Spis treści Do trzech razy sztuka
Był piękny wrześniowy poranek. Słońce rozlewało się po niebie w całej swej okazałości. Na Helu, w małym miasteczku, leżącym nad Morzem Bałtyckim pierwsi turyści zajmowali swoje miejsca na piaszczystej plaży. Morska bryza delikatnie unosiła się w powietrzu, a fale uderzały o brzeg z wyrafinowaną dokładnością. Rybacy wypływali na połów swoimi kutrami. Mewy i rybitwy okrążały plażę, krzycząc donośnie jak co rano. Z pobliskiego lasu dobiegał śpiew ptaków, które dzisiaj nad wyraz dawały o sobie znać. Ścieżką biegnącą przez ten zagajnik można się było dostać zarówno do centrum miasta, jak też do domu, w którym mieszkała Maria. Dom mieścił się na wzgórzu, z którego roztaczał się wspaniały widok na morze i całą okolicę. Siedemnastoletnia dziewczyna, żyjąca na przełomie tysiąclecia, myślała, że zawojuje świat. Rzeczywistość okazała się jednak inna, niż Maria się spodziewała… Wokół domu rosły wiecznie zielone dęby, a drewniane okiennice i wielkie gliniane doniczki z kwiatami dodawały mu niezwykłego uroku. Maria jeszcze spała. Nagle dobiegły ją odgłosy dochodzące z kuchni. Rodzice znów się kłócili, ostatnio robili to coraz częściej. Rozmowa była na tyle donośna, że wyrwała dziewczynę ze snu. Miała ona co prawda swój pokój na pierwszym piętrze, ale mieścił się on centralnie nad kuchnią i każda rozmowa w niej prowadzona była tu słyszana bardzo wyraźnie. – Czy to się nigdy nie skończy? – pomyślała. Powieki miała ciężkie, więc zamknęła oczy jeszcze na chwilę. Jednak krzyki dochodzące z dołu nie dawały zasnąć. Przetarła oczy i leniwie wyciągnęła się na łóżku. Spojrzała na zegarek, do szkoły miała jeszcze sporo czasu. Słońce przebijało się przez cienkie zasłony i malowało na czerwonych ścianach jej pokoju rozmaite wzory. Dziewczyna wstała pospiesznie, zaścieliła łóżko i rozłożyła na nim poduchy. Idąc do łazienki, już niczego nie słyszała. – Czyżby rodzice wyszli? – Przeleciała jej przez głowę myśl.
Wzięła szybki prysznic, ubrała swoje ulubione dżinsy i bawełnianą koszulkę na ramiączkach. Włosy dokładnie rozczesała i osuszyła suszarką. Po czym związała swoje długie blond włosy w koński ogon. Schodząc na śniadanie, zastanawiała się, czy ktoś jest jeszcze w domu. Mama jednak siedziała przy kuchennym stole i wpatrywała się w okno. Na widok córki zerwała się, udając, że coś robi. – Siadaj i jedz śniadanie – wydusiła z siebie przez zachrypnięte gardło.
Minę miała nietęgą, a jej twarz od wczorajszego wieczoru wydawała się jakby o kilka lat starsza. Maria usiadła do stołu i raz po raz zerkała na mamę. – Jedz… Jedz… – Matka szepnęła ledwo słyszalnym głosem, widząc, że córka bacznie ją obserwuje. Wzięła do ręki torebkę i uporczywie zaczęła czegoś w niej szukać. Ręce jej się trzęsły. – Są… – powiedziała. – Już myślałam, że je zgubiłam! – Co takiego, mamo? – Klucze… Myślałam, że gdzieś je podziałam. – Proszę, jak będziesz wychodzić, nie zapomnij zamknąć domu! – dodała po chwili pouczającym tonem. Robiła to prawie codziennie, czym doprowadzała Marię do szału. Traktowała ją jak małą dziewczynkę, a ona przecież chodziła już do liceum. – A gdzie tata? Mama słyszała pytanie, ale nic nie odpowiedziała. Co oznaczało, że poranna kłótnia wyprowadziła ją z równowagi. Odwróciła się na pięcie i wyszła z domu. Maria poczuła błogi spokój po wyjściu matki. – O co tym razem im poszło? – Maria zastanawiała się, trzymając w ręku bułkę z dżemem. Wczoraj do kolacji tata wypił sobie trochę, a później słyszała donośną konwersację – zapewne rodzice się sprzeczali. Siedziała przy stole, wyobrażając sobie, jak by to było mieć kochających się rodziców, którzy nie kłóciliby się o byle głupstwo. Czemu oni w ogóle są razem, skoro tak się ze sobą męczą? Mama kochała niegdyś tatę, Maria pamiętała to jak dziś. Gdy była mała, zabierali ją często na plażę i razem świetnie się bawili. Teraz już niczego nie była pewna. Najwyraźniej uczucie matki wygasło niczym płomień w kominku. – A może mnie też nie kocha? Nigdy, co prawda, tego od niej nie słyszała. Choć zawsze miała wszystkiego w bród, to jednak nie zastępowało jej to matczynej miłości. Krystyna zawsze była
bardzo skryta. Nie lubiła rozmawiać ani o sobie, ani o przeszłości. Zosia, podobnie jak i Franek, starsze rodzeństwo Marii, nigdy nie skarżyli się na brak akceptacji i nietolerancję ze strony matki. Tata natomiast aprobował wszystkie swoje dzieci bez wyjątku – tak samo. Kończyła właśnie śniadanie, gdy niespodziewanie rozległ się dzwonek u drzwi. Koleżanka mamy, Pani Nowak, przyszła zaprosić rodziców na bal dobroczynny, który organizowany będzie w Domu Kultury i Sztuki już za niecały miesiąc. Wraz z przyjaciółką Krystyna udziela się charytatywnie. Niejednokrotnie zbierały fundusze na różne potrzeby, zazwyczaj była to pomoc dla dzieci. Tym razem pieniądze zebrane na balu przeznaczone zostaną na rzecz dzieci chorych na białaczkę. Pani Nowak zostawiła zaproszenie i niepocieszona, że nie zastała koleżanki, pożegnała się prędko. Dochodziła godzina ósma. Maria, jak co dzień, posprzątała po sobie, gdyż porządek i ład były wizytówką tego domu. Niechby ktoś pozostawił coś po sobie, a matka wpadłaby wówczas w furię. – „Nie jestem waszą sprzątaczką, jesteście już dorośli” – powtarza jak mantrę. Dom był sporych rozmiarów. Kuchnia, utrzymana w biało-czarnych odcieniach, lśniła czystością. Codziennie świeże kwiaty rozweselały to trochę sztywne wnętrze. Połączona z nią jadalnia zachęcała do spożywania w niej posiłku. Na komodach stały srebrne świeczniki, a wielki szklany żyrandol, wiszący nad stołem, dodawał temu wnętrzu niezwykłej elegancji. Często zapraszani goście mogli podziwiać również rozciągający się z tarasu widok na plażę. Do tego latem dochodził zapach kwitnących kwiatów, który wieczorami był wręcz zniewalający. To było ulubione miejsce każdego z domowników. Maria przesiadywała tu wieczorami w swoim bujanym fotelu, malując obrazy. Szum morza, ptaków śpiew – „natura” to było to, co ją najbardziej motywowało. Spakowała swoją torbę i już gotowa była do wyjścia. Pierwszą lekcję miała dopiero za dwie godziny, postanowiła więc, że pójdzie do biblioteki. Denerwowała się zapowiedzianą kartkówką z chemii, nigdy nie przepadała za tym przedmiotem. Nie chciała zarobić gorszej oceny już na samym początku roku szkolnego, więc wolała dobrze się przygotować. Zawsze była pilną uczennicą, co procentowało w kontaktach z nauczycielami. Jak jej pójdzie w drugiej klasie? Na przekór matce poszła do liceum plastycznego, uwielbiała malować. Rysunki, szkice – to jej pasja, z czym mama nie mogła się pogodzić. Miała pójść w jej ślady, jak również w ślady swojej siostry – obie są księgowymi. –„Podstawa to dobry zawód” –
mówiła zawsze matka. Maria postawiła jednak na swoim i konsekwentnie wybrała taką właśnie szkołę. Od urodzenia była bardzo uparta, lubiła mieć swoje zdanie. Jednakże świadomie odrzucała myśl, że bardzo przypomina tym swoją mamę. Gdy dotarła na miejsce, dochodziła ósma trzydzieści. Nie przepadała za jazdą autobusami, wolała rower. Tym razem jednak miała ochotę się przejść. W tak piękny dzień grzechem by było jeździć środkami lokomocji. Trzeba korzystać z lata, które niebawem się skończy i nastanie jesień, pora roku, której Maria tak bardzo nie znosiła. Jej braciszek Franek zawsze nabijał się z niej, że jest ekolożką. Ona jednak nie widziała w tym nic złego. Kocha przyrodę i wszystko, co jest z nią związane. Budynek Biblioteki Miejskiej położony jest blisko szkoły, do której Maria uczęszcza. W ubiegłym roku został wyremontowany, teraz wyposażony jest w dodatkową salę multimedialną. Zwiększony został też księgozbiór. Dziewczyna wypożyczyła niezbędne materiały i zabrała się do wkuwania. Czytelnia była prawie pusta. Odnowiona, przykuwała wzrok. Tylko nieliczna grupka osób siedzących pod oknem przeszkadzała jej w nauce. Mówili zbyt głośno i co chwila z czegoś się śmiali. Nie obeszło się bez zwrócenia im uwagi przez panią bibliotekarkę. Gdy w końcu wyszli, Maria mogła skupić się na nauce. Chłonęła wiedzę niczym gąbka, miała dar szybkiego zapamiętywania. Pochłonięta nauką nie zauważyła, że siedzi już na sali przeszło godzinę. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy zegar wybijał dziesiątą. – Cholera jasna, jestem spóźniona! – Przeraziła się. Dziś czas wyraźnie działał na jej niekorzyść. W te pędy wybiegła z sali, pospiesznie oddając książki. Gorączkowo pokonywała schody mieszczące się na zewnątrz budynku. Słońce było już wysoko na niebie, a jego promienie oślepiały. Bez okularów przeciwsłonecznych trudno było dostrzec ruch odbywający się na ulicy. – Jak mogłam do tego dopuścić? – Wciąż powtarzała w myślach. Nie rozglądając się, wybiegła na jezdnię. Nagle usłyszała przeraźliwy pisk opon czyjegoś samochodu. Na domiar złego poczuła przeszywający ból, ktoś szarpnął ją z całej siły za rękę, jak gdyby chciał ją wyrwać. Maria upadła na ziemię. Oszołomiona całym zdarzeniem leżała na chodniku. – Co ty wyprawiasz dziewczyno, chcesz się zabić? – Dobiegł ją czyjś głos. Spojrzała w górę. Nad nią stał nieznajomy chłopak o nieprzeciętnej urodzie, wysoki, czarnowłosy. Miał nieskazitelnie niebieskie źrenice… – Ja, ja tylko… – Nie mogła wydusić z siebie słowa. Czuła, jak rumieniec oblewa jej twarz. Cała się trzęsła. – Nic ci się nie stało? – Nieznajomy zadał kolejne pytanie i czym prędzej pomógł
jej wstać. – Czy nie za mocno szarpnąłem? Jeśli tak, to przepraszam – dodał. – Nic mi nie jest… Chyba… – odparła. Samochód, który o mały włos jej nie przejechał, właśnie ruszał z miejsca. Kierowca widząc, że dziewczynie nic się nie stało, po prostu odjechał. Maria otrzepała się z kurzu i zarzuciła torbę na plecy. Nieznajomy stał obok i bacznie jej się przyglądał. Miał na sobie dżinsy i białą bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem. Podkreślała ona jego mocną opaleniznę. W ręku trzymał szary plecak. – Mam na imię Marek, a ty? – Maria – odpowiedziała. Jego głos zniewalał, wręcz ścinał z nóg. Marii zakręciło się w głowie i o mało co ponownie nie upadła. Nieznajomy zauważył to i energicznie ją chwycił. Nagle jego silne ramiona obejmowały ją. Poczuła ciepło jego dotyku i gorący oddech na swojej szyi. Serce zaczęło jej walić jak młotem, a ręce spociły się od nadmiaru wrażeń. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. On odwdzięczył się jej tym samym. Z bliska jego oczy wydały się jej jeszcze bardziej błękitne. Dostrzegła w nich małe zmysłowe ogniki. Stali na chodniku jak zahipnotyzowani. Marii zaparło dech w piersiach. Poczuła nieodpartą pokusę pocałowania nieznajomego… gdy ni stąd, ni zowąd jakiś rowerzysta krzyknął: „Z drogi!” i tym samym wyrwał ich sobie z objęć. Odskoczyli jak oparzeni na bok. – Co za idiota! – krzyknął Marek, patrząc, jak chłopak na rowerze się oddala. Maria skrępowana całą sytuacją nie wiedziała, co powiedzieć. Zaschło jej w gardle, a w żołądku poczuła dziwny mimowolny skurcz. Odczucie to onieśmieliło ją jeszcze bardziej. – Tak że… Ten… Będę leciał – rzucił Marek. Zadrżała w obawie, że sobie pójdzie i już go nigdy nie zobaczy. – Ja jeszcze nie podziękowałam ci za to, co zrobiłeś! – To było… Gdyby nie ty… – plątała się w słowach. – Daj spokój, dobrze, że tędy przechodziłem – parsknął. – Ale jak ja ci się odwdzięczę? – Wzruszyła się. – Nie ma potrzeby, zrobiłem, co do mnie należało, każdy na moim miejscu by tak postąpił – powiedział z dumą na twarzy. – Nie każdy, na pewno nie! – Zaprzeczyła jego słowom. – W takim razie, jeśli masz ochotę, to może… spotkajmy się dzisiaj po południu… tak koło czwartej, oczywiście w ramach rekompensaty – powiedział bez skrępowania, przyglądając się jej uważnie. – Z przyjemnością! – odparła zadowolona.
– Ale już dobrze się czujesz? – Mówiąc to, zmarszczył czoło. – Tak… Już jest ok, dziękuję ci jeszcze raz. I… do zobaczenia! – Cześć! – odpowiedział. Odchodząc, odwrócił głowę i spojrzał na nią tak… Tak… – Rany boskie, co to było?!!! – pomyślała, przełykając ślinę. Nadal stała na chodniku. – To nie dzieje się naprawdę, to nie jest możliwe?! W głowie kotłowały się jej tysiące myśli. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Dziwne uczucie, niespotykane dotąd. Miewała już przelotne znajomości z chłopakami, ale nigdy nie było to nic poważnego. Takie tam, ledwo się zaczęło i już się skończyło. Czasami zastanawia się, czy może coś z nią jest nie tak. Ma charakterek, bywa też kapryśna, ale w głębi duszy jest romantyczką. Pragnie, by ktoś ją pokochał. – Pewnie uznał mnie za zwykłą małolatę, co ja sobie wyobrażam!? Przecież on jest ode mnie starszy. Niemożliwe, żebym mu się spodobała… Ciekawe, czy przyjdzie na spotkanie? Nie mogła ruszyć się z miejsca, wydarzenie sprzed paru minut wstrząsnęło nią, i bynajmniej nie chodziło o wtargnięcie pod samochód. – Daj już spokój, Maryśka, opamiętaj się! Lepiej się pospiesz, bo spóźnisz się i na drugą lekcję… Co ja wyprawiam!? Sama do siebie gadam, ale obciach! – Pokręciła głową i przeszła przez ulicę, teraz już uważnie. – Jak opowiem Magdzie, to mi nie uwierzy! – Dumała po drodze. Najlepsza kumpela, z którą znają się jeszcze z podstawówki. Mają podobne pasje i zainteresowania. Razem poszły do tej samej szkoły. – Może mi coś doradzi? Ma już chłopaka, spotykają się od kilku miesięcy, to wie lepiej, jak w takich sprawach postępować. Musi z nią pogadać. Lekcje dłużyły się niemiłosiernie. A każdy dzwonek na przerwę przybliżał ją do spotkania ze swoim wybawcą. Dobrze, że kartkówka została przełożona na inny termin, bo kto wie, czy napisałaby cokolwiek. Jej myśli krążyły tylko wokół nieznajomego. Nie mogła skupić się na nauce. Przed oczyma miała ciągle jego śliczną twarz. Z Magdą nie miała okazji porozmawiać, zwierzyć się. Zwolniła się z zajęć, gdyż rozbolał ją brzuch na tyle, że nie dała rady wysiedzieć w ławce. Zamieniły z sobą tylko kilka słów na korytarzu. Wydarzenia sprzed kilku godzin wciąż targały jej emocjami. Nie przypuszczała, że ktokolwiek i kiedykolwiek zrobi na niej tak piorunujące wrażenie. Co dało się zauważyć również przez nauczycieli, ponieważ parę razy została pouczona
za brak uwagi. Wracała ze szkoły bardzo podekscytowana. Już zapomniała o tym, że o mały włos przez swoją lekkomyślność nie straciła życia. – Opowiedzieć mamie o tym, co zaszło? O wszystkim, ze szczegółami? Nie… Nie mogę tego zrobić. – Mrucząc po nosem, zastanawiała się, jak zareagowałaby mama na wieść o wypadku. Pewnie rozpętałaby się burza w szklance wody. A może ucieszyłaby się, że poznałam fajnego chłopaka? To też przedstawiało się w czarnych barwach. Znów zacznie ją krytykować, że powinna myśleć teraz o nauce, a nie o chłopakach. „Masz dopiero siedemnaście lat dziewczyno, jesteś za młoda. Przestań mieć głupotki w głowie, zajmij się czymś pożytecznym”. Głos matki jak echo obijał się jej w głowie. Choćby stawała na rzęsach, miała najlepsze wyniki w nauce, była posłuszna w każdej sprawie, nigdy jej nie zadowoli. Nie może liczyć na jej względy, przyzwyczaiła się do tego. Jedynie tata zawsze ją wspiera i dodaje otuchy, gdy dzieje się coś złego. Tak, tata się ucieszy, ale też pewnie skarci. – Wystraszyła się. – Co tam, opowiem mu o wszystkim. Martwiła się teraz, czy aby na pewno dobrze robi, idąc na umówione spotkanie. Nie dawało jej to spokoju. Właściwie nic nie traci, w końcu dopiero co go poznała. Miała jednak nieodparte wrażenie, jakby znała go od zawsze. – Co ma być, to będzie! – Otrząsnęła się, jakby chciała wyrzucić z siebie czarne myśli. Po południu słońce grzało niemiłosiernie. Żar lejący się z nieba dawał się we znaki wszystkim lubiącym chłodniejsze dni. Niebo pokrywały nieliczne obłoczki, które nie przynosiły najmniejszego ukojenia. Ścieżka biegnąca przez las, którą wracała, należała do jednych z lepszych. Szeroka, dobrze utwardzona, wokół rosła bujna nadbrzeżna roślinność. Maria uwielbia chodzić na skróty. Nic i nikt nie mógł jej w tym przeszkodzić. Pokonywała tę trasę bez przeszkód. Kawałek, na pozór bardzo mały skrawek przyrody, koił skołatane nerwy. Skłaniał do refleksji. Ścieżka wiodła prosto na plażę. Tłumy turystów oblegały ją wzdłuż i wszerz. Jak na połowę września pogoda nie dawała powodów do narzekań, wręcz przeciwnie. Lato w dalszym ciągu było z przewagą gorących, wręcz upalnych dni. Maria szła prosto do „Muszelki”, kawiarni, którą prowadzą jej rodzice. Stała ona naprzeciw mola i miała widok na całą plażę. Stara, dawno nieremontowana, lecz o dziwo w bardzo dobrym stanie. Drewniane schody prowadzące do wejścia wydawały charakterystyczne odgłosy starej spróchniałej podłogi. Stoliki mieszczące się na zewnątrz były puste. To sugerowałoby, że większość osób ukryła się wewnątrz przed spiekotą dnia. W środku było odrobinę chłodniej. Większość stolików
zajmowała młodzież. Tata nic tu nie zmienił, od kiedy odziedziczył ją po swoim ojcu. Drewniane ściany z wiszącymi na nich obrazami przypominały domek letniskowy. Można było poczuć się tu jak w domu. Zapach ciasta z rabarbarem dobiegł ją już przy wejściu. Uwielbia je. Przypominało jej smak z dzieciństwa, kiedy to odwiedzała ciocię na Podhalu. Mama nie piekła ciast. Zamawiała je w cukierni. Krystyna krzątała się wokół klientów. Maria przywitała się z mamą i poszła prosto do kuchni. – Cześć, Słoneczko… – Antoni zareagował spontanicznie na widok córki. – Cześć, tatusiu! Coś bym zjadła, masz dla mnie coś dobrego? – zawołała od progu. – A na co masz ochotę? – Hm…? Sama nie wiem, coś lekkiego… – Zaraz ci coś przygotuję… – odparł. Właśnie parzył kawę. Kuchnia nie była zbyt duża. Przypominała starodawną spiżarnię z powodu ilości produktów, jakie znajdowały się na półkach. Tynk z sufitu zaczął w niektórych miejscach odpadać, a blat kuchenny wymagał wymiany. Często po lekcjach przesiadywała tu z ojcem. Rozmawiali wówczas na różne tematy. Gdy zachodziła taka potrzeba, pomagała mu przy zamówieniach. Obsługiwała też klientów za ladą. Tata czym prędzej wydał kawę i podał jej świeżo zrobioną kanapkę z indykiem. – Siadaj, nie będziesz przecież jeść na stojąco, ja też zrobię sobie przerwę. – Usiadł przy stole i przyglądał się córce, jak ze smakiem pochłania kanapkę. – Rewelka tatuś! – zachwycała się. Lubiła, gdy specjalnie dla niej przyrządzał wykwintne dania, nawet gdy miałaby to być zwykła kanapka. Podana z sercem. Rozpieszczał ją jak mógł, sprawiało mu to niezwykłą radość. – Skończyłaś, to opowiadaj, co tam w szkole? – Uhm… – I na jej twarzy pojawił się sie grymas. – Czyżbyś coś przeskrobała? – W jego głosie usłyszeć można było nutę zdziwienia. Podeszła do blatu kuchennego i wgramoliła się na niego. Podkuliła nogi i nie wiedząc, jak zacząć, odetchnęła głośno. – Czy coś się stało?! – Zaniepokoił się. On jeden znał ją najlepiej. Za każdym razem, gdy coś ją trapiło, wyczuwał to natychmiast. Ma nosa. Powierzała mu najskrytsze marzenia i sekrety.
– Będziesz na mnie zły… – wydusiła w końcu z siebie. – Od razu wiedziałem, jak tylko cię zobaczyłem. Wyglądasz inaczej niż zwykle. Mów, nie trzymaj mnie w niepewności – ponaglał. – Miałam wypadek. – Spuściła wzrok i nie odrywała go od podłogi. – Boże, dziecko! – Zerwał się z krzesła. Podbiegł do niej i mocno ją uściskał. Łza zakręciła mu się w oku. Chwycił ją za głowę i uniósł do góry, tak że spojrzała mu prosto w oczy. – Ale nic ci nie jest, prawda?! – Nie spuszczał z niej wzroku. – Nie… – Zeskoczyła z blatu i podeszła do okna. Nastała cisza. – Opowiesz mi w końcu czy nie? – Teraz się zdenerwował. Odwróciła się i westchnęła. – Bardzo się spieszyłam i… – Zdaje mi się, czy miałaś dziś na trzecią lekcję? – Przerwał jej w pół słowa. To, czemu, u licha, się spieszyłaś? – Zasiedziałam się w bibliotece… – No i…? Co w związku z tym? – Uniósł brwi. – Nie zauważyłam, że jest już tak późno i wybiegłam na ulicę. – Ręce jej się spociły, gdy przypomniała sobie tamto zdarzenie. – Na ulicę? Co ty mówisz?! – Teraz je zmarszczył. – Tak… Wprost pod samochód – wycedziła. – Boże…!!! – Cały aż zadygotał i chwycił się za głowę. Nie zauważył nawet, kiedy Krystyna podała przez okienko kolejne zamówienia. Stał w osłupieniu, przerażony. Maria nic nie odpowiadała, zaciskała zęby i przebierała nogami. – Gdzie to zamówienie, co ty tam robisz?! – Zdenerwowana Krystyna ponaglała męża. – Już robię! – krzyknął wyrwany z zamyślenia. – A z tobą jeszcze nie skończyłem… – Pogroził Marii palcem. – Ale tato… – Nie ma żadnego „ale”, porozmawiamy wieczorem. Teraz nie mam czasu. To nie miejsce na takie rozmowy. Całe szczęście, jesteś cała i zdrowa, marsz do domu! – nakazał jej. Na jego twarzy zobaczyła niesmak. Antoni, na pozór spokojny facet, okazał się nieugięty. Nie chciał jej słuchać. Co zdziwiło ją bardzo. Nie miała wyjścia, pożegnała się i wyszła. Krystyna nie zauważyła nawet, kiedy Maria opuściła kawiarnię. Ruch bardzo się wzmożył i miała ręce pełne roboty. Antoni krzątał się po kuchni, próbując
się uspokoić. Dlaczego tak się zachował? Mógł przecież wysłuchać jej do końca. Wstrząsnęło to nim bardzo. Nie mógł skupić się na swoich obowiązkach. Maria jest jego pupilką, na wszystko jej pozwala. Jednak drży w obawie o jej bezpieczeństwo. – A co by było…? – Po plecach przebiegły mu ciarki. Powinienem poświęcać więcej uwagi swoim dzieciom… Antoni wyrzucał sobie złe zachowanie. Od pewnego czasu nie radził sobie sam z sobą, dlatego lubił wypić piwo, a czasem nawet dwa do kolacji. W ten sposób zagłuszał na chwilę swoje sumienie. Chociaż nie uważał, że jego małżeństwo wygląda tak, jak wyglądało, tylko z jego winy. Postarali się o to oboje. Relacje między nim a Krystyną nigdy nie były najlepsze, ale jakoś się dogadywali. Teraz łączyła ich już tylko wspólna praca, niestety. Niegdyś było inaczej. Wielokrotnie wracał pamięcią do czasów młodości, kiedy się poznali, pokochali, a później wzięli ślub. On pracował wówczas jako wzięty adwokat, a Krystyna kończyła studia. Nawet po urodzeniu Zosi, a potem Franka też mieli się ku sobie. Pogorszyło się przed urodzeniem Marii. Krystyna miała wówczas prawie czterdzieści lat…
Maria wracała do domu z mieszanymi uczuciami. Odległość, jaka dzieliła kawiarnię od ich domu, była niewielka, zaledwie trzysta metrów. – Dlaczego ojciec mnie tak potraktował? Jak mógł! I do tego wszystkiego nie podzieliłam się z nim najważniejszym. – Chciała opowiedzieć mu o nowo poznanym chłopcu. – O rany, która godzina?! – Spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia trzydzieści. Przyspieszyła kroku. Upał doskwierał coraz bardziej. Nawet cienie padające z drzew nie dawały ulgi. Pod domem cała już była zlana potem. Kątem oka spojrzała w górę, na balkonie kwiaty w doniczkach przywiędły od słońca i upału. – Biedne, zaraz się wami zajmę… – dumała. Kwiaty to był jej konik. Troszczy się o nie, pielęgnuje, gdy tylko ma czas. Dom był pusty. Co by znaczyło, że Franka jeszcze nie ma. „Kochany” braciszek studiuje zaocznie informatykę, a w tak zawanym „międzyczasie” dorabia w firmie kurierskiej. Jeździ po całej Polsce i rozwozi zamówiony towar. Franek to lekkoduch. Można powiedzieć, że to typowy narcyz. Wykorzystuje to w życiu niebywale często, z dobrym skutkiem. Wieczny optymista. Nie potrzbuje do życia nikogo, aby być szczęśliwym. Jest samowystarczalny. Podjął pracę, by mieć na studia. Nie chce, aby rodzice cokolwiek mu wypominali, zwłaszcza matka.
– Jaka cisza… – pomyślała. Od kiedy Zosia się wyprowadziła, dom opustoszał. Z całej trójki to ona jest najstarsza, ma już trzydzieści lat. Meżatką jest od pięciu. Wzięli ślub z Pawłem jak tylko skończyła studia. Ledwo zaczęła pracę jako księgowa, gdy zaszła w ciążę. Po urodzeniu dziecka zrezygnowała z pracy. Promieniała szczęściem, zakochała się w Szymonku, nie odstępowała go na krok. Paweł cały czas pracował. Podobnie jak Antoni z zawodu jest prawnikiem. Krystyna nie rozumiała tej jej fascynacji dzieckiem, tego rozczulania się nad nim. Uważała, że córka powinna wrócić do pracy jak najprędzej. Zosia miała, ma jednak inny pogląd na życie – dla niej najważniejsza jest rodzina, nie kariera. Dlatego postanowili się wyprowadzić. Akurat Paweł dostał propozycję pracy w kancelarii prawnej w Warszawie. Krystyna próbowała nakłonić ich do pozostania w domu. Lubiła mieć nad wszystkim kontrolę. Nie udało się. Po jakimś czasie dotarło do niej, że sama swoim podejściem skłoniła ich do tego. Niestety, było już za późno. Wszyscy tęsknili teraz za Szymonkiem – wspomnienia przygnębiły ją. Tymczasem uprzytomniła sobie, że nie widziała dziś jeszcze Filemona. – Gdzie ten rozrabiaka? Co on znów zmajstrował? Niech ja go dorwę w swoje ręce! Jak wydostał się na zewnątrz? – Widocznie… tak… już wszystko jasne… – olśniło ją. To niewątpliwie sprawka Franka. Lubił jej robić na złość. Wypuścił go już rano, bo nie widziałam go przed wyjściem do szkoły. Teraz najprawdopodobniej szwęda się po lesie ze swoją poranioną łapką. Biedny kotek spadł wczoraj z drzewa i zranił się. Prosiła wieczorem, żeby nie pozwolili mu wychodzić. – Ale mnie w tym domu nikt nie słucha… – Zacisnęła pięść ze złości. – A braciszek znów się wykpi, jak zwykle. Już ja mu powiem do słuchu, aż pójdzie mu w pięty! Nalała wody do miski i postawiła koło kuwety. Filemon ma miejsce pod schodami. Jako rasowy kot z gracją załatwia się na piasku. Nie ma z nim najmniejszego problemu. Czasem tylko przychodzą mu do głowy figle. Wtedy chce się bawić całymi dniami. Dotrzymuje Marii towarzystwa, gdy ta zajęta jest rysowaniem. Szczególnie, gdy siedzi na tarasie. Przychodzi wówczas do niej i mruczy. Łasi się, chce, aby go głaskała, przepada za tym. Ma lśniącą brązową sierść i malutkie uszka, wygląda tak niewinnie. Potrafi rozbroić ją swoim wdziękiem. Ma do niego słabość. Pobiegła na górę. W pośpiechu podlała kwiaty na balkonie i poszła pod prysznic. – To jest to, co za ulga! – Relaksowała się. Chłodna woda lała się po jej nagim ciele, a jej myśli krążyły wokół
nieznajomego. Chwilę potem stała już przed szafą, owinięta ręcznikiem, i znowu miała problem. – Co mam na siebie założyć? – dumała. – Hmm…! – Wiem – powiedziała sama do siebie. Ściągnęła z wieszaka niebieską sukienkę, którą dostała od siostry na urodziny. Włożyła ją i stanęła przed lustrem. Koronkowa sukienka leżała idealnie. Przeczesała jeszcze szczotką swoje długie włosy, które bez pomocy suszarki dawno wyschły, i już była gotowa do wyjścia. – A jak się wygłupię? Będę tam sterczeć, a on nie przyjdzie? A tam, raz kozie śmierć! Idę! – powiedziała do swego odbicia w lustrze. Wzięła do ręki swoją małą turkusową torebkę i wyszła z pokoju. Aura dzisiejszego dnia nie sprzyjała spotkaniom, przynajmniej o tej porze. Słońce smażyło wszystkich przebywających na plaży na rumiane kotlety. – Co ludzie widzą w tym wylegiwaniu się na piasku? – Nigdy nie przepadała za tego rodzaju przyjemnościami. Owszem, kocha plażę, w końcu to tu się wychowała. Woli jednak bardziej pływanie w morzu. Co robi o każdej porze dnia i nocy. Zwłaszcza nocy, w świetle księżyca i migoczących gwiazd. Dotarła na plażę, ściągnęła z nóg rzemykowe klapki i wzięła je do ręki. Szła wzdłuż brzegu, a przypływające fale obmywały jej stopy. Dzieci grające w piłkę plażową krzyczały i śmiały się do rozpuku. Plażowicze rozłożeni na swoich leżakach chwytali promienie słońca. Inni szaleli w błękitnej wodzie Bałtyku. Marek już czekał. Stał oparty o drewnianą balustradę mola. Spora grupa osób przewijała się po pomoście. – Ruch jak w ulu – pomyślał. To tu najczęściej przychodził, gdy coś go trapiło. Patrzył wówczas w morze i zbierał myśli. – Maria… Marysia… – powtarzał jej imię. – Marek ogarnij się, co ty wyprawiasz? – Napominał sam siebie. – Będę tu stał jak głupi! Nie wiadomo, czy w ogóle przyjdzie… – Nerwowo zaczął się rozglądać. – Tak czy siak, czekam. Mam nadzieję, że jednak mnie nie wystawi. Uff… jak gorąco! – Pociągnął kilka razy za koszulkę, która zaczęła lepić mu się do ciała. Dziewczyna zrobiła na nim wrażenie. Jak żadna inna. Ma za sobą niedługi związek. Lecz to nie było to. To nie była dziewczyna, której szuka. Czy w ogóle szuka? Ma swój świat, do którego nie wpuszcza byle kogo. Dla niego wzorem do naśladowania są jego rodzice. Są ze sobą na dobre i na złe. Spuścił głowę i zapatrzył się w wodę. Mewy śmigały nad falami i co rusz któraś wpadała do wody, wyławiając rybę. A potem wznosiła się z powrotem w powietrze. W pewnym momencie odwrócił się i zobaczył ją…
Podążała w jego kierunku. Taka śliczna, wyglądała jak anioł. Jej złote włosy rozwiewał wiatr. A niebieska sukienka podkreślała jej dziewczęcą urodę. Stał jak zahipnotyzowany. W uszach mu szumiało. Maria dostrzegła go już z daleka. Ręce jej zadrżały, a serce waliło jak oszalałe. – Przyszedł, jest! – Słowa pełne radości same nasuwały jej się na usta, aż poczuła dreszcz przebiegający po całym ciele. Czekał już na nią, przyszedł pierwszy, to coś znaczy. Na pewno! – Boże, obym się tylko nie potknęła, to dopiero byłby obciach! – pouczała się w myślach. Nie odrywając od niego wzroku, podążała w jego stronę. Czy jacyś ludzie przechodzili obok? Możliwe. Ale teraz nie zauważyłaby niczego, nawet gdyby stado słoni przebiegło jej przed nosem. Już z daleka spostrzegła, że nieźle się prezentuje. I ta niesamowita karnacja. W dodatku miał niebieską koszulkę, więc kolorystycznie do siebie pasowali. A czarne spodenki za kolano podkreślały jego szczupłą sylwetkę. Podeszła do niego. Czuła, że kolana jej się uginają. – Cześć, długo czekasz? – zapytała nieśmiało. – Chwilę… – skłamał. Stanęła obok niego i oparła się o poręcz. Chwilę stali w milczeniu. – Wiesz, zastanawiałem się, czy przyjdziesz – przerwał krępującą ciszę. – Ja myślałam o tym samym – odparła z niedowierzaniem. – A tak w ogóle, to jak się czujesz? Bo rano wyglądałaś na bardzo przestraszoną – zapytał, zapominając o tym, co stało się później. Jak trzymał ją w ramionach… – Już jest ok. Masz rację, to było straszne i bardzo nierozważne z mojej strony, to… co zrobiłam… I gdyby nie ty… Ja… wykrztusiła tylko, bo kompletnie ją zatkało. – Chodź, usiądziemy… – zasugerował, widząc, że dziewczyna nie umie, a może nie chce o tym rozmawiać. Podeszli do ławki, akurat była pusta. Usiedli wygodnie. I znów cisza. Maria czuła skrępowanie. Jak to? Ona, zawsze taka wygadana, bystra w kontaktach z rówieśnikami, a tu proszę, trema jak przed klasówką. Gorzej. Marek do tej pory też siedział sztywno, teraz oparł się o ławkę i zamknął oczy. Maria odruchowo spojrzała na jego twarz. Była szczupła, a wydatne kości policzkowe sprawiały, że wyglądał bardzo dojrzale. – Gorąco, nie? – westchnął. – Niesamowicie… – potwierdziła i otarła pot z czoła. Rozmowa się nie kleiła, w przeciwieństwie do ubrań, które same lepiły się do ciała. Oboje czuli dziwne onieśmielenie.
– Przejdziemy się? – Marek rzucił lekko. Musiał wstać, przejść się. Upał doskwierał mu coraz bardziej. – Spacer dobrze nam zrobi, rozładuje napięcie, może… – pomyślał w duchu. Pragnął odrobiny cienia. – Już myślałam, że będziemy się tu smażyć… Oczywiście, chodźmy. – Ucieszyła się. Jeszcze chwila i sama zaproponowałaby to samo. To chyba najgorętszy dzień w tym miesiącu. Lato w tym roku się przeciągnęło. A przecież nie każdy jest zwolennikiem takiej aury, mimo że sezon nad morzem w dużej mierze zależy od pogody. Rodzice Marii dobrze o tym wiedzą. Mijali ludzi spacerujących po molo. Młodych, starszych, szalejące dzieci, turystów pstrykających sobie fotki. Jedna z turystek nawet zagadnęła Marię, prosząc, aby ta zrobiła jej i jej mężowi fotkę. Dziewczyna zgodziła się z przyjemnością. Miło było popatrzeć na dwoje zakochanych ludzi, bo na takich wyglądali. Przemierzyli plażę i skręcili w stronę pobliskiego lasu. Na ścieżkę, którą Maria doskonale znała. Weszli do lasu i od razu zrobiło się przyjemniej. Cienie drzew dawały ochłodę. Wiatr szumiał wśród drzew, kołysząc je niedbale. Z oddali słychać było skrzeczące ptaki. Szum morza łączył się z szumem drzew, wydając przy tym ciekawy gwizd, a mimo to panowała tu niezwykła cisza, spokój. Maszerowali wzdłuż ścieżki, ocierając się o wysokie trawy rosnące wokół niej. Marek co chwila sięgał ręką i je skubał. Potem rozrywał w rękach i bawił się nimi. Maria szła za nim, bacznie go obserwując. A on wielokrotnie odwracał się, by sprawdzić, czy aby na pewno dziewczyna idzie za nim. Dotarli na skraj lasu i przysiedli na trawie pod drzewem. Zmęczeni odsapnęli. – Czy teraz opowiesz mi, co stało się rano? – Spojrzał na nią, by upewnić się, czy aby na pewno dziewczyna chce o tym rozmawiać. – Spieszyłam się do szkoły, zasiedziałam się w bibliotece i… – Zaczęła i wzdrygnęła się na samo wspomnienie tamtej chwili. – Domyśliłem się… – Pokiwał głową. – Najważniejsze, że nic ci się nie stało. – Szczerze? – Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała, żeby wysłuchał ją z należytą uwagą. – Pierwszy raz w życiu przydarzyło mi się coś podobnego. Z reguły jestem ostrożniejsza. – Otworzyła się przed nim. – Od rana miałam zły dzień. W każdym razie, gdyby nie twoja pomoc… – Zacisnęła wargi, poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Odwróciła głowę. Marek zauważył, że bardzo to przeżywa, i nie drążył dłużej tematu. Może ten wypadek miał potoczyć się inaczej? Dlaczego był akurat w tym miejscu, o tej godzinie? Kiedy ona o mało co nie straciła życia? – Zastanawiało go to. Można to nazwać darem
od losu. Drugą szansą. Czy miało to z nim coś wspólnego? Czyżby był jej aniołem stróżem? – Już dobrze! – mówiąc to, spontanicznie wziął ją za rękę, było mu jej żal. Maria poczuła jego ciepło podobnie jak na chodniku pod biblioteką. Przełknęła ślinę. Nie puściła jego dłoni, jeszcze mocniej ją ścisnęła. Serce zaczęło jej znów szybciej bić. Odwróciła głowę i spojrzała w jego stronę. Spoglądali na siebie. Nic nie mówili, tylko patrzyli. Nie zauważyli, że wiatr się wzmógł, słońce zaszło za chmury i powoli chyliło się ku zachodowi. Smutek, rozterka odeszły w niepamięć, teraz liczyło się co innego. Inne doznanie, lepsze, przyjemniejsze. I gdyby nie wiatr, który potargał jej włosy i zarzucił na twarz, pewnie ta chwila nie miałaby końca. Puściła jego dłoń i odgarnęła rękoma włosy. – Przepraszam… – wyszeptała. – To ja przepraszam… – wydusił. Sam nie wierzył w to, co mówi. Chciał tego, to dlaczego przeprasza? Dlaczego ona zachowała się tak samo? Fakt, nie znają się. Ale czy to ważne, jeśli dwoje ludzi coś do siebie ciągnie? Jak to wytłumaczyć? Dopiero co się poznali. Są młodzi, wszysto przed nimi. Rozum podpowiada – nie… to dzieje się za szybko, nie teraz. Serce krzyczy – tak, to jest to, właśnie to. Siła wyższa zwycięża. Pozostawia ukryte pragnienie… – Wiesz… – wydusił z siebie po chwili zamroczenia – nie powiedziałaś mi jeszcze, ile masz lat…? Yyy… – zaczął stękać. To znaczy… głupie pytanie, sorry…!!! – Zaczął drapać się po głowie. – No to dałem plamę. Też palnąłem. Jak ja już coś powiem… – karcił się w duchu. Maria, widząc zmieszanego chłopaka, zaczęła się głośno śmiać. Teraz poczuła się rozluźniona. Uspokoiła się i opanowała. – Mam siedemnaście lat – odpowiedziała nadal jeszcze rozbawiona. Wiedziała, że głupio się poczuł, ale właściwie dlaczego? Dla niej to żaden powód do zakłopotania. – Opowiedz mi coś o sobie – ciągnęła dalej. – No cóż, oprócz tego, że lubię czasem coś palnąć od rzeczy, to co chciałabyś o mnie wiedzieć? – Czym się zajmujesz, czy jeszcze się uczysz? – Chciała wiedzieć jak najwięcej, ciekawa była, czy jest dużo starszy od niej. Miała nadzieję, że nie. Ale jakie to miało znaczenie? – Mam osiemnaście lat i za rok kończę technikum. – O… a wydawało mi się, że jesteś starszy – zdziwiła się. W duchu cieszyła się, że są prawie w tym samym wieku.
– Wyglądam tak staro? – odparł zaskoczony jej wypowiedzią. Poczuł rozczarowanie. – Nie, broń Boże, nie o to mi chodziło, po prostu wyglądasz bardzo dojrzale, ale to nie znaczy, że staro… tylko… przepraszam, chciałam powiedzieć młodo… przepraszam… Spuściła głowę i zakryła ręką twarz. – No, to się popisałam, rany! Co on sobie o mnie pomyśli? Głupia. Marek w tym czasie zaczął się śmiać. – No, to jesteśmy kwita! – odparł, kiwając głową. – Chyba tak… – Podniosła głowę, spojrzała na niego i teraz już oboje się śmiali. Zerkali na siebie i słuchając nawzajem swojego śmiechu, dobrze się bawili. Czas leciał nieubłaganie. Chmury na niebie nabrały złoto-czerwonego koloru, a zatopione w nich słońce powoli kryło się w otchłani Bałtyku. Porywisty wiatr dawał coraz bardziej o sobie znać. – Teraz ty, Marysiu… – głos mu zadrżał, gdy wypowiadał jej imię – wyjaw mi swe sekrety… – zażartował. – Sekrety… powiadasz, no więc, od czego by tu zacząć… – Dawała upust swojej wyobraźni, gdy nagle jej przerwał. – Aż tyle ich masz? – zapytał. – Żartowałam, a ty myślałeś, że ja tak na serio?! – Właściwie tak! – Jeszcze mnie nie znasz! – W jej oczach pojawił się wyraz zachęty. – Myślę, że niedługo to nadrobimy – odparł i wstrzymał oddech, ciekaw jej reakcji. Obdarzyła go uśmiechem i z radością w głosie powiedziała: – Sądzę, że tak… chciałabym… Niedowierzała własnym uszom. Słowa same wyszły z jej ust. Podświadomość wzięła górę. Nie żałowała. – To nie pozostaje nam nic innego, jak tylko spotkać się ponownie! – oznajmił. Sam sobie się dziwił. Dopiero co ją poznał. A może to za szybko? Nie wiedzieć czemu, pragnął znów ją zobaczyć. Przy niej czuł się jakoś tak inaczej. – Czemu nie? – To może jutro po południu na plaży? – zasugerował. – Pewnie! – odpowiedziała zadowolona. – Może być na Marinie, jak dziś? Mam blisko z domu – dodała. – Masz blisko do domu, a gdzie mieszkasz? To może cię odprowadzę? – powiedział z nadzieją w głosie, że może się zgodzi.
– Mieszkam w tym domu na wzgórzu, chodźmy. – Wstała. Zdecydowana była wracać. Marek chwilę stał z bardzo zdziwioną miną. W końcu wydusił z siebie: – To twój dom? Ty w nim mieszkasz? – zapytał wyraźnie zaskoczony. – Tak, to dom moich rodziców, dlaczego pytasz? – Uniosła do góry brwi. – Zawsze zastanawiałem się, kto mieszka w tak niezwykłym i dużym domu. Wyobrażałem sobie, że to zamek i zamieszkuje w nim piękna księżniczka. – Uśmiechnął się. – I nie myliłem się… – dodał. Maria nic nie odpowiedziała, tylko obdarzyła go równie słodkim uśmiechem. – Zatem chodźmy! – Wskazał ręką Marii, aby ruszyła pierwsza. Podążali razem. Marii zrobiło się zimno. Sukienka na ramiączkach, którą miała na sobie, nie dawała zbyt wiele ciepła. Mimo ciepłego powietrza, wiejący wiatr potęgował uczucie chłodu. Nie dała jednak poznać tego po sobie. Stwarzała pozory silnej i nieugiętej. Podmuchy wiatru przeszywały na wskroś również Marka. Na szczęście dotarli na plażę, która nad wyraz szybko opustoszała. Zapragnęli zobaczyć zachód słońca. Patrzyli w milczeniu, jak ostatnie promienie słońca zatapiają się w morskiej głębinie, a niebo maluje się na purpurowo. Przepiękny widok, zapierający dech w piersiach. Maria w swoim domu, gdy tylko zauważy, że złocisty okrąg chyli się ku zachodowi, wychodzi na taras i podziwia piękno natury. Inspiruje ją to i motywuje do pracy nad obrazami. Daje nadzieję na lepsze jutro. – Wiesz… spędziłam naprawdę miłe popołudnie… – powiedziała. – Ja też… – odrzekł niezwykle zadowolony, że sprawił dziewczynie przyjemność. – Zrobiło się późno… – Zerknęła na zegarek. – Tak, ja też już muszę wracać. – No to chodźmy – powiedziała i jeszcze raz spojrzała na morskie fale odbijające się od brzegu. Zeszli z plaży i ruszyli w kierunku drogi. Marek poinformował Marię, że mieszka w centrum miasta i że wróci do domu na piechotę. Dotarli do zbiegu drogi ze ścieżką i każde udało się w swoją stronę. Chłopak przypomniał jej jeszcze o jutrzejszym spotkaniu, a następnie pożegnał się. Oboje nie chcieli się rozstawać, lecz żadne z nich nie zdradziło się ze swoimi odczuciami. Na pierwszej randce nie wypada. Ale czy to była randka? Lepiej zachować ostrożność i powściągliwość. W drodze powrotnej Maria myślała nad całym dzisiejszym dniem… Co teraz o niej myśli? A może tylko się z niej nabijał? Lecz gdyby tak było, nie proponowałby kolejnego spotkania… Na szczęście jutro sobota, nie obawia się więc,
że rodzice mogliby nie puścić jej na spotkanie. Ewentualnie powie, że umówiła się z Magdą, swoją koleżanką. Tylko co powie tata, gdy dowie się o Marku? Kto jak kto, ale on na pewno zrozumie. Już zapomniała o porannej kłótni rodziców. Wyobrażała ich sobie w dobrych nastrojach, przynajmniej taką miała nadzieję.
Marek przyspieszył kroku. W drodze do domu denerwował się, że jest już tak późno. A przecież ma obowiązki wobec rodziców. Dobrze, że ojciec jest jeszcze na tyle sprawny, że da radę zaopiekować się matką. Inaczej Marek nie mógłby sobie pozwolić na naukę w szkole dziennej. Codzienna opieka nad schorowaną matką wyczerpuje go, dlatego jest im tak potrzebny. Rano przed szkołą daje mamie zastrzyk z insuliny, to samo wieczorem. Ojciec niedowidzi i to on musi jej podawć lekarstwa. Z emerytury rodziców jakoś dają sobie radę, choć nie zawsze. Tata gotuje, więc każdego dnia mają gorący posiłek, co jest niezwykle istotne. Czasem przychodzą gorsze dni, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba zapłacić za prąd i gaz. Ledwo wystarcza na jedzenie i lekarstwa. Z większymi płatnościami jest problem. Ciągle muszą liczyć na Janka i Piotra, którzy przysyłają zarobione pieniądze. Bracia Marka pracują na kutrach rybackich i ich pomoc jest bardzo ważna. Marek jest im niezmiernie wdzięczny za to, co robią. Obaj są od niego dużo starsi. Już kilka lat zajmują się połowami. Złowione ryby sprzedają w portach, niekoniecznie na Helu. Czasem nie ma ich miesiącami. Lubią to zajęcie, kochają morze. Jak wiekszość młodych ludzi z wybrzeża zdecydowali się na pływanie po morzu. Nieraz tę ciężką pracę przypłacają chorobą, przeważnie wtedy, gdy dopadnie ich sztorm. Wówczas przemoczeni do suchej nitki przeklinają tę robotę, by za chwilę cieszyć się ze wschodzącego słońca i upalnego dnia, tym bardziej jeszcze, gdy mają udany połów.
Maria przy kolacji milczała. Rodzice rozmawiali o pracy, o dziwo, spokojnie i zgodnie. Skończyła i wstała od stołu. Antoni poprosił ją o pozostanie w salonie. Co też uczyniła. Zajęła się przy okazji Filemonem. Wylegiwał się na swoim posłaniu. Przyniosła mu suchej karmy i zmieniła wodę w misce. Nie omieszkała również dać reprymendę braciszkowi za wypuszczenie kota rankiem, z czym, jak twierdził, nie miał nic wspólnego. Najchętniej by się go pozbył, nigdy za nim nie przepadał i gdyby Filemona coś zjadło, pewnie by się ucieszył. Bezduszny, pozbawiony uczuć typek. Tak go zazwyczaj nazywała. Filemona dostała na urodziny, nie daj Bóg, aby coś mu się
stało, chyba by umarła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Czekając na ojca, zadzwoniła do Magdy, by zapytać, jak koleżanka się czuje i czy wszystko u niej w porządku. Stan zdrowia przyjaciółki wprawił Marię w dobry nastrój. Jeszcze chwilę temu stresowała się rozmową z ojcem. Franek po całodziennej jeździe poszedł do siebie. Informując, że jest zmęczony i musi odpocząć. Rano znów ma wyjazd, tym razem chyba kilkudniowy. Przebąkiwał coś o zatrzymaniu się u cioci w Zakopanem, czego Maria pozazdrościła mu z całej siły. Ciocia Celina z wujkiem Albinem od lat mieszkali na Podhalu. Maria ubolewała nad tym, że nie może ich odwiedzać zbyt często. Pragnęła w te wakacje ich zobaczyć, a najbardziej Łucję, swoją cioteczną siostrę. Duży ruch i nawał pracy w kawiarni uniemożliwił jej jednak wyjazd. Zmuszona była pozostać w domu i całe wakacje pomagać w kawiarni. Zdecydowały razem z Łucją, że jeśli jedna z nich nie będzie mogła przyjechać, to ta druga ją odwiedzi. Wyszło jednak inaczej. Kuzynka zajęta była jeszcze bardziej. Razem z rodzicami prowadziła pensjonat i też nie zdołała wyrwać się choćby na tydzień. Maria jako dziecko często spędzała wakacje w górach, wtedy też zakochała się w tym miejscu. Ten krajobraz, góry, przestrzeń, hektary lasów, przyroda… itd. Dla niej to był raj na ziemi. Łucja przeciwnie, wolałaby mieszkać nad morzem. Nieraz dowcipkowały, że chętnie zamieniłyby się rolami. Łucja jest od niej parę lat starsza. Kocha Marię jak rodzoną siostrę. Jest jedynaczką i zawsze chciała mieć rodzeństwo. – Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział Antoni, stając za córką. Szukał jej w całym domu, a ona tymczasem siedziała w bujanym fotelu na tarasie. – Wiem tato – odparła odwracając głowę. Czekałam na ciebie… ale długo rozmawiałeś z mamą. Czy powiedziałeś jej o wszystkim? Jak zareagowała? Zdenerwowała się? – Maria zasypała ojca pytaniami. – Tak, opowiedziałem jej, co ci się przydarzyło. Nie była zadowolona, że tak głupio i nieroztropnie postąpiłaś. A teraz poszła się położyć, źle się poczuła. Usiadł. – Wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego… więc słucham… co tak naprawdę się wydarzyło? – ciągnął. – Dobrze… – Kiwnęła głową. – Jak już ci mówiłam, spieszyłam się do szkoły, ponieważ zasiedziałam się w bibliotece – zaczęła. – Uczyłam się przed klasówką, którą zresztą odwołali… i… – zatrzymała się, by nabrać powietrza. – Wybiegłam na ulicę… i nie zauważyłam tego samochodu, nie wiem, skąd on się wziął, i… – I co? – I ktoś mi pomógł…
– Ktoś ci pomógł, to znaczy, jak pomógł, bo nie rozumiem? – Zmrużył oczy. – Pewien chłopak odciągnął mnie z drogi… Gdyby nie on… – Spuściła głowę. – Co ty mówisz, więc nie ty sama zareagowałaś? – prawie krzyczał. – Nie… – wyszeptała. – To znaczy, że ten chłopak… że on, prawdopodobnie uratował ci życie… – mówił cały roztrzęsiony. – Przepraszam, ja tego nie chciałam. Może nie stałoby się nic złego, ten samochód nie jechał tak szybko… – zaczęła się tłumaczyć. – Proszę cię, nic już nie mów! – Machnął ręką. – Jesteś na mnie zły? – Spojrzała na niego niewinnym wzrokiem. Antoni długo nic nie odpowiadał. Zbladł. Milczał jak zaklęty. Wpatrzony w dal zadumał się. Maria siedziała cicho i obserwowała ojca z obawą przed tym, co może teraz zrobić. Czy zabroni jej wychodzić z domu? Da jej szlaban…? Półmrok ogarnął ziemię. Po gorącym dniu wieczór zrobił się naprawdę chłodny. Zbliżająca się jesień dawała pierwsze oznaki swojego nieuchronnego początku. Kolorowe liście zaczęły już gdzieniegdzie opadać z drzew. Rosnąca niedaleko domu jarzębina zaczerwieniła się od swoich owoców. Z plaży docierały krzyki żerujących wieczorem ptaków. Z daleka widać było oświetlony kuter rybacki wracający z całodziennej wyprawy. Marię przeszył chłód, wstała z fotela, by wziąć koc leżący na ławie pod ścianą. Ojciec zareagował na jej ruch. – Wiesz, nie jestem na ciebie zły, myślałem po prostu, że wyglądało to inaczej… – oznajmił. – A tak w ogóle… czy ten chłopak… czy podziękowałaś mu chociaż? – dodał. – Oczywiście tato… w ramach rekompensaty spotkałam się z nim po południu – oświadczyła momentalnie. – Spotkałaś się z nim? Jak to? – Zaskoczyło go to, co powiedziała. – Tak po prostu, chciałam mu podziękować, a on sam zaproponował spotkanie. – Po czym opowiedziała ojcu w skrócie, jak wyglądało jej całe popołudnie. Chciała podzielić się z nim chwilami, jakie przeżyła z Markiem. W końcu jednak opowiedziała tylko o spacerze i o tym, że odprowadził ją do domu. Dlaczego nie wyznała mu prawdy? Że się jej spodobał, że poczuła coś takiego… Czyżby uważała, że to jeszcze za wcześnie? A jeśli nic z tego nie będzie, a ona robi sobie nadzieję? Na wszelki wypadek przemilczała sprawę. Nie była pewna, czy cokolwiek wyniknie z tego spotkania.
