ po jedzeniu. Stanęli więc przy relingu i patrzyli na koralowy krajobraz. - To zupełnie inny świat - powiedział Blake. - Całkiem niepodobny do tego, w którym Ŝyjemy. Nurkuję juŜ od dwudziestu lat i czasami wydaje mi się, Ŝe czuję się lepiej tam na dnie niŜ gdziekolwiek na lądzie. To uczucie narasta w człowieku powoli. Na początku jest ci tam dziwnie i trochę się boisz. Jest niebezpiecznie, to oczywiste, ale przejście przez ulicę teŜ moŜe być ryzykowne. Jeśli o mało nie wpadłeś pod pędzącą z zawrotną szybkością taksówkę, z prawdziwą ulgą zagłębiasz się w otchłań morską, gdzie jest cicho i spokojnie. Czytaliście Dwadzieścia mil podwodnej Ŝeglugi Juliusza Verne'a? Chłopcy kiwnęli potakująco głowami. - Pamiętacie ten fragment, w którym jednego z członków załogi Nautilusa pogrzebano na dnie morza. Często myślę o tym. Chciałbym mieć taki pogrzeb. Skink zaśmiał się cicho, ale Blake, nie zwaŜając na to, zwierzał się dalej: - Mówię to całkiem serio. Nie mam Ŝony ani dzieci, nic nie łączy mnie z lądem. Jeśli cokolwiek mi się stanie, chciałbym, Ŝeby moje ciało złoŜono w cichym koralowym ogrodzie, takim jak ten.
Roześmiał się, zauwaŜył bowiem markotne twarze braci. - Nie martwcie się - dorzucił. - Na razie tam się nie wybieram. A teraz wyjmiemy sprzęt i zrobimy plan dnia. 28 Skorpion w hełmie Postanowiono, Ŝe Hal zejdzie na dno w skafandrze do nurkowania. Wprawdzie doktor uwaŜał skafander za przeŜytek, ale przyznawał, Ŝe w niektórych sytuacjach moŜe się okazać niezbędny. Nurkowanie w skafandrze nie było dla Skinka Ŝadną nowością. Dla Rogera zaś mogłoby być zbyt niebezpieczne. Hal przyznał się, Ŝe nigdy wcześniej nie uŜywał kombinezonu do nurkowania i Ŝe nie ma nic przeciwko temu, Ŝeby go wypróbować. Chłopcy wynieśli na pokład cięŜki gumowy skafander, masywny miedziany hełm i cięŜkie ołowiane buty. Następnie wyciągnęli z kabiny duŜy zwój liny ratowniczej i ogromną szpulę z nawiniętym przewodem do oddychania. Przynieśli pompę i kompresor. Ukrywający się wśród sprzętu skorpion uciekł w stronę luku odpływowego; cienki ogon i jadowite Ŝądło sterczały ponad jego zielono-białym ciałem. - Dostają się na pokład w koszach z owocami - powiedział Blake patrząc za skorpionem. Hal wciągnął na siebie niewygodny kombinezon. Od razu zaczął się intensywnie pocić. Skafander był tak wielki i cięŜkirŜe chłopak nie 30 mógł schylić się, aby włoŜyć buty. Pomógł mu Blake. KaŜdy but miał grubą podeszwę z ołowiu i waŜył dwadzieścia pięć kilogramów. Kiedy Hal próbował zrobić parę kroków, okazało się, Ŝe z trudem udaje mu się przesuwać nogi. - A teraz hełm - powiedział Blake. - Brakuje jednego wentyla. Przyniosę go. Zszedł na dół, do magazynu. Roger pobiegł na dziób statku, zobaczył bowiem morświna, który na chwilę wynurzył się z wody. Hal sprawdzał skafander. Nikt więc nie zauwaŜył, Ŝe Skink podszedł do luku odpływowego, w którym schował się skorpion. OstroŜnie złapał zwierzę za ogon i wrzucił do miedzianego hełmu. Wrócił Blake i wraz ze Skinkiem nałoŜyli Halowi cięŜki hełm na głowę i przymocowali do skafandra. Uruchomili pompę i przez gumową rurkę do wnętrza hełmu zaczęło napływać powietrze. Hal patrzył przez zakryty Ŝelazną kratką szklany otwór w hełmie i nagle poczuł się jak więzień w celi śmierci. Wydawało mu się, Ŝe zaraz zemdleje z gorąca, bo bezlitosne słońce coraz bardziej nagrzewało skafander i metalowy hełm. Upaść, zanim znajdzie się w wodzie? Co pomyśli o nim Blake? Wszystko to - hełm, skafander i buty - waŜyło razem sto dwadzieścia pięć kilogramów. Halowi przyszło do głowy, Ŝe równie dobrze mógłby próbować podnieść do góry człowieka o takiej samej wadze. Krople potu spływały mu po twarzy. Uwiesił się całym ciałem na ramionach ?i Rogera i Skinka i powłócząc nogami dotarł do relingu. Doktor Blake przygotował małą drabinkę. Hal usiadł na relingu i wszyscy trzej pomogli mu przełoŜyć nogi na drugą stronę barierki, a potem zejść na pierwszy szczebel. Blake powoli opuszczał drabinkę do wody. Gdy Hal zanurzył nogi w wodzie, od razu poczuł, Ŝe zrobiły się lŜejsze. W końcu cały znalazł się pod wodą. Dopiero wtedy zniknęło potworne uczucie cięŜaru. Mimo to nadal czuł się jak więzień oczekujący na egzekucję. Niewiele mógł sobie pomóc. Jego los zaleŜał od ludzi na statku. Jeśli pompa zatrzyma się, to jest juŜ po nim. Gdy przewód do oddychania w coś się zapłacze, będzie miał odcięty dostęp powietrza. Kiedy spuszczą go
zbyt szybko na dół, zostanie „zgnieciony" przez ciśnienie wody, a kiedy zaczną go wyciągać zbyt raptownie, dostanie zawrotów głowy. Dotknął stopami dna. Znalazł się w bajkowym świecie pełnym udziwnionych koralowych kształtów: róŜowych potworów, purpurowych wachlarzy, niebieskich i złotych drzew o gałęziach przypominających rogi łosia. Przewód do oddychania przymocowany do hełmu Hala i linka ratownicza zaczepiona o rękaw skafandra uniosły się wysoko, wysoko w górę, aŜ w końcu przecięły powierzchnię wody. Z dołu wyglądała niczym dach zrobiony z wielkiego matowego szkła. Nic nie mógł przez nią zobaczyć. Wiedział, mniej więcej, gdzie znajduje się kadłub 32 statku. Ale nie widział niczego ponad linią wody. Nie widział patrzącego w głąb morza Rogera ani doktora ?i???'?, który stał przy pompie, czy teŜ Skinka trzymającego linkę ratunkową i gumowy przewód do oddychania. ZauwaŜył nagle, Ŝe linka ratunkowa i rurka do oddychania są za bardzo poluzowane. W momencie, w którym sięgnął nogami dna, natychmiast powinny zostać napręŜone. A więc zamiast je podciągnąć w górę, rozluźniono je jeszcze bardziej. Zwoje czarnej rurki i białej linki ratunkowej leŜały na dnie tuŜ obok niego. Postanowił uwaŜać, Ŝeby się w nie nie zaplątać. Zaczął chodzić po dnie. Nie było to łatwe. Musiał pochylać się do przodu, jak upadające drzewo. Była to cięŜka praca - podnieść nogę, przenieść ją do przodu i z powrotem postawić na ziemi. Ciasny, wypełniony powietrzem skafander utrudniał kaŜdy ruch. Nagle nadeszła niespodziewana pomoc. Dostał się w środek silnego prądu, który przeniósł go o jakieś cztery metry do przodu. Takie prądy dosyć często nawiedzały podwodne obszary laguny Truk. Niestety nie miał czasu, aby sprawdzić, co dzieje się z linką asekuracyjną i z przewodem do oddychania. Prąd, który nadszedł z przeciwnej strony, przeniósł go o sześć metrów do tyłu. Złapał za koralową gałąź, bo najwyraźniej prądy chciały pograć sobie nim jak piłką. Wolną ręką pociągnął za końce przymocowanych do kombinezonu lin. 33 Niestety, rurka do oddychania zaczepiła się o rafę. Najmniejsze otarcie się przewodu o ostrą powierzchnię koralu groziło odcięciem dopływu powietrza. Jednocześnie poczuł, Ŝe coś porusza się wewnątrz hełmu. Jakieś stworzenie chodziło po jego włosach. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach. Nie mógł tam sięgnąć ręką. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko starać się odczepić przewód do oddychania od koralu. Wielonogie stworzenie szło teraz wzdłuŜ jego prawego ucha. Zamknął prawe oko, kiedy przechodziło mu po powiece. Przesuwało się w stronę nosa. Nareszcie mógł się przyjrzeć stworowi i to, co zobaczył, zmroziło mu krew w Ŝyłach. Był to skorpion. W przypływie dzikiej furii miał ochotę zmiaŜdŜyć tego okropnego pajęczaka waląc głową 0 wnętrze hełmu. Ale wiedział, Ŝe gdy tylko wykona najmniejszy ruch, skorpion wbije mu Ŝądło. Trucizna rozpłynie się po całym jego ciele. 1 jeśli nawet nie uśmierci go natychmiast, na pewno spowoduje utratę przytomności. Wtedy Hal upadnie na dno, rurka do oddychania zapłacze się i to będzie jego koniec. Bez powietrza nie będzie miał Ŝadnych szans na przeŜycie. Nie moŜe się ruszać, musi zachować spokój. Jest przecieŜ przyzwyczajony do obcowania z niebezpiecznymi stworzeniami. Pozwalał tarantulom i czarnym wdowom chodzić po ręce, wiedział 34
bowiem, Ŝe jeśli nie draŜni się dzikich zwierząt, to one nie atakują. Starał się więc zapomnieć o tym, co chodziło mu teraz po wargach i po podbródku, i skoncentrował się na wyplątywaniu przewodu do oddychania z rafy. Pochylił się do przodu, w stronę koralu, o który zaczepiła rurka. Musi sobie poradzić sam, ci na górze nie wiedzą nic o jego kłopotach i nie mogą mu pomóc. Gdyby chciał, Ŝeby wyciągnęli go na powierzchnię, miał pociągnąć za linkę asekuracyjną. Ale nie mógł tego zrobić, najpierw musiał poluzować rurkę doprowadzającą powietrze. Teraz skorpion wędrował po jego szyi. Najwyraźniej posuwał się coraz niŜej. Jeśli spróbuje przecisnąć się pod krawędzią hełmu, zostanie zgnieciony i wtedy zaatakuje. Hal starał się powstrzymać drŜenie rąk. Trudno zachować spokój, gdy czuje się, jak skorpion chodzi mu po kołnierzu i wokół szyi. KaŜde dotknięcie nóg stworzenia Hal odczuwał jako ostre ukłucie igłą. A teraz znowu zaczął iść ku górze... po lewej stronie brody i policzka... po lewym oku... po czole, wszedł z powrotem we włosy. Hal odetchnął z ulgą. JuŜ lepiej było mieć go we włosach. Poruszał się tam dosyć leniwie. Najwyraźniej spodobała mu się ta dŜungla. Hal zaczynał mieć nadzieję, Ŝe przy odrobinie szczęścia uda mu się wypłynąć na powierzchnię i moŜe nie zostanie uŜądlony. 35 Ale co będzie, kiedy zdejmą mu hełm? Czy skorpion nie poczuje się zagroŜony i nie zaatakuje. Hal denerwował się coraz bardziej. Bał się, Ŝe zaraz wpadnie w histerię. Ten stan ducha był częściowo spowodowany „upojeniem się głębokością". Jest to odurzenie podobne do zatrucia alkoholowego. Wywołuje je zbyt długie przebywanie na znacznej głębokości i duŜe napięcie nerwowe. Nurkowie upojeni głębokością zapominają, gdzie są. Przestają się bać i pogrąŜają się w marzeniach. Wydaje im się, Ŝe koralowe wzgórza to pałace, a ryby to piękne kobiety. Hal miał wraŜenie, Ŝe podwodny świat jest zupełnie nierealny. Śmiał się i płakał na przemian. Czuł się bardzo szczęśliwy i to było najwaŜniejsze. Miał ochotę połoŜyć się i zasnąć. Ale resztki instynktu kierowały jego rękami i nadal odplątywał przewód do oddychania. W końcu udało mu się go uwolnić. Chwycił za linkę asekuracyjną i pociągnął kilka razy. Potem stracił przytomność i zaczął bujać w obłokach marzeń. Kiedy się ocknął, leŜał na pokładzie Lively Lady. Nie miał juŜ na głowie hełmu; zdejmowano mu buty i skafander. Po chłodzie morskich otchłani cudownie było znowu poczuć słońce na twarzy. Odetchnąć świeŜym powietrzem. Poczuć pod sobą solidne deski pokładu. Nagle przypomniał sobie o skorpionie. Nie 36 mógł się powstrzymać i przeczesał palcami włosy. Nic w nich nie było. Zaczął się słabo śmiać. - Jest w hełmie - powiedział. - Znajdziecie go w środku. - Co znajdziemy? - zapytał Blake. - Skorpiona - odrzekł Hal i znowu zaczął się śmiać, a łzy napłynęły mu do oczu. - Jest w szoku głębinowym i majaczy - stwierdził Skink. Doktor Blake odwrócił hełm i zajrzał do środka. Wnętrze było puste. - Wkrótce poczujesz się lepiej - zapewniał Hala. - Masz przywidzenia. - Mówię wam, Ŝe w hełmie był skorpion. Chodził po mojej twarzy. O mało przez niego nie zwariowałem. Skink uśmiechnął się porozumiewawczo do doktora ?i???'?.
- Ludzie w szoku mówią często śmieszne rzeczy - powiedział. - Nie warto posyłać na dół amatorów. Więcej z nimi kłopotu niŜ poŜytku. Doktor Blake przytaknął kiwając ze smutkiem głową. - I jeszcze jedno - dodał Hal. - Liny. Nie były napręŜone. Miały zbyt duŜo luzu i zaczepiły się o rafę. Musiałem nieźle się napocić, Ŝeby je zwolnić. Doktor skrzywił się. - Hunt - powiedział - jednego przestrzegamy na tym statku. Kiedy nam się nie wiedzie, nie 37 szukamy dla siebie usprawiedliwienia. I nie staramy się obwiniać innych za nasze niepowodzenia. Słowa te ocuciły Hala. Nie był juŜ w szoku, jego umysł rozjaśnił się. - Nie wiem, co mówiłem wcześniej, ale musiało być to coś niemiłego. Nie miałem zamiaru się usprawiedliwiać. Podparł się na łokciu. - Ale jeśli dowiem się, Ŝe ktoś jednak włoŜył mi skorpiona do hełmu, ostrzegam, wycisnę z łotra ostatnie tchnienie. - Nie było Ŝadnego skorpiona w hełmie - upierał się doktor Blake. - Roger, chodź tutaj, pomoŜesz mi schować sprzęt. Zeszli obaj pod pokład. Hal zamknął oczy. Skink podniósł do góry hełm i zajrzał do środka. Był zaskoczony, Ŝe nie ma w nim skorpiona. W ściankach hełmu było wiele kanalików, które łączyły hełm z rurką doprowadzającą powietrze. Skink podszedł do pompy powietrznej i uruchomił ją na chwilę - silny powiew wdarł się w kanaliki hełmu. Gdy podniósł go, zobaczył w nim skorpiona. Wyrzucił pajęczaka do morza. Potem połoŜył hełm na pokładzie i oddalił się pogwizdując pod nosem jakąś melodię. Akwalung Blake i Roger weszli na pokład niosąc ze sobą akwalungi. - Mam nadzieję, Inkham, Ŝe umiesz obchodzić się z akwalungiem - powiedział Blake. - AleŜ tak - odparł Skink zadzierając głowę do góry. - Mam za sobą więcej niŜ pięćdziesiąt godzin z tym sprzętem. - Będziesz więc uczył Hala i Rogera. Hal skrzywił się. Wykonywanie poleceń Skinka było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Inkham napuszył się niczym paw. - A więc, chłopaki - rzucił rozkazującym tonem - róbcie to, co ja. Najpierw zakładamy płetwy i maski. Potem obciąŜający pas. A na końcu akwalung. Podniósł akwalung do góry i przerzucił go sobie przez ramię. DuŜy cylinder ze spręŜonym powietrzem znalazł się na jego plecach. TuŜ ponad górną częścią cylindra, przy samym jego końcu, znajdował się regulator. Miał kształt budzika. Do regulatora dołączona była rurka do oddychania, która sięgała do ust nurkującego. Na końcu rurki umieszczony był ustnik. Hal i Roger załoŜyli na siebie akwalungi. Roger narzekał trochę, bo cylinder okazał się cięŜki. 39 - Nie będzie ci to przeszkadzało, kiedy znajdziesz się juŜ pod wodą - zapewniał go Blake. Na lądzie waŜy piętnaście kilogramów, a w wodzie tylko trzy. - Teraz ustnik - wydał kolejną komendę Skink. - WłóŜcie skrzydełka pod wargi i chwyćcie zębami gumowe wypustki. I tak jak w masce oddychajcie ustami. Teraz zróbcie próbę. Roger aŜ poczerwieniał na twarzy z wysiłku. - Zrób głęboki wdech - poinstruował go Skink. - Od razu pójdzie ci lepiej. Wkrótce oddychali juŜ całkiem swobodnie. Powietrze z butli tlenowej miało świeŜy smak, ale czuć je było lekko gumą.
- Chyba zdajecie sobie sprawę - powiedział doktor Blake - jakie wspaniałe urządzenia macie na plecach. Muszę przyznać, Ŝe obok łodzi podwodnej akwalung jest największym wynalazkiem w historii nurkowania. Hal wyjął na chwilę ustnik i zapytał: - Jaka jest pojemność butli z tlenem? Blake zamierzał mu odpowiedzieć, ale w tym momencie wtrącił się Skink. To przecieŜ on miał być ich instruktorem i nie chciał, Ŝeby kto inny go w tym wyręczał, nawet sam doktor. - W cylindrze są dwa metry sześcienne powietrza pod ciśnieniem sześćdziesięciu metrów na centymetr kwadratowy - powiedział i widać było, Ŝe jest dumny ze swoich wiadomości. - To wystarcza mniej więcej na godzinę nurkowania. - A jeśli jest się pod wodą juŜ ponad godzinę i powietrze nagle się wyczerpie, co wtedy robić? 40 - Trzeba sięgnąć ręką do tyłu. Obok zaworu butli znajduje się mały drąŜek. Jak go podwaŜycie, to przez następne pięć minut będziecie mieć dodatkowe powietrze - a to wystarczy, Ŝeby wydostać się na powierzchnię. - Dlaczego wypłynięcie miałoby trwać aŜ pięć minut? - Musisz wiedzieć - zaczął Skink wznosząc do góry brwi, aby pokazać, Ŝe pytanie wydaje mu się głupie - Ŝe jeśli jesteś na duŜej głębokości - trzydzieści metrów albo więcej pod powierzchnią wody - nie moŜesz od razu wypłynąć. Gdybyś to zrobił, rozerwałoby ci płuca. Musisz zatrzymać się dwa lub trzy razy, Ŝeby twoje ciało mogło przyzwyczaić się do zmiany ciśnienia. Ale ty tego nie zrozumiesz. Roger spojrzał na Skinka z niechęcią. - Wydaje ci się, Ŝe jesteś najmądrzejszy, co? Skink odpowiedział mu ostro: - Wystarczająco mądry, Ŝeby nauczyć was kilku rzeczy. Doktor Blake przerwał tę wymianę zdań: - Dosyć tego, Roger. Nie kłóćcie się. A teraz wszyscy za burtę. Chłopcy przekroczyli reling i zeszli po drabince do morza. Hal obserwował brata. Chciał się upewnić, czy Roger daje sobie radę. Roger znajdował się na głębokości około trzech metrów. Unosiły się nad nim bąbelki powietrza, oddychał więc regularnie. Po chwili odpłynął dalej. Poruszał się swobodnie jak ryba. 41 Halowi wydawało się, Ŝe unosi się w powietrzu. Upojony nowym doznaniem zupełnie zapomniał o Skinku. CięŜar akwalungu i pasa obciąŜającego utrzymywał go idealnie w pionie. Wyprostowany, stał w wodzie nie opierając się o nic. Mógłby tak trwać przez całą wieczność niczym gwiazda w kosmosie. ZauwaŜył tylko, Ŝe unosi się lekko przy kaŜdym wdechu i opada po kaŜdym wydechu. To podsunęło mu pewną myśl. Napełnił płuca biorąc długi, głęboki oddech. Od razu zaczął unosić się w górę. Ale zanim dotarł na powierzchnię wody, wypuścił powietrze. Opadł wtedy w dół łagodnie, ale zdecydowanie. Był podekscytowany tym odkryciem. Czuł się tak, jakby miał swoją prywatną windę i mógł wjeŜdŜać i zjeŜdŜać według własnego uznania. Nie musiał uŜywać mięśni rąk ani nóg. Płuca były balonem, który raz unosił go w górę, raz ciągnął w dół; jak sobie Ŝyczył. Kiedy oddychał równo, utrzymywał się prawie w tym samym miejscu. Popłynął łagodnie w dół i stanął na dnie laguny. Przeszedł wzdłuŜ koralowego ogrodu. Serce biło mu mocno z przejęcia. Nigdy nie myślał, Ŝe będzie spacerował po dnie morza! Nie trzeba było się martwić linami, które mogły się zaklinować czy zaplątać o koral. Nie był do niczego przywiązany. Wszystko zaleŜało tylko od niego, panował nad swoimi ruchami i mógł przemieszczać się, gdzie mu się podobało. Zorientował się po chwili, Ŝe jest wspaniałym akrobatą. Najmniejszy krok przenosił go
42 i w przód, i w górę. Gdy odbijał się od dna, przesuwał się od razu o trzy metry dalej, po czym znów dotykał gruntu. Przypomniał mu się olbrzym w siedmiomilowych butach. Bawił się świetnie, tak jak on stawiając wielkie kroki. Nagle tuŜ przed nim wyrosła olbrzymia jak dom skała koralowa. Zebrał w sobie wszystkie siły. Skoczył i - ku swojemu zdziwieniu - popłynął w górę sześć albo i więcej metrów i wylądował na dnie po drugiej stronie. Znalazł się nad głębokim kanionem. Nie widział jego dna. Drugi brzeg wąwozu odległy był o dziewięć metrów. Hal wybił się w górę, przepłynął ponad ciemną otchłanią i lekko jak piórko wylądował na przeciwległym brzegu. Trochę się przestraszył. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy spojrzał za siebie w mroczną czeluść. I wtedy przypomniał sobie, Ŝe teraz nie musi się bać podwodnych wąwozów. Wypuścił powietrze z płuc, bo chciał być cięŜszy. Zebrał się na odwagę i stanął na skraju przepaści. Opadał coraz niŜej. Zamiast czerwonych i Ŝółtych promieni słońca widział zimne, niebieskie pasma światła, które w końcu przeszły w czerń. Dotknął nogami dna. Było tu bardzo zimno i dzwoniło mu w uszach od naporu ciśnienia. Czekał chwilę, aŜ jego oczy oswoją się z ciemnością. Zobaczył nie opodal długie, falujące ramiona olbrzymiej ośmiornicy. Natychmiast stracił ochotę na dalsze poznawa43 nie kanionu. Wciągnął głęboko powietrze i pomagając sobie rękami i nogami starał się jak najszybciej opuścić nieprzyjemny dom morskiego potwora. Był jeszcze w wąwozie, gdy zauwaŜył nad sobą czarny cień. Mógł to być rekin - rekiny zwabione odpadkami wyrzucanymi z zacumowanych statków często pojawiały się w wodach laguny. Cień zatrzymał się nad kanionem. CzyŜby czekał, aŜ Hal wypłynie? Chłopak stanął w miejscu i starał się zachować spokój. Zaczęło mu się robić zimno. Nie przypuszczał, Ŝe wąwóz moŜe okazać się pułapką, której strzec będą od góry rekin, a od dołu ośmiornica. Tymczasem cień przysunął się bliŜej. Teraz widział go juŜ dokładnie - był to rekin. Próbował przekonać sam siebie, Ŝe rekin wcale się nim nie zainteresuje. Nigdy nie da się przewidzieć, jak zachowa się rekin. Raz moŜe człowieka całkiem zignorować, a innym razem odgryźć rękę albo nogę ot tak, dla sportu. Hal wiedział, Ŝe nawet rekiny, które nie są drapieŜne, na przykład rekiny piaskowe i rekiny piastunki, potrafią zapomnieć się czasami i zadać śmiertelny cios. Ten zaś, którego miał teraz nad sobą, naleŜał do najbardziej nieustraszonego gatunku. Był to Ŝar-łacz ludojad. Do skóry Ŝarłacza, tuŜ pod płatami skrzeli, przyssały się dwie ryby. Korzystały z moŜliwości przejaŜdŜki. Ten gatunek ryb Ŝywi się resztkami z obiadu rekina. Przed nosem ludojada płynęła jeszcze inna 44 ryba, w podłuŜne czarno-Ŝółte prąŜki. Nazywano ją rybą pilotem. Miała bardzo dobry węch i często lepiej wyczuwała poŜywienie niŜ sam rekin. To właśnie ona doprowadzała rekina do ofiary. Oczywiście, dostawała zapłatę za swoje usługi - udział w posiłku. Halowi nie podobało się zachowanie ryby pilota. Zanurzała się raz po raz w głąb kanionu i wracała do rekina. W końcu Ŝarłacz zanurzył się głębiej i podąŜył za swoim przewodnikiem. Hal dobrze wiedział, Ŝe pora się ruszyć, ale dokąd? Desperacko rozglądał się wkoło szukając drogi ucieczki.
Na stromej podwodnej skale, tuŜ obok niego, znajdowały się typowe dla rafy koralowej duŜe wgłębienia. Wybrał jedno z nich, mniej więcej odpowiadające jego wzrostowi, ale jednocześnie zbyt małe, Ŝeby rekin mógł wsadzić w nie łeb. Hal wpłynął do jamy; butla z tlenem otarła się o sklepienie. W tej samej chwili zobaczył rybę pilota, która prowadziła rekina prosto do jego kryjówki. Mały pilot w ostatniej chwili zawrócił, a rekin przystąpił do natarcia. Hal skurczył się cały, gdy wielka, szeroka na trzy metry paszcza zetknęła się z wejściem do jamy. A jeśli rekinowi uda się rozpłatać koral i wedrzeć do środka? Wejście było teraz całkowicie zablokowane i w niszy zrobiło się ciemno jak w nocy. Hal przeŜywał koszmar niepewności. Stopniowo za45 czynał mieć nadzieję, Ŝe skutecznie zbił rekina z tropu. Ale właśnie, kiedy poczuł się trochę bezpieczniej, zaskoczyło go uderzenie w nogę. W jamie oprócz niego było jeszcze jakieś zwierzę. Mogła to być zupełnie nieszkodliwa ryba. Albo wręcz przeciwnie, coś niebezpiecznego. Nagle we wnęce zrobiło się jasno. Rekin wycofał się, przynajmniej na chwilę. Nadal jednak krąŜył w pobliŜu. Olbrzymi węgorz Hal przyjrzał się dokładnie ścianom i sufitowi swojej kryjówki. I wtedy upewnił się, Ŝe ma współlokatora. W szczelinie, która znajdowała się tuŜ koło jego lewego łokcia, zobaczył parę złośliwych oczu. Pod nimi szczerzyła się, najeŜona ostrymi zębami, paszcza. Zęby, długości około jednego centymetra, były zakrzywione jak u węŜa boa. W tylnej części gardła widać było skrzela. Hal wiedział, co to za ryba. We wszystkich morzach świata nie było innej, która miałaby tak okrutne oczy. Poza tym ciemnozielona skóra potwora w niczym nie przypominała rybich łusek. Chłopak nie miał juŜ teraz Ŝadnych wątpliwości - stanął oko w oko z ogromnym węgorzem. Jako dobry łowca zwierząt nie martwił się o swoje bezpieczeństwo. Pomyślał tylko, Ŝe ma przed sobą wspaniały okaz, który doktor Blake na pewno bardzo chciałby mieć w swojej kolekcji. Oczywiście, Ŝeby móc pokazywać węgorza w akwarium, najpierw trzeba było schwytać go Ŝywcem. Hal nie miał przy sobie ani liny, ani sieci, ani środka usypiającego. Nie miał nic oprócz swoich dwóch rąk. I na dodatek przed wejściem do kryjówki czekał rekin. A moŜe udałoby mu się wystraszyć Ŝarłacza za 47 pomocą węgorza! Wielki węgorz, zwany inaczej mureną, to najzacieklejszy wróg rekinów. W walce potrafi pokonać nawet trzy razy większego od siebie przeciwnika. Murena tak szybko wije się na wszystkie strony, Ŝe rekin nie ma Ŝadnych szans, Ŝeby złapać tę zieloną błyskawicę w swe szczęki. Zwinny węgorz wgryza się w miękki brzuch rekina i raz za razem wyszarpuje z niego kolejne kawałki. Rekin zaczyna wtedy bardzo krwawić, co zwabia inne drapieŜniki. Hal wiedział, Ŝe gdyby udało mu się złapać węgorza i wypłynąć z nim z jamy, mógłby odstraszyć rekina. Musi chwycić potwora za szyję, tuŜ za uszami. Metoda ta nie była mu obca, często stosował ją polując na węŜe. Tyle tylko, Ŝe nigdy nie próbował łapać w ten sposób węgorzy. Pomyślał, Ŝe płetwy okalające skrzela bestii doskonale się do tego nadają gdyby tylko mógł wczepić w nie palce, łatwiej by mu było utrzymać głowę mureny w rękach. Wyciągnął ręce starając się chwycić węgorza za szyję. Ale ryba była szybsza i lewy nadgarstek Hala znalazł się pomiędzy silnymi szczękami zwierzęcia. Ostre zęby wbiły się głęboko w ciało. Po paszczy mureny spłynęła cienka struŜka krwi.
Rekin, podniecony zapachem krwi, znowu zaczął atakować wejście do jamy. Kryjówka ponownie pogrąŜyła się w całkowitej ciemności. Hal usiłować wyciągnąć rękę z paszczy mureny, niestety bez skutku. Przy kaŜdym ruchu jej zęby wbijały się coraz głębiej. Pomyślał, Ŝe straci rękę, jeśli tak dalej będzie 48 się szarpał. Musi być spokojny. Miał nadzieję, Ŝe węgorz prędzej czy później rozluźni uścisk, gdyŜ będzie starał się lepiej złapać schwytaną przez siebie zdobycz. Hal musi więc wyczuć ten moment i wyswobodzić rękę. Trudno było zachować cierpliwość w takich okolicznościach. Na domiar złego rekin zaczął walić płetwą w wejście do jamy. Odpadło kilka duŜych kawałków koralu i otwór się powiększył. Nagle rekin przestał interesować się Halem i odpłynął. Kiedy Hal zobaczył, Ŝe Ŝarłacz sunie na Rogera i Skinka, którzy znaleźli się właśnie nad kanionem, miał ochotę przywołać rekina z powrotem. Skink zauwaŜył zbliŜającą się rybę. Zamiast ostrzec Rogera zostawił go na pastwę losu, a sam popłynął do drabinki statku. Po chwili znalazł się na pokładzie, gdzie nic mu juŜ nie groziło. Roger był zakłopotany zniknięciem Skinka, rozglądał się za nim, ale zamiast niego dostrzegł przed sobą rekina. śarłacz był oddalony o jakieś cztery metry. Hal umierał ze strachu o brata. Pomimo to ani razu nie poruszył ręką. Modlił się, Ŝeby zwierzę pomyślało, Ŝe to, co trzyma w zębach, jest nieŜywe. Tylko wtedy rozluźni uścisk, chcąc lepiej pochwycić zdobycz. Wtem pojawił się doktor Blake; w jego ręku połyskiwał nóŜ. Hal zdawał sobie sprawę, Ŝe w tej sytuacji Blake ma jedną szansę na sto. Dlaczego Roger nie płynął do statku? Blake dawał mu znaki, Ŝeby kierował się w stronę drabinki. Ale Roger zdecydował, Ŝe nie zostawi 49 naukowca samego z rekinem. Wyciągnął nóŜ zza pasa i odwrócił się do ?i???'?, by razem z nim stawić czoło ludojadowi. Hal pomyślał, Ŝe jeśli czegoś natychmiast nie zrobi, Rogera i ?i???'? czeka pewna śmierć. Gdyby nawet popłynęli teraz do statku, rekin podąŜy prosto za nimi. Jedyną ich szansą było przestraszenie Ŝarłacza, dlatego zbliŜali się do niego powoli. Ale rekin nie dał się zastraszyć. Rozwarł szczęki ziewając leniwie. Łatwo było zauwaŜyć, Ŝe są tak wielkie, iŜ mógłby połknąć obu przeciwników naraz. Hal, przed chwilą cały zdrętwiały z zimna, czuł teraz, jak krople potu występują na całym jego ciele. Trzeba mieć Ŝelazne nerwy, Ŝeby w takiej chwili spokojnie trzymać rękę w paszczy węgorza. Nagle paszcza mureny rozwarła się i zatrzasnęła z powrotem. Ale Hal był szybszy i szczęki nie wyrządziły mu juŜ krzywdy. Zacisnął ręce na szyi węgorza i wbił palce w skrzela. Rozwścieczony węgorz miotał się jak opętany. Ogon, którym Hal dostał wcześniej po głowie, walił go teraz po nogach. Ciosy te mogły nawet złamać kość; kaŜde uderzenie miało siłę młota kowalskiego. W tej chwili największym pragnieniem węgorza było wydostanie się z jaskini i tak się złoŜyło, Ŝe było to teŜ najgorętsze Ŝyczenie Hala. Pod wpływem tego samego impulsu wypłynęli w błękitne wody kanionu. Hal mocno trzymał węgorza za szyję, objął teŜ 50 jego tułów nogami, co pozwoliło mu jechać na nim jak na koniu. Głowę potwora skierował ku górze, w ten sposób zmusił go do popłynięcia prosto na rekina. Wielki Ŝarłacz ludo jad zakreślał właśnie łuk wokół dwóch męŜczyzn trzymających w rękach noŜe. Blake i Roger czekali na okazję, w której mogliby wbić ostrza w ciało ryby. Rekiny mają raczej krótki wzrok, dlatego Ŝarłacz zauwaŜył węgorza dopiero wtedy, kiedy zielony
potwór zbliŜył się do niego na odległość trzydziestu metrów. Wówczas rekin plasnął mocno o wodę ogonem i odpłynął szybko w dal zostawiając za sobą dwóch nurków, całkowicie zaskoczonych swoim nagłym ocaleniem. Ich zdziwienie wzrosło, kiedy zobaczyli, czego tak bardzo przestraszył się rekin. Prosto na nich płynął gigantyczny węgorz, a na jego grzbiecie jechał Hal. Przemknął tuŜ obok nich i uderzył w drabinkę statku. Hal zaczepił wtedy nogą o jeden ze szczebli. Blake i Roger pospieszyli mu z pomocą. Doktor wspiął się na pokład, przyniósł lasso, po czym wszedł do wody i zarzucił pętlę na głowę węgorza. Hal cały czas trzymał zwierzę za szyję, gdy Blake i Roger z pomocą Orno i kapitana I??'? najpierw wtaszczyli wijącą się rybę na pokład, a potem umieścili ją w specjalnym zbiorniku z wodą. Wszyscy zauwaŜyli, Ŝe podczas całej tej operacji Skink stał w bezpiecznej odległości. Olbrzymi węgorz szaleńczo miotał się w zbiorniku. Doktor Blake był wniebowzięty. 5i - Ma ponad półtora metra długości! - wykrzyknął. - Zobaczycie, jak ucieszą się w Instytucie! Nieźle się spisałeś, Hunt! Poklepał Hala po ramieniu. Dopiero wtedy zobaczył krwawiącą rękę. - Orno - zawołał. - Przynieś apteczkę. Ale Orno sam wiedział, co ma robić. Właśnie wychodził z kabiny. W jednej ręce niósł naczynie z gorącą wodą, a w drugiej leki i bandaŜe. Pomógł Halowi zdjąć sprzęt do nurkowania, a potem obmył mu rękę. PrzyłoŜył usta do głębszych ran i wyssał z nich truciznę. Następnie posmarował je jodyną i załoŜył bandaŜ. - Doktorze Blake - powiedział Hal - chciałbym podziękować panu za pomoc. - No tak - odezwał się Blake - kiedy Inkham wczołgał się na pokład z twarzą siną ze strachu, domyśliłem się, Ŝe macie kłopoty. A propos, gdzie się podział Inkham? Skink wyłonił się zza głównego masztu. - Teraz jest juŜ bezpiecznie, moŜesz więc wyjść do nas - powiedział Blake z pogardą w głosie. - Co mam przez to rozumieć? - zapytał obraŜonym tonem Skink. - Chciałbym, Ŝebyś mi wyjaśnił swoje postępowanie. - Nie ma tu nic do wyjaśniania. Nadpływa rekin, ostrzegam dzieciaka, ale on jest tak śmiertelnie przeraŜony, Ŝe nie moŜe się ruszyć z miejsca. Próbowałem pociągnąć go za sobą... - Widziałeś to, Hal? - zapytał Blake. 52 - Wszystko widziałem. On kłamie. Wcale nie ostrzegł Rogera. Uciekł od razu na statek. - Tak teŜ myślałem - powiedział Blake. - Jesteś tchórzem, Inkham. Skink nasroŜył się. Twarz wykrzywił mu brzydki grymas. - Nie pozwolę, Ŝeby ktokolwiek tak o mnie mówił - warknął. - Podejdź no tu, Blake. Przyszła na ciebie pora. JuŜ ja cię nauczę dobrych manier. Blake wstał. Podszedł do Skinka. Hal powstrzymał go jednak. - Jeśli pan go załatwi, nie zostanie nic dla mnie - powiedział. - Sprawa dotyczy mojego brata. Poza tym musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Podejrzewam, Ŝe to Skink wrzucił mi do hełmu skorpiona. Skink roześmiał się głośno. - Zgadłeś! śałuję, Ŝe cię nie zabił. Do tej pory Hal siedział spokojnie na pokładzie, ale teraz wstał. Jeszcze się nie wyprostował, kiedy Skink kopnął go w twarz. Hal zatoczył się i znalazł się na rufie. To zmobilizowało do walki kaŜdy jego nerw i mięsień. Jak dziki kocur wskoczył na bom i spadając w dół, zwalił się na plecy przeciwnika. Skink upadł na pokład, wił się jak wąŜ i udało mu się usiąść na plecach Hala. Złapał go wtedy za włosy i rytmicznie walił jego głową o Ŝelazną podporę pokładu.
