Dziewiąty Mag
W serii: Dziewiąty Mag Dziewiąty Mag. Zdrada W przygotowaniu: Dziewiąty Mag. Dziedzictwo
Dziewiąty mag Pukanie poderwało Marcusa z miejsca. Po kąpieli i posiłku chciał nieco odpocząć, a musiał odpowiedzieć na wiele natarczywych pytań. W drzwiach stał Zorian. – Marcus! Doszły mnie wieści, że jednak żyjecie, ale nie chciałem w to uwierzyć! Rozumiesz, że muszę zaraz zameldować o tym Naczelnemu. – Wiem. – Oficer westchnął. – Mam prośbę, panie generale. Ja oczywiście stawię się natychmiast u Naczelnego, ale proszę, pozwólcie Ariel odetchnąć kilka godzin. Wiele przeszła i jest wykończona. Sen dobrze jej zrobi. – Spróbuję przekonać Severiana, ale wiesz, jaki on jest. Za pół godziny dam ci znać – oznajmił dowódca i wyszedł. „Pół godziny, cholera” – warknął w myślach Marcus. Za mało, by chociaż zmrużyć oczy, ale to cała wieczność na zadręczanie się myślami. Zapukał cichutko do drzwi sypialni Ariel. Chciał sprawdzić, jak ona się miewa. Spała jak kamień. Przypomniał mu się poranek w zagrodzie centaurów, kiedy bacznie obserwował twarz śpiącej Ariel, a potem pocałunki nad jeziorem. Westchnął, przykrył ją kocem i wyszedł. Do Severiana kazano mu udać się niezwłocznie. Jego fryzyjski pegaz, ucieszony z możliwości rozprostowania skrzydeł, ochoczo ruszył i Marcus przez chwilę rozkoszował się lotem. Tego właśnie brakowało mu w tych ponurych tunelach – przestrzeni. Gdy jednak doleciał do miasta, przypomniał sobie o straconym buzdyganie. Skonsternowany, zaczął zastanawiać się, jak otworzy kopułę, ale na pomoc ruszył mu Gaspar patrolujący okolice. Przywiązał Trevora przed ratuszem i wjechał windą na najwyższe piętro. Severian już go oczekiwał. – O, Marcus, jesteś! Proszę, wejdź – przywitał go uprzejmie. – Chciałeś mnie widzieć, panie. – Oficer skłonił głowę. – Tak. Szczerze mówiąc, jestem zdumiony, że żyjecie i wróciliście cali. Niemal wyprawiliśmy wam pogrzeb – zaczął Naczelny. – Usłyszałem już raporty Fabiena, Gaspara, Leandera i Prospera. Bardzo zajmująca opowieść, muszę przyznać. Twierdzili, że Ariel trafiła do ruin, bo ktoś ją powiadomił o rzekomo znajdującym się tam smoczym jaju. Potem nie chciała was zostawić, bo tylko ona znała zawartość archiwów i wiedziała, co się czai w lochach. Wreszcie opowiedziała wam o... tych... no... jak im
tam... a, o nyrionach – Naczelny pstryknął palcami – i poszła z wami na dół, gdzie postawiła zaporę, przez którą tylko ty zdołałeś przejść. Czy to wszystko prawda? – Severian spojrzał przenikliwie na Marcusa. Mężczyzna wciągnął głośno powietrze przez nos i zacisnął szczęki. – Tak, panie. To prawda – odparł po chwili. – Dobrze – skomentował podejrzanie łagodnym tonem Naczelny – więc wyjaśnij mi, Marcus, co było dalej. Bardzo chciałbym wiedzieć, co wydarzyło się w podziemiach pierwszego miasta, co odkryliście i jak, u licha, udało wam się wydostać, skoro nikt inny tego wcześniej nie dokonał! Rozumiem, że jesteś zmęczony. Usiądź, proszę, i opowiedz mi wszystko po kolei. – Severian wskazał oficerowi kanapę, na której obaj usiedli. Marcus zdał relację z przejścia przez tunele, spotkania z nyrionem, tego, co nyriony szykują pod ziemią razem z krasnoludami, oraz z ucieczki przez Jezioro Strachu i Śmiertelne Mokradła. „Zapomniał” jednak o noclegu w zagrodzie centaurów, uznając, że to może zostać źle odebrane. Naczelny słuchał go bardzo uważnie, nie przerywając ani na chwilę. Potem zamyślił się głęboko. Cóż, jeśli to, co mówi ten oficer, jest prawdą, należy jak najszybciej zwołać naradę pozostałych Naczelnych i Oriany. Musi jeszcze przesłuchać tę Ariel i zobaczyć, co ona mu powie. Jeśli potwierdzi, że zdołała postawić zaporę w poprzek korytarza, być może odczytała runy, powaliła nyriona, podała Marcusowi tlen pod wodą i otworzyła tunel, a potem przeprowadziła oficera przez Śmiertelne Mokradła, to... będzie musiała stanąć do próby na Dziewiątego Maga! Na Wielkiego Xaviere’a! Kobieta Dziewiątym Magiem?! Ale jeśli zrobiła te wszystkie rzeczy, to znaczy, że jest potężniejsza od Oriany, a nawet kilku obecnych Naczelnych! Bogowie! Czy to możliwe, że kobieta dysponuje tak olbrzymią magiczną mocą? Jeśli tak jest, problem urodzenia Dziewiątego Maga sam by się rozwiązał. Kandydatka na matkę sama zostałaby tym magiem. Hmm... Tylko jak tę nowinę przyjmą pozostali Naczelni? No i Oriana! To ona do tej pory dzierżyła palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o znajomość magii. Ale najważniejsze, żeby dziewiąte miasto w końcu miało swego Naczelnego. Spojrzał na Marcusa. Ten czekał cierpliwie na słowa Severiana. Po jego minie widział, że nowiny nim wstrząsnęły. – Jeszcze jedno, oficerze. Powiedz mi, co znaczy ten znak! – rzucił ostro mag i oskarżycielsko skierował palec w stronę Marcusa. – N-nie rozumiem, panie. Znak? Jaki znak?
– Ten wypalony na twoich ustach! Wydaje ci się, że go nie widać? Całowałeś tę kobietę, nie zaprzeczaj! Na twoich ustach pozostał wypalony znak. Złamałeś prawo o Losowaniach i nawiązywaniu kontaktów poza nimi. Jak mi to wyjaśnisz? Wyjawisz to sam czy mam cię zmusić? – syknął Naczelny. Marcus nie wiedział, że po pocałunkach mógł zostać jakikolwiek ślad, ale jeśli go miał, rzeczywiście był w opałach. Za złamanie przepisów o Losowaniach groziły ciężkie kary, do zesłania na Trollowe Rubieże włącznie. – Panie – zaczął cicho – to była sytuacja szczególna. Po ataku nyriona straciłem przytomność... i... i... Ariel zrobiła mi sztuczne oddychanie. Według słów nyriona tylko tak mogła mi przekazać energię ratującą życie. To wszystko – zakończył jeszcze ciszej. – Czyżby? A może wydarzyło się coś jeszcze, o czym nie masz ochoty mi opowiedzieć? O nie! Nigdy w życiu nie powie nikomu o pobycie w zagrodzie centaurów! To są wyłącznie jego przeżycia. Jego i Ariel. Nikt, absolutnie nikt ich z niego nie wyciągnie, nawet Naczelny. A niech go wyśle na Rubieże, co mu tam! Ale Severian wcale nie chciał go wyprawić na Rubieże. Za to bardzo pragnął wiedzieć, czy doszło do czegoś między jego najbardziej nielubianym, choć jakże potrzebnym, oficerem i konsultantką ze świata równoległego. Bo jeśli się jednak okaże, że to nie ona jest Dziewiątym Magiem, to może chociaż w końcu zostanie jego matką. Musi to wiedzieć! Dlatego... szybkim ruchem ręki – tak jak kiedyś w bungalowie medycznym – otworzył klatkę piersiową Marcusa i zacisnął dłoń na jego sercu. – Powiedz mi, Marcus, proszę – rzekł niemal pieszczotliwie. – I tak się przecież dowiem. Od ciebie zależy, czy będziesz cierpiał, czy nie. Potrafię złamać twoją osłonę telepatyczną, wejść do twego umysłu, do twoich wspomnień. Dla własnego dobra lepiej powiedz mi dobrowolnie, co zaszło między wami w czasie tej wyprawy. Jeśli wszystko wyznasz, kara będzie mniejsza. Jeśli przeciwstawisz się mojej woli, ból będzie nie do zniesienia. Wybieraj. Marcusowi zrobiło się ciemno przed oczami. Ma opowiedzieć Naczelnemu o... Nigdy! Ucisk na serce się wzmógł. Krew tętniła w skroniach, płucom brakowało powietrza. Czy Naczelny chce go zabić? Dlaczego? – Severian! – rozległ się ostry głos od drzwi. – Wyjmij rękę z piersi
Marcusa! Natychmiast! Po chwili wahania Naczelny wyciągnął dłoń z klatki piersiowej oficera. Marcusa znowu bolał mostek i żebra, ale ciało zasklepiło się bez śladu! – A, Ariel! – zaszczebiotał wesoło mag. – Właśnie gawędziliśmy o tobie. – Właśnie widziałam! – rzuciła zimno. – Następnym razem poczekaj z taką rozmową dopóty, dopóki się nie pojawię. Nie lubię, kiedy ktoś mnie obgaduje za plecami, zwłaszcza gdy robi to w taki sposób! – Była już porządnie wkurzona, gdy dotarło do niej, co Naczelny zamierzał zrobić Marcusowi, zwłaszcza że miała świadomość, jakie plany wobec niej ułożyli Naczelni i Oriana. – Co do tego, jak to poetycko ująłeś, wypalonego znaku na ustach Marcusa, powiem ci tylko, że to nie on mnie całował, ale ja jego. A właściwie zrobiłam mu sztuczne oddychanie. Tak nazywamy to w moim świecie. Nawet ty, chociaż nie jesteś medykiem, powinieneś umieć rozróżniać te dwie rzeczy. Więc przestań dręczyć tego biednego człowieka, bo niczym nie zawinił. Jest tak pruderyjny, tak żałośnie uczciwy i lojalny, że nie zrobiłby tego, o co go posądzasz, nawet gdyby jakaś kobieta weszła mu do łóżka. Jeszcze by ją zapytał, czy na pewno została dla niego wylosowana. Tak, zrobiłam mu sztuczne oddychanie, bo nyrion powiedział, że Marcus umiera i że to jedyny sposób na uratowanie mu życia. No, Severian, jeśli według ciebie jest to przestępstwo, to faktycznie je popełniłam, ale tylko ja! Nikt inny! A teraz z łaski swojej pozwól wypocząć temu poczciwemu oficerowi, bo przebył bardzo ciężką drogę. „Chyba że chcesz, abym powiadomiła mieszkańców miasta, że ich Naczelny wysłał powszechnie szanowanych oficerów na samobójczą misję!” – zakończyła już w myślach na prywatnym kanale telepatycznym. Naczelny Mag się nie odezwał, tylko zagryzł wargi. Pogróżka była oczywista. Ale jak miał zamknąć usta takiej kobiecie i zrobić to na dodatek dyskretnie? Pozwolił więc Marcusowi wrócić do koszar i wypocząć. Przechodząc obok Ariel, oficer na moment spojrzał jej w oczy. „Nie wspomniałem mu o zagrodzie centaurów. To nie jego sprawa” – przekazał dyskretnie i wyszedł. „Ja też ci nie o wszystkim powiedziałam – pomyślała pod osłoną zaklęcia adger – ale o tym porozmawiam już z Severianem. Nie będę dla niego klaczą rozpłodową. I tobą, Marcus, też nie pozwolę manipulować”. – No dobrze – rzucił pojednawczo Naczelny – już dobrze. Byłem nieco zły, bo myślałem, że wykorzystał sytuację i... Ale skoro ręczysz za
niego, nie zostanie ukarany, obiecuję. – To świetnie, bo jako Naczelny odpowiadasz przed mieszkańcami miasta. A im pewnie by się nie spodobało, że karzesz niewinnego oficera – rzekła swobodnie. – A teraz zapewne masz do mnie kilka pytań? – Czy to prawda, że postawiłaś zaporę w tunelu, żeby pozostali nie mogli przejść? I że udało ci się odczytać runy? Było coś podchwytliwego w tym pytaniu. – No coś ty, Severianie. – Roześmiała się teatralnie. – A niby skąd miałabym umieć takie rzeczy? Przecież to domena Naczelnych. Słyszałeś kiedykolwiek, żeby kobieta dysponowała taką mocą? Żołnierze opowiedzieli ci, co zobaczyli. A zobaczyli to, co kazałam im widzieć: złudzenie zapory! Prawdziwej nigdy nie dałabym rady wyczarować. Runy? Hmm... Przyznaję, chciałabym umieć je odczytywać, ale tego podobno nie potrafi nawet Wszechwiedząca Oriana, a przecież tak potężnej czarownicy nikt jeszcze nie dorównał. Zwłaszcza ktoś spoza waszego świata – dodała, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że Oriana, choć niewidoczna, słyszy każde jej słowo. – Ale ogłuszyłaś nyriona buzdyganem tego oficera, a potem przepłynęliście tunelem w skale dzielącej Jezioro Strachu i jeszcze przeprowadziłaś Marcusa przez Mokradła! Jak to wyjaśnisz? – bombardował ją pytaniami Naczelny. – Marcus nie wie, jak poradziłam sobie z nyrionem, bo był nieprzytomny, a właściwie umierający, przypominam ci. Nie mogłam tego zrobić jego buzdyganem, bo straciłabym przecież rękę, prawda? Oszołomiłam bestię zaklęciem oślepiającym, a potem ustrzeliłam z kuszy Wielkiego Xaviere’a. Co do podwodnego tunelu, rzeczywiście czytałam o nim w archiwach i próbowałam go odnaleźć, bo to była nasza jedyna szansa ucieczki. Na szczęście ktoś go wcześniej otworzył, więc mogliśmy wypłynąć. A co do Mokradeł, sam przyznasz, że wystarczy rzucić prosty czar i droga ukaże się każdemu, kto ma w miarę dobry wzrok. – Uśmiechnęła się z politowaniem do Severiana. – Jak to, tunel był otwarty? – wyjąkał zdumiony Naczelny. – Według przepowiedni miał go otworzyć Naczelny Mag dziewiątego miasta! – Severian, na litość boską! A skąd ja mam wiedzieć, kto, kiedy i dlaczego otworzył ten cholerny tunel?! Miałam kupę szczęścia, że ktoś to zrobił, bo albo bym się utopiła, albo by mnie nyriony zatłukły! – I nie podawałaś Marcusowi pod wodą tlenu? – A niby jak? Co ja butla tlenowa jestem?! – Ariel była już zniecierpliwiona tym przesłuchaniem. – Wyciągałam go co jakiś czas na
powierzchnię, żeby mógł zaczerpnąć powietrza. Dobrze pływam, tylko tyle. A jemu, biedakowi, po tym ataku wszystko się pomieszało. Stanowczo powinien kilka dni odpocząć. Naczelny był lekko skołowany. W sumie opowieści Marcusa i Ariel się pokrywały, a drobne różnice – biorąc pod uwagę stan tych dwojga po napaści nyriona – tylko dodawały wiarygodności relacjom. Czuł jednak, że oboje coś przed nim ukrywają. – Wybacz te pochopne zarzuty. Jesteś w naszym świecie gościem i nie chciałem, żeby stała ci się jakaś krzywda albo żeby cię ktoś niegodnie potraktował – powiedział wreszcie. „Akurat!” – pomyślała zjadliwie Ariel pod osłoną adger. – To bardzo szlachetnie z twojej strony. Życzysz sobie czegoś jeszcze czy mogę pójść odpocząć? – zapytała już na głos. – Nie no, oczywiście że powinnaś odpocząć – zapewnił gorliwie. – Ja tymczasem muszę powiadomić pozostałych Naczelnych, bo wieści, które nam przynieśliście, są wysoce niepokojące. Trzeba uradzić, jak ten problem rozwiązać. Dziękuję ci, Ariel. Wiele dla nas zrobiłaś. Bardzo to doceniamy. Ariel skinęła głową i wyszła.
Marcus czekał na Ariel przy kopule. Nie potrafił jej sam otworzyć i chyba też chciał z nią porozmawiać. – Dzięki za uratowanie tyłka. Mam u ciebie dług wdzięczności! – krzyknął, gdy już mknęli na pegazach w stronę koszar. – Nie ma sprawy! Ścigamy się? – Spojrzała mu w oczy z rozbawieniem i pogoniła appaloosa. Pegaz śmignął zdumionemu Marcusowi przed oczami. Ten uśmiechnął się pod nosem. A to mała wiedźma! Chce się ścigać? Proszę bardzo! Lubił rywalizację. To ubarwiało monotonne życie w Korpusie. A po tym koszmarnym pobycie w tunelach taka propozycja była nad wyraz interesująca. – Jaka nagroda?! – wrzasnął, doganiając ją, ale ona roześmiała się tylko i rzuciła do ucieczki. „Jaką zechcesz, pod warunkiem że mnie dogonisz!” – usłyszał w myślach jej chichot i zaskoczony omal nie spadł z siodła, ale chwilę
później, natchniony wizją wygranej, ruszył za nią w pościg. Jego pegaz był najszybszy w całych koszarach – appaloosa Ariel nie mógł się z nim równać – a codzienne żmudne treningi i długie patrole sprawiły, że miał świetną kondycję, dlatego tuż przed koszarami wyprzedził ją, i gdy wylądowała roześmiana, Marcus już na nią czekał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Zeskoczyła z siodła, wzięła pegaza za cugle i ruszyła do stajni. – Wygrałem – powiedział z kpiącym uśmiechem, zagradzając jej drogę. – Zauważyłam. Zaprowadzę mojego pegaza do boksu, a ty w tym czasie zastanów się nad nagrodą. Nie zdążyła jednak rozsiodłać wierzchowca, kiedy Marcus pojawił się w jej boksie. – Co tak szybko? Już podjąłeś decyzję? – Nie muszę. Wiem, jakiej wygranej pragnę. Miał coś takiego w oczach, że natychmiast spoważniała. Spojrzała na niego. „Zaraz, czy on ma na myśli...?”. – Jestem lojalny i uczciwy, to prawda, ale pruderyjny? Ej, Ariel, ty mnie chyba jeszcze nie znasz – szepnął. Z wrażenia zaschło jej w ustach. Atmosfera zrobiła się gęsta. – A teraz czas na moją nagrodę – dodał z dziwnym uśmiechem, zbliżając się. – Tu jesteście! – rozległ się donośny głos Gaspara. Ariel szybko udała, że odpina popręg siodła. – Marcus, podaj mi zgrzebło – powiedziała. Bez słowa spełnił jej prośbę. – No, pospieszcie się z rozkulbaczaniem pegazów. Całe koszary na was czekają. Jest feta. Każdy chce usłyszeć waszą opowieść. – Gaspar uśmiechnął się od ucha do ucha. – Okej, już idziemy! – zawołał Marcus. – Wygraną odbiorę innym razem – rzucił szeptem zaskoczonej Ariel i uśmiechając się bezwstydnie, zostawił ją samą w boksie. Dobry nastrój z powodu szczęśliwego powrotu do koszar i udanej rozmowy z Severianem bezpowrotnie minął. Dotarło do niej, o jakiej wygranej mówił, i przeszła jej ochota do żartów. „I po co go, głupia babo, podpuszczałaś?” – pomyślała. Źle zrobiła, że w chwili beztroski zaproponowała Marcusowi wyścig, no ale co się stało, to się nie odstanie. „Marcus – westchnęła ciężko – gdybyś ty wiedział, co usłyszałam
tam w tunelach... i gdybym potrafiła ci to wyjaśnić...”. Naprędce rozkulbaczyła appaloosa i poszła w kierunku stołówki, gdzie miała się odbyć impreza z okazji ich szczęśliwego powrotu. Weszła po cichu i zatrzymała się w drzwiach. Marcus już tam siedział z kuflem piwa w ręku i kończył relację z ich wyprawy. Z wyprawy, a nie pobytu u centaurów. Marcus był nie tylko uczciwy i lojalny, ale też dyskretny, trzeba to było mu przyznać. Wszyscy tak mocno zasłuchali się w opowieść Marcusa, że nikt, dosłownie nikt, nie zauważył jej wejścia. Kiedy im wyjaśnił, co nyriony zamierzają zrobić, z wielkiej radosnej fety na cześć cudownie ocalałych zrobiła się poważna dyskusja. Jedni byli zszokowani, inni chcieli natychmiast żądać od generała podjęcia jakichś działań bojowych, jeszcze inni po prostu nie mogli uwierzyć. – Więc jeśli te nyriony zasypią dopływ źródła do miast, to kopuły znikną, tak? – upewniał się jakiś młody oficer. – Tak. I do tego jeszcze osłabną siły magiczne nasze i smoków. Będziemy bezbronni – potwierdził Marcus. – Ale wiecie co? Dopiero co wróciliśmy od Severiana. Pewnie już się tam odbywa narada Naczelnych, jak temu zapobiec. – Najwyraźniej sam bardzo chciał w to wierzyć. – Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? Może was dwojga w ogóle tam nie było? Może byliście zupełnie gdzie indziej i robiliście zupełnie coś innego, a teraz opowiadacie nam tę bajeczkę, żeby ukryć, co się naprawdę stało? No jasne, to znowu Efrem wtrącił swoje trzy grosze. Twarz Marcusa zrobiła się purpurowa z gniewu i Ariel zrozumiała, że musi działać, inaczej oficer nie wytrzyma, trzaśnie tę gnidę i Trollowe Rubieże go nie ominą. – Zarzucasz kłamstwo Marcusowi, mnie, nam obojgu czy też może Fabienowi, Gasparowi, Leandrowi i Prosperowi, którzy tam z nami byli? – zapytała uprzejmie i dopiero w tej chwili wszyscy się zorientowali, że ona tu jest. – Nikomu nic nie zarzucam, jednak nowiny, które nam przynosicie, są tak nieprawdopodobne, że żądam dowodów – stwierdził spokojnie Efrem. – Słowo oficerskie pięciu szanowanych członków tego Korpusu ci nie wystarcza? Wśród nich jest elf, który nie potrafi kłamać, o czym nawet ty powinieneś wiedzieć. – Oficerowie wstrzymali oddech, jak zwykle, gdy Ariel sprzeczała się z Efremem. – Wobec tego radzę ci udać się do ośmiu Naczelnych oraz Wszechwiedzącej Oriany, którzy dali wiarę naszym
słowom. Tak, Efrem, mnie możesz nie wierzyć, ale dobrze się zastanów, zanim zarzucisz kłamstwo kolegom z Korpusu, bo myślę, że możesz ich bardzo urazić, a wtedy zażądają satysfakcji. To co, masz tyle odwagi, Efrem, by nadal twierdzić, że nie mówią prawdy? – Skoro dają słowo oficerskie... – Mężczyzna zgrzytnął zębami. – Tak myślałam – powiedziała pogodnie Ariel. – Zgadzam się z Marcusem, że Naczelni już pewnie zwołali naradę. A ponieważ jestem przekonana, że już niedługo będziecie mieć, panowie, dużo więcej pracy i obowiązków, proponuję dziś wieczór zapomnieć o smutkach. Załapię się na kufel piwa? – dodała przekornie. Leander się podniósł i palnął: – Ariel, nie myślałem, że kiedykolwiek wypiję zdrowie kobiety, ale dla ciebie zrobię wyjątek, bo jesteś wyjątkowa! Oficerowie wznieśli okrzyki aprobaty. – Masz wszystkie cechy dobrego oficera i byłoby zaszczytem dla Korpusu, gdybyś nim została. – Leander skłonił się teatralnie. – Jednakże masz pewną wadę, choć znam takich, którzy się ze mną nie zgodzą. – Zerknął z uśmiechem na Marcusa. – Niestety, nie można cię oficjalnie przyjąć w nasze szeregi, bo jesteś kobietą. Ale, Ariel, wnoszę toast za twoje zdrowie! Impreza rozkręciła się na całego. Podczas gdy oficerowie z każdym kuflem mieli coraz lepsze pomysły, w jaki sposób wykończyć nyriony, Ariel szukała wzrokiem Fabiena. Kiedy zobaczyła, że podniósł się z miejsca, pewnie po jeszcze jedną kolejkę, przeprosiła kompanów i dopadła go przy bufecie. – Czy mógłbyś ze mną zamienić słówko? – poprosiła, a on zerknął na nią, zaskoczony. – Możemy się przejść na spacer, na przykład nad Chochlikowe Jezioro? – Eee... jasne. Kiedy? – Teraz. – W tej chwili? – Tak, to dość ważne. – Popatrzyła na niego wyczekująco. Zobaczyła rozterkę w jego oczach: tu impreza i piwo, a jej się spacerów zachciewa? – No dobra, chodźmy – zgodził się w końcu. – Skoro to takie ważne... Ich wyjścia bocznymi drzwiami nie zauważył nikt z wyjątkiem Marcusa. Teraz popijał piwo, które zupełnie przestało mu smakować, i zastanawiał się, dlaczego Ariel wyszła z imprezy z jego najlepszym
przyjacielem. Tymczasem Ariel i Fabien dotarli nad Chochlikowe Jezioro. Przysiedli na brzegu i elf spojrzał na nią wyczekująco. – Więc? – To, co usłyszysz, Fabien, musi pozostać między nami – zaczęła Ariel i westchnęła ciężko. – Chodzi o to, że Marcus nie powiedział całej prawdy o naszej wyprawie. – To znaczy? – Elf był coraz bardziej zaintrygowany. – Jest coś, o czym nie mówił, bo sam o tym nie wie. Kiedy byliśmy na dnie wąwozu i zaatakował go nyrion, Marcus stracił przytomność; według słów bestii właściwie niemal umarł. Nyrion chciał zabić właśnie jego, a nie mnie. – Widząc pytające spojrzenie Fabiena, dodała: – Mało tego, nyrion ze mną rozmawiał! – Nie napadł na ciebie? – Elf pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie rozumiem, dlaczego na Marcusa, a na ciebie nie? – Też go o to zapytałam. – Ariel zwiesiła głowę. – Nyrion był przekonany, że Marcus nie przeżyje, a ja mu nie ucieknę, dlatego powiedział mi prawdę. Prosił, żebym została w tunelach i dołączyła do innych nyrionów. W ich szalonych umysłach zrodził się plan, że urodzę im kogoś, kogo nazywają Dziedzicem, czyli pół człowieka, pół nyriona. Ta istota jednocześnie byłaby potężnym czarnoksiężnikiem! Ubzdurali sobie, że tylko ja mogę im dać takiego potomka. To pewnie dlatego wampokruki mnie nie zabiły, tylko strąciły z pegaza. Odnoszę wrażenie, że już wtedy chciały mnie porwać, bo mają układy z nyrionami. Tyle że nic z tego nie wyszło. A potem nieświadoma tych planów zeszłam do tuneli i trafiłam prosto w ich łapy. Czy wiesz, co by się stało, gdyby ludzie skrzyżowali się z nyrionami? Gdyby takie bestie mogły wyjść na światło dzienne i na dodatek dysponowały magiczną mocą? Pozabijałyby wszystkich! Wasz świat byłby dla nich jak jedna wielka, niekończąca się uczta! Straszna to wizja... Obydwoje milczeli przerażeni taką możliwością. – A czemu chciały zabić Marcusa? Dla przyjemności? – zapytał Fabien. – Nie. – Pokręciła ze smutkiem głową. – Według nyriona wasi Naczelni wcale nie są od nich lepsi. Elf zmarszczył brwi. – Co masz na myśli? – Twierdził, że Naczelni i Oriana pragną dokładnie tego samego: żebym urodziła dziecko, w ich mniemaniu obdarzone ogromną magiczną
mocą, które zostanie Dziewiątym Magiem, a może nawet będzie zarządzać wszystkimi miastami. Skąd to wiedział, nie mam pojęcia. Był bardzo pewny swego. Twierdził też, że ojcem tego dziecka może być wyłącznie Marcus. Już rozumiesz, dlaczego to on miał zginąć? Nie będzie potencjalnego ojca, to nie urodzę dziecka. A w takiej sytuacji Naczelni nie dostaną swojego Dziewiątego Maga i nie zdobędą przewagi nad nyrionami. Uff!!! – Teraz już wiem, dlaczego zawsze przydzielano ci Marcusa do eskorty. I dlaczego Severian upierał się, że to on ma cię strzec jak oka w głowie. Wiedziałem, że mają w tym jakiś cel – mruknął zamyślony Fabien. – Severian musiał być pewien waszej miłości. Tak, Ariel, nazwijmy to w końcu po imieniu. Miłości. I jak zwykle chciał to wykorzystać do swoich celów. Od dawna wam się przyglądam, tobie i Marcusowi. Na początku myślałem, że łączą was tylko wzajemna fascynacja i pożądanie, które szybko miną. Teraz widzę, że to wiele poważniejsze, niż wszyscy przypuszczali. Severian pewnie miał nadzieję, że nie będzie problemu z namówieniem was do wspólnego pożycia. A jeśli nyrion mówił prawdę i Dziewiąty Mag może się zrodzić tylko z waszej miłości, to Severian jest gotów na wszystko, by do tego doprowadzić. Tak, to ma sens. A Marcus o tym nie wie? – Aha – bąknęła. – Był nieprzytomny i nie słyszał naszej rozmowy. A ja... nic mu nie powiedziałam. Korpus jest całym jego życiem. Jak by się czuł, gdyby wiedział, że jest tak podle wykorzystywany przez ludzi, którym ślubował lojalność? Nie chciałam go ranić informacjami, że jego przełożeni to podłe kanalie. Wiesz, że ma fioła na punkcie Korpusu, honoru, uczciwości i tym podobnych bzdur. Jeszcze mógłby zrobić coś głupiego... Znów zamilkli. – Co zamierzasz? – zapytał w końcu Fabien. – Właśnie dlatego poprosiłam cię o rozmowę. Chciałabym, żebyś pomógł mi wrócić do mojego świata. Nie wiem, jak otworzyć portal, a jedynie do ciebie mogę się o to zwrócić. Tam czeka na mnie moja córka. Tęsknię za nią. Tu są ludzie, którzy próbują mną manipulować. Nie mogę im na to pozwolić. Chciałabym jednak zrobić to dopiero za kilka dni, bo muszę być przy wylęgu pisklęcia z tego jaja, które dostarczyłam do koszar, no i obiecałam Vivianne, że będę jej asystować przy składaniu przez nią jaj. Ale gdy tylko smok będzie już na świecie, a Vivianne złoży jaja, pomóż mi, bardzo cię proszę. Wiem, że to niezgodne z regulaminem, ale zapewnię ci ochronę przed gniewem Severiana. Umiem to zrobić, Fabien,
naprawdę. Zostawię też dla Marcusa list, w którym wszystko mu wyjaśnię. Mam nadzieję, że zrozumie, a ty dopilnuj, żeby nie zgłosił się po raz drugi na Rubieże, dobrze? Elf spojrzał na nią uważnie. – Tak, masz rację, to chyba miłość – dodała cicho. – Ale nie będzie dane nam jej przeżyć, bo Marcus nie jest w stanie egzystować w moim świecie, a ja nie mogę zostać tu, gdzie mnie tak podle traktują – dokończyła z goryczą. Rozumiał ją, choć miał świadomość, że tych dwoje będzie bardzo cierpieć. Pochylił głowę i długo, długo myślał. – Czy Severian wie o twojej rozmowie z nyrionem? – Nie. – Marcus mnie za to znienawidzi – stwierdził cicho – ale pomogę ci. Za kilka dni. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Jesteś naprawdę fantastycznym przyjacielem. – Ku zaskoczeniu elfa cmoknęła go w policzek. – Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna.
Marcus został w końcu przy stoliku tylko z Gasparem. Prosper udał się na nocny patrol, inni też się porozchodzili. – Co teraz zamierzasz? – zapytał Gaspar, popijając z kufla. – Niby z czym? – Marcus wziął głębszy łyk. Ależ to piwo dziś podłe! Że też innym smakowało... – Z Ariel oczywiście. – Nie wiem, o czym mówisz. – Wzruszył ramionami. Przypomniał sobie ich rozmowę w ruinach pierwszego miasta, gdy Gaspar uparł się, że pójdzie do tuneli, bo „co powie jego pani, gdy o niego zapyta”, kiedy wróci do koszar. – Ech, Marcus, ty i ta twoja uczciwość! Przecież całe koszary wiedzą, że smalisz do niej cholewki. Jeśli to dobrze rozegrasz, możecie być razem bez żadnych konsekwencji – palnął, rozglądając się czujnie na boki. – Jak to? – wykrztusił Marcus. – Co masz na myśli? – Tylko to, że gdybyś był mniej honorowy, uczciwy, lojalny i tak dalej, to mógłbyś bez problemu żyć z Ariel. Nie mówiłem ci tego
wcześniej, ale na terenie koszar istnieje coś w rodzaju klubu oficerów, którzy mają swoje dziewczyny. To oczywiście nielegalne, karalne, nieuczciwe i tak dalej, ale jesteśmy tylko ludźmi. Regulaminowe trzymanie się zasad Losowań to nie dla nas. To są osoby, które darzymy ogromnym uczuciem. Szacunkiem. Miłością. Jesteśmy jednak bardzo dyskretni od czasu, gdy parę lat temu jeden z oficerów został przyłapany i na dodatek zbuntował się przeciwko systemowi. Potraktowali go bardzo surowo. Ty nie byłeś wtedy jeszcze nawet adeptem, więc nic nie wiesz, ale my dostaliśmy porządną nauczkę, dlatego staramy się bardzo uważać. System Losowań jest zły, ale nie możemy go zmienić, dlatego prowadzimy podwójne życie. Jesteśmy normalnymi oficerami, a jednocześnie każdy z nas ma kogoś, dla kogo warto żyć. I walczyć, i narażać się. – Cholera, Gaspar! – Marcus odstawił kufel. – Mówisz mi o tym tak po prostu? Przecież mógłbym na ciebie donieść. – Ty donieść?! Nie jesteś Efremem! Nie doniósłbyś, tylko byś się gryzł, że pod twoim nosem dzieje się coś takiego, dlatego ci nie mówiłem. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Wszyscy widzimy, co was łączy, i z tego powodu z tobą rozmawiam. Kochaj ją, ale bądź dyskretny aż do przesady, inaczej może cię spotkać to, co przytrafiło się pewnemu oficerowi wiele lat temu. Ty musisz tylko nieco zliberalizować swoje poglądy, czasami być trochę mniej lojalny i honorowy, a wtedy, przyjacielu, będziesz miał Ariel dla siebie i pozostaniesz w Korpusie, tak jak ja. – Gaspar uśmiechnął się znacząco. – To znaczy, że przez tyle lat byłem ślepym idiotą? – Marcusowi zrobiło się głupio. – Nie, Marcus, nigdy nie byłeś idiotą, ale fakt, byłeś jednak ślepy. Widziałeś tylko to, co chciałeś widzieć. Skala tego procederu – Gaspar uśmiechnął się pod nosem – jest tak wielka, że już nawet Zorian przymyka na to oko. Jako jeden z nielicznych trzymasz się przepisów, do bólu, a przepisy, przyjacielu, trzeba czasami nieco nagiąć, zwłaszcza jeśli są debilne. Tak naprawdę dopiero teraz jesteś jednym z nas. Bądź z nią szczęśliwy, ale pamiętaj, dyskretnie!!! – Słuchaj, jest jeszcze coś – szepnął gorączkowo Marcus. – Kiedy byliśmy w tunelu i napadł mnie nyrion, Ariel uratowała mi życie pocałunkiem. Bestia powiedziała jej, że tylko w ten sposób mogę przeżyć. Ale potem Severian oskarżył mnie o złamanie przepisów o Losowaniu, bo powiedział, że widzi na moich ustach wypalony znak. Czemu was za to nie ścigają? Skoro ja go miałem, to i wy musicie... Gaspar zaczął się śmiać.
– Ech, Marcus, Severian cię podpuścił jak małego szczyla, a ty dałeś się wrobić! Nie ma żadnego wypalonego znaku, bo gdyby tak było, cały garnizon by go nosił. Severian cię po prostu testował, a ty się przyznałeś, i to jeszcze do tak niewinnej rzeczy. Naucz się, bracie, kłamać. Nie jesteś elfem, nie? Następnym razem skłam mu w żywe oczy. Niczego ci nie udowodni. No, na mnie już czas. – Gaspar zaczął się podnosić od stołu. Marcus, oszołomiony wiadomościami, nadal siedział. – Jeszcze jedno – rzucił. – Nie wiesz, dokąd poszła Ariel z Fabienem? – Chyba nad Chochlikowe Jezioro. Słyszałem, jak go prosiła o rozmowę. Na razie. Marcus też po chwili wstał i skierował się nad jezioro, roztrząsając po drodze słowa Gaspara. Aż tak wielu oficerów łamie przepisy o Losowaniach? Wielkie nieba! Jak mógł być taki ślepy? Pewnie śmiali się z niego po kątach. Gaspar powiedział, że jeśli będzie dyskretny... No tak, ale czy ona zgodzi się na taki układ? Cholera! Miał co do tego duże wątpliwości. Z jednej strony czuł, że to niestosowne, ale z drugiej bardzo tego pragnął. Musi z nią pogadać. W końcu powinni sobie wszystko wyjaśnić. Ale decyzję pozostawi Ariel. Niezależnie od swoich uczuć i pragnień, nie zamierza jej do niczego przymuszać. Co gdyby jednak się zgodziła? Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Dotarł nad Chochlikowe Jezioro. Faktycznie tam byli. Już miał podejść, gdy zobaczył, że Ariel całuje Fabiena. A żeby to gnomy obesrały! Wszystko się w nim zagotowało. Po sekundzie ona wstała i skierowała się w stronę zagród, a Fabien... A z Fabienem to on już pogada!
Elf szedł zamyślony w stronę stołówki. Bogowie, czemu wszystko musi być takie pokręcone? Ariel ma rację, że chce odejść do swojego świata, a on jest oficerem i uczciwość nakazuje mu udzielić jej pomocy, skoro go o nią poprosiła. Tylko jak to wytłumaczyć przyjacielowi? Obydwoje byli mu bardzo bliscy i chciał być lojalny wobec każdego z nich. – Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?! – rozległ się nagle wściekły szept i jak spod ziemi wyrósł przed nim Marcus. – Marcus? – zdziwił się Fabien. – Wiedzieć? O czym?
– Wytłumacz mi, elfie, co tu robiłeś z Ariel i dlaczego się z nią całowałeś?! Gadaj i pamiętaj, że nie umiesz kłamać! Fabien poczuł na ramieniu żelazny uścisk ręki przyjaciela. No nie, teraz jeszcze będzie musiał się tłumaczyć z nocnych spacerów z Ariel. Zaczynał mieć tego serdecznie dość! – Słuchaj uważnie, ty zazdrosny durniu – wycedził. – Nic mnie z Ariel nie łączy! Poprosiła mnie o rozmowę i pomoc, a ja jej wysłuchałem i pomogłem. Jeśli widziałeś, jak mnie całuje w policzek, i wyciągnąłeś z tego błędne wnioski, to twoja sprawa. Ani ja, ani Ariel nie zrobiliśmy niczego, co mogłoby być powodem twojego gniewu, więc wypchaj się swoimi podejrzeniami! Jeśli wątpisz w Ariel, to widać nie zasługujesz na jej miłość, a jeśli we mnie, to chyba się zastanowię, czy słusznie byłem twoim przyjacielem przez tyle lat! – fuknął. – A co do tego, o czym rozmawialiśmy, to nie pytaj, bo obiecałem Ariel dyskrecję i nie mogę ci powiedzieć. Coś jeszcze?! Wyrwał ramię z jego uścisku i wzburzony oddalił się w kierunku stołówki. Kiedy tam dotarł, impreza miała się już ku końcowi, tak więc wypił ostatnie piwo i pogrążony w myślach wrócił do kwatery.
Marcus nic z tego nie rozumiał. Nigdy nie widział przyjaciela tak wytrąconego z równowagi. O czym oni rozmawiali? I o co Ariel go prosiła? Dobra, elf nie chciał mu powiedzieć, ale ona to zrobi. Z tym postanowieniem ruszył do zagród. Wsiadł do windy i rozkazał nowym buzdyganem, który dopiero co otrzymał od Zoriana, aby jechała do góry, do smoczych boksów. Domyślał się, że Ariel sprawdza stan jaja dzikiego smoka albo rozmawia z Vivianne. I nie mylił się, faktycznie była w zagrodzie smoczycy. Oparty o barierkę, długo patrzył na małą postać, która najpierw wściekle miotała się po zagrodzie, a potem położyła się na wznak z rękami pod głową i skrzyżowanymi nogami i najwyraźniej zaczęła telepatycznie rozmawiać ze smoczycą. Vivianne zrobiła się w ostatnich dniach gruba i ociężała, no i trochę bardziej zrzędliwa, co oznaczało, że niedługo zniesie jaja. „Tobie nie muszę niczego opowiadać. I tak już pewnie wszystko wiesz” – stwierdziła Ariel.
„Niemal wszystko. Gdy tylko wróciliście, od razu odebrałam prawie pełen przekaz, oprócz niektórych fragmentów dotyczących waszego pobytu w tunelach. Moje zdolności aż tam nie sięgają. Opowiesz mi resztę?” – zachęciła smoczyca. „Zdaje się, że wpadliśmy po uszy... – komentowała Ariel, gdy skończyła opowiadać. – Jak myślisz, co zrobią Naczelni? Mam złe przeczucia. Do tej pory ignorowali temat. Smoki słabły, kopuły robiły się coraz cieńsze, a oni odbywali jedną bzdurną naradę za drugą. Raz byłam u Severiana. Nawet nie zaczęłam mu opowiadać o podejrzeniach na temat nyrionów, bo nie dał mi dojść do słowa i zrobił wykład, do czego służą terminale teleportacyjne! No jakbym nie wiedziała! A potem dodał: »żeby ci do głowy nie przyszła bezpośrednia teleportacja, bo jest zakazana!«. Później okazało się, że ktoś »życzliwy« doniósł, że o to pytałam. I tak ileś tam razy. Serio, współpraca z nim...”. – Pokręciła głową z dezaprobatą. „Tak, wiem, Severian ma dość, hmm... trudny jak na półelfa charakter. – Smoczyca zachichotała. – I fioła na punkcie miast, historii, Xaviere’a i tym podobnych bzdur. A jak już zacznie o tym gadać, nikogo nie dopuści do głosu. Czasami myślę, że jest najlepszą bronią, jaką mamy. Przy następnym ataku na miasto powinniśmy go napuścić na bestie. On będzie je wykańczał gadaniem, a my w tym czasie wychylimy po kufelku piwa imbirowego. – Ariel też zaczęła chichotać. – Zdaje się, że Severian marzy, aby stać się takim gwiazdorem wśród Naczelnych, jakim był Xaviere. To jego idol. Godzinami mógłby zachwycać się herbem miast...”. „Herbem?” – Ariel zerknęła na smoczycę. „Aha. Herbem, godłem, jak zwał, tak zwał. Choć mnie bardziej przypomina tarczę strzelniczą. Musiałaś go widzieć. Jest dosłownie wszędzie. Na szlafroku Severiana też. No nie żartuję! Wielka litera X otoczona smoczą różą, kuszą, stożkiem i smoczą łuską. Serio, nie kojarzysz? – Vivianne zerknęła na nią zdumiona. – No dobra, to ci powiem. X symbolizuje „ojca społeczeństw”, czyli Xaviere’a. U góry smocza róża jako oznaka przymierza z Zielarzami. Logiczne, nie? Po prawej stronie litery masz kuszę. To symbol ochrony oficerskiej miast. Pod spodem stożek jako znak społeczeństw, a po lewej smoczą łuskę, symbol porozumienia z supergwiazdami tego świata, czyli nami. I jeszcze romb w centrum litery X. To święte źródło. Wymyślił to chyba któryś z ludzi Xaviere’a i tak już zostało”. „A rzeczywiście, gdziekolwiek spojrzysz, tam herb. Ale do tej pory myślałam, że to zwykła ozdoba. – Ariel się uśmiechnęła. – Nawet jeśli była o tym jakaś wzmianka w księgach, to musiała mi umknąć. Ma go na
szlafroku, powiadasz?”. „Obym nie zaznała więcej godów z Croyem, jeśli kłamię. Wiem, bo go kiedyś podejrzałam przez okno apartamentu. Ręczniki, mydełka, grzebień, jakaś roślinka w ten sposób uformowana, dym z fajki, kapcie, a nawet piżama! Dosłownie wszędzie. Serio! Dziwne, że jeszcze sobie fryzury w tym kształcie nie zrobił. Osobiście nie radzę ci go o to wypytywać. No, chyba że zamiast prywatnego losowania z Marcusem wolisz śmierć przez zagadanie. A jak już przy panach jesteśmy, wiesz, głupio zrobiłaś w zagrodach centaurów. Nonna miała rację, że należało dokończyć amory z Marcusem, a nie nabijać się z niego. Ale w sumie utarł ci nosa w dobrym stylu. Punkt dla niego”. „Dzięki, Vivianne! To było bardzo miłe i budujące, naprawdę!” – rzuciła ironicznie Ariel i zaczęła przemierzać nerwowo zagrodę. Jej dobry nastrój nie trwał długo. Wróciły troski, ale przede wszystkim znów czuła gorycz. „Cholera, muszę spadać z tego świata. Wy wszyscy jesteście jacyś chorzy. Na siłę pchacie mnie Marcusowi do łóżka. Aż tak wam zależy na tym Dziewiątym Magu? I czemu akurat ja mam go wam urodzić? Nie jestem klaczą rozpłodową, do cholery!” – dokończyła gniewnie, kopiąc przy tym w ścianę boksu. „Nie złość się. Owszem, niektórym aż do przesady zależy na Dziewiątym Naczelnym, ale są też tacy, którzy zwyczajnie was lubią i życzą wam jak najlepiej, wiesz? No i nie wszyscy jesteśmy chorzy” – odpowiedziała pogodnie smoczyca. Ariel nieco ochłonęła. Zamiast furii pojawił się żal. Podeszła do Vivanne i położyła się koło niej. „Jak byś postąpiła, gdyby ktoś pozwolił ci na jednorazowe gody z Croyem, a potem zabrał wam smoczątko? Bo właśnie to Naczelni chcą zrobić mnie i Marcusowi”. „No, taka osoba nie pożyłaby zbyt długo”. „Pragnę go, Vivianne, to prawda. Bardzo. Ale jeśli nie mogę go mieć na zawsze, nie chcę go mieć na chwilę”. „Masz wielkie wymagania”. „Wiem. – Uśmiechnęła się smutno. – Wszystko albo nic. Taka już jestem. Ale ty akurat rozumiesz mnie najlepiej, prawda?”. Smoczyca popatrzyła na nią uważnie. „Więc co teraz chcesz zrobić?” – zapytała. „Rozmawiałam z Fabienem. Obiecał, że otworzy dla mnie portal i będę mogła wrócić do domu. Ale nie przejmuj się, zrobię to dopiero po
wykluciu się dzikiego smoka i kiedy ty zniesiesz jaja”. – Spojrzała na Vivianne z rozrzewnieniem i pogładziła ją po zielono-złotych łuskach na łapie. „Doceniam to. Będzie mi ciebie brakowało, ale rozumiem cię, moja droga – pomyślała ciepło. – Marcus oczywiście nie wie?”. „Nie powiedziałam mu i nie powiem. Zrobiłby wszystko, żeby mi przeszkodzić, a ja mam świadomość, że jeśli tu zostanę, oni w końcu w jakiś sposób zmuszą nas do...Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby można tu było żyć normalnie. Żeby nie było tego koszmarnego systemu Losowań. Żeby... Muszę odejść, Vivianne. Wiem, że Marcus będzie cierpiał, ale w końcu zrozumie. Mnie też nie jest lekko. No dobra, idę do siebie. Jutro wpadnę i zobaczę, jak się miewasz. Powinnaś chyba składać jaja w najbliższych dniach. – Ariel stanęła przed smoczycą, pogładziła ją czule po szyi i uśmiechnęła się do niej. – Mnie też będzie ciebie brakowało, Vivianne. Dobranoc”. Wyciągnęła ręce do góry, przymknęła oczy i jej ciało poszybowało w kierunku galeryjki. Bardzo lubiła lewitację. Za tym też będzie tęskniła. Otworzyła oczy i jej wzrok padł na postać stojącą kilka metrów dalej. Marcus najwyraźniej był tu już dłuższą chwilę. Zobaczyła zatknięty za jego pasek nowy buzdygan. Nie myślała, że tak szybko mu go dadzą. Miała nadzieję, że nie słyszał jej rozmowy z Vivianne. Ruszyła w kierunku windy. Gdy przechodziła obok niego, złapał ją za rękaw. – Co ty kombinujesz, Ariel? – zapytał cicho. – Najpierw rozmawiasz z Fabienem, który twierdzi, że nic nie może mi powiedzieć, a teraz z Vivianne. O co chodzi? Powiedz, proszę. – O nic, co mogłoby cię niepokoić, Marcus – odparła, siląc się na pogodny ton. – Wybacz, jestem nieco zmęczona, pójdę do swojego pokoju. – Zgrabnie go wyminęła i niemal pobiegła do windy. Nie dał się jednak tak łatwo zbyć. Bez trudu ją dogonił. Postanowił przecież, że się z nią rozmówi. Gdy winda dotknęła podłoża, Ariel szybkim krokiem skierowała się ku bungalowom. – Poczekaj! Teraz ja chcę z tobą porozmawiać! – rzucił, sam się sobie dziwiąc, że ma tyle odwagi, i zagrodził jej drogę. – Z innymi rozmawiasz, nie odmawiaj tego samego mnie – dodał łagodnie, kładąc dłonie na jej ramionach. Stała przed nim z opuszczoną głową, oddychała ciężko. Domyślała się, o czym chce z nią pomówić, ale postanowiła nie robić mu nadziei, aby później jeszcze bardziej nie cierpiał.
– Przełóżmy tę rozmowę do jutra. Teraz naprawdę chcę wypocząć. Dobranoc, Marcus – powiedziała i odeszła, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. Zdumiony, patrzył, jak od niego... ucieka? No, teraz był już zupełnie skołowany. O co chodzi? Zobaczył, że Ariel jednak nie idzie w stronę kwater, ale do stajni pegazów. Nic mu w jej zachowaniu nie pasowało. Ta tajemniczość. Unikanie go. Musi się dowiedzieć, co to wszystko znaczy. Wszedł do stajni i po cichu ruszył w stronę boksu appaloosa. Wiedział, że Ariel może być tylko tam. Po chwili... usłyszał cichutki... szloch? Stała przytulona do szyi swojego ulubionego pegaza i... płakała! Patrzył na nią chwilę z otwartymi ustami, potem zdecydowanym krokiem wszedł do boksu, zdjął jej ramiona z szyi zwierzęcia. Przytulił ją i zwyczajnie pogładził po włosach. Ukryła twarz na jego piersi, starając się zapanować nad łzami. Westchnął ciężko. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło, ale musiało to być coś ważnego... i niedobrego. Pewnie za kilka dni sama mu powie. Na razie trzymał ją w ramionach i tylko to się liczyło. – Już dobrze – szepnął pieszczotliwie. – Hej, nie płacz, proszę. – Ujął jej twarz w dłonie i otarł łzy. – Rozumiem, że i tak mi nie powiesz, co się stało. Nie będę naciskał. Mówiłem ci, że niczego nie robię wbrew woli innych, pamiętasz? Poczekam, aż sama zechcesz mi wszystko wyjaśnić. Potrafię być cierpliwy. Ariel powoli się uspokajała. Teraz było jej głupio, że ją zastał w takim stanie, a ona nawet nie potrafi logicznie wytłumaczyć swojego zachowania. – Wybacz. Chyba dopiero teraz odreagowuję napięcie spowodowane przez stres i zmęczenie po przejściu tymi tunelami – bąknęła. – Nie miałam zamiaru cię wystraszyć. Pewnie w ten sposób dochodzę do siebie po spotkaniu z nyrionami. To było naprawdę przerażające – kłamała gładko, bo wytłumaczenie było wiarygodne. – No tak – stwierdził, przyglądając jej się uważnie. – To rzeczywiście było koszmarne. Już dobrze. – Znowu pogładził ją po włosach. – Oni zostali tam, a my jesteśmy tutaj. Nic nam nie grozi. Spokojnie. – Jego głos zabrzmiał pieszczotliwie, a w jej głowie odezwały się dzwonki alarmowe. – Coś mi obiecałaś, pamiętasz? – T-tak? C-co takiego? – Wygrałem wyścig. Obiecałaś, że mogę sobie zażyczyć wszystkiego, co zechcę, jak cię dogonię, pamiętasz? – szepnął jej do ucha, a ona dostała gęsiej skórki. Wtulił twarz w jej szyję i wdychając zapach
skóry, oświadczył: – A ja... pragnę... Jego usta musnęły jej szyję, płatek ucha, policzek i dotarły do ust. Delikatnie oparł ją o ścianę boksu i całował ją coraz śmielej. Przez długą chwilę oddawała mu pocałunki, upajając się zapachem jego skóry i żarem ciała. Rozpaczliwie chciała, żeby to się nigdy nie skończyło, ale wiedziała, że musi natychmiast przerwać, bo jeśli tego nie zrobi, za chwilę będą się kochać tutaj, na sianie, w tym boksie. Nie miała pojęcia, jak jej się to udało, ale opierając dłonie na jego piersi, odepchnęła go z całej siły. Zaskoczony, spojrzał na nią. Nic nie rozumiał. Przecież też go pragnęła. – Ariel... – Oficerze Brent! Podobno niczego nie robisz wbrew woli innych! A to jest wbrew mojej woli! – krzyknęła mu prosto w twarz i zupełnie już nie szukając pretekstu, uciekła w kierunku bungalowu. A on został w boksie oszołomiony. Może faktycznie odreagowuje w ten sposób spotkanie z nyrionami? Jeśli tak, oby jak najszybciej jej to minęło. – Co się gapisz? – rzucił wściekły do pegaza, który spokojnie go obserwował, i też poszedł do swojej kwatery. Przez chwilę nasłuchiwał. U niej nic. Cisza. Wziął szybki prysznic i przebrał się w czyste ubranie. Wymyślając sobie w duchu od idiotów, sprawdził drzwi do jej pokoju. Zamknięte od środka. Przekaz był aż nadto wyraźny: daj mi spokój! Doszedł do wniosku, że zupełnie nie rozumie kobiet. Postanowił, że rano sprawdzi, w jakim jest nastroju, i może w końcu uda mu się z nią porozmawiać. Tyle rzeczy chciał jej powiedzieć...
Niepokojące wiadomości przekazane przez Severiana spowodowały, że Naczelni zebrali się natychmiast, porzuciwszy wszystkie inne sprawy, ale mimo to Czarnoksiężnik z trzeciego miasta nie był zadowolony. Owszem, powołali komisję złożoną z kilku wybitnych czarnoksiężników, by ocenić słabe punkty nyrionów, i postanowili, zgodnie z sugestią Ariel, że zaczną szkolić adeptów na magów medyków dla smoków. Zgodzili się także, choć z oporami, bo był to dość kosztowny wydatek, na zbudowanie szpitala dla smoków i pegazów na Trollowych Rubieżach. Ale kiedy Severian zauważył, że być może Ariel powinna zostać
dopuszczona do próby na Dziewiątego Maga, dopiero się zaczęło. Krzyczeli, że to niedorzeczność i obraza wszystkich społeczności. Kobieta Dziewiątym Magiem?! Na pewno nie! Oriana też była temu przeciwna, bo gdyby Ariel jakimś cudem przeszła tę próbę, wtedy ona nie byłaby już Wszechwiedzącą, ale zwykłą czarownicą. W końcu, żeby uciszyć emocje i opanować chaos, Severian zaproponował głosowanie. 7:2 przeciw dopuszczeniu Ariel do Próby. Za głosował tylko on i jeszcze Teobald. Pozostali oraz Oriana byli przeciwni. – Z całym szacunkiem, Severianie, ale chyba przeceniasz umiejętności magiczne tej kobiety – zaprotestował Cyrus. – Przecież sama przyznała, że nie potrafi odczytywać run, postawić zapory, otworzyć tunelu w skale i wielu innych rzeczy. – Wybacz, Cyrusie, ale jakoś nie wierzę, żeby ktoś inny mógł ten tunel otworzyć. Według przepowiedni miał to zrobić Dziewiąty Mag, ona tymczasem twierdzi, że tunel był otwarty. Gdzie jest w takim razie nasz wytęskniony Naczelny dla dziewiątego miasta? – zakpił Severian. – Zresztą widzimy, że ta kobieta cały czas rośnie w siłę i uczy się coraz to nowych rzeczy. No ale skoro zostałem przegłosowany... – zawiesił głos – to chyba musimy wrócić do pierwotnego planu, co, Oriano? – Spojrzał pytająco na Wszechwiedzącą. – To znaczy, Severianie? – zapytał Teobald. – Jeśli ona nie jest Dziewiątym Magiem, to przynajmniej może nam go dać. Zwłaszcza że jakimś cudem Marcus także wyszedł cało z tej wyprawy. – Mag uśmiechnął się szeroko. – Teraz trzeba tylko tych dwoje połączyć ze sobą. Naczelni spojrzeli na niego z niesmakiem i konsternacją. – No nie wiem, Severianie – mruknął Cyrus. – Łamiemy w ten sposób przepisy o Losowaniach ustalone przez Wielkiego Xaviere’a. – Cóż, cel uświęca środki, przyjacielu. A niebiosa wiedzą, że Dziewiąty Naczelny jest nam bardzo potrzebny! – Czyli ona zostaje? – spytał Teobald. – Tak, dopóki nie da nam tego, czego tak potrzebujemy – stwierdził stanowczo Severian. – Nie martwcie się, przyjaciele, tych dwoje nie będzie miało nic przeciwko temu, ponieważ, jak już wiecie, łączy ich silna więź i zapewne o niczym innym tak nie marzą, jak o wspólnym Losowaniu! – Mag roześmiał się. – Tak więc możemy połączyć przyjemne z pożytecznym.
Tego dnia Marcus był zwolniony z patroli i szkolenia adeptów. Zorian, zgodnie z zaleceniem Severiana, dał mu wolne, żeby nieco odpoczął. Trochę go zdziwiła taka wspaniałomyślność, ale cieszył się, że być może w końcu porozmawia z Ariel. Bardzo się obawiał tego spotkania, zwłaszcza po wczorajszym wieczorze, ale też bardzo chciał je już mieć za sobą. Gdyby tylko się zgodziła, mogli być razem szczęśliwi, coś mu jednak mówiło, że każda inna kobieta może by to zaaprobowała, ale Ariel? Szczerze w to wątpił. Pogrążony w takich rozmyślaniach, poszedł do jej pokoju, ale nikogo tam nie zastał. Na stołówce powiedziano mu, że i, owszem, była tu, ale zaraz po śniadaniu poszła do zagród. Tak jak przewidywał, zastał ją w boksie przeznaczonym do inkubacji jaja dzikiego smoka. Smoczątko powinno się wykluć lada dzień i Marcus wiedział, że ona za nic nie przepuści takiej okazji. Stała tam i przyglądała się posępnie, jak ekipa chochlików obraca jajo, podgrzewa je i zrasza wodą. Czasem jajo zaczynało drżeć, jakby smoczątko w środku się wierciło. Do tego boksu też nie było drzwi, jednak na użytek Zoriana i innych oficerów chochliki zbudowały schody, którymi można było zejść z galeryjki. Ariel oczywiście ich nie używała. – Tu jesteś – wyrwał ją z zadumy cichy głos. Marcus stanął koło niej i też wpatrzył się w płomienie. – Lada dzień zacznie się wykluwać. Mam nadzieję, że to będzie smoczyca – powiedziała. – Ten sam gatunek co Neret. Muszę nauczyć chochliki, jak mają je karmić. – Ariel... – Smoczątko jest delikatne i potrzebuje dużo pożywnej karmy. Trzeba je też wszystkiego nauczyć. – Ariel... Nie ułatwiasz mi tej rozmowy. Odwróciła głowę, unikając jego wzroku. – Porozmawiaj ze mną o wczorajszym wieczorze, o poranku w zagrodzie centaurów, o nas... Wiedziała, że to, co zaraz zrobi, będzie podłe, ale musiała to skończyć, zanim w ogóle się zaczęło. Wciągnęła powietrze. – Proszę bardzo. Chcesz rozmawiać, rozmawiajmy. Tyl-ko właściwie o czym? O nas? Marcus, nie ma „nas”! Przyznaję, że być może parę razy
zachowałam się wobec ciebie zbyt przyjaźnie, zbyt frywolnie. Racja, powinnam postępować jak osoba odpowiedzialna, dojrzała, a nie nastolatka. Moja wina. Pewnie dlatego wyciągnąłeś błędne wnioski, że coś nas łączy, ale powiedzmy sobie szczerze: nie łączy nas nic. Jestem gościem w twoim świecie i za kilka dni wrócę do siebie. Tak, Marcus, właśnie o tym rozmawiałam z Fabienem. Prosiłam go, żeby nielegalnie otworzył dla mnie portal, bo widzę, że Severian nigdy mnie stąd nie wypuści. A tam została moja córka, która czeka, a ja za nią tęsknię. To dlatego płakałam wczoraj w boksie appaloosa. Chcę wracać i nie mogę. Nie zamierzam cię ranić, Marcus, ale odnoszę wrażenie, że za dużo zacząłeś oczekiwać. Ja nie mogę ci nic zaoferować, tak samo jak ty nic mi nie możesz dać. Nasze światy nie przystają do siebie... – Ale wczoraj, tam w boksie... wiem, że mnie pragnęłaś! – Wczoraj trzymałeś w ramionach zrozpaczoną kobietę, która pragnęła ochrony i pomocy! Która przeżywała właśnie chwilę słabości, a ty to wykorzystałeś! – rzuciła mu oskarżycielsko w twarz. – Nie przeczę, że cię podziwiam, szanuję i lubię, ale to jeszcze nie oznacza, że pójdę z tobą do łóżka. Intymność rezerwuję tylko dla kogoś, kogo kocham z całego serca. Sam szacunek i przyjaźń to dla mnie za mało. Nie chciałam tej rozmowy, żeby cię nie ranić, ale widzę, że była konieczna. Przepraszam, że do tego wszystkiego doszło. Za parę dni już mnie tu nie będzie i spokojnie wrócisz do dawnego życia. Teraz wybacz, mam jeszcze inne sprawy do załatwienia. I zanim zdołał coś wykrztusić, wyciągnęła ręce nad głowę i poszybowała na galeryjkę. „Dlaczego mi się wydaje, że kłamiesz. Ariel? Wczoraj w boksie pragnęłaś mnie, wiem o tym! – pomyślał pod osłoną zaklęcia adger. – Dowiem się, jaka jest prawdziwa przyczyna twojego dziwnego zachowania. I nie pozwolę ci tak po prostu odejść!”.
– Cześć, Neret. – Wylądowała zgrabnie koło smoka, jeszcze roztrzęsiona po rozmowie z Marcusem. – Witaj, maleńka! Vivianne opowiadała o waszych przygodach w tunelach. No, no, no, jestem pod wrażeniem! Daliście radę hordzie nyrionów i przynieśliście cenne informacje. Gratuluję. – Neret nie krył
podziwu i uznania. – Eee... dzięki – rzuciła, nieco zakłopotana, bo nie była przyzwyczajona do prawienia jej komplementów, a już na pewno przez smoka. – Właściwie przyszłam zobaczyć, jak się miewasz i jak przebiega rehabilitacja twojego skrzydła. – Dzięki tobie, maleńka, jest w najlepszym porządku – stwierdził smok z zadowoleniem. – Brałem już nawet udział w kilku potyczkach i paru ćwiczeniach na poligonie. Skrzydło spisuje się bez zarzutu. – Fajnie! – Teraz ona szczerze się ucieszyła. – No, szkoda tylko, że wam nie pomogę w walce z nyrionami. Nie wejdę do podziemi, chyba że wyciągniecie te bestie na powierzchnię, to wtedy, możesz mi wierzyć, dam im łupnia – zapewnił ochoczo. Roześmiała się, słysząc te przechwałki, potem sprawdziła blizny po ranach. Faktycznie wszystko zagoiło się znakomicie. Nawet najmniejsze łuski odrosły i pokrywały ciało tak, że trudno było się domyślić, co Neret przeszedł. Po zakończeniu badania jeszcze długo gawędzili, jak na dwoje serdecznych przyjaciół przystało. Tego dnia Ariel robiła wszystko, co mogła, żeby smoki zajęły jej myśli. Wynajdywała coraz to nowe preteksty, żeby być z nimi i nie wracać do bungalowu, gdzie pewnie znowu natknęłaby się na Marcusa. Dopiero wieczorem ukradkiem wróciła do kwatery i udała się na spoczynek. Następne dni też zaplanowała tak, żeby mieć pewność, że go nie spotka. Cierpiała. On też. I szukał z nią kontaktu, ale nadaremnie. Zawsze zjawiał się w stajni, na galeryjce w zagrodach czy w stołówce kilka chwil po tym, jak ona właśnie wyszła. W końcu nie wytrzymał i z samego rana bez pukania wdarł się do jej pokoju. Stali naprzeciw siebie, nic nie mówiąc, tylko zerkając jedno na drugie spode łba. – Dlaczego, Ariel, dlaczego? – wydusił w końcu, rozżalony. – Co? – Wiesz, o czym mówię. Nie traktuj mnie tak podle. Miej litość, kobieto! – Podszedł do niej, potrząsnął za ramiona i gwałtownie przytulił. – Ja też mam swoje uczucia! Też jestem człowiekiem! – Uniósł jej głowę i zmusił do spojrzenia w jego twarz. Odwróciła wzrok. – Możemy być razem, tylko daj nam szansę! Wiesz, że możemy! Ariel, proszę...! – Nie ma dla nas szansy... – szepnęła bezlitośnie, wyrwała się z jego uścisku i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Stał dłuższą chwilę pośrodku pustej kwatery, zaciskając pięści i szczęki. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego niebiosa tak go karzą. Czym tak bardzo zawinił i co powinien teraz zrobić. Wreszcie westchnął ciężko
i wrócił do swojego pokoju przygotować się do patrolu, podczas którego postanowił przemyśleć ten problem. Gdy ktoś zapukał do drzwi, aż podskoczył, pełen nadziei, ale to był tylko chochlik Jim. – Panie Marcusie – ukłonił się nisko – mam panu przekazać, że Naczelny Czarnoksiężnik Severian życzy sobie pana widzieć. – Kiedy? – Niezwłocznie. – Chochlik znowu się pokłonił i odszedł. „Czego znowu to trollowe łajno może chcieć?” – pomyślał z niechęcią. Idąc do stajni pegazów, rozmyślał nad podłością tego świata. Nie dość, że znów nie dogadał się z Ariel, to jeszcze teraz musi lecieć do Severiana. Perspektywa równie przyjemna jak postrzał z kuszy! Cholera, co za paskudny dzień!
Naczelny był u siebie. Gdy oficer wszedł, zerwał się z fotela i powitał go niemal jak przyjaciela. Marcus zdębiał. O co znowu chodzi? Kolejny bzdurny rozkaz? – Dobrze, że jesteś, bo mam dla ciebie propozycję – zaczął Severian z uśmiechem. – Panie? – Wszystkim wiadomo, jakimi uczuciami darzysz naszą konsultantkę z równoległego świata. Nie, nie, nie zaprzeczaj! „No to jestem załatwiony!”. – Słuchaj, całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że Ariel, ponieważ dysponuje ogromną magiczną mocą, może zostać matką Dziewiątego Maga, którego tak bardzo potrzebujemy. Tylko ona może nam go dać. Zastanawialiśmy się, kto mógłby być jego ojcem, i oczywiście pomyśleliśmy o tobie. Potraktuj to jako nagrodę za wszystkie twoje zasługi dla miast. – Ale, panie... – zaczął Marcus, zszokowany tą wiadomością. – Tak, Marcus, to nagroda! – przerwał mu Severian. – Powinieneś to docenić, bo niewielu mężczyzn w naszym świecie może okazać czułość osobie, na której im zależy. Ty otrzymałeś taki przywilej. – Nie mogę tego zrobić. Ona jest z innego świata i chce tam wrócić. Zresztą nie należy do naszego systemu Losowań! Brzydzi się nimi!
– Możesz, Marcus, możesz. Ariel darzy cię silnym uczuciem. Nie sądzę, żeby odmówiła mężczyźnie, którego kocha. – Naczelny zaśmiał się z politowaniem. Ależ ten oficer jest uparty. „Kocha? Kretynie nie masz pojęcia, o czym mówisz!” – pomyślał gorzko Marcus pod osłoną telepatyczną. – Panie, ona się na to nie zgodzi! Ona... – Marcus, spójrz na to z innej strony – przerwał mu Severian. – Ty zdobędziesz kobietę, którą kochasz i która kocha ciebie, a my naszego Dziewiątego Maga, i wszyscy będą szczęśliwi. – Panie, mag medyk twierdzi, że po upadku z pegaza Ariel nie może mieć dzieci... – Oficer gorączkowo szukał kolejnych argumentów, żeby ochronić ukochaną kobietę przed manipulacją Głównych Magów. Nie, wszystko ma swoje granice! Nie miał najmniejszego zamiaru spiskować przeciwko niej z Naczelnymi. – Rozmawiałem z medykiem. Powiedział mi zgoła coś innego – stwierdził spokojnie Severian. – Nie mogę tego zrobić, panie. To nieuczciwe wobec niej. Jej zdaniem nasze Losowania... – Teraz Marcus był wyjątkowo poważny. – Mam gdzieś jej zdanie! Liczy się tylko dziecko. Nie interesuje mnie, jak ją do tego nakłonisz. Jeśli zajdzie potrzeba, użyj siły, a skoro masz takie skrupuły, potraktuj to jako dodatkowe Losowanie. – Naczelny też nagle spoważniał. – Losowanie? Ależ to oczywiste łamanie przepisów o Losowaniach! – Oczywiście, ale przypominam ci, że już kilka razy złamałeś przepisy, na przykład wprowadzając Ariel do zagród smoków – zniecierpliwił się Naczelny. – Na twój rozkaz, panie! – Dobrze, skoro jesteś taki tępy i uparty, powiem jeszcze jaśniej! – Teraz Severian mówił dobitnym i wykluczającym sprzeciw tonem. – Dziewiąty Mag jest dla nas bardzo ważny. Tak ważny, że nie cofnę się przed niczym! To nie jest prośba, Marcus, ale rozkaz. Jeśli go wykonasz, uznam, że działasz dla dobra miast, a jeśli nie, Trollowe Rubieże cię nie ominą. A ja z twoją pomocą lub bez niej i tak dostanę naszego dziedzica. Powiedzmy, że wylosuję dla Ariel jakiegoś innego oficera. Może Efrema, który na pewno z przyjemnością cię zastąpi. Pasuje ci taki układ? Decyduj! Severian spojrzał na niego z wyczekiwaniem. – Pójdę do niej – wycedził w końcu Marcus. – Tak myślałem. – Severian poklepał go po ramieniu. – Jutro rano
chcę otrzymać potwierdzenie waszego spotkania. – I odwrócił się plecami, uznając rozmowę za zakończoną.
Resztę dnia Marcus spędził nad Chochlikowym Jeziorem. Był zły, rozgoryczony, zdegustowany. Nie wiedział, co ma zrobić. To oczywiste, że Ariel się nie zgodzi. Znał jej zdanie na temat Losowań. Kochał ją, ale teraz miał świadomość, że jest to uczucie jednostronne. Aż nadto dobitnie rzuciła mu to w twarz tam, w boksach smoków. W jaki sposób zatem ma ją ochronić przed Severianem? Wizja Efrema i Ariel... Nigdy! Prędzej zabije Efrema, niż on ją dotknie! No tak, ale w tej sytuacji Severian może przydzielić kogoś innego. I pewnie tak zrobi. Z godziny na godzinę był coraz bardziej wściekły i zrozpaczony. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a on nadal nie miał pomysłu. Bogowie! Dlaczego musi ją aż tak kochać? Dlaczego to wszystko musi być do dupy!? Pogrążony w ponurym zamyśleniu, nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno. Westchnął ciężko. Dobrze, pójdzie do niej i po prostu powie prawdę. Zostały mu jeszcze resztki godności oficerskiej, których Severian nie zdołał zniszczyć, zdeptać. Nawet jeśli Ariel go przepędzi, to będzie przynajmniej świadoma, co ją czeka ze strony Naczelnych. Tak, tak zrobi. Z tym postanowieniem ruszył ku bungalowom.
Stał dłuższą chwilę przed drzwiami do jej pokoju, niepewny, czy powinien zapukać. Jeszcze nigdy nie dostał do wykonania tak trudnego zadania. Trollowe Rubieże czekają go od jutra – to pewne, ale są niczym w porównaniu z tym, co ma zrobić dziś. Wreszcie zebrał się na odwagę i zapukał. Usłyszał kroki, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Ariel. Spojrzała na niego pytająco. – Musimy porozmawiać. Mogę wejść? Jego śmiertelnie poważna mina wskazywała, że coś się wydarzyło.
Wpuściła go, a on zamknął za sobą drzwi i znów zamilkł. – Nie obawiaj się, nie przyszedłem cię nagabywać – powiedział wreszcie, zebrawszy się na odwagę. – Wystarczająco dobitnie i jasno mi wszystko wytłumaczyłaś. Jestem tu, bo... bo chcę cię... przeprowadzić przez portal do twojego świata. Teraz... – C-co? Co takiego? Severian ci kazał? Ale... mam jeszcze sporo do zrobienia. Vivianne lada dzień złoży jaja. Muszę jej asystować. Dziki smok też powinien w każdej chwili się wykluć. Czy Severian tego nie rozumie?! Zastanowił się, jak to wszystko wytłumaczyć, i nic sensownego nie przyszło mu do głowy. Chwycił jej dłonie i powiedział: – Uwierz mi, nie ma czasu. Muszę cię natychmiast przeprowadzić przez portal. Tu grozi ci niebezpieczeństwo! I to właśnie ze strony Severiana! Proszę, spakuj się i chodźmy. Ariel zmarszczyła brwi. – Nigdzie się nie ruszę, dopóki mi nie wyjaśnisz, o co chodzi. – Wyrwała dłonie z jego uścisku. Zobaczyła, jak zaciska szczęki. Co się stało? Widywała go już wkurzonego, ale teraz był także zmartwiony. – Marcus, proszę, powiedz... – Położyła mu rękę na ramieniu. Milczał jakiś czas, zażenowany. – Zostałem dziś wezwany do Naczelnego. To podły człowiek. Wydał mi rozkaz, którego nie mogę wykonać – wyrzucił z siebie jednym tchem. – Jaki rozkaz? – spytała, choć już się domyślała. Zwiesił głowę i przygryzł wargi. – To dotyczy mnie, tak? Co Severian ci rozkazał? No dobra, powie jej... – Oświadczył, że jesteś bardzo potężną czarownicą i że tylko ty możesz urodzić Dziewiątego Maga dla dziewiątego miasta. Wybrał mnie na ojca, ponieważ ja... W każdym razie mam się czuć zaszczycony, bo to nagroda. Zagroził, że jeśli dziś tego nie zrobię, jutro wyśle mnie na Rubieże, a tobie przydzieli innego oficera, choćby Efrema. Wiesz, że nie zrobię nic wbrew twojej woli, a tę wyraziłaś aż nazbyt jasno. Posłuchaj, Severian dał mi wyraźnie do zrozumienia, że i tak osiągnie swój cel. Proszę, przejdź jeszcze dziś przez portal. Tam będziesz bezpieczna. Ariel zobaczyła w oczach Marcusa autentyczne rozpacz i troskę. A więc Naczelny nie tracił czasu. – Usiądź tu. – Wzięła go za rękę i posadziła obok siebie na łóżku. Po dłuższej chwili milczenia ich spojrzenia się spotkały. Dotknęła dłonią najpierw jego czoła, potem policzka, a później piersi na wysokości
serca. Ze smutkiem odkryła wszystkie jego uczucia i pragnienia. Zrozumiała, że jest gotów narazić dla niej życie, nawet w starciu z Naczelnym. – Nie mogę teraz odejść. Muszę tu jeszcze kilka dni pobyć, zrozum... – Ariel, to ty zrozum! Jeśli do jutra nie zdam Severianowi sprawozdania, będziesz w niebezpieczeństwie! – Spokojnie, on tylko blefował. – Pogładziła go uspokajająco po policzku. – Sam przyznałeś, że jestem wystarczająco potężna, żeby stawić opór wszelkiemu złu. Sądzisz, że taka gnida jak Efrem jest silniejsza od nyriona? – Roześmiała się. – Nie, Marcus, Severian nie wypełni swojej groźby. Zaufaj mi. Tyle razem przeszliśmy... Czy kiedykolwiek moje słowa się nie sprawdziły? Czy cię zawiodłam? Wspomnij naszą przeprawę przez tunele, Jezioro Strachu i Śmiertelne Mokradła. Czy nie dowiodłam, że potrafię uchronić ciebie i siebie przed niebezpieczeństwem? Zastanowił się. Miała rację, ale czy w starciu z Severianem też da sobie radę? Pamiętał ten dzień w zbrojowni, gdy Naczelny omal jej nie udusił. – Ostatnio wiele się nauczyłam i moja moc bardzo wzrosła – powiedziała, jakby odgadując jego myśli, i szybkim ruchem dłoni otworzyła pierś Marcusa, a potem chwyciła jego serce. – Boli? – Nie, kiedy ty to robisz... To była raczej... pieszczota. Musnęła palcami jego pulsujące serce, a potem przez chwilę trzymała je w dłoni. Przymknął oczy i rozkoszował się tym dotykiem, ona zaś poznawała wszystkie jego najskrytsze marzenia i pragnienia. Potem delikatnie wycofała rękę i Marcusa ogarnął żal, jakby właśnie coś utracił. – Przyszedłem cię ostrzec... – I zrobiłeś to. Nie martw się o mnie, nic mi nie będzie. Idź jutro do Severiana i zdaj mu relację. Nie obawiaj się, potrafię cię obronić nawet przed jego gniewem... – uśmiechnęła się łagodnie – w ten sposób. – Pocałowała delikatnie jego czoło, policzek i usta. – Zaufaj mi tak jak wtedy, kiedy uciekaliśmy przed nyrionami. Teraz idź się zdrzemnąć. Wypoczynek dobrze ci zrobi. – Ty się nie kładziesz? – zapytał, wciąż oszołomiony tym, co dopiero się wydarzyło. – Nie, idę do zagród. Wszystko wskazuje na to, że smok wykluje się dziś w nocy. – Mogę iść z tobą? Powinna była zaprotestować, powiedzieć, że absolutnie nie.
Wiedziała, że przebywanie zbyt blisko tego oficera nie jest dla niej ani wskazane, ani bezpieczne, ale... rozpaczliwie pragnęła jego obecności. – Chodźmy. Wyszli z bungalowu i udali się w kierunku zagród. Było już ciemno. Oficer pełniący wartę nieco się zdziwił na ich widok. – Ej, Marcus, co tak późno do zagród? – spytał i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Podobno dzisiejszej nocy ma się wykluć dziki smok. Chcę to zobaczyć. A co, nie wolno?! – Jaaasne, stary, jasne! Skoro ma się wykluć smok... – I wartownik ryknął bezwstydnym śmiechem. Marcus spojrzał na Ariel przepraszająco, ale ona poklepała go tylko po ramieniu. Wjechali windą na galerię i poszli w kierunku boksu służącego za inkubator. Marcus raz po raz łapał się na tym, że wdycha zapach włosów i skóry Ariel, od którego kręci mu się w głowie. Ona też to czuła, bo przyspieszyła kroku i w duchu zastanawiała się, czy jednak dobrze zrobiła, biorąc go tutaj. Już mieli zejść do wnętrza boksu, gdy usłyszeli jakieś hałasy dobiegające z zagrody Vivianne i Croya, a potem przeraźliwy jęk. Zaintrygowani poszli w tamtą stronę. Na ich widok smoczyca starała się uśmiechnąć, ale wypadło to żałośnie. – Vivianne, stało się coś? – zapytała Ariel. – Croy – odpowiedziała smutno. – Jest ranny. Bardzo cierpi. Kobieta rozejrzała się po podwójnym boksie. W jednym z ciemnych kątów dostrzegła Croya. Wiercił się, jęczał i tarł łapami pysk. – Już do was idę! Wyciągnęła rękę w kierunku półki na końcu galeryjki, na której leżała jej podręczna torba z lekami, i apteczka błyskawicznie do niej przyleciała. Ariel zanurkowała do zagrody Vivianne, Marcus zaś musiał niestety udać się tam na piechotę. – Vivianne, co się stało Croyowi? – Ech... – Smoczyca zgrzytnęła zębami. – Przyleciał jakieś pół godziny temu i od razu wlazł do kąta. Nie chce z nikim się widzieć ani rozmawiać, tylko jęczy i jęczy. Nie pozwolił nawet posłać po ciebie. – Dobrze, zaraz postaram się dowiedzieć, co jest grane – uspokoiła ją Ariel. – Może nic mu nie jest i tylko ma humory? – Podeszła do kąta, w którym zaszył się jęczący smok. – Croy... Croy, chcę ci pomóc. Odwróć się do mnie i powiedz, co się stało. – Idź stąd! – warknął. – Nie chcę twojej pomocy!
– To nie było miłe – stwierdziła spokojnie. – Proszę, odwróć się do mnie. Chcę ci tylko pomóc. – Starała się zachować spokój, choć zaczynał ją wkurzać. – Ale ja nie chcę!!! – ryknął Croy, odwracając się w końcu. A że przy okazji wystawił pysk do światła, zauważyła, że coś utkwiło mu w oku. Ból musiał być niewyobrażalny. Oświetlenie zagrody chyba jeszcze go spotęgowało, bo teraz smok zaryczał, zionąc jednocześnie ogniem. Ariel w ostatniej chwili uskoczyła przed falą płomieni. Podłogę w miejscu, w którym przed chwilą stała, pokrywał stopiony w szklaną taflę piach, a ściana za jej plecami wyglądała jak po wybuchu bomby. – Uspokój się, wariacie, bo jeszcze komuś krzywdę zrobisz! – krzyknęła. Było jej żal Croya, a jednocześnie zachodziła w głowę, gdzie on tak się urządził. – Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi, kobieto?! – ryknął znowu Croy, a Vivianne z przerażenia uciekła do innego kąta. – Wynoś się, póki mam cierpliwość! – O nie! – Teraz Ariel była wściekła. – Masz mi w tej chwili powiedzieć, co się stało! Marcus patrzył z przerażeniem to na nią, to na Croya. Czy Ariel całkiem odbiło? Odkąd znał smoka, ten nigdy nie był agresywny wobec przyjaciół. Rozsądek nakazywał więc wycofać się z jego boksu, a ta się z nim kłóciła! Na wszelki wypadek oficer sięgnął po buzdygan, choć miał nadzieję, że nie będzie musiał go użyć przeciw Croyowi. Sytuacja zaczynała wyglądać nieciekawie. Tymczasem Ariel powoli podeszła do smoka. – Croy, proszę, nie bądź uparty. Pozwól sobie po... – Nieee!!! – ryknął ponownie Croy, a że w tym momencie gwałtownie się odwrócił, ostatnim, co zobaczyła Ariel, był pędzący w jej stronę ogon. Chwilę potem walnęła z łoskotem o ścianę i na parę minut straciła przytomność. Gdy się ocknęła, usłyszała, jak Marcus drze się na Croya, a Croy na Marcusa. – ...to po jaką cholerę tu właziła?! Prosił ją kto?! – ryczał smok. – Użyłeś buzdyganu przeciw mnie! Zamelduję o tym Zorianowi, zobaczysz! – Gówno mnie obchodzi, co komu zameldujesz, durny palancie! – teraz darł się Marcus. – Jeśli coś jej się stało, to przysięgam, że oszałamiacz będziesz wspominał z rozrzewnieniem po tym, co ci zrobię! – Faceci i ich testosteron – wyszeptała Ariel.
Spojrzeli na nią, zdumieni. – Marcus... pomóż mi usiąść... Zrobił to natychmiast. Croy w tym czasie zaszył się z powrotem w kącie, a w drugim Vivianne cicho... łkała? – Zaniosę cię do bungalowu medycznego – zaproponował. – Niech medyk cię zbada okularami diagnostycznymi. – Nie potrzebuję... żadnych... zafajdanych... okularów, żeby wiedzieć, że... mam... połamane żebra! – jęknęła. – Marcus, trzymaj ręce przy sobie! Żaden medyk też nie będzie mnie obmacywał! – Trudno jej się oddychało. Była pewna, że ma połamane żebra, pewnie też jakiś krwotok wewnętrzny. Zacisnęła zęby z bólu, a łzy spłynęły jej po policzkach, gdy próbowała się poruszyć. – Ariel, medyk musi cię obejrzeć! – Jasne! I zaraz to zrobi – wycedziła przez zaciśnięte zęby i zaczęła niezgrabnie podciągać koszulkę. Z prawej strony klatki piersiowej, tam, gdzie uderzył ją ogon Croya, widniał potężny i wciąż powiększający się siniak. Bolały ją też potłuczona ręka i plecy, którymi grzmotnęła w ścianę. – C-c-co ty robisz? – wyjąkał Marcus. – W moim świecie... jest takie powiedzenie... – wykrztusiła z trudem – ...cura te ipsum... to znaczy... „lecz się sam”. I zamierzam to zrobić. Ariel przymknęła oczy i zaczęła powolnym ruchem przesuwać dłoń nad zranionym bokiem. Wysiłek musiał być ogromny, bo po chwili miała mokre od potu włosy. Pot spływał też strużkami po szyi i wsiąkał w koszulkę, lecz ona nie ustawała w tym dziwnym samoleczeniu. Wyskakujące spod jej palców magiczne iskierki sprawiały, że krwiak najpierw przestał się powiększać, a potem... powoli znikał! Minął kwadrans i po złamaniu żeber nie było ani śladu. Po innych obrażeniach zresztą też. Marcus siedział obok i gapił się na nią z rozdziawionymi ustami, nie mogąc wykrztusić choćby słowa. Ariel uniosła powieki. Przez moment wydawało mu się, że zobaczył u niej... oczy smoka, potem Zielarza. Wreszcie popatrzyła swoimi normalnymi oczami w stronę kąta, w którym nadal tkwił Croy, i stwierdziła z zacięciem: – Teraz sobie pogadamy! – Już raz oberwałaś. Nie prowokuj mnie po raz drugi. Tym razem możesz zginąć – rzucił nerwowo smok. – Wynocha z mojego boksu! – Marcus, wyczaruj w miarę dużą kapsułę. Nie chciałabym, żeby całe koszary nas słyszały. Jeszcze chwila i będziemy tu mieć zbiegowisko.
– Już dawno to zrobiłem – odparł. – Jego ryki mogłyby tu sprowadzić całe miasto, a nie tylko koszary. – Super! Wyciągnęła rękę w stronę Croya i pomyślała: „Chcę”. W jednej chwili ogromne cielsko zostało powalone i skrępowane wyjątkowo grubą błękitną fosforyzującą liną. Croy szarpał się i ryczał z bólu, wściekłości i upokorzenia, ale nie dał rady jej zrzucić. Spróbował zionąć ogniem, ale następne zaklęcie pozbawiło go i tej możliwości. Marcus wiedział, że takie potraktowanie smoka to pewna śmierć, ale skoro nie dał sobie inaczej pomóc... Byle tylko Korpus ani Zorian się nie dowiedzieli! Tymczasem Ariel poszybowała w kierunku uziemionego smoka i z gracją usiadła mu na szyi. Marcus widział po minie Croya, że za ten numer smok najchętniej by ją zeżarł, ale w tej sytuacji mógł tylko o tym pomarzyć. – Teraz, Croy, zdradzisz mi, w jaki sposób tak się urządziłeś. A ja, mimo że chciałeś mnie zabić, postaram się ci pomóc – oznajmiła spokojnie Ariel i przystąpiła do oglądania oka. Croy milczał jak zaklęty. – No tak. Kolec. Twoje szczęście, że właśnie masz wylinkę. Myślę, że dlatego nie zranił cię mocniej. Zaraz to wyjmiemy. – I zaczęła powoli i bardzo delikatnie wyciągać cierń tkwiący w oku smoka. – Ariel, złaź ze mnie – zaprotestował. – Zejdę, jak skończę – odparła stanowczo. – To boli, wiesz? – wysyczał ze złością. – Co ty powiesz? Gdybyś tak nie szalał, nie musiałabym używać magii i już dawno byłoby po sprawie! – Ariel, to ostatnie ostrzeżenie! Złaź ze mnie albo cię pożrę! Jestem smokiem! Uwłaczasz mojej świętości! – protestował coraz rozpaczliwiej. – Ty też uwłaczałeś świętości moich żeber, ale jakoś, do cholery, nie narzekam, więc zamknij się z łaski swojej i daj mi dokończyć! W trakcie tej interesującej wymiany zdań obydwoje nie zauważyli, że Vivianne i Marcus przyglądają im się zszokowani. Jak taka niewielka osoba dała radę powalić ogromnego smoka i jeszcze na niego nawrzeszczeć?! Kiedy w końcu Ariel wyciągnęła kolec, smok odetchnął z wyraźną ulgą. Przemyła mu oko eliksirem dezynfekującym i nałożyła maść, po czym zgrabnie zeskoczyła z ogromnego cielska i kolejnym zaklęciem zdjęła krępującą go magiczną linę.
– Ariel, chyba nie powinnaś... – zaczął Marcus w obawie, że Croy znowu ją zaatakuje. – Nie radzę – odpowiedziała, patrząc smokowi w oczy. – E, e, e! – pogroziła mu palcem. – Lepiej mi powiedz, gdzie to jest. Zerknął na nią podejrzliwie. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – rzekł z godnością. – Spójrz, Marcus, co za wybryk natury – rzuciła kpiącym tonem. – Pierwszy smok, który kłamie! Gadaj, Croy, gdzie to ukryłeś!? – Odczep się! Znowu zaczynasz mnie wkurzać. – Co ukrył? – dopytywał się Marcus. – Smoczą różę oczywiście! To jej kolec miał w oku! Croya zatkało. – Nie mam żadnej róży – próbował się stawiać. – Marcus, idź stąd. Ona musi być gdzieś blisko. Ja jestem już na nią odporna, ale ty nie. No idź już! – Nie ma takiej potrzeby. Tu nie ma żadnej róży – powiedział obrażony smok. – Croy, nie wystawiaj mojej cierpliwości na zbyt wielką próbę! – Teraz Ariel już nie wytrzymała. – Wiesz, że nikomu nie wolno wynosić gigantycznych smoczych róż poza Dolinę Zielarzy! Nawet tobie. Nie wciskaj mi kitu, że jej nie miałeś, bo ten kolec nie należał do stokrotki! – Stała tuż przed nim, opierając ręce na biodrach. Smok spojrzał na nią ze złością, wydmuchnął nozdrzami nieco dymu, wyszczerzył zęby i zawarczał. Chciał ją przestraszyć, ale efekt był zgoła odwrotny. – Do jasnej cholery, przyjmij do wiadomości, ty zafajdany zielonozłoty idioto, że moje możliwości magiczne są o wiele większe od twoich! Mam gdzieś twoją godność i twoje pogróżki! A jak mnie wkurzysz, to, na Wielkiego Xaviere’a, znajdę największy kolec smoczej róży i wetknę ci go... – Parę minut i kilka wiązanek przekleństw później Croy został uświadomiony, co Ariel sądzi o jego świętości i w jakich częściach jego ciała znajdą się kolce, jeśli zaraz się nie przyzna. Ariel darła się jak opętana. Na szczęście całe to przedstawienie skutecznie tłumiła nieprzezroczysta kapsuła dźwiękoszczelna. Vivianne i Marcus obserwowali wszystko z kamiennymi minami, chociaż obydwoje mieli ochotę parsknąć śmiechem. Kiedy Ariel przestała w końcu wrzeszczeć na smoka, zapadła grobowa cisza, w której dało się słyszeć tylko bardzo wyraźne nerwowe przełykanie śliny przez Croya. – To jak będzie? – zapytała po dłuższej chwili już spokojnie.
– No dobra – powiedział w końcu zrezygnowany smok. – Chciałem jedną przynieść dla Vivianne. – Zerknął potulnie na smoczycę. – W prezencie – dodał wstydliwie. – Ale kiedy ją zrywałem, wyskoczył na mnie Neve, syn Bereniki. Wystraszyłem się i oberwałem kolcem w oko. To wszystko. – Chciałeś mi dać smoczą różę?! Croy! – wyszeptała Vivianne, wzruszona. – To znaczy... nie powinieneś był. Ariel ma rację. To zakazane – dodała szybko, widząc karcącą minę kobiety. – I na pewno jej tu nie przywlokłeś? – dopytywała się Ariel z niedowierzaniem. Smok pokręcił głową. – Dziwne. Chyba ostatnio bardziej wyostrzył mi się węch... No dobra, dostałeś nauczkę. Niech chochliki przemywają ci oko trzy razy dziennie. Za parę dni powinno się zagoić. I nie próbuj nikomu skarżyć na mnie czy Marcusa – dodała – bo będę musiała zdradzić, w jaki sposób się zraniłeś! – Dobra, już dobra – rzucił posępnie Croy. – Dobra. Nic tu po nas. Marcus, zlikwiduj tę kapsułę i chodźmy do inkubatora. Może jajo właśnie się kluje? Nieco obolała, poszła za Marcusem do windy. Galeryjką dotarli w końcu do zagrody z inkubowanym jajem. Kręciło jej się w głowie. Nie była pewna, czy to nadal z powodu obrażeń, jakich dokonał smoczy ogon, czy też dlatego, że Marcus uparł się, żeby ją podtrzymywać. Tym razem chciała skorzystać ze schodów wiodących do inkubatora. Obawiała się, że osłabiona po prostu spadłaby niczym kamień na dno boksu, gdyby spróbowała lewitacji. – Może jednak powinnaś wrócić do kwatery? – spytał Marcus. – Ten cios ogonem... Jak się czujesz? – Jestem tylko trochę słaba. Zużyłam sporo energii na pokonanie Croya i wyleczenie własnych żeber, ale poza tym nic mi nie jest. Chyba mam pecha w tym waszym dziwnym świecie. Co chwila od kogoś obrywam. No ale z drugiej strony mogę się tu błyskawicznie regenerować, nie? W moim świecie po takim ciosie już bym nie żyła. – Myślę, że ten świat już od dawna jest także twoim światem, Ariel. Jesteś jego bardzo ważnym mieszkańcem, nie gościem. A twoje umiejętności... No cóż, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak są ogromne. – To miłe, co mówisz, ale... – Przynajmniej raz się ze mną nie sprzeczaj. Widzę, że ledwie trzymasz się na nogach, ale za wszelką cenę chcesz być przy tym kluciu.
To chociaż pozwól sobie pomóc, uparciuchu. Wziął ją na ręce i zniósł do boksu. Było jej głupio, ale nie protestowała. Gdy dotarli na dół, postawił ją na ziemi i razem podeszli do jaja. Ariel obeszła je wokół. Tu i ówdzie widać było na skorupie drobne rysy i pęknięcia. A więc to dziś! Niewiarygodne! Będzie świadkiem klucia się smoka! – Słuchaj, to jeszcze trochę potrwa. Może będziemy czuwać na zmianę? – zaproponowała. – O, tam jest trochę siana, można z niego zrobić posłanie. Trochę ty się zdrzemniesz, a potem trochę ja, co? Marcusowi natychmiast przypomniał się poranek w zagrodzie centaurów. Spojrzał na nią poważnie. – Na pewno tego chcesz? Chyba pomyślała o tym samym, bo lekko się zarumieniła. – No dobra. – Przytaszczył w jeden kąt kilka bel siana. – Zdrzemnij się pierwsza. Gdyby coś się działo, obudzę cię. Moszcząc się w sianie, Ariel pomyślała, że to nie to samo, co spać obok niego, no ale cóż... Długo przewracała się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka, w końcu usiadła. – Może ty się prześpisz, ja jakoś nie mogę... Spojrzał na nią wymownie, bo już od dłuższej chwili docierały do niego odgłosy jej miotania się. – Ja będę czuwać, a ty śpij – zachęciła go. – Obudzę cię na pewno, gdy tylko się zacznie. – Dość! Możesz mówić, co chcesz, ale oboje wiemy, że żadne z nas bez drugiego nie zaśnie – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zostań tam, gdzie jesteś, już do ciebie idę. I zanim Ariel zdążyła zaprotestować, zajął miejsce obok niej; jedna jego ręka posłużyła jej za poduszkę, a druga za kołdrę. Jeden z chochlików usiadł przy jaju, a drugi miał ich zbudzić, gdyby ktoś się pojawił. Wtuliła się w bezpieczne ramiona Marcusa, sen jednak nie nadchodził. Leżeli obydwoje, wsłuchując się w bicie swoich serc i myśląc, jak by to było, gdyby... On wymyślał sobie w duchu od sentymentalnych idiotów, a ona powstrzymywała łzy żalu, że odtrąca jedynego mężczyznę, którego pragnie. Jajo do rana się nie wykluło, a oni byli wykończeni bardziej kontrolowaniem własnych emocji niż czuwaniem przy smoczątku. Dopiero o świcie Ariel na moment się zdrzemnęła, a Marcus znowu podziwiał rysy jej twarzy. Wiedział, że to ostatnia rzecz, jaką zapamięta przed zesłaniem na Trollowe Rubieże. To i jej zapach...
Obudziła się wczesnym przedpołudniem w jego ramionach. Pomyślała, że chciałaby się tak budzić do końca swoich dni, jednak miała świadomość, że to ostatni taki poranek. Marcus leżał z przymkniętymi oczami, oddychał równo i spokojnie. Rozrzewniona, pogładziła jego pokryty krótkim zarostem policzek. Westchnął i objął ją mocniej. „Ochronię cię przed Severianem, przysięgam!”. – Pocałowała go delikatnie. Albo jego sen był tak lekki, albo pocałunek tak mocny, bo natychmiast otworzył oczy. Zobaczyła pytanie w jego spojrzeniu. – Chcę tylko... Dobrze spałeś? – Prawdę mówiąc, w ogóle. – Małego smoka dalej nie ma, muszę sprawdzić dlaczego. – Chciała wstać, ale przytrzymał ją w ramionach. – Nie igraj z moimi uczuciami, proszę – powiedział cicho. – Nie zasłaniaj się Severianem i pamiętaj, że jestem tylko człowiekiem. Gdybyś tylko tego zachciała, żaden rozkaz Severiana by mnie nie powstrzymał. – To, co Severian wymyślił, jest złe. Nie mogę mu na to pozwolić – rzekła smutno, nie patrząc Marcusowi w oczy. – Teraz zostaw mnie tu samą i idź do niego. Pamiętaj, że nic ci nie zrobi. Zadbałam o to.
Severian spojrzał na Marcusa i już wiedział, że jego pomysł nie wypalił. Był wściekły. I zarazem zdumiony. Jakim cudem tych dwoje zakochanych durniów tak się opierało? Miotał się chwilę po gabinecie w bezsilnej złości, czując, że musi kogoś ukarać. Musi się na kimś wyżyć! „A żeby to gnomy obesrały! I to ma być mężczyzna? To ma być oficer? To kompletne zero?! Nawet nie potrafi przelecieć kobiety, na którą ma ochotę! – myślał Naczelny. – Jedyny, który może zostać ojcem Dziewiątego Maga, ma skrupuły!”. Zgrzytając z wściekłości zębami, podszedł do Marcusa. Ten przez moment sądził, że Naczelny wymierzy mu siarczysty policzek, ale nie. Severian wyciągnął rękę, żeby włożyć mu ją do piersi. Chciał zabić
Marcusa. Jego dłoń jednak zacisnęła się w pięść i mag walnął się nią w nos. Zalany krwią jedwabny krawat i elegancki garnitur były jednak niczym w porównaniu z szokiem i upokorzeniem, jakiego doznał. – Tobiasz! Tobiasz! – ryknął. Chochlik przybiegł w ułamku sekundy i pomógł Severianowi doprowadzić się do porządku. Przyniósł też eliksir uspokajający. Minęło kilka minut, nim Naczelny nieco ochłonął. – A więc znalazła sposób, żeby cię ochronić – syknął do Marcusa. – Sprytne, przyznaję, bardzo sprytne. Jednak nadal jesteś oficerem i musisz wykonywać rozkazy. Wiesz, co ci obiecałem. Rubieże. To od jutra. A na razie zejdź mi z oczu. Panią Ariel Odgeon sam się zajmę. Nie chciała ciebie, to zechce kogoś innego. Tak czy siak, Dziewiąty Mag będzie w drodze, a ty na Rubieżach zaczniesz przeklinać chwilę, w której nie skorzystałeś z mojej dobroci. Marcus zacisnął zęby i zaczął się wycofywać w kierunku drzwi. Gdy już tam był, dobiegły go jeszcze słowa Naczelnego: – Skoro nie chciała ciebie, to odrzuci także Efrema i innych zwykłych oficerów. No cóż, wygląda na to, że to zadanie musi wykonać ktoś władający większą niż ona magiczną mocą. Może ja? Już dawno nie brałem udziału w Losowaniach. Tym razem zrobię to z nieukrywaną przyjemnością! Teraz Marcusowi aż pociemniało w oczach. Ruszył niczym szarżujący byk w kierunku maga. Nie zdołał go jednak dosięgnąć, bo Naczelny wyciągnął dłoń i zaczął go dusić, tak jak kiedyś Ariel w zbrojowni. – Tak, oficerze, to będę ja! Nie zabiję cię, bo jej magia działa, ale mogę ci zadać ból. No cóż, może i dobrze się stało. Świadomość, że Dziewiąty Mag nie będzie synem kogoś tak żałosnego jak ty, jest bardzo krzepiąca! A teraz zejdź mi z oczu! Po tych słowach Marcus wybiegł z budynku i ruszył prędko na grzbiecie pegaza do koszar, by po raz kolejny ostrzec Ariel. Bolała go szyja i klatka piersiowa, w którą Naczelny próbował wniknąć. Ariel miała rację – potrafiła go obronić, ale czy sama da sobie radę z Naczelnym? Wylądował tuż przed zagrodami i nawet nie uwiązawszy Trevora, pobiegł do boksu inkubatora.
Ariel, choć wpatrzona w smocze jajo, natychmiast dostrzegła siną pręgę dookoła jego szyi. Nie umknęło też jej uwagi, jak ciężko dyszy. Chciał jej opowiedzieć, co się wydarzyło, ale położyła mu dłoń na ustach. – Ciiicho! Ono właśnie próbuje się wykluć. Odchyliła kołnierz jego munduru. Przerażona, powiodła dłonią po widocznej na piersi krwawej prędze, ale ta nie zniknęła. A więc Severian musiał bardzo się wkurzyć. Zanim do Marcusa dotarło, co kobieta robi, rozpięła kilka guzików munduru na wysokości serca i dotknęła widniejącego tam wielkiego krwiaka, ale on też nie zmniejszył się nawet o milimetr. – Chryste! Wybacz mi, Marcus. Obiecałam ci ochronę. Zawiodłam... Zanim zdążył zareagować, złożyła kilka pocałunków najpierw wzdłuż pręgi na szyi, a potem jej usta dotknęły krwiaka na jego torsie. Poczuł, że z wrażenia brakuje mu tchu. – Spójrz, nie ma już śladu po tym, co ci zrobił – powiedziała cicho po chwili. Faktycznie! Marcus był zdumiony i jednocześnie podekscytowany. No i jak ma się kontrolować przy takiej kobiecie? Naprędce pozapinał mundur. – Nie musiałem mu nic mówić – zaczął, nie patrząc na nią. – Wszystko wiedział. Kiedy nie dał rady zgnieść mi serca, doszedł do wniosku, że ze zwykłymi oficerami też sobie poradzisz. Wymyślił więc, że on sam osobiście podejmie się zadania, bo jest potężniejszy od ciebie i potrafi cię złamać. Ariel, musisz uciekać! Ja zostanę jutro przeniesiony na Rubieże, ale... ale... nie chcę, żeby tobie się coś stało. Nie zniósłbym myśli, że inny mężczyzna mógłby... mógłby... Ujęła jego twarz w dłonie i zmusiła go, aby spojrzał jej w oczy. – Ech, Marcus, ty mnie jednak nie słuchałeś. To, co mówisz, bardzo mi pochlebia, ale powiedziałam ci wczoraj, że Severian blefuje. – Westchnęła ciężko. A więc musi mu ujawnić całą prawdę. – Powinieneś też wiedzieć, że jedynym ojcem Dziewiątego Maga możesz być tylko ty. Severian nie spłodzi Dziewiątego Maga, tylko zwykłe dziecko. Nie rozumiesz? On to wie, ja to wiem i teraz ty też to wiesz. Marcus, nawet jeśli Naczelny wyśle cię na Rubieże, będzie cały czas kombinował, jak zdobyć to, czego tak bardzo pragnie. – Znowu pogładziła go po zarośniętym policzku. – Jesteś pewna? Skąd o tym wiesz? – Nieważne. A Severiana znasz już na tyle, że powinieneś być
świadomy, że manipuluje ludźmi. – Jestem oficerem, to prawda, i muszę wykonywać rozkazy, ale mam też resztki honoru i godności osobistej. Skoro tak, jutro wystąpię z Korpusu. To postanowione. Nie będę marionetką w niczyich rękach, nawet Naczelnego. Zwłaszcza on nie może stać ponad prawem. Miałaś rację. Ktoś tak podły jak on nie powinien zostać Naczelnym Czarnoksiężnikiem. Ariel chciała zaprotestować, ale tym razem nie dał jej dojść do słowa. – Nie będę ukrywał, co do ciebie czuję. To właśnie te uczucia każą mi cię szanować i nie zmuszać do niczego. Już podjąłem decyzję. To koniec. Wybacz, teraz pójdę do siebie i przygotuję się do jutrzejszego dnia. Żegnaj. Zanim się zorientowała, jego usta musnęły lekko jej wargi, po czym została sama przy smoczym jaju. Jakie to wszystko cholernie niesprawiedliwe! Nikt tak jak on nie kocha Korpusu Oficerów. Służył mu wiernie i z oddaniem całe życie, a teraz przez nią odchodzi... A to cholerne pisklę nie chce się wykluć już drugą noc z rzędu! Jutro Marcus wystąpi z Korpusu, a ona zostanie tu sama...
Dotarł do swojej kwatery. Usiadł ciężko na łóżku i objął głowę rękoma. Tak, to postanowione, jutro, najdalej pojutrze, pójdzie do Zoriana i złoży rezygnację. Co prawda nigdy nie słyszał, aby ktoś to zrobił, ale teoretycznie istnieje taka możliwość. Chwilę później usłyszał pukanie do drzwi i zobaczył twarz Fabiena. – Mogę wejść? – zapytał przyjaciel. Marcus kiwnął ciężko głową. Elf przyjrzał mu się uważnie. – Co tym razem? Znowu Ariel? – spytał, zamykając cicho drzwi. – I tak, i nie. Severian dał mi rozkaz, którego nie mogę wypełnić. – I opowiedział przyjacielowi wszystko, co się wydarzyło od czasu, gdy zobaczył Ariel z Fabienem przy Chochlikowym Jeziorze. Elf długo milczał zszokowany. – Co zamierzasz z tym zrobić? – zapytał wreszcie. – Jeśli Severian złamie jej moc...
– Ona twierdzi, że Naczelny blefuje, a ja jej wierzę. Do tej pory nigdy się nie myliła – mruknął. – Zostawisz ją tutaj samą? – Nie. Poczekam jeszcze dzień, dwa i zobaczę, co zrobi Severian. Nie mogę jej do niczego zmusić, bo nie mam tak wielkiej magicznej mocy, a poza tym nie chcę, ale spróbuję ją ochronić. Jeśli to prawda, że tylko my dwoje możemy być rodzicami Dziewiątego Maga, to Severian nic nie zrobi, a wtedy nic jej nie grozi. Przed zwykłymi oficerami bez trudu się obroni. Otworzysz jej portal, gdy tylko ten cholerny smok się wykluje! – A ty? – zapytał cicho elf. – No cóż... Kiedy się upewnię, że jest bezpieczna, wystąpię z Korpusu. Przyjaciel spojrzał na niego przerażony. – Marcus! Oszalałeś? Tego jeszcze nikt nie zrobił! Przecież Korpus to całe twoje życie! Zawsze o nim marzyłeś, pamiętasz?! Zgłupiałeś?! Co będziesz potem robił? – Przemyślałem to. Na terenach między miastami są hodowle pegazów. Na pewno potrzebują tam kogoś takiego jak ja, kto się na nich zna i umie je ujeżdżać. Dam sobie radę. – Więc to już postanowione? Nie zmienisz zdania? – Marcus zobaczył w oczach elfa żal. Pokręcił głową. – Fabien, widać los tak chciał, żebym poznał i pokochał Ariel. Nawet eliksir niepamięci na nic się nie zdał, bo kocham ją do bólu. Tak bardzo, że za nic jej nie skrzywdzę ani nic nie zrobię wbrew jej woli. W naszych światach nie możemy być razem – stwierdził spokojnie. – Ona wróci do swojego świata, ale ja nie mogę zostać w miejscu, które całe życie uważałem za swój dom. Honor zawsze był tu ceniony najwyżej, a teraz ci, którym ślubowałem, każą mi na ten honor napluć i zniszczyć jedyną mi bliską osobę. Ja tak nie potrafię. Nie mógłbym nadal im służyć, wiedząc, jak mną – i innymi – manipulują. Jacy są podli. – Potrząsnął głową z ponurą miną. – Proszę tylko o jedno: otwórz dla niej ten cholerny portal, dobra? – Jasne, o to się nie martw. Będzie mi ciebie brakowało, przyjacielu. Marcus próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Przecież będę cię odwiedzał. Od czasu do czasu są dostawy nowych pegazów do koszar, nie? O mnie się nie martw. Dam sobie radę. Chwilę siedzieli w milczeniu, potem uścisnęli się i Fabien poszedł do swojej kwatery, a Marcus starał się zasnąć mimo trapiących go zmartwień.
Obudził się rano wcale nie mniej zmęczony niż wtedy, gdy się kładł. „No nic, zobaczymy, co wymyśli Severian – pomyślał ponuro. – Trollowe Rubieże czy nie?”. Ku swemu zdumieniu zobaczył na komodzie... srebrną kopertę. Co jest? Głupi żart? Od dawna nie brał udziału w Losowaniach. Czyżby Naczelny testował w ten sposób jego lojalność? Teoretycznie miał prawo nie przyjąć koperty, ale wtedy... Severian miałby świetny pretekst do wysłania go na Rubieże. A może właśnie o to chodzi? Ponure myśli przerwało pukanie do drzwi. – Wejść! – Przyszedłem zobaczyć, czy nie zmieniłeś zdania. – W drzwiach stanął Fabien. – Nie, nie zmieniłem i nie zmienię. Zobacz, co dostałem. – Pokazał kopertę. – Chyba Severian mnie testuje. Znowu ktoś zapukał i w drzwiach stanął Jim. – Panie Marcusie – ukłonił się – przyszedłem po brudne mundury. – Weź też to. – Fabien wyjął kopertę z rąk przyjaciela. – Ten oficer odmawia wzięcia udziału w Losowaniu. Chochlik otworzył usta ze zdumienia, ale posłusznie wyciągnął rączkę po kopertę. – Poczekaj! Zaraz! – krzyknął nagle Marcus i odebrał kopertę coraz bardziej zdumionemu Jimowi. – Nie, Fabien, zamierzam pójść na to Losowanie! Elf wytrzeszczył oczy. – Aaa... ale... Ariel? Przecież mówiłeś... – Tak, i nadal to podtrzymuję, ale zanim wystąpię z Korpusu, chcę zobaczyć, jak naprawdę wyglądają Losowania. Kogo nam przydzielają i czy te osoby rzeczywiście są tak chętne, jak nam się wmawia. Nie martw się, do niczego nie dojdzie. Nie będzie eliksiru ani przed, ani po. Chcę tylko poznać prawdę. – Poklepał elfa przyjaźnie po ramieniu. – Nie przejmuj się. Naprawdę kocham Ariel, ale muszę wiedzieć. Opowiem ci, jak wrócę. Tym razem będę wszystko pamiętał! Wykąpał się i przebrał w świeży mundur. Jakiś czas później leciał już na Trevorze do Świątyni Losowań. Nie miał nic do stracenia, bo i tak
wszystko już przepadło. Severian zabrał mu wszystko to, co zdołał, oprócz życia. A na tym Marcusowi akurat najmniej zależało.
Ariel nadal czuwała przy jaju, zastanawiając się, jak odwieść Marcusa od zamiaru wystąpienia z Korpusu. Tę noc spędziła samotnie na posłaniu, które przygotował. Pisklę nadal się nie wykluwało, a ona zaczynała już tracić cierpliwość, kazała więc chochlikom doglądać jaja, a sama zapadła w dziwny, męczący sen. Rano stwierdziła, że nic się nie zmieniło. Co jest? Smoczątko już dawno powinno być na świecie. Może coś przegapiła? Może coś zrobiła nie tak? Tylko co? Postanowiła sprawdzić w bibliotece. W swojej kwaterze doprowadziła się do porządku i poszła do stajni. Mijając boks Trevora, zobaczyła ze zdumieniem, że rumaka nie ma. Dziwne. Na Trollowe Rubieże zwykle wysyłali portalem, więc po co Marcusowi pegaz? A jeśli chciał od razu wystąpić z Korpusu, tym bardziej nie pozwoliliby mu go zabrać. Osiodłała swojego appaloosa i chwilę później szybowała w kierunku trzeciego miasta. Kolejne godziny zajęło jej szukanie igły w stogu siana – czyli jakiejś drobnej wskazówki, którą mogła przeoczyć w stosie przejrzanych ksiąg. Postanowiła, że ją znajdzie, nawet jeśli będzie musiała spędzić tu cały dzień i całą noc. Żmudne poszukiwania umilała jej Adela, częstując aromatyczną herbatą i kruchymi ciasteczkami. Jednak mijały godziny, a ona nic nie znalazła...
Marcus załatwił parę spraw w mieście i o wyznaczonej porze dotarł do Świątyni Losowań. Powiedziano mu, że będzie musiał chwilę poczekać. To go trochę zdziwiło, bo nigdy do tej pory wejście tutaj się nie opóźniało. Wreszcie znalazł się w przebieralni dla mężczyzn. Wszystko tu było wyłożone ładnymi szmaragdowymi taflami, a okna zdobiły optymistycznie
nastrajające witraże. Usłużny chochlik przyniósł mu kufel eliksiru pobudzającego. Marcus odprawił go, mówiąc, że da sobie radę, bo to nie jego pierwsze Losowanie, i gdy stworek zniknął, ukradkiem wylał zawartość kufla do kratki ściekowej prysznica. Chwilę się zastanawiał, co dalej. Żeby wejść do sali prokreacyjnej, musiał się przebrać i udawać, że eliksir działa, inaczej go nie wpuszczą. No dobra, wejdzie tam, zobaczy, kogo mu przydzielili, i wyjdzie. Czuł pewien niesmak na myśl o tym, co robi, ale musiał poznać prawdę. Zdjął mundur i złożył go w kostkę, zarzucił na ramiona szmaragdowy płaszcz kąpielowy. Zacisnął zęby. A może jednak nie iść? Ubrać się i wyjść? Ariel może nie zrozumieć... Może pomyśleć, że postanowił na koniec zafundować sobie chwilę przyjemności. Kiedy tak siedział na ławeczce, zastanawiając się, czy nie popełnia największej głupoty w swoim życiu, znowu pojawił się chochlik. – Panie, sala i wylosowana pani czeka – oświadczył dobitnie, dając do zrozumienia, że Marcus zbytnio się ociąga. Dobra, raz kozie śmierć! Wejdzie i wyjdzie. Kto go zatrzyma? Wziął głęboki oddech i przekroczył próg sali prokreacyjnej.
