Amanda
Scott
Uprowadzona
Prolog
Zamek Dunsithe, szkockie pogranicze, 1527 rok
Spała, gdy po nią przyszli. Miała miłe sny, bo jeszcze nie
w pełni rozum...
14 downloads
17 Views
1MB Size
Amanda Scott Uprowadzona
Prolog
Zamek Dunsithe, szkockie pogranicze, 1527 rok Spała, gdy po nią przyszli. Miała miłe sny, bo jeszcze nie w pełni rozumiała, że ojciec na zawsze zniknął z jej życia - ten uwielbiany przez nią, wiecznie roześmiany i skory do żartów człowiek o imponującej posturze. Potężny lord Adam Gordon w 1513 roku uszedł z życiem z rzezi, którą zgotowali Szkotom Anglicy w bitwie na polach Flodden. Miał wtedy czternaście lat. Teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat, zginął od ciosu nożem, zadanego przez pospolitego rozbójnika, któremu wcześniej darował życie, w akcie miłosierdzia każąc go tylko napiętnować. Po śmierci Gordona jego ludzie naprawili błąd swego pana, lecz nie stanowiło to już dla niego żadnej różnicy. Nie mogli mu już w żaden sposób pomóc i nie był świadom kłopotów, jakie spowodowała jego śmierć. Gdyby miał męskiego potomka - spadko biercę tytułu i majątku - zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej. - Wstawaj, dziewczę - obudził ją nieznany natarczywy głos. Idziesz z nami. Molly bezskutecznie próbowała odepchnąć wielką dłoń po trząsającą ją za ramię. Wydawało się jej, że śni. Miała pięć lat i spała mocnym głębokim snem dziecka. Wyrwana nagle ze snu, z trudem powracała do rzeczywistości.
7
- Davy, na litość boską, podnieś ją - usłyszała inny nieznany głos. - Jego lordowska mość natychmiast chce ją widzieć na dole. - Najpierw trzeba ją ubrać - zaoponował pierwszy nieznajomy. - Przestań! Czy sądzisz, że takie małe dziecko wie, gdzie trzymają jego ubrania? Podnieś ją, bo śpi jak zabita. Ktoś zdjął z niej kołderkę i poczuła chłód, ale nadal była śpiąca i nie przejęła się sytuacją nawet wówczas, kiedy ją wziął na ręce. Dopiero wtedy, gdy przysunął jej maleńkie ciałko do szerokiej piersi, pisnęła przeraźliwie, nagle rozbudzona, bo przez cienkie płótno nocnej koszuli poczuła kłujący dotyk kolczugi. Zdezorientowana zamrugała, ale nic nie zobaczyła, bo w komnacie panował mrok. Gdzie była niania? Męscy służący ojca nie zajmowali się jego dziećmi. - Zmarznie. Może okryć ją kocem? - zapytał kogoś trzymający ją mężczyzna. - Jego lordowska mość powie nam, jakie rzeczy tej małej trzeba zabrać z zamku - burknął jego towarzysz. Bardziej już przytomnej dziewczynce zbierało się na płacz. - Puść mnie - wymamrotała. - Kim jesteś? Nie masz prawa mnie dotykać. - Bądź cicho, dziewczę. Rób, co ci każę - warknął. Umilkła, słysząc to szorstkie polecenie, ale wciąż czuła złość, nienawykłą do takiego niegrzecznego traktowania. Nieznajomy ruszył w stronę kręconych schodów, oświetlonych światłem pochodni, i zniósł ją do wielkiego westybulu ozdobionego arrasami. Tu też było zimno, bo w kominku dawno zgasł ogień, a pochodnie, płonące w kinkietach na ścianach, dawały znikome ciepło. Molly zadrżała pod wpływem chłodu. Nie powinna była tu przebywać. - Oto ona, milordzie - odezwał się niosący ją mężczyzna. - Postaw ją na posadzce. Ten głos Molly znała. Należał do wuja, hrabiego Angusa. Zbita z tropu, bo Angus rzadko ich odwiedzał, przyglądała mu się uważnie, próbując odgadnąć, w jakim jest nastroju.
8
Nagle spostrzegła matkę, stojącą w mrocznym miejscu przy ogromnym kominku, i pośpiesznie ukłoniła się Angusowi, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynkę. - Witam, wuju. Mimo że stała na dywanie, było jej zimno w nogi. Wiedziała, że matka zgani ją za niedbały wygląd, za samo to, że zjawiła się w westybulu w nocnej koszuli. Nie mogła oderwać oczu od wuja. Był przystojnym jasnowłosym mężczyzną, zbliżającym się do czterdziestki. Miał niebieskie oczy o zimnym przenikliwym spojrzeniu. Spoglądał na nią, nie mrug nąwszy powieką, i nie odpowiedział na jej pozdrowienie. Ogarnął ją niepokój. - Gdzie, u licha, jest twoje ubranie? - zapytał w końcu z wy rzutem. - Nikt mi go nie przyniósł - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło, bliska płaczu. Nie śmiała spojrzeć na matkę. - Czego się spodziewałeś, Archie? - cierpkim głosem przemó wiła lady Gordon. - Ona nie ma jeszcze sześciu lat. Nie rozumiem, sir, dlaczego chcesz zrealizować ten straszny pomysł zabrania jej stąd. Jest za mała, żeby żyć z dala od domu. Molly zesztywniała. Pocierała zziębnięte stopy jedna o drugą. Była małą dziewczynką, ale wiedziała, że lepiej się nie skarżyć. Matka była tak samo nieprzewidywalna w swych reakcjach jak wuj i nie ucieszyłaby się, gdyby Molly wyraziła własne zdanie w związku z sytuacją, w jakiej się znalazła. Hrabia Angus obrzucił lady Gordon nieprzychylnym spojrze niem. - Eleanor, nie będziesz mi się przeciwstawiać. Zrobisz to, co jest najlepsze dla twojej rodziny, a o tym ja zdecyduję. Wybrałem dla ciebie kandydata na nowego męża. Ten człowiek chce się ożenić z kobietą z nieprawego łoża tylko z tej racji, że to moja siostra. Ale nie mogę dopuścić do tego, by decydował o losie panny Dunsithe i jej ewentualnej następczyni. 9
- Nie możesz zabrać stąd również Bessie. To przecież maleńkie dziecko - zaprotestowała lady Gordon. - Oczywiście, że zabiorę. Dzieci umierają. Jeśli przydarzy się to Mary, wówczas panną Dunsithe i spadkobierczynią całego majątku zostałaby jej młodsza siostra. Gdyby nie był to Angus, Molly powiedziałaby stanowczo, że nie lubi, by nazywano ją Mary. Ojciec zawsze mówił do niej Molly. - Moje córki w ogóle cię nie obchodzą - odparła z urazą lady Gordon. - Interesuje cię jedynie sprawowanie władzy nad Dunsithe i jego bogactwami, podobnie jak stało się z dobrami królewskimi w ostatnich latach. Jestem matką Mary i z pewnością najlepszą osobą, która powinna się nią zajmować, a także spra wować pieczę nad posiadłościami mojego zmarłego męża. - Nie bądź głupia. Dunsithe to twierdza położona na granicy Szkocji z Anglią. Władzę nad nią musi mieć ktoś silny. Otrzymałem od króla nakaz sprawowania nad Mary kurateli i wybrania dla niej męża. Więc rób, co ci każę, bo będziesz miała kłopoty - odparował. Lady Gordon milczała, czemu Molly wcale się nie dziwiła. Mężczyźnie przemawiającemu w taki sposób nikt się nie sprze ciwiał. - Tak jest lepiej - oświadczył Angus. - Dopilnuj, żeby dziew czynkę i niemowlę ciepło ubrano. - A co z ich piastunką? - spytała matka Molly. - Nie pojedzie z nimi. W Tantallon postaram się o takie piastunki, którym będę mógł ufać. Idź już, bo przed wyjazdem muszę załatwić jeszcze inne sprawy. Lady Gordon bez słowa wzięła córkę za rękę. Molly zacisnęła usta, by powstrzymać płacz z powodu takiego traktowania. - Jakie tam inne sprawy. Interesuje go tylko majątek i sprawo wanie kontroli nad spadkobierczynią Dunsithe - mruknęła matka, gdy szły po schodach na górę. Na piętrze przywołała służącą. - Sarah, musimy ubrać Molly do podróży. Pójdź do niani 10
dziewczynek i przynieś ciepłe rzeczy. Powiedz, żeby ubrała ciepło Elizabeth. Niech spakuje ubrania dzieci. Wyjeżdżają z Angusem. Na myśl o wyjeździe z groźnym wujem Molly poczuła, że do oczu napływają jej łzy. - A więc jego lordowska mość zabiera obie dziewczynki? zdziwiła się służąca. - Tak, a ja wychodzę za mąż za kogoś, kogo sam wybrał, jeśli chcesz wiedzieć. Teraz Molly jest spadkobierczynią Dunsithe i mój szanowny brat nie uważa mnie za godną jej wychowywania. Chce mieć pod swoją opieką także Elizabeth, na wypadek gdyby Molly umarła. Zgodnie z prawem powinnam zarządzać Dunsithe do czasu osiągnięcia przez Molly pełnoletności, ale muszę robić to, co każe mi Angus i przyszły mąż. Bez wątpienia mój brat wkrótce wyda za mąż również Molly. - Ależ ona jest na to stanowczo za młoda! - Dziewczynka z takim majątkiem nigdy nie jest za młoda na małżeństwo - stwierdziła cierpko lady Gordon. - Angus użyje jej i należących do niej bogactw dla własnych korzyści. - Jeśli miałaby zabrać ze sobą skarb Dunsithe, to nie pozwoli jej nigdzie się ruszyć - zauważyła z przekąsem służąca. - To prawda, ale życie na ogół nie toczy się gładko. Młody król Jakub nie przepada za moim bratem. Teraz jest zmuszony przychylać się do jego prośby, lecz gdy zyska niezależność, Angus straci swoją wielką władzę. A co będzie, jeśli Molly coś się stanie? Jeśli ktoś podważy jej prawo do Dunsithe? - Kto mógłby to zrobić? - Och, Sarah, pomyśl tylko! - zniecierpliwiła się lady Gordon. Takie rzeczy się zdarzają, jeśli ktoś chce przejąć cudzą własność. Wystarczy, by ktoś uznał Molly za oszustkę czy uciekł się do innego rodzaju kłamstwa bądź spisku. - Jeśli ktoś zrobi coś takiego, przywrócisz, pani, wszystko do dawnego stanu. W końcu jesteś jej matką. - To prawda. Jednak nie będę zaskoczona, jeśli Angus zabroni 11
mi kontaktować się z córką. To uprowadzenie - nazwijmy rzecz po imieniu - wcale nie świadczy o tym, że on uważa siebie za bardziej godnego ode mnie opiekuna Molly. Po prostu nie chce, żebym to ja sprawowała pieczę nad córką i jej ma jątkiem. Idź po jej ubrania, bo zabiorą ją w samej koszuli. Molly, posłuchaj - zwróciła się lady Gordon do córki, gdy służąca wyszła w pośpiechu. - Wyjeżdżasz z wujem Archie. Musisz być grzeczna i posłuszna, gdyż jest to bardzo surowy człowiek. - Ale ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać, bo tu jest mój dom. I nie lubię wuja. - Dziewczynka z trudem powstrzymywała płacz. - Musisz jechać i opiekować się Bessie. - Ale dlaczego nie możemy tu mieszkać razem z tobą? - Nie możecie i już. To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Dziewczynka szybko otarła łzy. Nauczono ją, że płaczą tylko niemowlęta. Po chwili do komnaty weszła Sarah. Wyglądała na zmartwioną. - Co się stało? - zaniepokoiła się lady Gordon. - Milady, ludzie jego lordowskiej mości wyciągnęli Eliza beth z kołyski! Weszli do pokoju dziecinnego i zabrali ją bez słowa. - Nie do wiary... Co on sobie myśli? Molly zadrżała, widząc w oczach Sarah łzy, i w końcu też się rozpłakała, już dłużej nie panując nad nerwami. - Milady, dlaczego hrabia Angus zabiera taką maleńką Bess? spytała z niedowierzaniem służąca, zręcznie ubierając Molly. - Bo gdyby stało się coś Molly, panną Dunsithe zostanie Bessie, a on chce zachować kontrolę nad jej majątkiem - odparła lady Gordon, a po chwili dodała w zadumie: - W wypadku śmierci obu dziewczynek zapewne sam ustanowiłby spadkobierczynię. Gdyby rozdzielił Bess i Molly, i przenosił je z zamku do zamku, nikt by się nie zorientował, że ta spadkobierczyni jest nieprawowita. 12
Po wielu latach zapewne nawet mnie byłoby trudno rozpoznać prawdziwą pannę Dunsithe. - To nie może się zdarzyć! - Nie wolno nam dopuścić, by się zdarzyło - oświadczyła stanowczym tonem lady Gordon. - Skoro Angus zabrał już Bess, to nie mogę nic zrobić, ale z Molly uczynię coś, dzięki czemu ją rozpoznam. - Wyjęła jeden z mniejszych kluczy z pęku zawie szonego u pasa i wręczyła Sarah. - Rozpal go w ogniu do czer woności. Zamierzam dopilnować, by nikt nigdy nie miał wątp liwości, kto jest prawdziwą panną Dunsithe. - Milady nie może zadać bólu małej dziewczynce. - Milcz, kobieto, i rób, co ci każę. Pójdę na chwilę do piastunki dziewczynek i każę jej szybciej pakować ich rzeczy. - Spojrzała na córkę i przestrzegła ją surowo: - Jeśli nie chcesz, żebym cię skarciła, gdy wrócę, to przestań płakać. Molly z wysiłkiem opanowała nerwowe reakcje i otarła łzy. W milczeniu obserwowała, jak służąca rozpala ogień. Sarah dołożyła drewna do kominka i umiejętnie rozdmuchała żar. Gdy z polana buchnęły płomienie, zawiesiła kluczyk na pogrzebaczu i włożyła go w ogień. Po krótkim czasie rozgrzał się do czerwoności. - Znajdź coś, przez co mogłabym go wziąć, i obnaż jej pierś poleciła lady Gordon służącej, wróciwszy do komnaty. Dopiero teraz Molly uświadomiła sobie, co matka zamierza zrobić. Z prze raźliwym piskiem próbowała się wyrwać trzymającej ją Sarah. Lady Gordon pospieszyła służącej z pomocą. Choć Molly była drobną dziewczynką, obie musiały ją trzymać z całej siły, by nie uciekła.
1
Wyspa Skye, zachodnie pogórze w północnej Szkocji, 1539 rok Rozszalała się burza. Wiał silny wiatr, a o strzechę chaty zacinał deszcz. Ciemne niebo rozdzierały błyskawice, rozlegał się huk grzmotów i piorunów, ale mieszkańcy chaty byli przyzwy czajeni do burzowej pogody i nie bali się rozszalałych żywiołów. W izbie na palenisku pośrodku klepiska z trzaskiem i sykiem płonął torf, a w rogu furkotał kołowrotek. Na honorowym miejscu siedział brodaty starzec. - Dawno temu mój ojciec opowiadał mi o kobiecie, która chciała jak najszybciej uprząść wełnę i utkać z niej materiał zaczął baśń. Nagle umilkł, utkwił wzrok w kobiecie siedzącej za kołowrotkiem i pociągnął łyk napoju z kubka. Gdy postawił kubek na kolanach, nie wypuszczając go z kościstych dłoni upstrzonych brązowymi plamami, powrócił do przerwanej opowieści: - Pewnej nocy pomyślała sobie życzenie, by ktoś jej pomógł w tej pracy. Następnego dnia zjawiło się u niej w chacie sześć czy siedem wróżek ubranych w długie zielone suknie, by spełnić jej życzenie. Siedząc przy kołowrotkach, intonowały magiczne zaklęcia, które tylko one rozumiały. Do południa uprzędły całą wełnę i utkały z niej na krośnie materiał. Wówczas poprosiły o dalszą pracę, ale 14
kobieta nie miała już więcej wełny i zaczęła się zastanawiać, jak pozbyć się ich z domu. Siedemnastoletnia Molly Gordon siedziała na swym płaszczu na klepisku, blisko rogu chaty. Zadowolona opierała się o ścianę, obejmując dłońmi podciągnięte pod brodę kolana, i słuchała znajomej baśni. Miała poczucie, że pasuje do tego miejsca, że wręcz do niego przynależy, choćby tylko chwilowo. Znała miesz kańców tej chaty tak samo dobrze jak rodzinę, która ją wychowała. Wszyscy tu byli drodzy jej sercu. W powietrzu unosił się swąd płonącego torfu, mieszając się z aromatem strawy ugotowanej wcześniej na ogniu, z zapachem wilgotnej sierści psów, które leżały zwinięte w kłębek u stóp gospodarza i gospodyni, i zmoczonych przez deszcz wełnianych ubrań. Wszyscy w chacie słyszeli tę baśń wiele razy, ale słuchali z takim zainteresowaniem, jakby była im nieznana. Każdy przyniósł coś do jedzenia i właśnie skończyli wspólny posiłek. Zapadał zmrok, a oni rozpoczynali drugą, bardziej uro czystą część ceilidh - zebrania mieszkańców wioski. Wcześniej głównie plotkowali, bo od ostatniego spotkania każdy miał coś nowego do powiedzenia. Mężczyźni dołożyli do pieca torfu i swobodna rozmowa stopniowo ucichła. Nastał czas opowiadania baśni i legend. W izbie zgromadziło się prawie dwadzieścia osób, dorosłych i dzieci. Większość siedziała w kręgu, wokół paleniska, ale zostawili dość miejsca pomiędzy sobą a ogniem dla niewidzialnych małych ludzików, które mogły przybyć do chaty, by słuchać niezwykłych opowieści. Dziewczęta siedziały z rodzicami lub z przyjaciółkami, chłopcy zajęli miejsca, gdzie się dało - trzech na solidnym stole pod ścianą, reszta zaś pod stołem. W pobliżu Molly ulokował się mężczyzna, który słuchając bajania splątał z gałązek wrzosu sznur, służący do mocowania strzechy na dachu. Inny skręcał z korzeni jarzębiny pęta dla bydła, a jeszcze inny wyplatał z mietlicy koszyk na żywność. 15
Gospodyni zgrabnie i wprawnie przędła na kołowrotku. Siedząca obok niej najstarsza córka czesała wełnę, a druga kutnerowała utkaną tkaninę. Inne kobiety szyły, robiły na drutach i zajmowały się małymi dziećmi. Niemowlęta ssały piersi matek lub spały, a na ławie w rogu, po przeciwnej stronie Molly, drzemał staruszek, smacznie pochrapując. Molly nie miała zajęcia i nie było tu nikogo, kogo mogłaby wziąć za rękę lub oprzeć się na jego kolanach. Siedziała pod ścianą sama, ale i tak; dzięki uczestnictwu w tym wieczornym zgromadzeniu, było jej lżej na duszy i miała lepsze samopoczucie. Starzec opowiadający baśń doszedł do momentu, w którym gospodyni poskarżyła się sąsiadce na doprowadzające ją do roz paczy wróżki. - Każ im wynieść się nad morze, prząść piasek i tkać z niego materiał. To je zmusi do trzymania się z daleka od twego domu, poradziła jej sąsiadka. Tak się też stało - snuł bajarz opowieść bo, jak wiemy, są tam do dziś. Słuchacze zachichotali, jak zwykle na końcu tej baśni. - Mój ojciec i dziadek znali człowieka, którego legion złych duchów niósł przez całą drogę z South Uist do Barra - oznajmił rzeczowo inny mężczyzna, zanim jeszcze śmiechy umilkły. - Opowiedz nam o tym - ponagliło go kilka głosów. Gdy skończył, starzec przypomniał zgromadzonym jedną z ulu bionych baśni Molly - o wróżkach wodnych, czyli dracae. Nawet dzieci umilkły, chcąc po raz kolejny usłyszeć, co przydarzyło się kobiecie, którą schwytały wróżki wodne i zabrały do swego podwodnego królestwa, by zajmowała się ich dziećmi. Jakiś chłopczyk walczył ze snem, słuchając baśni, w końcu jednak zasnął i osunął się na klepisko. Bajarz doszedł właśnie do miejsca opowieści, w którym owa kobieta uciekła wróżkom wodnym i posiadła zdolność widzenia ich, ilekroć były z mężczyznami. Bracia chłopca roześmiali się, lecz zaraz zostali uciszeni przez ojca i innych dorosłych. 16
Molly uśmiechnęła się. Gdy opowiadający dotarł do szczęś liwego zakończenia baśni, westchnęła zadowolona. Nie miało znaczenia to, ile razy słyszało się już tę czy inną opowieść. Fakt, że znało się zakończenie, tylko uprzyjemniał słuchanie. Molly cieszyła się nawet z powodu burzy, bo nikt nie mógł oczekiwać, że wróci do zamku Dunakin, zanim deszcz przestanie padać.
Burza, która nadciągnęła znad Adantyku, szalała również na morzu, ale mężczyźni siedzący w małej rybackiej łodzi wiosłowali nad podziw miarowo. Zmierzali z zamku Eilean Donan, usytuo wanego na wysepce w pobliżu stałego lądu, w posiadłości Kintail, na majaczącą w oddali wyspę Skye. Niebo rozdarła błyskawica, ukazując sześciu pasażerów łodzi: jeden siedział skulony na dziobie, drugi stał za sterem, a czterej wiosłowali. Nie dość, że zacinał deszcz ze śniegiem, to jeszcze po niebie przetoczył się grzmot. Podmuchy wiatru były tak silne, że trzeba było zwinąć żagiel i przywiązać go do masztu. Kolejna błyskawica ukazała pianę morską, kłębiącą się wokół łodzi niczym śnieg w czasie zamieci. Po niej rozległ się grzmot i żeglarzy znowu spowił mrok. Siedzący na dziobie sir Finlay Mackenzie, baron Kintail, szczel nie otulił się natłuszczoną opończą. Z mieszanymi uczuciami przyjmował tę paskudną pogodę. Zmarzł i zmókł nawet w tak szczelnej opończy. Nie wiedział, że ta podróż będzie miała tak przemożny wpływ na jego życie. Burza szalała już, gdy wypływali w morze. Przy normalnej pogodzie szybko przebywało się odległość dzielącą wysepkę, na której wznosił się zamek Eilean Donan, od wyspy Skye, ale płynęli na południe, walcząc z podmuchami wiatru uderzającego w łódź z prawej strony i spychającego ją z kursu, co znacznie wydłużało podróż. Fin patrzył przed siebie, nie zważając na zacinający deszcz ze śniegiem. Starając się dojrzeć coś w panującym mroku, zauważył 17
majaczące w oddali światła zamku Dunakin, górującego nad cyplem. Zatem szczęśliwie utrzymali kurs, pomimo wiatru, spy chającego ich z powrotem w stronę Eilean Donan. Miał nadzieję, że postąpił właściwie, decydując się na podróż w tę burzową pogodę, być może jednak podejmował zbyt duże ryzyko, zwłaszcza że towarzyszyło mu tak niewielu ludzi. Z drugiej strony, był przecież wodzem klanu Mackenzie, baronem wyposa żonym we władzę zasądzania kary śmierci, a przez to człowiekiem z autorytetem. Możliwe wprawdzie, że postąpiłby właściwiej, gdyby poczekał na ładny dzień i przybył na Skye z oddziałem konnych żołnierzy, tyle że wówczas ktoś szybko doniósłby na wyspę, że on tam zmierza, a nie wszyscy na Skye byli nastawieni przyjacielsko do klanu Mackenzie z Kintail. Właśnie dlatego ostatecznie uznał, że najłatwiej osiągnie zamierzony cel, jeśli wyruszy bez ostrzeżenia i fanfar. Udawał się do gniazda os, ale nie przejmował się tym. Faktycznie cieszył się na myśl, że jego największy wróg, Donald Sleat - na którym ciążyła odpowiedzialność za zbrodniczy czyn - straci dzięki jego wizycie jedną ze swych największych posiadłości. Najbogatsza spadkobierczyni w Szkocji, panna Dunsithe, miała zmienić opiekuna, o czym Donald Sleat jeszcze nie wiedział - na zachodnim pogórzu nazywano go Donaldem Groźnym. W wielkim planie Fina samo odebranie Donaldowi panny Dunsithe znaczyło niewiele. Chodziło w nim o coś więcej, a mia nowicie o dokonanie zemsty, gdyż przed kilkoma miesiącami Donald wraz z ludźmi ze swojego klanu z zimną krwią zabił ojca Fina. W pobliżu wyspy burza była mniej dotkliwa niż na otwartym morzu. Wiatr nie zagłuszał już dźwięku pracujących wioseł i wody uderzającej o burtę. Fin słyszał nawet zdyszane oddechy wioślarzy. Byli wilkami morskimi i dzielnymi żołnierzami. Gdy niebo rozjaśniła kolejna błyskawica, spojrzał na sir Patricka MacRae, swego najlepszego przyjaciela i kompana. Na pogórzu 18
klan MacRae nazywano gwardią klanu Mackenzie. Zgodnie z tym Patrick, będący niemal rówieśnikiem Fina, służył mu wiernie od dzieciństwa. Nawet razem studiowali na Uniwersytecie św. An drzeja i przeżyli wówczas wiele wspaniałych przygód. Patrick, jak zwykle, uśmiechnął się do niego szeroko, a Fin z radością od wzajemnił uśmiech. Gdy znowu ogarnął ich mrok, powrócił myślami do panny Dunsithe. Zastanawiał się nad tym, co z nią począć. Największym przywiązaniem darzył swój dom i lud. Jakub V, król Szkocji, dał mu prawo wydania tej dziewczyny za mąż na warunkach, które uzna za najkorzystniejsze, albo poślubienia jej, gdyby zechciał. Jednak Fin na razie nie zamierzał brać sobie żony. Interesował go bardziej majątek Mary Gordon, gdyż dzięki niemu mógłby lepiej chronić swój lud i wzmocnić fortyfikacje Eilean Donan. Pannę Dunsithe powszechnie uważano za najbogatszą spadkobier czynię w Szkocji. W normalnych okolicznościach oznaczałoby to, że któryś z jej wcześniejszych opiekunów dawno by ją poślubił, a miała już kilku. Jednak przypisywany jej ukryty skarb nie tylko wszystkich nęcił, ale i odstraszał. Podobno do tej pory nikt go nie widział, co Finowi wydawało się nieprawdopodobne. Jeśli rze czywiście spoczywał gdzieś ukryty, to Fin postanowił, że go odnajdzie, choć sądził, że jego wartość wielokrotnie zawyżono. Później postanowił ewentualnie wydać spadkobierczynię Dunsithe za mąż czy też ożenić się z nią samemu. Pomyślał o swym nadzwyczajnym szczęściu. Po miesiącach niepewności i niepokoju, czy uda mu się zostać godnym następcą ojca, zwrócił na siebie uwagę króla i obecnie mógł rościć sobie prawo do nawiązania kontaktów z potężnym hrabią Huntleyem, wodzem klanu Gordonów, rządzącym wschodnią częścią pogórza, kuzynem panny Dunsithe. Mary Gordon miała liczące się koneksje w Edynburgu i w innych miejscach, ale teraz podlegała władzy barona z pogórza, który mógł się pochwalić nielicznymi wpływami poza tym regionem. Fin zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby 19
potężniejsi od niego panowie poznali wolę króla, zapewne pró bowaliby zatrzymać pannę Dunsitłie dla siebie. Musiałby o nią walczyć, naturalnie jeśli inni, włącznie z Donaldem Groźnym, nie uznaliby, że jej fortuna to mit. Niestety, król był kapryśny w doborze przyjaciół. Uwielbiał wygrywać swoich wasali jednego przeciwko drugiemu. Szczęśliwie nie stanowiło to dla Fina zagrożenia, bo nawet bez wprowadzenia ulepszeń, jakie umożliwiłoby bogactwo Mary Gordon, zamek Eilean Donan był potężną twierdzą i miał pana, który potrafił ochronić swoją własność. Gdyby jednak dzięki pannie Dunsithe wzmocnił swoją pozycję, to kto wie, na co jeszcze mógłby liczyć. Wioślarze wciągnęli wiosła i łódź uderzyła dnem o kamienie. Na stromym brzegu widniały mury obronne i narożne wieże zamku Dunakin, fortecy klanu Mackinnonów ze Skye. U podnóża majaczyły w mroku zarysy chat, szałasów i wędzarni ryb niewiel kiej osady rybackiej Kyleakin. Burza wreszcie ucichła. Fina ogarnęło nerwowe podniecenie. Nie znał Mackinnona, ale uwielbiał stawiać czoło wyzwaniom i potrafił odbierać to, co mu się należało. Wyskoczył z łodzi na kamienie. W wiosce zaszczekał pies, a po chwili dołączyły do niego inne, lecz z chat nikt nie wyszedł. Fin wraz ze swoimi ludźmi wyciągnął łódź na kamienie, gdzie miała czekać do ich powrotu, i ruszył do zamku, by zabrać to, co teraz było jego. Już smakował słodycz zwycięstwa nad przeciwnikiem, który jeszcze nie wiedział, że ktoś będzie z nim walczył.
Claud? Obudź się! Jesteś jak zdziecinniały staruszek! A niech cię licho! Brutalnie wyrwany z miłej drzemki na kanapie przy kominku, spoglądał załzawionymi oczami na pokrzykującą na niego kobietę. Jego humorzastą matkę najwyraźniej coś wzburzyło. - Czego chcesz, mamo? - spytał czujnie.
20
- Obudzić cię - warknęła Maggie Malloch. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, chwyciła go za koszulę na piersi i z hukiem zrzuciła na kamienną posadzkę. Miała małe i pulchne, lecz niewiarygodnie silne dłonie. Leżał zdumiony i pozbawiony tchu, choć całkowicie przytomny. Po chwili nie zdarnie usiadł i pocierał bolące ramię, próbując pozbierać myśli. Kręciło mu się w głowie, ale go nie bolała, więc chyba nie uderzył nią o podłogę. Pulchna matka podparła się pod boki i spoglądała na niego z góry. Kipiała gniewem, jednak w wyrazie jej twarzy dostrzegł jeszcze jakąś inną emocję. - Członkowie Kręgu spotkali się i podjęli decyzję! - oznajmiła groźnie. - Co powiedzieli? - spytał, siląc się na obojętny ton. Zdawał sobie sprawę, że po tym, jak niedopuszczalnie się zachował, jego przyszłość zależała od postanowienia Kręgu. Starał się mówić pewnie, jednak zabrzmiało to żałośnie lękliwie. - Claud, możesz mieć pretensje tylko do siebie - oświadczyła rzeczowo matka, ignorując jego obawy. - Mamo, co ze mną będzie? Czy klan mnie wyrzuci? - Chłopcze, wciąż mam w Kręgu coś do powiedzenia - wark nęła. - Tym razem udało mi się zapobiec najgorszemu, ale nie będzie tak w nieskończoność, jeśli nie spokorniejesz i nie zaczniesz wreszcie spełnić swoich świętych obowiązków. - Ależ ja myślałem, że je wykonuję. - Też coś! - Parsknęła pogardliwie i pochyliła głowę, jakby dla podkreślenia wagi wypowiadanych słów. - Do twoich obowiąz ków należy troszczenie się o pannę Dunsithe, dbanie o to, by nie stała się jej krzywda. Zamiast tego wziąłeś na siebie coś absolutnie przerastającego twoje możliwości, z czego może wyniknąć straszne nieszczęście. - Chciałem pomóc! Przecież wiesz, że dopóki jej opiekunem był Donald Groźny, nie mogło jej spotkać nic dobrego. 21
Pokręciła głową. - Chłopcze, co w ciebie wstąpiło? Zawsze byłeś nierozsądny, ale nigdy nie aż tak nieodpowiedzialny jak teraz. Czy to z powodu kobiety? W obecności kobiety, z którą cię coś łączy, przestajesz myśleć. Zawahał się, lecz miała znacznie większą moc niż on, więc musiał jej wyznać prawdę. - Tak, mamo, ale Catriona nie jest zwykłą kobietą, tylko maleńką boginią. - Też coś! - żachnęła się matka. Zbliżyła się do niego i dodała surowym tonem: - Byłam na takie słowa przygotowana. Jestem pewną, że to jej sprawka. - że pragnął się przekonać, czy potrafi to zrobić, to znaczy sprawdzić, czy jest zdolny wywrzeć wpływ na samego króla. Teraz matka próbowała zniweczyć jego sukces, sugerując, że ktoś inny podjął za niego decyzję. Nie przyznałby się nawet przed sobą, a co dopiero przed matką, że ten pomysł mogła mu podsunąć sama Catriona. - Nie wątpię, chłopcze, że w to wierzysz. - Westchnęła i dodała surowym tonem: - Nie mieszaj się w sprawy króla i nie staraj się o to, by robił coś, na co nie ma ochoty. Dałam słowo członkom Kręgu, że już nigdy tego nie zrobisz. - Dziękuję ci, mamo, że wzięłaś mnie w obronę. - Jesteś moim synem, więc nie chcę, żebyś splamił nasze dobre imię. Piersi jej falowały i wciąż była napięta z powodu gniewu, przez co wydawała się wyższa i górowała nad nim. Wstał pośpiesznie. Miał nadzieję, że stojąc, łatwiej zapanuje nad lękiem, jaki wzbu dzała w nim w takich sytuacjach. - Mamo, nawet członkowie Kręgu nie potrafią przewidzieć przyszłości - oświadczył. Chciał to powiedzieć z przekonaniem, ale słysząc w swoim głosie desperację, dodał stanowczym tonem: -
22
Gwarantuję, że wszystko obróci się na dobre. Zobaczysz. Ludzie z Kręgu też się o tym przekonają. - Postaraj się o to, chłopcze, bo sam wódz powiedział, że dostałeś ostatnią szansę. Jeśli znowu przeciągniesz strunę, to cię wyrzucą. Doskonale wiesz, co się wówczas z tobą stanie. Clauda przeszył dreszcz. - Tak, wiem - wydusił z trudem przez zaciśnięte gardło. - Słusznie się boisz - stwierdziła Maggie Malloch. - Ale skoro wtykasz nos w sprawy króla Jakuba, to nie powinieneś się dziwić, gdy stanie ci się krzywda. Milczał przez długą chwilę, starając się uspokoić. Pragnął, aby matka zrozumiała, że postąpił słusznie. Niestety, w dalszym ciągu nie mógł wydobyć z siebie głosu, więc w milczeniu ruszył do drzwi. - Dokąd idziesz? - Na dwór - wymamrotał. - To znaczy dokąd? Nie pójdziesz do tej nieszczęsnej dziew czyny. - Nie. Wybieram się na ceilidh. Lubię słuchać baśni. Czuł na sobie jej gniewne spojrzenie, jakby wbijała mu w plecy miecz. - Claud, zapamiętaj sobie, że królowie zioną ogniem jak smoki, gdy ktoś wtyka nos w ich sprawy.
2
W zamku Dunakin po obu stronach wielkiego westybulu huczał w kominkach ogień, ale przyjęcie sześciu nieoczekiwanych późnych gości w najlepszym wypadku można by określić jako chłodne. Na wprost głównego wejścia na niewysokim podwyż szeniu siedział na krześle z poręczami dziedzic Mackinnon, a po jego prawej stronie żona, na niemal tak samo bogato zdobionym krześle. Po jego lewej ręce krzesła bez poręczy zajmowali ich dwaj krzepcy synowie. Krzesło, stojące po prawej stronie pani Mackinnon, było puste. Fin i jego towarzysze zostali przyjęci w westybulu na krótko przed kolacją. Powitał ich szmer głosów, które nagle ucichły, gdy odźwierny stuknął laską o kamienną posadzkę i przedstawił przybyłego z wizytą wodza. - Sir Finlay Mackenzie, dziedzic Kintail, przybywa ze sprawą do Mackinnona z Dunakin - zapowiedział tubalnym głosem. - Kintail, witam w Dunakin - gospodarz pozdrowił przybysza przyjaznym tonem. - Najpierw zjemy kolację, a potem załatwimy sprawę. Zanim człowiek zajmie się interesami, powinien zaspokoić głód. Zawołajcie swoich ludzi służących i zajmijcie miejsca przy stołach. 24
- Sir, oprócz nas nie ma nikogo więcej. I zapewne cię ucieszy, że mam krótką sprawę. - Nie przeczę, ale najbardziej ucieszyłoby mnie, gdybym naj pierw mógł spokojnie zjeść kolację - oświadczył Mackinnon już bardziej oschłym tonem. - Kintail, siadaj więc do stołu wraz ze swoimi towarzyszami i zaspokójmy wszyscy głód. Nie możesz mieć do mnie sprawy ważniejszej od spożycia posiłku, jeśli naturalnie nie przybyłeś tu, by prosić o pilną pomoc w walce ze wspólnym wrogiem. Czy zatem chcesz mnie namówić do udziału w bitwie? - Nie, sir. Nie chodzi o nic takiego. - Więc siadajże. Mamy dziś łososia i jagnię upieczone na rożnie. Czuję wilczy głód. Pozbawiony wyboru Fin uczynił, jak kazał gospodarz, i wraz z towarzyszami zasiadł do kolacji, ale jedli i pili niewiele, choć służący Mackinnona hojnie częstowali ich potrawami i napojami. I niewiele mówili, odpowiadali tylko na pytania. Fin zauważył, że siwy gospodarz obserwuje go spod zmrużonych powiek i bez wątpienia widzi jego niecierpliwość. Mimo to, gdy służący podali na deser owoce i ciasta, Mackinnon najpierw kazał muzykantowi zagrać na dudach, a następnie bajarzowi opowiedzieć baśń. Później zagrała na małej harfie jedna z dam do towarzystwa pani Mackinnon. W tym czasie służący sprzątali nakrycia i demon towali stoły na kozłach rozstawione pośrodku westybulu. Nieba wem pozostał tylko stół na podwyższeniu. Fin był coraz bardziej zniecierpliwiony przedłużającą się sytua cją. Panował nad sobą z coraz większym trudem, bezczynnie siedząc na twardej ławie, gdy ludzie Mackinnona składali stojący przed nim stół. Może gospodarz chciał, żeby zaczął się domagać wysłuchania, by wówczas mógł mu nakazać dalszą cierpliwość. Tylko z tego powodu Fin nie interweniował, choć właśnie cierp liwość była obca jego naturze. - Kintail, wystąp i przedstaw swoją sprawę. Jesteś synem sir
25
Ranalda Mackenzie, nazywanym Szalonym Finem, nieprawdaż? zwrócił się do niego w końcu gospodarz. - Nazywano mnie tak przed śmiercią ojca - oświadczył Fin dobitnie, choć z godnym podziwu spokojem. Uważał za zbyteczne dodawać, że wiele osób nadał określało go tym przydomkiem. Mackinnon posępnie skinął głową. - Było mi przykro, gdy się dowiedziałem o jego śmierci. - Przeżyliśmy wielki smutek - stwierdził powściągliwie Fin i wziął od Patricka MacRae zwój pergaminu- - Z całym sza cunkiem, sir, ale nie przybyłem tu, by rozmawiać o minionych wydarzeniach, lecz by pokazać ci ten dokument i odebrać to, co moje. - Co to za dokument? - Urzędowy nakaz wydany przez króla Jakuba- Reguluje sprawę kurateli i małżeństwa,zastępując wcześniejszy, wydany przed kilkunastu laty na rzecz Donalda Sleata. - Naprawdę? - Naprawdę. - Zatem powinieneś go przedstawić Sleatowi- Dotyczy... Mackinnon przerwał mu skinieniem dłoni. - Kintail, sądzę, że domyślam się, kogo dotyczy, ale najlepiej sam wymień tę damę. - To Mary Gordon, nazywana panną Dunsithe. W westybulu rozległ się szmer głosów. Mackinnon skarcił zdumionych zebranych ostrym spojrzeniem i natychmiast zapadła cisza. - Wątpię, by ten nakaz dotyczył również jej posiadłości i całego majątku - oświadczył szorstkim tonem. - Dotyczy - odparł spokojnie Fin. Mackinnon skrzywił się. - Bardzo chciałbym wiedzieć, młodzieńcze, jak przekonałeś Jakuba, by zrobił ci taki prezent. Czyżbyś został jednym z jego
26
faworytów? Jeśli tak, to doradzałbym ci wielką ostrożność. Z mo jego doświadczenia wynika, że każdy, kto ufa słowu Jakuba, naraża się na poważne ryzyko. - Nie wiem, panie, z jakiego powodu król postanowił scedować obowiązki opiekuna na mnie. Zaledwie wczoraj posłaniec dostar czył nakaz do Eilean Donan. Daję ci na to słowo. Nie masz powodu, by mi nie ufać, bo brak ku temu jakichkolwiek podstaw. Ja dotrzymuję słowa - obojętnym tonem wyjaśnił Fin. Siedząca po prawej stronie męża pani Mackinnon ściskała nerwowo dłonie, wyraźnie zmartwiona. - Nadal uważam, młodzieńcze, że przedstawiasz ten nakaz niewłaściwej osobie. Dziewczyna była podopieczną Donalda Słeata. On jest wodzem klanu Macdonaldów, którzy nie bez powodu nazywają go Donaldem Groźnym. To do niego musisz się zwrócić z tą sprawą, aczkolwiek jestem przekonany, że nic nie wskórasz. - Z całym szacunkiem, panie, ale poinformowano mnie, że dziewczyna jest twoją wychowanką i przebywa w Dunakin. W na kazie jest napisane, że mogę ją zabrać do Eilean Donan z obecnego miejsca pobytu. Jego Królewska Mość jasno wyłożył swą wolę. Mackinnon uśmiechnął się drwiąco. - Spodziewasz się, młodzieńcze, zdobyć jej mityczną fortunę? Czyżby nasz pobłażliwy Jakub obiecał ci te bogactwa? - Jego Królewska Mość niczego mi nie obiecał. W nakazie powierzył mi pieczę nad majątkiem tej dziewczyny i nad wszyst kim, co zostawił jej ojciec. Przybyłem tu tylko po nią. Jak dotychczas niewiele wiem na temat tej fortuny. - Och, wątpię, czy rzeczywiście niewiele, bo słyszeli o niej wszyscy w Szkocji. Czyżby nie poinformowano cię, że daremnie zabiegali o nią sprytniejsi od ciebie? Co do mnie, to sądzę, że jaśnieje ona złotym blaskiem w bujnej wyobraźni króla Jakuba, tak jak wcześniej jaśniała w wyobraźni Angusa. - Wiem z nakazu, że Mary Gordon jest kuzynką Angusa. Ale stwierdza się w nim tylko tyle, że przed laty podobny nakaz
27
dotyczący kurateli i małżeństwa otrzymał od króla Jakuba Donald Sleat. Niestety, Donald zawiódł... - Zgadza się, ale musisz wiedzieć, że król Jakub był jeszcze chłopcem, gdy Angus został jego ojczymem, żeniąc się z siostrą tego nicponia, angielskiego króla Henryka VIII. Przez dwa lata Angus sprawował kuratelę nad małym Jakubem i wówczas wymusił na nim pieczę nad panną Dunsithe. Wtedy właśnie zmarł ojciec dziewczyny, Adam Gordon, lord Dunsithe, bardzo zdolny człowiek. Podobno jego majątek był wart więcej niż każdego innego lorda w Szkocji, włącznie z majątkiem jego kuzyna, hrabiego Huntleya. - Oczywiście słyszałem o tym, ale uważałem, że ludzie prze sadzają, bo nikt nie widział tego majątku. Jest tylko zamek i ziemia - stwierdził sceptycznie Fin. Mackinnon wzruszył ramionami. - Ludzie mówią, że lord Dunsithe miał skrzynie wyładowane złotem i klejnotami, ale to prawda, że od jego śmierci nikt ich nie widział. Ja też wątpię w ich istnienie. Jednak są tacy, którzy wierzą. Nikt, kto chce mieć władzę nad Mary Gordon, nie troszczy się o jej dobro. Słyszałem, że gdy Angus ją uprowadził... - Uprowadził? - Oczywiście. Czyżbyś i o tym nie wiedział? Nawet nie minęły dwa tygodnie od śmierci Gordona, gdy przyjechał do Dunsithe i odebrał matce ją i jej młodszą siostrę. Mary Gordon miała wówczas pięć lat. - Ale Angus nie wydał jej za mąż. - Nie, bo nawet wtedy miał rozmaite kłopoty, a król jeszcze mu ich przysporzył. Przez ten czas zmarła siostra Mary Gordon. Gdy Jakub został królem, odebrał Mary Gordon z rąk krewnej Angusa, który powierzył ją tej kobiecie na wychowanie. Ale sam nie sprawował nad nią zbyt długo kurateli. Powierzył dziewczynkę pieczy Donalda Sleata. - Mackinnon oparł łokcie na stole, ujął w dłonie podbródek i milczał nachmurzony. Po chwili dodał: Od tego czasu wielu mężczyzn szukało skarbu panny Dunsithe,
28
włącznie z Donaldem i samym królem Jakubem, ale żaden nic nie znalazł, więc zostaw ją, młodzieńcze, w spokoju. Ani ty, ani nikt inny nigdy tego skarbu nie znajdzie. - Możliwe, ale teraz panna Dunsithe należy do mnie. Oddasz mi pieczę nad nią w sposób pokojowy czy nie? - spytał w napięciu Fin. - Nie mogę zrobić tego natychmiast - oświadczył bez wahania gospodarz. - W tej chwili nawet jej tu nie ma. - Gdzie jest? - Z pewnością masz prawo o to pytać, jeśli rzeczywiście dostałeś nakaz urzędowy, ale nie ucieszy cię odpowiedź. Dziew czyna jest teraz na północy wyspy, w Dunvegan. Pani Mackinnon uniosła brwi i zerknęła na męża, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się; wzięła ze stojącego na stole kosza jabłko i przez chwilę wycierała je o rękaw. Mąż nie patrzył na nią. Nie odrywał oczu od Fina. - Powiem ci otwarcie, młodzieńcze, że zgłaszając to żądanie, stawiasz mnie w trudnej sytuacji. Powinieneś wiedzieć, że na tej wyspie są trzej wodzowie: na północy MacLeod z Dunvegan, na południu Donald ze Sleat i ja tu, pośrodku wyspy. Mam dobre stosunki z jednym i z drugim. Dlatego najlepiej będzie, jeśli przedstawisz swoje żądanie MacLeodowi. - Jest zbyt późno na podróż do Dunvegan - oznajmił Fin i błyskawicznie ocenił sytuację. Stało się fatalnie, że dziewczyna przebywała tam właśnie, bo w przeszłości MacLeodowie dość często bywali we wrogich stosunkach z klanem Mackenzie. Co więcej, zamek Dunvegan znajdował się w odległym, łatwym do obrony miejscu, nad zatoką. Więc Fin stwierdził rzeczowo: - To prawie osiemdziesiąt kilomerow stąd, a nie możemy udać się tam morzem w tak burzliwą noc jak dzisiejsza. - Wszystko to prawda - przyznał gospodarz - ale mogę wam pożyczyć konie. Poza tym droga jest dość równa. Wyglądacie na niezłomnych młodzieńców, więc jestem pewny, że bez trudu 29
dotrzecie tam jutro przed południem. Musicie tylko poczekać na odpływ. Wówczas bez przeszkód dojedziecie do bramy wodnej. Oby tylko MacLeod was przyjął. Kintail prześwietlił go wzrokiem, a po chwili szorstko skinął głową. - Dziękuję, panie. Przyjmuję twoją ofertę. Chłopaki, idziemy. Wyruszamy bezzwłocznie. Panie, nie ma już powodu, by nadal korzystać z twojej gościnności. Odwrócił się do wyjścia. Gdy w drzwiach zerknął przez ramię, spostrzegł, że gospodarz i żona spoglądają na siebie z ulgą. Poczuł gniew.
Burza ucichła. Molly niechętnie wstała z podłogi i podniosła płaszcz, na którym siedziała. W każdej chwili znowu mogło zacząć padać i nie przestać do rana. - Pani, czy musisz już iść? - spytał ją gospodarz, podnosząc się z ławy. - Tak, Geordie. Będzie mi brakowało waszej serdeczności i wesołego nastroju, ale zbliża się północ. Jeśli szybko nie wrócę do zamku, przyślą tu po mnie kogoś. - Odprowadzę cię, pani. - Gospodarz sięgnął po czapkę i płaszcz. - Och, nie ma takiej potrzeby. - Wzięła go za rękę. - Nie musisz opuszczać żadnej baśni. Mały Hobby jeszcze nie opowie dział tej o Josephie i jego cudownym surducie. Wiem, jak ją lubisz. - O tak. Jest ładna - przytaknął skwapliwie. - Nie jest ciemno i znam dobrze drogę - zapewniła go, uśmie chając się do pozostałych osób, które wstały, by się z nią pożeg nać. - Deszcz przestał padać i na dworze nie ma żywej duszy. Nic mi się nie stanie. - Może rzeczywiście nic ci, pani, nie grozi, ale dziedzic będzie
30
niezadowolony, że wracałaś do zamku sama - zauważył przytom nie któryś z mężczyzn. - Będzie miał pretensje tylko do mnie - oświadczyła spokojnie, zarzucając na ramiona ciemny płaszcz i naciągając na głowę kaptur. - Dziękuję za zaproszenie na ceilidh. Pomimo burzy to był wspaniały wieczór. - Och, dziewczyno, to nie była żadna burza - powiedział ze śmiechem mężczyzna, który niepokoił się o reakcję dziedzica na samotny powrót Molly do domu. I kręcąc głową, dodał: - Tych kilka grzmotów i piorunów przed kolacją to drobiazg. Burza jest wtedy, gdy fale sięgają wierzchołków gór, a pioruny uderzają w każde okno i drzwi. Jesienią dwudziestego trzeciego roku... - Cicho bądź, Lachlan! -rozległy się zniecierpliwione głosy, Mały Hobby chce nam opowiedzieć o Josephie i jego cudownym surducie. Lachlan wydukał przeprosiny, a Molly podziękowała gospodyni i pożegnała się z pozostałymi. Gdy wychodziła, mały Hobby zaczął baśń. - Nie pomogło, że Joseph był łajdakiem i doniósł ojcu o wszyst kich złych uczynkach swych braci podczas wypasu owiec - usły szała głos opowiadającego, gdy była już na dworze. Pomiędzy chatą a cyplem, na którym stał zamek Dunakin, górujący nad cieśniną, droga wznosiła się w górę. Krajobraz był surowy. Chcąc się rozgrzać, Molly szła szybkim krokiem. Musiała jednak uważać, by się nie potknąć i nie skręcie nogi. Samotności się nie bała, bo już się do niej przyzwyczaiła. Noc była ciemna i zimna. Wciąż wiał silny wiatr, świszcząc i szarpiąc koronami drzew. Z lewej strony dobiegał szum fal i zapach morskiej wody. Gdzieś w oddali popiskiwał morski ptak. Molly przemknęło przez myśl, że w takie ciemne burzliwe noce czasami zdarzają się dziwne rzeczy. Spojrzała w niebo w chwili, gdy zza chmur wyłonił się księżyc, spowijając spienione morskie fale srebrzystym blaskiem. 31
- Wspaniała noc na dokonywanie bohaterskich czynów - po wiedziała do księżyca. - W ciekawszym niż ten świecie z pew nością by się zdarzały, bo pojawialiby się w nim mogący ich dokonać bohaterowie, wspaniali silni mężczyźni, zdolni zabijać zionące ogniem smoki. Zniechęcona milczeniem księżyca, postanowiła jak najszybciej wrócić do domu, by nie zaczęli jej szukać. Choć nikt by się na nią nie gniewał, miałaby wyrzuty sumienia, że jakiś człowiek musiał odejść od kominka i wyruszyć na koniu w mrok, by jej przypomnieć, że jest już późno i powinna iść spać. Gdyby Dunakin był jej prawdziwym domem, z rodzonymi braćmi i siostrami, i z rodzicami, może nie czułaby się tak zobowiązana wobec służących, którzy okazywali jej życzliwość. Jednak mieszkała tu tylko z tego powodu, że Mackinnonowie zechcieli ją przygarnąć, bo Donald Groźny wolał nie mieć jej u siebie. Przez wszystkie lata, które tu spędziła, okazywali jej nadzwyczajną serdeczność, więc starała się nie absorbować ich sobą ponad miarę. Wiedzieli, dokąd poszła, a także to, że ceilidh często kończy się o świcie, sądziła więc, że jeszcze nikt po nią nie wyruszył. Księżyc zasłoniła chmura, ale po chwili znowu pojawił się na niebie. Na drodze, przed Molly, z mroku wyłoniło się sześciu jeźdźców. Wyglądali jak zjawy, bo z powodu wiejącego w ich kierunku wiatru nie było słychać stukotu końskich kopyt ani żadnych innych głosów. Molly nie widziała ich na tyle dobrze, by móc się zorientować, kim są, ale z pewnością z zamku nie wyruszyłaby po nią tak liczna grupa. Zwykle na poszukiwanie wysyłano jednego człowieka. Ogarnął ją strach. Normalnie nie musiała się bać o swoje bezpieczeństwo, bo znali ją dobrze wszyscy trzej dziedzice rzą dzący wyspą. Najgroźniejszy z nich, Donald Sleat, był jej nominal nym opiekunem, Mackinnon Dunakin - przybranym ojcem, a MacLeod Dunvegan - przyjacielem tego drugiego, utrzymującym
32
z pierwszym poprawne stosunki. Żaden z nich by jej nie skrzywdził ani nie pozwolił na to nikomu ze swojego klanu, ale też nie potrafiła sobie wyobrazić, by któryś z nich wysłał w nocy grupę jeźdźców w zbożnym celu. Gdyby Mackinnon planował coś takiego, z pewnością dowiedziałaby się o tym przed wyjściem z zamku, a gdyby taki zamiar miał któryś z dwóch pozostałych, usłyszałaby o tym na ceilidh. Zatem prawdopodobnie jeźdźcy przybyli ze stałego lądu, co nie wróżyło nic dobrego. Otuliła się szczelniej płaszczem i zeszła z drogi na prawą stronę, gdzie nieopodal rosły drzewa i krzewy - po lewej stronie było morze. Może jeźdźcy jeszcze jej nie spostrzegli w mroku, w tym pagórkowatym krajobrazie? Rozejrzała się i szybko ukryła się w krzakach. Wiał taki wiatr, że jeśli nawet jeźdźcy zauważyli jakiś ruch, to nie powinno było ich to zaniepokoić. Byli już tak blisko, że słyszała stukot kopyt. Jechali wolno, jakby nie znali drogi. Najwyraźniej byli to jacyś obcy, ale nad jeżdżali od strony Dunakin. Może zaatakowali zamek? Zadrżała ze strachu. Zaraz jednak przegnała z głowy tę myśl. Wokół panowała cisza, a poza tym Dunakin był silną twierdzą obronną. Trzej wodzowie klanów na Skye dobrze zabezpieczyli się przed napaścią, choć była ona bardzo mało prawdopodobna. Donald i MacLeod zaatakowaliby najpierw jeden drugiego, a nie Mackinnona, zwanego dwulicowym, czego nikt jednak nie uważał za obelgę. Guwerner, który uczył Molly i synów Mackinnona, porów nywał go raczej do rzymskiego boga Janusa o dwóch obliczach, gdyż podobnie jak ów bóg spoglądał przed siebie i oglądał się do tyłu, brał pod uwagę początek i koniec zajścia, zachowywał czujność wobec MacLeoda i Donalda, lecz z obydwoma żył w pokoju. Jeźdźcy jechali parami. Jak na napastników, było ich stanowczo za mało. Molly żałowała, że w tym momencie księżyca nie zasłania chmura. Niestety, świecił jasno. Dzięki temu z przeraże niem spostrzegła, że obcy zbaczają z drogi i zjeżdżają ze wzgórza.
33
Znaczyło to, że za chwilę przejadą obok niej. Czekała, aż księżyc ponownie skryje się za chmurami, by móc uciekać dalej. Słyszała już głosy, ale z powodu szumu wiatru, który wzmógł się jeszcze bardziej i przeginał gałęzie krzewów i drzew, nie rozróżniała poszczególnych słów. W napięciu obserwowała, jak jeźdźcy pod jeżdżają do niej coraz bliżej. Powinna była zamknąć oczy, by nie ściągnąć któregoś wzrokiem, ale pokusa zobaczenia obcych okazała się silniejsza. Dwaj mężczyźni jadący na przedzie w milczeniu spoglądali przed siebie. W tym, który wysunął się nieco przed drugiego, domyśliła się przywódcy grupki. Wydawał się silny i groźny. Barczysty i wysoki, miał ciemne włosy, błyszczące w księżycowej poświacie, rozwiane przez wiatr. Jego nieskazitelny wyrazisty profil zdradzał dumę, a sposób trzymania się w siodle świadczył o wielkiej pewności siebie. Siedział na koniu większym od jadącego obok, ale oba wydawały się Molly dziwnie znajome. Zafascynowana spojrzała ponownie na przywódcę, który znaj dował się już niemal na jej wysokości. W świetle księżyca widziała go wyjątkowo wyraźnie. Gdy nagły podmuch wiatru przygiął do ziemi gałęzie krzewu, za którym się schowała, wspa niały jeździec odwrócił się w stronę Molly i spojrzał jej prosto w oczy.
Fin pozwolił, by koń sam prowadził go po szlaku. Chciał dotrzeć do podnóża cypla i wrócić do miejsca na plaży, gdzie zostawili łódź, by się upewnić, że w czasie ich nieobecności nic się z nią nie stało. Nagle zobaczył dziewczynę, wyczarowaną w mroku nocy. Ściągnął cugle, nie odrywając oczu od nieznajomej. Była ubrana w płaszcz z kapturem, więc widział tylko jej bladą owalną twarz i szeroko otwarte ze strachu oczy. Ale to wystarczyło, aby urzekła go swą urodą. Miała delikatne zmysłowe usta, jasną cerę i duże oczy, ocienione długimi gęstymi rzęsami.
34
Chciał, żeby się wyprostowała. Oczyma wyobraźni zobaczył jej nagie ciało, smukłe, lecz o kobiecych kształtach, pasujące do tej pięknej twarzy. Poczuł podniecenie. Dawno nie miał tak ponętnej kobiety.
Gestem dłoni zatrzymał towarzyszy. - Kogóż to ja widzę? - odezwał się niskim głosem. Molly wstała i odwróciła się, chcąc uciec, ale jeździec ruszył w jej stronę. Zdała sobie sprawę, że pochwyci ją bez trudu. Gdyby powalił ją na ziemię, mogłaby zrobić sobie krzywdę, a poza tym ucierpiałaby jej godność. Dlatego odwróciła się do niego, wypros towała ramiona i spojrzała zaczepnie. Jego ciemne oczy rozbłysły; lekko się uśmiechnął, jakby ostrzył sobie na nią zęby. Poczuła napięcie. Zwilżyła suche usta językiem i zacisnęła mocniej dłonie spoczywające na piersiach. Pod wpływem tego ruchu poczuła w brodawkach dziwne mro wienie. - Patrick? Spójrz tylko na nią. To prawdziwa piękność odezwał się do towarzysza który zaśmiał się cicho. Ogarnęła ją złość. - Zostaw mnie w spokoju - zażądała stanowczo i zrobiła krok do przodu. Przywódca zajechał jej drogę. - Sądziłem, że ta wyprawa to kompletna strata czasu, ale widzę, że może być inaczej. Mogłabyś się ze mną zabawić, dziewczyno? Nie ulegało wątpliwości, o czym mówi. - Niczego takiego nie robię - odparła oburzona, starając się ignorować dziwne drżenie ciała pod wpływem jego zmysłowego spojrzenia. - Co za impertynent ośmiela się proponować mi takie rzeczy? Uśmiechnął się szeroko. 35
- Ja, we własnej osobie. Naprawdę jestem świetny. Jego niski głos działał na nią zniewalająco, ale gdy pozostali mężczyźni zaśmiali się wymownie, rozzłościła się. - Dlaczego, dziewczyno, mówisz po szkocku, a nie po gaełsku, jak większość ludzi z twojej klasy w tej okolicy? - zainteresował się, ignorując zachowanie towarzyszy. - Odpowiadam w takim języku, w jakim się do mnie mówi. Zawsze tak robię. Na ogół nie przywiązuję do tego wagi. Poza tym żona naszego pana pochodzi z Edynburga i wiele osób w Dunakin zna oba te języki - odpowiedziała hardo. - Popatrz, Fin, jaka ona jest bezczelna. Lubię zuchwałe dziew ki - zwrócił się do przywódcy mężczyzna, którego ten wcześniej nazwał imieniem Patrick. Znowu zaśmiał się cicho. - Tobie podoba się wszystko, co nosi suknię - odparł ze śmiechem Fin. - Ja jestem znacznie bardziej wybredny, ale sądzę, że ona mogłaby mnie zadowolić. - Skoro nie zamierzasz podzielić się nią z nami, to co mamy robić, gdy ty będziesz się zabawiał? - spytał szorstko Patrick. Poza tym jeśli nie zdecydujesz się zaznać przyjemności szybko, opóźnisz nasz wyjazd. - Nie ma powodu do pośpiechu. Wprawdzie teraz nie jest całkiem ciemno, ale księżyc może w każdej chwili skryć się za chmury. Od Dunvegan dzieli nas osiemdziesiąt kilometrów. Zamiast tłuc się tam po nocy, byłoby o wiele rozsądniej rozbić obóz gdzieś tutaj. Wówczas mógłbym zabawiać się z dziewczyną do rana zaproponował Fin i zwrócił się do Molly: - Jak się nazywasz? - Nie powiem ci, a poza tym nic takiego ze mną nie zrobisz warknęła, choć jego postura, uroda i głos działały na nią zniewa lająco. - Masz czelność pomyśleć o takich rzeczach?! - Mam czelność myśleć o tym, o czym mi się podoba, i robić to, co mi sprawia przyjemność, dzieweczko. Więc uważaj na to, co do mnie mówisz, jeśli nie chcesz szybko się dowiedzieć, jak śmiało zamierzam sobie z tobą poczynać - ostrzegł ją. 36
Aż się przestraszyła, czując reakcję swojego ciała na tę groźbę, bo zdarzyło się jej to po raz pierwszy w życiu. Dotychczas nigdy na widok mężczyzny nie poczuła napięcia mięśni i nie ogarnęła jej fala gorąca. Miała ochotę spoliczkować nieznajomego Fina za impertynencję, nie chciała jednak niepotrzebnie się narażać, a poza tym on siedział na koniu. Stała więc, zaciskając usta, i zastanawiała się, jak mu uciec. - Widzę, że masz trochę zdrowego rozsądku. Jeszcze raz cię pytam, jak się nazywasz? Obrzuciła go nieprzyjaznym spojrzeniem. - Fin, zastanów się, zanim postanowisz jechać w dzień. Czy chcesz zdradzić Donaldowi Groźnemu cel naszej podróży? wtrącił się Patrick. Molly pomyślała z lękiem, że choć nie znają jej nazwiska, wiedzą, kim jest. Na pewno mieli tyle rozumu, by bać się jej opiekuna. - A dlaczego miałbym się nim przejmować? - spytał lek ceważąco Fin. - Chyba coś cię zaślepiło, jeśli uważasz, że uda ci się w biały dzień przez wiele godzin przemierzać wyspę i on się o tym nie dowie. Ponadto jest wielce prawdopodobne, że MacLeod nas nie przyjmie. - Ależ przyjmie. Liczył się z moim ojcem. Gdy mu pokażę nakaz urzędowy, z pewnością dostosuje się do jego postanowienia, by nie narazić się na gniew króla. A Donald nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyśmy rozbili obóz w pobliżu Kyleakin i żeby ktoś ogrzał mi łoże. - Uśmiechnął się szeroko, gdy z głowy Molly zsunął się kaptur. - Dziewczyno, masz śliczne włosy. Błyszczą w świetle księżyca jak płynne złoto. Pod wpływem tego nieoczekiwanego komplementu znowu oblała ją fala gorąca. Wmawiała sobie, że nieznajomy Fin jest po prostu nieokrzesanym łajdakiem, skłonnym do poufałości. Starała się uznać, że się go nie boi i że wcale nie wydaje się jej pociągający, tylko wzbudza w niej wstręt.
37
- Żegnam, sir - powiedziała i powoli, z godnością, włożyła kaptur. - Nic z tego, dziewczyno. Najpierw dasz mi całusa, a potem... Pochylił się w jej stronę, lecz nie zdołał jej chwycić za rękę. bo koń nagle spłoszył się i stanął dęba. Fin wypadł z siodła i uderzył głową o ziemię. Stracił przytomność. Koń natychmiast się uspokoił. Stał i spoglądał na leżące bez ruchu ciało jeźdźca.
3
Molly wpatrywała się skonsternowana. Patrick zeskoczył z konia i uklęknął przy nieprzytomnym przyjacielu. - Czarownica! Ta dziewczyna jest czarownicą! - szemrali jego towarzysze. Jeden z nich podszedł do Patricka. Nie odrywając oczu od Molly, powiedział. - Sir Patrick, to z pewnością prawda. Ta dziewczyna rzuciła na konia zły urok, sprawiając, że stanął dęba. Sir? Skoro Patrick był pasowanym rycerzem, to kim był jego pan? - zastanawiała się Molly. - Tam, nie bądź głupi. - Sir Patrick ostudził jego oskarżycielski zapał, potrząsnął Fina za ramię. - Chłopcy stajenni Mackinnona ostrzegali nas, że ten koń jest narowisty jak nasz pan, który sądzi, że potrafi okiełznać wszystko, co... Fin, powiedz coś! Fin nie dawał znaku życia. - Owszem, mówili, że to zwierzę jest nieprzewidywalne, ale przecież uznaje godnego siebie jeźdźca, bo dla naszego pana było łagodne jak baranek! Sam to powiedział. To, że koń tak nagłe stanął dęba, to czary, nie ma innego wytłumaczenia. Od dawna już nie słychać grzmotów. Nic innego nie mogło go przestraszyć 39
oprócz tej dziewczyny - nie dawał za wygraną Tam, ale gdy Patrick nie podjął tematu, pochylił się nad nieprzytomnym i spy tał: - Czy on nie żyje? Molly zadrżała. Nie chciała, żeby nieznajomy Fin umarł, nawet jeśli był wstrętnym łobuzem. - Oddycha - odpowiedział mu sir Patrick. - Ale nabił sobie guza i jest nieprzytomny. - Hej, kapuściane głowy, przestańcie się na niego gapić ostrym tonem wtrąciła się Molly i wskazała dłonią rozmawiających po cichu dwóch jeźdźców. - Idźcie do lasu i zetnijcie dwa młode drzewka, trochę dłuższe niż ten wasz głupi przywódca. Masz jakiś sznur? - zwróciła się do stojącego najbliżej. - Tak, pani - odpowiedział posłusznie, automatycznie reagując na jej władczy ton. Sir Patrick zerknął na nią przez ramię. - Co chcesz, pani, żebyśmy zrobili z tymi drzewkami? - Przywiążecie do nich jego opończę i zrobicie nosze, na których zaniesiecie go z powrotem do Dunakin. Może być ciężko ranny, a w zamku mamy medyka. Jeśli wam to nie przeszkadza, mogę pojechać na jego koniu. Sir Patrick zmarszczył brwi. - Wygląda na nerwowego. Nie radziłbym ci, pani, go dosiadać. - Zwierzęta się mnie nie boją - oświadczyła. - Lepiej nie jedź na nim. Nasi ludzie już uznali cię za czarow nicę. Mówisz po szkocku, a oni spodziewali się, że tylko po gaelsku. Są przekonani, że spowodowałaś upadek ich pana z konia. Jeśli się okaże, że potrafisz okiełznać zwierzę, które zrzuciło tak znakomitego jeźdźca, to utwierdzą się w swoim przekonaniu. - Rozumiem. Czy gdy skorzystam z twojej rady, sir, ty skorzys tasz z mojej? - Tak, oczywiście, jeśli Mackinnon zechce gościć nas ponownie. Musisz wiedzieć, że za pierwszym razem przyjął nas bez wielkiego entuzjazmu.
40
- Nie wierzę, sir, by odmówił wam gościnny, bo żaden człowiek z pogórza nie jest tak niegrzeczny - zapewniła go, stwierdzając z zadowoleniem, że ci, których posłała po drzewka, już wracają z lasu. - Nie wymagaliśmy od niego gościnności. Zaprosił nas na kolację i pożyczył nam konie, ale jego zachowanie nie skłoniło mojego pana do nocowania w zamku. Gdy jesteśmy poza domem, zawsze wolimy spać pod gołym niebem. Molly rozejrzała się. Wiatr nie był już tak porywisty. Szybko rozpędzał chmury. Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc. - Kim jesteś? - spytała cicho. Nagle zdała sobie sprawę, że mógł ją spytać o to samo, a nie miała ochoty się przedstawiać. - Pomogę im zrobić nosze. Nie powinno nam to zająć zbyt dużo czasu - oświadczył. Albo nie dosłyszał jej pytania, albo nie chciał na nie od powiedzieć. - Podnieście go ostrożnie - poleciła Molly, gdy nosze były gotowe. - Medyk w zamku potrafi składać złamane kości, lecz nie mogą być zbyt przesunięte. - Nie wydaje mi się, by coś sobie złamał, ale będziemy uważać - zapewnił ją sir Patrick. - Czy jeden z moich ludzi może cię, pani, eskortować do domu, podczas gdy my zaniesiemy naszego pana do zamku? - Pójdę z wami. Mówiąc otwarcie, sir, będę się czuła bezpiecz niej w zamku niż sama w towarzystwie któregoś z was, co najlepiej poświadcza zachowanie wobec mnie waszego pana. - Jak sobie życzysz, pani. - Sir Patrick wziął cugle konia, którym dotychczas jechał Fin, i zwrócił się do pozostałych: - Chłopcy, wracamy do Dunakin. Nieście go, a gdy któryś się zmęczy, nich powie, to się z nim zamienię. Szczęśliwie odległość; jest niewielka. Czy chcesz, pani, jechać na którymś z pozostałych koni? - Dziękuję. Pójdę pieszo. - Tak samo jak oni, nie chciała powiedzieć nic o sobie. Ostatecznie postanowiła nie jechać konno, 41
bo musiałaby pozwolić, by sir Patrick pomógł jej wsiąść, a potem z pewnością jechałby obok niej. Czuła się bezpieczniej, gdy wszyscy szli razem Zaproponowała: - Jeśli sobie życzysz sir, z przyjemnością poprowadzę któregoś konia. - Zwróciła uwagę na to, jak delikatnie kładą swego pana na noszach. Sir Patrick przyjął jej pomoc z wdzięcznością. Utkwiła wzrok w nieprzytomnym mężczyźnie na noszach. Nie wiedziała, czy życzyć mu, żeby szybko odzyskał świadomość, czy życzyć sobie, by tak się nie stało i dzięki temu czuć się bezpieczniej, ale gdy na niego patrzyła, gniew i oburzenie stopniowo jej przechodziły. Leżący na noszach nieprzytomny Fin sprawiał na niej wrażenie człowieka usposobionego pokojowo i wyglądał niemal chłopięco. Nie wydawał się tak groźny jak przedtem, ale nie stracił też nic ze swej urody. Z pewnością większość kobiet uważała go za przystojnego i była na każde jego skinienie. W Molly budził mieszane uczucia. Nie cieszyła się z tego, co mu się przytrafiło, z drugiej strony jednak uważała, że w jakiś sposób spłoszyła konia, i była zadowolona, że dzięki temu pokrzyżowała plany Fina. Patrząc na niego, zastanawiała się, jakiej barwy są jego oczy. Zauważyła tylko, że są ciemne i spoglądają groźnie. Nieznajomy Fin nie krył swych zamiarów. Chciał ją zmusić do pocałunków i pieszczot w taki sam sposób, w jaki niektórzy mężczyźni w zamku nakłaniali do tego wiejskie kobiety i służące. Bardzo ją to zdenerwowało. Miał takie duże dłonie, że jedną z łatwością by ją trzymał, a drugą... - Pani, jesteśmy gotowi do drogi - odezwał się sir Patrick i podał jej cugle wierzchowca, którego miała prowadzić. Sam poprowadził swojego konia i tego, na którym przyjechał jego pan. Trzy pozostałe miały podążać za nimi same. Molly wydało się dziwne, że ten, na którym jechał nieznajomy Fin, okazał się narowisty, bo wreszcie przekonała się, że wszystkie pochodzą ze stajni zamku Dunakin. Znała tamtejsze konie. Były odważne, ale
42
nie narowiste, bez względu na to, co chłopcy stajenni powiedzieli przybyszom ze stałego lądu. Posuwali się szybko, lecz ostrożnie i niebawem znikli za murami zamku, gdzie giermkowie odebrali od nich konie. Molly zaprowadziła ludzi niosących nosze do westybulu. Mackinnon wciąż siedział przy stole na podwyższeniu. Jego żona zgodnie ze swoim zwyczajem udała się po kolacji na spo czynek. Jej miejsce zajął Micheil Love, długoletni guwerner Molly i synów dziedzica. Na widok grupki osób wchodzących do westybulu z noszami podnieśli wzrok znad szachownicy. - Co się stało? Czyżbyście już wrócili na tarczy?- zażar tował ponuro Mackinnon, nie mogąc ukryć irytacji, choć silił się na miły ton. Widząc dziewczynę, przeraził się i spytał ją z tros ką: - Molly, co ty robisz w ich towarzystwie? Już dawno powin naś spać. - Wiem, sir, ale burza zatrzymała mnie na ceilidh dłużej, niż chciałam. Po drodze natknęłam się na nich, ich przywódca został ranny i... - Przecież widzę - przerwał jej. - A teraz bądź tak miła i idź spać, bez dyskusji. Sam się wszystkim zajmę. - Tak, sir - odpowiedziała cicho - skoro jednak jest tu ranny człowiek, to zawołam Geralda medyka, jeśli pozwolisz. - Oczywiście, to dobry pomysł. Medyk będzie wiedział, co z nim zrobić. Zaniepokojona stanem zdrowia nieznajomego Fina, wyszła pośpiesznie przez łukowe drzwi po lewej stronie kominka i zeszła kręconymi schodami dla służby na dół, gdzie niedaleko kuchni miał swoją izdebkę medyk. Molly pomyślała, że pewnie już dawno położył się spać. Wzięła z pojemnika na ścianie świecę, zapaliła ją od pochodni i otworzyła drzwi do izdebki. - Geraldzie, obudź się. Pan domu cię potrzebuje - powiedziała. - Słucham? - Usiadł na przykrytej futrem pryczy i przetarł zaczerwienione oczy.
43
- Pośpiesz się. Człowiek spadł z konia i leży nieprzytomny w westybulu. Boję się, że umrze! - ponagliła go. - Spadł z konia w westybulu? - zdziwił się medyk. - Koń zrzucił go na drodze pod zamkiem. Pośpiesz się! zniecierpliwiła się Molly. - Już idę. Wkrótce szedł za nią po schodach na górę. W łukowych drzwiach czekał na nich Mackinnon. - Molly, naiwna dziewczyno - zaczął ją besztać. - Co ty wyprawiasz? Geraldzie, sprawdź, czy możesz jakoś pomóc Finowi Mackenzie Kintailowi. A ty, dziewczyno, idź do siebie i dzisiaj już się tu nie pokazuj. Chciałbym jak najszybciej odesłać cię do Dunvegan... Nie. Powiedziałem im przecież, że tam jesteś, więc najpierw tam zaczną cię szukać, ale zanim dotrą do Dunvegan, minie dzień, a w tym czasie umieszczę cię u Donalda Sleata, gdzie będziesz bezpieczna. On dopilnuje, żeby cię nie zabrali. - Nie zabrali? - zdziwiła się Molly i ogarnęły ją złe prze czucia. - Ale dlaczego, sir? Nie chcę mieszkać u Donalda. Wiem, jest moim opiekunem, lecz to okrutny człowiek. Dunakin stał się moim domem bardziej, niż kiedykolwiek był nim Dunsgaith. Chcę tu zostać. - To istotnie okrutny człowiek, ale teraz liczy się wyłącznie to, że jest twoim prawnym opiekunem. Ja zostałem twoim przy branym ojcem tylko dlatego, że Donalda całkowicie pochłania walka o odzyskanie lordostwa szkockich wysp. Żąda od Korony ich zwrotu, utrzymując, że przed laty ukradła je Macdonaldom. - Wiem o tym, sir - potwierdziła. Stale słyszała o licznych roszczeniach i intrygach Donalda. Był nimi tak zaabsorbowany, że nie chciał jej trzymać u siebie. - Ale nie chcę wyjeżdżać z Dunakin. Prawie nie znam Donalda Sleata, a ty, panie, od kiedy pamiętam, jesteś dla mnie ojcem. - Prawdopodobnie zostaniesz u niego tylko przez krótki czas zapewnił ją. - A teraz idź już do siebie. Nie chcę, by któryś z ludzi
44
przybyłych z Kintail zorientował się, kim jesteś. Spróbuję jakoś się od nich uwolnić. - Kim oni są? Wymieniłeś, sir, Fina Mackenzie Kintaila, ale ja go nie znam. - To ten, który leży na noszach. Jest wodzem klanu Macken zie. Mieszka w zamku Eilean Donan. Ma nakaz urzędowy od króla. - Jakuba? - Ma się rozumieć. Któż inny mógłby być takim utrapieniem? - Tego nie wiem. - Molly uśmiechnęła się. - Od kiedy król Anglii, Henryk VIII, popadł w irytujący nałóg organizowania najazdów na szkockie kresy i wtykania nosa w rządy naszych władców, mógł postanowić, że będzie sobie poczynał bardziej zuchwale również na naszym pogórzu. Z pewnością od wielu lat jest prawdziwym utrapieniem wszędzie indziej. Tak przynajmniej ludzie mówią. - A ty skąd wiesz o najazdach na kresy? - Ty, sam, sir, często o tym mówisz, podobnie jak Micheil Love. Uznałeś, że powinnam wiedzieć, co działo się tam w czasie mojej nieobecności. - To prawda, ale twoja nieobecność tam, jak to nazywasz, trwa już dwanaście lat. Chyba nie powinnaś martwić się tym, co obecnie się tam dzieje. - Nie zgadzam się z tobą, sir. - Nie spieraj się już ze mną, tylko zrób, co ci każę. Nie idź do swojej komnaty. Śpij dziś z Doreen lub z Annie, a jeśli cię spytają, kim jesteś, powiedz, że służącą w zamku. - Nikt w to nie uwierzy - usłyszała niepokojąco znajomy głos. Molly i Mackinnon odwrócili się jak na komendę. Stał przed nimi Fin Mackenzie Kintail. Teraz wydawał się Molly jeszcze silniej zbudowany i nawet przystojniejszy, ale nie uśmiechał się już tak szeroko. Jego głos działał na nią tak samo zmysłowo jak przedtem i wprost nie mogła uwierzyć, że ten wysoki barczysty
45
mężczyzna o ciemnych włosach, wyglądający jak okaz zdrowia, jeszcze przed chwilą leżał nieprzytomny na noszach. - A więc żyjesz, Kintail - stwierdził Mackinnon, jakby nie dowierzał własnym oczom. - Jak widzisz, sir. Twój medyk też był tym zaskoczony, ale mam twardy czerep- odpowiedział, nie spuszczając oczu z Molly. Była bardzo skonfundowana, lecz podniosła na niego wzrok. W świetle świecy, którą wciąż trzymała w dłoni, i pochodni na ścianach jego oczy błyszczały złowrogo, jakby był z piekła rodem. Nie potrafiła odwrócić głowy. Wydawało się jej, że te oczy są ciemnobrązowe, nieco tajemnicze i posępne w wyrazie. Przyciągały ją do niego z jakąś magnetyczną siłą i działały na jej skórę jak dotyk dłoni. - A więc... trzymasz się na nogach, panie. - Nie potrafiła się zdobyć na żadną mądrzejszą uwagę. - Jesteś, pani, bardzo spostrzegawcza - oświadczył aksamitnym głosem, lecz w jej uszach zabrzmiał on złowieszczo. Zuchwały maruder, na którego natknęła się w drodze do domu, zniknął bezpowrotnie. Z powodu tego złowieszczego tonu milczała, choć miała ochotę rzucić Kintailowi prosto w twarz, że zachowuje się bezczelnie. - Kintail, skoro nic ci nie jest, to może powinniśmy wrócić do twoich towarzyszy i pozwolić dziewczynie udać się na spoczy nek? - zaproponował pośpiesznie Mackinnon. - Mam jeszcze do rozegrania partię szachów. Twoi ludzie mogą przenocować w wes tybulu, a ty i twój zastępca w oddzielnych komnatach. To jest MacRae, nieprawdaż? - Tak - potwierdził Kintail, wciąż nie odrywając oczu od Molly, która nie odwracała głowy, aby nie pomyślał, że się poddała. - Mackinnon, dziękujemy ci za gościnność, ale będziemy spać razem z naszymi ludźmi. - Jak sobie życzysz. Czy oni wszyscy są z klanu MacRae? 46
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zdziwił się Kintail. - Ludzie uważają klan MacRae za gwardię klanu Mackenzie. Jest czymś naturalnym, młodzieńcze, sądzić, że stanowią większość członków twojej świty - wyjaśnił gospodarz. - Grasz w szachy? - Ma się rozumieć. '- Więc jeśli nie boli cię głowa, zagrajmy. Z przyjemnością cię pokonam- oświadczył uradowany Mackinnon, jakby z góry cieszył się z porażki przeciwnika. Kintail uniósł brwi. - Zawsze wygrywasz? - Zawsze. Odstrasza cię to? A może jednak zagrasz? - Zagram - zgodził się bez wahania i znowu utkwił wzrok w Molly. - Jednak najpierw chciałbym się dowiedzieć, jak ona się nazywa. - Nic nie mów - powstrzymał ją gospodarz. - Jak sobie życzysz, sir. Pytał mnie o to już kilka razy, ale nie powiedziałam, bo nie podobał mi się ton, jakim się do mnie zwracał. - Spoglądała na Kintaila prowokacyjnie, jakby mu przy pominała, jak ją wcześniej potraktował. Nawet nie drgnął. - Pomyślałem to, co pomyślałby każdy mężczyzna na moim miejscu, spotykając samotną dziewczynę o tak późnej porze. Jeśli cię obraziłem, pani, to sama jesteś sobie winna, bo nie miałaś eskorty. Mackinnon, powinieneś lepiej ją chronić - oświadczył niezdecydowany. - Dlaczego? - Molly oburzyła się, że Kintail ją obwinia o to, co się stało na drodze. - To nie twoja sprawa, panie, że po stanowiłam iść sama w nocy. - Ależ moja, bo sądzę, że jesteś Mary Gordon, panna Dunsithe odparł surowym tonem. - I co z tego? - rzuciła zaczepnie, nie spuszczając z niego wzroku, choć usłyszała ciężkie westchnienie Mackinnona. - A to, że królewski nakaz urzędowy oddaje mi ciebie pod opiekę.
47
- Niemożliwe, żebyś otrzymał taki nakaz - wyraziła wąt pliwość, przerażona, że ten mężczyzna ma być jej prawnym opiekunem. Teraz uświadomiła sobie, czemu Mackinnon radził jej, aby się nie przedstawiała. Zdesperowana oświadczyła: - Moim opiekunem jest Donald Sleat. - Już nie, pani. Król uznał za właściwe oddanie ciebie pod moją kuratelę. Najwyraźniej dowiedział się, że Sleat próbuje odzyskać lordostwo wysp. - Niewiele wiem na ten temat. I nie rozumiem, dlaczego wikła się mnie w sprawę pomiędzy Donaldem i królem Jakubem oświadczyła stanowczo. - Wystarczy ci wiedzieć, że mówię prawdę - oświadczył ze spokojem, który mógł doprowadzić do szału. - Zaprzeczasz, że jesteś panną Dunsithe? - Nie, bo z pewnością nią jestem. Ale jeśli, panie, chcesz zawładnąć moim majątkiem, to oświadczam, że wielu innych przed tobą długo go szukało i nic nie znalazło. Oczywiście, jest ziemia i zamek Dunsithe, choć zapewne obrócił się już w ruinę, jeśli nadal stacjonuje tam garnizon wojskowy Donalda. Ludzie mówią, że mój ojciec był bardzo bogaty, ale, na ile się orientuję, dotąd nikt nie natrafił na żaden skarb. - Od tej pory, pani, to może być przedmiot mojej, a nie twojej troski. Na razie chcę zabrać to, co do mnie należy, czyli ciebie. Bądź gotowa do wyruszenia o świcie do Eilean Donan. Molly z niedowierzaniem spoglądała to na niego, to na Mackinnona. Była bliska płaczu. Zawsze bała się tego, że pewnego dnia beż pytania zostanie gdzieś zabrana z domu, w którym pozwolono jej żyć przez ponad dziesięć lat. - Młodzieńcze, jesteś w gorącej wodzie kąpany - wtrącił się szorstko Mackinnon. - To jest dom Molly od ponad dziesięciu lat. Musi mieć przynajmniej tydzień, żeby się pożegnać ze wszyst kimi, którzy ją kochają. Jesteś tu mile widziany przez cały ten czas, jaki jest jej potrzebny na przygotowanie się do wyjazdu.
48
- Powinien jej wystarczyć jeden dzień. - Nie, bo do świtu zostało kilka godzin, a Molly musi się wyspać. Daj jej na to wszystko cztery dni. To wystarczy, dobry człowieku. - Dwa. - Zgódź się przynajmniej na trzy! - zniecierpliwił się gos podarz. - Mackinnon, nie zabieram jej przecież na koniec świata, tylko do Eilean Donan. To nie jest tak daleko jak do Dunvegan przypomniał mu drwiącym tonem Kintail - gdzie dziewczyna podobno miała przebywać. - Oczywiście. - W oczach Mackinnona pojawił się błysk hu moru. - Naprawdę zamierzałem ją wysłać do Dunvegan, ale na śmierć o tym zapomniałem. Cóż, mam kurzą pamięć. - Dlaczego nikt nie spytał mnie, czy chcę z nim jechać? oburzyła się Molly, gdy w końcu zdołała pozbierać myśli. Nawet gdybym chciała, a nie chcę, raczej nie zdołałabym w tak krótkim czasie przygotować się do opuszczenia Dunakin. - Nie masz, pani, w tej sprawie nic do powiedzenia. Jeśli dziś o północy zaczął się wtorek, to daję ci czas do południa w czwar tek. - Kintail był nieugięty. - O pierwszej jemy obiad - zaprotestował Mackinnon. - Chyba nie chcesz, młodzieńcze, wyjechać stąd głodny? Musisz wzmocnić swoje siły. To istny cud, że trzymasz się na nogach po upadku z konia, skoro tak mocno uderzyłeś się w głowę. Nie pojmuję, jak mogłeś być tak nierozważny? Mój ujeżdżacz koni jest dosko nały. Nigdy nie miałem najmniejszego kłopotu z tym ogierem, który cię zrzucił na ziemię, ale być może... - Całkowicie nad nim panowałem - wszedł mu w słowo Kintail, spoglądając oskarżycielsko na Molly. - Naprawdę, sir, przed spotkaniem z panną Gordon ten koń był łagodny. Dlatego moi ludzie podejrzewają ją o czary. - Twoi ludzie mówili zupełnie coś innego - zaprotestowała 49
Molly. - Powiedzieli, że koń jest tak samo narowisty jak ty, choć rzeczywiście na początku zachowywał się łagodnie jak baranek. Zwróciła się do Mackinnona: - Rzeczywiście wyglądało to dość dziwnie. To prawda, nie wydarzyło się nic takiego, co mogłoby spłoszyć zwierzę. Stanęło dęba bez widocznego powodu. - Zachowanie zwierząt trudno jest wyjaśnić - uspokajająco orzekł gospodarz i spojrzał na Kintaila: - A zatem uzgodniliśmy wszystko. Wyjeżdżacie w czwartek po obiedzie lub w piątek rano. Nie musisz przez te wszystkie noce spać w westybulu na kamiennej posadzce. Powinieneś się wyspać i mieć łoże godne twojej pozycji społecznej. Moi ludzie są do twoich usług. A teraz, Molly, idź do łóżka. Porozmawiamy o wszystkim w dzień. - My też porozmawiamy - zwrócił się do niej Kintail. Powiedział to tak surowym tonem, że aż przeszył ją dreszcz. Ukłoniła się Mackinnonowi, jemu natomiast tylko skinęła sztywno głową. Z zadowoleniem stwierdziła, że Kintail zmarszczył czoło. Chciała, aby wiedział, że nie zegnie kolan przed kimś, komu dano nad nią władzę. Już na schodach usłyszała przyjemny głos opiekuna: - Idziemy, młodzieńcze. Dopóki się nie położysz i głowa nie zacznie ci pękać z bólu, choć ma prawo, będę cię uczył prawdziwej gry w szachy.