Hal był otumaniony, ale podniósł się i uderzył Skinka mocno w brzuch. Inkham zgiął się wpół jak składany scyzoryk. Zanim zdąŜył się wyprostować, Hal wskoczył na 53 deskę przykrywającą pojemnik z rozwścieczonym węgorzem. - Chodź tutaj - zapraszał Skinka. - Węgorz dostanie tego, który przegra. Skink zawahał się. Przeniósł kilka razy wzrok z Hala na potwora i z powrotem. Węgorz bił ogonem o wodę i raz po raz wynurzał uzbrojoną w ostre zęby paszczę; usiłował dosięgnąć deski, na której stał Hal. Doktor Blake roześmiał się. To pchnęło Skinka do akcji. Wskoczył na deskę i z taką furią zaatakował, Ŝe Hal o mało co nie stracił równowagi. Złączyli się w uścisku, kaŜdy z nich próbował zepchnąć drugiego do zbiornika. Podniecenie węgorza wzrastało z kaŜdą chwilą. Podskakiwał cały czas do góry, a jego ostre zęby coraz bardziej zbliŜały się do dwóch złączonych w walce ciał. Węgorz, podobnie jak ośmiornica, naleŜy do zwierząt, które bardzo łatwo rozdraŜnić. MoŜe być spokojny i rozleniwiony, ale kiedy się go draŜni, wstępuje w niego szatan. Skink podstawił Halowi nogę i chłopak przewrócił się. Nogi zwisały mu z jednej strony deski, głowa z drugiej. Uniósł stopy do góry, bo zbliŜyła się do nich paszcza węgorza. Wtedy potwór zaatakował z drugiej strony, miał ochotę wbić swe zęby w twarz Hala. Do osiągnięcia celu zabrakło mu tylko kilku centymetrów. Skink przycisnął nogą głowę Hala, chcąc w ten sposób zbliŜyć ją do paszczy węgorza. Hal odchylił się, złapał Skinka za kostkę i mocno pociąg54 nął. Skink stracił równowagę i wpadł do zbiornika. Krzyk przeraŜenia wydarł się z jego piersi. Hal zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. RozdraŜniony węgorz mógł zabić Inkhama. Zwierzę szykowało się do ataku. Zielona głowa potwora wystawała nad powierzchnię wody, a okrutne oczy płonęły z nienawiści. Hal, nie namyślając się długo, spuścił w dół deskę. Złapał olbrzyma za szyję i uwiesił się na niej. Starał się odwrócić głowę zwierzęcia w bok, Ŝeby w tym czasie Skink mógł uciec. Zobaczył, Ŝe po drugiej stronie zbiornika pomaga mu doktor. Blake trzymał w ręku sieć. Zarzucił ją na głowę węgorza. Silne zwierzę starało się rozerwać sieć na strzępy. W tym czasie ??? i kapitan Ike wyciągnęli wrzeszczącego wniebogłosy Skinka. Hal podciągnął deskę. Doktor Blake zwinął podartą sieć. Skink leŜał na pokładzie mamrocząc coś do siebie przez łzy, trząsł się ze strachu i złości. Kiedy jednak zobaczył, Ŝe juŜ nic mu nie grozi, odzyskał pewność siebie. Był cały mokry, ale nie zwaŜając na to wstał i zaczął wygraŜać Halowi pięściami. - Zapłacisz mi za to - wykrztusił ochrypłym głosem. - Poczekaj tylko. A ty.... - zwrócił się do doktora - poŜałujesz, Ŝe mnie poznałeś. - JuŜ teraz Ŝałuję - oświadczył Blake. - Wydaje ci się, Ŝe jesteś szefem - zasyczał Skink. - Myślisz, Ŝe będziesz mną dyrygował, kazał nurkować i łapać zwierzęta, szukać zatopionych statków, wyławiać skarby - robić to wszyst55 ko dla ciebie! Chcę ci powiedzieć, Ŝe będę to robił, ale dla siebie! Jeśli tylko natrafimy na jakieś skarby, będą one moje. Ja będę tutaj szefem! A co do ciebie, Blake - widzę to w mojej kryształowej kuli - spotka cię jakiś wypadek, bardzo nieprzyjemny wypadek. Blake roześmiał się. - Wypadek? JeŜeli coś planujesz, musisz się chyba pośpieszyć - zaŜartował. - Nie zapominaj, Ŝe wsiadasz w najbliŜszy samolot. śałuję tylko, Ŝe odlatuje dopiero za tydzień. - Tydzień to mnóstwo czasu - odburknął Skink i wślizgnął się do kabiny.
Blake pokręcił głową. - Tak bardzo omyliłem się co do tego chłopaka! Jaka to będzie przyjemność, przyglądać się, jak odlatuje. Kapitan Ike był wyraźnie zmartwiony, widać to było na jego twarzy, zniszczonej od słońca i wiatru. - Groził ci, Ŝe cię zabije - powiedział. - Na twoim miejscu wyrzuciłbym go juŜ dzisiaj. Na samolot moŜe poczekać w bazie. - Bzdura - uciął Blake. - To tylko głupie gadanie. Hunt nieźle go dzisiaj wystraszył, więc stara się teraz zachować twarz i udaje twardziela. Wcale się go nie boję. Kapitan Ike uniósł do góry ręce w geście rozpaczy. - Sam wydajesz na siebie wyrok - wymamrotał i odszedł do swoich zajęć. Tajemnice laguny Doktor Blake nie miał zamiaru przerywać badań z powodu zwykłej kłótni, wkrótce więc chłopcy znów znaleźli się pod wodą. Tym razem Blake popłynął razem z nimi. WyposaŜeni w akwalungi, opadli na dno w zupełnie innej części laguny. Znaleźli się w lesie gigantycznych, wysokich na piętnaście metrów wodorostów, które przypominały smukłe topole i poruszały się pod wpływem prądów morskich jak na wietrze. W tym magicznym świecie, pomiędzy wierzchołkami podmorskich drzew, fruwały ptaki i motyle: ryba motyl z szeroko rozpostartymi, cudownie kolorowymi skrzydłami, które niewiele róŜniły się od skrzydeł powietrznego owada o tym samym imieniu; latająca kurka i latająca ryba, które poruszały się z taką samą łatwością w wodzie, jak w powietrzu; ryba papuga koloru zielo-nozłotego, o paszczy podobnej do papuziego dzioba; ryba włócznik, której niebieska płetwa trzepotała jakby pod wpływem przepływającej obok łodzi podwodnej. W tym błękitnym niebie unosiła się takŜe ryba anioł, nie była jednak ubrana w biel - kolor aniołów, tylko w piękny Ŝółto-niebiesko-czerwony kostium. 57 Po podmorskim niebie szybowały takŜe latające konie. Były to koniki morskie, które skakały po gałęziach podwodnych drzew. Przysiadały na nich od czasu do czasu i okręcały swoje ogonki wokół łodyg glonów albo pływały, w pozycji pionowej, od jednego drzewa do drugiego, raźno machając przeźroczystymi skrzydełkami. Równie piękne było poszycie podwodnego lasu. Przypominało ogród rzadko spotykanych roślin. Roślinność ta nie była wyłącznie zielonego koloru. Podobnie jak na powierzchni ziemi mieniła się wszystkimi barwami. Głębiny morskie olśniewały wielością subtelnych odcieni, które nigdy nie zostały nazwane. Podwodne rośliny były twarde w dotyku. Okazało się, Ŝe większość z nich to po prostu rafa koralowa. śaden król nie powstydziłby się korony zrobionej z koralu królewskiego złocistego koralu o kształcie pucharu. Koronkowy koral natomiast, pomimo Ŝe był skamieliną, wydawał się delikatny jak pajęczyna. Skórzany koral przypominał siodło. Gałęzie jeszcze innego, długie i smukłe, podobne do piszczałek organowych, wyglądały jak majestatyczne kolumny. Odkrywcy trzymali ręce z daleka od ciernistego koralu i kolczastych alkonii. Szczególną uwagę zwracali na wspaniały koral ognisty, poniewaŜ zetknięcie z nim mogło spowodować nieprzyjemną wysypkę, podobną do tej, jaka występuje po dotknięciu pokrzywy. Doktor Blake zatrzymał się na chwilę koło duŜego morskiego anemonu, który wyglądał jak 58 wielka chryzantema. RóŜnił się od niej tylko tym, Ŝe jego róŜowe czułki nie znajdowały się przez cały czas w jednym miejscu, tak jak płatki kwiatu, lecz poruszały się bezustannie szukając poŜywienia.
Kiedy ryba lub krewetka dotknęła czułków anemonu, następowało coś bardzo dziwnego. W kaŜdym czułku znajdowały się cienkie nitki, które spadały na ofiarę jak lasso i paraliŜowały ją. Następnie macki podsuwały zdobycz czekającej na swój obiad jamie chłonąco-trawiącej. Pomiędzy czułkami pływały maleńkie złoto-czarne rybki ukwiałowe. Zachowywały się tak, jakby były zaprzyjaźnione z morskim anemonem. Podpływały całkiem blisko ku jamie chłonąco-trawiącej i nie działo się nic złego. KaŜdy z łowców miał przymocowaną do paska sieć. Doktor wyciągnął teraz swoją, zarzucił ją na anemon i pociągnął odczepiając zdobycz od rafy. Płynął wraz z tym łupem ku górze, dając chłopcom znaki, Ŝeby podąŜali za nim. Kiedy był juŜ na pokładzie, włoŜył morski kwiat do jednego ze zbiorników. Trzy małe ryby ukwiałowe, które schowały się w jamie chłonąco-trawiącej, znalazły się teraz na zewnątrz i pływały pomiędzy czułkami anemonu. - Gdy anemon zgłodnieje - powiedział Roger - na pewno zje te rybki. Doktor Blake uśmiechnął się. - Nigdy tego nie zrobi, bez względu na to, jak bardzo będzie głodny. 59 - Dlaczego? - zapytał Roger z niedowierzaniem. - PokaŜę ci. Przynieś mi trochę dŜdŜownic. Roger poszedł do schowka, w którym trzymali przynętę, i przyniósł skrzynkę z tłustymi dŜdŜownicami. Doktor Blake wrzucił jedną z nich do zbiornika, daleko od anemonu. Jedna z rybek natychmiast podpłynęła do dŜdŜownicy i złapała ją. Ale zamiast od razu połknąć ten tłusty kąsek, oddała swoją zdobycz anemonowi. Wtedy czułki anemonu oplatały dŜdŜownicę, trucizna połoŜyła kres jej konwulsyj-nym ruchom i martwa zdobycz znalazła się w jamie chłonąco-trawiącej. - Jaki poŜytek ma z tego rybka? - dopytywał się Roger. - Zaraz zobaczysz. W tej chwili rybka, która przypłynęła z dŜdŜownicą, zniknęła w jamie anemonu. - Ona lubi jeść pokarm częściowo przetrawiony. Dostaje się do samego Ŝołądka, gdzie soki Ŝołądkowe rozkładają pokarm, i tam zjada tyle, ile chce. - I nie zostanie sama strawiona? - Nie. Nic się jej nie stanie. Będzie tak samo Ŝywotna i ruchliwa, jak była w momencie, kiedy wpływała do środka. O, właśnie wypływa. Rybka wyłoniła się z jamy anemonu. Była cała i wyglądała na zadowoloną. - Spójrzcie na pozostałe - powiedział Blake. Dwie rybki wyjadały resztki, które znajdowały się na końcach czułków. 60 - One oczyszczają anemon z brudu i pasoŜytów. Utrzymują swojego Wujka Anemona w dobrym zdrowiu. Dostarczają mu nawet świeŜego powietrza. Dzięki ruchowi ich płetw woda przepływa pomiędzy czułkami i jest zawsze czysta. - Pomagają sobie wzajemnie - powiedział Hal. - Tak samo, jak ryba pilot i rekin. - No właśnie. MoŜna znaleźć wiele podobnych przykładów. Niektóre ryby pływające tuŜ ponad skalistym dnem morza takŜe mają pomocników, którzy zdejmują z nich pasoŜyty. Czasem moŜna zobaczyć rybę papugę balansującą w wodzie w pozycji pionowej, podczas gdy małe rybki czyszczą jej łuski. Wiecie z pewnością, Ŝe krokodyl pozwala małemu ptaszkowi wchodzić do swojej szeroko otwartej paszczy i wyjadać z niej pijawki i inne pasoŜyty. W przyrodzie jest mnóstwo tego rodzaju przykładów. Zwierzęta często pomagają sobie wzajemnie. Ludzie mogliby się od nich wiele nauczyć, nieprawdaŜ? - uśmiechnął się do Skinka. Ale Skink był nieczuły na jakiekolwiek oznaki przyjaźni. - Co to jest, kazanie? - mruknął.
- MoŜesz to nazwać, jak chcesz, Inkham. Nieumiejętność współpracy z innymi da ci nieraz w kość. Wolałbym przy tym nie być. Ale wracajmy do morza. Chciałbym, Ŝeby kaŜdy z was złapał dziś coś interesującego. Zanurzyli się znowu w podwodny las i Hal od razu dostrzegł ciekawy okaz. Była to ryba, która, wydawało się, w ogóle nie ma ciała. ZauwaŜył 61 tylko wielką kwadratową głowę z dwoma oczami. Na tylnej części jej łba widoczny był mały ogonek. Poruszała się bardzo powoli i Hal pomyślał, Ŝe nie będzie miał Ŝadnych trudności ze złapaniem jej jedną ręką. Ale w pewnej chwili ryba zaczęła szybko połykać wodę i z kaŜdym łykiem zwiększał się jej rozmiar. W końcu była tak napompowana, Ŝe wyglądała jak balon. Hal musiał uŜyć obu rąk, Ŝeby utrzymać tę rosnącą kulę. Nagle poczuł, Ŝe tysiące igiełek wbiło się w jego dłonie. ZauwaŜył, Ŝe kolce, które przedtem leŜały płasko na skórze ryby, teraz sterczały pionowo z kaŜdej strony niczym kolce jeŜa. Przypomniał sobie, Ŝe kiedyś widział taką rybę w muzeum. Była to najeŜka. Nie mógł dłuŜej wytrzymać tych ukłuć. Wyciągnął sieć, włoŜył do niej swą zdobycz i zabrał na powierzchnię. Kiedy zanurzył się ponownie, zobaczył kolejne cudo. Na początku wydawało mu się, Ŝe widzi tylko odbicie albo cień, poniewaŜ to coś było tak przeźroczyste, Ŝe widział przez nie na wylot. DuŜe, długie na półtora metra, czołgało się po dnie laguny. Zupełnie nie miał pojęcia, co to za zwierzę. Dopiero później dowiedział się od Bla-??'?, Ŝe to jaszczurka morska. Przez chwilę zwierzę było przejrzystobiałe, podobne do brudnej, nie umytej szyby. Potem zrobiło się pastelowe - przybrało barwę Ŝółtą, zieloną i róŜową. Wydawało się, Ŝe moŜna przebić je palcem na wylot. Ale kiedy Hal usiłował to zrobić, przekonał się, Ŝe ciało dziwnego stwora jest całkiem twarde. 62 W chwili gdy go dotknął, długie, lepkie nici, które wystrzeliły nagle nie wiadomo skąd, oplatały mu palce. Cofnął rękę i starał się wyczyścić ją w piasku, ale nie zdołał zetrzeć lepkiej mazi. Miał za małą sieć, Ŝeby schwytać w nią tego duŜego osobnika. Wypłynął więc na powierzchnię, wziął z pokładu większą sieć i wrócił na dno. ZauwaŜył, Ŝe podczas jego nieobecności zwierzę połknęło kilka małych ryb. Widać było wyraźnie, jak miotają się w jego Ŝołądku. To na pewno był przedstawiciel rzadkiego gatunku i niejedno zoo czy laboratorium naukowe ucieszyłoby się z posiadania takiego okazu w swojej kolekcji. Hal z łatwością złapał jaszczurkę w duŜą sieć. Nie spodziewał się jednak, Ŝe zwierzę, które wyglądało na bardzo lekkie, bo zdawało się, iŜ jest wypełnione tylko powietrzem, okaŜe się takie cięŜkie. Wypłynięcie na powierzchnię kosztowało go sporo wysiłku. Orno pomógł mu wciągnąć sieć na pokład. Potem razem umieścili zwierzę w jednym ze zbiorników. Wkrótce pojawił się doktor Blake ciągnąc za sobą ogromnej wielkości gąbkę. Miała półtora metra długości. - Nie wiedziałem, Ŝe mogą osiągać aŜ taką wielkość - zdziwił się Hal. - Tylko niektóre gatunki. Ale ten jest wyjątkowy i w pełni zasługuje na swą nazwę, którą wziął od króla mórz. Mówi się o nim - róg Neptuna. Wydaje mi się, Ŝe to ze względu na specyficzny kształt gąbki, który przypomina ogromną trąbkę. 63 - Zobacz, co ja złapałem - pochwalił się Hal wskazując na zbiornik z jaszczurką morską. Blake zajrzał do środka. - PrzecieŜ tutaj nic nie ma. Hal roześmiał się. - Spójrz jeszcze raz. Widzisz, co jest w tym kącie? Blake zasłonił ręką oczy przed słońcem i zajrzał ponownie.
- Niech ci będzie... Jaszczurka morska! Czy wiesz, Ŝe to bardzo rzadki okaz? Po raz pierwszy w Ŝyciu widzę Ŝywą jaszczurkę morską. Moje gratulacje, Hunt. Jesteś łowcą zwierząt z prawdziwego zdarzenia, nie mam co do tego Ŝadnych wątpliwości. śałuję tylko, Ŝe nie ma z nami tuzina takich jak ty. W tym samym czasie Roger i Skink stali na dnie laguny pośród rafy koralowej. Roger słuchał pouczeń bardziej doświadczonego od siebie kolegiSkink wskazywał Rogerowi najciekawsze gatunki koralowców, a on wsadzał je, jedne po drugich, do sieci. Pierwszym z nich był polip ośmioramienny. Potem przyszła kolej na koral grzybias-ty, a następnie gwiaździsty. I wtedy Skink pokazał mu czerwono-złoty okaz, który wyglądał zupełnie tak samo jak znajdujące się wokół koralowce. Chłopiec wyciągnął rękę we wskazanym kierunku, ale pod wpływem nagłego impulsu cofnął ją w ostatniej chwili. Przyjrzał się bliŜej temu, czego miał dotknąć. Nie ruszało się i przypominało wyglądem zwykłą 64 skałę porośniętą kępkami glonów. Miało około trzydziestu centymetrów długości i z jednej strony zakończone było otworem. Skink gestykulował chcąc nakłonić Rogera do wzięcia okazu w ręce. Ale Roger nie był tak naiwny, jak myślał Skink. Widział wcześniej fotografie przedstawiające to coś. Pamiętał takŜe, jak niegdyś z szeroko otwartymi ustami słuchał opowieści tubylców, którzy niczego tak bardzo się nie bali w morzu, jak właśnie tego. To była ryba kamień, nazwana tak ze względu na podobieństwo do kamienia. Wyglądała zupełnie niegroźnie. Gdyby jednak Roger dotknął jej ręką, trzynaście kolców wbiłoby się od razu w jego ciało. KaŜdy z nich miał dwa gruczoły pełne trującego jadu. Trucizna była jadowita jak u kobry i równie śmiertelna, jak na strzałach łowców głów. Całe jego ciało natychmiast zrobiłoby się ciemnoniebieskie. Po kilku godzinach ręka spuchłaby mu aŜ do ramienia. Za dziesięć godzin majaczyłby pod wpływem wysokiej gorączki. Ludzie zaatakowani przez rybę kamień konali w tak straszliwych męczarniach, Ŝe czasami usiłowali amputować sobie własne kończyny. Wstępowało w nich prawdziwe szaleństwo, rzucali się na kaŜdego, kto się zbliŜył. Wielu umierało juŜ po dwunastu godzinach. Mieli powykręcane mięśnie i twarze tak zmienione, Ŝe nawet najbliŜsi nie mogli ich rozpoznać. Polinezyjczycy nazywali to zwierzę - To Co Czeka. Francuzi, którzy osiedlili się na pobliskich 65 wyspach, znaleźli dla niego bardziej przejmującą nazwę - La Mort, czyli Śmierć. Naukowcom teŜ j musiało dać się we znaki, skoro nazwali je - Hor-rida. W pierwszym odruchu Roger chciał zostawić rybę w spokoju. Ale po chwili przyszło mu do głowy, Ŝe byłaby wspaniałą zdobyczą. Musi podnieść ją w taki sposób, Ŝeby nie mogła go zaatakować. Wziął do ręki kawałek odłamanego koralu i posługując się nim jak kijkiem przesunął groźną rybę na czysty piasek. Potem podniósł ją posługując się kawałkami koralowców i wrzucił do sieci. Uwięziona ryba usiłowała wydostać się przez oczka, jej śmiercionośne kolce wystawały na zewnątrz. Roger podniósł sieć do góry, a wtedy Skink odskoczył. Machnął parę razy płetwami i zniknął w podmorskim lesie. Roger zauwaŜył kolejne zwierzę, dlatego nie wypłynął od razu na powierzchnię. Było to niewielkie, płaskie stworzenie z bardzo małym ogonkiem. LeŜało na dnie morza, prawie całkowicie przykryte piaskiem. „Parząca ryba trygon" - pomyślał starając się znaleźć trujący wąs u nasady ogona.
śadnego wąsa nie było. W takim razie ryba ta naleŜy do niegroźnego gatunku trygonów. Wyciągnął zza pasa drugą sieć. Postanowił, Ŝe złapie rybę za ogon i wrzuci do środka. Dotknął jej ogona i doznał silnego wstrząsu. Okazało się, Ŝe była to raja, zwana inaczej płaszcz66 ką albo drętwą. Ten gatunek ryb posiada baterie, które generują i akumulują elektryczność. Płaszczki mogą włączać i wyłączać prąd według własnego uznania. Zetknięcie z rają moŜe sparaliŜować lub zabić całkiem duŜą rybę, ale dla ludzi nie jest fatalne w skutkach. Roger ledwie dotknął rai, pomimo to miał wraŜenie, Ŝe w jego rękę wbiło się tysiąc igiełek. W chwilę później, kiedy uczucie kłucia juŜ minęło, poczuł, Ŝe ręka całkowicie mu zdrętwiała. Dopiero teraz zrozumiał, skąd wzięła się inna, popularna nazwa elektrycznej ryby: drętwa. Wpuścił raję do drugiej sieci. Właśnie zamierzał wypłynąć na powierzchnię, kiedy przyszedł mu do głowy złośliwy plan. Przypomniał mu się diabelski podstęp Skinka. Łobuz zasłuŜył na to, Ŝeby napędzić mu stracha. JuŜ on, Roger, postara się o to. Zostawił na dnie sieć, w której znajdowały się koralowce i ryba kamień. Zdecydował, Ŝe zabierze ją na pokład później. Popłynął na poszukiwanie Skinka; sieć z drętwą trzymał w bezpiecznej od siebie odległości. Znalazł Skinka za ogromnym koralem o kształcie muchomora. Pochylony do przodu, z nogami w górze, przednią częścią ciała zagłębiony był w jaskini - badał jej wnętrze. Roger przepłynął koło niego nie zauwaŜony. Zamachnął się mocno i rzucił elektryczną rybą w Skinka. Raja uderzyła go w udo. Trafiła w miejsce tuŜ pod krawędzią spodenek kąpielowych. 67 Skink wyprostował się z krzykiem. Złapał ręką ' za udo i rozejrzał się dookoła. Zobaczył Rogera z siecią. Myśląc, Ŝe w środku była ryba kamień, zaczął nerwowo płynąć ku powierzchni. Roger podąŜał za nim. Raz jeszcze rzucił drętwą w nogi Skinka. Hal i doktor Blake, którzy znajdowali się na pokładzie, usłyszeli nagle przeraźliwe wołanie: „Na pomoc! Na pomoc! Zostałem zamordowany!" Podbiegli więc do relingu i zobaczyli śmiertelnie przeraŜonego Skinka, który wspinał się po drabince na pokład, wypluwał wodę i bełkotał coś o tym, Ŝe został ukąszony przez rybę kamień. Wciągnęli go na pokład. Krzycząc i skręcając się, zwalił się na deski. Po chwili Roger wspiął się na burtę. Sieć z łupami trzymał w taki sposób, Ŝeby nikt dokładnie jej nie widział. - Szybko! - krzyczał Skink. - Zabierzcie mnie natychmiast do szpitala. Umieram! To przez niego. Rzucił we mnie rybą kamieniem. Złapał się za udo. - Oszaleję z bólu. Czuję, Ŝe zaraz zwariuję! Doktor Blake zdjął mu rękę z uda. - Pozwól, Ŝe przyjrzę się temu bliŜej. - Blake dokładnie zbadał podraŜnioną skórę na nodze Skinka. - Nie widzę śladu po ukłuciu. I ciało wcale nie jest niebieskie. Nie wydaje ci się, Ŝe twoja diagnoza jest błędna? - Chcesz, Ŝebym umarł?! - wrzasnął Skink. - Mówię wam, zabierzcie mnie do szpitala. Och, och, ten okropny ból! Nie wytrzymam dłuŜej. - Płakał jak małe dziecko. 68 - Uspokój się - powiedział doktor. - Zastanów się przez chwilę, czy naprawdę coś cię boli? MoŜe, ci się tylko wydaje? - Ten dzieciak chciał mnie zabić. Pomogłem mu zdobyć rybę kamień. A on rzucił nią potem we mnie. Niewiele Ŝycia juŜ mi pozostało, czuję, Ŝe zaraz będę majaczyć. - W tym momencie Skink zaczął czołgać się po pokładzie.
Doktor złapał go za ramiona i podciągnął do pozycji siedzącej. Potrząsnął nim mocno parę razy. - Uspokój się, Inkham! I powiedz mi, czy naprawdę czujesz ból? Skink wyglądał na zmieszanego. Dotknął miejsca, w które uderzyła go ryba. - No więc - zaczął broniąc się. - Czułem ból, kiedy uderzyła mnie ryba. Wydawało mi się, Ŝe tysiąc igiełek wbiło się w moje ciało. Ale... - sprawiał wraŜenie coraz bardziej zakłopotanego - potem juŜ chyba nic nie czułem. - Na jego twarzy po raz kolejny pojawiło się przeraŜenie. - Czy wiecie, co to znaczy? Jestem sparaliŜowany. - Próbował poruszyć nogą. - Widzicie? Jest zupełnie zdrętwiała od uda w dół. I dlatego nic nie czuję. - Nawet tego? - Blake mocno uszczypnął go w nogę. - Nic nie poczułem. Teraz doktor zaczął się martwić. Spojrzał na Rogera, który przez cały czas trzymał sieć za plecami. - Roger, czy moŜesz nam wyjaśnić tę sprawę? 69 - On ma rację, była tam ryba kamień... - zaczął Roger. - A nie mówiłem? - wykrzyknął Skink. - Czy teraz zabierzecie mnie do szpitala? A moŜe wolicie, Ŝebym umarł tutaj? - Próbował namówić mnie, Ŝebym wziął rybę kamień do ręki - mówił dalej Roger. Złapałem ją w jedną sieć. A potem schwytałem to w drugą. - W tym momencie pokazał im drętwe. - Rzuciłem nią w Skinka, a jemu wydawało się, Ŝe to ryba kamień. Przestraszył się tak bardzo, Ŝe przepłynął piętnaście centymetrów od rekina i nawet go nie zauwaŜył. Skink stanął niepewnie na nogach i zbliŜył się do Rogera. - Nieźle się ubawiłeś, prawda? Teraz ja zamierzam się trochę zabawić. Z przyjemnością rozszarpię cię na kawałki. Ale w tym momencie sztywna noga odmówiła mu posłuszeństwa i upadł na pokład. - Jestem sparaliŜowany - jęknął. - To odrętwienie przejdzie za kilka minut - powiedział Blake. - I zostaw Rogera w spokoju. Sam jesteś sobie winien. W końcu spotkało cię to, na co zasłuŜyłeś. Zabrał sieć z rąk Rogera i podniósł ją do góry chcąc dokładnie przyjrzeć się trygonowi. - Piękny okaz. Mam zbiornik, który wspaniale się dla niego nada. Roger wślizgnął się z powrotem do wody i za chwilę pojawił się z drugą siecią. Doktor Blake był bardzo zadowolony z ryby kamienia. 70 - Istnieje wiele gatunków tych ryb, ale ten jest wyjątkowo rzadki - stwierdził. - Rekin ciągle tu krąŜy - rzekł Roger. - Znowu się pojawił. Piętnaście metrów od statku dwie płetwy przecięły powierzchnię wody. TuŜ pod nimi widoczny był ciemnobłękitny grzbiet wielkiej ryby. - Wygląda jak rekin mąko - odezwał się Blake. - Nie sprawi nam kłopotu, jeśli my nie zajdziemy mu za skórę. Nie zaleŜy mi na złapaniu rekina, ale chciałbym schwytać tego Ŝółwia. Jest mięsoŜerny, ma haczykowaty, jakby orli nos, to bardzo ładny okaz. śółw pływał leniwie za prawą burtą na wysokości rufy statku. Hal przygotowywał się do skoku. - Nie ma sensu płynąć za nim - uprzedził go Blake. - Potrafi poruszać się duŜo szybciej niŜ my. MoŜe nawet wyprzedzić większość ryb. - Czy udałoby się go złapać uŜywając motorówki? - zapytał Roger. - Nie, zanurzyłby się wtedy na duŜą głębokość i nie mielibyśmy do niego Ŝadnego dostępu. Przykro mi, ale będziemy musieli z niego zrezygnować.