Po rozmowie z ojcem szybko położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć. Zdarzenia z całego dnia nie pozwalały jej zmrużyć oka. Tysiące myśli przewijało się w jej głowie. Taki dzień nie zdarza się często. Leżała na łóżku i wpatrywała się w okno. Nie zasłoniła go, miała ochotę popatrzeć na gwiazdy świecące tak mocno tej nocy. Przypominała sobie wypadek, który mógł się dla niej skończyć tragicznie. W tej chwili mogła na przykład leżeć w szpitalu. To wszystko przeraziło ją. Zasmuciła się i zaczęła płakać w poduszkę. Ojciec wytłumaczył jej, że powinna o tym zapomnieć i nie wracać do tego. Na myśl o Marku uspokoiła się. Przed oczyma miała jego twarz. Na sercu zrobiło się jej ciepło. Chwile spędzone z nim dzisiaj to najprzyjemniejsza rzecz, jaka ją ostatnio spotkała. To, jak czuła się w jego ramionach i gdy trzymał ją za rękę, nie przypominało niczego, co kiedykolwiek do tej pory doświadczyła. To było jak doznanie czegoś niebywałego, niespotykanego, a zarazem tak wspaniałego i oszałamiającego. Nie wiedziała, że można się w ten sposób czuć. Rodzice Marii nie są dobrym przykładem ani wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o pokazanie jej, jak powinien wyglądać związek między kobietą a mężczyzną. Nadal traktują ją jak małą dziewczynkę. A zwłaszcza ojciec, który boi się o nią, by coś złego jej nie spotkało. Nie dostrzegają, że ich mała córeczka jest już na tyle duża, że powoli wkracza w dorosłe życie. Matka nie ma zbyt wiele do powiedzenia, praktycznie w żadnej kwestii. Od kiedy nie poszła w jej ślady i wybrała szkołę plastyczną, na którą zresztą Antoni się zgodził, gdy ma z czymś problem, to odsyła ją do niego; nie chce brać odpowiedzialności za jej wybryki. Maria w dzieciństwie dawała im popalić. Wynikało to zarówno z tego, że jest uparta jak osioł, jak i z tego, że chciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę Krystyny, która od zawsze traktowała ją „po macoszemu”. Maria nie mogła pojąć, czemu matka w ten sposób postępuje? Dlaczego jest dla niej taka surowa i powściągliwa? Kochała matkę mimo jej nieugiętych zasad i twardej ręki. Małżeństwo jej rodziców pozostawiało wiele do życzenia, lecz nie zawsze tak było. Krystyna, wychodząc za mąż za Antoniego, była w siódmym niebie. Szczęśliwa, zakochana z wzajemnością. Studiowała jeszcze, ale to im nie przeszkadzało. Gdy zaszła w ciążę, kończyła właśnie studia. Antoni pracował już jako adwokat, był dla niej nie lada partią. Urodziła się Zosia, wkrótce po niej na świat przyszedł Franek. Z dwójką małych dzieci nie miała szans na podjęcie pracy. Nie tak wyobrażała sobie
swoje życie. Miała plany, marzenia. Chciała wynająć opiekunkę, lecz Antoni się sprzeciwiał, sugerował, że miejsce matki jest przy dzieciach. A w niej narastał gniew, rozczarowanie życiem, mężem… Dzieci podrosły i poszły do szkoły i wtedy nadarzyła się okazja, by coś zmienić, czegoś w życiu jeszcze dokonać. Pomyśleć o sobie. Odżyła. Udało się, znalazła pracę… ale to była tylko chwila. Potem nastąpił kryzys. Kiedy zaszła w ciążę z Marią, załamała się. Przekreśliło to jej plany na przyszłość definitywnie. Antoni wręcz przeciwnie, cieszył się z kolejnego dziecka. Ona nie chciała przeżywać od nowa tego samego. Pieluch, zupek i nieustannych kupek. Wtedy to właśnie postanowili kupić dom na wzgórzu…
Marek podobnie jak Maria długo rozmyślał nad dniem dzisiejszym. Położył się późno spać. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się czuł. Ta dziewczyna sprawiła, że w jego nudną egzystencję wkradły się kolory, chociaż znał ją dopiero jeden dzień. Pomógł ojcu przy kolacji i zajął się mamą. Jak co dzień do jego obowiązków należała troska o porządek w domu i opieka nad rodzicami. Nie ma lekkiego życia. Ani chwili na rozrywki jak inni koledzy, czego często jego rówieśnicy nie rozumieli. Szalone imprezy do białego rana? Są, ale nie dla niego. Owszem, zdarzają się, ale bardzo rzadko. Nie mógłby sobie pozwolić na takie wybryki, wiedząc, że zostawił rodziców bez opieki. Ich podeszły wiek sprawiał, że potrzebują kogoś do pomocy niemal przez cały czas. Nieraz chciałby sobie gdzieś wyjść, zabawić się jak inni. Czasem może się wyrwać, ale tylko wtedy, gdy uda mu się szybko wszystko ogarnąć. Na pozór jego życie wydaje się trudne i pozbawione jakichkolwiek przyjemności, lecz uczy wytrwałości, radzenia sobie z przeciwnościami; uczy życia, prawdziwego życia. Od kiedy jego bracia są poza domem, jest mu ciężej. Wcześniej dzielili się obowiązkami, teraz wszystko jest na jego głowie. Mimo to nigdy się nie skarżył, nie użalał nad sobą. Jest jak jest, co ma zrobić? Jest jeszcze młody. Chciałby zdobyć wykształcenie, dobry zawód. Jego rodzice nie mieli tyle szczęścia. Całe życie ciężko pracowali, ale bardzo się kochali. Do tej pory są ze sobą bardzo szczęśliwi, wspierają się nawzajem. Mimo przeciwności losu nigdy się nie poddali i są ze sobą wbrew temu, co ich spotkało. – Co też ona o mnie sądzi? – myślał przed snem. Miał ochotę poznać ją bliżej. Dawno nie spotkał takiej dziewczyny, ślicznej, a zarazem tak delikatnej i niewinnej. Nastał sobotni poranek. Marek wstał skoro świt, by pobiec do sklepu i zrobić
najpotrzebniejsze zakupy. Potem oporządził trochę dom i pomógł ojcu zrobić pranie. Na popołudnie zapowiadali deszcz. Nie jest także wykluczony sztorm na Bałtyku. Nad morzem częstym problemem są wiatry, które szaleją przy każdej zmianie pogody. Janek i Piotr, gdy wracają z wyprawy, opowiadają nieraz, jak to jest na pełnym morzu. A zwłaszcza w czasie burzy. Jak jest niebezpiecznie. Wiele razy woda podtapiała ich kuter i musieli robić co w ich mocy, aby nie pozwolić łajbie zatonąć. Ile pracy i wysiłku w to wkładają, tego nie wie nikt, kto choć raz nie był na morzu podczas burzy. Modlisz się wtedy tylko, aby skończyło się to jak najprędzej i żebyś wyszedł z tego cało. Ojciec Marka całe życie spędził na morzu. Matka zajmowała się domem i wychowywała dzieci. Bieda często im doskwierała. Radzili sobie, jak umieli. Co mieli zrobić? Takie były wtedy czasy, nie to co teraz. Ludziom żyje się lepiej. O wiele lepiej. Niestety, nie wszystkim.
Maria w każdą sobotę pomaga rodzicom w kawiarni. Dziś ojciec pozwolił przyjść jej dopiero koło południa. W tym czasie miała zająć się porządkami w domu. Co z chęcią robiła, wolała to niż spędzanie czasu w kawiarni i dogadywanie się z niemiłymi nieraz klientami. Chętnie pomagała w „Muszelce”, ale przede wszystkim robiła to ze względu na ojca. Chciała być dobrą córką. Chciała, żeby był z niej dumny. Na zadowolenie matki nie miała co liczyć. Znała jej stosunek do siebie. Niekiedy zdawało się jej, że może gdyby się nie urodziła, to Krystyna byłaby szczęśliwsza. Od samego rana zabrała się za sprzątanie. Zjadła śniadanie, sama, bo rodzice wyszli wcześnie rano. Pomimo że ustalili plan na dziś, to matka i tak zostawiła kartkę z wiadomością, czym córka powinna się zająć. Typowe dla niej. Jak mogłaby pomyśleć, że Maria nie jest już dzieckiem i że poradzi sobie bez podpowiedzi i kontroli? Ścisnęła kartkę z wiadomością i wrzuciła ją do kosza. Najpierw zajęła się Filemonem. Nakarmiła go i zmieniła mu piasek w kuwecie. Cały czas się do niej łasił, jakby prosząc, aby się z nim pobawiła. Nie miała na to czasu, choć lubiła zabawy z tym darmozjadem. Łapka wyglądała dziś już o wiele lepiej. Stan chorego znacznie się poprawił. Chyba udawał. W końcu tak bardzo nie przeszkadzała mu chora łapa w przedwczorajszym bieganiu po lesie. A taki był biedny. Maria ma dobre serce i często rozczula się nad tym kocurem, a on to wykorzystuje. Spryciarz. Zajęła się praniem. Włożyła do pralki brudne rzeczy i nastawiła na określony program. W czasie gdy zajmie się innymi obowiązkami, zdąży się wyprać.
Nieustannie myślała o Marku. Żałowała, że nie wzięła od niego numeru komórki, mogłaby do niego zadzwonić. Albo nie. To głupi pomysł. Po co by miała do niego telefonować? Jeszcze uznałby ją za jakąś nachalną wariatkę. – Czy to dzisiejsze spotkanie to będzie randka? – zastanawiała się, szorując podłogę w kuchni. Kończyła już, kiedy zadzwonił telefon. – Hallo… Cześć, siostrzyczko… – usłyszała. – Cześć Zosiu, co słychać, dawno się nie odzywałaś? – odparła zaskoczona jej telefonem. Długo już nie rozmawiały. Chyba tylko raz od czasu ich przeprowadzki. – Stęskniłam się za wami! – odrzekła Zosia. – My za wami też… – Chciałam się doradzić mamy w pewnej sprawie, czy jest może? – zapytała. – Nie, nie ma jej. Wyszli wcześnie rano. – To szkoda… powiesz jej, że dzwoniłam? – No pewnie, że powiem… a może ja mogłabym ci w czymś pomóc? – zasugerowała. – Ty? – zapytała zdziwiona. – Jesteś za młoda, a ja potrzebuję porozmawić z kimś dorosłym. – No tak. – Maria odbąknęła ze złością. Następna mądra, wielce dorosła, a ja to co, dziecko ze smoczkiem w buzi? Przegięła. Kochała siostrę, ale różniły się chyba we wszystkim. Każda ma swój pogląd na świat, inne podejście, ale to nie powód, by traktować kogoś w ten sposób. Zaciskała zęby ze złości. Wydusiła tylko: – Co tam u was, jak Szymonek? – Ok – usłyszała tylko w odpowiedzi. – Aha… – wycedziła wściekła na siostrę. – No, tylko nie zapomnij przekazać mamie, że dzwoniłam, i niech się do mnie odezwie. To cześć. – Cześć – odrzekła i z hukiem odłożyła słuchawkę. Nie przeciągała rozmowy, widać nie miała ochoty, by z nią porozmawiać, a zwłaszcza po tym, jak ją potraktowała. Też by jej „krasa” z głowy spadła, jakby podzieliła się z nią informacją. – Co ona sobie myśli? Tak samo było, gdy mieszkaliśmy wszyscy razem. – Jak trzeba było zająć się dzieckiem, to wtedy byłam dorosła!? A teraz znów jestem dzieckiem? Jak ona mnie wkurza, że też musiała zadzwonić akurat dzisiaj, aby popsuć mi humor… Nawet nie zapytała, co u mnie. Wielka Pani warszawianka się znalazła.
– Niech to szlag! – krzyknęła tak, że aż Filemon się zjeżył… Nie popsuje mi całego dnia. O nie! Wyszła na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza. – Jak tu pięknie! – pomyślała. Widok morza zawsze ją uspokajał. Odetchnęła parę razy głęboko i poprzeciągała się trochę. Słońce nieśmiało wyzierało zza chmur. Plaża była prawie pusta. Tylko nieliczni spacerowicze przechadzali się wzdłuż brzegu. Pogoda nie zamierza nas dziś rozpieszczać. Oby tylko nie padało. Przecież po południu spotyka się z Markiem – aż ją zmroziło. – Nawet nie wiem, gdzie on mieszka? Ale on wie, gdzie ja… – Odetchnęła z ulgą. – Lepiej wezmę się do roboty, bo jak tak dalej pójdzie, to jeszcze spóźnię się do pracy. I znów matka będzie miała pretekst, by mnie ochrzanić. Wzięła pranie z łazienki i wyszła na dwór, by je rozwiesić. – A ty gdzie? – krzyknęła na Filemona. Wlókł się za nią, by znów czmychnąć. – Do domu! Natychmiast… – Skinęła ręką i pogoniła go, zamykając mu drzwi przed nosem. – A to spryciarz, czekał tylko na okazję, aby się ulotnić. Włóczykij jeden. A potem przychodzi cały brudny i jeszcze zadowolony, że sobie pobiegał tu i tam. Spieszyła się, gdyż do południa nie zostało zbyt wiele czasu. Wieszając pranie, zauważyła na niebie coraz większe chmury, które kłębiły się i zajmowały już sporą jego część. – Nie, tylko nie to!!! – mówiła sama do siebie. Wiatr stawał się coraz silniejszy, jego podmuchy utrudniały rozwieszenie prania. Czy to był dobry pomysł, aby powiesić je na dworze? Może jednak trzeba było włożyć je tylko do suszarki? Na szczęście, jak zacznie padać, chroni je daszek, który ojciec niedawno zamontował. Specjalnie dla ich wygody. Słońce docierało teraz do prania rozwieszonego na sznurze, a w razie pogorszenia pogody daszek chronił je przed zalaniem. Dochodziła jedenasta. Maria zrobiła wszystko, co powinna. Do wyjścia miała jeszcze trochę czasu. Wzięła więc swój szkicownik z pokoju i wyszła na taras. Spojrzała na morze, fale wyglądały na bardzo wzburzone. A jedyne, co przychodziło jej do głowy, to to, by narysować portret Marka. Siedziała w swoim bujanym fotelu i rysowała. Kreśliła ręką kontury i zarysy jego twarzy. Trwało to zaledwie moment, a wystarczyło, by na kartce papieru pojawiła się postać. Odbicie Marka. Patrzyła na nią i wzdychała… – Co ja robię? – pomyślała. – Czy ze mną jest coś nie tak? Wzdycham do kartki? Czy ja zwariowałam? – dukała. – A tam! Jaki on przystojny! Ale na żywo to dopiero
miodzio… Zaczęła się śmiać sama z siebie. Tak gwałtownie, że o mały włos nie spadła z fotela. Wtem usłyszała dzwoniący telefon. Zerwała się i pognała odebrać. Od razu przypomniała jej się rozmowa z siostrą. To była mama. Zadzwoniła tylko po to, by poinformować ją, że nie musi przychodzić do kawiarni. Jest tak mały ruch, że razem z ojcem doskonale dają sobie radę. Nie rozmawiały długo. Maria przekazała jej, że Zosia dzwoniła i że ma do niej jakąś sprawę, i prosiła, by do niej oddzwoniła. Ucieszyła się, że nie musi iść do pracy. Rozłożyła się więc na kanapie w salonie i delektowała chwilą ciszy.
Marek tymczasem dotrzymywał towarzystwa mamie. Była przykuta do łóżka, choroba postępowała, a lekarze tylko rozkładali ręce. Marek przyniósł jej owoce i usiadł przy łóżku. Opowiedział jej, że spotkał fajną dziewczynę i w jakich okolicznościach się poznali. Wyznał jej, że bardzo mu się spodobała. Chciałby też, aby doradziła mu, jak postępować, aby jej nie wystraszyć. Miał z mamą bardzo dobry kontakt. Nie krępował się rozmawiać na takie tematy. Rodzice wychowali go na wrażliwego i uczciwego chłopca, który nie boi się wyrazić tego, co czuje; przynajmniej tak mu się wydawało, ale też nie oszukiwał i nie bawił się ludzkimi uczuciami. Szacunek do siebie i do innych nade wszystko. Lubił rozmowy z matką; to ona nauczyła go, jak radzić sobie w życiu. Wspomniał jej też, że Maria mieszka w domu na wzgórzu. Co czyniło ją zapewne dziewczyną z bogatego domu. Zastanawiał się, jaka okaże się przy bliższym poznaniu. Kto wie? Oby nie była rozpieszczoną córeczką tatusia, która ma wszystkiego w bród. Na wszystkich patrzy z góry. Marek podzielił się tymi obawami z mamą. Powiedziała mu, że nie ma na to wpływu, jacy są ludzie i jaka okaże się Maria. Pocieszyła go, że jeśli to ta jedyna, to życzy mu jak najlepiej, aczkolwiek zasugerowała, by był ostrożny i nie angażował się zbyt szybko, dopóki jej dobrze nie pozna. Zaskoczona była tym, co Marek jej wyznał. Wspominała, jak poznali się z ojcem przed laty. To była miłość od pierwszego wejrzenia i od razu wiedziała, że spędzi z nim resztę życia. Ojciec czuł podobnie, ale bał się zaangażować. Nie wiedział, czy będzie w stanie dać jej to, na co zasługiwała. W końcu dotarło do niego, że nie jest ważne, czy jesteś biedny czy bogaty, najważniejsze jest to, co czujemy do siebie. Wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Maria szykowała sobie obiad. Wyciągnęła z lodówki resztki wczorajszej kolacji i włożyła do mikrofali. Zamierzała coś zjeść w kawiarni, ale przyszło jej posilić się w domu. Kurczakiem nie pogardzi. Wystarczy jej parę kęsów. Nie jada dużo. Ojciec cały czas powtarza: „Jesz tyle, na ile wyglądasz”. A Maria ma szczupłą sylwetkę. Ze wzrostem wdała się w mamę. Jak na dziewczynę – metr siedemdziesiąt to dużo. Jak była mała, myślała, żeby zostać modelką, ale szybko jej przeszło. Nie dla niej latanie po wybiegu i świecenie dekoltem przed wszystkimi. Uważała się za skromną dziewczynę i choć mogłaby szaleć po sklepach i kupować sobie co rusz to inny ciuch, nie robiła tego. To takie głupie i protekcjonalne. Nie chciała uchodzić za głupiutką dziewczynę, która żeruje na kasie rodziców. Jak każda nastolatka lubiła czasem kupić sobie coś fajnego. Byle nie włóczyć się po sklepach; nie, tego nie znosiła. Siedziała za stołem w jadalni i ze smakiem zajadała się pysznym pieczonym kurczaczkiem. – Umm… pychota… – mruczała pod nosem, oblizując palce. Zerknęła odruchowo w okno, zza chmur wyjrzało słońce. – Może się rozpogodzi? – pomyślała. Kończyła posiłek, gdy jej komórka zaczęła wibrować. To Magda. Napisała, czy może wpaść odpisać wczorajsze lekcje. Ciekawa była, dlaczego koleżanka nie odezwała do niej. Niby rozmawiały wczoraj przez telefon wieczorem, ale krótko. Maria odpisała, by wpadła. Nie minęło piętnaście minut, a Magda siedziała już z nią na tarasie i rozmawiały. Koleżanka osłupiała, gdy ta opowiedziała jej wszystko. Przerażona wypadkiem, a zarazem zaciekawiona nowo poznanym chłopakiem. Magda skrzętnie odpisywała lekcje, gdy w tym czasie Maria relacjonowała jej dalszą część, czyli popołudniowe spotkanie. Nie omieszkała oznajmić, że dziś też się spotykają. Koleżanka poradziła jej, by nie wpadała w zachwyt, dopóki nie pozna go lepiej. Sama ma chłopaka i dobrze wie, jak to jest. Chciałaby, aby ją też spotkało coś wyjątkowego. Miała na myśli sympatię, dzięki której dziewczyna poczuje się bardziej dowartościowana. Dobre rady koleżanki Maria wciągała jak powietrze. Cieszyła się, że może się zwierzyć, wygadać, że ma wokół siebie osoby, z którymi może porozmawiać. W duchu cierpiała jednak, że taką osobą nie jest jej mama, że musi szukać zrozumienia wśród innych. Oczywiście, nie może narzekać, że mama o nią nie dba, wręcz przeciwnie – ma wszystko, czego dusza zapragnie. Tylko czy tego właśnie od niej oczekuje? Nie potrafią się porozumieć, dotrzeć do siebie. Dlatego docenia Magdę, wierną i lojalną przyjaciółkę. Dziewczyny tak się zagadały, że kompletnie nie zauważyły, że minęły prawie dwie godziny. Maria wyskoczyła z fotela jak z procy, gdy zorientowała się, że dochodzi
czternasta. Musiała jeszcze przygotować się przed spotkaniem. Koleżanka rozumiała to doskonale, pozbierała swoje rzeczy i czym prędzej wyszła. Maria stała w drzwiach i machała jej na pożegnanie. Nerwowo spojrzała w stronę nieba, które znów przybrało chmurzysto granatowy kolor. Wyglądało to dosyć groźnie. – A niech to! – krzyknęła. Cisza przed burzą. Chwilę później siedziała już w swoim pokoju, przy toaletce, i rozczesywała włosy starą drewnianą szczotką z końskiego włosia. – A co, jeśli zacznie padać i on nie przyjdzie? Czarne scenariusze lubią ją dręczyć. Wynika to z jej zakompleksionej natury. Nikt nigdy nie powiedział jej, że jest ładna, że jest w czymś dobra, no… może prócz Magdy i Łucji – na nie zawsze mogła liczyć, pod każdym względem. Kompleksy na tle urody trapiły ją dosyć często. Choć inne mogły jej tylko pozazdrościć. Jest jedyna w swoim rodzaju, a nie dostrzegała tego. Jej subtelną i wyrazistą twarzyczkę ze śniadą cerą oraz milionem pieprzyków na policzkach można było odebrać tylko jako atut. Ona uważa inaczej. Wydawało się jej, że jest szarą myszką. A tak naprawdę, im była starsza, tym bardziej stawała się pewna siebie i nabierała większej odwagi. Przejrzała się sobie w lustrze i westchnęła. – I ja myślałam kiedyś o zostaniu modelką, z takim odbiciem… – westchnęła ponownie. Nie stosowała żadnych środków upiększających, lubiła wyglądać naturalnie. Nie cierpiała sztucznie wymalowanych panien. Twierdziła, że makijaż postarza i tego się trzymała, jak na razie. Przeczesała jeszcze kilka razy włosy szczotką i odłożyła ją na bok. W pokoju zrobiło się ciemniej. A przez uchylone okno dochodziły z oddali odgłosy grzmotów. Przed wyjściem z domu zajrzała jeszcze do Filemona. Leżał na swoim posłaniu i wyglądało na to, że śpi. Nie ruszała go. Delikatnie stąpała po parkiecie w korytarzu, by go nie obudzić. Zarzuciła na siebie bluzę i wyszła. Kierowała się w stronę plaży. Wiatr zuchwale poczynał sobie z jej włosami. Musiała co chwilę je poprawiać. Żałowała, że ich nie związała. Denerwowała się bardzo. – A niech to drzwi ścisną! – przeklinała w duchu niesprzyjającą dzisiejszemu spotkaniu aurę. – Jak nie upał, to pewnie zaraz lunie. Super! Po drodze mijała rowerzystów, w końcu była to ścieżka rowerowa. Od kiedy ją poprawili, była o wiele wygodniejsza. Na miejsce dotarła punktualnie, niestety Marka nie było. Przechadzała się po molo i obserwowała ptaki, które nic a nic, nie robiły sobie z gorszej pogody. Tak samo
krzyczały i wzbijały się ku niebu…
Marek zjadł obiad przygotowany przez ojca i zajrzał jeszcze do mamy przed wyjściem. Poinformował ją, że zrobił porządek przed domem, a teraz wychodzi. Postara się wrócić na kolację. Mama życzyła mu udanego popołudnia. Z centrum miasta miał kawałek drogi na plażę. Szedł szybkim krokiem, chwilami biegł, aby się nie spóźnić. Znał swoje miasteczko na wylot, dlatego chodził skrótami. Nieraz miał już dość turystów. Torują drogi, wałęsają się po chodnikach niczym żółwie. Nie ma szans, by się pospieszyć. Istny slalom gigant. Piesi, rowerzyści, dzieci w wózkach. A przy samej plaży istny szał, ludzi jak mrówek. Dobrze, że dziś z racji gorszej pogody ruch na ulicy był w miarę spokojny. Marek minął już główną ulicę Wiejską i skręcił w stronę plaży na wąską dróżkę Portową. Przedarł się pomiędzy stoiskami z przeróżnymi akcesoriami plażowymi i już był na plaży. Idąc po piasku w stronę mola, wypatrywał Marii. Ręce trzęsły mu się ze strachu, co bardzo go zdziwiło. On taki odważny, spokojny, a tu, proszę. Jak to możliwe, żeby dziewczyna miała na niego taki wpływ? – Dziwne… – pomyślał. Nigdy wcześniej nie denerwował się przed randką z dziewczyną. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Wszedł na pomost i podciągnął bluzę na szyję. Zrobiło mu się zimno. – Też się udała pogoda – mruczał po nosem wkurzony. Jakaś grupka stała w oddali przy poręczy. Nagle ruszyła w jego stronę. Wtem zza nich wyłoniła się ona. Stała oparta o balustradę i podpatrywała ptaki. Zabrakło mu oddechu, aż przystanął. Włosy furgotały jej na wietrze, a ona stała nieruchomo jak zaczarowana. – Jakim cudem jej wcześniej nie spotkał, skoro mieszka przy plaży? – zadumał się. Ruszył w jej kierunku. Maria rozmyślała, co powie mu, jak go zobaczy. W głowie układała słowa. Morskie fale coraz silniej uderzały o pomost. Dwa kutry rybackie dobijały właśnie do portu. Załoga zwinnie zaczęła rozładowywać ekwipunek. Ptaszyska wyczuły zawartość skrzyń, które rybacy postawili na drewnianym pomoście. Hurtem nadleciały i zaczęły krążyć wokoło. A nóż widelec uda się coś skubnąć. Nie zauważyła, kiedy Marek do niej podszedł, tak się zapatrzyła. – Cześć, Marysiu – przywitał się.
– Cześć – odpowiedziała mile zaskoczona. Trochę zmieszana tym, że zaszedł ją od tyłu. – Sorry za spóźnienie… – Chciał się wytłumaczyć, ale mu przerwała. – Nie, to ja przyszłam wcześniej. Wiesz, że mieszkam niedaleko – odparła. Nie chciała, by czuł się z tego powodu niekomfortowo. – Wczoraj taka piękna pogoda, a dzisiaj popatrz… – oznajmił i spojrzał na niebo z nietęgą miną. W tym momencie zagrzmiało dosyć mocno. – Obawiam się, że zacznie padać. – Też tak myślę, więc chodźmy – kiwnął głową. – Gdzie? – zapytała. Nie myślała, że gdzieś ją zabierze. Raczej miała nadzieję, że pójdą do niej, jak zacznie padać. Marek jednak miał inne plany. Rozważał tę myśl w drodze na spotkanie. Chciał ją czymś zaskoczyć. Ciekaw był, czy pozwoli mu na to. – Nie będziemy tu stać na takim wietrze – zasugerował. – Masz rację, idziemy! – Odwróciła się i ruszyli przed siebie. Była niezwykle podekscytowana tym, że Marek coś zaproponował. – Zobaczysz… stamtąd jest lepszy widok – miał na myśli starą latarnię morską, z której rozciągał się widok na panoramę Półwyspu Helskiego, a także na cypel oraz Zatokę Pucką i Gdańską. – Masz na myśli latarnię? – domyśliła się. – Jak nie masz ochoty… to… – Nie! – przerwała mu. To znaczy, tak… – Oczywiście zaplątała się jak zwykle w słowach. Aż się zarumieniła ze wstydu. – W takim razie nie zwlekajmy – powiedział i spojrzał na Marię z uśmiechem na twarzy. Zadowolony, że spodobał jej się pomysł. Szli dosyć szybko, a Maria zerkała na niego często. Stąpał twardo po ziemi, ale jego ruchy były płynne i spokojne. Nie bujał się i nie szpanował, jak to robią jego rówieśnicy. Doszli na ulicę Leśną, gdzie rosły stare drzewa. Buki, olchy i topole. Na Półwyspie Helskim las jest jedną z atrakcji. Do latarni mieli jeszcze spory kawałek. Marek opowiadał Marii po drodze, jak zareagowali jego rodzice na wieść o wczorajszym incydencie. Maria natomiast zrelacjonowała mu rozmowę z ojcem. Doszli do stacji meteorologicznej i skręcili w prawo, w ulicę Sosnową, która prowadziła wprost do starej latarni morskiej. Jak sama nazwa wskazuje, ulicę porastają przepiękne sosny, bardzo stare i o ciekawej formie. Owa latarnia wznosi się na końcu Mierzei Helskiej.
W pewnym momencie zaczął padać deszcz. Marek natychmiast zarzucił kaptur na głowę. Maria zrobiła to samo. Zaczęli biec. Deszcz lunął gwałtownie. Do latarni mieli zaledwie kilkanaście metrów. Na drodze momentalnie pojawiły się kałuże. Próbowali je omijać, ale nie za każdym razem im się to udawało. Krople deszczu spływały im po twarzach jak po szybie. Maria zaczęła zostawać w tyle, więc Marek chwycił ją za rękę i teraz biegli już razem. Deszcz zagłuszał myśli, ale czuli się z tym dobrze. Nie patrzyli na siebie, biegli, by jak najprędzej znaleźć się pod dachem. – Nareszcie jesteśmy! – powiedziała, gdy wbiegali do środka. Niespodziewanie rozległ się grzmot. Maria aż podskoczyła. – Nie bój się, ze mną nic ci nie grozi – odparł chłopak i uśmiechnął się do niej, nadal trzymając ją za rękę. Nie chciał jej puścić. Dotyk jej dłoni sprawiał mu przyjemność. Maria stała blisko i odgarniała włosy poprzyklejane do twarzy. Drugą rękę miała zajętą. Nie wiedziała, czy powinna? Czy dobrze robi? Jednak serce podpowiadało jej, żeby z tym nie walczyła. Stali oparci o mury latarni i wpatrywali się w strugi deszczu. Krople rozpryskiwały się i wpadały do środka. – Jesteś cała mokra, masz. – Wyjął chusteczki z kieszeni i podał jej, by otarła sobie twarz. Musiał tym samym puścić jej dłoń. Co z żalem uczynił. Przetarła twarz kilka razy i oddała mu, by i on również się wytarł. Poprawiła włosy i doprowadziła się nieco do porządku. Marek też przegarnął włosy, schylił głowę w dół, by krople deszczu spłyneły na ziemię. Przemoczoną bluzę ściągnął i strzepał kilka razy. Na nic się to zdało, bo materiał zdążył wchłonąć nadmiar wody. Maria była w lepszej sytuacji, gdyż jej odzienie tylko powierzchownie zostało zmoczone, a pomimo tego i tak było jej chłodno. Nie okazywała jednak tego. Spojrzała na Marka i powiedziała: – Nie jest ci zimno? – No co ty?! – Uśmiechnął się. – Ja jestem gorący chłopak! – zażartował. – Acha… – odparła zdawkowo z ciekawym wyrazem na twarzy. – W takim razie, kto pierwszy na górze? – powiedziała i szybkim ruchem skoczyła na schody. Marek nie pozostał jej dłużny, ruszył za nią. Przemierzali kręte schody coraz wyżej, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Oglądała się co chwila za siebie, czy ją dogania. Był tuż za nią. Im byli wyżej, tym tempo ich biegu stawało się wolniejsze. Zaczęli dyszeć i sapać, jednak nie zatrzymywali się ani na chwilę. Do góry został spory kawał schodów. A im po kilkunastu metrach zaczęło kręcić się w głowie i wydawać, że zaraz odlecą. – A co tam! Trzeba biec, byle dalej, byle prędzej! Trzeba wykazać się sprytem,
zwinnością, odwagą! – kombinowała, jak go przechytrzyć. Nagle bach i Maria przewróciła się. Nogi jej się zaplątały. Marek podbiegł do niej. – Nic ci nie jest? – wystraszył się, że Marii mogło się coś stać. Dziewczyna siedziała na schodach i trzymała się za głowę. Miała wrażenie, że Ziemia, latarnia, wszystko kręci się jak oszalałe. – Też miałam pomysł, ale dałam popis, żeby tak się wyłożyć – nie mogła spojrzeć mu w oczy. Wszystko powoli wracało do normy. Marek stał nad nią zdezorientowany i nie wiedział, co robić. – Schody już się nie ruszają?! – spostrzegła. Wstała. Otrzepała się i zapytała: – Wystraszyłam cię? Spojrzała na niego. Marek stał biedny, cały blady. – Trochę tak… boli cię coś? – zapytał wystraszony nie na żarty, nadal miał minę jak zbity pies. – Nie, jest ok, ale zaszalałam co? – spytała cała jeszcze obolała. – Nie, no… każdemu może się zdarzyć, nie przejmuj się! – pocieszał ją. – To co, idziemy dalej? Ale tym razem ja pierwszy! – prawie zażądał tego od niej. – Jak chcesz… Wszystko mi jedno… – rzuciła na odczepnego. Po czym ruszyli na górę. – Jak już nie będziesz dała rady, to powiedz, pociągnę cię – zaproponował z ironią w głosie. – Dam sobie radę, lepiej patrz pod nogi! – zażartowała ze złością. – Tak zrobię! – Odwrócił się do niej i parsknął śmiechem. Odwdzięczyła mu się tym samym. Rozbawiło ich to. Maria zapomniała o bożym świecie. Zaabsorbowana chłopakiem, nie myślała już nawet o bolącej nodze, w którą się uderzyła, upadając na schody. Marek szedł wolno, nie chciał, by powtórzyła się historia sprzed chwili, oglądał się za siebie, czy dziewczyna idzie za nim. Szła, dorównywała mu tempa. Im było wyżej, schody robiły się węższe, ale za to było widniej od padającego z góry światła. Ściany latarni były dosyć zimne. Maria podtrzymywała się, opierając o nie i w końcu zmarzła w ręce. Marek dostrzegł, że rozciera ręce z zimna. Przemarzła na deszczu i wietrze. – To moja wina – wyrzucał sobie, że wpadł na taki pomysł, by akurat dziś tu przychodzić. – Co też mnie podkusiło? Byle tylko nie miała mi tego za złe! – Daj rękę – poprosił, widząc, że coraz bardziej jej zimno. Podała mu dłoń. A on chwycił ją mocno. Poczuła na ciele znajomy dreszcz. Jego
dłoń była ciepła. Teraz szli już razem do góry, obok siebie. Ocierali się o siebie, budząc w sobie fale emocji. Ogarnęło ich zmysłowe doznanie. Żadne nie dawało po sobie tego poznać. Pragnienie, ochota stawały się silniejsze. Maria zdała sobie sprawę, że coraz trudniej jej się oddycha, jakby brakowało jej tchu. Nie wiedziała, czy to z wysiłku z wchodzenia po schodach, czy też może co innego. Ręce zaczęły jej się pocić, a Marek zaciskał jej dłoń jeszcze mocniej. – Zaraz mi ją zgniecie! – pomyślała. Ale nie był to ból fizyczny, tylko rozkosz wywołana dotykiem jego ciała. – Ja chyba zwariowałam, dlaczego tak się czuję? Pragnienie narastało w niej do granic wytrzymałości. I dotarło do niej, co chciałaby, aby się stało. Teraz już wiedziała, co powinna zrobić. Tak, już wie! Ale nie może, nie powinna! Jest dziewczyną, nie wypada, a jednak chce, bardzo chce! Coś w środku rozrywało ją na kawałki. Już nie mogę!!! Marek zauważył, że Maria ma dziwny wyraz twarzy. – Czyżby czuła to, co ja? Niemożliwe?! A może? Wyszli na taras widokowy, nadal trzymając się za ręce. – Nie puszczę jej – pomyślał. – Nie teraz, w ogóle. Co mi jest, co ja wyprawiam?! Co ona sobie o mnie pomyśli? Nie mogę oderwać od niej oczu. Jest taka piękna. Te oczy, jak zaczarowane, te usta jak soczysty owoc. Rany…! Próbował patrzeć na widok rozciągający się z tarasu, ale niczego nie widział. Czy coś tam było? Nawet gdyby przeleciał obok samolot, nie zauważyłby go na pewno. Jego ciało przeszyły ciarki. Podniecenie rosło z minuty na minutę, z sekundy na sekundę. Zaczął dreptać w miejscu. Nic nie mówił. – Dlaczego ona nic nie mówi? Co robić? Ja oszaleję! A niech to, raz się żyje… Odwrócił się w stronę Marii, nadal trzymał ją za rękę. Spojrzał jej prosto w oczy, ona spojrzała na niego. Minęło kilka sekund. Dawali sobie do zrozumienia, co za chwilę nastąpi. Co chcieliby, aby się stało. Marek nie wytrzymał, przyciągnął ją do siebie tak że oparła się o jego ciało. Nie broniła się, cieszyła się… Nareszcie! Puścił jej rękę i objął ją w pasie. Zobaczył, że Maria poddaje się jego manewrom i tylko dodało mu to większej pewności siebie. Teraz już wiedział, że musi to zrobić, że to jest właśnie ta chwila. Maria lekko speszona podniosła głowę i zamknęła oczy. Marek w tym samym momencie zapłonął z podniecenia i wpił się w jej usta. Utonęli w gorącym pocałunku. Tak namiętnym i cudownym. Na początku delikatnie, by później śmielej i mocniej, i szybciej. Świat oszalał. Marii ugięły się kolana. Podtrzymał ją, nie odrywając od niej swoich ust. Nie potrafił się od niej oderwać, nie chciał! Jeszcze nie!
Fala namiętności, jaka ich ogarnęła, nie miała końca. Stali tak objęci kilka minut, jakby czas się zatrzymał, jakby nic nie istniało i nic się nie liczyło, poza tym, co tu i teraz. Maria poczuła się błogo. Już nie mogła, a nadal pragnęła. Oderwała się od niego na kilka sekund, odetchnęła głęboko i uroczo się do niego uśmiechnęła, po czym zapragnęła znów to zrobić. Marek dostrzegł to w jej oczach i ponownie zatopił swe wargi w jej gorące, rozpalone i wilgotne usta. Smakowali się nawzajem. Wtuleni w siebie stanowili jedność. Podniecenie zalało falą rozkoszy ich zmysły. W końcu przestali, odetchnęli. Z ulgą? Nie! Z wysiłku, jakie niosło ze sobą to przeżycie. Co to było? Jakieś szaleństwo! Czy można kogoś pragnąć tak mocno? Okazuje się, że tak. Spojrzeli na siebie z uśmiechem na twarzach. Maria zaznała czegoś, czego nie doświadczyła do tej pory. Nie wyobrażała sobie, że można tak się czuć… Marek przejechał ręką po jej policzku, nabrał powietrza, które przed chwilą jakby z niego uszło, i powiedział: – Jesteś śliczna. Maria uśmiechnęła się i spuściła głowę w dół ze wstydu. Znów powróciło, a przed momentem nie czuła zakłopotania, zażenowania, dała się ponieść emocjom. Odpłynęła jak fala na morzu. Podniósł jej brodę, tak że jej oczy spojrzały na niego, i odparł: – Jak mogłaś? Maria zmrużyła oczy zdumiona. – Co on mówi, czy zrobiłam coś nie tak? – pomyślała. – Nie rozumiem? – powiedziała i twarz jej posmutniała. A on chwycił jej twarz rękoma i wyszeptał: – Jak mogłaś ukrywać się przede mną do tej pory? Twarz Marii rozjaśniła się niczym gwiazda na niebie. – A ty, gdzie się chowałeś? – zażartowała. – Błądziłem, szukając ciebie! – Ach tak! – I wtuliła się w jego silne ramiona. Czuł jej zapach, ciepło bijące spod ubrań. Serce szalało jej jak opętane. Nie uspokoiła się jeszcze. Cała drżała. Czuł to całym sobą. Gdy już wreszczcie się od
siebie uwolnili, spojrzeli na widok, który się przed nimi roztaczał. Niezwykłe, zapomnieli o burzy i deszczu, który dawno już przestał padać. Minęła prawie godzina, od kiedy wyszli do góry. – Wracamy? – zapytał. – Już? Miała ochotę zostać tu na zawsze. – Nie chcesz? – zapytał. – A ty, chcesz? – odpowiedziała pytaniem. – Nie… – W takim razie chodź tutaj… – i wyciągnął do niej rękę, a ona podała mu swoją. Gdy dotykał jej włosów, czuł niezwykłą gładkość i delikatność. Pachniała jaśminem. Ten zapach niezwykle odurzający i zniewalający, wzbudził w nim tęsknotę za czymś nieznanym. Jej skóra była nim przesiąknięta. – Niedługo będę musiał wracać – wyszeptał. Nadal upojony jej zapachem. – Skoro musisz… – westchnęła. – Nie chcę, ale muszę! – stwierdził przytomnie. – No tak, pewnie masz obowiązki, a tak w ogóle, to nic więcej mi o sobie nie opowiedziałeś! – ciągnęła go za język. Trochę oszołomiona tym, co zaszło między nimi, pomyślała, że naprawdę nic o nim nie wie. Poza drobnymi szczegółami. Może to nie jest aż tak istotne w tej chwili. Aczkolwiek ważne… Czego zamierzała się dowiedzieć. Teraz, zaraz. Chciała wiedzieć wszystko. – A więc… – Zastanowił się przez chwilę, zanim wypowiedział się ponownie. Nie wiedział, czy jego życie jest na tyle interesujące, by opowiadać to na pierwszej, no… może drugiej randce. – Mieszkam z rodzicami, uczę się, ale to już wiesz. Mam dwóch braci, którzy pływają na morzu i mam… – zamierzał wyznać jej, że ma chorą mamę, która jest przykuta do łóżka. Przerwała mu: – Pływają po morzu, fajnie… – Nawet nie zauważyła, że chciał coś jeszcze powiedzieć. – Nigdy nie miałam okazji, by wypłynąć w morze – dodała cała rozanielona. Marek stał, słuchał i przyglądał jej się z należytą uwagą. Jest taka niezwykła, trochę roztrzepana. W jej oczach, gdy mówiła o rejsie po morzu, dostrzegł błysk, który widzi w oczach swoich braci, gdy opowiadają o swoich wyprawach. Tak jak ona nie miał do tej pory styczności z kutrami, nie mówiąc już o jakimkolwiek statku wycieczkowym. Aż dziw bierze, że mieszkając na wybrzeżu, ludzie często boją się
albo nie mają okazji, by wypłynąć na morze. Tak samo zapewne jest, jeśli chodzi o góry. Zwiedzają je, wspinają się na nie tylko turyści. W przybrzeżnych miasteczkach jest podobnie. Choć nie wszyscy tak robią, są tacy, którzy pozwalają sobie na takie rarytasy… Szczęściarze. Nie wracał już do tego, by opowiedzieć jej o matce. Chociaż może to i dobrze… Jeszcze by stwierdziła, że jego życie jest nudne i wystraszyła się nie na żarty. – Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała, widząc go rozkojarzonego. – Myślałem o tym, co mówiłaś – odpowiedział jej i zrobił parę kroków po tarasie, by spojrzeć z innej strony na panoramę miasta. Trochę zachlapane szyby od deszczu i zamglone niebo nie pozwalały dostrzec tego, co chcieli ujrzeć. Pomimo to widok był przepiękny. Maria zachwycała się pięknem natury. – Kiedy znów się zobaczymy? Jeśli oczywiście masz ochotę…? – wydusiła z siebie. – Czy miałbym ochotę? A jak myślisz? – zaciekawił ją tym pytaniem. – No… ja myślę…, to znaczy, ja… chciałabym… – potok słów, z którego nic nie wynikało. Zdarzał jej się często, gdy była zakłopotana. Zbyt często. Była tego świadoma. – To może w przyszłym tygodniu? – odparł, widząc ją zmieszaną. – Mogę do ciebie zadzwonić? – zapytała. – I wtedy się umówimy, co? – Ja… ja nie mam komórki… – Nie chciał, ale musiał to wyjawić. Oszukiwać ją od samego początku byłoby nie fair. – Aha… – odpowiedziała zdziwiona. – To nic, możesz wpaść do mnie, któregoś popołudnia. Po czym uzmysłowiła sobie, że przecież pomaga rodzicom w kawiarni i może jej nie zastać – powiedziała mu o tym. – W kawiarni? – Zdumiony spojrzał na nią z góry. – Tak, tej przy plaży, w „Muszelce” – potwierdziła. – U państwa Malinowskich? Byłem tam parę razy! – No, może raz… – pomyślał w duchu. Jak miał się przyznać, że nie chodzi po knajpach, bo i za co? – Tak? No popatrz, i nie spotkaliśmy się? – Uśmiechnęła się do niego ochoczo. – Zaskoczyłaś mnie! – Tak, a czym? – zapytała zaciekawiona. – Najpierw tym domem przy plaży, teraz tą kawiarnią… – odparł. W głowie kotłowały mu się myśli: – Co ona tu robi ze mną? Ma pewnie wielu adoratorów. A ona stoi tu ze mną, z biedakiem od siedmiu boleści. Dobrze, że nie powiedziałem jej od razu wszystkiego o sobie. Najpierw dom, teraz kawiarnia, a ja
co? Co ja jej mogę dać? – Coś nie tak? – zapytała. – Masz taką dziwną minę… – Nie… zamyśliłem się… – wydusił z siebie. – Muszę cię zabrać kiedyś do naszej kawiarni. Tata podaje boskie ciasto z rabarbarem, ummm… pychota! – Ślinka jej pociekła. – Ja też je lubię – odparł. – Tak, no popatrz. Nie każdy przepada za tym ciastem – dodała. – Na przykład mój brat go nie znosi, nie wie, co dobre. – Masz brata? – zapytał. Wtedy też uzmysłowił sobie, że właściwie to nic mu więcej o sobie nie opowiedziała. – I siostrę też. Są ode mnie starsi, ja jestem najmłodsza. O zgrozo! – powiedziała z niechęcią. – Co masz na myśli? – zdziwiły go jej słowa. – Nic… Tak mi się tylko powiedziało… Ok, chodziło mi o to, że najmłodsi mają najgorzej. – Coś o tym wiem! – przytaknął. Spojrzał na zegarek. – Jak późno, wracamy? – Ok, wracajmy. Wieczór wydawał się bliski. Na dworze zrobiło się szaro i ponuro, jakby była już prawdziwa jesień. Zeszli pomału na dół, uważając, by i tym razem się nie wyłożyć. Co gorsza, upadek w dół miałby zapewne poważniejsze konsekwencje. Maria schodziła z uwagą, patrząc pod nogi, nie miała ochoty na kolejny popis swojej niezdarności. Wyszli na drogę. Jezdnia była mokra od deszczu, a w powietrzu dało się wyczuć ozon, uwalniający się po burzy. Maria przepada za tym zapachem. Gdy tylko miała okazję, to wychodziła na taras, zaraz po burzy i wdychała ozon, połączony z nadmorskim jodem. Jest on tak orzeźwiający, że często nie mogła po nim zasnąć. Wokół było gęsto od liści, które wraz z szalejącą burzą i silnym wiatrem spadły na ziemię, przykrywając ją w znacznej części kolorowym kobiercem. – Pogniewasz się, jeśli cię tym razem nie odprowadzę? – zapytał w pewnej chwili. – No co ty, jestem już dużą dziewczynką! – odpowiedziała stanowczo. – Nie o to mi chodziło. – Zdziwił się jej reakcją. – Tylko? Już miał na końcu jezyka, by powiedzieć jej, że chciałby ją odprowadzić, nawet nie wie jak bardzo, ale nie może, i powstrzymał się. – Po prostu muszę coś jeszcze zrobić w domu i…
– Nic nie szkodzi, nie przejmuj się, nie ma czym – przerwała mu w pół słowa. Próbowała mu tym wyperswadować poczucie winy. – Cieszę się, że to rozumiesz! – powiedział z ulgą. Ale czy ona rozumie? Co rozumie? Nie wie przecież, że co rano i co wieczór podaje mamie zastrzyk z insuliny i że musi to robić o stałej porze. To zbyt skomplikowane, by jej to teraz tłumaczyć, tak na szybko. Wie, że wcześniej czy później będzie zmuszony to zrobić. Tak czy siak, gdy zobaczą się następnym razem, będzie musiał powiedzieć jej, jak tak naprawdę wygląda jego życie. I że nie jest usłane różami. Wieczór był dosyć chłodny. Marek nie zważał na to, chciał jak najprędzej znaleźć się w domu. I choć trudno mu będzie rozstać się z Marią, to jednak obowiązki są ważniejsze niż przyjemności. Tak jest nauczony już od dobrych kilku lat i tego się trzyma. Nie chce zawieść rodziców. Maria nie miała nic przeciwko. Sama denerwowała się, czy ojciec nie będzie miał jej za złe, że włóczy się po mieście w trakcie burzy. O dziwo, nie zadzwonił do niej ani razu, widocznie nie chciał jej przeszkadzać. Poinformowała go wczoraj wieczorem o spotkaniu z Markiem. Przyjął to ze zrozumieniem. Obawiała się bardziej stanowiska mamy. Czy będzie oponować w związku z tym, że się z kimś spotyka? Nowością by było, gdyby była zadowolona. Ciekawa była jej reakcji. Szli dość żwawo, szybkim krokiem. Na ulicach ruch zanikł. Wszyscy pochowali się przed burzą i tylko oni bez obaw i na przekór wszystkiemu maszerowali przed siebie. Wiatr ustał, zrobiło się cicho. Oni sami też nic nie mówili, idąc równo obok siebie, wzdłuż wąskich uliczek, wśród których mieściły się sklepiki z pamiątkami i różnymi bibelotami. Gęsto było też od restauracji, barów, kafejek, jak również budek szybkiej obsługi, w których do kupienia są hamburgery, hot dogi, frytki, gofry i inne różności. Miasteczko właśnie na nich najbardziej zarabia. W sezonie są one okupowane przez wygłodniałych i zmęczonych zwiedzaniem turystów. Pokonali zbieg ulic bez słowa. Znajdowali się już na rozwidleniu ulic Wiejskiej i Leśnej. Tu też mieli się rozejść i każde pójść w swoją stronę, do domu. Maria spojrzała na Marka ze smutkiem. Nie była zadowolona, że to popołudnie minęło tak szybko. Powrót był nieunikniony. Marek zatrzymał się i miał ochotę ją uściskać, ale powiedział tylko: – To do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Tak. – Pokiwała głową. Stała cała zesztywniała, nie spieszno jej było wracać. Najchętniej zostałaby z nim. – Jak będziesz miał czas, to wpadnij do „Muszelki”, może mnie tam zastaniesz –
powiedziała z nadzieją, że może już niedługo się zobaczą. – Ok – odparł, nie odrywając od niej wzroku. – To idę. – Ja też. Cześć! – Uhm… Cześć! – powiedział… i odwrócił się na pięcie. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Pomachał jej jeszcze na pożegnanie i zniknął za rogiem. Maria nadal nie mogła się ruszyć, stała jak wryta. Posmutniała, jak tylko zniknął jej z oczu. – Pora wracać – pomyślała i przypomniała sobie ostatnie chwile. Od razu na duszy zrobiło się jej cieplej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech i z radosną miną wracała do domu. To był naprawdę udany dzień. Jeden z lepszych w ostatnim czasie, jakie miała; a takie momenty uniesienia, jakie przeżyła w latarni, nie spotkały jej dotąd. Będzie miała co wspominać do następnego razu, kiedy się zobaczą. Z rozanieloną miną i raźnym krokiem zmierzała przed siebie. Cały czas myśląc o Marku, wspominała jego niesamowite wysportowane ciało, cudowny zapach i zmysłowe, rozpalające na wskroś usta. Nie pamiętała, kiedy znalazła się na plaży. Minęła ścieżkę na wzgórze i stanęła nad brzegiem morza. Fale szalały i uderzały o piasek, podmywając go coraz mocniej. W centrum miasta wiatru nie dało się odczuć, tu natomiast przeciwnie, był nieodzownym, stałym elementem. Zapięła bluzę pod szyję i wpatrywała się w błękitne, hen, aż po horyzont morze, wzdychając raz po raz i oglądając się za siebie, czy aby nikt nie widzi, że uśmiecha się sama do siebie. Te dwa ostatnie dni przewróciły jej życie do góry nogami. Zrozumiała nie tylko to, jak ważne jest życie, które można tak łatwo i tak szybko stracić, ale też szczęście drugiego człowieka. Móc dać radość, zadowolenie drugiej osobie, to niezwykłe uczucie, jakie dotąd nie gościło w jej sercu. A takie właśnie miała wrażenie, gdy przebywała z Markiem. Wydawało jej się, że sprawia mu radość już samym faktem, że jest. On natomiast nadawał sens jej szarej i zakompleksionej egzystencjii. – Łał! – krzyknęła, gdy fala podmyła jej nogi. Ocknęła się wówczas z rozmyślań i postanowiła pójść na wzgórze. Miała ochotę usiąść i poszkicować. Do nauki nie miała teraz głowy, cała zaprzątnięta była czymś innym. Marek wyszedł przed dom i usiadł na ławce, która od lat stała pod ścianą domu. Przychodził tu i w spokoju zastanawiał się i rozmyśłał. Wcześniej jednak zajął się tym, co codziennie wykonywał, czyli pomógł ojcu przy mamie i zapalił w piecu. Zjedli też kolację przygotowaną przez ojca. Chciał położyć się wcześniej. Nadmiar wrażeń
dzisiejszego dnia trochę go zmęczył, ale chłopak był zadowolony, że z Marią wszystko idzie w dobrym kierunku. Spojrzał w górę, na niebie nie było już śladu po burzy, jak gdyby wydarzenie sprzed paru godzin nie miało miejsca. Wieczór zrobił się rześki, ptaki kwiliły w powietrzu. Były wolne, mogły robić, co chcą… Marek też by tak chciał… Wzbijać się w przestworza i szybować ponad chmury. Mieć wszystko w nosie i być panem swego losu, to dopiero jest życie. W jego wieku powinien się bawić, szaleć, używać życia. Jednak nie to mu było pisane, chcąc nie chcąc, musiał wydorośleć trochę szybciej niż jego rówieśnicy. – Co robi w tej chwili Marysia…? – Maria Malinowska, ładnie… – pomyślał. – Ona to pewnie ma „życie jak w Madrycie”. Wypasiony dom przy plaży, kawiarnia, do tego rodzice pewnie ją rozpieszczają i pozwalają na wszystko. Co zrobi, jak dowie się, że zadała się z biedakiem? – Westchnął głęboko i przyjął ponury wyraz twarzy. Wpatrywał się w trawę w ogródku, która wymagała już skoszenia. Miał to zrobić przed spotkaniem, ale zdążył tylko posprzątać przed domem. Teraz trawa i tak jest wilgotna, będzie musiał wziąć się za nią w przyszłym tygodniu. Wstał i przeszedł się po ogródku. Był on małych rozmiarów. Dom stał na osobnej działce i dzięki temu mieli własny zielony ogródek z drzewami i przeróżnymi krzewami. Liście coraz mocniej zaczynały opadać z drzew. Wkrótce trzeba będzie pomyśleć nad ich osłoną przed śniegiem i wiatrami, zwłaszcza małych krzewów: tui, forsycji, jałowców. Zimy nad morzem nie są srogie, lecz czasem potrafią sypnąć śniegiem, a wtedy… Tak czy siak, starannie przygotuje ogród przed sezonem zimowym, co prawda pomoże mu też ojciec, ale i tak to do niego należy ostatnie słowo i to on czuwa nad wszystkim. Marzył mu się własny dom, z wielkim ogrodem, a w nim sad z drzewami owocowymi. Niegdyś w ogródku była jeszcze rabatka z kwiatami, niestety, od kiedy mama zachorowała, nie ma się nią kto zająć. Tylko ona umiała jej doglądać, oni nie mają do tego głowy. – „Jak to faceci”. Zastanawiał się, co Maria o nim sądzi. Czy to, co się stało, miało dla niej takie samo znaczenie jak dla niego. Pytania same nasuwały mu się do głowy. – Czy byłaby zdolna, by się nim bawić? Już raz przeżył coś takiego. Dziewczyna jak tylko zorientowała się, że nie będzie jej poświęcał tyle czasu, ile by chciała, ale też nie będzie mógł dogodzić jej w sferze materialnej, czyli zabierać ją do klubów i innych punktów rozrywek, ulotniła się jak kamfora, bez słowa. Nie rozmyślał często o tym, bo i po co? Widocznie chodziło jej tylko o to, by znaleźć sobie sponsora. Dlatego też był trochę zdruzgotany myślą, że dzisiejsza
młodzież, do której sam zresztą się zaliczał, jest „do niczego”. Rozbujała, agresywna, materialna i interesowna. Cieszy się, że ma dom pełen miłości i dobroci. Dzięki swojemu rodzeństwu może się uczyć, książki kosztują, a z emerytury rodziców na wszystko nie starcza. Planuje po szkole iść na studia, chce zostać architektem, jako jedyny z rodziny ma szansę coś osiągnąć. Nauka dobrze mu idzie. Gdy zdobędzie zawód, będzie mógł zaopiekować się rodzicami bez strachu i niepewności, które teraz przeżywa. Leżąc już w łóżku, długo rozpamiętywał dzisiejszy dzień. Obraz Marii stawał mu przed oczyma. Jej śliczna i niewinna twarz, te niespotykanie miękkie w dotyku, długie blond włosy. Z wyglądu przypominała mu anioła. Wydała mu się taka krucha i bezbronna, do tego bardzo nieśmiała, ale i zabawna. Cenił u ludzi poczucie humoru; pośmiać się z kimś to fajna odskocznia od rzeczywistości. Postanowił sobie przed snem, że nie będzie jej oszukiwał i opowie jej, jak wygląda jego życie. W końcu to nic niezwykłego, wielu ludzi jest w podobnej sytuacji i to jest normalne. Już nie będzie taki głupi jak ostatnim razem, gdy dziewczyna myślała, że skoro chce iść na studia, to pewnie ma bogatych rodziców i w ogóle jest nadziany. Wierzy! Chce wierzyć, że Maria okaże się inna niż te, które spotkał na swojej drodze dotychczas. A nie było ich wiele. Przy niej czuje się niezwykle wyjątkowo, choć znają się tak krótko… Maria cała rozgorączkowana wchodziła do domu. – Gdzie ty się włóczysz? – Matka już od progu przywitała ją krzykiem. – Ja… – Chciała powiedzieć, że była u Magdy, gdy matka odrzekła: – Ojciec mi powiedział… To po to zostałaś w domu, by włóczyć się po mieście! – Jej głos był wzburzony. Przeszły do kuchni, bo Maria zdążyła się już rozebrać. Ojciec siedział za stołem i też nie wyglądał na zadowolonego. – Ale mamo… – powiedziała i spojrzała z niewinną miną na ojca. – Daj jej spokój… – odrzekł Antoni. – Ty zawsze jej bronisz, a ona zamiast się uczyć, to lata byle gdzie i nie wiadomo z kim! – Krystyna wydusiła to z siebie ostatkiem sił i wyszła z kuchni. – Dziękuję, tatusiu… – Roześmiała się. – Martwiłem się o ciebie – powiedział stanowczo i spojrzał na nią surowo. – Dlaczego? – Jak to dlaczego? Na dworze szalała burza, a ty gdzie wtedy byłaś? Myśmy z mamą zamknęli wcześniej kawiarnię, bo nie było klientów i wróciliśmy do domu, a ciebie nie było. Myślałem, że jednak nie wyjdziesz!
– Mówiłam ci, że umówiłam się z Markiem – tłumaczyła się na stojąco, czuła się jak w szkole, przed nauczycielką, która ją przepytuje. A ocena będzie zależna od tego, co powie. – Z Markiem? – Tak, z Markiem, mówiłam ci, nie pamiętasz? – zdziwiła się. Podeszła do stołu i usiadła na krześle. – A dlaczego mama jest zła? – zmieniła temat. – Wiesz, jaka ona jest… – Spuścił głowę, po czym wstał i podszedł do lodówki. – Odgrzać ci kolację? – A co masz dobrego? – zapytała bardzo ciekawa i pociągnęła nosem, by poczuć dolatujący ją zapach potrawy. – Pieczeń rzymską i sałatkę grecką, chcesz? – No jasne! Co za pytanie! Jestem głodna jak wilk. A tak w ogóle to same specjały ostatnio nam serwujesz – uśmiechnęła się. Antoni bardzo lubił gotować, na pewno bardziej niż Krystyna. Gotowanie to była jego pasja, dlatego przejął interes rodzinny, choć mógł cieszyć się jeszcze zawodem. – Specjalnie dla ciebie, słoneczko ty moje… – Wstawił kawałek pieczeni do mikrofali. – Nic mi nie opowiesz? – O czym? – odparła. Udawała, że nie wie, o co mu chodzi. Wiedziała, że pyta ją o Marka i o spotkanie, na którym była, ale czy jest gotowa, by opowiedzić mu, co się wydarzyło między nimi? Co by pomyślał, gdyby wyznała mu prawdę? Jeszcze by ją skarcił, że posunęła się może za daleko i tak szybko. Dlaczego w ogóle tak się stało? Rany… jeszcze sama nie doszła do siebie, a już ma się ojcu spowiadać. Lubi rozmawiać z nim o wszystkim, o szkole, koleżankach, o swoich problemach i marzeniach. Więc co powstrzymuje ją tym razem? Powinna? Tak, powinna! Ale intuicja podpowiadała jej, że nie jest jeszcze na to gotowa. To wszystko jest zbyt świeże, zbyt nowe i takie nieprawdopodobne. Sama nie może w to uwierzyć. Zdecydowała, że opowie mu o spotkaniu, z tym że nie do końca tak, jak ono wyglądało, i tak też zrobiła. Czuła niedosyt. Chciała wykrzyczeć na głos, jak było cudownie, że spotkała chłopca swoich marzeń, przynajmniej tak jej się wydawało w tej chwili. Miała nadzieję, że tak właśnie jest i że będzie wiele okazji, by to sprawdzić. Po rozmowie Antoni wyszedł, a ona zabrała się za kolację. Jej smaczny posiłek przerwały głosy dobiegające z salonu. Rodzice znów zaczęli się kłócić. – Czy w tym domu tylko ja jestem powodem ich kłótni? – pomyślała zdruzgotana.