4
- Fin chętnie skorzystał z jego propozycji. Do tej pory nikt go nie spytał o zdanie na temat nieoczekiwanej podopiecznej. Od chwili otrzymania od króla urzędowego nakazu zastanawiał się tylko nad tym, co ta zmiana opiekuna panny Gordon oznacza dla Donalda Sleata i być może dla Eilean Donan. Ani przez chwilę nie pomyślał o tym, co może ona oznaczać dla niego samego. Gdyby wcześniej ktoś go spytał, jaką osobę spodziewa się zoba czyć, nić potrafiłby odpowiedzieć. Nie uznałby tego za ważne, ale z pewnością nie spodziewał się, że zobaczy kogoś tak znie walająco pięknego. Nigdy dotychczas nie spotkał tak urodziwej kobiety i bez wątpienia większość mężczyzn powiedziałaby to samo. Przyszło mu nagle do głowy, że prawdopodobnie król Jakub nie wiedział, jak jest piękna, bo w przeciwnym razie najpierw by ją uwiódł, a dopiero potem komuś ofiarował. Taką reputacją cieszył się szkocki monarcha. Nawet gdyby majątek Mary Gordon był dwa razy większy, niż sądzono, to nadal nikt nie liczyłby się z jej dziewictwem. Niewątpliwie Jakub wciąż uważał ją za dziecko, za pionka w jego ulubionej grze nastawiania jednego szlachcica przeciw drugiemu. 51
Do tej pory również Fin sądził, że będzie miał do czynienia z dzieckiem. Jakże się pomylił. Mary Gordon nawet w codziennym stroju wyglądała zachwy cająco. Jej złociste włosy o miedzianym odcieniu, długie i gęste, były miękkie i jedwabiste. Każdy mężczyzna chciałby je głaskać. Fin już sobie wyobrażał, jak ukrywa w nich twarz. Miała jasną, niezwykle delikatną cerę i nieco wysunięty, zdradzający upór podbródek, nosek śliczny, odrobinę zadarty, i usta wprost stworzone do całowania. Jej duże, ciemnoszare oczy były uderzająco piękne, ocienione długimi gęstymi rzęsami. Wyglądała na bezbronną, dopóki nie otworzyła ust i nie zaczęła zuchwale przemawiać. Zwracała też uwagę jej figura - smukła i zgrabna, o ponętnych kobiecych kształtach. W jej urodzie Fin nie dostrzegł żadnej skazy. Dopiero się rozstali, a już chciał ponownie zobaczyć tę dziewczynę. Uważał jednak, że musi ona zmienić swoje zacho wanie i sposób wysławiania się, jeśli ich stosunki mają się dobrze układać. Podążając za Mackinnonem do stojącego na podwyższeniu stołu, zastanawiał się, dlaczego pozwała, aby zwracała się do niego i do innych w tak impertynencki sposób. Przyglądał się, jak Mackinnon kończy partię szachów z dotychczasowym partnerem, i nagle wyobraził sobie Mary Gordon nagą, leżącą jak danie na uczcie, z zasznurowanymi ustami. Zaśmiał się cicho na tę myśl. Bez wątpienia ta dziewczyna poradziłaby sobie z każdym męż czyzną, który próbowałby ją zakneblować. Z ochotą zajął miejsce przy szachownicy, zwolnione przez dotychczasowego partnera gospodarza, przekonany, że wygra. Niestety, bez względu na to, jak się starał i jak chytrą przyjmował strategię, raz za razem przegrywał. Gospodarz stwierdził uprzejmie, że zapewne jego niepowodzenia w grze są skutkiem uderzenia się w głowę w wyniku upadku z konia. Nie żałował też mocnego brogaca, który piło się na wyspie. Fin też chciał w to wierzyć, ale głowa, prawdę mówiąc, wcale go nie bolała. Dziwiło go to, 52
bo przecież uderzył nią o ziemię tak mocno, że na kilkanaście minut stracił przytomność. Z obfitującej w zdarzenia n o c y - a może z brogaca- miał przynajmniej taki pożytek, że dobrze spał, co w obcym miejscu rzadko mu się zdarzało. Gospodarz przydzielił mu oddzielną sypialnię. Obudziło go natarczywe pukanie do drzwi. - Proszę - burknął. Usiadł i oparł się o poduszki. - Widzę, że jesteś w świetnym humorze. - Patrick MacRae uśmiechnął się złośliwie. - Przyszedłem sprawdzić, czy zamierzasz przespać cały dzień. Dochodzi jedenasta. - Nie może być! - Ale jest. Przyszedłbym wcześniej, lecz gospodarz powiedział mi, że chcesz dłużej pospać. Uprzedził też o tym Tama. - Wyświadczył mi niedźwiedzią przysługę. W przyszłości, jeśli ja sam nie powiem wam czegoś podobnego, nie słuchajcie nikogo. - Normalnie bym nie słuchał, ale położyłeś się spać przed świtem. Gospodarz bez przerwy wygrywał z tobą w szachy i wciąż popijaliście brogaca. W tej sytuacji uznałem, że słusznie kazał nie budzić cię zbyt wcześnie - oświadczył Patrick z chytrą miną. - Gdzie jest dziewczyna? Czy też jeszcze śpi? - Gospodarz powiedział mi, że o świcie udała się na polowanie. - Na polowanie? - Mnie też wydało się to dziwne, więc przedsięwziąłem środki ostrożności. Wysłałem za nią do lasu dwóch naszych chłopaków, żeby jej pilnowali i nie pozwolili uciec z wyspy. Jeszcze nie wrócili, co znaczy, że wypełniają mój rozkaz. - Mądrze postąpiłeś. - Ale Mackinnon jest bardziej przebiegły, niż nam się wydaje stwierdził Patrick w zadumie. - Mógł wymordować naszych chłopaków i ukryć gdzieś dziewczynę. To jego posiadłość. - Ma opinię człowieka dotrzymującego słowa, nie wierzę 53
natomiast dziewczynie - wyznał Fin. - Sądzę, że Mary Gordon skorzysta z pierwszej nadarzającej się sposobności, by mi uciec. - Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nie zapałała do ciebie miłoś cią. Patrick znowu uśmiechnął się złośliwie. - Uważaj na to, co mówisz, bo za chwilę nie będziesz mógł się uśmiechać - burknął Fin. - Na wiele ci pozwalam, ale... - Wybieram zgodę. - Patrick nagle spoważniał. - W westybulu czeka śniadanie. Gzy mam kazać podać ci je tu na tacy? - Zejdę tam. Każ osiodłać dla mnie konia. Chcę jak najszybciej dołączyć do tego polowania.
Za godzinę wyjechał z zamku w towarzystwie sir Patricka. Bez trudu znaleźli polujących. Ku zdumieniu Fina panna Dunsithe jechała na czele mężczyzn. Wyglądała jak bogini. Dosiadała pięknego gniadego wałacha, który miał czarną łatę na każdej nodze i gwiazdkę na czole. Jego czarną grzywę zdobiły maleńkie srebrne dzwoneczki, pobrzękujące, gdy poruszał się z gracją, unosząc długi czarny ogon. Mary Gordon siedziała w złoconym siodle wyścieła nym pluszem, ozdobionym kością słoniową. Strzemiona były wykończone srebrem. W eleganckim stroju do jazdy konnej, uszytym z szarego aksamitu, i w czarnym kapeluszu ozdobionym piórami wyglądała jeszcze piękniej i wspanialej niż wczoraj. W lewej dłoni swobodnie trzymała cugle, a w prawej łuk. Do pasa miała przytroczony kołczan ze strzałami. Jej jasne włosy o miedzia nym odcieniu, długie i gęste, swobodnie spływały na plecy. Ten widok przywiódł Finowi na myśl jego przodków wikingów każdy z nich z radością uprowadziłby do swego kraju z wyprawy taką olśniewająco piękną brankę i kochał się z nią dopóty, dopóki nie krzyczałaby z rozkoszy. Na samą myśl o tym Kintail poczuł fizyczne podniecenie. Za panną Dunsithe podążały trzy rosłe szare ogary. Unosiły głowy, węsząc czujnie, by złowić w nozdrza zapach potencjalnej zdobyczy. 54
Zapatrzony w zjawiskową łowczynię Fin mimowolnie pomyślał, że wszystko to musi być bardzo kosztowne. Miał nadzieję, że w Eilean Donan nie będzie oczekiwała od niego tak drogich strojów i uprzęży, przynajmniej do czasu, gdy nie odnajdzie jej wielkiego, jak powszechnie sądzono, majątku i nie wejdzie w jego posiadanie. Zaskoczył go jej widok jako łowczyni, sądził bowiem, że ona tylko towarzyszy myśliwym, a nie poluje samodzielnie. Znowu zdumiało go, że Mackinnon dopuszcza, by w tej roli podążała na czele grupy mężczyzn. Uważał, że dziedzic Dunakin powi nien jej lepiej strzec. Wyglądało na to, że brak mu zdrowego rozsądku. Nie zdziwiłoby go, gdyby wraz z innymi damami polowała na skowronki z kobuzem, a eskortujący je mężczyźni używali do chwytania zdobyczy innych, większych ptaków, takich jak sokół czy jastrząb. Tymczasem Mary Gordon strzelała z łuku, co wy dawało mu się niedorzeczne, bo była to męska broń, przeznaczona dla wojowników, a nie dla smukłych dziewcząt, które mogły spędzać czas pożyteczniej - ucząc się, jak zadowolić mężczyznę. Była zbyt drobna i nie miała odpowiednio silnych mięśni, by posługiwać się taką bronią. Na pewno nię potrafiła nawet od powiednio naciągnąć cięciwy, niemniej jednak siedziała na koniu po męsku, trzymała się w siodle wspaniale, a łuk nie wydawał się w jej rękach czymś nienaturalnym. Myśliwi spłoszyli stado dzikich gołębi, które poderwały się do lotu. Mary Gordon uniosła łuk, rzuciła cugle na kark konia i wypuściła strzałę. Ptak upadł na ziemię. Wszystko stało się w mgnieniu oka, tak iż Fin ledwie zdołał się zorientować, co zaszło. Patrick nie krył zdumienia. - Widziałeś? - Tak. Nie strzela tak znakomicie jak ty, ale takiego strzału nie powstydziłby się żaden łucznik- orzekł z podziwem Fin. 55
- Po raz pierwszy w życiu widzę taką kobietę. Trzyma łuk tak samo dobrze jak każdy mężczyzna, którego uczyłem strzelać chwalił ją dalej Patrick.
Molly zauważyła, że Kintail ją obserwuje, ale unikała jego spojrzenia. Nie chciała, aby odkrył, że budzi jej ciekawość. Wolała udawać, że on w ogóle jej nie obchodzi. Jednak niezwykle się ucieszyła, że widział, jak trafiła w locie gołębia. Mężczyźni uważali to za trudną sztukę, bo ptak ten fruwa szybko, nierówno i wzbija się w górę wysokim łukiem. Z najwyższym trudem powstrzymała się od spojrzenia na Kintaila i posłania mu triumfal nego uśmiechu. Gdy odjechał wraz z sir Patrickiem, poczuła się zawiedziona. Wmawiała sobie, że powodem tego jest tylko chęć powtórnego popisania się przed nim umiejętnością strzelania. Godzinę później wróciła do Dunakin. Oddała giermkowi łuk i kołczan i skinęła na innego, żeby pomógł jej zsiąść. Zanim zdołał to zrobić, odsunęła go silna męska ręka. Przy koniu stanął Kintail. - Panie, pozwól mi zsiąść. Mam wiele zajęć i oczekuje mnie pani Mackinnon. - Uniosła dumnie podbródek. - Nie wątpię w to, pani, że masz wiele zajęć, ale nie rozumiem, dlaczego przez cały ranek cwałowałaś po okolicy, zamiast przy gotowywać się do wyjazdu - oświadczył spokojnie. - Bo jest dziś wspaniała pogoda. Wczoraj deszcz obmył wszyst ko i chciałam zapolować - odpowiedziała beztrosko, unikając jego skupionego spojrzenia, które poruszało w niej jakąś strunę. - Czy zawsze, pani, robisz to, na co akurat masz ochotę? - Zawsze. - Obawiam się, że uznasz tryb życia w Eilean Donan za nieporównywalny z tym, jaki tu prowadzisz. Objął ją w talii i zsadził z konia, ale nie postawił na ziemi. Ta pozycja narażała na szwank jej poczucie godności. Narastał w niej gniew. Kintail prowokował ją spojrzeniem do protestu. Odnosiła 56
wrażenie, że on chce, by zaczęła się wyrywać. Gdy tego nie zrobiła, zmrużył oczy i zmarszczył brwi. Patrzyła mu w oczy, całkowicie świadoma bliskości jego ciała. Czuła w talii silny uścisk jego dłoni. Była przy nim mała i słaba. Nie mogłaby go zmusić, by ją postawił na ziemi, ale stan bezsil ności, w jakim się znajdowała, nie miał nic wspólnego z żadnym znanym jej dotychczas doznaniem. Była to bezsilność kobiety wobec mężczyzny, działającego na jej zmysły w sposób budzący zakłopotanie. Oddychała płytko i pośpiesznie. Zdenerwowana, przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że Kintail jeszcze nie zniewolił jej zmysłów na tyle, by nie mogła wydobyć z siebie głosu i zażądać, żeby postawił ją na ziemi. - Pani, Eilean Donan jest wysepką znacznie mniejszą niż Skye. Gdyby ktoś miał taką siłę, by przenieść ją wraz z zatoką Duich, do której dostępu strzeże, nie zajęłaby nawet jej połowy - odezwał się, zanim zdążyła otworzyć usta. - Czy zamierzasz, sir, zakomunikować mi coś ważnego przed obiadem? - Naturalnie. - Trzymał ją nadal, zdając się w ogóle nie od czuwać jej ciężaru. Ani na moment nie oderwał od niej oczu. Dopiero teraz zorientowała się, że nie są piwne, jak uznała wczoraj w nocy, lecz ciemnoniebieskie, niemal granatowe. Miał nietypową ciemną karnację. Potrząsnął Molly, jakby chciał zyskać pewność, że go wysłucha, i oświadczył: - W Eilean Donan nie będziesz się oddalała od zamku bez mojego pozwolenia. Mackinnon daje ci więcej swobody, niż podpowiada zdrowy rozsądek. To się zmieni. - Sir, traktujesz władzę nade mną o wiele za poważnie odparowała. Miała nadzieję, że jej głos brzmi dostatecznie stanow czo. - Sama potrafię się o siebie troszczyć. Bądź łaskaw postawić mnie na ziemi. Zademonstrowałeś już wszystkim na dziedzińcu stajni swą nadzwyczajną siłę. Z pewnością są pod wrażeniem, ale twoje zachowanie jest niestosowne. 57
Rozejrzał się dokoła i nagle sposępniał, jakby przed chwilą zapomniał, gdzie jest, i dopiero teraz odzyskał poczucie rzeczywis tości. Ostrożnie postawił Molly na ziemi, co przyjęła z ulgą, zaraz jednak położył dłonie na jej ramionach, czym na nowo ją zanie pokoił. Ledwie sięgała mu głową ramienia. Uniósł palcem jej podbródek i zmusił ją do spojrzenia mu w oczy. - Wysłuchaj mnie, pani, uważnie. Odpowiadasz za swoje uczynki już nie przed Mackinnonem, lecz przede mną. Bądź mądra i zapamiętaj to sobie. Nie jestem człowiekiem, któremu łatwo zdołasz pokrzyżować plany, a poza tym zostałem twoim legalnym opiekunem. Na mocy królewskiego rozkazu mam prawo ożenić się z tobą lub wydać cię za mąż za kogoś, kogo sam wybiorę. Nie powinnaś budzić we mnie gniewu. Ogarnął ją strach, ale zarazem doszło w niej do głosu jakieś inne uczucie, którego nie umiała określić. Oblizała suche nagle usta. - Czyli w sprawie własnego małżeństwa nie mam nic do powiedzenia? Zatem oświadczam, że nie wyjdę za ciebie za mąż dobrowolnie ani też za nikogo innego, kogo dla mnie wybierzesz. I powiem ci, a właściwie ostrzegam cię, że Donald Sleat nigdy nie pogodzi się z tą... uzurpacją prawa do opieki nade mną. Jeśli uważasz inaczej, to wkrótce przekonasz się, że jesteś w błędzie oświadczyła, siląc się na spokój. Oczy mu rozbłysły. - Mam nadzieję, że Sleat pofatyguje się w tej sprawie do mnie do Eilean Donan. Czeka go gorące przyjęcie - oświadczył z iro nią. - Jeśli odważy się postawić w Kintail stopę, to będzie miał do czynienia ze mną i z moimi ludźmi. Nagle wydał się jej innym człowiekiem. Wprawdzie do tej pory nie był zbyt łagodny, ale teraz wyczuła w nim wręcz zamiłowanie do gwałtu i przemocy. - Dlaczego tak go nienawidzisz? - spytała cicho. - Zabił mojego ojca. 58
- Mężczyźni często zabijają jeden drugiego - stwierdziła rze czowo, starając się nie ukazywać współczucia. I dodała pośpiesz nie: - Od kiedy Korona odebrała Macdonaldom lordostwo wysp, stale muszą walczyć o utrzymanie swego stanu posiadania. Za bierają im ziemię klany nastawione przez króla przeciwko nim. Uważam, że klan Mackenzie... - Istotnie, zabraliśmy im Lewis. - Jeśli twój ojciec, - Nic nie wiesz na ten temat. Trzymaj język za zębamiwarknął. Umilkła. Wolała go nie rozdrażniać, choć chciała mu powie dzieć, że doskonale zna historię wysp. Cóż, skoro Donald był odpowiedzialny za śmierć jego ojca, nic dziwnego, że Kintail nie miał Ochoty na roztrząsanie tej historii i chyba nie potrafił obiek tywnie ocenić faktów. On też przez pewien czas nic nie mówił, jakby chciał się upewnić, że Mary Gordon nie będzie już wygłaszała swoich impertynenckich opinii. - Mój ojciec prowadził ludzi do Kinlochewe, by wzmocnić siły odpierające atak wroga, gdy powiadomiono go, że na północnym wybrzeżu zatoki tonie łódź. Wraz ze swoimi ludźmi pośpieszył tonącym na ratunek i wówczas Macdonaldowie wciągnęli go w zasadzkę. Sleat to łajdak bez honoru. Chce rządzić wyspami tak jak jego przodkowie. Gdyby tylko mógł, zostałby królem Szkocji. Molly nie potrafiła nic na to powiedzieć. Nie lubiła Donalda Groźnego. Akceptowała jego kuratelę tylko dlatego, że niemal go nie widywała. Spotkała go zaledwie kilka razy i wówczas prze straszył ją swym groźnym wyglądem i obcesowością. - Idź już do siebie. Musisz się przebrać do obiadu, a zaraz go podadzą - odprawił ją szorstko. - Rzeczywiście. - Nie przychodziło jej na myśl nic takiego, co mogłoby wywołać na jego twarzy uśmiech. Spojrzała w bez chmurne niebo. - Wkrótce zadzwonią. 59
- Idź już i... Odwróciła się, ale zaintrygowana zerknęła na Kintaila przez ramię. - Tak, panie? - Włóż niebieską suknię. Chciałbym zobaczyć, jak ci jest w tym kolorze. - Arogant - wymamrotała pod nosem. Był niezaprzeczalnie atrakcyjnym mężczyzną i miał uwodziciel ski głos, ale drażniła ją jego apodyktyczność. Natychmiast zaczęła się zastanawiać nad tym, w co się ubrać, by mu pokazać, że nic sobie nie robi z jego absurdalnych i niestosownych poleceń.
Fin wziął głęboki oddech, próbując się opanować. Obserwował ją, gdy odchodziła, kręcąc zgrabnym tyłeczkiem tak ponętnie, że miał ochotę pobiec za nią i dać jej klapsa albo kochać się z nią, aż podda się jego władzy. A może to on poddałby się jej? Już miał się uśmiechnąć na myśl o tej nieoczekiwanej możliwości, jaka mu przyszła do głowy, powstrzymał się jednak w obawie, że Mary Gordon może się obejrzeć i uznać, że już go ujarzmiła. Był zbity z tropu. Po otrzymaniu od króla nakazu urzędowego działał szybko i od tego czasu wiele zdążyło się wydarzyć, ale to zdezo rientowanie z pewnością zawdzięczał głównie Mary Gordon. Doprowadzało go do rozpaczy to, że dziewczyna nie zna swojego miejsca. Zachowywała się bardziej jak zepsuta księżniczka niż jako przybrana córka wodza klanu ze szkockiego pogórza. Idąc do tylnych drzwi stołbu, skąd wąską klatką schodową dla służby mógł najszybciej dotrzeć do przydzielonej mu sypialni, przyznał się sam przed sobą do tego, że on również nie zachowuje się stosownie. Drażniło go, że Mary Gordon mogłaby mu to rzucić w twarz, gdyby znalazł powód, a z pewnością by znalazł, do zwrócenia jej uwagi. Nie znał drugiej tak impertynenckiej i tak irytująco fascynującej kobiety. Panna Dunsithe była inna niż 60
typowe mieszkanki pogórza, które na ogół miały nordyckie po chodzenie; była bardziej smukła i nieco niższa. Rola jej opiekuna nie wydawała się taka łatwa, jak początkowo sądził. Dziwiło go, że wcześniej ani przez chwilę nie zastanawiał się nad tym, jak może wyglądać i zachowywać się jego nowa podopieczna. To było niemądre niedopatrzenie. Z drugiej strony z pewnością uznałby wówczas za oczywiste, że dziewczyna będzie mu posłuszna. Teraz obawiał się, że nie będzie. Westchnął, pocieszając się myślą, że tak czy inaczej Mary Gordon nauczy się wykonywać jego polecenia. Nie mógł pozwolić siedemnasto letniej dziewczynie, która ledwie sięgała mu ramienia, by sprawiała w Eilean Donan kłopoty. Będą tam na niej ciążyć, jak na każdym, jakieś obowiązki. Jeśli się nie dostosuje do stawianych jej wyma gań, będzie miała z nim do czynienia. Ale czy rzeczywiście nie będzie nastręczała trudności? Bardzo w to wątpił. Idąc po schodach, wciąż czuł fizyczne podniecenie, które w nim wzbudziła samą swoją obecnością. W sypialni czekał już na niego Patrick, u którego zasięgnął rady, jak się ubrać do obiadu.
Molly wciąż zastanawiała się nad tym, jak najdobitniej zademonstrować Kintailowi, że nie podobają się jej apodyktyczni mężczyźni. Poirytowana jego poleceniem włożenia niebieskiej sukni, pchnęła drzwi do swojej komnaty z taką siłą, że uderzyły o ścianę, ale zatrzymała się w progu, oniemiała na widok leżącego na jej łóżku dużego żbika. Błysnął na nią złowrogo bursztynowymi oczami i wydał dziki pomruk. - Litości - wymamrotała bardziej zaskoczona niż przestraszona. Chciała błyskawicznie wycofać się na korytarz i zamknąć za sobą drzwi, by uprzedzić atak zwierzęcia, ale jej uwagę przyciągnął jeszcze dziwniejszy widok, bo przed żbikiem z wirującego obłoczka 61
mgły zaczęła się powoli formować jakaś postać. Gdy w końcu w miejscu, w którym przedtem nikogo nie było, pojawiła się miniaturowa kobietka, Molly poczuła, że włosy stają jej dęba. Zamknęła oczy i otworzyła je ponownie, chcąc się upe wnić, czy nie miała przywidzenia, ale postać wciąż tam była mniejsza od zwierzęcia. Teraz kobietka opierała się wygodnie o bok żbika, stojąc na skrzyżowanych. nogach. W prawej dłoni trzymała dziwny przedmiot, jakby patyczek zakończony z je dnej strony białą główką, z której wychodziła smużka bia ławego dymu. - Dzień dobry. Miałaś udane polowanie? - zapytała jak dobra znajoma. - Owszem. - Molly automatycznie odpowiedziała na to rze czowe pytanie, ale zaraz spytała przezornie: - Kim jesteś? Wciąż nie mogła uwierzyć, że żbik i kobietka po prostu wzięli się z powietrza. - Nazywam się Maggie Malloch. - Nie znam cię. - Oczywiście, że nie. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, teraz jednak nie mam czasu, aby ci opowiadać o sobie. Bycie widzialną kosztuje mnie wiele wysiłku. Dlatego muszę szybko przedstawić ci to, z czym się zjawiam, więc bądź łaskawa mi nie przerywać... - Bądź widzialna! - Prosiłam cię, żebyś mi nie przerywała - przypomniała znie cierpliwiona Maggie. - Widzę, że śmiertelnicy są tak samo nie grzeczni jak maleńkie ludziki, chociaż jedni i drudzy twierdzą coś innego. - Maleńkie ludziki! - pisnęła z wrażenia Molly, choć istotnie spodziewała się, że ma do czynienia z wróżką, gdy wirujący obłoczek mgły zmaterializował się w maleńką kobiecą postać. - Ucisz się wreszcie- napomniała ją surowo Maggie. - Z two jego pisku nie wyniknie nic dobrego, bo jeśli kogoś tu przyciąg62
niesz, to będę musiała natychmiast zniknąć. Czy mogłabyś ostroż nie zamknąć drzwi? Molly przestała się bać i nie dowierzać własnym oczom. Była zafascynowana tym, co jej się przydarzyło. Od dzieciństwa znała opowieści o maleńkich ludzikach, lecz po raz pierwszy widziała kogoś z tego zaczarowanego świata - kobietę i zwierzę. - Nie możesz być wróżką, bo wróżki są od ciebie znacznie mniejsze - wyraziła ostatnią wątpliwość. - O ile? O tyle? - Maggie skurczyła się tak bardzo, że była teraz mniejsza od łapy żbika, przez co zwierzak wyglądał znacznie groźniej. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym, żebyś była większa. - Molly spoglądała czujnie na to dzikie zwierzę. - Tak też myślałam. - Wróżka powróciła do poprzednich rozmiarów. - A teraz zamknij wreszcie drzwi, jeśli chcesz, żebym została. - A co z nim? - Dziewczyna wskazała na. żbika. - Nie obawiaj się go. Nie wyrządzi ci krzywdy. - Maggie przytuliła się do jego puszystego futra. Ku zdumieniu Molly kot zaczął mruczeć. - Sama widzisz. Ale nie traćmy czasu. Co sądzisz o Finlayu Mackenzie Kintailu? - przeszła do rzeczy Maggie. - To arogant zionący nienawiścią. - Molly z trzaskiem za mknęła drzwi. - Obawiałam się, że go nie polubisz, ale jest przystojny. - Jeśli ktoś lubi ciemnowłosych mężczyzn o przenikliwym spojrzeniu, to owszem, jest przystojny. Ja w takich nie gustuję. - Wielka szkoda, bo niewiele mogłam zrobić po tym, jak nasz Claud wsadził nos w nie swoje sprawy. Znowu pożąda kobiety, a gdy jest w takim stanie, ma w głowie siano. Ale przez większość czasu nie dysponuje zbyt dużą mocą. Obawiam się, że nie jest tak udany jak ja, choć ma szczęście mieć mnie za matkę.
63
- O czym ty mówisz? I kto to jest Claud? - Molly była kompletnie zdezorientowana. - Nie słuchasz mnie. Powiedziałam ci przecież, że to mój syn, choć się nim nie chwalę. Możesz mi wierzyć. - A kim ty jesteś? A może raczej czym? - Mogłaś o to spytać, zamiast uznawać za oczywiste, że masz do czynienia z nieodpowiedzialną wróżką z pogórza. Maggie Malloch w zamyśleniu skinęła głową i poruszyła ta jemniczym patyczkiem. - Nie słyszałaś opowieści o duchach domowych? - Nie, ale za to znam wiele o maleńkich ludzikach, o wróżkach wykradających niemowlęta z kołysek i o legionie złych duchów, które krążą po nocach i wyłapują zbłąkane dusze. - Bądź tak dobra i nie mów o legionie złych duchów. A niemow lęta są wykradane z kołysek przez wróżki ze szkockiego pogórza i przez te z Irlandii, z którymi nie mam nic wspólnego. Naprawdę są niemądre. Dokuczają królom, krółowym oraz innym wysoko urodzonym osobom i porywają nie tylko dzieci, ale także dorosłych, których potrafią zwrócić nawet dopiero po dwudziestu latach, ku ogólnemu zaskoczeniu. Nie zadaję się z takimi awanturnicami. - Zatem jesteś z pogórza czy nie? - Nie bardziej niż ty. Ja i Claud wędrujemy z tobą od chwili, gdy twój wuj zabrał cię do Tantałion. Następnie towarzyszyliśmy ci w Dunsgaith, po tym jak ten wstrętny głupiec, który teraz rządzi Szkocją, wysłał cię na Skye. I jesteśmy z tobą w Dunakin, od kiedy przekazał cię tu Donald. - Włożyła patyczek do ust, wciąg nęła powietrze do płuc i wypuściła z ust kłąb dymu. Molly była zafascynowana tym nieznanym widokiem. - Przykro mi, jeśli z mojego powodu opuściłaś swój dom, ale nie powinnaś mieć do mnie o to pretensji, skoro do tej pory nawet nie wiedziałam o twoim istnieniu. - Nie mam do ciebie żadnych pretensji. Ta noc, kiedy wyje chałaś z Dunsithe, była straszna. 64
- Też tak uważam. - Na wspomnienie bólu, jaki wówczas musiała znieść, mechanicznie zakryła ręką lewą pierś. Maleńka kobietka skinęła głową, obserwując ją uważnie. - Domyślam się, że niekiedy jeszcze dręczą cię koszmary senne, choć próbujemy sprawić, by śniły się tym, którzy naprawdę na to zasługują. Ale z czasem wszystko się ułoży i twoja blizna stanie się mniej widoczna, a może nawet zniknie, tak jak bywa ze wspomnieniami — powiedziała cicho. Molly znowu miała uczucie, że Maggie Malloch potrafi czytać w jej myślach. Nie lubiła wracać do tamtej nocy. Ucieszyła się, gdy ciekawość wzięła w końcu górę, i zapytała: - Sprawiasz, że koszmary senne, które mogłyby mi się śnić, widzą inni? - Moim obowiązkiem jest troszczyć się o pannę Dunsithe, a mówiąc dokładniej, moim i Clauda. Robimy to z radością, choć odkąd mieszkasz w Dunakin, nie wymaga to od nas wielkiego wysiłku. Troszkę pomagaliśmy ci w nauce gaelskiego i w od rabianiu lekcji, a także sprawiamy, że dziedzic Dunakin zawsze wygrywa w szachy, dzięki czemu jest w dobrym humorze. - Wygrywa dzięki wam? - upewniła się Molly. - Ma się rozumieć. - Maggie westchnęła wymownie. - Nie wydajesz się zbyt radosna. - Masz rację. To z powodu Clauda. Tak samo jak on zaczęłam się obawiać, że Donald Groźny nie zamierza spełnić spoczywa jącego na nim obowiązku i wydać cię za mąż. To niegodziwy człowiek, ale ja nie postąpiłabym tak pochopnie jak Claud, bo nie wolno robić czegoś cudzym kosztem. Zapewne rozzłościła cię i zaniepokoiła nagła zmiana twojej sytuacji - konieczność opusz czenia jedynego domu, jaki masz. Przez lata samotności Molly nauczyła się panować nad własnymi emocjami, ale teraz czuła się bardziej niż zaniepokojona perspek tywą wyjazdu z Dunakin, zwłaszcza pod opieką Kintaila. - Chciałabym ci przypomnieć, że dotychczas mężczyźni już 65
trzy razy wyrywali mnie z jakiegoś miejsca i przenosili w inne: z Dunsithe do Tantallon, z Tantallon do Dunsgaith i z Dunsgaith do Dunakin. Oczywiście młode kobiety są przygotowane na to, że wychodząc za mąż, muszą opuścić dom rodzinny, ale ta obecna nagła zmiana nieuchronnie przywodzi mi na myśl noc, kiedy wuj uprowadził mnie i moją siostrę z Dunsithe. - Byłyście za małe na to, by zabierać was od matki. - Maggie skrzywiła się. - Angus stanowczo nie nadawał się na niańkę. Wielka szkoda, że twoja maleńka siostra była taka delikatna i szybko odeszła z tego świata. - Ale co dokładnie zrobił Claud, co cię tak rozdrażniło? Molly zmieniła temat, nie chcąc rozdrapywać starych ran, bo śmierć Bessie wciąż była dla niej bardzo bolesna. - Sprawił, że ten nieodpowiedzialny król Jakub przekazał opiekę nad tobą Kintailowi. Uznał, że dzięki temu coś się wreszcie wydarzy i wkrótce wyjdziesz za mąż. Z tego samego powodu sprawił, że gdy w nocy wracałaś z chaty do zamku, Kintail i jego towarzysze spostrzegli cię przy drodze. - Na litość boską, dlaczego zrobił coś takiego?! - wykrzyknęła Molly, ale nikt jej nie odpowiedział. Maggie znikła. Zniknął też żbik i dym z tajemniczego patyczka.
5
Przez chwilę Molly wpatrywała się w puste łóżko i przecierała oczy. Z pewnością miała przywidzenie, ale już się nie powtórzyło. Nie pozostał żaden ślad po żbiku i maleńkiej pulchnej kobietce. Narzuta była idealnie wygładzona. - Czy przynieść ci, pani, gorącej wody? - usłyszała głos słu żącej. Zaskoczona uprzytomniła sobie, po co przyszła do sypialni. W takim skupieniu spoglądała na łóżko, że nie usłyszała, jak otwierają się drzwi. - Tak, Doreen. - Molly oprzytomniała. - Niech ktoś przyniesie dzban. Chciałabym obmyć się z kurzu po polowaniu. Później pomożesz mi przebrać się do obiadu. Przygotuj mi żółtą haftowaną suknię. Służąca skinęła głową i pośpieszyła do swoich zajęć. Do pokoju wpadła pani Mackinnon. Była kobietą przy kości i wyglądała na zadowoloną z życia. Spoglądała na wychowanicę z wyraźną ulgą. - Dzięki Bogu, że już jesteś, moja droga! - wykrzyknęła. Wiedziałam, że udałaś się na polowanie, ale nie przyszło mi do głowy, że zamierzasz spędzić w lesie całe rano! 67
- Przepraszam, jeśli naraziłam cię, pani, na czekanie. - Molly uśmiechnęła się czule. - Dzień jest taki piękny. Pani Mackinnon rozłożyła ręce. - Nie musisz mówić nic więcej! Wiem, o co chodzi. Zawsze tak jest, gdy jak dzika rzucisz się na konia. Molly podeszła i cmoknęła ją w policzek. - Już nie rzucam się na konia. Nauczyłaś mnie, pani, stosownego zachowania. Gdy byłam młodsza... Opiekunka zachichotała. - Zapewne powinnam dać temu wiarę, skoro rzecz mnie do tyczy. Chyba rzeczywiście miałam na ciebie jakiś wpływ. - Niemały, za co jestem ci, pani, bardzo wdzięczna. Wiele mnie nauczyłaś. Będzie mi ciebie... brakowało. - Głos jej się załamał. - Moja droga, tak samo troszczyłabym się o córkę, gdyby los mnie nią obdarzył. Wypełniłaś tę pustkę. Poza tym był to mój obowiązek. Donald Sleat z pewnością nie zadałby sobie trudu, by nauczyć cię stosownego zachowania. - Nie nauczyłby mnie też czytać, pisać i liczyć. - Mówiąc uczciwie, tego nie mogę sobie przypisać. Sama zadbałaś o swoją edukację. Nie pamiętasz? Gdy mój mąż zatrudnił guwernera dla naszych synów, uparłaś się, żeby uczyć się z nimi. Nikt nie mógł ci tego wyperswadować. - Kiedy przybyłam do was, miałam dopiero siedem lat. Nie powiesz chyba, pani, że panoszyłam się w waszym domu. Pani Mackinnon roziskrzyły się oczy. - Oczywiście, że nie. Jednakże z powodu tych twoich strasznych napadów złości, jakimi reagowałaś, gdy ktoś ci się sprzeciwił, wydawało się najrozsądniej zgodzić się na twoją naukę. Poza tym wiele dobrych rodów z pogórza kształci córki. - Czy to znaczy, że na kresach jest to mniej popularne? - Nie mam pojęcia, ale gdy mój mąż powiedział Donaldowi Sleatowi, że uczysz się wraz z naszymi synami, ten nie miał nic przeciwko temu. 68
- Jednak obrót spraw wcale by go nie ucieszył, nieprawdaż? - Oj tak - potwierdziła zasępiona pani Mackinnon. - Nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać, ale raczej niczego dobrego. Wypada tylko modlić się... - Na widok służącej, która zjawiła się w otwartych drzwiach komnaty z dzbanem gorącej wody w ręku i z żółtą suknią Molly przewieszoną przez ramię, przerwała i spytała ją surowym tonem: - Czego chcesz, dziew czyno? Służącą gwałtownie zatrzymała się w progu. - Przyszła, żeby mi pomóc przebrać się do obiadu - wyjaśniła Molly i uśmiechnęła się do Doreen. - Więc bierz się do dzieła! - zwróciła się do służącej pani Mackinnon. - Ale przynieś swojej pani inną suknię. Zapewne nie zechce włożyć tak odświętnej na zwykły obiad. I pośpiesz się, bo nie zostanie dla nas nic do jedzenia. Doreen szybko postawiła dzban obok miednicy. Molly nie sprzeciwiła się sugestii opiekunki w sprawie sukni. Pani Mackinnon niepotrzebnie popędzała służącą, ale z drugiej strony w zamku jadło się obiad szybciej niż kolację. Na południowy posiłek każdy odrywał się od swoich zajęć i nie należało marudzić. Kolację natomiast podawano już po pracy i upływała bez pośpiechu, na rozmowach i słuchaniu gry dudziarzy. Po jedzeniu domownicy chętnie zostawali w westybulu, a spora grupa mężczyzn sypiała tu w nocy na posadzce. Molly podeszła do miednicy, by umyć twarz i ręce. Zastanawiała się, ile spraw zostało jej jeszcze do załatwienia przed wyjazdem do Eilean Donan. Zwróciła uwagę, że Doreen wciąż stoi, spog lądając niepewnie to na nią, to na panią Mackinnon. - Dziewczyno, idźże już po bardziej odpowiednią suknię ponagliła ją gospodyni. - Ta jest odpowiednia. To ja kazałam ją przynieść - wyjaśniła w końcu Molly. - Nie powinnaś, moja droga, pokazywać się w tak wspaniałym 69
stroju. Chyba nie spakowałaś jeszcze swoich codziennych sukien perswadowała jej opiekunka. - Mam powód, by w niej wystąpić. - Nie potrafię go sobie wyobrazić - stwierdziła z przekonaniem gospodyni. Gdy podopieczna nie zareagowała, zmarszczyła brwi, ale zaraz się rozpogodziła i dodała: - Nareszcie rozumiem! Kintail jest przystojny, ale mam nadzieję, że cię nie rozczaruje. Według mnie jest zbyt zuchwały i, szczerze mówiąc, arogancki i onie śmielająco wysoki. Cóż, tacy są wodzowie klanów z pogórza, bo Kintail, podobnie jak Mackinnon, jest jednym z nich, ale w tym wypadku chodzi o potężny klan Mackenzie. Pomimo młodego wieku... - Zamilkła i zrobiła śmieszną minę. - Czy muszę rozwijać to, co powiedziałam na początku? Molly doskonale rozumiała, do czego zmierza opiekunka, lecz nie miała ochoty ciągnąć jej za język. - Wybrałam tę suknię, pani, bo Kintail kazał mi włożyć niebies ką. Oznajmił władczym tonem, że teraz moje życie się zmieni. Wiem o tym, ale on nie będzie mi wybierał strojów - ani dziś, ani przyszłości. - Oczywiście, że nie może cię tak traktować. - Pani Mackinnon zmarszczyła brwi i dodała z typową dla siebie niekonsekwencją: To znaczy, chyba może, bo mężczyźni to robią, przynajmniej niektórzy. Ale nie powinien cię tyranizować. Gdyby był człowie kiem bez serca, to król chyba nie powierzyłby mu opieki nad tobą. Molly nie znała Jego Królewskiej Mości, ale nie sądziła, aby choć trochę troszczył się o jej los. Gdyby tak było, nie oddałby jej jako pięciolatki do wuja Angusa, a po roku człowiekowi o przydomku Groźny. Gdyby choć trochę go obchodziła, po zwoliłby jej dorosnąć we własnym domu, mieszkać z matką i ukochaną młodszą siostrą, która wtedy zapewne wciąż by żyła. Nie powiedziała tego jednak pani Mackinnon, bo to nie był przyjemny temat. Poza tym przebierając się do obiadu w suknię zdolną swą barwą i ozdobnym haftem polepszyć nastrój, chciała
70
się skupić na swoim wyglądzie. Jednocześnie słuchała, jakie zajęcia czekają ją po obiedzie, o czym przypominała jej opiekunka. Fantazja nieubłaganie podsuwała jej różne wyobrażenia potężnego Kintaila, zwykle nachmurzonego, które zdecydowanie odsuwała od siebie. Wystarczyło samo to, że od tej pory miał sprawować nad nią władzę. Nie chciała, aby w dodatku absorbował wciąż jej umysł. Opiekunka przeszkadzała jej trochę, wypowiadając pole cenia i rady, udzielane w najlepszej wierze, tak jak przeszkadzały własne myśli, ale szczęśliwie wkrótce była gotowa i mogła zejść na obiad. Doreen została w komnacie, starając się szybko doprowadzić ją do porządku, by też móc udać się na obiad, a Molly i pani Mackinnon poszły do westybulu, dokąd zewsząd napływali domow nicy, zajmując miejsca przy stołach rozstawionych na kozłach. Rozlegał się gwar głosów i brzęk naczyń. Molly podążała za opiekunką do stołu na podwyższeniu, gdzie dwóch z trzech synów gospodarzy stało obok swoich miejsc jeden młodszy od Molly o rok, drugi starszy o kilka lat. Pozostałe miejsca były jeszcze wolne. Molly starała się sprawiać wrażenie spokojnej i obojętnej wobec Kintaila, ale nie wytrzymała i dyskretnie rozejrzała się po westybulu. Była ciekawa, czy on ośmieli się publicznie skomen tować wybór sukni, jakiego dokonała. Poznała go już na tyle, że się tego obawiała. Gdy po chwili wszedł do westybulu w towarzystwie Mackinnona i jego najstarszego syna, Rory'ego, zobaczyła, że pożyczył od niego strój. Miał na sobie jego bluzę z haftowanym kołnierzem oraz własne rdzawe pończochy i buty z cholewami. Ta normalnie luźna, znakomicie skrojona bluza była dla niego nieco za krótka i za obcisła. Wyglądał w niej trochę jak chłopiec, który nagle wyrósł z ubrań, lecz zarazem eksponowała jego imponującą męską budowę. Molly zorientowała się, że błyskawicznie wyłowił ją z tłumu i zauważył jej żółtą suknię, i od razu zrozumiał, że to
71
demonstracja oporu wobec jego polecenia czy rozkazu. Nie był zachwycony. Przybrała sztywną pozę, uniosła podbródek i odwzajemniła surowe spojrzenie. Była zadowolona, gdy odwrócił głowę, bo Mackinnon coś do niego powiedział, ale nie trwało to długo. - Molly - zwrócił się do niej Mackinnon - zajmiesz dziś miejsce pani Mackinnon, a Kintail moje, żebyście mogli siedzieć obok siebie. Wyznał mi, że jeszcze nie miał sposobności opowie dzieć ci o Eilean Donan. Nie wątpię, że pragniesz go posłuchać. Nie potrafiła wymyślić żadnej uprzejmej odmowy, ale nie miało to już znaczenia, bo i tak byjej nie wygłosiła w ciszy, jaka zapadła po zjawieniu się dziedzica. Posłusznie stanęła za krzesłem przy branej matki, coraz bardziej napięta, a niebawem wyrósł obok niej Kintail. Czuła na sobie jego spojrzenie i wiedziała, że jest nieza dowolony. Mackinnon odmówił modlitwę przed posiłkiem i rozpoczął się obiad. Kintail trzymał krzesło Molly, a gdy usiadła, przysunął je zręcznie do stołu. Dobre obyczaje nakazywały podziękować, ale ona tego nie zrobiła. Zbyt ją onieśmielał, a poza tym nie chciała mu w żaden sposób okazać, jak wielkie wywiera na niej wrażenie. Służący roznosili półmiski z mięsiwem i deszczułki na chleb. Molly czekała, aby krajczy dziedzica podał jej porcję mięsa. Narastało w niej napięcie. Żałowała, że nie może się odwrócić i rozpocząć rozmowy z panią Mackinnon, bo ta właśnie wydawała polecenia chłopcu podającemu przystawki. Przywołała innego, by nalał jej ale. - Czyżbyś, pani, nie rozróżniała kolorów? - spytał Kintail, wydając tygrysi pomruk- przynajmniej takie skojarzenie prze mknęło przez głowę Molly. - Jest wprost przeciwnie - odparła, nie podnosząc na niego wzroku. Ułatwił jej to chłopiec, który właśnie stanął między nimi i nalewał jej ale.
72
- Z pewnością błędnie oceniasz tę swoją zdolność. Masz na sobie żółtą suknię. Nie przeczę, że jest ci w niej dobrze - lepiej, niż byłoby w takim jasnym kolorze większości kobiet - nie jest jednak niebieska. Pochlebiało jej to, co powiedział, choć wolałaby, aby jego słowa nie wywierały na nią takiego wpływu. Wystarczyła już sama jego obecność. - Nie włożyłam niebieskiej - oświadczyła prowokacyjnie. - Przecież widzę. - Umilkł, gdy chłopiec postawił obok Molly puchar napełniony ale. Milczał tak długo, że w końcu na niego spojrzała. Wówczas wyjaśnił jej swoje zdanie: - Tym razem puszczam to uchybienie w niepamięć, bo wybrałaś właściwy kolor. Poza tym sądzę, że mnie nie zrozumiałaś, gdy zażądałem, byś okazywała mi posłuszeństwo. Możesz włożyć niebieską suknię na kolację. - Nie jestem przyzwyczajona do tego, by ktoś dyktował mi, jak mam się ubierać. - Coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, że nie jesteś przyzwyczajona do tego, by ktokolwiek sugerował ci cokolwiek w jakiejkolwiek sprawie - odparował. - Nie mogę się na to zgodzić w wypadku młodej niezamężnej kobiety. Musisz nauczyć się zwracać do innych jako do swoich przewodników w życiu. - Dlaczego? - Spojrzała na niego szczerze zdumiona. - Bo w przeciwnym razie nie będziesz wiedziała, jak się zachować. Kobiety tego nie wiedzą. Brak im wykształcenia i do świadczenia nieodzownego do podejmowania właściwych decy zji. - Obserwował ją uważnie. - Jestem wykształcona nie mniej niż większość mężczyzn odparła oburzona. - Czyżby? - Uśmiechnął się protekcjonalnie. - A na jakim to uniwersytecie studiowałaś? - Wiadomo, że kobietom tego nie wolno, co uważam za prawdziwe nieszczęście, ale na lekcjach, które pobierałam wraz
73
z braćmi Mackinnon, często to ja wiedziałam, jak odpowiedzieć na pytanie guwernera, a nie oni. - Miałaś guwernera? - Kintail nie krył zdziwienia. - Tak. To znaczy, Micheil Love uczył mnie razem z chłopcami, i nieraz mówił, że jestem jego najlepszą uczennicą. Uważał za hańbę, że nie mogę się uczyć greki i łaciny. Był przekonany, że również w tych językach byłabym najlepsza. - To dlaczego się ich nie uczyłaś? - Bo Rory i jego bracia nie chcieli ślęczeć nad greką i łaciną. Dziedzic nie płaciłby Micheilowi za moje lekcje, więc mogłam się uczyć tylko tego samego co oni. - Rozumiem. - Zmarszczył brwi i milczał, jakby układał sobie w głowie następny złośliwy komentarz na temat umysłowych możliwości kobiet, ale tak nie było, bo ku zaskoczeniu Molly uśmiechnął się nieco drwiąco i powiedział: - Muszę przyznać, pani, że nie jesteś tą osobą, za którą cię brałem. Zapewne potrafisz też liczyć? - Oczywiście -potwierdziła skwapliwie, uważając, że fałszywa skromność nic jej nie da. - Umiem dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić, ale niewiele ponadto - z tego samego powodu, z jakiego nie uczyłam się greki i łaciny. - To wystarczająco dużo - odparł w zadumie. - W Eilean Donan możesz się okazać bardziej użyteczna, niż się spodziewałem. - Naprawdę? - zdziwiła się. Nie chciała mu dać satysfakcji i spytać go, co ma na myśli, choć umierała z ciekawości. Niestety, sam nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się za gadkowo. - Oczywiście najpierw musisz się nauczyć posłuszeństwa. Dziś wieczorem chciałbym zobaczyć cię w mebieskiej sukni - odezwał się niespodziewanie, gdy już myślała, że skupił całą uwagę na posiłku. Westchnęła. Pokazanie Kintailowi, że nie zapanuje nad nią tak łatwo, wymagało czasu. Ten niemądry człowiek najwyraźniej
74
uważał, że wystarczy, by coś kazał, a inni natychmiast go po słuchają.
Mackinnon zaproponował grę w szachy. Fin zgodził się, ale nie chciał, by gospodarz dłużej odrywał mu uwagę od Molly. Sposobność poznania nowej podopiecznej interesowała go bardziej niż rozmowa z Mackinnonem. Wspaniałe włosy Molly nie spływały już swobodnie na plecy, tylko były upięte na delikatnym karku. Kilka pasm wymknęło się jednak z koka, kusząc swąjedwabistoscią; dwa opadały na skronie i zaróżowione policzki. Panna Dunsithe wydawała się nienaturalnie zainteresowana jedzeniem. Utkwiła wzrok w kawałkach soczystej wołowiny na deszczułce, jakby do jej uszu nie docierał hałas towarzyszący zbiorowemu spożywaniu obiadu i jakby nie siedział obok niej on. Wybrała wąski paseczek mięsa i zgrabnie podniosła go z deszczułki. Gdy wysunęła z ust różowy języczek; by zlizać kapiący z niego sos, Fin poczuł fizyczne podniecenie. Był w nią zapatrzony, jakby zapomniał o całym świecie. Dłoń, w której trzymał udko kurczaka, znieruchomiała w połowie drogi między ustami a deszczułką. Molly wydawała się pogrążona w myślach, bo czy mogła skupić całą uwagę na kawałku mięsa? Jakby nie zauważając, że Kintail na nią patrzy, wsunęła koniuszek kawałka do ust i wysysała sos, rozkoszując się jego smakiem. Finowi zacisnęło się gardło. Gdy w końcu odgryzła kęs i zaczęła go żuć, odkładając resztę na deszczułkę, zawiedziony stłumił westchnienie. Szczęśliwie sięgnęła po ale i znowu miał ucztę dla oczu, obserwując jej szyję, gdy przełykała łykt i usta, kiedy odstawiła kielich. Czekał, aby je oblizała, a gdy to zrobiła, uświadomił sobie, że chciałby uczynić to za nią. Poczuł nowy przypływ pożądania.
75
Nagle Molly odwróciła się i spojrzała mu w oczy. - Zamierzasz zjeść tego kurczaka, czy będziesz go tak trzymał do nocy? - spytała zaczepnie. Kintail zdał sobie sprawę, że przez cały czas była świadoma jego spojrzenia. Zaczerwienił się, co mu się nie zdarzyło od czasu pokwitania. - Pani, młodym damom nie przystoi impertynencja. Musisz nauczyć się trzymać język za zębami - pouczył ją szorstko. - Panie, skoro już mówimy o dobrych obyczajach, to powinie neś wiedzieć, że w Dunakin uważamy, że niegrzecznie jest tak przyglądać się jedzącej kobiecie - odparła i uśmiechnęła się słodko. - Ja się nie... - Ależ przyglądałeś się. - Tak czy inaczej, nie powinnaś krytykować mojego zacho wania. - Ktoś musi - odparowała. - Jeśli w jednej chwili chcesz być moim opiekunem, a w następniej powracasz do swojej wcześniej szej roli uwodziciela, to nasze stosunki będą jak najgorsze. Nie czekając na odpowiedź, skoncentrowała się na jedzeniu, przynajmniej tak się wydawało. Finowi było to na rękę, bo zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Poczuł do siebie obrzy dzenie na myśl o tym, jak potraktował ją podczas pierwszego spotkania. Dał jej wówczas powód do krytykowania jego manier. Właśnie tego się obawiał. Rola opiekuna kryła w sobie różne trudności, których nie przewidział. Z pewnością nie spodziewał się, że jego podopieczna będzie go tak pociągała fizycznie, skoro jednak nie mógł jej mieć, musiał raz na zawsze stłumić pożądanie, jakie w nim budziła. Wszak uwiedzenie Mary Gordon nic by mu nie dało, jeśli nie mógłby zdobyć jej majątku. Znacznie korzyst niejsze było zawarcie, dzięki niej, sojuszu z innym potężnym klanem. Pod wpływem przyśpieszonego oddechu dziewczynie falowały piersi, jakby tłumiła dochodzące w niej do głosu emocje. Fin 76
sądził, że jest to przede wszystkim gniew na niego. Nagie ogarnęła go tak silna chęć dotknięcia tych piersi, że odwrócił wzrok. Dziewczyna słusznie udzieliła mu reprymendy. Niestety, nie potrafił się w pełni kontrolować, podczas gdy obowiązek opiekuna wymagał od niego bezwzględnego panowania nad sobą i nauczenia jej posłuszeństwa. Jeśli chciał podołać swej roli, musiał powściąg nąć niskie instynkty. - Pani, nasze stosunki ułożą się lepiej, jeśli nie będziesz mi się przeciwstawiała. Z pewnością możesz czuć się przy mnie bez piecznie, respektując moją władzę - zapewnił ją cichym, lecz stanowczym głosem. Gdy zacisnęła swoje śliczne usta, nie zamierzając mu od powiedzieć, uznał, że we właściwy sposób przedstawił jej problem. Doszedł do przekonania, że potrafi być jej opiekunem, tak jak potrafi wykonywać inne obowiązki. Wszystko było kwestią czasu.
Przez baldachim liści osłaniający leśną polanę przenikały promienie słoneczne, spowijając złocistym blaskiem mech i zielon kawy staw pośrodku. Zmierzając do tafli wody, Brown Claud z podziwem obserwował tę grę światła. Do stawu wpadał strumień, szumiąc łagodnie. Było cicho i bezwietrznie. - Catriono, obudź się! -krzyknął do maleńkiej smukłej kobiet ki, śpiącej na mchu. Gdyby nie był taki niecierpliwy, to może powstrzymałby się od krzyku i przez chwilę podziwiał tę piękną osóbkę, ubraną w obcisłą zieloną suknię, delikatną jak mgiełka. Na jej widok serce zabiło mu mocniej i odezwały się w nim męskie pragnienia. Spod zielonego dzwonkowatego kapelusza Catriony spływały miękkie płowe loki, okalając śliczną twarzyczkę. Na dźwięk głosu Clauda zacisnęła różane usteczka i zmarszczyła pięknie zarysowane brwi, Po chwili otworzyła oczy, zielone jak mech, na którym spała.
77
- Dlaczego przerwałeś mi drzemkę? - spytała nadąsaną. Ziew nęła i leniwym gestem zakryła usta szczupłą dłonią o różowych paznokciach. Widząc jego wahanie i niepewność, otworzyła za praszająco ramiona i dodała zmysłowym głosem: - Mój nie grzeczny chłopiec. - Och, wybacz mi, moje serce - kajał się. Niecierpliwie ukląkł przy niej i wziął ją za ręce. - Wybaczam, bo złowiłeś pannę Dunsithe dla Kintaila. - Wy sunęła dłonie z jego dłoni, odwróciła się na plecy i wygięła zmysłowo. Podłożyła rękę pod głowę i przygładziła mech służący jej za poduszkę. - Zgadza się. - Claud nie był zaskoczony, że o tym wiedziała. Bardziej od rozmowy interesowało go obserwowanie jej falują cych jędrnych piersi. Na kresach nie znał takiej rozkosznej kobietki. - Jestem z ciebie zadowolona - pochwaliła go. - Naprawdę? - Przysunął się do niej. Uśmiechnęła się. - Chciałbyś mnie pocałować? - O niczym innym nie marzę - potwierdził z zapałem. - Gdybyś mi pozwoliła, obsypałbym cię całą pocałunkami. - Z pewnością sprawiłoby mi to przyjemność - zachęciła go niskim zmysłowym głosem. - Najpierw pocałuj moje piersi. Gorliwie zsunął ramiączka sukni, odsłaniając piersi. - Z jaką to nową wiadomością przybywasz tu do mnie? spytała leniwie, gdy musnął sutek ustami. Zastygł w bezruchu, starając się z najwyższym trudem zebrać myśli, i popatrzył na nią prosząco, by nie kazała mu teraz przerywać pieszczot. - Powiedz mi, najdroższy. Zapewniam cię, że nie stracisz przez to nic z naszych igraszek miłosnych. Nie chciał psuć chwili złą wiadomością, więc niechętnie uniósł głowę. Z zadowoleniem stwierdził, że Catriona nie zasłoniła piersi.
78
- Matka powiedziała mi, że odbyło się spotkanie członków Kręgu - wymamrotał pod nosem. - Czy takie spotkania naprawdę są ważne? - spytała z rosnącym zainteresowaniem, co przyjął z ulgą, bo nie chciał jej nudzić. - Ależ tak. Zdaniem matki postąpiłem źle, wtykając nos w spra wy znajdujące się w gestii króla. - Ale byłeś taki sprytny! I zrobiłeś to dla mnie. Wiem, że Kintailowi dobrze będzie służyć opieka nad panną Dunsithe. Muszę się o niego troszczyć, tak jak ty musisz się troszczyć o tę dziewczynę. Mimo to ani na moment nie przyszło mi do głowy, że dzięki twojej akcji król odda mu Mary Gordon, tymczasem udało ci się to osiągnąć! - Rzeczywiście, udało mi się. - Claud odzyskał radość z tego, że wykazał taki spryt, czego wcześniej pozbawiła go matka. A nie było to łatwe, bo jak doskonale wiesz, nie mamy wpływu na uczucia, lecz na wydarzenia, i to tylko wówczas, gdy nic w tym nie przeszkadza. - I nic nie przeszkodziło. Jak powiedziałam, udało ci się. - Ale matka gniewa się na mnie za to, podobnie jak cały Krąg. - Powiedz mi o nim coś więcej. - Już ci mówiłem. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, jak wielką ma on władzę, zarówno nad małymi ludzikami z pogórza, jak i nad tymi z kresów, czyli nad tobą i nade mną. - Na razie mnie nie niepokoi, więc opowiedz mi o nim jeszcze raz. Claud jak zwykle w jej towarzystwie był miękki niczym wosk. - Krąg jest naszym rządem, tak jak w wypadku śmiertelników Tajna Rada króla. I tak samo jak w ich świecie, mamy różnych wodzów i tym podobnych władców. Krąg tworzą ci, którzy dysponują największą mocą i decydują o tym, kto należy do naszej społeczności, a kto żyje poza nią. Jeśli mnie z niej wykluczą, to zostanę porwany przez legion złych duchów i zmuszony do latania z nimi w bezkresne noce dopóty, dopóki nie odkupię swoich win. Catriono, boję się ich. 79
- Przecież zrobiłeś tylko to, o co cię prosiłam. Wszystko będzie dobrze. - A jeśli... - Sza... - Dotknęła jego ust. - Mój drogi chłopcze, zapomniałeś już o pieszczotach? - Ależ skąd... - W Clauda wstąpiło nowe życie. Po chwili nie pamiętał już wcale o swoich zmartwieniach.
6
Resztę popołudnia i wczesny wieczór Molly spędziła w to warzystwie pani Mackinnon. Pakowała się. Zamyślona przybrana matką mówiła mniej niż zwykle. - Może powinnaś, pani, odpocząć? Wydajesz się zmęczona zatroszczyła się Molly. - Nic mi nie jest. - Opiekunka westchnęła. - Po prostu za czynam sobie uświadamiać, jak bardzo będzie mi cię brakowało. Nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzę. Molly uścisnęła ją, wzruszona tym wyznaniem. - Pani, jestem wdzięczna tobie i twojemu mężowi za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Byliście dla mnie jak matka i ojciec. - Ale z pewnością przez cały czas brakuje ci rodzonych rodziców. - Prawie ich nie pamiętam - wyznała. - Wydaje mi się, że ojciec lubił moje towarzystwo, ale matka się mną nie zajmowała, troskę o córki pozostawiając piastunkom. Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena, kiedy matka wypaliła mi to piętno na piersi rozpalonym do czerwoności kluczem. Wtedy widziałam ją po raz ostatni. - To rzeczywiście musiało było straszne - stwierdziła ze współ81
czuciem opiekunka. - Wciąż nosisz to piętno. Nie pojmuję, co ją opętało, że zrobiła coś takiego własnemu dziecku. - Powiedziała, że dzięki temu zawsze mnie rozpozna, ale ja też uważam jej uczynek za okrutny. Znało mnie wtedy i zna obecnie wiele osób, więc nie rozumiem, jak mogła pomyśleć, że zniknę bez śladu. - Nie wiemy, o co jej chodziło, ale jesteś spadkobierczynią wielkiej fortuny i od początku sprawują nad tobą władzę potężni mężczyźni. - Pani Mackinnon starała się ocenić matkę Molly sprawiedliwie. - Wy nie pożądacie tej fortuny. Pani Mackinnon westchnęła. - Szczerze powiedziawszy, nigdy nie mieliśmy nadziei na to, że wejdziemy w jej posiadanie. Nie przeczę, że ucieszyłabym się, gdyby ożenił się z tobą Rory lub któryś z jego braci i dzięki temu ją zdobył. Wiedzieliśmy jednak, że Donald nie zgodziłby się na to, a tym bardziej król. Spodziewaliśmy się, że Donald wyda cię za swojego syna. Ale on jest sprytny i nie zrobi tego, dopóki nie będzie miał pewności, że zdobędzie twój skarb, który zniknął w dziwny sposób. Molly wzruszyła ramionami. Do komnaty weszła Doreen, w związku z czym zmieniły temat rozmowy, wkrótce jednak Molly powróciła myślami do swojej sytuacji i czekającej ją przyszłości. Skarb Gordonów wydawał się jej mityczny, bo nigdy go nie widziała i nie wiedziała, co on zawiera. Mgliście pamiętała okres do piątego roku życia, spędzony w rodzinnym zamku. Zachowała wyraźnie wspomnienie spacerów z ojcem - trzymała go za rękę, gdy wspinali się na wzgórze, a potem stali na szczycie, spoglądając na Dunsithe. Podobnie niezatarte było wspomnienie jazdy na kucyku. Lepiej niż kogokolwiek innego pamiętała nianię i Bessie. Innych dorosłych, spośród służących, domowników i gości - nie potrafiłaby rozpoznać.
82
Te nieliczne wspomnienia były żywe, ale bardzej przypominały sen niż rzeczywistość. Molly nie pamiętała żadnej komnaty, włącznie ze swoją sypialnią, choć na pewno ją miała. Odwiedzała przecież Bessie w dziecinnym pokoju, a nie mieszkała z nią razem. Trzymała ją na rękach, a gdy mała spała w kołysce, przyglądała się jej z podziwem. Mimo to niechętnie powracała do wspomnień z dzieciństwa spędzonego w Dunsithe, zwłaszcza do tych dotyczących Bessie. W Dunakin spędziła większą część życia. Wydawało się jej niesprawiedliwe, że musi stąd wyjechać wbrew swej woli. Z drugiej strony w życie kobiety były wpisane zmiany. Molly przemknęło przez myśl, że niewiele obchodziła mężczyzn decydujących o jej losie, od chwili gdy uzyskiwali nad nią władzę. Wtedy przestawali się nią interesować. Zapewne Kintail był taki sam jak inni. Chciał tylka, by nie sprawiała mu kłopotów. Szczęśliwie nauczyła się stawiać na swoim - w Tantallon, Dunsgaith i Dunakin - więc dlaczego w Eilean Donan miałoby być inaczej, nawet gdyby apodyktyczny opiekun miał w tej sprawie odmienne zdanie? Odkryła w sobie tę zdolność w wieku sześciu lat i z czasem nauczyła się wykorzystywać ją w sposób perfekcyjny. Kintail przekona się, że nie może jej lekceważyć. Była zdana tylko na siebie, bo od Mackinnonów nie mogła spodziewać się pomocy. Wbrew temu, co powiedziała pani Mackinnon, nie traktowała jej i dziedzica Mackinnona jako swych przybranych rodziców. Oni sami też jej do tego nie zachęcali. Owszem, byli dla niej życzliwi, lecz ani na chwilę nie pozwolili jej zapomnieć o tym, że wciąż znajduje się pod kuratelą Donalda Groźnego. Również ich synowie ciągle jej przypominali, że pochodzi z kresów, a nie z pogórza i dawali jej do zrozumienia, że uważają mieszkańców pogórza za lepszych od kresowiaków. Uczyła się lepiej od nich i lepiej strzelała z łuku, więc niewiele sobie robiła z tych docinków, zwłaszcza że poza tym jej nie dokuczali. Nie uważała ich jednak za przybranych braci. Przez te
83
wszystkie lata kierowała się swoim zdaniem i chodziła własnymi drogami. Z jej poprzednich doświadczeń wynikało, że nawiązy wanie zbyt bliskich więzi jest nierozsądne, bo w każdej chwili ktoś może zabrać ją gdzie indziej. Teraz, gdy taka chwila właśnie nadeszła, mogła sobie pogratulować trzeźwego podejścia do życia. Dręczyła ją jednak obawa, że Kintail może nie zachować wobec niej takiego emocjonalnego dystansu jak Mackinnoni jego rodzina. Nie potrafiła też przekonać samej siebie, że z czasem stanie się on dla niej tylko obojętnym opiekunem. Na samą myśl o nim budziły się w niej dziwne, nieznane dotąd uczucia. Przez cały czas miała świadomość jego obecności w zamku, jak zatem będzie się czuć u niego w domu? Gdy to sobie próbowała wyobrazić, poczuła fizyczne podniecenie. Natychmiast skupiła się na pako waniu i zaczęła zdawkową rozmowę z panią Mackinnon i z Doreen, zdecydowanie odsuwając od siebie każdą myśl o Kintailu. Tak upłynęło popołudnie. Opiekunka była coraz bardziej zasapana. - Jesteś, pani, zmęczona. Z pewnością marzysz o swojej co dziennej poobiedniej drzemce, a przecież mamy jeszcze jeden dzień na dokończenie pakowania. Teraz chciałabym się umyć przed kolacją. Czuję się nieświeża. - To prawda, z przyjemnością odpocznę. Mam na to jeszcze całą godzinę - z ochotą podchwyciła jej propozycję pani Mackin non. Odsunęła z policzka siwy lok, rozejrzała się po sypialni i stwierdziła: - Nie przypuszczałam, że pakowanie twoich rzeczy zajmie nam tyle czasu. - Mieszkałam tu tyle lat, a poza tym bardzo hojnie obdarowy waliście mnie prezentami - przyznała Molly. - Nie wiadomo, czego będziesz potrzebowała w nowym domu. Nie chcemy, żebyś tam pojechała bez rzeczy, które możemy ci tu dać dla twojej wygody, ale Kintaila zapewne zaskoczy liczba koszy i sakw. - To dobrze. - Molly uśmiechnęła się promiennie. - Chcę, żeby był zaskoczony.
84
- Widziałam, jak zadrwiłaś sobie z niego przy obiedzie, wkła dając żółtą suknię, nie radzę ci jednak nie doceniać jego inteligencji. Większość życia spędziłaś z tymi, którzy pragną twojego szczęścia. Nie wiem, czy tak samo będzie w Eilean Donan. - Jeśli okaże się że mi tam źle, to napiszę do króla Jakuba i poproszę, żeby odesłał mnie z powrotem do was. - Molly uśmiechnęła się szeroko. - Żałuję, że nie będziesz mogła tego zrobić. - W oczach opiekunki rozbłysły łzy. Widząc je, Molly poczuła, ile traci. Czyżby przybrana matka dawała jej do zrozumienia, że pragnęła nawiązać z nią bliższą więź? Nie chciała się nad tym zastanawiać, żeby nie czuć jeszcze większego żalu. - Jesteś, pani, bardzo dla mnie życzliwa. Oby Kintail choć w połowie był dla mnie taki dobry - Ja też tego pragnę. - Pani Mackinnon otarła łzy i zwróciła się do Doreen, która układała rzeczy na łóżku: - Wychodzę, a ty ponaprawiaj wszystko w garderobie panny Molly, by mogła zabrać do Eilean Donan porządne rzeczy. - Tak, pani, zadbam o wszystko - zapewniła ją skwapliwie służąca. - Zostaw naprawianie i każ przygotować dla mnie kąpiel poleciła jej Molly, gdy tylko zamknęły się drzwi za panią domu. Przynieś mi tę czerwoną aksamitną suknię, którą miałam na sobie w święta Bożego Narodzenia; tę obszytą sobolim futrem. - Pani, jeszcze nigdy nie włożyłaś jej na zwykłą kolację. Jest na to zbyt okazała. Nasz dziedzic powiedział przecież, że ustawa zwalczająca zbytek zezwala wkładać sobole tylko z okazji świąt zaprotestowała Doreen. Molly machnęła ręką. - Jestem w świątecznym nastroju. Kintail kazał mi włożyć na obiad niebieską suknię. Gdy zjawiłam się w żółtej, oświadczył, że nie gniewa się tylko dlatego, ponieważ nie jest pewny, czy 85
zrozumiałam, iż wydał mi takie polecenie. Czy podobałoby ci się, gdybym włożyła na kolację niebieską suknię? - Może tę z niebieskiego jedwabiu, ozdobioną haftem? Jest ci w niej, pani, bardzo dobrze. - Wiem, ale Kintail tego nie zobaczy. Doreen, od początku będę z nim postępować tak, jak zamierzam. Nie będę tańczyć, jak mi zagra, więc przynieś czerwoną. Strzepnij ją i wyszczotkuj. Muszę wyglądać najlepiej, jak to tylko możliwe, by się przekonał, że ma do czynienia z kimś więcej niż tylko z potulną panienką.
Po kąpieli służąca pomogła jej włożyć wytworną, lamowaną sobolim futrem suknię z karmazynu. - Nie obawiaj się, on mnie nie zamorduje. - Molly próbowała uspokoić Doreen, która przyglądała się jej z dezaprobatą. - Chcę, by od razu pojął, że nie jestem bojaźliwą owieczką. Niech sobie zrobi z moim skarbem, co mu się żywnie podoba, naturalnie jeśli go znajdzie. - Czy naprawdę jesteś, pani, spadkobierczynią wielkiego mająt ku? Co to za majątek? - zainteresowała się Doreen. - Bóg raczy wiedzieć - odparła Molly z emfazą. - Pani Mackinnon twierdzi, że istotnie otrzymałam skarb, ale poszukiwacze przetrząsnęli cały zamek Dunsithe i nic nie znaleźli. Powiedziała mi, że Donald trzyma tam żołnierzy, by strzegli skarbu przed zrabowaniem. Teraz może się to zmienić, bo Kintail twierdzi, że nie interesuje go moja fortuna. Jeśli to prawda, to znaczy, że jest dziwnym człowiekiem. - Zgadzam się. Mężczyźni są chciwi - przytaknęła Doreen. - Przynieś mi kulkę aromatyczną - wydała polecenie Molly. Nie chciała rozmawiać o skarbie i nie była w nastroju, by wy słuchiwać jej zwierzeń na tematy osobiste. Gdy Doreen wyszła, roztarta na dekolcie i nadgarstkach odrobinę francuskich perfum o zapachu lilii, które dostała od Mackinnona 86
z okazji świąt Bożego Narodzenia. Gdyby ktoś ją spytał, dlaczego ich używa, udając się na zwykłą kolację, odpowiedziałaby, że po prostu lubi ten zapach. Nie przeszkadzało jej ani trochę, że kulka aromatyczna pachniała goździkami. Myślała o mężczyźnie oczekującym na nią w westybulu. Chciała mu udowodnić, że potrafi postawić na swoim, ale nie mogła sobie wyobrazić jego reakcji na czerwoną suknię z karmazynu, obszytą sobolowym futrem. Nękały ją złe przeczucia. Pod maską surowego zachowania Kintaila wyczuła wielką namiętność, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie należy on do mężczyzn tolerujących bunt. Czy jednak mógł ją zbesztać przy wszystkich, w westybulu, lub wyrządzić jej krzywdę? Doreen ponownie poprawiła oprawioną w srebro kulkę aroma tyczną, wiszącą na łańcuszku u boku Molly. - Przez chwilę chcę być sama - odprawiła ją Molly, poiryto wana przesadnym staraniem pokojówki. - Zostało mi niewiele czasu do wyjazdu z Dunakin. Wróć tu po kolacji i dokończ to, co masz jeszcze do zrobienia. - Tak, pani. - Doreen wyszła. Molly odetchnęła głęboko i podeszła do łukowego okna. Oparła kolano o wyściełaną ławę i wyjrzała na dwór. Próbowała przestać myśleć o Kintailu. Okno wychodziło na zachód, gdzie rozciągało się pasmo Cuillin, z surowymi postrzępionymi szczytami. Obłoki mgły unosiły się wokół nich jak żywe istoty. Były jedynym świadectwem wczoraj szego deszczu. Wydawało się, że opadają coraz niżej, wraz z tym, jak w zapadającym zmroku zorza na niebie ciemnieje. Przy takiej pogodzie nic nie mogło powstrzymać Kintaila przed zabraniem stąd Molly w czwartek po obiedzie.
Nie ma sensu martwić się na zapas, choć musisz opuścić to miejsce - wyrwał ją z zadumy znajomy głos.
87
Na leżącej na ławie poduszce spostrzegła maleńką pulchną kobietkę, opierającą się o kamienne obramowanie okna. Tym razem wróżka nie była większa od lalki, ale tak samo jak po przednio trzymała w ręku tajemniczy patyczek zakończony białą główką, z której unosiła się smużka przyjemnie pachnącego szarobiałego dymu. - Dlaczego nie dajesz mi spokoju? - spytała z wyrzutem Molly, starając się przypomnieć sobie jej imię i nazwisko. Miałam nadzieję, że jesteś tylko snem na jawie lub przywidzeniem. - Maggie Malloch nie jest żadnym snem czy przywidzeniem. Gdy rozmawiałyśmy poprzednim razem, zaczęłam ci wyjaśniać różne rzeczy, ale przerywałaś mi niegrzecznie. Przypomnij sobie. - Ja ci przerwałam? - Tak, bo ciągle mówiłaś o duchach, które nie należą ani do mojego, ani do twojego świata. Nie rób tego więcej, jeśli chcesz wysłuchać, co mam ci do powiedzenia. - Postaram się - przyrzekła Molly, choć nie przypominała sobie, o jakich duchach mówiła. Uważała za wystarczająco złe to, że w jakiś tajemniczy sposób wyczarowywała tę kobietkę. Nigdy nie widziała dziwniejszych od niej istot. Nie potrafiąc ukryć ciekawoś ci, spytała: - Co to za przedmiot, który trzymasz w dłoni? - Nazywa się fajka. - Maggie zaciągnęła się ponownie. - To dobra rzecz, choć pochodzi z dalekiego kraju. Tam ludzie palą ją często, a w tych stronach nie będzie jej jeszcze przez parę ładnych lat. Czy pamiętasz, co ci powiedziałam poprzednio - o mnie i o świecie, do którego należę? - Powiedziałaś, że jesteś duchem domowym z kresów, że z poczucia obowiązku przybyłaś wraz ze mną na pogórze i że twój syn, Claud, ponosi odpowiedzialność za mój wyjazd z Dunakin. Nie rozumiem jednak, czemu tak mówisz, skoro opuszczam to miejsce z powodu urzędowego nakazu króla? - Przecież miałaś takie życzenie, gdy wyszłaś wczoraj w nocy z ceilidh - odparła zagadkowo Maggie.
88
- Życzenie? Jakie życzenie? Jak coś, co się działo po ceilidh, może mieć związek z wydaniem przez króla Jakuba takiej decyzji, skoro monarcha musiał podjąć ją o wiele wcześniej? - Potrafię uprzedzać zdarzenia; Nie ciebie obwiniam o decyzję Jakuba, bo ta karygodna psota Clauda to skutek jego ulegania cielesnym żądzom. Przedstawiłam ci tę jego słabość poprzednim razem. Smutno mi, że muszę to powiedzieć o własnym synu, ale on nie ma dość rozumu, by mógł sam wymyślić coś takiego. - Skutek ulegania cielesnym żądzom? - Tak, a to jest coś takiego, czego należy się wstydzić. Uważam, że Clauda nakłonił do tej psoty ktoś, kto chce oddać skarb Dunsithe w ręce Fina Mackenzie. Mężczyźni w celu zaspokojenia cielesnych żądz robią rzeczy, których nigdy by się nie podjęli, działając z innych pobudek. Zwykle żałują tego, co zrobili, gdy jest już za późno, by się wycofać. - I teraz też jest na to za późno? - Niestety, tak. Król wydał już urzędowy nakaz, a Kintail podjął stosowne kroki, nieprawdaż? A co zrobi ten łajdak, Donald Groźny, gdy się zorientuje, co się stało? Czy nie wyśle do Eilean Donan żołnierzy, którzy przed kilkoma miesiącami zabili ojca Kintaila, bo będzie chciał odzyskać tak cenną podopieczną? - Skoro twój Claud ma taką moc, by wpływać na decyzje króla, to dlaczego nie przywróci poprzedniego stanu?- spytała na chmurzona Molly. - Bo nie ma takiej mocy. Zrobił to razem z kimś. Teraz pozostaje nam tylko poradzić sobie jak najlepiej z zaistniałą sytuacją. To miałam na myśli, kiedy powiedziałam ci, że Claud usłyszał twoje życzenie. - Ale... - Nie przerywaj mi - powiedziała Maggie surowym tonem. Uprzedziłam cię poprzednim razem, że nie mogę zbyt długo występować w widzialnej postaci. Gdybyś miała dar jasnowidzenia, nie musiałabym się tak wysilać, ale nie masz. Inspirując króla do 89
działania, Claud naraził się Kręgowi, który rządzi naszym klanem. Członkowie Kręgu nie uznają wybryków w wypadku spraw pod legających władzy króla i wielu z nich wystąpiło przeciwko Claudowi. Na szczęśliwie przekonałam ich do tego, by dali mojemu synowi szansę poprawy. Niestety, ten lekkomyślny chło pak obraził się na mnie, gdy powiedziałam, że powinien rzucić swoją niegodziwą dziewczynę, a faktycznie dziwkę, z którą folguje swoim cielesnym żądzom. Udał się na ceilidh, na którym byłaś. Gdy wyszłaś z chaty, powiedziałaś do siebie, że chciałabyś poznać prawdziwego bohatera, dokonującego wielkich czynów, zdolnego zabijać smoki. Claud usłyszał to twoje życzenie. - To było marzenie. Chcesz mi powiedzieć, że twój syn po stanowił sprawić, by się spełniło, i postawił na mojej drodze Kintaila? - zdumiała się Molly, przypomniawszy sobie, że istotnie wyszeptała takie życzenie. - Coś w tym rodzaju. - Maggie skrzywiła się. - Przyznaję, że dla kogoś zdrowo myślącego jest to absurd. Niestety, bez wątpienia mój Claud uznał, że naprawi swój błąd, jeśli dostrzeżesz w Kintailu bohatera, o jakim marzysz. Wiedziałam, że sprawa jest bez nadziejna, toteż zawczasu interweniowałam... - Ty? - Oczywiście. - Maggie rozbłysły oczy. - Obawiałam się, że zadurzony w kobiecie Claud może przysporzyć dalszych kłopotów, więc czuwałam nad sytuacją. Gdy Kintail wziął cię za służącą i próbował uwieść, spłoszyłam konia, by go zrzucił. - A później przywróciłaś mu przytomność - dokończyła za nią Molly. Już zaczynała jej wierzyć, niejako wbrew przekonaniu, że takie rzeczy nie mogą się zdarzać. - No właśnie. Claud ma szczęście, że dysponuję taką mocą. Wiele osób w moim świecie może na odległość wyjąć z cudzego oka pyłek czy zatamować komuś krew, ale tylko nieliczni potrafią dokonywać takich rzeczy jak ja. Mój syn jest szalony, bo próbuje mnie naśladować, nie mając mojej mocy. 90
- A czy nie możesz sprawić, by Kintail nie chciał już być moim opiekunem? - Nie, ponieważ nie potrafimy wpływać na ludzkie uczucia. Umiem przemienić biały obłoczek w groźną chmurę burzową, ale nie mogę sprawić, by człowieka zaczął obchodzić ktoś, kto go nie obchodzi, czy też by powstrzymał się od chciwości i gniewu, a nawet od chuci, jak mój Claud. Ach, gdybym tak mogła to robić... - Rozumiem. - Molly westchnęła. - Zatem nie możesz sprawić, by Kintail był zachwycony, widząc mnie w tej sukni, skoro kazał mi włożyć niebieską? - Nie mogę. - Maggie znowu rozbłysły oczy. - Claud może mieć rację w jednej sprawie. Otóż pomogłoby, gdybyś zakochała się w tym łobuzie. Zobaczyłabyś swoją przyszłość w jaśniejszych barwach. Molly roześmiała się. - Na litość boską! Chyba nie sądzisz, że istnieje najmniejsza... przerwała, bo Maggie nagle znikła. Rozległ się zamkowy dzwon, wzywający na kolację.
F in zaklął pod nosem na widok Molly, gdy weszła do wes tybulu w szkarłatnej sukni obszytej sobolami. Wiele osób w Dunakin mogło wiedzieć, że kazał jej włożyć niebieską. Ze swojego miejsca przy stole na podwyższeniu widział, że na jej widok wszystkie głowy odwróciły się w stronę drzwi. Wcale się temu nie dziwił. Zaplotła swe piękne włosy w gruby warkocz i przerzuciła go przez ramię. Wspaniale błyszczał w migotliwym świetle pochodni. Wyglądała cudownie. Jeśli jednak chciał nadal być panem w swoim domu, w Eilean Donan, to musiał natychmiast, w jasny sposób przedstawić jej swoje stanowisko. Siedzący obok niego Patrick odchrząknął. Fin zerknął na niego i dostrzegł w jego oczach najwyższe uznanie. Najwyraźniej Patrick 91
doskonale rozumiał intencje Mary Gordon. Fin zacisnął zęby, ale nie mógł zaprzeczyć, że w szkarłatnej sukni było jej jeszcze lepiej niż w żółtej. Szła wolno, unikając jego spojrzenia, co znaczyło, że nie straciła całkiem rozsądku. Była nieziemsko atrakcyjną kobietą o zmysłowych ruchach, smukłą i pełną gracji. Żaden z obecnych mężczyzn nie mógł oderwać od niej wzroku. Finowi przychodziła do głowy tylko jedna rzecz, dzięki której mógł pokazać tej dziewczynie, że jest od niego zależna. Poczekał, aż podejdzie do stołu, i odwrócił głowę do Mackinnona. - Sir, zmieniłem zdanie. Wyjeżdżamy jutro o świcie-oświad czył dobitnie. Molly spojrzała na niego z gniewem. Miał ochotę nią potrząsnąć, nie odważył się jednak nawet jej dotknąć, bo tak go podniecała, że gdyby to zrobił, zapomniałby o obowiązku opiekowania się nią i całkiem straciłby rozsądek. Wyprowadziłby ją z westybulu i nauczył... - Ależ ona jeszcze się nie spakowała! - głos Mackinnona przerwał jego marzenia. - Z pewnością jeden dzień dłużej... - Możecie przysłać do Eilean Donan wszystko, czego nie zdąży spakować do rana - warknął, spoglądając na Molly surowo. - Sir, jeśli ta demonstracja ma mi pokazać, że nie tolerujesz buntu nawet w tak drobnej sprawie jak ubiór, to tracisz czas. A jeśli jest to pokaz siły, to nadużywasz swojej władzy - oświad czyła ze złością. - Nic takiego nie miało wpływu na moją decyzję. - Jestem innego zdania - obstawała przy swoim Molly. - Sir, wkrótce muszę odbyć posiedzenie sądu w mojej baronii. Chciałbym, żebyście mogli zatrzymać tu pannę Gordon dłużej, ale, niestety, czekają mnie liczne obowiązki i rozważniej będzie wyjechać stąd wcześniej - usprawiedliwiał się przed gospodarzem, nie spuszczając oczu z Molly. Patrzyła na niego ze złością, przekonana, że on nie zmieni 92
zdania. Zirytował ją nagłą zmianą planów, lecz nie kwestionowała jego decyzji. Kintail musiał przyznać, że nie brak jej rozsądku. A więc wygrał tę ważną bitwę. Odwrócił się do gospodarza, który nieśmiało zasugerował, że przewiezienie rzeczy Molly do Eilean Donan będzie wymagało dodatkowej łodzi lub nawet dwóch. Gdy dziewczyna uparcie milczała, zaczął się zastanawiać, o czym ona myśli. Zapewne przyswajała sobie lekcję właściwego zachowania. Pragnął usłyszeć jej głos, ale nie chciał, żeby znowu wytykała mu ąpodyktyczność. Wmawiał sobie, że zrobił tylko to, co powinien, gdy jednak po kolacji powiedziała Mackinnonowi „dobranoc", a jemu tylko skinęła głową, wieczór stał się dla niego nudny nie do zniesienia. Jakby tego było mało, gospodarz z łatwością dwukrotnie wygrał z nim w szachy.