Orno, zajęty dotąd splataniem lin, przerwał pracę i podszedł ku nim nieśmiało. Polinezyjczyk był świetnym nurkiem, ale w czasie tej wyprawy sprawował funkcje majtka pokładowego i kucharza. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym spróbować swoich sił - zaproponował. - Mo71 Ŝe uda mi się schwytać Ŝółwia. My, ludzie z wysp, mamy swoje sposoby. - Teren naleŜy do ciebie - odrzekł Blake. i - Próbuj. - Najpierw złoŜę wizytę rekinowi. Orno, bez maski i rurki do oddychania, nie mówiąc juŜ o akwalungu, wślizgnął się bezgłośnie do wody i zanurkował. Widzieli, jak jego brązowa sylwetka przepływa pod ciałem rekina. Nagle rekin machnął gniewnie płetwą ogonową i odpłynął w dal. Orno powrócił na statek ściskając coś w ręce. Wspiął się na pokład. Trzymał trzymonaw. Ryba ta miała na czubku ¦] głowy coś w rodzaju okrągłej przyssawki, która była niezbędna, aby wczepić się w bok rekina. Trzymonaw równie chętnie przysysał się do innych ryb, a takŜe do Ŝółwi. Orno przewiązał jeden koniec liny przez skrzela i pysk ryby, a potem poszedł na rufę statku. Odnalazł wzrokiem Ŝółwia, który przepłynął juŜ jakieś dwadzieścia metrów i z kaŜdą minutą oddalał się coraz bardziej. Wolny koniec liny przywiązał mocno do relingu. Potem rzucił rybę tak daleko w morze, Ŝe upadła w odległości kilku metrów od Ŝółwia. Przez chwilę leŜała w bezruchu, tak jakby potrzebowała trochę czasu, Ŝeby przyjść do siebie. Potem popłynęła w kierunku Ŝółwia i przyssała się do jego skorupy. Orno zaczął powoli ciągnąć linę. Robił to bardzo delikatnie bojąc się, Ŝeby ryba nie odpadła od Ŝółwia, ale okazało się, Ŝe przyczepiła się do 72 niego na dobre. śółw, czując niebezpieczeństwo, usiłował popłynąć szybciej. Niestety, bezskutecznie walił płetwami o powierzchnię wody. Próbował zanurkować. Orno pozwolił mu na to, ale nie popuszczał linki. śółw się zmęczył i Polinezyjczyk wyciągnął go z powrotem ku górze. Rzucili sieć, gdy zwierzę znalazło się parę metrów pod powierzchnią wody. Podprowadzili Ŝółwia ku sieci i wyłowili na pokład. Orno nie posiadał się z radości. Wszyscy wiwatowali na jego cześć, wszyscy oprócz ponurego Skinka. - KaŜdego dnia uczę się czegoś nowego! - wykrzyknął doktor. - Wydaje nam się, Ŝe z naszym nowoczesnym sprzętem do nurkowania jesteśmy niezastąpieni. MoŜe jednak powinniśmy wziąć kilka lekcji od ludzi z wysp, którzy nigdy nie widzieli ani maski, ani akwalungu. Czy rekiny są niebezpieczne? Wrócił wielki rekin mąko. Znajdował się teraz tuŜ pod powierzchnią wody. Był oddalony o kilka metrów od statku. - Chciałbym, Ŝeby odpłynął - powiedział Bla-ke. - To zbyt ryzykowne - nurkować, kiedy on jest w pobliŜu. - Zachowywał się zupełnie niegroźnie, gdy Orno zabrał mu trzymonaw - zauwaŜył Hal. - Orno działał przez zaskoczenie. Teraz nie podoba mi się sposób, w jaki porusza ogonem, j Mam wraŜenie, Ŝe jest trochę na nas zły. Rekiny mąko mogą być ludo jadami. - Pewien wykładowca powiedział kiedyś, Ŝe rekiny to tchórze - przypomniał sobie Hal. Blake roześmiał się. - Być moŜe czuł się bezpiecznie. Stał na solidnej, drewnianej katedrze i nie miał wokół siebie Ŝadnych bestii. A gdyby nawet rekiny były tchórzami, nie zapominajcie o tym, Ŝe tchórze bywają często dosyć niebezpieczne. To samo dotyczy przecieŜ ludzi, czyŜ nie mam racji? Bardziej boję się tchórza niŜ odwaŜnego człowieka. Hal pomyślał o Skinku i pokiwał głową. Tak,
74 Skink był doskonałym przykładem. Trzeba było na niego uwaŜać, a nawet naleŜało się go bać, właśnie dlatego Ŝe był tchórzem. - Raczej nie zgodziłbym się z tym, Ŝe rekiny to tchórze - mówił dalej doktor. - Kiedy rekin jest bardzo głodny albo rozdraŜniony, potrafi zaatakować dziesięć razy większego od siebie wieloryba. MoŜe nawet walczyć ze statkiem. Wiele razy zdarzało się, Ŝe rekiny powodowały zatonięcie statku, dziurawiąc zębami kadłub. - Podejrzewam, Ŝe jedne rekiny są bardziej niebezpieczne, a inne mniej - wtrącił Hal. - To prawda. Jest więcej gatunków rekinów niŜ gatunków kotów. Człowiek, który twierdzi, Ŝe rekiny nie są groźne, miał do czynienia tylko z ich łagodną odmianą. Poza tym nawet niebezpieczne gatunki nie zawsze zachowują się groźnie. Rekin tygrysi potrafi być łagodny jak kotek, kiedy jest najedzony. Ale gdy jest głodny, zamienia się w diabelską bestię. Rekiny, tak jak ludzie, podlegają emocjom. Jeśli zbliŜysz się do nich, kiedy są w złym nastroju, lepiej miej się na baczności. Doktor Blake przesunął palcem wzdłuŜ blizny na prawej nodze. - Rekiny mają jeszcze jedną cechę, która upodabnia je do ludzi - ciągnął. - Popełniają błędy. Mam tę bliznę, dlatego Ŝe rekin pomylił się. Zobaczył moją stopę i pomyślał, Ŝe to ryba. Wszystko, co się rusza, przyciąga uwagę rekina. Ludzie Ŝyjący na Wyspach Lojalności, zanim zaczną nurkować, obwiązują sobie stopy kawałkiem czarnego materiału. Zewnętrzna część stopy 75 człowieka i wewnętrzna strona jego ręki mają zazwyczaj jaśniejszy kolor niŜ reszta ciała. Rekin nie widzi zbyt dobrze i moŜe kłapnąć paszczą chcąc złapać jasny kąsek, nie zdając sobie sprawy, Ŝe rzuca się na coś większego, niŜ zamierzał. Orno, który przysłuchiwał się rozmowie, powiedział: - Nie wiem dlaczego, ale duŜo zaleŜy teŜ od miejsca. Rekiny z okolic wyspy Huahine nigdy nie wyrządziły nikomu krzywdy, dokładnie takie same koło wyspy Tuamotus zabijają ludzi. - Być moŜe w jednym z tych miejsc nie mają kłopotów ze znalezieniem poŜywienia, a w drugim wręcz przeciwnie - próbował wyjaśnić to Blake. - Albo tubylcy z Huahine nauczyli rekiny bać się ludzi, a ci z Tuamotus nie. Kapitanie, a jakie jest pańskie zdanie w tej sprawie? Czy rekiny są niebezpieczne? Pomarszczona twarz kapitana I??'? ściągnęła się, gdyŜ zacisnął zęby na fajce, którą trzymał w ustach. - Obserwuję rekiny juŜ od ponad czterdziestu lat - powiedział - a im lepiej je znam, tym mniej je lubię. Nie moŜna się zaprzyjaźnić z rekinem. Kiedy ostatnim razem byłem w Australii, zapoznałem się ze statystykami: w ciągu ostatnich trzydziestu lat rekiny zabiły sześćdziesięciu sześciu ludzi na tym wybrzeŜu, zraniły sto pięć osób, zatopiły dwie łodzie i zaatakowały trzynaście statków. Pewnemu poławiaczowi udało się złapać jedną z tych ryb młotów, o których ludzie mówią, Ŝe nie 76 są niebezpieczne. Rozpłatał ją i znalazł w jej wnętrzu ludzką kość. Niedaleko stąd, koło wyspy ponape, złapano białego rekina. W jego Ŝołądku była torba z pieniędzmi i resztki ciała kobiety i dziecka. A ten mąko... - kapitan Ike spojrzał ponad relingiem na groźny, niebieskoszary kształt wygląda na złośliwego. Zęby ma wielkie jak łopaty i ostre jak Ŝyletki. Jest jedną z najszybciej poruszających się ryb w morzu - a jaki z niego wspaniały skoczek! Potrafi wyskoczyć z wody na wysokość piętnastu czy teŜ nawet dwudziestu metrów, a potem spaść z wielkim hukiem na małą łódkę, z której zostaną tylko drzazgi. To jedna z jego ulubionych sztuczek. Nie -
podsumował swój wywód. - Ja nie mam zaufania do rekinów. Połowa z nich ucieknie od ciebie. To o tę drugą połowę musisz się martwić. Mąko nadal czekał. Przyszedł czas na lunch, więc wszyscy zeszli do kabiny. Kiedy wrócili na pokład, rekin był tam, gdzie widzieli go ostatnio. Blake rozgniewał się. - MoŜe wydaje mu się, Ŝe ten teren naleŜy do niego. Dobrze więc, skoro on się nie chce ruszyć, zrobimy to my. Kapitanie, popłyńmy za wyspę ???. Kapitan wyciągnął kotwicę i włączył silnik. Statek przesunął się leniwie o osiem mil, w stronę zachodniej części laguny. Tam zarzucili kotwicę na głębokości dwudziestu metrów. Rekin zniknął. - Chyba się go pozbyliśmy - ucieszył się Blake. 77 - Koralowce w tym miejscu wyglądają bardzo ciekawie. Zobaczmy, czy uda się nam zrobić jakieś zdjęcia. Przyniesiono sprzęt fotograficzny. Blake i Hal upewnili się, czy wszystko działa jak naleŜy. Hal był zapalonym fotografem i posiadał spore doświadczenie, ale po raz pierwszy miał robić zdjęcia pod wodą. W aparatach fotograficznych z obiektywami 33 mm były kolorowe filmy, a w lustrzance 2 1/4x2 1/4 - czarno biały. Poza tym mieli jeszcze kamerę wideo 16 mm. KaŜdy z aparatów znajdował się w specjalnym wodoszczelnym, aluminiowym pokrowcu, który miał złącza z brązu, a z przodu szybkę. Blake skończył przegląd sprzętu, podszedł do relingu i rozejrzał się wkoło. Za chwilę jęknął. Na powierzchni wody, w odległości zaledwie sześciu metrów od statku, unosił się mąko. Głowa rekina zwrócona była w stronę statku. Wydawało się, Ŝe paciorkowate oczy utkwił w ?i???'?. Wyglądało to na wyzwanie. Doktor postanowił stawić czoło bestii. - Dobrze, staruszku, ludzie nazywają cię ludo-jadem. Zobaczymy, czy rzeczywiście zasługujesz na to miano. Zwołał swoich asystentów na naradę. - PoniewaŜ ten potwór nie chce odejść, wykorzystamy jego obecność. Instytut zajmuje się studiowaniem zwyczajów rekinów; obserwując tego osobnika i my moŜemy dołoŜyć cegiełkę do badań. Postawiliśmy sobie pytanie: Czy rekiny są niebezpieczne? Teraz mamy doskonałą okazję, 78 Ŝeby to sprawdzić. MoŜemy wypróbować róŜne metody obrony przed rekinami. Niektórzy nurkowie ufają tylko swojemu noŜowi. Inni twierdzą, Ŝe nóŜ nie wystarcza i Ŝe lepsza jest specjalna pałka na rekiny. - Pałka na rekiny? - zdziwił się Roger. - To taki gumowy kij, podobny do pałki policjanta. - Czy moŜna się tym obronić przed rekinem? - Tak, jeśli uderzy się go pałką po nosie. Nos rekina jest bardzo wraŜliwy. Jedni mówią, Ŝe moŜna przestraszyć rekina krzycząc. Inni wierzą, Ŝe boi się on pęcherzyków powietrza. Jeszcze inni twierdzą, Ŝe rekin wie, kiedy się boisz, i wtedy atakuje. Zostaje jeszcze octan miedziowy. - Co to jest? - To maść odstraszająca rekiny. Naukowcy odkryli, Ŝe nie dotknie on ciała nieŜywego rekina, które zaczęło się juŜ rozkładać. Część substancji, które tworzą się w ciele gnijącego rekina, połączyli z ciemną farbą i zrobili małe ciasteczka. Następnie włoŜyli je w wodoszczelne saszetki. Zaczepiasz jedną z nich przy kostce i gdy spotykasz rekina, rozrywasz ją. Wtedy ciastko rozpuszcza się w wodzie. Jeśli zadziała tak, jak powinno, rekin odwróci się od ciebie i popłynie w inną stronę.
- Domyślam się - zaczął szydzić Skink - Ŝe ty zostaniesz na pokładzie, kiedy my będziemy ryzykować Ŝycie, przeprowadzając te głupie eksperymenty. - Nie martw się - odpowiedział Blake. - Zamierzam osobiście przeprowadzić te próby. Mu79 simy je udokumentować i najlepiej będzie, jeśli nakręcimy je na wideo. Nie zmuszam nikogo do ryzykowania Ŝycia, ale jeśli znajdzie się ktoś, kto zechciałby na ochotnika zająć się kamerą... - Ja się zgłaszam - przerwał mu Hal obawiając się, Ŝe ktoś mógłby go uprzedzić. - A co ja będę robił? - zaniepokoił się Roger. - Wolałbym, Ŝebyś został na statku - powiedział Blake. - To nie jest zabawa dla chłopców. Ale Roger protestował tak zdecydowanie, Ŝe w końcu Blake ustąpił. - Dobrze więc, moŜesz do nas dołączyć, ale musisz zachować bezpieczną odległość. Trzymaj się blisko statku. Miej nóŜ w pogotowiu. Jeśli będziemy potrzebować twojej pomocy, damy ci znak. Inkham moŜe ci towarzyszyć. Skinkowi zrzedła mina. Oczami powędrował ku rekinowi i zbladł. Starał się jednak nie pokazać po sobie strachu, udawał odwaŜnego. - Z niczego bym się tak nie ucieszył, jak z moŜliwości dobrania się osobiście do skóry tego rekina. Ale obawiam się, Ŝe będę musiał zrezygnować z tej przyjemności. Moja noga, no wiecie - nadal cała jest zdrętwiała. Nie mogę pływać w tym stanie. Będę musiał zostać na pokładzie. Blake pokiwał głową. - Bardzo mi przykro, Ŝe noga znowu ci dokucza. Wydawało mi się, Ŝe jest juŜ zupełnie w porządku. Widziałem, jak schodziłeś do kabiny na lunch. Tak - przyznał Skink - ale do pływania 80 uŜywa się innych mięśni, a one nadal są sparaliŜowane. - A moŜe to twoje nerwy są sparaliŜowane, a nie mięśnie - zakpił Blake. Skink zaczął się kłócić, ale potok jego słów przerwało nadejście Orno. Niósł on zapaloną latarkę karbidową, przystosowaną do pracy pod wodą. - A ty gdzie się wybierasz? - zapytał Hal. - Kapitan chce, Ŝebym wykonał drobną naprawę przy kilu. Zderzyliśmy się z koralowcami i powstało tam pęknięcie.Trzeba zespawać metal - wyjaśnił Polinezyjczyk. Wskoczył do morza. Latarka nadal jasno świeciła, chociaŜ znajdowała się juŜ pod powierzchnią wody. Orno zniknął pod kadłubem statku. Doktor Blake, Hal i Roger załoŜyli maski, płetwy, akwalungi i pasy z obciąŜnikami. KaŜdy pas wyposaŜony był w nóŜ i pałkę. Do kostek przywiązali sobie torebki z octanem miedziowym. - Ale na początku przeprowadzimy inne eksperymenty - zarządził Blake. - Nie otwierajcie torebek, dopóki nie dam wam znaku. Opuścili drabinkę za burtę statku. Blake powoli podpływał do rekina. Hal, uzbrojony w kamerę wideo, płynął w ślad za nim. Roger, niezbyt chętnie, zrobił to, co mu kazano. Został w pobliŜu statku. Nie lubił, gdy traktowano go jak dziecko. Był prawie tak samo silny jak Hal i Skink i tak jak oni umiał świetnie pływać. Zły i zbuntowany, miał nadzieję, Ŝe za chwilę coś się wydarzy, i wtedy będzie mógł 81 rzucić się na ratunek. Wyciągnął nóŜ i czekał w napięciu. Doktor Blake zabrał się do dzieła. Na początek postanowił sprawdzić, czy rzeczywiście rekin ucieknie, jeśli popłynie się wprost na niego. OstroŜnie zbliŜał się do mąko. Hal uruchomił kamerę.
Rekin nie zwracał uwagi na nadpływający ku niemu kształt, dopóki Blake nie znalazł się w odległości trzech metrów przed nim. Dopiero wtedy poruszył leniwie ogonem i obrócił się bokiem. Blake ponownie znalazł się przed rekinem i znowu mąko usunął mu się z drogi - ale tym razem nie odpłynął daleko. Przy trzeciej próbie mąko ani drgnął. Blake zatrzymał się w odległości półtora metra od jego ogromnego pyska. Na przykładzie tego mąko moŜna się było przekonać, Ŝe tą metodą nie uda się odstraszyć rekina. Blake czuł się nieswojo znajdując się tak blisko obiektu badań. Ale była to świetna okazja, Ŝeby sprawdzić teorię bąbelków powietrza. Wziął więc głęboki oddech, po czym zrobił wydech i ogromna ilość bąbelków wzbiła się w górę. MoŜe przestraszyłoby to jakąś mniejszą rybę, ale mąko był niewzruszony. Wydawało się, Ŝe jest w takim samym stopniu zainteresowany Bla-??'i??, jak Blake nim. Doktor zorientował się, Ŝe on, naukowiec, stał się nagle obiektem badań rekina. Zaczął się oddalać. Rekin natychmiast podąŜył 82 za nim. Znajdował się w odległości półtora metra od ?i???'?. Doktor, mocno zaniepokojony, przyspieszył wymachując raźno rękami i nogami. Rekin natychmiast podpłynął bliŜej. Działał pod wpływem instynktu, który kazał mu atakować kaŜde zranione czy teŜ przestraszone stworzenie. Blake opanował lęk, odwrócił się i stanął oko w oko z rekinem. Wymachiwał przy tym groźnie rękami. Z początku rekin zatrzymał się, ale po chwili dzielił go od doktora juŜ tylko metr. Blake postanowił sprawdzić, czy rekin atakuje częściej tuŜ pod powierzchnią morza, bo tam łatwiej znajduje poŜywienie - słabe albo umierające ryby i odpadki ze statków. Na większych głębokościach szybciej się męczy. Doktor zrobił wydech i zanurzył się powoli w zielononiebieską otchłań. Rekin z miejsca popłynął za nim, zachowywał jednak spory dystans. Zaczął krąŜyć wokół ?i???'? w odległości, mniej więcej, pięciu metrów. Nagle mąko zauwaŜył Hala, który znajdował się blisko powierzchni, skąd kręcił film. Wielki ogon uderzył mocno o wodę i rekin jak strzała pomknął w kierunku szklanego oka kamery. W Halu strach walczył z pokusą filmowania płynącego na niego rekina. Mąko z kaŜdą chwilą rósł w oczach i zbliŜał się coraz bardziej. Hal trzymał palec na przycisku kamery, słyszał, jak film przesuwa się szybko. Nagle ogromna głowa wypełniła cały obraz. Poczuł jakby podmuch wiatru z jaskini. To potwór otworzył swoją ogro83 mną paszczę i pokazał dwa rzędy ostrych białych zębów. Hal zmobilizował wszystkie siły i metalową skrzynką, która osłaniała kamerę, uderzył rekina w nos. Mąko zmienił natychmiast kierunek, przepłynął obok chłopaka i zdarł mu skórę z ramienia swymi ciernistymi łuskami. Hal odwrócił się, Ŝeby odeprzeć kolejny atak. Zobaczył, Ŝe dołączył do niego Blake, który sprawdzał skuteczność działania gumowej pałki - walił nią mocno w częściowo okaleczony nos mąko. Rekin odpłynął na chwilę, ale zaraz pojawił się z powrotem. Był jeszcze bardziej wściekły. Roger nie mógł juŜ dłuŜej stać i przyglądać się tej walce z boku. Ruszył na pomoc z obnaŜonym noŜem. Nie zwracał uwagi na gwałtowne gesty Hala, który usiłował dać mu do zrozumienia, Ŝeby się do tego nie mieszał. Rekin zobaczył Rogera i skierował się w jego stronę. Otwarta paszcza potwora miała wielkość beczki. W ostatniej chwili Roger umknął na bok i złapał za prawą płetwę wystającą
z brzucha mąko. Chwycił się jej mocno i ryba pociągnęła go za sobą. Zagłębił swój nóŜ w jej białym brzuchu. Krew buchnęła z rany silnym strumieniem. Blake złapał za płetwę piersiową i raz po raz wbijał swój nóŜ w olbrzymie cielsko. Hal pamiętał o swoim zadaniu i ani na chwilę nie przestał kręcić filmu. Scena, która rozgrywała się teraz przed nim, była zupełnie niesamowita. 84 Krew, która rozchodziła się w wodzie, zwabiła całkiem nowych gości. Nie wiadomo skąd zjawił się nagle tłum rekinów. Wydawało się, Ŝe te drapieŜne, nieustraszone i Ŝądne krwi bestie nadpływają ze wszystkich moŜliwych stron. Blake i Roger odstąpili od krwawiącego mąko, poniewaŜ rekiny z furią zaatakowały ranne zwierzę. Uderzenia ich ogonów sprawiały, Ŝe róŜowa woda wyglądała, jakby była w stanie wrzenia. Nie byłoby kłopotów, gdyby te drapieŜniki skoncentrowały się tylko na zranionym mąko. Ale furia, która je ogarnęła, spowodowała, Ŝe były zdecydowane atakować i poŜreć wszystko, co ruszało się w pobliŜu. Rzuciły się na nurków, którzy za pomocą pałek i noŜy zadawali im śmierć. Blake rozerwał torebkę przy kostce i dał znak chłopcom, Ŝeby zrobili to samo. śółty kolor octanu miedziowego połączył się z wodą morską, zabarwioną na czerwono. Być moŜe w normalnej sytuacji zapach octanu skutecznie odstraszał rekiny. Teraz jednak nie podziałał na Ŝądne krwi bestie. Podniecenie ich było zbyt duŜe, Ŝeby jakikolwiek nieprzyjemny zapach mógł je zniechęcić. Trzej nurkowie przesuwali się ostroŜnie w stronę statku. Osłaniali tyły walcząc z oszalałymi bestiami: rekinami mąko, błękitnymi rekinami, białymi rekinami i rybami młotami. Chciały poŜreć te ludzkie kąski unoszące się w róŜowej wodzie. 85 Blake chwycił za koniec drabiny i wepchnął na nią Rogera. Chciał, Ŝeby chłopiec wyszedł z wody pierwszy. I wtedy jakiś mąko, z wielką determinacją, rzucił się na pozostające jeszcze w wodzie nogi Rogera. Były białe i wyglądały jak ryba. Roger zanurzył się z powrotem, Ŝeby móc się bronić. Z pokładu Lwely Lady patrzył na to wszystko Skink. Uśmiechał się i z duŜym zadowoleniem przyglądał się podwodnemu spektaklowi. Blake zawołał go. Chciał, Ŝeby Skink pomógł im. Ale on zlekcewaŜył wezwanie. śaden z widzów, którzy z lubością oglądali na romańskiej arenie chrześcijan rzuconych lwom na poŜarcie, nie cieszył się tak bardzo jak teraz Skink był szczęśliwy przyglądając się, jak jego trzej towarzysze walczą o Ŝycie. Ale zaraz zrzedła mu mina, mąko bowiem wykonał skok w górę. Bestia wzbiła się cztery metry ponad poziom morza i opadła na reling łamiąc go na drobne kawałki. Wielkie cielsko prześlizgnęło się po pokładzie statku i zdarło z boku Skinka pokaźny płat skóry. Resztki odrętwienia w nodze zniknęły, jak ręką odjął. Skink przeskoczył, jak królik na spręŜynie, szczebel drabinki wantowej i wdrapał się na bocianie gniazdo. Przykucnął w tej kryjówce, trzęsąc się ze strachu. Bał się, Ŝeby jeden z tych strasznych morskich akrobatów go nie dosięgną!. Blake i Hal ponowili próbę podsadzenia Rogera na drabinkę, ale i tym razem rekiny pokrzyŜowały im plany. Roger spadł znowu do wody. 86 Sytuacja stawała się coraz bardziej rozpaczliwa. Wszyscy trzej byli na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego. Wydawało się, Ŝe to juŜ koniec. Hal pomyślał, Ŝe wspaniały film, który nakręcił, opadnie na dno laguny, gdzie nigdy nie zobaczy go Ŝadna publiczność. Roger zanurzył się trochę głębiej, spojrzał w górę i zobaczył Orno. Polinezyjczyk pracował przy końcu kadłuba przyświecając sobie latarką karbidową i był całkowicie nieświadomy tego, co działo się po drugiej stronie statku.
Roger, rozgarniając mocno wodę rękami, podpłynął szybko do zdziwionego majtka i wyrwał mu latarkę z rąk. Potem, trzymając przed sobą jaskrawo świecącą lampę, przepłynął pod kilem i wylądował w miejscu, gdzie kłębiły się oszalałe rekiny. Podobnie jak król Artur płonącym mieczem Eskaliburem, Roger zaatakował swoich wrogów latarką. Płomień o temperaturze 3600 stopni, który potrafił przeciąć stal - to zdecydowanie zbyt wiele, nawet dla oszalałych z Ŝądzy krwi rekinów. Olbrzymi biały rekin odpłynął w dal z wypaloną w głowie dziurą wielkości duŜego wiadra. Niebieski rekin nie zdąŜył nawet otworzyć paszczy, a juŜ stracił dolną szczękę. Chłopiec dobrał się teraz do ryby młota, która po chwili oddaliła się zygzakiem mając jeden młot mniej. To tu, to tam, w górę i w dół, błyskał śmiercionośny płomień. Oszalałe ryby oprzytomniały nagle, krew i wszystko inne przestało dla nich istnieć z wyjątkiem palącego sztyletu. Starając się 87 uciec przed płomieniem, rozproszyły się w róŜnych kierunkach. Oniemiali ze zdziwienia Blake i Hal czekali na Rogera na stopniach drabinki. W pobliŜu nie było widać Ŝadnego rekina. Roger popłynął oddać latarkę Orno, potem dołączył do nich. Wspięli się na pokład. Zobaczyli, Ŝe reling jest zniszczony na obu burtach. Z bocianiego gniazda patrzył w dół przeraŜony Skink. Trzej wojownicy opadli ze zmęczenia na pokład. Hal delikatnie odłoŜył na bok kamerę. Na filmie zarejestrowana została najwspanialsza bitwa z rekinami, jaką kiedykolwiek nakręcono na-Ŝywo. Blake patrzył na Rogera, jakby zobaczył go po raz pierwszy w Ŝyciu. - Mój chłopcze - powiedział. - Chciałbym przeprosić cię za to, Ŝe kazałem ci trzymać się z boku. Udowodniłeś, Ŝe jesteś lepszy od kaŜdego z nas. Twoja odwaga ocaliła nam Ŝycie. Roger rozpromienił się słysząc pochwałę z ust szefa. Poczuł się dorosły. Nie będą go juŜ dłuŜej nazywać dzieciakiem i odsuwać, kiedy dzieje się coś ciekawego. Teraz był juŜ jednym z nich. śelazny Człowiek Następnego dnia rano Blake obwieścił: - Dzisiaj zajmiemy się nurkowaniem głębinowym. Naszym zadaniem będzie wykonanie kilku zdjęć Ŝycia podmorskiego na głębokości jednej czwartej mili. Uśmiechnął się widząc zdziwienie w oczach chłopców. - Mam nadzieję - odezwał się pogardliwym tonem Skink - iŜ zdajesz sobie sprawę, Ŝe akwalung nie moŜe być uŜywany na głębokości większej niŜ dziewięćdziesiąt czy sto metrów. - Tak, wiem o tym. Nie będziemy korzystać z akwalungów. PosłuŜymy się śelaznym Człowiekiem. Blake wydał kilka poleceń kapitanowi Ike'owi i Orno. Zdjęli oni pokrywę luku i spuścili w dół stalową linę, która zjechała z samego czubka dźwigu. Na końcu liny znajdował się hak. Włączyli motor i metalowy kabel zaczął nawijać się na bęben. Z wnętrza ładowni wyłonił się groteskowy potwór ze stali i szkła. Miał ogromną głowę i po jednym oku z czterech jej stron oraz okrągły korpus. Dziwoląg nie miał nóg. WyposaŜony był za to w dwa stalowe ramiona o długości półtora metra. Na 89 końcu kaŜdego z nich znajdowały się dwa metalowe palce. Potwora postawiono na pokładzie. Wydawało się, Ŝe deski pokładowe, które trochę się pod nim ugięły, nie wytrzymają tak wielkiego cięŜaru. - WaŜy prawie dwie tony - powiedział Blake. - Zrobiony jest z cięŜkiej, grubej na pięć centymetrów płyty stalowej. - Dlaczego aŜ tak grubej? - zapytał Roger. - Bo inaczej nie wytrzymałby ogromnego ciśnienia na duŜych głębokościach.
Hal przyglądał się potworowi z wielkim zainteresowaniem. - Czy to jest dzwon do nurkowania? - Tak. Jeden z najnowszych modeli. Dzwon do nurkowania ma bardzo długą historię. Nawet Grecy go posiadali, ale był bardzo prymitywny. Urządzenie to dopiero w naszych czasach stało się naprawdę skuteczne. Słyszeliście moŜe o tym, Ŝe William Beebe zszedł na dno w batysferze, Otis Barton w bentoskopie, a profesor Piccard w batyskopie. Niestety te wszystkie urządzenia mają wspólną wadę: nadają się tylko do obserwacji. MoŜna do nich wejść, opuścić się na dno i patrzeć przez okna, nic poza tym. Jeśli zobaczysz coś, co cię zainteresuje, nie moŜesz tego wziąć do ręki. Nawet gdybyś odkrył zatopiony statek, mógłbyś jedynie obserwować go przez okna. Ciągle ponawiano próby, które miały na celu wyposaŜenie tych urządzeń w ręce i nogi, ale nie były one zbyt udane. Porucznik Reisenberg pod90 czas wypraw w poszukiwaniu zatopionych skarbów uŜył bardzo pomysłowego robota, wymyślonego przez człowieka o nazwisku Romano. Dzięki robotowi udało mu się wydostać skarby ze starych wraków. Ten, którego widzicie przed sobą, jest duŜo lepszy od innych modeli. Hal z uwagą przyglądał się metalowym palcom. Były bardzo długie, miały ostre końce i przypominały kły wielkiego, drapieŜnego ptaka. - W jaki sposób działają te stalowe ręce? - zapytał. - Za pomocą elektryczności. Wewnątrz dzwonu znajduje się tablica rozdzielcza i przy jej uŜyciu moŜna kierować ręce w dowolną stronę, a takŜe poruszać palcami. Te metalowe palce spełniają funkcję pincet. MoŜna je tak zbliŜyć do siebie, Ŝe będą w stanie podnieść małą monetę. Jeśli ktoś potrafi dobrze się nimi posługiwać, moŜe za ich pomocą dokonywać cudów. Widziałem pokaz, na którym jeden z ekspertów, będąc w środku śelaznego Człowieka, zawiązał supeł na linie. Metalowe ręce są bardzo silne i oprócz prac wymagających duŜej delikatności mogą takŜe wykonywać inne zadania. Potrafią przenosić duŜe belki albo pokrywy, nawet skrzynie pełne metalu. Są co najmniej dwadzieścia razy silniejsze od ludzkich ramion. Blake obszedł dzwon dookoła i otworzył cięŜką stalową klapę. Odsłonił otwór o średnicy mniej więcej pięćdziesięciu centymetrów. - Raczej trudno będzie się tam wcisnąć - zastanawiał się na głos Hal. 9i - Tak, ale moŜna wśliznąć się do środka, jeśli włoŜy się najpierw jedno, a potem drugie ramię. Zajrzeli w mroczne wnętrze. We wgłębieniu na głowę znajdowały się w ścianach cztery okrągłe szybki; z zewnątrz wyglądały jak cztery pojedyncze oczy. Będąc w środku nie moŜna było patrzeć ani w górę, ani w dół, za to miało się widok na cztery strony świata. W górnej części kopuły było wystarczająco duŜo miejsca na aparat fotograficzny, co pozwalało wykonywać zdjęcia przez szklane szybki. Blake wskazywał na dolną część kopuły, gdzie znajdowały się róŜne przyrządy: tablica rozdzielcza, dzięki której moŜna było posługiwać się metalowymi rękami i palcami; przyciski do włączania świateł punktowych, które oświetlały głębinowe ciemności; cylindry z powietrzem działające na tej samej zasadzie, co akwalung; telefon, który umoŜliwiał nurkowi utrzymywanie stałego kontaktu z towarzyszami na statku. Był tam nawet mały elektryczny grzejnik. - To jest bardzo potrzebne urządzenie - wyjaśniał Blake. - Tam w dole, gdzie nie docierają promienie słoneczne, jest bardzo zimno. Popłyniemy teraz na głębszą wodę i zrobimy próbne nurkowanie.
Lively Lady opuściła wody laguny przez zachodnią cieśninę i płynęła tak długo po otwartym morzu, dopóki pod jej kadłubem nie ukazała się granatowa woda. Kolor ten oznaczał wielkie głębiny. Tu statek zatrzymał się. Doktor Blake wcisnął się do śelaznego Czło92 wieka. Stalowa pokrywa zamknęła się za nim z hukiem. Dokręcono mocno śruby. Uwięziony w środku Blake sprawdzał po kolei działanie wszystkich urządzeń. Hal załoŜył na głowę słuchawki i od razu usłyszał głos ?i???'?: - Dobrze mnie słyszysz? - Świetnie, doktorze Blake - odpowiedział Hal. Światła punktowe zapaliły się i zgasły. Następnie Blake uruchomił metalowe ręce. Roger, który stał nie opodal, został nagle przez nie złapany i jak piórko podniesiony do góry, po czym z powrotem opuszczony na pokład. Po chwili jedna z rąk powędrowała w stronę Skinka i zanim dŜentelmen ten zdąŜył uciec, metalowe palce chwyciły chusteczkę do nosa, którą miał za paskiem spodni. Druga ręka obniŜyła się ku pokładowi i podniosła gwoździk. Przez telefon dał się słyszeć entuzjastyczny głos ?i???'?: - Wszystko sprawuje się na medal. Teraz przenieście mnie nad wodę i opuśćcie głęboko na dół. Hal przekazał rozkaz kapitanowi Ike'owi, który natychmiast uruchomił korbę dźwigu. śelazny Człowiek uniósł się w górę i zatrzymał na wysokości półtora metra od pokładu. Ramię dźwigu przesunęło się powoli nad ocean, po czym opuściło dzwon głębinowy tak, Ŝe znalazł się on tuŜ pod powierzchnią. Kapitan zatrzymał korbę. - Wszystko w porządku? - zapytał Hal. - Nic nie przecieka? - Ani kropla - dobiegł głos z morza. - Wszystko we wzorowym porządku. Opuszczajcie! 93 Korba poszła znowu w ruch i po chwili śelazny I Człowiek zniknął z pola widzenia. Specjalne urządzenie na bębnie z liną odliczało długość 1 spuszczonego w dół kabla. Licznik pokazał dzie- 1 sieć metrów, potem dwadzieścia i w końcu trzydzieści. Hal usłyszał głos ?i???'?: - Zagłębiamy się bardzo łagodnie. Ciśnienie utrzymuje się na poziomie. Przepłynęliśmy właśnie przez ławicę kiełbików. Bardzo się nami zainteresowały, zatrzymały się nawet, Ŝeby zajrzeć przez okna do środka. Jedna z rybek nadziała się na metalowy palec, ale jakoś udało się jej uwolnić. Robi się ciemno. Na jakiej jestem głębokości? - Stu metrów. Zatrzymać linę? - Opuszczajcie dalej, aŜ do dwustu. Na głębokości dwustu metrów kapitan Ike zatrzymał korbę. - Osiągnąłeś teraz dwieście metrów - poinformował ?i???'? Hal. - Widzisz coś? - Absolutnie nic. Ciemno tu jak w grobie. Włączę zaraz światła. O, tak znacznie lepiej! Wokół mnie pływa kilka setek ryb - są niepodobne do tych, które pływają tuŜ pod powierzchnią morza. Robi się zimno. Włączam grzejnik. - Kiedy Blake odezwał się znowu, w jego głosie wyraźnie czuło się niepokój: - Lepiej mnie wyciągnijcie. Koło drzwi przecieka woda. - Ciągnijcie w górę! - krzyknął Hal. Opierał się o reling i z niepokojem patrzył w dół. Oczywiście, nie był w stanie niczego zobaczyć. Wydawało mu 94 się jednak, Ŝe w ten sposób jest bliŜej człowieka, który znajduje się tam, w głębinach. Korba nie poruszyła się wcale. - Ciągnijcie w górę! - wrzasnął ponownie Hal i odwrócił się, Ŝeby zobaczyć, co się dzieje. Skink stał przy korbie. Kapitan Ike gdzieś zniknął.
- Kapitan musiał na chwilę odejść - powiedział Skink - przejąłem więc jego obowiązki. - No dobrze - odezwał się wzburzony Hal. - Podnieś ?i???'? do góry. Dzwon przecieka. - To rzeczywiście niemiła niespodzianka - droczył się z nim Skink. - MoŜe być pewne opóźnienie. Wydaje mi się, Ŝe to urządzenie zepsuło się. - Więc napraw je szybko! - Nie widzisz, Ŝe właśnie to robię - parsknął Skink. Hal nadal niczego nie podejrzewał. Za bardzo wierzył w uczciwość ludzką i nigdy nie przyszło-by mu do głowy, Ŝe Skink mógłby zaplanować utopienie doktora ?i???'?. Skink przepowiedział, co prawda, Ŝe Blake będzie miał wypadek. Ale były to tylko czcze pogróŜki, zwykłe głupie gadanie. - Co się tam dzieje? - usłyszał głos ?i???'?. - Mamy kłopoty z korbą - poinformował go Hal. - Zawołaj Skinka. On jest dobrym mechanikiem. - Właśnie Skink nad tym pracuje. - Powiedz mu, Ŝeby się pospieszył. Woda 95 podniosła się juŜ o dwadzieścia centymetrów i z kaŜdą chwilą podchodzi coraz wyŜej. - Ruszaj się! - zawołał Hal do Skinka. - Woda podniosła się o dwadzieścia centymetrów i z kaŜdą chwilą napływa jej coraz więcej. Zaraz zabraknie mu powietrza. - Ach, tak - odezwał się lekcewaŜącym tonem Skink - a tego właśnie chcielibyśmy uniknąć, prawda? Nie martw się, naprawię to w dziesięć minut. - Dziesięć minut! W tej sytuacji to tyle, co dziesięć godzin. Blake, który najwyraźniej słyszał ich rozmowę, powiedział: - Za dziesięć minut będzie juŜ po mnie. Zanim minie połowa tego czasu, woda zaleje całe wnętrze. - Jego głos był spokojny i rzeczowy. - Blake utopi się za pięć minut - poganiał Skinka Hal. Skink stał odwrócony tyłem. Hal nie mógł więc widzieć jego twarzy, ale wydawało mu się, Ŝe słyszy przytłumiony chichot. Zerwał więc z głowy słuchawki i podał je Rogerowi. Wyciągnął z pochwy nóŜ i stanął za Skinkiem, który przez cały czas pochylał się nad korbą. Czubkiem noŜa dotknął nagich pleców Skinka. - Nie ruszaj się - ostrzegł go - bo wepchnę ci całe ostrze w plecy. - Co to ma znaczyć... - Zaraz ci wytłumaczę. Nie ruszaj się! A teraz przejdźmy do rzeczy. Daję ci dziesięć sekund na 96 uruchomienie tej korby. Za kaŜdą następną sekundę będę ci wbijał nóŜ pół centymetra głębiej. Korba poszła w ruch. Skink wyprostował się i spojrzał Halowi w oczy. - Nie musiałeś tego robić - powiedział z wymówką w głosie. - Tak się akurat złoŜyło, Ŝe w tej samej chwili, kiedy do mnie podszedłeś, udało mi się zreperować korbę. I niech ci się nie wydaje, Ŝe ty przyspieszyłeś tu cokolwiek. Hal poczuł się zakłopotany. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć, Ŝe Skink zaplanował morderstwo z zimną krwią. śelazny Człowiek wynurzył się z wody i po chwili stał juŜ na pokładzie. Odkręcono wszystkie śruby i otworzono klapę zamykającą wejście. Ze środka wylała się cała masa wody. Zaniepokojony Hal zajrzał do wnętrza. - Doktorze Blake, czy nic panu nie jest? - Czuję się jak szczypiorek na wiosnę - usłyszeli pogodny głos.