– Witaj, Marcus! – powitała go mała osóbka w identycznym szmaragdowym płaszczu kąpielowym stojąca po drugiej stronie pomieszczenia. Kiedy się do niego odwróciła, zobaczył... roześmiane oczy... Ariel? Bogowie! Jakim cudem? Czy ma omamy? Stał tak z wytrzeszczonymi oczami i rozchylonymi ze zdumienia ustami, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głupio wygląda. Pomału podeszła do niego. Patrzył na nią, czuł jej zapach, jej ciepło i... nadal nie wierzył, że to się dzieje naprawdę! – Ariel, co ty tu... Przecież jesteś przeciwna Losowaniom! – wykrztusił. – O nie! – Ruszył zdecydowanie do wyjścia, ale ona uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę i jednym zaklęciem zablokowała drzwi. Teraz nie miał dokąd uciec. Odwrócił się do niej skonsternowany. Nic nie rozumiał. – Może ze względu na ciebie zmieniłam zdanie? Może, zmęczona tymi gierkami, sama poprosiłam Severiana, żeby to zaaranżował? –
szepnęła uwodzicielsko, przysuwając się jeszcze bardziej. – Powiedziałeś, że gdybym tylko zechciała, nic cię nie powstrzyma. Może wreszcie zechciałam? Teraz jej język delikatnie pieścił jego szyję i Marcusowi robiło się coraz goręcej, zwłaszcza że jej dłoń odnalazła drogę pod jego płaszcz kąpielowy. Oblizał spieczone wargi. Ostatkiem woli chwycił ją za ramiona i odsunął od siebie, dysząc ciężko. Wszędzie unosił się zapach konwalii. – Ariel, to nie jesteś ty! Znowu nami manipulują! Musieli ci dać jakiś eliksir. Wiem, że tak naprawdę wcale tego nie chcesz. Proszę, wyjdźmy stąd i zapomnijmy o wszystkim – błagał resztkami sił. Ale ona tylko się śmiała. – O nie, Marcus, zbyt długo czekałam na ten moment. – Sprawnie rozsupłała pasek jego płaszcza kąpielowego i pociągnęła za rękaw. Stał teraz przed nią nagi. Przyjrzała mu się uważnie. – Cudnie! Po prostu cudnie! – mruknęła z zachwytem. Znowu podeszła bliżej i poły jej płaszcza się rozchyliły. Marcusowi z wrażenia zaschło w ustach. Żądza, jaką poczuł, była niewyobrażalna. Umysł jeszcze stawiał opór, ale ciało rozpaczliwie pragnęło Ariel. Wtuliła się w niego. Pieściła go, odbierając mu oddech i rozsądek. Wiedział, że musi to przerwać. Jednak gdy usta Ariel dotarły do zagłębienia karku i dalej do płatka ucha, wiedział, że jest stracony. – Mam cię błagać o seks? Powiedz, będę błagać... – Ariel, jeszcze jest czas. Wiem, że coś ci podali, a ja... nie... – protestował przez zaciśnięte zęby. Ale jej usta były już wszędzie. Nie umiał się przed nimi bronić. Jej wargi najpierw delikatnie, potem coraz śmielej zaczęły go całować. Nigdy w życiu nie czuł takiego pożądania. Ariel rozchyliła uda. Resztki rozsądku runęły. Chwilę później leżeli na łóżku, całując się i pieszcząc namiętnie. Zrezygnował z wszelkiej obrony, bez reszty się poddał. Wreszcie Ariel ujęła delikatnie jego męskość i wskazała mu drogę. Przez chwilę zastygł w bezruchu, niepewny, co powinien zrobić. Wtedy jej biodra go pochłonęły. Pasowali do siebie. Pasowali idealnie. Każdemu kolejnemu pocałunkowi towarzyszył coraz silniejszy ruch bioder. W końcu ich zjednoczenie stało się pełne. Zapomnieli o całym świecie. Liczyło się tylko tu i teraz. Później Marcus był na górze. Patrzył na nią z zachwytem. Ujął dłońmi jej pośladki. Teraz jego pchnięcia były coraz głębsze, mocniejsze i gwałtowniejsze. Objęła go,
ciężko oddychając. Zobaczył, że zagryza wargi, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. Przytuliła go mocno. Stracił kontrolę nad własnym ciałem. Przez tę jedną chwilę doświadczył nieziemskiej ekstazy, potem długo drżał w jej ramionach. Leżeli objęci, a żadne nie chciało puścić drugiego. Zapach konwalii był wszechobecny... – Nie pij eliksiru niepamięci, Ariel – poprosił cichutko wprost do jej ucha. – Nie pij, proszę... kochanie. Uśmiechnęła się łagodnie i zasnęła zmęczona w jego objęciach.
– Mówiłam ci, że moje eliksiry miłosne nigdy nie zawodzą! – Srebrnowłosa czarownica roześmiała się perliście, obserwując przez taflę lustra wnętrze sali prokreacyjnej. – No i mamy to, co chcieliśmy. Muszę podziękować Adeli. Świetnie się spisała. – Tak, Oriano, przyznaję, że miałaś rację – powiedział z zadowoleniem Severian. – Oczywiście musimy teraz tak podawać im eliksiry, żeby wszystko przebiegło po naszej myśli. – Przestańmy ich już podpatrywać, bo świetnie im idzie. – Oriana znowu roześmiała się bezwstydnie, widząc, jak Ariel sprawnie rozebrała Marcusa. – Chyba że to ci sprawia przyjemność – dodała, patrząc ironicznie na Severiana. Zrobiła szybki ruch ręką i ekran znowu zamienił się w zwykłe lustro.
Obudziło go potrząsanie za ramię. Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą poważną twarz chochlika. – Panie, czas Losowania dawno zakończony. Chyba powinieneś teraz wziąć kąpiel i wypić eliksir niepamięci. W ułamku sekundy wszystko sobie przypomniał. Ariel! Zniknęła! Czy wypiła eliksir? Cholera, miał nadzieję, że nie! A jeśli wypiła? I czemu, na niebiosa, to zrobiła? Przecież nienawidzi Losowań! Czy faktycznie prosiła Naczelnego o zaaranżowanie tego spotkania? A może
podali jej eliksir miłosny, żeby ich zmusić do spłodzenia dziecka? Ale czy po tym upadku z pegaza Ariel może w ogóle urodzić dziecko? Natłok myśli był przeogromny, a chochlik coraz bardziej Marcusa popędzał. I ten zapach konwalii... Coś mu to przypominało. Ale co? Był zmęczony, ale też... na swój sposób szczęśliwy. Oto kobieta, tak mu bliska, chyba zmanipulowała dla niego Losowaniem. Wiedział, że jest zbyt potężna, aby dać się złamać Severianowi lub komukolwiek innemu, po prostu pragnęła go, przecież czuł to od bardzo dawna. Może więc powinien przestać myśleć i myśleć, a po prostu cieszyć się swoim szczęściem? Miał mętlik w głowie. Wziął prysznic i włożył mundur. Eliksir niepamięci oczywiście popłynął do kratki ściekowej. Marcus pożegnał chochliki, wskoczył na Trevora i poleciał w kierunku koszar. Miał nadzieję, że zastanie Ariel w jej kwaterze lub zagrodach smoków (jeśli ma dość sił po tym, co razem robili!). Jeszcze nigdy lot pegazem nie sprawiał mu tyle radości. Leciał nad miastem i śmiał się jak wariat do całego świata. Nigdy w życiu nie czuł się równie szczęśliwy. Tak, teraz wszystko się ułoży. Zrobi tak, jak mu radził Gaspar. Będzie żył z Ariel, kochał ją i nadal pozostanie oficerem. Wygląda na to, że to ona podjęła decyzję. „Czy wiedziała, że chcę wystąpić z Korpusu...?”. Zastanowił się nad tym przez chwilę. Tak, to ma sens. Wiedziała, jak bardzo zależy mu na Korpusie, i może uznała, że taki kompromis będzie najlepszy dla wszystkich. Nieważne! W tej chwili chciał tylko wziąć ją w ramiona i ucałować. Bogowie, co ta kobieta z nim robi! Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy w końcu wylądował przed stajnią. „Ależ musiałem długo spać!” – pomyślał, trochę zaskoczony, że to nietypowe Losowanie zajęło mu cały dzień. No tak, teraz rozumiał, dlaczego chochliki tak stanowczo go wyrzucały. Rozkulbaczył i oczyścił Trevora, potem zajrzał do boksu appaloosa. Dziwne, ale go nie było. Może wylądowała jednak przy zagrodach? Lecz i tam jej nie zastał. Oficer dyżurny od rana nie widział ani Ariel, ani jej pegaza. Marcus zmarszczył brwi. Czuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co. Sprawdził jej kwaterę. Była pusta. Oficer przy bramie poinformował go, że poleciała rano do biblioteki. Do biblioteki? Nic z tego nie rozumiał. Może rzeczywiście chciała z nim być, a w takim razie musiała zachować dyskrecję i skłamać, że idzie do biblioteki. Tak, to by się zgadzało. Ale czemu nie wróciła do koszar? Może poczuła się zmęczona i zatrzymała się
u Marceliny? – Czarownica Marcelina, trzecie miasto! – rozkazał, wyciągając rękę do lustra, ale ono pozostało martwe. No tak, niby Marcelina mogła być zajęta, jednak wszystko wydawało się coraz dziwniejsze. Jeszcze przed chwilą przepełniony szczęściem, teraz czuł ogarniający go niepokój. „Bogowie! Ależ się od niej uzależniłem! – zakpił z siebie w duchu. – Pewnie teraz odpoczywa u Adeli lub Marceliny, a ja już zaczynam wariować! Przynajmniej sprawdzę jajo, bo gdy wróci, na pewno będzie zła, że nikt się nim nie zajął”. Poszedł do zagród. Jajo było lekko popękane i od czasu do czasu drżało, ale smok nadal się nie wykluł. Marcus wydał chochlikom rozkaz, że mają go obudzić, jeśli coś się zmieni lub jeśli Ariel się pokaże, i poszedł do siebie. Fabien miał wieczorny patrol, więc na razie Marcus nie mógł z nim pogadać. Pozostali, zdaje się, poszli do tawerny Garretha, tak więc był w koszarach sam. Położył się i zaczął rozmyślać nad wydarzeniami mijającego dnia. I cieszył się, i coś go niepokoiło, tylko nie potrafił tego czegoś sprecyzować. Teraz już Ariel nie zbędzie go żadnymi bzdurami! Wyjaśnią sobie wszystko i w końcu wszelkie problemy się rozwiążą. Pocieszony tą myślą, zapadł w miły, nieprzyzwoity sen.
Następnego dnia obudziło go uczucie dziwnego, bliżej nieokreślonego niepokoju. Zapukał dyskretnie do kwatery Ariel. Otworzył jakiś obco wyglądający chochlik i oświadczył, że owszem, pani jest, ale śpi i zakazała kogokolwiek wpuszczać, po czym zwykle usłużny stworek zatrzasnął oficerowi drzwi przed samym nosem! Marcusa aż zatkało ze zdumienia na tak bezczelne zachowanie chochlika, no ale jeśli faktycznie to ona kazała mu nikogo nie wpuszczać, to okej, niech odpocznie. „I tak mi nie ucieknie. Nie tym razem – pomyślał, uśmiechając się pod nosem. – Nie sądziłem, że to ją aż tak zmęczy”. Postanowił, że zobaczy się z nią po śniadaniu i odprawie oficerskiej. W drzwiach stołówki minął Gaspara, który właśnie szedł sprawdzić grafik patroli. Marcus mrugnął do niego porozumiewawczo. – Dzięki za rady. Bardzo się przydały. Oficer spojrzał na niego nieco zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął
się ze zrozumieniem. – Nie ma sprawy. Witaj w klubie. – Poklepał Marcusa po ramieniu. W dobrym nastroju i głodny jak nigdy dotąd, wziął od usługujących chochlików omlety i kawę. Widząc Fabiena wcinającego śniadanie, postanowił przysiąść się do przyjaciela i opowiedzieć mu o wczorajszych wydarzeniach. – Cześć, Fabien. Smacznego. Elf spojrzał na niego uważnie i zmarszczył brwi, zdziwiony, że Marcus jest tak wesoły. – Cześć – odpowiedział między jednym a drugim kęsem omletu. – Coś ty dzisiaj taki rozrywkowy? Nie widziałem, żebyś wczoraj balował u Garretha, a cieszysz się, jakbyś wygrał turniej strzelania z kuszy do trolli! – Ech, przyjacielu, lepiej! Zamierzam zostać w Korpusie! Fabien o mało nie udławił się jedzeniem. – Marcus! A żeby cię gnomy obesrały, chcesz mnie zabić?! – wystękał z wyrzutem, kiedy minął mu już napad kaszlu i wytarł łzy spływające po ciemnych policzkach. – Co cię znowu napadło? Jednego dnia jesteś cięty jak osa i chcesz odchodzić, a drugiego wkraczasz tu uradowany jak wariat i oświadczasz, że zostajesz. Może się w końcu na coś zdecyduj, co? Zechcesz mi wyjaśnić, co się z tobą, u licha, dzieje? – zapytał uprzejmie. – A poza tym miałeś wczoraj tylko sprawdzić, jak wyglądają Losowania, a nie było cię podejrzanie długo. – No właśnie! W tym sęk! Byłem i sprawdziłem! – rzucił szeptem Marcus, rozglądając się wokół. – Nie zgadniesz, kogo tam spotkałem! Tak, stary, Ariel! Wygląda na to, że pokierowała Losowaniem. Dla mnie. Żebym pozostał w Korpusie, bo chyba wiedziała, że zamierzam złożyć rezygnację. Mówiłeś jej o tym? Elf zaprzeczył i przyjrzał się przyjacielowi uważnie. Ariel pokierowała Losowaniem? Hmm... Może i tak, ale to do niej niepodobne, chyba że... – Opowiedz mi wszystko, co zapamiętałeś. A był tak poważny, że teraz nawet Marcusowi przeszła ochota do śmiechu. Zrelacjonował wszystko, pomijając intymne szczegóły. – Byłem trochę zdziwiony, bo kiedy się obudziłem, ona już poszła. Nie wróciła na noc do koszar, a rano usługiwał jej nowy chochlik. A najbardziej zaintrygował mnie ten intensywny zapach konwalii – stwierdził ni z gruszki, ni z pietruszki. – To na pewno nie były perfumy. Dosłownie wszystko było tym zapachem przesiąknięte. Nie mówię, że mi
się nie podobał, ale... – Elf zamarł z ostatnim kęsem omletu w ustach, po czym wypluł go, odepchnął talerz i wstał. – No co ty, Fabien? – Siedź tu i czekaj! Elf podszedł do innego stołu i Marcus zobaczył, jak pochyla się nad Prosperem i coś mu szepcze do ucha, kiwając przy tym głową w kierunku przyjaciela. Prosper odwrócił się i spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem z przerażeniem. Już po chwili siedzieli we trzech. – Marcus, przyjacielu, opowiedz Prosperowi to samo co mnie – poprosił cicho, ale stanowczo Fabien. – Zwariowałeś?! A może jeszcze mam wziąć tubę i wrzeszczeć na całe koszary? – Obawiam się, Marcus, że Ariel była kompletnie naćpana. Ordonem. Tyle wywnioskowałem z relacji Fabiena – wtrącił się z bardzo poważną miną Prosper. – Co ty bredzisz?! I jakim prawem o coś takiego ją oskarżasz?! – Irytacja Marcusa sięgnęła zenitu. – Nic nie bredzę, przyjacielu – odparł smutno. – I nie twierdzę, że świadomie ćpała, tylko że ktoś musiał go jej podać podstępem. – Chyba obaj żeście oszaleli! – rzucił już naprawdę wściekły Marcus. Jego najbliższy przyjaciel i ten wieczny smutas Prosper właśnie próbowali spieprzyć najszczęśliwszy dzień jego życia! Cholera! Jeszcze oskarżali Ariel o to, że ćpa ordon! Co ich napadło? – Wyjaśnij mu – rozkazał Prosper Fabienowi. – A ty, Marcus, pamiętaj, że elfy nie potrafią kłamać. To, co Fabien ci opowie, zdarzyło się naprawdę. Jest powiernikiem pewnego sekretu. Przez chwilę elf zastanawiał się, jak zacząć, i widać było, że nie jest mu łatwo. Spojrzał na Prospera, a kiedy ten skinął głową, zaczął opowiadać: – Jakiś czas temu, kiedy jeszcze byłeś adeptem, pewien oficer zakochał się z wzajemnością w pięknej elfce. Ich miłość była jak ogień w suchym lesie. Wprost nie mogli od siebie oderwać oczu i rąk, tak samo jak ty i Ariel. W niedługim czasie całe koszary wiedziały o ich uczuciu. Obydwoje zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, postanowili więc, tak jak wy, wypić eliksir niepamięci. Niestety, czy to wskutek niedoskonałości eliksiru, czy też błędów popełnionych przy jego zażyciu, ich uczucie wcale nie wygasło. Wręcz przeciwnie, zupełnie przestali się kryć ze swoją miłością i oficer postanowił wystąpić z Korpusu, żeby zamieszkać razem z ukochaną. Oświadczyli więc publicznie, że
odmawiają udziału w Losowaniach, bo to zło. Rozwścieczony ówczesny Naczelny kazał ich ukarać. Pewnie wmieszali się w to inni Naczelni i Oriana. Oficera w trybie natychmiastowym wysłano na Rubieże, a kobieta dostała srebrną kopertę z terminem Losowania. Gdy odmówiła w nim udziału, podstępnie podano jej eliksir. Na początku myśleliśmy, że to był zwykły eliksir miłosny. Jednakże natychmiast po Losowaniu zaczęła się zachowywać dziwacznie. Przypuszczaliśmy, że to konsekwencja wypicia skoncentrowanego eliksiru miłosnego, po którym nie podano jej za karę eliksiru niepamięci. Kiedy oficera ściągnięto z powrotem z Rubieży, jego ukochana postradała zmysły, a jemu w szczegółach opowiedziano, jak ją skrzywdzono. Wściekły, poleciał do miasta zabić Naczelnego. Ten nawet nie wystawił straży! Z ust maga oficer usłyszał, że w taki sposób karze się przestępców. Potem Naczelny, tak samo jak Severian, chwycił serce oficera w rękę i zaczął zgniatać, ale przestał, gdy się zorientował, że mężczyźnie nie zależy już na życiu. Doszedł więc do wniosku, że najlepszą karą będzie pozostawienie go w Korpusie. Od tej pory aż do śmierci musi lojalnie służyć Korpusowi i wszystko pamiętać. Wszystko! A po jego ukochanej ślad zaginął. Marcus był zszokowany. – Gaspar wspominał mi o tym – zaczął niepewnie – ale co to ma wspólnego ze mną i Ariel? No i z ordonem! – Ech – westchnął elf. – Ukochanej oficera podano eliksir miłosny zmieszany z narkotykiem, co spowodowało, że posłusznie, a nawet chętnie wypełniała każde polecenie. Ta dawka ordonu doprowadziła ją do szaleństwa. Dowiedzieliśmy się tego, gdy przeanalizowaliśmy sytuację z Orestesem. To dlatego nie chciał ci dać koncentratu eliksiru niepamięci, mimo że od tamtego czasu znacznie go ulepszył. Obawiał się, że eliksir nie działa wtedy, gdy dwoje ludzi prawdziwie się kocha i że możecie ponieść takie same konsekwencje jak tamten oficer i jego elfka. To, co mi opowiedziałeś, Marcus, każe przypuszczać, że Ariel wcale nie była tak chętnym uczestnikiem Losowania, jak ci się wydaje – zakończył smutno. – Nie! Nie! Nie wierzę! Kłamiesz! Nie chciał przyjąć tego do wiadomości, choć rozsądek kazał wierzyć. A elfy nie kłamią. Czuł, że jeśli te przypuszczenia okażą się słuszne, Ariel go znienawidzi – o ile nadal będzie przy zdrowych zmysłach! Ich wczorajsza namiętność nagle stała się ordynarnym gwałtem pod wpływem narkotyków. Nie! Musi to sprawdzić! Musi mieć pewność! – Udowodnij mi to, elfie! – wycedził przez zęby, blady z wściekłości. – Ja to zrobię – oświadczył spokojnie Prosper. – Powiem ci, jak
sprawdzić, czy nasza teoria jest prawdziwa. – I zaczął tłumaczyć Marcusowi, jak powinien postąpić. – A niby dlaczego, do cholery, mam wierzyć komuś takiemu jak ty? – syknął wściekle, bo nigdy nie przepadał za Prosperem. Zawsze uważał go za dziwaka. – Bo to ja jestem tym oficerem...
Najszczęśliwszy dzień życia Marcusa stał się w ciągu pół godziny największym koszmarem. Musiał sprawdzić, czy Prosper i Fabien mają rację, ale bał się pójść do Ariel. Stres odebrał mu oddech i ścisnął gardło. Czuł, że musi wyjść z kantyny i pooddychać świeżym powietrzem, inaczej się udusi. Zebrało mu się na wymioty, gdy dotarł do niego sens słów przyjaciół oraz ewentualne konsekwencje dnia wczorajszego. Czuł, jakby jego pierś przygniatał olbrzymi głaz. Wstał od stołu. – Pójść z tobą? – zapytał cicho elf. Pokręcił głową. – Dam radę! Udowodnię wam obydwu, jak bardzo się mylicie! – powiedział wojowniczo. Ale nie poszedł od razu do kwatery Ariel. Najpierw skierował się w stronę Chochlikowego Jeziora. To tam zawsze przesiadywał ze swoimi problemami i zawsze – do tej pory – znajdował właściwą odpowiedź. Zresztą sam szum wody go uspokajał. „Zupełnie, jakbym był centaurem” – pomyślał i spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko grymas, jakby opił się właśnie nalewki z piołunu. Usiadł na brzegu i zaczął rozmyślać. Co ciekawe, nawet mu do głowy nie przyszło, aby pójść do sali odpraw i sprawdzić grafik patroli, co powinien był uczynić zaraz po śniadaniu. Znowu z powodu Ariel złamał przepisy, ale tym razem miał to gdzieś. Nawet nie wiedział, że przyjaciele zrobili to za niego, usprawiedliwili jego nieobecność i zamienili się patrolami, żeby dać mu więcej czasu. Wreszcie po godzinie rozmyślań stwierdził, że będzie musiał jednak skorzystać ze wskazówek Prospera. Z ciężkim sercem wstał i powoli ruszył w kierunku kwater. Nogi miał jak z ołowiu. Dłuższy czas stał z opuszczoną głową przed drzwiami Ariel, ciężko oddychając. W końcu nabrał powietrza jak nurek przed skokiem do wody
i zapukał. Po chwili usłyszał kroki i ponownie otworzył mu ten sam chochlik. – Chcę się zobaczyć z Ariel Odgeon! „Powiedzą ci, że nie możesz jej zobaczyć, bo jest zmęczona, śpi i nie chce nikogo widzieć. Jeśli będziesz się upierał, spróbują cię zbyć komplementami, mówiąc, jaki to byłeś wczoraj na Losowaniu dobry, że ona jest kompletnie wykończona, i każą ci przyjść jutro. Ale ty upieraj się, że musisz ją zobaczyć” – przypomniał sobie instrukcje Prospera. – Panie, mówiłem, że pani jest zmęczona, śpi i zakazała sobie przeszkadzać! – powiedział opryskliwie chochlik i próbował zatrzasnąć drzwi, ale przygotowany na to Marcus wsunął stopę za próg. – Dla mnie zrobi wyjątek – stwierdził dobitnie. – Chcę ją zobaczyć i ktoś taki jak ty mi w tym nie przeszkodzi! – Panie, pani Ariel brała wczoraj udział w Losowaniu i jest kompletnie wykończona. Nie godzi się jej przeszkadzać – zaprotestował służący. – Zwłaszcza że to chyba ty, panie, jesteś odpowiedzialny za jej zmęczenie – dodał z przymilnym uśmiechem. – Nie bredź, tylko otwieraj! Chochlik najwyraźniej nie był na to przygotowany, bo stał chwilę i gorączkowo myślał, jak spławić oficera. Ten jednak, zniecierpliwiony, po prostu pchnął drzwi i chochlik przeleciał przez pół pokoju, uderzył głową w ścianę i zemdlał. „Gdy wejdziesz do jej kwatery, okna będą pozasłaniane. Wyczujesz zapach konwalii...”. W pokoju Ariel rzeczywiście panowały kompletne ciemności. Wytężając wzrok, ujrzał siedzącą na skraju łóżka małą postać. Rozpacz ścisnęła mu gardło. Podszedł bliżej; z każdym krokiem coraz bardziej wyczuwał zapach tych pieprzonych konwalii! „Gdy spróbujesz odsłonić okna, zobaczysz, że razi ją światło. Jej skóra będzie fioletowa, a oczy żółte. Nie będzie kojarzyła, jaki jest dzień, godzina, gdzie jest i co się dzieje”. – Ariel? – zapytał niepewnie. – K-kto tu jest? – odpowiedział mu zduszony szept. – Marcus. Pamiętasz mnie? – Czuł coraz większą rozpacz i wściekłość. – Czemu siedzisz tu sama, kochanie, przy zasuniętych zasłonach? – Starał się nadać swojemu głosowi pieszczotliwy ton. Zdecydowanym ruchem odsunął zasłony, po czym, przełykając nerwowo ślinę, odwrócił się do Ariel. Zasłaniała oczy dłonią. Wyglądała bardzo mizernie. Podszedł bliżej, ujął jej twarz w dłonie. To, co zobaczył,
sprawiło, że omal nie krzyknął z przerażenia. Z bladej twarzy o fioletowym odcieniu skóry patrzyły na niego ogromne, smutne żółte oczy o rozszerzonych źrenicach. Zamrugał gwałtownie, chcąc odgonić zbierające się pod powiekami łzy. – Marcus? Proszę, zasłoń okna! Bardzo razi mnie słońce! – poprosiła słabym głosem. Zrobił to, choć zostawił szparę, i teraz pokój tonął w półmroku. Usiadł na łóżku i objął kobietę ramieniem. Zapach konwalii! No jasne, tak śmierdzi tylko ordon. W dużym, ale nie śmiertelnym stężeniu. Teraz ciało Ariel go wydala. Był zdruzgotany tym odkryciem. A więc Fabien i Prosper mieli rację. Niech ich szlag! Niech ich jasna cholera weźmie za to, że mu odebrali złudzenia! Pogładził Ariel po włosach. – Czemu mnie przytulasz? – zapytała ze słabym uśmiechem. – Czy to czasem nie jest wbrew regulaminowi? – Regulaminy są po to, aby je łamać – odpowiedział smutno. – A ty jesteś dzisiaj taka... słaba. Co robiłaś wczoraj? – Ach, wczoraj! – Mocno wytężyła pamięć, próbując sobie przypomnieć. – Byłam w bibliotece, bo smoczątko nie chciało się wykluć. Sprawdzałam dlaczego. – Tak? Co było dalej? – Długo tam siedziałam, ale nic nie znalazłam. Adela była bardzo miła i poczęstowała mnie herbatą. To naprawdę urocza dziewczyna. Czy ono już się wykluło? – Nie, Ariel, jeszcze nie. Pamiętasz, co było dalej? – N-n-nie bardzo – przyznała, lekko zdumiona. – Chyba byłam zbyt zmęczona tym przeglądaniem ksiąg, bo dziś rano obudziłam się we własnym łóżku. Pewnie Adela kazała chochlikom mnie tutaj przenieść, co? – zapytała, a on nie zaprzeczył. – Jestem taka zmęczona. Czy to nie dziwne? – Najlepiej zrobisz, jeśli teraz się prześpisz i odpoczniesz – stwierdził zrezygnowany. Przytulił ją, delikatnie położył do łóżka i przykrył kocem. – To pewnie tylko przemęczenie. Zobaczysz, jutro będziesz jak nowa. – Starał się ją pocieszyć, choć jemu samemu serce pękało z rozpaczy. Czekając, aż Ariel zaśnie, próbował sobie przypomnieć, do kogo należy ten chochlik, który właśnie ledwie wstawał spod ściany. Tak, do tej młodej urzędniczki z ratusza, Adeli. Wygląda na to, że właśnie ona z polecenia Severiana dała Ariel ordon. A więc Naczelny nie cofnie się
przed niczym – nawet przed podaniem zakazanego prawem narkotyku – byle tylko osiągnąć swój cel. Pocałował śpiącą kobietę w czoło, nakazał chochlikowi nad nią czuwać, a sam poszedł do swojej kwatery, zgrzytając zębami z wściekłości. I co ma teraz zrobić? Iść do Naczelnego? A co to da? Prosper z Fabienem wyraźnie dali mu do zrozumienia, w jaki sposób mag karze nieposłusznych. Gdy Ariel dojdzie do siebie – „jeśli dojdzie do siebie” – znienawidzi go jak nic. Czy w ogóle ma jej opowiedzieć, co się stało, a jeśli tak, jak powinien to zrobić? „A jeśli zajdzie w ciążę?!”. Na samą myśl zaschło mu w gardle z przerażenia. Jego oddech przyspieszył jak galopujący koń. Chyba pierwszy raz w życiu spanikował. Czuł, że koniecznie musi się napić. Wybiegł z bungalowu, osiodłał Trevora i kilka chwil później na łeb na szyję pędził do miasta, by spić się na umór miodowo-bursztynową nalewką u Garretha. Po kilku godzinach Fabien i Prosper odnaleźli go tam nieprzytomnego i dyskretnie dostarczyli do koszar.
Raany! Takiego kaca jeszcze nigdy nie miał. Głowę mu rozsadzało i czuł się tak, jakby gałki oczne miał ugotowane niczym jajka na twardo. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, gdy już zdołał rozchylić powieki i zapanować nad światłowstrętem, było uważne spojrzenie Fabiena. – Masz! Wypij! – rozkazał elf i przytknął mu do ust szklanicę płynu. – O nie! Tylko nie to świństwo! – jęknął. Sądząc po obrzydliwym smaku, musiało to być mleko samicy pegaza. Wypił kilka łyków. Bardziej chciało mu się rzygać na wspomnienie wczorajszych nowin niż po nalewce, ale po kilku minutach mleko zaczęło działać. Po półgodzinie potworny kac ustąpił, co jednak nie oznaczało, że wróciły mu siły. W końcu nie był elfem, do cholery! Fabien wmusił w niego jeszcze eliksir energetyczny i po godzinie Marcus był już prawie na chodzie. A przynajmniej na tyle, by udawać, że absolutnie nic się nie wydarzyło – chociaż cały Korpus wiedział o sprawie – i pójść do sali odpraw, aby przejrzeć grafik patroli. Miał dużo szczęścia, że wczoraj Fabien z Prosperem wmówili dyżurnemu, jakoby Marcus źle zniósł eliksiry wypite podczas Losowania i dlatego nie nadawał się do
patrolowania terenu, inaczej czekałby go karny raport u Zoriana. Za to dziś miał podwójny patrol, i to z samego rana. „Fajnie!” – pomyślał, krzywiąc się. Doszedł jednak do wniosku, że może to i dobrze, bo w trakcie patrolu będzie zbyt zajęty, żeby trząść się z bezsilnej złości. Fabien już mu powiedział, że organizm Ariel w końcu wydalił resztki ordonu i wraca do zdrowia. Według elfa wyglądała normalnie. Marcusa to cieszyło i martwiło zarazem. Cieszyło, bo dochodziła do siebie, ale martwiło, bo teraz miał dylemat, czy opowiedzieć jej, co się wydarzyło. Prosper stanowczo mu to odradzał, z kolei Fabien był przeciwnego zdania. Uważał, że uczciwość to ważna rzecz, a poza tym, jak rozsądnie zauważył, jeśli Ariel jednak będzie w ciąży, to co jej wtedy powiedzą? Że jest wiatropylna? Oczywiście patrolu też nie miał łatwego. Natknął się na dwa wampokruki i cudem uszedł z życiem. W ostatniej chwili zabił je strzałami z kuszy. Wrócił jeszcze bardziej wykończony, ale świeże powietrze go otrzeźwiło i pomogło podjąć decyzję. Po powrocie do koszar wyczyścił Trevora, potem poszedł coś przekąsić i wrócił do kwatery, aby się wykąpać i przebrać. Wypił resztę eliksiru energetycznego i wzmocniony wyszedł ze swojej kwatery. Chwilę stał na korytarzu, po czym przeszedł pod drzwi Ariel i niepewnie zastukał. Sekundę później mu otworzyła. Chochlika już nie było. Marcus przyjrzał jej się uważnie, na wszelki wypadek chroniąc swoje myśli zaklęciem. Była całkiem przytomna, ubrana w świeży mundur, a energia wprost ją rozsadzała. Wyglądała tak, jakby bardzo się gdzieś spieszyła i wpadła do siebie tylko na chwilę. Na jego widok na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Marcus! Dobrze, że jesteś! Mam cudowne nowiny! Wejdź, opowiem ci w skrócie i lecę, bo mam mnóstwo roboty! – paplała, a on nie wiedział, jak zacząć. Wciągnęła go za rękę do pokoju i zatrzasnęła drzwi. – Nie uwierzysz! Po pierwsze, udało mi się naprawić kuszę Wielkiego Xaviere’a! Czarami oczywiście. Pewnie nie będzie tak sprawna jak przedtem, ale co tam! – Machnęła ręką. – Po drugie, Vivianne złożyła trzy jaja! Czy to nie cudowne?! Wiedziałam, że będzie więcej niż jedno, ale trzy? To szczyt marzeń! A jeśli jeszcze ze wszystkich wyklują się młode... Masz pojęcie, jakie to ma ogromne znaczenie? – Ariel... – Gdybyś widział, jaką czułą matką jest Vivianne! Croy prawie płakał ze szczęścia. Nawet nie wiesz, jacy są oboje przejęci. Szkoda, że to
przegapiłeś. Miałeś patrol, wiem – gadała jak najęta, krążąc po pokoju. – Ariel... – Słuchaj, zaraz muszę do niej lecieć. Obiecałam na początek jej trochę pomóc. Rozumiesz, to jej pierwsze jaja i oni bardzo się o nie boją. Aha, mam też inne dobre wiadomości. Właśnie rozmawiałam przez lustro z Naczelnym. Ucieszył się z tych jaj. Powiedział mi, że grupa oficerów z innych koszar poszła naszym śladem do ruin pierwszego miasta. Dotarli do kanionu, gdzie udało im się przetrzebić trochę nyrionów i odbić naćpane krasnoludy! Prace nyrionów nad zasypywaniem magicznego źródła wstrzymane! – Wydawała się radosna jak nigdy. – A przy okazji okazało się, że zapora, którą postawiłam, nie była jednak taka trwała i mocna, bo bez problemu ją pokonali. A to wszystko dzięki nam, Marcus, tobie i mnie! Po naszym powrocie Wielka Rada Czarnoksiężników powołała specjalną komisję, która na podstawie otrzymanych od nas informacji opracowała plan wytępienia nyrionów i uwolnienia krasnoludów. Marcus, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Marcus wrócił do rzeczywistości. No i jak ma tej szczęśliwej istocie zepsuć pogodne chwile parszywą wiadomością? – Severian nam gratulował, wiesz? – dodała niepewnie. Wyczuła, że coś jest nie tak. – Był bardzo zadowolony i mówił, że spisaliśmy się na medal. Jeszcze nigdy nie widziałam go w tak dobrym nastroju. – Powiem ci, dlaczego był taki radosny... Zatrzymała się przed nim. Spojrzała na niego pytająco. Zaczynała mieć złe przeczucia. – Marcus? Zebrał się na odwagę, westchnął ciężko i spojrzał jej w oczy. – Severian cieszył się i gratulował nam dobrze wykonanej pracy, bo w końcu osiągnął to, co chciał. I wcale nie chodziło mu o nyriony! Nastąpiła długa chwila ciszy. Dojrzał w spojrzeniu Ariel, że zrozumiała, co miał na myśli. Radość zniknęła z jej twarzy. Kiedy tak stała z otwartymi ustami, mógł z jej oczu wyczytać jak z otwartej księgi najpierw zaskoczenie, potem niedowierzanie, gorycz, gniew, żal, a wreszcie wściekłość. – Nie! – szepnęła – Nie! – Tak, Ariel. Zrobiliśmy to. Dwa dni temu. Na Losowaniu. Nie jestem z tego dumny, ale nie mogę cię okłamywać. Zgwałciłem cię... – Co ty pleciesz?! – syknęła – Żartujesz, prawda?! Pokręcił głową i wbił wzrok w czubki swoich butów. Kiedy długą chwilę nic nie mówiła, ponownie na nią spojrzał. Patrzyła na Marcusa
szeroko otwartymi oczami, a po jej twarzy spływały łzy. Żal ścisnął mu gardło. Jak mógł przypuszczać, że ona dla niego zmanipuluje Losowanie? Jak mógł być tak naiwny? Ale też jak mógł jej się oprzeć? W tej samej chwili jego głowa odskoczyła na bok i poczuł falę gorąca. Wiedział, że w pełni zasłużył na ten policzek. – Ufałam ci! – krzyknęła mu z goryczą w twarz. – Ufałam! I po co?! Wiedziałeś, co sądzę o Losowaniach! Wiedziałeś, o co Severianowi chodzi! Wiedziałeś, że... że... byłabym twoja, gdyby... Ale nie w ten sposób!!! Nie przez Losowanie! Ale ty wolałeś to zrobić siłą i podstępem! Tyle jest wart twój oficerski honor! – Splunęła mu pod nogi z pogardą. Kiedy zaczęło do niej docierać, co się wydarzyło, zaczęła też tracić panowanie nad emocjami. Wściekła, nie kontrolując swojego gniewu, uderzyła go z całej siły pięścią w pierś, a wtedy jej dłoń wpadła do środka. Chwyciła serce mężczyzny i zaczęła je ściskać. Pociemniało mu w oczach i zabrakło tchu. Zamierza go zabić? Dobrze, ale najpierw niech pozna fakty. Resztką sił chwycił jej drugą dłoń i przyłożył do swojego czoła, aby odczytała z jego umysłu cały zapis wspomnień wczorajszego dnia i rozmowy z Fabienem i Prosperem. „Jeśli uważasz... że jestem winny... zabij mnie” – przekazał jej telepatycznie, nim runął bez przytomności na podłogę. Przez chwilę stała nad nim zszokowana, zagniewana, rozżalona, z zaciśniętymi szczękami i pięściami. Fala gniewu wyzwoliła w niej taką energię, że nawet nie wiedziała, kiedy okiennice otworzyły się z hukiem, a ona sama poszybowała w powietrzu. Wiatr suszył jej łzy i studził rozgorączkowany umysł. Parę chwil później wylądowała na skalistym brzegu Chochlikowego Jeziora i otoczona dźwiękoszczelną kapsułą usiadła, podciągając kolana pod brodę. W pierwszym odruchu nie myślała o tym, co Marcus jej przekazał, tylko płakała nad jego zdradą. Potem zaczęły się pojawiać przed jej oczami obrazy z jego świadomości: niedowierzanie, radość, opieranie się swoim pragnieniom w sali prokreacyjnej, cudowne odczucia, szok wywołany rozmową z Fabienem i Prosperem, powątpiewanie i gniew. Zobaczyła też siebie pod wpływem narkotyków i zrozumiała, jak bardzo obydwoje zostali oszukani. Odebrano jej nawet pamięć o tym, jak się kochali – miała tylko wspomnienia Marcusa, a nie własne. – Nawet nie orientujesz się, dupku – szepnęła wściekle pod adresem Severiana – że po ordonie nie można mieć dzieci, bo on powoduje bezpłodność. Co z ciebie za Naczelny, skoro nie wiesz tak prostych rzeczy?
Nie miała pojęcia, czy siedziała tam długo, czy tylko chwilę w kompletnej ciszy, bo kapsuła skutecznie tłumiła wszystkie dźwięki. Kiedy więc uspokoiła się na tyle, by podnieść zapłakaną twarz, zobaczyła Fabiena walącego pięściami w magiczną osłonę. Ariel pociągnęła nosem i wytarła łzy. Zrobiła ruch ręką i kapsuła zniknęła. – No, w końcu! – zawołał elf. – Masz pojęcie, jak długo się dobijałem? – Zabiłam go? – zapytała cicho. Popatrzył na nią poważnie. – Jeszcze żyje. Nie wiem, co mu zrobiłaś, ale tylko ty dasz radę go uratować. Idziemy. – Chwycił ją stanowczo za rękę i pociągnął w kierunku bungalowów. – Nie! – Wyrwała mu się. – Mam porachunki z Severianem! – Nic nie rozumiesz?! – zawołał, na dobre rozzłoszczony. – Porachunki mogą poczekać, Marcus nie! To, że jeszcze oddycha, zawdzięcza tylko i wyłącznie silnemu organizmowi, ale najwyraźniej nie ma ochoty żyć. Przez ciebie i cholerne poczucie winy! Pospieszmy się, zanim będzie za późno. Ariel – potrząsnął nią – naprawdę nic a nic cię nie obchodzi, że on umiera? Liczy się tylko zemsta? Myślałem, że go kochasz równie mocno jak on ciebie, ale chyba się myliłem. – Teraz spojrzał na nią z... pogardą. Spuściła głowę, ale nic nie odpowiedziała. – Wiem, co między wami zaszło, ale Marcus nie jest winien – ciągnął Fabien. – Czemu to on ma ponieść karę za to, co zrobił Naczelny? Ariel, przysięgam, że pomogę ci się zemścić na tej osobie, która podała ci ordon, ale na niebiosa, ocal Marcusa! Schowaj dumę do kieszeni! Jeśli tego nie zrobisz, on umrze, a ty do końca życia będziesz żałować, że go nie uratowałaś. Ratuj go, proszę, a zrobię dla ciebie wszystko, co zechcesz. Chryste, ależ ona jest idiotką! Zamrugała gwałtownie, żeby powstrzymać napływające ponownie łzy. Elf ma rację. Przecież to nie wina Marcusa, on też jest ofiarą tego spisku. A z Severianem policzy się później! Przełykając łzy, kiwnęła głową i zaczęli iść w stronę bungalowu.
Nagle się zatrzymała. Spojrzał na nią, zniecierpliwiony. – Obejmij mnie – rozkazała. – No już, tak będzie szybciej – wyjaśniła i uniosła ich oboje. Po chwili lecieli razem. Fabien był przerażony jej możliwościami. Zdążył się już przyzwyczaić, że umiała lewitować, ale teraz unosiła ich oboje! Po kilku chwilach wlecieli przez otwarte okno do jej pokoju i pobiegli do kwatery Marcusa. Prosper siedział przy jego łóżku i czuwał, jakby to coś miało zmienić. Kiedy weszli, zerwał się i zrobił miejsce dla Ariel. Było widać, że też jest na nią zły, ale nic nie mówił. Podeszła do łóżka i spojrzała na leżącego bez przytomności Marcusa. – Otwórz okno, Fabien, a potem przynieś z mojego pokoju tę zieloną butelkę, która stoi na komodzie – poprosiła. – Mam w niej wodę z magicznego źródła. Usiadła obok Marcusa, patrząc na niego ze smutkiem i żalem. Pomyślała, że tyle razy ich już oszukiwano i krzywdzono, a oni pozwalali na to, bo smoki, bo miasta, bo święte źródła... „Jeśli przeżyjesz, obiecuję, że już nikomu na to nie pozwolę. Tylko trochę się postaraj, proszę, Marcus!”. Dotknęła dłonią jego czoła, zimnego i mokrego od potu. Potem powiodła ręką po przymkniętych powiekach, policzkach, brodzie, potarła kciukiem usta. Wyglądał, jakby spał, gdyby nie ta przerażająca bladość i prawie niezauważalny oddech. Sprawdziła puls na nadgarstku. Był ledwie wyczuwalny. „Zabiłaś go, idiotko! – pomyślała z rozpaczą i znowu omal się nie rozpłakała. – Weź się w garść, to go jeszcze uratujesz!” – natychmiast zripostowało jej drugie „ja”. Potrząsnęła głową. Tak, musi się wziąć w garść! Musi go uratować! Musi! Potem mogą się na siebie gniewać, obrażać, to nieważne – byleby żył. „Ja cię skrzywdziłam i ja cię z tego wyciągnę! A potem razem zemścimy się na Severianie! Obiecuję!”. – Zaczęła odpinać drżącymi ze zdenerwowania palcami guziki munduru Marcusa. – Ariel! Na pewno wiesz, co robisz? – rzucił ostro Prosper. Spojrzała na niego w taki sposób, że ciarki przeszły mu po plecach i już się więcej nie odezwał. Gdy rozpięła wszystkie guziki i rozchyliła mundur, jej oczom ukazał się ogromny krwiak na wysokości serca. Usłyszała cichy okrzyk zgrozy Fabiena i Prospera. Westchnęła ciężko i dotknęła krwiaka palcami, lecz nie
zniknął. Pochyliła się więc i musnęła go ustami. Skóra Marcusa rozjarzyła się nikłym światełkiem energii. Przez długą chwilę mieli wrażenie, że nic się nie dzieje, potem jednak skóra zaczęła odzyskiwać naturalną barwę. Dwaj oficerowie, niczym zahipnotyzowani, stali i gapili się na nią z otwartymi ustami, ale prawdziwy szok przeżyli dopiero wtedy, gdy Ariel znów otworzyła klatkę piersiową Marcusa – tym razem powoli i delikatnie – i ujrzeli ledwie bijące serce przyjaciela. To niemożliwe, aby miała takie umiejętności! Jej dłonie zwilżone magiczną wodą objęły serce mężczyzny. Ariel zamknęła oczy, skupiła się i zaczęła je subtelnie masować. Potem położyła jedną dłoń na czole Marcusa. Czuła, jak energia przepływa przez jej palce i iskierkami przeskakuje na jego ciało. Było to bardzo wyczerpujące, ale postanowiła, że jeśli zajdzie taka konieczność, odda mu całą swoją magiczną moc, oby tylko wrócił do życia. Z początku miała wrażenie, że jej wysiłki idą na marne. Po kilku chwilach jednak serce w jej dłoni drgnęło i zaczęło silniej pracować. Nie przerywała masażu, przekazywała Marcusowi tym samym swoją energię. Była coraz słabsza, ale czuła też, że on jest coraz silniejszy. Czoło Marcusa zrobiło się cieplejsze. Jeszcze trochę... Usłyszała ciche westchnienie i jego twarz zaczęła nabierać kolorów. Z każdą chwilą serce biło mocniej i mocniej. Wyjęła dłoń z piersi mężczyzny, otwór natychmiast się zasklepił. Zobaczyła, jak tors Marcusa uniósł się w oddechu. Po kilku następnych chwilach jego serce pracowało już prawie normalnie, bladość ustąpiła, a on sam z trudem otworzył oczy i spojrzał na nią. „Wybacz” – wyszeptał. „Nic nie mów. Oszczędzaj siły” – odpowiedziała, nadal przekazując mu energię. Potem pomogła mężczyźnie usiąść. – Fabien, daj mi magiczną wodę – poprosiła. Była już bardzo osłabiona, więc z trudem otworzyła butelkę i przytknęła Marcusowi do ust. – Teraz wypij do dna. Woda wyraźnie go wzmocniła, bo potrafił już siedzieć bez podtrzymywania. Patrzył na nią spod ciężkich powiek. „Dlaczego mnie uratowałaś?” – zapytał. „Bo to nie ty jesteś winowajcą”. Przekazała mu dużo – bardzo dużo – energii i to ją ogromnie osłabiło. A cały zapas magicznej wody kazała przed chwilą wypić Marcusowi. Wstała, żeby pójść do swojego pokoju, zanim zemdleje. Nie chciała, aby teraz martwili się o nią. Ważne, że Marcus przeżył.
– Zrobiłam, co do mnie należało – powiedziała cicho. – Teraz wybaczcie, pójdę do siebie. – Ruszyła w kierunku drzwi. – P-p-potrafisz robić takie rzeczy?! – wyjąkał Prosper, wskazując Marcusa. – Powinnaś przejść Próbę na Dziewiątego Maga! – oświadczył stanowczo. – Nie pleć głupstw! Nie ma kobiet Naczelnych Magów i niech tak zostanie! – odparła szorstko i wyszła na korytarz. Musiała przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. Korytarz dosłownie wirował. Zanim dotarła do siebie, zrobiło jej się ciemno przed oczami. Jakaś część ordonu nadal musiała krążyć w jej organizmie, skoro ratowanie Marcusa tak bardzo ją osłabiło. Ale tego akurat nie żałowała. Ubolewała tylko, że tak bardzo go skrzywdziła. Upadła i uderzyła głową we framugę drzwi, rozcinając sobie skórę na skroni. Nie dość, że nie miała potrzebnej do regeneracji sił energii, to jeszcze dostała silnego krwotoku. Teraz to jej ciało zaczęło rozpaczliwie walczyć o życie. Prosper z Fabienem, zaalarmowani hałasem na korytarzu, znaleźli Ariel leżącą w kałuży krwi. Szybko zrozumieli, co się stało. Ustalili, że Prosper zostanie z Marcusem, a Fabien zaniesie Ariel do bungalowu medycznego.
Otworzyła oczy. Bolała ją głowa i było jej słabo. Powoli przypominała sobie ostatnie wydarzenia przed utratą przytomności. – Witaj – usłyszała cichy głos Fabiena. Rozejrzała się. Była w bungalowie medycznym. No tak, musieli ją tu przenieść po tym, gdy upadła, idąc do siebie. – Wypij. – Elf podał jej wodę z magicznego źródła. Zrobiła to posłusznie, zastanawiając się, skąd zdobył ten drogocenny płyn. – Co z nim? – W porządku – westchnął Fabien. – Przespał całą noc, teraz wypił eliksir energetyczny i wygląda na to, że wszystko będzie dobrze. Nawet zajrzał tu do ciebie, ale potem musiał lecieć na patrol. – Jak to?! Nie mogli mu dać wolnego? Przecież wczoraj o mało co przeze mnie nie umarł! – Ariel, nie powiedzieliśmy nikomu, co się stało. Nawet jeśli
niektórzy czegoś się domyślają, to nie mają żadnych dowodów. – Dlaczego, do cholery?! – Ponieważ musimy się dowiedzieć, kto was tak urządził – wyjaśnił spokojnie Fabien – a nigdy nam się to nie uda, jeśli będziemy trąbić o tym na prawo i lewo. Wy z kolei stalibyście się celem niewybrednych żartów, a tego chcielibyśmy uniknąć, nie rozumiesz? – A kogo chcesz szukać, skoro winowajca jest znany? To Severian. Jak mi Bóg miły, już do niego lecę! Wyrównam rachunki z tym skurwysynem! – Zerwała się z łóżka z groźną miną. – Nie, Ariel! – Fabien delikatnie, ale stanowczo położył ją z powrotem. – To nie Severian podał ci ordon. Wszystko ci wyjaśnię za kilka godzin, bo teraz mam parę ważnych spraw do załatwienia. To, co chcemy zrobić, musi być dobrze przemyślane, więc ty tymczasem poleż, odpocznij, posil się i najlepiej nic nie rób i z nikim nie rozmawiaj o wczorajszych wydarzeniach. Zaufaj mi. Chcę ci pomóc, ale jeśli spróbujesz działać na własną rękę, zniszczysz cały nasz plan. Nie ma tu miejsca na emocje, tylko na zimne kalkulacje, więc się opanuj i choć raz mnie posłuchaj. Obiecaj, że grzecznie poczekasz tu na mnie – zażądał. To wszystko brzmiało bardzo tajemniczo, lecz Ariel czuła, że elf wie, co robi, dlatego zgodziła się – chociaż bardzo niechętnie.
Jeszcze tego wieczora w bungalowie medycznym pojawił się Prosper. Porozmawiał krótko z magiem medykiem, po czym poszedł do Ariel. – Medyk twierdzi, że zasadniczo odzyskałaś siły i możesz wrócić do domu, choć on wolałby, żebyś tu jeszcze została – powiedział. – Bo chce udowodnić swoją przydatność? – prychnęła Ariel. – Sądząc po twoim humorze, dalsza opieka medyczna nie jest ci potrzebna. – Oficer uśmiechnął się pod nosem. – A tak serio, to Fabien przysłał mnie po ciebie. Sam nie mógł przyjść, więc prosił, żebym cię przyprowadził do jego kwatery. Ma kilka ważnych spraw do omówienia. To co, idziemy? – Jasne, bo inaczej skonam tu z nudów. – Szybko doprowadziła się do porządku i ruszyła za Prosperem. – Dzięki za opiekę – rzuciła magowi medykowi. – Prosper, tobie też chciałabym podziękować. Wczoraj
z Fabienem uratowaliście mi życie. – Za to, co zrobiłaś Marcusowi, być może powinienem był cię zostawić w tym korytarzu, nie chciałem jednak, żeby mnie znienawidził. Widziałem, jak mu odbiło na twoim punkcie – przyznał uczciwie. – Dzięki za szczerość. – Spojrzała w ponure oczy oficera. – Wcale mnie to nie dziwi. Ja też bym się zastanowiła, czy ratować samą siebie. Tak czy siak, dzięki, że jednak dałeś mi szansę. Postaram się jej nie zmarnować. Marcus to szczęśliwy człowiek, że ma ciebie i Fabiena. Dalszą część drogi przebyli w milczeniu. Zatrzymali się przed drzwiami pokoju elfa. Ariel zapukała, weszła do środka i... stanęła jak wryta. Zrobiła w tył zwrot, żeby wyjść, ale drzwi były już zamknięte zaklęciem blokującym, a dodatkowo zastawiał je Prosper. Powodem nagłej chęci ucieczki była... obecność Marcusa. Siedział na łóżku Fabiena. On też wydawał się bardzo zaskoczony. – Fabien! Jak mogłeś! – powiedzieli równocześnie i znowu spojrzeli na siebie, a potem na elfa, po czym zaczęli jedno przez drugie głośno protestować. On zaś stał na środku pokoju z rękami opartymi na biodrach i bardzo wojowniczą miną. Za jego plecami Prosper zrobił nieznaczny ruch ręką i cały pokój spowiła kapsuła dźwiękoszczelna. – Zamknijcie się obydwoje, do jasnej cholery! – ryknął wreszcie rozzłoszczony elf. – Doskonale wiedziałem, Marcus, że jeśli cię poinformuję, że Ariel tu będzie, to po prostu nie przyjdziesz. I na odwrót. Mam już po dziurki w nosie waszego durnego zachowania. Młodociany troll miałby więcej rozumu niż wy dwoje razem wzięci! Zamknij się, Ariel, bo miotnę na ciebie takie zaklęcie, że do końca życia buzi nie otworzysz! – krzyknął, widząc, że ona znowu chce zaprotestować. – A teraz siadaj obok Marcusa i nie waż mi się stamtąd tyłka ruszyć ani nic mówić, zanim ja nie pozwolę! Jeszcze nigdy nie widziała, żeby Fabien wpadł w taką furię. Sądząc po minie Marcusa, on też nie. Siedzieli więc oboje na jego łóżku i pokornie słuchali tego, co ma im do przekazania. – Widziałem już wielu zakochanych durniów, ale nawet tu obecny Prosper i jego Irinna nie wyprawiali takich głupot jak wy! – warknął elf, krzyżując ręce na piersi. – Ty, Marcus, zgodnie z sugestią Gaspara, powinieneś czasami być mniej honorowy i nie obwiniać siebie o to, czego nie zrobiłeś. A ty, moja droga, mogłabyś w końcu przestać udawać cnotkę, bo na widok Marcusa zawsze zachowujesz się jak centaurzyca w rui! Zresztą powiedzmy sobie uczciwie, masz żal nie o to, co się wydarzyło
w Świątyni Losowań, ale o to, że nic z tego nie pamiętasz, więc daruj sobie swoje święte oburzenie, bo to na nikim nie robi wrażenia! – Fabien, jak śmiesz?! – Z upokorzenia jej twarz przybrała kolor dojrzałej wiśni. – To prawda, Ariel? – spytał Marcus; z wrażenia aż zabrakło mu tchu. Nie miała odwagi na niego spojrzeć ani tym bardziej odpowiedzieć. Najchętniej zapadłaby się ze wstydu pod ziemię. – Czy elfy kiedykolwiek kłamią, Marcus? – spytał Fabien już nieco spokojniejszym tonem. – Ariel po prostu nie ma odwagi się przyznać, jak bardzo jej na tobie zależy. Tobie idzie to może ciut lepiej, ale wyłącznie z głupoty, tak więc zdaje się, że to ja musiałem za was odwalić tę robotę – zakończył mało romantycznie i uśmiechnął się pod nosem. Ariel wbiła wzrok w swoje kolana, a Marcus w nią. – Dobra. Skoro wyznania miłosne mamy już za sobą – ciągnął elf – to może przejdźmy do sedna sprawy czyli po co was tu ściągnąłem. Wygląda na to, że Ariel nie była jedyną osobą, której podano ordon. Popytaliśmy z Prosperem tu i ówdzie i dowiedzieliśmy się, że takich osób, a konkretnie kobiet, prawdopodobnie było więcej. Zawsze uważaliśmy, że system Losowań jest zły, ale wydawało nam się, że jesteśmy jedynymi, którzy tak myślą. Tymczasem okazało się, że takich osób jest dużo, dużo więcej, tylko boją się o tym mówić. Fabien przeszedł się po pokoju. Marcusowi przemknęło przez głowę, że bardzo przypomina teraz generała Zoriana podczas odprawy, gdy waży jakąś decyzję. – Okazało się, że sporo osób trzeba było nakłaniać do udziału w Losowaniach eliksirami miłosnymi. Dowiedzieliśmy się też, że po Losowaniach wiele kobiet znikało w tajemniczych okolicznościach. Najpierw były nad wyraz chętne, a potem nie pojawiały się ani w swoich domach, ani w pracy, ani w Oazach Macierzyństwa. Nigdzie! Sądzimy, że podawano im ordon, by wzięły udział w Losowaniu. Tak jak to było z Irinną. Przepraszam, Prosper – rzucił do przyjaciela, a ten skinął smutno głową. W tej chwili Ariel uświadomiła sobie, że to Prosper jest tym oficerem, o którym szeptano w Korpusie, że przeżył wielką, tragiczną miłość do pięknej elficzki. Spojrzała na niego ze współczuciem, ale on odwrócił wzrok. – Irinna po tym wszystkim postradała zmysły, a potem także zniknęła, tylko wtedy wydawało się nam, że to jednorazowy pokaz siły
ówczesnego Naczelnego. Teraz okazuje się, że to powszechny proceder. Powiedziałem ci, Ariel, że to nie Severian podał ci ordon, pamiętasz? – Tak, ale skąd masz pewność? Przecież wiesz, co zamierzał – odpowiedziała cicho. – Tak, chciał, żebyście z Marcusem dali życie Dziewiątemu Magowi – stwierdził spokojnie Fabien. – I dlatego sądzę, że tym razem to nie był on. Przecież ordon powoduje bezpłodność, prawda? Tak, Marcus – rzucił do zdumionego przyjaciela – to oznacza, że nie zostaniesz szczęśliwym tatusiem kolejnego Naczelnego. – Skąd o tym wiesz, Fabien? – spytała Ariel. – Ta wiedza jest dostępna tylko Naczelnym i nikomu innemu. – Od ciebie, słonko! – rzucił beztrosko elf. – Prosper miał rację, powinnaś stanąć do próby na Naczelnego Czarnoksiężnika, bo masz wystarczająco dużo umiejętności i magicznej siły. Nie protestuj, bo wiemy, że Wszechwiedząca Oriana jest przy tobie zwykłym zerem. Powiedziałaś mi to w bungalowie medycznym. Możesz tego nie pamiętać z powodu urazu głowy, ale szydziłaś wtedy z Severiana, że „co z niego za Naczelny, skoro nie wie, że ordon powoduje bezpłodność”. – To dało mi do myślenia. Jestem przekonany, że Severian ma jednak wystarczającą wiedzę w tym temacie. Jeśli to prawda – Fabien wycelował w nich oboje palec – to mamy świadomość, dlaczego Naczelni zakazują podawać ordon i zachowują powody tylko dla siebie. Kiedy przycisnęliśmy Orestesa, wygadał się, że ordon w małych dawkach może nie wywołać szaleństwa, ale na pewno spowoduje bezpłodność. Ile osób niechętnych Losowaniom by z tego faktu skorzystało? Mnóstwo! A teraz pomyśl, Ariel, dlaczego to nie Severian kazał ci podać ordon? Ponieważ ma fioła na punkcie Dziewiątego Maga. Tak bardzo go pragnie, że zrobi wszystko, by się urodził. Dlatego myślę, że za namową Oriany kazał ci podać zwykły eliksir miłosny, na przykład z włosem Marcusa. A ordon? To wymyślił ktoś, kto jest na tyle blisko Severiana, by znać jego zamiary. Ma władzę, ale jednocześnie pozostaje niewidoczny w cieniu. – Kto? – nie wytrzymał Marcus. – Czekaj, jeszcze nie skończyłem. Prosper i ja sądzimy, że ta osoba handluje ordonem na większą skalę, a Severian nic o tym nie wie. Severian jest draniem, to prawda, ale nie niweczyłby własnych planów. A teraz najważniejsze: chcemy z Prosperem znaleźć i ukarać tę osobę, która za plecami Naczelnego handluje narkotykiem. Rozumiem, że możemy na ciebie liczyć, Marcus? Przyjaciel skinął głową. To wszystko, co powiedział elf, było
cholernie logiczne. – Wydaje nam się, że ta osoba handluje z nyrionami – dodał Fabien. – Jak to? – Ariel gwałtownie podniosła głowę. – Kto mógłby być tak podły i dlaczego? – Dobre pytanie. Widzieliście z Marcusem duże pokłady ordonu w tym wąwozie, w którym nyrion poił nim krasnoludy. Poza tym pamiętasz, co mi mówiłaś o twojej rozmowie z nyrionem? Wspomniał ci, że wie, dlaczego Naczelni pragną, abyście poczęli dziecko, i dlatego chciał zabić Marcusa. Zaskoczony Marcus spojrzał pytająco na Ariel. – Faktycznie tak było. Rozmawiałam z nyrionem, kiedy leżałeś nieprzytomny. – To dlatego ciągle trzymałaś mnie na dystans. – Zaczynał już wszystko rozumieć. – Dlatego? – Wziął Ariel za rękę, a drugą uniósł jej podbródek. Spojrzał jej w oczy. Zupełnie nie przejmował się obecnością przyjaciół. – Ilekroć okazywałem ci czułość, ty zawsze uciekałaś. Już wtedy wiedziałaś, że tylko my możemy dać życie Dziewiątemu Naczelnemu? Zobaczył potwierdzenie w jej oczach, zanim jeszcze Fabien podjął przerwany wątek. – Tak, Marcus, z tego powodu byłeś też ciągle przydzielany do ochrony Ariel. Prawdopodobnie Naczelni liczyli na to, że skorzystacie z okazji i złamiecie regulamin, a ponieważ tego nie zrobiliście, tobie wysłali srebrną kopertę, a jej dali, jak sądzili, eliksir miłosny. Nyrion był wyjątkowo dobrze poinformowany o tym, co się dzieje w mieście i jakie zamiary mają Naczelni. Dlatego sądzimy, że to ktoś z miasta sprzedaje informacje w zamian za ordon. Pewnie ta sama osoba zwabiła Ariel do ruin, aby zeszła do podziemi. – Ale po co? – zdziwił się Marcus. – Mogła zginąć i co wtedy z Dziewiątym Magiem? – Zaczynasz myśleć, przyjacielu – pochwalił go elf. – Ale tu cię zaskoczę. Musisz wiedzieć, że nyriony także miały swoje plany w związku z Ariel. Ciebie zamierzały zabić, a ją zmusić do wydania na świat istoty, która mogłaby żyć na powierzchni jak człowiek, a jednocześnie miałaby magiczną moc i byłaby drapieżnikiem i mordercą jak nyrion. – Zobaczył, jak oczy Marcusa rozszerzają się ze zdenerwowania, i szybko dodał: – Na razie ani plany nyrionów, ani Naczelnych nie wypaliły. Jak widzę, przestajecie się na siebie boczyć. To dobrze, bo teraz potrzebna nam jest wasza współpraca, a nie kłótnie. Mamy z Prosperem pewien plan, który za
chwilę wam objaśnię. Tylko jeszcze jedna uwaga: nie wiemy, czy ordon powoduje całkowitą bezpłodność, czy tylko czasową, więc na razie opanujcie swoje zapędy miłosne, chyba że chcecie sprawić prezent Severianowi. – Przesłał im głupawy uśmieszek. – A teraz nasz plan... Przez następną godzinę tłumaczył, co i jak chcą zrobić i jakie zadania będą mieli do wykonania. Misja wyglądała na bardzo niebezpieczną, ale cel był zbyt ważny, żeby z niej zrezygnować. Potem Prosper zlikwidował kapsułę dźwiękoszczelną i pożegnał ich. – Fabien, możesz nas na chwilę zostawić samych? – zapytał cicho Marcus. Ariel zerknęła na niego zaskoczona. – A będziecie grzeczni i się nie pozabijacie? – Elf puścił oko do przyjaciela. Marcus uśmiechnął się pod nosem. – Po prostu daj mi kilka minut, żebym mógł pogadać z Ariel, dobra? – Kilka minut – rzucił Fabien i wyszedł z pokoju.
Kilka chwil siedzieli obok siebie w milczeniu, trzymając się za ręce jak para nastolatków. W końcu ich spojrzenia także się spotkały. – Słuchaj... – zaczęli jednocześnie i znowu umilkli. – Mów. Zdaje się, nie mamy zbyt wiele czasu – stwierdziła spokojnie Ariel. Marcus pociągnął ją za rękę, posadził na swoich kolanach i objął, opierając czoło o jej ramię. Tym razem nie protestowała ani się nie wyrywała. Tego wieczoru padło tak wiele słów, że dalsze udawanie czegokolwiek nie miało sensu. Otoczyła jego szyję ramionami i przytuliła go, głaszcząc po włosach. Chwilę tak trwali. – Tyle chciałbym ci powiedzieć... – westchnął. Podniósł głowę i teraz patrzyli sobie w oczy. Słowa były zbędne. Jedno doskonale rozumiało, o czym myśli drugie. Pogładziła go po twarzy. – Nie powinieneś był mówić, że mnie... – powiedziała cicho. – To nieprawda, tylko mnie tym wkurzyłeś i zrobiłam ci krzywdę. Ja... w każdym razie... – Nie wiedziała, jak to ująć. – Tak naprawdę to przecież ja cię zmusiłam do... – Ta rozmowa stawała się coraz trudniejsza. – To
prawda, pragnęłam tego, ale nie w ten sposób, nie przez Losowanie. W moim świecie można uprawiać miłość bez ryzyka zajścia w ciążę. W twoim, jak widać, też... – Zobaczył gorycz i żal na jej twarzy. – Pragnęłam cię, ale nie chciałam, żeby spotkała cię za to jakaś kara. Korpus tak wiele dla ciebie znaczy. Poza tym chciałam, żebyśmy razem mogli normalnie żyć. Bez ukrywania się. A w tym świecie... Wybacz mi... Wzruszony, potrząsnął głową. – Nic nie musimy sobie wybaczać – powiedział. – Chyba tylko to, że przez własną głupotę zmarnowaliśmy tyle czasu. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że kiedy wrócę... wynagrodzę ci każdą minutę, którą spędziłaś ze mną w Świątyni Losowań, a której nie pamiętasz. Bo to, co się tam wydarzyło, było cudowne, i żałuję, że tylko ja w tym świadomie uczestniczyłem. Tym razem zapamiętasz wszystko. Ze szczegółami. Obiecuję. Spojrzała na niego z czułością. – To niebezpieczna misja... – zaczęła cicho. – Tak, ale musimy... – Wiem – skinęła z rezygnacją głową – tylko... wróć do mnie, proszę! – Zamrugała gwałtownie, żeby ukryć łzy. Marcus ujął jej twarz w swoje duże, ciepłe dłonie i starł kciukami pierwsze krople spływające po policzkach. – Oficerskie słowo honoru, że wrócę. Choćby z innego świata, ale wrócę. Nie płacz. Zamieszkamy razem. Oficjalnie. Nie boję się konsekwencji. Niech sobie Naczelni wsadzą w tyłek przepisy o Losowaniach. Rzucę w cholerę Korpus i wybuduję dla nas dom. Może gdzieś za miastem? Może zajmę się hodowlą pegazów? Korpus nie jest dla mnie najważniejszy. Życie pokazało, że regulaminy i inne podobne bzdury nie są warte funta kłaków. Chcę żyć z tobą, nawet jeśli będę musiał prosić o gościnę centaury. Sprowadzimy Amandę. Myślę, że spodobałoby jej się tutaj. A kto wie, może... okaże się, że ordon działał tylko czasowo... i... znowu będziesz mogła... – rzucił nieśmiało, bacznie obserwując jej twarz. – Chciałbyś? – A dlaczego nie? Jeśli i ty zechcesz – odpowiedział z uśmiechem. Wtulił usta w zagłębienie jej szyi i jego ciało przebiegł dreszcz rozkoszy. – To dopiero preludium tego, co nas czeka po moim powrocie – obiecał. – A teraz pożegnajmy się, póki panuję nad sobą na tyle, żeby cię wypuścić. Wstała z żalem z jego kolan. On też się podniósł. Z przymkniętymi oczami zaczął całować wnętrze jej dłoni, a potem wewnętrzną stronę nadgarstka. Pieszczota, z pozoru tak niewinna, nieoczekiwanie rozbudziła
wszystkie zmysły Ariel; oddech stał się szybki i chrapliwy. Wyrwała dłoń z jego rąk i przycisnęła ją do piersi. W jednej sekundzie wszystko zrozumiał. Uśmiechnął się szeroko. – Zanim odejdę, ochroń mnie tak, jak zwykle to robisz... I zanim odgadła, co ma na myśli, oparł ją plecami o drzwi i zaczął czule całować. Przez ten krótki moment ich ciała przywarły do siebie i zapomnieli o całym świecie. Jeszcze chwila i pewnie zapomnieliby także o danej Fabienowi obietnicy, gdyby nie to, że elf gwałtownie zapukał do drzwi. – Przykro mi, gołąbki, ale czas na nas – rzucił, a oni z żalem powrócili do rzeczywistości. – Marcus, pospiesz się, bo chyba Efrem tu idzie! – Wrócę – szepnął mężczyzna wprost do ucha Ariel. – Wrócę. Ostatnie spojrzenie, ostatni całus, ostatni uścisk dłoni i... już go nie było, a ona została sama w pokoju Fabiena. Pozostał żal. I zadanie, które miała wykonać.
Noc była pochmurna i bezksiężycowa. Zagajnikiem, a potem skrajem Chochlikowego Jeziora skradał się bezszelestnie mężczyzna. Co chwila przystawał i rozglądał się wokół przez soczewki noktowizyjne. Ubrany był w maskujący mundur zwiadowcy, broń trzymał w pogotowiu. Spotkanie miało się odbyć po drugiej stronie Jeziora, przy Gnomowym Głazie. Po kilku minutach wędrówki mężczyzna dotarł w końcu do umówionego miejsca. Czekały tam na niego dwie osoby, także w strojach maskujących i z noktowizorami na oczach. Przybyły skinął im głową na powitanie, po czym jednym ruchem ręki otoczył wszystkich dźwiękoszczelną, nieprzezroczystą kapsułą. – Mam nadzieję, że powód, dla którego mnie zaprosiliście o tak nietypowej porze i w tak dziwne miejsce, jest bardzo poważny i mocno uzasadniony – rzucił z niezadowoleniem. – No więc, Fabien, co to za niecierpiąca zwłoki sprawa? I czemu nie mogliście mi o niej powiedzieć w koszarach? – Panie generale – zaczął elf – z Marcusem i Prosperem mamy informacje, że ktoś w tym mieście handluje z nyrionami ordonem. Chcemy tę osobę dopaść. Potrzebna nam jest pomoc, a tylko na pana możemy
liczyć. Zorian spojrzał na nich jak na obłąkanych. – Jeśli to żart... – zaczął groźnie. – Proszę nam dać kwadrans, a wszystko wyjaśnimy – przerwał mu Fabien. Usiedli na pobliskich głazach i elf szczegółowo wyłuszczył dowódcy ich argumenty. Nie pominął nawet rozmowy Ariel z nyrionem oraz faktu, że podano jej ordon. Kiedy Fabien skończył, generał przez kilka minut siedział z opuszczoną głową, pocierając dłonią czoło, bacznie obserwowany przez swoich podkomendnych. W końcu podniósł głowę. – Mam nadzieję, że się mylicie, ale pomogę wam – zdecydował. – I niech nas Wielki Xaviere ma w swojej opiece, jeśli to prawda!
W tym samym czasie Ariel wpadła jak burza do ratusza. Wskoczyła do windy jadącej na najwyższy poziom i przytupując butem z niecierpliwości, czekała, aż ta dowiezie ją do celu. Gdy tylko drzwi się otworzyły, szybkim krokiem ruszyła do gabinetu Naczelnego. Wiedziała, że mimo tak późnej pory mag jest u siebie. Zawsze był. Tuż przed drzwiami pokoju dopadł ją Tobiasz, chochlik Naczelnego, i chciał coś tłumaczyć, ale zdecydowanym ruchem ręki odepchnęła go na ścianę i wkroczyła do środka. Drzwi zamknęły się za nią cicho. Stała teraz, nieco zdumiona, że gabinet jest pusty, i zastanawiała się, co dalej. Przy okazji rozejrzała się dookoła. Przez przeszklone ściany rozciągał się widok śpiącego teraz miasta. Wystrój wnętrza – połączenie szkła i metalu, poza sofą i fotelami z miękkiej skóry – bardziej kojarzył się z biurem zamożnego bankiera niż czarnoksiężnika. – Severian, śmieciu, gdzie się schowałeś? – mruknęła pod nosem i powiodła wzrokiem po gabinecie. – Mój pan jest w Sali Obrad. Naczelni mają bardzo ważną naradę... – Tobiasz najwyraźniej doszedł już do siebie. – W Sali Obrad? I pozostali też tam są? To dobrze. Wyśmienicie – wyszeptała z ponurą miną i zawróciła do windy. Wiedziała, gdzie to jest – tuż przy Świątyni Losowań. Pozostawiła swojego pegaza przed ratuszem i poszła pieszo w tamtym kierunku. Po
drodze minęła kilku oficerów zdumionych jej obecnością w mieście o tej porze. Sala Obrad była miejscem wyjątkowym, bo Naczelni zbierali się tu na narady tylko w nadzwyczajnych sytuacjach. Nikt oprócz Naczelnych Magów nie miał pojęcia, jak wygląda w środku. Zwykli śmiertelnicy mogli ją podziwiać jedynie z zewnątrz. Gmach miał kształt płaskiego walca z czarnego połyskliwego marmuru, pozbawionego okien. Otaczał go krąg równo posadzonych egzotycznych drzew, a do jedynego wejścia prowadził szpaler dorodnych rododendronów. Nie było tu jednak drzwi, jedynie otwór oświetlony dwiema błękitnymi pochodniami, którego nikt nie pilnował. Ich światło było nieziemskie, nienaturalne, z całą pewnością magiczne. Budynku nie zdobiły żadne ornamenty, rzeźby ani nawet napis, który informowałby o jego przeznaczeniu. Była to klasycznie piękna w swej prostocie konstrukcja. Przez chwilę Ariel zastanowił brak pilnujących wejścia strażników. Pomyślała, że musi tu być jakaś inna ochrona. I rzeczywiście, kiedy zrobiła krok naprzód, płomienie pochodni wystrzeliły w jej kierunku, połączyły się i tuż przed jej stopami narysowały błękitną linię. Już rozumiała: magiczna bariera. Czy jeśli ją przekroczy, płomienie ją zabiją? A może nie będzie w stanie jej sforsować? No cóż, nigdy się nie dowie, jeśli nie spróbuje. Zacisnęła zęby i zrobiła jeszcze jeden krok... i odbiła się od niewidzialnej zapory. Chwilę zbierała się z chodnika, rozcierając potłuczone ramię. Płomienie nie zareagowały, błękitna linia nadal świeciła na chodniku. Wokół panowała nienaturalna cisza. No jasne! Magiczne płomienie pochodni nie mogą zabijać, bo zbyt dużo ludzi mieszka w pobliżu. One tylko ostrzegają o barierze, nic więcej. Pomyślała o dniu, w którym pierwszy raz weszła do zagrody Vivianne. Tamtego miejsca też strzegły podobne zaklęcia. Potem przypomniała sobie analogiczną zaporę, którą ustawiła w tunelu. Stanęła twarzą do wejścia, skoncentrowała się, zamknęła oczy i wyciągnęła przed siebie rękę. „Chcę”. Przez moment czuła energię przepływającą między jej drętwiejącymi palcami a błękitną linią, a po chwili mrowienie ustało i otworzyła oczy. Pochodnie nadal świeciły, tyle że zwykłym żółtym płomieniem. Błękitna linia zniknęła. Ariel uśmiechnęła się pod nosem. „Myślałam, że się bardziej postarają. To było dziecinnie proste” – pomyślała i ruszyła zdecydowanym krokiem w kierunku wejścia.
– Dobra, Prosper, co ustaliłeś? – spytał niecierpliwie elf, gdy usiedli w jego kwaterze i Fabien otoczył ich kapsułą. – Poobserwowałem trochę tego chochlikowego drania i paru znajomych poprosiłem o to samo. Wygląda na to, że nasz mały przyjaciel nie jest tak grzeczny, jak sądziliśmy. Otóż za plecami Severiana spotkał się kilka razy z... Nie uwierzycie, z kim. Z Darrenem Magnusem – wyszeptał dobitnie Prosper, a przyjaciele na chwilę zamarli. – Żartujesz! – krzyknęli obaj, gdy już ochłonęli. – Chciałbym, ale niestety to prawda. Też nie mogłem uwierzyć, dopóki sam tego nie zobaczyłem dziś wieczorem. Poszedłem za nim aż do Rajskich Ogrodów. Macie pojęcie, co za tupet?! Darren Magnus w Rajskich Ogrodach! Widziałem, jak się tam spotkali, a nawet usłyszałem fragment rozmowy. Wiem, że jeszcze dziś Magnus ma się zobaczyć z kimś, kogo nazywa „Zbiorowym Przyjacielem”. Podejrzewam, że to właśnie on może mieć powiązania z nyrionami. Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to Tobiasz przekazuje informacje wprost z ratusza Magnusowi, a ten nyrionom w zamian za ordon. Pewnie chce skompromitować Severiana i rzucić na niego podejrzenie o handel narkotykiem. Nie rozumiem tylko, po co dawał ordon Ariel. Przecież samo zmuszenie jej do Losowania byłoby dostatecznie obciążające, żeby postawić Naczelnego przed Radą Mieszkańców. Wystarczyłoby, żeby ujawnił ten proceder, i Naczelny sam by się pogrążył, a wtedy Magnus mógłby zażądać jego stanowiska! – Masz rację, ale kto wie, jakie pomysły klują się w takim chorym mózgu jak Darrena. Mnie za to interesuje, jak Darren Magnus namówił Tobiasza do współpracy. I w jaki sposób wszedł do miasta – stwierdził Fabien. Tak, to było bardzo intrygujące, jak Magnusowi udało się nakłonić do współpracy chochlika należącego do jego największego wroga: Naczelnego Maga trzeciego miasta, Severiana.
Severian przeglądał to dossier niemal codziennie. Ze strachu, by zachować czujność, w nadziei znalezienia słabego punktu wroga. Wciąż zadawał sobie te pytania, gdy sięgał po opasłą teczkę z napisem: DARREN MAGNUS. Wbrew temu, co sugerował przydomek, był istotą niskiego wzrostu. Jednakże pseudonim wziął się nie od rozmiarów ciała, ale od możliwości magicznych, które były olbrzymie. Severian, podobnie jak i reszta mieszkańców miast, doskonale znał jego historię. Od niemowlęctwa, kiedy to położono go przed smokiem, by sprawdzić jego czarnoksięskie talenty, wróżono Darrenowi wielką karierę. Już wtedy łuski smoka „nie mogły się zdecydować”, jak to potem mówiono. Gdy pysk smoka dotknął ciałka niemowlęcia, łuski stawały się na przemian różowe, niebieskie, fioletowe, a nawet czarne. Nie przybrały tylko koloru zielonego, charakterystycznego dla przyszłych oficerów. Wszyscy obserwowali to ze zdumieniem, nawet smok. Dziecko o zdolnościach zarówno w dziedzinie białej, jak i czarnej magii, zarazem nadające się na Naczelnego Maga i stanowiące zagrożenie dla miast. Czegoś takiego do tej pory nie widziano. W sprawie Magnusa odbyła się nawet specjalna narada ówczesnych Naczelnych. Protokół tego posiedzenia Severian znał prawie na pamięć. Cztery głosy były za tym, by chłopca natychmiast zgładzić, a cztery za tym, by czekać i go obserwować. W drugim głosowaniu zwyciężyła ta druga opcja. Darren rósł, by w wieku pięciu lat ponownie stanąć przed smokiem. Wtedy zrządzeniem losu łuski nieco zbladły, ale jednak zachowały fioletowy kolor. Żadnych śladów czerni. To zmyliło Naczelnych i kazało im wierzyć, że w chłopcu przeważyło dobro, a więc powinien żyć. Razem z Magnusem w tej samej Oazie Piastunów, a potem w Szkolnej, rósł inny, równie uzdolniony chłopiec – półelf Severian. W jego obecności łuski smoka zawsze przybierały kolor fiołkowy. Chłopiec tak poważny, tak serio podchodzący do nauki, tak świadom własnych możliwości, że już w młodym wieku wzbudzał respekt. Prawy i uczciwy. Otoczenie obu młodzieńców wiedziało, że nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy obaj dojrzeją do próby mającej wykazać, który z nich zostanie Dziewiątym Magiem. O tym obecny Naczelny trzeciego miasta nie musiał czytać – wszystko doskonale pamiętał. Mimo to prześledził tajne sprawozdanie Oazy Szkolnej, sporządzone na polecenie poprzedniej Rady Czarnoksiężników. W dniu Próby mieszkańcy wszystkich miast z uwagą śledzili wiadomości na ekranach informacyjnych. W tym czasie osiem miast miało swoich Magów i wakat istniał – jak zwykle zresztą – w dziewiątym. Zawsze brakowało na tyle uzdolnionych magów, aby byli godni funkcji
Naczelnego, a tu nagle znaleźli się aż dwaj pretendenci. Obaj potężni, wykształceni, zdolni, inteligentni i ambitni. Ten z nich, który przejdzie zwycięsko próbę, zostanie Dziewiątym Magiem, który zjednoczy wszystkie miasta, raz na zawsze odegna zagrażające im zło i pokieruje Wielką Radą Czarnoksiężników. Dzień ten jednak przeszedł do historii miast jako jeden z najdziwniejszych, a zarazem najstraszniejszych. Na Arenie na błoniach między miastami, z reguły będącej miejscem organizowania zawodów sportowych oraz festynów, zjawili się obaj kandydaci. Rzut monetą wskazał, że pierwszy stanie do próby Severian. Ludziom zgromadzonym przed lustrami informacyjnymi ukazał się postawny mężczyzna o skórze barwy kawy z mlekiem, kruczych włosach i czarnych oczach. Stanął na środku Areny i spokojnie czekał. Z zapartym tchem mieszkańcy obserwowali, jak osiem olbrzymich smoków bojowych wychynęło z ośmiu wrót i zaszarżowało, a kandydat z uśmiechem na twarzy zmusił jednego po drugim do złożenia mu pokłonu. Potem przywołał zaklęciem swojego smoka, dosiadł go i sięgnął po płaszcz, rękawicę, laskę, kapelusz oraz księgę zaklęć Pierwszego Maga, Wielkiego Xaviere’a D’Oriona. Śmiałość i nonszalancja, z jaką przeszedł tę próbę, najpierw zamurowały widzów, a potem wywołały aplauz. Oklaskom, wiwatom i pochwałom nie było końca. Wydawało się, że oto mają swojego upragnionego Dziewiątego Naczelnego, ale wtedy na Arenę wkroczył nieco przygarbiony kurdupel o brązowych włosach i donośnym głosem upomniał się, by i jego dopuszczono do próby. Cóż, nie można mu było tego odmówić, ale co zrobić, jeśli i on przejdzie ją pomyślnie? Po długiej chwili konsternacji Naczelni wyrazili zgodę i Darren Magnus także stanął na wprost ośmiu wrót, z których raz jeszcze wypadło osiem ogromnych i bardzo agresywnych smoków. Widzowie obserwowali walkę Darrena z mieszanymi uczuciami, faworytem wszystkich był bowiem Severian. Nie żeby mieszkańcy źle życzyli Darrenowi, ale w powszechnej opinii kolejna próba była po prostu zbędna. Tymczasem Darren powalał jednego smoka po drugim i szło mu wcale nie gorzej niż Severianowi. Wszystko wskazywało na to, że i on szczęśliwie zakończy próbę. Ale co wtedy? Nikt nie miał pojęcia, co należy w takiej sytuacji zrobić, bo jeszcze nigdy do niej nie doszło. Nawet Naczelnych niepokoiła wizja dwóch magów toczących pojedynek o jedno stanowisko. Magnus zmusił już do pokłonu pięć smoków i teraz walczył z szóstym. Mimo widocznego zmęczenia zręcznie umykał pazurom, zębom i płomieniom buchającym z olbrzymiej paszczy i celnie rzucał
zaklęcia. Smok już się słaniał i wydawało się, że lada moment i on uklęknie przed Magnusem. Wtedy dwa pozostałe smoki zaatakowały Darrena jednocześnie. I popełnił błąd. Widząc kątem oka szarżującego z tyłu smoka, okręcił się, ale stracił równowagę i na moment jego magiczna tarcza osłabła. Tę krótką chwilę błyskawicznie wykorzystał drugi smok. Sekundę później ubrania Darrena zapłonęły jak pochodnia, a on sam zaczął miotać się na piasku Areny, wrzeszcząc z bólu. Z ust widzów wyrwały się okrzyki grozy. Nim ktokolwiek zdążył pomóc, Darren zamarł w bezruchu. Pewne, że zabiły śmiałka, smoki stanęły nad nim, patrząc wyczekująco na Naczelnych. Ci z zaciśniętymi gardłami odesłali je do zagród, a chochlikom kazali ugasić ciało nieszczęśnika oraz pochować je z honorami. Nim jednak stworzenia zdążyły wykonać polecenie, wydarzyło się coś niesamowitego. Oto na oczach wszystkich zgromadzonych tlące się zwłoki Darrena zgasły, a potem na ich powierzchni powstała jakby powłoka wodna. Wszyscy patrzyli z niedowierzaniem. Takiego czaru nikt tu dotąd nie widział. Płaszcz wodny zaczął zmieniać się w zmrożoną skorupę i już po chwili na piasku Areny leżał blok lodu ze szczątkami Magnusa w środku. A była pełnia lata! Nikt, nawet Naczelni, nie wiedział, co się dzieje i co jeszcze może się wydarzyć. Wszyscy czekali z zapartym tchem na rozwój wypadków. Po dłuższej chwili blok lodu zaczął drżeć, początkowo słabo, później coraz mocniej. Na jego powierzchni pojawiły się najpierw drobne rysy, a potem duże pęknięcia, i widzowie z przerażeniem dostrzegli jakiś ruch. Zwęglone szczątki zaczęły się podnosić. Oczom zebranych ukazała się postać jak z sennego koszmaru! Nie wiadomo było, czy to człowiek, czy duch. Istota nie miała włosów, w zwęglonej skórze widniały okropne rany. Zniekształcona twarz była pozbawiona policzka, jednego oka i ucha. Z tłumu zaczęły dobiegać okrzyki przerażenia. Severian dobrze pamiętał, że nawet jemu zebrało się wtedy na wymioty. Ktoś zapłakał, jakieś kobiety mdlały. Tymczasem istota wyprostowała się i ocalałym okiem spojrzała wyzywająco na Naczelnych, ci zaś wpatrywali się w nią ze zdumieniem. Według prawa kandydat miał pokonać osiem smoków, zmuszając je wcześniej do złożenia mu hołdu, a następnie wezwać smoka, którego sobie wcześniej upatrzył i obłaskawił, i przedstawić go Naczelnym jako własnego. Na koniec musiał wydobyć przedmioty należące do Wielkiego Xaviere’a z klatki wiszącej wysoko nad ziemią i zabezpieczonej potężnymi zaklęciami. A więc nawet jeśli Darren był na tyle potężnym czarnoksiężnikiem, aby przeżyć własną śmierć, próby nie przeszedł.
Potwierdzał to protokół, który Severian miał przed sobą. Jeden z Naczelnych wykonał wtedy uspokajający gest i powiedział: – Darrenie Magnusie! Jesteś wielkim magiem i swoimi wyczynami wprawiłeś w zdumienie wszystkich tu obecnych. Szanujemy cię za twoje umiejętności i walkę, jaką stoczyłeś dziś ze smokami, teraz jednak zajmą się tobą magowie medycy, bo doznałeś ciężkich obrażeń. – Nie! – zaskrzeczała istota. – Będę kontynuować Próbę! Znowu szmer przebiegł przez tłum. Dało się słyszeć: „oszalał”, „biedak, pomieszało mu się we łbie”... A Magnus mimo ran stał niewzruszony i wpatrywał się uparcie w Naczelnych. – Magnusie! Przy całym szacunku dla twoich umiejętności nie możemy ci pozwolić kontynuować Próby – wykrztusił inny Naczelny. – Twoje obrażenia są zbyt poważne. Prosimy cię, żebyś się nie upierał, gdyż już wystarczająco dowiodłeś swojej odwagi i kwalifikacji. – Nie! – powtórzyła istota. – Przejdę próbę i zostanę Dziewiątym Naczelnym! Po tych jakże bezczelnych słowach zapadła cisza. Dla wszystkich stało się jasne, że mają do czynienia z potężnym czarnoksiężnikiem, ale jednak szaleńcem. – Przykro nam, Darrenie, ale twoja próba właśnie się skończyła – powiedział dobitnie ówczesny Naczelny trzeciego miasta. – Nawet gdybyś był w stanie ją kontynuować, według prawa nie wolno nam do tego dopuścić, ponieważ zostałeś pokonany. Posłuchaj naszej rady i... – Nie! To ty posłuchaj! – rzucił wściekły Magnus. – Dajcie mi dokończyć próbę albo... – Nie, Magnusie! – przerwał mu Naczelny trzeciego miasta. – Przyjmij do wiadomości, że tej próby nie przebyłeś, i pozwól medykom opatrzyć twoje rany. Ciesz się, że uszedłeś z życiem, bo niewielu poprzedników miało takie szczęście. Temat zamknięty! Próba zakończona! – Nigdy! – syknął doprowadzony do furii Darren. Oto obraz jego samego jako Dziewiątego Naczelnego rozwiewał się w zastraszającym tempie. Po co były te wszystkie lata nauki, poświęceń, marzeń, skoro teraz ma skończyć jako wrak człowieka na środku Areny?! – Pytam po raz ostatni, czy pozwolicie mi dokończyć próbę? – Nie, Darrenie – stwierdził spokojnie Trzeci Naczelny. Pozostali magowie skinęli głowami na znak, że go popierają, i widać było, że mają ochotę opuścić już Arenę. Nie przewidzieli tylko jednego... – Nie chcecie mnie przyjąć do waszego zgromadzenia? Dobrze, w takim razie rozwiązuję to grono! Teraz ja będę pierwszym i jedynym
Naczelnym wszystkich miast! A pożegnanie z wami zacznę od ciebie! – krzyknął rozsierdzony Magnus do Trzeciego Naczelnego i posłał w jego kierunku zabójczą klątwę. Mężczyzna nie zdążył się uchylić ani zasłonić tarczą obronną i zaklęcie ugodziło go w pierś. Nim skonał, zgromadzeni zobaczyli w jego mądrych oczach bezgraniczne zdumienie. Darren Magnus tymczasem stał samotnie na Arenie i rzucał zaklęcia w stronę pozostałych siedmiu magów, ci jednak zdążyli już schronić się za swoimi tarczami, skąd bronili się zaklęciami oszałamiającymi. Ile razy Severian o tym czytał, tyle razy trząsł się ze złości. Jak zwykle Naczelnym zabrakło odwagi i umiejętności przewidywania. Zamiast bowiem zabić Magnusa, oni próbowali go obezwładnić, aby potem osądzić i ukarać. Tłum po raz kolejny zamarł, widząc, jak najwięksi magowie nie mogą sobie poradzić z jednym, i to ciężko rannym, człowiekiem. Wreszcie jednak jego uśpione ciało zastygło na piasku, a chochliki dla pewności skrępowały je magiczną błękitną liną i zaniosły do budynku szpitalnego. „Ech, gdybym wtedy wiedział to, co dziś wiem, nie pozostałbym tylko biernym widzem” – pomyślał Severian. Chociaż czy na pewno? Czy przeciwstawiłby się najwyższym magom, którzy właśnie mieli go przyjąć do swego grona i powierzyć przywództwo nad miastem? Magowie medycy utrzymywali Darrena w stanie śpiączki, dopóki nie powrócił do zdrowia. Oczywiście oka nie sposób było odtworzyć, a na zniekształcenia twarzy nic poradzić, ale reszta ciała mimo blizn zregenerowała się bardzo dobrze. W tamtych dniach pochowano też z honorami Naczelnego trzeciego miasta i powierzono jego funkcję Severianowi. Stanowiska Naczelnych Czarnoksiężników przydzielano kolejno, tak więc dziewiąte miasto musiało ustąpić pierwszeństwa trzeciemu. Darren Magnus, odzyskawszy siły, nabrał przekonania, że wszystkiemu jest winien Severian i reszta Naczelnych. Poprzysiągł mu więc zemstę i teraz tylko ta jedna myśl trzymała go przy życiu. Tymczasem znowu pojawiły się głosy, że należy go osądzić za zabójstwo Naczelnego Maga trzeciego miasta. Rozprawa miała się wkrótce odbyć, a do tego czasu wzmocniono ochronę więźnia, obawiając się jego ucieczki. Jednak pewnej nocy dyżurującego oficera zaalarmowała niespotykana cisza. Poszedł sprawdzić, co się dzieje, trzymając buzdygan w pogotowiu. Jego użycie nie było jednak konieczne. Ku swemu przerażeniu zobaczył personel medyczny ułożony w dziwnych pozach na
podłodze i fotelach. Wszyscy nie żyli. To samo spotkało kilku oficerów, którzy pełnili tej nocy wartę przy więźniu. Wszyscy mieli sine pręgi na szyjach i obrzmiałe twarze, jakby ich uduszono, a ciała niektórych były po prostu... wypatroszone! Więzień zniknął. Bliski obłędu oficer dotarł do najbliższego lustra i drżącym głosem poinformował Naczelnych o tym, co się stało. Od tej pory Darren Magnus zaczął się ukrywać. Naczelni wiele razy próbowali go wyśledzić i schwytać, ale nigdy nie mieli szczęścia. Za każdym razem albo przybywali do jego kryjówki kilka minut za późno, albo znajdowali zwłoki oficerów, których wysłali w pogoń. Przekaz był aż nadto jasny: „Zostawcie mnie w spokoju, to i ja o was zapomnę. Jeśli tego nie zrobicie, będziecie zbierać trupy!”. Taka sytuacja spowodowała, że i Severian, i pozostali Naczelni przestali się „upierać” przy ściganiu mordercy. Wiedzieli, jaki jest potężny i na co go stać w chwili złości. Nie chcieli narażać niewinnych ludzi, zwłaszcza że otrzymali informację, iż Darren opuścił miasta i zaszył się w odległych górach. Woleli, żeby żył daleko od ludzkich osiedli, niżby sprawiedliwości stało się zadość kosztem ogromnej liczby ofiar. Na wszelki wypadek zaprogramowali kopuły miast, by potrafiły rozpoznać Darrena i w razie czego go nie wpuściły. Wiedzieli przy tym, że zwykli obywatele nie mieli powodu obawiać się Magnusa, bo on nienawidził tylko magów i Severiana. Gdyby Naczelny trzeciego miasta wiedział, do jakich wniosków doszli jego oficerowie prowadzący nieoficjalne śledztwo, obsesyjne studiowanie dossier wroga okazałoby się wreszcie celowe. Tymczasem nie pozostało mu nic innego, jak z ciężkim westchnieniem odłożyć teczkę na miejsce i udać się na naradę z innymi magami.
– Addar! – przywołał chochlika generał. – Leć do dyżurnego i powiedz, że dostałem informację o dość dużym gnieździe wampokruków niedaleko tunelu do Doliny Zielarzy i że posłałem w tamten rejon oficerów Prospera, Fabiena i Marcusa. Niech dyżurny przełoży ich patrole na inny termin. Mam nadzieję, że do rana wrócą. – Aha, kładę się spać, więc niech mi nikt nie przeszkadza, jasne? – dodał. – Chyba że byłby to Naczelny. Stworzenie natychmiast pobiegło, aby wypełnić rozkaz.
„Dobrze, że mam chochlika! – pomyślał Zorian. – Jeszcze musiałbym nauczyć się kłamać!”.
Szła chodnikiem między krzewami rododendronów i czujnie się rozglądała w poszukiwaniu kolejnych magicznych zapór. Ale wśród krzaków dostrzegła tylko zarys kamiennych posążków. Żadnej magii ani żywej istoty. Z każdym krokiem zbliżała się do czarnej połyskliwej ściany budynku. Zdawał się jeszcze większy, bardziej ponury, cichy i opuszczony. Dostała gęsiej skórki na karku, oddech przyspieszył. Odruchowo zacisnęła pięści. Zawsze tak reagowała, gdy była zdenerwowana lub bała się czegoś nowego, nieznanego. A tam, w tym budynku... Nie miała pojęcia, co zastanie wewnątrz. Dotarła do oświetlonego pochodniami wejścia. Zerknęła do środka, ale zobaczyła tylko zakręcający korytarz. „Cholera, w tym świecie najmodniejsze są smoki i... tunele!” – pomyślała z lekką irytacją. Przełknęła nerwowo ślinę. Miała się spotkać z Severianem w ratuszu, ale jeśli chce pomóc chłopakom, to nie ma innego wyjścia. Wzięła głęboki oddech i wkroczyła do wnętrza budynku. Usłyszała... szum wody? A może śpiew? Wspięła się po kilku stopniach i znalazła się w pokrytym czarnym marmurem korytarzu. Oświetlały je plafony ze szmaragdowego kryształu w kształcie siedzących smoków z podwójną parą skrzydeł. Tunel wyglądał jak zamieszkany przez szmaragdowe smoki. Ściany biegnącego łukiem korytarza miejscami zdobiły płaskorzeźby, które przedstawiały sylwetki mężczyzn w różnym odzieniu, różnym wieku. Gdy podeszła i przyjrzała się jednej z przedstawionych scenek, zrozumiała, że to portrety kolejnych Naczelnych trzeciego miasta. Zachwycona nieświadomie dotknęła koniuszkami palców jednej z płaskorzeźb, a wtedy tafla marmuru zaczęła zapadać się w głąb ściany. Oczom Ariel ukazał się kolejny korytarz. Kryształowy smok nad jej głową zmienił kolor i pomieszczenie zostało zalane przez złote światło. Stała z szeroko otwartymi oczami, nie potrafiąc zrozumieć, co się dzieje. W tym korytarzu ściany także były przyozdobione, tyle że nie płaskorzeźbami, ale jakby fosforyzującymi na zielono rysunkami. Między
nimi dostrzegła napis wykonany fantazyjnie zawijanymi literami. Była to chyba biografia owego Naczelnego, którego portret oglądała przed chwilą. Parę kroków dalej zobaczyła, że część ściany jest przeszklona, a za tą przegrodą spoczywa na posłaniu ze złotego jedwabiu... mężczyzna z portretu! W pierwszej chwili krzyknęła wystraszona, ale po sekundzie zrozumiała, że to doskonale zabalsamowane ciało Naczelnego, który zmarł dawno, dawno temu. Miał srebrne włosy sięgające do ramion, intensywnie błękitną szatę z fantazyjnym wzorem i taki sam kapelusz oraz błękitne jedwabne pantofle. Jego dłonie były przyozdobione pierścieniami, a u boku mężczyzny położono drewnianą laskę maga ze srebrnymi okuciami. Złociste światło oświetlało starą, surową i pomarszczoną twarz. Napis głosił, że tu spoczywa Liboriusz, który wsławił się rozpowszechnieniem portali do teleportacji, czym wielce usprawnił życie nie tylko trzeciego, ale także pozostałych miast. Ariel wciągnęła powietrze przez nos, starając się zapanować nad zdenerwowaniem. Nigdy nie lubiła cmentarzy, a ten budynek prawdopodobnie był mauzoleum wszystkich poprzednich Naczelnych tego miasta. Ostrożnie, po cichu, jakby w obawie, że hałas obudzi spoczywającą na marach postać, wycofała się z bocznego korytarzyka do tego ze szmaragdowymi smokami. Postanowiła upewnić się, czy to faktycznie grobowiec Naczelnych. Podchodziła zatem po kolei do następnych płaskorzeźb i dotykała ich, i za każdym razem tafle marmuru przesuwały się, ukazując miejsca spoczynku. Ale przecież Tobiasz mówił, że mieści się tu Sala Obrad Magów. No dobrze, tylko gdzie ona jest? Ruszyła naprzód. Teraz korytarz zakręcał raz w prawo, a raz w lewo. Przestała już oglądać płaskorzeźby i otwierać kolejne korytarze. Chciała w końcu znaleźć Severiana i wypełnić zadanie, które jej powierzono. Stąpając po marmurowej posadzce, słyszała odgłos własnych kroków. Po pewnym czasie zagłuszył go przybierający na sile szum. Chwilami wydawało jej się, że to płynąca woda, innym razem, że muzyka grana na harfie. W końcu uznała, że to jakaś cudowna pieśń. Ale nie miała pojęcia, kto mógłby tak pięknie śpiewać. Dźwięki były kojące. Przyzywały ją. Szła dalej jak w transie. Wreszcie korytarz zaczął się rozszerzać. Zobaczyła wejście do komnaty zamknięte kolejną płaskorzeźbą ze szmaragdowego kryształu. Ariel stanęła przed nią, zastanawiając się, co dalej robić. Jak spowodować, aby tafla zniknęła, a jednocześnie nie zniszczyć tego kosztownego przedmiotu.
„Naczelni muszą tam jakoś wchodzić – przemknęło jej przez głowę. – A może otwiera się tak samo jak kryształ lodu w śniegowym tunelu w ruinach?”. Przyjrzała się uważnie misternym rzeźbieniom w poszukiwaniu jakiejś szczeliny. Płaskorzeźba przedstawiała drzewo rosnące opodal źródła. W cieniu tego drzewa siedziało dziewięciu mężczyzn pogrążonych w rozmowie. Teraz już miała pewność, że dotarła do celu. Powiodła dłonią po powierzchni kryształu z nadzieją, że może i tu zdarzy się cud i zapora zniknie albo uchyli się jak obrotowe wrota w tunelach nyrionów. Zamiast tego kryształ pod jej palcami rozświetlił się szmaragdowo, a przepływ magicznej energii był tak potężny, że zaczęło wydzielać się ciepło. Ariel poczuła nieznośny piekący ból ręki. Odskoczyła z cichym przekleństwem. We wnętrzu dłoni pojawiły się ogromne pęcherze. Zacisnęła zęby, bo ból był nie do wytrzymania. Łzy cisnęły się jej do oczu i lekko ją mdliło. Nie miała żadnych wątpliwości, że ta przeklęta przegroda to sprawka Severiana. Nie zwracając uwagi na dolegliwość, skoncentrowała się, jeszcze raz wyciągnęła poparzoną dłoń w kierunku kryształowej tafli i pomyślała: „Chcę”. Ból ręki wzrósł, spotęgowany przez magiczną energię przepływającą w kierunku zapory, Ariel jednak na to nie zważała. Pot spływał jej z wysiłku po plecach i całe ciało błagało o odpoczynek. Kiedy już prawie była pewna, że zaraz zemdleje i wszystkie trudy pójdą na marne, zobaczyła przez łzy coś, co wprawiło ją w zdumienie. Oto dziewięć postaci z tafli kryształu się poruszyło. Mężczyźni siedzący pod drzewem wstali, oddali jej pokłon, a potem unieśli ręce w geście pozdrowienia. Ich twarze rozświetliły uśmiechy. Ariel wpatrywała się przez chwilę w płaskorzeźby, a potem spojrzała na swoją dłoń. Ból ustąpił, a pęcherze zniknęły. Mężczyźni rozstąpili się i tafla kryształu pękła dokładnie w miejscu, gdzie stało drzewo. Obie połowy płyty zaczęły rozsuwać się na boki z cichym zgrzytem, aby po chwili całkowicie zniknąć w bocznych korytarzach. Wejście do komnaty stało otworem.
Przyjaciele analizowali wszystkie nowiny i zastanawiali się, co mają dalej robić. Niewinna propozycja Prospera, aby śledzić Tobiasza,
chochlika wtajemniczonego we wszystkie sprawy Severiana, przyniosła niespodziewane efekty. Prosper chciał tylko sprawdzić, z kim chochlik się zadaje. Niespodziewanie jednak wychodziła na jaw afera z udziałem największego kryminalisty w historii wszystkich miast. Bogowie, jak do tego mogło dojść? Jakim cudem wplątali się w tę koszmarną historię? No i jak rozwiązać teraz ten problem? Czuli, że ta sprawa przerasta ich możliwości, a nawet możliwości Zoriana. Nie mieli wyjścia, musieli powiadomić Naczelnego. Ale jak to zrobić na tyle dyskretnie, by nawet Tobiasz się nie zorientował? No i jak udowodnić Severianowi, że mówią prawdę? – Słuchajcie – rzucił elf – Severian traktuje nas podle, to fakt, ale na pewno nie jest w nic zamieszany. Jest Naczelnym i ma na tym punkcie bzika, no nie? Pewnie nie ma pojęcia, co ten chochlik wyrabia za jego plecami. Musimy mu dostarczyć dowodów, inaczej nam nie uwierzy. Myślicie, że Ariel już do niego dotarła? – Nie ma jej w koszarach – stwierdził cicho Marcus, a przyjaciele zerknęli na niego zaskoczeni. Nie widział się z nią od kilku godzin, nie mógł więc wiedzieć, czy już poleciała do miasta, czy nie. – No co się tak gapicie? – burknął. – Ja po prostu... wyczuwam jej obecność, bo... – urwał. – No w każdym razie nie ma jej w koszarach – zakończył, lekko zdenerwowany. – Aaa... – wymamrotał Fabien. Nie zdążył nic więcej dodać, bo Prosper szturchnięciem w bok dał mu do zrozumienia, żeby się zamknął. Chwilę wszyscy milczeli. – Dobrze. Skoro Ariel dotarła do Severiana, możemy zająć się naszą częścią zadania. Wyluzuj, Marcus, Naczelny nic jej nie zrobi, pamiętasz? – przypomniał mu Prosper. – Panowie, będziemy chyba musieli nieco zmodyfikować nasze plany. Pierwotnie mieliśmy pójść skrótem do ruin pierwszego miasta i szukać w tunelach ordonu, jednak w tej sytuacji wydaje mi się to bez sensu. Tylko stracilibyśmy czas. Wiem, bo podsłuchałem, że Darren jeszcze raz spotka się tej nocy z Tobiaszem. Chochlik ma mu powiedzieć o czymś, o czym wieczorem jeszcze nie wiedział, i coś przynieść. Znowu umówili się w Rajskich Ogrodach. Proponuję zaczekać tam na nich, zobaczyć, o czym będą gadać, i ewentualnie śledzić potem Magnusa. Może uda nam się zdobyć jakiś dowód, że handluje z nyrionami. Co prawda uratujemy w ten sposób dupę Severianowi, ale przynajmniej skończy się ten szwindel z ordonem. Co wy na to? Fabien podrapał się za uchem i westchnął.
– To ryzykowne, ale jedyne, co możemy zrobić. Jak nas Magnus dorwie... – Ciekawe, jak ten magiczny drań przedarł się przez kopułę, nie? Przecież jest na niego zaprogramowana – rzucił Marcus. – Tak, bardzo ciekawe. Może się tego dowiemy dziś w nocy? Nie martw się, Fabien, on poluje głównie na Naczelnych więc jest szansa, że nas oleje, jak będziemy ostrożni. – Prosper uśmiechnął się krzywo. – Zresztą jeśli chcecie, panowie, pójdę tam sam. Mnie nie zależy na życiu... – Dobra, dosyć gadki! O której ma być to spotkanie? – przerwał mu Fabien. – Za jakieś dwie godziny. Nie mam pojęcia, co takiego ma się wydarzyć, ale musi to być coś cholernie poważnego, inaczej by nie ryzykował, nie? – No dobra. W takim razie dobrze przygotujmy się do tej randki z Darrenem Magnusem. Nie chciałbym, żeby ten kochaś nas czymś zaskoczył – westchnął ciężko Marcus.
Chwilę stała u wejścia do komnaty. Słyszała kojący śpiewny szum wody gdzieś w pobliżu. Teraz, gdy już udało jej się otworzyć kryształowe drzwi, odwaga ją opuściła i poczuła się zdenerwowana. „Zupełnie jakbym szła na egzamin” – zadrwiła z siebie w myślach. Zacisnęła usta i wkroczyła do środka. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był stojący po lewej stronie portal teleportacyjny. Spojrzała na prawo, w kierunku źródła dźwięku, który towarzyszył jej w wędrówce przez ten dziwny budynek, i ujrzała przepiękną fontannę. Wielka misa z wodą wpuszczona była w marmurową podłogę, a jej brzegi spięte wieńcem ogromnych toczonych kamieni. Pośrodku naczynia dostrzegła posąg drzewa, niewykluczone, że nie było to dzieło ludzkich rąk. Nie miała pojęcia, jak można stworzyć coś tak pięknego. Od pnia wykonanego ze splecionych metalowych rurek odchodziło wiele konarów, gałęzi i gałązek, a każdą pokrywały misterne liście i pąki. To z nich właśnie spływała woda i to jej szum tak przyzywał Ariel. Przymknęła na moment oczy i wsłuchała się w odgłos spływania kropli. Takie dźwięki mogła wydawać tylko woda z magicznego strumienia. A więc była to jeszcze jedna odnoga Świętego Źródła.