W zamku Stirling dwór Jakuba V również zasiadł do kolacji. Jednakże sam król w niej nie uczestniczył, bo zażywał swej najbardziej ulubionej od trzynastego roku życia rozrywki, kiedy to jego opiekun, hrabia Angus, wprowadził go w świat rozkoszy, której dostarczają kobiety. Jakub akceptował swego ojczyma tylko w tej roli i odtąd delektował się seksem. Nie zmienił swych zwyczajów, pomimo że obecnie miał dwadzieścia siedem lat i niemal od roku był żonaty. - Nell, jesteś całkiem urodziwą dziewczyną! - pochwalił swoją towarzyszkę. - Przysięgam, że jeszcze nie widziałem takich jędr nych i gładkich cycków, i takich sterczących. -Pogładził jej piersi i pochylił się, by je pocałować. Jego Królewska Mość zdradzał wszelkie oznaki zadurzenia. Roznamiętniona Eleanor Douglas Gordon, obecnie lady Percy, westchnęła z ulgą. Podjęła wielkie ryzyko, przybywając do Stirling, nie wątpiła bowiem w to, że angielski król, Henryk VIII, otrzyma relację z jej 93
wizyty na dworze króla Szkocji. Wszędzie miał szpiegów. A gdyby ją otrzymał, to wkrótce dotarłaby także do jej brata, hrabiego Angusa. Nell bała się Henryka VIII, tak jak bali się go wszyscy, którzy się z nim zetknęli, ale jeszcze bardziej bała się Angusa. To, że król Szkocji ma słabość do płci pięknej, nie było dla nikogo tajemnicą. Ale nadal pałał takim gniewem na Angusa, że nikt, kto nazywał się Douglas, nie mógł czuć się w Szkocji bezpiecznie, a zwłaszcza siostry hrabiego, obojętne czy z prawego, czy z nieprawego łoża. Fakt, że ojciec Angusa i Nell nie ożenił się z jej matką, nie stanowił przeszkody, gdy brat wydawał ją za mąż za lorda Gordona, a następnie za starego lorda Percy z wpły wowego angielskiego rodu. Obecnie, ku swemu zadowoleniu, Nell była wdową. Jej wysokie urodzenie nie stanowiłoby dla Jakuba przeszkody, gdyby zechciał ją oskarżyć o czary i kazał spalić na stosie, co przed dwoma miesiącami spotkało jej przyrod nią siostrę, Janet Douglas. Szczęśliwie dotarła ze swą misją do Stirling. Konno przebyła drogę z angielskiego hrabstwa Northumberland do Edynburga, gdzie zjawiła się wczoraj w towarzystwie trzech osób. Ponieważ, jak się okazało, dwór przeniósł się do Stirling, udała się tam po krótkim nocnym odpoczynku. O wschodzie słońca jej oczom ukazała się potężna forteca Stirling, usadowiona na skalistym płaskowyżu jak śpiący lew. Przejeżdżająca ulicami miasta czwórka jeźdźców nie wzbudziła zainteresowania mieszkańców, z czego Nell bardzo się ucieszyła. Nie pojawiła się w Stirling od czasu, gdy Angus był opiekunem nieletniego króla, ale wszystko wyglądało tu tak samo jak wtedy. Stukot młotków towarzyszący wbijaniu w deski gwoździ świadczył o wprowadzaniu jakichś zmian. Na uwagę zasługiwało jednak tylko to, że krata w bramie zamku była podniesiona, a zwodzony most został spuszczony, co za rządów Angusa wydawało się nie do pomyślenia. Oczywiście, podwójna brama była zamknięta, ale wystarczyło, 94
że Nell krzyknęła, kim jest, by ją wpuszczono wraz z osobami towarzyszącymi. Niebawem przekroczyli zwodzony most i wje chali na przedni dziedziniec, który nie zmienił się od czasu jej ostatniego pobytu, choć trwały tu prace renowacyjne. Na dziedzińcu wewnętrznym wszystko było po staremu, jak kolwiek panował tu ruch i gwar. Kazała dwóm towarzyszącym jej żołnierzom zająć się końmi i bagażem, a sama wraz ze służącą udała się do przydzielonej jej komnaty, gdzie spędziła rano, przygotowując się do spotkania z królem. Gdy przed pierwszą szła do wielkiego westybulu, uderzył ją widok wielu modnie ubranych osób, lecz nie zwracała na nie uwagi. Przyjechała tu, żeby spotkać się z Jakubem. W wieku trzydziestu czterech lat nadal była uderzająco piękną kobietą, wiedziała jednak, że pomimo to nie powinna pozostawiać niczego przypadkowi. Jakub potrafił ocenić kobiecą urodę. Choć Nell była od niego o siedem lat starsza, nie sądziła, że go rozczaruje. Nie wyglądała na swój wiek, a poza tym król cenił u kobiety doświadczenie i fantazję, a tych Nell nie brakowało. Im kobieta była dojrzalsza, tym większe były jego oczekiwania w tych dwóch sferach. Zgodnie z tym, czego Nell się spodziewała, w jej delikatnych, wypielęgnowanych dłoniach Jakub stał się podatny jak wosk. Gdy tylko na niego spojrzała, uświadomiła sobie, że zapomniała, jaki jest przystojny - wysoki, dobrze zbudowany i ujmujący. Nie widziała go od czasów, gdy był rudowłosym i niebieskookim młodzieńcem. Zapowiadał się wówczas na pięknego mężczyznę i istotnie takim się stał, a nie zawsze tak się działo z młokosami. Wstrzymała oddech. Na szczęście okazało się, że pamiętał jej nazwisko, gdy herold ją zapowiedział, i dokładnie wiedział, kim ona jest. Gdy wykonała przed nim głęboki dworski ukłon, z ulgą stwierdziła, że wzbudziła jego zainteresowanie. Pochyliła głowę w geście uległości. Po Ghwili odważyła się na niego spojrzeć spod trzepocących rzęs i zobaczyła, że Jakub wpatruje się w jej dorodne 95
piersi wyeksponowane w wydekoltowanej niebieskiej sukni z aksamitu. Odetchnęła głęboko, by wydały się większe, i usły szała westchnienie króla. Wiedziała już, że dobrze go oceniła. Wszak zamówiła tę suknię specjalnie na spotkanie z nim, tak odważnie wydekoltowaną po to, by miał poczucie, że w każdej chwili jej piersi mogą uwolnić się od zakrywającego je ma teriału. Uśmiechnął się z podziwem i podał jej rękę, pomagając wejść na podwyższenie. Niestety, ku jej rozczarowaniu po chwili oddał ją pod opiekę jednemu z panów ze swojej świty, który pod prowadził ją do stołu. Podczas obiadu starała się sprawiać wrażenie zadowolonej z jego towarzystwa. Cierpliwie znosiła nawet pap laninę pewnej szczególnie irytującej damy, wymyślnie uczesanej i ubranej, która niestosownie natarczywie przedstawiła jej siebie i swoje dwie nieśmiałe córki. Nie raczyła nawet zapamiętać ich nazwiska. Westybul był wypełniony ludźmi. Tkwili oni tu, wraz z królem, do późnego popołudnia. Doradcy Jakuba często wywoływali go na zewnątrz, od kiedy rozeszły się pogłoski, że na zachodnim pogórzu jest niespokojnie, gdyż Donald Groźny nakłania tamtejsze klany do pomocy w walce o odzyskanie lordostwa wysp. Nell uważnie słuchała wszystkiego, o czym mówiono, przera żona, że już istnieją tak poważne podejrzenia dotyczące działal ności Donalda. Zarazem była pełna nadziei, że zrobi ze zdobytych tu informacji dobry użytek. Uważała teraz, że bez względu na opinię Angusa i Henryka VIII postąpiła słusznie, przybywając najpierw do Stirling, a nie zaczynając od samotnej wyprawy na zdradzieckie pogórze. Nie spodziewała się już ponownej rozmowy z Jakubem przed kolacją, gdy nagle podszedł do niej i szarmancko podał jej ramię. - Ufam, pani, że nie masz nic przeciwko naszej rozmowie na osobności. Jest tyle spraw do omówienia - szepnął jej do ucha, gdy z uśmiechem wzięła go pod ramię. 96
- Wasza Królewska Mość, twoje życzenie jest dla mnie roz kazem - odpowiedziała uniżenie. Jakub zaśmiał się głośno. - Obiecuję, że sprawdzę, czy mówisz prawdę. Zaprowadził ją do swoich prywatnych apartamentów. - Mam nadzieję, że dobrze się rozumiemy - oświadczył, gdy zaryglował drzwi. - Oczywiście, Wasza Królewska Mość. Jestem do usług. Bez słowa obnażył jej piersi i wyraził życzenie, by pomogła mu się rozebrać. Całkowicie mu podporządkowana, wykonała to, a także i inne polecenia. W łóżku pieścił i całował jej piersi, a gdy się roznamiętnił, posiadł ją. Przytłaczał ją swoim ciężarem tak długo, że w końcu spróbowała się uwolnić. - Nie wierć się - powstrzymał ją. - Lepiej mi powiedz, jak to się stało, że nie pamiętam, bym dał ci pozwolenie na powrót do Szkocji. - Wasza Królewska Mość, nie wiedziałam, że muszę mieć takie pozwolenie - wyszeptała. Ze strachu serce biło jej jak oszalałe. - Po prostu wróciłam do ojczyzny. - Więc po co zjawiłaś się w Stirling? - Żeby prosić o wybaczenie, skoro go potrzebuję, i o łaskę, skoro jej nie mam - oświadczyła, siląc się na spokój i opanowanie. Jakub przez chwilę przyglądał się jej uważnie. - O łaskę, pani? - Zmarszczył czoło i dodał z drwiną: - Ufam, że nie prosisz o nią dla swojego brata. - Nawet by mi za to nie podziękował - odpowiedziała szcze rze. - By prosić o zgodę na powrót Angusa do Szkocji, musiałabym nie wierzyć w mądrość Waszej Królewskiej Mości. Mówiąc prawdę, tak samo jak Wasza Królewska Mość nie mam powodu, by mu ufać. Zawsze podle mnie wykorzystywał. Jakub położył się na boku. - Więc czego ode mnie chcesz? - Utkwił w niej przenikliwe spojrzenie. 97
Nareszcie nadszedł właściwy moment. Nell miała suche usta, ale nie odważyła się zwilżyć ich językiem, by król się nie zorientował, jak jest zdenerwowana, i nie wyciągnął z tego właściwych, czyli niekorzystnych dla niej wniosków. - Mam nadzieję, panie, że mogę być dla ciebie użyteczna, a przy okazji być może osiągnąć także swój cel. - W jaki inny sposób możesz być dla mnie użyteczna, niż byłaś dzisiaj, w łóżku? - Donald Groźny... O ile mi wiadomo, panie, obawiasz się, że on może wywołać konflikt, a nawet rozpocząć walkę zbrojną o odzyskanie tytułu. - Zgadza się. - Jakub się nachmurzył. - Miałem nadzieję, że uda mi się żyć z nim w przyjaźni. Niestety, ten zdrajca zwrócił się przeciwko mnie. Czy wyobrażasz sobie, pani, że mogłabyś być szpiegiem w jego domu? - Może Wasza Królewska Mość o tym zapomniał, ale moja córka przebywa pod jego opieką. - Nie masz, pani, innych dzieci? - spytał cicho po długiej chwili milczenia. - Urodziłam Gordonowi dwie córki, ale młodsza zmarła wkrótce po tym, jak Angus mi je odebrał. Nie mam dzieci z lordem Percy, bo był stary, gdy wyszłam za niego za mąż. Została mi tylko Molly. Powiedziano mi, że jeszcze jest panną. Sądzę, że Donald pozwoli mi zobaczyć się z nią. - Nell, czy wiesz, co stało się z majątkiem Molly? - Nie - odpowiedziała stanowczym tonem, patrząc mu w oczy. - Nigdy nie wiedziałam, gdzie Gordon trzyma swoje bogactwa. Po jego śmierci zorientowałam się, że gdzieś ukrył nawet moje klejnoty. Wszystko inne znikło z Dunsithe, włącznie z meblami. - Trudno mi wierzyć komukolwiek z Douglasów - wyznał król. - Czy nie jest możliwe, że wszystko zagarnął Angus? - Nigdy nie zauważyłam niczego, co by na to wskazywało 98
powiedziała z przekonaniem. - Błagam cię, panie, pozwól mi udać się do córki. - Podejrzewam, że powoduje tobą coś więcej niż tylko miłość do niej - stwierdził przebiegle. - Tyle mogę, pani, dla ciebie zrobić, ale muszę się nad wszystkim zastanowić. Poza tym jest jeden mały problem. Milczała, nie chcąc prosić, by jej powiedział, o co chodzi. W jej żyłach płynęła krew Douglasów; miała dumę tego rodu. - Donald Sleat nie jest już opiekunem twojej córki - poinfor mował ją łagodnym tonem, jakby zrozumiał powód jej milczenia. - Więc kto nim jest? - Pani, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Zmusiła się do uśmiechu. Jakub zwodziłby ją jeszcze dłużej, gdyby wiedział, jak ważna jest dla niej jego decyzja. Miała nadzieję, że będzie się nią interesował na tyle długo, by zdążyła otrzymać to, na czym jej zależało. Jako wdowa po lordzie Percy miała większą swobodę niż kiedykolwiek. Nie chciała stracić ani odrobiny tej wolności, ale oczywiście potrzebna jej była wymagała niezależność, a o nią kobiecie było najtrudniej.
7
-F in i jego ludzie wstali przed świtem i załadowali na łodzie rzeczy Mary Gordon. Niebo było pochmurne, a powietrze wilgotne od mgły, którą rozpraszali światłem pochodni, krążąc między zamkiem a nabrzeżem. Większość rzeczy spoczywała już w pożyczonych od Mackinnona dwu galerach. Tych używanych na pogórzu Szkocji nie należało mylić z wielkimi galerami weneckimi, gdyż miały wysokie dzioby, przypominały raczej długie i męskie łodzie wikingów. Można było nimi wiosłować i żeglować, co było niezwykle użyteczne w komunikacji między wyspami. Fin spał źle i teraz z trudem panował nad gniewem. Po kolacji Mary Gordon poszła od razu do siebie, a gospodarz przez kilka godzin ogrywał go w szachy. Jakby jeszcze tego było mało, zaczął mu udzielać rad. - To dobra dziewczyna - pochwalił Molly. - Być może - skwitował jego słowa Fin. Nie chciał im zaprze czać, bo nic by przez to nie zyskał. - Nie układają się jej stosunki z tobą, bo boi się wyjechać. Nie zna cię przecież, młodzieńcze. Najlepiej zrobisz, jeśli będziesz traktował ją łagodnie. 100
- Nie jestem potworem, sir, ale kobiety mają obowiązek oka zywać posłuszeństwo tym, którzy sprawują nad nimi władzę. Ona musi się tego nauczyć dla własnego bezpieczeństwa, a przyjdzie jej to łatwiej, jeśli nie będzie mi się przeciwstawiała - wyłożył otwarcie swoje stanowisko. Gdy teraz rozmyślał o tym, nadzorując pakowanie rzeczy do łodzi, uznał, że słusznie był twardy. Stracił matkę w dzieciństwie, ale z doświadczeń, jakie miał z innymi kobietami, wynikało, że biorą dla siebie tyle wolności, na ile pozwoli im mężczyzna. Co więcej, utwierdził się w przekonaniu, że jeśli mężczyzna nie panuje nad swoimi domownikami, to nie potrafi też panować nad nikim innym. Spoczywała na nim wielka odpowiedzialność i miał poważne obowiązki w Kintail. Nie mógł pozwolić na bunt jednej rozpusz czonej dziewczyny, ale nie to spędzało mu dziś w nocy sen z powiek, tylko myśl o jej smukłej, kobiecej sylwetce i pragnienie, by zobaczyć ją nagą, zanurzyć dłonie w jedwabistych włosach i głaskać delikatne ciało. Jego wyobraźnia uparcie powracała do Mary Gordon bez względu na to, jak starał się skupić na czymś innym. Westchnął, próbując powrócić do rzeczywistości. W drodze powrotnej do Eilean Donan mieli mu towarzyszyć wioślarze i żołnierze Mackinnona, płynący w trzeciej łodzi jako ochrona, na wypadek gdyby Donald Groźny napadł na konwój, dowiedziawszy się w jakiś sposób, że król odebrał mu opiekę nad panną Dunsithe. Było jasne, że w takim wypadku dotychczasowy opiekun dziewczyny natychmiast podejmie działanie. Fin miał nadzieję, że zdoła z nią dotrzeć do swojej twierdzy, zanim Donald spróbuje ją odbić, naturalnie jeśli dziewczyna do tego czasu sama nie ucieknie. Nie mógł zasnąć również z tego powodu, że obawiał się o bezpieczeństwo Mary Gordon i o jej ewantualną ucieczkę. Gniew, jakim zapałała do niego wczoraj wieczorem, zapewne się nie wypali, tylko wybuchnie ze zdwojoną siłą. Dała mu przecież 101
jasno do zrozumienia, że nie podporządkuje się łatwo jego władzy ani w ogóle władzy żadnego mężczyzny. Bez przyjemności pomyślał znowu o tym, że do jego obo wiązków jako opiekuna Molly należało znalezienie dla niej odpowiedniego męża, najlepiej takiego, z którym związek byłby dla niego korzystny. Ale najpierw musiał tę dziewczynę nau czyć liczenia się z jego zdaniem, tym samym ze zdaniem przy szłego męża, którego władzy będzie podlegała. Najwyraźniej nie była przygotowana do małżeństwa, bo skoro nie nauczyła się podporządkowywać mężczyźnie, to uniosłaby zaczepnie podbródek na widok samego króla Jakuba, gdyby ten kiedyś pofatygował się na pogórze i zażądał, aby przed nim uklękła. Na myśl o tym Fin poweselał, niestety na krótko, bo rzeczywis tość nie skłaniała go do śmiechu. Słaba płeć była zależna od mężczyzn, którzy musieli jej zapewnić ochronę. I właśnie za to miała im okazywać ślepe posłuszeństwo, o czym Fin był świę cie przekonany. Zwykłe poczucie obowiązku podpowiadało mu, że musi okazać Mary Gordon, gdzie jest jej miejsce. Mackinnon tylko ją zepsuł, wyświadczając jej przez to niedźwiedzią przysługę. Reakcja króla Jakuba na wszelką impertynencję z pewnością nie byłaby dla niej miła, ale Mary Gordon powinna się liczyć nie tylko z jego reakcją, lecz z reakcją każdego innego mężczyzny, który mógł zrobić to, co uważał za stosowne, by ukarać kogoś za bezczelność. Każdy szkocki baron, a Fin nim był, miał prawo stosowania kary śmierci i szybko mógł położyć kres czyjejś bezczelności, a mówiąc ściślej, czyjemuś życiu. Na myśl o tym, że taka nadzwyczajna piękność mogłaby zawisnąć na szubienicy, Fin popadł w ponury nastrój, a nawet poczuł mdłości. Postanowił dołożyć wszelkich starań, by Molly stała się potulna jak owieczka. Należał do ludzi, którzy nie uchylają się od ciążących na nich obowiązków. Po śmierci ojca mężnie dźwigał brzemię odpowie dzialności za Kintail. I zamierzał dźwigać brzemię odpowiedzial102
ności za pannę Dunsithe, bez względu na to, jak działała na jego zmysły. Nadszedł świt, gdy wraz z Patrickiem wrócił z nabrzeża do zamku, pozostawiając swoich ludzi, by pilnowali ładunku. W wes tybulu domownicy jedli śniadanie. Fin poszukał wzrokiem Molly, a gdy jej nie znalazł, zacisnął zęby ze złością. Wzmogły się jego obawy. Gdyby gospodarz pomógł jej uciec, Fin nie mógłby wziąć na nim odwetu. W obecnej sytuacji politycznej byłoby szaleństwem zaatakowanie któregoś z dziedziców na Skye, gdyż Donald Groźny mógł w każdej chwili rzucić do walki swoje wojsko i flotę. W końcu Fin spostrzegł Molly i poczuł wielką ulgę. Wszystko to świadczyło o tym, że martwi się o tę dziewczynę bardziej, niż powinien. Patrick zaśmiał się cicho. - Założę się, że widząc ją, poczułeś wielką ulgę. Mackinnon jest tak ogłupiały na jej punkcie, że mógł ją ukryć - dodał, jakby czytał w myślach przyjaciela. - Dobrze, że tego nie zrobił - odburknął Fin. - Naturalnie - przytaknął Patrick i dorzucił coś, co też się Finowi nie spodobało: - Gdyby ją ukrył, nigdy byśmy jej nie znaleźli, bo w tutejszych górach cholernie łatwo pobłądzić. Kryją w sobie wiele tajemnic. Fin wzruszył ramionami. Skoro Mary Gordon była w westybulu, nie miał ochoty myśleć o tutejszych górach. Popatrzył na jej zaczepnie uniesiony podbródek i z trudem powstrzymał uśmiech.
Molly zobaczyła go od razu, gdy wszedł do westybulu w towarzystwie sir Patricka, ale udawała, że ich nie widzi. Spod zmrużonych powiek patrzyła na nich, gdy szli do stołu. Wszyscy usuwali im się z drogi. W ich wyglądzie nie było specjalnej różnicy, stanowił on natomiast uderzający kontrast z wyglądem 103
pozostałych, gdyż od większości z nich byli lepiej zbudowani. Mieszkańcy pogórza, a zwłaszcza mężczyźni, górowali nad Molly wzrostem. Oczywiście Kintail także, ale miała poczucie, że on góruje nad nią nie tylko fizycznie, co uważała za skutek jego skłonności do zastraszania innych. Nagle przyszło jej do głowy, że może koń zrzucił go z powodu zbyt dużej wagi, zaraz jednak przypomniała sobie, co powiedziała jej Maggie Malloch. Wes tchnęła. Nadal nie wiedziała, czy ta kobietka jest tylko wytworem jej bujnej wyobraźni, czy też istnieje realnie i dzięki swej mocy może obronić ją przed Kintailem. Zanim wstała z łóżka, przywoływała Maggie Malloch. Chciała ją nakłonić do opóźnienia wyjazdu do Eilean Donan. Niestety, nie udało się jej. Jeśli nawet wróżka ją słyszała, to nie raczyła się zmaterializować. Na śniadanie Molly przełknęła zaledwie kromkę chleba. Mackinnon nalegał, żeby zjadła porządny posiłek, ale nie była głodna. Zupełnie straciła apetyt. Gdy Kintail rozglądał się po westybulu, wiedziała, że szuka jej, a nie kogoś innego. Dlatego pośpiesznie zaczęła rozmawiać z dzierżawcami, którzy przybyli do zamku, żeby się z nią pożegnać. Choć słuchała, co mówią, czuła, że on może na nią patrzeć, i przechodziły jej ciarki po plecach. Ciekawość zwyciężyła. Molly odwróciła się od dzierżawców, chcąc sprawdzić, czy Kintail już ją spostrzegł. Gdy napotkała jego spojrzenie, zadrżała, lecz zaraz przywołała się do porządku. Wyprostowała ramiona i uniosła podbródek. Zmrużył oczy, ale zrobił taką minę, jakby chciał się uśmiech nąć, lecz w porę się opanował. Zacisnął usta, wciąż jednak patrzył na nią przenikliwie. W końcu zaczęła żałować, że nie odwrócił od niej wzroku, bo sama nie potrafiła tego zrobić. Ogarnęła ją fala gorąca, jakby w pomieszczeniu nagle zapano wał straszliwy żar. Gdy Mackinnon wziął ją za rękę, aż podskoczyła. 104
- Wszystko wskazuje, że Kintail jest gotowy do drogi. Głos dziedzica przywrócił ją do rzeczywistości. - Jaka szkoda, sir, że ty i pani Mackinnon nie udajecie się tam ze mną! - wykrzyknęła spontanicznie i popatrzyła na niego, wyraźnie zalękniona. Przybrany ojciec miał smutną minę. - Ja też tego żałuję, lecz Kintail postanowił inaczej. Uznał, że będzie lepiej, jeśli pojedziesz sama. - Dobrze, że przynajmniej Doreen ze mną pojedzie. - Doreen też nie może pojechać, bo Kintail oświadczył, że zamek Eilean Donan nie jest wystarczająco duży, by mogła tam zamieszkać dodatkowa służąca. Przyrzekł mi jednak, że nie bę dziesz tam samotna. - Mackinnon unikał jej spojrzenia. - Chyba nie zamierza od razu wydać mnie za mąż? - Myśl o tym sprawiła jej ogromną przyjemność. Od dawna miała świadomość, że nadejdzie czas, gdy aktualny opiekun wyda ją za mąż, zapewne kierując się w większym stopniu dobrem swoim niż jej. Najbardziej zmartwiło ją to, że wyda ją za mąż właśnie Kintail, a nie Donald Groźny, i sama była tym zdziwiona. - Nie wyda cię od razu za mąż - zapewnił ją Mackinnon, najwyraźniej chętniej podejmując ten temat niż poprzedni. - Nie zamierza też ożenić się z tobą. Powiedział mi, że nie zastanawiał się jeszcze nad kandydatami do twojej ręki i dopóty, dopóki któregoś nie wybierze, będziesz miała osoby do towarzystwa. - Powiedział: „do towarzystwa"? - Tak. Molly zastanawiała się, czy nie zamierza zrobić z niej służącej, skoro w jego zamku nie było dość służby. Omal się nie roześmiała. Nie potrafiła wykonywać żadnych prac domowych. Kintail podszedł do nich. Był swobodny, jakby pozbył się napięcia, które w nim dostrzegła, gdy wszedł do westybulu. - Czy jesteś, pani, gotowa do wyjazdu? - spytał spokojnie. 105
- Skoro muszę. Dlaczego nie zgodziłeś się, żeby pojechała ze mną moja pokojówka? - Powiedziano mi, że za miesiąc wychodzi za mąż - odparł spokojnie. - Nie ma sensu zabierać jej do Eilean Donan, skoro będzie musiała wkrótce wrócić. A poza tym pewnie usychałaby z tęsknoty za narzeczonym. - Jest wobec mnie lojalna - stwierdziła Molly. - Mówiąc szczerze, nie zabieram jej właśnie z tego powodu — zażartował Kintail i uśmiechnął się tak, jakby miał ochotę się z nią przekomarzać. Z wrażenia aż nie mogła złapać tchu, bo jego uśmiech działał na jej zmysły jak najczulsza pieszczota, zarazem jednak nie mogła znieść żartów z tak ważnej dla niej sprawy. - Masz, panie, czelność przyznawać się do tego? - zwróciła mu uwagę ostrym tonem, by ukryć zmieszanie. Z jego twarzy znikł uśmiech. - Jeśli chcesz, pani, żeby z tobą pojechała, nie zakażę ci tego, ale będzie musiała dzielić z tobą niewielką sypialnię. Wątpię, by była dobrą towarzyszką w sytuacji, gdy rozstanie się z narzeczo nym, ale skoro nie obchodzi cię to, że będzie nieszczęśliwa... A więc uważał, że jest mało wrażliwa. Miała ochotę spolicz kować go. Nie przyszło jej do głowy, że Doreen może nie chcieć jechać z nią do Eilean Donan. Powróciło wspomnienie wyjazdu z Dunsithe, kiedy czuła strach i rozpacz, bo obcy ludzie zabierali ją z rodzinnego domu. Po tamtej, pełnej grozy nocy przez wiele tygodni milczała, tak więc z rozmysłem na pewno nie naraziłaby Doreen na rozstanie z bliskimi. - Może ktoś inny mógłby mi towarzyszyć? - zwróciła się do Mackinnona. - Pani Mackinnon z pewnością uznałaby za nie stosowną moją podróż w męskim towarzystwie. Powinnam mieć przynajmniej jedną towarzyszkę. - Twoja podróż w towarzystwie oficjalnego opiekuna będzie absolutnie stosowna. Nie dopuszczę, by stała ci się jakaś krzywda. 106
Moi ludzie w żadnym wypadku nie narażą cię na przykrości, zwłaszcza że będę przy tobie - wyjaśnił spokojnie Fin. Nie śmiała na niego spojrzeć. Nie mogła przecież powiedzieć, że najbardziej niebezpieczne może się okazać towarzystwo jego, czego nagle zaczęła się obawiać. Mackinnon miał niepewną minę. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że niewiele kobiet z Dunakin chciałoby się przenieść do Eilean Donan. Naturalnie, każda po słuchałaby rozkazu dziedzica, ale przecież Molly nie była jego córką, choć mieszkała w zamku przez wiele lat. Nie miała prawa niczego żądać od członków tego klanu. - Jeśli życzysz sobie towarzyszki, to zorientuję się, kto mógłby z tobą pojechać - łagodnym głosem wtrącił Mackinnon. - Nie, sir. - Molly nie chciała niczyjego współczucia. - Mam jednak nadzieję, że odwiedzisz mnie w Eilean Donan, wraz z panią Mackinnon. Pragnęłabym się z wami spotkać. - Oczywiście, wkrótce do ciebie przyjedziemy. - Przybrany ojciec spojrzał na Kintaila wymownie, by ten przypadkiem nie miał czelności odnieść się do zamierzonej wizyty z dezaprobatą. - Będziecie mile widziani - zaprosił go Kintail. - To nie jest przecież daleko. Przy sprzyjającym zachodnim wietrze podróż trwa zaledwie dwie godziny. Mackinnon potaknął. Skinął na giermka trzymającego płaszcz dziewczyny, a gdy chłopiec podał go pośpiesznie, troskliwie zapiął go jej pod brodą. Czule pogłaskał Molly po podbródku i spojrzał na nią załzawionymi oczami. - Będziemy za tobą tęsknić - wyznał. - Ja też będę za wami tęskniła - odparła zdumiona, że okazał uczucia wobec tak dużego zgromadzenia. Nie potrafiła już nic więcej powiedzieć. Cieszyła się z tego, że pani Mackinnon pożegnała się z nią wieczorem, tłumacząc, iż byłoby jej zbyt trudno odprowadzać ją do łodzi. Gdyby przybrana matka była tu teraz, prawdopodobnie cała we łzach, Molly nie zdołałaby zachować spokoju. 107
Gdy Kintail podał jej ramię, poczuła ulgę i wdzięczność. Zrobił to swobodnie, lecz zarazem stanowczo, czym pomógł jej wziąć się w garść. Zignorowała ten gest uprzejmości i wzięła za rękę Mackinnona. - Nie chcesz, sir, odprowadzić mnie do łodzi? - Oczywiście, że chcę. - Uścisnął jej dłoń i wyprowadził ją z westybulu. Kintailowi nie pozostało nic innego, jak udać się za nimi. Molly szła otoczona przez domowników, żegnając się z nimi serdecznie. Starała się nie patrzeć na Kintaila. Była niemal pewna, że usłyszała, jak w reakcji na jej zachowanie sir Patrick MacRae zaśmiał się cicho, a skoro tak, to Kintail zapewne wpadł w gniew. Uśmiechała się z tym większą przyjemnością. Mgła zasłaniała ostre szczyty Cuiłlin, natomiast pagórkowaty stały ląd za cieśniną majaczył jak groźny ciemny cień. Snująca się przy ziemi mgła tłumiła odgłosy kroków. Tylko plusk wody, rozbijającej się o nabrzeże, wydawał się taki sam jak zawsze. Nie rozlegały się żadne okrzyki, ale mieszkańcy osady wylegli z chat, by pożegnać się z Molly. Wszyscy, którzy ją otaczali, byli znajomi i bliscy. Będzie ich brakowało. Ku jej zaskoczeniu przy łodzi Mackinnona czekała na nią Doreen. Molly ucieszyła się, bo jeszcze się nie pożegnały. Wszak do ostatniej chwili sądziła, że pokojówka jedzie z nią do Eilean Donan. - Doreen, jak to miło cię zobaczyć! - Wyciągnęła do niej ręce. - Sądziłam, że pojedziesz ze mną. Jakoś mi nie przyszło do głowy, żeby cię o to poprosić. Po prostu uznałam, że jedziesz, i tyle. - Ja też, pani - oświadczyła stanowczym tonem pokojówka i spojrzała wymownie na młodego poważnego żołnierza. - Thomas powiedział mi, że dziedzic postanowił, abym tu została, bo uznał mnie za osobę niepotrzebną ci, pani, w Eilean Donan. Skoro mężczyźni sami za mnie zdecydowali, to przyszłam tu, aby ci, pani, powiedzieć, że pojadę, jeśli tylko chcesz, o ile naturalnie dziedzic mi nie zabroni. - Zerknęła nieufnie na Mackinnona. 108
- A więc, sir? - spytała go Molly. Spojrzał na Kintaila. Gdy Fin się zawahał, Molly westchnęła, pewna, jaka będzie jego odpowiedź. - Doreen, jak to miło z twojej strony, że sama zaproponowałaś swój wyjazd - pochwaliła ją wdzięczna jej za odwagę przyjścia tu i stawienia czoła im obu. - Naprawdę chciałabym, abyś ze mną pojechała, ale obawiam się, że musisz zostać. - Słyszałem, że wychodzisz za mąż - wtrącił się do rozmowy Kintail. Molly spojrzała na niego zaskoczona. Czy naprawdę nie miałby nic przeciwko wyjazdowi Doreen, gdyby nie wychodziła za mąż? Pokojówka ukłoniła mu się. - To prawda, sir, że zgodziłam się zostać żoną Thomasa MacMorrana, ale powiedziałam mu, że mam obowiązki wobec mojej pani. Służę jej od czasu, gdy byłyśmy dziećmi. Więc jeśli panna Molly mnie chce, a dziedzic pozwala, i... i pan, to Thomas po prostu musi poczekać, aż przestanę być jej potrzebna. Fin popatrzył pytająco na Mackinnona i Patricka, po czym przeniósł wzrok na młodego żołnierza, stojącego z ponurą miną obok Doreen. - Czy to ty jesteś Thomas MacMorran? - spytał go dla po rządku. - Tak, milordzie. - I co ty na to? Poirytowany żołnierz spojrzał na narzeczoną z naganą. - Jesteśmy po słowie, sir, i dziedzic zgodził się na nasz ślub. Doreen nie dała po sobie poznać, jak odebrała słowa Thomasa, lecz w napięciu spoglądała na Kintaila, jasno pokazując swoją determinację. - Czy MacMorran jest ci bardzo potrzebny, sir? - Fin zwrócił się do Mackinnona, ku zaskoczeniu Molly, która sądziła, że już pogrzebał nadzieje tej pary na wspólne życie. 109
- Jest mi potrzebny każdy, kto mi służy. Dlaczego o to pytasz? Mackinnon uniósł brwi. - Bo dla kobiety z mężem żołnierzem znajdę u siebie miejsce. Czy mógłbyś, sir, obejść się bez nich obojga? Mackinnon uśmiechnął się do Molly. - Zgadzam się pod warunkiem, że chłopak chce jechać. Dobrze włada mieczem, więc wolałbym go zatrzymać. Wszyscy spojrzeli na narzeczonego Doreen, który zrobił się czerwony jak burak i spuścił oczy. Gdy po chwili utkwił badawcze spojrzenie w narzeczonej, skinęła głową. - A więc, co mi powiesz, MacMorran? Złożysz mi przysięgę? Będziesz mi służył tak samo wiernie jak Mackinnonowi? spytał Fin. Młodzieniec wyprostował się i spojrzał mu w oczy. - Tak, sir. Przysięgam, naturalnie jeśli ta niegodziwa dziew czyna będzie się zachowywać jak należy. Błyszczące oczy Doreen zdradzały miłość do Thomasa. Molly zdała sobie nagle sprawę z tego, jak wiele ta dziewczyna jej zaoferowała, i łzy napłynęły jej do oczu. Szczęśliwie wszyscy patrzyli na Doreen, czekając, by coś powiedziała. Nagle Molly kątem oka spostrzegła, że Kintail patrzy na nią, a nie na Doreen. Znowu się zarumieniła. - Dziękuję, sir. Jestem ci za to wdzięczna - wyznała szczerze, spoglądając mu w oczy. Nie chciała, aby dłużej obserwował ją ukradkiem i odkrył, jak łatwo potrafi odebrać jej spokój. - Pani, nie oczekuję od ciebie wdzięczności - oświadczył szorstko. - Ale następnym razem, kiedy przyjdzie ci do głowy, żeby mi się przeciwstawić, może przypomnisz sobie tę chwilę, i łatwiej okażesz posłuszeństwo. Ta władcza postawa doprowadzała ją do szału. W najmniejszym stopniu nie miała ochoty dziękować mu za cokolwiek, a wyraziła wdzięczność jedynie z tego powodu, że tak nakazywało dobre wychowanie. 110
Miała ochotę wydrapać mu oczy, ale wiedziała, że okazywanie gniewu nie służy niczemu dobremu, więc zachowała spokój. W rzeczywistości nie potrafiłaby nawet znaleźć właściwej od powiedzi na jego nonsensowną sugestię. Tylko głupiec mógł przyrzec, że zawsze będzie spełniał czyjeś polecenia. - Młodzieńcze, zaczyna wiać pomyślny wiatr. Wioślarze już się cieszą, bo znaczy to, że wkrótce postawicie żagle. - Mackinnon zachęcił Fina do odjazdu, świadom, że wszystko już zostało wyjaśnione, a z dalszej zwłoki nie mogło wyniknąć nic dobrego. - Tak jest, sir - potwierdził sir Patrick MacRae, uniósłszy w górę pośliniony palec. - Jeśli zaraz odpłyniemy, to dotrzemy na miejsce, zanim w Eilean Donan zabrzmi dzwon na obiad. Spojrzał zagadkowo na Fina. Molly wzięła Doreen za ręce. - Tak się cieszę, że jedziesz ze mną. Było mi smutno na myśl, że znajdę się w nowym miejscu sama. Teraz uważam, że nie będzie tak źle. - Tak, pani - zgodziła się z nią pokojówka. Głos Doreen nie brzmiał zbyt pewnie, rzucała też niespokojne spojrzenia to na Kintaila, to na narzeczonego, ale MacMorran właśnie odwrócił się, by pomóc zepchnąć na wodę dwie łodzie wyładowane bagażem. - Chodź! - Molly zaśmiała się cicho i pociągnęła Doreen w stronę łodzi Kintaila. - Zajmijmy miejsca, bo ci okropni męż czyźni każą nam wiosłować. Ale co z twoimi rzeczami? Pokojówka uśmiechnęła się promiennie. - Pani, bądź spokojna. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że z tobą pojadę, więc przyniosłam swój dobytek i ukryłam na galerze. Thomas natomiast ma tylko to, w czym stoi. Zobaczymy, jak sobie poradzi z tym problemem. Molly udzielił się pogodny nastrój Doreen. Wsiadła do łodzi Kintaila. Dwaj wioślarze i sir Patrick, który miał trzymać ster, zajęli już swoje miejsca. Łódź nadal spoczywała dziobem na 111
kamieniach, więc należało zachować ostrożność, idąc na środek, do ławki podpierającej maszt. Molly od wielu dni nie było tak lekko na duszy jak teraz. Ale gdy tylko Kintail z dwoma pozostałymi wioślarzami wsiadł do łodzi i zajął miejsce na dziobie, jej pogodny nastrój prysł. Wszyscy trzej usiedli twarzami do obu kobiet, lecz tylko on miał czelność utkwić spojrzenie w Molly, która spodziewała się raczej, że zajmie miejsce obok niej i zwróci twarz w kierunku, w którym płynęli. Teraz spostrzegła, że gdyby tak się stało, nie mógłby nawet wyciągnąć swoich długich nóg, toteż poniekąd był zmuszony usiąść naprzeciwko. Zapewne postanowił też nie spuszczać z niej oka przez cały czas trwania morskiej przeprawy. A ponieważ zapowiadany przez Mackinnona zachodni wiatr jeszcze nie nad ciągnął, trudno było przewidzieć, kiedy nastąpi kres podróży.
8
Aż do wschodniego krańca Skye nie mieli wielkiego pożytku ze wzmagającego się, lecz wciąż zbyt słabego wiatru. Molly nie zwracała na to specjalnej uwagi, bo odpływała z wyspy po raz pierwszy. Po raz pierwszy też była na morzu w tak mglisty dzień i podziwiała nieznany dotychczas fragment krajobrazu. Łódź Kintaila była znacznie mniejsza od galer Mackinnona, ale wszystkie trzy wiozły ciężki ładunek, więc płynęła z niemal taką samą szybkością jak one. Zachowali równe tempo, lecz z powodu złej widoczności oddalili się na taką odległość od brzegu, by do czasu opadnięcia mgły nie wpaść na jakąś zdradziecką podwodną skałę. Molly cieszyła się, że jest na morzu. Z zainteresowaniem obserwowała, jak wioślarze odkładają wiosła i wciągają na maszt żagiel. Mężczyźni w pozostałych łodziach robili to samo. Nie wydawało się to trudne. Zastanawiała się, czy potrafiłaby wciągnąć żagiel sama bądź z pomocą Doreen. Z pewnością Kintail nie chciałby ich tego nauczyć, tak jak kiedyś Mackinnon odmówił nauczenia jej pływać. Szczęśliwie znalazła kogoś innego. Miała nadzieję, że będzie tak i tym razem, jeśli zechce opanować sztukę stawiania żagli i żeglowania. 113
Sądziła, że teraz sprzyjający wiatr pomoże im szybko dopłynąć do drugiego brzegu, ale nagle wioślarze z powrotem chwycili za wiosła. - Wiatr nie jest jeszcze na tyle silny, by dopchać nas na drugi brzeg, może jednak ulżyć pracy wioślarzy. Powinien też szybko rozwiać mgłę - odezwał się Kintail, jakby czytał w jej myślach. Chciała go zignorować, ale ciekawość okazała się silniejsza. - Czy tamten ląd - wskazała dłonią - to nadal jest Skye, czy coś innego?! - spytała, przekrzykując szum wiatru i skrzypienie pracujących wioseł. - Skye - odpowiedział, zerkając we wskazanym kierunku. Wyspa sięga dalej na wschód, niż widać stąd. To tam cieśnina Kylerhea łączy się z zatoką Alsh, w której teraz jesteśmy, i ciągnie się na południe aż do Atlantyku, przez cieśninę Sleat. Gdy dotrzemy na drugą stronę wlotu do tej cieśniny, będziemy prawie w połowie drogi do Eilean Donan. - Panna Molly powiedziała mi, że Eilean Donan leży na wyspie - odezwała się Doreen. - To raczej wysepka niż wyspa - odparł z uśmiechem. - Znaj duje się u wlotu do zatoki Duich, w pobliżu wlotu do zatoki Long. Jeśli wyobrazić sobie morze przed nami jako rozwidlony patyk, z zatoką Alsh jako trzonkiem, to płyniemy do rozwidlenia patyka. Żadna łódź nie wpłynie do zatok Duich i Long niezauważona z murów obronnych Eilean Donan. - Czy tam są konie? - spytała Molly. - Mamy ich pewną liczbę w zamku, ale większość naszego żywego inwentarza trzymamy na stałym lądzie. W czasie odpływu można przejechać konno przez kanał oddzielający zamek od stałego lądu i wioski Dornie, ale zwykle płyniemy do brzegu łodzią i przewozimy konie - odpowiedział rzeczowo i spojrzał na nią wymownie, jakby pamiętał o jej słabości do polowania. Odwrócił się do Doreen: - W Dornie mieszka wielu moich żoł nierzy z rodzinami. 114
- Ja i Thomas nie potrzebujemy jeszcze domu. Jeśli nie masz, panie, nic przeciwko temu, chcę być w pobliżu, gdy moja pani będzie mnie potrzebowała - oświadczyła Doreen. Kintail skinął głową. Molly spojrzała na nią zdumiona. Nie przypuszczała, że poko jówka będzie miała czelność przedstawić dziedzicowi swoje życzenie. Zapanowało milczenie. Słychać było tylko uderzenia wioseł rozbryzgujących wodę, plusk fal omywających boki łodzi i hałaś liwe oddechy wioślarzy; czasami załopotał żagiel. Milczenie działało na Molly uspokajająco i cieszyła się, że nikt go nie przerwał, gdy wpłynęli do cieśniny Kylerhea. Wiatr wyraźnie się wzmógł i szybko rozwiał resztki mgły, ukazując lazurowe niebo, na którym unosiły się białe obłoki. Nad łodzią frunął leniwie brązowawy kulik, wypatrując na pobliskim brzegu zdobyczy i od czasu do czasu wydając silny melodyjny krzyk. Gdy sfrunął w miejscu żerowania biało-czarnych ostrygojadów o pomarańczowych dziobach, spłoszone wzbiły się z pis kiem do lotu. Molly uśmiechnęła się. Na ich widok niezmiennie przypominała sobie, jak w dzieciństwie po raz pierwszy zwróciła uwagę na tego ptaka, gdy pracowicie wydłubywał ze świeżo spulchnionej ziemi w ogrodzie tłustego robaka. Spytała, co to za ptak, usłyszała, że nazywa się ostrygojad i odżywia się nie tylko ostrygami. Ostrygojad jedzący robaka wciąż ją dziwił i pobudzał do śmiechu.
Fin zastanawiał się, dlaczego nagle twarz panny Dunsithe rozjaśnił wesoły, choć dyskretny uśmiech. Wystarczyło tak nie wiele, by przestała wyglądać jak zimna i sztywna dziewczyna, jaką zwykle ją widział. Ale zaraz spoważniała. Gdyby nie to, że ją obserwował, nawet nie zauważyłby tego uśmiechu. Patrzyła w dal. Zastanawiał się, czy doskwiera jej samotność. 115
Nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Jak ujął to Mackinnon, każdy, kto opuszcza swój dom i nie wie, co go czeka, musi odczuwać niepokój i niepewność. Finowi też towarzyszyły te uczucia, gdy przed laty wyjeżdżał z Eilean Donan na studia na Uniwersytecie św. Andrzeja. Ale ani trochę nie doskwierała mu samotność, bo zarówno on, jak i Patrick, czekali na życie uniwersyteckie jak na wielką przygodę. Jeśli nawet tęsknili za znajomym otoczeniem po przybyciu do gwarnego uniwersyteckiego miasta, to nowe fascynujące doświadczenia wynagradzały im to z nawiązką. Przy szło mu teraz do głowy, że może błędnie ocenił pannę Dunsithe i może ona też czeka na wielką przygodę. Zapewne nie mogła na nią liczyć w Eilean Donan, ale nie wątpił w to, że z czasem i ona pokocha ten zamek, tak jak kochał go on. Wczoraj postanowił, że wyda ją za mąż za kogoś dla niego użytecznego, tak więc i ona wkrótce wyprowadzi się z tego zamku. Poruszył się. Siedział na twardym dnie łodzi i próbował zapewnić sobie minimum komfortu. Płynęli dopiero ponad godzinę, a jemu zdarzało się przebywać na morzu o wiele dłużej, lecz ta łódź nie była przystosowana do długich podróży. Mężczyzna jego wzrostu i budowy nie mógł czuć się w niej wygodnie. Zwrócił uwagę, że żagle galer nie są w pełni rozwinięte. Zapewne wioślarze Mackinnona przeklinali jego łódź za to, że tak się wlecze, i że muszą dostosować się do jej tempa. Może też wiedzieli, że do Eilean Donan mógł tę łódź dostarczyć ktoś inny, lecz Kintail nie zgodził się wieźć do swojego zamku podopiecznej Mary Gordon galerą Mackinnona. Znowu się poruszył. Rzeczywiście, płynęli w żółwim tempie, a on był już zbyt długo poza domem. Czekało go ważne zadanie przygotowanie i przewodniczenie posiedzeniu sądu w baronii. Nie pojmował, jak kobiety mogą tak długo siedzieć bez ruchu. Panna Dunsithe miała zamknięte oczy. Czyżby zasnęła? Wyglądała teraz jak dziewczynka, bezbronna, krucha i powabna. Uznał, że nie powinna ucinać sobie drzemki, bo może wpaść do wody. Na 116
szczęście ważyła niewiele, więc Doreen czy któryś z wioślarzy z łatwością by ją złapał, jeśli zaczęłaby niebezpiecznie pochylać się na bok. Gdyby to on kazał jej uważać, z pewnością by go zignorowała, a może nawet specjalnie rzuciłaby się do morza, by narazić go na kłopotliwą sytuację.
Molly
upajała się odgłosami i zapachem morza i pieszczotą wiatru na twarzy. Nad jej głową pokrzykiwały mewy i kuliki, w oddali popiskiwała foka. Wiatr roznosił woń soli, był ciepły i cudownie świeży. - To już Glas Eilean - odezwał się Kintail z wyraźną ulgą. Molly nie otworzyła oczu. Nie miała jeszcze ochoty powracać ze świata marzeń do rzeczywistości. - Ledwie wystaje z wody - stwierdziła rzeczowo Doreen. - Rzeczywiście. Eilean Donan znajduje się niedaleko od Glas Eilean - poinformował Kintail. Molly uniosła nieco powieki. Kintail siedział odwrócony i spog lądał na niemal płaską wysepkę. Otworzyła oczy i uważnie obserwowała linię horyzontu. Zgodnie z tym co powiedział, wkrótce zobaczyła bryłę zamku. Po stromych wysokich wzgórzach nad cieśniną, za którymi znajdował się Dunakin, i po wznoszącym się w niebo Cuillinie, w pierwszej chwili wydawało się jej, że Eilean Donan znajduje się niemal na płaskim terenie. Krajobraz był malowniczy, bo z trzech stron zamku wznosiły się w niebo wzgórza i góry, tworząc jego wspaniałe otoczenie, a widniejące w oddali ośnieżone szczyty wydawały się nawet wyższe niż Cuillm. Jednak sama skalista wysepka, niewiele większa od podstawy zamku, nie robiła wrażenia. Większe wrażenie robił sam zamek, wzniesiony z różowawobrązowego kamienia. W północno-zachodnim rogu wznosiła się kwadratowa wieża - bez wątpienia stanowiąca część stołbu przylegająca do wysokiego muru obronnego z otworami strzel117
niczymi. Molly wydawało się, że wieża jest wysoka na pięć pięter. Główna część stołbu była od niej o piętro niższa i podobnie jak ona miała otwory strzelnicze. Na poziomie ostatniego piętra stołbu mur wokół zamku wykańczały blanki, z basztami zwieńczonymi wykuszowymi wieżyczkami. Było tam przejście ze stołbu na mury. Od pewnego czasu wioślarze wiosłowali w zmiennym tempie, gdyż łodzie popychał głównie coraz silniejszy wiatr. Starali się nie dopuścić, by skierował je na południe i wschód wysepki. W miarę jak bryła zamku była coraz lepiej widoczna, jego architektura stawała się coraz bardziej intrygująca. Wydawało się, że wejście jest od wschodu, gdzie na brzegu starczało miejsca tylko dla ich czterech łodzi. Stały tam już inne łodzie: dwie galery tej samej wielkości, co pożyczone przez Mackinnona, i mniejsza, bodaj dwunastowiosłowa. Stojący na brzegu ludzie rzucili się do pomocy przy wysiadania i wynoszeniu ładunku. Kintail pozdrowił ich serdecznie. Molly zwróciła uwagę, jak mile go witają, podobnie zresztą jak sir Patricka. Wkrótce obaj rozmawiali ze wszystkimi i śmiali się podczas wyładunku. Musiała wysiąść na brzeg sama, tylko z po mocą Doreen, i z rosnącą irytacją obserwowała przybyłych na powitanie mieszkańców zamku. Przyglądali się jej ukradkowo, na Doreen natomiast gapili się bezwstydnie. Jakoś nikt nie kwapił się, by ją pozdrowić. Stała więc, a obok niej pokojówka, i po raz pierwszy od wielu lat nie wiedziała, jak się zachować i co zrobić. Z Dunakin przybyło tu z nią wielu mężczyzn, ale nie była pewna, czy teraz, kiedy została podopieczną Kintaila, wypełniliby jej rozkazy tak samo ochoczo, jak to robili dotychczas. Odwaga Molly została poddana ciężkiej próbie. - Hej, wy tam na dole! Co robicie? - dobiegł z góry kobiecy głos. Molly uniosła głowę i zobaczyła stojącą na skalistym zboczu, w połowie drogi między zamkową bramą a brzegiem, rudowłosą pulchną kobietę. Wyglądała na starszą od Molly o jakieś dziesięć 118
lat. Porywisty wiatr rozwiewał jej długie włosy, ale nie zważała na to. Opierając ręce na udach, patrzyła wilkiem na pracujących na dole mężczyzn. Wszyscy zerknęli na nią i zdezorientowani wymienili spojrzenia. - Mauri MacRae, to tak witasz dziedzica? Czyżbyś czekała na nas z obiadem?! - krzyknął Kintail. - A jakże! Dzięki Bogu jeden z chłopców dojrzał na morzu łodzie i rozpoznał po proporcu, że to ty wracasz, panie. Przygo towałam obiad jak należy. Ale dlaczego jesteście tacy rozbawieni, a damy, które przywieźliście, stoją jak tyczki? Zachowujecie się jak poganie. Wstydźcie się, że nawet nie potraficie godnie powitać ich w zamku! Molly powściągnęła uśmiech. Pomyślała, że w Eilean Donan polubi przynajmniej jedną osobę. Spojrzała na Kintaila ciekawa, jak też on odpowie na te słowa. Widząc, że spogląda na rudowłosą kobietę mocno nachmurzony, przypomniała sobie teraz, że nadano mu przydomek Szalony Fin. Miała nadzieję, że nie potraktuje strofującej go Mauri MacRae zbyt surowo. Tak też się stało, ale teraz na nią przeniósł gniewne spojrzenie. - Dlaczego tak stoicie? - zapytał z wymówką. - Cały ładunek trzeba wnieść do zamku. Ludzie Mackinnona będą nas ochraniali tylko, dopóki nie zabierzemy rzeczy z łodzi. Wówczas odpłyną. Oczekuję, że obie zabierzecie się do pomocy. Doreen ruszyła w stronę galery, ale gdy usłyszała ostatnie zdanie, zatrzymała się zszokowana i zerknęła na swoją panią. - Pomocy? - powtórzyła zdumiona Molly. - Czyli będzie tak, jak się spodziewałam, nieprawdaż? Zamierzasz zrobić ze mnie służącą? - Nie mów głupstw - warknął. - Czy nie zauważyłaś, że ja też wyładowuję rzeczy z łodzi? Sądzisz, że w związku z tym uważam się tu za służącego? - Przecież to zajęcie dla służących... - Niestety, nie zawsze można sztywno przestrzegać zasad 119
przerwał jej bezceremonialnie. - Zwłaszcza że znajdując się za murami jesteśmy narażeni na atak. Najlepiej będzie, jeśli zro zumiesz to od razu i zaczniesz pomagać nosić rzeczy, o ile, naturalnie, nie chcesz dalej dyskutować tu ze mną na ten temat. Molly miała wielką ochotę odmówić, zbulwersowana taką odpowiedzią Kintaila, bo przecież powinien był zaprowadzić ją po tym stromym zboczu do zamku i powitać tam jak należy. Ale instynkt podpowiedział jej, że człowiek, który tak jak on nie przywiązuje wagi do stosownego zachowania, mógłby zareagować na demonstrację buntu w sposób dla niej niepomyślny. Wypros towała się z godnością i zamieniła w sopel lodu, nie chcąc sprawdzać reakcji swego opiekuna przed tak dużym nieznanym audytorium. Podeszła do najbliżej stojącej galery, wzięła z rąk Thomasa MacMorrana mały pakunek i ruszyła do zamku. Gdy skręcała, spostrzegła, że Kintail odwrócił się gwałtownie do sir Patricka, który stał po drugiej stronie łodzi i uśmiechał się do niego szeroko, jakby właśnie coś powiedział. Sir Patrick stał odwrócony tyłem do kanału oddzielającego wysepkę od stałego lądu, rozstawił szeroko stopy, zatknął kciuki za pas i znowu coś powiedział do Kintaila, bo stojący obok nich mężczyźni zaśmiali się w kułak. Zaczynał się przypływ. Umilkli, bo pan zamku chwycił przyjaciela za ramię i po pchnął go tak mocno, że ten stracił równowagę i wpadł do wody, miotając przekleństwa. Rozległy się salwy śmiechu, ale gdy sir Patrick na chwilę zniknął pod wodą, Kintail błys kawicznie rzucił mu linę i wyciągnął go na brzeg. Ociekający wodą niedoszły topielec pochylił się, oparł dłonie na kolanach i krztusząc się, z trudem złapał oddech. Wówczas Kintail znowu klepnął go w ramię, omal nie wrzucając z powrotem do wody. - Czy twoja bezczelność dostatecznie już przemokła, czy też wymaga jeszcze jednej kąpieli? - spytał dobitnie, tak by wszyscy usłyszeli jego słowa. 120
Sir Patrick błysnął na niego oczami, ale napotykając jego zimne, nieprzejednane spojrzenie, wzruszył ramionami i uśmiech nął się ponuro. - Poddaję się. Będę trzymał język za zębami - przyrzekł skruszony. - Dopilnuję t e g o - zagroził mu Kintail. Tym razem nikt się nie roześmiał. Gdy Kintail zerknął na Molly, odwróciła głowę i pośpiesznie ruszyła do zamku, a w ślad za nią Doreen, dźwigając znacznie większy pakunek. Na skalistym zboczu podeszła do nich rudowłosa kobieta. Wzięła z rąk Molly paczkę i uśmiechnęła się do niej szeroko, ukazując rzadko rozstawione zęby. - Witam, panno Gordon. Jestem Mauri MacRae. - Ukłoniła się jej niezdarnie, wsuwając pakunek pod pachę. - Czy zechcesz, pani, pójść ze mną do zamku? - Tak. - Była pewna, że Kintail chce, by wniosła więcej paczek, ale podążyła za Mauri MacRae i nie obejrzała się więcej. Czuła na plecach jego spojrzenie. Niewątpliwie spoglądał na nią z dezaprobatą i obawiała się, że zaraz na nią krzyknie. Dopiero gdy doszły do wysokiej łukowej bramy z kratą, odważyła się zerknąć za siebie. W kierunku bramy posuwał się pochód mężczyzn objuczonych bagażami. Otwierał go sir Patrick. Zwróciła uwagę, że rzeczy niosą również żołnierze Mackinnona. Doreen zachichotała. - Ostrzegłam mojego Thomasa spojrzeniem, by przemówił im do rozsądku. Jeśli chcą zjeść tu obiad, to powinni na to zapracować. Mauri MacRae roześmiała się. - Chodźcie ze mną. Pokażę wam, gdzie będziecie mieszkać. - Dziękuję, pani MacRae. Jesteś bardzo uprzejma - powiedziała z wdzięcznością Molly, krocząc za nią przez dziedziniec zamkowy, otoczony przybudówkami. 121
- Staram się - odpowiedziała wesoło. - Ale proszę, panno Gordon, zwracać się do mnie po imieniu, tak jak wszyscy. Tylu nas tu nosi nazwisko MacRae, że nie będzie wiadomo, o kogo chodzi. - Dla przyjaciół jestem Molly - oświadczyła spontanicznie panna Gordon - a to jest Doreen. - Obie jesteście tu mile widziane. - Mauri prowadziła je teraz po drewnianych schodach na pierwsze piętro stołbu. - Doreen, zawsze przyda się nam dodatkowa para rąk. - Jestem pokojówką panny Molly. - Doreen uśmiechnęła się. - Ale gdy nie będę jej potrzebna, chętnie ci we wszystkim pomogę. Przez masywne żelazne drzwi weszły do krótkiego korytarza, a stamtąd do westybulu. Podobnie jak w Dunakin, wysoko na murze, w rogach, powiewały zatknięte na drzewcach sztandary klanu. Mauri nie zatrzymała się tu, lecz zaprowadziła Molly i Doreen do następnego korytarza, skąd kręconymi schodami weszły na drugie piętro. Znajdowało się tu naprzeciw siebie dwoje drzwi. Mauri MycRae odwróciła się do Molly i Doreen. - Pani, muszę wyznać, że słyszałam, co dziedzic powiedział do ciebie na brzegu. Nie lubię, gdy damy bez potrzeby brudzą sobie ręce, ale byłabym nie w porządku, gdybym cię nie uprzedziła, że musisz tu pomagać w codziennych zajęciach. Dziedzic będzie prowadził w zamku procesy sądowe w naszej baronii i w związku z tym czeka nas tu wiele pracy. Molly znała z Dunakin sądy barona, bo prowadził je Mackinnon, ale nigdy nie uczestniczyła w żadnych przygotowaniach. - Nie macie tu służących, żeby się wszystkim zajęły? - zdzi wiła się. - Mamy cały garnizon mężczyzn, ale niewiele kobiet. - Roz stawiła palce, jakby zamierzała na nich liczyć. - Jestem ja, mój mąż Malcolm, mój wuj Ian Dubh, będący konstablem Eilean 122
Donan, chwilowo nieobecny, nasza czteromiesięczna córeczka Morag, mój kuzyn Tam Matheson, zajmujący się garderobą dzie dzica i tym podobnymi rzeczami, dwie kobiety do pomocy, które są żonami naszych żołnierzy i pracują tu przez większość dni; więcej takich kobiet pracuje w zamku, gdy odbywa się sąd barona. Będziemy też mieli kilku gości. Poza tym jest tylko dziedzic, nasz Patrick i chłopcy usługujący Patrickowi. - Przecież Patrick MacRae nie może być twoim synem! Mami roześmiała się. - Oczywiście, że nie, jest starszym bratem mojego męża i najbliższym przyjacielem dziedzica. Ojciec Patricka i Malcolma, sir Gilchrist MacRae, zginął wraz z ojcem dziedzica w zasadzce, w drodze do Kinlochewe. Gdy dziedzic będzie prowadził sąd barona, poznasz matkę i siostrę Patricka i Malcolma, które mieszkają w Ardintoul, na skrawku ziemi wystającym z zatoki Alsh, tuż za Glas Eilean. Południowy brzeg Alsh też należy do Kintail. - Słyszałam, jak ludzie nazywali klan MacRae gwardią klanu Mackenzie. Czy tak jest naprawdę? Czy zawsze ich ochraniają? - Tak. Klan MacRae zawsze uważał to za swój obowiązek, ale lepiej się pospieszmy. - Słysząc odgłos męskich kroków na scho dach, otworzyła drzwi po prawej stronie. - Pani, mężczyźni niosą tu twoje rzeczy. Oto twoja sypialnia. Po drugiej stronie jest mniejszy pokój, do którego wstawimy łóżko dla Doreen, żebyście nie musiały mieszkać razem. Sypialnia nie była duża. Gdy mężczyźni wnieśli bagaże Molly, wydawała się jeszcze mniejsza. Molly zaniepokoiła się ilością przywiezionych z Dunakin rzeczy. Tam, podobnie jak wówczas, gdy spoczywały w łodziach, nie widziała, że jest ich tak dużo, ale tutaj mieściły się z najwyższym trudem. - Mam nadzieję, że przywiozłaś wystarczająco dużo wszyst kiego, by czuć się komfortowo - rzucił ironicznie Kintail, lustrując krytycznym spojrzeniem zawalony rzeczami pokój. 123
- Pomożemy jej, panie, wszystko poukładać - zapewniła go Mauri. - Nie teraz. Ludzie Mackinnona czekają na obiad. Chcą zaraz wyruszyć, ponieważ będą musieli walczyć z zachodnim wiatrem i odpływem. Zejdź na dół i nakarm ich. Zabierz Doreen. Chcę porozmawiać z panną Gordon na osobności. Molly przeszył dreszcz. Nie zdziwiła się, że Mauri i Doreen nie oponowały, lecz natychmiast wyszły. Wolałaby udać się z nimi do westybulu, niż zostać tu z Kintailem sam na sam. Gdy zamknął za nimi drzwi, zesztywniała i stała się czujna. Nie zapomniała jeszcze, co uczynił na brzegu morza swemu najlepszemu przyjacielowi z powodu niewinnego żartu. - Pani, przemówiłem do ciebie przy łodziach ostrym tonem. Powiedziałem prawdę, ale powinienem być bardziej uprzejmy. - Więc nie muszę tu być służącą? - spytała, zdumiona tymi przeprosinami. - Zbyt dosłownie rozumiesz pewne moje wyrażenia - skon statował ze smutkiem. - Oczywiście, że nie jesteś tu służącą, ale też nie jesteś gościem. Dopóty, dopóki nie znajdę ci od powiedniego męża, Eilean Donan będzie twoim domem. Ale oczekuję od ciebie pomocy w pracach domowych, bo jest nas tu mało. - Moim domem... - Westchnęła na myśl, że nie będzie nim bardziej, niż był Dunakin, chociaż tamtejszy dziedzic był przynaj mniej przewidywalny. - Sir, czy często wrzucasz do wody ludzi, którzy cię czymś zirytują? - Patrick był impertynencki - wyjaśnił. Ją też uważał za impertynentkę, więc takie tłumaczenie wcale jej nie uspokoiło. Co takiego powiedział mu sir Patrick? Ale nim zdążyła zapytać, polecił z uśmiechem: - Przygotuj się i zejdź na obiad.
124
Gdy wyszedł, Molly przez chwilę spoglądała na zamknięte drzwi, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. - Dziewczyno, nie stój jak ten pień wrośnięty w ziemię usłyszała z tyłu cierpki głos. - Mackenzie Kintail jest taki, jaki jest. Nic na to nie poradzisz. - Maggie, jesteś tu! - ucieszyła się. - A gdzie miałabym być? - spytała Maggie Malloch, jak przystało na ducha opiekuńczego. - Ach... Nareszcie cię widzę. - Molly spostrzegła ją na naj wyższej stercie pakunków. - Jesteś teraz taka maleńka, nie większa od mojej pięści! - Gdy jestem maleńka, potrzebuję mniej energii na to, żeby być widzialną. - Maggie lustrowała surowym spojrzeniem zawa loną pakunkami sypialnię Molly. Wskazała fajką wnętrze i oświad czyła szorstko: - Nie przywykłam przebywać w takich pomiesz czeniach. Jak ten łobuz może oczekiwać, że taka wspaniała dziewczyna jak ty będzie mieszkać w tej ponurej norze? - Sypialnia odzyska poprzedni wygląd, gdy wszystko pocho wamy. Nie masz mocy powiększania wnętrz? - Niestety, tego nie potrafię, ale mogę ci pomóc znaleźć odpowiednie miejsca na twoje rzeczy, a tymczasem ogarnąć się jakoś do obiadu. Lepiej się pospiesz, bo wściekły Kintail przerzuci cię przez ramię i zaniesie na dół jak pakunek. Wyobrażanie sobie teraz tego, o czym mówiła Maggie, wydało się Molly okropne. Szybko przestała o tym myśleć i zajęła się swoim wyglądem.
Finowi polepszył się nastrój, ale jego sytuacja związana z opieką nad Mary Gordon była dość trudna. Wepchnął Patricka do wody, bo to, co przyjaciel sugerował, podsuwała również jego własna wyobraźnia, a tej niestety nie mógł tak łatwo poskromić jak niesfornego Patricka. Z drugiej strony, Patrick z pewnością nie 125
powtórzy już swego błędu, a na swej wyobraźni Fin raczej nie mógł polegać - zbyt często podsuwała mu uwodzicielskie wize runki Molly, zazwyczaj nagiej. Poczuł, że musi trzymać się z daleka od swej podopiecznej. Winien jej był ochronę, a skoro miała to być również ochrona przed jego niskimi instynktami, musiał je okiełznać.
9
Po obiedzie żołnierze Mackinnona odpłynęli. Przez kilka następnych dni Molly niemal nie widywała Kintaila i jego ludzi, gdyż przeważnie przebywali poza zamkiem, zawiadamiając miesz kańców o tym, że na początku przyszłego tygodnia w westybulu Eilean Donan zbierze się sąd baronii. W zamku zaś panowała gorączkowa krzątanina. Wieczorem w przeddzień tego ważnego wydarzenia Molly była w kuchni podczas przygotowywania kolacji przez Mauri, Doreen i kilka kobiet z wioski. - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak wygląda taki sąd. Oczywiście Mackinnon też go zwoływał w Dunakin, ale nie pozwalał mi być na sali - zwierzyła się. - Nasz dziedzic też ci, pani, nie pozwoli - uprzedziła ją Mauri. - Przed takim sądem stają głównie mężczyźni, o ile naturalnie jakaś biedna kobieta nie zostanie oskarżona o czary. Malcolm i Patrick zapewnili mnie, że jutro nie będzie takiego procesu, ale dziedzic może skazać kogoś na śmierć. Chyba nie chciałabyś, pani, asystować przy topieniu czy wieszaniu skazańca? - Oczywiście, że nie, ale nie sądzę, by Kintail akurat tu kazał 127
wieszać skazańców. Skoro zaś do czasu wydania mnie za mąż mam tu mieszkać, to powinnam wiedzieć, kto jest naszym przy jacielem, a kto wrogiem popełniającym zbrodnię, nieprawdaż? - Owszem, lecz będziesz tu, pani, przebywała głównie w to warzystwie kobiet. Powiemy ci wszystko, co powinnaś wiedzieć na temat innych ludzi - zapewniła ją Mauri. - Ale ja chcę przysłuchiwać się procesom - obstawała przy swoim Molly. - Musisz, pani, spytać dziedzica o pozwolenie. Wątpię jednak, czy się zgodzi - przestrzegła ją Mauri. Molly też w to wątpiła, z drugiej strony jednak wiedziała, że Kintail jest nieprzewidywalny. Zaskoczył ją pierwszego dnia po przybyciu do Eilean Donan, przepraszając za niestosowne za chowanie podczas rozładowywania łodzi. Do tamtej chwili uwa żała, że jest surowy, pozbawiony poczucia humoru i apodyktyczny. Owszem, był przystojny i wyzwalał w niej kobiece pragnienia, gdy uśmiechnął się do niej i nieoczekiwanie na nią spojrzał, ale generalnie odbierała go jako człowieka, który posturą budzi strach, a powagą irytuje. Od pierwszego dnia pobytu Molly w Eilean Donan zachowywał się tak samo, przeprosiny i towa rzyszący temu chłopięcy uśmiech natchnęły ją jednak otuchą, że potrafi go przekonać, by pozwolił jej obserwować rozprawy sądowe. Nie oczekiwała, że gdy spyta go o zgodę, na jego twarzy znowu pojawi się chłopięcy uśmiech, ale jeśli na czymś jej zależało, potrafiła usilnie o to zabiegać. Natomiast w kuchni nie było z niej żadnego pożytku. W Dunakin często przekazywała służącym życzenia i rozkazy pani Mackinnon i robiła rzeczy, których kobiety zwykle nie robią, ale nigdy nie musiała tam wykonywać zwykłych codziennych zajęć, takich jak gotowanie czy sprzątanie. W kuchni unosił się wspaniały zapach pieczonego mięsa i bul gocącego w garnku gulaszu. Molly niemal z zazdrością obser wowała, jak Mauri zręcznym ruchem wkłada ciężki rondel do 128
piekarnika w ścianie pieca, zgrabnie omija Doreen, mieszającą warząchwią gulasz w garnku na płycie kuchennej, i odwraca piekące się na rożnie ptactwo. Poza tym Mauri stale wydawała polecenia pomagającym jej kobietom. - Nie macie ze mnie żadnego pożytku - stwierdziła z wes tchnieniem Molly, gdy Mauri przestała się krzątać przy piecu i energicznie podeszła do stołu zapełnionego tacami i koszami, i gotowymi już zakąskami, by skontrolować dwie pracujące przy nim kobiety. Doreen zerknęła na swą panią przez ramię i odgarnęła z ramienia kosmyk włosów, wsuwając go z powrotem pod czepek. - Możesz, pani, mieszać gulasz, jeśli chcesz, ale tu jest bardzo gorąco. - Nie, bo pogniecie sobie suknię - sprzeciwiła się Mauri. Liczyła deszczułki na chleb, przekładając je z większego do mniejszego koszyka. - Mogę policzyć je za ciebie - zaproponowała Molly. - Sama to zrobię. - Krzyknęła na chłopca, imieniem łan, by zaniósł deszczułki do westybulu, i uśmiechnęła się do Molly: Nie ma potrzeby, pani, żebyś się trudziła. Jutro będzie więcej zajęć. Na dziś zostało już tak mało pracy, że nawet matka i siostra Malcolma i Patricka, które przybyły przed godziną, odpoczywają. Tobie radziłabym to samo. - Jeśli dziś nauczę się czegoś, to będę bardziej pomocna jutro, gdy musisz ugotować obiad dla znacznie większej liczby osób niż zwykle i będzie się dla ciebie liczyła każda para rąk do pracy nie ustępowała Molly. - Rzeczywiście jutro będzie tu na obiedzie jakieś sto osób, a może jeszcze więcej. Nawet mając do pomocy kobiety ze wsi, musimy zwijać się jak w ukropie. - Zawahała się i dodała łagod nie: - Prawdę powiedziawszy, pani, bardziej byś nam przeszka dzała, niż pomagała. W swoim czasie chętnie nauczę cię wszyst kiego, co potrafię, gdyż uważam, że dama powinna wiedzieć tyle 129
samo, co jej służące, na temat prowadzenia domu. Ale dziś wieczorem i jutro rano będę w stanie tylko prosić Doreen, żeby zrobiła to czy tamto. Może dziedzic jest teraz w westybulu? Spytaj go, pani, czy pozwoli ci jutro przysłuchiwać się rozprawom. Po raz pierwszy w życiu Molly dotkliwie odczuła swą bezużyteczność. Nie dyskutowała już z Mauri, tylko w milczeniu wyszła z kuchni.
Kintaila nie było w westybulu. Zastała tam tylko czterech żołnierzy, którzy na ogół przebywali w pomieszczeniu, pod wes tybulem. Jeden podsycał ogień w kominku, a drugi wrzucał torf do koszyka. Dwaj pozostali grali w kości, siedząc przy stole na kozłach. - Co możemy, pani, dla ciebie zrobić? - odezwał się żołnierz palący w kominku. - Czy wiecie, gdzie jest dziedzic? - Trzecie piętro, drzwi na lewo. - Żołnierz wskazał dłonią sufit. Podziękowała i pośpiesznie weszła po schodach na górę, bo za chwilę miał zadzwonić dzwon na kolację. Nie chciała przy wszyst kich prosić gospodarza o to, by jej pozwolił obserwować jutrzejsze procesy. Gdy weszła na trzecie piętro, usłyszała za dębowymi drzwiami po lewej stronie męski śmiech. Skrzywiła się przekonana, że Kintail jest tam w towarzystwie sir Patricka. Czuła, że przekonywanie Kintaila do swoich planów w obecności Patricka, który zapewne uśmiechnie się drwiąco i, co gorsza, wypowie się o nich z dezaprobatą, to nie jest dobry pomysł. Zdążyła się już zorientować, że sir Patrick rzadko bywa poważny, a w dodatku w oburzający sposób z nią flirtował. Początkowo zastanawiała się, czy przypadkiem nie próbuje na kłonić Kintaila do wyrażenia zgody na ślub z nią, ale wkrótce spostrzegła, że flirtuje ze wszystkimi kobietami, nawet ze swą pełną temperamentu szwagierką. W dzień po przybyciu Molly do
130
Eilean Donan Mauri rzuciła mu w twarz mokrą ścierkę, gdy klepnął ją w pośladek, ale wcale nie zbiło go to z tropu. Śmiejąc się wesoło, zręcznie chwycił ścierkę i rzucił nią w Mauri. Molly śmiało zapukała do drzwi. - Proszę - odezwał się Kintail, a gdy otworzyła, dodał ze śmiechem: - Patrick, spójrz tylko, jaką rybkę złowiłem. Molly zatrzymała się w progu, słysząc plusk wody i kobiece piski. Niestety, nie mogła się już wycofać. Najwyraźniej trafiła do sypialni Kintaila. Siedział w wielkiej wannie i miał namydlone włosy, a z przodu na jego nogach leżała w przemoczonym ubraniu młoda kobieta. Pokój był niewiele większy od sypialni Molly. Przy przeciwleg łej ścianie stało wielkie łoże z baldachimem; pod oknem, po lewej strome, znajdowała się umywalka. Miejsce pod ścianą po prawej stronie zajmowały skrzynie i szafa. Na wannę zostało niewiele miejsca. Stała na wprost drzwi, parę kroków od Molly, a obok duże wiadro z wodą. Podłoga wokół była zachlapana. Kintail i przemoczona kobieta spoglądali na Molly skonster nowani. Ona wyglądała na młodszą od Molly o jakieś dwa-trzy lata. Była zaniepokojona, a nawet przestraszona, ale widząc w drzwiach kobietę, odetchnęła z ulgą, choć mocno się zaru mieniła. - Kim jesteś? - cichutko zwróciła się do Molly. - Co tu, u licha, robisz? - warknął Kintail. - Myślałem, że to Patrick. Ciebie w żadnym wypadku bym nie wpuścił. - Zdaję sobie z tego sprawę, sir, i przepraszam. Nie przyszło mi do głowy, że on posyła mnie do twojej sypialni. Nie wiedząc jeszcze, który pokój jest czyj... - Patrick cię tu przysłał? - przerwał jej Kintail. - Zaraz go uduszę! - Powstrzymał dziewczynę, która chciała wyjść z wanny, i rozkazał jej ostrym tonem: - Zostań tu! - Nie spotkałam sir Patricka. - Molly cofnęła się o krok, chcąc 131
jak najprędzej wyjść z tego pokoju. Była zszokowana, zakłopotana i coraz bardziej zła. - No to kto? - spytał Kintail i zwrócił się do dziewczyny: Uspokój się, Bab, jeśli nie chcesz znowu zanurkować. Dziewczyna zachichotała i pacnęła go w ramię. - Uspokój się, Fin, jeśli... Nie dokończyła, bo rozwścieczona Molly wylała im kubeł zimnej wody na głowy. Gdy szła do drzwi, słyszała pisk dziew czyny i ryk Kintaila. Nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego to zrobiła. Była zszokowana swym zachowaniem i przestraszona tym, jak Kintail na to zareaguje.
Po jej wyjściu Fin i dziewczyna przez długą chwilę w osłu pieniu spoglądali na zamknięte drzwi. - Bab, uważaj, kiedy będę cię stawiał na posadzce, żebyś się nie pośliznęła, bo jest kompletnie zalana - przestrzegł Fin, wysa dzając ją z wanny. - Nie pochylaj się tak, bo wanna się przewróci! - wykrzyknęła Barbara MacRae, dyndając nogami nad posadzką. - Jeśli rzeczywiście tak się stanie, to nie będę czekać na twojego brata, żeby cię wychłostał za ten psikus. Tak czy inaczej wolno mi to zrobić - zagroził, stawiając ją na posadzce. - Kto to był? Panna Dunsithe? Często odwiedza cię w sypial ni? - dopytywała się Bab, wyżymając wodę z przemoczonej sukni. Najwyraźniej nic sobie nie robiła z jego groźby. - Oj, czuję, że będę musiał cię ukarać - przestrzegł ją z surową miną i przytrzymał się krawędzi prostokątnej wanny, jakby chciał wstać. - Nie wychodź z wody! - pisnęła przestraszona, zmierzając do drzwi tak szybko, że pośliznęła się na mokrej posadzce i omal się nie przewróciła. Przytrzymała się słupka baldachimu i spojrzała czujnie na Fina. Gdy stwierdziła, że z powrotem usiadł w wannie, 132
wykrzyknęła zrozpaczona: - W co ja mam się przebrać?! Tobie przynajmniej spłukała mydło z głowy, ale ja nie mogę wrócić do matki w takim stanie, nie mówiąc już o pokazaniu się na kolacji! - Mogłaś o tym pomyśleć, zanim się tu wśliznęłaś, by pomóc mi w kąpieli - odparł niewzruszony. - Poproś Mauri lub samą pannę Dunsithe, żeby ci coś pożyczyły. Przywiozła ze sobą dość strojów, by ubrać mieszkanki całej wioski Dornie albo nawet kobiety, które odwiedzą nas tutaj w ciągu kilku lat. - W żadnym wypadku nie pójdę do Mauri. Zbeształaby mnie. Po chwili dodała przymilnym tonem: - Nie powiesz nic mojemu bratu, prawda? Patrick może i jest dobrym bratem, ale choć sam nie troszczy się ani trochę o to, czy jego zachowanie nie szokuje ludzi, bardzo często ma zastrzeżenia do mojego zachowania. - Idź już. - Wskazał jej drzwi. - Dzwon dzwoni na kolację, a przecież zanim zejdziemy do westybulu, musimy się wytrzeć i włożyć suche ubrania. - Ale... Gdy zaczął podnosić się z wody, zamilkła i pomknęła do drzwi. - Pokój panny Dunsithe jest pod moim, drzwi na prawo, ale najpierw znajdź kogoś, kto powie Tamowi Mathesonowi, że chcę go tu widzieć! - krzyknął za nią. Wyszedł z wanny i wziął z umywalki ręcznik. Wycierając się i wyjmując ze skrzyni świeże ubranie, przywoływał w pamięci wyraz twarzy Mary Gordon, gdy zapytał, dlaczego przyszła do jego sypialni. Rozbawiła go jej mina, ale zaraz spoważniał. Nie miała pojęcia, że to jest jego sypialnia. Ciekawe, dlaczego go szukała? Samajej obecność nie dawała mu spokoju. Mary Gordon z pewnością nie wiedziała, że tak na niego działa. Nawet rozgniewana była uderzająco piękna. Już pierwszego dnia jej pobytu w Eilean Donan zdarzały się chwile, kiedy Fin miał ochotę potrząsnąć nią i dać jej klapsa, ale także takie, gdy chciał ją obsypać pocałunkami. Niezaprzeczalnie król Jakub okazał mu wielką łaskawość, Fin jednak nie miał pewności, czy kiedykol wiek potrafi poczuć do niego za to wdzięczność. 133
Molly oczywiście też słyszała dzwon na kolację, ale nie zeszła do westybulu, tylko uciekła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i zziajana oparła się o nie, próbując się opanować. Co się z nią działo? Przecież nie po raz pierwszy widziała obnażony męski tors i ramiona. Szczęśliwie dzięki dziewczynie siedzącej Kintailowi na nogach nie mogła zobaczyć nic więcej, ale nawet gdyby zobaczyła, nie byłby to koniec świata. I w najlepszych domach - jak powiedziała jej pani Mackinnon - nie było czymś niezwykłym, by córka pana domu asystowała przy kąpieli dżen telmena. Niestety, dżentelmeni nie kąpali się zbyt często i w Dunakin nigdy żaden nie poprosił Molly, by pomogła mu w tak intymnej czynności. Tak czy inaczej, była pewna, że to nie sama nagość Kintaila tak ją zdenerwowała. Zastanawiała się nad tym, lecz nie mogła znaleźć żadnego wytłumaczenia dla swojej dziwnej reakcji poza tym, że trafiła do sypialni Kintaila i zobaczyła tam niestosowną scenę, co wyprowadziło ją z równowagi. Gdy jej oddech nieco się uspokoił i mogła już jaśniej myśleć, doszła do przekonania, że z tym, co się stało u Kintaila, miały coś wspólnego psotne duchy domowe. Zmrużyła oczy i rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu Maggie Malloch. Maleńka wróżka przyrzekła jej, że znajdzie miejsce dla wszystkich rzeczy przywiezionych z Dunakin, i rze czywiście tak się stało. Gdy Doreen poukładała je w rozmaitych zakamarkach, sypialnia wyglądała ładnie i schludnie. - Maggie? Jesteś tu? Muszę z tobą porozmawiać. Wydawało się jej, że na poduszce pod oknem drgnęło powietrze. Nagle rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Molly okropnie się przestraszyła. Pomyślała, że to na pewno rozwścieczony Kintail. Nie pojmowała, dlaczego zaczęła się go tak bać. - Panno Gordon, jestem Barbara MacRae. Proszę, pani, wpuść mnie szybko do środka, jeśli tam jesteś! - rozległ się za drzwiami kobiecy głos. 134
Molly, sądząc, że jest to ta dziewczyna, którą zastała w sypial ni Kintaila, nie zamierzała otwierać, ale gdy Barbara MacRae zaczęła w nie walić, aż poruszyła się zasuwka, szarpnęła je ze złością. - Proszę stąd odejść. Nie mam nic do powiedzenia takiej bezwstydnej kobiecie - oświadczyła sztywno. Ale złość od razu jej przeszła, bo ociekająca wodą dziewczyna mogła tylko budzić litość. Barbarze wymknęły się spod czepka pasma mokrych ciemnych włosów i smętnie opadały na ramiona. - Pani, proszę, miej litość nade mną - ponagliła ją Barbara. Już zadzwonił dzwon na kolację. Nie mogę w takim stanie zejść do westybulu. Proszę, wpuść mnie szybko! Ktoś idzie po schodach. Jeśli to Patrick... - Wdarła się do pokoju i zamknęła drzwi, stając przed Molly. - Panno Gordon, błagam. Jesteśmy tego samego wzrostu i tuszy. Fin powiedział mi, że masz mnóstwo strojów... - Fin? - Molly cofnęła się nieco, bo Barbara MacRae zaczęła na nią napierać. - Tak. Fin Mackenzie Kintail. - Zawsze zwracasz się do niego tak poufale? - ponownie rozgniewała się Molly. - Pani, znam go od dziecka. Jestem siostrą Patricka MacRae. Gdy mój ojciec poległ razem z poprzednim dziedzicem, matka postanowiła zamieszkać z powrotem w naszym domu, za zatoką, więc przeniosłam się tam z nią. Ale wychowałam się w zamku, podobnie jak Patrick. Zarabiałam na utrzymanie, pomagając Mauri w pracach domowych. - Masz zbyt dobrą wymowę jak na służącą - stwierdziła scep tycznie Molly. Niebieskie oczy Barbary rozbłysły figlarnie, tak jak często rozbłyskiwały oczy jej brata. - Nasz klan wiernie służy klanowi Mackenzie, ale nie jesteśmy ani służącymi, ani dzierżawcami, choć tym, którzy o tym nie wiedzą, może się tak wydawać. Mamy w Kintail posiadłość, za 135
zatoką. Mój brat studiował razem z Finem na uniwersytecie. Mnie też nauczono poprawnej wymowy. - Czy guwerner uczył ciebie i brata?- zainteresowała się Molly, czując, że spotkała bratnią duszę. - Niestety nie, bo ojciec na to nie pozwolił. Ale nauczono mnie czytać, żebym potrafiła korzystać z przepisów kulinarnych, i pisać. Och, jesteś, pani, wspaniała! - wykrzyknęła, gdy Mary Gordon wyjęła ze skrzyni koszulę, spódnicę i górę od spódnicy. - Co robiłaś z Kintailem w wannie? - spytała Molly, wręczając Barbarze ręcznik i pomagając jej zdjąć mokre ubranie. - Cóż, nie znalazłam się tam z własnej chęci - odparła Barbara ze śmiechem. Gdy się wytarła, wyjaśniła: - Spotkałam na schodach Tama Mathesona. Niósł to wiadro z wodą, którą na nas wylałaś. Wzięłam je od niego i zaniosłam do sypialni Fina, bo chciałam mu zrobić niespodziankę; nie wiedział, że już przypłynęłyśmy z mamą, by pomóc Mauri przygotować obiad na jutrzejsze posie dzenie sądu. - Często bywasz w jego sypialni? Barbara zaczerwieniła się. - Bywalam jako mała dziewczynka, ale zapewne już nie powin nam tego robić. Tak czy inaczej, gdy weszłam, Fin siedział pochylony w wannie i namydłał włosy. Sądził, że to Tam, i kazał mu, a faktycznie mnie, spłukać głowę. Stanęłam obok wanny. Miał zamknięte oczy, więc nie widział, że postawiłam wiadro na tyle daleko, by nie mógł po nie sięgnąć. Kazałam mu wyszorować mydłem usta za wszystkie przezwiska, jakimi obrzucał mnie w dzieciństwie. Zachował się tak, jak powinien dziedzic: kazał mi podać wiadro i natychmiast wyjść. Niestety, droczyłam się z nim dalej, jak za dawnych lat. Oświadczyłam, że wyjdę, kiedy mi się spodoba. Zapomniałam, że on ma długie ręce. - Złapał cię i wciągnął do wody - wywnioskowała Molly. - Właśnie. W tej samej chwili zapukałaś, pani, do drzwi i zawstydziłaś nas oboje. Fin uznał, że to puka Patrick, bo Tam 136
by się nie odważył, skoro dał mi wiadro. Okropnie się prze straszyłam, ponieważ mojemu bratu nie spodobałoby się, że przyszłam do sypialni Fina, nie mówiąc już o tym, że byłam z nim w wannie. Molly przeciągnęła spódnicę przez głowę panny MacRae. - Czy byłabyś tak dobra i pożyczyła mi również czepek, żebym mogła ukryć mokre włosy? - poprosiła Barbara, gdy Molly po śpiesznie zasznurowała jej stanik i wygładziła spódnicę. Molly spełniła jej prośbę. Barbara nie wyglądała zachwycająco, ale przynajmniej mogła pokazać się ludziom na oczy. - Patrick będzie na mnie wściekły - zwierzyła się, gdy Molly otworzyła drzwi. - Musiałaś to wiedzieć, zanim weszłaś do sypialni Kintaila. Molly uśmiechnęła się do niej. - Ale pewnie nie zorientuje się, co się stało. - Patrick? Jeśli tak, pani, uważasz, to znaczy, że jeszcze go nie znasz. On przywiązuje do ubrania większą wagę niż ktokolwiek inny. Z pewnością większą niż Fin. Opowiadano mi, że w dniu, w którym tu przybyłaś, Fin wepchnął go do morza. Podobno mój brat przejął się tylko tym, że miał na nogach nowe buty. Dał je Tamowi, bo uznał, że sam nie może już w nich chodzić. - Naprawdę? - zdziwiła się Molly. - Naprawdę. Fin może nie zwrócić uwagi na suknię kobiety, Patrick natomiast od razu zauważy, że jestem w cudzym stroju. Nie pomyliła się, ale nie było tak źle, jak się obawiała. Brat tylko się roześmiał i podszedł do niej, żeby ją uścisnąć. - Bab, powinnaś zawiadomić mnie, że przypłynęłaś. - Prze krzywił głowę i obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. - Niedobrze ci w tym stroju i stanowczo za długo kazałaś na siebie czekać, ale Fin wyjaśnił mi, co się stało. Molly i Barbara jak na komendę spojrzały na Kintaila, który rozpierał się przy stole, jakby od jakiegoś czasu na nie czekał. 137
Miał tak drwiącą minę, że Molly zaczęła żałować, że nie ma pod ręką drugiego wiadra zimnej wody. - Och... - Uśmiechnął się szeroko do Barbary. - Powiedziałem też, że okropnie nachlapałem, zanim weszłaś z wiadrem wody, i że pośliznęłaś się na mokrej posadzce; że mogłaś sobie rozbić głowę, gdybym cię w porę nie złapał. Mimo to żałuję, dziewczyno, że wciągnąłem cię do wanny. Gdyby Molly nie znała opowieści Barbary, z łatwością by uwierzyła w jego wersję, tak gładko kłamał. Obserwowała go, zastanawiając się, czy zawsze tak przekonująco mija się z prawdą. Spojrzał na nią obojętnie i zachęcił wszystkich do jedzenia kolacji, bo później służący mieli jeszcze wstawić dodatkowe ławy w związ ku z jutrzejszym posiedzeniem sądu. Gdy po kolacji Molly i Barbara wstały od stołu, Kintail podniósł się również. - Pozwól, pani, na chwilę - zwrócił się do Molly. Barbara stanęła przy niej. Molly była jej za to wdzięczna, bo spodziewała się od Kintaila reprymendy i nie chciała, by ją wygłosił. Ale on odprawił Barbarę gestem dłoni. - Bab, nie prowokuj mnie. Już musiałem z twojego powodu okłamać Patricka - zniecierpliwił się, widząc jej wahanie. - Musiałeś! - krzyknęła oburzona, ale spojrzała czujnie na brata, który jeszcze siedział przy stole. - Jeśli nie chcesz, żebym mu powiedział prawdę, to zmykaj. Zamierzam porozmawiać z panną Gordon na osobności. Skrzywiła się wymownie i odeszła sztywnym krokiem. - Chyba nie zamierzasz, sir, wyznać jej bratu prawdy? - spytała Molly, grając na zwłokę, bo bała się tego, co usłyszy. - Wydaje mi się, że za zaistniałą w twojej sypialni sytuację ponosisz nieporównanie większą odpowiedzialność niż ona. - To prawda, ale gdybyś nie zapukała do drzwi, szybko po zbyłbym się jej z pokoju. Przestraszyłaś nas oboje w chwili, w której ją złapałem. Wówczas pośliznęła się i niechcący wciąg138
nąłem ją do wanny. Gdyby za drzwiami stał Patrick, jak sądzi łem, opowiedziałbym mu o wszystkim, a on z pewnością po traktowałby sytuację z humorem. Oczywiście mógłby ją zbesz tać za to, że nieproszona weszła do mojej sypialni, ale na tym by się skończyło. Nie wiedziałem, jak on zareaguje, słysząc opowieść z drugiej ręki, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę twój udział w tym incydencie. Nie chciałem, żeby miał do niej pretensję. - Więc go okłamałeś - rzuciła zaczepnie Molly. - Tak. - Spojrzał ze smutkiem na sir Patricka. - I muszę mu to wyznać, zanim wyjdziemy z westybulu. - Więc jednak powiesz mu, co naprawdę się wydarzyło? Molly poczuła, że żal jej Barbary. - Tak, ale będę miał okazję wyjaśnić mu wszystko. Pani, czy muszę ci to tłumaczyć? Wiem przecież, jak było. - Nie musisz mi nic tłumaczyć. Barbara przedstawiła mi całą sytuację. Nie powinna jednak, podobnie jak ja, wchodzić do twojej sypialni. - Przecież nie wiedziałaś, że to jest moja sypialnia. Jak tam trafiłaś? Jeśli któryś z moich ludzi stroi sobie żarty... - Nie. Sądzę, że nie zrobił tego specjalnie. Może uważasz, że powinnam wiedzieć, gdzie znajduje się twoja sypialnia, ale nie wiedziałam. - Dlaczego mnie szukałaś? - Chciałam spytać, czy mogę obserwować jutrzejsze posiedze nie sądu. - W tym szczególnym dniu z pewnością będziesz miała wiele zajęć domowych. - Mauri uważa, że bardziej będę jej przeszkadzać, niż poma gać - przyznała niechętnie. - Nie nauczono mnie ani gotować, ani sprzątać, więc ona najpierw musi mnie nauczyć, zanim będzie mieć ze mnie pożytek. - Powiedziałaś mi w Dunakin, że umiesz liczyć - przypomniał 139
w chwili, gdy pomyślała, że zaraz pouczy ją na temat obowiązków kobiety i wymieni wśród nich właśnie gotowanie i sprzątanie. - Umiem. - Więc może znajdę dla ciebie zajęcie, które cię bardziej ucieszy niż gotowanie i sprzątanie. Wszelkie rachunki prowadził w Eilean Donan ojciec Patricka. Od jego śmierci my obaj jesteśmy zmuszeni tym się zajmować, ale chcemy, żeby nas ktoś zastąpił, bo sami nie mamy czasu. Czy mogłabyś się tym zająć, gdybyśmy cię nauczyli? - Oczywiście. Naprawdę pozwolisz mi to robić? - Naprawdę. - Dodał jednak coś, co zepsuło jej przyjemność: Najpierw musimy cię sprawdzić, ale jeśli będziesz szybko robiła postępy i nie popełniała zbyt wielu błędów, to możesz nam zaoszczędzić mnóstwo czasu. - Chętnie się tym zajmę, ale czy nie mogłabym wykonywać bardziej pożytecznego zajęcia, gdybym lepiej poznała sprawy zamku? Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zrozumiał, o co jej chodzi. - Widzę, że uparłaś się, by obserwować rozprawy. Skoro dowiedziałem się już wystarczająco dużo na temat twojej przed siębiorczości, by zdawać sobie sprawę, że znajdziesz sposób, nawet gdybym ci zakazał... - Znalazłabym - przytaknęła. - Mauri powiedziała mi, że jest wiele judaszy pozwalających dziedzicowi obserwować, co dzieje się w westybulu. Zauważyłam jeden na schodach, więc... - Czy tak samo ochoczo przyjęłabyś moją karę za niepo słuszeństwo? - Czyżbyś robił jakieś wstrętne rzeczy ludziom, którzy szukają u ciebie sprawiedliwości? - spytała rezolutnie. Skrzywił się i zerknął przez ramię, chcąc się upewnić, czy nawet teraz ktoś nie podgląda ich przez judasza. - Nie zawsze przyjemnie jest być świadkiem wymierzania 140
sprawiedliwości, ale jeśli tego chcesz, to proszę bardzo. Bab była tego świadkiem niejeden raz, jeśli akurat miała na to ochotę, ponieważ ja i Patrick oglądaliśmy procesy, zanim mój ojciec zaprosił nas do udziału w sądzeniu. Jeśli Mauri jej nie potrzebuje, to może oglądać razem z tobą. Powiedział „dobranoc" i oddalił się. Gdy Molly szła po schodach do sypialni, uświadomiła sobie, że znowu ją zaskoczył. Poczuła ulgę. Pomyślała, że może sytuacja jego podopiecznej wcale nie będzie taka zła.