Po czym doktor Blake wychylił ze środka głowę i wysunął jedną rękę. Wydawało się, Ŝe nic więcej nie był w stanie zrobić. Chłopcy pośpieszyli mu z pomocą i wyciągnęli go z dzwonu. LeŜał na deskach pokładu blady, ale uśmiechnięty. Nie marnował energii na opowiadanie o dramatycznej sytuacji, w której się znalazł. Interesował go tylko naukowy aspekt całego zdarzenia. - To bardzo ciekawe - zauwaŜył, jego głos drŜał trochę. - Na głębokości dwustu metrów ciśnienie było dziewiętnaście razy większe niŜ na 97 powierzchni. Dla człowieka bez osłony byłaby to pewna śmierć. Za to wewnątrz dzwonu czułem się tak samo, jakbym znajdował się na powierzchni. Oczywiście, dopóki dzwon nie zaczął przeciekać. Im więcej wody dostawało się do środka, tym bardziej zwiększało się ciśnienie w dzwonie. Właśnie to ciśnienie zaczęło mnie stopniowo osłabiać - wydaje mi się, Ŝe jestem w lekkim szoku głębinowym. Tak więc, jeśli uda nam się usunąć przeciek, moglibyśmy zanurzyć się bez Ŝadnych problemów nawet na głębokość czterystu metrów. Uszczelnimy te drzwi - i spróbuję jeszcze raz. - Nie spróbuje pan - sprzeciwił się Hal. - Nie dzisiaj. Musi pan odpocząć. Teraz moja kolej. Blake usiłował wstać, ale nie miał na to wystarczająco duŜo siły. - Pewnie masz rację - przyznał. - Tak czy siak, trzeba wybrać stamtąd wodę. Na samym dnie znajdziecie specjalny zawór. Dzwon został opróŜniony z wody i wysuszony w środku. Następnie całą powierzchnię wokół drzwi uszczelniono nową gumą. Hal odciągnął kapitana I??'? na bok. - Kiedy będę na dole, chciałbym, Ŝeby pan pilnował korby. Proszę jej nikomu nie powierzać. Kapitan zrozumiał, co Hal miał na myśli. - Podejrzewasz więc, Ŝe była to nieuczciwa gra. - Tego nie mogę powiedzieć - po prostu nie wiem. Ale będę czuł się znacznie bezpieczniej, gdy to pan zajmie się korbą. - Dobrze, jeśli ci tak bardzo na tym zaleŜy. Nie 98 pozwolę nikomu zbliŜyć się do korby na odległość mniejszą niŜ trzy metry. - Świetnie. Hal wszedł do komory. Zabrał ze sobą aparat fotograficzny z kolorowym filmem. Gdy tylko dzwon zanurzył się, na chwilę ogarnęło go przeraŜenie. Ale silniejsze od strachu okazało się podniecenie na myśl, Ŝe za chwilę wkroczy w tajemniczy świat głębin. Przez godzinę metalowa kabina powinna zapewnić mu bezpieczeństwo i wygodę, miała stać się jego podwodnym domem. Chyba nie jest całkowicie niemoŜliwe, Ŝe pewnego dnia, w przyszłości, ktoś wybuduje podwodne domy i na dnie oceanów powstaną miasta, w których zamieszkają ludzie? Być moŜe są to fantastyczne idee, ale przecieŜ wiele z fantastycznych pomysłów spełniło się. Z biegiem lat zwiększa się liczba ludzi na świecie i powierzchnia lądu jest coraz bardziej zatłoczona. Dlaczego więc ludzie nie mieliby przenieść się pod wodę? Widok za szybką był fascynujący. Ogromna płaszczka przepłynęła obok leniwie. Jej poruszające się w dół i w górę płetwy przypominały skrzydła nietoperza. Kolorowa ryba anioł mignęła w promieniu słońca. Dorodny osobnik, o olśniewających kolorach łusek, znalazł się w odległości metra od szybki. Hal zrobił mu zdjęcie. Długa, półtorametrowa barrakuda wyszczerzyła ostre zęby i opływała dzwon juŜ któryś raz z rzędu. Wyraźnie zaintrygował ją ten dziwny obiekt. Hal bardzo się cieszył, Ŝe oddziela go od niej pięciocentymetrowa metalowa ściana, bo bar99 rakuda rzuciła się nagle do ataku - chwyciła w zęby wystającą śrubę. Te zęby potrafiły przebić drewniany kadłub łodzi, ale Hal uśmiechnął się tylko, widząc zdziwienie drapieŜnej
ryby. Okazało się bowiem, Ŝe straszne zęby, które przebijały wszystko, co tylko poruszało się w morzu, nie zadrasnęły nawet Ŝelaznej śruby. - Sto metrów - usłyszał przez telefon głos ?i???'?. - Co z przeciekiem? - Wszystko suche jak pieprz - odpowiedział Hal. Woda z pomarańczowej zmieniła się w błękitną, z błękitnej w fioletową, z fioletowej w czarną. Dzwon zatrzymał się. - Jesteś na głębokości dwustu metrów. Czy nadal jest sucho? Hal zapalił światło i sprawdził krawędzie drzwi - Wydaje się, Ŝe uszczelnienie załatwiło sprawę. Nie ma Ŝadnych śladów wody. - Masz ochotę zejść niŜej? - Mogę spróbować. Jest tu tak samo wygodnie jak na pokładzie. - Hal włączył ogrzewanie. Nagły podwodny prąd uderzył w dzwon i zaczął nim obracać. Trwało to dłuŜszą chwilę. Halowi wcale się to nie podobało. Poczuł się dziwnie osamotniony. Ze światem na górze łączy ła go tylko półcalowa lina i kabel elektryczny, nic poza tym. Znajdował się teraz w miejscu, w któ rym od momentu stworzenia świata nie było Ŝadnego człowieka. Miał wraŜenie, Ŝe jest intruzem, którego otaczają nieznani wrogowie Najgroźniejszym z nich było ciągle wzrastaioo jące ciśnienie wody. Jak długo wytrzyma śelazny Człowiek, zanim pęknie jak skorupka jajka? Jeśli to nastąpi, śmierć będzie szybka i bezbolesna. MoŜe się zdarzyć coś jeszcze gorszego. Na przykład zerwie się lina. śelazny Człowiek opadnie na dno i zostanie tam na wieki. Wtedy człowieka, który jest w jego wnętrzu, nie czeka łagodny i bezbolesny koniec, będzie siedzieć i czekać, aŜ zabraknie mu powietrza i straci przytomność. Zastanawiał się, czy szczelnie zamknięta komora zachowa jego ciało w nie zmienionej formie przez kilkaset lat. A moŜe w metalowym wnętrzu znajdzie się wystarczająco duŜo tlenu, Ŝeby spowodować rozkład ciała. Wtedy pozostanie po nim tylko szkielet, który moŜe być odnaleziony za tysiąc lat. Tak, bo za kilkaset lat ludzie będą juŜ mieszkać na dnie morza. Otrząsnął się z tych ponurych myśli. Wyłączył wewnętrzne światło i spojrzał przez szybę. Czarne morze pełne było dziwacznych stworzeń. Wydawało się, Ŝe kaŜde z nich niesie ze sobą latarnię. Niektóre śpieszyły się w jedną albo w drugą stronę w poszukiwaniu zdobyczy. Inne, na przykład świecąca łagodnym blaskiem meduza, czekały, aŜ pokarm sam podpłynie bliŜej. Były tam białe latarnie, czerwone, zielone, niebieskie i Ŝółte. Hal miał wraŜenie, Ŝe patrzy na tętniące nocnym Ŝyciem miasto, gdzie na ulicach pełno jest samochodów i ciągle zmieniają się sygnały świetlne na przejściach. IOI Światła róŜniły się między sobą, jedne były zdecydowanie jasne i ostre, inne zaś rozproszone i zamglone. Hal rozpoznał niektóre stworzenia. Widział je kiedyś na powierzchni wyłowione w sieciach głębinowych. Kałamarnice miały światełka wokół oczu i na końcu czułków. Krewetki wysyłały z siebie krótkie błyski światła. Ryba Wenus opasana była świetlistą aureolą. Inna miała świecące wąsy. U jeszcze innej jaśniały tylko dwa rzędy drapieŜnych zębów, a to dlatego, Ŝe pokrywała je świecąca piana. Głębinowe smoki miały na bokach rzędy zielonych i niebieskich świateł. Ryba, zwana latarnianą, wyróŜniała się Ŝółtymi światłami czołowymi, które w zaleŜności od sytuacji mogła włączać i wyłączać. Hal opisał Blake'owi to, co widzi. - Zatrzymajcie na chwilę dzwon - poprosił. - Spróbuję zrobić zdjęcie.
Dzwon przestał opadać w dół, ale niestety obracał się w miejscu. Zarówno ruch dzwonu, jak i płynących ryb nie pozwalał na właściwe ustawienie czasu naświetlania w aparacie, poza tym stworzenia nie świeciły wystarczająco jasno, Ŝeby fotografia mogła się udać. Hal nastawił migawkę na jedną piątą sekundy i zacisnął kciuki. - Chciałbym, Ŝeby to przestało się tak obracać - zwrócił się do ?i???'?. - Przykro mi, ale nie moŜemy nic na to poradzić. Jesteś teraz na głębokości trzystu metrów. Spuścić cię jeszcze niŜej? Coś - moŜe śelazny Człowiek? - podszepnęło Halowi, Ŝeby powiedział: „Nie, wyciągnijcie 102 mnie". Ale Hal nie wymówił tych słów na głos. Zamiast tego powiedział: - Dlaczego nie. Wszystko jest w porządku. Dzwon zanurzał się więc dalej. Hal włączył teraz zewnętrzne światła i wszystkie stworzenia, które całe Ŝycie spędziły w nieskończonej ciemności, wytrącone zostały nagle z równowagi. Niektóre z nich odpływały przestraszone. Inne natomiast wydawały się bardzo zaciekawione i gromadziły się przy światłach. Hal robił zdjęcia, dopóki nie skończył się 36-klatkowy film. Usłyszał podniecone głosy na pokładzie, potem Blake powiedział: - Udało ci się! Znajdujesz się teraz na głębokości czterystu dwudziestu metrów. Gratulacje! - Gratulacje naleŜą się śelaznemu Człowiekowi, nie mnie. To on wykonał całą pracę i dobrze się spisał. A moŜe opuścicie mnie jeszcze trochę? - Nie, nie, młody człowieku, wystarczy na dzisiaj. Wyciągamy cię teraz. Poczuł nagłe szarpnięcie i zaraz potem zgasły światła. Sprawdzał przełączniki. W ogóle nie działały. Urwał się głuchy szum w słuchawce telefonu, który towarzyszył mu przez cały czas. Zawołał ?i???'?. Nie dostał odpowiedzi. Otaczała go absolutna cisza, nigdy wcześniej nie doznał podobnego uczucia. Był odizolowany od wszelkich dźwięków, z wyjątkiem tych, które powodował sam. Własny oddech wydawał mu się teraz hałaśliwy. Ponownie krzyknął w słuchawkę i przestraszył się własnego głosu, który rozniósł się po metalowym wnętrzu komory. 103 Domyślał się, co się stało - zerwał się kabel elektryczny. Skręcił się najpierw, gdy dzwon obracał się w kółko, a potem pękł. Czy za chwilę nie zerwie się lina? A moŜe i to się juŜ stało? Niewykluczone, Ŝe dzwon opada teraz spokojnie i cicho na dno oceanu. Według obliczeń dno miało znajdować się na głębokości trzech mil od powierzchni wody. Spojrzał w szybkę i po światełkach ryb zorientował się, iŜ dzwon nie spada w dół. Niestety nie podnosił się takŜe w górę. Dlaczego? CzyŜby popsuł się znowu silnik? A moŜe Skink zastąpił kapitana I??'? przy korbie? Przestał działać elektryczny grzejnik i we wnętrzu komory od razu zrobiło się lodowato. Było zupełnie oczywiste, Ŝe zanim zabraknie mu powietrza, zamarznie na śmierć. Po raz kolejny krzyknął w słuchawkę, złapał za telefon, potrząsnął nim. Starał się opanować panikę, która z kaŜdą chwilą ogarniała go coraz bardziej. W strachu będzie szybciej wdychał powietrze i prędzej wyczerpie jego zapas. Musi się za wszelką cenę uspokoić. Nagle nastąpił silny wstrząs, który rzucił nim o metalową ścianę. Odgłos skrzypienia i zgrzytania oznaczał, Ŝe śelazny Człowiek uderzył w podwodny szczyt. Silny prąd obracał dzwonem w koło. Hal odzyskał równowagę i przesunął palcami po szybkach. Nie były zrobione ze zwykłego szkła, lecz z najlepszego gatunku kwarcu, i mogły wytrzymać bardzo wysokie ciśnienie. Nie projektowano ich jednak z myślą o zderzeniach. 104
Dzwon poruszał się znowu swobodnie, ale podobny wypadek mógł się powtórzyć w kaŜdej chwili. Statki nigdy nie zarzucały kotwicy na tak duŜych głębokościach, były zmuszone dryfować. Oznaczało to, Ŝe Lwely Lady poruszała się powoli zgodnie z kierunkiem wiatru, który, jak Hal pamiętał, wiał od zachodu. W związku z tym statek i znajdujący się pod nim dzwon zbliŜały się coraz bardziej w stronę podwodnej przepaści, która wznosiła się z głębin stromo ku górze tworząc w ten sposób atol Truk. W razie uszkodzenia szyby moŜna było zasłonić od środka specjalnymi pokrywami, które uniemoŜliwiały przedostawanie się wody do wewnątrz. Hal siłował się teraz z nimi chcąc je zamknąć. Nie nasmarowano ich dokładnie i dlatego nie dały się dociągnąć do końca, przy kaŜdej próbie podjeŜdŜały z powrotem do góry. Halowi wydawało się, Ŝe mocował się z nimi bardzo długo. W końcu dał za wygraną. Rozgrzał się przy tym trochę. Przerwał pracę, Ŝeby odpocząć przez chwilę, ale od razu zrobiło mu się bardzo zimno. Miał wraŜenie, Ŝe od zerwania kabla minęło juŜ wiele godzin. Wtedy zauwaŜył, Ŝe za oknami pojawił się nikły blask. Jego źródłem mogła być fosforyzująca skóra ryb, które przepływały obok. Nie, wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Przypominało raczej... tak - światło dzienne! Hal wyjrzał na zewnątrz. Kolor morza przeszedł z czerni w ciemny fiolet, z fioletu w błękit, z błękitu w barwę pomarańczową. śelazny Czło105 wiek wyłonił się z wody na powierzchnię, zawisł na chwilę w powietrzu, po czym z hukiem ? wylądował na pokładzie statku. Dał się słyszeć szczęk otwieranej zasuwy i metalowa klapa drzwi podniosła się do góry. - Nic ci się nie stało? - zapytał Blake. - Nic a nic. Ku Halowi wyciągnęły się ręce. - Jesteś zimny jak lód. Roger i Blake wyciągnęli zziębniętego chłopaka na słońce. Hal zobaczył, Ŝe kabel elektryczny owinął się mocno wokół liny. Widać było wyraźnie, Ŝe zerwał się tuŜ ponad dzwonem. - Były jakieś kłopoty z korbą? - Zerwał się kabel i wpadliśmy w popłoch - opowiadał Blake. - Potem zaczęliśmy cię wyciągać. Stopniowo - sześćdziesiąt metrów na minutę. Ale miałeś przed sobą długą drogę. Blake zauwaŜył, Ŝe Hal trzęsie się z zimna i ze zdenerwowania. Wiedział, Ŝe była to dla niego bardzo cięŜka próba. - Na pewno czułeś się tam okropnie - głos doktora był pełen współczucia. - Sam, na głębokości czterystu dwudziestu metrów, otoczony ciemnością, nie wiedząc, czy kiedykolwiek wydostaniesz się na powierzchnię. Hal chciał wzruszyć ramionami - ale nie udało mu się - nadal trząsł się cały z zimna. - Chyba zrobiłem kilka dobrych zdjęć - powiedział. PołoŜył się na rozgrzanym od słońca pokładzie i zasnął. Poszukiwanie skarbu Do odlotu samolotu Skinka zostało jeszcze sześć dni. W czasie lunchu doktor Blake powiedział, Ŝe popłyną na wyspę Para na kilka dni, po czym wrócą, Ŝeby odwieźć Skinka na lotnisko. - Dlaczego płyniemy na Para? - zapytał Hal. - Będziemy tam szukać skarbów! Roger nadstawił uszu. To dopiero była nowina! ZauwaŜył, Ŝe wiadomość ta poruszyła takŜe Skinka. Ale w odróŜnieniu od towarzyszy Skink nie wydawał okrzyków zachwytu, jego zainteresowanie przejawiało się zupełnie innaczej - miał nachmurzoną twarz, tylko w oczach pojawiły się diabelskie ogniki.
Blake siedział odwrócony tyłem, nie mógł więc widzieć reakcji Skinka. - Według starej hiszpańskiej ksiąŜki podróŜniczej - rzekł Blake - w czasie wielkiego sztormu w 1663 roku przy brzegach wyspy Para zatonął galeon płynący z Filipin do Meksyku i Hiszpanii. Na jego pokładzie znajdował się hiszpański gubernator Filipin, który powracał do ojczyzny wraz z całym swoim dobytkiem; sprzętami domowymi: stołami, krzesłami, komodami, rzeźbami, Ŝyrandolami, świecznikami, wazonami, misami, 107 sztućcami oraz złotymi i srebrnymi ozdobami. Cały ten ładunek wart jest około pół miliona dolarów. Roger zagwizdał. Oczy Skinka zaświeciły się chciwie. Tymczasem Blake mówił dalej: - Metropolitan Muzeum chciałoby zdobyć te sprzęty. To na prośbę muzeum Instytut Oceanograficzny ma zająć się poszukiwaniem zatopionego wraku. - Kiedy wyruszamy? - dopytywał się Skink. - Wyspa Para znajduje się około stu pięćdziesięciu mil na południe od laguny Truk. Wieje teraz dobry, zachodni wiatr. Kapitan obliczył, Ŝe jeśli wyruszymy o zachodzie słońca, dotrzemy tam jutro o świcie. - Rozumiem, Ŝe nadal chcesz, Ŝebym odleciał najbliŜszym samolotem? - zapytał uprzejmie Skink. - Tak - odrzekł Blake. - I wrócimy tu nie wcześniej niŜ za sześć dni - tuŜ przed odlotem mojego samolotu? - Tak, to prawda. - W takim razie powinienem pójść do bazy dzisiaj po południu, Ŝeby zarezerwować bilet i załatwić wszelkie formalności związane z bagaŜem. Brzmiało to sensownie, dlatego Blake nie sprzeciwił się. Skink wyglądał na bardzo zadowolonego. Zachowywał się tak, jakby udało mu się kogoś przechytrzyć - uśmiechał się pod nosem. Jedynie Roger to zauwaŜył i jedynie on poczuł się tym zaniepokojony. 108 „O czym myśli ten chytry lis?" - zastanawiał się. Lively Lady zawróciła z drogi, minęła cieśninę j przecięła lagunę przepływając na wschodnią stronę wyspy Moen. Tam zarzuciła kotwicę i Skink w małej łódce popłynął w kierunku lądu. Nie było go prawie dwie godziny. Wszyscy na statku przyglądali się w tym czasie manewrom sześciu małych łodzi podwodnych. WyposaŜone były w komorę wyjściową, przez którą człowiek mógł opuścić łódź albo powrócić do niej nie wychodząc z wody. Dziwne to było uczucie widzieć w przejrzystej wodzie marynarza, który najpierw wyłania się z wnętrza łodzi podwodnej, potem ukazuje się na powierzchni wody. Za chwilę zanurza się znowu i wchodzi z powrotem do środka, zamykając za sobą klapę. - Komora wyjściowa - tłumaczył Rogerowi Hal - ma dwie klapy: jedna otwiera się do środka łodzi, a druga na zewnątrz. Jeśli człowiek chce opuścić łódź, wypełnia komorę powietrzem z wnętrza łodzi, wchodzi do komory i zamyka za sobą klapę. Potem komorę wypełnia woda o takim samym ciśnieniu jak ciśnienie wody w morzu. Dopiero w tym momencie człowiek moŜe otworzyć drugą klapę i wyjść na zewnątrz. PoniewaŜ ma na sobie akwalung, nie będzie miał Ŝadnych kłopotów z oddychaniem, zanim nie wypłynie na powierzchnię. Kiedy chce wrócić do łodzi, musi zrobić to samo, tylko w odwrotnej kolejności. 109 - Dlaczego Inkham nie wraca? - zaniepokoi} się Blake. - Rezerwacja biletu na pewno nie zajęła mu więcej niŜ piętnaście minut. Skink wreszcie wrócił i wydawało się, Ŝe jest w szampańskim nastroju. Nie przeprosił ich za spóźnienie. Zachowywał się tak, jakby nie miało znaczenia, Ŝe statek czekał na niego przez
dwie godziny - stał przy relingu i z zadowoleniem obserwował manewry łodzi podwodnych, podczas gdy kapitan Ike obierał właściwy kurs. - Nienawidzę tych łodzi - mruknął kapitan. I - A ja je kocham - powiedział radośnie Skink. - Oprócz tego, Ŝe sieją zniszczenie, nie ma z nich Ŝadnego poŜytku - kapitan upierał się przy swoim. - Właśnie dlatego uwaŜam, Ŝe są wspaniałe - roześmiał się głośno Skink i zbiegł na dół do kajuty. Nie przejmował się wcale tym, co pomyśli o nim kapitan, który stał na pokładzie i przygryzał ustnik fajki. Przez całą noc Lively Lady pędziła szybko jak ptak i tuŜ przed wschodem słońca spuściła kotI wice na głębokości dziesięciu metrów przy brzegu cudownego atolu Para. Niewielka laguna otoczona była wąskim pasmem zielonego lądu. Ludzie, którzy Ŝyli kiedyś na wyspie, opuścili ją w czasie wojny, teraz nikt tu I nie mieszkał. Ziemia na Parze, pochodzenia wulkanicznego, była tak Ŝyzna, Ŝe tropikalne drzewa i krzewy rozwijały się na niej niezwykle bujnie - rosły tu wielkie palmy kokosowe i sagowe, ogromne drzewa pandanowe, stateczne bambusy, no rozłoŜyste mangowce i drzewa chlebowe oraz wiele gatunków owoców i kwiatów. Gdzieś w przybrzeŜnych wodach tego atolu leŜał wrak hiszpańskiego galeonu Santa Cruz. Doktor Blake i jego towarzysze stali teraz przy relingu i spoglądali w niebieskozieloną toń wody. - Czy ktoś szukał juŜ tego galeonu przed nami? - zapytał Roger. - Tak. Wielu nurków usiłowało odnaleźć wrak. Niektórzy z nich zginęli podczas poszukiwań. Szkoda, Ŝe stracili Ŝycie - ale kaŜdy musi kiedyś umrzeć, a ja nie wyobraŜam sobie piękniejszego cmentarza. Hal zerknął na rozmarzoną twarz doktora. Słyszał juŜ kiedyś z jego ust te słowa. Najwyraźniej naukowiec kochał morze bezgranicznie. Poświęcił mu całe swoje Ŝycie. - Poprzednie poszukiwania nie powiodły się - kontynuował Blake - bo nurkowie nie mogli przebywać na dnie wystarczająco długo, aby przyjrzeć się dokładnie kaŜdemu fragmentowi jego powierzchni. Teraz moŜna to zrobić przy uŜyciu akwalungu. Ale chodzenie po dnie odbywa się zbyt powoli. Na szczęście z pomocą przychodzą nam podwodne sanie - moŜna nimi jeździć. Roger i Orno, przynieście je. Wyciągnięto z ładowni dziwne urządzenie i połoŜono je na pokładzie. Najbardziej przypominało deskę serfingową. Było wąskie z przodu i rozszerzało się ku tyłowi. Na spodzie widoczne były płozy, takie same jak iii przy zwykłych sankach. Roger zdał sobie sprawę, Ŝe nuci pod nosem: Dzyń, dzyń, dzyń, dzwonią dzwonki sań. Ciągnie nasze sanki koń i mkniemy w śnieŜną dal. Ale temu, kto napisał słowa tej piosenki, nigdy nie przyśniłoby się nawet, Ŝe będzie moŜna kiedyś jeździć na sankach pod wodą! Doktor Blake opisywał im teraz mechanizm sań. - Urządzenie to działa na zasadzie szybowca, z tą róŜnicą, Ŝe przystosowane jest do poruszania się pod wodą zamiast w powietrzu. Zostało za-projektowane przez lotnika kapitana Vanlaera, który w czasie ostatniej wojny pełnił funkcję pierwszego pilota we francuskiej armii. Sanki wykonano ze sprasowanego drewna i korka, a potem pokryto specjalnym syntetycznym tworzywem. ZauwaŜcie, Ŝe z tyłu znajdują się dwa identyczne stery, a takŜe dwie lotki podobne do tych, jakie mają samoloty. Za pomocą tych przyrządów
nurek moŜe dowolnie zmieniać głębokość zanurzenia. Dzięki nim moŜe ślizgać się po powierzchni wody, przemieszczać się na róŜne głębokości albo sunąć po dnie oceanu. Zazwyczaj motorówka ciągnie sanki. My posłuŜymy się łódką, która ma zewnętrzny motor. | Powinna dobrze się spisać. Nawet jeśli będziemy I się poruszać z prędkością sześciu węzłów, uda nam się przez godzinę zbadać powierzchnię rów- I ną jednej czwartej mili kwadratowej. Nurkowie, uŜywający tylko akwalungów, wykonywaliby tę ¦ 112 samą pracę przez większą część roku. Widzicie więc, Ŝe to odkrycie dokonało prawdziwej rewolucji w dziedzinie badań dna morskiego i w poszukiwaniach zatopionych wraków. - Czy ktoś uŜywał juŜ sanek do tego celu? - dopytywał się Hal. - Nie na Pacyfiku. Wydaje mi się, Ŝe tutaj my zrobimy to pierwsi. Ale w basenie Morza Śródziemnego naukowcy korzystają z tego urządzenia juŜ od dawna. Początkowo nie przykładano większej wagi do tego wynalazku, traktowano go wyłącznie jako zabawkę dla playboyów na Riwierze. Potem jednak doceniono walory naukowe sanek, kiedy za ich pomocą udało się odkryć osiemnaście zatopionych statków. Okazało się bowiem, Ŝe niektóre z wraków miały na swym pokładzie cenne ładunki. Teraz brytyjskie Ministerstwo Marynarki Wojennej prowadzi badania nad zastosowaniem sanek do celów ratowniczych. - Oszaleję, jeśli ich zaraz nie wypróbuję! - wykrzyknął Roger. - Będziesz szalony, jeśli to zrobisz - powiedział opryskliwym tonem Skink. - Jest to najlepszy sposób na utonięcie. Nie polecam tej zabawy amatorom. Uwaga ta zirytowała nie tylko Rogera, ale takŜe doktora ?i???'?. - Wcale nie uwaŜam Rogera za amatora. A poniewaŜ to on zgłosił się pierwszy na ochotnika, myślę, Ŝe pozwolimy mu posłuŜyć się podwodnymi saniami. 113 - Hurrra! - krzyknął Roger i oddalił się podskakując, Ŝeby przygotować się do nurkowania. Spuszczono łódkę na wodę i przymocowano do niej linę długości stu metrów, drugi koniec liny przywiązano do szybowca. - Musi być taka długa - wyjaśniał doktor Blake. - W przeciwnym wypadku nie moŜna by opuścić sanek na duŜą głębokość. Roger załoŜył juŜ maskę i akwalung. Zszedł na dół po drabince i stosując się do instrukcji ?i???'?, połoŜył się na szybowcu na brzuchu. Stopy oparł o stery kontrolne, a ręce umieścił na drąŜkach, którymi moŜna było regulować połoŜenie lotek. - Po obu stronach znajdziesz dwa pasy przymocowane do deski. ZałóŜ je na siebie i zapnij klamry. Roger wykonał wszystkie polecenia. Teraz on i szybowiec stanowili razem całość. Na wprost jego twarzy na desce znajdował się przycisk. - Do czego słuŜy ten guzik? - zapytał. - To jest twój sygnalizator. Naciśnij go. Roger nacisnął przycisk i w łódce rozległo się buczenie. - Jeśli będziesz chciał przerwać eksperyment, naciśnij guzik - pouczył Blake i wszedł do łódki. Hal, który trochę bał się o brata, skoczył za ?i???'i??. Doktor uruchomił motor i łódka płynęła na wolnych obrotach aŜ do momentu, w którym napręŜyła się lina. Znaleźli się jakieś sto metrów od statku. - MoŜemy zaczynać! - krzyknął Blake ku Live-ly Lady. 114 Roger zdjął maskę, napluł do niej, po czym dokładnie ją wypłukał. Dzięki temu nie zaparuje szybka. ZałoŜył maskę z powrotem, sprawdzając, czy szczelnie przylega do twarzy. Obawiał się, Ŝe pod silnym naporem wody maska moŜe spaść mu z głowy. WłoŜył wypustki ustnika akwalungu pod wargi i zacisnął zęby na gumowych języczkach.
Dał znak ręką Blake'owi. Usłyszał ryk motoru. Łódka pomknęła do przodu i lina napręŜyła się. Sanki ruszyły z miejsca. Z początku Roger był całkiem zadowolony, Ŝe ślizga się po powierzchni morza. Po chwili zanurzył się trochę, ręce i nogi miał pod wodą, ale głowa nadal sterczała w górze. Zagłębił się jeszcze bardziej i woda zaczęła zalewać mu twarz. Mimowolnie zamrugał oczami i wstrzymał oddech - dopiero potem uświadomił sobie, Ŝe wcale nie było to konieczne. Maska osłaniała oczy i chociaŜ znajdował się juŜ pod wodą, oddychał swobodnie korzystając z tlenu z butli, którą miał na plecach. Skierował się w dół i juŜ po chwili znajdował się na głębokości około sześciu metrów. Chcąc ją utrzymać musiał przez cały czas naciskać drąŜki sterów z jednakową siłą. Gdy puszczał je choćby na moment, sanki natychmiast wznosiły się ku górze. „To dobrze - pomyślał Roger - takie działanie mechanizmu moŜe się bardzo przydać w razie wypadku. Jeśli pilot podwodnego szybowca straci przytomność, sanki same wypłyną na powierzchnię". Entuzjazm Rogera dla sanek nieco opadł, kiedy 115 chłopiec przepłynął przez wielką ławicę meduz. Po zetknięciu z ich kłującymi czułkami piekła go cała skóra. Ale nie zamierzał sygnalizować, Ŝe chce wracać - za bardzo podobała mu się ta zabawa. Marzył, Ŝeby to właśnie jemu udało się zlokalizować wrak Santa Cruz. Pragnienie, by podczas pierwszego nurkowania znaleźć zatopiony statek, było dosyć naiwne. Ale skoro podwodny szybowiec w ciągu pół godziny potrafił spenetrować przestrzeń, jaką dawniej badano przez cały rok, dlaczego miałoby się mu nie udać? Dno przesuwało się pod saniami niezbyt szybko - zwolniono obroty silnika i łódka poruszała się teraz z prędkością sześciu węzłów na godzinę. Dokładnie widział kaŜdy szczegół dna oceanu. Tysiące Ŝywych organizmów we wszystkich kolorach tęczy znalazło tu swoje miejsce. Niektóre z nich przypominały głowy kapusty, inne podobne były do róŜ, jeszcze inne wyglądały jak kalafiory albo lilie. Roiło się od wachlarzy, paproci i piór. Ławice ryb aniołów, ryb pawich i ryb mauretańskich przypominały kolorowe obłoki. Widok węŜy morskich nie sprawiał Rogerowi przyjemności. Podobały mu się tylko ich wspaniałe liberie - błękitne, złote i zielone ozdoby lśniły na ciemnobrązowej śliskiej powierzchni skóry. WęŜe wpływały i wypływały z koralowych dziur i okręcały się wokół gałęzi podwodnych drzew. Czasem zajaśniał pas białego jak śnieg piasku - nagi jak pustynia. Tu i ówdzie dno usłane odłamkami skał i wielkimi głazami przypominało rumowisko kamieni. 116 Roger wspinał się po zboczach pagórków i zagłębiał w doliny, nie chcąc niczego przegapić. ZauwaŜył przede wszystkim mnóstwo gigantycznych mięczaków. Olbrzymy te miały około półtora metra szerokości. Otwarte na ościeŜ muszle czekały na łup. Jeśli tylko coś znajdzie się pomiędzy nimi, obie połówki natychmiast złączą się ze sobą. Ich zachowanie moŜna porównać do działania pułapki na myszy. Wielu nurków pozostało na wieki na dnie oceanu, poniewaŜ te bezlitosne szczęki zacisnęły się na ich nogach. Na samą myśl o tym przeszły go ciarki. Gdyby wiedział, Ŝe wkrótce los zetknie jednego z członków załogi Lively Lady z ogromnym mięczakiem, przeraziłby się nie na Ŝarty. Po dziesięciu minutach Roger zrobił zwrot i ruszył w przeciwnym kierunku. To doktor Blake zaczął zawracać łódką, Ŝeby umoŜliwić Rogerowi sprawdzenie powierzchni jednej mili kwadratowej dna morskiego. Teraz dno było płaskie i gładkie i wyglądało, jakby było'¦pokryte śniegiem. Roger opuścił się na sam dół i płozy zaczęły ślizgać się po piasku. Naprawdę jechał sankami po dnie morza.