„Ciekawe, czy mieszkańcy miast o niej wiedzą” – pomyślała. – Nie i niech tak zostanie – odpowiedział jej rozbawiony głos Severiana. Otworzyła oczy i spojrzała ponuro na Naczelnego. Dobrze, czas na show. Oby tylko się udało. – Witaj, Severian – zagaiła z pozoru przyjacielskim tonem. – Zdaje się, że musimy pogadać. Teraz już widziała całą komnatę, a w niej dziewięć błękitnych okręgów żarzących się na posadzce i w każdym z nich siedzącego na fotelu maga. Tylko dwa były puste: trzeci od lewej, jako że Severian stał teraz obok niej, i ostatni, wciąż czekający na Dziewiątego Maga. Siedmiu mężczyzn przypatrywało jej się z ciekawością. Przed nimi wisiała w powietrzu niczym hologram magiczna makieta wszystkich miast oraz pobliskich terytoriów. Nie miała jednak czasu jej się przyjrzeć, bo Severian zapytał: – A o czym, moja droga? Co takiego sprawiło, że przedarłaś się przez zaklęcia do Sali Obrad, pootwierałaś krypty Wielkich Nieobecnych, rozpieczętowałaś Kryształowe Wrota i zakłóciłaś naradę Naczelnych Czarnoksiężników dziewięciu miast? No, co takiego? Bo chyba nie Losowanie, do którego skłoniłem cię za pomocą miłosnego eliksiru? Ariel na moment zamurowało. A więc wiedział! Tylko skąd, do cholery?! I co teraz robić? Co jeszcze Severian wie? Właśnie otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, gdy Naczelny trzeciego miasta podniósł uspokajająco dłoń. – Zanim zechcesz nas łaskawie oświecić, pozwól, że ci przedstawię moich szanownych kolegów. Wypada przecież, aby wszyscy uczestnicy dyskusji choć trochę się wzajemnie znali, prawda? – zadrwił. – Oto Celestyn, Naczelny pierwszego miasta. – Wskazał na ciemnoskórego olbrzyma o krótkich srebrnych włosach, który siedział z nogą założoną na nogę i przyglądał jej się uważnie. Skinęła mu głową, bo uznała, że odrobina uprzejmości nic nie kosztuje, a on jej się odkłonił. – Poznaj także, proszę, Cyrusa z drugiego miasta. Ten Naczelny był chudym, przygarbionym staruszkiem z szarymi włosami spiętymi w kucyk. Miał na sobie powyciągany sweter, przypominające dżinsy spodnie i wyglądał jak wieczny hippis lub podstarzały szalony artysta. Ponownie skinęła głową. – Mnie oczywiście znasz – Severian uśmiechnął się – a to Gregorius,
Naczelny Mag czwartego miasta. – Tam dalej siedzi Teobald z miasta piątego. – Ariel pokłoniła się następnym Naczelnym, ci zaś odpowiedzieli jej... uśmiechem. – A oto Petrus, Konstancjusz i Bruno, Naczelni Magowie szóstego, siódmego i ósmego miasta. Jak wiesz, dziewiąte miasto nie ma swojego Naczelnego, przynajmniej do tej pory. Panowie, poznajcie w końcu naszą sławną Ariel Odgeon. Teraz już kompletnie zgłupiała. Przedstawił ją tak, jakby była przedmiotem ich dyskusji od bardzo, bardzo dawna. Co tu się dzieje? – Tak więc, Ariel, zechcesz teraz odpowiedzieć na moje pytanie? „Dobra, sam się naprasza! Skoro chce rozmawiać przy świadkach, proszę bardzo”. – Tak, zechcę – rzuciła hardo i ponownie zerknęła na wszystkich Naczelnych. Przyglądali jej się z kamiennymi minami. – Sprowadza mnie tutaj właśnie to, o czym przed chwilą powiedziałeś. Chcę wiedzieć, jakim prawem zmusiłeś mnie podstępem do udziału w Losowaniu, wiedząc, że nie jestem z waszego świata i potępiam taki proceder?! – wrzasnęła. – Jakim prawem poniżyłeś mnie przed całym Korpusem Oficerskim, który teraz śmieje mi się w twarz i wytyka mnie palcami?! Myślałeś, że się o tym nie dowiem? Kto dał ci prawo manipulować ludźmi?! Teraz jej furia już nie była udawana, bo właśnie przypomniała sobie, jak z powodu tych knowań omal nie zabiła Marcusa. Stała naprzeciw Severiana z zaciśniętymi pięściami, ciężko dysząc ze złości, podczas gdy on przyglądał jej się z politowaniem i... rozbawieniem. – No cóż, moja droga – zaczął, gdy w końcu pozwoliła mu dojść do słowa – wydaje mi się, że doskonale wiesz, dlaczego nakłoniłem cię do spotkania z twoim drogim Marcusem. – Zawiesił głos, uśmiechając się pod nosem. – Oczywiście z powodu dziecka, które tylko wy dwoje możecie sprowadzić na świat. Wiesz, jak bardzo jest ono ważne dla miast. Nie zostawiliście mi wyboru. – Znowu się uśmiechnął. – Przy całym szacunku dla waszej uczciwości, lojalności i tak dalej... Widziałem wasze wzajemne zaangażowanie i nie mogłem uwierzyć, że dwoje dorosłych ludzi nie ulega pokusie, mimo tak wielu nadarzających się okazji. Postanowiłem więc pomóc wam w podjęciu decyzji, zwłaszcza że Dziewiąty Naczelny jest bardzo potrzebny całej populacji naszego świata, a wy z uporem wzdragaliście się przed tym, żeby nam go dać. I cóż takiego się stało? Przecież właśnie tego chciałaś, czyż nie? I ten twój oficer również... – Co się stało?! – ryknęła Ariel. – Powiem ci, co się stało! W moim świecie stanąłbyś przed sądem za stręczycielstwo! W twoim zresztą też powinieneś, bo taka manipulacja to jawne łamanie waszych przepisów
o Losowaniach! Przez ciebie omal nie zabiłam Marcusa! Wydaje ci się, że jako Naczelny stoisz ponad prawem i możesz robić, co zechcesz?! Nie możesz! Severianie, oskarżam cię o wielokrotne łamanie prawa zarówno w twoim, jak i w moim świecie! Żądam postawienia cię przed Radą Mieszkańców w celu osądzenia twoich przewinień i pozbawienia urzędu Naczelnego Czarnoksiężnika! Teraz Severiana zatkało. Takiego obrotu sprawy chyba się jednak nie spodziewał. Ariel zobaczyła też lekką konsternację na twarzach pozostałych Naczelnych. – Czy nie oceniasz go zbyt surowo? – mruknął nieco zakłopotany staruszek z drugiego miasta, ten, który wyglądał jak hippis. Cyrus, zdaje się. Ariel nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Właśnie oskarżyła Severiana przed pozostałymi Naczelnymi i zgodnie z prawem – wyczytała to kiedyś w bibliotece – on teraz powinien złożyć wyjaśnienia, a tymczasem wygląda na to, że oni o wszystkim wiedzieli! I jeszcze go wspierali! – Słucham!? Zbyt surowo? W przypadku tak jawnego łamania prawa mówi mi pan, że oceniam go zbyt surowo? Albo się przesłyszałam, albo jest pan z nim w zmowie – wysapała, wzburzona. Cyrus szybko spuścił wzrok i nic już nie powiedział. – Czy jeszcze któryś z was uważa, że za ostro oceniam Severiana? No? – Rozejrzała się. – Rozumiemy twoje wzburzenie, Ariel, ale i ty spróbuj nas zrozumieć. To dziecko... Ono... Bardzo go potrzebujemy. Severian miał dobre intencje, choć być może wybrał zły sposób działania – rzucił inny Naczelny. – Dobre intencje? To tak mają wyglądać rządy wybrańców miast? Ośmiu tak kryształowo uczciwych, że śpiewająco przeszli testy na Naczelnych, teraz okazało się ośmioma kryminalistami bez honoru? Dobrze słyszę? Wspieracie łamanie prawa? Wy, którzy na co dzień pilnujecie jego przestrzegania? No, panowie, skoro tak, to chcę wam powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, nie zamierzam przebywać w tak zakłamanym świecie. Odejdę stąd najszybciej, jak to możliwe, bo aż mnie mdli na samą myśl o tym, jak tu się traktuje osoby, które chcą wam pomóc. A po drugie, zanim odejdę, zamierzam poinformować wszystkich mieszkańców, jakich to uczciwych mają Naczelnych. Niech oni was ocenią. A teraz żegnam! – Rzuciła im pogardliwe spojrzenie i ruszyła zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia. – Obawiam się, że jednak pozostaniesz w naszym świecie aż do
porodu – odpowiedział wesoło Severian. – A jeśli będziesz wystarczająco rozsądna, może nawet dostaniesz eliksir niepamięci, zanim zabierzemy... Nie zdążył dokończyć, bo błyskawicznie się odwróciła i nim ktokolwiek zdążył zareagować, z rozmachem wymierzyła mu siarczysty policzek. – To za cierpienia Marcusa, moje i wielu innych, którymi manipulowałeś, wredny draniu! – wycedziła zimno. – A teraz spróbuj mnie zatrzymać! Ponownie ruszyła do drzwi. – Jednak nie pozwolimy ci odejść – usłyszała już przy wrotach, a potem poczuła zaklęcie oszałamiające, które trafiło ją w plecy i powaliło na ziemię. – Po dobroci lub siłą, ale dasz nam to, czego chcemy. – Severian stał nad nią i przyglądał jej się z takim zainteresowaniem, jakby była okazem wyjątkowo rzadkiego motyla. Wszystko się w niej zagotowało. O rany! A ona chciała pomóc tym bydlakom! Przyszła do ich świata w dobrej wierze! Te myśli poszły otwartym kanałem telepatycznym i zobaczyła na twarzach niektórych Naczelnych konsternację. Podniosła się z ziemi i nim pomyślała, co robi, wyciągnęła dłoń w kierunku Severiana. „Chcę!”. Zażyczyła sobie, żeby cierpiał, i z satysfakcją stwierdziła, że krzywi się z bólu. „Chciałeś mi coś zabrać siłą? – zapytała drwiąco. – No to spróbuj!”. Chwilę potem w Sali Obrad rozpoczęło się istne bombardowanie zaklęciami oszałamiającymi i usypiającymi. Wkurzona, najpierw posłała zaklęcie Severianowi, a gdy pozostali Naczelni stanęli w jego obronie, odpowiedziała im atakiem. Sama unikała zaklęć, ukryta za magiczną tarczą. Ośmiu mężczyzn słało w jej stronę z ośmiu kierunków potężne zaklęcia powalające, ale udało jej się odeprzeć wszystkie i jeszcze parę razy nieźle im przyłożyć. Byli zdumieni, że jest taka szybka i skuteczna. Po kilku minutach zażartej walki, gdy poczuła już zmęczenie, Severian nagle wykonał jakiś gest i... pozostali Naczelni przestali ją atakować. Skryta pod magicznym kloszem ochronnym usłyszała, jak Naczelny mówi: – I co, panowie, dalej uważacie, że się nie nadaje? Nic z tego nie rozumiała. Dlaczego tak nagle przerwali atak? Dlaczego teraz sami wystawiają się na jej zaklęcia? – To niesamowite, Severianie – dobiegło do jej uszu – ale masz rację. Powinna przejść próbę, bo wykazała się wielkimi umiejętnościami czarnoksięskimi. Zostawimy cię z nią teraz, a ty postaraj się jej
wytłumaczyć, dlaczego to jest dla nas takie ważne. I tym razem zrób to dyplomatycznie. Który to powiedział? To był Celestyn, Naczelny pierwszego miasta. Mężczyźni zaczęli kolejno podchodzić do niej i pozdrawiać ją skinieniem głowy, po czym wracali przez portal do własnych miast. Na końcu szedł Celestyn. – Gratuluję – rzekł. – Udało ci się przekonać wszystkich Naczelnych. Mam nadzieję, że pomyślnie przejdziesz próbę. A teraz wysłuchaj Severiana. Tym razem powie ci prawdę i potraktuje cię z należnym szacunkiem. Wszystko, co do tej pory robił, odbywało się za naszym przyzwoleniem. Przykro mi, że nasz... hmm... sposób postępowania cię zdenerwował. Przepraszam w imieniu wszystkich Naczelnych i jeszcze raz proszę, byś cierpliwie wysłuchała Severiana. Jeśli zrobi coś, co cię wkurzy, możesz go zmienić w żabę. – Zaśmiał się serdecznie. – Do zobaczenia, Ariel. Będę trzymał za ciebie kciuki na arenie. Pomachał jej i także zniknął w portalu, a ona pozostała sama z Severianem. Nic z tego nie rozumiała, a właściwie nie chciała rozumieć. Spojrzała nieufnie na Naczelnego. On też chyba nie był pewny, czy jednak znowu go nie zaatakuje, ale podszedł do niej z uniesionymi w obronnym geście rękami. – Niezależnie od tego, co o mnie myślisz – zaczął – powinnaś wiedzieć, że to wszystko, co do tej pory zrobiłem... No, w każdym razie nie było mi łatwo grać podłego drania. Celestyn ci obiecał, że powiem prawdę, i tak będzie, tylko tym razem może wybierzmy spokojniejszą formę wymiany argumentów, co? – zaproponował niepewnie. – Twoje zaklęcia... No cóż, nie będę ukrywał, że dałaś mi łupnia. – Uśmiechnął się. – Może usiądziemy? Myślę, że Cyrus nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli na chwilę zajmiesz jego miejsce. – Wskazał fotel drugiego Naczelnego i Ariel, nadal nieufna, przysiadła na nim. – Więc? – zapytała podejrzliwie. – Co chcesz mi powiedzieć i jaką mam gwarancję, że tym razem mnie nie oszukasz? Znowu się uśmiechnął. Wykonał gest dłonią i odniosła wrażenie, że powietrze stało się lekkie i rześkie. Jednocześnie zaczęła odbierać wszystkie myśli i marzenia Severiana, zatem zdjął z siebie zaklęcie ochronne adger i pozwolił jej zajrzeć do swego umysłu. Potem wziął ją za rękę, aby wzmocnić przekaz telepatyczny. – Nie włączę osłony przez cały czas naszej rozmowy. Chcę także, żebyś rzuciła na mnie zaklęcie prawdomówności. Umiesz to zrobić. W ten sposób dodatkowo zyskasz pewność, że cię nie oszukam. Możesz pytać,
o co chcesz. Patrząc jej cały czas w oczy, zaczął spokojnie tłumaczyć, dlaczego kazano mu uczynić to, co zrobił. Czuła, że jeszcze nigdy nie był z nią tak szczery jak tego wieczoru, ale mimo to jej umysł nie chciał tego przyjąć do wiadomości. – Na początku naprawdę chodziło nam tylko o pomoc przy smokach. Ty sama uświadomiłaś nam, że jesteś wyjątkowa, gdy wykonałaś bez żadnego wysiłku zaklęcia, które nie udają się nawet największym czarnoksiężnikom z naszego świata. Pamiętasz, jak otworzyłaś boks Vivianne? Nawet nie wiedziałaś, jak wielkie czary go strzegą. A jak odemknęłaś kopułę miasta bez buzdyganu? A lewitacja? Wiesz, że tylko trzech obecnych Naczelnych to potrafi? Ja nie – dodał pospiesznie. – Widząc, jak wielkie masz możliwości, pomyśleliśmy, że mogłabyś nam urodzić Dziewiątego Maga, ale... – Ale nic z tego! – warknęła. – Daj mi dokończyć. Najpierw chcieliśmy niezupełnie uczciwie skłonić cię do urodzenia dziecka, które w naszym przekonaniu zostałoby kolejnym Naczelnym, skoro jego matką jest tak potężna czarownica, i urodziłoby się jako owoc prawdziwej miłości, a nie Losowania. Potem jednak miałaś wypadek z pegazem, w którym omal nie zginęłaś. Później znowu niewiele brakowało, żebyśmy cię stracili w tunelach nyrionów. Byliśmy zszokowani, że przeżyłaś, wróciłaś i jeszcze dostarczyłaś nam wielu ważnych informacji. Niestety medyk poinformował mnie, że według niego nie zajdziesz w ciążę z powodu tych wszystkich urazów, jakich doznałaś. To ja pierwszy zrozumiałem, że nadrzędnym celem twojego pobytu w naszym świecie jest zostać Dziewiątym Magiem, a nie jego matką! Wyraźnie się ożywił, był wręcz podekscytowany, a może także dumny. – Oni nie wierzyli, że Naczelnym dziewiątego miasta może zostać kobieta, dlatego potrzebowali dowodu na to, że naprawdę masz takie zdolności, o jakich im opowiadałem. Zaproponowałem więc małą prowokację, na którą niechętnie się zgodzili. Wiedziałem, co sądzisz o Losowaniach i jaka będziesz wściekła, gdy zechcę cię do czegoś takiego skłonić. Prawdę mówiąc, myślałem, że zrobisz mi awanturę, jak tylko wspomnę o możliwości zmuszenia cię do udziału. Ale ty z uporem kryłaś się ze swoimi umiejętnościami. Im bardziej naciskałem na Marcusa, grożąc mu coraz to nowymi represjami, tym mniej udawało mi się osiągnąć. Wy dwoje... hmm... muszę przyznać, że poziomem uczciwości
i lojalności powaliliście mnie na kolana. – Skłonił głowę z szacunkiem. – Musiałem przejść od słów do czynów. Zainscenizowałem więc wasze Losowanie. Pamiętasz ten dzień, gdy szukałaś w bibliotece odpowiedzi na pytanie, dlaczego z jaja jeszcze nic się nie wykluło? Poprosiłem Adelę, żeby ci dolała do herbaty eliksiru miłosnego. Resztę już znasz. Nie miałem jednak pojęcia, że wyładujesz złość na Marcusie. – Spojrzał na Ariel przepraszająco, a ona nadal wpatrywała się w niego uważnie bez słowa. – Miałem nadzieję, że od razu przylecisz do mnie, zrobisz mi awanturę i w kłótni ujawnisz swoje moce. I tak się stało. Co prawda dopiero po kilku dniach, ale najważniejsze, że tu jesteś. Wybacz mi tę paskudną prowokację, ale niestety tylko w ten sposób mogłem ich przekonać, że powinni cię dopuścić do próby. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, cały czas trzymając się za ręce. Severian nie miał włączonej ochrony telepatycznej, Ariel zaś uruchomiła swoją i analizowała jego słowa. – Masz rację – odezwała się w końcu. – Zrobiłabym ci wcześniej awanturę, gdyby eliksir był nieco słabszy. A swoją drogą, skąd miałeś taki stężony napój, że byłam po nim niczym śnięta driada? Od Orestesa? – To był zwykły eliksirek, taki, jaki wszędzie można dostać. – Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Wasza miłość potrzebowała tylko małej zachęty. Pokiwała głową. – Tak naprawdę nie musiałeś robić żadnej prowokacji – powiedziała z wyrzutem. – Naraziłeś zdrowie i życie wielu osób tylko po to, by udowodnić kilku facetom, że im dorównuję. A wystarczyłoby do mnie przyjść i po prostu powiedzieć. Od razu byś usłyszał, że ta posada mnie... nie interesuje. Straciłeś więc niepotrzebnie mnóstwo czasu i sił, żeby usłyszeć dokładnie to samo. Nie chcę zostać Naczelnym Magiem! Nie mam zamiaru nadstawiać głowy i walczyć z ośmioma smokami tylko dlatego, że potrzebujecie swojego Naczelnego! Nie interesuje mnie, co o tym myślicie ani jakie macie plany. Chcę wrócić do mojego świata! Do mojej córki! I to natychmiast! – Nie chcesz? – wykrztusił Severian. – Pierwszy raz słyszał, żeby ktoś nie chciał zostać Naczelnym Magiem! I to jeszcze Dziewiątym! – Ariel, to wielki zaszczyt... – ...honor i obowiązek! Tak, wiem, ale ja tego nie chcę! – zadrwiła, widząc, jak mocno jest poruszony. Takiego obrotu sprawy chyba się nie spodziewał. Było to marzenie każdego, dosłownie każdego obywatela tego świata, a jedyny obywatel,
jaki się nadawał do zadania, odpowiedział właśnie: „Spadaj!”. – Dziewiąty Mag ma zjednoczyć wszystkie miasta i... – ...i przegnać zło raz na zawsze! – znowu dokończyła za niego. – Tak, ja też znam tę legendę, tyle że to nie ja będę tym magiem. Nie mam na to ochoty ani czasu. Muszę wracać, jasne? – Boisz się tej próby – domyślił się. – Boisz się, że zginiesz. Niepotrzebnie. Z takimi umiejętnościami przejdziesz ją bez problemu... – Nie, nie boję się – przerwała mu, zmęczona tą rozmową. – Po prostu wcale mi na niej nie zależy... – A Marcus? – rozpaczliwie użył ostatniego argumentu. – Odejdziesz i go zostawisz? Zgrzytnęła zębami. To nie fair przypominać jej o Marcusie. – Severian! – Zostawisz go? – A mam inne wyjście? W tamtym świecie mam córkę i ona mnie potrzebuje. W tym świecie nie mogę być z Marcusem, bo tego zabrania wasze prawo. To po cholerę mam tu zostawać? Dla pieprzonego zaszczytu, honoru i obowiązku? – rzuciła ze złością. – Nie, dziękuję! Wolę wrócić do swojego świata, chyba że jednak nie mogę... – zawiesiła znacząco głos. – Nie, Ariel. Tak jak powiedział Celestyn, nie będzie już żadnych kłamstw ani manipulacji. Tylko szczerość, prawda i twój wolny wybór. – Więc jeśli teraz wstanę, wyjdę tymi drzwiami i poproszę pierwszego oficera, jakiego spotkam, o otwarcie portalu, to będę mogła wrócić do mojego świata? Kiwnął głową. – I nie spróbujecie mi przeszkodzić ani mnie zatrzymać? Okej. Kiedy następnym razem zechcesz, żeby ktoś wyświadczył ci przysługę, nie uciekaj się do podstępu, tylko zwyczajnie go poproś, może otrzymasz zgodę. Cześć. – Machnęła ręką magowi i ponownie ruszyła w stronę drzwi. „No, zaraz zobaczymy, na ile prawdziwe są zapewnienia Severiana” – pomyślała pod osłoną zaklęcia adger. Wrota komnaty były coraz bliżej, a on nie próbował jej zatrzymać. Dopiero przy samym wyjściu dobiegł ją telepatyczny szept: „Szkoda. Jako Dziewiąty Mag mogłaby zmienić prawo. Mogłaby być z nim... A ja mógłbym...”. Stanęła jak wryta. – Co powiedziałeś? – Odwróciła się do Severiana. Nadal siedział w swoim fotelu. Był tak zmartwiony, że nie włączył
na czas swojej telepatycznej ochrony. – Co powiedziałeś? Powtórz! – To jest możliwe tylko teoretycznie. – Przełknął nerwowo ślinę i pokręcił głową. – Nikt do tej pory tego nie zrobił. – Gdybym przeszła próbę i została Dziewiątym Magiem, mogłabym znieść system Losowań i żyć tu razem z Marcusem? Severian, mogłabym?! – zaczęła się dopytywać. – Teoretycznie Naczelny tworzy prawo w mieście, którym rządzi. – Wiercił się teraz jak na przesłuchaniu. Widać było, że chętnie by odszczekał to, co mu się chwilę wcześniej wymknęło, tyle że było już za późno. – Gdybyś została Naczelnym, mogłabyś to zrobić, bo miałabyś takie uprawnienia. To jednak tylko hipoteza, bo nikt nigdy nawet nie pomyślał o takiej możliwości. Znieść prawo ustanowione przez Pierwszego Naczelnego, Xaviere’a D’Oriona, to tak, jakby zburzyć cały zbudowany przez niego świat. To niemal herezja! Mogłyby wybuchnąć zamieszki – dokończył szeptem, przerażony taką wizją wydarzeń. – Nigdy wcześniej kobieta nie była także magiem medykiem smoków ani Naczelnym Magiem, nie? – zapytała. – A przecież ja zostałam medykiem smoków i ludzie jakoś to przeżyli, choć to też było wbrew prawu. Zerknął na nią niespokojnie. Czy ona proponuje mu układ? – Czy inni magowie mogliby mi zabronić, gdybym chciała zmienić prawo w swoim mieście? – Naczelni ustalają wspólną politykę miast, to prawie federacja, jednakże każdy Naczelny rządzi w swoim mieście samodzielnie. – Czyli nie musiałabym ich pytać o zdanie? – Nie byliby szczęśliwi, ale nie mieliby nic do gadania. – Na litość boską, Severian, czemu mi wcześniej tego nie powiedziałeś? I dlaczego sam nie zmienisz prawa, skoro możesz? – Wychowałaś się w innym świecie. – Severian westchnął. – Nie wiesz, jak to jest dorastać w miejscu, gdzie kult Wielkiego Xaviere’a jest wszechobecny. Zmieniać coś, co on ustanowił? Nikomu nie przyszłoby to do głowy! Nikt nie ma odwagi, chociaż... wielu chciałoby zmian. Nawet Naczelni się na to nie ważą, mimo że przynajmniej hipotetycznie mogą to zrobić. Zapadła cisza, przerywana tylko śpiewnym szumem magicznej fontanny. – Nie podpuszczasz mnie teraz? Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Znów wyczuła, że umysł
mężczyzny nie jest chroniony. – Rzuć zaklęcie prawdomówności – zażądał. – I pytaj. I rzeczywiście potwierdził wszystko, a ona pozbyła się wątpliwości. – Możesz powiadomić pozostałych Naczelnych, że osiągnąłeś cel. Przystąpię do próby na Dziewiątego Maga, Severianie. Robię to wyłącznie dla Marcusa, chociaż wydaje mi się, że dla innych też. – I uśmiechnęła się pod nosem. Spojrzał na nią spode łba. – Zaraz ich zawiadomię. Ale jeśli się zgadzasz, nie chcielibyśmy czekać z próbą zbyt długo. – Może być nawet jutro. – Jej wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach i już widziała Marcusa, Amandę i ich wspólne życie w tej pięknej krainie. – I nie martw się, Severian – rzuciła od drzwi. – Nikomu nie powiem o twoim związku z Mariną. Szkoda tylko, że mając takie możliwości, nie zmieniłeś prawa, żeby z nią być.
Już od dobrych czterdziestu minut czekali w Rajskich Ogrodach, w miejscu, które wskazał im Prosper. Byli tak doskonale zamaskowani, że nawet przechodzący obok kot nie zwrócił na nich uwagi. Przykryci zielskiem i ziemią, z soczewkami noktowizyjnymi na oczach, leżeli bez ruchu i pilnie obserwowali otoczenie. Zrezygnowali nawet z łączności telepatycznej. Potraktowali to zadanie śmiertelnie poważnie i bardzo solidnie się do niego przygotowali. Teraz trzeba było tylko uzbroić się w cierpliwość. W pewnej chwili przemknęła koło nich jakaś rozchichotana para, wracająca pewnie z prywatnego Losowania, ale na szczęście ich nie dostrzegła, zbyt zajęta sobą. Oficerowie odetchnęli z ulgą – przez tych dwoje Darren mógłby jeszcze zmienić miejsce spotkania. Rajskie Ogrody były ulubionym terenem rekreacji dla mieszkańców miasta. Tropikalna roślinność, mnogość strumyków, fontann, oczek wodnych z kolorowymi rybami oraz obecność wielu gatunków półdzikich, choć łagodnych, zwierząt powodowały, że mieli tu namiastkę wolności, jakiej im brakowało pośród kamienistych uliczek przykrytych kopułą. Ta część Ogrodów, w której Magnus wyznaczył chochlikowi spotkanie, znajdowała się niedaleko śluzy towarowej, wiodącej do miasta od strony
terenów hodowlanych. Czasem wchodzili tędy oficerowie, częściej jednak dostarczano płody rolne, zwierzęta do rzeźni, owoce z sadów, warzywa i zioła z Doliny Zielarzy. Właśnie zaczął siąpić lekki deszczyk i Fabien uświadomił sobie, że dziś jest termin dostawy ziół. A niech to! Powinien być w konwoju. Miał tylko nadzieję, że Zorian wymyślił jakieś logiczne usprawiedliwienie jego nieobecności. W tym momencie śluza się otworzyła i do środka wkroczyła karawana obładowanych skrzyniami pegazów. Leżeli tak więc w trójkę i obserwowali przemokniętych kolegów ochraniających dostawę. Sami też ociekali wodą. Czas płynął, pegazy przechodziły tuż koło nich, a Darrena jak nie było, tak nie było. Przez chwilę pomyśleli nawet, że może zrezygnował ze spotkania ze względu na konwój. Śluza bezszelestnie zamknęła się za ostatnim pegazem. Gdzie, u licha, jest Darren? W pewnej chwili usłyszeli szelest, potem jakiś chrobot. Wytężyli wzrok. Niedaleko ich kryjówki dreptał... jeż. Wymienili spojrzenia. Zwierzę zatrzymało się na chwilę i zaczęło intensywnie niuchać ryjkiem, po czym podreptało dalej, by po chwili wrócić. Od strony miasta dobiegł ich odgłos szybkich kroków. Ukryci mężczyźni niemal przestali oddychać. Ktoś przystanął niedaleko nich. – Ehm! – chrząknął cienko. Poznali, że to chochlik. W tym momencie jeż zamarł w bezruchu, a potem... jego drobne ciało zaczęło zmieniać kształt. Ryjek zniknął i pojawiła się szpetna, pełna blizn twarz, a zamiast kolców ciemny nieprzemakalny płaszcz. Parę chwil później w miejscu, w którym widzieli maleńkiego jeża, ujrzeli koszmarną postać Darrena Magnusa! – Tutaj! – syknął, rozglądając się, i po chwili wystraszony Tobiasz podszedł bliżej. – Więc? – Wrócił – szepnął chochlik najciszej, jak mógł. Przyjaciele wytężyli słuch. – Nic mi nie powiedział, ale był bardzo zadowolony. Mówił tylko, że jutro z rana jest święto. Zapadło milczenie. – A więc mu się udało... – stwierdził w końcu zamyślony mag. – No nic, w takim razie należy się pospieszyć. Jutro o tej porze dostaniesz swoją zapłatę, Tobiaszu. Błyskawicznie przemienił się z powrotem w jeża i równie szybko podreptał ku śluzie, a Tobiasz uciekł w podskokach w stronę centrum miasta. Oficerowie leżeli jeszcze parę minut w swojej kryjówce, bojąc się, żeby Darren nie wrócił, zwłaszcza że śluza się nie otworzyła. Po jakimś
czasie Prosper zakradł się tam i uważnie zbadał teren, po czym dał znak pozostałym. – No i już wiemy, którędy włazi – szepnął. Tuż pod wrotami śluzy dostrzegli niewielki podkop, w sam raz dla jeża. Spojrzeli po sobie. Fabien wyjął buzdygan i bezszelestnie otworzył śluzę. Wyjrzał na zewnątrz przez soczewki noktowizyjne. Na drodze wiodącej do koszar dostrzegł jakiś ruch. „A żeby to gnomy obesrały! Ale drań ma tupet!” – mruknął, pokazując przyjaciołom oddalającą się postać Darrena. Wystarczyło, że spojrzeli po sobie, i już mieli gotowy plan. Jeśli się powiedzie, to kto wie, może zaskoczą i oszołomią Magnusa, a potem dostarczą go Severianowi? Jak duchy podążyli za nim.
Wróciła podekscytowana do swojej kwatery. Jeśli się uda i przejdzie próbę, i jeśli... A jeżeli nie? Cholera! Niewielu kandydatów ma tyle szczęścia, by pokonać osiem smoków bojowych, obłaskawić własnego i zdobyć przedmioty należące do Xaviere’a D’Oriona. Zgodziła się na to szaleństwo tylko ze względu na Marcusa i wizję ich wspólnego życia tutaj. Zrobiła to tylko dla niego. Chryste, gdyby Marcus się dowiedział, na co przystała... sam by ją zabił. Ale teraz sam też był w nieciekawej sytuacji. Prowadził Fabiena i Prospera do Ordonowej Jaskini pod ruinami pierwszego ratusza, aby się dowiedzieć, kto handluje ordonem z nyrionami. Bała się o niego i bardzo chciała, by już szczęśliwie wrócił. Ledwie o nim pomyślała, ktoś zapukał. – Tak? – rzuciła. Drzwi się uchyliły i wszedł Jim ze stertą świeżych ręczników i talerzem kanapek. – Pani Ariel – ucieszył się na jej widok – pomyślałem, że przyniosę swojej pani kolację, żeby miała pani siły do jutrzejszej próby. – Postawił talerz na komodzie i ukłonił się nisko. – Skąd wiesz o próbie? – Chryste, jeszcze dobrze nie wróciła, a już wszyscy o tym trąbią? – Pan Severian rozmawiał ze mną przez lustro. – Z dumą pokazał lśniącą taflę. – Kazał mi przygotować pożywny posiłek. – Znowu się
ukłonił. – Ale nie mówiłeś o tym nikomu? – Nikomu – potwierdził z uśmiechem. – Dobrze. – Ariel odetchnęła z ulgą. Severian się o nią troszczy? To coś nowego. Może ma nadzieję, że przejdzie próbę i zmieni prawo, a wtedy i on będzie mógł z Mariną... – Jim, nadal masz zakaz mówienia o tym komukolwiek, jasne? Stworzenie kiwnęło głową i podreptało do łazienki, aby przygotować jej kąpiel. – Tak sobie pomyślałam – rzuciła niby od niechcenia – czy wiesz może, jak wygląda ta Arena, no i oczywiście próba? Chochlik podrapał się czteropalczastą ręką po brodzie. – Wiem tylko, że jutro będzie święto. Z samego rana ogłoszą przez lustra informacyjne we wszystkich miastach, że moja pani stanie do próby na Naczelnego Czarnoksiężnika. Nigdy nie byłem na Arenie, wiem tylko, że leży między miastami i dostęp do niej mają tylko Naczelni, ich smoki oraz kilku oficerów ochrony. I kandydat oczywiście – poinformował ją uprzejmie. – No i widziałem ją w lustrach informacyjnych. W czasie próby każdy będzie miał wolne, nawet ja, przez całą godzinę – pochwalił się. „Fajnie! Czyli zrobię z siebie widowisko dla wszystkich miast! Super!”. – Arena ma kształt ośmiokąta – tłumaczył dalej Jim, porządkując jednocześnie rzeczy Ariel. – W każdym z ośmiu boków są wrota do boksu bojowego smoka, którego należy pokonać. Wszystko jest od środka wyłożone metalem, bo smoki buchają ogniem – gadał dalej uradowany. „Zaraz się popłaczę z radości!” – pomyślała smętnie. Zaczynało do niej docierać, w co się wkopała. – Na dany znak wrota się otwierają i smoki wychodzą. Kandydat musi je poskromić... – A co to konkretnie znaczy? – Chochlik zmarszczył brwi, jakby z jednej strony pytanie było bardzo trudne, a z drugiej odpowiedź oczywista. – Muszą mu złożyć pokłon i zapaść w sen... albo coś w tym stylu – stwierdził, nie do końca pewny. – Potem trzeba zdobyć przedmioty Wielkiego Xaviere’a... – Kapelusz, laskę, płaszcz i księgę magii? – Tak. I rękawicę – dodał z poważną miną, podnosząc chudy palec. – Są zawieszone wysoko nad Areną w specjalnej klatce i zamknięte potężnymi zaklęciami nałożonymi przez wszystkich Naczelnych. No
i kandydat musi jeszcze przywołać swojego smoka... – Chryste! – wyjąkała, teraz już serio przerażona własną głupotą. – Przecież ja nie mam smoka! Zaczęła gorączkowo kombinować, co zrobić, by nie dać się jutro zabić ośmiu krwiożerczym smokom Naczelnych – teraz już wiedziała, czemu jej do nich nie dopuszczono – zdobyć te cholerne przedmioty i przywołać jakiegoś smoka! „Tym razem przegięłam!” – pomyślała, idąc do łazienki, żeby się wykąpać. Poziom adrenaliny był tak wysoki, że tej nocy nie zmrużyła nawet oka. Kanapki pozostały nietknięte...
Noc już szarzała, gdy skradali się jak cienie za Magnusem. Niedaleko koszar zobaczyli, że mężczyzna skręca, po czym upewniwszy się, czy nikt go nie śledzi, wchodzi między drzewa. Domyślali się, dokąd wiedzie ta droga – wzdłuż Chochlikowego Jeziora w stronę Driadowego Jaru i dalej do starej sztolni krasnoludów. Nie mylili się. Magnus szedł teraz całkiem jawnie skrajem jeziora w stronę jaru i nagle zniknął im z oczu. Kiedy dopadli krawędzi wąwozu, zobaczyli, że mężczyzna zmierza w kierunku sztolni. Więc to tutaj ma kryjówkę! Właściwie wystarczyło zawrócić i powiadomić Severiana, że Magnus żyje i handluje ordonem pod jego nosem, postanowili jednak, że pójdą jeszcze kawałek dalej. Magnus wszedł do starej kopalni, a oni zrobili cichą naradę i podążyli za nim: pierwszy Marcus, który miał już doświadczenie w patrolach pod ziemią, potem Fabien, na końcu ubezpieczający ich Prosper. Buty na miękkiej podeszwie skutecznie tłumiły kroki oficerów. Tunel biegł skosem w dół i w bok, po czym rozdzielał się w trzech kierunkach. Marcus przypomniał sobie, że wszystkie odnogi w tunelach nyrionów prowadziły w prawo, uznał więc, że i tu może być podobnie. Zrobili kilka kroków i stanęli jak wryci. Korytarz był zablokowany ścianą wody, ale nie spadającą z góry kaskadą, lecz magicznym grubym murem wodnym. Marcus ocenił, że jeśli nabierze dużo powietrza, może zdoła go przekroczyć, nie wiadomo było tylko, co jest po drugiej stronie. Po krótkiej naradzie ustalili, że spróbuje przejść tę ścianę wody,
sprawdzi i wróci do nich. Wciągnął więc w płuca powietrza i nieco zdenerwowany ruszył naprzód. Jeden, dwa, trzy, cztery kroki i dalej woda. Pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć kroków i zobaczył zarys tunelu przed nim. Dziesięć, jedenaście, dwanaście... Pomału zaczynało brakować mu powietrza. Musiał się spieszyć. Tu nie było Ariel, która by go wspomogła. Ostatkiem sił wynurzył się z drugiej strony ściany. O dziwo, całkiem suchy! Widocznie to coś jednak nie było wodą. Gdzieś daleko z przodu dojrzał światełko i usłyszał jęki. Wprawdzie obiecał wrócić do towarzyszy, ale postanowił najpierw sprawdzić źródło tych głosów. Kilka kroków dalej zobaczył wejście do pieczary, a w niej... Bogowie! Mało nie zwymiotował! Darren Magnus rozmawiał z jakimś nyrionem, gestykulując przy tym gwałtownie. Nyrion miał na oczach coś w rodzaju okularów, żeby blask pochodni go nie oślepił. Chyba o coś się kłócili. Ale najgorsze było to, co ujrzał za ich plecami. Jak najszybciej i najciszej wrócił przez dziwną wodną ścianę do Fabiena i Prospera. – Chodźcie szybko! Musicie koniecznie coś zobaczyć! Przyjaciele nabrali powietrza i cała trójka ruszyła przez płynną zaporę. Po chwili dotarli do jaskini. Magnusa już nie było. Chyba poszedł dalej. Ale nie miało to teraz znaczenia. Oto na ich oczach rozwiązała się kolejna zagadka. Marcus i Fabien stali z szeroko otwartymi oczami i obserwowali, co robią nyriony w pieczarze. A to, co tam ujrzeli, było naprawdę wstrząsające. Wszystko wskazywało na to, że... odkryli hodowlę pół ludzi, pół nyrionów. Cała jaskinia była podzielona na zagrody jak dla bydła, a w każdej z nich przebywały uwięzione kobiety – brudne, wychudzone, przerażone i... wszystkie w ciąży. Nieco dalej w innych zagrodach ujrzeli kilka kolejnych kobiet karmiących dzieci, a jeszcze dalej kilkoro dzieci-potworków w różnym wieku. Marcusowi jeszcze raz wszystko podeszło do gardła na myśl o tym, że taki sam los mógł spotkać Ariel. Bogowie! Nagle gdzieś za plecami usłyszał jęk i odgłos padającego ciała. Odwrócił się i zobaczył Fabiena, który właśnie buzdyganem ogłuszył... Prospera! – Odbiło ci? – wysyczał. – Dlaczego to zrobiłeś? Za atak na innego oficera wylecisz z Korpusu! Fabien dał mu znak, że nie czas na kłótnie i trzeba uciekać. Błyskawicznie przedarli się z nieprzytomnym Prosperem przez ścianę wodną, wytaszczyli go ze sztolni, a potem zawlekli przez Driadowy Jar w kierunku jeziora. Marcus co prawda nie widział powodu do tak nagłej
ucieczki i nie rozumiał zachowania elfa, ale zatrzymał się dopiero niedaleko bungalowów. – Co to, do cholery, miało znaczyć?! – rzucił zdyszany Marcus, gdy przysiedli na chwilę pod jakimś krzakiem. – Całkiem ci odbiło?! – Zamknij się i słuchaj! – syknął Fabien. – Musiałem ogłuszyć Prospera, bo w jednym z boksów była... Irinna z potworkiem na kolanach. Nie rozumiesz? Narobiłby rabanu i nikt z nas nie uszedłby z życiem. Zabiliby i nas, i te kobiety, i nikt nawet by się nie domyślił, gdzie jesteśmy, a w ten sposób mamy szansę opowiedzieć wszystko Zorianowi i uwolnić te biedaczki! – Nie musiałeś go ogłuszać! – Nie? To pomyśl, jak ty byś się zachował, gdyby w jednej z zagród była Ariel. Marcus zgrzytnął zębami. Cholera, elf znowu miał rację. – Nie ma czasu. Chodźmy do Zoriana. – Prosper ją widział? – Marcus popatrzył z litością na nieprzytomnego oficera. Elf kiwnął głową. No to mieli przerąbane. Kiedy Prosper dojdzie do siebie, pozabija ich. Tymczasem świtało i trzeba było szybko gdzieś zamknąć nieprzytomnego towarzysza, żeby nie narobił kłopotów, a potem przekazać nowiny generałowi. Dźwigając Prospera do koszar, Marcus nadal miał przed oczami obraz pieczary zapełnionej wynędzniałymi kobietami. Teraz już wiedział, gdzie ginęły te wszystkie istoty, które odmówiły udziału w Losowaniu i zostały do niego zmuszone za pomocą ordonu. Bogowie, to proceder na niewyobrażalną skalę! Ile osób jest w to zamieszanych? Pogrążony w myślach nie zauważył nawet, że słońce już wstało, rozpoczął się nowy dzień w koszarach, a Prosper... dochodził do siebie. Szarpiącego się i klnącego na czym świat stoi mężczyznę wrzucili do starych boksów po smokach wodnych, które stały puste, odkąd Ariel wyprosiła dla nich nowe. Odchodząc, słyszeli jeszcze, jak Prosper grozi im wszelkimi możliwymi rodzajami śmierci i miota się bezsilnie w klatce. Wrócili po cichu do kwater, żeby doprowadzić ubrania do porządku, zanim ktoś ich zobaczy. Marcus chciał także sprawdzić, co słychać u Ariel, ale Fabien mu to wyperswadował, tłumacząc, że przede wszystkim należy uwolnić tamte kobiety, zanim nyriony zorientują się w sytuacji. Kilka minut później obaj byli już u generała i gorączkowo zdawali
relację. Zorian wyglądał, jakby miał dostać apopleksji. Siedział za swoim biurkiem i gapił się na nich jak na szaleńców. Kilka razy wypytywał ich o to samo i czy są absolutnie pewni, co widzieli. W końcu wstał i zaczął nerwowo przemierzać gabinet. – Panie generale – rzucił zniecierpliwiony Fabien – musimy natychmiast powiadomić Naczelnego! To sprawa najwyższej wagi! Dowódca nadal krążył po gabinecie, jakby wcale go nie słyszał. – Panie generale! – Słyszałem, Fabien, słyszałem! – odparł opryskliwie Zorian. – Oczywiście, że powiadomię Severiana i wyślemy tam ekspedycję, tyle że... nie teraz! – Nie teraz?! – ryknął z niedowierzaniem Fabien. – Jeśli oni się zorientują, że tam byliśmy, wyrżną te wszystkie kobiety jak bydło! – Wiem, oficerze! – warknął Zorian, dając elfowi do zrozumienia, że za dużo sobie pozwala. – Wiem o tym, do cholery! I wyślę tam oddział może nawet jeszcze dziś... teraz jednak mamy inną, ważniejszą sprawę. – Co może być ważniejsze od tego?! – Elfa znowu poniosło. – No tak, wy o niczym nie wiecie... Próba na Dziewiątego Maga! Zapadła cisza. Przyjaciele patrzyli na niego z niedowierzaniem. Od tylu lat nikt nie przystępował do takiej próby. I nagle dziś? Bez zapowiedzi? Jakim cudem? Kto? – Wszyscy Naczelni są już na Arenie. Teraz nie wolno im przeszkadzać. Za parę godzin, kiedy będzie po wszystkim, opowiem o tym Severianowi. Marcus z Fabienem rozumieli, jak ważne jest to wydarzenie. Próby zdarzały się tak rzadko, a udane jeszcze rzadziej. Wiedzieli, że jeśli zgłosił się jakiś kandydat, magowie nie zajmą się sprawą uwięzionych kobiet, póki próba na Naczelnego nie dobiegnie końca. Zwłaszcza że miał to być ten sławny Dziewiąty! Nie mieli wyboru. Musieli czekać. Cierpliwie... – Jak to możliwe? – zapytał z niedowierzaniem elf. – Przecież nie było żadnych kandydatów. Kto... Zorian spojrzał na nich dziwnie, zatrzymując dłużej wzrok na Marcusie... a w nim serce zamarło. Chyba generał nie chce mu powiedzieć, że... – Przykro mi – rzekł cicho dowódca i popatrzył na oficera ze współczuciem. Minęła bardzo długa chwila, nim to do niego dotarło. – Nie! Nie! Nie wierzę! To kłamstwo! – ryknął i zacisnął pięści. Rzucił generałowi nienawistne spojrzenie, nie bacząc, że wrzeszczy na
przełożonego. – Przykro mi, Marcus – powtórzył Zorian, ale jego już dawno nie było w gabinecie. Wybiegł jak oparzony z bungalowu generała i pognał co sił do stajni. Wpadł tam z impetem, odpychając po drodze kilku oficerów. Biegnąc koło dyżurki, zerknął na lustro informacyjne i poczuł ucisk w piersi. Właśnie rozpoczynała się relacja na żywo. Dobiegł do boksu Trevora, pędem wyprowadził pegaza przed stajnię, wskoczył na niego na oklep i pogonił go w kierunku Areny. Fabien rzucił się za przyjacielem. – Nie zdążycie! Już za późno! Powiedz Marcusowi, że ona zrobiła to dla niego...! – zawołał za nim Zorian. „I dla nas wszystkich” – dokończył w myślach. Reszty jego słów Fabien już nie dosłyszał, bo tak samo jak chwilę wcześniej jego przyjaciel wpadł do stajni, po drodze spoglądając w lustro informacyjne, wywlókł swojego pegaza i pognał, także na oklep, za zrozpaczonym i wściekłym Marcusem.
Po nieprzespanej nocy Ariel była zmęczona. Wzięła lodowaty prysznic, żeby nieco się ocucić, i wypiła mocną kawę. Zmartwiła się, że Marcus z Fabienem i Prosperem jeszcze nie wrócili, ale z drugiej strony może i dobrze się stało, bo na pewno chcieliby ją powstrzymać. Poszła bez śniadania do stajni, osiodłała appaloosa i poleciała w stronę Areny. Już z daleka zobaczyła ogromną budowlę w kształcie ośmiokąta. Miała kolor rdzy i była wysoka na kilka pięter. Do jej wnętrza wchodziło się przez rodzaj przybudówki. Widząc stojących na warcie oficerów, gładko wylądowała koło nich. Przyglądali jej się, nawet nie ukrywając zainteresowania, a gdy ich minęła, usłyszała, jak się zakładają o wynik próby. Sądząc po stawianych sumach pieniędzy, nie bardzo wierzyli w jej możliwości. Naczelni powitali ją tuż za bramą i oprowadzili po budowli. Z wyglądu w ogóle nie pasowała do tego magicznego świata, przypominała raczej dzieło szalonego inżyniera. Ściany były metalowe, połączone wielkimi nitami. Do smoczych boksów wiodły ogromne wrota, a wysoko nad głową zobaczyła metalową klatkę. To tam, jak się domyśliła,
musiały być przedmioty, które należało zdobyć. Po wewnętrznej stronie Areny, podobnie jak w zagrodach smoków w koszarach, biegła galeryjka osłonięta przezroczystą ścianą. Za nią Ariel dostrzegła fotele Naczelnych. Tu i ówdzie widać było tafle luster informacyjnych. Była pewna, że po drugiej stronie już gromadzą się tłumy, zwłaszcza że widownia na Arenie świeciła pustkami, pewnie ze względów bezpieczeństwa. Spojrzała w niebo, skąd powinien przylecieć obłaskawiony smok, którego... nie miała. Cholera, czy w takim razie próba w ogóle ma sens? Jednak mimo wszystko czuła, że musi do niej stanąć, i to nie tylko z powodu Marcusa. Było jeszcze kilka innych spraw... Na pokrytej piaskiem Arenie ustawiono stalowe ściany z wizerunkami tysięcy smoków ziejących ogniem, spadających na przeciwnika niczym drapieżne ptaki. Przegrody te tworzyły istny labirynt. Najpierw Ariel pomyślała, że te obrazy mają ją przerazić, ale zaraz doszła do wniosku, że ściany stoją tu raczej po to, aby ograniczyć wielkim smokom pole manewru, a jej zapewnić osłonę przed ich zębami i ogniem. – Severian – rzuciła cierpko. – Nie ubliżaj mojej inteligencji! Spojrzał na nią, udając, że nie rozumie, o co chodzi. – Co to za labirynt? Mam walczyć ze wszystkimi smokami naraz, a nie po kolei – warknęła. – Dajesz mi fory czy się asekurujesz, żeby w razie czego podważyć wynik próby? – Ja? Nigdy – odparł, lekko zdenerwowany. – Próba to próba! – Więc zlikwiduj, do cholery, te ściany! Próba ma być uczciwa, tak? Nie chcę, żeby mi zarzucano, że miałam łatwiej! – Jesteś pewna? – Zerknął z konsternacją na resztę magów. – Severian! Pozostali Naczelni przyglądali jej się uważnie i Ariel zrozumiała, że próba już się zaczęła. I że pierwszy egzamin najwyraźniej zdała. Czarnoksiężnik westchnął i zlikwidował zaklęciem labirynt. Teraz Arena była zupełnie pusta...
Marcus gnał jak szalony. Pęd powietrza smagał mu twarz. Oczy łzawiły. Gardło miał ściśnięte i niemal nie mógł oddychać. „Co ci strzeliło do głowy, Ariel?! Niech no ja cię dopadnę! – złorzeczył w myślach. – Cholera, miała mu tylko zrobić awanturę, nic
więcej! Przecież za awanturę nie dostaje się w nagrodę próby na Naczelnego!”. Pogonił mocniej Trevora, ale wiedział, że nawet najszybszy pegaz nie doleci na czas do Areny. I tak się spóźni, a ona nie będzie mogła się wycofać, może nawet nie będzie już żyła. Marcus nie miał pojęcia, co zrobi, gdy tam dotrze, czuł tylko, że musi tam być. Cholera!
Ariel weszła do Przedsionka Kandydatów, mając nadzieję na chwilę spokoju i samotności, ale były tu chochliki, mag medyk i... Efrem. – Witaj – rzekł, wstając na jej widok, i skłonił głowę z... szacunkiem? – Zostałem przydzielony do twojej asysty. Towarzystwo najbardziej nielubianego oficera? To trochę podejrzane. – To wielki zaszczyt być asystentem kandydata – poinformował, jakby chciał rozwiać jej obawy – dlatego taki oficer zawsze zostaje wylosowany, żeby nie było żadnych niesnasek. Kiwnęła głową na znak aprobaty. – Tutaj – pokazał bogato rzeźbioną metalową szafę z przesuwnymi drzwiami – masz różne rodzaje odzieży ochronnej. Możesz wybrać, jaką zechcesz, nie wolno ci tylko wziąć żadnej broni. Masz zmusić smoki do posłuszeństwa tak, aby uznały, że jesteś potężniejsza od nich, godna urzędu i aby oddały ci pokłon. Masz prawo pokonać je na wszelkie sposoby... – Zabić też? Spojrzał na nią skonsternowany. – Ehm... Nikomu do tej pory nie udało się zabić zaklęciem dorosłego smoka bojowego. Są na to odporne! Być może smoczątko, ale dorosły smok? Ty chyba nie chcesz... – Zobaczyła obawę w jego oczach. – Żartowałam, Efrem. Oczywiście, że nie zamierzam nikomu zrobić krzywdy. Odetchnął z ulgą. – To dobrze. Może chcesz o coś zapytać albo zjeść lub wypić przed próbą? Zaprzeczyła. – Naczelni czekają na swoich miejscach – oznajmił, zerkając przez małe okienko na Arenę. – Już czas. Jeśli jesteś gotowa... – Spojrzał na nią
i po raz pierwszy, odkąd go znała, zobaczyła litość w jego oczach. A więc i on w nią nie wierzył... Nieźle. – Radzę ci zastosować zaklęcie znieczulające, jeśli oczywiście chcesz... – dodał szybko. – Wybierz sobie ubranie, przebierz się i... i... powodzenia – wykrztusił. Tymczasem chochliki otworzyły szafę. Zerknęła do środka i uśmiechnęła się pod nosem. Ma stanąć bez broni do nierównej walki z ośmioma smokami, a oni jej proponują tylko kilka łachów? To chyba żart! Ku zdumieniu Efrema zaczęła rozpinać bluzę oficerskiego munduru, który miała na sobie. Po chwili została tylko w niekrępującym ruchów podkoszulku, spodniach i kamaszach. – Ariel, ta bluza jest ognioodporna – przypomniał jej Efrem. – Pamiętam – odparła spokojnie. – Jakie ochraniacze wybierasz? – Żadnych. – Żadnych? – Efrema zatkało. – Ariel, czy zdajesz sobie sprawę, że smoki zioną ogniem? – zadał najbardziej kretyńskie pod słońcem pytanie. – Tak, wspominano mi o tym. – Spłoniesz żywcem! – wykrztusił teraz naprawdę wystraszony. – Ale przynajmniej nie ze wstydu. – Zaśmiała się. Oszalała? Na pewno! Efrem nie miał co do tego żadnych wątpliwości. – No dobrze, otwórz już te drzwi i miejmy to za sobą. Zanim tam wyjdę, chciałabym... Wiesz, może zapomnijmy o naszych wzajemnych urazach, co? Nigdy nie chciałam być twoim wrogiem. To jak, dasz mi rękę na zgodę? – Wyciągnęła dłoń, a on uścisnął ją, zdumiony. – Trzymaj za mnie kciuki. Na razie, Efrem. – Poklepała go przyjaźnie po policzku i ruszyła w kierunku drzwi. „Będę” – pomyślał, patrząc na niewielką postać wkraczającą przez ogromne wrota na Arenę.
Naczelni Czarnoksiężnicy wszystkich miast informują, że za godzinę na Arenie rozpocznie się próba na Dziewiątego Maga! – ogłaszał zaaferowany spiker z Biura Prasowego Naczelnego Maga. – Po raz pierwszy w historii przystąpi do niej kobieta, Ariel Odgeon. Nasze społeczności zdążyły już ją poznać jako utalentowanego smoczego maga
medyka. Naczelni Czarnoksiężnicy zapewniają, że próba będzie przeprowadzona jak najbardziej uczciwie, ponieważ Ariel Odgeon nigdy nie miała żadnego kontaktu ze smokami bojowymi magów. Aby mieszkańcy miast mogli być świadkami tego historycznego wydarzenia, Naczelni Magowie uruchomili dla nich dodatkowe lustra informacyjne i w dniu dzisiejszym zwolnili z wykonywania wszelkich obowiązków. Nie dotyczy to jedynie służb medycznych oraz Korpusu Oficerskiego, którego członkowie mają normalnie wykonywać swoje zadania. Spiker zniknął z lustra i ukazała się Arena. Ponieważ do rozpoczęcia próby zostało jeszcze trochę czasu, przypomniano mieszkańcom miast kilka najbardziej spektakularnych widowisk, jakie do tej pory się odbyły. – Jasna cholera! – zaklął Orestes, wychodząc na dwór i zadzierając głowę do góry, w stronę lustra. Po chwili wrócił do sklepu, wygonił ostatnich klientów, obiecując im następnego dnia specjalny rabat, a sam razem ze sprzedawczyniami stanął jeszcze bliżej lustra, żeby wszystko dokładnie widzieć. Pokazywało ono teraz Ariel i przypominało, kim jest i co do tej pory osiągnęła. – Fajna laska, ale chyba jej odbiło, żeby zgłaszać się do próby! – rzucił jakiś młodzik. Orestes spiorunował go wzrokiem. – Z szacunkiem, chłopcze! Być może mówisz o Dziewiątym Magu! Młokos spojrzał na niego ironicznie. – Jaaasne, dziadek! O, tu mi kaktus wyrośnie, jak jej się uda! – Wybuchnął śmiechem i pokazał wnętrze dłoni. – Dziadek? Ożeż ty w mordę! – Orestes nadspodziewanie sprawnie pogonił za małolatem i posłał parę zaklęć, po których uśmiech chłopaka stał się nieco mniejszy. Kilka dorodnych kaktusów pojawiło się na jego rękach i innych częściach ciała. Zaraz jednak aptekarz wrócił na swoje miejsce przed lustrem. Teraz zebrał się tu już prawdziwy tłum i wszyscy zaaferowani wymieniali uwagi. Po jakimś czasie zapadła niezwykła cisza. Zebrani w milczeniu spoglądali na wnętrze Areny. Z zapartym tchem obserwowali, jak drzwi Przedsionka Kandydatów otwierają się i po płowym piachu Areny kroczy samotnie maleńka kobieca postać.
Piach chrzęścił złowieszczo pod butami i z każdym krokiem czuła przechodzące falami przez jej ciało dreszcze przerażenia. Usta jej drżały, nad górną wargą pojawiła się kropla potu, a kolejna spłynęła między łopatkami. Po chwili cała była mokra. Ktoś, kto obserwowałby ją z boku, mógłby jednak odnieść wrażenie, że jest wyciszona i spokojna. Tylko ona wiedziała, jak bardzo się boi. Zacisnęła zęby i ruszyła w stronę centralnej części Areny. Spojrzała na galeryjkę. Ubrani w odświętne szaty magowie przyglądali się jej uważnie z poważnymi minami. Skinęła im głową, a oni odkłonili się w milczeniu. Potem Severian dał znak jakiemuś oficerowi i wrota boksów zaczęły się otwierać. Przymknęła oczy. Wzrok nie zawsze musi być zmysłem, na którym należy w takich sytuacjach polegać.
Mieszkańcy, którzy najpierw wymieniali uwagi na temat próby, Ariel i jej szans w starciu ze smokami, teraz zamarli w ciszy na widok drobnej kobiety stojącej pośrodku Areny z przymkniętymi oczami. Jej czarne włosy skrzyły się od wpadających do środka promieni słońca. Była spokojna, skoncentrowana, zdawałoby się – bezbronna. Osiem ciężkich rzeźbionych wrót uniosło się wreszcie w górę i widzowie z dziewięciu miast ujrzeli, jak osiem ogromnych smoków bojowych wychodzi powoli z boksów. Przez tłum przebiegł szept. Kobiety prosiły bogów, by Ariel zginęła szybko i bezboleśnie, a mężczyźni zastanawiali się, co kazało jej stanąć do tej szaleńczej próby. Ziemia zadrżała, gdy osiem smoków, ciężko stąpając, ruszyło naprzód. Naczelni zastygli w skupieniu. „Broń się, kobieto!” – pomyślał przerażony Severian, widząc, że Ariel wciąż stoi z zamkniętymi oczami bez żadnej osłony. Zdjęła nawet bluzę munduru! Odbiło jej? I wtedy... Smoki ruszyły w jej stronę. Na sekundę przed tym, jak pierwszy z nich posłał w jej kierunku falę ognia, wyciągnęła dłoń i odparła atak zaklęciem, robiąc jednocześnie unik. Ognisty pocisk wrócił do gada, na moment pozbawiając go tchu.
Nie czekając, aż reszta smoków zacznie zionąć, Ariel otworzyła oczy i drugą dłoń, w której wcześniej zacisnęła garść piachu. Dmuchnęła z całej siły i zdumieni widzowie oraz Naczelni zobaczyli, że każde ziarenko piasku zamienia się w srebrzystego nietoperza. Powtórzyła to kilka razy, aż powstało tak olbrzymie stado, że na moment ukryło kobietę przed wzrokiem smoków. Po chwili zwierzęta rozpierzchły się na wszystkie strony i zaatakowały jej przeciwników. Zdezorientowane wielkie gady kręciły się w miejscu, próbując odpędzić nietoperze i dojrzeć Ariel. Ona sama także nie traciła czasu. W jednej chwili jej ciało zawirowało dookoła własnej osi i... rozsypało się na miliony ziarenek piasku! Sekundę później widzowie ujrzeli pełznącego w kierunku jednego ze smoków żółto-brązowo-zielonego węża. Gad błyskawicznie owinął się wokół łapy zwierzęcia, a potem zaczął pełznąć w stronę pyska, by okręcić się dookoła niego. Potężny smok próbował zerwać z siebie napastnika pazurami, ale ciało węża zamieniło się w srebrny łańcuch, a przed pyskiem bestii zawisł w powietrzu ogromny kolorowy motyl z głową... Ariel. Smok natychmiast się uspokoił. Przez chwilę wodził za motylem zachwyconym wzrokiem, a potem ku zdumieniu wszystkich przymknął raz, drugi, trzeci oczy, głowa zaczęła mu się kiwać i po chwili... spoczął nieruchomo na piasku. Nikt nie miał wątpliwości, że został pokonany za pomocą hipnozy. Piękny motyl wykonał zgrabną beczkę i na piasku Areny ponownie stanęła Ariel. Gdy zaczęła robić uniki przed ogniem buchającym ze smoczych paszcz oraz uderzeniami ich ogonów i łap, widzowie mieli wrażenie, że oglądają wspaniały balet. Jednocześnie ta mała czarownica tak skutecznie posyłała zaklęcia usypiające i powalające, że już po chwili drugi smok zaczął się chwiać, a potem pochylił łeb i także zaległ na piasku. Ariel tymczasem zawirowała w szalonym piruecie tuż pod nosem trzeciego zdumionego smoka. Zdumionym widzom ukazał się Zielarz w kolorowych szatach, z kwiatami i koralikami w długich włosach, z fiołkowymi oczami o pionowych źrenicach, licznymi tatuażami na bosych stopach i ze smoczą różą w ręku. Zielarz podsunął kwiat pod nos kolejnego gada i zamachał nim mocno. Uchylił się jednocześnie przed falą ognia z paszczy innego smoka, która omal nie spopieliła mu włosów. Otumaniony różanym zapachem gad uśmiechnął się szeroko. Zielarz odpowiedział mu równie słodkim uśmiechem i już po chwili trzeci smok leżał na piasku. Ariel wróciła do własnej postaci i walczyła z następnym.
– Tak nie wolno! – zaprotestował Cyrus, Naczelny drugiego miasta, gestykulując gwałtownie. – Miała pokonać smoka, a nie otumanić go smoczą różą. To wbrew regulaminowi, a poza tym prawo zakazuje wnoszenia róż do miasta! – Cyrus – rzucił z ironicznym uśmiechem Severian – ona nie wniosła jej do miasta, tylko na Arenę, a tego prawo nie zabrania. Poza tym nigdzie nie jest powiedziane, jak ma pokonać smoki, tylko że w ogóle ma to zrobić. Naczelni obserwowali z coraz większym zainteresowaniem ten niesamowity pojedynek. Czwartego smoka Ariel powaliła za pomocą błękitnej liny oraz zaklęcia zamieniającego płomienie w lód. Piątemu spętała łapy, tak że runął na piach i nie mógł się podnieść. Kiedy szósta i siódma bestia zaszarżowały ku niej, strzelając ognistymi kulami, wyciągnęła ręce na boki, przymknęła oczy i zaczęła... wysysać z nich energię. Gady runęły na piach jednocześnie, a Naczelni Magowie zamarli z wrażenia. Nigdy jeszcze nie widzieli czegoś podobnego. Ale oto ósmy smok odegnał natarczywe nietoperze i buchnął płomieniem w stronę Ariel. Przez sekundę zdawało się, że jest już zbyt zmęczona i tym razem nie ucieknie. Że nie zdążyła się zasłonić. Widzowie ujrzeli, jak języki ognia ją obejmują. Jakież było ich zdumienie, gdy po chwili ręka kobiety pokryła się smoczą łuską, a jej oczy przybrały wygląd gadzich ślepi. Spojrzała nimi groźnie na zaskoczonego smoka, by po chwili ruszyć w jego kierunku, wcale nie chroniąc się przed jego ogniem. Ogromny smok bojowy rozejrzał się niepewnie, jakby szukał pomocy towarzyszy, widząc jednak swoich pobratymców pokonanych, zaczął się cofać, aż dotknął ogonem ściany Areny. Ariel wyciągnęła ku niemu pokrytą łuskami rękę i pomyślała: „Chcę”. W tym momencie ciało smoka zaczęło się kurczyć; najpierw osiągnęło wielkość krowy, potem cielaka, psa, a w końcu kotka. Gad jeszcze próbował na koniec plunąć ogniem, ale wywołało to już tylko salwę śmiechu wśród widzów i dyskretny chichot kilku Naczelnych. Ariel podeszła do smoka i spojrzała na niego z góry. Nieszczęsne stworzenie podniosło ku niej ogromne wystraszone oczy i przełknęło głośno ślinę. Chwilę później ostatni smok został przykryty wyczarowanym szklanym kloszem.
Marcus wylądował z impetem tuż obok appaloosa Ariel. Nim kopyta pegaza na dobre dotknęły ziemi, gnał już co sił schodami ku galeryjce, rozpychając po drodze kolegów z Korpusu. Kilku z nich próbowało go zatrzymać, ale wyrwał się gwałtownie. – Stary, lepiej tego nie oglądaj! – Leander zagrodził mu drogę i wraz z kilkoma innymi zatrzymał go w końcu u wejścia na galeryjkę. Marcus zawył wściekle i zaczął młócić na oślep rękami. Jego ryki sprowadziły w końcu Severiana. – Zabiję cię, jeśli ona zginie! – wysyczał z nienawiścią Marcus. – Puścić go! – rozkazał Naczelny i zdumieni oficerowie wykonali polecenie. – Nie trać czasu na bzdury, podejdź tu i patrz! Mężczyzna podbiegł do szklanej ściany i głos zamarł mu w gardle. Smoki szarżowały, a Ariel wykonywała swój szalony taniec, umykając prześladowcom i jednocześnie zmuszając ich do posłuszeństwa. Marcus nie zdawał sobie nawet sprawy, kiedy uklęknął przed szklaną taflą i zaczął szeptać modlitwy do bogów, którzy dotąd nigdy go nie wysłuchali, miarowo waląc pięścią w przezroczystą ścianę. – Ariel... Ariel...
Mały smok próbował uwolnić się spod klosza, ale pokiwała mu groźnie palcem i wyprostowała się. Bolało ją całe ciało. Rozejrzała się uważnie. Smoki leżały pokotem na piasku. Zerknęła w górę, w kierunku klatki zawierającej przedmioty Xaviere’a D’Oriona. No tak, czas na drugi etap próby. Była już bardzo zmęczona, mokre od potu włosy lepiły się jej do czoła, jednak uniosła ręce, zmuszając swoje ciało do kolejnego wysiłku. Pomału, metr za metrem, zaczęła wzlatywać, wirując wokół własnej osi. „Ależ wysoko ta klatka z rzeczami Xaviere’a!”. Wreszcie dotarła do niej i zaczęła ją okrążać. Cholera, żadnych drzwiczek, kłódek, rygli! Nic, co można by
odemknąć. Zadanie wydawało się równie trudne jak walka ze smokami, musiała bowiem wisieć w powietrzu i jednocześnie starać się to cholerstwo otworzyć. Wtem zaświtała jej pewna myśl... A gdyby tak... Podniosła dłoń w stronę klatki i pomyślała: „Chcę”. Laska Pierwszego Naczelnego podskoczyła i po chwili z jej końca wystrzelił złocisty błysk. Magiczny pocisk wyrwał dziurę w ścianie klatki. Ariel podleciała z tamtej strony i znowu pomyślała: „Chcę”. Przez wypalony otwór zaczęły wylatywać ku niej niczym tresowane ptaki artefakty Wielkiego D’Oriona. Po chwili duży i ciężki srebrzysty płaszcz Xaviere’a spoczął na jej ramionach, jego kapelusz nakrył jej głowę, a rękawica wskoczyła na lewą dłoń. Za nimi ruszyły w jej kierunku księga magii i przepięknie rzeźbiona hebanowa laska. Ariel zaczęła powoli opadać ze swoją zdobyczą. Nim dotknęła stopami piasku, płaszcz ożył i nagle przekształcił się w lekką, gustowną pelerynę. Podobnie kapelusz był teraz damskim i całkiem twarzowym nakryciem głowy. Nawet ciężka rękawica Pierwszego Naczelnego zmieniła się w sięgającą za łokieć kobiecą rękawiczkę. Jedynie księga i laska pozostały niezmienione. Ariel zakręciła laską młynka i z rozmachem wbiła ją w piach. Przełożyła księgę do prawej ręki, a lewą dłoń okrytą rękawiczką uniosła rozkazująco i po raz kolejny pomyślała: „Chcę”. Nagle widzom zdało się, że słyszą liryczną pieśń. A może muzykę harfy? Szum strumienia? Śpiew ptaka? Bicie dzwonu? Nie mieli pojęcia, skąd dochodzą dźwięki. Czy to możliwe, że wydawała je ta niewysoka, srebrzyście odziana kobieta stojąca pomiędzy powalonymi smokami? Czy to ona nuciła zaklęcia? Pieśń równie dobrze mogła trwać kilka minut, jak i kilka dni. Gdy dobiegła końca, słońce przysłonił ogromny cień. Łopot skrzydeł, silne podmuchy i donośny ryk zwiastowały specjalnego gościa. Chwilę później w tumanach piachu, które poderwał silny powiew, wylądowało ogromne cielsko. Ariel przyklękła i pokłoniła się nisko. – Wzywałaś mnie, maleńka?! – zaryczał olbrzymi smok, machając potężnymi skrzydłami. – Oto jestem na twe rozkazy, pani! – Teraz on skłonił głowę przed Ariel. Widzowie zgromadzeni przed lustrami nigdy jeszcze nie słyszeli, jak smok mówi. Wielu nie sądziło nawet, że te gady, choć bez wątpienia inteligentne, w ogóle to potrafią. Teraz nie dość, że przemówił, to jeszcze publicznie. – Witaj, Neret – odpowiedziała czarodziejka.
Położyła dłoń na smoczej szyi i poklepała go przyjaźnie, a łuski pod jej dotykiem zmieniły kolor na intensywnie fiołkowy. Wszyscy dobrze zrozumieli znaczenie tego znaku. Nikt już nie miał wątpliwości co do magicznych umiejętności Ariel. „Wskakuj, słonko – rzucił smok na prywatnym kanale telepatycznym. – Podrzucę cię na górę do tych ponurych gości w śmiesznych ciuchach, a ty im wygarnij za te setki lat złych rządów i złego prawa. Teraz już możesz. Powiedz im prawdę”. „Jesteś pewien?”. „Jak cholera! No, wsiadaj w końcu. Nie będę tu czekał całą wieczność, nie?”. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i chwilę później podlecieli do galeryjki, na którą Ariel zgrabnie zeskoczyła. Neret powrócił na piasek Areny, gdzie przysiadł i czekał, ona zaś stanęła naprzeciw Naczelnych i także zamarła w oczekiwaniu. Po kilku minutach telepatycznej narady w imieniu zgromadzenia przemówił Naczelny pierwszego miasta, Celestyn. – No cóż... – rzekł i zamilkł, jakby nie wiedział, od czego zacząć. – Niezupełnie tego się spodziewaliśmy... Zobaczył w jej oczach niemy wyrzut. Przecież miała pokonać smoki i zrobiła to. Miała zdobyć rzeczy należące do Xaviere’a i zdobyła. Na jej wezwanie przyleciał smok bojowy, złożył jej pokłon i dał się dosiąść. Więc o co, do cholery, jeszcze chodziło?! – Tak? – zapytała uprzejmie. – Ariel, Celestynowi chodzi po prostu o to, że miałaś wytrzymać atak smoków tak długo, aż uznają cię za wystarczająco uzdolnioną lub znudzą się walką – odpowiedział z uśmiechem Severian. – Jak to? Przecież miałam je pokonać i właśnie to zrobiłam, nie? – Pokonać znaczyło przetrzymać odpowiednio długo ich ataki. – Severian śmiał się już na całego, a wraz z nim cała reszta Naczelnych. – A nie samej atakować! Żaden z nas nigdy tego nie robił. Nikomu to nawet do głowy nie przyszło. Wybacz, że ci to mówię, ale mogłaś po prostu strącić klatkę, wtedy sama by się rozpadła. Tak robili do tej pory wszyscy kandydaci. Ale muszę przyznać – skłonił głowę z szacunkiem – że jesteśmy pod wrażeniem tego pokazu twoich umiejętności. Innymi słowy, Celestynowi chodziło o to, że spodziewaliśmy się dużo mniej. To, co zaprezentowałaś, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Witamy cię w naszym gronie, pani – zakończył kurtuazyjnie. – Jaja sobie ze mnie robisz!? – wymknęło jej się. – To znaczy... chyba różnie pojmujemy słowo „pokonać”.
Marcus zamknął oczy w momencie, gdy ostatni smok zionął ogniem w jej stronę. Wiedział, że tym razem Ariel nie zdąży się zasłonić i że za sekundę jej życie dobiegnie końca. Zrozpaczony oparł czoło o przegrodę i tak trwał – wydawało mu się, że całą wieczność. Na co Naczelni czekają? Czemu nie zakończą tego okrutnego widowiska? Dlaczego go tak katują? Nagle dotarły do niego szepty magów. Chyba byli czymś zaskoczeni. Bojąc się tego, co zobaczy, powoli otworzył oczy – dokładnie w chwili, gdy Ariel wbiła laskę Pierwszego Naczelnego w piasek i zaczęła wzywać smoka. Przez chwilę wydawało mu się, że śni. Jakim cudem przeżyła? Patrzył niczym zahipnotyzowany, jak na niebie pojawia się cień, a po chwili koło Ariel ląduje... Neret!? Właściwie dlaczego zdziwiło go, że powaliła smoki, skoro sam widział, jak obezwładniła Croya? Dlaczego był zdumiony, widząc, jak ląduje z przedmiotami należącymi do Wielkiego Xaviere’a, skoro tak wiele razy obserwował ją lewitującą? I dlaczego zaskoczył go widok nadlatującego Nereta, skoro uratowała mu życie? Przecież od wielu dni miał świadomość jej zdolności. Intuicyjnie wyczuwał, że mogłaby, a może nawet powinna, stanąć do tej próby. Przyglądając się łuskom smoka, które pod wpływem dotyku Ariel zmieniły barwę na fiołkową, bardzo boleśnie uświadomił sobie, że teraz ona będzie Naczelnym Czarnoksiężnikiem, ale on nadal pozostanie jedynie oficerem. Nadzieja na ich wspólne życie właśnie legła w gruzach. Wyczuł, że ktoś bardzo uważnie mu się przygląda. Severian. „No tak – pomyślał zrezygnowany. – To koniec. Teraz mnie relegują z Korpusu. Złamałem przepisy o Losowaniach, pokazałem, jak wiele Ariel dla mnie znaczy”. – Ale w tym momencie było mu to już obojętne. Zrobił z siebie widowisko przed wszystkimi oficerami i Naczelnymi, ale teraz liczyło się tylko to, że Ariel żyje. – Szczęściarz z ciebie – usłyszał głos Severiana. – Nawet nie wiesz jak wielki.
Naczelni podchodzili do niej po kolei i składali gratulacje. Potem stanęli przed nią półokręgiem. – Naczelny Czarnoksiężniku Ariel Odgeon – powiedział Severian. – Twoje zaprzysiężenie odbędzie się za godzinę przed ratuszem dziewiątego miasta, na oczach jego mieszkańców, a potem nastąpi uroczysta uczta. Już teraz jednak możesz powiedzieć kilka słów do tych, którzy obserwowali twoją próbę przez lustra i patrzą na nas w tej chwili. – I... puścił do niej oko. Tak, teraz to zrobi. Zmieni prawo. Skinęła mu głową i zwróciła się w stronę najbliższego lustra. Westchnęła, nabrała powietrza i zaczęła przemawiać. – Mieszkańcy dziewięciu miast, czuję się zaszczycona tym, że tak wspaniałe istoty jak smoki uznały mnie za godną sprawowania urzędu Naczelnego Czarnoksiężnika. Przyjmuję to wyróżnienie z pokorą i radością i zapewniam, że dołożę wszelkich starań, aby mieszkańcom miasta, którym będę zarządzać, żyło się spokojnie i dostatnio. Korzystając z możliwości, informuję także, że w najbliższym czasie wydam zarządzenie, które wchodzi w życie już w dzisiaj. Chcę, abyście wiedzieli, że moim zdaniem system Losowań jest zły. Słysząc szepty zdumionych Naczelnych, mogła bez trudu wyobrazić sobie, jaka burza wybuchła przed lustrami we wszystkich dziewięciu miastach. – Tak, jest zły! – powtórzyła z naciskiem. – A nie obawiam się tego powiedzieć na głos, bo wiem, że wielu z was uważa podobnie. Wiadomo, że ten system wprowadził w życie Pierwszy Naczelny, Xaviere D’Orion. Nie zamierzam obrażać jego pamięci. Był potężnym czarnoksiężnikiem zasługującym na szacunek, ale także niestety słabym człowiekiem. Mieszkańcy miast powinni wiedzieć, że przeglądając archiwa miejskie, dotarłam do dokumentów dotyczących prywatnego życia Pierwszego Naczelnego. Jest tam wzmianka o ogromnym zauroczeniu, jakiemu uległ ten wielki czarodziej. O jego nieodwzajemnionej miłości do pięknej kobiety. Gdy wyszło na jaw, że była z nim jedynie dla jego władzy i umiejętności magicznych, które chciała sobie przyswoić, jak również że go zdradzała, Naczelny stworzył system Losowań. Nie wiadomo, czy chciał ukarać wszystkie kobiety, bo uważał je za niewierne z natury, czy
naprawdę sądził, że to najlepsze wyjście. W każdym razie skrzywdził wielu z was, a ponieważ świadkami kłótni kochanków były smoki, obłożył je klątwą milczenia i zabronił wszelkich kontaktów z kobietami. Wmówił potem mieszkańcom miast, że ten system istnieje dla ich dobra, gdyż stwarza równe szanse. Zrobił to z powodu tragicznej miłości do kobiety, a informacje o niej bardzo dokładnie zatarł. Ogłaszam zatem, że od dziś w dziewiątym mieście nie wolno zabierać matkom dzieci, nie wolno zmuszać ludzi do udziału w Losowaniach ani rozdzielać tych, którzy pragną żyć razem. Mogła się tylko domyślać, jaka wrzawa wybuchła na ulicach miast po tych słowach, za to reakcję Naczelnych przerażonych ewentualnymi zamieszkami widziała dobrze: stali przed nią z rozdziawionymi szeroko ustami. – Wiem, że to wielka rewolucja w tym świecie – dodała. – Proszę mieszkańców o zachowanie spokoju. Chciałabym także poinformować, że obecni tu Naczelni nie mieli pojęcia o tym, co zrobił Pierwszy Czarnoksiężnik, dlatego nie należy ich za to obwiniać. Chcę też, abyście wiedzieli, że choć w moim mieście Losowań nie będzie, uszanuję decyzję tych mieszkańców, którzy nadal będą chcieli brać w nich udział. Te osoby winny złożyć odpowiednie oświadczenie, a wtedy zostaną włączone do systemu obowiązującego w innych miastach. Ci, którzy nie będą mieli ochoty uczestniczyć w Losowaniach, nie będą do nich przymuszani ani nie poniosą za to konsekwencji. Nie mogę także ani nie chcę zmuszać obecnych tu magów, aby postąpili tak samo jak ja, mam tylko nadzieję, że zmienią to niedobre prawo albo przynajmniej przeprowadzą w swoich miastach referendum, żeby poznać wolę obywateli.
Gdy Ariel skończyła, hałaśliwe tłumy przeniosły się do licznych kafejek, tawern i restauracji, aby tam dyskutować o tym, co zobaczyli i usłyszeli. Jedni się cieszyli, inni widzieli w tym zagrożenie dla ich poukładanego życia. Obywatele ośmiu pozostałych miast zastanawiali się, co teraz zrobią ich Naczelni. Ci zaś zasypali Ariel pytaniami. – Tak, to wszystko prawda. Możecie sami o tym przeczytać w archiwach. I z tego, co mi wiadomo, nie złamałam prawa, bo mogę wydawać zarządzenia dotyczące mojego miasta, czyż nie? – ucięła
dyskusję. – A teraz wybaczcie, że was na moment opuszczę. Muszę z kimś pilnie zamienić kilka słów. Nim Naczelni się zorientowali, zgrabnie ich wyminęła i ruszyła w stronę Marcusa. „On tutaj?” – pomyślała zaskoczona pod osłoną zaklęcia adger. Spojrzała niepewna jego reakcji. Ku jej zdumieniu mężczyzna uklęknął i pochylił głowę w hołdzie. – Pani... Przez moment pomyślała, że to głupie tak klękać przed nią i że niczym na to nie zasłużyła, dopiero potem do niej dotarło, że to hołd składany przez oficera Naczelnemu Czarnoksiężnikowi. – Nigdy więcej przede mną nie klękaj – powiedziała – i nigdy nie zwracaj się do mnie w ten sposób. – Ujęła go za ramiona i delikatnie podniosła z kolan. Dotknęła jego twarzy ręką okrytą rękawicą Pierwszego Naczelnego i zmusiła, aby spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się przy tym promiennie, wyłączając osłonę telepatyczną, a on w jednej chwili poznał wszystkie przyczyny jej postępowania. „Zrobiłaś to... dla mnie?!” – wykrztusił na prywatnym kanale telepatycznym. „Dla nas – poprawiła go. – Sam chciałeś, żebym dała nam szansę, prawda? To jest ta szansa, chyba że zmieniłeś zdanie...”. Chwilę myślał nad jej słowami. „Czy to prawo już obowiązuje?” – lekko się jąkał z wrażenia. „Weszło w życie, gdy tylko je wypowiedziałam” – potwierdziła rozbawiona. Wyglądał na kompletnie skołowanego. Chyba nie bardzo wiedział, co ma zrobić z taką ilością dobrych wieści. Nerwowo przeczesał palcami włosy. – Leander, mógłbyś nas zostawić samych? – poprosił cicho, ale ani on, ani kilku przyglądających się im z zainteresowaniem oficerów nie spieszyło się ze spełnieniem prośby Marcusa. – Leander! – rzuciła ze śmiechem Ariel. – Mam ci wydać rozkaz? Do Leandra chyba dopiero w tej chwili dotarło, że przemawia do nich Naczelny Mag, bo zrobił głupią minę, ale pochylił z szacunkiem głowę. – Nie ma takiej potrzeby... pani. – Dał znak pozostałym oficerom i po chwili Marcus i Ariel zostali sami. Stali naprzeciw siebie, nic nie mówiąc. W końcu Marcus wziął Ariel za rękę i zerkając w stronę pozostałych Naczelnych, odciągnął ją na bok,
gdzie wreszcie mógł ją przytulić. – Na Wielkiego Xaviere’a, Ariel Odgeon, czy masz świadomość, jak bardzo napędziłaś mi stracha?! Jeśli chciałaś mnie zabić, wystarczyło ustrzelić mnie z kuszy! – Wplótł dłonie w jej włosy i popatrzył na nią z wyrzutem. Odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym czułości. Zamrugał gwałtownie, bo wzruszenie ścisnęło go za gardło. Nigdy nikt nie zrobił dla niego niczego tak ważnego. Stali wtuleni w siebie i nie musieli nic mówić. Będą razem i tylko to się liczy! Powoli ich serca zwalniały szalony bieg, oddechy się uspokajały, ale oni nadal trwali przytuleni. – Chyba będę cię musiał za to ukarać – szepnął w końcu ucieszony. – Może dziś wieczorem? – Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że kara będzie surowa, adekwatna do mojego przewinienia, i będziesz wytrwały w jej wymierzaniu. – Uśmiechnęła się bezwstydnie, a on otworzył usta ze zdumienia, nie mogąc wykrztusić słowa. – Teraz muszę wrócić do Naczelnych, złożyć przysięgę i trochę z nimi poświętować. Ty się jednak nie przemęczaj, cokolwiek masz zamiar robić. Niedawno złożyłeś mi interesującą obietnicę i coś mi mówi, że dziś wieczorem będziesz musiał się z niej wywiązać. Gdy zaskoczenie minęło, odpowiedział jej z równie bezwstydnym uśmiechem: – Dotrzymam obietnicy. Więc nie przesadź z toastami, bo to będzie dłuuuga noc... – Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła i złożył tam całusa. – Zamierzam być zupełnie trzeźwiutka, Marcus, bo nie chcę, żeby mnie ominęło coś ważnego – droczyła się z nim żartobliwie. Po chwili uśmiech zniknął z jej twarzy. Popatrzyła poważnie na mężczyznę, ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała czule. Nawet nie zauważył, że sekundę wcześniej wyczarowała nieprzezroczystą kapsułę, w której wnętrzu skryli się przed wzrokiem ciekawskich. – Ariel – rozległo się spoza kapsuły – przyjdziesz do nas? „Cholera, znowu Severian!”. – Marcus spojrzał spode łba w jego stronę. „Spokojnie. Może trudno ci w to uwierzyć, ale on jest po naszej stronie – usłyszał telepatyczny szept kobiety. – Wytłumaczę ci to później. Na razie”. – Wyswobodziła się z ramion mężczyzny i zlikwidowała kapsułę. Ostatni raz uścisnęła jego dłoń i ruszyła w kierunku Severiana. Obserwował, jak podchodzi do reszty Naczelnych i razem z nimi idzie do Sali Zwycięzców, gdzie tradycyjnie na nowego Naczelnego czekał
pierwszy toast. – Szczęściarz z ciebie – usłyszał. – Nawet nie wiesz jak wielki. – Tak. Już mi to dzisiaj Severian powiedział. – Marcus odwrócił się z uśmiechem do Fabiena. – Wiedziałeś, że ona zrobiła to... – ...dla ciebie? – przerwał mu przyjaciel. – Tak, Zorian mi powiedział, zanim za tobą poleciałem. Ale teraz chodź już, Marcus. Czas na nas. Oficer zmarszczył brwi, zastanawiając się, co elf ma na myśli. – Tunele, pamiętasz? Marcus złapał się za głowę. – Jasny gwint! Całkiem mi to z głowy wyleciało! Cholera, zapomniałem jej powiedzieć! – Popatrzył w kierunku, gdzie zniknęła Ariel. – Chwila, Fabien, tylko... – Już chciał za nią ruszyć, gdy elf złapał go za rękaw. – Nie! Nie ma na to czasu! Powiesz jej po powrocie – rzekł zdecydowanie. – Nie chcę, żeby się o mnie martwiła. – Jasne! Jeśli jej powiesz, że zamierzasz w tak uroczystym dniu uganiać się za nyrionami po tunelach, to będzie spokojniejsza, tak? Daj spokój. Wiesz, że natychmiast za tobą poleci, a do tego nie możemy dopuścić. Pomyśl, zależy nam na dyskrecji, tak? Mamy uratować te kobiety, przetrzebić nyriony, ukarać Tobiasza, a kto wie, może nawet złapać samego Darrena. Zniknięcia oddziału oficerów nikt nie zauważy, ale jeśli nowy Naczelny przepadnie w dniu swojej próby... Zresztą była tak uradowana, że nie psujmy jej smaku zwycięstwa. Uwiniemy się i jeszcze zdążysz wrócić na to wasze wieczorne świętowanie. – Fabien uśmiechnął się pod nosem i dodał, widząc zdziwioną minę Marcusa: – Cóż, jeśli chcesz zachować coś w sekrecie, nie zapomnij na czas włączyć kapsuły dźwiękoszczelnej. Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Po chwili lecieli już w stronę koszar trzeciego miasta. – Dobrze by ci zrobiła znajomość z jakąś miłą dziewczyną. Może w końcu przestałbyś być taki ponury – powiedział pogodnie Marcus, patrząc na zamyślonego przyjaciela. – Jak obserwuję ciebie i Ariel, to nie jestem pewien, czy chciałbym tak zgłupieć – odgryzł się z uśmiechem elf. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Fabien obmyślał taktykę prowadzenia działań w tunelach, a Marcus marzył o wieczorze, który miał nadejść. Po wylądowaniu w koszarach natychmiast poszli do Zoriana,
gdzie już czekał na nich uwolniony i wściekły Prosper. Widać było, że z przyjemnością wsadziłby im nóż w żebra, i chyba tylko obecności samego generała oraz jego perswazjom zawdzięczali, że tego nie zrobił. – Wybacz, stary – rzucił Fabien, unikając jego oskarżycielskiego wzroku. – Gdybyś narobił rabanu... Dopiero po długiej chwili usłyszeli, jak głośno wciąga powietrze. – Niech cię cholera, elfie! Wiem. – Oficer westchnął. – Panie generale, czekam na rozkazy. – Już w porządku? – Zorian przyjrzał się podkomendnym. – To zostawcie emocje w koszarach, bo to ma być akcja bez żadnych własnych strat. Skupmy się na ocaleniu tych kobiet. Fabien, plan! Elf naprędce narysował prowizoryczną mapę tunelu i samej jaskini. – Tunel jest wąski, a jaskinia niewielka, dlatego myślę, że powinien iść mały oddział. Jeśli dobrze to rozegramy, zaskoczymy nyriony i odbijemy kobiety małym nakładem sił. Będziemy tylko potrzebować... – Zaczął im tłumaczyć, jaki ma pomysł. Wysłuchali go ze skupieniem, kiwając głowami. Na koniec ustalili, który z oficerów do nich dołączy i jaki sprzęt wezmą, po czym zaczęli przygotowywać się do wymarszu. Nie minęła godzina i niewielki oddział wyruszył z misją ratunkową do sztolni krasnoludów.
W tym samym czasie Ariel tłumaczyła innym Naczelnym, w jaki sposób pokonała smoki i przeszła resztę próby, dlaczego wprowadziła takie zarządzenie i dlaczego oni powinni zrobić to samo. Słuchali jej w skupieniu, ale widać było, że atmosfera jest napięta. – Czy można tu dostać coś do picia? – powiedziała, aby ją nieco rozładować, i uśmiechnęła się do najbliższego chochlika. – Co mam podać, pani? – zapytał z niskim ukłonem. – Jeszcze nie ma południa, więc poproszę sok albo kawę. A macie tu może jakieś kanapki? – dodała szeptem. – Nie jadłam śniadania. – Mamy tylko wino, ale za chwilę będzie wszystko, czego sobie życzysz, pani. – Chochlik znowu się pokłonił i zniknął w pokoju obok. – Masz rację, jeszcze za wcześnie na toasty – podchwycił Severian. – Wypijemy twoje zdrowie po zaprzysiężeniu w ratuszu dziewiątego miasta. Kilka chwil później na stole pojawił się półmisek kanapek
i przekąsek, a przed każdym Naczelnym filiżanka aromatycznej kawy. Teraz czarnoksiężnicy w dużo lepszych nastrojach zaczęli udzielać Ariel rad, jak powinna zarządzać dziewiątym miastem. Mówili jej, jak wyglądają ich wspólne narady i praca w ratuszu, jak zapadają decyzje i jak radzić sobie z personelem. Wspominali swoje zabawne wpadki i opowiadali anegdoty o poprzednich Naczelnych. Zrobiło się nadspodziewanie miło. Nagle do Severiana podszedł jakiś inny chochlik i szepnął mu coś do ucha. – Wybaczcie, muszę was na chwilę opuścić – rzekł mag do zebranych. – Wzywają mnie do lustra informacyjnego. Zaraz wracam. Ariel chwilę siedziała, ale potem przeprosiła wszystkich i poszła dolać sobie kawy oraz rozprostować nogi. Jakoś nie mogła się przyzwyczaić, że ktoś jej usługuje. Przechodząc obok wyjścia na galeryjkę, usłyszała, jak Severian mówi do kogoś ostrym tonem: – Jesteś absolutnie pewny? – Tak – padła krótka odpowiedź Zoriana. A więc to z nim rozmawiał Naczelny. – Wybrałem piętnastu najlepszych. Więcej i tak by się nie zmieściło. Oczywiście Fabiena, Prospera i Marcusa. Oni znają teren i sytuację... Słysząc imię Marcusa, zatrzymała się i zmarszczyła brwi. Gdy z nim rozmawiała, nic nie wspominał o tym, że ma gdzieś iść. Ciekawe, dokąd Zorian ich wysłał. No i co z tym ich nieformalnym śledztwem w sprawie handlu ordonem? Cholera, była tak podekscytowana próbą, że zapomniała go zapytać! Może teraz się dowie? – Gdzie ich wysłałeś, Zorian? – zapytała pogodnie, podchodząc do lustra. Severian i generał wymienili spojrzenia. Zobaczyła, że ten drugi zastanawia się nad odpowiedzią; gdyby nie był elfem, pewnie by ją okłamał. Dobre samopoczucie zastąpił niepokój. – Zorian? – Pani... – Przestań mnie tak tytułować i wyduś z siebie w końcu, dokąd poszli – powiedziała lekko zniecierpliwiona. – Mieli iść tunelami pod ratuszem pierwszego miasta do Ordonowej Jaskini i dowiedzieć się, kto handluje ordonem z nyrionami. – Ordonem? Z nyrionami?! – Severian patrzył na nią jak na wariatkę. – Zorian, nie powiedziałeś mu? – zapytała zaskoczona. – Nie zdążyłem.
– Dobrze, więc ja to zrobię. Severian, pamiętasz tę awanturę w Sali Obrad? Potwierdził skinieniem głowy. – Nie doszłoby do niej, gdyby ktoś nie dodał mi ordonu do eliksiru miłosnego. – Zobaczyła, jak jego oczy rozszerzają się ze zdumienia. – Tak, ktoś to zrobił i w dniu Losowania byłam totalnie otumaniona. W pierwszej chwili myślałam, że to twoja sprawka, ale potem uświadomiono mi, że ordon powoduje bezpłodność, a ty oczekiwałeś przecież, że dam życie kolejnemu Naczelnemu. Wtedy zaczęliśmy podejrzewać, że winowajcą jest ktoś z twojego otoczenia, kto zna wszystkie wasze plany, a jednocześnie jest na tyle mało znaczącą osobą, że nikt na niego nie zwraca uwagi. Zastanawialiśmy się, jak go wytropić. Marcus, Fabien i Prosper mieli pójść tunelem do Ordonowej Jaskini i sprawdzić, czy tam czegoś nie znajdą, a ja miałam odciągnąć twoją uwagę... – I tu niestety sprawy się skomplikowały, Ariel – przerwał jej Zorian. – Jak to? – Tego wieczora, gdy poprosili mnie o pomoc, Prosper postanowił zdobyć jeszcze kilka dodatkowych informacji. Przypadkowo dowiedział się, że tą osobą, która kolaboruje z nyrionami, jest... twój chochlik, Severianie, Tobiasz! Naczelny wyglądał tak, jakby miał zaraz dostać apopleksji. – Potem trzej oficerowie poszli za Tobiaszem i zobaczyli, że spotyka się w Rajskich Ogrodach z... Nie zgadniesz z kim. Z Darrenem Magnusem! – Z tym Darrenem Magnusem?! – wykrztusiła Ariel, a Severian zbladł jak płótno. Zorian potwierdził skinieniem głowy. – Nie zawiadomiłem cię o tym, bo chcieliśmy się dowiedzieć, co planują, i trzeba było zrobić to dyskretnie. Okazuje się, że Magnus wchodzi do trzeciego miasta podkopem pod śluzą kopuły, przybierając postać jeża. To on przekazuje nyrionom informacje zdobyte przez Tobiasza, a w zamian otrzymuje ordon. Ale to nie wszystko. – Może być coś jeszcze?! – wykrztusił Naczelny. – Tamtej nocy Prosper, Fabien i Marcus ruszyli za Darrenem. Wyobraź sobie, że wybrał na swoją kryjówkę sztolnię krasnoludów za Driadowym Jarem, w pobliżu naszych koszar. Ale ten facet ma tupet! – sapnął wkurzony generał. – Weszli za nim do tej sztolni, chyba ich nie zauważył, i odkryli tam... Severian, to koszmar! Odkryli jaskinię pełną kobiet w ciąży!
Ariel cicho krzyknęła, zszokowany mag milczał. – Miewaliśmy sygnały, że niektóre kobiety nie wracały po Losowaniu ani do swoich domów, ani do Oazy Macierzyństwa. Teraz już wiemy, gdzie się podziały – kontynuował Zorian. – Były pojone ordonem, a potem uprowadzane do nyrionowych jaskiń, aby wydawać tam na świat potwory. Jak myślisz po co, Severian? Odpowiedź była oczywista. Magnus miał układ z nyrionami. W zamian za ich pomoc w zniszczeniu jego, Severiana, dawał bestiom to, czego chciały najbardziej: kobiet, które miały im urodzić potomstwo zdolne żyć na powierzchni ziemi i władające magicznymi mocami. – I właśnie tam idzie teraz nasz mały oddział oficerów – wyjaśnił generał, zwracając się do Ariel. – Mają uwolnić porwane kobiety. Jeśli dadzą radę, to zlikwidują nyriony. Wiem, że chcieli także schwytać Darrena, ale nie sądzę, by im się udało. Jest zbyt potężny. – Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym wcześniej? – zapytała zduszonym głosem. – Już mówiłem. Po pierwsze, byliście zajęci próbą, po drugie, z powodu dyskrecji. Nie mogliśmy pozwolić na to, żeby Tobiasz doniósł o wszystkim Darrenowi, bo wtedy szanse na przeżycie kobiet i oddziału byłyby zerowe. – Odetchnął z ulgą, że ma to już za sobą. Ariel zacisnęła zęby. Nagle cały wesoły nastrój ulotnił się niczym bąbelki szampana. Przyznawała słuszność wszystkim argumentom Zoriana, co nie zmieniało tego, że już nie potrafiła czerpać radości z Próby. Teraz pozostał tylko niepokój o Marcusa... Zacisnęła dłonie. „Chryste, Marcus! Wróć do mnie cały i zdrowy!” – zaczęła modlić się w duchu. Na wspomnienie o spotkaniu z nyrionem niepokój jeszcze się nasilił. – Czy powiedzieli, ile czasu im to zajmie? – Wyszli jakieś pół godziny temu. Mniej więcej tyle idzie się do sztolni. Myślę, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, będą tu po południu lub wczesnym wieczorem. – A my w tym czasie... – Musicie udawać, że wszystko jest w porządku – dokończył za nią Zorian. – Pozwólcie, że wrócę do obowiązków. Musimy przygotować się na przyjęcie tych biednych kobiet. Żywność, opieka medyczna... Rozumiecie, muszę się tym zająć. – Daj mi natychmiast znać, kiedy wrócą – rzekł Severian już spokojniejszym tonem. Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał w lustro i zobaczył, że dzieje się
z nim coś dziwnego. Obraz był coraz bardziej rozmazany. – Severian? Severian? Ariel? Jesteście tam? – Widzieli Zoriana niewyraźnie, ale dobrze go słyszeli, on jednak chyba zupełnie stracił z nimi kontakt. – Jesteśmy, Zorian. – Ariel zmarszczyła brwi. Co się, u licha, dzieje? – Zorian, słyszymy cię. Zorian, Zorian! Ale w tej chwili lustro zamigotało i na dobre zgasło. Severian przez chwilę myślał o czymś gorączkowo, potem nagle wyciągnął rozkazująco rękę i rzucił: – Ratusz trzeciego miasta! Lustro nie zareagowało. – Mieszkanie czarownicy Marceliny, trzecie miasto! Znowu nic. – Koszary piątego miasta! Coraz bardziej zdenerwowany wywoływał po kolei wszystkie ważniejsze urzędy, lecz wszędzie odpowiadała mu cisza. – Mieszkanie elfki Mariny, trzecie miasto! – rzucił w końcu w panice. Ariel spojrzała na niego jak na wariata. Wywołanie przez niego Mariny przez lustro było... Sama nie miała pojęcia, jak to określić. Wiedziała jednak, że skoro to zrobił, sytuacja musiała być bardzo poważna. Zastanawiała się, dlaczego awaria systemu komunikacji tak nim wstrząsnęła. Usłyszał jej telepatyczne pytanie. „To się jeszcze nigdy dotąd nie wydarzyło! – odpowiedział jej w myślach. – Lustra są zasilane magiczną mocą pochodzącą wprost ze Świętego Źródła, więc ich uszkodzenie oznacza, że...”. – Chodź! – rozkazał i pociągnął ją za rękę. W pokoju obok Sali Zwycięzców znajdował się awaryjny portal do teleportacji. To tędy przybyli dziś Naczelni, ich smoki przyleciały same. Severian pewnym krokiem podszedł do portalu. – Ratusz trzeciego miasta! – rzucił i ruszył do przodu. Impet, z jakim to zrobił, sprawił, że odbił się od martwego portalu i zatoczył do tyłu. Złapała go w ostatniej chwili i pomogła się podnieść. – Co jest grane, Severian? – zapytała poważnie zaniepokojona Ariel. – Portale też są zasilane z magicznego źródła. Jeśli nie działają, to znaczy, że mamy problemy z samym źródłem! – A więc musimy wracać do miast – rzuciła. – Chodź, czas pogadać z innymi Naczelnymi. Koniec tajemnic! Ruszyli biegiem, lecz po kilku krokach Ariel potknęła się o czyjeś
stopy wystające spod stołu, na którym stały półmiski przekąsek i napoje. Powstrzymując krzyk, schyliła się, a Severian zrobił to samo. Obok stołu leżało ciałko chochlika, z którym Ariel wcześniej rozmawiała. Dotknęła go, ale puls był niewyczuwalny, serce nie biło. Z minuty na minutę jego skóra przybierała coraz bardziej fioletowy odcień, a szeroko rozwarte ślepia nabierały koloru wściekłej żółci. „Zatruty ordonem?” – pomyśleli w tej samej chwili Ariel i Severian. Ale czy zażył go świadomie, czy może przez pomyłkę, tego nie umieli ustalić. Przy bliższych oględzinach zauważyli, że drobne palce chochlika są ubrudzone winem. Spojrzeli po sobie, a potem na stół. Stworzenie chyba przygotowywało kielichy, którymi Naczelni mieli spełnić toast. – Poczekaj tu i niczego nie dotykaj! – rozkazał Severian i pobiegł do Sali Zwycięzców po Petrusa, Naczelnego Czarnoksiężnika szóstego miasta. – Ariel, on ma nadzwyczajne umiejętności. Wystarczy, że posmakuje kilku kropel, a potwierdzi, co wlano do wina, przy czym nic mu się nie stanie. Petrus kucnął przy ciele chochlika i powąchał jego rękę. – Wino i ordon, nie muszę nawet próbować – rzucił. Jednak potem zerknął na stojące na stole puchary, zanurzył palec w najbliższym z nich, posmakował i w tej samej sekundzie jego twarz wykrzywił grymas potwornego bólu. – Tak, to ordon – wykrztusił, ledwie oddychając. – I to bardzo skoncentrowany. Severian, kto nas chciał otruć? Darren? – Chwycił krawędź stołu i zachwiał się, i byłby upadł, gdyby Ariel nie podstawiła mu krzesła. Nagle z Sali Zwycięzców dobiegł brzęk uderzających o siebie albo o metalową tacę pucharów. Wpadli do środka akurat w momencie, gdy inny chochlik stawiał ostatni kielich przed Teobaldem. Wszyscy czekali tylko na nową Naczelną. – Ariel Odgeon, magu dziewiątego miasta, twoje zdrowie! – krzyknął Teobald i podniósł puchar do ust. Ariel zareagowała błyskawicznie. Uniosła dłoń i zaklęcie wytrąciło mu kielich z ręki. Naczynie uderzyło z łoskotem o posadzkę, a szkarłatny płyn rozlał się po kamiennych płytach. – Wybacz, ale tego toastu nie spełnię! – rzuciła spanikowana. – Odstawcie natychmiast puchary! Naczelni spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale posłusznie wypełnili polecenie.
– Słuchajcie, lustra informacyjne przestały działać. Portal do teleportacji także. To wino jest zatrute ordonem! Tam, w sali obok jest martwy chochlik, który je rozlewał! Ktoś, korzystając z okazji, że jesteśmy tu wszyscy razem, chciał nas wykończyć. Przed chwilą Severian i ja rozmawialiśmy z generałem Zorianem. Według niego to sprawka Darrena Magnusa. – Magowie patrzyli na nią z osłupieniem. – Panowie, jeśli lustra i portale wysiadły, to znaczy... Zachwiała się i zrobiło jej się ciemno przed oczami. – Severian! – wykrztusiła. – Kopuły! – Też to czuję! – One... znikają! Naczelni stali jak sparaliżowani. – Panowie! – rzuciła, gdy nieco doszła do siebie. – To jest ta chwila, kiedy macie prawo dosiąść waszych smoków i polecieć na ratunek swoim miastom! Jeśli kopuły zniknęły, to miasta są bezbronne! Severian, mówiłeś kiedyś, że w takiej sytuacji jest jakiś inny sposób, żeby poderwać Korpus i smoki w powietrze... – Tak, przy każdych koszarach jest pochodnia w kształcie smoka, którą można rozpalić jedynie w ostateczności. To Ognisty Sygnał, znak dla całej społeczności, że zagrożenie jest śmiertelnie poważne. Ale nigdy dotąd... – Rozkażcie je rozpalić! – Ariel, a jeśli to fałszywy alarm? Czy wiesz, jakie to będzie miało konsekwencje? – rzucił Bruno z ósmego miasta. – Jeśli mi nie wierzysz, to sprawdź lustra i portal i przyjrzyj się trupowi chochlika, a potem pogadaj z Petrusem – odpowiedziała ze złością. – Lepiej ogłosić fałszywy alarm, niż płakać nad zgliszczami dziewięciu miast. Panowie, jako Naczelni macie obowiązek bronić swoich miast! Zdecydowanym ruchem złapała laskę Pierwszego Maga, skierowała ją w stronę Areny i zbudziła zaklęciem wszystkie leżące tam do tej pory bez przytomności smoki. Potem poszybowała w kierunku Nereta. Już po chwili ujrzała obok Severiana na Cortezie. „Znasz wszystkie miasta – przekazała mu telepatycznie – a ja tylko trzecie. Czy mógłbyś ten jeden raz zamienić się ze mną i polecieć do dziewiątego?”. – „Nie ma sprawy. Zwłaszcza że dziewiąte to moje miasto rodzinne”. – Kiwnął głową, uniósł kciuk i poderwał swojego smoka. Zanim wystartowała, usłyszała jeszcze żałosny jęk Teobalda:
– Na Wielkiego Xaviere’a, jeszcze nigdy nie leciałem na smoku! – No to obyś nie miał lęku wysokości! – odgryzł mu się Konstancjusz i po chwili wszyscy Naczelni lecieli w stronę swoich miast.
Oddział pokonał pierwszą część tunelu i po zostawieniu na rozwidleniu czujki ruszyli dalej przez zaporę wodną. Coś jednak nie grało. Ostatnio już z oddali słyszeli jęki i widzieli płonące pochodnie, tymczasem teraz nie dochodziły do nich żadne dźwięki. Czyżby nyriony przeniosły kobiety gdzie indziej? Szli dalej, rozglądając się dookoła, z bronią gotową do strzału. Ta złowroga cisza jeżyła im włosy na karkach. Czuli podskórnie, że coś jest nie tak. Gdy dotarli do jaskini – tym razem pogrążonej w ciemności – i nadal nie usłyszeli żadnych odgłosów, Fabien postanowił rozpalić pochodnie, które ze sobą przynieśli. Gdyby wiedział, co zobaczą, chyba nigdy nie podjąłby takiej decyzji, ale niestety było już za późno. W blasku pochodni ujrzeli zakrwawione ciała setek kobiet i tych ciężarnych, teraz z rozprutymi brzuchami, i tych karmiących, i dziecipotworków. Większość ofiar miała poderżnięte gardła, wyłupione oczy, potwornie okaleczone ciała; ich twarze wykrzywiał grymas bólu i przerażenia. Wszystko wkoło tonęło we krwi. I ta koszmarna cisza... Oficerowie zaprawieni w walkach z bestiami zastygli w bezruchu. Po chwili ktoś zaczął wymiotować, a ktoś inny jęczeć. Reszta nie mogła wydobyć z siebie słowa ani nawet oderwać wzroku od zmasakrowanych ciał. Fabien z Marcusem zrozumieli, że ich wcześniejsza obecność nie pozostała niezauważona i że wydali wyrok na te nieszczęsne kobiety, gdy tylko tu przyszli. Nagle ciszę rozdarł krzyk, a potem rozpaczliwy szloch Prospera klęczącego nad umęczonym ciałem Irinny. Zacisnęli szczęki. Serce krajało im się z żalu, kiedy słuchali tego nieludzkiego zawodzenia. Fabien powiódł wzrokiem po wnętrzu jaskini. Nikogo żywego. Westchnął ciężko, podszedł do Prospera i położył mu dłoń na ramieniu. – Prosper... Odpowiedział mu przeraźliwy skowyt. Sam Prosper nawet nie udawał, że słyszy elfa. – Musimy wracać... Zalane łzami oczy Prospera spojrzały na niego z rozpaczą
i nienawiścią. – Wynoś się! – wysyczał. – Wynoś się, póki rozpacz na tyle mnie osłabiła, że nie jestem w stanie cię zabić. Wooon!!!!! Fabien cofnął się przerażony, to samo zrobili pozostali oficerowie. Gdy patrzyli na szaleńca z trupem ukochanej w ramionach, wiedzieli, że nie dadzą rady go stąd wyprowadzić. Elf chciał jeszcze mu coś tłumaczyć, ale Marcus odciągnął go na bok. – Chodź – szepnął. – Zostawmy go samego z jego bólem. Jeśli zabierzesz go stąd siłą, to ty będziesz trupem. Teraz tylko ciebie nienawidzi. Daj mu trochę czasu. Nyriony chyba opuściły to miejsce. Może i on, kiedy minie pierwszy szok, sam zechce stąd wyjść. Fabien popatrzył po raz ostatni z żalem na Prospera, kazał mu zostawić pochodnię i prowiant, po czym dał rozkaz odwrotu. Kiedy zaczęli powoli i ostrożnie wycofywać się w stronę tunelu, ciszę rozdarł potworny pisk, a potem rozległ się łopot wielu skrzydeł. Spojrzeli w górę. Tuż pod sklepieniem jaskini dostrzegli setki uczepionych skał, niczym olbrzymie nietoperze, nyrionów, które teraz ruszyły na nich z dzikim wrzaskiem. Odruchowo wyciągnęli buzdygany i ostrzeliwując się, zaczęli wycofywać się w kierunku tunelu. Trafione nyriony nadal jednak były szybkie i groźne. Wgryzały się w ciała oficerów, rozrywały je szponami, wypruwały wnętrzności. Upiorne widowisko zdawało się nie mieć końca. I wtedy jeden z mężczyzn w ferworze walki wypalił dość niefortunnie i strumień energii zamiast trafić w bestię, uderzył w ścianę tunelu. Kamienne mury i strop zaczęły pękać, a po chwili na głowy ludzi, elfów i nyrionów posypały się odłamki skał. – Wszyscy do tyłu! – ryknął Fabien i oficerowie ruszyli biegiem w kierunku wyjścia. Nyriony podążyły za nimi. Fabien wiedział, że bestie nie sforsują zbiornika wodnego. To była ich jedyna nadzieja. Jakiś nyrion próbował wlecieć za nimi do tunelu. Głośne uderzenia jego skrzydeł w kruchą, ledwie trzymającą się ścianę nie wróżyły niczego dobrego. I rzeczywiście w pewnym momencie usłyszeli donośny trzask osypywania się kamieni, a potem huk i ostatnią drogę ucieczki zatarasowała lawina kamieni. Później nastały ciemność i cisza...
Dziewięć ogromnych smoków z dzikim rykiem wystrzeliło nad Arenę, niosąc swoich Naczelnych Czarnoksiężników w dziewięciu kierunkach i rozpalając po drodze zionięciem Ogniste Sygnały. Pojawiły się niczym mroczne pochodnie – miały kształt smoka z podwójną parą skrzydeł. Śmiertelne zagrożenie stało się faktem. Rozbrzmiewał ogłuszający ryk wszystkich smoków bojowych, które natychmiast odebrały wiadomość o zagrożeniu i nie czekając na rozkazy, same opuściły zagrody i podążyły w stronę miast, o które miały walczyć. Ariel leciała na Nerecie, obserwując z góry trzecie miasto – teraz bez kopuły, nagie i bezbronne, atakowane ze wszystkich stron przez hordy różnych bestii. Były tam trolle, cyklopy, olbrzymy, chimery, ich krzyżówki i wiele, wiele innych potworów jak z sennego koszmaru. Waliły ciężkimi głazami w budynki, niszcząc je i zabijając domowników. Te, którym już udało się wejść na ulice, tratowały mieszkańców lub bawiły się nimi jak miniaturowymi marionetkami, by po chwili zgnieść ich w uścisku olbrzymich łap lub rozerwać na kawałki. Ludność uciekała w popłochu i kryła się, lecz na niewiele się to zdawało. Bestie wyciągały ofiary z kryjówek, a gdy nie mogły, po prostu rozdeptywały ich schronienia. Ulicami płynęły strumienie krwi i wszędzie leżały zmasakrowane ciała. Wysłanie przez Nereta Ognistego Sygnału poderwało do działania nawet oficerów na najdalszych patrolach, którzy zawracali w pośpiechu i lecieli na pomoc miastu. Ariel przywołała zaklęciem kuszę Wielkiego Xaviere’a razem z zapasem strzał i błyskawicznie rzuciła się do ataku razem ze swoim smokiem. Wykańczali bestie niczym śmiertelnie skuteczny tandem: Neret wypalał im oczy, Ariel zaś dobijała je zaklęciami rzucanymi laską Pierwszego Maga. Potworów jednak przybywało z minuty na minutę. Miotały głazami i wyrwanymi z korzeniami drzewami niczym potężnymi maczugami, zionęły ogniem, pluły jadem i używały zębów oraz pazurów, a co bardziej inteligentne i krwiożercze – także różnych oszczepów, maczet, włóczni i innej broni. Niektóre rzucały na obrońców zaklęcia oszałamiające. Oficerowie początkowo zaskoczeni atakiem, teraz – widząc drobną kobiecą postać w srebrnym płaszczu na czarnym smoku – rzucili się na pegazach wraz z towarzyszącymi im smokami w sam środek walki. Mieszkańcy miasta, którzy przedtem uciekali w popłochu, teraz wychodzili ze swoich kryjówek i obserwowali ze zdumieniem i podziwem swoich obrońców.
Kolejne trolle padały trafione śmiertelnym zaklęciem Ariel, chimery traciły głowy, olbrzymy wyły z bólu, gdy Neret wypalał im oczy. Śmiertelne widowisko trwało. Te bestie, które przeżyły, były dobijane przez mieszkańców miasta, którzy zachęceni brawurą oficerów, włączyli się teraz do pomocy. Żołnierze, ludność, smoki, Neret i Ariel walczyli wiele godzin, nie zważając na skrajne wyczerpanie. Wiedzieli, że przestaną dopiero wtedy, gdy ostatnia bestia wyzionie ducha, a kopuły znowu osłonią miasto. Czyż mieli inne wyjście...?
Obłok pyłu opadł, napad kaszlu i łzawienie oczu też w końcu minęły. Fabien podniósł się na kolana i próbował przebić wzrokiem ciemność, a gdy mu się to nie udało, zrozumiał, że zgubił soczewki noktowizyjne. Czuł grubą skorupę pyłu we włosach, na twarzy i powiekach. Zaczął po omacku przeczesywać jaskinię w poszukiwaniu kolegów, broni lub chociażby pochodni. Ktoś obok niego jęknął. – Marcus? – zapytał z nadzieją. Odpowiedział mu jęk. Podążając w tamtym kierunku, namacał na ziemi coś, co mogło być pochodnią. Ponownie usłyszał jęk, ale tym razem z innej strony. Zaczął gorączkowo przypominać sobie, gdzie byli jego towarzysze w chwili zawalenia się tunelu. Znowu rozległ się jęk. Podniósł z ziemi przedmiot, który wziął za pochodnię. Wyczuł, że jest metalowy, a więc to musiał być buzdygan. Do kogokolwiek należał, właściciel nie żył. W innym wypadku Fabien już dawno straciłby rękę. Zmartwiło go to odkrycie. Nadal przeszukiwał podłoże. Potem trafił na czyjś but. Po omacku przyłożył głowę do piersi tej osoby, bicia serca nie usłyszał. Z trudem opanował łzy żalu i gniewu. Nawet on ze swoim wieloletnim oficerskim doświadczeniem nigdy dotąd nie znalazł się w tak ciężkiej sytuacji. Pokonując obrzydzenie do samego siebie za to, co robi, dotykał zwłok w poszukiwaniu jakiegokolwiek przedmiotu, który pozwoliłby oświetlić to miejsce i wyjść z pułapki. W zaciśniętej ręce trupa tkwiła zagaszona pochodnia. Gdy Fabienowi udało się ją rozpalić zaklęciem, jego oczom po raz kolejny tego dnia ukazał się makabryczny widok. Za plecami miał zaporę wodną – a więc tak niewiele brakowało, by uciec z pułapki. Z prawej strony leżał Eric, jeden z oficerów, których Fabien znał
jeszcze z Oazy Szkolnej. Chyba miał połamane nogi. Był blady i ciężko oddychał. Pochodnię Fabien zabrał martwemu Kasjanowi. Na lewo właśnie podnosił się z ziemi Patrick. Chyba nic mu się nie stało, był tylko w szoku. Fabien spojrzał wreszcie w stronę zwaliska kamieni zamykającego tunel i skutecznie odgradzającego ich od nyrionów. – Nie! – stęknął, widząc pod stertą gruzu dłoń w kałuży zakrzepłej krwi. Doskonale ją znał. Tyle razy widział ją unoszącą kufel, tak często ją ściskał. Ta dłoń nieraz niosła mu pomoc w chwili zagrożenia. Spojrzał na buzdygan, który trzymał w ręku, i pociemniało mu w oczach. Teraz już wiedział, do kogo należał. „Bogowie – jęknął w myślach – jak ja jej to powiem?!”.