Chyba poszło im dobrze - orzekła Catriona, drażniąc zębami ucho Clauda. Siedzieli w kamiennej niszy, w pobliżu klatki schodo wej, i z łatwością podsłuchali rozmowę Kintaila z panną Gordon. - Nie wydaje mi się, by za sobą przepadali - stwierdził scep tycznie Claud. - Czy nie oblała Kintaila wodą, gdy zastała go razem z tą Barbarą? - Catriona przysunęła się do niego bliżej. - Sprytnie to wymyśliłeś, że trzeba wysłać ją do jego sypialni, by zastała ich razem. - Nic takiego nie zrobiłem - bronił się Claud, nie rozumiejąc do końca konsekwencji swojego działania. Ciężko myślał nie tylko wtedy, gdy Catriona rozpraszała go pieszczotami. - Nie wiem, co robić, gdy on będzie wybierał dla niej męża. - Nie może jej oddać innemu. - Catriona położyła dłoń na jego udzie, - Przecież skarb zdobędzie jej mąż. - Nie zdołamy temu zapobiec. W ich świecie każdy mąż ma prawo do majątku żony. - Więc musimy coś wymyślić, mój drogi. - Wsunęła dłoń między jego uda. - Catriono, nie potrafię myśleć, gdy mi to robisz! - Zatem najpierw to zróbmy, a potem pomyślimy. Claud jęknął, niezdolny wydusić z siebie słowa.
10
Od wczesnego rana mężczyźni i kobiety przybywali łodziami na rozprawy sądowe prowadzone przez Kintaila. W westybulu panował gwar i tłok. Gdy weszły tam Molly i Barbara, sir Patrick kazał im, zgodnie z poleceniem Kintaila, usiąść z tyłu. W eleganckim kaftanie z niebie skiego aksamitu i czarnych pończochach prezentował się jak lord. - Jeśli będziesz, pani, upierać się przy swoim, wyproszę cię z sali - zagroził, gdy Molly koniecznie chciała usiąść z przodu. Odwrócił się do siostry: - Bab, wieczorem czeka nas poważna rozmowa. Po tych słowach obie nie miały ochoty już nic powiedzieć. - Ciekawe, co zrobiłam tym razem? - odezwała się Barbara, gdy zajęły miejsca, które im wskazał. - Sądzę, że wie już, co naprawdę zdarzyło się w sypialni uprzedziła ją Molly, mając w pamięci wieczorną rozmowę z opie kunem. - Od kogo? Wczoraj Fin mu nie powiedział. - Barbaro, czy brat naprawdę będzie się na ciebie gniewał? Z pewnością wierzy w to, że Kintail nie pozwalałby sobie na żadne poufałości wobec ciebie - pocieszyła ją Molly. 142
Barbara zachichotała. - Za pozwalanie sobie na poufałości sama uznałabym to, że mnie wciągnął do wody. - Powiedział, że to moje pukanie do drzwi tak go przestraszyło. Poza tym wiesz, co mam na myśli, mówiąc o poufałościach wyjaśniła Molly. - Niestety, wątpię, by Patrick uwierzył Finowi, gdyby go zobaczył z młodą kobietą. Zanim nasi ojcowie zginęli w bitwie, Patrick i Fin często dokazywali z kobietami. Skoro zaś niemal każda kobieta w Kintail przyjęłaby ich awanse, kto wie, co mój brat sobie pomyśli? Molly była zszokowana. - Chyba nie uważa, że Kintail mógłby... - Oczywiście, że nie. - Barbara z trudem opanowywała we sołość. - Skoro Patrick ma czas, by się nad wszystkim za stanowić, to może dojdzie do wniosku, że Fin nigdy by mnie nie skrzywdził. Dlatego cieszę się, że Fin nie powiedział mu o wszystkim od razu. Obaj są raptusami i łatwo wpadają w złość. Gdy któryś zaczyna się wściekać, lepiej od razu wyjść, jeśli tylko się da. - Żaden z nich nie odważył się okazać mi gniewu - stwierdziła zimno Molly. Barbara spoglądała na nią zaciekawiona. - Więc nie boisz się gniewu mężczyzn? Oni potrafią być gwałtowni. Molly wzruszyła ramionami, choć na myśl o rozzłoszczonym Kintailu przeszył ją dreszcz. Niestety, nie miały już czasu na rozmowę, bo sir Patrick przeszedł do przodu. Gdy uniósł rękę, w sali niemal natychmiast zapadła cisza. - Dziedzic idzie - zapowiedział Fina. Molly nie dowierzała własnym oczom. Sir Patrick prezentował się wspaniale, ale Kintail zaćmił go swoim wyglądem. Obaj byli ubrani zgodnie z francuską modą, popularną wśród szlachty 143
z zachodniego pogórza, obowiązującą w strojach oficjalnych. Kintail miał na nogach czarno-czerwone pasiaste pończochy i takie same krótkie pantalony, przepasane czerwonym jedwab nym pasem, a jego tors znakomicie eksponował czerwony kaftan. Czarny aksamitny beret zdobiły dwa orle pióra, stosownie do rangi wodza klanu Mackenzie. Był to najbardziej oficjalny strój, w jakim Molly go widziała; prezentował się w nim wspaniale. Sir Patrick jako urzędnik na dworze barona nakazał zachowanie porządku i zapowiedział pierwszą rozprawę: osk;irżenie o napaść wniesione przez członka klanu Mackenzie przeciwko niejakiemu Mathesonowi. Kintail wysłuchał obu stron i rozstrzygnął sprawę na korzyść tego pierwszego, nakazując drugiemu zapłacić grzywnę w wysoko ści dwóch merków i żyć z ludźmi w zgodzie. - Will Matheson? Słyszysz mnie? Jeśli nie spełnisz mojego nakazu, to otrzymasz surowszą karę. - Spojrzał na niego groźnie. - Tak, panie, będę o tym pamiętał. - Młody człowiek z prze jęciem skinął głową. Molly czekała na znacznie cięższe przestępstwa, takie jak morderstwo czy pobicie. Ciekawiło ją, czy Kintail zawsze będzie po stronie kogoś z klanu Mackenzie. W miarę rozsądzania kolej nych spraw dowiedziała się, że nie zawsze, ponieważ w grę wchodziły raczej drobne przestępstwa i nie znała sądzonych osób, szybko zaczęła się nudzić. Spostrzegła, że Barbara też jest znu dzona, ale nie ośmieliła się zaproponować, by wyszły. Wiele kosztowało ją otrzymanie pozwolenia na przysłuchiwanie się rozprawom. Gdyby wyszła, Kintail wytknąłby jej, że ją o tym uprzedzał, i zakazałby uczestnictwa w podobnych posiedzeniach w przyszłości. Nagle ich spojrzenia spotkały się, Kintailowi drgnęły usta i roziskrzyły się oczy. Czyżby domyślił się, co ona czuje? Molly bardziej interesowała się nim samym niż przedstawianymi mu sprawami. 144
- Milordzie, to zrobiły wróżki - tłumaczył się jeden z dwóch mężczyzn, których sprawę właśnie rozstrzygał. Zaintrygowało to Molly. W sali rozległy się tłumione śmiechy. - Ranaldzie Mac Vinish, wyjaśnij, co masz na myśli - zażądał szorstko Kintail. - Panie, to Ranald zastrzelił moją krowę - sprzeciwił się pokrzywdzony. - Widziałem, jak to zrobił, a miałem tylko jedną. - Wiem, lecz pozwól mu mówić. - Panie, jakie wróżki? Chyba postradał zmysły, jeśli uważa, że były to wróżki - nie ustępował poszkodowany. Ranald Mac Vinish rozłożył ręce. - Ianie MacMurchie, powiedziałem prawdę. - Odwrócił się do Kintaila i następująco odparł stawiany mu zarzut: - Wieczorem wyciągnąłem z rowu tonącą owcę i wracałem do domu, gdy nagle usłyszałem taki szum, jakby frunęło sto ptaków. To przelatywał legion złych duchów, które mnie przewróciły. Niektórym obecnym na sali z wrażenia zaparło dech, ale inni zachichotali. Molly słuchała opowieści z najwyższą uwagą. - To jakieś brednie - oświadczył z pogardą pokrzywdzony. Ranaldzie, jak powiedziałeś wcześniej, duchy przewróciły cię tak nieszczęśliwie, że upadłeś na głowę. Rozległy się wybuchy śmiechu. - Potraficie tylko się śmiać. - Ranald Mac Vinish odchrząknął nerwowo. Nawet siedząc z tyłu, Molly widziała jego bladość i krople potu na czole. - Sądzę, że zmienisz zdanie w tej sprawie, jeśli powiem ci, że gdy przelatywałem z wróżkami nad tą krową, doiła ją twoja córka, Anne. Kazały mi zastrzelić Anne, ale gdy spuściły mnie na ziemię, zastrzeliłem krowę. Jak wiadomo, dla nich liczy się samo po zbawienie życia kogoś lub czegoś. Powinieneś się cieszyć, ty biadolący niewdzięczniku, że to była twoja krowa, a nie córka. 145
Poszkodowany milczał, jakby zaskoczyła go ta informacja. - Czy zatem przyznajesz się, Ranaldzie, do zastrzelenia tej krowy? - spytał surowo Kintail. - Tak, panie, ale było tak, jak powiedziałem. - Zapłacisz Ianowi MacMurchie za wyrządzoną szkodę. Masz na to środki? - Panie, mam tylko cztery owce, siedem kurczaków i psa odparł zdumiony, nie odważywszy się sprzeciwić. - Ranaldzie, nie mogę doić twojej okropnej owcy. - MacMur chie taką rekompensatę z góry wykluczył. - To byłaby odpowiednia rekompensata - nie zgodził się z nim Kintail. - Ranaldzie, wezmę jedną z twoich owiec, a dam Ianowi krowę. Patrick? Czy jest już pora obiadu? - Tak, panie, Mauri chce zaraz podać do stołu. Kintail poinformował, że sąd wznowi obrady po obiedzie. Gdy wstał, wszyscy podnieśli się z miejsc. Wyszedł z westybulu, a jego ludzie zaczęli rozstawiać stoły na kozłach. Wkrótce pomocnice Mauri podały obiad. Wszyscy siedzieli przy tych długich stołach, poszkodowany naprzeciwko oskarżonego, i nikomu to chyba nie przeszkadzało, przynajmniej tak wydawało się Molly. Siedząc pomiędzy Kintailem i Barbarą, przyglądała się ze branym. Zastanawiała się, jak taktownie wycofać się z udziału w dalszym posiedzeniu sądu, gdy w drzwiach westybulu pojawili się nowi przybysze, ochraniani przez bodaj trzech żołnierzy. Wszyscy wyciągali szyje, chcąc się zorientować, czy to swoi, czy obcy. - Panie, przybył Mackinnon z Dunakin - ogłosił jeden z ludzi Kintaila, siedzący w pobliżu drzwi. - Prosimy, sir, do środka - powitał go Kintail, wstając z miejsca. Mackinnon zbliżył się. Molly uśmiechnęła się do przybranego ojca. Chociaż odwzajem nił uśmiech, wyczuła, że coś go trapi. Najwyraźniej też nie zabrał ze sobą pani Mackinnon. 146
- Czy zjesz z nami, sir? - zaprosił go do stołu Kintail, podając mu rękę. - Dziękuję, młodzieńcze. - Cmoknął Molly w policzek i oświad czył: - Ładnie wyglądasz, dziewczyno. Wydaje się, że pobyt tu dobrze ci służy. - Dziękuję, sir. - Muszę natychmiast z tobą porozmawiać, młodzieńcze - ode zwał się półgłosem przybysz. Kintail skinął głową i odwrócił się do sir Patricka. - Rozpoczniesz popołudniowe posiedzenie. Weź sobie do pomo cy Tama Mathesona. Czuję, że rozmowa z Mackinnonem zajmie trochę czasu. - Słusznie - potwierdził przybysz. - Musimy omówić poważ ny plan. - Więc wyjdźmy - zaproponował Kintail. - O co chodzi, sir? Co się stało? - spytała Molly. Intuicja podpowiedziała jej, że chodzi o nią. - Bądź pewna, pani, że poinformujemy cię w stosownym czasie. Nie będziesz obserwować popołudniowego posiedzenia sądu. Gdy okażesz się potrzebna, poślę po ciebie - oświadczył szorstko Kintail, uprzedzając Mackinnona, który odwrócił się do niej, jakby chciał coś powiedzieć. Ogarnął ją gniew, ale milczała, uznając za ryzykowne przeciw stawianie się opiekunowi przy tylu ludziach. Wysoki tyczkowaty młodzieniec ogłosił, że popołudniowe po siedzenie sądu rozpocznie się zaraz po zdemontowaniu stołów. Molly rozpoznała w nim Tama Mathesona, któremu sir Patrick podarował przemoczone buty i który pozwolił Barbarze wnieść do sypialni Kintaila wiadro z wodą. Mężczyźni posłusznie wstali i zabrali się do pracy. - Skoro nie uczestniczymy w posiedzeniu, to sprawdzę, jakie prace zostawiła mi do wykonania Mauri, a także moja matka. Chcesz iść ze mną? - Barbara zwróciła się do Molly.
147
- Nie, dziękuję - odmówiła grzecznie Molly. Uznała, że wresz cie będzie mogła wymknąć się z zamku, skoro wszyscy są zajęci i nikt tego nie zauważy. Od przyjazdu wciąż nie miała czasu obejrzeć wysepki. Nie chciała, aby któryś z żołnierzy strzegących bramy zakazał jej wychodzić samej za mury, więc udała się do tylnych drzwi przy północno-zachodniej wieży, na które natknęła się drugiego dnia pobytu w Eilean Donan. Po chwili znalazła się za murami. Był ładny słoneczny dzień.
O co chodzi, sir? - spytał Fin, zaprowadziwszy Mackinnona do małego gabinetu. - Donald wie, gdzie jest panna Dunsithe, i chce ci przysporzyć kłopotów. - Liczyłem się z tym - odparł spokojnie Fin, ale przejął się tą wiadomością bardziej, niż okazał. Nie miał zamiaru zrezygnować z prawa do opieki nad Mary Gordon. Wskazał gościowi jedyne krzesło w komnacie, a sam usiadł na taborecie, pomiędzy stołem do pracy i półką z drzewa oliwnego, na której stała szkatuła z przyborami do pisania, i oparł się plecami o kamienny mur. Dziewczyna powinna być tu bezpieczna. Eilean Donan nie można zdobyć bez dział, a Donald Sleat, o ile wiem, nie ma ani jednego. - To prawda, ale nawet bez dział jest bardzo niebezpieczny. Postanowił odebrać ci pannę Dunsithe i oświadczył, że jest gotowy na wszystko, by osiągnąć ten cel. Już wcześniej zebrał wojsko i ma wiele szybkich galer - ostrzegł go Mackinnon. - Widzę, że z nim rozmawiałeś - wywnioskował Fin. - Oczywiście. - Gość skrzywił się. - Ten zgorzkniały diabeł groził mi. Oświadczył, że zamierzał oddać Molly Huntleyowi w zamian za obietnicę nieprzeszkadzania mu w walce o odzyskanie lordostwa wysp. Boi się, że skoro już nie ma mu nic do zaofero wania, Huntley połączy się z królem przeciwko niemu. 148
- Tak jak ja - zapowiedział Fin. - Donald uważa, że racja jest po jego stronie. Rzeczywiście, ostatni lord wysp został uprowadzony jako dziecko. Nie popieram uprowadzania dzieci. Fin uniósł brwi. - Porównujesz przejęcie przez Koronę lordostwa wysp z upro wadzeniem przez Angusa panny Dunsithe? - A dlaczego nie? Tak jak Korona oddała ziemię Macdonalda swoim stronnikom, tak samo potraktowała Molly jako rodzaj nagrody. - Sir, jeśli przybyłeś tu, żeby zdobyć moje poparcie dla starań Donalda Sleata, to tracisz czas. Przypominam ci, że zabił mojego ojca i wielu naszych żołnierzy - odpowiedział mu spokojnie Fin, z trudem panując nad gniewem. - Uspokój się, młodzieńcze. W tym wszystkim obchodzi mnie tylko Molly. Chciałem ci jedynie przypomnieć, jakie jest stanowis ko Donalda, i zaoferować kolejną lekcję gry w szachy - odezwał się pojednawczo Mackinnon. - Nie wątpię, że Sleat jest przekonany o swoich prawach, ale w walce o odzyskanie tytułu będzie mu trudno zdobyć sprzymie rzeńców wśród innych klanów - orzekł sceptycznie Fin. - Młodzieńcze, Macdonaldów są tysiące. Co więcej, zagroził MacLeodowi i mnie, że na nas uderzy, jeśli nie pomożemy mu odebrać ci Molly. Żeby ją mieć z powrotem, jest zdecydowany zaatakować nie tylko zamek Eilean Donan, lecz cały Kintail. Możesz zapobiec klęsce tylko pod warunkiem, że zmniejszysz wartość nagrody, która popycha go do działania. - Zrobię to, co do mnie należy, by obronić Elean Donan i moich dzierżawców. Ale jeśli dojdzie do oblężenia zamku, to nie zdołamy pomóc wszystkim mieszkańcom Kintail, więc Sleat może tam posiać prawdziwe spustoszenie. - Tyle to ja też wiem. Nie zbierzemy natychmiast sił, które mogłyby dorównać jego siłom, ale jeżeli ożenisz się z Molly, to na pewno go zniechęcisz. 149
Fin wziął głęboki oddech, nie wierząc, że potrafi wydobyć z siebie głos. Nie chciał powiedzieć Mackinnonowi, że gdyby się oświadczył, Molly powiedziałaby, że woli go zamordować, niż zostać jego żoną. Nie zamierzał też zwierzać mu się, że jej pożąda i coraz bardziej pragnie się z nią ożenić. - Wiem, młodzieńcze, jak sprawy się mają. Ta dziewczyna mieszkała pod moim dachem przez ponad dziesięć lat i od dawna potrafię ocenić jej charakter. Mimo to uważam, że dasz sobie z nią radę, a poza tym na twoją korzyść działa urzędowy nakaz króla perswadował mu Mackinnon. - Mój ślub z Molly może nie stanowić dla Sleata żadnej przeszkody - oświadczył szorstko Fin. - Sleat po prostu uzna nasze małżeństwo za nieważne i postąpi z nią tak, jak będzie mii wygodnie. Podobno planował wydać ją za swojego szczeniaka, choć ona wolałaby rozszarpać tego bachora żywcem. - Zgadza się. - Mackinnon uśmiechnął się z czułością. - Ale ja rad bym ją wyrwać ze szponów Donalda, a poza tym zapomniałeś o Huntleyu. Donald chce przecież dzięki niej ubić z nim targ. - Huntłey jest wodzem klanu. On również może uznać moje małżeństwo za nieważne i ożenić się z nią, jeśli zechce - mnożył trudności Kintail. - Tak mogłoby się stać w większości miejsc na pogórzu, ale nie u Huntleya. Zapomniałeś, że to zagorzały papista. Masz w Kintail księdza, nieprawdaż? - Mam. - Fin wiedział już, do czego zmierza Mackinnon. Sądzisz, że jeśli poślubię ją zgodnie z wszelkimi wymogami Kościoła, to Huntley uzna moje małżeństwo i odrzuci ofertę Sleata? - Tak sądzę. I pamiętaj, że przynajmniej na razie popiera króla Jakuba. - Więc nie będzie chciał przeciwstawić się jego urzędowemu nakazowi, a wobec tego nie ma potrzeby, żebym się żenił podsumował Fin. - Mówisz tak, młodzieńcze, jakby ten ślub miał być pokutą za 150
grzechy. Czy wiesz, ile ziemi wniesie ci w posagu ta dziewczyna? Nawet gdybyś nigdy nie odnalazł skarbu Molly, sam zamek Dunsithe wart jest małżeństwa. - Ale musiałbym go zabezpieczyć, co nie jest łatwym zadaniem, skoro znajduje się tak daleko stąd. Tak czy inaczej, na ślub jest za wcześnie i sądzę, że panna Gordon nie będzie chciała wyjść za mnie za mąż. Więc skoro Huntley prawdopodobnie odrzuci ofertę Sleata... - Na litość boską... Nie powiedziałem, że ją odrzuci, lecz że nie zechce unieważnić papistowskiego ślubu, by zdobyć dla siebie dziewczynę i jej majątek. Przypominam ci, że celem twojego małżeństwa z Molly jest osłabienie woli Donalda odebrania ci jej. Jest wystarczająco bystry, by się zorientować, że Huntley nie będzie miał ochoty rozgniewać ani papieża, ani króla. - Sir, niemal mnie przekonałeś. - Zastanów się nad wszystkim spokojnie. Donald musi zebrać siły, by zaatakować taką twierdzę, więc masz jeszcze trochę czasu, choć niezbyt dużo. - Nie spodoba się jej pomysł ślubu - oświadczył Fin, dziwiąc się, jak bardzo jemu ten pomysł przypadł do gustu. Bez wątpienia Molly pociągała go fizycznie. Wystarczyło, że weszła do jego sypialni, by poczuł podniecenie. Nawet teraz możliwość kochania się z nią przemawiała do niego bardziej na korzyść ślubu, do którego wszak miał formalne prawo, niż wszystkie argumenty Mackinnona, choć też były przekonujące. Ale wciąż niewiele zrobił, aby tę dziewczynę oswoić. Bóg jeden raczy wiedzieć, do czego zdolna była się posunąć, by nie dopuścić do tego małżeństwa, a jeśli już udałoby się zaciągnąć ją do ołtarza, jaki wzięłaby za to odwet.
Znalazła miejsce na skale przypominające krzesło, na którym spoczęła wygodnie, by rozkoszować się swą samotnością. Bardziej 151
ucieszyłaby ją tylko przejażdżka na koniu w Dunakin czy gdziekol wiek indziej. Pogalopowałaby, czując, jak wiatr rozwiewa jej rozpuszczone włosy. Wiał łagodny zachodni wiatr i w powietrzu unosił się orzeź wiający zapach soli, jeszcze przyjemniejszy niż zwykle, gdyż wdychany po godzinach spędzonych w zatłoczonym dusznym westybulu, w którym zebrało się wielu niedomytych ludzi. Nad jej głową krążyły mewy i kuliki. Ich nawoływania też stanowiły przyjemny kontrast z gwarem głosów wypełniających westybul. Samotność była czymś ekscytującym, jeśli pochodziła z wyboru, a nie z przymusu. Wiatr przegnał chmury i niebo było czyste, więc i na zachodzie ukazała się wyspa Skye, niewyraźna i garbata. Molly często powracała myślami do Kintaila, ale też zastanawiała się nad powodem nieoczekiwanego przyjazdu Mackinnona do Eilean Donan. Fakt, że przybrany ojciec nie przybył tu wraz z żoną, świadczył o tym, że jego wizyta nie miała charakteru towarzys kiego. Zapewne Donald Groźny dowiedział się, że Molly wyjechała z Dunakin do Eilean Donan i Mackinnon postanowił uprzedzić o tym Kintaila. Zastanawiała się nad tym, czy przypadkiem to nie sam Mackin non powiedział o wszystkim Donaldowi. Byłoby to zgodne z jego naturą. Potrafił utrzymywać kruchy pokój z Donaldem i MacLeodem dzięki swej uczciwości, którą obaj w nim podziwiali, choć żaden z nich nie szedł w jego ślady. - Co tu, u licha, robisz? - wyrwał ją z zadumy głos Kintaila. Westchnęła, spoglądając na niego z niechęcią. Teraz zdała sobie sprawę, że straciła poczucie czasu, patrząc na wodę i słu chając krzyku ptaków, szumu wiatru i plusku fal uderzających o brzeg. - Odpoczywam. Zatopiona w myślach, nie usłyszała, że ktoś otwiera i zamyka tylne drzwi w murze i podchodzi do niej. 152
Kintail wyglądał na rozgniewanego, ale nie zaczął od reprymen dy, tylko wziął głęboki, uspokajający oddech, co przestraszyło ją jeszcze bardziej. Zapewne dobierał w myślach słowa odpowiednie, by ją zmartwić i zdenerwować. - Czy chodzi o panią Mackinnon? - zaniepokoiła się i wstała pośpiesznie. -Czy coś jej się stało? Kintail! Nie patrz tak na mnie, tylko mi powiedz! - Uspokój się, dziewczyno, nic jej nie jest. - To dlaczego nie zacząłeś od tego? - Bo mam ochotę na ciebie nakrzyczeć - oświadczył stanow czym tonem. - Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że przebywanie za murami zamku jest dla ciebie niebezpieczne? - Przecież fale rozbijające się o brzeg nie zmiotą mnie do wody. Morze jest dziś spokojne. - W Eilean Donan niebezpieczne jest nie tylko morze - oświad czył, wciąż z trudem panując nad gniewem. - Czy nie widzisz, jak blisko jest drugi brzeg? Zręczny łucznik... - Rzeczywiście musiałby być zręczny i mieć wyjątkowo mocny łuk - stwierdziła, oceniwszy wzrokiem odległość. - Patrick dałby radę. Strzela na taką odległość. Mnie też się to udaje, choć nie jestem tak znakomitym łucznikiem jak on. - Możliwe - zgodziła się z nim w końcu, doskonale wiedząc, że takiego wyczynu potrafiłby dokonać średnio utalentowany łucznik. - Mimo to nadal wątpię, czy potraficie zniszczyć zamie rzony cel, jeśli rzeczywiście udaje się wam w niego trafić. Przy takim wietrze jak dziś... - Dość - burknął Kintail, rozglądając się dookoła. - Nie przy szedłem tu, by rozprawiać z tobą o sztuce strzelania z łuku. Powiedziałem ci, żebyś nie wychodziła z zamku bez mojego pozwolenia. Nie sądzę, byś tak szybko o tym zapomniała. Spoglądała na niego z rezerwą. - Nie zapomniałam. - Powiedziałeś mi tylko, że nie mogę bez 153
twojego pozwolenia opuszczać Eilean Donan, czyli wysepki, nieprawdaż? Zacisnął zęby. Górował nad nią wzrostem i siłą. Mógł ją złapać jedną ręką i nie puścić. Molly pomyślała, że dobrze zrobiła, zatajając przed nim umiejętność pływania. Z jego miny wywnios kowała, że mógłby ją wepchnąć do wody, tak samo jak Patricka. - Jak udało ci się mnie znaleźć? - zmieniła przezornie temat, widząc, że Kintail nadal z trudem panuje nad gniewem. - To nie ma nic wspólnego ze szczęśliwym trafem. Nawet ja, wychodząc z zamku, jestem pilnowany, zwłaszcza wtedy, gdy jest w nim tak dużo jak dziś ludzi. Na murach stoją wartownicy. Jeden z nich przysłał do mnie chłopca z wiadomością, że wyszłaś za mury. Gdyby nie to, że byłem zajęty rozmową z Mackinnonem, przyszedłbym po ciebie wcześniej. - Po co przyjechał? Czyżby Donald się dowiedział, że mnie zabrałeś? - Właśnie. Mackinnon mówi, że rozwścieczyło to tego łajdaka. Wszystko na to wskazuje, że Sleat miał nadzieję oddać cię twojemu kuzynowi w zamian za pewną przysługę. - Kuzynowi? Któremu? - Huntleyowi. - On chyba się nie orientuje, kim jestem. - Molly zmarszczyła nos. - Mojego ojca rzeczywiście łączyły z Huntleyem więzy krwi, ale wątpię, by ten kuzyn kiedykolwiek na mnie spojrzał. - Niemniej jednak Sleat uważa, że jeśli odda cię Huntleyowi, to ten nie będzie mu utrudniał walki o prawo do lordostwa wysp. Zdaniem Mackinnona Sleat zamierza zaatakować Kintail. - Ale nie da rady zdobyć Eilean Donan! Przez chwilę Fin obserwował ją badawczo. - Nie musisz się, pani, niczego obawiać. Większość ludzi uważa, że ten zamek zdolny byłby obronić jeden mężczyzna, jedna kobieta czy jedno dziecko. Jesteś tu bezpieczna. - Wątpię, czy czułabym się bezpieczna, gdyby bronił mnie tu 154
tylko jeden człowiek, ale przecież ty nigdy nie zostawiłbyś Eilean Donan na pastwę losu - oświadczyła pewna, że w końcu poznała go już na tyle dobrze. Westchnął. - Są takie chwile, kiedy mam ochotę powiedzieć, że zostawiam cię na pastwę losu, ale w sprawie Eilean Donan masz rację. Gdybym rzeczywiście przejął pieczę nad twoim majątkiem, zbu dowałbym dodatkowe umocnienia tu i gdzie indziej, by móc obronić Kintail przed napaścią. - A więc jesteś taki sam jak inni i obchodzi cię tylko mój majątek. - Poczuła się strasznie zawiedziona. - Powinnam była o tym wiedzieć, bo przecież każdy troszczył się jedynie o to. - Teraz to się nie liczy, nawet jeśli tak było wcześniej. Teraz obchodzi mnie tylko bezpieczeństwo twoje i moich ludzi. A co do... - Wracam do zamku, bo nie chcę, żebyś dłużej na mnie warczał - przerwała mu. - Ale... - Mężczyźni najczęściej mówią nonsensy. Świadczą o nich czyny. Bolało ją bardziej to, że tak od niechcenia mówił o zdobyciu jej majątku, niż to, że z takim lekkim sercem pozostawiłby ją samej sobie. Wiedziała, że się z nią droczy, ale przyzwyczajona, że mężczyźni zainteresowani są głównie jej majątkiem, nie chciała, aby Fin Mackenzie też taki był i przyznawał to tak otwarcie. Poza tym stał tak blisko, że czuła na całym ciele dziwne mrowienie. Musiała się odsunąć. Odwróciła się w stronę zamku, lecz przytrzymał ją za ramię. - Poczekaj - powiedział cicho. Ciepło jego dłoni zdawało się przenikać całe jej ciało. Za trzymała się i nie zaprotestowała, gdy wziął ją pod brodę i uniósł delikatnie. - Molly, spójrz na mnie -przemówił tak zniewalającym tonem, 155
że z najwyższym trudem zdołała się powstrzymać i nie uległa jego prośbie. Uparcie patrzyła w ziemię, pewna, że on oczekuje od niej podporządkowania, bo chce wykorzystać jej uległość. Poza tym, poddając się tak łatwo, poczułaby się całkowicie bezbronna. Gdyby zaczęło jej na nim zależeć, gdyby poczuła się w Eilean Donan jak w domu, byłoby jej znacznie trudniej wyjechać stąd, kiedy Kintail znalazłby dla niej męża. Gdy przysunął usta do jej ust, doznała wstrząsu. Zacisnęła powieki. Jedną dłonią objął ją w talii, drugą pogłaskał po ręce i musnął pierś. Zesztywniała, czując, że pod wpływem tych pieszczot jest coraz bardziej podniecona. Otworzyła oczy. - Od chwili naszego pierwszego spotkania tamtej nocy pragnę cię pocałować - wyznał tuż nad jej ustami. Uśmiechnął się z lekką ironią i rozejrzał ukradkowo, jakby spodziewał się, że ktoś się tu może zjawić, i nie był z tego zadowolony. Odepchnęła go, tłumiąc emocje wyzwolone przez ten kontakt. - A więc żałujesz, że mnie wtedy nie uwiodłeś - stwierdziła cierpko. - Sir, nigdy ci się to nie uda. Żegnam! - Odwróciła się gwałtownie. Natychmiast zapragnęła przesunąć dłonią po swych spragnionych pocałunku ustach. Powstrzymała się siłą woli, nie chcąc Kintailowi dać satysfakcji, że tak mocno działa na jej zmysły. - Och, dziewczyno, poczekaj! - Znowu chwycił ją za ramię. Nie powinienem... Błagam cię, nie odchodź jeszcze. Muszę ci coś powiedzieć... coś, o czym powinnaś zdecydować. - Ponownie rozejrzał się dokoła. - Mam poczucie, że ktoś nas śledzi. Może powinniśmy schronić się za murami? - O czym mam decydować? - zniecierpliwiła się. Usłyszeli nawoływanie Mackinnona, który pośpiesznie schodził do nich ze zbocza. Molly pomachała mu; Fin zaklął pod nosem. - Powiedziałeś jej już? - dopytywał się Mackinnon, podchodząc do nich. - Co ci odpowiedziała? - O co chodzi? - Molly odwróciła się do Fina. 156
Ku jej zaskoczeniu, zaczerwienił się i po raz pierwszy, od czasu, gdy się poznali, spuścił oczy. Mackinnon objął ją serdecznie. - Powiedz mi, dziewczyno, czy ceremonia, którą chcę pomóc wam zorganizować, ma być twoim ślubem, a jego pogrzebem? spytał zaintrygowany. Molly przeszyła Fina wzrokiem. - O czym mówi mój przybrany ojciec? - Nie tak zamierzałem to ująć. - Fin posmutniał zdetonowany. - Jeszcze jej nie powiedziałeś? - Mackinnon uderzył się dłonią w czoło. - Kintail, nigdy nie miałem cię za tchórza, a jednak nim jesteś. - Uśmiechnął się szeroko do Molly. - Ten młodzieniec postanowił się z tobą ożenić, aby cię uchronić przed Donaldem. To dobry pomysł. Im szybciej się pobierzecie, tym lepiej. - Wolę umrzeć! - warknęła Molly, ruszając do zamku. Kintail, w przeciwieństwie do Mackinnona, nie ustąpił jej z drogi. - Poczekaj, dziewczyno - poprosił i spróbował złapać ją za ramię. Odsunęła jego rękę i przeszła obok z podniesioną głową, dając mu do zrozumienia, by nie ważył się jej dotykać. Nie zrobił więc tego, a Molly poczuła się mocno zawiedziona. Wracała do zamku w ponurym nastroju. Wma w iała sobie, że jest zła, bo nie miała okazji wymierzenia mu policzka.
N ie poszło im dobrze - orzekła Catriona, obserwując spod zmrużonych powiek, jak wzburzona Molly odchodzi od Fina. Catriona i Claud przycupnęli na skale w pobliżu miejsca, w którym do niedawna siedziała Molly. - Nie złość się. Mówiłem ci przecież, że oni się sobie nie podobają - uspokajał ją Claud. - A jakie to ma znaczenie, co o sobie sądzą? Mojemu panu 157
potrzebny jest majątek twojej pani, a jej tylko stanowczy męż czyzna. Pomyśl tylko! Czy nie mógłbyś sprawić, by bardziej się nim zainteresowała? - Dobrze wiesz, że nie potrafię robić takich rzeczy. Ty też nie możesz zdziałać nic więcej, skoro wy, tu na pogórzu, nie macie większej mocy niż my. Poza tym miej litość nade mną. To nie moja sprawa. I tak mam dość kłopotów. Wydęła usta. - Claud, ja tylko chcę jak najlepiej dla mojego pana. - Tak, Catriono. Wiem, czego chcesz. - Poza tym, mój ty bystry chłopcze, jeśli oni się pobiorą, to spełnimy nasz obowiązek: ty zdobędziesz dla twojej panny Dun sitłie męża, a ja dla mojego pana odpowiedni majątek. Nawet ci z Kręgu, którzy tak się sprzeciwiają twojej ingerencji, w końcu uznają, że nakłonienie króla Jakuba, by oddał Mary Gordon Kintailowi, to był doskonały pomysł. - Być może - odparł ostrożnie, bo widząc wzburzenie panny Dunsithe, wątpił, aby ktokolwiek miał moc przekonania jej do Kintaila. Zaraz jednak zapomniał ó Molly, bo Catriona potrafiła skupić jego myśli na sobie.
Nell
Percy była znudzona i coraz bardziej sfrustrowana, że jej starannie obmyślony plan może się nie udać. Tego wieczoru towarzystwo zebrane w westybulu zamku, w Stirling, było ożywione i głośne. Nell miała nadzieję, że jakoś przyciągnie uwagę króla Jakuba, ale wymagało to od niej nad zwyczajnej cierpliwości, która, niestety, szybko się wyczerpywała. Działo się tak za sprawą irytująco gadatliwej matrony, którą poznała pierwszego wieczoru po przybyciu do Stirling. Ukradkowo obserwowała dwie nieśmiałe córki tej kobiety, które milczały, starając się słuchać matczynego monologu. W końcu 158
doszła do wniosku, że dziewczęta nie próbują nic powiedzieć, bo wiedzą, że matka i tak nie dopuści ich do głosu. - Lady Percy, jak to miło móc w końcu z panią porozmawiać! wykrzyknęła z niesłabnącym entuzjazmem ta irytująca kobieta. - Jak powiedziałaś, pani - potaknęła zdawkowo Nell, ale matrona ledwie to zauważyła, ani na chwilę nie zamykając ust. - Jakie to straszne, pani, że jesteś rozdzielona ze swoim jakże czarującym bratem Angusem. Nie rozumiem, skąd to całe zamie szanie wokół niego i dlaczego od tylu lat mieszka w Anglii. Naprawdę uważam, że nasz król zazdrości Douglasom potęgi. Zachichotała i zasłoniła usta dłonią. - Wiem, że nie powinnam tego mówić w tym miejscu, w pałacu królewskim, i będąc gościem króla, ale żaden mężczyzna nigdy nie oczekuje od nas, biednych kobiet, rozumienia takich rzeczy. Poza tym, dzięki Bogu, nie pochodzę z Douglasów. Można tylko podziwiać twoje nerwy, pani, że zjawiłaś się tu tak szybko po zgonie przyrodniej siostry. Mój mąż, który przyznaje się do skądinąd słabego z nią po krewieństwa, jest przekonany, że Janet Douglas nie miała żadnego kontaktu z siłami zła i nie była trucicielką, a jej obaj mężowie zmarli śmiercią naturalną. Zdaniem sir Hectora, jej nieszczęściem było po prostu to, że nosiła nazwisko Douglas, bo to Douglas wywołał niezadowolenie króla. - Czy mówisz mi, pani, że twój mąż nazywa się Douglas? uściśliła Nell. - Nie o to chodzi. Sir Hector może rościć sobie prawo do bycia kuzynem twojego wuja z Kilspindie, jeśli uzna to za stosowne, ale szczęśliwie, biorąc pod uwagę obecną sytuację, to pokrewień stwo jest słabe, bo poprzez jego matkę. Bliżej z Douglasami jest oczywiście spokrewniona nasza Elspeth, ale nawet w dzisiejszych niespokojnych czasach nikt nie zważa na pochodzenie pokojówki. Nie powinnam jednak trajkotać na jej temat, bo im mniej się o niej wie, tym lepiej. Nie miała tyle szczęścia, co ty, pani, gdyż jej matka pochodziła z gminu, podczas gdy twoja była dobrze uro159
dzona. - Zamyśliła się i po chwili dodała: - Choć, biorąc pod uwagę tragiczny los twojej przyrodniej siostry, może nie uważasz okolicz ności twojego urodzenia za nieszczęśliwe. Pomimo wszystko jestem przekonana, że nasza Elspeth jest szczęśliwsza z nami, niż byłaby, gdyby ojciec zabrał ją jako służącą do swego domu w Anglii. Nell nie słuchała zbyt uważnie owej pulchnej matrony, ale po tym ostatnim zdaniu zwróciła uwagę na jej wyczekujące spojrzenie. Najwyraźniej kobieta chciała wzbudzić w niej zainteresowanie. - Nie musisz, pani, tak starannie dobierać słów. Sugerujesz, że twoja pokojówka jest nieślubną córką Angusa? - spytała łagodnie. - Pani, ja niczego nie sugeruję, tylko stwierdzam fakt. Nasza młodziutka pomywaczka jest twoją bratanicą, pozostawioną pod opieką sir Hectora i moją, gdy twój brat uciekł do Anglii. Angus obiecał nam przysyłać pieniądze na pensję dla niej, gdy będzie mogła już pracować i zarabiać, ale robił to tylko przez krótki czas. Od kiedy przestał, my na nią łożymy. Ale może to, że cię tu spotkałam, jest znakiem od Boga. Może mogłabyś znaleźć spo sób... - przerwała, ujawniając po raz pierwszy od chwili, w której Nell ją poznała, pewną delikatność. Jednakże cierpliwość Nell w końcu się wyczerpała. Milczała, aż jej rozmówczyni poruszyła się niespokojnie i spojrzała na nią tak, jakby była gotowa powtórzyć swoją prośbę, jednak bez dotych czasowej zawziętości. - Przykro mi, pani, że cię rozczaruję, lecz nie obchodzą mnie przygody miłosne Angusa - oświadczyła lodowatym tonem. Jeśli domagasz się czegoś od niego, to musisz przedstawić mu sprawę osobiście. Nie wątpię, że wśród twoich łudzi jest ktoś na tyle odważny, by podjął ryzyko dostarczenia mu wiadomości od ciebie do Anglii, gdzie łatwo ustalisz miejsce jego pobytu. Nie potrafię przewidzieć, czy on raczy odpowiedzieć. - Błagam, lady Percy... - Proszę wybaczyć, ale przyzywa mnie Jego Królewska Mość przerwała jej Nell niezmiennie lodowatym tonem. 160
Jakub wcale jej nie przyzywał, lecz gdy ruszyła w jego stronę, spojrzał na nią i uśmiechnął się. Wzięła to za dobry znak i szła do niego bez obaw, choć zwolniła tempo, by było bardziej stosowne. - Dobry wieczór, Wasza Królewska Mość -- pozdrowiła go i ukłoniła się nisko. - Dziś wieczorem, pani, potrzebuję właśnie twojego towarzys twa. - Uśmiechnął się do niej szeroko. - Ci mężczyźni okropnie mnie nudzą opowieściami o Donaldzie Groźnym, o jego przeklętym wojsku i jeszcze bardziej przeklętych galerach. Zamiast tego wysłuchiwać, wolę dziś wieczorem zażywać przyjemności. Skoro zaś królowa przebywa w Linlithgow, a moje pozostałe ko... przerwał, śmiejąc się w kułak i rozglądając dokoła, jakby chciał się upewnić, że wszyscy dworzanie, którzy usłyszeli, co powiedział, podzielają jego wesołość. Naturalnie podzielali, a Nell stwierdziła, że wciąż potrafi się rumienić. - Wasza Królewska Mość, czy Donald Sleat postępuje niego dziwie? - zmieniła dyplomatycznie temat. - Naturalnie - odpowiedział szorstko. -- Ten zdrajca grozi mi, że zwróci przeciwko mnie całe zachodnie pogórze. - Podobno Sleat zdolny jest wystawić do walki aż piętnaście tysięcy żołnierzy i ponad sto galer. Niebawem może wyruszyć na południe pod eskortą floty - oznajmił poufałym tonem krążący wokół króla dworzanin. - Jesteś zbyt poważny - zwrócił mu uwagę Jakub. - Mackenzie Kintail i inni, którzy pozostali mi wierni, na pewno go powstrzymają. Spojrzał zagadkowo na Nell, ale nie potrafiła właściwie odczytać tego spojrzenia, w którym irytacja mieszała się ze smutkiem. Milczała, nie znajdując odpowiednich słów. Miała nadzieję, że dworzanie nadal będą rozmawiali o Donaldzie. Pomimo że nie był już opiekunem Molly, musiała wiedzieć, gdzie obecnie prze bywa i gdzie może go znaleźć. 161
Dworzanie rozmawiali o przygotowywanym przez Sleata po wstaniu raczej pogodnie, ale Jakub coraz bardziej się irytował. W końcu wstał i uciszył ich. - Chodźmy stąd, pani. Na dziś mam już dość polityki. Z pew nością potrafisz wymyślić coś lepszego, by zabawić króla. - Jestem do usług Waszej Królewskiej Mości. Podał jej ramię i opuścili westybul. Zaprowadził ją do swoich prywatnych apartamentów, gdzie najpierw kochał się z nią, a potem podjął rozmowę. - Jest coś, co powinnaś wiedzieć na temat swojej córki powiedział, siadając i opierając się na poduszkach. - Powiedziałeś mi, panie, że ona nie jest już pod opieką Donalda Groźnego. Gdzie zatem przebywa? - To jest właśnie kłopot. Obawiam się, że będziesz na mnie zła. Pamiętasz zapewne, że wymieniłem dziś Finleya Mackenzie, Kintaila? - Oczywiście. To jeden z twoich wiernych wasali na pogórzu. - Jest nowym opiekunem twojej córki. Jeśli Sleat, jak się spodziewamy, w drodze na południe przejdzie przez Kintail, to zastanie tam dziewczynę. Nie ulega wątpliwości, że zechce od zyskać nad nią kuratelę, a przynajmniej ukarać Kintaila za to, że mu ją odebrał. - Ale czy to nie ty, panie, powierzyłeś Molly Kintailowi? spytała, zastanawiając się, jak wykorzystać tę nową informację. - To prawda. Chciałem wzmocnić jego lojalność, dając mu władzę nad wspaniałą posiadłością na pograniczu i skarb dziew czyny, jeśli potrafi go odnaleźć. - Założę się, że równocześnie postanowiłeś ukarać Donalda stwierdziła z ironią. - Moja córka nadal jest pionkiem w grze, który dowolnie może przesunąć na szachownicy każdy, kto w da nym momencie sprawuje nad nią władzę. Jakub wzruszył ramionami. - Ona i jej podobne zawsze pełniły taką funkcję, jak wiesz, 162
pani, z własnego doświadczenia. Zwiększenie czyjejś władzy wymaga posiadania odpowiedniej pozycji, bogactwa i przede wszystkim koneksji z osobami równymi mu lub nawet potężniej szymi. - Chciałabym spotkać się z córką. Jeśli pozwolisz mi, panie, może potrafię być dla ciebie użyteczna - zobowiązała się Nell, przyjmując jego wyjaśnienie jako oczywiste. - W jaki sposób? - Skoro wojsko Donalda będzie maszerować przez zachodnią część pogórza, to skorzystaj z bezpiecznego sposobu skontak towania się z tym Mackenzie. Mogę wziąć od ciebie wiadomość do niego i zobaczyć się z córką. Kto ośmieli się skrzywdzić damę podróżującą z uzbrojoną eskortą? - Niestety, posłańcy królewscy są narażeni na ryzyko prze chwycenia od nich wiadomości. Przed dwoma tygodniami wy słałem do Finley a Mackenzie pewne informacje i do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi. Wiedziała o tym, bo podsłuchała pewną rozmowę. Milczała. - Rozważę twoją ofertę - obiecał w końcu Jakub. - Ale nie sądź, pani, że uda ci się wystrychnąć na dudka swojego króla. Nie zapomniałem, że jesteś siostrą Angusa i że przybyłaś do Szkocji z Anglii, nie starając się najpierw otrzymać ode mnie pozwolenia. Poza tym istnieją sugestie, że szalony plan Sleata może wspierać król Anglii, Henryk VIII. Jeśli odkryję inny powód, dla którego chcesz jechać na pogórze, oprócz matczynego pragnienia zoba czenia się z córką, to pożałujesz, że przed paroma dniami przy jechałaś do Stirling. Przeszył ją dreszcz grozy. - Zapewniam cię, panie, że chcę tylko odnaleźć moje dawno zgubione dziecko - odpowiedziała z uśmiechem, patrząc mu w oczy.
11
Molly zostawiła Kintaila za murami i wróciła do zamku, mając nadzieję, że podąży za nią lub pośle po nią giermka, by kontynuować przerwaną rozmowę, ale nie zrobił nic takiego. Wrócił do westybulu i dalej prowadził rozprawy sądowe. Przez następne dni niemal go nie widywała. Po wyjeździe z zamku Barbary z matką oraz Mackinnona mogła rozmawiać o irytującym zachowaniu Kintaila tylko z Doreen lub Mauri, bo nawet Maggie Malloch więcej się nie pojawiła. W dzieciństwie Molly zwierzała się Doreen, ale przestała to robić jeszcze przed wyjazdem z Dunakin. Rozmowa z pokojówką o Kintailu wydawała się jej niestosowna, a opowiadanie o tym, że próbował ją pocałować, było wręcz niedopuszczalne. Nie miała też ochoty roztrząsać tak osobistych spraw z Mauri, której prawie nie znała. To dziwne, ale miała większą ochotę zwierzyć się sir Patrickowi, gdy następnego dnia po sesji sądowej zapoznawał ją z księgami rachunkowymi zamku. Jak zwykle był czarujący i wesoły, lecz pamiętała jego zachowanie pierwszej nocy, kiedy Kintail chciał ją uwieść, i nie potrafiła być względem niego całkiem szczera. Objaśnił jej zasady prowadzenia rachunków i poinformował, jak 164
odnotować w księdze zamianę owcy Mac Vinisha na krowę Kintaila, przeznaczoną dla lana MacMurchie, ale nie miał ochoty na pogawędkę, z czego była nawet zadowolona. W krótkim czasie dowiedziała się mnóstwa rzeczy na temat gospodarstwa zamko wego, natomiast nic istotnego, dotyczącego Kintaila. Zorientowała się, że rano Patrick i Fin zwykle polują, czasami z jastrzębiem gołębiarzem, a po południu zajmują się problemami dzierżawców i innymi sprawami związanymi z zarządzaniem posiadłością. Mauri powiedziała, że dziedzic wysłał na zwiady pieszych kurierów, by dowiedzieli się o ruchach wojska Donalda Groźnego, nie przekazała jednak dostarczonych przez nich infor macji. Gdy czwartego dnia po wizycie Mackinnona Molly siedziała w salonie Mauri, przyszedł sir Patrick z wiadomością, że Kintail chce z nią rozmawiać. Z niecierpliwością oczekiwała na tę kon frontację, zarazem zachowując czujność. - Gdzie on jest? - spytała i odłożyła na bok robótkę, którą rzekomo się zajmowała, czekając, aż przyjdzie Mauri. - W westybulu. Nie sądziła, aby chciał robić jej wymówki, bo w tym celu z pewnością wybrałby bardziej odludne miejsce, ale gdy weszła do westybulu i zobaczyła, że stoi przy kominku i rozmawia z jednym ze swoich ludzi, od razu się zdenerwowała. Pod sufitem przeciąg niezmiennie poruszał chorągwiami, lecz ogień w kominku był słabszy, ponieważ nastały już cieplejsze dni. Kintail spojrzał na nią surowo. Odprawił mężczyznę, z któ rym rozmawiał, lecz nie ruszył się z miejsca, czekając, by to ona do niego podeszła. Odniosła wrażenie, że stara się odgad nąć jej nastrój. Nie wyglądał na kogoś, kto marzy o tym, by ją pocałować. Gdy o tym pomyślała, ogarnęła ją fala gorąca. - Posłałeś po mnie? - Starała się mówić z godnością, choć wiele ją to kosztowało. 165
- Czyżbyś nie wierzyła słowom Patricka? - spytał prowo kacyjnie. - Mam nadzieję, że nie zamierzasz wywierać na mnie presji, bym wyszła za ciebie za mąż, bo nie zmieniłam w tej sprawie zdania - odparła sztywno. Uśmiechnął się i pokręcił głową. - Nie będę cię o to prosił, dziewczyno, ani teraz, ani w przy szłości. Jeśli uznam, że powinniśmy się pobrać, to tak się stanie. To ja tu jestem panem. Ostatnio nawet wygrałem z Mackinnonem w szachy - pochwalił się, zadowolony. - Jestem tym zaskoczona. Nigdy dotychczas z nikim nie prze grał, ale tak czy inaczej nie jesteś panem świata, sir. Masz władzę skazywania na śmierć w Kintail, lecz nawet tu nie rządzisz Kościołem. Micheil Love powiedział mi kiedyś, że w Szkocji kobieta ma prawo nie zgodzić się na małżeństwo, jeśli jej ono nie odpowiada. Kintail wzruszył ramionami. - W Szkocji obowiązuje wiele praw, ale Edynburg i Stirłing są daleko od Eilean Donan. Komu przedstawisz swoją odmowę? - Księdzu... - To mój człowiek. Jego byt zależy ode mnie i od moich ludzi w Kintail. Dlatego nie odmówi mojemu żądaniu. W przeciwnym razie ucierpiałaby jego żona i dzieci. - Ksiądz nie powinien mieć żony i dzieci, lecz żyć w celibacie warknęła. - Jak powiedziałem, Edynburg i Stirłing są daleko stąd, a jeszcze dalej jest Rzym z papieżem... Chcesz wiedzieć, dlaczego po ciebie posłałem? - Pod warunkiem, że nie będziesz więcej wracał do sprawy naszego małżeństwa. - Naprawdę wyjście za mnie byłoby dla ciebie takie straszne? Wyczuwając w jego głosie smutek, powstrzymała się przed udzieleniem jednoznacznie negatywnej odpowiedzi. 166
- Od kilku dni niemal cię nie widuję. Dlaczego po mnie posłałeś? - Czyżbyś za mną tęskniła? - Oczy mu rozbłysły. - Powinnaś się cieszyć, że najpierw dałem sobie czas, by przeszła mi złość. Gdybym jej uległ w dniu, w którym uciekłaś ode mnie i od Mackinnona, pożałowałabyś swojego niegrzecznego zachowania. Nie potrafiła nic na to odpowiedzieć. Zaczerwieniła się tylko na myśl o tym, jak była rozczarowana, kiedy pozwolił jej odejść. Zupełnie nie rozumiała reakcji i uczuć, jakie w niej wyzwalał. Nie pojmowała też jego zachowania. Teraz nie gniewał się na nią, o czym świadczył wyraz jego oczu, lecz świadomość, że dała mu powód do złości, odbierała jej pewność siebie i zdolność właściwej oceny sytuacji. Po długiej chwili zmusiła się do spojrzenia mu w oczy. - Dlaczego po mnie posłałeś? - Pomyślałem sobie, że może brakuje ci koni. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale zdumienie szybko zastąpiła radość. - Pozwolisz mi jeździć konno? - Zabiorę cię na przejażdżkę - uściślił. - Nie wolno ci, pani, oddalać się samej poza mury zamku ani teraz, ani w przyszłości. Jeśli to zrobisz, nie wsiądziesz na konia przez trzy miesiące. Rozumiesz? - Sir, jestem przyzwyczajona do eskorty - odparła obojętnie, starając się ukryć rozdrażnienie, jakie wywołał tą uwagą. - Może istotnie czasami z niej korzystałaś, ale na ogół jesteś przyzwyczajona robić to, co chcesz, nie pytając nikogo o zdanie. To musi się skończyć. Na Skye, gdzie wszyscy cię znali, sytuacja wyglądała inaczej, tutaj natomiast jest niebezpiecznie, zwłaszcza teraz, gdy obawiamy się Sleata. - Gdzie on teraz jest? Domyślam się, że nie w Kintail. - Dowiedziałem się, że nadal opływa wyspy i zbiera wojsko podjął nowy temat. - Wkrótce wyruszy na południe, a najkrótsza 167
droga prowadzi przez Kintail i Glen Shiel. Być może dziś jest ostatnia okazja, by wybrać się na konną przejażdżkę. Pojedziesz ze mną? Radość znowu wzięła górę nad złością na niego. Molly skinęła głową i udała się z nim do zatoczki, w której stały jego łodzie. Po błękitnym niebie sunęły pierzaste obłoki; z północnego zachodu wiał łagodny wiatr. Kintail kazał jej zająć miejsce na rufie małej łodzi, którą następnie zepchnął szybko na wodę, wskoczył do środka i zaczął zręcznie wiosłować. Przyglądała mu się, zaskoczona, że nie kazał tego robić któremuś ze swoich ludzi. - Ja też to potrafię - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Nie jestem bawidamkiem. Uśmiechnęła się. Nie widziała powodu, by mówić, że nigdy go nie brała za bawidamka. Obserwowała jego ruchy, podziwiając grę mięśni i podpatrując sztukę wiosłowania. Przyglądała się tak uważnie, bo wprawdzie też umiała trochę wiosłować, ale jeszcze wiele mogła się od niego nauczyć. Podróż do wioski Dornie nie trwała długo i niebawem byli w stajni Eilean Donan, gdzie giermek wyprowadził z boksu gniadego wałacha, na którym Molly jeździła w Dunakin. Uszczęś liwiona, pogłaskała białą gwiazdkę na czole konia. - Mackinnon uznał, że jego widok może cię ucieszyć wyjaśnił Kintail. Poklepał konia po karku i dał mu kawałek cukru. - To on go tu przywiózł? - A kto mógłby to zrobić? - To było już cztery dni temu! - Rzeczywiście. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - Nie było okazji - odparł gładko, ale wiedziała, że chodziło o coś więcej. Chciał ją ukarać. 168
- Jedziemy na przejażdżkę? - spytała, starając się rozładować napięcie. - Oczywiście. Objął ją pewnie w talii i posadził w siodle. - Cieszę się, że go widzę. Dziękuję, sir - powiedziała, wy gładzając spódnicę. - Nie musisz mi dziękować. - Spojrzał jej w oczy i dodał: Ale cieszę się, że potrafisz wyrazić wdzięczność. Zagryzła wargi. Miała świadomość tego, że zasłużyła na krytykę, ale tego nie lubiła. Na szczęście Kintail bez słowa ruszył do swojego siwka. Gdy go dosiadł, na konie wskoczyli również czterej jeźdźcy z eskorty. Byli uzbrojeni, z czego Molly wywnios kowała, że Kintail nie przesadzał, podkreślając konieczność sto sowania środków bezpieczeństwa. Gdy wyjechali z dziedzińca stajni, zapomniała o wszystkim, rozkoszując się pieszczotą wiatru na twarzy, a także znajomymi dźwiękami i zapachami, towarzyszącymi jeździe konnej w otwartej przestrzeni. Była zadowolona, że Kintail podąża przodem, przed jeźdźcami z eskorty. Utrzymywała jego tempo, uszczęśliwiona, że koń niesie jąna grzbiecie. Cieszyła się, że jedzie wraz z Kintailem, chociaż nie była do końca zadowolona ze swoich uczuć. Rozumiała, że gdyby za niego wyszła, czekałoby ją wiele takich cudownych chwil. Przejeżdżali przez wioskę Dornie. Kintail zatrzymywał się bez przerwy, żeby porozmawiać z którymś z mieszkańców i przed stawić mu Molly. Była tak spragniona jazdy, że wkrótce zaczęła tracić cierpliwość. W końcu jakoś wyjechali z wioski i Kintail ruszył kłusem, a wszyscy wraz z nim. Jednak niebawem znowu ściągnął cugle na podwórzu jakiegoś domku. Zanim Molly zdążyła zaprotestować z powodu dalszej zwłoki, z domku wyległ gospodarz w otoczeniu dwóch ujadających psów. Przedreptał za nimi trzęsący się ze strachu malec, więc Molly znowu się uśmiechnęła, gdy Kintail ją przedstawił, a gospodarz uprzejmie powitał. Po chwili dołączyła do nich gospodyni z pozostałymi dziećmi. 169
Gdy podobna scena powtórzyła się kilka razy, Molly się zbun towała. - Czy chcesz, sir, jednego dnia przedstawić mi wszystkich mieszkańców Kintail? - zniecierpliwiła się. - Jeśli to będzie konieczne... Mauri spakowała dla nas obiad, na wypadek gdybyśmy zgłodnieli - odparł spokojnie. - Ale dlaczego miałoby być konieczne? Przecież nie muszę od razu poznać wszystkich. - Powinnaś zobaczyć, kto stoi na drodze Sleata, który tu po ciebie przyjedzie. - Spojrzał jej w oczy. Rozgniewała się. Usilnie starała się usunąć z wyobraźni krwawe sceny, które nagle zobaczyła. - Kintail, wygląda na to, że chcesz, bym wyszła za ciebie za mąż - oświadczyła z naciskiem. - Mam obowiązek chronić cię, a co więcej, ożenić się z właś ciwą kobietą i spłodzić następcę, dla dobra moich dzierżawców. Mackinnon przekonująco argumentował na rzecz naszego małżeń stwa. Jego zdaniem Sleat zapewne straci zainteresowanie twoją osobą, gdy się dowie, że już nie będzie mógł sprawować władzy nad tobą i twoim majątkiem. - Za to ty ją będziesz sprawował! - powiedziała z sarkazmem, znacznie głośniej, niż zamierzała. Kintail zerknął przez ramię i gestem dłoni zatrzymał jadących za nim mężczyzn. Gdy odwrócił się do niej, miał taki wyraz twarzy, że aż się przestraszyła. Przypomniała sobie, że nazywają go Szalonym Finem. - A teraz mnie posłuchaj - zaczął surowym tonem. - Możesz mi docinać, ile ci się żywnie podoba, ale na osobności. Gdy jesteśmy wśród ludzi, masz mówić cicho, bo jeśli nie, to obiecuję, że nie spodobają ci się skutki takiego zachowania. - Nie spodobają mi się również skutki wymuszonego na mnie małżeństwa - odparowała. Nie chciała, aby ton jej głosu był nieprzyjemny, ale nie potafiła opanować rozdrażnienia. 170
Fin odetchnął głęboko. - Dopóki pozostaniesz niezamężna, Sleat będzie traktował twój majątek jako element transakcji, ale do tego musi cię pojmać. Sądziłem, że zechcesz zrobić wszystko, co w twojej mocy, aby nie zostać potraktowaną w taki sposób - oświadczył nieco spokojniej. - Przecież ty chcesz tego samego co on - upierała się. - Nie. - Tak. Donald miał obowiązek mnie chronić, zanim spadło to na ciebie. A może on uważa, że powinien mnie uratować z twoich rąk? Na ustach Fina błąkał się uśmiech. Molly nie wiedziała, skąd ta nagła wesołość. - A czego chcesz ty? - spytał, zmieniając temat. Patrzyła na niego osłupiała, bo dotychczas nikt nie zadał jej takiego pytania. Już otworzyła usta, by zbyć go byle czym, ale się rozmyśliła. - Powiedz mi - ponaglił ją łagodnym tonem. ~ Nie zjem cię, nawet jeśli nie spodoba mi się twoja odpowiedź. - Nie boję się tego. Po prostu sądzę, że mnie nie zrozumiesz. - To postaraj się, żebym zrozumiał. - No dobrze. Chcę mieć dom. Wzruszył ramionami. - Będziesz go miała bez względu na wybór, jakiego dokonasz. Tak długo, jak długo zechcesz, twoim domem będzie Eilean Donan, a drugim Dunakin, gdyby kiedykolwiek wymagała tego sytuacja. A mężczyzna, za którego wyjdziesz za mąż... - Dom to nie jest tylko miejsce, w którym trzyma się rzeczy. W dzieciństwie moim domem był zamek Dunsithe, ale przestał nim być w ciągu kilku minut, o północy. Nie pamiętam zamku Tantallon, gdzie wuj trzymał mnie przez kilka miesięcy po tym, jak jego ludzie wyciągnęli mnie z łóżka i zabrali z Dunsithe. Niewiele też pamiętam z mojego pobytu w Dunsgaith, zanim 171
Donald przekazał mnie Mackinnonowi. Faktem jest, że od śmierci ojca nie mam domu. - Mackinnon zapewniał ci dom przez ponad dziesięć lat. - Ale mój pobyt tam był czasowy, tak jak czasowy jest tutaj, w Eilean Donan, ponieważ w każdej chwili ty lub król możecie uznać, że większy pożytek będzie ze mnie gdzie mdziej. Nie widzisz tego? - Pragnęła, by ją zrozumiał, ale na jego twarzy nie dostrzegła żadnych oznak zrozumienia. Westchnęła i dodała: Dobrze, sir, że przynajmniej mnie o to spytałeś. Przedtem nikt tego nie zrobił. - Posunę się jeszcze dalej, pani. Jeśli chcesz, żebym odesłał cię do Donalda, wystarczy, abyś mi o tym powiedziała. Jeżeli zaś chcesz wyjść za mąż za kogoś innego, postaram się to załatwić, pod warunkiem że ów mężczyzna potrafi cię chronić tak samo skutecznie jak ja. Musisz mnie tylko o tym przekonać. - Nie ma nikogo innego! - wybuchnęła, nie rozumiejąc, dla czego tak ją poirytowała ta skądinąd sensowna sugestia. Nie chciała, żeby Kintail zachowywał się sensownie. - Więc nie ma tego rodzaju przeszkody - stwierdził z satysfak cją. - Wobec tego musisz wybrać pomiędzy powrotem do Donalda a poślubieniem mnie. Tylko druga z tych możliwości oferuje ci to, czego pragniesz. Jeśli ją wybierzesz, Eilean Donan stanie się twoim domem. Powiedział to tak, jakby chodziło o rozwiązanie problemu czysto praktycznego i jakby nic więcej nie było ważne. Gdyby bardziej interesowała go ona niż jej majątek, może po takiej odpowiedzi poczułaby się inaczej, ale teraz bezzwłocznie odsunęła od siebie tę myśl, uważając gdybanie za stratę czasu. Jeśli Kintailowi nie chodziło tylko o jej majątek, to zapewne liczyło się dla niego również sprawowanie nad nią władzy, w sytuacji gdy tego samego chciał Donald. Widocznie mogło ono być dla niego źródłem satysfakcji. Miała ochotę smagnąć go pejczem za to, że jest taki nieczuły 172
i zadowolony z siebie, lecz powstrzymała ją obecność jego ludzi. Nie chciała już dostarczać im powodu do śmiechu. Poza tym obawiała się, że po czymś takim Kintail mógłby nie zachować się jak dżentelmen, nie zważając na eskortę. Wzdrygnęła się. Na jego propozycję nie raczyła nawet odpowiedzieć.
Skoro nie chciała wracać do Donalda, to Fin nie wywierał już na nią presji, by wyszła za niego za mąż. Nie doczekawszy się żadnej reakcji na ofertę, jaką jej złożył, spokojnie jechał w mil czeniu. Powrócił do myśli, z powodu której przed chwilą omal nie wybuchnął śmiechem, a mianowicie, że Donald mógłby ura tować Mary Gordon z jego rąk. Gdyby przed tygodniem ktoś mu powiedział, że będzie rozważał małżeństwo, a zwłaszcza małżeń stwo z nieprzewidywalną panną Dunsithe, uznałby, że jakoś musi się przed tym ratować. Myśl, że miałby ratować się przed kobietą, wydała mu się zabawna, choć nie na tyle, by chciał podzielić się nią z Patrickiem. W dzieciństwie najbardziej lubił opowieści o swych przodkach wikingach, którzy z dzikiej północy płynęli na południe, by zdobywać łupy, przeżywać przygody i znajdować dla siebie kobiety. Siedząc w zimne zimowe wieczory przy kominku, słuchał rozmaitych opowieści na ten temat, w kółko powtarzanych przez mężczyzn będących na służbie u jego ojca. Z łatwością wyobrażał sobie siebie jako takiego wojownika, zabierającego na północ dziesiątki chętnych kobiet, ale nie rozumiał tego, że wikingowie wyraźnie gustowali w porywaniu niechętnych im niewiast. Chło pięca duma nie pozwalała mu wyobrazić sobie żadnej kobiety, która nie chciałaby udać się z nim na północ dobrowolnie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że oczywiście są takie oporne kobiety. Więc dlaczego przekonanie Molly do zmiany decyzji w sprawie ich małżeństwa uznał za wyzwanie, któremu musi sprostać? Nawiedzająca go myśl, że ratuje Mary Gordon z rąk Sleata, 173
pobudzała stare fantazje, ale rzeczywistość obnażała absurdal ność takiego myślenia. Wbrew sobie, i na przekór ciągłemu buntowi Molly, pociągała go ona coraz bardziej i nawet zdążył ją już polubić. Jednak na pierwszym miejscu stawiał obowiązki opiekuna. Sama nie mogła się uchronić przed kimś takim jak Sleat, lecz Fin też nie mógł jej przed nim obronić, nie zdoławszy jej najpierw przekonać, by mu się nie przeciwstawiała. Może uczynił już na tej drodze pierwszy krok, gdy dał jej do zrozumienia, że mogłaby wcześniej udać się na konną przejażdżkę, gdyby zachowywała się stosownie? Niestety, nie miał pewności, czy to zrozumiała. Nie potrafił odgadnąć jej myśli. Im dłużej zastanawiał się nad wyborem, jaki miał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że racja była po stronie Mackinnona. Jedyną pewną ochronę zapewniał Molly ślub z nim, ale było to potrzebne tylko wówczas, gdyby Sleat postąpił zgodnie z przewi dywaniami Mackinnona. Sleat był jednak nieprzewidywalny. Jego wyprawa stanowiła wielką niewiadomą. Fin poinformował o swoim ewentualnym ślubie z Molly Dougala Maclennana, proboszcza parafii Kintail. Zgodnie z jego przewi dywaniami duchowny oświadczył, że nie widzi przeszkód formal nych, jeśli nawet panna jest mu niechętna, skoro nakaz urzędowy króla zezwala na to małżeństwo. Ale Fin nie chciał brać ślubu pochopnie. Pomimo że myśl o małżeństwie t Mary Gordon przemawiała do niego coraz bardziej, nie zamierzał uciekać się do przymusu, choć miał do tego pełne prawo. Czuł, że jeśli to zrobi, jego życie zamieni się w piekło. - Mam nadzieję, pani, że najpierw spokojnie rozważysz pro pozycję naszego małżeństwa, zanim ją odrzucisz. Nie chcę zmuszać cię do zawierania związku, w którym nie znajdujesz upodobania, ale też nie będę się uchylał od obowiązku udzielania ci ochrony oświadczył wprost, przerywając długie milczenie- Wcale nie chodzi ci o to, żeby mnie chronić. Nie namyślałbyś 174
się długo nad decyzją, gdybyś mógł zdobyć władzę nad moim majątkiem bez konieczności zdobywania jej nade mną - stwier dziła. - Nie przeczę, że potrafiłbym zrobić z niego użytek. Skoro jednak nie mam większych szans niż inni, żeby wejść w jego posiadanie, to nie ma to znaczenia - odpowiedział szczerze. - Tak czy inaczej, jako opiekun sprawujesz kontrolę nad moją posiadłością - przypomniała mu. - Zaiste, będzie to dla mnie ciężki obowiązek, zarówno jako opiekuna, jak i ewentualnego męża, twoja posiadłość bowiem znajduje się ponad dwieście kilometrów stąd i nie da się jej przenieść bliżej Kintail - odparował. Znowu na długo zapadła cisza. - Molly, proszę cię tylko o to, żebyś od razu nie odrzucała myśli o naszym małżeństwie, lecz spokojnie rozważyła wszelkie możliwe konsekwencje odrzucenia go - powiedział cicho. Skinęła głową. Nie pozostało mu nic innego, jak czekać. Późnym popołudniem, gdy wracali do Eilean Donan, niebo zakryły ciemne chmury. Fin obawiał się, by nadciągająca burza nie była złą wróżką dla ich przyszłości. Więcej już nie rozmawiali na temat małżeństwa. Przejażdżka sprawiła mu większą przyjem ność, niż się spodziewał, ale nie mógł sobie pochlebiać, że jego argumenty trafiły Molly do przekonania.
Molly zastanawiała się nad jego oświadczynami, ale silniej szym niż słowa argumentem za małżeństwem okazało się to, że przedstawił ją mieszkańcom Dornie. Gdy podczas posiedzenia sądu widziała nie tylko ich, lecz także innych mieszkańców Kintail, nie miała poczucia, że poznaje poszczególne osoby, z wyjątkiem mężczyzny, który twierdził, że to wróżki zmusiły go do zastrzelenia krowy sąsiada. Gdy natomiast dzisiaj Fin przed stawił ją rozmaitym gospodarzom z Dornie, zobaczyła ich we 175
własnych gospodarstwach, wraz z żonami, dziećmi i starymi rodzicami, co nadało każdemu z nich indywidualne piętno. Bardzo zaniepokoiła ją świadomość, że jej obecność w Eilean Donan może stanowić dla nich zagrożenie. Siedząc po kolacji w swoim pokoju, wmawiała sobie jednak, że jej małżeństwo z Kintailem nie musi mieć wpływu na ich bezpieczeństwo. To prawda, jej pobyt w zamku mógł im zagrażać, ale był to tylko jeden z czynników. Donald jest zdecydowany odzyskać lordostwo wysp, a Kintail zrobi wszystko, żeby mu to uniemożliwić. To jest prawdziwe niebezpieczeństwo, pomyślała. - Tak, ale mieszkańcy Kintail zapewne będą walczyć z więk szym poświęceniem o obronę swej pani niż wówczas, gdyby mieli za zadanie tylko powstrzymać Donalda przed odzyskaniem tytułu odezwała się Maggie Malloch. Molly rozejrzała się po sypialni. - Maggie, gdzie jesteś? - Tu, w rogu. Zobaczysz mnie, jeśli zapalisz świecę i poprawisz drwa w kominku. Zapada zmrok i zanosi się na burzę. - Drwa palą się wystarczająco jasno jak na mój obecny nastrój. Nie możesz być widoczna w zapadającym zmroku? - Molly nie miała ochoty zaspokajać jej kaprysów. - Mogę, ale wymaga to ode mnie większego wysiłku i trwa krócej. Molly podeszła bliżej, żeby lepiej widzieć. - Co powinnam zrobić? - od razu przeszła do rzeczy. - Nie powiem ci tego. Sama musisz zdecydować o waszej przyszłości, podobnie jak Kintail. - On nie chce mnie wysłuchać. - Molly westchnęła. - Zawsze uważa, że wszystko wie najlepiej. - Więc spraw, żeby liczył się z twoim zdaniem - doradziła Maggie i dodała: - Jeśli potrafisz. Zaciągnęła się mocno fajką i wypuściła z ust kłąb dymu. Gdy 176
Molly zastanawiała się nad tym, jak zmusić Kintaila do zrobienia tego, czego sobie życzyła, Maggie paliła spokojnie, obserwując ją cierpliwie. - Wciąż mnie zdumiewa dym wydobywający się z twoich ust, zwłaszcza że ledwie cię widzę - odezwała się Molly po długiej chwili. - Lubię palić fajkę. Czy powiedziałaś to, żeby usłyszeć swój głos, czy chcesz czegoś ode mnie? - spytała Maggie wprost. - Potrafisz spełniać życzenia? - Tak, jeśli widzę ku temu powód i jeśli leży to w zasięgu moich możliwości. - To powiedz mi, gdzie jest mój skarb? - Nie mogę tego zrobić. - Maggie uśmiechnęła się smutno. Ale mogę ci powiedzieć, że w swoim czasie go odnajdziesz. - Kiedy ten czas nadejdzie? - Dowiesz się o tym wtedy, gdy będzie trzeba. - Czy skarb znajduje się w Dunsithe? - Być może. - Dunsithe jest daleko stąd. Czy Kintail będzie miał jakiś udział w jego odnalezieniu? - Mógłby. Ma pewien dar, ale musi go w sobie dostrzec. Teraz ma wystarczającą moc, by móc ci zapewnić bezpieczeństwo. - Co to za dar? - Już ci mówiłam, że ma zdolność jasnowidzenia, jeśli nie zniszczyło jej wykształcenie, które zdobył. - W jaki sposób? - spytała zaskoczona, chcąc dowiedzieć się o Kintailu jak najwięcej. - Tylko ci, którzy zamieszkali w mieście, choćby na krótko, potrafią czerpać dumę z tego, że są wolni od czegoś, co nazywają przesądami i uśmiechać się z politowaniem na widok ludzi wie rzących w istnienie wróżek i podobnych im istot. - Kintail nie wierzy - stwierdziła Molly, przypominając sobie jego zachowanie podczas sesji sądowej.
177
- Ludzie jego pokroju mają osobliwą skłonność izolowania się od natury. - Maggie prychnęła. - Wykształcony dziedzic potrafi sobie wmówić, że nie widzi czegoś, na co właśnie patrzy. Chłopi natomiast wierzą w to, co widzą, bo nikt im nie powiedział, że wiedzą lepiej. - Ja też jestem wykształcona, wprawdzie nie tak dobrze jak Kintail, ale lepiej niż większość kobiet - przypomniała Molly. - Brak wykształcenia nie jest warunkiem dostrzegania dobrych duszków - obruszyła się Maggie. - Trzeba tylko przyznać, że widzi się to, co rzeczywiście się widzi. - Więc ja też muszę mieć zdolność jasnowidzenia, skoro cię dostrzegam - wywnioskowała z jej wypowiedzi Molly. - Nie. - Maggie pokręciła głową. - Gdybyś ją miała, widzia łabyś mnie bez trudu. Nie musiałabym wkładać w to tyle wysiłku, żeby ci się ukazać. Widziałabyś także inne wróżki, gdyby znaj dowały się w zasięgu twojego wzroku. Kintail mógłby widzieć, ale, niestety, nie widzi. - Na litość boską, jak to możliwe? Nie rozumiem cię. Niestety, Maggie znikła. Widocznie wyczerpała się jej energia. Molly wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą siedziała wróżka, paląc fajkę. W końcu podeszła do mrocznego rogu pokoju i pomachała ręką, ale po wróżce nie pozostał żaden ślad. Grzmot za oknem obwieścił nadejście burzy, na którą zanosiło się przez całe popołudnie. Wkrótce zerwał się wiatr i rozszalała ulewa. Molly pośpiesznie zamknęła okiennice, poprawiła ogień na palenisku i zapaliła kilka świec. Usiadła przy kominku, by spokojnie pomyśleć. Niestety, miała w głowie chaos. Gdy tylko powiedziała sobie, że mężczyznom zależy na jej majątku, a nie na niej, pojawił się w jej pamięci obraz Kintaila - uśmiechniętego, z błyszczącymi oczami, co działało na nią tak podniecająco. Po chwili jednak zobaczyła go w innej postaci - był groźny 178
i surowy. Nie pojmowała, jak mogła zapomnieć, że potrafi być taki nieprzejednany. W końcu przyszła Doreen, by pomóc jej przygotować się do snu. Gdy wyszła, Molly położyła się do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Nadal miała w głowie chaos. Próbowała sobie wyobrazić, w jaki sposób mogłaby powstrzymać Kintaila przed zaciągnięciem jej siłą do ołtarza, ale zamiast tego wyobrażała sobie małżeństwo z nim, co działało podniecająco na jej zmysły. Gdy z kolei wmawiała sobie, że go nie lubi, wyobraźnia podsuwała jej jego obraz na koniu, jechał obok niej i pytał ją łagodnym tonem, czego pragnie. Z podobnym skutkiem próbowała sobie wyobrazić, jak pomaga mu zarządzać posiadłościami Kintail i Dunsithe. Ośmielił ją do tego fakt, że zlecił jej prowadzenie ksiąg rachunkowych zaniku. Niestety, oczyma wyobraźni zobaczyła rosłego, zdecydowanego i apodyktycznego mężczyznę, który kwestionował każdą jej opinię. Zapewne nie zaakceptowałby jej w roli małżonki zarządzającej wraz z nim majątkiem, w każdym razie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Maggie Malloch nie mogła jej pomóc. Sugestia wróżki, że Molly powinna sprawić, by Kintail liczył się z jej zdaniem, wydawała się śmieszna. Molly nie potrafiła przecież nawet sprawić, by zrozumiał, jak droga jest jej wolność, którą cieszyła się w Dunakin. W Eilean Donan w praktyce nie miała żadnej, bo choć Kintail nie próbował zamienić jej w służącą, czego się tak obawiała, jednak prawie nie mogła robić tego, co lubiła najbardziej. Brakowało jej samotnych konnych przejażdżek po Skye, gdzie wszyscy ją znali i pomogliby jej, gdyby wpadła w kłopoty, które poza tym rzadko były poważniejsze niż pęknięcie cugli czy jakiś inny drobiazg. Mieszkała w Eilean Donan od bardzo niedawna. Oszalałaby, gdyby musiała żyć w takiej jak obecnie izolacji od świata, obojętne, czy jako podopieczna, czy jako żona. Dlatego powinna umieć 179
przekonać Kintaila, że nie może od niej wymagać, by podporząd kowywała się jego bezdusznym, arbitralnym poleceniom. Mogła spełniać tylko życzenia sensowne, i to po uprzednim uzgodnieniu. Ale chcąc to osiągnąć, powinna najpierw pokazać Kintailowi, że nie spełni żadnego, jeśli sama tego nie zechce. Jak jednak miała tego dokonać? W ciągu dnia kontaktowali się zbyt rzadko, by mógł zauważyć, że ona coś robi lub czegoś nie robi. Poza tym nie chciała, by z powodu jej nieposłuszeństwa ucierpiała Mauri czy Doreen. Nie miała jednak wyboru, bo dopóty, dopóki zachowywała się w Eilean Donan ulegle, siłą rzeczy mogła robić tylko to, na co pozwalał jej Kintail. A powinna sprawić, by zauważył, że przez niego ubolewa nad swoją sytuacją, że jest kobietą myślącą niezależnie, że ma własne poglądy i określone umiejętności. W Dunakin wszyscy znali ją taką. Z pewnością pozna ją taką również Kintail. Był uparty, ale przecież nie głupi. Pocieszała się myślą, że Kintail w końcu pozwoli jej opuszczać Eilean Donan choćby na krótko, przynajmniej do czasu ataku Donalda, do którego nie zamierzała przecież uciec. Nie była idiotką i nie chciała robić nic więcej oprócz tego, co robiła w Dunakin. Postanowiła, że będzie jeździć sama na konne przejażdżki. Ale czy było to możliwe? Trudno przypuszczać. Bez zgody Kintaila nikt nie pozwoliłby jej przepłynąć łódką przez kanał i wziąć konia ze stajni. Wiedziała, że jeśli zrobi to samowol nie, on spełni swą groźbę i na trzy miesiące zabroni jej przejażdżek. Nawet nie chciała się zastanawiać nad tym, że mógłby ją ukarać bardziej surowo, na przykład w ogóle zakazać jej jazdy konnej. A więc samotną przejażdżkę powinna była wybić sobie z głowy. Postanowiła wydostać się jakoś z wysepki. Mogła popłynąć łódką i samodzielnie wiosłować lub nawet pożeglować łodzią rybacką. Burza nie powinna trwać wiecznie. Ale czy ludzie Kintaila pozwolą jej wziąć łódź? Z pewnością nie, jeśli ją zobaczą. Gdyby jednak wstała przed świtem i wymknęła się na plażę, może udałoby się jej po cichu spuścić łódź na wodę, tak by wartownicy 180
stojący na murach obronnych niczego nie zauważyli. Ten pomysł jej się spodobał. Prawdopodobnie strażnicy obserwowali uważniej morze i linię brzegową niż plażę u podnóża zamku, bo wypatrywali ataku ze stałego lądu lub z zatoki Alsh. Molly pomyślała, że jeśli początkowo będzie dryfować, to może uda się jej zmylić ich czujność. Ale dokąd chciała się udać? Przemawiał do niej pomysł ucieczki do Dunsithe, na poszukiwanie pozostawionego przez ojca skarbu, jednak po chwili go odrzuciła. Nie chciała podejmować się realizacji tak ryzykownego planu, wymagającego pokonania w sa motności setek kilometrów. Postanowiła zrobić coś zwykłego, co robiła w Dunakin bez zwracania na siebie niczyjej uwagi. Czymś takim było tam na przykład polowanie. On wie, że lubię polować. On i sir Patrick polują codziennie, lecz ani razu mnie nie spytał, czy chciałabym do nich dołączyć, pomyślała ze złością. Eilean Donan, tak jak każdy inny zamek, musiał być stale zaopatrywany w żywność i w tym Molly mogła pomóc. Uśmiechnęła się na myśl o swoim planie, przewróciła się na drugi bok i zasnęła.
x o niemal tygodniu Jakub nie tylko zgodził się powierzyć Nell wiadomość do Kintaila, ale także zaopatrzył ją w urzędowy nakaz udzielania jej przez wszystkich gościnności. Przyjęła to z nieopisaną ulgą. Ludzie w większości nie odmawiali podróżnym posiłku i noclegu, ale kobieta poruszająca się po kraju z niewielką eskortą mogła liczyć na lepsze przyjęcie, jeśli miała pismo od samego króla. Ze Stirling do Kintail było prawie dwieście pięćdziesiąt kilo metrów, a długi odcinek drogi prowadził przez pozbawione dróg pogórze. Podróż mogła trwać nawet trzy dni - nie dłużej tylko z tego powodu, że Nell i jej towarzyszka podróży pochodziły z kresów i były znakomitymi amazonkami. Jakub sugerował 181
podróż lądem do Dunbarton, a stamtąd drogą morską do Eilean Donan, ale uznał argumentację, że skoro Donald Groźny gromadzi flotę, to Nell może wpaść w tarapaty, zanim dotrze do Eilean Donan. Wprawdzie również Jakub pośpiesznie gromadził flotę królewską, by rozprawiła się z flotą Donalda, ale nie zwiększało to bezpieczeństwa podróży Nell, gdyż żadna ze stron konfliktu nie uznałaby szczerości jej intencji. Kazała pokojówce spakować rzeczy i zawiadomiła żołnierzy, z którymi przybyła z Anglii, że wyrusza w drogę za godzinę i potrzebuje przewodnika dobrze znającego pogórze, zdolnego zaprowadzić ją do Kintail najkrótszą drogą i bez narażania na niebezpieczeństwo. Gdy po raz ostatni rozejrzała się po sypialni, by sprawdzić, czy czegoś nie zostawiła, rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Pokojówka otworzyła. W drzwiach stała dziewczyna ubrana w niebieską suknię i biały czepek. Z powodu ukrytych pod nim włosów jej duże szare oczy, ocienione ciemnymi gęstymi rzęsami, wydawały się jeszcze większe. - Przepraszam, milady, ale przed twoim wyjazdem moja pani kazała mi przekazać ci tę wiadomość. Nell wzięła od niej list, dziewczyna dygnęła i szybko wyszła. - Dziwna sprawa - mruknęła Nell, złamała pieczęć i przeczytała: Szanowna Pani, Twój pośpieszny wyjazd uniemożliwia bardziej formalne pożeg nanie, ale pomyślałam sobie, że docenisz możliwość zobaczenia doręczycielki tego listu. Pozwoli Ci to upewnić się, że dziewczyna znajduje się pod dobrą opieką. Z szacunkiem i zachowując dyskrecję, naprędce kreślę tych kilka słów. Twoja zawsze oddana lady F. - Czy coś jest nie w porządku, milady? - zaniepokoiła się pokojówka. 182
- Nie, Jane. Autorką tego listu jest wyjątkowo bezczelna kobieta, która uważa, że interesują mnie przygody miłosne mojego brata. Oczywiście, że mnie nie interesują, ale nie mogłabym jej tego powiedzieć, nawet gdybym chciała, bo nie pamiętam, jak nazywa się ta głupia kreatura. Z powodu absurdalnej dyskrecji napisała tylko pierwszą literę nazwiska. - Milady, spróbuję ją zidentyfikować. Możliwe, że to... - Nie, Jane. Zanim zapadnie zmrok, chcę być jak najdalej od Stirling. Jesteś gotowa do drogi? Była gotowa, więc Nell udała się wraz z nią na dziedziniec zamku, gdzie czekali na nie żołnierze z eskorty, a także przewodnik. Zdenerwowała się nieco na widok tego silnego niskiego mężczyz ny, bo przysłał go Jakub, jakby przewidział, że będzie potrzebny. Postanowiła, że skorzysta z jego pomocy aż do Kintail, ale później się go pozbędzie, by wypełnić swoją misję. - Milady, udajemy się do zatoki Lomond, stamtąd na pogórze, do Wielkiej Doliny, z Wielkiej Doliny do Garry, a stamtąd na zachód, do Kintail - poinformował uprzejmie przewodnik. - Nie które odcinki trasy są trudne, ale twoi ludzie zapewnili mnie, że zarówno ty, pani, jak i twoja służąca jesteście nieustraszonymi amazonkami. - To prawda - potwierdziła szorstko Nell. - Wyruszamy na tychmiast. Pomógł jej wsiąść na konia i po kilku minutach grupka jeźdźców przekroczyła zwodzony most.