Zjechał właśnie w dół po długim zboczu. Wzniesienie kończyło się głęboką przepaścią, której dno ginęło w ciemnościach. Roger wpadł na chwilę w panikę. Gdyby zdarzyło się to na lądzie, zjazd zakończyłby się tragicznie. Ale tu wzniósł się nad straszną otchłanią i sanie jak ptak przefrunęły ponad mrocznym parowem i z powrotem dotknęły dna. Poczuł, Ŝe 117 jego strach zamienia się w triumf. Miał wielką ochotę krzyknąć z radości - zrobiłby to, gdyby nie bał się, Ŝe zgubi ustnik od butli z tlenem. Był tak szczęśliwy, Ŝe dopiero w ostatniej chwili zauwaŜył tuŜ przed sobą duŜy pagórek. Sanki wbiły się w piasek i odsłoniły wielką ośmiornicę, która wyglądała na bardzo zaskoczoną. Ośmiornica potrafi przybrać barwę otaczającego ją środowiska, dlatego teŜ jej ciało było prawie tak białe jak piasek. Gdyby znalazła się w pobliŜu brązowych skał, skóra jej zrobiłaby się brązowa, natomiast wśród zielonych liści byłaby zielona. Kiedy jest rozdraŜniona, zawsze przybiera barwę czerwoną. Ta ośmiornica zrobiła się intensywnie czerwona, gdyŜ zaczepiła się o czubek sani, które ciągnęły ją za sobą z prędkością sześciu węzłów na godzinę. Niektóre z jej macek znajdowały się pod, inne nad deską sani. Dwie przyssały się do gołych pleców Rogera. Zakrzywiony jak u papugi dziób ośmiornicy znajdował się tylko o parę centymetrów od twarzy chłopca. DuŜe, niemalŜe ludzkie oczy patrzyły na niego z nienawiścią. Pierwszym impulsem Rogera było danie sygnału „stop". Ale gdyby się zatrzymał, ośmiornica mogłaby wyplątać się z sani i zaatakować go. Wydawało mu się, Ŝe tak długo, jak będzie płynął, grozi mu mniejsze niebezpieczeństwo. Workowate ciało bestii znajdowało się pod deską sani i prąd wody nie pozwalał jej na zmianę pozycji. Roger zdecydował się płynąć dalej. Najwięcej kłopotu sprawiały mu dwie macki na 118 jego ciele. Czuł, jak się napręŜały i coraz bardziej przysysały do pleców - próbowały go przyciągnąć w stronę paszczy. Wielki dziób ośmiornicy rozwarł się na całą szerokość ukazując ostre zęby. Z łatwością zmieściłaby się w nim głowa Rogera. Ośmiornica była najwyraźniej rozczarowana, przynajmniej takie sprawiała wraŜenie. Nie mogła się zbliŜyć do Rogera, bo ciśnienie wody przyciskało ją do sani. Nie udawało się jej takŜe przyciągnąć go do siebie bliŜej, poniewaŜ przypięty był pasami do deski. Ale co się stanie, gdy pasy zerwą się lub obluzują? MoŜe powinien wypłynąć na powierzchnię? Wtedy przyjaciele zobaczą go i przyjdą mu z pomocą. Ale to z pewnością zajmie kilka minut, a w tym czasie... Kiedy tylko ośmiornica odzyska moŜliwość poruszania się, wystarczy jej dziesięć sekund, Ŝeby odwrócić się i odgryźć mu głowę. Nie, musi pozostać w głębinie, płynąć dalej i samemu poradzić sobie z potworem. Sanki przepłynęły prosto przez ławicę ryb papuzich. Chłopiec złapał jedną z duŜych, tłustych, zielonozłotych ślicznotek i wrzucił ją do rozwartej paszczy ośmiornicy. Pomyślał, Ŝe jeśli nakarmi nieproszonego gościa, być moŜe straci on zainteresowanie jego osobą. Ryba zniknęła w ciemnej gardzieli ośmiornicy. Zwierzę nawet nie pofatygowało się, Ŝeby po połknięciu kąska zamknąć paszczę. W ten sposób Roger nie pozbędzie się wroga. W tym przypadku chodziło o złość, a nie o głód. 119 Ośmiornica była za bardzo rozjuszona, a myśleć o swoim Ŝołądku. Szorstkie macki zdzierały Rogerowi skórę z pleców. Poczuł, Ŝe ośmiornica zdołała przyciągnąć go centymetr bliŜej do swojego otwartego dzioba. Wyciągnął nóŜ i zaczął ciąć jedną z macek stykających się z jego ciałem. Ramię ośmiornicy było grube jak ludzka noga i
twarde jak guma, nie miało jednak kości. W końcu udało mu się przeciąć tego wielkiego czerwonego węŜa. Macki rozluźniły uścisk, a odcięty kawałek zabrała ze sobą woda. Ale natychmiast na jego miejscu pojawiła się następna macka! Humor ośmiornicy wcale nie poprawił się po tej operacji. Ciało-jej przybrało jeszcze bardziej intensywną czerwoną barwę, a oczy zapłonęły większą nienawiścią. Roger poczuł, Ŝe sanki znowu zawracają, i przypomniał sobie, Ŝe powinien szukać zatopionego galeonu. Trudno było się na tym skoncentrować w towarzystwie ośmiornicy. Udało mu się obciąć jej jeszcze jedną mackę, a potem następną. Bardzo się przy tym napracował. Ale jak poprzednio w ich miejsce pojawiły się dwie następne. Jedna z nich przygniotła mu ramię, nie mógł więc juŜ posługiwać się noŜem. Zorientował się, Ŝe robi głębokie oddechy. To bardzo źle. ZuŜyje szybko cały zapas powietrza i co wtedy? Musi oddychać tak lekko i płytko, jakby siedział spokojnie na pokładzie Lively Lady, a nie walczył z ośmiornicą płynąc na podwodnym szybowcu. 120 Znalazł się nagle w polu czarnego cienia. Spojrzał w górę i zobaczył, Ŝe płynie prosto ku klifowi o wysokości piętnastu metrów. Stroma ściana najeŜona była ostrymi odłamkami skał. Skierował sanki ku górze. Były teraz dodatkowo obciąŜone i duŜo wolniej reagowały na zmiany kierunku. Coraz bardziej zbliŜały się do urwiska. Podwodne wachlarze i wielkie morskie anemony, które znajdowały się na klifie, rosły w oczach. Widać było dokładnie kaŜdą rysę, najmniejsze pęknięcie skały. Zderzenie ze skałą spowodowałoby śmierć ośmiornicy. Ale wtedy zginąłby takŜe Roger i zniszczyłyby się sanki; w taki oto smutny sposób skończyłyby się poszukiwania galeonu. śeby samemu ujść z Ŝyciem, musiał takŜe ocalić nie chcianego pasaŜera. Wzbił się sankami w górę i niemalŜe zahaczył o czubek skały. Ominął go jednak, tylko ośmiornica przeczesała czułkami korony rosnących na rafie podwodnych drzew. Znowu oddychał jak parowóz i znowu udało mu się opanować strach i przywrócić normalny oddech. Sanki wykonały zwrot: wrogowie przez dłuŜszą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Krew płynęła z macek zwierzęcia, ale pomimo utraty trzech czułków ośmiornica nie sprawiała wraŜenia osłabionej. Pojawił się nowy problem - wielkie glony i girlandy olbrzymich wodorostów. Nerwy zaczęły zawodzić Rogera: zdawało mu się, Ŝe te długie ramiona są czułkami wielkiej jak statek 121 ośmiornicy, która ma tylko jeden cel - schwytanie i połknięcie go. Uciekał klucząc między wyciągającymi się ku niemu roślinami. Zmęczony i wyczerpany nerwowo słabł coraz bardziej. Nagle las wodorostów zniknął w tyle i Roger płynął teraz nad dziwnym ogrodem, gdzie wysokie gąbki przypominały duŜe kolczaste drzewa. Właśnie tutaj zobaczył nagle wrak Santa Cruz\ Choć równie dobrze mógł to być jakiś inny statek. Nie miał Ŝadnej pewności, Ŝe widzi przed sobą właśnie Santa Cruz. Wrak, obrośnięty wodorostami, skorupiakami i koralowcami, przykryty był do połowy piaskiem. Roger przepłynął ponad złamanym masztem i spojrzał na wystającą z piachu rufę. Z całą pewnością nie naleŜała do nowoczesnego statku. Serce biło mu mocno z przejęcia. Miał tylko chwilę, Ŝeby rzucić okiem na wrak, pociągnięto go bowiem dalej. Nie ośmielił się dać sygnału do zatrzymania sanek - nie mógł tego zrobić, dopóki nie pozbędzie się swojego pasaŜera. Naraz tuŜ przed nim pojawił się niewyraźny kształt. Roger skierował przód sanek do góry, i to w samą porę, dzięki temu ominął cielsko wielkiego rekina tygrysiego. Zwabiony zapachem krwi zranionej ośmiornicy, rekin natychmiast zawrócił i popłynął za sankami. Wkrótce dołączył do niego inny zaciekawiony pirat - wielka ryba miecznik. Roger spojrzał przez ramię i zauwaŜył z przeraŜeniem, Ŝe miecz potwora miał ponad dwa metry długości. Był bardzo zdenerwowany, bał się, Ŝe rekin
122 złapie go zaraz za pięty, które jaśniały bielą na końcu szybowca i przez to najbardziej rzucały się w oczy. A co do miecznika, gdyby tylko miał ochotę na atak, z pewnością przeciąłby sanki na pół, razem z Rogerem. Przypomniał mu się wypadek z miecznikiem, który uderzając w szkuner, przebił: metalową obudowę statku grubości pół centymetra, siedem centymetrów twardej jak stal sosny i sześciocenty-metrową warstwę desek pokładowych, a następnie zostawił złamany miecz wbity w kadłub dla upamiętnienia swojego wyczynu. Miecznik zbliŜył się do Rogera z lewej strony, rekin zaś zrównał się z nim od prawej. Wszyscy troje płynęli teraz w jednym rzędzie, jak starzy, dobrzy przyjaciele. Ośmiornica zapomniała o Rogerze - wykręciła głowę w kierunku miecznika, a potem zwróciła swe wyłupiaste oczy ku rekinowi. Nawet rekin boi się miecznika i ma ku temu powody. Wielki miecz ryby jest na tyle ostry i na tyle wytrzymały, Ŝe potrafi przebić grubą skórę rekina. Rekin tygrysi przez cały czas zachowywał bezpieczny dystans. To miecznik przystąpił pierwszy do ataku. Ruszył nagle do przodu, przebił mieczem na wskroś baloniaste ciało ośmiornicy i oderwał je od sanek. Ośmiornica zacisnęła pięć pozostałych czu-łków wokół ciała miecznika. Tak zaczęła się tytaniczna walka, niestety Roger nie zdąŜył jej juŜ obejrzeć. Lina pociągnęła go dalej. Poczuł wielką ulgę. 123 Ale jego nerwy ponownie się napręŜyły. ZauwaŜył, Ŝe rekin, który przez moment pozostawał w tyle, dogonił go. Najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć z miecznikiem o ośmiornicę i z powrotem zainteresował się saniami. Płynął teraz blisko podziwiając białe pięty Rogera i wwąchując się w zapach plam z krwi ośmiornicy, jaki unosił się od dziobu sanek. Roger takŜe krwawił w miejscach, w których czułki ośmiornicy przyssały mu się do pleców. Trudno było dziwić się rekinowi. Widząc przed sobą niezwykły obiekt myślał z pewnością, Ŝe to stworzenie ranne, przeraŜone i bezbronne. Najwyraźniej wydawało mu się, Ŝe będzie je łatwo zaatakować, a potem zjeść. Sanie zrobiły zwrot i zaczęły płynąć w przeciwnym kierunku. Roger miał nadzieję, Ŝe manewr ten wyprowadzi rekina w pole. Ale mylił się. Rekin cały czas płynął za nim - był nawet bliŜej niŜ poprzednio. Roger bał się rekina, ale jeszcze bardziej obawiał się, Ŝe moŜe przegapić zatopiony statek. Miał nadzieję, Ŝe tym razem przepłynie nieco bliŜej wraku i będzie mógł go lepiej zobaczyć. Musi pozbyć się intruza, Ŝeby móc całkowicie skoncentrować się na swoim zadaniu. Przypomniało mu się, w jaki sposób fruwające ryby uciekają przed rekinami i innymi potworami: wyskakują z wody wzbijając się w powietrze. Dlaczego nie miałby tego zrobić? Nie wiedział, jak zareagują sanki, ale mógł spróbować. MęŜczyźni w łódce byli bardzo zaskoczeni 124 widokiem sań, które ni stąd, ni zowąd wzbiły się ponad powierzchnię wody, zawisły przez ułamek sekundy w powietrzu, po czym zanurzyły się z powrotem w morzu. Zanim zdąŜyli cokolwiek powiedzieć, sanie powtórzyły ten sam manewr. I jeszcze raz! - Ach, ten dzieciak! - wykrzyknął Hal. - Nie przepuści Ŝadnej okazji do zabawy. Akrobacje mu w głowie, a powinien rozglądać się za Santa Cruz] Czasami wydaje mi się, Ŝe on nigdy nie spowaŜnieje. Ale Roger był bardzo powaŜny. Po dwóch skokach rekin nadal był widoczny z tyłu. Wreszcie po trzecim Roger został sam. Po chwili zobaczył wrak całkiem niedaleko, po lewej stronie. Dał sygnał, Ŝeby łódka zatrzymała się. Pozwolił sankom płynąć w górę i znalazł się na powierzchni morza. Łódka wykonała zwrot i podpłynęła do niego. - Dlaczego tak skakałeś w górę? - dopytywał się rozeźlony Hal.
- Opowiem ci o tym później. Znalazłem wrak. Być moŜe jest to Santa Cruz. Hal zapomniał o swoim gniewie. - Wspaniale! Gdzie on jest? - Niecałe trzydzieści metrów w tamtą stronę. - Jak głęboko? - Około osiemnastu metrów. Hal i doktor zaczęli się przygotowywać do nurkowania i dopiero wtedy starszy Hunt zauwaŜył krew na plecach brata i czerwone plamy na desce sanek. 125 - Skąd ta krew? Jesteś ranny? - To nic groźnego - odparł z niecierpliwością Roger. - Zejdźcie tam i sprawdźcie, czy to naprawdę Santa Cruz. Hal i Blake nie mogli skorzystać z akwalungów, które zostały na pokładzie statku, załoŜyli więc tylko maski i wskoczyli do morza. Przepłynęli trzydzieści metrów we wskazanym przez Rogera kierunku i zanurkowali. Roger odpiął pasy, którymi przymocowany był do sanek, i wszedł do łódki. Minęło czterdzieści sekund i czerwoni z przejęcia nurkowie, parskając i z trudem łapiąc powietrze, pojawili się na powierzchni. Dopłynęli do łódki, gdzie czekał na nich pełen niepewności Roger. - Coś tam jest - potwierdził Blake wspinając się na łódkę. - Czy to jest Santa Cruz} - Nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością. Musimy popłynąć tam z akwalungami. - Ale jak znajdziemy to miejsce? - To proste - rzekł Blake. Pogrzebał trochę w schowku łódki i wyjął linę, która z jednej strony miała zamocowany cięŜarek, a z drugiej oflagowaną boję. Uruchomił motor i podpłynął dokładnie w to miejsce, gdzie na głębinie znajdował się wrak. Tani opuścił w dół obciąŜony koniec liny. Boja lekko unosiła się na powierzchni, a jej mała czerwona flaga powiewała na wietrze. Łódka podpłynęła do statku. Wszyscy na pokładzie byli bardzo podnieceni wiadomościami 126 o odkrytym wraku. Skink, równie przejęty jak inni, zareagował na tę nowinę w charakterystyczny dla siebie, ponury sposób. Od tej chwili raz po raz wpatrywał się w linię horyzontu, tak jakby spodziewał się tajemniczych gości. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy słuchali opowieści Rogera, który opisywał swoją podwodną jazdę saniami. Blake opatrzył mu rany. - Dobrze się spisałeś - pochwalił chłopca. - Nie straciłeś głowy. A teraz pewnie chciałbyś się dowiedzieć, co właściwie znalazłeś. Poszedł do kabiny i przyniósł kartkę papieru z dokładnym opisem budowy Santa Cruz. Razem z Halem dokładnie przyjrzeli się rysunkowi. - Teraz moŜemy to sprawdzić. Ruszajmy - zakomenderował Blake. Zabrali ze sobą akwalungi i weszli do łódki, stanowczo sprzeciwiając się prośbom Rogera, który koniecznie chciał płynąć razem z nimi. - Musisz teraz trochę odpocząć. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Po półgodzinie płynęli z powrotem w kierunku statku. Stojący przy relingu Roger nie mógł się doczekać, aŜ zbliŜą się na odległość, z której usłyszą jego wołanie: - Jaki wynik? Doktor Blake wstał i złoŜył dłonie w trąbkę wokół ust. Przytłumiony głos, osłabiony odległością, przebiegł ponad wodą. - To jest Santa Cruz. Tajemnica zatopionego statku
- Nie mam Ŝadnych wątpliwości - powiedział Blake, gdy wraz z Halem znaleźli się na pokładzie Lively Lady. - To jest statek, którego szukamy. Został zatopiony trzysta lat temu, a jest w tak dobrym stanie! Roger nie mógł w to uwierzyć. To zbyt piękne, Ŝeby mogło być prawdziwe. - Moim zdaniem, drewniany statek, który zatonął trzysta lat temu, powinien juŜ dawno zbutwieć. - AleŜ skądŜe - zaprzeczył Blake. - Nie zapominaj, Ŝe przez cały ten czas drewno nie miało Ŝadnego kontaktu z powietrzem. Zanurzone w wodzie morskiej moŜe przetrwać nie tylko trzysta, ale nawet kilka tysięcy lat. - Czy wszystkie gatunki drewna są odporne na sól morską? - dopytywał się Hal. - Czytałeś pewnie w gazecie o wyprawie, która miała na celu wydobycie skarbów z greckiego statku, zatopionego około 230 roku p.n.e. Znaleziono wtedy zaimpregnowane drewno, całe poryte tunelami wygryzionymi przez świdraki okrętowe. PrzeleŜało na dnie morza ponad dwa tysiące dwieście lat i było w stosunkowo niezłym stanie. 128 Statek zbudowany był z sosny, dębu i libijskiego cedru. Do budowy Santa Cruz uŜyto wschod-nioindyjskiego drzewa tek. Jest ono bardzo twarde, nic dziwnego więc, Ŝe wrak Santa Cruz jest tak dobrze zakonserwowany. Zgodnie z rozkazami ?i???'? kapitan Ike zmienił pozycję statku - przepłynął około jednego kilometra i dotarł do miejsca, gdzie na wodzie unosiła się czerwona chorągiewka. Zarzucił tam kotwicę. Blake, Hal, Roger i Skink załoŜyli na plecy akwalungi. Tym razem zajęło to trochę więcej czasu, gdyŜ ręce drŜały im z przejęcia. Statek, który spoczywał na dnie morza, był wypełniony skarbami wartości pół miliona dolarów! W takiej sytuacji kaŜdemu trzęsłyby się ręce. Nic dziwnego, Ŝe mieli trudności z zapinaniem sprzączek. Kapitan Ike odciągnął ?i???'? na stronę. - Zgadzasz się, Ŝeby Inkham kręcił się przy wraku? - Dlaczego nie? - odpowiedział zaskoczony Blake. - Nie ufam mu. - Ja takŜe nie mam do niego zaufania, ale nie bardzo wiem, w jaki sposób mógłby nam zaszkodzić. - Zapomniałeś o tym, co powiedział - Ŝe jeŜeli kiedykolwiek znajdziesz jakiś skarb, on ci go zabierze. Blake roześmiał się. - Gdzie twój rozsądek, kapitanie? W jaki sposób uciekłby z tym skarbem? PrzecieŜ nie od129 płynie z nim wpław. śeby zabrać skarb, potrzebny jest statek, a on go nie ma. CóŜ więc moŜe zrobić? - Nie wiem - odpowiedział kapitan. - Czuję jednak, Ŝe on coś knuje. To cwany lis. Nie ufam mu. Groził, Ŝe zabierze skarb i zabije cię, Blake. Wydaje mi się, Ŝe wcale nie Ŝartował. Gdyby to ode mnie zaleŜało, zamknąłbym go w schowku i trzymał tam do czasu odlotu samolotu. - On jest tylko mocny w gębie - podsumował Skinka Blake. - Nie martw się, kapitanie. Będziemy mieć na niego oko. Nie damy mu zabrać skarbu z Santa Cruz. Blake uśmiechnął się i miał nadzieję, Ŝe twarz starego wilka morskiego takŜe się rozjaśni. Ale kapitan Ike mruknął tylko coś pod nosem i oddalił się kręcąc głową. Czterech dzielnych nurków popłynęło w dół, wzdłuŜ liny boi. Mieli ze sobą elektryczne, wodoszczelne latarki, które włoŜyli za paski. Z początku nic nie widzieli. Wreszcie zauwaŜyli wierzchołki trzech masztów. Były całkiem nagie. Liny i Ŝagle miały wystarczająco duŜo czasu, Ŝeby całkowicie się rozpaść. Potem ujrzeli dwie dziwne wieŜe. Okazało się, Ŝe łączy je drewniany pokład, którego wcześniej nie dostrzegli.
Za pierwszym razem Blake i Hal wylądowali na dnie i obeszli wrak dookoła. Teraz doktor skierował się od razu ku pokładowi. Pozostali popłynęli za nim. Stanęli na deskach. Trudno było im uwierzyć, Ŝe od ponad trzystu lat nikt po nich nie chodził. 130 Pokład był porośnięty glonami, gąbkami, stu-łbioplawami i polipami. Wokół pływały ławice ryb. Z jakiegoś powodu wszystkie wodne stworzenia miały dziwną słabość do starych wraków. Parapety statku były wysokie i grube na jeden metr. Widniały w nich olbrzymie dziury, w których kiedyś ustawiano armaty. Teraz działa spoczywały na podłodze i pokryte były grubą warstwą wodorostów. Roger zatrzymał się. Chciał zajrzeć do lufy jednej z armat, ale Hal odciągnął go szybko na bok. Wiedział, Ŝe takie zagłębienia są ulubioną kryjówką ośmiornic. Czujność Hala wzbudziły kupki kamieni i kawałków koralu. Znajdowały się u wylotu kaŜdej lufy armatniej. Były ułoŜone tak, Ŝe prawie zamykały dostęp do środka. Nie mogły się tak same ułoŜyć - coś albo ktoś musiał je w ten sposób usypać. Hal wiedział, Ŝe ośmiornice najpierw chowają się we wgłębienia, a potem ściągają z róŜnych stron kamienie, Ŝeby zakryć wejście. Zostawiają tylko małą szczelinę, przez którą w kaŜdej chwili mogą wysunąć mackę. W ten sposób chwytają poŜywienie. Aby stoczyć walkę, ośmiornica musi wyjść na zewnątrz i wtedy kamienie rozsypują się. Wokół Hala pływała leniwie ryba igliczna. Chłopiec wykonał szybki ruch ręką i złapał ją za ogon. Smukłe ciało ryby nie było dłuŜsze od góralskiej ciupagi. Zamachał rybą tuŜ przed otworem lufy. JuŜ po chwili z dziury wyłoniła się macka. Dotknęła przynęty, a potem usiłowała 131 wciągnąć ją do środka. Hal trzymał rybę mocno. Ośmiornica wynurzyła się z armaty i oplatała swoją ofiarę ośmioma ramionami. Hal uznał, Ŝe jest to właściwy moment, Ŝeby wypuścić rybę z ręki. Zrobił to i odsunął się na bok. Przyglądał się, jak ośmiornica poŜera swoją zdobycz. Po chwili bestia wślizgnęła się z powrotem do lufy i ponownie zasłoniła kamykami wejście. Hal zorientował się nagle, Ŝe został sam. Zaabsorbowany ośmiornicą nie zauwaŜył, Ŝe jego towarzysze odpłynęli. Nie zdawał sobie sprawy, Ŝe poświęcił aŜ tyle czasu na podglądanie zwierząt. PrzecieŜ pod jego stopami znajdował się skarb wartości pół miliona dolarów! Pomyślał, Ŝe w głębi duszy jest chyba bardziej naukowcem niŜ poszukiwaczem skarbów. Popłynął w ślad za towarzyszami. ZbliŜali się ku dwóm wieŜom, które sterczały na obu końcach statku. Starzy marynarze nazywali je zamkami. Nie było w tym nic dziwnego, bo rzeczywiście wyglądały niczym warowne zamki. Ten na dziobie był trzypiętrowy, miał wiele okien i mnóstwo ozdób. Zamek przy sterze był jeszcze piękniejszy - duŜo szerszy i wyŜszy o piętro. Przedni, z którego zapewne korzystała załoga, wyglądał duŜo skromniej. We wspaniałym zamku przy sterze znajdowały się kajuty oficerskie i pasaŜerskie. Po jego obu stronach stały ozdobne latarnie z brązu. KaŜde muzeum uznałoby je za bezcenne. Pomiędzy zamkiem przy sterze a mostkiem kapitańskim nie było drzwi - widocznie odpadły. Nurkowie zagłębili się w ciemne wnętrze i zapalili 132 latarki. Dał się słyszeć szmer i chrobot. To kilkanaście małych ośmiornic czmychnęło ze środka chowając się po kątach. Ich wściekłe spojrzenia śledziły kaŜdy ruch intruzów. Trzymali się blisko siebie, Ŝeby móc bronić się przed niespodziewanym atakiem. Wkroczyli do duŜego pomieszczenia. Stał tam pośrodku długi, cięŜki stół. Wyglądało na to, Ŝe jest solidnie przymocowany do podłogi. Ściany zawieszone były od góry do dołu szafkami. Blake, nie bez wysiłku, otworzył jedną z nich. Gdyby nie to, Ŝe miał w ustach rurkę do oddychania, krzyknąłby z zachwytu. Zobaczył bowiem srebrne i złote tace, talerze, kielichy, kubki,
puchary, dzbany i misy. Jeśli nawet nie znaleźliby na statku nic więcej, skarb w szafkach był juŜ wystarczająco cenny. Doktor Blake wyjął tacę i z braku szmatki, przetarł ją ręką. Okazało się, Ŝe warstwa szarego osadu skrywa piękny ornament przedstawiający rycerzy na koniach. Skink przysunął się bliŜej, Ŝeby móc przejechać dłonią po powierzchni tacy. Jego ręka wyglądała niczym pazury drapieŜnego ptaka. Skink nie sprzeciwił się jednak, kiedy Blake odłoŜył tacę na miejsce. Wspinali się do góry po antycznych schodach zatrzymując się od czasu do czasu, Ŝeby ośmiornice mogły usunąć im się z drogi. Niektóre z tych bestii przechodziły na bok powoli, z gracją dotykając pokładu wyłącznie końcami czułków. Inne natomiast umykały spod ich stóp w pośpiechu. 133 Wydawało się, Ŝe na drugim i trzecim piętrze znajdowały się tylko kabiny pasaŜerskie. Drzwi do nich były zamknięte i odkrywcy nie chcieli ich teraz wywaŜać. Zostawili to sobie na później. Weszli na czwarte piętro. Znaleźli się w kajucie, która przytłoczyła ich wielkością i bogactwem ozdób. Bardzo dekoracyj-ne były małe okienka. Niestety teraz pokrywał je od zewnątrz morski śluz. Kajuta ta z pewnością .naleŜała do kapitana. Nie ulegało jednak wątpliwości, Ŝe gdy statkiem płynął gubernator, wtedy to on z niej korzystał. Skink nagle cofnął się o krok, wyraźnie przestraszony. Pozostali nurkowie skierowali latarki w jego stronę. Zobaczyli, Ŝe Skink patrzy na człowieka w zbroi, który siedzi w wielkim krześle. Jego twarz zasłonięta była przyłbicą, nie mogli więc jej dojrzeć. Pomimo to rycerz wyglądał całkiem naturalnie i sprawiał wraŜenie Ŝywego, jakby rozbawionego ich nadejściem. Zupełnie jakby ucieszyło go zaskoczenie na ich twarzach. Skink, który był przesądny, zaczął dygotać ze strachu, aŜ przysiadł na komodzie. Pozostali usiłowali zachować zimną krew - ale i oni cofnęli się parę kroków, gdy trzystuletni don zaczął palić fajkę. Bo cóŜ innego, jak nie fajka mogło wywołać smugę ciemnego dymu, która nagle zaczęła wydobywać się spod przyłbicy rycerza! śeby przerazić ich jeszcze bardziej, męŜczyzna ten powinien się teraz poruszyć. Nie musieli na to długo czekać. Przyłbica uniosła się lekko w górę. Odnieśli • 134 wraŜenie, Ŝe osoba znajdująca się w środku zbroi uśmiechnęła się krzywo. Krawędź przyłbicy podnosiła się wyŜej i wyŜej, co powodowało, Ŝe siedzący męŜczyzna wyglądał coraz bardziej niesamowicie. Wydawało się, Ŝe koniec jego wąsów miał ochotę wydostać się na zewnątrz hełmu. Hal ruszył naprzód, Ŝeby móc dokładniej oświetlić to dziwne zjawisko. Okazało się, Ŝe to, co wzięli za wąsy, było po prostu czułkiem małej ośmiornicy, która mieszkała w hełmie. Teraz nie było juŜ Ŝadnych wątpliwości, Ŝe czarna smuga, którą wzięli za dym z fajki, powstała wskutek ruchów ośmiornicy. Hal potknął się o coś na podłodze. Skierował tam światło latarki i zobaczył, Ŝe na pokładzie leŜą dwaj męŜczyźni w kolczugach. Jeden z nich miał bardzo powykręcane ciało, najwyraźniej umierał w agonii. Obok rycerzy spoczywały miecze. Pokrywała je gruba warstwa śluzu. Ale ich kształt wyraźnie odcinał się od podłogi. W czasie rejsu zwykle nie noszono przy sobie broni - chyba Ŝe toczyła się akurat wojna albo gdy zachodziło niebezpieczeństwo ataku ze strony piratów. Albo kiedy szykowano się do pojedynku. Wyglądało na to, Ŝe na pokładzie Santa Cruz odbył się pojedynek.
Ale dlaczego męŜczyzna na krześle był takŜe ubrojony? MoŜliwe, Ŝe on jako następny miał walczyć ze zwycięzcą. A poniewaŜ statek zatonął, nie musiał się juŜ trudzić. Cokolwiek się za tym kryło, jedna rzecz była pewna - te. trzy wspaniałe stare zbroje będą 135 cennymi eksponatami dla Metropolitan Muzeum. Trzej odkrywcy nie mieli co do tego Ŝadnych wątpliwości. Czwarty z nich, Skink, myślał o czym innym. Podszedł bliŜej i chciwie przesunął ręką po złotej inkrustacji na stalowym hełmie jednego z rycerzy. Dotknął wspaniałego kołnierza i naramienników, rzeźbionego pancerza, bogato ozdobionych płaskorzeźbami rękawic, nagolenników chroniących kolana i metalowych butów zrobionych z wąskich kawałków stali. W kajucie stały najróŜniejsze kufry. Doktor Blake wywaŜył końcem noŜa wieko jednego z nich. Wypełniony był marmurowymi i porcelanowymi figurkami. Druga skrzynia zawierała dwa złote pawie wysadzane drogocennymi kamieniami. W następnej były tylko jakieś strzępki na samym dnie. Mogły to być resztki delikatnej tkaniny albo koronki czy po prostu ubrania. Pod jedną ze ścian stało wielkie łóŜko, a u jego końca - nie mogli uwierzyć własnym oczom! srebrna wanna. Doktorowi Blake'owi zaparło dech, kiedy zobaczył, jak podnosi się z niej prawie całkiem nagi męŜczyzna - dopiero po chwili zorientował się, czyja to była sprawka. Rozbawiony Roger wyskoczył z wanny śmiejąc się do rozpuku i o mało nie zgubił rurki do oddychania. Blake sprowadził ich teraz na dół do ładowni. Wypełniały ją bogato ozdobione i kunsztownie wykonane sprzęty domowe i róŜnego rodzaju skarby. Niektóre z przedmiotów pochodziły z Fi136 lipin, inne z Chin, jeszcze inne z Indii, ale większość wykonana była w Hiszpanii. Stanowiły wyposaŜenie posiadłości hiszpańskiego gubernatora w Manili, a po jego rezygnacji płynęły wraz z nim do Europy. Niestety zatonęły po drodze razem ze statkiem. Były wśród nich latarnie z brązu i z kamienia, kryształowe Ŝyrandole, marmurowe rzeźby, ogromne ogrodowe dzbany, zegar słoneczny z brązu, ozdobne zegary pokojowe i staroświeckie, wypukłe zegarki na rękę, które miały emaliowane tarcze i jedną godzinną wskazówkę. W ładowni stały teŜ komody, kufry i skrzynie. Wypełniały je: pierścienie, klamry, łańcuchy, naszyjniki, nie oprawione kamienie szlachetne, kule do pistoletów ułoŜone w rzędach po osiem, złote talary, mniejsze i większe monety ze srebra i złota. W podłodze ładowni nurkowie odkryli wielką dziurę. Wdarł się przez nią piasek z dna morza. To wyjaśniało przyczynę zatonięcia Santa Cruz. Z powodu cięŜkich wieŜ statek był mało zwrotny, kiedy więc przechylił się na bok w czasie sztormu, część podłogi w ładowni pękła i opadła na dno morza. Jedna ze skrzyń rozpadła się i cała jej zawartość wysypała się do dziury. Skink zbliŜył się, zamierzając podnieść jakieś złote przedmioty, ale Blake dał mu znak, Ŝeby zostawił je na miejscu. Skink, bardzo tym wszystkim podniecony, oddychał szybko i wyczerpał mu się zapas tlenu. Nacisnął dźwignię butli, Ŝeby uruchomić ostatnią pięciominutową rezerwę. Blake uprzytomnił so137 bie, Ŝe za chwilę im takŜe skończy się tlen. Dał więc sygnał do wypłynięcia na powierzchnię. Cztery postacie w maskach wzbiły się w górę i przepływając przez dziurę w pokrywie luku, minęły złamane końce masztów. Tam zatrzymały się na chwilę, Ŝeby oswoić się ze zmianą ciśnienia, po czym wzniosły się wyŜej, aŜ dotarły na powierzchnię i wspięły się na pokład Lively Lady. Roger wykrztusił z siebie długo tłumione pytanie:
- Dlaczego znaleźliśmy tylko trzech ludzi na statku, co stało się z resztą? - Nie znaleźliśmy tam Ŝadnych ludzi - odpowiedział Blake. - A ci trzej w kabinie...? - To były tylko puste zbroje. - Ale w środku muszą znajdować się ciała albo chociaŜ szkielety. - Daję głowę, Ŝe kiedy otworzymy te zbroje, nie znajdziemy tam nawet skrawka ludzkiego ciała. Po zatonięciu statku najprawdopodobniej ciała zostały w ciągu kilku godzin zjedzone przez ryby, rozgwiazdy i skorupiaki. A przez następnych kilka tygodni robaki i bakterie rozprawiły się z kośćmi. Metal, kamień i niektóre rodzaje drewna nie ulegają rozkładowi, ale kości tak. Rogerowi wydało się to bardzo smutne, Ŝe ludzie, którzy uwaŜają się za doskonałych, tak szybko przestają istnieć. Podczas gdy metal, kamień i drewno mogą przetrwać w nie zmienionej postaci przez całe stulecia. 138 - Wcale nie jesteśmy tacy waŜni, prawda? - powiedział raczej ponurym głosem. Blake roześmiał się. - Dopiero teraz na to wpadłeś? Musimy zabrać się do pracy. Póki nie sfotografujemy całego wraku od góry do dołu, z zewnątrz i od wewnątrz, nie ruszymy z niego ani jednej rzeczy. - MoŜe potrzebne będzie pozwolenie od rządu? - zapytał Hal. - To juŜ załatwione. Nie będziemy musieli płacić Ŝadnego podatku, jeśli przekaŜemy skarb do muzeum. Nie mamy więc czym się martwić, bo i tak cały ładunek znajdzie się właśnie tam. Musimy mieć zdjęcia wszystkiego, co znajduje się na statku - kontynuował Blake. - Tak jak to zastaliśmy: zbroje, kufry, cały ładunek. Zrobimy zdjęcia czarno-białe, kolorowe i nakręcimy to takŜe na wideo. - A moŜe by to namalować? - zakpił Skink. - To byłoby bardzo interesujące. MoŜe spróbujesz? - zaproponował Blake zupełnie serio. Butle zostały uzupełnione tlenem, sprzęt fotograficzny i przybory do malowania zapakowane i Blake, Hal i Skink ponownie popłynęli do wraku. JuŜ po chwili Blake robił zdjęcia: uŜywał nie tylko aparatu, ale i lampy błyskowej. Sfotografował poszczególne przedmioty, a potem dramatyczną scenę w górnej kabinie. Zapisywał takŜe swoje wraŜenia - na przykład, jak bardzo był zaskoczony widokiem rycerza siedzącego w wielkim krześle. Gdyby rycerz mógł go widzieć, byłby 139 z pewnością tak samo zdziwiony, bo oto dziwny stwór w masce na twarzy, z butlą tlenową na plecach, siedział spokojnie na kufrze i zapisywał coś rysikiem na tabliczce łupkowej. Woda rozmywała wyryte litery, ale kiedy tabliczka wyschnie, zapis zrobi się biały i wyraźny. Blake nauczył się tej sztuki od Williama Beebe. Naukowiec ten zdradził mu takŜe inną technikę, która polegała na zapisywaniu liter na tabliczce cynkowej za pomocą ołowianego rysika. MoŜna było takŜe pisać kawałkiem grafitu na wyszlifowa-nym papierem ściernym ksylonicie, który nie przepuszczał wody i był podobny do celuloidu. Takie notatki, sporządzone od razu na miejscu, były niezbędne do naukowego opisu faktów. Często po wypłynięciu na powierzchnię zapominało się o waŜnych szczegółach. Hal pracował na zewnątrz statku. Robił ogólne zdjęcia leŜącego w piasku wraku. Najbardziej interesował go długi dziób, który ozdobiony był płaskorzeźbami zwierząt, monogramami, koronami, węŜami i ornamentami kwiatowymi. Na samym czubku dziobu osadzona była wspaniała rzeźba z brązu. Przedstawiała głowę wynurzającego się z morza Neptuna. Oczyma wyobraźni widział juŜ to imponujące dzieło sztuki stojące w osobnej sali w Metropolitan Muzeum. MoŜe będzie pod nim tabliczka z nazwiskami uczestników ekspedycji, odkrywcami Santa Cruz.
