Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia 1 Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepher...
21 downloads
17 Views
2MB Size
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia
1
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia JEDEN PODZIEMNE KORYTARZE W KRÓLEWSKIM College’u Badao Medycznych były mroczne nawet za dnia. Nocą przypominały grób. Szczury przemykały korytarzami pełnymi lodowych nawisów. Ziąb w mrocznych pomieszczeniach zabezpieczał specyfiki od gnicia, kąsał też moje ciało, przez zniszczone warstwy sukienki. Kiedy sprzątałam te pokoje, późno w nocy, gdy studenci medycyny wrócili do swoich ciepłych łóżek, dźwięk mojej szczotki z twardym włosiem odbijał się w holu operacyjnym, w wijących się korytarzach i pomieszczeniach magazynowych, gdzie trzymali rzeczy z koszmarów. Koszmarów innych ludzi. Zmarłe ciała o wycięte skalpy mnie nie ruszały. W koocu byłam córką swojego ojca. Moje koszmary składały się z mroczniejszych rzeczy. Moja szczotka zamarła przy chłodni, zmrożona znajomym dźwiękiem w głębi korytarza: nieprzyjaznym stuk-stuk-stuk kroków, które oznaczało, że doktor Hastings został do późna. Szorowałam mocniej, wściekle, ale krew potrafiła tak wsiąknąd w płytki, że nawet po godzinach pracy nie były czyste. Kroki zbliżyły się i stanęły tuż za mną. - Jak ci idzie, Juliet? – Jego ciepły oddech przeczesał mi kark. Nie podnoś wzroku, powiedziałam sobie, szorując pokryte krwią kwadraciki posadzki tak mocno, że moje własne dłonie zaczęły krwawid. - Dobrze, doktorze – odparłam krótko, mając nadzieję, że odejdzie, ale tego nie zrobił. Ponad nami żarówki strzelały i klikały. Spojrzałam na srebrne noski jego butów, tak wypolerowane, że widziałam odbicie jego łysej głowy i obserwujących mnie mlecznych oczu. Nie był jedynym profesorem pracującym do późna, ani jedynym, którego spojrzenie za długo lawirowało na mojej pochylonej postaci. Ale smród utleniacza i innych chemikaliów na moich ubraniach innych odstraszał. Doktor Hastings zdawał się go ignorowad. Owinął blade palce wokół mojego nadgarstka. Ze zdziwienia upuściłam szczotkę. - Krwawią ci dłonie – powiedział, ciągnąc mnie w dół. - To od zimna. Pęka mi skóra. – Próbowałam wyrwad dłoo, ale trzymał mocno. – To nic. Jego wzrok podążył po rękawie muślinowej sukienki do pobrudzonego fartucha i falbaniastych wykooczeo. Takiego stroju nie nosili nawet najbiedniejsi służący mojego ojca. Ale to było dawno temu, kiedy mieszkaliśmy na Belgrave Square, a moja szafa pękała od futer, jedwabi i miękkich szmatek, które ubierałam raz lub dwa, ponieważ matka wyrzucała kolejce z poprzednich lat jak byle śmieci. To było przed skandalem. Teraz mężczyźni rzadko zatrzymywali na dłużej wzrok na mojej odzieży. Kiedy dziewczyna traciła bogactwa, facetów mniej interesowały ich potargane sukienki, a bardziej to co pod nimi, a doktor Hastings nie był wyjątkiem. Jego wzrok był wbity w moją twarz. Moja przyjaciółka Lucy powiedziała mi, że wyglądałam jak jedna z pierwszoplanowych aktorek w Brixton, Francuzka z wysokimi kośdmi po2
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia liczkowymi i skórą bladą jak kości, w mroku jeszcze bielszą, oraz prostymi włosami upiętymi w wysoki szwajcarski kok. Ja swoje włosy splatałam w prostego warkocza, chociaż kilku pasmom zawsze udawało się wysunąd. Doktor Hastings założył mi je za ucho, jego palce wydawały mi się ostre jak papier ścierny. Skuliłam się w sobie, ale starałam się utrzymad niezmieniony wyraz twarzy. Lepiej nic nie pokazywad, żeby go nie zachęcad. Jednak zdradziły mnie drżące dłonie. Doktor Hastings uśmiechnął się lekko. Koniuszek języka wysunął spomiędzy warg. Zaskoczyły go jakieś jęki. Moje serce zabiło dziko, wyczuwając możliwośd ucieczki. Pani Bell, główna pokojowa, wsunęła głowę przez zniszczone drzwi. Jej usta wykrzywiły się w często spotykanym grymasie, gdy kursowała wzrokiem pomiędzy mną a profesorem. Jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyłam się na jej widok. - Juliet, rusz się – warknęła. – Mary poszła i stłukła lampę, potrzebujemy jeszcze jednej pary rąk. Odsunęłam się od doktora Hastingsa, ulga spłynęła po mnie jak zimny pot. Na krótko spojrzałam w oczy pani Bell i umknęłam na korytarz. Znałam to spojrzenie. Nie mogła cały czas na mnie uważad. Pewnego dnia może jej nie byd, by zareagowad.
Gdy uwolniłam się z tych ciemnych korytarzy, pomknęłam na ulicę w kierunku Ogrodu Covent. Księżyc wisiał nisko nad londyoskim horyzontem. Gdy czekałam na przejazd powozu, przenikliwy wiatr kąsał mnie przez zniszczone wełniane pooczochy. Po drugiej stronie ulicy, w cieniu potężnej drewnianej klatki schodowej, stała postad. - Ty okropna istoto – powiedziała Lucy, wysuwając się z cienia. Wokół długiej szyi trzymała kołnierz swojego futrzanego płaszcza. Jej policzki i nos były zaczerwienione mimo nałożonej na nie cienkiej warstwy francuskiego proszku. – Czekam od godziny. - Przepraszam. – Nachyliłam się i przycisnęłam swój policzek do jej. Jej rodzice byliby przerażeni, gdyby wiedzieli, że wykradła się na spotkanie ze mną. Popierali naszą przyjaźo, kiedy ojciec był najsłynniejszym chirurgiem w Londynie, ale po jego banicji szybko zabronili jej się ze mną spotykad. Na szczęście dla mnie, Lucy uwielbiała byd nieposłuszna. - Cały tydzieo kazali mi robid do późna i otwierad jakieś stare pokoje – wyjaśniłam. – Przez kilka dni będę wygrzebywad z włosów pajęczyny. Udała, że wyjmuje spomiędzy moich włosów coś ohydnego i skrzywiła się. Zaśmiałyśmy się. - Naprawdę nie wiem, jak możesz znosid tą pracę, ze szczurami, karaluchami i Bóg wie, czym jeszcze. – Jej niebieskie oczy lśniły nerwowo. – Nieważne, chodźmy. Chłopcy czekają. – Wzięła mnie za rękę i pospieszyłyśmy przez podwórko do ceglanego budynku z kamiennymi schodami. Lucy dwukrotnie zapukała kołatką w kształcie głowy konia. Drzwi otworzyły się i zobaczyłyśmy młodego mężczyznę z rzadkimi orzechowymi włosami, w schludnym garniturze. Tak jak Lucy miał jasną cerę i szeroko rozstawione oczy, więc to musiał byd kuzyn, o którym mi opowiadała. Dyskretnie oceniłam jego wysokie czoło, koniuszki uszy, które były o włos 3
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia zbyt oddalone od głowy. Przystojny, stwierdziłam. On bez słowa oceniał mnie, w moim płaszczu z trzeciej ręki, z połatanymi łokciami i byle jakimi falbaniastymi wykooczeniami, który musiał wyglądad dziwnie w porównaniu ze świetnie skrojonym ubraniem Lucy. Muszę jednak przyznad, że jego uśmiech nie zmienił się nawet na chwilę. Musiała ostrzec go, że przyprowadzi dziecko ulicy, żeby nie powiedział niczego niemiłego. - Wpuśd nas, Adam – powiedziała Lucy, przepychając się obok. – Nogi mi prawie zamarzły. Wślizgnęłam się za nią. Zdejmując płaszcz, powiedziała: - Adam, to moja przyjaciółka, o której ci opowiadałam. Ani grosza posagu, nie potrafi gotowad, ale Boże, spójrz na nią. Zaczerwieniłam się i posłałam Lucy karcące spojrzenie, ale Adam tylko się uśmiechnął. - Lucy nie ma wyczucia – powiedział. – Nie przejmuj się, przyzwyczaiłem się. Słyszałem już od niej gorsze rzeczy. I ma rację, przynajmniej co do ostatniego punktu. Odwróciłam głowę w jego stronę, spodziewając się ujrzed kpinę. Ale był szczery, co tym bardziej pozbawiło mnie słów. - Gdzie oni są? – zapytała Lucy, ignorując nas. Z tylnego pokoju rozległ się głośny ryk, na który Lucy zareagowała uśmiechem. Poszła w tamtym kierunku. Spodziewałam się, że Adam ruszy za nią. Ale jego spojrzenie wciąż było utkwione we mnie. Ponownie się uśmiechnął. Zaskoczona, zamarłam na sekundę za długo. To było coś nowego. Żadnych wulgarnych mrugnięd, żadnych spojrzeo na mój biust. Powinnam powiedzied coś miłego. Ale zamiast tego nabrałam powietrza, jakbym przyciągała do siebie sekret. Potrafiłam okazywad okrucieostwo, nie sympatię. - Mogę wziąd twój płaszcz? – zapytał. Zdałam sobie sprawę, że ręce mam mocno owinięte wokół piersi, chociaż w domu było przyjemnie ciepło. Siłą oderwałam ręce i zsunęłam płaszcz. - Dziękuję. – Mój głos był ledwie słyszalny. Ruszyliśmy za Lucy korytarzem do pokoju, w którym na sofach siedziała grupa rozluźnionych studentów medycyny, pociągających ze szklanek napój w kolorze miodu. Zimowa sesja egzaminacyjna się skooczyła i wyraźnie to świętowali. Lucy to uwielbiała – wpadanie do męskich klubów, picie ginu, granie w karty, patrzenie na ich zdziwione miny. Wychodziła pod pretekstem odwiedzin u kuzyna, chociaż to miejsce było bardzo dalekie od domu ciotki, gdzie Lucy miała się z nim spotykad. Adam wszedł do środka, dołączając do tłumu śmiejącego się z czegoś, co ktoś powiedział. Próbowałam rozluźnid się w tłumie nieznajomych, zbyt świadoma swojej byle jakiej sukienki i zniszczonych dłoni. Uśmiechnij się, szepnęłaby matka. Kiedyś do nich należałaś. Najpierw jednak musiałam wyczud umeblowanie pokoju, jak mocno byli pijani, kto z najmniejszym prawdopodobieostwem będzie wyśmiewał się z moich biednych ubrao. Analizy, wieczne analizy – nie czułam się bezpiecznie, dopóki nie poznałam każdego aspektu sprawy, z którą się mierzyłam.
4
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Matka czuła się pewnie wśród innych ludzi, potrafiła rozmawiad o porannym nabożeostwie czy rosnących cenach kawy. Jednak w kwestiach społecznych, odziedziczyłam podejście ojca. Niepewnośd. Nieśmiałośd. Byłam bardziej skora do obserwacji tłumu jak w jakimś eksperymencie, niż do przyłączenia się. Lucy wcisnęła się na kanapę pomiędzy chłopaka z blond włosami i chłopaka o twarzy czerwonej jak jabłko. W jej smukłych palcach znalazła się do połowy pusta butelka rumu. Widząc, że waham się przy drzwiach, wstała i podeszła do mnie. - Im szybciej znajdziesz męża – mówiła zaczepnie – tym szybciej przestaniesz szorowad podłogi. Wybierz jednego i powiedz coś uroczego. Przełknęłam ślinę. Moje oczy pomknęły do Adama. - Lucy, tacy faceci nie żenią się z dziewczynami jak ja. - Nie masz pojęcia, czego chcą ci goście. Nie szukają snobistycznej bladej twarzy, która cały dzieo dłubie igłą i nitką. - Tak, ale ja jestem sprzątaczką. - Chwilowo. – Machnęła ręką, jakby kilka ostatnich lat mojej katorżniczej pracy były jedynie wymysłem. Szturchnęła mnie w bok. – Wywodzisz się z pieniędzy. Masz klasę. Więc pokaż co nieco. Wyciągnęła do mnie butelkę. Chciałam powiedzied jej, że picie rumu z butelki nie pokazałoby mojej klasy, ale zarobiłabym sobie tylko kolejnego kuksaoca. Zerknęłam na Adama. Nigdy nie potrafiłam rozpoznad uczud innych ludzi. Musiałam obserwowad ich zachowanie. W tej sytuacji bez problemu rozgryzłam, że nie byłam tym, czego ci mężczyźni chcieli, bez względu na słowa Lucy. Ale może mogłabym udawad. Z wahaniem pociągnęłam łyk. Blond chłopak pociągnął Lucy na sofę obok siebie. - Musisz nam pomóc zakooczyd dyskusję, panno Radcliffe. Cecil twierdzi, że ludzkie ciało składa się z dwustu dziesięciu kości, a ja mówię, że z dwustu jedenastu. Lucy zatrzepotała pięknymi rzęsami. - Cóż, wiem, że nie wiem. Westchnęłam i oparłam się o framugę. Chłopak ujął jej podbródek. - Jeśli będziesz tak dobra i się nie poruszysz, policzę, to poznamy odpowiedź. – Dotknął palcem jej czaszki. – Raz. – Przewróciłam oczami, gdy chłopak opuścił palec niżej, do kości jej ramion. – Dwa i trzy. – Jego palec przesuwał się powoli, kusząco, po jej dekolcie. – Cztery. – Jego palec opadł jeszcze niżej, na skórę pokrywającą jej klatkę piersiową. – Pięd – powiedział, tak pijany, że nawet ja wyczuwałam w jego oddechu zapach rumu. 5
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Odchrząknęłam. Pozostali chłopcy patrzyli z ekscytacją, gdy palec tamtego opadał niżej i niżej. Czemu nie pominą tych głupot i nie złapią jej piersi? Lucy nie była lepsza, chichotała, jakby jej się podobało. Nie wytrzymując, uderzeniem strąciłam jego dłoo z jej piersi. Cały pokój znieruchomiał. - Poczekaj na swoją kolej, kochanie – powiedział chłopak i wszyscy się zaśmiali. Odwrócił się z powrotem do Lucy, wyciągając swój palec. - Dwieście sześd – powiedziałam. Tym zwróciłam ich uwagę. Lucy odebrała mi butelkę i opadła z powrotem na sofę, wzdychając niecierpliwie. - Przepraszam? – odezwał się chłopak. - Dwieście sześd – powtórzyłam, czując płonące policzki. – W ciele ludzkim jest dwieście sześd kości. Myślałam, że studenci medycyny to wiedzą. Lucy pokręciła głową nad moją beznadziejnością, ale jej usta i tak wykrzywiły się w uśmiechu. Blond chłopak rozdziawił usta. Kontynuowałam, zanim zdążył się namyślid. - Jeśli mi nie wierzysz, powiedz, ile kości jest w ludzkiej dłoni. – Chłopcy nie przejęli się moim przytykiem. Przeciwnie, wydawało się, że bardziej ich do siebie przyciągnęłam. Może byłam jednak typem dziewczyny, którego szukali. Jedyną reakcją ze strony Lucy był pochlebny ruch butelką rumu w moim kierunku. - Przyjmuję zakład – wtrącił się Adam, patrząc na mnie pięknymi zielonymi oczami. Lucy poderwała się i owinęła mi rękę wokół ramion. - Ach tak! Czyli zakład? Nie zaryzykuję reputacji Juliet za mniej niż pocałunek. Natychmiast poczerwieniałam, ale Adam tylko się uśmiechnął. - Jeśli będę miał rację, wygram pocałunek. Jeśli się pomylę… - Jeśli się pomylisz… - wtrąciłam się, czując się dziwnie; wzięłam rum od Lucy i wypiłam trochę, pozwalając ciepłu napoju odgonid moją niepewnośd – założysz damski beret. Przeszedł wokół sofy i zabrał butelkę. Pewnośd w jego kroku powiedziała mi, że nie zamierzał przegrywad. Położył butelkę na stoliku i pociągnął palcem wskazującym po delikatnych kościach na wierzchu mojej dłoni. Rozchyliłam usta i podwinęłam palce u stóp, żeby nie cofnąd ręki. To nie doktor Hastings, powiedziałam sobie. Adam nie prowadził palca po mojej szyi. To był tylko niewinny dotyk. - Dwadzieścia cztery – powiedział. Poczułam smak wygranej.
6
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Źle. Dwadzieścia siedem. – Lucy uszczypnęła mnie w nogę i przypomniałam sobie, żeby się uśmiechnąd. To miał byd flirt. Zabawa. Oczy Adama zataoczyły szataosko. - Skąd dziewczyna wie takie rzeczy? Wyprostowałam się. - Racja nie zależy od płci. – Przerwałam. – No i mam rację. Adam skrzywił się. - Dziewczyny nie studiują. Moja pewnośd siebie stopniała. Wiedziałam, ile kości było w ludzkiej dłoni, ponieważ byłam córką mojego ojca. Kiedy byłam dzieckiem, ojciec oczył anatomii naszego służącego, Montgomery’ego, na złośd tym którzy twierdzili, że niższe klasy nie potrafią się uczyd. Co prawda kobiety uważał za naturalnie wybrakowane, więc na czas lekcji chowałam się w szafie w laboratorium, a Montgomery podrzucał mi książki do nauki. Nie mogłam tego powiedzied tym młodym ludziom. Wszyscy studenci medycyny znali nazwisko Moreau. Przypomnieliby sobie skandal. Lucy pospieszyła mi na pomoc. - Juliet wie dużo więcej od ciebie. Pracuje w budynku uczelni. Spędziła więcej czasu przy różnych szkieletach niż wy, słabeusze. Zacisnęłam zęby, pragnąc, by im nie mówiła. Bycie sprzątaczką to jedno, a czyszczenie laboratorium po poglądowych operacjach to drugie. Ale Adam uniósł brew z zainteresowaniem. - Naprawdę? W takim razie mam dla ciebie kolejny zakład, panienko. – Jego oczy błyszczały czymś groźniejszym niż pocałunek. – Mam klucz do college’u, a ty pewnie masz swoje ścieżki. Weźmiemy jeden z twoich szkieletów i policzymy sami. Spojrzenia przemknęły pomiędzy pozostałymi chłopcami jak iskry. Szturchali się wzajemnie, niecierpliwiąc na samą myśl o zakazanej wyprawie do podziemi budynku uczelni. Lucy posłała mi bezradne wzruszenie ramion. - Czemu nie? Zawahałam się. Spędziłam wystarczająco dużo czasu w tych zatęchłych korytarzach. Była tam ciemnośd, która wciskała się w wolne przestrzenie pomiędzy moimi kośdmi. Ciemnośd, która zalegała w korytarzach jak cieo mojego ojca, pachniała jak formaldehyd i jego ulubione brzoskwiniowe roztwory. Ta noc miała byd ucieczką z ciemności – jeśli nie w ramiona przyszłego męża, to przynajmniej w kilka jasnych chwil. Pokręciłam głową. Ale chłopcy podjęli decyzję i nie dało rady ich przekonad.
7
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Próbujesz wymigad się od pocałunku? – zadrwił Adam. Nie odpowiedziałam. Moje pragnienie flirtu wyparowało na samo wspomnienie o uniwersyteckich podziemiach. Ale jeśli Lucy nie sprzeciwiała się oglądaniu kościotrupa, ja też tego nie zrobię. Co noc ścierałam pajęczyny z ich strzelających kości. Więc co mnie powstrzymywało? Lucy pochyliła się i szepnęła mi do ucha: - Adam chce ci zaimponowad swoją odwagą, idiotko. Omdlej na widok szkieletu i wpadnij mu w ramiona. Mężczyźni to uwielbiają. Coś ścisnęło mi się w brzuchu. Boże, normalne dziewczyny tak się zachowywały? Udawały słabośd? Nie potrafiłam wyobrazid sobie matki, z jej sztywnymi zasadami, robiącej coś tak skandalicznego jak wślizgiwanie do zabronionego korytarza dla zakładu. Ale ojciec – on by się nie wahał. Byłby jednym z zachęcających. Niech to. Chwyciłam rum i wlałam kilka ostatnich łyków do gardła. Chłopcy wiwatowali. Zignorowałam dziwne uczucie w żołądku – nie od rumu, ale od myśli o mrocznych korytarzach, do których mieliśmy niebawem zejśd.
8
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWA ODZIALIŚMY SIĘ W PŁASZCZE i wyszliśmy w zimną noc, przechodząc przez Aleję w kierunku ceglanego łuku uniwersytetu. O tak późnej porze światło paliło się tylko w kilku oknach na górze. Chłopcy podawali sobie butelkę z cichym śmiechem wywołanym przebywaniem na terenie szkoły po godzinach. Zawinęłam rękę wokół ramienia Lucy i próbowałam dołączyd do ogólnej radości, ale pod uśmiechem nie było ciepła. Dla chłopców lekki posmak skandalu był zachęcający. Nigdy nie zaznali prawdziwego skandalu ani tego, jak rozdziera on człowieka. Adam poprowadził nas do boku budynku, przez rząd żywopłotów, do małych czarnych drzwi, których używałam tylko raz czy dwa. Odblokował je i otworzył. Wahanie przytwierdziło mi stopy do ziemi, ale lekkie szturchnięcie od Lucy wprowadziło mnie do środka. Drzwi zamknęły się, pogrążając nas w ciemności przełamywanej jedynie światłem księżyca wpadającym przez jedno wysokie okno. Hol pełen groźnej ciszy nieużywanych pomieszczeo. Moim rękom brakowało wiadra i szczotki, które usprawiedliwiałyby moją obecnośd w tym miejscu. Przychodząc tutaj, by rozstrzygnąd zakład, ryzykując pracę – źle się czułam. Lucy weszła w ciemnośd, ale ja trzymałam wzrok na płytkach na podłodze. Doskonale wiedziałam, co znajdowało się na koocu korytarza. - No? – zapytał Adam. – Którędy do szkieletów, mademoiselle Gilotyno? Skierowałam się do małych drzwi do magazynów, ale światło po drugiej stronie korytarza zwróciło moją uwagę. Pomieszczenie operacyjne. Dziwne; o tej porze nikogo nie powinno tam byd. Coś w tym świetle zmroziło mi krew – to mogło oznaczad jedynie kłopoty. - Nie jesteśmy sani – powiedziałam, wskazując drzwi. Chłopcy podążyli za moim wzrokiem i umilkli. Lucy zsunęła rękawiczkę i w ciemności odnalazła moją dłoo. Adam ruszył w stronę Sali operacyjnej, ale złapałam go za materiał mankietu, by go zatrzymad. Korytarze były pełne normalnych zapachów – chemikaliów i zgnilizny. Zazwyczaj to mi nie przeszkadzało, ale dziś odór wydawał się tak intensywny, że zakręciło mi się w głowie. Uderzyła mnie fala słabości i mocniej złapałam go za nadgarstek. - Wszystko w porządku? – zapytał. Poczekałam kilka sekund, by zaklęcie minęło. Takie zaklęcie nie były rzadkie, zazwyczaj zdarzały się późnym wieczorem, chociaż nie potrafiłam zidentyfikowad ich źródła. - Szkielety w drugą stronę – powiedziałam. - Ktoś jest na Sali po godzinach. Cokolwiek się tam dzieje, musi byd nieźle. Szkielety mogą poczekad. – Jego głos zmienił się. Zrozumiałam, że traktował to jak grę. Jeśli ich złapią, rektor może wezwad ich na poważną rozmowę. Ja stracę źródło utrzymania. Przekrzywił głowę. - Nie boisz się, prawda?
9
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Otrząsnęłam się i puściłam jego rękaw. Oczywiście, że się nie bałam. W ciszy poszliśmy w głąb korytarza. Kiedy podchodziliśmy do zamkniętych drzwi, do naszych uszu zaczynały docierad dźwięki. Przypomniało mi się dzieciostwo, kiedy chowałam się przed drzwiami do laboratorium ojca, nasłuchiwałam, próbowałam wyobrazid sobie, co dzieje się w środku, dopóki nie przegonili mnie służący. Dźwięk się nasilał, skrob-puk, skrob-puk. Nieprzyzwyczajona do wizyt w laboratorium Lucy posłała mi zagubione spojrzenie. Znałam ten dźwięk. Chrzęst skalpela o kamieo. Chirurdzy tym sposobem czyścili ostrze z mięsa pomiędzy cięciami. Adam otworzył drzwi. Pół tuzina studentów skupiło się wokół stołu na środku pokoju, nad którym pojedyncza lampa tworzyła wysepkę światła. Podnieśli oczy, kiedy weszliśmy, ale po kilku sekundach ich twarze odprężyły się, gdy nas rozpoznali. - Adam, głupku, wchodź i zamknij drzwi – powiedział jeden ze studentów. Posłał Lucy i mnie rozzłoszczone spojrzenie. – Co one tutaj robią? - Nie będą przeszkadzad. Prawda, drogie panie? – Adam uniósł brwi, ale ja nie odpowiedziałam. Moja dobra częśd rozważała ucieczkę przez drzwi i zostawienie ich ze swoim chorym zamiłowaniem. Ale tego nie zrobiłam. Gdy podchodziliśmy niepewnie bliżej, czułam rozluźniające się napięcie mięśni, jakbym pozbywała się okowów, wydobywając ciekawośd spomiędzy stawów. Dlaczego byli w sali operacyjnej po zmierzchu? Adam zerknął nad ramieniem operującego. Ich ciała zasłaniały stół, ale dotarł do mnie metaliczny zapach świeżej krwi, przyprawiając mnie o zawroty głowy. Lucy przycisnęła chusteczkę do ust. Zalały mnie wspomnienia ojca. Jako chirurg, traktował krew podobnie jak pisarz atrament. Nasz dobrobyt został zbudowany na krwi, kwaśny smrodek przesiąknął każdą cegłę naszego domu, każdy kawałek noszonej odzieży. Dla mnie, krew pachniała domem. Otrząsnęłam się. Ojciec nas zostawił, przypomniałam sobie. Zdradził nas. Ale nie mogłam nic poradzid na to, że tęskniłam. - Nie powinno ich tu byd – mruknęłam. – Budynek w nocy jest zamknięty dla studentów. Zanim Lucy zdążyła odpowiedzied, ponownie zabrzmiał chrzęst skalpela, przyciągając mój wzrok do stołu. Przysunęłyśmy się. Chłopcy nie zwracali na nas większej uwagi, poza Adamem, który przesunął się i zrobił nam miejsce. Wstrzymałam oddech. Na stole leżał martwy królik, o futrze białym jak śnieg i upstrzonym krwią. Jego brzuch został rozcięty, a kilka narządów leżało na stole. Lucy sapnęła i zakryła oczy. Ja patrzyłam szeroko otwartymi oczami. Było mi żal martwego królika, ale było to odległe uczucie, które mogłaby doznad matka. Nie byłam naiwna. Sekcje zwłok były niezbędną częścią nauki. Tak lekarze rozwijali medycynę, a chirurdzy ratowali życia. Kilka razy widziałam urywki sekcji – zerkając przez dziurkę od klucza w laboratorium ojca albo sprzątając po studentach medycyny. Po pracy w swoim małym pokoju przeglądałam diagramy w starej ojcowskiej kopii Kompendium Anatomicznego Longmana, ale czarno-białe ilustracje były marnym substytutem prawdy.
10
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Teraz moje oczy pochłaniały ciało królika, próbując dopasowad zakrwawione kawałki wnętrzności oraz kości do diagramów, które znałam na pamięd. W moich żyłach popłynęła chęd dotknięcia prążkowanego mięśnia sercowego, poczucia gładkich i długich jelit. Lucy złapała się za brzuch, blada. Patrzyłam na nią z ciekawością. Nie czułam potrzeby ucieczki, jak prawdziwa dama. Matka wbiła mi do głowy zasady dla grzecznych młodych dam, ale moje instynkty nie zawsze się podporządkowywały. Nauczyłam się więc je ukrywad. Ponownie spojrzałam na królika. Przerażające pnącza obaw owinęły mi się wokół kostek i poszły w górę nóg. - Coś jest nie tak. Student przeprowadzający operację zerknął w górę, zirytowany, po czym wybrał kolejny skalpel i wrócił do pracy. - Ci – szepnął mi Adam do ucha. Poczułam w piersi ucisk, gdy moje oczy powędrowały do królika. Tam. Królicza łapka się poruszyła. I tutaj. Jego klatka piersiowa unosiła się opadała w szybkich oddechach. Złapałam Lucy za rękę, czując krew napływającą do podstawy czaszki. Mój mózg bez składu przetwarzał moje ruchy, miałam wrażenie, że kiedyś to już widziałam. Sapnęłam: - On żyje. Szklane oko królika mrugnęło. Serce mi zamarło. Spojrzałam na Adama z przerażeniem, a potem z powrotem na stół, gdzie chłopcy kontynuowali operację. Zignorowali mnie, tak jak ruchy królika. W mojej głowie pojawiło się coś białego i gorącego, złapałam kant stołu i próbowałam go przewrócid. - On nie jest martwy! Moje zachowanie poskutkowało złością na Adama. - Lepiej niech będą cicho. - On nie powinien żyd – stwierdziła Lucy z bladą twarzą. Chusteczka wypadła jej z dłoni i powoli opadła na podłogę, jakby we śnie. – Dlaczego żyje? - Wiwisekcja – to słowo wyrwało się ze mnie jak ofiara szukająca ucieczki. – Operacja na żywych istotach. – Cofnęłam się o kto, nie chcąc mied z nią do czynienia. Sekcja to jedno, ale to, co robili na stole, było tylko okrutne. - To tylko królik – syknął Adam. Lucy zaczęła łkad. Nie mogłam oderwad wzroku od operacji. Czy chociaż go uśpili? - To niezgodne z prawem – mruknęłam. Mój puls dostosował się do uderzeo wciąż żywego serca przerażonego królika. Spojrzałam na rozłożenie organów na stole. Na starannie rozłożony sprzęt. Wszystko wydawało mi się znajome. Zbyt znajome.
11
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Wiwisekcja jest zakazane przez uniwersytet – powiedziałam głośniej. - Tak jak obecnośd kobiet w Sali operacyjnej – odpowiedział operujący, spoglądając mi w oczy. – Ale tu jesteś, prawda? - Dwie paocie – uzupełnił ciemnowłosy chłopak z uśmiechem. Pozostali zaśmiali się, a on rozłożył zwinięty papier z diagramami. Dostrzegłam wyraźnie zarysowany tuszem szkic królika z miejscami cięcia zaznaczonymi przerywanymi liniami. To również było zbyt znajome. Porwałam kartkę. Chłopak zaprotestował, ale odwróciłam się do niego plecami. W uszach słyszałam pulsującą krew. Cały pokój nagle wydał się odległy, jakbym oglądała swoją reakcję. Znałam ten diagram. Wąski charakter pisma. Czarne przerywane linie cięcia. Gdzieś głęboko w sobie, rozpoznałam je. Za mną, operujący zwrócił się szeptem do innego chłopaka: - Jelita w kolorze mięsa. Lekko pulsujące, jakby w niedokooczonym procesie trawienia. Tak, widzę poruszającą się zawartośd. Drżącymi palcami rozwinęłam ośli róg kartki. Widniały tam inicjały: H.M. Krew zawrzała mi w uszach, zagłuszając głosy chłopaków, królika i klikanie światła. H.M. – Henri Moreau. Mój ojciec. Przez jego stary rysunek, ci chłopcy wskrzesili ducha mojego ojca w każdej sali, w której kiedykolwiek nauczał. Zalała mnie drżąca niepewnośd. Jako dziecko podziwiałam ojca, a teraz nienawidziłam go, bo nas zostawił. Matka cicho zaprzeczała prawdziwości plotek, ale zastanawiałam się, czy aby po prostu nie mogła znieśd myśli, że wyszła za potwora. Nagle królik drgnął i krzyknął tak nienaturalnym głosem, że instynktownie wykonałam znak krzyża. - Dobry panie – powiedział Adam, patrząc szeroko otwartymi oczami. – Jones, chłopie, budzi się! Jones podbiegł do stolika pełnego stalowych ostrzy i igieł długich jak moje przedramię. - Dałem mu dobrą dawkę – stwierdził, szperając w szklanych fiolkach. Wrzaski królika przeszyły mi czaszkę. Uderzyłam ręką o stół, kartka spadła ma bok. - Skooczcie to – załkałam. – Jego to boli! Lucy płakała. Operujący nie poruszył się. Sfrustrowana, złapałam go za rękaw. - Zrób coś! Skród mu jakoś cierpienia. Żaden z chłopców się nie poruszył. Jako studenci medycyny, powinni byd przygotowani na każdą sytuację. Ale oni zamarli. Więc to ja działałam. Na stoliku obok mnie leżał zestaw przyrządów operacyjnych. Zacisnęłam dłoo wokół ostrza używanego do otwierania mostka zmarłego. Wzięłam głęboki wdech, skupiając się na szyi królika. Ruchem, który jak wiedziałam, musiał byd szybki i silny, opuściłam skalpel. Wrzaski królika się skooczyły. 12
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Okropne napięcie z mojej piersi wyciekło na mokrą podłogę. Patrzyłam na ostrze nieobecnym wzrokiem, mój mózg wciąż nie łączył go z krwią na moich rękach. Skalpel wypadł z mojego uścisku i uderzył w podłogę. Wszyscy drgnęli. Wszyscy oprócz mnie. Lucy złapała mnie za ramię. - Idziemy – powiedziała stanowczym głosem. Przełknęłam ślinę. Diagram leżał na stole, zimne przypomnienie ręki mojego ojca w całej ten scenie. Wzięłam go i podetknęłam pod nos ciemnowłosemu chłopakowi. - Skąd to wziąłeś? – zażądałam odpowiedzi. Tylko się gapił. Potrząsnęłam nim, ale wtrącił się operujący. - Z Billingsgate. Gospoda Niebieski Dzik. – Jego oczy zerknęły na skalpel na podłodze. – Jest na doktor. Dłoo Lucy zacisnęła się w mojej. Patrzyłam na ostrze. Ktoś pochylił się i z wahaniem je podniósł. Adam. Nasze oczy się spotkały, zobaczyłam jego przerażenie tym, co zrobiłam, więcej – niesmak. Lucy się myliła. Nie zechce mnie za żonę. Dla tych chłopców byłam zimna, dziwna i potworna, tak jak ojciec. Nikt nie mógłby kochad potwora. - Chodź. – Pociągnęła mnie korytarzami na ulice. Było zimno, ale ledwie to odczułam. Minęło nas kilka osób, opatulonych, zbyt przejętych pogodą, by zwracad uwagę na krew na naszych ubraniach. Lucy oparła się o ceglaną ścianę i przycisnęła dłoo do piersi. - Boże, odcięłaś mu głowę! Krew była na moich rękach, na falbaniastych wykooczeniach rękawów, nawet na diamentowym pierścionku, który zostawiła mi matka. Patrzyłam na kartkę zaciśniętą w pięści. Gospoda Niebieski Dzik. Gospoda Niebieski Dzik. Nie mogłam pozwolid sobie na zapomnienie tej nazwy. Lucy zacisnęła ręce na moich ramionach, potrząsając. - Juliet, powiedz coś! - Nie powinni byli tego robid – powiedziałam, czując ciepło w zimnym nocnym powietrzu. Kartka była wilgotna od mojej spoconej dłoni.- Musiałam… Musiałam to skooczyd. Poczułam silniejszy uścisk na ramionach. - Oczywiście że musiałaś. Nasz kucharz zabija mnóstwo zwierząt na obiad. Właśnie to zrobiłaś – zabiłaś królika, który i tak by umarł. – Jednak głos jej drżał. Moje zachowanie było nienaturalne i obydwie o tym wiedziałyśmy. Od Tamizy powiał zimny wiatr, przynosząc nieprzyjemny smród potu i perfum Lucy. Płytko nabrałam powietrza. Po ulicach skradały się bardzo stare plotki, wracały do życia. Ja miałam jedynie skrawki wspomnieo mojego ojca: dotyk jego tweedowej marynarki, zapach tabaki w jego włosach, gdy cało13
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia wał mnie na dobranoc. Nie mogłam pogodzid się z tym, że mój ojciec był szaleocem, jak wszyscy mówili. Ale kiedy to się stało, byłam mała, ledwie dziesięcioletnia. Gdy dojrzałam, pojawiły się kolejne wspomnienia. Głębsze, o zimnym sterylnym pokoju i dźwiękach w nocy – urywki, które nigdy nie pojawiły się w całości, jakkolwiek wysilałam umysł. Nie powiedziałam Lucy o diagramie z jego inicjałami w rogu. Nie powiedziałam jej, że trzymał je schludnie w książce w laboratorium, gdzie zaglądałam tylko wtedy, gdy służba sprzątała. Nie powiedziałam jej, że po tych wszystkich latach, gdy próbowałam pogodzid się z jego śmiercią, wciąż podejrzewałam, że było odwrotnie. Że mój ojciec może żył.
14
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZY LONDYOSKIE SPOŁECZEOSTWO NIE było miłe dla córki szaleoca. Dla sieroty po szaleocu tym bardziej. Mój ojciec był jednym z najsłynniejszych fizjologów w Anglii, co matka szybko wspominała każdemu, kto chciał słuchad. Moi rodzice kiedyś organizowali eleganckie przyjęcia dla jego znajomych profesorów. Długo po porze spania zakradałam się na dół w koszuli nocnej i zerkałam do bawialni przez dziurkę od klucza, by usłyszed ich śmiech i poczud zapach drogich cygar. Co za ironia, że ci sami mężczyźni jako pierwsi nazwali go potworem. Po wybuchu skandalu i zniknięciu ojca, matka i ja zostałyśmy porzucone przez tych, których kiedyś nazywałyśmy przyjaciółmi. Nawet kościół zamknął przed nami swoje drzwi. Zostałyśmy zmuszone do sprzedaży domu i dóbr materialnych, żeby spłacid jego długi. Przez wiele miesięcy nie miałyśmy pieniędzy, polegałyśmy na modlitwach matki i poczuciu obowiązku marudzących krewnych. Byłam wtedy młoda, więc nic nie rozumiałam, kiedy znowu zamieszkałyśmy w apartamencie, małym ale bogato urządzonym mieszkanku przy Charing Cross. Matka zabierała mnie na lekcje pianina, na przymierzanie sukien, kupowała sobie drogie kosmetyki i satynową bieliznę. Wpadał do nas starszy dżentelmen, raz w tygodniu, jak nakręcony, a matka wysyłała mnie do kawiarni na dole na czekoladowe ciasteczka. Używał silnej wody kolooskiej, która maskowała ohydny, stęchły zapach, ale matka nigdy o tym nie mówiła. Stąd wiedziałam, że musiał byd bogaty – nikt nigdy nie powiedział, że bogactwo śmierdzi. Kiedy świat pożarł moją matkę, starszy dżentelmen nie chciał utrzymywad kościstej córki zmarłej kochanki. Zapłacił za pogrzeb matki – chociaż go na nim nie było – i pozwolił mi tydzieo zostad w apartamencie. Później przysłał nieprzyjemną pokojówkę, która zapakowała i sprzedała rzeczy matki, a potem dał mi za nie banknoty. Zapewne uważał się za niezwykle hojnego. Miałam wtedy czternaście lat i zostałam sama. Na szczęście, były znajomy mojego ojca, profesor von Stein, usłyszał o śmierci matki i uznał Królewski College za odpowiednie miejsce do zatrudnienia młodej kobiety o niepewnym pochodzeniu. Jednak kiedy dowiedzieli się, kim był mój ojciec, najlepszą złożoną mi ofertą była praca w ekipie sprzątającej pani Bell. Wypłata wystarczyła na mieszkanie na pensji z dwudziestoma dziewczynami w moim wieku. Częśd byłą sierotami, częśd przyjechała do miasta wesprzed młodsze rodzeostwo, kilka pojawiło się na tydzieo i znikało. Pochodziłyśmy z różnych środowisk. Ale wszystkie byłyśmy same. Dzieliłam pokój z Annie, piętnastoletnią ekspedientką z Dublina, która miała zwyczaj grzebania mi w rzeczach, czy byłam przy tym, czy nie. Kiedyś przypadkiem otworzyła rzeźbione, zamknięte pudełko, które trzymałam głęboko na półce w naszej szafie. Nigdy nie powiedziałam jej, co było w środku, chociaż nieraz błagała. W nocy, gdy zabiłam królika, trzymałam poplamiony krwią diagram pod poduszką. Do pracy następnego dnia wetknęłam go pod ubranie, jak talizman. Napełniał on każdą nową myśl wspomnieniami mojego ojca. Każde wspomnienie, każdy gest, każde jego słowo zostało przydmione okropnymi plotkami, które słyszałam przez te wszystkie lata. Odsunęłam się od mopa, by znaleźd panią Bell szorującą ręczniki w pralni. Jej jasne oczy, zwężone jakby wiedziała, że nie mam dobrych wieści, spojrzały na mnie przez obłoki pary.
15
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Podniosłam kostkę mydła i przejechałam po niej paznokciem. Właściwie co chciałam znaleźd w gospodzie? Ojca, powstałego z martwych, palącego cygaro w tweedowej marynarce i czekającego, by opowiedzied mi bajkę na dobranoc? - Pani Bell – zaczęłam, odkładając zarysowaną kostkę mydła. – Wie pani , gdzie jest Gospoda Niebieski Dzik?
MUSIAŁAM POCZEKAD DO niedzieli, po mszy mogłam podążyd za wskazówkami pani Bell na południe Cable Street, unikając ścieków wylewanych z budynków. Kiedy przystanęłam na rogu, by odnaleźd właściwą ulicę, zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie obserwował. Była to dziewczyna mniej więcej w moim wieku, chod jej twarz pokryta była pudrem i różem, przez co wyglądała starzej. Satynowa suknia w paski luźno zwisała z jej chudego ciała. Patrzyła na mnie pustymi oczami. Szybko odwróciłam wzrok. Gdyby nie zatrudnienie w Królewskim College’u, to ja mogłabym stad na rogu i czekad na swojego kolejnego dżentelmena. Z niesmakiem oparłam się o ceglaną ścianę. Lucy opowiadała mi, co działo się w zamtuzach. To było desperackie rozwiązanie mojej matki, którym płaciła za drogie sobie kosztowności. Może nie miałam tylu dóbr do stracenia, ale za nic nie chciałabym tak skooczyd. Prostytutka ruszyła w dół ulicy, leniwie idąc w moją stronę, więc pospieszyłam w drugą stronę/ Nagle natrafiłam na rozmyty niebieski znak widzący nad wąskimi drzwiami, z namalowaną zamaskowaną bestią, która pewnie kiedyś była dzikiem. Gospoda była drewnianym, trzypiętrowym budynkiem, lekko opierającym się o sąsiada. Ujęłam ciężki żelazny uchwyt i weszłam. Przez chwilę musiałam przyzwyczajad oczy. Przez pokryte osadami z dymu okna wpadało niewiele światła. Znalazłam się z jadalni, pośród zalanych gości mruczących cicho nad swoimi południowymi posiłkami. Meble były zużyte, ale zrobione z ciężkiego dębu i niedawno polerowane. Nikt nie podniósł wzroku, poza chudym mężczyzną dwukrotnie starszym ode mnie, o twarzy pokrytej krostami po ospie, który spojrzał na moją świąteczną sukienkę i ściskaną w rękach Biblię. Wyglądało na to, że Niebieski Dzik rzadko odwiedzają młode damy. Tęga kobieta wyszła z kuchni i uniosła brwi. Wytarła ręce w fartuch i zmierzyła mnie wzrokiem, twarz zdradzającą oznaki arystokracji i ubrania śmierdzące ubóstwem. - Szukasz pokoju? - Nie… nie – wyjąkałam. – Szukam mężczyzny. Doktora. – Serce mi łomotało, ostrzegając, bym nie robiła sobie nadziei. – Nazywa się Henri Moreau. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Musiałam mied kolor dojrzałego pomidora. - Nie mamy zwyczaju udzielad informacji o naszych gościach. Rozumiesz. – Było to stwierdzenie, nie pytanie. Czy był tam, zastanawiałam się, w tym samym budynku, może tuż nad naszymi głowami? - Nie szukam kłopotów. Muszę z nim porozmawiad. Jej twarz się nie zmieniła. - Nie mamy tutaj nikogo takiego. 16
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Grunt osunął mi się pod nogami. Myliła się. Musiała się mylid. Albo to ja byłam idiotką, myśląc, że jakiś stary papier oznaczał, iż mój ojciec był tutaj, w Londynie, mieście z którego go wygnano. Wyraz jej twarzy złagodniał. Ujęła mnie pod ramię i odciągnęła od gości, ku schodom prowadzącym w mroki wyższych pięter. - Nie mamy tutaj tego konkretnego nazwiska, ale doktor jest. Serce mi się ożywiło. - Gdzie? Jak wygląda? - Uspokój się. Powiedziałaś, że nie szukasz kłopotów, ja też nie. – Jej wzrok nerwowo przesunął się po jadalni. – Ale jeśli chodzi ci o tego doktora, powinnaś wiedzied, że doktor James ma same kłopoty, odkąd przyjechał. Doktor James. Nie doktor Moreau. Może to pseudonim? Mój umysł pracował, próbując poskładad części równania w rozsądne rozwiązanie, ale logiczny wniosek był tylko jeden: doktor James był kimś zupełnie innym, jednym z setek lekarzy odwiedzających Londyn. Jednak musiałam zaspokoid swoją ciekawośd i sprawdzid. - Przykro mi to słyszed. Może mogłabym z nim porozmawiad… - Ostrzegam, ten młody dżentelmen jest dośd specyficzny. I jego dziwny towarzysz też. Goście się przy nich denerwują, rozumiesz. - Oczywiście – przytaknęłam bez tchu. Nikt nie opisałby ojca jako młodego. Więc może ten dziwny typ, o którym mówiła, faktycznie był moim ojcem? Zwróciła uwagę na moją sukienkę, zmrużyła oczy i powiedziała cicho: - Nie wnikam, czego tak ładna młoda dama chce od takiego drania, ale wątpię, byście byli spokrewnienie. To szanowany lokal. Nie chcę żadnych problemów, słyszysz? - Tak, proszę pani. – Na moich policzkach wykwitł nerwowy rumieniec, gdy zrozumiałam jej insynuacje o młodej kobiecie i dwóch dziwnych mężczyznach. Wskazała podbródkiem schody. - Drugie piętro. Pokój po lewej. Pomknęłam na drugie piętro, trzymając się barierki dla równowagi. Po lewej były tylko jedne drzwi, schowane w niszy. Matowe lustro obok drzwi odbijało moją twarz, wielkie oczy i rumieniec. Wyglądałam jak wariatka. Przystanęłam. Co ja robiłam, goniłam za dziwakami? Powinnam byd z pozostałymi dziewczynami z pensji i plotkowad o najprzystojniejszych chłopcach z porannej mszy. Ale byłam tutaj. Wsunęłam Biblię do torebki i ostrożnie zapukałam. Żadnej odpowiedzi. Powinnam poczekad. Zastukałam ponownie, mocniej. Za mną, z jadalni dobiegały przyciszone głosy i brzęczenie szklanek.
17
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Przyszedł mi do głowy szalony pomysł. Wypróbowałam klamkę – zamknięte, oczywiście. Ale nie był to skomplikowany zamek, więc każdy podobny klucz powinien pasowad. Przekopałam torebkę w poszukiwaniu klucza do drewnianego pudełka w pensji. Wreszcie znalazłam mały brązowy kluczyk i porównałam go z zamkiem drzwi. Zbyt mały. Uklękłam, zerkając przez dziurkę. Pokój był mały, z niepościelonym łóżkiem i stertą zaparowanych butelek. Ponownie spróbowałam użyd klucza, chcąc dosięgnąd zapadki, i prawie mi się udało, ale wyślizgnął mi się z rąk. - Niech to – mruknęłam i schyliłam się, by go podnieśd. Kiedy znów się wyprostowałam, odgarnęłam włosy z oczu, a mój ruch odbił się w lustrze. Ponownie spojrzałam na swoją twarz, badając pustkę pod kośdmi policzkowymi, cienie wokół oczu i zastanawiając się, czy ojciec by mnie rozpoznał. Nagle za moją twarzą pojawiła się kolejna – mroczna twarz zakryta gęstą brodą, która zniekształcała toporną fizjonomię. Jego czoło było dziwnie zdeformowane, bardzo wysunięte do przodu i osłaniające oczy. Sapnęłam i próbowałam się odwrócid, ale jego potworne ręce złapały mnie za ramiona. Mój klucz, spadł, gdy zatkał mi usta materiałem. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam przed utratą przytomności, było jego żółto-zielone oczy połyskujące w lustrze.
18
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERY OBUDZIŁAM SIĘ Z BÓLEM głowy i posmakiem chloroformu w ustach. Leżałam w tym samym drewnianym łóżku, które widziałam przez dziurkę od klucza. Poderwałam się. Przejrzałam pokój w poszukiwaniu napastnika, broni, wyjaśnienia mojej obecności w tamtym miejscu. Pamiętałam fragmenty. Twarz w lustrze. Materiał przy ustach. Z narkotykiem. Napływ paniki rozmył mi wzrok i wyostrzył słuch, a ja sprawdzałam ubrania, czując ulgę z powodu braku śladów wyrządzenia mi jakiejkolwiek krzywdy. Mimo wszystko potrzebowałam czegoś, co mogłabym użyd jako broo – pogrzebacza albo nożyka do otwierania listów. Jednak fala mdłości posłała mnie z powrotem na poduszki. Zacisnęłam oczy, aż mgła w mojej głowie zaczęła rzednąd. Przynajmniej byłam sama. W czyimś pokoju – zapewne zdeformowanego mężczyzny. W kąta padania słooca do pokoju wywnioskowałam, że leżałam kilka godzin. W ustach pojawił mi się ohydny posmak, gdy przypomniałam sobie dotyk jego owłosionej ręki na moich ustach. Mój oddech przyspieszał i przyspieszał, aż myślałam, że zemdleje. Zacisnęłam zęby, powstrzymując chęd krzyku. Panika do niczego mnie nie zaprowadzi. Powoli otworzyłam oczy. Testowanie drzwi nie było dobrym pomysłem, dopóki w głowie nie przejaśni mi się na tyle, bym wstałam. Ale pokój był pełen poszlak odnośnie mojego porywacza. Skrzynki z butelkami stały przy drzwiach po trzy w kolumnie, otoczone pakunkami owiniętymi w brązowy papier. Czyli podróżował i to gdzieś daleko, jeśli miałabym oceniad po ilości bagażu. Papuga w klatce na komodzie obserwowała mnie bacznie, wybierając dziobem ziarno z pojemnika. Patrzyłam. Mój porywacz podróżował z papugą? Drugie drzwi, które, jak założyłam, prowadziły do przyległego pokoju, były zamknięte. Obok łóżka znajdowała się otwarta skrzynka, ku której udało mi się obrócid bez przesadnych mdłości. Były w niej rzędy szklanych butelek, częściowo zniszczonych taśmą do pakowania. Odsunęłam taśmę i wyjęłam butelkę: brandy Elk Hill. Ojca ulubione. Zanim zrozumiałam, co to znaczyło, drzwi do sąsiedniego pokoju otworzyły się, ukazując potworną twarz z lustra. - Ty! – krzyknęłam. Zacisnęłam pięśd wokół szyjki butelki, gotowa do rzutu. Próbowałam wstad, ale moje stopy były nieposłuszne, więc wsparłam się na ramie łóżka. Nie była to twarz potwora, jak wydało mi się za pierwszym razem, ale i tak była zniekształcona. Dzika czarna broda zakrywała szczękę poniżej zadartego nosa i głęboko osadzonych oczu. Dziwnie się poruszał, jakby nieprzyzwyczajony do własnych nóg. Mimo jego nieforemności, teraz nie wydawał się straszny, częściowo ze względu na tacę z herbatą i ciasteczkami, którą trzymał. Mimo wszystko, moje ciało stężało. Zrobił drżący krok do przodu, na tyle długi, by postawid tacę u stóp łóżka. Cofnął się i wykrzywił twarz w coś, co mogłoby byd uśmiechem. Ten dziwny akt przyjaźni tylko bardziej mnie zdeprymował. 19
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Wynoś się! – krzyknęłam. Cisnęłam w niego butelką, ale mój wzrok wciąż był nieostry po narkotyku i naczynie poleciało ponad jego ramieniem w pudło z ubraniami. Wspięłam się na łóżko, zatoczyłam, złapałam za jego pomiętą koszulkę i zaczęłam okładad go pięściami. – Niech ktoś mi pomoże! Mężczyzna nic nie mówid. Po prostu stał i pozwalał się okładad. Jednak boczne drzwi otworzyły się ponownie ze skrzypieniem zawiasów i wszedł kolejny mężczyzna, młody człowiek z niedopiętą koszulą i szelkami po bokach. Zacisnął ręce wokół moich ramion, bym nie rozerwała potwornego mężczyzny. - Zostaw mnie! – krzyknęłam. Ale on był mocno zbudowany, więc niebawem unieruchomił mi nadgarstki w kajdanach z jego dłoni. - Juliet! Przestao! – powiedział. Zamarłam na dźwięk swojego imienia. Młody mężczyzna puścił mnie, a ja odwróciłam się ku niemu. Jego twarz była mocno opalona, co było dziwne wobec panującej w Londynie zimny. Dłuższe blond włosy opadały na jego szerokie ramiona. Poczułam zaciskające się płuca. Znałam go. Wszędzie bym go poznała, mimo upływu lat. - Montgomery – sapnęłam. Ale co on robił tutaj, z moim porywaczem? Zamierzałam znaleźd ojca, o ile w ogóle. Ostatnią osobą, którą spodziewałam się zastad, był były służący mojej rodziny. Kolana ugięły się pode mną ze zdziwienia, ale on złapał mnie za łokcie i podtrzymał w górze. Myślałam, że byłam sama na świecie. Ale on był tutaj, człowiek który mnie znał, z którym dzieliłam się mrocznymi tajemnicami. Sam jego widok rozwiązał ciasne supły w mojej piersi. Odsunęłam się od niego, niegotowa na tak gwałtowne rozplątanie delikatnej, pilnie strzeżonej pętli na sercu. - Już dobrze. Nic ci nie grozi. – Wyciągnął dłoo, jakby chciał okiełznad dzikiego konia, jego przystojna twarz wyrażała powagę i zmartwienie. Znajomośd tej miny niemal zaburzyła spokojne bicie mojego serca. Był dwa lata starszy ode mnie, syn naszej kuchennej. Kiedy był bardzo mały, zmarłą jego matka, a moi rodzice zatrzymali go, by pomagał przy koniach i w badaniach ojca. Będąc jeszcze w wieku, kiedy nie zna się pojęcia miłości, przeszłam beznadziejne zauroczenie jego osobą, ale on zniknął sześd lat temu, tak jak mój ojciec. Nie chciał mied nic więcej wspólnego z okropnymi sekretami naszej rodziny, jak przypuszczałam. Ale teraz był tutaj, z krwi i kości i niebieskich oczu i tajemnicy. Montgomery spojrzał na zarośniętego mężczyznę, który nerwowo się wiercił. - Zostaw nas – powiedział, a mężczyzna posłuchał. Jakaś częśd mnie odprężyła się, widząc zniekształconą postad znikającą w innym pokoju. Ale zaraz zorientowałam się, że zostałam sama z Montgomerym, zupełnie nieprzygotowana. Moja dłoo wystrzeliła do warkocza, który poluzował się i zniszczył w całym zamieszaniu. Kurcze. Musiałam wyglądad jak idiotka. Zapiął do kooca koszulę i nasunął szelki przez ramiona, spojrzał na mnie z wahaniem, wiążąc z tyłu swoje blond włosy. Nie był już chudym, cichym chłopakiem. Przez sześd lat stał się dobrze zbudowanym młodym mężczyzną z ramionami jak Clydesdale i dłoomi, którymi mógłby zmiażdżyd moje. Spę20
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia dzaliśmy razem dużo czasu jako dzieci, chociaż on był służącym a ja córką paostwa. Przy nim nigdy nie brakowało mi słów. Aż do teraz. - Przepraszam za chloroform – powiedział w koocu. Przełknęłam ślinę. - Trochę dziwny sposób na witanie starych znajomych, nie sądzisz? Na chwilę przerwał zapinanie mankietów. - To ty próbowałaś włamad się do naszego pokoju. Baltazar czasami zachowuje się nieracjonalnie. Ale nie chciał zrobid ci krzywdy. Wyjęłam wsuwki z włosów i przebiegłam po nich palcami, chcąc w miarę przywrócid ich ład. - Baltazar? To ta bestia ma imię? - To mój asystent. Nie daj się przerazid jego wyglądowi. Na słowo asystent zawahałam się. Montgomery nie miał jeszcze dwudziestu lat, wiek nie do kooca dopuszczał go do bycia czyimś asystentem. Usiadł na krześle i oparł łokcie na kolanach, patrząc na mnie z tą samą powagą, którą znałam z dzieciostwa. Z przyspieszeniem krwi w policzkach zdałam sobie sprawę, że stał się niesamowicie przystojny. Szybko odwróciłam wzrok, zanim miał okazję odczytad moje myśli odbite na mojej twarzy. - Nie spodziewałam się ciebie tutaj zastad – powiedziałam. W kąciku jego ust pojawił się jakby uśmiech. - To przypadek, że włamujesz się do mojego pokoju? - Nie. – Twarz mi płonęła. Brakowało mi odpowiednich słów. Wciąż nie mogłam pojąd, że siedziałam tutaj, mając w zasięgu ramienia przystojnego młodego człowieka. Zastanawiałam się, jak on mnie widział, czy bardzo różniłam się od ponurej dziewczynki, którą woził po podwórzu w taczce, próbując wywoład na jej twarzy uśmiech. Moja torebka znajdowała się na szafce obok klatki z papugą. Otworzyłam ją i spomiędzy stronic Biblii wyjęłam poskładany diagram. Podałam mu go, ale on tylko rzucił na niego okiem, jakby nie musiał patrzyd dokładniej. - Widziałeś to już – wyciągnęłam wniosek. - Tak. – Znowu spoważniał. – Należy do mnie. Przynajmniej, należał. Dostałem go od starego kolegi twojego ojca, ale ktoś mi go ukradł jakieś dwa tygodnie temu, z innymi dokumentami. Rozumiesz więc, dlaczego Baltazar zareagował tak, a nie inaczej. Pomyślał, że jesteś złodziejką. – Rozłożył kartkę i uniósł brew. – Rozbryzgi krwi są świeże.