Nabiła na widelec kawał pieczeni i włożyła do ust. – Czy oni myślą, że ja tego nie słyszę? Widzisz, Filemonku, co ja mam z nimi – powiedziała do kota, który wyczuł zapach potrawy i przywędrował do kuchni w nadziei, że jak się połasi, to dostanie kawałek, co często w tym domu miało miejsce. To był jej pupil, jak mogłaby mu odmówić. – Masz, ale jedz szybko – szepnęła i rzuciła kawałek mięsa pod stół. Filemon nie zastanawiał się długo i pochłonął go natychmiast. Tylko się oblizywał, widać mu smakowało. Czekał na więcej, ale się nie doczekał. Miauczał i wyraźnie dawał znaki, że prosi o jeszcze. Niestety, po pieczeni pozostało tylko wspomnienie. Maria zjadła w pośpiechu, chciała iść do siebie. Nie mogła słuchać kłótni rodziców. – Jak oni mnie traktują? Wstawiła talerz do zmywarki i poszła na górę, do swojego pokoju, miała dość. Z rozmowy, jeśli jej ton można było nazwać rozmową, wynikało, że jest za młoda na umawianie się z chłopakami i w ogóle ma się uczyć. Tak jakby ciągle gdzieś wychodziła. Nie pamięta, kiedy ostatnio gdzieś była, chyba z Magdą w kinie i tyle. Ale mamie nie dogodzi nigdy, zawsze szuka dziury w całym, ledwo Maria wyjdzie z domu, to już doszukuje się pretekstu, by ją zganić. Matka to uwielbia, a Maria czasem ma wrażenie, że sprawia jej to wyjątkową przyjemność. – Czy z Zosią było tak samo? Nigdy jej o to nie zapytała. Jest między nimi spora różnica wieku, nie są z sobą zżyte, jak nie siostry. Natomiast Franek jest niewidzialny; jest, a jakby go nie było. Nie rozmawiają na jego temat, nie słyszała też nigdy, by z jego powodu kiedykolwiek się kłócili. Nie zadzwonił, teraz pewnie jest u cioci w Zakopanem. Tak mu zazdrościła, też by chciała tam pojechać, tak sobie marzyła, że w wakacje ich odwiedzi. Została w domu, pomaga rodzicom, dobrze się uczy i mimo wszystko nadal jest źle, nadal coś do niej mają… no, mama ma. Ojciec z reguły olewa sprzeczki z mamą i jej docinki, pociesza się piwem co wieczór. Szuka ukojenia w piciu, ale czy to dobry pomysł? Nie rozmawiała z nim, jednak będzie musiała podjąć ten temat. Ktoś musi mu wytłumaczyć, że źle robi, że sam sobie szkodzi. Leżała na łóżku i dumała. Ochota na szkicowanie dawno jej przeszła. Momentami myślała sobie, że jest im kulą u nogi, że lepiej by im było, gdyby jej nie było, nie kłóciliby się, może byliby szczęśliwsi. Wolała, by byli biedni, a kochali się
i szanowali wzajemnie. Bywają też momenty, w których jest szczęśliwa, rodzice są dla siebie mili, mama jej nie karci, brat nie dokucza, a Filemon nie bałagani. Jednak takie dni zdarzają się niezwykle rzadko. – Wszystko mi zepsuli, a miałam taki fajny dzień, spotkałam się z Markiem i było tak… tak niewiarygodnie, tak… – Nie wiedziała, jak ująć myśli w słowa. – O Boże! – krzyknęła. Do głowy przyszło jej właśnie, że powiedziała Markowi, by ją odwiedził. Co zrobi, gdy w domu akurat będzie mama? O rany boskie! Teraz ma jeszcze jedno zmartwienie, jak gdyby miała ich jeszcze zbyt mało. – A może mama, jak go pozna, to zmieni zdanie? Tak, jasne… już to widzę! Jest od ciebie starszy – powie… podając niekończace się argumenty przeciw. – Dość…! – powiedziała do siebie, wstała z łóżka i poszła do łazienki wykąpać się. Rano zamierza wcześnie wstać i pójść do kościoła na mszę, później chce się pouczyć. Nie może przecież zaniedbywać nauki, nie może dawać mamie pretekstu. Przed snem pomodliła się o zdrowie i spokój w rodzinie, tego pragnie najbardziej, nie swojego szczęścia, no… może tylko tego, by ktoś ją pokochał, taką, jaka jest i… że jest. Zamknęła oczy i zasnęła.
– Jaki on jest? – spytała Magda. – Hmm… – westchnęła Maria, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Siedziały na ławce w parku. Były już po lekcjach. Koleżanka podpytywała Marię o Marka. Była pod wielkim wrażeniem, gdy Maria opowiedziała jej o spotkaniach i o tym, co się na nich wydarzyło. Po weekendzie trochę odetchnęła, atmosfera w domu się uspokoiła. Nie miała natomiast zamiaru rezygnować absolutnie ze spotkań z Markiem, mimo że matka nie wyrażała na nie zgody. Jest na nią obrażona, na jej zachowanie względem niej i dlatego nie poszła wczoraj do kawiarni, wymigała się. Pretekstem była nauka… Nie to, żeby miała jej aż tyle, ale zawsze to jakiś powód. Była zła, że mama jej nie rozumie, że nie pragnie jej szczęścia, a widywanie się z tym chłopakiem daje jej chwilę zadowolenia, akceptacji. Siedziały na ławeczce i odchylały głowy do tyłu. Delikatne jesienne słoneczko ogrzewało im buzie. Krzyki dzieci biegających po parku nie przeszkadzały im wcale, były tak pochłonięte rozmową, że nie zauważyły, kiedy słońce zaszło za chmury.
Rozmowa potoczyła się też na inne tematy, związane z nauką. Magda miała problem z matematyką, a i Maria nie była z tej dziedziny orłem. Zastanawiały się obie, jak temu zaradzić. Koleżanka zasugerowała jej, że rodzice mogliby wziąć dla niej korepetycje, jeśli tylko ich o to poprosi, sama też będzie musiała to zrobić. Rodzice Magdy nie są zbyt zamożni, ale mają tylko ją, więc nie oszczędzają na niej. Współczuje Marii. Ona ze swoją mamą dogaduje się bez problemu, mają dobry kontakt. I wtedy Maria wpadła na genialny pomysł, by zapytać Marka o korki. Oczywiście nie wie, czy jest z tego przedmiotu dobry, ale co jej szkodzi zapytać. Miałaby super pretekst, by zaprosić go do siebie. Może się uda. Magda uśmiechnęła się i poklepała ją po ramieniu. – Masz łeb dziewczyno! – powiedziała. – Super to wymyśliłaś. Tylko żeby kumał coś z tej matmy, bo inaczej nici z twego planu – pokiwała głową. – Miejmy nadzieję, miejmy… – odparła i oparła się o ławkę. Słońce ponownie wyszło zza chmurki. Maria miała na sobie dżinsy i odrobinę się pociła. Niestety, w te dni… chodzi w spodniach. Pamięta dzień, kiedy będąc jeszcze w podstawówce, dostała okres, akurat miała wf. Białe spodenki zrobiły się momentalnie czerwone, a ona nie wiedziała, co robić, jak się zachować. Cała sala gimnastyczna gapiła się na nią, rechocząc ze śmiechu. Wuefistka wyprowadziła ją z sali i zaprowadziła do higienistki. Tego dnia nie zapomni do końca życia. Ze wstydu się spaliła i chciała zapaść pod ziemię. Przysięgła sobie wtedy, że już nikt nigdy nie będzie się z niej śmiał i wytykał jej palcami, choć później zdarzało się to jeszcze nie raz. – Na wtorek mamy zapowiedziany sprawdzian z polskiego, nie? – Ledwo się rok szkolny zaczął, a oni muszą nam robić testy sprawdzające – denerwowała się Maria. – Ale to już jutro – powiedziała Magda i odgarnęła włosy spadające jej na twarz. Miała tak samo długie włosy jak Maria, z tym że czarne. Była wyższa, ale nie miała z tego powodu kompleksów. Też myślała o zawodzie modelki, dlatego że była chuda jak patyk. Postanowiły jednak razem pójść do szkoły plastycznej, w końcu od zawsze trzymały się razem. – O rany…! – Chwyciła się za głowę. – Masz rację, a ja myślałam, że to dopiero w przyszły wtorek. Na śmierć zapomniałam, że minęły już dwa tygodnie. – Gdzie ja mam głowę, cholera jasna! – wyrwało się jej. – A ja wiem, dlaczego! – Koleżanka z zadowoloną miną parsknęła. – Tak? – Myślisz teraz tylko o tym Mareczku i wszystko ci się miesza… – roześmiała się.
– Wcale, że nie! – broniła się. – Wcale że tak…, ale nie obrażaj się, ja tylko żartowałam. – Spojrzała na Marię pokornie. – Wiem – odetchnęła – sama jestem na siebie zła, bo mogłam wczoraj już przypomnieć sobie część materiału, a zamiast tego spacerowałam po plaży. – Nie przejmuj się, jak cię znam, znów zarobisz piątkę, a ja ledwo tróję – powiedziała z zazdrością w głosie. – Nic… trzeba spadać zakuwać, no nie? – rzuciła Maria i wstała z ławki, zarzucając torbę na ramię. – To do jutra, na razie Marysiu. – Koleżanka pożegnała się i już jej nie było.
Nie minęła godzina, a Maria siedziała w swoim pokoju nad książkami. Wcześniej przekąsiła coś i od razu poszła do siebie. Zadzwoniła jeszcze do ojca i powiedziała mu, że nie da rady dziś przyjść. Franek dotarł wczoraj z Zakopanego i cały wieczór opowiadał, jak było u cioci Celiny, że wybrał się z Łucją do Morskiego Oka i w ogóle… Zaraz po ich rozmowie zadzwoniła do kuzynki, by sprawdzić, czy aby braciszek nie wciska jej kitu. Lubi ściemniać i opowiadać niestworzone historie, które nie zawsze są prawdziwe. Łucja niestety albo „stety” potwierdziła wersję Franka; byli na wyprawie, ale nie tylko w Morskim Oku, również w Dolinie Pięciu Stawów, czego pozazdrościła mu jeszcze bardziej. Długo rozmawiały, gdyż dawno się nie widziały, ale też i nie słyszały. Kuzynka zapraszała ją do siebie, a ona opowiedziała jej, że kogoś poznała. Z niedowierzaniem słuchała, jak Maria opowiada o niedoszłym wypadku, życzyła jej zdrowia i żeby nowo poznany chłopak okazał się jej wart. Nauka jej nie szła, w ogóle bolał ją brzuch. Dobrze, że akurat z polskim nie ma większych problemów. Siedziała na łóżku i przeglądała materiał, gdy kątem oka przez okno dostrzegła wracających rodziców. Ojciec zajrzał do niej i chwilę porozmawiali. Mieli w kawiarni duży ruch i ledwo co się wyrabiali. Maria nie omieszkała zasugerować mu, żeby w końcu zatrudnił kogoś na stałe, bo dotychczas to przychodziły dziewczyny tylko na telefon. Ale tak dłużej się nie da. Ona wcześniej miała więcej czasu, by im pomóc. Co prawda, kiedyś była jeszcze Zosia i Franek, ale teraz zostali sami. Wyszła na balkon odetchnąć świeżym powietrzem. Na dworze był już półmrok. Niebo zrobiło się czerwone od purpurowych obłoków. Ptaki kwiliły, jedne w poszukiwaniu pożywienia, a inne po prostu śpiewały i swoim rozbrajającym głosem
umilały Marii czas. Usiadła w fotelu i rozkoszowała się zapachem kwiatów. Najbardziej intensywnie o tej porze pachniała maciejka, miała taki miodowy, obłędnie nieziemski zapach. Sadziła ją dwa razy, by móc całe lato, aż do jesieni, cieszyć się jej zapachem. Ubóstwiała go. W tym roku obrodziły też pięknie pelargonie i lobelie, Maria była pod wrażeniem ich uroku. Jej pokój i balkon znajdowały się od strony południowej, tak że słońca było tu pod dostatkiem. Siedziała zadumana, rozmarzona, upojona zapachem kwiatów, gdy usłyszała odgłosy Filemona. Zerwała się i spojrzała w dół. – Co on tam robi? Pewnie ojciec zapomniał go wpuścić. – O ten nicpoń jeden … – I w te pędy zbiegła na dół do drzwi frontowych, by wpuścić łobuza do domu. – Gdzie ty się włóczysz? I jak zwykle cały ufajdany! Marsz do kuwety! – krzyczała na niego i palcem wskazującym pokazała mu, gdzie jego miejsce. Szybko i zwinnie pobiegł prosto do miski z wodą. Rano, gdy wstała, nakarmiła go i pobiegła do szkoły; wyszła, gdy wszyscy jeszcze spali. Nakazała mu, aby został w domu, jakby to miało jakikolwiek sens. I znów ktoś go wypuści, zazwyczaj był to Franek. A później cały dzień kot włóczył się nie wiadomo gdzie i polował na ptaszki, zwykle na wróble. Nie przepadał tylko za srokami, które dziobały go i musiał się przed nimi ukrywać. Raz nie wrócił na noc i potem Maria musiała go szukać… z marnym skutkiem. A kot rano wrócił, jakby nigdy nic, a gdzie był, nie powiedział. – Jak myślisz, przełoży nam ten sprawdzian? – spytała Magda. – No co ty, nie znasz jej? – odparła zbulwersowana Maria. Siedziały na korytarzu, właśnie miały przerwę między lekcjami. Harmider w szkole panował taki, że ledwo się słyszały. To bardzo duża szkoła, tłoczno było nie tylko na schodach. Rozmawiały i jadły kanapki. Kupiły je sobie w szkolnym sklepiku. Większość uczniów kupuje batony, frytki, drożdżówki, no i oczywiście colę w puszce. One jednak na przekór innym nie zaśmiecają organizmu byle czym. Może i tamte „rarytasy” zaspokajają głód, ale czy nie zdrowiej na śniadanie zjeść bułkę lub kanapkę z czymś pożywnym? Sprzedają ten syf w sklepikach, a potem się dziwią, że tyle młodzieży ma problemy z nadwagą. Nagle rozległ się dzwonek i dziewczyny poszły na lekcję. W klasie, do której chodzą, jest większość dziewczyn, liczy ona trzydziestu dwóch uczniów. Wraz z Magdą siedzą pod oknem, bo, jak same mówią, przyjemniej czasem wyjrzeć na świat. Słońce za oknem było coraz wyżej. Rankiem wisiała gęsta mgła, typowa oznaka
jesieni, nie obeszło się też bez przeszywającego chłodu, czyli koniec lata był nieunikniony. Wkrótce nadejdzie okres jesienno-zimowy i skończy się leżakowanie na plaży i pływanie w morzu. Turystów będzie coraz mniej, aż w końcu przyjdzie zima i plaże całkiem opustoszeją. Tylko stali bywalcy, biegacze z pieskami, pozostaną jedynym obrazkiem, na który Maria spoglądać będzie w zimowe popołudnia przez okno swojego pokoju. Gdy Pani rozdała kartki, dziewczyny skupiły się na rozwiązywaniu zadań testowych… Koło pierwszej wracały ze szkoły, przez miasto. Miały ochotę na lody. Też czasem nachodziła je chęć, by zgrzeszyć. W tajemnicy przed ojcem chodziły do fajnej małej kawiarenki w centrum miasta. Nie to, żeby lody w „Muszelce” były niedobre, ale dziewczyny chciały mieć chwilę prywatności, bez tekstów słyszanych nad głową: – „Nie zjesz obiadu!”, „To niezdrowe” – itd., itd… Usiadły w cieniu i zamówiły po dużej porcji lodów bakaliowych z owocami i bitą śmietaną. Chciały uczcić sukces, jaki odniosły na polskim, nie żeby takie obżarstwo miało miejsce zbyt często, ale… Pani profesor na wyrywki sprawdziła kilka testów na lekcji i okazało się, że obie dostały po czwórce z plusem, co zadziwiło je niezmiernie. Marię, że dostała tylko tyle, a Magdę, że aż tyle. Zadowolone postanowiły uczcić sukces. Spory tłum i uporczywy wiatr nie pozwoliły na długie posiady i delektowanie się słodkościami, uwinęły się więc raz dwa i każda poszła w swoją stronę. Maria, będąc w centrum, zapragnęła powałęsać się po sklepach. Myślała, że koleżanka z nią pójdzie, ale ta spieszyła się do domu. Miała zamiar kupić sobie sukienkę, ma ich niewiele, a teraz chce wyglądać ładnie, wiadomo dla kogo… Przechodziła obok firmowego i dosyć drogiego sklepu i ujrzała ją… śliczną, zieloną sukienkę na cieniutkich ramiączkach i o falistym dole. – Łał! – westchnęła tylko. – Jaka śliczna, muszę ją mieć! – i weszła do sklepu. – O rany, ile?!!! – powiedziała to tak głośno, że sprzedawczyni spojrzała na nią niewdzięcznie. Niestety, nie miała przy sobie aż tyle gotówki, co nie przeszkodziło jej w przymierzeniu sukienki. Wyglądała w niej przepięknie, jakby sukienka była szyta na miarę. Zielony kolor podkreślał jej typ urody i uwydatniał naturalne piegi. – Wyglądam jak Ania z Zielonego Wzgórza, brakuje mi tylko rudych włosów – śmiała się, przeglądając w lustrze. – Może uproszę ojca, to da mi na nią, o… powiem mu o teście! – Wychodząc ze sklepu, układała w myślach argumenty, jakich użyje, by go przekonać, że kupno tej sukienki to naprawdę ważna rzecz… – O, przepraszam pana! – odparła, odbijając się od kogoś, na kogo weszła, jak
ostatnia gapa, oczywiście. Podniosła głowę do góry i aż ją zamurowało, na policzkach momentalnie poczuła rumieniec, a na ciele znajomy dreszcz. – Ooo…! – zdołała tylko wydusić. – Co za spotkanie… Jesteś na zakupach? – zapytał Marek, upewniając się wcześniej, czy nic jej się nie stało po zderzeniu. – Nie, ja tylko… – zaczęła się jąkać. – Poznajcie się, to jest Jarek… – przedstawił jej swojego kolegę, z którym właśnie wracał ze szkoły. – A to jest Maria. Uścisnęli sobie dłonie na znak powitania. Maria już nieco odetchnęła, kolory znów powróciły na jej twarz. Nie dowierzała własnym oczom, serce jej się radowało na jego widok. Kolegi stojącego obok nie dostrzegała, istniał tylko on – Marek. Nie widziała ludzi wokoło ani przejeżdżających samochodów. Kolega zdołał zauważyć, że wpatrują się w siebie jak dwie sroki i czym prędzej się zawinął, pozostawiając ich pod sklepem. Marek z uśmiechem na twarzy przyglądał się Marii. – Ślicznie dziś wyglądasz! – wydusił w końcu. Miała na sobie ciemnogranatowe, krótkie spodenki i białą bawełnianą koszulkę, no i oczywiście niezastąpione klapki japonki. Po szkole chodziła do kawiarni, więc nosiła ze sobą rzeczy na przebranie. Nic nie odpowiedziała, tylko podarowała mu rozkoszny uśmiech. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Całymi dniami myślał o niej intensywnie, bez przerwy. Wspominał ostatnie chwile spędzone razem w latarni. – Chciałem dzisiaj do ciebie wpaść! – Tak? – zaskoczył ją tym, a przecież wiedziała, że mają się spotkać. – To źle? – zapytał ze smutnym wyrazem twarzy. – Nie, nie o to chodzi, to znaczy cieszę się, tylko nie powiedziałam ci, że możesz mnie nie zastać w domu, bo mogę być w „Muszelce”… wiesz muszę czasem pomagać rodzicom, bo nie zawsze dają sobię radę. – Mówiłaś mi o tym. – Tak? Zapomniała. – Może gdzieś pójdziemy i usiądziemy? – zaproponował. – Ok… – Chciała, żeby ulokowali się gdzieś w pobliskiej kawiarence, ale Marek nie chciał. Obawiał się, że może mu nie starczyć grosza, a nie miał przy sobie zbyt wiele. Zasugerował, by poszli do fokarium, z czego Maria ucieszyła się niezmiernie,
bo nie była tam dawno, a foczki w Instytucie są przeurocze. Dotarli na miejsce szybko, mimo tłoku na ulicach. Marek zapłacił za bilety, jedyne cztery złote, i razem z resztą grupy zwiedzających weszli na pomost widokowy. Maria nie wiedziała, że w tym roku udostępniono całe fokarium do zwiedzania, otworzono również największy i najgłębszy z basenów z oknami do podwodnych obserwacji. Akurat trafili na karmienie. Stali blisko wody, przy samej poręczy, i wpatrywali się w przepływające foki. Były śliczne, takie spokojne i zadowolone. Gdy zaczęto je karmić, zaczęły skakać do góry, popisywać się, w powietrzu z gracją chwytały rzucane im ryby. Marek obserwował Marię. Widział zadowolenie na jej twarzy i zrozumiał, że to był dobry pomysł. Na pomoście zrobił się ścisk, każdy chciał zobaczyć jak najwięcej. Maria aż podskoczyła, gdy jedna z fok wyskoczyła z wody i z całą siłą zanurkowała, chlapiąc ludzi stojących najbliżej. Przytrzymał ją, a ona poczuła rozkoszne dreszcze na całym ciele. Czuła jego bliskość i dotyk dłoni na swoim ramieniu. Spojrzała na niego dyskretnie, on jednak to zauważył. W gronie ludzi nie mógł jej przytulić i pocałować, choć miał na to wielką ochotę. – Podoba ci się tutaj? – zapytał. Odpowiedziała, że zrobił jej wielką przyjemność. Nie pamiętała, kiedy była tu ostatnio, chyba dwa albo trzy lata temu. Teraz jest tu o wiele ładniej. Fokarium zostało rozbudowane, jest też więcej fok. Była zachwycona ich widokiem. Gdy wracali, nadal rozmawiali na ich temat. Maria dziękowała mu za wspaniałe popołudnie; za to, że mogła rozkoszować się widokiem tak pięknych stworzeń. Dawniej przychodziła tu z ojcem, ale kiedy to było, już nie pamiętała. Wspominała o tym w rozmowie z Markiem w drodze do domu. Słuchał i podziwiał jej zachwyt nad zwierzętami, wydała mu się taka inna niż wszystkie dziewczyny, które znał. Pomyślał, że ma dobre serce. Sam ma w domu zwierzaka, psa o imieniu Borys, za którym przepada. – Może pójdziesz ze mną? – zaproponowała w pewnej chwili. – Ale gdzie? – zapytał zaciekawiony. – Co? – Nie zrozumiała go. Na ulicy był taki zgiełk i huk spowodowany przejeżdżającymi samochodami i wszędobylskimi turystami, że trudno było rozmawiać. Nie mówiąc już o lokalach z grami na żetony, brzęczących i przyciągających wzrok, kuszących swoim wyglądem. Jest ich sporo przy drogach. Turyści naciągają się na nie i zostawiają w nich furę pieniędzy, nic w zamian nie dostając. – Pytałem, gdzie mam z tobą pójść? – powtórzył teraz już głośniej.
– Do mnie, pokażę ci mój dom… – Wiesz co? Z chęcią, ale mam jeszcze coś do zrobienia! – Aha, szkoda, myślałam… – Nie, po prostu mam do zrobienia projekt, a jeszcze muszę nanieść poprawki – zaczął się tłumaczyć. – To niepotrzebie zajęłam ci tyle czasu – wycedziła ze smutkiem. – No co ty, bez przesady, i tak chciałem się dziś z tobą zobaczyć, a projekt to pryszcz, nie martw się – tłumaczył. – No to spoko, a już się bałam… nie chciałabym, żebyś miał przeze mnie jakieś problemy! – Przez ciebie…? Marysiu… – uśmiechnął się i dodał: – To kiedy znów się zobaczymy? Maria, zadowolona z jego reakcji, była pełna podziwu, pierwszy raz ktoś postawił ją na pierwszym miejscu w swoich planach, to było bardzo miłe uczucie, dotąd nieznane. – Może pod koniec tygodnia. Muszę trochę pomóc rodzicom, bo ostatnio ich zaniedbywałam, a nie chcę, by mieli do mnie pretensje… – stwierdziła z bólem. – Ok – odparł, widząc jej niezadowoloną minę, gdy to mówiła, ale nie dociekał, spieszył się. Przeszli ulicę Morską i stanęli na skraju drogi. Milczeli oboje. Nie chcieli się rozstawać. – Muszę iść… – odparła Maria, spoglądając na zegarek. Dochodziła trzecia po południu, a ona miała jeszcze dziś obowiązki w „Muszelce”. – Ja też, to na razie… – Pa… Na twarzy Marii pojawił się smutek, miała ochotę z nim być, rozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Dziś to ona klepała ozorem, niepotrzebnie, zawsze tak robi, gdy się denerwuje. Widok oddalającego się Marka miała jeszcze długo przed oczyma, gdy wracała do domu. Zrobił jej niebywałą przyjemność, zabierając ją do fokarium, a ten całus na pożegnanie rozwalił ją emocjonalnie. Cały czas w drodze powrotnej dotykała policzka, uśmiechając się przy tym sama do siebie. Cały jej świat staje na głowie gdy „On” jest blisko. – Siostra, coś ty taka rozanielona, czyżbyś się zakochała? – drwił sobie Franek, widząc ją uśmiechniętą.
– Daj mi spokój, odczep się – wydarła się na niego w przedpokoju. – Czyżbym trafił…? – ciągnął dalej, wchodząc po schodach. Maria nie słuchała, nie chciała go słuchać, obruszyła się i odwróciła na pięcie. – Co on robi w domu o tej porze? – zastanawiała się, zakładając pantofle. Franek na szczęście poszedł do siebie. Maria nie miała ochoty na rozmowę z nim. Wzięła szybki prysznic i była gotowa do wyjścia. Cały czas rozpamiętywała spotkanie z Markiem. Bała się tylko tego, że kochany braciszek może coś chlapnąć, a wtedy rozpętałaby się burza, a tego nie chciała. Zastanawiało ją, że chłopak taki jak Marek chce się z nią spotykać, a przecież mógłby mieć każdą, z jego wyglądem, poczuciem humoru, inteligencją. A ona co? Szara myszka… zakompleksiona, kapryśna, uparta… – nic dodać, nic ująć… Leżała na łóżku zamyślona, a w pokoju robiło się coraz ciemniej. Na dworze zmieniała się pogoda. Wiatr targał firankami w oknie, a z oddali słychać było szum wzburzonego morza i kołyszących się na wietrze pobliskich drzew. Przyglądała się wiszącym pod sufitem dzwoneczkom, jak powiewają, wydając ciekawy odgłos. Przywiozła je sobie od cioci z Zakopanego. Zawsze, gdy na nie patrzy, wspomina chwile spędzone w górach. Pierwsze wycieczki, wędrówki po dolinach, skałkach… Nagle rozległ się telefon i to wyrwało ją ze wspomnień. – Gdzie ty jesteś? – głos mamy w słuchawce nie brzmiał przyjaźnie. – Zaraz do was idę… – Ze zdenerwowania cała drżała. – Jesteś jeszcze w domu? To nastaw pralkę, jest przygotowana – powiedziała mama gromkim głosem. – Ok, a… i nie musisz się spieszyć… – dodała już spokojnym tonem Krystyna. – Tak? A to czemu? – Radzimy sobie, ale wpadnij, jak chcesz! – I mama rozłączyła się. Maria stała zdezorientowana, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Czyżby mama miała dziś dobry dzień? To nie było do niej podobne! Ostatnio Maria wymigiwała się od pracy i obawiała się, że dostanie reprymendę. – Ale „nie chwalmy dnia przed zachodem słońca…” – pomyślała i zaśmiała się w duchu, gdyż przyszło jej do głowy, że to jest ulubione przysłowie cioci Celiny. Nie wiedzieć czemu, nie przepadały za sobą z Krystyną. Niby siostry, a różnią się od siebie diametralnie… Najbardziej charakterem i podejściem do życia. Krystyna nie rozumiała, jak można mieszkać na wsi. – „To takie zadupie” – powtarzała nieraz, nie licząc się ze słowami, które mogły kogoś zranić.
Jedna chciała robić karierę, ale nie udało się; druga chciała mieć więcej niż jedno dziecko – i też klapa. Nie można mieć w życiu wszystkiego. Celina to zrozumiała, przeniosła się na wieś i teraz jest szczęśliwą matką, kochającą żoną… Krystyna do tej pory nie pogodziła się, że nie pracuje w zawodzie i choć nie przyznawała się do tego, dobrze jej było w „Muszelce”, przyzwyczaiła się. Musiałaby stwierdzić, że Antoni miał rację, gdy zabrał się za ten interes, a na to nie mogła sobie pozwolić, to do niej musiało zawsze należeć ostatnie słowo, choćby nieprawdziwe, wyssane z palca. Maria zrobiła, co mama kazała, i pomaszerowała do kawiarni. W drodze poczuła potworny głód i uzmysłowiła sobie, że nie jadła dzisiaj jeszcze nic konkretnego. Na plaży roiło się od turystów. Czasem miała tego dość; to ciągłe przebijanie się między ludźmi, koszmar…! Nie pamiętała, kiedy ostanio leżała na plaży. Jej koleżanki z klasy prawie codziennie wylegiwały się na leżakach. Miała ochotę popływać. Postanowiła, że musi wykorzystać ostatnie ciepłe dni, nim przepadną jak kamień w wodę. W kawiarni panował spory ruch. Rodzice zaprzątnięci byli pracą, więc zrobiła sobie coś na szybko do zjedzenia i wzięła się za obsługiwanie klientów. Uwijała się zwinnie i dostała nawet pochwałę od mamy, czym była mile zaskoczona, niestety tylko do czasu, gdy do lady podszedł starszy pan. Maria zajęta była układaniem ciastek na mahoniowym blacie. Był już stary, owszem, ale nadal lśnił i prezentował się okazale. – Halo, niech się pani obudzi! – Klient krzyknął do zamyślonej dziewczyny za ladą. – Tak…, przepraszam… słucham pana? – Ocknęła się. Była daleko, bardzo daleko, myślała o Marku i o cudownym pocałunku… – Jest pani w pracy czy…? – ciągnął dalej starszy zadziorny pan z wąsem pod nosem. – Powiedziałam: przepraszam, słucham pana, co podać? – zapytała surowo. – Proszę na mnie nie krzyczeć… – wycedził, stojąc przed nią i wlepiając w nią ślepia. Był obleśny, niesympatyczny i najwyraźniej coś mu nie pasowało. – Proszę pana, ja nie krzyczę – stwierdziła, podając mu kartę. – Ja nie chcę żadnej karty! – oburzył się. – To czego pan chce? – Maria traciła powoli cierpliwość. Klienci spoglądali na nich dziwnie i ciekawi byli, jak sprawa potoczy się dalej, bo rozmowa była na tyle głośna, że niestety wszyscy na sali słyszeli ich konwersację. – Chcę coś zjeść, a jak pani myśli? – Rozumiem, więc co podać? – Opadała już z sił.
– Danie dnia, poproszę – wymamrotał, opierając się o drewnianą ladę. – Proszę pana, to jest kawiarnia, mogę zaproponować Panu kawę, herbatę, ciasto… Dziwiła się, że mama jeszcze nie przyszła z kuchni. Widocznie nie dotarły tam dotąd odgłosy utarczki… – Nie podajecie obiadów? – zaskoczony uniósł brwi. – Może ma pan ochotę na kanapkę lub sałatkę z kurczakiem albo z indykiem, codziennie świeżo przygotowywane – odpowiedziała grzecznie. – Eee… tym się nie najem, a jakiś kotlecik, może coś by się dało skombinować, tak na szybko? – Teraz spojrzał na nią tak dziwnie, że aż się go wystraszyła. – Mówiłam panu, że nie podajemy takich rzeczy… czy pan mnie w ogóle słucha? – Jest pani niemiła i gruboskórna, jak pani śmie… Wychodzę. Jak powiedział, tak zrobił. – Rany boskie, co za koleś!? – Maria westchnęła z ulgą po jego wyjściu. – Mów mu, a on swoje. Co za ludzie, no i dobry humor szlag trafił – złościła się. Czasem brakowało jej cierpliwości dla klientów, którzy bywają namolni, nie słuchają, co się do nich mówi i potem jeszcze mają pretensje. – Czy ja zawsze muszę trafiać na takich typków? Przecież byłam miła, a on co? Trzeba być tolerancyjnym i wyrozumiałym dla starszych – powtarzała jej ciągle mama, ale ją aż czasem trzęsło ze złości. Po kim ma taki charakterek? Zastanawiała się nieraz. Przed wyjściem zajrzała jeszcze raz na kuchnię, mama myła naczynia. Wyglądała dziś wyjątkowo ładnie. Czarna zwiewna sukienka podkreślała jej zgrabną jak na jej wiek figurę. Włosy miała spięte swoją ulubioną czarną spinką, a kasztanowe loki spływały na jej ramiona. – Po prostu ślicznie – pomyślała w duchu, przyglądając się jej przez chwilę. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że Krystyna jest piękną kobietą, uroczą i inteligentną – to dlatego się z nią ożenił – żartował często. Jak na swoje pięćdziesiąt parę lat trzymała się nadzwyczaj dobrze. Maria zawsze zazdrościła mamie urody, pięknych włosów, śniadej cery. Tylko ona w domu miała blond włosy. Dlaczego? Nie raz i nie dwa pytała o to Krystynę. Porozmawiała jeszcze chwilę z ojcem, gdy mama poszła na salę. Antoni poinformował córkę, że w tym tygodniu wybierają się z mamą na bal charytatywny, dzięki czemu Krystynie poprawił się humor, z czego i on sam też był zadowolony. Dawno razem nigdzie nie wychodzili, a takie spotkania dobrze im robiły. Zawsze potem byli dla siebie mili i rozmawiali inaczej niż zwykle. Maria cieszyła się z tego powodu.
– Może chociaż na chwilę będzie spokój – pomyślała. Nie omieszkała przypomnieć ojcu, aby w końcu kogoś zatrudnili do pomocy. Obiecał wziąć pod uwagę jej sugestię. Poprosiła go też o parę złotych w ramach rekompensaty za stres związany z pracą tutaj. Rozbawiła go tym tekstem totalnie, ale zgodził się i pozwolił jej kupić to, co już sobie wypatrzyła. Maria przecierała oczy ze zdumienia, przejrzał ją, znał ją jak nikt, wiedział o tym… Uśmiechnęła się i podziękowała mu, całując go w policzek na do widzenia. Cały tydzień przeleciał jak z bicza strzelił. Szkoła, kawiarnia, szkoła, kawiarnia. Ani chwili czasu dla siebie. Tęskniła za Markiem, za jego widokiem, dotykiem… chciała go zobaczyć, porozmawiać… Nie rozumiała, dlaczego tak się czuje. Nareszcie nastał upragniony weekend. Była tak podekscytowana, że nie potrafiła myśleć o niczym innym. Marek miał wpaść w niedzielne popołudnie, tak się umówili. Miała nadzieję, że będą sami. Jak na złość rodzice w sobotę wieczorem przed wyjściem na bal przekazali jej super nowinę. Otóż zaprosili na niedzielny obiad Zosię z mężem i Szymonkiem. Franek też miał wolne, czyli rodzinka w komplecie, a ona zaprosiła Marka do domu, pięknie… Przeraziła się na maksa. Była w kropce. – Co zrobi mama? Co powie? Jak się zachowa? A może po prostu urwie się po deserze i zaczeka na Marka pod wzgórzem? Tak… tak będzie najlepiej. Woli nie ryzykować. Nie chciała, by matka przy wszystkich ją obrażała, a zwłaszcza przy Marku. To, że ona nie wyraża zgody, by Maria z kimkolwiek się spotykała, nie znaczy, że ona będzie się do tego stosować… No, raczej…!!! Miała poparcie ojca, to jej wystarczyło. Cały sobotni wieczór denerwowała się i biła z myślami, aż wyczerpana zasnęła. Skrzeczące za oknem ptaszyska obudziły ją bladym świtem. Wstała z łóżka i zarzuciła na siebie puszysty różowy szlafrok. Wyszła na balkon, przeciągnęła się parę razy i wciągnęła do płuc świeże powietrze. Na dworze było chłodno, a nad morzem unosiła się lekka mgła. Spojrzała na doniczki z kwiatami, na których widniała rosa. Delikatnie przysuszone, uśpione po nocy, pomału budziły się, by w ciągu dnia zaprezentować swój urok. Lada moment zakończą swój żywot, gdyż jesień zbliżała się już wielkimi krokami. Jednak do tego czasu dziewczyna cieszyła się ich widokiem, ile mogła. W oddali słychać było delikatny szum morza. Ptaki fruwały w pobliżu jej domu. Przemierzały plażę i okolicę wzdłuż i wszerz. Maria pomimo przeszywającego zimna stała oparta o barierkę, zapatrzona w fale odbijające się od brzegu. Kochała to miejsce, tak urokliwe i niepowtarzalne. Teraz plaża była pusta, by za kilka godzin zaroić się od turystów. Do głowy przychodziły jej różne myśli, najczęściej oczywiście
związane z Markiem. – Co robi? Jak się czuje? Czy nie zapomniał o spotkaniu? Co będą dzisiaj robić? Oby tylko wszystko wypadło ok… Zrobiło się jej zimno, więc weszła do środka. – Witajcie kochani, wchodźcie! – Głos mamy rozlegał się po całym domu. Stała w drzwiach wejściowych i witała gości. Maria przed wyjściem z pokoju spojrzała na zegarek, dochodziła dwunasta. Zbiegła po schodach, nie mogąc doczekać się, by ujrzeć Szymonka. Tak się za nim stęskniła. Ma już pięć lat i niedługo pójdzie do szkoły, jest uroczy. Przywitała się ze wszystkimi, po czym zasiedli w jadalni do stołu, który Maria wcześniej nakryła i udekorowała świeżymi kwiatami. Wedle życzenia mamy musiały to być żółte margaretki, dobrała do tego serwetki i świece w podobnych kolorach. Stół prezentował się niesamowicie, jak na uroczyste święto. Obiad smakował wybornie. Tata się postarał, zaserwował pyszną pieczeń, którą wszyscy się zachwycali. Maria nie mogła nadziwić się Zosi, pięknie wyglądała, odżyła, najwyraźniej przeprowadzka im służyła. Chwalili się, że mają duże mieszkanie, plac zabaw dla dzieci pod blokiem, blisko do centrum, same „achy” i „ochy”, aż kipiało przepychem. Wszyscy byli zachwyceni, tylko Maria zastanawiała się, w jakim to kierunku zmierza. Pieniądze to nie wszysto, ale co ona tam wie. Nie zabierała głosu, bo i po co? Nieraz próbowała się wypowiedzieć, z marnym skutkiem. Niestety, nikt zdania małolaty nie brał pod uwagę, więc nie chciała, by i tym razem tak było. Rozmowom nie było końca. Przy deserze wykorzystała chwilę, by porozmawiać z Zosią. Opowiedziała jej, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu i że poznała sympatycznego chłopca. Jak szybko zaczęła, tak też szybko skończyła, gdy zauważyła, że siostrę niezbyt to interesuje. – Wielka Pani hrabianka… – Maria przeklinała w duchu. Nie chciała robić jej przykrości, w końcu raz na „ruski rok” przyjeżdżają, więc nic nie mówiła i wolała zająć się zabawą z maluchem. Zabawa tak ją pochłonęła, że kompletnie zapomniała, że po deserze miała wyjść. Rozlegający się dzwonek do drzwi postawił ją na równe nogi. Tylko Franek głupkowato się śmiał i już miał na końcu języka, by coś chlapnąć, ale na szczęście powstrzymał się. Nagle wszyscy zamilkli i całą uwagę skupili na niej. – Kto to może być? – zdumiała się Krystyna. – Ja otworzę! – Maria wycedziła przez zęby wystraszona i w te pędy pobiegła do drzwi. Marek stał w progu, a w ręku trzymał śliczną czerwoną różę. Marii zaparło dech w piersi na jego widok. Wyglądał bosko… w białym podkoszulku i niebieskich
dzinsach. W jednej chwili pomyślała, co ten chłopak tu robi. Czy naprawdę przyszedł do niej? Niemożliwe? A jednak!!! – Witaj, Marysiu! – powiedział, uśmiechając się i wręczając jej kwiat. – Cześć… To dla mnie? Dziękuję ci… – i oczywiście zaczerwieniła się po same uszy. – Proszę, wejdź… – wskazała mu ręką drogę. Marek stał w przedpokoju, czekając, aż Maria zamknie drzwi. W międzyczasie rozglądał się, podziwiając nieskazitelnie czysty i wielki dom. Z przedpokoju rozpościerał się widok na kuchnię i jadalnię. – Piękny macie dom, taki duży, naprawdę… – Był zachwycony. – Pójdziemy do mnie, co? – zapytała szybko w obawie, by ktoś nie nadszedł. – Ok – pokiwał głową. – Kto to Marysiu? – Z salonu dobiegł głos mamy. – To do mnie! – krzyknęła i nie zastanawiając się, szybkim krokiem zasuwała po schodach na górę, nie oglądając się za siebie. – Byle tylko nikt nie wyszedł! – modliła się. Marek podreptał za nią, cały czas oglądając wnętrze domu. Schody biegnące do góry wyściełane były miękkim chodnikiem, a za nimi ciągnął się długi korytarz i mnóstwo pokoi. Całe wnętrze biło blaskiem jasnych stonowanych kolorów. Maria otwarła przed nim jedne z drzwi i jego oczom ukazał się czerwony niewielki pokój z balkonem sporych rozmiarów i cudownym widokiem na morze. Marek od razu wyszedł na zewnątrz. – Ale masz stąd widoki… – Oparł się o poręcz. – Podoba ci się? – zapytała, stojąc tuż obok niego. – Pytanie?! Tu jest niesamowicie! – Gdy to mówił, aż oczy zabłysły mu z zachwytu. – Fajnie, że ci się podoba – odparła. – Ty mi się podobasz! – wyszeptał, spoglądając na nią. Stała tak śliczna, w niebieskiej sukience w rozpuszczonych włosach, które powiewały na wietrze. Nie mógł oprzeć się pokusie, by jej to oznajmić, wyglądała obłędnie. Cały tydzień czekał na spotkanie z nią, wyobrażał sobie, że znów będzie blisko niego i będzie mógł ją pocałować. Maria nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i niedowierzała w to, co właśnie usłyszała.
– Co on powiedział? Że mu się podobam? Rany… – krzyczała w duchu. W środku cała płonęła i poczuła nagłą ochotę, by się do niego przytulić, dotknąć go, poczuć! Marek jakby wiedział, czego chce, wziął ją za rękę i pociągnął ku sobie. Opierała się o jego ciało, czuła bicie jego serca. Ręce jej się zatrzęsły, cała dygotała, trochę speszona, nie wiedziała, gdzie podziać oczy. – Tęskniłem za tobą, wiesz? – Delikatnym głosem wypowiedział te słowa, spoglądając na rumieńce na jej policzkach, które pojawiły się zaraz po tym, jak znalazła się blisko. – A ja za tobą… – odparła i spojrzała mu teraz prosto w oczy. Marek tylko na to czekał i nie zastanawiając się długo, pocałował ją. Maria oddała mu pocałunek, wstrzymała oddech i poczuła, jak ogarnia ją fala podniecenia. Jego gorące usta wprawiły ją w ekstazę, ledwo trzymała się na nogach. Gdy oderwał się od niej po chwili, odetchnęła głęboko, uśmiechając się całą sobą. – To co będziemy robić? – zapytał, jakby nic się nie stało… Czyżby udawał… Jednak stało się, wiedział o tym. Gdy był blisko, nie potrafił się powstrzymać, musiał to zrobić, sprawiało mu to niebywałą przyjemność, rozkosz, jakiej dotąd nie doświadczał. Chciał jej smakować i ciągle doznawać tego uczucia. Maria nadal drżała. Próbowała to ukryć, ale marnie jej szło. Przecież Marek nadal był obok, a jej ciało tak na niego reagowało. Zapach jego skóry wprawił ją w zachwyt. Jego silne ramiona trzymały ją mocno i czuła się w nich bezpiecznie. – A co byś chciał? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Najchętniej stałby tak i miał ją cały czas przy sobie, przytulał i upajał się jej zmysłowym zapachem. – Nie wiem, a co proponujesz? – Możemy gdzieś pójść… – A twoi rodzice są w domu? – zapytał nagle. – Tak… cała rodzina… – Teraz wolałaby, aby ich nie było, ale nie miała na to żadnego wpływu. – Chcesz ich poznać? – Czemu nie? – odparł z zadowoleniem. Marię zdziwiły jego słowa, dopiero co oni się poznali, a już będzie przedstawiała go całej swojej rodzinie?! Jeśli Marek jednak tego chce, nie może mu zabronić. Nie była tylko pewna, jak na niego zareagują. – Czyżby myślał o niej poważnie, skoro chce poznać jej bliskich? Co zrobić?
Teraz już nie może się wycofać, jakby to wyglądało z jej strony. Mógłby pomyśleć, że się go wstydzi! Dopiero by było, jeszcze by sobie pomyślał, że ma do czynienia z jakąś wariatką albo kto wie, co gorszego. Ku jej zdziwieniu wszyscy na dole byli zajęci sobą. Tata z Pawłem rozpalali grilla na tarasie, mama z Zosią szykowały przysmaki na podwieczorek, a Szymonek bawił się z Filemonem na trawie. Jednak wszystkie oczy skierowały się na nich, gdy tylko zeszli, by się przywitać. – To jest Marek – powiedziała cała purpurowa na twarzy, gdy tylko znaleźli się w ogrodzie. – Dzień dobry – przywitał się. Nie czuł skrępowania ani trochę. Sam się zdziwił, że czuł się tak swobodnie, ale to za sprawą Marii, to ona dawała mu siłę i odwagę, przy niej czuł, że może wszystko… – Siadajcie, czego się napijecie? – skwitowała Krystyna, bacznie obserwując Marka. – Weźmiemy sobie coś, mamo! – szybko zdecydowała. Podeszli więc do stołu i usadowili się wygodnie pod parasolem. – Czy powiedziała to tylko z grzeczności? Co tak naprawdę myśli? Czy znów jej się dostanie? – Maria obawiała się, co będzie później, jutro… Co zrobi Krystyna w związku z tym, że przyprowadziła do domu chłopaka? A przecież miała na to wyraźny zakaz. – Czy robi tylko dobrą minę do złej gry? – okaże się, przełknęła ślinę i sięgnęła po sok. Panowie nadal próbowali rozpalić grilla, ale coś im nie szło. Widać było, że Antoni jest podenerwowany. Posłuchał Pawła i teraz się tylko dymiło, a nie paliło. Zdezorientowani stali i przyglądali się, czy w końcu uda się im dziś tego dokonać, czy nie? Maria i Marek grzecznie pili soczek i obserwowali, co dzieje się dokoła, nic nie mówili. Maria czuła zażenowanie, nie wiedziała, jak ma się zachować. Szymonek biegał po ogródku za Filemonem, ale ten chyba miał już dość głaskania i męczenia, bo zaczął mu uciekać i nie dawał się złapać. – Nareszcie!!! – krzyknął Paweł, aż wszyscy zwrócili głowy w jego stronę. – No co, pali się!!! – roześmiał się; był dumny z siebie jak paw, młody warszawiak… Tylko Franek nic nie robił, leżał na huśtawce w cieniu i miał wszystkich w nosie. Zapewne podniesie się dopiero wówczas, gdy coś już będzie pachniało na stole.
Nad nim nachylały się już na wpół przebarwione liście klonu pospolitego. Obok pachniała lawenda, gęsto posadzona w porcelanowych donicach. Wieczorami najbardziej dawała o sobie znać, uwalniając intensywny zapach, który unosił się wokoło. Niedaleko, w lekko cienistym zakątku, roztaczały swój wdzięk jesienne fioletowe astry. Ogród przyciągał swoim wyglądem, kusił, zapraszał, by w nim przebywać. Maria spoglądała na Marka w milczeniu, delikatnie się uśmiechając, a w duchu modliła się, żeby stąd poszli. Widziała, jak mama kątem oka zerka na Marka. Wzrok miała dziwny, zastanawiający, pełen niezrozumienia, przynajmniej tak jej się wydawało. Zbliżał się wieczór. Wiatr zawodził coraz bardziej, a czerwone słońce chyliło się ku zachodowi. Tylko w pobliskim zagajniku słychać było piskliwe, wrzeszczące ptaszyska… Drzewa wydawały odgłos podobny do skrzypienia. Gdy wreszcie zabrali się za podwieczorek, w ogrodzie był już półmrok. Antoni zapalił lampy, a Krystyna przyniosła świece, których blask odbijał się od twarzy każdego wsuwającego kiełbaskę… Rozmawiali, śmiali się i dowcipkowali, jak normalna przyzwoita i kochająca się rodzina. Maria odetchnęła z ulgą, już nie chciała uciekać. Rozpierała ją wewnętrzna radość, cieszyła się, że Marek czuje się u niej tak swobodnie. Nie mogła nadziwić się mamie, rozmawiała z Markiem, jakby nie miała żadnych pretensji, że Maria go zaprosiła. Marek wyrażał swoje opinie na różne tematy, zaskoczył tym Marię pozytywnie, wydał jej się taki dorosły, poważny i stanowczy zarazem. Złapał kontakt nawet z Frankiem, a to już totalnie ją zaskoczyło. Braciszek nikomu nigdy nie oszczędzi różnych swoich podtekstów, na każdego znajdzie haczyk, a tu proszę, milutki, aż miło było popatrzeć. Zastanawiał ją fakt, czy aby na pewno Franek dobrze się czuje. Może coś z nim jest nie tak? Może trzeba wezwać lekarza? Najlepiej psychiatrę!!! Stan zadowolenia i upajania się rozkosznym podwieczorkiem nie trwał jednak długo. To było pewne, jak to, że dwa razy dwa jest cztery. – Musiała to popsuć, musiała!!! A taka była z niej dumna, że chociaż raz potrafiła powstrzymać się… nie…!!! Marek ciągnięty za język, chcąc nie chcąc, odpowiadał na pytania Krystyny. Była w swoim żywiole. Rozkręciła się na maksa, a przecież nawet Marii nie opowiedział jeszcze o swojej rodzinie wszystkiego. Nie chciał nikogo urazić, dlatego zmuszony, wyznał szczerze, że pochodzi z biednego domu, że ma chorą matkę, którą się opiekuje,
i że ledwo wiążą koniec z końcem. Nagle zrobiło się poważnie, śmiechy ustały, wszyscy zamilkli. Marek zauważył, że ich stosunek do niego natychmiast uległ zmianie, zdziwiony ich reakcją milczał. Maria też milczała. Nastała niezręczna cisza. Maria była wściekła. Czuła się urażona. Chciała zapaść się pod ziemię, teraz, zaraz, natychmiast. Nie myślała nawet o tym, co powiedział Marek, było jej wszystko jedno. – Czy to ważne, z jakiej rodziny pochodzi? Czy jest biedny, czy bogaty? Jakie to ma znaczenie? Było jej przykro, że jej rodzina potraktowała go w ten sposób, przecież to nie jego wina, a oni zachowywali się i patrzyli na niego jak na człowieka z niższej klasy… tak po prostu. – To ja się już pożegnam… – powiedział nagle Marek, wstając od stołu. Nie mógł już wytrzymać tych dziwnych spojrzeń, tej zniewagi, tego, że w jednej chwili stał się dla nich nikim… powietrzem. To go przerosło. Miał dość. Brakowało mu tchu. – Do widzenia! – dodał, nie zważając, czy kogokolwiek to zainteresowało. Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Maria zdębiała, nic nie powiedziała… a powinna, powinna była zareagować, lecz nie zrobiła tego. Dlaczego? W końcu nie wytrzymała… – Dziękuję wam bardzo! – oznajmiła chwilę po tym, jak Marek wyszedł i posłała im oskarżycielskie spojrzenie. Wstała i pobiegła za nim. – To wszystko moja wina! – wyrzucała sobie w myślach. – Co ja najlepszego zrobiłam? – Marek, zaczekaj… – krzyczała, próbując go dogonić. Szybki był. Dopadła go dopiero na skraju ścieżki. – Sorry, Marysiu, że się nie pożegnałem, ale muszę już lecieć! – wydusił z siebie, gdy była już obok. Minę miał jak zbity pies, nie widziała go nigdy takiego. – To ja ciebie przepraszam!!! – wykrztusiła zdyszana. – No co ty?! Daj spokój, nie pierwszy raz spotykam się z taką reakcją i pewnie nie ostatni. Prawdę powiedziawszy, to nie wiem, na co ja liczyłem? – dodał bezpardonowo. W tej chwili było mu wszystko jedno. Był zły na siebie, na nią, na cały świat.
Zdziwiony jej reakcją, a raczej jej brakiem, już sam nie wiedział, co myśleć, musiał stamtąd spadać. – To znaczy, bo nie rozumiem? – zapytała gromkim głosem. – Nieważne… – skwitował, posyłając jej dziwne spojrzenie, pełne żalu i pretensji… – Aha… ale wiesz co?! Ty też nie byłeś ze mną szczery!!! Gdybym wiedziała… – No to jesteśmy kwita… – przerwał jej i pokiwał znacząco głową. I w jednej chwili dotarło do niego, że dziewczyna ma rację. Bał się jej powiedzieć o sobie i teraz ma za swoje. Maria miała mętlik w głowie, nie chciała, by sobie poszedł, nie chciała, by skończyło się coś, co tak na dobre jeszcze się nie zaczęło. Była przejęta. Przerażona tym, że już nigdy go nie zobaczy. – Czy możemy się przejść? Proszę… porozmawiajmy… – wyszeptała błagalnie. Marek nie miał nic przeciwko. Zrobiło mu się głupio, że tak się zachował, że tak ją potraktował, to nie było w jego stylu. Dlaczego tak zareagował? Wiedział przecież, jacy są ludzie i to, że nic tego nie zmieni, a jednak znowu bolało… bardzo bolało. Zeszli ze wzgórza i weszli na plażę. Było chłodno. Przejmujący wiatr dawał pokaz swojej potęgi. Nie zważali na to, usiedli na piasku i każde z osobna wyjawiło, co mu leży na sercu. Marek bez skrępowania opowiedział Marii, jak wygląda jego życie, z czym musi się mierzyć. Jest mu ciężko, ale daje radę, musi… Maria słuchała z zapartym tchem tego, co do niej mówił, i była wzruszona. Zwierzyła mu się, że nie rozumie swojej rodziny. Dlaczego tak się zachowują? I żeby nie myślał sobie, że ma takie same poglądy! Nigdy w ten sposób nie myślała, o nikim…; nieważne, czy kogoś zna czy nie! Dla niej liczy się to, co ktoś ma w środku. Przecież w życiu można osiągnąć wszystko, jeśli tylko się chce i uparcie do tego dąży. Marek podziwiał ją za te słowa. Był zaskoczony, ale i usatysfakcjonowany tym, że nie pomylił się co do niej. Poczuł, jak kamień spada mu z serca. Nie miał wyboru, musiał tak postąpić, nie mógł pozwolić sobie na pogardę ze strony osób, których tak naprawdę w ogóle nie znał. Wychodząc od Marii, był przekonany, że i ona myśli podobnie. Te głupie teksty typu: – „Że trzeba mieć ambicję, że łowienie ryb to nie zawód, że w dzisiejszych
czasach to jakiś zaścianek”. Jak mógł pozwolić, by naśmiewano się z jego rodziny? Tłumaczeniem i tak by nic nie wskórał, wolał wyjść. Zabolało go tylko to, że Maria siedziała i słuchała tego, co mówili, i nic z tym nie zrobiła. Wyglądało to tak, jakby się bała lub myślała podobnie. Dlatego zrobił, jak zrobił. Teraz już trochę się uspokoił, ochłonął, ale wzburzenie nadal nim targało. Maria siedziała obok skulona, cała trzęsąc się z zimna. Wystraszona, zmarznięta i przejęta tym, co się stało. – Przepraszam cię jeszcze raz… – powiedziała rozdygotanym głosem. – Nie jesteś niczemu winna, Marysiu. Ja też nie zachowałem się wobec ciebie fair – tłumaczył się. – Chodź do mnie, przecież widzę, że ci zimno. Przysunęła się i wtuliła w jego ramiona. Objął ją i przytulał z całych sił, aż przestała drżeć. – Cieszę się, że jesteś! – wyszeptał. – Wiesz? Jak już tak rozmawiamy szczerze, to chciałbym cię o coś zapytać… – Wziął głęboki oddech. – O co? – Czy po tym wszystkim… my… to znaczy, czy ty…? No… czy ty nadal chcesz się ze mną spotykać? – plątał się w słowach. – Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie tu teraz – odpowiedziała bez namysłu. – To znaczy, że chcesz być moją dziewczyną? Pragnął, by była jego, by była jego dziewczyną i choć ich bycie razem nie będzie należało do łatwych, to jednak nie wyobrażał sobie, że mogło by być inaczej. Maria sprawiła, że patrzy na świat inaczej, lepiej, chce mu się żyć, a nie tylko… egzystować. – A ja myślałam, że już nią jestem! – roześmiała się. – Jesteś, jesteś… – uśmiechnął się do niej i przytulił ją jeszcze mocniej. – Ale wiesz, że nie będzie łatwo? – Nagle spoważniał. – Damy radę, już ja się o to postaram! – stwierdziła. Była tego pewna. Marek to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Nie może tego zaprzepaścić, nie chce! Przy nim czuje się jak nigdy dotąd, to on sprawia, że chce jej się rano wstać, dla niego staje się lepsza, za jego sprawą czuje nieraz, że szybuje w przestworzach… Siedzieli wtuleni w siebie jeszcze długo, aż niebo zrobiło się całkiem ciemne, granatowe. Piasek zrobił się zimny. Słychać było tylko szum fal uderzjących o brzeg. Na niebie zagościły gwiazdy, mrugające i błyszczące, a oni rozmawiali i rozmawiali,
o marzeniach, o troskach, i o nich samych. Że chcą być razem mimo wszystko, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Zrozumieli to dziś…
Zima była długa, za długa. Od lat nie zanotowano takich spadków temperatur jak w tym sezonie. Na szczęście nadchodziła wiosna. Po wstrętnej, wietrznej i mokrej zimie nie było już „ani widu, ani słychu”. Kwiecień to jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku. Wszystko rozkwita, rodzi się na nowo. Trawa się zieleni, drzewa wypuszczają pąki, wiosenne kwiaty na rabatach przykuwają wzrok swoją barwą. Natura, która jeszcze niedawno była uśpiona, budzi się z zimowego snu. W tym sezonie długo nie mogła się dobudzić, może wzięła coś na sen, prawdopodobnie podwójną dawkę. Nie ma co wracać do szarej, ponurej i zimnej pory. Nastała wiosna i z tego trzeba się cieszyć. Maria wracała jak co dzień ze szkoły. Wstąpiła do „Muszelki” tylko na chwilę, zamieniła z ojcem parę zdań i biegła do domu, bo umówiona była z Markiem po południu. Z mamą nie rozmawia prawie w ogóle. Minęło już parę dobrych miesięcy, odkąd spotykała się z Markiem, a Krystyna nadal trwała przy swoim. Nie akceptowała go, choć wiele razy dał jej powody do tego, by miała o nim lepsze zdanie. Nadal była nieugięta. Kategorycznie zabroniła córce widywania się z tym chłopcem, bo: – „Co on ci może dać? To biedak, nie będziesz miała z nim przyszłości, żadnej! Zabraniam ci, zabraniam, rozumiesz!?”– krzyczała, gdy tylko dowiedziała się, że Maria znów się z nim widziała. Szła w zaparte, nie docierały do niej żadne argumenty, nastawiła się „anty”… i koniec tematu. Maria wiele razy próbowała ją przekonywać, bez powodzenia. Po jakimś czasie dała za wygraną, zrozumiała, że to nie ma sensu. Na szczęście ojciec był bardziej przychylny, nie oponował: – „Skoro go kochasz, tak postanowiłaś, to nie będę ci zabraniał, sam kiedyś byłem zakochany i wiem, że to jest silniejsze od nas samych” – powiedział jej raz i więcej do tego nie wracali. Przyzwyczaił się do niego i z biegiem czasu stwierdził, że chłopak jest w porządku. Cieszył się, że dobrze trafiła, bo Marek wbrew pozorom, mimo młodego wieku, wyglądał na dojrzałego i odpowiedzialnego chłopaka. – „Skoro go kochasz” – słowa Antoniego wyryły się Marii w głowie, jak tatuaż na ręce. Zrozumiała, że ma rację. Naprawdę się zakochała, pierwszy raz w życiu, na poważnie, prawdziwie i na zabój. Doszła do wniosku, że chce z nim być już zawsze, do śmierci, do grobowej deski, na wieki wieków, amen. Kropka. Tylko, że do tej pory nie zdecydowała się, by powiedzieć mu, co czuje. On zresztą też milczał jak zepsute radio.