12
Przygotowanie do wyprawy zajęło Molly kilka godzin. Przede wszystkim potrzebowała odpowiedniego ubrania. W związku z tym, że Kintail przedstawił ją mieszkańcom Dornie, w swoim zwykłym stroju mogła zostać rozpoznana przez zbyt wiele osób, a tych, którym nie została przedstawiona, zapewne zainteresowało by, dlaczego młoda elegancka kobieta spaceruje samotnie po lesie i ćwiczy na polanie umiejętność strzelania z łuku. Prawdę mówiąc, nawet ubogo ubrana młoda kobieta mogła przyciągnąć uwagę kogoś niepożądanego, toteż najlepszy był ubiór męski. Niestety Molly nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w kilcie - wystrzępionej spódniczce, którą nosiło w Szkocji tylu mężczyzn i chłopców z ludu. W ciągu dnia zdołała zdobyć długi do kolan, szafranowy kaftan, wystrzępione spodnie, onuce i wytarte skórzane buty, co prawda trochę za duże, ale za pomocą onucy jakoś potrafiła je dopasować do stóp. Do tego dołożyła płaski niebieski kapelusz i wełnianą opończę w kolo rze indygo, w ciemnozieloną szkocką kratę; taką opończę miał niemal każdy Szkot z pogórza. Wpakowała wszystko do skrzyni stojącej w sypialni i czekała na sposobność wymknięcia się z zamku. 184
Przez cały dzień padał deszcz. Obawiała się, że może być tak przez wiele dni. Tymczasem gdyby Fin otrzymał wiadomość, że flota Donalda Groźnego dotarła do Kintail, natychmiast przywołał by do Eilean Donan księdza i kazał temu nieodpowiedzialnemu klechcie, by związał go z Molly węzłem małżeńskim. Otóż Molly zamierzała mu udowodnić, że nie pozwoli, by traktował ją jak tyran. Obudziła się przed świtem. Na ciemnym jeszcze niebie mrugały gwiazdy. Deszcz przestał padać. Ubrała się błyskawicznie w męski strój, przytroczyła do pasa kołczan ze strzałami i zasłoniła go kaftanem, ukryła włosy pod kapeluszem i narzuciła opończę. Z łukiem w ręku przemknęła po schodach do tylnych drzwi w murze, przy północno-zachodniej wieży; miały podwójny rygiel, ale zdołała go otworzyć i przekonała się, że nie stoi za nimi wartownik. Tylko tędy można było wymknąć się z zamku niepo strzeżenie. Inna droga prowadziła przez westybul, gdzie spali żołnierze, a bramę zamku zasłaniała potężna krata. Oprócz zewnętrznej bramy była też druga, wewnętrzna, niemal równie solidna. Obie zamykano na noc i nikt, kto służył Kintailowi, nie otworzyłby ich teraz przed Molly. Oba rygle zachrobotały, gdy podnosiła za ciężkie dla niej drzwi, które z kolei zaskrzypiały, przyprawiając ją o utratę tchu. Szczęś liwie nikt nic nie usłyszał i nie zainteresował się jej wyprawą. Znalazłszy się na zewnątrz, odetchnęła z ulgą. Fale z dużą siłą uderzały o brzeg, a silny wiatr zagłuszał dźwięki. Nie świecił księżyc, więc tak długo, jak długo szła blisko muru, w kierunku wschodniego odcinka wybrzeża, była niewidoczna. Od stojących na plaży łodzi nie dzieliła jej zbyt duża odległość, lecz mimo to wydawała się ogromna. Szczęśliwie Molly dotarła do nich, nie dostrzegając nikogo i nie słysząc niczyjego głosu. Dopiero tutaj znieruchomiała, bo w górze rozległ się szczęk broni. Wiatr przyniósł też głosy wartowników rozmawiających na murach. 185
Na szczęście dźwięki szybko ucichły. Nadeszła pora, by zrobić dalszy krok, naturalnie jeśli miała wystarczająco dużo odwagi. Wrzuciła łuk do łódki i ostrożnie zepchnęła ją na wodę. Miała nadzieję, że świst wiatru i szum fal stłumiły odgłosy szurania dna łodzi o kamienie. Starała się naśladować Kintaila, który przed dwoma dniami spychał łódź na wodę. Pchnęła łódź i przerzuciła przez burtę jedną nogę, ale druga wpadła do lodowatej wody. Przez moment nie była w stanie złapać tchu. Łódź zakołysała się niebezpiecznie i na dno spadło wiosło, uderzając o burtę. Molly kurczowo trzymała się burty, przerażona, że wartownicy podniosą alarm. Nie usłyszeli hałasu. Gdy wsiadła do środka, łódź podryfowała w stronę Dornie, wciąż niebezpiecznie blisko zamku. Po tej stronie zatoki brzeg był wysoki i urwisty, z nielicznymi plażami, po drugiej zaś był porośnięty lasem i wydawał się bardziej przystępny. Ostrożnie skierowała łódkę wiosłem na główny nurt. Gdy oddaliła się od brzegu na tyle, by plusk wody uderzanej przez wiosło nie dotarł do uszu wartowników, zaczęła wiosłować ener gicznie i po dwudziestu minutach wysiadła po drugiej stronie zatoki. Wyciągnęła łódkę wysoko na brzeg, by nie porwał jej odpływ, przywiązała ją do korzenia drzewa, wzięła łuk i ruszyła zboczem w górę. Zobaczyła wśród drzew płaski kamień, więc usiadła, żeby poczekać do świtu. Nie miała pojęcia, która może być godzina. Oparła ręce na kolanach, położyła na nich głowę i zdrzemnęła się. Obudził ją krzyk żurawia. Słońce już wzeszło. W oddali za zatoką zobaczyła bryłę Eilean Donan, błyszczącą w porannym słońcu tak, jakby była ze spiżu. Nie słyszała żadnych hałasów, które mogłyby świadczyć o tym, że jest poszukiwana, ale przyszło jej do głowy, że popełniła błąd, nie wtajemniczając w swoje plany Doreen, która mogła podnieść alarm, nie zastawszy jej rano w sypialni. 186
Mężczyźni z zamku, kontrolując brzegi, wkrótce znajdą pozo stawioną na kamieniach łódkę i rozpoznają, że należy do Eilean Donan. Molly przyśpieszyła kroku. Wspinała się stromym zbo czem, aż natrafiła na porośniętą trawą polanę. Wówczas odwróciła się, chcąc określić, gdzie się znajduje. Zobaczyła trzy zatoki, a nawet wyspę Skye. Nie mogła zabłądzić. Nagle na drugim brzegu spostrzegła kilku mężczyzn na ko niach. Czyżby ktoś odkrył, że znikła, i podniósł alarm? Po chwili uznała, że jak na poszukiwaczy są zbyt blisko siebie, a jak na napastników lub zwiadowców Donalda Groźnego jest ich za mało. Obserwowała ich, aż dotarli do strumienia wpadającego do zatoki i przekroczyli go. Gdy odwrócili się w jej stronę, ukryła się wśród krzaków. Łatwo mogła ich mieć na oku. Postanowiła, że znajdzie miejsce odpowiednie do doskonalenia strzelania z łuku, a za jakiś czas wróci do zamku.
Wspaniały dzień na polowanie- odezwał się uradowany Patrick MacRae. - Trzeba tylko mieć nadzieję, że Donald nie zepsuje nam zabawy, napadając dziś na Kintail. - To prawda - Fin patrzył na kapryśnego młodego jastrzębia gołębiarza, którego trzymał na dłoni. Ptak był zakapturzony i spętany, lecz mimo to wciąż his terycznie reagował na nagłe hałasy i od kilku minut złowieszczo stroszył pióra. Na szczęście koń Fina był dobrze wyszkolony i nie poniósłby, nawet gdyby jastrząb nagle zaczął się miotać i próbował zrzucić pęta. Z powodu nadmiernej ekscytacji sa miczka mogła się zranić lub złamać ważne pióro. Fin okręcił cugle wokół dłoni i delikatnie pogłaskał ją po brzuszku, próbując uspokoić. Jastrząb Patricka był mniejszy i dość spokojny. Patrick zdawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi, prowadząc pogodną 187
pogawędkę, ale Fin wiedział, że to tylko pozory. On tak samo znakomicie polował z jastrzębiem, jak strzelał z łuku i z pis toletu, a także władał mieczem. Sztuki polowania z jastrzębiem nauczył ich stary sokolnik ojca Patricka. Sir Ronald Mackenzie uważał, że zarówno jego syn, jak i przyszły konstabl zamku, powinni być w tym tak samo dobrzy jak ludzie, których zatrudniał. - Czy Smoke sprawia ci kłopoty, panie? - zainteresował się Tam Matheson. On również nauczył się sztuki polowania z jas trzębiem u zamkowego sokolnika, który był jego ojcem. Pomagał tresować ptaki dla Fina i Patricka i chętnie brał na siebie winę za nieliczne słabości ptaków. Patrick uśmiechnął się szeroko. - Tam, ostatnio wszyscy sprawiają dziedzicowi kłopoty: ptaki, kobiety i jego... - Trzymaj język za zębami — przerwał mu Fin, odsuwając obraz Molly, który nagle zobaczył oczyma wyobraźni. - Już zapomniałeś, że wciąż lubię uczyć cię dobrych manier? - Nie, panie. - Patrick zaśmiał się w kułak. -. Tam, jak ci się chodzi w butach, które ci podarowałem? - Jak widać, znakomicie. - Tam wyciągnął nogę i zademons trował but. Fin milczał, wpatrzony w ptaka. Starał się nie myśleć o Molly. Patrick obrzucił go czujnym spojrzeniem. - Może byśmy pojechali na nasze ulubione wrzosowisko na wzgórzu, by tresować ptaki? Tam ta twoja jędza będzie miała dość miejsca, by rozłożyć skrzydła, więc łatwiej ją wyśledzimy, jeśli pofrunie na drzewa - zaproponował. - Smoke będzie skrzeczała - zaprotestował oburzony Tam. - Tak, ale jeśli zobaczy pardwę, która da nura w drzewa, to będziemy chcieli widzieć, dokąd obie pofruną. W lesie trudniej byłoby ją śledzić, pomimo jej skrzeczenia. Jest jeszcze bardzo młoda - argumentował Patrick. 188
Tam wzruszył ramionami. Fin uśmiechnął się, bo Tam protes tował, słusznie przewidując, że gdy stracą Smoke z oczu, to on będzie jej szukał. Patrick nie lubił tracić czasu na nużące zajęcia, jeśli tylko mógł się od nich wymigać, a jastrząb reagował na gwizdanie Tama tak samo szybko jak na Fina. Gdy zatrzymali konie na rozległym wrzosowisku, Patrick po wiedział zaczepnie. - Fin, założę się, że mój Kit pochwyci zdobycz w mgnieniu oka, a twojej Smoke się to nie uda. - O ile? - O dziesięć merków. - Przyjmuję zakład. - Fin zdjął zębami rękawiczkę z wolnej dłoni i schował ją do kieszeni kaftana, by łatwiej mu było poluzować czerwonopióry kaptur ptaka. Mruknął do napiętej, drżącej Smoke: - Potrafisz prześcignąć w locie każdego ptaka. Odpręż się, dziewczyno. Samiczka reagowała na każdy dźwięk i szybki ruch, drżąc jak cięciwa łuku, co Fin doskonale wyczuwał przez rękawiczkę. Wydawało się, że wszystko dokoła ją drażni, lecz Fin wiedział, że ptak po prostu rozgląda się za zdobyczą i wkrótce ją do strzeże. W lesie ptactwo świergotało w podnieceniu, ale na wrzosowisku panował spokój. Nagle po drugiej stronie pojawiła się spłoszona ruda pardwa, piszcząc przeraźliwie. Hałaśliwie trzepotała skrzyd łami, chcąc wzlecieć jak najwyżej w niebo. Fin zdjął Smoke pęta. Ptak rozwinął duże skrzydła i błys kawicznie odbił się silnymi nogami od jego dłoni. Frunął spokoj nie. Gdy znalazł się blisko potencjalnej zdobyczy, rozłożył skrzydła, szykując się do ataku. Pardwa za późno spostrzegła niebezpieczeństwo. Oszalała ze strachu, zapiszczała, próbując zastosować unik. Wtem, gdy jastrząb miał już na nią uderzyć, w powietrzu świsnęła długa żółta strzała. Trafiona pardwa spadła na ziemię. 189
- Co to, u licha, znaczy? - zdumiał się Fin. - Jakiś głupiec w lesie wypuścił strzałę z łuku! - oburzył się Patrick. - Widzę go! - krzyknął Tam. Patrząc w stronę, którą wskazywał Tam, Fin spostrzegł wśród drzew szafranowy kolor. Rzucił Tamowi kaptur jastrzębia i skie rował konia do lasu. - Schwytaj Smoke, a ja przemówię do rozsądku temu łajdakowi. Omal nie zabił mojego jastrzębia! - krzyknął. Popędził konia między drzewa, podążając za nienaturalnie poruszającymi się gałęziami krzaków. Niebawem wśród drzew znowu mu mignął szafranowy kolor i spostrzegł sylwetkę ucie kającego człowieka. Wbił obcasy w boki siwka, który natychmiast poderwał się do galopu, przyzwyczajony do nierównego terenu na pogórzu. Uciekinier coraz bardziej opadał z sił. Gdy teren stał się płaski, Fin znowu popędził konia, przyciskając twarz do jego karku. Wkrótce zrównał się z osobą w szafranowym kaftanie, pochylił się i złapał ją w biegu. Przerzucił przez siodło twarzą w dół, choć z całych sił się opierała, gubiąc przy tym but. Sądząc po sylwetce, miał do czynienia z nastolatkiem. Zwolnił tempo, okręcił cugle wokół dłoni i wymierzył niesfornemu chłopcu kilka mocnych klapsów. Karcona osoba pisnęła przeraźliwie dziewczęcym głosem i za częła się wyrywać jeszcze bardziej zawzięcie. Spadł jej z głowy niebieski kapelusz, uwalniając kaskadę długich złocistych włosów. Widząc ten znajomy miedziany odcień, Fin zacisnął usta i znowu wymierzył uciekinierce silnego klapsa. - Przestań, łajdaku! - krzyknęła wzburzona. Skarcił ją ponownie. - Jeśli nie chcesz dostać więcej, to się uspokój! - polecił groźnym tonem. - Omal nie zabiłaś mojego jastrzębia. Co ty sobie, u licha, myślisz? Skąd wytrzasnęłaś to okropne ubranie i co robisz sama za murami zamku?! 190
Molly zacisnęła zęby. W Dunakin nikt nigdy jej nie uderzył. Nawet jej nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby się ośmielić zrobić coś takiego. Bolały ją pośladki. W dzieciństwie matka i niania dawały jej czasami klapsy, ale lekkie. Pytania Kintaila były sensowne. Niestety, nie miała na nie odpowiedzi, które mógłby zaakceptować. Skąd mogła wiedzieć, że jego jastrząb podfrunie tak szybko do pardwy, do której celowała? Cóż, nawet gdyby mu o tym powiedziała, i tak nic by to nie zmieniło. Gdy zobaczyła ich na wrzosowisku i usłyszała, jak Kintail się przechwala, że jego jastrząb prześcignie w locie każdego ptaka, postanowiła pozbawić go zdobyczy, pokazać mu, że strzała jest szybsza. Nie mogła jednak mieć do niego pretensji o to, że się rozzłościł. Robiło się jej niedobrze na myśl o tym, że strzała mogła zadrasnąć choćby tylko piórko tego dorodnego jastrzębia, ale nie chciała już być karana ani teraz, ani nigdy w przyszłości. - Słucham? - Kintail ponownie wezwał ją do odpowiedzi. Jego głos wciąż brzmiał bardzo groźnie. Molly odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Koń poszedł bokiem, jakby wyczuwając jej niepokój, ale zaraz, pod wpływem ruchu jeźdźca, dostosował się do niego. - Czy mogłabym stanąć na ziemi? - spytała, siląc się na spokój. - To zależy. - Od czego? - Od tego, co masz mi do powiedzenia. - A jeśli nie mam ci nic do powiedzenia? - Musisz coś wymyślić. - Ostrzegawczo położył dłoń na jej pośladku i złowieszczo poruszył palcami. Przełknęła ślinę. Zastanawiała się nad tym, co chciałby usłyszeć: zwykłe słowa przeprosin czy coś więcej? Chyba nie oczekiwał zgody na małżeństwo tylko z tego powodu, że nie chciała już dostać więcej klapsów. 191
Znowu poruszył palcami i uniósł dłoń. - Przepraszam! - krzyknęła pośpiesznie. - Jeśli chcesz, żebym ci powiedziała coś więcej, to powiedz mi, co! Ja nie wiem, czego ty chcesz! Objął ją w talii i posadził bokiem przed sobą. Wciąż bolały ją pośladki, więc nie była to wygodna pozycja, ale za bezcelowe uznała uskarżanie Się czy ponowne proszenie Kintaila o to, by postawił ją na ziemi. Wolała milczeć. Poza tym zgubiła but. Gdy koń znowu poszedł bokiem, poczuła na udzie kolano Kintaila próbującego zapanować nad zwierzęciem. Spoglądała przed siebie niewidzącym wzrokiem i czekała, aż opiekun przerwie panujące milczenie. Niestety, zanim zdążył przemó wić, zobaczył dwóch nadjeżdżających towarzyszy. Zaklął pod nosem. - Fin? Co złapałeś?! - spytał wesoło sir Patrick, lecz tym razem nikomu nie udzielił się jego pogodny nastrój. - Gdzie jest reszta? - zapytał Fin. - Tam. - Patrick wskazał gestem dłoni wrzosowisko. - Gdy pardwa spadła na ziemię, Smoke pofrunęła na drzewo. Tkwiła tam, spoglądając na ustrzelonego ptaka w taki sposób, jakby się zastanawiała, dlaczego tak nagle zaczął machać skrzydłami jak kurczak po ucięciu mu głowy. Ale kiedy pardwa znieruchomiała, Smoke sfrunęła z drzewa, najwyraźniej zamierzając ją pożreć. Zareagowała jednak na gwizd Tama tak karnie, że byłbyś z niej zadowolony. Kazałem im czekać na wrzosowisku, a sam po stanowiłem sprawdzić, co złapałeś. - Ukłonił się Molly z galan terią. - Pani, zawsze widzę cię z największą przyjemnością. Popatrzyła na niego wilkiem. Fin zwrócił się do mężczyzny, którego Molly nie znała: - Nie wolno ci puścić pary z ust na temat tego, co tu zobaczyłeś. Rozumiesz? - zwrócił się Fin do drugiego mężczyzny, którego również nie znała. 192
- Tak, panie. Nikomu nic nie powiem. - Ty i pozostali pojedziecie przodem, a Patrick wraz ze mną. Nieznajomy zawrócił na wrzosowisko. Molly ucieszyła się z tego, ale jeśli spodziewała się, że obecność sir Patricka wybawi ją od gniewu Kintaila, to srodze się pomyliła. - A teraz, pani, wytłumacz się, i zrób to w sposób przekonu jący, jeśli nie chcesz dostać więcej tego, czego już posmakowa łaś - zwrócił się do niej surowym tonem, kierując konia w stronę zamku. Zerknęła na sir Patricka, chcąc się przekonać, czy domyślił się, co Kintail jej zrobił. Niestety, sir Patrick patrzył prosto przed siebie. Jego zwykle pełna wyrazu twarz stała się nagle kamienna. Molly nie znalazła w nim sprzymierzeńca. Widząc, że żadne jej tłumaczenie nie uspokoi Kintaila, po stanowiła mu powiedzieć, co myśli o jego zachowaniu. - Sir, czy często bijesz kobiety?- spytała cierpkim głosem, unikając jego spojrzenia. - Bo jeśli tak, to wyznam, że w żadnym wypadku tego nie zaakceptuję. Nie uważam też, żeby to było konieczne. Przy twoim wzroście i budowie możesz przestraszyć większość ludzi samym krzykiem. Odpowiedziała jej nieznośna cisza. - Chciałaś zastrzelić jastrzębia? - spytał w końcu. - Nie bądź niemądry. Nigdy nie chybiam celu - warknęła. - Nigdy? - zdumiał się Patrick. Zawahała się, wiedząc, że jej nie uwierzą, jeśli wyzna prawdę. - Rzadko - powiedziała nieszczerze, próbując lawirować. - To był znakomity strzał. Już ja potrafię to ocenić. Po wiedz, pani, kto cię uczył, strzelać? - zainteresował się sir Patrick. - To nie ma nic do rzeczy - stwierdził ostro Kintail. - Ty lepiej bądź cicho. Nie musisz jej dodawać pewności siebie. - Zwrócił się do Molly: - Pani, w żadnym wypadku nie powinnaś była się tu znaleźć. 193
Molly miała już tego dość. - Sir Patrick? Proszę jechać przodem - poleciła mu stanow czym tonem. - Chciałabym porozmawiać z twoim panem na osobności. Patrick zerknął na nią zdumiony i skierował pytające spojrzenie na Fina. - Jedź. - Kintail skinął głową. Sir Patrick nie krył poczucia ulgi. Popędził konia i po chwili zniknął w lesie. - Nie powinnam była strzelać. Nie wiedziałam, że twój jastrząb potrafi przefrunąć przez wrzosowisko tak szybko. Usłyszałam, jak powiedziałeś, że nic nie prześcignie go w locie. Te słowa mnie sprowokowały. Chciałam ci pokazać, że szybciej przeszyje pardwę strzała, niż schwyta ją twój jastrząb - wyznała pośpiesznie, nie chcąc, żeby ją znowu zbeształ. Zapadło milczenie. Czuła bliskość jego silnego ciała, słyszała oddech i bicie serca. Poczuła się niepewnie. - A więc nie uciekałaś - powiedział w końcu cicho, jakby wysnuł wniosek z jej relacji. - Tylko w lesie, przed tobą - odparła. - Miałaś powód. - Owszem. - Ból w pośladkach nie pozwalał jej o tym za pomnieć. - Jak się tu dostałaś? Nagle przypomniał sobie porzuconą na brzegu łódkę. - Wymknęłam się przez tylne drzwi w murze i popłynęłam łódką. - Zostawiłaś te drzwi niezaryglowane? Skinęła głową, nie patrząc na niego. - Już tylko z tego powodu zasłużyłaś na cięgi - burknął. - Czy nadal zamierzasz się ze mną ożenić? - spytała, chcąc odwrócić jego myśli od tej nieprzyjemnej sprawy. - Nie będę cię zmuszał do małżeństwa, którego nie chcesz. 194
Chociaż ciągle mu odmawiała, poczuła się dziwnie rozcza rowana. - Widzę, że nadal uważasz ten pomysł za dobry, choć mną pogardzasz. Mackinnon powiedział mi, że wcale nie miałeś zamiaru się żenić - uparcie drążyła temat. Odetchnęła z ulgą, widząc, że na jego ustach błąka się uśmiech. - Wcale tobą nie pogardzam. A co do małżeństwa... Prawdą jest, że niweczyłem kolejne próby ojca połączenia mnie węzłem małżeńskim z odpowiednią panną, bo uważałem, że mam jeszcze dużo czasu na spłodzenie następcy, ale gdy ojciec został zabity, zacząłem myśleć inaczej. Życie można łatwo stracić, a mnie obchodzi los moich poddanych. Poważnie traktuję swoje obowiązki wobec nich i zamku. Gdybym nagle zginął, jak mój ojciec, zostawiłbym ich na pastwę losu. - Więc chcesz się ze mną ożenić tylko po to, żeby spłodzić potomstwo. - I po to, żeby zdobyć twój majątek - dodał drwiącym tonem. Nie zapominaj o tym. Oczywiście żartował, ale w jego stwierdzeniu było ziarnko prawdy. Z pewnością ważny był dla niego jej majątek i zdol ność urodzenia dzieci, więc chciał ją mieć dla siebie, choćby nawet oznaczało to konieczność zawarcia związku małżeń skiego. Lekko dotknął dłonią jej biodra. W jednej chwili zmysłowe pragnienia zawładnęły nią z taką siłą, że aż się przestraszyła. Miał na nią ogromny wpływ, choć o tym nie wiedział. Gdyby poddała się temu wpływowi, mogłaby stracić dla Kintaila duszę. A gdyby później zdecydował, jak inni przed nim, że będzie dla niego bardziej użyteczna jako żona innego mężczyzny... Rozwijanie tej myśli było pozbawione sensu. Nie mogła wydobyć z siebie słowa, a Kintail nie powiedział już nic więcej. Gdy dotarli do mocno uczęszczanego szlaku wzdłuż wybrzeża, skierował konia ku zatoce. 195
- Łódź... - przypomniała. - Wyślę po nią kogoś. W milczeniu dojechali do drewnianego mostka nad potokiem wpadającym do zatoki. Stukot końskich kopyt na deskach wydawał się niezwykle głośny, ale gdy znaleźli się po drugiej stronie, jeszcze bardziej dojmująca wydawała się cisza, która nagle zapadła. Tu las nie był tak gęsty. Gdy byli już w połowie drogi do zamku, Molly spostrzegła sylwetki pozostałych jeźdźców na szlaku nad klifem. - Nie jestem z natury buntownicza - odezwała się nagle. - Rzeczywiście - stwierdził drwiącym tonem. - Mówiąc prawdę, sir, nie jestem przyzwyczajona do wydawa nia mi poleceń, lecz do tego, by rozmawiano ze mną o różnych sprawach i liczono się z moim zdaniem. A ty traktujesz mnie jak kogoś ograniczonego umysłowo. Gdybyśmy mieli się pobrać, to nie życzyłabym sobie tego. Spojrzał jej głęboko w oczy. Jej ciało było bardziej pobudzone niż zwykle, czułe na każdy ruch konia, a przede wszystkim na zapach, oddech, wyraz oczu i mimikę Kintaila. Gdy zwilżył usta językiem, czuła się tak, jakby dotknął wargami jej warg. - Wydaję ci polecenia, bo ciągle wystawiasz mój autorytet na szwank. Czyż nie to właśnie zrobiłaś dzisiaj? - spytał łagodnie. - Czuję się w zamku jak w więzieniu. Wybrałam się za mury z łukiem, bo często robiłam to na Skye i lubię polować. - Widząc, że zmarszczył brwi, dodała pośpiesznie: - Oczywiście zdaję sobie sprawę z zagrożenia, szczególnie teraz. Byłam ostrożna. Wy chowywałam się z chłopcami. Zacisnął usta. W pierwszej chwili pomyślała, że znowu wzbu dziła w nim gniew, ale zaraz zorientowała się, że on tłumi śmiech. - Nie powiedziałam nic śmiesznego - oświadczyła urażona. 196
- Z pewnością powiedziałaś prawdę. - Zaśmiał się, ale zaraz spoważniał i dodał; - Wybacz mi, jeśli cię źle zrozumiałem, ale chyba zaczęłaś bardziej przychylnie myśleć o naszym małżeństwie. Zważywszy na twój poprzedni wstręt... Zagryzła wargi, zastanawiając się, jak mu powiedzieć o swoich sprzecznych uczuciach, których sama nie rozumiała. - To nie był żaden wstręt. Wiem, że któregoś dnia muszę wyjść za mąż. Pani Mackinnon często powtarzała, że to jakiś cud> iż Donald nie zmusił mnie do korzystnego dla niego małżeństwa. Poza tym skończyłam siedemnaście lat. Wiele kobiet, w szcze gólności spadkobierczyń wielkich majątków, wychodzi za mąż w znacznie młodszym wieku. - Czyli po prostu twoja niechęć dotyczy tylko mojej osoby stwierdził, siląc się na obojętność. - Z powodu okoliczności... i sposobu, w jaki mnie traktujesz. Gdybyś był bardziej... - Taki jak Mackinnon? - Może... - Zmarszczyła czoło. Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie jako żony tego miłego, ale obojętnego człowieka. - Nie jestem i nigdy nie będę taki jak on. Jestem taki, jaki jestem. Potrafię cię chronić, co powinnaś brać pod uwagę, i zapew nić ci byt na odpowiednim poziomie, nawet bez twojego majątku, choć nie na tak wysokim jak wówczas, gdybym nim dysponował. Tak czy inaczej, moim obowiązkiem jest znaleźć ci odpowiedniego męża, a w obecnej sytuacji nie potrafię znaleźć kogoś, kto chroniłby cię przed Sleatem lepiej niż ja, w każdym razie nie w tak krótkim czasie. Była przygnębiona. Nie podobało się jej, że miałaby go poślubić tylko dlatego, że potrafił ją chronić. Nie odpowiadało jej też to, że Kintail chce się z nią ożenić, bo jest bogata i nadaje się na matkę jego dzieci. Mimo to nie potrafiła powie dzieć, że za niego nie wyjdzie, ani też zadeklarować wprost, że się zgadza. 197
- Nie chcę wrócić do Donalda - przyznała w końcu wy mijająco. - Muszę cię ostrzec - zmrużył oczy, choć mówił łagodnym tonem - że udawanie podporządkowania nie uchroni cię od kary za dzisiejszy bunt. Jeśli miałaś taką nadzieję, to znaczy, że źle mnie oceniłaś. Zaczerwieniła się ze złości. - O niczym takim nie pomyślałam! - krzyknęła oburzona. - Więc przepraszam, że źle cię oceniłem. Poślę po księdza Dougala Maclennana. I po Mackinnonów, dobrze? Skinęła głową, choć czuła się tak, jakby straciła rozum. - Jak mnie ukarzesz za to, co dziś zrobiłam? - Już ci powiedziałem. Musisz się nauczyć, że dotrzymuję słowa. Nie będziesz jeździć konno przez trzy miesiące. - Przecież to miała być kara za samowolną konną przejażdżkę! Nie zrobiłam nic takiego! - Wcale tego nie powiedziałem. Uprzedziłem, że ukarzę cię w ten sposób za samowolne opuszczenie zamku. - Rozmawialiśmy o jeździe konnej! - Może ty rozmawiałaś; ja nie. Wyrażałem się jasno. Poza tym bez mojego pozwolenia nie wolno ci opuszczać zamku, by strzelać z łuku. - Nie sądzę, bym chciała wyjść za ciebie za mąż. - Jeśli nie zamierzasz dotrzymać danego słowa tylko dla tego, że ja swojego dotrzymuję, to proszę bardzo. Ale nie uchroni cię to od kary. Nadal jestem twoim opiekunem. Nie wybierzesz się na konną przejażdżkę dopóty, dopóki ci na to nie pozwolę. Jej poczucie godności ucierpiało już wcześniej, teraz zaś poczuła się zdruzgotana. - Dotrzymuję słowa - wyszeptała. - Skoro muszę wyjść za mąż, to wolę za kogoś, kto mieszka blisko Dunakin i kto... dotrzymuje słowa. Ale czy nie powinniśmy dać na zapowiedzi? 198
- Nie mamy na to czasu. Ksiądz zajmie się wszystkim oświadczył Kintail, a po chwili spytał łagodnie: - Czy mogę posłać po niego i po Mackinnonów? Zawahała się, miotana przez sprzeczne uczucia. Najbardziej wytrącała ją z równowagi myśl o pójściu z Kintailem do łóżka. - Tak - odpowiedziała cicho, myśląc o Donaldzie i o tym, że mogło ją spotkać coś znacznie gorszego. - Zatem pojutrze, kiedy Mackinnonowie przypłyną, weźmiemy ślub. Gdy tylko dotrzemy do Eilean Donan, poślę po nich Patricka. - Znakomicie - oświadczyła, choć była pewna, że jeszcze nieraz pożałuje swej decyzji. Niestety, kobieta miała niewielki wpływ na swoje życie. Dobrze, że przynajmniej mogła coś po wiedzieć w sprawie swego małżeństwa z Kintailem.
13
Fin widział, że Molly nie jest pewna swej decyzji. Czuł, że nie powinien wywierać na nią presji i domagać się wyjaśnień. Chciał powiedzieć coś, co by ją podtrzymało na duchu, ale nic takiego nie przychodziło mu do głowy. Wyrażanie uczuć, które nim zawładnęły, nie byłoby właściwe, nawet gdyby potrafił je przedstawić. Kiedy znajdowała się tak blisko, miał w głowie zamęt, bo potrzeby ciała domagały się zaspokojenia wbrew podpowiedziom rozumu. Podniecał go każdy jej ruch. Kiedy zaczął nabierać pewności, że nie będzie się już opierała małżeństwu, jego wyob raźnię opanowały obrazy, które bez wątpienia potępiłby nawet ksiądz z pogórza. Pragnął Molly od chwili, w której ją zobaczył po raz pierwszy, w nocy, nieopodal Dunakin, ale gdyby jej o tym powiedział, tylko wzmocniłby niechęć, jaką od tamtej pory do niego czuła. Z jego punktu widzenia to małżeństwo było bardzo pożądane. Z pewnością zaakceptowałby je jego ojciec, i to nie tylko z powodu skarbu Molly, jeśli naturalnie udałoby się go odnaleźć. To, że Molly tak go pociągała, że budziła w nim takie pożądanie, uważał za dodatkową zaletę tego małżeństwa.
200
W drodze do Eilean Donan napawał się jej urodą i świeżością: zaróżowionymi policzkami i pięknie wykrojonymi ustami. Pragnął ją pocałować od czasu, gdy nad morzem zaledwie musnął ustami jej usta, nim nadszedł Mackinnon. Ale pragnął też czegoś więcej. Wyobrażał ją sobie w scenach miłosnych. Oczywiście, nie mógł folgować swym cielesnym pragnieniom, bo Molly natychmiast wycofałaby się z obietnicy małżeństwa. Obawiał się, że gdyby tak się stało, tym razem zabrakłoby mu siły charakteru i przemocą zaciągnąłby ją do ołtarza. W tej sytuacji pozostawało mu tylko jak najszybciej zająć się przygotowaniami do ślubu. Ponieważ Molly zgubiła but, czuł się zobowiązany zanieść ją na rękach do sypialni. To, że była tak blisko niego, wystawiało jego charakter na wielką próbę. Z rozbawieniem spostrzegł, że mieszkańcy Eilean Donan są mniej zaskoczeni męskim ubraniem panny Dunsithe, niż wiadomością o szybkim ślubie pana. - Nasz pan dobrze czyni dla Eilean Donan! - krzyknął Patrick, gdy po początkowym szoku odzyskał mowę. Rozległy się głosy aplauzu. - Przyjacielu, cieszę się, że mam twoją aprobatę. Poślij pieszego kuriera po Dougala Maclennana z wiadomością, że za dwa dni udzieli nam ślubu. Ty zaś udaj się do Mackinnona. Weź uzbrojoną eskortę, na wypadek gdybyś natknął się na Sleata, i sprowadź na wesele Mackinnonów - zarządził pośpiesznie Fin, czując, że Molly jest bardzo napięta. Patrick ukłonił się z uśmiechem. - W jednej chwili, panie. Czy pani ma dla mnie jakieś rozkazy? Molly pokręciła głową. Widząc jej rumieńce, Fin wywnioskował, że czuje się skrępowana sytuacją. - Jeśli będzie czego chciała, to dam ci znać - odpowiedział przyjacielowi. - A teraz do roboty. Niech ktoś powiadomi Mauri o ślubie. Ona wyda wszystkim odpowiednie polecenia. Niósł Molly po schodach, rozkoszując się jej bliskością. W sypial ni postawił ją na podłodze, ale nie wypuścił z objęć. 201
- Nie rozmyśliłaś się? - spytał, siląc się na obojętność. - A pozwoliłbyś mi zmienić zdanie? - Nie wiem - odpowiedział szczerze. Miała takie piękne oczy. Świadomość, że będzie mógł pa trzeć w nie codziennie, do końca życia, dawała mu poczucie, że podjął słuszną decyzję. Chyba nie potrafiłby pozwolić jej na zmianę swojego postanowienia. - Nie pozwoliłbyś. - Uśmiechnęła się zagadkowo. Uwiedziony tym uśmiechem, zaczął ją całować. Zamierzał tylko dotknąć ustami jej ust, by w ten sposób powiedzieć... Co? Zapomniał. Zanim zdążył pozbierać myśli, by móc znaleźć od powiedź na to pytanie, spostrzegł, że Molly chce, by ją całował. Przyciągnął ją do siebie bliżej i zaborczo gładził jej plecy. Cieszył się na myśl, że już wkrótce będzie ją miał całą. Rozwiązał pod szyją tasiemki szafranowego kaftana i włożył rękę pod materiał. Zesztywniała i cofnęła się. - Wszystko w porządku - uspokajał ją. - Wcale nie. Policzki miała zaczerwienione, oczy rozpromienione. Jakże jej teraz pragnął, ale wiedział, że nalegając, tylko ją rozgniewa i nic nie osiągnie, więc lepiej się powstrzymać. - Jestem cierpliwy - szepnął. - Wcale nie. - Odsunęła się. Uśmiechnął się szeroko. - Będę się ćwiczyć w cierpliwości. Zaproponowałem ci układ małżeński. Wkrótce będziesz miała upragniony dom. - Nie oferowałeś mi swojego domu - stwierdziła z westchnie niem. - Zgodnie z tym, co powiedział sir Patrick, żenisz się ze mną w interesie twojego ukochanego zamku. Co więcej, jeśli miałbyś taką zachciankę, to mógłbyś kazać mi zamieszkać gdzie indziej, nieprawdaż? - Wobec tego proponuję ci jeszcze lepszy układ - odparł niezrażony. - Powiedz mi przed ślubem, że zmieniłaś zdanie,
202
a być może zwolnię cię z twojego przyrzeczenia. Ale na razie włóż suknię. Widząc cię w tym stroju, czuję się jak lubieżnik. I wyszedł, śmiejąc się rubasznie.
M olly stała drżąca w miejscu, w którym ją zostawił. Jaki demon w nią wstąpił, że zgodziła się na ten ślub? Nie mogła powiedzieć, że Kintail zaczął liczyć się z jej zdaniem czy rozumieć jej potrzebę wolności. Jeśli cokolwiek osiągnęła, było to całkowite przeciwieństwo tego, co zamierzała. Zastanawiała się, czy Kintail rzeczywiście pozwoliłby jej zmienić zdanie, i co by zrobiła, gdyby tak się stało. Natychmiast przypomniała sobie jego piękną twarz, barczyste ramiona i roziskrzone oczy, gdy się uśmiechał. Widząc go takim, czuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Ale przypomniała sobie też, co jej zrobił, przerzuciwszy ją przez siodło, jak surowo na nią patrzył i jak ostro ją strofował. Szybko jednak pojawiło się wspomnienie jego namiętnego pocałunku i upajającego dotyku. Skłębione myśli i uczucia nie dawały jej spokoju. Z coraz większą niecierpliwością oczekiwała na rozmowę z Maggie Malloch, wróżka jednak nie pojawiała się nawet wtedy, gdy ją wzywała. Najwyraźniej tego rodzaju istoty dawały znać o swoim istnieniu tylko wówczas, kiedy same sobie tego życzyły.
W wypadku ślubu taki pośpiech nie jest właściwy - powie działa Mauri, gdy Fin zjawił się na dole, i wojowniczo podparła się pod boki. - Niewłaściwe byłoby również pojawienie się tu Donalda Groźnego z żądaniem oddania mu Molly pod groźbą walki odparował Fin. - Mauri, po prostu zrób to, co będzie w twojej mocy. Żaden z naszych gości nie spodziewa się wielkiej uczty. - Jakich gości? Kto będzie wiedział o tym ślubie?
203
- Wyślę kurierów z wiadomością. Ludzie się zjawią. Może nie przybędą ci mieszkający najdalej, ale nie grozi nam całkowity brak gości. - To się okaże - odrzekła nachmurzona. - Nie tak powinien wyglądać ślub wodza klanu Mackenzie. Poza tym dotychczas nie zauważyłam, by ta dziewczyna była chętna. - Wystarczająco - oświadczył Fin, wmawiając sobie, że to prawda. Przyzwyczaił się już do myśli, że Molly zostanie jego żoną, ale wiedział, że jest zdolna zmienić zdanie w ostatniej chwili i odmówić złożenia przysięgi małżeńskiej. Gdy odwrócił się, by wydać kurierom polecenia, wydawało mu się, że zobaczył kogoś kątem oka, lecz kiedy przyjrzał się uważniej, nikogo nie dostrzegł.
D o pokoju Molly weszła Doreen, by pomóc jej się przebrać. Mieliła językiem i wyrażała takie opinie, na jakie mogła sobie pozwolić jedynie pokojówka znająca swoją panią od dziecka. Na szczęście Molly wiedziała od dawna, jak należy z nią postępować. - Gdzie się podziewa Thomas MacMorran? - spytała jakby od niechcenia, gdy Doreen na chwilę umilkła. - Ostatnio rzadko go widuję. - Gdybyś, pani, patrzyła na ludzi, tobyś go widziała - odparła szorstko służąca. - Nie dość, że wraz z innymi sypia w westybulu, to jeszcze wczoraj przez cały dzień był w zamku i okropnie mi się naprzykrzał. - W jaki sposób? - Chciałby zamieszkać w jednym z tych domków, które dziedzic daje mężczyznom zakładającym rodziny. Nie obchodzi go, że inni mają swoje obowiązki! Dla niego liczą się tylko jego potrzeby. Dziś udał się na Skye z sir Patrickiem i nawet mnie nie spytał, czy chciałabym przekazać komuś wiadomość. Tak wyraża swą miłość.
204
Molly zaczęła jej współczuć. - Ach, ci mężczyźni - westchnęła. - Są żałośni, prawie wszyscy - zawtórowała jej Doreen, ale zaraz dodała: - Oczywiście dziedzic Kintail jest chlubnym wyjąt kiem. To wielki pan. Masz, pani, szczęście, że zostaniesz jego żoną. Molly była przeciwnego zdania. - Kintail jest taki sam jak inni mężczyźni. Wydaje mu się, że rządzi światem - stwierdziła, choć nie była to prawda, bo wcale nie był taki sam jak inm" mężczyźni. Nikt nie mógł tego o nim powiedzieć. - Pani, gdyby inni mężczyźni byli tacy jak on, to dla kobiet nie byłoby miejsca na ziemi - orzekła zdumiona jej opinią służąca. Molly wybuchnęła śmiechem. Wyobraziła sobie ziemię zalud nioną wyłącznie mężczyznami postury Kintaila, z mieczami i w kol czugach, stojących ramię przy ramieniu. - To prawda, że Kintail jest wyższy i lepiej zbudowany niż większość mężczyzn, ale tak samo jak oni uparty i pewny siebie wyjaśniła i spytała retorycznie: - Dlaczego mężczyźni uważają, że na każdy temat wiedzą więcej niż kobiety? Doreen skrzywiła się, jakby na potwierdzenie jej słów, ale milczała. - Pani, jestem pewna, że przy tobie będzie się zachowywał jak należy. Muszę jednak przyznać, że osłupiałam na wieść, iż za mierzasz go poślubić - odezwała się w końcu. Molly westchnęła. - Czy uważasz, że straciłam rozum? Szczerze mówiąc, nie wiem, co mną powodowało, że zgodziłam się wyjść za niego za mąż. - W końcu będziesz miała, pani, swój dom - dodała łagodnym tonem Doreen. Molly też tak uważała. Wprawdzie nie zgodziła się z Kintailem, gdy to powiedział, ale Eilean Donan istotnie miał być jej domem, jeśli przyszły mąż nie zdecyduje inaczej, co wydawało się jednak
205
mało prawdopodobne. Może do przyjęcia oświadczyn Kintaila istotnie skłoniło ją pragnienie posiadania prawdziwego domu i przynależenia do jakiegoś miejsca? Ta myśl podziałała na nią niezwykle krzepiąco. Od tamtej nocy, kiedy wuj nagle zabrał ją z Dunsithe, czuła się pozbawiona własnego miejsca na ziemi. Nawet w Dunakin, gdzie wszyscy okazywali jej życzliwość, była kimś obcym. Myśl, że Eilean Donan stanie się jej domem, była niezwykle kusząca. - Ja naprawdę chcę mieć prawdziwy dom - wyznała w zadumie. Doreen uśmiechnęła się. - Wiem o tym. Każda kobieta chce mieć dom, męża i dzieci. To normalne. - Możliwe. - Zaskoczyła ją myśl, że może mieć z Kintailem dzieci, ale z pewnością pociągała ją, choć równocześnie onie śmielała perspektywa urodzenia syna. Kintail będzie ją nie tylko całował. Nie wiedziała, co to do kładnie oznacza, ale mąż i żona zwykle sypiali w jednym łożu. Sama myśl o jego pocałunkach, o wspólnej z nim alkowie i o ro dzeniu jego dzieci działała na jej zmysły podniecająco. Ta i podobne myśli nie dawały jej spokoju wieczorem i przez cały następny dzień. Była wobec nich całkowicie bezradna. W nocy nie mogła spać. Starała się nie wyobrażać sobie nocy poślubnej, ale udawało się jej to z dużym trudem. Otaczający ją ludzie uwijali się jak w ukropie. Gdy czasami radzili się jej w jakiejś sprawie, wypowiadała swoją opinię, zaraz jednak o wszystkim zapominała, tak bardzo była rozkojarzona. Kintaila widywała tylko przelotnie. Uśmiechał się do niej, ale unikał rozmowy, z czego była zadowolona, bo nie wiedziała, co ma mu powiedzieć, i wolała się wyciszyć przed zbliżającym się ślubem. Po południu, w przeddzień uroczystości, Mauri i Doreen prze glądały jej garderobę w poszukiwaniu sukni stosownej na ślub. 206
Nie obchodziło jej, jaki strój wybiorą. Zgodnie z ich poleceniami przymierzała jeden za drugim i robiła to, co kazały. Nawet jeśli ktoś zwrócił uwagę na jej rozkojarzenie, to przy pisywał je tremie przed zbliżającą się uroczystością. Ona sama potrafiła myśleć tylko o tym, że już wkrótce będzie żoną Kintaila, kimś podlegającym jego władzy bardziej niż dotychczas. Wzrosła jej niepewność, ale przygotowania do ślubu nabrały takiego rozpędu, że już nic nie mogło go powstrzymać. Ksiądz z pewnością wykona polecenie Kintaila jak każdy inny mieszkaniec zamku, w tym ona sama. Świadomość tego niemal wytrąciła ją z letargu, w którym przebywała, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie. Kiedy Mauri kazała jej zejść na kolację, posłusznie to uczyniła. Ogarnęło ją nagłe pragnienie zobaczenia Kintaila i uśmiechu na jego twarzy, który dodałby jej otuchy. Weszła do westybulu, spodziewając się zobaczyć tę samą scenę, co każdego wieczora o tej porze, lecz wszystko wyglądało do tego stopnia inaczej, że stanęła w progu i rozglądała się zaskoczona. W westybulu było tłoczno, a przy głównym wejściu stali przybysze spoza majątku. Panował straszny gwar. Dziwiła się, że nie usłyszała go na schodach. Przemknęło jej przez myśl, że chyba przegapiła kilkanaście godzin. Nie wiedziała, czy przypadkiem nie nadszedł już czas ślubu. Rozejrzała się za Kintailem. Stał niedaleko i rozmawiał z Tamem Mathesonem. Pozostali mężczyźni właśnie się odwrócili w stronę drzwi, by powitać nowo przybyłych. Molly spostrzegła napięcie na twarzy Kintaila i podążyła za jego spojrzeniem. Najpierw spostrzegła sir Patricka. Miał nienaturalnie groźną minę. Za nim zobaczyła znajome sylwetki Mackinnonów, co dodało jej otuchy. Widząc, że Kintail zmierza do nich, ruszyła w ślad za nim, bo chciała jak najszybciej przywitać się z przy branymi rodzicami. Zatrzymała się na widok mężczyzny stojącego za Mackinnonem i patrzącego na wszystkich nieprzyjaźnie. Takiej
207
twarzy się nie zapominało, choć widziała ją zaledwie cztery razy w życiu. Wpadła na nią Mauri. - Kto to jest? Ma na kapeluszu dwa orle pióra, tak samo jak Mackinnon i nasz dziedzic, ale go nie znam - spytała za intrygowana. - To jest Donald Groźny - odpowiedziała. Nie czuła się już niepewna. Była przerażona.
Fin podszedł do nowo przybyłych. Nie starał się nawet ukryć oburzenia obecnością Sleata, ale potrafił zachować spokój. Szybko policzył towarzyszących Mackinnonom uzbrojonych ludzi - nie było mu do tego potrzebne ostrzegawcze spojrzenie Patricka i utkwił wzrok w Mackinnonie. - Witam, sir. - Przeniósł spojrzenie na jego żonę: - I ciebie, pani. Panna Gordon bardzo się ucieszy z waszego przyjazdu. Jest tam. - Wskazał na drzwi, przy których przed chwilą stała, ale teraz jej tam nie było. - Jestem tu - powiedziała cicho za jego plecami. Spoglądała czujnie, jakby nie była pewna, czy chce się pokazać. Pani Mackinnon chwyciła ją w objęcia. - Moja kochana! Wspaniale wyglądasz! Widzę, że zmiana miejsca pobytu doskonale ci zrobiła! - zachwycała się niedawną podopieczną. - To się jeszcze okaże - burknął mężczyzna stojący za Finem, nim Molly zdążyła coś powiedzieć. - Sleat, czemu zawdzięczamy twoją wizytę? - spytał rzeczowo Fin, odwracając się, bo nie miał wątpliwości, o kogo chodzi. Donald Grumach, „Groźny" z wysp, wódz Sleat i Uisdean, był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o jasnych włosach i niebieskich oczach. Miał dumne spojrzenie swoich przodków, synów Somerleda, króla wysp.
208
- Bądź uprzejmy nazywać mnie Donaldem lub Macdonaldem, gdyż noszę swój prawowity, dziedziczny tytuł lorda wysp odpowiedział aroganckim tonem nieproszony gość. - Kintail, musieliśmy go tu przywieźć, bo właśnie bawił w Dunakin, gdy sir Patrick dostarczył nam tę dobrą wiadomość włączył się do rozmowy Mackinnon. - Nie mogę się zgodzić, że jest to dobra wiadomość - burknął Sleat. - Donald, nie możesz nic zrobić, bo masz ze sobą tylko kilku chłopców. Poza tym przyrzekłeś nam, że nie będziesz stwarzał kłopotów. Dlatego pozwoliliśmy ci z nami przypłynąć. - Mackin non mówił miłym tonem, ale patrzył na niego zimno. Cicho szepnął do Fina: - Nie dało się z nim zrobić nic lepszego. - Zaszlachtował mojego ojca i ojca Patricka - głośno oświad czył Fin, z tradem panując nad gniewem. - Nie miał prawa zjawiać się w Eilean Donan. - Żałuję, że nie żyją, ale polegli w bitwie - odparł Sleat. - Gdy walczy się z wrogiem, trzeba się z tym liczyć, ale jest to śmierć chwalebna. A co się tyczy mojej obecności tutaj, to gościnność nakazuje pozwolić, bym był na ślubie własnej podopiecznej. - Jest nastawiony pokojowo - wtrącił pośpiesznie Mackinnon. - Ufam, że nie zakażesz mi uczestniczenia w ślubie panny Dunsithe i nie odmówisz gościnności, do której mam prawo oświadczył gładko Sleat. - A ja ufam, Sleat, że nie będziesz mi stwarzać kłopotów odparł Fin, świadomie zwracając się do niego per „Sleat". Nie było po co przypominać łajdakowi, że nie jest już opiekunem Molly. - Pewnie nie dosłyszałeś, ale jestem lordem wysp i nazywam się Macdonałd. - Może gdzie indziej, lecz nie tutaj. - Fin spojrzał mu w oczy. O ile się orientuję, lordem wysp nadal jest król Jakub. Sleat skrzywił się, ale już nie obstawał przy swoim. Skupił uwagę na Molly. 209
- Straciłaś rozum, dziewczyno? - spytał obcesowo. - Nie sądzę - odparła spokojnie, czym mocno zaskoczyła Fina. - Nie musisz powiększać krzywdy wyrządzonej mi przez króla Jakuba, który zachowuje się wyjątkowo niestosownie, i wychodzić za mąż za tego człowieka - warknął. - Możesz zrobić lepszą partię. Powiedz mi tylko, że nie chcesz tego małżeństwa, a już ja zatroszczę się o odpowiedniego dla ciebie kandydata na męża. Zabiorę cię do twojego kuzyna Huntleya, bo nawet Kintail, przy całym swoim szaleństwie, nie odważy się mu przeciwstawić. Zerknął na Fina. - Kintail, nie słyszałem, żeby ktoś nazwał cię głupcem. - Mackinnon? Za chwilę siadamy do kolacji. Może ty, twoja żona i inni goście chcecie się odświeżyć przed posiłkiem? - Fin zignorował obelgę Sleata. - Naturalnie - odpowiedział z ulgą przybrany ojciec Molly. A później zagram z tobą w szachy. Tym razem już mnie nie pokonasz. - Chwileczkę - burknął Sleat. - Muszę usłyszeć z ust dziew czyny, że jest przychylna temu małżeństwu. W Szkocji, a nawet na pogórzu, wciąż obowiązuje jakieś prawo. Nie uznam wymu szenia na niej tego małżeństwa, wbrew jej woli. Co ty na to, dziewczyno? Fin siłą woli powstrzymał się od riposty, choć miał ochotę rzucić Sleata na kolana, kazać wywlec go z zamku i powiesić za zamordowanie Ranalda Mackenzie i Gilchrista MacRae. Na po górzu obowiązywało prawo, które nie zezwalało skazywać na śmierć osoby przybyłej w gościnę, ale pokusa była silna, zwłaszcza że oczy wszystkich skierowały się na Molly.
Panna Dunsithe spojrzała na Donalda Groźnego równie za czepnie jak on na nią i nagle jej dylemat rozwiązał się sam. Stało się dla niej jasne, co powinna wybrać. 210
Mogła zostać z Kintailem, który przyrzekł ją chronić i którego słowo wydawało się coś warte, lub oświadczyć, że nie chce wyjść za mąż, i zaufać Donaldowi. Gdy nieproszony gość powołał się na prawo, chciaż próbował wywołać na zachodnim pogórzu powstanie przeciwko królowi, dziwiła się, że ludzie zgromadzeni w westybulu po prostu go nie wyśmiali. Nie było trudno roz strzygnąć, któremu z nich można wierzyć. - Słucham, dziewczyno? - ponaglił ją Donald. Odsunął poły płaszcza i zatknął kciuki za pas. Wydawał się absolutnie pewny jej odpowiedzi. - Jestem zadowolona z mojej obecnej sytuacji, sir - odpowie działa cicho, lecz stanowczo. - Chcesz wyjść za mąż za tego człowieka? - Chcę. - Uniosła hardo podbródek i dodała z naciskiem, by rozwiać wszelkie wątpliwości: - Dzięki temu przestanę być zakładniczką, którą moi opiekunowie mogą wykorzystywać do osiągania zamierzonych celów politycznych. Będę miała męża i dom. Po jej słowach zapadła pełna napięcia cisza. Donald patrzył na nią z gniewem, ale w końcu skinął głową. - Jak sądzę, twoi ludzie się mną zajmą - powiedział szorstko do Kintaila. - Z pewnością. - Fin skinął na Tama. Molly odwróciła się do przybranej matki. - Czy mogę, pani, zaprowadzić cię do twojego pokoju? Pani Mackinson z ulgą przyjęła jej propozycję. Gdy wychodziły z westybulu, Molly z przyjemnością słuchała zwykłego szczebiotania swej byłej opiekunki, bo to odwracało jej uwagę od rozmyślań na temat planów Donalda.
Odesławszy Sleata i jego pokojowca do sypialni, Fin spojrzał na Mackinnona. 211
- A teraz, sir, powiedz mi, po co naprawdę przyjechał tu ten łajdak? Mackinnon ze smutkiem pokręcił głową. - Prawdę powiedziałem, młodzieńcze, że nie można było w żaden sposób się go pozbyć. Przybył do mnie z żądaniem, byśmy połączyli siły. Oczywiście nie interesuje mnie to, ale też nie chcę, żeby walił w bramę mojego zamku z działa, jeśli kiedykolwiek wpadnie na pomysł zainstalowania go na swojej galerze. - Wszyscy powinniśmy się cieszyć, że jeszcze na to nie wpadł przyznał Fin. - Po nim zawsze można się spodziewać najgorszego. Sir Patrick przybył w trakcie naszej rozmowy. Początkowo byłem zadowolony z tego, że ktoś nam przeszkodził. Zaprosiłem sir Patricka, by napił się z nami brogaca, sądząc, że zna Donalda. Niestety, nie znał, i przy nim przedstawił mi cel swojej wizyty. Patrick spojrzał na Mackinnona ze smutkiem. - Nigdy przedtem nie widziałem Sleata. Myślałem, sir, że to twój przyjaciel. - A ja sądziłem, że znasz go aż za dobrze -. oświadczył Mackinnon. - Żaden z was nie widział jego ataku na oddział mojego ojca. Właśnie obudziliśmy mieszkańców pobliskiej wioski, żeby przy gotowali się na przyjęcie rozbitków z łodzi, która jakoby zatonęła wyjaśnił Fin. - Gdy Donald dowiedział się o waszym ślubie, wprosił się jako gość - ciągnął Mackinnon. - Towarzyszyło mu tylko kilku ludzi, bez wątpienia po to, by świadczyli o jego pokojowych zamiarach, a sir Patrick rozważnie powiedział, że powinniśmy udać się do Eilean Donan możliwie szybko. - Czy to może być zasadzka Sleata? Czy w tej chwili jego wojsko może iść na Eilean Donan, by schwytać nas tu razem? zaniepokoił się Fin. 212
- Sir Patrick też o tym pomyślał - przyznał Mackinnon. - To nie on, lecz ja zabrałem tu Donalda, wierząc mu na słowo, co zapewne uznasz za nierozsądne. - Wydałem naszym ludziom polecenie, by mieli oko na Skye i dali nam znać, gdyby zaczęło się dziać coś podejrzanego oznajmił sir Patrick. - Znakomicie. - Fin zwrócił się do Mackinnona: - Zapewne chciałbyś, sir, odświeżyć się przed kolacją. Któryś z chłopców zaprowadzi cię do twojej sypialni. Gdy przybrany ojciec Molly odszedł, zwrócił się do Patricka: - Co o tym wszystkim sądzisz? Sleatowi z pewnością chodzi nie tylko o mój ślub. Patrick wzruszył ramionami. - Trudno uwierzyć, by przypuścił na nas atak, skoro sam jest tutaj - stwierdził niemal żartobliwie. - Ale na wszelki wypadek poleciłem, by dziś w nocy w westybulu spało więcej naszych ludzi niż zwykle. Trzeba pilnować chłopców Sleata, by nie spłatali nam jakiegoś figla. Poza tym kazałem zwiększyć czujność naszym ludziom obserwującym brzeg, a tym w zamku wtrącić Sleata i jego chłopców do lochu, gdyby do zatoki wpłynęło podejrzanie dużo łodzi czy pojawiło się jakieś inne diabelstwo. - Mądry chłopiec. - Fin poklepał go po ramieniu. Patrick uśmiechnął się szeroko. - Przypłynęli tu łodziami Mackinnona i powinni nimi odpłynąć, ale po ślubie musimy zachować wzmożoną czujność. Fin odprężył się, bo w końcu uznał, że sytuacja jest pod kontrolą i że jego ludzie są bezpieczniejsi, jeśli Sleat jest w zamku, niż gdyby był gdzie indziej. - Zostawiam to na twojej głowie, stary przyjacielu, przynajmniej do końca mojej nocy poślubnej. Patrick parsknął śmiechem. - To całkiem długo. Jeśli się na tym znam, a znam się, musisz się bardzo pilnować, żeby nie zachowywać się w łóżku zbyt 213
niecierpliwie, zanim zrobisz ze swej męskości właściwy użytek. Możesz spokojnie zajmować się panną młodą, bo ja zadbam o bezpieczeństwo zamku. Fin skinął głową. Uśmiechnął się, gdy jego wyobraźnią zawład nęły sceny erotyczne z nocy poślubnej. Cieszył się, że będąc w alkowie z Molly, może zostawić wszystko na głowie Patricka. Obawiał się, że nie potrafiłby wówczas myśleć o niczym innym, tylko o tym, że jest z nią.
14
Od chwili gdy zgodziła się wyjść za mąż za Kintaila, Molly nie przestawała myśleć o nocy poślubnej. Kiedy próbowała sobie wyobrazić, co się wówczas wydarzy, przypominał jej się ich pocałunek. Samo przywoływanie tamtej chwili mocno ją rozpalało, ale dalej wyobraźnia ją zawodziła. Gdy mieszkała na Skye, słyszała, jak świeżo poślubione młode kobiety z chichotem zwierzały się przyjaciółkom z przeżyć nocy poślubnej, te zaś przekomarzały się z nimi. Niestety, przy niej żadna nie powiedziała nic takiego, co pozwoliłoby jej dowiedzieć się prawdy. W dniu ślubu czuła napięcie od chwili, gdy Doreen ją obudziła, pukając do drzwi sypialni. Od kiedy jasno zdała sobie sprawę z tego, co robi i dlaczego, dziwiło ją, że nie potrafi sprawnie wykonywać takich czynności jak ubieranie się i jedzenie. Wszystko leciało jej z rąk i miała pustkę w głowie. Rozpraszało ją myślenie o Kintailu. Plątały jej się słowa i gubiła ich sens. Chętnie zwierzyła by się ze swojego rozkojarzenia Doreen, ale wątpiła, aby ta niezamężna młoda kobieta rozumiała jej stan psychiczny lepiej niż ona sama. Gdy po kąpieli Doreen rozczesywała jej włosy, weszła Mauri. 215
- Molly, czy ty wiesz coś na temat ceremonii nocy poślubnej? spytała bez wstępów, wyjmując z szafy suknię wybraną na ślub. Zaczerwieniona Molly pokręciła głową. - Wiem, że pary małżeńskie często dzielą ze sobą łoże i że się całują, ale nigdy nie słyszałam o takiej ceremonii. - Spodziewałam się tego. - Mauri kazała jej wstać z krzesła. Po chwili włożyła jej przez głowę jasnoniebieską, haftowaną złotem spódnicę stanowiącą dół dwuczęściowej sukni. - W tej ceremonii panny nie uczestniczą, więc pomyślałam sobie, że możesz o niej nie wiedzieć. - Zawiązała jej tasiemki od spódnicy. Ja też przed swoim ślubem nigdy o tym nie słyszałam. Przeżyłam szok, gdy się dowiedziałam, że mężczyźni obecni na weselu będą mnie rozbierali w noc poślubną. Molly już teraz przeżywała szok. - Mężczyźni?! - wykrzyknęła. - Tak. - Mauri skinęła na Doreen, by podała jej haftowaną górę sukni. - Wszyscy odprowadzają młodą parę do sypialni i w atmosferze ogólnej wesołości mężczyźni rozbierają pannę młodą, a kobiety pana młodego, po czym kładą ich nagich do łóżka. - Wszyscy? - Wszyscy. I nie wychodzą dopóty, dopóki małżeństwo nie zostanie skonsumowane. - To obrzydliwe - oburzyła się Molly, choć tylko mgliście zdawała sobie sprawę z tego, co znaczy ostatnie słowo. - Nie zgodzę się na to! - Nie będziesz miała wyboru. -Mauri zasznurowała jej stanik. Wszyscy się godzą, choć większości panien młodych nie podoba się ta ceremonia. Nie mogę mówić za panów młodych. Malcolm powiedział, że nie chce tej ceremonii, ale chyba dobrze się bawił. - Westchnęła. - Powinnam ci powiedzieć, że on i łan Dubh właśnie wrócili. Czuliby się bardzo zawiedzeni, gdyby nie mogli być na waszym ślubie. Ale pośpieszmy się. Zaraz musimy iść! Molly skinęła głową. Nie myślała o Malcolmie i Ianie, tylko 216
o tym, że musi poprosić Kintaila, by nie dopuścił do wstrętnej ceremonii nocy poślubnej. Jeśli tylko jej przyszły mąż zechce, to na pewno zdoła tego dokonać. Czyż nie był tu panem i władcą? Molly miała dzielić z nim łoże jako żona, ale to całkiem inna sprawa. Musi go przekonać, że nie życzy sobie ceremonii nocy poślubnej. - Znalazłam te śliczne niebieskie i srebrne wstążki wokół twojej spódnicy i wianka. Wyglądają jak nowe. Chyba masz je na sobie po raz pierwszy - odezwała się Mauri. Rzeczywiście wyglądały jak nowe. Molly nie widziała ich nigdy wcześniej. Może to pani Mackinnon włożyła je między rzeczy, które zostały przywiezione do Eilean Donan? A może był to prezent od Maggie Malloch? Molly nie przypominała sobie jednak, by je widziała, gdy rozpakowywała wraz z Doreen swój bagaż po przyjeździe z Dunakin. Zatem zapewne pochodziły od Maggie. Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, bo najważniejsza była rozmowa z Kintailem. - A teraz odwróć się, żebyśmy mogły cię dobrze obejrzeć poleciła jej Mauri, gdy wyprostowała wstążki. Molly spełniła jej życzenie. Nagle uświadomiła sobie, że nie będzie miała czasu porozmawiać z Kintailem. Ślub miał się rozpocząć za kilka minut, o dwunastej, by każdy mógł zdążyć. Pocieszała się myślą, że może się nieco opóźnić, bo goście przybywali do Eilean Donan ze stałego lądu i z innych wysp. Gdy jednak o to zapytała, Mauri odparła, że Patrick, Malcolm i łan wszystko zorganizowali, i tłum gości czeka już na nią w westybulu, gdzie powinna pojawić się za kilka minut.
N a widok Molly Finowi zaparło dech w piersiach. Zawsze uważał, że jest piękna, ale teraz jej uroda wydała mu się wręcz nieziemska. Jej rozpuszczone złociste włosy o miedzianym od cieniu sięgały do ud. W prostej dopasowanej sukni w niebieskim 217
kolorze, haftowanej złotem, wyglądała jak anioł. Miała zaróżo wione policzki i promienne spojrzenie. U pasa zawiesiła srebrne lusterko i kulkę aromatyczną. Podszedł do niej Mackinnon, by zaprowadzić ją na podium, gdzie przy prowizorycznym ołtarzu stali Fin, Patrick i Dougal Maclennan. W pobliżu ołtarza Molly zauważyła Sleata. Szczęśliwie nie zażądał, by to on zaprowadził Molly do ołtarza, a nie przybrany ojciec. Szła przed nimi Mauri jako jedyna kobieta w orszaku panny młodej. W powietrzu unosił się zapach suszonego rozmarynu, bo na świeży było jeszcze za wcześnie. Wieśniaczki zadbały o to, by każdy gość weselny trzymał w dłoni gałązkę tego zioła, a także rozrzuciły je na podłodze, wśród sitowia. Mężczyźni mieli przy pięte gałązki do koszul i kapeluszy. Gdy Molly szła, spódnica opinała i eksponowała jej krągłe biodra, i falowała wokół drobnych stóp. Fin nie mógł oderwać oczu od swojej przyszłej żony. Nagle zerknęła na niego i uśmiech nęła się wstydliwie, budząc w nim pożądanie.
Kiedy weszła na podium, spojrzała na niego z podziwem, bo prezentował się wspaniale. Miał na sobie czarny aksamitny kaftan haftowany złotą i zieloną nicią, oraz czarno-zielony kilt, popularny w tym regionie, i krótkie czarne spodnie. Bufiaste rękawy kaftana były wykończone ciemnozielonym jedwabiem; czarne buty o kwa dratowych noskach zdobił haft z zielonej jedwabnej nici. Miecz u boku i dwa orle pióra na płaskiej czapce z czarnego aksamitu określały jego rangę wodza klanu i pozycję społeczną. Molly stanęła obok niego, a Mackinnon odsunął się na bok. Jak zwykle bliskość Kintaila podziałała na nią podniecająco. Emano wała z niego niezwykła witalność. Molly była pewna, że gdyby nagle stanął obok niej w mroku, wyczułaby jego obecność. Gdy wziął ją za rękę, spojrzała w jego roziskrzone oczy. Popatrzył na 218
nią ciepło i nagle wszyscy zebrani w westybulu gdzieś się roz płynęli. Mogłaby mu teraz powiedzieć o swoim wstręcie do ceremonii nocy poślubnej, gdyby nie to, że ksiądz rozpoczął nabożeństwo i czarodziejska chwila znikła. Dougal Maclennan odprawiał mszę głównie w obrządku łaciń skim, ale pewne kluczowe kwestie wypowiadał po gaelsku. Kiedy Molly powtarzała za nim słowa przysięgi małżeńskiej, zdumiało ją, że tak wiele musi wypowiedzieć formułek po słuszeństwa i podporządkowania mężowi, także w łożu i przy stole. A więc będzie musiała robić wszystko dla wygody męża całkowicie poddana jego woli? W wypowiadanych przez Kintaila słowach przysięgi małżeńskiej nie było ani jednej takiej formułki. Ślubował jedynie, że bierze ją za żonę i będzie jej towarzyszył w szczęściu i nieszczęściu, w bogactwie i biedzie, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć ich nie rozłączy, lecz tylko „zgodnie z nakazami świętego Kościoła prezbiteriańskiego". Ale jego oczy nadal były roziskrzone. Patrzył na nią tak, jakby wiedział, co ona o tym wszystkim sądzi. Wkładając na jej palec złotą grawerowaną obrączkę, oświadczył, że od tej chwili są złączeni węzłem małżeńskim. Przyrzekł wielbić ją i zapewniać jej dobra doczesne. Na pewno mówił szczerze, a nawet dotknął jej ręki, jakby dla dodania otuchy, ale nie usłyszała słowa o posłuszeństwie, podporządkowaniu czy nawet o liczeniu się z jej życzeniami. Nagle przyszło jej do głowy, że przecież Bóg nie ma żony. A skoro tak, to skąd miał znać życzenia i potrzeby kobiety? Przestraszyła się tej świętokradczej myśli i czujnie spojrzała na księdza, ale nie zwracał na nią uwagi, tylko znowu odprawiał nabożeństwo po łacinie. Spojrzała na Kintaila, który mocniej ścisnął ją za rękę. Uśmiech nął się do niej, i to tak zalotnie, że ogarnęła ją fala gorąca i poczuła fizyczne podniecenie. W końcu ksiądz ogłosił ich wobec zgromadzonych mężem 219
i żoną. Wówczas rozległy się wiwaty, które szybko zagłuszył triumfalny dźwięk dud, dochodzący z tyłu westybulu. Na podium służący z powrotem przemienili prowizoryczny ołtarz w stół, przy którym jadał dziedzic. Zasiedli przy nim państwo młodzi, ich najważniejsi goście i najwyżsi rangą domow nicy. Uczta weselna rozpoczęła się toastami. Pierwszy wzniósł konstabl Ian Dubh za pomyślność młodej pary. Następnie Kintail za pomyślność zgromadzonego towarzystwa, a po nim rozmaici goście wznosili kolejne. Weselnicy ucztowali i bawili się przez całe popołudnie. Pań stwo młodzi rozmawiali z Mackinnonami, Patrickiem i człon kami jego rodziny, a także z Donaldem Groźnym, ze względu na jego rangę. Przez cały czas do ich stołu podchodzili z życze niami pozostali goście, witając w Kintail pannę młodą i win szując dziedzicowi. Molly była tak zajęta, że dopiero wówczas, gdy Fin wziął ją za rękę i wstał, przypomniała sobie o ceremonii nocy poślubnej. Uświadomiła sobie, że do tej pory nie miała okazji rozmawiać z nim na osobności i nie powiedziała mu, jaką awersję żywi do tej ceremonii. Gdy teraz na niego popatrzyła, nerwy odmówiły jej posłuszeństwa. Nie potrafiła znaleźć właściwych słów, by wyrazić to, co czuje. Otaczali go przyjaciele i dzierżawcy, a obok niej stali Mackinnon i Donald Groźny. Kintail skinął na sir Patricka, który wskoczył na ławę i uniósł ręce nakazując spokój. - Dziedzic chce wam oznajmić, że możecie się bawić tak długo, jak długo zechcecie. Jest pod dostatkiem jedzenia i picia i będziemy tańczyć, bo nie zaprosiliśmy tu dzisiaj żadnych refor matorów religijnych! Odpowiedział mu gromki śmiech. - Panie, najpierw musimy wziąć udział w ceremonii nocy poślubnej! - wrzasnął jakiś podpity jegomość. Kintail pomachał w jego stronę. Molly ukryła się za plecami
220
męża, zadowolona, że dzięki temu nikt nie spostrzeże jej rumień ców i nie zorientuje się, jak jest przestraszona. - Sam udam się z moją żoną do sypialni - oświadczył niezbyt głośno, ale dobitnie. - Tradycja to piękna rzecz, lecz jesteście moimi gośćmi. Ktoś, kto zechce sprawić mi kłopot na moim weselu, szybko się dowie, że nie powinien nadużywać mojej gościnności ani wykorzystywać mojego przyjacielskiego usposo bienia. Sir Patrick skinął na samotnego grajka, siedzącego z tyłu westybulu, i znowu rozległ się dźwięk dud. Kintail ścisnął Molly za rękę i pociągnął ją na kręcone schody. - Spieszmy się. Patrick może ich powstrzymać tylko przez parę minut, bo w większości są już pijani. Wystarczy, by przed oczami mignęła im twoja kostka, a puszczą się za nami w pogoń.
Catriono, udało nam się - stwierdził z zadowoleniem Claud, obserwując ze swojego miejsca, jak Molly i Fin pośpiesznie wchodzą na kręcone schody. - Teraz, kiedy się pobrali, nikt z Kręgu nie może powiedzieć, że postąpiłem źle, kojarząc pannę Dunsithe z Kintailem. Jesteś ze mnie zadowolona? - Odwrócił się, by objąć swą towarzyszkę. Chciał teraz pobyć z nią sam na sam. Właśnie wstawała. - Claud? Idziemy. Chcę zobaczyć, co będzie się działo na górze - oświadczyła. - Ależ, Catriono... Już jej przy nim nie było. Pędziła po schodach.
15
Zdenerwowana, zdyszana Molly biegła niepewnie po scho dach, czując we włosach oddech Fina. Jedną ręką trzymała się sznurowej, usztywnionej tłuszczem poręczy, drugą unosiła dół spódnicy. - Chciałam ci powiedzieć, że nie zniosłabym tej wstrętnej ceremonii - wyznała. Gdy potknęła się o ostatni stopień, dodała: Wino było strasznie mocne. Chyba poszło mi do... Pisnęła przestraszona, bo Fin bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Odsunął zasuwkę i pchnął drzwi nogą. Molly ogarnęły mieszane uczucia, które narastały w niej od rana. Nie była zdolna wydusić z siebie ani słowa. Spowił ich ciepły blask ognia płonącego w kominku i świec palących się w kinkietach. Zasłony w oknach były zasunięte. Prostokątna wanna stała w tym samym miejscu co wtedy, gdy Molly na skutek nieporozumienia weszła tu przed kilkoma dniami i zastała w niej Fina wraz z siostrą Patricka. W pierwszej chwili pomyślała, że zapomniano ją stąd zabrać po kąpieli Kintaila przed ślubem, ale po chwili zauważyła w niej gorącą czystą wodę. Spostrzegła też, że z kociołka zawieszonego nad ogniem unosi się para.
222
Miała niewiele czasu, żeby rozejrzeć się po sypialni, bo Fin postawił ją na podłodze i popatrzył jej w oczy. Wydawało się jej, że jest tak samo jak ona zbity z tropu, ale to wrażenie zaraz minęło. Wysoki, dobrze zbudowany, stanowczy i pewny siebie Kintail nie mógł się obawiać tego, co się między nimi wydarzy. Molly spoglądała na niego czujnie i badawczo. Jego oczy błyszczały w blasku ognia, zdradzając taką namiętność, że z nie cierpliwością oczekiwała na pieszczoty. Delikatnie pogładził ją po policzku. - Czy wiesz, jaka jesteś piękna? - spytał cicho. - A jak powinnam odpowiedzieć? - Zachichotała. - Jeśli od powiem, że tak, to uznasz mnie za zarozumiałą, a jeśli odpowiem, że nie, to za pozbawioną poczucia smaku. - Na pewno nie za pozbawioną poczucia smaku - oświadczył cichym dźwięcznym głosem. - Wszystko, tylko nie to. Położył dłoń na jej karku. Uśmiechnęła się nieśmiało, obserwując wyraz, jego twarzy, jakby chciała z niej wyczytać, co on teraz zrobi. - Czy powinnam wiedzieć, jak mam się teraz zachować, sir? spytała, gdy się uśmiechnął. - Czy wiesz, co mężczyzna i kobieta robią ze sobą w łóżku? - Trochę... - Zaczerwieniła się zawstydzona. - To co... konie i inne zwierzęta, nieprawdaż? Zaśmiał się cicho. - Obiecuję ci, że będę się starał zachowywać w sposób bardziej cywilizowany. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę. - Kintail uśmiechnął się do Molly, chcąc jej dodać otuchy. Do środka weszła Mauri, niosąc cynowy kielich. - Znakomicie. - Zlustrowała wzrokiem sypialnię. - Widzę, pani, że przygotowali ci kąpiel. - Spojrzała znacząco na Kintaila. Widzę, panie, że zapomnieli o wiadrze z zimną wodą. Czy możesz
223
krzyknąć do kogoś na dole, żeby je przyniósł? Albo lepiej przynieś je sam, bo inaczej zaraz będziesz miał na głowie całe towarzystwo domagające się dochowania wierności ceremonii nocy poślubnej. Kintail pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać. - Co jest w tym kielichu? - spytał. - Grzane mleko zaprawione winem i korzeniami. - Mauri spoglądała na niego czujnie. - Pomyślałam sobie, że kąpiel i coś ciepłego do picia pomoże pani odprężyć się po takim... długim dniu. Gdy pójdziesz, panie, po wodę, pomogę jej się rozebrać. - Daj mi kielich i zostaw nas samych. Pomogę jej się wykąpać. - Ale woda jest za gorąca. - Nie śpieszy nam się, zaczekamy, aż wystygnie. - Spojrzał na Molly z ukosa. - Poza tym nie wiem, czy odważyłbym się zostać z moją żoną w sypialni, gdyby tu stało wiadro z zimną wodą. Molly znowu się zarumieniła. Mauri spoglądała to na niego, to na nią, nie wiedząc, co zrobić. - Znakomicie - powiedziała w końcu, spojrzała na Molly ze współczuciem i ruszyła do drzwi. Gdy wyszła, Molly odetchnęła głęboko. - Po prostu stara się być uczynna, sir - wyjaśniła. - Okropnie przeszkadza. Jesteś zdenerwowana? - Trochę - odparła szczerze. - Wypełniasz sobą cały pokój. - To świetnie. - Uśmiechnął się promiennie, lecz nagle gwał townie odwrócił głowę. - Co się stało? - zaniepokoiła się Molly. - Ulegam jakimś złudzeniom optycznym. Wydawało mi się, że widziałem przy oknie ruch, ale przecież jesteśmy tu tylko my dwoje. Muszę cię rozebrać, żebyś mogła wejść do wanny. Nigdy przedtem nie byłem pokojówką, ale wierzę, że szybko nauczę się tej umiejętności. Molly poczuła się dziwnie zawstydzona. Chciała mu powiedzieć, że kąpała się przed ślubem i że wolałaby mieć do pomocy Doreen
224
lub Mauri, jeśli on oczekuje od niej, by wykąpała się dziś ponownie przed pójściem do łóżka (gdyby istniał taki zwyczaj, z pewnością by o nim wiedziała). Ale miała świadomość swoich obowiązków. Wciąż czuła ciężar licznych wymienionych przez księdza nakazów posłuszeństwa żony wobec męża. Poza tym Kintail był w nastroju innym niż zwykle i mniej ją onieśmielał. Gdy ją odwrócił tyłem do siebie, aby jej zdjąć wianek, dół sukni i rozsznurować tasiemki stanika, stała spokojnie, choć serce biło jej gwałtownie. Jego zręczne pałce szybko uporały się z zadaniem i śliczna niebieska suknia opadła na podłogę wraz z wiankiem i srebrnymi oraz niebieskimi wstążkami. Molly została w samej bieliźnie. Fin przysunął ją do siebie bliżej i od tyłu ujął w dłonie jej piersi. - Masz takie delikatne ciało - szepnął tuż nad jej karkiem, obsypując go pocałunkami i podniecając ją w ten sposób. - Czy coś jest nie w porządku? - zaniepokoiła się, bo jego dłoń nagle zastygła w bezruchu na jej piersi. Zaśmiał się cicho, łaskocząc oddechem skórę na jej karku, czym sprawił, że ogarnęła ją fala gorąca. - Gdy cię dotykam, czuję mrowienie w ciele - wyznał. - Ja też je czuję pod wpływem twojego dotyku. Pogładził ją po ramionach i znowu położył dłonie na jej piersiach. - A ty się nie rozbierzesz? - spytała podniecona. - Czy tylko panna młoda zdejmuje ubranie? Znowu zaśmiał się cicho, wziął ją za ramiona i odwrócił do siebie. - Chcesz wziąć kąpiel czy nie? - Nie. Kąpałam się przed ślubem. Mauri wiedziała o tym. Ona wie, że się boję. - A boisz się? Powiedz mi prawdę. - Nie - odpowiedziała po chwili zastanowienia. - Jestem trochę zdenerwowana, ale zapewne wszystkie panny młode są zdener wowane. 225
- Więc położę cię do łóżka, dam ci do wypicia napój przygo towany przez Mauri i sam się rozbiorę. Jutro ty będziesz grała rolę mojej pokojówki. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
W spaniałe miejsce. - Catriona oparła się na poduszce, sie dząc we framudze okna. - Doskonale zobaczymy stąd wszystko. - Chyba nie powinniśmy tu być - wyraził wątpliwość Claud. Nie mógł oderwać wzroku od jej smukłych, ponętnych kształtów. Nie wypada. - Nie dbam o to. - Catriona zapraszającym gestem poklepała puste miejsce obok siebie. - Chcę widzieć, jak Kintail będzie się z nią kochał. Poza tym gdyby nie zakazał gościom przychodzić do swojej sypialni, byłoby tu znacznie więcej świadków. - Ale rzecz w tym, że zakazał - oświadczył z naciskiem Claud. - Możesz stąd wyjść, jeśli uważasz się za intruza. Ale jeśli to zrobisz, nie wiem, kiedy się do ciebie odezwę. - Pogłaskała go po udzie. - Catriono - jęknął. - Sza... Patrz teraz na nich. Dlaczego on stoi koło łóżka i trzyma ją na rękach? Czy ten wielki osioł nie wie, co powinien teraz zrobić?
Kintail już miał położyć Molly na łóżku, gdy nagle znieru chomiał i zaczął nasłuchiwać. - Co się stało? - zaniepokoiła się Molly. - Wydaje mi się, że słyszałem jakieś głosy. - Rozglądał się po sypialni, jakby spodziewał się kogoś zobaczyć. Przez chwilę oboje nasłuchiwali i rozglądali się, ale w migot liwym świetle świec poruszały się tylko ich cienie i słychać było trzask drewna palącego się w kominku. 226
- Może to znowu Mauri? - Niemożliwe. - A twoi przyjaciele? Oni by się odważyli. - To pewnie tylko wyobraźnia. - Delikatnie oparł Molly na poduszkach i podał jej kielich. - Nie pij za szybko - ostrzegł. Popijała, obserwując, jak się rozbierał. Chociaż zwykle, tak samo jak jej, pomagał mu w tym służący, nie dostrzegła w jego pospiesznych ruchach żadnej niezdarności. Gdy odwrócił się nagi w stronę łóżka, pomimo onieśmielenia nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
J est fantastyczny. - Catriona usiadła i zdjęła dłoń z uda Clauda. Słysząc w jej głosie nadzwyczajny zachwyt, Claud zastanawiał się, czy wolałaby kochać się z tym wielkim mężczyzną niż z nim. - Uważam, że jak na śmiertelnika rzeczywiście jest w porząd ku. - Ośmielił się zerknąć na łóżko. - W porządku? - Catriona nie odrywała wzroku od Kintaila. Jest wspaniały!
F in znieruchomiał, pewny, że tym razem usłyszał głosy kobiecy i męski, choć nie dochodziły z żadnego konkretnego miejsca. Zerknął na Molly, ale nie dostrzegł na jej twarzy żadnych oznak, że też coś usłyszała. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Nie mógł mieć o to do niej pretensji, bo jeśli nawet kiedyś widziała nagiego mężczyznę, to zapewne niepodnieconego. Wziął z jej ręki kielich i postawił go na pobliskiej skrzyni, obok świecznika. Gdy odsłonił kołdrę, omal nie uległ pokusie, by stać obok łóżka i podziwiać piękne kształty Molly. Jednak potrzeba bliskości zwyciężyła. Położył się obok świeżo poślubionej żony i objął ją.
227
- Muszę z ciebie zdjąć tę koszulę - szepnął po chwili. - Chcę móc całować cię całą. - Całą? - spytała na wpół zaintrygowana i na wpół prze straszona, ale ochoczo mu pomagała, gdy ją rozbierał. - Och... - Rzucił koszulę na podłogę. - Jestem bardzo niecierp liwy, ale powstrzymam się, bo chciałbym, żebyś ty również zaznała rozkoszy. - Rozkoszy? - Była tak zaskoczona, jakby nie miała pojęcia, o czym mówi. - Na przykład takiej. - Zaczął głaskać ją i całować, od góry do dołu. Gdy z powrotem przesunął wargi z jej brzucha na dorodne jędrne piersi, był tak podniecony, że z trudem zwalczył pokusę wdarcia się w nią od razu. Miała taką gładką i delikatną skórę, i tak cudownie pachniała... Przeżywał upojenie zmysłów i wyobrażał ją sobie w najcudowniejszych scenach miłosnych. Ogień w kominku opromieniał jej ciało łagodnym blaskiem, uwydatniając piersi o sterczących brodawkach. Fin delikatnie pieścił jeden z sutków i ssał brodawkę. Nagle wyczuł, że w pewnym miejscu skóra na piersi nie jest tak gładka jak gdzie indziej. Uniósł się nieco zaskoczony, odsłaniając światło świecy. Zo baczył niewielką podłużną bliznę, ciemnoczerwoną, pomarszczoną i nieco zgrubiałą. Była to prawdziwa skaza na idealnej skórze Molly. Delikatnie przesunął po szramie palcem. - Dziwne to znamię. Cierpnie mi Skóra, gdy go dotykam powiedział cicho. - To nie jest znamię. Tej nocy, kiedy Angus zabrał mnie z Dunsithe, matka odcisnęła na moim ciele rozgrzany do czer woności klucz - wyznała. - Jaka matka mogła zrobić coś takiego własnemu dziecku? - Powiedziała, że robi to po to, by ludzie wiedzieli, że to ja jestem panną Dunsithe. - Skrzywiła się, ale zaraz dodała bar228
dziej pogodnie: - Maggie twierdzi, że za jakiś czas ta blizna zblednie. - Kto to jest Maggie? - Ktoś, kto sie o mnie troszczył - odpowiedziała po chwili milczenia. - Wychowywali mnie różni ludzie, bo gdy zabrano mnie od matki, nie miałam jeszcze sześciu lat. Ale przedtem też spędzałam więcej czasu z opiekunką niż z matką. - Chyba dobrze, że jej nie znam - stwierdził w zadumie Fin. - Właściwie ja też jej nie znam. Po wyjeździe z Dunsithe nigdy jej nie widziałam. - Co pamiętasz z Dunsithe? - Nigdy nie przyszło mu do głowy, by spytać ją o to, co mogło doprowadzić do odkrycia skarbu, ale był ciekaw, czy ktoś ją o to pytał. Sądził, że otrzymała jakąś wskazówkę, ułatwiającą odkrycie skarbu, choć zapewne właściwy czas jeszcze nie nadszedł.