Walczyli już tak długo, że Ariel straciła rachubę czasu. Z pięknego jasnego poranka zrobiło się już wczesne popołudnie, a oni skrajnie wyczerpani nadal bronili trzeciego miasta i własnego życia. Powaliła kolejną bestię, a Neret ją dobił. W jej głowie pojawiła się myśl, że te bestie muszą skądś wychodzić, skoro wcale ich nie ubywa, mimo że już tyle położyli trupem. Tak, musi odnaleźć ich kryjówkę i zniszczyć gniazdo potworów. Dała znak oficerom, żeby nadal trwali na stanowiskach, a sama kazała Neretowi wylądować na stercie gruzu tuż koło Sali Obrad. – Chodź za mną! – rzuciła do Tristana, który podleciał do niej z zapytaniem o dalsze rozkazy, i ruszyli biegiem do wnętrza budynku. Tristan jako zwykły oficer nie miał tutaj prawa wstępu, dlatego podążając za nią, rozglądał się niepewnie wokół. Ariel popędziła prosto do sali z magiczną fontanną. Wiedziała, że tam znajduje się holograficzna mapa wszystkich miast. Miała ogromną nadzieję, że dzięki niej znajdzie miejsce, z którego te bydlaki wyłażą. Wpadła tam jak burza i natychmiast zorientowała się, że nie słyszy śpiewu fontanny. No tak, przecież ją także zasilało magiczne źródło. Mapy również nie było, tylko obok stojących w półokręgu dziewięciu foteli Naczelnych ujrzała na podwyższeniu piękny błękitny kryształ ukryty pod szklanym kloszem. Nie miała pojęcia, jak go użyć. Zdjęła klosz i odstawiła go na bok. „Co teraz?”. – Powiodła dłonią nad kryształem i pomyślała: „Chcę”, ale tym razem zaklęcie nie zadziałało. No tak, gdy była tu ostatnio,
kryształ spoczywał zanurzony... cholera, w świętej wodzie! W czymś w rodzaju ogromnej muszli! „A niech to jasny szlag trafi! Czy wszystko w tym pieprzonym świecie musi zależeć od Świętego Źródła?!”. Wzięła kryształ w dłonie i ostrożnie przeniosła do wnętrza alabastrowobiałej muszli leżącej wewnątrz kręgu utworzonego przez fotele Naczelnych. Kryształ był martwy. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego. Wydawało się, że tym razem będzie musiała się poddać. Zagryzła paznokcie. Musiała coś szybko wymyślić, bo budynkiem wstrząsały coraz mocniejsze drgania. Napastnicy się zbliżali. – Tristan, masz piersiówkę z magiczną wodą? – przypomniała sobie. Potwierdził skinieniem głowy. Każdy oficer posiadał zapas na czarną godzinę. – Dawaj! – Wyciągnęła rękę, a on, choć nic nie rozumiał, posłusznie podał jej buteleczkę. Wyjęła też własną flaszeczkę i obficie polała kryształ zawartością obu piersiówek. Minęło kilka bardzo długich sekund, nim wreszcie szkło rozbłysło błękitną poświatą i ukazał się zamazany obraz wszystkich dziewięciu miast. Nie mogli oboje powstrzymać okrzyku grozy, bo oto zobaczyli poszczególne budowle, smoki, oficerów i walczących Naczelnych, a także bestie, które zdawały się wyrastać spod ziemi. „Spod ziemi! Tak, to jest myśl!”. – Tristan usłyszał telepatyczny okrzyk Ariel, po czym zobaczył, jak kobieta wyciąga rękę. – Pokaż ukryty plan! – rozkazała. – Pani – ośmielił się wtrącić – tu nie ma żadnego ukrytego planu. Dziewięć miast nie posiada tuneli tak jak pierwsze starożytne... – Urwał jednak, zaskoczony, bo oto pod holograficzną mapą ukazała się druga przedstawiająca... „Ciekawe... – pomyślała zaintrygowana, nie zwracając uwagi na słowa Tristana. – To wygląda jak...”. To są koryta odnóg Świętego Źródła. – Zobacz, Tristan! – krzyknęła podekscytowana. – Tu jest główne koryto, a to są odgałęzienia biegnące do miast. A tutaj – pokazała jakieś inne miejsce na mapie – wygląda to tak, jakby ktoś... – ...zamknął główny dopływ i skierował wodę w inną stronę – dokończył za nią oficer. Spojrzeli po sobie z niepokojem. Szmaragdowa linia Świętego Źródła, która powinna była zdążać w kierunku dziewięciu miast, tuż przed rozgałęzieniem ostro skręcała w stronę... morza. W tym miejscu zauważyli
też pojawiające się znikąd bestie. Wszystko było jasne. Nyriony musiały zmusić krasnoludy do wytyczenia innego koryta świętej rzeki na długo przed atakiem na miasta. To, co wraz z Marcusem wzięli za początek prac, było ich finałem. Dodatkowo nyriony wykorzystywały tunele do wypuszczania na powierzchnię ziemi otumanionych ordonem bestii; właśnie jakieś gramoliły się przez włazy w pobliżu poszczególnych miast. – Nie damy rady sami otworzyć dopływu źródła – rzekł Tristan; domyślał się, co Ariel chce zrobić. – Ono każdego doprowadza do szaleństwa, a słabszych może nawet zabić. – Wiem – westchnęła – ale czy mamy inne wyjście? Albo to, albo zagłada. Proszę tylko, żebyś mi towarzyszył w drodze do tego miejsca, nic więcej. – Pani... – spróbował odwieść ją od tego szalonego pomysłu, ale podniosła dłoń i nakazała mu milczenie. W pośpiechu wrócili do miejsca, gdzie czekał Neret. Właśnie obok przelatywał Efrem i jeszcze jeden oficer, którego znała z widzenia. Efrem wylądował natychmiast, gdy tylko zobaczył Ariel. Jego stosunek do niej uległ w ostatnim czasie radykalnej zmianie i postanowiła to wykorzystać. – Tristan, Efrem, polecicie ze mną. A ty przekaż Zorianowi, dokąd się udajemy. Wyjaśniła oficerowi, co zobaczyli na mapie i co chcą zrobić. Skinął głową na znak, że rozumie, i już po chwili jego pegaz niósł go w kierunku miejsca najbardziej zajadłych walk, gdzie przebywał generał Zorian. Ariel tymczasem dała znak Efremowi i Tristanowi i ruszyli we trójkę w stronę zamkniętego dopływu źródła, omijając po drodze bez wdawania się w walkę trolle, cyklopy i olbrzymy. Mapa mówiła prawdę. Na błoniach niedaleko miasta zobaczyli coś w rodzaju włazu. Był otwarty i co jakiś czas gramoliła się z niego otumaniona bestia. Ariel posadziła Nereta niedaleko wejścia do podziemi. Jemu nie musiała nic objaśniać. Intuicyjnie wyczuwał wszystkie jej zamiary i uprzedzał życzenia, nim zdążyła je wyrazić słowami. Teraz też pilnie śledził wlot do włazu i gdy tylko pojawiał się w nim jakiś troll, jednym płomieniem pozbawiał go nie tylko oczu, ale całej głowy. Ariel zauważyła, że bestie wychodzą spod ziemi w regularnych odstępach czasu, a więc wystarczyło tylko to wykorzystać. – Pani! – krzyknął Tristan, gdy zobaczył, że szykuje się do zejścia tunelem w dół. Nie odpowiedziała. – Ariel! – Tak? – spytała ze zniecierpliwieniem. – A jeśli... nie wrócisz? Skąd będziemy wiedzieli, że nadal żyjesz,
i jak mamy ci pomóc? – Nie zdołasz mi pomóc, Tristan – rzuciła ponuro. – Ale jeśli zginę, mój smok będzie o tym wiedział. Neret – zwróciła się do niego – przekaż wtedy Marcusowi, że... – Jej głos zadrżał. – Nie, nic mu nie mów. To nie będzie konieczne. Wrócę! Wykonam zadanie i wrócę! Owinęła się szczelniej peleryną, zacisnęła dłoń na lasce Xaviere’a i zniknęła im z oczu. Sekundę później usłyszeli odgłosy eksplozji. Spojrzeli po sobie z niepokojem, ale oto we włazie ukazała się jej osmalona twarz. – Tunel prowadzi w dwóch kierunkach. Z jednego nadchodzą bestie. Załatwiłam jakiegoś trolla. Zatarasował cielskiem drogę pozostałym. Trochę czasu minie, zanim go przesuną. Idę w drugą stronę, mam nadzieję, że do zamkniętego dopływu. Trzymajcie za mnie kciuki! – Ariel pomachała im i znowu zniknęła pod powierzchnią ziemi.
Fabien klęczał z buzdyganem Marcusa w jednej ręce i pochodnią w drugiej. Po pierwszym szoku przyszedł napad histerii, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Cisnął buzdygan i wetknął pochodnię między kamienie, a potem niczym szaleniec zaczął gołymi rękami rozgrzebywać stos kamieni, nie bacząc na połamane paznokcie i coraz głębsze i bardziej krwawiące rany na rękach. Spływająca z rozciętej skroni krew mieszała się na jego twarzy z brudem i łzami, ale on zdawał się tego nie dostrzegać. Grzebał w gruzowisku jak na wpół oszalałe zwierzę, pokrzykując przy tym na Patricka, który już chyba doszedł do siebie: – Cholera! Patrick! Pomóż mi! Szybciej, szybciej do cholery! Patrick pomagał mu, chociaż jego zdaniem Marcus już nie żył. Robił to wyłącznie dla Fabiena. – Fabien, nie damy rady... – powiedział w końcu łagodnie, gdy gruzowisko zaczęło niebezpiecznie się osuwać. – Zabierzmy Erica i zwiewajmy stąd, póki jeszcze czas. – Nie! – krzyknął elf. – Uratuję Marcusa! Tak, dam radę! Trzeba tylko odsunąć te kamienie i zobaczysz, że... – Marcus nie żyje! Już go nie uratujemy. Ale Ericowi możemy pomóc. Fabien, co z tobą, do cholery?! Elf jakby go nie słyszał. Krew zalewała mu oczy, a on jak w transie rozbierał rumowisko kamień po kamieniu. W chwili, kiedy cała ręka
Marcusa była już widoczna, sterta głazów ponownie się poruszyła i oficerowie ze zgrozą ujrzeli, że ramię przyjaciela znika, zupełnie jakby ktoś go wciągnął do środka tunelu. Fabien pochylił się i ostrożnie zajrzał w głąb ciemnej dziury. Na końcu korytarza ujrzał czerwone ślepia bez źrenic, a potem dobiegł go skrzeczący szyderczy śmiech i widok przysłoniły mu osypujące się kamienie. Tym razem już nie czekając na nic, chwycili rannego Erica i uciekli przez zaporę wodną. Jakież było ich zdumienie, gdy kilka kroków dalej ujrzeli dwóch oficerów, którzy jakby nigdy nic nadal spokojnie stali na czujce. Magiczna bariera najwyraźniej wytłumiła wszelkie dźwięki. Sprawiła także, iż brudne, podarte i zakrwawione ubranie Fabiena pozostało w niezmienionym stanie... i suche! Ledwie wyszli na powierzchnię, elf opadł na kolana. Jego ciałem wstrząsnęły torsje. Brudną ręką otarł załzawione oczy. Jeden z oficerów pomógł Patrickowi odtransportować Erica do maga medyka, a drugi został z Fabienem. Ten na przemian łkał, krzyczał, walczył z mdłościami i wyrywał włosy z głowy, a kiedy po jakimś czasie padł, zupełnie wykończony, kolega wziął go pod ramiona i z trudem dowlókł do koszar.
Zatoczyła mały łuk laską Xaviere’a i tunel rozświetliła żółtawa poświata. Była blisko celu swojej wędrówki. Miejsca tego nikt nie pilnował – nyriony pewnie nie sądziły, że ktoś je odkryje i na dodatek będzie miał odwagę tu przyjść. Podeszła bliżej. Magiczne wibracje były coraz silniejsze. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, dlaczego nikt nie stoi tutaj na straży – bliskość źródła otumaniała przecież nie tylko ludzi, ale wszelkie inne istoty, z nyrionami włącznie. Jak wobec tego krasnoludy mogły połączyć nowe koryto ze starym i odciąć dopływ wody do miast, skoro sąsiedztwo źródła także dla nich jest zabójcze? No jasne, Darren! Jak mogła zapomnieć o tym potężnym czarnoksiężniku, który tak bardzo nienawidzi Naczelnych? Na pewno to on coś takiego zmajstrował tuż pod nosem niczego niepodejrzewających Naczelnych Magów. A do tego jeszcze bezczelnie wchodził do trzeciego miasta i zdobywał informacje wprost z ratusza. Był cwany, przebiegły
i inteligentny, a takiego przeciwnika nie wolno lekceważyć, dlatego wzmogła czujność, zastanawiając się jednocześnie, gdzie on teraz może być i jak należy przywrócić pierwotny bieg Świętego Źródła. Powoli oswajała się z coraz mocniejszymi wibracjami świętej rzeki. Już raz miała z nią do czynienia i wtedy omal nie umarła, dlatego teraz, znając jej siłę, pozwalała organizmowi na stopniową adaptację do magicznych mocy. Szumiało jej w uszach i kręciło się w głowie, ale uparcie posuwała się dalej. Z każdym krokiem czuła, że zbliża się do celu. „Ale przecież Darren nie zrobił tego wszystkiego sam – pomyślała. – Pewnie użył krasnoludów. Ciekawe tylko, jak je ochraniał, żeby mogły tu kopać?”. – Wcale. Pracowali, póki źródło ich nie wykończyło – odparł głos tuż za jej plecami. Błyskawicznie odwróciła się i napotkała drwiące spojrzenie potwornie okaleczonego mężczyzny. – Potem zastępowałem ich następnymi. Miło cię w końcu poznać, Ariel. – Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – spytała, postanawiając grać na czas. Roześmiał się z politowaniem i pokręcił głową. – Myślisz, że kiedy nowy Naczelny znika w dniu swojego triumfu, to nikt tego nie zauważy, zwłaszcza kiedy to kobieta w srebrnym płaszczu Wielkiego Xaviere’a lecąca na czarnym smoku? A tak przy okazji, smoka już nie ma i tych oficerów, którzy tu z tobą przylecieli, też – rzucił od niechcenia. Patrzyła na tę oszpeconą postać i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna. Wiedziała też, że musi go zniszczyć. Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund. Dostrzegła w zmrużeniu jego powiek, grymasie twarzy czy jakimś drobnym geście, że zaraz nastąpi atak, i zasłoniła się zaklęciem obronnym, jednocześnie rzucając urok laską Pierwszego Naczelnego. W smoliście czarnym oku Darrena pojawiło się lekkie zaskoczenie, jednak mężczyzna błyskawicznie odpowiedział kontratakiem. Był niezwykle szybki. Zaklęcia strony padały z prędkością światła. Oboje byli już zmęczeni, ale nie przerywali walki, licząc na błąd przeciwnika. Bliskość źródła także im nie pomagała: mocno odczuwali jego wibracje. Ataki Darrena przybrały na sile. Ariel powoli cofała się w kierunku zamkniętego dopływu. Grube krople potu zalewały jej oczy, oddech stał się krótki, wszystkie mięśnie bolały ją od nieustannych uników. Na okaleczonej twarzy Darrena pojawiło się zadowolenie. Widać było, że on także jest już zmęczony, ale stoczył w swoim życiu więcej walk niż Ariel i był bardziej doświadczonym wojownikiem. Przez moment
odniosła nawet wrażenie, że bawi się z nią, wykorzystując swoją przewagę, i że gdyby naprawdę chciał, już by nie żyła. Chyba zauważył to w jej oczach, bo spojrzał na nią z lekceważeniem i rzucił zaklęcie, które miało zakończyć jej żywot. Z najwyższym trudem odparła je za pomocą laski Xaviere’a, ale miała świadomość, że dłużej nie da rady. Ze smutkiem pomyślała o córce, której już nie zobaczy, o Marcusie, którego nie przytuli, o miastach, które wyda na pastwę Magnusa... „Mam to wszystko stracić, bo jeden dupek okazał się takim fajtłapą, że nie przeszedł próby na Naczelnego, i teraz się mści?” – pomyślała ze złością na otwartym kanale telepatycznym. – Dupek? Fajtłapa?! – ryknął Darren i zaatakował z jeszcze większą determinacją. „Tak, jesteś fajtłapą! I na dodatek idiotą, jeśli naprawdę myślisz, że zdobędziesz wszystko!” – dodała rozpaczliwie, licząc na to, że wytrąci go z równowagi i wtedy być może on popełni błąd. Ocalałe pół twarzy Darrena wykrzywił grymas wściekłości. Tym razem kilka zaklęć mężczyzny trafiło w nieosłonięte fragmenty ciała Ariel i jeszcze bardziej ją osłabiło. Kiedy wydawało jej się, że już wszystko stracone, resztką sił i woli pomyślała: „Chcę”. W jednej sekundzie zobaczyła we wściekle czarnym oku Magnusa zaskoczenie i przerażenie, a w drugiej czarodziej padł, powalony gradem bełtów wystrzelonych przez kuszę Pierwszego Naczelnego. Ciężko oddychając, podeszła do leżącego na ziemi Darrena. – Wiele lat temu powinieneś był pogodzić się z wynikiem próby – powiedziała ze znużeniem – a wtedy żyłbyś spokojnie, sławny i poważany tak jak wszyscy Naczelni. Zgubiła cię żądza władzy. Zobacz, jak wygląda twój koniec. Umierasz samotnie na dnie tunelu, znienawidzony przez wszystkich... – Na tym nie kończy się ta opowieść, Ariel – zachichotał resztką sił. – O nie! Zobaczysz, będzie miała dalszy ciąg... – przymknął jedyne oko i znieruchomiał na dobre. – Pozwolisz, że się z tobą nie zgodzę – mruknęła i ledwie trzymając się na nogach, ruszyła w stronę zamkniętego dopływu. Każdy krok sprawiał jej coraz większą trudność. Była tak wykończona, że musiała się wspierać na lasce Wielkiego Xaviere’a, żeby nie upaść. Jakiś metr od miejsca, w którym nowe koryto łączyło się ze starym, poczuła, że nie da rady dalej iść. Szum w uszach niemal rozsadzał jej głowę, a przed oczami pojawiły się obrazy tak dziwne, że zastanawiała się, czy istnieją naprawdę, czy też są tylko wytworem jej wyobraźni.
Halucynacje czy może proroctwa? Wizje przeszłości czy przyszłości? Tylko dwa razy czuła się podobnie: raz w Dolinie Zielarzy po skosztowaniu soku smoczej róży i drugi raz u praźródła świętego strumienia. Powieki jej ciążyły, ale mimo to wbiła wzrok w uniesioną dźwignię i dwa przepusty. Jeden najwyraźniej blokował przepływ magicznej wody w stronę miast, a drugi pozwalał na jej swobodny odpływ w innym kierunku. Nadal wspierając się na lasce, wyciągnęła dłoń w kierunku dźwigni i pomyślała: „Chcę”. Miała nadzieję, że jeśli opuści zaklęciem dźwignię, przepusty zmienią swoje położenie i zostanie przywrócony prawidłowy bieg świętej wody. Ale chociaż uparcie powtarzała: „Chcę, chcę, chcę”, nic się nie działo. Dźwignia tylko lekko zadrżała, ale nie zmieniła swojego położenia nawet o milimetr. Nie bardzo rozumiejąc, dlaczego to robi, oparła się jedną ręką o ścianę tunelu, a drugą, uzbrojoną w laskę Pierwszego Naczelnego, dotknęła końca dźwigni i znowu pomyślała: „Chcę”. Nagle zobaczyła jak na zwolnionym filmie, że z laski wypływa fiołkowa mgła i otacza dźwignię, a ta z okropnym zgrzytem zaczyna opadać, poruszając przepusty. Chwilę później podziemna rzeka popłynęła starym korytem. Na koniec Ariel zlikwidowała dźwignię, aby nikomu nie przyszło do głowy ponownie ją przesunąć, i zataczając się ze zmęczenia, ruszyła ku wyjściu. Gdy była już przy włazie, po raz ostatni wycelowała laskę Wielkiego Xaviere’a w stronę tunelu i zawaliła go. Teraz miała pewność, że żadna bestia stamtąd nie wylezie. O Darrena nie musiała się martwić, bo ten już dawno był martwy. Ostatkiem sił wyczołgała się na powierzchnię. Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła Nereta, Tristana i Efrema całych i zdrowych. Nim straciła przytomność, zdążyła jeszcze usłyszeć, że Darren zwyczajnie ogłuszył oficerów, a „smoka przecież nie można zabić zaklęciem?”. Nawet nie wiedziała, że Efrem i Tristan pokłócili się o to, który z nich ma odtransportować ją do trzeciego miasta. Spór rozstrzygnął Neret, gdy ryknął gniewnie i dmuchnął w ich kierunku ostrzegawczymi kłębami dymu, po czym delikatnie i jednocześnie bardzo stanowczo chwycił Ariel w paszczę i ruszył w stronę trzeciego ratusza. Zaskoczeni Tristan i Efrem ledwie zdołali go dogonić na pegazach, aby zrobić buzdyganami przejście w nowo powstałej kopule. Smok z gracją okrążył miasto, po czym wylądował na placu przed ratuszem i ostrożnie położył kobietę na ziemi. – Co się tak gapicie?! – ryknął do gromadzących się ludzi. – Smoka żeście nie widzieli? Zawołać mi tu medyka, ale już!
Lądujący tuż obok Nereta Tristan umieścił z szacunkiem obok Ariel laskę Pierwszego Maga. – Nie wziąłeś... – Spojrzał na smoka przepraszająco i uśmiechnął się nieco zakłopotany. – Miałem ważniejsze rzeczy na głowie! – warknął Neret. – No, gdzie ten medyk?! Uzdrowiciel pojawił się już po chwili razem z Zorianem. Obaj pokłonili się Neretowi, ale on udawał, że tego nie zauważa. – Jak z nią? – zapytał zaniepokojony generał. – Mam tu trochę wody z magicznego źródła. Może to ją postawi na nogi? – Nie, panie generale – odparł medyk, badając Ariel okularami diagnostycznymi. – Wręcz przeciwnie, to mogłoby ją raczej dobić. – Dobić? Co ty bredzisz? Święta woda zawsze stawia na nogi! Właśnie dlatego każdy oficer ma ją przy sobie na czarną godzinę – oburzył się Zorian. – Nie tym razem – odparł z uporem medyk. – Naczelna Odgeon ma wręcz nadmiar magicznej energii. Hmm... Muszę chwilę pomyśleć... – A możesz myśleć szybciej? – zniecierpliwił się smok. Mężczyzna nerwowo przełknął ślinę i zamrugał. – Chwila – wykrztusił i gdzieś poleciał. Wkrótce wrócił z dwoma oficerami niosącymi na noszach ciężko rannego kolegę. Kazał położyć je koło Ariel, a potem włożył rękawicę, chwycił przez nią dłoń nieprzytomnej kobiety i położył na ręce rannego. – Można wiedzieć, do ciężkiej cholery, dlaczego ratujesz tego oficera, a ją pozbawiasz energii? – zapytał Neret, ukazując cały garnitur zębów. – Ona ma n-n-nadmiar energii – wyjąkał medyk, patrząc z obawą na smoka. – Jeśli przekaże część temu biedakowi, on będzie zdrowy, a jej też zacznie wracać przytomność – zapewnił z przejęciem. – Mam nadzieję, że się nie mylisz – rzucił groźnie smok – bo musisz wiedzieć, że to ona odkryła, kto i gdzie zablokował dopływ wody do miast, a przez to pozbawił nas kopuł. To ona starła się z Darrenem Magnusem, zabiła go i odblokowała Święte Źródło, a potem zasypała tunel, z którego wyłaziły na powierzchnię atakujące nas bestie, więc lepiej, żebyś miał rację, medyku. Zgromadzony tłum wpatrywał się jak zahipnotyzowany w oba nieruchome ciała. Wkrótce leżący na noszach mężczyzna zaczął dochodzić do siebie. Po jakimś kwadransie wstał i rozejrzał się, zdumiony tym zbiegowiskiem. Po zbadaniu oficera przez medyka okazało się, że
wszystkie jego obrażenia zniknęły. Niestety stan Ariel nadal był poważny, zaczęto więc przynosić kolejnych rannych, aby jej magiczna energia mogła ich uleczyć. Słowa Nereta o wyczynach Ariel w tunelu obiegły lotem błyskawicy całe miasto. Przed wieczorem nie było ani jednej osoby, która by nie wiedziała, co się tam wydarzyło. Oto na ich oczach przepowiednia stawała się faktem. Dziewiąty Mag jednoczył miasta i niszczył zagrażające im zło. Tymczasem ona sama, ciągle nieprzytomna i nieświadoma, jakie zainteresowanie mieszkańców miast wzbudza, pozbywała się nadmiaru magicznej energii, uzdrawiając najciężej rannych. Po paru godzinach na jej bladej skórze pojawił się nieznaczny rumieniec, a oddech stał się głęboki i regularny. Z trudem uniosła powieki i ujrzała nad sobą żółte ślepia Nereta. – No, w końcu, maleńka! Ile można tak spać i spać? – wyszczerzył się do niej radośnie. – Myślałam, że nie żyjesz, przyjacielu. Darren powiedział, że zabił ciebie, Efrema i Tristana. Co z nimi? – zapytała słabo. Chyba nie pamiętała, że już jej to wyjaśnili. – Łgał, łajdak jeden! Słyszałaś kiedyś, żeby można było zabić smoka zaklęciem? – Neret wyszczerzył radośnie zęby. – A tamtych zwyczajnie ogłuszył. Chciał cię wkurzyć, to wszystko. Odwróciła głowę i zobaczyła, że jest w trzecim mieście, ktoś koło niej leży i ona trzyma go za rękę, a wkoło stoi tłum ludzi wpatrzonych w nią jak w święty obrazek. Spojrzała na smoka ze zdziwieniem. – Spoko, mag medyk powiedział, że z powodu przebywania w pobliżu źródła masz nadmiar energii i że tylko przekazując ją rannym, sama siebie uzdrowisz. – Oooo... Po pewnym czasie usiadła. Lekko zakręciło jej się w głowie. Rozejrzała się uważnie i zobaczyła ogrom zniszczeń. A potem powoli, mimo protestów medyka, ruszyła w towarzystwie Tristana i Efrema przez miasto, podpierając się laską Wielkiego Xaviere’a. Wszędzie wokół widać było ślady bitwy: zerwane dachy, dziury w ścianach domów, odłamki szkła z okien i luster, połamane ławki, powyrywane drzewa i latarnie, fragmenty zwłok bestii, krew obrońców i napastników, brud, pył, kurz. Ktoś głośno lamentował, ktoś inny złorzeczył. Gdzieniegdzie widziała ludzi siedzących na ulicy i zapatrzonych jak w transie na to, co zostało z ich dobytku. Jacyś rabusie plądrowali pobliski sklep. Po upalnym dniu zaczął siąpić popołudniowy deszczyk. Szła, nie zważając na strugi lejące się z nieba.
– Tristan, jak wygląda sytuacja? – spytała jednego z towarzyszących jej oficerów. – Wszystkie bestie zabite? – Tak, pani. Kiwnęła głową. – Oficerowie pewnie są bardzo zmęczeni, co? Nie musisz odpowiadać. Wiem, że tak jest, ale nie mamy wyboru. Efrem, za chwilę polecisz do Zoriana i poprosisz o patrole oficerskie w mieście. Nie możemy dopuścić, żeby szabrownicy dokończyli zniszczenia. Czy lustra i portale już działają? – Tak, pani – znowu odparł Tristan. – Czy w pobliżu jest jakieś działające lustro? – Tak, pani, na tamtej ulicy. Podążyła we wskazanym kierunku. Nie mogła nie zauważyć, że w tej wędrówce przez miasto towarzyszy jej grupka mieszkańców. Teraz wystąpił z niej jakiś mocno zbudowany młody człowiek i ukłonił się. – Pani, czy zechcesz mnie wysłuchać? – zapytał. – Jak masz na imię? – Leo... to znaczy Leonard – wykrztusił zdumiony, że go o to pyta. – Więc, Leo, co chciałbyś mi powiedzieć? – Masz słuszność, pani, nasi oficerowie są bardzo zmęczeni po bitwie. Nakazywać im patrole w mieście byłoby czymś nieludzkim, gdy ledwie trzymają się na nogach... – Umilkł, zaskoczony własną śmiałością. – Mów dalej. – Otóż... to znaczy... pomyśleliśmy sobie z paroma kolegami, że... Ja wiem, pani, nie mamy buzdyganów ani nic takiego, ale na złodziei to trochę krzepy i kij wystarczy. Znaczy, jeśli się zgodzisz, to my pomożemy. Jesteśmy mniej zmęczeni, a część oficerów mogłaby wypocząć, opatrzyć rany, posilić się. Jesteśmy im bardzo wdzięczni... – Urwał, przygryzając wargi. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. – Dobry z ciebie człowiek, Leo. – Uśmiechnęła się. – I masz dobre pomysły. Tak, oficerom należy się odpoczynek. Ochotnicy mogą dołączyć do patroli, ale mają wykonywać rozkazy oficerów. Żadnej samowoli, dobrze? Efrem, przekaż tę wiadomość generałowi Zorianowi i jakoś to zorganizuj. – Tak jest, pani – odparł oficer i poleciał na pegazie do dowództwa. Jeszcze raz poklepała teraz bardzo dumnego z siebie Leo i ruszyła dalej. Dotarła w końcu do lustra informacyjnego i przemówiła: – Mieszkańcy trzeciego miasta, wszystko wskazuje na to, że
odparliśmy ataki bestii i znowu możemy się czuć bezpiecznie. W zastępstwie i za zgodą Naczelnego Czarnoksiężnika Severiana, który obecnie jest w dziewiątym mieście, zamierzam natychmiast zabrać się do przywracania porządku. Ostrzegam wszystkich tych, którzy chcieliby wykorzystać sytuację i kraść, i rabować, że patrole oficerskie będą wyłapywać takie osoby i od razu bezlitośnie karać.
Przez kilka następnych godzin oglądała głównie ruiny i trupy. Spotkała się z naczelnym medykiem i wspólnie ustalili tryb uzdrawiania rannych i grzebania zwłok. Najbardziej wstrząsnął nią widok martwych dzieci w Oazie Szkolnej i ciężarnych kobiet w Oazie Macierzyństwa. Przygnębiona wróciła do centrum miasta, gdzie zostawiła Nereta przed ratuszem, i znów ruszyła zrujnowaną ulicą w towarzystwie Tristana i paru mieszkańców z samorzutnie utworzonej straży obywatelskiej. Deszcz, który przestał teraz padać, spłukał krew z chodników, ale nie był w stanie zmyć łez z twarzy mieszkańców. Czuła, że musi im jakoś pomóc. I znowu nie wiedząc, dlaczego to robi, uniosła laskę Xaviere’a nad połamaną ławką i pomyślała: „Chcę”. Chwilę później w miejscu pogruchotanych desek widniały nowe, pięknie wyheblowane i pomalowane. Znów uniosła laskę, widząc rozbitą witrynę sklepu, i natychmiast pojawiło się nowe okno wystawowe, w dodatku cały towar stał na półkach w idealnym porządku. Ucieszony sklepikarz wyskoczył na zewnątrz. – Pani... Pani... – jąkał się. – Jak mogę... – Jeśli chcesz się odwdzięczyć, pomóż innym – odparła z uśmiechem i poszła dalej. W ten oto sposób pokonywała ulicę za ulicą i naprawiała szkody wyrządzone przez potwory. O dziwo, nawet nie czuła zmęczenia. Medyk chyba miał rację, mówiąc, że bliskość źródła nasyciła ją niewyobrażalną ilością magii. Potem wezwała kilku ocalałych magów, którzy słynęli z wielkich umiejętności czarnoksięskich, i ich także zaprzęgła do roboty. Teraz oni pomagali co słabiej wykształconym czarodziejom i czarownicom naprawiać zaklęciami zniszczenia. I tak powstał całkiem sprawny zespół do usuwania szkód wyrządzonych przez bestie. Pracowali bez przerwy do późnej nocy, a gdy Ariel upewniła się, że
rannym i bezdomnym nie brakuje pomocy medycznej, jedzenia i noclegów, postanowiła także nieco odpocząć w wyczarowanym naprędce małym baraku. Były tam niewielkie pokoje dla całego zespołu czarodziejów i tylko podstawowe sprzęty, ale zmęczenie sprawiało, że mogliby zasnąć nawet na gołej ziemi. Ariel padła w ubraniu na łóżko; przed snem pomyślała jeszcze, że powinna odszukać Marcusa, ale w tym chaosie nie było na to ani czasu, ani warunków. „Jutro go znajdę, kiedy ochłoniemy trochę po tym koszmarze. – Uśmiechnęła się do własnych myśli. – Pewnie jest tak samo zmęczony i odpoczywa teraz w koszarach. I dobrze, jemu też należy się odrobina snu”. Spała niespokojnie, widząc raz po raz szaleńczy uśmiech na pozbawionej jednej połowy twarzy, czasem czerwone ślepia, a innym razem bardzo smutną minę Marcusa. Obudziła się rano rozbita. Szybko zjadła śniadanie i z powrotem zagoniła magów z zespołu naprawczego do pracy. Walczyli ze szkodami w mieście do południa. Potem skontaktowała się z Severianem, który też radził sobie całkiem nieźle w dziewiątym mieście, odwiedziła rannych w szpitalu, aby upewnić się, że mają najlepszą opiekę medyczną, i wreszcie dosiadła appaloosa i poleciała do koszar. Tak bardzo chciała wreszcie zobaczyć Marcusa i mocno, mocno go przytulić... Posadziła pegaza tuż przed stajnią. Wprowadziła go do boksu i nawet nie rozkulbaczając, pobiegła do bungalowu Fabiena i Marcusa. – Dobrze, że jesteś – usłyszała naraz głos Gaspara. – Witaj, właśnie idę odwiedzić... – Fabien cię potrzebuje – przerwał jej. – Jest u siebie. Za nic go nie wiń. Jedynie ty możesz go stamtąd wyciągnąć – zakończył tajemniczo i odszedł, rzucając na pożegnanie pełne litości spojrzenie. Zaczynała mieć niedobre przeczucia. Wpadła pędem do pokoju elfa. To, co zobaczyła, tak ją zszokowało, że nie była w stanie się poruszyć ani wymówić słowa. Fabien siedział na podłodze. Jego mundur był potwornie brudny, podarty i pokrwawiony. Z twarzy zalanej łzami patrzyły na nią oczy szaleńca. Spod kurzu i brudu pokrywającego czarne włosy przezierały siwe pasma. To już nie był ten sam oszałamiająco przystojny mężczyzna, który ją uratował w odległym niemagicznym świecie. Wyglądał tak, jakby mu przybyło co najmniej piętnaście lat. – Fabien? – zaczęła cicho. Zawył żałośnie jak zwierzę. – Co się stało? – zapytała przerażona, pochylając się nad nim.
Objął jej kolana i zaszlochał. – Fabien! – Wybacz – rzekł zduszonym głosem. – Wybacz mi, pani, że nie potrafiłem go obronić. Spojrzał na nią z rozdzierającym serce smutkiem, a ona zastanowiła się, kogo ma na myśli. Zrozumiała dopiero wtedy, kiedy elf popchnął w jej kierunku... buzdygan Marcusa! Patrzyła, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Cofnęła się gwałtownie i buzdygan potoczył się po podłodze. – Nie. Nie. To niemożliwe – wyszeptała. To jakaś koszmarna pomyłka. Na pewno. Marcus zaraz tu wejdzie i będzie zaśmiewał się z dowcipu, jaki jej zrobił. Cofnęła się jeszcze kilka kroków, patrząc cały czas na lamentującego elfa. Pociemniało jej w oczach i chwilę później runęła na podłogę.
Hałasy ściągnęły do pokoju resztę mieszkańców bungalowu. Po ich szybkiej interwencji zjawił się mag medyk i zaaplikował elfowi nalewkę usypiającą. Ariel i Fabiena troskliwie ułożono na posłaniach i wyznaczono chochliki do opieki. Pojawili się poinformowani o przebiegu wypadków Severian i Zorian. Ze zmartwieniem oczekiwali nowin. Według medyka życie obydwojga nie było zagrożone, ale ich psychika... No cóż, trudno było przewidzieć, co zrobią, gdy się ockną... Kiedy Ariel otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą biel sufitu w pokoju Fabiena. Tuż obok ktoś coś mówił. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Zorian przepytuje elfa. Co jakiś czas włączał się inny głos. Severian. Fabien odpowiadał im spokojnie, bez emocji. Odwróciła głowę w stronę rozmawiających mężczyzn. Zorian i Severian byli bardzo poważni, a Fabien – już w czystym mundurze – sprawiał wrażenie zupełnie zobojętniałego, jakby nafaszerowano go środkami uspokajającymi. Gdyby nie te białe pasma we włosach i martwy wzrok, gdy beznamiętnie zdawał relację z wyprawy do tuneli, można by powiedzieć, że wyglądał teraz prawie normalnie. Z ust Ariel wyrwał się jęk. Dopiero teraz mężczyźni zobaczyli, że jest przytomna i słyszy słowa elfa. – Bardzo mi przykro... – Severian usiadł na brzegu łóżka i wziął jej dłoń w swoje ręce.
Odwróciła głowę, żeby nie zobaczył łez. – Zostawcie mnie samą. – Odwróciła się do nich plecami i usłyszała, jak cicho zamykają za sobą drzwi. Łkała i łkała, i nie mogła się uspokoić. Ktoś usiadł obok, położył dłoń na jej ramieniu i delikatnie odwrócił ją do siebie. – Ja też go kochałem – wykrztusił Fabien przez łzy. – Oddałbym własne życie, żeby on mógł tu być. Wybacz mi... Trwali tak w pełnym rozpaczy uścisku, kiedy w pewnej chwili drzwi się otworzyły i wszedł chochlik Jim. – Pani, twoje rozkazy zostały wypełnione. Przez moment nie wiedziała, o czym to stworzenie mówi. – Ranni opatrzeni, żywność wydana, a ekipa magów naprawia szkody i już im niewiele zostało – oznajmił uradowany. Teraz sobie przypomniała o ponadludzkiej robocie, jaką wczoraj wykonała. – Pozostali Naczelni natychmiast się zebrali i zastosowali do twych wskazówek, pani. Mając na uwadze twoje zdrowie, nie chcieli ci przeszkadzać i kazali tylko przekazać, że wszystkie polecenia wypełnią co do joty. – Chochlik ukłonił się i wyszedł. Spojrzała na ponurego Fabiena. – Nawet nie mogę go pochować – powiedziała z żalem. Przez chwilę elf widział, jak Ariel przełyka łzy gniewu, rozgoryczenia i smutku. W końcu wstała i ruszyła do drzwi. – Nie wiń siebie, przyjacielu – szepnęła. – Wierzę, że zrobiłeś wszystko, aby go ocalić. Teraz ja muszę zrobić wszystko, co możliwe, dla tych biedaków, którzy przeżyli atak – dodała, ledwie panując nad kolejną falą łez. Trzasnęły drzwi i już jej nie było. W ostatniej chwili Fabien zdążył zauważyć, że płaszcz Pierwszego Naczelnego, jego rękawica oraz kapelusz zmieniły kolor ze srebrzystego na głęboką połyskliwą czerń...
W następnych dniach trwały intensywne prace naprawcze we wszystkich miastach, odbywały się pogrzeby zmarłych i panowała powszechna żałoba. Mała kobieta odziana w czarny płaszcz, czarne rękawice i kapelusz pracowała dzień i noc jak szalona, bez wytchnienia.
Naprawiała szkody, pomagała uzdrawiać rannych, leczyła smoki i pegazy. Za nic nie chciała zasnąć, żeby we śnie znowu nie zobaczyć złośliwego uśmiechu Darrena albo smutnej miny Marcusa. Była ledwie żywa ze zmęczenia, ale tylko praca pozwalała jej zapomnieć o rozpaczy. Mieszkańcy trzeciego miasta, którzy początkowo przyjęli ją nieufnie, teraz nie wyobrażali sobie, że ktoś inny mógłby zostać ich Naczelnym. Wszyscy wiedzieli także, jak wielka osobista tragedia ją dotknęła, i nikt nie dziwił się jej żałobie. Minęło kilka dni. Miasta prawie wróciły do swojego pierwotnego wyglądu i przykryły je kopuły ochronne. Polegli zostali pochowani z należytym szacunkiem. Korpus wznowił rutynowe patrole. Ariel dopięła swego – stworzyła program szkolenia magów medyków dla smoków i pegazów i doprowadziła do rozpoczęcia budowy smoczego szpitala na Trollowych Rubieżach. Niestety zwycięstwo nad Darrenem i nyrionami nie było całkowite. Od czasu do czasu pojawiały się bestie. Należało więc utrzymać patrole oraz kopuły. Co jakiś czas oficerowie zapuszczali się też w tunele w poszukiwaniu nyrionów, ale zostały tylko niedobitki. Ariel miała cichą umowę z Severianem, że to ona będzie się zajmować trzecim miastem do czasu odbudowy. Severian przystał na to chętnie, bo dziewiąte miasto było jego domem rodzinnym. Tego dnia poprosiła go o przybycie. Mag przybył punktualnie i rozejrzał się po swoim dawnym gabinecie – teraz całkiem przytulnie urządzonym. Nieco zdziwiony zauważył, że nie są sami – Ariel towarzyszył jej zaufany oficer, ciemnoskóry elf z białymi włosami do pasa, Fabien. – Witaj. – Naczelna skinęła głową i ciężko westchnęła. Severian odpowiedział na powitanie, zastanawiając się, dlaczego chciała go widzieć. – Chodź – przywołała go do najbliższego okna. Spojrzał na panoramę pięknego miasta. Nic nie wskazywało na to, że jeszcze jakiś czas temu rozgrywały się tu tak dramatyczne sceny. – Spójrz. Czy jesteś zadowolony z postępów w odbudowie miasta? – Postępów? – zdziwił się. – Wygląda nawet lepiej niż przed atakiem. Ale dlaczego mnie o to pytasz? Zerknęła na Fabiena. Mężczyzna nadal stał z kamienną twarzą. – Skoro tak uważasz, to... nic tu po mnie – odpowiedziała spokojnie. – Aaa, już rozumiem. No racja, twoim miastem jest dziewiąte. Jasne, przeniosę się tutaj, kiedy tylko sobie życzysz, a ty zajmiesz dziewiąty ratusz, tak jak było...
– Nie! – przerwała mu ostro. – Nie o to chodzi! Przeze mnie to wszystko się zaczęło i ja to zakończę! – Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi. – To proste. Moje pojawienie się w tym świecie wywołało lawinę fatalnych zdarzeń i nieszczęść. Naprawiłam wszystko, co mogłam, ale niestety nie przywrócę martwym życia. Nie zamierzam dłużej kusić losu, dlatego chcę odejść, Severianie. Tylko w ten sposób mogę sprawić, że wasz świat będzie nadal funkcjonował we względnej harmonii i spokoju... – Ale ty należysz do tego świata! – krzyknął zaskoczony czarnoksiężnik. – Jesteś Dziewiątym Magiem! Nie możesz tak po prostu... – Mogę. To już postanowione. Doskonale wiesz, że zostałam tu... – zająknęła się i przełknęła ślinę – tylko dla niego. Teraz nie ma żadnego powodu, abym nadal tu była, a w tamtym świecie nadal mam córkę, pamiętasz? – Była bardzo smutna, lecz stanowcza. Widział, że jej nie przekona. – Kiedy zamierzasz odejść? – spytał i westchnął ciężko. – Teraz. – Teraz? Jak to teraz? – Normalnie. Oto płaszcz, laska, rękawica, kapelusz i księga Xaviere’a D’Oriona. Severianie, przekazuję ci te wszystkie przedmioty, a ty dasz je następnemu Naczelnemu. – Wskazała gablotę z insygniami władzy. – Nie miej do mnie żalu, po prostu muszę to zrobić. Fabien, przyjacielu – zwróciła się do elfa. – Pani? – Skłonił przed nią głowę. – Jako Naczelny Mag wydaję ci swój ostatni rozkaz. Otwórz dla mnie portal i spraw, że wrócę do mojego świata dokładnie w tym samym momencie, w którym go opuściłam. – Jak sobie życzysz, pani. – Ponownie skinął głową. Severian odniósł wrażenie, że ci dwoje już dużo wcześniej ustalili to między sobą, ale nie mógł mieć do nich pretensji. On zrobiłby dokładnie to samo. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że przez te wszystkie dni, kiedy Ariel przebywała w tym świecie, stała mu się bardzo bliska. Że poznał ją i polubił, zwłaszcza ostatnio, gdy wspólnie najpierw walczyli, a potem odbudowywali miasta. Czuł się teraz tak, jakby tracił członka rodziny, której zresztą nigdy nie miał. To przywiązanie do drugiego człowieka było dla niego całkiem nowym uczuciem. Oficer i kobieta skinęli mu głowami na pożegnanie i ruszyli w kierunku windy, która poniosła ich na dół, w kierunku portalu. Patrzył za nimi ze smutkiem. Teraz już nic nie będzie takie samo...
U wrót portalu Fabien podał Ariel rękę na pożegnanie. Długą chwilę trzymał dłoń kobiety i patrzył smutno w jej oczy. Potrząsnęła głową i zmusiła się do uśmiechu. – To pożegnanie, Fabien. Ale chcę, żebyś wiedział – powiedziała cicho – że cieszę się, że cię poznałam. Korpus powinien być dumny, że ma kogoś takiego w swoich szeregach. Wciągnął głośno powietrze. – Pochlebia mi to, co mówisz – westchnął – ale to nie zmienia tego, że nie potrafiłem go uratować. A teraz jeszcze mój świat przeze mnie traci kogoś tak wyjątkowego jak ty. – Spojrzał na nią poważnie. – Gdybym mógł odwrócić bieg zdarzeń... – Nigdy, przenigdy nie obwiniaj siebie o to, co się stało. – Ścisnęła go mocno za rękę. – Nasz los jest zapisany w chwili naszych narodzin i nie możemy go zmienić, więc i ty tego nie próbuj. Tak widocznie musiało być. Zrobiłeś dla niego wszystko, co możliwe. Nie obwiniam cię ani nie mam do ciebie żalu, rozumiesz? Żegnaj... – Głos jej zadrżał. – Więc to koniec? Już nigdy do nas nie wrócisz? – W jakiś sposób zawsze będę z wami. Moje serce zostało w waszym świecie. A czy wrócę? Nie wiem. Jeśli jest mi to pisane, jeszcze cię spotkam. Żegnaj, Fabien. – Pomachała mu ręką i przekroczyła próg portalu. Zauważył, że zrobiła to z pośpiechem, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem. Patrzył za nią, nim wrota się zamknęły. „Mam nadzieję, że jednak jeszcze się zobaczymy, Ariel – pomyślał – ale w dużo radośniejszych okolicznościach. W każdym razie wiele bym za to dał”.
Minęło kilka dni, a Ariel nie umiała się z powrotem zaaklimatyzować. Wszystko szło nie tak. Dopiero teraz, gdy wróciła,
uświadomiła sobie, jak bardzo tu nie pasuje. Jak bardzo wtopiła się w tamten inny, czarowny świat. Duży dom, w którym Ariel pod nieobecność Amandy mieszkała sama – nie licząc trójki spasionych kotów – powoli zarastał brudem. Przestała zwracać uwagę na pojawiające się tu i ówdzie pajęczyny, sterty śmieci, brudne naczynia, chwasty w ogródku. Resztkami sił zwlekała się co rano z łóżka i jechała do kliniki, ale nie umiała nawet powiedzieć, po co to robi. Żyła jedynie wspomnieniami o Marcusie i o tym, co ją spotkało w tamtym fantastycznym świecie. Jej zachowanie zaczęło wkrótce niepokoić Aurorę i bliskich współpracowników. Zawsze radosna, życzliwa, nawet w trakcie rozwodu ze Stevenem, teraz była wiecznie zamyślona, jakby nieobecna, stroniła od ludzi. Niby należycie wykonywała wszystkie obowiązki, ale widać było, że nie wkłada w to serca. Mijały dni, a jej nastrój wcale się nie poprawiał. Początkowo wszyscy sądzili, że to napad złego humoru albo kryzys spowodowany niedawnym rozwodem, potem jednak nikt już nie miał wątpliwości, że Ariel przechodzi poważne załamanie nerwowe. Aurora domyślała się, że to ma związek z tym facetem, Marcusem, który był u nich na grillu jakiś czas temu, ale gdy tylko rozpoczynała rozmowę na ten temat, Ariel natychmiast ją ucinała. Nawet bardzo pobłażliwy Tom zaczął z niepokojem obserwować zachowanie wspólniczki i coraz częściej puszczały mu nerwy. Pewnego dnia nie wytrzymał i ryknął na nią w czasie wyjątkowo trudnej operacji, na dodatek w obecności personelu pomocniczego! – Ziemia do Ariel! Jesteś z nami, do cholery, czy znowu bujasz w obłokach?! – usłyszała nagle jego ostry głos. – Co? – zapytała wyrwana z zamyślenia. – Nic! – wycedził. – Pamiętasz jeszcze, w jakiej kolejności szyje się powłoki brzuszne?! Mięśnie, podskórze, skóra! Taka jest kolejność czy inna?! – O czym ty gadasz? – O tym, że zastanawiam się, czy na pewno skończyłaś wydział medycyny weterynaryjnej, czy tylko kurs dla znachorów! – wrzasnął. Dopiero teraz zorientowała się, jak wielki błąd mogła przed chwilą popełnić. Zamierzała bowiem zszyć psu skórę brzucha z pominięciem mięśni. Zerknęła z ukosa na personel pomocniczy. Patrzyli na nią jak na partacza. Zrobiło jej się głupio. Szybko zaczęła naprawiać swój błąd i już po chwili zamykała powłoki brzuszne dokładnie tak, jak powinna to była
zrobić. – Wybacz... – bąknęła, nie patrząc na Toma, ale mając świadomość, jak bardzo jest wściekły. – „Wybacz” powiesz właścicielowi tego psa, jeśli coś pójdzie nie tak! – syknął. Poczekał, aż skończy, po czym wrzucił rękawiczki do kosza na odpady, wcisnął fartuch do rąk sanitariuszki i ruszył stanowczym krokiem ku wyjściu. – Do mojego gabinetu! Natychmiast! – rozkazał i trzasnął drzwiami tak, że omal nie wypadły z futryny. Teraz zobaczyła w oczach sanitariuszy litość. Wiedzieli, że szykuje się niezła awantura, na którą zresztą uczciwie zapracowała. Pokornie poszła za Tomem do jego gabinetu. – Wykazałem w ostatnich dniach wiele cierpliwości i zrozumienia – naskoczył na nią, gdy tylko weszła. – Wytłumaczyłem cię przed właścicielami niektórych zwierzaków, poprawiłem kilka gaf, które ostatnio tak uroczo strzeliłaś, ale dziś przeszłaś samą siebie. Co to miało być? – Zaczął nerwowo przemierzać gabinet. – Czy zdajesz sobie sprawę, że rujnujesz reputację naszej kliniki, na którą ty też tak ciężko kilka lat pracowałaś? Ariel, co się z tobą dzieje? Gdzie jest ta rzutka, bystra, błyskotliwa osoba, którą znałem? Dla której nic nie było zbyt trudne, która zawsze miała czas i ochotę dbać o klinikę? Co się z tobą dzieje? – Potrząsnął ją za ramiona. Wiedziała, że nie może go okłamać, ale jeśli powie prawdę... cóż, wariatkowo miałaby zapewnione jak nic. Jedyne więc, co mogła powiedzieć, to: – Masz rację. Czegokolwiek dotknę, wszystko psuję, więc... więc... odchodzę z kliniki! – C-c-co?! – Tom wyglądał tak, jakby zaraz miał dostać zawału. – Nie ma mowy! Jeśli ci się wydaje, że na to pozwolę, to się mylisz. Wiem, że jesteś przepracowana, miałaś sporo stresów w związku z rozwodem i tak dalej. Nie pozwolę ci tak głupio zrezygnować ze wszystkiego, co z takim trudem budowałaś wiele lat! – Trzasnął pięścią w stół. – Nie pozwolę, słyszysz?! Jesteś dobrym fachowcem, tyle że przepracowanym. Weźmiesz kilka dni urlopu i odpoczniesz. Poczytasz książki, pójdziesz do kina, posadzisz kwiatki! – cedził rozkazującym tonem. – Odsapniesz, poukładasz swoje sprawy, a potem do nas wrócisz, jasne?! Teraz to ona patrzyła na niego jak na szaleńca. Widząc jej szeroko otwarte z przerażenia oczy, zreflektował się.
– Potrzebujesz odpoczynku – stwierdził już spokojniej. – Jedź do domu. Poprzesuwam terminy operacji i twoich pacjentów. Zobaczymy się w następnym tygodniu. No, idź – ponaglił ją. To był cały Tom. Najpierw się na człowieka wydziera, a potem klepie go po plecach i mówi, że wszystko będzie okej. Ruszyła z miną winowajcy do drzwi, a gdy tam dotarła, usłyszała jeszcze: – Każdy z nas miewa lepsze i gorsze dni. Nie wiem, co jest przyczyną twojego kryzysu, ale musi to być coś cholernie poważnego. Odpocznij, proszę. Zobaczyła cień uśmiechu na jego twarzy. Kiwnęła głową i poszła na parking, gdzie stało jej auto. Myśląc o tym, że pegaz jest jednak dużo lepszym środkiem transportu, przekręciła kluczyk w stacyjce.
Niestety pomysł Toma okazał się totalnym niewypałem. Gdy tylko wróciła do domu, znowu całkiem się rozkleiła i popadła w marazm. Przez całe dnie leżała w łóżku i gapiła się w sufit lub snuła się bez celu. Parę razy przesadziła nawet z ilością wypitego wina. Aurora, widząc, że pogawędki z przyjaciółką nie odnoszą skutku, bo jej depresja tylko się pogłębia, pewnego dnia nie wytrzymała i podobnie jak Tom zaatakowała Ariel. – To z jego powodu, tak?! – palnęła. – Zadurzyłaś się, wykorzystał cię i puścił kantem, tak? – stwierdziła przekonana o swojej słuszności. – A to łajdak jeden! I pomyśleć, że dał słowo! A tak mu dobrze z oczu patrzyło! Nawet ja się na to nabrałam! – Zgrzytnęła z wściekłości zębami. – On... zginął. – Ariel nie wytrzymała w końcu napięcia, w jakim żyła od wielu dni, i rozpłakała się. Siedziała na łóżku z podciągniętymi pod brodę kolanami i trzęsła się, szlochając. – C-c-co?! Co ty mówisz? Jakim cudem?! – Zginął – powtórzyła Ariel, po czym stwierdziła, że jest jej to obojętne, czy wyjdzie na idiotkę, czy nie, ale musi to komuś opowiedzieć. Musi to z siebie wyrzucić. Zrelacjonowała Aurorze przebieg swojego pobytu w równoległym świecie. Gdy skończyła, zobaczyła, że przyjaciółka patrzy na nią jak na ducha. Długo nic nie mówiła. – Dobra! Potrzebna ci pomoc. Umówię cię z dobrym psychiatrą!
Ariel pokręciła głową. Jak mogła przypuszczać, że ktokolwiek, nawet Aurora, uwierzy w jej słowa? – To nie będzie konieczne – westchnęła. – Owszem, będzie. Nie wiem, co ci ten cały Marcus tak naprawdę zrobił, ale potrzebujesz pomocy fachowca i zamierzam cię do niego dostarczyć. – Powiedziałam, że to nie będzie konieczne. – Teraz głos Ariel zabrzmiał groźnie. – Rozumiem, że moja historia wydaje ci się nieprawdopodobna. Nie żądam, żebyś mi uwierzyła. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że Marcus zginął i to jego śmierć jest powodem, dla którego zachowuję się tak, jak się zachowuję. Nie życzę sobie, byś mówiła, że Marcus zrobił mi krzywdę, bo w ten sposób obrażasz mnie, a przede wszystkim jego pamięć, jasne?! – krzyknęła wzburzona. – Jeśli jeszcze raz usłyszę jakieś złe słowo na jego temat, to zapomnę o naszej wieloletniej przyjaźni, rozumiesz?! Przyjaciółka zacisnęła zęby. Ariel potrzebowała pomocy i nie przyjmowała tego do wiadomości. Za to opowiedziała jej jakąś ckliwą i fantastyczną historię o smokach i równoległym świecie i chce, żeby ona w te brednie uwierzyła? Westchnęła ciężko. – Okej – rzuciła zrezygnowana – jak chcesz. Jeśli zmienisz zdanie i zdecydujesz się spotkać z psychiatrą, daj znać. Mieszkam niedaleko... Idąc w stronę drzwi, pomyślała z nadzieją o powrocie Amandy z obozu. To już lada dzień. Może wtedy wszystko się zmieni?
Kilka dni przed powrotem córki Ariel znowu nadużyła wina. Siedziała w salonie w fotelu, oglądała jakiś głupawy talk-show i popijała wino. Nawet nie zauważyła, że zdążyła już wypić pół butelki. Tym razem jednak alkohol nie ukoił bólu. Właśnie wpatrywała się w pusty kieliszek, gdy usłyszała szept: – Jak tak dalej pójdzie, to się wykończy. – Aha. Rozejrzała się po pokoju. Nikogo oprócz niej tutaj nie było. Nie licząc oczywiście trzech tłustych kotów. „Mam zwidy – pomyślała. – Chyba przegięłam z tym winem. Muszę przystopować, bo zostanę alkoholikiem. – Ta całkiem trzeźwa refleksja
nieco ją rozbawiła. – Chyba już jestem”. – I czknęła. – Raaany, popatrzcie, co ona z siebie zrobiła. Głos dochodził z miejsca, w którym siedziały koty, a jeden z nich, bura kotka Baryłka, poruszała pyszczkiem. Koty gawędziły, jakby jej tu w ogóle nie było! – Nie no, ja rozumiem, że rozpacza po jego stracie, ale mogłaby pomyśleć o dziecku – rzuciła z niesmakiem druga kotka, Callista. – Co racja, to racja – poparł ją Ernest, jedyny kocur w tym stadzie. – O-o-o dz-dziec-cku?! – Język jej się plątał. Sama nie wiedziała, czy przez wino, czy dlatego, że rozmawia z... kotami. – Rany, ale się uchlała! Słuchajcie, a może ona nic nie wie? – Baryłka podrapała się za uchem z zakłopotaną miną. – Powiedzmy jej, to może się opanuje? – dodała z nadzieją Callista. – Słonko, jest tak nawalona, że nic z tego nie zapamięta – prychnął autorytatywnie Ernie. – Gadaj zdrów. Rano będzie miała potężnego kaca i zanik pamięci, ale jeśli chcesz spróbować... – Jeżeli jej nie powiemy, to wykończy siebie i dziecko – upierała się Callista. – A-a-am-mandee? – wyjąkała Ariel. – Cz-czemu m-miał-łabym t-to rob-bić? I od k-kie-e-edy w-w-wy g-gad-d-dacie? – Nie Amandę, głupia, tylko dziecko Marcusa! – wkurzyła się Baryłka. Callista i Ernie popatrzyli po sobie. – Myślisz, że zapamięta coś do rana? – Oby, bo inaczej będzie źle. – Oooooo – przeciągły jęk był jedyną odpowiedzią kobiety. Koty zobaczyły najpierw bezgraniczne zdumienie na twarzy Ariel, a potem jej powieki zaczęły opadać i po chwili obiekt ich trosk chrapał w najlepsze rozwalony niechlujnie w fotelu.
Rano kac był potężny. W głowie jej dudniło, zupełnie jakby jakiś wściekły heavymetalowy zespół urządził koncert w olbrzymim warsztacie ślusarskim, wspomagając sekcję rytmiczną pracą młotów udarowych. Powieki miała opuchnięte, w żołądku coś tańczyło polkę galopkę, a pokój wirował tak, że musiała trzymać się ściany, żeby dotrzeć do łazienki. Tak
więc męczyła się z mdłościami, migreną, światłowstrętem i całą resztą posępnego repertuaru, który nazywała syndromem po... Oczywiście zażyła większość najbardziej znanych ludzkości środków na kaca, ale ten zechciał łaskawie minąć dopiero około południa. Wymęczona i słaba szła do kuchni, aby wypić kolejną szklankę kefiru, gdy jej wzrok padł na przechodzącą obok Baryłkę. Kotka ostentacyjnie pomaszerowała do salonu i wspięła się na fotel. Kot. Kot jak to kot. Ale widok Baryłki coś jej przypominał. Tylko co? Zmarszczyła brwi. Zaraz... Zmęczony mózg robił rozpaczliwe wysiłki, żeby odszukać cokolwiek w pamięci, ale na próżno. Pomyślała, że dobrze by jej zrobił gorący prysznic, powlokła się więc do łazienki. – I co? – usłyszała po drodze konspiracyjny szept Callisty. – Pije kefir. Myślicie, że coś zapamiętała? – odpowiedziała Baryłka. – Wątpię. Może powinniśmy jakoś dać jej to do zrozumienia? – mruknął Ernie. – Jasne, skocz do apteki po test ciążowy! Na pewno w końcu załapie! – odgryzła się złośliwie Callista. – Przestańcie się kłócić i zacznijcie w końcu zachowywać się jak koty, bo inaczej zorientuje się, że nimi nie jesteśmy – starała się ich pogodzić Baryłka. – Dajmy jej trochę czasu. Sama się domyśli, w końcu jest kobietą. – Pod warunkiem że wcześniej... – zaczął Ernie. – Ciii! Chyba idzie. Dobra, pełna konspiracja. Kiedy Ariel mijała je w drodze do łazienki, znowu były normalnymi kotami ostentacyjnie leżakującymi na fotelu czy ganiającymi za zabawkami. Nie wiedziały jednak, że niektóre jej zdolności nabyte w tamtym świecie nie zanikły po powrocie do tego. Między innymi znakomity słuch. Tak więc szła i starała się odtworzyć wszystko, co się działo w ostatnich dniach. W miarę jak woda rozgrzewała ciało Ariel i krew szybciej krążyła w żyłach, jej umysł również zaczął normalnie pracować. Z pewnym trudem przypomniała sobie pogawędkę kotów, którą wzięła za poalkoholowe urojenia... Chryste, jest w ciąży z Marcusem?! Więc to jednak nie był sen?! Wyskoczyła spod prysznica, wytarła się szorstkim ręcznikiem i zaczęła gorączkowo wkładać ubranie, przyglądając się podejrzliwie swemu ciału. Faktycznie ostatnio nieco przytyła, ale jakoś nie zwróciła na to uwagi. Natłok myśli nie dawał jej spokoju. Wczorajszą rozmowę kotów mogła wziąć za urojenie, ale dziś była trzeźwa i słyszała bardzo dokładnie każde słowo. No dobra, gadają, ale co z tego? Skoro widziała tak wiele
innych dziwnych rzeczy, czemu koty nie miałyby mówić? No tak, ale jeśli mówiły prawdę? Resztę dnia spędziła na porządkowaniu zapuszczonego domu. Zawsze gdy miała jakieś problemy, najlepiej działała na nią praca. Do wieczora wszystko lśniło, a Ariel była wykończona, lecz zadowolona. Doszła do wniosku, że być może to jest przełom w kryzysie, jaki ostatnio przechodziła. Wieczorem pojechała do marketu, aby uzupełnić zapasy jedzenia na powrót Amandy. Cały dzień odganiała od siebie podsłuchane słowa kotów, ale powracały do niej niczym natrętne muchy, wstąpiła więc do apteki i wyzywając siebie w myślach od idiotek, sięgnęła po test ciążowy. Położyła go potem w łazience na półce i za każdym razem, gdy tam wchodziła, musiała na niego spojrzeć. Następne dwa dni biła się z myślami, czy wykonać test, czy nie. Alkoholu już nie tknęła. Teraz jej organizm był nakręcony ogromną dawką adrenaliny. Jednak ciągle brakowało jej odwagi, żeby sprawdzić, czy to prawda. Zastanawiała się, co się stanie, jeśli okaże się, że jest w ciąży, by po chwili roztrząsać, co zrobi, jeśli wynik testu będzie negatywny. Trzeciego dnia poddała się i drżącymi rękami rozpakowała test. Potem z łomocącym sercem, przełykając nerwowo ślinę, czekała na rezultat. Wynik jednoznacznie wskazywał, że jest w ciąży. Patrzyła na dwie czerwone kreski i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Kiedy jej oddech się uspokoił i serce wróciło do normalnej pracy, szybko się ubrała i pojechała do kliniki, w której pracował zaprzyjaźniony ginekolog Edward. To on prowadził Ariel w czasie pierwszej ciąży i pomagał Amandzie przyjść na świat. Postanowiła potwierdzić wynik testu. Jeszcze tego samego dnia trzymała w ręku kopertę, której zawartość potwierdzała, że Ariel niedługo zostanie matką. Czuła radość i jednocześnie przerażenie. Radość, że w ten sposób Marcus na zawsze pozostanie przy niej, i przerażenie, że nieświadomie mogła zaszkodzić dziecku. Już następnego dnia Edward robił jej USG. – No to będziesz musiała powiedzieć Stevenowi, co? – zapytał. – Stevenowi? A po co? Zapadła cisza. Chyba zrozumiał, że palnął gafę. – To nie jego dziecko, Edwardzie. – No cóż... – Słuchaj, chciałabym cię o coś zapytać – powiedziała, nim zaczął ją przepraszać. – Ojciec dziecka niedawno zginął. Ja... no wiesz... miałam kryzys. Nie wiedziałam, że jestem w ciąży, i trochę przesadziłam
z alkoholem. Mógłbyś sprawdzić, czy wszystko jest okej? No wiesz, boję się, że mogłam mu zaszkodzić... – Jasne. – Popatrzył na nią uważnie. – A póki co dbaj o siebie i... i... przykro mi z powodu ojca dziecka. Zacisnęła wargi i kiwnęła głową. Edward dał jej skierowanie na kilka dodatkowych badań i za jakiś czas znowu się spotkali. Mężczyzna przeglądał w milczeniu wyniki testów, a ona siedziała jak na szpilkach. – No, jak na kogoś w twoim wieku – chrząknął przepraszająco – jest całkiem nieźle. Zważywszy, że poprzednią ciążę przeszłaś rewelacyjnie, wydaje mi się, że i tym razem pójdzie gładko. Ale oczywiście będziemy regularnie monitorować stan dziecka. Zasadniczo wyniki są dobre. Laboratorium sugerowało tylko, żeby za jakiś tydzień powtórzyć kilka badań, bo były małe odchylenia od normy i chcieliby mieć pewność, czy to nie pomyłka. – Okej – rzuciła uspokojona. – To kiedy w przybliżeniu będę rodzić? – No, za jakieś pięć miesięcy, ale co do dokładnego terminu, to przecież ty najlepiej wiesz, kiedy zaszłaś w ciążę, prawda? – Uśmiechnął się do niej szeroko. – Jak to za pięć miesięcy?! – Szybko zaczęła obliczać w myślach. To niemożliwe! Przecież w tym świecie przebywa trzy tygodnie, a w tamtym to nieszczęsne Losowanie odbyło się też jakieś trzy tygodnie wcześniej. To razem daje sześć tygodni, a nie cztery miesiące! – Jesteś pewien? Z moich obliczeń wynika, że to jakiś szósty, siódmy tydzień. – Ariel, potrafię odróżnić ciążę siedmiotygodniową od czteromiesięcznej. – Popatrzył na nią z politowaniem. No i co miała mu powiedzieć? Jak wytłumaczyć fakt, że mogła zajść w ciążę tylko kilka tygodni temu i że tak naprawdę to cud, że w ogóle spodziewa się dziecka po upadku z grzbietu pegaza, uderzeniu ogonem przez Croya, po podaniu jej ordonu i walce z Darrenem... A tu nie dość, że była w ciąży – i to od razu czteromiesięcznej – to na dodatek nic o tym nie wiedziała! „Fajnie – pomyślała z sarkazmem w drodze do domu. – Teraz muszę to jeszcze jakoś wytłumaczyć Amandzie, Aurorze i pozostałym znajomym, ale przede wszystkim samej sobie”. Odruchowo pogładziła brzuch. Nieświadomie uśmiechnęła się do siebie i dziecka, które niebawem miało przyjść na świat. Nie miała pojęcia, jak to wszystko było możliwe, ale świadomość, że urodzi dziecko Marcusa, zdrowe dziecko, napawała ją optymizmem i zaczęła przywracać do życia.
Amanda, o dziwo, bardzo spokojnie przyjęła wiadomość, że będzie mieć rodzeństwo. Ariel poinformowała ją o tym, gdy tylko córka wróciła z obozu. Nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani oburzoną. Zachowała się nad wiek dojrzale. Z Aurorą poszło o wiele gorzej. Po usłyszeniu nowiny o ciąży zbladła jak płótno, po czym spojrzała na przyjaciółkę z pogardą jak na ladacznicę i nie mówiąc ani słowa, poszła do siebie. Nie odzywały się do siebie przez parę następnych tygodni. Ariel wróciła do kliniki i dalej pracowała, choć starała się już nie przemęczać i dbać o siebie ze względu na dziecko. Nadal była w depresji, teraz jednak miała powód, by żyć. Nigdy więcej nie słyszała już kocich rozmów – musiały nieźle się kamuflować. Od czasu do czasu prześladowały ją dziwaczne sny, a nawet wizje na jawie. Były to jakieś chaotyczne, z pozoru bezsensowne obrazy, pełne przemocy, nienawiści, nasycone czerwienią krwi i zapachem śmierci. Widziała w nich wykrzywione wściekłością twarze potwornych istot, języki ognia buchające ze smoczych paszcz, słyszała ryki tych wielkich gadów, szum strumienia, krzyki ludzi, skrzeczenie nyrionów. I błaganie kogoś bliskiego, ale o co...? Czyjś histeryczny śmiech... „Czy wszystkie te sny, wizje wywołała ciąża?”. Do tej pory tylko trzy razy widziała takie kolorowe obrazy: gdy skosztowała soku smoczej róży w Dolinie Zielarzy, potem u praźródła magicznego strumienia i w końcu w tunelu, w którym starła się z Darrenem. Ale to było w tamtym świecie. Zawsze następowały z jakiegoś powodu. A tu? I co teraz miały oznaczać? Czy były zapowiedzią tego, co nadejdzie, czy może oznaką szaleństwa? Może Aurora miała rację, sugerując jej kontakt z psychiatrą? Tymczasem życie płynęło dalej, wypełnione codzienną pracą, domowymi obowiązkami... Dziecko rosło i kopało, jakby już chciało wydostać się na świat. Edward był zadowolony i twierdził, że to oznaka zdrowia, Ariel jednak coraz bardziej słabła i nawiedzały ją coraz mroczniejsze wizje. Pewnej nocy tuż przed brzaskiem obudził ją jakiś wyjątkowo koszmarny sen. Siedziała na łóżku spocona, jakby dopiero co wyszła spod prysznica, i starała się uspokoić oszalałe ze strachu serce, powtarzając sobie w głowie, że to tylko sen, nic więcej. Paskudny, ale
tylko sen. Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, co jej się śniło, wiedziała jedynie, że coś wyjątkowo makabrycznego. Postanowiła poprosić Edwarda o jakieś pigułki nasenne, po czym zwlokła się z łóżka i ruszyła do kuchni z myślą, że nic tak nie poprawia nastroju jak kubek gorącego kakao. Nim tam jednak dotarła, jej wnętrznościami szarpnął potworny ból, zupełnie jakby ktoś rozrywał ciało na strzępy. Zgięła się wpół, zaciskając zęby, żeby nie krzyczeć. Miała nadzieję, że to tylko wyjątkowo mocna kolka, dopóki nie zobaczyła na spodniach piżamy krwi. – Nie – wyszeptała. – Tylko nie to. Pot spływał jej strumykami z czoła, ból rozszarpywał ją bezlitośnie. – Amanda! – krzyknęła resztką sił. Po chwili zobaczyła zaspaną twarz córki. – Pomóż mi – poprosiła. – Trzeba zadzwonić na pogotowie. Osunęła się na kanapę w salonie i starając się nie wyć z bólu, obserwowała, jak jej nad wiek poważne i dojrzałe dziecko spokojnie dzwoni pod numer alarmowy pogotowia, a potem do Aurory, i rzeczowo objaśnia, co się stało. Karetka przyjechała błyskawicznie. Jeszcze szybciej pojawiła się Aurora, której w jednej sekundzie minęły wszystkie fochy. Podczas gdy Liam zajął się Amandą, ona pojechała z przyjaciółką do szpitala, gdzie wkrótce Ariel urodziła w ogromnych cierpieniach dziecko. Martwe...
Leżała zwinięta w kłębek, gapiąc się nieobecnym wzrokiem w ścianę, i zastanawiała się, dlaczego to wszystko ją spotyka. Dlaczego traci to, na czym jej najbardziej w życiu zależy, za co jest tak okrutnie karana? Najpierw rozpadło się jej małżeństwo, mimo że bardzo starała się być idealną żoną i matką, potem Marcus zginął, gdy w końcu mogli być razem, a teraz straciła także dziecko, jedyne, co jej po nim pozostało. Nie miała już siły płakać – zbyt wiele łez wylała w ostatnich tygodniach – patrzyła więc tępo w ścianę i rozmyślała. – Jak się masz? – usłyszała głos Edwarda, a potem on sam usiadł obok jej łóżka. – Powiedziałeś, że wszystko jest w porządku. Że dziecko dobrze się rozwija – zamiast powitania rzuciła mu w twarz oskarżenie. – Powiedz, przeoczyłeś coś czy to wina mojej beztroski? To ja je zabiłam?
Popatrzył na nią uważnie. – Niestety nie znam jeszcze odpowiedzi na twoje pytanie. Ponieważ wywiązała się infekcja, będziesz musiała zostać tutaj parę dni. Do tego czasu powinienem otrzymać wyniki sekcji zwłok dziecka... – Sekcji zwłok? Po co?! – Cóż – zaczął ostrożnie – kiedy cię tu przywieziono, dziecko już nie żyło, zajęliśmy się więc ratowaniem ciebie. Potem – głos mu zadrżał – jedna z położnych zawołała mnie i pokazała dziecko. Wcześniej nie przyjrzałem mu się, bo zajmowałem się tobą. Miało... fioletowy odcień skóry i żółte oczy. Zanim wydadzą zgodę na pochówek, patolog chce wiedzieć, czy to wina zaburzeń genetycznych, czy czegoś innego... – C-co? – Chce mieć pewność, czy to nie skutek działania jakiejś trucizny albo narkotyków. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. „A ja owszem” – odpowiedziała mu w myślach i odwróciła się do niego plecami. Oto na jej oczach koszmarne wizje zaczynały się spełniać.
Chrzęst żwiru na ścieżce wiodącej do tylnych drzwi domu zwrócił uwagę trzech tłustych kotów siedzących na ganku. Mężczyzna szedł powoli i jakby z trudem. Niepewnie zbliżył się do drzwi, zastukał i, miażdżąc palce jednej ręki żelaznym uściskiem drugiej, zastygł w nerwowym oczekiwaniu. Po chwili ponownie zapukał. Znów odpowiedziała mu cisza. Koty wpatrywały się w gościa jak zahipnotyzowane. Nie zwracając na nie uwagi, ruszył w stronę posesji sąsiadów. Zapukał do nich równie niepewnie i nerwowo. Tym razem nie musiał czekać zbyt długo. Po chwili drzwi otworzyła bardzo poważna dziewczynka o kruczoczarnych włosach i równie ciemnych oczach. Spojrzała na niego wnikliwie. – Witaj... Marcus. Dobrze, że jesteś. – Zobaczyła zaskoczenie na jego twarzy. Chciała coś jeszcze dodać, ale w tej chwili u jej boku pojawił się Liam. – Marcus? A niech cię, chłopie! Gdzieżeś był tak długo?! – wykrzyknął. – Lepiej znajdź dobre usprawiedliwienie, naprawdę dobre, bo inaczej Aurora cię zabije. Widzę, że już poznałeś Amandę. Dobra, nie mamy czasu na pogawędki, zabieram cię ze sobą. – Pociągnął oniemiałego
Marcusa za rękaw w stronę stojącego na podjeździe samochodu. – Niedługo wrócimy – rzucił jeszcze w kierunku dziewczynki. Skinęła mu głową i weszła do domu, oni zaś już po chwili gnali w kierunku miasta. – Dobrze, że się pojawiłeś. Serio. – Widząc pytające spojrzenie Marcusa, dodał: – Jedziemy po Ariel. Opowiem ci wszystko po drodze, ale najpierw jedna uwaga: omijaj Aurorę. Odsądziła cię od czci i wiary, czeka cię więc pewna śmierć w męczarniach, jeśli cię dopadnie. Nim dotarli do szpitala, Liam opowiedział o wszystkim, co przydarzyło się Ariel po powrocie do tego świata. Marcus słuchał z zaciśniętymi szczękami i zmarszczonymi brwiami, głośno wciągając powietrze przez nos. Widać było, że te informacje go przytłoczyły. – Ariel mówiła prawdę, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wiele osób było przekonanych, że nie żyję – potwierdził wreszcie. – Długo się kurowałem. Nie sądziłem, że kiedy wrócę... – Głos mu zadrżał. – Zaprowadź mnie do niej – poprosił i Liam zobaczył w jego oczach ból i rozpacz. Skinął głową i obaj mężczyźni ruszyli szpitalnymi korytarzami.
Ariel siedziała na łóżku, po raz milionowy rozpamiętywała swój ból i czekała. Za chwilę miała wracać do domu. Liam z Aurorą zaproponowali, że ją odwiozą. Tragedia znowu zbliżyła do siebie skłócone kobiety. Aurora codziennie przynosiła do szpitala jej ulubione smakołyki i, jak to ona, gadała i gadała, żeby tylko odciągnąć myśli przyjaciółki od ponurych spraw, skwapliwie omijając temat jej dziecka i Marcusa. To były tematy tabu i Aurora już wiedziała, jak niebezpiecznie jest je poruszać. Ariel dochodziła do siebie bardzo powoli – w tym świecie nie było magicznej wody, z której mogłaby czerpać energię – w końcu jednak Edward orzekł, że może wrócić do domu. Czekając na przyjaciół, aby zabrali ją ze szpitala, chłodno rozpamiętywała minione wydarzenia. Dla postronnego obserwatora była zamyśloną kobietą, wpatrującą się melancholijnie w okno, tymczasem jej umysł intensywnie analizował wszystkie te pozornie bezsensowne wizje, które ją do tej pory nawiedzały. Obrazy zaczynały układać się w całość jak dobrze rozwiązane zadanie matematyczne. Najpierw były fragmenty
zdarzeń z jej pobytu w krainie dziewięciu miast, które później rzeczywiście nastąpiły, potem wizja śmierci Marcusa i jej powrotu do własnego świata, a wreszcie... utraty dziecka. Teraz już wiedziała, że przez cały czas przyszłość mówiła do niej, tyle że ona nie potrafiła tego wcześniej zrozumieć. Skupiła się jeszcze bardziej, przygryzając nieświadomie paznokcie. Zmarszczyła brwi i postarała się zajrzeć głębiej. Nie była pewna, czy chce zobaczyć, co ją jeszcze czeka, ale czuła, że musi to zrobić. Gdyby wcześniej przeanalizowała te swoje wizje, może by... Zaraz ofuknęła siebie w myślach, że przecież wtedy nie mogłaby ich poskładać, bo dopiero teraz jest ich wystarczająco dużo, żeby wyłonił się jasny obraz. „Zaraz! To wszystko nie było przypadkowe. W jakiś sposób moje pojawienie się w tamtym świecie i to, że zostałam Naczelnym Magiem dziewiątego miasta, było zaplanowane! Tylko dlaczego i przez kogo?”. Czuła, że ma rację, ale na razie nie była w stanie tego udowodnić. Zadała sobie też pytanie, czy w ogóle powinna się zajmować tą kwestią. Przecież nie wróci już do tamtego świata, więc może po prostu powinna zamknąć ten rozdział swojego życia? Nie mogła jednak przegnać powracających wizji. Wpatrywała się w nie tak intensywnie, że po chwili oczy zaczęły jej łzawić. Otarła twarz rękawem i myślała nad kolejnymi informacjami dostarczanymi przez umysł. Najpierw widziała siebie teraz, potem pomału zaczęła się przed nią odsłaniać... przyszłość... To, co się do tej pory wydarzyło, pokrywało się w stu procentach z jej objawieniami. Jeśli to, co widzi, jest zapowiedzią przyszłości... Jeśli faktycznie... Raaany! W jej wcześniejszych wizjach Marcus umarł, a później naprawdę to nastąpiło. Potem straciła dziecko i tak się rzeczywiście stało. Teraz zobaczyła, że... Poczuła zaskoczenie, potem radość, a w końcu przerażenie. Najgorsze, że wizje nie były kompletne. Zmusiła umysł do wysiłku. Za wszelką cenę musiała się dowiedzieć, co jest na końcu! Oddech przyspieszył. Potarła nerwowo czoło. – Ariel? Ariel! – wyrwał ją z zadumy czyjś głos. Aurora. Na litość boską, nie teraz, kiedy jest tak blisko rozwiązania problemu! Jeszcze moment i wszystkiego się dowie. – Zaraz! Za chwilę! – rzuciła niecierpliwie, starając się odnaleźć wątek, który właśnie jej umknął. Zaklęła w myślach. Usłyszała kroki, ktoś zbliżał się do łóżka. „Po śmierci dziecka następuje... – wzięła głęboki wdech – pojawienie się... Chryste! Marcusa?!”.
Nie dane jej było jednak dłużej tego roztrząsać, bo silne dłonie odwróciły ją delikatnie i zdecydowanie. Po chwili siedziała wtulona w czyjeś ramiona. Nie musiała zgadywać, kim jest ta osoba, czując tak znajomy zapach skóry, szorstką brodę na policzku, żar ciała. Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać – tym razem ze szczęścia. Zadrżała. Oto kolejna wizja, którą przed sekundą ujrzała w umyśle, stała się rzeczywistością. Wiedziała, że ta radość niedługo minie, a potem znowu nadejdą ponure czasy, ale w tej jednej chwili liczyło się tylko tu i teraz! Długo nie mogli oderwać się od siebie, trwając w uścisku jak w transie. Nawet nie zauważyli, kiedy Liam wziął pod ramię swoją egzaltowaną żonę i wyprowadził ją z pokoju. – Nawet ty czasami się mylisz – rzekł z wyrzutem. – Chodźmy na kawę. Tych dwoje musi pobyć trochę razem. – I pociągnął zawstydzoną Aurorę w kierunku maleńkiej szpitalnej kawiarenki. Kiedy pierwszy szok minął, Ariel i Marcus spojrzeli na siebie. Nie musieli nic mówić. Rozumieli się doskonale. Wystarczył uśmiech, spojrzenie, dotyk dłoni. – J-j-jakim cudem... – wykrztusiła w końcu. – Fabien przyniósł mi twój buzdygan... – Buzdygan został uszkodzony. Cała święta woda wypłynęła z niego, więc przestał działać, dlatego Fabien myślał, że nie żyję. Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny. Kiedy się ocknąłem, zacząłem szukać jakiegoś innego wyjścia z jaskini. Pamiętałem, że wszystkie właściwe tunele prowadziły zawsze w prawo, więc dla odmiany ruszyłem w lewo. Zdawało mi się, że to trwało całą wieczność, ale w końcu ujrzałem słońce. Potem ktoś znalazł mnie nieprzytomnego u wylotu tunelu i ściągnął pomoc – tłumaczył jej cicho wzruszony. – Kurowałem się wiele tygodni. Podobno w obawie przed twoim gniewem mag medyk wyczyniał cuda, żeby mnie uratować. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Powiedzieli mi, że odeszłaś, gdy usłyszałaś o mojej śmierci. Na Wielkiego Xaviere’a! Tak bardzo chciałem cię zobaczyć, przytulić... Wyobrażałem sobie, jak radosne będzie nasze spotkanie. Nie miałem pojęcia, że zastanę cię w takiej sytuacji. Przyjrzała mu się uważnie. Zobaczyła siateczkę zmarszczek, jaka pojawiła się na jego twarzy, dwie stare blizny biegnące skosem przez brodę i policzek, i świeży czerwony ślad na drugim policzku. – Aurora – pospieszył z wyjaśnieniem. – Ale nie mam jej tego za złe. W tym momencie ona sama i jej mąż stanęli w drzwiach. – Możemy wam przeszkodzić? – Liam uśmiechnął się. – Chyba już czas na nas.
Przez całą drogę do domu Aurora udawała, że „jej tu wcale nie ma”. Niby znała się na ludziach, a jednak tym razem popełniła fatalny błąd. Nie wiadomo jednak, czy bardziej wstydziła się pomyłki, czy tego, że od razu skoczyła na Marcusa z pazurami. Drzwi domu otworzyła Amanda, najwyraźniej przygotowana na ich przybycie. – Mandy – zaczęła lekko zakłopotana Ariel, kiedy już uściskała córkę. – To jest... – Marcus, tak, wiem – przerwała jej dziewczynka. – Już się znamy. Przygotowałam dla ciebie pokój. – Spojrzała na mężczyznę tak, jakby chciała prześwietlić go wzrokiem. – Chodźcie, obiad czeka. Po chwili wszyscy troje siedzieli przy stole i pałaszowali gorącą zapiekankę. Ariel po raz kolejny pomyślała z wdzięcznością o Aurorze, która zaopiekowała się jej córką i domem, a teraz jeszcze przygotowała obiad na powitanie. Po sytym posiłku Amanda nakarmiła koty i poszła do przyjaciółki, a Ariel z Marcusem usiedli na ławeczce na ganku oparci o siebie i długo rozmawiali telepatycznie o życiu. Po południu odwiedzili ich współpracownicy Ariel z kliniki i jeszcze raz Aurora z Liamem. Po wyjściu gości Ariel postanowiła się położyć. Nie czuła się jeszcze najlepiej, chociaż leki zaordynowane przez Edwarda już zaczęły działać. Wykąpana i przebrana przyszła do pokoju Marcusa, zapukała w futrynę i stanęła w otwartych drzwiach. – Śpij ze mną – poprosiła. Zobaczyła, jak z zakłopotaniem przełyka ślinę. – No nie wiem... Amanda... – Amanda zostaje na noc u koleżanki. Proszę. – Edward twierdzi, że jeszcze za wcześnie na... – Rozmawiałeś z Edwardem? – przerwała mu zaskoczona. – No tak, musiałem mu wytłumaczyć, kim jestem, bo nie chcieli mnie do ciebie wpuścić. Wiele się od niego dowiedziałem. Edward twierdzi, że niedługo będziemy mogli... będę mógł kochać się z tobą, ale teraz jest na to za wcześnie. Powiedział, że jeszcze nie doszłaś do siebie i mógłbym ci zrobić krzywdę. Jeśli więc pozwolisz, to... – ta rozmowa była stanowczo zbyt trudna – to ja... zostanę na noc tutaj. Podeszła do niego i zobaczył na jej twarzy ciepły uśmiech. – Wiem, że na seks jest za wcześnie. Po prostu ostatnio męczyły mnie koszmarne sny i miałam nadzieję, że będę mogła zasnąć koło ciebie. Ale miło, że o tym pomyślałeś. – Cmoknęła go w policzek. – Skoro jednak nie chcesz...
– Poczekaj! – rzucił zduszonym głosem, już rozumiejąc. – Jasne, że chcę. – I przytulił ją do siebie. Pierwszy raz od wielu dni spała mocnym, zdrowym snem bez jakichkolwiek wizji. Bliskość Marcusa dawała jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego już nie oczekiwała. Trwali spleceni w ciasnym uścisku, marząc, by nie miał końca...
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po przebudzeniu, był błękit jego oczu. Marcus wpatrywał się w nią uważnie. Potem dostrzegła smutek na jego twarzy, który jednak szybko zmienił się w uśmiech, kiedy Marcus zauważył, że już się obudziła. – Tym razem lepiej spałaś? – Jego dłoń pogładziła delikatnie jej włosy. Odpowiedziała uśmiechem i skinęła głową. Uniosła się na łokciu, pochyliła nad nim i zaczęła całować jego czoło, brwi, potem jej usta dotarły przez linię nosa do szorstkiej powierzchni policzka. Westchnął, ale nie oddał pocałunków, a w następnej chwili wyrwał się z jej uścisku, zupełnie jak gdyby chciał uciec, i usiadł na łóżku odwrócony do niej plecami, szybko oddychając. – Coś się stało? – zapytała. Potrząsnął głową i spojrzał na nią z uśmiechem. – Nie, nic, tylko... tylko... zaskoczyłaś mnie. To wszystko. – Z jakiegoś powodu unikał jej wzroku. – Więc – pogładziła nieśmiało jego ramię – jeśli teraz ponownie zacznę cię całować, to... – Nie! – przerwał jej. – Nie rób tego! Zobaczył pytanie w jej oczach. – Edward. Pamiętasz? Powiedział, że za wcześnie – pospieszył z wyjaśnieniem. – Nie przeczę, że o niczym tak nie marzę, jak spędzić z tobą dzień w pościeli, ale wiem, że jeszcze nie wróciłaś do zdrowia. Więc, jeśli pozwolisz, ubiorę się i pójdę do kuchni po kawę, zanim zrobimy coś nierozsądnego. Chwilę siedziała sama, zupełnie zaskoczona. Czuła, że Marcus nie mówi jej całej prawdy. Potem też się ubrała i podążyła za nim do kuchni. O dziwo, zamiast robić kawę, rozglądał się bezradnie wokół, jakby czegoś
szukał. – Pomóc? Szybko potwierdził skinieniem głowy. – Zapomniałem, że nigdy nie robiłem kawy. Zawsze przynosił mi ją chochlik. Pokażesz mi, jak ją przyrządzić? – zapytał ze wstydem. Rozbawiona tym wyznaniem zaczęła cierpliwie mu tłumaczyć zasady działania poszczególnych urządzeń kuchennych. Po chwili Marcus stał przed nią z dwoma kubkami gorącej kawy, dumny jak paw, że dał radę. – Gorąca, mocna, słodka i z odrobiną mleka. – Trochę ją to zdziwiło, że pamięta, jaką kawę lubi. Reszta dnia upłynęła bez pośpiechu, w atmosferze pikniku. Ariel nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiała się tak dużo i spontanicznie i kiedy tak dobrze się bawiła. Nie mogła jednak zapomnieć o tym, że za każdy dzień radości i szczęścia przyjdzie jej zapłacić podwójnie, cierpieniem i łzami. Mgliste wizje już czaiły się gdzieś niedaleko i miała świadomość, że to tylko kwestia czasu, aby się urzeczywistniły. Aby zło znowu podniosło swój ohydny łeb. Po południu wróciła Amanda. Ariel była bardzo zaskoczona, że jej córka tak szybko znalazła wspólny język z Marcusem. Obserwowała ich gawędzących na werandzie jak para starych przyjaciół, podczas gdy ona porządkowała rabatki przed domem. Tego wieczora poszła spać sama. Nie chciała stawiać Marcusa w niezręcznej sytuacji, gdyby znowu musiał przed nią uciekać. Już sama świadomość, że on cały czas jest w pokoju obok, była dla niej kojąca. Zanim zasnęła, pomyślała jeszcze, że może tym razem jej wizje o niczym nie świadczą. Może teraz się nie spełnią. Może...
Następnych kilka dni odpoczywała, czytała, słuchała muzyki, słowem, nie robiła nic konkretnego, tak jak jej radził Edward, a wcześniej Tom. Starała się nie myśleć o niemiłych sprawach. Marcus wspierał ją, jak mógł, pomagając w domu, bawiąc żartami, dyskutując na różne tematy czy wypytując o rozmaite rzeczy dotyczące tego świata. Jednego tylko nie próbował: zaciągnąć jej do łóżka. Odniosła nawet wrażenie, że jej unika. Jednak bezczynne siedzenie w domu szybko go znudziło, zaczął więc zwiedzać okolicę, odkrywając ze zdumieniem coraz to nowe
zdobycze tutejszej cywilizacji. Nic dziwnego, że mając taką technikę, ci ludzie wcale nie potrzebują magii. Jedyne, co go denerwowało, to hałas wielkiego miasta i wszechobecny brud. Tęsknił za zielonymi łąkami swojego świata, za lotem na pegazie, rozmowami z Croyem, kąpielami w Chochlikowym Jeziorze. Nie wspominał o tym Ariel, ona jednak wyczuwała i doskonale rozumiała jego tęsknoty. Nie potrafiła tylko pojąć, dlaczego Marcus nie wraca do swojego świata. Postanowiła o to zapytać przy najbliższej okazji, a tymczasem poprosiła Amandę, żeby zabrała go ze sobą do stadniny. Wiedziała, że bliskość zwierząt poprawi mu nastrój. I nie myliła się. Wrócili wieczorem mocno uradowani i Amanda oświadczyła, że... Marcus dostał pracę. – Co?! – wykrzyknęła Ariel. – Jak to? – Pogadał z kilkoma koniuszymi, pokazał, jak dobrze umie jeździć i oswajać konie, i zaproponowali mu etat. Fajnie, nie? Będę mieć prywatnego trenera. – Oczy Amandy błyszczały z radości. Marcus również uśmiechał się z zadowoleniem. – Amanda, zostaw nas samych, dobrze? – poprosiła niespodziewanie Ariel. Dziewczynka zrobiła zdziwioną minę, ale posłusznie poszła do swojego pokoju. Marcus też chyba był nieco zaskoczony, nic jednak nie powiedział. – Myślałam, że chcesz wrócić – zaczęła, gdy zostali sami. – Że tęsknisz za swoim światem. Że jesteś tu tylko chwilowo... Zobaczyła, jak uśmiech powoli znika z jego twarzy. Wziął ją za rękę i ruszyli w stronę pobliskiego parku – tego samego, w którym alejki wiodły do portalu. To tam Ariel po raz pierwszy zobaczyła Croya. Szli powoli, w milczeniu. Nie ponaglała go. Czekała cierpliwie, aż sam się odezwie. – Zamierzam tu zostać... – westchnął – chyba że masz coś przeciwko temu. – Zostać? Myślałam, że czekasz, aż wyzdrowieję, żeby mnie zabrać z powrotem – wydusiła z siebie zaskoczona. Potrząsnął głową. – Wiem, że chcesz tam wrócić – kontynuowała. – Widzę, jak się męczysz w tym świecie. Dlaczego, Marcus? Dlaczego uparłeś się, żeby tutaj żyć? – Masz rację. Nie jest mi lekko i tęsknię za moim światem, ale... chcę zostać tutaj. Tęsknota pewnego dnia minie, a ja pragnę być z osobą, która jest dla mnie bardzo ważna. Z tobą.
– Ale, Marcus, widzę, jak jest ci tu źle. Wiesz, że możemy tam wrócić i razem żyć. Pamiętasz, co zrobiłam? Teraz już możemy. Nie ma systemu Losowań... – Zrozum – przerwał jej – że ja to wszystko wiem, a mimo to, a może właśnie dlatego, wolę zostać tutaj! Tamten świat zadał nam obojgu wiele bólu i cierpienia. Jest nieprzewidywalny. Skąd mogę wiedzieć, czy pewnego dnia znowu nie dojdzie do jakiegoś ataku i czy tym razem naprawdę jedno z nas nie zginie? Nie chcę cię na to narażać. Nie chcę, żebyś pewnego dnia znowu usłyszała o mojej śmierci lub, co gorsza, żebym ja płakał na twoim pogrzebie. Wolę zostać tutaj. Ten świat jest brzydki i hałaśliwy, ale przynajmniej bezpieczny. – Bezpieczny? – Spojrzała na niego jak na wariata. – Żartujesz? Tu jest równie bezpiecznie jak w tunelach nyrionów! – Zobaczyła, jak się skrzywił. – Nie rozumiesz, że tu też może nas spotkać coś złego? Nie unikniemy naszego losu. To, co jest nam pisane, i tak się spełni. Nie widzisz tego? To miłe, że chcesz mnie chronić, ale nie za cenę własnego szczęścia. Nie mam prawa przyjmować takiego poświęcenia z twojej strony. – To nie jest poświęcenie – stwierdził spokojnie. – Ariel, to postanowione. Zostaję tu, chyba że już mnie nie chcesz...? Westchnęła. – O rany, aleś ty uparty. – Cmoknęła go w policzek. – No dobrze. Skoro taki jest twój wybór... Proszę cię tylko o jedno: powiedz mi, jeśli zmienisz zdanie. Ja też tęsknię za tamtym światem i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby tam wrócić. Ale skoro wolisz zostać tutaj, uszanuję twoją wolę.
Wizje. Ostatnimi czasy miała ich jakby mniej. Czy to obecność Marcusa była tego przyczyną? Świadomość, że jest w pobliżu, wpływała kojąco. Rzadziej analizowała swoje objawienia. Z premedytacją nie chciała tego robić, bo za każdym razem dowiadywała się z nich czegoś niemiłego. Z dnia na dzień wracały jej siły, a z nimi dawny wigor. Tylko nastrój nie był taki jak dawniej, bo nie potrafiła zapomnieć ani o utraconym dziecku, ani o czekającej ją i Marcusa przyszłości. Wizje miały to do siebie, że zawsze występowały w kilku postaciach i zmieniały
się w zależności od tego, jaką decyzję podjęła. Przyszłość nie była więc czymś stałym, niezmiennym, ale zależała od jej życiowych wyborów. To tak, jakby stała na rozdrożu i nie miała pojęcia, w którą stronę pójść. Nie może iść kilkoma drogami naraz, trzeba którąś wybrać. No tak, tylko którą? I skąd wiadomo, czy to nie będzie zła decyzja? Jeśli teraz miewała jakieś przebłyski nadciągających zmian, to dosłownie na chwilę przed ich wystąpieniem. To ją nieco przygnębiało, bo wolałaby znać scenariusz przyszłych wydarzeń z dużo większym wyprzedzeniem, aby mieć nad nimi jakąś kontrolę. Ariel nie opowiadała nikomu o tym, co widzi, nawet Marcusowi, aby nie niepokoić bliskich. Któregoś dnia rano, gdy przeglądała się w lustrze w łazience i po raz milionowy wspominała swoje życie w tamtym świecie, zapragnęła nagle znowu umieć rzucać te wszystkie fantastyczne zaklęcia. Wiedziała, że wraz z powrotem do tego świata większość jej umiejętności przepadła, ale pomyślała, że nie zaszkodzi spróbować. Rzucenie kilku prostych zaklęć pozwoli jej także zorientować się, na ile organizm już się zregenerował. Z lekkim zdenerwowaniem spojrzała w lustro i pomyślała: „Chcę”. Długo nic się nie wydarzyło, ale w pewnym momencie jej działania przyniosły efekt. Nie tak spektakularny jak w tamtym świecie, ale jednak. A ponieważ zażyczyła sobie transformacji ciała w smocze, zobaczyła w zwierciadle kobietę o zielonozłotych oczach z pionowymi źrenicami i biegnącymi przez policzek i czoło oraz przedramię pasami smoczej skóry pokrytej zielonymi łuskami. Na końcach jej palców wyrosły pazury, a gdy westchnęła z ulgą, że jednak się udało, oddech spopielił wiszącą w pobliżu plastikową półkę. Łazienkę natychmiast wypełnił gryzący dym. Kaszląc i machając rękami, błyskawicznie otworzyła okno, żeby zatrzeć ślady swoich eksperymentów. Dalej poszło już gładko. Zażyczyła sobie przemiany w Zielarza i po chwili ujrzała w lustrze wiotką postać w długiej sukni z pięknie splecionymi włosami i fiołkowymi oczami oraz smoczą różą w wytatuowanej dłoni. Do wieczora nabrała przekonania, że jest już zupełnie zdrowa. Zaklęcia, i te proste, i te bardzo skomplikowane, znowu wychodziły jej bez trudu. Ale podczas gdy jej wracały siły, Marcus wyglądał tak, jakby je tracił. Szybciej się męczył nawet przy niewielkim wysiłku, schudł, a pod oczami pojawiły się cienie. Nie pałaszował posiłków z takim apetytem jak jeszcze kilka dni wcześniej. Nie dowcipkował już ani nie dyskutował. Stał się milczący, ponury, a co najgorsze, zrezygnował z pracy w stadninie.
Ariel wiedziała, że nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie miał powodu. Bardzo ważnego powodu. Starała się więc dać mu do zrozumienia, że powinien pójść do lekarza. Podejrzewała, że może niezupełnie wrócił do formy po przejściach w tunelach nyrionów lub że odnowiły się jakieś rany. Gdy stanowczo odmówił, zaapelowała do jego rozsądku, żeby przynajmniej zaczął więcej odpoczywać i lepiej się odżywiać. Rozdrażniony odparł, że potrafi o siebie zadbać i że to tylko jego sprawa. Ariel obchodziła się więc z nim jak z jajkiem i teraz to ona starała się go wspierać na wszelkie sposoby. Pewnego dnia jednak nie wytrzymała i zapytała go wprost o przyczynę złego samopoczucia. Zbył ją, ale tym razem nie dała za wygraną. – Nie mogę dłużej udawać, że nie widzę, co się z tobą dzieje. Marcus, mówię do ciebie! – krzyknęła, bo nadal w zamyśleniu gapił się przez okno. – Powiedz, co ci jest, proszę. – Nic nadzwyczajnego – burknął. – Nic nadzwyczajnego? Chyba żartujesz! Widzę, jak w zastraszającym tempie słabniesz. Pozwól sobie pomóc. Marcus, medycyna w moim świecie też stoi na niezłym poziomie. Pojedziemy do kliniki, zrobisz badania i zaczniesz się leczyć... – Nie! – Na litość boską, ty durny ośle! Pamiętasz, co mi powiedziałeś? Że nie chcesz, żebym pewnego dnia usłyszała o twojej śmierci. Jeśli nadal będziesz taki uparty, to sam się wykończysz, nie rozumiesz tego? Pozwól sobie pomóc, póki jest jeszcze na to czas... – Już za późno! – palnął, po czym odwrócił wzrok wkurzony, że tak łatwo go podeszła. – C-c-co masz na myśli? – wyjąkała po długiej chwili. Nie odpowiadał. Unikał jej wzroku. – Co masz na myśli?! – powtórzyła. – Nic – odpowiedział cicho. – Zupełnie nic. Po prostu nie mam ochoty na żadne kuracje ani... – Coś się wydarzyło – przerwała mu gwałtownie, a on niemal skulił się od jej spojrzenia. – Coś się wydarzyło w tamtym świecie, a ty nie chcesz mi o tym powiedzieć! – Nie, nie. Nie masz racji. Kompletnie nic... – Nie kłam! – ofuknęła go, widząc, że próbuje ją oszukać. – Powiedz mi natychmiast! To dotyczy tamtego świata, tak? Coś się tam wydarzyło. Co takiego? Powiedz, Marcus, proszę. – Teraz niemal go błagała, a on
uparcie kręcił głową. – Wiesz, że jako Naczelna mam prawo przełamać twoją osłonę telepatyczną, ale nie zmuszaj mnie do tego. Marcus, proszę, nie bądź uparty. Im bardziej go prosiła, tym bardziej był głuchy na jej błagania. Im bardziej mu groziła, tym większy stawiał opór. Czuła, że sprawa musi być wyjątkowo poważna. Kłótnia, niczym tornado, z minuty na minutę przybierała na sile. – Nie! – ryknął w końcu i trzasnął pięścią w stół. – Nie, Ariel! Powtarzam jeszcze raz: nic mi nie jest i jedyne, czego potrzebuję, to święty spokój, jasne?! Na moment ją zatkało. Aż takiej furii się nie spodziewała. – Nie, nic nie jest jasne – stwierdziła spokojnie, ale dobitnie. – Kiedyś obiecałam ci, że nie będę przełamywać twojej osłony telepatycznej, ale dziś nie zostawiasz mi wyboru. Żałuję, że muszę to zrobić... – Wyciągnęła rękę i powoli do niego podeszła, a on gapił się na nią jak zahipnotyzowany. Położyła mu dłoń na czole. Nie próbował nawet uciekać, jedynie lekko się cofnął. Chyba był zaskoczony, że jej umiejętności powróciły. Potem delikatnie go popchnęła i Marcus jak na zwolnionym filmie opadł na kanapę. Usiadła obok, nadal dotykając jego czoła, i spojrzała mu z troską w oczy. – A teraz powiedz mi, dlaczego słabniesz z dnia na dzień i nie pozwalasz sobie pomóc. Co takiego się wydarzyło od momentu, gdy rozstaliśmy się po mojej próbie na Naczelnego Maga. Charakterystyczne źrenice Zielarza przewiercały błękitne oczy Marcusa. Melodyjny głos zniewalał i mężczyzna nie potrafił mu się oprzeć. Nie mógł też oderwać wzroku od fiołkowych tęczówek. Zacisnął zęby i próbował pokręcić głową, ale już po sekundzie jego ciało poddało się hipnozie. Ariel pomyślała: „Chcę”, ujęła jego twarz w dłonie i zaczęła oglądać obrazy pojawiające się w jego źrenicach... Cóż, podobno oczy są zwierciadłami duszy, czyż nie? Te były wyjątkowo wielkie i dostarczyły wyjątkowo wielu złych informacji...
Ocknął się po raz kolejny i tym razem na dobre. Z trudem otworzył
oczy, zastanawiając się, czy cokolwiek zobaczy w tych ciemnościach. Jakieś silne ręce, a może łapy, ciągnęły go za nogi. Chyba nie było takiej części ciała, która by go nie bolała. Tłukł plecami o kamienne podłoże, rozdzierając i tak już zniszczony mundur i raniąc skórę. Głowa rytmicznie podskakiwała na wybojach. Czuł w ustach krew, ale nie miał pojęcia, jak bardzo jest ranny. Pot, kurz i krew zlepiły jego włosy w twardą skorupę. Zacisnął zęby. Ból był ogromny, ale nie mógł pozwolić, by ten ktoś, kto go ciągnął, domyślił się, że odzyskał przytomność. Dzięki noktowizorowi, który wciąż miał na oczach, udało mu się wreszcie przyjrzeć dwóm małym i smukłym postaciom, które go wlokły po ziemi, nie oglądając się za siebie. A to, co zobaczył, nie poprawiło mu humoru. Na Wielkiego Xaviere’a, te małe istoty z podwójną parą uszu i skrzydłami były... nyrionami! Oddech mu przyspieszył, myśli zaczęły się kłębić. Znalazł się w paskudnej sytuacji. Był sam, a ich dwóch... a może dwoje. Nie mógł oczekiwać pomocy Ariel, która na pewno kolejny raz przegnałaby te bestie. Ariel! Jak mógł o niej zapomnieć?! Bogowie, ona nic nie wie. Pewnie nadal jest na uczcie inauguracyjnej, a kiedy przyjdzie do jego pokoju, zdziwi się, że go nie ma. A może już tam jest? Kompletnie nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło. Dyskretnie poszukał buzdyganu. Cholera, nic. Nóż? Też zniknął. Jako oficer nie władał tak mocnymi zaklęciami jak magowie, nie mógł więc użyć czarów do obrony. Zaczął myśleć, jak się stąd wydostać. – Nie uda ci się – usłyszał szyderczy głos i po chwili w jaskini zapłonęła pochodnia. Jego oczy przesłonięte noktowizorem omal nie oślepły. Dojrzał jednak szybki ruch ręki i soczewki zniknęły. Jego wzrok zaczął przyzwyczajać się do świateł pochodni rozświetlających pieczarę, do której go zawleczono. Zamrugał gwałtownie. Ktoś kucnął obok. Z trudem odwrócił głowę w tym kierunku. „Darren?” – pomyślał z przerażeniem, patrząc na istotę pozbawioną połowy twarzy. – Dla ciebie pan Darren Magnus albo Naczelny Czarnoksiężnik Magnus – wycedził tamten wściekle. – Tak, to ja. Skoro mnie rozpoznałeś, to znaczy, że jesteś przytomny. Świetnie. To pozwoli nam pogadać bez zbędnego udawania, że nie masz pojęcia, o co mi chodzi. Marcus przyjrzał mu się uważnie. Na potwornie zniekształconej twarzy widać było nowe rany. Podobnie jak on, Darren też miał na sobie porwane, pokrwawione, brudne ubranie. Patrzył na rannego oficera szalonym wzrokiem.
– Pokrzyżowała moje plany – wysyczał. – Ocaliła miasta i zasypała nowe koryto strumienia. I wydaje jej się, że zwyciężyła! – Roześmiał się skrzekliwie. – Ale nic z tego! Nie ma pojęcia, że w moje ręce wpadł największy skarb, jaki miała. Ty, kochasiu. – Znowu się roześmiał. – C-c-co?! – Słyszałeś. Wydawało jej się, że mnie zabiła, a teraz myśli, że i ty nie żyjesz. To znakomita okazja, by ją nieco zaskoczyć i ściągnąć tutaj z powrotem. – Darren wstał i zaczął przechadzać się po jaskini. Dwa nyriony patrzyły na nich w milczeniu. – Nie rozumiem – wykrztusił z trudem oficer. Magnus zerknął na niego i zastanowił się przez chwilę. – No dobrze. W swojej wielkoduszności powiem ci, co zrobiła ta twoja Ariel. Marcus patrzył na zniekształcone usta Darrena i słyszał, co mag do niego mówi, lecz jego umysł nie mógł pojąć tych słów. Wreszcie Magnus umilkł i przyjrzał mu się uważnie, aby stwierdzić, jak wielkie wrażenie zrobiły na Marcusie te nowiny. – Powinieneś być z niej dumny, wiesz? – znowu zasyczał. – Nienawidzę jej, ale muszę przyznać, że jest niezła. Naprawdę. Bo widzisz, Marcus, w przeciwieństwie do Severiana i pozostałych Naczelnych, ja potrafię docenić przeciwnika. Do tej pory myślałem, że to właśnie Severian jest moim głównym wrogiem, ale odkąd ją spotkałem, wiem, że jest inaczej. – Jego szept brzmiał prawie pieszczotliwie. Ponownie kucnął obok rannego oficera i niemal z czułością pogładził go po twarzy. – O tak, jest niesamowita. Domyślałem się tego, odkąd przybyła do naszego świata, a potem każdy kolejny dzień przynosił coraz to nowe dowody słuszności mojej teorii. Najpierw chciałem, żeby przeszła na moją stronę, ale potem zrozumiałem, że może być tylko jeden Dziewiąty Mag. Ja, Marcus, nie ona! A ponieważ zakończyła pomyślnie próbę, postanowiłem ją wyeliminować. Pokonała mnie w tunelu, to prawda – przyznał – ale nie wie, że znam jej najsłabszy punkt. Ty nim jesteś. I właśnie dzięki tobie pokonam ją raz na zawsze. – Zniekształconą twarz wykrzywił upiorny uśmiech. Marcus milczał. Już domyślał się, co Darren chce zrobić. – Tak, nie pozwoliłem cię zabić moim przyjaciołom – wskazał na nyriony – bo jesteś mi jeszcze potrzebny. Mógłbym oczywiście poddać cię torturom, ale po pierwsze, zależy mi na czasie, a po drugie, mogłoby cię to osłabić i nie zdołałbyś wykonać moich poleceń. Obiecuję ci jednak, że zabawa cię nie ominie. W nagrodę za dobrze wykonane zadanie pozwolę
ci patrzeć, jak ona umiera, zanim ciebie zabiję. – Jaskinię wypełnił skrzekliwy śmiech, a w Marcusie zawrzało. – Teraz mnie zabij! – zażądał. – Możesz to zrobić od razu, bo nie zamierzam wykonać twoich rozkazów! – Cóż za szlachetność. – Darren roześmiał się szyderczo. – Tyle że widzisz, Marcus, mam w nosie twoje zamiary. Chcesz czy nie, i tak zrobisz to, co ci każę. Potrafię zmusić ludzi, by wykonywali to, na co mam ochotę – dokończył zimno. – A teraz posłuchaj. Ariel myśli, że zginąłeś. Odbudowała trzecie miasto, ale zaraz potem przeszła przez portal. Twoje zadanie to sprowadzić ją z powrotem, rozumiesz? – Marcus miał wrażenie, że wzrok Magnusa niczym ogromny świder przewierca mu głowę. – Rozumiesz?! Wbrew swojej woli skinął głową. – Świetnie – mruknął mag i zatarł z zadowoleniem ręce. – Gdy cię zobaczy, postanowi tu wrócić i wtedy wpadnie prosto w moje stęsknione ramiona. – Ponownie się roześmiał. – A teraz zrobię jeszcze dwie rzeczy. Najpierw uleczę twoje obrażenia. Musisz być w formie, żeby wykonać zadanie. Zaczął dotykać jego ran, a te momentalnie się zasklepiały. Jednocześnie oficer poczuł przypływ sił. Znał to uczucie, tyle że wtedy to Ariel go ratowała. – Dobrze. – Darren wyglądał na zadowolonego. – A żebyś nie mówił, że jestem zbyt łaskawy i nie miał wobec mnie długu wdzięczności, dam ci jeszcze jedną rzecz. – Podniósł rękę i Marcus dojrzał, że zakończona jest zielonymi szponami. Otworzył szeroko oczy. Magiczne pazury. Straszono nimi niegrzeczne dzieciaki w Oazie, ale nie miał pojęcia, że coś takiego istnieje naprawdę, dopóki Nolan z jego winy nie poniósł śmierci, a siodło Ariel nie zostało uszkodzone. Teraz już wiedział, kto za tym stał. – Tak, Marcus, to ja uszkodziłem siodło. Ot tak, dla wprawy – potwierdził Darren niedbałym tonem. – Chciałem sprawdzić, jak sobie poradzi. Jednak to ty ją wtedy ocaliłeś, a ja zrozumiałem, jak wiele dla siebie znaczycie. Teraz użyję ich, żebyś mi ją wydał. – Szpony zbliżyły się do twarzy Marcusa. – Każdy z nich jest wypełniony jadem – poinformował uprzejmie Magnus. – Najmniejsze zranienie zabije cię, ale oczywiście nie od razu. Dopiero, gdy wykonasz zadanie. Wykonał błyskawiczny ruch dłonią i z rozciętego policzka oficera popłynęła krew. Brzegi rany znowu rozbłysły i zgasły. – Świetnie – mruknął zadowolony Darren. – Daję ci kilka dni na
sprowadzenie jej tutaj, potem zaczniesz umierać. Możesz zginąć szybko i w miarę bezboleśnie, jeśli sprawnie wykonasz mój rozkaz, w przeciwnym razie ból z dnia na dzień będzie coraz większy, a jad zacznie osłabiać twój organizm. Śmierć będzie nadchodziła falami przez wiele, wiele dni i umrzesz w ogromnych męczarniach. – Magnus delektował się każdym wypowiedzianym słowem. – Wybór należy do ciebie, Marcus. Jeśli jej nie sprowadzisz, to oczywiście także umrzesz, a ona znowu będzie cierpiała i, mam nadzieję, zechce się zemścić. Tak czy siak, osiągnę swój cel. A żebyś się nie ociągał z wykonaniem rozkazu, dam ci na zachętę dodatkową porcję bólu i cierpienia. – Ponownie chlasnął szponami policzek oficera. Kolejne cięcie rozbłysło i zgasło. Przez chwilę Marcus miał uczucie, jakby żywcem przypalano mu skórę. Jęknął. Darren przyglądał mu się z uwagą badacza. – Ten drugi dar to oprócz coraz większego bólu możliwość przekazywania trucizny. Za każdym razem, kiedy będziesz ją całował czy kochał się z nią namiętnie, pamiętaj, że ją także zatruwasz kolejną porcją jadu. Jeśli ja jej nie zabiję, zrobi to twoje uczucie. – Po raz kolejny jaskinię wypełnił chichot. Potem Darren skinął na nyriony. Podeszły i znowu chwyciły oficera za kostki. – Pamiętaj, Marcus, kilka dni! – krzyknął jeszcze, zanim stworzenia zaciągnęły mężczyznę do kolejnego tunelu. Jad wsączony do organizmu zaczął już działać i przez ciało oficera przepływały fale coraz silniejszego bólu. W następnym tunelu został przekazany naćpanym ordonem krasnoludom, a te wyniosły go na powierzchnię i porzuciły nieprzytomnego blisko najbardziej uczęszczanego traktu. Kilka godzin później ktoś go znalazł i dostarczył do koszar, gdzie ku ogromnemu zdumieniu medyka Marcus bardzo szybko odzyskał siły. Niewiele potrafił sobie przypomnieć, jedynie z uporem powtarzał, że musi przejść przez portal, po czym nie pytając nikogo o pozwolenie, opuścił bungalow medyczny. Gnało go silne pragnienie dotarcia do równoległego świata. Ona tam była i musiał się do niej dostać. Musiał ją zobaczyć, zanim umrze...