Niemniej jednak byli razem, spotykali się, chodzili razem na imprezy, do znajomych, wszędzie… Maria była szczęśliwa, na każde spotkanie leciała jak na skrzydłach, tęskniła, gdy go nie widziła, wzdychała do jego portretów, które w tajemnicy przed wszystkimi szkicowała i skrycie przechowywała w szafie pod ubraniami. W szkole natomiast zaliczała drobne wpadki, czym matkę rozwalała na drobne kawałki. A ta miała wtedy powód, by ją pouczać i zabraniać dziewczynie wychodzenia z domu. Maria małe potknięcia szybko naprawiała dobrymi ocenami. Dla Krystyny był to jednak kolejny argument, by się pokłócić, lubiła to… – „Zamiast się uczyć, pewnie znów wałęsałaś się po mieście z tym… jak mu tam… a potem, proszę, są wyniki” – robiła „halo” za każdym razem, gdy coś było nie tak. Oczywiście, winny był tylko jeden… a ona była zawsze tą poszkodowaną. Maria miała już tego po dziurki w nosie, zamykała się wówczas w swoim przytulnym pokoiku z widokiem na morze i płakała w poduszkę. Marek intuicyjnie wyczuwał to i dzwonił albo pisał i pocieszał ją jak nikt inny. Rozumieli się bez słów. Byli jak dwie połówki jabłka, dobrane i dopasowane jak ulał. Marek, co prawda, był trochę większą jego częścią, ale Maria nadrabiała różnicę ciągłym gadaniem i różnymi niesfornymi pomysłami. Marek zaś szalał za nią jak głupi, wzdychał, marząc, by być z nią, by trzymać ją w ramionach, całować… Zakochał się… Tak po prostu. Co z tego, gdy bał się przyznać do swoich uczuć. Miał z tym problem, nie wiedział, jak się za to zabrać. Wydawało się to na pozór łatwe, ale… niekoniecznie takim było. Dawniej też bał się powiedzieć jej o swojej rodzinie. I jak na tym wyszedł? Jak „Zabłocki na mydle” – przejechał się i o mały włos nie byliby dziś razem. Planował zrobić to w jej urodziny. Obiecali sobie, że wyjadą razem na wakacje, przynajmniej na część. Braciszkowie będą mieli urlop, planują być przez dwa tygodnie w domu, chcą odetchnąć odrobinę lądowym powietrzem, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by oni z Marią mogli się wyrwać do Zakopanego do cioci Celiny. No, prawie nic… Maria nie miała okazji jeszcze ich poznać; za to rodziców Marka, owszem. Szczęśliwi i kochający się ludzie. Od razu ją polubili, ciesząc się, że Marek znalazł sobie kogoś, na kim mu naprawdę zależy. Maria zapewniła ich, że też ma wobec niego jak najlepsze intencje. Rozpoczynający się długi weekend majowy zapowiadał tłumy turystów i nawał roboty w „Muszelce”. Antoni posłuchał Marii i zatrudnił dwie kelnerki do obsługi klientów. Była mile zaskoczona, że ojciec wziął sobie jej słowa do serca. Niestety, nie mogła powiedzieć tego samego o nadużywaniu przez niego piwa. Rozmawiała z nim na
ten temat, ale nic to nie dało, a Krystyna zdawała się nie zauważać problemu i żadnej winy bynajmniej w sobie nie widziała. – „Jak chce, to niech pije, co mi do tego?” – oznajmiała wszem i wobec, irytując się. Marię dobijał fakt, że nie potrafili się dogadać, że żyją razem, ale tak naprawdę osobno, obok siebie. Często słyszała, jak ojciec wyrzucał matce, że ma dość jej ciągłych pretensji i żali, które w niej tkwią niczym przygasły wulkan. By w każdej chwili znów zapłonąć i wybuchnąć gorącym jadem nienawiści. Jedynym stałym punktem w rodzinie był Franek. Ten to dopiero był mistrzem „olewania”, nie obchodziło go nic i nikt. W ostatnim czasie zrobił się jakiś dziwny. Zawsze o siebie dbał, aż za bardzo, ale teraz to chyba oszalał, wyglądał jak wycięty z żurnala. Lubił ciuchy, drogie dodatki, częste wypady… a o fryzurę dbał bardziej niż Maria. Ciągle okupywał łazienkę, spędzając tam niemiłosiernie dużo, za dużo czasu, czym doprowadzał Marię do szewskiej pasji. Podejrzewała, że ma dziewczynę, tylko nikt jej jeszcze nie widział. Czyżby obawiał się czegoś? Była pod domem, gdy zadzwoniła komórka. To była Łucja. Chciała wiedzieć, czy potwierdzają swój przyjazd w wakacje. Maria oświadczyła kuzynce, że i owszem, bardzo by chcieli, ale nie jest do końca pewna, jak to będzie. I co z tego, że mieli plany? Gdy Krystyna dowie się, że nadal widuje się z Markiem, to z wyjazdu nici! Dom był pusty, kochanego braciszka znów gdzieś wywiało, a podobno nie miał w tym tygodniu zajęć na uczelni. Błoga cisza, spokój, nie słychać wrzasków, krzyków… To lubiła. Walnęła torbę z książkami w kąt i położyła się na łóżku w swoim pokoju. Myśli jej były przy Marku. Marzy jej się, że wyjadą razem na studia, na tę samą uczelnię. To byłby raj. Mieszkać poza domem, mieć święty spokój, może kiedyś się doczeka. Zza okna dobiegał świergot ptaków i intensywny zapach bzu, który koił duszę i „neutralizował” całe zło. Na czerwonej ścianie odbijały się promienie słońca, wpadające przez szybę, rysując nietypowe wzory, trudne do zinterpretowania. Otulona ciemnogranatową atłasową kołdrą, która delikatnie muskała ją po twarzy, leżała z wyciągniętymi nogami i odpoczywała. Miała ciężki dzień w szkole. Była pytana z angielskiego i nie poszło jej najlepiej. I chociaż trója to nie jest z pozoru zła ocena, to stać ją było na lepszą. Niestety, nie przygotowała się i taki był tego rezultat. Odwróciła się na bok i kątem oka spojrzała na zegarek, stojący obok na nocnej szafce. – Cholera jasna, jak późno! – wrzasnęła zaskoczona. Czas leciał tak nieubłaganie, że doba to czasem było za mało. Dzisiaj to ona idzie
do Marka, wychodzi z domu pod pretekstem spotkania się z Magdą. – Chryste Panie, żeby w dzisiejszych czasach ukrywać się… przed rodzicami… Wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, a tu takie zacofanie – dumała pod prysznicem. Nie mogła tego znieść, dobijało ją to i dręczyło. Jeszcze tylko miesiąc szkoły i upragnione wakacje od budy i nauki. Nic tylko uczyć się i uczyć każą. No, ileż można? Zrelaksowana letnim prysznicem ubrała się szybko, zakładając, co miała pod ręką. Ulubione dżinsy i bluza z kapturem, w tym czuła się najwygodniej. Jeszcze tylko białoczarne trampki i już była gotowa do wyjścia. Porwała torebkę z szafki w przedpokoju i wyszła na dwór, zamykając za sobą ciemnobrązowe drzwi. Spojrzała na niebo, słońce zaszło za gęste chmury i chyba stamtąd już nie wróci. Pod domem stały plastikowe doniczki, przygotowane na kolejny sezon, by zakwitły w nich cudownie pachnące kwiaty. Maria cierpliwie czekała, aż minie czas „zimnych ogrodników” i będzie mogła posadzić młode sadzonki. W tym roku ma ochotę na zwisające biało-fioletowe surfinie i czerwoną werbenę, ale jeszcze zobaczy. Tak naprawdę, to dopiero na targu zdecyduje i kupi to, co jej się spodoba. Pomaga jej w tym ojciec, sama nie dałaby sobie rady. Próbowała nieraz nakłonić mamę, by razem coś wybrały. Zawsze to dobry pretekst, by choć trochę pobyć razem, porozmawiać. Niestety, mama nie okazywała zainteresowania, ni w ząb. Gdy Maria weszła na ścieżkę, z oddali zobaczyła wezbrane fale, jeszcze do niedawna skute lodem. O tej porze jest najładniej, przyroda szykuje się na nowy sezon, wypuszczając swe skulone pąki. Unoszący się w powietrzu zapach jest obłędny, przepadała za nim. Przyspieszyła kroku. Marek nie lubi spóźnialskich, a jej to wielokrotnie się zdarzało. Minęła znajome sklepiki i budki z hot dogami, i skierowała się do śródmieścia, tak jest bezpieczniej, jak sądziła! Dostrzegła go z daleka, siedział przy stoliku pod parasolem w „Maszoperii” – restauracji, w której się umówili. To niezwykle fajna i dobra knajpka. Podają tu znakomite morskie ryby, więc często ją odwiedzają, gdy tylko najdzie ich ochota na owoce morza. Chwilę jej zajęło, by dotrzeć na miejsce. Ulica Wiejska to jedna z najdłuższych i najciekawszych ulic w mieście. Dlatego niejednokrotnie nazywają ją turystyczną. Te niskie domki, tak do siebie podobne, mają w sobie swoisty urok. Ulica przepełniona jest masą różnych restauracyjek, kawiarni i licznych ciekawych zakątków dla głodnych i znudzonych zwiedzaniem turystów. Jeszcze chwila i będzie się tu roić od tłumu przyjezdnych i nie tylko. – Cześć, długo czekasz? – Zmachana i zdyszana padła na krzesło obok Marka.
– Chwilę… co ty… biegłaś? – zapytał, widząc ją tak zmordowaną. – Nie… spieszyłam się po prostu – tłumaczyła się. Porwała mu szklankę z wodą, upiła łyk i odstawiła ją z powrotem. – Chcesz, to ci zamówię? – Ok, zaschło mi w gardle… – Była spragniona, ale pomału dochodziła do siebie. W gardle czuła dziwną gulę, której za nic nie dało się przełknąć. Tylko co to było? A może to objaw stresu? Całą drogę zastanawiała się, co ma zrobić? Porozmawiać z Markiem czy nie. Tylko co to da? Krystyna przed paroma dniami dała jej ultimatum, zapowiedziała dobitnie: – „Co ty myślisz, że ja jestem głupia i nie wiem, że wciąż się z nim spotykasz? Masz to zakończyć, rozumiesz, kategorycznie zabraniam ci spotykania się z tym… no… z tym biedakiem, albo będziesz miała szlaban na wszystko i na wakacje też, wybieraj! – Podniesionym głosem wzmacniała swoje wywody. Maria nic nie odpowiedziała, uciekła do swojego pokoju i przepłakała całą, długą noc… – Dobrze się czujesz? Wyglądasz nieswojo! – Zmartwił się, bo spostrzegł, że jest jakaś inna. Zdradzał ją wyraz twarzy. Zdołał ją już poznać na tyle, że kiedy działo się coś złego, natychmiast to wyczuwał. – Boli mnie głowa, ale dzięki – skłamała. Co miała zrobić? Przywalić tak z grubej rury: – „Wiesz, nie możemy się już spotykać!” Dlaczego? Bo tak? Bo mama tak chce? – To czemu nie zadzwoniłaś, mogliśmy przełożyć spotkanie. I tak widzimy się w weekend, ale nalegałaś, więc… Kelner przyniósł wodę z cytryną. Maria momentalnie rzuciła się na nią i wypiła duszkiem całą szklankę, sapiąc przy tym i wzdychając. – Na pewno wszystko w porządku, Marysiu? – ciągnął dalej. – Uhm… – pokiwała głową. – Bo wiesz, chciałam z tobą o czymś porozmawić, przejdziemy się? Ruch w restauracji był wzmożony. Ciągle ktoś przychodził, coś zamawiał, wychodził… Kelnerzy uwijali się, by podołać z zamówieniami, a w dni upalne to dopiero był Meksyk. – No to idziemy – powiedział i wyciągnął z portfela parę złotych, podał kelnerowi. Wyszli na ulicę, podążając w kierunku portu.
– Uśmiechnij się… – wyszeptał i chwycił ją za rękę. Mimowolnie zmusiła się do uśmiechu. Ściskała mocno jego dłoń, a w gardle znów poczuła narastającą gulę, która ciążyła jej uporczywie. Dzień wydawał się spokojny, nie było zbyt ciepło, a wiatr poczynał sobie zuchwale, owiewając ich szczupłe postury. Ptaki skrzeczały im nad głowami, jakby chcąc dowieść, że to ich rejon łowiecki, by im nie przeszkadzać. Potrafiły nieraz tak skrzeczeć, że głowa boli. – No i tak nic nie mówisz? A chciałaś podobno o czymś pogadać? – zapytał zdziwiony, widząc, że dziewczyna milczy. – Tak… wiem… – Zaczęła niepewnie i spojrzała na parę zakochanych siedzącą przed nimi. Siedzieli na ławce i całowali się czule, tak przy wszystkich, nic sobie z tego nie robiąc, że ktoś na nich patrzy. I nagle… uzmysłowiła sobie, dotarło do niej, że przecież to mogliby być oni, też tak robią, zrozumiała… że to, co jest między nimi, jest ważne, dla nich, dla niej samej. Nie może tego popsuć, nie chce, nie może mu tego zrobić, nie może poddać się woli swojej mamy. Nie zaprzepaści swojej miłości, bo to właśnie do niego czuje, kocha go całym sercem, całą duszą, całą sobą. Miłość nie wybiera, przychodzi znienacka i zajmuje swoje miejsce w naszym sercu, bez pytania i pozwolenia. Te miesiące spędzone razem to najlepsze chwile w jej życiu. To dzięki Markowi poczuła się bardziej dowartościowana, to on pokazał jej, że warto dążyć do celu, by spełniać swe marzenia. Dzięki niemu stała się odważniejsza, mniej kapryśna, bardziej punktualna. Starała się być lepsza dla innych, dla siebie. Teraz wie, że ma dla kogo żyć. Dotarli do portu i stanęli przy poręczy, spoglądając na łodzie rybackie cumujące przy brzegu. Zwinni rybacy uwijali się z robotą, kolejny dzień pracy za nimi. – Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – Nie wytrzymał. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Całą drogę nic nie mówiła, tylko patrzyła przed siebie. Czekał, nie chciał nic wyciągać z niej na siłę. Teraz, gdy na nią patrzy, ma już pewność, że to dotyczy ich samych. Targały nim skrajne emocje, cały w środku dygotał z obawy, że to koniec. – Czy ona myśli, że ja nie widzę, nie słyszę, nie domyślam się, co dzieje się u niej w domu? – Bił się z myślami. Wie, że matka zabrania jej spotykania się z nim, czuje to, gdy mówi: – „Dziś nie dam rady” albo „Coś mi wypadło” lub „Może jednak pójdźmy do ciebie”. Wiedział, że kiedyś nastąpi ta chwila, miał tylko nadzieję, że może jednak coś do
niego czuje, że jej na nim zależy, że da im szansę, mimo wszystko. Tak dobrze jest im razem, czują się swobodnie, jak gdyby znali się od zawsze. Mają podobne poglądy na życie, na świat, kochają przyrodę, zwierzęta, lubią spędzać z sobą czas, nawet milczeć jest fajnie. Patrzył przed siebie i czekał… cierpliwie czekał… Maria nie odwracała się do niego, zapatrzona w dal, w morze, błękitne, wzburzone i takie nieprzewidywalne jak ona sama. Do oczu napłynęły jej łzy. W jednym momencie przypomniały jej się chwile spędzone razem, te cudowne, czułe pocałunki, to niewiarygodnie przyjemne uczucie, jakim jest przytulanie się do niego. Czuła wtedy, że nic poza nim się nie liczy, to tak, jakby unosić się nad chmurami, gdzieś w przestworzach, być wolnym jak ptak. Chwile dobre, a czasem złe, chwile radości, chwile zazdrości, ale zawsze ich chwile… – Marysiu, proszę cię… – powiedział ze strachem w głosie. Delikatnie wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie, jak to miał w zwyczaju robić, gdy ta nie reagowała na słowa. Spojrzał na nią, podniósł jej brodę i teraz dopiero zauważył, że po policzkach płyną jej łzy. – Co się dzieje, czy coś się stało, dlaczego płaczesz? – przeraził się. – Nie… nic się nie stało… – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy, i rozpłakała się na dobre. Marek przytulił ją mocno i stali tak objęci, a on słuchał, jak pochlipuje i czuł… obawiał się, że ostatni raz trzyma ją w ramionach. Że świat wali mu się na głowę. Był zdruzgotany. Jeszcze chwila i sam się rozpłacze. – Kocham cię! – wyszeptała niespodziewanie przez łzy. Marek otworzył szeroko oczy ze zdumienia: – Co ona powiedziała? Osłupiał. Może się przesłyszał? Nie zareagował. – Kocham cię, rozumiesz? – powtórzyła głośniej i oderwała się od niego. Oczy miała całe spuchnięte, ale i tak wyglądała ślicznie. – I dlatego płaczesz? – zapytał, kompletnie gubiąc się w tym wszystkim. – Nie! – krzyknęła. – Ty niczego nie rozumiesz!? – Ale ja też cię kocham, głuptasku… – odparł z uśmiechem na twarzy. – Tak… ale… I uświadomiła sobie, że właśnie wyznał jej miłość, że też czuje do niej to samo. Z tym że to nie tak miało być, miała to inaczej rozegrać, inaczej załatwić, nie
wytrzymała, musiała wyznać mu co czuje, ostatni raz… Nie spodziewała się, że tak się to potoczy. Miała zrobić to szybko i bezboleśnie, ale gdy on jest obok, nie potrafi, jest jak ubezwłasnowolniona, zapomina o wszystkim, bo liczy sie tylko ON. – Cholera jasna, co ja wyprawiam? Rany boskie, czy ja kompletnie zwariowałam? – pomyślała. Kilka osób gapiło się na nich, obserwując ich poczynania z zainteresowaniem. Nawet wiatr ucichł i słuchał… – To znaczy, że ty… – wycedziła przez zęby oszołomiona. – A jak myślałaś? – przerwał jej. – Dlaczego z tobą jestem? I chcę nadal być! – Myślałam… że… – zaczęła. – Myślałaś, że co…? – Marek podniósł głos. Nigdy w ten sposób się do niej nie odnosił. Nie musiał. Teraz nie będzie już dusił w sobie, chce powiedzieć jej, co leży mu na wątrobie. – Że nie domyśliłem się, co chciałaś zrobić? Że to nie był twój pomysł? Jak ty to sobie wyobrażasz, że ja nie mam serca!? Że nic nie czuję, że jesteś ze mną, jest tak… tak cudownie i tak po prostu, ot tak, chcesz mnie rzucić? – ciągnął dalej… Bo to chciałaś zrobić, prawda? – odetchnął. Potok słów wylał mu się z ust. Wyznał jej prawdę, wszystko, co go bolało. Mówił wyraźnie, ale nie krzyczał. Starał się jej nie wystraszyć, próbował być dosadny i konkretny w tym, co mówił. Nie chciał jej zranić, ale ona chciała to zrobić i musiał jej to wyjaśnić, chociaż nie czuł się z tym dobrze. Nie lubił takich sytuacji. Na koniec dodał, że nie ma do niej żalu ani nie jest zły. Cieszy się, że tego nie zrobiła i opamiętała się w ostatniej chwili… Maria stała jak zamurowana. Kazanie, jakie wygłosił, poruszyło ją dogłębnie. Poznała, z kim ma do czynienia, nie z nastolatkiem, a z dojrzałym, poważnym mężczyzną. A ona zamierzała zabawić się jego kosztem, dla kaprysu swojej mamy. To chore. Jak mogła? Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie dała rady wydusić z siebie słowa, w głowie jej buzowało i miała uczucie paniki. Co mam zrobić? Jak się zachować? Co miała mu odpowiedzieć? Przecież miał rację. Jak może mówić, że mi wybacza? – Ja bym sobie nie wybaczyła! – Ocean myśli bez odpowiedzi. Odetchnęła głęboko i odwróciła się do niego przodem. Wcześniej stała oparta o balustradę ze spuszczoną głową. Spojrzała na niego z grymasem na twarzy. – Przepraszam cię – wydusiła. Marek nic nie mówił przez chwilę. Patrzył na nią, teraz już z ulgą.
Kto by pomyślał, że tak niewinnie zapowiadające się popołudnie zaowocjuje taką kłótnią? Bo to była prwdziwa, poważna i pierwsza ich taka wymiana zdań. Ale już jest po wszystkim, wszystko zostało wyjaśnione, powiedziane… – Ja ciebie też przepraszam… – odparł. Maria nie czekała długo i rzuciła mu się na szyję. Ściskała go mocno, czując znajome ciepło. – Już dobrze, bo mnie udusisz! – zawołał. Puściła go i stanęła obok. – Wiesz, cieszę się, że poszłaś po rozum do głowy… – powiedział z ironią. – Lepiej późno niż wcale… co nie? – odrzekła, uśmiechając się od ucha do ucha. Marek nie pozostał jej dłużny, rozbawiła go tym tekstem. Teraz śmiali się już oboje. A jeszcze przed chwilą wydawać by się mogło, że świat poległ na polu walki. Rozbawieni wpatrywali się w dal oświetloną przez zachodzące słońce. Chmury swoim jaskrawozłocistym kolorem zatapiały się w morskiej pianie wraz ze świetlistoczerwonym wielkim kręgiem. Ostatnie promyki przebijały się przez obłoki i rzucały na fale światło. Widok zachwycający i oszałamiający. Rybacy już dawno zwinęli manele i prawdopodobnie poszli do swoich domostw, a niektórzy dopiero wypłynęli na nocny kurs zarzucania sieci, po które wypłyną dopiero rano, bladym świtem. Wzburzone fale odbijały się od kołków ułożonych wzdłuż promenady, rozpryskując się na boki. Morska bryza połączona z fetorem ryb odurzała swoim zapachem tak mocno, że aż robiło się niedobrze. – Popatrz, co ten gość wyprawia. – Maria skwitowała zachowanie osoby kierującej motorówką. Najwyraźniej zagapił się, rozmawiając z dziewczynami na pokładzie, i uderzył z całą siłą o molo. – Wygląda na pijanego – skomentował zdumiony Marek. – Jak można być tak nierozważnym? Gość wydał się niewzruszony całym zajściem. Mocno zarysował łódź tak że widać to było z daleka. Dziewczyny piszczały, nic sobie z tego nie robiąc. Pewnie też były pod wpływem. Kompletny brak odpowiedzialności. Starszy facet z małolatami, udawał zaiste „wielkiego wilka morskiego”. – O… wysiadają. No nie, widziałaś…!? Marek roześmiał się, widząc faceta, który nieporadnie manewruje nogą, nie mogąc wyjść z łodzi. – Udało się… dobrze, że ta czarna mu pomogła – dodała Maria.
Biedny kiwałby się na tej łajbie do późna. Dziewczyny, wdzięczne za przejażdżkę, wzięły go pod pachę i pomaszerowały wzdłuż mola, w stronę miasta, a zacumowana i nieźle porysowana łajba została w porcie na kolejny, niezapomniany kurs po Bałtyku. Zrobiło się późno i też postanowili wracać. W drodze do domu nie poruszali już tematu, odrobinę zmieszani, ale pewni, że wszystko teraz już będzie dobrze. Marek trzymał Marię za rękę i czuł się już dobrze, emocje opadły i mógł oddychać spokojnie, bez stresu. Maria była zadowolona. Spoglądała na swojego ukochanego i zadawała sobie pytanie: – Jak to możliwe, że on jest jeszcze ze mną? Ma niebywałe szczęście. Inny na jego miejscu odwróciłby się na pięcie i odszedł od smarkuli, która sama nie wie, czego chce, i na tym byłby koniec. Proste i logiczne. Przez ostatnie miesiące zwodziła go, niby chciała z nim być, ale bała się reakcji rodziny, często więc robiła uniki. Nie było to wobec niego w porządku. Dzięki temu jednak uzmysłowiła sobie, że „zakazany owoc smakuje najlepiej”.
Marek wracał do domu z mieszanymi uczuciami i chociaż cieszył się, że wyznał Marii, co czuje, to jednak teraz już wiedział, znał prawdę i będzie musiał się z nią oswoić i do niej przyzwyczaić. Teraz był pewny, że nie będzie łatwo stawić czoło rodzicom Marii. Tylko czy Maria przezwycięży strach i podejmie ryzyko? Wspominał też, jak go zaskoczyła słowami „Kocham cię”. Tak, na to czekał. Sam chciał to zrobić, ale go uprzedziła… i dobrze.
Maria stała na balkonie i rozmyślała, a miała o czym. – Co teraz będzie? Jak zareagują rodzice? Lękała się. Musi powiedzieć im, że nie zrezygnowała z Marka i nie zamierza tego zrobić. Tylko kiedy ma to zrobić? Dziś? Jutro? Kiedy będzie dogodna chwila? A może lepiej zaczekać z tą informacją, bo nie pozwolą na wyjazd do cioci Celiny? Tylko co mu powie? Znów go będzie okłamywać? W głowie jej się kotłowało od natłoku myśli. Na ciele poczuła dreszcz, zrobiło się zimno. Na niebie kłębiły się ciemne chmurzyska, a w oddali słychać było grzmoty. Nadciągała chyba pierwsza w tym roku wiosenna burza. Nie lubiła błyskawic, nigdy
nie lubiła, zawsze się ich bała. Potężny wiatr kołysał drzewami w tę i we wtę, pogwizdując przy tym złowrogo. Postanowiła wejść do środka i położyć się. Na dziś i tak miała dosyć wrażeń. – Nie! – krzyczała Krystyna. – Ale dlaczego? – Jeszcze głośniej odpowiedziała Maria. – Bo jesteś potrzebna tutaj! – tłumaczyła córce. – Ale mówiłaś…? – To co, że mówiłam! Teraz mówię co innego! – przerwała jej w pół słowa i zarzucając na ramię torebkę, wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Maria stała jak wryta. Była załamana. Właśnie jej, ich wakacyjne plany wzięły w łeb. Myślała, że dzięki temu, że na świadectwie uzyskała dobre oceny, mama pozwoli jej jechać do Zakopanego. Ale skąd, na mamę nic nie działało! – Co ja powiem Markowi? Niech to szlag! Cholera by to wzięła! – Przeklinała na głos, a w domu rozlegało się echo. – Co ja jej takiego zrobiłam? Całe życie muszę pokutować!? Za jakie grzechy? Marek mnie zabije! A tak się cieszył. To miały być nasze pierwsze wspólne wakacje. Wiem! Już wiem!!! – Nagle zaświtało jej w głowie. Wzięła telefon do reki i wykręciła numer do taty. – Moja ostatnia szansa! – pomyślała. Długo nie odbierał, ale w końcu udało się. Może on porozmawia z mamą i spróbuje ją nakłonić do zmiany decyzji. Powiedział, by się nie martwiła, on to załatwi. Miejmy nadzieję! Po rozmowie z ojcem trochę się uspokoiła. – Co za dzień! – dumała w przedpokoju, stojąc przed lustrem. Takie sensacje z samego rana, a tu dopiero ósma. Nawet nie chce myśleć, co będzie do końca dnia. Bladym świtem wstała, bo Marek obudził ją sms-em: „Śpisz słoneczko…?”. Odpisała mu rozespana: „Już nie…!”. Nie odpisywał, więc chyba się obraził. Musiała zadzwonić do niego. Dobrze, że w końcu kupił sobie telefon. Teraz jest im łatwiej. Umówili się na wieczór. Razem ze znajomymi Marka wybierali się na ognisko. Zawsze na koniec roku szkolnego ich klasa organizuje powitanie wakacji. – Fajnie… – pomyślała. Zaprosili też Magdę. Miało być kilkanaście osób, zapowiada się niezła balanga. Oby tylko pogoda dopisała! Wyszła na taras i spojrzała w niebo. Słońce było już wysoko. Na niebie ani jednej chmurki. Pogoda ostatnio nas rozpieszcza! – Zrobię sobie kawę… Ooo, właśnie tak! – wydukała i poszła do kuchni. Za jej nogami wlókł się Filemon. Uporczywie domagał się czegoś do jedzenia,
chociaż dostał już dziś solidną porcję mleka. Maria cały czas myślała o kłótni z mamą. – A jak nie zmieni zdania i nie pojedziemy do cioci? Za co ona mnie tak karze? Co ja takiego w życiu zrobiłam, że muszę ciągle za to płacić? Dobrze, że chociaż myśli, że ona i Marek to już przeszłość. Nie powiedziała jej, stchórzyła! Dała plamę na całej linii… wie… Po chwili w kuchni unosił się już zapach świeżo zaparzonej kawy z ekspresu. Nalała sobie do filiżanki i wyszła na taras. Rozłożyła się na bujanym fotelu i kosztowała aromatyczną kawę. Filemon nie odstępował jej na krok. Łasił się i mruczał pod nosem przez cały czas. – Daj mi spokój! – warknęła na niego. Posłuchał, położył się grzecznie pod fotelem i zasnął. Robiło się coraz cieplej. Jak na końcówkę czerwca, to i tak temperatura jeszcze nie zaszalała. I dobrze. Nie każdy lubi upał. Zerknęła mimowolnie na zegarek. – O kurczę, już dziesiąta!? – parsknęła. – A ja się wyleguję na słoneczku, a porządki daleko w lesie! Cały dom musi lśnić, inaczej z wyjścia klapa. Już się do tego przyzwyczaiła. Woli to, niż pracę w „Muszelce” i to ciągłe pouczanie lub użeranie się z namolnymi klientami. Przed południem padła. Ostatkiem sił dowlekła się do łazienki. Napuściła wody do wanny i dodała płynu do kąpieli. – Jak dobrze! – wzdychała zanurzona w pianie po szyję. Od gorącej wody łazienka cała zaparowała. Maria oddawała się chwili relaksu. Ostatnimi czasy była zalatana, praca w kawiarni, koniec roku szkolnego i walka o jak najlepsze oceny. Tylko po co to wszystko? Ukradkowe spotkania z Markiem też sporo ją kosztowały. Nieźle musiała się natrudzić, by udawać, kłamać i ściemniać na każdym kroku. Miała już tego serdecznie dość. Gryzło ją sumienie, chciała, by było inaczej. Sama już nie wie, jak postąpić? Z jednej strony boi się, co zrobi mama, jak się dowie. Z drugiej dobija ją, że Marek nie jest traktowany przez nią i jej rodzinę należycie. A to naprawdę wspaniały chłopak. Jest z niego dumna. Popisał się na koniec roku. Pobił ją w ocenach bez problemu. Jest dobry z przedmiotów ścisłych, przede wszystkim z matematyki, z której Maria jest kiepska. Myślała wcześniej o korkach, chciała się trochę podciągnąć, ale zrezygnowała, nie chciała wzbudzać niepotrzebnie złych emocji, a takie zaiste by były, gdyby Marek bywał u niej w domu częściej. Za rok ma maturę. Kończy technikum i pójdzie na swoje wymarzone studia architektoniczne.
Jej zostały jeszcze dwa lata nauki, a potem, jak dobrze pójdzie, chce spróbować swoich sił w Akademii Sztuk Pięknych. Tylko czy się uda? Czas pokaże! Marka nie widziała parę dni. Dzwonił, ale to nie to samo, co móc się do niego przytulić, poczuć go… Tęskniła za nim, za jego dotykiem, ciepłem, pocałunkami… Nie zdawała sobie sprawy, że to może być aż tak… Gdy jest blisko, ogarnia ją niezwykle przyjemne uczucie fascynacji, podniecenia i zmysłowo błogiego stanu euforii. Przy nim czuje się bezpieczna, wie, że jest odpowiedzialny i traktuje ją z szacunkiem, nie jak inni nastolatkowie, którzy myślą tylko o jednym. Tak by chciała porozmawiać o tym z mamą, powiedzieć jej, że jest, że czuje się szczęśliwa, zakochana, że świat jest piękny, a życie cudowne… Wiele by dała, by choć raz usłyszeć od niej, że ją kocha i pragnie jej szczęścia; by ją przytuliła jak matka córkę… To dzięki Markowi czuje się kochana i akceptowana. To on jest jej najlepszym przyjacielem, prócz Magdy i Łucji. Wcześniej zwierzała się ojcu, teraz nie czuje chęci, by z nim rozmawiać. Wszystko się zmieniło. Tylko czy na lepsze? Przyjemnie ciepła woda i unoszący się w łazience zapach płynu do kąpieli wprawiły ją w stan lekkiego snu. Gdy rozległ się dzwonek telefonu, skoczyła jak poparzona. Sama nie wie, kiedy jej się przysnęło, tak była zmęczona. Już nawet woda zrobiła się letnia. Wybiegła na golasa z łazienki i pobiegła do pokoju odebrać telefon. To był Marek, od pół godziny czekał na nią w umówionym miejscu. Miała mu pomóc w przygotowaniach do ogniska, zakupy i takie tam… Przepraszała go kilka razy i próbowała tłumaczyć… Marek był niemile zaskoczony, punktualność to to, co cenił sobie najbardziej. Maria biegała po pokoju jak szalona, cały czas przeklinając w duchu swoje zachowanie, denerwowała się. Marek liczył na nią, a ona jak zwykle dała ciała, musi to nadrobić. – Pewnie będzie się złościł na mnie – ta myśl nie dawała jej spokoju. Wybiegła z domu w te pędy, zostawiając za sobą bałagan w pokoju, ale nie to było teraz najważniejsze. Chciała jak najprędzej dotrzeć na miejsce, by cokolwiek mu jeszcze pomóc. Biegła przez plażę w stronę wydm, gdzie mieli się spotkać. Za nimi jest fajne miejsce, pod lasem, schowane przd tłumem gapiów. Wiatr poczynał sobie z jej włosami, nie miała czasu ich związać, tak się spieszyła. Popołudniowe słońce przygrzewało już trochę mniej, a mimo to na plaży wylegiwało się sporo osób.
– Co dziś tak tłoczno, jak na Dworcu Centralnym? – zastanawiała się, omijając ich z trudem. – Początek wakacji, więc co ja się dziwię… – pomyślała. Dochodziła trzecia, gdy dotarła na miejsce. Wszyscy już byli, brakowało tylko jej. Chłopcy szykowali drewno, a dziewczyny majstrowały przy kiełbaskach. Magda też już była. Marii zrobiło się głupio. Usiadła przy Magdzie i zamieniły ze sobą parę słów. Marek widział, że przyszła, ale prócz zdawkowego „cześć” nic więcej do niej nie powiedział. Wyglądało na to, że się obraził. W brzuchu jej burczało i próbowała to ukryć. Nie zdążyła przed wyjściem nic zjeść, a planowała inaczej. – Niech to szlag! – krzyczała w myślach. Minęło trochę czasu od jej przyjścia, a Marek nadal się do niej nie odzywał, nawet usiadł dalej od niej. Była smutna. To było do niego niepodobne. Nigdy się tak nie zachowywał. – Coś musiało się stać! Tylko jak mam się tego dowiedzieć? – dumała. Magda szturchała ją, zdziwiona, co siedzi taka sztywna. – Napij się… – odrzekła. – Humor ci się poprawi… – dodała. – Masz rację – odpowiedziała i wzięła piwo leżące obok. Wypiła parę łyków. Ognisko było już gotowe, płomień stawał się coraz większy, a iskry wylatywały z niego wysoko, rozbłyskując w powietrzu. Słychać było głośny trzask palącego się drewna, a gorący podmuch ognia nie pozwalał siedzieć zbyt blisko. Słońce chyliło się ku zachodowi i zrobiło się rześko. Maria na szczęście zabrała ze sobą bluzę z kapturem, tak na wszelki wypadek. Marek udawał, że jej nie zauważa, chociaż widziała, że ją obserwuje. Nie chciała się tłumaczyć, a tym bardziej, by ktokolwiek to słyszał. – Nie to nie! Jeszcze będzie chciał, zobaczymy! – zdenerwowała się i dokończyła piwo. Gdyby mama ją teraz widziała! Nie była jeszcze pełnoletnia, brakowało jej kilku dni, więc co za różnica? Zdenerwowała się bardzo i musiała się napić. Po kilku piwach towarzystwo zaczęło się dobrze bawić. Muzyka leciała z radia, jedni kołysali się w jej takt, inni kołysali się już z innego powodu. Zrobiło się ciemno, płomień ogniska rozświetlał wszystkich siedzących najbliżej. W powietrzu unosił się zapach smażonych kiełbasek. Razem z Magdą zjadły po kawałku. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, pływali w morzu, choć Marii pomysł pływania po alkoholu nie przypadł do gustu. Ale jaki miała na to wpływ? Większość towarzystwa znała tylko z widzenia. Nie chciała uchodzić za frajerkę, więc milczała. Gdy Magda odeszła, dosiadł się do niej kolega Marka, Jarek. Był już
wstawiony. Rozmawiali o pierdołach, śmiejąc się do rozpuku. Kątem oka widziała, że Markowi nie podoba się, że tak dobrze się z nim bawi. Jarek to flirciarz, wiedziała o tym, znała go. – Sam siedział z kolegami i sączyli piwko, to co miała robić? Wstać i pójść sobie. Skoro przyszła, to też chciała się dobrze bawić. Usilnie próbował jej udowodnić, że źle zrobiła, tak jakby sama tego nie wiedziała. W pewnym momencie spostrzegła, że Marka nie ma. Pomyślała, że poszedł popływać, ale gdy nie wracał długo, przestraszyła się, że zostawił ją tu na pastwę losu. Jarek wziął kolejne piwko i wypił prawie całe jednym haustem. Marii nie było już do śmiechu. Nie bawiły ją dowcipy Jarka. Postanowiła poszukać Marka. Zrozumiała, że źle zrobiła. Nie dość, że zawaliła, to jeszcze chciała, by to on pierwszy wyciągnął do niej rękę. Wyszła na wydmę i rozglądała się nerwowo. Nigdzie go nie było. Mrok jej tego nie ułatwiał. – Kogo szukasz? – rozległ się głos za nią. Wzdrygnęła się ze strachu. – Marka. Nie widziałeś go? – zapytała Jarka kiwającego się obok. – A co? – odpowiedział. Grupka chłopaków wracała z plaży, ale Marka w niej nie było. Plażę ogarnęła ciemność. Fale podmywały piach i wracały z powrotem. Dominujący wiatr hulał w najlepsze, Marii zrobiło się zimno. Przy ognisku przynajmniej było ciepło. – Gdzie on jest? – mówiła sama do siebie, rozglądając się nerwowo. Blask księżyca przyświecał im nad głowami. – Wiesz co, Marysiu… nie chciałem ci tego mówić, ale Anety też nie ma przy ognisku – wymamrotał podchmielony kolega. – Co ty mówisz? – wycedziła przez zęby, a po ciele przeszedł ją dreszcz i to bynajmniej nie z zimna. – Widziałem, jak na nią spogląda… – ciągnął dalej. – Przestań, co ty sugerujesz? – krzyczała, nie mogła tego słuchać. – A widzisz ich gdzieś? – kpił w najlepsze. – Pewnie poszli w ustronne miejsce… – Jak możesz? To twój przyjaciel… – przerwała mu i poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Musiała usiąść, nogi się pod nią ugięły z przerażenia. Nie wierzyła, nie chciała. To niemożliwe. Marek? Jarek usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
– Jak on mógł? – mówiła przez łzy. – Nie martw się, ja się tobą zaopiekuję – powiedział. Nie słuchała. – Ze mną bedzie ci lepiej, zobaczysz. – Że co? – odrzekła, nie podnosząc głowy. – Mówię, że… a najlepiej ci pokażę! – wydusił i przyciągnął ją do siebie z całej siły i zaczął całować. Trzymał ją mocno, tak że nie dała rady się wyrwać. Kawał chłopa z niego, więc nie miała szans. Stoczyli się z pozycji siedzącej na leżącą. Broniła się, próbowała mu się wyrwać, alkohol zrobił swoje. Gdy oderwał się od jej ust, zaczęła krzyczeć, by przestał. Szybko jednak zatkał jej usta ręką, a drugą zaczął rozpinać jej guzik od spodni. Nie dała rady się ruszyć, był zbyt silny. Była przerażona, nie wiedziała, co się dzieje. Płakała i krzyczała, tylko że nie było jej słychać. Nie wierzyła, że to robi. Uważała go za przyjaciela. W końcu zdarł z niej spodnie, macał ją po całym ciele, po piersiach, po brzuchu, czuła wstręt, chciała, by przestał, nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy raz… Ostatkiem sił wyrwała mu rękę z ust i krzyknęła jak tylko mogła najgłośniej: „Ratunku!”. Szybko zasłonił jej ponownie usta i zaczął się sam rozbierać. Rozpiął spodnie i rozchylił jej nogi, po czym położył się na jej. Gdy próbował dokonać tego, co zamierzał, jakaś postać stanęła nad nimi. – Ty gnoju… – krzyknął ktoś i odciągnął Jarka w ostatniej chwili. Maria cała roztrzęsiona usiadła skulona i obserwowała, co się dzieje. Nie wierzyła własnym uszom, to był Marek. Skoczył na Jarka i okładał go pięściami. – Zabiję cię, rozumiesz? – krzyczał opętany. Maria cała obolała ubierała się, jak mogła najprędzej, nie chciała, by widział ją nagą. Wstydziła się. Wstała i podeszła do bijących się chłopaków. – Wystarczy… Marek, proszę. – Chwyciła go za ramię. Odwrócił się do niej, a Jarek to wykorzystał i zwiał. Wstał i spojrzał na nią. – Marysiu, to moja wina… Przepraszam cię… – Spuścił głowę. Usiedli na zimnym piasku, oboje zasmuceni. – To nie jest twoja wina – wydusiła z siebie.
– Nigdy sobie tego nie wybaczę, rozumiesz… Zostawiłem cię… – Uniósł głowę i mówił, patrząc jej prosto w oczy. – Ale… – To moja wina, to moja wina! – powtarzał bez przerwy. – Uspokój się, nic się nie stało! Rozumiesz… nic!!! – krzyczała. – To znaczy, że… że nie…? – Zamknął oczy i głęboko odetchnął, jakby powietrze z niego zeszło. – Zdążyłeś w ostatniej chwili… – powiedziała. Marek nie wytrzymał, rzucił się na nią i przytulił ją, jak tylko mógł najmocniej. Maria dopiero teraz poczuła, że napięcie z niej zeszło i rozpłakała się. Poczuła się bezpieczna, emocje wzięły górę. – Kochanie, nie płacz, proszę! – Próbował ją uspokoić. Siedzieli w objęciach, skuleni, złączeni w jedność. – Już dobrze, jestem tu, jestem przy tobie! – mówił spokojnym głosem i gładził ją po włosach, poszarpanych i pełnych piasku. Chwilę to trwało, uspokoiła się i otarła mokrą od łez twarz. – A gdzie ty byłeś? – zapytała w końcu. – Tak mi głupio… – Podrapał się po głowie. – Byłem w krzakach, brzuch mnie rozbolał od tej cholernej kiełbasy… – tłumaczył się speszony, sam sobie nie wierząc w to, co mówi, ale taka była prawda. Maria roześmiała się, pierwszy raz od całego zdarzenia. – No pięknie, super powód… – Wiem, dałem ciała! – wydukał, kiwając głową. – No to jesteśmy kwita, ja też miałam podobny powód spóźnienia. Zasnęłam w wannie… – No, to faktycznie… Oboje zaszaleliśmy – powiedział i roześmiał się głośno. – Przykro mi było, że się do mnie nie odzywałeś – wyskoczyła nagle. – Przepraszam, miałem zły dzień, a do tego jeszcze i ty się dołożyłaś… Musiałem odreagować, chciałem się napić, by nie myśleć. – Na szczęście uniknęliśmy najgorszego… – zamknął oczy. – A ja uważałem go za przyjaciela! Zasrany dupek, nie daruję mu. – Ze złości zaciskał pięści. – Uspokój się, był pijany… – To go nie usprawiedliwia… – podniósł głos. – Wiesz, powiedział mi, że jesteś z Anetą… – odparła. – Co?! Przecież Anety tu dziś nie ma! – zdumiał się oburzony. – Nie przypuszczałem, że jest zdolny do czegoś takiego! Co za palant… zabiję go! – mówił ze
złością, a w środku cały się gotował. – Uspokój się… – Gdybym nie usłyszał twojego krzyku… kiedy siedziałem w tych zasranych krzakach… Nie, nie daruję mu, rozumiesz, zabiję gnoja, jak tylko go zobaczę. Co on sobie myśli, że może mieć każdą? – Nie mógł się uspokoić, nerwy wzięły górę. – Było, minęło… – odparła Maria. – Jak możesz? Co ty mówisz? – Wściekł się jeszcze bardziej. Wstał z piasku i odwrócił się, wkładając ręce do kieszeni. Wiatr był coraz zimniejszy, a wieczór coraz późniejszy. Na niebie migotały tysiące gwiazd. Słychać było tylko szum morza i odgłos fal uderzających o brzeg. Wokoło pustka, przenikający mrok… Maria wstała i podeszła do niego, nic nie mówiła, stanęła za nim i wsunęła swoje dłonie pod jego pachy. Objęła go z całej siły, przytulając się do jego pleców. – Kocham cię! – wyszeptała. Marek poczuł jej ciepło i usłyszał, co powiedziała. Zrozumiał, że nie może odgrywać się na niej. Uspokoił się, odpuścił. Odwrócił się do niej i objął ją wzdłuż pasa. – Ja też cię kocham i nie pozwolę nikomu, rozumiesz, nikomu cię skrzywdzić. Jesteś moja i tylko moja! – mówił szczerze i najpoważniej w świecie. Marii zrobiło się ciepło na sercu od jego słów. Spojrzeli na siebie i utonęli w gorącym, namiętnym i przeszywającym na wskroś pocałunku. Było już dobrze po północy, gdy dotarli pod dom Marii. Pożegnali się szybko. Maria zasnęła jak niemowlę, tak bardzo była wyczerpana. Marek przeciwnie, długo rozmyślał. Nie wrócił na imprezę, miał dość wrażeń z dzisiejszego wieczoru. Nie docierało do niego, że jego najlepszy kumpel mógł zrobić mu coś takiego. A co by było, gdyby nie zdążył na czas? Nawet nie chciał o tym myśleć. To byłby koniec. Dziękował Bogu, że czuwał nad nimi i nie dopuścił do tragedii, jaka mogła się stać. Musi rozliczyć się z Jarkiem, nie może tego tak zostawić. Niedzielny poranek nie okazał się najlepszy dla Marii. Dostała burę za późny powrót do domu i szlaban na tydzień. Nie tłumaczyła się, nie chciała opowiadać, co jej się przytrafiło, musiałaby powiedzieć prawdę o Marku. Pozostawiła to dla siebie, chociaż miała wielką ochotę, by się wyżalić i by ktoś ją zrozumiał i wsparł. Przez cały długi tydzień się nie widzieli, rozmawiali jedynie przez telefon. Tak go teraz potrzebowała, jego wsparcia, by dodał jej otuchy…
Nadal dręczyły ją wspomnienia tamtego feralnego wieczoru. Budziła się w nocy zlana potem i płakała w poduszkę. Potrzebowała bliskiej osoby, by się przytulić i wypłakać na ramieniu. Marek w międzyczasie załatwił sprawę z Jarkiem. Nie była to miła rozmowa, o mały włos nie doszło do rękoczynów. Jak się okazało, kolega coś brał, nie chciał powiedzić co, wystarczyło, że dało kopa, na tyle, że nic z tamtego wieczoru nie pamiętał. Marek nie chciał tego słuchać. Powiedział mu, że to koniec. Tyle lat przyjaźni przekreślił jednym wybrykiem. Może kiedyś mu wybaczy, na razie to jest niemożliwe. Jarek się załamał. Przepraszał go, ale nic to nie dało. Marek był nieugięty. Maria całymi dniami przesiadywała w kawiarni. Praca-dom, praca-dom. Matka krzyczała na nią na każdym kroku. Ich relacje wciąż były niedobre. Krystyna nie potrafiła się przemóc, zaufać córce. Cały czas miała wyobrażenie siebie sprzed lat, swoich niepowodzeń, błędów życiowych i niespełnionych marzeń. Tylko co Maria miała z tym wspólnego? Czym zawiniła? Tym, że jest? Antoni nie narzekał, ale Maria zauważyła, że jest między nimi coraz gorzej. Rodzice nie rozmawiali już ze sobą, sypiali w oddzielnych pokojach, łączyła ich tylko praca. Jedynie kochany braciszek nie robił sobie nic z atmosfery, jaka panowała w domu. Olewał wszystko, nie przejmował się niczym. Przestał nawet czepiać się Marii. Zmienił się. Nikt nie wiedział, co jest tego powodem. Ale prędzej, czy później się dowiedzą. Żyją wszyscy razem, ale tak naprawdę każdy osobno. Każdy ma swój świat, swoje potrzeby i pragnienia, nie ma chęci bycia razem, bycia rodziną. „Pieniądze szczęścia nie dają” – i to powiedzenie sprawdzało się w ich przypadku w stu procentach.
Nadszedł czas wyjazdu w góry. Swoją niezłomną pracą i nienagannym zachowaniem udobruchała Krystynę na tyle, by ta jednak pozwoliła jej jechać do cioci. Ojciec nic nie wskórał, teraz wiedziała to na pewno. To już nie te czasy, by mógł żonę przekonać do czegokolwiek. Jednak jedynym bodźcem, który zaważył na wyjeździe, był telefon od ciotki Celiny. Jest matką chrzestną Marii. Przekonała Krystynę, by ta pozwoliła córce przyjechać do niej i by tym samym zrobiła jej prezent na osiemnaste urodziny. Krystyna nie miała argumentu, by się nie zgodzić. Nie mogła ciągle wykręcać się pracą w kawiarni. Tak więc klamka zapadła – jedzie (albo jadą).
Maria była przeszczęśliwa, nawet ucałowała mamę w podzięce, co ta odebrała jako zupełnie irracjonalne zachowanie córki. Maria jednak nie zważała na to, była w siódmym niebie. Marek cieszył się niezmiernie, liczył na to, ale nie był do końca przekonany, czy jednak uda im się wyjechać. Nie rozumiał, dlaczego nie pozwalają Marii na wyjazd. Dla niego to było dziwne, bardzo dziwne. Jego braciszkowie przypłynęli z rejsu na kilkutygodniowy urlop, tak że bez problemu mógł wyrwać się teraz on. Dostał od nich parę groszy na wyjazd. W zamian miał się dobrze bawić ze swoją dziewczyną. Nabijali się trochę z niego. Że jak to tak? Najmłodszy ma już wybrankę, a oni nie? Podpytywali go o nią. A gdy pokazał im zdjęcie Marii, które nosił w portfelu, oniemieli z wrażenia. Widocznie mieli podobny gust, tylko że oni woleliby starszą dla siebie. Marek był zadowolony, że wreszcie sobie odpocznie. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie – od codziennych obowiązków. Będzie mógł pomyśleć o sobie, o swoich potrzebach, cieszyć się chwilą i wspólnym czasem z Marią.
Pierwszy lipca, godzina siódma rano, dworzec PKP, peron drugi. Tłoczno. Pociąg do Zakopanego podjechał punktualnie. Marek wtaszczył swoją i Marii walizkę do przedziału i usadowili się pod oknem. Po chwili pociąg ruszył. Wyruszyli w nieznane, na przygodę swojego życia, w GÓRY.
– Łucja… tutaj! – krzyczała i machała ręką Maria, dostrzegłszy kuzynkę, czekającą na nich na peronie. Puściła walizkę i pobiegła w jej stronę, zostawiając Marka w tyle. Dojechali późnym popołudniem, zmęczeni, głodni i cali spoceni. W pociągu było niesamowicie duszno. Ściśnięci jak sardynki, nie mieli pola do manewru. Większość drogi przespali. Maria wtulona w jego ramiona spała jak anioł, a on czuł, że jest szczęściarzem, bo ma ją przy sobie. Były momenty, że podziwiali widoki za oknem. Rozmawiali o tym, co będą robić na miejscu. Marek był podekscytowany. Nigdy nie był tak daleko od domu, nie mówiąc już o górach na drugim końcu Polski. – Marysia? – wrzasnęła Łucja i podniosła się z ławki, na której siedziała, czekając na ich przyjazd. Rzuciły się sobie na szyję.
– Jak dobrze cię widzieć! – odrzekła kuzynka. – Ciebie też! – odpowiedziała Maria. – Uwaga! Na dwunastej, w naszą stronę kieruje się pewien przystojniak – zażartowała Łucja. Maria odchyliła głowę i roześmiała się. – To Marek… – odparła. Biedny taszczył obydwie walizki. – Twój Marek… ożeż ty! – westchnęła kuzynka. – Gdybym nie była zajęta… – „Mój ci on”– powiedziała z dumą w głosie Maria. Marek w końcu dotarł do nich, przebijając się między tabunem ludzi na peronie. – Poznajcie się, to jest moja kuzynka Łucja, a to jest Marek. – Maria przykleiła się do swojego lubego. Chciała pokazać od razu na samym początku, że tylko ona ma do niego prawa. – To co, idziemy? – zapytała Łucja. – Chodźmy stąd – wycedził Marek. Wzięli walizki i ruszyli za nią. Musieli się przepychać między ludźmi. Większość podróżujących wypełzła z pociągu i każdy z kimś się witał lub żegnał, masakra. Ich nikt nie żegnał. Postanowili sami sobie poradzić, tak na wszelki wypadek, nikt nie oponował. Dotarli do samochodu i wpakowali walizki do środka, po czym sami wskoczyli i ruszyli małym, ale pakownym Renault Clio. Szybko zajechali na miejsce, podziwiając po drodze widoki. Na miejscu czekała już pod domem ciocia. Przywitała ich po góralsku: – „Witojcie nasi, kieście sie znaśli” i wyściskała ich oboje. A potem zaprosiła do środka. Maria była zachwycona i przejęta tym, że nareszcie udało jej się tu przyjechać. Po kąpieli i pysznej wiejskiej kolacji usiedli pod parasolem przy piwie z Łucją. Wieczór był ciepły. Zero wiatru, nie to co nad morzem, tam wiatr jest nieodzownym elementem. Spokój, cisza. Zapach kwiatów wiszących z balkonów pensjonatu. Powietrze było rześkie, ale kojące. Czuli się świetnie. Rozmawiali do późna, śmiali się i dowcipkowali. Położyli się dopiero koło północy. Padli wyczerpani i zasnęli jak dzieci. O szóstej rano Marię obudziło pianie koguta. – Co jest? Gdzie ja jestem? – powiedziała sama do siebie, podnosząc głowę z poduszki.
Rozejrzała się i spostrzegła, że Marek jest obok. Pierwszy raz spali w jednym łóżku. Pokoik był nieduży i skromny. Był i balkon z widokiem na Tatry. Maria zachwyciła się widokiem. Marek spał jak zabity, nie ruszała go. Wyglądał bardzo ponętnie i tak seksownie, że rozbudziła się na dobre. Był przykryty tylko od pasa w dół, jego tors przykuwał wzrok. Już nie raz widziała go bez koszulki, ale nigdy nie byli wtedy razem w łóżku. Ma pięknie wyrzeźbione ciało, umięśnioną i odrobinę zarośniętą klatę, co podobało jej się niesamowicie. Przeszedł ją dreszcz podniecenia, miała ochotę rzucić się na niego. Często ostatnio o tym rozmyśla. Chciałaby, by jej pierwszy raz był cudowny i to właśnie z nim. Czasem, jak ją całował i dotykał, czuła, że on też tego chce. Doszli do takiego etapu, że mogłaby się na to zdecydować, pragnęła tego. Skoro już nie spała, wstała i wyszła na balkon. Na dworze panował chłód, delikatna mgła unosiła się w powietrzu, ale góry i tak były jak na dotknięcie ręki, tak blisko. Myślała tylko o tym, jak tu pięknie. Wdychała świeże górskie powietrze i aż się zakrztusiła. – Piękny widok, co nie? – powiedział Marek, stając za nią. – Ale mnie przestraszyłeś! – Maria aż podskoczyła, tak się przelękła. Objął ją i wpatrywali się w dal, na domy, góry i pobliskie lasy. Podziwiali łono zakopiańskiej natury. Zaraz po śniadaniu ruszyli na miasto pozwiedzać. Zakopane tętniło życiem. Moc turystów na Krupówkach, oblegane sklepy, bary, restauracje i wszystkie dostępne miejsca. Pogoda nie była najlepsza. Na niebie zbierały się chmury, które zwiastowały burzę. Przemierzyli wzdłuż i wszerz deptak, zajadając się lodami z pobliskiej lodziarni. Cieszyli się widokami. Świeże powietrze, smak wolności – to było to, co chcieli poczuć, przyjeżdżając w góry. Zachwycali się atrakcjami tego miejsca, białym misiem, który wydał im się przekomiczny, jak również widokiem regionalnej architektury, domów i góralskich karczm. Koło południa padali już ze zmęczenia. Głodni i zmordowani wrócili do pensjonatu. Dzisiejsze zwiedzanie zaliczyli jako przedsmak miejsc, które warto obejrzeć, by w następnych dniach wyruszyć na podbój Tatr. Po całotygodniowym zwiedzaniu w weekend postanowili odpocząć. Przesiąkli trochę góralszczyzną i poobcowali z tutejszymi obyczajami. Marek zachwycał się kulturą i tradycją Podhala. Ludzie byli tu chętni do pomocy i skorzy do rozmów. Był zdumiony. Głęboko w sercu zapadły mu przepiękne widoki zakątków całego miasta i okolic. Przez większość tygodnia pogoda im dopisywała.