Dlaczego on traci czas na rozmowę? - dziwiła się Catriona. - Uspokój się. Posłuchaj - uciszył ją Claud.
Czy to takie ważne, żeby rozmawiać o tym właśnie teraz? spytała otwarcie Molly. Nagle przypomniała sobie zainteresowanie Kintaila jej skarbem i dziwiła się, że tak szybko przestała myśleć o tym, dlaczego właściwie się z nią ożenił. - To tylko temat rozmowy, jak każdy inny - zapewnił po namyśle. Wydawał się nieco rozkojarzony, ale patrzył jej w oczy i starał się w skupieniu słuchać tego, co do niego mówiła. Zajmowaliśmy się przecież czymś innym. - Zapomniałeś czym? - Ależ skąd. - Zaśmiał się cicho i objął ją.
229
Gdy stwierdził, że się odprężyła, odetchnął z ulgą. Przed chwilą z jej spojrzenia wyczytał, że swym pytaniem wprawił ją w stan przykrego napięcia. Był niezadowolony, że wspomniał o Dunsithe w tak nieodpowiedniej chwili, ale przecież jego myśli powędrowały w tamtą stronę w sposób całkiem naturalny, skoro mówiła o matce, sam skarb zaś był dla niego ważny tylko dlatego, że dzięki niemu mógłby udoskonalić fortyfikacje Eilean Donan. Z całą pewnością nie miał zamiaru rozmawiać z nią o tym właśnie teraz. Znowu usłyszał głosy i znowu oderwały jego uwagę od Molly. - Jestem pewny, że przed chwilą robiłem właśnie to - powie dział żartobliwie, wodząc ustami po jej piersi. Słysząc, że Molly z trudem łapie oddech, spojrzał jej w oczy i zapytał: - Czy sprawia ci to przyjemność? - Nawet wieJkąJ A czy ja nie powinnam zrobić czegoś, by sprawić przyjemność tobie? - Nie dzisiaj. Zresztą mnie też ta pieszczota sprawia wielką przyjemność. Później nauczę cię różnych rzeczy. - Przez dłuższy czas obsypywał pocałunkami jej piersi i tak ją podniecał, aż wiła się i pojękiwała roznamiętniona. Wreszcie poczuł, że może już wprowadzić ją w tajniki intymnych kontaktów mężczyzny i ko biety.
Nareszcie zaczęło się coś dziać- stwierdziła z zadowole niem Catriona. - Teraz przekonamy się, co jest wart ten śmier telnik. - Catriono, uspokój się! - jęknął Claud. - Przestań mnie uciszać! - Podkurczyła kolana i oparła na nich łokcie, pochylając się do przodu. Spojrzała na niego i dodała: Dotychczas mało mnie obchodziły rozmaite wyczyny ludzi. Nie przywiązywałam żadnej wagi do cielesnych żądz Kintaila, ale teraz widzę, że powinnam. Skoro potrafi tak długo nad sobą
230
panować, to na pewno jest wspaniałym kochankiem - powiedziała i znowu skierowała uwagę na łóżko. Claud tylko westchnął.
Tym razem Fin usłyszał głosy tak wyraźnie, jakby rozmawia jące osoby znajdowały się kilka kroków od niego. Znieruchomiał i rozejrzał się po sypialni, ale nikogo nie spostrzegł. Nie było tu na tyle dużej kryjówki, by mógł przyczaić się w niej jakiś człowiek. Tylko rozedrgane płomyki gasnącego ognia rzucały na ściany tańczące cienie. - Co się dzieje? - zaniepokoiła się Molly. - Nie słyszałaś ich? - Fin poczuł, że jego potencja słabnie. - Kogo? Zatem nie miała pojęcia, co go rozprasza. Zaczął się obawiać, że Molly uzna go za niespełna rozumu. Próbował odzyskać wcześniejszy wigor, ale nadal słyszał głosy, choć bardzo starał się o nich zapomnieć. Były zbyt ciche, by potrafił rozróżnić słowa, wystarczyło jednak samo to, że je słyszał. Nie mógł się skupić i bez reszty poświęcić uwagi żonie. - Coś jest nie w porządku? Czy to moja wina? - spytała, wyraźnie zaniepokojona Molly.
Claud, spójrz na niego. - Catriona była zdegustowana. Z po wrotem opadła na poduszkę i rozprostowała nogi. - Nie potrafi tego zrobić. Śmiertelnicy po prostu nie są w tych sprawach dobrzy. - Do tej pory bez przerwy mu przeszkadzaliśmy. - Claud miał poczucie winy. - Dobry kochanek myśli tylko o kobiecie, z którą przebywa. Syci wzrok jej widokiem. Napawa się jej urodą dopóty, dopóki nie potrafi myśleć tylko o tym, żeby ją zdobyć i posiąść. Powinien jej pragnąć całym swym jestestwem - orzekła surowo Catriona. 231
- Może śmiertelnicy nie odczuwają wszystkiego tak mocno jak my - mruknął pod nosem, podniecony coraz bardziej pod wpływem tego tematu. - Więc powinni się starać, by odczuwać. Prawda jest taka, że każdy mężczyzna potrafi dać kobiecie rozkosz, jeśli tylko dob rze się skupi. Śmiertelnicy po prostu nie traktują swych part nerek tak, jak powinni. - Westchnęła, spoglądając na Kintaila. Gdyby tylko dostrzegł moją obecność, mogłabym go wiele nauczyć. - Tym razem nas usłyszał - zwrócił jej uwagę Claud. - Usłyszał tylko nasze głosy, ale nie rozróżniał słów. - Catriona głaskała go podniecająco. - Skoro nie chce widzieć tego, co ma przed oczyma, to nie musimy na niego zważać. Claud jęknął. - Catriono, uspokój się. Bez względu na to, czy widzą nas czy nie, czuję się tak, jakby widzieli. Czy nie moglibyśmy zostawić ich samych, bo nie mogę się skoncentrować, a chcę ci poświęcić całą uwagę? - Więc postaraj się o to, mój drogi, bo zamierzam cię spytać o coś ważnego. - Znakomicie, ale najpierw wyjdźmy stąd! - No dobrze - zgodziła się wreszcie. Zadowolony, że udało mu się ją przekonać, pośpieszył do wyjścia. Nie zauważył, że Catriona spojrzała na łóżko i wykonała dłonią delikatny gest.
Co takiego zrobiłam? - ponagliła Molly Fina. - Nic nie zrobiłaś - odpowiedział słabszym niż zwykle głosem. Była pewna, że coś jest nie w porządku, bo gdy zaczął się na nią osuwać, nagle znieruchomiał. A jeszcze przed chwilą był tak samo roznamiętniony jak ona. - Więc dlaczego nie chcesz kochać się ze mną?
232
Położył się obok niej. - Chcę najpierw potrzymać cię w objęciach. Pragnęła być w jego ramionach, więc pozwoliła się objąć i całować. Myślała, że Fin znowu obudzi w niej pożądanie, ale po długiej chwili nadał czuła tylko błogi spokój. Oparła głowę na jego ramieniu i przytuliła się mocno. Leżenie w łóżku z mężczyzną było dla niej czymś egzotycznym, lecz zarazem rozkosznym. Czuła się bezpiecznie i... Zanim zdołała pomyśleć, zasnęła.
Gdy się obudziła, zasłony w oknach były już odsunięte i sypialnię rozjaśniały promienie porannego ostrego słońca. Leżała sama w łóżku, ale przy umywalce stała Doreen i składała ręcznik. - Dzień dobry - pozdrowiła ją Molly, przecierając oczy. - Przepraszam, pani, że cię obudziłam, ale nie chciałabyś chyba przespać całego dnia. - Doreen zerknęła na nią przez ramię. - Oczywiście, że nie. - Molly usiadła i poprawiła poduszkę. Była naga, więc zasłoniła kołdrą piersi. - Która godzina? - Dochodzi dziesiąta. Musiałaś, pani, zasnąć grubo po północy, skoro spałaś tak długo. Molly niewiele pamiętała z minionej nocy poza tym, że Fin zapewnił jej cudowne doznania. Zaledwie ją wziął w objęcia, gdy zaczął słyszeć czyjeś głosy. Z późniejszych zdarzeń nie pamiętała prawie nic, pozostało tylko uczucie zadowolenia i przyjemności. - Musiałam być bardzo zmęczona, bo nie słyszałam, jak Kintail wstał. - Wstał przed świtem. - Doreen podniosła ze skrzyni spódnicę, którą położyła tam wraz z innymi częściami garderoby, gdy przed chwilą przyniosła wszystko dla Molly. - Dziedzic, sir Patrick i jego wuj, Ian Dubh, odprowadzili już gości do łodzi.
233
- Wszyscy goście już wyjechali? - Skonsternowana Molly usiadła prosto. - Wszyscy. - Pokojówka strzepnęła spódnicę. - Ja też powinnam pożegnać gości, zwłaszcza Mackinnonów. - Nie oczekiwali tego od ciebie, pani. Zapominasz, że panna młoda nie powinna pokazywać się publicznie co najmniej przez cztery dni po ślubie. - Czy zwyczaj nie nakazuje, by pan młody przez ten czas przebywał razem z nią? Doreen wzruszyła ramionami. - To zależy od pana młodego. Dziedzic powiedział, że chce, by Donald Groźny jak najszybciej znalazł się daleko od Eilean Donan. - A więc nie wyjechał razem z Mackinnonami? - Nie. Thomas powiedział mi, że w pobliżu wioski na Donalda czekali jego ludzie na koniach. Podobno Donald gdzieś na północy miał coś do załatwienia. - Zapewne jakieś nikczemne sprawki - skomentowała Molly. - Pewnie tak, ale w zamku nie wyrządził żadnej szkody, bo nasi cały czas mieli go na oku. Thomas powiedział mi, że łan i Malcolm będą teraz śledzili Donalda. Zabrali też ze sobą Tama, który zanim został pokojowcem dziedzica, był jego pieszym kurierem i nadał pędzi jak wicher. Gdyby potrzebowali więcej ludzi, wyślą go z powrotem do zamku. Czy najpierw ubierzesz się, pani, czy zjesz śniadanie? - Proszę, przynieś mi najpierw coś do jedzenia. Później się ubiorę. Zanim wyjdziesz po śniadanie, podaj mi świeżą bieliznę. Poprawiła kołdrę. - Chyba nikt nie oczekuje, że spędzę w tym pokoju cztery dni. Doreen nie odpowiedziała. Gdy wyszła, Molly włożyła koszulę, ale postanowiła nie wstawać z łóżka do czasu powrotu pokojówki. Znowu bezskutecznie próbowała sobie przypomnieć wydarzenia minionej nocy. Pamiętała tylko, że było jej przyjemnie.
234
- Panna młoda nie powinna być w dzień po ślubie sama oświadczyła z niezadowoleniem Maggie Maloch. - Dzień dobry. - Molly zobaczyła maleńką kobietkę, która nagle zmaterializowała się w nogach łóżka i stała, opierając się wygodnie o słupek baldachimu, z nieodłączną fajką w ręku. - Dzień dobry. Kazałaś Kintailowi wyjść? - Nie wiesz, gdzie on jest? Maggie wzruszyła ramionami. - To nie moja sprawa, jak on spędza czas. - Ale spytałaś mnie o niego - przypomniała Molly. - Bo zastałam cię samą, a panna młoda nie powinna być w dzień po ślubie sama. - Gdy się obudziłam, już go nie było. Doreen powiedziała mi, że wstał przed świtem. Chciał mieć pewność, że Donald Groźny nie wyrządzi w zamku żadnej szkody i wyjedzie zgodnie z tym, co deklarował. - Donald Groźny rzeczywiście jest groźny. Co do tego nie ma wątpliwości. - Maggie pomachała fajką. - Czy jesteś zadowolona z nocy poślubnej? - O tym też nie wiesz? - Molly spiekła raka. - Sza... To była twoja noc poślubna, a nie wydarzenie, w którym może wziąć udział każdy, z powodu obowiązującego w tych stronach barbarzyńskiego zwyczaju. - Rzeczywiście, goście nie przyszli z nami do sypialni, ale i tak Kintail słyszał jakieś głosy, więc być może ktoś nas obserwował. - Głosy? Jakie głosy? - Ja ich nie słyszałam. Kintail natomiast powiedział mi, że słyszał je trzy razy. Później pamiętam tylko tyle, że przytuliłam się do niego. - Naprawdę? - zdumiała się Maggie. - Tak, ale w sypialni nie było nikogo. Tutaj nie ma się gdzie ukryć.
235
- Nie był to ktoś, kogo mogłaś zobaczyć - uściśliła Maggie. Może to nie jest takie złe, że dziedzic słyszał te głosy. Znaczy to, że pod pewnymi względami nastąpiła u niego poprawa. Mimo wszystko zaraz muszę się tym zająć. - Ale jak ktoś mógł... Molly przerwała, słysząc za drzwiami kroki. Gdy spojrzała w tamtą stronę, drzwi się otworzyły i do sypialni weszła Doreen, niosąc tacę ze śniadaniem. Kiedy Molly z powrotem przeniosła wzrok na łóżko, Maggie już nie było.
16
Claud? Ty bezrozumny niewolniku wstrętnej dziwki, gdzie się przede mną ukrywasz?! - rozległ się w ich maleńkim miesz kanku podniesiony gros rozwścieczonej Maggie. Na jego dźwięk Claud, który siedział w salonie, zadrżał ze strachu. Skoczył na równe nogi, chcąc uciec, ale zanim zdołał zrobić krok, drzwi się otworzyły i do środka wpadła matka. - Stale mam z tobą utrapienie, ty łajdaku i pijanico! - natarła na niego. - Mamo, nic nie zrobiłem! - bronił się, próbując uniknąć ciosu. - Na pewno to ty i ta chichotka z pogórza byliście w sypialni dziedzica, trajkocąc jak sroki i odrywając biedaka od jego powin ności! - Catriona nie jest chichotka! - Niech ją zniszczy zaraza i ciebie wraz z nią - warknęła Maggie. - Powinnam was postawić przed Kręgiem, żeby zrobił z wami porządek. Claudowi nagle zabrakło tchu. - Mamo, nie zrobisz tego! - Może tak, a może jeszcze nie - odparła nagle cicho, a nawet łagodnie.
237
- Więc co? Co zamierzasz zrobić? - spytał jeszcze bardziej przestraszony tym nowym tonem. W odpowiedzi uniosła dłonie, a Claud poleciał do tyłu i uderzył o ścianę. Upadł na podłogę i leżał bez tchu. Nic złego mu się nie stało, ale widział, że matka nadal unosi dłonie i mruczy coś pod nosem. - Mamo, co mówisz? - spytał słabym piskliwym głosem, pasującym bardziej do wiekowego staruszka niż do niego. Matka nadal mruczała przez kilka przerażających dla niego sekund. - Mam do ciebie tylko dwa pytania - odezwała się w końcu spokojnym głosem, opuszczając ręce. - Lepiej odpowiedz mi na nie od razu i wyznaj prawdę, bo inaczej gorzko tego po żałujesz. - Co chcesz wiedzieć? - Kto wczoraj wieczorem był w sypialni dziedzica i jego żony, gdy kładli się spać? - Catriona i ja - odpowiedział szczerze, bo za bardzo się bał, aby móc lawirować. - Dlaczego ta ladacznica tam przyszła? - Nie wiem - skłamał i natychmiast zaczął dziwnie drżeć i czuć na całym ciele mrowienie. Pisnął przerażony: - Co mi zrobiłaś, mamo? - Nic takiego. Przestanie ci to dokuczać, gdy zaczniesz mówić prawdę. Zastanów się, Claud. Dlaczego ta niegodziwa dziwka to zrobiła? - Chciała patrzeć, jak się kochają, ale w końcu powiedziała, że dziedzic nie zna się na rzeczy, i pozwoliła mi zabrać się stamtąd. Ale ja nie wiedziałem na pewno, że... - Umilkł, pamiętając, co się później stało. Nie był z natury zbyt dociekliwy, lecz nie był też głupcem. Skóra świerzbiła go coraz bardziej i była coraz mocniej rozpalona. - Sądzę, że wyszła ze mną tylko z tego powodu, że...
238
- Że? - powtórzyła za nim spokojnie, jakby była pewna, że syn nie uchyli się od odpowiedzi. - Spytała mnie, gdzie jest ukryty skarb panny Dunsithe pisnął, patrząc w podłogę. - I co odpowiedziałeś tej wstrętnej dziwce? - Że rzuciłaś na ten skarb zaklęcie i że ja nic o nim nie wiem. - A co ona na to? Pomimo że dwa pytania dawno już zadała, nie odważył się o tym przypomnieć, choć na ostatnie, prawdę mówiąc, wolałby nie odpowiadać. - Że muszę cię spytać i wydobyć od ciebie ten sekret wyznał wbrew swej woli, gdyż słowa same cisnęły mu się na usta. Nie odważył się spojrzeć na matkę i znowu zaczął drżeć ze strachu. Przypomniał sobie wszystko, co zrobił, aby ściągnąć na siebie obecne kłopoty, i ogarnęło go przerażenie. - Nie wolno ci więcej się z nią spotykać - zawyrokowała Maggie. - Wiedz, że dla niej liczy się jedynie łatwość manipulo wania tobą i powodowania, byś działał w interesie jej i Kintaila, któremu służy. Ona chce odnaleźć dla niego skarb Dunsithe i ma nadzieję, że jej w tym pomożesz. Ale ty nie potrafisz jej pomóc i lepiej uwierz w to od razu, chłopcze. Nawet ja nie mogłabym jej pomóc. - Naprawdę, mamo? - zdziwił się. Nie mógł uwierzyć, że nie potrafi cofnąć własnego zaklęcia. - Naprawdę. Przestanie ono działać tylko wtedy, gdy ci, którzy zasługują na skarb, znajdą sposób, by go odzyskać. - Ale wciąż jest on w Dunsithe, nieprawdaż? - Tak, ale to nie twój interes ani twojej nieodpowiedzialnej Catriony. Moc, jaką dysponujesz, nie ma służyć temu bezrozumnemu kijowi od miotły. Uważaj teraz, chłopcze, bo chcę ci powiedzieć, co postanowiłam w twojej sprawie. Claud żebrał siły. - Otóż każda chwila spędzona w towarzystwie Catriony nie239
ubłaganie osłabi twoją moc. Co więcej, za każdym razem, gdy użyjesz swojej mocy, odczujesz to w sposób, który nauczy cię bardziej ją cenić. Czy przyjmujesz tę karę? - A czy mam jakiś wybór? - Masz. Jeśli nie chcesz przyjąć mojej kary, będę zmuszona przedstawić sprawę Kręgowi, gdyż mieszasz się w sprawy swojej pani i zamiast jej służyć, wszystko robisz dla własnej przyjemności. Masz obowiązki przede wszystkim wobec panny Dunsithe. Czyją karę przyjmujesz? Moją czy Kręgu? Wybieraj. Westchnął ciężko. W gruncie rzeczy nie miał żadnego wyboru.
Nell dotarła do górskiej doliny Shiel. Późnym popołudniem jechała wraz z towarzyszącymi jej osobami wąskim szlakiem. Po lewej stronie mieli rzekę, a po obu wznosiły się wysokie strome góry. Od chwili wyjazdu ze Stirling posuwali się naprzód w szyb kim tempie, zatrzymując się na noc tylko dwukrotnie. - Jak daleko stąd do Eilean Donan? - spytała przewodnika. - Jeśli mnie pamięć nie myli - zaczął jak zwykle - to za godzinę dotrzemy do zatoki Duich, a stamtąd, za półtorej godziny, do celu naszej podróży. Na razie pogoda nam sprzyja. Później może zacząć padać. Jest coraz większa mgła. Nell czuła ją na twarzy, ale dzień był ładny. Wkrótce miała osiągnąć przynajmniej jeden z celów podróży. Nie wiedziała, co będzie z pozostałymi. Przede wszystkim musiała się pozbyć zbyt spostrzegawczego przewodnika, narzuconego przez króla Jakuba. Zwolnili, aby konie mogły odpocząć. Gdy urwisty brzeg po północnej stronie rzeki Shiel nagle zamienił się, w pionowy klif, zatrzymali konie przy brodzie, by je napoić przed przeprawą na południowy brzeg. Nell z trudem ukrywała niecierpliwość. Zauważyła, że Jane, jej pokojówka, jest zmęczona. Nie było w tym nic dziwnego po tak długiej wyczerpującej podróży. Mężczyźni, którzy z nimi jechali, 240
a wcześniej towarzyszyli im w drodze do Stirling, poznali już wytrzymałość obu kobiet. Nawet dostarczony przez króla Jakuba przewodnik szybko dostosował się do ich tempa. Gdy wieczorem pierwszego dnia podróży Nell powiedziała, że chce wyruszyć w dalszą drogę o świcie, zdumiony ośmielił się zasugerować jej dłuższy odpoczynek. Kiedy następnego dnia wydawała mu pole cenia, już tylko posłusznie kiwał głową. - Już niewiele drogi zostało nam do pokonania - odezwał się po jakimś czasie. Nell uśmiechnęła się do pokojówki, słysząc, jak ta westchnęła z ulgą. - Jeśli Kintail okaże się gościnny, to spędzimy tam kilka dni i odpoczniemy - pocieszyła ją. - Przeprawimy się ponownie przez tę rzekę w pobliżu jej ujścia do zatoki Duich. Teren jest tam szczególnie bagnisty, więc musimy uważać - poinformował przewodnik. Nell była przyzwyczajona do bagien. Nie brakowało ich we wszystkich trzech posiadłościach Douglasów, tak samo jak na całym szkocko-angielskim pograniczu. Poznała ich sekrety. To rozciągające się teraz przed nimi nie było dla niej czymś strasznym. Faktycznie, jak się okazało, znajdowali się nie na zdradzieckim trzęsawisku, lecz w bardzo podmokłym grząskim lesie. Pierwszy odcinek pokonali bez problemów i przekroczyli drew niany mostek na rzece. Po ich lewej stronie rozciągała się zatoka Duich. Ten widok sprawił, że Nell zaczęła się niecierpliwić, gdyż Molly była blisko. Uśmiechnęła się, ale pod powiekami poczuła łzy. Nagle, bez ostrzeżenia, z kryjówek na drzewach i za krzewami wylegli piesi napastnicy i otoczyli gromadkę jeźdźców. W więk szości byli bosi i mieli na sobie długie szafranowe spódnice, przepasane pasami - wisiały u nich pochwy ńa sztylety lub na miecze, które teraz połyskiwały zimnym blaskiem w uniesionych dłoniach. Od czasu wjazdu do górskiej doliny Shiel podróżujący nie 241
natknęli się na żadną żywą istotę. Objuczeni bagażami mężczyźni z eskorty Nell nie mogli się równać z tymi piechurami. Przewodnik chwycił za miecz, lecz padł, nie zdążywszy nawet wyciągnąć go z pochwy. Padli również dwaj żołnierze. Nell i Jane pozostały na placu boju same. Jeden z napastników chwycił cugle konia Nell i zaczął coś mówić, lecz nic nie rozumiała, bo było to gaelskie barbarzyńskie narzecze z pogórza. - Czy żaden z was nie mówi po szkocku? - spytała, ocierając łzy. - Jeśli masz na myśli język, jakim posługują się nikczemni Anglicy, to ja go znam - odezwał się jeden. - Kim jesteś i co wieziesz, co mogłoby być dla nas użyteczne, oczywiście oprócz twojej urody? - Uśmiechnął się do niej lubieżnie. - Jestem lady Percy - oznajmiła z godnością, choć przyszło jej to z trudem. - Podróżuję w pewnej sprawie, powierzonej mi przez króla Szkocji i mam jego nakaz urzędowy gwarantujący mi bezpieczeństwo. - Czyżby ten smarkaty głupawy Jakub uważał, że rządzi po górzem? - Wiesz o tym, że rządzi - powiedziała, starając się ukryć strach. - Jest królem wszystkich Szkotów. - Słyszałem o tym. - Mężczyzna nadal uśmiechał się do niej lubieżnie. - Tak czy owak, nigdy go nie widziałem. Gdy go zobaczę, zdecyduję, czy uznać jego władzę, czy nie. - Nawet jeśli nie uznajesz władzy króla Jakuba, to z pewnością uznajesz władzę dziedzica Kintaila. - Wiedząc, jak blisko jest stąd do Eilean Donan, Nell sądziła, że ma do czynienia z ludźmi Kintaila. - Muszę dotrzeć do Eilean Donan, gdzie przebywa moja córka, Mary Gordon, panna Dunsithe. Jest jego podopieczną. Mężczyzna uniósł brwi. - Ach tak? Więc zapewne mój pan zechce od razu z tobą pomówić.
242
- Zapewne tak - oświadczyła z ulgą. - Czy możesz kazać swoim ludziom, żeby zajęli się moimi? Jesteś odpowiedzialny za to, że leżą teraz nieprzytomni. Zerknął na leżących i wzruszył ramionami. - Mogę tylko kazać ich pochować. Wszyscy nie żyją. Nie mogę wezwać miejscowego księdza. Zastanawiała się, co takiego zrobił, że zraził go do siebie, ale wolała nie pytać. Skinęła uspokajająco głową do Jane, przygoto wując się na to, że będą miały nową eskortę. Starała się jakoś zapanować nad strachem, pocieszając się, że przynajmniej pozbyła się przewodnika narzuconego przez Jakuba, choć stało się to w tak straszny sposób. Mężczyzna, z którym rozmawiała, ewidentny herszt tej bandy zbójów, wyjął jej z rąk cugle, każąc jednemu ze swoich ludzi prowadzić konia. Innemu kazał poprowadzić konia Jane. Ku zaskoczeniu Nell nie kontynuowali podróży drogą wzdłuż zatoki Duich, lecz skręcili na północ, wspinając się po zboczu doliny i oddalając od zatoki, nad którą, jak powiedział przewodnik, na wysepce wznosił się zamek Eilean Donan. Zatem zmierzali gdzie indziej, ale gdy spytała, dokąd się udają, żaden z mężczyzn nie raczył jej odpowiedzieć. Pokonując kolejne doliny o stromych zboczach, dotarli w ciągu niespełna godziny do obozu w środku gęstego lasu. Stały tu rzędy namiotów. Przywódca oddziału pobiegł do największego z nich, rozbitego w środku obozu, i po kilku minutach wyszedł z niego z innym mężczyzną, wysokim i jasnowłosym, który zmierzał prosto do Nell. - Lady Percy. - Spojrzał na nią przebiegle. - Jak rozumiem, wyraziłaś, pani, życzenie zobaczenia się z córką. - Zgadza się. Jeśli to ty, panie, jesteś Mackenzie Kintail, to muszę ci powiedzieć, że nie podoba mi się sposób, w jaki przyjmujesz na swojej ziemi obcych - oświadczyła stanowczym tonem.
243
- Ale nie jestem, milady. Twoja córka rzeczywiście mieszka u Kintaila i wyszła za niego za mąż, lecz ja jestem Donald, lord wysp. - Naprawdę? - Nell uśmiechnęła się, próbując ukryć wstrząs, jakiego doznała na wieść o małżeństwie Molly. - To wspaniale, sir. Muszę wyznać, że nasze spotkanie rozwiązuje mój problem, gdyż mam dla ciebie wiadomości od króla Anglii, Henryka VIII, i od mojego brata, hrabiego Angusa. Możesz sobie wyobrazić, jak byłam zbita z tropu, gdy się zorientowałam, że chęć zobaczenia córki już nie dostarcza pretekstu do spotkania z tobą. - Z pewnością, pani, umożliwię ci zobaczenie córki - odparł z uśmiechem. - Mam też nadzieję, że przywozisz mi z Anglii coś więcej niż tylko wiadomości.
W zamku panowała cisza, którą zakłócały jedynie dźwięki towarzyszące wykonywaniu prac przez służących. Znudzona samot nością Molly wyruszyła na poszukiwanie Mauri i Doreen. Były w kuchni, gdzie nadzorowały pracę kobiet, które codziennie przychodziły z wioski. - Czym mogę ci służyć, pani? - spytała Mauri. Molly zwróciła uwagę na to, że Mauri traktuje ją teraz bardziej oficjalnie niż dotychczas. Tak samo zachowywali się wobec niej po ślubie goście weselni, oprócz Doreen, i Molly nie zdążyła się jeszcze do tego przyzwyczaić. Ślub, podobnie jak inne wydarzenia minionego dnia, wydawał się jej czymś nierealnym. Fakt, że gdy się obudziła, była sama, choć w łóżku Kintaila, podawał wszystko inne w wątpliwość, ale tęskniła za swym świeżo poślubionym mężem. Chciała, aby nadal uczył ją sztuki miłości. - Przyszłam, żeby w czymś pomóc - odpowiedziała, widząc, że Mauri cierpliwie czeka na odpowiedź. - Nie powinnaś dziś nic robić - oświadczyła Mauri stanowczym tonem. Odciągnęła ją od pozostałych kobiet i dodała ściszonym
244
głosem: - Panna młoda nie pokazuje się ludziom po ślubie przez cztery dni. - Czy na pogórzu mężowie trzymają wówczas żony pod klu czem? - spytała Molly i uśmiechnęła się kpiąco. - Kintail naj wyraźniej o tym zapomniał. - Zapomniał nie tylko o tym - stwierdziła z naciskiem Mauri. Powinien być ze świeżo poślubioną żoną, ale razem z Patrickiem uznali, że muszą być czujni, bo Donald zdolny jest wyrządzić większą szkodę niż pojawienie się na waszym ślubie. Dziś rano czekali pod murami jego ludzie. - Gzy zamku nie strzegą wartownicy? Jak ludzie Donalda dotarli tu bez ostrzeżenia? - Przybyli na spotkanie ze swoim panem. Nie można było im zakazać - odparła rozsądnie Mauri. - Oczywiście pilnowali ich nasi. Kiedy tamci odjechali wraz z Donaldem, łan i Malcolm wyruszyli za nami, żeby sprawdzić, czy gdzieś nie przyczaiło się ich więcej. Uznali, że on mógł się udać na północ, na spotkanie ze swoją flotą. - Czy Kintail i sir Patrick również wyruszyli za nimi? - spytała Molly. - Nie. Wraz z Thomasem MacMorranem przewieźli przez zatokę matkę i siostrę sir Patricka. Zapewne niebawem przypłyną. - Właśnie ktoś się zjawił. - Doreen odwróciła się, słysząc, że ktoś wchodzi do kuchni. Na widok wysokiego młodego żołnierza krzyknęła uszczęśliwiona: - Thomas! Gdzie zostawiłeś dziedzica? Pani na niego czeka. Thomas spojrzał na Molly przepraszająco. - Nie wrócił z nami. Powiedział, że chce się przejść nad zatoką. Ale nie jest sam, bo sir Patrick kazał dwóm swoim ludziom czuwać nad jego bezpieczeństwem. Wszyscy trzej są dobrze uzbrojeni. Molly nie obawiała się o bezpieczeństwo Kintaila. Wydawał się jej w jakiś sposób niezwyciężony. Natomiast niepokoiło ją, że w dzień po ślubie wynajdywał sobie coraz to nowe zajęcia. 245
- Czy podał jakiś powód tej przechadzki? - spytała. Thomas unikał jej spojrzenia. - O co chodzi, Thomas? Coś jest nie w porządku? - włączyła się do rozmowy Doreen. - Wszystko dobrze. - Zerknął na nią, odetchnął głęboko i spo jrzał Molly w oczy. - Dziedzic jest w markotnym nastroju. Po wiedział, że nie nadaje się do towarzystwa i przechadzka dobrze mu zrobi. Ale nie postradał rozumu. Doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi Donald, i skwapliwie zgodził się na to, by mu towarzyszyli dwaj ludzie. Molly spostrzegła, że wszyscy troje unikają jej spojrzenia. Zapewne uważali, że rozgniewała czymś Fina. Była bliska powie dzenia im, że nie zrobiła nic takiego, ale na szczęście odzyskała rozsądek. Wiedziała, że jej świeżo poślubiony mąż nie chciałby, żeby rozmawiała z kimś o ich sprawach osobistych. Zarazem przyszło jej do głowy, że nieświadomie mogła zachować się wobec niego niewłaściwie. Skoro tak niewiele pamiętała z wyda rzeń minionej nocy, było to możliwe. Nie mogła powiedzieć nic, co rozproszyłoby obawy Mauri, Doreen i Thomasa, ale bardzo się ucieszyła, gdy Thomas przerwał panujące milczenie, nieśmiało proponując Doreen krótki spacer. - Zapewne Donald wkrótce przysporzy nam kłopotów, więc trzeba wykorzystać te chwile, jakie nam jeszcze zostały - wyjaśnił z uśmiechem. - Mamy sprawy do omówienia, a od kiedy jesteśmy w Eilean Donan, zawsze brak ci dla mnie czasu. Gdy Doreen zaczęła wymieniać rzeczy, jakie musi najpierw zrobić, Mauri roześmiała się. - Mam wiele kobiet do pomocy, które będą tu do wieczora, więc możesz teraz pójść na spacer ze swoim Thomasem - powie działa i odwróciła do Molly. - A ty, pani, powinnaś udać się do mężowskiej sypialni. Dziedzic z pewnością tam właśnie będzie cię szukał. Molly dostosowała się do tej rady, choć nie z tego powodu, że 246
się z nią zgadzała, tylko dlatego, żeby spokojnie nad wszystkim się zastanowić. Niestety, do niczego nie doszła i czas dłużył się jej w nieskończoność. Gdy Kintail nie zjawił się do późnego popołudnia, ponownie zeszła na dół. - To dziwne, że on musi tak długo przebywać poza zamkiem powiedziała. Mauri roześmiała się. - Nie takie dziwne, jak ci się wydaje. Gdy Szalony Fin wpadnie w gniew, nikt go nie popędzi. Teraz nie kazała już pani wracać do mężowskiej sypialni. Zapewne sądziła, że Molly martwi się o jego bezpieczeństwo, ona jednak niepokoiła się tylko tym, że mogła nieświadomie wprawić go w gniew. Nie wiedziała, co zrobiła, i coraz bardziej ją to męczyło. Mauri najwyraźniej chciała oderwać jej myśli od Kintaila, bo zainteresowała ją przepisami kulinarnymi zgromadzonymi w ciągu lat przez kolejne dziedziczki. Zaproponowała jej wybranie dań, na które miałaby ochotę. Molly wciąż czytała przepisy w małej komnacie obok kuchni, gdy nagle usłyszała głos Kintaila. Zamknęła skrzynkę i zerwała się z krzesła, ale mąż już stał w drzwiach. Miał na sobie kolczugę, u pasa miecz i sztylet, a w ręku trzymał hełm i rękawice. Zwróciła uwagę na jego rozwichrzone wilgotne włosy. Wyciągnęła do niego rękę i natychmiast ją cofnęła, dziwnie onieśmielona. - Co ty, u licha, robisz, ukrywając się tutaj? - spytał z wymów ką, stając przed nią. Najwyraźniej od chwili rozstania z Thomasem nastrój mu się nie poprawił. - Wybierałam przepisy. Nie było cię przez cały dzień. - To prawda. - Przeczesał włosy palcami i spojrzał na nią ze smutkiem. - Byłem zajęty, a gdy w końcu wróciłem, okazało się, że moja żona gdzieś się ukrywa i czyta przepisy. - Pochłaniał ją wzrokiem. W jego oczach spostrzegła taką samą namiętność, jaką widziała wczoraj.
247
Poczuła podniecenie. - Mogłabym powiedzieć, że szukałam przepisów na potrawy, które lubisz - odpowiedziała z uśmiechem, nie odrywając od niego wzroku. - Mogłabyś. - Wziął do ręki kosmyk, który wymknął się spod jej czepka. - Ale wiem, że jeśli takie słowa padają z twoich ust, to powinienem w nie wątpić. Czy powiedziałem ci, że masz piękne usta?- Pochylił się i przysunął usta do jej ust. Okręcił sobie wokół palca kosmyk jej włosów. Całował ją coraz bardziej zaborczo i namiętnie, a gdy rozchyliła usta, wsunął w nie język. Objął ją i mocno przytulił. Dotykając piersiami kolczugi, czuła, jak powiększają się jej brodawki. Fin wypuścił z ręki kosmyk włosów, wsunął dłoń pomiędzy kolczugę a stanik sukni i pogłaskał piersi Molly. - Gdy tylko cię dotknę, czuję w palcach mrowienie - wymam rotał pod nosem i pocałował ją ponownie. Była coraz bardziej podniecona. Gdy stał przy niej, taki wysoki i wspaniale zbudowany, miała wrażenie, że on wypełnia sobą cały pokój. Z kuchni docierały tu strzępy rozmów, ale nie zważała na nie. Interesował ją tylko Fin i doznania, jakie mu zawdzięczała. - Umiesz pływać? - spytał nieoczekiwanie, odrywając usta od jej ust. Zdumiona skinęła głową. - Domyślałem się tego, a raczej miałem taką nadzieję, widząc, jak wspaniale jeździsz konno i strzelasz z łuku, i z jaką determinacją robisz wszystko, co postanowisz - pochwalił ją. - Dlaczego o to pytasz? - Bo chcę cię zabrać do sekretnego miejsca, które uwielbiałem jako chłopiec. Zawsze tam wracam, gdy chcę być sam. - A dziś w nocy chcesz być sam? - Chcę być sam z moją żoną tam, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Pójdziesz tam ze mną?
248
Spojrzał na nią tak, jakby się obawiał, że usłyszy odpowiedź odmowną. - Oczywiście, sir, jeśli tylko sobie tego życzysz. - Wspaniale. - Idziemy tam od razu, czy powinnam się przebrać? - Nie obchodzi mnie, co masz na sobie, ale później powinnaś włożyć opończę. Wieczorem może być zimno. - Naprawdę chcesz pływać, sir? - Naprawdę. - Czy dziś nie jest już na to za późno? Wkrótce będzie kolacja. - Zanim zaczniemy pływać, zapadnie zmrok. Pójdź teraz do siebie po ciepłą opończę i solidne buty. Gdy wróciła do kuchni, Fin też miał opończę, a także koszyk z jedzeniem, który przygotowała dla nich Mauri. - Nie weźmiemy koni? - zdziwiła się, przypominając sobie dzień, kiedy jechali przez wieś, a on przedstawiał ją dzierżawcom. - Nie. Pójdziemy pieszo. - Spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, przypominając jej w ten sposób, że zakazał jej jeździć konno przez trzy miesiące. Była zadowolona, że nic na ten temat nie powiedział. W łodzi czekał na nich wioślarz, ale Kintail go odprawił i sam chwycił za wiosła. Popłynął na wschód, w stronę stałego lądu. Na zachodzie słońce chowało się już za szczyty wzgórz i różowopomarańczowa zorza na niebie szarzała coraz bardziej. Na brzegu przywiązał łódź i ruszyli przez wieś. - Jesteśmy teraz nad Zatoką Długą - poinformował ją, gdy znowu dotarli nad brzeg morza. - Moja kryjówka z dzieciństwa znajduje się pół godziny drogi stąd. Okazało się, że jest to osłonięta półokrągła zatoczka, porośnięta wokół lasem. W zapadającym zmierzchu spokojna powierzchnia wody srebrzyła się jak lustro. Na wschodnim krańcu do zatoczki wpływał strumień. Zapewne w czasie wiosennych roztopów ów strumień wzbierał tak, że szumiał jak górska rzeka. Wzdłuż brzegu 249
zatoczki ciągnął się wąski pas piaszczystej plaży. W pobliskich drzewach wciąż ćwierkały ptaki. Kintail rozłożył na piasku swoją opończę, postawił na niej koszyk z kolacją i spojrzał tęsknie na Molly. - Po co tu przyszliśmy, sir? Będziemy jeść kolację? Czy nic nam tu nie zagraża? Co się wydarzyło ostatniej nocy, bo ja nic nie pamiętam. Wiem tylko, że było mi przyjemnie. Czy zrobiłam coś, z czego jesteś niezadowolony? - zasypała go pytaniami, zdenerwowana, niepewna i bezbronna. - Jesteśmy tu bezpieczni, a to, co wydarzyło się ostatniej nocy, nie ma z tobą nic wspólnego. Po prostu chcę być z tobą sam w miejscu, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzać. - Ale dlaczego jesteś dziś taki zły? - Mężczyzna jest zły, gdy jego ciało dziwnie reaguje i trudno mu nad nim zapanować. Z moim tak właśnie było ostatniej nocy i nie wiem, z jakiego powodu. Słyszałem głosy, choć nie zauwa żyłem w sypialni nikogo, i to mnie rozpraszało. Pamiętam, że wciąż je słyszałem, obejmując cię, a potem nagle zasnąłem. Nie chcę, żeby znowu coś mnie rozpraszało, kiedy będę się kochał z moją żoną. - Ja też nagle zasnęłam. To dziwne, że w jednej chwili przy darzyło się to nam obojgu. - Widocznie byliśmy przemęczeni, ale Mauri powiedziała mi, że dobrze spałaś. - A ty tak długo przechadzałeś się nad zatoką. Pewnie znowu jesteś zmęczony. - Może, lecz jeśli popływamy, stanę się rześki. - Przecież jeszcze nie jest całkiem ciemno i ktoś może nas zobaczyć! - Zaraz będzie ciemno. A nawet gdyby ktoś nas zobaczył, to co z tego? - Uśmiechnął się szeroko. - Czy martwiłaś się tym, gdy pływałaś przy brzegu Skye? - Nie, ale nigdy nie zauważyłam, żeby ktoś mnie podglądał. 250
- Przecież ktoś uczył cię pływać. - Byłam wtedy małą dziewczynką i pływałam w koszuli. Zmarszczył czoło. - Miałem rację. Mackinnon dawał ci o wiele za dużo swobody, to nie było zbyt bezpieczne. Nie wymagaj tego ode mnie. Będę zły, jeśli przydarzy ci się coś złego z powodu buntu czy zwykłej beztroski. Mówił takim tonem, że aż przeszył ją dreszcz. - Co mi zrobisz? - Nie ma potrzeby rozmawiać teraz o tym. A co do podglądaczy, to nigdy nie spotkałem tu nikogo. Poza tym i tak zaraz będzie ciemno. I wątpię, by ktokolwiek odważył się nam przeszkadzać, nawet gdyby nas zobaczył. Chodź. Zawahała się, ale gdy uniósł brwi, jakby drwił z jej oporu, podeszła do niego. - Możesz mi pomóc uwolnić się od tej kolczugi - poprosił niskim głosem i spojrzał na nią zmysłowo. Nigdy dotychczas tego nie robiła, ale pokazał jej, jak poradzić sobie z zapięciami, i szybko się z tym uporała, aż wreszcie zdjął z siebie tę ciężką metalową koszulę. Dźwięczała jak monety, gdy kładł ją obok rozłożonej na piasku opończy. Molly rozbierała męża zgodnie z kolejnymi poleceniami, aż w końcu został w koszuli i krótkich spodniach. - Teraz moja kolej - odezwał się i zaczął rozsznurowywać stanik jej sukni. Gdy dotknął dłońmi jej szyi, poczuła napięcie, ale stała bez ruchu i niespokojnie oczekiwała na to, co się wydarzy. Palce Fina ledwie muskały jej ciało, lecz mimo to rozpalały zmysły. Wkrótce zdjął z niej stanik, spódnicę i halkę. Została tylko w cienkiej koszuli. W pobliskich drzewach wciąż śpiewały ptaki, co znaczyło, że nikt się tu nie zakradł, jeśli nie było go tu, zanim przyszli. Molly czuła się tak, jakby zewsząd patrzyły na nią czyjeś oczy. 251
- Jak brzmiały te głosy, które słyszałeś wczoraj w nocy? spytała okropnie zdenerwowana, próbując opóźnić bieg zdarzeń. Fin uśmiechnął się. Stał stanowczo za blisko. Chciała się cofnąć, by móc swobodnie zaczerpnąć powietrza do płuc, ale obawiała się, że jej nie pozwoli. Z drugiej strony była coraz bardziej podniecona i pragnęła przysunąć go do siebie jeszcze bliżej. Wiele wysiłku kosztowało ją stwarzanie pozorów, że jest zainteresowana wysłuchaniem odpowiedzi na swoje pytanie. - Nie potrafię powiedzieć, ale przypominały ludzkie - wymam rotał pod nosem, rozwiązując jej czepek. - Miałem wrażenie, że unoszą się gdzieś w pobliżu. Nigdy wcześniej ich nie słyszałem. - Czy wierzysz w duchy, sir? - Gdy jesteśmy sami, mów mi po imieniu. Jestem twoim mężem. - Dobrze. Więc wierzysz w duchy? - Wydaje mi się, że znasz odpowiedź na to pytanie. Czyż nie byłaś obecna przy tym, jak Ranald MacVinish usiłował mi wmó wić, że zabił krowę, bo kazały mu wróżki? Skinęła głową. - Powiedział, że był to legion złych duchów. Ludzie twierdzą, że duchy z pogórza - wróżki i tym podobne stwory - są psotne, a nawet niegodziwe. Pogłaskał ją po policzku. - A co mówią na temat duchów ż kresów? Pod wpływem tej pieszczoty nie potrafiła się skupić. - Że są inne, bardziej praktyczne i... pomocne. Może gdybyś zechciał wysłuchać tych głosów, które docierały do twoich uszu, dowiedziałbyś się czegoś więcej. Może po prostu powinieneś zechcieć dostrzec to, co rzeczywiście znajduje się przed twoimi oczami. - Nie chcę rozmawiać o tych niedorzecznościach. Popływaj my. - Pochylił się, by zdjąć krótkie spodnie. - Zamierzasz zdjąć z siebie wszystko? - spytała w popłochu, od razu zapominając, o czym rozmawiali.
252
Uśmiechnął się i zrzucił koszulę. - Właśnie zdjąłem. - Nagi, wyprężył się przed nią dumnie. Ty też powinnaś to zrobić, jeśli jesteś rozsądna. Nie masz chyba ochoty wracać do domu w mokrej koszuli? Nie czekając na decyzję Molly, błyskawicznie zdjął jej przez głowę koszulę. Gdy jedną ręką zasłoniła piersi, a drugą łono, rozplótł jej zwinięty na karku warkocz. Palcami rozczesał jej włosy, aż opadły na plecy jak gęsta zasłona, - Boże, jaka ty jesteś piękna. - Delikatnie odsunął jej rękę z piersi i pogłaskał je. - Lubię uczucie, jakie budzi we mnie dotykanie twojego ciała. Chciała powiedzieć coś podobnego, ale potrafiła stwierdzić tylko tyle, że jego dotyk jest dla niej nadzwyczaj przyjemny. Nie mogła skupić myśli, bo Fin rozpalił w niej nieznane dotychczas pożądanie, nie musiała jednak nic mówić, ponieważ wziął ją za rękę i pociągnął do wody. W jednej chwili odczuła przejmujące zimno. - Ależ lodowata! - krzyknęła. - Tylko trochę zimniejsza od powietrza. Posiedź w niej przez chwilę, to się przekonasz. Wiedziała, że mówił prawdę. Poza tym w wodzie nie czuła się tak wystawiona na widok obserwujących ją niewidocznych oczu. Odepchnęła się od niego i rzuciła do przodu. Ucieszyła się, odkrywszy, że dno jest piaszczyste. W miejscu, w którym pływała przy brzegu Skye, dno było kamieniste i należało uważać, by nie skaleczyć sobie stopy. Słysząc, że Fin ruszył za nią, rzuciła się do przodu i odepchnęła rękami w kierunku głębszej wody. Miała nadzieję, że zgubi go w gęstniejącym mroku. Płynęła do drugiego brzegu, wykonując pewne, zamaszyste ruchy. Już sobie gratulowała chytrego manewru, gdy nagle poczuła na nodze dłoń zaciskającą się wokół kostki. Przestraszyła się i zachłys nęła. Wypłynęła na powierzchnię, z trudem łapiąc oddech i kaszląc. 253
Kintail wypłynął tuż przy niej. - Nadal jest ci zimno? - spytał wesoło, przytrzymując ją za łokieć, by mogła jak najszybciej złapać oddech. O nie, wcale nie było jej już zimno. Poza tym powróciło fizyczne podniecenie. Woda wydawała się jej teraz cieplejsza i zmysłowo pieściła ciało. - Możesz już odpłynąć - powiedziała, biorąc głęboki oddech. Już nie musisz mnie trzymać. - Ale chcę - mruknął pod nosem. - Oprzyj się o mnie. Czuli się tak, jakby na świecie byli tylko oni dwoje i jakby liczyły się jedynie ich doznania. Unosili się obok siebie na powierzchni, ledwie się poruszając. Nawet ptaki umilkły, pozwalając im w pełni cieszyć się pluskiem wody pieszczotliwie omywającej ich ciała. Nagle Fin objął Molly w talii i położył ją na sobie. - Uważaj, bo pójdziesz na dno! - krzyknęła z wyrzutem. - Oprzyj ręce na moich ramionach. Jego ramiona wystawały z wody. Uczyniła, jak kazał, i teraz dotykała piersiami jego torsu. Przysunął ją bliżej i pocałował. - Obejmij mnie udami w pasie. Posłuchała bez słowa i przez dłuższą chwilę rozkoszowała się nowym doznaniem. - Pocałuj mnie. Dotknęła ustami jego ust. Gdy chciała się odsunąć, przyciągnął ją do siebie. Miał gorące wargi i wodził językiem po jej wargach, jakby je smakował, a po chwili wsunął język do jej ust. Objęła go za szyję i poruszała się na nim, jakby pod dyktando zmysłów, a on ujął w dłonie jej piersi i drażnił kciukami brodawki. Po chwili przesunął dłoń na jej brzuch, a potem na pośladki, i uniósł je nieco. Drugą dłoń przesuwał delikatnie między jej nogami, dotykając tam, gdzie jeszcze nikt jej nie dotykał. Otworzyła oczy i zobaczyła, że są całkiem blisko brzegu. Cienie pochłonął mrok. Już nie obchodziło jej, czy ktoś ich obserwuje, czy nie, nawet wówczas gdy Fin wyszedł na brzeg i wziął ją na ręce. 254
Położył ją na rozciągniętej na piasku opończy, a drugą naciągnął na plecy. Rozgrzewał ją pocałunkami, obsypując nimi całe jej ciało i pieszcząc je delikatnie. Ponownie przesunął jedną dłoń na jej łono i podniecał ją tak długo, aż zaczęła się pod nim wić i pojękiwać. W końcu osunął się na nią i wszedł w nią powoli. Poczuła ból, ale gdy nagle zastygł w bezruchu, omal nie krzyknęła z żalu. Najwyraźniej nasłuchiwał jakichś odgłosów. Powróciło wrażenie, że obserwuje ich wiele par oczu. - Nie słychać żadnych głosów - zapewniła, pamiętając, co stało się wczoraj. - To nie głosy, lecz łódź, prawdopodobnie galera - odparł i odsunął się od niej. Uniosła głowę i zobaczyła na wodzie cień. Tak, to była galera. Molly zadrżała, przestraszona. - Czy kazałeś komuś po nas przypłynąć? - spytała, siląc się na spokój. - Nie - odpowiedział z powagą, przysuwając bliżej miecz i kolczugę. - A teraz milcz i nie ruszaj się. Nie sądzę, by nas zobaczyli. Piasek jest jasny, ale przykryci opończą wy glądamy jak jeszcze jeden cień. Jest za ciemno na rozróżnianie kształtów. W ciszy słychać było plusk fali rozbijającej się o brzeg i ude rzenia wioseł o wodę. Nagle rozległ się czyjś niski dźwięczny gwizd. Fin odetchnął z ulgą. - To Patrick - mruknął i krzyknął niezbyt głośno, lecz do bitnie: - Jestem na plaży! - Następnie zwrócił się do Molly: Pośpiesz się. On nie przypłynął tu na pogawędkę. Coś jest nie w porządku. Ubierzesz się sama, jeśli pomogę ci zawiązać tasiemki? - Tak. - Szybko włożyła przez głowę koszulę, którą jej podał, i poprosiła o podanie reszty rzeczy, wiedząc, że w łodzi, oprócz sir Patricka, są także inni mężczyźni. 255
Przysunął jej ubranie bliżej opończy. - Skąd wiedział, gdzie nas znaleźć? - spytała, wkładając spód nicę. - Wie, gdzie mogę być, tak samo jak ja wiem, gdzie może być on, ale nie niepokoiłby nas bez potrzeby. Pomógł jej się ubrać. W rezultacie, gdy łódź przybiła do brzegu, sam zdążył włożyć tylko koszulę i krótkie spodnie. Molly jeszcze zaplatała mokre włosy w warkocz, gdy z łodzi wyskoczył na plażę sir Patrick. .- Pani, wybacz, że przeszkodziłem - zaczął, zdążając w ich stronę. - Fin, jest pewien kłopot. Na wschodzie, w pobliżu niewiel kiej doliny, nasi chłopcy znaleźli trzy na wpół pogrzebane ciała, po tej stronie zatoki Duich. Gdybyś dziś zboczył trochę z traktu, sam byś się na nie natknął. Podejrzewamy o to morderstwo Donalda, Ian i Malcolm stracili go z oczu, ale nie mieliśmy trudności z ustaleniem, że to on grasuje tu gdzieś w okolicy. Jeden z zabitych wiózł list do ciebie od króla Jakuba. - Zabrałeś ten list ze sobą? - Tak, ale jest za ciemno, żebyś mógł go przeczytać. Wolałbym nie zapalać pochodni, gdyż nie mamy pewności, czy ktoś nie zaczaił się w krzakach. Wstrzymaj się z lekturą do powrotu do zamku. Niestety, jest też gorsza wiadomość. Murchison z doliny Shiel przybył z wiadomością, że ktoś zamordował Dougala Maclennana i całą jego rodzinę. Tamtejsi mieszkańcy obawiają się dalszych ataków. - Dougala Maclennana? Naszego księdza? - Molly była zszo kowana. - Zgadza się. Jego mordercy to z pewnością ci sami ludzie, którzy zamordowali posłańca króla Jakuba. Fin, oni wymknęli się naszym strażom. - Nasi ludzie nie pilnowali doliny Shiel. Nie mogli też obser-. wować całej posiadłości MacLeoda, na południe od Kintail do Kylerhei - przypomniał mu Fin. 256
- Wiadomo, że przed waszym ślubem Sleat przebywał na Skye - ciągnął Patrick. - Otóż to. Wiedział, że większość mieszkańców tej okolicy będzie na ślubie. Miał też nadzieję, że jego obecność na ślubie uśpi czujność ludzi i odwróci od niego uwagę jako od sprawcy kolejnego nieszczęścia - dopowiedział Fin. - Na pewno był sprawcą wszystkich kolejnych nieszczęść. Molly była okropnie przygnębiona. - To możliwe - zgodził się z nią Patrick. - Oczywiście, że możliwe. - Fin objął ją mocno i zwrócił się do przyjaciela: - Wyruszymy o świcie, by sprawdzić, czy ktoś zajął się godnym pochówkiem Dougala Maclennana i jego rodziny. Potem spróbujemy wytropić złoczyńców, zmierzających do swego przywódcy, by już nie mogli spowodować dalszych nieszczęść. Mam serdecznie dość nieodpowiedzialnych wybryków Sleata. Chcę się go stąd pozbyć raz na zawsze.
17
Gdy przypłynęli do Elean Donan, Fin pocałował Molly na dobranoc i posłał ją do łóżka. O świcie miał wyruszyć na czele swoich ludzi, by ścigać morderców księdza i uwolnić Kintail od Sleata i jego żołnierzy. Wcale nie chciał się z nią rozstawać. W zatoczce spędzili cudowne chwile. Tak go pociągała, że pod niecająco działało na niego najlżejsze jej dotknięcie. Dotychczas żadna kobieta nie wzbudzała w nim takich emocji. Molly zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na schody i rzuciła mu tęskne spojrzenie. Wyglądała bardzo ponętnie. - Będziesz na siebie uważał? - Będę. Jeszcze nie w pełni skonsumowaliśmy naszą miłość. Dopóki się to nie stanie, nie dam się zabić - zażartował w przy pływie czarnego humoru. Zarumieniła się. Pomimo wilgotnych włosów i niedbałego stroju była niezmiennie piękna. - Chwileczkę, pani - zatrzymał ją, gdy odwróciła się do drzwi. - Słucham? - Nie wyjdziesz za mury zamku- oświadczył surowym to nem. - Z żadnego powodu. Zostawiam tu Iana Dubha i Thomasa MacMorrana, a także innych, więc w obrębie murów będziesz 258
bezpieczna. Jak ci już powiedziałem, do obrony tego zamku wystarczy garstka ludzi. Krata w bramie ma być spuszczona, a ty do mojego powrotu pozostaniesz w środku. - Po chwili milczenia dodał stanowczo: - Chcę, abyś dała mi słowo, że wykonasz moje polecenie. Patrzyła na niego w milczeniu. Słyszał tylko odgłosy stóp ludzi, którzy kręcili się w pobliżu, ciekawi, na ile pozwoli sobie żona dziedzica. Czuł z tego powodu napięcie, ale nie przerywał mil czenia. Miał nadzieję, że nie zechce przeciwstawić mu się w takim momencie. - Jak długo cię nie będzie? - spytała w końcu cicho. - Nie wiem. To zależy od rozmiarów szkód wyrządzonych przez Sleata i od tego, ile czasu zajmie nam jego wytropienie. Wysyłam na Skye Patricka z dwiema galerami, żeby od Mackinnona dowiedział się czegoś na temat ruchu wojska Sleata. Możliwe, że łajdak Sleat zamierza w pobliżu Kyle wysadzić na ląd więcej swoich ludzi, by przypuścić na mnie atak od strony zachodniej. Jeśli tak, to wraz z Patrickiem ich oskrzydlimy. Inni wkrótce zostaną o tym powiadomieni i pośpieszą nam na pomoc. Teraz jednak nie wiemy, ilu Sleat ma żołnierzy, gdzie przebywają i jak długo potrwa zastawianie na nich pułapki. Skinęła głową. - Rozumiem, sir. Zrobię, jak każesz. Ale powinieneś wiedzieć, że jeśli długo cię nie będzie, to zdam się na własną ocenę sytuacji. - Wobec tego pozostaje ci tylko nadzieja, że gdy wrócę, zgodzę się z twoją oceną - odpowiedział surowym tonem. Odwzajemniła jego harde spojrzenie i wyszła z westybulu. - To dobrze, że zostawiasz zamek pod komendą lana Dubha odezwał się Patrick. - Już on postara się o to, by twoja pani nie zachowywała się zbyt brawurowo. - Mauri też będzie jej pilnować - dodał Fin. - Gdzie jest ten list od króla Jakuba? Czy już go przeczytałeś? - Nie. List jest zapieczętowany i zaadresowany do ciebie, więc 259
się nie ośmieliłem. To cud, że napastnicy go nie znaleźli. Nasi chłopcy powiedzieli mi, że był wsunięty pod kaftan zamordowa nego. - Wyjął spod opończy złożony i zapieczętowany czerwoną pieczęcią pergamin i podał Finowi. Kintail złamał pieczęć i rozłożył list. - Rzeczywiście jest od Jakuba i najwyraźniej został napisany jego własną ręką - powiedział do Patricka, rzuciwszy okiem na pierwsze słowa. Gdy przeczytał kilka zdań, zmarszczył brwi i oznajmił: - Król pisze, że uściśla treść wiadomości, którą mi przekaże lady Percy. Kto to, u licha, jest? - Percy to angielskie nazwisko. - Ma się rozumieć. Nie podoba mi się to wszystko. Jakub pisze, że Sleat zagroził wywołaniem powstania na całym zachodnim pogórzu, więc on apeluje o pomoc do swych wiernych klanów, w szczególności do klanu Mackenzie i klanu MacRae. Informuje mnie, że wojsko Sleata liczy piętnaście tysięcy żołnierzy, a flota sto galer. Wkrótce wyruszy ono na południe, a łodzie popłyną za nim wzdłuż wybrzeża. - Piętnaście tysięcy ludzi pod bronią i sto galer? - zdziwił się Patrick. - Nie wierzę w to. Sleat nie może dysponować aż tak wielką siłą. - To normalne, że do Stirling docierają przesadzone wiado mości. Ale z naszych własnych informacji wynika, że Sleat wyruszył już ze swym wojskiem, nieprawdaż? - spytał trzeźwo Fin. - Oczywiście. Co jeszcze pisze Jakub? - Podejrzewa, że za tym buntem Sleata stoi król Anglii, Henryk VIII. - Jakub podejrzewa go o wszystko. - Ostrzega mnie, żebym nie ufał lady Percy, pomimo celu jej wizyty w Eilean Donan, jaki ona podaje. Radzi nigdzie jej stąd nie wypuszczać, dopóty nie będzie gotowa do powrotu do Stirling. Nie wiem, dlaczego nie przyszło mu do głowy, żeby mnie poin260
formować, kim ona jest. Zaczynam podejrzewać, że została zamor dowana lub wpadła w ręce Sleata. - Ponieważ Kintail leży tak daleko na północy, na szczęście nie zagraża nam sam Henryk VIII - skomentował sytuację Patrick. - Nie licz na to. Najwyraźniej Jakub przypuszcza, że Henryk wspiera Sleata finansowo i zamierza napaść na Szkocję w tym samym czasie, gdy Sleat wyruszy na południe, bo wówczas armia naszego króla zostanie schwytana w pułapkę. Wiemy, że z powodu prześladowania przez Henryka tych, którym nie podoba się jego nowy Kościół, wiele osób schroniło się przed jego gniewem w Szkocji. Ci uciekinierzy rozsierdzają go bardziej, niż niektórzy sądzą, a poza tym chce zapanować nad Szkocją, by ukarać ją za odmowę zreformowania naszego Kościoła na modłę angielską. - Czy Jakub pisze o tym, co zamierza zrobić, by powstrzymać Henryka? - Owszem. Pisze, że lordowie z kresów szkockich podrywają ludność do odparcia napaści Anglików, a on sam gromadzi flotę, by stawić czoło flocie Sleata. - Będzie mu trudno zebrać nawet pięćdziesiąt galer - orzekł Patrick. - Wie o tym. - Fin szybko przeczytał ostatnie zdania listu. Wie także, iż Sleat nie ma dział. Więc wyposaży w nie tyle galer, ile zdoła, by rzucić je do walki z flotą Sleata. Ma nadzieję, że za pomocą dział zamontowanych na galerach powstrzyma ruch floty Sleata na południe. Wymaga to czasu, więc chce, żebyśmy za trzymali tu Sleata tak długo, jak długo zdołamy. Patrick zmarszczył brwi. - I co ty na to wszystko? Czy te wieści zmieniają nasze plany na najbliższą przyszłość? - Nie. Wyruszamy o świcie, ale zostawimy tu mniej ludzi, niż początkowo zamierzałem. Sleat nie ma dział, a przed bronią mniejszego kalibru Eilean Donan jest zabezpieczony. Jeśli odnaj dziemy Sleata i uczynimy go niezdolnym do poprowadzenia 261
wojska, to za jednym zamachem pozbędziemy się problemu i my, i król Jakub.
O świcie przybita Molly odprowadzała wzrokiem mężczyzn wyjeżdżających z Zamku. Stała w wykuszowej wieżyczce u szczytu baszty, przy północno-zachodniej części stołbu. Była rozczarowana tym, że Fin nie przyszedł do niej w nocy, ale rozumiała, że musiał się przygotować do wyprawy. Gdy wieczorem wróciła do swojej sypialni, czekała tam na nią Doreen, która pomogła jej umyć włosy, jeszcze wilgotne po kąpieli w morzu. Pokojówka na przemian zżymała się i śmiała, słysząc opowieść o pływaniu nago. Rozebrana do snu Molly zastanawiała się przez chwilę, czy nie pójść do sypialni Fina, ale rozmyśliła się. Jeśli chciał z nią być, wiedział, gdzie jej szukać. Obudził ją o świcie, by się z nią pożegnać. Pocałował ją namiętnie i tulił w ramionach wystarczająco długo, by jej go potem bardzo brakowało. Domyśliła się, że spał tylko kilka godzin. Gdy wyszedł, wstała z łóżka, rozczesała przy kominku nieco wilgotne jeszcze włosy, zaplotła warkocz, który zwinęła na karku, i włożyła czepek. Ubrała się i wyszła na mury. Ze szczytu baszty zobaczyła, że Fin wraz ze swoimi ludźmi przepłynął już przez kanał, dzielący wysepkę od stałego lądu, gdzie czekali na niego żołnierze stanowiący trzon jego wojska. Spora część tej grupy była ubrana w kolczugi, ale jeszcze większa nie miała na sobie nawet koszul i butów. Oczywiście Fin osłaniał tors kolczugą, na nogi włożył ciemne obcisłe spodnie, a na ramiona narzucił zielono-granatową opończę. Bosi mężczyźni mieli na sobie tylko zawiązane w pasie kilty, których dłuższe końce przerzucili przez ramię. Każdy niósł na ramieniu nagi miecz, zawieszony na szerokim skórzanym pasie, a w drugiej ręce dzierżył sztylet. Niektórzy nieśli topory lub kopie, inni zaś łuki i kołczany ze strzałami. 262
W większości byli to piechurzy. Tylko niewielka grupa, na czele z Finem, poruszała się konno. Posuwali się szybko naprzód, szlakiem wzdłuż północno-wschodniej części zatoki Duich, w kie runku doliny Shiel. Wyglądali jak barbarzyńcy, których Molly kiedyś sobie wyobrażała. Wiedziała, że piechurzy bez trudu nadążą za jeźdźcami, gdyż byli przyzwyczajeni do takiego marszu. Giermkowie z pogórza będący kurierami - biegaczami stali się tak sławni, że arcybiskup Beaton, lord tajnej pieczęci, zabrał kilku do Rzymu, by pokazać ich papieżowi. Sir Patrick również już wyruszył i udawał się drogą morską w przeciwnym kierunku, na zachód, ku Kyleakin. Dowodził dwiema galerami, w których siedziało po czterdziestu mężczyzn. Gdy z oczu Molly znikli piesi, jeźdźcy i łodzie, odwróciła się. Okazało się, że stoi za nią Mauri. - Sądzę, pani, że powinnaś już zejść na dziedziniec. Dziedzic kazał przed swoim wyjazdem zamknąć i zapieczętować tylne drzwi w murze, a także spuścić kratę w bramie. Nie powinnaś być tak na widoku. - Walka będzie się toczyć daleko stąd - przypomniała jej Molly. - Czyżbyś się obawiała, że Kintail może nie odnaleźć Donalda i nie zdoła go powstrzymać? - Pani, sama już nie wiem, czego się obawiać, ale Patrick i dziedzic zastanawiali się nad posunięciami Donalda. Żałuję, że nie ma już wśród nas starszego dziedzica, który, podobnie jak Gilchrist MacRae, znał niegodziwego Donalda lepiej niż inni. - Eilean Donan jest bezpieczny - uspokajała ją Molly, czując potrzebę obrony racji Fina. Tłumiła strach na myśl o ataku na zamek, w sytuacji gdy zostało tu tak mało ludzi: Mauri, Doreen, Thomas MacMorran, łan Dubh i ona, jeśli nie liczyć małej Morąg. W końcu Fin zabrał nawet Tama Mathesona i Malcolma MacRae. - Chodźmy lepiej do Doreen - zaproponowała z westchnieniem Mauri. - Jest w westybulu z moją małą córeczką i pewnie obie są strapione. Mężczyźni rozglądają się po zamku, chcąc sprawdzić, 263
czy wszystko jest w porządku. Później będą trzymali straż w po bliżu baszty. - Do zamku prowadzą tylko dwa wejścia, nieprawdaż? - Tak. Brama główna z kratą i tylne drzwi przy północno-zachodniej wieży. Te drzwi są grube i mają potężne rygle, a krata jest wykonana z szerokiego na półtora metra pnia dębu. Drewno było moczone w słonej wodzie, by słoje stały się ściślejsze, i zostało wzmocnione żelaznymi obręczami. Podobno nie da się go spalić, więc możemy czuć się bezpiecznie. Chodź już, pani. - Skąd mógłby nastąpić atak? - spytała Molly, ruszając za nią. - Jeśli masz na myśli Donalda, to od zachodu, z morza. Zanim zdołałby zaatakować nas z lądu, zostalibyśmy ostrzeżeni. Więc zapewne przypłynie pod zamek, ale na brzegu jest miejsce tylko dla kilku łodzi. - Wobec tego może powinnam tu zostać i trzymać straż, dopóki nie przyjdą Thomas i łan Dubh? - Molly zawahała się. - Nie, pani, zejdź do Doreen. Patrick i jego ludzie obserwują Kyle, więc nic nam tu nie grozi. Molly niechętnie ruszyła za nią do westybulu, gdzie Doreen kołysała leżącą w kołysce maleńką Morąg. W westybulu panowała nienaturalna cisza, tylko lekko skrzypiały bieguny kołyski, a śpiąca dziewczynka od czasu do czasu głośno ssała palec. Molly opanował lęk. Jak trzy kobiety i dwaj mężczyźni zdołają obronić Morąg w wypadku ataku? Donald Groźny na pewno chciałby zetrzeć klany Mackenzie i MacRae z powierzchni ziemi, by móc zagarnąć ich posiadłości i włączyć je do swojego lordostwa. Jego ludzie nie okazaliby współczucia dziecku należącemu do klanu MacRae. Czy Fin stracił rozum, że praktycznie zostawił zamek bez obrony? Mauri przysunęła taboret do kołyski i usiadła, ale Molly nie potrafiła cierpliwie czekać, aż przyjdą tu Thomas i łan. Chodziła tam i z powrotem po westybulu, żałując, że nie ma nic lepszego do roboty. 264
- Jak sądzicie? Czy Thomas i Ian są już w wieżach? Gdzie oni się podziewają? Czy nie powinni tu przyjść i powiedzieć nam, co zamierzają? - odezwała się po kilku minutach. Doreen uśmiechnęła się. - Szkoda, pani, że nie potrafisz usiąść. Nie musi się stać nic złego tylko dlatego, że dziedzic jest poza domem. Przecież sir Patrick zobaczy każdego, kto popłynie w stronę zamku. I czy dziedzic nie ściga jeźdźców z doliny Shiel i ich nikczemnego dowódcy? - Ale ci jeźdźcy już zdążyli dotrzeć do doliny Shiel! - wy krzyknęła zmartwiona Molly. - Doreen! Mauri! Tylko pomyślcie. Kintail wymienił szlak prowadzący z Kylerhei na południe. Mauri zmarszczyła brwi. - Jeśli byli to jeźdźcy Donalda, mogli nie chcieć wjechać na tereny należące do klanu Mackenzie i klanu MacRae. Szlak prowadzący z Kylerhei przecina posiadłość MacLeoda, który mógł się zgodzić na ich przejazd. - Zgodnie z przypuszczeniami Donald miał kierować się na północ, na spotkanie ze swoją flotą. Ale przybył na ślub ze Skye, więc przynajmniej niektóre jego łodzie mogą być tam nadal. Gdyby one... Zanim zdążyła dokończyć myśl, rozległ się krzyk: - Od zachodu napływają galery! Mauri zbladła. - Jak mogły się przedostać niezauważone przez Patricka i jego ludzi? Flota Donalda znajduje się na północ od Kyle! - wykrzyk nęła, nie pojmując, jak to się stało. - A może nie. Jeśli te galery należą do Donalda, to znaczy, że on opłynął Skye, żeby uderzyć na nas od południa, z cieśniny Sleat. Albo też zostawił kilka galer w Dunsgaith. Zresztą nie ma to znaczenia, jeśli rzeczywiście nas zaatakował - stwierdziła Molly i kazała Mauri zabrać dziecko do kuchni. - Przecież oni nie wejdą do zamku - zaprotestowała Mauri. 265
- Jeśli zdołają wejść, to im powiesz, że jesteś tu nowa, że przed tygodniem któryś niegodziwy Mackenzie uprowadził cię wraz z dzieckiem. Mogą ci uwierzyć, a jeśli tak się stanie... - Ale ja nie mogę tego zrobić! Co powiedziałby na to mój Malcolm? - Kazałby ci zrobić to samo dla dobra dziecka - powiedziała, nie mając odwagi brutalnie oświadczyć, że jeśli napastnikom uda się przełamać obronę zamku, słowa Malcolma nie będą już miały żadnego znaczenia. - Idź, Mauri - powiedziała cicho Doreen, wstając z krzesła i podając jej dziecko. Odwróciła się do Molly. - A co z nami, pani? Jeśli nie idziemy z nią, to co zrobimy? - Ja idę do wieży, bo Thomas i łan będą potrzebowali pomocy, ale najpierw wezmę swój łuk i strzały. Czy wiesz, jak się postępuje z tymi, którzy podchodzą do kraty w bramie? - Wiem, pani. - Oczy Doreen rozbłysły. - Thomas zaprowadził mnie do komórki nad kratą, gdzie jest zapas kamieni i innych środków obrony przed napastnikami. Powiedział mi, że kotły i dźwignie może poruszyć nawet dziecko. - Zatem rób, co potrafisz. Czy Thomas i łan mają na murach wystarczająco dużo broni? - Mają łuki i strzały. Choć żaden z nich nie strzela tak dobrze jak sir Patrick czy dziedzic, to nie przyniosą nam wstydu. Molly skinęła głową i posłała ją do bramy, a sama pobiegła do sypialni po broń. Teraz absurdalny nakaz Fina, by nie strzelała dopóty, dopóki on jej nie pozwoli, nic nie znaczył. Doreen była względnie bezpieczna w komórce nad bramą i potrafiła zrobić dobry użytek ze znajdującej się tam broni. Jednakże do obrony zamku było zaledwie pięć osób: Molly, Mauri, Doreen, Thomas i Ian, co po prostu wydawało się śmieszne. Mury Eilean Donan były potężne, lecz w tak sprzyjających jak obecne okolicznościach zdeterminowany wróg z pewnością mógł je zdobyć. Chwyciła wiszący na ścianie łuk i wyjęła ze skrzyni kołczan 266
ze strzałami. Ich zapas był znacznie uszczuplony, gdyż nie zdążyła go odnowić od dnia, w którym Fin przyłapał ją na strzelaniu w lesie. Niewiele mogła nimi zdziałać i zastanawiała się, czy w zamku są gdzieś strzały. Postanowiła spytać o to lana Dubha. Gdy weszła na szczyt północno-zachodniej wieży, natychmiast zapomniała, o co chciała zapytać, tak ją przeraził widok, który zobaczyła na dole. Zachodni wiatr gnał po niebie czarne burzowe chmury, a po zatoce Alsh płynęły szybko w stronę zamku cztery galery z po stawionymi żaglami. Łodzie wydawały się większe od tych, jakie były w Eilean Donan. Każda miała po obu stronach rząd długich wioseł, które miarowo uderzały o wodę. Molly wiedziała, że w takich dużych łodziach jednym wiosłem często porusza dwóch mężczyzn, co znaczyło, że w każdej z czterech płynących do zamku mogło się znajdować nawet czterdziestu mężczyzn. - Niech Bóg ma nas w swojej opiece - wyszeptała. - O tak.- Thomas zerknął na nią. Trzymał łuk ze strzałą nasadzoną na cięciwę, która nie była jeszcze naciągnięta. - łan Dubh stoi w południowo-zachodniej wieżyczce. Wiem, że dziedzic kazałby ci, pani, zejść na dół, ale ja nie mam nic przeciwko temu, żebyś strzelała. Założę się, że zestrzeliłabyś ostatnią igłę z gałęzi sosny. - Nie sądzę, ale istotnie zostałam obdarzona talentem do strzelania. - Samo to, że potrafisz, pani, naciągnąć cięciwę, świadczy o twoim wyjątkowym talencie. Znam dorosłych mężczyzn, którzy mają mniejszą siłę niż ty. Nigdy dotychczas nie zastanawiała się nad siłą potrzebną do strzelania z łuku. Chciała to robić od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyła strzelającego mężczyznę. Mackinnon spełnił tę jej zachciankę, jak większość innych. Podarował jej wówczas minia turowy łuk, a w miarę jak dorastała, otrzymywała od niego coraz większe. Gdyby kiedykolwiek przyszło jej do głowy zastanawiać 267
się nad siłą potrzebną do strzelania z łuku, to po prostu uznałaby, że zdobyła ją dzięki ciągłej praktyce. - Zaczniemy strzelać dopiero wówczas, gdy wysiądą z łodzi. Mamy mało strzał - poinformował ją Thomas. - Czy są jakieś w zamku? - spytała, przypomniawszy sobie, że sama ma niewiele. - Zgromadziliśmy wszystkie, jakie udało nam się znaleźć. Ludzie dziedzica i sir Patricka wzięli ze sobą niemal wszystkie, jakie były. Nie liczyli się z atakiem na zamek w czasie swojej nieobecności, sądząc, że będą ścigali Donalda i sprawowali pieczę nad okolicą, od Kyle po dolinę Shiel. - Czyli Donald zastawił na nas kolejną pułapkę, nieprawdaż? Bez wątpienia nadal mnie potrzebuje. - Tak. Dziedzic absolutnie nie spodziewał się ataku na zamek, po pierwsze z powodu tych zabójstw, a po drugie z tej przyczyny, że z prośbą o pomoc zwrócił się do niego Murchison i ktoś z głębi lądu. Dziedzic sądził, że uchroni nas przed taką pułapką, skoro sir Patrick wraz z Mackinnonem będzie czuwał nad tym, by nie zagrażało nam nic od północy i od zachodu. Wszyscy nas zapew niali, że flota Donalda znajduje się na północy, ale najwyraźniej trzymał gdzieś te cztery galery i ich załogi gotowe do ataku od strony zatoki Alsh. Wygląda na to, że na pierwszej powiewa jego proporzec. Molly skinęła głową, wpatrując się w nadpływające łodzie. Znajdowały się teraz jakieś pięćdziesiąt metrów od wysepki. Sunęły w jednym rzędzie, z wydętymi żaglami. Wiosła miarowo uderzały o wodę. - Czy sir Patrick powiedział, że zna posłańca z doliny Shiel? spytała Thomasa. - Zna całą rodzinę. Może należy jeszcze spytać go o to. Widząc, że Molly nasadziła strzałę na cięciwę, dodał: - Pani, nie tak szybko. Niech zbliżą się do nas bardziej. I proszę, licz, pani, każdą strzałę. 268
- Pamiętam - odparła z powagą. Spojrzał na nią bystro. - Zdaje się, że w pierwszej galerze płynie sam Donald. Nik czemny czy nie, ale był, pani, twoim prawnym opiekunem. - To prawda. - Spojrzała na niego tak samo bystro. - Czyżbyś się obawiał, że mogę przejść na jego stronę? Przez chwilę lustrował ją wzrokiem. - Nie okazywałaś, pani, Kintailowi wielkiej sympatii - stwier dził z uśmieszkiem. - Znacznie mniejszą mam dla Donalda. Poza tym teraz Eilean Donan jest moim domem. - Stłumiła potrzebę obrony swoich stosunków z Finem, chęć powiedzenia Thomasowi, że myli się w ich ocenie, że układają się one o wiele lepiej, niż mogła przypuszczać. Zobaczywszy, że pierwsza galera przybija do brzegu, krzyknęła: - Uważaj! Odwrócił się i wypuścił strzałę. Rozległ się krzyk mężczyzny. - Jeden zabity - stwierdził spokojnie, kładąc na cięciwę drugą strzałę. Molly przełknęła ślinę. Do tej pory myślała tylko o obronie Eilean Donan, nie zastanawiając się nad tym, że nieuchronnie łączy się z tym konieczność zabijania. Nagła świadomość, że musi zabijać, była dla niej szokująca. Zanim otrząsnęła się i uniosła łuk, Thomas wypuścił już drugą strzałę. Pasażerowie pierwszej galery wylegli na plażę, a druga właśnie przybiła do brzegu. Strzały nadlatujące z południowo-zachodniej wieży znaczyły, że do walki włączył się łan. Molly wycelowała w prawe ramię jednego z mężczyzn w nadziei, że go rani i wyłączy z walki bez konieczności zabijania. Udało się jej, bo mężczyzna chwycił się za prawe ramię i próbował wyciągnąć wbitą w ciało strzałę; jego ręka zwisała bezwładnie. Kładąc na cięciwę drugą strzałę, spostrzegła przy północnej części zamku grupę mężczyzn, którzy kierowali się w stronę bramy ze spuszczoną kratą. Inni próbowali otworzyć tylne drzwi 269
poniżej. Szczęśliwie Molly i Thomas powodowali swymi strzałami ofiary w szeregach napastników, których coraz tyięcej leżało na porośniętym trawą zboczu, martwych lub rannych. - Tam... - Thomas wskazał dłonią. - Widzisz, pani? Pod nami jest sam Donald. Przeklęty, stoi zbyt blisko muru. Nie dosięgnę go. - Przemknął pochylony do krenelaża, ostrożnie wyjrzał przez otwór strzelniczy i odsunął się skrzywiony. - Gdybym miał kilka dużych kamieni, rozwaliłbym mu łeb, bo strzelanie pod takim kątem to daremny trud. - Nie przejmuj się nim. Strzelaj, do kogo się da - zachęciła go Molly. - Zostało mi zaledwie kilka strzał. - Odwrócił się do niej, kładąc kolejną na cięciwie. - Lepiej... Nie dokończył, bo wypuszczona z dołu strzała raniła go w głowę i upadł nieprzytomny. Rana krwawiła obficie. Molly starała się zatamować krew, przyłożywszy do rany dół halki. Niestety, Thomas nie reagował na dźwięk swojego imienia. Nie miała czasu zajmować się nim dłużej. Rzuciła się do krenelaża, by spojrzeć w dół. Stą
270
- Niech to będzie doskonały strzał- wyszeptała i starannie położyła strzałę na cięciwie. Po jej wypuszczeniu już nie będzie mogła zrobić nic więcej. Ostrożnie naciągnęła cięciwę i czekała na właściwy moment, spoglądając w dół. Dziwiła się, że nagle opanował ją taki spokój. Nikt w nią nie celował, bo mężczyźni byli zajęci zdejmowaniem masztów. Nie widziała trzeciej galery, czwarta natomiast dryfowała przy południowo-zachodnim rogu stołbu, najwyraźniej nie znajdując odpowiedniego miejsca na brzegu, by wioślarze mogli wysiąść. Odłożyli wiosła i trzymali w dłoniach łuki, jakby zamierzali zasypać zamek gradem strzał. Spojrzała na brzeg, nad którym leżała wioska Dornie, w nadziei, że nadchodzi stamtąd jakaś pomoc, ale był pusty. Odwracając głowę w stronę mężczyzn pracujących przy masztach, mimowolnie spojrzała prosto w oczy swojego byłego opiekuna. Sądziła, że nadal ma wobec niego jakieś zobowiązania. Mackinnon często powtarzał, że ona wiele Donaldowi zawdzięcza, choć sama nigdy nie poczuwała się wobec niego do jakichś szczególnych zobowiązań. Donald jej wprawdzie nie uprowadził, ale też nic dla niej nie zrobił. Była jego zakładniczką, tak jak była nią dla króla Jakuba i dla Fina, jednak Eilean Donan stał się jej prawdziwym domem. Donald uśmiechnął się do niej ironicznie i skrzywił usta. Jakby ją ignorując, odwrócił się do swoich ludzi i kazał im rozpocząć taranowanie muru. Molly wypuściła strzałę - poleciała prosto i wbiła się w udo lewej nogi Donalda. Były opiekun rzucił jej wściekłe spojrzenie i gwałtownie wyrwał strzałę z rany. Ku jej przerażeniu, a zapewne też ku przerażeniu Donalda, z uda trysnęła fontanna krwi. Jego ludzie robili wszystko, co w ich mocy, by zatamować krwotok, ale im się to nie udało. W końcu Donald upadł i stracił przytomność. - Zabili naszego wodza? - spytał mężczyzna, stojący dalej od innych. 271
- Nie, ale go poważnie ranili - odpowiedział mu ktoś, po chylając się nad Donaldem. - Chłopcy, zanieście go do łodzi. Odpływamy stąd, by móc się nim zająć! Napastnicy niosący Donalda szybko ruszyli do łodzi, a inni zaczęli z powrotem montować maszty. Ktoś zadął w róg, ktoś zagrał na dudach, wciągnięto żagle na maszty i wszystkie cztery łodzie odpłynęły. Molly odprowadzała napastników osłupiałym wzrokiem, zdu miona tym, co zrobiła. Z ciężkim sercem obserwowała, jak w pierwszej łodzi mężczyźni zajmujący się Donaldem odchodzą od niego i biorą do rąk wiosła. Jeden z nich usiadł ciężko na rufie i pochylił głowę. - Zabiłam Donalda - wymamrotała pod nosem. - Zabiłam go. Co się ze mną stanie? Zabiłam człowieka, który był moim opie kunem. Z pewnością pójdę do piekła. - Uklękła szybko obok Thomasa, którego rana na głowie wciąż krwawiła, choć słabiej niż na początku, i powiedziała niecierpliwie: - Thomas! Tylko nie umieraj! Jesteś mi potrzebny! Wszystkim nam jesteś potrzebny! Na litość boską, przestań krwawić i obudź się! Ku jej zaskoczeniu krew przestała płynąć, ale ranny nie odzyskał przytomności, choć potrząsała nim i wymawiała jego imię. Pod biegła do Iana, który też leżał bez życia, a potem popędziła na dół po schodach do Mauri i Doreen.
18
Gdy trzy kobiety zdołaiy zawlec rannego Thomasa MacMorrana i martwego Iana Dubha do baszt, czarne chmury z zachodu były już blisko zamku. - Trzeba znieść Thomasa po schodach, bo na dole jest cieplej zasugerowała zaniepokojona Doreen. - Tylko jak to zrobimy? Bo ja nie wiem. Lepiej przynieś koce. Możemy przynajmniej sprawić, że będzie mu tu ciepło, zanim inni wrócą - odezwała się Molly. - Przyniosę koce i znajdę coś do przykrycia ciała I a n a zaproponowała Mauri. - To niestosowne zostawiać go tu samego. Molly chciała jej powiedzieć, że dla niego nie ma to już żadnego znaczenia, ale ugryzła się w język. Spojrzała na Thomasa. Wiedziała, że Mauri zaofiarowała się, że przyniesie koce, by Doreen mogła przy nim czuwać. Molly pragnęła teraz tylko tego, by odzyskał przytomność. Po kilku minutach usłyszały na schodach szybkie kroki po wracającej Mauri. Molly zerknęła na drzwi, ale szybko odwróciła głowę do Doreen, której nagle zabrakło tchu w piersiach, gdyż Thomas odzyskał przytomność.
273
- Jeszcze nie umarłem - odezwał się do Doreen, uśmiechając się blado. - Mało brakowało - warknęła. - Czy nie masz dość rozsądku, by przykucnąć, gdy w twoim kierunku nadlatują strzały, ty nie odpowiedzialny smarkaczu? Thomas uśmiechnął się szerzej. - Najwyraźniej nie mam - odpowiedział potulnie.- Muszę mieć odpowiednią żonę, żeby nauczyła mnie takich rzeczy. - Och, Thomas, bądź cicho! To nie jest właściwy moment na rozmowę o żonie. Ci straszni napastnicy zabili Iana! - Nie, to niemożliwe! - Niestety, to prawda - westchnęła i spytała: - Nie jest ci zimno? Trzeba cię ogrzać. Nadciąga burza. Na niebie widać czarne chmury i zaraz zerwie się wicher. - Mówisz od rzeczy. Jesteś w szoku i jak zwykle paplasz. Czy widzicie tych łajdaków? Co się z nimi dzieje? Doreen spojrzała na swoją panią. - Mam nadzieję, że wracają do Sleat - odpowiedziała mu Molly. Wycelowałam twoją ostatnią strzałę w Donalda i trafiłam go w udo. - Zuch dziewczyna! - wykrzyknął, ale zaraz się poprawił: Wykonałaś, pani, świetną robotę. Szkoda, że nie zabiłaś tego nikczemnego łobuza. - Obawiam się, że to właśnie zrobiłam - oznajmiła Molly ze smutkiem. - Wyrwał strzałę z rany. Grot był ostro zakończony i najwyraźniej uszkodził główną tętnicę, gdyż Donald dostał straszne go krwotoku, padł na ziemię i stracił przytomność. Jego ludzie zanieśli go do łodzi i wszyscy odpłynęli. Ci, którzy się nim zajmowali, w pewnym momencie od niego odeszli, więc jestem pewna, że umarł. Bez wątpienia wiozą jego ciało do Sleat. Na wodzie nie ma nikogo. - Ale się pojawią, by dokonać aktu zemsty. - Zwrócił się do Doreen: - Pomóż mi wstać. Jeśli rzeczywiście rozpęta się burza, to wolę siedzieć w westybulu przy kominku. Gdzie jest ciało Iana?