ZauwaŜył, Ŝe nie tylko on podziwia rzeźbę głowy Neptuna. Skink siedział w pobliŜu na koralowcu i usiłował ją namalować. Na kolanach 140 trzymał płótno naciągnięte na deskę. Deska bez przerwy podskakiwała do góry - miała ochotę wypłynąć na powierzchnię. Skink starał się utrzymać ją przy sobie, ale stracił przy tym pędzel. Bardzo zły, wyjął zza paska następny. Wycisnął na paletę farbę z tubek. Bardzo się zdziwił, kiedy farba z napisem „czerwona" dała zielony kolor, a druga, oznaczona etykietką „Ŝółta", była szara. Wiedział z doświadczenia, Ŝe na głębokości około dwudziestu metrów krew ma zielony kolor. Nie przypuszczał jednak, Ŝe farba będzie zachowywać się w podobny sposób. Pomiędzy nim a płótnem pływały małe rybki. Przeszkadzały mu i prawie nie widział tego, co robi. Niektóre z nich wodziły nosami po obrazie rozmazując namalowane linie, inne przysysały się do szkła maski Skinka. Farby zaraz po zetknięciu z płótnem znikały. Chcąc kontynuować pracę Skink musiał co chwila wyciskać z tubek kolejne warstwy. Zorientował się, Ŝe to ryby kradną mu kolory. Najwyraźniej lubiły smak farby olejnej. Nie zwaŜając na te trudności pracował dalej. W końcu udało mu się namalować obraz. Musiał posłuŜyć się wieloma kolorami, Ŝeby oddać barwną tęczę korali, wodorostów, gąbek i cudownych tropikalnych ryb, które pływały wokół starej rzeźby. Neptuna porastały teŜ róŜnokolorowe glony i skorupiaki. Na koniec Skink odchylił głowę na bok. Przyjrzał się krytycznie skończonemu obrazowi i powiedział sobie w duchu, Ŝe stworzył arcydzieło. 141 Na pokładzie pojawił się Blake i dał znak, Ŝeby chłopcy podąŜyli za nim. Zaprowadził ich do wieŜy przy sterze. Tam czekała na nich niespodzianka - stół nakryty do lunchu. Blake zabrał ze sobą na wrak metalowy pojemnik na śniadanie. W środku skrzyneczki znajdowały się trzy małe puszki z parówkami i trzy butelki coca—coli. WyłoŜył to wszystko na stół i gestem nakłaniał towarzyszy, Ŝeby usiedli na długiej ławce. Tak teŜ zrobili, byli jednak zakłopotani. Nie wiedzieli, jak mają się zabrać do jedzenia i picia pod wodą. Blake ostrzem noŜa otworzył jedną z puszek i wyciągnął z niej parówkę. Wyjął z ust rurkę do oddychania. Podczas jedzenia będzie musiał obyć się bez powietrza. Ściągnął usta, przycisnął do nich koniec parówki i powoli zaczął wpychać ją do środka. Starał się, aby ani jedna kropla wody nie przedostała mu się do ust. Po chwili nie było juŜ widać parówki i jego wargi zetknęły się z powrotem. Gryzł z zadowoleniem, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. WłoŜył do ust rurkę do oddychania i wykonał parę wdechów. Hal i Skink poszli za jego przykładem. Powtarzali ten ceremoniał, dopóki nie zjedli wszystkich parówek. Teraz musieli rozwiązać kolejny problem: jak wypić coca—colę znajdując się na głębokości dwudziestu metrów pod wodą. Doktor Blake zdjął kapsel ze swojej butelki. PoniewaŜ ciśnienie wody w morzu było o wiele większe niŜ ciśnienie coli w butelce, woda natych142 miast wdarła się do środka i wcisnęła głębiej brązowy płyn. Ale mała ilość wody morskiej jeszcze nikomu nie zaszkodziła i Blake przycisnął otwór butelki do ust. Powietrze z płuc ?i???'? dostawało się bezpośrednio do butelki, wypychając jej zawartość, i coca—cola wlewała się doktorowi do gardła. Wypił wszystko aŜ do dna. Odjął butelkę od ust i woda morska wdarła się do niej z łoskotem. Hal i Skink zrobili dokładnie to samo co Blake. Wkrótce wszyscy trzej wypłynęli na powierzchnię i wspięli się na pokład Lively Lady. - Dobrze, Ŝe jesteście. Właśnie podajemy lunch - zawołał do nich Roger. - Dzięki - odpowiedział Blake - lecz my jesteśmy juŜ po lunchu!
Nie trzeba było ich jednak zbyt długo namawiać, Ŝeby usiedli do stołu i zjedli posiłek, który przygotował Orno. Ale wcześniej musieli zobaczyć arcydzieło Skinka. Skink teatralnym gestem odsłonił namalowane przez siebie płótno. Starali się być mili, lecz z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Roger cały poczerwieniał na twarzy i o mało co się nie udławił. Kapitan przypomniał sobie nagle, Ŝe musi natychmiast zrobić coś na pokładzie. Obraz wyglądał naprawdę okropnie. Wszystkie kolory gryzły się ze sobą. W ogóle nie przypominały barw z dna morza. Woda w bardzo specyficzny sposób zmienia światło, dlatego to, na co patrzyli, zupełnie nie oddawało tego, co oglądali 43 przez niebieski filtr wody na głębokości dwudziestu metrów. Skink próbował się tłumaczyć: - Jeśli zabierzecie ten obraz na dół, przekonacie się, Ŝe jest bardzo dobry. Po lunchu wszyscy z wyjątkiem Skinka zrobili sobie sjestę. Skink znalazł wymówkę: - Chcę zejść jeszcze raz na dół i poprawić obraz. Wrócił na pokład po godzinie. Płótno, które miał ze sobą, było białe. Hal zapytał, co się stało. - Och, nie miałem szczęścia - powiedział Skink. - Właśnie skończyłem malować obraz, kiedy podpłynęła do mnie ogromna ławica ryb papug. Było ich chyba ze sto. Wyobraź sobie, Ŝe zjadły z płótna wszystkie farby. Hal przyglądał się chytrej twarzy Skinka. MoŜe mówił prawdę, ale Hal jakoś nie potrafił w to uwierzyć. Czy to moŜliwe, Ŝe Skink w ogóle nie malował? To co tam robił? Nie ukradł nic z wraku, bo nie miałby gdzie tego schować. Miał na sobie tylko spodenki kąpielowe. Hal zajął się pracą w laboratorium. Ale sprawa ta nie dawała mu spokoju i w końcu zdecydował, Ŝe rzuci okiem na wrak. Opuszczał się powoli na dno. Przez moment wydawało mu się, Ŝe widzi w oddali jakiś okrągły, czarny obiekt. Przypominał on wyglądem łódź podwodną, ale było to nieprawdopodobne. Niewykluczone, Ŝe była to jakaś duŜa ryba, na przykład ogromna czarna płaszczka. Przestał się nad tym zastanawiać, bo właśnie 144 wylądował na pokładzie Santa Cruz. Wszedł do wieŜy przy sterze i zauwaŜył, Ŝe wiele szafek miało otwarte na ościeŜ drzwi. Ich wnętrza świeciły pustkami. Zniknęły ozdobne tace, talerze i dzbany. Serce zaczęło mu walić z przejęcia. Usiłował jednocześnie iść i płynąć. Chciał jak najszybciej znaleźć się w górnej kabinie. Rycerza w zbroi nie było juŜ na krześle. Dwaj pozostali takŜe zniknęli. Zszedł na dół do ładowni. Tutaj wszystko było na swoim miejscu. Złodziej czy teŜ złodzieje nie mieli czasu, Ŝeby zabrać cały ładunek. A rzeźba z brązu? MoŜe nie udało im się jej ukraść. Hal wypłynął przez dziurę w klapie i znalazł się przy dziobie. Rzeźby nie było. Instynkt podpowiadał mu, Ŝe skradzione rzeczy muszą znajdować się gdzieś w pobliŜu. Opuścił się z powrotem na dno i obszedł wrak dookoła. Natrafił na duŜe drzewa koralowe. Ich rozłoŜyste gałęzie wyglądały niczym rogi łosia. TuŜ przy dnie rosły teŜ inne, mniejsze koralowce. śadne z tych miejsc nie nadawało się jednak na kryjówkę. Zakreślał coraz to większe koła wokół wraku. Oddalił się juŜ o sześć metrów i systematycznie przesuwał się coraz dalej i dalej. W końcu, w odległości około dziewięćdziesięciu metrów od lewej burty statku, natrafił na zupełnie inne poszycie dna. Znalazł się pośród skał, chyba pochodzenia wulkanicznego. Pomiędzy wielkimi głazami widać było liczne szczeliny i jamy. Hal zaglądał do nich po kolei,
uwaŜając na mureny lub ośmiornice. Wiedział, Ŝe takie miejsca to ulubione kryjówki tych zwierząt. 45 Pośrodku labiryntu znalazł wielką grotę. Była tak głęboka, Ŝe chcąc ją obejrzeć musiał uŜyć latarki. Nagle światło padło na męŜczyznę, który stał spokojnie pod tylną ścianą jaskini. Hal doznał lekkiego szoku. Dopiero po chwili zorientował się, Ŝe była to rzeźba Neptuna z dziobu Santa Cruz. Koło rzeźby leŜały pozostałe skradzione przedmioty, między innymi srebrna i złota zastawa stołowa i trzy zbroje. Tylko jedna osoba mogła to zrobić - Skink. W Halu zawrzała krew. Wypłynie na powierzchnię i raz na zawsze rozprawi się ze Skinkiem. JuŜ on się postara, Ŝeby łobuz zapłacił za swoje łajdactwa. Ale najpierw zabierze wszystko z powrotem na wrak. Po chwili namysłu zmienił jednak zamiary. Nie, zostawi to tutaj. Przyprowadzi tu ze sobą Skinka. Wtedy łobuz nie będzie mógł niczemu zaprzeczyć. Zostanie oskarŜony o kradzieŜ i odpowiednio potraktowany. Tak, rozprawią się z nim jak ze złodziejem. Hal pomyślał, Ŝe takie rozwiązanie będzie najlepsze. Przyjrzał się dokładnie połoŜeniu groty i powrócił na Lively Lady. Gdy wspinał się na pokład, usłyszał słowa ?i???'?: - Jak się mają sprawy tam na dole? - Statek ciągle jest na miejscu - mruknął Hal. - Świetnie - roześmiał się Blake. - Przynajmniej nie musimy się martwić, Ŝe ktoś weźmie Santa Cruz pod pachę. - To prawda. Nie da się zabrać wszystkiego za jednym razem - powiedział Hal. 146 Blake wyglądał na bardzo zdziwionego. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Tylko to, Ŝe jest wśród nas złodziej, który kradnie rzeczy z wraku. Skink, który leŜał na brzuchu i robił notatki, spojrzał na niego pytająco. - To powaŜne oskarŜenie - powiedział Blake. - Co zniknęło z wraku? - Złote i srebrne talerze, trzy zbroje i rzeźba Neptuna. Blake przyglądał się uwaŜnie Halowi. - Musiałeś się chyba pomylić. Dobrze się czujesz? Szok głębinowy często przybiera róŜne formy. - Wcale nie jestem w szoku - upierał się Hal. - Te rzeczy zniknęły ze statku. I wiem, gdzie się znajdują. Skink ponownie podniósł głowę i otworzył szeroko usta ze zdziwienia. - Znalazłem je w jaskini, tam gdzie schował je Skink. Skink skoczył na równe nogi i podszedł do Hala. - Jeśli mnie uszy nie mylą, posądzasz mnie o kradzieŜ. - Dobrze usłyszałeś - odpowiedział Hal - oskarŜam cię o kradzieŜ. Skink zamierzał zaatakować Hala, ale Blake go powstrzymał. - MoŜemy to bardzo łatwo sprawdzić - rzekł. - Popłyniemy na dół i zajrzymy do tej jaskini. - Świetny pomysł! - warknął Skink. - Bardzo 147 mi to odpowiada. Wyruszymy, jak tylko uzupełnię zapas tlenu w butli. Rzeczywiście, trzeba było napełnić wszystkie butle. Hal zdenerwował się z powodu tego opóźnienia - chociaŜ to, czy zejdą na dno od razu, czy za parę minut, nie powinno niczego zmienić.
Uruchomili kompresor i zaczęli napełniać butle. Skink udawał, Ŝe nie moŜe się doczekać, kiedy wreszcie znajdą się pod wodą. Stwarzał pozory, Ŝe bardzo zaleŜy mu na oczyszczeniu się z zarzutów. Niecierpliwił się, Ŝe maszyna tak wolno pracuje. - Zdaje się, Ŝe kompresor ma starte łoŜysko i zuŜyty tłok - powiedział. - MoŜe spróbuję, chyba potrafię go ulepszyć. Hal nie ufał mu i wcale nie był zaskoczony, gdy Skink rozebrał kompresor na części. Maszyna była rozmontowana przez ponad pół godziny. W końcu Skink złoŜył ją z powrotem. Kompresor wcale nie pracował szybciej niŜ poprzednio. Upłynęła prawie godzina, zanim udało się napełnić wszystkie butle. Skink przez cały ten czas przyglądał się morzu. Hal zauwaŜył to i patrzył w tę samą stronę. Ale nic nie widział - powierzchnia wody była zupełnie gładka. Wreszcie dostrzegł czarny obiekt, który kierował się w stronę wyspy. Chyba była to płetwa duŜej ryby. Widać było, jak ryba płynie wzdłuŜ linii brzegu i znika za palmami kokosowymi. - No, wreszcie moŜemy wyruszyć - wykrzyknął Skink. - Nie mogę się juŜ doczekać. Zaraz przekonam tego oszczercę o swojej niewinności. 148 Z akwalungami na plecach i w maskach na twarzy Blake, Hal, Skink i Roger opuścili się na dno. Potem płynęli za Halem, który wskazywał drogę do groty. Przepłynęli dziewięćdziesiąt metrów i zbliŜyli się do skalnego labiryntu. Hal prowadził ich krętą drogą, która wiła się pomiędzy głazami. Po chwili znaleźli się przed wejściem do jaskini. Wnętrze groty było zupełnie ciemne. Blake miał zamiar włączyć latarkę, ale Hal powstrzymał go. Zabrał ?i???'? i Skinka w miejsce, z którego, po zapaleniu światła, najlepiej będzie widać ukradzione skarby. Chciał obserwować, jak zareagują, widząc przed sobą dowód winy Skinka. Hal zachowywał się teraz niczym reŜyser teatralny, który stara się uzyskać dramatyczny efekt. Kazał im czekać przez parę minut w ciemności. Chciał, Ŝeby scena po włączeniu świateł zrobiła na nich większe wraŜenie. Po dłuŜszej chwili dał znak, Ŝeby włączyli latarki, i zapalił takŜe swoją. Wszystko znalazło się teraz w promieniach oślepiającego światła. Widać było dokładnie kaŜdy fragment ściany, sufitu, dna, kaŜdą szczelinę i kaŜdy kąt. Hal nie mógł uwierzyć własnym oczom... Jaskinia była pusta. Nocna przygoda Blake i Skink odwrócili się i spojrzeli na Hals pytająco. Hal przecisnął się między nimi i przeszedł aŜ do samego końca jaskini. Przesunął palcami po ścianie, jakby chciał się upewnić, czy jest prawdziwa - czy nie jest jakąś płachtą, zasłaniającą skarby. Dotknął kaŜdego pęknięcia i wgłębienia. Dokładnie obejrzał dć jaskini sprawdzając, czy nie ma tam dziury, dc której mogłyby wpaść cenne przedmioty. Zdawał sobie sprawę, Ŝe zachowuje się śmiesznie. Teraz Blake na pewno mu juŜ nie uwierzy. Utwierdzi się w przekonaniu, Ŝe to szok głębinowy spowodował halucynacje. PrzecieŜ wielu nurkom pod wpływem gorączki głębinowej wydawało się, Ŝe widzą na dnie morza dziwne rzeczy, których wcale tam nie było. Ale czy w jaskini naprawdę był skarb? Ogarnęły go wątpliwości. MoŜe rzeczywiście przebywał zbyt długo na duŜej głębokości i ciśnienie wody źle na niego podziałało. A moŜe była to zupełnie inna jaskinia! Mógł się łatwo pomylić. Wśród skał znajdowało się wiele jaskiń. Tak, wszystko jasne - to nie jest ta sama grota. Wyszedł na zewnątrz i jeszcze raz przyjrzał się 150 dokładnie wejściu do jaskini i pobliskim głazom. Zobaczył wszystkie szczegóły, które utkwiły mu w pamięci: gigantyczny koral; podwodne drzewo w kształcie krzyŜa; wysoką
skałę, która przypominała wielką zgarbioną staruszkę. Jego wątpliwości rozwiały się - to na pewno było tutaj. Blake i Skink skierowali się ku powierzchni. Hal jeszcze raz wszedł do groty. Łudził się, Ŝe pod wpływem jakiejś magicznej sztuczki skarb tu wróci. Ale nic takiego nie nastąpiło. Gdy znaleźli się znów na pokładzie Lively Lady, Hal zaczął przepraszać ?i???'?: - Bardzo mi przykro, Ŝe was nabrałem. Ale mógłbym przysiąc... Blake odpowiedział spokojnie: - Tak. Świat głębin morskich jest bardzo dziwny i jeśli ktoś zostaje pod wodą zbyt długo, jakaś część tej dziwności przechodzi na niego. Musisz trochę odpocząć. Nie powinieneś juŜ dzisiaj nurkować. - Pewnie masz rację - przyznał Hal zmęczonym głosem i połoŜył się na pokładzie. - Zanim jednak ułoŜysz się wygodnie - odezwał się ostrym tonem Skink - mógłbyś przynajmniej mnie przeprosić. Powiedziałeś przecieŜ, Ŝe jestem złodziejem. Pamiętasz? - Przeproszę cię, jak będę pewien, Ŝe nie miałem racji - odpowiedział Hal. - Ale nadal nie jestem o tym do końca przekonany. Cała to historia wydaje mi się bardzo dziwna. - A ja myślę, Ŝe coś dziwnego jest - parsknął z pogardą Skink -... z twoją głową. 151 Hal milczał. Roger usiadł i obserwował brata uwaŜnie. Czoło zmarszczyło mu się od myślenia. Hal nie miał urojeń. Jego umysł moŜna było porównać do dobrego zegarka - nigdy nie zawodził. Skoro Hal mówił, Ŝe widział skarby w jaskini, to je widział. Nagle zmarszczka zniknęła z czoła, Roger zawołał do doktora ?i???'?: - Zapomnieliśmy coś sprawdzić. - Co mianowicie? - Nie zajrzeliśmy do wraku, Ŝeby zobaczyć, czy skarby naprawdę zniknęły. - AleŜ one tam są! - Doktor Blake z trudem powstrzymywał gniew. Jego cierpliwość została wystawiona na cięŜką próbę. - Pomyśl o tym logicznie. Jak ktoś mógł zabrać rzeczy z wraku i z nimi uciec? Wprawdzie mógł je umieścić w jaskni, ale po co? śeby je stamtąd zabrać, potrzebny byłby statek! A gdyby nawet zostały ukryte w jaskini, to przecieŜ i tak byśmy je odnaleźli. Przekonaliśmy się jednak, Ŝe w grocie ich nie ma. - MoŜe Skink zdąŜył je gdzieś przenieść. - W jaki sposób miałby to zrobić? Zapomniałeś, Ŝe był z nami na pokładzie od momentu, w którym Hal wrócił na statek i powiedział nam o skarbie w jaskini, aŜ do chwili, kiedy zeszliśmy na dno i zobaczyliśmy, Ŝe grota jest pusta. Jak mógłby przenieść skarb? Za pomocą magicznej sztuczki? Roger potrząsnął głową. To wszystko było zbyt skomplikowane. 152 - Poza tym - wtrącił Skink - twój brat twierdzi, Ŝe widział w jaskini rzeźbę. Figura Neptuna ma wielkość człowieka i odlana jest z brązu. Musi waŜyć około jednej czwartej tony. Pochlebiasz mi sugerując, Ŝe byłbym w stanie przenieść ją o dziewięćdziesiąt metrów dalej. Skink uśmiechnął się szeroko. Widać było, Ŝe jest bardzo z siebie zadowolony. Niech mądrala i to spróbuje wyjaśnić. Roger znalazł odpowiedź. - Potrafiłbym sam ją przenieść. Dobrze się przyjrzałem tej rzeźbie. Nie wydaje mi się, Ŝeby waŜyła więcej niŜ sto dwadzieścia kilogramów pod powierzchnią wody. Na głębokości dwudziestu metrów waga spadłaby do czterdziestu kilogramów, czyli byłby to ładunek dla jednego męŜczyzny. - Odwrócił się do ?i???'?. - Chyba mam rację? Blake skinął potakująco głową. - Ale nadal nie wyjaśniłeś nam, w jaki sposób skarb zniknął z jaskini, jeśli w ogóle tam był. Hal obruszył się słysząc tę uwagę.
- Był tam - upierał się. Coraz bardziej rozjaśniało mu się w głowie. Był pewny, Ŝe to, co zobaczył, nie mogło być snem. - Jeśli popłyniecie ze mną jeszcze raz, przekonacie się, Ŝe na wraku nie ma skarbu. Skink uparcie się temu sprzeciwiał. - Chyba nie zamierzasz ciągnąć nas znowu na jakąś głupią wycieczkę. Hal zignorował słowa Skinka i zwrócił się do ?i???'?: 153 - Dlaczego nie mielibyśmy popłynąć na dół? Jeśli podejrzewamy, Ŝe złodzieje kradną ładunek z wraku, czy nie powinniśmy tego sprawdzić? Blake westchnął cięŜko: - Wygrałeś! Zejdziemy na dół, Ŝeby zrobić ci przyjemność. - A moŜe popłyniemy tam jutro rano? - zaproponował Skink. - Robi się ciemno i zdaje się, Ŝe Orno przygotował juŜ kolację. Blake zawahał się. Smakowity zapach unosił się od strony kabiny. Doktor spojrzał na Skinka i zobaczył w jego twarzy coś, co kazało mu powiedzieć: - Nie, zrobimy to teraz. Zanurzyli się w wodę, która ciemniała z kaŜdą chwilą. Włączyli latarki, zanim znaleźli się na pokładzie wraku. Weszli do zamku przy sterze. Pootwierane na ościeŜ szafki były puste. Teraz doktor Blake nie mógł uwierzyć własnym oczom. Podchodził po kolei do kaŜdego kredensu, rozglądał się po pokoju, zajrzał nawet pod stół. Potem odwrócił się do Skinka i patrzył na niego w milczeniu. Skink zmieszał się pod spojrzeniem doktora. Po chwili poszli dalej, do kajuty kapitana. Światło latarek rozjaśniło ogromny pokój. Ryby i ośmiornice umknęły gdzieś w bok. Blake skierował snop światła w stronę wielkiego krzesła. Postać, która siedziała na nim przez ostatnie trzysta lat, zniknęła. Nie było takŜe wojowników, którzy poprzednio leŜeli na podłodze. Zeszli na dół. Obeszli przedni zamek, zatrzy154 mując się przy dziobie. Nie znaleźli tam rzeźby Neptuna. Po powrocie na Lively Lady Blake wyrwał z ust rurkę do oddychania. Dopiero teraz mógł wybuchnąć gniewem i wyrazić swoją rozpacz. Kiedy uspokoił się trochę, zwrócił się do Skinka: - Inkham, co wiesz na ten temat? - Absolutnie nic - odpowiedział ostrym tonem Skink. - Tak się akurat składa, Ŝe to Hunt mógłby coś nam wyjaśnić. To on popłynął do wraku, a potem okazało się, Ŝe "skarb zniknął. On twierdzi, Ŝe to ja wszystko zabrałem, jednak jest bardziej prawdopodobne, Ŝe on sam wyniósł rzeczy z wraku. - Nie bądź śmieszny! - nie wytrzymał Blake. Był bardzo zakłopotany. Wiedział, Ŝe Hal Hunt za nic w świecie nie ukradłby skarbu, natomiast Inkham był do tego zdolny. Ale Inkhamowi nic nie moŜna było udowodnić. KtóŜ inny mógłby być złodziejem? Kapitan? Orno? NiemoŜliwe. A jak ktoś z zewnątrz mógłby się dostać na wrak? Od najbliŜszego lądu dzieliła ich odległość stu pięćdziesięciu mil. - Kapitanie, zauwaŜył pan dzisiaj jakiś statek? - Ani jednego i wcale mnie to nie dziwi. Jesteśmy daleko od szlaków morskich. Blake zaczął zastanawiać się na głos: - Kim moŜe być ten niewidzialny złodziej? I dokąd zabrał ukradzione rzeczy? NajbliŜszym lądem jest wyspa. Zajmiemy się tym jutro rano. Tymczasem nie damy mu drugiej szansy. Będziemy trzymać wartę, w dzień i w nocy, i zmieniać 155
się co godzinę. Ja pierwszy, potem Hal, po Halu Roger i na końcu Orno. Po czym powtórzymy kolejkę. - A ja? - zapytał Skink. - Pozwolimy ci w nocy odpocząć. Skink posłał Blake'owi nienawistne spojrzenie, nie odezwał się jednak. Zszedł do kajuty na kolację. Wkrótce inni podąŜyli za nim. Blake nie jadł duŜo, bo nie powinno się nurkować z pełnym Ŝołądkiem. Po kolacji zanurzył się w czarnym morzu. Światło latarki ciągnęło się za nim jak ogon komety. Wrócił po godzinie. Wszystko było w porządku. ZauwaŜył tylko setki dziwnych ryb, które wypłynęły z głębin i kręciły się wokół wraku. Nigdy nie widział ich w ciągu dnia. - Będziesz miał towarzystwo - rzekł do Hala. - Ośmiornice wyszły ze swoich kryjówek, Ŝeby spędzić wieczór na pokładzie. Podczas gdy Hal pilnował wraku, Roger usiłował się zdrzemnąć. Nie mógł zasnąć, wiedząc, Ŝe w nocy spędzi godzinę pod wodą. Kiedy nadeszła jego kolej, oddałby wszystko, Ŝeby tylko zostać na szkunerze. Przemógł się jednak, wziął nóŜ, sprawdził, czy nie trzeba go naostrzyć. Zabrał teŜ ze sobą gumową pałkę. Zszedł po drabince za burtę i zatrzymał się na ostatnim szczeblu. Stał tam przez chwilę zbierając w sobie odwagę. Uniósł głowę do góry. KsięŜyc nie świecił, ale całe niebo usłane było gwiazdami. Zadygotał pod wpływem zimnego powiewu wiatru i pomyślał o swoim łóŜku. Poczuł zapach 156 Ŝagli, desek pokładowych i oleju silnikowego. Wonie te wydały mu się nagle bardzo swojskie. Czy naprawdę trzymanie warty na wraku było konieczne? Hal przechylił się przez reling. - Jeśli nie chcesz trzymać warty - powiedział - mogę to zrobić za ciebie. Roger nie wiedział, jak powinien zareagować na tę propozycję - okazać wdzięczność czy obrazić się. Puścił się drabinki i popłynął w dół. Nie tylko niebo było pełne gwiazd, morze takŜe. Roger wyobraŜał sobie, Ŝe przepływa przez Mleczną Drogę. Miliony światełek zapalały się wokół niego i gasły. Niektóre były pojedyncze, inne poustawiane w rzędach. Migotały czerwono, Ŝółto, zielono, niebiesko i fioletowo. Włączył latarkę. Jej zapalone światło miało kształt stoŜka. Wszystko, co znajdowało się poza jego zasięgiem, wydawało się ciemniejsze i bardziej tajemnicze niŜ poprzednio. Roger miał wraŜenie, Ŝe zaraz złapią go szczęki rekina. Płynął zygzakami i starał się oświetlać przestrzeń wokół siebie. Ale to tylko bardziej go oślepiało. Zdobył się na odwagę i zgasił latarkę. Na początku nic nie widział. Jego oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności i zaczął rozpoznawać miliony podwodnych świateł. Mógł teŜ rozróŜniać kształty świecących zwierząt. Ławica połyskujących meduz rzucała mgliste światło na duŜą tropikalną rybę, która przyglądała się Rogerowi otwierając i zamykając paszczę, jakby mówiła: „Witaj, bracie!". Uciekające w po157 płochu krewetki oświetliły na chwilę czubek masztu Santa Cruz. Roger popłynął wzdłuŜ masztu i po chwili był juŜ na pokładzie wraku. Jakaś duŜa ryba przepłynęła tuŜ obok zostawiając za sobą fluorescencyjną smugę. Oświetliła setkę małych ośmiornic, które zdawały się tańczyć walca dotykając pokładu końcami swoich czuł-ków. Roger pomyślał, Ŝe lepiej będzie, jeśli zamiast sadowić się na pokładzie popłynie jakieś sześć metrów wyŜej.
Ale nawet tam ośmionogie baletnice nie zostawiły go w spokoju i raz po raz przemykały obok. Ośmiornice miały wyprostowane do tyłu czułki. W ten sposób nadawały swym ciałom idealnie opływowy kształt. Formacje skał i koralowców - nieodłączne elementy podwodnego krajobrazu - oświetlone światełkami ryb, wydawały się większe niŜ w rzeczywistości. Olbrzymie, czterometrowe drzewa, o gałęziach powyginanych niczym jelenie rogi, wyglądały równie fantastycznie, jak wielkie kaktusy. Miało się wraŜenie, Ŝe wszystko znajduje się w ruchu. Morskie dŜdŜownice, szkarłupnie i rozgwiazdy biegały po dnie tak szybko, Ŝe aŜ trudno było w to uwierzyć. Nikomu, kto widział je za dnia, nie przyszłoby do głowy, Ŝe są do tego zdolne. Węgorze i mureny, które całymi dniami nie wychodzą z kryjówek, opuściły teraz swoje nory i rozglądały się za poŜywieniem. Rzucały się na kaŜde małe, jasne Ŝyjątko. Roger cieszył się, Ŝe ma na nogach gumowe płetwy. Pamiętał teŜ 158 o tym, Ŝeby trzymać ręce blisko ciała. Poruszał od czasu do czasu płetwami, Ŝeby nie opadać w dół. Dźwięki w podwodnym świecie brzmiały głośniej w ciemności niŜ za dnia. Rogerowi wydawało się, Ŝe słyszy, jak ktoś wspina się na pokład. Czy to moŜliwe? Nie. To tylko duŜa ryba ocierała się łuskami o burtę statku. Był to niezawodny sposób na pozbycie się pasoŜytów. Roger usłyszał chrobot. To pewnie ryby papugi trą dziobami o koral. Chłopiec wiedział, Ŝe wiele morskich zwierząt zawdzięcza swoje nazwy dźwiękom, które wydają. Chrząkanie i chrumkanie pochodziło od ryb szczecino waty eh, a rechotanie od ropuch. Pozornie ciche morze pełne było najróŜniejszych odgłosów. Tej nocy Roger usłyszał tylko niektóre z nich. Miał jednak wraŜenie, Ŝe kaŜdy usłyszany przez niego dźwięk pochodzi od niewidzialnego złodzieja, który pojawił się na Santa Cruz, Ŝeby ukraść pozostałe skarby. Wiele razy wydawało mu się, Ŝe to on skrada się cicho, ale zawsze była to tylko ryba albo ośmiornica. Nie zapalił ponownie latarki. ZaleŜało mu na tym, Ŝeby być niewidocznym. Bał się, Ŝe moŜe zostać zaatakowany od tyłu. Schował się w cieniu masztu. Ale pomimo to wcale nie czuł się bezpiecznie. Wystarczyło, Ŝe obok przemknęła ośmiornica albo Ŝe zaciekawione ryby dotknęły jego ciała, i podskakiwał ze strachu. Niewidzialny złodziej mógł rzucić się na niego w kaŜdej chwili. Opryszek, mając w zasięgu ręki tak bogaty łup, nie cofnąłby się przed morderstwem. 159 Podejrzewał Skinka. Ale Skink nie działał sam. Mógł przenieść skarby do jaskini, ale kto je stamtąd zabrał? Na pewno nie Skink - był wtedy na pokładzie. Mało prawdopodobne, aby zrobiła to ośmiornica albo jakieś inne morskie stworzenie. Musieli być to ludzie. MoŜe jest jakaś specjalna rasa ludzi, którzy mają skrzela zamiast płuc? Spodobał mu się ten pomysł. Roger zadumał się. Nagle w otworze luku zobaczył jasny snop światła. Ktoś był w ładowni! Najwyraźniej złodziej, przyświecając sobie latarką, oglądał skarby i zastanawiał się, co ma ukraść w następnej kolejności. Musi sprowadzić pomoc. Ale zanim przyjaciele zdąŜą załoŜyć kąpielówki, maski, akwalungi, pasy i płetwy, a potem dopłynąć do wraku, minie parę minut. W tym czasie złodziej moŜe uciec, zabierając ze sobą kolejny łup. A moŜe uda się wystraszyć intruza? Roger zdjął pas z obciąŜnikami. KaŜdy z ołowianych cięŜarków waŜył pół kilograma. Po kolei rzucał nimi o maszt. Głuchy dźwięk rozniósł się po całym statku. Echo go odbiło. Wydawało się, Ŝe kaŜdy, kto usłyszy ten dudniący odgłos, musi się wystraszyć. Światło w ładowni wcale jednak nie zgasło i nikt nie ukazał się w otworze luku. Złodziej jest chyba zupełnie głuchy! Roger włączył latarkę. Miał nadzieję, Ŝe w ten sposób uda mu się
przestraszyć opryszka. Poruszał latarką w róŜne strony oświetlając coraz to inne fragmenty wraku. Raz po raz gasił ją i zapalał. Strumień światła był 160 wystarczająco silny, Ŝeby oświetlić przestrzeń pomiędzy pokładem a ładownią. Niestety, Roger nikogo nie dostrzegł. ZauwaŜył, Ŝe światło w ładowni było jakieś dziwne. Wydawało mu się, Ŝe pulsowało migotliwym blaskiem, potem gasło i znowu robiło się jaśniejsze. NiemoŜliwe, Ŝeby światło latarki zachowywało się w taki sposób. Machnął parę razy płetwami i podpłynął do otwartego luku. Czekał chwilę, aŜ ośmiornice usuną mu się z drogi, po czym opadł na pokład. Złapał za krawędź luku i wsunął głowę tak głęboko, Ŝeby obejrzeć dokładnie całe wnętrze ładowni. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w Ŝyłach. Nigdy nie wierzył w istnienie węŜy morskich, ale teraz miał go przed sobą. Potwór miotał się we wnętrzu ładowni jak opętany. Przeganiał z boku na bok małe rybki i inne morskie Ŝyjątka. PrzeraŜone stworzenia wzmocniły swoje światełka, które połyskiwały teraz jaśniejszym blaskiem. Ciało potwora nie było obłe jak u węŜa lądowego, lecz płaskie. Przypominało srebrną wstęgę, która na jednym końcu miała paszczę i głęboko osadzone, okrutne oczy. Jednak najbardziej zadziwiała jask-rawoczerwona grzywa, która sztywno sterczała na grzbiecie potwora. Dwa długie i ostre kolce widoczne były w tyle głowy węŜa. Z pewnością wynurzył się z głębin, Ŝeby spędzić noc na mniejszej głębokości. Wiele ryb Ŝyjących na niŜszych poziomach ma taki zwyczaj. WąŜ trafił przypadkowo do ładowni, a teraz miotał się wściekle, szukając wyjścia. 161 KaŜde zoo ucieszyłoby się z tego okazu! Roger nigdy nie widział takiego zwierzęcia w akwarium. Ale jak je schwytać? Nawet gdyby miał ze sobą linę, nie odwaŜyłby się wejść do ładowni. Paszcza potwora nie była duŜa, ale zęby miał bardzo ostre, a uderzenie jego ogona mogło pozbawić człowieka przytomności. Roger mocował się z zardzewiałą klapą luku. Trudno było oderwać pokrywę, którą skorupiaki spoiły z pokładem. Za pomocą noŜa udało mu się w końcu podwaŜyć klapę. Okazała się bardzo cięŜka, chociaŜ na pewno była duŜo lŜejsza w wodzie niŜ w powietrzu. Powrócił na pokład Lwely Lady. Obudził Hala i doktora i opowiedział im o węŜu. Wziął sieć i nie czekając na nich wrócił na wrak. Oderwał pokrywę od luku i na powstały w ten sposób otwór załoŜył sieć. Naciągnął ją mocno wokół krawędzi dziury i związał. Prędzej czy później wąŜ morski znajdzie wyjście i zostanie schwytany w sieć. Ale co wtedy? Roger nie zdoła sam go dociągnąć do statku. Modlił się, Ŝeby Hal i Blake prędko przybyli. W końcu przypłynęli. Blake spoglądał ze zdziwieniem na węŜa, który wił się jak błyskawica po całej ładowni. Czerwona grzywa zwierzęcia przypominała ognisty piorun. WąŜ parę razy znalazł się blisko sieci. Blake rozwiązał ją, Ŝeby mogła rozwinąć się w razie potrzeby, i chwycił za jeden z dwu końców. Hal i Roger zrobili to samo. Nagle wąŜ wyskoczył przez otwór włazu. Uniósł ze sobą sieć i trzech męŜczyzn, którzy 162 trzymali za jej końce. Znaleźli się parę metrów ponad pokładem wraku. Podpłynęli szybko do siebie, zamykając w ten sposób sieć, i oszalały potwór znalazł się w pułapce. Szamotał się i walił ogonem na oślep. ZbliŜyli się do Lwely Lady i Blake krzyknął do kapitana I??'?, Ŝeby opuścił linę. Przywiązali ją mocno do sieci i niebezpieczny pasaŜer wylądował najpierw na pokładzie, a potem w specjalnym zbiorniku. Dopiero tam wypuszczono go z sieci i woda w pojemniku zapieniła się od uderzeń jego ogona.