Zwiedzili i zaliczyli chyba wszystko, co można było, począwszy od Kolejki Linowej na Kasprowy Wierch, Wielką Krokiew, park, aż po Gubałówkę, nie mówiąc już o wieczornych seansach w teatrze i muzeach. Marię najbardziej rozbawiał widok zachwyconego Marka, gdy wracali z kolejnej wycieczki i napotykali na swojej drodze furmankę z sianem. Oszałamiający zapach siana przypadł mu bardzo do gustu. Maria opowiadała mu wówczas, jak wyglądają sianokosy, żniwa i zbiory na gospodarstwie. Nieraz była tego świadkiem, więc dla niej to żadna nowość. Cieszyła się, że mają podobny pogląd i podoba im się życie na wsi. – Wstawaj, śpiochu – zawołał Marek i ściągnął z niej kołdrę. Na widok jej zgrabnych łydek naszła go ochota, by… ach… – westchnął. Uczucie to targało nim od jakiegoś czasu. Przytulanie i pocałunki już mu nie wystarczały, chciałby czegoś więcej. Tylko czy Maria podzielała jego pragnienia? Bał się, jak zareaguje. W przyszłym tygodniu są jej urodziny i ma nadzieję, że wydarzy się coś, czego bardzo pragnie. – Nie… jeszcze nie, która godzina? – wymamrotała na wpół śpiąca. – Późna, wstawaj, zobacz, jaki rześki poranek! – W końcu jest czym oddychać – tłumaczył jej. – To sobie oddychaj, ja śpię – odparła z zamkniętymi oczyma. – O, ty! Ja ci pokażę! – krzyknął i rzucił się na łóżko. – Auuuua! Zejdź ze mnie niedźwiedziu… – zawołała. Marek nic sobie z tego nie robiąc, gilgotał ją, a wiedział, że tego bardzo nie lubiła. Maria nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. – Przestań, już nie mogę. Dość – śmiała się i broniła jak tylko mogła przed jego zaczepkami. Rzucali się po łóżku i pokładali się ze śmiechu. Skończyło się oczywiście na namiętnych pocałunkach. Spanie w jednym łóżku jest naprawdę trudne, muszą powstrzymywać się przed czymś, czego pragnęli oboje. O dziewiątej zeszli na śniadanie. Chłodna jadalnia niedużych rozmiarów urządzona była w wiejskim stylu. Każdy stolik wyściełany białym obrusem i ozdobiony świeżymi kwiatami. Wzrok przykuwały niewielkie okiennice wychodzące na zachód. Kiedy popołudniowe słońce przedzierało się przez żakardowe firanki, sięgające od połowy okna w dół, czyniło to pomieszczenie niezwykle urokliwym i sielskim. Promienie, wpadając do środka, zatapiały się w drewnianej podłodze. Widok i zapach kwiatów na parapetach zainspirował Marię do szkicowania. Nie wzięła ze sobą szkicownika i teraz tego żałowała.
Długo degustowali śniadanie, jakie im ciocia zaserwowała. Był świeży biały wiejski ser, swojski chleb, jeszcze ciepły, i mleko prosto od krowy. Po obfitym niedzielnym śniadaniu wybrali się na mszę świętą do pobliskiego kościoła. Byli oszołomieni liczbą wiernych w kościele, nie przypuszczali, że ludzie są tu tacy bogobojni i przywiązują taką wagę do tradycji. Po południu niestety pogoda się popsuła. „Lało jak z cebra”, jak to mówiła Łucja. Mimo to było ciepło, więc większość czasu spędzili na werandzie na rozmowach i kolejnych degustacjach góralskich przysmaków. W poniedziałkowy wczesny poranek Łucja odwiozła ich pod Tatry. Sezon w pełni, ludzi co niemiara, tłoczno nie tylko na ulicach. Na dworze ponowała jeszcze mgła, było zimno. Dobrze ubrani, z zapasem kanapek i wody do picia wyruszyli w górę. Ich celem było Morskie Oko. Maria, zauważywszy furmanki pełne po brzegi ludzi i te biedne konie, które miały je uciągnąć i dowieźć na górę, wprost oniemiała. Oczy jej się zaszkliły, zbulwersowała się i odechciało jej się całej wycieczki. Trochę to trwało, ale Markowi udało się ją przekonać, by jednak nie rezygnowali z zaplanowanej wyprawy. Długo jednak nie mogła dojść do siebie. Jako mała dziewczynka była już tego świadkiem, ale całkiem o tym zapomniała, a los zwierząt zawsze leżał jej na sercu. Chłopak pocieszał ją jak umiał, ale z marnym skutkiem. Maszerowała pod górę, prawie w ogóle się nie odzywając. Marek podziwiał krajobrazy i był oczarowany każdym miejscem, jakie mijali po drodze. Ścieżkami wyłożonymi kamieniami, wysokimi wodospadami, zapachem lasu i porywającym widokiem Tatr. Humor poprawił się Marii dopiero, gdy zobaczyła jezioro. Zapomniała, jak tu jest zjawiskowo. Dotarli na miejsce koło dziesiątej, stwierdzając, że zmieścili się w dobrym czasie. Widok zapierający dech w piersiach, zniewalający. Słońce już dawno zagościło wysoko na niebie, a po porannej mgle i przeszywającym chłodzie nie było śladu. Promienie słońca odbijały się w błękitnej wodzie jeziora. Tabuny turystów oblegały poręcz widokową, a do schroniska też z trudem można było się dostać. Mieli ze sobą prowiant, więc od razu zeszli po schodach w dół do wody i usadowili się przy brzegu, w lekkim cieniu między drzewami. Robiło się coraz cieplej. Bluzy i ciepłe swetry poszły od razu do plecaków. Wyciągnęli kanapki i postanowili się posilić, gdyż rano nie mieli na to czasu. Chcieli jak najszybciej dotrzeć na miejsce, by nie marnować całego dnia, a jak wiadomo – w upale idzie się dłużej. – Odezwiesz się w końcu do mnie? – zapytał, podając jej kanapkę z wędliną
i serem. – A co? – parsknęła, porywając kanapkę. – Leciałaś do góry jak pocisk wypuszczony z procy, ledwo mogłem za tobą nadążyć! Nogi cię nie bolą? – spytał zdziwiony. – Bolą! – odpowiedziała, zajadając się kanapką. Zgłodniała na dobre. To jednak był zły pomysł, by rano nie jeść śniadania. Ledwo dała radę iść. Nie pokazywała tego, ale na samej górze kręciło się jej w głowie. – Daj wodę – syknęła. – Proszę. – Podał jej butelkę z wodą i spojrzał na nią, uśmiechając się. Chciał ją rozbawić. – No, uśmiechnij się! – nalegał. – Z czego mam się śmiać… hmm? – wymamrotała pod nosem. Skończyła kanapkę i wreszcie poczuła się lepiej. Odetchnęła głęboko i rozejrzała się wokoło. – Jak tu pięknie – pomyślała. Wiał lekki wiaterek. Drzewa dawały cień i ukojenie po sporym wysiłku, jakim było dotarcie tutaj. – No, nie obrażaj się… Cały dzień będziesz się dąsać? – Nie miał już cierpliwości. Siedział na ziemi i było mu niewygodnie. Zapomniał z tego wszystkiego, że wzięli ze sobą koc. – O co ci chodzi? – O nic… Czemu jesteś taka zła, co ja ci zrobiłem? – zdenerwował się. – Nic… – burknęła i odwróciła się do niego tyłem. Zapatrzyła się w błękitne lustro wody. Miejscami widać było przepływające małe rybki. Dalej na jeziorze pływały sobie kaczki. Prześliczna parka. – Maryśka, cholera jasna, staram się jak mogę, a ty co? – Uhm… widziałam, jak się starasz! – powiedziała i posłała mu zabójcze spojrzenie. – A co według ciebie miałem zrobić? Siedział po turecku i zbolały go już nogi. – Nic się nie odezwałeś – prychnęła. – Co by to dało? – wściekł się. – Nie wiem… może by mu poszło w pięty – odparła. – Skoro tak ci żal było tych koni, to trzeba było iść i zapytać gościa, czy są przez nich dobrze traktowane i czy nie jest im ciężko! – wrzasnął na nią.
– No pewnie, ja miałam iść, a ty stałeś jak słup soli i nic cię to nie ruszyło! – wrzeszczała coraz głośniej. – Ruszyło, ale zrozum, tak już jest i nie zbawisz świata tylko dlatego, bo ty tak chcesz… – ciągnął dalej, próbując jej wytłumaczyć, że przesadza. – No tak, najlepiej umyć ręce i udawać, że nic się nie widzi. – Pokiwała głową. – Brawo! – Wiesz co, mam cię dość! Jestem tu pierwszy raz w życiu, chciałbym zapamiętać jak najwięcej, bo tu jest naprawdę nieziemsko, a ty sprawiasz, że będę pamiętał tylko naszą kłótnię… Dzięki – wykrzyczał jej, co myśli, i wyjął z plecaka koc. Rozłożył go trochę wyżej na trawie i walnął się, wykładając i prostując nogi wygodnie. – No, teraz to jest to! – pomyślał. Był na nią zły, jak sobie coś ubzdura, to nie ma zmiłuj. Jest uparta jak osioł. Nie wie, za co ją tak kocha, ale nie potrafił długo się na nią gniewać, taki jest. Maria nic nie mówiła, siedziała dumna jak paw. Zerkała tylko w jego stronę i też miała ochotę położyć się. Wszystko ją bolało. – Do kiedy będziesz tam siedzieć? – zapytał, widząc, że nie zamierza przyjść do niego bez zaproszenia. – A co? – Jajco! Idziesz czy nie… Słyszysz? Maryśka, mówię do ciebie! – dodał, bo nie reagowała. – Idę… idę! – wycedziła, wstała w końcu z ziemi i położyła się obok niego. Milczała. Marek też zaniemówił, czekał na jej reakcję. Zamknął oczy i oddawał się chwili relaksu. – No, przepraszam… – szepnęła. – Że co? – zapytał Marek. – Powiedziałam, przepraszam… Głuchy jesteś? – Mówiłaś coś? Otworzył oczy i spojrzał na nią. – Wiesz co, świnia jesteś i tyle! – zezłościła się. – To ja cię przepraszam… – Przecież sobie żartuję! – przerwał jej. – Widzę właśnie. – Przestań już, ok? Przeprosiny przyjęte. Nachylił się nad nią i oczekiwał całusa w ramach rekompensaty. – Czego chcesz?
Spojrzała mu w oczy. – Ciebie, wariatko ty moja – powiedział z uśmiechem. Odpowiedziała mu uśmiechem i zamknęła oczy, bo już ją całował. Po kłótni pocałunek smakuje lepiej. Z odrobiną adrenaliny. Źle zrobiła, wie o tym. Przyznała się do błędu. I poprawi się… Może. Wokoło jeziora robiło się coraz tłoczniej. Masa ludzi nadciągała z całymi rodzinami. Totalne oblężenie. A wydawać by się mogło, że w poniedziałek będzie luźniej. Jedni układali się na skałkach przy samej wodzie, drudzy uciekali do cienia jak oni, a inni chowali się w schronisku przed palącym słońcem. Jego promienie przebijały się przez grube gałęzie drzew i docierały na koc. Maria odpoczywała u boku swojego chłopaka. Leżeli z zamkniętymi oczyma, skupieni na odpoczynku, regenerowali siły na powrót. Temperatura powietrza koło południa dawała się we znaki. Było duszno i gorąco, pot lał się strumieniami. Maria nie wytrzymała, usiadła i zdjęła koszulkę, pozostając jedynie w samym stroju. – No co? – zapytała, widząc, że Marek ją obserwuje. – Nic… nic… – odrzekł zakłopotany. Uśmiechnęła się do niego i położyła na kocu. Widok prawie nagiej dziewczyny obok siebie bardzo go poruszył. Przełknął głośno ślinę i nie mógł się już skupić na niczym innym. Robiła na nim piorunujące wrażenie. Jej smukłe, opalone i ponętne ciało podniecało go niesamowicie. Nie wie, jak długo jeszcze to wytrzyma. Najchętniej rzuciłby się na nią tu i teraz, nie zważając na to, czy ktoś patrzy, czy nie, i… Maria obserwowała niebo, przejrzyste i takie mocno błękitne. Żadnej chmurki, nawet maleńkiego obłoczka. Lato w pełni. Wakacje. Czas, o jakim marzyła, wyśniony, upragniony. Spędza go z chłopakiem w swoich ukochanych górach. Tatry są nieskazitelnie piękne. Tak wysokie, strome i niebezpieczne. Nie zapuszczali się jednak aż tak daleko, by się z nimi zmierzyć. Wystarczą im doliny, które też mają swój urok, a na wędrówki w wyższe partie przyjdzie jeszcze czas… kiedyś. – Zgłodniałam… a ty? – wymamrotała pod nosem, nie ruszając się. – Ja też. To co, zbieramy się? – zapytał. – No… – Mówi się, tak! – odparł. – Co ty powiesz? – oznajmiła, wstając z koca. – To, co słyszałaś! – Daj mi spokój…
– Żartuję sobie przecież. Nie obrażaj się! – mówił spokojnie, zwijając koc. – Nie zaczynaj znowu! – odrzekła, ubierając się powoli. – Ok, ok! – tłumaczył się, było mu głupio. Czemu się jej czepia? Sam nie wie. Próbuje odreagować napięcie, jakie w nim dzrzemie. Nieświadomie, a odbija się to na niej. Ona też nie jest bez winy. Ostatnio zachowuje się dziwnie, niby jest wszystko ok, a jednak zauważył, że drażni ją byle głupstwo. Denerwuje się z byle powodu. Jaka jest tego przyczyna? Nie dociekał, nie chciał jej niepotrzebnie frustrować. Droga powrotna okazała się o niebo lepsza niż pod górę. Nogi same pchały do przodu. Szło się dużo szybciej. Zatrzymywali się kilka razy, by zrobić parę fotek na pamiątkę. Napstrykali ich już całe mnóstwo. Będzie co oglądać w domu. Schodząc, podziwiali przyrodę w Parku. Oboje kochają przyrodę. Maria tym razem dotrzymywała kroku Markowi, nie tylko w chodzie. Czasem tylko odwracała głowę, gdy obok przejeżdżała furmanka. Marek nic wtedy nie mówił, nie chciał „dolewać oliwy do ognia”. Zmęczeni, zasapani i cali spoceni zeszli ze szlaku. Nawet szybko im to poszło. Wykończeni, usiedli na ławce, musieli odpocząć przez chwilkę. Obok nich przewijało się mnóstwo ludzi. Widząc niektórych skonanych bardziej niż oni, zdali sobie sprawę, że są w dobrej formie. Przez ostatni tydzień sporo chodzili i trochę kilometrów mają na swoim koncie. Fakt ten dodał im sił. Najbardziej rozkapryszone były dzieci. Wrzeszczące i dające do wiwatu rodzicom. Najgorzej mieli ci, co zdecydowali się pójść na piechotę. A potem trzeba było takiego szkraba nieść na barana… Dodatkowy wysiłek. Maria patrzyła współczującym wzrokiem na padających „na łeb, na szyję” co poniektórych rodziców czy dziadków. Zbliżała się pora obiadowa. Marii wyraźnie już burczało w brzuchu. Kręciło jej się w głowie, najprawdopodobniej z upału. Po paru minutach doszli do siebie, ale wciąż nie ruszali się z ławki. Było im dobrze. Siedzieli w całkowitym cieniu i chłonęli wyraźny zapach lasu, który unosił się w powietrzu. Dokoła zieleń, drzewa… i spokój. Marek napawał się tą chwilą. Wbrew pozorom nie czuł się bardzo zmęczony, jednakże nie chciał, by Maria poczuła się gorsza od niego. Zobowiązany był więc trochę pościemniać. Czekając na autobus, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Robili tak, gdy się nudzili. Maria cała spocona czuła się niekomfortowo. Ociupinkę było jej wstyd. Szare,
bawełniane krótkie spodenki wyraźnie kleiły jej się do tyłka. Nie mówiąc już o koszulce, która zlana była potem. Trochę słońce ją podpiekło, bo zauważyła paski od szelek na ramionach. Chociaż nasmarowała się kremem z filtrem, by tego uniknąć, ale mimo to słońce było silniejsze. Odetchnęli tak naprawdę dopiero na wygodnych siedzeniach autobusu, w drodze do domu. Nie chcieli fatygować Łucji, chociaż prosiła ich, by zatelefonowali do niej. Obiecała, że wyskoczy po nich. Postanowili nie zawracać jej głowy, i tak ma dużo pracy w pensjonacie przy gościach, a teraz pewnie wydają obiad, gdyż zbliżała się godzina piętnasta. – Niemożliwe! – powiedziała zaskoczona sms-em Maria. – Co się stało? – odparł zaciekawiony Marek. – To od Zosi… Nie uwierzysz! – Co takiego? – dopytywał. – Chce, abym kupiła jej góralską chustę – odparła zbulwersowana. – I co w tym złego? – Był zaskoczony jej słowami. – Nic nie rozumiesz! Ona przypomina sobie o mnie dopiero wtedy, gdy czegoś potrzebuje… Kapujesz? – wyjaśniła poddenerwowana i schowała telefon do plecaka. – Skoro tak mówisz… – Pokiwał znacząco głową i dodał: – Tylko się nie denerwuj niepotrzebnie, ok? – Daj spokój, widzisz, jak się mną interesują! Ojciec raz zatelefonował, czy dojechałam. A ty codziennie rozmawiasz z chłopakami – tłumaczyła mu podminowana. W autobusie panowała duchota, nie było czym oddychać. Próbowali nawet otworzyć okno, ale się zacięło. – Kochanie, nie przejmuj się… Ja się tobą interesuję! – próbował ją rozweselić. – I na pewno o tobie pamiętają, po prostu są zapracowani… – oświadczył spokojnym głosem. – Tak… Jasne. – Przytul się do mnie… – zaproponował, widząc ją załamaną. Minę miała jak zbity pies. Było mu jej żal. Nie mógł patrzeć, jak się czymś zadręczała. Nieba by jej przychylił, ale na to niestety nie miał wpływu. Wtuliła się w jego ramiona i patrzyła przez szybę, jak mijają kolejne pola – łany zboża i wielkich traw, które czekają na koszenie. Przemierzali liczne zakręty, drogi wiodące przez gęsty las. W oczach kręciły się jej łzy. – Że też musiała popsuć mi humor. Co jeszcze mnie dziś czeka? – myślała. Było jej przykro i wstyd przed Markiem. Tylko przy nim czuła się kochana i wiedziała, że mu na niej zależy. Jest uparta, ale Marek na szczęście to toleruje, wie,
że i tak się dogadają. Nie potrafi gniewać się na niego dłużej niż pięć minut. Dobrze, że przynajmniej na niego może liczyć. Jeszcze nigdy jej nie zawiódł, zawsze dotrzymuje słowa i traktuje ją poważnie. Nie jak inni, którzy z góry zakładają, że jest niedorajdą i że sobie z niczym nie poradzi. To takie frustrujące… a niedługo czeka ją powrót do rzeczywistości; brrrr… Aż nią zatrzęsło na samą myśl. Resztę popołudnia spędzili na odpoczynku, należało im się. Nadeszła sobota – urodziny Marii. Wczesnym rankiem, gdy jeszcze mocno spała, pobiegł na miasto, by kupić jej ulubione kwiaty – herbaciane róże. Rozłożył je na łóżku i czekał cierpliwie, aż się obudzi. Ciekaw był jej reakcji. Maria oniemiała z wrażenia. W pierwszej chwili myślała, że śni, ale Marek szybko uzmysłowił jej, że jest w błędzie. Złożył jej życzenia, a w podzięce otrzymał gorącego całusa. Kiedy zeszli na śniadanie, życzeniom nie było końca. Ciocia z wujkiem i Łucją czekali już na nich. Maria nie posiadała się z radości. To były jej najlepsze urodziny w życiu i do tego osiemnaste. Rozmowom przy degustacji śniadania nie było końca. Ciocia przyszykowała wykwintne dania, specjalnie na jej cześć. Maria była wzruszona. Wszyscy zajadali się góralskimi specjałami, były wiejskie sery: oscypek, bryndza, bundz, korbacze, ale też swojska kiełbasa, boczek i własnej roboty pasztet z gęsi… Wszystko pycha. – Jest wspaniała – pomyślała Maria, obserwując ciocię. – Gdyby jej mama była taka…To byłoby spełnienie marzeń… – wzdychała głęboko, popijając herbatę. Czuła się szczęśliwa. Po śniadaniu na salę wjechał wielki tort ze świeczkami, które udało się zdmuchnąć za jednym razem, a to dobry znak. Torcik był przepyszny, oczywiście jej ulubiony – truskawkowy, ciocia pamiętała. Maria wychodziła z podziwu, że zadali sobie tyle trudu dla niej… Nie myślała, że kiedykolwiek doczeka się tego, że ktoś zrobi dla niej tyle, aż tyle. Później Marek zabrał ją na zakupy. Odwiedzili parę pobliskich sklepów. Maria była zmuszona kupić Zosi chustę góralską, o którą ją prosiła, ale chciała też kupić sobie coś na dzisiejszy wieczór. Marek obiecał, że wyjdą gdzieś wieczorem, by uczcić jej krok w pełnoletność. Po godzinie mieli dość wałęsania się po zbyt tłocznych i za drogich jak dla nich sklepach. W międzyczasie zadzwonił ojciec z życzeniami dla Marii. Nie rozmawiali długo, przekazał jej tylko, że mama też dołącza się do życzeń i musiał kończyć. Podobno w kawiarni mieli młyn i nie dał rady dłużej rozmawiać. Po rozmowie z ojcem trochę się uspokoiła, poprawił jej się humor, a już myślała,
że o niej zapomnieli… Myliła się! Na szczęście! – Długo jeszcze? – pytał Marek, zniecierpliwiony czekaniem na ciągle jeszcze niegotową do wyjścia Marię. Szykowali się do wyjścia, to znaczy on siedział na fotelu, a jego dziewczyna ślęczała w łazience i wciąż z niej nie wychodziła. – Już!!! – krzyczała zza zamkniętych drzwi. – No, ileż można? Co ona tam robi? Jemu zajęło to raptem parę minut. Czekał, a jego cierpliwość wystawiana była na próbę. Myślał nawet, że może położy się na sekundkę, ale zgniótłby sobie koszulę, którą Maria tak starannie mu wyprasowała. Kupiła mu ją specjalnie na tę okazję. Prezentował się wybornie. Czarna koszula i niebieskie spodnie pasowały do siebie jak ulał. Wreszcie wyłoniła się z łazienki, a on o mały włos nie spadł z fotela. Wyglądała bajecznie. Biała, koronkowa, dzisiaj zakupiona, do tego bardzo tania prześliczna sukienka na tle jej brązowej opalenizny! No, po prostu brakło mu słów, by opisać zachwyt, którego doznał na jej widok. Pomyślał sobie, że najlepiej by nigdzie nie wychodził, tylko został z nią w pokoju i… I poszli do miasta, na piechotę. Wieczór był ciepły, wręcz gorący, po upalnym kolejnym dniu. Spacerkiem dotarli na miejsce. Łucja poleciła im pobliską dyskotekę. W środku totalna masakra, ścisk, duchota. Dobrze, że chociaż muzyka była ok. Po długim dobijaniu się do baru zamówili sobie po drinku, tyle że usiąść to już kompletnie nie było gdzie. Może gdyby dotarli wcześniej, to by się udało. Tylko co tu było gdybać? Sączyli procenty ze szklanek i słuchali muzyki, a było czego. Puszczali ich ulubione kawałki Lady Pank czy Perfektu. Nie trwało to jednak długo. Dobrze, że zdążyli się zabawić na parkiecie, kiedy nagle do głosu doszło techno, a z tym to już nie chcieli mieć nic wspólnego. Jak można tego słuchać? Może komuś się to podoba. Oni jednak nie są koneserami tego typu muzyki. Wytrzymali dwie godziny. I tak długo. Dochodziła dwunasta, gdy przemierzali Krupówki w drodze powrotnej. Noc była taka cicha i spokojna, słychać było niemal własne myśli. Marii szumiało w głowie i sama nie wiedziała, co było tego powodem. Drinki? A może głośna muzyka, która rozwalała bębenki w uszach? Odetchnęła dopiero, gdy opuścili lokal. Świeże rześkie górskie powietrze dobrze jej zrobiło. Wracali na piechotę, trzymając się za ręce. Mijali pozamykane już o tej
porze sklepy i oglądali ciekawie wystrojone manekiny na wystawach. Nad nimi roztaczało się gwieździste niebo, a w jego epicentrum niebywale ogromny księżyc, był w pełni. Jego blask rozścielał się na całe Zakopane. – Niezbyt udał się nam ten wypad, co? Jak myślisz? – zapytał milczącą do tej pory Marię. – Czemu, fajnie było. Nie podobało ci się? – odpowiedziała pytaniem. – Nie, tego nie powiedziałem… Tylko myślałem, że uda nam się lepiej uczcić twoje urodziny – tłumaczył się odrobinę zasmucony. – Daj spokój, skąd mogłeś wiedzieć?! – Lokal był niezły, tylko że chyba wszyscy tam walą, za przeproszeniem, i gdzie tu się pomieścić?! – Nie mówiąc już o muzyce, totalna wtopa, nie sądzisz? – powiedziała z goryczą w głosie i małym niedosytem. – No, wiesz, są zwolennicy i przeciwnicy takiej muzy. Nam akurat nie podeszła, co nie znaczy, że dla innych to nie jest bajer. – Tak, my lubimy inne klimaty i wiesz, co ci powiem… – Fajnie, że nie przepadasz za techno, bo ja tego nie znoszę. Jak można czegoś takiego słuchać?! – Język mu się rozwiązał po alkoholu. – Nie wiem, nie pojmuję tego. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do niego, przytulając się jeszcze mocniej niż dotychczas. Nie spieszyli się, szli spacerkiem. Po cichutku wchodzili do pensjonatu. Mieli klucze, by nikogo nie zbudzić. W środku panował mrok i cisza, jakby makiem zasiał. Pomalutku i na palcach stąpali po schodach, wychodząc do góry do swojego pokoju. Chichotali przy tym, bo co rusz na coś wpadali i nawzajem się uciszali. Niby są już tu dwa tygodnie, ale i tak to dla nich obce miejsce. Pensjonat mieści dziesięć pokoi z łazienkami włącznie. Jest bardzo dużych rozmiarów i ma fajną nazwę „Pensjonat pod sosnami”, gdyż jak sama nazwa wskazuje, rosną obok niego stare wielkie sosny; są zachwycające. Maria przyglądała się Markowi, jak ten wpatruje się w księżyc, stojąc na balkonie. – Jaki on słodki – myślała w duchu, siedząc na łóżku i ściągając buty, które założyła tylko dlatego, by ładnie wyglądać. Nie przepadała za obcasami. Nogi jej spuchły. W końcu kawałek na piechotę przeszli. To był zły pomysł, ale czego się nie robi, by wyglądać przyzwoicie. W głowie jej ociupinkę szumiało, dawno nie wypiła tyle. Ostatnim razem to było chyba na tym nieszczęsnym ognisku. Wzdrygnęła się na
samą myśl… Założyła wygodne pantofle i wyszła na balkon. Marek stał oparty o barierkę i w blasku księżyca wyglądał zniewalająco. Wokół unosił się oszałamiający zapach kwiatów – pelargonii, lawedy i lobelii. Wpatrywali się w gwiazdy, teraz było ich na niebie całe mnóstwo. Migotały i przykuwały wzrok. Pobliski las kołysał się i szumiał od słabego wiatru. Z jego głębi dochodził cichutki śpiew słowika. – Czemu nic nie mówisz? Zmęczona? – zapytał Marek. – Nie, zapatrzyłam się… – odpowiedziała. Wyciągnął do niej rękę i spojrzał znacząco. Wiedziała, czego chce. Podeszła do niego i wtuliła się w jego silne męskie ramiona. Czuje się w nich tak bezpiecznie i tak… – Witaj w gronie pełnoletnich! – roześmiał się. – Ha, ha, ha, bardzo śmieszne! – odparła ironicznie, odrywając się od niego. – Cieszysz się? – zapytał. – W sumie… tak. Będę musiała wyrobić sobie dowód. – No, teraz już jesteś dorosła, to musisz! – nabijał się z niej. – Ej… przestań, znalazł się staruszek, jesteś raptem o rok starszy ode mnie. Wielkie mi mecyje! – odwdzięczyła mu się tym samym. – No… – odrzekł, kiwając głową. W głowie mu buzowało i czuł, że odrobinę się wstawił, ale nie był pijany. – Wiesz, jak sobie pomyślę, że jutro musimy wracać… – Posmutniała. – Nie myśl teraz o tym! – powiedział stanowczo. – Dlaczego? – Zdziwiła się. – Co ty robisz? – krzyknęła, gdy Marek wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju. Położył ją delikatnie na łóżku i kazał czekać. Maria była zaskoczona takim obrotem sprawy. – To nie idziemy spać? – spytała nieświadoma jego zamiarów. Co on znów wymyślił? Po głowie przechodziły jej różne scenariusze. Marek podszedł do szafki, na której stało radio, i włączył je. Puścił stację z wolnymi kawałkami, delikatnie przyciszając muzykę. Zabrał po drodze z szafki świece i zapalił kilka, kładąc je na nocnym stoliku. Maria obserwowała go i nie wierzyła w to, co widzi. Czy on? Czy on ma zamiar…? Czy on ma zamiar mnie uwieść? Słowa stawały jej w gardle. Na ciele poczuła dziwne łaskotanie i była coraz bardziej podekscytowana, bo przeczuwała, co za chwilę się stanie. Gdy już wszystko
przygotował, podał jej rękę, by wstała, i zaczęli tańczyć, w takt piosenki, która leciała z radia. – To teraz będziemy tańczyć? – zapytała z nutą zawiedzenia. Marek nic nie odpowiedział, przytulił ją mocno do siebie i prowadził w tańcu. Czuł się inaczej niż zwykle. Jego dziewczyna była tak blisko, czuł zapach jej perfum, oszałamiających, nie mógł się opanować. Jej delikatna jedwabista w dotyku skóra zniewalała go. Maria przylegała do niego swoimi piersiami, a w nim rosło coraz bardziej pożądanie. Nie wytrzymał, odchylił głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Ujrzał w nich blask świec i odbicie siebie samego. Zaczął ją całować, a ona nie opierała się, domyśliła się, że jednak to część planu. Planu, który prowadzi do tego, co przewidywała. Wyczuła jego dłonie na swoich pośladkach i pomyślała, że wcześniej tego nie robił. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne i soczyste, a gdy wpił swe usta w jej szyję, poczuła dreszcz na ciele i ogarniającą ją falę podniecenia. Tak na to czekała… Wrażliwa na dotyk szyja dawała odczucie błogiego stanu. Oderwał się po chwili i spojrzał na nią, nic nie mówiąc. Wziął ją ponownie na ręce i zaniósł do łóżka. Położyła się na delikatnej satynowej kołdrze i obserwowała go. Położył się obok i powoli zaczął ją rozbierać. Pod jego dotykiem cała drżała. Nic nie mówili, poddali się chwili. Rozpiął jej sukienkę, a potem stanik i jego oczom ukazały się jędrne piersi, w których utonął. Ściągnęła gwałtownie jego czarną koszulę, a on zdjął spodnie. Jego ręce posunęły się tam, gdzie wcześniej mu nie pozwalała, ale dziś, teraz wyraźnie poczuła na to chęć. Przesuwał swoją dłonią coraz niżej i niżej. Ostrożnie zdjął jej bieliznę i wsunął dłoń pod jej pupę… Zadrżała. Spojrzał na nią i wyszeptał: – Kochanie, chcesz tego? Maria dotknęła ręką jego twarzy i oznajmiła: – Chcę ciebie… – i zaczęła go całować. Marek po chwili usiadł na łóżku i sięgnął do szafki po prezerwatywę. Szybko ją założył i wrócił do niej. Patrzył na jej nagie szczupłe ciało i rozpierało go pożądanie. Znów zaczął ją pieścić i całować. Jego ręka powędrowała w dół i znalazła ujście, w które wsunął palec. Zaczął nim coraz szybciej ruszać, a Marię aż podnosiło do góry z podniecenia. Wstrzymywała oddech, by za moment głęboko je z siebie wypuścić. Gdy poczuł, że jest już rozpalona i gotowa, nachylił się nad nią i rozchylił jej nogi. Cały płonął, pragnął jej, chciał, by jej pierwszy raz był wyjątkowy i by zapamiętała go jak coś cudownego i nieziemskiego zarazem. Na moment się zatrzymał i obserwował ją. Leżała naga i czekała na tę chwilę
z zamkniętymi oczyma. Cała się trzęsła, więc nie czekał dłużej i położył się na nią swym ciałem. Pomógł sobie ręką i wszedł w nią cały. Najpierw powoli, delikatnie, z wyczuciem, a później coraz śmielej. Maria przygryzła wargę. To był moment krótki, ale bolesny. Nie myślała o tym. Uczucia, które ją ogarnęło, nigdy wcześniej nie przeżywała. To było tak przyjemne i niespotykane. Nie myślała, że można tak się czuć. Ich ruchy były płynne, kołysali się raz szybciej, raz wolniej. Czuli swoje ciała przyklejone do siebie. Kochali się namiętnie i z wielkim pożądaniem. Dawali upust swoim emocjom. Marii momentami brakowało tchu w piersiach. Całowała go i cały czas było jej mało. Oszalała z miłości. Długo i szaleńczo napawali się swoimi ciałami. Marek w chwili uniesienia przytrzymał ją za pupę, by mu się nie wyrwała. Wszedł w nią tak głęboko, jak tylko dał radę i odleciał. Maria, widząc to, poczuła, że zbliża się rozkosz, jakiej nie dał jej nikt, i wbiła mu swe palce w plecy. Krzyczała, gdy orgazm przeszywał jej ciało… Po wszystkim leniwie wyszedł z niej i położył się obok, zdyszany i wykończony, ale usatysfakcjonowany, że wreszcie nastąpił ten moment, na który tak długo czekał… Warto było. Maria odwróciła się do niego i przytuliła swoim nagim, gorącym ciałem. Był cały mokry, ona też. Serce jej waliło i dochodziła do siebie, gwałtownie oddychając. Czuła się spełniona, szczęśliwa. Spojrzała na niego i pogładziła jego twarz ręką. Ich usta w okamgnieniu połączyły się. Te pocałunki były wyrazem miłości i oddania. Gdy ją całował, wydawało jej się, nie, była tego pewna, że nadają na tych samych falach, jakby byli jednością. – Kocham cię! – wyszeptała mu do ucha. – I ja ciebie kocham! – odrzekł i pocałował ją w czubek głowy. – Przed snem wzięli prysznic, teraz już razem, nie kryjąc się z niczym, zero wstydu i skrępowania. Długo nie mogli zasnąć, rozpamiętując wydarzenie, które miało miejsce niedawno. Było już późno, oboje ziewali ze zmęczenia, ale sen nie przychodził. W żyłach nadal buzowała adrenalina. Księżyc zaglądał im do okna, świecił jasno. Był jedynym świadkiem ich miłości. Wczesnym rankiem Maria obudziła się pierwsza, przyglądała się swojemu ukochanemu. Wyglądał tak słodko i seksownie zarazem. Przypomniała sobie, jak ją dotykał i pieścił. Chciała krzyczeć ze szczęścia. Nie wierzyła w to, co się stało. Ale stało się! Tak! Gdyby mogła, ogłosiłaby całemu światu, że kocha i jest kochana. Postanowiła sobie, że teraz wszystko się zmieni, na lepsze, na pewno. Powie o wszystkim rodzicom, że nadal są razem, że jest całym jej światem i że nie pozwoli
sobie, by to oni decydowali o tym, z kim może się spotykać, a z kim nie. Jest pełnoletnia i może decydować o sobie już sama. Nie mogą jej niczego zabronić. Tak zdecydowała. Wyjechali po śniadaniu. Droga do domu zatłoczonym i dusznym pociągiem była niezmiernie męcząca. Łucja odwiozła ich na dworzec swoim malutkim samochodzikiem. Marii było smutno, że wyjeżdżają, najchętniej zostałaby tu na dłużej. Pasuje jej to miejsce, kocha góry. Wracając, wspominali swoje wędrówki, niebywałe krajobrazy, widok zachwycających Tatr i szczytów pokrytych śniegiem pomimo lata. Marek wspominał też znienawidzone przez niego komary, które wieczorową porą dawały mu się we znaki. Maria śmiała się wówczas z niego, bo jej nie gryzły. – Wszystko kiedyś się kończy – pomyślała, wpatrując się w okno. Przed oczami miała migawki uciekającej natury, pozostającej w tyle. Mimowolnie przyszło przygnębienie. Te dwa tygodnie minęły szybko, zbyt szybko. Czy czekają na nią? Tęsknią? Wątpię! Powrót do szarej rzeczywistości nie uśmiechał się jej. Obawiała się, jak rodzice zareagują. Wracała z mieszanymi uczuciami, ale przeszczęśliwa. Przeżyła chwile, których nie zapomni, do kiedy będzie żyć. Marek czuł, że jego życie nabrało sensu. Jest zakochany po uszy w najwspanialszej dziewczynie pod słońcem i do tego teraz jest jego naprawdę, cała jego i tylko jego. Na samą myśl o doznaniach, jakie z nią przeżył, robiło mu się gorąco. W przedziale tym razem siedzieli wygodnie, nie było ścisku, tylko towarzystwo niezbyt dobrane. Sami starsi ludzie, narzekający, chrapiący i rozmawiający tylko o tym, na co kto jest chory i na co umrze. No i przebijali się jeszcze ilością chorób, totalna masakra. Przyglądali się im, dziwnie uśmiechając. Pewnie było im żal ich młodego wieku. Próbowali nie zwracać na to uwagi. Przytuleni, często ucinali sobie drzemki, gdy tylko było to możliwe. – O Boże, mój tata! – oznajmiła z niepokojem Maria, wyglądając przez okno w pociągu. Była wyraźnie poruszona. Nie umawiali się. Owszem, mówiła mu, kiedy wraca, ale nie spodziewała się, że po nią wyjedzie. Spanikowała, jak zawsze. Myślała, że wezmą taksówkę i najpierw pojadą do Marka, a potem ona sama wróci do domu. – Spokojnie, ja zaczekam! – oznajmił Marek, zdumiony jej zachowaniem. Obiecywała sobie, że już nie będą się ukrywać. Zmroziło ją, nie wiedziała, jak się zachować. I zrobiła to, co zwykle. – Muszę ich na to jakoś przygotować… – tłumaczyła sobie.
I dopiero wtedy wyjawi im swoją słodką tajemnicę. Antoni czekał cierpliwie na powrót córki. Przyjechał wcześniej. W tym czasie zjawił się już jeden pociąg z Zakopanego, ale jej w nim nie było. Teraz kolejny raz wypatrywał jej i był pewien, że musi w nim być. Stęsknił się za swoją córeńką. Postanowił zrobić jej niespodziankę. Na dworcu silnie wiało. Wieczór był chłodny, po południowej burzy, jaka przeszła nad miastem, oziębiło się. Spora ilość osób wyszła już z pociągu, a jej nadal nie było. Maria ucałowała Marka i pożegnała się z nim, obiecując, że zadzwoni. Już tracił nadzieję, kiedy ujrzał ją wychodzącą po schodkach z pociągu. – Marysiu, tutaj! – krzyknął zadowolony Antoni. – Cześć, tatuś, co ty tutaj robisz?! – zapytała, udając, że dopiero go zauważyła. – Przyjechałem po ciebie, jak podróż? – W porządku, idziemy? – ponaglała go. Nie chciała, by zauważył wychodzącego z pociągu Marka. Znów dała plamę. Co z nią jest nie tak? Nie potrafi dotrzymać słowa nawet sobie. – Jestem tchórzem – pomyślała w duchu, idąc do samochodu. – Co ci jest? – zapytał, gdy wracali. Zauważył, że jest jakaś nieswoja. – Nic… nic… zmęczona jestem – tłumaczyła się. Minę wprawdzie miała nietęgą, ale nie z powodu zmęczenia. Dobrze wiedziała, co jest tego powodem. W domu czekali już z kolacją. Z kuchni dobiegały zapachy, jak na jej nos było to spaghetti, najlepsze danie pod słońcem, a mama umiała zrobić takie, jak lubi. Krystyna przywitała się z córką trochę opieszale, ale zawsze. Nawet bezinteresowny i egoistyczny braciszek powitał ją serdecznie. Przy kolacji rozmawiali jak za dawnych czasów. Wszyscy byli dla siebie mili i z uwagą słuchali siebie nawzajem. Maria opowiadała, jak było w górach, bacząc na słowa, by się nie zdradzić, z kim chodziła na te wyprawy. Co prawda raz jej się wymsknęło, ale szybko wytłumaczyła, że to z Łucją. Była zadowolona, że się nią interesują. – Tak powinno być zawsze – myślała. Koło dziesiątej wyszła do siebie do pokoju. Przed pójściem spać zerknęła jeszcze na telefon, dwa nieodebrane połączenia od Marka. – A niech to… – powiedziała, zła na siebie, bo wyciszyła wcześniej komórkę. I cisnęła telefon na łóżko.
– Co ja najlepszego wyprawiam? Nie tak miało być. Muszę porozmawiać jutro z Markiem i przeprosić go. Źle się zachowałam na dworcu, teraz gryzło ją sumienie. Wszystko będzie ok. Na pewno, będzie ok… – powtarzała, patrząc przez okno. Na dworze się uspokoiło, wiatr przepędził chmury i nawet gwiazdy wyszły, a z oddali widać było księżyc, nadal w pełni, tylko dzisiaj już lekko pomarańczowy. Przed snem ostatni raz obiecała sobie, że da radę, potrafi… i zasnęła. Marek długo czekał na telefon, myślał, że się odezwie, ale nie doczekał się. Wyraźnie go to zasmuciło. W domu przyjęto go ciepło i z radością. Cały wieczór przesiedzieli wszyscy razem. Opowiadał im, jak było w górach. Że bardzo mu się podoba w Zakopanem, górski klimat i panujące tam zwyczaje, i tradycje, no i jedzenie przypadło mu do gustu. Wszyscy słuchali go z podziwem, jak opowiadał nie tylko o wyprawach, ale i o swojej dziewczynie. Określał ją w samych superlatywach. Byli zdumieni. Marek ubolewał tylko nad tym, dlaczego tak się zachowała. Tym jednak się nie chwalił. Jest tym wszystkim już trochę znużony. Nie chce na nią naciskać, ale ileż można? Miał ogromną nadzieję, że będzie dobrze, bo nie wyobrażał sobie bez niej życia… Już nie! Nazajutrz rano Maria wczesnym rankiem musiała iść z rodzicami do kawiarni. – Urlop się skończył, więc teraz trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty – stwierdziła Krystyna. Do Marka wysłała tylko sms-a, że odezwie sie po południu. Ruch w kawiarni był niewielki, ale mimo to Krystyna z uporem kazała Marii pomagać. Dzień dłużył się w nieskończoność. Upał był nie do zniesienia. Tego lata to chyba najgorętszy okres, a to zawsze sierpień był najcieplejszy. Maria stała oparta o parapet w kuchni i wyglądała przez okno. Ojca nie było, pojechał po towar. – Jak tu gorąco – złościła się. Kiedy jej nie było, zepsuł się wiatrak wiszący pod sufitem i teraz była tu sauna. Koszulka lepiła się jej do ciała, a szorty najchętniej by zdjęła. Myślała o Marku, nic nie odpisał, czyżby się obraził? Nie chciała do niego dzwonić z pracy. Jeszcze ktoś mógłby podsłuchać. Po całym gorącym, męczącym dniu wieczór przyniósł ukojenie. Zrobiło się przyjemnie. Letni wietrzyk, morska bryza sprawiły, że nareszcie było czym oddychać. Słońce chyliło się ku zachodowi i zachwycało swoim wyglądem. Jego promienie
zatapiały się w morskiej głębinie i odbijały od lustra wody różnymi kolorami, od złotego po ciemnobordowy. Wzdłuż plaży Marek spacerował ze swoją dziewczyną, trzymając ją za rękę. Niekończąca się plaża, gorący piasek, szum fal i letnia morska woda opłukiwała ich bose stopy. Maria po całym dzisiejszym dniu miała dość. Nogi ją bolały od stania za ladą i nie tylko, to było gorsze niż wędrówka po górach. O siedemnastej Krystyna pozwoliła jej wyjść. W te pędy pobiegła do domu, po drodze zatelefonowała do Marka i umówili się na wieczór. Szybki prysznic, letnia niebieska sukienka z krótkim rękawem, w pośpiechu podlane kwiaty na balkonie, zmordowane gorącym słońcem, nakarmienie zgłodniałego po całym dniu Filemona, kartka pozostawiona na kuchennym blacie z informacją, że wychodzi i niedługo wróci, i już była gotowa do wyjścia. Trochę to trwało, ale udało się i tym razem się nie spóźniła. Marek czekał koło molo i wyglądał Marii, kiedy się pojawi. Stęsknił się za nią i miał ochotę ją przytulić. Też ma za sobą ciężki dzień. Dzisiaj jego bracia wypłynęli w kolejny rejs. Bladym świtem wstał, by ich pożegnać i odprowadzić na przystań. Mglisty poranek, wielkie kutry rybackie, uwijający się rybacy i niezliczona ilość ptactwa nadbrzeżnego to obrazek porannego wypadu nad zatokę. Jego oczekiwanie zotało wynagrodzone, gdy zobaczył Marię wśród innych spacerowiczów ciągnących na molo. Szła cała rozpromieniona. Blond włosy otulały jej ramiona, a letnia sukienka ukazywała jej zgrabną sylwetkę i jeszcze ten cudowny uśmiech, gdy go zobaczyła. Marek oddałby za niego wszystko. Patrzyła na niego i wyraźnie cieszyła się, że go widzi. Przytulił ją mocno do siebie i poczuł, że wszystkie złości i obrazy nic nie znaczą, gdy jest blisko. Zamknął oczy i był w innym świecie, lepszym, przyjemniejszym; to ona swoją osobą sprawiała, że tak się czuje. Maria obejmowała go równie mocno. W myślach pojawił się obraz ostatniego, szaleńczego wieczora. Wspominała go z przyjemnością. Jego bliskość wynagrodziła całe zmęczenie dniem dzisiejszym. Podała mu swoją dłoń i pociągnęła za sobą. Zeszli na piaszczystą plażę. Gorący piasek masował im stopy, wprawiając ich ciała w cudowną rozkosz. Spoglądali na morze i ptaki krążące nad jego taflą. Usiadły wszystkie na wodzie i płynęły wraz z nią. Co chwilę nurkowały i wyławiały drobne rybki. Białe mewy na tle błękitnego morza wyglądały jak białe lilie na oczku wodnym. Nagle zerwały się wraz z wiatrem, robiąc przy tym dużo krzyku, i poszybowały w niebo, jednym kluczem, jak na zawołanie. Skupiły się w jedno i okrążały plażę, zataczając koła, i znów dobijały do morskiej tafli, i tak na okrągło, bez ustanku,
niestrudzenie. Nawet nie spostrzegli, kiedy dotarli na skraj plaży na wydmy pod lasem. Drzewa szumiały i kołysały się w takt wiatru. Słońce już dawno zaszło, a na morzu pozostała czerwona łuna zatopionego kręgu. Zrobił się półmrok i plaża opustoszała. Z oddali słychać było tankowiec, który właśnie przepływał przez zatokę, wielki, dymiący i głośny. Usiedli na piachu pod drzewami. – Nie jest ci zimno? – zapytał Marek, opierając się o konar drzewa przewróconego pewnie przez wiatr. – Nie… – odpowiedziała. Rozłożyła się wygodnie na ciepłym piasku, a sukienka delikatnie powiewała jej na wietrze, odsłaniając smukłe kolana. Rozmowa się nie kleiła. Maria bała się poruszyć temat wczorajszego przyjazdu, a Marek też widać nie miał na to ochoty. Stwierdziła, że skoro nie jest na nią zły, że tak postąpiła, to po co psuć sobie humor, lepiej cieszyć się chwilą, w końcu nie stało się nic takiego, co by mogło ich rozdzielić. – Chodź do mnie, czemu siedzisz tak daleko? – zapytał zdziwiony i wyciągnął do niej rękę. Nie czekała i za moment była przy nim. Spojrzała mu w głąb oczu, chciała dostrzec znane jej iskierki w jego źrenicach. – Są – pomyślała i uśmiechnęła się. Marek odebrał to jak zaproszenie i nie namyślając się, pocałował ją. Jego czułe usta rozpalały ją od środka. Poczuła podniecenie takie samo jak w górach, kiedy to stali się jednością. Marek zaczął ją dotykać, przemierzając swoją dłonią jej ciało, a ona czuła, że płonie z miłości. Całując ją w szyję, wyszeptał jej do ucha: – Pragnę cię, Marysiu! – A ja ciebie! – odpowiedziała i pozwoliła, by kontynuował to, co zaczął. Nie myśleli, chcieli przeżyć to jeszcze raz. Delikatnie położył ją na piasku i nachylił się nad nią, spoglądając na nią z góry. – Jakaś ty śliczna! – powiedział. Zaczęli się całować coraz szybciej i zachłanniej, tak że chwilami brakowało im tchu. Natarczywie i w pośpiechu rozbierali się nawzajem, aż pozostali całkiem nadzy. Marek spojrzał na jej ciało i zapragnął jej jeszcze bardziej. Jego przyrodzenie nie dawało mu już ani chwili do namysłu, pchało go w jej stronę i przyciągało niczym magnez. Leżeli na swoich ubraniach, ogarnięci falą zmysłów. Pod osłoną nocy kochali się szalenie i wręcz brutalnie, nie zważając już tym razem na ból. Dali upust swoim pragnieniom i niezaspokojonej żądzy. Już po wszystkim długo leżeli nieprzytomni z wrażenia. Zapomnieli o bożym
świecie. O tym, że już późno, że pora wracać, że rodzice będą się o nich martwić. Nic, kompletnie nic teraz ich nie obchodziło, prócz siebie samych. Marek zapragnął się wykąpać, a Maria nie miała nic przeciwko. Słona woda obmywała ich nagie ciała po burzliwych chwilach. Skąpani w blasku gwiazd odbijających się od wody, pływali beztroscy i szczęśliwi. Figlowali, śmiali się, krzycząc na głos, jak dobrze im razem, że są wolni, że świat należy do nich i że stawią czoła wszystkim i każdemu z osobna. Obejmując się, wyznawali sobie miłość i przyrzekali, że będą ze sobą na zawsze i o jeden dzień dłużej. Kompletnie stracili poczucie czasu, nie zdając sobie sprawy, że dochodzi północ. Noc była taka ciepła, przyjemna i beztroska. Maria chciała, by ta chwila trwała w nieskończoność. Igraszki wodne wykończyły ich na dobre, zmęczeni, zmordowani wodnymi ekscesami położyli się na piasku, okrywając się ubraniami. Wtuleni w siebie ogrzewali nawzajem swoje ciała, obsypując się gorącymi pocałunkami, które nie miały końca. – Gdzie byłaś? Pytam się? – krzyczała Krystyna. Naskoczyła na córkę już w przedpokoju. – Ja…, ja… – Zbita z tropu i nieprzygotowana na przesłuchanie Maria nie wiedziała, co powiedzieć. Nie myślała, że matka zaskoczy ją o tej porze. Była pewna, że jeszcze wszyscy śpią. Wiedziała tylko, że przesadzili. Zasnęli zatopieni w cieple swoich ciał, budząc się nad ranem. Zmarznięci, zdezorientowani, ale szczęśliwi. Poranek był boski. Świeże powietrze, śpiew ptaków, szum fal dobijających do brzegu i przepiękny wschód słońca, no i ukochany obok, czegóż trzeba więcej… Chyba tylko miny niezadowolonej matki po powrocie. – Coś mi się wydaje, że musimy poważnie porozmawiać – ciągnęła Krystyna. – Marsz do swojego pokoju – dodała i wskazała ręką schody. Minę miała przerażającą, nie panowała nad sobą. Maria nigdy wcześniej jej takiej nie widziała. Przestraszyła się i pobiegła do siebie, nic nie mówiąc. Budzik stojący obok łóżka wskazywał godzinę czwartą trzydzieści. – Rany boskie, ile godzin! No nic dziwnego, że się wściekła – pomyślała i roześmiała się. Wbrew wszystkiemu cieszyła się z tego, co ją spotkało i miała wszystko gdzieś. – To moje życie i sama będę o nim decydować – powiedziała stanowczo sama do siebie i poszła pod prysznic, zmyć z siebie tony piasku. Wykąpana, ale nadal senna, padła na łóżko jak długa i w mig zasnęła.
Marek dotarł do domu trochę później. Dom był zamkniety, ale chłopak miał na to sposób. Chował dodatkowy klucz pod donicę z jałowcem, tak na wszelki wypadek. Zaszedł do kuchni i napił się wody z kranu, był spragniony, ale o dziwo nie był głodny. Poszedł do siebie, usiadł na skraju łóżka i zadumał się. Myślał o Marii i o tym, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami. Uśmiechał się sam do siebie. Położył się, ale sen nie nadchodził. W pokoju było jasno. Miał niewielki i skromny pokój, raptem cztery na cztery, ale jak dla niego w sam raz. Jasne ściany powiększały go optycznie. Lubił w nim przebywać, to był jego azyl, miał tu wszystko, swoją deskę kreślarską, na której robił projekty, osobne biurko do nauki i oczywiście niewielke pojedyncze łóżko. Zasnął dopiero koło szóstej.
– Wstawaj, chyba nie masz zamiaru spać do południa? – oznajmiła Krystyna, stojąc w drzwiach Marii pokoju. – Czekam na dole – dodała i zamknęła z hukiem za sobą drzwi. Wyraźnie nadal była zniesmaczona jej wczorajszym albo dzisiejszym powrotem do domu. – No, to teraz mi się dostanie! – pomyślała w duchu. Przeciągnęła się parę razy i zeskoczyła z łóżka, założyła na siebie szlafrok i wyszła na balkon. Spojrzała w dal, na wzburzone morze. Widać po nim, że dzień nie zapowiada się pogodnie. Wiatr rozdmuchał jej włosy i zrobiło się jej zimno. Już miała wejść do środka, gdy kątem oka spojrzała w dół i dostrzegła Filemona wracającego zapewne też z nocnej wędrówki. – No proszę, wdał się we mnie! – uśmiechnęła się i zawołała kota. Nie reagował, szedł ospale. Na pewno wygłodniały i zmęczony. Wygramolił się na taras i ułożył się w kłębek pod drzwiami do ogrodu. Myśli Marii krążyły teraz tylko wokół rozmowy z mamą, musi w końcu powiedzieć jej o Marku. Nie może tego odwlekać w nieskończoność. Męczy ją to i trapi. Nie chce żyć w kłamstwie, i tak już zabrnęła za daleko. Zastanawiało ją, dlaczego mama o tej porze jest w domu. Czemu nie jest w pracy? Szybko się przebrała i zbiegła na dół do kuchni. Krystyna siedziała za stołem i piła kawę. Na widok córki jej twarz spoważniała. Maria usiadła za stołem i nalała
sobie herbaty z dzbanka, upiła pół kubka. – Może teraz powiesz mi, gdzie byłaś całą noc? – surowym głosem zapytała. Patrzyła na nią z góry. – Przepraszam… – wymamrotała pod nosem. Siedziała na krześle jak struś, jak mysz po miotłą, a taka miała być odważna. – Chcę wiedzieć, gdzie byłaś i z kim? Rozumiesz? – Byłam u Magdy… – wyrwało się jej na poczekaniu. – Tak…? To dziwne… Dzwoniłam do niej i nie widziała się z tobą – oznajmiła ze złością. – Ale… – Co ale… dlaczego kłamiesz? Nie tak cię wychowałam, ile ty masz lat dziewczyno?! – krzyczała coraz głośniej. Maria czuła, że wzbiera w niej gniew, i zdenerwowała się tymi słowami. – Kłamię, bo z tobą inaczej się nie da… – powiedziała z wyrzutem. – Ach, tak… to powiem ci, że rozmawiałam wczoraj z ojcem, nie omieszkałam też zatelefonować do ciotki Celiny i wszystko już wiem – oznajmiła z dumą na twarzy. Upiła łyk kawy i czekała. – Co wiesz? – zakpiła Maria. Była coraz bardziej wzburzona. – Wiem, że nadal spotykasz się z tym chłopakiem i byliście razem w Zakopanem. Okłamałaś mnie!!! – Nie okłamałam, tylko nie powiedziałam ci prawdy – przełknęła ślinę i poczuła w sobie siłę do walki – albo teraz, albo nigdy. – Byłam z Markiem przez ostatni rok i na urlopie też, nigdy z nim nie zerwałam ani nie zamierzam tego robić! Zrozum to wreszcie! – wykrzyczała jej prosto w twarz. Nagle poczuła ulgę, wydusiła z siebie to, co leżało jej na sercu od dawna. Odważyła się i nie żałuje. – Ty smarkulo, jak śmiesz tak do mnie mówić! – Matka podniosła głos, aż włosy zjeżyły się jej na głowie i o mały włos, a nie zaczęłaby ich sobie rwać ze złości. Wymachiwała rękoma, krzyczała, że Maria jest kłamczuchą, wyrodną córką, że nie może na nią patrzeć, że nie wie, w kogo się wdała! Itd… itd… Lawina słów nie miała końca. Maria słuchała i niedowierzała własnym uszom, za co ona jej tak nienawidzi?! Mówi, że chce dla niej jak najlepiej, ale tak naprawdę chce dobrze tylko dla siebie! Chce, aby córka żyła pod jej dyktando, robiła wszystko według jej woli. Nikt za nią nie przeżyje życia drugi raz. Maria jest inna, całkiem inna i nie jest jej wina, że
matce w życiu coś nie wyszło. – Skoro byłam i jestem ci, wam, kulą u nogi, to dlaczego mnie nie oddałaś…! Miałabyś wtedy życie takie, jakie sobie wymarzyłaś. Byłabyś szczęśliwa… Masz do mnie pretensje za swoje zmarnowane życie, za popełnione błędy! Trzeba było się postawić i na siłę robić swoje, a nie teraz dzieci winić za porażki życiowe! – ciągnęła, aż brakło jej tchu. Krystyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia, wyglądała jak marmurowy posąg z zastygłą w grymasie zdziwienia miną. Nie wiedziała, co powiedzieć, te słowa w ustach córki zaskoczyły ją. Chwilę milczała, ale niedługo. – To ja wszystko poświęciłam, by was wychować na ludzi, a wy mi tak odpłacacie!? – wykrzyczała swój żal. – Nie zmarnujesz sobie życia, tak jak ja!!! Rozumiesz? – ciągnęła nieprzerwanie. – Masz wszystko, czego inni mogą ci tylko pozazdrościć… – A ty nie? – przerwała jej Maria. – Masz wspaniały dom, rodzinę, kochającego męża, biznes, więc o co ci chodzi??? Nie rozumiem! – wykrzyczała wściekła, wstała z krzesła i podeszła do okna, odwracając się do matki tyłem. Nie mogła już na nią patrzeć, miała dość. – To wszystko jest twojego tatusia, nie moje! – Co ty mówisz? – odwróciła się zaskoczona tym, co usłyszała. Chyba się przesłyszała? To znaczy, że ich małżeństwo to tylko fikcja? A ona i jej rodzeństwo są jej częścią? – Zawsze robiłam tak, jak twój ojciec chciał… Wszystko! – I to moja wina? – zdziwiła się Maria. – Nie, ale… – Ale co? Bo nic z tego nie pojmuję? Skoro było ci źle, czemu nie odeszłaś? Tylko wieczne kłótnie i pretensje! Czy ty nigdy nie byłaś szczęśliwa z ojcem, z nami? – zapytała zdruzgotana. – Byłam, oczywiście, że byłam, mimo tego, że poświęciłam się rodzinie, byłam. Ale twój ojciec mnie zranił i chociaż starałam się mu wybaczyć, to nigdy nie zapomniałam i nasze małżeństwo już nigdy nie wyglądało tak, jak dawniej… – W jej głosie słychać było rozpacz, podparła rękoma głowę. – Co on ci zrobił? – zapytała zaskoczona i zaniepokojona. – Twój ukochany tatuś mnie zdradzał, podczas gdy ja zajmowałam się domem i dziećmi. Ciebie jeszcze na świecie nie było, gdy chciałam odejść. Błagał mnie, bym tego nie robiła, przepraszał… Musiałam wtedy wyjechać i… – Głos jej się urwał.