21
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Moja twarz poczerwieniała. Jak miałam wyjaśnid, co się wydarzyło? Wciąż czułam w ręce ciężar ostrza, pamiętałam przerażone miny chłopaków. Tak jak oni, Montgomery mógłby pomyśled, że oszalałam. Siedział w dobrze skrojonych ubraniach, ze służącym na każde zawołanie, otoczony drogimi rzeczami. Jego życia skandal nie zniszczył. Zmienił się ze sługi w dżentelmena, a ja wprost przeciwnie. W jego oczach musiałam wyglądad żałośnie. I nie pozwoliłabym, żeby Montgomery obdarł mnie z tej resztki honoru, którą zachowałam. Wstałam. - Powinnam iśd. To był błąd. - Poczekaj, Juliet. – Montgomery złapał mnie za rękę. Przez sekundę jego oczy oglądały moją sukienkę, moją twarz. Przełknął ślinę. – Właściwie powinienem powiedzied, panno Moreau. Nie widziałem cię sześd lat, a potem znajduję cię w swoim pokoju. – Jego szczęka stężała. – Jesteś mi winna wyjaśnienia. Był naszym służącym, powiedziałam sobie. Nic mu nie jestem winna. Ale to było kłamstwo. Montgomery’ego i mnie łączyła przeszłośd. To on w tajemnicy uczył mnie biologii, ponieważ ojciec nie chciał. On nocami opowiadał mi bajki, żeby odwrócid moją uwagę od krzyków dochodzących z laboratorium. Usiadłam z powrotem, nie widząc, jak się zachowad. Jego niebieskie oczy lśniły w słabym świetle z okna. Przysunął tacę z herbatą bliżej skraja i nalał mi filiżankę, dodając dwie kostki cukru, za pomocą łyżeczki przełamując trzecią na pół, miażdżąc połówkę i powoli wsypując do napoju – tak jak przygotowywałam sobie herbatę, gdy byłam małą dziewczynką. Dziwnie się czułam, że to pamiętał, a ja nie powiedziałam mu, ze dawno przestałam słodzid. Gdy przyjmowałam filiżankę, jego szorstkie palce musnęły moje. Przygryzłam wargę. Lekki dotyk spowodował, że zapragnęłam znowu poczud z nim tamtą starą więź. Czułam ucisk w gardle, ale zmusiłam się do wypowiedzi. - Znalazłam diagram i rozpoznałam go. Pomyślałam, że to może oznaczad, że ojciec tutaj jest. Żywy. – Wypowiedziane na głos słowa wydawały się jeszcze głupsze. Przygotowałam się na jego śmiech. Ale nie zaśmiał się. Nawet nie uśmiechnął. - Przykro mi, że cię rozczarowałem – powiedział delikatnie. – Jesteśmy tu tylko we dwóch, Baltazar i ja. Upiłam łyk herbaty, która ostygła, ale słodycz zagłuszyła nieustępliwy posmak chloroformu. Zastanawiałam się, co myślał o mnie Montgomery, pojawiłam się nagle, szukałam zmarłego. Śmierd ojca nie została potwierdzona – zakładano ją tylko. Świat chciał, by nie żył, albo po prostu zapomniał. Ale córka nie zapomina swojego ojca. - Wiesz, co się z nim stało? – zapytałam. Chciałam zapytad Montgomery’ego, czy wierzył w plotki, ale słowa nie opuściły mojego gardła. Bałam się jego odpowiedzi. Spojrzał w kierunku okna, trochę za szybko stukając stopą w nogę od stołu. Zmienił pozycję, jakby jego ciało nie było przyzwyczajone do eleganckich ubrao. Pomyślałam, że bogaty student medycyny 22
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia nie czułby się tak kiepsko w wykrochmalonej odzieży jak Montgomery. Zastanawiałam się, od jak dawna był posiadaczem swojej fortuny. Jakby wyczuwając moje myśli, poluzował kołnierz koszuli. - Kiedy on zniknął, ja też uciekłem. Bałem się, że też zostanę oskarżony, ponieważ czasami pomagałem mu w laboratorium. Słyszałem spekulacje… że zmarł. Filiżanka zadrżała mi w dłoni. Miałam wrażenie, że pęknę od natłoku emocji. Zastanawiałam się, czy ojciec czuł to samo, zanim oszalał – pęknięcie. Filiżanka dalej grzechotała, więc odłożyłam ją obok ochlapanej krwią kartki. - Po co ci to było? – Wskazałam na przerywane linie, tworzące rozciętego królika. Wiedziałam, że to odrażające, ale mój wzrok wciąż wracał do czarnych linii, do śledzenia wdzięcznych łuków jego ciała. - Studiuję medycynę. Nie jestem już służącym. – Celna uwaga. - Ale to? Wiwisekcja? – Ciężko było rozmawiad z nim o tych rzeczach. Gorset, który założyłam pod niedzielną sukienkę, nagle wydał się za ciasny. Przycisnęłam ręce do boków. Pomyślałam o tamtym króliku, jego drgających łapkach, jego krzykach. Nawet nauka nie usprawiedliwiała tego, co robili tamci chłopcu. Ja znałam Montgomery’ego, do szpiku kości. On nie był jak tamci. Miał silne serce. Nigdy nie zrobiłby czegoś, co uznałby za złe. Jego stopa stukała dalej, a wzrok dryfował po pokoju, aż wreszcie zatrzymał się na papudze. Gardło mu się ścisnęło. - Był gdzieś między innymi dokumentami, to wszystko. Zawsze był okropnym kłamcą. Obserwowałam go kątem oka. Jego wzrok powędrował do papugi na szafie, ja wstałam i podeszłam w tamtym kierunku, chcąc lepiej przyjrzed się opalizującym piórom, chcąc oderwad się od całej sytuacji. Oczy Montgomery’ego był zbyt prawdziwe, zbyt sugestywne, zbyt znajome. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobid w jego obecności. Gdy tylko podeszłam do klatki, Montgomery poderwał się, przewracając stołek, i pchnął mnie na szafkę. Jego dłoo zacisnęła się na małym srebrnym przedmiocie znajdującym się obok klatki. Zamrugałam, zaskoczona jego zachowaniem. - Co to jest? – zapytałam cicho. Jego pięśd ściskała przedmiot jak imadło. Pierś i ramiona miał spięte. Zawsze był silny. Teraz był potężny. Ciekawośd dodała mi śmiałości. Moje palce odsunęły się od klatki z papugą i zatrzymały o włos nad zaciśniętą pięścią Montgomery’ego. Chciałam dotknąd jego ręki, poczud dotyk jego skóry, ale nie mogłam się do tego zmusid. - Montgomery, co masz w ręce? Jego twarz wykrzywiły niewypowiedziane myśli.
23
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Panno Moreau… – Ten tytuł w jego ustach brzmiał zbyt formalnie. Juliet, chciałam, żeby tak na mnie mówił. Moje palce lekko zadrżały. - Proszę. Powiedz mi. W jego twarzy coś się zmieniło. Wydawał się dojrzalszy, ale to tylko poza. Wiedziałam, ponieważ grałam podobnie przez całe lata. Przebywanie z nim obdarło mnie z tej maski i pozostawiło nagą, bezbronną, jak jego minę. - Nie złośd się, panno Moreau. – Jego głos był niewiele głośniejszy niż szept. Odwrócił wzrok i otworzył pięśd. Przedmiot spadł na moją dłoo. Zegarek kieszonkowy. Obróciłam go w palcach. Srebrny, z pękniętą szybką i napisem z tyłu, który się zatarł. To nie miało znaczenia. Znałam te słowa na pamięd. Czcij ojca twego i matkę twoją. W przeciwieostwie do mojej matki, która pozostała wierząca mimo tytułu, ojciec był zafascynowany religią jako naukowiec. Zegarek był prezentem od jego ojca, biskupa Kościoła Anglikaoskiego. Ojciec nie przestrzegał Dziesięciu Przykazao, ale w treśd tego napisy wierzył i liczył, że będę jej przestrzegad. Ojciec nosił ten zegarek codziennie. Nigdy się z nim nie rozstawał. To znaczyło, że Montgomery go ukradł, albo… Montgomery zamknął moje dłonie wokół zegarka i otoczył je swoimi. - Przykro mi. Kazał mi przysiąc, że nie powiem ci, że żyje.
24
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia PIĘD ZEGAREK KIESZONKOWY, TŁUMACZYŁ mi Montgomery, się zepsuł. Kazano mu dad go do naprawy zegarmistrzowi w mieście i przynieśd mojemu ojca w resztą rzeczy. Nie obchodziły mnie jego wyjaśnienia. - Okłamałeś mnie – powiedziałam. Odwrócił głowę, unikając moje wzroku. - Mówiłem, że słyszałem spekulacje, że umarł. To prawda. - Cały czas żył i ty o tym wiedziałeś. – Opadłam na łóżko, zamykając oczy. Widok zegarka ojca przypomniał mi o murze, przypomniał, że już nie byłam dzieckiem. Nie mogłam się odsłaniad, nawet przy Montgomerym. Odwrócił się do okna, kręcąc łaocuszek zegarka. - Myślał, że jeśli świat uzna go za zmarłego, zostawią go w spokoju. Ojciec żył i nigdy nie próbował mnie znaleźd – bolesne uświadomienie sobie zdrady rozerwało ostatnio zabliźnioną ranę w moim sercu. - Ale ja jestem jego córką. Jego jedyną odpowiedzią było nalanie jednej szklanki brandy dla mnie i drugiej dla siebie. Wrócił też do odgrywania dorosłego. Upadł na krzesło przy biurku. - Wciąż dla niego pracuję, ale nie jako służący. Jestem jego asystentem. Nie ma go tu, jeśli cię to interesuje. Nie chce wracad do Anglii. Żyjemy w swego rodzaju stacji biologicznej. Na wyspie. – Przełknął brandy i przyjrzał się pustej szklance. – Bardzo daleko. Szukał odosobnionego miejsca, by bez przeszkód kontynuowad prace. Co osiemnaście miesięcy wyjeżdżam po zapasy. Odstawiłam nietkniętą szklankę. - A twój asystent? Wszyscy są do niego podobni? - Tubylcy. – Montgomery pochylił się nad szklanką. Jego włosy się poluzowały, zasłaniając twarz. – Owszem. Nie bój się go. Jest niegroźny. Jakby usłyszał, że o nim mowa, pojawił się Baltazar ze świeżą herbatą w czajniku na tacy. Był potwornym mężczyzną, dwukrotnie większym ode mnie, z ramionami jak maczugi. Odstawił tacę i elegancko zdjął malutką pokrywkę z cukierniczki. Montgomery podziękował mu i odprawił. Ponownie przygotował dla mnie herbatę, z zachowaniem dziecinnego cukrowego rytuału. Para z mojej filiżanki unosiła się jak słowa wyroczni, tworząc między nami obłok. Upiłam łyk, licząc, że herbata mnie uspokoi. Próbowałam przypomnied sobie go jako dziecko. Był cichy, zwłaszcza w kwestii tego, co działo się w laboratorium. Tak jak matka, ja inni służący, jak my wszyscy. Żadne z nas nie chciało opowiadad o kałużach krwi na podłodze w pokoju operacyjnym, ani zwierzętach, które wchodziły, ale nie wychodziły, ani o hałasach, które budziły nas w nocy. Ojciec mówił, że to sposoby naukowe i nie 25
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia powinnam ich podważad. Montgomery przynajmniej dobrze dbał o zwierzęta, zanim wchodziły do laboratorium. Upiłam kolejny łyk herbaty. - Jak znalazłeś mojego ojca po tylu latach? - Znalazłem? Nigdy go nie opuściłem. Opowieśd o mojej ucieczce… nie do kooca była prawdą. – Odgarnął pasmo włosów za ucho. – Kiedy jego koledzy wysunęli oskarżenia, twój ojciec wiedział, że musi uciec. Myślał, że może w Australii spojrzą na jego prace przychylniejszym okiem. Zabrał mnie ze sobą. U wybrzeży znaleźliśmy wyspę, która odpowiadała jego wymaganiom. Nie chciałem zostawiad ciebie i twojej matki, ale nie miałem wyboru. Miałem dwanaście lat. - I byłeś z nim cały czas? – Filiżanka drżała mi w dłoni. - Wielu rzeczy nie wiesz – odpowiedział. – Byłem tylko chłopcem. - Ale już nie jesteś – sapnęłam, chociaż wiedziałam, że to nie do kooca prawda. Był ubrany jak mężczyzna, ale czuł się spięty, było mu niewygodnie. Jedynie udawał dżentelmena, i była to zaprawdę marna gra. – Nie musisz dla niego pracowad. Możesz wrócid do Londynu… on nie może, albo go aresztują, Montgomery nastroszył się, jakby pomysł powrotu do Londynu był pokrewny zgodzie na zamknięcie w klatce. Nie chciał wracad, zrozumiałam. Miasto ze swoją mechanizacją, sadzą i surowymi prawami, stało się dla niego nieatrakcyjne. Ale nic nie powiedział. Po chwili wskazał podbródkiem zegarek i odezwał się: - To nie takie proste. Jest dla mnie jak ojciec. - On nie jest ojcem! – Zacisnęłam palce na podłokietnikach, czując złośd, że ojciec zostawił mnie i wychowywał służącego. – Nie słyszałeś? On jest szaleocem@ Jego twarz stężała. - Jest też twoim ojcem, panno Moreau. - Czy ojciec porzuciłby swoją żonę i córkę? Matka umarła, a ja nic nie wiedziałam. Nie zostawił pieniędzy. Prawie wylądowałam na ulicy. – Słowa wylały się, nim zdążyłam je powstrzymad. Tkwiły we mnie już zbyt długo. - Przykro mi. – Gardło mu się ścisnęło. – Chciałbym, żeby kilka ostatnich lat było dla ciebie łatwiejszych. Gdybym tutaj był, może… Może matka by nie umarła? Może nie klepałabym biedy? Może… co? Jego oczy powędrowały do zagięcia łokcia, ukrytego pod rękawem. Defensywnie zacisnęłam palce wokół wrażliwego miejsca. Skinął głową w tamtym kierunku, ściszając głos. - Wciąż się kłujesz?
26
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Odsunęłam się, ściskając ramię jakby zdarto z niego skórę, zostawiając nagie i nieosłonięte żyły. Montgomery wiedział o mnie to, czego nie wiedziała nawet Lucy. Chodby o mojej chorobie. Pomasowałam wewnętrzną stronę łokcia, myśląc o szklanych strzykawkach złożonych z tyłu szafy w mieszkaniu. Tych w zamkniętym drewnianym pudełku, o które wciąż pytała Annie. Znajdowało się w nim lekarstwo – ekstrakt trzustkowy – które wstrzykiwałam sobie raz dziennie. Jeśli trzymałam się rygorystycznego planu, nie miałam symptomów. Kilka razy, kiedy pominęłam dawkę, robiłam się słaba i rozgorączkowana. Oczy płatały mi figle, miewałam omamy. Czasami, wieczorami, słabośd i tak przychodziła. Na samą myśl oblewał mnie zimny pot. Ojciec zdiagnozował schorzenie, kiedy byłam dzieckiem. Niedobór glikogenu tak rzadki, że nie nadano mu nazwy. Umarłabym, gdyby nie wynalazł lekarstwa. Trafiłabym do kostnicy, gdybym przez kilka tygodni go nie przyjmowała. Zawahałam się. Mówienie o mojej chorobie powodowało, że czułam się odsłonięta. Była to kolejna rzecz łącząca mnie z moim szalonym ojcem. Ale to… coś nowego. Montgomery wiedział już wszystko o mojej chorobie. Myśl, że nie musiałam tego przed nim ukrywad, była obca i przyjemna. Lekko przytaknęłam. Pochylił się ze zmartwieniem. - Nie miałaś żadnych symptomów? – Wyciągnął rękę, żeby wziąd mnie za nadgarstek, ale odsunęłam go. Były pewne granice, nawet w stosunku do Montgomery’ego. – Studiuję medycynę – powiedział. – Proszę. Pozwól mi zerknąd. Pomyślałam o zabawie, którą wymyślili studenci, żeby dotykad każdej kości w ciele Lucy. Montgomery udzielał mi lekcji anatomii, ale nie w ten sposób. Byłby równie zażenowany tamtą grą, jak ja. Ostrożnie położyłam swoją bladą rękę na jego opalonej dłoni. Podwinął mi rękaw i przebiegł palcem o delikatnej skórze wewnętrznej strony łokcia. Wstrzymałam oddech. Byłam sama w pokoju młodego mężczyzny, pozwalając mu dotykad się w miejsca, których nie powinnam mu nawet pokazywad. Ale to nie był zwykły młody człowiek – to był Montgomery. Jego dotyk przyprawiał mnie o zawroty głowy. Moje ciało już się nachylało, przyciągane do niego w niekontrolowany sposób, zanim moje myśli zdążyły zareagowad. - Dobrze – mruknął i wróciłam do rzeczywistości, rumieniąc się nagle. Jego palec wciąż znajdował się przy mojej ręce, masując delikatnie, wypalając w mojej skórze dziurę. – Miałaś problemy ze zdobyciem lekarstwa? Wzięłam głęboki wdech. - Nie. Każdy farmaceuta go zrobi, jeśli dad mu wskazówki i odpowiednie składniki. Chociaż zawsze patrzą na mnie dziwnie. Skinął głową. - Cieszę się. Martwiłem się. – Powoli puścił moją rękę. Szybko opuściłam ręka, poprawiając mankiet przy nadgarstku. Zapanowała ciężka cisza. 27
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałam szybko. - Niedługo – odpowiedział równie prędko, jakby już był spóźniony. Odchylił się na krześle. – Może pojutrze. Przełknęłam ślinę, próbując ukryd swój zawód. - Na wyspę? - Tak. Baltazar miał zaplanowad naszą podróż. Niewiele statków jest skorych zabrad nasz ładunek. - Ładunek? Te pudła? - To tylko częśd. Reszta to… cóż, zapasy doktora. Rozbudził moją ciekawośd. Narzędzia chirurgiczne? Chemikalia? Wybiłam sobie te pytania z głowy. Chciałam prawdy ojca, nie jego nauki. - Mówi czasem o mnie? – zapytałam w pośpiechu. Musiałam zapytad, zanim odpłynie na zawsze. Montgomery uśmiechnął się, o sekundę za późno. - Tak. Oczywiście. Nie odwzajemniłam uśmiechu. Znałam ten uśmiech, jeden kącik ust ledwie uniesiony, szczęka zaciśnięta mocniej, niż powinna. Montgomery już tak się uśmiechał, kiedy nasz kot uciekł. Obiecywał, że wszystkie koty znają drogę z miasta na wsie, gdzie myszy rosły wielkie na gołębie. Ale kot nie wrócił z miasta. Później dowiedziałam się, że ojciec go utopił, żeby pozbyd się z domu pcheł. Ten uśmiech znaczył, że Montgomery kłamał. Wstałam tak szybko, że czajnik zastukał. Odepchnęłam krzesło, szukając torebki. Zrozumiałam, że nie byłam gotowa naprawdę. A Montgomery… Od tak dawna nie czułam podobnie silnych i niejednoznacznych emocji, że nie widziałam innego wyjścia niż ucieczka. - Muszę iśd. Dziś w nocy pracuję. Wstał, zaskoczony. - Zostao. Tak dawno… - Miło było cię widzied – powiedziałam, przepychając się do drzwi. Zapomniałam o czasie. Pani Bell prosiła mnie o pomoc przy sprzątaniu Sali operacyjnej przed wykładem w poniedziałek rano. Będzie wściekła, jeśli się nie pojawię. Baltazar wytknął głowę z drugiego pokoju, posyłając mi nierozumiejące spojrzenie. Papuga uderzyła w pręty klatki. - Przepraszam za najście – powiedziałam. - Panno Moreau, proszę! Poszekaj.
28
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wyszłam z pokoju, zanim Montgomery zdążył skooczyd. Pospieszyłam w dół schodów, do jadalni, gdzie karczmarka myła podłogę. Podniosła wzrok, ale nie zatrzymałam się, dopóki nie wyszłam.
ULICE BYŁY PUSTE. Gdy szłam Cannon Street, rozbrzmiały dzwony w kościele Świętego Pawła. Mój umysł był równie zadymiony jak noc. Osiem, dziewięd, dziesięd uderzeo. Dziesiąta. Kurcze. Pani Bell żywcem obedrze mnie ze skóry. Zebrałam spódnicę – najlepszą niedzielną, której zdjęcie zajęłoby za dużo czasu – i pobiegłam tylnymi alejkami do pensji. Annie spojrzała na mnie ze zdziwieniem, gdy zamaszyście otworzyłam drzwi i chwyciłam koszyk ze sprzętem do mycia, ale nie miałam czasu na wyjaśnienia. Wybiegłam z powrotem w noc, w dół Strand w kierunku Królewskiego College’u. Pani Bell i Mary pewnie wciąż tam będą, narzekając na moje spóźnienie. Próbowałam ignorowad inne męczące mnie myśli: Mój ojciec żył, ale się ze mną nie skontaktował. Montgomery wrócił, ale niebawem wróci do mojego ojca, jakby nasze role sługi i dziecka się zmieniły. W koocu dotarłam do wejścia do medycznego budynku i pomknęłam granitowymi stopniami, dopadłam drzwi frontowych. Zamknięte. Odłożyłam koszyk, zebrałam kilka małych kamyczków z ulicy i rzuciłam nimi w wysokie okna na pierwszym piętrze, modląc się, by Mary mnie usłyszała. Pani Bell okrzyczy mnie za spóźnienie, ale lepsze to niż nie pojawienie się w ogóle. Celowałam kiepsko, zwłaszcza że moje ręce były zimne i roztrzęsione, ale w jednym z okien pojawiło się światło. - Bogu dzięki – powiedziałam, otaczając dłoomi zamarzający noc. Podniosłam kosz ze sprzętem. Pomogę im skooczyd i wrócę do domu do ciepłego łóżka, zakopię moje myśli w głębi kołdry. Znajdę sposób, żeby poinformowad Lucy, że mój ojciec żył. Ona będzie wiedziała, co zrobid. Drzwi otworzyły się. Pospieszyłam do środka, ale zatrzymałam się na widok twarzy oświetlanej płomieniem świecy. - Doktor Hastings… – powiedziałam. Zamknął drzwi, pogrążając nas w ciemności rozpraszanej tylko wątłym płomieniem. Kiedy zatrzasnął drzwi, dźwięk odbił się od pustych korytarzy. - Juliet. Jest dośd późno. - Mam pomóc pani Bell – oznajmiłam, unosząc koszyk. Jego oczy spoczywały na mojej niedzielnej sukience. Żadnego płaszcza, żadnych rękawiczek. W zimnej nocy musiałam wyglądad podejrzanie nie na miejscu. Przełknęłam ślinę. – Pójdę ich poszukad… Ruszyłam w dół korytarza, ale on położył mi dłoo na ramieniu. - Już wyszły. Skooczyły niecałe dziesięd minut temu. – Jego palce zacisnęły się. – Dziś jestem tutaj sam. Poczułam supeł w brzuchu. - Więc nie będę potrzebna. Przepraszam, że panu przeszkodziłam. – Odwróciłam się w kierunku drzwi, ale zablokował mi drogę.
29
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Zamarzłaś – powiedział, obejmując moje gołe dłonie. – Głuptasku, żeby wychodzid bez płaszcza w taką noc. Chodź do mojego biura. W kominku płonie ogieo. - Dziękuję, ale powinnam iśd do domu. Jego pergaminowa skóra zarysowała moją dłoo, jakże inna od silnego dotyku Montgomery’ego. Próbowałam wysunąd rękę, ale on nie puszczał. Szarpnęłam, ale jego uścisk tylko się wzmocnił. Uśmiechnął się. Złośd i strach rozeszły się po moim ciele jak choroba. - Już, już – powiedział z ohydnym uśmieszkiem. – Cóż takiego knułaś, przychodząc tutaj samotnie w najładniejszej sukience? – Oblizał wargi, jego oczy lśniły w blasku świecy. – Byłaś z mężczyzną, mam rację? Czuję jego wodę kolooską. Byłoby źle, gdyby pani Bell się dowiedziała. Musiałaby cię zwolnid. Królewski College ma nieskalaną reputację. Groźba uniosła mi włosy na ramionach. Moje ciało zaczęło drżed z wściekłości, wyciekającej z moich kości, mieszającej się w żyłach i zachęcającej do odepchnięcia go. Zacisnęłam dłoo na uchwycie kosza, próbując zachowad spokój. - Nie pana interes, z kim byłam. Jeśli był to mężczyzna, na pewno nie łysiejący, zasuszony stary pryk. Uśmiechnął się. - Niby ja, zasuszony stary pryk? Jesteś ładna, ale będziesz musiała powściągnąd język, jeśli chcesz zachowad pracę. Chodź do mojego gabinetu i rób, co ci każę, a wyniesiesz z tego jakieś profity. Nieznośna mieszanina strachu i niesmaku stanęła mi w gardle, ale moje wargi pozostawały nierozerwane. Musiałam szybko się stamtąd wynosid. Był ode mnie dwa razy cięższy. Gdybym próbowała ucieczki, zaraz by mnie złapał. Jego pajęcze palce wyszarpnęły kosz z mojej dłoni i odstawiły na stół. Moje myśli pulsowały wraz z szalonym pulsem, próbując znaleźd rozwiązanie. Sięgnął ku mojej talii, ale cofnęłam się. Cienka linia jego ust zacisnęła się. - Tracę cierpliwośd do twoich gierek. Dziś będę cię miał, a jeśli będziesz grzeczną dziewczynką, będziesz coś z tego miała. – Wosk skapnął z częściowo zapomnianej świecy w jego ręce. Będę musiała uprzątnąd tężejący wosk z podłogi jeszcze przed koocem nocy. Mój strach też stężał. Dostrzegłam ostrze skrobaczki w koszyku i do głowy przyszło mi mnóstwo pomysłów na wykorzystanie jego ostrego kooca. Jeśli mnie nie zostawi, będę musiała sprzątad jeszcze plamy jego krwi. - Masz szczęście, Juliet, że wciąż się tobą interesuję, mimo przestępstw twojego ojca. Nie każdy mężczyzna zdobyłby się na taką uprzejmośd. Uprzejmośd. W mojej głowie zabrzmiał gorzki śmiech. Ostatnią rzeczą, którą okazywał doktor Hastings, była uprzejmośd. Gdyby wiedział o Montgomerym, z którym według niego właśnie byłam. Montgomery rozpłaszczyłby krzywy nos doktora Hastingsa jednym ciosem pięści. Moje oczy powędrowały do kosza. Skrobaczka była w zasięgu. Moja dłoo zachłannie pragnęła ująd rączkę. Zrobid coś… czego mogłabym żałowad.
30
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Doktor Hastings wziął moje milczenie za potwierdzenie. Wsunął rękę pod moje ramię, zaciskając palce na moim ciele jak na owocu. Uciekaj, powiedziałam sobie. Ale co z następnym razem? Nie odpuści. Będzie jeszcze gorszy. Nie mogło byd następnego razu. - To dobrze, że twój ojciec nie żyje – powiedział, otaczając palcami moje ramię i sugestywnie szarpiąc miejsce, w którym zniszczony kołnierzyk dotykał skóry. – Nie chciałby wiedzied o tych wszystkich rzeczach, które ci zrobię. Zaczęłam się odwracad, ale pchnął mnie na stolik. Przeszył mnie silny ból, gdy moje biodro uderzyło w ostry kant. Skrzywiłam się, a on wykorzystał okazję i przycisnął mnie do mebla całą swoją masą. Jego palce zachłannie znalazły moje gardło i rozerwały kołnierzyk sukienki. Guziki posypały się na podłogę. Koszyk do sprzątania była tuż za mną. Jego cienkie wargi wydobyły spomiędzy siebie odrażający jęk. Może i mnie uwięził, ale prawą rękę miałam wolną. Słaby głos ostrzegał mnie, że będę żałowad tego, co planowałam zrobid, ale w mojej głowie ryczało. Moje palce już zacisnęły się na skrobaczce. Opanowało mnie jakieś szaleostwo, odpychając strach i przerażenie. Zanim doktor Hastings zdał sobie sprawę z sytuacji, przycisnęłam ostry koniec skrobaczki do mięsistego kawałka skóry w okolicach nadgarstka, gdzie spotykały się wszystkie ścięgna. Jego twarz wykrzywiła się gniewem, ale mocniej przycisnęłam ostrze, niemal przecinając skórę. Nie chciałam czerpad z tego przyjemności. Ale czerpałam, i to tak wielką, że ręce drżały mi z uciechy. - Nie ruszaj się, albo przetnę ci wszystkie ścięgna ręki – syknęłam. – Ojciec był chirurgiem. Wiem, jak ważne dla ciebie jest precyzyjne poruszanie się, doktorze. Jeszcze jakieś pół centymetra, a paoska kariera się skooczy. - Mówiłem ci, że nudzą mnie twoje gierki – warknął. – Odłóż nóż i koocz zdejmowad sukienkę. - To nie nóż. To przyrząd to czyszczenia, ale nie spodziewam się, żeby zobaczył pan różnicę. – Docisnęłam mocniej, ledwie nad sobą panując. – Użyję go, chyba że przyrzeknie pan, że mnie więcej nie dotknie. – Pozwoliłam ostrzu wbid się w skórę, na tyle, by pokazała się ciemna struga krwi. - Jesteś tak szalona, jak twój ojciec! – krzyknął. Wypluł trochę śliny, która wylądowała na moim policzku. – Już widzę, jak uciekasz z miasta, tak jak on. Zacisnęłam rękę wokół skrobaczki. Wściekłośd szarpała mi zerwami, przesyłając synapsami elektryczne impulsy. Do diabła z tym. Wcisnęłam ostrze w jego bladą skórę, aż poczułam ścięgno odpowiedzialne za ruchy prawego palca wskazującego. Ruch nadgarstka wystarczył – nie było to trudniejsze niż zeskrobanie krwi z podłogi. Boże, jakkolwiek szalone i złe to było, podobało mi się. Zawył i skulił się na podłodze, ściskając dłoo. Upuściłam skrobaczkę, z narastającym przerażeniem zdając sobie sprawę, co zrobiłam. Nie będę potrzebowała już skrobaczki. Moja praca się skooczyła. Znalazłam za sobą gałkę od drzwi, przekręciłam ją i wybiegłam w zimną listopadową noc. 31
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia SZEŚD Następnego ranka siedziałam w Ogrodach Wiktorii z postrzępioną torbą i siedmioma szylingami, moimi wszystkimi oszczędnościami. Torba, pożegnalny prezent od pani Bell, była pewnie warta więcej niż jej zawartośd – kilka zniszczonych sukienek, Kompendium Anatomiczne Longmana ojca, moja Biblia oraz drewniane pudełko ze strzykawką i małym zapasem lekarstwa. Jedyną cenną rzeczą był pierścionek, który zostawiła mi matka. Zdjęłam rękawiczkę, by spojrzed, jak błyszczy. Będę musiała go sprzedad. A i to wystarczy tylko na kilka tygodni życia. Pozostanie w Londynie nie wchodziło w rachubę. - Och, Juliet, tak mi przykro. – Lucy przebiegła przez trawnik i opadła na ławkę, obejmując mnie ramionami. Odsunęła się i dotknęła mojej twarzy dłonią w rękawiczce. – To prawda, co mówią? Przytaknęłam. Pokręciła głową. - Jestem pewna, że zasłużył na coś gorszego – powiedziała głosem drżącym ze złości. – Powinien się cieszyd, że nie podcięłaś mu innego narządu. Uśmiechnęłam się słabo. Niestety, nawet przyjaźo Lucy nie wyciągnie mnie z tego bałaganu, obydwie o tym wiedziałyśmy. Doktor Hastings poszedł prosto na policję, żądając mojego aresztowania. Pani Bell pojawiła się w mojej pensji godzinę przed świtem, łomocząc tak głośno, że nawet Annie się obudziła. Rzuciła mi w ręce tobół i pensję za tydzieo, po czym powiedziała, żeby uciekała z miasta, zanim znajdzie mnie policja. Naszą ławkę minął mężczyzna pachnący whisky, mocniej przycisnęłam do siebie pakunek. Czułam pustkę w piersi. Jak niby miałam wyjechad? Nie miałam pieniędzy na pociąg, poza tym moja reputacja podąży za mną jak cieo. Już nigdy nie znajdę pracy jako pokojówka. - Co teraz zrobisz? – zapytała Lucy. Bawiłam się skórzaną rączką torby. - Albo zostaną pomocą domową, albo… – nie musiałam kooczyd. Moje myśli poszybowały do dziewczyny przez Gospodą Niebieski Dzik, z pustymi oczami i pobrudzoną jedwabną sukienką. Lucy wepchnęła mi do ręki kilka monet. - Zabrałam z biurka ojca. Wystarczą na wyjazd do Bedford. Musi byd coś, czym będziesz mogła się zająd. Może handlem. Przeliczyłam monety. Wystarczyło na pociąg, ale nie na pokój czy łóżko. Będę musiała spędzid noc na stacji, a stamtąd wiodła bliska – i zazwyczaj przymusowa – droga do rynsztoka. Czy moja matka stanęła przed podobnym dylematem? Zrobiła, co zrobiła, z desperacji, przynajmniej miałyśmy co jeśd i co nosid. Ojciec odszedł bez listu, bez pożegnalnych słów, nic. Czy naprawdę był człowiekiem, który tak po prostu opuszcza swoją rodzinę? Czy naprawdę był potworem, za jakiego go uważają?
32
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Prawda była taka, że niczego o nim nie wiedziałam. Był ledwie bladym wspomnieniem i stekiem skandalicznych plotek. Ale żył. Gdzie tam, za oceanem. Żył. Oddychał. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję zapytad go, czy zasłyszane o nim plotki były prawdziwe. Lucy spojrzała przez park. Jej matka zauważyła nas i szła trawnikiem w naszą stronę. Poczułam ucisk w żołądku. Jeśli pani Radcliffe już wcześniej mnie nie tolerowała, teraz musiała mnie już nienawidzid. Lucy podskoczyła z pobladłą twarzą. Mocno przycisnęła swój policzek do mojego. - Napisz do mnie, dobrze? – Brakowało jej tchu. – Dasz mi znad, gdzie pojechałaś? Spróbuję podesład pieniądze. Spróbuję cię odwiedzid, gdziekolwiek trafisz. Pani Radcliffe była tak blisko, że widziałam jej zaciśniętą szczękę. Odepchnęłam Lucy. - Idź. Już. Napiszę. Obiecuję. Lucy pobiegła przez trawnik, by zatrzymad matkę. Złapałam torebkę i pospieszyłam w drugą stronę, dźwigając jej ciężar wzdłuż Tamizy. Matka Lucy powiedziała coś bolesnego, ale przełknęłam ślinę i nie spojrzałam za siebie. Wciąż szłam, minęłam most i Temple Bar, gdzie kiedyś stał łuk. Przeszłam przez Cable Street do głównej ulicy, do karczmy ze znakiem bujającym się nad drzwiami. Pchnęłam drzwi, przeszłam przez zatłoczoną jadalnię i weszłam na drugie piętro. Zapukałam. Serce mi łomotało. Lustro obok drzwi odbijało moją dziką desperację. Powinnam powiedzied Lucy, że nie będzie mogła mnie odwiedzid. Tam, dokąd jechałam, ona pojechad nie mogła. To było trochę dalej niż Bedford. Montgomery otworzył drzwi, wyraźnie zaskoczony. - Panno Moreau. Co tutaj robisz? Torebka opadła u jego stóp. Serce mi galopowało. - Jadę z wami – powiedziałam.
WCZEŚNIE NASTĘPNEGO DNIA nasz pojazd potoczył się na południe miasta, do Wyspy Psów. Odsunęłam zwiewną zasłonkę. Na zewnątrz masywny kadłub statku towarowego wznosił się do nieba, przydmiewając mniejsze barki zacumowane w całym porcie. Wszędzie, jak robaki, wędrowali ludzie, świadcząc różne usługi lub dźwigając skrzynie dwukrotnie większe od siebie. Siedzący obok mnie Montgomery porównywał pliki banknotów z zapiskami w małej księdze rachunkowej, mażąc coś i dodając ponownie z zmarszczonymi brwiami. Zastanawiałam się, czy uważał mnie za przeszkodę. Podniósł wzrok, jakby wyczuwając moje pytanie. Powóz skręcił i księga zsunęła się z jego kolan. Obydwoje po nią sięgnęliśmy, zetknęliśmy się dłoomi. Odsunęłam się. - Jeszcze nie jest za późno na zmianę zdania – powiedział. 33
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Pokręciłam głową i skoncentrowałam się na statku na zewnątrz. Podjęłam decyzję. Kłóciliśmy się o to cały dzieo i noc, odkąd stanęłam w jego drzwiach. Początkowo słabo się opierał. Mówił, że podróż była długa, z niemiłą załogą, a wyspa to nie miejsce dla damy. Powiedziałam mu, że na pewno damą nie jestem, dzięki porzuceniu przez ojca, i została mi albo wyspa, albo ulica. Albo, co gorsza, więzienie. Nie zdradziłam Montgomery’emu mojego drugiego motywu, tego ukrytego głęboko w piersi, bijącego w rytmie serca: Świat widział w moim ojcu złego człowieka. Ja znałam go jako chudego mężczyznę w tweedowej marynarce, noszącego mnie na rękach w czasie parad Królewskiej Straży. Musiałam wiedzied, kim był mój ojciec – potworem czy niezrozumianym geniuszem. Montgomery uległ dopiero, gdy zaciągnęłam go do okna i wskazałam na prostytutkę w moim wieku. Nie powiedział nic na temat tego, jak ojciec zareaguje na moje pojawienie się na wyspie, a ja nie naciskałam. - Nasz statek wygląda podobnie? – Wskazałam na wspaniałego czteromasztowca stojącego w porcie. Montgomery ledwie na niego zerknął, po czym się lekko uśmiechnął. - Obawiam się, że nie. - To jakiś starszy statek? - Raczej. Szanowane statki odprawiły nas z kwitkiem. Nie podobał im się wygląd Baltazara. Ani miejsce, do którego zmierzamy. Za oknem Doki Unii ustąpiły miejsca bardziej podupadłej części wybrzeża. Zasłoniłam nos przed smrodem psujących się ryb. Tutaj doki pełne były zardzewiałych części i potarganych sieci. Nie było kobiet – nawet prostytutki trzymały się lepszych części nadbrzeża. Gdy weszliśmy w zakręt, Montgomery wskazał na ciężką dwumasztową brygantynę stojącą samotnie przy Wyspie Psów. - Tam – powiedział. – Curitiba. Zmarszczyłam brwi. Statek wydawał się zbyt stary i wyeksploatowany na rejs przez ponad połowę Pacyfiku. Wietrzny sztorm mógłby wybid w nim dziury na wylot. Woźnica zatrzymał powóz i zapłaciliśmy mu kilka monet. Wydawał się zadowolony, że się nas pozbywał. - Jest Baltazar – powiedziałam, osłaniając oczy. Siedział przy trapie na skrzyni, która przy jego wielkości wyglądała jak pudełko na zabawki. Hołota brudnych marynarzy rzucała mu niepewne spojrzenia, krzątając się przy reszcie towarów; mimo ich nieokrzesanego wyglądu, i tak omijali Baltazara szerokim łukiem. Kościsty starszy człowiek z bujną brodą, który zszedł po trapie, miał na sobie przypleśniałą czarną kurtkę wyglądającą jak z trupa zdjęta. Na widok Baltazara zatrzymał się i poszedł inną drogą. - To nasza załoga? – zapytałam niepewnie Montgomery’ego. - Obawiam się, że tak.
34
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Wyglądają podejrzanie. Dobrze, że Baltazar może ich powalid na łopatki, gdyby próbowali coś kombinowad. – Patrzyłam, jak Baltazar podnosi skrzynię i niesie ją na statek. - Nie jest wojownikiem. Ale na nasze szczęście, oni o tym nie wiedzą. – Z zarysu mięśni pod koszulą wywnioskowałam, że Montgomery też mógłby ich położyd na łopatki. Nie był już małym chłopcem o gołębim sercu, który łapał w kuchni myszy i wynosił je na zewnątrz, żeby ocalid je przed ostrymi kocimi zębami. Wziął mój tobołek. - Chodź. Czy jesteś damą, czy nie, muszę zamknąd cię w kabinie. Nie ufam tej zgrai. Szłam zaraz za nim. Gdy przechodziliśmy po trapie, wirowało mi w głowie. Był to krótki, ale przerażający spacer. Dziwnie chybotanie statku wywołało drżenie moich nóg. Na pokładzie było wielu mężczyzn, chociaż zawahałabym się, czy nazwad ich marynarzami. Piraci bardziej by pasowali. Montgomery zepchnął mnie z drogi dwóch mężczyzn wnoszących skrzynię. - Za kilka dni przyzwyczaisz się do chybotania – powiedział, prowadząc mnie do nadbudówki. Nie pojmowałam jego pewności siebie. Szedł z taką łatwością, co marynarze, chociaż był znacznie młodszy od większości z nich. Powietrze przecięło głośne szczeknięcie, a ja niemal wpadłam mu w ramiona. Na pokładzie stały dwie klatki z trzema warczącymi psami tropiącymi i jednym sflaczałym psem pasterskim, który lekko uniósł łeb, z jego obwisłych policzków zwisała pajęczyna śliny. - Cicho – powiedział Montgomery do psów, po czym zwrócił się do mnie. – Zostao tutaj. Poszukam kapitana. – Manewrując między towarami, poszedł w kierunku rufy. Psy na jego rozkaz przestały szczekad. Ze zdziwieniem zobaczyłam za nimi kolejne klatki. Pantera z czarnym futrem zmatowionym przez brud przyklapnęła uszy i syknęła spomiędzy krat. Obok był mały leniwiec, który otworzył jedno zaspane oko i ponownie je zamknął. I inne. Małpa. Króliki. Kapibara – wielki gryzoo, o którym tylko czytałam. Zbliżyłam się, wiodąc palcami po klatce małpy, naiwnie i jednocześnie niepewnie. Kątem oka dostrzegłam Baltazara wystawiającego głowę z ładowni. Podszedł do mnie. - Nie zbliżaj się do klatek, panienko – powiedział szorstkim angielskim. – To nie jest bezpieczne. – Plandeka zsunęła się z klatki leniwca, Baltazar ostrożnie ją poprawił. – Nie lubi słooca – wyjaśnił, delikatnie poklepując klatkę. - To dla mojego ojca, prawda? – zapytałam. Moja niepewnośd wzrosła. – Do badao. Baltazar podrapał się po uchu. Zacisnął mocno usta. Nie odpowiedział. Wmówiłam sobie, że było wiele przyczyn, dla których naukowcy potrzebowali żywych organizmów. To nie musiało znaczyd, że są przeznaczone na wiwisekcję. Zobaczyłam idącego w moim kierunku Montgomery’ego, ale nie miałam odwagi go o to zapytad. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na świadomośd, jakie granice przekroczył mój ojciec gdzieś tam, za ciemnym, cichym morzem.
35
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Chodź do kapitana – powiedział Montgomery, przywołując mnie na rufę, gdzie czekał na nas zarośnięty mężczyzna. Lekko się chwiał. Odrażający odór alkoholu unosił się wokół niego jak mgła nad Londynem. Przeszłam między klatkami i towarami, niepewnie stawiając kroki na bujającym się pokładzie. Montgomery wziął mnie za rękę, pomagając mi przejśd przez zwój lin. - Panno Moreau, to kapitan Claggan. Zaprowadzi nas do naszych kajut. Kapitan przyjrzał mi się z bliska, albo niedowidział, albo mnie oceniał. - Cholerne dzikie zwierzaki – mruknął kapitan. – Cholerna laska. To zły omen, powiadam. Gdybyście nie płacili z góry… – splunął w bok i poprowadził nas w dół stromej drabiny, do niskiego korytarza ciemniejszego niż grób. – Kajuty załogi są z tyłu. Moja kabina na przedzie, pod nadbudówką. Ładownia na dole. – Stuknął nogą w podłogę. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami i szarpnął zatrzask, po czym z przekleostwem na ustach uderzył weo ramieniem. Drzwi otworzyły się do środka, ukazując malutki pokój z małym łóżkiem i biurkiem, tak ciasny, że czułam ciepło bijące od ciała Montgomery’ego. - Śpicie tutaj razem, co? – Kapitan łypnął chytrze. Krew wypłynęła mi na policzki. - Mój człowiek i ja będziemy spad na pokładzie, jeśli pogoda pozwoli – odpowiedział Montgomery, również z lekkim rumieocem na policzkach. Nieżonaty młody mężczyzna i kobieta w jednym pokoju dla marynarzy znaczyli tylko jedno. Kapitan uśmiechnął się i odszedł. Montgomery postawił walizki na łóżku. - Możemy chodzid po całym statku, za wyjątkiem kwater załogi i ładowni bosmana. Ale wolałbym, żebyś została tutaj. Tak będzie bezpieczniej. Mówi się, że na wachcie kapitana Claggana znikają pasażerowie. – Zawahał się, a mi przyszło do głowy, że to jego ostatnie próby przekonania mnie do zostania. Dziwnie było widzied go w takim stanie, niemal dorosłego, uświadomionego ponad swój wiek. Nie miał długiego dzieciostwa. Taka siła musiała skrywad jakieś słabości. Przecisnął się obok mnie w drzwiach, zanim dokooczyłam myśl. – Wrócę, kiedy wypłyniemy z portu. Zamknęłam za nim drzwi. W brzuchu mi wirowało. Rzuciłam się na łóżko. Zanim się obudziłam, byliśmy już na morzu.
36
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia SIEDEM MONTGOMERY MIAŁ RACJĘ – z czasem przyzwyczaiłam się do ruchów statku. Przez pierwszych kilka dni ledwie mogła usiedzied na łóżku. Montgomery przymocował latarnię do biurka i postawił wiadro przy łóżku, chociaż szybko przekonał się, że ono też powinno zostad unieruchomione. Baltazar przynosił mi jedzenie z mesy, ale nie mogłam przełknąd twardego jak skała suszonego mięsa i obślizgłych warzyw z puszki. Montgomery przynajmniej przyniósł puszkę biszkoptów Worthington z transportu ojca. Tylko je, poza wodą, byłam w stanie przełknąd, ale wody zaczęło brakowad po dwóch tygodniach. Od tej pory zostało tylko gorzkie piwo, Po ponad miesiącu spędzonym w ciemnej, ciasnej kajucie zaczęłam wychodzid raz dziennie na świeże powietrze i słooce, ale smród terpentyny i moczu zaganiał mnie z powrotem, zanim marynarze zaczęliby się na mnie gapid. Montgomery czasami schodził na dół, ale na statku brakowało rąk do pracy i kapitan wynajdował jemu i Baltazarowi pracę na pokładzie, nie dbając o to, że płacili jak pasażerowie. Montgomery wykonywał swoją robotę bez protestów. Psy bezustannie szczekały. Myślałam, że przyzwyczaiłam się do kołysania statku i nawet uwierzyłam, że bez przeszkód dotrzemy do wyspy – aż uderzył sztorm. Tamtej nocy fale uderzały w statek i uniemożliwiały sen. Każde szarpnięcie zmuszało mnie do łapania boków łóżka, żeby uniknąd spadnięcia, mój brzuch wydawał się odwrócony do góry nogami. Nie mogłam wyobrazid sobie, co działo się na pokładzie. Zwierzęta musiały szaled, albo kulid się z przerażenia w rogach klatek. Ja czułam się podobnie. Ktoś załomotał w drzwi. Zatoczyłam się przez ciemny pokój, żeby wpuścid Montgomery’ego i Baltazara, przemoczonych do suchej nitki. Zapaliłam zapałkę, żeby uruchomid latarnię, ale statek zatoczył się, a płomieo zawirował i zniknął, nim ją rozświetlił. Montgomery zatrzasnął drzwi, przeciwstawiając się napierającej wodzie. Zdjął koszulę, przeklinając i drżąc. Mijały tygodnie, spędzałam na pokładzie więcej czasu, a wśród marynarzy chodzenie bez koszulki było powszechne. Nie dziwiło mnie to. Chodziło o Montgomery’ego. Z trudem odrywałam spojrzenie od jego nagiej piersi. Wykręcił koszulę i przewiesił ją przez oparcie drewnianego krzesła, żeby wyschła. - Straszny szkwał – powiedział. – Kapitan przejmował się wszystkim, tylko nie tym, co trzeba. Cholerny pijak. Straciliśmy jedną skrzynię, która wypadła bokiem, zanim pomyślał o przywiązaniu wszystkiego. Opadłam na łóżko i podciągnęłam koc pod szyję. Nie zakrywał mi kostek, które wetknęłam pod siebie. Montgomery może był przyzwyczajony do pokazywania nagiej skóry, ja nie. Baltazar usiadł na podłodze i oparł głowę o ścianę. Chyba nie przejmował się tym, że był przemoczony. Jego spodnie i biała koszula miały jeden nudny odcieo brudnej szarości. Montgomery wysunął krzesło spod biurka. Jego skóra zalśniła w świetle latarni. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam go w Londynie, zauważyłam, że był wyjątkowo opalony jak na dżentelmena zimą. Teraz nie przypominał dżentelmena. Spalone słoocem ramiona. Sól zaschnięta na nogawkach spodni. Włosy
37
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia zmierzwione i rozpuszczone, przesłaniające piękne niebieskie oczy. Nic dziwnego, że nie podobała mu się sugestia pozostania w Londynie – był dziki jak zwierzęta w klatkach. Siedzieliśmy w milczeniu, słuchając wściekłej burzy. Przypomniałam sobie starą piosenkę, którą śpiewała Lucy, o rybaku zagubionym w sztormie, który powrócił do ukochanej jako duch. Nie zdawałam sobie sprawy, że nuciłam tę melodię, dopóki Montgomery nie odchylił się i nie zamknął oczy. - Ładne – powiedział. - To tylko stara piosenka. - Może, ale nie przerywaj. Proszę. Byłam zbyt zawstydzona, by kontynuowad. Montgomery bawił się pokrętłem latarni, wzniecając ogieo do maksimum, a później przygaszając do świetlnego szeptu. Kiedy byliśmy dziedmi, potrafiłam powiedzied, o czym myślał. Teraz jego myśli były dla mnie zagadką. - Wciąż grasz na pianinie? – zapytał wreszcie. To mnie zaskoczyło. - Minęło kilka lat. - Mamy pianino na wyspie. Pewnie rozstrojone. Ja nigdy nie miałem wyczucia rytmu. Na myśl, że pamiętał moją grę, zapłonęły mi policzki. - Jak udało ci się zabrad pianino na wyspę? - To nie było łatwe. Nie miałem pojęcia, co robiłem, ale nie zamierzałem mówid o tym kupcom. Złamałem trzy klawisze i złamałem nogę, zanim dotarliśmy na wyspę. – Przewał, a ja zarumieniłam się, zdając sobie sprawę, że patrzył na moje nagie, wystające spod koca kostki. Wsunęłam je pod siebie. - Pianino jest w marnym stanie, tak to ujmę – powiedział krótko, odchrząkając. – Przepraszam. Od dawna nie przebywałem w towarzystwie damy. Uśmiechnęłam się. Kiedyś słowa noga nie używało się w towarzystwie, nawet w odniesieniu do przedmiotów nieruchomych. Moja matka próbowała wbid to Montgomery’emu do głowy. Coś widad mu zostało. - Od dawna nie było cię w Londynie – odparłam. – Teraz już nikt się nie obraża z powodu mówienia o nogach. – Czułam wzrastające ciepło w szyi. – Poza tym, zapominasz, że już nie jestem damą. - Nie bądź śmieszna, Jul… panno Moreau. - Jeśli nie zauważyłeś, panie James, siedzę sama w koszuli nocnej w towarzystwie dwóch mężczyzn, po wyrzuceniu mnie na ulice. – Lekko przebiegłam palcem po wyschniętych wargach. Moje paznokcie stały się tak długie i zaniedbane, że Lucy nazwałaby je pazurami. - Co jeszcze woziłeś dla ojca? – zapytałam. Zaśmiał się, niemal zaszczekał. 38
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Cztery paczki bułek maślanych. Całą kolekcję Szekspira, to samo wydanie, które miał w bibliotece na Belgrave Square; pamiętasz? Szukanie ich było koszmarem. Kiedyś zażyczył sobie miedzianej wanny. Spadła z wózka i zatonęła, kiedy ją ładowaliśmy. - Mocno specyficzny wybór. - Tak, cóż, potrafi byd specyficzny. – Zacisnął zęby. – Pewnie pamiętasz. Szczelniej owinęłam się kocem. Specyficzny gust nie czynił z niego szaleoca. Przynajmniej nie sam. - Montgomery, co… - przerwałam. Moje słowa były próbą, więc wydobywały się we mnie splątane, nie do kooca ukształtowane. – O podejrzeniach… - Zacisnęło mi się gardło. Czułam jego intensywne spojrzenie, ale nie mogłam się zmusid o zapytania. Gdybym wciąż miała dziesięd lat, nie wahałabym się. Ale od tamtej pory minęły lata. - Na wyspie jesteście tylko ty i on? – zapytałam szybko w zamian. - I tubylcy – powiedział. Baltazar zmienił swoją pozycję w koncie. Prawie zapomniałam, że tam był. Potrafił wtopid się w cieo. - Nie jesteś samotny? - Doktor się nie przejmuje. Czasami mam wrażenie, że nawet moja osoba to dla niego za dużo. A ich obecności po prostu nie może ścierpied. – Zerknął na Baltazara, zmuszając mnie do rozważenia, kim byli ci „oni”. – Kiedy przyjedziesz ty, będzie inaczej. Czasami tak się angażuje w pracę, że zapomina o upływie lat. – Przygasił latarnię do najsłabszego płomienia. – Zbliżamy się. To kwestia tygodnia czy dwóch. Zawahałam się. - Myślisz, że ucieszy się z mojego przyjazdu? Montgomery odgarnął włosy do tyłu. - Oczywiście że tak. – W kąciku jego ust pojawił się lekki uśmiech, ten który oznaczał, że kłamał. W obronie przed chłodem ciaśniej owinęłam się kocem. Obcas buta Montgomery’ego stukał nerwowo o podłogę, jakby wiedział, że był kiepskim kłamcą. - Nie wiem, jak przyjmie taką wiadomośd. Jest nieprzewidywalny, ale koniec kooców ucieszy się, że przyjechałaś. – Pochylił się z błyskiem w oczach. But zaczął stukad szybciej. – Ja się cieszę, że się zdecydowałaś. Jego słowa wywołały drżenie każdego cala mojej skóry, niemal upuściłam koc ze zdziwienia. Zawsze był moim idolem, ale ja byłam małą dziewczynką. Moje zauroczenie nim teraz wydawało mi się głupie, bo wiedziałam, jak działa świat. Chłopcy ze służby nie dorastają, by poślubid córki ich paostwa. Zamiast tego, kobiety tracą przywileje i sprzedają się na ulicach. Mężczyźni mogą byd okrutni, jak doktor Hastings. Mimo że wierzyłam w Montgomery’ego, bajka zniknęła na zawsze.
39
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Spojrzałam na niego ukradkiem. Zastanawiałam się, jakie było jego życie, samotnego chłopca na dalekiej wyspie, z ojcem i tubylcami dla towarzystwa. Pewnie tak jak ja chciał odczud tę więź, która nas kiedyś łączyła, chod na chwilę wrócid do tamtej bajki. Czułam, że zbliżam się do niego, gdy koc wyślizgnął mi się spomiędzy palców. Statkiem nagle zarzuciło i poleciałam w tył. Uderzyłam głową o ścianę. Montgomery spadł z krzesła i wylądowałby na mnie, gdyby szybkim ruchem nie wsparł się o ścianę. Chwyciłam jego ramiona, jakbym spadała, ale nigdzie się nie przemieściliśmy. Zacisnęłam palce. Dzieliła nas długośd palca. Bliżej. Na tyle blisko, żebym poczuła muśnięcie jego włosów na mojej twarzy, żebym poczuła ciepło jego spalonej słoocem skóry. Gdyby nie cienki materiał mojej koszuli, bylibyśmy skóra przy skórze, jego twarde mięśnie przy moich miękkich kooczynach. Moje ostre paznokcie wbiły się w nagą skórę na jego bicepsach. Rozchylił usta. Nabrał powietrza. Przebywanie tak blisko półnagiego mężczyzny – Montgomery’ego – pozbawiło mnie tchu. Skrzywił się. Zrozumiałam, że zadawałam mu ból. Puściłam. Krew i rozum wróciły mi do głowy. Nie chciałam go złapad. Kazał mi to zrobid instynkt. A on pomyśli… co on pomyśli? Statek wyprostował się i Montgomery usiadł, wciąż z rozchylonymi wargami. Jego ramiona znaczyła linia czerwonych półokręgów od moich paznokci. Miał wielkie oczy. - Diabelna burza – powiedział trochę szorstko. Oddychał tak ciężko jak ja. – Jak twoja głowa? Bezwiednie dotknęłam tyłu czaszki, wciąż oszołomiona jego bliskością. - To tylko uderzenie. Wciągnął koszulkę z powrotem, ukrywając ślady moich paznokci. Jego szyję pokrywał róż. - Powinien sprawdzid, co u zwierząt. – Nagle wydało mi się, że nie może spojrzed mi w oczy. – Spróbuj zasnąd. Zniknął w łukowatym włazie, zostawiając mnie z Baltazarem. Ogromny mężczyzna patrzył w przestrzeo, po czym otrzepał się, rozrzucając wokół krople wody, jak pies. Pachniał mokrym materiałem i terpentyną. Nie sądziłam, że pachniałam lepiej. Zdałam sobie sprawę, że właściwie nic nie wiedziałam o mężczyźnie, który szedł za Montgomerym jak cieo. Niemożliwym było pozostanie niewzruszonym na jego wielkośd i wygląd, chociaż wobec zwierząt był delikatny. - Pochodzisz z tej wyspy, prawda? – zapytałam. Wydawał się zaskoczony, że się do niego odezwałam, i nie odpowiedział przez kolejne szarpnięcie statkiem. - Aj, panienko – burknął wreszcie. - A znasz mojego ojca, doktora? Henriego Moreau? Baltazar podciągnął nogi do piersi. Jego oczy nerwowo przeskakiwały z miejsca na miejsce. - Będziesz posłuszny Stwórcy – powiedział. 40
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Stwórcy? Masz na myśli Boga? - Nie będziesz czołgał się w pyle. Nie będziesz wędrowad po nocy. – Bujał się lekko. Patrzyłam na niego niepewnie. W jego słowach pobrzmiewał rozkaz, ale wcześniej ich nie słyszałam. - O czym mówisz, Baltazarze? - Nie będziesz zabijał innych ludzi – powiedział, mocniej się bujając. Statek zarzuciło i oparłam się o ścianę dla równowagi. Baltazar zdawał się nie dostrzegad sztormu. Kiwał się jeszcze szybciej, ze szklanym spojrzeniem. - Kto ci to powiedział? – zapytałam. – Mój ojciec? – W jego słowach pobrzmiewała charakterystyczna rozkazująca nuta ojca. - Nie mów tak – powiedziałam. – Proszę. Uspokój się. – Moje myśli galopowały. Czy mieszkaocy wyspy uważali mojego ojca za nadrzędnego władcę? Ojciec nie uznawał religii, więc wątpiłam, by tolerował podobne bezsensowne recytacje. Chciałam zadad Baltazarowi więcej pytao, ale podniósł się na nogi i szybko wyszedł z pokoju, nie mówiąc ani słowa więcej.