- Ale ryba! - wykrzyknął Blake. - Ma co najmniej sześć metrów długości. Jest młoda. MoŜe osiągnąć długość nawet dwunastu metrów. - Wygląda jak wąŜ morski - powiedział Roger. Nazywanie potwora rybą wcale mu się nie podobało. - Bo to jest wąŜ morski. Tak nazywają tę rybę marynarze. - Więc naprawdę to nie jest wąŜ? - Roger był wyraźnie rozczarowany. - Nie, to jest ryba. PoniewaŜ jest bardzo płaska, często przyrównuje się ją do wiosła. Ale nie czuj się rozczarowany. To wspaniała zdobycz, najlepsza jak do tej pory. I dlatego zasłuŜyłeś na wyróŜnienie. Zwalniam cię z nocnej warty. Roger nie protestował przeciwko temu wyróŜnieniu. Zdjął z siebie ostroŜnie sprzęt do nurkowania, załoŜył pidŜamę i połoŜył się na koi. Mięczak ludojad Gładka tafla morza iskrzyła się w promieniach porannego słońca. Mała łódka zbliŜała się powoli do wyspy. Znajdowali się w niej Blake, Hal, Roger i Skink. Blake zastanawiał się, czy nie zostawić Inkhama na statku, ale zdecydował w końcu, Ŝe lepiej go mieć na oku. Podejrzewał Skinka, chociaŜ więcej było dowodów przeciwko Halowi niŜ Inkhamowi. Zgasił silnik, ale nie wyciągnął łódki na plaŜę. Wyszedł na mieliznę i powiedział: - Inkham i ja przejdziemy wzdłuŜ brzegu od tej strony, wy dwaj zajmiecie się drugą częścią wyspy. Weźcie łódkę. Kiedy skończymy, dołączymy do was. Gdybyście coś znaleźli, zagwiŜdŜcie. Halowi nie podobał się ten plan. Nie chciał, Ŝeby Blake został sam ze swoim największym wrogiem. Przypomniał sobie groźbę Skinka. OdgraŜał się przecieŜ, Ŝe Blake'owi przytrafi się wypadek, a wtedy on, Skink, zostanie szefem ekspedycji. I jeśli znajdą skarb, Skink zgarnie wszystko dla siebie. MoŜliwe, Ŝe tylko blefowal - ale jeśli była to prawda? - Czy nie lepiej trzymać się razem? - zasugerował Hal. 164 Blake szedł juŜ w stronę brzegu. Odwrócił się jednak i zapytał: - Dlaczego? - Tak tylko pomyślałem - wymamrotał Hal. PrzecieŜ nie mógł powiedzieć, Ŝe obawia się o Ŝycie doktora. - Jeśli się rozdzielimy, przeszukiwanie wyspy zajmie nam mniej czasu - powiedział Blake. Chodź, Inkham. Łódka ruszyła. Jazgot silnika zakłócił spokój wczesnego poranka. Blake i Skink przeczesywali przybrzeŜne zarośla. Szukali śladów łodzi i stóp; rozglądali się za wygasłym ogniskiem i pustymi puszkami po jedzeniu; sprawdzali, czy w pobliŜu nie ma jakiejś ścieŜki. Starali się znaleźć jakikolwiek znak, który wskazywałby, Ŝe ktoś niedawno wylądował na wyspie. Korony palm i drzew pandanowych rzucały długie cienie na piaszczysty brzeg. Słychać było spadające orzechy kokosowe, które z trzaskiem rozbijały się o ziemię. Bryza była tak orzeźwiająca jak zimny napój. Na niebie nie było widać Ŝadnej chmurki. Tak błękitne niebo moŜna zobaczyć tylko na Morzach Południowych albo na pustyni. Było cudownie - w taki ranek nie mogło stać się nic złego. W głowie Skinka kłębiły się złe myśli. Nadeszła odpowiednia chwila. Gra była warta świeczki, chodziło o pół miliona dolarów. Z taką sumą moŜna było wiele zdziałać. Jak pozbyć się ?i???'?? Nie miałby Ŝadnych trudności z wbiciem mu noŜa w plecy. Ale jeśli 165 Blake zniknie, on będzie pierwszym podejrzanym. Po znalezieniu ciała rana wskaŜe mordercę.
MoŜe powinien załatwić takŜe Hala i Rogera, pozbyłby się w ten sposób świadków. Nie. Wiedział, Ŝe z Halem nie poszłoby mu łatwo, a Roger był prawie tak samo silny jak jego brat. Znaleźli się teraz w małej zatoce. Za plecami mieli wysoki klif. Stroma skała wyrastała z morza na kilka metrów w górę. - W tym miejscu nie mogli zejść na ląd - rzucił Blake. - Musieliby wspiąć się po tej stromiźnie. Przepłyniemy kawałek? - Dlaczego nie? Zamoczą się im podkoszulki, spodenki i płócienne buty. Nie martwili się tym, wiedzieli, Ŝe gdy tylko wyjdą na brzeg, wszystko zaraz na nich wyschnie. Blake podszedł do wody. - Mamy jeszcze odpływ - powiedział. - Ale fale podchodzą coraz wyŜej. MoŜe uda nam się przejść. Weszli do morza. Zanurzyli się najpierw d pasa, potem do ramion. Dno było gładkie, sa piasek. Podnosząca się wraz z przypływem wod napierała na nich coraz bardziej. Z wysiłkie stawiali jej opór. Naraz Skink uderzył w coś duŜego i twardego Spojrzał w dół i zobaczył gigantycznego miecza ka. Muszla małŜa zamknęła się szybko. Mało brakowało, a przytrzasnęłaby mu palce. Zamierzał podzielić się swoim odkryciem z Bla-??'i??, ale zdecydował, Ŝe lepiej będzie, jak nic 166 nie powie. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Kiedy Lively Lady po raz pierwszy zbliŜyła się do tej wyspy, zauwaŜyli na mieliźnie mnóstwo olbrzymich mięczaków. Te wielkie małŜe miały prawie dwa metry szerokości i waŜyły około pięćdziesięciu kilogramów. LeŜały na dnie z otwartymi na ościeŜ muszlami i gdy tylko coś znalazło się w ich zasięgu, zamykały je szybko. Tak wielu nurków zginęło w tej okropnej pułapce, Ŝe zwierzę to zasłuŜyło sobie na miano małŜa ludojada. Woda podnosiła się coraz wyŜej, zaczęli więc płynąć. Skink wyprzedził ?i???'? i uwaŜnie obserwował dno. ZaleŜało mu bardzo na znalezieniu następnego mięczaka ludojada. Po chwili zauwaŜył jednego olbrzyma tuŜ przed sobą. Przepłynął nad nim ostroŜnie i zatrzymał się, przecinając drogę Blake'owi. - Chciałbym chwilę odpocząć - poprosił. Blake zatrzymał się i opuścił nogi, aby stanąć na dnie. Nagle twarz wykrzywiła mu się z bólu. - Rekin! Rekin złapał mnie za nogę! Wyciągnął nóŜ i zanurzył się pod wodę. Po chwili pojawił się znowu na powierzchni. - To nie rekin, tylko jeden z tych diabelskich małŜy. Woda sięgała mu do policzków. Zaczął się przypływ. Za kilka minut woda zaleje mu usta i nos. Cierpiał bardzo z bólu, ale jego głos był opanowany. - Słuchaj, Inkham. Powiem ci, co masz zrobić. 167 Nie da się odciąć mięczaka od dna. Jest zbyt cięŜki. Musisz spróbować wcisnąć rękę do środka i przeciąć zaworę muszli. - To bardzo trudne zadanie, nie sądzisz? Było coś w głosie Skinka, co nie spodobało się Blake'owi. - To prawda, ale to jedyny sposób. Rozbij kawałek muszli, Ŝebyś mógł w nią włoŜyć rękę, a potem przetnij mięsień, który ją zaciska. Skink zastanawiał się. Powiedzieć temu głupcowi prawdę czy pozwolić mu się domyślić? Niech spróbuje się domyślić. Zemsta była słodka - będzie się nią delektował długo.
Wyjął nóŜ i zanurkował. Udawał, Ŝe robi dziurę przy krawędzi muszli. Po dwóch minutach wynurzył się. ZauwaŜył, Ŝe woda na policzku ?i???'? podniosła się centymetr wyŜej. - Musiałem wypłynąć, Ŝeby nabrać powietrza - tłumaczył się. - AleŜ oczywiście. Blake czekał spokojnie. Jedynie jego twarz była wykrzywiona bólem. Skink chciałby usłyszeć, jak Blake klnie, wścieka się, płacze, szaleje z bólu i strachu. Ale naukowiec zachowywał zimną krew i to bardzo rozczarowało Skinka. - Czy nie czas, Ŝebyś zanurzył się znowu? - zapytał Blake. - Jasne - odrzekł Skink. Popłynął w dół. Przez jakieś trzy minuty dłubał w muszli i wypłynął, bo zabrakło mu powietrza. Zrobił parę wdechów i wydechów, po czym powiedział: 168 - Przykro mi, ale nie udało mi się przedziurawić muszli. Usta ?i???'? znajdowały się juŜ prawie pod wodą. - Trudno - odezwał się doktor. - Próbowałeś. Jest jeszcze jeden sposób. Odetnij mi nogę. Nawet taki łajdak jak Skink wzdrygnął się na myśl o tym. - Nie mógłbym tego zrobić - wyznał szczerze. - W takim razie zrobię to sam - oznajmił Blake. Wyciągnął nóŜ i zanurzył się pod wodę. Skinkiem zatrzęsły nagłe dreszcze. Przestraszył się, Ŝe zaraz straci przytomność i utopi się razem ze swoim wrogiem. Dopłynął do brzegu i wyszedł na plaŜę. Dygotał na całym ciele. Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie. Kiedy się odwrócił, nie zobaczył juŜ nic. WytęŜył wzrok. Patrzył długo, ale nadal nic nie zauwaŜył. Fale zaczęły zalewać mu nogi. Nie zdając sobie sprawy, co robi, ruszył w kierunku, z którego przyszli. Wracała mu zdolność myślenia. PrzecieŜ on nie zabił ?i???'?. Jeśli jakiś głupiec daje się złapać w pułapkę, kogo naleŜy za to winić, jak nie jego samego? Jakim głupcem okazał się Blake! AŜ do końca wierzył, Ŝe Skink mu pomoŜe. Za bardzo ufał ludziom. Skink chciał się roześmiać, ale nie mógł. Poczuł się nagle nieswojo, było to dla niego zupełnie nowe uczucie. Powinien skakać do góry z radości. Pozbył się swojego wroga. Pół miliona 169 dolarów będzie jego. Dlaczego więc miał suche i ściśnięte gardło? Obszedł wyspę dookoła i natknął się na Hala i Rogera. Opadł cięŜko na ziemię. Głowa pękała mu z bólu, a nerwy drŜały z napięcia. - Gdzie Blake? - zapytał Hal. - Poszedł w drugą stronę. Myślałem, Ŝe juŜ tu jest. Hal przyglądał się Skinkowi uwaŜnie. - Wyglądasz na wykończonego. Co się stało? - Nic. Chyba byłem zbyt długo na słońcu. - Schowaj się pod drzewem chlebowym, tam jest cień. Obeszliśmy wyspę z tej strony, ale sprawdzimy takŜe brzeg zatoki. Jeśli pojawi się Blake, zawołaj nas. Hal i Roger skierowali się w stronę laguny. Po drodze przedzierali się przez zarośla, krzewy jagód, splątane gałęzie palm sago i drzew pan-danowych. Otaczała ich gęsta dŜungla. - Przypomina mi to szukanie igły w stogu siana - zasępił się Hal. - Mamy jedną szansę na milion. - Zastanawiam się, skąd masz pewność, Ŝe skarb znajduje się na tej wyspie? - zapytał Roger.
Miał juŜ powyŜej uszu walczenia z kolcami jeŜyn i ostrymi liśćmi palmowymi. - Nie widzę innej moŜliwości. Wyspa jest jedynym miejscem, gdzie złodzieje mogliby przywieźć skarb. Nie widzieliśmy przecieŜ w pobliŜu Ŝadnego statku. Poza tym mam wraŜenie, Ŝe opryszkowie obserwują nas przez cały czas. Odnaleźliśmy wrak i tym samym ułatwiliśmy im zadanie. Zabrali tak duŜo, jak tylko się dało, 170 i ukryli łup na wyspie. Gdy tylko stąd odejdziemy, przypłyną statkiem i zabiorą skarb. Znaleźli się w zatoce. PlaŜa kurczyła się z kaŜdą chwilą - zaczął się przypływ i poziom wody podnosił się. W wielu miejscach trudno było przejść, bo woda zalewała korzenie drzew. Musieli iść po mieliźnie i zajmowało to znacznie więcej czasu. Rozglądali się za śladami ?i???'?, gdyŜ byli pewni, Ŝe tędy przechodził. Szybko jednak zrezygnowali; fale przypływu zmyły wszystko, co było na piasku. Minęła godzina, zanim udało im się obejść całą zatokę. Następną godzinę zajął im powrót do miejsca, w którym zostawili Skinka. Inkham siedział nadal pod drzewem chlebowym. Bardzo zaniepokoili się, Ŝe nie ma jeszcze ?i???'?. - To dziwne. Dawno juŜ tu powinien być - denerwował się Hal. - Na pewno coś mu się stało. - Niby co? - zakpił Skink. - Nie wiem. MoŜe złamał nogę. Te słowa zrobiły na Skinku piorunujące wraŜenie. Przypomniała mu się noga ?i???'?. Kostka uwięziona w gigantycznym małŜu i daremne usiłowania doktora, Ŝeby uwolnić się z pułapki. Obraz ten jak Ŝywy stanął przed jego oczami. Skink dostał znowu dreszczy. Hal przyglądał mu się uwaŜnie. Skink miał wypieki na twarzy. Oczy mu błyszczały i drŜały ręce. Hal nabierał coraz większych podejrzeń. 171 Podszedł nagle do Skinka i wyciągnął jego nóŜ z pochwy. - Co robisz, do diabła? - zapytał uraŜonym tonem Skink. - Chcę tylko zobaczyć twój nóŜ. - Ach tak, dlaczego nie? - zgodził się Skink obojętnie. - Mogłeś mnie poprosić, Ŝebym ci go pokazał, prawda? Hal oglądał nóŜ. Skink wyczyścił go na pewno, ale moŜe pozostał jakiś ślad krwi na ostrzu albo na wyrzeźbionej rękojeści. Obejrzał wszystko bardzo dokładnie, ale niestety nic nie znalazł. Rzucił nóŜ Skinkowi. - Jeśli okaŜe się, Ŝe maczałeś w tym palce - zaczął groźnie... - AleŜ, Hunt, przestań być taki melodramaty-czny - przerwał mu Skink. Podniósł się i ruszył w kierunku łódki. - Jeśli chcesz znaleźć ?i???'?, dlaczego go nie szukasz? Przestań robić z siebie kompletnego głupca. Hal poczuł się zbity z tropu. CzyŜby Skink zamierzał szukać ?i???'?? Skinkowi przyszło do głowy, Ŝe nie moŜe ukrywać śmierci doktora. Jeśli nie znajdą ciała, będą go podejrzewać. Nagle wpadł w panikę. Muszą się pośpieszyć. Jeśli olbrzymi mięczak rozluźni swój uścisk, a ciało uniosą fale, Skink nie będzie miał Ŝadnych dowodów na to, Ŝe Blake nie zginął z jego ręki. Łódka posuwała się powoli wzdłuŜ linii brzegu. Płynęli wokół wyspy. Wyłączali od czasu do czasu motor i wołali ?i???'?, ale odpowiadała im cisza. 172 W końcu dopłynęli do zatoki, w której miał miejsce wypadek. Skink zastanawiał się, w jaki sposób doprowadzić ich we właściwe miejsce, nie wzbudzając podejrzeń. Byłoby mu duŜo łatwiej, gdyby to on siedział za sterem, niestety siedział tam Hunt. A on cały czas trzymał się brzegu. - Rusz trochę głową, Hunt - powiedział Skink.
- Blake nie wspinałby się na tę skałę. ZałoŜę się, Ŝe popłynął w poprzek zatoki. Skink miał rację. Blake musiał przepłynąć zatokę. MoŜe utonął po drodze. Nie, to niemoŜliwe - był za dobrym pływakiem. Chyba Ŝe Skink miał w tym swój udział. Hal zatrzymał łódkę w miejscu, gdzie z pewnością Blake wszedł do wody. Wyłączył motor i poprosił Rogera, Ŝeby powoli wiosłował. ChociaŜ nie zauwaŜył Ŝadnych śladów na noŜu Skinka, ciągle się obawiał, Ŝe zaraz znajdą zatopione ciało ?i???'? z wielką raną w plecach. Wyciągnął maskę ze schowka i załoŜył ją. Wychylił się z łódki i zanurzył głowę. Teraz widział dokładnie wszystko pod wodą. Łódka przepłynęła obok gigantycznego mięczaka. Ogromne szczęki były otwarte na ościeŜ. Trochę dalej zauwaŜył drugiego olbrzyma. Ten jednak miał zaciśniętą muszlę, a pomiędzy skorupami znajdowało się coś duŜego. Powoli zbliŜali się do małŜa i w pewnym momencie Hal rozpoznał, co to jest. Serce zamarło mu z rozpaczy. - Przestań wiosłować! - krzyknął do Rogera. - Znaleźliśmy go! Zanurkował i wbił nóŜ w nie domkniętą szczeli173 nę muszli. Udało mu się włoŜyć rękę do środka i przeciąć mięsień. Ogromne skorupy rozwarły się szeroko. Wyciągnął bezwładne ciało na powierzchnię, a Roger i Skink wciągęli je na łódkę. Hal zdjął mokrą podkoszulkę z ?i???'?. Nie zauwaŜył Ŝadnych śladów na plecach ani na klatce piersiowej. Tylko noga ?i???'? była rozcięta. Hal wiedział juŜ, co się stało. - Płynął w poprzek zatoki i noga uwięzia mu w muszli. Próbował ją sobie obciąć, Ŝeby się uwolnić, ale trudno jest to zrobić za pomocą noŜa. Zanim się z tym uporał, poziom wody podniósł się i Blake utonął. Jedno było jasne - śmierć ?i???'? nastąpiła na skutek wypadku. Skink był niewinny. Wprawdzie odgraŜał się i robił głupie kawały, ale nie był mordercą. W gruncie rzeczy Hal nigdy nie wierzył, Ŝe Skink byłby do tego zdolny. Siedzieli w milczeniu i kaŜdy z nich pogrąŜony był we własnych myślach, podczas gdy łódka z warkotem zbliŜała się do statku. Podwodny pogrzeb Blake kochał kolorowy podwodny świat. Większość swojego Ŝycia spędził na odkrywaniu jego tajemnic. Często powtarzał, Ŝe po śmierci chciałby być pochowany pośród piękna i ciszy ogrodu koralowego. Pragnął, aby jego pogrzeb był podobny do pogrzebu marynarza z powieści Juliusza Verne'a. Jego wola zostanie uszanowana. Hal i Roger wybrali miejsce. W ogrodzie koralowym w pobliŜu wraku Santa Cruz natrafili na wspaniałe drzewo w kształcie krzyŜa. Uznali, Ŝe jest lepsze od krzyŜa cmentarnego. Powstało dzięki pracy milionów małych przyjaciół ?i???'? - dzięki koralowym architektom. Powierzchnia krzyŜa mieniła się kolorami, jakby była inkrustowana niezliczoną ilością szlachetnych kamieni. KrzyŜ ten był na miarę króla - i chłopcy czuli, Ŝe Blake zasłuŜył sobie na niego. Wykopali pod nim dół. Wrócili na statek i przyłączyli się do ceremonii pogrzebowej, której przewodniczył kapitan Ike. Ciało naukowca zawinięto w Ŝagiel i przykryto flagą narodową. Opuszczono je za burtę. Pięciu 175 męŜczyzn, w tym ??? i kapitan Ike, chwyciło całun i popłynęło z nim na głębinę. Był to jeden z najdziwniejszych konduktów pogrzebowych. Postacie w maskach i akwalungach wyglądały groteskowo jak przybysze z Marsa.
Dotarli na dno. Kroczyli wolno po piaszczystej powierzchni, aŜ weszli do rajskiego ogrodu. Chwila była pełna powagi. Ciało człowieka, który tak bardzo kochał morze, złoŜyli w koralowym grobie. Zasypali grób białym piaskiem i obłoŜyli kawałkami koralu. Z wgłębień koralowców wychylały się anemony morskie i gorgonie. Takie kwiaty nigdy nie więdną, trwają świeŜe przez stulecia. Wśród nich znalazł wieczny spokój doktor Blake. Porwanie Z cięŜkim sercem wracali na pokład Lively Lady. Nie mogli jednak siedzieć i rozpaczać. Musieli zabrać się do pracy. W ciągu dnia Orno był kilkakrotnie na wraku; teraz trzeba było ustalić kolejność nocnych wart. - Roger, ty staniesz na warcie jako pierwszy, będzie jeszcze jasno - zdecydował Hal. - Ja cię zmienię. Po mnie będzie ???. I znowu ty. Od jutra zaczniemy wynosić rzeczy z wraku. - Kto dał ci prawo do wydawania rozkazów? - zapytał lodowatym tonem Skink. Hala zaskoczyło to pytanie. - A kto inny miałby to robić? Chyba nie ty... - CzyŜbyś zapomniał, Ŝe byłem pierwszą osobą po ?i???'?? - On nigdy nic takiego nie powiedział. - Być moŜe nie wyraził tego jasno. Ale czy nie sprowadził mnie dlatego, Ŝe jestem doświadczonym nurkiem, a wy nie? Czy nie prosił mnie, Ŝebym pokazał wam, w jaki sposób korzystać z akwalungu? Hal odpowiedział ze złością: - Ale tak było na początku, potem przekonał się, Ŝe jesteś oszustem i tchórzem, i dlatego kazał 177 ci odlecieć najbliŜszym samolotem. To jest nadal aktualne. Skink uśmiechnął się pobłaŜliwie. - Bardzo mi przykro, ale zmieniłem plany. Zostaję tutaj i będziecie musieli mnie słuchać. Odwrócił się do kapitana I??'? i dodał: - To dotyczy takŜe ciebie, ty zgrzybiały staruchu. Ręka „starucha" wyciągnęła się i otwarta dłoń wylądowała na policzku Skinka. Uderzenie było tak silne, Ŝe Skink zatoczył się i zwalił niczym kłoda pod okręŜnicą statku. - Bunt! Bunt! - wykrzyknął Skink. - Klnę się na wszystkich świętych, Ŝe nauczę was, kto tu jest szefem! Zeskoczył na dół do kabiny i wrócił z rewolwerem w ręku. - Ustawcie się wzdłuŜ relingu! KaŜdy z was ma jedną sekundę na zastanowienie się, kto jest szefem tej wyprawy! Jeśli będziecie mieć jakieś wątpliwości, juŜ nigdy ich nie wyjaśnicie. Jazda, ruszajcie się! - krzyczał Skink, wymachując rewolwerem. Nikt jakoś nie śpieszył się, by podejść do relingu. Hal zrobił krok w stronę Skinka. - Cofnij się! - wrzasnął Skink. Podskakiwał w miejscu jak obłąkany, a rewolwer latał mu w ręku. - Jeśli się nie cofniesz, wpakuję ci kulę w łeb! - UwaŜaj, Hunt - poradził Halowi kapitan Ike. - On oszalał. MoŜe zrobić wszystko. - Nie sądzę - powiedział Hal. - Nie wystarczy 178 mu odwagi, Ŝeby nacisnąć spust. Kiedy zabija, uŜywa metod pośrednich - wsadza grzechotnika do kieszeni, skorpiona do hełmu, posługuje się rybą kamieniem... - Przerwał i spojrzał na kapitana I??'?. - Albo wykorzystuje małŜa olbrzyma! Myśl ta nagle przyszła mu do głowy. To wszystko wyjaśniało. Skink zawsze uŜywał podstępu. Nie miał odwagi, Ŝeby zaatakować otwarcie. Teraz teŜ nie zdobędzie się na to, Ŝeby wystrzelić.
Hal przysunął się do Skinka. - Jeszcze krok i strzelam! - krzyknął Skink. Twarz miał czerwoną ze złości, a oczy wyszły mu na wierzch. Hal zrobił nie jeden, ale sześć kroków i wytrącił rewolwer z ręki Skinka. Broń przeleciała wysoko ponad górnym pokładem i wpadła do morza. Hal złapał Skinka za szyję i powalił na pokład. Ale Inkham był silny i wił się jak wąŜ. Wydostał się spod Hala, skoczył na równe nogi i kopnął go w twarz albo raczej w miejsce, gdzie powinna znajdować się twarz, gdyby Hal nie zdąŜył się usunąć. Noga Skinka uderzyła w Ŝelazną poręcz pokładową. Skink zawył z bólu. To, Ŝe wszyscy zaczęli się śmiać, jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Zerwał z siebie pas z ołowianymi obciąŜnikami, zamachnął się z całej siły i rzucił nim w Hala. Hunt zdąŜył uskoczyć za maszt i pas owinął się wokół belki. Skink nie spodziewał się, Ŝe koniec pasa zawinie się w jego stronę. Nie przewidział, Ŝe kilogram metalu uderzy go w głowę i powali na ziemię. 179 Skink jednak nie dał za wygraną. Wyrwał drewniany stojak spod bomu i wskoczył na reling. Zamierzał spaść z góry na Hala i uderzyć go stojakiem jak maczugą. Nagle wiatr zmienił kierunek. CięŜki bom przechylił się na zawietrzną i zrzucił Skinka do wody. W ten sposób Lively Lady wypowiedziała swoje ostatnie słowo. Ale Skink złapał za szczebel drabinki. Wtedy Hal ostrzegł go: - Jeśli wrócisz na statek, zakujemy cię w kajdany za zabójstwo doktora ?i???'?. - Nie bądź śmieszny... - zaczął Skink. Lecz kiedy ujrzał rząd groźnych twarzy, które patrzyły na niego z góry, zorientował się, Ŝe Hal mówi całkiem powaŜnie. Zarówno załoga, jak i statek chcieli się go pozbyć. Spojrzał w stronę wyspy oddalonej o jakieś pół mili. Taki dobry pływak, jak on, nie powinien mieć kłopotu z pokonaniem tego dystansu. Hal wyglądał na bardzo strapionego. Zwrócił się do kapitana I??'?: - A moŜe powinniśmy go zatrzymać? - Zostaw go. Niech idzie do diabła. Nie mógłbyś mu nic udowodnić w sądzie. Nie było Ŝadnych świadków. Czy masz jakikolwiek dowód, Ŝe to on spowodował śmierć ?i???'?? Nie. Musisz zdać się na wyrok, jaki wymierzy mu niebo i morze. I jeśli się nie mylę... - spojrzał na skłębione chmury, które nadciągały z zachodu - one właśnie przygotowują się, Ŝeby komuś wymierzyć karę. 180 Spodziewana zmiana pogody nie nastąpiła od razu; morze nadal było spokojne. Roger jako pierwszy pełnił nocną wartę i dziękował Bogu, Ŝe woda w oceanie nie była jeszcze zupełnie czarna. Po tym, co spotkało ?i???'?, nerwy odmawiały mu posłuszeństwa. Za kaŜdym razem, gdy zbliŜała się do niego jakaś większa ryba albo gdy słyszał jakiś dziwny dźwięk, tęŜał ze strachu. Przez pewien czas unosił się nad wrakiem Santa Cruz jak helikopter. Potem wpłynął do ładowni i zapalił latarkę. Od razu zauwaŜył, Ŝe zniknęło kilka kufrów ze skarbami. „Tym razem nie mógł to być Skink" - pomyślał. PrzecieŜ był z nimi na wyspie, a potem uczestniczył w pogrzebie. Ktoś, kto nie znał Orno, mógł podejrzewać, Ŝe zrobił to Polinezyjczyk, poniewaŜ właśnie on sprawdzał wrak kilkakrotnie w ciągu dnia. Ale Roger prędzej posądziłby własnego brata, niŜ stracił zaufanie do polinezyjskiego przyjaciela. Widocznie niewidzialny złodziej czekał na okazję i kiedy nikogo nie było przy wraku, wyniósł kufry.
Na pewno wróci po resztę. MoŜe nawet juŜ się zbliŜa. Wrak przecieŜ sprawia wraŜenie nie strzeŜonego. Roger wpadł w panikę. Wypłynął z ładowni i starał się wyglądać bardzo groźnie, ale nie czuł w sobie odwagi - tylko lęk. Zapadał zmrok i robiło się coraz ciemniej. Usilnie wytęŜał wzrok, ale i tak nie mógłby odróŜnić ryby od wroga. Wydawało 181 mu się, Ŝe jest pod wodą co najmniej pięć godzin. W końcu nadpłynął Hal i Roger pokazał mu, Ŝe znowu dokonano kradzieŜy. Ku zdziwieniu chłopca Hal wrócił razem z nim na Lively Lady. Głośnym krzykiem zaczął budzić załogę: - Orno! Wstawaj! Kapitanie Ike! Koniec snu na dzisiaj! Natychmiast wyławiamy skarb! Orno i kapitan pojawili się na pokładzie. Przecierali zaspane oczy. - Noc nie nadaje się... - zaczął kapitan. - Dobrali się znowu do wraku. Nie damy im ani jednej monety więcej. Drobniejsze rzeczy włoŜymy do koszyków i wiader. śelazny Człowiek zajmie się większymi. Wciągnijcie go na pokład! Wszyscy raźno zabrali się do pracy. Kapitan Ike obsługiwał urządzenia pokładowe, reszta zajęła się przygotowaniami do zejścia pod wodę. śelazny Człowiek wyłonił się z ładowni, zabrał Hala i zanurzył się w morzu. Hal włączył dwa silne światła, które zamocowane były na korpusie maszyny. Przez telefon dawał instrukcje kapitanowi Ike'owi, który tak długo przesuwał ramię dźwigu, aŜ śelazny Człowiek znalazł się dokładnie nad otworem luku ładowni. Dzwon został opuszczony w dół. śelazne ramiona dźwignęły wielką skrzynię i Hal dał sygnał, Ŝeby wyciągnięto go do góry. W tym czasie Roger i Orno zebrali kosze, wiadra i sieci i popłynęli na wrak po mniejsze 182 przedmioty. Raz po raz wracali na statek i wyłowione skarby składali w ładowni Lively Lady. Mijały godziny. Robili tylko krótkie przerwy, Ŝeby odpocząć i napełnić butle tlenem. TuŜ przed północą Roger zorientował się, Ŝe jest sam na wraku. Hal w śelaznym Człowieku wypłynął na powierzchnię z urną z brązu. Orno popłynął, Ŝeby uzupełnić zapas powietrza w swojej butli. Roger zajęty był zbieraniem złotych monet. Nagle poczuł klepnięcie w ramię. CzyŜby Orno zdąŜył juŜ wrócić - a moŜe dotknęła go ryba albo macka ośmiornicy? Odwrócił się. W świetle latarki zobaczył dwóch męŜczyzn. Skoczył na równe nogi i dotknął ręką boku, ale noŜa nie było w pochwie. Zacisnął ręce w pięści i uderzył. Z przyjemnością zauwaŜył, Ŝe jednemu z napastników wypadła z ust rurka do oddychania. MęŜczyzna zakaszlał i musiał łyknąć wody, zanim włoŜył rurkę z powrotem do ust. Potem obaj złapali Rogera mocno za ręce i wyciągnęli z wraku. Płynęli po obu jego stronach, poruszając szybko płetwami. Wokół nich jaśniały światełka milionów ryb. W tym bladym świetle widać było ogrody koralowe i samotny krzyŜ nad grobem naukowca. Przepłynęli nad labiryntem skał. Zeszli na samo dno i zatrzymali się przy czymś, co wyglądało na duŜy głaz. Ale gdy światła latarek oświetliły ciemny kształt, okazało się, Ŝe była to łódź podwodna - podobna do tych, które Roger widział w lagunie Truk. 183 Przed nimi znajdowała się komora wejściowa. Jeden z męŜczyzn otworzył klapę i wepchnął Rogera do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nim natychmiast. Usłyszał szum wody, którą wypierało na zewnątrz ciśnienie powietrza. Potem otworzyły się drzwi pod jego stopami i znalazł się w środku łodzi. Po chwili pojawili się równieŜ obaj porywacze. Wypluli z ust rurki do oddychania i zdjęli maski, Roger mógł więc zobaczyć ich twarze. Jeśli jego los był w rękach tych zbirów, nie
miał zbyt wielkich szans na przeŜycie. Spoglądali na niego spode łba i źle patrzyło im z oczu. Uruchomili łódź podwodną. Wyraźnie zaleŜało im, Ŝeby jak najszybciej uciec, więc nie zwracali uwagi na Rogera. Usłyszał szum. To woda wypływała ze zbiorników balastowych, Ŝeby łódź mogła utrzymać równowagę przy unoszeniu się w górę. Słychać było takŜe wycie silnika, który napędzał śrubę. Jeden z męŜczyzn usiadł za sterem i patrzył na kompas, a drugi obserwował wskaźnik głębokości. Roger pomyślał, Ŝe na pewno zaraz wypłyną na powierzchnię. MęŜczyzna przy sterze przyłoŜył oko do peryskopu. Po pewnym czasie wyłączono silnik, otworzono górną klapę i do środka dostało się świeŜe powietrze. Roger zobaczył nad sobą czarne niebo. Jeden z porywaczy, ten, który miał brzydką bliznę nad okiem, powiedział zachrypniętym głosem: 184 - Wstawaj, bracie. Jesteśmy na miejscu. Roger przecisnął się przez otwór wejścia i znalazł się na pokładzie. MęŜczyźni gramolili się za nim. Taszczyli cięŜką skrzynię, którą ukradli z wraku. - Wskakuj do wody i płyń do brzegu - rozkazał człowiek z blizną. - Na plaŜy czeka komitet powitalny. Roger popłynął i wyszedł na brzeg. Stała tu jakaś ciemna postać. Roger usłyszał cichy śmiech - tak śmiał się tylko Skink. - Jak to miło, Ŝe dołączyłeś do nas - zadrwił. - CóŜ, nie mamy wiele do zaoferowania, ale obiecuję ci, Ŝe zrobimy wszystko, abyś czuł się jak najgorzej. Człowiek z blizną pojawił się przy brzegu. - Zostawiliście moją kartkę? - zapytał Skink. - Jasne, szefie. Przywiązaliśmy ją do masztu, jak kazałeś. W głowie Rogera roiło się od pytań, ale wiedział, Ŝe nikt mu na nie uczciwie nie odpowie. - A teraz proszę za mną - powiedział Skink z fałszywą uprzejmością. - Przepraszam, Ŝe idę pierwszy, ale to ja znam drogę. Ruszył w ciemność, świecąc sobie pod nogi latarką. Porywacze szli po bokach Rogera, nie mógł więc uciec w dŜunglę. Przez piętnaście, a moŜe dwadzieścia minut przedzierali się przez zarośla, po czym znaleźli się na małej polance, gdzie stał namiot. - Jest bardzo skromny - powiedział Skink - ale nie ma jak własny kąt. Rozpal ogień, Gruby. Czas 185 na przekąskę. Musicie coś zjeść, zanim popłyniecie z powrotem do wraku. Wiecznie głodny Roger nadstawił ucha, słysząc o jedzeniu. - Oczywiście nasz gość nie będzie jadł - ciągnął Skink. - Nie powinno się jeść, kiedy jest się zdenerwowanym. - Bawił się latarką, oświetlając twarz Rogera. - Powiedz, jesteś zdenerwowany? Roger nie mógł się powstrzymać. - Sam się przekonaj - krzyknął i rzucił się na Skinka. Skink nie spodziewał się ataku i Rogerowi udało się powalić go na ziemię. Po chwili siedział okrakiem na Skinku i bił go pięściami po twarzy. Dwóch opryszków odciągnęło Rogera na bok. Potem walili jego głową o pień drzewa, dopóki nie zemdlał. Wtedy rzucili nieprzytomnego na ziemię i zaczęli jeść kolację. Bitwa na dnie morza śelazny Człowiek został ponownie spuszczony do ładowni Santa Cruz. Hal wyglądał przez kwarcowe oczy robota i dziwił się, Ŝe nigdzie nie widać Rogera.