– I co? No, mów! – ponaglała Maria. – Uległam… bo… dowiedziałam się, że jestem z tobą w ciąży, i nie miałam wyjścia! – mówiła z bólem. Do Marii nie docierało to, co do niej mówi. Była pewna, że matka kłamie, że zmyśla, by obarczyć winą ojca, ale w jej oczach pojawiły się łzy i naprawdę się wzruszyła. Nigdy wcześniej nie widziała jej takiej, nie miała pojęcia, że było jej tak ciężko. Dlaczego dowiaduje się o tym dopiero teraz? Dlaczego przed nią to ukrywali? Teraz zrozumiała, że to ona stanęła jej na przeszkodzie, przez nią kisiła się w tym związku. To dlatego cały czas wyładowywuje się na niej… za niego…?! Coś jej w tym całym zeznaniu nie pasowało. Podskórnie, intuicyjnie wyczuwała, że matka nie mówi jej wszystkiego, ale była tak przejęta, że nie drążyła tematu. – Czemu ja nic o tym nie wiem? – pytała. – A skąd masz wiedzieć? Żyjesz w świecie fantazji, że wszystko jest piękne i wspaniałe, a tak nie jest!!! – To nieprawda! – Oburzyła się. – Chcę żyć po swojemu i nawet jeśli będę popełniać w życiu jakieś błędy, to będą to moje błędy, nie twoje! – próbowała jej tłumaczyć. – Zawsze wszystko miałaś, myślisz, że co on może ci dać? – zdenerwowała się ponownie. – Wszyscy faceci są tacy sami! – dodała. – W życiu można do czegoś dojść! Jak możesz już teraz wiedzieć, że on jest i będzie nikim? – Nie znasz go… – Wystarczy mi, że wiem, z jakiej rodziny się wywodzi. Rodziny biedaków. – Chcesz klepać biedę całe życie? – Spojrzała na nią z politowaniem. – A nawet jeśli, to co? – rzuciła ironicznie. – Ty chyba nie wiesz, co mówisz?! Jak nie wiadomo na co przeznaczyć ostatnie pieniądze, czy na chleb, czy zapłacić rachunki? Wiem, co mówię! Napatrzyłam się przez całe życie, jak rodzice ledwo co wiązali koniec z końcem i ty chcesz takiego życia? – ciągnęła dalej Krystyna. – Nie pozwolę na to!!! Co by ludzie powiedzieli? – wydukała. – Co mnie obchodzą ludzie? I dlaczego nigdy nie opowiadałaś mi o dziadkach, choć tyle razy cię prosiłam? I uważasz, że mając pieniądze, masz lepsze życie niż twoi rodzice? – zapytała. – Powiedziałam i zdania nie zmienię! Nie będziesz się więcej z tym chłystkiem spotykać, nie będziemy z ojcem was utrzymywać! – zagroziła. – Co ty mówisz, jakich nas? Skończymy szkołę i pójdziemy na studia… a w ogóle
to zachowujesz się, jakbym miała popełnić mezalians. Nie żyjemy w średniowieczu! – Nie rozumiesz? – przerwała jej. – Nie czeka cię z nim żadna przyszłość! Bedzie rybakiem jak jego ojciec i bracia, chcesz skończyć jak jego matka? Odetchnęła głęboko i pokiwała głową z niechęcią. – A skąd wiesz, że jest im źle? Że nie są szczęśliwi? A powiem ci, że są, i to bardzo! Nie widziałam jeszcze bardziej kochających się ludzi, mimo przeciwności losu wspierają się i radzą sobie, wychowali wspaniałych synów i teraz oni się nimi opiekują. To jest prawdziwe poświęcenie, a nie całe życie wyrzuty! – odpyskowała i z nerwów zaczęła przechadzać się po kuchni. W brzuchu jej burczało z głodu, ale nic by teraz nie przełknęła, miała bardziej ochotę zwrócić, było jej niedobrze. – Nie bedziesz mi tu prawić morałów! Dosyć tego! Wczoraj rozmawiałam z ojcem i albo zakończysz tę miłostkę, albo idziesz do nowej szkoły! – postawiła surowe ultimatum. – Co? – Maria krzyknęła z przerażenia. – To, co słyszysz! – Nie zrobisz mi tego! Gdybyś tylko chciała go poznać, nawet nie wiesz, jaki on jest! Maria wysuwała ostatnie pozytywne argumenty, aby tylko uchronić się od tego, co dla niej zaplanowali. – Nie interesuje mnie to! Powiedziałam, nie będziesz spotykać się z tym biedakiem, przecież on tylko na to liczy, by wkraść się do bogatej rodziny! – ciągnęła z pogardą. – Nieprawda! – zawołała w rozpaczy Maria. – On taki nie jest!!! – Broniła go, jak mogła. – Ma ambicję, chce być architektem. – Tak, ciekawe za co pójdzie na studia? – zakpiła matka i dolała sobie ponownie kawy, a ręce całe jej się trzęsły. – Dostanie stypendium, na pewno… – Koniec, kropka, postanowione! – przerwała jej, nie chciała już dłużej tego słuchać, bo to ona miała rację, jak zawsze. – Wybieraj: albo zakończysz tę znajomość, albo wyjeżdżasz w góry do ciotki Celiny. W Zakopanem jest bardzo dobre liceum plastyczne, tam zapomnisz o tym, jak mu tam… mniejsza z tym, i zobaczysz, kto miał rację! Zapomni o tobie, prędzej niż myślisz. To dla twojego dobra, zrozum! – tłumaczyła. – Jak możesz mi to robić? Nie dajesz mi szansy, nie dajesz nam szansy być szczęśliwymi, to niesprawiedliwe! – wykrzyczała cała roztrzęsiona.
– Kiedyś mi podziękujesz! – Za co? Za to, że zniszczyłaś mi życie!? – Nie przesadzaj! – zmarszczyła brwi. – Przejdzie ci! – Sama nie wierzysz w to, co mówisz… – odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem i rozpłakała się. – Uspokój się i nie rób scen, słyszysz?! – uciszała ją Krystyna. – Czy ty nie rozumiesz, że ja go kocham?! Kocham go!!! To nie jest jakaś tam przelotna miłostka, jak to określiłaś! On jest dla mnie całym światem! – mówiła przez łzy. – Tylko ci się tak wydaje… – mówiła matka, niewzruszona jej płaczem. – Spotkasz jeszcze wielu zamożniejszych i bardziej pasujących do ciebie chłopców, zobaczysz! – Była pewna tego, co mówi. Maria nie wytrzymała, głowa jej pękała i miała dość tej rozmowy. Przetarła oczy, ostatni raz spojrzała na matkę i powiedziała: – Nienawidzę cię, rozumiesz!? Nienawidzę!!! – wykrzyczała jej prosto w twarz i wybiegła z kuchni z hukiem, potykając się na schodach. Pobiegła do swojego pokoju. Zamknęła się na cztery spusty. Leżała na łóżku, rycząc jak bóbr. Słyszała, jak Krystyna po chwili wyszła z domu. Na budziku dochodziła dwunasta. Za oknem zrobiło się ciemno i zbierało się na deszcz. Cały dzień przepłakała, była załamana. Komórka jej dzwoniła kilka razy, ale nie była w stanie odebrać telefonu. Co miałaby mu powiedzieć? – „To koniec, bo moi rodzice to ludzie bez serca”. Miała mętlik w głowie. Była zrozpaczona. Kątem oka widziała, że na dworze szaleje burza. Nic a nic ją to nie obchodziło, nie robiło na niej żadnego wrażenia, chociaż panicznie bała się burz. Świat zawalił się jej w jednej chwili, a na samą myśl, że będzie musiała powiedzieć o tym Markowi, robiło się jej mdło. – Boże, za jakie grzechy?!!! Za jakie grzechy? – powtarzała w kółko. Po kilku godzinach była całkiem wyczerpana i zasnęła. Wieczór nadszedł szybko. Koło szóstej wstała z łóżka. Wszystko ją bolało, głowa, plecy, ręce, a najbardziej serce. Zastanawiała się, czy aby może się jej to śniło. Spojrzała w lustro, które dosadnie odpowiedziało jej na pytanie. Podkrążone, zapuchnięte oczy, całe czerwone od płaczu, sugerowały, że to nie był sen, a surowa rzeczywistość. Do głowy przyszła jej myśl o ucieczce razem z Markiem. Tylko dokąd? I za co będą żyć? A szkoła? Co zrobią? Jak mu to powiedzieć? – Złamię mu tym serce! A może się wyliże? Co ja bredzę? – Popukała się po
głowie. – A może udawać, że z nim zerwałam i pozwolą mi tu zostać? Bez sensu. To koniec… Moje życie jest skończone!!! Wyjrzała przez okno. Zza chmur wyzierało niepozorne słońce. Nie dla niej, dla niej zaszło już na zawsze. Po burzy nie było już śladu. Zaciągnęła zasłony. W pokoju pociemniało. To wszystko nie ma sensu! Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej, takie jak chciała… Jak chcieli… Przemogła się i zadzwoniła do Marka. Kiedy usłyszała jego głos w słuchawce, o mało co się nie poryczała, poprosiła go o spotkanie. Marek ucieszył się, że w końcu do niego oddzwoniła. Martwił się przez cały dzień, czemu się nie odzywa. Miał nadzieję, że nie stało się nic złego. W domu panował spokój. Poranna kłótnia była już tylko złym wspomnieniem. Była sama. Zeszła do kuchni, nalała sobie wody z dzbanka i wypiła duszkiem całą szklankę, była spragniona. Padała z głodu, w głowie się jej kręciło, a w domu jak na złość nie było niczego do jedzenia. Chwyciła suchą bułkę i zjadła parę kęsów. Zarzuciła sweterek i wyszła z domu. Marek czekał na nią na plaży, tam gdzie zwykle. Uśmiechnął się, kiedy ją ujrzał. Wyglądała ślicznie w zielonej sukience, z potarganymi przez wiatr włosami; dla niego zawsze była piękna. – Co się stało? – zapytał zmartwiony. Oczy miała podpuchnięte. Natychmiast skojarzył, że musiała płakać. – Lepiej nie pytaj! – odparła. Ton jej głosu nie sugerował niczego dobrego. – Dlaczego? Nic nie odpowiedziała, usiadła na piasku i spuściła głowę. Marek usiadł obok i czekał, aż coś powie. Niestety, siedziała smutna i czymś przerażona, a on nie miał pojęcia, dlaczego jest w takim stanie. – Proszę cię Marysiu, powiedz coś. – Nie wytrzymał i wziął ją za rękę. Maria poczuła ciepły dotyk jego dłoni i automatycznie do oczu napłynęły jej łzy, rozpłakała się. Zakryła ręką usta, bo nie mogła sobie z tym poradzić. Marek wystraszył się nie na żarty. Objął ją ramieniem, a ona przylgnęła do niego i chlipała pod nosem. – Uspokój się, proszę, i powiedz, co się stało. Czy pokłóciłaś się z mamą? Pokiwała tylko głową twierdząco. Nie była w stanie mówić, w gardle ugrzęzła jej
gula. – Tak myślałem! – odrzekł i sam pokiwał głową. – To znaczy, że powiedziałaś jej o nas? – pytał dalej. Ponownie kiwnęła głową. Cała dygotała. – Zimno ci? – To nie z zimna… – wyszeptała. – Nie pozwalają mi się z tobą spotykać – słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Teraz on zaniemówił. Wiedział, czuł, że kiedyś to nastąpi. To oznaczało tylko jedno… Teraz, kiedy są sobie bliżsi niż kiedykolwiek byli, ma odejść? To nie może być prawdą! Nie zgadza się! Poczuł, że traci grunt pod nogami i nie miał pojęcia, co powiedzieć, jak się zachować. Miał po prostu od tak wstać i odejść? Nie potrafi, nie umie, nie chce… – Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała, widząc w jego oczach strach. – Przecież wiesz! – Nie wiem, powiedz mi – ponaglała go. – Wiedziałem, że tak będzie. – Popatrzył na nią tak jakoś smutno, z wyrzutem. – A ty nie? – zadrwił. – Jak to, wiedziałeś?! – zapytała zdumiona jego słowami. – A co było, gdy byłem u ciebie? Jak zostałem potraktowany, już nie pamiętasz? – Pamiętam, pamiętam – przerwała mu. – Już wtedy wywnioskowałem, że kiedyś zabrniemy za daleko i… – I co? I teraz żałujesz? Zasmuciła się. – Nie to miałem na myśli. – A co? – To, że teraz będzie nam ciężej… Nie rozumiesz? – Rozumiem, ale… gdyby cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. Chciałam i nadal chcę z tobą być! – mówiła szczerze. – Ja też i… Nawet jeśli przeczuwałem, że to nadejdzie, to i tak nie żałuję! Żałowałbym, gdybym nie spróbował… – tłumaczył się. – I co teraz? Spoważniał. – Nie wiem! Ale nie powiedziałam ci najważniejszego. Prawdopodobnie wyjadę,
zmienię szkołę… – Jak to? – A tak to. Matka chce mnie przenieść do liceum w Zakopanem. – Co?! – oburzył się. – Niemożliwe! Jak oni mogą… przecież jesteś już pełnoletnia! – Nie znasz mojej matki. Jak ona się na coś uprze, to nie ma zmiłuj! – Nie wierzę! – podrapał się po głowie. Na dworze pociemniało. Wiatr się wzmógł. Kompletnie tego nie zauważyli, byli skoncentrowani na sobie do tego stopnia, że niestraszny był im wiatr, zimno czy mrok. Plaża była puściuteńka. Konary drzew uginały się pod naporem wiatru. Z rejsu wracały kutry rybackie po całodniowym połowie. Niezliczona ilość ptaków już ich witała, zataczając w powietrzu koła. – Wiem, to straszne… – westchnęła. – Ale nic na to nie poradzę. – Nie możesz się im przeciwstawić? – wyrwało mu się niespodziewanie. – Mogę, ale co to da? I tak zrobią, co będą chcieli…, przecież nie ucieknę z domu. – No tak! – przyznał jej rację. – Nienawidzę ich za to! – Nie mów tak… – poprosił. – Dlaczego? – rozzłościła się. – Bo to twoi rodzice, chcą dla ciebie jak najlepiej. – Co ty mówisz? Chyba sam w to nie wierzysz?! – zdziwiła się. – A jednak! – przytaknął. – Nie rozumiem… Stajesz po ich stronie? – Nie… tylko. – Tylko co? – oburzyła się. – Chciałem powiedzieć ci, że na ich miejscu pewnie miałbym podobny dylemat. – Jaki znów dylemat?! – Nie rozumiesz, że chcą dla ciebie kogoś innego, a już na pewno nie w tej chwili, masz dopiero osiemnaście lat! Jeszcze szkoły nie skończyłaś, boją się! – wyjaśnił. – Myślisz? – Ja to wiem! – Jak sobie z tym poradzimy? Spojrzała na niego. – Jakoś wytrzymamy, przecież bedziesz przyjeżdżać? – No chyba tak?! I wtuliła się w jego ramiona.
Długo siedzieli w milczeniu. Maria była bezradna, jej świat legł w gruzach. Dla niej to nie bedzie tylko rozłąka. Czeka ją nowa szkoła, nowe miejsce, nowi znajomi… Lubi swoją szkołę. – Dlaczego oni mi to robią? – zastanawiała się. – Muszę już iść, późno się zrobiło, a nie chcę znów dostać ochrzanu od mamy – powiedziała, choć chciała czego innego. Najlepiej zostałaby tu z nim i nie wracała do domu już nigdy. – Ja też muszę iść. Wstali z piasku i pożegnali się czule, obiecując, że zobaczą się niebawem. Marek wracał do domu przygnębiony. Miał totalnego doła. Nie był na to przygotowany. I to teraz, kiedy byli ze sobą tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek. – Jak ja to wytrzymam? – powtarzał w myślach. – Masz ci los. Całe życie pod górkę! Szlag by to trafił! – przeklinał w duchu. Spieszył się, bo obiecał mamie, że wróci na kolację. – Co ci jest, jesteś chora? – zapytał zdziwiony jej miną Franek. – Nie, ale dzięki za troskę! – odparła Maria, bujając się w fotelu. Była zaskoczona, że ośmielił się zareagować, widząc ją w złym nastroju. Wrócił z pracy wcześniej i był głodny. Też był zdziwiony, że przesiaduje w domu, a nie pomaga rodzicom w kawiarni. Słońce przypiekało mocno jak na czwartą po południu. Znów powróciły upały. Maria bujała się w swoim wiklinowym fotelu, a rozłożony parasol dawał jej skrawek cienia. Od kilku dni chodziła jak struta. Nie miała ochoty chodzić do „Muszelki”, choć mama nalegała. Udawała chorą. Za tydzień wyjeżdża do ciotki. Rodzice załatwili wszystkie formalności związane z przyjęciem do nowej szkoły, a z mieszkaniem u wujostwa nie było najmniejszego problemu. Najbardziej ucieszyła się Łucja, choć nie rozumiała powodu, dla którego Maria musiała zmieniać szkołę. Maria wielokrotnie próbowała porozmawiać z ojcem, nadaremnie. Coraz więcej i częściej popijał, a w stanie nietrzeźwym nie można było się z nim dogadać. Raz tylko wysilił się i powiedział, że zmiana klimatu dobrze córce zrobi, zupełnie jak gdyby rozchodziło się tu o jej zdrowie. Wzburzyły ją jego słowa. Więcej nie wracali do tematu. Widać, było mu to na rękę. Straciła do niego wszelkie zaufanie. To nie był już ten sam człowiek, co kiedyś. Nie zauważyła, jak przez ostatni rok się zmienił. Fakt faktem miał już koło sześćdziesiątki i stał się nerwowy, posiwiał, do tego zrobił się wybuchowy i Maria bała mu się cokolwiek powiedzieć. Zawsze miała w nim wsparcie. Niegdyś pełen wigoru, optymizmu, pogody ducha,
troskliwy, zabiegał o nią, o jej plany, marzenia, potrzeby. A teraz było mu wszystko jedno, co się z nią stanie. Umywał ręce, nie mogła już na niego liczyć. Straciła wsparcie, które do tej pory w nim miała. Poczucie bezpieczeństwa rozsypało się jak domek z kart, pozostały zgliszcza i smak porażki… Dlatego Maria najbardziej ze wszystkiego chciała zniknąć… Właściwie stało się tak na jej własne życzenie. Doszła do takiego przekonania, gdy wiele razy chciał z nią porozmawiać, a ona unikała go, bo wydawało się jej, że teraz, gdy ma chłopaka, to rozmowa z ojcem nie jest jej już tak potrzebna jak kiedyś. Miała teraz nowego powiernika, a dwóch nie potrzebowała. To Markowi żaliła się ze swoich problemów, kłopotów w szkole, zmartwień i w ogóle. I teraz miała za swoje. Ponosi tego konsekwencje. Tak samo było z Markiem. Może gdyby przyznała się wcześniej? Może byłoby jej łatwiej, uniknęłaby zmiany szkoły, bo w środku roku szkolnego nikt się przecież nie przenosi. Wszystkie te myśli dręczyły ją przez cały czas, nie mogła sobie z nimi poradzić. Widziała się z Markiem parę razy. Nie były to jednak udane spotkania. Każdy gest, każde słowo przychodziło im z trudem. W świadomości mieli perspektywę dłuższego rozstania i tego, jak sobie z tym poradzą. Każde przeżywało to na swój sposób. Czy ich nastoletnia, młodzieńcza miłość, tak świeża, niczym nieskalana jest w stanie przetrwać? Wmawiali sobie, że tak, że wszystko będzie ok, że dadzą radę. Te dwa lata szybko miną, skończą szkołę, pójdą na studia, może na tę samą uczelnię. Jednak tych niewiadomych było zbyt wiele. Pozostawała jedynie nadzieja… Spragniona poszła do kuchni napić się czegokolwiek. Franek siedział za stołem i wsuwał odgrzany obiad. – Marnie wyglądasz… – wycedził przez zęby. – I tak też się czuję… – odpowiedziała ze smutkiem na twarzy. Podeszła do stołu i nalała sobie kompotu owocowego, który wcześniej zrobiła. Usiadła naprzeciw Franka i przyglądała się, jak z apetytem zjada po kolei kawałki mięsa i odsmażane ziemniaki, mlaszcząc przy tym niemiłosiernie. – Ja bym na twoim miejscu nie dał tak łatwo za wygraną – powiedział, nie przerywając sobie posiłku. – Tak? A co według ciebie niby mam zrobić?! – odburknęła mu. – Postawić się, udawać i robić swoje. Kończył jeść. – Udawałam przez ostatni rok… i co mi to dało?! I tak wyszło na jaw. Przecież
wiesz, że prosiłam, błagałam, ale mama była bezwzględna. Bez mojej zgody wypisała mnie ze szkoły i wysłała papiery do ciotki. – Że też ciocia zgodziła się, tego nie rozumiem? – A kto wie, czego jej naopowiadała? – żaląc się, ciągnęła dalej. – Ty dałbyś radę tak udawać? – zapytała. – Cały czas to robię! – wymamrotał niespodziewanie pod nosem. Sam się zastanawiając, dlaczego. – Co powiedziałeś? – Nic… nic… – rzucił krótko. – Dobrze słyszałam, masz coś do ukrycia? Franek nie wiedział, gdzie podziać oczy. Zapomniał się i zagryzał teraz wargę, tak był zmieszany. Patrzyła na niego i dziwiła się, że w ogóle z nią ot tak rozmawia. Wsześniej niezbyt się nią interesował, nie mówiąc już o szczerej rozmowie. Czyżby się zmartwił, że wyjeżdża? A może boi się, że rodzice całą swoją uwagę skupią teraz na nim? Przede wszystkim mama. Krystyna musiała zawsze mieć kozła ofiarnego, a w tym przypadku pozostanie tylko on na polu walki. Pewnie to mu nie w smak. Nie martwiła się tym. Bardziej interesowało ją, co takiego braciszek ma do ukrycia. – Przesłyszałaś się… – Nie udawaj, mów! – ponaglała go zniecierpliwiona. Wyglądał osowiale, trochę na zmęczonego, ale był zadbany, to musiała przyznać. W ogóle miała przystojnego brata. Dziewczyny na pewno się za nim oglądały. Szatyn, z dłuższymi włosami, zaczesanymi albo ulizanymi na bok, niczego sobie. Tylko nigdy go jeszcze z żadną nie widziała, nawet na mieście. – Daj mi spokój! – naburmuszył się i nalał sobie kompotu. Przez okno zaglądało słońce. Dotarło już do zachodniego okna i jego promienie wlewały się do środka, padając na stół, przy którym siedzieli. – Ale ty jesteś! To ja z tobą otwarcie o swoich sprawach, a ty co? – Wal się! – krzyknęła ordynarnie i chciała wstać od stołu, kiedy wycedził: – I tak nie zrozumiesz! – Czego nie zrozumiem? Nie dajesz mi szansy! Zapomniała na chwilę o swoich problemach, zajęła się w tej chwili sprawą dociekania tajemnicy swojego braciszka. Nie odpuszczała mu, ciągnęła go za język. Skołowany i niezdecydowany, czy jego długo skrywana tajemnica może ujrzeć światło dzienne, bał się. Do tej pory udawało mu się, przyzwyczaił się, że nikt się nim
nie interesuje, nie wtrąca w jego życie, nie prześwietla. I było mu z tym dobrze. A teraz miałby to wszystko zaprzepaścić. Lata starań, zmagań z samym sobą! Dusił to w sobie od tylu lat, aż dziw, że się jeszcze nie pokapowali, nie dostrzegli, że jest inny, że ma swój świat, do którego nie dopuszcza wszystkich. – Czemu taki jesteś? Nigdy ze mną nie rozmawiasz, a ja już nie jestem małą dziewczynką! – tłumaczyła. – Zauważyłem – pokiwał głową. Nie miał pojęcia, jak zacząć. Przełknął ślinę. Najbardziej obawiał się, że będą z niego szydzić, wyśmiewać, że postąpią z nim podobnie jak z Marią. Że wejdą w jego życie z buciorami i będą próbowali go ustawiać i mówić mu, jak ma żyć, postępować. Najbardziej bał się, że przepadnie to, co zbudował, i że zostanie z niczym, albo – co gorsza – go wydziedziczą. Choć tym to jednak najmniej się przejmował. Wiedział, że rodzice liczą, że to on przejmie kiedyś rodzinny biznes, choć nikt nigdy nie zapytał, czy go to interesuje. Czy chciałby się tym zająć? Ma inne poglądy na życie, inny punkt widzenia, nie chwali się tym, dlatego nikt nie ma mu nic do zarzucenia. Maria inaczej niż on podchodziła do tych spraw. Potrafiła się postawić, choć nieudolnie, aczkolwiek robiła to, stawiała czoło problemom, broniła swoich ideałów. A on? Nikomu się nie zwierzał, nie dzielił się problemami. A może nadszedł czas, by to zmienić? By się wypłakać na czyimś ramieniu?! – Na co ty czekasz? – zapytała zdziwiona. Nadal nie wydusił z siebie słowa. – Idę! – rzekła znecierpliwiona do granic wytrzymałości i wstała od stołu. – Zaczekaj! – poprosił. Nie chciał, by sobie poszła. Był gotowy. Skoro zabrnął już tak daleko, to nie może się teraz wycofać. Kto wie, czy miałby jeszcze drugą taką okazję, by wyznać prawdę? Usiadła. Spojrzał na nią i powiedział prosto z mostu: – Myślisz, że to takie proste przyznać się, że jest się gejem. Słowa same popłynęły mu z ust, z taką lekkością, a jednocześnie z pokorą w głosie. – Co?! – Aż otworzyła usta ze zdziwienia. – To, co słyszałaś… Już się nie bał, czuł ulgę, ale też skrępowanie, bo nie wiedział, jak Maria
zareaguje. – To znaczy… No tego to się nie spodziewałam! – palnęła. – Wiedziałem, że nie zrozumiesz! Spuścił wzrok. – Nie powiedziałam, że nie rozumiem… Franek zapatrzył się w okno. Było mu wszystko jedno, czy go rozumie, czy nie. Sam nie wiedział, dlaczego wyznał jej prawdę. Może dlatego, że usilnie i z uporem nalegała? Wiedział jedno, że jak to się wyda, ma przechlapane. Maria z niedowierzaniem i w lekkim szoku spoglądała na Franka. Teraz wydał jej się na miejscu. Jest inny, zawsze był, wcześniej nie przywiązywała do tego wagi. W tym momencie dotarło do niej, jak bardzo się myliła, jak oceniała go po pozorach. – Wiesz, cieszę się, że jesteś ze mną szczery! – powiedziała wyraźnie i głośno. – I co z tego? Już po mnie – wydusił. – Dlaczego tak mówisz? Ja nie mam nic przeciwko twojej orientacji, skoro jest ci z tym dobrze i jesteś szczęśliwy, to mi nic do tego. – Niemożliwe, takie słowa z twoich ust… – powiedział zaskoczony. – Zmądrzałaś ostatnio i wydoroślałaś. Nawet nie zauważyłem kiedy. – No widzisz, braciszku! Uśmiechnęła się. – Powinniśmy sobie pomagać, a nie być przeciwko sobie… – Tylko pamiętaj. – Wiem, wiem… – przerwała mu. – Nie wygadam, nie obawiaj się. – Dzięki, siostra! Wstał, wziął ze sobą talerz, odniósł do zlewu i wychodząc z kuchni, uśmiechnął się do niej jak nigdy dotąd. Maria pierwszy raz w życiu poczuła, że ma brata. Była z niego dumna. – Kto by się spodziewał? – powiedziała sama do siebie. Siedziała za stołem i dumała. Nagle jak bumerang powróciła myśl o wyjeździe i znów posmutniała. Za parę dni wyjeżdża na drugi koniec Polski. Jej życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, całkowicie. Nowa szkoła, nowi znajomi. A co ze starymi? Fakt ten dobił ją ostatecznie. Marek, jak na złość, nie odzywał się. Czyżby o mnie zapomniał? Przed wyjazdem musiała zobaczyć się jeszcze z Magdą, to było dla niej oczywiste. Nazajutrz, koło południa, zadzwoniła do Marka i umówili się na wieczór. Krystyna nie protestowała przeciwko jej wyjściom, wiedząc, że córka wkrótce
wyjeżdża. Według niej i tak to już nie miało żadnego znaczenia, czy Maria się z nim jeszcze zobaczy, czy nie. Od tamtej pory nie rozmawiały ze sobą. Maria chciała w ten sposób udowodnić jej, jak bardzo ją krzywdzi. Co nie znaczyło, że Krystyna miała wobec niej jakieś skrupuły. Co to, to nie! Z ojcem zamieniała tylko zdawkowe zdania, żeby nie było, że się obraziła. I tak wiedziała, że myśli podobnie jak mama, tylko się do tego nie przyznaje. Zasłaniał się nią, byleby tylko tego nie okazać. Późnym popołudniem była w umówionym miejscu na plaży. Czekała na swojego chłopaka, który jeszcze nim był. Usiadła na ciepłym piasku i powtarzała w myślach słowa, które zamierza mu powiedzieć. Trudno jej było się skoncentrować. Nad morzem panował stosunkowo duży ruch, gdyż dla wielu osób ulubioną porą biegania po plaży z pupilami był właśnie wieczór. Donośne szczekanie i nawoływania o aport przeszkadzały jej. Nie mogła zebrać myśli. Wiatr poczynał sobie zuchwale z jej włosami. Denerwowało ją to. Była jednym kłębkiem nerwów. Dziś ostatni raz widzi się z Markiem, była zdołowana. Patrzyła na morze, na przypływające i odpływające fale. Będzie jej tego brakować, tego widoku, tego miejsca… domu… – Cześć, Marysiu! Obejrzała się wystraszona. – Cześć – odpowiedziała zaskoczona jego słowami. Zapatrzona w dal, w ogóle nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Usiadł obok, taki śliczny, pachnący. Jej zmysły szalały. Nie mogła mu się oprzeć, chciała się do niego przytulić, pocałować. Te ostatnie chwile rozłąki to dla niej prawdziwa gehenna. Marek całą drogę zastanawiał się, co będzie dalej. Jak sobie poradzi? Nie chciał, by wyjeżdżała. Nie wyobrażał sobie, że nie będą mogli się spotykać… Objął ją ramieniem i poczuł jej ciepło. Przez głowę przeleciała mu myśl, że to ostatni raz, że Maria jutro wyjeżdża. W sercu czuł smutek, ale nie okazywał tego. Próbował ukryć to przed nią, by nie czuła się jeszcze gorzej. – Nic nie mówisz? – Spojrzał na nią. Wyglądała na przygnębioną. – Jak ja sobie poradzę bez ciebie?! – odpowiedziała pytaniem. – Nie martw się, dasz radę, damy radę. – Mówisz poważnie? Twarz jej momentalnie pojaśniała. – Oczywiście, że tak. Zobaczysz, wszystko będzie ok. Marek mówił jedno, a myślał drugie. Nad nimi fruwały mewy, zataczały kręgi, skrzecząc wniebogłosy. Ucieszyła się na
te słowa i przytuliła do niego, całując go w policzek. Zachodzące słońce odbijało się na ich twarzach, a jego promienie zatapiały się w złocistych włosach Marii, tworząc majestatyczną poświatę. Marek przyglądał się jej i już za nią tęsknił. Jest tak blisko, a już tak daleko. Ten ostatni wieczór na plaży był niezapomniany. Nie liczyło się nic… nikt. Tylko tu i teraz, i nieubłagalnie mijające godziny.
– Boże, co ja tu robię?! Co ja najlepszego wyprawiam? Chcę zniknąć, teraz, zaraz, natychmiast!!! Zamknęła oczy i zadręczała się myślami, a pytania same się nasuwały. Oczywiście nie znała na nie odpowiedzi. Pociąg do Zakopanego wypchany był po brzegi. Dzięki Bogu, znalazła miejsce siedzące. Zdruzgotana i przerażona siedziała w przedziale. Chciała ryczeć, chciała wracać do domu, do Marka. W sercu czuła ucisk i niepokój. Wpatrywała się w okno, nie zważając na ludzi siedzących obok. Było jej wszystko jedno. Myślała o Marku, czy ich miłość jest prawdziwa? Czy przetrwa tę próbę czasu? A może Krystyna miała rację i wyjdzie, że nie był jej wart? Nie dopuszczała do siebie takich myśli. Próbowała na siłę wyprzeć je. Obiecali sobie tego ostatniego wieczoru, że ta rozłąka ich nie rozdzieli, a zbliży za każdym razem, gdy Maria będzie przyjeżdżać. Obiecywali sobie, że spróbują, dadzą sobie szansę, nie zaprzepaszczą tego, co jest między nimi. Długo nie mogli się rozstać, to była agonia. Ostatni pocałunek, ostatnie dotknięcie dłoni, ostatnie „cześć” i wreszcie ostatnie spojrzenie. Wszystko to było jak przybijanie ostatniego gwoździa do trumny. Pół nocy przepłakała, niewyspana z podkrążonymi oczyma jechała na dworzec. W drodze błagała ojca, aby coś zrobił. Ale jego milczenie i łzy w oczach mówiły same za siebie. Żadna decyzja podejmowana w domu nie należała już do niego. Stał się marnym człowieczkiem, słabym, zduszonym i stłumionym przez Krystynę. Co się z nim stało? Nieraz zastanawiała się i nie mogła pojąć, jak można było się tak zmienić? Czym to jest spowodowane? Co takiego się stało, że dał się omamić Krystynie do tego stopnia? Może ma na niego haka? Czasem myśli sobie, że to ma jakiś związek z nią samą. Dawniej ojciec ją popierał, wstawiał się za nią, a teraz nic, kompletnie nic. Wcześniej stronił od alkoholu, obecnie wieczorami degustuje wszelakie trunki. Wygląda to tak, jakby miał coś na sumieniu albo gorzej, jakby wiedział coś, z czym nie potrafi sobie dać rady. Bądź co bądź miała nadzieję, że ojciec się opamięta i dojdą z Krystyną do porozumienia. Wyjeżdżając, schodzi im z drogi, więc jeden powód do kłótni mają z głowy. Zapatrzyła się w uciekające za oknem obrazy i na krople spływające po szybie.
Natura tak jak i ona płakała, płakała razem z nią, utożsamiała się z bólem. W międzyczasie dostała sms-a od Marka, napisał, że już tęskni i że te cztery miesiące zlecą szybko, tak że ani się obejrzy i Sylwestra spędzą razem. Pisał jeszcze, że będzie cudownie i że ją kocha… W jej oczach pojawiły się łzy, a w mostku poczuła znów ucisk. – „To serce” – pomyślała – „jest złamane”. – Jak ja sobię poradzę? Nowa szkoła, nowi ludzie. Obce praktycznie miejsce, może nie aż tak bardzo, ale jednak. – Masakra, totalna masakra – powiedziała na głos i dopiero wówczas spostrzegła, że to nie były już jej myśli… Maria mówiła głośno o tym, o czym rozmyślała. Starsza pani siedząca obok odezwała się do niej słowami: – Masz rację, drogie dziecko, już dawno tak nie padało. Maria uśmiechnęła się do niej. Gdyby wiedziała, o co tak naprawdę jej chodziło. Co ją spotkało. Towarzyszka podróży wyglądała na miłą. Była gustownie ubrana, w ciemnogranatowy kostium, z czarną torebką na ramieniu. Zwłaszcza srebrzyście białe włosy przykuły wzrok Marii. Zastanowił ją fakt, dokąd taka staruszka jedzie, w dodatku zupełnie sama. Zamknęła oczy, bardzo chciała zasnąć. Dzień był senny. Panujące warunki na dworze i spadek ciśnienia dawały o sobie znać. Maria spojrzała na pozostałych pasażerów, z którymi siedziała w przedziale. Oprócz siwiuteńkiej pani obok siedziało młode małżeństwo, a naprzeciw grupka młodych ludzi. Widać, że większość prawdopodobnie wracała z wakacji czy urlopu. Opaleni, wyluzowani, zadowoleni… Tylko ona smutna i… szkoda gadać, nic tylko usiąść i płakać. Rozejrzała się. Przedział, w którym jechała, był obskurny, stary, chyba dawno nie był też sprzątany, syf total. – Proszę bileciki do kontroli – krzyknął wesoło konduktor do pasażerów. Pojawił się w połowie drogi. Podstarzały grubasek pod wąsem. Zrobił swoje i tyle go widzieli. Oparła głowę o siedzenie i zamknęła oczy. Przypomniała sobie słowa koleżanki, które wypowiedziała na pożegnanie. Płakały obie. Długo rozmawiały, jakby chciały, aby wystarczyło to na cały ten czas, kiedy jej nie będzie. Magda nie pojmowała, jak Maria mogła dopuścić do tego, by ją wypisali ze szkoły, przecież była już pełnoletnia. Okazało się, że to była ściema, mistyfikacja. Krystyna załatwiła to już dawno, zaraz po zakończeniu roku szkolnego, a Maria dowiedziała się o tym przypadkiem,
dopiero przed samym wyjazdem. Krystyna wiedziała doskonale, co szykuje, i nic jej nie powiedziała. Zrobiła to za jej plecami. Czemu ściemniała, że powodem był wyjazd z Markiem w góry? Tak naprawdę zaplanowała to już dużo wcześniej. Tylko skoro wiedziała, że córka nadal się z nim spotyka, czemu nie zareagowała wcześniej? Dała jej swobodę jeszcze na chwilę. To do niej niepodobne! A może Antoni miał na to wpływ? Może dzięki niemu miała najwspanialsze wakacje w życiu? Nie zdążyła z nim o tym porozmawiać. Co by to dało? W głowie się jej nie mieścio, jak można być tak podstępnym, podłym i bezwzględnym dla własnego dziecka. Magda do samego końca nie wierzyła, że od przyszłego roku szkolnego będzie musiała sama chodzić do szkoły. Kto jej pomoże? Wesprze? Z kim będzie się śmiać? Komu wypłacze się na ramieniu? Nie mogła tego przeboleć. Na pamiątkę wiecznej przyjaźni podarowała Marii walkmana, który zawsze się jej podobał. Ma go ze Stanów, specyficzny z bajerami i w jej ulubionym czerwonym kolorze. Nie chciała go przyjąć, ale koleżanka nalegała, więc ustąpiła. Uzmysłowiła sobie, że ma go przy sobie. Sięgnęła ręką do plecaka i wydostała go. Założyła słuchawki na uszy i puściła piosenkę „Skłamałam” Edyty Bartosiewicz. Uwielbiała jej piosenki, jest jej wielką fanką. Droga ciągnęła się niesłychanie. Cały czas myślami była przy Marku. Zabrała ze sobą jego zdjęcie, zrobione nad brzegiem morza. Stał uśmiechnięty, pełen życia, optymizmu. Co teraz robi? Czy myśli o niej? Czy będzie czekał? Nie zapomni? Ma tyle obaw, rozterek, pytań pozostawionych bez odpowiedzi… Czasem nachodzi ją myśl, że może wyjdzie jej to na dobre. Trochę odetchnie. Może jej życie zmieni się na lepsze? U ciotki Celiny jest całkiem inaczej niż w domu. A nowa szkoła? Podobno to świetne liceum plastyczne. Odwiedzane niegdyś przez znanych i do tej pory sławnych malarzy, architektów, pisarzy jak choćby Stanisława Witkiewicza czy Jana Matejkę. Zmęczona i znużona podróżą zasnęła. Przebudziła się, gdy do przedziału weszła
młoda kobieta z dzieckiem, które wrzeszczało i płakało na całego. Na bank coś mu dolegało albo po prostu było głodne. Zauważyła, że kiedy spała, w przedziale się przerzedziło, kilku osób już nie było. Dziecko nie dawało za wygraną. Biedna dziewczyna nie wiedziała, co robić. Mały nadal płakał niemiłosiernie i nie chciał się uspokoić. Na szczęście po chwili wpadła na pomysł i dała mu smoczek. Eureka! Dziecko zamilkło! Zapadła błoga cisza. Maria wyjrzała przez okno, przestało padać, byli już daleko od domu, za to coraz bliżej jej nowego… Koło trzeciej po południu zatrzymali się na dworcu w Krakowie. Maria wyciągnęła z plecaka kanapki zrobione przez mamę i postanowiła się posilić. Że też chciało się jej rano wstać i szykować jej prowiant na drogę. Nie rozumiała. Lecz cóż to zmieniało? Gdyby powiedziała: – „Córeczko, nie jedź, nie musisz…” lub „Zapomnijmy o sprawie, bądź szczęśliwa, z kim chcesz” – niestety, żadne z tych słów nie padło, niczego takiego nie usłyszała. Maria ucałowała ją tylko w policzek na pożegnanie i powiedziała, że zadzwoni. Krystyna nie odezwała się ani słowem, stała w drzwiach i patrzyła, jak córka odjeżdża w strugach deszczu. Nie uroniła łezki, nie przemogła się, była jak skała, zimna jak ryba. Bezduszna, powściągliwa i zadufana w sobie. To jest matka? Która matka postępuje tak ze swoim dzieckiem? Dla jego dobra? Marii nie mieściło się to w głowie. Chciała zapomnieć. Od dziś ma nową rodzinę. Ale kanapki były pyszne! Punktualnie o osiemnastej pociąg zatrzymał się na stacji PKP w Zakopanem. Nie mogła ruszyć się z miejsca, zapatrzona w tłum ludzi przemieszczających się po dworcu. Serce waliło jej coraz szybciej, chciała uciec, ale nie miała dokąd. Najlepiej z powrotem, ale powrotu nie było. Poczuła tętniący ból głowy i ostatkiem sił zmusiła się, by wstać. Zabrała swoje rzeczy i udała się w kierunku wyjścia. W dusznym pociągu roztaczał się zapach potu. Zemdliło ją, pomyślała, że jeszcze chwila i zwróci wszystko, co dziś zjadła. Wytrzymała. Stanęła nad schodkami, po których zaraz miała zejść. Miała wrażenie, że jest tu po raz pierwszy, że przyjechała w nieznane. Poprawiła plecak na ramieniu i postawiła pierwszy krok, drugi, a potem trzeci, i tak oto znalazła się na dworcu w Zakopanem. W miasteczku, które od teraz miało stać się jej domem. Domem, w którym nie tylko będzie mieszkać, ale i uczyć się, bawić, przebywać, istnieć.
Wzięła głęboki wdech, szarpnęła walizkę i ruszyła w stronę kuzynki, która czekała już na nią z niecierpliwością. W myślach powtarzała słowa: – Dam radę… to tylko dwa lata. To tylko dwa…
– Maryśka, no wstawaj w końcu, ile można spać! – krzyczała z dołu Łucja. Dobrze, że wczasowiczów już niewielu, a ci co są, już dawno wyszli, zaraz po śniadaniu. – Co za uparciuch jeden… no! – mówiła sama do siebie, wchodząc po schodach. – Nie słyszysz, jak wołam? – zdenerwowana podniosła głos, stając w drzwiach pokoju. – Słyszę, słyszę. – Maria wymamrotała spod kołdry. – Już po dziesiątej, czekam na ciebie ze śniadaniem. A ty śpisz! – zakomunikowała jej. – No już, już. Pali się, czy co? – odburknęła i wstała z łóżka, przeciągając się i ziewając. – Czekam na dole! – odparła Łucja i zamknęła za sobą drzwi. Maria stanęła przed lustrem i przeraziła się. Jak ja wyglądam? Boże! Wczorajsza impreza z całą klasą przyniosła opłakany skutek w postaci podpuchniętych oczu, siana zamiast włosów, bólu głowy i kapcia w buzi. Nie namyślając się ani chwili dłużej, wlazła pod prysznic i zmyła z siebie wczorajsze ogniskowe ekscesy. Jeszcze tylko telefon. – Gdzie moja komórka? Cholera jasna! Gdzie ją znów posiałam? No, jest! – Wyciągnęła ją spod poduszki i zeszła czym prędzej na śniadanie. – Już jestem! – odparła. – Widzę… Siadaj wreszcie. Miałyśmy dziś jechać na zakupy! Pamiętasz? – oznajmiła Łucja. – Pamiętam, ale nie wiem, czy dam radę. Trochę wczoraj przesadziłam. – Maria podrapała się po głowie. – O której wróciłaś? – zapytała zaciekawiona kuzynka. – Koło trzeciej… chyba… – To widać! – Co ty powiesz? I wybuchnęły śmiechem, tak że rozległ się po całej jadalni.
Poranne słońce wdzierało się przez szyby w oknie i raziło w oczy. Siedziały przy małym stoliku, bo wszystkie inne były już uprzątnięte. W jadalni unosiły się już zapachy obiadu. Na dziś, z okazji piątku, zaplanowane zostały placki ziemniaczane ze śmietaną. Pycha!!! – Coś ci nie idzie. – Z ironią w głosie stwierdziła bardziej kuzynka. – No, nie bardzo, łeb mi pęka! – odpowiedziła skacowana imprezowiczka. – Przyniosę ci tabletkę. I Łucja pobiegła do kuchni. Maria zrobiła parę łyków herbaty i spojrzałą na przysmaki leżące na stole. Ale na sam widok już ją zemdliło. – Niepotrzebnie czekałaś na mnie… – powiedziała, popijając tabletkę. – Wiesz, że lubię z tobą jadać śniadania, przyzwyczaiłam się – powiedziała z uśmiechem Łucja. – Dzisiaj nie jestem zbyt dobrym kompanem… – ciężko westchnęła. – Nie przejmuj się, przejdzie ci. – To ja zaparzę kawę, a ty sobie odpocznij, ok? Maria podparła obydwoma rękoma głowę i zamknęła na chwilę oczy. Przeszedł ją dreszcz, pomimo że miała na sobie bluzę z kapturem i dżinsy. Wczorajsza noc nie należała do najcieplejszych i chyba ją z lekka przewiało. – Jeszcze tylko choroby mi brakuje – pomyślała. – A dopiero co niedawno wyleczyłam katar. Skrzyżowała ręce na stoliku i wsparła na nich głowę. – Co ty, śpisz? – wrzasnęła Łucja, niosąc dla siebie kawę. – Nie… ja tylko… – Widzę, że jest z tobą gorzej, niż myślałam! – odparła. – Nie wypiłam dużo, ale wiesz, że nie mogę mieszać trunków, bo później mi źle. I nie wiem, kto mi podał coś innego. Jak go dorwę!!! – zdenerwowała się. – A może to ten twój Patryk? A jak w ogóle było, nic nie mówisz? – spytała. – Jaki mój. Jaki mój? – zbulwersowana podniosła głowę. – Spokojnie, aleś ty dziś nerwowa, jeszcze ci nie przeszło? – Nie! – ucięła krótko. – To nic mi nie opowiesz? Łucja popijała kawę z mlekiem. – Wiem, o co ci chodzi. A więc mówię od razu, nic nie było – skwitowała. – Kompletnie nic? – zawiedziona kuzynka ciągnęła dalej. – No, przecież mówię! – Ok, ok. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej jesteś podminowana.
– Może… – Popatrz, jak ten czas leci! – No… – A tak niedawno rozpakowywałaś swoją walizkę. Siedziały jeszcze dobrą godzinę, zanim jej przeszło i zanim była w stanie ruszyć się gdziekolwiek. – No to zbieramy się, co? – zapytała, kiedy nieco powróciła do życia. – To ja idę po wóz… – odparła kuzynka. Maria zabrała ze sobą plecak i za moment czekała już pod domem. – No to jedziemy, masz wszystko? – upewniła się zawsze pedantyczna starsza siostra. – Oczywiście! Automatyczna brama na wjeździe otworzyła się przed nimi i dziewczyny wyjechały z piskiem opon, aż się za nimi kurzyło. Dla gości była osobna furtka. Cały teren wokół pensjonatu był zagospodarowany tak, by wszystkim dogodzić, a przede wszystkim wczasowiczom. Mieli do wyboru drewnianą altanę, na której wisiały cudne kaskady kwiatów, taras z drewnianymi stołami i ławami, a nad nim parasole. Obok murowany duży grill, trochę już stary, ale dzięki temu lepiej się prezentuje. Plac zabaw dla dzieci, w tym zjeżdżalnia, huśtawki i niewielkie boisko. Za nim było też miejsce na ognisko. Dalej w głębi posesji spory plac zajmuje sad owocowy i warzywnik. Ulubionym miejscem Marii była stara, lekko pochylona na lewy bok grusza, i stojąca pod nią mała ławeczka, na której dziewczyna często przesiadywała, rozmyślała, ale też i malowała. Przez ostatnie dwa lata pokochała to miejsce miłością czystą, pierwszą! Pobyt tutaj sprawił, że stała się innym człowiekiem. Zmieniła się, wydoroślała na tyle, na ile to było możliwe. Na pewno uspokoiła się i nie żyła już w ciągłym stresie, stała się bardziej otwarta, wyrozumiała i stanowcza. Nauczyła się nie bać, nie trząść się w każdej złej sytuacji. Gotowa była stawić czoło przeciwnościom. Późnym popołudniem wróciły z zakupów. Przebyły szmat drogi. Zachciało im się jechać do Nowego Targu i powłóczyć po tamtejszych sklepach. Łucja chciała sprawić kuzynce przyjemność i kupić jej coś na urodziny, zanim ta wyjedzie. Nowy Targ jest niewielkim miasteczkiem, ale bardzo ładnym, czystym. Tutejsi ludzie są mili i uprzejmi, chętnie pomagają w potrzebie. Pobliskie wioski nad wyraz podobają się Marii, są urokliwe i malownicze. Spostrzegła, że na wsi żyje się lepiej. Kontakt z naturą, obcowanie z nią na co dzień to wielki dar, choć trzeba się nieraz natrudzić. Pokochała Podhale jak swój dom. Może kiedyś nawet tu zamieszka, na co
ciocia namawiała ją przez cały pobyt. Mają przecież tylko jedną córkę, a majątek jest duży. Ciocia obiecywała, że nie zapomną o niej i że może do nich wracać, kiedy tylko zechce. Teraz jest już jedną z nich, należy do rodziny. Maria była wzruszona i prawdę mówiąc, przywiązała się do nich tak bardzo, że najchętniej by tu została. W sobotę, bladym świtem, wstała, by dopakowć jeszcze parę rzeczy. Była gotowa do podróży. Czuła dziwny niepokój, który niegdyś towarzyszył jej bez przerwy. Nie wie, co ją czeka. Czy jej bliscy zmienili swoje postępowanie? Czy wyczekują jej z otwartymi ramionami? Wypełniła swoją powinność, sprostała wymaganiom, skończyła szkołę z wyróżnieniem, a maturę zdała śpiewająco. Z wynikami, jakie osiągnęła, może składać papiery na uczelnię, jaką tylko zapragnie. Nauka tutaj nie sprawiała jej problemu, wspaniali nauczyciele i świetna szkoła plastyczna im. Antoniego Kenara nauczyli ją wiele. Maria nabrała doświadczenia, pogłębiła swoją pasję do malarstwa także dzięki możliwości rozwoju, którą dała jej ta szkoła. Najbardziej będzie brakowało jej znajomych i przyjaciół, z którymi bardzo się zżyła. Możliwe, że kilkoro pójdzie na tę samą uczelnię, więc znajomość przetrwa. Na dworcu płakały obydwie, żegnając się i machając na do widzenia. Pociąg ruszył. Rzuciła ciężki od kanapek zrobionych przez ciocię plecak i usiadła. Wyjrzała przez okno, na niebie zbierały się deszczowe chmury. Już przez kilka ostatnich dni wiał silny ciepły wiatr, zwany na Podhalu halnym, zwiastując zmianę pogody. Pod Tatrami zmiana pogody to częste zjawisko. Niektórzy turyści bagatelizują to i wyruszają na wędrówkę nieodpowiednio ubrani i nieprzygotowani. Ratownicy mają wówczas sporo pracy. Maria wyciągnęła z plecaka wodę, była spragniona. Spojrzała przed siebie. Naprzeciw niej w przedziale siedział młody chłopak z dziewczyną. Cały czas się przytulali i widać było, że mają się ku sobie. Odrobinę speszona tym widokiem, założyła słuchawki od walkmana na uszy, puściła muzykę i zamknęła oczy. Sama miała za sobą nieudany związek i nadal ją to bolało. Ma w sercu cierń, który utkwił w nim na dobre i co jakiś czas dawał o sobie znać. Nie chciała myśleć o Marku, lecz ta para zakochanych przypomniała jej, co straciła. Ciągle jeszcze nie doszła do siebie, choć minął już prawie rok, od kiedy definitywnie postanowili się rozstać. Ich związek wygasł, ale czy miłość też? Nie była tego taka pewna. Czuła, że nadal jest jej bliski. Na wszystko jest już niestety za późno. Rodzice nie pozwolili jej przyjeżdżać do domu, a sami też nie mieli ochoty jej odwiedzać. To był dla niej cios. Czasem czuła taką tęsknotę za domem, za
swoim pokojem, za morzem, że wzbierała w niej gorycz i nienawiść do bliskich. Były momenty załamania, podczas których ryczała jak bóbr. Wtedy to Łucja była dla niej oparciem, dodawała jej otuchy, a najbardziej wówczs, gdy rozstała się z Markiem. Myślała, że uda się tworzyć związek na odległość, ale nie udało się! Początki zapowiadały się nieźle, jednak w miarę upływu czasu coraz częściej dochodziło między nimi do sprzeczek. Chodziło przeważnie o to, że Maria nie przyjeżdżała, a on nie dał rady jej odwiedzić. Bo i za co? Wiedziała o tym doskonale i zdawała sobie sprawę z tego, w jakiej jest sytuacji. Najbardziej jednak rozgoryczona była wiadomością, że wypływa w morze i nie idzie na studia, pomimo świetnych wyników zdobytych na maturze. Ostatniego sms-a dostała od niego przed wypłynięciem. Marek pisał, że musi tak postąpić, że nie ma wyboru, bo brat zachorował podobnie jak mama i teraz to on zmuszony jest zarabiać na utrzymanie domu. I jeszcze, że nie ma co nadal się szarpać, a teraz, kiedy on zamierza pracować z dala od domu, to i tak to nie ma sensu. I że nie czeka ją z nim żadne życie, bo nie zniósłby myśli, że czegoś jej brakuje. Pisał też, że na pewno znajdzie sobie kogoś, kto będzie jej wart, o niebo lepszego, takiego, na jakiego zasługuje, bardziej jej godnego, który da jej wszystko, czego on nie może jej dać. I żeby nie rozpamiętywała złych chwil, tylko te dobre i szczęśliwe, jakie wspólnie przeżyli. I żeby starała się żyć zgodnie ze swoim sumieniem, by nie dawała sobą manipulować i kierować, bo na to nie zasługuje. I że jest wspaniałą osobą, najbardziej wartościową, jaką poznał w swoim dotychczasowym życiu. I że jeśli się kiedyś spotkają, ma taką nadzieję, żeby nie miała do niego żalu, aby potrafili ze sobą rozmawiać, gdyż było im dane zaznać czegoś niezwykłego i magicznego. I na koniec, że ją przeprasza… Nie pamiętała, w ilu sms-ach mieściły się te słowa. Nie miał odwagi zadzwonić, bał się, że jeśli ją usłyszy, nie powie tego, co chciał powiedzieć, bo jedno jej słowo, a rzuciłby wszystko… Nie mógł! Tego, co czuła po przeczytaniu, nie da się opisać. Jej serce rozdarło się, pękło na pół i już na zawsze zostało złamane. Nie miała siły i nawet nie próbowała odpisywać. Nic by to nie dało. To był koniec. Przeczuwała to już wcześniej, ale do końca miała nadzieję. Do końca łudziła się, iż dadzą radę. Jednego się nie spodziewała, że w jego życiu nastąpi taki zwrot. Była pewna, że jak wróci, to wszystko się ułoży, poukłada. Spróbują od nowa odbudować to, co przez ten czas utracili.
Aktualnie nie miała czego odbudowywać. To, co ich łączyło, rozpadło się na małe kawałeczki i żaden klej nie zdoła ich posklejać, bez względu na to, jak dobry miałby skład. Od czasu do czasu nachodziła ją jednak ochota, by do niego napisać.
– Co słychać? Jak leci? Jednakże to takie banalne. Uznałby ją za wariatkę. A może nie? Za każdym razem odkładała telefon. Na samo wspomnienie czuła ucisk – to dawało o sobie znać jej zranione serce, które uleczyć mogła przypuszczalnie tylko nowa miłość, na którą Maria nie mogła się zdecydować w Zakopanem. Patryk szalał za nią od samego początku, gdy tylko dołączyła do ich klasy. Wysoki, przystojny blondyn, podobał się wszystkim dziewczynom. On jednak upatrzył sobie ją. Maria przez pierwszy rok żyła złudzeniami, a w kolejnym próbowała zapomnieć. Skusiła się na kilka randek po większych namowach, lecz szybko zrozumiała, że nie da rady. Nie potrafiła zapomnieć o Marku, nieustannie go do niego porównywała, co niestety przeważnie wychodziło na niekorzyść Patryka. Tak że nie miało to najmniejszego, jakiegokolwiek sensu. Po co miała chłopakowi mieszać niepotrzebnie w głowie.
Droga
powrotna była długa i męcząca, spadek ciśnienia dał o sobie znać przeszywającym bólem głowy. W ogóle ostatnio nie czuła się za dobrze, niby wszystko było ok, a jednak co chwila coś jej dokuczało. Nie zwracała na to uwagi. Chciała zadzwonić do domu, lecz nie była w stanie, nikt nie wiedział, że wraca. A może już nie miała do czego wracać? Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Obawiała się swojego powrotu. – A jeśli dla mnie nie ma już tam miejsca i nie bedą chcieli mnie przyjąć? Różne myśli przychodziły jej do głowy. Zawsze może wrócić do cioci. Usmiechnęła się w duchu. Zdała sobie sprawę, że dom na wzgórzu, jej rodzina mają na nią zły wpływ. Budzą złe myśli, lęk, strach przed życiem, przed byciem… Zrozumiała, że jednak jest teraz silniejsza i stawi im czoło. Postawi sprawę jasno: albo będą traktować ją jak równego sobie partnera, albo pożegnają się na zawsze.