Zszokowana tym, co zobaczyła w umyśle Marcusa, Ariel długą chwilę milczała. – Jakim cudem!? – wykrztusiła wreszcie. – Przecież sama go zabiłam w tunelu, nim zmieniłam bieg strumienia. Jak to możliwe? – Już kiedyś raz niemal zginął – odpowiedział jej ponurym szeptem. – W trakcie próby na Naczelnego spalił go smoczy ogień, a jednak i z tego wyszedł. Nie powinnaś była zaglądać do moich wspomnień – zakończył z goryczą. – Nie dałeś mi wyboru. Gdybyś mi powiedział... – Gdybym ci powiedział, poleciałabyś tam, żeby go zabić. Nie rozumiesz, że w starciu z nim nie masz szans?! – Dzięki za wiarę we mnie! – Skrzywiła się urażona. – Zdaje się, że on bardziej mnie docenia jako przeciwnika. Sam przyznał, że go pokonałam. – Co nie znaczy, że i tym razem by ci się udało. Dobra, koniec tematu. Wiesz wszystko, co chciałaś wiedzieć, teraz możemy wrócić do normalnego życia. – Do normalnego życia?! – wrzasnęła. – Odbiło ci?! Sądzisz, że będę patrzyła spokojnie, jak umierasz?! – Tak – wycedził – bo, jak już wiesz, na tę truciznę nie ma żadnego antidotum. Nawet ty ze swoimi umiejętnościami nie zdołasz mi pomóc. Zostało mi jeszcze trochę czasu, nie zmarnujmy go na kłótnie – poprosił. – Umieram i nic tego nie zmieni, rozumiesz? Pozwól mi pożyć spokojnie przy tobie, Ariel. – Złapał jej dłoń, ale ją wyszarpnęła. – Nie! Pójdę tam i dokopię temu małemu, nędznemu sukinsynowi! A potem znajdę to cholerne antidotum i... – Nigdzie nie pójdziesz – stwierdził spokojnie. – Taaak?! A kto mi zabroni? Ty? A niby jak?! – To proste. Nie potrafisz otworzyć portalu, a ja tego dla ciebie nie zrobię. – Opuścił salon i poszedł w kierunku swojego pokoju. Stała zszokowana, dysząc ciężko ze złości. „Coś wykombinuję. Na pewno można jakoś otworzyć ten cholerny portal, muszę się tylko dowiedzieć jak. A gdy już dopadnę Darrena, zabiję go! Przysięgam! Zabiję, tyle że tym razem sprawdzę, czy na pewno zdechł!”. Wyszła z domu i ruszyła stanowczym krokiem w kierunku portalu. Nie miała pojęcia, co zrobi, kiedy tam dotrze. Wiedziała tylko, że musi coś szybko wymyślić, inaczej ten honorowy osioł zginie. Tym razem naprawdę.
Wkrótce wróciła, klnąc, na czym świat stoi – wściekła i zrozpaczona, bo oczywiście nie udało jej się otworzyć portalu. Szlag ją trafiał, że nie może nic zrobić, a świadomość nadciągającej śmierci Marcusa przybijała ją coraz bardziej. Postanowiła jeszcze raz zaapelować do jego rozsądku i przekonać go do otworzenia portalu, i z tą myślą poszła do jego pokoju. – ...nie zapominaj, że on czeka i się niecierpliwi – usłyszała strzęp jakiejś rozmowy. – Każ mu się wypchać! Mam to gdzieś! Nie będzie mi rozkazywać! „Marcus ma gościa? – pomyślała pod osłoną telepatyczną. – Ciekawe, o co się kłócą?”. – Owszem, będzie – padła odpowiedź. Przez szparę w drzwiach ujrzała rozdrażnionego Marcusa krążącego po pokoju i rozmawiającego z... ogromnym czarnym krukiem, którego odbicie zobaczyła w lustrze wiszącym na ścianie. – Jeszcze tutaj wrócę. Pamiętaj o moich słowach – pogroziło ptaszysko i odfrunęło. Zapukała. – Tak? – Mogę wejść? Spojrzał na nią spode łba i kiwnął głową. – Przyszłam zobaczyć, jak się miewasz, i powiedzieć ci dobranoc – zaczęła niepewnie, zamykając za sobą drzwi. Westchnął, a w następnej chwili podszedł i ją objął. – Nie chciałem... Nie chciałem tak na ciebie nawrzeszczeć. Boję się o ciebie, dlatego tak się rozzłościłem. Bo zdaję sobie sprawę, że gdybym tylko ci pozwolił, poszłabyś na pewną śmierć. – Błękitne oczy patrzyły na nią ze smutkiem. – Wiem. – Już do niej dotarło, że i tym razem nic nie wskóra. – To dobranoc, Marcus. Spokojnych snów. Wyswobodziła się z jego ramion i ruszyła w kierunku drzwi. – Obiecaj mi, proszę, że nie będziesz nic kombinować – zażądał, łapiąc ją za rękę. Odwróciła się i spojrzała na niego smutno. – Kochaj się ze mną – pogładziła go po twarzy – tu i teraz,
a obiecam, co zechcesz. Zobaczyła, jak przełyka nerwowo ślinę. – Wiesz, że nie mogę... – Więc rozumiesz, że ja też nie mogę ci obiecać niczego, czego nie mam zamiaru dotrzymać – odpowiedziała cicho i wyszła. Patrzył ze smutkiem, ale chwilę potem pocieszenie przyniosła mu myśl, że przejście przez portal jest dla niej zamknięte i chcąc nie chcąc, musi zostać tu z nim aż do końca. Przynajmniej ona będzie bezpieczna. To jasne, że jest wściekła, ale za kilka dni zaakceptuje jego decyzję. I tak nie ma wyjścia. Nieco uspokojony położył się i niedługo potem zapadł w sen. Ariel wracała zrezygnowana do pokoju. „Gadający kruk. Wysłannik Darrena? Hmm, może...A jeśli tak, to jak się tu dostał? Może ktoś mu otworzył portal? Nie, to by znaczyło, że jakiś oficer przeszedł na stronę Magnusa. Więc jak? – Dochodziła już niemal do swoich drzwi, gdy jej wzrok padł na Baryłkę. – Gadający kruk... Gadający kruk... Gadający... kot!”. – Baryłka! – rzuciła. Zwierzę ostentacyjnie odwróciło się do niej tyłkiem i zaczęło odchodzić. – Wracaj tu natychmiast, ty bezczelny kocie! – Wyciągnęła rozkazująco palec w stronę kotki, a ona... okręciła się jak baletnica, z wdziękiem do niej podeszła i Ariel przyjrzała się uważnie zwierzęciu. Niby zwykły kot, a przecież sama słyszała, jak mówi. Skoro to potrafi, to może... – Baryłka – rzekła stanowczo – powiedz mi, jak otworzyć portal! Kot patrzył na nią, ale milczał. Zmarszczyła brwi. Musi jakoś zmusić tego zwierzaka do... – Tylko nie zwierzaka! – syknęła obrażona Baryłka, po czym zrobiła głupią minę i przyłożyła łapkę do pyszczka jak człowiek, który strzelił gafę. Ariel uśmiechnęła się triumfalnie. Już nie musi nakłaniać kotów do ujawnienia się. Same to zrobiły. – Dobrze, nie zwierzaka. Świetnie, że zdecydowałaś się mówić. To bardzo ułatwia mi sprawę. Skoro nie jesteś zwierzakiem, to kim, na Boga, jesteś? Baryłka przez chwilę wierciła się, jakby próbowała wymigać się od odpowiedzi. – Chochlikiem – rzekła wreszcie i westchnęła zrezygnowana. Ariel zatkało. – Chochlikiem? Baryłka potwierdziła kiwnięciem łebka.
– Sorry, ale wyglądasz jak kot i zachowujesz się... no, prawie jak kot, więc wydawało mi się, że nim jesteś, podobnie jak Callie i Ernest. Zechcesz mi to wytłumaczyć? – Jestem... chochlikiem zamienionym w kota. – To tak można? – rzuciła Ariel, ale już po chwili dotarło do niej, że było to raczej kretyńskie pytanie, bo skoro ma do czynienia z magią, to wszystko albo prawie wszystko jest możliwe. – No dobra, ale co robisz tutaj, w moim domu? Czy wszystkie koty na tym świecie są chochlikami? – Zaraz pożałowała tych słów, widząc ironiczne spojrzenie Callisty, która przed chwilą do nich dołączyła. – Nie, Ariel – odparła druga kotka. – Inne istoty też można przemieniać, więc nie wszystkie koty są chochlikami. A niektóre z nich to po prostu koty. Jesteśmy tutaj z różnych powodów. Jedni za karę, inni pracują jako zwiadowcy lub utrzymują kontakty między tym i tamtym światem. My byliśmy... to znaczy jesteśmy twoimi opiekunami. Od dzieciństwa towarzyszyły ci koty, prawda? To zawsze byliśmy my: Baryłka, Ernest i ja. Ponieważ w tym świecie koty nie żyją zbyt długo, co jakiś czas musieliśmy upozorować własną śmierć, aby pojawić się ponownie w ciele innego kota. – Ale po co? – To proste. Mieliśmy przekazywać informacje o tym świecie, a kiedy odkryliśmy, jak wielkimi zdolnościami magicznymi dysponujesz, zostaliśmy twoimi opiekunami. Nasze światy nie są tak daleko od siebie, jak mogłoby się wydawać. Zawsze wzajemnie się przenikały. Postęp techniczny w tamtym świecie nie był wyłącznie zasługą magów, czasami pożyczali pomysły od przyjaciół z drugiej strony portalu. Z kolei tutaj miło jest ubarwić nudne i szare życie fantastycznymi czarodziejskimi opowieściami. Ludzie nie mają pojęcia, że żyją na wyciągnięcie ręki od tego cudownego świata, o którym tak pięknie opowiadają, a my, powiedzmy sobie szczerze, pilnujemy, żeby tak pozostało. Kiedy patrzę, co oni tu wyrabiają, nie jestem pewna, czy chciałabym ich gościć w naszym świecie. Strach pomyśleć, co mogliby z nim zrobić... – Callista! – parsknęła Baryłka. – Wszyscy dobrze znamy twoje poglądy na temat tego świata i ludzi i nie mamy ochoty ponownie ich wysłuchiwać. – Miłe panie, fajnie, żeście się tak rozgadały – przerwała ich kłótnię Ariel – ale chciałabym porozmawiać z wami na inny temat. Kotki-chochliki spojrzały po sobie. – Marcus. Umiera...
– Wiemy – potwierdziła ponuro Baryłka. – Muszę otworzyć portal i zabić Darrena oraz znaleźć odtrutkę, inaczej Marcus zginie. Zobaczyła, jak na dźwięk imienia Darrena kotki się wzdrygnęły. – Problem polega na tym, że... – ...że Marcus nie chce otworzyć portalu. Pragnie cię chronić – przerwała jej Callie. – Mądry facet. Darren to bardzo potężny potwór dysponujący magicznymi pazurami. To nimi załatwił Marcusa, dlatego teraz ten musi robić to, czego mag sobie życzy, a w końcu i tak umrze. Tak, Marcus ma rację. Nie możesz tam pójść. Darren z pewnością na ciebie czeka. Nie masz z nim szans... – Wielkie dzięki, Callista! – rzuciła ze złością. Znowu ktoś jej mówi, że jest nikim i nic nie umie. To rzeczywiście bardzo budujące. – Wiem, że Marcus nie otworzy portalu, dlatego wy mi powiecie, jak to zrobić – dodała już spokojniej. Kotki patrzyły na nią ze zdumieniem. – Wybacz, ale nie rozumiem, niby skąd mamy to wiedzieć? – zapytała Baryłka. – A jak się dostałaś do tego świata? Jakoś musieli was tu dostarczyć, nie? – No tak, ale zawsze oficerowie otwierali dla nas portal. Chyba nie myślisz, że same to potrafimy? Ariel zmartwiała. Właśnie na to liczyła. Cholera, co teraz? Westchnęła. Kucnęła pod ścianą i potarła czoło dłonią. No to koniec. – A dlaczego oficerowie? – zastanowiła się na głos. – Ariel – zagaiła Callie. – Nadzór nad portalami i możliwość ich otwierania ustanowił Pierwszy Naczelny, żeby kontrolować kontakty obu światów we wszystkich dziedzinach życia. Ufał tylko oficerom, bo jak wiesz, w naszym świecie żyją także istoty skłonne do oszustw, niegodziwości i morderstw. Jedyne, co oficerowie cenią, to honor, dlatego D’Orion właśnie im powierzył to zadanie. Nadzorują więc wszystkie autoryzowane portale. Jest ich w tym świecie sporo, bo Wielki Xaviere wiele podróżował i było to dla niego wygodne. Wszystkie są zarejestrowane i każde ich otwarcie natychmiast jest odnotowywane. Nie dasz rady tam wejść niepostrzeżenie, bo od razu postawisz cały Korpus na nogi, o ile w ogóle zdołasz otworzyć portal, w co, wybacz, nie wierzę. Jest uruchamiany Znamieniem Smoka, które nie podlega żadnej magicznej manipulacji, więc nikt nie może zmusić oficera do jego otwarcia. To też czar rzucony przez Pierwszego, zresztą Znamienia także nie masz,
przypominam ci – dokończyła spokojnie Callie. – A nie ma jakichś innych przejść, o których nikt nie wie? Inaczej uruchamianych? – zapytała Ariel, ale w odpowiedzi obie kotki tylko pokręciły głowami. „I co teraz? – pomyślała smętnie. – Mam pozwolić, żeby umarł?”. – Jest jeden sposób – odezwał się inny głos. Odwróciła głowę i zobaczyła siedzącego w progu salonu Ernesta. – Baryłka i Callie nie powiedziały ci wszystkiego o powstaniu portali. – Popatrzył na obie kotki karcącym wzrokiem. – Wcale nie! – zaperzyła się Callista. – Przecież mówiłam, że to Xaviere je stworzył. – Ale nie dodałaś, że jeśli Xaviere dał radę, to inny wystarczająco potężny czarnoksiężnik też może to zrobić. Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego Darren jeszcze na to nie wpadł? – Ernest podrapał się łapką za uchem. – W każdym razie jeśli te wszystkie rzeczy, których dokonałaś w naszym świecie, są prawdą, to stworzenie portalu powinno ci się udać. Musisz tylko odnaleźć magiczny punkt. – Co to takiego? – Ech, to takie miejsce o szczególnie dużym potencjale magicznej energii – odrzekł beztrosko i machnął łapką. – Jest z tym jednak pewien problem, bo magiczne punkty lubią się przemieszczać. Dziś są tu, jutro tam... Tylko w takich miejscach dasz radę to zrobić. – Jak mogę się dowiedzieć, gdzie jest albo będzie najbliższy? – spytała zaaferowana, nie bacząc na rzucane w stronę kocura oburzone spojrzenia obydwu kotek. – Ernest! Łamiesz regulamin – syknęła wreszcie Callista. – Wiesz, że nie wolno nam zdradzać... – Mam to gdzieś! – fuknął rozdrażniony. – Nie ja pierwszy łamię regulamin. Przypominam ci, że regulamin jest łamany codziennie, i ty najlepiej o tym wiesz, prawda, Callie? Ariel ma prawo wiedzieć takie rzeczy. Jest Naczelnym Magiem. Być może uda jej się... – ...zginąć? – podpowiedziała uprzejmie Baryłka. – ...uratować Marcusa – dokończył, nie zważając na gniew koleżanki. – Ariel, tego, co ci teraz powiedziałem, nie znajdziesz w miejskich archiwach. Wiedzę o portalach przekazuje się ustnie tylko wybranym oficerom nadzorującym przejścia, nikomu innemu. Taka tradycja. Nam udało się nieco podsłuchać, stąd wiemy więcej niż przeciętny zwiadowca, ale i tak nie wszystko. Słuchaj, ostatni magiczny punkt był całkiem niedawno w kawiarni Pod Krzywym Kogutem.
– Ernie! – znowu usłyszała syk kotek. – Może nadal tam jest – kontynuował, nie zwracając na nie uwagi. – Pojawia się zawsze w pobliżu posągu, rzeźby, obrazu z symbolem smoka. Radzę ci tam pójść i sprawdzić. Jeśli będziesz miała szczęście, może jeszcze na niego trafisz. – Dzięki, Ernest. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Rozumiem, że nie wiesz, gdzie będzie następny ani jak się tworzy portale. Dobre i to. Jeszcze raz dzięki. – I ruszyła do swojego pokoju, aby spokojnie przemyśleć całą sprawę. Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała, jak Callie i Baryłka wrzeszczą na Ernesta, wyzywając go od bezmyślnych i niekompetentnych idiotów.
Usiadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić. Pójść Pod Krzywego Koguta i postarać się stworzyć portal, a potem przejść do tamtego świata i zaatakować Darrena? Czy może zostać tu i zapewnić Marcusowi spokojną śmierć? Cholera, wizje nic na ten temat nie mówiły, zresztą już od kilku dni ich nie miała. Musiała więc sama podjąć decyzję, a potem konsekwentnie jej się trzymać. Pomyślała, jak będzie wyglądał jej świat, gdy zabraknie Marcusa, i ból, jaki odczuła, spowodował, że wątpliwości natychmiast minęły. Życie bez niego wydało jej się bezsensowne. Jałowe. Puste. Czuła, że musi przynajmniej spróbować. Zresztą może w ogóle nie znajdzie tego magicznego punktu, a jeśli znajdzie, to przecież i tak nie wie, jak tworzy się portale. Nikt nie ma o tym pojęcia oprócz Xaviere’a, no ale też nikt nie był tak wybitnym czarnoksiężnikiem jak on. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Nieświadomie powiodła dłonią po szklanej tafli. Gdyby kilka miesięcy temu wiedziała, jak szybko beztroskie życie w magicznej krainie u boku fantastycznego faceta zmieni się w egzystencję pełną zmartwień, bólu i cierpienia... Zaraz jednak zganiła siebie, że przecież wybrałaby tę drogę po raz drugi, choćby dlatego, że spotkała na niej Marcusa... Wydawało jej się, że w odbitym od lustra promieniu księżycowego światła coś widzi. Ponownie wyciągnęła dłoń i nie bardzo rozumiejąc, dlaczego to robi, powiedziała:
– Systemie luster informacyjnych, pokaż, co się dzieje w dziewięciu miastach. Czekała zadowolona, że nikt nie widzi, jak robi z siebie idiotkę. Przecież nie ma czegoś takiego jak połączenie tutejszych luster z tamtym systemem. Po chwili jednak wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, bo oto lustrzana tafla zaczęła się zmieniać! Teraz jej lustro w sypialni wyglądało jak rozregulowany monitor komputera – tak wiele było na nim kolorowych rozmazanych kropek, kwadracików i linii. Po jakiejś minucie zaczęły się pojawiać kształty, najpierw rozmyte, potem coraz wyraźniejsze, dziewięciu miast. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jej początkowa radość z nawiązania kontaktu szybko minęła, gdy zobaczyła, że odbudowy nie dokończono, a mieszkańcy sprawiają wrażenie oszołomionych ordonem. Nigdzie nie było patroli oficerów ani smoków, za to gdzieniegdzie latały wampokruki. Teraz już rozumiała, że kruk, którego ujrzała w pokoju Marcusa, nie był odbiciem żywej istoty w lustrze, ale „transmisją na żywo”. Zdenerwowana zażądała, by lustro pokazało, co robią Severian i pozostali Naczelni. Chryste! Byli uwięzieni w jakimś pomieszczeniu, przy czym dwóch z nich nie żyło. Oddech Ariel przyspieszył, zacisnęła pięści i rozkazała, aby lustro zajrzało do koszar i zagród smoków. Cały Korpus Oficerski spał, podobnie jak wszystkie gady. Lekko fioletowy odcień skóry sugerował, że podano im ordon. Kropla potu spłynęła jej między łopatkami. Spojrzała złowrogim wzrokiem w lustro i pomyślała mściwie, że wie, kto za tym wszystkim stoi. Darren! Nie miała pojęcia, jak to zrobił, ale to na pewno on zapanował nad miastami. „Zdaje się Marcus wszystkiego mi nie powiedział. Może powinnam pogadać z nim jeszcze raz? Nie, na pewno nie ukrywał prawdy. Hipnoza była głęboka. Jeśli mi nie wyjawił, co się teraz tam dzieje, to tylko dlatego, że sam nie wiedział. Nie ma innego wytłumaczenia...”. Ale to, co zobaczyła w lustrze, diametralnie zmieniało całą sytuację. Tu już nie chodziło o jej związek z Marcusem i chęć ratowania jego życia. Teraz musiała ocalić dziewięć miast. Przecież obowiązkiem Dziewiątego Maga było stać na straży bezpieczeństwa miast, tymczasem ona w chwili słabości po utracie kochanego mężczyzny opuściła ich mieszkańców i przeszła przez portal do innego świata, żeby użalać się nad sobą! A niech to! Wstyd, wyrzuty sumienia i złość na samą siebie na moment ją przytłoczyły. „Jestem Naczelną, a nie dopełniłam swoich obowiązków – mruczała
pod nosem. – Nie zadbałam o bezpieczeństwo ludzi, zostawiłam ich na pastwę Darrena. Na Wielkiego Xaviere’a, przysięgam, że jeśli uda mi się tam wrócić, zrobię wszystko, żeby ocalić ludzi i smoki, i nigdy, przenigdy już stamtąd nie odejdę. Zostanę tam na zawsze i będę najlepszym Naczelnym, jakiego kiedykolwiek mieli, jeśli tylko zechcą, bym nim nadal była. Muszę znaleźć sposób na utworzenie portalu! Ważą się losy nie tylko Marcusa, ale wszystkich...”. Ruszyła w kierunku szafy i zamaszystym ruchem otworzyła ją. Gdzieś z tyłu dojrzała zwinięty oficerski mundur, w którym tu przybyła. Wyjęła go, rozwinęła i strzepnęła niewidoczny kurz, po czym zdecydowanymi ruchami zaczęła zdejmować ubrania. Po chwili, już w mundurze, szła korytarzem w kierunku pokoju Amandy. Zapukała i weszła. – Cześć, słonko – szepnęła czule. – Przyszłam ci powiedzieć dobranoc. – Ucałowała córkę w czoło. – Wychodzę na chwilę do Aurory – skłamała. – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę tam. Aha, nie budź Marcusa. Jest nieco chory i musi solidnie wypocząć. I nie zapomnij zrobić sobie kolacji. Pa, kochanie. Niedługo wracam. – Jeszcze raz pocałowała córkę i już jej nie było. W pokoju Marcusa światło było zgaszone. Kiedy bezszelestnie uchyliła drzwi, usłyszała jego równy oddech. Ostatnio bardzo szybko się męczył i potrzebował coraz więcej wypoczynku. Podeszła na palcach do śpiącego mężczyzny i spojrzała na niego z czułością. Nie była pewna, czy nie widzi go po raz ostatni, ale czuła, że musi zrobić, co w jej mocy, by wszystko wróciło do normy i Marcus znowu był zdrowy, choćby miała w tym celu zejść do piekieł. „Alcedonium” – pomyślała, wyciągając dłoń w jego kierunku. To zaklęcie wprowadzające w głęboki, spokojny sen wypróbowała już kilka razy na niesfornych smokach i pegazach, nigdy jednak nie sprawdzała jego działania na człowieku. Magiczny sen mógł trwać nawet całą wieczność, dopóki mag nie rzucił zaklęcia wybudzającego. Teraz miała pewność, że Marcus za nią nie pójdzie. „Cóż, jeśli nic nie wskóram Pod Krzywym Kogutem, szybko wrócę i odczaruję go, a on nawet się nie zorientuje. Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, gdzie i po co idę”. Potem wezwała taksówkę i w oczekiwaniu na nią poszła do Aurory, aby poprosić ją o zaopiekowanie się domem. Powiedziała przyjaciółce, że ma wezwanie do kliniki, i kilka minut później jechała już do kawiarni Pod Krzywym Kogutem.
Kierowca taksówki odjechał, gdy tylko mu zapłaciła, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że tylko idioci wałęsają się po nocy w takiej dzielnicy. Ariel nie przejęła się tym zbytnio, jej uwagę zaprzątały ważniejsze problemy. Rozejrzała się wokół i podeszła do drzwi kawiarni. Ulica była wymarła, nie zauważyła nawet kotów czy ptaków. No i lokal był zamknięty. „Powinnam wrócić tu rano”. Zajrzała przez małe szyby do ciemnego wnętrza. Potem podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę i zapukała kilka razy, ale nikt jej nie otworzył. Skarciła się w myślach, że w końcu powinna nauczyć się działać mniej impulsywnie. Jak ma się teraz dostać do środka? Włamać się? Nie. Tego na pewno nie zrobi. Trudno, wróci tu rano. Sięgnęła do kieszeni po komórkę, by zadzwonić po taksówkę, i ruszyła w stronę wylotu ulicy. Jej kroki brzmiały na bruku jak odgłos wystrzałów. Rozejrzała się niepewnie dookoła, bo przypomniała jej się ta noc, gdy napadły ją naćpane krasnoludy. Nagle usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. – Ariel? – szepnął ktoś. Zamarła ze zdumienia, potem szybko się odwróciła. Na progu kawiarni stała ta sama mała staruszka, którą widziała tutaj tego dnia, gdy przyszła na spotkanie z Fabienem. Jej śnieżnobiała bogato haftowana koszula nocna sięgała niemal do ziemi. Spod staroświeckiego czepka wystawał długi aż do pasa gruby siwy warkocz. Na twarzy o dobrotliwym uśmiechu widać było w świetle księżyca milion zmarszczek. – Skąd wiesz, kim jestem? – zapytała, bojąc się tego, co usłyszy. – Cóż, wypadałoby znać swojego Naczelnego, prawda? – Staruszka uśmiechnęła się i gestem zaprosiła ją do środka. Drzwi automatycznie zamknęły się za nimi i zablokowały na czarodziejski zamek. – Teraz jesteśmy bezpieczne. – Staruszka usiadła za kontuarem. – Masz ochotę na ciasto z herbatą? Zaskoczona Ariel kiwnęła głową i już po chwili stała przed nią filiżanka pysznej herbaty malinowej oraz najlepsze ciasto poziomkowe, jakie kiedykolwiek jadła. Sięgnęła po nie, zdziwiona, skąd w niej tyle zaufania do tej nieznajomej kobiety. – Pani wybaczy to najście – zaczęła, czując, że powinna się
wytłumaczyć ze swoich nocnych odwiedzin. – Przybyłam tu, bo... bo... – Cornelia – przerwała jej staruszka z dobrotliwym uśmiechem. – Mam na imię Cornelia. Więc dlaczego tu jesteś? Ariel westchnęła. – Pani... to znaczy... Cornelio – poprawiła się szybko – rozumiem, że też jesteś czarodziejką? „Muszę przestać ciągle zadawać kretyńskie pytania – zganiła siebie szybko w myślach. – Oczywiście, że jest czarodziejką. Jezu, pewnie wyszłam na idiotkę!”. – Wcale nie – odparła kobieta. – Gdybyś była idiotką, nie przeszłabyś próby. Rzeczywiście jestem czarodziejką, a ta kawiarnia to jedno z miejsc spotkań zwiadowców, oficerów i łączników, gdy mają coś do załatwienia w tym świecie. – Znowu uśmiechnęła się ciepło. – Takich lokali jest kilka. Ale wróćmy do ciebie. Czemu zawdzięczam wizytę Naczelnego Czarnoksiężnika, czy może raczej Naczelnej Czarownicy? – Sporo wiesz – Ariel przyjrzała jej się uważnie – ale chyba nie wszystko, skoro zadajesz mi to pytanie. – Co masz na myśli? – Tylko to, że wieści z równoległego świata chyba niezbyt często tu docierają, co? Teraz Cornelia obrzuciła ją bacznym spojrzeniem. – Ale dotarło, że przeszłaś próbę, ocaliłaś i odbudowałaś trzecie miasto, a potem odeszłaś z powodu żalu po śmierci Marcusa – stwierdziła spokojnie. – Ostatnio faktycznie oficerowie ociągają się z wizytą, choć kilku zwiadowców już się o nich dopytywało. No, ale to nic nadzwyczajnego, w przeszłości też czasem się spóźniali. Czy jeszcze o czymś powinnam wiedzieć? – Nawet całkiem sporo. Okazuje się, że Darren Magnus jednak nie zginął. Widziałam przez lustro, że pojmał wszystkich Naczelnych i dwóch zabił. Nie wiem, w jaki sposób, ale otumanił ordonem i podporządkował sobie mieszkańców miast, oficerów i smoki. Dotychczasowy spokój staruszki ustąpił miejsca przerażeniu. – Marcus żyje – dodała Ariel. – Darren zranił go magicznymi pazurami i kazał mu sprowadzić mnie do tamtego świata, bo marzy o zemście. Marcus umiera. Muszę w jakiś sposób tam wejść i wykończyć Darrena. – Wykończyć Darrena?! – usłyszała cichy okrzyk. Odwróciła się i w pierwszej chwili nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. W drzwiach do drugiego pomieszczenia stała identyczna
kobieta w takiej samej koszuli i z jednakowym warkoczem. „Klon?” – pomyślała i szybko ugryzła się w język. Druga staruszka różniła się od pierwszej tylko tym, że jej twarz była bardziej mizerna. – To jest... – chrząknęła Cornelia – moja siostra Claire. – Wykończyć Darrena? Chcesz go zabić? – dopytywała się niecierpliwie staruszka. – Tak – odparła stanowczo Ariel, gdy minęło pierwsze zaskoczenie. – Za wszystkie zbrodnie, jakie popełnił i jakich nadal się dopuszcza. Na długą chwilę zapadła cisza, a potem... staruszka zaniosła się rozpaczliwym szlochem! – Cornelio! Nie pozwól jej! – zaczęła łkać. – Nie pozwól! Darren! Darren! Ariel niczego nie rozumiała. Nie spodziewała się, że ktoś będzie rozpaczał z powodu zamiaru zgładzenia Magnusa. „To niedorzeczne – pomyślała. – Równie dobrze mogłaby zacząć płakać z powodu śmierci Hitlera albo Stalina!”. Tymczasem Cornelia zdecydowanym ruchem chwyciła Claire pod łokieć i niemal siłą wyprowadziła do pokoju obok. Przez szparę w drzwiach Ariel ujrzała, jak podaje siostrze jakieś pastylki i szklankę wody do popicia, a potem głaszcze ją po głowie i całuje w czoło. Po chwili Claire położyła się do łóżka, ciągle jeszcze szlochając, a Cornelia wróciła do Ariel, zamykając dokładnie drzwi. Może nie chciała, żeby reszta ich rozmowy dotarła do siostry, a może pragnęła oszczędzić Ariel słuchania jej płaczu. – Wybacz mojej siostrze, pani – powiedziała oficjalnym tonem i skinęła głową. – Twoja siostra? – Ariel była coraz bardziej zaintrygowana. – Nic nie rozumiem. Dlaczego płacze nad Darrenem i dlaczego mówisz, że jest twoją siostrą, skoro pochodzicie ze świata rządzonego przez system Losowań? Cornelia chyba wolałaby nie odpowiadać na te pytania, ale Ariel była tak stanowcza, że ciężko westchnęła i rzekła: – Przejdźmy może do Smoczego Ogrodu. – Wskazała skrytą za kotarą część lokalu, którą Ariel zapamiętała jako piękną przeszkloną palmiarnię. W chwili, gdy tam weszły, na jednym ze stoliczków pojawiła się maleńka latarnia oświetlająca przytulne otoczenie. Kobiety usiadły i Cornelia z cichym westchnieniem zaczęła opowiadać. – Claire płacze nad Darrenem, bo... to jej syn.
Ariel omal nie krzyknęła, gdy dotarł do niej sens wypowiedzianych przez kobietę słów. – Tak, jest jej synem, a ona jak każda matka chciałaby go chronić i nie przyjmuje do wiadomości, że jest potworem. Wiem, że musisz go zabić, niemniej... szkoda... bardzo... – rzuciła enigmatycznie. – Pewnego dnia poznasz prawdę, z pewnością będzie szokująca, ale nie oceniaj zbyt pochopnie. Teraz jednak nie pora na wyjaśnienia. Masz misję do spełnienia i mało czasu. Szukasz wejścia do równoległego świata, a to znaczy, że Marcus odmówił ci otworzenia portalu, tak? Ariel kiwnęła głową. – A twoja obecność tutaj oznacza, że wiesz o istnieniu magicznych punktów i masz zamiar stworzyć własny portal? – Tyle że nie mam pojęcia gdzie i jak – odparła Ariel, myśląc jednocześnie, że sprawę Darrena Magnusa zbada później. – Słyszałam, że tylko Wielki Xaviere umiał to zrobić i że nikt inny nie... – Taaak, Wielki Xaviere, rzeczywiście był wspaniałym czarnoksiężnikiem. Szkoda tylko, że tak słabym i beznadziejnym człowiekiem – mruknęła Cornelia jakby do siebie. – Pewnie dowiedziałaś się o magicznym punkcie od swoich opiekunów. No, tych niesfornych chochlików, co to udają koty – pospieszyła z wyjaśnieniem. – A więc te małe dranie musiały podsłuchiwać rozmowy oficerów. A to spryciarze, no, no, no! – zacmokała. – I pewnie powiedziały ci, że ostatni punkt był tutaj, tak? – Czy nadal tu jest? – A skąd ja mam wiedzieć? Jestem zwykłą czarownicą. Cóż, sama powiedziałaś, że tylko jeden czarnoksiężnik potrafił tworzyć portale, ponieważ miał dar odnajdywania magicznych punktów. Jedynie on je widział. Jeśli ty też masz ten dar, poradzisz sobie beze mnie i zbudujesz portal. Jeśli nie, to znaczy, że jesteś, wybacz, przeciętnym Naczelnym i musisz poszukać innego sposobu na wejście do tamtego świata. – Czyli nie pomożesz mi? – zapytała Ariel, przygryzając wargi. – Słyszałaś, jestem po prostu zwykłą czarownicą. Chciałabym ci pomóc, ale nie potrafię. Dostrzeżenie magicznego punktu o niebo przerasta moje możliwości. Ale ty tę możliwość być może masz w swojej głowie. W swoich oczach. W swojej znajomości magii. Cóż, w tej podróży jesteś, moja droga, sama. Podobno punkt niedawno tu był, ale nikt nie wie, jak szybko i w jakim kierunku one się przemieszczają. Wiadomo jedynie, że oficerowie potrafią je wyczuć, ale to nie znaczy, że umieją zbudować portal. Oni są jedynie strażnikami już istniejących bram, rozumiesz?
Wiadomo też, że punkt może zostać zakotwiczony w momencie stworzenia w nim portalu. Dowiódł tego Xaviere, tyle że nikomu poza nim nie udało się zbudować takiego wejścia. „Fajnie – pomyślała z przekąsem Ariel. – Mam stworzyć coś, czego nikt inny nie potrafi, w magicznym punkcie, którego nikt łącznie ze mną nie widzi. Cudnie!”. Zaczęła błądzić wzrokiem po spowitej półmrokiem palmiarni, jednocześnie zastanawiając się, jak sprostać temu wyzwaniu. – Pozwolisz, że się przejdę po ogrodzie? – zapytała, a Cornelia skinęła głową. – Spacer pomaga mi zebrać myśli. Staruszka z napięciem patrzyła, jak Ariel wstaje od stolika i niespiesznie rusza jedną z alejek, rozglądając się dookoła i szukając jakiejś wskazówki. Każdy jej krok uruchamiał automatycznie latarenki i lampiony, dlatego nie musiała się obawiać, że zgubi drogę w tym pięknym egzotycznym ogrodzie. Szum strumyka działał uspokajająco. Sprawiał, że problemy stawały się jakby mniej poważne, a ich rozwiązanie było blisko, prawie w zasięgu ręki. Widok soczystej zieleni krzewów i drzew gęsto obsypanych egzotycznym kwieciem i bajecznie kolorowych ryb w podświetlanych oczkach wodnych zachwycał ją. Tu i ówdzie widziała na gałązkach wielobarwne motyle, gdzieniegdzie maleńki posąg lub miniaturową fontannę oplecioną pnączem. Wreszcie dotarła do szklanej ściany przyozdobionej kunsztownymi witrażami. Przedstawiały przepiękne rośliny lub dziwne istoty, o których nawet nie słyszała, mimo że tyle czasu spędziła w archiwach ratusza trzeciego miasta. Z zamyślenia wyrwał ją obraz na kolejnym witrażu. Nie rozumiała, dlaczego przyciągnął jej wzrok, ale nie mogła oderwać od niego oczu. Oto stary mężczyzna, uśmiechając się, odbierał puchar z rąk pięknej kobiety. Siedząca w odległym kącie Cornelia wstrzymała oddech, jakby oczekiwała, że ujrzy coś niezwykłego. Tymczasem Ariel nadal wyglądała jedynie jak ktoś bardzo zamyślony. Coraz bardziej zafascynowana obrazem i zła na siebie, że zajmuje się bzdurami, zamiast szukać magicznego punktu, Ariel nieświadomie dotknęła szklanej tafli. I znowu, tak jak kilka razy wcześniej, witraż ożył. Zafalował niczym tkanina na wietrze, a sekundę później, podobnie jak w Dolinie Zielarzy, u praźródeł magicznej wody i w tunelu, w którym walczyła z Darrenem, zalał ją mknący z prędkością światła strumień
kolorowych wizji. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku, nie mogła nawet mrugnąć. Po chwili oczy zaczęły ją piec i po policzkach spłynęły łzy, przerażające łzy – mieniące się czerwienią krwi i soczystą barwą rubinu. Cornelia krzyknęła, lecz Ariel tego nie słyszała. Stała przed szklaną ścianą niczym posąg i wchłaniała jak gąbka napływające wizje. Wreszcie przekaz ociekający przemocą, porażający strachem i rozpaczą się skończył. Ariel milczała. Jej umysł analizował to, co widziała, i składał w jeden obraz. – Odczytałaś! – krzyknęła zszokowana staruszka. – Odczytałaś to, co nikomu przed tobą się nie udało! Dla nas wszystkich to po prostu był tylko witraż. Powiedział, że pewnego dnia tak się stanie, ale my mu nie uwierzyłyśmy... – Idź do Claire – przerwała jej Ariel – i zajmij się nią. Przekaż jej... – zająknęła się – że przeznaczenie jest rzeczą nieuchronną. Kiedy wrócę... Jeśli wrócę – poprawiła się szybko – będziemy musiały poważnie porozmawiać. A teraz zostaw mnie samą. No już! Staruszka popatrzyła na nią z nabożnym lękiem, a potem nadspodziewanie energicznie podreptała w stronę sypialni siostry. Zanim za babcią zamknęły się drzwi, Ariel dosłyszała jeszcze, jak Cornelia mruczy: „Morganit?! Tak to musiał być morganit...”, lecz nie zwróciła uwagi na słowa kobiety. Usiadła ciężko na kamiennej ławie przed witrażem, wsparła czoło na dłoniach i zaczęła się zastanawiać, jak możliwe: jeszcze niedawno była zwyczajną kobietą dzielącą swój czas między pracę, dom i dziecko, a teraz została Naczelnym Czarnoksiężnikiem pięknej i tajemniczej krainy. I postawiono przed nią zadanie pokonania potwora. Jeszcze raz przeanalizowała ujrzane w witrażu wizje. Było w nich sporo wskazówek, jak się zabrać do budowania portalu, stanowczo więcej niż informacji o przyszłości. Zdaje się, że twórca tego witrażu chyba sam nie do końca widział następne lata lub objawiały mu się, podobnie jak jej, tylko fragmentarycznie. Ponownie rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu magicznego punktu. A tymczasem widziała tylko kwiaty, pnącza, witraże, drzewa, fontannę... Zaraz, co mówił Ernest? Że punkt pojawia się zawsze w pobliżu rzeźby, obrazu, posągu z symbolem smoka. Fontanna! Fontanna jest przyozdobiona figurą siedzącego smoka z rozłożoną parą podwójnych skrzydeł! Czy to tu? Oddech przyspieszył. Czy zobaczy, odnajdzie, zbuduje?! Zerwała się z ławy i podbiegła do wodotrysku. Obeszła go dookoła, wbijając wzrok w sylwetkę smoka i powtarzając słowa instrukcji
wyczytanej w witrażu. Nie patrz oczami, one złudzenie przynoszą. Otwórz umysł i serce, a zobaczysz to, czego szukasz. Pozwól, by otuliły Cię smocze skrzydła. Poniosą Cię tam, gdzie zechcesz. Pozwól, by ogrzał cię smoczy oddech. Nie zabraknie Ci sił do przemierzenia świata. Pozwól, by język smoka liznął Twoje serce. Nie strwożysz się nigdy i dokończysz dzieła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że takie wskazówki mógł zostawić tylko ktoś, kto sam potrafił budować portale. A zatem twórcą witrażu byłby sam Xaviere D’Orion? Jakim cudem? Xaviere umarł bardzo dawno temu, zanim powstała ta kawiarnia i ten witraż. Zanim w ogóle powstało to miasto. A zatem jeśli nie Xaviere, to kto, na litość boską, wykonał ten witraż i w jaki sposób? Intuicja podpowiadała, że to Pierwszy Naczelny. Umysł bronił się racjonalnymi argumentami, że to przecież niemożliwe. Chciała pobiec i wypytać Cornelię, ale z jakiegoś powodu nie dała rady ruszyć się z miejsca. Obejrzała się za siebie. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia i strachu. Posąg smoka, do którego stała zwrócona plecami, niespodziewanie zadrżał. Ujrzała otaczającą go ognistą poświatę i zrozumiała, że właśnie zobaczyła magiczny punkt! Nie miała pojęcia, jak długo potrwa to zjawisko, więc musiała się spieszyć, a jednocześnie nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Wskazówki były nieco enigmatyczne. Smocze skrzydła miały ją otulić, smoczy oddech ogrzać, a smoczy język liznąć jej serce. Tylko co to konkretnie znaczy, do cholery?! Kamienny smok kiwnął do niej, więc trzęsąc się ze strachu, powoli weszła do misy fontanny i brodząc w wodzie po kolana, ruszyła w jego kierunku. Nim do niego dotarła, smok zadarł łeb i bajkowy ogród wypełnił ogłuszający ryk. Odruchowo zakryła dłońmi uszy i się skuliła. Smoczysko rozprostowało skrzydła i machnęło nimi kilka razy, aż powierzchnia wody zafalowała, a wierzchołki pobliskich drzew się ugięły. Ariel wyprostowała się, podniosła głowę, zacisnęła zęby i podeszła do ożywionego posągu. Smok chyba w końcu ją zobaczył, bo zwrócił ku niej wielki, pokryty łuskami i wyrostkami łeb. Spojrzał groźnie marmurowymi ślepiami i wydmuchnął przez kamienne nozdrza jak najbardziej prawdziwy dym, spowijając ją ciemną gryzącą chmurą. Kiedy przestała wreszcie kasłać, zobaczyła, że smok przygląda jej się z zainteresowaniem. Uklękła przed nim w wodzie. „Pomóż mi” – poprosiła w myślach. „W czym, kobieto?”.
„Doskonale wiesz. Pomóż mi stworzyć portal”. Smok przez chwilę się zastanawiał. „Dlaczego tak marna istota chce zrobić coś, co jest przywilejem jedynie najpotężniejszych czarnoksiężników? Dlaczego tak ci na tym zależy, Ariel?”. „Wiem, że znasz odpowiedź, ale pragniesz ją ode mnie usłyszeć. Dobrze. Muszę zbudować portal z powodu Darrena, bo bezprawnie podporządkował sobie cały równoległy świat. Wszystkich jego mieszkańców, oficerów i smoki. Wyrządził wiele zła. Chcę tam pójść i zniszczyć go, bo wiem, że w przeciwnym razie on zrujnuje krainę dziewięciu miast”. „A Marcus? Nie robisz tego dla niego?”. „Tak, dla niego także, ale czasy, gdy robiłam coś wyłącznie dla niego, minęły. Teraz już wiem, że zostałam sprowadzona do równoległego świata po to, aby być Naczelnym, chronić miasta i dbać o dobrobyt ich mieszkańców. Opuściłam ten świat w chwili rozpaczy, pewna, że są bezpieczni. Okazało się jednak, że bezpieczeństwo było złudne. Darren wykorzystał słabość miast i moją nieobecność. To moja wina i muszę naprawić swój błąd. Mam obowiązek wyzwolenia miast spod władzy Darrena”. Czekała na odpowiedź, a gdy smok milczał dłuższy czas, podniosła głowę i spojrzała w jego marmurowe oczy. Zobaczyła, że uśmiecha się do niej, odpowiedziała więc nieśmiałym uśmiechem. W następnej chwili stworzenie rozwarło pysk i ukazał się ogromny rozwidlony jęzor. Nim zdążyła uskoczyć, jęzor tak mocno oplótł jej ciało, że niemal zabrakło jej tchu. Potem smok przyciągnął ją do siebie. „Jeśli mi zaufasz, pomogę ci”. Jedyne, co mogła zrobić, to kiwnąć głową. W odpowiedzi ostry jak brzytwa jęzor rozciął oficerski mundur nad lewą piersią Ariel. Zagłębił się w jej klatce piersiowej i owinął dookoła serca. Nie czuła bólu, raczej moc i energię, żar i siłę, odwagę i wiarę w słuszność podejmowanych decyzji. Już rozumiała, co oznaczała wskazówka ukryta w witrażu... Wreszcie smoczy język uwolnił jej serce. Zabrakło jej tchu. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, jednak smok złapał ją i... przytulił do siebie. Opierając plecy i głowę o jego pierś, zamknęła oczy i skupiła się. Poczuła powiew ciepłego powietrza na policzku, a po chwili smocze skrzydła zamknęły się dookoła niej jak ochronna kapsuła. Nie bardzo rozumiejąc, co robi, zaczęła nucić jakąś dziwną pieśń. Smok zawtórował
jej rykiem, ognista poświata płonęła coraz mocniej. Potężny smok oraz drobna kobieta stali w jej wnętrzu niczym w ogromnej, rozgrzanej do czerwoności pochodni. Szum strumienia przybrał na sile, palmiarnia zniknęła z oczu. Przez moment Ariel zdawało się, że dosiadła tego ognistego smoka i leci na jego grzbiecie nad górami i miastami, spowita gorącym oddechem... Jeszcze jeden ryk, jeszcze jedno machnięcie skrzydeł i... byli na miejscu. A właściwie dotarła tam Ariel. Ocknęła się na pachnącej trawie. Otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą znajome korony drzew. Nieopodal stał kamienny drogowskaz z postaciami Zielarza i centaura, a obok... niewielki, uroczy posążek smoka z uniesionymi skrzydłami. Zerknęła na mundur w miejscu, gdzie smoczy jęzor zagłębił się w jej ciele. Nie dostrzegła najmniejszego śladu rozerwania materiału. Rozchyliła bluzę, aby sprawdzić, czy rozmowa ze smokiem nie była złudzeniem. Na piersi miała świeżo wypalone Znamię Smoka – identyczne jak to, które widziała na szyjach oficerów. Znamię rozjarzyło się na chwilę zielonkawym światłem i zgasło. „A więc jednak mi się udało... – pomyślała. – Znowu tu jestem. No cóż, w takim razie nie traćmy czasu”. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nie przygotowała żadnego planu działania. Skupiona tylko na tym, jak stworzyć portal, całą resztę odłożyła na później. A tymczasem już było później. – Witaj, Ariel! – usłyszała. Jednym skokiem poderwała się na nogi i odwróciła...
Drzwi skrzypnęły cicho. Intruz wszedł do środka i ostrożnie zbliżył się do łóżka. Trzy tłuste koty śmignęły mu koło nóg i uciekły, ale nie zwrócił na nie uwagi, wpatrzony w leżącą na łóżku postać. Równy oddech mężczyzny upewnił go, że pozostał niezauważony. Chwilę nad czymś myślał, a potem wyciągnął rękę. – Niech opadnie zaklęcie głębokiego spokoju. Zbudź się, Marcus, i biegnij za nią – szepnął, a potem lekko wydmuchnął z dłoni w kierunku śpiącego mgiełkę złotego proszku. Proszek natychmiast zmienił się w obłoczek gwiazd, po czym pokrył cienką warstewką twarz i włosy mężczyzny, by następnie zniknąć jak
iskry, które wyskoczyły z paleniska. Marcus poruszył się niespokojnie przez sen. Przybysz trzykrotnie powtórzył zaklęcie i bezszelestnie opuścił pokój. Gdy drzwi się za nim zamknęły, Marcus otworzył oczy. – Ariel? – zapytał. Odpowiedziała mu cisza. Jakieś złe przeczucie sprawiło, że odrzucił zamaszystym ruchem kołdrę i wyskoczył z łóżka. Podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Nikogo nie było. Coś mu kazało iść do niej. Wymyślając sobie od kretynów, zakradł się i zajrzał do pokoju Ariel. Był pusty. Uchylone drzwi szafy zapraszały, aby zerknąć do środka. Była to zwykła szafa pełna różnych ubrań, on jednak od razu spostrzegł, że oficerski mundur Ariel zniknął! Nie zważając na późną godzinę, ruszył pędem do swojego pokoju. Mijając po drodze Amandę, rzucił szybko, że musi pilnie wyjść, ale niedługo wróci, i już go nie było. Podobnie jak to zwykle robiła Ariel, najpierw pobiegł do Aurory. Zdziwiła się jego późną wizytą, ale oczywiście obiecała mieć dom na oku. Gdy zapytał, gdzie może odnaleźć Ariel, stwierdziła, że pół godziny temu wsiadła do taksówki, więc pewnie została pilnie wezwana do kliniki. Parę minut później znał już nazwę firmy taksówkarskiej i numer samochodu, którym jechała. Zamówił dokładnie ten sam i już wkrótce jechał Pod Krzywego Koguta.
Na miejscu Marcus ostrożnie podszedł do drzwi kawiarni. Znał to miejsce, wiedział, że to punkt kontaktowy. Po co ona tu przyszła? Jeśli chciała otworzyć portal, mogła spróbować w parku niedaleko domu. Może umówiła się tu z jakimś innym oficerem? Z Fabienem na przykład? Żeby go uprosić o wpuszczenie do równoległego świata? Nie, to niemożliwe, musiałaby najpierw jakoś się z nim skontaktować. Przez małe szybki kawiarni ujrzał migotanie lampki. Czyżby staruszka jeszcze nie spała? No tak, obudziła Cornelię i wypytuje o portal. Już on jej uszu natrze, jak tylko ją dopadnie. Co ona sobie myśli, szwendać się tak po nocy. Delikatnie zapukał. Usłyszał szuranie nóg, ktoś zerknął przez wizjer. – Marcus?! – dobiegł go zduszony okrzyk. – Tak, Cornelio. Wpuść mnie. Trochę tu chłodno i niemiło tak kwitnąć na dworze.
Drzwi uchyliły się na długość łańcucha, a potem staruszka otworzyła je na oścież, upewniwszy się, że to naprawdę on. – Gdzie Ariel? – rzucił zamiast powitania. – A powinna tu być? – udała zdziwienie. Odpowiedziało jej pobłażliwe spojrzenie mówiące: „Zdobądź się, babciu, na lepszy dowcip”. – No więc gdzie ona jest? – Prawdę mówiąc, tutaj jej nie ma – odparła bezczelnie staruszka. – Cornelia! – rzucił ze złością i ruszył w głąb lokalu, rozglądając się za Ariel. Odsunął szarpnięciem kotarę i wszedł do drugiej części kawiarni, ale i tam nikogo nie było. – Dobra, mam dość. – Usiadł z impetem na kamiennej ławce naprzeciwko fontanny z posągiem smoka. – Może tego nie wiesz, Cornelio, ale jestem trochę chory i nie mam siły na żarty, dlatego skończ te zabawy i mów mi, gdzie ona jest. Wiem, że tu przyjechała, bo powiedział mi taryfiarz... – Nie żartuję, Marcus, naprawdę jej tu nie ma – odrzekła stanowczo. – Była i powiedziała, co się stało. Mówiła też, że nie chcesz otworzyć dla niej portalu i... – I dobrze, że nie chcę! – przerwał jej zdenerwowany. – Jeszcze by jakichś głupot narobiła. Wiesz, że Darren... – Wiem. – Teraz to ona mu przerwała. – Ariel powiedziała, że on żyje i okupuje wszystkie miasta. Poleciała tam, żeby go wykończyć i uwolnić smoki... – Poleciała?! – To znaczy... eee... – zająknęła się Cornelia – ona... no... zbudowała portal. – Zamilkła, jakby znów zaskoczona tym, co przecież widziała na własne oczy. – Cooo?! – wykrztusił, patrząc na kobietę jak na wariatkę. – No portal! I przeniosła się nim do naszego świata – powtórzyła zdenerwowana staruszka, nadal nie wierząc, że to mówi. Marcus czuł się tak, jakby oberwał obuchem w łeb. Objął dłońmi głowę i gapił się na Cornelię niczym na ducha, podczas gdy ona opowiadała mu o rozmowie z Ariel, odczytaniu zapisu w witrażu i stworzeniu portalu w posągu smoka. Długo, bardzo długo nie mógł wykrztusić słowa. Wiedział, że umiejętności Ariel są na tyle duże, by mogła zostać Naczelnym Magiem, ale żeby zbudować portal?! Dałby wiele, aby to było kłamstwo, niestety jako oficer strażnik potrafił
rozpoznać bliskość wrót do innego świata i czuł magię płynącą od strony posągu smoka – magię, której jeszcze niedawno tu nie było. „Dobra. – Zgrzytnął zębami. – Skoro niestety tam poszła, muszę iść za nią. Jeśli się pospieszę, może ją jeszcze dogonię i zawrócę”. Wstał z kamiennej ławki. – Ty dokąd? – rzuciła Cornelia. – To jasne. Zamierzam ją dogonić i sprowadzić z powrotem. Nie pozwolę jej popełnić samobójstwa, a tak się stanie, jeśli spotka Darrena – odparł i rozchlapując wodę, wszedł do misy fontanny. Zbliżył się do kamiennego smoka, trzymając jedną rękę na swoim znamieniu, i położył drugą na posągu. Zdążył zobaczyć jeszcze ognisty błysk i poczuć ból, a sekundę później leżał nieprzytomny u stóp dziarskiej staruszki. Popatrzyła uważnie to na niego, to na kamiennego smoka, a upewniwszy się, że Marcus żyje, pogładziła go po głowie. – Tak – szepnęła – przeznaczenie jest rzeczą nieuchronną...
Zadarła głowę do góry i zobaczyła siedzącą na drzewie kobietę. A właściwie półkobietę, bo dolna część jej ciała zdecydowanie należała do ptaka. Drapieżnego. – Cześć, Eve. – Ukłoniła się harpii. Ta rozłożyła skrzydła i zgrabnie sfrunęła na ziemię u stóp Ariel, przyglądając się jej uważnie swoimi ptasimi oczami. Poznały się kilka miesięcy temu, gdy wędrując samotnie po lesie, Ariel znalazła ją ranną. Wciąż pamiętała gwałtowną szarpaninę i ostrą wymianę zdań, nim udało jej się przekonać krwawiące stworzenie, że chce mu tylko pomóc, zanim będzie za późno. I pamiętała także, jak bardzo wdzięczne jej były inne harpie i sama Eve, kiedy w końcu wyzdrowiała. Skrzydło co prawda nie wróciło do dawnej sprawności, ale dla Eve liczyło się to, że żyje i w ogóle może latać. Nie zaprzyjaźniły się – harpie w ogóle nie znają tego pojęcia – jednak powstała między nimi pewna zażyłość. Eve zawsze miała dla Ariel jakieś nowinki, a ona przynosiła im zioła, eliksiry czy bandaże, bo chociaż harpie raczej nie miały wrogów, gdy zaczynały się kłócić, ich ostre jak brzytwa szpony szły w ruch i wszędzie leciały pióra. Parę razy została nawet zaproszona do ich nadrzewnej osady, ale te wizyty zawsze były krótkie i oficjalne.
Teraz obie bardzo się zdziwiły tym spotkaniem. Eve – bo słyszała, że Ariel odeszła do swojego świata, Ariel zaś – bo myślała, że wszyscy tutaj zostali zakładnikami Darrena. – Pewnie wiesz o Magnusie? – upewniła się kobieta, zaciskając pięści. – Muszę go dopaść! Harpia skinęła w milczeniu głową. – Wiesz może, jak mu się udało pokonać Naczelnych i smoki? Jak do tego doszło? – To proste. Wystarczyło, że podporządkował sobie wodniki... – Wodniki?! – Tak, te małe błękitne płetwonogie skurczybyki, które pilnują ujęcia wody pitnej dla miast. Darren jakoś ich otumanił i teraz regularnie dosypują do wody ordon. A to oznacza, że... – ...że wszyscy, którzy piją tę wodę, są tak naćpani, że robią wszystko, co Darren im każe – wpadła jej w słowo rozgorączkowana Ariel. – No jasne! – Uderzyła się dłonią w czoło. – Dlaczego mi to wcześniej nie przyszło do głowy? A wy, harpie, oczywiście nie korzystacie z tej wody? Eve spojrzała na nią nieco zdziwiona. Pewnie, że nie korzystają. Harpie miałyby pić wodę, która nie wypływa prosto z jakiegoś leśnego źródła? Ohyda! – Czyli powinnam pójść w góry do głównego ujęcia wody i przerwać dosypywanie ordonu – wyszeptała kobieta sama do siebie, a harpia uśmiechnęła się z aprobatą. – Wtedy wszyscy po kilku dniach się ockną i, miejmy nadzieję, stawią opór Magnusowi. Eve, czy możesz mi pokazać, gdzie jest to ujęcie wody? – Spoko. Ale nic więcej – zastrzegła się harpia. – Darren nie może wiedzieć, że ci pomagam. Naszą osadę zostawił na razie w spokoju, ale jeśli się dowie... To potwór. Wykończ go, Ariel, i to jak najszybciej. Gdybyś widziała, jakie rzeczy robił... Magnus ukrywał się w lesie tyle lat, a mimo to zamiast przyjaciół miał wyłącznie wrogów. – Najlepiej idź na piechotę – poradziła harpia. – Droga jest długa, kręta i niebezpieczna, ale nikt z naszych mu nie zdradzi, że tędy szłaś. Znacznie szybciej mogłabyś tam dolecieć, jednak od razu by cię wyśledził. I pospiesz się. Na pewno ktoś już zauważył pojawienie się nowego portalu. Niedługo zaczną cię szukać. – Jasne! To jak trafić do tego ujęcia? – Idź tak jak do Doliny Zielarzy, tyle że przed samym tunelem skręć
w lewo i pójdź w górę drogą prowadzącą do dwóch sosen. Przy tych sosnach będzie rozwidlenie. Musisz udać się w prawo i dalej drogą nad wąwozem. Na jej końcu zobaczysz srebrzysty świerk, a przy nim wejście do pieczary. Właśnie tam jest to ujęcie. Ale uważaj, bo być może Darren postawił tam strażników. Masz. – I wcisnęła jej do rąk jakiś przedmiot. „Kusza. Ulubiona kusza Eve”. Ariel zerknęła na harpię nieco skonsternowana. Do tej pory jedynie gadała o wykończeniu Darrena, teraz uświadomiła sobie, że to może się urzeczywistnić. Czy będzie potrafiła zapolować na niego z premedytacją? To przecież nie to samo co walka w podziemiach, gdy nie miała wyjścia i tylko się broniła. Przełknęła nerwowo ślinę. – No, nie wiem... – Weź – nalegała Eve. – Kochana, wierz mi, chcesz czy nie, spotkasz Magnusa, a wtedy lepiej mieć przy sobie jakąś broń, nawet jeśli nie zamierzasz jej użyć. To niebezpieczny potwór. Nawet my, harpie, obawiamy się go i trzymamy się od niego z daleka. Pamiętaj, jeśli go nie zabijesz, to na pewno on zabije ciebie. Tak czy siak, jedno z was umrze. Dla dobra nas wszystkich lepiej, żeby to był on. Weź jeszcze to – podała jej srebrny sztylet o wąskim ostrzu – na wypadek gdybyś spotkała jego sługusów. – Musi być jakiś inny sposób na pozbycie się go z dziewięciu miast. – Ariel pokręciła głową. – Może zaklęcie? Jakiś urok? Napój? Cokolwiek! – Spojrzała z nadzieją na Eve, ale harpia stanowczo pokręciła głową. – Nie, Ariel. Żyję w tym lesie wiele lat. Jestem drapieżcą. Poluję i zabijam, a gdy to robię, nie mam litości dla moich ofiar. Jednakże poluję, żeby przeżyć i nakarmić młode. A zabijam szybko, aby zdobycz jak najmniej cierpiała. Taka moja natura. Darren poluje i zabija dla przyjemności, bo ma naturę bestii. Delektuje się torturowaniem innych. Tak wielkie zło musi zniknąć raz na zawsze. Pamiętaj: albo ty, albo on. I jeszcze jedno: ostatnio wampokruki zrobiły się bardzo bezczelne. Czują się nadzwyczaj pewnie pod jego opieką. Pozwalają sobie nawet na latanie w biały dzień po naszych lasach, nie licząc się z nami. Uważaj, bo my na pewno cię nie wydamy, ale one zrobią to z przyjemnością. Powodzenia – rzuciła na koniec i z cichym furkotem wzleciała w niebo. „Dzięki. Dzięki za wszystko” – pomyślała Ariel. Przytroczyła kuszę do paska, włożyła nóż do cholewki kamasza i ruszyła w stronę Doliny Zielarzy.
„A żeby to gnomy obesrały!” – zaklął w myślach, gdy tylko odzyskał świadomość. Cornelia siedziała obok i przykładała mu do czoła kompres. Bolały go plecy i biodro, którym huknął się o brzeg misy fontanny, gdy padł ogłuszony. Jęcząc, podciągnął się do pozycji siedzącej. Chwilę rozcierał obolały łokieć. – Wszystko dobrze, chłopcze? – zapytała zmartwiona staruszka. – Ile czasu byłem nieprzytomny? – Jakąś godzinę. Kiwnął głową, podniósł się i zaraz usiadł na kamiennej ławie. W głowie miał karuzelę. – Jak się czujesz? Może dać ci herbaty albo coś mocniejszego? – Nie, Cornelio. Dzięki, ale nie mam czasu. Nigdy nie słyszałem o czymś takim jak prywatny portal, ale jak widać, to też możliwe. Trudno. Muszę ją dogonić i uratować. Jeśli nie tym portalem, to przejdę innym. Tym, który jest w parku koło jej domu. Wstał i ruszył do pierwszej sali, gdzie ze stojącego na kontuarze telefonu zamówił taksówkę. Cornelia cały czas przyglądała mu się w milczeniu. Dumała nad tym, jak potężnym uczuciem musi być miłość, skoro każe ludziom dokonywać tak heroicznych czynów. „Przeznaczenie. Głos serca... – pomyślała, gdy Marcus wsiadał już do taksówki. – Lepiej nie próbować z nimi walczyć”.
Małe stopy w oficerskich kamaszach sprawnie pokonywały wyboistą drogę. Ariel minęła już tunel wiodący do Doliny Zielarzy i szła w górę. Przedzierała się przez krzaki i chaszcze, przekraczała niewielkie strumyki, okrążała głazy i przestępowała zwalone pnie drzew. Wydawało się, że tu w ogóle nie ma żadnej drogi, jednak harpia zapewniała ją, że ten szlak jest sprawdzony, a ona do tej pory nigdy nie zawiodła się na jej wskazówkach.
Cały czas wypatrywała wampokruków, jednak na razie żadnego nie widziała. Za to w oddali ujrzała pięknego jelenia pijącego wodę ze strumyka. Zaczaiła się za drzewem i chwilę obserwowała zwierzę. „Ta woda jest bezpieczna – usłyszała głos w swojej głowie. – Możesz ugasić nią pragnienie” – zachęciła ją driada tego drzewa. Ariel uśmiechnęła się i powoli, żeby nie wystraszyć jelenia, podeszła do strumyka. Przykucnęła, wyciągnęła dłonie i nabrała wody. Jeleń cały czas ją obserwował. Wypiła kilka łyków i zaczerpnęła cudownie orzeźwiającej wody do odnalezionej w kieszeni munduru piersióweczki, a potem obmyła nią twarz. Następnie wolno, aby nie spłoszyć jelenia, zaczęła się wycofywać w stronę pobliskich drzew. „Dzięki, że mi pozwoliłeś napić się z twojego źródła” – pomyślała i ruszyła dalej w drogę. – Nie ma za co – odparło zwierzę, gdy była już zbyt daleko, żeby je usłyszeć. – Powodzenia, Ariel. Cały las na ciebie liczy. I nie tylko las... Wkrótce dotarła do dwóch sosen i rozwidlenia szlaku. Gdzieś po drodze ujrzała skrytego za krzakiem fauna, który szybko uciekł na jej widok. Trochę ją to zaniepokoiło, ale zaraz przypomniała sobie słowa harpii, że żadna istota mieszkająca w tym lesie nie wyda jej Darrenowi. Cały czas miała wrażenie, że jest bacznie obserwowana przez wiele par oczu, które pozostawały dla niej niewidoczne. Czasem mignął jej jakiś jednorożec, czasem spłoszyła zająca albo ptaka zrywającego się do lotu i trzepoczącego skrzydłami. Po godzinie forsownego marszu pokrytą głazami drogą zaczęły ją boleć nogi. Była już mocno zziajana i spocona, a do celu pozostał jeszcze spory kawałek. Nie chciała jednak używać czarów. Podejrzewała, że użycie jakiegokolwiek zaklęcia mogłoby zdradzić jej obecność w tym świecie. Już i tak zostawiła ślad, przechodząc przez portal. Teraz chciała po prostu zniknąć. Wolała potrudzić się bez magii, ale też bez prześladowców. Na walkę z nimi przyjdzie czas, gdy zablokuje zatruwanie wody, a mieszkańcy miast się ockną. Droga była bardzo kręta, miejscami prowadziła nad samą przepaścią. Co jakiś czas Ariel musiała przechodzić przez jaskinię, pokonywać wodospad, omijać wielkie głazy czy pnie zwalonych drzew. Wiedziała, że jest już blisko. Wychodząc zza zakrętu, ujrzała przed sobą srebrzysty świerk. Zaciskając dłoń na kuszy, nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej oddech przyspieszył ze zdenerwowania – podkradła się do wejścia do groty.
Taksówka jechała irytująco powoli, a on bardzo chciał już być na miejscu, przejść przez portal. Miał nadzieję, że znajdzie Ariel, nim zrobi to Darren. Bo znając ją, na pewno nie zechce wrócić, nim nie policzy się z Magnusem. Cholera, a więc zginie! I to przez niego! A niech to, że też musi być taka uparta. Jakby nie mogła ten jeden raz odpuścić i pozwolić mu... umrzeć... No tak, ale gdyby to ona była umierająca? Zrobiłby dokładnie to samo. Zacisnął zęby i pięści. Nawał ponurych myśli z minuty na minutę coraz bardziej go przytłaczał. Wreszcie zobaczył zarys znajomej parkowej alejki. Zapłacił taksówkarzowi i szybko pobiegł w tym kierunku, upewniając się, czy nikt go nie śledzi. – Jakim cudem udało ci się zbudować portal, Ariel, i jak mam cię teraz odnaleźć? – mruknął pod nosem, kładąc dłoń na Znamieniu Smoka. Skupił się, przymknął oczy. Przez moment otoczenie oświetliła złocista poświata i portal stanął przed nim otworem. Marcus zrobił krok do przodu. Portal zamknął się bezszelestnie, a poświata zniknęła.
Wejście do podziemnej jaskini zasłaniał spory głaz. Aby dostać się do środka, musiała go obejść i iść niewielkim korytarzem po łuku w lewo. Kolejną przeszkodą była kurtyna wodna spływająca po ścianie pieczary na kamienne podłoże i wypływająca przez szczeliny w skałach. Ariel szła bardzo powoli. Czuła, że ktoś musi tu stać na straży. I przeczucie jej nie myliło. Za kolejnym skalnym występem zobaczyła pochrapującego miarowo krasnoluda. Siedział oparty o skałę ze skrzyżowanymi na piersi rękami, czapą nasuniętą na oczy i nogami opartymi o przeciwległą ścianę wąskiego korytarza. Brudny, obdarty, śmierdzący, dokładnie taki jak inne krasnoludy, które poznała. Wzdrygnęła się z obrzydzenia. „Czy oni nie mogą się czasem wykąpać?”. Podeszła bliżej i powiodła dłonią nad jego brudną, skołtunioną
czupryną, starając się nie oddychać. „Alcedonium” – pomyślała. Być może zrobiłaby lepiej, gdyby użyła sztyletu zamiast magii, ale przecież krasnolud nie wyrządził jej żadnej krzywdy i nie chciała go zabić. Ostrożnie przeszła nad ciałem nieprzytomnego strażnika, pokonała kurtynę wodną i ruszyła korytarzem prowadzącym do jaskini. Tu także było kilka załomów skalnych. Ostrożnie wyglądając zza nich, posuwała się do przodu. Najwyraźniej krasnolud przy wejściu był jedynym stróżem, bo nikogo więcej już nie spotkała. Widok, który ukazał się jej oczom, gdy dotarła w końcu do wnętrza pieczary, zapierał dech w piersiach. Stała na skalnej półce nad głęboką przepaścią, a ściany jaskini zbiegały się ku górze i tworzyły coś w rodzaju kopuły z otwartym świetlikiem, przez który wpadało do wnętrza światło słoneczne i widać było śnieżną biel obłoków oraz błękit nieba. Świetlik zamykała jednak solidna krata. W jednej ze ścian widniał ogromny otwór, z którego z wielkim łoskotem spadały olbrzymie masy wody. Ten podziemny wodospad mienił się w promieniach słońca wszystkimi kolorami tęczy, podobnie jak ściany jaskini, jakby był inkrustowany rzadkimi minerałami. Woda gromadziła się w ogromnej niecce na dnie pieczary, a stamtąd płynęła korytem w dół, zapewne w stronę miast. Wokół tego zagłębienia poruszały się żwawo małe błękitne postacie. Z wysokości skalnej półki mogła także dostrzec krasnoludy wwożące na taczkach jakieś pakunki, prawdopodobnie z ordonem. Z miejsca, w którym stała, wiodły w dół zasłonięte kamieniami schody. Jeśli uda jej się zejść na dno jaskini, zanim te magiczne dranie zorientują się, że mają gościa, uniemożliwi im wrzucenie do wody kolejnej porcji narkotyku. Szum wodospadu skutecznie tłumił odgłos jej kroków. Będąc niżej, mogła lepiej przyjrzeć się niebieskim postaciom. Wodniki, jeszcze mniejsze od krasnoludów, miały kołtuniaste błękitne włosy do pasa i niebieską skórę, a także rybie oczy, pomarszczone twarze, spłaszczone nozdrza i małe ząbki, ostre jak u rekina. Ich palce u rąk i bosych stóp były połączone błoną. Co jakiś czas wskakiwały do pobliskiego baseniku ze źródlaną wodą i dziko rechocząc, baraszkowały w niej jak dzieci. Potem wracały do pracy, ciągnąc za sobą po skalistym podłożu jaskini strużki wody. Ariel obserwowała przez dłuższą chwilę, jak krasnoludy wyładowują paczki i pospiesznie wracają po następną dostawę, zostawiając jednego ze swoich towarzyszy na straży, a potem wodniki zabierają pakunki pod wodę i tam je otwierają. Woda natychmiast stawała się wściekle fioletowa, by po
chwili przybrać barwę fiołkową, a wreszcie całkiem naturalną. Ariel odniosła wrażenie, że ordon nie ma żadnego wpływu na te stworzenia. Kąpały się w skondensowanym narkotyku i zupełnie nie było tego po nich widać. Zakradła się w stronę siedzącego krasnoluda i wprowadziła go zaklęciem alcedonium w stan głębokiego snu. Wodniki nic nie zauważyły, dla nich nadal wyglądał tak, jakby tylko drzemał. Potem ruszyła w kierunku wyjścia, w którym zniknęły krasnoludy. Jeszcze słychać było tupot ich ciężkich buciorów. Znalazła się w oświetlonym pochodniami tunelu. „Cholera, znowu te tunele” – zaklęła w myślach i podążyła cicho jak cień za małymi istotami. Wkrótce jednak stwierdziła, że nie ma sensu dalej iść. Już wiedziała, co musi zrobić, by uniemożliwić przetransportowanie kolejnych paczek do jaskini. Wyciągnęła przed siebie rękę i szepnęła: „Chcę”. Chyba trochę przesadziła z tym zaklęciem burzącym, bo ściany oraz strop tunelu zaczęły natychmiast drżeć i pękać, a kiedy wstrząsy stały się jeszcze mocniejsze, skały poczęły się rozlatywać i osuwać, wzbijając obłoki kurzu i pyłu. „No nie, teraz przegięłam!”. Ariel stała przez moment jak sparaliżowana, a całe życie przelatywało jej przed oczami, po czym ruszyła biegiem, przeklinając własną głupotę. Czuła strużki potu spływające jej po plecach. Z trudem łapiąc oddech, wpadła do jaskini i... stanęła oko w oko z hordą krwiożerczych wodników, które w końcu zorientowały się, że nie są tutaj same. Zatrzymała się gwałtownie, ciężko dysząc. Wstrząsy za jej plecami obwieściły, że oto tunel właśnie dokończył żywota po jedynych jej odwiedzinach. Obłok pyłu i kurzu, jaki z niego wyleciał, owiał jej spocone ciało, przyklejając się do każdej jego części i upodabniając Ariel do żywego posągu. „Gratulacje, geniuszu!” – zrugała samą siebie, przełykając nerwowo ślinę. Kiedy z dzikim wrzaskiem rzuciły się w jej stronę, nie zastanawiając się, co robi, pobiegła w kierunku skalnej półki, którą przyszła. Wodniki popędziły za nią. Czuła za plecami ich rybie oddechy, słyszała zgrzytanie ostrych zębów. Stworzenia bardzo sprawnie skakały po mokrych kamieniach i żadne z nich nawet się nie pośliznęło. Ariel była już blisko wyjścia, gdy panika ustąpiła i jej umysł zaczął kombinować. „Przecież to śmieszne, żebym uciekała przed tymi kurduplami. Dobra, dajmy im nauczkę!”. Odwróciła się gwałtownie w stronę prześladowców. Wodniki
zatrzymały się zaskoczone, ale potem, zanim zdążyła się uchylić, jeden z nich doskoczył do niej z wrzaskiem i ugryzł ją w nogę. Jakież było jego zdumienie, kiedy nawet się nie skrzywiła. Zupełnie jakby nic jej się nie stało. – Smakuje? – zapytała uprzejmie. Wodnik gapił się na nią, niczego nie rozumiejąc. Jego towarzysze obserwowali ich z napięciem. – Smakuje? – ponowiła pytanie, tym razem z groźną miną. Wodnik chwilę myślał, a potem spróbował wgryźć się mocniej. W tym momencie zawył przeraźliwie. Reszta stada zobaczyła, jak stara się... wyjąć zęby z nogi Ariel! Ta stała niewzruszenie. Istota szarpała się, ale za nic nie potrafiła uwolnić paszczy. Ariel zerknęła na niego surowo. – Nigdy więcej nie waż się atakować Naczelnego Czarnoksiężnika! – syknęła. – Ani żadnej innej istoty! Dopiero w tej chwili stworzenie zrozumiało, że sekundę przed tym, zanim wbiło zęby w jej nogę, Ariel przemieniła swoją skórę w twardy pancerz i jego ugryzienie nie sprawiło jej bólu, a on zakleszczył szczęki. Po chwili miotania się wodnik oderwał się z impetem od jej nogi... gubiąc całe swoje uzębienie! Siedział teraz na skalnej półce, trzymając się za pysk, i kwiczał z bólu. Reszta magicznych istot przyglądała się uważnie Ariel; dałaby głowę, że obmyślają zemstę. Postanowiła więc uprzedzić atak i ruszyła powoli w ich stronę, a one zaczęły cofać się przed nią ze strachem, aż zostały przyparte do zawalonego tunelu, skąd nie miały ucieczki. I w tym momencie zrozumiała, że być może popełniła wielki błąd. Skoro nie mogą się stąd wydostać, zaatakują ją – jeśli nie w tej sekundzie, to w następnej. Szybko więc wyciągnęła dłoń i pomyślała: „Chcę”, a gdy skończyła wymawiać zaklęcie, stała przed nią całkiem spora gromadka błękitnych posążków w różnych pozach i z dziwnymi grymasami na maleńkich pyszczkach. – Lepiej, żeby to ujęcie wodne nie miało żadnych nadzorców niż takich – mruknęła pod nosem. Kątem oka zobaczyła nierozpakowane jeszcze paczki z ordonem. Przeniosła je za pomocą lewitacji do głębokiej wnęki w ścianie, po czym ponownie użyła zaklęcia burzącego. Nagle wzdrygnęła się, czując, że coś spadło z góry pod jej nogi. Było to zmasakrowane walącymi się głazami ciało uśpionego krasnoluda. Było jej przykro – nie chciała, żeby zginął, po prostu nie miała czasu o nim pomyśleć.
Ruszyła z powrotem przez półkę skalną do wyjścia. Drugi krasnolud nadal spał. Otoczyła go kapsułą ochronną, odeszła kilka kroków i zawaliła tunel tuż za plecami uśpionego strażnika. „Przynajmniej drapieżniki go nie pożrą” – pomyślała i obiecując sobie, że wróci po niego, kiedy już będzie po wszystkim, ruszyła w dół dróżką, którą tu przyszła.
Pukanie wyrwało Darrena Magnusa z zamyślenia. – Wejść! – rzucił ostro. Drzwi otworzyły się i do środka zajrzał Tobiasz. Na jego małej buźce wyraźnie widać było strach. – Panie... – zaczął. Darren Magnus, który stał pośrodku sali bibliotecznej piątego ratusza z mapą holograficzną tego miasta w ręku, łypnął groźnie swym jedynym okiem w kierunku chochlika. – Tobiaszu, wyjaśnij mi, proszę, co tak ważnego się stało, że zakłócasz mój spokój? – powiedział cicho, niemal pieszczotliwie, ale ten ton wcale nie uspokoił stworzonka. Wręcz przeciwnie, zaczęło dygotać na całym ciele. – K-k-kazałeś, p-p-panie, p-poinform-m-mować cię n-n-natychmiast, gdyby on-na się p-p-pojaw-wiła – wyjąkał. Ostatnio coraz bardziej żałował, że zgodził się na służbę u tego potwora. No ale cóż, miał tylko pomóc mu zdobyć informacje, a w zamian uzyskać dla chochlików takie same przywileje, jakie mieli ludzie i elfy. Ależ był głupi i naiwny! – Ariel? Gdzie? – szepnął podekscytowany Darren, koncentrując teraz całkowicie uwagę na stojącej przed nim małej, głupiutkiej istotce. – G-g-godzin-nę t-t-temu, p-p-panie, o-otworzył się c-c-całkiem noo-owy p-portal blisko ko-koszar trzeciego m-miasta. – I dopiero teraz mi o tym mówisz?! – P-p-panie – jęknął chochlik – n-n-nie w-w-wiedziel-liśmy c-c-co tto t-t-takiego i t-tyle cz-czasu z-z-zajęło n-nam d-d-dokładne zlokal-llizow-wanie o-obiektu i zb-b-bad-danie terenu. Magnus zacisnął pięści i powoli podszedł do Tobiasza, który kulił się teraz ze strachu, obejmując małymi rączkami głowę. – Coś jeszcze? – zapytał, spoglądając z wyrozumiałym uśmiechem.
– W-w-wysła-łałem w-w-wampokruki, p-p-panie, żeby j-j-ją oodnaleźć – wyszeptał przerażony chochlik. – Gdy tylko j-j-ją zna-a-ajdą, d-d-dostarczą j-ją tam, d-dokąd sob-bie za-a-ażyczysz. – I ukłonił się służalczo. – Koszary trzeciego miasta, powiadasz? A więc czas je odwiedzić. – Nie patrząc już więcej w kierunku wystraszonej istoty, Darren ruszył do portalu teleportacyjnego. – Koszary trzeciego miasta – rzucił rozkazująco i wkroczył do jego wnętrza. Tobiasz zaś uciekł, dziękując w duchu Ariel. Zanim jego nowy pan ją zabije, on będzie miał trochę spokoju...
Biegła aż do tunelu wiodącego do Doliny Zielarzy. Tam przystanęła mocno zdyszana, wsparła dłonie na kolanach i pochyliła się, żeby złapać tchu. „Na razie wszystko idzie po mojej myśli. Za dzień, dwa mieszkańcy miast pozbędą się narkotyku ze swoich organizmów. Ale co dalej? Gdzie jest Darren? Co teraz robi? Co ja powinnam zrobić?”. Gorączkowo starała się obmyślić dalszy plan działania. Wiedziała, że Magnus ma po swojej stronie nyriony, bestie, krasnoludy i wampokruki, a ona mogła poprosić o pomoc tylko centaury, które jednak były bardzo czułe na punkcie własnej neutralności. Co do harpii, Eve już dobitnie dała jej do zrozumienia, że na większą pomoc nie powinna liczyć. Ale Magnus stanowi zagrożenie dla całej społeczności tego świata, więc może tym razem dadzą się przekonać? Ruszyła, utykając, w stronę drogowskazu z kamiennymi posągami centaura, Zielarza i smoka. Bolała ją noga, w którą wodnik wbił zęby. Co prawda użyła zaklęć łagodzących cierpienie, dezynfekujących i gojących, ale ból był jednak dokuczliwy. Pomyślała, że odpocznie przy drogowskazie, a potem spróbuje namówić Moroniusza do pomocy. Po przybyciu na miejsce, w którym drogi się rozwidlały, rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Przysiadła pod posągiem centaura od strony lasu, ukryta przed wzrokiem kogoś, kto mógłby nadejść drogą. Na wszelki wypadek wyszeptała jeszcze zaklęcie i już po chwili była całkiem niewidoczna dzięki bujnej zieleni magicznej trawy. „Tak – pomyślała sennie – odpocznę chwilę i pójdę do Moroniusza.
Musi zrozumieć, że w tej sytuacji neutralność nie wchodzi w grę. Tylko zjednoczeni jesteśmy w stanie pokonać Magnusa. O rany, ale mi się chce spać...”. – Ziewnęła i już po chwili zapadła w głęboki sen.
Otworzyła oczy i od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Leżała twarzą do ziemi, a usta i nos miała pełne piachu. Jej ręce i nogi zostały skute, a ciało skrępowane błękitną fosforyzującą liną. Czuła się dziwnie wyczerpana. Starała się unieść nieco głowę, żeby coś zobaczyć, ale jedyną rzeczą w zasięgu wzroku były kunsztownie wykonane pantofle. Przeturlała się z jękiem na bok i ujrzała, że jest na Arenie, a nad nią stoi z szyderczym uśmiechem na pokiereszowanej twarzy... Darren! „Jak to możliwe?”. – Zaczęła analizować w myślach ostatnie minuty przy drogowskazie, zanim zapadła w sen. – Jak na kogoś, kto przeszedł próbę i stworzył portal, jesteś okropnie głupia – zakpił Magnus i popatrzył na nią z politowaniem. – A nie przyszło ci do głowy, że ugryzienie wodnika może być jadowite? No jasne! Jak mogła nie wziąć tego pod uwagę? Senność, którą poczuła, nie była czymś naturalnym. Pamiętała, że nie potrafiła nad nią zapanować. Rany, ale z niej kretynka! – Resztę załatwiły moje wierne wampokruki. Odnalazły cię i przyniosły tutaj – poinformował ją łaskawie Magnus, ciesząc się przy tym jak dziecko. – Tak więc, moja droga Ariel, znowu mamy niewątpliwą przyjemność się spotkać – dodał jadowicie. – Mów za siebie, złamasie! – wychrypiała, bo więzy zaciskały się na jej szyi. Jej odpowiedź wcale go nie zraziła, raczej ubawiła. – Uuuuu, jaki ostry język! Jak to miło widzieć godnego mnie przeciwnika. Przynajmniej ty jedna nie srasz ze strachu w gacie. To nudne stale obcować z zasranymi tchórzami, nie uważasz? – Zachichotał. – Dajesz mi nadzieję, moja droga, na niezłą zabawę. No, a teraz sprawdzimy, czy faktycznie jesteś taka odważna, czy tylko nadrabiasz miną – zakończył złowieszczo. Przez chwilę pozwolił jej się zastanowić, co takiego miał na myśli, a potem kopniakiem odwrócił ją w drugą stronę. Ktoś krzyknął, gdy jęknęła z bólu, a gdy w końcu udało jej się otworzyć oczy, zobaczyła przez
łzy... Marcusa i Severiana! Obydwaj wisieli z rękami skutymi do tyłu. Ariel ujrzała, że kajdany spowija błękitna poświata i już zrozumiała, skąd w niej ta niemoc. Kajdany, podobnie jak błękitna lina, miały to do siebie, że nie można ich było zrzucić. Wysysały z pojmanej istoty wszelkie umiejętności magiczne i moc. Ofiara była całkowicie bezbronna, nie mogła nawet rzucić w myślach zaklęcia. Zerknęła na Severiana. Chyba przetrzymywano go długo w strasznych warunkach, bo ubranie wisiało na nim w strzępach, a na jego brudnej, wychudzonej twarzy dostrzegła ślady krwi. Już nie przypominał tego dystyngowanego, eleganckiego maga, jakiego znała z poprzedniego życia. Zacisnęła zęby z rozpaczy i wściekłości. Spojrzała na Marcusa. Skąd on się tutaj wziął? Ostatnio widziała go w jego sypialni, gdy rzuciła na niego zaklęcie alcedonium. Przecież nie mógł go przełamać! Co się dzieje? – No i popatrz – zapiał z radości Magnus. – Sam Naczelny trzeciego miasta, Severian, zaszczycił nas swoją obecnością. A, i byłbym zapomniał o naszym drogim Marcusie. Wmówiłem mu, że jad z magicznych pazurów go zabije, a on mi uwierzył. – Zarechotał złośliwie. – Biedak robił, co mógł, żeby cię zatrzymać w tamtym świecie, ale jak widać, nie udało mu się. – Tak więc jesteśmy w komplecie i możemy zacząć naszą małą imprezkę – ciągnął Darren, klaszcząc radośnie w pokiereszowane dłonie. Potem wykonał szybki ruch i Ariel zawisła poziomo jakiś metr nad ziemią. Potem mag znowu zachichotał i kolejnym zaklęciem sprawił, że teraz wisiała głową w dół. Podszedł do niej i pogładził ją po twarzy ręką zaopatrzoną w magiczne pazury, przyglądając się jej niemal z miłością. – Ech, Ariel – wyszeptał czule – i po co przyszłaś do tego świata? Gdybyś została w swoim, nie wisiałabyś tu teraz zdana na moją łaskę. Ale z drugiej strony – podrapał się po zniekształconym policzku – nie mógłbym cię wtedy wykończyć, a to warunek uzyskania władzy nad wszystkimi miastami, czyż nie? Tak, cieszę się, że tu jesteś, chociaż ty pewnie masz odmienne zdanie. Przyglądała się temu psychopacie, zastanawiając się, jak się stąd wydostać i co, u licha, miał na myśli. – To dość proste – odparł, bo nie mogła nawet rzucić zaklęcia adger i Darren słyszał wszystkie jej myśli. – Wykończę ciebie, twojego braciszka oraz resztę Naczelnych, a wtedy już nikt mi nie stanie na drodze do
zawładnięcia miastami, które... zburzę! Oczy Ariel były okrągłe ze zdumienia, gdy słuchała tych bredni. Tak mógł mówić tylko szaleniec, to pewne. A Darren ciągnął z dumą: – No i jak ci się podoba mój plan, skarbie? – zapytał po przyjacielsku. – Dlaczego chcesz zniszczyć miasta? – Ariel, Ariel... – westchnął z politowaniem, rozkładając ręce. – Gdyby wiele lat temu Naczelni uznali moją próbę, byłbym teraz najlepszym magiem w historii miast. Potężniejszym od Xaviere’a i dużo skuteczniejszym. Troskliwym jak ojciec. Ale nie, oni odrzucili mnie z odrazą i teraz muszą za to zapłacić. – Zniżył głos i zaczął szeptać jej prosto w ucho. – Moje wierne bestie tylko czekają na rozkaz, aby obrócić miasta w perzynę. Nikt ich tym razem nie obroni, bo wszyscy śpią: i oficerowie, i smoki, i mieszkańcy. I mimo twojej interwencji przy źródle nie zdążą się obudzić. Są bezbronni jak dzieci, zdani na mój kaprys. Taaak, zrównam miasta z ziemią, a potem... stworzę portal i przeniosę się do twojego świata. Bo dzięki tobie, moja słodka, już wiem, że mogę tego dokonać, a co najważniejsze, wiem jak! Usta szaleńca prawie dotykały jej ucha. Gorący oddech drażnił skórę i wzbudzał odrazę. Skrzywiła się z obrzydzenia. Niezrażony jej reakcją, Darren uszczypnął wykrzywionymi ustami płatek jej ucha, obserwując pilnie to ją, to Marcusa. – Magnus! – warknął mężczyzna. – Trzymaj łapy przy sobie! Mag ponownie się roześmiał. – Proszę, proszę, pan oficer jest zazdrosny. Ależ Marcus, nie widzisz, że wcale jej nie dotykam rękami? – Teraz przesunął po jej szyi językiem. Wzdrygnęła się. – Magnus! Darren z coraz większym zapamiętaniem kontynuował pieszczoty. Marcus ponownie szarpnął się i jęknął z bezsilnej złości. Za to Ariel przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła, uśmiechnęła się do Darrena. – Marcus – powiedziała spokojnie – nie widzisz, głuptasie, że on specjalnie tak się zachowuje? Karmi się naszą złością i bezsilnością. Przestanie, gdy zobaczy, że nie robi to na nas żadnego wraże... – Urwała, bo silny cios pięścią na moment ją ogłuszył. – To też nie robi na tobie wrażenia?! – ryknął Darren, a Marcus w odpowiedzi zawył dziko. I z jego ust popłynęła wiązanka najgorszych pod słońcem
przekleństw i obietnic czekającej Magnusa śmierci w cierpieniach, którą przerwało dopiero zaklęcie kneblujące mu usta. Teraz słychać było tylko jego gniewne posapywania, ciężki oddech Ariel i kroki przechadzającego się Magnusa. Krew płynąca z rozciętej wargi mieszała się z potem i kapała na piasek Areny. Ariel była coraz bardziej zmęczona i nadal nie miała pojęcia, jak się uwolnić. Wiedziała tylko, że musi być przygotowana na czekające ją tortury. Ale nie pokaże temu draniowi, że się boi lub cierpi. W każdym razie miała nadzieję, że da radę. Widząc, że odzyskała przytomność, Darren podszedł do niej z... rozgrzanym do czerwoności sztyletem, który jakimś cudem tylko jemu nie robił krzywdy. Ariel odruchowo rozszerzyła oczy z przerażenia, wciągnęła głęboko powietrze. Twarz Magnusa wykrzywił paskudny uśmiech. – No, jednak coś robi na tobie wrażenie – mruknął z pogardą i przysunął gorące ostrze do jej szyi. Zapiekło. Przełknęła ślinę i zacisnęła zęby. Sztylet niebezpiecznie zbliżył się do jej twarzy, by po chwili powędrować w kierunku karku i pleców. Czubek dotknął tkaniny munduru, i choć jej nie spopielił, bo była ogniotrwała, stopił brzegi. Darren przesuwał teraz sztylet wzdłuż kręgosłupa Ariel, a w ślad za jego ręką materiał rozchylał się, ukazując poparzoną skórę pleców. W powietrzu rozszedł się swąd zwęglonej tkaniny i spalonego ciała. Zdusiła jęk bólu i łzy popłynęły po jej twarzy. Magnus zacmokał niezadowolony, że ofiara nie krzyczy. A przez jej głowę przebiegła myśl, jak długo jeszcze będzie ją dręczył. Była już u kresu sił i lada chwila mogła stracić przytomność. On chyba też to wyczuł, bo sprawił zaklęciem, że znowu wisiała poziomo nad piaskiem, twarzą do dołu. Zrozumiała, że Darren nie pozwoli jej szybko umrzeć. – Nie – szepnął sam do siebie – to zbyt banalne. Spróbujmy może... Zniecierpliwiony odrzucił sztylet i teraz Ariel dostrzegła w jego paskudnych rękach skorpiona. Ostrożnie położył go na jej ramieniu. Wiedziała, jak jadowite jest to stworzenie. Organizm może nie wytrzymać kolejnej dawki jadu. Skorpion ruszył w kierunku jej szyi i włosów, a tymczasem w ręku Magnusa pojawił się następny, potem jeszcze jeden i kolejny... Po chwili plecy kobiety były pokryte skorpionami czekającymi, by ją zaatakować, gdy tylko się poruszy. Wstrzymała oddech. Pot zalewał jej oczy, włosy lepiły się do mokrego czoła. Skorpiony wędrowały po jej ciele, drażniąc poparzone miejsca. Magnus krążył w milczeniu, pilnie ją obserwując. Zastanawiał
się, kiedy Ariel nie wytrzyma i krzyknie. Robił zakłady, ile czasu to zajmie, i kolejne przegrywał. Wreszcie skrzywił się, podrapał z niezadowoleniem po brodzie i jednym ruchem magicznych pazurów zlikwidował wszystkie skorpiony. Bliska omdlenia kobieta patrzyła, jak spadają na piasek, a potem znikają pod jego powierzchnią. Darren tymczasem rozmyślał, mrucząc pod nosem. – Fascynujące! Tak wielka odporność na ból bez użycia zaklęć znieczulających... Nie reagujesz też na jadowite stworzenia... Hmm, ta zabawa naprawdę zaczyna być coraz bardziej interesująca. Musi być jakiś sposób, żebyś zaczęła mnie błagać o litość. Rozejrzał się dookoła i jego wzrok padł na dwóch mężczyzn skutych kajdanami. Na twarzy szaleńca pojawił się upiorny uśmiech. – No jasne, rozwiązanie mam tuż pod nosem. Ale zaczniemy subtelnie, z finezją, żebyś nie mówiła, że nie mam klasy. – Potwór zachichotał, a ona już wiedziała, co kombinuje. Marcus! Jej oddech przyspieszył. Darren uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo zrozumiał, że w końcu trafił w czuły punkt. Skinął nieznacznie ręką i Ariel zacisnęła powieki, żeby tego nie oglądać, ale zaklęcie maga zmusiło ją do otwarcia oczu. Spodziewała się tortur, cierpienia, krwi, bólu... a tymczasem ujrzała dwie prześliczne, skąpo odziane kobiety, które podeszły tanecznym krokiem do Marcusa, i kołysząc przy tym zmysłowo biodrami, zaczęły ocierać się o niego jak kotki. Potem zawirowały dokoła w tańcu, śmiejąc się zalotnie. Oczarowany ich wdziękiem oficer zupełnie zapomniał, gdzie jest, i przyglądał się im z pożądaniem w oczach. Ariel zamrugała. Nie sądziła, że aż tak ją to zrani, a Darren promieniał. Rusałki rozpięły koszulę mężczyzny i ich usta zaczęły błądzić po jego torsie, szyi, policzku. Ariel zobaczyła, że kompletnie otumaniony ich bliskością Marcus wzdycha z rozkoszą. Znowu po jej twarzy popłynęły łzy, ale tym razem gniewu. Zacisnęła usta. Marcus jęczał zmysłowo, opleciony ramionami rusałek. Jedna z nich gładziła jego tors, brzuch i pośladki, druga zaczęła rozpinać spodnie, chichocząc bezwstydnie. Ariel wstrzymała oddech. Usta Marcusa wpiły się w wargi jednej z rusałek. Całował ją żarliwie, wijąc się w ich objęciach. Dłoń drugiej powoli zagłębiła się w jego spodniach... – Darren! – rozległ się nagle ostry głos. – Przeholowałeś! Zapominasz, że on jest mój! Rusałki natychmiast przerwały swój zmysłowy taniec i czmychnęły, Ariel zaś odwróciła głowę, żeby zobaczyć, kto je tak przeraził. Oto jej
oczom ukazała się filigranowa staruszka w bogato haftowanej srebrem zielonej sukni. Jej białe włosy były splecione w kunsztowną koronę przeplataną drogocennymi klejnotami. Dłonie zdobiły pierścienie z bursztynami oprawionymi w srebro, wspaniale współgrające z podobnie wykonanymi kolczykami oraz naszyjnikiem. Zbliżała się powoli do Darrena, a on patrzył na nią z szacunkiem i... lękiem?! Ariel zauważyła, że z każdym krokiem kobieta się zmienia. Najpierw się wyprostowała, potem siateczka zmarszczek na twarzy zniknęła, ustępując miejsca gładkiej, rumianej cerze. Białe włosy zmieniły kolor na płowy blond, a oczy odzyskały dawną intensywnie błękitną barwę. Kiedy w końcu staruszka do nich dotarła, była już prześliczną młodą kobietą. Ariel patrzyła na nią i gorączkowo zastanawiała się, skąd zna tę cudowną twarz. Była pewna, że już gdzieś ją widziała. Kobieta zatrzymała się przed nią, skinęła dyskretnie dłonią i Ariel stanęła na własnych nogach, podtrzymywana magiczną siłą, by ze zmęczenia i bólu nie upadła. – Witaj, Ariel. Więc w końcu się spotykamy. – Oriana?! Piękna kobieta. Śmierć. Ból. Gniew. Cierpienie. Płacz. Szyderczy śmiech. Tak, to właśnie tę postać ujrzała przez moment w jednej ze swoich strasznych wizji. – Widzisz, Darren? Jednak nie jest taka głupia. Szybciej niż ty domyśliła się, kim jestem. – Na ustach Oriany pojawił się lekki uśmiech. – Ale gwoli ścisłości mam na imię Ariane i jak już pewnie się domyślasz, byłam żoną Xaviere’a D’Oriona, a właściwie D’Ariana, bo w tamtych czasach mężczyźni często mieli przydomki pochodzące od imienia ukochanej żony. Potem ten zwyczaj oczywiście zaniknął. – Jak to... Jak to jest możliwe? – Ariel sapnęła zaskoczona. Oriana spojrzała na nią z politowaniem. – Ej, bo zmienię zdanie na temat twojej inteligencji. Myśl! Myśl i wyciągaj wnioski, a na pewno znajdziesz odpowiedź. Oczywiście musisz się pospieszyć, bo, jak widzę, Darren chce jak najprędzej cię wykończyć. – Zaśmiała się perliście. – Dlaczego, Oriano? Po co sprowadziłaś mnie do tego świata? Bo to ty zrobiłaś, prawda? – zapytała, czując, że nie ma już nic do stracenia. – Do czego byłam potrzebna tobie i Darrenowi? Przecież mogliście zawładnąć miastami bez mojej pomocy. Po co to całe przedstawienie? Czarownica zerknęła na nią z niecierpliwością. – Właściwie nie musiałabym ci niczego wyjaśniać – rzekła i westchnęła. – Ale masz rację, twoja śmierć sprawi mi większą radość,
jeśli będziesz wiedziała, dlaczego umierasz – wycedziła zimno. – Jednak do tego potrzebna jest mała zamiana miejsc... Pstryknęła palcami i kajdany Marcusa opadły, a on sam runął na piach, zupełnie zaskoczony tym, co się dzieje. Kobieta pstryknęła po raz drugi i Marcus, Severian i Darren zapadli w sen. – Tak będzie lepiej – mruknęła pod nosem, po raz trzeci strzeliła palcami, i... ciało Darrena, oplecione błękitną liną, poszybowało na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą wisiał Marcus, a na jego nadgarstkach zacisnęły się kajdany. Ariel zerkała to na Orianę, to na Marcusa, to na Darrena i Severiana i milczała, czekając na następny ruch czarownicy. Ta w końcu obrzuciła ją wyniosłym spojrzeniem. – No, teraz chyba możemy być spokojne, że żaden facet nie zakłóci nam pogawędki. – Oriana założyła ręce do tyłu i zaczęła przechadzać się dookoła skrępowanej Ariel. – Jako jedyna przestudiowałaś szczegółowo wszystkie nasze archiwa... ale na pewno nie znalazłaś tam żadnej wzmianki o mnie, prawda? W odpowiedzi Ariel skinęła głową. – Nie mogłaś znaleźć, bo jej tam nie było. Zostały jedynie pogłoski o wielkim uczuciu Pierwszego... Wszystkie archiwa bardzo sprytnie wyczyścił mój ukochany małżonek Xaviere. – Skrzywiła się. – Chciał wymazać pamięć o mnie. A gdy go zabrakło, przestało mi już zależeć na tym, aby ponownie wpisać się w historię. Wolałam być zapamiętana z obecnych czasów jako Wszechwiedząca Oriana... – Ale przecież Xaviere żył ponad czterysta lat temu! – przerwała jej Ariel. – Nie możesz mieć aż tylu lat! Oriana zaśmiała się jak z dobrego dowcipu. – Naprawdę, moja droga, w prawieniu komplementów jesteś niezrównana. Muszę cię zaskoczyć, jednak mam tyle lat. Ale po kolei... Otóż, jak sama wiesz, gdy Xaviere pojawił się w tych stronach, miał zamiar tylko odpocząć kilka godzin i ruszyć dalej, ale piękno tej krainy tak go urzekło, że postanowił się tu osiedlić. Razem z nim zaczęli tu napływać osadnicy i budować pierwsze miasto. Tę część historii znasz, więc nie będę jej powtarzać. Xaviere zaprosił tu także swoich przyjaciół i znajomych razem z całymi rodzinami. Wśród nich był jego bliski współpracownik Jason oraz jego żona i dzieci. Xaviere nie widział ich przez kilka lat, więc zaskoczył go widok prawie dorosłych synów i jedynej córki przyjaciela. Wkrótce poprosił o jej rękę. Jak się pewnie domyślasz, to ja byłam tą dziewczyną. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i moim
jedynym zainteresowaniem była magia. Xaviere miał czterdzieści trzy lata i zajmowała go najpierw magia, a potem także ja. – Zaśmiała się kpiąco. – Pamiętam, że całkiem zgłupiał, gdy mnie zobaczył. Nalegał na rychły ślub, a ja się nie wzbraniałam, bo być żoną największego maga to szalenie nobilitujące. A dodatkowo miałam możliwość zgłębiania tajników magii! W tamtych czasach wymagano od kobiety tylko pięknego wyglądu i umiejętności rzucania prostych zaklęć w celu przygotowania rodzinie strawy oraz nadzorowania chochlików wykonujących prace domowe. To nie było dla mnie! Xaviere nie rozumiał, że nie poślubia głupiutkiej ślicznotki myślącej jedynie o pięknych sukniach i klejnotach, ale kobietę świadomą swych możliwości, żądną wiedzy i władzy. Żądną wielkości! Ariel zerknęła na nią ze strachem. – Taaak – ciągnęła Oriana – życie u jego boku było jak gaszenie pragnienia wiedzy w strumieniu nauki. Nie zdawał sobie sprawy, że pod jego nosem wyrasta istota miłująca magię, której zdolności z dnia na dzień rosną. A ja rzeczywiście stale uczyłam się czegoś nowego. Zgłębiałam tajniki wiedzy czarnoksięskiej dostępnej do tej pory jedynie nielicznym, głównie mężczyznom. Studiowałam z zapałem księgi. Ani się obejrzał, gdy byłam mu równa w posługiwaniu się magią, ale ciągle chciałam czegoś więcej. Zaczęłam więc dyskretnie mu doradzać. Biedak myślał, że to on sam sprawuje władzę w mieście i o wszystkim decyduje, a tymczasem to moim podszeptom miasto zawdzięczało dynamiczny rozwój i dobrobyt mieszkańców. Nie bez powodu mówi się, że za każdym mocnym mężczyzną stoi jeszcze mocniejsza kobieta, czyż nie? Wszystko szło po mojej myśli. Byłam blisko najwyższego urzędu w mieście i zamierzałam tak pokierować decyzjami Xaviere’a, aby po jego śmierci objąć stanowisko Naczelnego. Czarownica pokiwała głową. Ariel domyśliła się już, co za chwilę usłyszy, ale milczała i czekała. – Niestety popełniłam błąd. Poczułam się zbyt pewnie, przyznaję, i pozwoliłam sobie na miłostkę. Cóż, byłam młoda. Mój umysł pożądał wiedzy, ale ciało... domagało się zaspokojenia, którego Xaviere nie był w stanie mi dać. – Znowu się zaśmiała i podeszła do leżącego na piachu Marcusa. Spojrzała na Ariel, a jej serce zamarło – Tak, Ariel, to ten sam mężczyzna, który wiele lat temu odurzył mnie niczym ordon i uzależnił od siebie jak najdorodniejsza smocza róża. – Pochyliła się nad nim, pogładziła go po włosach i szepnęła czule: – Obudź się, kochany, obudź z czterystuletniego snu. Marcus powoli otworzył oczy. Spojrzał na Orianę wzrokiem pełnym
miłości i radości z ich ponownego spotkania. Podała mu dłoń i pomogła wstać, a on natychmiast ją objął, przytulił, zatopił palce w jej włosy i żarliwie ucałował. – Ariane – szepnął. – Nareszcie! Ariel zamrugała, żeby się nie rozpłakać. Usta zadrżały, gdy próbowała się opanować. – Tak długo kazałaś mi czekać. Zbyt długo – szeptał gorączkowo Marcus, całując zachłannie Orianę. – Wiem – odparła ze śmiechem – ale już koniec czekania. Wynagrodzę ci to, obiecuję. Może dziś wieczorem w sypialni? – rzuciła zalotnie, widząc jego zmysłowy uśmiech. – Ale teraz mnie puść. Nie jesteśmy sami, mój drogi. Zmarszczył brwi i zmierzył Ariel wzrokiem. – Tak, Oriano, będziesz musiała mocno mnie przepraszać za to, że kazałaś mi iść do łóżka z tym czymś! – prychnął pogardliwie, kiwając głową w kierunku Ariel, a ona zacisnęła usta, starając się nie pokazać, jak bardzo poczuła się upokorzona. – Wstydź się, Marcus. Mówisz o kobiecie, mój drogi! – ofuknęła go Oriana z udawaną złością. Pokiwała mu palcem, a on złapał jej dłoń i przycisnął do ust. Pogładziła go po twarzy, ujęła pod ramię i ponownie zwróciła się w stronę Ariel. – Muszę doprowadzić do końca moją opowieść. Na czym skończyłyśmy? Aha, na moim zauroczeniu Marcusem. Przyznasz, że można dla niego stracić głowę. Długo udawało nam się utrzymywać nasz związek w tajemnicy. Nawet gdy nasza córka przyszła na świat, wszyscy, łącznie z Xaviere’em myśleli, że to dziecko Naczelnego. Potem jednak popełniliśmy kolejny błąd, przestając się ukrywać z naszym uczuciem... Ariel słuchała jej z martwym wyrazem twarzy, starając się nie dostrzegać szyderczego uśmiechu Marcusa. – W końcu do Xaviere’a dotarły wieści o zdradzie żony. Zrazu zrobił mi jedynie awanturę, domagając się wyjaśnień. Za nic nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mogę pragnąć innego mężczyzny. Oczywiście zapewniłam go, że to wszystko kłamstwa, które wymyślili moi wrogowie. Uwierzył mi, ale gdy dostarczono mu kryształ pamięci z nagraniem mojej rozmowy z Marcusem na temat przyszłości naszej córki, wpadł we wściekłość i kazał wynosić się i mnie, i Marcusowi, i naszej córce, chociaż wcześniej obiecał jej stanowisko Naczelnego. To wtedy wpadł na szatański pomysł wprowadzenia systemu Losowań, kary, jaka za moje winy spadła na wszystkie kobiety w społeczeństwie.
– „A ja myślałam, że to tylko chora idea zdziwaczałego starca...” – pomyślała Ariel. – Oczywiście wybuchła kłótnia. Wzajemne oskarżenia latały w powietrzu, podobnie jak śmiercionośne zaklęcia, i jednym z nich Xaviere zabił moje dziecko... Oriana zamilkła i przez moment jej twarz wyglądała jak maska. – W swojej wściekłości chciał nas wszystkich pozabijać, ale dzięki jego wieloletnim naukom obroniłam siebie i Marcusa, choć został ranny, i zdołaliśmy uciec. Żyliśmy potem w tunelach jak szczury. Przysięgłam wtedy Xaviere’owi śmierć i temu podporządkowałam resztę swojego życia. To ja doprowadziłam do skrzyżowania elfów, wampirów, odmieńców, goblinów i utraćców, dzięki czemu powstały nyriony. Musiałam mieć jakichś sprzymierzeńców, prawda? To ja sprowadziłam w te strony trolle, olbrzymy, chimery i inne bestie, mając nadzieję, że pomogą mi zawładnąć pierwszym miastem. Niestety, Xaviere wszystko to przewidział i otoczył je ochronną kopułą oraz ustanowił patrole oficerów i smoków. Nasza cicha wojna trwała wiele lat. Tylko my wiedzieliśmy, kto tak naprawdę stoi po drugiej stronie barykady. W końcu wpadłam na pomysł zasypania dopływu Świętego Źródła do miasta. Xaviere był już wtedy starym, słabym i wolno myślącym człowiekiem. Łatwo było go podejść i podawać co dnia małą porcję trucizny, aby wszyscy myśleli, że umiera ze starości. Nikt, absolutnie nikt nie domyślał się prawdziwej przyczyny jego niemocy. Kiedy zrozumiał, że to już koniec, użył wszystkich swoich wpływów i umiejętności, aby usunąć mnie z pamięci społeczeństwa. Był wielkim, naprawdę wielkim czarnoksiężnikiem, skoro mu się to udało, ale ten czyn dowodził zarazem jego słabości i podłości. Na jego żądanie spotkaliśmy się jeszcze raz, zanim umarł. Powiedział mi wtedy, co zrobił, i rzucił na mnie klątwę, zgodnie z którą miałam do końca życia przebywać w mojej samotni na bagnach i bezinteresownie wspomagać miasta. Lata mijały i czar nieco osłabł, a może po prostu lepiej go znosiłam, w każdym razie mogłam zacząć szukać wyjścia z tej sytuacji. Dyskretnie przedostawałam się do miasta i przeszukiwałam wszystkie zapiski D’Oriona, aż dotarłam do jego sekretnego pamiętnika. Otóż, jak się okazało, mój kochany małżonek wcale nie był taki święty, jak się wszystkim wydawało. Po burzliwym rozstaniu ze mną wiele podróżował po obydwu światach. W czasie jednej z podróży poznał pewną kobietę, w połowie elfa, i zadurzył się w niej. Niedługo potem ona zaszła w ciążę i Xaviere, słusznie obawiając się mojej zemsty, ukrył ją w równoległym świecie.
Zrobiła dyskretny ruch dłonią i Darren z Severianem zaczęli się budzić. – Przez wiele lat nie wiedziałam, gdzie ją schował i czy miał syna, czy córkę. Zrobiłam listę potencjalnych kandydatów, a potem pod pozorem pomocy smokom sprowadzałam ich do naszego świata i po kolei eliminowałam. Wertując dokładniej zapiski Xaviere’a, dostrzegłam w końcu wskazówki, dzięki którym udało mi się znaleźć drugą żonę Xaviere’a i ich... córkę. Ciebie, Ariel! Zresztą od dłuższego czasu byłaś „podejrzana”, bo mimo moich pułapek i zamachów tak uparcie nie chciałaś zginąć. Oriana wpatrywała się w oczy uwięzionej kobiety, delektując się jej zaskoczeniem. – D’Orion moim ojcem? To niemożliwe... – Umysł Ariel bronił się przed tymi informacjami, ale serce podpowiadało, że to prawda. – Nie? – zapytała ironicznie czarownica. – A jednak. Oddali cię do adopcji niedługo po urodzeniu, ale przez całe twoje życie dyskretnie sprawowali nad tobą opiekę. Patrzyli, czy nic ci nie zagraża. Obawiali się tego, co mogłabym zrobić, gdybym dowiedziała się o twoim istnieniu. Twoja matka to Claire, ta staruszka z kawiarni Pod Krzywym Kogutem. – Ale Claire jest matką Darrena! – Ariel niczego już nie rozumiała. – Więc on także jest synem Xaviere’a! – Nie, moja droga. Darren jest wielkim czarnoksiężnikiem, nie przeczę, i twoim bratem, ale zrodził się w wyniku Losowania, jest dzieckiem Claire i jakiegoś przypadkowego mężczyzny, podobnie jak Severian... twój drugi brat. Oczy Ariel niemal wyszły z orbit, a czarownica ciągnęła: – Lecz ty, moja droga, jesteś owocem uczucia, jakie połączyło tego głupca Xaviere’a w jesieni jego życia i tę małą lisiczkę Claire. Kiedy ją poznał, zaczął żałować, że wprowadził system Losowań, ale było już zbyt późno, żeby to zmienić. W swoim pamiętniku napisał: „Troje potężnych spokrewnionych ze sobą magów odda w tym świecie życie, a ich miejsce zajmie wielka czarownica, pod której rządami miasta rozkwitną na nowo i pełne będą szczęśliwych i zamożnych ludzi pozostających w harmonii ze światem. Ale będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy cała ta trójka umrze...”. Dla mnie to jasne, słonko. Ja zostanę Naczelną wszystkich miast, a wy zginiecie. To koniec mojej kary i czas zemsty na Xavierze. – Ale Xaviere umarł wiele setek lat temu, jak więc może być moim ojcem? – Ariel wciąż nie mogła w to uwierzyć.