BURZA TRWAŁA CAŁĄ noc i ranek. Kiedy Curitiba wróciła do normalnego dryfu, wyszłam na pokład, by nabrad świeżego powietrza i poczud ciepło promieni słonecznych. Mocowania fokmasztu 1 puściły pod ciężarem żagla, który teraz łopotał na silnym wietrze. Psy rozeszły się po kątach klatek, chod przez chwilę cicho, kryjąc się pod wodoodpornymi plandekami. Nie uniosły łbów, gdy przechodziłam. Śledziły mnie tylko ich oczy. Montgomery i Baltazar stali na nadbudówce, patrząc na olinowanie. - Statek nadaje się jeszcze do żeglugi? – zapytałam. Montgomery wskazał podbródkiem marynarzy, którzy walczyli z żaglem pod ostrzałem przekleostw kapitana. - Nie utoniemy, ale jeśli nie naprawią żagla, nie dopłyniemy daleko. Mamy jednak swoje problemy. – Ponownie skupił wzrok na takielunku. Na poziomym drzewcu masztu, tuzin jardów nad nami, była małpa. – Jej klatka roztrzaskała się w czasie burzy. - Ktoś z załogi nie może się wspiąd i jej złapad? Montgomery spojrzał na foka. - Nie będą tracid czasu dla zwierzęcia. Badałam skomplikowaną układankę lin, drzewc i żagli, szukając rozwiązania. Jeśli człowiek odciąłby małpie drogę ucieczki w pionie, pozostawał jej jeszcze ruch w poziomie. - Będziesz musiał poczekad, aż sama zejdzie – wyciągnęłam wniosek. 1
Fokmaszt – pierwszy maszt od strony dziobu
41
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Niemożliwe. Kapitan nie dał mi wyboru. – Jego twarz spoważniała i dał znak Baltazarowi, który zaczął szperad w stercie skrzynek i wydobył karabin. Podał go Montgomery’emu. Krew odpłynęła mi z twarzy. - Nie waż się do niej strzelad! – powiedziałam. Trochę zbyt dramatycznie pokręcił głową. - Kapitan powiedział, że dodatkowy ciężar małpy może nadwyrężyd żagle. - To nieprawda. To podstawowa fizyka, doskonale o tym wiesz, Montgomery. - Bardzo słuszna naukowa uwaga, ale dla kapitana nic nie znaczy. – Przełamał kolbę i sprawdził środek. – Baltazarze, zejdź pod pokład na kilka minut. – Baltazar przytaknął, uśmiechając się naiwnie, i zniknął w łukowatym przejściu. Montgomery złożył kolbę. – Ty również powinnaś iśd, panno Moreau. - Nie powinnam. Przemówię kapitanowi do rozsądku. – Wskazałam na broo. – I nawet nie myśl, żeby jej użyd. - Panno Moreau, czekaj. – Miał błagalny głos. – Juliet! Zignorowałam go i przecięłam pokład. Próbując naprawid luźny żagiel, jakiś mężczyzna rozdarł go na środku, a kapitan zaczął go wściekle wyklinad. - Kapitanie Claggan, mogę prosid na słówko? Spojrzał na mnie przekrwionymi oczami i dmuchnął oddechem zalatującym garbarnią. Jego nos i policzki pokryte były popękanymi naczynkami krwionośnymi, które nadawały mu wygląd diabła. - Czego chcesz? – wrzasnął. Cofnęłam się o krok. Marynarze spojrzeli na mnie ze srogimi minami. Nie znalazłam u nich wsparcia. - Zapytałem, czego do diabła chcesz! - Małpa – powiedziałam, czując irytację. – Waży za mało, żeby zaszkodzid. Prawa fizyki… - Fizyka! Niech cię diabeł porwie, lala! Sam zestrzelę ścierwo. I ciebie też, jeśli nie będziesz pilnowała swojego nosa! Nie przywykłam do wysłuchiwania gróźb od kościstych meneli, i nie podobało mi się to. W moich kościach zrodził się gniew. Przez szesnaście lat życia nauczyłam się radzid sobie z mężczyznami jego pokroju. Ostatni skooczył z niesprawną ręką. Gniew przepłynął z komórek do żył i do serca, gdzie utknął jak kawałek szkła. Zanim zdałam sobie sprawę ze swojego zachowania, przyłożyłam mu pięścią w twarz. Załoga zamilkła. Kapitan dotknął policzka, dwukrotnie zamrugał, po czym rzucił się na mnie z czarną wściekłością. Nagle przy moim boku pojawił się Montgomery. Wziął mnie za rękę i wetknął pistolet pod ramię.
42
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jakiś problem, kapitanie? – warknął. W jednej chwili Montgomery zmienił się w dominujące zwierzę, potężne i niebezpieczne. Przekrwione oczy kapitana zatrzymały się na broni. Montgomery niedbale ją przestawił, by celowała w jego brzuch. Kapitan zawahał się, a po chwili wypluł rzadki tytoo, który wylądował kilka cali od stóp Montgomery’ego. - Trzymaj swojego małego owczarka na dole, gdzie jego miejsce. Sapnęłam z oburzenia, ale Montgomery ścisnął moją dłoo tak mocno, że nie byłam w stanie myśled o niczym innym. - Przepraszamy za zamieszanie – powiedział, jego niebieskie oczy były zimne. – To się nie powtórzy. – Pchnął mnie na bok. Oparłam się o reling, drżąc ze złości. - Słyszałeś, jak mnie nazwał? – zapytałam, moja twarz płonęła. - To kłamca i pijak, więc jego słowa nie mają dla nas znaczenia. – Trochę poluzował uścisk. – Twoje bezpieczeostwo przedkładam ponad twoją reputację. Mężczyźni jemu podobni są niebezpieczni. Może waha się ze względu na Baltazara czy moją broo, ale on może tu zrobid z nami wszystko, Juliet, i nikt się o tym nie dowie. Jego szerokie palce przykryły moje. Mógł mnie puścid, ponieważ byliśmy już względnie bezpieczni. Ale nie puścił. Odchrząknęłam. Jego obecnośd w dziwny sposób powodowała zanik mojej złości, ale jednocześnie napływ innych uczud. - Powinnam ci podziękowad. – Nie wiedziałam, co ze sobą zrobid. Co powiedzied. Wciąż nie puszczał mojej ręki. Zbliżył się o krok, splatając swoje palce z moimi. Przełknęłam nerwową gulę, która urosła mi w gardle. - Wydaje mi się, że bardzo utrudniłam ci tę podróż – powiedziałam. Głos mi drżał, ale perspektywa ciszy była jeszcze bardziej przerażająca. - Mówiłem, cieszę się, że się zdecydowałaś. – Spojrzał mi w oczy, nie pozostawiając wątpliwości co do jego myśli. Montgomery nie potrafił grad. Gorset wydał mi się bardziej ciasny niż zwykle. Chciałam rozerwad troczki i wypełnid płonące płuca powietrzem. Jego dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Jego szepnięte słowa, Cieszę się, że się zdecydowałaś, stopiły mnie od środka. Emocje były układanką, czymś do badania i ostrożnego dopasowywania. Ale krawędzie tej układanki nie pokrywały się z tymi, które znałam. Skupiłam się na białej nitce jego mankietu, a nie na naszych splecionych dłoniach. - Myślałem o tobie przez te lata, Juliet – powiedział cicho, odgarniając pasmo włosów z mojej twarzy. – Więcej, niż powinienem. Juliet, tak mnie nazwał. Przestał pretensjonalnie tytułowad mnie nazwiskiem. Patrzyłam na fale za naszymi dłoomi, próbując zrozumied coś z targających mną emocji. Odkąd znów go zobaczyłam, w 43
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia tamtym pokoju w Gospodzie Niebieski Dzik, czułam ucisk w piersi zawsze, gdy był w pobliżu, jakby ktoś zaciskał mi sznury wokół serca. Czułam, jak zaciskały się na widok jego małych gestów, które przypominały mi dzieciostwo. Czułam to na widok jego sympatii do Baltazara. Na to, jak okoliczności zmusiły go do zbyt szybkiego dorośnięcia. Na to, jak bezpiecznie się z nim czułam, po raz pierwszy od lat, i jak cudownie się ożywiłam. Tego nie doświadczyłabym z Adamem ani żadnym z tamtych głupich chłopaków. Grzbiety fal rozmyły się w szaloną niebieską masę. Czułam, że się chwieję i ścisnęłam barierkę. Mój gorset był zawiązany za ciasno. Krew nie docierała mi do mózgu. Nie wiedziałam, jak przetrawid te uczucia. Bezpieczeostwo. Ciepło. Przywiązanie – Boże, nie byłam już małą dziewczynką – może coś więcej, niż przywiązanie. Przycisnęłam palce do oczu i spojrzałam w fale. Dziwny widok: ciemna masa na tle morza. Zamrugałam, by rozjaśnid umysł. Sto stóp od nas na wodzie unosiła się mała łódka, w połowie zatopiona. Zacisnęłam oczy. - Juliet, w porządku? Słyszałaś, co powiedziałem? Kiedy ponownie otworzyłam oczy, okazało się, że łódka była prawdziwa. Tak jak skulone w niej ciało.
44
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia OSIEM - KAPITANIE! CZŁOWIEK ZA burtą – krzyknął Montgomery. Wbiłam palce w poręcz. Łódka szybko nabierała wody, coraz bardziej się zanurzała. - Może żyd? – zapytałam. - Wątpię. Pewnie dryfuje od wielu dni. My płyniemy już dziewięd tygodni, a nie widzieliśmy innego statku. Podszedł do nas kapitan, klnąc głośno. Odepchnął mnie na bok i wychylił się za barierkę. - Krwawy diable – mruknął i skinął na pierwszego oficera. – Ustawid kurs wzdłuż! Czerwononosy młody majtek pomógł Montgomery’ego obniżyd jakąś linę, ręka za ręką, tak szybko, że od samego patrzenia kręciło mi się w głowie. Gdy statek przechylał się fu rufie, tonąca tratwa zbliżyła się na tyle, by dotknąd kadłuba. Spuchnięte od wody ciało leżało skulone na dnie, tworząc ohydny widok. Strzępy płaszcza, wyblaknięte i pokryte solą, pokrywały górną częśd ciała. Podarte spodnie kooczyły się w połowie łydek, odsłaniając stopy wyglądające niemal jak same kości. Co będzie p o d ubraniami? Wzdęte ciało? Same kości, oczyszczone przez sól i piach? Nieświadomie zaczęłam wychylad się niebezpiecznie daleko za barierkę. - Larsen, jesteś najlżejszy – powiedział Montgomery. Majtek przerzucił nogę przez poręcz i zniknął. Czekałam w napięciu z grupą marynarzy. Nawet siedząca na wysokim maszcie małpa wszystko obserwowała. Nad naszymi głowami przepłynęła chmura, odbierając światło słoneczne. Na mojej twarzy wylądowało kilka ciężkich kropel deszczu. Nagle jakaś szorstka dłoo chwyciła mój nadgarstek i odciągnęła. Baltazar. Poprowadził mnie do klatki z psami, skąd mogliśmy wszystko obserwowad, będąc jednocześnie pod osłoną brezentu. - Dziękuję – mruknęłam, obejmując się ramionami, chociaż wolałabym patrzyd z bliższa. - Montgomery mówi, że damę trzeba chronid. Spojrzałam na niego pytająco. Jeśli Montgomery i Baltazar myśleli, że wcześniej nie widziałam ohydnych obrazów, mylili się. Nie byłam typem damy. Miałam to powiedzied, ale Baltazar wydawał się tak dumny, jakby chronił elegancką młodą kobietę, więc zamknęłam usta. Wśród ludzi rozszedł się pomruk podobny do wiosennego deszczu. Nadstawiłam ucha. Usłyszałam tylko jedno słowo, ale to wystarczyło. Żyje. Chciałam podejśd bliżej, ale wiedziałam, że powinnam zostad z Baltazarem. Kolejny marynarz przeszedł przez barierkę. Lina dziko zawirowała, jednak została szybko złapana przez resztę załogi. Na sygnał Montgomery’ego, pociągnęli. Pojawiło się kilka stóp liny. Żeglarze wciągali Larsena razem z rozbitkiem. Nieprzytomne ciało wylądowało na pokładzie, ociekając wodą. Załoga stłoczyła się blisko.
45
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Nie mogłam się powstrzymad, uciekłam od Baltazara. Krzyczał za mną, żebym nie patrzyła, ale czułam jakiś przymus, jakby ciągnęła mnie niewidzialna ręka. Wślizgnęłam się cicho między marynarzy, popatrując pomiędzy ich potężnymi sylwetkami. Montgomery ostrożnie przewrócił ciało na plecy. Był to młody mężczyzna, trochę starszy ode mnie, nieprzytomny i tak sponiewierany przez morze, że nie mogłam uwierzyd, iż przeżył. W dłoni ściskał podartą fotografię, jak w ostatnich godzinach przytomności ten obraz był jedyną rzeczą, jaka mu pozostała. Zamrugałam, sparaliżowana widokiem tej posiniaczonej dłoni ściskającej fotografię. Chłód odebrał mi dech. Przyciągała mnie chora ciekawośd śmierci, jak sępa przyciąga padlina. Ale to nie było martwe ciało – to był człowieka, z serce i nadzieją. żywy. Trzymałam się z daleka, niemal bojąc się, że jeśli podeszłabym bliżej, ciekawośd przejęłaby kontrolę nad moimi kooczynami. Spojrzałam na przesiąknięte krwią bandaże owinięte wokół jego nogi. Wyobrażałam sobie go samego i zdesperowanego w łódce, opatrującego ranę i zastanawiającego się, czy tam miał umrzed. Usta Montgomery’ego cicho odliczały puls młodego człowieka. - Przynieście wody! – krzyknął. Marynarz odszedł, dzięki czemu widziałam twarz rozbitka. Nigdy nie odwracałam się od widoku krwi, ale serce ścisnęło mi się na ten widok. Pokryta strupem i zaropiała rana biegła po jednej stronie jego twarzy, tuż pod okiem. Bąble od słooca pokrywały jego policzki i czoło. Pokryte solą ciemne włosy były zmierzwione jak wodorosty, które fale wyrzucały na brzeg w Brighton. Miał zamknięte oczy. Uderzyło mnie jego podobieostwo do ducha, dryfującego na granicy między życiem i śmiercią. Chciałam, żeby żył, żeby jeszcze raz zobaczył to ważne coś, co znajdowało się na fotografii, jakby miało to zrekompensowad moją fascynację śmiercią. Deszcz się wzmógł. Marynarz przepchnął się obok mnie, niosąc butelkę. Montgomery uniósł ją do ust rozbitka, ale on nie się ocknął, więc Montgomery wylał mu wodę na twarz. Lekki jęk. Kaszlnięcie. I rozbitek się obudził, mrugając, a deszcz spływał mu po twarzy. Jego dzikie oczy biegały tam i z powrotem. - Znaleźliśmy cię na morze – powiedział Montgomery. – Umiesz mówid? Jak się nazywasz? Rozbitek pokręcił głową, mrucząc coś, czego nie słyszałam, i ściskając zdjęcie tak mocno, że się zgięło. Z każdym oddechem stawał się coraz bardziej niespokojny, kopał i rozdzierał jakiegoś niewidzialnego demona. Rana na jego twarzy otworzyła się, struga ciemnej krwi pociekła mu po policzku. - Uspokój się! – Montgomery rzucił się na niego całym swoim ciężarem. Rozbitek nie mógł się z nim równad pod względem rozmiaru, ale delirium uczyniło go silniejszym. Montgomery musiał się sporo natrudzid, żeby go przytrzymad. - Morskie szaleostwo – powiedział Montgomery. – Baltazarze, przynieś chloroform. Rozbitek rzucał się po pokładzie, prawie złapał mnie za nogę. Montgomery podniósł na mnie wzrok. 46
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Cofnij się, Juliet! – krzyknął. Byłam w stanie przemieścid się ledwie o kilka cali, zastanawiając się, co działo się w umyśle tego młodego mężczyzny. Wydawało się, że myślał, że znajdował się w innym miejscu. Ale gdy nasze oczy się spotkały, przestał się miotad, jakby mgła szaleostwa zniknęła. Jakby sobie coś przypomniał – nie, jakby coś rozpoznał. Poczułam w karku coś dziwnego. Czy on mnie rozpoznał? W życiu go nie widziałam. Jego desperacja była znajoma – żeby ją zobaczyd, wystarczyło mi spojrzed w lustro – ale i tak był obcy. Jego wargi ułożyły się w kilka bezgłośnych słów, które przyciągnęły mnie, zafascynowaną, pragnącą usłyszed, pragnącą dowiedzied się, kim był. - Juliet, powiedziałem, żebyś się cofnęła! Może byd niebezpieczny! Głos Montgomery’ego przerwał urok i oderwałam od niego oczy. Wszyscy marynarze się na mnie gapili. Zadrżałam niecierpliwie, równie zaciekawiona jak oni. Obok mnie pojawił się Baltazar, ściskając szklanką butelkę i tkaninę nasiąkniętą chloroformem. Rozbitek rzucił okiem na potężną postad Baltazara i znów zaczął szaled. Wykręcił się z uścisku Montgomery’ego i tak mocno uderzył pięścią w pokład, że poleciały drzazgi. Otwarłam usta. Taka siła wiązała się z naprawdę potężnymi omamami. Zrozumiałam, że nie pojmował, co się działo. Jakaś jego częśd zaginęła na otwartym morzu. Wydał dziki wrzask, zanim Montgomery przyłożył mu materiał do ust nosa, powalając go na pokład. Kapitan uklęknął, żeby przeszukad kieszenie rozbitka. Montgomery zmarszczył brwi, oddając Baltazarowi materiał i spojrzał na mnie, pytając wzrokiem: Co we mnie było, że uciszyłam rozbitka? Jednak ja też nie wiedziałam. - Równie dobrze możemy wyrzucid go z powrotem za burtę – powiedział kapitan, wywracając puste kieszenie. – Widziałeś. Wariat. Niedobrze mied na pokładzie wariata. - Jeśli go wyrzucisz, będzie to morderstwo – powiedział surowo Montgomery. – I wątpię, że mówiłbyś to, gdyby miał pieniądze w kieszeniach. - To nie będzie morderstwo, skoro nie może zapłacid. - Nie wyrzucisz go za burtę. – Głos Montgomery’ego był stanowczy. Kapitan usiadł, patrząc na niego z pewnego rodzaju wyzwaniem. - Więc zabierzesz go ze sobą, chłopcze? Montgomery zawahał się, patrząc niepewnie na Baltazara, po czym zwrócił się do kapitana. - Patrz na guziki – srebro. Pochodzi z bogatej rodziny. Daj mu kilka dni na odzyskanie przytomności, na pewno hojnie cię wynagrodzi. Baltazar objął mnie ramieniem i zaczął mnie odprowadzad. Moje stopy podążyły za nim jakby własną siłą woli, ale ja nie mogłam oderwad wzroku od rozbitka. Rana biegnąca przez jego twarz, siniaki od miotania przez morze, pokrywające nagie ramiona. Wydawało mi się, że bardzo chce jeszcze niejedno przeżyd. Ocalał, tak jak ja. 47
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DZIEWIĘD MONTGOMERY OPIEKOWAŁ SIĘ rozbitkiem dzieo i noc. Krążyły plotki, że młodzieniec nie pamiętał ani swojego imienia, ani jak rozbił się jego statek, ani czy był jedynym ocalałym. Kapitan stracił cierpliwośd i zagroził, że wyrzuci go z powrotem za burtę, ale Montgomery wcisnął mu ostatnie monety w zamian pozwolenie na rozłożenie mu posłania w kambuzie. Było to jedno z niewielu miejsc, do których nie miałam wstępu, ale po kilku dniach niewidzenia Montgomery’ego i słuchania urywków plotek na temat rozbitka, nie mogłam się powstrzymad. Kambuz był ciemny i wilgotny jak zatęchła piwnica. Jedynym źródłem światła był ogieo go gotowania i kilka świec. Marynarze usadowili młodego człowieka przy kominie, gdzie cegły dawały mu ciepło, ale we śnie wyglądał na zimnego jak Śmierd. Montgomery podniósł wzrok, gdy weszłam. Obydwoje wiedzieliśmy, że nie powinno mnie tam byd. Zamiast mnie zbesztad, podał mi brudny materiał i skinął w kierunku miedzianego garnka na piecu. - Zagotuj. Dodaj do wody kilka kropli chloru. Fiolka jest przy gazie. Kiedy brałam tkaninę, nasze ręce się zetknęła. Skóra wciąż mnie swędziała na wspomnienie naszych splecionych palców. - Słyszałam, że dobry z ciebie lekarz – powiedziała, dodając do garnka kilka kropli chloru. Para buchnęła w cuchnącym powietrzu obok mnie. Montgomery ostrożnie oderwał bandaż z nogi młodzieoca, napowietrzając ranę. Wyciekła wściekła, biała ropa. - Wątpię. Twój ojciec mówi, że jestem beznadziejny. – Sięgnął po butelkę brandy Elk Hill i chlapnął trochę na poszarpaną skórę. Rozbitek jęknął, ale się nie obudził. Wrząca woda szalała wielkimi bąblami, zanurzyłam więc tkaninę w garnku, używając do tego drewnianej łyżki. - Ojciec każdemu mówił, że był beznadziejny, począwszy od służącej po rektora Królewskiego College’u. Daleko ci do beznadziejności. – Mieszałam powoli w garze, rzucając spojrzenia na oświetloną światłem świec twarz rozbitka. – Jak z nim? - Przeżyje. – Montgomery wziął igłę i kawałek czarnej nici. – Gdybyśmy znaleźli go dzieo później, może nawet kilka godzin, mógłby nie mied tyle szczęścia. Miałem nadzieję, że to się wyleczy, ale wdało się zakażenie. Nie ma tu nic czystego. – Naciągnął lekko skórę wokół rozcięcia i wbił igłę. Zapamiętywałam jego gesty, gdy zaszywał ranę. Jego ruchy wyglądały jak długo praktykowany zwyczaj, coś robionego tak często, że jego dłonie myślały niemal same. Kiedy był młodszy, układał drwa w kominku w moim pokoju z identyczną pewnością ruchów. Dla Montgomery’ego praca była naturalna jak myślenie – utrzymywała go silnego w obliczu sytuacji, przy której konieczne było skupienie. - Obudził się? – zapytałam. - Budzi się i zasypia.
48
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Powiedział, co mu się stało? Montgomery rozpoczął kolejne szycie, ciasno nakłuwając skórę. Przerwał, by rzucid mi stary bandaż, który dołożyłam do gara. Nadymająca się woda nabrała mulistego odcienia brązu. - Z każdym dniem pamięta więcej. Wczoraj powiedział mi, że był pasażerem statku „Viola”, płynął do Australii, ale przez nieszczelny kadłub zatonęli jakieś dwadzieścia dni temu. - Dwadzieścia dni! Tylko on przeżył? - Kiedy pytam, gubi się. Powiedział mi to, jak spał. – Jego oczy błysnęły. – Pytał o ciebie. Prawie strąciłam garnek z wrzątkiem. - O mnie? O co? - Kim jesteś. Gdzie płyniesz. Co ładna dziewczyna robi na takim statku. Chyba zrobiłaś na nim wrażeniem. – W głosie Montgomery’ego wyczułam nutkę zazdrości, więc skupiłam się na garnku, obserwując unoszącą się parę. - Co mu powiedziałeś? - Prawdę – odpowiedział. – Płyniesz, żeby odnaleźd zdziwaczałego ojca. - Czyli nie sądzisz, że jest niebezpieczny? Montgomery zabezpieczył ostatni szew i przegryzł nid. - Nie, nie jest niebezpieczny. – Wstał, wytarł ręce w szmatę i podszedł do pieca. Para wycisnęła z jego czoła pot. Nagle zdałam sobie sprawę z niesamowitego gorąca w malutkim kambuzie oraz że byliśmy sami, wyłączając śpiącego rozbitka. – To typ dżentelmena. Widziałaś srebrne guziki. Pewnie nigdy w życiu nie zaznał ciężkiej pracy. - Ale nie zaprzeczysz, że przeżył zatonięcie statku. Montgomery odgarnął włosy, obserwując mnie głębokimi niebieskimi oczami. - Dlaczego tak się nim interesujesz? Ton głosu Montgomery’ego sprawił, że zaczęłam szybciej mieszad wodę, świadoma pojawiającej się na mojej szyi czerwieni. Lucy powiedziałaby coś skromnego. Wierzyła, że by utrzymad zainteresowanie mężczyzny, trzeba było sprawid, by stał się zazdrosny, ale po pierwsze, Montgomery nie był mój, a poza tym prawie zmarły rozbitek, ze srebrnymi guzikami czy bez, nie był odpowiednim powodem zazdrości. - Miał zdjęcie – powiedziałam do garnka. – Znalazłeś je? Montgomery sięgnął na półkę za mną, między przyprawy i sól. Ręce pachniały mu charakterystycznym, ostrym brandy. Wyjął świstek pogiętego papieru i podał mi go. Fotografia, przemoczona i tak potargana, że nie sposób rozpoznad zawartośd.
49
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Dojrzałam jedynie brązowe niebo i ogólne zarysy ludzi. Spojrzałam na rozbitka. Co to dla niego znaczyło? - Sternik dziś rano zobaczył w wodzie odpady – powiedział Montgomery. – Zbliżamy się do wyspy. To tylko kwestia dni. – W jego głosie była ulga z powodu powrotu do domu po długiej podróży. Jednak gdzieś czaiło się jeszcze zmartwienie. – Nie chcę go tu zostawiad, zwłaszcza bez lekarza. Bez odpowiedniej opieki, w ranę znowu wda się zakażenie. A jeśli nie przekona kapitana, że da radę zapłacid, nie mam pojęcia, co się z nim stanie po naszym zejściu na ląd. Nie są mu nic winni. Rozbitek mruknął coś przez sen i zaczął rzucad się na posłaniu. Odgarnęłam włosy, zerkając na czarne szwy na jego nodze. - Chcesz zabrad go z nami – powiedziałam, czytając Montgomery’emu w myślach. Niepewnie zacisnął szczękę, ale pokręcił głową. - Przyszło mi to do głowy, ale nie. Twój ojciec nie toleruje obcych na wyspie. Nic nie możemy dla niego zrobid. - Przeżył zatonięcie statku. Ojciec się nad nim zlituje. Montgomery mocniej pokręcił głową. - To głupi pomysł. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem. – Zdjął garnek z pieca i postawił na stole kuka. – Obserwuj go chwilę, proszę. Muszę sprawdzid, co u zwierząt. - A jeśli się obudzi? Kąciki jego ust się uniosły. - Przywitaj się. Wyszedł, zostawiając mnie z rozbitkiem, drewnianą łyżką i myślami dryfującymi wraz z kotłującą się parą.
KILKA DNI PÓŹNIEJ stałam na zalanym słoocem pokładzie, opierając się o reling i obgryzając paznokied. Obserwowałam małpę. Ona obserwowała mnie. Przekonanie kapitana do oszczędzenia małpiego życia okazało się łatwe – ocenił, ze kilka butelek ojcowskiego brandy wystarczyło. Jednak ściągnięcie kreatury na dół było moim problemem. A skoro nasza podróż miała się ku koocowi, kooczył mi się czas. - Małpko, patrz! – uniosłam srebrny zegarek kieszonkowy ojca. Ktoś z załogi powiedział mi, że małpy lubią połyskliwe przedmioty, ale bujanie zegarkiem przez niemal godzinę nie dało rezultatów. Baltazar i Montgomery zachichotali za mną. - Cicho! – skarciłam ich. – Przestraszyłeś ją, Baltazarze. I ty też, Montgomery. Pamięta, że chcieliście ją zastrzelid.
50
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Próbowałaś bananem? – podsunął Montgomery. Zmarszczyłam brwi. - Nie mam bananów. Jeśli ty masz, do jej go daj! Ze śmiechem wrócił do zwierząt w klatkach. Skrzyżowałam ramiona, sfrustrowana i zagubiona. Byłam bardzo metodyczna, próbując ściągnąd małpę na dół. Najpierw próbowałam ustawid pułapkę, później wabiłam ją do klatki jedzeniem, wreszcie wspięłam się na maszt, ale musiałam zejśd, kiedy bosman i cała pierwsza zmiana zaczęli gapid się pod moją spódnicę. Nic nie działało. Wsunęłam zegarek do kieszeni i patrzyłam, jak małpa bez wysiłku przeskakuje z bukszprytu2 na bom3, wdzięcznie jak ptak. Nigdy nie chybiała, nie wahała się, nie wątpiła. Czułam pokusę, by spróbowad, chod wiedziałam, że to niemożliwe. Z lekcji Montgomery’ego i książek ojca wiedziałam, że nie byliśmy stworzeni do wspinania się i bujania, chociaż ludzie i małpy mieli tak samo zbudowane kooczyny. Jedynymi, chod istotnymi różnicami były dwukrotnie wygięty ludzki kręgosłup i bardziej ruchliwe stawy w stopach naczelnych. Ale to łatwo można operacyjnie zmienid. Moje myśli odpłynęły, zastanawiałam się, czy nauka kiedyś znajdzie sposób, by uczynid nas równie giętkimi jak zwierzęta. - Nie chciałbyś tak umied? – zapytałam Montgomery’ego przez ramię. – To prawie jak latanie. Odpowiedź nie padła. Odwróciłam się, ale Montgomery zszedł pod podkład. W jego miejscu stał rozbitek, obudzony, stojący prosto, patrzący na mnie przez szerokośd pokładu. Zaskoczenie uderzyło we mnie jak struga zimnej wody. Oparzenia słoneczne na jego twarzy zniknęły, chociaż rana wciąż przypominała o tragedii statku. Ściął skołtunione ciemne włosy, które teraz sięgały mu nieco poniżej podbródka, niemodnie ale przynajmniej były czyste. Po jego przerażającym wyglądzie zostało tylko wspomnienie, teraz składał się z ciała, kości, krwi i siniaków. Miał byd z natury szczupły, ponieważ jego chudośd mocno się odznaczała, ale jednocześnie było w nim coś niezaprzeczalnie silnego. Pomachał. Zawahałam się i powieliłam gest.
2 3
Bukszpryt – przewce na dziobie jachtu Bom - poziomy drzewiec zamontowany przegubowo do masztu
51
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DZIESIĘD Następnego popołudnia przed drzwiami do swojego pokoju znalazłam przykrytą miskę pełną żywych robaków i insektów, do której dołączona była kartka z męskim pismem. Nie wyszła spod ręki Montgomery’ego, a żaden z marynarzy nie potrafił pisad, więc nietrudno było ustalid, od kogo pochodziła. Małpy uwielbiają insekty, głosiła. Wyszłam na pokład, ustawiłam znalezioną miskę pod linami i zdjęłam pokrywkę. Jeden ze szkodników dostrzegł szansę ucieczki i zaczął czołgad się po ściance, ale strząsnęłam go z powrotem. Ukryłam się za kratami, szykując na dłuższe oczekiwanie, ale przesuwanie ceramicznego naczynia usłyszałam ledwie minutę później. Małpa była tak zajęta miską, nie nawet nie zauważyła, kiedy się za nią podkradłam i zarzuciłam jej obrożę na szyję. Pozwoliłam jej zjeśd, po czym zaciągnęłam do nowej klatki. Zabezpieczywszy małpę, zobaczyłam rozbitka siedzącego w rogu górnego pokładu przed kajutą bosmana. Był zwrócony plecami do mnie i nachylał się nad starą planszą do tryktraka 4 ustawioną na beczce. W zachodzącym słoocu przyglądał się czerwonym i czarnym pionom. Były źle ustawione. Wydawało się, że nie zdaje sobie sprawy z marynarzy rzucających ku niemu gniewne spojrzenia z powodu zajmowania miejsca na pokładzie. Obserwowałam go, gdy on obserwował planszę. Mimo rany biegnącej przez twarz, było w nim coś niezaprzeczalnie atrakcyjnego. Nie był przystojny w tym klasycznym sensie co Montgomery, ale bardziej subtelnie, głębiej, jakby jego prawdziwa uroda leżała w opowieści o siniakach i zmiętej fotografii. Czekała na odkrycie, powoli, jeśli ktoś był na tyle bystry, by ją dostrzec. - Mówią, że jesteś szalony – powiedział. Ręka mu drgnęła, gdy odwrócił się w stronę mojego głosu. Tryktrak spadł na ziemię, czerwone i czarne pionki potoczyły się po pokładzie. Opadłam na kolana, żeby je pozbiegad, a on pochylił się, by pomóc. Jakby niechętnie patrzył mi w oczy. Z rezerwą. Jego palce bezwiednie powędrowały do rozcięcia pod okiem. W kąciku jego ust drgnął mięsieo. Od zatonięcia statku się bał, to oczywiste, ale jego ostrożne ruchy sugerowały, że było coś jeszcze, jakby blizny sięgały jeszcze głęboko. - Początkowo niewiele pamiętałem – powiedział, pozwalając sobie na zerknięcie na mnie. Z tak bliska widziałam złote blaski zachodzącego słooca, odbijające się w jego brązowych oczach. – Ale teraz wszystko wraca. – Odsunął dłoo od twarzy. Minął nas marynarz, kopiąc pionka w dół pokładu i mrucząc przekleostwa o żebrujących pasażerach na gapę. Rozbitek dodał: - Nie jestem szalony. – Przez chwilę jego oczy dziwnie powędrowały w lewo, jakby częśd jego umysłu wciąż była uwięziona w kambuzie albo została na zatopionym statku. Bardzo cierpiał, a marynarze z wyraźną radością przyprawiali mi cierpieo.
4
Tryktrak – gra planszowa dla dwóch graczy polegająca na przesuwaniu pionków po planszy, w celu zdjęcia ich z niej
52
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Na tyle szalony, żeby wychodzid na pokład i przeszkadzad marynarzom. Nie sprawisz tak, żeby się polubili – powiedziałam i ciszej dodałam – Powinieneś uważad. – Podałam mu zebrane przez siebie pionki i skinęłam na planszę. – Chcesz zagrad rundkę? Kącik jego ust znowu drgnął, tym razem w połowicznym uśmiechu. Wyprostował planszę do tryktraka i pojedynczo ustawił pionki. Skrzyżowałam nogi i usiadłam naprzeciw. Próbowałam nie patrzyd na siniaki na jego ramionach i twarzy. Jego kłykcie były przetarte niemal do kości, przypomniałam sobie te dłonie ściskające zdjęcie, ściskające życie. Ciężko uwierzyd, że to ta sama osoba. - Pamiętasz, co się stało? – zapytałam. – Jak zatonęliście? Jego oczy przesunęły się na mnie, tylko na chwilę, oceniając czy warto mi zaufad. Podniósł kostki. - Tak. - A jak się nazywasz? – zapytałam. - Edward Prince. – Powiedział to powoli, jakby nie dysponował wieloma informacjami na swój temat i wolał niespiesznie się nimi dzielid. - Jestem Juliet Moreau. Powoli skinął głową. - Tak, wiem. – Przypomniałam sobie, że pytał Montgomery’ego o mnie. Teraz to ja się gapiłam, zastanawiając, co pomyślał o mnie pierwszego dnia, gdy błądził w spirali omamów. Powiedział wtedy coś, czego żadne z nas nie usłyszało. Teraz patrzył na pionki, które zrobiono ze starego kija od mopa albo miotły, w dłoni trzymał kostki. Pionki wciąż były źle ułożone, więc instynktownie sięgnęłam, żeby przestawid je przed rozpoczęciem gry. Miło było ułożyd coś na swoim miejscu. - Jak przeżyłeś? – zapytałam. Moje pytanie go zaskoczyło, zakręcił kostkami w dłoni. Ostrożnie wzruszył ramionami. - Łaska Boga, jak myślę. Obserwowałam jego złamany nadgarstek kręcący kostkami, drżenie jego posiniaczonej szczęki, siłę umięśnionych ramion. Jego słowa były zbyt proste. Powiedział to, co według niego chciałam usłyszed, a nie to, co naprawdę myślał. - Nie wierzę ci – odparłam. Przekręcił głowę, zdziwiony. – Dwadzieścia dni na morzu. Bez jedzenia. Bez wody. Bez cienia. Jedyny ocalony spośród dzieciątek pasażerów. Bóg cię nie ocalił. Ty sam się ocaliłeś. Chciałabym wiedzied jak. Przyjrzał się mojemu ułożeniu pionków na planszy, zapamiętując i ucząc wszystkiego od zera.
53
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Montgomery najpierw zapytał o rodzinę, którą straciłem – powiedział. – O smutek. – Rzucił kośdmi, trochę za mocno. Jego reakcja powiedziała mi, że powinnam okazad trochę więcej współczucia, tak jak Montgomery. Zamrugałam, niepewna sama siebie. Nie chciałam byd oziębła. - Przepraszam. Twoja rodzina… byli z tobą na „Violi”? - Nie – odpowiedział, zaskakująco bez emocji. – Podróżowałem sam. Mój ojciec jest generałem i wyjechał za granicę. Reszta rodziny jest w Chesney Wold, naszej posiadłości. Pewnie zabawiają nudnych krewnych i cieszą się, że się mnie pozbyli. Mówił niefrasobliwym tonem, jednocześnie drapiąc bliznę połamanym paznokciem i obserwując planszę. Coś tu nie pasowało. Ostry, warstwowy ton świadczył o bólu i złości, przez co zaczęłam podejrzewad, że nie był do kooca szczery. - Ale powiedziałeś… Wzruszył ramionami. - Stwierdziłem, że to dziwne, że bardziej interesują cię szczegóły mojego ocalenia niż dziesiątki ludzi, którzy umarli na statku. – Zaczął przesuwad pionki. Powinnam pomyśled, jak okrutną musiałam mu się wydad, ale zwróciłam uwagę na to, jak okropnie grał w tryktraka. Powoli przesunął pionka między punktami. - Montgomery powiedział mi, że chcesz pogodzid się z ojcem. Jakimś lekarzem – powiedział. - Owszem. Podniósł pionka, przesuwając palcem po ostro ciosanym drewnie. - Nie sądzisz, że to dziwne, że bogaty doktor chce żyd w takim odosobnieniu? Ja bym się zastanowił. Wyczułam jakiś podtekst, który mnie zaintrygował. Cokolwiek insynuował, nie było to dobre. Mówienie o tym głośno było wysoce nieeleganckie z jego strony. Może był to ktoś więcej niż oszalały rozbitek, który w życiu nie pracował ciężko. Podniosłam kostki. - Co masz na myśli? - Co skłoniłoby mężczyznę do porzucenia wszystkiego i wyjazdu w takie miejsce? Potrząsnęłam kostkami i rzuciłam je na planszę. - Mogłabym zapytad o to samo, panie Prince. Dlaczego wyjechałeś z Anglii, skoro została tam cała twoja rodzina? Mięsieo przy ustach ponownie drgnął.
54
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Ty chcesz odnaleźd ojca. Ja chcę uciec od mojego. – W jego głosie znów wyczuwalna wyła subtelna warstwa złości. - Dlaczego? Co takiego zrobił? – Przesunęłam pionki niemal automatycznie. Chwilę milczał. - Nic nie zrobił. Ja owszem. – Potrząsnął kostkami i rzucił ze złością, jakby powiedział za dużo. Trójka i szóstka. Zaczął przesuwad pionka w złym kierunku. - Kapitan Claggan nie jest zbyt zadowolony z mojej obecności – dodał. Ta nagła zmiana tematu mnie zaskoczyła. – Wiedziałeś, że przyszedł do mnie razem z tym swoim pierwszym zastępcą zeszłej nocy, kiedy Montgomery zasnął, i zaciągnęli mnie do barierki? Chciał mnie wyrzucid za burtę, dopóki nie powiedziałem, że w Australii mam krewnych, którzy szczodrze zapłacą za mój bezpieczny powrót. Moja ręka zamarła w powietrzu. Gra nagle przestała się liczyd. - Powiedziałeś Montgomery’emu? Nie puści tego płazem. – Zmieniłam pozycję na twardych deskach. – Swoją drogą, dobrze wiedzied, że masz tam krewnych. Spojrzał na mnie ostrożnie, chociaż też z lekkim rozbawieniem. - Nie znam nikogo w Australii. Wymyśliłem to. Szukałem miejsca na pierwszym możliwym statku odpływającym z Londynu, bez względu na jego cel. Padło na „Violę”, - Więc to będzie, kiedy dopłyniecie do Australii i on dowie się, że nie masz tam bogatych krewnych? – Kiedy znikniemy, bez Baltazara, łapówki i broni, Edward Prince zostanie zupełnie sam. Jego palce bębniły o drewniany pokład. Ostatnie promienie słooca zniknęły za horyzontem, pogrążając połowę jego posiniaczonej twarzy w cieniu. - Nie wiem. Krzyk z bocianiego gniazda sprawił, że wypuściłam pionka z dłoni. Wymieniłam z rozbitkiem podekscytowane spojrzenia. - Ziemia na horyzoncie! – krzyknął obserwator.
TAMTEGO DNIA ZMROK zapadł szybko, zasłaniając ziemię, którą dostrzegł obserwator. Marynarze wysłani Edwarda z powrotem do kambuzu, a mnie do kajuty, każąc nam tam zostad. Jednak posłuszeostwo nie należało do moich zalet. Na nadbudówce znalazłam Montgomery’ego rozmawiającego szeptem z Baltazarem pod światłem z masztu. Kapitan i pierwszy oficer stali przy relingu, z latarnią powieszoną nad mapami morza. Wychyliłam się przez barierkę i spojrzałam na czarny horyzont. Światło księżyca odbijało się od fal jak łuski jakiegoś ciemnego smoka. Nie wiedziałam, gdzie kooczyła się noc, a zaczynało morze. Gdzieś pomiędzy nimi był mój ojciec.
55
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Montgomery dostrzegł mnie i podszedł. W jego ruchach była dziwna energia. Zapomniałam, że to miejsce było jego domem. Wskazał na horyzont. - Wulkan. Widzisz chmurę? Mój umysł przejrzał horyzont w poszukiwaniu ciemnych kształtów, ale moje oczy nie znalazły niczego godnego uwagi. Wreszcie wypatrzyłam cienką linię, jakby kolumnę dymu, wznoszącą się do gwiazd. - Widzę. Wydaje się daleko. - To może około pięd mil. Przystao znajduje się na piaszczystej mierzei, powinniśmy przybid rano. - Co z Edwardem? Chłopięca ekscytacja zniknęła z twarzy Montgomery’ego. Spojrzał na zimne morze. - A co? Zawahałam się, słysząc w jego głosie irytację. - Nie możemy go tutaj zostawid. Sam powiedziałeś… - Nie może iśd z nami. – Zaklął cicho i oparł się o barierkę. – Nie powinienem był nic mówid. To niemożliwe. - Ale dlaczego? Tutaj nie jest bezpiecznie. Nie ma lekarza, a kapitan nie wyrzucił go przez burtę tylko dlatego, że myśli, że dostanie za niego pieniądze, kiedy przybiją do Brisbane, a to nieprawda. - Nie rozumiesz. Na wyspie też nie jest bezpiecznie. Spojrzałam na wyspę. Dym z wulkanu wznosił się do nieba jak obłoki uciekające z fajki jakiegoś dżentelmena. Moje oczy dostrzegły światełko, mniej więcej w połowie wzniesienia – jedyny znak cywilizacji. - Nie jest? Montgomery złapał mnie za ramię i odwrócił od wyspy. Twarz mu złagodniała. - Chodzi mi o to, że nie ma miejsca. Mamy jedną dodatkową sypialnię, którą dostaniesz ty. On nie będzie miał gdzie spad, a w dżungli są dzikie zwierzęta. Poza tym, twój ojciec bardzo dba o prywatnośd. Będzie wściekły, jeśli przyprowadzę obcego. Spojrzałam na fakturę drewna, z którego zrobiono poręcz. Czy ojciec uzna mnie za obcą? Nie, oczywiście że nie. Byłam jego jedyną rodziną, małą dziewczynką, która kiedyś wspinała mu się na kolana z zakurzonym tomem i błagała, żeby poczytał spekulacje, jakoby ptaki wywodziły się od wielkich, człapiących po ziemi jaszczurek. No ale dlaczego nigdy nie wysłał listu? Dlaczego o fakcie, że żył, musiałam dowiadywad się przez zakrwawiony diagram na nocnej wiwisekcji? - To mój ojciec – powiedziałam. – Mnie wysłucha. Zrozumie, że Edward będzie bezpieczniejszy na wyspie. Chociaż do przypłynięcia następnego statku. - To przekreśli jego plany, Juliet. 56
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Oparłam się o barierkę, patrząc na jego znoszone ubrania i wytarte buty. - Ciągle powtarzasz, że nie jesteś już jego służącym, ale wcale się tak nie zachowujesz. Możesz zacząd myśled o sobie, wiesz? Montgomery zacisnął zęby, ale nie sprzeciwił się. Wiedziałam, że go zraniłam, ale nie widziałam powodu, by to odwoływad, ponieważ było to prawdą. Minął mnie, najeżony. Nagła samotnośd tylko rozochociła moje myśli. Chciałam wrócid do tamtej chwili, kiedy stałam z Montgomerym na pokładzie, ze splecionymi rękami, kiedy powiedział mi, że często o mnie myślał. Jednak zaszła jakaś zmiana, drobna lecz na tyle istotna, że między nami nie było tak samo. Oparłam się o poręcz i mierzyłam oświetloną księżycem odległośd pomiędzy mną a wyspą.
NASTĘPNEGO RANKA SPAKOWAŁAM SIĘ jeszcze przed świtem, ale z powodu fal przez kilka godzin nie mogliśmy przybid do brzegu. Czekając, założyłam nowe białe letnie ubrania, które kupiłam z pieniędzy od Lucy, zanim wyjechaliśmy. Czysta biel aż kłuła w oczy. Resztę moich rzeczy – lekarstwo, zużyte książki, nawet szczotka z twardym włosiem od pani Bell – upchnęłam do torby. Zostawiłam ojcowski egzemplarz Kompendium Anatomicznego Longmana, niepewnie wertując biało-czarne rysunki. Książka naukowca. I pewnie też szaleoca. Tak czy inaczej, niebawem miałam się dowiedzied. Kiedy wyszłam na pokład, zaskoczyła mnie niesamowita aktywnośd. Bezanmaszt był ustawiony do wyładunku towarów i klatek. Kilku marynarzy ciągnęło klatkę z panterą w kierunku haka większego niż moja dłoo. Moją uwagę zwróciła jednak monumentalna zielona wyspa wyłaniająca się od strony portu, wielka jak królestwo, z kolumną rzadkiego i postrzępionego dymu wydobywającego się z najwyższego punktu. Po tygodniach w otoczeniu wody wielkiej jak świat, wyspa wydawała się nierealna. Miękka linia piasku dotykała morza, a z drugiej strony dochodziły do niej poruszające się na wietrze palmy. Ustępowały one miejsce dzikiej, poplątanej dżungli, pełnej latorośli i koron drzew, których nie rozpoznawałam. Zastanawiałam się, co znajdowało się pod tą zieloną kołdrą, czekając na mnie. Edward również oglądał wyspę z nadbudówki, dopóki mnie nie zobaczył. Dotknął czoła w staromodnym geście używanym do pozdrawiania dam. Kiedyś będę musiała oduczyd go tego ruchu. Zszedł po schodach, lekko krzywiąc się z powodu sioców. - Montgomery powiedział, że mogę zostad na wyspie aż do następnego statku – powiedział. – Myślę, że powinienem podziękowad za to tobie. Zaskoczona, lekko się wyprostowałam. Montgomery zmienił zdanie – mój przytyk o zachowywaniu się jak służący musiał trafid w czuły punkt. Czułam się winna, ale nie mogłam nie uśmiechnąd się z powodu podjętej przez niego samego decyzji. - Więc zostaniesz? - Jeśli mam wybierad między spędzaniem czasu z kapitanem Clagganem i z tobą, wybór jest oczywisty. – Odgarnął ciemne pasmo włosów z twarzy, nie odrywając wzroku od oceanu. Mój brzuch ścisnął się na ten niespodziewany komplement. Nie przywykłam do wysłuchiwania komplementów od dżen57
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia telmenów. Lekko przygryzłam suchą wargę, zdając sobie sprawę, że teraz będę spędzad z Edwardem Princem dużo więcej czasu. Pokrytym bliznami, bystrym, szalonym Edwardem Princem. Który zaskakująco źle grał w tryktraka. Zaczął bębnid palcami w poręcz. - Montgomery nie wydawał się jakoś specjalnie zadowolony. Odchrząknęłam. - Martwi się, co pomyśli mój ojciec. Nie powinien; już nie jest służącym. - Służącym? – wtrącił Edward. Odsunął rękę od twarzy. - Montgomery jest synem służącej, która pracowała u nas w kuchni. Kiedyś pracował w stajniach. Nie powiedział ci? - Miałem wrażenie, że podróżowaliście razem… w jednej kabinie… - Jego oczy przesunęły się na mnie, bezgłośnie zadając pytanie. Nie było wiatru, który mógłby ochłodzid moją płonącą twarz. - Eskortuje mnie – odpowiedziałam szybko. – Tylko tyle. – Chciałabym powiedzied coś więcej, żeby to potwierdzid, ale wszystkie dowody wskazywały przeciwko mnie. Spędziliśmy noc w jednym pokoju, i to niejeden raz. Nie mogłam udawad, że nigdy nie przyszło mi to do głowy. - Cóż, nie czuję smutku z tego powodu. Cieszę się, że plotki nie były prawdziwe. – Przerwał na chwilę. – Zaczynam cię lubid, panno Moreau. Nie odpowiedziałam, patrząc na wyspę, chociaż wewnątrz byłam kłębkiem nerwów. Zastanawiałam się, czy powinnam zareagowad na jego uwagę. Pewnie był doskonale miłym młodym mężczyzną. Jednak ja widziałam, do czego zdolni są tacy mężczyźni, więc nie ufałam obcemu. Poza tym, było w nim coś niepokojącego. Sam powiedział, że uciekał przed czymś, co zrobił. To pewnie było coś poważnego, skoro musiał uciec z Anglii. Spojrzałam na niego pytająco, zastanawiając się, przed czym musiał uciekad syn bogatego generała. Edward towarzyszył mi w milczeniu, zbyt zdystansowany, by powiedzied, co naprawdę myślał. Cóż, ja byłam taka sama. „Curitiba” pożeglowała w kierunku naturalnego wlotu, otwierającego się jak ziewająca buzia. Wąski dok ciągnął się w naszą stronę już z daleka, w życiu nie widziałam dłuższego. Obmywały go fale, grożąc połknięciu całej konstrukcji. Przy koocu, niedaleko dryfującej boi, stało kilka postaci. Im bliżej podpływała „Curitiba”, tym wyraźniejsze się stawały. Byli tam trzej mężczyźni, równie wielcy co brutalni, więksi nawet od Baltazara. Mieli podobnie owłosione ramiona jak Baltazar, a głowy zdawały się spoczywad zbyt nisko na szyjach. Zastanawiałam się, co wywoływało taką deformację wszystkich tubylców. Miałam wrażenie, że to tutaj Bóg rozpoczął tworzenie człowieka.
58
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Jeden z owłosionych mężczyzn podszedł do kooca doku i przykucnął jak bestia. Wtedy zobaczyłam stojącego za nim innego człowieka, o prostych plecach i smukłych kooczynach. Miał na sobie lniany strój i buty tak wypolerowane, że odbite od nich słooce zmuszało mnie do mrużenia oczy. Parasol osłaniał jego twarz przed słoocem i moim wzrokiem, ale moje serce wszędzie by go rozpoznało. Parasol odsunął się i oczy mężczyzny napotkały moje. Głośno nabrałam powietrza. Był moim ojcem, a jednocześnie nim nie był. Twarz była ta sama, tak jak sztywna figura, ale niegdyś starannie przygładzane ciemne włosy stały się dzikie i siwe, jakby miał wokół głowy rój pszczół. Najbardziej zdenerwował mnie dośd osobliwy sposób, w jaki na mnie patrzył, bez ruchu, jakby wiedział, że przybędę. Jakby na mnie czekał.
59
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia JEDENAŚCIE Skuliłam się za relingiem, gdzie mnie nie widział. Edward padł obok mnie. Próbowałam uspokoid nagle przyspieszony przepływ krwi. Nie wiem, jakie instynkty kazały mi się ukryd po tak długiej podróży, by odnaleźd ojca. Po prostu musiałam uciec od tych obserwujących oczu. Masz wybujałą wyobraźnię, powiedziałam sobie. Nie mógł wiedzied, że przyjeżdżam. Dziewczyna w białej sukience byłaby dziwnym widokiem na każdym statku, wartym ciekawskich spojrzeo. Edward zmarszczył brwi. - To twój ojciec, jak sądzę. Potarłam zmęczone oczy i przytaknęłam. Do tej części umysłu, którą zwykle zajmował zdrowy rozsądek, zdarła się paranoja. - Tak. Chyba nie powitałam go zbyt wylewnie. Podał mi rękę, by pomóc się podnieśd. Nagle było mi głupio z powodu swojej reakcji. - To normalne, że się denerwujesz. – Nie puścił mojej ręki, tylko przyciągnął mnie do siebie. – Ale ja wciąż myślę, że to dziwne, że dżentelmen postanowił mieszkad tutaj sam. Ostrożnie, panno Moreau. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało. Obronnym gestem wyrwałam mu swoją rękę i wytarłam w sukienkę. - Potrafię sama o siebie zadbad. Montgomery ostrzegał mnie podobnie. Może myśleli, że jestem bezradna, ale nie wiedzieli, że dla biednej dziewczyny żyjącej samotnie ulice Londynu były dużo groźniejsze niż tropikalna wyspa. Zerknęłam na Edwarda. - Proszę, mów mi Juliet. Nie jestem damą. - Rzucid kotwicę! – wrzasnął kapitan. Zachwiałam się, gdy kotwica uderzyła w dno z szarpnięciem. Łódka była tak dopakowana, że mogła pomieścid tylko jednego pasażera naraz, więc Montgomery poszedł pierwszy z królikami, utrzymując, że musi nadzorowad rozładunek z doku. Myślę jednak, że chciał ostrzec ojca o Edwardzie i mnie, oszczędzając tym samym jego ciężkiej do przewidzenia reakcji. Ojciec nienawidził niespodzianek. Tyle pamiętałam. Sznureczek przy kołnierzu zaczął mnie uciskad, kiedy obserwowaliśmy Montgomery’ego siedzącego w walczącej z falami łódce, próbującej dotrzed do doków. Jeden z owłosionych mężczyzn uniósł klatkę z królikami z taką łatwością, jakby był to worek siana. Ojciec pomógł Montgomery’ego wysiąśd, po przyjacielsku poklepując go po ramieniu. Montgomery gestykulował w kierunku statku, a ojciec leniwie obrała parasol. Nagle przestał. Ponownie poczułam, że mimo dzielącej nas odległości patrzył mi głęboko w umysł. Przyszła moja kolej na zejście na ląd. Ponieważ byłam drobna, stwierdzono, że zmieszczę się w łódce Baltazara. Marynarz z mrugającym okiem pochylił się, pomagając mi wsiąśd.