CzyŜby znudziła mu się praca i odpłynął w poszukiwaniu przygody? - Nie widzę Rogera - krzyknął w słuchawkę telefonu. - Kapitanie Ike, proszę powiedzieć Orno, Ŝeby natychmiast go poszukał. Minęło pięć minut, zanim Orno napełnił butlę tlenem i przypłynął do wraku. Sprawdził najpierw ładownię. Rozejrzał się po pokładzie i wszedł do obu zamków. Oddalił się o kilka metrów od wraku i opłynął cały dookoła. Następnie wypłynął na powierzchnię i zdał relację kapitanowi Ike'owi. Kapitan zadzwonił do Hala: - Orno sprawdził cały wrak i jego okolice. Nie znalazł nigdzie twojego brata. - Wyciągnijcie mnie - zarządził Hal. Musiał wrócić na statek po akwalung i rn^skę. - Zejdźmy na dół. Obejrzymy wszystko jeszcze raz - powiedział do Orno. Przetrząsnęli cały wrak bardzo dokładnie- Zajrzeli w kaŜdy kąt i w kaŜdą szczelinę. Chciel* *hieć 187 pewność, Ŝe Ŝadna ośmiornica nie wciągnęła Rogera do swojej kryjówki. Popłynęli pod krzyŜ, gdyŜ pomyśleli, Ŝe Roger wybrał się na grób ?i???'?. Przeszli przez labirynt skał i zajrzeli do jaskini. Nigdzie ani śladu Rogera. Wrócili na wrak pełni najgorszych przeczuć. W nikłym świetle podwodnych Ŝyjątek Hal zauwaŜył butelkę na czubku jednego z masztów. Zerwał ją, dał znak ??? i obaj wypłynęli na powierzchnię. Weszli na pokład Liveły Lady. W gorączkowym pośpiechu Hal obtłukł szyjkę butelki. W środku znajdował się kawałek papieru. Hal wyjął go, rozprostował i oświetlił latarką. Rozpoznał pismo Skinka. HUNT Twój brat jest naszym zakładnikiem. śądamy pól miliona dolarów za jego uwolnienie. Ułatwimy wam zadanie. Wystarczy, Ŝe wrócicie do laguny Truk i zostawicie nam Santa Cruz. Musicie dać nam tydzień na opróŜnienie wraku. Pod koniec tygodnia odstawimy twojego brata, całego i zdrowego, do laguny Truk. S.K. INKHAM Pierwszą myślą Hala było zostawić wrak i wracać do laguny Truk. Musi zgodzić się na warunki Skinka. Nie ma innego wyjścia. Trzeba zrobić wszystko, Ŝeby ratować Rogera. Kapitan Ike i Orno byli tego samego zdania. - Skink wygrał - stwierdził kapitan. - Przechytrzył nas. Zawsze mówiłem, Ŝe to cwaniak. To co, podnieść kotwicę? 188 - Chyba nie pozostaje nam nic innego - powiedział Orno. Ale Hal zmienił zamiar. Czy ma pozwolić, Ŝeby Skink go przechytrzył? Łatwo było kapitanowi Ike'owi i Orno zdecydować się na powrót. Oni odpowiadali za statek. A Hal musi wykonać pracę dla Instytutu Oceanograficznego. Wprawdzie to doktor Blake miał odnaleźć i ocalić ładunek Santa Cruz, ale obecnie, kiedy nie było go juŜ między Ŝywymi, odpowiedzialność za wykonanie tego zadania spadła na Hala. - Nie wykonaliśmy zadania - powiedział. - Musimy wydobyć cały skarb. Nie moŜemy przestraszyć się bandy zbirów. - Ale co z Rogerem? - zapytał Orno. - To dotyczy takŜe Rogera. Na pewno nie chciałby, Ŝebyśmy dla niego zrezygnowali z Santa Cruz. Myśl, Ŝe z jego powodu cała wyprawa zakończyła się fiaskiem, nie dałaby mu spokoju do końca Ŝycia. Znam go i wiem o tym dobrze. Wracajmy do pracy. MoŜe uda nam się wydostać resztę przedmiotów. Jeśli nam przeszkodzą, damy im taką nauczkę, Ŝe popamiętają nas na zawsze. Po chwili dwóch nurków znalazło się na wraku, Orno z akwalungiem, a Hal w śelaznym Człowieku. Pracowali energicznie i ładownia w Lively Lady wypełniała się coraz to nowymi skarbami.
Nerwy mieli jednak napięte. Przeczuwali, Ŝe coś wisi w powietrzu. Tymczasem kapitan Ike był coraz bardziej zaniepokojony zmianą pogody. Wszystko wskazy189 wało na to, Ŝe nadchodzi sztorm. Wskazówka barometru opadła. Pokazywała juŜ nie 30, lecz 29,3 i nie przestawała lecieć w dół. Ale Hal nawet słyszeć nie chciał o przerwaniu pracy. Dwie godziny po północy śelazny Człowiek zanurzył się po raz kolejny. I wtedy w świetle reflektorów Hal zobaczył jakiś duŜy obły obiekt. Pomyślał, Ŝe to wieloryb. Ale kiedy obiekt znalazł się bliŜej, okazało się, Ŝe jest to jedna z małych łodzi podwodnych, które widział w lagunie Truk. Łódź płynęła prosto na niego, krzyknął więc w słuchawkę: - Wyciągnijcie mnie szybko! Zanim jednak śelazny Człowiek zdołał unieść się choć trochę do góry, łódź natarła na niego z wielką siłą, uderzając go dziobem. Pod wpływem zderzenia Hal stracił równowagę i wylądował na metalowej ścianie. Połamane części urządzeń spadły mu na głowę. Zawołał kapitana I??'?, ale nie usłyszał odpowiedzi - pewnie zerwał się kabel. Siła uderzenia pociągnęła linę i śelazny Człowiek opadł na samo dno, przechylony na bok. Zepsuły mu się wszystkie światła. Woda zaczęła przedostawać się do środka. Hal znowu poczuł silne szarpnięcie, to łódź zaatakowała go jeszcze raz. Obijał się i ranił o metalowe ściany swojego więzienia. Łódź podwodna krąŜyła chwilę wokół śelaznego Człowieka, w końcu zatrzymała się. Wyszedł z niej człowiek. Podpłynął do włazu śelaznego Człowieka i zaczął odkręcać śruby. Pokrywa otworzyła się i do środka wdarła się natychmiast woda. Hal poczuł, Ŝe jego ciało kurczy się pod wpływem ciśnienia. Nie miał na sobie akwalungu, poniewaŜ nie był mu potrzebny w śelaznym Człowieku, i jeśli zaraz nie wypłynie na powierzchnię, utopi się. Zaczął przeciskać się przez właz i poczuł, zaskoczony, Ŝe ktoś mu pomaga. Spojrzał na twarz męŜczyzny w masce. Nie widział jej dokładnie, ale wiedział, Ŝe naleŜała do Skinka. Inkham starał się wciągnąć go do łodzi podwodnej. Hal, choć osłabiony, ostro zareagował. Jego pierwsze uderzenie wytrąciło Skinkowi rurkę do oddychania. I gdy Skink usiłował włoŜyć ją z powrotem do ust, Hal mu ją wytrącał. Sam nie miał powietrza, więc Skink takŜe nie powinien mieć czym oddychać. Wytrzymają tak dwie, najwyŜej trzy minuty - potem utoną obaj. Hal złapał przeciwnika za szyję i ściskał tak długo, aŜ Skink zaczął się krztusić i oczy wyszły mu na wierzch. Pchnął go wtedy na koral ognisty, najbardziej trujący w całym morzu. Pozbywszy się nieprzyjaciela, zaczął płynąć ku powierzchni, ale ktoś złapał go za nogę i pociągnął z powrotem w dół. Dwaj męŜczyźni wepchnęli go do łodzi podwodnej. Chwilę później wrzucili tam bezwładne ciało Skinka i sami weszli do środka. Nie minęło wiele czasu, a dotarli do wyspy. Opryszkowie wyciągnęli nieprzytomnego Skinka na pokład. Zimne powietrze ocuciło go i z pomocą kompanów udało mu się dopłynąć do brzegu. - Przyznaj, szefie - zachichotał jeden z rzezimieszków - Ŝe nieźle oberwałeś od tego dzieciaka. 190 191 - To nic w porównaniu z tym, co ja z nim zrobię - warknął Skink. Kiedy jednak znalazł się w obozie, padł na ziemię jak kłoda i zaczął się drapać. Całe jego ciało pokryte było czerwonymi pręgami na skutek zetknięcia się z koralem ognistym. Hal rozglądał się z niepokojem, wypatrując brata. - Roger! - zawołał. Przestraszył się, Ŝe bandyci juŜ się rozprawili z Rogerem. Podniósł do góry połę namiotu.
Tam go znalazł. Chłopiec miał zakneblowane usta oraz związane ręce i nogi. Wyglądał jak upolowany zając. Otwarte szeroko oczy zamrugały jednak pod wpływem światła latarki. Hal wyrwał mu knebel z ust. Usta i język Rogera były opuchnięte i nabrzmiałe od knebla, ale udało mu się wyjąkać: - Cieszę się, Ŝe cię widzę! Dwaj męŜczyźni podeszli od tyłu i złapali Hala mocno za ręce. - Widzę, Ŝe poznałeś juŜ moich opiekunów. To jest Gruby, a to Blizna - powiedział Roger. Temu ostatniemu najwyraźniej nie spodobało się przezwisko. - JuŜ ja ci wybiję z głowy te twoje dowcipy - burknął i kopnął Rogera w Ŝebra. Hal wyrwał z uścisku jedną rękę i walnął opryszka w szczękę. Dało to początek zawziętej bójce, w której wziął udział takŜe Skink. W końcu trzej męŜczyźni powalili Hala na ziemię, związali 192 mu ręce i nogi i zakneblowali. Ale Skink był ciągle niezadowolony. - Myślę, Ŝe powinniśmy z nimi skończyć. Gruby, wpakuj w nich kilka kulek. - Nie tak ostro - zaprotestował Gruby. - Chcesz ich zabić, szefie, moŜesz to zrobić sam. My nie musimy mordować. I bez tego będziemy mieć wystarczająco duŜo kłopotów... Skink przerwał mu: - Zatrudniłem was, więc róbcie, co kaŜę. Gruby zacisnął pięści i pochylił się nad Skinkiem. - Nie zapominaj, Ŝe my teŜ mamy coś do powiedzenia, ty nędzny mały człowieczku. Nic byś bez nas nie zrobił. Ukradliśmy dla ciebie łódź podwodną, czy nie? I wiemy, jak obsługiwać takie maszyny. - Wyrzucono was z wojska i ukradliście łódź podwodną - szydził Skink. - Czy zabicie tych dwóch głupców moŜe pogorszyć waszą sytuację? - To dlaczego - upierał się Gruby - nie zrobisz tego sam? Skink nie zdąŜył odpowiedzieć, kiedy nagły powiew wiatru przygiął korony drzew i dał się słyszeć trzask łamanych gałęzi. Silny podmuch wydął płótno namiotu. Zerwały się linki. Namiot oderwał się od ziemi i okręcił wokół pnia jednej z palm. DŜunglę przeszło brzęczenie, dudnienie, piszczenie i popiskiwanie, jakby wielka orkiestra stroiła instrumenty. Blizna spojrzał na niebo. - Tajfun! - wykrzyknął. 193 Liście palm wzbiły się wysoko ku niebu. CięŜkie orzechy kokosowe spadały z hukiem na ziemię. Jakieś martwe drzewo zwaliło się obok miejsca, w którym leŜeli Hal i Roger. Potem wszystko na chwilę ucichło. Wtedy Skink zdąŜył powiedzieć: - śaden z nas nie będzie musiał zabijać. Matka Natura zrobi to za nas. Zostawcie ich tutaj. Grubemu oczy wyszły na wierzch ze strachu. Rozglądał się w panice dookoła. - Ale co będzie z nami? Ta część wyspy leŜy bardzo nisko. Zaleje nas morze. Nadciągnął znowu wiatr, jeszcze głośniejszy i silniejszy niŜ poprzednio. - Macie szczęście, Ŝe tu jestem i myślę za was - krzyknął Skink. - Szybko do łodzi podwodnej! - Rzucił się biegiem w stronę plaŜy. - Dwadzieścia metrów pod wodą nawet nie poczujemy, Ŝe jest sztorm. Hal i Roger patrzyli za uciekającymi, dopóki światło latarki nie zniknęło w gęstych zaroślach. Drzewa chwiały się gwałtownie. Grad orzechów i gałęzi walił o ziemię. Szum wznoszących się fal przytłumił świst wiatru. Woda zaczęła zalewać brzeg. To było największe niebezpieczeństwo - wzburzony ocean, który moŜe zatopić wyspę. Hal przyczołgał się do brata. Szamotał się
długo, ale wreszcie udało mu się sięgnąć palcami liny, którą skrępowany był Roger. Tajfun Błyskawica przecięła czarne niebo i zrobiło się nagle jasno jak w dzień. Kiedy zniknęła, noc wydała się jeszcze ciemniejsza. Straszliwe odgłosy grzmotów zagłuszały wycie wiatru. Zaczął padać deszcz. Nie spadał jednak kroplami. Woda lała się, jakby w niebie było jakieś jezioro, z którego nagle wypadło dno. PoniewaŜ Hal miał związane z tyłu ręce, nie mógł szybko uwolnić Rogera. Mokre supły nie poddawały się łatwo. Rozwiązał je dopiero przed samym świtem. Roger wyjął knebel z ust i odkneblował brata. Potem zaczął rozplątywać linę na rękach Hala. Dopiero kiedy nadszedł świt, Hal był uwolniony. To był przeraŜający świt! Po niebie kotłowały się czarne, skłębione chmury, od czasu do czasu błyskawice rozjaśniały ciemność. TuŜ ponad horyzontem czerń przeszła w mglistą biel. Dlatego słońce, które właśnie zaczęło wschodzić, zdawało się znacznie mniejsze niŜ zazwyczaj. Poza tym było ciemne niczym poline-zyjska twarz. Większość drzew miała złamane pnie. Sterczące kikuty wibrowały na wietrze jak stroiki muzyczne. Raz po raz kolejne drzewo poddawało się. 195 Słychać było trzask, podobny do strzału z pistoletu, i korona opadała w dół. Unosiła ją ze sobą woda. Często drzewa nie płynęły po wodzie poziomo, tylko unosiły się pionowo w górę. Ich korony ginęły w czarnych chmurach. Ryk grzmotów, łoskot deszczu, wycie wiatru, trzask gałęzi i huk upadających drzew - była to cięŜka próba dla ludzkich uszu i nerwów. Hal podniósł się, ale wiatr i deszcz natychmiast powaliły go na ziemię. MoŜe powinni leŜeć i czekać, aŜ burza uspokoi się trochę. śaden z nich nie odzywał się - nawet głośny krzyk zginąłby w tym hałasie. Zwinęli się w kłębek, Ŝeby jak najmniejsza powierzchnia ciała wystawiona była na deszcz. Potem ruszyło się morze. Hal zobaczył, jak języki wody dotknęły lądu. Wyglądały zupełnie niewinnie, ale oznaczały śmierć. Ocean przygotowywał się, Ŝeby pochłonąć wyspę. Trzeba wspiąć się wyŜej. I to jak najszybciej. Dał znak Rogerowi i zaczął się czołgać. Musieli bardzo uwaŜać na orzechy kokosowe. JuŜ nie spadały na ziemię, lecz latały w powietrzu niczym kule armatnie. Wysoko w górze wirowały gałęzie, patyki i liście. Raz po raz wiatr wyrywał drzewa z korzeniami, przeciągał je przez zarośla i wrzucał do morza. Woda uderzała o brzeg z takim łoskotem, Ŝe cała wyspa drŜała od wstrząsów. Powtarzało się to regularnie jak uderzenia ogromnego serca. Nagle wszystko zadrŜało inaczej. PotęŜne trzęsienie ziemi nawiedziło wyspę. Towarzyszył mu straszliwy ryk, który zagłuszył odgłosy sztormu. 196 Deszcz przestał padać, a nadleciał bardzo gorący wiatr. Nie chłodził go juŜ deszcz, palił więc twarz jak Ŝar z otwartego pieca. Języki wody przekształciły się w rwące strumienie. Chłopcy nadal czołgali się po ziemi, ale coraz trudniej było im utrzymać głowy ponad wodą. Fale zalewały nie tylko powierzchnię lądu. Wciskały się w podziemne szczeliny i nasączały glebę. Ziemia stawała się coraz bardziej grząska. Ktoś, kto nie utopił się we wzburzonym morzu, mógł zginąć w ogromnym trzęsawisku. Roger złapał Hala za rękę. Pokazał mu trąbę powietrzną, która zbliŜała się ku nim z wielkim hukiem. Miała około piętnastu metrów wysokości i niosła ze sobą orzechy kokosowe, krzewy, a nawet całe drzewa. Był to niesamowity widok - wspaniały pokaz majestatu i potęgi przyrody. Ogłuszający ryk przytłumił wycie wiatru.
Hal pociągnął Rogera w stronę tamarindy. Jest ona jednym z najmocniejszych drzew, jakie rosną na wyspach Mórz Południowych. W wielkim pośpiechu wspinali się po ogromnych konarach. Nie dotarli na sam czubek, gdyŜ przeszkodziła im w tym trąba powietrzna. Tamarinda zadrŜała. Spadły na nią ogromne kamienie. Na szczęście drzewa niesione przez wodę zaklinowały się w jej gałęziach i nie zdołały dosięgnąć dwóch przeraŜonych chłopców. Gdyby nawet wspięli się na sam wierzchołek i tak nie uciekliby przed nadciągającą falą. Kiedy uderzyła w nich, instynktownie zamknęli oczy, zacisnęli zęby i wstrzymali oddech. 197 Woda oderwała ich od drzewa, kołysała nimi raz w jedną, raz w drugą stronę między gałęziami, aŜ w końcu wyrzuciła wysoko w powietrze. Potem obsypała patykami i kamieniami. Uniosła ich jeszcze raz w górę i, krwawiących i ledwie przytomnych, cisnęła na kupę gałęzi. Po przejściu ogromnej fali zrobiło się nagle cicho. Wielkie fale tajfunu nadciągały po sobie zazwyczaj w odległości jednej czwartej mili. Gdyby udało im się wspiąć na wzgórze, zanim nadejdzie następna z nich... - To nasza jedyna szansa. Chodźmy! - krzyknął Hal. Podniósł Rogera, ale powalił ich podmuch wiatru. Szli więc na czworakach, zmagając się bezustannie z wiatrem. Mieli wraŜenie, Ŝe jest czymś w rodzaju ściany, w której muszą wiercić dziurę, Ŝeby iść dalej. Wiatr szalał po całej wyspie, przewracając wszystko do góry nogami. Nic dziwnego, Ŝe Polinezyjczycy nazwali tajfun „wiatrem, który odwraca ląd". Wyspa zadrŜała od kolejnego wstrząsu. Był on duŜo silniejszy niŜ poprzedni. Ziemia popękała i utworzyły się w niej wielkie szczeliny. Niektóre miały nawet dwa metry szerokości. Silne podmuchy wiatru strącały w nie połamane drzewa. Chłopcy znaleźli się na niewielkim wzniesieniu. Po chwili wspinali się juŜ na strome wzgórze. Następna fala nawet ich nie musnęła. Stanęli na krawędzi urwiska. W dole szalało morze. Hal od razu rozpoznał to miejsce. Tam, pośrodku zatoki, zginął doktor Blake. 198 Przez szerokie gardło zatoki wtoczyły się fale. Wzbijały się coraz wyŜej, aŜ w końcu dotarły do mielizny. Zatoka pieniła się i bulgotała. Wtedy fala z wielką siłą uderzyła w urwisko i wzbiła się na jakieś trzydzieści metrów w górę. Chłopcy poszukali wzrokiem Lwely Lady. Zaniepokoili się, gdyŜ nie znaleźli jej w miejscu, gdzie stała na kotwicy. Na próŜno wytęŜali wzrok. Zrezygnowani odwrócili się w kierunku laguny. I tam ją zobaczyli - wspinała się na wzgórze! Kapitan Ike podjął bardzo mądrą decyzję - postanowił szukać schronienia w lagunie. Wiatr i fale morskie zepchnęły Lwely Lady na piaszczysty brzeg. Teraz znajdowała się o jakieś dziewięć metrów wyŜej od normalnego poziomu wody w lagunie. Chłopcy ze zdziwieniem przyglądali się temu niezwykłemu widokowi - statkowi, który wspinał się po zboczu wzgórza. Na szkunerze równieŜ znać było walkę z tajfunem: miał złamane oba maszty i kilka dziur w kadłubie. Mniejsze fale przesuwały statek o kilka centymetrów, a fale tajfunu unosiły go za kaŜdym razem o metr lub trzy metry do góry. Chłopcy mieli nadzieję, Ŝe kapitan Ike i Orno są nadal cali i zdrowi i Ŝe jakoś przeŜyją ten koszmar. A co się działo z trzema męŜczyznami, którzy ukryli się w łodzi podwodnej? Hal wiedział, Ŝe małe łodzie podwodne nie były przystosowane do tego, Ŝeby opuszczać się na głębokość większą niŜ dwadzieścia metrów. Czy to wystarczy, by Skink uniknął niebezpieczeństwa? 199
Naukowcy wykryli, Ŝe nawet na głębokości dwustu metrów zdarzają się gwałtowne prądy i działają róŜne siły. Jak zachowają się one w czasie tajfunu? Właśnie zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego. Co kilka minut ziemia drŜała na skutek ogromnych wstrząsów. Hal doczołgał się do krawędzi klifu i spojrzał w dół. W tej samej chwili morze wyrzuciło ogromny głaz, o średnicy co najmniej czterech metrów, i cisnęło nim o ścianę urwiska. Kamień rozpadł się na kilkadziesiąt drobnych kawałków, które wpadły z powrotem do morza. I zaraz kolejna fala przyniosła trzy gigantyczne głazy i cisnęła je o skałę. Skąd brały się te głazy? Musiały pochodzić z morza. Hal przypomniał sobie labirynt skalny niedaleko wraku Santa Cruz. Głębiny morskie były miejscem narodzin potęŜnych sił. Cofające się fale i silne prądy mogły przetoczyć ogromne skały na mieliznę. Fale unosiły je ze sobą i rzucały na urwisko. Hal przestraszył się, Ŝe to samo moŜe przytrafić się wrakowi Santa Cruz. Podwodne prądy mogą rozwalić statek na kawałki i porozrzucać wszystkie skarby po dnie. Ale za chwilę uspokoił się, przypomniał sobie bowiem, Ŝe statek był głęboko zakopany w piasku. I przez ostatnie trzysta lat Ŝaden tajfun nie ruszył go z miejsca. Roger, który leŜał koło niego, takŜe patrzył w morze. Hal podąŜył za spojrzeniem brata. I wtedy zobaczył coś, od czego zamarło mu serce. To coś zbliŜało się w stronę zatoki na grzbiecie 200 jednej z wielkich fal. CzyŜby wrak został wyrwany z dna i fala rozbije go o stromą ścianę klifu. Nie, to nie był wrak Santa Cruz. ZbliŜający się obiekt przypominał ogromny głaz. I wtedy Roger krzyknął mu prosto w ucho: - Łódź podwodna! Tak, to rzeczywiście była łódź podwodna. Rozgniewane morze wyrzuciło ją na powierzchnię. Łódź znalazła się w zatoce i przepłynęła ponad miejscem, gdzie tragicznie zginął doktor Blake. Po czym uniosła się jeszcze wyŜej, obracając się wokół własnej osi. Trudno było sobie wyobrazić, co przeŜywali trzej męŜczyźni, którzy się w niej znajdowali. Po chwili uderzyła o ścianę urwiska. Skała drgnęła i odpadło od niej kilkadziesiąt kawałków. Łódź wyeksplodowała jak bomba. Metalowe części rozsypały się we wszystkie strony, niektóre z nich przeleciały obok przeraŜonych chłopców, którzy wychylali się zza krawędzi klifu. Ciała męŜczyzn wzbiły się w górę wraz ze strumieniem wody, chłopcy widzieli je niewyraźnie, po czym spadły we wzburzone morze. Woda wycofała się, dał się słyszeć odgłos podobny do westchnienia. Miało się wraŜenie, Ŝe morze jest zadowolone z tego, co zrobiło. Hal pomyślał o Skinku. Wykorzystywał on Matkę Naturę dla swoich nikczemnych celów. I oto Natura wystawiła mu za wszystko rachunek. Hal wcale się z tego nie cieszył. Bolała go głowa i zauwaŜył, Ŝe Roger jest zielony jak zupa z Ŝół201 wia. Wyspą wstrząsnęło kolejne trzęsienie ziemi i część skały obsunęła się do morza. Chłopcy wycofali się w bardziej bezpieczne miejsce. Przyroda powoli uspokajała się. Wielkie fale nadpływały coraz rzadziej i nie były juŜ tak gwałtowne. Wiatr zmieniał kierunek, aŜ w końcu ucichł, zostawiając wszystko w bezruchu. Pył wodny opadł w dół i moŜna było obejrzeć spustoszoną wyspę. Została tylko jedna trzecia jej poprzedniej powierzchni. Gdyby tajfun trwał dzień dłuŜej, cała wyspa zniknęłaby pod wodą.
Ocalały dwa wzgórza i wąski pas lądu zalany przez morze. Woda dochodziła na wysokość czterech metrów. Wystawały z niej setki kikutów drzew. Głazy wielkości wiejskich domków leŜały po nawietrznej stronie brzegu. Po południu fale zmalały, a poziom wody na zatopionym lądzie powoli opadał. A w oddali, w poprzek zalanej wyspy, płynęła łódź! Była to mała łódka z Lively Lady. Siedziały w niej dwie osoby. Hal i Roger krzyknęli z radości i zamachali rękami. ZauwaŜono ich. To było wspaniałe spotkanie. Łódka przepłynęła pomiędzy dwoma pniami drzew i wylądowała na stoku wzgórza. - Jak się ma Lively Lady} - zapytał Hal. - Nieźle się jej dostało - odpowiedział kapitan Ike. - Na szczęście da się naprawić. - A co z węŜem wodnym, mureną i całą resztą? - Nic im się nie stało. Kiedy zaczął się sztorm, napełniłem pojemniki wodą do samej krawędzi i zamknąłem je w ładowni. Myślę, Ŝe zwierzęta 202 czuły się tam duŜo bezpieczniej niŜ my na pokładzie. - Chyba niełatwa była wspinaczka statkiem? - Hal roześmiał się widząc szkuner na zboczu wzniesienia, jakieś dwadzieścia metrów od laguny. - Wygląda niczym arka na górze Ararat. Tajfun przegonił wszystkie ptaki, ale teraz jeden z nich pojawił się na niebie. - Jaki duŜy - powiedział Roger. - To z pewnością fregata. Kapitan Ike zmruŜył oczy. - Mylisz się - rzekł. - To helikopter z bazy wojskowej. Helikopter zatoczył koło nad szkunerem, przeleciał na sąsiednie wzniesienie i wylądował w odległości kilku metrów od Ŝeglarzy. Pilot zawołał: - Chcecie lecieć na Truk? A moŜe wolicie zostać tutaj? W wielkim pośpiechu wspięli się do kabiny, bojąc się, Ŝe pilot moŜe zmienić zdanie. Śmigłowiec skierował się na północ. - Mieliśmy wątpliwości, czy uda wam się przeŜyć sztorm - odezwał się pilot, przekrzykując warkot silnika. - Postanowiliśmy sprawdzić, czy ktoś z was ocalał. Co z pozostałymi? Hal opowiedział mu historię doktora ?i???'? i Skinka. Potem jescze raz musiał wszystko powtórzyć dowódcy bazy. W bazie czekał na nich gorący posiłek i czyste ubrania. Potem udali się na zasłuŜony odpoczynek. Zew wulkanów Koniec tej historii moŜna streścić w kilku zdaniach. Dzielni poszukiwacze skarbów poŜyczyli sprzęt z bazy wojskowej i ściągnęli arkę z góry Ararat. Odholowali ją do laguny Truk, gdzie została naprawiona. Nie szczędząc sił przeszukali wyspę i znaleźli kryjówkę, w której złodzieje schowali ukradzione przedmioty. Wydobyli drogocenny ładunek z Santa Cruz i przewieźli do laguny Truk. Tam załadowano go na statek, który płynął do San Francisco. Tym samym statkiem popłynęły zbiorniki z wyłowionymi rzadkimi okazami zwierząt. Tajfun przeobraził znacznie tę część Pacyfiku. Zmiótł z powierzchni morza kilkadziesiąt małych wysepek, a podziemne wstrząsy spowodowały wynurzenie się nowych wysp. Aktywne wulkany wyłoniły się z oceanu i zaczęły wypluwać z siebie popiół i gorącą lawę. Wydarzenia te bardzo poruszyły naukowców. Znany wulkanolog z amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, dowiedziawszy się, Ŝe Instytut Oceanograficzny zakończył swe prace na Morzach Południowych i zwalnia Lwely Lady, przyleciał do laguny Truk. Tam spotkał się z załogą szkunera. 204 - To dobry statek. Taki, jakiego właśnie potrzebuję - zwrócił się do kapitana I??'? i Hala.
- Jestem bardzo zaciekawiony tym, co się tu dzieje. Chcę zbadać kilka wysp, które wyłoniły się z morza, no i oczywiście obejrzeć wulkany. Czy moŜna wynająć wasz statek? Kapitan Ike spojrzał z ukosa na Hala, Rogera i Orno. Wyglądali na bardzo nieszczęśliwych. - Myślę, Ŝe tak - zaczął powoli - chociaŜ nam będzie bardzo trudno się z nim rozstać. - Rozstać z nim! - wykrzyknął wulkanolog. - AleŜ ja wcale nie to miałem na myśli. Dostałem od Instytutu Oceanograficznego bardzo pochlebny raport o waszej pracy. Pragnę, Ŝebyście wzięli udział w mojej wyprawie. Wydaje mi się, Ŝe chyba nie znajdę lepszych asystentów. Wszyscy rozpromienili się po tych słowach. Hal odpowiedział: - Bardzo nam się podoba ta propozycja. Naukowiec uniósł do góry rękę. - Nie chciałbym, Ŝebyście pochopnie podejmowali decyzję. Musicie się zastanowić. Zejście do środka czynnego wulkanu to nie Ŝarty - to bardzo niebezpieczna przygoda. - Skoro pan to robi, my teŜ moŜemy spróbować - powiedział Hal i spojrzał na przyjaciół, którzy przytaknęli mu ruchem głowy. Tak więc Lively Lady z braćmi Hunt na pokładzie miała rozpocząć nową niezwykłą podróŜ. Czy i tym razem im się powiedzie, dowiecie się z kolejnej ksiąŜki „Przygoda z wulkanem". Spis treści: Maska do nurkowania ........... 5 Głupi kawał ................. 19 Skorpion w hełmie ............. 30 Akwalung .................. 39 Olbrzymi węgorz .............. 47 Tajemnice laguny ............. 57 Czy rekiny są niebezpieczne? ....... 74 śelazny Człowiek ............. 89 Poszukiwanie skarbu ............ 107 Tajemnica zatopionego statku ...... 128 Nocna przygoda .............. 150 Mięczak ludojad .............. 164 Podwodny pogrzeb ............. 175 Porwanie .................. 177 Bitwa na dnie morza ........... 187 Tajfun .................... 195 Zew wulkanów ............... 204 Powieści Willarda ??i??'? w serii z rysiem Podwodna przygoda Przygoda ze słoniem Przygoda nad Amazonką Przygoda z wulkanem Przygoda na Pacyfiku Przygoda z wielorybem Afrykańska przygoda Przygoda na safari Przygoda z lwem Przygoda z gorylami Przygoda w głębi morza Przygoda z kanibalami Przygoda z tygrysem
Arktyczna przygoda Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 (dawna Spasowskiego) prowadzi sprzedaŜ hurtową, wysyłkową i detaliczną ksiąŜek własnych. Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy: • handlowy tel. 26-31-65 • sprzedaŜy wysyłkowej tel. 26-24? w. 31 • księgarnia firmowa tel. 26-24-31 w. 15 Redaktor Małgorzata Grudnik-Zwolińska Redaktor techniczny Maria Bochacz ISBN 83-10-09738-7 PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Sp. z o.o., Warszawa 1993 r. Wydanie pierwsze. Skład: „Protext" w Warszawie. Druk: Zakłady Graficzne w Gdańsku. ,,- Wydaje ci się, Ŝe jesteś szefem -zasyczał Skink. -Myślisz, Ŝe będziesz mną dyrygował (...). Jeśli tylko natrafimy na jakieś skarby, będą moje. Ja będę tutaj szefem!" Hal i Roger Hunt, pod okiem doktora ?I???'?, naukowca z Instytutu Oceanograficznego, zajmują się badaniem głębin morskich i poszukiwaniem wraku hiszpańskiego galeonu - Santa Cruz. Jednym z uczestników ekspedycji jest Skink -szkolny kolega Hala. Jego ciemna przeszłość i plany na przyszłość nie wróŜą nic dobrego. Aby osiągnąć cel, Skink nie cofnie się przed niczym. Hal wie o Skinku zbyt wiele. Całej załodze statku badawczego grozi śmiertelne niebezpieczeństwo... "*V Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 tel.26-31-65 ISBN 83-10-09738-7