– Nie słuchałaś mnie! Xaviere potrafił podróżować w czasie, pamiętasz? To on budował portale i ustalał zasady korzystania z nich. Kiedy spotkał twoją matkę, użył portalu, żeby przenieść was wszystkich daleko w przyszłość, tak bym was nie odnalazła. Pewnie nie sądził, że znajdę jego zapiski i domyślę się, jak przełamać klątwę, którą na mnie rzucił. Nie przypuszczał także, że uda mi się stworzyć napój długowieczności, dzięki któremu żyję już tyle lat na tym świecie. Pewnie miał nadzieję, że to ty będziesz tą jedyną czarownicą. To musiały być jakieś jego wizje na ten temat. – Zamyśliła się na chwilę. – Często je miewał... Większości z nich jednak nie rozumiał, nie potrafił interpretować... Tak więc, mając te informacje, musiałam zebrać w jednym miejscu trójkę spokrewnionych ze sobą wielkich magów i zabić ich, by przejąć władzę. Darrena łatwo było namówić do współpracy. Wystarczyło obiecać mu głowę Severiana i zapewnić, że będzie władał miastami jako Dziewiąty Mag. Severian musiał ze mną współpracować, bo przecież był Naczelnym, a ja Wszechwiedzącą Orianą, czyż nie? Co do ciebie, sprytnie pokierowałam przeznaczeniem, abyś ujawniła innym magom swoje umiejętności i żeby zażądali twojej próby. A gdy już ją pomyślnie przeszłaś, a potem cudem tylko nie zginęłaś w ataku na miasta i ku mojemu rozczarowaniu wróciłaś do swojego świata, znowu musiałam przy pomocy Darrena sprowokować cię, abyś powróciła. Wszak zgodnie z wizjami Xaviere’a ty i twoi bracia musicie umrzeć, żebym mogła objąć władzę. Pytałaś mnie, dlaczego tu jesteś. Otóż poniekąd z winy Xaviere’a. Z powodu jego wizji. Ponieważ mnie skrzywdził. Ponieważ jesteś jego córką... Po tych słowach zaległa cisza. Oriana spoglądała na Ariel z triumfem, Marcus z pogardą, a Darren i Severian z kompletnym zaskoczeniem. – Skoro już wszystko wiesz, możemy chyba przejść do następnego punktu programu, czyli śmierci waszej trójki – przerwała ciszę czarownica. – Darren, smrodzie, nigdy cię nie lubiłam, ale przyznaję, że byłeś bardzo użyteczny, dlatego pozwolę ci umrzeć szybko i bez cierpień. Wyciągnęła rozkazująco dłoń w jego stronę, podeszła i wyrwała mu zaklęciem kawał klatki piersiowej na wysokości serca. Potem zanurzyła dłoń w tej wyrwie i wyszarpnęła jego serce. Magnus zaczął łapać powietrze otwartymi ustami jak ryba wyjęta z wody, ale nadal jakimś cudem żył. Nie mógł jednak ani krzyknąć, ani wyrwać się z uścisku, obezwładniony zaklęciem milczenia i błękitną liną. – Ariane! – Ariel nie wytrzymała tego makabrycznego widowiska. –
Wiem, że i tak nie unikniemy śmierci, pokaż więc swoją wielkość i zabij nas bez torturowania. Naczelna Czarownica powinna umieć okazać litość. – Spojrzała na Orianę wyczekująco, ale ta przejrzała podstęp i tylko się roześmiała. – I mam sobie odmówić przyjemności zemsty? – zapytała z kpiącym uśmiechem. – Chyba żartujesz! Czterysta lat czekania, planowania i ukrywania się, a teraz miałabym tak łatwo oddać to, o co walczyłam? Nigdy! Najpierw Darren, tak jak obiecałam. Szybko, lekko i chyba bezboleśnie, potem Severian. Obiecuję, że zginie równie szybko. A na końcu ty. Dam ci możliwość oglądania śmierci braci. Ich spotka przywilej, bo umrą szybko. Ty, moja droga, na ten przywilej nie zasługujesz. Patrzę na ciebie i jakbym widziała Xaviere’a! Jesteś jego młodą wersją, równie jak on arogancką i potężną. Ty umrzesz powoli, a ja będę się delektowała każdą minutą twojej agonii, tak jak delektowałam się jego śmiercią. Ponownie odwróciła się do Darrena i jednym ruchem dłoni zatrzymała jego serce. Osunął się na piach z niedowierzaniem w martwym oku. Wiedźma już podchodziła do Severiana, gdy nagle powietrze wokół nich zafalowało i na Arenie wylądował z wielkim impetem ogromny brązowo-zielony smok bojowy, Bosfor. Ariel wiedziała, że pierwotnie miał być smokiem Darrena, ale gdy mężczyzna nie przeszedł próby, Bosfora zamknięto w wydzielonym boksie, a jej nie pozwolono tam wchodzić. „Myślałam, że wszystkie smoki śpią...”. Stworzenie spojrzało z obojętnością na martwe ciało swego niedoszłego pana, po czym... złożyło ukłon Orianie! Czarownica uśmiechnęła się do niego szeroko. – Bosfor, skarbie! – zaszczebiotała. – Dlaczego nie patrolujesz terenu, mój drogi? Czyż nie miałeś pilnować naszego bezpieczeństwa? – Miałem, pani, i właśnie to robię! – ryknął smok, ponownie pochylając łeb przed wiedźmą. – Przybyłem najszybciej, jak mogłem, by ci powiedzieć, że oficerowie i pozostałe smoki zaczynają się budzić – ordon najwyraźniej przestaje działać – a Vivianne zaczęła podburzać tych, którzy już doszli do siebie. Szykuje się rebelia! – I buchnął dymem z nozdrzy. – Vivianne? A to smocza dziwka! Zawsze musi wtrącać swoje trzy grosze. – Oriana zgrzytnęła zębami. – Tym razem ukrócę jej gadulstwo! Już i tak przez te wszystkie lata wykazałam się nadzwyczajną cierpliwością, chociaż tyle razy mieszała mi szyki. No nic, wygląda na to, że jeszcze trochę pożyjecie – zwróciła się do Severiana i Ariel – przynajmniej do mojego powrotu. Teraz wybaczcie, muszę wykończyć
pewną smoczą gadułę. Ale spokojnie, niedługo wracam. Zostawię wam do towarzystwa Marcusa. Będzie miło – roześmiała się – i zapewne ciekawie... Ariel zerknęła na mężczyznę. Stał obok Oriany z głupawym uśmieszkiem na ustach. – Myślisz, że ci pomoże? Nie sądzę – rzuciła czarownica, dostrzegając jej spojrzenie. – Jest mój. Zawsze był i zawsze będzie. A ja nie oddaję łatwo tego, co moje. Wypożyczyłam ci go na jedno Losowanie, to prawda, ale jak widzisz, on wspomina to z obrzydzeniem, a ty po tej dawce ordonu, którą ci podałam, niczego nie pamiętasz. – Znowu się zaśmiała. – Ten jeden jedyny raz pozwoliłam ci z nim być dla dobra sprawy, ale nie wyciągaj z tego zbyt romantycznych wniosków. A teraz wybaczcie, muszę sobie uciąć małą pogawędkę z Vivianne. Jednym skokiem dosiadła Bosfora i po chwili zniknęła im z oczu.
Ariel spojrzała wyczekująco na Marcusa. Mężczyzna przechadzał się w milczeniu, obracając w dłoniach sztylet, i ignorował więźniów. – Marcus – zaczął Severian – nie musisz wypełniać jej rozkazów... Przerwał mu siarczysty policzek. Potem Marcus szarpnął go za włosy i odchylił głowę do tyłu. Mag jęknął, czując ucisk sztyletu na gardle, i zamarł w oczekiwaniu na cios. – Zamknij się, ścierwo! – wysyczał oficer. – Jeszcze jedno słowo, a z przyjemnością sam cię wykończę, zanim ona to zrobi! Puścił Severiana i powrócił do swojej przechadzki, zerkając ukradkiem na Ariel i zachodząc w głowę, jakim cudem mógł się zadurzyć w takiej pokrace. No cóż, magia potrafi czynić cuda. Jakie szczęście, że ten czar już minął... – I nie ważcie mi się otwierać parszywych ryjów, bo nie ręczę za siebie! – warknął. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tej sekundzie powietrze ponownie zafalowało i niebo przesłonił wielki cień. Marcus spojrzał w górę, zdziwiony, że Oriana tak szybko wróciła, i padł, powalony pędem powietrza i ciosem smoczego skrzydła. Na piasku Areny wylądował Neret. Błyskawicznie ocenił sytuację i cięciem pazurów rozerwał błękitną linę krępującą Ariel i Severiana.
– Dobrze, że do nas wróciłaś, Ariel, i przerwałaś dosypywanie narkotyku do wody. Stężenie ordonu spada. – Smok od razu przeszedł do konkretów, podczas gdy oni oboje otwierali kajdany kluczem znalezionym przy zwłokach Darrena. – Wszyscy szybko się budzą i są... hmm... co najmniej wściekli. Tobiasz nam wszystko opowiedział, bo wiedźma mu przekazała, że teraz ona tu rządzi. Usłyszałem na prywatnym kanale telepatycznym, że Vivianne już opowiedziała wszystkim smokom, co zrobiła Oriana, i... – Wiemy – przerwał mu Severian. – Bosfor tu był i wszystko jej przekazał. Właśnie poleciała wykończyć Vivianne. – A żeby ich gnomy obesrały! – zaklął smok. – Musiał wybrać inną drogę, zdrajca jeden, bo ich nie zauważyłem. Musimy się więc pospieszyć. Mam nadzieję, że Vivianne zdąży stworzyć armię, nim Oriana ją dopadnie. Możemy wygrać tę wojnę, ale musicie lecieć ze mną. No, wskakujcie. Trzeba powstrzymać tę wiedźmę, zanim odzyska kontrolę nad miastami. – I podstawił łapę, żeby mogli go dosiąść. – Lećcie – rzuciła Ariel, odwracając wzrok. – Ja zostanę przy Marcusie. Może dowiem się czegoś więcej o Orianie, gdy on odzyska przytomność. Neret i Severian spojrzeli po sobie. – Możesz być potrzebna do obezwładnienia Oriany – upomniał ją łagodnie smok, a Severian potwierdził jego słowa kiwnięciem głowy. – Po tym wszystkim, co tu usłyszeliśmy, nadal chcesz go ratować? – zapytał cicho. Spojrzała na nich wzrokiem zranionego zwierzęcia. – Lećcie – powtórzyła. – Moje miejsce jest tutaj. Dołączę do was najszybciej, jak tylko będę mogła. Przeznaczenie jest rzeczą nieuchronną... No, lećcie! – ponagliła ich. Po chwili smok z półelfem na grzbiecie zniknęli w promieniach słońca, a ona pochyliła się nad nieprzytomnym mężczyzną. „Tak, los musi się dopełnić... – pomyślała ze smutkiem. Wyjęła z kieszeni buteleczkę z wodą i przytknęła ją do ust Marcusa. – A teraz obudź się i dokończ to, co musisz zrobić”.
– Croy, leć i poszukaj Ariel. Chyba jest na Arenie. Będziesz jej
potrzebny. – Vivianne – zaprotestował smok – przecież sama nie dasz rady pokierować armią naszych braci, ukarać Oriany i jednocześnie ochronić naszych dzieci. Chyba oszalałaś, jeśli sądzisz, że cię zostawię! – Croy! – warknęła. – Jeśli Ariel zginie, nie będzie więcej żadnych smoków, całego tego świata zresztą też nie. Pamiętasz słowa przypowieści? Pamiętał. Smoki przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie przypowieść, która mówiła, że znikną z tego świata i one, i cała ludzka populacja, jeśli ostatni potomek Xaviere’a D’Oriona straci życie w wielkiej bitwie. Oboje z Vivianne czuli, że to może być ta bitwa. Wiedział, jak bardzo naraża Vivianne i ich dzieci, które lada moment miały się wykluć, ale nie miał wyboru. Spojrzał z czułością na smoczycę, ona zaś przytuliła pysk do jego pyska. – Proszę, kochany, zrób to dla nas wszystkich – szepnęła i odwróciła łeb, żeby nie zobaczył jej łez. Zgrzytnął zębami. – A niech cię – sapnął zrozpaczony. – Jeśli coś ci się stanie... albo dzieciom... – Głos mu się załamał. – To nie nam potrzebna jest pomoc, ale Ariel. – Pogładziła go łapą po pysku. – Bez niej ten świat upadnie. Musisz ją ochronić. To bardzo ważne zadanie. Nie martw się o nas. Damy sobie radę, ale Ariel nie, bo jest łatwowierna i ma zbyt dobre serce, żeby zabić wiedźmę. Ty to musisz zrobić, kochany. Przełknął ze wzruszenia ślinę. Zamrugał gwałtownie i kiwnął głową. – Będziesz ze mnie dumna – obiecał. Jeszcze raz potarł pyskiem o jej pysk i już po chwili szybował po jasnym niebie w kierunku Areny.
Marcus otworzył oczy. W głowie kłębiło mu się stado natrętnych myśli. Zerknął w bok i zagotowało się w nim ze złości. Zacisnął zęby i usiadł na piasku, a potem wstał. Ta kobieta także się podniosła. Patrzyła na niego ze smutkiem, ale też ze spokojem. Cholera, powinna uciekać albo przynajmniej błagać go o litość, a ta idiotka stoi i gapi się na niego tymi swoimi czarnymi oczami! Ariel przymknęła powieki, wyciągnęła w jego kierunku dłoń
i pomyślała: „Chcę”. Pragnęła, żeby klątwa Oriany zniknęła, a on stał się tym samym dobrym i uczciwym człowiekiem co dawniej. Chyba przejrzał jej myśli, bo roześmiał się pogardliwie, odtrącił jej rękę i wymierzył cios. Zatoczyła się i upadła. – Twoje czary nie działają na mnie, dziwko – wycedził. – Nie możesz ze mnie zdjąć klątwy Oriany, bo taka w ogóle nie istnieje. Zawsze byłem taki jak teraz. Pokręciła głową w niemym proteście i podniosła się z ziemi. – O tak, lepiej w to uwierz. – Zaśmiał się bezlitośnie. – Nigdy nie istniał Marcus Brent, szlachetny i uczciwy oficer dureń. To była tylko maskarada, żeby cię uwieść. Żebyś straciła dla mnie głowę i zapragnęła oddać życie za mnie i ten świat. Przyznaję, Oriana nieźle to wymyśliła, ale już mnie ta rola nudzi. Chyba nie będzie mi miała za złe, jeśli to ja cię wykończę. – Nie jesteś taki – szepnęła. – Wiem, że nie... – Lepiej uwierz, że jestem, słonko. Był piękny i jednocześnie straszny. Nie dostrzegła na jego twarzy najmniejszego śladu ciepłych ludzkich uczuć. To było oblicze bezdusznej bestii. Widząc ogrom nienawiści w jego oczach, zaczęła się cofać. Przez moment pomyślała nawet, że być może on ma rację i nie istnieje żadna klątwa, z której zdołałaby go uwolnić. Może pozostawienie go przy życiu było błędem... Ale zaraz zganiła siebie za te głupie myśli. W jej głowie błysnęły jak ostrze noża w jego ręku wizje bólu, rozpaczy, śmierci... i łzy popłynęły po jej policzkach. Podczas gdy Ariel się cofała, on z drwiącym uśmiechem na ustach skradał się w jej stronę jak pantera gotowa do skoku. W nagłym skurczu jego źrenic, a może w błysku słonecznych promieni, dostrzegła coś, co kazało jej rzucić się do ucieczki. Ciało zbyt obolałe i poranione po torturach Darrena nie zdołało wzbić się w powietrze, więc biegła jak mogła najszybciej, mijając Przedsionek Kandydatów, wiodące do niego korytarze i zatrzaskując kolejne drzwi. Wypadła na zieloną łąkę przed Areną. Słyszała za plecami jego szybki oddech i szuranie butów na trawie. On także był osłabiony torturami, jadem wsączonym do żył magicznymi pazurami, a potem narzuconym przez Orianę snem. Obydwoje zmuszali swoje ciała do ogromnego wysiłku. Ona – by mu umknąć, on – by ją dopaść i zabić. Odwróciła głowę i zobaczyła jego złowieszczy uśmiech i obnażone jak u wściekłego zwierza zęby. Pomyślała z rozpaczą, że oto kolejny fragment wizji się spełnia. Ciężko dysząc, wyciągnęła rękę za siebie
i pomyślała: „Chcę”, a chwilę potem usłyszała, jak ziemia zapada się z łoskotem. Między nią i Marcusem powstał ogromny rów, którego nie sposób było przeskoczyć ani przejść, wypełniony brudną wodą, w której kłębiły się przerażające bestie z ogromnymi zębiskami. Ujrzała, że omal do niego nie wpadł, zatrzymała się i odetchnęła z ulgą. „No, teraz nie da rady mnie dopaść” – pomyślała. Najpierw był wściekły, gdy zobaczył, co zrobiła, a potem... uśmiechnął się pobłażliwie. – Wydaje ci się, że sobie z tym nie poradzę? – spytał. Wyciągnął przed siebie rękę, szepnął coś... i nad rowem pojawiła się bardzo solidna kładka. O rany, przecież był oficerem i nie miał takich umiejętności magicznych! Nie miał prawa ich mieć! – Oriana nauczyła mnie wielu pożytecznych rzeczy – wyjaśnił jej ze złośliwym uśmiechem i wbiegł na mostek. Nie czekając na to, co się dalej stanie, znowu rzuciła się biegiem przed siebie. Pot zalewał jej oczy. Oddech był krótki i przy każdym wciągnięciu powietrza bolały ją płuca. „Nie dam rady uciekać w nieskończoność” – pomyślała z przerażeniem. – Zgadzam się – zakpił z niej na głos – dlatego proponuję, żebyś się, do cholery, zatrzymała! Ucieczka nie ma sensu, więc może od razu skończmy ten teatr. Puściła te słowa mimo uszu i pobiegła dalej. Przez moment miała nadzieję, że nie będzie musiała zrobić Marcusowi krzywdy, że zdoła go zgubić, teraz jednak wiedziała, że to się nie uda. Już ją doganiał. Była zbyt wycieńczona, żeby rzucić jakieś mocniejsze zaklęcie, odwróciła się więc jeszcze raz i pomyślała: „Chcę”. Głazy, którymi usłane były błonia wokół Areny, zaczęły układać się jeden na drugim i już po paru chwilach powstał solidny mur odgradzający ją od Marcusa i jego nienawiści. Wiedziała jednak, że sforsowanie lub okrążenie przez mężczyznę kamiennej ściany to tylko kwestia czasu. I znów przed jej oczami pojawiły się kolejne obrazy tego, co zaraz się wydarzy, pełne cierpienia, rozpaczy i łez. Czuła się jak mała ubezwłasnowolniona dziewczynka, pozbawiona kontroli nad swoim życiem. Jak automat zmuszony do odtwarzania coraz to nowych fragmentów niechcianych proroctw. I znów na moment przed spełnieniem się wizji ujrzała to, co miało nastąpić. Ile jeszcze tych okropieństw będzie musiała znieść?
Zdążyła jeszcze odskoczyć, a po sekundzie, w miejscu, gdzie stała, ściana rozpadła się z hukiem. Na moment wszystko wokół spowił ciemny, duszący dym, a po chwili wyłoniła się z niego tak dobrze jej znana postać. Marcus ze śmiechem ruszył w stronę Ariel. Nie miała już sił uciekać, dopadła więc najbliższego głazu i ukryła się za nim, po czym jeszcze raz pomyślała: „Chcę”, lecz skrajne wyczerpanie pozwoliło jej wyczarować jedynie olbrzymie pole dorodnych maków, w morzu których zniknęła. Oficer stał chwilę na jego skraju, pocierając dłonią czoło. – Niegłupie, przyznaję, ale z tym też sobie poradzę. – Zagapił się, śledząc najmniejsze poruszenia łodyg. – Daj spokój. Nie bądź dziecinna i wyjdź. Odpowiedziała mu cisza. Ariel pomyślała, że jeśli wytrzyma do wieczora i nieco odpocznie, to być może uda jej się uciec i dołączyć do Croya, Vivianne, Nereta i Severiana. Za nic w świecie nie chciała skrzywdzić Marcusa. Niechby sobie potem poszedł do Oriany, a co tam! Byle tylko wreszcie zapadł zmierzch. – No, laluniu, nie daj się prosić! – mruczał. – Wiesz, że i tak cię dopadnę! Cisza wyraźnie go zirytowała. – Ariel, zaczynasz mi działać na nerwy! Wyłaź, suko! Przełknęła żal i gorycz. – No, wyłaź, tłumoku jeden! – wrzasnął, tracąc cierpliwość. Ujrzała, jak pomału wchodzi w głąb makowego pola i wypala w nim ścieżkę. Po chwili zaczął podpalać zaklęciami coraz większe połacie. Wiedziała, że to już koniec. Nie zdoła mu umknąć ani rzucić kolejnego mocnego zaklęcia. Może tylko się poddać albo czekać, aż jej kryjówkę ogarnie ogień. Wiedziała, że nadchodzi przeznaczenie. Wiedziała i czekała... Nagle, jakby niebo chciało jej przyjść z pomocą, nadciągnęły chmury i zaczął padać rzęsisty deszcz. Ciężkie krople dudniły o głazy, liście roślin, płatki kwiatów, przenikały ubranie. To, co Marcus podpalał zaklęciem, natura gasiła wodą. – Naprawdę sądziłaś, że mogę się zainteresować takim zerem jak ty, mając przy sobie Orianę?! – rzucił prowokacyjnie. Szedł dalej w głąb pola, nie zważając na deszcz. – Widziałaś, jakie ma wspaniałe ciało i włosy?! A wiesz, co potrafi robić w łóżku?! – Zaśmiał się gardłowo. – Sądziłaś, że zamienię tak cudną kobietę na taką wywłokę jak ty?! Jeszcze raz rzucił zaklęcie zapalające i znowu deszcz ugasił rozniecony ogień.
– Brzydzę się tobą! Pewnie dlatego Steven zaczął chlać, bo nie mógł cię znieść na trzeźwo! Wyłaź! Poderżnę ci gardło i będę się przyglądał, jak zdychasz, tak jak patrzyłem na Xaviere’a, gdy go zabijałem! Tym razem udało mu się ją sprowokować. Ariel zdusiła okrzyk rozpaczy, zasłaniając dłonią usta. Ten gwałtowny ruch zdradził jej położenie. Marcus ruszył ku niej przez krwistoczerwone pole. Gnała go dzika furia, pałał żądzą mordu. Gdy wreszcie dotarł do swojej ofiary, stwierdził ze zdumieniem, że już nie ucieka. Stała jak sparaliżowana, oparta plecami o głaz i przemoczona do suchej nitki. Spod przymkniętych powiek płynęły łzy i mieszały się z kroplami deszczu. Drżała. Podszedł do niej bardzo blisko, przycisnął ciałem do głazu i chwycił ją za gardło. Nie otworzyła nawet oczu. Bezbronna jak dziecko, czekała na cios, odbierając umysłem kolejne wizje wzmocnione tak znajomym zapachem jego ciała. – I pomyśleć, że przez zaklęcie Oriany byłem tak ślepy i głupi, żeby się w tobie zadurzyć – szepnął niemal z czułością. – Ale właśnie w tej chwili ta niemądra i romantyczna historia dobiega końca. Sekundę przed tym, nim zadał cios, zrozumiała sens swoich wizji. Pojęła słowa klątwy Ariane rzuconej na Marcusa wiele, wiele lat temu, a której wiedźma nikomu nie zdradziła: „Pod moim urokiem będziesz i me rozkazy wykonasz ślepo. O miłości do niej zapomnisz i wyrzucisz ją ze swego serca. Klątwa tak długo działać będzie, póki krwi jednej z nas nie przeleją twoje ręce, póki krew jednej z nas po twoich dłoniach nie spłynie...”. Chwyciła Marcusa za ramiona i przytuliła do siebie. Chłód metalu przeniknął bok, ból rozerwał wnętrzności. Jęknęła i zacisnęła palce na barkach mężczyzny. Spojrzała załzawionymi oczami w zimne źrenice mordercy, źrenice ukochanego. Dłoń zaciśnięta na rękojeści noża ponowiła cios. Świat zawirował Ariel przed oczami. Zamrugała gwałtownie. Gdzieś w oddali zamajaczył znajomy zielony kształt i usłyszała... wściekły ryk smoka? Uniosła w górę oczy. Niebo pojaśniało i spomiędzy chmur wyjrzała bajecznie kolorowa tęcza. A więc spełniło się... Na jej ustach pojawił się blady uśmiech. – Zabraniam zabijać Marcusa – wyszeptała resztką sił. – Ktokolwiek zechce to zrobić, niech wie, że dosięgnie go moja klątwa. Zabraniam... zabijać... Marcusa – powtórzyła, nim ogarnęła ją ciemność.
Vivianne gwałtownie podniosła głowę. Rozejrzała się czujnie po galeryjce, wciągnęła w nozdrza powietrze. Czy jej się zdawało, czy rzeczywiście ktoś się tamtędy skradał? „Nie, to tylko przywidzenie. Przez tę cholerną wiedźmę stałam się zbyt nerwowa. Jakim cudem nie ujrzałam jej wcześniej w moich myślach? Dziwne” – pomyślała. Spojrzała na gniazdo, w którym leżały jaja. Lada moment jej dzieci miały przyjść na świat i chyba dlatego od dawna nie miewała wizji nadciągającej przyszłości. Jej umysł był ponadto zaprzątnięty nawiązywaniem telepatycznych kontaktów z innymi smokami i martwiła się o Ariel. Oby tylko Croy odnalazł ją, nim Oriana to zrobi, i obronił przed jej gniewem. Jajo zadrżało. „Już niedługo” – pomyślała z czułością smoczyca. – Tak, już niedługo umrzesz ty i twoje bachory, wredna gaduło – syknął ktoś i w jej stronę poleciał grad śmiercionośnych zaklęć. W pierwszej chwili poczuła się jak sparaliżowana, ale już w następnej odpowiedziała ogniem. W podwójnym boksie, który zajmowała razem z Croyem, nie było niczego, za czym olbrzymi smok bojowy mógłby się ukryć, ale też do tej pory nie było takiej potrzeby. Ryknęła z wściekłością, aż jej głos potoczył się echem po koszarach, i plunęła ogniem w stronę rzucanych ku niej zaklęć. Już wiedziała, kto za nimi stoi. Zrozumiała, że Ariel prawdopodobnie nie żyje, a ona sama jest kolejnym celem zemsty wiedźmy. Wiedziała, że Oriana nie może jej zabić swoimi zaklęciami, co najwyżej zranić, ale musiała chronić jaja. One nie były tak odporne na magiczne ciosy jak dorosły smok. Kolejne plunięcie ogniem podpaliło galeryjkę. Zielono odziana postać poszybowała nad głową Vivianne i ponowiła atak. Poruszała się tak szybko i sprawnie, że smoczyca nie nadążała z odwracaniem się w jej stronę i odpowiadaniem ogniem, zwłaszcza że stała przy samym gnieździe i za nic nie chciała zniszczyć jaj. Odsunęła się więc nieco, aby mieć większe pole manewru, ale co chwila jej skrzydła bądź ogon trącały brzeg gniazda, w którym jaja chwiały się niebezpiecznie. Wiedźma śmignęła nad głową smoczycy i nagle Vivianne zobaczyła w jej ręku... laskę Pierwszego Naczelnego. Przerażenie ścisnęło ją za gardło. Była to jedyna broń, która miała wystarczającą moc, by zgładzić smoki. A teraz magiczna laska Xaviere’a D’Oriona spoczywała w rękach tak złej kobiety, że nawet śmierć po nią nie przyszła, choć mało kto tak jak
ona na to zasługiwał! Vivianne zerknęła z rozpaczą na jaja. Wiedźma zauważyła jej spojrzenie i z triumfującą miną wycelowała laską w gniazdo. Ognisty pocisk, który z niej wystrzelił, rozerwał na strzępy jedno z jaj, nim smoczyca zdążyła je zasłonić, i z kawałków skorup wypłynęło na klepisko boksu mające wkrótce się wykluć smoczątko. Maleńkie skrzydełka machnęły desperacko. Stworzenie uniosło na moment łepek, próbując złapać oddech, spojrzało maleńkimi żółtymi ślepiami na matkę i padło nieruchomo w kałuży wód, które wypełniały jajo. Vivianne zapłakała z rozpaczy i wściekłości. Wiedźma roześmiała się szyderczo i ponownie wycelowała magiczną laską w stronę gniazda. Tym razem ogniste pociski raniły smoczycę. Wyrwały fragmenty jej łusek i mięśni, wypaliły dziury w potężnych skrzydłach. Wielki gad miotał się po boksie, chcąc bronić siebie i pozostałych jaj i jednocześnie atakować, ale następne pociski rozwaliły kolejne jajo i znów poważnie go raniły, pozbawiając jednej łapy, wyrywając kawał ciała z piersi i rozrywając skórę na szyi. Patrząc na rosnącą kałużę własnej zielonkawej krwi, Vivianne czuła, że nie da rady dalej się bronić. Czyżby w ten sposób miała się zakończyć ta historia? Wyginięciem smoków i rządami bestii? Ale w tej chwili w boksie pojawił się ktoś jeszcze. Severian. – Wydaje ci się, że mając laskę, jesteś niepokonana? To spróbuj bez niej! – Celnym urokiem wytrącił laskę Xaviere’a z ręki wiedźmy, a ją samą powalił na ziemię. Pozbierała się szybko i ukryła za korytem z wodą. Vivianne tymczasem zbierała siły, upewniwszy się, że ostatnie jajo jest bezpieczne. Severian znowu zaatakował czarownicę, sam kryjąc się za zaklęciem. Mimo długotrwałych tortur, jakim był poddawany w ostatnim czasie, znajdował w sobie wystarczająco dużo sił do walki. Ich źródłem była wściekłość, że tyle lat dał się mamić tej przewrotnej wiedźmie i nie rozpoznał jej prawdziwej natury. Bezlitośnie, krok za krokiem posuwał się w jej stronę, waląc śmiercionośnymi urokami. Gdzieś w górze nad ich głowami odbywał się równie ciężki pojedynek na zęby, pazury i ogień między Neretem i Bosforem. Żaden z uczestników tego widowiska nie miał pojęcia, że ich zaciętą walkę obserwują przez lustra informacyjne rosnące z minuty na minutę tłumy dopiero co obudzonych mieszkańców i oficerów oraz pozostałe smoki. Wreszcie Oriana ocknęła się z szoku, jakim było nieoczekiwane pojawienie się Severiana, i przeszła do kontrataku. Dwoje potężnych
magów uderzało w siebie teraz najgorszymi klątwami, jakie znał ten świat. Żadne nie ustępowało znajomością magii drugiemu. Walka trwała już wiele minut i obydwoje zaczęli odczuwać zmęczenie. To, które z nich pierwsze popełni błąd, było już tylko kwestią czasu. Mag wykonał półobrót i jednocześnie unik i strzelił urokiem w stronę czarownicy, korzystając z tego, że na moment się odsłoniła. Kobieta upadła, ale nim dosięgła ją kolejna klątwa, zdążyła się skryć za czarodziejską tarczą, zza której to ona zaczęła teraz rzucać zaklęcia. Tym razem oberwał Severian – cios trafił go w udo i na moment stracił magiczną osłonę. Wykorzystując chwilę jego słabości, Oriana ugodziła go zaklęciem w pierś. Mężczyzna krzyknął i upadł. Podbiegła i stanęła nad nim ze zwycięskim uśmiechem. – Bez laski też jestem niepokonana – wycedziła szyderczo. Wyciągnęła w jego stronę rękę i... W chwili, gdy zamierzała rzucić zaklęcie mające pozbawić Severiana życia, od strony smoczego gniazda napłynęła fala ognia. To Vivianne resztkami sił buchnęła w jej stronę płomieniem. Wspaniałe włosy wiedźmy zapaliły się jak pochodnia, a po chwili ogień objął resztę jej ciała. Oriana miotała się jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie zastygła nieruchomo na klepisku. Walczące na niebie dwa smoki natychmiast zorientowały się, co zaszło. Neret puścił rannego Bosfora i wysyczał: – Zmiataj, kurduplu, zanim cię wykończę. I żebyś się nie ważył tu wracać. Ledwie żywy Bosfor zamachał ciężko skrzydłami i chwilę później zniknął za wierzchołkami gór. Neret dmuchnął gniewnie dymem z nozdrzy i zaczął majestatycznie opadać w stronę zagród trzecich koszar. Towarzyszyły mu oklaski i aplauz mieszkańców. W tym czasie Vivianne usilnie starała się nie stracić przytomności i przywołać Croya na pomoc. Rany zadane przez Orianę były poważniejsze, niż wcześniej sądziła, a upływ krwi ogromnie ją osłabił. Leżąc koło ostatniego ocalałego jaja, zerknęła na spopielone zwłoki wiedźmy i rannego Severiana, po czym wezwała telepatycznie medyka, zamknęła oczy i zapadła w sen.
Croy leciał w pośpiechu nad łąkami i polami w stronę Areny, gdzie
według słów Vivianne Oriana przetrzymywała Ariel, Severiana i Marcusa. Miał nadzieję, że dotrze tam, nim wiedźma pozabija jego przyjaciół. Bystre zielono-złote oczy rozglądały się czujnie dookoła. W chwili pojawienia się na horyzoncie zarysu opuszczonej Areny ujrzał też w pobliżu niej rów pełen ohydnych drapieżników, a nieco dalej szczątki zbudowanego z okolicznych głazów muru, którego tu wcześniej nie było. Zaniepokojony, pomyślał, że ktoś musiał tędy uciekać i bronił się zaklęciami, a ktoś inny go gonił. Podleciał jeszcze bliżej. Właśnie przestawało padać. Jego uwagę przykuło teraz pole dopiero co wyrosłych czerwonych kwiatów, które gdzieniegdzie przecinały wypalone ścieżki. Pełen najgorszych przeczuć, zrobił rundkę dookoła. Nagle coś zobaczył. W pierwszej chwili myślał, że tylko mu się zdawało, w drugiej że to jakiś makabryczny dowcip. Biała jak płótno Ariel trzymała się kurczowo ramion Marcusa. Obydwoje nie zwracali na niego uwagi. A Marcus... Na Wielkiego Xaviere’a! Marcus raz po raz zadawał jej ciosy sztyletem! Po jego ręku i po jej boku spływał na trawę strumień krwi czerwony jak płatki kwiatów. Croy zaryczał przeraźliwie i zanurkował w ich stronę. Nim jednak dotarł na miejsce, ciało Ariel osunęło się bezwładnie na ziemię. Zdążył jeszcze usłyszeć wyszeptane resztką sił i powtórzone telepatycznie: „Zabraniam zabijać Marcusa. Ktokolwiek zechce to zrobić, niech wie, że dosięgnie go moja klątwa. Zabraniam... zabijać... Marcusa”. Chwilę później jej głowa opadła.
Miał wrażenie, że oto zakończył się jakiś zły sen. Że nagle zasłona spadła mu z oczu. W tym śnie Oriana zmuszała go do wielu podłych i zbrodniczych czynów. Był jej uniżonym sługą, doskonałym zabójcą i perwersyjnym kochankiem. W tym śnie... nienawidził Ariel i chciał ją zgładzić?! Jakże pragnął teraz, kiedy obudził się z tego koszmaru, przytulić ją i zapewnić, że przenigdy by jej nie skrzywdził... Ze zdumieniem rozejrzał się dookoła i zastanowił, co robi w tym miejscu. Poczuł na twarzy powiew wiatru i krople deszczu, potem usłyszał w oddali ryk smoka. Croy? Ucieszył się, że zobaczy przyjaciela. Zadarł głowę do góry i ujrzał na zachmurzonym niebie przecudną tęczę oraz szybującego w jego kierunku Croya. Chciał mu pomachać, ale
zobaczył jego zagniewaną minę. Croy jest zły? Dlaczego? Postanowił pójść w jego kierunku, lecz coś zawadzało jego stopom. Zerknął w dół, żeby zobaczyć, co to takiego i... Bogowie! – Zabrakło mu tchu. – U jego stóp leżała... Ariel! Jej twarz była biała jak papier. Szeroko otwarte oczy patrzyły na niego ze smutkiem. Nie oddychała. Z jej boku... Jęknął z rozpaczy... Z jej boku sączył się strumień krwi. Podniósł dłonie do twarzy i z przerażeniem stwierdził, że trzymają sztylet, na którym jeszcze nie zdążyła zaschnąć krew Ariel. Przyglądał im się jak obłąkany w nadziei, że ten koszmarny widok zaraz zniknie. Ale nie znikał. – Nieee!!! – zawył dziko jak umierające zwierzę, gdy dotarło do niego, co zrobił. Odrzucił z rozpaczą zakrwawiony sztylet w kępę zdeptanych maków. Skąd tutaj maki? Klęknął obok ciała Ariel, zawodząc żałośnie. Zakrwawione dłonie szarpały raz po raz ciemne włosy. Krew strumyczkami spłynęła mu po twarzy, mieszając się z kroplami deszczu oraz łzami. Wył jak oszalałe zwierzę, opierając czoło o zwłoki kobiety, i całował żarliwie jej zimną dłoń. Rozpacz pomieszała mu zmysły, dławiła oddech i ściskała niczym żelazną obręczą serce. – Przeklinam cię, Oriano! – zapłakał i w tej chwili silne uderzenie skrzydła Croya pozbawiło go przytomności.
Wraz z powrotem świadomości pojawiła się myśl, że oto zabił jedyną osobę, która była mu bliska. Potoczył martwym wzrokiem dookoła. Kamienna ściana wskazywała, że jest w koszarach, zapewne w boksie po którymś z mniejszych smoków. No tak, musieli gdzieś go umieścić, zanim dojdzie do egzekucji. Bo co do tego, że zginie, nie miał żadnych wątpliwości. Za drobniejsze przestępstwa zsyłano do Kamieniołomów Demonów lub Kolonii Goblinów, a najgorsze zbrodnie karano śmiercią. Zresztą on chciał umrzeć. Bogowie, jakże bardzo tego pragnął! Świadomość tego, co uczynił, zabijała go powoli jak trucizna. Zerknął w górę. Przez szczelinę w dachu ujrzał gwiaździste ciemne niebo. Nie miał pojęcia, jak długo tu przebywa, godziny, dni czy tygodnie, i prawdę mówiąc, było mu to obojętne, tak samo jak to, czy w ogóle coś
się wydarzy za chwilę, jutro... Życie przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Na skutych kajdanami rękach nadal miał krew Ariel. Nie zwracał uwagi na obolałe ciało, głód, potargane, brudne ubranie. Liczyło się tylko to, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Nie przytuli. Nie ucałuje. Nie wda się z nią w sprzeczkę, nie wsłucha w jej śmiech. Ze spieczonych gorączką warg wydobył się jęk. Nie dostrzegł nawet, że w drugim kącie boksu zapłonęły zimnym blaskiem wielkie ślepia. Dopiero gdy smok zaczął iść w jego stronę, zorientował się, że nie jest sam. – Neret! – zawołał cicho. Zwierzę warknęło ostrzegawczo i przysunęło swój ogromny łeb, patrząc na Marcusa z obrzydzeniem. – Neret! – ponowił wołanie. – Wiesz, co zrobiłem. Zabij mnie! Zabij! Usłyszał syk smoka, a po sekundzie jego wielki jęzor uniósł go w powietrze za szyję i przyszpilił tak mocno do ściany, że zabrakło mu tchu. Potem rozgniewany Neret dmuchnął dymem prosto w twarz mężczyzny. Marcusowi zrobiło się ciemno przed oczami, a po chwili spadł z impetem na kamienne płyty boksu. Zrozumiał, że smok odmawia mu przywileju szybkiej śmierci. Klęknął, podpierając się skutymi rękami, i spojrzał błagalnym wzrokiem na zbliżający się do jego twarzy pysk Nereta. Takiej udręki na ludzkim obliczu smok jeszcze nigdy nie widział. Przez moment milczał zszokowany, potem wysyczał ze złością: – Tak, zasługujesz na śmierć! Po stokroć zasługujesz na śmierć za to, że zabiłeś Xaviere’a i targnąłeś się na życie Ariel. Jednak śmierć byłaby dla ciebie zbyt lekką karą. Na twoje szczęście Ariel przeżyła, choć mag medyk wciąż nie daje jej większych szans. Zabroniła cię zabijać, więc Naczelni obradują, co dalej z tobą zrobić. Ale nie ciesz się, wydadzą wyrok, gdy tylko będą pewni, co z nią. – Ariel żyje?! Smok nie raczył mu odpowiedzieć, tylko ruszył z powrotem do swojego kąta. – Neret! – zawołał za nim w przypływie radości, rozpaczy i nadziei. Tak bardzo chciał dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak smok ryknął ostrzegawczo i Marcus zrozumiał, że dalsze wypytywanie tylko go rozwścieczy. Usiadł pod kamienną ścianą, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Ariel żyje! Ariel żyje!!!
Dni mijały jeden podobny do drugiego, przerywane jedynie wizytami chochlików przynoszących jemu i Neretowi jedzenie. Odrętwiały i niezdolny nawet do rozpaczy Marcus siedział jak żywy trup oparty o ścianę boksu i gapił się tępo w mur. Chochliki przynosiły posiłki i odbierały talerze nietknięte. Nie mógł jeść, bo za każdym razem, gdy próbował, kęsy chleba zamieniały się w jego ustach w twarde kamienie. Przestał już liczyć, ile dni tkwi w tym boksie. Przestał liczyć poranki i zmierzchy. Jedyne, na co czekał, to wieści o zdrowiu Ariel, ale niestety od dnia, w którym się ocknął w tym miejscu i dowiedział od smoka, że kobieta walczy o życie, nie miał o niej żadnych innych wiadomości. Jego strażnik, Neret, milczał jak zaklęty. Chochliki też umykały, gdy żebrał o jakiekolwiek nowiny. Po jakimś czasie zaprzestał więc ich nagabywać i siedział jedynie nieruchomo pod ścianą i myślał. Ktoś, kto obserwowałby go z boku, odniósłby wrażenie, że widzi posąg wychudzonego, brudnego i obszarpanego nędzarza. Jedynym znakiem, że to żywy człowiek, był płytki oddech i mrugnięcia powiek. Wreszcie pewnego dnia wrota boksu otworzyły się z głośnym zgrzytnięciem zamka i do wnętrza wkroczył w obstawie kilku oficerów Severian, a za nimi medyk. Marcus z trudem się podniósł. Osłabienie spowodowane nieprzyjmowaniem pożywienia i brakiem ruchu dało mu się we znaki. Stanął chwiejnie naprzeciw Naczelnego i spojrzał na niego ponuro spode łba. A więc nadszedł dzień wymierzenia kary... W obstawie czarnoksiężnika ujrzał Fabiena; elf przyglądał mu się z gniewem, obrzydzeniem i niedowierzaniem, trzymając, podobnie jak inni oficerowie, buzdygan gotowy do strzału. Marcus pamiętał, jakim torturom Severian został poddany i jak on sam go potraktował, gdy Oriana odleciała z Areny, dlatego nie zdziwiło go, że Naczelny, choć ubrany elegancko, jest wychudzony i zmęczony. Idąc z trudem, wspierał się na lasce. Oficer zrozumiał, że dzień kary się odwlekał, bo Severian też musiał dojść do zdrowia. – Marcusie Brent – słowa Naczelnego Maga przetoczyły się donośnym echem przez wszystkie boksy – zostałeś uznany za winnego zabójstwa Pierwszego Naczelnego, Xaviere’a D’Oriona, i zamachu na życie jego córki, Naczelnej Ariel Odgeon. Udowodniono ci także wiele
pomniejszych zbrodni, jak choćby zabicie fauna Nolana. Za te wszystkie przestępstwa należy ci się kara śmierci. Zrobił pauzę. Wszyscy wytężyli słuch. – Jednak Naczelna trzeciego miasta zabroniła odbierać ci życie i zapewniła klątwą ochronę. Jeszcze nie wiemy, dlaczego to zrobiła, ale mamy nadzieję, że nam to wyjaśni, gdy tylko dojdzie do siebie. Dlatego więc na razie nie zostaniesz zgładzony. Nie myśl jednak, że kara cię ominie. Już zostałeś relegowany z Korpusu Oficerskiego, a twój buzdygan uległ ostatecznemu zniszczeniu. Teraz usuniemy ci Znamię Smoka. Nie możemy bowiem pozwolić, żebyś zbiegł do równoległego świata. Wyrokiem Wielkiej Rady Czarnoksiężników wszystkich miast spędzisz resztę życia w Kamieniołomach Demonów, gdzie pod batami Kamiennych Strażników będziesz mógł rozpamiętywać swoje zbrodnie. Severian umilkł. Jeśli czekał na odpowiedź, to otrzymał jedynie kiwnięcie głową, którym więzień potwierdził, że rozumie jego słowa. Być może mag sądził, że Marcus będzie się tłumaczył lub błagał o litość, ale nic takiego nie nastąpiło. Mężczyzna milczał jak zaklęty. Naczelny dał znak oficerom. Dwóch z nich podeszło do Marcusa, obezwładnili go buzdyganem i przytrzymali. Teraz Severian skinął na Nereta. Smok ruszył ciężkim krokiem, aż ziemia zadrżała pod jego łapami, stanął naprzeciwko więźnia i wysunął swój długi jęzor w kierunku jego szyi. Mężczyzna początkowo szarpnął się z bólu, gdy Neret zaczął usuwać Znamię Smoka, ale potem, przytrzymywany przez oficerów, bez słowa skargi czy protestu czekał, aż znak zniknie z jego skóry i pojawi się rana jak po oparzeniu. Zdawało się, że trwa to całą wieczność. Koniec języka Nereta ciął i zdzierał skórę niczym brzytwa, a Marcusowi ogromny ból z każdą chwilą odbierał siły. Wreszcie zakręciło mu się w głowie i na moment stracił przytomność. Gdy ją odzyskał, ujrzał nad sobą twarz medyka zajętego zakładaniem opatrunku na jego poranioną szyję oraz zaniepokojone spojrzenie Fabiena. Elf szybko odwrócił wzrok i chciał się podnieść, Marcus zdążył jednak zacisnąć palce na jego dłoni. „Wraca do zdrowia? – zapytał telepatycznie. – Powiedz, wraca?”. Elf nic nie odrzekł, kiwnął tylko głową, a Marcus odetchnął z ulgą. Przez moment Fabien chciał coś jeszcze powiedzieć przyjacielowi, ale widząc srogie spojrzenie Severiana, zrezygnował. Potem oficerowie podnieśli osłabionego Marcusa na nogi. – Jak wielkim uczuciem musi darzyć cię ta kobieta, że chroni twoje
życie mimo tego, co uczyniłeś? – powiedział Naczelny, a Marcus usłyszał w jego słowach niedowierzanie i pogardę. Nie miał sił spojrzeć na niego, a tym bardziej mu odpowiedzieć. Wodził mętnym wzrokiem dookoła. Zatrzymał go tylko dłużej na dłoniach maga, którymi ten miał zwyczaj żywo gestykulować. Teraz, chyba z powodu choroby, pozostawały w bezruchu. Nie były też już tak wypielęgnowane. Jedyną rzeczą, jaka przykuwała uwagę, był niewielki srebrny pierścionek na małym palcu lewej ręki. Sławny „teatr dłoni” Naczelnego Severiana przestał istnieć. – Nic mi nie odpowiesz? – zapytał gniewnie czarnoksiężnik. – Nie mam nic na swoją obronę – wyszeptał Marcus. Naczelny skrzywił się i kiwnął kilka razy głową. – A więc czas na ciebie... Dał znak oficerom, a ci wywlekli ledwie żywego więźnia z zagród, a potem wrzucili skutego na wóz. Mimo strug ulewnego deszczu całe koszary wyległy na dziedziniec, by towarzyszyć temu przemarszowi aż pod samą bramę. Wszyscy chcieli zobaczyć mordercę Xaviere’a. Tych kilku, którzy zawsze mieli na pieńku z Marcusem, teraz głośno krzyczało i domagało się linczu, ale wielu jego dawnych kolegów obserwowało w milczeniu wóz wyruszający w drogę do Kamieniołomów Demonów. Nie uwierzyli, że ten wiecznie roześmiany facet, tak skory do pomocy innym, którego znali od dziecka, mógłby dokonać tych wszystkich okropnych rzeczy, o które go oskarżano. Nie chcieli wierzyć... Tego wieczora u Garretha nie było tak wesoło jak zwykle. Nikt nie grał w strzelanie do trolli, nikt nie śpiewał, nie opowiadał dowcipów. Zamiast tego trwała poważna dyskusja, czy Marcus naprawdę – zgodnie z zeznaniami Severiana – z premedytacją zabił Pierwszego i zaatakował Ariel, czy też pozostając pod wpływem wiedźmy, wykonywał posłusznie rozkazy. Głosy w tej sprawie były podzielone. No bo czy to w ogóle możliwe, żeby tak długo był sługą Oriany? Musiałaby przecież odradzać go w coraz to nowszym ciele! Severian twierdził, że usłyszał to z ust wiedźmy. Oficerów doszły jednak plotki, że Naczelna trzeciego miasta szeptała w malignie o czymś zgoła przeciwnym. Jedynie Fabiena zabrakło u Garretha. Elf siedział w swoim pokoju i wpatrywał się w ciemność za oknem. Z oczywistych względów nie został przydzielony do eskorty Marcusa i sam nie wiedział, czy powinien się z tego cieszyć, czy jednak wolałby towarzyszyć przyjacielowi. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak teraz będzie wyglądało jego życie bez Marcusa, z którym nie rozstawał się od tylu lat, i bez Ariel, która nadal leżała w ciężkim stanie w apartamencie Naczelnych w trzecim ratuszu.
Wspominając błagalne spojrzenie Marcusa, gdy pytał o jej zdrowie, żałował, że nie powiedział mu o tych nocach, kiedy czuwał przy jej łóżku, a ona majaczyła w gorączce o wielu intrygujących i zastanawiających rzeczach. Teraz jednak było już za późno. Dla Marcusa, dla Ariel i dla niego. Pierwszy raz w życiu przygnębienie całkowicie odebrało Fabienowi sen. Dopiero gdzieś nad ranem powaliło go zmęczenie.
Deszcz spływał po szklanej ścianie apartamentu Naczelnego Czarnoksiężnika w ratuszu. Spowijające niebo ołowiane chmury nad trzecim miastem od czasu do czasu rozrywały błyskawice. Specjalnie dla niej szklane ściany zostały przysłonięte, żeby chronić przed wzrokiem wścibskich i nadmiarem światła, którego docierało jednak niewiele. Chochlik usłużnie poinformował Ariel, że nawałnica jest efektem strajku płanetników domagających się większej niezależności w podejmowaniu decyzji, gdzie mają wywoływać opady i w jakim natężeniu. Leżała więc wpatrzona ponuro w zalany strugami wody witraż i rozmyślała. Łoże było ogromne, pościel miękka i pachnąca, ona jednak nie zwracała na to uwagi. Nie zwracała uwagi na bolesne rany. Nic nie było ważne. Liczyli się tylko Marcus i Oriana. Gdzie oni są? Jak znalazła się w ratuszu i kto ją uratował? Czy Severianowi udało się złapać wiedźmę? Te pytania bombardowały jej udręczony mózg i nie pozwalały odpocząć. Drzwi otworzyły się z cichym szuraniem, ale nawet nie spojrzała w tamtym kierunku. Usłyszała odgłos kroków na szklanej posadzce, a potem ktoś podszedł po miękkim dywanie i przysiadł na skraju łóżka. – Nie śpisz? – usłyszała szept Severiana. Spojrzała na niego. Jej brat. Jakie to dziwne uczucie, że ma brata. Severian uśmiechnął się życzliwie. – Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Medyk w końcu mnie do ciebie wpuścił... Przerwał, widząc pytanie w oczach siostry. – Oriana nie żyje – pospieszył z wyjaśnieniem. – Dopadłem ją, gdy walczyła z Vivianne. Nawet we dwójkę ledwie daliśmy jej radę. Omal nie zginąłem. Vivianne uratowała mi życie i zabiła Orianę, jednak sama odniosła tak poważne rany, że nie przeżyła. Wiedźma zniszczyła też dwa
jaja. Trzecie, pozostawione bez opieki, niestety obumarło. Croy odnalazł ciebie i przyniósł do miasta, ale teraz nie opuszcza boksu. Jest załamany... – A... – zaczęła. – Wiem, Marcus! – Severian wciągnął ciężko powietrze przez nos. – Złapaliśmy drania. Żyje, jeśli o to ci chodzi. Właśnie w tej chwili jest w drodze do Kamieniołomów Demonów. Odwróciła głowę do okna, aby nie zobaczył wzbierających pod powiekami łez. – Zupełnie cię nie rozumiem – wybuchnął Naczelny. – Jak możesz go chronić po tym, co zrobił? Tyle zbrodni! Do wszystkich się przyznał, a ty nadal go osłaniasz zaklęciem! Ariel, to niedorzeczne! Milczała. – Nie zabiliśmy go tylko z twojego powodu, jednak nie mogliśmy mu puścić płazem wszystkich tych potworności. Znów nie doczekał się na ani jedno jej słowo. – Ariel, zdaję sobie sprawę, że jesteś jeszcze słaba... – przerwał na moment, aby zastanowić się, jak to wszystko ująć, żeby jej nie urazić – ale muszę cię prosić o wyjaśnienia. – Naczelny westchnął. – Rozumiem, że był dla ciebie ważny, ale to morderca i twoje uczucia do niego... – Moje uczucia do niego nie mają tu nic do rzeczy! – W takim razie wytłumacz mi swoje postępowanie – zażądał. – Jest... niewinny. To wszystko. – Niewinny?! – Naczelny niemal wrzasnął. – Zawołam medyka. Nie możesz się dobrze czuć, skoro mówisz takie brednie! – To nie są żadne brednie, ale... – Pierwsza w życiu kłótnia z nowo poznanym bratem była ponad jej siły. Chciała jak najszybciej ją zakończyć, a przy okazji nie zdradzić zbyt wiele. – Okej, przyjmij zatem, że chronię go jedynie z powodu głupiego zadurzenia – zakończyła pojednawczo. To jednak nie wystarczyło. – Wybacz, moja droga, ale nikomu nie wolno bronić zbrodniarza – rzucił cierpko Severian. Teraz już całkowicie wczuł się w rolę Naczelnego. – Nie interesuje mnie, jak poważny był wasz związek. Jesteś Naczelnym Czarnoksiężnikiem, ale to nie znaczy, że stoisz ponad prawem. Nawet ty, zwłaszcza ty, nie możesz robić takich rzeczy. Cała społeczność na ciebie patrzy. Wszyscy zastanawiają się, dlaczego córka Wielkiego Xaviere’a dała magiczną ochronę mordercy swego ojca, i żądają wyjaśnień. I mają, do cholery, do tego prawo! Podniósł się i zaczął nerwowo przemierzać sypialnię.
– Wielka Rada i mieszkańcy domagają się wyjaśnień. I jesteś nam je winna. Jeśli jedynym powodem twojego postępowania jest uczucie, to wybacz, ale to za mało, żeby uratować mu życie. – Spojrzał na Ariel z wyrzutem. Westchnęła i popatrzyła przez szklaną ścianę na panoramę miasta. Miał rację. Nie stała ponad prawem, miała tego prawa strzec. – To nie jest jedyny powód – zaczęła szeptem. Severian ponownie przysiadł na skraju łóżka. – Przez te wszystkie lata Marcus był marionetką w rękach Oriany. Rzuciła na niego klątwę i musiał jej słuchać. Jestem przekonana, że to nie on, ale Oriana zabiła Xaviere’a i dokonała pozostałych zbrodni, a jemu wszczepiła fałszywą pamięć, dlatego do wszystkiego się przyznał. Zresztą sama mówiła, że systematycznie podawała Xaviere’owi truciznę. Mag pokręcił z dezaprobatą głową. – Czego to nie powie zakochana kobieta... Ariel, wybacz – podniósł dłoń, by przerwać jej protesty – ale to niedorzeczne. Nie ma niczego takiego jak wszczepianie komuś fałszywych wspomnień. Rozumiem, że robisz wszystko, by go uratować, ale... – ...opowiadam bajki? – dokończyła za niego. – Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi mówił o istnieniu smoków, uznałabym go za niegroźnego wariata, a jednak one istnieją. Skąd wiesz, że nie można komuś zafałszować pamięci? – A skąd ty wiesz, że można? – Ta rozmowa zaczynała już Severiana męczyć. – Miałam wizje – przyznała się w końcu. – To nie są moje przypuszczenia ani domysły, ja to wiem! Wiem, że Oriana właśnie tak zrobiła! – Teraz to ona niemal krzyczała, zła, że musi wszystko ujawnić. – Wizje? – szepnął i wpatrzył się w nią badawczo. – Jakie wizje? Tylko Pierwszy Naczelny je miewał! Jakie wizje, Ariel?! – Mam je, odkąd tu jestem. Z początku myślałam, że to tylko koszmarne sny, dlatego nikomu o nich nie mówiłam. – Wspomnienie przerażających obrazów wybuchło pod powiekami niczym krwawy wulkan. – Po jakimś czasie dostrzegłam, że wydarzenia, które się działy, były mniej lub bardziej zgodne z moimi koszmarami, i zaczęłam podejrzewać, że to proroctwa. Zapowiedzi tego, co ma nadejść. Były jednak bardzo chaotyczne i nie umiałam ich poskładać w całość. Z czasem wizje zaczęły mnie nawiedzać także na jawie. A było ich już tak wiele i tak niepokojące, że zaczęłam je analizować. Układały się w mojej głowie jak fragmenty witraży, odsłaniając zdarzenia z najbliższej przyszłości. To
one podpowiadały mi, co się za chwilę stanie, i jak powinnam postąpić, żeby uniknąć niebezpieczeństwa. To one ujawniały mi wydarzenia z przeszłości, uczyły mnie waszego świata. To w nich ujrzałam pewnego dnia Orianę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam kto to, czułam tylko, że to wcielone zło. W tej wizji zmuszała Marcusa klątwą do ślepego wykonywania jej rozkazów. Opierał się, ale zaklęcie było silniejsze od jego woli. Ja ją widziałam, rozumiesz? I słyszałam każde słowo, które wypowiedziała. Severian chwilę siedział jak zamurowany i milczał. – Zmusiła go czarami do posłuszeństwa – zakończyła Ariel. – Wybacz, że to powiem – Naczelny westchnął i podrapał się po czole z taką miną, jakby był zmuszony wyjawić smutną prawdę komuś, kto nie chce jej znać – ale czy naprawdę sądzisz, że tak piękna kobieta jak Oriana musiałaby uciekać się do zaklęć, by mężczyzna zechciał spełnić jej prośby? Czy widziałaś kiedykolwiek piękniejszą istotę? Czy myślisz, że Marcus mógłby jej czegokolwiek odmówić? Po co miałaby używać klątw, skoro wystarczyłoby kiwnięcie palcem, aby cały Korpus Oficerski był do jej dyspozycji? Mówisz jak zakochana kobieta i tak samo myślisz. Nie przyjmujesz do wiadomości, że być może Marcus po prostu ją kochał. Że jest tak samo złym człowiekiem. Dużo łatwiej myśleć, że działał pod wpływem klątwy. To tłumaczyłoby całe zło, jakie wyrządził, prawda? – Nie, nie zgadzam się, Severian. – Masz do tego prawo, ale pamiętaj, że musisz udowodnić swoją teorię. W tej chwili wiszące na szklanej ścianie w pięknych srebrnych ramach lustro informacyjne zamigotało i pojawiła się twarz Cyrusa. Obydwoje spojrzeli w tamtym kierunku. – Witaj, Ariel. Rada z dużym zainteresowaniem wysłuchała tego, co miałaś do powiedzenia na temat Marcusa Brenta. Trudno nam nie przyznać racji Severianowi, który sugeruje, że za bardzo ulegasz wpływom tego mężczyzny i że kierują tobą emocje. Ponieważ jednak Naczelni mają strzec prawa i wydawać sprawiedliwe wyroki, należy zrobić wszystko, by wyjaśnić tę sprawę, jeśli jest choć cień szansy, że możesz mieć rację i ten człowiek jest niewinny. Aby zadowolić was oboje, a także mieszkańców miast, postanowiliśmy w drodze głosowania, że zostanie powołana komisja, w której zasiądą najwybitniejsi magowie, po jednym z każdego miasta. Zbadają przebieg służby tego oficera, jego życie, spenetrują archiwa oraz posiadłość Oriany. Jeśli natrafią na dowody jego niewinności, zostanie uwolniony. Jeśli udowodnią mu winę, zginie jako
zbrodniarz. A gdyby nie znaleziono żadnych świadectw jego winy bądź niewinności, spędzi resztę życia w Kolonii Goblinów. Zgadzacie się z tą decyzją? Severian spojrzał nieco zdenerwowany na Cyrusa, po czym niechętnie skinął głową. – Cyrusie, Marcus już chyba jest w Kamieniołomach – powiedziała Ariel. – Czy nie sądzisz, że na czas dochodzenia powinien pozostawać pod strażą w koszarach? Tam przynajmniej będzie miał szansę dożyć zakończenia śledztwa i ogłoszenia wyniku. Naczelny drugiego miasta zmarszczył brwi i odwrócił się, by skonsultować sprawę z pozostałymi Naczelnymi. Wreszcie kiwnął głową. – Masz rację, w Kamieniołomach może nie pożyć dłużej niż kilka dni, zwłaszcza gdy się rozniesie, że był oficerem. Ale koszary także odpadają, to dla niego zbyt wielki luksus. Mamy inną propozycję. Przenieśmy go na czas śledztwa do Kolonii Goblinów. Wiem, tam też nie jest bezpiecznie, ale będzie żył, a jednocześnie odbywał karę. Zgadzacie się? Severian ponownie kiwnął głową. Ariel nie miała wyboru, i tak zostałaby przegłosowana. – Skoro wszyscy jesteśmy zgodni, wyślę oficerów, żeby przetransportowali go do Kolonii. Myślę, że na tym możemy zakończyć naszą nietypową naradę. Dziękuję wam, koledzy. – Ukłonił się. – A teraz, jeśli pozwolicie, chciałbym zamienić słówko z Naczelną Ariel. W cztery oczy. Severian wstał i rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że pozostali opuszczają pomieszczenie, po czym kiwnął siostrze głową i też pospiesznie wyszedł. – Wybacz – zaczął Cyrus – ale słyszeliśmy twoją rozmowę z bratem. Musieliśmy wiedzieć, co tobą kierowało, gdy rzucałaś na Marcusa zaklęcie ochronne. – Dlaczego mnie to nie dziwi? – westchnęła. – Chciałbym cię prosić, żebyś pod żadnym pozorem nie rozmawiała publicznie na temat tego, co się wydarzyło na Arenie i poza nią. – Dlaczego? – Twoja teoria, że Marcus był pod wpływem klątwy Oriany, mało kogo przekonała. Pozostali Naczelni niechętnie zgodzili się na powołanie komisji. Uważają, że to strata czasu i że Marcus powinien już dawno zostać zgładzony. Nie zrobili tego tylko ze względu na szacunek dla ciebie i Wielkiego Xaviere’a. Nie byłoby jednak dobrze, gdyby córka Pierwszego
Naczelnego publicznie broniła mordercy swojego ojca. Ariel nadal zastanawiała się, do czego Cyrus zmierza. – Zrozum, kult Xaviere’a jest tak wielki, że plotka o tym, jakoby jego własna córka ochraniała mordercę, mogłaby rozwścieczyć mieszkańców. Dla dobra własnego i Marcusa udawaj, że uważasz go za winnego, a przynajmniej zachowaj milczenie. Jeżeli będziesz go jawnie bronić, ludzie mogą stwierdzić, że nadużywasz urzędu, i przestaniesz być Naczelnym Czarnoksiężnikiem, a wtedy stracisz możliwość udzielenia Marcusowi pomocy. Jeśli on rzeczywiście jest niewinny, będzie cię potrzebował. Zachowaj więc dyskrecję, a wtedy być może uda się zebrać dowody jego niewinności i oficjalnie zrehabilitować go w oczach społeczności – zakończył bardzo poważnie.
Społeczność na razie niewiele obchodził los oficera renegata, bo miała własne problemy. Miasta, Dolinę Zielarzy, pola i Oazy zalewał niekończący się potop. Strajk płanetników trwał, a lustra informacyjne donosiły o eskalacji protestu, negocjacjach i coraz to nowych postulatach. Ariel nie brała udziału w tych rozmowach, bo zdrowie jeszcze jej na to nie pozwalało, przeglądała tylko raporty o lokalnych podtopieniach, ewakuacji dzieci z Oazy Szkolnej, kłopotach z dostawą siana dla pegazów... Szczególne problemy miały miasta czwarte i ósme po tym, jak Darren zabił Naczelnych Gregoriusa i Bruna. Właściwie zgodnie z tradycją to Ariel powinna była objąć pierwsze z nich, a dziewiąte znowu pozostałoby bez swojego Naczelnego Maga, jednak mieszkańcy trzeciego miasta tak ją uwielbiali po tym, gdy wzięła udział w obronie i pokierowała odbudową, że zażądali, żeby pozostała z nimi, Severian musiał więc wciąż rządzić zamiast niej w dziewiątym mieście. Drugiego dnia po wstaniu z łóżka Ariel poszła do gabinetu. Negocjacje ze strajkującymi zakończyły się sukcesem i wreszcie przestało lać. Dzięki poprawie pogody można było wreszcie przenieść więźnia do Kolonii Goblinów. Chodząc po ratuszu, rozmyślała nad słowami Cyrusa. Co za ironia, że aby ratować Marcusa, musi udawać, że uważa go za mordercę, lub przynajmniej milczeć. Jest jedyną osobą, której nie wolno powiedzieć nawet słowa w jego obronie. Widziała, z jaką ciekawością i szacunkiem wszyscy się jej
przyglądają – już wiedzieli, że jest córką Wielkiego Xaviere’a D’Oriona. I wcale jej to niczego nie ułatwiało. Mogła zrobić tylko jedno: czekając na wyniki śledztwa komisji, wziąć się ostro do pracy. I znów jak wiele dni temu mieszkańcy ujrzeli małą postać w pelerynie, tyle że teraz srebrzystej, przemierzającą ulice miasta i osobiście doglądającą wszystkich prac. Zawsze towarzyszył jej Fabien – asystent, ochroniarz, doradca, pomocnik, a zarazem jedyny zaufany przyjaciel.
Dwa dni obfitych opadów zamieniły całe Kamieniołomy Demonów w błotnistą breję. Marcus był tu kiedyś jako eskorta pewnego więźnia i zapamiętał to miejsce zesłania jako istny koszmar. Zwykle panował tu potworny upał, a pył, który powstawał przy wydobywaniu i obróbce kamiennego surowca, oblepiał dosłownie wszystko. Powietrze przypominało gęstą od kurzu zupę. Więźniowie chronili kawałkami szmat nosy i usta, ale niewiele to dawało. Każdy z nich przypominał pokryty pyłem posąg i tylko narastający kaszel świadczył o tym, że więzień wciąż żyje. Po jakimś czasie pylica płuc zabijała ich, chyba że wcześniej umarli z wycieńczenia lub zainfekowania ran. Tutaj nie było niczego takiego jak łaźnie, brakowało też medyków służących pomocą w razie choroby. Byli jedynie skazańcy, którzy mieli ciężko harować i szybko umrzeć, oraz Kamienni Strażnicy, nad wyraz skorzy do wymierzania kar batami oblepionymi kamiennym pyłem. Co parę dni przyjeżdżał konwój, który dowoził skąpe racje żywności oraz nowych więźniów i odbierał trupy, by w drodze powrotnej wrzucić je do Otchłani Rozpaczy. Marcus doskonale wiedział, że i jego spotka ten los. Miał świadomość, że długo tu nie wytrzyma. Już pierwszego dnia, gdy tylko zszedł z wozu, natychmiast zagnano go do katorżniczej pracy przy ciągnięciu wózków z wydobytym kamieniem. Nikt nie objaśnił mu, co ma robić, zamiast tego baty Kamiennych Strażników rozorały mu plecy. Wieczorem padł jak nieżywy na kamienną podłogę lochu, do którego go zaprowadzono. Wszystko tu by-ło z kamienia. Zamiast okien w sklepieniu zrobiono niewielkie otwory, którymi powietrze wpływało do środka – wystarczająco dużo, by więźniowie nie podusili się w ciągu nocy, za mało jednak, by rozegnać zaduch i fetor niemytych ciał, zaropiałych ran i fekaliów.
Marcusa mdliło od tego smrodu. Jak nigdy tęsknił za kąpielą i czystymi ubraniami, nie uskarżał się jednak, bo w przeciwieństwie do innych więźniów czuł się winny i wiedział, że musi odpokutować. Nagabywany z rzadka przez pozostałych o to, za co go tu zesłano, odpowiadał półgębkiem, że za morderstwo. Zapewniło mu to coś w rodzaju szacunku, choć wcale nie było to jego zamiarem. Nie nawiązywał żadnych znajomości. Wiedział, że nie pożyje zbyt długo, by miało to jakiś sens, zresztą inni więźniowie też nie byli skorzy do dłuższych pogawędek. Po dniu niewolniczej pracy natychmiast zasypiali, bo tylko sen przynosił ukojenie ich umęczonym ciałom i uwalniał umysły od przygnębiających myśli. Ludzie, których tu osadzono, stanowili najgorszy rodzaj psychopatycznych zbrodniarzy, z jakimi Marcusowi dane było się zetknąć. Nawet na moment nie zdejmowano im kajdan, bo to właśnie one były gwarantem, że więzień nie ucieknie. Magiczne okowy obarczone przekleństwem mógł zdjąć jedynie Naczelny Mag i za każdym razem było to skrzętnie odnotowywane. Wszelkie próby samodzielnego uwolnienia się kończyły się śmiercią i więźnia, i tych, którzy mu pomogli. Odbierały skazańcowi wszelką moc, nawet wolę ucieczki, a to, czego nie zdołała mu zabrać magia, wyciągały pył i upał. Ulewy towarzyszące przyjazdowi Marcusa sprawiły, że upał zelżał i w końcu można było normalnie odetchnąć, jednak w miarę upływu czasu woda zaczęła wdzierać się do wszystkich zagłębień w podłożu, tworząc różnej wielkości i głębokości błotniste kałuże. W końcu cały teren zamienił się w jedno podmokłe grzęzawisko. Skazańcy pracowali w strugach deszczu, potykając się i ślizgając w błocie. Teraz dla odmiany to nie kurz, ale woda była wszędzie. Wlała się już nawet do lochu. Nie sposób było leżeć w wodzie po kostki, zasypiali więc na siedząco, trzęsąc się z zimna. Po kilku dniach takiego życia nikt nie rozpoznałby już w nędznym, brudnym i zarośniętym obszarpańcu przystojnego oficera. Był cieniem człowieka, który czeka na zbawienną śmierć. Jedynie jego oczy świeciły jeszcze gorączkowym blaskiem w zapadłych oczodołach. Któregoś dnia koło południa wreszcie się przejaśniło. Właśnie Strażnicy dali znak, że czas na krótką przerwę. Marcus usiadł z opuszczoną głową na jakimś występie skalnym i zaczął przeżuwać coś, co miało być chlebem, ale bardziej przypominało podeszwę łapy smoka, a w smaku było jeszcze gorsze. Nie zwracał uwagi na otoczenie i dopiero, gdy zobaczył przed sobą skaliste nogi Kamiennego Strażnika, zorientował
się, że coś jest nie tak. Powoli podniósł głowę, spodziewając się, że zaraz dosięgnie go bat, choć nie miał pojęcia za co. Kamienny Strażnik stał jednak przed nim bez ruchu. Był potężnym mężczyzną o sięgających do połowy pleców włosach, ciemnej skórze przypominającej skałę i szarych oczach pozbawionych białek. Marcus natychmiast go poznał – to Julien, przywódca Strażników. Ale dlaczego, na niebiosa, przyszedł tu osobiście? Nigdy nie opuszczał osady Strażników... Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Julien szarpnął go za ramię i zawlókł w stronę bramy wjazdowej, gdzie w ogromnej kałuży błota stał ten sam wóz, którym go tutaj przywieziono. Jednym ruchem wrzucił go na górę i bez słowa ruszył z powrotem w stronę kamieniołomów. Poobijany więzień leżał na drewnianej podłodze i zupełnie nie rozumiał, o co chodzi, dopóki nie pojawił się jeden z dawnych kolegów z koszar. – Zabieramy cię stąd, śmieciu – oznajmił z szyderczym uśmiechem. – Ale nie myśl, że jesteś wolny. Zostałeś przeniesiony do Kolonii Goblinów, cholerny szczęściarzu! I wóz z wielkim trudem ruszył błotnistą drogą.
Mijał dzień za dniem, każdy, niczym przeogromna misa, wypełniony po brzegi olbrzymią ilością obowiązków. I znów praca okazała się dla Ariel remedium na wszystkie zmartwienia, choć nie tak skutecznym, jak by sobie życzyła. Mieszkańcy miast wciąż leczyli się z ran po wielkim starciu z Darrenem i krótkotrwałych rządach Oriany, starając się przywrócić swojemu otoczeniu dawną świetność. W krótkim czasie odbudowano zniszczone domy i ulice, posadzono nowe ogrody, które dzięki pomocy Zielarzy nadspodziewanie szybko rozkwitły bujną zielenią. Co jakiś czas Ariel dyskretnie podpytywała Cyrusa o postępy prac komisji, ale zawsze w odpowiedzi widziała smutny wzrok Naczelnego i potrząśnięcie głową. – Nie, nic nie znaleźli. Wiedziała, że jeśli dowody potwierdzające jej teorię szybko się nie odnajdą, Marcus z powrotem trafi do Kamieniołomów, a wtedy ona nic już nie zdziała. Nie traciła jednak nadziei. Te dowody musiały gdzieś być, należało je tylko znaleźć, dlatego nocami także sama przeszukiwała
archiwa, choć ślęczenie nad księgami tylko pogłębiało jej przemęczenie. Mimo zapracowania Ariel regularnie odwiedzała Croya, starając się go podnieść na duchu, ale i tu osiągała marny efekt. Przyjaciel był teraz jedynie cieniem dawnego przepięknego zielono-złotego smoka bojowego. Czasami odnosił się do niej opryskliwie i wrogo, kiedy indziej zaś popadał w depresję i nie chciał się odzywać. Kilka razy nawet plunął wściekle ogniem w jej stronę, tak że ledwie zdołała umknąć. Cierpiał, a ona wraz z nim, czując, że jedyne, czego smok pragnie, to dołączyć do swojej Vivianne i nienarodzonych dzieci. Rozpacz i żal ściskały ją za gardło, ale niestety nie potrafiła mu pomóc. Jakże wiele by dała, aby odwrócić czas... Z braku innych pomysłów kazała chochlikom pilnować, żeby Croy nie zrobił czegoś głupiego, i dolewać mu po cichu do wody eliksiru łagodzącego depresję, który wymyśliła wspólnie z Orestesem. Ten sam eliksir, jedynie trochę rozcieńczony, zrobił oszałamiającą karierę wśród mieszkańców miast załamanych utratą przyjaciół i dobytku. Czasami odwiedzała Marcelinę, od której z kolei to ona czerpała pozytywną energię. Przy niej nie musiała niczego udawać, mogła swobodnie mówić o swoich problemach i obawach. Stara czarownica zawsze wysłuchiwała jej z matczyną uwagą, a na dodatek jej pyszne ciasto i aromatyczna herbata działały jak eliksir optymizmu. Ariel bywała też u Orestesa, któremu nagle przybyło klientów chętnych na różnego rodzaju eliksiry. Często gawędziła także z Efremem, którego od czasu próby na Arenie uważała za całkiem fajnego faceta. Zdarzenia ostatnich tygodni ujawniły jego drugą, miłą stronę osobowości. Oboje cenili swoje towarzystwo i wspólną wymianę poglądów, co było dla niej miłym zaskoczeniem. Powoli przygotowywała się też do sprowadzenia Amandy. Tak, chciała to zrobić. Tęskniła za nią, a zamierzała tutaj pozostać. Złożyła przecież przysięgę, a poza tym czuła, że córce spodoba się ten dziwny, czarowny świat. Dni jednak mijały, a pracy nadal było sporo, no i żadnych wieści o Marcusie... Pewnego popołudnia Ariel postanowiła odwiedzić cukiernię Mariny. Przepadała za tutejszymi łakociami, a dawno tu nie była. No i pozostawała jeszcze sprawa Severiana. W natłoku obowiązków Ariel nie miała okazji do pogawędki, a zależało jej, żeby zamienić kilka słów z przyszłą bratową. Wiedziała, że Severian ma z nią syna, a jednak mimo zniesienia Losowań oboje wciąż żyją osobno, jakby nadal się ukrywali. Z przyzwyczajenia? Rozsiadła się wygodnie w maleńkiej kawiarence i zamówiła u kelnerki ulubiony deser i kawę. Poszukała potem wzrokiem właścicielki, ale Mariny nigdzie nie było. Po paru minutach na jej stoliku wylądowała
przysłana zaklęciem filiżanka aromatycznej kawy, a w ślad za nią talerzyk ze sporą porcją placka z jabłkami. Zajęta pałaszowaniem ciasta, patrzyła w lustro informacyjne przekazujące właśnie najnowsze prognozy pogody przygotowane we współpracy z udobruchanymi już płanetnikami. Potem spiker zaczął relację z jakichś zawodów sportowych, które wznowiono po dłuższej przerwie. Zatopiona w myślach, nie zwróciła uwagi na to, że łyżeczka wsypuje już piątą porcję cukru do jej filiżanki, a dzbanek rozlewa mleko na obrus. Spostrzegła to dopiero wtedy, gdy kelnerka podeszła do stolika, i zrobiło jej się głupio. Już dawno nie była tak zdekoncentrowana, ale też przepracowana. – Każdemu się zdarza, pani – skwitowała jej przeprosiny dziewczyna. Chwyciła dzbanek, a drugą ręką wykonała gest nad stolikiem i chwilę później obrus z powrotem był czysty, a dzbanek znów napełniony mlekiem. Kolejnym zaklęciem odesłała filiżankę na kontuar i przywołała następną. – Dzięki za pomoc – rzuciła zakłopotana Ariel. – Czy jest może Marina? Chciałam z nią zamienić parę słów. Miła twarz kelnerki w jednej chwili zmieniła się w maskę. – Marina wzięła parę dni wolnego – odpowiedziała chłodno. – Jeśli będę mogła jeszcze w czymś pomóc, proszę mnie zawołać. – Odwróciła się na pięcie i odeszła. W pierwszej chwili Ariel zaniemówiła ze zdziwienia, potem zaniepokoiła się zachowaniem kelnerki. Coś tu było nie tak i zamierzała to wyjaśnić. Wstała od stolika i podeszła zdecydowanym krokiem do kontuaru. – Co się stało? I nie mów mi, że nic! Dziewczyna rozejrzała się dookoła, jakby w pustej o tej porze cukierni ktoś mógł ją podsłuchać. – Jestem nie tylko pracownikiem, ale także przyjaciółką Mariny – rzekła. – Możesz, pani, przychodzić tu na kawę, deser, cokolwiek, ale rozmawianie z tobą, chociaż jesteś Naczelną, nie należy do moich obowiązków, więc wybacz, że wrócę do pracy – zakończyła dobitnie i ruszyła na zaplecze. Była zła, a Ariel nie miała pojęcia dlaczego, poszła więc za nią. – Marina ma problemy? Jakie? – zapytała; teraz ona była bardzo stanowcza. Dziewczyna pokręciła głową. – Nie mam zamiaru... – Ja też nie mam zamiaru się z tobą kłócić, więc powiedz mi, co się
stało – przerwała jej Ariel z mocnym postanowieniem, że i tak się dowie, co to za tajemnica. – Chcesz, pani, wiedzieć? Dobrze! – wybuchła kelnerka. – To się stało, że zlikwidowałaś system Losowań! – I... – I teraz nikt nie musi się ukrywać. Każdy może urządzić sobie Losowanie, kiedy chce i z kim chce! – Zgadza się. – Ariel wzruszyła ramionami. – Ale co w tym złego? – Co?! A to, że Severian zostawił Marinę! Cały czas ją zwodził, a ona biedna myślała, że kiedy system zniknie, oficjalnie uzna ją i ich syna. I wiesz, pani, co się stało?! – zasadniczo nie musiała już nic mówić, ale czy ktoś byłby w stanie ją w tym momencie powstrzymać? – Severian wyśmiał ją! Szydził, że była łakomym kąskiem w czasach, gdy takie związki były zakazane, ale obecnie jest tylko jedną z wielu jego kobiet. I że gdyby miał je wszystkie uznać, to co trzecia kobieta w mieście zażądałaby tego od niego. Rzucił ją, a ona rozpacza. Próbowała nawet popełnić samobójstwo. Teraz zamknęła się w swoim mieszkaniu i nie chce nikogo widzieć. Tak postępuje twój brat, pani, a ciebie to nic nie obchodzi! To ty mu to umożliwiłaś! Naczelni czy nie, jesteście podłymi ludźmi! Możesz mu to, pani, powiedzieć. A teraz żegnam, muszę się zająć Selimem, skoro Marina nie może. – Splunęła Ariel pod nogi, cisnęła fartuch w kąt i przekazawszy obowiązki innej wystraszonej kelnerce, opuściła kawiarnię. Ariel stała jak zamurowana. – Kto to jest Selim? – Syn Severiana i Mariny – wyszeptała kobieta.
Kolonia Goblinów znajdowała się blisko Kamieniołomów Demonów ze względu na konieczność ograniczenia kosztów transportu wydobywanego kamienia. Nazwa sugerowała, że strażnikami są tutaj wyłącznie gobliny, tymczasem domieszka krwi mrocznych elfów i orków sprawiła, że tak naprawdę nie pozostał tu już ani jeden goblin. Teraz w Kolonii żyły jedynie mieszańce, które nie były już głupimi stworzeniami o długich nochalach i paskudnej zielonej skórze, ale istotami inteligentnymi, sprawnymi i bardzo wytrzymałymi, a jednocześnie
bezlitosnymi i szalenie brutalnymi. Co najważniejsze, miały do dyspozycji bogaty arsenał najbardziej okrutnych typów broni, tak więc los tutejszych więźniów był równie opłakany jak w Kamieniołomach, chociaż wykonywali lżejszą pracę i mieli lepsze wyżywienie oraz zakwaterowanie. Mieszkali w kilku drewnianych barakach o oknach bez szyb, do których wstawiono piętrowe prycze ze słomianymi materacami i dwoma stęchłymi kocami. Posiłki były aż trzy – o niebo lepsze niż w Kamieniołomach – a do tego więźniowie mogli korzystać ze stojących na dziedzińcu za drewnianym parawanem pryszniców.
Już kiedyś był tutaj służbowo, lecz teraz na szczęście nikt go nie rozpoznał, a rana po Znamieniu Smoka zdążyła się zagoić dzięki maści, którą dał mu medyk przed wyjazdem z koszar. Ale wiadomość, że został przeniesiony z Kamieniołomów, rozeszła się lotem błyskawicy, stąd od pierwszej chwili witany był z ogromnym szacunkiem i podziwem. Przeżył i wyszedł stamtąd – a więc to bohater i pewnie niezły cwaniak! Oczywiście dostał jedną z lepszych pryczy do spania, pierwsze miejsce w kolejce do prysznica, latryny i posiłków. Wcale go to wyróżnienie nie cieszyło, ale nie zamierzał tego zmieniać. Podobnie jak inni posłusznie wykonywał swoje obowiązki, które polegały głównie na obrabianiu kamienia dostarczanego z Kamieniołomów. Kto wie, może trzymał w rękach te same skalne bloki, które wcześniej wyrąbał... Praca była nielekka, a goblinom aż się trzęsły łapy do wymierzania kar, starał się więc dawać im jak najmniej powodów do niezadowolenia. Kłopot w tym, że wszyscy dostawali baty po równo, tak dla sportu, dlatego już po kilku dniach przybyło Marcusowi kilka nowych ran. Pracy było mnóstwo, bo miasta potrzebowały ogromnych ilości materiału do odbudowania zniszczeń, a samą magią nie dało się wszystkiego załatwić. Naczelni codziennie korygowali zamówienia na nowe dostawy, gobliny zaś jeszcze bardziej poganiały więźniów, nie chcąc podpaść Głównym Magom. I tak mijały kolejne dni wypełnione wrzaskiem i przekleństwami strażników, mozolnym obrabianiem kamienia i pielęgnowaniem coraz to nowych ran. Marcus zmienił się niemal w niemowę. W milczeniu pracował, w milczeniu spożywał posiłki, nie odzywał się także, gdy
otwierał oczy o brzasku, by zamknąć je późną nocą. Za tą zasłoną milczenia zbudował w swojej wyobraźni świat, w którym on i Ariel wcale nie byli skłóceni, w którym mieszkali razem w jej domu w równoległym świecie, w którym słyszał jej śmiech i czuł ciepło ciała, gdy brał ją w ramiona. Tylko dzięki tym marzeniom potrafił egzystować. Nocami, gdy nie mógł zasnąć, gapił się przez okna bez szyb na rozgwieżdżone niebo i rozmyślał, dlaczego właśnie jego to wszystko spotkało...
Upewniła się, że zastanie Severiana w jego biurze, i tam go dopadła. Zdumiony jej gwałtownym wtargnięciem, początkowo uśmiechnął się, ale zaraz zmarszczył brwi, gdy na niego naskoczyła. – Nie rozumiesz?! – krzyknęła, gdy już wyjaśniła, w jakiej sprawie przyszła. – Wstydziłam się za ciebie! Jak mogłeś zrobić coś tak podłego? Wiem, że uczucie dwojga ludzi może się wypalić, ale czy nie należało rozstać się z Mariną trochę delikatniej? Musiałeś być taki brutalny? Nie odpowiedział. – Przecież ją kochałeś! Pamiętam, jak się cieszyłeś, gdy postanowiłam przystąpić do próby. Myślałeś wtedy, że jeśli ją przejdę i zmienię prawo, ty też będziesz mógł oficjalnie żyć z Mariną i Selimem. Zrobiłam to także dla ciebie! Co się stało, Severian? – No cóż... – chrząknął niepewnie – jak widać, nie wszystkie uczucia są tak trwałe jak twoje do Marcusa. Nasze najwyraźniej nie przetrwało próby czasu i sytuacji. – Co ty bredzisz? Uczucie może przeminąć, ale czy trzeba od razu rujnować życie drugiej osobie?! – Nie zrujnowałem Marinie życia, tylko rozstałem się z nią – stwierdził oschle. – Ale dlaczego w taki chamski sposób?! – wrzasnęła rozzłoszczona na całego. – No cóż, nie chciała uwierzyć, że to już koniec. Groziła, że zabije mnie, siebie i Selima, musiałem więc być stanowczy. – Chyba ci odbiło! Nie byłeś stanowczy, tylko zachowałeś się jak ostatnie bydlę! – Wstała i zaczęła chodzić po gabinecie, żeby jakoś rozładować złość. – Ta biedna kobieta naprawdę omal nie zabiła się przez ciebie. Wstydź się! Tak nie postępuje prawdziwy mężczyzna, a tym
bardziej Naczelny! – Niepotrzebnie histeryzujesz – rzucił chłodno. – Być może, ale mnie też kiedyś tak potraktowano, więc doskonale rozumiem, co czuje w tej chwili Marina – zaperzyła się. – A Selim? Nie zależy ci na synu? – zapytała po chwili nieco spokojniej. – To tylko dziecko. Nie jest winny waszych kłótni. Powinien mieć oboje rodziców. Severian westchnął głęboko i pogładził dłonią brodę. – Selim zawsze będzie twoim synem – dodała Ariel. – Jesteś mu winien opiekę i ochronę. – Wiem. Nie wszystkie związki układają się szczęśliwie. Musiałem się rozstać z Mariną, taki los. To oczywiście nie twoja sprawa, ale żebyś nie myślała o mnie tak źle, powiem ci, o co poszło. Nakryłem ją z innym mężczyzną. Ariel popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Trudno jej było uwierzyć, że Marina mogłaby po tylu latach tajemnego związku z Severianem tak banalnie go zdradzić. – Tak, siostro, przyłapałem ich. Byłem wściekły. W złości rzuciłem kilka słów za dużo. Potem ona natrętnie mnie szukała, chciała mi to wytłumaczyć, ale co tu było do wyjaśniania, skoro widziałem ich na własne oczy. Nie umiem zaufać po raz drugi osobie, która mnie zdradziła. Jeśli chcesz, zapytaj ją o to, ale na pewno za nic się nie przyzna. Nagle Ariel zrobiło się żal brata. Cała złość uleciała z niej jak powietrze z pękniętego balonika. – Co do jednego masz rację – kontynuował Naczelny – Selim zawsze będzie moim synem. Nie musisz się obawiać, zadbam o niego i nigdy niczego mu nie zabraknie, ale z Mariną... – Westchnął ciężko. – Miałem nadzieję, że będziemy razem, lecz po tym wszystkim... – Głos mu się załamał. Przełknął ślinę, potrząsnął głową. – Rozumiem twoje wzburzenie. Mnie by chyba też wkurzyło, gdyby Marcus zrobił coś takiego tobie... Teraz dla odmiany Ariel zrobiło się głupio. – Ważne, żeby Selim miał kochających go rodziców. – Chciała poklepać go po ramieniu, ale cofnął się urażony. – Może z czasem, gdy emocje opadną, tobie i Marinie uda się porozumieć. Przykro mi z waszego powodu. Jesteście mi tacy bliscy. Wybacz, chyba powinnam była cię wysłuchać, zanim... – W porządku. A co z Marcusem? Czy coś już wiadomo? – Nie, nic nie słyszałam, przecież zakazano mi kontaktów z komisją... Pokiwał głową i w ponurych nastrojach przystąpili do omawiania
oficjalnych spraw.
Ariel nigdy więcej nie poszła do cukierni Mariny. Nie wiedziała, jak się zachować. Chciała być lojalna w stosunku do Severiana, bo to w końcu jej brat, ale musiała też być w porządku wobec kobiety, którą zdążyła już bardzo polubić. Doszła więc do wniosku, że nie będzie mieszać się w nie swoje sprawy, bo to zwykle tylko pogarsza sytuację. Obserwowała jedynie dyskretnie zachowanie obydwojga i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że przynajmniej Selim nie ucierpiał na ich kłótniach. Zmartwiona rozstaniem się bliskich jej osób skoncentrowała się na pracy, a w wolnych chwilach odwiedzała Marcelinę w bibliotece lub w domu. Stara czarownica oczywiście natychmiast wyczuła jej zły nastrój i tak długo ją o to pytała, póki Ariel nie opowiedziała jej o Severianie i Marinie. – Cóż, zawsze był nieco wybuchowy i apodyktyczny... To musiał być dla niego potężny cios zastać Marinę z... No właśnie, z kim ona go zdradziła? – zapytała nieco wścibska staruszka. Ariel zmarszczyła brwi. – Właściwie nie wiem. Ta rozmowa była tak burzliwa, że nie zapytałam go o to, a on chyba nie miał ochoty wchodzić w szczegóły. Marcelina wzruszyła ramionami. – Fakt, nie ma się czym chwalić. A co z Marcusem? Są jakieś wieści? Już kolejna osoba zadała Ariel to koszmarne pytanie. Właśnie siedziała w kuchni Marceliny, popijając pyszne kakao, i gdy je usłyszała, filiżanka zatrzymała się w połowie drogi do ust. Odstawiła ją z ponurym wyrazem twarzy. – Zostało już niewiele pracy i niedługo będę mogła sprowadzić tutaj Amandę – powiedziała, żeby zmienić temat, ale Marceliny nie zadowoliła ta wymijająca odpowiedź. – Tęsknisz za nim... Ariel głośno wciągnęła powietrze. – Możemy pomówić o czymś innym? – Odwróciła głowę, czując, że lada chwila nie opanuje napływających do oczu łez. – Ze mną możesz być szczera. Widzę, jak się zadręczasz – rzekła
spokojnie Marcelina. – Udajesz, że tak nie jest, ale ja cię zbyt dobrze znam i wiem, że cierpisz. – Czemu ma służyć ta rozmowa? Chcesz mnie dodatkowo pognębić? – zapytała z wyrzutem Ariel. – Nie. Myślę tylko, że już czas, żebyś zaczęła działać, bo ta żałosna komisja do końca świata nie zakończy śledztwa. Jeśli im nie pomożesz, nigdy go nie zobaczysz, chyba że zmieniłaś zdanie i zaczęłaś wierzyć, że jest winny... – Nocami nic innego nie robię, tylko przekopuję archiwa w nadziei, że może coś przeoczyli. Że znajdę jakieś dodatkowe wskazówki. Gdybym chociaż mogła go czasem zobaczyć, upewnić się, że żyje i jest zdrowy, byłoby mi lżej. – Jutro pójdę z tobą do archiwum i ci pomogę – zaproponowała Marcelina. – Razem na pewno coś znajdziemy. Wiesz co, możemy jeszcze... Rozmowa dwóch kobiet trwała jakąś godzinę. Ariel wyszła od Marceliny w dużo lepszym nastroju i z mocnym postanowieniem, że zastosuje się do jej wskazówek.
Minął kolejny dzień rozładunku kamienia, wyzwisk i chłosty, a potem kolejna noc pełna marzeń. Z dnia na dzień Marcusowi ubywało sił. Każdego ranka wstawał coraz słabszy, z nadzieją, że może już dziś dostanie o jedno uderzenie batem za dużo, które skróci jego cierpienie. Może to dziś udźwignięcie kamiennego bloku okaże się ponad siły i zostanie nim śmiertelnie przygnieciony. Jednak żył i nie bardzo rozumiał, jakim cudem. Dawno niestrzyżone włosy sięgały już niemal ramion, brodzie też przydałoby się skrócenie. Strzępami brudnych szmat, które kiedyś były ubraniem, okrywał wynędzniałe, poranione ciało. Noc przestała przynosić ukojenie, odkąd zaczął cierpieć na bezsenność. Przewracał się na pryczy z boku na bok niemal do białego rana. Wiedział, że jeszcze trochę i pojawią się halucynacje, a potem popadnie w obłęd. Ale nie dbał o to. Z czasem jednak znów zaczął zapadać w sen, i to zanim zdążył przyłożyć głowę do brudnej poduszki, rano zaś współtowarzysze musieli go mocno szarpać, żeby wreszcie otworzył oczy i zwlókł się z pryczy. Ten
sen okazał się zbawienny, Marcus czuł, że pozwala mu odpocząć i na nowo nabrać sił. Nie potrafił tylko zrozumieć, dlaczego bezsenność zmieniła się nagle w ochotę do spania. „To musi być kolejna faza przemęczenia” – pomyślał pewnego późnego wieczora na sekundę przed zaśnięciem. Następnego dnia podczas śniadania więzień z pryczy obok trącił go lekko łokciem. – Kto to? – zapytał konspiracyjnym szeptem. Marcus spojrzał na niego ze zdziwieniem, zastanawiając się, o co chodzi. – No, kim ona jest? – Co ty, do cholery, bredzisz? – Mówię o tej kobitce, która cię nawiedza co noc. Widziałem ją. „A wydawało mi się, że to ja ulegam halucynacjom” – pomyślał z rozdrażnieniem. – Nie mam pojęcia, o czym gadasz – syknął szeptem. – A teraz zamknij dziób, bo nas jakiś goblin wypatrzy i będziemy mieli kłopoty! – Dobra, dobra – powiedział tamten pojednawczo. – Chyba faktycznie nic nie kapujesz. Radzę ci uważać wieczorem, przyjacielu, bo coś mi mówi, że jakaś usłużna gadzina wsypuje ci do michy środki nasenne. Marcus na moment zamarł z kęsem strawy w ustach i zmarszczył brwi. Insynuacje mężczyzny stanowczo mu się nie podobały, cały dzień jednak myślał nad jego słowami. Na wszelki wypadek nie zjadł kolacji i faktycznie tej nocy sen nie przyszedł. Marcus leżał na pryczy z otwartymi oczami i gapił się w gwiazdy za oknem, zastanawiając się, co towarzysz jego niedoli mógł mieć na myśli. Około północy, gdy w całym baraku wszyscy pochrapywali miarowo, usłyszał szelest. W ciszy, jaka spowijała śpiących, ten szelest niemal poderwał go z łóżka. Jego oddech przyspieszył, ciało zadrżało z emocji. Spod przymrużonych powiek dojrzał sunący w jego stronę... czarny obłok! Zacisnął szczęki i pięści i całą siłą woli nakazał sobie spokój. „Czyżby chcieli mnie ukradkiem zabić? Ale po co? Przecież mogą to zrobić oficjalnie. Chyba że to nie Naczelni pragną mojej śmierci, ale...”. – Gonitwa myśli w jego głowie przypominała szalony galop. Nagle ciemny obłok zaczął się rozpływać i Marcus zobaczył w księżycowej poświacie... smutną twarz Ariel. Wstrzymał oddech przekonany, że teraz to już na pewno ma halucynacje i jeśli otworzy oczy, sen zniknie na zawsze. Ariel zaś spojrzała na niego z czułością, potem
rozejrzała się po baraku, wyciągnęła dłoń i wykonała nią jakiś gest. – Alcedonium – wyszeptała i kilku kręcących się nerwowo więźniów zaczęło spokojniej oddychać. Teraz była pewna, że nikt im nie przeszkodzi. Zaskoczenie całkowicie Marcusa sparaliżowało. Leżał bez ruchu, patrząc, jak ona kładzie się obok, nakrywa go swoją peleryną i wtula się w niego z cichym westchnieniem. Bał się nawet odetchnąć, żeby jej nie spłoszyć. Tej nocy opowiedziała mu szeptem, że nie szczędzi wysiłku, żeby znaleźć dowody jego niewinności. Dowiedział się także o powołaniu komisji, pracach naprawczych w mieście, śmierci Vivianne i rozpaczy Croya, o burzliwym rozstaniu Severiana z Mariną i wielu, wielu innych sprawach. Coś mu podpowiadało, że jeżeli Ariel zorientuje się, że on nie śpi, nie zobaczy jej już nigdy więcej, robił więc wszystko, co w jego mocy, żeby się nie zdradzić, chociaż rozpaczliwie pragnął wziąć ją w ramiona i całować, póki wystarczy mu tchu. Trwał tak aż do pierwszych promieni poranka, kiedy to peleryna Ariel ponownie zmieniła się w obłok, by po chwili zniknąć wraz z jej właścicielką. Pierwsi więźniowie zaczynali się budzić, a on nadal leżał, nie zdając sobie sprawy, że po policzkach spływają mu łzy. Jego pięść ciągle była zaciśnięta jak w chwili, gdy próbował schwytać skraj płaszcza Ariel, który niczym dym uleciał z wiatrem. Tego dnia Marcus był jeszcze cichszy i spokojniejszy niż zwykle. Targały nim bardzo różne uczucia: radosne zdumienie, cicha nadzieja, niedowierzanie, wzruszenie, rozpacz i tęsknota. Nie wiedział, dlaczego to zrobiła i czy ją jeszcze zobaczy, chciał tylko, by kolejna noc nadeszła jak najszybciej. Tego wieczora także nie zjadł kolacji i znowu nie spał, gdy się pojawiła... I tak noc za nocą spędzali wspólnie, stęsknieni wzajemnych czułości. O brzasku wraz z ostatnim pocałunkiem Ariel wlewała Marcusowi do ust kilka kropli eliksiru wzmacniającego, by miał siły przetrwać kolejny koszmarny dzień. Potem jej płaszcz zamieniał się w ciemną chmurę i odlatywała wraz z nim w kierunku miast.
Tak oto dzięki radom Marceliny Ariel co noc odwiedzała Marcusa
w Kolonii, upewniając się, że nic mu nie jest, i kojąc swoją tęsknotę u jego boku. Oczywiście nikt oprócz starej czarodziejki nie miał pojęcia, co Naczelna trzeciego miasta, Ariel Odgeon, robi nocami. Wiedziała, na jak ogromne kłopoty by się naraziła, gdyby to się wydało, ale za nic w świecie nie chciała zrezygnować z tych nocnych wypraw. Tymczasem odbudowa miast szła pełną parą i dzień sprowadzenia Amandy zbliżał się wielkimi krokami. Miasta zaczynały żyć dawnym rytmem. Na nowo ruszyły zawody sportowe drużyn wojskowych i cywilnych, znowu słychać było radosne śpiewy dobiegające z tawern, a w lustrach informacyjnych pojawiały się wesołe reklamy i występy zespołów muzycznych. Odbyło się też kilka festynów i kramarze jak dawniej rozstawiali swoje stragany, kusząc przechodniów mnogością towarów. Ataki bestii na miasta były teraz tak sporadyczne, że prawie niezauważalne. Odkąd Ariel zaczęła odwiedzać Marcusa, wyraźnie poprawił jej się humor. Uśmiech pojawiający się na jej twarzy nieco dziwił kilku znajomych, szczególnie Fabiena, ale nic nie mówił, postanowił tylko, że dowie się, co jest przyczyną tak niespodziewanej radości Naczelnej. Pewnego wieczora ujrzał, jak pod osłoną nocy wykrada się z ratusza i podąża w stronę śluzy. Otwiera ją zaklęciem, zakłada ciemną pelerynę i... rozwiewa się w mroku. Elf patrzył za nią jakiś czas zamyślony, potem niespiesznie wrócił na swoje stanowisko do ratusza.
Zbliżała się północ. Ariel leciała nad łąkami i wzgórzami w kierunku Kolonii Goblinów, szczęśliwa, że za chwilę znowu zobaczy Marcusa. Już z daleka widziała w świetle księżyca ogrodzenie, budki wartowników, baraki. Rozejrzała się czujnie i wylądowała tuż przed tym właściwym. Wszyscy spali, nawet te małe dranie gobliny. Ostrożnie ruszyła w kierunku wejścia do baraku. Obłok ciemnej peleryny wirował dookoła niej przy każdym jej kroku. Przekroczyła próg i powoli zaczęła iść między rzędami cuchnących prycz. Za każdym razem, gdy tu była, ogarniał ją żal na myśl o nieszczęśnikach, którzy muszą żyć w takich warunkach. Przystanęła obok pryczy Marcusa i znowu jak wiele nocy z rzędu patrzyła przez
chwilę na tę umęczoną i wychudzoną twarz, przyrzekając sobie, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby go stąd wyciągnąć. Potem jak każdej nocy rzuciła na śpiących w baraku mężczyzn zaklęcie alcedonium i ostrożnie położyła się obok Marcusa, uważając, aby go nie obudzić żadnym gwałtowniejszym ruchem. Peleryną nakryła ich oboje. Ariel z ufnością wtuliła się w jego ciało. Kiedy uleczyła zaklęciami kilka nowych ran na jego ciele, zaczęła mu szeptem opowiadać o postępach prac nad powrotem miast do dawnego życia i zamiarze sprowadzenia tutaj Amandy. W pewnej chwili oddech mężczyzny przyspieszył i spoczywająca nieruchomo dłoń objęła ją i przytuliła. Uniosła głowę i zerknęła na jego twarz. Błękitne oczy Marcusa spoglądały na nią w ciemnościach, a po policzkach spływały mu łzy. Kilka bardzo, bardzo długich chwil oboje nic nie mówili, tylko patrzyli. – Nie powinieneś był się obudzić – wyszeptała w końcu Ariel. – Nie powinnaś była tu przychodzić... – Jak długo nie śpisz? – Długo. Wiele nocy. Co wieczór kładę się z nadzieją, że znowu się pojawisz, i co rano umieram z żalu, gdy odchodzisz. Nie przychodź tu więcej, proszę. Tu nie jest dla ciebie bezpiecznie. Nie narażaj się dla mnie, Ariel – szeptał gorączkowo, jakby w obawie, że nie zdąży jej wszystkiego powiedzieć. – To nie ma sensu. – Dla mnie ma! – Nie, nie ma. Spójrz na mnie. Jestem brudnym, obszarpanym nędzarzem. Więźniem. Mordercą. Popatrz dookoła. Żyję w zawszonym, plugawym baraku, z chorymi, cuchnącymi ludźmi. Nie takie miało być nasze życie. Nie o takim marzyłem, Ariel. Nigdy stąd nie wyjdę, a ty oficjalnie nie będziesz mogła mnie tu odwiedzać. Jaki sens ma takie życie? Nie obiecuj mi wspólnej przyszłości, bo dobrze wiesz, że ona nigdy nie nadejdzie. Przypomnij sobie to wszystko, co nas spotkało, przeszkody, które zawsze się pojawiały na naszej wspólnej drodze. Nie rozumiesz, nasze uczucia nie mają znaczenia. Nigdy nie będzie nam dane być razem. Proszę, nie katuj mnie tymi czczymi obietnicami... – Przysięgłam sobie, że cię stąd wyciągnę – przerwała mu gniewnie. – I zamierzam, do cholery, to zrobić, więc nie mów mi, że to bez sensu! – Zobaczył, jak przełyka nerwowo ślinę i zaciska usta, żeby się nie rozpłakać. – Głuptasie – westchnął i pogładził jej włosy – tyle razy mnie ratowałaś. Myślisz, że teraz także ci się uda? Nie, Ariel. – Pokręcił głową.
– Tym razem to niemożliwe. Jeszcze nigdy nikogo stąd nie uwolniono. Wiem, co mówię, bo sam eskortowałem tutaj więźniów. Jeśli zdejmiesz mi kajdany, zaalarmujesz wszystkich strażników i pozostałych Naczelnych. Będą wiedzieli, kto to zrobił, i ściągniesz na siebie nieszczęście, a mnie i tak wytropią. Nie mam złudzeń co do mojego losu, więc i ty się ich pozbądź. Wróć do miasta i wykonuj swoje obowiązki Naczelnego najlepiej, jak potrafisz i... – Nigdy – przerwała mu i zaczęła go żarliwie całować. W jej pocałunkach była rozpacz, ale i nadzieja, energia, optymizm. Swoimi pieszczotami przekonała Marcusa, że zdoła go wyrwać z tego piekła. Że mimo beznadziejnej sytuacji ich wspólna przyszłość jednak nadejdzie. Teraz i on rozpaczliwie chciał w to uwierzyć. Gdy pierwsze promyki słońca rozjaśniły niebo i ich spotkanie dobiegło końca, Ariel uśmiechnęła się i wyszeptała: – Bądź dobrej myśli, nie pozwolę ci tu zginąć. Tylko uwierz, że potrafię to zrobić. – Jeszcze raz go pocałowała. – A teraz wypij to... – Na jego wargi spadło kilka kropli energetycznego eliksiru. – Chcę mieć pewność, że wystarczy ci sił, dopóki nie znajdą się dowody twojej niewinności. Na mnie już czas... Patrząc, jak jej płaszcz zamienia się w ciemny obłok, coś sobie przypomniał. – Czekaj! Powinnaś o czymś wiedzieć. To dotyczy Oriany. Poczekaj, to ważne...! Zerknęła w stronę jaśniejącego nieba. – Już nie ma czasu, przemiana się zaczęła. Powiesz mi to wieczorem. Zdążył jeszcze ujrzeć jej uśmiech i już po chwili była tylko wspomnieniem.
Droga powrotna nie zajęła jej wiele czasu. Przypominała sobie wydarzenia tej nocy, słowa, jakie między nimi padły, przeżywała każdą spędzoną z Marcusem chwilę. Może dobrze się stało, że się obudził, bo będzie mógł jej podpowiedzieć, gdzie szukać dowodów na to, że Oriana nim manipulowała. To ważne, bo dotąd przekopywanie archiwów nic nie dało, i ostatnią rzeczą, jaką zamierzała zrobić, było przeszukanie chaty Oriany na bagnach.
Weszła przez śluzę do miasta i niezauważona przez nikogo dotarła do ratusza. Przywołała windę i w radosnym nastroju wjechała na piętro, na którym mieścił się jej apartament. Na szczęście wszyscy jeszcze spali, a od czasu, gdy większość bestii zniknęła, ani w ratuszu, ani przy śluzie nie było już wartowników. Drzwi windy otworzyły się z cichym sykiem i Ariel wyszła pewnym krokiem na korytarz... by stanąć twarzą w twarz z Fabienem! – O, witaj! Już nie śpisz? Ranny z ciebie ptaszek – zaczęła, żeby ukryć zmieszanie. Elf spojrzał na nią badawczo. – Prawdę mówiąc, w ogóle nie spałem. – Oooo! – Nic więcej nie potrafiła wymyślić. Gorączkowo szukała usprawiedliwienia swojej nieobecności, a gdy wreszcie doszła do wniosku, że przecież wcale nie musi się tłumaczyć, usłyszała: – Wiesz, że złamałaś prawo... Popatrzyła na Fabiena ze zdziwieniem. – Nikomu nie wolno wchodzić do Kolonii Goblinów bez zgody wszystkich Naczelnych – wyjaśnił. – Nikt nie może odwiedzać więźniów. Ciebie to też obowiązuje, Ariel. – Jakim prawem mnie...?! – Takim, że jestem twoim adiutantem, ochroniarzem i przyjacielem – przerwał jej bezceremonialnie. – Jego przyjacielem zresztą też! To, co robisz, to nie tylko łamanie prawa, ale przede wszystkim dręczenie Marcusa. Tak, Ariel, dając mu nadzieję, której nigdy nie powinien mieć, znęcasz się nad nim! On doskonale zna realia i wie, że zakończy życie w Kamieniołomach, a w najlepszym razie w Kolonii. Przyjął to do wiadomości i pogodził się z tym. Ty obiecujesz mu wolność, która nigdy nie nadejdzie. A to okrutniejsze niż razy zadawane batem Kamiennego Strażnika. Nie masz serca, kobieto?! – Mam, Fabien – odpowiedziała po dłuższej chwili i westchnęła. – Większe niż myślisz. Nie składam mu czczych obietnic. I zamierzam go stamtąd wyciągnąć. Jestem pewna, że ma jakieś wiadomości na temat Oriany, które pomogą mi zdobyć niezbędne dowody jego niewinności. Zacisnęła usta z miną osoby absolutnie pewnej swojej racji i ruszyła w kierunku własnego apartamentu. Cały radosny nastrój tego poranka w jednej chwili rozwiał się jak dym. Elf patrzył zamyślony za Ariel, póki nie zniknęła za drzwiami pokoju, a potem podszedł do windy.
Podążył za innymi więźniami na śniadanie. Pospiesznie przeżuwając obrzydliwą strawę, rozmyślał nad słowami Ariel i nie potrafił zrozumieć, jak po tym wszystkim, co zrobił, ona nadal może chcieć go uwolnić. Iskra nadziei, którą w nim rozbudziła, zaczęła jednak nieśmiało płonąć. Wraz z nadzieją nadeszły marzenia i plany. Podbudowany i w dobrym nastroju Marcus ruszył jak zwykle do swoich zajęć. Wszystko zdawało się tego dnia lepsze niż w rzeczywistości. Paskudne posiłki smakowały niemal jak wykwintne dania, ogromne głazy nie były już takie ciężkie, a wyzwiska i uderzenia goblinów mniej dotkliwe. Pracował ze zdwojoną energią przy obróbce kamienia, uśmiechając się nieznacznie pod nosem, co oczywiście zwróciło uwagę jego towarzyszy, ale nie dbał o to. Tęsknił za nadejściem nocy, kiedy znowu zobaczy Ariel. Dzień dłużył się niemiłosiernie. Gdzieś koło południa gobliny odtrąbiły przerwę na coś, co nazywały obiadem. Marcus poczłapał więc za innymi więźniami w kierunku prymitywnej garkuchni po swoją porcję gulaszu. Kolejka przesuwała się w milczeniu – tu także obowiązywał zakaz rozmawiania – stał więc i gapił się w plecy więźnia tuż przed nim, myśląc o tym, że jeśli przekaże Ariel to, co wie, być może ona... Ogłuszający ryk rozdarł powietrze i niebo przesłonił ogromny cień, a właściwie wiele cieni. Gwałtownie poderwał głowę, wylewając zawartość swojej miski na plecy najbliższego więźnia. Nie zwrócił jednak na to uwagi, tamten zresztą też. Wszyscy skazańcy i gobliny patrzyli jak zahipnotyzowani w niebo, przysłaniając dłońmi uszy, aby nie ogłuchnąć od smoczych ryków. „Smoki tutaj?!”. Swymi doświadczonymi oczami wojskowego przyjrzał się im uważnie. Bestie krążyły nad Kolonią, jakby kogoś wypatrując. Błyskawicznie ocenił sytuację. – Musimy uciekać! – wrzasnął do stojącego najbliżej goblina, ale ten tylko się skrzywił i podniósł bat. Marcus chwycił jego ramię, uniemożliwiając mu zadanie ciosu, a drugą ręką złapał go za kołnierz i przydusił. – Daj sygnał do ucieczki! – wycedził przez zęby. – To są dzikie smoki i zaraz nas zaatakują! Jeśli się nie schowamy, wszyscy zginiemy!
Goblin popatrzył na niego jak na wariata. – Co ty możesz wiedzieć, nędzny morderco! – zaskrzeczał. – A to, że byłem oficerem i doskonale znam smoki! – wydarł się, zwracając na siebie uwagę. – Wiem, kiedy są w dobrym nastroju, a kiedy lepiej nie wchodzić im w drogę! Te chcą nas ukatrupić, więc zawiadom Naczelnych i... Ponowny ryk zagłuszył jego dalsze słowa. Wszystko potoczyło się potem błyskawicznie. Z nieba spadło kilkanaście ogromnych dzikich smoków. Ocean ognia, który wyrzuciły w stronę nieświadomych zagrożenia mieszkańców Kolonii, natychmiast objął cały obóz. Wszyscy rzucili się do ucieczki co sił w nogach, pędząc na oślep przed siebie i tratując się wzajemnie. Każdy szukał kryjówki, dla nikogo jej nie było. Fale ognia zmiotły z powierzchni ziemi baraki, domki strażników, magazyny, kuchnię. Nawet głazy rozpadały się w pył pod wpływem ogromnej temperatury. Szczęście mieli ci, którzy natychmiast zginęli. Smoczy oddech spopielił ich ciała, pozostawiając jedynie stopione kajdany – upiorny ślad ich egzystencji. Ci, którzy przeżyli, wzywali teraz na pomoc niebiosa i modlili się o szybki koniec. Jednych modlitwy zostały wysłuchane, inni umierali bardzo długo w męczarniach. Kogo oddech smoków nie dosięgnął, ginął rozerwany na strzępy zębami i pazurami. Nad Kolonią unosił się smród spalenizny, a wszędzie leżały zakrwawione strzępy ciał. W pierwszym odruchu Marcus chciał uciekać tak jak inni, potem jednak zaczął sobie przypominać, czego go nauczyły wieloletnie wojskowe treningi i częste potyczki podczas patroli na Rubieżach. W sytuacjach zagrożenia działał jak automat. Zdusił więc panikę. Wiedział, że nie zdoła nikogo ocalić, mógł jednak sam spróbować przeżyć. Nie zważając na płomienie, chaos, ogłuszające ryki smoków i jęki rannych, zaczął się czołgać w stronę zawalonej kuchni i magazynów. Rozpalona ziemia parzyła, gorące powietrze nie pozwalało odetchnąć. Pełznął od jednego do drugiego głazu, mijając po drodze zwęglone i zastygłe w różnych pozach ciała. Ujrzał cel. Miał nadzieję, że wystarczy sił, by się tam doczołgać. Kajdany stanowczo mu nie pomagały. Parę razy omal nie dosięgły go języki ognia, ale w ostatniej chwili zdołał im umknąć. Wiedział, że jeśli dotrze do gruzowiska, być może uda mu się przetrwać, nim nadejdzie pomoc. Cel był tuż-tuż... W pewnym momencie uświadomił sobie, że nad spalonym obozem zaległa przerażająca cisza. Zaskoczony spojrzał do góry. Oto na jasnym niebie ujrzał stado smoków krążących tak, jakby na coś czekały. Na co...?
Zerknął w inną stronę i natychmiast zrozumiał. Wielki brązowozielonkawy gad lustrował właśnie zniszczenia i sprawdzał skuteczność ataku. Marcus przyjrzał mu się i zadrżał z emocji, a potem błyskawicznie ocenił sytuację i zmusił swoje lepkie od potu ciało do zdwojonego wysiłku. Bolały go mięśnie, paznokcie połamane od chwytania się głazów krwawiły, ale nie dawał za wygraną. A oto i cel... Smok dostrzegł go jednak i ryk triumfu oznajmił światu, że oto za chwilę zginie ostatni człowiek. Potem gad zanurkował w jego stronę i plunął ogniem. W ostatniej sekundzie, nim płomienie go dosięgły, Marcus wczołgał się do kamiennego tunelu pod pozostałością kuchni. W tej piwnicy głęboko pod ziemią gobliny przechowywały broń, a także zapasy mięsa, które najszybciej ulegało zepsuciu. Całość wyłożono od środka głazami, które miały być dobrym zabezpieczeniem zarówno przed palącym słońcem, jak też złodziejami. Nim stracił przytomność, uświadomił sobie, że chyba sam wpędził się w pułapkę bez wyjścia. „Instynkt oficera – czy w ogóle istnieje coś takiego? Raczej głupota, przez którą zginę...” – pomyślał jeszcze. Chwilę później jego obawy potwierdził smok, który najpierw wypalił wszystko dookoła podziemnego magazynu goblinów, a potem wylądował w tym miejscu, zawalając kruchą konstrukcję. A wtedy nad pogorzeliskiem zapadła niezakłócona niczym cisza...