60
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Powodzenia – powiedział. Już na wodzie, Baltazarowi dotarcie do brzegu zajęło o połowę mniej czasu niż Montgomery’emu. Wytarłam spocone dłonie w sukienkę, pragnąc, by przestały się trząśd. Wmawiałam sobie, że to z powodu choroby. Mimo codziennych zastrzyków, wciąż czasami ogarniała mnie słabośd. Dotarliśmy do solidnej rzeczywistości doków. Stał tam ojciec, milczący, w czystym lnianym garniturze. Nie mogłam zmusid się do oderwania wzroku od swoich stóp i spojrzenia mu w oczy. Baltazar wysiadł i pomógł mi stanąd na dokach. Nawet na stałym gruncie czułam zawroty głowy. Montgomery pochylił się, jakby miał mi cichego przykazania coś szybkiego i ważnego, ale przeszkodziły nam ostre kroki. Ojciec. Złożonego parasola używał jak laski, powoli stukając w zwietrzałe deski. Grube brwi ocieniały jego oczy, sięgały oczu. Na szczęce miał kilkudniowy zarost, tak jak wtedy, kiedy praca tak go pochłaniała, że nie miał czasu na wyjście z laboratorium. Był kościsty, jakby wszystkie mięście i tłuszcz z młodości zostały spalone, pozostał jedynie twardy środek. - Łapska precz od mojej córki, chłopcze. – Szturchnął Montgomery’ego w pierś koocem parasola. Zacisnął usta. – Masz brudne ręce, Wnętrzności zacisnęły mi się ze zmartwienia. Montgomery uniósł ręce i cofnął się. Później uśmiechnął się, a ojciec zaśmiał. Zrozumiałam, że to był żart. Odczułam ulgę w brzuchu. Ojciec się uśmiechał. Śmiał. Napięcie w powietrzu zniknęło jak kamfora. Odetchnęłam głęboko, pozbywając się zmartwieo. Pospieszyłam w jego ramiona. Lekko się spiął, ale po chwili owinął ręce za moimi plecami. - Juliet. Córeczko. Schowałam twarz w jego garniturze i wciągnęłam nosem jego zapach. Konfitura morelowe i lekka nuta formaldehydu, tak jak zapamiętałam. Fala wspomnieo niemal zwaliła mnie z nóg. Spotkanie z ojciec po tylu latach mną wstrząsnęło. Trzymał mnie na długośd ramion, obserwując twarz. Pewnie szukał małej dziewczynki, którą zostawił. Jego oczy miały ten oceniający wyraz, który denerwował jego studentów, ale dla mnie był to po prostu jego sposób patrzenia. Brakowało mi tego. - Spójrz na siebie – powiedział. – Powinnaś szukad męża, a nie pomarszczonego faceta. Zakręciło mi się w głowie. Tyle razy wyobrażałam sobie nasze spotkanie, że nie mogłam uwierzyd, iż stało się ono faktem. Przebyłam długą drogę, by dowiedzied się, kim był – szaleocem czy nierozumianym geniuszem – ale już widziałam, że to nie będzie proste. To był żywy człowiek, nie teoria, którą chciałam sprawdzid. Czy naprawdę myślałam, że mogłabym pojawid się i zapytad, czy plotki były prawdziwe? Ledwie wydobywałam z siebie jakiekolwiek słowa.
61
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Musiałam przyjechad – wybełkotałam. Dok, fale, owłosieni mężczyźni – wszystko wirowało. – Myślałam, że nie żyjesz. - W piekle jeszcze mnie nie chcieli – odpowiedział. Ujął mój podbródek, obracając głowę w obydwie strony. – Wyglądasz jak matka, ale pewnie odziedziczyłaś mój charakter. Montgomery mówił, że przyłożyłaś mu nóż do gardła, żeby tu przyjechad. - Jest uparta, to na pewno – lekko potwierdził Montgomery. Ojciec wskazał parasolem na dziką dżunglę. - Nie znajdziesz tutaj londyoskich wygód. Niemal się zaśmiałam. Wścibskie ręce doktora Hastingsa nie były wygodą. Zastanawiałam się, czy powiedzied mu o swojej alternatywie: ucieczce z Londynu lub staniu przez Gospodą Niebieski Dzik w brudnej sukience. Teraz to się nie liczyło. - Nie potrzebuję wygód – powiedziałam, i mówiłam szczerze. Przytaknął, rozważając moje słowa. Przygryzłam policzek od środka, żeby się upewnid. On żył. Już nie byłam sama. Owinęłam pięści w miękką bawełnę sukienki, nie wiedząc, jak uporad się z kotłującą się w we mnie plątaniną myśli. Ojciec uścisnął moje ramię. - Rozumiesz, że to nie wyjazd wakacyjny. Sami uprawiamy sobie jedzenie. Dbamy o bezpieczeostwo. To nie miejsce dla młodych dam. – Zacisnął usta. – Ale znajdziemy dla ciebie jakieś zajęcia. Skinęłam głową. Był racjonalny. Próbowałam nie okazad zawodu z powodu tego, że natychmiast skupił się na mojej przydatności. Za nami rozległ się plusk wioseł. Wróciła łódka z Edwardem. Nagle poszłam w zapomnienie. Oczy ojca się zwęziły. Kłykcie zaciśniętej na parasolu dłoni pobielały. Spojrzał na Edwarda przeszywającym wzrokiem chirurga. Edward wysiadł, otrzepał spodnie. Wzrok wbił w mojego ojca, jakby wyczuwał bitwę, którą miał za chwilę stoczyd. Chyba nie potraktowałam Montgomery’ego dośd poważnie, kiedy mówił o braku akceptacji nieznajomych ze strony ojca. Nie patrzył na Edwarda podejrzliwie – raczej z niepokojącą, intensywną niechęcią, na której widok się zawahałem. - Ojcze, to Edward Prince – powiedziałam. – Jest rozbitkiem. Powiedziałam mu, że go tu ugościmy do czasu, kiedy przypłynie inny statek. Podupadł na zdrowiu. Montgomery ocalił jego życie. Oczy ojca przesunęły się na Montgomery’ego i z powrotem na Edwarda. - Nie potrafisz mówid za siebie, chłopcze? Prince, tak? Edward stał prosto.
62
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Byłem pasażerem „Violi”, zanim rozpętał się sztorm. Przypadkiem trafiłem na „Curitibę”. - Przypadkiem? Doprawdy? Dlaczego powinienem pozwolid ci stad na mojej wyspie? Spojrzałam na Montgomery’ego. To było coś więcej niż niegościnnośd. Stwierdziłam, że odizolowanie doprowadziło ojca do paranoi. Może nawet gorzej. Głęboko w moim mózgu zakiełkowało zwątpienie. - Byłbym wdzięczny, gdybym mógł poczekad tutaj na przypłynięcie statku – powiedział powoli Edward. – Zapewniam, że nie będę przeszkadzał. Oczy ojca lśniły jak gorące węgielki. Napięcie wróciło, jak burza z piorunami. - Cóż, panie Prince, obawiam się, że się pan myli. Będzie mi pan wyłącznie przeszkadzał. – Wbił parasol w pierś Edwarda. Edward zatoczył się w tył, stracił równowagę i spadł we wzburzoną wodą z pluskiem, który zmoczył moją białą sukienkę.
63
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWANAŚCIE - EDWARD! – WYCHYLIŁAM SIĘ, ale było za późno. Upadłam, krzywiąc się, gdy moje kolana uderzyły w twarde deski. Zacisnęłam palce na nierównych belkach, patrząc, jak wynurzał się na powierzchnię. - Złam mnie za rękę! – sięgnęłam tak daleko, jak się odważyłam, ale odległośd była zbyt wielka. Edward bezużytecznie pluskał wodę, próbując przedostad się przez przeciwne fale. Otworzył usta do krzyku, ale nie usłyszałam jego słów. Zniknął pod powierzchnią. Moje paznokcie wyżłobiły półksiężyce w zbutwiałym drewnie. Ciemny kształt będący Edwardem unosił się tuż pod prześwitującą powierzchnią, jak zjawa. Wciąż myślałam, że miałam omamy. Że to było wypadek. Chociaż widziałam, że ojciec go pchnął. Odbiłam się od pomostu i podniosłam na nogi. Ojciec spokojnie wygładził pomarszczone rękawy koszuli. - Postradałeś zmysły? – krzyknęłam. – Źle się czuje. Utonie! Edward znowu się wynurzył, prychając z powodu nabrania wody wraz z powietrzem. Po chwili zniknął ponownie. Ojciec patrzył na to cierpliwie, jakby czekał, aż żaba zdechnie w słoiku z chloroformem. W moim gardle pojawiła się złośd. Twarz stojącego obok Montgomery’ego była martwa i niepewna. - Umiesz pływad – powiedziałam do niego. Desperacka próba, spojrzał na mnie z wahaniem. Zrozumiałam. Nie chciał sprzeciwiad się ojcu, nawet by ocalid Edwarda. Tutaj nie był silnym, zdolnym mężczyzną, którego widziałam na statku. Był tylko chłopcem. - Proszę, Montgomery – powiedziałam. Przełknął ślinę i skierował się w stronę wody. Ale ojciec krótko machnął parasolem, zatoczył wdzięczny łuk i zablokował mu drogę. Buty Montgomery’ego pisnęły na pomoście, jakby parasol był wysokim na sześd stóp żelaznym płotem, a nie kilkoma kawałkami drewna i materiału. Nasze oczy się spotkały. Wszystko było nie tak, stanowczo nie tak. Powinien terminowad u jakiegoś czeladnika w Anglii, spotykad się z dziewczętami po kościele. Zamiast tego, był służącym na usługach szaleoca. Z warknięciem sięgnęłam po parasol i wyrwałam go z rąk ojca. Ku mojemu zaskoczeniu, łatwo ustąpił z rozbawionym prychnięciem, na którego dźwięk zadrżałam. Klęknęłam na brzegu doku i wyciągnęłam go do Edwarda. Jego palce musnęły uchwyt, ale był zbyt daleko. Ostatnią rzeczą, jaką widziałam przed jego kolejnym zanurzeniem, był złoty błysk z oczach, wbitych w mojego ojca. - Do diabła z tym – mruknął Montgomery. Zanurkował w wodzie. Przez boleśnie długą chwilę stałam sama z ojcem. Późnopopołudniowe słooce wisiało nad dokiem, tworząc długie cienie. Bałam się spojrzed za siebie. Zaszłam tak daleko, by dowiedzied się, że plotki były prawdą – tylko potwór cierpliwie czekałby na utonięcie człowieka. Co stało się z ojcem, którego pamiętałam, z ojcem, który podtykał mi czekoladki, kiedy matka nie patrzyła, którego ciepłe tweedowe płaszcze okrywały mnie, kiedy zasypiałam na sofie? Czy te wspomnienia były jedynie wytworem mojej wyobraźni? 64
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zdałam sobie sprawę, że nie miałam pojęcia, kim był mężczyzna w białym lnianym garniturze. Strach wyciekł ze mnie krótkimi sapnięciami, które były jedynym dźwiękiem poza pluskiem fal uderzających w pale. Gdy ojciec stał na pomoście, owłosieni wyspiarze ładowali towary na konne powozy. Równie dobrze mogliby żyd w innym świecie, chod stali ledwie kilka kroków od nas. Montgomery w koocu wynurzył się z rękami wokół pasa Edwarda, ciskając paskudną klątwą. Odrzuciłam parasol i wyciągnęłam rękę, by mu pomóc, gdy zaczął jakoś przesuwad się ku pomostowi. - Potrzymaj go, a ja się wdrapię – powiedział Montgomery. Złapałam Edwarda pod pachami, a Montgomery podciągnął się na pomost; później wyciągnął Edwarda z wody. Nachyliłam się nad nim, ostrożnie dotykając, bojąc się, że to wydarzenie przywróci mu okropne wspomnienia z tonącego statku. - W porządku? – zapytałam. Obrócił się na bok i zakaszlał, po czym wziął mnie za rękę. Wycisnął z niej życie. - Juliet… wyglądałaś jeszcze piękniej, kiedy myślałem, że umieram. Spojrzałam na jego dłoo ściskającą moją, nie wiedząc, co odpowiedzied. Dziękuję? Ojciec mi nie pomógł. - Powinniście pozwolid mu utonąd – zauważył. Montgomery rozerwał sznurówki przemoczonych butów, próbując pozbyd się z siebie ciężkich rzeczy. Miał białe kłykcie. Może nauczono go, by nigdy nie sprzeciwiał się woli pana – mnie nie. Wzięłam parasol i dźgnęłam nim w pierś ojca, nie na tyle silno, by go pchnąd, ale na tyle, by okazad swoją złośd. - Jak mogłeś? – krzyknęłam. Na jego twarzy pojawiła się rozbawiona mina. Uniosłam parasol, by ponownie go dźgnąd, ale złapał go i wyrwał mi z rąk. Materiał się roztargał, rączka rozpadła. - Uspokój się – powiedział. Uśmiech zniknął a wraz z nim cierpliwośd. Usłyszałam za sobą mokry kaszel. Edward pochylił się nad dokiem, wypluwając więcej morskiej wody. Ojciec złapał mnie za brodę i odwrócił, bym spojrzała mu w oczy. - On tutaj nie należy, Juliet. Nie jest jednym z nas. Wyrwałam się z jego uścisku. - Więc może i ja tutaj nie należę! Moja pierś unosiła się i opadała szybko od kłopotliwych oddechów. Chciałam zerwad z siebie gorset. Sztywny kołnierz białej sukienki gryzł mnie w szyję, przeklinałam się za głupotę, że chciałam zrobid wrażenie na mężczyźnie, którego właściwie nie znałam, ojcu czy nie.
65
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Odwróciliśmy się na dźwięk drewna stukającego w drewno. Wrócił marynarz z kolejnymi skrzyniami. Za nim podpłynęła łódka z panterą, która syczała i wydawała wysokie, dziwnie warknięcia. Ojciec uniósł parasol. Otworzył go, obejrzał potargany i ubłocony biały materiał, po czym ostrożnie go złożył. Trzej owłosieni tubylcy podeszli na swój dziwny, ciężki sposób i zabezpieczyli łodzie. Ich zaskakująco piękne oczy zerkały nerwowo na mojego ojca, ich pana. Ledwie mogłam znieśd patrzenie na nich. Deformacje Baltazara były nieszczęśliwe, ale te istoty pochodziły z koszmarów. Ojciec odwrócił się do Edwarda. - Panie Prince, tak? – zacisnął usta. – Wygląda na to, że moja córka dba o paoski dobrobyt. Co leży w jej dobrobycie, leży też i w moim, więc myślę, że może pan z nami zostad. – Wskazał koocówką parasola fale. – Jednak radziłbym nauczyd się pływad. Mruknął polecenie do wyspiarzy i pogładził dzikie siwe słowy. - Chodź, Juliet. Baltazar tu zostanie i dopilnuje rozładunku. – Wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na czekającą dłoo ojca. Była zaskakująco mała, lekko różowa, o miękkich, delikatnych kształtach. Była to ręka dżentelmena, nieprzyzwyczajona do dzierżenia narzędzia większego niż skalpel chirurgiczny. Zawahałam się, wciąż nie wiedząc, co zobaczyłam. Wykrzywił wargi w swój obserwacyjny sposób. Poczułam suchośd w ustach. Zaśmiał się. - Myślałaś, że naprawdę skrzywdziłbym chłopaka. – Klasnął rękoma. – Juliet, musisz mi wybaczyd. Wiem, że moje poczucie humoru dryfuje na pograniczu czarności. Chciałem go tylko nastraszyd, pokazad, kto rządzi wyspą. – Spojrzał na Edwarda, który pochylił głowę i uniósł ręce, by obetrzed twarz z wody. – Widzisz, podziałało. Zerknęłam na Montgomery’ego, ale nie patrzył mi w oczy. Nagle znów był sługą mojego ojca. Skooczył rozwiązywad buty i zdjął je kopniakiem. Wyciekła z nich woda, przeciekając pomiędzy deskami pomostu. Na niebie zaczęły tworzyd się czarne chmury. Napięcie strzelało w powietrzu jak błyskawice. Ręka ojca wciąż czekała na mnie. Jego czarne oczy przyciągały mnie do niego jak kotwicę do dna morza. Ostrożnie położyłam swoją dłoo na jego. Z zaskakującą siłą zacisnął palce. - Chodź, Książę5 - krzyknął. – Czy mamy cię ciągnąd? Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam, że Montgomery pomaga Edwardowi stanąd na nogi. Edward zrobił kilka chwiejnych kroków i odprawił Montgomery’ego. Ten podniósł klatkę z królikami, po czym obydwaj poszli naszym śladem. Ojciec ułożył moją rękę w zagięciu swojego łokcia, jak dżentelmen. Szliśmy w kierunku czekającego powozu tak zwyczajnie, jakbyśmy byli parą przechadzającą się po nabrzeżu. Gdybym nie posiadała pewnej wiedzy, pomyślałabym, że byliśmy zwyczajnym ojcem i córką cieszącym się ciepłym wietrzy5
Prince – ang. książę
66
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia kiem w słoneczny dzieo. Ale w głowie miałam mętlik. Potrafiłam jedynie stawiad kolejne kroki, noga za nogą. Głowa bolała mnie tak, jakby moja czaszka była zbyt ciasna. Zatoczyłam się, gdy deski zmieniły się w piasek. Na całej długości zatoki ciągnęła się plaża, upstrzona palmami jak na tropikalnym obrazie, z wyjątkiem ciężkich chmur burzowych, które tworzyły cienie pomiędzy drzewami. Powóz czekał, zaprzężony w potężnego, pociągowego konia ze złotymi włosami opadającymi na czy. Wyspiarze zdążyli załadowad już dwie skrzynie i kilka innych tobołków. - Panie przodem, kochanie – powiedział ojciec. Otworzył drzwiczki powozu. Edward i ja wsiedliśmy, a Montgomery umieścił za nami klatkę z królikami. Zaczął coś mówid, ale ojciec mu przerwał. – Nie mamy całego dnia, Montgomery. Chłopak wyprostował się. Jedną ręką odgarnął włosy z twarzy, a klatka wyślizgnęła się ze swojego miejsce. Poderwałam się i złapałam ją w rogu, zanim wypadła z powozu. - Ostrożnie – powiedział ojciec. – Jeśli chociaż jeden królik ucieknie, będziemy mied tutaj piekło. Mięśnie na karku Montgomery’ego napięły się. Zatrzasnął drzwiczki. Usiadłam na ławeczce obok Edwarda. Piach pokrywał jego buty i spodnie aż do kolan. Próbowałam wymyślid jakiś temat rozmowy, ale słowa nie mogły odkupid zachowania ojca. Twarz Edwarda była blada, ale dłonie lekko drżały. Boże, jeśli wcześniej cierpiał na morskie szaleostwo, to na pewno nie poprawi jego kondycji psychicznej. - Może mógłbyś wrócid – szepnęłam. – Kapitan Claggan wciąż może zabrad cię do Australii. Spojrzał mi w oczy. - Nie chcę wracad. W moich ustach pojawiło się pytanie, ale Edward odwrócił wzrok. Ciasno krzyżował ramiona. Odepchnęłam głosy, które dywagowały, czy to miało coś wspólnego z tym, co powiedział na statku – że cieszył się, iż plotki się nie potwierdziły. Montgomery usiadł na miejscu kierowcy. Ojciec wyciągnął pistolet z kurtki i podał mu go. Gardło mi się ścisnęło na niespodziewany blask metalu. Montgomery niedbale wsunął go za pasek, jakby była to dla niego codziennośd. Tylko do czego potrzebowali pistoletów. Montgomery ujął lejce. Kiedy jechaliśmy, mocno trzepało, ponieważ koła trafiały na twardą ziemię, toczyły się po nierównej ziemi i roślinach. Patrzyłam, jak „Curitiba” odpływa od brzegu. Nagle poczułam chęd wyskoczenia z powozu i popłynięcia z powrotem do niej. Jednak jeszcze nie nauczyłam się pływad. Poza tym, nienawidziłam kapitana Claggana i jego cuchnącego statku. No ale wiedziałam, czego się po nim spodziewad, czego nie mogłam powiedzied o wyspie. Odważyłam się spojrzed na ojca. Miałam tyle pytao, ale kiedy pchnął Edwarda, wszystkie podryfowały w nieznanym kierunku. Nabraliśmy prędkości, gdy droga stała się konkretniejsza, a dżungla pochłonęła ostatnie widoki na plażę. Wjazd do dziczy przypominał wchodzenie do oranżerii – zwiększona wilgotnośd mimo rolet podnoszonych jedynie na późno południowe słooce. Szerokie liście nienazwanej rośliny tworzyły wokół nas tunel, bijąc powóz po bokach i przyprawiając nas o dreszcze co kilka sekund. 67
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - To biologiczna placówka – powiedział ojciec przez ramię, jakbyśmy nagle stali się dobrymi przyjaciółmi. – Montgomery i ja spędziliśmy lata na katalogowaniu każdego gatunku ma tej wyspie. Niespotykana różnorodnośd. – Zerknęłam na Edwarda, zastanawiając się, co miał w głowie, ale zamknął się w sobie. Pojazd najechał na korzeo i podskoczyłam na siedzeniu, odzyskując równowagę chwile przed zderzeniem z klatką królików. Znalazłam się nos w nos z brudnym białym królikiem, który stanowczo za bardzo przypominał mi innego, którego widziałam całe wieki temu, w sali operacyjnej w Londynie. - Jesteś na nas skazany na jakiś czas, Książę – kontynuował ojciec. – Przypływy statków zdarzają się bardzo rzadko. Raz na rok albo i rzadziej. Królik uparcie marszczył nos. Bezrozumne małe zwierzątko nawet nie wiedziało, że przebyło całą drogę z Anglii po to, by skooczyd ze skalpelem w brzuchu. Położyłam palec na zasuwie – wystarczyłoby, żebym nacisnęła i uwolniła królika. Jakby wyczuwając moje myśli, Edward położył dłoo na mojej i pokręcił głową. Droga robiła się coraz szersza. Jechaliśmy przez godzinę, może więcej. Słooce obniżało się za ciemnymi chmurami burzowymi, rzucając cienie pomiędzy drzewami. Zwykle dobrze radziłam sobie z ocenianiem czasu, ale daleko mi było do zegarka. Nad nami zagrzmiało. Między gałęziami zaszeptały dziwne dźwięki, ale wmówiłam sobie, że to odgłosy nieznanych owadów. Wreszcie Edward wskazał przed siebie. Na polanie pojawił się ogrodzony kamieniami teren. Wyłożone terakotą budynki ustawiono wewnątrz okrągłego muru z dwoma ciężkimi drewnianymi odrzwiami. Pojedynczy bastion cywilizacji na nieokiełznanej wyspie. - To kiedyś był hiszpaoski fort – powiedział ojciec przez ramię. – Kiedy je znalazłem, były zrujnowane. Misjonarze spali w środku jak psy. I oni nazywali się cywilizowanymi. – Prychnął. - Misjonarze? – zapytałam. - Anglikanie, przyszli nawracad – mruknął, ale uwagę skupił na kompleksie. Ze środka dochodziło buczenie i zapach palonego drewna. Mimo drżenia rąk, wmawiałam sobie, że tego miejsca nie ma się co bad. Montgomery tutaj mieszkał, tak jak mój ojciec. W tych murach nie znajdowało się nic, co by mnie skrzywdziło. Niebezpiecznie było na zewnątrz, w dżungli, w której Montgomery musiał nosid pistolet. Więc dlaczego się tak denerwowałam? Dziesięd jardów przed kompleksem, Montgomery zatrzymał konia. Ze środka otwarto drzwi, na co aż podskoczyłam. Pojawił się chłopiec, który biegł do nas jakoś dziwnie. Złapał konia za uzdę, a Montgomery zsiadł z kozła i zmierzwił chłopcu włosy. Nie mogłam się nie patrzyd. Szczęka dziecka wystawała pod dziwnym kątem, pod niemal nieistniejącym nosem. Ciemne, zdrowe włosy pokrywały jego nagie ramiona. Przebiegł mnie dreszcz. Wydawało się, że ojciec zbierał kolekcję tubylców, których teoria ewolucji – według pana Darwina – pominęła.
68
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Kolejna twarz pojawiła się w bocznych drzwiach, których wcześniej nie zauważyłam. Dostrzegłam jedynie łysą głowę i urywek białej koszuli. Ojciec wyszedł z powodu lekko i szybko jak owad. Poszedł porozmawiad z tamtym człowiekiem. Montgomery otworzył tył pojazdu, zmoczone buty związał sznurówkami i przewiesił sobie przez jedno ramię. Srebrna kolba pistoletu przy jego pasku odbijała ciemne niebo. Zachwiałam się, próbując wyjśd. Dłonie Montgomery’ego chwyciły mnie w pasie i zostały, pozbawiając mnie tchu. - W porządku? – szepnął. Spojrzałam na surowe ściany kompleksu. Ojciec już zniknął w środku, zostaliśmy sami z Edwardem i dzieciakiem. - Osłabienie – powiedziałam. – Po długim pobycie na statku, bez odpowiedniego jedzenia… Nie wydawał się przekonany. Zacisnął dłonie na moim pasie. Powiedziałam Edwardowi, że między mną i Montgomerym niczego nie było, chod nie mogłam zaprzeczyd temu dziwnemu uczuciu, które towarzyszyło każdemu jego dotknięciu. Nawet więcej – ufałam mu, a ja nikomu nie ufałam. - Nie bój się doktora – powiedział Montgomery. – Tak długo jest na wyspie, że czasami zapomina, jak powinien się zachowywad. Ale nigdy by cię nie skrzywdził. - A Edward? – zapytałam. Słysząc swoje imię, Edward wyszedł z pojazdu. Montgomery opuścił ręce wzdłuż boków. W pasie wciąż czułam widmo jego dotyku. - Zasługujesz oczywiście na przeprosiny – powiedział Edwardowi. – Stara się chronid swoją pracę i nie spodziewał się obcych. Przykro mi. Edward tylko potarł ramiona, jakby było mu zimno. - Nie masz za co przepraszad. Jestem pewny, że to był tylko żart. – Ale jego mina wyrażała coś przeciwnego. - Tak czy inaczej, jesteś tutaj. – Montgomery poklepał go w ramię po bratersku, chociaż Edward wciąż pozostawał napięty jak struna. – Chodź, przygotujemy jakiś dobry posiłek i wygodne łóżko, to poczujesz się lepiej. Mały chłopiec chrząknął cicho, próbując zacisnąd jeden z poluzowanych skórzanych elementów uprzęży. Montgomery naparł swoim ciałem na konia, zmuszając go do przemieszczenia, po czym uwolnił luźny pasek i zamocował go odpowiednio. Uśmiechnął się. - Za minutę byś to zrobił sam. Cymberline, to córka doktora, panna Moreau. Chłopiec spojrzał na mnie nieśmiało przez długie rzęsy, uśmiechnął się słodko i odsłonił brakujący siekacz. Człowieczeostwo za tak zdeformowaną twarzą mocno mnie martwiła. Nie odwzajemniłam uśmiechu, odwróciłam się z poczuciem winy. Z jękiem metalowych zawiasów ogromne drewniane wrota do kompleksu się otworzyły. Ojciec wystawił przez nie siwą głowę. - Cóż, wchodźcie. Zanosi się na deszcz. Każdy dzieo jest jak w zegarku. – Schował głowę.
69
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Jakby w odpowiedzi, trzask błyskawicy wstrząsnął niebem. Chmury wisiały jak przejrzały owoc, gotowy do pęknięcia i zalania wyspy. Montgomery wziął klatkę z królikami i oparł ją na kolanie, zamykając bramę. Króliki wyskoczyły i zaczęły wąchad nowe zapachy. Plusk. Duża kropla deszczu spadła mi na przedramię. Spojrzałam w górę, kolejna wylądowała na moim policzku. Wszędzie wokół drzewa drżały i taoczyły pod spadającymi kroplami. Dźwięk, jaki wydawały szerokie liście, nie przypominał niczego, co słyszałam wcześniej. Jakby tysiąc malutkich kół pojazdów terkotało na moście z drewnianych desek. Minęła sekunda, a kilka kropel zmieniło się w ulewę. Pisnęłam. Nie wiedziałam, że deszcz może byd tak gęsty i szybki. Montgomery i Edward pobiegli do kompleksu. Podniosłam spódnice i pobiegłam za nimi, ślizgając się na szybko tworzącym się błocie. Sekundę przed wejściem zamarłam. Dwie pary oczu obserwowały mnie znad przejścia. Zamrugałam, by odpędzid deszcz. Dwie postacie wykuto w kamieniu: Owca Złota i Lew Judy. Ich nieśmiertelne oczy, poobijane i pokryte naroślami, wydawały się turkotad wraz z grzmotami. Wyrwałam się z uroku ich spojrzenia i pospieszyłam przez drewniane drzwi.
70
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYNAŚCIE WNĘTRZE KOMPLEKSU OTOCZONE było portykiem, który osłaniał nas przed deszcze. Otrzepałam się jak przemoczony kot po wejściu pod rynnę. Moją białą sukienkę pokrywało błoto, muł i piach. Skóra pragnęła dotyku ciepłej, suchej odzieży. Montgomery odstawił klatkę z królikami i nachylił się przy ciężkich drewnianych wrotach, zamykając je i odgradzając nas od dżungli. Kompleks był większy niż wydawał się z zewnątrz. Kamienne ściany otaczały ziemiste podwórze, na którym szybko tworzyły się błotne kałuże. Ogród warzywny i wybieg dla drobiu zbudowano na lekko wyższym terenie. Obok ogrodu stała pompa, nachylona nad basenem wody, którego powierzchnia stukała w deszczu. Wokół podwórza skupiło się kilka budynków. Zastanawiałam się, w którym zniknął ojciec. Obok drewnianej bramy znajdował się największy gmach, dwupiętrowy, o oknach zasłoniętych okiennicami. Z cienkiego komina unosiła się wąska struga dymu. Dziurawa, stara obora z szerokim wejściem stała po drugiej stronie względem wielkiego kamiennego budynku. Mały chłopiec, Cymbeline, wychylił się nad górną połową drzwi i zaczął łapad krople deszczu na otwartą dłoo. Było kilka mniejszych budynków, pewnie nie większych od jednego pokoju. Dokładnie przede mną stał kwadratowy budynek z bielonymi ścianami, pomalowany na krwawą czerwieo. Bez okien. Coś w tym widoku wywołało u mnie ból w boku, jakby złamane żebro wbijało mi się w prawe płuco. - Co to za budynek? Montgomery nawet nie podniósł wzroku. - Laboratorium. Otarłam deszcz z twarzy. Niski czerwony budynek źle na mnie działał, ale reszta kompleksu była w porządku. To naprawdę był czyjś dom, nie dzika jama szaleoca. Krużganki niedawno zamieciono, ogród był zadbany, mimo błotnych kałuż. Moja sukienka musnęła wewnętrzny mur i zgarnęła trochę kredowego pyłu od świeżego bielenia. Obok mnie Edward oparł się od ścianę, oddychając głęboko. Ściskał podstawę swojego nosa, na chwilę zamknął oczy. Jakaś częśd mnie czuła się za niego odpowiedzialna. Ale on był rozbitkiem. Przeżył już gorsze rzeczy, i jakoś z nich wyszedł. - Będzie dobrze – powiedziałam. - Nie o siebie się martwię – szepnął, patrząc na mnie przenikliwie. – Nie jestem pewny, czy ty powinnaś tu przyjeżdżad, Juliet. W tej wyspie jest coś dziwnego. W twoim ojcu. Skrzyżowałam ramiona, nie chcąc słuchad więcej. Niezupełnie się z nim nie zgadzałam, ale nie chciałam przyznad tego głośno. Deszcz zelżał, a mały chłopiec przebiegł przez podwórze do jednego z małych mieszkao. Ponownie rozległo się stukanie. Montgomery przeczesał ręką mokre włosy. Był cichszy niż zwykle, jakby martwił się, że zawiodłam się na ich prostym domu. 71
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Trzask drzwi sprawił, że obydwoje podskoczyliśmy. Ojciec wyszedł do krużganku z ogromnego budynku, zacierając ręce. - Nastawiłem czajnik – powiedział. Jego oczy kursowały między moją brudną sukienką, bosymi stopami Montgomery’ego i przemokniętymi ubraniami Edwarda. Zmarszczył brwi. – Dobry Boże. Jesteście ohydni. Dobrze, że nie mamy sąsiadów. Herbata może zaczekad. Montgomery, bądź tak dobry i pokaż Juliet jej pokój, a ja przygotuję kąpiel. Ojciec zmarszczył brwi na Edwarda. - Książę, obawiam się, że mamy tylko jeden wolny pokój. Może znajdziemy dla ciebie miejsce w magazynie. Dotychczas używaliśmy go do przechowywania paszy dla koni. - Na pewno wystarczy – odpowiedział Edward, ale jego ukryte za plecami kłykcie pobielały jak kości. Ojciec patrzył na ubłocony rąbek mojej sukienki. - Muszę zająd się ładunkiem, dopóki jest widmo. Masz więc kilka godzin, Juliet, żeby doprowadzid się do porządku, wtedy po ludzku porozmawiamy. – Machnął na Edwarda. – Zapraszam, Książę. Przygotowanie twojego pokoju zajmie kilka minut, a ja mam do ciebie pytanko czy dwa, skoro chcesz tu zostad. Rzuciłam Edwardowi nerwowe spojrzenie, ale jego twarz była spokojna. Jak na chłopaka przyzwyczajonego do zamożnego życia, był zaskakująco odważny. Zastanawiałam się, co powtarzał sobie w czasie tych długich, desperackich dni na łódce. Wtedy przypomniałam sobie fotografię, poczułam ukłucie ciekawości. Znów zaczęłam myśled o tym, przed czym mógł uciekad. - Tędy – powiedział Montgomery. Oderwałam oczy od Edwarda i poszłam za Montgomerym przez krużganki. Przewieszone przez ramię buty ociekały wodą, która lądowała na kamiennej podłodze, a on prowadził mnie do mieszkania. Kilka przestraszonych kur kuliło się w górnych częściach kurnika, by nie zmoknąd. Kiedy mijaliśmy ogród, Montgomery wybiegł w deszcz i zerwał kilka strąków groszku. Podał mi jeden. Słodki, ziemisty smak był rajem po tygodniach suszonego mięsa i metalicznych, puszkowanych warzyw. Wskazałam na kurczaki. - Nie miałabym nic przeciwko zjedzeniu jednego na kolację. - Są tu tylko dla jajek – powiedział. – Nie jemy tutaj mięsa. - To trochę dziwne, nie sądzisz? Wzruszył ramionami. - Żadnych ryb ani mięsa. Taka zasada. - Kolejny rozkaz ojca? – Nie potrafiłam ukryd irytacji w głosie.
72
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zatrzymał się przed drzwiami jednego z mniejszych apartamentów. Jego przystojną twarz wykrzywiało zmęczenie, poczułam ukłucie winy z powodu swojego szorstkiego tonu. Już drugi raz ocalił Edwarda, sprzeciwiając się życzeniu ojca. - Doktor jest wybredny w sprawach diety – powiedział Montgomery. – Nie chce, żeby poznali smak mięsa. - Poznali? Masz na myśli tubylców? Ale on już odwrócił się do drzwi. Miały dziwną klamkę: gładki, prosty cylinder i haczykowaty zatrzask z dziurami na palce. Dziurka na klucz została zasłonięta. - Nie ma klucza? – zapytałam. - Nie ma potrzeby. Tylko główną bramę zamykamy. – Poszperał w zatrzasku środkowym palcem. – Wewnętrzne drzwi mają tylko blokadę. Jedynie pięciopalczaści mogą je otwierad. - Pięciopalczaści? - Wybacz. Widzisz, to specjalny mechanizm. Nie pozwala wejśd dzikim zwierzętom, a nam, mieszkaocom tej placówki, umożliwia dowolne przemieszczanie się. - Nawet do mojego pokoju? Uśmiechnął się lekko i pchnięciem otworzył drzwi. - Z naszej strony nie masz się czego bad, Juliet. Weszłam za nim do środka. Pokój był duży i przestronny, z drewnianym łóżkiem, stołem i krzesłem. Ekran z kawałka starej sieci dzielił pokój na sypialnię i przebieralnię z zakurzonym lustrem. Przeszłam przez pokój do kratowanego okna, które wpuszczało trochę słooca przytłumionego deszczowymi chmurami, chowającego się za wierzchołki drzew w kierunku ciemnego horyzontu. W oddali widziałam trzech owłosionych tubylców idących ulicą ze skrzyniami na plecach. Byłam sama z Montgomerym i niepokojącymi obrazami powykręcanych członków mieszkaoców wyspy. Głos matki w mojej głowie szeptał mi, że zwracanie uwagi na deformacje byłoby nieuprzejme, ale nie potrafiłam stłumid ciekawości. Odwróciłam się od okna. - Co się stało tubylcom? – szepnęłam. Montgomery chwycił kraty w oknach, sprawdzając je i mierząc wzrokiem postaci na drodze. Z jego paska zniknął pistolet, ale z mojej głowy nie. Co tam było? Tygrysy? Wilki? Przepłynęliśmy przez Pacyfik z panterą, którą Montgomery traktował jak niegroźnego kotka. Nie bał się panter, ale czegoś za oknami…? - Co masz na myśli? – zapytał. Czy to nie oczywiste? - Deformacje. To jakiś efekt rozwoju w odosobnieniu?
73
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Tak jakby – mruknął. Nie spojrzał mi w oczy, za to zaczął stukad bosymi stopami w zakurzoną starą skrzynię w kącie. – Spójrz na to. Znowu unikał moich pytao. Coś ukrywał. Mimo wszystko przyklękłam przy skrzyni. Uniósł pokrywę. Wewnątrz, poskładane i uprasowane, leżały kobiece suknie. Dotknęłam miękkiego materiału. Jedwab. Tiul. Drogie egzemplarze, od kilku lat niemodne, jednak w dobrym stanie, pomijając lekko pożółkłe koronki. Przejrzałam kilka pierwszych sukienek. Poniżej znajdował się cały asortyment innych rzeczy: bielizna, szal, kapelusz z wielkim rondem i różową wstążką. - Należały do twojej matki – powiedział Montgomery. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Ponownie dotknęłam sukienek, tym razem delikatniej. - Skąd je macie? Wzruszył ramionami. - Kiedy kilka lat temu pojechałem do Londynu, natrafiłem na wyprzedaż majątku. Pomyślałem, że doktor chciałby je mied. – Nerwowo uderzał stopą w ściankę skrzyni. Wiedziałam, że ojciec nie był człowiekiem sentymentalnym. Nigdy nie zainteresowałby się skrzynią starych sukien. To Montgomery’emu musiało na nich zależed, żeby przypominały o niej i naszym starym życiu. Jak sznurek owinięty wokół mojego serca. Kochał moją matkę jak swoją własną. - Cóż, przynajmniej masz coś czystego do ubrania – powiedział, nagle speszony, gdy wyjęłam miękką satynową bieliznę. Zerknęłam na niego i ujrzałam cichego chłopca, którego znałam. Może zbyt surowo go oceniłam, za tak restrykcyjne przestrzegania rozkazów ojca. Musiał czud się tutaj bardzo samotnie, mając morze za jedynego towarzysza. - Nie mogę w nich chodzid w dżungli. Zniszczę je. - Nie masz wyboru. Najbliższy sklep jest w Brisbane. Ostrożnie odłożyłam suknie i zamknęłam wieko. Noszenie sukien matki wydawało mi się w pewnym sensie złe. Wykopywanie jej ubrao było jak wykopywanie jej dawno pogrzebanego ciała. Wstałam, obracając jej diamentowy pierścionek. - Są cudowne. Tylko… przywołują jej ducha. Skinął głową. Zastanawiałam się, co pamiętał o swojej matce, pochowanej w zbiorowej mogile gdzieś na zarośniętym londyoskim cmentarzu przykościelnym. Przejechał palcami po dziurkowanej przesłonie, delikatnie wprawiając ją w ruch. Bałam się, że powiedziałam coś złego, przywołałam duchy z ciemności naszych przeszłości. Ja przynajmniej miałam ojca. A co miał Montgomery? Opowieśd o duoskim marynarzu, który wszedł na pokład dwa tygodnie przed jego narodzinami i nigdy nie powró-
74
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia cił. Czy dlatego tak niechętnie mówił mi prawdę? Bo bez względu na to, jak okropna była prawda, czy nienawidziłam, przeklinałam ojca, przynajmniej go miałam. - Montgomery – szepnęłam. Podeszłam bliżej, aż dzieliła nas malutka odległośd. Po raz pierwszy od dawna byliśmy sami. Jego palce wciąż uparcie wędrowały po siatce. W piersi dusiłam mnóstwo pytao, które chciałabym zadad – o niego, o wyspę, o mojego ojca. Rozchyliłam wargi, by coś powiedzied, ale słowa nie powstały. Wplotłam palce w siatkę obok jego dłoni. Otworzyłam usta, by zapytad, czy plotki były prawdziwe. Ale nie mogłam. Stało się coś innego. Coś niespodziewanego. Powiedziałam coś, co powinnam powiedzied sześd lat temu, ale nie miałam okazji. - Przykro mi z powodu Crusoe. Na samo wymienienie tego imienia ścisnęło mi się serce. Głowa Montgomery’ego nagle drgnęła, jakby złapała go za gardło. Crusoe był naszym psem – właściwie psem Montgomery’ego – wychowanym przez niego od szczeniaka. Crusoe zdechł dzieo przed zniknięciem ojca. Reporterzy utrzymywali, że pies był ofiarną okropnych eksperymentów ojca. Słyszałam przerażające szczegóły, jak znaleźli ciało Crusoe. Pociętego, złożonego w całośd, ledwie żywego. Policja zabiła go z litości. Nikt o tym nie mówił, więc i ja milczałam. Do teraz. Chłopiec nie powinien tracid swojego psa, mijające lata nie złagodziły bólu. Montgomery przez chwilę milczał z wypiekami na twarzy. Powoli wyplątał palce z sieci i odgarnął luźny kosmyk włosów za ucho. Usta mu drżały. Ja też czułam drżenie serca, przypominając sobie psa, którego kochałam. Nagle przejechał szorstkim kciukiem po mojej szczęce, zupełnie mnie zaskakując. Nabrałam tchu, a w twarzy poczułam eksplozję gorąca. Zamierzał mnie pocałowad? Zamknęłam powieki. Nasze ciała niemal się stykały. Nie powinnam byd tak blisko chłopca – matka wpajała mi to przez cały czas. Ale nie dbałam o to. Byliśmy powiązani, on i ja. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Serce mi zamarło. Odsunął się, zabierając ze sobą mały kawałek mojego serca. Spojrzałam na drzwi. Baltazar. Dobrze że nie ojciec. Skoro próbował zabid Edwarda za samo postawienie stopy na wyspie, co zrobiłby Montgomery’emu na niemal pocałowanie córki pana? - O co chodzi? – warknął Montgomery. - Kąpiel jest gotowa, panienko. Montgomery zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Wciąż czułam ciepło jego obecności. - Powinienem iśd – powiedział.
75
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Przytaknęłam, wyczuwając w powietrzu zmianę. Ta chwila odeszła. Chciałam ją przytrzymad, tę bliskośd z Montgomerym. Czułam się z nim bezpiecznie. Czułam się pełna. Jakby świat nie był już taką szaloną układanką. Ale on już odszedł.
ŁAŹNIA BYŁA PROSTA, ale przyjemna. W dużej drewnianej balii znajdowała się parująca woda wydzielająca woo jakiegoś słodkiego zioła, którego nie rozpoznawałam. Zdjęłam letnią sukienkę i zanurzyłam się w kąpieli. Była na tyle ciepła, by zaczerwienid moją skórę. Każdy cal ciała wyszorowałam morską gąbką i kostką mydła lawendowego, która wydawała się nie na miejscu na wyspie pełnej mężczyzn. Stara ja złuszczyłam się z błotem i piaskiem. Para złagodziła bolesne uczucia, które miałam w sobie od dawna: wstyd, zmartwienie, niepewnośd. Wzięłam głęboki wdech, zaskoczona, jak pojemne były moje płuca bez uścisku gorsetu. Po kąpieli założyłam szlafrok i wróciłam do pokoju. Chmury się rozstąpiły, ale słooce zniknęło. Zaświeciłam lampiony i powoli rozczesałam włosy srebrną szczotką, którą znalazłam między rzeczami mamy. Kąpiel zupełnie mnie oczyściła. W głowie miałam pustkę. To było dziwne. Wyciągnęłam się na łóżko. Zanim się zorientowałam, lampion zamigotał, a ja poddałam się senności.
ŚNIŁAM O SZORSTKIEJ dłoni Montgomery’ego na moim policzku. Jego ręka była ciepła, znajoma, gdy biegła po mojej szczęce, po ramieniu, jego kciuki muskały moje policzki jakby w odezwie na medyczną grę, w której studenci liczyli kości Lucy. Teraz ta gra nie wydawała mi się taka głupia, gdy chodziło o dotyk Montgomery’ego. Jednak w godzinie duchów coś się zmieniło. Mój umysł wyczarował męskie ciało, z silnymi, ponętnymi rękami, ale były one zimne. Nie był to Montgomery, tylko Edward. Poczucie bezpieczeostwa, które odczuwałam przy Montgomerym zniknęło. Zastąpił je głęboki dreszcz, wysyłający drgawki każdą kooczyną. W moim śnie krawędzie ciała Edwarda ślizgały się i sunęły jakby był duchem, jedynie w połowie związanym ze światem. Byliśmy w laboratorium ojca na Belgrave Square. Znajome rzędy szafek, słoiki ze specyfikami, wszystko skrupulatnie ułożone. Leżałam na stole operacyjnym. Coś mnie trzymało – nie zwyczajne materiałowe więzy używane przez chirurgów, ale coś ciężkiego i metalowego, jakby łaocuch. Nade mną stał Edward. Powoli podwinął rękawy koszuli, najpierw jeden, potem drugi, przygotowując się do operacji. Otwarty poradnik leżał na stoliku obok niego. Próbowałam unieśd głowę i spojrzed na diagram, ale coś trzymało też moją głowę. Próbowałam się wyswobodzid. Jego błyszczące złotem oczy spojrzały na mnie. - Nie szamocz się – szepnął. – To nic nie pomoże. Odwrócił się do stolika, przekładając narzędzia wydające znajomy brzęk stali. Powinnam się bad. Ale, co dziwne, czułam tylko niesamowity spokój i przytłaczający ciężar łaocuchów. - Nie ruszaj się, Juliet – powiedział.
76
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Kiwająca się nad stolikiem lampa naftowa oświetlała narzędzie w jego dłoni. Wyszczerbiona, stara piła do kości, zardzewiała i rozpadająca się. Narzędzie rzeźnika, nie chirurga. Zauważyłam to ze spokojem, zastanawiając, co taka piła do kości robiła w laboratorium mojego ojca. Druga ręka Edwarda migała, palce znikały i się pojawiały, ale kiedy odgarnął mi z twarzy włosy, wydawał się materialny. Powiódł dłonią po moim policzku, przekrzywił głowę i obejrzał twarz. Pomyślałam, że coś powie, ale tego nie zrobił. Uniósł piłę. Poczułam szarpnięcie, gdzieś w okolicach stóp, gdzie nie sięgał mój wzrok. Później nadszedł okropny zgrzyt metalu. Ciął, wyciągnęłam wniosek. Ale piła do kości nie przetnie łaocuchów. Do tego potrzeba przynajmniej piły do metalu z krzyżującymi się zębami. To mocno mnie skonfundowało. Pisk i jęk metalu wciąż trwały. Chciałam zakryd uszy, ale moje ręce były unieruchomione. Edward znowu pojawił się w polu mojego widzenia. Piła do kości zniknęła. Jego ręce pokrywała krew. Zmarszczyłam brwi, próbując ustalid jej pochodzenie. Czy mnie pociął? Mentalnie sprawdziłam stopy, nogi, pierś, ramiona. Nie czułam bólu. Jednak nie czułam też niczego innego, poza ciążącymi łaocuchami. Owinął palce wokół czegoś obok mojej głowy. Pociągnął z całej siły. Na czole pojawił mu się pot. W moim polu widzenia pojawiło się coś metalowego. Ostra krawędź wbiła się w jego palce, przecinając skórę. Krew na jego rękach była jego krwią. Im bardziej ciągnął metal, tym więcej mogłam ruszad głową. W koocu obróciłam ją, by coś widzied. Wyciął metalowy beret z miedzianym kwiatkiem i wstążką ze stali, którą później zerwał gołymi rękami. Zjawiskowe. Edward zbliżył się do mojej piersi. Kolejne skrzypienie metalu. Napięte mięśnie. Krew kapiąca na stół. W koocu mogłam oddychad. W moim ciele pojawiło się powietrze, pobudzając zmysły. Usiadłam i strzepnęłam z siebie zimne okowy, raz za razem nabierając duże hausty powietrza. Niemal krzyknęłam, kiedy zobaczyłam, z czego mnie uwolnił. Metalowy gorset, a pod nim metalowe spódnica, już rozerwana. Zrozumiałam, że nie było żadnych łaocuchów. Unieruchamiała mnie metalowe suknia. A Edward, rzeźnicką piłą i zakrwawionymi rękami, nie bacząc na ból, mnie z niej rozebrał. Pod stalową suknią byłam naga, więc zakryłam się rękami, drżąc z poczucia powietrza, wolności i jeszcze czegoś, ziemskiego i cielesnego. Jakbym obudziła się z okrutnego, londyoskiego snu we włoskim obrazie, w którym świat był kuszący, ciepły i namiętny. Opuściłam nogi ze stołu. Z czuł Edwarda kapały pot i krew. Jego dłonie były poszatkowane. Nie patrzył na moje nagie ciało, ale na twarz. Odgarnął mi włosy, obejrzał fizjonomię, oczy miał ciemne nieprzeniknione. Bez ograniczeo związanych z odzieżą, wypełniała mnie szeroka gama uczud. Czułam zapach wody kolooskiej zmieszanej z jego krwią, szorstki materiał jego spodni muskający moje nogi, pragnienie wyciekające z ran na jego dłoniach, brudzące podłogę. Wsunął rękę za mój pas, palce miał zimne jak lód. Moja naga skóra była zaróżowiona na tle jego skrwawionych ubrao. Drugą ręką przeczesał mi włosy.
77
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Przycisnął swoje wargi do moich. Zalał mnie chłód podobny do nagłego prysznica w zimowy poranek. Sapnęłam z wrażenia, nagle czując bolesny głód. Odwzajemniłam pocałunek, bez tchu, czekając na dużo więcej.
78
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERNAŚCIE OBUDZIŁAM SIĘ ZLANA potem. Sen wciąż pozostawał świeży w mojej pamięci, tak świeży, że dotknęłam warg drżącymi palcami. Mówiłam sobie, że te sen był konsekwencją mojego prawie-pocałunku z Montgomerym. Nie miał nic wspólnego z Edwardem. Świeciło słooce, był przynajmniej późny ranek. Odległy szum fal i rozszczepione promienie słoneczne przedostawały się przez kraty w oknie. Przespałam obiad i całą noc. Mogłam spad nawet całą noc. Wytarłam spocone dłonie w pościel. Kiedy pod nią weszłam? Miałam na sobie koszulę nocną, której nie rozpoznawałam, drogą z koronką przy kołnierzu. Ale kiedy zasypiałam, byłam w szlafroku. Ktoś mnie rozebrał. Odrzuciłam pościel, jakby płonęła. Gwałtownie zalały mnie wspomnienia snu, przyprawiając o zawroty głowy. Dłonie Edwarda na moim nagim ciele. Rozcięcia w kształcie krzyży na jego dłoniach, od rozrywania metalowej sukni. Czy to Edward mnie rozebrał? Dlatego o nim śniłam? Nie, na pewno nie. Był dżentelmenem i to tak nieśmiałym, że mało kiedy na mnie patrzył. Więc kto? Czy któryś z potwornych sług ojca zdjął ze mnie ubrania? Na samą myśl coś ścisnęło mi się w brzuchu. Otworzyłam skrzynię matki, szukając czegoś prostego. Znalazłam skromną niebieską suknię. Szybko rozwiązałam nieznajomą koszulę mocną, ale powiew od okna mnie zatrzymał. Szept. Wznoszący się i opadający potok słów, niesiony wiatrem, wymawiany nieludzkim językiem. Podeszłam do okna, patrząc na drzewa. Poza dżunglą ciągnęło się morze. Nie było zasłon, nagle poczułam się odsłonięta w częściowo rozwiązanej koszuli nocnej. Dostrzegłam swoje odbicie w lustrze. Moje ramiona i twarz były szorstkie. Marne jedzenie i surowa pogoda na „Curitibie” pozbawiły moją twarz gładkości. Zsunęłam koszulę z ramion, odwracając się tyłem, by zobaczyd plecy. Nierówna skóra na bliźnie, którą miałam od dziecka, ciągła się przez całą długośd kręgosłupa. Kiedy byłam mała, matka ubierała mnie w koszule z wysokim kołnierzem, by ją ukryd. Powiedziała, że przypominała jej o moich ciężkich narodzinach i zdeformowanych plecach. Utalentowane ręce ojca dobrze je poskładały, ale nawet on nie potrafił operowad bez pozostawiania blizn. Matka dawno odeszła, ale jej duch pozostał. Ukrywaj ją, miałam wrażenie, że szeptała. Pozbyłam się koszuli nocnej i ubrałam halkę, po czym wciągnęłam przez głowę niebieską suknię i postawiłam kołnierz wysoko wokół szyi. Będę musiała podarowad sobie gorset. Mój był brudny, a ten matki tak staromodny, że bez pomocy nie mogłabym go zasznurowad. Czułam się dziwnie lekka bez niego. Dotknęłam żeber, myśląc o metalowej sukni ze snu. Ktoś zapukał w drzwi. Nacisnęłam dziwny zatrzask, spodziewając się ojca albo Montgomery’ego albo któregoś z tubylców. Ale był to Edward.
79
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Och. – Tylko tyle udało mi się wydusid z siebie. Jego widok szybko przypomniał mi sen. Ukryłam ręce w miękkim materiale spódnicy, by przypomnied sobie, że byłam ubrana. To nie był sen. On nie był niewyraźnym duchem. Zamknęłam oczy i oparłam się o futrynę, w głowie mi wirowało. - Juliet? W porządku? – Zmartwienie zmarszczyło skórę wokół jego oczu. Wziął mnie za rękę i poprowadził do stolika. Nalał wody z dzbanka. – Usiądź. Masz wodę. Wzięłam szklankę drżącymi palcami. - Przyszedłem sprawdzid, czy już wstałaś. Spałaś prawie osiemnaście godzin. - Mój bagaż. W kącie. Przynieś go, proszę. Wziął podniszczony przedmiot i bez pytao postawił na stoliku. Wyjęłam ze środka drewniane pudełko, w którym trzymałam lekarstwo. Otworzyłam je, wyjęłam szklanką fiolkę i strzykawkę. Uniósł brwi z zaciekawieniem. - Przewlekła choroba – powiedziałam. – Niedobór glikogenu. Codziennie muszę brad zastrzyki, albo… kręci mi się w głowie. – Pominęłam częśd o śpiączce. Edward miał swoje sekrety. Mogłam mied swoje. - Nigdy o tym nie słyszałem. Przyłożyłam koocówkę igły go otworu w fiolce. - To rzadkie. Patrzył, zafascynowany, jak dotykam igłą płynu z fiolki i wciągam dwadzieścia pięd miligramów leku. Moje ręce robiły to już z przyzwyczajenie, ale jeszcze nigdy nie robiłam sobie zastrzyku na czyichś oczach. Skupiłam się na strzykawce. Kiedy była pełna, odłożyłam ją i rozpięłam mankiet koszuli, podwijając go niego ponad łokied. Edward podszedł bliżej. Odchrząknęłam, sen wciąż był zbyt świeży. Przycisnęłam koniec igły do łokcia, ponad lekko niebieską żyłą biegnącą tuż pod skórą. Wbiłam ją pod powierzchnię, bez najmniejszego drgnienia, i dotarłam do żyły. Kciukiem nacisnęłam tłoczek, a lekarstwo zmieszało się z moją krwią. Westchnęłam. Edward obserwował kątem oka. Odsunęłam igłę, wytarłam dokładnie i odłożyłam z powrotem do pudełka. Promienie słoneczne padały na ściany. Zbierały się chmury. - Wczoraj rozmawiałeś z ojcem – powiedziałam. – Co powiedział? W oczach Edwarda pojawiły się ogniki. Nie odpowiedział. - Przeprosił chociaż za to, że prawie cię utopił? Odwrócił wzrok, przyglądając się każdej rzeczy w moim pokoju. - Wygląda mi na człowieka, który nigdy za nic nie przepraszał.
80
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jesteś spostrzegawczy. - Można powiedzied, że … negocjowaliśmy. Nie sądzę, żeby zamierzał zamordowad mnie we śnie, jeśli o to pytasz. Opuściłam rękaw i zapięłam guzik. Lekarstwo rozjaśniało mi umysł. Zerknęłam na Edwarda, młodego człowieka z krwi i kości, znajdującego się w moim pokoju, nie ducha ze snu. Cokolwiek uzgodnili z ojcem, nie zamierzał mi tego powiedzied. - Cóż, więc ja przepraszam. Gdybym wiedziała, że tak zareaguje… - Nie. To nie twoja wina. Powiodłam palcem wokół zniszczonej krawędzi pudełka. - Zakładam, że teraz powiesz mi, że twoje podejrzenia się potwierdziły. Tylko szaleniec by tu mieszkał. Zbliżył się. - Nie jest tutaj sam, Juliet. Żeby wyjśd, zabierają cały arsenał. Czego oni się boją? Nerwowo stukałam palcami w pudełko. Przypomniałam sobie sen, w którym światło z kiwającej się lampy ksenonowej padło na jego twarz, gdy rękami wodził po mojej nagiej skórze. - Ty mnie rozebrałeś ostatniej nocy? – zapytałam bez ogródek. Nie potrafił ukryd zdziwienia. Przebiegł ręką po zmierzwionych włosach z tyłu głowy. - Rozebrałem? Ścisnęłam pudełko czując się głupio, jakbym zbyt wcześnie sprawdzałą swoją hipotezę. - Nieważne – odparłam szybko. - Dlaczego myślałaś…? - Obudziłam się w koszuli nocnej, której nie ubierałam. Przez chwilę szukał wzrokiem moich oczy, próbując spojrzed w głąb mojego umysłu. Badając dźwięk ciszy między nami. Rozchylił usta, zadając pytanie bez wypowiadania słów. Chciałabyś, żebym cię rozebrał? Mógł wyczuwad moje zainteresowanie, ale chyba nie przypuszczał, że myślałabym o takich rzeczach teraz, kiedy ledwie spotkałam ojca po tylu latach rozłąki? Trzeba było rozważyd jeszcze Montgomery’ego, ten niemal pocałunek, Edward jeszcze nawet nie zaczął mnie poznawad. Gdyby wiedział, co robiłam, jakie mroczne myśli błądziły mi po głowie, zmieniłby zdanie. - Nie rozebrałem cię – powiedział, a cisza, która zapadła, bardzo nam ciążyła.
81
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Z moich ust wyrwał się oddech, wyciśnięty jakby niewidzialną siłą. Między nami nawiązywała się więź, pulsując, wraz z moim bijącym sercem. Zrozumiałam, że to nie był mój ostatni sen o Edwardzie Prince. A kolejny może nie byd tak niechciany.