274
- Zaciągnęłyśmy je do południowo-wschodniej baszty i za kryłyśmy. Nie musisz go nigdzie przenosić. Wątpię, byś sam je udźwignął - odpowiedziała. - Nawet nie będę próbował, Jeśli leży pod dachem, to zo stawimy je tam do czasu powrotu innych do zamku. - Wyciągnął rękę do Doreen. Mauri i Molly też chciały mu pomóc, ale tylko machnął dłonią. - Dam sobie radę. Nie trzeba mnie rozpieszczać. Potrafił samodzielnie utrzymać się na nogach. Po chwili zszedł ostrożnie po schodach, wspierając się od czasu do czasu na ramieniu którejś z kobiet. Doreen czuwała, aby złapać go w porę, gdyby miał upaść. Szczęśliwie do tego nie doszło, bo mogło być źle, jako że wszystkie trzy były za słabe, by go utrzymać. Molly odetchnęła z ulgą. Gdy w westybulu Doreen i Mauri krzątały się koło Thomasa, dokładając starań, by czuł się jak najlepiej, Molly myślała o tym, że za murami zamku zostali zarówno martwi, jak i ranni napast nicy. Zastanawiała się, czy ci drudzy mogą stanowić dla Fina jakieś zagrożenie, kiedy będzie wracał do domu. Przeszył ją dreszcz. Gdy Thomas został wygodnie ułożony, a Mauri przyniosła do westybulu kołyskę z dzieckiem, Molly odciągnęła ją na bok. - Co z tymi rannymi na dworze? Czy nie będą próbowali urządzić zasadzki na powracającego do zamku Kintaila? - spytała zaniepokojona. - Nie, pani, bo mieszkańcy Dornie ostrzegą naszych chłopców przed niebezpieczeństwem. Nie mogli nic zrobić, żeby nam pomóc w czasie ataku, bo wszyscy nadający się do walki poszli albo z dziedzicem, albo z Patrickiem, ale każdego, kto będzie wracał do zamku, uprzedzą, żeby uważał na wałęsających się złoczyń ców - pocieszyła ją Mauri. - Wyjdę na mury, żeby się upewnić, czy są jacyś ranni oświadczyła Molly. 275
Mauri skinęła z aprobatą głową, a Thomas kazał Molly uważać i trzymać pochyloną głowę. - Na wypadek, gdyby któryś z tych łajdaków miał dość siły, by wypuścić strzałę. Krzyknij, pani, kiedy dziedzic będzie wracał. Musimy podnieść kratę. Molly przyrzekła, że będzie uważać, i pobiegła na mury. Wciąż dręczyła się czyhającym na dole niebezpieczeństwem, ale nie zauważyła nic podejrzanego. Usiadła i czekała cierpliwie na jakieś oznaki życia pod murami. Nie potrafiła zapanować nad wzburzonymi myślami i uczuciami. Bała się, żeby Fin nie został, tak jak wcześniej jego ojciec, wciągnięty w zasadzkę i nie umarł gdzieś w bezgwiezdną wietrzną noc. Żałowała, że nie może wsiąść na konia i wyruszyć na poszukiwanie męża, ale na myśl, co Fin by jej zrobił, gdyby go znalazła, żywego i pałającego gniewem, aż się zatrzęsła.
Claud? Co się z tobą dzieje? - Catriona potrząsnęła nim. Co ci jest? - Catriono, lepiej nic nie mów - jęknął. - Twój głos dźwięczy mi w uszach jak grzmot. - Ale dlaczego? - Spojrzała mu w oczy i ponownie nim po trząsnęła. - Co ci się stało? - Użyłem mojej mocy - wymamrotał. - Mama ostrzegła mnie, że ilekroć teraz jej użyję, poczuję słabość, ale nie powiedziała, że będzie temu towarzyszyć taki ból. Mam zesztywniałe mięśnie. Nie wolno mi być z tobą. Musisz ode mnie odejść! Gdzie ja jestem? - W judaszu, przez który dziedzic sprawdza, co dzieje się w westybulu. Tu cię znalazłam. - Sądzę, że zdołałem się wznieść na tę wysokość, zanim ogarnęła mnie ciemność. - Ale co zrobiłeś? Czy to było coś strasznego? - Nie. Wykonywałem tylko swój obowiązek. A teraz błagam 276
cię, idź już. Mama ostrzegła mnie, że im dłużej będę z tobą przebywał, tym słabsza stanie się moja moc. - Przede wszystkim powiedz mi, co zrobiłeś. - Nie - oświadczył słabym głosem. - Gniewałabyś się na mnie, bo to nie służy twojemu dziedzicowi, tylko mojej pannie Dunsithe. - Powiedz mi! Nie pójdę stąd dopóty, dopóki mi nie powiesz. Ledwie ją słyszał, ale nie przejmował się tym. Znowu ogarnęła go ciemność.
Burza rozpętała się, zanim ktokolwiek wrócił do zamku. Molly tkwiła w wieżyczce baszty, trzymając straż. Gdy w końcu po wielu godzinach zobaczyła powracających, musiała przyznać Mauri rację, bo szli ostrożnie i nie spotkała ich żadna przykra niespodzianka. Niektórzy podążali przez kanał pieszo, gdyż był odpływ i woda sięgała im do kolan, a inni płynęli łodziami. Gdy niebo rozjaśniła błyskawica, Molly wydało się, że zobaczyła Fina. Kuląc się od chłodu, wypatrywała go uważnie, ale widziała tylko poruszające się cienie. Niektóre z nich w pośpiechu zmierzały do bramy. Z bijącym sercem zbiegła po schodach. Była potrzebna przy podnoszeniu ciężkiej kraty. Uważała, że Thomas MacMorran jest jeszcze zbyt słaby, ale że ona i Doreen z pewnością potrafią podnieść kratę. Gdy mu to zasugerowała, roześmiał się i oświad czył, że poradzi sobie bez trudu. Doreen poszła z nim, gdyż wszelkie próby perswazji spełzły na niczym. Zagroziła, że jeśli Thomas naciągnie sobie mięśnie, to go udusi. Objął ją i ruszyli razem do bramy. Kazał jej podtrzymywać się podczas obsługi mechanizmu podnoszącego i spuszczającego kratę, który znajdował się w pomieszczeniu nad bramą. Molly stała w westybulu, zwrócona twarzą do głównego wejścia. Pomimo burzy chciała wybiec na dwór i poszukać Fina, ale
277
powstrzymała ją obawa, że nie byłby z tego zadowolony. Za stanawiała się, czy nikomu nic się nie stało. Czy Fin będzie zadowolony, że obronili zamek, czy też rozgniewa się na wieść, że strzelała i niechcący zabiła Donalda Groźnego. Lęk walczył w niej z niecierpliwością, ale szczęśliwie nie musiała długo czekać. Fin wszedł do westybulu z Tamem Mathesonem, zanim Thomas i Doreen zdołali wrócić spod bramy. Spojrzał na nią, a ona podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona, odrzucając fałszywą dumę. - Czy miałeś jakieś kłopoty? - spytała z troską. - Żadnych. - Objął ją mocno. - Czyżbyś we mnie wątpiła? - Ani przez moment - odparła i przytuliła się do niego. - Ludzie, których Sleat tu zostawił, już nie wyrządzą nikomu krzywdy - mruknął, lecz nagle odsunął ją i krzyknął zdumiony: Jesteś cała mokra! - Byłam na murach. Czekałam na ciebie. Ty też jesteś cały mokry. - Przykro mi z powodu tego, co się tu dziś stało. Nie powi nienem był myśleć, że Sleat tak łatwo pozwoli mi ciebie zatrzymać. Natychmiast pozbyła się wszelkich obaw. - Nie sądzę, żeby chodziło tylko o mnie. Jestem teraz twoją żoną. Co mógł osiągnąć, porywając mnie? - spytała trzeźwo, starając się zapanować nad podnieceniem i pragnieniem zabrania Fina do sypialni. - Może uważa, że jeśli publicznie uzna nasze małżeństwo za nieważne, będzie mógł bez przeszkód wydać cię za mąż za kogo zechce? - Teraz nie ma już znaczenia, co on uważa. Czy jego atak na zamek oznacza, że w dolinie Shiel nie było żadnych napastników? Czy chodziło tylko o podstęp, który pozwolił mu wyciągnąć ciebie z Eilean Donan? - Byli napastnicy. Ludzie Donalda rzeczywiście zamordowali Dougala Maclennana i jego rodzinę. Ale sądzę, że istotnie Donal-
278
dowi chodziło tylko o wyciągnięcie mnie stąd, by nie napotkał oporu, atakując zamek. - Słysząc dochodzące z zewnątrz krzyki, dodał: - To z pewnością Patrick wrócił. Będzie wściekły, że łodzie Donalda zdołały przemknąć mu koło nosa. - Nie sądzę, by to zrobiły - powiedziała cicho Molly. - Uwa żamy, że przypłynęły z południa, ze Sleat, tak samo jak napastnicy z doliny Shiel prawdopodobnie przeszli przez Kylerheę. - Dobrze pomyślałaś, kochanie. A czy ktoś pomyślał o kolacji? Wygląda na to, że ulewa potrwa do rana, więc możemy czuć się bezpieczni jak mysz w norze. Molly ogarnęła błogość. Rozśmieszyła ją nagła troska Fina o kolację. Nieco zmieszana spojrzała na Mauri, która już przyszła do westybulu. - Panie, jeśli dasz dwóch chłopców do usługiwania przy stołach, to zaraz podam kolację - zapewniła go Mauri, odwracając się w stronę kuchni. — Na piecu czeka gorąca zupa. - Podaj ją zaraz. Jestem taki głodny, że zjadłbym dziś konia z kopytami. - Odwrócił się do Molly i spytał: - Bardzo się przestraszyłaś ataku? - Nie miałam czasu zastanawiać się nad swoimi uczuciami. Od chwili, w której zobaczyliśmy łodzie, byliśmy okropnie zajęci, a później Thomas został trafiony, a Ian... - Thomas MacMorran jest ranny? Gdzie, u licha, on się po dziewa? I gdzie... - Tu jestem, panie. -Thomas właśnie wszedł wraz z Doreen do westybulu. Trzymał się już pewnie na nogach. - Czuję się dobrze, tylko boli mnie głowa, ale to nic w porównaniu z tym, co przydarzyło się Ianowi Dubhowi. - Ianowi Dubhowi? Co się z nim stało? Gdzie on jest? - Został zabity, sir - poinformował go Thomas, zerkając na Molly. Zszokowany Fin milczał, ale też spojrzał na Molly. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu? - spytał zdumiony. 279
- Nie miałam kiedy - broniła się. - Pytałeś o różne rzeczy, ale nie o to, co się tu wydarzyło. Jeszcze o czymś powinieneś wiedzieć. - Opisała ostatnie chwile ataku i zapewniła, że nie miała zamiaru zabijać Donalda: - Celowałam w udo i rzeczywiście w nie trafiłam, ale wyrwał z nogi strzałę, nie troszcząc się o to, by nie rozerwać rany. - Pouczający przykład braku cierpliwości - skomentował. Ale nic ponadto. Nie gryź się z powodu śmierci Donalda. Nikomu z nas nie będzie go brakowało. Bez wątpienia ocaliłaś życie setek ludzi. Wyślę wiadomość do króla Jakuba. Z pewnością nie będzie go żałował. Do westybulu wszedł sir Patrick. Fin i Thomas opowiedzieli mu, co się wydarzyło, a Molly poszła do kuchni, żeby pomóc Mauri i Doreen podać posiłek. Podczas kolacji wszyscy się odprężyli po dramatycznych wy darzeniach dnia. Gdy Doreen wstała, by pomóc Mauri posprzątać, Molly kazała jej przygotować w sypialni Kintaila kąpiel i rozpalić ogień w kominku. - Chcę wziąć gorącą kąpiel. Wczoraj wieczorem umyłam tylko włosy, a po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, czuję się brudna. Mężczyźni długo jeszcze tu posiedzą, więc będę miała dużo czasu, żeby odprężyć się w wannie - zwierzyła się pokojówce. - Oczywiście - przytaknęła Doreen. - Zaraz się tym zajmę. Wychodząc z westybulu, Molly zwróciła uwagę, że Fin jest pochłonięty rozmową z Patrickiem i innymi mężczyznami. Po machał jej, ale poza tym zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Najpierw udała się do swojej sypialni i odszukała w kufrach ulubioną nocną koszulę, w której tu jeszcze nie spała. Uszyta z kremowego batystu koszula miała prosty fason, ale zdobił ją niebieski haftowany motyw celtycki i była wykończona delikatną koronką. Wydawała się odpowiednia na tę noc. Wkrótce do sypialni Fina przyszło kilku chłopców z wiadrami
280
gorącej wody i napełnili wannę. Jeden przyniósł wiadro zimnej wody. Po nich zjawiła się w sypialni Doreen. - Czy wzięłaś, pani, to francuskie mydło? - Tak. - Molly rozbierała się. - Pomóż mi odwiązać tasiemki. Niebawem weszła do wanny. Z błogim westchnieniem usiadła i oparła się plecami o krawędź. Jeszcze nigdy nie kapała się w tak wielkiej wannie, a zarazem tak komfortowej, powleczonej gładką warstewką srebra. Z tego punktu widzenia wzrost i budowa Fina miały swoje zalety. Na myśl o tym uśmiechnęła się. Faktycznie miały swoje zalety z każdego punktu widzenia. Podziwiała je z wyjątkiem tych chwil, kiedy Fin się na nią złościł, bo wówczas wzrost i budowa dawały mu miażdżącą przewagę, co nie było przyjemne. - Przynieś mi siatkę na włosy - poleciła pokojówce. Upięła warkocze na czubku głowy, ale wymknęło się kilka kosmyków. Nie chciała kłaść się do łóżka z wilgotnymi włosami. Doreen podała jej mydło, przysunęła do wanny niski taboret na trzech nogach, na którym postawiła mydelniczkę, i wyszła po siatkę. Molly namydliła się i umyła twarz ręczniczkiem- Zanurzyła się w wodzie, by opłukać ciało, położyła ciepły ręczniczek na twarzy i oparła ręce o brzegi wanny. - Doreen, załóż mi siatkę na włosy. Chyba już nigdy się stąd nie ruszę - powiedziała sennym głosem, słysząc, że otwierają się drzwi. - Och, mam nadzieję, kochanie, że jednak się ruszysz - usły szała zmysłowy głos Fina i natychmiast otworzyła oczy. - Ty nie jesteś Doreen - stwierdziła z wymówką- Ależ jesteś spostrzegawcza. Roześmiała się. - Przyjemnie jest się kąpać w twojej wannie. - Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła na niego z rezerwą. Jak zwykle obudził w niej pożądanie i trudno jej było siedzieć w takiej sztywnej pozie. 281
Obserwowała go, gdy odkładał broń i części zbroi i zdejmował kolczugę. Został tylko w rozchełstanej koszuli, w spodniach i butach. - Zazdroszczę ci. Naprawdę możesz w tej wannie rozprostować nogi? - spytał żartobliwie, wciąż uśmiechając się szeroko. - Mogę: Dosięgam stopami do drugiego końca, ale i tak jest to największa wanna, jaką widziałam., — Sądzę, że powinienem mieć większą, odpowiednią dla dwu osób. - Możesz wejść do wody, jak ja wyjdę. - Molly miała nadzieję, że pokojówka już nie przyjdzie. Doreen usługiwała jej od dzieciń stwa i przy niej nie czuła się skrępowana, siedząc nago w wannie. Również asystowanie przy kąpieli świeżo poślubionego męża było dla Molly czymś naturalnym, ale obecność ich obojga, na dodatek w sytuacji, gdy widok Fina działał na nią tak podniecająco, wydawała się jej niestosowna.
F in patrzył na nią z podziwem. Nie zastanawiała się nad tym, ale sytuacja była dla niego tak samo nowa jak dla niej. Nigdy dotychczas nie widział nagiej kobiety w kąpieli, a widok nagiej Molly był ucztą dla oczu. Początkowo sprawiała wrażenie, że jego obecność jej nie krępuje, choć skrzyżowała dłonie na piersiach. Gdy jednak zaproponowała mu, by wszedł do wody, gdy ona wyjdzie z wanny, zarumieniła się i zaczęła nerwowo myć twarz. Ze złocistomiedzianymi warkoczami, luźno związanymi na czubku głowy, wyglądała jak baśniowa królowa elfów. Jej piękne oczy wydawały się jeszcze większe - dopiero teraz dostrzegł ich zielonkawy odcień - a mokre długie rzęsy błyszczały w świetle świec. Skóra była jedwabista i zaróżowiona pod wpływem ciepła. Fin miał ochotę sam umyć swoją świeżo poślubioną żonę. - Czy możesz mi podać ręcznik? - Wskazała dłonią umywalkę, ale drugą nadal zasłaniała piersi.
282
- Gdzie jest Doreen? - spytał ją, skoro zasugerowała mu pełnienie roli pokojówki, która powinna tu być po to, by między innymi podać jej ręcznik. - Poszła do mojej sypialni po siatkę do włosów. Zapewne zorientowała się, że wróciłeś, bo w przeciwnym razie już by tu była. Podobało mu się, że niesforne kosmyki opadają na jej skronie i kark. Miał ochotę dotknąć któregoś z nich i nawinąć sobie na palec. Doreen nie wracała, a leżące w mydelniczce mydło kusiło go, by namydlić ciało Molly. - Podaj mi ręcznik - powtórzyła. - Nie sądzę, żebyś się już umyła. - Wstał i zamknął drzwi na zasuwkę. Postawił mydelniczkę na podłodze, usiadł na taborecie i wziął do ręki mydło. Myśl o namydlaniu skóry Molly działała na niego niezwykle podniecająco. Powstrzymał chęć natychmiastowego wyciągnięcia żony z wanny i zaniesienia jej do łóżka. Gzekanie na moment, w którym zaczną się kochać, mogło tylko zwiększyć przyjemność ich obojga. Fin postanowił o to zadbać. Molly spoglądała na niego czujnie. Najpierw delikatnie odsunął jej dłoń z piersi. Sycąc wzrok ich widokiem, pieszczotliwie je namydlił. Potem wpuścił mydło do wody i masował dorodny biust pianą. - To francuskie mydło. Rozpuści się w wodzie - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Kupię ci nowe. - Obserwował, jak pod wpływem pieszczot zmienia się wyraz jej twarzy. - Francuskie mydło jest drogie - szepnęła podniecona. - Oświadczę królowi Jakubowi, że jest winien mojej pięknej żonie kostkę francuskiego mydła. Poza tym za dużo mówisz. Pocałował ją, nie odrywając dłoni od jej piersi. Zamierzał tylko delikatnie dotknąć ustami jej ust, ale gdy poczuł ich smak, zawładnęło nim trudne do opanowania pożądanie. 283
Położył jedną dłoń na karku Molly, a drugą na jej brzuchu i łonie. Przycisnął usta do jej ust i wsunął w nie język. Znalazł na dnie wanny mydło i przez chwilę namydlał wewnętrz ną stronę ud Molly, powoli przesuwając dłoń w górę. Gdy jęknęła i zaczęła prężyć się spazmatycznie, przesunął dłoń na jej łono. Namydlił je i mył długo, pieszczotliwie. Molly była coraz bardziej podniecona. Po chwili doprowadził ją do stanu ekstazy. Przeżywała rozkosz cichutko pojękując. - Podam ci ręcznik - zaproponował, gdy otworzyła oczy. Kiedy ją puścił, przytrzymała się obiema rękami krawędzi wanny, jakby się bała, że wpadnie do wody. Wziął ręcznik i odwrócił się do niej. Uśmiechnął się na myśl o czekających ich dziś w nocy doznaniach. Nie obawiał się już, że będą go rozpraszały jakieś przeklęte głosy. Przerzucił ręcznik przez ramię, zdjął kociołek z grzejącą się nad ogniem wodą i dolał jej do wiadra z zimną. Molly spoglądała na niego rozpromieniona. Wciąż miała oczy zamglone po doznanej rozkoszy. - Wstań, kochanie, bo chcę spłukać z ciebie mydło. Poza tym woda w wannie pewnie całkiem już wystygła. Molly podniosła się ostrożnie. Najwyraźniej nie wstydziła się już, bo nie zasłaniała dłońmi biustu i łona i nie spuszczała oczu. Miała jędrne kształtne piersi, lekko zaokrąglone ręce, biodra i pośladki, długie i smukłe nogi. Stała z taką gracją, że Fin wpatrywał się w nią jak urzeczony nastolatek, choć pragnął jak najszybciej zanieść jądo łóżka. I pomyśleć, że Donald próbował mu ją odebrać. Molly uniosła lekko brwi, jakby zastanawiała się, skąd się wzięło jego wahanie. W wyrazie jej oczu znowu pojawiła się czujność, jakby nagle poczuła się niepewnie. - Jesteś taka piękna - zachwycał się, polewając ją wodą. - Opadam z sił, sir, i zaraz zmarznę, jeśli nie dasz mi ręcznika! - Wytrę cię. - Podał jej rękę. - Wyjdź z wanny i stań na dywanie przy kominku, żeby ci było ciepło. 284
Posłuchała go. - Wytrzeć cię najpierw z przodu czy z tyłu? - Jak wolisz - odparła, drżąc lekko, i spuściła powieki. Uśmiechnął się. - Uwodzisz mnie czy onieśmielasz? Nagle zawstydzona, spoglądała w podłogę. - Pomyślałam sobie, że możesz chcieć... - Przełknęła ślinę i dodała pośpiesznie: - Po raz pierwszy przeżyłam dzięki tobie taką rozkosz, ale tak naprawdę jeszcze się nie kochaliśmy. Pomyś lałam sobie... - Przerwała i spojrzała na niego tak, jakby spodzie wała się wyczytać w jego oczach odpowiedź. - Oczywiście, kochanie - odparł głębokim głosem. Delikatnie owinął ją ręcznikiem i odwrócił do siebie. Wycierał ją energicznie, żeby jak najszybciej zrobiło jej się ciepło. Po chwili milczenia dodał cicho: - Pragnę cię. Jesteś inna niż znane mi dotychczas kobiety. Budzisz we mnie takie pożądanie, że chciałbym zostać z tobą w sypialni na zawsze. Wziął ją w ramiona, wciąż owiniętą ręcznikiem, i zaniósł do łóżka. - Nadal jestem mokra i łóżko nie zostało rozgrzane - opierała się. - Za chwilę będziesz sucha, a łóżko rozgrzejemy sobie sami oznajmił zmysłowym głosem. Zachichotała. - Jesteś zbyt szybki, sir. Go z twoją kąpielą? - Wczoraj wieczorem pływałem, a przedwczoraj brałem kąpiel. Mam o wiele częstszy kontakt z wodą niż większość mężczyzn, którzy zwykle kąpią się raz w miesiącu. - Tak czy inaczej, musisz się rozebrać. - Zaczęła się wycierać, a Fin błyskawicznie zdjął koszulę, spodnie i buty. Nagi podszedł do kominka i dorzucił drewna do ognia. Wszystkie świece zostawił zapalone. Chciał widzieć wyraz jej oczu, gdy wreszcie uczyni ją swoją żoną. 285
Molly wśliznęła się pod kołdrę, ale Fin natychmiast ją odkrył i długo napawał się jej urodą.
Gdy w końcu położył się obok niej, znowu uświadomiła sobie, jak jest przy nim drobna. Z zadowoleniem stwierdziła, że tym razem on nie słyszy żadnych głosów. Miał ciepłe ręce i szybko ją rozgrzał, pieszcząc jej ciało. Podniecała ją sama jego obecność, od chwili gdy wszedł do sypialni i odezwał się od progu. Tylko on potrafił wzbudzić w niej takie pożądanie, o czym przekonała się niedawno, siedząc w wannie. Leżał na boku i obejmował ją ramieniem, a drugą ręką drażnił brodawkę jej piersi. Lekko pachniał lasem i skórą wyściełającą jego hełm. Molly straciła oddech, gdy przesunął rękę na jej brzuch i zaczął ssać brodawkę. To działało na nią tak samo podniecająco jak pieszczoty w wannie, gdy drażnił jej łono palcami, nie od rywając ust od piersi. Znowu straciła oddech. - Mów mi, co mam robić - mruknęła. - Pozwól mi rozkoszować się tobą - szepnął, spoglądając na nią z zachwytem. Pociągnęła go za włosy. - Najpierw mnie pocałuj. Zaśmiał się cicho, przesunął się nieco wyżej i nakrył jej usta wargami. Zaczął ją całować czule i delikatnie, ale po chwili stał się bardziej niecierpliwy i zaborczy. Falowała pod nim, spragniona najintymniejszego kontaktu. Gdy przesunął dłoń między jej uda i pieścił delikatnie łono, zaczęła się bezwiednie poruszać, jakby go ponaglała do śmielszych pieszczot, ale on przez cały czas robił to tak samo delikatnie jak wcześniej. Po długiej chwili była tak roznamiętniona, że gdyby oderwał usta od jej ust, pewnie by krzyczała. Pojękiwała i poruszała się, aż w końcu poczuła na sobie jego ciężar. Gdy zaczął w nią wchodzić, znieruchomiała i przestała 286
oddychać. Robił to wolno i delikatnie, lecz mimo to czuła nieznany dotychczas ból. - Kochanie, będzie cię bolało tylko za pierwszym razempowiedział cicho, unosząc się i czule gładząc jej piersi i brzuch. Twoje ciało szybko dostosuje się do mojego. Przekonasz się. - Dobrze. Jak długo to potrwa? Roześmiał się. - Niedługo, ale pewnie dłużej niż pięć minut. Nie chciała, żeby przestał, ale gdy poruszył się w niej ponownie, ból się powtórzył. Nerwowo złapała oddech i Fin znieruchomiał. - Czy bardzo cię boli? - Nie - odparła zaskoczona, że spytał ją o to. Z tego co słyszała na temat mężów, wynikało, że niezbyt liczą się z reakcjami swoich połowic. - Po prostu mieszają się ze sobą różne odczucia, i przy jemne, i nieprzyjemne. Wiele jest tych pierwszych, ale są i te drugie. - Gdy nie odpowiedział, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Chciała nie czuć już bólu. Dotknął ustami jej ust i po chwili zapomniała o lęku. Pocałowała go namiętnie, drażniąc językiem jego język. Gdy znowu się w niej poruszył, najpierw ostrożnie, a potem bardziej niecierpliwie, ból powrócił. Już miała poprosić, żeby na chwilę zwolnił, ale zanim zdążyła to zrobić, wszedł w nią gwał townym ruchem i zaczął się szybko poruszać. Przestała być dziewicą. Spoczywał na niej ciężko. Słyszała bicie jego serca. Ból stop niowo ustępował. Po chwili położył się obok niej na boku. Objął ją ramieniem i przykrył kołdrą. - Nie chcę, żebyś zmarzła - powiedział czule. Leżeli tak przez kilka minut, aż w końcu Molly poczuła od prężenie. - Czy rzeczywiście następnym razem będzie łatwiej? - upew niła się. 287
- Z pewnością. Nadal czujesz ból? - Bardzo słaby. - Przyniosę ręczniczek. Pewnie krwawisz, ale zaraz przesta niesz. Podszedł do wanny i zdjął ręcznik z krawędzi. - Ja to zrobię— szepnęła zawstydzona. - Pozwól mi. - Wytarł ją, położył się z powrotem obok niej i objął ją ramieniem. - Już nie jesteś panną - stwierdził po długiej chwili milczenia. - Wiem. - Zastanawiała się, czy nadal powinno się ją nazywać panną Dunsithe. Fin odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. Zaczął leniwie głaskać jej piersi. Ku swemu zaskoczeniu poczuła znajome mrowienie i zapragnęła dalszych pieszczot. Przytuliła się do niego mocniej i uśmiechnęła. Chciała, żeby ją pocałował. Gdy to zrobił, zdała sobie sprawę, że teraz ma nad nim jakąś władzę. Pocałował koniuszek jej nosa, podbródek i usta. Równocześnie głaskał jej piersi i brzuch. Gdy dotknął blizny na lewej piersi i wodził po niej delikatnie opuszką palca, pomyślała, że rozpoczął nową grę miłosną. Nie zamierzała go powstrzymywać, pomimo iż wciąż czuła nieznaczny ból. - Czy na pewno nigdy nikt ci nie mówił, jak znaleźć skarb Dunsithe? - spytał jakby od niechcenia. Nastrój błogiego rozleniwienia i dobry humor nagle ją opuściły. - Wiem tylko tyle, że przypuszczalnie istnieje. Dlaczego teraz o to pytasz? - zdziwiła się. - Po prostu przyszło mi do głowy, że byłoby logiczne, gdyby w dzieciństwie ktoś dał ci wskazówkę, gdzie został ukryty lub od kogo domagać się zwrotu. - Czy to z powodu tego skarbu byłeś dziś taki czuły i namiętny? Miałeś nadzieję, że powiem ci wszystko, co wiem na temat mojego majątku, dzięki czemu go zdobędziesz i zabezpieczysz
288
swój zamek przed dalszymi atakami, nieprawdaż? - spytała najspokojniej, jak potrafiła, nie dopuszczając do siebie uczucia zawodu. - Spytałem o to, bo po prostu o tym pomyślałem, gdy dotknąłem twojej blizny, a poza tym mam do tego prawo. Jestem twoim mężem. Wszystko, co twoje, należy również do.mnie. To nie ma nic wspólnego z tym, co się dziś między nami wydarzyło. - Wiem na temat tego skarbu tyle samo co ty - odpowiedziała dobitnie. - Jestem zmęczona. Czy możemy już spać? - Oczywiście. Przygotuj się na to, że jutro stąd wyjeżdżasz. - Wyjeżdżam?- spytała zszokowana, jakby potwierdziły się jej najgorsze obawy. Zatem Eilean Donan nie był jej domem tak samo jak zamki, w których mieszkała dotychczas. - Chcesz odesłać mnie stąd tylko dlatego, że nie mogę ci powiedzieć, jak odnaleźć skarb Dunsithe? - Nie - zaczął łagodniejszym tonem, obejmując ją i przysuwając do siebie bliżej. - Odsyłam cię stąd, bo jestem przekonany, podobnie jak Patrick, Malcolm i Thomas, że ludzie Donalda nie spoczną dopóty, dopóki nie pomszczą jego śmierci. Chcę, żebyś była tam, gdzie jest bezpiecznie. - Zatem gdzie? - Wyślę cię do króla Jakuba. Nie odmówi c;i ochrony. Nie znam miejsca, gdzie mogłabyś się czuć bezpieczniej niż w Stirling, pod opieką monarchy. - Ale ja nie chcę jechać do Stirling. Tu będzie ze mnie większy pożytek. - Nie pytałem cię o to, czego chcesz, a czego nie chcesz. Nie przeczę, że spisałaś się dziś dzielnie. Thomas powiedział mi, że zadziwiłaś go umiejętnością strzelania. - Przecież Eilean Donan jest teraz moim domem. Należę do tego miejsca! - Pojedziesz do króla - odpowiedział stanowczo. - Nie chcę, żeby moja żona walczyła na murach zamkowych razem z pod289
ległymi mi mężczyznami. Nie chcę, żeby narażała swoje życie, a być może także życie mojego potomka. - W takim razie pojadę - odparła sztywno. - Dobranoc, sir. Przewróciła się na drugi bok i spróbowała się odsunąć, ale Fin trzymał ją mocno i ogrzewał swoim ciałem. Nic już nie powiedział, więc po chwili uznała, że zasnął. Gdy leżała obok niego, nie mogąc zasnąć, przyszło jej do głowy, że niepotrzebnie traciła czas na szukanie koronkowej koszuli nocnej.
Fin też nie mógł zasnąć. Chciał jej powiedzieć, że wcale nie chce, by wyjechała z Eilean Donan, ale wolał tego nie robić. Gdyby dał jej nawet najmniejszą zachętę, zrobiłaby wszystko, żeby tu zostać, a nie mógł na to pozwolić. Musiał zadbać o jej bezpieczeństwo i o przyszłość majątku. Gdyby zginął w walce i gdyby Molly nosiła w łonie jego potomka, to przyszłość rodu zależałaby tylko od jej bezpieczeństwa. Tej nocy długo nie mógł zasnąć.
19
Claud bezskutecznie próbował odzyskać poczucie rzeczywis tości, na wpół świadomy, że coś się dzieje. W uszach narastał mu piskliwy krzyk, nie dając chwili wytchnienia. Przyszło mu do głowy, że to głos legionu złych duchów. Z powodu strachu natychmiast oprzytomniał. Nigdzie nie spostrzegł legionu złych duchów, ale widok, jaki zobaczył, też wzbudził w nim grozę. Jego matka stała oko w oko z Catrioną, lecz to nie ona krzyczała. To sztywna z gniewu młoda wróżka z pogórza była taka rozwrzeszczana. - Trzymaj się ode mnie z daleka, ty przeklęta stara miotło! warknęła, biorąc się pod boki. - Swojemu synowi możesz mówić, co ci się żywnie podoba, ale nade mną nie masz władzy! Claud próbował przemówić i ostrzec Catrionę przed skutkami jej zachowania, ale ledwie zdążył otworzyć usta, matka uniosła ręce i młoda wróżka cofnęła się do tyłu, a potem poleciała do góry, krzycząc piskliwie. Spadając, Catriona zaczepiła tiulową zieloną suknią o drzewce jednego ze sztandarów powiewających w westybulu i zawisła, histerycznie wymachując rękami i nogami. - Ty starucho, jesteś niespełna rozumu! Jak śmiesz mi to robić?! - wrzasnęła. 291
Claud wstrzymał oddech. Maggie skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała niechętnie na zawieszoną pod sklepieniem Catrionę. - Jak śmiem? Nie chodzi o to, co ja śmiem, ty bezwstydny i niegodziwy kurzy móżdżku! Czy Claud ci nie mówił, że może zostać wykluczony z naszej społeczności przez Krąg za to, co robi za twoją namową? Z pewnością ci powiedział, ale zlek ceważyłaś to i nadal go wykorzystywałaś do swoich egoistycz nych celów, żebyś nie musiała robić wszystkiego sama dla swojego pana. - Nieprawda, a nawet gdyby tak było, to nie twoja sprawa! Ściągnij mnie na dół! - Nie zamierzam dłużej cię słuchać, ty skdńczona dziwko! Zamknij się wreszcie! - Jak, śmiesz... Maggie pstryknęła palcami i Catriona straciła głos, choć nadal poruszała ustami. - Teraz, skoro już nie będziesz mi przeszkadzać, posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. Bodaj dwukrotnie pytałaś, ty mała niegodziwa bałamutko, jak ja śmiem to czy owo- Czyżby Claud nie powiedział ci o tym, że jestem członkinią Kręgu? Catriona przestała wymachiwać rękami i nogami. W jej oczach pojawiło się zdumienie, a potem strach. - Ach, nareszcie zaczynasz dostrzegać, że znalazłaś się w nie bezpieczeństwie, nieprawdaż? Jestem pewna, że za chwilę będziesz przepraszać. Ale zanim to uczynisz, wyznaj mi prawdę: czy Claud nie powiedział ci, że im dłużej będzie przebywał w twoim towa rzystwie, tym sroższą poniesie karę? Catriona skinęła głową. - Postępujesz mądrze, nie próbując mnie okłamywać - powie działa łagodnym głosem Maggie. - We właściwym czasie zdołasz uwolnić się od tego wiszenia na drzewcu sztandaru, ale stwierdzisz, że twoja moc się zmniejszyła. Skoro nakłaniałaś innych do wy292
konywania za ciebie twoich obowiązków, robiłaś z niej niewielki użytek. Ale ostrzegam cię: uważaj, bo stracisz ją całkowicie. Catriona otworzyła usta. Nie patrzyła na Glauda, jakby go tu nie było, tylko na Maggie. - Wy z pogórza łatwo zapominacie, że Krąg może was pociąg nąć do odpowiedzialności za to, co zrobiliście. Lepiej się zastanów, jak mogłabyś odpokutować za swoją niegodziwość, zanim zde cydujemy się to uczynić. W swoim czasie zechcemy sprawdzić, czy wyciągnęłaś z tej lekcji właściwe wnioski. Dopóki to nie nastąpi, nikt nie będzie musiał słuchać twojego głosu. Claud, idziemy. Sądził, że matka, tak samo jak Catriona, jest nieświadoma jego obecności. Najwyraźniej jednak wiedziała, nawet na niego nie patrząc, że znajduje się tu, przytomny i czujny. Chciał jej powie dzieć, że sprawia mu trudność wykonanie najmniejszego ruchu, ale miał na tyle rozsądku, by najpierw sprawdzić, czy nadal tak jest. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że ból mięśni i słabość znikły. - Nie poszedłem do niej. To ona mnie odnalazła - odezwał się, gdy odeszli daleko od Catriony. Czekał na reakcję matki, - To nie ma znaczenia. Nie zdejmę z ciebie zbyt szybko zaklęcia, bo nadal na nie zasługujesz, ale sytuacja się zmieniła. Musisz udać się w podróż z panną Dunsithe. - W podróż? Dokąd? - Mary Gordon wybiera się do Stirling, by schronić się przed zemstą ludzi Donalda na dworze króla Jakuba. Nie udam się tam z nią, bo muszę, w miejsce tej niemądrej dziwki, opiekować się Kintailem. Mam nadzieję, chłopcze, że wyciągnąłeś z tej lekcji właściwe wnioski. - Z pewnością - potwierdził skwapliwie. - Ale faktycznie to ty powinnaś być z panną Dunsithe. Czyż nie? Co będzie, jeśli popełnię kolejny błąd i stanie się coś niepożądanego? - Pod opieką króla będzie bezpieczna. Skoro pozbawiłam Catrionę jej mocy, to jestem teraz odpowiedzialna w tym samym
293
stopniu za jej dziedzica, co za naszą pannę Dunsithe. Kintail zostanie napadnięty w swoim zamku, bo Macdonaldowie zechcą pomścić śmierć swojego wodza. - To on nie żyje? - zdziwił się Claud. - Ty pusta głowo! Byłeś przy tym, jak panna Dunsithe go zastrzeliła. Widziałeś to. - To ten człowiek był ich wodzem? - Nie wiedziałeś? - Nie - odpowiedział w zadumie. - Robiłem, co mogłem, by kierować jej strzałami, pomimo bólu, jaki muszę znosić z powodu twojego zaklęcia, gdy użyję swojej mocy. Mógł opowiedzieć jej o tym wydarzeniu znacznie więcej, ale nie był pewny, czy dobrze to przyjmie. Postanowił najpierw udowodnić jej, że potrafi ochronić pannę Dunsithe. Chciał prze konać wszystkich członków Kręgu, że jest sprytniejszy, niż sądzą.
Obudź się, Molly. Burza ucichła i musisz jechać. Otworzyła oczy i zobaczyła Fina - pochylał się nad nią, już ubrany. Wciąż było ciemno, więc zapalił świecę w kinkiecie na ścianie i to pomarańczowozłote światło nadawało mu nieco niesamowity wygląd. - Która godzina? - spytała na wpół przytomna. - Nie ma jeszcze czwartej. Chcę wywieźć cię stąd jak najszyb ciej, zanim ludzie Sleata zdążą się zebrać. Nie wiadomo, kto zostanie wodzem Donaldów. Najpierw zapanuje straszny rozgar diasz, bo jedynym oczywistym następcą Sleata jest jego syn, ale z powodu zbyt młodego wieku nie może dowodzić walką. Nawet gdyby chciał, nie będą go słuchać. Molly starała się otrząsnąć ze snu i pozbierać myśli. Po raz kolejny ktoś kazał jej opuścić jakieś miejsce i nie pytał jej o zdanie. - Nie chcę nigdzie wyjeżdżać. - Usiadła. Postanowiła ponowić próbę odwiedzenia go od tego pomysłu i oświadczyła: - Jestem twoją żoną, sir. Tu jest mój dom i moje miejsce. 294
- Twoje miejsce jako mojej żony jest tam, gdzie uznam, że powinno być - oznajmił twardo, ale dodał łagodniejszym tonem: Kochanie, nie kłóćmy się o to. Pragnę tylko twojego bezpieczeń stwa. Wyślę cię drogą morską do Dunbarton, a stamtąd konno dotrzesz do króla Jakuba, do Stirling. - Więc nawet nie zawieziesz mnie tam osobiście - stwierdziła z goryczą. Miała świadomość, że w obecnej sytuacji taka pretensja brzmi trochę dziecinnie, ale nie przejmowała się tym. Była zmę czona traktowaniem jej jak pionka w toczonej przez mężczyzn ciągłej walce o władzę. - Kochanie, wysyłam cię na dwór króla Jakuba, bo moim obowiązkiem jako twojego opiekuna i męża jest zapewnić ci bezpieczeństwo - perswadował jej łagodnie Fin. - Wysyłam cię, a nie eskortuję sam z dwóch powodów. Po pierwsze, muszę tu być z moimi ludźmi. W sytuacji gdy straciliśmy lana Dubha, postanowiłem wprowadzić pewne zmiany. Chcę, żeby nowym konstablem Eilean Donan został Patrick, więc będzie mi tu potrzebny. Dlatego w drodze do Stirling tobie i Doreen będą towarzyszyli Tam Matheson i Thomas MacMorran. - Tylko oni dwaj? - Nie. Oprócz nich wysyłam z wami szesnastu wioślarzy, silnych i uzbrojonych. Ale to Tam i Thomas będą się troszczyć o wasze bezpieczeństwo. W Dunbarton wynajmą jeźdźców do ochrony na czas podróży do Stirling. I zostaną z tobą na dworze królewskim, by troszczyć się o twoje potrzeby do czasu, aż będę mógł z powrotem zabrać cię do domu. - Powiedziałeś o dwóch powodach, które nie pozwalają ci ze mną jechać - przypomniała mu. - Drugi jest taki, że moja obecność zapewne uczyniłaby podróż bardziej niebezpieczną. Gdyby ludzie Sleata zatrzymali naszą łódź, łatwo by się zorientowali, kim jestem. Ponadto nie odważę się już zostawić Eilean Donan bez obrony, bo skoro raz spróbowali 295
go zdobyć, to zapewne spróbują ponownie, choćby tylko z chęci udowodnienia sobie, że potrafią tego dokonać. - Zapewne nie powinnam być zaskoczona, że troszczysz się bardziej o zamek niż o żonę - skomentowała. Podniósł Molly z łóżka tak jak w Dunakin. po polowaniu. Miała twarz na wysokości jego twarzy i nie sięgała stopami do podłogi. - Nie mów od rzeczy - warknął. Przeszył ją dreszcz, ale powiedziała sobie, że to z zimna, bo jest naga, a nie ze strachu przed mężem. - Fin, postaw mnie na podłodze - zażądała, siląc się na spokój. Po chwili zrobił tak, jak chciała, ale ścisnął ją za ramiona, więc nie mogła się odwrócić. Skuliła się. Było jej zimno. - Molly, jesteś moją żoną. Nie mogę wysłać stąd zamku i dzierżawców, ale mogę ciebie. Uważam, że jeśli przed świtem Thomas i Tam miną Kylerheę i wschodnie wybrzeże Sleat, to będziesz bezpieczna, bo chłopcy Sleata nie zdążą jeszcze wstać. Zaniepokojona, zapomniała o zimnie. - Nie da się ominąć wybrzeża Sleat? - Żeby to zrobić, należałoby od północy okrążyć wyspę Skye i przepłynąć obok Dunvegan. To nie tylko dwukrotnie wydłużyłoby drogę, jaką masz do przebycia, ale także naraziłoby cię na kontakt z MacLeodem, na którego przyjaźń nie możemy przecież liczyć. Wszystko zależy od wyboru następcy Sleata. Prawdopodobnie jego śmierć położyła kres roszczeniu jego klanu do lordostwa wysp, ale Macdonaldowie będą chcieli się zemścić. Chcę, żeby cię tu nie było, gdy znowu poczują grant pod nogami i wybiorą nowego wodza. Przed świtem nie miniesz cypla SJeatu, ale ostatnio codziennie rano jest mgła, co zapewni ci bezpieczeństwo. Będę za tobą tęsknił. Ku swemu zaskoczeniu, Molly poczuła w oczach łzy. - Będziesz tu bezpieczny? - spytała słabym głosem. - Z pewnością, kochanie. Spytaj Patricka. Pamiętaj, że mam 296
za tarczę klan MacRae, a poza tym klanowi Mackenzie sprzyja szczęście. - Nie miał go w ostatniej walce twój ojciec. - Po jej policzkach popłynęły łzy. Nie otarła ich, tylko patrzyła na Fina. Wytarł jej łzy palcami, musnął ustami policzki i uniósł pod bródek, chcąc ją pocałować. - Molly, ja nie jestem moim ojcem. Pamiętasz, jak mnie nazywają? - Pamiętam -powiedziała przez łzy. - Szalony Fin Mackenzie. - Nadal o tym pamiętaj. - Otarł rękawem koszuli wciąż płynące po jej policzkach łzy. - Mauri powiedziałaby ci, że Kintailowi nie należy sprawiać kłopotów, bo jest bezwzględny i nikt mu nie da rady. Zaśmiała się przez łzy, że tak dobrze naśladuje głos Mauri. - To już lepiej.-Gdy drzwi się otworzyły, dodał:- Oto Doreen. Gdy tylko się obudziłem, kazałem jej spakować ubrania, które możesz zabrać, ale dam ci list do króla Jakuba, by zatroszczył się o twoje nowe stroje. Doreen wyglądała na zaskoczoną widokiem nagiej Molly sto jącej przed kompletnie ubranym Kintailem, ale z uśmiechem zarzuciła jej na ramiona szlafrok. - Zobaczymy naszego króla, pani - powiedziała radośnie. - Zapewne - przyznała bez entuzjazmu Molly. Fin spojrzał na nią zagadkowo. - Zostawiam cię, żebyś się ubrała. Zrób to sz,ybko. Łódź już czeka. Molly nie chciała wyjeżdżać, ale nie dał jej żadnego wyboru. Łzy go poruszyły, lecz i tak nie pozwolił jej zostać. Nie chciała zgłaszać pretensji, bo nic by przez to nie osiągnęła, ani też gasić entuzjazmu Doreen. Musiała udawać, że wszystko jest w porządku, i robić to, co było nieuchronne. Poza tym wizyta na królewskim dworze zaczynała ją coraz bardziej intrygować. Może spotka tam kogoś, kto znał jej rodziców? Warto było wybrać się w tę podróż, by móc dowiedzieć się o nich czegoś więcej. 297
Do widzenia - pożegnał ją Fin, prowadząc na dziób łodzi. Gdy zajęła miejsce obok Doreen, pochylił się do jej ucha i szepnął, nie chcąc, by ktoś usłyszał: - Stosuj się do poleceń Thomasa i Tama, tak jak stosujesz się do moich. Spojrzała na niego przez łzy. Tłumiła płacz od chwili, w której wyszli z zamku i udali się do łodzi. Żałowała, że nie widzi swego męża lepiej, ale mężczyzna trzymający płonącą pochodnię - Fin pozwolił zapalić tylko jedną - stał na brzegu. Zaskoczył ją nakaz słuchania poleceń Thomasa i Tama, gdyż byli to zwykli żołnierze. - Są twoimi służącymi, ale powiedziałem im, że w sytuacji krytycznej nie będziesz kwestionowała ich poleceń. Czy to jasne? dodał, jakby czytał w jej myślach. - Tak. - Otarła łzy rogiem płaszcza, ciesząc się, że nie widzi ich nikt oprócz Fina. - Nie jestem niemądrą dzierlatką, sir. Nie każ mi zbyt długo przebywać w Stirling. - Przyjadę po ciebie, kochanie, tak szybko, jak będę mógł. Gdy stanie się jasne, jakie plany mają ludzie Sleata, będę potrzebował tylko trochę czasu na uporządkowanie różnych spraw w Eilean Donan i na przyzwyczajenie wszystkich, że nowym konstablem jest tu Patrick. Skinęła głową. Uniósł jej podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy. - Molly, ufasz mi, że postaram się, by wszystko było dobrze? - Tak. - Zmrużyła oczy. - A czy ty mi ufasz? - Masz moje nazwisko i reputację, i być może nosisz w łonie mojego potomka. - Uśmiechnął się i pocałował ją lekko w usta. Muszę ci ufać. Wysiadł z łodzi i dołączył do pozostałych mężczyzn. Górował nad nimi wzrostem i był od nich lepiej zbudowany, a poza tym przewyższał ich rozmaitymi zaletami charakteru. Patrzył na nią. Gdy mu pomachała na pożegnanie, zrobił to samo. Nie mogła dostrzec w mroku, czy się uśmiechnął. Jej serce wyrywało się do niego, ale już nie płakała. 298
W miarę jak łódź wypływała na otwarte wody, robiło się coraz chłodniej. Molly usiadła bliżej Doreen i patrzyła na zamek, aż w końcu zniknął w mroku. Wioślarze milczeli. Gałgany w dulkach tłumiły dźwięk wioseł. Stojący za sterem Tam wydawał cichym głosem komendy. Gdy wpłynęli do wąskiej cieśniny pomiędzy Skye a południową częścią Kintail, wykonywał tylko ledwie dostrzegalne ruchy dłoni, jeśli chciał, aby wioślarze wiosłowali mocniej po jednej lub po drugiej stronie. W miarę jak pokonywali wody cieśniny, niebo na wschodzie jaśniało coraz bardziej. Thomas postawił żagiel, bo wiał sprzyjający północno-zachodni wiatr, zdolny wspomóc wysiłki wioślarzy. Opuścił go ponownie, gdy minęli wejście do zatoki Hourn i wpły nęli do cieśniny Sleat. Przed nimi, po stronie zachodniej, było wybrzeże Sleat. Łódź płynęła jak najbliżej wschodniego brzegu. Wszyscy milczeli. Robiło się coraz widniej, bo późną wiosną słońce codziennie wschodziło wcześniej. Bez pomocy żagla po konanie odległości piętnastu kilometrów, by stracić z pola widzenia Sleat i poczuć się bezpieczniej, wymagało dłuższego czasu. Molly wiedziała, że ludzie Donalda patrolują brzeg w cieśninie Sleat, pomimo iż Dunsgaith, jego zamek, znajdował się po drugiej stronie półwyspu. Łódź Kintaila nie miała propera, gdyż mógł on zwrócić czyjąś uwagę. Ale być może z powodu niepokoju, jaki Donald posiał, różne łodzie często go nie miały, nie dopuszczając dzięki temu do rozpoznania, kto płynie. Północno-zachodni wiatr wzmógł się i nie było obaw, że ludzie Sleata usłyszą dźwięk wioseł. Wioślarze wyjęli z dulek gałgany, by wiosłowało im się łatwiej, ale Tam i Thomas doszli do wniosku, że na razie żagiel powinien być opuszczony. Gdy zbliżali się do zatoki Nevis i cypla Mallaig, słońce unosiło się już nad horyzontem. Cieśnina Sleat znajdowała się już prawie osiem kilometrów za nimi. W końcu Thomas zdecydował się postawić żagiel. Doreen westchnęła. 299
- O Boże, wstrzymuję oddech od zatoki Duich w obawie, że ktoś nas usłyszy lub zobaczy. - Wstrzymaj go jeszcze i spójrz na zachód - zachęciła ją Molly. Wydawało się, że toczą się stamtąd po wodzie w ich stronę dwa białe obłoki. Zgodnie z obawami Molly były to obłoki wodne, za którymi niebawem dało się rozpoznać żagle. Thomas pośpiesznie postawił żagiel. — Nie szczędźcie wysiłku! To nie są nasi przyjaciele! -krzyknął do wioślarzy. Pomimo ich starań dwie płynące za nimi galery nieubłaganie się zbliżały. Zanim pokonały połowę odległości, Molly widziała ich kadłuby tylko od czasu do czasu, wyłaniające się z piany powstającej pod wpływem uderzeń szeregu długich wioseł. Z po mocą żagli wioślarze pruli wodę z niewiarygodną szybkością. - Thomas? Wkrótce nas dogonią! - krzyknęła. - Chłopaki, nie damy rady ich zgubić. To są łodzie Sleata. Musimy im ustąpić z drogi i mieć nadzieję, że oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Jeśli nas o to spytają, to powiemy, że jesteśmy poddanymi Mackinnona - przygotowywał załogę do konfrontacji z nieprzyjaciółmi. - Tam? Jeśli każdy z nas poradzi sobie z dwoma łajdakami, to może uda się nam ujść cało! - krzyknął jeden z wioślarzy. - Na każdego z nas przypada więcej niż dwóch! - odpowie dział mu Tam. - Zróbmy to, co proponujecie. Skierujcie się bliżej brzegu, na wypadek gdyby chcieli nas staranować, bo inaczej sobie popływamy. Może komuś uda się jakoś wydostać na brzeg. Thomas pochylił się w stronę Tama, który pokręcił głową, jakby mieli w jakiejś sprawie odmienne zdanie, poklepał go po ramieniu i ruszył na dziób. Po chwili zdjął opończę w szkocką kratę i podał ją Molly. - Pani, krata jest w barwach Mackinnona. Jeśli ją włożysz, to może nasza opowieść wyda się bardziej wiarygodna.
300
- Co robi Tam? - spytała, widząc, że zrzucił z siebie opończę i zdejmuje buty, które podarował mu sir Patrick. - Kazałem mu na zakręcie wydostać się na brzeg. Nie pływa tak dobrze jak ja, ale biega jak najlepszy pieszy kurier. Bez względu na to, co się stanie, potrzebujemy kogoś, kto powiadomi o wszystkim dziedzica, gdyby zaszła taka konieczność. - Będzie biegł boso? - zdziwiła się. - Pani, nigdy wcześniej nie miałem takich butów. Moje stopy są twarde jak podeszwy - odpowiedział Tam. Uśmiechnęła się do niego. - Ci w łodziach zamierzają nas zaatakować, nieprawdaż? spytała Thomasa. - Trudno powiedzieć. - Gestem dłoni kazał wioślarzom zrobić miejsce przy burcie dla Tama. Tam został tylko w kilcie, ale trzymał w ręku miecz. - Nie wiem, czy Odważę się wskoczyć do wody z bronią. Nie pływam zbyt dobrze - powiedział do Thomasa. - Więc ją zostaw. Dotrzesz łatwo do brzegu, bo będziesz płynął z prądem. Nasza łódź osłoni cię przed łodziami Sleata. Wskakuj do wody - polecił mu Thomas. Tam bez słowa opuścił łódź i popłynął do brzegu. Obserwowali go z łodzi znajdującej się zaledwie jakieś dwadzieścia pięć metrów od lądu. Molly w napięciu spoglądała na pływaka i na zbliżające się do nich galery. - Chłopaki, zróbcie gwałtowny skręt w lewo! - krzyknął Tho mas do wioślarzy. - Musimy odwrócić ich uwagę i mieć nadzieję, że nie zauważą Tama. - Thomas, ustąpmy im z drogi, gdy się do nas zbliżą - zasu gerowała Molly, starając się zachować spokój i nie odrywając oczu od płynącego. - Przeciwstawianie się im nie przyniesie nam żadnego pożytku. Sądzę, że chcą przede wszystkim dowiedzieć się, kim jesteśmy. - Pani, możliwe, że masz rację, ale patrz teraz przed siebie.
301
Wy, wioślarze, skupcie się na wiosłowaniu i na moich komen dach. Niech nikt nie patrzy na Tama - nakazał wszystkim Thomas. Galery podpłynęły do nich tak szybko, że nietrudno było zrozumieć, dlaczego takie łodzie są nazywane morskimi chartami angielskimi. Odznaczały się pewną gracją, a nawet pięknem, ale w tym momencie Molly uważała, że są wyjątkowo wstrętne. Na każdej powiewał proporzec Sleata. Thomas stanął prosto, z mieczem u boku, i rozkazał wioślarzom zatrzymać łódź. - Jestem Thomas MacMorran z Dunakin! - krzyknął, starając się nie stracić równowagi, gdy jego ludzie gwałtownie zwalniali. Mamy intencje pokojowe! Czego od nas chcecie? Galery zgrabnie podpłynęły z przodu łodzi Kintaila i opuściły żagle. Dowodzący pierwszą z galer mężczyzna w hełmie skierował ją na dziób zatrzymanej łodzi. Thomas krzyknął do swoich łudzi, by skręcili w prawo, ale pomimo błyskawicznie wykonanego manewru galera Sleata zdołała uderzyć w łódź Kintaila z taką siłą, że Molly spadła z ławki. Uszkodzona została tylko łódź Kintaila, o połowę niższa od galery Sleata, w której Molly nie dostrzegła ze swojego miejsca żadnego wioślarza. - Brać ich, chłopaki! - usłyszała ponad swoją głową burkliwy głos. Ku jej przerażeniu z galery wskoczyli do łodzi żołnierze z mie czami w ręku. Zaskoczeni wioślarze, nieprzygotowani do walki, po krótkiej szamotaninie zostali zabici. Thomas zasłonił Molly i Doreen. Trzymał w ręku miecz, lecz napastnicy odepchnęli go, stąpając po zabitych i umierających wioślarzach. Wówczas wskoczył na ławkę wioślarza i zaczął siec ludzi Sleata. Niestety, jeden z nich odciął mieczem nogi ławki i Thomas wpadł tyłem do wody, straciwszy równowagę. Doreen z krzykiem rzuciła się na burtę, ale Molly złapała ją za spódnicę i przyciągnęła z powrotem na ławkę, na której siedziały.
302
Obie przechyliły się na bok i obserwowały powierzchnię wody. Thomas jednak nie wypłynął. - Thomas! Thomas! - krzyknęła Doreen, zalewając się łzami. Molly wzięła ją w ramiona i też się rozpłakała. Gdy spojrzała na rozpłatane mieczami ciała żeglarzy, dostała mdłości. - Dzień dobry, panno Gordon. Miałem nadzieję, że jeszcze się spotkamy - usłyszała znajomy głos Donalda Groźnego. - Przecież ty umarłeś! Widziałam, jak umierasz! - Uległaś złudzeniu - odparł ironicznym tonem. - Byłem po ważnie ranny, lecz Bóg w swoim miłosierdziu uznał za stosowne zatamować mój krwotok i, jak widzisz, jestem cały i zdrowy. Zatopimy twoją łódź, więc może powinnaś przesiąść się do mojej. Czeka nas długa podróż.
20
JPrzepraszam, panie, ale przybył gość. - Kto to? - spytał niecierpliwie Fin, podnosząc wzrok znad sporządzanej listy niezbędnych sprawunków. - To dama, sir. Przedstawiła się jako lady Percy. Fin zerknął na Patricka, który siedział obok niego w westybulu, przy stole na podwyższeniu, i uniósł brwi. - Wprowadź ją. Giermek pośpiesznie wyszedł. - Przynajmniej w końcu się dowiemy, kim ona jest - stwier dził Patrick. Zerknął w stronę wejścia i zagwizdał cicho z po dziwu. Fin spostrzegł tam piękną elegancką kobietę. Wyglądała na zmęczoną, jakby przebyła szmat drogi, żeby się z nim spotkać. Patrzył na nią badawczo, pamiętając ostrzeżenie króla Jakuba, że powinien zachować wobec niej czujność. Nie wyglądała na osobę zdolną zaszkodzić, ale czyż nie zawsze tak było z płcią piękną? - Dzień dobry, lady Percy. Witam w Eilean Donan. Jestem Kintail, a to sir Patrick MacRae, tutejszy konstabl - odezwał się uprzejmie.
304
- Milordzie... - Ukłoniła się z gracją; ciemnoniebieska opończa rozchyliła się i ukazała bujne piersi, wyeksponowane w jedwabnej żółtej sukni z głębokim dekoltem. Fin usłyszał pomruk Patricka, ale sam bez trudu zachował powściągliwość. - Kintail jest wprawdzie baronią, ale nie zostałem jeszcze podniesiony do godności para. W Szkocji, inaczej niż w Anglii, muszę zostać członkiem parlamentu, by przysługiwał mi tytuł lorda. Czym mogę ci służyć, pani? - spytał obojętnym tonem. Wyprostowała się. Znowu uderzyła go jej uroda. Jej szare oczy, ocienione czarnymi długimi rzęsami, były niemal tak samo piękne jak oczy Molly. Miała na sobie modny i drogi strój, w którym prezentowała się znakomicie. Na jej złocistych włosach spoczywał koronkowy, wyszywany perłami czepek, ukazując ich wspaniałość, a spod sukni wystawały skórzane buty, ozdobione złotymi rozet kami. Smukła, lecz o ponętnych kobiecych kształtach, wyglądała na kobietę świadomą wrażenia, jakie wywiera na mężczyznach. Spódnicę sukni miała szeroką, a stanik obcisły, lecz gdy szła, było widać, że nie nosi sztywnego gorsetu, umiejętnie eksponując zgrabną figurę. - Przybyłam tu, sir, by spotkać się z córką - odpowiedziała mu z szacunkiem i powagą, choć zarazem kusiła zmysłowością. Fin uniósł brwi. - Z córką, pani? Bądź łaskawa wyjaśnić rzecz dokładnie. Gdzie konkretnie spodziewasz się ją spotkać? - Tutaj, sir. Powiedziano mi, że niedawno wyszła za ciebie za mąż. Spoglądał na nią zdumiony, ale nie wątpił w prawdziwość jej słów. Nie dziwił się teraz, że jej oczy przypominają mu oczy Molly. Były takie same. - Nie wiedziałeś nic o mnie, sir? Percy to mój drugi mąż. Pierwszym był lord Gordon Dunsithe. Proszę, panie, powiedz mi, gdzie jest Molly? To jedyne dziecko, jakie mi zostało. Jak zapewne wiesz, nie widziałam jej od lat. 305
- Twoim bratem jest hrabia Angus - przypomniał jej Fin, teraz rozumiejąc, dlaczego Jakub kazał mu na nią uważać. Z powodów zrozumiałych dla każdego, kto znał jego historię, król nie ufał nikomu spokrewnionemu z Angusem. Uśmiechnęła się smutno. - Mam nadzieję, sir, że nie będziesz taki okrutny, by mi zabronić spotkania z Molly. Przejechałam szmat drogi. - Istotnie, pani, przejechałaś taki szmat drogi, że choć przed kilkoma dniami byłaś zaledwie parę mil od Eilean Donan, po dróżowałaś dziwnie długo. Może zechcesz mi wyjaśnić, co się wydarzyło? Zaczerwieniła się, ale nie spuściła oczu. - Napadli na nas zbójcy. Jeśli wiesz, że byłam w pobliżu Eilean Donan, to z pewnością wiesz również o tym fakcie. - Wiem, bo znaleźliśmy ludzi, których zamordowali. Kto konkretnie was zaatakował? Gdyby nie obserwował jej uważnie, nie spostrzegłby, że się zawahała, trwało to tak krótko. Opanowana, znowu spojrzała na niego prostodusznie. - Nie rozpoznałam ich, sir. Sądzę, że byli to typowi barbarzyńcy z pogórza. Dzięki Bogu nie wyrządzili mi krzywdy i puścili mnie wolno dziś rano. Dlatego przybywam dopiero teraz. Chcę spotkać się z córką. Mam dla ciebie list od króla Jakuba. Sięgnęła pod opończę i wyjęła przypiętą do paska skórzaną sakiewkę, z której wyciągnęła mały zwój z miniaturową pieczęcią króla Jakuba. Gdy wręczyła list Finowi, uważnie obejrzał pieczęć. - Wygląda na uszkodzoną - orzekł. Nawet się nie zaczerwieniła. - List przebył długą drogę, sir. Jak widziałeś, trzymałam go pod suknią. Jeśli wosk się rozgrzał... - Wzruszyła ramionami, jakby dawała mu w ten sposób do zrozumienia, że sam powinien dopowiedzieć sobie resztę. 306
Zastanawiając się, kto przed nim mógł czytać list, szybko przebiegł go wzrokiem. Wiadomość była znacznie krótsza od tej znalezionej pod surdutem zamordowanego posłańca Jakuba. Król tylko przedstawił mu lady Percy, prosząc go, by udzielił jej wszelkiej pomocy. Dodał, że ma nadzieję, iż klan Mackenzie, który był zawsze wierny Koronie, nadal będzie służył interesom króla w walce z Donaldem Groźnym. Fin uznał, że dobrze uczynił, wysyłając do Stirling dwóch pieszych kurierów z wiadomością o śmierci Sleata. Taka wiadomość powinna niezwykle króla ucieszyć. - Błagam, sir, czy mogę zobaczyć się z Molly? - spytała cicho lady Percy. - Przyjechałaś, pani, za późno. Dziś rano wyruszyła do Stir ling. - Odłożył list na stół. Matka Molly zamarła w bezruchu. - Naturalnie jedzie konno. Jeśli wyjadę stąd zaraz, to ją dogonię przed zapadnięciem zmroku. - Wysłałem ją drogą morską. - O Boże! - Dramatycznym gestem położyła rękę na pier siach i okropnie zbladła. - Błagam, sir, powiedz, że to nie prawda. Fina przeszył dreszcz. Wstał od stołu i podszedł do niej. Lady Percy cofnęła się przed nim. Była biała jak alabaster. - O co, u licha, chodzi? Dlaczego nie należało posyłać jej drogą morską? - zapytał ostro. - Ponieważ... Litości! - Odetchnęła głęboko i dodała: - Mam nadzieję, że dałeś jej eskortę, to znaczy flotę szybkich łodzi z dobrze uzbrojonymi ludźmi. - Nie. Popłynęła tylko jedna łódź - warknął. - Powiedz wresz cie, co się stało, bo... Lady Percy osunęła się na posadzkę. - Wystraszyłeś ją na śmierć. - Patrick podszedł do niej szybko, przyklęknął na jedno kolano i lekko nią potrząsnął. - Obudź się,
307
milady — poprosił, a gdy nie zareagowała, spojrzał na Fina i za proponował: - Przyprowadzę Mauri. Ona będzie wiedziała, co robić. Fin skinął głową i zajął miejsce przy lady Percy, Patrick zaś pośpiesznie ruszył do drzwi. Nagle Fin, zauważył kątem oka jakiś ruch. Odwrócił głowę, ale dostrzegł tylko kurz wirujący w pro mieniach słońca. Gdy spojrzał ponownie na lady Percy, stwierdził, że nadał jest nieprzytomna. Potrząsnął nią mocniej niż Patrick. Jęknęła. - Weź się, pani, w garść. Muszę się dowiedzieć, co cię tak wytrąciło z równowagi - odezwał się surowym tonem. - Wiem, że zaatakowali cię wtedy ludzie Donalda Groźnego. Podejrzewam, że albo byłaś z nim w zmowie, albo jakoś udało ci się wyrwać jego ludziom. Nie wiem natomiast, jak zażyłe stosunki łączyły cię z nim przed jego śmiercią. Lepiej powiedz mi wszystko i bez ociągania. Jęknęła i usiadła. Fin pomógł jej wstać. - Przepraszam, że nie zapanowałam nad nerwami - ode zwała się słabym głosem. - Ja... - W jej oczach pojawiły się łzy. - Rzeczywiście są rozstrojone. - Fin podprowadził ją do naj bliższej ławki i posadził. - Musisz, pani, powiedzieć mi wszystko, co wiesz. Czy Molly jest w niebezpieczeństwie? - Tak. Myślę, że Donald ją porwał - oznajmiła z naciskiem. - Donald? Masz na myśli Donalda Gorma, syna Donalda Groźnego? - Z niedowierzaniem pokręcił głową. - Nie sądzę, żeby przejął po ojcu władzę. Jest na to za młody. Na litość boską, pani. Jeśli żartujesz sobie ze mnie, to sprawię... - Donald Groźny nie jest martwy, sir. Jest żywy i bardzo niebezpieczny - odparła zdecydowanie. - Powiedział mi, że był bliski śmierci. Wszyscy myśleli, że wyrywając sobie z nogi strzałę, uszkodził główną tętnicę, ale krwotok ustał. Zapewniam cię, panie, że Donald Groźny ma się całkiem dobrze.
308
- Niech go diabli porwą! - zaklął Fin. - Uprowadził Molly? - Na pewno wiem tylko tyle, że chciał mnie zabrać na południe, do Dunbarton, gdyż miał nadzieję... - zaczerpnęła tchu i zwilżyła językiem suche usta. - Ten plan spełzł na niczym, ale rano Donald groził, że mnie tam zabierze. Nagle ktoś mu przyniósł wiadomość, że cieśniną Sleat płynie łódź. Powiedział wtedy, że to pewnie „oni próbują się prżekraść". - „Oni"? - Tak powiedział, sir. Nie słuchałam tej rozmowy uważnie, bo mnie nie dotyczyła. Dawno temu przekonałam się, że potężni ludzie nie lubią, żeby za bardzo interesować się ich sprawami. Starałam się w żaden sposób nie rozgniewać Donalda. To człowiek niobliczalny. - To prawda - potwierdził ponuro Fin. Był ciekaw, czy wie działa, że ludzie o nim mówią to samo. - I co się stało? - Donald i jego ludzie natychmiast wyszli z zamku. Zabrał mnie ze sobą, wraz z moją pokojówką, ale wysadził nas z gale ry w Kylerhei, gdzie dał nam konie i kilku mężczyzn do eskorty. Powiedziałam mu od razu, że przybyłam na pogórze w poszukiwaniu córki. Wiedział, że chcę się z nią spotkać, zanim wrócę do Stirling. Zapewnił, że nie ma nic przeciwko temu, ale wcześniej drwił sobie ze mnie, gdy prosiłam, by mi to ułatwił. Fin podejrzewał, że chodzi o coś więcej, niż mu powiedziała, ale i tak dużo zdradziła. - Gdyby Sleat pojmał Molly, to czy nie zabrałby jej do Dunsgaith? - zapytał. - Nie sądzę. - Nie była już taka blada, ale wciąż bardzo niespokojna. - Przygotowywał się do morskiej podróży dwiema dużymi galerami o długich wiosłach, takich, które obsługuje po dwóch mężczyzn. Są bardzo szybkie. - Z pewnością szybsze niż łódź, w której wysłałem Molly mruknął pod nosem Fin. 309
- Powinieneś, sir, wiedzieć także i to, że Donald w kółko wypytywał mnie o Dunsithe i o majątek Molly - szepnęła cicho lady Percy. - Co mu powiedziałaś, pani? - A co mu mogłam powiedzieć? Nie wiem na ten temat więcej niż inni. Czy myślisz, sir, że gdyby było inaczej, mój brat pozwoliłby mi zachować ten sekret dla siebie? Jeśli tak uważasz, to znaczy, że nic nie wiesz o Angusie. Jemu wolno mieć swoje sekrety, ale siostrom na to nie pozwala, szczególnie tym po chodzącym z nieprawego łoża. Sądzi, że urodziłyśmy się tylko po to, by służyć jemu i jego politycznym interesom - oświadczyła z goryczą. Fin jej wierzył. Nie słyszał na temat Angusa nic takiego, co pozwoliłoby mu oczekiwać od niego łagodności w stosunku do kobiet. Gdyby lady Percy rzeczywiście wiedziała coś na temat skarbu Molly, to powiedziałaby o tym Angusowi, i to wtedy, gdy spytał ją o to po raz pierwszy. - Uważasz, pani, że on zabierze ją do Dunsithe - wywnioskował z tej odpowiedzi. - Sądzę, że chce sprawdzić, czy ona znajdzie dla niego skarb. Zagryzła wargi, jakby zastanawiała się nad czymś, co jeszcze powiedzieć, ale nagle wszedł Patrick, a za nim Mauri z pokojówką lady Percy. Fin zwrócił się do Patricka: - Każ chłopcom zaprowiantować galery. Sleat pojmał Molly i płynie z nią do Dunsithe w nadziei, że zagarnie jej skarb. Zaraz wyruszam. - Diabeł go chyba nie odstępuje! - wykrzyknął Patrick. - Zabieram obie galery i najsilniejszych wioślarzy, jakich masz - oświadczył Fin. - Sleat będzie chciał ominąć cieśniny Mull i Jura, bo wie, że czyhają tam na niego przyjaciele króla Jakuba. Jeśli wybiorę tę drogę, to oszczędzę trochę czasu, choć praktycznie go nie mam. Podróż potrwa przynajmniej trzy dni. 310
- Popłynę z tobą, panie - powiedziała cicho, lecz stanowczo lady Percy. Fin skupił całą uwagę na rozmowie z Patrickiem. - Niech Malcolm pomoże ci zebrać wioślarzy. I zastanów się, kogo znamy na kresach, kto jest nastawiony do nas przy jaźnie. - Musisz mnie, panie, zabrać - nie ustępowała lady Percy. - Pani, proszę, zostań tu wraz z pokojówką i poczekaj do mojego powrotu. Przywiozę twoją córkę najszybciej, jak zdołam, ale nie popłyniesz ze mną. Znowu musiałabyś być w drodze. - Trudno jest przeciwstawić się mężczyźnie o twoim tem peramencie i twojej postury, sir, ale zapewniam cię, że potrafię zrobić więcej niż sir Patrick, abyś zyskał na kresach przyjaciół. Pochodzę przecież z Douglasów, a w zaistniałej sytuacji zapewne pomogą mi także Gordonowie z kresów. Mam przyjaciół w obu obozach. I zaoszczędzisz dużo czasu, jeśli przybijesz do brzegu w pobliżu Solway, dalszą drogę pokonując konno. Potrafisz zdobyć tam konie? I czy kiedykolwiek, panie, płynąłeś po tamtych wodach? Bo ja często. Fin milczał, spoglądając wymownie na przyjaciela. Patrick uśmiechnął się smutno. - Istotnie, panie, lady Percy ma rację. Nie ma tu nikogo, oprócz niej, kto znałby kresy. Nie przychodzi mi też do głowy nikt, do kogo moglibyśmy zwrócić się tam o pomoc, nie prosząc najpierw króla Jakuba o list polecający. Jeśli bierzemy pod uwagę osoby poznane na uniwersytecie, to najpierw musimy się zastanowić nad tym, na kogo w ogóle możemy liczyć. - Nie mamy na to czasu. I nie przypominam sobie nikogo takiego - stwierdził Fin. - Jeśli to nie wystarczy, żeby mnie zabrać, to przedstawię inny powód - wtrąciła się lady Percy. - Otóż, gdy zjawię się w Dunsithe, Donald mnie wpuści. Fin zmrużył oczy. 311
- Co właściwie łączy cię, pani, ze Sleatem? - spytał surowo. - Nie to, o czym myślisz — odpowiedziała z lekko drwiącym uśmieszkiem. - Ale prawda może być dla ciebie jeszcze trudniej sza do przyjęcia. Otóż, tak jak przywiozłam dla ciebie wiado mość, tak samo przywiozłam ją dla Donalda, tyle że nie od króla Jakuba. - Od Angusa? - Owszem, jedną od niego - potwierdziła z rezerwą. - A drugą od angielskiego króla Henryka VIII. - A więc Jakub ma rację - Patrick westchnął. Zbladła, spoglądając to na niego, to na Fina. - Wie o mojej współpracy z Anguseni i Henrykiem? - Podejrzewa cię o nią - uściślił Fin. - Podejrzewa również, że to Henryk finansuje powstanie Sleata. Jak to właściwie jest, pani? - I patrząc na nią podejrzliwie, dodał: - Nie licz na to, że z powodu ujawnienia faktu tej współpracy zabiorę cię do Dunsithe. Zostaniesz tu, najpierw jednak powiesz mi wszystko, co wiesz o interesach, jakie Sleat prowadzi z królem Anglii. - Przecież w Dunsithe będę ci potrzebna! - Nawet nie mamy pewności, czy on istotnie zmierza na kresy - głośno zastanawiał się Fin. - Ale może zaraz ją zdobędziemy. - Patrick spoglądał w stronę wejścia. Fin odwrócił się i zobaczył, że jego ludzie wprowadzają do westybulu śmiertelnie zmęczonego Tama Mathesona, który dyszał ciężko, nie mogąc złapać tchu. - Tam! - Tak, panie, to ja. Jakiś łajdak pływa z proporcem tego diabła Sleata. Uprowadził panią i popłynął z nią na południe. - Sleat żyje. Gdzie was zaskoczył? - spytał rzeczowo Fin. - W zatoce Nevis. Całą drogę biegłem. - A co z pozostałymi? 312
- Zostali zabici. - Tam jęknął. - Zanim tamci zdobyli naszą łódź, Thomas kazał mi dopłynąć do brzegu. Jesteś pewny, panie, że to rzeczywiście Sleat? - Tak. - Fin odwrócił się do lady Percy i oznajmił surowym tonem:- Dobrze, pani, popłyniesz ze mną, ale nie sądź, że wiele zyskałaś. Czeka nas długa rozmowa na temat twoich związków z Henrykiem. Popłyniesz bez swojej pokojówki, a gdy zaczniesz się na coś uskarżać, natychmiast wyrzucę cię za burtę. - Fin, pójdę przekazać twoje rozkazy, a potem szybko się przebiorę i spakuję - odezwał się sir Patrick. - Zostaniesz w Eilean Donan. Musi tu być jakiś dowódca, bo Sleat mógł ukryć gdzieś swoje łodzie i ludzi, licząc na to, że zostawię zamek bez obrony. Przez chwilę wydawało się, że Patrick mu się sprzeciwi, ale w końcu spokojnie skinął głową i wyszedł z westybulu. Gdy zostali sami, Fin zachęcił lady Percy do zwierzeń: - Możesz, pani, zaczynać. Niczego nie opuszczaj. Wydawało się, że mówiła chętnie, ale jej opowieść była za gmatwana i przepełniona goryczą. Oczywiście obwiniała brata o swą nieszczęśliwą przeszłość. Nie ulegało też wątpliwości, że jest zadowolona z obecnego życia wdowy, dysponując znacznie większą swobodą niż kiedykolwiek wcześniej. Niejasny okazał się natomiast jej stosunek do córki, którą na pożegnanie napięt nowała rozpalonym do czerwoności kluczem. Dwukrotnie w czasie tej rozmowy Fin odnosił wrażenie, że dostrzega coś kątem oka, ale gdy odwracał głowę, widział jedynie kurz unoszący się w promieniach zachodzącego słońca.
Pędzone przez północno-zachodni wiatr galery Fina płynęły tą samą trasą, którą przed nimi podążała łódź wioząca Molly przez Kylerheę zmierzały do cieśniny Sleat, mijały zatokę Hourn 313
i niknęły w stronę zatoki Nevis i cypla Mallaig. Osłaniał je gęstniejący wieczorny mrok, ale Fin obserwował uważnie przeciw legły brzeg, na wypadek gdyby Sleat postawił na czatach więcej galer. Jednak nikt nie podjął ataku. Za sterem pierwszej galery stał Tam Matheson, który doszedł już do siebie po długim biegu. Lady Percy, ubrana w obszerną opończę z kapturem, siedziała obok Fina na dziobie. Od opusz czenia Eilean Donan niemal się nie odzywała: teraz obserwowała prawy brzeg. - Czy uda się nam, panie, ich dogonić?! - krzyknął Tam. - Owszem. Jeśli przez cały czas będzie tak wiało, to powinniś my przepłynąć całą trasę w tym samym czasie co Sleat, chociaż jego łodzie są szybsze. Poza tym mamy dodatkowych ludzi na pokładzie. Gdy jedni wiosłują, inni mogą odpocząć. I płyniemy krótszą trasą niż Sleat. Przesiądziemy się na konie w... - Spojrzał na lady Percy. - Pani, przypomnij mi, jak się nazywa ta miejs cowość? - Ballantrae. - Zerknęła na niego i z powrotem wpatrzyła się w prawy brzeg. - Jak daleko jest do Ballantrae? - spytał Tam. - Kintail? Czy przypadkiem ktoś do nas nie macha? - Wskazała dłonią kierunek, nie odpowiadając Tamowi. Fin dostrzegł na ciemnym brzegu jakiś ruch, a po chwili płomień pochodni, który ukazał machającego do nich barczystego mężczyznę. - To może być zasadzka - orzekł Tam. - Jesteś pewny, że Sleat zabił wszystkich naszych ludzi? spytał go Fin. - Tak sądzę. Wtargnęli do naszej łodzi i siekli wszystkich. - Z wyjątkiem kobiet. - Tak, panie. Gdy zabili wszystkich mężczyzn, pomogli ko bietom przesiąść się do galery Sleata i zatopili naszą łódź. Nie widziałem, by ktoś poza kobietami opuścił naszą łódź. Wtedy
314
ruszyłem w drogę, jak kazał mi Thomas MacMorran, żeby jak najszybciej donieść ci, panie, co się stało. - Postąpiłeś słusznie, ale musimy sprawdzić, kto do nas macha zdecydował Fin. Kazał wioślarzom skierować galerę w stronę lesistego brzegu. Druga ruszyła w ślad za nimi. Zanim dotarli na płytszą wodę, Fin, Tam i inni rozpoznali znajomą sylwetkę Thomasa MacMorrana. Fin z trudem uciszył ich okrzyki radości. Thomas rzucił pochodnię i wskoczył do wody, a po chwili dopłynął do pierwszej galery i został wciągnięty do środka. Fin uśmiechnął się do niego radośnie i poklepał go po ramieniu. - Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy. - Ja też, panie, cieszę się, że miałem takie szczęście. - Thomas również uśmiechał się radośnie. - Ale jak ci się udało przeżyć? - spytał Tam. - Wypadłem za burtę. Dałem nurka pod naszą łódź i prze płynąłem pod wodą na drugą stronę galery Sleata. Nikt mnie nie szukał na powierzchni. Gdy złapałem oddech, znowu przepłynąłem pod wodą do drugiej galery i czekałem tam dopóty, dopóki obie nie odpłynęły od naszej tonącej łodzi, która szybko poszła pod wodę, ale i tak trwało to całkiem długo. Gdy w końcu łódź znikła pod powierzchnią, Donald na tyle się oddalił, że nie mógł już ocenić, czy to płynie człowiek, czy szczątki łodzi. Dotarłem do brzegu i czekałem tu na was. - A ja biegłem całą drogę do Eilean Donan - oświadczył Tam, oburzony biernym czekaniem Thomasa. - I o to chodziło. - Thomas uśmiechnął się szeroko. - Nie widziałem powodu, by się zamęczać. Byłem pewien, że dostar czysz dziedzicowi wiadomość, a on bezzwłocznie wyruszy w drogę. Na litość boską, człowieku, omal nie zamarzłem na śmierć! - Bieg by cię rozgrzał. - Rozpaliłem ognisko. 315
- Przestańcie się kłócić. - Fin zaśmiał się cicho. - Nie traćcie energii na wzajemne pretensje, lepiej oszczędzajcie ją na spotkanie ze Sleatem. - Racja. - Tam poklepał Thomasa po plecach. - Zajmiemy się nim, nie ma obawy. - Ja się nim zajmę - oświadczył szorstko Fin.
21
Gdy Molly się obudziła, w ogołoconej z mebli sypialni było już jasno. Przez okno wpadały promienie słoneczne, bo okiennice były otwarte. W kominku nie palił się ogień, a zasłony łoża wydzielały woń stęchlizny. Wieczorem Molly i Doreen otrząsnęły je z kurzu, ale zapewne nadal gnieździły się w nich pająki i inne robactwo. W sypialni panowało przenikliwe zimno. Molly usiadła na łóżku. Przyszło jej do głowy, że przed laty jej rodzice zapewne przeznaczali je dla mniej ważnych gości. Doreen jeszcze spała na pryczy w pobliżu zimnego kominka. - Maggie, jesteś tu? - szepnęła Molly, nie chcąc budzić pokojów ki. - Gdy odpowiedziało jej milczenie, odezwała się trochę głoś niej: - Maggie, proszę, przyjdź do mnie. Jesteś mi potrzebna! Doreen poruszyła się i otworzyła oczy. Wciąż były zaczer wienione od płaczu po stracie Thomasa MacMorrana. - Wołałaś mnie, pani? Czy mam wstać i walić w te drzwi? Pewnie nadal są zamknięte. Molly westchnęła. - Nie kłopocz się. Tu jest nocnik. Już z niego skorzystałam. Jest mi wszystko jedno, czy umrę z głodu, czy nie, bylebym nie musiała oglądać więcej tego łajdaka. 317
Oczywiście musiała go zobaczyć. Nie miała wyboru. Ta per spektywa ją przerażała, bo wiedziała już, do czego Donald jest zdolny. Gdyby nawet zdołała obronić przed nim siebie, co było wątpliwe, to przecież musiała także zadbać o Doreen. Przybyli do zaniku wczoraj wieczorem po nużącej morskiej podróży i długiej lądowej. Gdy wysiedli z łodzi, czekali w pobliżu plaży ponad godzinę, aż ludzie Donalda wrócą z końmi dla niego, Molly i Doreen. Molly obawiała się, że spędzą tę noc, tak jak dwie poprzednie, pod gołym niebem, co narażało ją i Doreen na gwałty. Na szczęście Donald postanowił wyruszyć w dalszą drogę. Zanim dotarli do zamku, było już zupełnie ciemno, ale świecił księżyc, a poza tym Donald znał drogę. Wjechali przez główną bramę witani przez stacjonujących tu żołnierzy. To, że służą oni Donaldowi, było jasne od razu. Nadal strzegli Dunsithe, pomimo że król Jakub przekazał kuratelę nad Molly Kintailowi, który ponadto został jej mężem. Donald wprowadził Molly i Doreen do westybulu. Molly usi łowała sobie przypomnieć, jak wyglądało to miejsce, gdy widziała je po raz ostatni. Miała wtedy pięć lat. Zamek pamiętała mgliście, ale w jej czasach było tu kolorowo. W westybulu na długich drzewcach wisiały liczne barwne sztandary, a na ścianach arrasy. Na stole stojącym na podwyższeniu połyskiwała srebrna i po złacana zastawa. Z tamtych czasów pozostał tylko namalowany nad kominkiem herb Gordonów, ale farba pociemniała, a kolory strasznie wyblakły. - Witaj w domu, panno Gordon - powiedział z ironią Donald. Nie fatygowała się, by mu przypomnieć, że wyszła za mąż i teraz jest panią Mackenzie. Zignorował ją, gdy wcześniej zwróciła mu na to uwagę. Zachowywał się tak, jakby jej małżeństwo nie było faktem, choć przecież był gościem na tym ślubie. Wyciągając wnioski z jego zachowania, milczała. Żałowała, że westybul wygląda tak ponuro. Z dawnych mebli pozostały tu tylko proste stoły na kozłach oraz ławy i stół na podwyższeniu, ale 318
nawet on prezentował sie fatalnie z powodu zniszczenia - połysk gdzieś zniknął, a kunsztowne rzeźbienia miały ubytki i były okropnie porysowane. Ściany zostały ogołocone z barwnych arrasów, na podłodze zaś brakowało dywanów. Rozglądała się po westybulu, gdy nagle Donald wymierzył jej siarczysty policzek. Aż straciła oddech. Przyłożyła rękę do piekącego miejsca i spojrzała na swego prześladowcę, starając się zapanować nad strachem. - Odpowiadaj, panna, gdy do ciebie mówię - zażądał sta nowczo. - Nie mam ci nic do powiedzenia - odparła. Przyciskała ręce do boków, by przestać drżeć. - Z pewnością masz, i to wiele. - Przychylił się nad nią. A jeśli szybko nie rozwiąże ci się język i nie odzyskasz pamięci, to możesz liczyć na znacznie więcej niż ten policzek. Wkrótce się przekonasz, że bunt jest czymś niemądrym. - Nie wiem, co miałabym ci wyznać - oświadczyła, unosząc zaczepnie podbródek. - Jak oznajmiłam wcześniej, nic nie wiem o istnieniu skarbu i o miejscu jego przechowywania. Nie potrafię sobie wyobrazić, co takiego mogłabym ci powiedzieć. - Nieraz zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak zaprzeczasz, że coś wiesz. Byłoby absurdalne, gdybyś nic nie wiedziała warknął. - Ale to prawda, że nic nie wiem. - Musisz wiedzieć wystarczająco dużo, żeby móc odzyskać to, co twoje. Niewątpliwie spodziewałaś się, że Kintail cię tu przy wiezie. Może chciał to zrobić jak najszybciej, ale mu nie dałem czasu - upierał się. - Czy dlatego zaatakowałeś Eilean Donan? - To był jeden z powodów. Spodziewałem się zabrać cię z zamku po ataku, ale pokrzyżowałaś mi plany. Zanim znowu będziesz próbowała mi się przeciwstawić, chciałbym ci przypo319
mnieć, że jeszcze nie otrzymałaś ode mnie zapłaty za to, co wtedy zrobiłaś. Pamiętaj o tym i nie licz na to, że z powodu jakichś skrupułów nie zmuszę cię do wyśpiewania tego, co wiesz zagroził. Zachowała kamienną twarz, choć wiedziała, że jest zdolny do wszystkiego. Patrzyła na niego w milczeniu. - Jest już późno. Daję ci czas do rana, żebyś dokonała wyboru. Będzie dla ciebie lepiej, jeśli odzyskasz rozsądek; - Skinął na jednego z mężczyzn, by zaprowadził ją i Doreen do sypialni. Ruszyła potulnie za żołnierzem, uszczęśliwiona, że Donald nie rozdzielił jej z pokojówką. Teraz, gdy uświadomiła sobie, co ją czeka, cieszyła się z tego, że zdołała zasnąć. Po przyjściu do sypialni obawiała się, że może przez całą noc nie zmrużyć oka, zwłaszcza że na twardym łożu leżał tylko cienki koc i nie było ani jednej poduszki. Ale, o dziwo, zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do materaca. Najwyraźniej również Doreen spała dobrze. Była jednak wymizerowana i smutna, od chwili gdy Thomas wpadł do wody. Spojrzała na Molly zdumiona. - Nie mogę uwierzyć, że tak mocno spałam - zwierzyła się. - Ja też się dziwię, że zasnęłam. Ale to dobrze, że przespałyśmy tę noc - stwierdziła Molly. - O tak. Ale co teraz będzie? Może Donald zostawi nas w spokoju, jeśli, pani, powiesz mu to, co chce wiedzieć. - Nie sposób tego przewidzieć. - Molly westchnęła. - Ja nic nie wiem. Sądzę, że to rozumiesz. Doreen wzruszyła ramionami. - Pamiętam z dzieciństwa niewiele więcej niż ty, pani. Gdy Donald przywiózł cię do Dunakin, byłaś maleńką dziewczynką, ale jednak to rzeczywiście dziwne, że nie wiesz nic na temat własnego majątku - orzekła. - Cóż, taka jest smutna prawda. Ktoś przekręcił klucz w zamku i do sypialni wszedł żołnierz.