Ariel przez cały poranek przeglądała raporty i naradzała się z najbardziej uczonymi magami trzeciego miasta. Dopiero po obiedzie wyszła na ulicę, aby zobaczyć, jak to, o czym rozmawiali tyle godzin, wygląda w praktyce. Potem zamierzała wstąpić do Marceliny i opowiedzieć jej o rozmowie z Marcusem, przejrzeć do końca dokumenty w archiwach i zaplanować wyprawę do posiadłości Oriany, a w nocy oczywiście odwiedzić Marcusa. Była zła na siebie, że nie potrafi go wydostać z tego piekielnego miejsca. Miała wielką nadzieję, że wyprawa na bagna, do domu Oriany, pozwoli jej wreszcie znaleźć to, czego szuka. Jeśli trzeba będzie, rozbierze nawet cały budynek cegła po cegle. W wyprawie do miasta towarzyszył jej oczywiście Fabien. Grzeczny, usłużny, ale chłodny. No cóż, po porannej kłótni jej też minął dobry
humor. Szli ulicami, raz po raz witani przez mieszkańców, co jakiś czas przystając przy kolejnej budowie, aby porozmawiać z majstrami. Ariel upewniała się, że mają potrzebne budulce, i wysłuchiwała ich uwag i skarg, a chochlik, który im towarzyszył, wszystko to skrzętnie zapisywał. Po paru godzinach wędrówki, nieźle już zmęczona, usiadła w kawiarence nieopodal sklepu Orestesa. Już po chwili zjawił się sam czarodziej. Pragnął przedstawić Naczelnej swoje nowe pomysły na eliksiry i omówić z nią działanie napoju antydepresyjnego dla Croya. – Zrobił się otępiały. Nie jestem pewna, czy nadal go pije, a może po prostu jego organizm już się przyzwyczaił? – rzuciła zamyślona Ariel. – Kompletnie nie mam pomysłu, jak go wyciągnąć z boksu. Siedzi tam całymi dniami i tylko patrzy w ścianę. Bardzo schudł, łuski też zrobiły się jakieś takie matowe. – Upiła łyczek kawy ze stojącej tuż przed nią filiżanki. – Może dać mu eliksir rozweselający? – podsunął usłużnie aptekarz. – Nie, pewnie chichotałby jak idiota, a w głębi duszy nadal by rozpaczał. – No to chyba musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać. – Nie wiem, smoki dobierają się w pary na całe życie. – To prawda – włączył się do rozmowy Fabien. – Od śmierci Nelly minęło już wiele czasu, a Neret nadal jest sam i jedyne, co go interesuje, to walka. – Ale z nim jednak już jest lepiej – odparła Ariel. – Tak, ostatnio rzeczywiście nieco się zmienił. Nie jest już taki wredny i częściej rozmawia, ale chyba tylko dlatego, że jest smokiem Naczelnego Maga, twoim, Ariel. To go mobilizuje do aktywniejszego życia. Tymi słowami Fabien niechcący podsunął Ariel pewien pomysł. – Myślicie, że... – zaczęła. – Przerywamy transmisję meczu, żeby nadać ważną wiadomość! – usłyszeli zdenerwowany głos spikera w pobliskim lustrze informacyjnym. – Patrol oficerski właśnie doniósł, że kilka godzin temu doszło do ataku dzikich smoków na Kolonię Goblinów. W wyniku tego ataku Kolonia została doszczętnie zniszczona. Dzikie smoki dosłownie zmiotły ją z powierzchni ziemi. Żaden więzień ani strażnik nie przeżył. Przyczyny ataku są nieznane. Oto obrazy, jakie dostarczyli nam oficerowie patrolujący tamten teren. Ostrzegamy, że są bardzo drastyczne. Fabien, Orestes i Ariel zerwali się z krzeseł i wpatrzyli z otwartymi
ustami w taflę lustra. Żadne nic nie mówiło. Każde chłonęło informacje. Ich oczom ukazała się spalona smoczym ogniem ziemia, ślady po dawnych barakach, zwęglone szczątki więźniów, które można było rozpoznać jedynie po stopionych kajdanach, spopielone ciała goblinów, dym unoszący się nad pogorzeliskiem... Transmisja została zakończona... Fabien i Orestes powoli odwrócili głowy i spojrzeli na Ariel. Wiedzieli, jak wiele tamto miejsce dla niej znaczy. Jak bardzo starała się zrobić wszystko, żeby uwolnić stamtąd Marcusa. Przyglądali jej się z mieszaniną smutku i współczucia na twarzach. Ona zaś nadal patrzyła w milczeniu w lustro. Jej twarz była martwa, a kruczoczarne włosy w ciągu paru sekund stały się srebrzyste. Potem mężczyźni ujrzeli na jej pobladłej twarzy łzy i usłyszeli, jak szepcze przez zaciśnięte usta: – Nie. Nie wierzę. Nie teraz. To niemożliwe! Nie wierzę. – Zamrugała gwałtownie i zanim się zorientowali, uniosła się w powietrze. Chwilę później jej srebrzysta peleryna Naczelnego mignęła między budynkami. Ariel gnała w kierunku kopuły. Również przechodnie przystanęli zapatrzeni w niebo. Mało kto umiał lewitować, a już na pewno nikt nie robił tego publicznie. – Lepiej powiadom pozostałych Naczelnych. Niech któryś za nią poleci, zanim narobi jakichś głupstw – powiedział cicho Orestes. Fabien kiwnął głową i podszedł do lustra komunikacyjnego. Wkrótce dwaj czarnoksiężnicy, którzy także potrafili lewitować, polecieli w ślad za Ariel w kierunku Kolonii Goblinów.
Już z daleka zobaczyli na pogorzelisku samotną postać w srebrnej pelerynie. Kiedy wylądowali tuż koło niej, nie zwróciła nawet na nich uwagi. Rozgorączkowana przeczesywała teren spalonej Kolonii, mrucząc coś pod nosem. – O, dobrze, że jesteście! – rzuciła w końcu zamiast powitania. – Trzeba przeszukać teren. Możecie? – Ariel – odparł Cyrus spokojnym głosem – to nie ma sensu. Oficerowie już przetrząsnęli tu wszystko. W odpowiedzi ujrzał dwoje czarnych oczu patrzących na niego niemal z nienawiścią. – Oficerowie nie mają takich magicznych zdolności jak Naczelni! –
wycedziła. – Mogli coś przeoczyć! Jeśli przyleciałeś tu, żeby mi powiedzieć, że to bez sensu, to zabieraj stąd swoją pomarszczoną dupę! Ale już! A jeżeli zmienisz zdanie, to zacznij przeszukiwanie od tamtego końca. Tu już wszystko sprawdziłam. Cyrus spojrzał na nią z niechęcią, a potem zerknął na Celestyna. Ten zacisnął usta, kiwnął głową i zabrał się do pracy. Jakiś czas potem dołączyli do nich pozostali Naczelni, którzy przybyli tu na pegazach. Wiele godzin później, umęczeni i brudni, przysiedli na jakimś głazie w pobliżu dawnego baraku. Nikt nic nie mówił, wszyscy byli porażeni makabrycznym widokiem. Nie znaleźli ani jednego żywego więźnia czy goblina. Ciała wielu ofiar były tak zwęglone, że rozsypywały się przy dotknięciu. Ariel siedziała otępiała z bólu, nie zważając nawet na to, że jej srebrna peleryna Naczelnego jest w opłakanym stanie. Cyrus zaproponował wszystkim magiczną wodę, ale nikt nie zareagował. To miejsce kaźni odbierało ochotę na cokolwiek i porażało przytłaczającą ciszą. Mając pewność, że nie znajdą nikogo żywego, Severian dał znak do powrotu. Tym razem Ariel, Celestyn i Cyrus nie polecieli sami do miasta, tylko razem z pozostałymi Naczelnymi dotarli do swych siedzib na grzbietach ich pegazów. Jeszcze tego samego wieczora lustra informacyjne wszystkich miast przekazały relację z oględzin miejsca zniszczenia. Spiker oświadczył grobowym głosem, że chociaż w Kolonii Goblinów przetrzymywano skazańców, nawet oni nie zasłużyli na taką śmierć, i ogłosił powszechną żałobę. Mieszkańcy dowiedzieli się także, że zgodnie z postanowieniem Rady Czarnoksiężników powstanie w tamtym miejscu obelisk upamiętniający ofiary koszmarnego ataku, a także wzmożone zostaną patrole wokół miast. Serwis informacyjny zakończyła wiadomość o umorzeniu śledztwa w sprawie Marcusa Brenta. Tę noc Ariel spędziła w tropikalnym ogrodzie na dole ratusza. Otępiała z rozpaczy poszła tam, gdy tylko wróciła do miasta, zablokowała drzwi wejściowe i ułożyła się zwinięta w kłębek obok fontanny. Nie miała pojęcia, po co to zrobiła. Chciała być sama ze swoim bólem, pragnęła ukojenia, szukała odpowiedzi... Wszystko to znalazła w bajecznie kolorowym tropikalnym ogrodzie, a odpowiedzi na pytania usłyszała w szumie magicznego strumienia.
Obudziło ją natarczywe dobijanie się do drzwi. Przetarła oczy i zobaczyła, że nadal znajduje się w tropikalnym ogrodzie na dole ratusza trzeciego miasta. Chryste! Spała tutaj?! W pobliżu magicznego strumienia, o którym wiadomo, że może zmącić umysł? Widząc zaglądającego przez szybki zmartwionego Severiana, niechętnie wstała i odblokowała drzwi, każąc odesłać towarzyszących mu oficerów. Został tylko Fabien. – Nie powinnaś była tu spać – zaczął Severian – to niebezpieczne. Fabien tylko patrzył na nią ponuro. Obydwaj zdawali się sprawdzać jej samopoczucie. Wiedziała, że musi coś powiedzieć, inaczej nie zostawią jej w spokoju. – Jak widać, żyję i miewam się, cholera, dobrze! Nie obawiaj się, bracie, nie zaniedbam swoich obowiązków Naczelnego! – warknęła i ruszyła do windy. Elf wymienił spojrzenia z Naczelnym i ruszył w ślad za nią na górę. W biurze, gdy zostali sami, Fabien podszedł do niej, objął ją i pogładził po włosach. Dopiero teraz, w jego ramionach, pozwoliła sobie wreszcie na wybuch rozpaczy, żalu i gniewu. Bardzo długo przytulał ją i uspokajał. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że był i tulił jak dziecko, delikatnie kołysząc. Pewnie zostałby dłużej, gdyby rozkaz Zoriana nie wezwał go z powrotem do koszar. Zapewniła elfa, że nie musi się o nią obawiać, lecz gdy tylko została sama, rozpacz zaatakowała ze zdwojoną siłą. Wielka szklanica eliksiru nasenno-antydepresyjnego odparła z powodzeniem ten atak i po chwili kobieta zasnęła w przylegającej do gabinetu sypialni. Chochlik zadbał, by nikt nie przeszkadzał Naczelnej. Następnego dnia Severian ponownie zawitał do ratusza trzeciego miasta. Co prawda Fabien opowiedział mu, co się wydarzyło poprzedniego dnia, Naczelny wyraził jednak obawę, że gdy jego siostra się zbudzi i będzie sama, może zrobić jakieś głupstwo. Przybył więc terminalem do teleportacji wprost ze swojej siedziby do jej apartamentu. Jakież było jego zdumienie, gdy chochlik oznajmił mu, że Naczelna jest w... sali konferencyjnej. Zaskoczony podążył we wskazanym kierunku, aby po paru minutach dołączyć do grona magów biorących udział w typowej naradzie dotyczącej problemów trzeciego miasta. Czarnoksiężnicy poszczególnych resortów zdawali raport z poprzedniego dnia i przedstawiali plany na następne dni. Ariel stała przy wiszącej w powietrzu trójwymiarowej makiecie miasta i uważnie słuchała, czasem wtrącając jakąś uwagę, czasem o coś pytając.
Gdyby Severian nie był świadkiem koszmaru, jaki przeżyła dwa dni wcześniej na pogorzelisku, nigdy w życiu nie pomyślałby, że spotkała ją tak wielka tragedia. W końcu magowie pozbierali swoje notatki i raporty i ruszyli do drzwi. Severian został. Wydawało się, że dopiero teraz Ariel go dojrzała. Uśmiechnęła się smutno, skinęła głową i podeszła do niego. – Fajnie, że wpadłeś. – Chciałem... – Chciałeś sprawdzić, czy mi całkiem nie odbiło i czy nie histeryzuję gdzieś po kątach – przerwała mu spokojnie. Zrobiło mu się głupio, że tak celnie nazwała jego podejrzenia. – Wiedziałeś, że odwiedzałam Marcusa w Kolonii – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Kiwnął głową i ciężko westchnął. – Zmusiłem Fabiena, żeby mi powiedział. Martwiłem się o ciebie. Chwilę oboje milczeli. – Powiedział mi jednej nocy, że nigdy nie będziemy razem. Że zawsze coś nam staje na drodze. Wtedy wściekłam się na niego, dziś jednak myślę, że miał rację. Tak wiele razy walczyłam o niego, o nas, i gdy już wydawało się, że nam się uda, znowu coś szło nie tak, znowu pojawiała się kolejna przeszkoda. Wczoraj uświadomiłam sobie, że miał rację, że nie było nam pisane być razem. Przeznaczenie jest rzeczą nieuchronną... Mag wpatrywał się w nią z poważną miną. – Co teraz zrobisz? – Chcesz wiedzieć, czy wrócę do mojego świata? Nie, Severian, nie wrócę. Bo widzisz, wiele dni temu Marcus uświadomił mi, że to ten świat jest mój, a nie tamten. Gdy Darren zniszczył miasta, obiecałam sobie, że jeśli go pokonam, nigdy nie opuszczę tego świata. Że będę mu służyć wiernie całą swoją wiedzą i mocą. Że dam z siebie wszystko. Potem dowiedziałam się, kim był mój ojciec, i ta obietnica nabrała zupełnie nowego znaczenia. Jako Naczelna mam tutaj wiele do zrobienia. Ludzie mi ufają i jestem im to winna. Nie musisz więc martwić się o mnie. Tak wiele razy słyszałam o śmierci lub zaginięciu Marcusa, tak wiele razy go opłakiwałam... – Głos jej zadrżał. – Muszę zamknąć ten rozdział mojego życia, zająć się pracą. Severian pokiwał głową. Odniosła wrażenie, że jest niezadowolony. Tak, to na pewno jej się tylko zdawało. – Myślałem, że wrócisz do tamtego świata. Skoro jednak taka jest twoja wola... Prawdę mówiąc, obawialiśmy się, że gdy odejdziesz,
przybędzie nam obowiązków. Mamy już dwa miasta bez Naczelnych Magów. – Nie musisz się martwić, będę na dzisiejszej naradzie Naczelnych. – Okej, mogę zatem wracać do pracy. Pamiętaj, że masz tu przyjaciół... i brata – dorzucił. – Moje drzwi zawsze stoją przed tobą otworem, jeśli poczujesz potrzebę wypłakania się. Podziękowała mu tylko skinieniem głowy i już po chwili obserwowała, jak zmierza w kierunku windy.
Jeszcze tego samego popołudnia, po naradzie Naczelnych Czarnoksiężników, Ariel przeniosła się do swojego dawnego pokoju w koszarach. Dzięki połączeniu go z kwaterą Marcusa powstało niewielkie, ale przytulne mieszkanko, w którym czuła się lepiej i swobodniej niż w apartamentach w ratuszu. O zmierzchu ruszyła skrajem lasu w kierunku rozwidlenia dróg, na którym stał posąg Zielarza, centaura i smoka. Bez słowa podeszła do kamiennych rzeźb, położyła dłoń nad lewą piersią w miejscu, gdzie miała wypalone znamię, przymknęła oczy i wymówiła w myślach zaklęcie. Posąg smoka rozjarzył się nikłą poświatą i portal stanął przed nią otworem. Z cichym westchnieniem wkroczyła do równoległego świata. Tam powitała ją zaskoczona srebrnowłosa staruszka. Nie musiała nic opowiadać, czarownica o wszystkim już wiedziała. Ariel nie bez wzruszenia uścisnęła ją i Claire i wyszła w chłodną noc. Jej dom był dokładnie w takim stanie, w jakim go pozostawiła. Okazało się, że Amanda jeszcze nie śpi. Leżała w łóżku i czytała. Gdy matka weszła do jej pokoju, spojrzała na nią uważnie, a potem uniosła ze zdumienia brwi. – Mamo, twoje włosy! – wykrztusiła zamiast powitania. Dopiero teraz Ariel uświadomiła sobie, że choć w tym świecie upłynęła może tylko godzina, ona zdążyła już kompletnie osiwieć. – Musimy pogadać – powiedziała, a potem usiadła obok córki i zabrała jej książkę z ręki. Już dawno postanowiła, że powie Amandzie o tamtym świecie. Wtedy myślała, że to będzie radosna opowieść... Zaczęła od dnia, w którym spotkała Fabiena, a potem zrelacjonowała wszystko, co jej się
przydarzyło w świecie zamieszkiwanym przez magiczne istoty, a ona została kimś w rodzaju burmistrza. Amanda słuchała z wypiekami na twarzy, starając się nie uronić ani słówka. – Ja też mogę tam zamieszkać? – zapytała i aż podskoczyła na łóżku. – Mamo, będę mogła? – Właśnie dlatego tu przyszłam – odparła spokojnie Ariel. – Spakuj swoje rzeczy. Ale niech ci się nie wydaje, że tam nie ma szkoły. Jest, a nauki będzie jeszcze więcej. – Gdzie zamieszkamy, w ratuszu? Będę mieć chochlika? Dostanę pegaza? Gdzie jest Marcus? – Dziewczyna bombardowała ją pytaniami. – Zamieszkamy w koszarach. Miasto jest ładne, ale w ko-szarach jest przyjemniej i blisko zagród smoków. Chochlik jest jeden na usługi całego bungalowu, więc nie myśl, że będziesz jakoś specjalnie traktowana. A pegaza dostaniesz dopiero wtedy, gdy nauczysz się na nim jeździć. – Marcus mnie podszkoli. Ma świetną rękę do zwierząt i jest bardzo dobrym instruktorem. Mamo? Co się stało? Mamo...? – Obawiam się, że Marcus niczego cię nie nauczy. Zginął... Chwilę siedziały w kompletnej ciszy. – Chodź, pomogę ci się spakować – powiedziała w końcu Ariel i zaczęły wkładać ubrania dziewczynki do torby. Godzinę później taszczyły rzeczy Amandy w kierunku portalu w pobliskim parku, a za nimi maszerowały trzy tłuste koty, kolebiąc się na swoich krótkich nóżkach. Po kilku minutach obie były już w trzecim mieście i pukały do drzwi domu Marceliny. Stara czarownica otworzyła im z uśmiechem, ugościła pyszną kolacją i ułożyła dziewczynkę do snu w pokoju gościnnym. Amanda poczuła się tak, jakby odnalazła nigdy niewidzianą babcię. Marcelina też ją od razu polubiła i otoczyła opieką jak własną wnuczkę. To wzajemne porozumienie bardzo ucieszyło Ariel. Obawiała się pierwszej reakcji córki na ten świat, ale teraz mogła być spokojna.
Obudził ją trzask gwałtownie otwieranych okiennic i ostre promienie słońca, które wdarły się brutalnie do sypialni. – Mamo, obudź się! Jejku, ale cudna pogoda! – usłyszała radosną paplaninę córki. – Wstawaj, ale już! Pegaz! Mamo, leci pegaz! O tam!
Zobacz! – Amanda darła się jak opętana. Ariel podeszła niespiesznie do okna, przeciągnęła się i ziewnęła. – Amanda, nie wrzeszcz tak. Tiaa... To zdaje się Gaspar, oficer. Wygląda na to, że ma służbę. Nic wielkiego... – Nic wielkiego?! – Amandzie oczy omal nie wyszły z orbit. – Nic wielkiego?! – Słonko, tutaj to normalne. – Machnęła lekceważąco ręką. – Przywykniesz do takich widoków, zobaczysz. Otworzyła okno i zawołała Gaspara. – O, Ariel! – Pomachał do niej, zawracając. – Przepraszam... to znaczy... witaj, pani. – Na widok nieznajomej osoby u boku Naczelnej szybko zmienił ton na oficjalny. – Czołem, Gaspar. Chciałabym, żebyś poznał moją córkę Amandę. Zostanie tu i będzie mieszkała razem ze mną w koszarach. – Ooo... – zdumiał się. – No jasne. Skoro taka twoja wola... – Jesteś na służbie? – Właśnie leciałem do ratusza. – Przekaż więc mojemu chochlikowi, że dziś cały dzień będę w koszarach. Muszę pokazać wszystko Amandzie. Gdyby mnie szukano... – Nie ma sprawy. Jeszcze jakieś życzenia? – Nauczy mnie pan latać na pegazie? – palnęła bez chwili wahania Amanda. Brwi Gaspara uniosły się wysoko. – Cóż... – Gaspar nie ma uprawnień instruktora, moja droga – pospieszyła mu na pomoc Ariel. – Ale poproszę Leandra, żeby to zrobił, pod warunkiem że twoje wyniki w nauce będą zadowalające. Widząc ulgę na twarzy oficera, zaśmiała się w duchu. Zdaje się, że Gaspar nie miał do tej pory zbyt wielu kontaktów z dziećmi. Dała znak mężczyźnie, że może lecieć, a sama pogoniła córkę, aby spakowała podręczne rzeczy i zeszła na dół do kuchni na śniadanie. Usiadły wraz z Marceliną do stołu i zaczęły jeść, i wtedy gdzieś z kąta dobiegło głośne mlaskanie. Ariel przez chwilę wydawało się, że ma omamy. W kącie przy dużej misce siedziały dwa chochliki i jeden... kot i cała trójka chłeptała mleko, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. – Ernest? Callie? Baryłka? – zapytała. Trzy głowy podniosły się znad miski. – Ernest to ja – powiedział chochlik ze strzechą szarych kudłów na
głowie. – A to Callista. – A Baryłka? – Woli pozostać kotem – wyjaśnił z dezaprobatą, wskazując tłustego kota, który spokojnie wrócił do popijania mleka. – A czemu nie zjecie normalnie przy stole? – Przyzwyczajenie. – Uśmiechnął się do niej. – Tak wiele lat żyliśmy jako koty, że został nam nawyk jedzenia na ziemi. Ale daj nam trochę czasu, a będziemy tacy jak dawniej – zapewnił. Uśmiechnęła się do niego z wyrozumiałością i zajęła się śniadaniem. Amanda cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie. Ariel odniosła wrażenie, że córka pochłania wiadomości na temat tego świata. Bardzo rozsądnie przestała już popadać w egzaltację na widok kolejnej niesamowitej rzeczy lub spotykanej istoty. Teraz ograniczyła się do analizowania w milczeniu tego, co ujrzała. Nie zmieniało to faktu, że ten świat całkowicie ją zafascynował i oczarował. Kiedy już zjadły, przeniosły się najbliższym portalem do koszar trzeciego miasta. Portal był oczywiście ustawiony w gabinecie Zoriana, więc jemu pierwszemu Ariel przedstawiła córkę. Po minie generała widziała, że nie jest zachwycony obecnością dziecka w koszarach, ale Naczelnej, w dodatku córce legendarnego Xaviere’a, nie śmiał odmówić.
Nie mówiąc Amandzie, dokąd idą, poprowadziła ją alejką wśród rododendronów w stronę zagród smoków. Mijając stajnie pegazów, dziewczynka spojrzała tęsknie w tamtą stronę, co nie umknęło uwadze Ariel. – Potem. Najpierw pokażę ci coś innego. Doskonale pamiętała swoją pierwszą wizytę tutaj, pikujący lot Nereta i pęd powietrza, który rzucił ją na ziemię. Była dorosłą osobą, a mimo to przeżyła wtedy wielki szok. Wolała, żeby spotkanie jej córki ze smokami przebiegło nieco mniej gwałtownie. – Spójrz tam. – Pokazała ogromną ścianę smoczych zagród, do której właśnie się zbliżały. – Domyślasz się, co tam jest? Odpowiedziało jej podekscytowane spojrzenie Amandy. – Tak, smoki – potwierdziła jej przypuszczenia. – A teraz słuchaj uważnie. Smoki są bardzo inteligentnymi istotami. To nasi przyjaciele. Ale
w tym świecie są traktowane jak święte, uważaj więc, co robisz i mówisz w ich obecności, bo obrażenie smoka grozi nawet śmiercią. Nie żartuję. – Dziecko otworzyło szeroko oczy z przerażenia, a ona przypomniała sobie, jak dokładnie te same słowa usłyszała dawno temu w domu Marceliny od Fabiena. – Spokojnie, po prostu bądź dla nich uprzejma. Jeśli będziesz się zachowywać bez zarzutu, możesz liczyć na ich pomoc, a nawet przyjaźń. Chodź, pokażę ci, jak mieszkają. Podeszły do oficera pełniącego służbę przy wejściu do zagród. – Witaj, Leander – pozdrowiła go Ariel. – Neret u siebie? Chciałabym przedstawić mu moją córkę. – Witaj, pani. Za kwadrans leci na patrol, ale myślę, że zechce was przyjąć. – Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie do dziewczynki, a ona skinęła mu głową i ruszyły dalej. Widok ogromnych ścian boksów przesłaniających niemal wszystko znów przypomniał Ariel jej pierwsze wrażenia z pobytu w tym miejscu. Tak wiele od tego czasu się wydarzyło... „No, nie rozklejaj się!” – nakazała sobie w myślach i ruszyła w stronę windy. Amanda podreptała za nią. Po chwili doszły galeryjką do smoczych boksów. Pierwszy z nich należał do Nereta. Ariel zaczęła opowiadać o nim szeptem, a dziewczynka jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego intensywnie czarne łuski, ogromne skrzydła, łapy, łeb, ogon, póki Neret nie podniósł łba i nie ryknął: – Przedstawisz mi ją w końcu, Ariel, czy dalej będziesz mnie obgadywać za plecami? Amanda zadrżała na dźwięk jego głosu, ale matka położyła uspokajająco dłoń na jej ramieniu. – Nie złość się, stary, nie chciałyśmy ci przeszkadzać, ale masz rację, wypada się przedstawić. To Amanda, moja córka. Amando, Neret jest naszym najlepszym smokiem i, powiem nieskromnie, moim największym smoczym przyjacielem. Bywa miły, ale ma dość ograniczone poczucie humoru, więc nie żartuj w jego obecności – zakpiła, a smok wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dziewczynka też uśmiechnęła się nieśmiało. – Witaj, Amando. Musisz wiedzieć, że pozwalam twojej matce na takie żarty tylko dlatego, że kiedyś uratowała mi życie. Gdyby nie to... – Mlasnął przerażająco jęzorem, ale teraz nawet dziewczynka mu nie uwierzyła. – Amanda zamieszka ze mną w koszarach – wyjaśniła Ariel. – Obiecuję, że nie będzie zakłócała twojego spokoju, chciałabym cię jednak prosić, żebyś miał ją na oku. Wiesz, młodzież miewa różne szalone
pomysły, a ja nie zawsze mogę przy niej być. – Jasne, maleńka! – ryknął w odpowiedzi. – Zajmę się nią jak własnymi młodymi. – Dzięki, Neret. – Pomachała mu ręką i dała znak Amandzie, że czas iść dalej. Kątem oka ujrzała, że córka jakby się nieco odprężyła. Tymczasem dziewczynka pobiegła galeryjką, zaglądając z ciekawością do kolejnych boksów. Nie wszystkie były zajęte, bo część smoków miała patrole lub ćwiczyła na poligonie. Niektóre spały lub wypoczywały po sutym posiłku. Crill i Ester jak zwykle wtopiły się w tło, Virgil spał po patrolu w swoim baseniku. Ariel, zadowolona, że wszystko idzie po jej myśli, szła zamyślona za córką. Zbyt późno dotarło do niej, że zapędziły się za daleko, bo nagle do ich uszu dobiegł wściekły ryk i ściana boksu, a wraz z nią cała galeryjka, zatrzęsły się gwałtownie. To Croy, widząc Amandę zaglądającą do wnętrza jego lokum, zaryczał przeraźliwie, plunął ogniem w stronę dziecka i trzepnął ogonem o ścianę. Dopiero po chwili dojrzał także Ariel i zrozumiał, że to ona przyprowadziła tutaj dziewczynkę. Ale było już za późno... Ku własnemu zaskoczeniu i rozpaczy matki Amanda spadała teraz na łeb na szyję w dół. Ariel krzyknęła i skoczyła za córką, choć wiedziała, że nie ma szans jej złapać. Widząc zbliżającą się błyskawicznie ziemię i czując pęd powietrza, który zagłuszał ryk smoka i krzyk przerażonej matki, wystraszona dziewczynka zacisnęła mocno powieki i... uderzyła o coś miękkiego i sprężystego. Odbiła się lekko, przeturlała i znalazła w miejscu przypominającym klatkę. – Croy! Odbiło ci? Mogłeś ją zabić! Puść ją w tej sekundzie! – usłyszała wrzask Ariel. „Trzymaj swoje młode z dala od boksów, kobieto, bo następnym razem tak się stanie!” – odpowiedział jej telepatycznie smok. Amanda otworzyła oczy, przekręciła głowę i zobaczyła, że tkwi uwięziona między ogromnymi zębiskami zielonozłotego smoka. Zrozumiała, że w ostatniej chwili przed uderzeniem o ziemię wylądowała na wysuniętym w jej kierunku skrzydle gada, a potem przeturlała się z niego prosto do jego paszczy. Uratował jej życie, chociaż najpierw miał zamiar je odebrać. Zaciekawiona spojrzała w to oko smoka, które właśnie miała przed sobą. „Czego? – zapytał niegrzecznie w myślach, mając zajęty pysk. – Czego się gapisz, smarku?”.
Zamrugała gwałtownie. – Eee... to znaczy... chciałabym podziękować, panie smoku, że mnie pan uratował – powiedziała drżącym głosem. „Że jak?”. – Croy zamrugał głupawo. Spodziewał się histerii, płaczu, próśb o darowanie życia i całego tego dalszego bajzlu, a tymczasem ludzkie młode najspokojniej w świecie dziękuje mu za uratowanie życia, chociaż ma świadomość, że chciał je pożreć. Amanda uśmiechnęła się do niego nieśmiało, a Ariel zamarła. Przeklinała w duchu własną bezmyślność, przez którą naraziła córkę na niebezpieczeństwo, mając świadomość, że odkąd Croy stracił rodzinę, stał się nieobliczalny i wystarczy nieostrożny ruch, jedno nieprzemyślane słowo Amandy... – To ty! – krzyknęła nagle dziewczynka. – To ciebie widywałam na dachu budynku naprzeciwko naszego domu! Croy niedbale postawił ją na ziemi. Ariel podskoczyła, żeby ją odciągnąć, ale córka wyrwała jej się i podeszła bliżej do smoka, wskazując na niego palcem. – To jego widziałam tej nocy, gdy była burza, a ciebie napadły krasnoludy. Tej nocy, kiedy poznałaś Fabiena. To o nim ci mówiłam, mamo. – Spojrzała w kierunku Ariel, a ta z przerażeniem pomyślała, że teraz to Croy już na pewno się wścieknie. Tymczasem smok zrobił jeszcze głupszą minę i odwrócił wzrok. – Kompletnie nie rozumiem, o czym to młode bredzi. – A potem udając obrażonego, warknął: – Zabieraj stąd to dziecko, zanim zmienię zdanie! Ariel podeszła do córki i złapała ją za ramię. – Amanda – syknęła – nie przeginaj! Chodźmy stąd, ale już! – Nie! – krzyknęła dziewczynka. – Powiedziałaś, że kłamię! A tamtej nocy on naprawdę siedział na dachu domu cioci Aurory i gapił się na nasz dom! Pamiętam doskonale! Amanda zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że Croy nie jest do niej przyjaźnie nastawiony. Znowu wyrwała się matce, obeszła smoka dookoła, po czym stanęła naprzeciw niego i spojrzała mu w oczy. – Widywałam cię wiele nocy, nie tylko tej jednej. Wiem, że smoki nie potrafią kłamać, spójrz więc na mnie i powiedz, że cię tam nie było, a wtedy ci uwierzę – zażądała. Croy ponownie warknął, ale nic nie powiedział, Ariel zaś omal nie zemdlała, gdy ujrzała, jak Amanda... wyciąga przed siebie dłoń i mówi dobitnie:
– Chcę... żebyś wyjawił prawdę! Smok przez chwilę wiercił się jak na torturach. – Jakbym usiadł na dachu, to mielibyście drobny remoncik – burknął, a potem widząc, że się jednak nie wykręci, dodał: – Dobra. Dobra. Byłem tam. Tylko latałem. Zadowolona? – Croy? Amanda? – wyszeptała zdumiona Ariel. – Zabieraj ją stąd czym prędzej! – warknął wielki gad, odwracając łeb, i w tej właśnie chwili Ariel zrozumiała, że już nic złego im nie zrobi. – Ty naprawdę tam byłeś – stwierdziła spokojnie – a ja przez ciebie pokłóciłam się z Amandą. Po co, Croy? Dlaczego gapiłeś się na nasz dom? Wiedziałeś, że twoja obecność w tamtym świecie jest zakazana. Że łamiesz prawo. W ciszy, jaka zapadła, mogliby usłyszeć nawet brzęczenie muchy po drugiej stronie boksu, gdyby tam jakaś fruwała. – Robiłem to na prośbę Vivianne – szepnął w końcu smok. – Prosiła, żebym was pilnował, bo wszyscy inni kandydaci byli systematycznie eliminowani. Czuła, że to ty, Ariel, najlepiej nadajesz się do tego zadania i że twoja przyszłość jest nierozerwalnie związana z naszym światem. Że zmienisz bieg historii. Dlatego chciała cię chronić nawet za cenę złamania prawa. Znowu zaległo milczenie. Imię Vivianne wywołało tak wiele uczuć, nie tylko w sercu Croya... – Wybacz – szepnęła Ariel. Podeszła i objęła dziewczynkę. – Wybacz. Co do Amandy, przyrzekam, że już jej nie zobaczysz. To tylko dziecko, chciała się z tobą przywitać, ale skoro jesteś zły, zabronię jej tu przychodzić. – Nie! – krzyknęli naraz Amanda i Croy. – Ale... – zaczęła niepewnie Ariel i natychmiast urwała, bo dotarło do niej, że smok i dziecko komunikują się telepatycznie na prywatnym kanale. Stała więc tylko i gapiła się na nich dokładnie tak samo jak Marcus tego dnia, gdy Croy zaprosił ją do swego świata. Czuła się jak skończona idiotka. Miała też wrażenie, że coś w edukacji córki jej umknęło i że być może dziewczynka ma więcej talentów i zdolności, niż podejrzewała. Amanda tymczasem podeszła do smoka i pogładziła go z uśmiechem po pysku. Ariel nie widziała, czy jego łuski zmieniły kolor, bo stała z drugiej strony, zobaczyła za to radość w oczach Croya i pomyślała, że być może kontakt z dzieckiem jednak dobrze mu zrobi. Może znowu będzie tym samym dowcipkującym smokiem co dawniej. Miała już pewność, że Croy i Amanda dogadują się na tyle dobrze, że nie musi drżeć
o córkę. Kto wie, może pewnego dnia zostaną nawet przyjaciółmi?
Następne dni upłynęły im pod znakiem zapoznawania Amandy ze znajomymi Ariel i pokazywania dziewczynie terenu koszar, miast oraz okolic. Została zaprowadzona do Oazy Szkolnej, gdzie kontynuowała naukę przedmiotów rozpoczętych w poprzednim świecie i rozpoczęła studiowanie nowych, w jej mniemaniu dużo bardziej interesujących dyscyplin. Magicznych. Po zajęciach zaś przesiadywała w archiwach i bibliotece, gdzie pod okiem Marceliny studiowała różne księgi. Czarownica zawsze chętnie udzielała dziewczynce odpowiedzi na najbardziej nurtujące ją pytania, wszak była nieocenioną skarbnicą wiedzy o tym świecie. Amandzie udało się w tajemnicy przed matką namówić Leandra, żeby nauczył ją latać na pegazach. Zaprzyjaźniła się też z Orestesem, którego zamęczała masą pytań z dziedziny produkcji eliksirów. Staruszek był zachwycony, że ma takiego dociekliwego adepta w swoim fachu, a dziewczynka cieszyła się, że czarodziej jest dla niej kimś w rodzaju trochę zwariowanego, ale fajnego dziadka. Często też, podobnie jak kiedyś matka, Amanda zwiedzała okolice koszar, dyskretnie pilnowana przez smoki, harpie, fauny i inne stworzenia, z którymi nawiązała bardzo przyjazne stosunki. Wszystko to odbywało się w tajemnicy przed matką. Ariel miała mnóstwo obowiązków w mieście i niewiele czasu dla niej, dziewczynka jednak nie czuła do niej o to żalu, bo dzięki temu mogła swobodnie poznawać ten zupełnie dla niej nowy świat. Ariel przekonana, że Amanda spędza większą część dnia w Oazie, a resztę u Marceliny, spokojnie wróciła do swoich obowiązków Naczelnej. Ku zadowoleniu Severiana zaproponowała mu wreszcie, by formalnie załatwili sprawę zamiany swoich obowiązków. Z córką widywała się jedynie rano przy śniadaniu i wieczorem podczas kolacji. Starała się wtedy jak najwięcej z nią rozmawiać i być tylko dla niej, ale dziewczynka już coraz mniej jej potrzebowała. Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że córka zaczęła błyskawicznie rosnąć – w ciągu paru tygodni cała jej garderoba nadawała się do wymiany. Spoważniała też i wydoroślała. Nie przypominała już wyglądem tej dziesięciolatki z poprzedniego życia, ale
pannicę piętnastoletnią, a rozmawiała niemal jak osoba dorosła. Ariel była tym trochę zaniepokojona, jednak w nawale obowiązków szybko niestety zapomniała o tym spostrzeżeniu. Błyskawiczne dorastanie Amandy nie umknęło także uwadze Marceliny. Ona również uważała, że to nie jest normalne. A gdy zauważyła, że dziewczynka przestała czytać książki, a po prostu pochłania ich ogromne liczby, często porównując to, co napisali na ten sam temat różni autorzy, poczuła się zaniepokojona. Podejrzewając, że Amanda czegoś w książkach szuka i nie potrafi tego znaleźć, postanowiła z nią o tym pogadać. Pewnego dnia położyła na jej stoliku stojącym na uboczu kolejne ciężkie tomy, uśmiechnęła się i wyszła. Była już niemal w swoim gabinecie, gdy coś ją tknęło. Pomyślała, że skoro Ariel nie ma czasu pogadać z córką, ona to zrobi i dowie się, w czym problem. Ostatecznie dorastające dzieciaki często miewają różne pomysły. Zawróciła do tej części pomieszczenia, gdzie powinna być Amanda. Szła powoli i cicho, dzięki czemu zaskoczyła dziewczynę. Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła, że wszystkie przeszklone ściany, podłoga i sufit w tym miejscu jakimś cudem zmatowiały. Amanda stała nad stolikiem z przymkniętymi oczami i dotykała dłonią okładki jakiegoś opasłego tomu. Wkrótce księga zaczęła lekko drżeć, a oprawa nieznacznie fosforyzować i w kierunku ręki dziewczynki powędrowała nikła poświata. Trwało to dłuższą chwilę, potem księga zamarła w bezruchu, Amanda otworzyła oczy i wszystko wróciło do dawnego porządku. Wtedy dziewczyna sięgnęła po następny tom i wszystko rozpoczęło się od nowa. Czarownica zrozumiała, że Amanda niczego nie szuka, ona po prostu błyskawicznie się uczy dotykiem. Marcelina słyszała o takim sposobie czytania ksiąg, ale nie spotkała do tej pory nikogo, kto by tego próbował. A każdy wiele by dał za taką umiejętność poznania i zrozumienia treści najgrubszego woluminu, na dodatek zapamiętania wszystkiego co do słowa. Z postanowieniem, że koniecznie musi opowiedzieć o wszystkim Ariel, staruszka ruszyła po cichu do wyjścia. – Marcelino – usłyszała stanowczy szept. – Ładnie tak kogoś podglądać? Kiedy po jakimś czasie dotarła do gabinetu Naczelnej, była kompletnie skołowana i za nic nie umiała sobie przypomnieć, po co tu przyszła.
Minęło kilka następnych, podobnych jeden do drugiego, tygodni. Ariel dzieliła czas między obowiązki Naczelnej, spotkania z przyjaciółmi, odwiedzanie smoków i oczywiście rozmowy z córką. Dni płynęły spokojnie i leniwie. Ataki na miasta zdarzały się tylko sporadycznie. W Oazie Szkolnej twierdzono, że Amanda uczy się może nie błyskotliwie, ale dobrze, i wszystko zdawało się zmierzać we właściwym kierunku, tyle że Amanda jeszcze podrosła. Czasami Ariel śniła o Marcusie i potem budziła się smutna, jednak natychmiast odganiała ponure wspomnienia i uśmiechała się w duchu na myśl o tym, co Marcus by powiedział, gdyby mógł zobaczyć, jak miasta rosną, zmieniają się i bogacą. Nie miała wątpliwości, że spodobałoby mu się jej dzieło. Pewnej niedzieli, gdy miała nieco mniej zajęć, stanęła przy szklanej ścianie w swoim gabinecie i zaczęła przyglądać się rozpościerającemu się u jej stóp miastu. Zmieniło się, rozrosło, ale jeszcze bardziej przeobrazili się jego mieszkańcy. Dzięki zniesieniu systemu Losowań tworzyli rodziny, odbyło się nawet kilka uroczystości podobnych do zawarcia ślubu w jej świecie. Dzieci z takich związków jeszcze się nie narodziły, jednak pojawienie się młodego, myślącego już całkiem inaczej pokolenia było tylko kwestią czasu. Nagle rozległo się ciche pukanie, a potem skrzypnięcie drzwi. Odbicie w szybie powiedziało jej, że do gabinetu wszedł Fabien. Ariel zmarszczyła brwi. Ostatnio nie miała ochoty go widywać. Niby tak jak zawsze był miły i pomocny, ale jednak czuła w nim jakąś zmianę. Początkowo nie dopuszczała do siebie tej myśli, ale w końcu musiała sobie uświadomić, że elf nie interesuje się nią tylko jako jej podwładny. Właściwie nic do niego nie miała, to był świetny facet, ale nie wyobrażała go sobie w innej roli niż przyjaciela. I właśnie tej niedzieli postanowiła to z nim wyjaśnić, dlatego go wezwała. – Chciałaś mnie widzieć – zaczął niepewnie. Westchnęła. Nie lubiła takich rozmów. – Tak, Fabien, prosiłam, żebyś przyszedł, bo... Przerwało jej dużo głośniejsze pukanie i drzwi pchnięte czarodziejską siłą otworzyły się z rozmachem. Do gabinetu wkroczył pewnym krokiem uśmiechnięty od ucha do ucha Severian.
– Witaj, siostro! – zawołał od progu. – Przyszedłem cię porwać na fantastyczny koncert w moim mieście. To rewelacyjna orkiestra elfów. Sama zobacz. – Pstryknął palcami i we wnętrzu jego dłoni pojawił się maleńki hologram ukazujący bardzo realistycznie postacie muzyków na jakiejś wyjątkowo szalonej imprezie. – Ty też musisz czasem się rozerwać. – Dzięki, raczej nie... – No co ty mówisz?! Ta orkiestra jest naprawdę świetna. – Znów podsunął jej hologram, a Ariel zapatrzyła się na grające istotki. – No, nie daj się prosić. I mam nadzieję, że zabierzesz Amandę. Chciałbym w końcu poznać siostrzenicę. Zrobiło jej się głupio, bo faktycznie w natłoku spraw do tej pory jakoś nie zdążyła mu przedstawić córki, a przecież był jej najbliższą rodziną. Postanowiła, że zrobi to możliwie jak najszybciej, dziś jednak... – Mam zaplanowaną wizytę u Moroniusza, pamiętasz? Zmarszczył brwi. Zdecydowanym ruchem zamknął dłoń i orkiestra elfów natychmiast zniknęła. – Dziesięć dni temu Efrem przyniósł mi zaproszenie, zapomniałeś? Severian przypomniał sobie, że pewnego dnia, gdy był z wizytą u Ariel, do drzwi jej gabinetu zapukał oficer i wręczył zaskoczonej Naczelnej kopertę z grubego brązowego papieru zamkniętą pieczęcią z wizerunkiem centaura, przez którą przewleczony był długi srebrzysty włos z grzywy tej istoty. Podobno została przyszpilona do drzewa strzałem z kuszy przez pewnego ciemnowłosego młodego centaura, gdy Efrem patrolował właśnie pobliski teren. Na kopercie widniał nieco koślawy napis: „Do rąk własnych Naczelnej Czarownicy Trzeciego Miasta, Ariel Odgeon”. – Hmm... Zapomniałem, że to dziś. Zresztą myślałem, że do nich nie pójdziesz. Zobaczyła, że jego dobry nastrój prysnął, i zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio. Pospiesznie zaczęła szukać usprawiedliwienia. – Na początku nie miałam ochoty na tę wizytę, ale list Moroniusza był taki oficjalny, że bardzo obraziłabym tego starego centaura, gdybym się nie pojawiła. Wiesz, jacy oni są drażliwi. Podejrzewam, że w końcu chce nawiązać oficjalne kontakty z miastami. Wiele razy próbowałam go do tego nakłonić, ale zawsze mi odmawiał – tłumaczyła bratu. – Myślę, że zrozumiał, jaka to korzyść dla wszystkich. Zaprosił Naczelnego Maga, Severianie. Nie Ariel Odgeon, ale właśnie Naczelnego Maga, jakim jestem. To oficjalna urzędowa wizyta, nie balanga. Gdyby chodziło o zabawę, zrobiłby to bardziej dyskretnie. Sam rozumiesz, jaka to dla nas
szansa. Im więcej mamy sprzymierzeńców, tym bezpieczniej możemy się czuć. Severian w milczeniu pokiwał głową. Widziała jednak, że nie jest zadowolony. – Kiedy się tam wybierasz? – Właściwie zamierzałam wyruszyć już dziś w południe. Droga zajmie mi parę godzin. Moroniusz pewnie zechce mnie zatrzymać na dwa, trzy dni. Już ustaliłam z personelem, co każdy ma robić, ale gdybyś tu zajrzał i upewnił się, czy wszystko jest w porządku, byłabym spokojniejsza. Wyglądał na mocno rozczarowanego, obiecała więc, że mu to wynagrodzi po powrocie. Chyba go tym udobruchała, bo w końcu machnął ręką. – Pewnie, że zajrzę, ale zupełnie cię nie rozumiem. Pracujesz i pracujesz. Nie masz żadnych rozrywek, ani na chwilę nie odsapniesz. Nawet teraz, gdy mogłabyś w końcu nieco odpocząć i zwolnić tempo, ty wybierasz się z oficjalną wizytą, z którą, powiedzmy to sobie szczerze, spokojnie można by poczekać. No ale dobrze, skoro taka jest twoja wola... Tym razem ustąpię, ale przy następnej okazji nie wywiniesz mi się, siostro. – Pogroził jej żartobliwie palcem. – Jeśli jednak mam być o ciebie spokojny, to nalegam na zabranie eskorty, bo... – Nie – zaprotestowała gwałtownie. – Nigdzie i nigdy nie czułam się tak bezpiecznie jak w osadzie Moroniusza. Bardzo bym go obraziła, gdyby mi towarzyszył oddział uzbrojonych oficerów. Wiesz, że nie potrzebuję ich ochrony. Sama radzę sobie nieźle z wrogami. Wybacz, ale tylko ja tam pójdę, nikt inny. – Ariel, te lasy nadal nie są całkiem bezpieczne. – Wiem, ale zniszczyłabym moją przyjaźń z centaurami, gdybym odwiedziła ich w obstawie wojska. Za nic. Nie ma mowy. – To może chociaż kilku oficerów? – nie dawał za wygraną Severian. – Może przynajmniej Fabien? Jeden żołnierz to nie cała armia, a ja byłbym spokojniejszy. Poczuła się zakłopotana tą jego troską o nią. – No nie wiem. Oni są, jakby to ująć, nieco uprzedzeni do oficerów. – Zerknęła na brata i zobaczyła, że zaciska ze złością usta. – Dobrze, już dobrze, niech będzie Fabien – odpowiedziała z rezygnacją, a w duchu postanowiła, że odeśle go z powrotem, gdy wyjdą poza kwiecistą polanę. – Fabien, nie masz nic przeciwko towarzyszeniu mi do osady? Zdumiony elf kiwnął tylko głową.
– W takim razie zawiadomię Zoriana, że idziesz ze mną. Przygotuj się do drogi. Spotkamy się za godzinę przy bramie koszar.
Przed wyruszeniem w drogę Ariel pozostała jeszcze jedna sprawa do załatwienia – rozmowa z Amandą. Córka co prawda lubiła nocować u Marceliny, ale wolałaby towarzyszyć matce w tej ekscytującej wyprawie, więc od kilku dni boczyła się, że nie chce jej ze sobą zabrać. Teraz kolejny raz wysłuchała z nadąsaną miną wyjaśnień matki, że to oficjalna wizyta i że przy następnej, prywatnej, będzie mogła z nią pójść. Czując żal z powodu ich nieporozumienia, Ariel ucałowała córkę, uścisnęła Marcelinę i ruszyła do swojego gabinetu. Tam wzięła stojącą na biurku torbę podróżną i wkroczyła do portalu teleportacyjnego. Chwilę później była w gabinecie Zoriana, aby mu wyjaśnić cel swojej misji, nakazać szczególną opiekę nad miastem i prosić o przydzielenie Fabiena jako jej eskorty. O wyznaczonej godzinie spotkali się z elfem przy bramie koszar. Fabien przebrał się w świeży mundur i spakował podręczne drobiazgi do niewielkiego plecaka. Tak jak się umówili, mieli iść pieszo, żeby nie obrazić centaurów obecnością pegazów. Widząc buzdygan za paskiem elfa, Ariel zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Nie mogła przecież zabronić oficerowi zabrać osobistej broni. Fabien bez słowa otaksował Naczelną wzrokiem i grzecznie, lecz stanowczo przejął torbę z jej rąk. Chwilę później maszerowali w stronę kwiecistej polany. Za drogowskazem z posągami Zielarza, centaura i smoka skręcili do osady Moroniusza. Idąc leśną ścieżką, rozglądali się uważnie dookoła, ale wyłącznie z przyzwyczajenia. Wbrew słowom Severiana ostatnio w lasach było dużo bezpieczniej. Nie wyczuwali obecności żadnych podejrzanych istot ani nie czuli się obserwowani. Parę razy mignął im przed oczami jakiś mały ptakosmok, sarna czy faun. Z koron drzew dochodził śpiew ptaków, czasami zmieszany z sennymi pieśniami driad. W oddali ujrzeli lecącą harpię, ale zniknęła, nim zdążyli ją zawołać. Nic nadzwyczajnego, zwykły las. Na kolejnym rozdrożu Ariel zatrzymała się. Elf zrobił to samo i spojrzał na nią pytająco. – Wracaj do koszar – powiedziała po prostu.
– Nie – odparł równie bezceremonialnie. – Fabien... – Nie, Ariel – powtórzył dobitnie. – Wybacz, ale nie mogę cię posłuchać, nawet jeśli wydajesz mi rozkaz jako Naczelna. Teraz to ona się zdziwiła. – Generał Zorian przykazał mi w imieniu pozostałych czarnoksiężników, że mam cię ochraniać w czasie tej wyprawy. Podejrzewali, że każesz mi zawrócić – pospieszył z wyjaśnieniem. – Wybacz, ale rozkaz sześciu Naczelnych i jednego generała jest dla mnie ważniejszy niż twój protest. Będziesz mogła wyładować na nich wściekłość, kiedy wrócimy, ale na razie musisz się pogodzić, że będę twoim towarzyszem podróży. Na moment ją zatkało. – A więc Severian ukartował to z pozostałymi, co? – wymamrotała w końcu ze złością. – Na to wygląda – odparł – więc może już chodźmy. Im szybciej tam dotrzemy, tym szybciej wrócimy i nie będziesz zmuszona dłużej mnie oglądać. Elf odwrócił się i zaczął oddalać. – Fabien! – zawołała za nim, ale tylko przyspieszył kroku. Jemu chyba też ta wyprawa nie była na rękę. – Fabien! – zawołała głośniej. – Tak?! – rzucił niecierpliwie, przystając. W odpowiedzi zobaczył jej uśmiech, a potem pokazała mu palcem, że skręcił w niewłaściwą drogę. Nieco zmieszany bez słowa zawrócił i ruszył właściwą dróżką. Tymczasem krajobraz powoli się zmieniał. Gęsty las przerzedził się i przeszedł w mokradła. Ariel zerknęła ukradkiem na elfa. Rozglądał się z zaciekawieniem, ale i ostrożnością. Nigdy tu chyba nie był, a poza tym lecieć nad jakimś terenem na grzbiecie pegaza to nie to samo, co przemierzać go na piechotę. Uśmiechnęła się na wspomnienie wędrówki przez bagna razem z Marcusem i wszystkich gaf, jakie wtedy popełnił. Podobnie jak Fabien w tej chwili, on też bardzo denerwował się tym, że wkracza na cudze terytorium i nawet nie wie, przed czym przyjdzie mu się bronić.
Dróżka wiła się wśród wysepek sitowia i oczek wodnych. Tam, gdzie trudniej było iść, Ariel rzucała proste zaklęcie i pod ich nogami pojawiał się twardy ubity trakt. Tym razem nie widziała rusałek, utopców ani bagienników. To dziwne, bo zawsze na kogoś trafiała, dziś jednak szlak do osady centaurów zdawał się zupełnie wymarły. Fabien przez cały czas mało się odzywał i zauważyła, że otoczył swój umysł zaklęciem adger. Ciekawa była, co takiego stara się przed nią ukryć, ale nie miała prawa wdzierać się do jego myśli siłą. Zresztą nawet nie chciała, obawiając się, że to, co tam dojrzy, mogłoby wprawić ją w zakłopotanie i wystawić ich przyjaźń na ciężką próbę. Tak więc obydwoje pokonywali drogę do osady centaurów niemal w całkowitym milczeniu. Po jakimś czasie z morza bagiennych wysepek wyłonił się tak dobrze znany Ariel zarys palisady. Na jej szczycie dostrzegła postać, która na ich widok błyskawicznie zniknęła. Uśmiechnęła się. A więc zostali zauważeni. Poczuła radość na myśl, że za chwilę zobaczy przyjaciół. Tak długo tu nie była. Zbyt długo... – Dostrzegli nas – powiedziała cicho do Fabiena. Elf tylko skinął głową. Czuła, że jest zdenerwowany, zaczęła więc tłumaczyć mu z uspokajającym uśmiechem, tak jak kiedyś Marcusowi, jak powinien się zachowywać w kontaktach z centaurami. W odpowiedzi jedynie zacisnął mocniej dłoń na uchwycie torby. – To miłe istoty, tylko pozwól im to okazać – rzuciła i ogarnął ją smutek. Już kiedyś mówiła te same słowa w podobnej sytuacji... W miarę zbliżania się do osady elf był coraz bardziej zaniepokojony. Nie rozumiała tego, ale starała się za wszelką cenę go uspokoić. Widząc, że zaciska szczęki i szybko oddycha, wzięła go pod ramię i zaczęła szeptem tłumaczyć, że to najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem, a centaury to najmilsze istoty, jakie zna. Nic jednak nie pomagało, jego zdenerwowanie z każdą minutą rosło. Zupełnie nie potrafiła tego zrozumieć. Jak doświadczony oficer może być aż tak przerażony? W niewielkiej odległości od osady Fabien nagle się zatrzymał. Zrobiła to samo i wtedy ujrzała, jak twarz elfa zastyga na kształt maski, a źrenice się rozszerzają. Pokręciła z niedowierzaniem głową i spojrzała w tym samym co on kierunku. Oto w otwartych na oścież wrotach ujrzała olbrzymią postać Moroniusza, a koło niego Amira. Była też Nonna, Teo i ich źrebak, oraz wszyscy inni. Przeniosła wzrok na stojącego po drugiej stronie potężnego centaura Trayana i już zrozumiała, co tak wytrąciło Fabiena z równowagi.
W końcu ujrzała to, co bystre oczy elfa zobaczyły już dawno. Niczym świeżo odratowany topielec gwałtownie nabrała powietrza i zamrugała. Usta zadrżały od nagłych emocji, a serce tylko cudem nie rozwaliło klatki piersiowej. Nim zastanowiła się, co robi, szlag trafił całą godność urzędu Naczelnego Maga i długimi susami zaczęła przeskakiwać bagienne wysepki. Jak oszalała gnała przed siebie, a wiatr łopotał wściekle połami jej srebrzystej peleryny. Zapominała w pędzie o rzucaniu uroku ukazującego właściwą dróżkę, więc co i rusz się potykała i piękne pantofle oraz dół eleganckiego kostiumu były wymazane wszechobecnym błotem, lecz w tej chwili to nie miało żadnego znaczenia. Zaczynało już brakować jej tchu, ale na szczęście osada rosła w oczach. Automatycznie zanotowała najpierw rozbawione, a potem skonsternowane miny przyjaciół. Tym także się nie przejęła, bo kilka chwil i parę susów później dopadła wrót osady i wpadła na osoby, które się tam znajdowały... Rozpęd, z jakim to zrobiła, sprawił, że nie była w stanie się zatrzymać. Czyjeś silne ramiona pochwyciły ją, a ona objęła szyję swojego wybawcy i razem z nim gruchnęła o skrzydło wrót, potem zgrabnie zjechali po nim w dół. Nie bacząc na chichoty centaurów, usiadła na kolanach mężczyzny i zaczęła go żarliwie całować. – Warto było tyle wycierpieć, żeby zasłużyć na takie powitanie – szepnął, zdyszany, gdy w końcu pozwoliła mu nabrać tchu. – Ile razy jeszcze usłyszę o twojej śmierci... Marcusie Brent?! – spytała z wyrzutem. – Mam nadzieję, że już nigdy. – Zobaczyła szeroki uśmiech na jego twarzy i coś ścisnęło ją za gardło. – Chodźmy stąd – rzuciła drżącym głosem. – Tam, gdzie będziemy sami. Niemal brutalnym szarpnięciem postawiła go na nogi, a potem pociągnęła za rękę w głąb osady. Prawie biegła, a Marcus starał się za nią nadążyć. – Moroniuszu! – Szybko ukłoniła się przywódcy. Uniósł wysoko brwi. – Trayan! – powitała kolejnego centaura. Biegiem przedzierała się przez tłum rozbawionych centaurów, pospiesznie zarazem witając i żegnając przyjaciół. – Amir! Teo! Nonna! – Ukłoniła się po raz kolejny. – Zaraz wracamy – szepnął zakłopotany, przebiegając koło Teo. – Spoko, dzieciaki, nie spieszcie się. Mamy mnóóóstwo czasu –
odpowiedział i zaśmiał się rubasznie, ale zaraz przeraźliwie jęknął, gdy dostał bolesnego kuksańca w bok. – Auu! No co mnie szturchasz, Nonna? Ja tylko żartowałem! – Nie był zresztą jedynym dowcipkującym w tej chwili centaurem. Cała wioska miała niezły ubaw z tego powitania Ariel i Marcusa. Niemal nieprzytomna z radości Ariel zaciągnęła mężczyznę nad brzeg jeziora i tam pod osłoną skalnych występów długo upewniała się pocałunkami, że to naprawdę on...
– Twoje włosy... są zupełnie białe – powiedział cicho, gdy w końcu wypuściła go z objęć. W odpowiedzi tylko przytuliła się do niego i westchnęła z ulgą. – Powiedz, dlaczego... – Co? – Zrobiłem tyle złych rzeczy, omal przeze mnie nie zginęłaś, a jednak nadal ze mną jesteś – wykrztusił. – Naprawdę muszę odpowiadać? – zapytała z niedowierzaniem. – Czy to nie jest oczywiste? – Powinnaś mnie znienawidzić... – Może, ale widzisz, ja wiedziałam, byłam przygotowana... – Co wiedziałaś? – Przypominasz sobie naszą wyprawę do ruin pierwszego miasta? Dotarliśmy do praźródła, a dalej ty nie mogłeś już iść i poszłam tam sama, pamiętasz? Potwierdził skinieniem głowy. – Zdziwiłeś się, że przeżyłam tak bliski kontakt z magiczną wodą i nic mi się nie stało. Spotkałam wtedy Strażniczkę Źródła i ona otoczyła mnie zaklęciem ochronnym. Dostałam od niej rękawicę, identyczną jak ta, która należała do Xaviere’a. Nie wiem, do czego służy, położyłam ją więc obok pozostałych pamiątek po D’Orionie. Strażniczka powiedziała mi też kilka interesujących rzeczy. – Zmarszczyła brwi. – Jak to było? Chyba tak: „Wiele ciężkich chwil przed tobą. Wiele mrocznych spraw i potwornych sekretów odkryjesz. Wiele dobrego uczynisz. Wielu złych rzeczy dopuści się mężczyzna bliski twemu sercu, ale ty mimo jego uczynków nadal kochać go będziesz i udowodnisz, że ich sprawcą był ktoś inny...”. Jak
widzisz, nie znałam szczegółów, ale wiedziałam, że zdarzy się coś strasznego. Zobaczyła wzruszenie w jego oczach. Zupełnie nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. – Myślałam, że Moroniusz chce nawiązać kontakty z miastami – zachichotała po chwili, aby zmienić temat. – To zaproszenie było takie oficjalne. Dlaczego nie zaprosił mnie prywatnie? Też bym się zjawiła. – To proste, według prawa nadal jestem przestępcą. Nie znaleziono dowodów mojej niewinności, więc gdybyś chciała mnie odwiedzić, to... – ...uznano by, że łamię prawo, i przestałabym być Naczelną, a tego nie chcemy. Masz rację, ale wszyscy myślą, że nie żyjesz, no i dochodzenie zostało umorzone. A skoro już o tym mowa, zdradzisz mi, jakim cudem z tego wyszedłeś? Byłam w Kolonii Goblinów i widziałam, co z niej pozostało. – Na moment umilkła, bo wspomnienie tamtych chwil było przerażające. – Jakim cudem, Marcus? Zobaczyła, jak zaciska powieki. Przyjrzała się dokładniej jego twarzy. Wychudł, a ciemne niegdyś włosy przyprószyła lekka siwizna. Dwa ślady po magicznych pazurach Darrena zdążyły zamienić się w dwie wąskie blizny. Kolejna szrama widoczna też była w miejscu, gdzie niegdyś widniało na jego szyi Znamię Smoka. Widziała twarz człowieka, który przeżył wiele ciężkich chwil i miał za sobą niejeden koszmar. Otrząsnął się jakby z ponurego snu. – Trayan... – Tak? – Ocalenie zawdzięczam wielkiemu szczęściu i Trayanowi. Kiedy ten cały koszmar się zaczął... To wspomnienie musiało być dla niego ogromnie trudne, pogładziła go więc po dłoni, żeby dodać mu otuchy. Nabrał powietrza, przełknął ślinę i zaczął mówić jeszcze raz, tym razem głośniej i niemal bez emocji. – Kiedy ten cały koszmar się zaczął, pomyślałem, że jedyna szansa na przeżycie to ukryć się w magazynie żywności. To był rodzaj podziemnego schronu wyłożonego grubą warstwą kamieni, które odizolowały mnie od ognia. Inni takiej szansy na ocalenie nie mieli. Widziałem, co smoki robiły z tymi wszystkimi biedakami. – Wciągnął nerwowo powietrze przez nos. – Ariel, widziałem takie rzeczy... – wychrypiał, znowu zaciskając powieki. Objęła go i przytuliła, chwilę kołysząc w ramionach jak matka dziecko przerażone sennym koszmarem. Po jakimś czasie odsunął się, otworzył oczy i zobaczyła w nich niewyobrażalne cierpienie.
– Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to ślepia bestii. Ujrzał mnie i zapolował jak na zwierzynę... Umknąłem do schronu, gdzie nie mógł mnie dorwać. Spalił więc wszystko wokół, a potem skoczył na dach i zawalił całą konstrukcję. Słuchała, nie mając odwagi przerwać tych zwierzeń. – Nie wiem, jak długo tam leżałem. Trayan twierdzi, że dwa dni. Centaury widziały, co smoki zrobiły z Kolonią, ale nie były na tyle głupie, żeby się wtrącać. Dopiero gdy upewniły się, że bestie odleciały, wysłały mały oddział do sprawdzenia terenu. Do tej pory nie chcą gadać o tym, co tam zobaczyli, wiem tylko, że Trayan zauważył zapadnięty dach schronu i zajrzał do środka. Zawołał inne ogiery i wspólnie mnie stamtąd wydobyli. Myśleli, że wyciągają trupa, chcieli mi nawet urządzić pogrzeb. – Zaśmiał się, ale bardziej przypominało to spazmatyczny szloch. – Przetransportowali mnie tutaj. To Moroniusz stwierdził, że za wcześnie na pochówek. Zajęli się mną bardzo troskliwie. Wiele dni byłem zawieszony między życiem i śmiercią. Twierdzili, że majaczyłem, że dręczyły mnie jakieś koszmary... Nigdy w życiu nie zaznałem tyle dobra i troski. Pozwolili mi tu zostać, chociaż wiedzą, że nadal jestem skazańcem. Nie chcieli tylko cię zawiadomić, przynajmniej niezbyt szybko, bo wiedzieli, że to mogłoby sprowadzić na nich kłopoty. Moja rekonwalescencja trwała bardzo długo... – Pięć tygodni – wpadła mu w słowo. – Nie myśl, że tylko ty liczyłeś ten czas. – Cóż, centaury nie mają magicznych łóżek wypełnionych wodą ze Świętego Źródła, więc mój powrót do zdrowia musiał trochę potrwać. – Tym razem żart mu się udał i chwilę chichotali jak dzieci. – Prawdę mówiąc, chcieli to dłużej utrzymać w tajemnicy, ale byłem tak natrętny, że Moroniusz w końcu napisał do ciebie. Zapatrzyli się teraz w wody jeziora, wtuleni w siebie i zwyczajnie szczęśliwi. I znowu słowa były niepotrzebne. Minęło sporo czasu, nim Ariel przerwała milczenie... pocałunkami, tym razem bardzo namiętnymi. Początkowo przyjął je z radością, potem jednak uśmiechnął się i odsunął ją od siebie. To, co ujrzał w oczach kobiety, na chwilę odebrało mu mowę, ale szybko pozbierał się, wstał z ziemi i podał jej rękę. – Chodź – powiedział cicho. Spojrzała na niego zaskoczona i... zawiedziona. – Chodź – powtórzył. – Czas wracać. – Myślałam, że...
– Nie powinniśmy nadużywać gościnności gospodarzy, a z tego, co wiem, Moroniusz przygotował dla ciebie ucztę. Chyba nie chcesz go obrazić? – Uśmiechnął się dyskretnie, tak aby tego nie zauważyła. – Ale, Marcus... Teraz to on pociągnął ją za rękę z powrotem w stronę budynków. Szła za nim potulnie, wymyślając sobie w duchu od idiotek marzących o słodkich igraszkach nad jeziorem. Dotarli do pierwszych zabudowań i znów porwał ich kolorowy tłum roześmianych centaurów. Cała osada pod wodzą Moroniusza zebrała się w głównym budynku. Centaury na szczęście nienawidziły długich przemówień, tak więc po krótkich toastach rozpoczęły się śpiewy, tańce i zabawa. Dopiero teraz Ariel przypomniała sobie o Fabienie. Rozejrzała się i zobaczyła go pogrążonego w rozmowie z przyjacielem. Co jakiś czas zerkali w jej stronę i dałaby głowę, że Marcus jest czymś zmartwiony. Ale nie miała czasu zastanawiać się nad tym, wciągnięta do zabawy przez grupkę źrebaków. Po jakimś czasie Marcus wrócił do niej ze swoim kubkiem, usiadł obok na beli siana i z uśmiechem przyglądał się dokazywaniu centaurów. Kapela młodzików właśnie grała jakiś ostry kawałek, gdy Ariel dostrzegła przechodzącego koło nich Trayana. – Hej, Trayan! – zawołała. – Tak? Zaprosiła go gestem, aby się do nich przysiadł. – Chyba mam wobec ciebie dług wdzięczności – zagaiła z uśmiechem. – Nie ma sprawy. Zapomnij o tym. – Wziął jej dłoń w swoje ręce i ucałował. – Uratowałeś Marcusa. – Tak, przyznaję, zrobiłem to, choć przez moment zastanawiałem się, czy to dobry pomysł. – Udał, że się zamyśla, a potem roześmiał się z własnego dowcipu. – Tak czy inaczej jestem ci winna podziękowanie – nie dawała za wygraną. – Cóż, mogłabyś tylko w jeden sposób spłacić ten dług, ale obydwoje wiemy, że tego akurat nie zrobisz. – Westchnął teatralnie i znów pocałował jej dłoń. – Chyba że zmienisz zdanie i rzucisz tego frajera dla pewnego przystojnego centaura. – Poprawił zalotnie kosmyk swojej grzywy i zarżał wesoło, a Ariel i Marcus wybuchnęli śmiechem. – Nadęty bufon – mruknął oficer, gdy już przestał rechotać.
– Dam ci znać, jak mnie wkurzy – powiedziała Ariel i cmoknęła Marcusa w policzek – ale na razie obawiam się, że jest najważniejszym centaurem w moim życiu, więc musisz mi wybaczyć... – Twoja strata – odpalił z bezczelnym uśmiechem Trayan. – Jeszcze wina? – zapytał i podniósł się, żeby uzupełnić zapasy trunków. W tym momencie Ariel zauważyła, jak Teo dyskretnie daje Marcusowi kuksańca w bok, a Nonna uśmiecha się głupawo pod nosem. Mężczyzna omal nie udławił się zawartością swojego kubka. – Właściwie to nie, dzięki. Zasadniczo... no... tego... – podrapał się za uchem – właśnie mieliśmy nieco rozprostować kości. Przejdziemy się? Uniosła brwi ze zdumienia, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą korytarzem w kierunku boksów. Odprowadzały ich ukradkowe spojrzenia centaurów. Parę chwil szli, trzymając się za ręce jak dzieciaki. Żadne nic nie mówiło. Z pięknego popołudnia i pogodnego wieczora zrobiła się jasna, gwiaździsta noc. Mijali opustoszałe boksy. Od czasu do czasu Marcus przystawał, przytulał Ariel i całował w czoło. – Dokąd idziemy? – zapytała wreszcie. – Chciałem po prostu pobyć chwilę z dala od zgiełku. Centaury są bardzo fajne, ale czasami zbyt hałaśliwe. – Zaśmiał się cicho. – Nie mam pojęcia, jak oni wytrzymują te wszystkie huczne imprezki. Mnie po półgodzinie boli głowa. – Tu Nonna urodziła swoją córeczkę. – Ariel zatrzymała się nagle przed jednym z boksów. – Pamiętam to doskonale. – Marcus uśmiechnął się pod nosem. – Dałaś mi wtedy niezłą lekcję. – Nie masz pojęcia, jak wiele razy żałowałam tego dowcipu... – Nie to miałem na myśli. – Nie? – Tamtego dnia pokazałaś mi, że centaury to też ludzie. Nieco odmienni, ale jednak. Nauczyłaś mnie tolerancji. Uważałem je za tępe kobyły, tymczasem okazało się, że są niesamowicie inteligentnymi i bardzo uczuciowymi istotami. Udział w narodzinach tamtego źrebaka był dla mnie... prawdziwym szokiem. Dał mi wiele do myślenia, zmienił moje spojrzenie na nich i ich kulturę. – Miałam nadzieję, że tak się stanie. – W czasie tych kilku tygodni pobytu tutaj wiele się o nich dowiedziałem – kontynuował Marcus. – Sporo się nauczyłem. Niektóre ich obyczaje są zwariowane, inne nieco przerażające, a jeszcze inne po
prostu miłe. Wyswobodziła dłoń z jego uścisku i poszła kilka kroków do przodu, przyglądając się w zamyśleniu wrotom kolejnych boksów. Niektóre były proste, niemal surowe w swojej formie, niektóre fantazyjnie rzeźbione. Te ozdoby wskazywały, do kogo boks należy i jaką pozycję dany osobnik zajmuje w osadzie. – Mają taki zwyczaj, że gdy jakiemuś ogierowi spodoba się klacz, wprowadza ją do swego boksu, a wtedy inne ogiery wiedzą, że mają trzymać się od niej z dala – dobiegły ją słowa Marcusa. Po co jej to wszystko mówił? – W miastach nie ma takich praktyk, Ariel... – Teraz usłyszała zdenerwowanie w jego głosie i w jednej sekundzie zrozumiała, po co ta cała wyprawa. – Nie musisz tego robić – zaczęła bardzo poważnie. – Nie potrzebuję takich rytuałów, żeby mieć pewność co do twoich uczuć. Patrzył na nią długo, z powagą, niemal tak jak tego dnia na Arenie, gdy Oriana powiedziała, kim jest. Wystraszyła się. – Nie rozumiesz. – Pospieszył z wyjaśnieniem. – Chcę to zrobić nie dla ciebie, ale... dla siebie. Sapnęła zaskoczona. Odwróciła się do niego plecami, żeby nie zobaczył, jak bardzo wytrąciło ją to z równowagi. Starała się pozbierać myśli, które gnały teraz z szybkością górskiego wodospadu. – Dla siebie? Stanął za jej plecami. Poczuła jego dłonie na ramionach. – Tak, dla siebie. Chcę mieć poczucie tej prymitywnej pewności, że należysz tylko do mnie – wyszeptał wprost do jej ucha. – Dlaczego? Moje słowo ci nie wystarcza? Potrzebujesz dowodów prawdziwości tego, co nas łączy? Nie pamiętasz, co razem przeszliśmy? Nie wiesz, co dla ciebie zrobiłam? A może mi nie ufasz, tak jak nie ufałeś Orianie? – W tych słowach brzmiała gorycz, ale zranił ją swoją podejrzliwością. Natychmiast to zrozumiał. Odwrócił ją do siebie. – Ufam ci. Bezgranicznie. Nikomu nigdy tak nie wierzyłem. – Więc dlaczego...? – Bo w dniu, kiedy cię poznałem, poznałem też znaczenie słów „zazdrość” i „zaborczość”. Nie zniósłbym myśli, że... Patrzyła na niego z niedowierzaniem, kompletnie oniemiała z zaskoczenia, analizując słowa, które właśnie między nimi padły. – To miłe, co mówisz, ale obawiam się, że nie do wykonania. – Próbowała obrócić wszystko w żart, żeby jakoś się wywinąć z tej dziwnej
sytuacji. – Tak? – Cóż, ja też znam zwyczaje centaurów. Żeby przejść przez ten rytuał, trzeba spełnić kilka warunków... Uniósł brwi z zainteresowaniem. – Musiałbyś być centaurem i mieć swój własny boks – przytoczyła dwa argumenty, które w jej mniemaniu miały wybawić ją z opresji. – A gdybym był centaurem i miał własny boks? – zapytał; ta słowna potyczka najwyraźniej go wciągnęła. Uśmiechnęła się, rozbawiona, bo już zrozumiała, że cały czas po prostu żartował. – Gdybyś był centaurem, Marcusie Brent, i miał własny boks, z wielkim honorem i ogromną przyjemnością dzieliłabym go z tobą. – Odetchnęła z ulgą, że cała ta dziwna sytuacja to tylko świetny dowcip. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z zadowoleniem. – No to zapraszam! I otworzył drzwi do najbliższego boksu. – C-co? Czy... czy... t-to... – zająknęła się, wskazując palcem na otwarte wrota. – Tak, to ten sam boks, w którym ostatnio nocowaliśmy – potwierdził z rozbawieniem jej podejrzenia. – Ale czy nie powinieneś poprosić Teo i Nonny o zgodę na skorzystanie z niego? – Uświadomiła sobie, że to, co brała za żart, on jednak traktował serio, jako sposób zalegalizowania ich związku, i ogarnęła ją panika. – Nie muszę – oświadczył pogodnie. – Kupiłem ten boks od Teo dziś rano. – Złapał dłoń Ariel i delikatnie pociągnął ją do środka. Perfidnie wykorzystywał jej zaskoczenie. Cofał się w głąb boksu, prowadząc ją za sobą. Miała mokre ze zdenerwowania ręce, oddech szybki i krótki. Najchętniej zwiałaby, gdzie pieprz rośnie, ale oczy Marcusa niewyobrażalnie ją hipnotyzowały. – Nadal jednak ani ty, ani ja nie jesteśmy centaurami, a to warunek... – Muszę cię rozczarować – przerwał jej niemal pieszczotliwie. – Moroniusz mianował nas dziś rano honorowymi centaurami tej osady. Zobaczyła szeroki uśmiech na jego twarzy i dotarło do niej, że przekraczając próg boksu, niemal dopełnili wszelkich wymogów rytuału. No właśnie, niemal, bo w tej chwili przypomniała sobie o czymś jeszcze. – Co znowu wymyślisz, Ariel, żeby mi umknąć? Chyba zauważyłaś, że już nieco za późno?
– Obawiam się, że nie można uznać tej ceremonii za zakończoną. – Odpowiedziało jej pytające spojrzenie Marcusa. – Zgodnie z tradycją powinni w niej uczestniczyć wszyscy mieszkańcy osady, a ich tu nie ma, prawda? Zaśmiał się tylko i pokręcił głową, uznała więc, że w tym pojedynku przegrał. Uśmiechnęła się triumfalnie i wyswobodziła dłoń. – No cóż, muszę przyznać, że wymyślasz dowcipy niemal tak dobrze jak ja... – I właśnie w tej chwili uświadomiła sobie, że wszystkie odgłosy odbywającego się opodal przyjęcia umilkły i od dłuższego czasu towarzyszy im wszechobecna cisza. – Ich miałaś na myśli? – zapytał i spojrzał jej z szelmowskim uśmiechem w oczy. Jednym gestem dłoni dał znak i zza wszystkich ścian boksu wychynęły twarze ubawionych centaurów. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że przez wiele następnych tygodni będą mogli opowiadać o tym anegdoty... – Raaany, Marcus! Już myślałem, że ci się, chłopie, nie uda! Nawet robiliśmy zakłady! – wrzasnął Teo, niemal płacząc ze śmiechu. Marcusowi chyba zrobiło się głupio, ale zacisnął zęby i z głupim uśmiechem przytulił Ariel. Ona zaś nic nie mówiła, niepewna, czy powinna się wściekać, czy jednak cieszyć. – Amir sam ucieka przed klaczami, a teraz jaki mądrala! Poczekaj, zobaczymy, jak tobie pójdzie! – Tubalny głos Moroniusza przebił się przez śmiechy rozochoconych centaurów. – A skoro Marcus spełnił wszystkie warunki, ogłaszam, że Ariel została jego klaczą, i tyle! No, moi drodzy, życzę wam wielu upojnych nocy pod gwiaździstym niebem i stadka dorodnych źrebaków. A teraz chodźmy stąd wreszcie, bo w gardle mi zaschło na wiór! Gdzie się podział ten elf? Trzeba wypić zdrowie elfa! – wykrzyknął, a całe towarzystwo zatupało i zawyło z zachwytu. Ale zanim poszli, postanowili jeszcze złożyć im życzenia. Marcus miał wrażenie, że trwa to całą wieczność. Kiedy wreszcie ostatni centaur wyszedł i zostali sami, zobaczył czerwoną wstążeczkę przypiętą do kołnierzyka kostiumu Ariel i uśmiechnął się pod nosem. Wstążeczka przekazywana jednej klaczy przez drugą była świadectwem odbycia rytuału. – Ty to wszystko przygotowałeś? – spytała Ariel, – To był pomysł Teo. Samemu chyba zabrakłoby mi odwagi. – Uśmiechnął się z zakłopotaniem. – A to sprawka Nonny. – Wskazał świeże posłanie w kącie boksu i czekające na nich przekąski. Podeszła do Marcusa i wtuliła się w niego.
– Skoro już mnie wplątałeś w ten nieszczęsny rytuał, musisz go doprowadzić do końca – oświadczyła stanowczo. Przycisnęła go do ściany i wpiła się w jego usta, jednocześnie metodycznie uwalniając go z ciuchów. I znów, tak jak wcześniej nad jeziorem, najpierw poddał się pieszczotom, a potem uwolnił się od jej dłoni i ust i odsunął ją od siebie. – Marcus, nie igraj ze mną! Nie prowokuj mnie! – fuknęła na ostatnim oddechu. – Jeśli nie chcesz się ze mną kochać... Zobaczył, że jest zła. Że nic nie rozumie. – Kto powiedział, że nie chcę? Chcę. Bardzo. Ale nie tak... – A jak?! – Zbyt długo czekaliśmy na tę noc. Nie zepsujmy jej głupim pośpiechem. – Odgarnął kosmyk włosów z czoła ukochanej i ucałował to miejsce. Słuchała go jak zahipnotyzowana, chłonąc każde słowo, każdy dotyk dłoni, każde muśnięcie warg... – Nie chcę, żeby było tak... jak w Świątyni Losowań. Zbyt szybko. Nie poganiaj mnie, bo tej nocy zamierzam poznać i posmakować każdy fragment twego ciała... bardzo dokładnie i powoli. Chcę delektować się każdą sekundą, którą spędzimy razem – wyszeptał czule do jej ucha. Jego gorący oddech przyprawiał ją o dreszcz rozkoszy. – Chcę, żebyś tej nocy to ty poddała się moim pieszczotom. Zaczął powoli zdejmować jej ubranie, całując każdy fragment wyłaniającego się ciała. Jak odurzona pozwalała mu na to, niecierpliwie czekając na dalszy ciąg. Kolejne części garderoby lądowały na zasłanym sianem klepisku, a oni objęci jak w zmysłowym tańcu dotarli do posłania. Tam jego usta rozpoczęły wędrówkę po jej ciele, odkrywając nowe terytoria i bezwzględnie je sobie podporządkowując. Poddała się temu podbojowi, nieziemsko zachwycona, odpowiadając mu równie zmysłowym atakiem. Zobaczył, jak zaciska zęby na dłoni, żeby opanować jęk i uśmiechnął się z zadowoleniem. Kiedy granice wytrzymałości zostały przekroczone, a rozkosz niemal odebrała im zmysły, Marcus wyczarował dźwiękoszczelną kapsułę, pod osłoną której dali upust dzikiej ekstazie. Długo potem leżeli spleceni w ciasnym uścisku, próbując uspokoić oddech i bicie serc. Tej nocy kapsuła jeszcze kilka razy okazała się bardzo pożytecznym wynalazkiem...
Bladym świtem, gdy zaspokoili już głód zmysłów, ale emocje nadal nie pozwalały im spać, zaczęli rozmawiać i żartować, dokazując jak dzieci. – Wiesz, jest takie powiedzenie, że jeśli kogoś bardzo kochasz, chcesz mu podarować gwiazdkę z nieba – powiedziała Ariel. – Przecież to niemożliwe. – Marcus się uśmiechnął. – Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych, panie Brent – przekomarzała się radośnie. – Którą chcesz? – Wskazała na blednący nieboskłon. – Co? – Którą mam ci dać? – Ariel, z całym szacunkiem, ale nawet ty nie dasz rady tego zrobić. – Zaśmiał się jak z dobrego dowcipu. – Nikt nie potrafi tak po prostu zdjąć gwiazdy z nieba. – Ja potrafię. – Wiedziała, że to rzeczywiście nie jest możliwe, ale dzięki magii mogła przynajmniej stworzyć złudzenie spadającej gwiazdy. Będą mieli wspaniałą zabawę. – No, którą? Wybieraj, Marcus! – Dobra, uparciuchu, niech będzie tamta. – Wskazał palcem upatrzoną gwiazdę i z pobłażliwym uśmiechem czekał, co się dalej stanie. Przeciągnęła się leniwie jak kot i uśmiechnęła zmysłowo. – Dobrze, tamta. – Przymknęła nieco powieki, wyciągnęła dłoń i pomyślała: „Chcę”. Czekali w skupieniu na to cudowne zjawisko, tymczasem... nic się nie wydarzyło. Ariel zmarszczyła brwi. Co jest? Ponownie się skoncentrowała i wymówiła zaklęcie... i znowu nic. Próbowała jeszcze kilka razy i każda próba kończyła się fiaskiem. – Słuchaj – powiedział Marcus, starając się opanować chichot – każdemu się zdarza, nie? To tylko sztuczka, zaklęcie, nic wielkiego... – Mnie się nie zdarza. – Po tym, co zrobiliśmy, masz prawo być zmęczona i... – próbował ją żartobliwie pocieszyć. – Nie rozumiesz? Mnie zawsze zaklęcia się udają! Zdziwił się, że jedno małe niepowodzenie mogło aż tak bardzo wytrącić ją z równowagi... – Nie śpicie już, dzieciaki? – Do boksu zajrzał ubawiony Teo. – To dobrze, bo mam coś dla was.
Gwałtownie poderwali głowy, Ariel odruchowo podciągnęła koc pod brodę. Razem z Marcusem zastanowili się, jak długo im „towarzyszył”. – Co takiego? – zainteresował się Marcus. – Tobie, Marcus, mam przekazać w imieniu wszystkich ogierów, że ci gratulują i że cię podziwiają, a tobie, Ariel, że klacze zazdroszczą ci Marcusa. Aha, no i jeszcze to... Łap! To nagroda dla ciebie! – Rzucił coś w stronę mężczyzny. – To tyle. Cóż, kochani, muszę przyznać, że każda wasza wizyta w tej osadzie to dla nas ekstremalna rozrywka. Zawsze jesteście źródłem niesamowitej inspiracji dla reszty stada. No, ale nie przeszkadzam. Bawcie się dobrze! – Zaśmiał się bezwstydnie, puścił oko i zniknął. Marcus siedział ogłupiały, mnąc w dłoniach podarunek od centaura, i zastanawiał się, co to, u licha, miało być. Chyba jednak nigdy nie pojmie natury centaurów. Dopiero po chwili zauważył, że Ariel gdzieś przepadła. – Ariel? – zapytał. Odpowiedziała mu cisza. – Ariel, jesteś tam? – Jestem – usłyszał dobiegający spod koca zakłopotany głos. – Wyjdziesz stamtąd? – Nie, zamierzam tu zostać i umrzeć ze wstydu! – Dlaczego? – Teraz już kompletnie nic nie rozumiał. – Coś się stało? To przeze mnie czy przez Teo? Wiesz może, co miały znaczyć te bzdury o podziwianiu, zazdroszczeniu i inspiracji? I o co mu chodziło z tym kawałkiem starej kokardki? Czy tylko jeszcze ja nie wiem, o co chodzi? Nie mogąc się doczekać odpowiedzi, wlazł za nią pod koc. – Powiem ci, o co chodzi! – fuknęła. – Nie dałam rady wyczarować dla ciebie spadającej gwiazdy, prawda? – Tak, ale co to ma do rzeczy? – Nie udało mi się nie dlatego, że straciłam swoje zdolności, ale dlatego, że na terenie osady magia nie działa, rozumiesz?! – I co z tego? – A to, że skoro nie rzuciłam zaklęcia spadającej gwiazdy, to tym bardziej ty nie wyczarowałeś dźwiękoszczelnej kapsuły! – Teraz była już naprawdę wściekła. Długą chwilę analizował jej słowa. – Ooo... To znaczy – wyszeptał w końcu nieco zaskoczony – że cały czas... – ...byliśmy bardzo dobrze słyszalni przez całą osadę! – cedziła wściekła słowo po słowie. – Cóż... – wymamrotał z bardzo głupią miną. – A powiesz mi, o co
chodziło z tą dziwną gadaniną Teo? – Chyba jednak nie poznałeś wszystkich zwyczajów centaurów, co? – zapytała nieco spokojniej. – Zdaje się, że coś ci umknęło. Czerwoną kokardkę dostaje każda klacz zaraz po rytuale wprowadzenia, a zieloną ten ogier, który pierwszej nocy wprawi swoimi wyczynami w podziw i zdumienie pozostałe ogiery. Ta osada ma trzysta lat. W jej historii były tylko cztery ogiery, które zasłużyły na tę kokardkę. Ty jesteś piąty! Domyśl się, głupku, czego ci gratulują, czego zazdroszczą i za co podziwiają! – Rozzłoszczona odwróciła się do niego plecami. – To znaczy, że dostałem tę nagrodę za...? – upewniał się z rozbawieniem. Odwrócił ją do siebie. Myślała, że będzie przynajmniej zażenowany, tymczasem on po pierwszym szoku zaczął się śmiać. – Naprawdę dostałem to za... Ha, ha, ha! – Pokładał się ze śmiechu, a ją coraz bardziej szlag trafiał. – Tak, ty durny, egoistyczny palancie! A pomyślałeś, jak ja się czuję?! – wrzasnęła i walnęła go pięścią w tors. Chichocząc, obezwładnił ją i zamknął usta pocałunkiem. – Właściwie ta nagroda należy się nam obojgu – powiedział, siląc się na powagę. – To niesprawiedliwe dawać ją tylko mnie. Jeśli chcesz, chętnie się nią podzielę – zaoferował, ale widząc, że nie jest jej do śmiechu, dodał już całkiem serio: – Aż tak się tym wszystkim przejęłaś? I co z tego, że nie było kapsuły? Co z tego, że nas słyszeli? Nie wstydzę się tego, co zrobiliśmy. A ty? – zerknął na nią pytająco. – Też nie... – Więc o co chodzi? Przez chwilę milczała, ale potem westchnęła i odparła: – Dobra. Po prostu miałam nadzieję, że ta noc będzie tylko nasza... To wszystko... – I tak się stanie. Jeśli tylko przestaniesz się przejmować... – Mam się nie przejmować? – Zobaczył, jak szelmowsko unosi brwi, i już wiedział, że to nie wróży niczego dobrego. – To może zainspirujemy ich jeszcze trochę, a przy okazji sprawdzimy, jak u ciebie z uczuciem wstydu? – Co proponujesz? – podjął wyzwanie. W odpowiedzi zobaczył jej kpiącą minę, a chwilę później usta Ariel dotknęły jego torsu. Uśmiechnął się z zadowoleniem, jednak ten uśmiech znikał z jego twarzy, w miarę jak przesuwała wargami w dół jego piersi. – Ariel? Hm... C-co robisz? – wysapał, gdy poczuł jej pocałunki
poniżej pępka. – Inspiruję... – zakpiła i zobaczyła z satysfakcją, jak zagryza wargi i ściska skraj koca. Jakiś czas później, gdy w końcu złapał oddech, wykrztusił ze zdumieniem: – Wielkie nieba! Co to było?! Roześmiała się i palnęła bezwstydnie. – Najstarszy znany ludzkości sposób nagradzania bohaterów!
Po przebalowanej nocy cała osada zbudziła się późno. Zgodnie ze zwyczajem Marcus poszedł zjeść śniadanie w towarzystwie ogierów, Ariel dołączyła zaś do klaczy. Usiadła blisko Nonny i zaczęła w milczeniu jeść, starając się udawać, że nie widzi wokół rozbawionych spojrzeń i dyskretnych uśmiechów. Próbowała puszczać mimo uszu niedwuznaczne uwagi i dowcipy, nie zdołała jednak długo utrzymać powagi i po chwili zaśmiewała się razem z klaczami z ich żartów i z rozbawieniem słuchała ich własnych wspomnień dotyczących rytuału wprowadzenia. To ciekawe, jakie świństwa kobiety potrafią opowiadać, gdy zostaną same... Marcus też nie miał lekko. Panowie żartowali sobie z niego na potęgę, co starał się znosić ze stoickim spokojem. Nawet zwykle powściągliwemu Fabienowi udzielił się ich nastrój i on też dorzucił kilka dowcipów. Jak Marcus zauważył, przyjaciel szybko znalazł wspólny język z centaurami i zaakceptował tutejszy styl życia. Postanowił pogadać o tym z elfem, ale teraz miał inną sprawę na głowie. Po śniadaniu odnalazł Ariel. – Chodź, musimy porozmawiać – rzucił i ruszyli do wrót osady, odprowadzani śmiechem przyjaciół i uwagami w stylu: „Jeszcze nie mają dość?”. Doszli do niewielkiej zatoczki z drugiej strony jeziorka przylegającego do osady. Marcus rozejrzał się wokół, przysiadł na brzegu i poklepał dłonią miejsce obok siebie, żeby Ariel także usiadła. Po chwili otoczył ich dźwiękoszczelną kapsułą, tym razem upewniając się, czy działa. – Nie denerwuj się, ale muszę ci coś powiedzieć... Zerknęła na niego zaintrygowana.
– Oriana... żyje – niemal wyszeptał. – Co? Chyba żartujesz! – krzyknęła z niedowierzaniem. Wpatrywała się w niego przez chwilę z dziwną zawziętością, on jednak dzielnie znosił jej świdrujące spojrzenie. – Jeśli to żart... – zaczęła groźnie. – Przykro mi, ale nie. Z takich rzeczy nigdy nie żartuję. – Rzeczywiście był śmiertelnie poważny. Cały dobry nastrój bezpowrotnie minął. Wciągnęła głęboko powietrze przez nos. – Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś, do cholery?! – Bo tej nocy chciałem iść do łóżka z tobą, nie z Orianą! Aż tak głupi nie jestem, żeby zniweczyć fantastyczną noc, która nam się należała! Tak, Ariel, zasłużyliśmy na nią! Zasłużyliśmy na nią i teraz nikt nam jej nie odbierze! – Rozumiem, że zechcesz mi to dokładniej wyjaśnić. – Chłód w jej głosie niemal go zmroził. – To podejrzenia, domysły czy pewność? – Pewność. Niemal. – Oczywiście wiesz, gdzie jest i co robi? Skinął głową. – Jest bliżej ciebie, niż możesz podejrzewać. – Jej źrenice rozszerzyły się, zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. – Widujesz ją niemal codziennie. – Marcus, co ty pieprzysz?! – Severian... – Co znowu Severian?! – Mam powody podejrzewać, że zawładnęła jego ciałem. – Pogięło cię?! – Siedziałem zamknięty w smoczych boksach z Neretem, pamiętasz? To od niego dowiedziałem się, że Oriana spłonęła w ogniu z paszczy Vivianne, a Severian cudem przeżył. Pierwsze podejrzenie pojawiło się w dniu odesłania mnie do Kamieniołomów Demonów. Severian odwiedził mnie wtedy, żeby przekazać mi wyrok i wypalić moje Znamię Smoka. Pamiętam, jak zapytał, co mam na swoją obronę. Dziwił się, jak bardzo musisz mnie kochać, skoro mnie osłaniasz. To nie zwróciło mojej uwagi. Dopiero gdy spojrzałem na jego dłonie, odkryłem prawdę. Prawdziwy Severian nigdy nie nosił biżuterii i zawsze mocno gestykulował, teraz jednak jego ręce były niemal nieruchome, a na jednym z palców zobaczyłem pierścionek. Identyczny jak u Oriany. – Co z tego? To żaden dowód.
– To jest dowód! – powiedział z naciskiem. – Osobiście zamówiłem taki pierścień u elfa mistrza sztuki jubilerskiej i podarowałem go Orianie w czasach największego zadurzenia – dokończył cicho. Chwilę myślała nad jego słowami. – To może go znalazł albo zabrał z jej palca po śmierci? Pokręcił stanowczo głową. – To niemożliwe. Nawet gdyby go znalazł, nie mógłby włożyć na palec. Oriana rzuciła na klejnot urok, który sprawiał, że nikt oprócz niej nie był w stanie tego zrobić. Nawet nie można było go ukraść... – Ale po jej śmierci urok mógł zniknąć, prawda? – zapytała rezolutnie. – Nie, ponieważ zgodnie z tą samą klątwą, w razie śmierci Oriany pierścionek miał ulec autodestrukcji. Są jeszcze inne fakty potwierdzające moją teorię. Atak smoków na Kolonię Goblinów... To nie był przypadek. – Tak? – Zostały nasłane celowo, żeby zmieść kolonię karną z powierzchni ziemi, a wraz z nią także mnie. Bo odkryłem, kim naprawdę jest Severian i co zamierza zrobić. Tym pierścionkiem dała mi do zrozumienia, że nadal żyje i ma mnie w swojej mocy. Pewnie myślała, że nie pożyję za długo w Kamieniołomach i nikt nie usłyszy mojego wyznania, ale wtedy zostałem przeniesiony do Kolonii, a ty wszczęłaś śledztwo, żeby oczyścić mnie z zarzutów i uwolnić. Pewnie dlatego postanowiła mnie zgładzić. Któregoś dnia ktoś powiedział, że nocą odwiedziła mnie piękna kobieta. Podejrzewałem, że to ona. Na szczęście to byłaś ty... – Ale skąd wiesz, że ten atak zaplanowano? – nie dawała za wygraną. – Bo tym smokiem, który na mnie zapolował z premedytacją, był... Bosfor. Zapadła długa, ciężka cisza, przerywana jedynie równie ciężkimi westchnieniami. – Jeśli masz słuszność – zaczęła Ariel z namysłem – to jej zamiarem jest zdobycie władzy nad wszystkimi miastami, a według klątwy stanie się to jedynie wtedy, gdy mnie zabije. Marcus, minęło już kilka tygodni, a Severian nic złego mi nie zrobił, chociaż miał tyle możliwości. Wręcz przeciwnie, bardzo mi pomagał. A poza tym widuję go niemal codziennie i nie mogę się w nim doszukać żadnych cech Oriany. Wybacz, ale... – Wydaje mi się, że w momencie przejęcia jego ciała Oriana była tak wycieńczona walką z nim samym i Vivianne, że musiała najpierw odzyskać siły. Pewnie zresztą myślała, iż nie przeżyjesz mojego ataku –
kontynuował z uporem. – Pamiętam, że kiedy Severian przyszedł do mnie, wyglądał jak cień człowieka, ledwie trzymał się na nogach. Gdybym zginął w Kamieniołomach, Oriana mogłaby stopniowo przejmować władzę w miastach, eliminując po kolei pozostałych Naczelnych, a przede wszystkim ciebie, pozorując nieszczęśliwe wypadki lub naturalną śmierć. W efekcie dostałaby bez walki to, o co tak długo zabiegała, po co więc miałaby się zdemaskować? Ariel westchnęła, wzruszając ramionami. To wszystko brzmiało logicznie, ale zupełnie jej nie przekonywało. – Kiedy mnie przeniesiono do Kolonii – ciągnął Marcus – postanowiła na wszelki wypadek zamknąć mi usta, bo już wiedziała, że tym zamachem na twoje życie uwolniłem się od jej klątwy. Stąd pomysł z atakiem smoków. Zastanów się, Ariel, czy słyszałaś, żeby kiedykolwiek dzikie smoki zaatakowały ludzkie osiedla, i to bez powodu? Nie? No właśnie, bo nigdy do czegoś takiego nie doszło! Teraz Oriana myśli, że nie żyję. Przez chwilę obawiałem się, że zdjęcie kajdan może ją powiadomić, że jednak wywinąłem się śmierci, ale wczoraj zrozumiałem, że skoro w osadzie magia nie działa, to i łańcuchy przestały być magiczne. Jestem więc bezpieczny, to prawda, ale ty nie! Ona musi cię zabić, żeby trwale przejąć władzę. Ariel z uporem wpatrywała się w piasek pod stopami. Argumenty Marcusa wydawały się słuszne, ale ona na siłę szukała jakichś słabych punktów, dowodu, że się myli. Przecież Severian był jej bratem, najbliższym człowiekiem oprócz... – ...Amandy – szepnęła. – Amanda została w mieście. – Amanda jej nie zagraża – powiedział spokojnie Marcus. – To ciebie musi zniszczyć. Teraz myśli, że wybrałaś się tutaj z zaplanowaną urzędową wizytą, dlatego między innymi nalegałem, żeby Moroniusz wysłał ci oficjalne zaproszenie. To nam daje przewagę, Ariel. – Pogładził ją po włosach. – Ona nie ma pojęcia, że przeżyłem, że się spotkaliśmy i że już o wszystkim wiesz, dlatego mamy szansę... – Szansę? – Spojrzała na niego, nie rozumiejąc. – Tak. Możemy niepostrzeżenie zabrać Amandę i przedostać się do twojego świata. Długo patrzyła zamyślona na fale jeziora leniwie obmywające brzeg, bezwiednie bawiąc się kamykami. Marcus spoglądał na nią w napięciu. Bardzo chciał wiedzieć, co kłębi się teraz w jej głowie, ale osłoniła umysł zaklęciem. Po bardzo, bardzo długiej chwili odwróciła twarz w jego stronę i już wiedział, co mu odpowie.
– Nie, Ariel, nie tym razem! – zaprotestował. – Nie stawaj do tego pojedynku. Nie masz z nią szans! – Rozpacz i żal ścisnęły go za serce, gdy zobaczył jej zaciętą twarz. – Czy chociaż raz mogłabyś zrobić to, o co cię inni proszą? O co ja cię proszę?! – Twoją prośbę spełniłam wczoraj, zamieszkałam w twoim boksie. – Próbowała zażartować, ale była to kompletna porażka. – Pamiętasz, co mi powiedziałeś w czasie wyprawy do ruin? Że wiele byś dał, żeby odwrócić bieg zdarzeń i żebyśmy nie musieli tego robić. Że chciałbyś siedzieć ze mną w zaciszu bungalowu i mnie przytulać, ale masz misję do spełnienia, od której zależy przyszłość wszystkich miast. Właśnie dlatego nie mogę wysłuchać twojej prośby. Wiele dni temu uświadomiłeś mi, że należę do tego świata. Jestem jego mieszkańcem, a nie gościem. Sam to powiedziałeś. Kiedy zginąłeś w tunelach nyrionów, z żalu porzuciłam ten świat. Zostawiłam go na łasce Darrena i Oriany, a oni niemal go zniszczyli. Gdy do mnie wróciłeś, przysięgłam sobie, że już nigdy nie popełnię tego błędu. Jesteś dla mnie ważny i kocham cię całym sercem... jednak los uczynił mnie Naczelnym Magiem i powierzył mojej opiece ten świat. Tych ludzi, elfów, smoki... Beze mnie nie mają szans, są bezbronni. Nie ucieknę stąd ani z tchórzostwa, ani z powodów osobistych. Dla nikogo. Wybacz... Zobaczyła, jak Marcus zaciska usta i kiwa głową na znak, że ją rozumie. – Dlaczego czułem, że to powiesz? – Bo mnie znasz. Przytuliła go i pocałowała. W tym pocałunku było wiele smutku, żalu, pogodzenia się z nieuchronnym losem... – Muszę jakoś zdemaskować tę sukę i udowodnić, że to ona jest winna tych wszystkich zbrodni, o które ciebie oskarżono – powiedziała po chwili. – Zrozum, nie mogę tak po prostu, bez niezbitych dowodów, zaatakować Severiana. Napad jednego Naczelnego na drugiego to ogromna zbrodnia. Nie chcę ryzykować, że wybuchną zamieszki w miastach albo nawet wojna domowa. Doskonale to rozumiał. – Przejrzałam drobiazgowo całe archiwa. Nie ma tam niczego, co mogłoby nam pomóc. Komisja, która miała cię oczyścić z zarzutów, też to zrobiła i także niczego nie znalazła. Zostaje jedynie dom Oriany na bagnach, ale wiem, że on był już przeszukiwany. Powiedział mi o tym... – poderwała gwałtownie głowę – Severian! Komisja zamierzała go przejrzeć drugi raz, ale na wieść o twojej śmierci śledztwo umorzono.
– No to chyba właśnie tam musimy zacząć nasze poszukiwania – stwierdził spokojnie Marcus. – Chwila! – zaprotestowała. – Ty zostajesz. Oficjalnie nie żyjesz, więc nigdzie nie idziesz! Skrzyżował ramiona i spojrzał na nią wyzywająco. – Marcus, proszę! – Teraz to ona błagała, a on był nieugięty. – Wybacz, słonko, ale pozostanę tak samo głuchy na twoje prośby jak ty na moje, dobrze? – Nie ma co gadać, dobrana z nas para... – fuknęła, widząc, że teraz ona go nie przekona. – No dobra, co proponujesz? Wciągnął powietrze przez nos i podrapał się za uchem. – Skoro dom Oriany na bagnach to nasz jedyny trop, właśnie tam pójdziemy. Bywałem w nim dość często, więc znam rozkład pomieszczeń. Wiem, co i gdzie przechowywała... Zobaczył pytanie w jej oczach i odchrząknął zakłopotany. – W dniu, w którym cię zaatakowałem, wyzwoliłem się spod wpływu klątwy, którą na mnie rzuciła, i pamięć zaczęła wracać. Pojawiły się wspomnienia. Przez tyle lat Oriana sprawiała, że odradzałem się w coraz to nowym ciele, zawsze jako oficer. Byłem jak pies na łańcuchu, wciąż na jej usługi. Pytałaś mnie kiedyś, w ilu Losowaniach brałem udział i ilu dzieciom dałem życie, a ja nie potrafiłem ci odpowiedzieć, pamiętasz? Kiwnęła głową. – Teraz już wiem. Każde Losowanie było przez nią aranżowane. Zawsze tylko ją spotykałem w świątyni. Nie spłodziłem żadnego dziecka z wyjątkiem naszej córki, którą zabił Xaviere. Zresztą nie mam pewności, czy to było moje dziecko, bo Oriana lubiła mężczyzn, szczególnie oficerów. – Skrzywił się z niesmakiem. – Xaviere... był białym człowiekiem i niesamowitym magiem. Podziwiałem go. Traktował mnie jak przyjaciela, a ja go zawiodłem... – Ariel słuchała w milczeniu, nie bez wzruszenia. Te wyznania musiały go wiele kosztować. – W mojej głowie jest wiele wspomnień. Ja wiem, że nie zrobiłem tych wszystkich strasznych rzeczy, ale nie potrafię tego udowodnić. – Dobra, zrobimy tak – powiedziała. – Wrócę teraz z Fabienem do miasta, bo inaczej ktoś zacznie mnie szukać, a nie chcę sprawiać centaurom kłopotów. Ciebie zmienię w jakieś zwierzę lub przedmiot i zabiorę ze sobą. W nocy pójdziemy na bagna i spenetrujemy dom wiedźmy. – A możesz mnie przeobrazić w... – Nieco rozbawiony wyszeptał jej coś prosto do ucha.
Odpowiedziała mu pełnym politowania spojrzeniem. – Zboczeniec! – Pacnęła go dłonią w pierś i obydwoje wybuchnęli śmiechem.
Resztę dnia poświęcili na uzgadnianie szczegółów nocnej wyprawy do domu na bagnach. Wtajemniczyli też w swoje plany Fabiena. Marcus przypomniał sobie rozkład pomieszczeń w rezydencji Oriany i sporządził w miarę dokładny plan. Wszystko to oczywiście odbywało się poza terenem osady, pod dźwiękoszczelną kapsułą. Wieczorem dołączyli do centaurów i w miłej atmosferze zakończyli dzień. Tej nocy ponownie cała osada czerpała natchnienie z miłości dwojga życiowych rozbitków, ale tym razem byli świadkami raczej oceanu czułości niż tajfunu zmysłów...
– Wiem, słonko, że ci niewygodnie, ale musisz wytrzymać – powiedziała Ariel do srebrnej broszy w kształcie centaura, którą wpięła w pelerynę. Błysk bursztynowych oczu wskazywał, że jest zły, ale nie przejęła się tym zbytnio. Chciał brać udział w tej wyprawie, to musi znosić wszelkie trudy. Wróciła do miasta zgodnie z planem, dokładnie wtedy, gdy się jej spodziewano. Odesłała Fabiena do koszar, z niechęcią rzucając na niego klątwę milczenia, ale był elfem, więc wolała nie ryzykować. Zresztą on doskonale to rozumiał. Najpierw zobaczyła się z Marceliną i Amandą, potem z pracownikami ratusza. W końcu dotarła do swojego gabinetu. Zdjęła pelerynę i przerzuciła ją przez oparcie kanapy. – Delikatniej! – syknęła brosza. – Nie narzekaj – odgryzła się i zabrała do wertowania leżących na biurku raportów. Potem poszła na zwyczajową naradę, w czasie której brosza starała
się nie ziewać z nudów, a potem ruszyła do miasta zobaczyć postępy w pracach, jakie zarządziła. Dzień upłynął pracowicie. Specjalnie wszędzie brała go z sobą, bo chciała, żeby zobaczył, jak odpowiedzialna jest jej praca i jak wygląda teraz miasto. Wieczorem ponownie odwiedziła Marcelinę, tym razem sama. Zjadła kolację z czarodziejką i z córką, opowiadając im o osadzie centaurów i ich życiu. Znowu odniosła wrażenie, że Amanda wydoroślała. Zaskoczyła ją swoimi dojrzałymi poglądami, doskonałym porozumieniem ze staruszką, znajomością magii... Poinformowała matkę, że będzie nocować u Marceliny, a Ariel nie zaprotestowała, bo skoro miała przeszukać dom na bagnach, było jej to bardzo na rękę. Po skończonej kolacji ucałowała córkę i poczekała, aż dziewczyna wejdzie schodkami na piętro do pokoju gościnnego. Wtedy opowiedziała czarownicy, co zamierza zrobić, nie ujawniając jednak, że Marcus żyje. Marcelina pokręciła z dezaprobatą głową, mówiąc, że powinna w końcu zacząć na nowo żyć, bo rozdrapywanie ran nic nie da, ale gdy usłyszała, że chodzi o pośmiertne oczyszczenie Marcusa z zarzutów, niechętnie postanowiła włączyć się do pomocy. Bardzo interesującej pomocy...
– Drobna zmiana planów – rzuciła Ariel po powrocie do kwatery w koszarach. Bursztynowe oczy srebrnego centaura zerknęły na nią z zaciekawieniem. Zablokowała drzwi i otoczyła kapsułą cały pokój, a potem dotknęła broszy i wymówiła w myślach zaklęcie. Z ciała centaura zaczęły się wydobywać pasma dymu, a może mgły, wirując, rosnąc i splatając się niczym stadko zgłodniałych węży. Z każdą chwilą ich przybywało i przybierały coraz to nowe kształty. Wreszcie w tym osobliwym obłoku najpierw pojawiła się dłoń i kawałek rękawa, potem fragment tułowia i jeden but, a po kilku następnych chwilach cały Marcus. – O rany – jęknął – ależ zdrętwiałem. – Wykonał kilka skłonów, przysiadów i innych wygibasów, żeby rozruszać obolałe ciało. – Chyba jestem za stary na takie rzeczy. – Wyszczerzył zęby do Ariel. – No dobra, o czym mówiłaś? – O tym, że musimy skorygować nasze plany. Czekał w milczeniu na dalsze wyjaśnienia.
– Usiądź – poprosiła. Stanęła za jego plecami i zaczęła masować mu kark, a on mruczał jak zadowolony kot. – Marcelina przekazała mi kilka bardzo interesujących informacji. Otóż twierdzi, że dom Oriany na bagnach nie istnieje. Odwrócił gwałtownie głowę. – Tak, Marcus, nie istnieje. Daj mi dokończyć! Okazuje się, że komisja, która miała zdobyć dowody twojej niewinności, jednak tam dotarła, ale zastali tylko ruiny. Przeszukali je dokładnie i nic nie znaleźli. Napisali o tym notatkę. Byłam z Marceliną w ratuszu i pokazała mi ją. To dziwne, ale własnym podpisem potwierdziłam jej odbiór, choć nie mam pojęcia, kiedy trafiła na moje biurko. Przyznaję jednak, że w nawale pracy mogłam ją przeoczyć, więc nie dowodzi to jeszcze żadnego spisku. Zatem ten trop odpada. – No to koniec. Nie mamy innego śladu. Czyli musisz ponownie rozważyć moją propozycję. – Błękitne oczy spojrzały na nią poważnie. – Którą? – Nie udawaj! – żachnął się. – Propozycję przejścia do tamtego świata. Dobra, idź po Amandę i spotkamy się przy kwiecistej polanie. – Westchnął... jakby z ulgą. – Nie! – Zgrzytnęła zębami, gdy to usłyszała. – Nie, ponieważ odkryłyśmy razem z Marceliną jeszcze coś. Otóż, jak wiesz, komisja składała się z dziewięciu magów, po jednym z każdego miasta. I każdy z nich był zobowiązany do napisania raportu ze śledztwa. Wyobraź sobie, że wszystkie raporty zniknęły! To sugeruje, że... – ...że Oriana już ich dopadła i wykończyła. – Pokiwał głową z rezygnacją. – I nic nie znajdziemy. – I tu bardzo się zdziwisz, bo wiem, gdzie należy każdego z nich – no, prawie każdego – szukać. Nie mówię o tym staruszku z siódmego miasta, który niedawno umarł. Ze starości – dodała, widząc niepokój na twarzy Marcusa. – I o tym z szóstego miasta, który wyruszył na wyprawę naukową na Niezbadane Tereny. Z pozostałymi możemy osobiście pogadać. Nawet jeśli Oriana rzuciła na nich klątwę milczenia lub dała im eliksir niepamięci, wyciągnę od nich swoimi sposobami interesujące nas wiadomości. Co ty na to? – Hmm... Skoro nie mamy nic więcej... – Wzruszył ramionami. – Okej. Jutro zaczniemy od tego faceta, który jest w naszym mieście. Teraz jedz, przyniosłam ci kolację. Pewnie zgłodniałeś. Rzucił się na przyniesiony posiłek jak wilk. Po całym dniu głodówki
ta prosta oficerska strawa wydała mu się wręcz niebiańską ucztą. Kiedy skończył i ruszył w stronę łazienki, poszła za nim i siedząc na brzegu wanny, zaczęła mu tłumaczyć szczegóły swojego nowego planu.