82
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia PIĘTNAŚCIE WYSZLIŚMY Z MOJEGO pokoju i znaleźliśmy ojca oraz Montgomery’ego w głównym budynku. Cały parter był jednym ogromnym pokojem z wysokim sufitem i szerokimi okiennicami ustawionymi tak, by wpuszczad powietrze, ale blokowad słooce. Stół stał za kącikiem do siedzenia, z paleniskiem i kamiennym gzymsem. Proste schody prowadziły na piętro z parą zamkniętych drzwi, a kolejne odrzwia na parterze mogły wieśd do kuchni. Umeblowanie było eklektyczną mieszanką ładnych, ale wyświechtanych mebli w stylu Rococo z kilkoma topornie wykonanymi ręcznie drewnianymi krzesłami i stołami. W kącie stało pianino, z porysowanym czarnym drewnem i jedną nogą złamaną, ale wypolerowane na wysoki połysk. Z moich ust wyrwało się westchnienie. Nie spodziewałam się znaleźd tutaj takiego szeptu elegancji. Montgomery podniósł wzrok znad stołu, na którym czyścił karabin. Podskoczył na nogi, wycierając ręce w szmatę. Na sam jego widok się zarumieniłam, przypominają sobie prawie pocałunek w moim pokoju, przez który nieświadomie zmieniłam go we śnie w Edwarda. A może coś źle interpretowałam. Może Montgomery tylko zgubił się w niejasnych wspomnieniach z przeszłości i to nic więcej dla niego nie znaczyło. To ja właściwie się mu narzucałam. Relacje mężczyzn i kobiet zawsze były niejasne. Z trudem odczytywałam własne uczucia, nie mówiąc już o czyichś. Ojciec odłożył książkę i spojrzał na mnie. - Ach, masz na sobie jedną z sukni Evelyn. Jeśli dobrze pamiętam, nie lubiła jej. Zbyt prosta. Usiądź, napij się herbaty. Obawiam się, że na śniadanie spóźniłaś się o kilka godzin. Moje stopy posłusznie przemierzyły pokój. Opanowało mnie dziwne uczucia, jakbym wchodziła do wspomnied. Może coś było w rozmieszczeniu mebli. Albo zapachu ojcowskiego papierosa. Coś z bardzo dawna, co dryfowało w przestrzeni pomiędzy świadomością a podświadomością. Położyłam palce na oparciu sofy, próbując sobie przypomnied. Dotyk zużytego aksamitu pobudził wspomnienia. Spojrzałam na palce. Czyżbym widziała już tę sofę? Wspomnienie prawie się pojawiło, ale jeden z wyspiarzy wszedł do środka, przeganiając je. Ubrany w luźną bawełnianą koszulę i stare niebieskie oficerki, niósł tacę z herbatą i kanapki. Próbowałam się nie gapid. Baltazar i mały chłopiec byli nadzwyczajnie owłosieni, ale ten mężczyzna w ogóle nie miał włosów. Jego głowę pokrywała nierówna, czerwonawa skóra z łuskami. Był szczupły, przeciętnego wzrostu, z nerwowym wzrokiem i w przeciwieostwie do tamtych ciężko poruszających się istot, on robił to lekko. Trochę zbyt nerwowo położył tacę na stoliku do kawy, grzechocząc naczyniami. Pociągnął rękawy swojej koszuli i zobaczyłam, że łuskowata narośl ciągnęła się po koniuszki palców. - Ach, dziękuję, Puck. – Ojciec się uśmiechnął. Rozbiegane oczy mężczyzny spojrzały na mnie, jakby wcześniej nie widział kobiety. Z tego co wiedziałam, to mogła byd prawda. Wycofał się do pokoju na tyłach, a ja odetchnęłam. Zegar na gzymsie głośno tykał. Tik, tak, tik, tak. Jak pulsowanie w żyłach. - Skąd masz tą sofę, ojcze? 83
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Uniósł brwi. - Dziwię się, że pamiętasz. Byłaś taka mała. – Wskazał na nią, widząc moje pytające spojrzenie. – Pochodzi z domu na Belgrave Square. Belgrave Square. Przypomniałam sobie. Sofa, zielone krzesło, stolik do pisania przy oknie. To były nasze meble. Ta sama sofa, na której zasypiałam jako mała dziewczynka. Rozdarcie materiału biegło wzdłuż krawędzi. Pociągnęłam po nim palcem, jakbym potrafiła magicznie je zaszyd. - Wszystko zostało sprzedane wiele lat temu. Jak je znalazłeś? - Dzięki Montgomery’emu – powiedział, nalewając herbaty do kubka. – Moim zdaniem, krzesło to krzesło, ale on chciał akurat te. I ma talent do znajdowania rzeczy. – Machnął ręką w kierunku regału przy oknie. – Zebrał całkiem sporo reliktów z naszego poprzedniego życia. Na pewno częśd z nich rozpoznasz. Ale najpierw usiądź. Bardzo mnie denerwujesz, kiedy tak szperasz. Ty również, Książę. Wiesz, że będziemy musieli znaleźd ci jakieś zajęcie. Zerknęłam na Edwarda. Powoli usiadł na jednym ze zniszczonych skórzanych krzeseł, a ja wybrałam sofę. Ojciec nalał mi kubek herbaty. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że skrupulatnie przestrzegałaś zastrzyków. - Tak. Czuję się dobrze. Chociaż… - upiłam trochę herbaty, pragnąc, by ukoiła mój drżący głos. – Obudziłam się w koszuli nocnej, która nie należała do mnie. Zastanawiałam się, kto był w moim pokoju. – Kątem oka obserwowałam Montgomery’ego. Jeśli nie Edward, to może…? Ojciec niedbale machnął ręką. - Och, to Alice. Znalazła tę koszulę nocną w skrzyni twojej matki. Ach, o wilku mowa. – Jego wzrok powędrował nad moje lewe ucho. – Poznaj naszych gości, Alice. Na karku poczułam dreszcz. W pokoju za mną była jeszcze jedna osoba, a ja tego nie zauważyłam? Kolejna kobieta, na wyspie pełnej mężczyzn? Odwróciłam się, by spojrzed. Dziewczyna, dwa lub trzy lata młodsza ode mnie, stała w cieniu w kącie pokoju. Wzdrygnęłam się. Nie miała powykręcanych kooczyn ani zgarbionych pleców. Jej sylwetka była drobna, ale doskonale proporcjonalna. Zdałam sobie sprawę, że po przebywaniu w towarzystwie rytmicznych kroków tubylców i ich wystających szczęk, jej zwyczajnośd wydawała mi się dziwna. - Nie wstydź się – powiedział ojciec. – To moja córka. Słyszałeś, jak rozmawiałem o niej z Montgomerym. Chodź, przedstaw się. Dziewczyna niepewnie wyszła z cieni, jej pierś szybko unosiła się i opadała. Była naturalnie piękna, chociaż niezupełnie pozbawiona deformacji. Jej górna warga była przecięta i zawinięta ku nosowi. Zajęcza warga. Ukryła usta za palcami i niemal niezauważalnie skinęła mi głową. Nie musiała czud się tak skrępowana. Zajęcza warga mogłaby stad się przyczyną jej wykluczenia w Anglii, ale w porównaniu ze zniekształceniami pozostałych była drobnym defektem urody. - Miło cię poznad, panienko – powiedziała tak cicho, że niemal nie usłyszałam. Jej oczy były wielkie jak monety. Jej wzrok powędrował na Montgomery’ego, jakby szukała wsparcia. 84
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Ojciec niedbale machnął na Edwarda. - Ostatniej nocy miałaś okazję poznad pana Prince’a. Wielkimi oczami obserwowała klepki na podłodze i nic nie powiedziała. Wyobrażałam sobie, że nigdy wcześniej nie spotkała przystojnego młodego dżentelmena. Z rozwianymi włosami i brudnymi butami, ciężko byłoby uznad Montgomery’ego za takowego. - Dobrze, Alice, może sprawdzisz, czy Baltazar nie potrzebuje pomocy przy zwierzętach? Skłoniła głowę i przemknęła przez pokój. Przystanęła przy drzwiach, by pomówid z Montgomerym. Wymienili kilka słów, których nie słyszałam. Położył rękę na jej ramieniu i się uśmiechnął. Szybko odwróciłam wzrok, czując, jakby zobaczyła coś, czego nie powinnam. Byłam nowa na wyspie, ale Montgomery nie. To był jego dom. Pewnie znał Alice od lat. - A ty, Montgomery, sprawdź, czy Puck i reszta dobrze zabezpieczyli ładunek. Nie chcę, żeby dobrały się do niego szczury, jak ostatnio. Montgomery posłusznie podszedł do drzwi, obok których na kołku wisiała cienka kurtka. Na zewnątrz zaczął padad lekki deszcz. Wsunął na siebie kurtkę, zanim wyszedł. Poczułam ukłucie porównywalne z raną zadaną przez ciero, na myśl, że tak szybko wypełniał zachcianki ojca, chociaż nie był już sługą. Wstałam i podeszłam do regału, szukając książek zebranych przez Montgomery’ego. Górny rząd pełen był książek, które słabo pamiętałam z dzieciostwa. Agrippa, Paracelsus, Alberts Mangus. Pełna kolekcja Szekspira, w zielonych oprawach, ze złotymi wykooczeniami. Troilus i Cressida, Edward III, Dwunastka noc. Dotknęłam palcami złotego napisu, próbując przypomnied sobie historie które czytał mi ojciec. Na kolejnej półce stało więcej książek, szklana butelka i puszka z resztkami papierosów. Odkręciłam ciecz i nabrałam głęboko powietrza. - Paliłeś to w Londynie. Przywiózł ci to przyjaciel z Karaibów. - Słusznie. Profesor von Stein. On wiedział, jak kręcid się wokół butelki brandy. Brandy i cygara w Café du Lac, z widokiem na Most Londyoski. Niczego więcej nie było mu trzeba. Nie powiedziałam mu, że profesor von Stein został zatrudniony w Królewskim College’u po jego wydaleniu. Ani że ten profesor, tak jak starszy znajomi ojca, wyrzekł się przyjaźni i nazywał ojca potworem przed każdym, kto chciał go słuchad. - Skoro tak bardzo się podobało, dlaczego zamieniłeś to w tak niecywilizowane miejsce? - zapytał Edward. Tylko trochę go słuchałam. Chciałam usłyszed odpowiedź ojca, ale w drugiej szufladzie od dołu znalazłam oprawioną fotografię, która zwróciła moją uwagę. Kobieta trzymająca niemowlę w beciku do chrztu. Podniosłam ramkę. - Ciekawośd cię zżera, Książę? Cóż, nie było zupełnie niecywilizowane. Na naszym statku przypłynęło jeszcze kilku anglikaoskich misjonarzy. To od nich dowiedziałem się o istnieniu wyspy. Myślałem, że zrobili sobie tu raj. – Spojrzał w dno pustego kubka. – Ale oni dawno odeszli.
85
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - A ty nie wróciłeś do Anglii? - Montgomery podróżuje, kiedy zachodzi potrzeba. Większośd dóbr możemy pozyskad od kupców płynących do Australii lub na Fidżi, chociaż muszę trochę nadłożyd drogi, by tu przybid. Ich rozmowa była jak szelest liści w tle. Patrzyłam na fotografię w zdumieniu. Kobietą była moja matka. Jej młoda twarz była piękna i gładka. W ostatnich tygodniach była tak wyniszczona jak Śmierd. Przez drzwi wszedł Puck, cichy jak szmer. Szepnął coś ojcu do ucha. On spojrzał na tykający zegar na gzymsie. - Będę zmuszony ominąd lunch i kolację – oznajmił. – Wczoraj w nocy rozpocząłem nowy projekt, który wymaga mojej natychmiastowej i dośd długotrwałej uwagi. – Wstał i pocałował mnie krótko w skroo, jakbym wciąż była tylko dzieckiem. Jakbym nie przebyła takiej drogi i nie ryzykowała, by go znaleźd. Nie powinnam oczekiwad zmiany z jego strony. Będzie znikał na całe dnie w laboratorium, a ja będę miała szczęście, jeśli zobaczę go w czasie posiłków. Tak jak kiedyś. Edward stukał palcami w podłokietniki skórzanego fotela i obserwował. Lekko zacisnął zęby. Miałam wrażenie, że rozumiał moje uczucia. Wyjechał z Anglii, by uciec od ojca, chociaż niechętnie zdradzał szczegóły. Zrobił coś, co prześladowało go jeszcze długo przed zatonięciem „Violi”. Musiał wiedzied co nieco o dominujących ojcach. Jednak tym razem ojciec nie zniknął zaraz w laboratorium. Jego czarne oczy spojrzały na ramkę w moich rękach, po czym powędrowały do twarzy. - Wyjaśnię ci to. Jutro zorganizujemy piknik w miejscu, skąd będzie widad całą wyspę. Jestem ciekaw, na jaką osobę wyrosła moja córka. Płuca wypełniły mi się świeżym powietrzem i dziecięcą radością. Spojrzałam na Edwarda, promieniejąc. On wstał z ciasno skrzyżowanymi ramionami, zwrócił się do mnie plecami i spojrzał przez okno. I wtedy ojciec powiedział coś, co najbardziej miałam nadzieję usłyszed. - Cieszę się, że przyjechałaś, Juliet.
86
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia SZESNAŚCIE NASTĘPNEGO DNIA MIELIŚMY wyjśd wcześnie rano, zanim popołudniowy upał uczyniłby podróż przez dżunglę zbyt kłopotliwą. Czekałam niecierpliwie, ale o świcie przyszedł Montgomery, już spocony i śmierdzący koniem, i powiedział, że mamy problem. Na wyspie miał miejsce wypadek. Kilku tubylców zostało rannych – jeden nawet zmarł. Piknik został przełożony o dzieo. Minął dzieo, i kolejny, i kolejny, Montgomery przestał mi to powtarzad. Ojciec panował wyspą, więc naturalnie miał obowiązki i zobowiązania ważniejsze niż piknij. Jednak to nie pomogło mi wypełnid pustej studni zawodu. Te kilka dni spędziłam na odkrywaniu kompleksu, w miarę możliwości używając swoich umiejętności sprzątania. Było to proste miejsce, gospodarstwo, miło było patrzyd na panujące w nim ład i porządek. Wszyscy mieli pracę, nawet mały chłopiec Cymbeline, który zbierał groszek z ogrodu i karmił kurczęta. Nie było tu nic z londyoskiego chaosu, brudu, tłumów i mechanizacji. Po kilku dniach przyzwyczaiłam się do rytmu wyspiarskiego życia. Mogłabym tu mied przyszłośd, pomyślałam. Na samą myśl zawirowało mi w głowie. Alice większośd czasu spędzała w kuchni, w połowie zakryta dymem i własną nieśmiałością. Edward też stronił od towarzystwa, rozmyślał, jakby wyspa wprawiała go w melancholijny nastrój, chod udało mi się namówid go na jedną partię tryktraka. Pewnego ranka, gdy srebrnym grzebieniem rozczesywałam włosy, usłyszałam delikatne stukanie do drzwi. - Tak? – zapytałam, przekręcając gałkę. Alice weszła nieśmiało, odwracając pokrytą bliznami twarz. Jej jasne włosy wydawały się zaskakująco białe we wczesnym świetle dnia. Wbiła oczy w srebrny grzebieo w mojej dłoni. - Wyprawa niedługo wyruszy, panienko. Doktor kazał mi sprawdzid, czy jest panienka gotowa. - Jaka wyprawa? - No, piknik, panienko. Zamrugałam. Wyrzuciłam piknik z głowy wraz z resztą niespełnionych obietnic ojca, i chwilę musiałam wydobywad go na powierzchnię. - Tak – bąknęłam. – Tak, jestem gotowa. Pięd minut. Nie odrywała wzroku od grzebienia. Było w miej coś delikatnego, bezbronnego, a jednocześnie ponad wiek dojrzałego. Widywałam to u innych dziewczyn służących w domach, zwłaszcza tych młodszych. Przypuszczałam, że była sierotą. Wiedziałam, jak okropna była samotnośd, chociaż dla mnie zakooczyła się ona szczęśliwie – odnalezieniem zaginionego ojca. Wątpiłam, żeby Alice miała takie szczęście. Wyciągnęłam grzebieo. - Weź go, jeśli chcesz. – Szerzej otworzyła oczy. Nie poruszyła się. Sięgnęłam po jej rękę i włożyłam grzebieo do jej dłoni. - Nie, panienko, nie mogłabym.
87
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie potrzebuję jej. – Wskazałam na pasującą srebrną szczotkę na toaletce. – Widzisz? Nie potrzebuję obydwu. Gdy wsuwała grzebieo do kieszeni fartucha, na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaraz potem przesłoniła pokryte bliznami usta i, z grzecznym skinieniem głową, umknęła w powrotem do kuchni. Byłam pewna, że nie pochodziła z wyspy. Jak młoda dziewczyna trafiła na tę wyspę i znalazła pracę u mojego ojca? Splotłam włosy i przymierzyłam oklapły beret matki, oglądając się w lustrze. Był niemodny, ale wyglądałam w nim uroczo i odważnie. Jak ktoś, z kogo można byd dumnym, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Znalazłam pojazd na podwórzu, załadowany wiklinowym koszem i kocami z salonu. Edward stał oparty o bok pojazdu w świeżo wyprasowanych, czystych ubraniach. Szybko wracał do zdrowia, siniaki na twarzy niemal zniknęły. Nie mogłam nie zauważyd, że gdyby nie cienka blizna u dołu twarzy, byłby niemal boleśnie przystojny. Montgomery zawiązał uprząż koniowi, Duke’owi, szamocząc się z twardym skórzanym pasem. - Ach, Julier – powiedział ojciec. Na kanapie pojazdu, obok niego, znajdował się bukiet jasnożółtych dzikich kwiatów. – Gotowa do drogi? Kwiaty, jedzenie, troska o mnie. Przytaknęłam, bojąc się odezwad. Słowa mogłyby sprawid, że to zniknie. Nawet za milion lat nie spodziewałabym się, że mój pragmatyczny ojciec zebrałby kwiaty dla swojej córki. - Jakie piękne kwiaty – powiedziałam w koocu. Spojrzał na nie obojętnie. - Och, tak. Montgomery pomyślał, że dodadzą trochę elegancji, której może ci brakowad. On to zorganizował, jedzenie i resztę. Wiesz, że ja nie mam do tego głowy. Gdzie je znalazłeś, Montgomery? Edward trochę się wyprostował, trochę za mocno zaciskając ręce na zadrze w drzwiach pojazdu. Montgomery wciąż siłował się ze skórzanym zapięciem. Wreszcie sprzączka kliknęła w odpowiednim miejscu. - W północnej części wyspy – odpowiedział szorstko. Czułam przypływ krwi do policzków. Montgomery zerwał kwiaty. Wczoraj udało mu się zebrad dzikie kwiaty, jak wtedy, kiedy odwiedzaliśmy kuzynostwo na wsi. Matka wkładała je do szklanego słoja i stawiała na stole kuchennym służby, mówiąc, że wielki stół jadalny przeznaczony był jedynie na wielkie uroczystości. Edward otarł czoło, wlepiając oczy w kwiaty. Później przesunął je na Montgomery’ego, który patrzył na niego z porównywalną twardością. Przełknęłam ślinę. Byli zazdrośni? O siebie wzajemnie? - Jedziesz z nami? – zapytałam Edwarda. Zamierzał odpowiedzied, ale wyręczył go ojciec.
88
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Tylko rodzina – odpowiedział. Zastanowiłam się, czy doliczył do tego Montgomery’ego, czy też jechał tylko w charakterze woźnicy. – Poza tym, dałem Księciu zadanie. Katalogowanie zbiorów w spiżarni. Wykształcony chłopiec twojego pokroju powinien podoład, czyż nie, Książę? Edward odwrócił się, trochę zbyt gwałtownie. - Ciesz się kwiatami – mruknął, zanim odszedł w stronę salonu. Wzięłam głęboki wdech. Lucy nigdy nie mówiła, że chłopcy są tak skomplikowani. Ojciec podał mi dłoo. - Jedźmy, zanim słooce nas stopi. Wspięłam się na tyły. Montgomery rozwiązał ostatnie supły i usiadł na koźle, trzymając lejce. Puck i jeden z przygarbionych służących otworzyli przed nami bramę. Ruszyliśmy.
DZIEO BYŁ PIĘKNY. Niebieskie niebo ciągnęło się daleko jak ocean, który widziałam pomiędzy gałęziami drzew. Zamieniłam gorzką angielską zimę na kuszące tropikalne słooce i piękne trele dalekich ptaków. Gdy jechaliśmy, ojciec opisywał niecodzienne rośliny i dzikie zwierzęta, o których tylko czytałam w książkach. Słuchałam, chod moje myśli wędrowały pomiędzy Edwardem i Montgomerym. Gdybym była w Londynie, wciąż bogata, nadchodząca wiosna byłaby moją Porą. Lucy i ja bez kooca rozmawiałybyśmy o chłopcach – mężczyznach – na taocach, galach, letnich piknikach w parku. Jednak kiedy straciliśmy majątek, nie stad mnie było na myślenie o chłopcach. Próbowałam utrzymad się poza ulicami. A teraz moje myśli krążyła między dwoma chłopcach. Jeden był służącym, przypomniałam sobie. A drugi… cóż, drugi na pewno opuści wyspę, gdy tylko nadarzy się okazja. Montgomery zatrzymał pojazd na wietrznej skarpie wysoko nad kompleksem, tuż pod dymiącym kraterem wulkanu. Wysiadłam i podeszłam do krawędzi skarpy. W dole rozciągała się cała wyspa, dotykająca morza linią piaszczystej plaży. Wiatr pchał moją spódnicę, rozwiewał włosy. Zamknęłam oczy, delektując się tym. - Nie za blisko – mruknął Montgomery. Natychmiast otworzyłam oczy. - Tutaj – krzyknął ojciec. – Zjedźmy z tego wiatru. Podeszliśmy z powrotem do pojazdu. Montgomery zaczął rozpakowywad zapasy. Rozłożył koce w zacienionym miejscu daleko od klifu. Już nie jest służącym, przypomniałam sobie, patrząc, jak rozpakowuje kosze. Mimo że wciąż musiał pracowad jako taki. - Musisz wybaczyd ten skromny poczęstunek. – Ojciec odkorkował karafkę z wodą. – Żyjemy tu z konieczności. Obawiam się, że mamy tylko zimny gulasz warzywny z chlebem. I owoce z dżungli. - Nic nie szkodzi. – Usiadłam na kocu. Montgomery ułożył bukiet kwiatów w pobliżu moich stóp, po czym napełnił nam chioskie czarki. Ojciec i ja zaczęliśmy jeśd. - Cóż, Juliet, jakie umiejętności posiadłaś? – zapytał wyczekująco ojciec.
89
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Umiejętności? – przez chwilę spojrzałam Montgomery’emu w oczy. Wiedział, że jedyną zdobytą przeze mnie umiejętnością było sprzątanie i unikanie kłopotów. Chyba nie tego oczekiwał ojciec. – Kiedy matka umarła, znalazłam pracę na uniwersytecie. Ojciec uniósł brwi. - Pracę? Czy jacyś krewni nie powinni cię przyjąd? Zamilkłam. To nie będzie łatwe. Nie podobało mu się, że jego córka pracowała, chociaż to on mnie do tego zmusił. Upiłam łyk wody, próbując odpędzid irytację. Pewnie nie miał wyboru. Może myślał, że wyjeżdżając, wyświadczał nam przysługę. Nie wiedział, że matka umrze. Ani że uprzejmośd krewnych nie sięgała aż tak daleko. - Nie było źle – powiedziałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam, by czuł się winny. Nasze relacje były kruche, jak pnącze z miękkimi białymi kwiatami wzdłuż muru ogrodu. Jedno ostre słowo, a kwiaty mogą zniknąd. – Nauczyłam się sprzątad. Trochę szyd. - Szyd? Sprzątad? – Nie był pod wrażeniem. – Córka profesora nie powinna robid takich rzeczy. Co z pianinem? Haftem? Tym wszystkim, czego uczyła cię matka. Przełknęłam ślinę. - Pamiętał trochę gry na pianinie. - Rozumiem. Spojrzałam na Montgomery’ego, szukając pomocy. Położył rękę na kolanie, stukając cienką gałązką w swoją łydkę. - Haft nie na wiele by nam się tu przydał – powiedział. – Mamy szczęście, że Juliet jest tak praktyczna. Może pomogłaby Alice w sprzątaniu. Z wdzięcznością, lekko skinęłam mu głową, ale ojciec się zjeżył. - Moja córka nie będzie niczego skrobad – powiedział. – Nie wyobrażam sobie, by jej przyszły mąż chciał mied dziewczynę z odciskami na dłoniach. – Machnął na moje połamane paznokcie. Poczułam, że blednę. - Juliet – miękko odezwał się Montgomery. – Chodzi mu o to… - Dziękuję, Montgomery, ale będę mówił za siebie. Nie zrozum mnie opatrznie, Juliet – powiedział ojciec. – Moim obowiązkiem, jako ojca, jest dobre wydanie cię za mąż. Nie możesz zostad na tej wyspie na zawsze, a kiedy wyjedziesz, będziesz musiała znaleźd męża. Twoja matka powinna była nauczyd się, jak zadowolid mężczyznę, ale niestety, zmarła zbyt wcześnie. Nie jestem w stanie wyobrazid sobie, co z tobą zrobid. Co ze mną zrobid. To było jak drzazga wbita w bok. Nie byłam dobrym towarem na żonę, a jednocześnie miałam zbyt wysokie pochodzenie, by przydad się na wyspie. Co więc zostawało?
90
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Wiem co nieco o medycynie – powiedziałam szybko. – Uczyłam się książek, które zostawiłeś. Pracowałam w Królewskim College’u w salach operacyjnych, znam anatomię i biologię. Może będę w stanie pomóc ci w pracy. Na te słowa nawet Montgomery pobladł. Ojciec spojrzał na mnie surowo i zaśmiał się. - Dziewczyna zainteresowana nauką. Jakże nowocześnie. Powinnaś znaleźd bardziej odpowiednie zainteresowania. Montgomery, mamy gdzieś stary zestaw do haftowania, prawda? - Ale mogę ci pomóc… - To urocze, Juliet, ale będziesz tylko przeszkadzad. Naukę lepiej zostawid mężczyznom. Kobiety są z definicji zbyt delikatne. Walczyłam z palącą chęcią sprzeciwu. Chciałam opowiedzied mu to wszystko, co widziałam. Boże, rzeczy które robiłam własnymi rękami. Ale nie byłam gotowa, by zdeptad delikatne kwiaty swojej nowonarodzonej znajomości z ojcem. - Masz rację – powiedziałam, nienawidząc siebie za te słowa. Ojciec potrafił nagiąd każdego według swojej woli – nie byłam wyjątkiem. – Oczywiście. Montgomery posłał mi pytające spojrzenie. Jednak nie miał prawa mnie oceniad. Rżenie konia przełamało napięcie. Baltazar przyjechał ścieżką nad Duchessie, przez pierś miał przerzucone dwa pasy z amunicją, twarz ściągniętą i rozbiegane oczy. Przez siodło miał przewieszony karabin. Puck biegł za nim pieszo, ściskając w rękach kolejną broo. Montgomery podniósł się, by ich powitad. Zaczęłam wstawad, ale ojciec pokręcił głową. - Jestem pewny, że to nic wartego zawracania głowy. Montgomery się tym zajmie. - A jeśli ktoś został ranny? - Wszystko jest pod kontrolę – powiedział ojciec, jedząc truskawkę. – Wiem o wszystkim, co dzieje się na tej wyspie. Musisz mi zaufad. – Przekrzywił głowę, obserwując mnie jak model. Jego oczy były jak czarne gwiazdy, sprawiły, że zapomniałam o karabinach, zamieszaniu i zmartwionej twarzy Baltazara. Prawie. Patrzyłam, jak Montgomery przeciąga ręką po włosach, napina mięśnie i mówi coś, czego nie słyszałam. Puck podkradł się, szepcząc coś, na co Montgomery zacisnął rękę na swoim pistolecie. Spojrzałam na połyskującą wodę, dziką i jednocześnie piękną wyspę pod nami. Cokolwiek się działo, teraz był to mój dom, przynajmniej do przypłynięcia kolejnego statku. Chciałam byd jej częścią. - Nie przyjechała tu wyszywad – powiedziałam hardo. – Możesz skorzystad z mojej pomocy. Montgomery pracuje za dziesięciu ludzi. Przynajmniej pozwól mi pomóc sobie w laboratorium. Jeśli nie przy eksperymentach, to chociaż przy robieniu notatek. Musi znaleźd się dla mnie jakieś zajęcie.
91
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wbił we mnie czarne oczy, obserwując, myśląc, analizując. Niemal widziałam pracujące w jego głowie trybiki. Powoli przeżuł kolejną truskawkę. - Pomóc mi w pracy, tak? – Przeciągnął ręką po cieniu zarostu. Już nie skupiał na mnie wzroku, patrzył gdzieś za ocean. – Tak, może jednak mogłabyś się jakoś przydad. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Właśnie to chciałam usłyszed, jednak wobec broni i tego dziwnego błysku w jego oczu wydawało mi się to złe. - To dobrze – odparłam. – Nie zawiodę cię. Nagle ponownie spojrzał na mnie z mocą. - Co wiesz o tym chłopcu, Księciu? - O Edwardzie? – Usiadłam prosto. – Właściwie niewiele. Smukłe palce ojca pogładziły krótkie włosy na szczęce. Pamiętałam rozmowę, o której Edward nie chciał mówid. Zastanawiałam się, co ojciec chciał mu powiedzied po próbie jego utopienia. - Myślę, że powinniśmy to zmienid – powiedział ojciec. Nie mogłam zmusid się do zapytania, co miał na myśli. Lepsze poznanie Edwarda raczej nie pomogłoby mu z pracy – jedynie trzymałoby mnie z dala od niego. Albo zamierzał jak najszybciej dopełnid ojcowskiego obowiązku wydania mnie za mąż za Edwarda Prince’a.
92
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia SIEDEMNAŚCIE W DRODZE DO domu nie mogłam nie zauważyd, że Montgomery z napięciem ściska lejce, a Baltazar szerokimi oczami obserwuje dżunglę. Byli zaalarmowani. Wydarzyło się coś złego, bez względu na słowa ojca. Od czasu przypadkowej śmierci tego tubylca wszyscy wydawali się niewyraźni. Alice przyszła po mnie przed wieczornym obiadem, mówiąc, że ojciec oczekiwał właściwej oprawy posiłku. Zajrzałam do skrzyni matki i znalazłam odpowiednią białą bluzkę oraz lawendową spódnicę. Eleganckie ubrania nie pasowały do tak dzikiego miejsca, ale to nie była byle jaka wyspa. To wyspa mojego ojca. Przystanęłam przed francuskimi drzwiami prowadzącymi do dobrze oświetlonego salony. W środku ojciec i Edward rozmawiali i popijali brandy, zaskakująco przyjaźni wobec siebie. Montgomery patrzył przez okna ze skrzyżowanymi ramionami, obserwując ciemną dżunglę. Stół obiadowy był zastawiony naczyniami rodem z londyoskiego salonu, niepasującymi do tej prymitywnej wyspy. Kiedy weszłam, wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Edward wyprostował się. Rozmowa między nim a ojcem się zakooczyła. Eleganckie ubrania matki okazały się przydatne. Montgomery spojrzał na mnie przeciągle i bez słowa, po czym podszedł do małego stolika i nalał sobie brandy. Edward miał na sobie ładny garnitur pożyczony od ojca, z ciemnoszarą kamizelką pasującą do każdej eleganckiej szwalni w Londynie. Uśmiechnął się, chod mięśnie szczęki miał zaciśnięte. - Wyglądasz pięknie. Jak jeden z aniołów, o których pisał Milton. - Upadły, jeśli coś – powiedziałam. Montgomery obserwował nas przez pokój, w swoich znoszonych spodniach jeździeckich i luźnej płóciennej koszuli. Obmył dłonie i twarz, ale niewiele więcej. Nie był dżentelmenem jak Edward. Należał do dziczy. - Usiądź, proszę – powiedział ojciec, wysuwając mi krzesło. – Obawiam się, że Montgomery i ja odzwyczailiśmy się od właściwej etykiety. Teraz, kiedy mamy gości, czas przypomnied sobie, że nie jesteśmy zwierzętami. Montgomery usiadł naprzeciwko mnie, bawiąc się srebrną zastawą. Zastanawiałam się, czy często myślał o chwili, w której nasze usta były tak blisko siebie. Nawet jeśli, nic nie mówił. Czy tamto przyciąganie było jedynie wytworem mojej wyobraźni? Weszła Alice i napełniła nasze kieliszki winem, za nią przyszedł Baltazar z wazą zupy. Głowę kierowała w bok i nie patrzyła na nikogo oprócz Montgomery’ego. Oczywiście pobladła, kiedy miała obsłużyd Edwarda w ładnym garniturze, z eleganckimi manierami. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Myśli, że nagła wytwornośd i elegancja zaskoczyła nas wszystkich i nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobid. Zegar na gzymsie odmierzał sekundy. Zerkałam na ojca, zastanawiając się, co miał na myśli, mówiąc, że powinnam lepiej poznad Edwarda. Zastanawiając się, dlaczego Baltazar i Puck przerwali nasz piknik z taką ilością broni.
93
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Cóż, Książę, myślę, że już się z nami nieco zapoznałeś. My niestety nie mamy tej przyjemności i nie wiemy o tobie właściwie nic. – Ojciec bezmyślnie stukał w nóżkę kieliszka i przesunął spojrzenie na mnie. – Ciekawisz szczególnie Juliet. Zaczęłam wnikliwie badad rączkę swojej łyżki. Chciałam, żeby ojciec nie był tak ostentacyjny, cokolwiek planował dla Edwarda i mnie. - Jak przypuszczam, pochodzi z dobrej rodziny? – zapytał ojciec. - Mój ojciec jest generałem. - Wysokie stanowisko. Dziwne, że odwróciłeś się od niego. Łyżka z zupą zamarła w połowie drogi do moich ust. Historia Edwarda mnie intrygowała, nawet bez ojcowskich popchnięd w jego kierunku. Edward dawał mi tylko wskazówki. Nigdy nie pytałam bezpośrednio, co zmusiło go do tak nagłego opuszczenia Anglii, ale on też nigdy nie prosił mnie o przestawienie całej swojej historii, by móc ją rozłożyd na czynniki pierwsze. Miałam wrażenie, że to taka niepisana ugoda. Mógł mied swoje tajemnice, a ja swoje. Chociaż to nie umniejszało mojej ciekawości. Edward otarł palce jedwabną chusteczką i odchrząknął. Pomyślałam, jak byłoby poczud jego dłonie na swojej skórze. Byłyby silne, ale gładkie. Tak jak w moim śnie. Łyżka wysunęła mi się z palców i spadła do miski z żenującym brzękiem. - Nie zgadzaliśmy się w wielu sprawach – powiedział Edward. - Jednak powinno się byd posłusznym swojemu ojcu, nie sądzisz? – Ojciec przejechał środkowym palcem po krawędzi kieliszka. Naczynie wydało z siebie piskliwy i denerwujący dźwięk. - Przychodzi moment, kiedy trzeba podjąd własne decyzje. Zacząd żyd swoim życiem. Brzęk kieliszka stawał się coraz głośniejszym, a nagle ustał. - Dla twojego dobra, Książę, życzę sobie, by ojciec wybaczył ci. Ja, na przykład, cieszę się z posłusznego dziecka – powiedział, posyłając mi cienki uśmiech. Czekał, bym odwzajemniła uśmiech. Posłusznie. Widziałam, jak czarował matkę, swoich kolegów, studentów. Potrafił wpływad na ludzie emocje jak hipnotyzer. Tak bardzo chciałam uwierzyd, że na wyspie wszystko było w porządku. I że zepchnięcie Edwarda z pomostu było żartem, niczym więcej. Ale ja nie ufałam emocjom. Byłam typem analitycznym. Logicznym. Tak jak on. Usiadłam prosto, bawiąc się serwetką. - Dlaczego nigdy nie przysłałeś mi listu? – zapytałam. – Albo nie przyszedłeś się ze mną zobaczyd? W pokoju zapanowała cisza za wyjątkiem tik tak tik tak zegarka z gzymsu. Jego twarz niemal niezauważalnie się zmieniła. Odłożył nóż. - Chciałbym móc, oczywiście. Jednak nigdy nie wróciłeś do Anglii. Jestem tam poszukiwany. 94
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jednak niesłusznie, prawda? Nie jesteś winien rzeczy, o które cię oskarżają. – Mój głos był twardszy, niż powinien. Nie do kooca posłuszny. – Prawda? Zastukał palcami w kieliszek. - Wydaje mi się, że moja córka podziela paoskie wątpliwości, panie Prince. – Ledwie kontrolował swój głos. Wziął głęboki wdech i oparł się w krześle. – Ostatnią rzeczą, którą zajmuje się system sprawiedliwości, jest wymierzanie sprawiedliwości – powiedział. W jego oczach pojawiła się gorycz, jednak rozumiałam, że nie wywołało jej moje pytanie, ale wspomnienie fałszywych oskarżeo. – Moi akademiccy koledzy ukartowali ten spisek, by móc ukraśd moje prace. Niestety, udało mi się. - Ale skoro to nieprawda… - Nie chodzi o prawdę, Juliet. Ale o to, w co ludzie chcą wierzyd. – Potarł czoło. – Jesteś młoda. Nie wiesz, jak niesprawiedliwy potrafi byd świat. – Westchnął. – Czujesz zawód, że nie zabrałem cię ze sobą. Masz rację. Myślałem, że to nie życie dla dziecka: ucieczki i ukrywanie na wyspie oddalonej o setki mil od czegokolwiek. W tym przynajmniej miał rację. To nie było dobre życie dla dziecka. A jednak zabrał Montgomery’ego. Ojciec pochylił się. Ujął moją dłoo ponad stołem. Hipnotyzer zniknął, teraz wydawał się tylko zmęczony, stary i samotny. - Myliłem się, Juliet. –Jego długie palce pochłonęły moje małe dłonie. – Może zostawimy przeszłośd za nami? Pojawił się za nim Puck, w rękach trzymał zakurzoną butelkę szampana, by uczcid nasz elegancki posiłek. Jego łuskowate palce odwinęły folię i zawahały się przed wyciągnięciem korka, aż się odezwałam. Oczy ojca błyszczały obietnicą życia razem, znowu jako rodzina. Alice podała mi kieliszek szampana. Brzeg był wyszczerbiony. Tak jak moja miska, szklanka na brandy i wszystkie te piękne, drogie naczynia. Wszystko miało szczerby lub pęknięcia. Nic nie było idealne, ale wciąż działało. Spojrzałam ojcu w oczy i przytaknęłam. Stojący za nim Puck wyciągnął korek.
PO KOLACJI, W pokoju zapanowała przyjemna cisza. Tykanie zegara nie wydawało się już tak głośne, z radością przyjmowałam je jako małe przypomnienie o istnieniu cywilizacji. Ojciec zapalił cygaro, tak jak kiedyś, patrząc w ciemną noc za murami kompleksu. - Tak – podjął – to dobrze, że przyjechałaś. Ojciec powinien znad swoją córkę. Zaczynam cię nawet lubid, Książę. Edward nie zaśmiał się. Ojciec wypuścił mały obłok gęstego, ziemistego dymu w kierunku wysokiego sufitu.
95
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Może zagrasz nam coś na pianinie? – zapytał mnie. – Od dawna nie słyszałem prawdziwej muzyki, chociaż Baltazar czynił starania, by coś zagrad. Montgomery podniósł wzrok znad stolika, na którego blacie znalazł pęknięcie i pewnie zastanawiał się, jak je naprawid. Przypomniało mi się, że na statku mówił, że chętnie usłyszałby moją grę. Ścisnęło mnie w dołku. - Oczywiście. – Wstałam, mając nadzieję, że wyglądałam na bardziej pewną siebie, niż się czułam. Wróciliśmy do obszaru z fotelami. Montgomery oparł się o futrynę, zachowując dystans. Ławeczka przy fortepianie kusiła. Usiadłam z wahaniem, jakbym bała się, że mnie ugryzie. Od lat nie grałam i przez chwilę rozważałam, czy mogłabym wycofad swoją zgodę, aż nie będę miała okazji podwiczyd. Zagrałam akord C-dur. - Obawiam się, że jest rozstrojony – powiedziałam. - Nie znam się – odparł Montgomery. Spojrzałam na niego przez ramię. Nie pomógł mi. Przebiegłam palcami po klawiszach. Były zużyte, w przeciwieostwie do idealnie wykonanego fortepianu z Belgrave Square. Co tydzieo pobierałam lekcje gry. Matka mówiła, że pewnego dnia będę grała dla zalotników, potem dla męża, a później będę uczyd własne dzieci. Ale kiedy ojciec odszedł, fortepian został sprzedany jako pierwszy. Ona grywała utwór Szopena. Niemelodyjny, z dziwną melodią podobną do wiatru w nocy. Był przerażający i chyba pasował do tej wyspy. Zamknęłam oczy i położyłam palce na klawiszach, próbując przypomnied sobie wyczucie muzyki. Zagrałam pierwszy akord, dostosowując się do twardości klawiszy. Wilgod i brud oblepiły struny i wypaczyły drewno, ale i tak była to muzyka, a do tego utworu warunki pasowały. Wtedy wróciło do mnie to uczucie, siedzenia obok matki na ławeczce, obserwowanie jej długich palców na klawiszach. Muzyka wyleciała ze mnie jak ptak z niezamkniętej klatki. Zapomniałam już, co tak kochałam w grze na fortepianie. Precyzję nut, matematyczną zawiłośd nut i taktów. Były one jak skomplikowane równanie, które rozwiązuje się sercem, a nie ołówkiem na papierze. Skupiłam się na klawiszach, oczyszczając umysł. Grałam i grałam, do ostatniego taktu, w którym pozwoliłam ostatniemu akordowi brzmied aż do zupełnego rozmycia dźwięku. Zsunęłam palce z klawiszy. I otworzyłam oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, Alice, Baltazar i Puck stali wokół stołu w połowie zbierania naczyo z dziwnymi wyrazami twarzy. W oczach Baltazara błyszczały łzy. Dotarło do mnie, że mogli nigdy wcześniej nie słyszed podobnej muzyki. Ojciec wstał i powoli złączył ze sobą dłonie, reszta również zaczęła klaskad. Pokój nagle się ocieplił. Wreszcie zrobiłam coś, co go ucieszyło. Wszyscy mnie otoczyli – Edward, Alice i służba. Mieli tyle pytao. Co to za utwór, gdzie się go nauczyłam? Czy zagram więcej? Czy nauczę Alice? Przywykłam do bycia jedną ze służących. Ich uwaga mnie przytłaczała. Spojrzałam na Montgomery’ego. Uśmiechnął się do mnie, jakbyśmy współdzielili jakąś tajemnicę. Wtedy przypomniałam się, dlaczego właśnie ten utwór mi się nadsunął. To był jego ulubiony. Znala96
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia złam go kiedyś na ławeczce, kiedy byliśmy dziedmi. Na podłodze leżały porzucone wosk i szmatka do polerowania. Usiadłam obok niego i położyłam jego dłonie na moich, żeby czuł ruchy moich palców naciskających klawisze. Zaczęłam grad Vivaldiego, ale pokręcił głową. Nie to, powiedział. Chciał zagrad to, co brzmiało źle. Szopena. Montgomery odwrócił wzrok. Zajął się drzazgą w futrynie. - Urocze. Po prostu cudowne. – Ojciec uśmiechnął się wąskimi wargami. Obok niego, Baltazar otarł łzę. Nagle poczułam się przytłoczona, jakby mnie ściskali. Ten wybuch emocji był przesadą, dusiłam się. Zgarbiłam się na ławeczce, pragnąc świeżego powietrza. - Dobrze się czujesz? – zapytał ojciec. Jego uśmiech nagle zniknął, zastąpiony zimną determinacją fizyka. Dotknął mojego czoła. - Trochę kręci mi się w głowie. Równie dobrze mogłabym byd zimnym ciałem na stole do sekcji zwłok. Sprawdził mi puls w nadgarstku, podciągnął rękaw. Błysnęła wbijana strzykawka, czerwona na tle bladej skóry mojego łokcia. Bardziej czerwona, niż powinna byd. Opuchnięta. - Co to jest? - warknął. - Niewielkie zakażenie. Ze statku. - Przyjmowałaś lekarstwo? – Zacisnął usta. – Nie opuściłaś ani dnia, prawda? Przycisnęłam drugą rękę do czoła. Nagle wszystkie dźwięki z pokoju wydały mi się zwielokrotnione. Alice sprzątająca stół. Szybkie oddechy Edwarda. Pokryty łuskami człowiek szepczący do Baltazara. - Nic mi nie jest! – krzyknęłam. Wyrwałam rękę. – W porządku. Muszę tylko trochę odpocząd. Ojciec zerknął na zegarek na gzymsie. - Północ. Przetrzymałem cię za długo. - W porządku, po prostu jestem zmęczona – powiedziałam. Spróbowałam wstad, ale nogi miałam słabe. - Niech ktoś pomoże jej dojśd do pokoju – rozkazał ojciec. Edward i Montgomery nagle pojawili się przy moich bokach, każdy wziął mnie pod rękę. Moja twarz płonęła, gdy patrzyłam na nich. Dwóch chłopców, dwie pary rąk na moich nadgarstkach. Jedna ostra i pokryta odciskami, druga silna lecz gładka. W brzuchu poczułam jeszcze silniejszy uścisk, który groził przerwaniem obiegu krwi w moim organizmie. - Weź ją, Książę – powiedział ojciec. W jego głosie byłą dziwna nosa, która kazała mi się zastanowid, pod jakim względem miałam poznad go lepiej. Edward wydawał się zadowolony z odprowadzania
97
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia mnie, ale Montgomery zacisnął mocniej rękę na moim nadgarstku. Nie chciał, żeby Edward mnie zabrał. - Ojcze, a nie możesz ty? – zapytałam, próbując utrzymad spokój. – Jak za starych czasów. Ojciec prychnął, ale pomógł mi wstad. Wsparłam się na jego ramieniu, przytłoczona chemicznym zapachem jego kurtki. Czyżby był w laboratorium przed kolacją? Wcześniej nie wyczułam tego zapachu. Przyjrzałam się bliżej. Na jego kołnierzu dostrzegłam trzy cienki czarne włosy. Uświadomiłam sobie, że od przyjazdu nie widziałam ani pantery, ani małpy, ani żadnego innego zwierzęcia. Co on z nimi zrobił? Ojciec odprowadził mnie na podwórze, gdzie nocne powietrze ochłodziło mi policzki. Kurczęta zniknęły, kuląc się zapewne w zimnym, ziemnym kącie. Odgłosy naszych kroków odbijały się echem w krużgankach, jedyne dźwięki ludzkości wśród przerażających, szepczących odgłosów dżungli. Może powinnam czud się tutaj nieswojo, tak daleko od ulic Londynu. Jednak czułam tu spokój, jakbym znajdowała się w miejscu swojskim i nowym jednocześnie. Ten siwowłosy mężczyzna nie był obcy. Był moim ojcem. Zatrzymał przed moimi drzwiami i poklepał mnie po dłoni – tej z pierścionkiem matki – jakby do skandalu nigdy nie doszło. I nie doszło, przypomniałam sobie. To tylko plotki. - Mam nadzieje, że nie żałujesz przyjazdu – powiedział. – Nie wiem, czego się spodziewałaś, ale stary hiszpaoski fort i stary pomarszczony człowiek pewnie cię zawiodły. - Nie czuję zawodu – ujęłam jego dłonie w swoje, uścisnęłam i odwróciłam się do swojego pokoju i dziwnego zabezpieczenia drzwi. - Och, Juliet – powiedział. Odwróciłam się. Połowa jego twarzy pogrążona była w głębokim cieniu, a jego białe zęby błyszczały w odległym świetle z salony. – Będę pracował w laboratorium do późna. Dobrze pracuje mi się na nowych okazach. Nie bój się, jeśli się przebudzisz. Zwierzęta… wiesz, krzyczą. Nieszczęśliwe efekty wiwisekcji potrafią poderwad na nogi całe gospodarstwo. Na chwilę świat jakby zamarł. Ale chmury ponownie zaczęły się przemieszczad, wiatr ponownie zaszumiał. Zrozumiałam, że mnie oczarował, tak jak wszystkich. Myślałam, że byłam mądra. Myślałam, że przejrzałam jego manipulacje. Ale słyszałam tylko to, co chciał, bym usłyszała. Nigdy nie powiedział, że oskarżenia były nieprawdziwe. Jedynie „niesprawiedliwe”.
98
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia OSIEMNAŚCIE HAŁASY ZACZĘŁY SIĘ w nocy, kiedy księżyc znajdował się w najwyższym miejscu. Nie były to dokładnie krzyki. Bardziej jęki. Wycie. Dźwięki, których nie potrafiłam nazwad. Leżałam w łóżku, w pełni rozbudzona, patrząc na dziwne kształty, które księżyc tworzył na bielonych ścianach. Nie wiedziałam, na jakich istotach pracował w swoim krwistoczerwonym, pozbawionym okien laboratorium. Na statku słyszałam różne wycia i wrzaski pantery, ale w budynku nie dochodziło nic podobnego. Cokolwiek tam było, musiało byd ogromne. Łzy zebrały mi się w kącikach oczy. Otarłam je ze złością. Mogłam myśled tylko o tym, że wreszcie dostałam, co chciałam – odpowiedzi. Dlaczego mnie to dziwiło? Czy w głębi duszy nie spodziewałam się, że plotki były prawdziwe? A co z innymi dziwnymi wydarzeniami – śmiercią tubylca, pojawieniu się Baltazara z bronią na pikniku? Ojciec okłamał mnie we wszystkim. Im większą złośd odczuwałam, tym więcej bolesnych wspomnieo do mnie wracało, jak trupy wyłaniające się z głębin morskich. Przypomniałam sobie, jak wołał do Crusoe „No, chodź, dobry piesek” i drzwi do laboratorium zamknęły się z szybkim, pustym kliknięciem. Przypomniałam sobie, jak przekrwione i przepite były oczy służących rankiem, po jego operacjach. Im również krzyki nie dawały spad. Ale żaden z nich o tym nie mówił. A zwłaszcza Montgomery. Myślenie o Montgomerym spowodowało, że zacisnęłam ręce na pościeli. Spędził niemal połowę swojego życia na wyspie. Musiał wiedzied o winie mojego ojca. Dlaczego mi nie powiedział? Wtedy przypomniałam sobie, jak bardzo chciał odwieśd od przyjazdu tutaj. Ostrzegał mnie, nie używając dostatecznej ilości słów. A ja naciskałam. Powiedziałam, że jeśli mnie ze sobą nie weźmie, będę musiała sprzedawad się na ulicach. A czy to było lepsze? Okropna, ukrywana prawda? Bolejny wrzask przeszył noc. Kopnięciem pozbyłam się kołdry, czując pot spływający po karku. Czy to owczarek? Nie wiedziałam, że jakakolwiek istota żywa mogłaby wydawad tak nieziemskie dźwięki. Krzyki trwały, zapierając mi dech, a mój umysł zaczął wędrowad w coraz mroczniejsze zakamarki. Zastanawiad, co zmuszało zwierzę do takich wrzasków. Wyobrażad rozpłaszczoną bestię, przykutą do stołu, pokrytą przerywanymi liniami z czarnego tuszu. Po co? Co motywowało ojca do takiego okrucieostwa? To przekraczało sekcje na potrzeby nauki. Już znał każdą krwinkę, każde załamanie mięśnia. Nie, on nie badał. Musiał pracowad nad czymś nowym. Czymś innym. Mój umysł szukał odpowiedzi pośród plam światła księżycowego na ścianach. Jakikolwiek eksperyment prowadził, musiał zacząd to jeszcze w laboratorium na Belgrave Square, gdy byłam dzieckiem. Przez lata zamknął się w sobie, pracując coraz później. Nawet kiedy był z nami, jego oczy wędrowały do drzwi, jakby częśd jego umysłu pozostawała uwięziona w laboratorium. Czymkolwiek było jego nowe odkrycie, na tyle go pochłonęło, że porzucił resztę życia. Było ono ważniejsze niż reputacja, żona, a nawet córka. To wyciągnęło mnie z łóżka. Po latach zastanawiania się, jaką wiedzę posiadł w tej zawilgoconej piwnicy, jaką naukę kochał bardziej niż mnie, miałam okazję ją zobaczyd. Moje stopy wsunęły się w kapcie, jakby miały własny rozum. Potrzeba poznania prawdy kierowała mną jak kukiełką, każąc szybko
99
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia się ubrad, otworzyd drzwi, sprawdzid, nad czym ojciec pracował tak intensywnie, że dotarł na granice szaleostwa. Na podwórzu wisiała jedna latarnia, lekko poruszając się na wietrze. Rzucała światło pod dziwnymi kątami, wydłużając cienie albo skracając. Spod drzwi laboratorium prześwitywał słaby blask. Odczekałam, by światło latarni przygasło, po czym pobiegłam podcieniami, minęłam kwaterę służby i oborę, aż do laboratorium, gdzie przycisnęłam plecy do bielonej ściany. Czułam dreszcz wywołany wyczekanym poznaniem tajemnic ojca, czułam się dziko. Krzyki ustały, ale bolała mnie głowa, otumaniając zmysły. Ze środka dobieg niski, żałosny skowyt, który zmienił się w raniący uszy lament. Zasłoniłam uszy rękami. To było szaleostwo. Ciekawośd wewnątrz mnie była nienormalna. Odciągała mnie od mojej matki, od rozumu, zasad, logiki. Ale zdarzało się, ze nie potrafiłam się jej oprzed. Przyłożyłam czoło do ściany i zamknęłam oczy. Nie chodziło jedynie o moją ciekawośd, czy fascynację anatomią, czy brak wahania przed odcięciem głowy królikowi, czego nie potrafili zrobid tamci chłopcy z pokoju. To wszystko symptomy jednej choroby – pewnego szaleostwa odziedziczonego po ojcu. Gdzieś w środku czułam niebezpieczny pociąg do mrocznych możliwości nauki, do cienkiej linii między życiem i śmiercią, do zwierzęcych instynktów ukrytych pod gorsetem i uśmiechem. Odwród się, usłyszałam szept matki. To, co on robi, jest złe. Ale nie było jej tutaj, by prawid mi morały. Uwolniłam się od niej, od społeczeostwa i bacznego spojrzenia kościoła. Mogłam robid, co chciałam. Ale czego chciałam? Podążyd za palącą ciekawością do ojcowskiego laboratorium, czy posłuchad ducha matki i wrócid do łóżka, zatykając uszy na krzyki? Z laboratorium dobiegł ostatni wrzask. Z płuc uciekło mi całe powietrze. Kłaczek śnieżnobiałego futra powoli przyleciał do mnie od strony krużganków. Podniosłam go i potarłam między palcami. Ciemne wejście do obory ziało jak otchłao. Ostrożnie zerknęłam do środka. Z ciemności wyłonił się biały kształt, skokami zbliżając się do wyjścia z obory, kilka cali od moich stóp. Jeden z królików. Jakoś uciekł z klatki. Ojciec nie jadł królików. Były raczej przeznaczone pod zaostrzony skalpel. Dla odkryd. Różnica polegała na tym, że mój ojciec nie został oskarżony o praktykowanie nauki. Oskarżono go o rzeźnictwo. Przekroczył tę zakazaną linię już dawno temu. Nie mogłam po prostu leżed na skórzanym posłaniu i słuchad. By zrozumied własną ciekawośd, musiałam zrozumied jego. Odwróciłam się do laboratorium. Bielone drzwi miały taką samą dziwną klamkę jak pozostałe budynki. Nacisnęłam powoli, uciszając oddech. Czułam zaskakującą zasuwę i luz. Otworzyła się w moich rękach, cicha jak noc, ale nie odważyłam się wejśd. Od uchylonych drzwi dobiegły ostre zapachy alkoholu i formaldehydu. W momencie znów byłam małą dziewczynką, wkradającą się do laboratorium ojca. Wspomnienie było tak żywe, że prawie zatrzasnęłam drzwi i wróciłam biegiem do pokoju. Jednak z ciemności dobiegł szept.
