PAUL SCOTT
KLEJNOT KORONY
Część pierwsza PANNA CRANE,
A więc proszę sobie wyobrazić krajobraz równinny, teraz w ciemnościach, a przecież dla dziewczyn...
13 downloads
14 Views
3MB Size
PAUL SCOTT
KLEJNOT KORONY
Część pierwsza PANNA CRANE,
A więc proszę sobie wyobrazić krajobraz równinny, teraz w ciemnościach, a przecież dla dziewczyny biegnącej w jeszcze mroczniejszym cieniu pod murem Ogrodu Bibighar nadal zawrotnie rozległy, tak ogromny jak krajobraz, który wiele lat przedtem objawił się pannie Crane, gdy stanęła u wylotu uliczki na skraju terenów uprawnych — gdzie indziej, ale też na tej aluwialnej równinie pomiędzy górami na północy i płaskowyżem na południu.
Ten krajobraz kilka godzin temu, po deszczu, zanim szybko się ściemniło, wchłonął całą barwę z widma zachodzącego słońca, aż wszystko zajaśniało czerwonym odblaskiem — brunatnożółte ściany domów w starym mieście (już i tak zabarwione krwawą przeszłością i niepewną teraźniejszością), płynąca woda rzeki, stojąca woda zbiorników, połyskliwe rżyska i zorana ziemia dalekich pól, nawierzchnia szerokiej głównej szosy. Jest to krajobraz prawie bez drzew, poza zielonymi szpalerami wśród białych bungalowów dzielnicy administracyjnej. Na horyzoncie fioletową rozmazaną linią rysują się wzgórza.
Opowieść będzie o gwałcie, o wydarzeniach, które doprowadziły do gwałtu i które nastąpiły potem, i o miejscu, gdzie to się stało. Są osoby, akcja, miejsce akcji — pełny kontekst. Jednakże opowiedzieć tego się nie da w oderwaniu od ciągłości ludzkich losów.
W związku ze sprawą Bibighar aresztowano kilku podejrzanych i wszczęto śledztwo. Procesu sądowego nie było. Ludzie mówią, że jakiś proces jednak się odbywał. W istocie — mówią — sprawa, która zaczęła się 9 sierpnia 1942 roku w Majapurze, doprowadziła do gwałtownego starcia dwóch narodów. Owo starcie zresztą było nie pierwsze i jeszcze nie ostatnie; te narody dalej trwały w uścisku imperialnym tak subtelnym i od tak dawna, że już nie wiedziały, czy się nienawidzą, czy kochają, ani też co je trzyma w uścisku, co splątało nici ich odrębnych przeznaczeń.
W roku 1942, to znaczy w roku, w którym Japończycy pokonali armię brytyjską w Birmie, a Gandhi zaczął nawoływać w Indiach do buntu, Anglicy w swoich
9
majapurskich siedzibach musieli przyznać, że przyszłość nie zapowiada się pomyślnie. Ale stawiali czoło niedobrym czasom już przedtem, uważali więc, że i teraz, kiedy przynajmniej wiedzą, w jakiej są sytuacji, dadzą sobie radę i że na razie nie ma celu roztrząsać słuszności polityki i rządów kolonialno-imperial-nych.
Lubili mówić o tym w klubie — temat ten miał pierwszeństwo przed wszystkimi innymi — toteż gdy usłyszeli, że panna Crane, kuratorka szkół misji protestanckiej w okręgu, zdjęła ze ściany swego gabinetu portret Gandhiego i już nie zaprasza pań hinduskich na podwieczorek, tylko zamiast nich podejmuje młodych angielskich żołnierzy, byli zarówno wdzięczni jej, jak rozbawieni. W czasach pokoju każdemu wolno wyznawać poglądy tak różne i zwariowane, jak mu się żywnie podoba, w czasie wojny wszelako należy zwierać szeregi i gdyby w ogóle miała powstać kwestia, kto po czyjej jest stronie, no to panna Crane wreszcie się zdeklarowała.
Niewiele osób wiedziało, że wtorkowe podwieczorki w bungalowie Edwiny Crane skończyły się z. inicjatywy samych hinduskich pań. Panna Crane podejrzewała, że to mężowie odwiedli je od cotygodniowych wizyt u niej, nie dlatego że portret Gandhiego zniknął ze ściany, tylko przez ostrożność, żeby owych wizyt w roku takich napięć politycznych nie uznano przypadkiem za podlizywanie się władzom. Najbardziej bolało ją to, że żadna z pań nie raczyła wyjaśnić powodów, jakimi się kierowała. Po prostu jedna po drugiej czy też po dwie przestały przychodzić i gdy spotykała je na bazarze albo w drodze do podlegających jej szkół misyjnych, podawały preteksty zgoła nieistotne.
Z żalem myślała o tych paniach, bo zawsze zachęcała je do szczerości, wcale jednak nie było jej przykro na myśl o portrecie pana Gandhiego. One miały usprawiedliwienie, pan Gandhi nie miał. Uważała, że ten człowiek postępuje obrzydliwie. Rzeczywiście czuła się zawiedziona. Przez lata całe śmiała się z Europejczyków, którzy twierdzili, że nie należy mu ufać, a oto teraz pan Gandhi nieomal wyraźnie zaprasza Japończyków do Indii, żeby pomogli mu uwolnić kraj spod panowania brytyjskiego! Jeżeli panu Gandhiemu się zdaje, że Japończycy będą lepszymi władcami, to można tylko przyjąć, że stracił rozum albo, co gorsze, że odsłania ciemny aspekt swojej filozofii niestosowania przemocy i tym samym całą tę filozofię pozbawia jakiegokolwiek sensu. Najwidoczniej Japończycy mają stosować przemoc za niego.
Tak więc panna Crane, nagle nieufna w stosunku do Mahatmy i rozczarowana odsunięciem się hinduskich pań (doznawała podobnych rozczarowań już nieraz), zaczęła się zastanawiać, czy nie zdziałałaby więcej, żyjąc wśród rodaków i starając się, żeby doceniali Hindusów, niż żyjąc wśród Hindusów na dowód, że przynajmniej jedna Angielka podziwia ich i szanuje. Wnikliwe rozpatrzenie jej działalności — musiała przyznać — wykazałoby, że najlepiej potrafiła się dogadać z Eurazjatami, a to chyba potwierdza fakt, że s...