Koło dziewiątej dotarła na miejsce, rozespana, ale przynajmniej ból głowy minął. Zabrała swoje rzeczy i wyszła na peron. Nabrała głęboko powietrza i poczuła znajomy zapach, zapach domu. Znów tu jest, w swoim mieście. Do oczu napłynęły jej łzy i z wrażenia musiała usiąść. Zastanawiała się, czy aby to się jej nie śni. Siedząca obok pani w podeszłym wieku zapytała, czy wszystko w porządku i dlaczego płacze? Czy może zapomnieli po nią przyjechać? Odparła, że wszystko jest ok. Zwinęła się czym prędzej, by nie wzbudzać sensacji, i poszła na najbliższy postój taksówek. Wieczór był ciepły, ona w samych spodenkach i przepoconej koszulce marzyła tylko o prysznicu i łóżku… Zapragnęła z całej siły pojechać wpierw na plażę. – Jestem w domu… – pomyślała, wciągając głęboko powietrze. Stała na brzegu i wpatrywała się w morze. Zimny wiatr zaciągał od zachodu i robiło się nieprzyjemnie. Wzruszyła się. Po policzkach popłynęły jej łzy. To było silniejsze od niej, nie mogła się powstrzymać, dopiero teraz, stojąc boso na ciepłym piasku, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. Jak bardzo kocha to miejsce, swój dom, mimo tego, że nie jest w nim tak jak być powinno. Zrozumiała jednak, że dom ma się tylko jeden. Na niebie można było oglądać jeszcze ostatnie czerwone smugi znikającego za horyzontem słońca. Usiadła i nadal nie mogła oderwać oczu od fal uderzających o brzeg i podbierających piach. Przetarła rękoma mokre oczy i położyła się na plecach, zamknęła oczy i napawała się chwilą. Tak, tęskniła, tęskniła do granic wytrzymałości, ale nareszcie jest… Wróciła! Przypomniała sobie chwile spędzone z Markiem, kiedy spotykali się wieczorami na plaży i leżąc, wpatrywali się w niebo i oglądali gwiazdy. Próbowali je policzyć, śmiejąc się do rozpuku, gdy im się nie udawało. Było cudownie mieć go blisko, na wyciągnięcie ręki, poczuć jego zapach, jego dotyk, po prostu móc z nim być tak zwyczajnie. To wspomnienie zasmuciło ją jeszcze bardziej. Otworzyła oczy, zrobiło się jej naprawdę zimno. Plażę ogarniał mrok. Pustka dokoła, morza szum i ona sama, a gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, on, jej wymarzony, wyśniony, przeznaczony, którego straciła na zawsze. Pewnie już nigdy go nie zobaczy. Na samą myśl, że już nigdy nie doświadczy tego, co było jej dane przeżyć z Markiem, wzdrygnęła się ze strachu. – Czemu znów o nim myślę? To miejsce przypomniało jej wszystko. Na nowo powróciły wspomnienia,
z którymi, jak myślała, już się uporała. To nadal bolało. – Co ja mam zrobić? Jak o nim zapomnieć? Jak wyrzucić go z głowy, z myśli, z serca…
– Śpisz? My wychodzimy… – oznajmiła Krystyna, stojąc w drzwiach pokoju Marii. – Która godzina? – odpowiedziała pytaniem. – Dochodzi ósma, ale ty śpij. Może wpadnij później do nas – skwitowała i wyszła. Maria spojrzała na komórkę, faktycznie jeszcze wcześnie. Oczy się jej kleiły, ale czuła się wyspana, wczoraj szybko się położyła. Ziewnęła szeroko i rozejrzała się po pokoju z uśmiechem. – Mój pokój, mój wspaniały pokoik – pomyślała. Nic się tu nie zmieniło i chociaż kilka rzeczy by stąd wyrzuciła, z których wydoroślała, to jednak ucieszył ją widok starych śmieci. Nie miała ochoty jeszcze wstawać, zamierzała poleżeć i nacieszyć się tym, że jest. Podciągnęła atłasową pościel pod szyję i skuliła się w kłębek. Było jej dobrze. Jej obawy związane z powrotem zniknęły natychmiast po przybyciu do domu. Okazało się, że czekali na nią, gdyż ciocia wcześniej zatelefonowała do Krystyny. Wiedziała, że Maria tego nie zrobi. Rodzice przywitali ją z otwartymi ramionami, braciszka nie było. Nie siedzieli długo, chwila rozmowy i wszyscy położyli się spać. Nie męczyli jej pytaniami. Raczej byłyby one nie na miejscu, biorąc pod uwagę fakt, że to oni przyczynili się do tego, że musiała zmienić szkołę, znajomych, miasto, chłopaka… Byli dla niej bardzo mili, chociaż dało się wyczuć sztywną atmosferę. Było tak, jakby ich zachowanie było trochę na pokaz, udawane. Maria miała nadzieję, że się myli, ale intuicja nidgy jej nie zawodziła. Dzień leniwie budził się do życia. Koniec czerwca, na dworze zagościła lepsza pogoda – słoneczna i ciepła. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez koronkowe firany w oknie i docierały do jej łóżka, raziły ją w oczy. Odwróciła się na bok i ujrzała stojące na szafce zdjęcie Marka. – Niemożliwe! Co ono tu robi? Mama go nie wyrzuciła? Dziwne! Przez tak długi czas stało obok jej łóżka i czekało na nią, a teraz kiedy wróciła, jest tu z nią, nie ciałem, lecz duchem. Tylko dlaczego Krystyna nie wyrzuciła go, sprzątajac pokój choćby przed jej przyjazdem? Może dotarło do niej przez ten czas, że źle zrobiła.
Jakie były jej intencje? Zastanawiała się. – Niech było, jak chciało… – podsumowała i wzięła zdjęcie do ręki. Widok Marka rozczulił ją, przypominał chwilę, w której mu je zrobiła. Byli wówczas na ognisku ze znajomymi, dobrze się bawili, odrobinę wstawieni pstrykali sobie zdjęcia, robiąc do nich głupie miny. I takie było właśnie to zdjęcie, śmieszne, wesołe, oddające dobrą zabawę, czas spędzony w dobrym towarzystwie. Kochała go za to. Za to, że potrafił ją rozśmieszyć, rozbawić, rozweselić. Potrafili przegadać pół nocy, gdy źle się czuła lub miała gorszy dzień. Teraz musi radzić sobie sama i nawet dobrze jej to idzie. Nauczyła się kontrolować swoje emocje i napady złości, unikać stresu i nieprzyjemnych sytuacji. Pogładziła ręką po ramce i westchnęła. Poczuła w sercu żal z powodu tego, co się stało. Wiedziała, że sama jest sobie winna. Czy miała jakiś wybór? Wtedy wydawało się że nie, teraz myśli, że może jednak tak. Wyszło, jak wyszło; czasu nie zawróci. Trzeba spojrzeć trzeźwo na świat; realnie, nie wracać do tego, co było, a nie jest. Rana w sercu jeszcze się nie zagoiła i kto wie, czy kiedykolwiek to nastąpi. Marek… Marek Borowski… mój Marek… – Ech!… i odłożyła z powrotem zdjęcie na miejsce. Nie chciała go chować… Nie wiedzieć czemu jego widok sprawiał jej ogromną przyjemność, przynajmniej tyle jej po nim pozostało. Przed nią wakacje, potem studia, a później wymarzona praca związana z malarstwem, może za granicą, jak się uda, zobaczy. Może być ciężko, ale będzie się starać wszystkiemu sprostać, a jak na razie, na chwilę obecną planuje, by wstać, wziąć prysznic i coś zjeść, bo kiszki jej marsza grają. Godzinę później siedziała już przy stole kuchennym i pochłaniała górę kanapek. W domu nie było nikogo. Nie widziała się jeszcze z braciszkiem, ale domyślała się, że nie spał w domu. Cóż, widocznie nie wie, że przyjechała. Nie telefonowała do niego, chciała mu zrobić niespodziankę. Nic mu nie mówiła, jak rozmawiali przez telefon parę tygodni temu. To on dzwonił i pisał do niej najczęściej z domowników. Przynajmniej się nią interesował, co prawda, o tyle, o ile, ale zawsze. Musi przyznać, że po ich rozmowie przed jej wyjazdem zmienił się jego stosunek do niej. Był wobec niej bardziej otwarty, co wcześniej się mu nie zdarzało. Zagłuszyła troszkę głód, ale nie zjadła wszystkiego, bo zrobiło się jej niedobrze. Musi nabrać nieco ciała, bo wygląda mizernie, chuda jak szkapa. Tylko jak to zrobić?
Siedziała na krześle i rozglądała się po kuchni. Nic się tu nie zmieniło, nadal było tu przejrzyście, jasno i nieskazitelnie czysto, mucha nie siada. Poczuła się samotna, jak wtedy w górach po rozstaniu z Markiem. Nie mogła sobie z tym poradzić, chodziła sama w Tatry i użalała się nad sobą. Przesiadywała na skałkach i płakała, dołując się jeszcze bardziej. Twierdziła wówczas, że nie jest nikomu potrzebna, nikomu na niej nie zależy. Miała nawet myśli samobójcze. Niestety, jest tchórzem i nigdy by się do tego nie posunęła. Po jakimś czasie przeszło. Uspokoiła się, nabrała siły do życia. Łucja była jej w tym bardzo pomocna. Pomogła się jej pozbierać, to ona ładowała jej akumulatory, by mogła dalej funkcjonować. Uporała się z tym koszmarem, choć czasem jeszcze, zwłaszcza gdy jest sama, nachodziły ją złe myśli, demony przeszłości. Zrobiła sobie kawę i wyszła na taras. Zapowiadał się piękny dzień, na niebie ani jednej chmury, tylko słońce. – Przydałoby się nieco opalić… – pomyślała, bujając się w fotelu. Wyciągnęła nogi do słońca i zamknęła oczy. Robiło się coraz cieplej. Maria cieszyła się chwilą spokoju. Brakowało jej tego, spojrzała przed siebie, trawnik skoszony, kwiaty w ogródku zakwitły, tylko na balkonach pusto i w dużych donicach też. Nikt nie pomyślał, nie zajął się posadzeniem kwiatów sezonowych, a teraz jest już za późno. To ona się tym zawsze zajmowała, widać bez niej ten dom podupadał. Kiedyś zachwycał pięknymi kaskadami zwisających z balkonu kwiatów, na tarasie i wokół domu. Zanużona w pełnym słońcu opalała się i nabierała siły. Kiedy skóra zaczęła ją piec, ocknęła się i przestraszyła. Otworzyła oczy i niedowierzała temu, co zobaczyła. Obok niej leżał nie kto inny jak Filemon, jej stary ukochany kot… – O Boże, Filemon – krzyknęła. – Jak ja cię dawno nie widziałam! Tak się za tobą stęskniłam… I wzięła go na ręce. Mruczał głośno, gdy go głaskała po grzbiecie. – Leni się – stwierdziła. – Tak się o ciebie bałam, myślałam, że już cię nie zobaczę, że przepadniesz! – Mówiła do niego, a on słuchał. Po czym zwinął się w kłębek i widać, że dobrze mu było, bo chyba dawno nikt się nim nie zajmował. – Biedaku, schudłeś, zmizerniałeś, ale i tak cię kocham… Pod wieczór czekała na Magdę, umówiły się na plaży koło wydm. Koleżanka była zaskoczona tym, że Maria przyjechała. Ciekawa była, czy bardzo się zmieniła? Pobyt w górach podobno odmładza? Podobno nad morzem też? Podobno… Plaża tętniła życiem, gwarno było od turystów, od razu widać, że wakacje się
zaczęły. Wcześniej była u rodziców w kawiarni. Ucieszyła się, że w końcu zatrudnili więcej personelu. Dawali sobie ze wszystkim radę, więc nie chciała przeszkadzać. Zamieniła parę zdań z ojcem i wyszła. Spora grupa osób siedziała też na zewnątrz, na tarasie. Pomyślała, że czas zatrzymał się tu w miejscu, niczego tu nie zmienili. Krystyna zajęta była obsługą, więc nie miały okazji porozmawiać; może to i dobrze. Cieszyła się również tym, że interes się kręci i że to daje im satysfakcję. Magda zatelefonowała, że się spóźni, więc Maria postanowiła pójść na miasto, odwiedzić stare kąty. Niektórych już nie ma, inne zmieniły się całkowicie, nie do poznania, a wiele innych, nowych, jeszcze powstało. Kawiarenki, do których chodziły razem z Magdą, nadal funkcjonowały, przypominając jej stare dobre czasy. Stare ulice, przepełnione sklepikami, przydrożne donice z kwiatami przykuwały wzrok i cieszyły ją niezmiernie. Ruch na ulicach, zatłoczone deptaki, wąskie uliczki, jak dobrze było móc znów to ujrzeć na własne oczy. Odwiedziła wiele zakątków, które wzbudziły w niej emocje, gdyż niejeden z nich przypomniał jej o Marku. Myślała, że ma to już za sobą; jak bardzo się myliła. Oddałaby wszystko, by spróbować jeszcze raz, by do niego wrócić, by on chciał znów z nią być. Z jednej strony cieszyła się ogromnie, że wróciła, że tu jest, lecz z drugiej, wspomnienia dopadły ją ze zdwojoną siłą i nie potrafiła się z nich wyzwolić. Jak mogła nie myśleć o tym, co było? Gdy na każdym kroku go widziała. Widziała go w kawiarni, na ulicy, na plaży… Nadal mieszkał w jej w sercu, zajmując tam godne miejsce. Jak on sobie z tym poradził? Musiało mu być ciężko, i to bardzo… Sama już nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, że znów do tego wracała? Do niczego to nie prowadziło, nie ma go i nigdy nie będzie. Nic już tego nie zmieni, a rozpamiętywanie i wracanie do przeszłości nie wyjdzie jej na dobre, dobrze o tym wiedziała. Tylko jak wyłączyć myśli? Po godzinie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wróciła więc na plażę. Dotarła na skraj lasu i usiadła pod drzewem, pod którym siedziała, gdy pierwszy raz spotkała się z Markiem. Wielka powykręcana sosna nadal tu rosła. Zmachana i spocona wałęsaniem się po mieście musiała odpocząć w cieniu. Sukienka kleiła się jej do ciała, a włosy potargał wiatr. Zaplotła je w warkocz i oparła się, delektując widokiem morza, fal, fruwających ptaków i szumem drzew z pobliskiego zagajnika. Ciepły piasek ogrzewał jej gołe nogi, przyjemne uczucie.
W dali spostrzegła grupkę osób pływających w morzu z tej strony mierzei. Obserwowała ich, widać było, że dobrze się bawili. Miała ochotę zanurzyć się w wodzie i też skosztować błogiego stanu, jaki dawało pływanie w błękitnej wodzie. Czekała jednak na Magdę, a poza tym nie miała stroju kąpielowego na sobie. Niezapomniane ogniska, imprezy do samego rana, noce spędzone na oglądaniu gwiazd i spoglądaniu na księżyc, te i dużo innych chwil na zawsze wyryły się jej w pamięci i będzie do nich wracać z rozkoszą. Do głowy przyszło jej też niemiłe wspomnienie z ogniska, gdy o mały włos nie doszło do tragedii. Kiedy to ówczesny kolega Marka rzucił się na nią i dobierał się do niej. Na samą myśl o tym przeszyły ją dreszcze – wolała do tego nie wracać. Wyglądała koleżanki, a ta, jak na złość, się spóźniała. Zrobiło się późno. Słońce schodziło do morza, a wraz z nim na niebie pojawiły się geste obłoki i wiatr nabrał mocy. Chłód przeszywał skąpo ubraną Marię. Była głodna. Nie namyślając się długo, wstała i ruszyła w stronę ścieżki. Po drodze do domu nie omieszkała zadzwonić do koleżanki. Magda przepraszała ją, ale nie mogła wyrwać się z pracy wcześniej. Nie mogła się już doczekać, kiedy się zobaczą, tak wiele miała jej do powiedzenia, tyloma rzeczami chciałaby się z nią podzielić. Nakrywała do stołu, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. – Jesteś, nareszcie! – krzyczała Maria od progu. – Cześć, Marysiu! – Wchodź, nie stój tak, daj pyska! – powiedziała i rzuciła się koleżance na szyję. Przeszły do kuchni, gdzie czekał na nie suto zastawiony stół. Maria przygotowała coś na ząb. Zrobiła sałatkę, tosty. Miała nawet lody. Poza tym, oczywiście, ulubiona kawa latte dla Magdy, coś słodkiego, no i góra owoców. Przystroiła stół kwiatami przyniesionymi z salonu, by wyglądał bardziej odświętnie. Prezentował się niebywale uroczo. Magda była pod wrażeniem. – Głodna? – Właściwie to nic nie jadłam – skwitowała koleżanka i aż ślinka jej pociekła na widok tylu dobroci. – Częstuj się! I opowiadaj, co u ciebie? – Nic się nie zmieniłaś, nadal nosisz długie włosy jak ja! – W sumie to niewiele się zmieniło… – wzruszyła ramionami. – Ciekawa jestem bardziej twojego pobytu… – czekała na jakieś rewelacje. Nałożyły sobie odrobinę sałatki i mruczały pod nosem z zadowolenia. Jadły ze smakiem.
– Uwielbiam sałatkę z kurczakiem – skomentowała Magda. – To przepis od cioci, akurat miałam pod ręką potrzebne produkty, więc chciałam cię jakoś ugościć. – Jak zawsze myślisz o wszystkich, nie tylko o sobie. Ucieszyła się. – Nauczyłaś się też gotować? – zapytała zdumiona. – Owszem, i nawet nieźle mi to idzie – odparła z dumą. – Fajnie… ale ty chyba nic tam nie jadłaś, bo marnie wyglądasz. No opowiadaj, kiedy wróciłaś? – Wczoraj… – A jak było u cioci, bo przez telefon, to nie to samo. – Zżerała ją ciekawość. – Tak, jak ci opowiadałam. Było super. Tam jest inne życie, nie stresowałam się i trochę odżyłam. Westchnęła. – Miałam lekką schizę przed powrotem, bo nie wiedziałam, czy jest do czego wracać, rozumiesz? – Przecież to twoi rodzice. Jak by mogli? – Jej słowa zdziwiły Marię. – A wcześniej mogli? Spojrzała na nią znacząco. – No tak… Sorki… – speszyła się. Zrobiła łyk kawy i rozsiadła się wygodnie na krześle. – Ale mówisz, że jest ok? – Tak, na razie… – pokiwała głową. – No, widzisz, jak ten czas leci, znów jesteśmy razem! – podsumowała Magda. Jakiś czas temu też zerwała z chłopakiem i nie miał jej kto pocieszyć. Rozmawiały owszem przez telefon i dużo im dawały te rozmowy, bo wspierały się i podtrzymywały na duchu. To jej najpierw zwierzyła się, gdy zerwała z Markiem. Jej opowiadała o złamanym sercu i bólu, jakiego doznała. Łucja dzięki temu, że nosi serce na dłoni, stała się dla niej tak samo bliska i teraz ma dwie najlepsze przyjaciółki. Kocha je tak samo. – Znów jesteśmy… chciałaś powiedzieć: same… Zastanowiła się nad tym, co powiedziała. – Skoro już o tym wspomniałaś – odparła Magda. – To wiesz, że nie umiem kłamać i trzymać języka za zębami… – Wiem… wiem, ale o co chodzi? – dopytywała. – Nie wiedziałam, czy mówić ci o tym, czy nie?
– Ale o czym? Nie trzymaj mnie w napięciu! Zdenerwowała się już na dobre. – Widziałam go parę dni temu… – Kogo? W pierwszej chwili nie załapała, o kogo mogło jej chodzić. – No, Marka – wydusiła w końcu. Marię zatkało, tego się nie spodziewała. Jak to? Gdzie go widziała? To on nie jest na morzu? Jest w mieście! Rany boskie! Przez myśl przeleciały jej tysiące pytań. Zapomniała, gdzie i z kim jest. Zastrzeliła ją tą informacją. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. Odetchnęła głęboko i udała niewzruszoną. – I co z tego? – Wzruszyła ramionami. W duchu szalała z ciekawości. Emocje targały nią, ale nie mogła, nie chciała pokazać, że nadal ją to rusza. Co by sobie Magda o niej pomyślała? Wzięłaby ją za rozhisteryzowaną maniaczkę. – To znaczy, że dla ciebie Marek to już przeszłość? Definitywnie? Bo coś czuję, że chyba nie? Mnie nie oszukasz! Przyznaj się! – uczepiła się i nie chciała jej odpuścić. Widziała, że coś kręci. Znała ją, zdradziła ją nietęga mina i błysk w oku, gdy usłyszała jego imię i to, że jest na Helu. Maria nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Byleby tylko nie patrzeć jej prosto w oczy, bo pozna, że się nie myli, że nadal coś do niego czuje, że tak naprawdę jej nie przeszło, że tylko zagłuszyła swoje myśli, wspomnienie o nim, a on ciągle tkwi w jej głowie, a teraz, gdy przyjechała, wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Przetarła oczy i twarz rękoma i spojrzała na koleżankę. – Cholera jasna! To aż tak widać? – zawstydziła się. – Noooo… – uśmiechnęła się Magda. – A myślałam, że mam to już za sobą… Niech to! – To znaczy, że ty nadal… – To głupie, wiem… – przerwała jej. – Wcale nie, co ty mówisz? – zbulwersowała się. – Byliście… jesteście sobie pisani, ja to wiem, i gdyby nie… wiesz, o co mi chodzi? – Wiem… niestety. Zasmuciła się. – Ale to nie znaczy, że to, co was łączyło, się skończyło. Może warto spróbować
jeszcze raz? Magda próbowała jej uświadomić, że nie wszystko stracone, że powinna walczyć. – Tak, tylko nie zapominaj, że dwa lata to szmat czasu, a może on ma już kogoś? – No, o tym nie pomyślałam – przyznała jej rację. – Przecież nie zadzwonię do niego, ot tak, po prostu, no dajże spokój… – No to ja już nie wiem, co mam ci poradzić… Rób, jak uważasz, ale powiem ci jedno, jak was widziałam razem, to wam zazdrościłam. Byliście tacy zakochani i pasowaliście do siebie pod każdym względem… – skwitowała. – Co ty gadasz? Naprawdę? I co z tego wszystkiego… Nie wystarczyło… Dajmy już temu spokój, co? – zakończyła temat. Nie miała ochoty dalej ciągnąć rozmowy o Marku. Czuła się niekomfortowo, jeszcze chwila i się poryczy… Spojrzała mimowolnie w okno, na zewnątrz było już ciemno. Przyjaciółki przegadały dwie godziny, nie wiadomo kiedy to przeleciało. – Będę się zbierać. Obiecałam mamie, że nie wrócę zbyt późno – odparła. Nie chciała jej dłużej męczyć, sama dobrze wiedziała, że to nie takie proste… – To już tak późno? – niedowierzała Maria, spoglądając na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Szybko się pożegnały i obiecały sobie, że się zdzwonią w sprawie kolejnego spotkania. Kiedy zamykała za koleżanką drzwi, zauważyła, że nikogo nie ma jeszcze w domu. Gdzie są rodzice? A Franek? Nie dzwoniła do niego przez cały dzień, bo myślała, że zobaczą się wieczorem. Tak się jednak zagadały z Magdą, że zupełnie o nim zapomniała. Zmartwiona i zaniepokojona zatelefonowała do ojca, by upewnić się, czy wszystko w porządku. Wygląda na to, że mają się dobrze, bawią się świetnie u znajomych. Szkoda tylko, że nie raczyli jej zawiadomić o swoich wieczornych planach. Machnęła na to ręką, bardziej zastanawiał ją fakt tak dziwnego „zniknięcia” Franka. Gdzie on jest? Może gdzieś wyjechał? Już chciała do niego dzwonić, gdy napatoczył się jej pod nogi Filemon. Nakarmiła głodomora, brudasa i włóczykija jednego, bo inaczej nie można było o nim powiedzieć. Wyglądało na to, że nic się nie zmienił. Po namyśle doszła do wniosku, że to już zbyt późna pora na zawracanie gitary swoją osobą i że zadzwoni do brata jutro. Miała tylko nadzieję, że u niego wszystko w porządku i że zobaczą się niedługo. Wykąpana i przebrana w pidżamę siedziała w swoim pokoju w wygodnym fotelu. Niespodziewanie naszła ją chęć, by poszkicować. Jednak z głowy nie wychodziła jej rozmowa z Magdą i z tego powodu Maria była nieco rozkojarzona, nie mogła się
skupić. Myślała o tym, że Marek jest w domu, a nie na morzu. Dlaczego? Co jest tego powodem? A może do niego zadzwonić? – Nie, nie!!! Co ja gadam?! Skarciła się za swe myśli, stukając się w głowę ołówkiem. – Co ja wyprawiam… – pomyślała. Nie mogę znów do tego wracać, to zamknięty rozdział. Zamknęła szkicownik, i tak już dziś nic z tego nie będzie. Najzwyczajniej nie miała do tego głowy. Siedziała przy zapalonej lampce nocnej i rozmyślała. Czy dostanie się na wymarzone studia? Czy jej stosunki z rodzicami się poprawią? Czy wakacje będą udane? I w końcu, czy uda się jej zapomnieć o Marku? Czy będzie gotowa na nowy związek, na nową miłość, jeśli taka będzie jej dana? Czy będzie w stanie pokochać innego? Cały wieczór dręczyła się tymi myślami. Nad tym nigdy nie mogła zapanować. Jej wrażliwość czasem rodziła problemy, ale Maria zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Od października prawdopodobnie czekał ją nowy rozdział w życiu, nowe miejsce, uczelnia, kolejni nowi znajomi. Bardzo chciała, by Magdzie też się udało i by mogły studiować razem. Dzięki temu szybko się dostosują i zaaklimatyzują. Już zasypiała, kiedy na dworze rozległ się huk. Wystraszona skoczyła na równe nogi i szybko założyła szlafrok. Stanęła na balkonie. Noc była ciepła, gwieździsta. Niebo rozświetlały fajerwerki puszczane przez młodych ludzi na plaży. Widok ten zachwycił ją. Przypomniał się jej zeszłoroczny sylwester. Nie chciała nigdzie wychodzić, nie była w stanie. Dopiero co zerwała z chłopakiem i nie miała ochoty na zabawę, była w rozpaczy. Łucja na siłę wyciągnęła ją z domu i razem poszły do znajomych. Impreza była przednia, ludzi na pęczki, alkohol lał się strumieniami, jedzenia pod dostatkiem, no, żyć, nie umierać. Maria nie była w sosie, ale po paru drinkach miała już wszystko gdzieś, zalała swe smutki. Szalała ze znajomymi do samego rana i świetnie się bawiła. Dopiero w górach poznała, co to zabawa, tam ludzie biesiadują do świtu. Pokaz sztucznych ogni o północy był zachwycający, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Na Podhalu to już tradycja. Zwłaszcza dla turystów to wielka atrakcja. Nawet nie zauważyła, kiedy skończyli, a gdy się ocknęła, było już po wszystkim. Rozkojarzona wspomnieniami stała na balkonie w blasku migoczących na niebie konstelacji gwiazd. – Ciekawe, jak Marek spędził sylwestra?
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że powiedziała to głośno. Dopiero w tym momencie uprzytomniła sobie, że znów o nim myśli, a miała tego nie robić! – Boże, co ja najlepszego wyprawiam? – tym razem powiedziała to zupełnie świadomie. – Dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? Dlaczego postawiłeś go na mojej drodze, a później pozwoliłeś mu odejść? Boże, co ja mam począć? – Podniosła głowę i spojrzała w niebo. Czekała na odpowiedź, na próżno… – Najlepiej będzie, jak stąd wyjadę. Tu wszystko mi go przypomina… Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Wyjadę i wtedy na pewno o nim zapomnę! Na bank, na stówę. Już za trzy miesiące… O siódmej trzydzieści obudziło ją słońce, wdzierało się przez niedosuniętą zasłonę w oknie. Zeskoczyła rozespana z łóżka i wyjrzała przez okno. Rodzice szli ścieżką, zapewne już do pracy. Ciekawe, czy jest Franek? Pobiegła do jego pokoju. Nie było go. Łóżko zaścielone i nieruszone od dwóch dni. – Co się z nim dzieje? O co tu chodzi? – Obawiała się najgorszego, ale nie dopuszczała do siebie złych myśli. Chwyciła za telefon i wykręciła do niego numer, nie czekała. Słońce od samego rana dawało czadu. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Szła wąską ścieżką, prowadzącą na plażę. Włosy falowały jej na wietrze, a kolorowa sukienka podkreślała wystające kości obojczykowe, które z bliska wyglądały tak, jakby chciały przebić się przez skórę. Jej figura pozostawiała wiele do życzenia. Ona jednak nie przejmowała się tym. Jedno nie dawało jej tylko spokoju. Ostatnio bardzo mocno zaczęły wypadać jej włosy. Zrobiły się jakieś takie matowe, skóra zbladła, chociaż Maria często się opalała. Zrzuciła wszystko na stres i nerwy w ostatnim czasie. Tylko, że tak naprawdę nie było tego zbyt wiele… Promienie słońca raziły w oczy, a ona zapomniała o okularach. Zasłaniała się rękoma. Idąc wzdłuż ścieżki rowerowej, myślała tylko o jednym, że musi porozmawiać z rodzicami o Franku. Tylko czy aby powinna się wtrącać? A może pogorszy tym sytuację? Tak czy siak, postanowiła to zrobić. Tłumy ludzi maszerowały na plażę, która mimo wczesnej pory wyglądała już na przepełnioną. Zmachała się, pot pociekł jej z czoła i musiała usiąść. Zastanawiała się, czym się tak zmęczyła. Dzięki temu, że na pobliską ławkę docierał cień drzew, Maria nieco ochłonęła. Zawsze miała dobrą kondycję, a teraz?
To na pewno była „wina” zmiany klimatu! I wszystko jasne. Jak szybko pomyślała, tak też szybko wstała… i równie szybko musiała usiąść z powrotem. Poczuła zawrót głowy i zobaczyła mroczki przed oczyma, na szczęście trwało to tylko chwilę. Oparła głowę o ławkę i wzięła parę głębokich wdechów. Nieznajomy na rowerze zatrzymał się koło niej i zapytał, czy wszystko z nią w porządku. Uspokoiła go, że tak, i odjechał. Faktycznie przeszło jej. Ostrożnie wstała i poczuła, że nic jej nie jest, to pewnie była chwilowa niemoc związana ze zmianą powietrza, powrotem, nadmiarem jodu, no i oczywiście upałem. Wytłumaczyła sobie chwilową niedyspozycję i poszła dalej. Wróciła myślami do Franka i jego problemów, które dręczyły ją od rana, kiedy to dowiedziała się o jego wyprowadzce z domu. Tak jak myślała, rodzice maczali w tym palce. Przypadkiem dowiedzieli się o jego związku z innym chłopakiem i dali mu ultimatum, że albo to zakończy i nie będzie hańbił rodziny, albo się wyprowadza! Popłakała się po tej rozmowie. Uzmysłowiła sobie, że postąpili z nim podobnie jak z nią. Tylko że on się nie ugiął, nie przestraszył, tylko wynajął sobie mieszkanie i miał ich gdzieś. Skończył studia, zaczął pracować w firmie komputerowej – był kierownikiem niewielkiej firmy zajmującej się przetwarzaniem danych osobowych i zakładaniem stron internetowych oraz produkującej serwery, i wszystko wskazywało na to, że radzi sobie jakoś, a przede wszystkim jest szczęśliwy. I choć tęsknił za domem, rodziną, to jednak nie poddawał się i walczył o swoje szczęście. Umówili się z Marią, że spotkają się któregoś dnia, jak tylko Franek będzie miał wolne. – Dasz mi wody? – poprosiła ojca. Antoni na widok bladej twarzy córki zmrużył oczy i podał jej butelkę z wodą mineralną. – Co ty, biegłaś? – zapytał zdziwiony jej zadyszką. – Nie, tato, gorąco dziś bardzo – odpowiedziała. Ledwo dowlekła się do kawiarni. Dochodziła dwunasta, więc było teraz najcieplej. – Powinnaś się trochę opalić! – zasugerował, nie odrywając się od swojej pracy. Szykował kolejną porcję zapiekanek i tostów. – Wiem… wiem… Duży macie ruch? – Jak widzisz! Ja zaraz będę wychodził, muszę pojechać po towar, ale ty posiedź sobie i zjedz coś, zmizerniałaś u tej ciotki strasznie – skwitował. – Tato! – Co tato, tato, widzę przecież! – odparł przejęty. Maria siedziała na stołku pod oknem i zerkała, co dzieje się na zewnątrz.
Plażowicze na dobre oblegli całą plażę. Ona jakoś na plażowanie nie miała ochoty. – Muszę z tobą o czymś pogadać! – Nie teraz, dziecko, później… a najlepiej wieczorem. Miotał się po kuchni w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. – Ok, są! Dobra, to ja lecę… Zjedz coś! – I już go nie było. – Pa, tato… – I tyle go widziała. Z mamą nie miała ochoty rozmawiać, a i tak nie dałaby rady, bo Krystyna była zbyt zajęta. Przyglądała się kelnerkom, jak krzątają się, szykując co rusz coś innego. Po całej kuchni unosił się zapach ciastek, zapiekanek, tostów… tak intensywny, że Maria zrobiła się głodna. O mały włos, a zakrztusiłaby się kęsem kanapki, kiedy do pomieszczenia wparowała młoda, nowa kelnerka, której Maria jeszcze nie znała, i z wielką gębą wyjechała na nią, krzycząc, co tu robi. – Tu nie wolno! Obcy jedzą na sali, szef się wścieknie! Maria próbowała jej wejść w słowo, ale ta nie chciała słuchać. W końcu jedna z kelnerek poinformowała ją, że to córka szefostwa. Jakżesz biedna się tłumaczyła, byłaby się z rozpaczy zapadła pod ziemię, taka była purpurowa ze wstydu. Skruszona przepraszała ją bardzo. Maria obróciła to w żart. Miała przecież dobre intencje. Wieczorem długo czekała na rodziców, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę o Franku. Z natury była ciekawska i nie mogła pozwolić sobie na niewiedzę. Po upalnym dniu przyszedł chłodny wieczór. Na dworze zmieniła się pogoda. Maria pozamykała wszystkie okiennice, zasunęła zasłony, by nie widzieć rozbłyskujących na niebie błyskawic. Filemon zdążył wrócić w ostatniej chwili, a już się o niego zaczynała niepokoić. Dostał pełną michę karmy, na którą rzucił się jak sęp, wygłodzony jak zwykle. Po czym rozłożył się na swoim posłaniu. Maria umilała sobie wieczór rysowaniem, to ją odprężało. Odpływała wtedy myślami, była jakby poza rzeczywistością, w innym świecie, w bajce. Wyobraża sobie wówczs, w zależności od tego, co szkicowała, że to, co tworzy, jest jej częścią. Rysowanie od dzieciństwa było jej pasją. Już jako mała dziewczynka rysowała wszystkim portrety, każdy w rodzinie miał dzięki temu swój własny. Tylko Krystynę wkurzało to od samego początku, nie wiedzieć czemu. Tymczasem na dworze na dobre rozszalała się burza. Słychać było odgłosy uderzających o szyby kropli deszczu, a huczący wiatr mometami wydawał dziwne odgłosy. – Gdzie oni są?! – myślała o rodzicach. – O, nareszcie! – krzyknęła po chwili, słysząc szmery na dole w korytarzu.
Wrócili cali przemoczeni i zmarznięci. Rozmowa z ojcem nie przebiegła po myśli Marii, niczego szczególnego się nie dowiedziała, poza tym, że to był wybór Franka, który i tak zamierzał się wyprowadzić. Próbowała wyciągnąć od ojca, jaki jest jego stosunek do spraw orientacji seksualnej. Ale wtedy w bardzo subtelny sposób została poproszona o to, by nie roztrząsała jeszcze zbyt świeżej sprawy i nie wyciągała na światło dzienne wszystkiego, o czym on próbuje zapomnieć. Nie potrafił powiedzieć jej, po której ze stron powinien się opowiedzieć. Wynikało z tego wszystkiego, że Krystyna tradycyjnie nie popierała wyboru syna, a Antoni był jak zwykle w kropce. Kolejny raz umył ręce i nie brał odpowiedzialności za czyjeś błędy, życiowe wybory. Po prostu nabrał wody w usta. Określił się jasno i tego się trzymał, co nie zmieniało faktu, że było mu ciężko. Zniesmaczony całą rozmową, otworzył sobie piwo i zasiadł na fotelu przed telewizorem. Maria poczuła się wytrącona z równowagi. Ten dzień nie należał do najlepszych i miała już wszystkiego po dziurki w nosie. Była przeświadczona, że powinna zająć się teraz sobą. Poszła więc do siebie i zasnęła jak suseł. Rano obudziły ją odgłosy kłótni dochodzące z dołu. – O co znów im poszło? Jaki jest tym razem powód? Miała nadzieję, że nie przyczyniła się do tego wczorajszą rozmową o Franku. Może mamie nie podobało się, że wtrąca się w nie swoje sprawy i podważa jej decyzje? Scenariusz ten sam, aktorzy ci sami, sceneria też, tylko powód się zmienił… zupełnie jak pogoda! Wstała i wyszła na balkon. Morze było spokojne, fale delikatnie muskały brzeg, wylewając się na piach. Pusta plaża, ptaków śpiew o poranku i rześkie nadmorskie powietrze, które rozbudza zmysły. To wzgórze, to jej dom, tu się wychowała, tu mieszka. Tylko czy jest tu szczęśliwa? A może tylko udaje i na siłę próbuje taką być? To jest jej rodzina, lecz ona tego nie czuje, nie czuje się tu mile widziana… Niby wszystko jest w porządku, ale… no właśnie, ale… Owo „ale” towarzyszyło jej od zawsze! Zawsze było jakieś „ale”…, ale nie teraz…, ale może kiedy indziej…, ale nie możesz…, ale to wykluczone…, ale powiedziałam, że nie…, ALE… Brak zrozumienia, akceptacji, więzi rodzinnej, wspólnych przyjemności… niczego.
Cały czas udają, grają, to wszystko jest na pokaz, na niby, sztuczne, bez wyrazu, akceptacji… – Boże, tak bym chciała mieć normalną rodzinę… Tak bym chciała… – pomyślała w duchu, patrząc na morze, oparta o barierkę. Wtem usłyszała trzaskające drzwi wyjściowe, to był Antoni, za nim wybiegła Krystyna, mrucząc coś pod nosem. Szli obok siebie, nie razem, wymachując rękoma i dyskutując o czymś zaciekle. Z posesji podążali wprost na ścieżkę, nadal gestykulując i wrzeszcząc na siebie. Maria nie chciała tego słuchać, zsałoniła uszy rękoma i tylko patrzyła, jak oddalają się od domu, aż całkiem zniknęli za wzgórzem. Pojęła nagle, że jest w samej koszulce nocnej, bosa i zmarznięta, więc śmigiem wpadła do pokoju. Wskoczyła pod kołdrę, by się ogrzać. – Nie ma to jak ciepła puchowa kołderka!!! – pomyślała, wtulając się w poduszkę. Co za życie? Co za los? Dumała pod nosem. Nic się nie zmieniło, cały czas jest tak samo, albo i gorzej… – Co ja sobie wyobrażałam? Że przyjadę i będzie super, że wszystko się zmieni? Zaczną się mną interesować na tyle, na ile bym chciała? Będą kochającym się małżeństwem? Ojciec przestanie pić? Mama zmieni się w osobę współczującą, tolerancyjną, opiekuńczą? Siostra przypomni sobie, że ma siostrę? Brat zmieni orientację dla widzimisię innych? Marek… No właśnie, Marek! Czy zrozumie, że popełnił błąd, podobnie jak i ja? Natłok pytań bez odpowiedzi, które kotłowały się w jej głowie nieprzerwanie. W głowie młodej, zdolnej, nastoletniej dziewczyny ze wspaniałymi perspektywami na przyszłość, która mimo to nie mogła sobie poradzić sama w życiu. Z kompleksami, wiecznie zdołowana, sfrustrowana ciągłymi wyborami. Jak tak można żyć? Ile? Jak długo? Czy w tym domu czeka ją jeszcze coś dobrego? Czy może liczyć na swoją rodzinę? Analizując za i przeciw, doszła do wniosku, że gdy tylko dostanie odpowiedź z uczelni, to pakuje się i natychmiast wyjeżdża. Szuka sobie mieszkania i tyle ją widzieli. Jeśli jednak by się nie udało, to wraca w góry do cioci Celiny, do rodziny, na którą zawsze może liczyć, która ją wspiera i otacza opieką, bezgraniczną i bezinteresowną miłością. Plany, które kiedyś miała, „mieli”, dawno poszły w zapomnienie, prysnęły jak bańka mydlana. Pozostał po nich tylko nikły ślad, po którym można się „przejechać” i wywinąć orła.
Plany związane z Markiem były dla niej piorytetem, ale okazało się, że na darmo wierzyła, że im się uda, że ich miłość przetrwa trudy i znoje. Czasem myślała, że żyje, „żyła” jakąś utopią. Krystyna miała rację, musiała to z przykrością przyznać… Marzyła, by umieć wyłączyć choć na chwilę myślenie, skupić się na sobie, nie przejmować się, nie analizować, nie roztrząsać niepotrzebnie wszystkiego wkoło. Gdyby to potrafiła, byłaby o niebo szczęśliwsza. Jej natura nie pozwala na odrobinę przekory wobec siebie, a co dopiero wobec innych.
– Co u ciebie? Nie dzwonisz, nie piszesz! – W słuchawce telefonu ostro zabrzmiał poirytowany głos kuzynki. – Wiem… Przepraszam! Oczywiście, że nie zapomniałam o was, jak bym mogła – tłumaczyła się. – Tylko…? Coś się stało?! – zaniepokoiła się Łucja. – Nie, wszystko dobrze, tylko sama wiesz… Nie wiedziała, jak ma jej powiedzieć prawdę. – Nic się nie zmieniło, prawda? – kuzynka bardziej stwierdziła, niż zapytała, bo już wiedziała. – Skąd wiesz? – Przecież cię znam, słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak. Miała rację. – Zmagam się z tym od miesiąca, ale jest coraz gorzej, na nic moje starania. – Żaliła się. – Nic nie mogę wskórać, a nawet pogarszam sprawę wtrącaniem się… – powiedziała i poczuła ulgę. Miała dość. – Skoro jest nie do wytrzymania, to czemu nie wracasz do nas? – zapytała. – Chciałabym… – odparła zasmucona. – To w czym problem? – Nie rozumiała jej. – Chcę spędzić tu jeszcze trochę czasu, zanim znowu wyjadę… – A właśnie, dostałaś się? – No nie może być inaczej! – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. – Tak się cieszę! Gratuluję! – W jej głosie też słychać było radość. – Tylko znów mam problem! – Z czym tym razem?
– Szukam mieszkania i nic… a w dodatku strasznie drogo… – odparła zawiedzionym głosem. Stała oparta o barierkę na molo i rozmawiała z Łucją. – To dobrze się składa, widzisz, a ty nic nie dzwonisz, a nasza sąsiadka wyjeżdża wkrótce na studia i szuka lokatorów do swojego mieszkania. – Ma własne mieszkanie w Krakowie? – ucieszyła się. – No wyobraź sobie, że tak. Nieźle, co? – No, raczej! – potwierdziła. – Spadłaś mi z nieba, kochana! – Tak głośno krzyknęła w słuchawkę z radości, aż ludzie spojrzeli na nią dziwnie. – Prześlij mi, proszę, do niej numer telefonu, dobrze? – dodała. – Dobrze, zaraz to zrobię. – Super, dziękuję ci. – Maria była wniebowzięta. – A… i jeszcze jedno, jak z kasą? – zapytała Łucja. – Ojciec powiedział, żebym się nie martwiła… więc… – Jakby co, to my ci pomożemy! – zdeklarowała się. – Daj spokój! – Maria nie chciała o tym słyszeć. – Nic nie mów, należysz teraz do naszej rodziny i w ogóle, nie ma o czym mówić! – zdecydowanie podsumowała dyskusję. – Pamiętaj, gdyby co, to wal śmiało! – dodała. – Będę pamiętać… i jeszcze raz dzięki!!! Pozdrów ciocię i wujka! – To na razie, trzymaj się Marysiu! – Łucja pożegnała się. – Pa! – odpowiedziała i włożyła komórkę do kieszeni. Była zadowolona z obrotu sprawy. Szuka od jakiegoś czasu mieszkania i nic. Albo jej nie pasowało, albo było za drogo, albo jeszcze co innego. Łucja rozwiązała jej problem.
Maria stała na pomoście i wypatrywała koleżanki. Umówione były na czternastą, bo podobno wtedy Magda miała czas. Więc dlaczego się spóźnia? Może coś się stało? Zastanawiała się, spoglądając na morze i obserwując ptaki. Często ostatnio spędzają razem czas, na spacerach, kąpielach w morzu… Bawią się razem doskonale, jak za dawnych czasów. Maria ma trochę więcej czasu od koleżanki, bo ta pracuje w kawiarence w mieście. Zatrudniła się na okres letni, by zarobić trochę grosza na studia. Jej rodzice nie są zbyt zamożni i każda pomoc jest potrzebna. Maria czuje się
przez to gorsza. Ma dużo wolnego czasu i marnuje go. Nieraz nie ma co ze sobą zrobić, nudzi się i na domiar złego wspomina, a to dla niej nic dobrego… Ostatnio myślała o letnich wygłupach z Markiem, pływali w morzu i śmiali się do rozpuku. Jednak te czasy już minęły. Najbardziej jednak zastanawiał ją fakt, że jeśli Marek nie pracuje już na morzu i jest podobno w domu, dlaczego jeszcze do tej pory go nie spotkała? Może wyjechał? Albo pracuje? Tylko ona byczy się i nic nie robi. Chciała pomagać w kawiarni, lecz nie potrzebują jej tam już. Podziękowali jej. Zdenerwowana prawie godzinnym czekaniem, postanowiła pójść do domu. Słońce dawało jej w kość i nie czuła się najlepiej. Była już na ścieżce prowadzącej na wzgórze, kiedy usłyszała swoje imię za plecami. Ktoś ją wołał. Odwróciła się, to była Magda. Biegła w jej stronę, zdyszana i zasapana. – Sorry, Marysiu… – wyjąkała, kiedy była już obok. – Jesteś… Myślałam… – Daj spokój! – przerwała jej, nadal sapiąc. Nie mogła uspokoić oddechu. – Ale co się stało? – zmartwiła się. Stanęły w cieniu pod drzewami, by uchronić się trochę przed żarem z nieba. – Nie uwierzysz… – Co? Powiesz w końcu, o co chodzi? – Już… – Magda dochodziła do siebie. – Rodzice dostali propozycję wyjazdu do Stanów i chcą, abym poleciała razem z nimi! – wydusiła w końcu. Wyglądała na zmieszaną i skołowaną. Była w szoku. – No coś ty? I lecisz? A studia? Maria podobnie jak i koleżanka była w szoku z powodu tej wiadomości. – Nie wiem! Nie zastanawiałam się jeszcze… to wyszło tak nagle – tłumaczyła się, jak mogła. – To może inaczej, chciałabyś? – zapytała ironicznie. – Sama nie wiem… – Wzruszyła ramionami. – Perspektywa studiowania w Ameryce jest bardzo kusząca, a pozostanie samej w kraju nie przedstawia się nazbyt interesująco… nie sądzisz? – spytała. – Masz rację… – odpowiedziała zrezygnowana. – I zostawisz mnie… samą? – dodała z nietęgą miną. – Nie wiem, co zrobię! – Spojrzała na koleżankę współczująco, jakby czuła się winna, że chce ją zostawić.
– Moja ciocia jest w Stanach, mówiłam ci kiedyś, pamiętasz? – Tak… tak, pamiętam. Mam przecież twojego walkmana! – przypomniała jej Maria. – No właśnie… Mój tata zarabiałby tam dwa razy więcej niż tutaj, podobno jest zapotrzebowanie na elektroników, a mama pewnie pracowałaby z ciocią… – skwitowała. – To wyjaśnia sprawę… Nie ma się co zastanawiać! – odpowiedziała, myśląc realnie. – Marysiu… boję się… – Spuściła głowę. – Ja nie wiem, czy chcę jechać! – powiedziała ze smutkiem. – Bedzie dobrze, zobaczysz! – pocieszała ją, przytulając. – Chodź, pójdziemy do mnie! – zaproponowała. – Nie, nie mogę! Muszę wracać. Mam dziś drugą zmianę! – stwierdziła. – A tak w ogóle, to która godzina? Maria spojrzała na zegarek. – Jest piętnasta trzydzieści! – O rany boskie, mam pół godziny, lecę!!! – krzyknęła zdenerwowana i już jej nie było. Maria stała jak słup soli, zdołowana i zamyślona. – Co ja zrobię? Wszyscy mnie opuszczają! – Do oczu napłynęły jej łzy. – Czemu życie jest tak okrutne? Co ja tu będę robić sama? Niech to szlag! – wrzasnęła. Rozmyślała ostatnio, czy nie pojechać do Zosi. Miała teraz czas, więc nic nie stało na przeszkodzie. Po rozmowie z siostrą przez telefon stwierdziła jednak, że to zły pomysł. Rozmowa nie należała do przyjemnych. Zofia nie omieszkała kolejny raz ją moralizować i przywoływać do porządku. Pouczała ją, że ma się opiekować rodzicami, pomagać im i w ogóle nie myśleć o głupotach… A Maria chciała ich tylko zobaczyć… zwłaszcza Szymonka. Nawet chustę, którą kupiła dla niej w górach, trzeba było jej wysłać, bo podobno nie mieli czasu, by przyjechać, tacy zapracowani. Cholerni materialiści… wszyscy!!! Do domu dotarła dopiero wieczorem, wałęsała się po plaży, zastanawiając się, co dalej. Wieczór był ciepły, lekki powiew nadmorskiej bryzy koił ciało i ducha. Oglądała z balkonu słońce, jak topi się w morzu, pozostawiając po sobie czerwono-złotą smugę na wodzie. Z miejsca, w którym stała, rozciągał się najlepszy widok na całą plażę. A może Magda nie wyjedzie? Może zostanie?
Optymistyczna myśl nawiedziła ją, ale tylko na chwilę. Zrozumiała, że to nierealne, niemożliwe. Ona też wyjechała i zostawiła ją samą. Na dwa lata! Ona też postąpiła egoistycznie. Z tym że, jak się jej zdawało, ona nie miała wyboru. A Magda? Też nie ma! Te dwa lata poza domem sprawiły, że jej znajomości się wykruszyły i prócz Magdy nie miała tu nikogo. Była smutna z tego powodu. Dziś dobitnie zrozumiała, że źle zrobiła, wracając do domu… To nie jest już jej dom. Czuła się tu obco. U cioci było inaczej. Wspólne posiłki, rozmowy… Razem chodzili do kościoła, wspólnie decydowali o wszystkim, także o tym, co dotyczyło każdego z nich z osobna. Tak zachowuje się prawdziwa, normalna i kochająca się rodzina. Nie to co u nich! Oprócz pracy nie liczy się nic, interes przysłonił im cały świat, mają klapki na oczach… Teraz to wie… Franek też to zauważył, dlatego wolał się wynieść. Chociaż próbowała nakłonić go, by wrócił do domu, kategorycznie stwierdził, że to niemożliwe. Nie mogła się z nim dogadać w tej kwestii, szedł w zaparte. Podjął taką, a nie inną decyzję, i nie zmieni jej. No, chyba żeby zaakceptowali jego wybór, a to nierealne, więc nie było o czym dalej dyskutować. Zadumana i rozkojarzona spoglądała w dal. Uwielbiała patrzeć na morze, chyba tylko to trzymało ją jeszcze tutaj… Próbowała się wyciszyć, zrelaksować. Dokuczliwy ból brzucha nie pozwalał na chwilę wytchnienia. Skręcało ją w boku, zapewne z głodu. Brak apetytu dopadał ją ostatnimi czasy i nie miała pojęcia, dlaczego. – Muszę zaraz coś zjeść – pomyślała i spojrzała ostatni raz w stronę plaży. Oprócz jakiegoś chłopaka, spacerującego z psem, nie było nikogo. Dziwne. Wieczorami często roi się na plaży od spacerowiczów i kąpiących się w morzu. Odwróciła się i poszła do pokoju. Zdjęła sweterek i powiesiła go do szafy. Z plaży dobiegł ją głos nawołujący psa: – „Borys… Borys, wracaj!” – krzyczał ktoś niemiłosiernie. Wzięła telefon z szafki i zamierzała wyjść z pokoju, gdy nagle ją olśniło: – Borys…? Z prędkością światła wróciła na balkon. Rozglądała się, czekała, nic. Po chłopaku i jego psie nie było już śladu. To niemożliwe… A może jednak? Poczuła podniecenie. Czy to mógł być Marek? Na pewno to był on!!! Stała rozmarzona. Po chwili wróciła do rzeczywistości.
– Co ja wyprawiam? – Postukała się w głowę. I poszła coś zjeść.
Minęło kilka dni. Rodzice nie mieli nic przeciwko jej wyjazdowi w góry, jak tylko ma na to ochotę i woli resztę wakacji spędzić u wujostwa, to czemu nie. Żadnego: „Dlaczego?”, czy „Zostań!” albo „Przydasz się nam!”. Nic! Niedoczekanie. Cokolwiek by postanowiła, to i tak wychodziło jej, że z czegoś musi zrezygnować. W końcu okazało się, że Magda wyjeżdża z rodzicami. Nim to jednak nastąpi, to minie jeszcze trochę czasu, gdyż muszą pozałatwiać różne formalności. Pocieszający był fakt, że dotrzyma jej towarzystwa do końca wakacji. Rodzice całe dnie i weekendy spędzali w „Muszelce”. Jedyną osobą, jaka jej pozostała, była Magda. Cieszyła się, że ma tu bratnią duszę i mogą razem spędzać czas. Już wkrótce wyjedzie na studia. A może spotka na swojej drodze nową miłość? Kto wie, co szykuje jej los?
Mijał kolejny dzień sierpnia. W domu było duszno i parno. Na zewnątrz było jeszcze gorzej. Uprzykrzyła się jej ta pogoda. – Mogłoby choć trochę popadać dla odmiany – stwierdziła ostatnio. Słupek rtęci w cieniu wskazywał prawie trzydzieści stopni. Nawet Filemon nie miał ochoty na wychodne. Maria oddawała się przyjemnemu zajęciu, jakim było jej ulubione szkicowanie. Miała dobry dzień, od samego rana, bez powodu, tak po prostu. Namalowała kilka portretów i była z siebie zadowolona. Wieczorem planowały z Magdą popływać. To najlepszy czas, woda będzie ciepła. Późnym wieczorem czekała na koleżankę na plaży. Umówiły się w miejscu, w które przychodziło mało osób, specjalnie, by mogły być same. Przed wyjściem zjadła tylko jogurt. Nie była głodna, nadal doskwierał jej brak apetytu. Nic nie przybrała na wadze, a może nawet odrobinę jeszcze z niej zleciała. Ojciec zasugerował jej nawet, żeby zrobiła badania kontrolne. Obawiał się, że córka ma anemię. Powiedziała, że zrobi, i nadal zwlekała. Dochodziła ośma, a Magdy wciąż nie było. Maria siedziała na piasku za wydmą. Parę osób przechodziło wzdłuż plaży. Nie, nie była sama, tylko samotna. Zaczęła ostatnio to powtarzać na okrągło.
Innym wydawało się to śmieszne, ale niestety całkowicie odzwierciedlało stan, w jakim się obecnie znajdowała. Magda dalej nie przychodziła. Wkurzona zadzwoniła do niej z pytaniem, co jest grane. Normalka, okazało się, że koleżanka znów nie ma czasu! Zastępuje kogoś w pracy i nie da rady się wyrwać, niestety. Miała do wyboru – wrócić do domu lub sama popływać. Wolała z kimś, tak było bezpieczniej. Po chwili namysłu zdjęła spodenki i podkoszulek i została w samym jednoczęściowym stroju kąpielowym. Rozejrzała się, wokoło nie było nikogo. Zostawiła ubranie na piasku, wcześniej chowając komórkę do kieszeni spodenek, i pognała w stronę fal. Delikatnie ochlapała się, a fale podmywały ją coraz wyżej. Woda była cudowna. Zanurzając się w wodzie, lekko się zachwiała, tracąc równowagę, ale zbagatelizowała to. Przepłynęła kawałek i poczuła się wyśmienicie. Zrelaksowana i odprężona płynęła coraz dalej w głąb morza, na głębszą wodę, tam było najlepiej, bo nie czuło się fal przypływowych. Tego jej było trzeba! Nie myślała o niczym. Skoncentrowała się na tym, co robi, i szło jej znakomicie. Zanurzała się pod wodę i po chwili wypływała. Umiała doskonale pływać różnymi stylami, pływała od dziecka. Po parunastu minutach poczuła się zmęczona i postanowiła wracać. Z trudem zaczęła oddychać. Nie wiedziała, co się dzieje. Miała coraz płytszy oddech i brakowało jej tchu. Płynęła do brzegu, ale miała spory kawał, za daleko się wypuściła. Im było bliżej brzegu, tym czuła się gorzej. Traciła siłę w rękach i było jej coraz duszniej. Momentami woda ją nakrywała, bo za wolno machała nogami. W pewnym momencie mięśnie odmówiły posłuszeństwa i Maria zaczęła ostatkiem sił wierzgać rękami w górę. Wołała o pomoc. Nie miała już sił. Była przerażona, woda zalewała ją i dziewczyna ledwo co dawała radę się utrzymać na jej powierzchni. Jakaś siła ciągnęła ją w dół i nie potrafiła tego opanować. Cały czas zachłystywała się wodą, aż wreszcie nie wytrzymała i ostatni raz krzyknęła: „Ratunku!”. Zobaczyła jeszcze mroczki przed oczyma i poszła pod wodę.
Gdy się ocknęła, leżała na piasku i krztusiła się, wypluwając z ust słoną wodę. Jakaś postać pochylała się nad nią i co niewiarygodne, wielki kudłaty pies lizał ją po twarzy. Cała się trzęsła i dygotała z zimna. Leżała na boku, dochodząc do siebie. Oddychała już nieco spokojniej i miarowo. Z tyłu ktoś podtrzymywał jej głowę i czekał, aż dojdzie do siebie. Nadal dygotała z zimna, ale czuła się już dobrze. Usiadła i chciała podziękować za uratowanie jej życia.
Odwróciła głowę i zamarła. Przełknęła ślinę i poczuła na ciele dreszcz. Oszołomiona, nie mogła wydobyć z siebie słowa. Spuściła wzrok z zażenowaniem… i wydusiła tylko: – Dziękuje ci… – Już dobrze? – zapytał. Cały też był mokry i zmachany. Nad nią pochylał się Marek. – Tak… Już lepiej… – odpowiedziała nadal onieśmielona. Nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Nie wierzyła, że chłopak jest tuż obok. Nic się nie zmienił. Wyglądał zjawiskowo, opalony, szczupły jak niegdyś i taki przystojny… że zapomniała na chwilę, co się stało. Okrył ją swoją bluzą i usiadł obok, tak blisko, że poczuła znajomy zapach, zapach jego skóry. Zniewalający i taki zmysłowy… – Powiesz mi, co się stało? – zapytał, patrząc na nią swoimi niebieskimi oczyma. – Nie wiem… – wzruszyła ramionami. – Zawsze wydawało mi się, że świetnie pływasz! – Bo tak jest! – przerwała mu. – Tylko ostatnio nie jestem w formie… – tłumaczyła się. – Każdemu może się zdarzyć, nie przejmuj się! – pocieszał ją, a umiał to robić. Uśmiechnęła się do niego, a on nie pozostał jej dłużny i podarował jej najpiękniejszy widok, jaki istniał dla niej na świecie, swój uśmiech. Poczuła, że się czerwieni. – Kiedy wróciłaś? – zapytał nagle. – Pod koniec czerwca… a ty? – wyrwało jej się niechcący. – W maju… – Jak było na morzu? – zapytała, ale zaraz tego pożałowała. Po co zadaje mu takie pytania? – Głupia jestem! – Karciła się w myśli. Już zapomniała o tym, co było. Czuła się świetnie, bo był przy niej. – To nie dla mnie! – odparł poważnym głosem. – Rozumiem… Ale nic nie rozumiała. Nie drążyła tematu, widać nie miał ochoty o tym rozmawiać. Przez chwilę milczeli. Borys biegał przy brzegu i cały czas coś obwąchiwał. Siedzieli tak blisko siebie, prawie się dotykając, odrobinę zawstydzeni… Maria biła się z myślami, nie wiedziała, co mówić. Co robić? To tak niewiarygodne, że aż nieprawdziwe! Nigdy nie przypuszczała, że przydarzy jej się coś takiego!