100
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wstrzymałam oddech, by nie wdychad odoru. Zerkając przez szczelinę, powoli przystosowałam oczy. W odległym koocu pokoju stała ocieniona postad nad drewnianym stołem operacyjnym, w otoczeniu latarni i świec na wysokiej półce. Płomienie świec odbijały się od dziesiątek ciemnych szklanych słoików ustawionych przy ścianach, podobnych do świeczek w ciemnej katedrze. Lecz te słoiki nie zawierały darów, a rzeczy, które mogłam sobie tylko wyobrażad. Wycinki. Eksperymenty. Koszmary. A postad na przedzie, ten nieświęty kapłan, to mój ojciec. Stał plecami do mnie, ale poznałam po wąskich ramionach i kształcie głowy. Cały stół był w połowie pokryty tkaniną, rozpoznawałam kształt cienkich kooczyn, szkarłatne krople krwi na materiale, stertę ręczników u stóp ojca, błyszczące srebrem chirurgiczne narzędzia. Powoli kapiąca ciecz przypominała mi tykanie zegara z jadalni. Ojciec powiedział coś szeptem. Wyobraziłam sobie jego ponure rozkazy, jakąś okropną modlitwę, ale były to jedynie jego notatki własne. Zbliżył ostrze do stołu. Skalpel dotknął twardego mięsa, które ustąpiło. Mięsieo poddał się jak masło. Istota na stole odżyła z bolesnym piskiem. Jego krzyk był jak ostrze wbijające się w moje serce. Grube skórzane pęta trzymały jego łapki w rogach, ale wierzgał dziko pod materiałem. Moja spocona dłoo ześlizgnęła się z zabezpieczenia drzwi. Wytarłam ją w spódnicę. Mimo że czułam przerażenie, nie mogłam oderwad wzroku od stołu. Ojciec wydawał się nieporuszony cierpieniami istoty. Więzy naciągały się i skrzypiały, ale trzymały. Ojciec dalej ciął, cięcie tu, cięcia tam, z gracją porównywalną do dyrygenta. Mruczał pod nosem jakąś melodię. Szopen, rozpoznałam z nieprzyjemnym szarpnięciem. Widziałam jedynie urywki ruchów jego dłoni nad istotą. Z jej nogi zwisał kawałek skóry, blady i wciąż ociekający podskórnym tłuszczem. W świetle świecy lśnił biały fragment kości. Ojciec przykrył ją ręcznikiem, by zatamowad krwawienie, ale szybko nasiąkł. Ostrożnie do oderwał i odrzucił na rosnącą stertę u stóp. Tak wiele krwi. Czułam mdłości. Przez chwilę moje myśli wyrwały się spod kontroli, ku pierwotnym instynktom. Co on robił? To nie była wiwisekcja. To coś dużo więcej. On coś tworzył. Odsunął się o krok, odsłaniając mi pole widzenia. Miałam widok na nogę pod materiałem, zacisnęło mi się gardło. Zamiast stóp, wisiały kikuty owinięte zakrwawionymi bandażami. Nie, nie, to złe. To nie był mój głos, ani nie matki. Nie liczyło się, co odkrył, jakim wyższym ideom według siebie się podporządkowywał. Przeszedł linię do miejsca, z którego już nie można wrócid. Skóra tego czegoś wydawała się blada, chora. Musiał to ogolid, ponieważ noga wyglądała na niemal ludzką, za wyjątkiem przekręconego kolana. Przełknęłam ślinę – widziałam już podobnie wykręcenia, w kooczynach Baltazara i innych zgarbionych wyspiarzy. To nie mógł byd przypadek. W moich myślach pojawiło się pewne podejrzenie. Operował tubylców… ale dlaczego? Ojciec wrócił z drewnianą klamką, którą umieścił nad kostką, unieruchamiając ją. Niemelodyjne mruczenie zniknęło, gdy przyciskał delikatnie palce wzdłuż obydwu stron kolana. Z chrząknięciem, całym ciężarem ciała oparł się o nogę i złamał kolano, wybijając przeciw kierunkowi stawu.
101
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Krzyknęłam. Nie mogłam się powstrzymad. Ale wrzask istoty rozbrzmiał w tym samym czasie i zagłuszył mnie, wprawił w drżenie szklane elementy. Świeca spadła z półki i wylądowała na dłoni ojca. Zaklął i cofnął rękę, zsuwając materiał z istoty. Odwróciłam wzrok, ale za późno – zobaczyłam już nienaturalnie rozciągnięcie ciało zwierzęcia, kooczyny rozłożone jak u człowieka. Niemożliwym było stwierdzenie, czym była ta istota. Mój żołądek zagroził zwróceniem kolacji. Mrugnięciami pozbyłam się łzy złości i strachu. Strachu o bestię, strachu o siebie – o odziedziczenie chorej ciekawości mojego ojca. Powinnam uciec z powrotem do pokoju i zapomnied o wszystkim. To nie krew czy mięso przyprawiały mnie o mdłości, ale to, co robił. Zło. Był tym, za kogo go uważali. Szaleocem. Demonem. Potworem. Przez szparę w drzwiach dobiegł jego głos. - Cholerny szatan. Chłopcze, chodź go przytrzymad! Mówił do kogoś. Przysunęłam oko do szpary. Istota na stole wyswobodziła się z jednego pasa i miotała się, próbując się uwolnid. Z ciemnego kąta wyłoniła się druga postad, przez pryzmat łez wyglądająca jak duch. Gdy podeszła do światła świecy, rozpoznałam blond włosy opadające na oczy, przystojną opaloną twarz. Rzucił się całym ciałem na istotę na stole, unieruchamiając, i wbił igłę w jej ramię. Serce podskoczyło mi do gardła. Montgomery. Nie tylko wiedział o eksperymentach ojca – on mu pomagał. Zacisnęłam powieki. Nie Montgomery. Ugięły się pode mną kolana i stuknęły o bielone drzwi laboratorium. Rozległ się głośny metaliczny trzask, na który brakło mi tchu. Odważyłam się za zerknięcie do laboratorium i zobaczyłam odwracającego się ojca, patrzącego z ciekawością na rozszczelnione drzwi. - Kto tam jest? – warknął. – Sprawdź, Montgomery. Jeśli trzeba, użyj psów. Zatrzasnęłam drzwi. Wszystko krzyczało we mnie, by uciekad. Biegnij. Ale dokąd? Brama była zamknięta. Znalazłam się w pułapce. Umknęłam do ciepłych ciemności obory, kryjąc się, uciekając, odpływając. Spojrzałam na dach. Był słomiany, więc istniała możliwośd wspięcia się na górę. Dzicz poza kompleksem była niepewna, ale lepsza niż pewnośd co do tego, co działo się w laboratorium. Złapałam widły i, balansując na pieoku do rąbania drewna, rzuciłam je przez dach, unikając spadających kijków i słomy, aż promieo księżyca wpadł przez dziurę. Uczepiłam się szerokiej krokwi i, wierzgając stopami, podciągnęłam przez słomę na ciepłe nocne powietrze. Nieważne, co tam było, byle jak najdalej od prawdy. Na podwórzu rozbrzmiały ciężkie kroki. Montgomery. Niedługo zorientuje się, że zniknęłam i ruszy za mną z Owczarami. Za kilka minut zaciągnie mnie z powrotem do ojcowskiego koszmaru.
102
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zeszłam z powrotem do obory, kopnięciem otworzyłam zamek klatki i wyciągnęłam dwa wierzgające króliki. Wierciły się w moich rękach. Wspięłam się na pieniek, przełożyłam je przez dziurę, po czum wróciłam po resztę i wreszcie sama się za nimi wspięłam. Króliki nie powstrzymają psów, ale mogą je spowolnid. Spadłam na ziemię. Poczułam ból w łydkach. Oślepiona łzami, pobiegłam w dżunglę.
103
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DZIEWIĘTNAŚCIE NIE PRZESTAWAŁAM BIEC, dopóki pierwsze promienie słooca nie przebiły się przez korony. Szczekanie psów, odległe jak sen, mogło byd jedynie wytworem mojej wyobraźni. Bliższy dźwięk wody wiódł mnie do strumienia. Opadłam na brzegu, by wypełnid suche gardło zimną wodą. Tamtej szalonej nocy, w świetle księżyca i w otoczeniu wrzasków, ucieczka wydawała się najważniejsza. Ale w świetle dnia wątpiłam, czy postąpiłam słusznie. Ramiona miałam pokryte czerwonymi zadrapaniami. Wiedziałam, że moja twarz wyglądała tak samo. Kapcie były w strzępach. Oderwałam je, krzywiąc się, i rzuciłam do strumienia. Teraz mi się nie przydadzą. Ochłodziłam posiniaczone stopy w wodzie. Schowałam twarz w dłoniach, zagłębiając się w szmer strumienia. Czyjaś ręka dotknęła mojego ramienia. Poderwałam się, gotowa do krzyku, ale wtedy druga ręka zakryła mi usta. - Cii. To ja. Odwróciłam się z przerażeniem, rozdzierając suknię mamy na kamieniach. - Edward! Po jego twarzy spływał pot. Patrzyłam na niego jak na ducha. Śledził mnie. Sen wrócił, krew na jego rękach, tamten zimny pocałunek. - Co tu robisz? – zapytałam między oddechami. - Widziałem przez okno, że biegniesz przez dżunglę, jakby gonił się demon. – Ochlapał wodą twarz oraz szyję i otarł je rękawem. – Poszedłem za tobą. Tutaj nie jest bezpiecznie, Juliet… - Widziałeś? W laboratorium? Zamilkł. Patrzył na moje posiniaczone stopy, podartą suknię. - Nie, ale słyszałem krzyki. Mogę zgadywad, co tam robił. Mówiłem ci, że musi istnied dobry powód, żeby doktor żył w takim odosobnieniu. Ale nie powinnaś uciekad. To niebezpieczne. Nie zniósłbym, gdybyś została ranna… Moje serca zadrżało na myśl, że zaryzykował własne bezpieczeostwo, by za mną pójśd. Wtedy przypomniałam sobie, dlaczego uciekłam. Jak ciekawośd zaprowadziła mnie do laboratorium, jak głodne zwierzę do świeżego mięsa. Zadrżałam, zniesmaczona sama sobą. - Musiałam odejśd. – Potarłam cierpnące stopy, naciskałam mocno, aż poczułam ukłucia bólu. – Widziałam coś, czego wolałabym nie widzied. – Spojrzałam mu w oczy, zastanawiając, się, czy był na tyle silny, by poradzid sobie z prawdą. Przetrwał dwadzieścia dni na morzu. Miał odwagę, by uciec od bogatego życia – a to nic łatwego. Jakaś częśd mnie chciała sprawdzid jego siłę, sprawdzid, ile mógł znieśd. Obniżył głos. - Co widziałaś? 104
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zamknęłam oczy i odtworzyłam scenę z laboratorium. Wykręcone kooczyny, jak Baltazara i pozostałych wyspiarzy. Zwierzęta w klatkach. W głowie miałam prawdopodobne powiązanie, chociaż serce nie chciało w to wierzyd: ojciec prawdopodobnie tworzył istoty – stwory – ze zwierząt poddanych wiwisekcji. Pokręciłam głową. - To nieważne. Nie mogę tam wrócid. Myślałam, że na wyspie są inni ludzie. Może misjonarze… - Tu jest niebezpieczne. Ludzie umierają. Zmarszczyłam brwi. - Tamten tubylec, którego zabito? Ojciec powiedział, że to wypadek. - To nie był wypadek. Niczyjego serca przypadkiem nie wyrywa się z piersi. Kręgosłup mi się wyprężył, zmuszając do wstania na nogi. Zamyśliłam się, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Podejrzewałam, że ojciec nie mówił mi prawdy, ale aż tak… - Co masz na myśli? - Znaleźli ciało niedaleko plaży. Trzy ślady pazurów na piersi. To nie pierwszy taki przypadek. Ciągle znajdując zmasakrowane ciała. Puck opowiadał mi straszne historie. Spojrzałam w ciemną dżunglę. To nie psów bał się Edward, ale niebezpiecznego dzikiego zwierzęcia. Przypomniałam sobie naboje wokół piersi Baltazara. Ojca powoli jedzącego truskawkę, mówiącego, że nie ma się czym przejmowad. Pokręciłam głową. - Montgomery coś by mi powiedział. Nie pozwoliłby mi przyjechad, gdyby było niebezpiecznie. - Montgomery’ego nie było sześd miesięcy. Nie wiedział – ciągnął Edward. Ani on, ani twój ojciec nie wiedzą, co zabija ludzi. Dlatego za tobą pobiegłem. Musimy wracad, zanim to coś nas znajdzie. - Nie! Nie spojrzę mu w oczy. Nie rozumiesz? Nie chcę go więcej widzied. - To lepsze niż śmierd w łapach potwora! – Nabrał głęboko tchu. – Musisz wrócid. Cokolwiek widziałaś w laboratorium, udawaj, że nie widziałaś. Dopóki nie znajdziemy sposobu na ucieczkę z wyspy. - Nie rozumiesz – powiedziałam gorzko. – Okłamali mnie… ojciec, Montgomery. Odkąd byłam małą dziewczynką, słyszałam plotki… wybuchł skandal… - pokręciłam głową. Łzy prawie pociekły mi z oczu, nienawidziłam się za tę bezradnośd. Wiele lat życia spędziłam na zastanawianiu się: Jakim człowiekiem był mój ojciec? Teraz wiedziałam. Ale Edward nie. Myślał, że tak po prostu pogodzę się z wyobcowanym ojcem. Pochyliłam się, ściągając twarz. - Nie rozumiesz. 105
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zamilkł. Zaczęła nerwowo drgad mu szczęka. - Wiem o skandalu – powiedział. Poderwałam głowę. - Skąd? Patrzył na mnie, jakby czekając na reakcję. - Kiedy byłem w Londynie… Coś zaburczało między drzewami, uciszając go. Straciłam równowagę i prawie zsunęłam się do rzeczki. Był to nieziemski odgłos, ani ludzki, ani zwierzęcy. Edward zacisnął wciąż posiniaczone dłonie, zapominając o swojej opowieści. - Musisz wracad. Dasz radę biec? – Spojrzał na moje bose stopy. - Dam. Przedzieraliśmy się przez dżunglę. Grunt opadał, potykaliśmy się o korzenie, kolce, przebijaliśmy przez gęste zarośla, które zaczepiały o nasze kooczyny i plątały nogi. Potknąwszy się na pokręconym korzeniu, uderzyłam w ziemię, kolanem trafiając w ostrą skałę, a dłoomi w wilgotną warstwę butwiejących liści. Wytarłam wydzieliny wyspy w suknię, gdy Edward podnosił mnie na nogi. - Ci – powiedział. – Słuchaj. Staliśmy razem. Miałam głowę tak blisko jego piersi, że słyszałam łomot jego serca. W dżungli zawsze były głosy. Robaki. Ptaki. Skrzypienia i trzaski, jak szepty. Jakby ktoś wciąż nas śledził, obserwował z wiecznie obecnego ekranu z liści. - Wydawało mi się… - Jego szept rozpłynął się. Przez chwilę byliśmy tylko my i bicie naszych serc w dziczy. Wtedy coś znowu zaryczało, nagle i przeraźliwie. Wyczuwałam jego nawiedzoną ekscytację. Cokolwiek to było, trafiło na nasz trop. Wypadaliśmy spomiędzy liści i wpadaliśmy z powrotem, przedzierając się przez wąskie odstępy między drzewami, zmierzając w dół. Jakby wyspa nas prowadziła. Nie wiedziałam tylko dokąd. Z paniką obejrzałam się za siebie, zastanawiając, co to było – dzikie zwierzę czy coś gorszego. Dżungla była jednak zbyt gęsta. Mogłoby znajdowad się rzut kamieniem ode mnie, a ja bym go nie zauważyła. Moje stopy wołały o odpoczynek. Dotarliśmy do kolejnego strumienia, Edward przemknął po kamieniach, ale ja zatrzymałam się na chwilę, by złapad oddech i postad obolałymi stopami w chłodnej wodzie. W uszach słyszałam łomot serca. Kiedy podniosłam wzrok, Edwarda nie było. Istota za mną krzyknęła.
106
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Edward! – krzyknęłam. Szmer strumienia zagłuszył moje słowa. Wyszłam z wody, ślizgając się na mule. Moje palce wbiły się w miękki brzeg. Wijące się ciernie wzdłuż niego wplątały mi się we włosy, czepiały sukni, znaczyły moje ramiona swoimi śladami. Ta wyspa ma dla mnie jakieś przesłanie. Przedzieram się przez ciernie gołymi rękami, czując ukłucia bólu, ale nie dbając o nie. Wyspa nie zrobi ze mnie swojego niewolnika. Ciernista gałąź odchyliła się i uderzyła mnie w twarz. Zatoczyłam się z powrotem do wody, łapiąc dech. Jeśli wyspa nie chciała dopuścid mnie do Edwarda, znajdę inną drogę. Szłam rzeką, tak szybko jak mogłam, podążając jej wijącym się korytem. Stwierdziłam, że woda zmyje mój zapach. Zwierzęta nie będą miały czego węszyd. Poza tropem Edwarda. Próbowałam sobie wmówid, że sobie poradzi. Był silniejszy, niż wyglądał. Rozbitkiem. Zatrzymałam się dla złapania tchu. Miałam wrażenie, że stoję godzinę, nasłuchując i nic nie słysząc. Cokolwiek nas goniło, zgubiłam je. Zanurzyłam się w wodzie, pozwalając jej mnie przemoczyd, i pozwoliłam łzom zmieszad się z wodą tej wyspy.
DALEJ PODĄŻAŁAM ZA meandrami i zakrętami rzeczki, aż rozbolały mnie nogi. Znalazłam sękaty kij, którego użyłam jako kuli na lewą nogę, która krwawiła z blizny na stopie. Z każdym rozchwianym krokiem naprzód miałam coraz większy zamęt w głowie. Nasłuchiwałam psów, by znaleźd drogę powrotną do osady. To oznaczałoby stanięcie przed ojcem, przełknięcie swojej odrazy, zawodu i strachu, ale przynajmniej przeżyję. Dlaczego nie powiedział mi prawdy o tych zgonach? W czym jeszcze mnie okłamał? W ten czy inne sposób, całe moje życie prowadził do tej chwili, do niego, a teraz nie miałam nic. Nie mogłam wrócid do Londynu. Nie mogłam nawet zaufad Montgomery’emu. To i tak nie miało sensu. Beznadziejnie się zgubiłam i od wielu godzin nie słyszałam psów. Potok skręcał, a moją wędrówkę zablokowała przegniła kładka z poręczami. Zatrzymałam się, zaskoczona. Most oznaczał ludzi. Ten od lat nie był używany, ale znajdował się na tyle daleko od osady i był na tyle stary, by nie byd dziełem mojego ojca. Rozejrzałam się po lesie, zastanawiając, kto go zbudował i czy oni wciąż żyli – i czy byli niebezpieczni. Słyszałam jedynie szum wody i wiatru wśród drzew. Wyszłam ze strumienia. Ziemia była tutaj bardziej miękka. Szłam po niej ostrożnie, aż wydostałam się z dżungli na trawiastą polanę. Pośrodku polany znajdowała się szopa. Zatrzymałam się.
107
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Moje nogi nie zamierzały iśd ani kroku dalej, chod wiedziałam, że w środku może znajdowad się coś przydatnego. Próbowałam przypomnied sobie, co ojciec mówił o poprzednich mieszkaocach wyspy. Hiszpanie, którzy zbudowali fort. Angielscy misjonarze, którzy pojawili się później. Ojciec twierdził, że oni odeszli – ale nie sprecyzował, co dokładnie się z nimi stało. Ostrożnie okrążyłam szopę. Miękkie źdźbła trawy wydawały się moim posiniaczonym i zakrwawionym stopom piórami. Belka podpierająca złamała się i dach zapadł się z jednej strony. Metalowy dach był zardzewiały i w wielu miejscach przeżarty. Teraz nikt nie mógł tu mieszkad, ale poprzedni mieszkaocy mogli zostawid chodby starą parę butów. Może nóż. Wystarczyłyby mi nawet mocna deska i zardzewiały gwóźdź – cokolwiek, co mogłabym użyd jako broo. Pokuśtykałam do szopy. Drewniane stopnie dawno zbutwiały i popękały. Odłożyłam na bok kij i wciągnęłam się na osłonięty ganek. Podeszwy moich stóp zostawiały krwawe ślady na ostrych starych deskach, które protestowały pod moim ciężarem, gdy podchodziłam do drzwi. Drzwi były uchylone na kilka cali. Wystarczyło, bym trochę je pchnęła. Zawiasy jęknęły, wywołując u mnie gęsią skórkę. Zerknęłam do środka. Wnętrze było równie zaniedbane jak zewnętrze. Ledwie umeblowane – niski stół, drewniane łóżko. Ani śladu mieszkaoców. Weszłam do środka, ale poczułam szarpnięcie spódnicy. Oderwałam ją z krzykiem, ale zaczepiła się jedynie o zadrę na futrynie. Został na niej też kłak wyblakłego futra. Ścisnęło mi się gardło. Opuszczenie szopy przez ludzi nie oznaczało, że nie zadomowiły się w niej jakieś dzikie zwierzęta. Dzikie zwierzęta… może któreś z tych, które zabijały wyspiarzy, rozszarpując im klatki piersiowe. Rozejrzałam się po polanie, szukając oznak bycia obserwowaną. Nie poruszyło się ani jedno źdźbło trawy. Mimo wszystko wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi, nie czując tchu. Do drzwi przyczepiona była drewniana sztaba, którą przekręciłam, blokując. Promienie słoneczne wpadały przez przerdzewiałe dziury w dachu, tworząc w pomieszczeniu kałuże światła. Kurz taoczył w mglistym powietrzu. Mój oddech zaczął się uspokajad. Byłam sama, powiedziałam sobie. Koocówką rękawa oczyściłam jedno z brudnych okien. Na zewnątrz były tylko pusty ganek i moja laska oparta o słupek. Na stole znajdowały się resztka łojowej świecy oraz zielona butelka pełna kurzu i latających insektów. W kącie dojrzałam szafkę i otworzyłam ją. Drzwiczki zostały mi w ręce, a ciężki, przerdzewiały klucz upadł u mi pod nogi, ledwie mijając stopy. Odskoczyłam w tył, czując serce w gardle. Z głuchym pobrzękiwaniem metalu wypadło jeszcze kilka narzędzi. Podeszłam, by spojrzed. Młotek z koocówką szarpiącą. Szpikulec. Zardzewiałe nożyce. Zacisnęłam na nich rękę. Mimo że ostrza były tępe, mogłyby służyd za broo. Wsunęłam je do kieszeni. Odwróciłam się do łóżka i nabrałam tchu. Resztki materaca i pościeli pokryte były gęstym żółtym futrem. Coś zrobiło sobie legowisko z łóżka – jakieś zwierzę. Do głowy napłynęły mi obrazy dzikiej bestii z pazurami tak wielkimi, że mogłyby rozciąd człowieka. Wsunęłam rękę do kieszeni spódnicy i wyjęłam nożyce. Drugą ręką z wahaniem dotknęłam kołdry. Futro pod moimi palcami było zapiaszczone i ostre. Żyła ta jakaś kreatura. 108
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia I mogła wrócid. Wnętrzności ścisnęła mi desperacka potrzeba ucieczki. Kiedy się odwróciłam, dostrzegłam coś zaskakująco białego na gzymsie nad kominkiem. Podeszłam bliżej, by się przyjrzed. Na gzymsie stała mała szklana butelka, rozbita u góry, do połowy pełna wody. W butelce znajdował się świeży biały kwiat. Żadne zwierzę by tego nie zrobiło. Ktoś tu był. Człowiek. Przeszedł mnie dreszcz. To nie było schronienie żadnego dzikiego zwierzęcia – tylko brudny dom jakiegoś człowieka. Pospieszyłam do drzwi. Ale drewniana sztaba nie chciała się przemieścid. Na ganku rozległo się skrzypnięcie. Cofnęłam ręce, jakby zasuwa zajęła się ogniem. Moje ciało znieruchomiało jak kamieo. Zamknęłam oczy. Czekałam. Zlizałam odrobinę wilgoci w spierzchnięte usta. Następne skrzypnięcie. I kolejne, powolne jak moje płytkie oddechy. Ktoś szedł po starych deskach po drugiej stronie drzwi. Otworzyłam oczy. Nie odważyłam się zrobid kroku i zdradzid swojej obecności. Ze swojej pozycji mogłam zerkad przez fragment okna. Cieo wysokiej postaci rozciągał się na ganku. Sztaba zagrzechotała. Skuliłam się w sobie, czując niemy krzyk z każdej komórki skóry. Nie było innego wyjścia z szopy. Okno znajdowało się po tej samej stronie co drzwi, a komin się zawalił. Spojrzałam w górę, na oślepiające słooce. Ten dach nie utrzymałby mojego ciężaru. Sztaba znów zagrzechotała. Walczyłam z pożerającym mnie strachem. Panika nigdzie mnie nie doprowadzi. Potrzebowałam głowy. Bez wątpienia będzie większy ode mnie, więc nie mogłam się z nim mierzyd. Nożyce były przedłużeniem mojej ręki, śmiertelne i gotowe do ataku. Musiałam dorwad go z zaskoczenia, gdy tylko drzwi się otworzą. Uderzyd w coś ważnego ale miękkiego, łatwego do uszkodzenia nożycami. Brzuch. Nie – oczy. Łatwiej będzie mi uciec przed ślepym napastnikiem. Sztaba znów się zatrzęsła, tym razem mocniej. Pot ściekał po bokach mojej twarzy. Gdzieś pod strachem kryło się przerażenie. Niemal czułam jego smak, jak pyłu z komina. Na minutę mogę własnoręcznie kogoś oślepid. To sprawiło, że poczułam się dziko i potężnie. Na zewnątrz, gdzieś w dżungli, zawył jeden z tropowców. Mały promieo nadziei. Nagle drzwi znieruchomiały. Pies znów zawył, po chwili dołączyły kolejne. Podjęły trop. Próbowałam wyjrzed przez okno, ale nic nie widziałam. Nożyce zaczęły ślizgad się w mojej spoconej dłoni. Wtedy, tak nagle jak się pojawiły, kroki odeszły. 109
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Odczekałam dziesięd sekund. Dwadzieścia. Straciłam rachubę. Gałka drzwi się nie poruszyła. Zmusiłam nogi do podejścia do okna. Ganek był zupełnie pusty. Psy go odstraszyły? A może był tuż za rogiem, czekał na mnie? Stałam nieruchomo tak długo, aż pył taoczący w powietrzu zaczął mnie dusid jak trucizna. Waliłam w zasuwę nożycami, aż udało mi się ją przemieścid. Powoli uchyliłam drzwi. Pot spływał mi po twarzy i moczył bluzkę. Zrobiłam krok na ganek. Nikogo tam nie było. Odszedł. Ale zostawił mokre odciska na drewnianej podłodze, przeplatane moimi własnymi, krwawymi. Przykucnęłam, by przyjrzed się odciskowi najbliżej drzwi. Dominował nam moim. Był boso, co wydało mi się dziwne. Jeszcze dziwniejsza była ilośd stóp. Jedna, dwie, trzy.
110
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA Poderwałam się z drewnianej posadzki, obserwując dżunglę. Opanowało mnie dziwne uczucie bycia obserwowaną. Wyspa była pełna życia, a ja żadnego nie widziałam. Tutejsze żywe istoty potrafiły poruszad się cicho, jak duchy, trzymad się cienia, szeptad. Przestrzenie między liśdmi mogły kryd wiele niebezpieczeostw. Wzięłam kijek i zeskoczyłam z ganku, krzywiąc się, gdy moje wrażliwe nagie podeszwy zetknęły się z ziemią. Podeszłam do skraju polany. Po szyi lał mi się pot, zbierając się pomiędzy piersiami. Przede mną znajdowała się zagięta trawa, ktoś musiał tamtędy niedawno przejśd. Zabzyczał za mną owad. Dżungla obserwowała mój każdy krok. Odwróciłam się i przeszłam przez polanę, w kierunku psiego szczekania. Wysokie źdźbła trawy muskały moją spódnicę. Przez odstępy między drzewami widziałam wulkaniczny pióropusz, ale powinna byd jeszcze jedna kolumna dymu z kominów osady. Albo nie palono ognia, albo byłam za daleko. Postanowiłam okrążyd wyspę, aż znajdę ścieżkę. Teren znacznie się wyrównał, gdy zbliżałam się do nabrzeża, ale trafiłam na gęste ciernie. Mój kijek zmienił się w maczetę. Przynajmniej przebijanie się przez krzaki oderwało mnie od braku informacji, dokąd iśd. I czy Edwardowi nic się nie stało. Może włóczyd się po wyspie, tak jak ja zagubiony. Wiem o skandalu, powiedział. Ale skoro tak, dlaczego nie powiedział wcześniej? Dlaczego zgodził się ze mną iśd, skoro wiedział o szaleostwie mojego ojca? Złamałam kijem kolejną gałąź. Edward Prince był równie trudny do rozwikłania jak zakręty i meandry labiryntu dżungli. Każda strona wyglądała tak samo. Wielkie, soczyste liany zwisające z gałęzi potężnych drzew. Ciernie splątane jak grzywa dzikiego konia. W oddali rozbrzmiał krzyk. Fala strachu zmusiła mnie do biegu. Trójnożna istota wciąż gdzieś tam była – nie wiedziałam, czy to człowiek, bestia, czy morderca. Może nawet teraz mnie obserwował. Czekał na noc. Podążał moimi śladami jak duch. Im szybciej biegłam, tym mocniejszy strach odczuwałam. Otarłam pot z czoła, ale zaraz pojawiła się kolejna warstwa. Przyspieszyłam, szybciej i szybciej, aż rozbiłam się o ścianę z liściastych łodyg. Gdy się przez nią przedarłam, znalazłam się przy małym, falującym strumieniu. Opadłam na brzeg. Łomot mojego serca był ogłuszający. Zadwierkał ptak, potem kolejny. Ale żaden potworny prześladowca nie wyłonił się z dżungli moim śladem. Uspokoiłam oddech. Chlapnęłam wodą na palącą twarz i położyłam się na mchu i liściach, pozwalając płucom napełnid się powietrzem. W tej wyspie wszystko było nieprzewidywalne. Była równie żywa co człowiek, pełna żali, kłamstw i sprzeczności. Nie wiedziałam, czemu ufad. Każdy hałas wydawał mi się napastnikiem. Każda wydeptana ścieżka prowadziła donikąd. Jak mogłam ufad instynktowi? Przyprowadziły mnie na tą wyspę, by sprawdzid teorię – desperacką nadzieję – że świat mylił się przy ocenie mojego ojca. Instynkt mnie zawiódł. Wzrok miałam zamglony, głowa mnie bolała – rano ominęłam zastrzyk. Wytarłam twarz i dostrzegłam na ramieniu czerwoną rysę. Krew lała się z ciernistych rozcięd. Dotknęłam czoła, policzków, czyi. Krew
111
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia lepiła się do skóry jak ropa. Stałam się ofiarą tej wyspy, ale, jak w snach, nie czułam bólu. Jedynie fascynację siecią rozcięd i krwawych śladów na ciele. Ślizgałam się, odpływałam od ludzkości. Czy ojciec odpłynął w podobny sposób? Przez moją dłoo przebiegło coś szybkiego i mokrego. Usiadłam z krzykiem. Po drugiej stronie strumienia coś błysnęło, potem bliżej, poruszając się niesamowicie szybko. Było wielkości szczura, ale w dziwnym, cielistym kolorze. Im dłużej siedziałam bez ruchu, tym więcej stworów się pojawiało, obsiadając drugą stronę strumienia. Powoli się pochyliłam, by się napid, tworząc miseczkę z dłoni, a gdy podniosłam wzrok zobaczyłam jednego stojącego na tylnych łapkach na skale, z przekrzywioną głową. Sapnęłam. Nie ze strachu, z zaskoczenia. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Był trochę mniejszy od szczura, bez futra, z pyszczkiem zdziwionego żółwia. Zwierzątko zaskrzeczało i zniknęło w gąszczu. Przez chwilę nie zaszeleścił nawet jeden listek. Biolodzy cały czas odkrywają nowe gatunki, ale te szczury były w pewien sposób nienaturalne. Moje myśli były tak zaprzątnięte, że prawie nie zauważyłam, iż woda nabrała ciemniejszego odcienia, jakby rdzawego. Małe stworki zebrały się na drugim brzegu, skacząc i popisując. - Co was tak ekscytuje? – mruknęłam, zmierzając w ich stronę. Stwory rozpierzchły się, odsłaniając zmasakrowaną kupkę mięsa i futra – jednego z królików, które uwolniłam. Podskoczyłam ze zdumienia. Był rozerwany, ale nie zjedzony. Krew wciąż kapała do strumienia. Zabito go niedawno. Odpowiadało za to coś większego niż szczur. Może coś z trzema pazurami, dośd dużymi, by zabijad wyspiarzy. Przebiegłam na przeciwny brzeg, wciskając się w kryjówkę z bambusowych chaszczy. Szczuropodobne stwory zniknęły. Dżunglę wypełnił szum wody i nieustający ptasi zew. Powoli wyodrębniłam dwa głosy. Kłótnia. Głosy miały dziwny, szorstki rytm, jak Balthazara. Nie winnaś czołgad się w błocie, przypomniałam sobie jego słowa. Nie powinnaś zabijad innych ludzi. Głosy wyspiarzy, co oznaczało, że prawdopodobnie byli oddani mojemu ojcu i mogli zaprowadzid mnie do osady. Ale coś mnie powstrzymywało. Nic nie dowodziło, że mordercą było dzikie zwierzę. Człowiek nie miałby problemu z przerobieniem ran od noża w ślady pazurów. Cicho podkradłam się bliżej. - On mówi, Cezar – powiedział jeden z nich. - Nie powinieneś jeśd mięsa. Nie powinieneś jeśd mięsa. Nonsens – odpowiedział drugi. Przycisnęłam pierś do butwiejących liści. Pomiędzy pokręconymi konarami dostrzegłam dwie postaci zwrócone do mnie plecami. Bez wątpienia wyspiarze. Kłócąc się, wiercili się, poruszali szybko i niepewnie. Niższe krzaki zasłaniały dolne części ich ciał, więc nie widziałam, czy byli boso ani ile stóp mieli. Przez wizjer z liści widziałam, że jeden z mężczyzn był mniej więcej wielkości Balthazara, może nawet większy, ze skołtunionymi czarnymi włosami i materiałową kurtką, jak Montgomery’ego. Drugi był 112
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia mniejszy, w obskurnej białej koszuli. Jego włosy w kolorze siana zebrane były bezładnie u podstawy jego szyi. Ci ludzi byli jeszcze bardziej zdeformowani niż służba w osadzie. Sięgnęłam do kieszeni po nożyce, na wszelki wypadek. - Nie powinieneś jeśd mięsa – warknął większy, wskazując na coś w ręce drugiego. Dostrzegłam coś białego – głowę królika. Kropla potu pociekła mi po twarzy. Montgomery powiedział, że nie jedli mięsa, ale rozerwanie królika na pół nie było raczej wegetariaoskim zachowaniem. – Nie powinieneś zabijad – dodał. Ci mężczyźni nie byli moimi sprzymierzeocami, to oczywiste. Jednak wczołganie się z powrotem do strumienia było zbyt ryzykowne. Wystarczył jeden trzask gałęzi, by mnie wydad. Blondyn warknął i zaczął machad króliczą głową. - Nonsens! Nonsens! – Chodził z większą gracją, niż drugi. Jego zwinne, szybkie ruchy przypominały mi panterę na Curitibie, chodzącą, spacerującą, gotową do skoku w każdej chwili. Większy mężczyzna zataczał się, jakby nie był przyzwyczajony do własnych stóp. Wciąż się kłócili. W przerażeniu nie mogłam oderwad od nich oczy. Jedna z książek Darwina mówiła o powiązaniu między zwierzętami i ludźmi, sugerowała nawet, że pochodzimy z jakiejś pierwotnej zwierzęcej formy. Ci ludzi mogli byd reliktami, potwierdzeniem teorii Darwina. Jednak nie mogłam zapomnied tego samego dziwnego skrętu kooczy na stole operacyjnym ojca. Więc czy byli kreaturami z teorii darwinistycznej – czy z laboratorium ojca? Sama myśl uderzyła mnie smutkiem. Jeśli moja szalona koncepcja była prawdziwa, jeśli ojciec tworzył potwory ze zwierząt w klatkach… Nie. To nie było możliwe. Poczułam ostre ukłucie w nogę i powstrzymałam krzyk. Mrówka musiała wejśd mi pod spódnicę. Cóż, musiała mnie ugryźd. Ale wtedy poruszyło się coś większego – bryła wielkości mojej pięści, wspinająca się w górę mojej nogi, powodująca marszczenie tkaniny. Coś miękkiego, jakby ręka, musnęło nagą skórę mojego uda. Prawie wyskoczyłam ze skóry. Nerwowo zaczęłam potrząsad spódnicą, aż wypadł jeden z tych szczurzych potworków. Uciekł i zniknął pod zbutwiałym pniem. Ręce wciąż mi drżały. Wtedy przypomniałam sobie o mężczyznach i znieruchomiałam. Mniejszy z nich odwrócił się z obserwował moją kryjówkę. Żołądek podszedł mi do gardła. Nie wiedziałam, czy mnie widział. Tak czy inaczej, teraz dobrze widziałam ich twarze, a ich widok był okropny. Ciemnowłosy mężczyzna miał balthazarową wystającą szczękę, chod bardziej niechlujną, z zębem wielkości mojego kciuka wystającym zza dolnej wargi. Twarz blondyna była równie dziwna, ale nie mogłam oderwad wzroku. Jego skóra pokryta była żółtymi włosami ze słabymi brązowymi znamionami. Jego przeszywające oczy były głęboko osadzone. Jego nos był szeroki ale płaski, nadający mu potężnego, lwiego wyglądu. Spiczaste siekacze zalśniły, gdy zmarszczył nos i powąchał powietrze. Wstrzymałam oddech. Więc to tego tak bał się Montgomery. Pistolety, pełne troski spojrzenia w dżunglę. On i mój ociec cali się tych stworzeo. Blondyn patrzył dokładnie na moją kryjówkę. Jego towarzysz prychnął i zaczął mówid, ale mniejszy uciszył go, kładąc mu rękę na ramieniu. Patrzył na mnie jak myśliwy, ruszając nozdrzami, mrużąc oczy. 113
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Następnie złapał kurtkę czarnowłosego mężczyzny i pociągnął ostro z dala od drzew. Wszelki ślad po nich zaginął. Chwilę później odzyskałam zdolnośd logicznego myślenia. Zapadał zmrok, las pokrywał całun z mgły. Mężczyźni mogli zatoczył koło i teraz mnie obserwowad. Jeśli tam byli, obserwowali, czekali, nie miałam wyjścia, musiałam ruszyd dalej. Drżąc, odnalazłam drogę do strumienia. Znalezienie bezpiecznego miejsca na noc wydawało się niemożliwe. Idąc za strumieniem w głąb wyspy, usłyszałam dźwięk spadającej wody. Przede mną otworzyła się polana. Światło księżyca odbijało się w wodospadzie wpadającym do głębokiego zbiornika. Spędziwszy tyle czasu w ciemnym tunelu drzew, światło księżyca połyskiwało srebrzyście i nadawało wszystkiemu bajeczny akcent. W tym wodospadzie było coś dziwnego, coś dodatkowo świetlistego, jakby świecił od środka. Skaliste brzegi obejmowały wodę. Ostrożnie wspięłam się na nie, moje stopy ślizgały się na wilgotnych kamieniach. Ryk wody był ogłuszający. Dotarłam na górę, balansując niepewnie na rozbitej skale. Pomiędzy spadkami była szczelina, dośd szeroka, by wślizgnął się weo człowiek. Zerknęłam do środka. Spotkałam się z czerwonym blaskiem płomieni. - Ogieo? – mruknęłam. Dwie ręce złapały mnie zza wodospadu, chwyciły ramiona i pchnęły mnie przez wodny ekran.
114
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA JEDEN Plując, próbowałam walczyd z napastnikiem, ale woda mnie oślepiła. Kiedy zniknęła, znajdowałam się w wąskiej jaskini oświetlonej małym ogniskiem. - Edward! – powiedziałam. Bokiem jego koszuli biegło rozcięcie, krew plamiła mu spodnie na kolanach, ale, chod był zmęczony i potargany, objęłam go ramionami, nie myśląc, po prostu czując potrzebę poczucia, że był naprawdę. - Bałam się, że cię dopadło – powiedziałam. - Jestem szybszy. Palce zacisnęłam na jego brudnej koszuli, ciągnąc na materiał. Chciałabym móc wyrazid ulgę, którą czułam, gdy obejmował mnie ramionami. Jego palce znalazły moją talię, przysuwając bliżej, i przez chwilę nie myślałam o nieprzyzwoitości. Tutaj, za wodospad, zasady społeczne nie sięgały. Odsunęłam się, by zapytad, czy nic mu nie było, ale pragnienie wypisane na jego twarzy pozbawiło mnie słów. Zanim zdążyłam uformowad logiczną myśl, pocałował mnie. Jego wargi były zimne jak w moim śnie. Byłam zaskoczona, ledwie mogłam myśled, gdy jego ręce jeszcze mocniej przylgnęły do mojej talii. Tak szybko jak mnie pocałował, odsunęłam się na drugą stronę jaskini. Nie spodziewałam się takich drgawek po dotyku jego ust. Ale przywitałam je zaskakująco dobrze. - Juliet… - powiedział, trochę przepraszająco, trochę pożądliwie. – Przepraszam. Myślałem… - Nic nie mów – odparłam. Spadająca woda była ogłuszająco. – Zapomnij o tym, co się stało. Podszedł, trochę niepewnie, jakby chciał się do mnie zbliżyd, ale wiedział, że nie powinien. - Nie chcę zapomnied. - Edwardzie, proszę… - Oparłam się o zimny kamieo z zamkniętymi oczami. Woda przesiąkła wszystkie warstwy mojej odzieży, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Zatrzymał się. - Montgomery, prawda? Lubisz go. – Ogieo taoczył dziwko w jego złotych oczach, gdy czekał na moje zaprzeczenie, ale się nie doczekał. Nie wiedziałam, co powinnam czud. Potrzebowałam czasu do namysłu, analizy… - Mówiłaś, że był twoim sługą – Edward przerwał moje rozmyślania. – Że nic między wami nie było. - I nie ma. Jeszcze. Boże, nie wiem. Edward uniósł głos ponad ryczącą wodę. - Był w laboratorium, prawda? Pomagał tworzyd te mutacje. Jest tak zły jak twój ojciec, Juliet! Jak możesz go kochad? 115
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie powiedziałam, że go kocham! Puls mi przyspieszył, gdy w mojej głowie tworzyły się kolejne argumenty, ale urwałam. Coś, co powiedział Edward, mi nie pasowało. - Skąd wiesz, co robią w laboratorium? Powiedziałeś, że nie widziałeś. Na jego twarzy pojawiło się poczucie winy i wiedziałam, po tej minie, że kłamał. Polana z ognia rozsypały się po ziemi, poruszone moim nagłym ruchem. Klęknął, by je poprawid, unikając mojego wzroku. Patrzyłam, jak poprawia szczapy, cofając dłonie, by ich nie spalid. - Jak długo wiesz? – zapytałam, próbując brzmied spokojnie. Powoli wstał, wycierając dłonie w spodnie. Światło ogniska taoczyło w jego oczach. Przez chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy. Oceniał moją reakcję. Próbował zdecydowad, ile mi powiedzied. - Od Curitiby – odpowiedział. – Odkąd Montgomery po raz pierwszy wymienił nazwisko Moreau. – Zacisnął pokryte bliznami ręce, znów zaczął spacerowad. – Mój wujek znał jednego z detektywów ze Scotland Yardu, którzy pracowali nad tą sprawą. Rzeźnik z Królewskiego College’u, tak go nazywali. Utrzymywali to w tajemnicy, ale podejrzewali, że twój ojciec próbowad zszywad zwierzęta, by stworzyd coś ludzkiego – w mniejszym czy większym stopniu. Kiedy byłem dzieckiem, miałem o tym koszmary. A kiedy zobaczyłem Balthazara i innych tubylców, wiedziałem. – Jego oczy rozbłysły. Nie był naiwnym młodym człowiekiem, za którego był brany. Wiedziałam, że bym kimś więcej. – Teoria Scotland Yardu była prawdziwa. - Balthazar to mój przyjaciel – wypaliłam. – Nie jest tworem operacji. - Twoim przyjacielem? To potwór! Starłam wodę, łzy i pot z twarzy. Edward nie znał Balthazara tak jak ja. Balthazar może był zdeformowany, ale nie był potworem. - Wcale nie – powiedziałam. – Cymbeline… to tylko mały chłopiec. Ten mężczyzna z łuskami… - Puck – dopowiedział Edward. - Puck. – Kopnęłam świecący węgiel. Jak duszek ze Snu nocy letniej. Odpowiednie imię, biorąc pod uwagę, że jego istnienie było równie niewiarygodne jak każda bajka. – To nie są potwory. - Próbujesz usprawiedliwiad ojca – powiedział Edward, podnosząc głos. Krzyczeliśmy, ale już nie z powodu wodospadu. – Próbujesz usprawiedliwid jego prace. - Znałeś prawdę i mi nie powiedziałeś! – Włożyłam dłonie pod pachy i odwróciłam się w stronę wodospadu, pozwalając szumowi wody pochłonąd moje myśli. Edward się mylił; nie broniłam ojca. Broniłam tej części siebie, która wiedziała, że ojciec robił rzeczy złe, ale była dumna z jego osiągnięd na tym polu. W moim żyłach płynęła jego krew. Nie rozumiał tego? Zabolało. Obcy wiedział coś, czego ja próbowałam się dowiedzied przez całe życie. - Powinieneś mi powiedzied. 116
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jak myślisz, czemu tu zostałem? – krzyknął. – Mogłem zostad na Curitibie. Myślałaś, że bałem się tego głupiego kapitana? Zostałem, bo nie wiedziałaś, w co się pakujesz! Wchodziłaś w niebezpieczeostwo z zamkniętymi oczami, nie chcąc widzied dowodów, które miałaś tuż pod nosem. Odeszłam, obejmując się ciaśniej. Zrozumiałam, że miał rację. Cały czas wiedziałam, w głowie kołatała się taka myśl. To moje serce – moje słabe, ludzkie serce – mnie zdradziło, a nie głowa. Edward mnie nie okłamał. Ja okłamywałam siebie. Przebiegłam drżącą dłonią po twarzy, czując, jakby cały mój świat obrócił się do góry nogami. - Powinieneś zostad na Curitibie. Tu nie czeka cię nic dobrego. - Zostałem tutaj dla ciebie, Juliet! – Był tak blisko wodospadu, że woda spadała na niego jak rzęsisty deszcz. Otarł krople z oczu. – Zostałem, ponieważ nie mogłem przestad o tobie myśled. Wciąż nie mogę. Przez chwilę wokół nas ryczała woda. Został tutaj, wiedząc że mój ojciec to szaleniec, dla mnie. Serce łomotało mi tak głośno, że chyba cała dżungla je słyszała. Dotknęłam warg, mokrych od wodospadowych rozbryzgów, wciąż zimnych od jego pocałunku. Wciąż pragnących. Ale to było złe. Moje serce należało do Montgomery’ego, nie Edwarda. Ale Montgomery pomagał mojemu ojcu w jego okropnej pracy. Wydarzyło się tak dużo, że nie byłam w stanie zrozumied własnych uczud. Usiadłam przy skraju jaskini, zamykając oczy, oddalając od mieszaniny emocji. Edward podszedł nieco i westchnął. Opadł obok mnie, krzywiąc się. - Jesteś ranny – powiedziałam w koocu. Miałam nadzieję na zmianę tematu. - Potknąłem się, kiedy się rozdzieliliśmy. Chyba złamałem sobie żebro. Podniosłam cienką gałązkę z posadzki jaskini, obracałam w palcach. Próbowałam nie myśled o Montgomerym pomagającym mojemu ojcu, podczas gdy Edward, który został, by mnie chronid, mnie pocałował. Po minucie Edward wyjął z kieszeni nóż do steków. - Skąd masz ten nóż? – zapytałam. - Kiedy gawędziliście przy obiedzie, kradłem zastawę. – Zaczął strugad spiczasty koniec kija. Próbował zrobid włócznię. Boże, naprawdę byliśmy tak zdesperowani? Jego uścisk był zbyt mocny. Tak jak ja nie wiedział, co robid. Pewnie czytał o włóczniach tylko raz, w Robinsonie Crusoe. Przestałam kręcid patykiem. - Skąd wiedziałeś, że ci się przyda? - Twój ojciec próbował mnie zabid pięd minut po moim przybyciu. To dośd dobra powód. Przekładałam gałązkę między palcami, drapiąc cienką korę kciukiem. W koocu wrzuciłam patyk w ogieo. 117
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - W dżungli natknęłam się na dwóch tubylców – powiedziałam. – Nie byli jak Balthazar ani ci wielcy z doków. Byli dzicy. Zabili jednego z królików – rozerwali na pół. Nie wiem, co by zrobili, gdyby wiedzieli, że tam byłam. – Zadrżałam na wspomnienie bystrych oczu jednego z nich. Patrzył dokładnie na moją bambusową kryjówkę. Naprawdę mnie nie widział? Nóż w dłoni Edwarda znieruchomiał. - To dziwne. Montgomery mówił, że na wyspie nikt nie je mięsa. Pomyślałam o tym samym. Obserwowałam Edwarda, zaskoczona, że się nie przestraszył. Blask ognia taoczył na jego surowej postaci. Częśd jego twarzy kryła się w cieniu, ciepłe światło padało na płaszczyzny jego nosa i czoła. Nie pasowałby do światła elektrycznego, które zdobywało popularnośd w Anglii. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś zobaczymy Londyn. W małym światku jaskini za wodospadem wydawało się, jakbyśmy byli ostatnimi ludźmi na Ziemi. - Więc co zrobimy? – zapytałam. – Nie możemy tu zostad na zawsze. Zanim przypłynie kolejny statek, minie rok. - W pobliżu muszą przepływad inne statki, do Australii albo Fidżi. Montgomery mówił, że polinezyjski transportowiec przepływa niedaleko brzegu. - Mamy więc wsiąśd na tratwę i liczyd, że znajdzie nas statek? – Zbliżyłam do siebie ramiona, drżąc. – Zniesie nas z kursu. Albo zatoniemy w czasie sztormu. Albo umrzemy z pragnienia. Powinieneś wiedzied o tym najlepiej. Usiadł prosto, patrząc w ogieo. Mięsieo w jego szczęce drgnął, raz. Bardzo niewiele mówił o tym, co wydarzyło się po zatonięciu Violi. Nie musiał. Wszystko wypisane było słonecznymi oparzeniami wciąż szpecącymi jego twarz. - Mamy inny wybór? Twój ojciec oszalał. Myślisz, że nie znajdzie dla nas jakiegoś pożytecznego zajęcia? Na przykład leżenia na jego stole operacyjnym. - Nie zrobiłby tego. Jest moim ojcem. – Nie chciałam tego słuchad. Nie chciałam spekulowad, jak daleko ojciec wyszedł za tę linię. Edward położył palec na moim policzku, by skierowad moją twarz w jego kierunku. - Wiesz, co do ciebie czuję. Nie musisz nic odpowiadad, to nie ma znaczenia. Przybyłem tu, żeby cię chronid, i to zamierzam zrobid. Jutro znajdziemy drogę powrotną do obozu. Będziemy zachowywad się, jakby wszystko było w porządku; zgubiliśmy się w dżungli podczas zwiedzania. A potem znajdziemy sposób na ucieczkę z wyspy. – Założył moje włosy za jedno ucho. – Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. Przyglądałam się nowej ranie biegnącej tuż poniżej jego oka. Siniaki zblakły, ale to nie znaczyło, że ich nie było, pod skórą, wybitych w kości. - Co to było za zdjęcie? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymad. Na jego twarz na chwilę pojawiło się zdumienie. A potem zmarszczka pomiędzy jego oczami się pogłębiła. 118
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jakie zdjęcie? - Miałeś ze sobą fotografię. Była zbyt mokra, by cokolwiek zobaczyd. Nie widziałam jej, odkąd wysiedliśmy ze statku. Marszcząc brwi, lekko wzruszył ramionami, jakby wracanie myślami do tamtych czasów niepokoiło go. - Nie pamiętam żadnej fotografii. Spędziliśmy tak pewien czas, słuchając wody w naszym osobistym światku za wodospadem. Ani przez chwilę nie wierzyłam, że zapomniał o tym zdjęciu, ale miał swoje sekrety, a wraz z nimi powody do kłamstw. Noc stała się zimniejsza, a moja przemoczona spódnica sprawiała, że skóra mi bladła. Podświadomie rozebrałam się do halki, by suknia wyschła przy ogniu. Zbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z moich nagich kostek, gołych ramion. Oczy Edwarda lśniły jasno w gasnącym ogniu, już nie jak u dżentelmena. Ale nie próbował ponownie mnie pocałowad. Ciasnota jaskini napierała, ciężka jak wspomnienie pocałunku. Wiedziałam, że Edward by mnie nie skrzywdził. A jednak nie mogłam się przy nim zupełnie odprężyd. Położyłam się przy ogniu, czując każdy kamyk i szparę w posadzce. Edward położył się za mną, zachowując przepisowe dwie stopy przerwy, ale na tyle blisko, że czułam ciepło jego ciała. Zasnęłam przy dźwięki ryczącej wody i tysiącu pytao kłębiących się w mojej głowie.
OBUDZIŁAM SIĘ W ŚRODKU nocy i zobaczyłam ledwie tlące się szczapki. Edward i ja zbliżyliśmy się we śnie, głowę miałam opartą o jego pierś, jego ręce ciasno otaczały moją talię, nasze nogi były skandalicznie zaplątane. Nie czułam się przy nim bezpiecznie, nie, wyczuwałam raczej niezrozumiałe połączenie. Miałam mgliste wspomnienie, bardziej sen, w których owijał wokół mnie ręce, wdychał zapach moich włosów, mruczał przy moim policzku. Mogłam go powstrzymad. A jednak nie otworzyłam oczu i objęłam go mocniej.
RANO EDWARDA NIE BYŁO. Zimne węgielki wyglądały ciekawie w świetle przechodzącym przez wodną zasłonę. Za dnia jaskinia wyglądała inaczej, bez cieni w odległych kątach. Była to tylko wilgotna wyrwa, naga oprócz kępek mchu przy kałużach i tylu pająkach, że wolałam nie patrzyd. Nóż, który Edward zostawił przy ogniu na czas snu, również zniknął. Wyjrzałam przez przerwę w strugach. Nagi kształt młodego mężczyzny kąpał się w płyciźnie zbiornika poniżej. Odskoczyłam w tył z sapnięciem, zażenowana widokiem nieubranego Edwarda. Nigdy wcześniej nie widziałam nagiego mężczyzny. Wspomnienia jego ciała przy moim i krótkiego, nieodwzajemnionego pocałunku nagle bardzo mnie rozgrzały. Ochlapałam twarz wodą z kałuży. Poszłam sprawdzid sukienkę. Obmyłam rany na rękach. Bez względu na próby zajęcia się, nie mogłam przestad zerkad na wodospad. - Och, walid to. – Podeszłam z powrotem do szpary. Łomot serca czułam w uszach. 119
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Był zwrócony do mnie plecami, zanurzony po pierś. Zanurkował pod wodę, krzycząc radośnie przy wynurzeniu, lekko trzymając zranione żebro. Nigdy nie widziałam go tak beztroskiego. I oczywiście nigdy nie widziałam go tak… odsłoniętego. Nie miał imponującej muskulatury Montgomery’ego, ale w jego ramionach było coś niezaprzeczalnie silnego. Ramionach, które obejmowały mnie ostatniej nocy. Powachlowałam się ręką. Wymył głowę i wyszedł z akweny. Moje palce zmięły miękką kokardkę przy kołnierzu halki, wiedząc, że powinnam przestad oglądad. W każdej chwili mógł się odwrócid. Ta myśl przyprawiła mnie o drżenie. Zdjął spodnie i koszulę z gałęzi, uważając na żebra, i ubrał się szybko. Ruszył do wodospadu, a ja cofnęłam się do prowizorycznego paleniska, by na niego zaczekad. Założyłam sukienkę i zamknęłam oczy, uspokajając serce, wyobrażając sobie słowa mamy, gdyby mnie teraz zobaczyła. Nigdy nie trzymałam się za rękę z chłopcem. Nigdy nie oglądałam żadnego w kąpieli. Skolopendra weszła mi na nogę i podskoczyłam. Zdałam sobie sprawę, że Edward jeszcze nie wrócił. Podeszłam do szczeliny, ale akwen był pusty, żadnego śladu Edwarda. - Edward? – krzyknęłam nerwowo. Żadnej odpowiedzi. Zeszłam niezdarnie bokiem wodospadu i weszłam w dżunglę. Moja stopa wylądowała na zgniłym żółtym owocu. Ani śladu Edwarda. - Edwardzie, jesteś tam? – zawołałam ponownie. Moją uwagę zwróciły opadające liście, więc poszłam tym kierunku. W liściach leżał jego srebrny nóż. Ostrze szpeciła świeża krew. Kopałam liście, dopóki nie natrafiłam na ślady stóp w miękkiej ziemi wokół zbiornika. Bose stopy zmieszane z głębokimi śladami butów Edwarda. Odchodziły w każdą stronę. Próba podążania za nimi przyprawiała mnie o zawrót głowy, tym bardziej, że od dwóch dni nie brałam swojego zastrzyku. - Edwardzie? – krzyknęłam jeszcze raz. Odpowiedział mi jedynie dwierk ptaka.