320
- Panno Gordon, pan każe ci zejść na dół - przekazał polecenie. Widząc, że Doreen podniosła się z łóżka i ruszyła za Molly, dodał: - Ty zostajesz. - Moja pani żąda przyniesienia gorącej wody, żeby mogła się umyć i wyglądać jak należy - powiedziała z naciskiem pokojów ka. - Nie możesz jej prowadzić do swojego pana prosto z łóżka. - Zamknij gębę, jeśli nie chcesz oberwać - ostrzegł brutalnie żołnierz. - Doreen, nic nie szkodzi - wtrąciła pośpiesznie Molly. - Nie mamy wyboru. Pójdę z nim. - Zwróciła się do żołnierza; - Proszę, nie zrób jej krzywdy. Wzruszył ramionami. - Ja się z nią nie pokłóciłem. Molly wyprzedziła go i zeszła kręconymi schodami do wes tybulu, gdzie Donald kończył obfite śniadanie. Uderzył ją w nos zapach pieczonego mięsa. Była głodna. Do ust napłynęła jej ślina. W tym ponurym wielkim westybulu zgromadzili się liczni żołnierze Donalda. Czyścili broń i zbroje, jedli i rozmawiali. - No i co, dziewczyno? - odezwał się Donald. Zatrzymała się przy drzwiach. Znowu opanował ją strach. - Nie powiem ci nic ponad to, cp powiedziałam wczoraj. Nie ma znaczenia, co mi zrobisz. Nie mogę ujawnić czegoś, czego nie wiem. - To się okaże - odparł i zwrócił się do eskortującego ją żołnierza: - Colson, co byś polecił, żeby panna wyśpiewała wszyst ko, co wie? Molly zacisnęła zęby. Zmusiła się do patrzenia na Donalda. Żołnierz zaśmiał się w kułak. - Panie, nie mam kłopotu z dziewczętami, a gdybym z któ rąś miał, to przełożyłbym ją przez kolano i nauczył dobrych manier. - O tak, moglibyśmy zacząć od tego, że sprawisz jej tęgie lanie - potwierdził w zadumie Donald. - Panno Gordon, mógłbym 321
też rozebrać cię do naga i pobić do nieprzytomności na oczach moich żołnierzy. Co wolisz? Na myśl, że mógłby zrobić jedno lub drugie, przeniknął ją chłód do szpiku kości. Nie sądziła, aby oczekiwał od niej odpowiedzi na takie pytanie. Milczała. - Przyprowadź ją tutaj - polecił żołnierzowi. Colson chwycił ją potężną łapą za ramię, szarpnął do przodu i zaciągnął do Donalda. Zagryzła wargi, postanowiwszy milczeć za wszelką cenę. Spoglądała na Donalda, czując w ustach smak krwi, bo wymierzył jej tak siarczysty policzek, że utrzymała się na nogach tylko dzięki żelaznemu uściskowi Colsona. - Ostrzegałem cię - przypomniał jej. Z jej oczu płynęły łzy, a z rozciętej wargi sączyła się krew, ale myśl o Finie przywróciła jej wiarę w siebie. - Kintail cię za to zabije - zagroziła. Była zdumiona, że zabrzmiało to tak spokojnie. - Może. Ale jak sama się przekonałaś, nie jest to takie łatwe. Poza tym nie ma go tutaj. Nie ma tu nikogo, kto mógłby ci pomóc. Pamiętaj o tym, zanim po raz drugi zachowasz się wobec mnie impertynencko. Bała się go, ale nie mogła nic zrobić. Nie była w stanie zapobiec niczemu, co on chciałby z nią zrobić, postanowiła jednak, że nie pozwoli, by pozbawił ją godności. - Colson? Dołóż do ognia. Nie możemy dopuścić, by panna zmarzła. Donald chwycił ją i odwrócił do siebie. Obiema rękami szarpnął stanik jej sukni, rozdzierając go i ukazując pod nią cienką koszulę. Molly zaszczekała zębami. - Przepraszam, panie - usłyszała z tyłu męski głos. - Przy bramie czeka lady Percy. Chce z tobą rozmawiać. - Do diabła! Na pewno tak się nazywa ta kobieta? - Tak, panie. Tak się przedstawiła. - Czy powiedziała, dlaczego chce się ze mną widzieć? - spytał szorstko Donald.
322
- Nie. Powiedziała tylko, że będziesz zadowolony ze spotkania z nią i że zostaniesz sowicie wynagrodzony. Nachmurzył się. Molly wstrzymała oddech. Była pewna, że w obecności damy nie będzie jej bił czy robił czegoś podobnie okrutnego, ale gdy próbowała poprawić rozchełstaną pod szyją suknię, zbił ją po rękach. - Zostaw to. Zobaczymy, co też lady Percy powie na temat twojego kłopotliwego położenia. Wyjdźcie, chłopcy. Nie potrze buję wojska do ochrony przed kobietami. Molly milczała. Miała nadzieję, że znajdzie w tej kobiecie sprzymierzeńca. Wierzyła, że żadna kobieta nie będzie patrzyła obojętnie na to, jak jakiś mężczyzna znęca się nad inną kobietą. Żołnierze wyszli z westybulu. Colson także wyszedł, a po kilku minutach przyprowadził kobietę. Molly nie spodziewała się, że będzie to ktoś taki, choć nie miała powodu, by oczekiwać czegokolwiek. Ku jej zaskoczeniu dama była młoda i piękna. Miała na sobie modny strój do jazdy konnej, a w ręku trzymała pejcz. Wyglądała na zmęczoną, jakby odbyła długą podróż, ale była wyraźnie zadowolona, że gospodarz zechciał ją przyjąć. - Jak dobrze się składa, sir, że wybrałeś się w podróż na południe! - wykrzyknęła od progu, wchodząc pośpiesznie do środka. Zdjęła rękawiczki i podeszła do kominka, bez przerwy paplając. Obrzuciła Molly zaledwie przelotnym spojrzeniem. To cudownie, że pali się tu taki wielki ogień. Na dworze panuje dziś nieprzyjemny chłód. - Co sprowadza cię, pani, do Dunsithe? - spytał ostrym tonem Donald, jakby ją podejrzewał o nieszczerość intencji. - Podróżo wałaś w zadziwiającym tempie. Wzruszyła ramionami. - Gdy dotarłam do Eilean Donan, okazało się, że ona wyjechała do Stirling. Więc podążyłam tam, a stamtąd od razu na kresy. - W ciągu trzech dni?
323
Udała zdziwienie. - Kobiety z kresów są zaprawione w długiej jeździe konnej, Sir. Jesteś na mnie zły, że się tu zjawiłam? Ufam, że nie będziesz, gdy ci powiem, dlaczego przyjechałam. Otóż widziałam się z Angusem. A co więcej, przywiozłam coś, na co oczekujesz od... Od kogoś innego. - Zerknęła ukradkowo na Molly. - Nie mogę powiedzieć nic więcej w obecności twojej przyjaciółki; - Przyjaciółki? - Donald szczerze się zdziwił. - Nie rozpo znajesz, pani, tej dziewczyny? Lady Percy zaśmiała się lekkim, dźwięcznym śmiechem. - Zlituj się, sir. Czy powinnam ją znać? Przysięgam, że nie widziałam jej w Dunsgaith. Na podstawie stanu jej stroju domyślam się, że przywiozłeś ją tu dla własnej przyjemności, co tłumaczyłoby, dlaczego tak nagle wysadziłeś mnie na brzeg ze swojej łodzi. Czyżbyś wtedy wrócił po nią do zamku? Powiedziałeś mi, że wybierasz się do Dunbarton, a stamtąd do Stirling, więc możesz sobie wyobrazić, jak byłam zaskoczona twoją nieobecnością w tym miejscu. To, że dziś rano dowiedziałam się o twoim pobycie w Dunsithe, wydało mi się opatrznościowe, bo byłam zaledwie parę mil stąd... - W jaki sposób znalazłaś się tak blisko? - przerwał jej. - Czy nie poinformowałam cię przed chwilą, że spotkałam się z Angusem i przywiozłam ci coś szczególnie ważnego od angiel skiego króla, Henryka VIII, na co długo czekałeś? Mogę mówić otwarcie? - A dlaczego nie? Przed Molly nie musimy niczego ukrywać. Molly spoglądała z niedowierzaniem to na nią, to na niego, ukradkowo starając się zasłonić obnażony dekolt tak, by Donald tego nie zauważył. Na szczęście prześladowca chwilowo nie zwracał na nią uwagi, tylko obserwował uważnie lady Percy, która spod zmrużonych powiek spoglądała na niego w osłupie niu. - Molly? Naprawdę? - Przycisnęła ręce do piersi, zerknęła na
324
Molly i na niego. - Sir, powiedz mi, proszę, że nigdy nie żar towałbyś z takich rzeczy, błagam! Kręcił głową, nadal uważnie ją obserwując. Łady Percy odwróciła się do Molly, uśmiechnęła się przez łzy i wyciągnęła do niej ręce. - Molly? Moja droga córko... Nie wiesz, jak tęskniłam za chwilą, kiedy znowu będę mogła cię uścisnąć: Zszokowana Molly przyglądała się jej, wciąż nie rozumiejąc, co się dzieje. . — Kochana, nie odbieraj mi tej chwili, na którą tak długo czekałam. Och, droga córko, przywitaj się ze mną! Nie poznajesz własnej matki? Molly tak drżały kolana, że w każdej chwili mogła się prze wrócić, jednak ani drgnęła.
Nieopodal zamku Fin leżał na brzuchu, na zboczu wzgórza, a obok niego Tam. Dzięki sprzyjającym wiatrom zaoszczędzili dużo czasu. Wkrótce po wylądowaniu dowiedzieli się, że Sleat wyprzedził ich tylko o kilka godzin. Zgodnie z obietnicą lady Percy zapewniła im konie i przewodnika, korzystając z pomocy któregoś z Douglasów. Fin zabrał ze sobą pięćdziesięciu mężczyzn, ale wiedział, że Sleat ma ich znacznie więcej. Zamek wyglądał na solidnie za mknięty i dobrze strzeżony. Fin umówił się z lady Percy, że przystąpi do ataku, gdy tylko ona dostarczy mu informacji na temat sił Sleata, nie sądził jednak, by szturm na wiele się zdał. Zamek wyglądał groźnie, choć od lat nie miał gospodarza i został wzniesiony na niewysokim wzgórzu. Fin leżał ukryty na pochyło ści, ale gdyby tylko podszedł ze swoimi ludźmi bliżej, zobaczyliby ich stojący na murach żołnierze, droga bowiem była w zasięgu ich wzroku. Podobnie jak w Eilean Donan, zamkowa studnia znajdowała 325
się w obrębie murów, a skoro zamku stale pilnowali ludzie Sleata, to musieli też mieć zapasy żywności. Dlatego oblężenie nie mogło się powieść. Gdyby nawet Fin nadal mógł liczyć na pomoc krewnych lady Percy, to miał na kresach niewielu przyjaciół. Było bardziej prawdopodobne, że musi poradzić sobie ze Sleatem sam, a jeśli ten zatrzyma lady Percy w środku, to nie da się skorzystać nawet z jej informacji na temat stanu obrony zamku. Kątem oka znowu spostrzegł jakiś ruch, ale jak zwykłe, gdy tylko odwrócił głowę w tamtą stronę, nic nie zobaczył. Ruch jednak trwał nadal, jakby niepewnie drgał obłoczek mgły. Ludzie Fina w milczeniu czekali z tyłu, ufni, że znajdzie jakiś sposób na to, by uwolnić ich panią i pokonać Sleata. Nie pode jrzewali, że i on może czuć się niepewnie. Żałował, że nie ma tu z nim Patricka, który zawsze miał jakieś pomysły. Niektóre były zwariowane, ale część się sprawdzała. Już miał się uśmiechnąć, lecz zamiast radosnej twarzy przyjaciela, niespodziewanie zobaczył oczyma wyobraźni poważną twarz żony. Gdzie teraz była? O czym myślała? Nie mogła być tak pewna, jak jego ludzie, że on ją uratuje, i prawdopodobnie się bała, choć była bardzo odważna. Musiał jakoś dostać się do niej. Przerażała go myśl, że Sleat mógł jej wyrządzić krzywdę, bo z jakiego innego powodu, jak nie z chęci zagarnięcia jej majątku, ten łajdak porywałby ją i przywoził tutaj? Z pewnością zrobił to w nadziei, że ona wskaże mu miejsce przechowywania skarbu. Lecz nawet gdyby tak uczyniła, to przecież Sleat i tak musiałby ją zabić, by ukryć przed światem, że ją ograbił. Fin znowu dostrzegł kątem oka jakiś ruch. Odwrócił głowę i... - Tam, spójrz w tamtą stronę. - Wskazał gestem dłoni. Czy widzisz kogoś przy kępie drzew? Ludzką postać? Może wieśniaczkę? Młodzieniec pokręcił głową. - Nie, panie. Przechodziliśmy tamtędy i nikogo nie zauważyliś my. Przez cały czas czujnie się rozglądam. 326
- Dzielny z ciebie chłopak - pochwalił go Fin, który nadal dostrzegał tam jakiś ruch, a co więcej zobaczył pod drzewami kobiecą postać, która mogłaby być jego matką, choć miała wzrost dziecka. Czyżby machała do niego ręką? Zmrużył oczy, chcąc ją lepiej widzieć. - Coś jest nie w porządku, panie? - zapytał Tam. - Jesteś pewny, że nikogo tam nie dostrzegasz? - Absolutnie. A co ty widzisz, panie? - Musimy jakoś dostać się do zamku, by uwolnić panią stwierdził szorstkim tonem Fin, nie spuszczając oka z drzew. Niewątpliwie stała tam kobieta. Widział ją teraz wyraźniej i za stanawiał się, dlaczego Tam jej nie dostrzega. Podskakiwała i wymachiwała rękami. Uznał, że to jakieś przywidzenie. Niewiele spał od chwili, kiedy dowiedział się, że Sleat pojmał Molly, i widocznie jego umysł ulegał jakimś halucynacjom. Postać jednak nie znikła, tylko stała się jeszcze bardziej wyrazista. Nadal podskakiwała i wymachiwała rękami. Miała otwarte usta. Czyżby coś do niego mówiła? Dlaczego jej nie słyszał, a słyszał jakieś głosy, kiedy nie chciał ich słyszeć? Dlaczego nie mógł... Czy problem tkwił w tym, co powiedziała mu Molly tego wieczoru, kiedy kąpali się w zatoczce i rozmawiali o duchach? Uważała, że on po prostu musi chcieć zobaczyć to, co ma przed oczyma i chcieć usłyszeć dochodzące do jego uszu dźwięki. Był na to nastawiony, ale nie wiedział, jak tego dokonać. - Poczekaj tu na mnie - zwrócił się do Tama. - Dokąd idziesz, panie? - Do lasu. Jeśli ta kobieta chce nam pomóc, muszę usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. - Przecież tam nie ma nikogo - obstawał przy swoim Tam. - Bądź cicho i czekaj tu na mnie - warknął Fin. Pochylony ruszył szybko ku leśnej gęstwinie pokrywającej tę część wzgórza. Jego pozostali ludzie czekali ukryci za lasem. Nikt nie mógł się obok nich prześliznąć, jakże więc ta kobieta...
327
Molly go potrzebowała. Powinien poznać Dunsithe, dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe, i jakoś dostać się do zamku. Powinien wykorzystać fakt, że pobliskie wzgórza stanowiły dobre punkty obserwacyjne, choć nie mógł liczyć, że wszystkie będą puste. Gdyby obrona zamku należała do niego, trzymałby wartowników na każdym wzgórzu, Zastanawiał sie, czy Sleat ich tam trzyma. A może uciekli do zamku, gdy spostrzegli, że nad ciągają wrogowie? Czy Sleat wiedział, że on tu jest? Może tylko czekał ną to, by Fin wykonał jakiś ruch? Zawahał się, bo stracił z pola widzenia małą kobietkę. Gdy doszedł do drzew, wyprostował się, ponieważ dobrze go osłaniały. Ta mała osóbka niewątpliwie była wytworem jego wyobraźni, ale tak bardzo potrzebował pomocy. - Gdzie jesteś? - spytał zdesperowany. - Tutaj. Ledwie ją słyszał i widział. A gdy wreszcie zobaczył ją wyraź niej, miał ochotę zamknąć oczy. Wyglądała na rozgniewaną. - Kim jesteś? - spytał. Nie odpowiedziała lub odpowiedziała tak cicho, że nie dotarło to do jego uszu, odwróciła się i ruszyła przed siebie. Była znacznie mniejsza, niż poprzednio, wzrostu małego dziecka. Obawiał się, że jeśli się nie pośpieszy, zaraz straci ją z oczu, choć wydawało mu się to śmieszne, bo jeden jego krok równał się kilku jej krokom. Ale szła szybko, nie musząc, jak on, zniżać głowy i schylać się na boki. - Poczekaj! - zawołał niecierpliwie. - Dokąd idziesz? Przystanęła, wzięła się pod boki i spojrzała na niego krzywo. - Widzę, że lubisz paplać, ale nie mamy na to czasu. Czeka cię poważne zadanie. Czy możesz zagwizdać na swoich chłopaków, czy musisz po nich pójść? - Oczywiście, mogę zagwizdać, ale dlaczego miałbym to robić? Spojrzała na niego nieprzyjaźnie. Czyżby prowadziła go w za sadzkę?
328
- Zamierzałam zabrać cię tam samego, ale zmieniłam zdanie. Będziesz potrzebował uzbrojonych ludzi - oświadczyła nachmu rzona. - Ale gdzie? - Milcz! Pierwszy raz spotykam kogoś, kto mówi wtedy, kiedy powinien słuchać. Nasza panna Dunsithe jest w okropnym poło żeniu. Jeśli chcesz jej pomóc, to rób, co ci każę, i już nic więcej nie mów. - Ale kim ty jesteś? - Nazywam się Maggie Malloch, co i tak nic ci nie mówi. Zawołasz swoich ludzi czy nie? - Najpierw musisz mi powiedzieć, dokąd chcesz mnie zabrać. - Do Dunsithe. Czy to ci odpowiada? Fin zagwizdał. Z miejsca, w którym stał, widział tylko Tama. Skinął na niego i ruszył za maleńką kobietką. Rzeczywiście, jej nazwisko nic mu nie mówiło. Nigdy wcześniej go nie słyszał i nie był pewien jej życzliwości, ale wydawała się znać Molly. Na razie musiało mu to wystarczyć. - O co chodzi, panie? - spytał Tam, gdy znalazł się przy nim. - Idziemy za nią. - Fin wskazał na swą przewodniczkę. - Za kim? Fin zawahał się. A więc Tam wciąż jej nie widział... Gdy spojrzał na Maggie Malloch, odniósł wrażenie, że ona znika. Od razu przekonało go to do dalszej drogi. - Po prostu chodź za mną i dopilnuj, żeby inni też poszli polecił Tamowi. - Ale dokąd idziemy? - Do zamku. Odkryłem sekretne wejście. O nic nie pytaj, tylko rób, co każę - polecił surowo. Zdumiony Tam skinął głową i wkrótce za maleńką kobietką podążało pięćdziesięciu mężczyzn. Fin nie zdawał sobie sprawy, że leśna gęstwina sięga tak daleko. Wydawało się, że ciągnie się po pochyłości zbocza z drugiej 329
strony, ale zamiast wchodzić na wierzchołek wzgórza i kierować się w stronę zamku, schodzili w dół. Miał ochotę zadać przewod niczce więcej pytań, ale gdy tylko przyszło mu to do głowy, stała się mniej wyraźna. Postanowił po prostu iść za nią. Od razu zaczął widzieć ją lepiej i łatwiej mu było za nią nadążyć. Machinalnie pochylał się pod gałęziami drzew i nie myślał o idących za nim ludziach, skupiając całą uwagę na mknącej przed nim kobietce. Gdy przekroczyli szemrzący strumień, Maggie Malloch znikła w zboczu wzgórza. Fin ruszył za nią biegiem. Omal nie wpadł na kamienną płytę, zanim spostrzegł za nią jakieś wejście. Wydawało mu się, że jest za wąskie na jego posturę, ale słysząc ponaglający go głos Maggie Malloch, wszedł do środka. Ku jego zdumieniu przejście okazało się dość szerokie. Bez trudu wszedł do tunelu. Jego ludzie szemrali, więc kazał Tamowi ich uciszyć. Wpraw dzie znajdowali się w znacznej odległości od zamku, ale wolał, aby zachowali milczenie, skoro nie było wiadomo, co jest przed nimi. Na drugim końcu tunelu Sleat lub jego żołnierze mogli nasłuchiwać, czy ktoś się nie zbliża. Nagle uświadomił sobie, że w ciemnym tunelu widzi lepiej, niż powinien. Wciąż dostrzegał idącą z przodu maleńką kobietkę, a także, co ciekawsze, wnętrze tunelu. Mrok rozpraszało tu jakieś nieziemskie słabe światło. Najwyraźniej w swoim czasie ktoś często korzystał z tego przejścia. Mijając wnękę z dwiema skrzy niami o zardzewiałych obręczach, służącymi zwykle do prze chowywania broni, Fin doszedł do wniosku, że Gordonowie zbudowali ten tunel -prawdopodobnie na wypadek oblężenia. Pytanie brzmiało, czy Donald Groźny wiedział o jego istnieniu. Lady Percy mogła wiedzieć, a skoro tak, to mógł wiedzieć i Sleat. Znowu zaczął się zastanawiać, czy nie pchają się prosto w za sadzkę. Zerknął do tyłu, na Tama - miał taką minę, jakby martwił się o to samo. Gdy z powrotem odwrócił głowę, stracił z oczu przewodniczkę. Zatrzymał się. Co miał dalej robić? Możliwe, że właśnie znikła
330
za zakrętem albo w kolejnej wnęce, ale mogło też czyhać na nich niebezpieczeństwo. Życie ich wszystkich zależało teraz od jego decyzji. Gdy przed oczami stanął mu obraz Molly, przestał się nad tym zastanawiać. Słeat mógł jej zrobić coś niewyobrażalnego. Nie mieli innej drogi do zamku, oprócz tej, więc szaleństwem byłoby zawracać. Należało iść naprzód, ale nie wystarczało ufać maleńkiej kobietce - trzeba było kierować się też własnym rozumem. Kintail wyjął miecz z pochwy.
22
Molly dała się objąć przez zapłakaną lady Percy, ale nie czuła z nią psychicznej więzi. Nie pamiętała z dzieciństwa, by matka kiedykolwiek ją przytulała. W jej wspomnieniach Eleanor Gordon przetrwała jako osoba niezwykle żywa, widywana przelotnie, która nigdy nie zatrzymała się w jednym miejscu na dłużej, a z pewnością nigdy nie usiadła na dłużej, by potrzymać na kolanach ją lub Bess. - Pani, jak mi się zdaje, twoja córka nie tryska radością, spotykając cię po latach - zauważył ironicznie Donald. - Obawiam się, że ona nie ma powodu, by witać mnie z radością- stwierdziła ze smutkiem lady Percy, wypuszczając córkę z objęć. - Dopóki Angus nie pozbawił mnie wszystkiego, nie doceniałam szczęścia, jakie mnie w życiu spotkało. - A po chwili dodała z goryczą: - Ukradł mi moje życie. - Wynikałoby z tego, pani, że od dwunastu lat jesteś martwa. A przecież stoisz przed nami żywa - stwierdził złośliwie Donald. - Panie, w ciągu kilku dni straciłam męża i dwie córki. Co gorszego może się wydarzyć w życiu kobiety? - Nie masz prawa obwiniać Angusa o spowodowanie śmierci Gordona. Twój mąż zginął z rąk własnego dzierżawcy! A co do 332
reszty, to wydaje mi się, że Angus wynagrodził ci straty, jakie poniosłaś, wżeniając cię w potężny ród Percy. - Chciałabym ci przypomnieć, że to ród angielski. Z pewnością małżeństwo ze starcem nie stanowiło dla mnie żadnej rekompensaty za śmierć maleńkiej Bessie, która była pod kuratelą Angusa, o czym też chciałabym ci przypomnieć. Możliwe, że mój brat postanowił doprowadzić do tego, by jedyną spadkobierczynią Dunsithe była Molly. Nic też nie mogło mi wynagrodzić utraty Molly - powiedziała i rozpłakała się, budząc w córce współczucie. - Na początku rozmowy powiedziałaś, że przywiozłaś coś dla mnie. Co to jest i gdzie jest? - spytał ostro Donald. - To znaczy, przywiozłam wiadomość, że... - Czyli nie przywiozłaś nic więcej oprócz wiadomości. Colson, bierz ją! - Nie! Henryk przesyła ci pieniądze, o które prosiłeś. Angus przyrzekł, że przekaże mi je jutro. - Wiadomo, jak bardzo wszyscy ufamy Angusowi - stwierdził sarkastycznie. Lady Percy zaczerwieniła się. - Proszę, sir, na mój honor, postaram się, by... - Twój honor nie jest wart więcej niż jego. Czy nie powiedziałaś mi, że podejrzewasz go o kradzież majątku twojej córki? - Naprawdę w to wierzę - oświadczyła z przekonaniem. - Bo co innego mogłoby się z nim stać? Nie znasz Dunsithe z tamtych czasów, ale w nocy, kiedy Angus przybył tu po moje córki, ten westybul olśniewał srebrem i złotem, cennymi meblami i barwnymi chorągwiami. Tak wyglądały wszystkie komnaty. Były też skrzynie pełne pieniędzy. Nie zdarzyło się, bym nie otrzymała od Gordona czegokolwiek, o co poprosiłam - sukni i klejnotów. I to jakich klejnotów, sir! Trzeba było je widzieć, żeby ocenić ich wspania łość. - Na ich wspomnienie oczy jej rozbłysły. Donald się nachmurzył. - Dość tego - oświadczył szorstko. - Gdy Angus wyjechał
333
z twoimi córkami, ty nadał tu byłaś. Mam ci uwierzyć, że wywiózł stąd tak dużo rzeczy bez twojej wiedzy? Lady Percy skinęła głową. - Zamknął mnie w sypialni, bo dostałam ataku histerii na wieść, że zabiera obie moje córki. Gdy mnie wypuścił, już nic tu nie było. Wszystko znikło, włącznie ze służącymi. Zostawił tylko swoich ludzi, żeby pilnowali zamku. Najwidoczniej wszystko rozkradli, gdy byłam pod kluczem. Po dwóch dniach wrócił i zabrał mnie do Tantallon, swojego zamku nad morzem. Miesz kałam tam, bardzo blisko mojej córki, ale nigdy nie pozwolił mi jej zobaczyć. Gdy ostatecznie poróżnił się z królem, musieliśmy uciekać do Anglii. Od tamtego czasu jestem w Dunsithe po raz pierwszy. - To wzruszająca opowieść, ale nieprawdziwa - warknął. Często słyszy się, że Angus jest na utrzymaniu Henryka VIII, więc musi spełniać jego rozkazy. Jak byłoby to możliwe, gdyby ukradł stąd takie bogactwa, o jakich mówisz? - Nie wiem. Prawdą jest, że słyszy się takie rzeczy. Może Henryk skonfiskował jego majątek, zostawiając mu tylko tyle, by zachować pozory, że jest bogaty? Byłaby to ironia losu, nieprawdaż? Donald przez chwilę przyglądał się jej badawczo. - Nie wierzę, pani, że skarb Dunsithe został stąd zabrany, gdyż tak długo, jak Angus sprawował kontrolę nad panną Dunsithe, tak miał ją również nad jej majątkiem. Poza tym nie mógł przewidzieć, że jego regencja skończy się już kilka miesięcy po śmierci Gordona i zostanie zmuszony do ucieczki ze Szkocji. - Ale... - Milcz - warknął. - To jasne, że Gordon czy ktoś z jego ludzi jakoś zdołał ukryć skarb Molly, a zarazem przyjął, że ona będzie starała się go odzyskać. Dlatego Molly musi wiedzieć, jak go odnaleźć. Lady Percy spojrzała na córkę w zamyśleniu.
334
- Nie wiem, w jaki sposób mogłaby wiedzieć więcej niż ja. Gdy Angus ją stąd zabierał, nie miała nawet sześciu lat. A jej ojciec zginął niespodziewaną śmiercią. Nie liczył się z tym, że umrze, więc nawet nie pomyślał, by bez świadków powierzyć jej taki sekret. Zresztą gdyby tak było, to do tej pory i tak zdążyłaby o wszystkim zapomnieć. Molly, czy coś pamiętasz? - Już mu mówiłam, że nic nie wiem. -Molly z trudem oswajała się z myślą, że piękna lady Percy jest jej matką. - Prawie nie pamiętam Dunsithe. Dwa razy dłużej mieszkałam na Skye. - A widzisz? - Nell zwróciła się do Donalda. - Ale to ona stanowi klucz do rozwiązania zagadki skarbu Dunsithe - obstawał przy swoim. - A jeśli rzeczywiście nic nie wie, to tym gorzej dla niej, bo w ten czy inny sposób zamierzam się dowiedzieć wszystkiego. Powiedziano mi, że ma na piersi bliznę w kształcie klucza i że zawdzięcza ją tobie. - To prawda i wstydzę się tego. - Lady Percy nie kryła smutku. Unikając spojrzenia Molly, wyjaśniła: - Rozmawiałam z piastunką mojej córki o tym, że w ciągu lat wygląd Molly się zmieni. Obawiałam się, że w miejsce Molly ktoś może podstawić fałszywą pannę Dunsithe. Blizna miała zapobiec takiej zamianie. - Jakim kluczem to zrobiłaś? Od czego był ten klucz? - Nie wiem! To działo się dawno temu. Zrobiłam to kluczem, który miała pod ręką piastunka Molly, gdy jej kazałam jakiś znaleźć. - Nie wierzę ci. To nie może być zbieg okoliczności, że dziewczyna ma wypalony na piersi znak klucza, skoro szukamy jej ukrytego skarbu. - Spojrzał na jedną, a potem na drugą. Wierzcie mi, że któraś z was wyśpiewa mi to, co chcę wiedzieć. - Jesteś w błędzie! - oświadczyła zniecierpliwiona lady Percy. Obie nic nie wiemy! - Zaczniemy od dziewczyny - zdecydował. - Jej krzyki, pani, nie będą miłe dla twojego ucha. Na początku zadam jej niewielki ból, ale przysięgam, że jeśli po tym nadal nie puści pary z ust, to 335
postaram się o większy niż ten, który ty jej zadałaś na pożegnanie, choć tego samego rodzaju; długo go nie wytrzyma. - Nie! Lady Percy ruszyła do niego. Zaskoczony Colson rzucił się za nią, chcąc ją złapać, okazała się jednak szybsza i do krwi podrapała Donalda po policzku. Donald chwycił ją za ręce i wykręcił je. Odepchnął ją z taką siłą, że upadła przy kominku. Gdy Molly chciała do niej podbiec, poczuła na ramieniu żelazny uścisk dłoni Donalda. - Colson, podnieś lady Percy i dopilnuj, by uważnie patrzyła, jak będę przesłuchiwał jej córkę. Jestem przekonany, że milady szybko sobie przypomni, jaki klucz odcisnęła na piersi córki i gdzie go ukryła. Z góry zwalniam cię, milady, z odpowiedzi na pytanie, co ten klucz otwiera, bo święcie wierzę, że Angus dawno temu wydobyłby to z ciebie, gdyby sądził, że to wiesz. Skoro jest najzupełniej pewne, że tego nie zrobił, to prawdopodobnie nigdy się nie dowiedział o tym piętnie na piersiach siostrzenicy. - Powiedziałam już, że nie wiem nic, co mogłoby ci pomóc! krzyknęła lady Percy. - Któraś z was na pewno coś wie - nie ustępował Donald. Przesłuchanie dziewczyny pozwoli mi najszybciej dowiedzieć się która. Niewątpliwie Molly potrafiłaby znieść twój ból bez zmru żenia oka, bo prawie cię nie zna, a jej ostatnie wspomnienie związane z tobą jest dość przykre. Ale tak czy inaczej to ty jesteś jej matką, nieprawdaż? - Och, proszę, sir, nie rób tego! - krzyknęła histerycznie lady Percy. Nie puszczał Molly, która gorączkowo rozglądała się po wes tybulu w poszukiwaniu jakiejś broni, nie tracąc nadziei, że ją znajdzie. Nagle rozbłysło światło na rękojeści sztyletu, który Donald trzymał w pochwie u pasa. Molly spoglądała na nią z ukosa. Czy odważy się wziąć ją do ręki? Lady Percy wyrywała się Colsonowi, absorbując całą jego 336
uwagę, czym odwodziła wpatrzonego w nią Donalda od poprzed nich zamiarów. Molly uznała to za okoliczność sprzyjającą, by sięgnąć po sztylet. Ostrożnie przesuwała dłoń w dół. Nie miała złudzeń, że zdołają się uwolnić. Gdyby nawet unieszkodliwiły obu oprawców, to na dziedzińcu czuwali liczni żołnierze. Jednak tym postanowiła martwić się później. Skupiła uwagę na sztylecie, nieustraszenie zniżając rękę i odsuwając się nieco, by Colson nic nie zauważył. W końcu położyła dłoń na rękojeści. Lady Percy i Donald wciąż prowadzili ostrą wymianę zdań. Molly nie słuchała ich nawet wtedy, gdy matka tak krzyknęła, jakby Colson zadał jej ból. Nie odważyła się śledzić ich rozmowy i patrzeć na nich, skupiając całą uwagę na sztylecie. Pociągnęła go lekko. Wysuwał się z pochwy łatwiej, niż się spodziewała. W westybulu nagle zapadła cisza. Molly błyskawicznie wyjęła sztylet z pochwy i wycelowała go w bok Donalda. - Puść mnie i odsuń się! - rozkazała. Nie usłuchał, tylko zrobił zdziwioną minę. - Nie wyglądasz na morderczynię - powiedział lekceważąco. - Już raz omal cię nie zabiłam - przypomniała. - Co innego strzelać z łuku, ale wątpię, czy masz wystarczająco mocne nerwy, by wbić ostrze w żywe ciało. Wtedy też nie wyrządziłabyś mi specjalnej krzywdy, gdybym nie wyszarpnął strzały z rany. Na szczęście krwotok ustał szybciej, niż mogłem się spodziewać. - Nie prowokuj mnie - ostrzegła go, udając pewność siebie, której sporo jej brakowało. - Jestem zdolna... Chwycił ją za rękę, w której trzymała sztylet. Usłyszała ponowny krzyk lady Percy, ale szamocąc się z Donaldem nie widziała, co Calson zrobił matce. Determinacja, z jaką starała się nie dopuścić do oddania sztyletu, dała jej nadzwyczajną siłę. Wyrwała się Donaldowi i chwyciła sztylet oburącz. Powoli, zbyt wolno, ponow nie skierowała ostrze w bok Donalda. Nagle poczuła w pasie silne ręce Colsona, którego z krzykiem
337
starała się odciągnąć lady Percy. Żołnierz chwycił swą potężną łapą dłonie Molly trzymające sztylet, wyrwał go jej i odepchnął ją od Donalda tak mocno, że poleciała do tyłu i upadła. Donald i Colson odskoczyli od siebie, a stojąca między nimi matka Molly osunęła się na podłogę. Z rany w jej boku płynęła krew. Molly spoglądała na nią zszokowana. Chciała wstać, ale nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Była wprost sparaliżowana. - Nie - jęknęła i rozpłakała się. W jednej chwili rzuciła się na podłogę obok matki, przycisnęła dłoń do jej rany i krzyknęła: Błagam, nie umieraj! Donald złapał ją za rękę, pociągnął i zmusił, żeby wstała. - A więc obchodzi cię ona? - spytał zaskoczony i potrząsnął nią. - Oczywiście dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Sądząc po tym, jak krwawi, nie pożyje długo. Niebawem poślę cię w ślad za nią na tamten świat, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć. - Ty morderco! Nie powiedziałabym ci nic, gdybym nawet wiedziała! - Najpierw zedrzemy z ciebie łachy - warknął i gwałtownie odwrócił ją twarzą do siebie. Chwycił obiema rękami za widoczną pod rozdartym stanikiem sukni koszulę. - Chcę zobaczyć, jak wygląda odcisk tego klucza. - Jeśli to zrobisz, będzie to ostatnia rzecz, jaką zobaczysz na tym świecie - dobiegł z tyłu głos Kintaila. Molly odwróciła się błyskawicznie, chcąc się upewnić, czy to rzeczywiście Fin. Na widok męża odczuła zdziwienie, radość i ulgę. Fin stał w tylnych drzwiach, z mieczem w ręku, gotowy do walki. Pałający gniewem, wydawał się jeszcze potężniejszy i groźniejszy niż zwykle. Tak była przejęta widokiem męża, że dopiero po chwili spostrzegła stojących po jego bokach Tama Mathesona i Thomasa MacMorrana. Bardzo ją to zdziwiło. Colson wydobył miecz z pochwy, uniósł go do góry i czekał na rozkaz swego pana. W ciszy, która zapadła, Molly usłyszała drżący oddech lady 338
Percy. Ogarnęła ją rozpacz. Czy to możliwe, że odnalazła dziś matkę tylko po to, by za chwilę stracić jąna zawsze? Przejęta grozą, chciała odepchnąć Donalda i podbiec do niej, ale nie odważyła się zrobić kroku. Nie chciała swym zachowaniem sprowokować mężczyzn do gwałtownych, nieobliczalnych reakcji. Podbiegła do matki dopiero wtedy, gdy Donald ją puścił, odsunął się na bok i wyjął z pochwy miecz. Jednak nawet wówczas nie spuszczała go z oczu, bojąc się, by nie użył jej lub matki jako żywej tarczy. Na szczęście nie zwracał na nie, uwagi. Wpatrywał się w Fina. - Więc pokonałeś wszystkich moich ludzi? - odezwał się po chwili. - Pokonaliśmy. Czekają na ciebie na dziedzińcu - odpowiedział Kintail. - Niech czekają, aż uporam się z tobą, sir. Chyba że jesteś tchórzem i nie zechcesz ze mną walczyć? - spytał prowokacyjnie. - Czujesz się bezpiecznie, kochanie? - Fin ż. troską zwrócił się do Molly. - Tak, sir. - Przełknęła łzy. - Nic mi nie zrobił. - Kto ci rozdarł suknię? - spytał. Zabrzmiało to złowróżbnie. Zwilżyła suche usta językiem. Nie chciała tego mówić i brać na siebie odpowiedzialności za śmierć Donalda. - Ja! - warknął Donald. - Jeśli ci się to nie podoba, to rób, co uważasz! - Każ swojemu człowiekowi, by się poddał - zasugerował mu Fin. - Przypadają na niego dwaj moi ludzie. Jeśli rzuci im wy zwanie, nie okażą mu litości. - A jeśli ja zwyciężę? - To wówczas ty i twoi ludzie jesteście wolni, bo ja będę martwy. - I dziewczyna znowu będzie moja, a także jej majątek? - Właśnie dlatego nie zwyciężysz. - Czemu mam ci ufać? Co powstrzyma twoich ludzi przed zabiciem mnie, gdy ja zabiję ciebie? 339
- Moje słowo - odparł szorstko Fin. - Powinieneś to wiedzieć, Sleat. Ponieważ w to wątpisz, zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle masz honor. Zresztą nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, bo już dłużej nie będziesz musiał znosić tej ułomności. Każ swojemu człowiekowi wycofać się z walki. - Colson, odłóż miecz - rozkazał Donald. - Tam, wyprowadź go na zewnątrz, do innych - odezwał się Fin, widząc, że żołnierz Donalda posłusznie schował miecz do pochwy. - Chłopiec opatrujący ranę lady Percy niech zo stanie. Molly spojrzała na męża z niedowierzaniem. Równie zdziwieni byli Tam, Thomas i Donald. O jakim chłopcu on mówił? Nieświadom, że nikt poza nim nikogo nie widzi, Fin zwrócił się do Tama: - Gdy zaprowadzisz tego żołnierza, wróć tu, żeby Sleat nie próbował powalić Thomasa, gdyby udało mu się mnie pokonać. Jeśli zwycięży fair, masz tylko dopilnować, by nasi ludzie wyszli stąd cali i zdrowi, i żeby mój honor nie został splamiony. Jasne? - Tak, panie. - Tam niepewnie spojrzał na Molly. Skupiła całą uwagę na lady Percy. - Pani, proszę, nie umieraj - powiedziała cicho, głaszcząc ją po policzku. - Wszystko będzie dobrze. Krwawienie ustaje, więc może rana nie jest tak głęboka, jak się obawiałam, i żaden organ wewnętrzny nie został uszkodzony. Matka w dalszym ciągu oddychała nierówno. Rozległ się szczęk stali. Przestraszona Molly uniosła głowę. Obaj walczący byli silni i szybcy. Władali ciężkimi mieczami, jakby ważyły o połowę mniej. Za każdym razem, gdy miecz uderzył o miecz, wstrzymywała oddech, ale od początku była pewna wyniku pojedynku. Los nie mógł okazać się tak okrutny, by zabrać jej Fina Mackenzie, gdy zaczęła go cenić i podziwiać, a właściwie kochać. Ta myśl uderzyła ją jak szczęk stali, gdy rozpoczęła się walka.
340
Kiedy Fin pośliznął sie na śliskiej posadzce, Molly zamarła, Donald skoczył, żeby zadać mu cios, ale nawet upadając, Fin zdołał odparować cios i szybko się podniósł. Po tym nastąpił szybki koniec pojedynku. Nie było konieczności walki wręcz. Ostatnim ciosem Fin niemal odciął Donaldowi głowę od tuło wia. Molly odwróciła się od odrażającego widoku rozpłatanego ciała swego niedawnego prześladowcy, który zwalił się na po sadzkę. Fin rzucił miecz i ruszył do niej. Natychmiast wstała i padła mu w ramiona. - Och, dzięki Bogu, jesteś cały i zdrowy! Jak się tu dostałeś?! wykrzyknęła. - Znalazłem sekretny tunel. Na pewno nic ci nie zrobił? - Na pewno. Groził, że mnie zmusi do powiedzenia, gdzie został ukryty mój majątek. Przestraszyłam się, bo nie mogłam mu powiedzieć czegoś, czego nie wiem. Wtedy właśnie wszedłeś i on... - przerwała i przytuliła twarz do jego torsu. Nie prze szkadzało jej, że przyciska policzek do kolczugi. Fin objął ją i stali tak, uszczęśliwieni. Po długiej chwili uniósł jej podbródek i po całował ją. Westchnęła błogo. - Trzeba się zająć lady Percy - przypomniał Fin, wypuszczając Molly z objęć. Przy rannej klęczał Thomas MacMorran. Oglądał ją przez chwilę, wreszcie powiedział: - Została ugodzona sztyletem, panie. - Tak. I stało się to z mojej winy - pośpieszyła z wyja śnieniem Molly. - Kiedy prowadziła z Donaldem ostrą wy mianę zdań, wykradłam mu sztylet, ale złapał mnie za rękę i mi go odebrał. Gdy wreszcie odzyskałam sztylet, matka podbiegła do mnie za Colsonem, chcąc mi pomóc, tak samo jak on Donaldowi. Colsonowi udało się wyrwać mi sztylet. W czasie szamotaniny on lub Donald wbił jej go w bok. Czy będzie żyła? 341
- Trudno powiedzieć, milady..— Thomas pokręcił głową. Straciła dużo krwi, ale krwawienie już ustało. Czas pokaże. - Gdzie jest chłopiec, który się nią zajmował? - spytał Fin. Thomas pokręcił głową. - Panie, nie widziałem tu żadnego chłopca. - Ja też nie - oświadczyła Molly. - Ale ja widziałem małego, a właściwie bardzo małego młodego mężczyznę - oznajmił Fin. Molly coś tknęło. - Jak znalazłeś tunel, sir? Nie wiedziałam, że w Dunsithe jest jakiś tunel. - W pewnym momencie zobaczyłem w oddali maleńką pulchną kobietkę, która przywołała mnie skinieniem dłoni. Poszedłem za nią, jak mi kazała. Nagle znikła w tunelu. Obawiałem się, że możemy wpaść w zasadzkę, ale doszliśmy do drzwi, które wy chodziły na korytarz. Stamtąd mogliśmy wziąć ludzi Sleata przez zaskoczenie. Potem wszystko rozegrało się szybko, ale już więcej jej nie widziałam. Nie wiem, dokąd poszła. - Zapewne była to Maggie Malloch - szepnęła Molly. - Po wiedziała mi, że masz dar jasnowidzenia i potrafisz widzieć duszki domowe i inne istoty, jednak tylko wtedy, gdy tego chcesz. - Istotnie tak się przedstawiła. Kim ona jest? - To ona powiedziała mi, że z czasem z mojej piersi zniknie blizna. Nazywa siebie duszkiem domowym. Jest dobrą wróżką. Ona i jej syn Claud podążają w ślad za mną od czasu mojego wyjazdu z Dunsithe. Chłopiec, którego widziałeś, gdy zajmował się moją matką, to mógł być on. Najwyraźniej wszyscy oni mają zdolności uzdrowicielskie, więc być może matka przeżyje, tak jak ty przeżyłeś po upadku z konia, i Thomas, gdy dosięgła go strzała, a także Donald po tym, jak zraniłam go w nogę. - Zmarszczyła brwi i dodała w zadumie: - Skoro potrafisz widzieć Maggie i Clauda, to może oni nam pomogą odnaleźć skarb. - Nawet teraz nie jestem pewny, czy wierzę w istnienie wró-
342
żek. - Fin uśmiechnął się. - A co do twojego skarbu, to być może wiem, gdzie go odnaleźć. - Jak to możliwe? - Przechodząc przez tunel, napotkaliśmy dwie wielkie skrzynie. Założę się, że zawierają to, czego od dawna wszyscy szukają. Czy chciałabyś je zobaczyć? Thomas zaopiekuje się twoją matką. Potrafi to zrobić tak samo jak każdy inny, a poza tym zaraz wróci tu Tam. .- Właśnie wróciłem, panie - odezwał się od progu. - Pomóż Thomasowi przenieść lady Percy na ławę i poszukaj koców do okrycia jej. Ja i moja żona pójdziemy sprawdzić, czy jej skarb jest mityczny czy prawdziwy. - Poszukaj też poduszki albo jaśków - poleciła mu Molly. I postaraj się sprowadzić skądś jakiegoś medyka..- Odwróciła się do Kintaila i dodała: - Prawdę powiedziawszy, sir, czuję się nie w porządku, zostawiając matkę, by móc zobaczyć ten nieszczęsny skarb. Wiem, że chcesz go odnaleźć, ale... - Mogę poczekać. Powiedziałem to tylko dlatego, że... - Skarb? Majątek Molly? — Ku ich zdumieniu lady Percy usiadła na ławie. - Dzięki Bogu. - Molly podbiegła, wzięła ją za rękę i z troską spojrzała jej w oczy. - Tak szybko wyzdrowiałaś, pani? Lady Percy uśmiechnęła się do niej czule. - Pamiętam, że rzuciłam się na Donalda, by nie zrobił ci krzywdy, i nagłe poczułam ostry ból. - Wskazała na zakrwa wione rozdarcie sukni w miejscu, w które ugodził sztylet.Ostrze nie mogło poważnie uszkodzić narządów wewnętrznych, bo zupełnie nie czuję już bólu. Co powiedzieliście na temat skarbu? - Wszedłem tu wraz z moimi ludźmi przez tunel. Czy wiedzia łaś, pani, o jego istnieniu? - spytał Fin. - Nie, ale mówi się, że Dunsithe kryje w sobie wiele tajemnic. Uważasz, że odnajdziesz ten tunel ponownie?
343
- Z pewnością. Jeśli naprawdę wróciłaś do zdrowia, pani, to zaraz go poszukamy - odparł. - Naprawdę, sir. Muszę go zobaczyć. Proszę, mów do mnie Nell, bo jesteśmy teraz rodziną. - Ku ich zaskoczeniu wstała z ławy i poprawiła suknię, jakby była zupełnie zdrowa. Molly przeżywała wielką radość. Wiedziała, że bez względu na to, co myśli Fin, we wszystkim maczali palce Maggie i Claud. Fin wyprowadził je z westybulu na korytarz, zmierzający do pozornie ślepego kamiennego muru. Ku zdumieniu Molly, gdy podszedł do największego kamienia i pociągnął go, mur otworzył się przed nimi jak drzwi. Ich oczom ukazał się mroczny tunel, stanowiący jakby przedłużenie korytarza. - Nie będziemy potrzebowali pochodni? - spytała Molly. - Jeśli tak, zatroszczymy się o to później. Ale najpierw chcę, żebyś zobaczyła ten tunel takim, jakim my go widzie liśmy. Jego ściany wydają się jaśnieć niespotykanym blaskiem. Wszystko jest tu takie dziwne, że nie wiem, czy nadal takie będzie. Gdy weszli do środka, pociągnął wielkie kamienne drzwi, które zamknęły się za nimi. - Zaraz wasze oczy przyzwyczają się do mroku. Jeśli będzie tak jasno jak za pierwszym razem, to z łatwością dotrzemy do celu. - Nigdy nie słyszałam żadnej pogłoski o istnieniu tego tunelu. Prawdę powiedziawszy, nie pamiętałam nawet korytarza prowa dzącego z westybulu do kamiennego muru - wyznała Nell. - Od waszego wyjazdu stąd minęło już dwanaście lat - przy pomniał jej Fin. - O tak. Cały zamek wygląda inaczej niż wtedy. Zostały z niego tylko kamienne mury i posadzki, kilka twardych ław i prostych stołów - stwierdziła z westchnieniem. Molly patrzyła przed siebie, niemal nie słuchając ich rozmowy.
344
- Ściany i podłoga rzeczywiście świecą - zwróciła ich uwagę. - Idźcie za mną. - Fin wysunął się na czoło. - Skrzynie stoją niedaleko stąd. Po kilku minutach dotarli do dwóch wielkich zakurzonych skrzyń o zardzewiałych żelaznych obręczach. Molly pochyliła się niecierpliwie nad pierwszą z brzegu. - Jest zamknięta. Skoro nie mamy klucza, to będziemy musieli wyłamać zamek. Jest za ciężka, żebyśmy zdołali ją zanieść do westybulu. Nie mogę nawet ruszyć jej z miejsca. - Prawdopodobnie klucz do niej znajduje się w pęku wiszącym nad nią na murze - odezwał się Fin. - Gdzie? - spytały równocześnie Molly i Nell. - Tam. - Fin wskazał to miejsce ręką. - Tam nic nie ma. - Molly widziała tylko grubo ciosany kamień. Fin cofnął rękę, zdezorientowany. - Ale ja je widzę - upierał się. - To jest duży pęk kluczy, jakie zwykle żony czy gospodynie noszą zawieszone u pasa na metalowym kółku. Widzę je, lecz gdy po nie sięgam, dotykam pustej ściany. - Może Maggie Malloch albo inna istota z jej świata rzuciła na nie zaklęcie? - snuła domysły Molly. Fin spojrzał na nią pytająco, ale nie podważył słuszności tego przypuszczenia. - Kto to jest Maggie Malloch? - spytała Nell. - Czy kiedykolwiek słyszałaś, pani, o tym, że w Dunsithe mieszkają wróżki lub inne podobne istoty? - spytała Molly, pomimo że Fin gestem nakazał jej milczenie. Wbrew obawom, że Nell będzie z nich szydzić, uśmiechnęła się. - Dunsithe znaczy „wzgórze wróżek" - wyjaśniła. - Dlatego w całej okolicy jest mnóstwo opowieści o maleńkich czarodziej skich ludzikach. Gdy tu mieszkałam, wiele z nich słyszałam na własne uszy. Nie powiem, że w nie wierzyłam, ale wielu miejs cowych mogłoby przysiąc, że są prawdziwe. Naprawdę widzisz, sir, ten pęk kluczy? 345
- Tak, pani. A skoro tak, może chodzi o to, żebym sięgnął po jakiś określony. Czy możesz opisać ten, którym wypaliłaś... Nell uniosła dłoń w geście protestu. - Błagam cię, sir, nie przypominaj mi już więcej tamtej strasznej chwili! Sądziłam, że robię słusznie, chroniąc Molly przed zamianą, ale od tamtego czasu ciągle słyszę w snach jej krzyk. Naprawdę nie pamiętam tego klucza. - Spróbuj, pani, sobie przypomnieć. Skrzywiła się boleśnie. - Bez względu na to, jak się staram, przypominam sobie tylko tyle, że był mały, zanim przycisnęłam go do piersi Molly, która krzyknęła rozdzierająco. - Klucze wiszące na ścianie wydają się większe od tego, który pamiętasz - orzekł przygnębiony Fin. - Żałuję, że ich nie widzę - odezwała się Molly. Spojrzał na nią zamyślony. - Chodzi o twój majątek. Mogę go mieć tylko dzięki tobie. Może to stanowi rzeczywisty klucz pozwalający zdobyć skarb. Gdy dotykam ciebie, gdy dotykam twojej... Zawahał się, spoglądając na Nell. Nagle otrząsnął się, jakby próbował rozjaśnić umysł, i odwrócił się do Molly. - Gdy dotykam twojej piersi, czuję dziwne mrowienie. To nie jest doznanie czysto zmysłowe, choć wmówiłem sobie, że jest wyłącznie takie. Naprawdę uważałem, że jest to prosty skutek silnego fizycznego pożądania, jakie we mnie budzisz od chwili, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy wtedy w nocy. Ale w rzeczywistości znacznie różni się ono od tego, czego dotych czas doświadczałem. Tak jak prawo do twojego majątku mam tylko dzięki tobie, być może tak samo zdolność dotknięcia tego, co widzę, mam również tylko dzięki tobie. - Patrzył Molly w oczy, jakby pragnął, żeby doszła do podobnego wniosku, ale nie powiedział już nic więcej, nie chcąc jej dalej nakłaniać i ponaglać. 346
- A więc sądzisz, że gdybyś dotknął blizny na mojej piersi, potrafiłbyś dotknąć również kluczy wiszących na murze - pod sumowała jego rozumowanie. - Być może. Czy zechciałabyś pozwolić mi spróbować, kocha nie? - zachęcił ją łagodnie. - Życzycie sobie, żebym wyszła? - zaniepokoiła się Nell. Bardzo pragnę zobaczyć, co się stanie, ale jeśli wolicie zostać sami... - Nie, pani. Powinnaś zostać. - Molly uśmiechnęła się do matki, lecz zaraz odwróciła się do Fina. Patrząc mu w oczy, rozchyliła stanik sukni i odsunęła koszulę z dekoltu. - Dotknij blizny - zachęciła go. - Sprawdź, czy pomoże ci to wybrać właściwy klucz. Wyraz jego twarzy złagodniał, w Molly zaś doszły do głosu zmysłowe pragnienia. Chciała, żeby byli sami i mogli odciąć się od całego świata. W tej chwili skarb znaczył dla niej niewiele, choć był tak ważny dla niego i dla mieszkańców Kintail. Gdy Fin delikatnie dotknął blizny na jej piersi, zerknęła na jego długie smukłe palce i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się i utkwił wzrok w kluczach. Zamknąwszy oczy, rozkoszowała się tym dotykiem. Jeszcze tak niedawno obawiała się, że już nigdy go nie poczuje. Otworzyła oczy, słysząc, że Fin sięgnął po klucze. Niestety, nie udało mu się ich zdjąć. Nawet nie drgnęły. Westchnął rozczaro wany i zabrał palce z jej piersi. - Poczekaj! - krzyknęła, gdy dotarło do niej, że teraz również ona zobaczyła klucze. - Widzę je! Dotknij blizny jeszcze raz! Kiedy to zrobił, zobaczyła klucze ponownie, takie same jak w jego opisie, zawieszone na metalowym kółku. Pobrzękiwały u pasa wielu gospodyń. Jeden błyszczał jaśniej niż inne, zupełnie jakby był srebrny. Niewiele myśląc, sięgnęła do kółka i klucz znalazł się w jej ręku, choć nie wiedziała, jak to się stało.
347
- Jak tego dokonałaś?! - zdumiała się Nell. - Spróbuj nim otworzyć skrzynię. - Molly podała Finowi klucz. - Nie. To twój klucz i twój majątek. - Odsunął się z uśmiechem, nakłaniając ją gestem, by podeszła do skrzyń. Molly uklękła przy pierwszej i włożyła klucz do zardzewiałego zamka. Wszedł łatwo, ale nie mogła go przekręcić. Zawiedziona, spróbowała otworzyć drugą skrzynię. Tym razem klucz nie tylko łatwo wszedł do zamka, ale i łatwo dał się przekręcić. Podniosła wieko. Skrzynia była pusta.
23
Fin ukląkł obok niej, gdy usiadła na posadzce, niezdolna ukryć rozczarowania. Otoczył ją ramieniem, a drugą rękę włożył do skrzyni. Dokładnie obmacał boki i dno, na wypadek gdyby zawartość wydawała się w pierwszej chwili nieuchwytna, podobnie jak początkowo klucze. - Widzisz coś? A może to ja nie jestem zdolna cokolwiek zobaczyć? - dopytywała się. - Nie. Ja też nic nie widzę i nic nie wyczuwam pod palcami. Chociaż... - Odwrócił ją do siebie, bo nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. - Pozwól mi dotknąć blizny. - Wsunął dłoń pod jej koszulę. - Może... - Urwał, zaskoczony, że nie czuje już pod wpływem tego dotyku charakterystycznego mrowienia w palcach. Molly pokręciła głową. Tak, skrzynia naprawdę była pusta. - Nie rozumiem - wtrąciła się Nell. - Z pewnością coś powinno w niej być, ale co konkretnie spodziewałeś się znaleźć, sir? Mogła zawierać pieniądze, jeśli mój mąż rzeczywiście je w niej ukrył, ale obie są o wiele za małe na to, by pomieścić wszystko, co zginęło. - Nie są za małe, by pomieścić złote monety, klejnoty i inne drobne przedmioty, mające wielką wartość materialną - odparł 349
Fin. - Sama mi powiedziałaś, pani, że z zamku znikła pokaźna ilość klejnotów. Ale, tak czy inaczej, to niemądre tkwić tu bez potrzeby. Tym tunelem przeszli tylko moi ludzie i wiemy o nim zaledwie my troje. Zamknij skrzynię, kochanie. Chwilowo może zachować swój sekret. Zdecydujemy, co robić dalej, gdy uporam się ze zwłokami Donalda i z jego ludźmi. Z pewnością nie mogę zabrać tych skrzyń do domu w łodzi wypełnionej jeńcami. Molly wstała, zamknęła wieko i chciała przekręcić klucz w zam ku, ale jej się nie udało. - Coś nie w porządku? - zainteresował się Fin. - Nie mogę go przekręcić. Wziął od niej klucz, lecz jemu również zamek stawiał opór. Bez względu na to, jak mocno przekręcał, nic z tego nie wy chodziło. - Spróbuję ponownie otworzyć drugą skrzynię - oświadczyła Molly. - Może trzeba je otwierać w określonej kolejności? Fin odsunął się, robiąc jej miejsce. Nell podeszła bliżej. - To strata czasu. Klucz łatwo wchodzi do zamku, ale w dalszym ciągu nie daje się przekręcić - stwierdziła Molly. - Wydaje mi się, że te wasze ludziki są złośliwe. - Nell pokręciła głową. - Przekazały wam sekret, a zabrały skarb. - Nie wierzę, żeby Maggie Mal loch zrobiła coś takiego. Po prostu jeszcze nie rozwiązaliśmy całej zagadki. - Molly nie mogła się z tym pogodzić. - Nie możesz wezwać tej wróżki? - spytała matka. - Nie zjawia się na moje żądanie. Co więcej, skoro Kintail widział już Maggie Malloch, to powinien ją widzieć również teraz, jeśli ona tu jest - wyjaśniła Molly. - Cóż więc możemy jeszcze zrobić? - nie ustępowała Nell. - Jeśli ten klucz nie otwiera drugiej skrzyni, to trudno - odparł Fin. - Możemy spróbować otworzyć ją inaczej, tylko musimy się nad tym zastanowić. Tak czy inaczej, zamierzam zabrać obie skrzynie do Eilean Donan i w końcu rozwiążemy tę zagadkę. 350
Poruszył pustą skrzynię i stwierdził, że jest na tyle lekka, by mógł ją udźwignąć nawet jeden mężczyzna, a już z pewnością dwóch. - Powiedziałaś, że nie da się jej przesunąć, bo jest taka ciężka zwrócił się do Molly. - Bo była. Spróbuj ruszyć tę drugą - zasugerowała. Nie mógł jej przesunąć ani o milimetr. - Moi ludzie z łatwością je stąd wyniosą - stwierdził z prze konaniem. - A co będzie, jeśli klucz znowu zniknie? - wyraziła wątpliwość Molly. - Nie zniknie. Skoro już trafił w twoje ręce, to gdyby nawet ktoś zdołał ci go zabrać, nic nim nie otworzy. Tak czy inaczej, zastanowimy się nad wszystkim wraz z Tamem i Thomasem. Żałuję, że nie ma tu Patricka. - I ruszył z powrotem do wes tybulu, a Molly i Nell podążyły za nim. Gdy wyszli z tunelu na korytarz, ze zdumieniem stwierdzili, że nie jest już pusty i ponury jak poprzednio. Na ścianach pyszniły się arrasy, a drogę oświetlały świece w srebrnych kinkietach. Posadzkę zakrywał bajecznie kolorowy dywan. Na ten widok wszyscy troje wydali okrzyki zdumienia i przez długą chwilę rozglądali się dokoła. Również westybul został odmieniony. Na wszystkich ścianach, z wyjątkiem jednej, wisiały jeszcze piękniejsze arrasy, a po obu dłuższych bokach powiewały barwne chorągwie na złoconych drzewcach. Stół na podwyższeniu nie był już porysowany i matowy, lecz odnowiony, wypolerowany i zastawiony srebrem i złotem. Otaczały go rzeźbione wyściełane krzesła. Posadzkę zdobiły dywany o nadzwyczajnych wzorach. Na pustej ścianie połyskiwały wypolerowane tarcze i broń; wiele sztuk było wysadzanych szla chetnymi kamieniami lub miały złocone rękojeści i ozdobne pochwy. Na pięknie rzeźbionych ławach przy ścianach leżały aksamitne poduszki. 351
- Tak było tu w tę noc, kiedy przyjechał Angus - powiedziała zszokowana Nell. - Teraz sobie przypominam - potwierdziła Molly. - Ale dla czego nikt inny nie zauważył tej cudownej odmiany? Jest tu tak cicho. Gdzie są wszyscy? I co zrobili z ciałem Donalda? - Sądzę, że Tam i Thomas wynieśli je na zewnątrz - powiedział Fin. - Przypomnij sobie, kochanie, że oprócz nich wszyscy moi ludzie zostali z jeńcami na dziedzińcu. Poprowadził je na dziedziniec. Okazało się, że przedpokój też się zmienił. Na ścianach wisiały arrasy, a pod ścianą stała rzeźbiona ława z poduszkami. Ale największe zmiany dokonały się na zewnątrz. - Gdzie, u licha, są jeńcy? - zaniepokoił się Fin. Molly rozglądała się, widząc tylko pięćdziesięciu ludzi z Eilean Donan, najwyraźniej zupełnie odprężonych. - Kintail, nie masz już jeńców - usłyszeli znajomy głos, do biegający z przedpokoju. Fin i Molly odwrócili się natychmiast. Nell zauważyła ich gwałtowny ruch, ale wciąż wpatrywała się w dziedziniec, zdziwiona, że jest tam tak mało mężczyzn. - Ona nas nie widzi i nie słyszy - powiedziała Maggie. Stała na poduszce, w rogu ławy, trzymając w ręku fajkę. - Nas? - zdziwiła się Molly. - To znaczy mnie i Kintaila? - Nie bądź niemądra - obruszyła się Maggie. - Chodzi jej o to, że lady Percy nie widzi siedzącego na ławie chłopca. To ten sam, który ją pielęgnował, gdy została zraniona sztyletem - wyjaśnił łagodnie Fin. - Ja też go nie widzę! - zaprotestowała Molly. Maggie przytaknęła: - Tak, bo Claud nie ma tak wielkiej mocy, by stać się widzial nym dla większości ludzi. Widzisz mnie, bo mam wystarczająco dużą moc. Wydawało mi się, że dawno temu wszystko ci wyjaś niłam, ale nie rozmawiałyśmy zbyt dużo na temat Clauda. Dziedzic 352
widzi nas oboje, bo ma dar jasnowidzenia. Ty, niestety, nie możesz zobaczyć mojego niemądrego syna. - Z kim rozmawiacie? Nikogo nie widzę! - oburzyła się Nell. Maggie wykonała fajką delikatny gest. - Teraz również nie będzie słyszała, jak ze mną rozmawiacie, a później nie będzie wam zadawała żadnych pytań. Gdy ponownie się odezwie, nie będzie zdawała sobie sprawy, że w ogóle upłynął jakiś czas - oświadczyła. - Co się stało z moimi jeńcami? - spytał Kintail. - Skoro zaklęcie zostało cofnięte, nigdy ich tu nie było. Zwróć uwagę, że suknia twojej żony nie jest już rozdarta i nie masz na sobie kolczugi. Fin przyłożył dłoń do piersi, a Molly popatrzyła na stanik sukni - nie tylko nie była rozdarta przez Donalda, lecz wyglądała czysto i świeżo, podobnie jak ubranie Fina. Molly dostrzegła też inną zmianę: - Suknia mojej matki nie jest rozdarta i zakrwawiona w tym miejscu, w którym przeszył ją sztylet Donalda. - Oczywiście - potwierdziła Maggie. - Wszystko wygląda tak, jakby wyglądało, gdyby mój Claud nie interweniował w dniu, w którym Donald napadł na Eilean Donan. Donald powinien był wówczas umrzeć. Teraz, jeśli przypomnieć sobie przebieg ataku i wydarzenia, które później nastąpiły, jest tak, że Donald rzeczywiś cie zginął tamtego dnia, a Dunsithe wygląda tak jak wtedy, gdy Molly i jej matka widziały go po raz ostatni. Żołnierze uważają, że po prostu towarzyszyli wam w drodze z Eilean Donan do Dunsithe, by dziedzic mógł obejrzeć swój nowy majątek. - Ale inni wiedzą, że majątku Molly nie ma od lat - zaoponował Fin. - Wielu widziało gołe ściany zamku i przeszukało każde miejsce, by znaleźć jej skarb. Co im powiemy? - Nic. - Maggie rozbłysły oczy. - To wasza sprawa, a nie ich. Fin spoglądał na nią w zamyśleniu, a po chwili uśmiechnął się szeroko. 353
- To może okazać sie skuteczne - przyznał. - Tylko musisz, sir, wpaść w gniew- zażartowała Molly. Nikt nie odważy się sprzeciwić Szalonemu Finowi Mackenzie. - Nikt? - Przekomarzał się z nią, tak jakby stale pamiętał o jej buntowniczej naturze. - No, prawie nikt - odparła Molly z miną niewiniątka. - Zuchwała dziewczyna. -Odwrócił się do Maggie. - Powie działaś, że tego dnia, kiedy Sleat napadł na Eilean Donan, twój Claud interweniował. Co miałaś na myśli? — Och, to on zatamował krwotok Donalda, sądząc, że panna Dunsithe chce, by ta nikczemna kreatura żyła, podczas gdy los sprawił inaczej. Trudno powiedzieć, czy uznał tak z powodu złej oceny sytuacji, czy z głupoty. Podobnie trudno powiedzieć, czy zła ocena sytuacji, czy głupota spowodowała, że doprowadził do waszego spotkania na Skye, a wcześniej nakłonił króla Jakuba do zmiany opiekuna Molly z Donalda Groźnego na Kintaila. - To wszystko zrobił Claud? - Tak. Oczywiście chciał dobrze, ale później wszyscy uważali, że spłatał kolejnego figla, z którego nie wynikło nic dobrego. Przez to naraził się na okropne kłopoty w naszym klanie. - Skoro tak, to jest także odpowiedzialny za to, że się tu znaleźliśmy i odkryliśmy nasz skarb, nieprawdaż? — spytała po śpiesznie Molly. - Tak. - Maggie skrzywiła się. - Prawdę powiedziawszy, nie wiadomo, jakie uruchamiam energie, gdy rzucam zaklęcie. Jest teraz jasne, że biedny Claud i inni działali pod wpływem mojego zaklęcia, które chroniło twój skarb. Tylko ty mogłaś je cofnąć, bo dopiero gdy wróciłaś do Dunsithe i zdjęłaś ze ściany klucz, mogłaś otworzyć nim dwie skrzynie. - Zdołałam otworzyć tylko jedną - uściśliła Molly. - Czy gdzieś jest drugi klucz, czy też tym, który mam, powinnam otworzyć obie? Maggie zmarszczyła brwi. 354
- Zdołałaś otworzyć tylko jedną? Molly skinęła głową. - To znaczy, że do drugiej nie masz prawa. Zaklęcie pozwala otworzyć skrzynię tylko prawowitej spadkobierczyni. - Ale jeśli ja nią nie jestem, to kto jest? - Twoi rodzice mieli jeszcze jedno dziecko, nieprawdaż? - Myślisz o Bessie? - Tak. - Przecież ona nie żyje! Umarła wkrótce po tym, jak nas stąd zabrali! Tak twierdzi Angus! Wszyscy tak uważają! - krzyknęła Molly, czując dreszcz na plecach. ~ Czy chcesz mi powiedzieć, że to nieprawda? Że Bessie żyje? - Nie chcę ci nic powiedzieć. Sądziłam, że ona nie żyje i że odziedziczyłaś również jej część spadku. Skoro jednak nie możesz otworzyć drugiej skrzyni, to prawowita spadkobierczyni wcale nie umarła. - O Boże! Gdzie ona jest? - Nie wiem. Ale gdybym nawet wiedziała, nie powiedziała bym ci, bo nasze zasady tego zakazują, tak samo jak nie po zwoliły mi zdradzić, jak możesz odzyskać swoją część majątku. Choć to ja rzuciłam zaklęcie, nie mogę go cofnąć. To stanowi największą ochronę. Nie mogę też powiedzieć nikomu, jak to zmienić. Sekret, który znają dwie osoby, nie jest żadnym sek retem. - Muszę porozmawiać z matką. Może wie coś, co pomoże nam odnaleźć Bessie - zdecydowała Molly. - Zaraz uwolnię ją spod działania zaklęcia. Ale przede wszyst kim powinnaś wiedzieć, że pamięć wydarzeń ostatnich dni osłabnie i ulegnie zniekształceniu zarówno u lady Percy, jak i u każdego innego człowieka uwolnionego spod działania mocy zaklęcia. Tylko ty i dziedzic wszystko zapamiętacie, ale jeśli zechcecie komuś wyjaśnić, co się stało, to wasze wspomnienia również zblakną. 355
- Chyba nie zapomnimy, że Bessie żyje? - spytała zaniepoko jona Molly. - Nie. To pozwolę wam pamiętać. Sprawię,też, że pamięć ostatnich wydarzeń u lady Percy będzie zacierała się wolniej niż u innych. Jeśli zatem wie coś na temat nikczemnego zatajenia przez kogoś, że Bessie żyje, to wam powie. Tymczasem żegnajcie. Macie sprawę do załatwienia. - Czy Claud coś powiedział? - spytała Molly Fina, gdy Maggie znikła. - Nie, lecz wydawał się całkiem z siebie zadowolony. - Cieszę się, że pomógł mojej matce - powiedziała, po czym zwróciła się do Nell: - Słyszysz nas, pani? - Oczywiście. Dlaczego miałabym was nie słyszeć, skoro stoicie tuż obok? - zdziwiła się lady Percy. - Nie odpowiedzieliście na moje pytanie. Z kim rozmawiacie? - Z Maggie Malloch - odparła Molly. - Kiedy zadałaś to pytanie, zrobiła coś, żebyś nie słyszała naszej rozmowy. Powie działa, że gdy usłyszysz nas ponownie, będzie ci się wydawało, że od razu ci odpowiadamy. I tak się stało. - Litości. Naprawdę odpowiedzieliście? - Tak. Teraz wszystko jest tak, jak byłoby, gdyby Donald zmarł w dniu, w którym napadł na Eiłean Donan. Ponadto męż czyźni z Kintail są przekonani, że przybyli tu tylko jako nasza eskorta, a ich pan po prostu ogląda posiadłość, którą otrzymał dzięki małżeństwu ze mną. - Ale co ze mną? Doskonale pamiętam, że Donald mnie uprowadził i trzymał w Dunsgaith jak jeńca, a potem oboje byliśmy tu wraz z wami. - Z czasem ty też zapomnisz, podobnie jak my - zapewniła cicho Molly. - Z wyjątkiem jednej sprawy, tej najważniejszej. Otóż będziesz pamiętać, pani, że mój klucz nie otworzył drugiej skrzyni. - Czy Maggie zdradziła wam sekret tej drugiej skrzyni? 356
- Powiedziała coś, ale nie to, czego oczekiwaliśmy. Najwyraź niej nie jestem spadkobierczynią zawartości tej drugiej skrzyni. - Więc kto jest, jeśli nie ty? - Bessie. Nell pobladła. Zaczął jej drżeć podbródek. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. - Bessie nie żyje. Angus mi to powiedział - szepnęła. - Kłamał - rzekł Fin. - Wiem, pani, jak się czujesz. - Molly wzięła ją za rękę. Dla mnie to też jest wielki wstrząs. - Nie możesz tego wiedzieć. - Po policzkach Nell płynęły łzy. Wciąż zszokowana, przyciągnęła Molly do siebie i objęła ją. Wiem, że nie zabrzmi to miło, ale jeszcze nie jesteś matką i nie straciłaś dziecka. Sama nie wiem, jak się czuję. - Drżały jej ręce. - Jak to możliwe? Jesteś pewna? Molly skinęła głową. - Gdyby Bessie umarła, Molly byłaby jedyną spadkobierczynią i otworzyłaby swoim kluczem obie skrzynie - tłumaczył łagodnie Fin. Nell odetchnęła głęboko, starając się panować nad emocjami. - Za dużo się wydarzyło. Nie potrafię jasno myśleć, ale wierzę, że Angus kłamał. Często mu się to zdarza, choć sam nie toleruje kłamców - oświadczyła. - Przypominasz sobie może coś, co kiedykolwiek powiedział na temat śmierci Bessie? Coś, co mogłoby uchylić rąbka tajemnicy na temat losu mojej siostry? - spytała Molly. - Niestety, nic, ale tak czy inaczej musimy ją odnaleźć. - Przepraszam - Doreen stanęła w drzwiach. - Kucharka kazała mi powiedzieć, że kolacja jest już gotowa. - Doreen! Myślałam, że wciąż jesteś zamknięta. To znaczy... plątała się Molly, spoglądając bezradnie na Fina. - Sądziła, że wciąż układasz rzeczy w jej sypialni - wyjaśnił z uśmiechem.
357
Doreen pokręciła głową. - Nie, panie. Zrobiłam to już dawno i teraz pomagałam w kuch ni, tak jak w Eilean Donan. Czy lady Percy źle się czuje? - Nie, nie - uspokoiła ją pośpiesznie Molly, zaskoczona, że Doreen zna nazwisko jej matki. - Po prostu jest trochę zmęczona. - Umieram z głodu - oświadczył Fin. - Idziemy jeść. Co z moimi chłopakami? - Będą jeść w dolnym westybulu, tak samo jak wczoraj odparła Doreen. - Oczywiście. Idziemy, moje panie. Szkoda, żeby smaczne potrawy wystygły - ponaglił żonę i teściową. Wziął oszołomioną Molly za rękę i ruszyli do westybulu, a Nell podążyła za nimi. Doreen pomagała podawać do stołu. Pamiętała chyba tylko to, że przyjechali do Dunsithe wczoraj, po nużącej morskiej podróży, i zastali tu ludzi pilnujących wszystkiego do czasu przybycia nowego właściciela. Jeśli znała sekret nagłej odmiany wyglądu zamku, to w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Nell milczała, ale w trakcie obiadu nieco się ożywiła. W miarę podawania dań dotykała kolejnych wspaniałych półmisków. Wy znała, że nie spodziewała się już nigdy ich zobaczyć. Wyraziła też nadzieję, że szybko odnajdzie Bessie. Molly zerkała na Fina, ciekawa, co on o tym myśli, ale nic nie powiedział. Jeśli ze słów Maggie wynikało, że również oni troje zapomną, co się wydarzyło od śmierci Donalda pod Eilean Donan, tak jak stało się to już w wypadku ludzi Fina, to co jeszcze mogli zapomnieć? Fin patrzył na nią tak ciepło, że pobudził jej zmysły. Ugryzł kęs pieczonego kurczaka i przeżuwał go, nie spuszczając z niej wzroku. Po chwili odwrócił się do Nell. - Pani, zapewne chciałabyś przez jakiś czas pozostać sama ze swoimi myślami i zaznajomić się z Dunsithe po tak długiej 358
nieobecności, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, to powiemy ci już dobranoc. Mamy sobie wiele do powiedzenia. Poza tym muszę wyznać, że bardzo tęskniłem za moją żoną. - Wierzę ci, sir. - Nell uśmiechnęła się blado. Machinalnie kruszyła bułkę. - Chyba posiedzę tu przez jakiś czas. Nie jest mi łatwo uporać się z tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich dniach. - Zrobisz, pani, to, co uznasz za stosowne - powiedział łagod nie. - Doreen pomoże ci przygotować się do snu. Molly nie będzie jej dziś potrzebowała. Nell uśmiechnęła się do córki. - Mam nadzieję, kochanie, że chcesz, abym została w zamku dłużej. Niechętnie skróciłabym nasze spotkanie, skoro czekałam na nie tyle lat. - Pani, ja też chcę poznać cię lepiej. - Molly uścisnęła ją. Obyś przypomniała sobie coś, co pomogłoby nąm ustalić, gdzie jest Bessie. Pragnę ją odnaleźć. W oczach Nell znowu pojawiły się łzy. - Nic takiego nie przychodzi mi do głowy, ale wkrótce będę musiała spotkać się z Angusem. Przeraża mnie to, bo nie wiem, co mu powiedzieć. Gdy jest zły, okropnie się go boję, a będzie zły, że nie przywożę żadnych wiadomości od Donalda dla niego i dla króla Henryka VIII. Ale ja też jestem na niego zła i być może potrafię go skłonić do powiedzenia, co naprawdę stało się z naszą Bessie. - Nie chcę cię znowu stracić. Nie narażaj się - poprosiła Molly. - Nie stracisz, kochanie. Ale teraz pobądź z mężem. Świetnie dam sobie radę sama. Molly i Fin pożegnali się więc i wyszli. Ciało Molly zareagowało na jego bliskość tak samo jak w noc poślubną - silnym fizycznym podnieceniem. Uśmiechnęła się na myśl o wielkiej wannie stojącej w jego sypialni. Otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie. 359
- Jesteś śpiąca? - Nie, sir. Jestem podniecona i... - Pragniesz swego męża, mam nadzieję. - Zaśmiał się cicho. Jak powiedziałem wcześniej, kochanie, mamy sprawę do załat wienia. Co się tyczy Dunsithe, to raczej musimy liczyć na czyjąś pomoc, ale o wszystkim innym możemy zdecydować sami. Co byś powiedziała, gdybym uczynił tutejszym konstablem Patricka? - Nie możemy tu mieszkać - stwierdziła, wchodząc przed nim na kręcone schody. - Istotnie. Muszę być z moimi ludźmi. Możemy tu przyjeż dżać tak często, jak często zechcesz, ale podczas naszej nieobec ności powinien tu być ktoś, komu możemy zaufać, że we właś ciwy sposób będzie kierował tą posiadłości, uprawą ziemi i ludźmi. - Lubię sir Patricka. - Ja też. I będzie mi go brakowało, ale nie znam na kresach nikogo, komu mógłbym zaufać tak jak jemu. Z kolei Malcolm i Mauri mogą opiekować się Eilean Donan, gdy my będziemy bawić tu z wizytą. - Patrick się zgodzi? - Zgodzi się na wszystko, o co go poproszę. Ponadto nawiąże tu przyjaźnie znacznie szybciej, niż ja bym to zrobił. - Gdy weszli na pierwsze piętro, otworzył pierwsze z brzegu drzwi, zajrzał do środka i stwierdził: - Tu nam będzie dobrze. W kominku płonął ogień, spowijając złotym blaskiem tkaniny na ścianach i haftowane zasłony łóżka. - To sypialnia moich rodziców. Teraz to sobie przypomniałam. Co będzie, jeśli moja matka zechce tu spać? - zastanawiała się Molly. - Nie zechce. To jest sypialnia pana domu. Twoja matka doskonale wie, co wypada, a co nie. Poza tym zamierzam zaryg lować drzwi. Nie chcemy przecież, by dziś ktoś nam przeszkadzał. - Gdy weszli do środka, zrobił tak, jak zapowiedział, po 360
czym przyciągnął Molly do siebie i pocałował ją. Powiedział cicho: - Bałem się, że mogę cię stracić. - Ja też się bałam, że mogę cię stracić. - Cierpiałabyś, gdybyś mnie straciła? - Bardziej, niż przewidywałam, przyjeżdżając do Eilean Donan. Dotknął stanika jej sukni w miejscu, w którym wcześniej było rozdarcie. - Inni mogą uważać, że Donalda tu nie było, lecz ja nigdy nie zapomnę, co ci zrobił i czym ci groził. Nie jest miłe zadanie komuś śmiertelnego ciosu, ale miałem pewną satysfakcję, że pomściłem śmierć ojca i uprowadzenie ciebie. - Zostałam uprowadzona po raz drugi - przypomniała cichutko, szczęśliwa, że jest w jego ramionach. Nie odpowiedział. Bawił się tasiemką u jej sukni. Czuła przez materiał ciepło jego rąk. - Teraz ja powinnam cię rozebrać - przypomniała mu. - Więc rozbierz. Choć nie nosił kolczugi i nie musiała się męczyć z rozpinaniem jej, i tak rozbierała go powoli, ciesząc się, że może podniecać jego zmysły. Gdy rozpięła koszulę, wsunęła pod nią dłonie, delikatnie pogłaskała jego tors i wyjęła koszulę ze spodni. Chciała jeszcze pieścić jego pierś pod materiałem, ale on szybko ściągnął koszulę przez głowę. - Bądź cierpliwy, sir - powstrzymała go, gdy chciał zdjąć buty i spodnie. - Nie należę do ludzi cierpliwych - burknął. - Więc musisz się nauczyć cierpliwości. - Zuchwała dziewczyna. Wziął ją za ramiona, przyciągnął do siebie i uniósł jej podbródek. Zaczął ją całować tak namiętnie, że zapomniała o rozbieraniu, przeżywając stan upojenia zmysłów. Gdy przesunął dłonie na jej piersi, czuła, że może zatracić się w tych cudownych doznaniach. Lekko odchyliła głowę do tyłu. 361
- Jesteś zbyt raptowny. Czyżbyś miał zamiar iść do łóżka w spodniach i w butach? Może jednak pozwolisz mi je zdjąć? - Jeśli masz ochotę, to proszę bardzo - odpowiedział ze śmiechem. Uklękła, nie chcąc mu ulec zbyt szybko, i sprawnie zdjęła mu buty, a potem spodnie. Pieściła jego podbrzusze dłońmi i ustami, aż jęczał z rozkoszy. - Wydaje mi się, że uczę się szybko, jak sprawić ci przyjemność, nieprawdaż? - zapytała z uśmiechem, patrząc mu w oczy. - To prawda - wydyszał podniecony. Gdy stanął przed nią nagi, zaczęła obsypywać jego ciało pocałun kami, przesuwając się wolno od ud w górę.
Fin pozwolił Molly prowadzić grę miłosną, rozkoszując się doznaniami, jakich dostarczały mu jej pieszczoty. Nie przypuszczał, że lekki dotyk jej dłoni będzie go tak podniecał. Dlatego chciał jak najszybciej zobaczyć ją nagą, spowitą złotym blaskiem ognia palącego się w kominku. Pragnął dotykać jej jedwabistej skóry i naginać ją całą do swej woli. Ale wciąż to ona była stroną aktywną i rozpalała swymi pieszczotami jego zmysły. Dotyk jej gorących ust i zręcznych dłoni działał na niego jak afrodyzjak, zbyt podniecająco, by dalej mógł poddawać mu się biernie.
Po chwili Fin wziął Molly na ręce, zaniósł ją do łóżka i niecierpliwie rozebrał. Przyciskała się do niego, gdy w nią wszedł i poruszał się w niej rytmicznie, nie napotykając już żadnego oporu. Z łatwością zharmonizowała swoje ruchy z jego ruchami, robiąc wszystko instynktownie. Przeżywała nieznaną dotychczas namięt ność i ekstazę, której nie mogła z niczym porównać. Później leżała obok niego i opierała głowę na jego ramieniu, a on leniwie głaskał ją po włosach. 362
- Coś u ciebie spostrzegłem, kochanie. - Co? - Blizna na piersi niemal znikła. Spojrzała w dół. Miał rację. Maggie przyrzekła jej, że tak się stanie. Miejsce po bliźnie wyglądało niemal tak, jakby nigdy jej tam nie było. - Wszystko, co się wydarzyło, jest bardzo dziwne, ale bez wątpienia sprawy mają się lepiej niż przedtem. To będzie cudowne, jeśli odnajdziemy Bessie - odezwała się rozmarzona. - Odnajdziemy ją. Kocham cię, Molly - wyznał cicho Fin. Zaskoczyło ich nagłe pukanie do drzwi. - Przepraszam, że wam przeszkadzam - usłyszeli głos Nell ale chcę wam powiedzieć, że znalazłam skrzynkę z dokumentami Gordona, dotyczącymi Dunsithe! - Wspaniale! Chętnie się z nimi zapoznam, ale jutro! - od krzyknął Fin. - I jeszcze coś... Chyba wiem, gdzie możemy odnaleźć Bessie. Molly usiadła, chcąc podejść do drzwi i wpuścić matkę do środka, ale Fin ją powstrzymał. - Jesteś pewna?! - krzyknął. - Nie. I mogę się mylić. Właściwie nie pamiętam nawet nazwiska kobiety, która mogłaby nam pomóc. Nie wiem, czy król Jakub ją sobie przypomni, ale poznałyśmy się w Stirling. Jest tak straszna, że sama nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać. - Więc ta sprawa również może poczekać do rana - zawyro kował Fin. - Dobranoc, pani. - Dobranoc, moi drodzy - pożegnała ich Nell po chwili wa hania. - Chciałaś rozmawiać z nią teraz o tym wszystkim? - spytał Fin, gdy kroki ucichły. - Do rana może już nic nie pamiętać. - Tego nie zapomni. Maggie Malloch powiedziała przecież, że będziemy pamiętali, iż Bessie żyje. To, co pamięta Nell na temat 363
miejsca pobytu Bessie, nie ma nic wspólnego z dzisiejszymi wydarzeniami. To, co przypomni sobie dziś, będzie jutro nawet bardziej wyraźne, ale postąpimy tak, jak ty sobie życzysz. Delikatnie pogłaskał ją po brzuchu. - Poczekamy do rana - postanowiła. - Odnajdziemy Bessie. Zapewne Maggie nam w tym pomoże, wbrew temu, co dziś powiedziała. Wydawała się zła, że ktoś ukrył przed nią prawdę. Już ona dopilnuje, żeby nie uszło mu to płazem. - Wspaniale. Jaką pieszczotę sobie teraz życzysz? - spytał, podniecając ją zmysłowym głosem. - Najintymniejszą. - A gdy spełnił jej życzenie i wprost omdle wała z rozkoszy, zapytała go: - Czy rzeczywiście powiedziałeś, że mnie kochasz? - Tak. Należysz do mnie, Molly. Tak będzie już przez wszystkie dni naszego życia. - Ja też cię kocham. Musisz zawsze pamiętać o jednej rzeczy, Finie Mackenzie. - O czym? - spytał rozleniwiony, głaszcząc jej piersi. - Nie wolno ci już więcej zaczepiać cnotliwych panien po wracających do domu ciemną nocą. - Ale to ja jestem panem tu i w Eilean Donan - przekomarzał się z nią. - Jeśli chcesz zapobiec czemuś takiemu w przyszłości, musisz się postarać, żebym był bardzo szczęśliwy. - Nie zapominaj, sir, jak celnie strzelam z łuku. Mogłabym uczynić cię niezdolnym do... - Zwyciężyłaś, kochanie. - Skrzywił się. - Przyrzekam na swój honor być ci wiernym do końca życia. A teraz śpij. Chichocąc przytuliła się do niego. Gdy usłyszała jego spokojny miarowy oddech, westchnęła i przytuliła się jeszcze mocniej. Była szczęśliwa, że należy do niego i że w końcu odnalazła swój prawdziwy dom. - Dziękuję, Maggie Malloch - szepnęła. - Mam nadzieję, że mnie słyszysz, gdziekolwiek jesteś.