Co się stało? Dlaczego tonęła? I to Marek ją uratował, ponownie… Jak można to wytłumaczyć? Po raz kolejny uratował jej życie! Czy to przypadek? A może ciąży nad nią jakieś fatum, z którego tylko on może ją wyciągnąć? Jak opowie o tym Magdzie, to padnie! Jest tu… Czuje jego bliskość, ciepło, niemal bicie serca, i jedyne, o czym teraz marzy, to by ją przytulił, jak dawniej… Tak bardzo chciała go spotkać, ale nie w takich okolicznościach. Serce przepełniała jej radość. Zastanawiała się, co myśli… Co czuje? Postanowiła zachować zimną krew, o tyle, o ile będzie to możliwe. – Co teraz robisz? – spytał. – W tej chwili? – zażartowała. – W ogóle. – roześmiał się. – Teraz mam wakacje, a od października wybieram się na studia – powiedziała z dumą. – Na te, co chciałaś? – Pamiętasz? – Zaskoczył ją tym pytaniem. – Przecież zawsze o nich marzyłaś… – odparł. – No tak… – Niedowierzała własnym uszom, nie zapomniał! Widocznie była dla niego ważna… Może nadal jest? – A ty co porabiasz? – spytała. Pracuję, chcę zarobić trochę grosza przed wyjazdem… – Wyjazdem? – przerwała mu. – Tak, też wybieram się na studia… do Krakowa… – powiedział to specjalnie, bo wiedział, że i ona zamierza tam studiować. Siedzieli, milcząc, wpatrzeni w dal. Marek spoglądał na Marię ukradkiem, była cała mokra i wcale nie przeszkadzało mu, że wygląda jak zmokła kura. Dla niego była, jest i będzie zawsze piękna. Zastanawiał się nad znaczeniem tego, co zrobił. Po raz kolejny uratował jej życie. Czy to ma jakieś logiczne wytłumaczenie? A może to znak?
Kiedy jest obok niego, tak blisko, dawne uczucie nabrało mocy, powróciło. W środku targały nim emocje. Tak naprawdę, musiał przyznać sam przed sobą, że nigdy o niej nie zapomniał. Przez wszystkie te dni cierpiał, tęsknił, marzył, spoglądał na jej dom w nadziei, że ją zobaczy. W sercu czuł rozgoryczenie. Wiele razy trzymał w ręku telefon, chciał do niej zadzwonić i odkładał to na później. Teraz poza tą ogólnikową rozmową nie umiał zmusić się do niczego więcej. Co by sobie o mnie pomyślała? Na pewno już o mnie zapomniała i ma kogoś… Taka dziewczyna… Różne myśli przychodziły mu do głowy. – Pewnie chciałabyś już pójść do domu? – zapytał smutno. – Tak… Jestem wykończona… – odparła. Na dworze pociemniało. Słońce już dawno zaszło, a na niebie pojawiły się granatowe chmurzyska. Siedzieli, jak kiedyś, gdy spotykali się na plaży i leżąc na piasku, rozmawiali godzinami. Te dwa lata zmieniły wiele. Już nie byli tymi samymi młodymi ludźmi co kiedyś, dojrzeli, co nieco zrozumieli, nauczyli się wiele na swoich błędach, wydorośleli. Patrzyli na świat poważniej, nie jak dawniej przez różowe okulary. – Jeśli chcesz, mogę cię odprowadzić… – zaproponował nieśmiało. Był przejęty, martwił się, czy Marysia da radę o własnych siłach dotrzeć do domu. – Dobrze… – zgodziła się i wstała z piasku. Cała obolała, zmęczona, chciała być już w domu, w swoim łóżku. Chciała też jak najdłużej zostać z Markiem. Co ten chłopak ma takiego w sobie, że nie potrafi mu się oprzeć? Nieraz się nad tym zastanawiała. Marek nie musiał nic mówić, wystarczyło, że spojrzy na nią swoimi niebieskimi oczyma i ona odlatuje. Cały czas powstrzymywała się, by nie wyjść na idiotkę, która ślini się na widok chłopaka. Dla niej to chodzący ideał, wiedziała o tym, od kiedy go pierwszy raz ujrzała. – Że też mi jeszcze nie przeszło?! – pomyślała, ubierając się. Marek stał parę kroków od niej i obserwował ją. Patrzył na jej zgrabne, choć z lekka wychudzone ciało. Jego wzrok zatrzymał się na jej krągłych, jędrnych piersiach. Widok ten go podniecił. Wcześniej nie myślał o tym, był spanikowany, przerażony, gdy widział ją leżącą bez oznak życia. Teraz jednak jedyne, co przychodziło mu do głowy, to to, by jej nie stracić. Uciskając jej klatkę piersiową i robiąc jej sztuczne oddychanie, cały się trząsł, krzyczał do niej, by się nie wygłupiała, by wracała do niego, wykrzykiwał jej imię, kilka razy wymsknęło mu się i powiedział do niej „kochanie”.
A gdy jego masaż nie skutkował i nie dawał już rady, zaczął ją błagać, by się ocknęła, zaczęła oddychać… Popłakał się z bezradności i przyrzekł sobie i Bogu, klęcząc przed nią, że już zawsze będzie się nią opiekował, byle tylko żyła i „wróciła”. A gdy to się stało, mokry od łez dziękował za podarowanie jej jeszcze jednej szansy. Tylko czy przyrzeczenie sprzed parunastu minut ma teraz sens, skoro nie potrafi wprowadzić go w życie? – Idziemy? – zapytała gotowa, przyglądając się zamyślonemu i bujającemu w obłokach swojemu wybawcy. Był daleko. Przypomniał sobie chwile grozy, jakich doświadczył, a których ona była częścią. Decydując się ratować tonącą osobę, nie przypuszczał, że to będzie Marysia… do głowy by mu nie przyszło… Dopiero kiedy położył jej wiotkie ciało na brzegu, pierwszą reakcją był strach, lęk. Tak chciał ją jeszcze kiedyś zobaczyć, ale o takim scenariuszu nie marzył. Życie jednak płata figle i nie sposób przeciwstawić się losowi. – Chodźmy… – Ruszył za nią. Zawołał Borysa, który szwendał się wokoło, a teraz biegł za nimi. Szli w milczeniu. Zrobiło się całkiem ciemno. Wiatr się zerwał i przeszywał ich mokre ciała. – Ale już dobrze się czujesz? – zapytał ponownie, chciał się upewnić. – Tak… dzięki – odparła. Było jej miło, że się o nią martwi. Nie chciał się z nią rozstawać, czuł niedosyt, chciał własnymi rękoma sprawdzić, czy jest cała i zdrowa. A najbardziej miał ochotę, by ją najzwyczajniej w świecie przytulić. Nie wierzył sam sobie, że wzbudziła w nim takie uczucia. Gdy był na morzu, to tylko myśl o niej pozwoliła mu przetrwać, a bywało różnie. Pomimo tego, że nie byli już razem, Marysia nadal była mu bliska. Chciał nawet do niej zadzwonić, natychmiast po powrocie z rejsu. Obiecał to sobie, lecz zwlekał… Aż minęło zbyt wiele czasu. Był na nią zły, że wyjechała, że dała się zmanipulować swojej rodzinie, że ich posłuchała i choć w głębi serca tego nie okazywał, miał do niej żal – i dlatego postanowił wypłynąć w morze. Może musiał, może chciał? Jedno wie na pewno, chciał pokazać jej, że został postawiony pod murem, bez prawa głosu i zrobił podobnie jak ona, odpuścił, zrezygnował z nich… Szła zmęczona z rękoma w kieszeni i tylko ukradkiem spoglądała na niego. Czuła, że nie jest mu obca, obojętna, wyczuwała to w jego zachowaniu, słowach, znała go przecież doskonale! Nie wracali w rozmowie do tego, co było… Byli jak starzy,
dobrzy znajomi, którzy dawno się nie widzieli. Ścieżka robiła się coraz bardziej wąska. W końcu dotarli do drogi biegnącej do bramy jej podwórka. Ich oczom ukazał się dom Marii, z wielkim murowanym ogrodzeniem. Z bliska wydawał się jeszcze większy. Duże drewniane okiennice, okazały taras i niewielki zielony ogródek przed domem robiły wrażenie. I choć w tym roku nie zachwycał bujnością kwiatów, to i tak było co podziwiać. Marii brakowało najbardziej zapachu kwiatów i możliwości ich pielęgnowania. Lato bez kwiatów to jak zima bez śniegu, zawsze tak uważała! Nie wiedziała, jak się zachować, gdy znaleźli się pod drzwiami jej domu. – Zobaczymy się jeszcze kiedyś? – Marek wyskoczył nagle z pytaniem. Zamurowało ją. Serce się jej radowało, te słowa to miód dla jej uszu. Stała onieśmielona z uśmiechem na twarzy. Jak to? Chce się spotkać? Zatkało ją totalnie. Nie chciała, by poznał, że tylko na to czekała. A może powiedział tak tylko z grzeczności? – Czemu nie… – odparła po chwili namysłu. Stała zażenowana, cała potargana, brudna, wyglądała fatalnie. Marek stał przed nią i dreptał w miejscu zmieszany. – Pójdę już… – powiedział i zamierzał odejść, ale odwrócił się i dodał: – Zadzwonię… Masz ten sam numer? – Tak… – Pokiwała głową. – To dobranoc, Marysiu… – I poszedł, a za nim pobiegł pies. Zatrzymał się jeszcze w bramie i odwrócił się, ale Marii już nie było. Był z siebie zadowolony, że nie zostawił tego. Uśmiechając się sam do siebie, maszerował wzdłuż ścieżki. Zapomniał o mokrym ubraniu, zimnie i o tym, że jest ciemno, a ścieżka jest wąska. Zmęczenie poczuł dopiero, gdy położył się do łóżka. Maria. Cały czas o niej myślał… Miał ją ciągle przed oczami, radośnie uśmiechającą się do niego. Chciał zasnąć, ale adrenalina wciąż buzowała mu we krwi. Pomyślał nawet, co by było, gdyby dzisiaj nie wyszedł z psem… Mógłby stracić ją na zawsze i dowiedziałby się po jakiś czasie, że jej już nie ma, a on zmarnował dni na czekanie i zastanawianie się, czy się do niej odezwać… Nie, nie darowałby sobie tego! – Chyba Pan Bóg mnie tam posłał! – powiedział na głos. Leżał w łóżku, w swoim pokoju i kombinował, czy jak do niej jutro zadzwoni, to nie będzie za szybko… W pokoju było całkiem ciemno, tylko zza okna dochodziły odgłosy
przejeżdżających samochodów. W domu wszyscy spali. Maria zasnęła jak zabita, zmęczona, roztrzęsiona i pełna wrażeń z minionego wieczora. Rano nie mogła się dobudzić. Wstała dopiero koło dziesiątej. Kartka pozostawiona na blacie kuchennym informowała, że rodzice chcą z nią dzisiaj o czymś porozmawiać. Była w niej notka również o posprzątaniu domu na błysk. Po lekkim i szybkim śniadaniu zabrała się za porządki. I tak zamierzała zrobić dziś pranie i ogarnąć nieco dom. Jutro niedziela, więc przydałoby się odrobinę posprzątać. Nie żeby było brudno, ale porządek musi być. Jakoś dziwnie nie bardzo jej to szło. Przypominała sobie ciągle, jak szła pod wodę i chciało jej się płakać. W domu nic nie powiedziała o wczorajszym zdarzeniu. Co takiego się stało? Co było przyczyną jej podtopienia? Skąd te duszności, zawroty głowy? Przestraszyła się. – Tak dalej być nie może! – pomyślała. Musi umówić się na badania. Czemu nie od razu? Jak pomyślała, tak też zrobiła. Zadzwoniła do przychodni i poprosiła recepcjonistkę, by wpisała ją na poniedziałek na badania kontrolne. Odetchnęła z ulgą, że udało się jej to tak sprawnie załatwić, i wróciła z zadowoloną miną do sprzątania. Filemon jej pomagał. Ona ścierała, a on dreptał po mokrym, zostawiając wszędzie ślady łap. Nie wytrzymała i wygoniła go na dwór. Dwie godziny zajęło jej sprzątanie i dom błyszczał. Lata praktyki zrobiły swoje. Mogłaby zostać zawodową sprzątaczką, gdyby nie miała innych planów na przyszłość. Wyczerpana usiadła w bujanym fotelu na tarasie, ale po chwili musiała przejść do cienia, za gorąco było w pełnym słońcu. Niebo błyszczało jak jej podłoga, nigdzie ani grama chmurki. Piękne, przejrzyste i takie odległe… Hmm… – zamruczała pod nosem: – Ciekawe, co teraz robi Marek? Czy zadzwoni do mnie? A może zapomniał? Próbowała zdusić w sercu skryte uczucie do niego, ale bezustannie, nieustannie o nim myślała. Tak bardzo za nim tęskniła! Przez wszystkie te dni cierpiała i obwiniała się za to, co zrobiła. Myślała, że wyjeżdżając, stawia na swoim i nie rezygnuje z niego: jak bardzo się myliła! Krystyna doskonale wiedziała, jak to się skończy. Dopięła swego, teraz mogła być z siebie dumna. Nie rozmawiały do tej pory na ten temat, bo i po co? Wygrała! Rozmyślania na huśtawce przerwał dzwoniący telefon. Skoczyła i boso pobiegła odebrać.
– Tak, słucham? – powiedziała, nie zwracając uwagi na wyświetlający się numer w komórce. – Cześć, Marysiu… – Po drugiej stronie rozległ się znajomy głos. Nogi zrobiły się jej jak z waty i nic nie odpowiedziała. Stała z otwartą buzią. – Jesteś tam? – zapytał Marek. – Jestem… jestem – ocknęła się. – Słyszę, że nie doszłaś do siebie jeszcze… – Nie, wszystko w porządku… tylko mnie zaskoczyłeś. – Tak? A pozytywnie chociaż? – zażartował. – Owszem… – Uśmiechała się do telefonu. – Co robisz? – zapytał zaciekawiony. – Sprzątałam dom, a teraz odpoczywam… A ty nie w pracy? – Soboty mam wolne. I nastała niezręczna cisza. – Co robisz jutro? – przerwał milczenie. – Nic specjalnego… Dlaczego pytasz? – Może masz ochotę pójść ze mną… nie wiem, na kawę? – wymyślił na poczekaniu. – Czemu nie, o której? – Po południu, tak koło piętnastej, na molo. Może być? – Pewnie… – To do zobaczenia, Marysiu! – Do jutra… – Rozłączyła się. Chwilę stała zapatrzona w telefon, osłupiała, nie spuszczała z niego wzroku. – Umówiłam się z Markiem?!!! – powiedziała na głos, sama do siebie. Powtórzyła: – Umówiłam się z Markiem! – Tym razem podniosła wzrok, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens wypowiedzianych słów. Ponownie powtórzyła to samo… i olśniło ją. Zaczęła śmiać się i skakać z radości jak głupia, jakby wygrała w totka. Podeszła do lustra w przedpokoju i spojrzała na siebie. – On chce się ze mną spotkać! Rany boskie! Czy ty to rozumiesz, dziewczyno? – mówiła do swego odbicia. – Nie szalej Maryśka… Nie zachowuj się jak małolata! – upomniała się. Poszła do siebie. Po drodze doszła do wniosku, że szybko to poszło, wczoraj spotkanie (pływanie), dzisiaj telefon, jutro… No właśnie, co będzie jutro?
O czym będą rozmawiać? Byle nie wracać do przeszłości. Postanowione.
Nazajutrz jak na złość pogoda się popsuła. Ciemne kłębiaste chmury pokrywały niebo. Maria miała dylemat przed spotkaniem. Jak się rozpada, to ze spotkania nici. Nie była zadowolona. Sukienka, którą wybrała, odpada. – Najlepiej założę dżinsy… – dukała, stojąc prawie półnaga przed szafą w swoim pokoju. Była sama. Rodzice wyszli do znajomych, dlatego bez skrępowania hasała po domu w samej bieliźnie. Lubiła czuć się swobodnie. Tylko Filemon dziwnie się jej przyglądał, ale to przecież tylko kot. Koło czternastej zerwał się silny wiatr. Wyglądało na to, że zaraz lunie jak nic. Stała w oknie i nie wierzyła własnym oczom. – Wtedy, gdy nie ma potrzeby, to świeci! – denerwowała się. Była gotowa. W pokoju zrobiło się szaro i ciemno. Zerknęła na zegarek, dochodziła za dwadzieścia trzecia. Miała więc jeszcze parę minut, ale jak wyjść z domu w taką pogodę!? Dumała nad tym, czy wychodzić, czy nie. A może zadzwonić do niego? Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Podniecona zbiegła na dół po schodach, bo wiedziała, że to na pewno Marek. Kątem oka spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Była zadowolona. Wyglądała bardzo dziewczęco, w zielonej bluzce i niebieskich dżinsach. Chciała zrobić sobie jakąś fryzurę, ale stwierdziła, że nie ma sensu. Najlepiej czuła się w rozpuszczonych długich włosach. Była podekscytowana już od rana. Nawet Krystyna zauważyła, że jest jakaś poruszona. Zjedli razem śniadanie i poszła na mszę. Rodzice zostali, by przygotować obiad. Deklarowali się, że mają jej o czymś powiedzieć, ale chyba zapomnieli. Gdy wróciła, szykowali się już do wyjścia. – Cześć! – przywitał ją z uśmiechem. Marię ogarnął zachwyt, gdy go zobaczyła w progu. W dzień wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj po zmroku. Taki szarmancki, przystojny. Przywitała się i poprosiła, by wszedł. Nie spuszczając z niego wzroku, patrzyła, jak się rozbiera. – Pomyślałem, że nie będziesz miała ochoty wyjść w taką pogodę… – stwierdził, zdejmując buty. – Skąd wiedziałeś?
– Znam cię! – odparł. – No tak… jeśli o to chodzi, to nic się nie zmieniło… – Roześmiała się. Marek rozglądał się po domu. – Nic się u was nie zmieniło… – zauważył. – Miałam takie samo wrażenie po dwóch latach… – przytaknęła. Stali w przedpokoju, a za oknem rozszalała się burza. – Idziemy do mnie…? – zapytała, spoglądając na Marka. – No to prowadź! – I ruszył za nią po schodach. Dzisiaj wydała mu się jakaś inna niż wczoraj. Taka poważna, ale zabawna i do tego niebywale śliczna. Nie mógł oderwać od niej oczu. Dwa lata dodały jej urody, z dziewczyny stała się młodą kobietą. Teraz to widział… Marek usadowił się wygodnie w fotelu i przyglądał się jej. Stała w oknie i obserwowała, jak wiatr zarzuca krople deszczu na drzwi balkonowe. Rozpadało się na dobre. Patrzyła na mokry świat, na drzewa falujące na wietrze, jej wzrok dotarł też na skraj plaży. Wyglądało na to, że zbliża się przypływ; wezbrane fale uderzały o brzeg z dużą siłą, zalewając większość plaży. – O Boże! – krzyknęła przestraszona błyskawicą. I uciekła od okna. – Nadal tak bardzo boisz się burzy? – Wstał i podszedł do niej. – Tylko trochę… – Siedziała skulona i przestraszona na łóżku. – To może zasłońmy okna, co? – zasugerował. Maria ani myślała ruszyć się z miejsca. Nie chciała podchodzić znów do okna. Marek wyczuł, o co chodzi i sam zasunął zasłonę. Zapalił nocną lampkę i w pokoju zrobiło się nastrojowo. Maria od razu poczuła się lepiej. W blasku światła padającego z lampy wyglądała bajecznie! Nie dało się tego ukryć. – Przepraszam cię, a gdzie moja gościnność… Czego się napijesz? Uzmysłowiła sobie, że kompletnie o tym zapomniała. I szybko zekoczyła z łóżka, widząc, że Marek zamierza usiąść obok niej. – Czyżby się mnie bała? – Pomyślał. – Czegokolwiek… – odparł, siadajac na łóżku. – To może zrobię kawy, masz ochotę? – Może być… – Z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru? – O, widzę, że pamięć masz dobrą! Zaskoczyła go. – To zaraz wracam… – powiedziała i wyszła z pokoju.
Został sam. Przetarł oczy rękoma i wypuścił głośno powietrze. Zdenerwowany, nie dowierzał sam sobie, że tu był. Tak, tak długo na to czekał, a teraz strach go obleciał. Cały czas bił się z myślami, czy dobrze robi. Ale skoro go zaprosiła, to może jednak… – Uspokój się…! – uciszał swe myśli. – Będzie dobrze… Siedział na łóżku i czekał z niecierpliwością na Marię. Długo nie wracała. Kiedy usłyszał jej kroki na korytarzu, wzdrygnął się i wstał z łóżka, by otworzyć jej drzwi. – O, dzięki… – powiedziała, niosąc przed sobą tacę. W całym pokoju natychmiast zapachniało kawą i ciastkami. – Częstuj się… – Spojrzała na niego porozumiewawczo. Usiedli przy drewnianym stoliku i delektowali się przepyszną kawą. Marek zauważył, że Maria cały czas mu się przygląda. Ucieszyło go to, choć czuł lekkie zażenowanie. – Ach te jego oczy, można w nich utonąć! – myślała w duchu. Może i dobrze się stało, że jednak spotkali się u niej. Jest z nim sam na sam, czego pragnęła od tak dawna. Dziś czuła się świetnie, miała dobry dzień, a spotkanie z Markiem to najlepsze, co ją ostatnio spotkało. Rozmawiali, popijając aromatyczną kawę. O wszystkim… Maria otworzyła się przed nim i opowiedziała mu, jak było u cioci w Zakopanem. Że tam odżyła, dużo zrozumiała i nauczyła się pokory i wiary w ludzi, lecz po powrocie znów dopadły ją myśli i odczucia z przeszłości. Nie bardzo rozumiał, co miała na myśli, ale nie przerywał jej. Pochwaliła się, że spotkał ją zaszczyt, kiedy jej prace z liceum zostały wystawione w Galerii Muzeum w Zakopanem. Był z niej dumny. Rozmowa zeszła też na sprawy rodzinne. Zwierzyła mu się, że Franek już tu nie mieszka i że jest… Marek był w delikatnym szoku, ale rozumiał go doskonale, sam też by tak postąpił na jego miejscu. Maria była pod wrażeniem jego reakcji i nastawienia do tych spraw, chociaż tak naprawdę to zawsze wiedziała, że jest tolerancyjny. Przełamali lody i rozmawiali ze sobą bez skrępowania i na luzie. Oboje tego potrzebowali i wiedzieli, że dobrze im to zrobi. Marek nie pozostał jej dłużny. Opowiedział jej, jak było na morzu, o tym, jak ciężka to praca, która wykańcza psychicznie i fizycznie. Jednak nie to było dla niego najgorsze.
Była wstrząśnięta, kiedy wyznał jej, jak podczas rejsu dostał wiadomość o śmierci mamy. Zobaczyła łzy w jego oczach, gdy to mówił. Współczuła mu z całego serca. Gdyby tylko wiedziała! To był dla niego moment załamania. Było mu ciężko, nie mógł się pozbierać i tak bardzo potrzebował wtedy jej wsparcia… Maria otworzyła szeroko oczy na te słowa. Była zdumiona, że tak szczerze z nią rozmawia. Ale była zadowolona. Opowiedział jej, że przez cały ten czas wyrzucał sobie, że źle postąpił, egoistycznie, ale wtedy myślał, że tak będzie najlepiej. Myślał często o niej, nie mógł zapomnieć i wyrzucić jej z serca… Mówił to wszystko szczerze, patrząc jej prosto w oczy. Marię zatkało. Nie sądziła, że tak to przeżył… Podobnie jak i ona. Nie pozostała mu dłużna, wyznała mu bez skrępowania, że cały czas próbowała wyrzucić go z myśli, ale nie potrafiła. Bardzo się starała i nic, wciąż czuła, że jest jej bliski i że jej uczucia wobec niego nie wygasły. Nadal coś do niego czuje i boi się, czy to ma jeszcze sens… Kiedy to mówiła, coś w nim pękło. Pomyślał, że teraz albo nigdy… Wstał z fotela i podszedł do niej. Maria nie wiedziała, o co mu chodzi… Wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Objął ją w pasie i spojrzał jej w oczy. – Tak bardzo za tobą tęskniłem… – wyszeptał. Marii ugięły się kolana. Poczuła rozkosz, jakiej dawno już nie czuła. Nie wiedziała, gdzie podziać oczy, trochę się zawstydziła. Tak szybko się to potoczyło, że sama sobie nie dowierzała. Stoi teraz w jego objęciach, jest tak blisko, znów czuje się jak za dawnych lat. Te same doznania, znajomy dotyk, zapach, który rozpalał jej zmysły i któremu nie mogła się nigdy oprzeć. Kiedy przytulił ją mocniej, poczuła przeszywające podniecenie. Zapragnęła, by ją pocałował teraz… zaraz… natychmiast. Nie czekał. Wiedział, czego pragnie. Pochylił głowę i przywarł do jej ust. Zamknęła oczy i odpłynęła. Całował ją tak, jak kiedyś… Cudownie… Poczuła dreszcz, przylgnęła do niego całym ciałem. Czuła ciepło bijące od niego i chciała, by trwało to w nieskończoność. Marek czuł się podobnie. Pragnął jej z całego serca. Nie chciał wyrzucać sobie później, że nie spróbował jej odzyskać. A gdy powiedziała mu, co czuje, nie wytrzymał, musiał to zrobić. Obiecał sobie przecież, że nie pozwoli jej odejść. Był teraz w takim stanie, w jakim już dawno nie był. Przez wszystkie te dni nie potrafił się odnaleźć. Próbował wiele razy o niej zapomnieć, ale ciągle wracał…
Chciał ułożyć sobie życie na nowo, lecz wspomnienie o niej nie pozwalało mu na to. Zawładnęła jego sercem i zagościła w nim na dobre. I choć nie byli razem, to i tak była przy nim, przez cały czas… Trwało to dobrych kilka minut. Ich pocałunek był namiętny. Nie mogli się opanować. Tak dawno tego nie robili… Marek nie mógł nasycić się jej ustami, trzymał ją, obejmując w pasie, ale jego ręce po chwili powędrowały wyżej. Delikatnie dotykał jej szyi i całował ją czule. Widział, że oddała mu się cała… Widział, że jest jej dobrze i że też tego chce. Zapłonął z pożądania… Kiedy skończyli, brakowało im tchu, ale czuli się szczęśliwi. Maria uśmiechała się do niego i cieszyła się z tego, co się stało. – Co my robimy? – zapytał Marek, patrząc na nią. – Nie wiem… Kochamy się… – Wzruszyła ramionami. – Ale… – Nic nie mów! – przerwała mu. – Jest dobrze. Popatrzyła na niego, a oczy jej się śmiały. – Oboje tego chcieliśmy, prawda? – zapytała, licząc na potwierdzenie. – Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać, Marysiu… – Ale pozytywnie? – znów mu przerwała. – Owszem… – odpowiedział. W jego ramionach była bezpieczna. Od niepamiętnych czasów tak się nie czuła. Jej życie w końcu się odmieni! Miała taką nadzieję… Teraz wszystko będzie inaczej… lepiej… Wspólnym rozkoszom nie byłoby końca, gdyby nie dosłyszeli dobiegających z dołu odgłosów. – Rodzice wrócili! – stwierdziła bez zastanowienia. – I co teraz? – przestraszył się. – To ja może już pójdę… – Spokojnie, nic się nie dzieje… – odpowiedziała nad wyraz opanowana. To go zaskoczyło. Myślał, że wpadnie w panikę… Wątpił też, by nagle przypadł im do gustu i by nie mieli nic przeciwko temu, że tu jest. Podeszła do niego i przytuliła się. Chciała go znów poczuć, potrzebowała tego. Teraz, kiedy znów zasmakowała zapomnianego doznania, nie pozwoli sobie na to, by ktoś im przeszkodził. Ponownie go zaskoczyła. Cieszył się, że dobrze się z nim czuje i pragnie z nim być. To było teraz dla niego najważniejsze. – Chciałbym zostać dłużej, wierz mi… – przytulił ją mocniej do siebie – ale może
lepiej już pójdę… Twoi rodzice na pewno domyślili się, że nie jesteś sama. – Masz rację… Schodząc po schodach, zauważyli kogoś w przedpokoju. To była Krystyna. Spojrzała na Marka i… osłupiała. Kulturalnie i grzecznie przywitał się z nią i zaczął się ubierać do wyjścia. Krystyna nie zareagowała. Zatkało ją i bez słowa poszła do kuchni. Marii zrobiło się głupio. Nie mogła uwierzyć, że matkę stać na coś takiego. Jak mogła tak się zachować?! – Przepraszam cię… – Tylko tyle mogła powiedzieć. – Nie przejmuj się! Wiem, jaki mają do mnie stosunek… Dla mnie to nic nowego! – wyjaśnił ze spokojem. Otworzyła mu drzwi i pożegnali się z uśmiechem na twarzy. Było im wszystko jedno. Czy ktoś im źle życzy, czy nie! To popołudnie było w ich życiu zwrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie planowali tego, samo wyszło. Widać dawne uczucie nie wygasło i przez cały ten okres tliło się, by znów zapłonąć żywym ogniem. Marię rozpierała wewnętrzna radość i żadne fochy mamy nie były w stanie tego popsuć. Nie jest już dawną Marysią, która przestraszy się i z podkulonym ogonem przytaknie jej i zrobi, czego matka zażąda. Długo stała w drzwiach i patrzyła, jak odchodzi. Po burzy nie było już śladu. Przestało też padać, a zza chmur delikatnie przebijały się promienie zachodzącego słońca. Na niebie widniała prześliczna kolorowa tęcza, sięgająca hen, poza horyzont. Wpatrzona w nią dziewczyna rozmarzyła się, stała oparta o drzwi i myślała o chwili, która miała miejsce na górze w jej pokoju. Jak ją całował… Znów! Na swoim ciele czuła jeszcze zapach jego perfum, odurzjący zapach… Przełknęła ślinę i zagryzła wargę na samą myśl, jak było jej przyjemnie. Marek dawno już zniknął z jej pola widzenia, a ona wciąż stała, nie mogąc dojść do siebie. Była w stanie upojenia, fascynacjii. Dopiero Krystyna swoim krzykiem skutecznie sprowadziła ją na ziemię. Ton mamy mówił sam za siebie. – Co on tu robił? – zapytała z wrogim nastawieniem Krystyna. Nie odrywała oczu od córki. Siedziała za stołem i czekała, aż córka przyjdzie do kuchni. Maria nic nie odpowiedziała, tym razem nie pozwoliła wyprowadzić się z równowagi. – Mówię do ciebie, głucha jesteś…? – zabrzmiało groźnie.
– Słyszę… Nie musisz krzyczeć – odparła spokojnym głosem. Krystyna była wzburzona zachowaniem córki. Widać, że skoczyło jej ciśnienie, bo cała była czerwona, a miała z nim problem od dawna i musiała uważać. Nie wolno się jej było nazbyt denerwować. – Odpowiesz mi w końcu na pytanie? Upiła łyk herbaty i odstawiła szklankę na stół. Maria odwróciła się do niej i spojrzała na nią z anielską miną. – Co mam ci powiedzieć, i tak wszystko, co powiem, uznasz za mój wymysł lub, co gorsza, za kłamstwo – powiedziała ze stoickim spokojem. – Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – krzyknęła Krystyna. – Powiedziałam ci kiedyś, że to nie jest chłopak dla ciebie! Myślałam, że się dobrze zrozumiałyśmy. Maria roześmiała się. – Ten chłopak, jak go nazywasz, ma na imię Marek… i tylko mnie odwiedził… – tłumaczyła spokojnie. – A jeśli chodzi o zrozumienie, to chyba sobie kpisz? – Teraz i ona podniosła głos. – Nigdy mnie nie rozumiałaś i wciąż robisz to samo! – ciągnęła dalej. – Nic się nie zmieniłaś. Nadal chcesz mieć nade mną kontrolę i układać mi życie wedle twoich zasad. Tylko wiedz, że ja sama wiem lepiej, co mi jest do szczęścia potrzebne… – Nie pozwalaj sobie… – wtrąciła się Krystyna. – Nie skończyłam jeszcze! Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz, czy nie… – przerwała jej córka. Powiedziała to z taką powagą w głosie, że zdziwiona Krystyna zamilkła. – Próbujesz całe życie naprawiać swoje błędy naszym kosztem, nie widzisz tego, jeszcze chwila i zostaniesz sama, wszyscy stąd odchodzą… – westchnęła. Zosia się wyprowadziła i Franek, ja też wyjadę i nie wiem, czy będę chciała kiedykolwiek tu wrócić. Dziwię się ojcu, że jeszcze z tobą wytrzymuje… – Jak możesz!? – wzburzyła się. Była wściekła, że córka prawi jej morały. – Masz wszystko, czego chcesz, i jeszcze ci źle? – wyskoczyła. W środku cała się gotowała. Maria miała dość, nic do niej nie docierało, jej słowa nic ją nie ruszyły, jak kamień w wodę… Dodała więc tylko: – Tak! Mam wszystko, prócz twojej miłości… – i ze łzami w oczach wyszła. Uciekła, nie czekała na to, czy matka ma jej jeszcze coś do powiedzenia. Nazajutrz wstała wczesnym rankiem. Nie chciała spóźnić się na badania. Wczorajsza kłótnia z mamą odbijała się jej czkawką. Miała żal do ojca, że nie zareagował. Jak zawsze miał wszystko w nosie. Siedział przed telewizorem na kanapie
i nic go to nie obchodziło. A jeśli nawet, to jak zwykle nie chciał się wtrącać. Pewnie. Tak jest najprościej. Próbowała o tym nie myśleć, ale nie wychodziło jej to z głowy. Najlepiej dla niej byłoby wynieść się z tego domu raz na zawsze. – Jeszcze chwila… jeszcze chwila, wytrzymasz! – powtarzała sobie, chcąc się uspokoić. Wsiadła na rower i pojechała do przychodni. Miała spory kawałek do centrum. Mglisty i zimny poranek nie sprzyjał wyborowi takiego środka lokomocji, ale Maria się tym nie przejmowała. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Na ulicach panowała pustka. Było dość wcześnie, więc dziewczyna nie dziwiła się temu. Wyszła z domu przed siódmą, bez śniadania, nie sprawdzając, czy rodzice są w domu, czy nie. Śmigała rowerem, mijając kolejne skrzyżowania. Spoglądała na pozamykane sklepy i bary szybkiej obsługi. Kochała to miasto i będzie jej żal, znów się z nim rozstawać. Na miejsce dotarła po pół godzinie. Lekko zmarzła, choć ubrała się dobrze. W przychodni ruch panował od samego rana. Czekała cierpliwie na swoją kolej w poczekalni. Nie przepadała za tego typu miejscami. Kiedy nadeszła jej kolej, laborantka zapytała ją, czy ma ze sobą kartę medyczną ze szkoły. I czy robiła przez ostatnie dwa lata bilans. – Słysząc to, Maria zrobiła tylko wielkie oczy i odparła, że robiła badania, owszem, gdy była w pierwszej klasie liceum, ale to było cztery lata temu. Po wyjściu zastanawiała się, czy faktycznie dała plamę, zaniedbując badania, ale nikt się tego nie domagał, więc… Dodatkowo zmiana szkoły zrobiła swoje, a tam o nic nie pytali. Przejażdżka z samego rana dobrze jej zrobiła. Maria przewietrzyła mózg i zaczerpnęła świeżego powietrza. Dotarła do domu wygłodniała. Zapowiadał się ładny dzień. Gdy wracała, słońce było już na niebie i ruch na ulicach się wzmógł. Normalka, zaczął się kolejny tydzień. Był ostatni dzień sierpnia i tegorocznych wakacji. Resztę dnia spędziła w domu. Była słaba, ale tłumaczyła to sobie złym samopoczuciem po pobraniu krwi. Z tego wszystkiego, wychodząc rano z domu, zapomniała i nie powiedziała rodzicom o badaniach. Zresztą, czy to było takie ważne?! Odbierze jutro wyniki, lekarz wypisze jej pewnie jakieś witaminy i będzie po kłopocie. Po co ma niepotrzebnie zawracać im głowę?
Dzień upłynął raczej spokojnie. Cisza, pusty dom. Była sama z Filemonem, który wiernie dotrzymywał jej towarzystwa, w zamian przez cały czas domagając się pieszczot. Myślała o Marku. Nie zadzwonił, nie napisał, dziwiła się. Potem pomyślała, że przecież dziś poniedziałek i pewnie jest w pracy, zdenerwowała się sama na siebie, że też wcześniej na to nie wpadła. Zahaczył się na letni sezon w porcie, przy rozładunku ryb. Praca jak praca – ciężka, ale był zadowolony. Wieczorem nie wytrzymała i zadzwoniła do niego. Był jeszcze w pracy, nie mógł za bardzo rozmawiać, powiedział tylko, że nie da rady się z nią dzisiaj zobaczyć, bo musi zostać dłużej. Jutro to samo, ale zadzwoni… Marii było przykro. Myślała, że się zobaczą. Bardzo chciała z nim porozmawiać, wyżalić się… Przytulić go… Z rodzicami nie rozmawiała w ogóle. Siedziała w swoim pokoju jak mysz pod miotłą i nie chciała ich widzieć. Nie przeszkadzali jej, widać się obrazili. – I dobrze… – pomyślała. Kolejny dzień nie przyniósł poprawy humoru. Z laboratorium zadzwonili z samego rana, że musi powtórzyć badania, bo coś im się w nich nie podoba. Nie miała na to ochoty, ale nie protestowała. Zdrowie w końcu ma się tylko jedno. Antoni zaniepokoił się, gdyż to on odebrał przed wyjściem do pracy telefon. Zajrzał do Marii i zamienił z nią parę zdań. Wykrzesał z siebie nawet prośbę, by córka nie złościła się na mamę i by nie miała do niego żalu, że nie staje w jej obronie. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Tak nagle wyskoczył i przemógł się, by z nią porozmawiać. Leżała w łóżku rozespana, ale słuchała go uważnie. Powiedziała, że rozumie i że ok… i ojciec dał jej spokój. Wyszedł. Niczego nie rozumiała – ani zachowania mamy, ani jego. Kryją się nawzajem czy co? Dała temu spokój.
Powtórzone badania znów wyszły źle. Na tyle źle, że zaniepokojona lekarka wypisała skierowanie do szpitala na bardziej zaawansowane badanie i leczenie. Sprawa nie wyglądała zbyt ciekawie. Maria bardzo się tym przejęła. Tak bardzo się wystraszyła, że natychmiast po wyjściu od lekarza zadzwoniła do Marka. Ucieszył się z jej telefonu. Okazało się, że nie poszedł dziś do pracy i wziął wolne. Jednak nim cokolwiek mu powiedziała, poinformował ją, że brat chciałby, żeby
pojechał z nim do wujka i dlatego nie będzie go przez parę dni, góra tydzień, i jeszcze, że bardzo chciałby się z nią zobaczyć przed wyjazdem, ale nie zdąży, bo za godzinę mają autobus. Dowiedział się o wyjeździe dopiero dziś rano i nie mógł bratu odmówić. Maria była zrozpaczona. Zdecydowała, że nic mu nie powie. Po co miałby się niepotrzebnie martwić i zmieniać dla niej swoje plany. To pewnie nic takiego i niedługo się zobaczą.
Rodzice przez cały czas, na zmianę, byli przy niej. Nieświadoma tego, co jej jest, wariowała. Lekarze nic nie mówili, tylko robili jej kolejne badania, prześwietlali ją wzdłuż i wszerz. Zrobili jej chyba wszystkie badania, jakie można wykonać. Miała dość. Dość szpitala, chciała do domu…
Mijały kolejne dni, a ona nadal nic nie wiedziała. Pytała, ale doktor nic nie chciał jej powiedzieć, tylko ją zbywał, tłumacząc się tym, że takie mają procedury. Nie uwierzyła. Cały czas podawali jej jakieś leki. Czuła się po nich gorzej niż wcześniej. Chciała, by Marek był przy niej. Pisał, że są w Poznaniu i sprawy się skomplikowały, więc będzie musiał zostać dłużej. Była zła na niego, ale na siebie też, że mu nie powiedziała, a teraz nie wiedziała, jak ma to zrobić. Odpisywała, że czeka na niego i tyle! Leżała całymi godzinami na szpitalnym łóżku i wpatrywała się w okno. Na sali były tylko dwa, drugie było puste. Czuła się przybita. Widok i zapach szpitala ją przytłaczały. Cały czas rozmyślała o sobie, o Marku, o nich… Czuła, że coś się dzieje z nią niedobrego. Była przerażona, płakała w nocy, gdy nie mogła zasnąć. Przez kolejne dni lekarze nadal faszerowali ją tabletkami, kroplówkami i co chwila pobierali krew do badania. Po minach rodziców wywnioskowała, że wiedzą, co jej jest, ale nie chcą jej powiedzieć. W oczach taty widziała strach, strach o nią… Było coraz gorzej. Zamiast dochodzić do siebie, była coraz słabsza. Miała wrażenie, że zamiast ją leczyć, tylko pogarszali jej stan. Odmawiała leczenia, nie chciała słuchać lekarzy, rodziców, Franka, który przychodził do niej codziennie… Chciała zasnąć i nigdy się nie obudzić. Gdyby chociaż miała przy sobie Magdę. Wyjechała szybciej, niż planowała. Nie chciała zostawiać koleżanki w takiej chwili, ale nie miała wyboru. Płakały obie, gdy się żegnały. Wówczas Maria jeszcze nie
wiedziała, jak bardzo jest chora… Cała była obolała, nie mogła sama wstać z łóżka, zjeść… czy wziąć do ręki komórkę… Po diagnozie lekarza zemdlała. Nie mogła dłużej żyć w niepewności. Zażądała, by był z nią szczery i powiedział w końcu, co jej jest. Wpadła w depresję… Bała się, że umiera. Wyglądała fatalnie, coraz gorzej i gorzej. Jeszcze bardziej schudła. Była załamana. Nic jej się nie chciało… Nie chciała nikogo widzieć, z nikim rozmawiać… Krzyczała, by dali jej spokój… Nie była głupia i wiedziała, że białaczka to wyrok. Gdyby zdiagnozowali ją wcześniej, gdyby zrobiła badania o rok, dwa szybciej… to może, może… Choroba postępowała nad wyraz szybko. Podjęta przez lekarzy próba leczenia tylko pogorszyła sprawę. Leki nie skutkowały. Któregoś dnia przyszedł do niej lekarz i powiedział, nie owijając w bawełnę, że tylko przeszczep szpiku może ją uratować i że bardzo mu przykro, ale wyczerpali wszystkie pozostałe sposoby leczenia… Teraz dla niej najważniejszy był czas, czas, który jej pozostał. Dawcą szpiku mogą być najbliźsi i to oni poszli na pierwszy ogień. Cała rodzina była przy niej. Zmienili się nie do poznania. Potrafili ze sobą normalnie rozmawiać… Przyjechała Zosia z mężem i Szymonkiem. Maria bardzo się ucieszyła, gdy ich zobaczyła, ale była zbyt słaba, by wstać i ich przytulić. Także Łucja ją odwiedziła z ciocią i wujkiem… Totalny zlot rodzinny. I pewnie gdyby nie jej choroba, długo by się jeszcze nie widzieli, wszyscy razem i każdy z osobna. Całymi dniami spała, tak była wyczerpana. Początek października był najgorszy. Uzmysłowiła sobie, że teraz mogła zaczynać nowy rozdział w swoim życiu, a nie go kończyć. Cierpiała z powodu Marka. Nic nie wiedział o niej, nie powiedziała mu, a powinna! Powinna była zrobić to, jak jeszcze była w stanie. Potem już nie miała siły, aż wreszcie stwierdziła, że tak będzie dla niego najlepiej. Po co ma cierpieć razem z nią. Była pewna, że tak by było. Wolała, żeby o niej zapomniał, by dał sobie spokój. Nie chciała, by patrzył, jak odchodzi. Chciała, by zapamiętał ją taką, jaka była dawniej, przed chorobą, a nie w szpitalu, na łożu śmierci… Przychodziły takie momenty, że rozmawiała z Bogiem i pytała go, dlaczego ją właśnie to spotyka? Co takiego zrobiła, czym zawiniła, że tak ją każe?! Nic w życiu się jej nie udało i gdy chciała po raz kolejny na nowo je sobie
ułożyć… to musi je zakończyć. Rozmowy z psychologiem dużo jej dawały. Rozjaśniały umysł. Miała wtedy chęć do walki i nadzieję, że może znajdzie się dawca i jeszcze wyzdrowieje.
Jesień okazała się piękna, różnobarwna, pełna słońca. Godzinami patrzyła w okno i obserwowała przyrodę, ptaki. Popołudniami zachody słońca, które zawsze tak lubiła, a po zmroku księżyc i gwiazdy. Ubolewała nad tym, że już nigdy nie weźmie do ręki swojego szkicownika, niczego już nie namaluje. Totalne załamanie przyszło, kiedy okazało się, że żadna osoba z rodziny nie może być dawcą. Stwierdzili to ponad wszelką watpliwość i lekarz się z tym nie krył. Okazało się, że Maria ma bardzo rzadką grupę krwi i nikt w rodzinie, poza nią, jej nie posiada. Przeżyła wstrząs! Jak to? Nikt!? To znaczy, że mój tata… To nie może być prawdą! Zażądała wyjaśnień! Natychmiast! Krystyna postawiona pod murem nie miała wyjścia. Maria krzyczała, że jeśli jej nie powie, to nie chce jej znać… Ze łzami w oczach wyznała jej całą prawdę. Kiedy dowiedziała się, że Atoni ją zdradzał, musiała wyjechać. Zresztą opowiadała jej o tym, tylko że nie do końca wyjawiła całą prawdę. Wyjechała do Włoch ze znajomymi, chciała odreagować. I stało się… Obudziła się po upojnej nocy w łóżku z innym mężczyzną. Znała go zaledwie kilka dni. Był przewodnikiem w muzeum, sam też malował obrazy, był artystą… Nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś takiego, że w ten sposób odreagowała zdradę męża. Wróciła i chciała odejść, zabrać Zosię i Franka i rozwieść się. Antoni błagał, by tego nie robiła. Kochał ją i dzieci, zbłądził. I wtedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Przestraszyła się, bo wiedziała, że nie poradzi sobie sama z trójką dzieci. Została… Zrezygnowała z pracy i zajęła się domem, dziećmi. Antoni dowiedział się niedawno, jak to często bywa… – przypadkiem…
Maria płakała. Kazała jej wyjść, nie mogła na nią patrzeć. Gdyby nie pobyt w szpitalu, pewnie nigdy by się nie dowiedziała. Dopiero teraz pojęła jej postępowanie, nastawienie do niej… Matka winiła ją za to, że musiała zostać z niewiernym mężem, któremu nigdy nie wybaczyła zdrady, a Maria wciąż
przypominała swego ojca i tego też nie mogła znieść. To ona była powodem, przez który musiała zmienić wszystko. Jej życie mogło wyglądać inaczej, gdyby nie zaszła z nią w ciążę. Dla Marii świat się zawalił. Było jej wszystko jedno, czy umrze, czy wyzdrowieje… Od tego momentu przestali rozmawiać ze sobą normalnie, choć wszyscy starali się, by jej pomóc. Dla niej życie się skończyło… Informowali ją tylko, że została umieszczona na liście kandydatów do pilnego przeszczepu. Cały czas szukali dawcy, ale nie wiadomo było, czy w ogóle się znajdzie… Próbowali przez fundację, której byli członkami. Przecież tak często pomagali innym potrzebującym, wspierali kampanię w walce z białaczką, a gdy sami potrzebowali wsparcia, nie było odzewu. Nikt niczego nie mógł zrobić. Byli bezsilni, bezradni, zrozpaczeni… Antoni pewnego dnia wpadł na pomysł, że wynajmie dziennikarza i zrobi reportaż o chorobie i o chorych oczekujących na przeszczep w szpitalu. Miał nadzieję, że jak to nagłośnią, to może jakimś cudem znajdzie się dawca. Był pewny, że to odniesie zamierzony skutek. Trzy tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia Maria obejrzała w telewizji reportaż. Nie była zachwycona swoim wyglądem, gdyż z nią też był przeprowadzony wywiad. Nie chciała się na niego zgodzić, jednak po namowach ojca uległa. Niestety, nikt się nie zgłosił. Po kolejnej chemii wypadły jej włosy, mama przywoziła jej co chwila inną chustę na głowę. Nie chciała się oglądać w lustrze, bała się swego odbicia. W Wigilię straciła przytomność, lekarze bez ogródek stwierdzili, że nie wiadomo, czy przeżyje do Nowego Roku. Czuła, że koniec jest bliski… Żałowała tylko jednego, że odebrane jej były te dwa lata. Dwa lata, które spędziła bez Marka, bez chłopaka, którego kochała nad życie i którego nadal kocha… Gdyby nie jej wyjazd, nie rozstanie, teraz byłby z nią i byłoby jej raźniej; spokojnie przeżywałaby te ostatnie dni swojego życia. Po świętach nastąpiła poprawa, chyba za sprawą nowych leków – eksperymentalnych, które wdrożyli za zgodą rodziców. Jak się szybko okazało, niestety poprawa była tylko chwilowa. Ukojenie w bólu dawała jej modlitwa i komunia. Przed Nowym Rokiem poprosiła księdza o ostatnie namaszczenie i spowiedź, bo wiedziała, że mama ani tata tego nie zrobią. Poddała się. Pogodziła z losem. Była spokojna, wiedziała, co ją czeka. W sylwestrową noc wpatrywała się w niebo, jak rozbłyskują na nim kolorowe
fajerwerki. Pomyślała sobie, że chciałaby, aby spełniło się jej ostatnie życzenie… Zamknęła oczy i wypowiedziała je na głos. W tej sekundzie do pokoju wszedł lekarz. – Pani Marysiu, śpi pani…? Spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Co on tu robi, o tej porze? – pomyślała. – Jest noc. – Chciałem pani coś powiedzieć przed snem, przekazać dobrą wiadomość… Mamy potencjalnego dawcę, ale to dopiero wstępne wyniki… – przekazał jej szczęśliwą informację. Patrzyła tylko i nie wierzyła w to, co do niej mówił. – Jutro zrobimy dalsze badania i jeśli wszystko się potwierdzi, to bierzemy się do roboty! – mówił dalej. – A teraz proszę zasnąć i dobrze się wyspać, bo czeka Panią ważny dzień… – życzył jej dobrej nocy i wyszedł. Nie mogła zasnąć z wrażenia. Od samego rana biegali koło niej jak najęci, coś podłączali, odłączali, podawali, pobierali. Nie wiedziała, co się dzieje. Cała rodzina była z nią. Wszyscy mieli nadzieję. Koło południa do sali przyszedł lekarz i już od drzwi widać było, że jest zadowolony. – Mamy zgodność, proszę państwa! – powiedział. Franek rzucił się Marii na szyję. Bała się, że ją udusi. – Wiedziałem… wiedziałem! – krzyczał i popłakał się biedny, a z nim reszta. Tylko Maria leżała nieruchomo i bez emocji. Wiedziała, że dawca to nie wszystko. Może się okazać, że szpik się nie przyjmie. Nie, żeby się nie cieszyła, ale próbowała podejść do tego bardziej racjonalnie. Zabrali ją na inną salę i zaczęła się procedura przygotowawcza do przeszczepu. Nie należała ona do przyjemnych. Bała się. Ale wierzyła, że się uda i że jest dla niej szansa.
Minęło kilka dni od przeszczepu, a Maria czuła się tak samo. Lekarz wyjaśnił jej, że tak może być i potrzeba nieco czasu, aby doszła do siebie. Najważniejsze jest, że szpik się przyjął i z dnia na dzień powinno być coraz lepiej. Nie posiadała się ze szczęścia. Dziękowała Bogu za ratunek i za kolejną szansę. Cała rodzina nie odstepowała jej na krok. Cieszyli się razem z nią.
Któregoś ranka, podczas obchodu, lekarz prowadzący został na sali na chwilę rozmowy. Zapytał ją, czy chciałaby poznać osobę, która oddała jej swój szpik. Nie myślała, że można. Lekarz wyjaśnił jej, że jest to możliwe, ale dopiero po roku i za obopólną zgodą. Dlaczego więc miałaby się zgodzić? Z drugiej strony pomyślała, że czemu nie. Czemu nie miałaby spojrzeć w oczy osobie, która uratowała jej życie. Powiedział też, że zrobią dla niej wyjątek, dlatego, że ta osoba bardzo nalegała, by móc się z nią zobaczyć. Podziękowała lekarzowi za taką możliwość i zgodziła się. Wtedy oznajmił jej, że ta osoba czeka za drzwiami i że zaraz ją poprosi. Czekała z niecierpliwością, ale nikt nie przychodził… Zastanawiała się, co może powiedzieć komuś, kto zrobił coś takiego… Była przejęta… Serce biło jej coraz szybciej… Dziś wyglądała znacznie lepiej, mama przywiozła jej nową pidżamę i w ogóle czuła, że to będzie dobry dzień. Świeże kwiaty pachniały koło łóżka. Nawet na dworze wyszło słońce, którego nie widziała przez ostatnie dni, bo ciągle padało. Wpatrywała się w okno i czekała. Wtem usłyszała odgłos otwierających się do jej sali drzwi. Spojrzała w ich kierunku i oniemiała z wrażenia. W pierwszej chwili myślała, że wzrok ją myli, że to jej się śni, nie wierzyła, ale nie… nie myliła się. Oto szedł do niej jej wybawca…
– Cześć, Marysiu… Dawno się nie widzieliśmy… – spokojnym głosem odezwał się Marek…, jej Marek. Podszedł do niej i stanął obok łóżka, uśmiechając się do niej. Maria przełknęła ślinę i poczuła, że po policzkach płyną jej łzy… Nie mogła wydobyć z siebie słowa. – Nie płacz… proszę… – rzekł, widząc, że się wzruszyła. Patrzył na nią, a w środku serce mu pękało. Gdyby nie wiedział, że to ona, pewnie by jej nie poznał. Nie do wiary, jak choroba potrafi zmienić człowieka. Nie dał po sobie poznać, co czuje, jak mu ciężko. Był załamany przez wszystkie miesiące, kiedy się do niego nie odzywała, nie pisała. Nie rozumiał, nie wierzył, że tak go potraktowała, że tak po prostu zapomniała
o nim. Pamiętał, co czuł, kiedy widzieli się ostatni raz i wiedział, że ona też to czuła, widział to w jej oczach. Nie mógł aż tak się pomylić… Kilka razy był pod jej domem, ale nigdy nikogo nie zastał, a do kawiarni nie miał po co iść, bo i tak by się od Krystyny niczego nie dowiedział… Darował sobie. Trudno mu było pogodzić się z faktem, że tak to się skończyło. Wydawało mu się, że znów między nimi może coś być, a tu… Później dowiedział się, że nie zaczęła studiów. I gdyby przypadkowo nie obejrzał z ojcem reportażu w lokalnej telewizji, pewnie do tej pory by nie wiedział, że Maria jest w szpitalu i do tego ciężko chora. Płakał jak dziecko, gdy zobaczył ją na ekranie, nie krył się z tym… Ojciec współczuł mu i próbował go pocieszać. Nie był na nią zły, że mu nie powiedziała. Pewnie na jej miejscu postąpiłby tak samo. Chciał od razu biec do szpitala, ale tata wytłumaczył mu, że i tak się do niej nie dostanie, gdyż na intensywną terapię wpuszczają tylko najbliższą rodzinę. Postanowił najpierw porozmawiać z lekarzem o pobraniu szpiku, bo to było najważniejsze. Nie jadł, nie spał… Czekał na odpowiedź. Nie sądził, że się uda. To był cud…
Potem błagał lekarza, nawet chciał go przekupić, tylko za bardzo nie miał czym, by ten pozwolił mu się z nią zobaczyć. Nie chciał się zgodzić. Zasłaniał się procedurami. Kiedy się popłakał i wyznał mu całą historię związaną z dziewczyną, jego dziewczyną, lekarz zrozumiał jego intencje i pozwolił w drodze wyjątku, aby Marek się z nią zobaczył. Sam nawet chciał mieć w tym swój udział. Czekał pod drzwiami i denerwował się. Kiedy przyszedł, przywitał się z Frankiem i chwilę porozmawiali. Rodzice Marii chyba pierwszy raz w życiu spojrzeli na niego jak na człowieka. Dziękowali mu i przepraszali za swoje wcześniejsze zachowanie. – Lepiej późno niż wcale… – pomyślał, kiedy ściskali mu dłoń. Wchodził na salę z zapartym tchem, nie wiedział, jak zareaguje, kiedy ją zobaczy…
– Co ty tu robisz?! – zapytała, kiedy się trochę uspokoiła.
– Dowiedziałem się, że jesteś chora, i postanowiłem cię odwiedzić… – Starał się mówić wolno i spokojnie. – Ale to ty…? – Uhm… – Nic nie powiedział, tylko pokiwał głową. Doskonale wiedział, o co go pytała. Poczuł, że do oczu napływają mu łzy i Maria też to zauważyła. – To niemożliwe!!! – wyznała, nie dowierzając. – A jednak… Po raz kolejny przybyłem ci na ratunek… – odparł, śmiejąc się przez łzy. – Teraz ty płaczesz? – Wydaje ci się… – zawstydził się. – Do trzech razy sztuka, co?! – zażartowała. Cieszyła się, że jest obok, że jest nareszcie z nią… – To już trzeci? – zdziwił się. – A pamietasz pierwszy? – przypomniała mu. – Jak mógłbym zapomnieć… To wtedy się w tobie zakochałem! – wyznał z uczuciem. – A ja w tobie! – odrzekła. – I wciąż… – Wiem Marysiu… wiem!!! – przerwał jej. Wziął ją za rękę i spojrzał jej prosto w oczy. – Ja ciebie też kocham. Zawsze cię kochałem i nigdy nie przestałem… I… i już nigdy nie pozwolę ci odejść!!! Zawsze będziemy razem! I pocałował ją czule, a z jej oczu znów popłynęły łzy… Łzy szczęścia. KONIEC
Epilog Maria spędziła w szpitalu jeszcze kilka miesięcy, nim w pełni doszła do zdrowia. Marek nie odstępował jej na krok, siedział z nią całymi dniami. Przerwał studia, by być z nią. Postanowili, że pójdą na nie razem. Rodzina Marii zaakceptowała Marka i nawet go polubili, jak tylko lepiej się poznali. Stosunki Marii z rodzicami pozostały jednak chłodne, choć dogadują się jakoś. Maria pogodziła się z faktem, że Antoni nie jest jej biologicznym ojcem, dla niej zawsze nim pozostanie, bo to on ją wychował bez względu na wszystko. Wie, że ją kocha, na swój sposób. Wybaczyła mamie, że ukrywała to przed nią tyle lat. Franek pozostał sobą, pracuje i żyje po swojemu. Z rodzicami pozostaje, o dziwo, w dobrych stosunkach, chociaż wciąż nie akceptują oni wyboru syna. Łucja z wujostwem nadal prowadzą rodzinny interes i żyją w zgodzie. Tak jak obiecali, podarowali Marii część swojego majątku. A Maria i Marek? Ukończyli studia. Wzięli ślub, nie chcieli dłużej czekać. Są teraz prawdziwą rodziną. Taką, o jakiej Maria zawsze marzyła; taką, jaką zawsze chciała mieć. Zosia z Pawłem czasem ich odwiedzają, chociaż nie można nazwać tego więzią rodzinną, raczej obowiązkiem wobec rodziny… Magda odzywała się ze Stanów. Jest jej tam dobrze, przyzwyczaiła się, tęskni i może kiedyś wróci. Brat Marka przestał wypływać w morze i podobnie jak drugi, zmienił pracę. Obaj zajmują się ojcem i często odwiedzają Marię i Marka w ich mieszkaniu.
Marek dostał pracę w biurze architektonicznym, a Maria postanowiła malować obrazy. Zamierzają zamieszkać w górach, tam wybudować swój własny dom i… wychować dziecko, które już niebawem przyjdzie na świat…
Do trzech razy sztuka Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-043-1 © Renata Markowska i Novae Res s.c. 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res. REDAKCJA: Katarzyna Szeliga-Juchnik KOREKTA: Monika Pruska OKŁADKA: Wiola Pierzgalska KONWERSJA DO EPUB/MOBI: InkPad.pl NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia tel.: 58 698 21 61, e-mail:
[email protected], http://novaeres.pl Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl. Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.