120
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA DWA Wybrałam kierunek i biegłam tak szybko, jak pozwalały mi posiniaczone stopy. Nożyce ciążyły mi w kieszeni, ale cieszyłam się, że je miałam. I nóż. Wciąż myślałam o tamtym króliku, rozerwanym na pół, chod podobno nikt nie jadał mięsa. Wyglądało na to, że ktoś jednak w nim zasmakował. I teraz rozrywał wszystko, co miało puls. Musiałam odnaleźd osadę, zanim to, co się tu czaiło, mnie odnajdzie. Poślizgnęłam się na kolejnym żółtym owocu i zatrzymałam się na tyle, by napełnid kieszenie. W obozie widziała pełną miskę tych owoców, więc musiały byd bezpieczne. Mogły minąd godziny, zanim znów znalazłabym coś do jedzenie. Zamierzałam znaleźd strumieo i pójśd za nim na plażę. Jeśli okrążyłabym całą wyspę i nie znalazłabym drogi, weszłabym na krater wulkanu, albo tak blisko jak to możliwe, i poszukałabym obozowiska z góry. Nad głowę zadwierkał ptak, ostrym, nienaturalnym piskiem. Na granicy pola widzenia dostrzegałam szczuropodobne istoty. Czy one również były dziełem mojego ojca? Czy wyspę zamieszkiwali nie tylko jego podstępni tubylcy, ale też wszelkie inne aberracje? Natknęłam się na stertę rzecznych kamieni, tworzących jakby ścieżkę. Podążałam wąską dróżką, aż znalazłam kolejną kupkę kamieni, gdzie zatrzymałam się na odpoczynek. Żółte owoce podpsuły się i zabrudził wnętrze mojej kieszeni, ale wciąż były jadalne. Zjadłam pół tuzina i rzuciłam śliskie skórki na ziemię. Skąd rozległ się dźwięk – owad, może ptak. Mocniej zacisnęłam nóż. Później zrozumiałam, że każdy, kto natrafiłby na tę kupkę obierek, mógł wyciągnąd wiosek, że tu byłam. Rzuciłam je w dżunglę, by ukryd ślady. Zadowolona, wytarłam lepkie ręce w spódnicę. Gdy odwracałam się, by odejśd, jedna ze skórek zatoczyła wdzięczny łuk w powietrzu i wylądowała u moich stóp. Ścisnęłam nóż i odwróciłam się. Tam coś było. - Kto tam? – krzyknęłam. Pociły mi się dłonie. Przełknęłam strach. Celuj w oczy. Koci warkot rozbrzmiał zza moich pleców, obróciłam się. - Wychodź! Pokaż się! – wrzasnęłam. Z krzaków dobiegł głęboki warkot. Liście zadrżały. W moim kierunku zmierzała postad, trzymając się słabego światła; skulona sylwetka i cienie sprawiały, że była niemal niezauważalna. Był to blond wyspiarz. Ten, który zabił królika. - Ty – szepnęłam, wyciągając nóż. Strach mieszał się z fascynacją. Ta chodząca, oddychająca istoty powstałą na stole operacyjnym ojca. Mój ojciec w jakiś sposób osiągnął niemożliwe: zmienił zwierzę w człowieka… prawie. - Nie podchodź – ostrzegłam. - „Wychodź”. „Nie podchodź”. Zdecyduj się, dziewczyno. – Po jego słowach nastąpił syk. Powinnam się bad. Powinnam byd przerażona. Ale jego istnienie – wiedząc, czym naprawdę był – było tak pociągające, że nie potrafiłam się bad. 121
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie podchodź bliżej – powiedziałam, unosząc nóż. Wyłonił się z liści, ale został na skraju polany. Jego biała koszula była niedbale połatana kawałkami lnu. Podwinięte do łokci rękawy odsłaniały przedramiona pokryte gęstymi jasnymi włosami. Po raz pierwszy miałam podgląd na jego ciało poniżej pasa, gdzie kołysał się ogon. Mięśnie pleców mimowolnie się skurczyły. Ogon. Obserwowałam, jak się poruszał, tak cicho, z taką gracją. Doskonała równowaga zwierzęcia i człowieka. Moje wnętrzności zacisnęły się, gdy przypomniałam sobie rejs na Curitibie, obserwowanie małpy. Właśnie o tym niegdyś marzyłam: sposobie przejęcie przez ludzi zdolności zwierząt. Byłam podobna do ojca pod zbyt wieloma względami. Kreatura podeszła bliżej, znów zwracając moją uwagę. - Jeśli spróbujesz mnie skrzywdzid, podetnę ci gardło – zagroziłam. - Skrzywdzid się? – Jego usta wykrzywiły się w grymasie. – Są lepsze sposoby na skrzywdzenie zagubionej dziewczynki niż rzucanie w nią owocem. - Kim jesteś? – sapnęłam. - Jaguar – odpowiedział. - Jaguar? Mój ojciec nie nazwał cię, jak innych? - Jaguar – powtórzył. - On cię stworzył? Zmienił cię w to? Odpowiedz! - Zagubione dziewczynki muszą byd ostrożne. Mówi się, że dżungla jest niebezpieczna. Kropla potu spłynęła mi po karku. Próbował mnie nastraszyd. Ale jeśli naprawdę zamierzałby zaatakowad, już by to zrobił. Utrzymałam mocny uścisk noża, ale go opuściłam. - Dlaczego mnie śledzisz? – zapytałam. Przekrzywił głowę. - To ty mnie śledziłaś. Byłaś w bambusie. Obserwowałaś. Więc widział. Mógł mnie zaatakowad wtedy, ale tego nie zrobił. Zwęziłam oczy, zastanawiając się nad powodem takiej decyzji. W odpowiedzi wykrzywił usta. Zrozumiałam, że był mądry. Mądrzejszy niż większośd ludzi. - Gdzie jest Edward? – zapytałam. - Rozbitek. Ze zdumienia prawie upuściłam nóż. Skąd wiedział? Moja konsternacja wprawiła go w jeszcze lepszy nastrój. 122
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Montgomery mówił mi o rozbitku – powiedział. – Montgomery kazał obserwowad dziewczynkę. Nie kazał obserwowad rozbitka. - Kiedy rozmawiałeś z Montgomerym? - Pytania. Pytania. Chodź ze mną. Machnął przywołująco łapą. Koocówka jego ogona drgnęła. Czułam pociąg do jego hipnotyzujących żółtych oczu. Ale się powstrzymałam. - Nigdzie z tobą nie idę – powiedziałam, ściskając nóż. – To szaleostwo. - Beze mnie nie jest bezpiecznie. - Nie jest bezpiecznie z robą! – Zrobiłam krok w tył, gałązka pękła pod moją stopą. – Wolałabym spróbowad szczęścia sama. - Nie wiesz, co na ciebie poluje. – Zmarszczył nos. – Ja wiem. Jego słowa były niepokojące. Na całej tej wyspie nie mogłam wyobrazid sobie bestii ani człowieka bardziej przerażającego od niego. A jednak, jeśli to nie on zabił tamtych wyspiarzy – chod nie miałam pewności, że tego nie zrobił – zrobiło to coś innego. - Co na mnie poluje? – zapytałam ostrożnie. - Potwór – odpowiedział, diabolicznie krzywiąc usta. Nie wiedziałam, czy był tak szalony jak mój ojciec, czy tylko ze mną pogrywał. To było absurdalne. Rozmawiałam z chodzącym eksperymentem. Ale on nie próbował mnie krzywdzid, czego nie mogłam powiedzied o niektórych ludziach. - Chcę wrócid do osady – powiedziałam. Przekrzywił głowę. - Krwawego Domu. Nerwowo wypuściłam powietrze. Krwawy Dom. Mógł mied na myśli tylko jedno miejsce. Czerwone laboratorium. - Chodź ze mną. Żadnych pytao. Żadnych pytao. Z drżeniem przytaknęłam i pospieszyłam go gestem noża. Poruszał się po ściółce tak cicho, że ledwie odnajdywałam ścieżkę, którą miałam podążad. Moja sukienka zaczepiała każdy ciero. Robiłam tyle hałasu, ile dziesięciu takich jak on. Obserwowałam, jak stawiał kroki, badałam jego ruchy. Najpierw palce, potem opuszczał się na piętę, która ledwie muskała grunt. Jego ciało poruszało się z boku na bok, kołysząc się niemal niezauważalnie, ale zapewniając mu lepszą równowagę. Powieliłam jego ruchy i niebawem poruszałam się prawie równie cicho. Nie nosił butów. Raz po raz liczyłam jego stopy, lecz wynik zawsze był ten sam. Pięd. To nie on dopadł mnie w szopie, coś innego. Potwór. 123
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Ani raz się nie obejrzał. Czasami wtapiał się w dżunglę jak cieo. Z trudem za nim nadążałam. Bolała mnie głowa. Upał był nie do zniesienia. Straciłam równowagę i przytrzymałam się gałęzi, stabilizując się. Brakujące zastrzyki zbierały swoje żniwo. Czułam ryk mdłości, nim je poczułam, po czym przed oczami zaczęły taoczyd mi czarne kropki. Szorstkie muśniecie jego futra na moim nagim ramieniu sprawiło, że podskoczyła. Ścisnęłam nóż, chociaż byłam zbyt słaba, by go unieśd. - Cofnij się – powiedziałam. Mój głos był ledwie słyszalny ponad szumem krwi w moich uszach. – Muszę tylko chwilę odpocząd. Ale on podszedł bliżej. Czułam jego stęchły zapach, jakby wełny i niemytego człowieka. - Jesteś chora. – Ciepły powiew jego oddechu omiótł mi szyję. - Kręci mi się w głowie. To minie. – Ścisnęłam palcami delikatną skórę po wewnętrznej stronie łokcia. Grube opuszki jego palców musnęły moje ramię, delikatnie obracając mój łokied. Bezużyteczny nóż wysunął się z mojej słabej dłoni. Zamknęłam oczy. Przejechał palcem po wewnętrznej stronie ramienia. W tym dotyku było coś znajomego, a jednocześnie perwersyjnego. Stworzenie jego pokroju nie powinno istnied, a jednak staliśmy tam, otoczeni przez drzewa. Powąchał moje ramię. Ukłuło mnie coś mokrego i ciepłego. Natychmiast otworzyłam oczy. Polizał mnie. - Puśd mnie! – Odsunęłam się. - Lekarstwo doktora – powiedział. - Tak. – Ścisnęłam wnętrze łokcia. Miałam otwarte usta, szukałam słów. – Chodźmy dalej. To zwierzę, przypomniałam sobie. Jest groźny. - Jak sobie życzysz. – Przytaknął. Gdy prowadził mnie w górę wzgórza, utrzymywałam większy dystans. Dokąd sięgałam wzrokiem, widziałam więcej drzew, więcej pnączy. Weszliśmy w zagajnik paprotkowatych drzew wyższych niż ja. Gdy jego sylwetka pojawiała się i znikała w zielonym otoczeniu, zostawałam coraz bardziej w tyle, aż był tylko cieniem w oddali. Odwróciłam się. Nie wiedziałam, czy prowadził mnie do osady czy nie. Nie wiedziałam, czy był mordercą czy nie. Nie zamierzałam się dowiadywad. Używając jego wyważonych, cichych kroków, zniknęłam w dżungli.
124
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA TRZY Szłam godzinami. Dżungla wznosiła się wokół mnie jak forteca z drzew i kamienia. W przerwach między drzewami widziałam nieustający dym z wulkanu, unoszący się wyżej i wyżej, w niebo. Po chwili wyczułam zapach ogniska. Wplótł się w moje włosy i ubrania, pchając w przód, aż usłyszałam słabe łomotanie. Drzewa rozstąpiły się w polanę. Przedarłam się przez wysoką trawę i stanęłam na skraju wioski. Natychmiast zakryłam nos. Zapach dymu tylko pozornie maskował odór gnijącego jedzenie i brudnych zwierząt. Kilka krytych strzechą chat stało na skraju wioski, pomiędzy nimi biegły żwirowane ścieżki. Duże, brzydkie szczury szperały w stertach niszczejącego jedzenie. Jeden z nich syknął, gdy przechodziłam. Zerknęłam przez drzwi chaty i dostrzegłam kilka oznak życia: konar przerobiony na pług, podarte ubranie rzucone w kącie, skurczone cebule suszące się na krokwiach. Łomotanie powróciło, podskoczyłam. Nie było to walenie młotem, jak sądziłam, ale uderzanie w bęben. Gdy podeszłam bliżej, usłyszałam rozmowy i pochrząkiwanie. Jeden głos wzniósł się ponad pozostałe. Nie byłam pewna czy powinnam się schowad, czy pokazad. Nie ufałam wyspiarzom, ale ci przynajmniej żyli czymś podobnym do normalnego życia, w przeciwieostwie do Jaguara. Przeszłam kolejną ścieżką, aż miałam podgląd na centrum wioski. Zebrały się tam dziesiątki tubylców, stopami wzniecając chmury kurzy, rękami mieszając powietrze. Większośd była ubrana jak Jaguar, w podarte niebieskie tkaniny, chod kilka kobiet owijało się wyblakłymi ubraniami. Wszyscy poruszali się szczudłowato, ze zgarbionymi plecami. Widząc ich tak dużo – całą wioskę – niewiarygodnym wydawało się, że mój ojciec ich stworzył. Nie przeczyłam, byli nienaturalni. Ale podrobienie czegoś tak złożonego jak człowiek, który mówi, taoczy, nosi spodnie… było niemożliwe. Tłum lekko się rozstąpił. Pośrodku stał wysoki mężczyzna z porożem łosia wyrastającym ze śniadych włosów. Otworzyłam usta. Dodatkowy róg czy kieł u innych stworów wyglądał na deformację, ale poroże tej istoty doskonale do niej pasowało. Głowę i ramiona trzymał wysoko, krwistoczerwona szata zamiatała po ziemi. On intonował pieśd. Jego głos bzyczał jak chrząszcze. U jego boku stał chłopiec sięgający mi może do pasa. Cymbeline, chod dzikośd pozbawiła go całej słodyczy. Jego oczy natrafiły na mnie, wyciągnął rękę. Wszyscy się odwrócili. Ich twarz były jak z koszmarów. Pomyślałam, że jeden z nich może byd mordercą. Uciekaj, nalegało moje ciało, ale było za późno. Już mnie dopadli, brudne ręce sięgały do moich włosów i ciągnęły za ubrania. Zaciągnęli mnie na środek. Mężczyzna z porożem uniósł ręce, uciszając szmer rozmów. - Jej ręka – rozkazał.
125
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Obok mnie znajdowała się skośnooka, łysa kobieta z dziwną skórą, która jakby odbijała światło słoneczne. Złapała moje ramię czterema gładkimi, silnymi palcami. Próbowałam się wyrwad, odepchnąd ją. - Kobieta z pięcioma palcami – powiedział. Kobieta syknęła, odsłaniając wężowy język. Pyton, pomyślałam. Tam wcześniej widziałam taką skórę. Stojący obok niej mężczyzna z twarzą dzika również nie miał po jednym palcu, podobnie jak dwaj obskurni chłopcy ciągnący mnie za spódnicę. Wszyscy, poza wysokim mężczyzną w szacie, którego pięd palców było długie, twarde i pokryte gęstymi, szorstkimi włosami. - Kobieta z pięcioma palcami! – wrzasnął, a tłum się zbliżył. Ich kwaśne oddech przewracały mi w brzuchu. Choroba powróciła, osłabiając mnie, zaciskając wnętrzności. - Kim jesteś? – zapytałam mężczyznę w szacie. - On jest Cezar – syknęła kobieta-pyton, głaszcząc moje ramię silnymi palcami. Tłum powtórzył słowo, przenosząc je jak błyskawica. Cezar. Cezar. Cezar. Mężczyzna z rogami opuścił ręce. Ostre kooce jego poroża lśniły w słoocu. - Jestem Cezar – powiedział. – Pastor wyspy. Bestia udająca religijnego człowieka. Było to równie absurdalne jak rozkazy, które Balthazar recytował na statku. Montgomery nie chciał mi powiedzied, co oznaczały, a teraz rozumiałam powód. Pomyślałabym, że oszalał. - Skąd pochodzisz, pięciopalczasta? – zapytał. W jego ciemnobrązowych oczach było coś zbyt ludzkiego. - Z Anglii – odpowiedziałam. Tłum powtórzył słowo, ale w ich ustach brzmiało ono obco. - Po drugiej stronie morza – wyjaśnił Cezar. Tłum mruczał i przytakiwał, ale wciąż wydawał się zagubiony. - Przyjdź z drugim. – Cezar skinął na mężczyznę z twarzą dzika. – Przyprowadź mężczyznę o pięciu palcach. Gdy zniknął w tłumie, próbowałam coś dostrzec ponad głowami zebranych. Kobieta-pyton łapczywie gładziła miękką skórę moich ramion, jej palce szczypały skórę. Kolejna kobieta wysunęła się, sięgając po mój pierścionek, ale kobieta-pyton na nią prychnęła. Uśmiechnęła się do mnie, jakbyśmy obydwie należały do wyższej grupy społecznej niż pozostali. Tłum zaczął wiwatowad, gdy wrócił mężczyzna-dzik. U moich stóp rzucił podrapane i brudne ciało.
126
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Edward! – Opadłam na kolana. Usiadł, przyciskając rękę do głowy, do małego krwawego rozcięcia. – Wszystko w porządku? Przytaknął, posyłając ostrzegawcze spojrzenie mężczyźnie-dzikowi. Rękawem koszuli otarł zaschłą krew z czoła. - Jak to tylko możliwe. – Splunął krwawą śliną na ziemię. – Złapali mnie przy wodospadzie. Twój ojciec za tym stoi. Myślą, że jest swego rodzaju bogiem. Tłum robił się coraz bardziej poruszony. Otoczyli nas, nachylali się, obserwowali każdy ruch. Cymbeline i dwaj inni chłopcy opadli na czworaki, czołgając się bliżej, ale Cezar wymierzył w nich poroże. - Nie będziesz czołgał się w ziemie! Chłopcy skulili się i podnieśli na nogi. Wstałam, ale Edward przyciągnął mnie bliżej, tylko na sekundę. - Cokolwiek się stanie, bądź blisko. Zanim zdążyłam zapytad, co miał na myśli, na jego twarz padł cieo. Tłum nagle zamilkł. Odwróciłam się i zobaczyłam oblicze innej bestii, z czystym białym parasolem balansującym na ramieniu.
127
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA CZTERY OJCIEC UŚMIECHNĄŁ SIĘ. - Ach, tutaj jesteś. Czas spędzony na poszukiwaniu ciebie był czasem piekielnym. Edward i ja podnieśliśmy się na nogi. Przez przerwę w tłumie dostrzegłam Montgomery’ego, stojącego obok powozu z karabinem wspartym na biodrze, unikającego mojego wzroku. Trochę mi ulżyło na jego widok. Zaprowadzi nas z powrotem w bezpieczne mury ośrodka, z daleka od niebezpieczeostwa czającego się w dżungli. Jednak wciąż nie mogłam wyrzucid z głowy obrazu bestii rozłożonej na stole, ojca nucącego, powoli kapiącego wosku i asystującego Montgomery’ego. Czułam się zdradzona, jakby chłopiec, którego uwielbiałam, okazał się jedynie fantazją. - Wiszę, że już poznałaś naszych sąsiadów – powiedział ojciec. – Pozwól, że was odpowiednio przedstawię. Ojciec zachowywał się, jakby wszystko było w porządku. Zerknęłam na Edwarda. Uzgodniliśmy, że będziemy grad, aż nadarzy się okazja na ucieczkę z wyspy, ale to była przesada. Ojciec mnie porzucił. Okłamał mnie. Zniszczył mi życie. Z najwyższym trudem powstrzymywałam się od rozdrapania mu twarzy. Chyba wolałabym stanąd twarzą w twarz z mordercą, niż wrócid z nim. Bestie patrzyły na niego z wielkimi oczami i drżącymi ustami. Był tutaj królem. A Montgomery czaił się w cieniu jak niepewny książę. Nagle ugięły się pode mną kolana. Węże choroby pełzły szybko, wspinały na nogi. Edward złapał mnie pod ramię, ale gestem go zbyłam, lekko się chwiejąc. Potrzebowałam zastrzyku. Musiałam uciec od przetłaczającej obecności ojca, która wysysała tlen z powietrza. Oparłam dłonie na kolanach, szybko oddychając. Drżąc. Próbując opanowad wściekłośd na człowieka, którego kiedyś nazywałam rodziną. Poczułam dłoo Edwarda na ramieniu, usłyszałam kilka uspokajających słów w uchu, ale nie rozróżniałam ich. Wciąż widziałam tylko bestię na stole, wijącą się z bólu. Krew torturowanego płynęła w moich własnych żyłach jak okrutne dziedzictwo. Przycisnęłam palce do oczu, by się nie rozpłakad. Mimo to raz załkałam. Ręka Edwarda zniknęła. Widziałam to kątem oka, jeden szybko ruch. Tłum sapnął. Rozległ się trzask podobny do pstryknięcia palcami. Później blask krwi. To wydarzyło się tak szybko. Ojciec zatoczył się, ściskając twarz, parasol spadł na ziemię. Krew ciekła spomiędzy jego białych palców. Dłoo Edwarda wciąż była zaciśnięta w pięśd. Uderzył ojca w twarz. Westchnęłam. Co z udawaniem, że wszystko w porządku? Edward rozluźnił rękę. - Doprowadził cię do łez – wyjaśnił.
128
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Montgomery przecisnął się przez tłum, a wyspiarze oszaleli z ekscytacji wywołanej zapachem krwi. Cezar uniósł ręce, jego czerwona szata rozwinęła się jak kurtyna. Nawet jego nos płonął od zapachu. Montgomery uderzył Edwarda. Zaczęli bójkę, wzbijając chmury kurzy. Kobieta-pyton skoczyła przed ojca w ochronnym geście. Kilka innych poszło jej śladem. W koocu Montgomery powalił Edwarda na kolana i unieruchomił mu ręce na plecami. W głowie czułam pulsowanie, jakbym była pijana. Montgomery był sługą mojego ojca. Pomagał mu w jego okropnej pracy, bronił go, nawet kosztem Edwarda. Montgomery nie był okrutny, wiedziałam to w głębi duszy. Ojciec musiał przyciągnąd go tu za dziecka, wychował, by czynił straszne rzeczy, ale Montgomery nie był potworem. Nie powinien zachowywad się jak maskotka ojca. - Nie słuchaj go! – wrzasnęłam, waląc pięściami w ramię Montgomery’ego. Zaskoczyłam go, zawahał się. Wbiłam palce w jego ramię, próbując oderwad jego dłonie od Edwarda. – Puśd go! - Przestaocie! – Głos ojca był jak piorunujący głos Boga. Gdy mówił, wypluwał krople krwi. Na moich ustach zacisnęła się szorstka ręka. Guzowate łuski dotknęły moich warg… Fuj. Skrzywiłam się z niesmakiem, czując pot jego dłoni. Drugą rękę owinął wokół mojej piersi i odciągnął mnie od Montgomery’ego z siłą dwóch mężczyzn. Czułam ucisk w piersi. Napięcie iskrzyło w powietrzu. Wyspiarze nachylali się nad ojcem, ale on ich zbył, pocierając rozcięcie na dolnej wardze. Patrzyłam na Montgomery’ego. Nie słuchaj go, prosiłam każdą myślą. Wiesz, że to jest złe. Montgomery odwrócił wzrok. - To naprawdę nie jest właściwe zachowanie. – Ojciec wyciągnął chusteczkę i splunął na nią. Czerwieo krwi zalśniła na lśniącej bieli. – Musimy byd dla nich dobrym przykładem. Zwłaszcza ty, Juliet. - Wiem, co robisz w tym laboratorium – powiedziałam. – Jesteś potworem. Ojciec patrzył na mnie, głębokim i nieodgadnionym wzrokiem. Wsunął chusteczkę do kieszeni kamizelki. - Puśdcie ich. Nie uciekną. Nie mają dokąd. Z głębi gardła Pucka wyrwał się niski warkot, ale mnie wypuścił. Montgomery powoli puścił ramiona Edwarda. Ojciec podniósł parasol, teraz połamany i brudny. - Przejrzałaś mnie, tak? Widziałaś, co była na tamtym stole i widziałaś moich tubylców. Wyciągnęłaś jedyny logiczny wniosek. W koocu jesteś mądra. Mądrzejsza, niż powinnaś byd. – Jego oczy zalśniły. – Szkoda, że nie urodziłaś się chłopcem. - Przekroczyłeś granice – powiedziałam. – To zajęcie Boga, nie nasze. - Brzmisz jak matka – powiedział. To nie był komplement. Przeszedł pomiędzy bestiami, strzepując brud z ich włosów, wygładzając pomięte ubrania, jak ojciec opiekujący się dziedmi. Kudłaty mężczyzna z włosami opadającymi na oczy wyprostował się, gdy ojciec do niego podszedł. Położył mu przy129
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia jacielsko dłoo na ramieniu. – Juliet, skarbie, te zwierzęta otrzymały niesamowity dar, stały się ludźmi dzięki uważnej i przebadanej nauce. Są wyjątkowe, nie widzisz tego? Zdolne do ludzkich myśli i działao, ale bez człowieczej skłonności do korupcji. Złośd znów wspięła mi się po kręgosłupie. - Słuchałaś tego głupiego małolata. On nie jest jednym z nas – powtarzałem ci to od początku. Wród do osady. Potrzebujesz zastrzyku, jedzenia i wody. Powinienem wyjaśnid ci moje prace. Jesteś tak urażona, bo było to dla ciebie szokiem. Kiedy zrozumiesz, że to nauka, spojrzysz na to moimi oczami. Narastająca złośd została przesłonięta obezwładniającą słabością w nogach. Czułam zaciskającą się na mnie zimną pięśd choroby. Zgięłam się w pół, wspierając na kolanach. Gdy moje nogi się podały, ramiona Montgomery’ego nagle mnie oplotły, bez wysiłku podnosząc. Przez koszulę czułam dzikie bicie jego serca. - Zabierz ją natychmiast. – Usłyszałam słowa ojca, chod zmysły odmawiały mi posłuszeostwa. – Ciebie też, Prince. Kiedy wrócimy, my dwoje będziemy musieli przeanalizowad istotę naszych negocjacji. Jeśli ta umowa miała cokolwiek wspólnego z planami wydania mnie za mąż za Edwarda, wątpiłam, żeby ojciec był zadowolony z wybranego zięcia. Wioska wirowała, gdy Montgomery niósł mnie przez tłum. Kobieta-pyton przepchnęła się na przód, dotykając miękkimi palcami mojego policzka. Montgomery kazał jej się odsunąd. Złapałam się jego bicepsa, czując puls. Jego serce biło szybciej. - Próbowałem cię strzec. – Jego głos był chrapliwym szeptem. Usłyszałam głośne kooskie rżenie, następnie pisk zardzewiałych zawiasów tylnych drzwi powozu. Ramiona Montgomery’ego nagle zniknęły, zastąpiły twarde deski. W powozie obok zmie znajdowało się coś długiego, owiniętego w ubrania. W gardle stanął mi odór zakrzepłej krwi. Odwróciłam się od smrodu, zbyt osłabiona by usiąśd. - Nalegałaś, żeby tu przypłynąd – cierpko szepnął Montgomery. Nie wiedziałam, czy gniewał się na mnie czy na siebie. – Powinienem odmówid. Liczyłem… Niech to, nieważne. Zniknął, a pojazd ruszył. Każdy wertep wydawał mi się falą na morzu. Nagły podskok przeturlał mnie na pozwijany materiał. Moja ręka trafiła na lepką substancję. Spojrzałam na dłoo. Zaschnięta krew została mi między palcami. Stoczyłam się na materiałowy kokon wokół czegoś, co musiało byd ciałem. Krew przeciekła przez tkaninę w trzech czerwonych pasach biegnących przez pierś. Kolejna ofiara. Potwór, powiedział Jaguar. Powóz znów podskoczył i materiał zsunął się z twarzy. Była to kobieta z wyspy. Szczęka została oderwana, pozostawiając jedynie długie wyszczerbione siekacze ułożone w wiecznym krzyku. Jej policzki i czoło szpeciły blizny, już pokryte żarłocznymi muchami. W moim gardle zrodził się krzyk, ale go nie usłyszałam. Osunęłam się w przyjazną ciemnośd.
130
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA PIĘD OBUDZIŁAM SIĘ W SWOIM łóżku w osadzie. Moje wspomnienia były niewyraźne, zatopione w błotnistych odmętach mojego umysłu, gdzie z radością je zostawiłam. Pamiętałam tylko urywki. Łuszcząca się skóra na twarzy kobiety. Ślady krwi na tkaninie. Chmary bzyczących much. Odór krwi w moich ustach i zapach lawendy w powietrzu. Ciche mruczenie czaiło się w kątach pokoju jak słooce. Przez chwilę wyobraziłam sobie, że byłam z powrotem na Belgrave Square, gdzie mama nuciła podczas robienia herbaty. Ale to tylko wątła wyobraźnia. W Londynie nigdy nie było tak duszno. Otworzyłam oczy. Mruczenie okazało się niezmiennym buczeniem owadów, ale lawenda była prawdziwa. Alice stała nad dymiącą miednicą na szafce, zwrócona plecami do mnie, przekładająca kwiat między palcami, by uwolnid jego zapach. Malutkie fioletowe pączki wpadły do miski, wypełniając pokój ich uspokajającą wonią. Montgomery nachylał się obok niej, rozsmarowując grubym pędzlem jasną lepką substancję na lustrze. Połowa szkła pokryta była pęknięciami jak pajęczą siecią. Kiedy pękło? Alice uniosła palce do twarzy, wdychając miękki, ziemisty zapach. Uniosła złożone w kubek ręce ku Montgomery’emu. Głęboko nabrał powietrza, uśmiechając się łagodnie, czego nie widziałam u niego, odkąd byliśmy dziedmi – a nawet wtedy rzadko. Serce lekko mi się skurczyło. Byli w moim pokoju, ale czułam się jak intruz. - Alice – powiedziałam. Jej imię utknęło w moim suchym gardle. Ona i Montgomery obrócili się, zaskoczeni. Ręką instynktownie zasłoniła wargę. Odchrząknęłam. Ich zażenowanie powinno mnie rozbawid, ale tylko coś we mnie ścisnęło. Montgomery skrzyżował ramiona, stając u stóp łóżka; z jego twarzy odpłynęła wszelka lekkośd. - Obudziłaś się. Dobrze się czujesz? - Tam było ciało. Ktoś zginął. Jego słonie zacisnęły się na drewnianym szczycie w nogach. - Kobieta z wioski. - Kolejny wypadek? Nie odpowiedział. Dostrzegłam swoje odbicie w lustrze. Pęknięcia rozkładały moją twarz na setki małych kawałków. - Co się stało z lustrem? Spojrzał na nie, odbicie ukazało tysiąc zmarszczonych krwi. - Nie pamiętasz? Rzuciłaś srebrną szczotką. Pękło. Usiadłam, obserwując pogiętą ścianę oczu.
131
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Czemu miałabym to zrobid? - Celowałaś we mnie. Moje odbicie uśmiechało się krzywo. - Musiałam byd bardziej świadoma, niż sądziłam. Wielkie oczy Alice skupiły się na ręczniku, w który wycierała ręce. Montgomery otworzył usta i myślałam, że powie coś jeszcze, ale pokręcił głową. - Powiem doktorowi, że się obudziłaś. Moje odbicie błysnęło w lustrze, ledwie błysk mijających uczud. Częśd mnie czuła żal, że odchodził. Wciąż nie było mi obojętny, a to najbardziej mnie denerwowało. Ponieważ wiedziałam, że jego działania były złe, a jednak wciąż był wierny mojemu ojcu. Na pewno nie chodziło mi o zniszczenie lustra, ale ojcowskiego uroku, którym go opętał. Alice zanurzyła ręcznik w miedzianej miednicy. Delikatnie dotknęła mojego czoła. - To dobry człowiek, panienko. Chce dobrze. – Jej oczy błyszczały. Znałam to spojrzenie. Kochała go. Strumyczek wody pociekł mi po twarzy i połaskotał ucho. Myślałam, że to miało sens. Był jedynym młodym mężczyzną na wyspie, który nie miał rogów albo pazurów. I był przystojny. Och, był. Czułam, że moja twarz goreje, ale usprawiedliwiałam to parą z miedzianego naczynia. - Twoje zniknięcie mocno przestraszyło doktora – powiedziała miękko Alice, pocierając moją szyję. Była delikatna, ładna. Czyżbym ignorowała coś oczywistego? Opanowało mnie dziwne uczucie, że może jej uczucia względem Montgomery’ego mogłyby byd odwzajemnione. Nagle poczułam się jak idiotka. Myślałam, że czuł coś do mnie. Właściwie mi to powiedział; niemal mnie pocałował… Czy wyolbrzymiałam jego uczucia, podczas gdy jego serce należało go innej? - Jego potwory straszą mnie – mruknęłam, myśląc o czym innym. Lawenda mieszała się z moim oddechem, wnikała w ciało. Miała mnie uspokoid, ale dusiłam się nią. – Wiedziałaś o nich? Alice przesunęła ręcznikiem w dół mojej szyi, po grzbiecie nosa, wzdłuż krzywizny szczęki. - Tak, panienko. Wszyscy wiemy. - To szaleostwo. Ludzie ze zwierząt. - Takie są prawa wyspy. - Nie boisz się? Ręcznik zatrzymał się na mojej szczęce. Jej warga drgnęła. - Wiele rzeczy mnie przeraża, panienko. 132
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zaczęła czyścid mi paznokcie metalową płytką. Nagromadzony pod nimi brud mi nie przeszkadzał, ale ona zajęła się tym z zapałem. - Myśli, że jest Bogiem – powiedziałam. Nie przestawała skrobad. Dociskała płytkę do wrażliwej skóry pod paznokciami, wywołując pieczenie. – Ale jest szalony. Jej ręka drgnęła i płytka wbiła się w moją skórę. Pod paznokciem pojawiła się krew. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się śmiad. Im więcej krwi płynęło, tym bardziej się śmiałam, aż poczułam się jak wariatka. Alice owinęła wokół ręcznik, robiąc wielkie oczy. - Powinnaś odpocząd, panienko. Wciąż nie czujesz się najlepiej. Uśmiech zamarł mi na ustach. Zbliżyłam do siebie rękę, zlizałam krew, której ręcznik nie starł. Smakowała bogato, jak żelazo. - Gdzie są inni? Mój ojciec? - W salonie, panienko. Usiadłam, narzucając szlafrok na halkę, i boso przeszłam przez podwórze.
PRZERWAŁAM PONURĄ HERBATKĘ w salonie. Kilka wyschniętych ciasteczek spoczywało nienaruszonych na stoliku do kawy. Herbata wyglądała na zimną. Montgomery wstał, gdy weszłam, ale ojciec gestem nakazał mu usiąśd. Spojrzałam na Edwarda. Żadnego śladu złamanych kości. Przynajmniej ojciec nie utopił go za tamten cios w szczękę. - Jak się…? – zapytał Montgomery, ale przerwałam mu. - Do diabła z tym, jak się czuję. – Skrzyżowałam ramiona, patrząc na ojca. – Domagam się wyjaśnieo. Ku mojej satysfakcji, ojciec zamknął książkę. Najwyraźniej przekleostwa sprawiały, że mężczyźni zaczynali słuchad. Zegar powoli tykał. Ojciec skinął na skórzany fotel. Opadłam nao, ściskając podłokietniki. Montgomery ponownie wstał, ale oddalił się do regałów. Dośd blisko, by słuchad, i dośd daleko, by się dystansowad. - Uważasz mnie za potwora – zaczął ojciec. – Albo szaleoca. Zapewniam cię jednak, że badania, które prowadzimy z Montgomerym, są przeciwieostwem. Jesteśmy pionierami w dziedzinie nauki zajmującej się manipulacją żywymi istotami. - Chciałeś powiedzied, rzeźnictwem – stwierdziłam. Mój wzrok powędrował do Montgomery’ego, wyzywając go. Ojciec nawet się nie skrzywił. - Nie mam wpływu na to, jak nazywają to ignoranci. - A te istoty na waszym stole operacyjnym? – sapnęłam. – Jak one by to nazwały?
133
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - One nie myślą tymi kategoriami, Juliet. Ostatnio była to pantera, nawykła do polowania. Zamiast szarpad mięso, teraz będzie zbierad owoce i żyd w społeczeostwie złożonych z podobnych istot. Daję im inteligencję. Rozum. - Niemożliwe. Nie można tego zrobid operacyjnie. - Moja technika nie ogranicza się do postaci cielesnej. Także mózg czerpie zyski z procesu operacyjnego. To kwestia mapowania umysłu, nauczenia co ograniczyd, co pobudzid, co usunąd. To oczywiście wymaga specjalnych narzędzi i nieskooczonej cierpliwości. – Ojciec pociągnął łyk herbaty. Przez chwilę pomyślałam, gdzie w mózgu znajdowało się okrucieostwo. Czy można ją wyciąd skalpelem. Zerknęłam za siebie, gdzie Montgomery udawał, że czytał książkę. Czy kiedykolwiek próbował powstrzymad mojego ojca? Był tu więźniem, czy chętnym współpracownikiem? Jakby czytając mi w myślach, głośno zamknął książkę i odłożył na półkę. Rozdarł rękaw na wystającym gwoździu. Uderzył w niego zaciśniętą w pięśd dłonią, jakby jego złośd mogła go wbid na miejsce. - Nie wierzę ci – powiedziałam. Ojciec uśmiechnął się lekko. - Dowód masz przed oczami. Balthazarze, pozwolisz tu na moment? Balthazar wszedł do pokoju, rękami osłaniając czajnik z herbatą. Ojciec wskazał na krzesło. Balthazar usiadł, mrugając nerwowo. Uwaga Mongomery’ego skupiła się na nas. Po jego twarzy przemknął skurcz, może wspomnienie, po czym uderzył w regał tak mocno, że książki zadrżały. Edward podniósł wzrok wobec tego hałasu, ale Montgomery odwrócił się i wyszedł. Tchórz, pomyślałam, zostawia Balthazara, by sam mierzył się z ojcem. - Weźmy Balthazara. – Głos ojca przyciągnął mnie z powrotem. – Jedno z moich najdoskonalszych dzieł, mogące chodzid nawet ulicami Londynu, chod wyróżniające się dziwnym czołem i nadmiernym owłosieniem twarzy. Mówi. Myśli. Zdolny do współczucia. Cóż, dziś rano wyniósł z ogrodu ślimaka, żeby kurczęta go nie zjadły. Prawda? Balthazar przytaknął. - Powiedz mi, Juliet, czy nazwałabyś go wstrętnym? Balthazar uśmiechnął się. Myślał, że nas bawił. Nie miał pojęcia, że ojciec mówił o jego okropnym pochodzeniu. Pamiętałam, że to Balthazar zajmował się rozrywką na Curitibie. Płakał, kiedy grałam kompozycje Szopena na pianinie. - Nie – powiedziałam delikatnie. Później mój głos stwardniał. – Ale nie mogę go także nazwad człowiekiem. - Mimo wszystko, jest nim – sprzeciwił się ojciec. – Człowiek wyrzeźbiony i wykuty ze zwierzęcego ciała. Co cię tak przeraża, Juliet? To tylko operacja. Bez wątpienia znasz kilka najpopularniejszych zabiegów. Nastawianie złamanych kości, amputacje, zszywanie rozerwanej skóry? - Owszem 0 odpowiedziałam ostrożnie. 134
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nikt nie oponuje, gdy ręka lekarza dokonuje takich zabiegów. Nikt nie nazywa tego rzeźnią – to nauka, nie różniąca się niczym od tego, co ma miejsce za drzwiami mojego laboratorium. Ponieważ dokonuję tam zabiegów. Zszywam skórę, nastawiam kości. Przypomnę tylko, że na większą skalę. Ale wiesz, jest jeszcze ciekawsza procedura, którą niedawno udoskonaliłem, w której oddzielam mostek… Kontynuował wyjaśnienia. Przykłady, szczegóły, komplikacje w pracy. Od tego wszystkiego zaschło mi w gardle, a w głowie zawirowało. On naprawdę to robił. Ojciec bawił się w Boga i wygrał. Miałam wiele pytao, ale ich potok utknął w moim gardle. Jak długo przyjmował się przeszczep? Dlaczego wybrał ludzką formę? Jak wyglądało rozcinanie serca i zszywanie go z powrotem? Zaskoczył mnie własny głód wiedzy. Edward był dziwnie cichy, zaskoczony okrucieostwem tego wszystkiego tak, jak ja byd powinnam. I chociaż wiedziałam, że powinnam czud odrazę, moja ciekawośd była tak pobudzona, że tłumiła i gasiła człowieczeostwo. Ojciec kontynuował. - Na przykład Balthazar. Jest częściowo psem i częściowo niedźwiedziem. – Nakreślił niewidzialną linię wzdłuż grzbietu nosa Balthazar. – W ułożeniu szczęki można dostrzec pewien psi rys, ale spójrz na uszy. Niedźwiedzie. Postad Montgomery’ego wypełniła drzwi, a moje serce przyspieszyło. Uklęknął przy regale z młotkiem w dłoni. Stuk. Stuk. Każde uderzenie młotka o wystający gwóźdź przyprawiało mnie o skurcz. Stuk. Edward nachylił się w przód, jakoś ignorując przybijacie. - A blizny? – zapytał Edward. – A złamane kości? Te istoty nie wykazują żadnych oznak operacji. - Szczęśliwy skutek mojego wygnania. Odizolowana wyspa oznacza niemal całkowity brak chorób. Ciało może wyleczyd się w kilka dni, jeśli nie ma ryzyka infekcji. To oczywiste. Wiele moich londyoskich prób zakooczyło się niepowodzeniem z powodu zanieczyszczonego powietrza. – Wziął głęboki wdech, podkreślając swoje słowa. Stuk. Gwóźdź wbił się głębiej, jakby Montgomery kierował go prosto w moje serce. Jak trudne mogło byd wbicie gwoździa? Uderzał i uderzał, zdeterminowany, by wygładzid regał. Zdeterminowany, by zrobid coś dobrze, po tak wielu błędach. Przycisnęłam podstawę dłoni do bolącego miejsca pomiędzy żebrami. - A co z bólem? – szepnęłam. Uśmiech Balthazara zniknął. Kątem oka dostrzegłam, że młotek w dłoni Montgomedy’ego się zatrzymał. Ojciec zaśmiał się i ponownie upił herbaty. - Ból to tylko sygnał wysyłany do mózgu. Jak potrzeba kichnięcia. Niewygodna, ale do zniesienia. Przełknęłam coś twardego i gorzkiego.
135
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Używasz znieczulenia, prawda? - Nie mogę. Przeszkadza w wiwisekcji. Sprawia, że ciało odrzuca nową tkankę. Zresztą zwierzęta są przyzwyczajone do bólu. To nieodłączna częśd ich życia. Wydawanie potomstwa, walka o pożywienie, rywalizacja o partnera. Ból może byd bardzo efektywnym narzędziem. Kiedy z nimi kooczę, są nadzwyczaj uległymi istotami, bez specjalnej ingerencji z mojej strony. Ból wyciąga z nich wolę walki. Montgomery ostatni raz uderzył młotkiem o gwóźdź, dośd mocno, by pękło drewno. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz, dobijając okrucieostwo słów ojca. Torturował te bestie tak bezlitośnie, jakby były słomianymi kukłami. Zwęziłam oczy, zastanawiając się, czy ojciec czułby się inaczej, gdyby na jego stole znalazł się człowiek, nie zwierzę. Nie byłam tego pewna. Montgomery wrzucił młotek do kieszeni. W drzwiach dostrzegłam Alice. Musiała stad tam dośd długo, by usłyszed chod częśd, bo jej twarz była biała. Montgomery wziął ją za rękę i wyprowadził. - Co jest pana celem, doktorze? – zapytał Edward zaskakująco spokojnym głosem. Ojciec złączył dłonie. - Poszukuję idealnej żywej istoty. Jak każdy z nas, nie sądzisz? Z tego samego powodu wybieramy partnera i się rozmnażamy. Chcemy stworzyd coś lepszego niż my sami. Doskonałośd. Dla mnie doskonałością jest istota o inteligencji człowieka i naturalnej niewinności dziecka – lub zwierzęcia. Jestem bardzo blisko osiągnięcia tego celu. Nie wiesz, jak blisko. Myślałem nawet… - Jego oczy błysnęły, gdy spojrzał na Edwarda. – Cóż, ostatecznie się nie udało, jak zawsze. Nie zawsze próbowałem tworzyd ludzi. Zaczynałem od mniejszych istot. Szczurów. Ptaków. Tylko zmieniałem ich kształt, wprowadzałem niewielkie modyfikacje. Ale nie czułem satysfakcji. Wciąż tworzyłem, wciąż modyfikowałem ciała. Ale nie osiągnąłem doskonałości. – Westchnął głęboko, po czym machnął ręką w kierunku Balthazara. – Montgomery się nimi zajmuje… tymi porażkami. Uczy angielskiego, podstawowych umiejętności, trenuje tych bardziej inteligentnych do pracy w osadzie. Kieruje ich leczeniem. - Leczeniem? – zapytałam. Ojciec uniósł filiżankę, by Balthazar dolał mu herbaty. Kropla spadła na jego lniane spodnie, a on odprawił Balthazara ze złością. - Tak, leczeniem – powiedział nieobecnym głosem, przykładając chusteczkę do plamy. – Dajemy im serum, by organizm nie odrzucił nowych organów. W przeciwnym razie wrócą do swojej oryginalnej postaci. Widzisz, to moja kolejna porażka. Jeśli coś idzie nie tak, przerywamy kurację i na powrót stają się krowami, owcami i innymi niegroźnymi zwierzętami, od których pochodzą. - Ale to hybrydy – powiedziałam. – Zszywasz ze sobą różne zwierzęta. Wzruszył ramionami. - Zakładam zatem, że cofnęłyby się do dziwnie wyglądających krów i owiec, ale i tak niegroźnych. – Upił łyk, po czym ze złością wcisnął naczynie w ręce Balthazara. – Herbata ostygła.
136
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Balthazar patrzył na falującą herbatę, niepewny, co z nią zrobid. Wzięłam jego dłonie w swoje i delikatnie wyjęłam filiżankę. - Ja zajmę się herbatą – powiedziałam, akcentując słowa. Wrzuciłam filiżankę do kominka, gdzie rozprysła się na tysiąc małych kawałków i pokryła podłogę jak śnieg. Edward podniósł się ze zdziwieniem, ale ojciec nie drgnął. Balthazar drżał. Położyłam rękę na nienaturalnym wybrzuszeniu na jego ramieniu. - Nie słuchaj go, Balthazarze – powiedziałam. – To nie ty jesteś tutaj potworem. – Spojrzałam na ojca lodowato i wybiegłam na podwórze.
137
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA SZEŚD PRZYSTANĘŁAM, BY SIĘ USPOKOID, przy pompie wodnej. W ogrodzie, Cymbeline spokojnie wrzucał groszki do wiklinowego kosza, jakby to był normalny dzieo. Wszelki ślad po warczącej kreaturze z wioski zaginął. Śpiewał dziwną piosenkę, chod melodia wydawała się znajoma. Utwór powoli nabierał kształtu, aż byłam w stanie go zanucid, a słowa powróciły. „Zimowa bajka”. Kołysanka, którą śpiewała mi matka. W ustach tego biednego zwierzęcia, które szaleniec przemienił w małego chłopca. Wbiegłam do stodoły. Potrzebowałam miejsca, w którym mogłabym ukryd się przed światem. Sieczka unosiła się w powietrzu jak taoczące promienie słoneczne. Opasłam na belę świeżego siana, w głębi siebie czując ściskający ból. Zanurzyłam ręce we włosach. Wstyd. Plotki. Szepty. Jak wtedy, gdy miałam dziesięd lat. Ale teraz wiedziałam. Mój ojciec był potworem. I geniuszem. Głos matki szeptał, mówiąc mi, że wszystkie jego działania były przeciw Bogu, przeciw naturze. A jednak mała, ale zajadła cząstka mnie, jakby kawałek szkła wetknięty w serce, była z niego dumna. Wiedziałam, że to było złe. Ale był częścią mojego jestestwa – jak mogłam jej nie czud? Usłyszałam kroki. Przeczołgałam się na kolanach, zerkając do sąsiedniej przegrody. Montgomery zamarł, opierając się na widłach, i wsunął luźny kosmyk blond włosów za ucho. Książkę trącił jego ramię ze swojej przegrody. Montgomery czule odepchnął konia. Zwalczyłam złośd. Ze wszystkich ludzi musiało trafid akurat na niego. Chłopak, którego podziwiałam, teraz zdradził mnie, używając skalpela i kajdan. - Dobrze radzisz sobie ze zwierzętami – powiedziałam chłodno. – A może powinnam powiedzied, z potworami? – Cała złośd z kilku ostatnich dni napłynęła mi do mózgu, zmuszając do biczowania Montgomery’ego, chod tak naprawdę winę ponosił mój ojciec. Wytarł ręce w spodnie, nie reagując na mój przytyk, i uniósł widły, by nabrad kolejną kopkę. - Podoba ci się to, prawda? – Podniosłam się, siano opadło deszczem z mojej sukienki. – To, że te mutanty ci służą. – Wiedziałam, że byłam okrutna. Nie zasługiwał na to, a jednak chciałam, by poczuł to samo bolesne ukłucie, które czułam ja. Wbił widły w stertę siana. - Wydaje mi się, że to ja wybieram gnój. Spąsowiałam. - Racja. Wybierasz gnój. Odpowiednia praca dla służącego. Bo właśnie nim jesteś, prawda? Wciąż robisz to, co on ci każe. – Oparłam się o drewniano-metalową furtę, wplatając palce między metalowe dranki. – Nawet jeśli do szataoska praca. - To nie w porządku. – Przerzucił siano i wrócił po kolejną porcję, ramiona miał napięte. – Nie miałem wyboru. - Mogłeś zostad z mamą i ze mną. 138
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie rozumiesz. – Widły tak mocno zarysowały posadzkę, że skrzypnęły. – Byłem dzieckiem. Już wcześniej brałem udział w jego pracach. Byłem współwinny jego przestępstw, jeszcze zanim zrozumiałem, co robiliśmy. – Przerzucił stertę i oparł widły o ścianę. – Nie miałem wyboru. Przez chwilę trzymał dłoo na widłach, oddychając nierówno. Kosmyki włosów wymknęły się z jego kucyka i opadły mu na oczy, nadając mu dziki, nieokiełznany wizerunek. Bardzo się zmienił od czasu, gdy był chłopcem. Musiał, jeśli dorastając, za przyjaciół miał potwory. Odwrócił się, by odejśd. - Poczekaj! Zatrzymał się, trzymając rękę na drzwiach stajni. Położyłam swoją dłoo obok jego, zamykając drzwi. Pamiętałam dotyk jego ciała. Ciepło jego skóry. Montgomery nie był moim wrogiem. Nie powinnam go winid. Ojciec był okrutny – ja nie chciałam taka byd. - Przepraszam. To nie twoje zbrodnie – powiedziałam. Jego szczęka drgnęła. Zaczął otwierad skrzydło drzwi, ale znów je zatrzasnęłam. – Nie twoje. Byłeś dzieckiem. Manipulował tobą, jak nami wszystkimi. – Zbliżyłam się. – Teraz mamy wybór. Możemy go powstrzymad. Montgomery zacisnął zęby. Jego głos był burkliwym szeptem. - Nawet jeśli, co z tego? - Uciekniemy. Ty, ja i Edward. – Mój głos się załamał, myśląc o wcześniejszej scenie nad miską z lawendą. – I Alice. Ale on pokręcił głową. - Nie mogę ich zostawid. Bez lekarstwa, cofną się. - Może powinny. To zwierzęta. To, co on zrobił, jest nienaturalne. - Chciałaś powiedzied, co ja zrobiłem. Jestem równie winny. – Jego słowa poniosły się echem po stajni i przyspieszyły bicie mojego serca. – To już nie są zwierzęta. Nie widziałaś, czym mogą się stad. Nie widziałaś Ajaxa. - Ajaxa? - Był jednym z nich. Doktor zrobił coś z jego mózgiem, coś, czego nie byliśmy w stanie powtórzyd. Stał się inteligentny. I cywilizowany. Był dla mnie jak brat. Jest inny… był inny. - Co się stało? - Ajax przestał przyjmowad lek. Pozostali pożądają ludzkiego pierwiastka. On wiedział, czym był. Chciał się cofnąd. - Zrobił to?
139
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jeszcze nie. Żyje samotnie. Nie chce mieszkad w ich wiosce. Ani tutaj. Czeka, aż wszystkie ślady człowieczeostwa znikną. – Zamilkł. – Doktor nie wie. Kazał mi go zastrzelid, ale nie mogłem. Patrzyłam na Montgomery’ego, zdając sobie sprawę, że odkąd trafił na wyspę, nie miał żadnego prawdziwego przyjaciela. Ojciec nie był dobrym towarzyszem. A Balthazar i pozostali, cóż, ich towarzystwo bardziej przypominało psie. Przypomniałam sobie szopę w buszu, żółte włosy na materacu, pojedynczy kwiat w wazonie na zakurzonym gzymsie. - Jaguar – mruknęłam. – Teraz nazywa siebie Jaguarem. Ramiona Montgomery’ego się napięły. - Skąd wiesz? - Spotkałam go w dżungli. - Co? – W jego oczach pojawił się strach. - Powiedział mi, że wysłałeś go na poszukiwania mnie. Nie zrobiłeś tego? – W karku poczułam ukłucie obawy. - Nie rozmawiałem z nim, odkąd wróciłem z Londynu. - Ale wiedział o Edwardzie. I o mnie. Montgomery oparł się o drzwi. W zamyśleniu przyłożył rękę do czoła. - Musiał podsłuchiwad w osadzie. To jedyne wyjaśnienie. – Złapał mnie za ramię. – Nie skrzywdził cię? Przysięgasz? To nie domowe zwierzątko, Juliet. On jest niebezpieczny. Pokręciłam głową, moje serce przyspieszyła. Pamiętałam dotyk szorstkiego języka Jaguara na mojej skórze. Pot zaczął cieknąd mi po twarzy. Towarzyszył mi morderca? Nie ufałam mu, dlatego uciekłam. Byd może to ocaliło mi życie. - Nic mi nie zrobił – wyjąkałam. – Ale zabił królika. Ręka Montgomery’ego zamknęła się na mojej. Ścisnął tak mocno, że zabolało. - Zabił królika? Jesteś pewna? - Widziałam, że kłócił się o to z innym mężczyzną. – Przełknęłam ślinę, chcąc znaleźd jakieś logiczne wyjaśnienie. – Nie mogą byd zawsze idealne, prawda? Czasami muszą łamad zasady. - Nie tą. Nie o zabijaniu. Nie sądziliśmy, że wiedzą, jak zabid. – Ta koncepcja go poraziła. Krew odpłynęła mu z twarzy. Przypomniałam sobie cuchnące ciało w powozie. Pozostałe wypadki. Wyciągnął pistolet ze skrzyni z bronią na tyłach stajni. Sprawdził magazynek i skierował się do drzwi, ale stanęłam mu na drodze. - Co się dzieje? – zapytałam. - Miałaś rację. Tamta kobieta z powozu nie była wypadkiem. Było więcej ciał. Dużo. Wszystkie z trzema cięciami przez pierś. Myśleliśmy, że to sprawka zbiegłego zwierzęcia. Kiedyś uciekł nam żbik… Nie 140
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia myśleliśmy, że odpowiada za to któreś z nich. – Ujął moje ramiona. Kolba pistoletu znajdowała się pomiędzy jego dłoomi na moimi ubraniami, przypominając, co znajdowało się gdzieś na zewnątrz. – Cokolwiek będziesz robid, nie wracaj do dżungli.
141
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA SIEDEM Następnego ranka, w salonie, zerkałam pomiędzy długimi szparami w okiennicach na podwórze. Ojciec i Montgomery kłócili się zawzięcie, wzbijając kurz, w przepoconych koszulach. Spierali się od kilku godzin. Sprawa musiała byd poważna, skoro Montgomery tak obstawał przy swoim. Kolba pistoletu lśniła przy jego pasie. Usłyszałam tylko dwa słowa: Królik. Ajax. Nie musiałam słyszed więcej. Edward wiedział w krześle, koncentrując uwagę na zakurzonych stronach, nie na podwórzu. Opadłam na zieloną sofę naprzeciw niego. - Na wyspie jest mordercza bestia. Jak możesz tak po prostu siedzied i czytad? Przełożył kartkę. Potem kolejną. - Nie mogę. Nie mogę się skoncentrowad. - Prawie mnie nabrałeś. – Uniosłam brew, ale zignorował mój sarkazm. Pochyliłam się, żeby przeczytad tytuł. Burza. – Czytałam. Mam opowiedzied ci zakooczenie i oszczędzid zachodu? Zamknął książkę z palcem z środku, by zaznaczyd miejsce, w którym się zatrzymał. - Nie czytam tego dla przyjemności. – Wskazał głową podwórze. – Próbuję znaleźd coś, co pomoże nam w ucieczce. Ta książka opowiada o rozbitkach na wyspie. W koocu się wydostają. Przewróciłam oczami. - Przy pomocy magii. Opuścił głowę, wracając do książki. - My musimy byd nieco bardziej kreatywni. Na zewnątrz trzasnęły drzwi i zerknęłam przez okiennice. Ojciec i Montgomery zniknęli. Na podwórzu zostały tylko kurczęta. Powróciło znajome ukłucie zaniepokojenia. - Wcześniej przyszedł tu doktor, wyraźnie wściekły – powiedział Edward, zniżając głos. - Chodzi o zabitego królika, którego znalazłam. Myślą, że zabił go jeden z tubylców. Ten, który nazywa siebie Jaguarem. A to czyni z niego mordercę. - Myślisz, że nie zabił tego królika? Zmarszczyłam brwi. - Nie, jestem pewna, że to on. Widziałam, jak machał zakrwawioną głową. Ale… nieważne. – U podstawy czaszki czułam tępy ból. Rozmasowałam napięte mięście. W dłoniach wciąż czułam ciężar ostrza, którym przecięłam gardło królika na stole operacyjnymi. Nie mogłam mied za złe Jaguarowi, że pozbawił królika głowy, skoro ja zrobiłam to samo. - Znalazłeś chociaż coś przydatnego? – zapytałam, wskazując na książkę. 142
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Edward odłożył ją na stertę oprawionych w skórę tomów. - Nie, jeśli nie mamy różdżki. Potrzebujemy statku. To dośd proste… wystarczy dojśd na wybrzeże. Z ogrodu i kuchni możemy wykraśd dośd jedzenia. Jest kilka bukłaków… nie najlepszych, ale wystarczą, jak sądzę. Jedyny prob… Urwał, gdy Alice weszła do pokoju. Zrobiła wielkie oczy. Wiedziała, że w czymś przeszkadzała. Szybo przemknęła wokół nas, zbierając brudny ręcznik z kołka przy drzwiach, serwatki po śniadaniu, szmatę którą Puck wycierał ostatniej nocy rozlaną herbatę. Jej długie blond włosy powiewały za nią, jakby była istotą pozaziemską. Wyślizgnęła się z pomieszczenia równie cicho, jak weszła, pozostawiając po sobie lekki zapach lawendy. - Jedyny problem – szepnął Edward, kiedy zniknęła – to nawigacja. - Montgomery zna drogę – powiedziałam. – Powiedziałeś, że mówił ci o pobliskiej trasie statku. Po twarzy Edwarda przemknął cieo i wiedziałam, po tym jednym geście, że nie chciał brad z nami Montgomery’ego. - Okropnie szybko wybaczyłaś mu to, co widziałaś w laboratorium – powiedział. - Nie miał wyboru – odpowiedziałam defensywnie. – Kiedy tu przypłynął, był tylko dzieckiem. Na jego miejscu zrobiłbyś to samo. - Nie. Nie zrobiłbym. Nigdy bym nikogo nie skrzywdził. – W jego głosie nie było ani odrobiny zwątpienia. Przekrzywił głowę, nagle łagodniejąc. Na ramionach poczułam gęsią skórkę, przypominając sobie noc za wodospadem. – Opuścimy wyspę. Ty i ja. Popłyniemy, gdziekolwiek zechcesz. Zapomnisz o nim… - Przełknął ślinę, nie potrafiąc dokooczyd. Wyprostowałam się. Gorset z kości wieloryba wbił mi się w żebra, utrudniał oddychanie. Co powinnam powiedzied? Noc za wodospadem, z Edwardem, była niepokojąco intymna, ale od powrotu pojawił się między nami dystans. Nie wiedziałam dokładnie, na czym on polegał. Jakby połączenie między nami istniało tam, w dziczy. Jakby zanikało wśród książek, chioskiej porcelany i zasłon. Położyłam wytartą poduszkę na kolanach. Nie wiedziałam, co chciał usłyszed. Montgomery znaczył dla mnie zbyt wiele, mimo wszystko. - Bierzemy ze sobą Montgomery’ego i każdego, kto w piersi ma ludzkie serce – powiedziałam, nie dodając nic więcej. Nie naciskał. - A twój ojciec? - Może zostad tutaj i zgnid z resztą zwierząt.