Następnego dnia Ariel powiedziała swoim pracownikom w ratuszu, że ma ważne sprawy do załatwienia na terenie koszar i żeby jej nie przeszkadzali. Z kolei w koszarach oświadczyła, że musi pilnie spotkać się z Zielarzami i nie należy jej szukać. Wyprowadziła swojego appaloosa za bramę, rzuciła na niego i na siebie zaklęcie niewidzialności i poleciała w stronę trzeciego miasta. Towarzyszył jej Marcus, ponownie zamieniony w broszę. Klął przy tym niemiłosiernie, na co odpowiadała mu tylko śmiechem. W drodze spotkała Crilla i Ester pełniących służbę patrolową. Oni jedyni ją ujrzeli, bo potrafili widzieć w podczerwieni. Pomachała do nich i gestem dała znać, że mają nikomu nie mówić, co widziały, a one ze zdumienia nie potrafiły niczego innego zrobić, niż tylko skinąć łbami. Wkrótce wleciała przez szczelinę w kopule do miasta. Wylądowała w Rajskim Ogrodzie, gdzie przywiązała wciąż niewidzialnego pegaza do drzewa, i ruszyła do centrum. Dla niepoznaki zmieniła się teraz w płowowłosego elfa. Mundur oficerski został zastąpiony przez gustowny przyodziewek elfów, tylko brosza z centaurem pozostała ta sama. Szła zaułkami, co jakiś czas zerkając na ukrytą we wnętrzu dłoni magiczną holograficzną mapę. Przechodząc koło wystawy jakiegoś sklepu, niechcący spojrzała na własne odbicie w szybie, teraz odbicie elfa. – Raaany! – jęknęła z zachwytu. – Ale mam świetne nogi! Faktycznie Ariel w postaci elfa szczyciła się boską figurą oraz niewyobrażalnie długimi i zgrabnymi nogami. – Zawsze takie chciałam mieć! Odpowiedział jej chichot. – Są niezłe, to fakt, ale wolę twoje prawdziwe, więc już po wszystkim wróć do swoich, okej? – parsknął w odpowiedzi centaur. Na moment zrobiło jej się głupio, ale potem też się zaśmiała. Po jakimś czasie w ciemnym zaułku Ariel odczarowała Marcusa, by po chwili ponownie go zmienić, tym razem w starą, grubą, łysiejącą babę
z obwisłym biustem, wąsikiem i wielką brodawką na brodzie. Jego twarz była znana, a nie mogli ryzykować zdemaskowania. Widząc gniew w jego oczach, dobiła go stwierdzeniem: – Ale już po wszystkim wróć do swoich naturalnych kształtów, okej? Wolę te prawdziwe. – Po jakie licho to zrobiłaś? – zapytał rozzłoszczony. – To proste – odparła pogodnie – żebyśmy mogli swobodnie się rozejrzeć. On tu pracuje, jest księgowym. Niestety nie mam pojęcia, jak wygląda. Problem polegał na tym, że dotarli tu w porze obiadowej i wszystko było pozamykane. Chwilę krążyli po okolicy, po czym postanowili też coś zjeść i wrócić tu później. Żeby jednak stara, obleśna wiedźma i piękny, młody elf nie wzbudzali niepotrzebnej sensacji, Marcusa także zamieniła w prześliczną dziewczynę elfa, uznając, że to wystarczająca rekompensata za poprzednią postać. Kiedy jednak bezwstydnie dała Marcusowi-elficzce klapsa w tyłek, ujrzała tylko politowanie w jego oczach. Zgodnie ruszyli do centrum, gdzie w jakimś barze zjedli solidny posiłek i nieco odpoczęli. Późnym popołudniem, gdy nadal wszystko było zamknięte, Marcus chciał wracać, ale jakiś szósty zmysł kazał Ariel jeszcze trochę poczekać. Zaczynało szarzeć, gdzieniegdzie zapłonęły latarnie i po całym dniu pracy ludzie, elfy, krasnoludy i inni mieszkańcy wylegli na ulice w poszukiwaniu rozrywki. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się siedzibami firm handlowych i magazynami, teraz nabrało innego charakteru. Można było jednak nabrać podejrzeń, że ta dzielnica nie należy do przyzwoitych i bezpiecznych. A to błysnął przez chwilę bezwstydny neon z niemoralnymi propozycjami, a to dobiegały ich niedwuznaczne oferty składane przygodnym przechodniom przez istoty różnych płci i gatunków, to znowu jakiś diler zachęcał do kolorowych snów za kilka monet... Spojrzeli po sobie. – Jesteś pewna, że to tu? – Absolutnie! Tak przeczytałam w dokumentach. Zwolnił się z pracy w ratuszu i przyjął posadę w tej... eee... firmie handlowej – potwierdziła, choć też była nieco skonsternowana. Z zaułka, w którym się zaczaili, mogli obserwować całą uliczkę. Od dłuższego momentu widzieli, że drzwi jednego z domów otwierają się i staje w nich ktoś przypominający przerośniętego krasnoluda. Goście podchodzili do niego, a on dotykał ich lewego ucha, po czym wpuszczał do środka. Ariel i Marcus natychmiast zrozumieli, o co chodzi. Każdy
z wchodzących musiał mieć na tylnej powierzchni ucha tatuaż ze smoczą różą – symbolem stowarzyszenia, które dla jednych było uosobieniem bohemy, a dla innych zbieraniną ćpunów, tyle że z wyższych, zamożnych, nielegalnych sfer. To stowarzyszenie istniało od dawien dawna, Ariel słyszała o nim od Orestesa. Jego członkowie rozpoznawali się po niesamowitym tatuażu – nakrapianym jakby diamentowym pyłem i fosforyzującym w ciemnościach. Kiedyś widziała ten znak, gdy jako Naczelna musiała odwiedzić kostnicę i przyjrzeć się trupowi krasnoluda, którego zabił ordon. Naczelny mag medyk wyjawił jej wtedy, że w mieście istnieją nielegalne lokale dla wybranej klienteli, które oferują różne środki odurzające, począwszy od byle jakich ziółek, a na smoczej róży i ordonie kończąc. Oprócz otrzymania narkotyków można tam zaznać najbardziej brudnych i perwersyjnych uciech, o jakich mógłby marzyć tylko chory umysł, uprawiać hazard, na milion sposobów maltretować innych i samemu być dręczonym... Obowiązywała anonimowość i jednocześnie luz. Lokale były przeznaczone dla klientów tej samej rasy – inne dla elfów, inne dla ludzi i krasnoludów. Tylko personel musiał być różny, bo nigdy nie było wiadomo, z kim klient zechce zaznać rozrywki. – No to chyba nie mamy wyboru – mruknęła Ariel pod nosem i wykonała dyskretny gest dłonią. Po sekundzie prześliczna dziewczyna elf zaczęła tracić cały wdzięk i urok oraz wspaniałą figurę. – Błagam, tylko nie to! – jęknął Marcus, ale na próżno. U boku Ariel stał brudny, obleśny i prostacki krasnolud i drapał się w krocze. – Czy to konieczne? – Inaczej tam nie wejdziemy, przypominam ci. – Teraz cały nastrój dobrej zabawy minął, gdy zorientowali się, jak trudno dostać się do środka tego lokalu. – Dobra, będziemy udawać młodych małżonków szukających mocnych wrażeń w czasie miodowego miesiąca – rzuciła i zmieniła się w starą babę krasnoluda. Natychmiast przypomniał sobie Carlę i jej rodzinę i zatrząsł się z obrzydzenia. – Tylko nie żądaj ode mnie, żebym cię całował – mruknął i skrzywił się niemiłosiernie. – Nie ma mowy, jesteśmy tu służbowo. Na koniec Ariel wyczarowała dla nich tatuaże na uszach i niespiesznie wyszli z ciemnego zaułka. Przed wejściem do lokalu zastąpił im drogę rosły krasnolud. – Czego?
– Gadali, że tu zabawić sie idzie – zaczął Marcus, naśladując mowę krasnoludów. – Może idzie, może nie. Wy kto? Skąd? Kto powiedział? – Z piontego miasta, bracie. Kumpel gadał, że to dobry lokal. Moja nowa kobita zabawić sie chciała. – Złapał Ariel za pośladek i zarechotał obleśnie, po czym przyciągnął ją do siebie. – Miej serce, stary, bo mnie z wyra przegna. Wiesz, jakie som baby. Nie zrobisz, co zechce, to z bzykania nici... – Ariel skrzywiła się, słysząc tę przemowę, ale nic nie powiedziała. Krasnolud zmarszczył ogromne brwi i bezceremonialnie pomacał Marcusa za uchem. – Spoko, kasa też jest – zapewnił go oficer. Teraz krasnolud złapał za ucho Ariel. Na koniec pociągnął nosem i kiwnął głową w stronę drzwi. – Dzięki, stary. – Dobra, dobra. Gadasz i gadasz jak moja stara. Ale, kurna, w tym piontym mieście rozmowne goście som... Ariel szturchnęła dyskretnie Marcusa w bok, też dając mu do zrozumienia, że jak na krasnoluda jest zbyt gadatliwy. Przy wejściu udała, że się potknęła, i wyciągnęła się jak długa. Zaklęła siarczyście i podnosząc się z ziemi, niepostrzeżenie upuściła trzy ziarenka ryżu. Natychmiast poturlały się w kąt, gdzie jedno zamieniło się w pająka, drugie w muchę, a trzecie w mysz. Szybko rozpierzchły się w różnych kierunkach, Ariel i Marcus zaś ruszyli w głąb lokalu, by zacząć zbierać informacje. Postanowiła, że samym lokalem zajmie się po zakończeniu „operacji Oriana”, jak ją nazwała w myślach. Knajpa była urzeczywistnieniem wyobrażeń o krasnoludzim raju. Kwintesencją zapuszczonej, pijackiej meliny. Ale przecież dokładnie takie były krasnoludy, czyż nie? Tę duszną spelunę oświetlały wystające spomiędzy pajęczyn ample. W ich świetle i tak niewiele dało się zobaczyć, gdyż powietrze przypominało gęstą od dymu z fajek zupę. Nie było tu ani jednego klienta, oczywiście z wyjątkiem Ariel i Marcusa, który by nie kurzył jak smok. Szybko zorientowali się, że jako niepalący są mocno podejrzani, wzięli więc od barmana po brudnym, pełnym zacieków kuflu i fajce i zaczęli krążyć po lokalu, niby szukając znajomych, a w rzeczywistości uważnie wszystko obserwując. Przyzwyczajeni do czystości z obrzydzeniem mijali kolejnych uczestników balangi ćpających, kopulujących, rzygających i bogowie
raczą wiedzieć, co jeszcze robiących w półmroku tego zapuszczonego, śmierdzącego lochu. I klienci, i obsługa byli tak pijani, że kompletnie nie zwracali uwagi na parę trzeźwych dziwaków. Przechodząc nad zapchlonym kłębowiskiem rąk, nóg, brzuchów i innych części ciała, dotarli do drugiego pomieszczenia, gdzie inne krasnoludy, nieco mniej odurzone, zabawiały się rzucaniem młotem do śmiertelnie wystraszonego elfa przykutego łańcuchem za nogę do ściany. Ogromny młot co chwila przelatywał ze świstem koło jego głowy, a elf kulił się, zasłaniając oczy; jego spodnie były całe mokre od moczu. Ariel patrzyła na to z obrzydzeniem i gniewem i pewnie wkroczyłaby do akcji, gdyby Marcus szarpnięciem za łokieć nie dał jej do zrozumienia, że muszą iść dalej. Zobaczył, jak zaciska szczęki w bezsilnym gniewie, ale uznała, że ma rację. Nie mogą się teraz zdemaskować. Później rozprawi się z tym lokalem. Tymczasem znowu młot przeleciał koło nich i nieszczęsny elf osunął się nieprzytomny po ścianie. Ariel była pewna, że tym razem młot go trafił, ale sekundę później zrozumiała, że biedak po prostu zemdlał. Broń walnęła w umieszczoną w murze dźwignię i na zemdlonego elfa wylało się ogromne wiadro wypełnione, sądząc po fetorze, fekaliami, rzygowinami i innym plugastwem. Gracze zawyli triumfalnie i ruszyli do baru po następną kolejkę, żeby wypić na cześć zwycięzcy, zostawiając biedaka bez przytomności w bajorze gnojówki. Marcus mocno ścisnął Ariel za rękę i pociągnął ją dalej. Im dłużej krążyli po tym lokalu, tym bardziej zbierało im się na wymioty. W jakimś kącie brodaty brudas zżerał robaczywe mięcho, gdzie indziej wstawiony osiłek rozpoczynał właśnie pojedynek z czarną mambą. Krasnolud i wąż krążyli wokół siebie, ale na razie żaden z nich nie atakował mimo wściekłego dopingu innych świrów. Gdzieś pod sufitem, trzymany w szponach przez zamkniętego w klatce wampokruka, wisiał kolejny zbok. Ten dla odmiany był całkiem nagi. – Jestem Naczelnym tej speluny! – wrzeszczał, oklaskiwany przez grupkę krasnoludzkich fanek przyglądających mu się z uwielbieniem w naćpanych oczach. Obok ktoś polował z kuszy przy wtórze wrzasków i wyzwisk na miotające się po całym pomieszczeniu nietoperze. Maga, który miał tu pracować, nadal nie znaleźli. Ba, nie mogli nawet trafić do drzwi na zaplecze! Ariel czuła, że musi natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie wiedziała, co bardziej ją mdli: smród czy rozrywki tutejszej
klienteli. Dała znak Marcusowi i zaczęli się wycofywać w stronę wyjścia. Widząc, że jest blada, podtrzymywał ją pod ramię, sam udając naćpanego. Ona nawet nie musiała. Było jej tak niedobrze, że szła zgięta wpół, trzymając się za żołądek. Odepchnęła przerośniętego wykidajłę, nie zważając na jego: „Co, już idziecie?”, i w najbliższym zaułku zwróciła na chodnik całą zawartość żołądka. Jeszcze przez kilka minut torsje wstrząsały jej ciałem, musiała więc przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. – Już dobrze? – spytał zaniepokojony Marcus, podtrzymując ją i gładząc po głowie. Dał jej swoją piersiówkę z wodą i chusteczkę. Ariel próbowała drżącymi rękami doprowadzić się do porządku. – Co teraz? – zapytał. – Czekamy. – Co? – Czekamy – powtórzyła. – Mam nadzieję, że nasze poświęcenie jednak nie pójdzie na marne. Dziwnie to zabrzmiało i nie do końca zrozumiał, co ma na myśli, ale kiwnął głową. Stali tak jakiś czas, milcząc, zupełnie jakby oboje się wstydzili, że w ogóle znaleźli się w tej spelunie dla zboczeńców. Nagle usłyszeli cichutki chrobot, potem jakiś brzęk. Spojrzeli pod nogi. Tuż koło buta Ariel zatrzymała się niewielka dzika mysz, a koło niej duży pająk. Na kołnierzu Marcusa przysiadła zaś tłusta mucha. – Dobra – odetchnęła Ariel – co macie? Stworzenia szybko przeobraziły się w trójkę chochlików, kiedyś znanych jako kot Ernest oraz kotki Callista i Baryłka. – Ernie, możesz ze mnie zejść? – rzucił Marcus do chochlika, który chwilę wcześniej był muchą, ale nadal siedział na jego ramieniu. – Och, oczywiście – mruknął zakłopotany. – Proszę o wybaczenie. – I szybko zeskoczył na ziemię. – No więc? – rzuciła Ariel niecierpliwie. – W sumie się zgadza... – zaczęła Baryłka. – Informacje są poniekąd dobre... – Poniekąd? – prychnęła Ariel z niedowierzaniem. – Baryłka, ten facet miał być księgowym i pracować w firmie handlowej Kuźnia Jareda, czymkolwiek ta firma handluje! A to jest totalny odjazd dla zboczeńców i psycholi! – Wycelowała palec w „lokal”. – Zechcesz mi wytłumaczyć, co tu się zgadza?! – Rzygałaś? – zapytał uprzejmie Ernest. – No jasne! Po takich widokach można tylko rzygać.
– Ernest! – wrzasnęły pozostałe chochliki, a Ariel i Marcus spiorunowali go wzrokiem. – No co? Ja tylko... – zaczął, ale zaraz go zagadali. – Więc, Baryłka, co się zgadza? – ponowiła pytanie Ariel. – To jest firma handlowa Kuźnia Jareda – odparła niewzruszenie Baryłka. – Pod tą nazwą została zarejestrowana w ratuszu. Handluje... rozrywką. Kobieta wytrzeszczyła oczy. – Tak, Ariel, rozrywką. Oficjalnie zajmuje się organizowaniem przyjęć dla krasnoludów... – Fajne mi przyjęcia! – rzucił z sarkazmem Marcus, ale Baryłka nie zwróciła na niego uwagi. – Dowiedziałyśmy się z Callie, że Craven, ten księgowy, faktycznie jest tu zatrudniony, tyle że gość ma dość słaby... eeee... żołądek, dlatego umieścili go parę ulic dalej. Prowadzi im wszystkie sprawy biurowe. No wiesz, to taki oficjalny przedstawiciel w kontaktach ze wszystkimi urzędasami, który tak kręci w papierach, żeby ich działalność wyglądała na legalną. – To jakaś paranoja – sapnęła Ariel. – Dlaczego gość zwalnia się z dobrze płatnej posady w luksusowym gabinecie w ratuszu, żeby pracować dla kogoś takiego? To nie ma sensu. Albo sam jest pokręconym zbokiem, albo... – ...albo woli tę spelunę od ponownego spotkania z Orianą – dokończył Marcus i spojrzał na nią znacząco. Zapadła długa chwila milczenia. Patrzyli sobie w oczy, znowu rozumiejąc się bez słów. Chochliki stały spokojnie, czekając na dalsze polecenia. – Dobra! Gdzie on jest? – Skrzyżowanie Trzydziestej Drugiej z Jaśminową. Pokażemy wam drogę. – Nie potrzeba. Mam mapę. Wracajcie do Marceliny i ani pary z ust, jasne? – Skoro tak sobie życzysz... Aha, Craven nie jest krasnoludem. To człowiek. Taki ciemnowłosy osiłek z pieprzykiem w zewnętrznym kąciku lewego oka – rzuciły jeszcze chochliki i po sekundzie już nie było po nich śladu. – Obyśmy pod tamtym adresem znaleźli tego faceta – mruknęła. – „I żeby nie było więcej takich rozrywek” – dokończyła w myślach. Ponieważ było jeszcze wcześnie, postanowili pójść pod wskazany
adres. Po kwadransie dotarli na miejsce, ale na skrzyżowaniu obu ulic stało tylko... duże, stare, dorodne drzewo. „Co, u licha?” – pomyślała Ariel. Rozwalili się jak para ćpunów na pobliskiej ławce i udając, że drzemią, czekali. Po jakichś trzech kwadransach usłyszeli skrzypienie i spod zmrużonych powiek ujrzeli, że pień drzewa się otwiera, zupełnie jakby ktoś zamocował tu drzwi, i wychyla się głowa małego krasnoluda. Stworzenie rozejrzało się uważnie i machnęło ręką do kogoś w środku. – Wyłazi! Spokój jak w grobie! Potem przy wtórze stękania i narzekania z drzewa wygramolił się dobrze zbudowany ciemnowłosy mężczyzna. – A żeby to gnomy obesrały! – zaklął. – Powiedz ojcu, żeby pospieszył się ze znalezieniem dla mnie innego lokalu. Chyba widzicie, że ten jest dla mnie za mały? A ci to kto? – Kiwnął głową w kierunku ławki, na której Ariel z Marcusem nadal udawali, że śpią. – A kogo to obchodzi? Przecie widzi, że naćpani som. No, idzie już, idzie! – ponaglił go krasnolud. – Nie zapomnij powiedzieć ojcu – przypomniał mu mężczyzna. Młode tylko wzruszyło ramionami, pociągnęło nosem i zatrzasnęło drzwi w pniu. – Cholerna młodzież... – burknął. Jeszcze raz zerknął na Ariel i Marcusa i poczłapał ciężkim krokiem w głąb uliczki. Gdy tylko zniknął, dwa rozwalone na ławce ćpuny nagle otrzeźwiały i cicho jak duchy podążyły za nim. Dopadli go przed wejściem do jednego z domów. Dzięki zaklęciu niewidzialności mogli przemknąć przez uchyloną bramę do środka, podczas gdy mężczyzna rozglądał się, sprawdzając, czy nie jest śledzony. Przeszli za nim przez niewielki ogródek na dziedzińcu i dotarli na ganek, z którego jedno wejście wiodło do wnętrza domu, a drugie do małej szklarni. Craven rzucił na ławę niewielką torbę, którą miał ze sobą, oraz kurtkę, po czym nalał sobie soku. Już spokojniejszy ruszył ścieżką wśród sadzonek ze szklanicą w dłoni. Marcus z trudem się powstrzymał, by nie wybuchnąć śmiechem. Oto księgowy podejrzanej firmy rozrywkowej ma najbardziej niewinne na świecie hobby – hodowanie egzotycznych kwiatów. Mężczyzna chodził od jednego krzewu do drugiego, patrząc na nie czule, dotykając listków, wdychając ich zapachy, jak człowiek, który po ciężkim dniu pragnie jedynie zapomnieć o problemach... Ariel uznała, że jednak nie może mu na to pozwolić. Gra toczyła się
o zbyt dużą stawkę. Stanęła w drzwiach szklarni i odczarowała siebie oraz Marcusa. Powietrze zafalowało i zaskoczony Craven ujrzał w słabym blasku kilku latarni dziwaczną srebrzystą fatamorganę, z której wyłonił się mężczyzna o ciemnych włosach, brodzie i błękitnych oczach, a za nim srebrnowłosa kobieta. Jakże dobrze zdążył poznać tych dwoje! Jak bardzo ich nienawidził! Nim zorientowali się w sytuacji, szklanka z sokiem pofrunęła w kąt. – To ty! – ryknął do Marcusa i skoczył na niego. Potężne łapska zacisnęły się wokół szyi oficera i obydwaj mężczyźni wpadli z impetem na stół, tłukąc doniczki i miażdżąc sadzonki przepięknych kwiatów. Zaskoczony atakiem Marcus starał się ze wszystkich sił uwolnić z morderczego uścisku, ale widać było, że olbrzym nieźle opanował techniki walki. Ariel czekała, nie mając pewności, czy powinna interweniować. Nie chciała też zrobić krzywdy żadnemu z nich. Wystarczyło, że chwilowo sami się krzywdzili. – Marcus, dasz radę? – spytała wreszcie. – Jaaasne! – wychrypiał. Przeturlali się po stole i gruchnęli na ziemię. Teraz Craven siedział okrakiem na Marcusie i okładał go z całej siły. Widać było, że oficer jednak sobie nie poradzi. Wiele dni spędzonych w Kamieniołomach i Kolonii oraz walka o życie po ataku smoka zrobiły swoje. Mięśnie mu słabły, rozcięta skroń coraz mocniej krwawiła... Ariel podeszła więc do Cravena i dźgnęła go palcem w plecy. – Hej, wielkoludzie, może ze mną spróbujesz? – zapytała, trzęsąc się ze złości. Na moment zamarł, ale łapy nadal miał zaciśnięte na szyi Marcusa. – Naczelna Odgeon... – wysyczał, spoglądając na nią przez ramię. – Z reguły nie biję kobiet, ale dla ciebie zrobię wyjątek! Tobie też spuszczę lanie, jak tylko wykończę twojego kochasia! – To proponuję, żebyś nie marnował na niego sił i od razu przeszedł do rzeczy – wycedziła zimno. Facet był tak wściekły, że prawdopodobnie zapomniał, z jak potężnym magiem ma do czynienia. Gdyby choć trochę pomyślał, wiedziałby, że atak na nią nie ma najmniejszego sensu. No właśnie, gdyby choć trochę pomyślał... Tymczasem zerwał się i ruszył na nią jak rozjuszony byk. Pchnął Ariel tak, że z impetem przeleciała przez szklarnię i rąbnęła w najbliższy słup. Marcus zawył z wściekłości i zaczął się zbierać z ziemi, lecz kobieta już stała naprzeciw potężnego mężczyzny.
– Mamusia ci nie mówiła, jak się powinien zachowywać dżentelmen!? – warknęła i w następnej sekundzie to ciało Cravena poleciało w drugi koniec pomieszczenia, uderzone magiczną siłą, by po chwili rąbnąć o ziemię. To go chyba nieco otrzeźwiło, bo jęknął, sapnął gniewnie, uniósł się na łokciach i spojrzał na nich ponuro. – Zrujnowaliście mi życie! Czego jeszcze ode mnie chcecie, trollowe bękarty?! – Miał szaleństwo w oczach, ale już do niego dotarło, że tej walki nie wygra. – Nam też miło cię widzieć – odparła Ariel, opierając prowokująco ręce na biodrach. – Rozumiem, że nie poczęstujesz nas tym pysznym sokiem jabłkowym ani nie poprosisz, żebyśmy się rozgościli w salonie, więc od razu przejdę do rzeczy. Potrzebujemy kilku informacji, a ty je posiadasz. Ale zanim nam je wyjawisz, powiedz, o co nas oskarżasz. – Dobrze wiesz, wiedźmo! – wysyczał wściekły. – Załóżmy, że nie było mnie długo w mieście i załóżmy, że nie docierały do mnie żadne wiadomości – cedziła słowo po słowie. – Umówmy się, że o niczym nie mam pojęcia. Skoro już to ustaliliśmy, bądź łaskaw oświecić nas, co takiego się stało, że na nas napadłeś i uraczyłeś tymi cudnymi epitetami? Zerknął na nią jak na pomyloną. Marcus zresztą też. – Wrobiłaś mnie w tę komisję, suko! – wrzasnął. – Dla niego! I jeszcze pytasz? – No właśnie, pytam. A ty nie odpowiadasz. Chwilę piorunowali siebie wzrokiem. Do Cravena zaczęło chyba docierać, że oni rzeczywiście nic nie wiedzą. – No więc co się stało, Craven? – spytała już dużo spokojniej Ariel. Zerkał na nią spode łba, zaciskając pięści. Takiego gniewu, strachu i nienawiści nie widziała do tej pory w niczyich oczach. – Co się działo tam, na bagnach? – powtórzyła. Milczał. – Mogłabym ci wydać rozkaz – przypomniała mu – albo włamać się do twego umysłu. Jedynie od ciebie zależy, czy to zrobię. Wolałabym, żebyś zachował się rozsądnie i sam powiedział, co napisałeś w swoim raporcie i dlaczego rzuciłeś pracę w ratuszu. Przerwał jej, chichocząc jak szaleniec. Śmiał się i śmiał i nie potrafił przestać, ale nie był to bynajmniej radosny śmiech. – Wal się, suko! – Splunął w jej kierunku i pokazał środkowy palec. Marcus zacisnął pięści i ruszył w jego stronę, jednak Ariel złapała go za rękaw.
– Jesteś kosmicznie naiwna albo jesteś kompletną idiotką, jeśli myślisz, że coś powiem. Westchnęła z rezygnacją i podeszła do wysokiego mężczyzny, cały czas wpatrując się intensywnie w jego źrenice. Nagle Craven umilkł i jego twarz złagodniała. Szeroko otwarte oczy teraz patrzyły na Ariel jak urzeczone. Usiadła obok niego na ziemi, podniosła dłoń i obsypała mężczyznę deszczem maleńkich złotych gwiazdek. Przyglądał się im z zachwytem tak długo, póki nie znikły. Nawet się nie poruszył, kiedy Ariel pogładziła go po twarzy, a po chwili ze smutnym uśmiechem zamknęła jego dłoń w swoich rękach. Siedzieli wpatrzeni w swoje oczy. Marcus obserwował tych dwoje i nie miał wątpliwości, że za chwilę Ariel będzie wszystko wiedziała. Po jakimś czasie wstała i pstryknęła palcami. W jednej sekundzie czar prysnął, a Craven się ocknął i znowu zaczął bluzgać. – I co, wiedźmo?! Widzisz, że niczego się ode mnie nie dowiesz?! Ha, ha, ha! Nawet ty nie jesteś w stanie niczego wyciągnąć z pana Cravena! A teraz wypierdalać mi stąd, ale już! Naczelna czy nie, ty też musisz przestrzegać prawa! Oskarżę was przed radą mieszkańców o napaść i wtargnięcie do mojego domu, a ciebie, Odgeon, o ukrywanie przestępcy! – Darł się jak opętany, używając takich przekleństw, o jakich istnieniu nie miała pojęcia. Zrobiła uspokajający gest dłonią i uśmiechnęła się ciepło. – Proszę wybaczyć to najście, panie Craven. To zwykłe nieporozumienie. Nie mieliśmy zamiaru pana rozgniewać. Oczywiście już się wynosimy. Jeszcze raz najmocniej proszę o wybaczenie. – Ukłoniła się zaskoczonemu mężczyźnie i wyciągnęła równie zdumionego Marcusa za rękaw na ulicę. – Stary Craven nie jest jeszcze taki zły, potrafi poradzić sobie z takimi gnojami! Najważniejsze, że nic im nie powiedziałem! Niech spadają, szmaciarze... – dobiegło ich jeszcze, gdy oddalali się od domu mężczyzny. W następnej ciemnej uliczce Ariel ponownie zamieniła ich w elfy – na zaklęcie niewidzialności nie miała już siły – i ruszyli w stronę Rajskich Ogrodów. – Dowiedziałaś się czegoś? – nie wytrzymał wreszcie Marcus. – Tak. – Więc? – Opowiem ci w koszarach. – A jeśli coś o nas wygada...?
– Nie ma takiej opcji po użyciu tamtego zaklęcia. Do końca drogi Ariel milczała jak zaklęta, Marcus zaś, zgrzytając zębami ze złości, czekał, aż znajdą się w kwaterze. Było już grubo po północy, gdy w końcu dotarli do koszar.
– No powiesz mi w końcu czy nie? – napadł na nią, gdy tylko weszli do pokoju. Popatrzyła na niego z powagą, zablokowała drzwi i otoczyła ich kapsułą. Chwilę wcześniej dołączył do nich Fabien. Oczywiście nie mogli go ze sobą zabrać, bo pełnił normalne obowiązki w koszarach, teraz jednak chcieli, żeby im pomógł zaplanować następne kroki. Ariel krótko poinformowała elfa, czego dowiedziała się od Marceliny i co się wydarzyło w mieście, a potem zaczęła opowiadać, co zobaczyła w umyśle Cravena. – Rzeczywiście byli na bagnach. Weszli do domu i chcieli go przeszukać, spotkali tam jednak kilka chochlików pakujących dobytek Oriany. Kiedy zaczęli wypytywać, co się dzieje, okazało się, że na te małe stworzonka rzucono klątwę milczenia. – Ariel przechadzała się po pokoju z rękami założonymi do tyłu, starając się mówić spokojnie, rzeczowo, ale czuli w jej głosie zdenerwowanie. – Postanowili więc poczekać i dowiedzieć się, kto za tym stoi. Po jakimś czasie przybył... – ...Severian – dokończył szeptem Marcus. – Tak, Severian. Na początku ich nie zauważył, więc zaczął łajać chochliki, że za wolno pracują. Kiedy magowie wyszli z ukrycia i zażądali wyjaśnień, zaskoczony powiedział kilka słów za dużo. Pamiętacie, że wtedy ciało prawdziwego Severiana było jeszcze w kiepskim stanie, a umysł Oriany nie zdążył się przystosować do nowych warunków? To było krótko po jej walce z Vivianne. Tak więc niechcący wiedźma się zdradziła, a potem zgodnie z tym, co mówiłeś – kiwnęła głową w stronę Marcusa – musiała jakoś zmusić ich do milczenia. – Ale zniszczyć raporty to duże ryzyko – zauważył Fabien. – Mądrzej byłoby je sfałszować. – Nigdy nie sporządzono żadnych raportów. Powstała tylko ta nieszczęsna notatka, że dom Oriany na bagnach przestał istnieć. Oriana wiedziała, że nikogo oprócz mnie praca tej komisji nie obchodzi i że
Naczelni zadowolą się byle czym, a ja przecież miałam wkrótce umrzeć. W notatce napisali, że dom uległ zniszczeniu prawdopodobnie wskutek klątwy spowodowanej śmiercią wiedźmy, co zresztą było prawdą, bo rzeczywiście wkrótce się rozpadł. Dalej też miałeś rację, Marcus. Musieli żywi wrócić do miast, ale wszystkim magom zamknęła usta. Ten staruszek z siódmego miasta jeszcze tego samego dnia dostał zawału w drodze do domu i zmarł. Ten drugi, z szóstego miasta, wyruszył następnego dnia na dawno zaplanowaną wyprawę, a potem Craven dowiedział się, że faceta dopadła chimera i rozszarpała na strzępy. Tak więc pozostali magowie zrozumieli, że ich też to może spotkać, i postanowili zniknąć bez śladu. Już rozumiesz, dlaczego Craven nie ucieszył się na nasz widok? – Znowu spojrzała na Marcusa. Odpowiedział jej ponurym spojrzeniem. – Cholera! Gdziekolwiek jestem, zawsze sprowadzam na kogoś śmierć lub niebezpieczeństwo. – Ariel pociągnęła nosem i obaj przyjaciele zrozumieli, że bardzo się stara nie rozpłakać. – A wszystko dlatego, że jedna wiedźma wymyśliła sobie, że musi mnie zniszczyć. No, ale nie czas na rozklejanie się! – Znowu pociągnęła nosem. – O czym to ja mówiłam? Aha, że Oriana ich dopadła. Craven, jak widać, nie najgorzej się zakamuflował, ale następnych nawet nie mamy po co szukać, bo tak zatarli za sobą ślady, że miną wieki, nim któregoś znajdziemy. Przepadli jak kamień w wodę, jeśli w ogóle żyją. – To co teraz? Dacie sobie z tym spokój? Wydawało mi się, że chcesz doprowadzić do uniewinnienia Marcusa – rzucił elf. – Nie, nie zrezygnuję – odparła – bo nie chodzi tylko o Marcusa, jak myślałam jeszcze kilka dni temu. Jestem Naczelną i odpowiadam za bezpieczeństwo miast. Znów muszę myśleć o uwolnieniu ich od Oriany. I nie zamierzam wracać do równoległego świata, jeśli chciałeś o to zapytać. Brwi elfa uniosły się w niemym zdumieniu. – Jeśli Oriana myśli, że ucieknę z podkulonym ogonem, to się grubo myli. Mamy przewagę. Ona nie wie, że domyśliliśmy się... – Fajnie, skarbie, ale co dalej? – Marcus skrzywił się. – Może i mamy przewagę, ale też nie mamy innych tropów. Przypominam ci, że musimy zdobyć dowody, że Severian to Oriana, złapać wiedźmę i oficjalnie oskarżyć ją przed Radą Mieszkańców. – Wiem, Marcus, wiem. Spokojnie, nie zostaliśmy tak zupełnie bez niczego. – Przyjaciele zerknęli na nią zaintrygowani. – W pamięci Cravena ujrzałam coś jeszcze. Pamiętacie, że gdy magowie dotarli do domu Oriany,
chochliki pakowały jej majątek do skrzyń, a potem na wozy? Obaj oficerowie przytaknęli. – No więc Oriana powiedziała im, dokąd mają dostarczyć skrzynie, i nieświadomie zrobiła to przy magach. W ten sposób dowiedzieli się, że istnieje druga, nikomu nieznana posiadłość przy Wodospadzie Elfów. To jest nasz trop, panowie! – rzuciła triumfalnie. – Ariel, tam nic nie ma – odpowiedział Marcus. – Wiele razy pływaliśmy z Fabienem w tamtym miejscu. Wodospad Elfów to po prostu woda, która wypływa z litej skały, nic więcej. – Zrobiło mu się przykro, że musi pozbawić ją złudzeń. – Zresztą wiedziałbym, gdyby miała jakąś drugą posiadłość, nie uważasz? – Nie, tam na pewno coś jest – powtórzyła z uporem. – Magowie wyraźnie usłyszeli słowa „druga rezydencja”. To nie może być pomyłka. Ale jeśli nie chcesz tam ze mną iść... – Daj spokój, jasne, że pójdę, a właściwie popłynę, bo tylko w ten sposób można się tam dostać – przerwał jej Marcus. – Ale chyba nie będziemy włóczyć się po jeziorze nocą? – Oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się zadowolona, że jednak go przekonała. – Jutro, a właściwie dzisiaj. – Przypomniała sobie, że już dawno minęła północ. – Z samego rana. Trzeba się pospieszyć, bo jeśli Oriana czegoś się domyśli... Fabien, jaki masz grafik? – Grafik? – Elf ocknął się z zadumy. – Tylko patrol po południu. – Super! Chciałabym cię o coś poprosić. Czy mógłbyś pod naszą nieobecność dyskretnie popilnować Amandy i Marceliny? Byłabym spokojniejsza... – Myślałem, że pójdę z wami. Nie wiadomo, co możecie tam znaleźć – zaprotestował cicho. – Ktoś musi zadbać o ich bezpieczeństwo, a nikomu innemu nie mogę tego zlecić, bo wszystko się wyda. To ważne. Wybacz... Zrobisz to? – Niechętnie kiwnął głową. – No dobra. Będę jak najlepsza we wszechświecie niańka. Ech, wy dwoje, co ja z wami mam... – Westchnął teatralnie i machnął ręką. Odpowiedział mu uśmiech kobiety i przyjazny uścisk dłoni Marcusa. – Okej, panowie – podsumowała Ariel. – Wyruszamy w takim razie po śniadaniu. Mam nadzieję, że znajdziemy tę posiadłość. A jak dobrze pójdzie, do wieczora Oriana stanie się już tylko wspomnieniem. Teraz czas nieco wypocząć. Zlikwidowała kapsułę i blokadę drzwi. Kiedy Fabien wyszedł, wykąpali się, zjedli coś i wskoczyli do łóżka, jednak długo nie byli
w stanie zasnąć. Podekscytowani zdarzeniami mijającego dnia niemal do świtu ustalali szczegóły wyprawy i snuli przypuszczenia, czy cokolwiek znajdą przy Wodospadzie Elfów i co to będzie.
Rano, tuż po śniadaniu, Ariel skorzystała z portalu u Zoriana i szybko przeniosła się do ratusza. Pokręciła się tam jakąś godzinę, żeby wszyscy ją widzieli – skontrolowała wykonanie poleceń, które wydała personelowi w ostatnim czasie, przekazała kolejne, przejrzała raporty – a następnie oświadczyła swojemu chochlikowi, że leci na Trollowe Rubieże, aby sprawdzić postępy prac na budowie szpitala dla smoków, i wróciła portalem do koszar. Zorianowi wcisnęła bajeczkę, że musi się upewnić, czy ujęcie wody pitnej dla miast jest nadal bezpieczne. Wkrótce razem z Marcusem ponownie zmienionym w broszę dotarła nad jezioro. Dla większego bezpieczeństwa znowu okryła ich zaklęciem niewidzialności. Widząc, że nikt się tu nie kręci, odetchnęła z ulgą i zaczęła schodzić stromą skarpą w stronę wody, gdy nagle... potknęła się, rymnęła jak długa i sturlała się aż na sam dół. – Wszystko w porządku? – zapytała cicho brosza. Ariel kiwnęła głową, rozcierając obolały łokieć. – Cholera, muszę bardziej patrzeć pod nogi – burknęła zła na siebie. – Z tobą też wszystko okej? Przepraszam, zamyśliłam się i... – To nie twoja wina – przerwał jej stanowczo. – Virgil, zechcesz do nas podejść?! Usłyszeli sapnięcie, syk, a potem przed ich oczami, dosłownie znikąd, pojawił się smok wodny. – Ja też was nie zauważyłem... – powiedział przepraszająco z bardzo głupią miną. Ariel odczarowała siebie, ale oficer dalej pozostał broszą. – Marcus jest z tobą? – zapytał smok. Pokiwała głową. – Tak, ale wolę, żeby nikt o tym nie wiedział. Co tu robisz, Virgil? Patrolujesz teren? – Właśnie skończyłem i miałem iść do boksów coś przekąsić. A wy co tu porabiacie? Bo raczej nie przyszliście popływać...
Milczała przez chwilę, zastanawiając się, ile może wyjawić smokowi. – To, co powiem, jest tylko dla twoich uszu, Virgil – zaczęła bardzo poważnie. – Zabraniam ci komukolwiek o tym mówić, rozumiesz? – Co mam nie rozumieć? Nikomu nie zdradzę – oświadczył dumnie; widać było, że pęka z ciekawości. – Jak już wiesz, Marcus żyje i jest tu ze mną. Nie może się jednak ujawnić, bo nadal uważają go za przestępcę. Poza tym Oriana wcale nie zginęła i mogłaby skrzywdzić jego i wszystkich, którzy mu pomagają. Smok aż sapnął z wrażenia. – Prawdziwy Severian nie żyje i wiedźma zawładnęła jego ciałem. Jesteśmy pewni, że tak właśnie się stało, ale musimy zdobyć dowody, żeby móc ją oficjalnie oskarżyć. Powiedziano nam, że Oriana miała rezydencję w pobliżu Wodospadu Elfów. Zamierzamy to sprawdzić i tam poszukać tych dowodów. Dlatego chciałabym cię prosić, żebyś popilnował, czy nikt nas nie śledzi. Tylko dyskretnie, dobra? Virgil kiwnął łbem. – Okej. – Odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że się nie pomyliła i naprawdę mogą na niego liczyć. – To idziemy. Daj znać, gdybyś kogoś zobaczył. Stanęła nad brzegiem i wyczarowała łódkę. – Poczekaj – zatrzymało ją sapnięcie smoka. – Tak? – Gdzie dokładnie jest ta rezydencja? – Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że przy wodospadzie, cokolwiek to znaczy. – Mówiłem jej, że tam jest lita skała, ale nie chce mnie słuchać – odezwała się nagle brosza. – Nieprawda – zaprotestował smok. – Tam nie ma żadnej skały! – Co?! – zapytał ostro oficer. – Poczekaj, Marcus – uciszyła go podekscytowana Ariel. – No jasne! On patroluje ten teren od wielu lat i zna go na pamięć. Virgil, powiesz nam, co tam jest? Smok spojrzał na nią z wahaniem. – No dobra. – Chyba nie był zbyt zadowolony ze swojego gadulstwa. – Faktycznie, tam nie ma litej skały. To znaczy tak to wygląda dla zwykłego śmiertelnika, który patrzy z pewnej odległości. – Zobaczył, że ciemne oczy Ariel i bursztynowe centaura wpatrują się w niego z napięciem. – Chodzi o to, że w miejscu, z którego wypływa woda, skały
układają się, jakby to powiedzieć, na zakładkę. Tworzą korytarz w kształcie zygzaka i na pierwszy rzut oka wygląda to jak jednolita konstrukcja. Ale w rzeczywistości za ścianą wody zaczyna się wąwóz i rzeka... – Co jest dalej? – Nie wiem, Ariel. Serio. – Pokręcił bezradnie łbem. – Patroluję Chochlikowe Jezioro od lat, ale nigdy tam nie byłem. Dotarłem tylko do wlotu korytarza. – Dlaczego? – To zakazane wody. – Co masz na myśli? – Ariel nie dawała za wygraną. Westchnął. – Po prostu tamtych wód nie wolno patrolować i już. To Zakazany Akwen. Smoki wodne z pokolenia na pokolenie przekazują sobie informację, że nie można tam pływać. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego. Wiem tylko, że gdybym to zrobił, mnie i moją rodzinę spotkałoby coś złego. Podobno czai się tam jakieś ogromne zło, jakaś klątwa... – szepnął i rozejrzał się bojaźliwie na boki. – Zaraz na początku, kiedy tylko zacząłem tu patrole, musiałem przysiąc matce, że nigdy tam nie popłynę. Parę razy mnie kusiło, ale nigdy nie wystarczyło mi odwagi, a potem zwyczajnie przestałem o tym myśleć. – Odwrócił wstydliwie wzrok. – Myślę, że dostarczyłeś nam niezwykle cennych wskazówek – rzekła Ariel. – Nie żądam, żebyś tam z nami popłynął, proszę tylko, abyś pilnował, czy nikt nas nie śledzi, dobrze? Skinęła Virgilowi dłonią, wsiadła do wyczarowanej łódki i popłynęła w stronę wodospadu, by po chwili zniknąć. Smok pomyślał nawet z niepokojem, czy łódź nie zatonęła, ale powierzchnia wody pozostała niezmącona...
Dziwne to było uczucie płynąć jeziorem w niewidzialnej łódce, zwłaszcza że nie mogli także zobaczyć jedno drugiego. Siedząc na ławce, którą wyczuwali jedynie dotykiem, widzieli tuż pod stopami wodną toń. Marcus trzymał na kolanach niewidzialną kuszę i ściskał ją lekko podenerwowany. Drugą ręką obejmował Ariel i wspólnie obserwowali, jak
niewidoczny dziób łódki przecina taflę wody. Milczeli. To, co mieli do powiedzenia, przekazywali sobie jedynie w myślach. Im bliżej byli wodospadu, tym mocniej strach ściskał ich za gardła. Rozglądali się uważnie dookoła, patrzyli też w niebo i zerkali w głębinę, by upewnić się, czy nadal są sami. Czasami gdzieś nad ich głowami śmignął ptakosmok, czasem pod łódką przemknęła ławica ryb, ale poza tym panowały tu cisza i spokój. Tego właśnie Ariel nie znosiła najbardziej – gdy wszystko wyglądało idealnie, a ona czuła, że jednak coś jest nie tak. Dłonie spociły się jej ze zdenerwowania, a oddech przyspieszył. Wyczuwając jej niepokój, Marcus przytulił ją mocniej. W pewnej chwili nad ich głowami rozległ się świst i zobaczyli coś zbliżającego się do nich w błyskawicznym tempie. Ariel krzyknęła i odruchowo wtuliła się w Marcusa. Sekundę później tuż koło burty ich łódki ogromny brunatnobiały rybołów wpadł z głośnym pluskiem do wody, by zaraz wynurzyć się ze zdobytą rybą w dziobie i łopocząc ciężko skrzydłami, ponownie wzbić się w niebo. – No, skoro on nas nie zauważył, to chyba nikt, z wyjątkiem Crilla i Ester, też nie da rady – zachichotał z wyraźną ulgą Marcus. Ariel także odetchnęła, ale musiała przyznać, że najadła się strachu, być może dlatego, że jej wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Tymczasem wodospad był coraz bliżej. Virgil miał rację. Miejsce, z którego wypływał, rzeczywiście wyglądało z daleka na litą skałę, kiedy jednak przedostali się na drugą stronę ściany wody, zobaczyli wąską skalną półkę i liczne, prowadzące do niej schodki. Wysiedli z łodzi i zaczęli się wspinać. Kamienne stopnie były wąskie i śliskie, a na dodatek w tej części jeziora żyły gatunki ryb, z którymi raczej nie chcieli mieć do czynienia. Jedne szczerzyły pokaźne zębiska, inne przypominały wyglądem węże. Woleli nie sprawdzać, czy duszą swoje ofiary, czy zabijają jadem. Ariel szła pierwsza, oświetlając drogę. Parę razy pośliznęła się i tylko dzięki przytomności umysłu Marcusa nie wpadła do wody, prosto w pyski tych bestii. Szli wzdłuż ściany tak długo, aż dotarli do miejsca, w którym skała gwałtownie się kończyła. Dalej była jedynie woda. – Co teraz? – zapytał Marcus. Ostre światło, jakie wystrzeliło z wnętrza dłoni Ariel, odsłoniło ponurą grotę ukrytą za wodną kurtyną. W ciemnej wodzie coś się czaiło, ale natychmiast znieruchomiało przy jednym z ogromnych głazów. Ariel pogrzebała w kieszeniach munduru i wyjęła kilka paczuszek. Kiedy
zaczęła pospiesznie odpakowywać jedną z nich, Marcus zobaczył w jej ręku kawałek krwistego mięsa. – No co? – burknęła, lekko podenerwowana. – Trzeba być przygotowanym na różne sytuacje, prawda? Wzięła szeroki zamach i mięcho pofrunęło, bryzgając krwią dookoła. W miejscu, w którym dotknęło powierzchni wody, w głębinie zabulgotało, zakotłowało się i rozgorzała okrutna walka. Widok gwałtownego starcia wodnych stworzeń był dla Marcusa fascynujący, ale Ariel zaraz potrząsnęła go za ramię. – Nie ma czasu na podziwianie tych bestii, skarbie – powiedziała. – Jeśli lubisz takie jatki, jeszcze cię tu kiedyś przyprowadzę. Ponownie sięgnęła do kieszeni munduru. Tym razem wyjęła jakiś woreczek, a z niego szczyptę wściekle różowego proszku. – Mam nadzieję, że lekcje u Orestesa nie pójdą na marne – mruknęła pod nosem i sypnęła proszkiem w ślad za mięsem. Kolorowe drobiny natychmiast zaczęły się zmieniać. Zanim dotknęły tafli wody, stworzyły ogromną sieć. Nie zmieniając kształtu i nie poddając się wodnym prądom, sieć opadała coraz niżej jak cienka, ale niezwykle mocna krata, oświetlając wszystko mdłą różową poświatą. – No nie – mruknęła zdegustowana tym widokiem Ariel. – Orestes mógł się lepiej postarać i wymyślić ładniejszy kolor. Ten jest obrzydliwy. Marcus nic nie odpowiedział. Dla niego najważniejsze było to, że krata oddzieliła ich od bestii żyjących w tych wodach. Kolor nie robił mu różnicy. – Dobra, chyba możemy ruszać dalej. Ariel ponownie wyczarowała łódkę, tym razem jak najbardziej widzialną. Zanim popłynęli w głąb skalnego korytarza, spojrzeli jeszcze za siebie. Przez otwory w kracie przyglądało im się z wściekłością wiele, wiele setek par oczu. Jakieś macki próbowały przecisnąć się przez niewielkie szczeliny, ale krata zaciskała się, bezlitośnie je odcinając. Odetchnęli z ulgą i popatrzyli po sobie. Ta sytuacja przypominała wyprawę do ruin pierwszego miasta. Tam było równie niebezpiecznie i także mogli liczyć jedynie na siebie. Po jakimś czasie wpłynęli do skalnego kanionu i nad ich głowami pojawiło się niebo. Ten widok przywiódł Ariel na myśl tunel u praźródła świętego strumienia. Ale tam skały stanowiły ochronę przed magiczną siłą wody, która mogłaby zabić nierozważnego podróżnika, tutaj jednak żadnego magicznego źródła nie było. Zastanowiło to Ariel. Zamyśliła się, co takiego chroni ten wąwóz. Co znajdą na jego końcu.
Płynęli w kompletnej ciszy, bojąc się nawet głośniej odetchnąć, i rozglądali się uważnie wokół. Jeśli wąwóz rzeczywiście prowadził do rezydencji Oriany, mogło się tu kryć wielu jej szpiegów i wiele pułapek. Po drodze nie widzieli żadnych ptaków ani żywych istot w wodzie. Czuli za to na sobie czyjeś spojrzenia, zupełnie jak wtedy, gdy weszli do ruin pierwszego miasta. Odruchowo przytulili się do siebie. Łódka pokonywała kolejne zakręty wąwozu i wreszcie kanion zaczął się poszerzać. Docierało tu więcej słonecznego światła, a woda zmieniła kolor z czarnego na szmaragdowy i stała się przejrzysta niemal do samego dna. Ponownie pojawiły się ryby, ale tym razem zupełnie zwyczajne. Podpływały do łódki i przyglądały się im z zaciekawieniem. Dno jeziora pokrywały bajecznie kolorowe rośliny i coś, co przypominało ukwiały. Gdzieniegdzie na kamiennych ścianach wąwozu zaczęły się pojawiać najpierw rachityczne, a potem coraz dorodniejsze krzewy i niewielkie drzewka. Powietrze także uległo zmianie, było bardzo ciepłe i wilgotne. I nagle kanion się skończył, a ich oczom ukazała się niewielka zatoczka i kamienisty port, z którego szeroka, paradna droga wiodła do budowli na pobliskim wzniesieniu. Oboje poczuli się nieswojo, choć nikogo nie zauważyli. Gdy łódka dobiła do brzegu, wysiedli i ruszyli skrajem drogi w górę, rozglądając się na boki. Ariel użyła nawet wszelkich swoich umiejętności, żeby wytropić ewentualne pułapki, ale żadnych nie było. „Dziwne – pomyślała. – Albo Oriana jest tak głupia albo kompletnie nie sądziła, że ktoś odnajdzie to miejsce”. „Na pewno nie jest głupia. Lepiej miejmy się na baczności”. „Tego miejsca nie ma na żadnej mapie!”. „Wiem. Nawet ja nie słyszałem o jego istnieniu”. „Widać nikomu nie ufa”. Marcus pokiwał głową. Droga pięła się łagodnie pod górę wśród tropikalnej roślinności przypominającej nieco Dolinę Zielarzy. W powietrzu fruwały bajecznie kolorowe papugi i ogromne, fantastycznie ubarwione motyle. Na gałęzi jednego z drzew siedział maleńki kameleon, a trochę dalej Ariel ujrzała gruby konar opleciony imponującym cielskiem wielkiego węża. Gad obrzucił ich leniwym spojrzeniem, gdy przechodzili obok niego, i z powrotem zamknął zielone ślepia. Sama droga była krótka, wyłożona czarnymi marmurowymi płytami i fantazyjnie zdobionymi głazami. Widok ze szczytu wzniesienia był wprost oszałamiający. Dno porośniętej bujną roślinnością i egzotycznymi
kwiatami niewielkiej kotliny zajmowało jeziorko i wyspa, na której stała najpiękniejsza budowla, jaką Ariel kiedykolwiek widziała. Określenie „rezydencja”, „posiadłość”, „dom” czy „willa” całkowicie nie oddawało sprawiedliwości temu, co tu zobaczyli. Bardziej właściwe wydawało się słowo „pałac”. I to bardzo ekskluzywny, bo na pewno nie była to maleńka, skromna chatynka byle czarodziejki. Doprowadziła ich tu marmurowa droga, która w pewnym momencie zmieniła się w most wiszący nisko nad taflą jeziora. Pałac z każdej strony otaczała woda. Drugim naturalnym murem był fantazyjny ogród spowijający cały kompleks. Rezydencja skojarzyła się Ariel z posiadłościami azjatyckich możnowładców. Chwilę stali i chłonęli wzrokiem piękno tego miejsca. Nadal nikogo nie zauważyli. Dla pewności Ariel znowu rzuciła zaklęcie niewidzialności i ostrożnie weszli na most. „Ta kobieta musi być bardzo pewna siebie – rzuciła w myślach. – Żadnych zabezpieczeń...”. „Pewna siebie, arogancka, despotyczna” – odparł Marcus. Minęli piękną bramę utworzoną przez splątane pnącza egzotycznych kwiatów, sadzawkę z brodzącymi flamingami i stanęli na niewielkim okrągłym dziedzińcu, pośrodku którego ujrzeli studnię – istne dzieło sztuki. Była zdobiona płaskorzeźbami przedstawiającymi różne magiczne stworzenia i przykryta dachem z postaciami gargulców, które zdawały się przyglądać niewidzialnym przybyszom. Podobne gargulce zdobiły także dachy budynku. Weszli po kilku schodkach do przestronnego holu. Ciepły wiatr delikatnie poruszający pięknymi zasłonami przynosił do wnętrza zapachy kwiatów. Wszystkie ściany tego pomieszczenia zawieszone były portretami naturalnej wielkości. – Trzeba przyznać, że ma niezły gust – mruknęła Ariel pod nosem, oglądając te cuda. – Krespian? – usłyszała w pewnej chwili. Spojrzała w tamtym kierunku. Na rozklekotanym bujanym fotelu, który kompletnie nie pasował do wystroju wnętrza, drzemała, chrapiąc głośno, jakaś niechlujna istota. Stworzenie było ubrane w zniszczoną liberię. Z rękawów wystawały potężne owłosione łapska, a z przykrótkich nogawek równie owłosione nogi zakończone... raciczkami! Spod nasuniętej na oczy czapy sterczała długa zmierzwiona broda marchewkowego koloru. Jedna łapa spoczywała na opiętym surdutem brzuchu, a druga przewieszona przez poręcz fotela trzymała butlę piwa imbirowego, którego resztki wylały się na piękną drewnianą podłogę.
Szybko zdjęła z siebie i Marcusa zaklęcie niewidzialności i podeszła do dziwnej istoty. – Krespian! – Oficer trącił śpiące stworzenie nogą. Chrapanie gwałtownie ustało, a po kolejnym szturchnięciu czapa zsunęła się na bok i służący przeciągle ziewnął, ukazując garnitur śnieżnobiałych zębów z ogromnymi kłami. – Krespian, śpiochu! Obudzisz się wreszcie czy nie? – spytał głośniej zniecierpliwiony już Marcus. Sługa otworzył w końcu oczy i Ariel zobaczyła, że należą do kozła. Dopiero teraz zwróciła uwagę na wystające spod czapy całkiem spore kozie rogi. – P-p-pan M-marcus? – wyjąkało zaskoczone stworzenie i skoczyło na równe nogi. – P-pani O-oriana m-mówiła, że p-pan n-nie żyje! – Chyba nieco się pospieszyła z ogłaszaniem tej nowiny – odpowiedział oficer. – N-n-nacz-czelna Odgeon? Pani Oriana jej nienawidzi! Nie należało jej tu przyprowadzać – szepnął przerażony. – Marcus, może mnie przedstawisz? – wtrąciła się Ariel. – Ja też chciałabym poznać tego... eee... pana. – To Krespian. – Oficer wskazał na rogatą istotę. – To już wiem – odparła beztrosko. – A Krespian jest... – Krespian jest, a właściwie był, kimś w rodzaju odźwiernego, ogrodnika, zarządcy pałacu i w ogóle osoby do wszystkiego w domu Oriany na bagnach. – Tu zresztą też – pochwalił się kozłogłowy. – Fajnie. No więc, Krespian, zechcesz nam powiedzieć, czy twoja pani jest w domu? – zapytała z uprzejmym uśmiechem. – Nie ma jej, Ariel – odpowiedział za niego Marcus. – Gdyby była, Krespian nie spiłby się piwem imbirowym, nie chrapał w holu przepięknego pałacu, nie zniszczyłby kosztownej posadzki i na dodatek nie wpuściłby do środka najbardziej znienawidzonych wrogów swojej pani – rzucił ze złośliwym uśmiechem. Koźle oczy Krespiana popatrzyły z przerażeniem na oficera, Ariel i w końcu na butelkę alkoholu. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo podpadł swojej pani i jakie cięgi go za to czekają, i chyba chciał czmychnąć, ale urok rzucony przez Ariel spowodował, że zamarł w pozbawionej szacunku dla grawitacji pozie. Głową, co prawda, mógł ruszać, ale reszta ciała była kompletnie sparaliżowana. – Poczekaj – Marcus uprzedził pytania Ariel – ja z nim pogadam.
Znam go... No właśnie, Krespian, jak długo się znamy? – Trzysta siedemdziesiąt cztery lata, dwa miesiące, pięć dni, siedem godzin i dwadzieścia cztery minuty – wyrecytował posłusznie kozłogłowy. Ariel popatrzyła na niego ze zdumieniem. – Jeszcze jeden, który nie potrafi kłamać – potwierdził jej przypuszczenia Marcus. – I na dodatek ma fantastyczną pamięć, nie, Krespian? Stworzenie skinęło głową. – Pani Oriana najbardziej lubi, kiedy jej przypominam, jak pan i ona... – zaczął ze służalczym uśmiechem. – Dość! – przerwał mu oficer, bo coś mu mówiło, że tych wspomnień Ariel raczej nie powinna słyszeć. – Teraz pani Naczelna cię odczaruje, a ty z czystej wdzięczności oprowadzisz nas po pałacu i pokażesz wszystkie komnaty. – Wszystkie? – Oczy Krespiana niemal wyszły z orbit. – A-a-ale, panie Marcusie, ich jest niemal trzy tysiące. To zajmie mnóstwo czasu. „Cholera, a z zewnątrz wygląda na taki mały pałacyk!” – pomyślała Ariel. – Krespian – odezwała się już na głos – kiedy wraca twoja pani i gdzie teraz jest? – Mówiła, że będzie w dziewiątym mieście. Pani udaje... – ...Naczelnego Severiana. Tak, wiemy – przerwała mu. – A kiedy się tutaj pojawi? – Kiedyś pani bywała tu bardzo często. Lubiła tę posiadłość. Teraz zjawia się z reguły raz w tygodniu, w niedzielę, kiedy pozwalają jej na to obowiązki Naczelnego. – Dziś jest piątek, czyli mamy trochę czasu. Dobra, kochasiu, chcemy zobaczyć najważniejsze komnaty w tym pałacu. Takie, w których twoja pani bywa najczęściej, które najbardziej lubi, w których trzyma wszystkie swoje skarby i tajemnice. Wiesz, że jestem Naczelną Czarownicą i moja moc może ci zaszkodzić – rzuciła stworzeniu wymowne spojrzenie – ale potrafię też uchronić cię przed jej gniewem. Dla własnego dobra pokaż nam to, co chcemy zobaczyć, a my znikniemy stąd i nikt się nie dowie, że nas wpuściłeś do pałacu. Jeśli jednak zechcesz nas zdradzić... – Zawiesiła głos, a sługa spojrzał na nią ze strachem. – Teraz cię odczaruję. Nie dawaj mi powodu do zrobienia ci krzywdy... Jednym gestem dłoni uwolniła Krespiana od czaru, niestety od upadku na posadzkę już nie. Służący podniósł się z niej z głośnym jękiem. – Lepiej posłuchaj pani Ariel – poradził mu Marcus. – Potrafi być
okrutna wobec tych, którzy ociągają się ze spełnieniem jej życzeń. Wystraszone stworzenie ruszyło wzdłuż galerii obrazów. „Kim on jest?” – nie wytrzymała zaintrygowana. – Już ci mówiłem – odparł oficer. – Sługą. Nie potrafi kłamać, ma wyśmienitą pamięć i umie posługiwać się telepatią, więc nie ma sensu niczego przed nim ukrywać. Chciałaś zapytać, co to za krzyżówka? – Hej, Krespian – zawołał – pani Ariel chce wiedzieć, krzyżówką jakich istot jesteś! – Marcus! – Ariel szturchnęła go w bok – nie chciała być tak niedelikatna, ale wcale się tym nie przejął. Krespian zresztą też nie. Odwrócił się do nich, ukłonił i powiedział z dumą: – Krespian jest krzyżówką fauna i krasnoluda z niewielką domieszką elfa. To zasługa pani Oriany, której służę wiernie, odkąd pamiętam. – Naprawdę? – wyrwało się Ariel. – Tak – potwierdził Marcus. – Nie tylko Xaviere bawił się w stwórcę. Oriana także to lubiła. Robili to jednak z zupełnie innych pobudek. Xaviere po to, by zdobyć obrońców i sprzymierzeńców miast, takich jak Zielarze, a Oriana po to, by zniszczyć miasta i mieć tak krwiożerczych podwładnych jak nyriony. Poniekąd więc Xaviere’owi zawdzięczamy sprowadzenie w te strony dobrych istot, Orianie zaś stworzenie wrogów miast. Ta wojna trwa już bardzo długo i nikt nie jest w stanie zwyciężyć. Czas to zakończyć. To twoja rola. – Położył dłoń na ramieniu Ariel i przez chwilę patrzył w jej oczy. Odpowiedziała mu równie poważnym spojrzeniem, kiwnęła głową i ruszyli dalej. Po obejrzeniu komnat, do których Krespian ich zaprowadził, poczuli się bardzo zawiedzeni. Okazało się bowiem, że ulubione pokoje wiedźmy to jej sypialnie, garderoby, łazienka, skarbiec. Jedyne, co tam znaleźli, to ogromne ilości kosztownych sukien, pantofli wszelkich kolorów i fasonów zdobionych drogocennymi kamieniami, naszyjników, bransolet, kolczyków i innych precjozów. Krespian przysięgał, że Oriana nie posiada żadnego tajnego laboratorium, sekretnego gabinetu czy biblioteki, gdzie by pracowała. Tłumaczył, że pałac służy jej jedynie do wypoczynku, i wszystko wskazywało na to, że tak faktycznie jest. Zastanawiając się, co dalej robić, ruszyli z powrotem do holu obwieszonego obrazami. Po drodze minęli kilka pomieszczeń, w których ujrzeli śpiące na drogocennych posłaniach rusałki, elfy i inne prześliczne istoty. Krespian wyjaśnił, że Oriana usypia je zaklęciem alcedonium i budzi tylko wtedy, gdy ma ochotę posłuchać pięknej muzyki lub obejrzeć jakiś fantazyjny taniec.
W końcu znowu znaleźli się w holu i zrezygnowani zaczęli oglądać w milczeniu obrazy. Chyba dla kontrastu z pięknymi wnętrzami przedstawiały sceny tortur, męczarni i śmierci. Ból, cierpienie w oczach ofiar były niemal namacalne. Nagle Marcus zamarł przed jednym z portretów. Twarz mu pobladła, nie mógł oderwać od niego wzroku. Nerwowo zaczął skubać wąsy. – Co jest? – spytała Ariel, podchodząc bliżej. – Nie wiem, ale... coś mi to przypomina. Dałbym głowę, że już to gdzieś widziałem. – Ach, to! – zawołał Krespian. – Pan Marcus nie pamięta? Pani Oriana zabiła tego elfa, bo doniósł Xavie-re’owi D’Orionowi o państwa romansie... – Urwał, widząc zszokowaną minę oficera. – Pan Marcus nie pamięta? Widząc, że w pamięci oficera zaczynają odżywać przykre wspomnienia o tym zdarzeniu, Ariel położyła dłoń na jego ramieniu i powiedziała: – Nie myśl o tym. Nie zmienisz tego, co się wydarzyło. I sama spojrzała uważnie na obraz. Jego powierzchnia zafalowała jak kiedyś witraż w kawiarni Pod Krzywym Kogutem, a po chwili kolorowe plamy rozmyły się, zawirowały... i zobaczyła jak na filmie poddawanego torturom, a potem umierającego elfa. Teraz już rozumiała. Galeria obrazów tak naprawdę była ogromnym archiwum z zapisem chwili śmierci tych wszystkich istot wykończonych przez Orianę. Podobnych malowideł wisiało tu mnóstwo. Jakże okrutna musiała być ta kobieta, przez którą tyle stworzeń przeżywało takie męczarnie... Chwyciła Marcusa za rękę i pociągnęła do wyjścia. – Lepiej chodźmy stąd, zanim wiedźma się zorientuje, że tu myszkowaliśmy. Cholera, miałam nadzieję, że znajdziemy jakieś dowody – zapiski, notatki, bo ja wiem co? Bez tego cała ta nasza wyprawa idzie na marne. – Niezupełnie, słonko – rzucił rzeczowo. Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. – Mamy przecież Krespiana. – Przytrzymał mocno kozłogłowego za ramię. – No i...? – Krespian, przypominam ci, jest wytworem, sługą i powiernikiem Oriany, nie umie kłamać i ma świetną pamięć. Wystarczy? – zapytał zadowolony Marcus. Uśmiechnęła się. Tak, Krespian może potwierdzić wszystkie niegodziwości wiedźmy.
– Teraz musimy go tylko dostarczyć do miasta – dodał oficer. – Słuchaj, a może weźmiemy też parę obrazów? – Nie. Są za duże, nie damy rady ich przetransportować. Na Wielkiego Xaviere’a! – krzyknął nagle i zadowolenie zniknęło z jego twarzy równie szybko, jak się pojawiło. Zobaczyła, że patrzy z przerażeniem na jedno z płócien. Spojrzała na obraz i ją także przejęła groza. Jeszcze przed chwilą płótno było czyste – nawet ją to zastanowiło, że wisi w galerii Oriany, zamiast stać na sztalugach w pracowni artysty – teraz jednak zaczął na nim powstawać obraz jej śmierci w ogromnych cierpieniach. – Ona wie! – szepnął przerażony Marcus. – Spadajmy stąd! Ale już! Ruszyli pospiesznie do wyjścia. – Napatrzyliście się? – dobiegł ich cichy głos gdzieś znad ich głów.
Gwałtowne pukanie sprawiło, że Marcelina i Amanda poderwały się z miejsc, wymieniając zdumione spojrzenia, po czym stara czarownica szybkim krokiem podeszła do drzwi. W progu stał wysoki ciemnoskóry elf z długimi włosami. – Fabien – uśmiechnęła się do oficera – co cię sprowadza o tej porze? Właśnie miałyśmy wychodzić do ratusza. Ta wizyta nieco ją zaniepokoiła. Fabien rzadko przychodził po to, aby pogadać, zawsze sprowadzało go tutaj coś ważnego. – Marcelino – skinął jej głową – mogę wejść? Wyglądał na lekko zdenerwowanego. Zobaczyła, że ogląda się za siebie, jakby sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. – Jasne. Proszę, wchodź – rzuciła pospiesznie. – Coś się stało? – zapytała, gdy już zamknął za sobą drzwi. W jednej chwili twarz mężczyzny się zmieniła. Ostatnią rzeczą, jaką Marcelina ujrzała, zanim strzelił do niej z buzdyganu, był jego okrutny uśmiech. Ciało czarownicy osunęło się bezwładnie na podłogę; w jej otwartych oczach wciąż widać było ogromne zdumienie. – No, o jedną bezużyteczną staruchę mniej – szepnął z zadowoleniem. Ogarnął posępnym spojrzeniem resztę pomieszczenia i zatrzymał wzrok na stojącej w kącie Amandzie. Nie ruszała się, tylko patrzyła na
niego sparaliżowana strachem. – Coś ty zrobił, Fabien? – szepnęła. Zobaczył, jak jej usta zaczynają drżeć z gniewu, żalu, bezsilnej złości, a może lęku. Wyglądała w tym momencie zupełnie jak Ariel. Ta myśl go rozwścieczyła. Podniósł buzdygan i ruszył w kierunku dziewczyny. – Odkąd jesteś sługusem Oriany, Fabien?! – rzuciła z pogardą przez łzy. Reszta potoczyła się błyskawicznie. Wściekłemu sapnięciu towarzyszył błysk, wystrzał energii i krzyk. Dziewczyna osunęła się na podłogę niedaleko ciała starej kobiety. Przez chwilę słychać było jeszcze jęk, potem zaległa głucha cisza...
Trzy pary oczu spojrzały w kierunku, skąd dobiegał głos. Gdzieś pod sufitem, na misternie rzeźbionej belce, spoczywał ogromny lampart. Jego wielkie łapy zwieszały się po obu stronach belki, długi ogon kiwał się miarowo na boki, a żółte ślepia czujnie obserwowały stojące w dole istoty. W jego żółtawej, zdobionej cętkami sierści igrały, wpadające przez szczeliny w dachu, promienie słońca. Ariel wykonała niepostrzeżenie ruch ręką i osłoniła sobą Marcusa oraz Krespiana. „Nie rób niczego głupiego – rzuciła na prywatnym kanale telepatycznym. – Najważniejszy jest Krespian”. Ale nawet gdyby Marcus chciał cokolwiek uczynić, by ich bronić, nie dałby rady, bo odłożył kuszę na bok, gdy przypatrywał się obrazom, i teraz była poza jego zasięgiem, służący zaś, choć uwięziony w stalowym uścisku, tylko patrzył, jak by tu zwiać. Mogli więc tylko jedynie na Ariel i jej magiczne umiejętności. Lampart przeciągnął się, ziewnął, po czym płynnym ruchem zeskoczył z belki. Zanim jeszcze jego łapy dotknęły podłogi, cała trójka, cofając się, zobaczyła, jak drapieżnik przeistacza się w człowieka. Zamiast żółtego cętkowanego futra ujrzeli ciemną kosztowną tkaninę, a następnie ciało w garniturze. Po chwili pojawiły się dłonie, stopy obute w błyszczące półbuty i... głowa Severiana. Mężczyzna krok za krokiem podchodził do nich, jakby wciąż był kotem czającym się do ataku, a oni, popychani przez Ariel, cofali się pod ścianę.
– Ile razy muszę próbować cię zabić, Ariel, żebyś łaskawie raczyła umrzeć? – zapytał niemal z czułością. – Raz, byle skutecznie. Widać zbyt słabo się starałaś – odparła lodowatym tonem. Ujrzała wściekły błysk w oczach Severiana. W jednej chwili przemienił się w prawdziwą postać Oriany, a ta z impetem natarła na Ariel. Sekundę wcześniej kobieta zasłoniła się zaklęciem obronnym, rzuciła w myślach: „ratusz trzeciego miasta” i zdążyła wepchnąć zaskoczonego Marcusa do portalu, który dojrzała kątem oka. Jej umysł zarejestrował tylko, że portal przeniósł mężczyznę i półfauna, którego trzymał za ramię, w wyznaczone miejsce, a potem usłyszała gniewny wrzask Oriany. Następnie zdarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie. Wiedźma zasypała Ariel gradem śmiercionośnych zaklęć, przed którymi kobieta umykała, chowając się za najbardziej kosztownymi przedmiotami. Chcąc ją dopaść, Oriana musiała niszczyć swoje drogocenne zbiory, co dodatkowo wytrącało ją z równowagi. Ariel właśnie na to liczyła – że zaślepiona gniewem czarownica popełni błąd. Im wścieklej Oriana atakowała, tym bardziej Ariel zawzięcie się broniła, zasypując ją takim samym deszczem klątw, uroków i zaklęć. Obydwie kobiety były zwinne, bystre i zajadłe, więc walka na śmierć i życie trwała i trwała, i żadna z nich nie mogła uzyskać przewagi. Przepiękny pałac zaczął zmieniać się w kosztowną ruinę. Koszmarne obrazy wisiały w strzępach, połamane meble poniewierały się na zrujnowanych posadzkach. Kunsztowne zasłony spopielił magiczny ogień. Przebudzone rusałki i elfy rzuciły się do ucieczki, wrzeszcząc ze strachu, podczas gdy dwie potężne czarodziejki nadal toczyły morderczy pojedynek. Dla nikogo nie było tajemnicą, że żadna z nich w niczym nie ustępuje drugiej w otwartej walce. Pierwsza zrozumiała to Ariel. Zasłaniając się śmiertelnym urokiem i obronnym zaklęciem i kryjąc za szczątkami sprzętów, umknęła w kierunku ogrodu otaczającego kompleks pałacowy. Miała nadzieję, że uda jej się skryć w bujnej zieleni przed wzrokiem wiedźmy, nieco odsapnąć i wymyślić sposób jej pokonania. Oby tylko Marcus zdołał przekonać urzędników i pozostałych Naczelnych, a Fabien ochronił Amandę przed poplecznikami Oriany... Rozejrzała się po ogrodzie. Teraz nie było tu żadnego zwierzęcia. Najwyraźniej wyczuły niebezpieczeństwo i wolały umknąć, nim dwie wściekłe czarownice doszczętnie zniszczą ten roślinny raj. Pospiesznie zmieniła się w węża i wpełzła na pobliską gałąź. Siedziała tam przyczajona, kiedy na konarze obok pojawił się inny, większy i szybszy,
wąż. Nim zdążyła zrobić unik, tamten skoczył na nią, owinął się dookoła jej ciała i plunął jadem w oczy. Na chwilę straciła wzrok i oddech, lecz nie ustępowała. Dwa cielska splotły się w morderczym uścisku. I znowu żadna z nich nie była gorsza od drugiej. Obie czuły już potworne zmęczenie, kiedy Ariel udało się wywinąć z wężowych uścisków i opadła na ziemię, by po sekundzie jako myszołów ulecieć w niebo. Jeśli jednak miała nadzieję na szybką ucieczkę, srodze się zawiodła. Nim brązowe skrzydła myszołowa poniosły Ariel w chmury, dopadła ją wielka rdzawa kania i chwilę później dwa drapieżne ptaki zaczęły się wściekle kotłować w powietrzu. Kania była jednak szybsza. Jej ostry dziób i szpony wydarły dziurę w skrzydle oraz boku myszołowa, zrzucając na ziemię deszcz piór. Ariel niemal zemdliło z bólu. Ostatkiem sił zaatakowała i jej także udało się trafić wiedźmę, ale sama leciała teraz na łeb na szyję w dół. Tuż przed uderzeniem o ziemię przyjęła postać maleńkiego motyla i to uratowało jej życie. Wycieńczony motyl przysiadł na krzaczku, a po chwili zleciał na ziemię i wrócił do postaci kobiety. Ariel przykucnęła pod krzewem i ciężko oddychając, zaczęła się rozglądać dookoła. Jej poraniony bok mocno krwawił. Wiedziała, że ona także zraniła wiedźmę, ale nie miała pojęcia, jak bardzo. Zmęczona, pozbawiona przez ból jasności myślenia, mogła jedynie siedzieć ukryta wśród roślinności, nabierać sił i starać się zagoić zranienia. Na zaklęcie niewidzialności nie miała już siły. Nagle zerknęła w górę. Na pięknym słonecznym niebie pojawiły się nie wiadomo skąd ciężkie ołowiane chmury. Wszystko wokół przybrało ponure barwy, silny wiatr zaczął szarpać gałęziami drzew w ogrodzie. „Burza?” – pomyślała. Tak, nawałnica zbliżała się w szybkim tempie. I wcale nie wyglądała na naturalne zjawisko... – Tak, Ariel! – Usłyszała złowieszczy śmiech dobiegający znikąd. – Płanetników też mam po swojej stronie! Nie miała czasu zastanawiać się, kogo jeszcze Oriana pozyskała, bo oto wyrósł przed nią niczym spod ziemi mały człowieczek o chłopięcych rysach i surowym wyrazie twarzy. Jego jasne włosy spływały niczym strugi wody na ramiona. Błękitnoszary surdut i wpuszczone w szare kamasze spodnie opinały smukłe ciało. Strój płanetnika był o tyle dziwny, że sprawiał wrażenie, jakby ciągle parowała z niego woda. Przerzucone przez ramię i biodro liny przypominały nieruchome potoki zakończone srebrnymi hakami. Ariel wiedziała, że służą do zaczepiania i przeciągania
chmur. Silny, krzepki i ponury. Potrafił zrobić wrażenie. Ale najbardziej zdumiewające były jego oczy. Miało się wrażenie, że spogląda się na taflę szarego szkła, po której spływają wodne skrzące się strumyki. Taki właśnie był Casey, płanetnik. Ariel już raz go spotkała, gdy wędrowała po otaczających trzecie miasto lasach. Stanęła wtedy na jego drodze nieświadoma, że nie należy tego czynić. Zagniewany strzelił jej pod nogi niewielką błyskawicą, osmalając czubki butów. Dostała wówczas nauczkę, że płanetnikom nie wolno wchodzić w paradę i ich prowokować, bo poczucie humoru jest im zupełnie obce. Teraz zrozumiała, że nadciągająca burza to jego robota. Casey spojrzał na Ariel ponurym wzrokiem i strzelił obcasami, spod których buchnął snop iskier, potem zaś okręcił się niczym fryga wokół własnej osi, by rzucić w nią niewielką błyskawicą. Tym razem piorun nie osmalił jej butów. Wyładowanie elektryczne, które przeleciało przez ciało Ariel, sparaliżowało ją i doprowadziło niemal do utraty przytomności z powodu przeszywającego bólu. Powietrze wypełnił swąd spalonych tkanek, a do niej dotarło, że właśnie to zobaczyła na obrazie, który całkiem niedawno zaczął powstawać w holu rezydencji. Zrozumiała, że Casey mógłby bez trudu pozbawić ją życia, ale na rozkaz Oriany tylko ją osłabił. Płanetnik zerknął na Ariel z miną uważnego badacza i posłał w jej stronę jeszcze jedną niewielką błyskawicę. Z ust kobiety wyrwał się jęk bólu i po jej policzkach popłynęły łzy, które natychmiast zmył padający już na dobre deszcz. Łapiąc ciężko oddech i trzymając się za zraniony bok, próbowała odczołgać się po rozmiękłej ziemi od swego oprawcy, ale ten szedł spokojnym krokiem za nią, podczas gdy ściana wody zmieniała grunt w grzęzawisko. Potem znowu podniósł dłoń – przymknęła oczy, spodziewając się następnej błyskawicy i bólu – i oplotły ją liny płanetnika. Związana niczym zwierzę na rzeź leżała w błotnistej kałuży, powoli tracąc przytomność. Jak przez mgłę ujrzała, że deszcz gwałtownie ustaje i słońce ponownie pojawia się na niebie, a z pobliskich krzewów, lekko utykając, wychodzi w podartej, zakrwawionej sukni i z ubłoconą twarzą Oriana. Widocznie rana, jaką jej zadała, nie była tak groźna, jak sądziła. – No i po co mam się sama męczyć, skoro moi słudzy mogą cię wykończyć? – zapytała z drwiącym uśmiechem. – Może dla satysfakcji – szepnęła umęczona Ariel. – A może dlatego, że jeśli oni to zrobią, nigdy nie zostaniesz Naczelną Czarownicą wszystkich miast.
Oriana zmarszczyła brwi. – Racja! – Stanowczym gestem powstrzymała Caseya przed następnymi torturami. – Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale masz rację. Postawiła Ariel na nogi jednym zaklęciem, a kolejnym zawlokła do ruin kompleksu pałacowego. – Coś ci pokażę. – Zaciągnęła ją do jedynego ocalałego lustra i zmusiła, aby w nie popatrzyła. – Tak kończą ci, co ze mną zadzierają. Zawiesiła wymownie głos i zmusiła Ariel do zerknięcia w zwierciadło...
Impet, z jakim Ariel wrzuciła ich obu do portalu, dał o sobie znać po drugiej stronie portalu. Z ogromnym hukiem wypadli na podłogę w gabinecie Naczelnego. Na szklaną i przezroczystą podłogę! Marcus zdążył już zapomnieć, że niemal wszystko jest tu ze szkła. Wiedział, że powinien powiadomić pozostałych Naczelnych, inaczej Ariel zginie, ale jak, u licha, ich przekonać, że mówi prawdę? I, co najważniejsze, jak to zrobić dostatecznie szybko? Krespian próbował chyłkiem wymknąć się z pokoju, ale stanowczy rozkaz Marcusa zatrzymał go w miejscu i półfaun posłusznie przysiadł w fotelu. Przez szklaną podłogę widać było, że nagłe wtargnięcie przez portal dwóch istot nie pozostało niezauważone. Urzędnicy z niższych pięter już pokazywali ich sobie palcami, żywo przy tym gestykulując. Marcus ruszył więc stanowczym krokiem do najbliższego lustra, żeby skontaktować się z Naczelnymi. Nagle drzwi gabinetu otwarły się gwałtownie i gdy do środka wkroczył Fabien, ponownie zamknęły, gdy zablokował je zaklęciem. – Uff, świetnie, że jesteś! – Oficer odetchnął z ulgą i podszedł do przyjaciela. – Znaleźliśmy drugi pałac Oriany. To Krespian, jej sługa. Ariel walczy teraz z wiedźmą! Musimy powiadomić Naczelnych i... – zaczął gorączkowo tłumaczyć elfowi. – Wiem – przerwał mu spokojnie Fabien. – Wiesz? – Wiem, bo... sam powiedziałem Orianie, dokąd popłynęliście. Tak przy okazji, Marcelina nie żyje. Osobiście ją wykończyłem. Amandę zresztą też. To Oriana dała mi znać, że jesteś tutaj.
Przez bardzo długą chwilę Marcus gapił się na Fabiena jak na pomyleńca, ale gdy ujrzał na jego twarzy okrutny uśmiech triumfu i zadowolenia, pociemniało mu z wściekłości w oczach i skoczył mu do gardła. Szarpiąc się i okładając, dotarli w pobliże portalu, który już po chwili stał się jedynie wspomnieniem, gdy dwóch silnych mężczyzn wyrżnęło w niego z wielkim hukiem. Tarzali się teraz po szklanej podłodze. Wszystkie lata przyjaźni, zaufania i współpracy w jednej sekundzie odeszły w niepamięć. Pozostały nienawiść i chęć zabijania. I w tej walce także szanse były wyrównane. Obydwaj mężczyźni znali się przecież od wielu lat. Razem dorastali, razem trenowali, wspólnie uzyskiwali staranne oficerskie wykształcenie. Jeden doskonale potrafił przewidzieć, co zrobi za sekundę drugi. Mordercze zapasy oglądał przez podłogę i ściany cały ratusz. – Dlaczego... Fabien? – wychrypiał Marcus, starając się uwolnić z zabójczego uścisku przeciwnika. – Aleś... ty... głupi. – Elf tak samo ciężko oddychał. – Dla... przyjemności! Teraz... to ja... jestem... jej... faworytem! Kolejne ciosy spadły na twarz Marcusa. Kolejne razy zbierał też elf. Szklane biurko Ariel rozpadło się z głośnym hukiem na milion kawałków, gdy wpadli na nie z impetem. Krespian schował się w najdalszym kącie gabinetu i zawodził cichutko, targając brodę. Z każdą minutą człowiekowi i elfowi ubywało sił. Tylko nagła wzajemna nienawiść sprawiała, że jeszcze walczyli. Obydwaj ogromnie zmęczeni i poranieni. Wiedzieli, że o zwycięstwie jednego zdecyduje nie świetne wyszkolenie czy rewelacyjna kondycja, ale zwykły łut szczęścia. Fabien miał głęboką ranę na plecach po uderzeniu w szklane biurko, Marcus podobną na udzie i torsie. Obydwaj mocno krwawili, ale żaden nie zwracał na to uwagi. Nie zauważali nawet wielu par oczu obserwujących ich z przerażeniem przez szklaną podłogę i ściany. Liczyło się tylko jedno: zabić przeciwnika. W pewnej chwili Marcus pośliznął się w kałuży krwi i padając na szklaną posadzkę, pociągnął za sobą Fabiena. Ten jednak zdążył złapać ogromny kawał jakiejś szklanej tafli i wbić go z całej siły w bok oficera, zanim przygniótł go swym ciężarem do podłogi. – Dla... przyjemności – powtórzył, słysząc jęk bólu dawnego przyjaciela. – Tyle czasu byłem jej szpiegiem... a ty, kretynie, niczego się nie domyśliłeś – wycedził. – Nawet nie dostrzegłeś, że nie jestem czystej krwi elfem. Tak, stary, mam domieszkę krwi trowa i lubię przemoc i zdradę. Ooo tak – westchnął z dziką satysfakcją. – Uwielbiam to. A Oriana dostarcza mi wielu interesujących rozrywek... – Jego oczy
zalśniły wściekłą czerwienią. Taką samą barwę miały też jego dawniej białe włosy, nasiąknięte teraz krwią obu mężczyzn. Marcus czuł ciepło rozlewające się po zranionym boku i wiedział, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, wykrwawi się na podłodze. Brakowało mu sił, nie mógł złapać powietrza i robiło mu się ciemno przed oczami. „Ariel...” – pomyślał. – Spoko, stary. Spotkasz tę flądrę szybciej, niż myślisz – usłyszał jeszcze z oddali głos Fabiena. – Na tamtym świecie. Ciemność otuliła go zimnym oddechem. Błękitne oczy wpatrzyły się nieruchomo w przestrzeń...
Ariel zerknęła w końcu w zwierciadło... i krzyknęła rozpaczliwie. Jej oczom ukazała się osada centaurów, a właściwie to, co z niej pozostało: spalone zagrody, połamana palisada... Nad zgliszczami unosił się dym. Wszędzie walały się na wpół spalone, na wpół rozszarpane trupy jej przyjaciół. Niektórzy jeszcze dogorywali; w ich gasnących oczach widziała zgrozę lub niedowierzanie. W tle tego makabrycznego obrazu dojrzała sprawców okrutnej zbrodni. Dzikie smoki. Bosfor. I wszystko stało się jasne, już wiedziała, kto ich zdradził. Usta zadrżały z żalu i rozpaczy. – Fabien! – wyszeptała. – No, w końcu! – Wiedźma się roześmiała. – Już się obawiałam, że nigdy się nie domyślisz, podła suko. Aż dziw bierze, że tak głupia osoba mogła przejść próbę i zostać Naczelną, no ale widocznie tak musiało się stać. Pokonanie ciebie było bardzo łatwe. Zbyt łatwe, bo miałam nadzieję, że sprawi mi więcej radości – szydziła. – Tak, to Fabien jest zdrajcą. Szpiegował was od czasu, gdy ja oficjalnie zginęłam, a ty dałaś ochronę Marcusowi. I robił to wcale nie dlatego, że mu kazałam, ale dlatego, że chciał. Ariel zerknęła na nią jak na pomyloną. – Tak, tak. – Oriana pokiwała głową z politowaniem. – To trow. Mroczny elf. Skryty, władający czarną magią, kochający zbrodnię i występek oraz przemoc. No, nie jest trowem czystej krwi, dlatego kiepski z niego kochanek, ale to doskonały szpieg i sojusznik. Wiele lat trzymałam go w uśpieniu. Tak naprawdę zaczął mi być potrzebny dopiero po śmierci
Darrena, ale gdy widzę, co potrafi, żałuję, że tak późno włączyłam go do gry. Przy okazji chyba właśnie zabija Marcusa, bo Amandę i tę starą wywłokę Marcelinę kazałam mu sprzątnąć w pierwszej kolejności. A teraz czas na ciebie... Ręka wiedźmy szarpnęła za białe włosy Ariel i przechyliła jej głowę do tyłu. Kątem oka kobieta dostrzegła drugą dłoń Oriany zaopatrzoną w magiczne pazury i już wiedziała, co się za chwilę stanie. Zanim ujrzała szybki ruch ręki i poczuła, jak magiczne pazury rozcinają jej gardło niczym lancet chirurga, zdążyła jeszcze pomyśleć o córce i Marcusie. Było jej żal, że tak wiele istot zawiodła... – Nareszcie – usłyszała szept wiedźmy i osunęła się na posadzkę pałacu.
Podniósł się z podłogi i zerknął z nienawiścią na leżącego w kałuży krwi trupa Marcusa. W martwych niebieskich oczach wciąż widać było niedowierzanie. Przez szklane ściany i podłogę dojrzał przerażone twarze miejskich urzędników. Sądząc po ruchach warg, rozmawiali gorączkowo o tym, co stało się w gabinecie Naczelnej. Właśnie zastanawiał się, czy zełgać, że zabił Marcusa Brenta, groźnego mordercę Xaviere’a D’Oriona, czy jednak nie przejmować się tym motłochem – co oni mogą mu zrobić? – gdy drzwi gabinetu rozpadły się z głośnym hukiem. Stała w nich... Amanda i lodowatym wzrokiem oceniała sytuację! Fabien rozejrzał się za buzdyganem, zastanawiając się jednocześnie, jakim cudem ta smarkula przeżyła. – Jest tam! – rzuciła i wskazała głową kąt pokoju. Elf dopadł go jednym susem, chwycił, odwrócił się i wycelował w dziewczynę. Ona jednak była szybsza. W ułamku sekundy znalazła się przy nim, wytrąciła mu broń z ręki i wymierzyła siarczysty policzek. – To za moją matkę! – wycedziła przez zęby. Kolejne ciosy spadały na zaskoczonego Fabiena niczym gromy z nieba. – To za Marcelinę! – Następny policzek rozciął mu skórę, a on nie mógł uwierzyć, skąd w tym cherlaku tyle siły. – To za Marcusa! – Teraz krew popłynęła z warg. – A to za wszystkich, których zdradziłeś, wredny sukinsynu! – Ostatni cios rzucił kompletnie oszołomionego Fabiena pod okno, gdzie zamroczony zastygł w bezruchu.
Podeszła do Marcusa i uklękła przy nim. Szukała jakichkolwiek oznak życia, ale rany zadane przez Fabiena okazały się zbyt poważne, by mógł przeżyć. Nie wyczuwała tętna, nie słyszała bicia serca ani oddechu. Przybyła za późno. Powstrzymując z trudem łzy i zaciskając zęby, powiodła spojrzeniem po zrujnowanym gabinecie. Ona także nie zwracała uwagi na urzędników wpatrujących się w nią z nabożnym podziwem po tym, jak bezceremonialnie powaliła mężczyznę, z którym inny rosły oficer nie dał sobie wcześniej rady. Cała jej uwaga była skupiona na pancernej gablocie, która jako jedyna ocalała z pojedynku Marcusa z trowem. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała, potem podeszła do gabloty, wyciągnęła władczo dłoń i pomyślała: „Chcę”, i oto wścibscy czarodzieje zaglądający do gabinetu ujrzeli, jak w kierunku dziewczynki leci srebrzysty płaszcz Wielkiego Xaviere’a, a zaraz potem jego laska, rękawica, nawet kusza. Przez tłum przebiegł szmer niedowierzania. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu gapiów Amanda wyjęła z kieszeni spodni drugą rękawicę, identyczną jak ta Wielkiego Xaviere’a. Skąd ją wzięła, skoro powszechnie wiadomo, że zawsze była tylko jedna?! Z płaszczem na ramionach, rękawicami na dłoniach i laską oraz kuszą podeszła z powrotem do ciała Marcusa, uklękła i gładząc go po twarzy, wyszeptała ze smutkiem: – Gdybym wiedziała, co was spotka w tym świecie, nie zdjęłabym z ciebie zaklęcia alcedonium. Nie wróciłbyś tu, aby zginąć. Wybacz, że nie zdążyłam na czas. Teraz muszę uratować mamę. To jedyna rzecz, jaką mogę dla ciebie zrobić... Położyła jedną dłoń na jego policzku, a drugą ujęła martwą rękę Marcusa, i przymknęła oczy. Powietrze zafalowało i ukazał się wirujący obłok śnieżnych płatków, a może srebrnego pyłu. Przez chwilę chmura przesłoniła wszystko, a gdy opadła, na szklanej podłodze pozostał jedynie krwawy ślad. Marcusa nie było. Słysząc jęk odzyskującego przytomność Fabiena, podeszła i postawiła go na nogi zaklęciem. Z trudem rozwarł spuchnięte powieki. – Gdzie one są? – warknęła. Jego twarz wykrzywił koślawy uśmiech. – Amanda? Co tu się dzieje? Doszły nas jakieś absurdalne wieści, że... – W drzwiach stanął Celestyn, Naczelny pierwszego miasta. – Milcz i słuchaj! – odpowiedziała, a zaskoczony mag posłusznie wykonał jej polecenie. – Oriana przejęła ciało Severiana. Ten tu Fabien jest trowem i szpiegował na jej polecenie. Zabił Marcusa, który był niewinny, tak jak słusznie twierdziła moja matka. A teraz Oriana gdzieś
z nią walczy. Musimy je znaleźć i ratować miasta! Postaw na nogi cały Korpus! Każ rozpalić Ogniste Sygnały! Wiedźma nie zawaha się przed postawieniem przeciwko nam wszystkich swoich sprzymierzeńców. Musimy stawić jej czoła! – Dziecino, czy ty nie przesadzasz? – Mina Celestyna wyrażała politowanie i niedowierzanie. Amanda bez słowa podeszła do mężczyzny i spojrzała mu w oczy. Jej wzrok był tak przenikliwy, że niemal się wystraszył. Zobaczyła, że przełyka nerwowo ślinę. – Celestyn! – powiedziała dobitnie. – Ja nie proszę, żebyś to zrobił. Rozkazuję! – Ale... Zobaczył, jak Amanda zaciska dłonie w rękawicach na kuszy i lasce Xaviere’a, a potem usłyszał: – Nie będę marnować czasu na tłumaczenie, podczas gdy moja matka być może umiera w pojedynku z największą wiedźmą w historii miast! Masz wykonać moje rozkazy! Oszołomiony skinął głową i wybiegł z gabinetu. Po chwili ujrzała, jak zagania pozostałych magów do roboty. Teraz ponownie skupiła uwagę na Fabienie. Ten jakby się ocknął i w końcu zrozumiał, z kim ma do czynienia. Przez moment widziała w jego oczach strach. – A teraz powiesz mi to, co chcę wiedzieć – szepnęła złowieszczo, a trow potulnie pokiwał głową.
Nim Celestyn zdążył wykonać polecenia Amandy, niebo nad miastem przesłoniły ogromne cienie i zaskoczeni mieszkańcy zobaczyli, jak hordy dzikich smoków i wszelkiej maści bestie wspomagane przez zastępy płanetników atakują ich niedawno odbudowane domy. Wiedźma zadbała o to, by w odpowiednim momencie kopuły ponownie zniknęły, i po raz kolejny trzecie miasto, podobnie jak wszystkie pozostałe, znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podczas gdy smoki walczyły w powietrzu ze swymi dzikimi kuzynami, oficerowie i mieszkańcy miasta odpierali ataki na ziemi i pod nią, starając się unikać piorunów ciskanych przez płanetników. W tym czasie Amanda, kierując się wskazówkami Fabiena, dotarła
na grzbiecie Croya do kompleksu pałacowego Oriany na wyspie. Wiedźmy już tam nie było. Widocznie poleciała, aby nadzorować przebieg walk w miastach. Smok wylądował na dziedzińcu koło przepięknej niegdyś studni z gargulcami i Amanda ze ściśniętym sercem zaczęła poszukiwania matki. Najpierw krążyła w błocie po kostki wśród połamanych krzewów, oglądając ślady walki, którą tu stoczono, a kiedy przeszukała już cały ogród i nikogo nie odnalazła, ruszyła, połykając łzy rozpaczy, w stronę zdemolowanych zabudowań. Ariel leżała na rozbitej posadzce koło wielkiego lustra w ogromnym holu, kiedyś przyozdobionym przepięknymi sprzętami i dziwnymi obrazami. Amanda krzyknęła i przypadła do jej ciała. Zrozumiała, że i tutaj przybyła za późno. Szlochając rozpaczliwie, wtulona w ciało matki, gładziła ją po włosach i szeptała: – Mamo... – Zrób, co musisz, Amando – dobiegł ją cichy szept – na płacz będzie czas później. Teraz masz zadanie do wykonania. Zrób to dla niej. Dla nich wszystkich. Podniosła mokre od łez oczy i spojrzała na siedzącą na pobliskim drzewie harpię Eve. Wciągnęła gniewnie powietrze przez nos. Kiwnęła gwałtownie głową. Po chwili ucałowała martwą twarz matki i przytuliła jej ciało do siebie. Z wielką delikatnością ułożyła Ariel z powrotem na ziemi. – Kocham cię, mamo... Bądź szczęśliwa... – szepnęła z bólem, a potem srebrzystym pyłem otuliła ciało rodzicielki, podobnie jak to uczyniła w przypadku Marcusa. I tak jak w ratuszu, gdy pył opadł, na ziemi widniały jedynie ślady krwi. Ciała kobiety już nie było. Między jednym a drugim mrugnięciem powiek Eve wydało się, że i Amanda na moment zniknęła, lecz musiało to być jedynie złudzenie. Dziewczyna jeszcze chwilę stała zamyślona, potem odwróciła się i uleciała na smoku w kierunku miast.
Zajadła bitwa trwała wiele godzin. Oriana zgromadziła po swojej stronie nie tylko dzikie smoki, część płanetników i bestie, ale też sporo krasnoludów i wampokruki. Mieszkańcy mieli do pomocy Korpus i własne smoki. Lecz ku ich zdumieniu z odsieczą pospieszyły też centaury z okolicznych osad, harpie, Zielarze, driady, rusałki i wielu innych
mieszkańców pobliskich lasów. Dołączyły nawet zazwyczaj tchórzliwe fauny. Wszystkie dobre istoty tego świata uznały, że w walce z Orianą nie mogą pozostać neutralne. Że jest tak wielkim złem, że zagraża istnieniu całego magicznego świata. Wszystkie zrobiły to na prośbę... Amandy i z szacunku dla Ariel. Obydwie rękawice Xaviere’a okazały się potężnym orężem magicznym i dały dziewczynie wielką przewagę nad wiedźmą. W ostatecznej rozgrywce Oriana poległa zraniona urokiem rzuconym przez Amandę i dobita zębiskami Croya, a potem spalona jego ogniem. Wiele dni miasta leczyły rany. I znów odbyły się pogrzeby obrońców. Z całym szacunkiem pochowano Marcusa i Ariel we wspólnej mogile. A właściwie pamiątki po nich, bo ciała w zamieszaniu zniknęły. Spoczęli w przepięknym grobowcu na smoczym cmentarzu, który tak swego czasu zachwycił Ariel. Tuż koło urny z prochami Vivianne i jej dzieci. Nie było istoty, która nie chciałaby brać udziału w tej ostatniej wędrówce i która by po nich nie płakała. Pobliskie łąki zaroiły się od istot chcących złożyć im hołd. Niebo pociemniało od smoków, które uważały za swój obowiązek wziąć udział w pogrzebie, i rykiem oznajmiły swój żal. Z wielkim smutkiem, szacunkiem i respektem miasta żegnały swych największych obrońców. I znowu pojawiła się mała postać w srebrzystym płaszczu Xaviere’a. Młoda kobieta, która swymi czynami wprawiła w zdumienie i podziw mieszkańców. Podobnie jak jej matka kiedyś, tak i ona teraz przemierzała miasta, uzdrawiając, pocieszając i naprawiając szkody. Pokochali jej niewielką postać i obdarzyli szacunkiem oraz zaufaniem jak niegdyś Ariel. Wiele dni smutek nie opuszczał jej młodej twarzy...
Promyki słońca zatańczyły na jej powiekach. Zacisnęła je, mając nadzieję, że jeszcze trochę pośpi, i odwróciła się na drugi bok, ale mocne ramiona, które objęły ją przez sen, sprawiły, że uśmiechnęła się i powoli otworzyła oczy. Widok mocno śpiącego, zrelaksowanego mężczyzny rozczulił ją. Leniwie pogładziła zarośnięty policzek. Przysunęła twarz do jego twarzy i wciągnęła przez nos zapach skóry. Ucałowała delikatnie powieki. W myślach znowu pojawiły się zapamiętane obrazy ze snów. Piękna i jednocześnie przerażająca twarz. Krzyk. Walka. Ból. Krew. Ryk smoków. Miłość. Wściekłość. Śmierć i początek życia. Rozmyślania przerwały silne
ręce mężczyzny, które zaborczo przyciągnęły ją do siebie. I on się obudził. – Cześć – szepnął z uśmiechem. W jego spojrzeniu było tyle miłości... – Witaj. – Gotowa do podboju świata? – Jak co dzień. Którą część dzisiaj zdobywamy? – Może okolice? – Okej. Co proponujesz? – Trenuję dziś te dwa kupione ostatnio angloaraby. Może wpadniesz, żeby popatrzeć? – Nie obiecuję. Nie wiem, jak mi się ułoży praca w klinice... – odparła sennie i ziewnęła. – Addie, słonko, pracujesz w księgarni, nie w lecznicy dla zwierząt... – szepnął z wyrzutem. Zamarła, kiedy dotarł do niej sens tych słów. – Śniło mi się... – zaczęła. – ...że jesteś magiem w pięknej krainie pełnej smoków, faunów, elfów i centaurów. Wiem. Opowiadałaś mi o tym wiele razy, pamiętasz? Zrobiło jej się głupio. – Urocze sny – rzucił na pocieszenie, gładząc ją po ciemnych włosach. – Może powinnaś je spisać? – A... jeśli to nie sny? Jeżeli to było naprawdę? – powiedziała, czując, że robi z siebie idiotkę. – Hmm... To zostawmy w pamięci tylko te najmilsze fragmenty, jak ten z baraszkowaniem na sianie w osadzie centaurów, a te najbardziej makabryczne wyrzućmy na śmietnik historii, dobra? Słysząc rozbawienie w jego głosie, zezłościła się już któryś raz, że on kompletnie niczego nie pamięta. – Ale gdyby jednak, Marc... – Cóż, Adriano, musiałabyś mieć córkę, prawda? I umieć robić te wszystkie magiczne sztuczki, nie sądzisz? – Zamknął jej usta pocałunkiem, bo znowu chciała zaprotestować. – O kurczę – jęknął, zerkając na budzik. – Znowu jestem spóźniony! Szef będzie wściekły. A wiesz, że lepiej go nie wkurzać, jeśli się chce zasłużyć na podwyżkę. Błyskawicznie wyskoczył z łóżka, szybko się wykąpał, wypił w biegu kawę, cmoknął ją w policzek i już po chwili usłyszała warkot silnika jego motoru na podjeździe. Poleżała jeszcze trochę, ale potem też zwlokła się z łóżka i podążyła do łazienki obmyć twarz, a stamtąd do kuchni. Trzy tłuste koty karnie
pomaszerowały za nią. Idąc, z zamyśleniem potarła bliznę za prawym uchem. Dziwne były te sny. Może to przez ten wypadek? Przez uraz głowy, jakiego doznała jakiś czas temu w trakcie pożaru poprzedniego domu? A może nie...? Zamyślona zrobiła sobie kawę i z gorącym kubkiem w dłoni usiadła przy stole. Upiła łyczek, otworzyła laptopa i zaczęła przeglądać wiadomości w internecie. Do rzeczywistości przywrócił ją brzęk porcelanowych dzwonków zwisających z półki przy lustrze. – Hej, grubasie! – rzuciła do jednego z kotów. – Mówiłam jej, żebyś nie właził na tamtą szafkę...! – Głos zamarł w gardle, bo oto zobaczyła, że grube kocisko ociera się o ramę lustra, w którym... czyjeś znajome usta i oczy uśmiechają się do niej ciepło! Zerwała się z krzesła. Podeszła do lustra. Po chwili na jego szklanej tafli, niby nakrapiane srebrzystym pyłem, rozbłysły jasnym światłem litery. Zszokowana Adriana zaczęła czytać: W tym świecie musieliście oficjalnie zginąć, żeby mogła się dopełnić klątwa dotycząca nie tyle Dziewiątego, co Najważniejszego Maga, którym od początku miałam zostać ja... To błąd interpretacji przepowiedni spowodował, że wszyscy byli przekonani, że chodzi o maga dla Dziewiątego Miasta... Co do Was... Jedyne, co mogłam uczynić, to przywrócić Was do życia w świecie równoległym... Zostaniecie na zawsze w naszych sercach i naszej pamięci, a społeczność dziewięciu miast po wsze czasy będzie Wam wdzięczna... Bądźcie szczęśliwi... Z miłością... Amanda Kubek z kawą z trzaskiem rozpadł się na kuchennych kafelkach. Nie zauważyła tego. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w napisy na lustrze i spoglądające na nią ciemne oczy. Poruszając bezgłośnie raz po raz wargami, odczytała ponownie napis. Szybkim gestem dotknęła powierzchni lustra. Zafalowało. Spod palców spłynął deszcz srebrzystego pyłu. Potworny ból milionem mikroskopijnych igiełek rozsadził jej głowę. Jęknęła, przymykając powieki. Ekscytacja była jednak większa niż cierpienie. Zaciskając zęby, ponownie spojrzała w lustro. Srebrne litery
jeszcze raz rozbłysły na lustrzanej tafli i zgasły. Razem z nimi znikł z jej powierzchni tajemniczy uśmiech, a chwilę później z umysłu Adriany także pamięć o tym wydarzeniu...
Amanda się zamyśliła. Niespiesznie przechadzała się po gabinecie Naczelnego na szczycie szklanego ratusza. Jej gabinecie. Zdążyła już przyzwyczaić się do swego nowego, dwudziestoletniego ciała, do dorosłego umysłu, dojrzałych emocji i do myśli, że lada dzień zostanie oficjalnie zaprzysiężona jako Naczelna, ale nie zdążyła przyzwyczaić się do tęsknoty za matką i do tego, że raczej nigdy więcej jej nie zobaczy. „Nie powinnam była nawiązywać tego kontaktu – w myślach zganiła się za słowa przesłane Ariel przez lustro. – Jednak ona... Zdaje się, że pamięć zaczyna jej wracać... Mimo zaklęć. Cóż, zawsze była wielką czarownicą. Może rzeczywiście lepiej, żeby sobie wszystko przypomniała, a potem uświadomić jej, że nie mogą tu wrócić? Przynajmniej na razie. Chryste, jak ja za nią tęsknię... Ale nie, nie mogłabym im pozwolić tu wrócić...”. Wspominała, jak znalazła Marcusa, a potem matkę, leżących bez ducha w kałuży krwi. Wspomniała, jak wiele wysiłku kosztowało ją przywrócenie ich do życia i odesłanie do tamtego świata. A potem jeszcze te wszystkie potajemne odwiedziny w szpitalu, gdy upewniała się, że powoli wracają do zdrowia, wspomagani wiedzą lekarzy i jej magiczną mocą. No i cały ten kamuflaż, gdy w tamtym świecie ogłosiła, że Ariel i ona, Amanda, zginęły w wypadku samochodowym, podczas gdy naprawdę Marcus i matka zamieszkali gdzie indziej, z nowymi tożsamościami. Tak, musiała to zrobić dla nich... Wzrok powędrował ku kartce, jaką znalazła w kieszeni żakietu kilka dni temu. Nagryzmolona niechlujnym charakterem pisma wiadomość ponownie wytrąciła ją z równowagi: Zabicie Oriany było poważnym błędem i będzie mieć tragiczne konsekwencje. Wkrótce się o tym przekonasz. Tylko Ariel mogłaby jeszcze zaradzić nieszczęściu, ale tym razem umarłaby naprawdę... Mogę wyjawić Ci więcej, ale musisz spotkać się ze mną tam, gdzie zginęła Twoja matka. Podejmij decyzję szybko, a gdy to zrobisz, napisz na odwrocie tej kartki: TAK, a dam Ci znać, kiedy się spotkamy. Mam nadzieję, że potrafisz być
dyskretna – musisz, jeśli chcesz poznać prawdę i nie narażać bliskich... Nie pamiętała już, jak wiele razy przeczytała tę informację. Znała ją doskonale na pamięć, a jednak czytała ciągle od nowa i biła się z myślami, co robić. Potraktować jako żart czy starać się dociec, kim był autor liściku i co miał na myśli? Wspomnieniem ponownie wróciła do matki, do Marcusa i ich obecnego życia. „Tak, zostawienie ich w tamtym świecie było dobrym rozwiązaniem. Pewnie mama chciałaby tu wrócić, ale dopóki nie dowiem się, o co chodzi...”. Pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślania. Szybko schowała liścik do kieszeni spodni. – Pani, przywódca Kamiennych Strażników, Julien, prosi o posłuchanie. – Irfan, jej osobisty chochlik, się przed nią skłonił. – Julien? Dziś? Cóż, zatem wprowadź. Stworzenie wykonało oszczędny gest i przez drzwi otworzone zaklęciem wszedł postawny, przypominający żywy posąg, mężczyzna. „Wygląda jak starożytny, ociekający testosteronem gladiator – znów złapała się na tym spostrzeżeniu. – Ma niezłe ciało. I te włosy... – Westchnęła. – Byłoby to warte grzechu ciasteczko, gdyby nie było z kamienia”. Uśmiechnęła się do własnych, jakże dorosłych myśli. W przeciwieństwie do innych magów czy czarownic, jej Julien nie przerażał. Nie bała się jego pozbawionej wyrazu twarzy czy niewidzącego spojrzenia kamiennych oczu. No, może czuła się nieco podenerwowana, ale w taki prosty, babski sposób, gdy przebywała w pobliżu tego samca alfa. Tymczasem Julien wkroczył do jej gabinetu, a każdemu jego krokowi towarzyszyły odgłosy przypominające pomruki zagniewanej matki natury w trakcie trzęsienia ziemi. Zatrzymał się tuż przed nią. – Julien... – Skinęła głową na powitanie. Nie odkłonił się, nic nie powiedział, nawet nie mrugnął. Usiadł jedynie bezceremonialnie po turecku na podłodze, brudząc wszystko dookoła kamiennym pyłem. „No tak, znowu dywan będzie do prania. Irfan mnie kiedyś za to zabije”. Zerknęła na chochlika. Ten nawet nie starał się ukryć oburzenia zachowaniem skalistego gościa. – Więc – zapytała już na głos, siadając na kanapie naprzeciw Juliena i zakładając nogę na nogę – co cię sprowadza, przyjacielu? Termin
naszego spotkania wypada przecież dopiero za tydzień. Julien wyglądał, jakby nie usłyszał pytania. I tak siedząc naprzeciw siebie w kompletnej ciszy, spędzili kilka następnych minut przerywanych jedynie odgłosami nadciągającej burzy. Amanda wiedziała, że pojęcie czasu jest dla Kamiennych Strażników jeszcze bardziej względne niż dla niej i nie należy Juliena ponaglać, ale w końcu westchnęła i zaczęła niecierpliwie przytupywać butem. – Otchłań... – kamienne usta wydały w końcu szept przypominający stukot przesypywanych kamyków. W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się ponownie, wpuszczając generała Zoriana. – Co z Otchłanią, Julien? – zapytała Amanda, zupełnie nie zwracając uwagi na pojawienie się elfa, choć widać po nim było, że nowiny, jakie przyniósł, nie mogą być błahe. – Amanda... to znaczy, pani, musimy porozmawiać – wtrącił Zorian. – Co z Otchłanią, Julien? – ponowiła pytanie, gestem dając do zrozumienia generałowi, że ma poczekać. Znowu upłynęło kilka długich chwil, podczas których to Zorian przytupywał ze zniecierpliwieniem i miną: „no gadaj w końcu, ty kamienny kretynie”. – Otchłań... Otwiera się... – stuk, stuk, stuk. Spojrzała na Juliena jak na wariata. – Jak to: otwiera się? Nie może się tak po prostu otworzyć. Co ty bredzisz? Julien? – Zerwała się i nerwowo okrążyła Strażnika, przypatrując mu się niczym sęp ofierze. – Oni wyjdą... Posypały się kamyki. – Kto?! – Rozpaczający... – Po długiej chwili potok kamyków znowu wypłynął z ust Juliena. – Elf mroku i kilku innych. Wyszło już... – Fabien?! Fabien uciekł?! Ta łachudra? Ten złamas, zdrajca i morderca? Zwiał wam?! – Nawet nie starała się ukryć wściekłości. – Na Wielkiego Xaviere’a! – zawtórował jej generał. – Chryste, Zorian! Tyle razy prosiłam, żebyś przestał używać tego powiedzenia! Nie możesz jak człowiek po prostu powiedzieć: kurwa mać?! Ech, wy, elfy... – Spiorunowała go wzrokiem. – Julien – zwróciła się ponownie do mężczyzny. – Od kiedy to wam, Kamiennym Strażnikom, ktoś jest w stanie w ogóle uciec? I do tego pośmiertnie, z Otchłani Rozpaczy?! Oczywiście już go złapaliście? Jak do tego doszło?
Rozumiem, że ty jako przywódca już ukarałeś swoich podwładnych? Co zrobiliście z Fabienem? – zasypała go pytaniami. Drzwi gabinetu po raz kolejny się otworzyły, tym razem wpuszczony został Irfan. Jednak pokłoniwszy się, nie stanął w pełnej szacunku pozie, oczekując na rozkazy, lecz podszedł do Amandy i cicho, acz dobitnie powiedział: – Pani, Naczelni Magowie oczekują cię w Sali Obrad przy Świątyni Losowań. – Później, Irfan! Julien, kto wyjdzie? Rozpaczający? Kto to są Rozpaczający? – Nie zwróciła uwagi na chochlika. – Pani...! – Powiedziałam później, Irfan! Julien?! – Julien przywódcą Strażników z Kamienia nie jest już... – Kolejna lawina kamyków wysypała się z ust mężczyzny. – Kresu dobiegła Strażników epoka... Co robić, wiecie. Nie zmarnujcie mnie... – Jak to? Julien, co ty mówisz?! – Chciała jeszcze o coś spytać, coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Bo oto Julien przymknął pyliste powieki, opuścił głowę i zamarł w bezruchu. Wyglądałby niczym skrajnie utrudzony i brudny człowiek pogrążony w głębokim śnie, gdyby tu i ówdzie na powierzchni jego skóry nie zaczęły pokazywać się drobne pęknięcia, potem szczeliny, aż całe jego ciało rozpadło się niczym głaz uderzony z ogromną siłą ciężkim młotem. Po chwili na drogocennym dywanie leżała sterta kamieni wielkości jabłek, a następnie jedynie pył. Amanda z Zorianem byli tak zszokowani, że długą chwilę stali, nie potrafiąc wykrztusić ani słowa. Irfan nie miał podobnych problemów. – Pani, Naczelni Magowie czekają! – Amanda ocknęła się i spojrzała na stworzenie. – Cco? Co takiego? – Magowie czekają! Teraz! Nalegają na twoje niezwłoczne przybycie do Sali Obrad! „Od kiedy chochliki są takie stanowcze i upierdliwe?”. – Wiesz może, czego chcą? – Nie, pani... – Amanda... – Zorianowi wrócił głos. – Ja też muszę z tobą porozmawiać. To ważne. Jeśli pozwolisz, będę tu czekał, aż wrócisz z tej narady. Skinęła elfowi głową. – Irfan, poczęstuj naszego gościa kawą i jabłecznikiem, a potem zrób porządek z tym dywanem. Mam nadzieję, że zebranie długo nie potrwa.
Pewnie Naczelni chcą mi wyznaczyć datę zaprzysiężenia. Muszę też powiedzieć im o Julienie i dowiedzieć się, o co chodzi z Otchłanią... – Do portalu teleportacyjnego odprowadzało ją poważne spojrzenie elfa. KONIEC TOMU II
This edition © copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2012 Text © copyright by A.R. Reystone 2012 by arrangement with Syndykat Autorów Ilustracje na okładce Kerem Beyit Projekt okładki i typografii Marta Weronika Żurawska-Zaręba Redakcja Sylwia Sandowska-Dobija Korekta Krystyna Lesińska, Ewa Mościcka, Małgorzata Ruszkowska Przygotowanie pliku do konwersji Agnieszka Dwilińska-Łuc ISBN 978-83-10-12360-2 Plik wyprodukowany na podstawie pliku Dziewiąty Mag. Zdrada, Warszawa 2012
www.naszaksiegarnia.pl Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o. 02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49, faks 22 643 70 28 e-mail:
[email protected]
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail:
[email protected]