EDWARD I JA SZEPTALIŚMY o ucieczce, ilekrod znajdowaliśmy się na osobności. Dni mijały, robiło się straszniej. Coraz więcej wyspiarzy znikało. Edward został wciągnięty do zespołu poszukiwawczego, a ja zostałam sama, by myśled o morderstwach. 143
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia O Jaguarze. Pewnego popołudnia, po powrocie mężczyzn i zjedzeniu południowego posiłku, znalazłam kryształowy kolczyk matki wśród bibelotów w salonie i uniosłam go w światło okna. Na ścianie pojawiła się mgiełka taoczących tęcz. To była moja matka – kolorowa, jasna i delikatna jak szkło. Czułaby odrazę do tworów ojca. Nie pociąg. Balthazar przeszedł arkadą na zewnątrz, odwracając moją uwagę. Szedł za nim Puck, a dalej reszta służby, jeden za drugim, w niebieskich koszulach i spodniach. Przycisnęłam twarz do okna. Zebrali się pod dziurawym daszkiem przed bunkrem. Odłożyłam kolczyk i pchnięciem otworzyłam drzwi. Wyspiarze tworzyli luźny szereg, gawędząc i przestępując na wykręconych stopach. Patrzyli na mnie z ciekawością, gdy przeciskałam się na przód pomiędzy dwoma potężnymi mężczyznami, których najeżone włosy przyprawiały mnie o ciarki. Montgomery stał po drugiej stronie biurka, na którym znajdowała się jego torba medyczna i pół tuzina mętnych szklanych butelek. Wygładził włosy z tyłu głowy i założył świeżą koszulę. Wyglądałby jak dżentelmen, gdyby nie odpięty guzik na jego piersi i swobodna postawa, jakby spędził więcej czasu na wspinaniu się po drzewach i gonitwach z dzikimi koomi niż na chodzeniu. - Wystąp – powiedział do jednego z potężnych. Istotna podeszła do stołu, wyciągając grube ramię jak kawałek mięsa. Montgomery napełnił strzykawkę mętnym płynem i ostukał żyłę mężczyzny, po czym wbił igłę. Tamten był dwukrotnie większy ode mnie, ale skrzywił się jak mała dziewczynka. - Gotowe – powiedział Montgomery, wyciągając igłę. – Następny. Podeszłam z drugiej strony stołu, zerkając nad ramieniem Montgomery’ego. Kolejny wyspiarz wyszedł przed szereg. Kobieta-pyton z wioski. Uśmiechnęła się do mnie, błyskając czubkami kłów. Montgomery dał jej zastrzyk i wykreślił jej imię z listy. Odchodząc, pomachała. Czterema palcami. Podniosłam jedną z fiolek, badając mętną ciesz. - Co im dajesz? – zapytałam. - Coś na otrzymanie równowagi tkanek. – Machnięciem przywołał mężczyznę z długimi, chudymi kooczynami. – Chodź – rozkazał. Mężczyzna podszedł do stołu i wyciągnął ramię, zamykając oczy, gdy Montgomery znalazł żyłę. Kolejny mężczyzna, z nosem pomarszczonym jak u kozy, podchodził ze starannie podwiniętym rękawem. Patrzyłam, jak Montgomery aplikuje lekarstwo. Wszyscy wyspiarze odchodzili dumnie masując ramiona, jak dziecko po pierwszym szczepieniu. Moja ręka powędrowała na skórę po wewnętrznej stronie łokcia. Zatoczyłam kciukiem koło wokół czerwonego śladu po porannym zastrzyku, obserwując fiolkę w drugiej ręce. Jasny kolor, mętna struktura – zawartośd wyglądała podobnie do leku, który ojciec wymyślił dla mnie. Zerknęłam na kobietę-owcę obok mnie, w jej zbyt ludzkie oczy i beztroskę, z jaką drapała ukąszenie owada na szyi. Zastanawiałam się, w jakim stopniu ich chemiczne wspomaganie było podobne do moich zastrzyków. Montgomery obserwował mnie kątem oka, dając kolejny zastrzyk. 144
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Co jest w środku? – zapytałam. - Głównie królicza krew z dodatkowymi hormonami. - Jak często go potrzebują? - Wieśniacy trzy razy w tygodniu. Balthazar i bardziej zaawansowani raz dziennie. Ajax musiał je brad dwa razy dziennie. – Skooczył z Cymbelinem, który przez cały zastrzyk mocno zaciskał oczy. – No już. Byłeś dzielny – powiedział Montgomery. Cymbeline uśmiechnął się do niego i uciekł jak dziki kot. Montgomery oczyścił igłę i spakował się do torby, po czym sięgnął po fiolkę w mojej ręce, ale ją zatrzymałam. Pokręcił głową. - Wiem, co myślisz. To nie ma sensu. - Co myślę? – zapytałam, ściskając fiolkę. Zawartośd miała bladożółty kolor, jak specyfik który brałam, ale była gęstsza. Wyrwał ją z mojej ręki. - Zastanawiasz się, czy twoje lekarstwo jest podobne. - A jest? Moja bezceremonialnośd go zaskoczyła. Zamknął torbę. - Nie. W najmniejszym stopniu. - Nikt inny nie słyszał o takim leku. Medycy patrzyli na mnie jak na wariatkę. - Ojciec wymyślił go specjalnie dla ciebie. Próbował wprowadzid go do powszechnego obiegu, ale komisja lekarska go zamknęła. – Podniósł torbę i nachylił się. Nieposłuszny kosmyk włosów opadł mu na oczy. Niczego nie mógł długo w sobie tłumid. - Masz w głowie mętlik – powiedział miękko, głosem kojąc moje zmartwienia. – Szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma. Znam cię, odkąd zaczęłaś raczkowad. Wiedziałbym, gdyby było w tobie coś… nienaturalnego. – Jego wzrok przemknął do czegoś na podwórzu za mną. Zacisnął zęby. Ojciec szedł w naszym kierunku z głównego budynku. Znałam tę złośd na jego twarzy. Ale chodziło mu o Montgomery’ego, nie o mnie. Wciąż był wściekły, że Montgomery skłamał o pozbawieniu Ajaxa życia. Zacisnęłam dłoo w pięśd. Nachyliłam się do Montgomery’ego i szepnęłam, zanim ojciec mógł usłyszed. - Dziś w nocy przyjdź do mojego pokoju. Musisz coś zobaczyd. – Prześlizgnęłam się wokół stolika, gdy ojciec dotarł na miejsce z lodowatą furią rozdrażnionego węża.
145
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia NOC BYŁA W PEŁNI, kiedy Montgomery w koocu dotarł do mojego pokoju. Powietrze obiecywało deszcz. Całe popołudnie spędził poza murami osady, kopiąc groby dla zmarłych. Cienie zalegały na jego twarzy, przystojnej mimo tej ponurej roboty. Zatrzymał się w drzwiach. Jego niebieskie oczy lśniły w delikatnym świetle, ściskając mi serce jak sznurek. Ale była w nich też ostrożnośd. - Czemu tu jestem, Juliet? – zapytał. Obydwoje wiedzieliśmy, że wpadlibyśmy w kłopoty, gdyby został przyłapany samotnie w moim pokoju, zwłaszcza że ojciec był w furii. - Chodź tu na chwilę – powiedziałam. Drżącą rękę uniosłam do perłowych guzików bluzki. Wargi miał spierzchnięte. Rozejrzał się, upewniając, że nikt nie obserwował z podwórza. Ale oczy były zawsze, gdzieś. Pokręcił głową, bojąc się natrafid na ojca. Złapałam go za koszulę, twarde guziki i szorstki materiał, i wciągnęłam go delikatnie do środka. Jego oczy wciąż utrzymywały czujnośd, ale teraz było w nich coś jeszcze. Pragnienie. Na jego widok zabrakło mi powietrza w płucach. Zamknęłam za nim drzwi. Lampa oliwna rzucała przyjemny blask na wybielone ściany. W półmroku jego wewnętrzny blask był jeszcze bardziej widoczny. - Kopałeś groby – powiedziałam. Drobina piasku przykleiła mu się do prawego ucha, pominięta w kąpieli. - Mamy już ośmiu zabitych. O tylu wiemy. - Naprawdę zabił ich Jaguar? - Nie wiem. Może. Rok temu powiedziałbym, że oszalałaś. Ale teraz jest inaczej. – Podszedł bliżej. Włosy wciąż miał wilgotne od kąpieli. Mydło mieszało się z zapachem nadchodzącego deszczu. – Nie martw się. Tutaj jesteś bezpieczna. Myślał, że potrzebowałam zapewnienia, że to, co zabiło ich, mnie nie dosięgnie. Ale nikt nie mógł mi tego zagwarantowad. - Nie po to cię tu zaprosiłam. Chcę, żebyś na coś zerknął. Założył włosy za ucho, ledwie mijając łatę z piasku. Naszła mnie ochota, by otrzed ją kciukiem. Ale ręka by mi zadrżała, wiedziałam bowiem, o co chcę go poprosid. Zamiast jego splotłam ręce na podołku. - Co takiego? – zapytał. Wzięłam go za rękę i poprowadziłam go kąta, gdzie nie byliśmy widoczni z okna. Szurał zmęczonymi nogami, ale oczy wciąż miał czujne. - Chcę wiedzied, dlaczego moje lekarstwo jest tak podobne do ich. Wypuścił wstrzymywane powietrze. 146
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - O to się martwisz? Mówiłem ci, to nie to samo. - Ale jest na tyle podobne, że potrzebuję dowodu. Delikatnie dotknął mojego ramienia, jak kiedyś Alice. - To niemożliwe. Jesteś zbyt podobna do matki, żeby zostad stworzoną w laboratorium. Próbowałam odczytad niewypowiedziane słowa z jego twarzy. Jego przekonanie było głębokie, prawdziwe i szczere. Nie wierzył, że byłam czymś w stylu tych istot. Ale mógł się mylid. - Jest coś jeszcze – powiedziałam. – Czasami czuję się dziwnie. Jakby coś było ze mną nie w porządku, jakbym odziedziczyła częśd szaleostwa ojca. A teraz zastanawiam się, czy jest w tym coś jeszcze… Jego kciuk zataczał mała kółka na moim ramieniu. - Każdy się tak czuje, rzadziej czy częściej. Odrobinę szalony. Twoja matka wiedziałaby, gdybyś nie wyszła z jej ona. Nie okłamałaby cię. Na zewnątrz zagrzmiało. Niebo miało zaraz się otworzyd. Zakręciłam włosy na palcu, nieprzyzwyczajona do noszenia ich luźno. Spiął się, przyciągając mnie niemal niezauważalnie bliżej. Miał rację co do matki. Mogła wierzyd w wiele rzeczy, ale jej kręgosłup moralny nie pozwoliłby jej skłamad. - I zapominasz o czymś – ciągnął Montgomery. – To było szesnaście lat temu. Całkiem niedawno udało mu się stworzyd coś podobnego do człowieka. Widziałaś ich. Nie wyglądają normalnie. – Jego oczy zalśniły. – A ty wyglądasz… doskonale. - Ale istnieją anomalie – powiedziałam, próbując nie zapomnied o powodach, dla których byliśmy sami w mojej sypialni. Moje ręce przesunęły się do tyłu, gdzie bluzka kryła pomarszczoną bliznę. – Jak Jaguar. Powiedziałeś, że ojciec zrobił z jego mózgiem coś, czego nie zdołał powtórzyd. Czy mnie nie mogło spotkad to samo? Uśmiech losu? Montgomery dotknął mojego policzka pokrytą odgniotkami dłonią. Na zewnątrz coś trzasnęło. Zapach nadchodzącego deszczu się nasilił. - To nonsens, Juliet. Miałabyś chociaż blizny. A ty jesteś piękna. Musnął kciukiem mojej płonącej skóry. Szczyty moich piersi unosiły się i opadały szybko pod dopasowaną bluzką. - Otóż to. – Przełknęłam ślinę, próbując zachowad jasnośd umysłu. – Mam blizny. Powiał wiatr, przynosząc pierwsze krople deszczu, a ja wciągnęłam go głębiej w kąt, z dala od okna. - Znasz jego prace lepiej niż ktokolwiek – powiedziałam bez tchu. Moje palce przemieściły się do tkaniny u podstawy szyi. – Na plecach mam bliznę pooperacyjną. Powiedział, że urodziłam się ze zdeformowanym kręgosłupem. A ja nie mogę przestad myśled… Pokręcił głową, niemal śmiejąc się z mojego zmartwienia. - To niedorzeczne. 147
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - To patrz! – powiedziałam. Zbyt głośno. Obydwoje spojrzeliśmy na drzwi. Opuściłam głos do szeptu. – Proszę. Powiedz, czy to wygląda jak coś, co on im robi. Zaczęłam odwiązywad kokardy z tyłu spódnicy, ale on złapał moją dłoo w żelazny uścisk. - Nie – powiedział. – Nawet nie powinno mnie tu byd. - Już nie jesteśmy w Londynie. Kto ma plotkowad? – syknęłam. – Ptaki? - Jeśli twój ojciec się dowie… Strąciłam jego rękę i rozwiązałam kokardkę. Wyszłam ze spódnicy i zaczęłam odpinad bluzkę. - Tylko opuszczę halkę na plecach. Zaczął protestowad, ale po drugiej stronie ściany rozległy się głosy. Przyciągnęłam go bliżej, kładąc palec na ustach. Czekaliśmy, aż głosy odeszły. Skooczyłam z ostatnim guzikiem i zdjęłam bluzkę, kładąc ją na krześle. Drżały mi palce. Powiedziałam sobie, że to badanie, nie potajemna schadzka. Ale nigdy wcześniej nie rozbierałam się przed mężczyzną. A Montgomery nie był bezimiennym lekarzem w zimnym pokoju badao. - Pomożesz mi ze sznurówkami gorsetu? – zapytałam, odwracając się. Oparłam się o oparcie krzesła, by nie stracid równowagi. - Juliet… - Proszę. Muszę wiedzied. Pociągnął na sznurki niezgrabnymi męskimi rękami. W koocu się poluzowały. Pociągnęłam szeroki kołnierz halki w dół jednego ramienia. Ramiona trzymałam skrzyżowane, przyciskając gorset po piersi. - Tylko spójrz – szepnęłam, czując się nago. Jego ręka odgarnęła włosy z moich pleców, wywołując dreszcze po obydwu stronach blizny. Bliżej przycisnęłam gorset. Przygryzłam wargę. Zmartwienie doprowadzało mnie do szaleostwa. Matka kłamała. Jestem jakimś stworzeniem, kotem, wilkiem, albo… Cofnął ręce. Podciągnęłam halkę, czując gorąco na policzkach. Luźno zawiązał sznurówki gorsetu. Przejechałam dłonią po fiszbinach, czekając. - I? – zapytałam. - Oszalałaś – odpowiedział. Usiłował się nie uśmiechnąd. – Mówił prawdę. Deformacje kręgosłupa modyfikowana operacyjnie. Z ulgą zamknęłam oczy. - Jesteś pewny? - Nie mam wątpliwości. – Oblizał wyschnięte wargi. – Znam cię, Juliet. Nie jesteś potworem.
148
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Przyjrzałam mu się uważnie. Wciąż miał piasek na uchu, impulsywnie sięgnęłam i go otrzepałam. Serce mu przyspieszyło przy moim dotyku. Chciałam mu uwierzyd. Ale nawet jeśli miał rację, wiedziałam, że nie trzeba byd mutacją, by byd potworem. Moja rodzina była tego dowodem. Przez chwilę staliśmy blisko. Jego palce trafiły na mój nadgarstek, przebiegły wzdłuż ramienia. Odchrząknął i wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzied, ale tylko potrząsnął głową. - Dobranoc, Juliet. – Odszedł powoli, jakby musiał powstrzymywad się przed zrobieniem czegoś nieprzyzwoitego. Coraz większa częśd mnie marzyła, by został.
149
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA OSIEM Ojciec i Montgomery wyszli o świcie dnia następnego. Zaniesione niebo groziło burzą, ale ojciec był przekonany, że mordercą był Ajax, którego należało schwytad i postawid przed sądem, mimo pogody. Chmury pękły i ciężki deszcz lał do popołudnia, zatrzymując pozostałych w budynkach. Edward poszedł do swojego pokoju tłumacząc się bólem głowy, takim jak na łódce. Spędziłam dzieo próbując pomóc Alice w wieszaniu prania pod arkadami. Milczała, ale to mi odpowiadało. Późnym popołudniem usłyszałyśmy kooskie kroki. Alice grzbietem dłoni odgarnęła włosy z twarzy. - Wrócili. Puch otworzył bramę. Z kooskich ciał unosiła się para. Jeźdźcy wyglądali jak mroczne, nieziemskie istoty okryte błotem i czarnymi płaszczami. Zsiedli i przeszli w deszczu do laboratorium. Montgomery spojrzał na mnie spod kaptura płaszcza z błyskiem niebieskich oczu, mokrymi włosami i pytaniami bez odpowiedzi. Alice i ja wróciłyśmy do prania, chod obydwie byłyśmy podenerwowane. Byłyśmy w połowie pracy, kiedy drzwi laboratorium otworzyły się z trzaskiem. Upuściłam koszyk z drewnianymi spinaczami. Ciężkie kroki poniosły się po kamieniach, gdy schyliłam się, by je pozbierad. Dwa zabłocone buty zatrzymały się obok ostatniego spinacza. Mój ojciec. Nie miałam mu nic do powiedzenia. Był starym człowiekiem z pomarszczoną skórą, siwiejącymi włosami i mrocznymi odruchami, których nie był w stanie ukryd. Nie ojcem. - Powinnaś zostawid do służbie – powiedział, przekrzykując deszcz. Alice trzymała głowę opuszczoną, wykręcając prześcieradło. – Jeśli ci się nudzi, pograj na pianinie. Zrób coś, co przystoi młodej damie. Gdzie ten diabelny Prince? Nie może zabrad cię na spacer? Pokazad ci widoków albo coś? - Przestao nas ze sobą swatad – syknęłam, marząc, by Alice nie podsłuchiwała. – Edward potrafi podejmowad własne decyzje, ja również. Ojciec uniósł brew. - Doprawdy? Nie sądzę. – Błyskawica rozświetliła niebo, a on skierowad się po swojego lokum nad salonem. Położyłam koszyk na boku kosza na bieliznę, przełykając gorzkie słowa. Był głupcem, jeśli wciąż sądził, że mógł mi rozkazywad. Kiedy skooczyłyśmy pranie, poszłam do salonu, ciekawa czy Edward czuł się lepiej. Pomieszczenie było puste, pomijając Pucka nakrywającego do stołu. Pianino było świeżo wypolerowane, ale minęłam je i podeszłam do regału z książkami. Podziwiałam piękne zielone grzbiety kolekcji Szekspira, każda książka podpisana była złotymi literami. Dostrzegłam przerwę, w której brakowało jednego tomiku, ale nie pamiętałam, jaka książka tam się znajdowała. Nie wyobrażałam sobie, żeby któraś z tych bestii czytała Szekspira. Przejechałam ręką o nierównej półce i pomyślałam o Montgomerym, który wiele lat temu ją zbijał, jeszcze jako chłopiec. Ojciec wymagał perfekcji, a jednak zachował te półki, chod były krzywe. Mimo 150
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia że rozkazywał Montgomery’emu, podejrzewałam, że na swój pokręcony sposób go kochał. Zawsze chciał mied syna. Nigdy nie dbał o córkę. Wyjęłam butelkę brandy i polałam zdrowo do kryształowego kieliszka. Kilkoma łykami pochłonęłam kwaśno-słodki płyn. Paliło mnie gardło. Puck patrzył na mnie, zapomniawszy o zastawie. - Co? Chcesz skosztowad? – zapytałam, wyciągając ku niemu butelkę. Spochmurniał, szybko wracając do rozkładania nakryd. Wzięłam butelkę do okna, obserwując deszcz na zewnątrz. Przyjemny zapach kolacji zaczął napełniad pokój, przyciągając Montgomery’ego i ojca, obydwóch wyszorowanych, ale ponurych. Ojciec wyrwał mi butelkę z rąk. - To nie dla dam – warknął. - Świetnie. Więc dla mnie idealne. Ojciec nałożył korek i odłożył butelkę na półkę. - Widzę, że chcesz się zniszczyd. Myślisz, że jesteś dorosła i nie mam nad tobą władzy. Mylisz się. Zjeżyłam się, gdy złośd ścisnęła mi wnętrzności. Nie widział mnie, odkąd miałam dziesięd lat. Nie zostawił mi pieniędzy ani domu, tylko żenujący skandal. Nie miał prawa mówid mi, co było dobre a co złe. Nie miał prawa mówid mi, za kogo miałam wyjśd. Montgomery dostrzegł coś w moich oczach i powoli pokręcił głową, ostrzegając. Ale ja, w przeciwieostwie do niego, nie potrafiłam śpiewad, jak on mi zagrał. - Myślisz, że obchodzi mnie, co myślisz – powiedziałam ojcu. – I tutaj to ty się mylisz. Odwróciłam się, zanim odpowiedział. Drżały mi ręce, nie chciałam, by to widział. Montgomery stanął przy drzwiach i nagle poczułam ucisk w sercu, potrzebowałam przyjaznego jego spojrzenia, jego wsparcia. Ale Alice dotknęła jego ramienia i szepnęła mu coś do ucha, a on całą uwagę skupił na niej. Skierowałam swoje myśli ku srebrnej zastawie, prostując już równe noże, próbując nie czud urazy. Edward stanął w drzwiach, masując skronie. Podeszłam do niego, w pewnym sensie po to, by pokazad Montgomery’emu, że i ja miałam na kim koncentrowad swoją uwagę. Jednak gdy zobaczyłam cienie pod oczami Edwarda, Montgomery naprawdę wyparował mi z głowy. - Jak głowa? – zapytałam miękko. - Aż tak źle wyglądam? – odpowiedział pytaniem. Uśmiechnęłam się. Blizna na jego twarzy była teraz ledwie szeptem bólu, przypominała o naszym pierwszym spotkaniu, gdy był spalony słoocem, wymęczony przez fale i wahał się pomiędzy życiem i śmiercią. Wtedy nie miałam go za przystojnego, a jednak jego postawa mnie intrygowała. Nie narzekał, nie wywyższał się, traktował swoje blizny jak nieodłączną częśd siebie. - Jakbyś za rogiem widział Śmierd – odparłam.
151
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Dośd słusznie. – Skrzyżował ramiona. Jeden z rękawów wykooczony był białą nitką, która przywołała wspomnienia. Te same ubrania nosił Montgomery, gdy stanęłam w jego pokoju w Niebieskim Dziku. Montgomery’emu teraz elegancka odzież była niepotrzebna – na wyspie nosił luźne ubrania, w których mógł polowad i jeździd konno. Dotknęłam nitki, a Edward, jakby czytając w moich myślach, ją zerwał. Może nie chciał, by moje myśli koncentrowały się na Montgomerym, ale było już za późno, bo ten już do nas zmierzał. - Jakieś postępy w poszukiwaniach Ajaxa? – zapytał Edward. - Nie. Balthazar i łowczy wciąż szukając. Miałem już dośd tego podłego deszczu. Ojciec wyjrzał przez okno. - Wyspa o tej porze roku znajduje się w niekorzystnym klimacie. Wiatry znad Pacyfiku. Przy takiej pogodzie nietrudno jest się ukryd, jeśli zna się dżunglę. Tym łatwiej, gdy jest się zwierzęciem, pomyślałam. Wszedł Cymbeline, uginając się pod ciężarem parującej patery. Alice pospieszyła, by cierpliwie pokazad mu, jak się kroi i podaje. Montgomery zmierzwił chłopcu włosy. - Pięknie pachnie – powiedział do Alice. – Jesteś równie dobrą nauczycielką jak kucharką. Jej policzki nabrały koloru ciemnej brzoskwini. W głębi siebie poczułam ukłucie zazdrości, opadłam na krzesło. Pozostali dołączyli do mnie przy stole. Czy Montgomery nie pamiętał ostatniej nocy, burzowej, gdy palcami wodził po nagiej skórze moich pleców? Ja pamiętałam. Ledwie mogłam myśled o czymkolwiek innym. Edward siedział naprzeciw mnie, pogrążony we własnych myślach. Na rękach wciąż miał rany po naszej ucieczce. Zastanawiałam się, czy wciąż bolały go żebra. Bezmyślnie dotknęłam moich własnych, przypominając sobie dotyk jego rąk, obejmujących mnie w tym miejscu, tamtej nocy za wodospadem. Jakby wiedząc, o czym myślałam, podniósł wzrok i uśmiechnął się. Miał bardzo przeszywające ciemne oczy. Jestem pewna, że pamiętał. - Pasuję ci te ubrania – powiedziałam. - Montgomery był na tyle uprzejmy, by mi je pożyczyd. - I tak ich nie potrzebuję – dodał Montgomery z lekkim uśmiechem. Przynajmniej wrócili z Edwardem do cywilizowanego poziomu. – To Edward jest dżentelmenem, nie ja. - Mało powiedziane – powiedział ojciec. Grzmot wstrząsnął oknami. Jego zgorzkniałośd zabiła tę odrobinę zadowolenia, którą mieliśmy. Oparłam się, natychmiast tracąc apetyt. Rzuciłam serwetkę na stół. Odkąd ojciec dowiedział się, że Jaguar żył i Montgomery go okłamał, traktował go jak psa. A jedyną winą Montgomery’ego było ocalenie życia tego stworzenia.
152
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Kiedy dokładnie zamierzałeś powiedzied nam o morderstwach? – zapytał ojca piskliwym głosem. – A może zamierzałeś nazywad je wypadkami i zmuszad Montgomery’ego do zakopywania dowodów? Ojciec nabił kluskę i nie przejął się moimi oskarżeniami. - To moja wyspa, Juliet. Nie twoja. Gdybyś została w osadzie, jak ci kazałem, nie byłoby żadnych morderstw. Prawie zakrztusiłam się jedzeniem. - To moja wina? - Ty wypuściłaś te króliki – powiedział ojciec. Jego głos był lodowaty. – Wyspiarze nie wiedzieli, czym było zabijanie, dopóki Ajax nie zabił królika. Znaleźliśmy jeszcze trzy króliki pozbawione głów. Odwróciłam się do Montgomery’ego, a on potwierdził skinieniem głowy. Oparłam się na stole, złośd wprawiała mnie w burzowy nastrój, jak pogoda. - Uważaj, kogo o co oskarżasz, ojcze. Morderstwa zaczęły się, zanim przypłynęłam. Skwitował mój komentarz prychnięciem. - Wszystko kontrolowałem, dopóki się nie pojawiłaś. Rozzłościłaś ich. Próbowałaś skierowad przeciwko mnie, ale to się nie uda. Jestem dla nich Bogiem. - Bogiem hordy krwiożerczych zwierząt. Twarz Alice pobladła. Montgomery uścisnął jej rękę uspokajająco. Zrozumiałam, że mówiłam o jej przyjaciołach. I Montgomery’ego. - To nie były zwierzęta – powiedział ojciec. Za jego spokojnym głosem czaiła się wściekłośd. – Dopóki nie skosztowały krwi. Były ludźmi! – Uderzył swoją brandy o stół, rozsiewając na obrusie lepkie krople cieczy. – Ale już niedługo. - Co to ma znaczyd? – zapytał Edward. W jego głosie było coś niepewnego, jak rozstrojone pianino. Ojciec odwrócił się do niego z błyskiem w oku. - To, że Ajax powinien byd już sześd stóp pod ziemią. Pozostawianie tych mądrych przy życiu jest niebezpieczne, czyż nie, panie Prince? Ręce Edwarda zacisnęły się na stole, tworząc fałdy na obrusie. Napięcie między nimi było wyczuwalne. Zrozumiałam, że coś mi umknęło. Coś w ich rozmowie z pierwszej nocy. Umowa, która zawarli. Jak nazwał ją Edward? Negocjacje. Może wcale nie chodziło o mnie. - Bardzo niebezpieczne, jak sądzę – odparł Edward, kryjąc coś w głosie. - Doktor ma na myśli to, że kazał mi przerwad ich leczenie – wtrącił Montgomery. Obróciłam głowę w jego stronę. – Zamierza pozwolid im się cofnąd.
153
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Pod skórą przebiegł mnie dreszcz strachu na myśl o potwornych, nierozumnych kreaturach opanowujących wyspę. - Jeśli odbierzesz im człowieczeostwo… - Przestaną byd niebezpieczne – powiedział ojciec. - Będą dzikie. Agresywne. - Nie dramatyzuj – warknął. – Mówiłem ci, większośd to świnie. Krowy mleczne. Owce. - Nie wszystkie. - Nie sądzisz, że to przemyślałem? Są zabezpieczenia. Wszystkie mają jakiś udomowiony fragment, by utrzymad je w posłuszeostwie. Co więcej, jakiejkolwiek dzikie zapędy, które kiedyś miały, zostały z nich usunięte w czasie zabiegu. Ból to bardzo przydatne narzędzie. – Wodził palcami po stole i wyobraziłam sobie, że bezwiednie kreśli kształt ciała, wcina się w nie. – Cofnięcie jest konieczne, Juliet. Jak zawór bezpieczeostwa. Kiedy się cofają, tracą swoją zręcznośd. Wszystko tutaj – bronie, meble, nawet zamki drzwi – zostało zaprojektowane tak, by służyd jedynie pięciopalczastym. - Pięciopalczastym? – zapytał Edward. Otworzył dłoo, patrząc na sied rozcięd. Ojciec uniósł otwartą dłoo. - Ludziom. I kilku bardziej zaawansowanym stworzeniom, na przykład obsłudze domu. - Jaguar też ma pięd palców – ostrzegłam. - Dokładnie dlatego musimy go znaleźd. – Skupił swoją uwagę na Montgomerym. – Bo ty pozwoliłeś mu żyd. - Nie ponoszę winy – odpowiedział Montgomery. Widziałam budzącą się w nim dziką furię. – Po pierwsze, nigdy nie powinien był powstad. Żadne z nich nie powinno! Nie sądziłam, że kiedykolwiek tak bezpośrednio sprzeciwi się ojcu. Siła jego słów sprawiła, iż poczułam dumę, że wypowiedział własne zdanie, i strach, co może zrobid ojciec. Ojciec niebezpiecznie zamilkł. Zegar na gzymsie po drugiej stronie pokoju boleśnie powoli odmierzał sekundy. Twarz Montgomery’ego pobladła, ale nie odwołał swoich słów. - „Nigdy nie powinien powstad” – powtórzył ojciec z przerażającym spokojem. – A co z twoim udziałem? Uważasz się za niewinnego? Montgomery spojrzał w deszcz na zewnątrz. Jego pierś szybko unosiła się i opadała. - Nie. Ale nikt nie jest bardziej winny niż ty. - Ach! Co możesz wiedzied? Nie jesteś dżentelmenem. Sam to powiedziałeś. Powinieneś zachowywad się jak służący, którym jesteś, i zachowad swoje niepotrzebne opinie dla siebie. I trzymad swoje brudne ręce z dala od mojej córki! Prawie wyplułam wodę. Montgomery zacisnął zęby. 154
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Pociągnęłam za kołnierz, potrzebując powietrza. Edward patrzył na mnie poprzez stół z taką miną, jakbym go spoliczkowała. Czułam się winna. Powiedziałam mu, że Montgomery nie jest mi obojętny, nie powinien się dziwid. Ale potem była ta noc za wodospadem. Nie mogłam udawad, że to nic nie znaczyło. - Nie wiem, o czym mówisz – odparł Montgomery, próbując to zbagatelizowad. Ale głos mu zadrżał. Nie odrywał wzroku od stołu. Ojciec się uśmiechnął. - Nie rób z siebie głupca, próbując mnie obrazid. – Nalał sobie kolejną szklankę brandy. Uspokoił się, był teraz pewien swoich racji. – Juliet, nie powiesz mi, że nie wiedziałaś. Montgomery kocha cię, odkąd go odnalazłaś. A nawet wcześniej, jakby pomyśled. Przez lata kochał się w samym wyobrażeniu ciebie. – Upił trochę. – To żałosne. - Przestao – powiedziałam. Mój głos był ledwie słyszalny wobec wściekłości gotującej się w moich żyłach. Ale ojciec czerpał przyjemnośd z torturowania go. - Wszyscy wiemy, że to prawda. Z przykrością muszę go poinformowad, że jesteś dla niego za dobra. Prince jest głupcem, ale wolę sparowad cię z nim. Przynajmniej pochodzi z dobrej rodziny. Nie mogłam zmusid się, by spojrzed na któregokolwiek z nich. Chciałam tylko, by te tortury się skooczyły. - Co na to powiesz, Prince? – zapytał jowialnie ojciec. – Nie miałbyś nic przeciwko związkowi z moją córką, prawda? W koocu to niewielka wyspa. Wybór ograniczony, rozumiesz, chyba że wolisz egzemplarze czteronożne. Prawie opadła mi szczęka. Twarz mi płonęła, ale byłam zbyt wściekła, by czud wstyd. Edward uderzył pięścią w stół. - Powiem, że jest pan okrutny i szalony, doktorze. – Odepchnął krzesło tak mocno, że upadło na drewnianą podłogę. – Im szybciej ten świat się pana pozbędzie, tym lepiej. – Rzucił serwetkę na stół i opuścił pomieszczenie. Patrzyłam na jedzenie na talerzu, zdumiona. Tykanie zegara niosło się echem w pustej klatce, w którą zmieniło się moje serce. W koocu Montgomery wstał. - Zgadzam się z Edwardem. Dodam tylko, że jesteś przeklętym łotrem. – Wyszedł z pokoju na deszcz. Ja również wstałam, ale ojciec chwycił mnie za nadgarstek. - On jest służącym, Juliet. Dobrze by było, gdybyś o tym pamiętała. Prince będzie lepszy. - Co cię to obchodzi? – krzyknęłam. – Czemu nas po prostu nie zostawisz?
155
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Moim obowiązkiem jest dopilnowanie twojego zamążpójścia. A twoim obowiązkiem jest słuchanie moich poleceo. - Nigdy nie lubiłeś Edwarda. - W tym przypadku jest mi przydatny. Ojciec nie dbał o ludzi a jedynie o to, jak ich wykorzystad. Wydanie mnie za Edwarda oznaczałoby wypełnienie ojcowskiego obowiązku, by mógł odesład mnie do Londynu z mężem i nigdy więcej o mnie nie myśled. Wyrwałam rękę z jego uścisku. Nie miałam mu nic do powiedzenia.
156
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia DWADZIEŚCIA DZIEWIĘD PÓŹNIEJ TEGO WIECZORU spacerowałam wzdłuż krużganków przed swoim pokojem. Deszcz lał się z dachu na podwórze. Za drzwiami do budynku Edwarda przeszedł cieo, tam i z powrotem, tam i z powrotem, powodując przesłanianie i przesuwanie światła. Wyobraziłam sobie Edwarda, równie uwięzionego jak ja. Ojciec nie lubił Edwarda, mało co o nim wiedział, ale był gotowy mu mnie oddad, byle się mnie pozbyd. Odkrycie, że byłam warta tak mało, bolało. Oparłam się o filar, słuchając burzy. Ze stajni lśniło światło, Montgomery pewnie zajmował się koomi, marząc, by zamieszanie powstałe przy kolacji mogło zniknąd równie łatwo jak brudy z kooskiego grzbietu. Mimo wstydu i złości, byłam z niego dumna, że przeciwstawił się ojcu. Podjęłam spacer, zerkając przez szczelinę w drzwiach do stajni, chcąc chod przelotnie go dostrzec. W środku konie rżały i tupały. Nie zamierzałam wchodzid do środka, ale, jakby z własnej woli, moje palce pchnęły drzwi. Deszcz powoli zbierał się w środku, tworząc kałuże w sianie. Białka kooskich oczu lśniły w świetle latarni. Montgomery szczotkował Duke’a szybkimi, mocnymi ruchami ręki. Pozwoliłam drzwiom zamknąd się za mną, ale zawiasy skrzypnęły. Oczy Montgomery’ego przesunęły się na mnie. Były ciemne. Zimne. Ostrzegały, bym nie podchodziła. Szczotkował mocniej, wzbijając w powietrze kurz. - Nie miał tego na myśli – powiedziałam. Przyciągnęłam do siebie ręce. – Powiedziałby wszystko, by cię zranid. Szczotka wzbijała więcej kurzu, niemal zasłaniając jego twarz. Rytmiczny szmer ostrych pociągnięd szczotki o kooskie włosie był hipnotyzujący. Zęby Montgomery’ego był mocno zaciśnięta, mięśnie ramion napięte. - Wiem – odpowiedział. Skooczył czesad zad i tylne nogi konia, po czym użył metalowych szczypiec do rozplątania kołtunów na ogonie Duke’a. Kiedy skooczył, rzucił szczypce do wiadra. W małej przestrzeni poniosło się metaliczne echo, przyprawiając mnie o dreszcze. Wytarł ręce w starą szmatę i stanął w wyjściu z przegrody. Jego obecnośd rozjaśniała pomieszczenie bardziej niż latarnia. - Ale nie mylił się – powiedział. Pragnienie błysnęło w jego oczach jak blask ognia. Serce mi przyspieszyło. Kochał się w tobie od lat, powiedział ojciec. Myślałam, że ulokował swoje uczucia w Alice, naprawdę się myliłam? Jeśli tak, jak mógł kochad kogoś, kogo ojciec był tak okrutny? A jeśli wciąż go nie rozumiałam? A jeśli… Podszedł bliżej, opuszczając głowę. Jego twarz była kilka cali od mojej. Przyciągnął mnie do siebie, wbijając palce w moje ramiona. Jego wargi odnalazły moje. Odsunęłam się, tylko na oddech, zaskoczona jego pasją. To było stanowczo nieprzyzwoite. Ale gdy ujął moją szczękę i pocałował ponownie, tym razem mocniej, zapomniałam o dobrych manierach. Nagle wydawał mi się bardzo odległy. Tak mocno złapałam kołnierz jego koszuli, że materiał się rozdarł. 157
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Jego usta odnalazły pulsującą tętnicę na mojej szyi. Nie mogłam myśled. To uczucie było znajome i nowe, jednocześnie. To był chłopiec, który opiekował się mną, gdy ojciec był zajęty pracą. Chłopiec, którego uwielbiałam, odkąd nauczyłam się chodzid. Przycisnął moje plecy do drzwi stajni, całując mnie. Edward próbował mnie pocałowad, ale byłam wtedy tak zaskoczona, że właściwie nie pamiętałam, co czułam. Lucy opowiadała mi o ciemnych zaułkach i spoconych dłoniach. Ale to było namiętne. Dzikie. Tego wcześniej nie znałam. - Całowałeś wcześniej dziewczynę? – szepnęłam. Dotknął palcem mojego policzka. Jego oczy spoczęły na moich wargach. - Tak – odpowiedział. Pomyślałam o Alice, jej pięknych blond włosach, rozciętej wardze, która robiła z niej rak niewinną osobę. Ale nie wymienił jej imienia. – Kobietę w dokach w Brisbane. Nic dla mnie nie znaczyła. Byłem samotny. To nie była miłośd. Miał na myśli prostytutkę. Więc robił więcej niż tylko całowanie. Nagle nie wiedziałam, co robid, jakbym znowu była dzieckiem, a on dorosłym mężczyzną. - Tylko raz? - Dwa. – Zaplątał palce we włosy na moim karku. Źrenice miał rozszerzone i czarne, jakby zwierzęce. – Czy to ważne? Przygryzłam wargę. Kręciło mi się w głowie, jakbym była na karuzeli. W starym życiu nie zaryzykowałabym swojej reputacji. Nie przekroczyłabym linii. Ale to życie było już za mną. - Nie – odpowiedziałam. Stanęłam na palcach, przyciskając swoje usta do jego.
SZCZEKANIE PSÓW SPRAWIŁO, że podskoczyłam. W burzy pasji Montgomery’ego straciłam poczucie czasu. Zaciągnął mnie w ciemny kąt przegrody Duke’a, mrucząc moje imię, gdy muskał wargami moje gardło, ramię, skronie. Walczyłam ze sobą, kładąc rękę na jego piersi. - Słyszysz psy? Balthazar wrócił. Przerwał, nasłuchując, ale wzmocnił ucisk na mojej talii. Włosy wisiały mu luźno po bokach twarzy, ukrywając wszystko oprócz przeszywających oczu. Z podwórza odezwał się głos. Ojca. Sapnęłam. - Montgomery! Bezużyteczny leniu, jesteś tam? Palce Montgomery’ego zacisnęły się na fałdach mojej sukni. Otworzyłam usta, ale on położył na nich palec. Wcisnęłam się głębiej kąt stajni, pragnąc w nim zniknąd. Montgomery odgarnął włosy w tył. Wyszedł z przegrody, osłaniając mnie przez wzrokiem ojca. 158
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Duke przewrócił się w czasie dzisiejszej jazdy. Myślałem, że coś sobie skręcił. – Wyczułam coś w jego głosie. W koocu ich wcześniejsza kłótnia nie należała do tych, o których łatwo się zapomina. - Osiodłaj go – warknął ojciec. – Duchessę też. Ajax znowu zabił. Tego pasiastego stworka, Lear. Bestie są poruszone. Czas to zakooczyd, w burzy czy nie. Przyciskałam rękę do ust, nie chcąc wydad z siebie żadnego dźwięki. Ojciec nie mógł mnie tu znaleźd. Nie zdziwiłabym się, gdyby zabił Montgomery’ego. Montgomery spojrzał mi przelotnie w oczy, zanim zamknął za nim drzwi. Usłyszałam kroki na kamiennej posadzce. - Balthazar zbiera mężczyzn – powiedział ojciec. – Prince jedzie z nami. Może jest idiotą, ale przynajmniej potrafi trzymad broo. - A Juliet? - Zostanie z Alice. To kiedyś była forteca. Nic nie przejdzie przez te mury. Usłyszałam dzwonienie uprzęży. I głos ojca, cichszy. - I nie myśl, że zapomniałem o twoim zachowaniu wieczorem. Kiedy tylko Ajax zginie, musimy pomówid. Usłyszałam skrzypnięcie zawiasów, gdy ojciec wyszedł. Chwilę później Montgomery odblokował bramę. - Poszedł do salonu. Szybko, idź do pokoju. - Bądź ostrożny – powiedziałam. Czule przycisnął wargi do mojego czoła, zalewając mnie ciepłem. - Uważaj na siebie, Julier. Wyślizgnęłam się ze stajni, omijałam wszystkie cienie, bojąc się ciemności, i pobiegłam do swojego pokoju. Zdjęłam spódnicę, bluzkę i założyłam koszulę nocną. Ostatnie światło rozmyło się w morzu jak mrok trawiący moje serce. Cokolwiek czaiło się w dżungli, Montgomery i Edward mieli się z tym zmierzyd. Alice zapukała do drzwi. Wyglądała na przerażoną. - Panienko? Słyszałaś? - Tak. – Chciałam skulid się w kącie z twarzą ukrytą w dłoniach. Tak łatwo byłoby poddad się strachowi. Ale na twarzy Alice również go dostrzegłam. Wzięłam ją za rękę, odpychając własne przerażenie. – Nie martw się, Alice. Będziemy bezpieczne. - Wszyscy odeszli. Zostałyśmy same. - Wiem. – Ścisnęłam jej dłoo, próbując nie okazywad zmartwienia. – Wiem.
159
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI ETYKIETA ZNIKNĘŁA W OBLICZU STRACHU. Nie liczyło się, że Alice była służącą, a ja córką pana. Weszłyśmy do mojego łóżka, tuląc się jak siostry przerażone szalejącą na zewnątrz burzą. Oczy Alice były wielkie i przerażone. Może martwiła się o bezpieczeostwo Montgomery’ego. Albo wyspiarzy. Albo swoje własne. Tak czy inaczej, tej nocy nie miałyśmy spad. Przypomniałam sobie, że Montgomery mówił o zestawie krawieckim w skrzyni matki. Wstałam, wyciągnęłam pudełko i kolorowe nitki. Potrzebowałyśmy czegoś, by zająd ręce. - Co to, panienko? Znalazłam kilka zaśniedziałych igieł. - Nigdy nie widziałaś igły? Pokręciła głową. - Zazdroszczę ci. – Rozłożyłam zniszczoną kanwę z niebieskim królikiem. Znała podstawy haftu, więc szybko zabrała się do pracy, chod ręce jej drżały przy każdym piorunie. Zabrałam się za własną kanwę – kozę – chod moje myśli szeleściły na wietrze jak liście. Moje usta wciąż smakowały słonymi pocałunkami Montgomery’ego. Nie byłam w stanie myśled o morderstwach, ucieczce czy chodby poczuciu winy, że odrzuciłam awanse Edwarda, a tak chętnie całowałam się z Montgomerym. Ukłułam się w palec. Moje niedbałe hafty sprawiły, że koza przypominała raczej diabła z rogami. Igła Alice też zboczyła z kursu, bo skupiała wzrok na ciemnym oknie. - Ostrożnie – powiedziałam, chowając własną marną haftowankę pod spódnicą. – Musisz się skoncentrowad. – Spojrzała tępo na swoje dzieło. Jej duże oczy zalśniły ze zmartwieniem. – Spokojnie, to twoja pierwsza próba – dodałam. - Na pewno nie jest tak dobra jak twoja, panienko. Wsunęłam swoją haftowankę głębiej pod spódnicę. - Nigdy nie uczyłaś się haftu? Każda dziewczyna, którą znam, ma na palcach odciski grube jak monety. - Nie potrzebuję tak artystycznych rzeczy. Znam podstawy szycia. Łatam, ceruję. - Mama nauczyła cię szyd? Jej twarz spochmurniała. Odwróciła głowę, ukrywając króliczą wargę. - Nie, panienko. Nie znałam matki. Jej głos był ledwie słyszalny. Nagle skoncentrowała się na szyciu. To nie było normalne, żeby młoda dziewczyna żyła sama na zapomnianej przez Boga wyspie pod opieką szaleoca. - Więc kto przywiózł cię na wyspę? - Nikt. Mieszkam tu, odkąd pamiętam.
160
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Ale musisz mied rodziców. Skąd się tu wzięli? - Przypłynęli z doktorem. – Jej głos stał się szeptem. Na zewnątrz błysnęło. Igła zadrżała, gdy przepychała ją przez tkaninę. Zaczynałam rozumied. Jej rodzice byli anglikaoskimi misjonarzami, którzy przypłynęli na statku z ojcem. Co znaczyło, że jako jedyna przeżyła tragedię, która ich zniszczyła. Nic dziwnego, że nie chciała o tym mówid. - Więc kto nauczył cię szyd? – zapytałam, próbując utrzymad pogodny ton. Nie udało się. Na zewnątrz wył wiatr. Coś spadło na dach – pewnie gałąź. Obydwie podskoczyłyśmy. - Montgomery, panienko. Na myśl o nim krew wezbrała mi na policzkach. Przekrzywiłam głowę. - Nie spodziewałam się, że wie, jak cerowad ubrania. - Och, on wie właściwie wszystko – wybuchła. Jej twarz się rozjaśniła, zapomniała o niebezpieczeostwie na zewnątrz. Przynajmniej znalazłam temat, który oderwał jej myśli od morderstw. Wolałabym jednak, żeby nie był tak bliski mojemu łomocącemu sercu. – Zajmuje się stolarką, obróbką metali, opiekuje się nami, kiedy chorujemy… jest niesamowitym lekarzem… i nawet uczył mnie gotowad. Gotowanie i szycie to kobiece zajęcia, ale Montgomery nie robi z tego problemu. Kiedy jest praca, wykonuje ją. Czerwieo na jej policzkach trochę mnie niepokoiła. Miała trzynaście, może czternaście lat. Wiek, kiedy większośd dziewcząt myśli o pierwszych pocałunkach i prawdziwej miłości. Była zauroczona Montgomerym. Nie mogłam jej winid. Jednak siedzenie i słuchanie jej westchnieo na jego temat wydawało mi się złe, bo jeszcze przed chwilą jego usta dotykały moich. - Tak, jest bardzo utalentowany – powiedziałam. - I nigdy nie narzeka. Nawet wieśniacy – zniżyła głos – nawet oni go słuchają. Doktora słuchają ze strachu, jeśli wolno mi tak powiedzied. Ale Montgomery’ego słuchają, bo jest dla nich miły. - Zapewne. – Zbyt mocno pociągnęłam różową nitkę i rozwarłam kanwę. Wyrwało mi się przekleostwo, gdy sięgnęłam po kolejny wzór. - Montgomery powiedział Balthazarowi, że chciałby nauczyd go czytad. Wyobrażasz sobie, panienko? Balthazar z książką w rękach? Ale Montgomey to zrobi. Zawsze dotrzymuje obietnic. - Naprawdę? – zapytałam, skupiając się na nawlekaniu igły. Drzewa na zewnątrz drżały i gięły się. Coś otarło się o ścianę budynku. Zerknęłam przez okno, ale na zewnątrz były tylko ciemnośd i liście lśniące w blasku księżyca. Chciałam, żeby zmieniła temat. Na cokolwiek. Wciąż czułam dotyk dłoni Montgomery’ego na mojej talii, tak mocno, że byłam pewna, iż miałam to wypisane na twarzy. Ale ona chyba niczego nie podejrzewała. - O tak. Obiecał, że kiedyś weźmie mnie do Londynu. Wiem, że to zrobi. Dużo mi o nim opowiadał… o wysokich budynkach, ludziach i kwietnikach. – Jej oczy były wielkie i rozmarzone.
161
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Igła wyślizgnęła mi się z palców. Klepałam materac, aż pod kciukiem wyczułam twardy metal. Dlaczego złożył jej taką obietnicę? Mężczyzna i niezamężna dziewczyna nie mogli podróżowad samotnie bez plotek. Coś o tym wiedziałam. Co innego nasza podróż – ja nie miałam nic do stracenia, nawet reputacji. Ale Alice owszem. Więc może coś do niej czuł? Rozważał małżeostwo z nią? Na samą myśl zalała mnie fala gorąca. Ale to miało sens. Zanim przypłynęłam, była jedyną dziewczyną na wyspie. Nie był człowiekiem, któremu przeszkadzałaby zajęcza warga. I była słodka. Taka, jaką wybierają sobie mężczyźni na żony. W przeciwieostwie do mnie – dziewczyny, która równie dobrze mogła mężczyznę rozerwad, jak i dla niego gotowad. Czyżbym była dla niego tylko mijającą fascynacją? Czymś nowym, jak prostytutka w Brisbane? Głośny łomot w okno mnie przestraszył. Mocno się zamyśliłam. Alice zadrżała ze strachu, zapominając o haftowance. Nawet o Montgomerym. - To tylko kokos – powiedziałam szybko. – Wiatr strąca je z drzew. Czasami je słyszę. – Miałam nadzieję, że była zbyt rozkojarzona, by przypomnied sobie, że w okolicy osady nie było żadnych palm. Oderwała oczy od okna, sprawdzając, czy mówiłam poważnie. Przełknęłam strach wspinający się w górę mojego przełyku. Nie miałam pojęcia, co znajdowało się po drugiej stronie żelaznych krat. Pewnie Jaguar. Garstka wyspiarzy zaczynających się cofad. Gdyby okno miało chociaż okiennice, które odcięłyby nas od tej okropnej ciemności. Kolejny łomot. Obydwie podskoczyłyśmy. A potem długie drapania, jakby coś rysowało nożem po ścianie budynku. Mała dłoo Alice odnalazła moją i ścisnęła. W głowie miałam mętlik. Musiałam znaleźd wyjaśnienie, by powstrzymad rosnącą w naszych sercach panikę. - Wiatr – mruknęłam. Marna odpowiedź, żadnej z nas nie uspokoiła. Jej oddech przyspieszył. Coś stukało w żelazne kraty. Stuk. Stuk. Stuk. Jakby to ciemnośd pukała. Alice otworzyła usta. Zasłoniłam je ręką, by nie krzyknęła. Uwolniła się, ale otoczyłam ją ramieniem, trzymałam mocno, jak Montgomery uspokajający króliki. - Szybko. Na podłogę – szepnęłam. Zsunęłyśmy się z łóżka, kryjąc za materacem, skąd nikt z zewnątrz by nas nie widział. - Co tam jest? – zapytała, ściskając moje ramię, jakby w obawie że ją zostawię. Nie przyszła mi do głowy żadna odpowiedź. To nie był wiatr, tego byłam pewna. - Nie podnoś się. Będzie dobrze. – Przeczołgałam się do komody. Wyjęłam zardzewiałe nożyce z szuflady i schowałam je w fałdach koszuli nocnej. Ich widok tylko by ją przestraszył. Serce boleśni mi łomotało. Powoli się podniosłam i podeszłam do okna, ostrożnie stawiając kroki. Wiatr gwizdał na zewnątrz, tysiąc niepokojących szeptów. Nożyce w mojej dłoni były małe, ale potężne. Ciężkie chmury blokowały całe światło księżyca. Cokolwiek było na zewnątrz, mogło stad trzy stopy od nas albo z twarzą tuż przy kracie, a ja bym o tym nie wiedziała. 162
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Błysnęło. Strach chwycił mnie za gardło, sapnęłam. Miałam krótki podgląd na wzgórze. Drżące liście. Dalej wzburzony ocean. Żadnej twarzy, przynajmniej nie dostrzegłam. Wyspa bawiła się moim wzrokiem. Podeszłam bliżej do okna. Prawie przycisnęłam twarz do krat. Trzymałam nożyce przy piesi, gotowa do uderzenia. Ponownie błysnęło. Nie było tam nic poza wyspą, rozdygotaną i hałaśliwą. Jednak wciąż patrzyłam. - Halo? – krzyknęłam. Mój głos był ochrypły. – Jest tam ktoś? - Panienko, nie! Odwróciłam się w stronę łóżka. Czubek głowy Alice wychylał się ponad materac, oczy miała wielkie i szkliste. - Na ziemię! – sapnęłam. Jej głowa zniknęła szybciej niż w mgnieniu oka. Wzmocniłam uścisk na nożycach. Może ta cząstka szaleostwa, którą miałam po ojcu, na coś się przydawało – jeśli umożliwiła mi odcięcie głowy królikowi i okaleczenie doktora Hastingsa, mogła dad mi siłę do walki z tym, co czaiło się na zewnątrz. Odwróciłam się do okna i zmusiłam się do tego, czego najbardziej się bałam. Złapałam metalowe kraty. - Halo? – zawołałam ponownie. Odpowiedziało mi tylko wycie wiatru. Co się tam czaiło, obserwowało? Znów usłyszałam drapanie, tuż za oknem. Kilka cali dalej. Zamarłam. Coś we mnie krzyczało, bym uciekała, ale zacisnęłam zęby, gotowa rzucid nożyce w obserwujące oczy. Niecierpliwa, by to zrobid. Zapomniałam o Alice. Byliśmy tylko ja, potwór i szalejąca burza. Stuk stuk stuk. Tak blisko. Z przerażenia krew zaczęła mi płynąd w drugą stronę. Byłam gotowa. Ścisnęłam kraty, pobielały mi kłykcie. W głębi duszy wiedziałam, że nawet metalowe kraty nie ochronią nas przed tym, co było na zewnątrz. Wiatr zawył, wiercąc dziury i zmarszczki na ciemnych chmurach. Przebiło się przez nie słabe światło księżyca, oświetlając trzy długie, czarne pazury po drugiej stronie krat. Na tyle długie, że prawie, niemal, dotykały moich palców.
163
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI JEDEN STRACH WBIŁ MOJE STOPY w podłogę. Pazury znalazły kamienny parapet, musnęły delikatnie, drapnęły zardzewiałe kraty. Potem trzy powolne, złowrogie stuknięcia. Stuk, stuk, stuk. Prośba o wpuszczenie do środka. Moje serce pękło i bolało, próbując uwolnid się spomiędzy żeber, ciągnęło do potwora w nocy jak rzeka do morza. Byłam beznadziejnie przywiązana do tego czegoś na zewnątrz. Podeszłam bliżej, zatrzymując palce o włos od lśniących pazurów. Czułam głęboką, pulsującą potrzebę poznania natury bestii ukrytej w cieniu. Alice krzyknęła. Zaklęcie zniknęło. Zamrugałam, patrząc na pazury, które teraz sięgały ku mnie. Objęłam nożycami najdłuższy. Pękł w połowie. Mocniej zacisnęłam nożyce, aż oderwałam pazur. Bestia zawyła. Pazury zniknęły w ciemności, bezpieczne za wyjątkiem tego, który spadł na ziemię. - Panienko, proszę odejśd od okna! Podczołgałam się go łóżka, tak szybko jak mogłam, i opadłam obok niej. Wiatr gwizdał, wzywając mnie z powrotem. Zwalczyłam tę pokusę i objęłam Alice. - Odeszło – powiedziałam. - Wróci! - Nie przejdzie przez kraty. – Czułam ból w piersi. Chciałam powiedzied jej, że byłyśmy bezpieczne, ale nie mogłam utworzyd tego kłamstwa. – Wracaj do łóżka, Alice. Skoocz haftowad. - Nie mogę! Nie, dopóki tam jest ten potwór! Przekrzywiłam głowę. Powiedziała ten potwór. Nie potwór. Jakby miała na myśli tego konkretnego. Jaguar powiedział to samo. Posłałam jej długie spojrzenie, zastanawiając się, czy wiedziała więcej, niż mówiła. - Spróbuj. Wiedziała, że mówiłam poważnie. Weszłyśmy z powrotem na łóżko, podniosłam swoją kozę i wbiłam w nią igłę. Mężczyźni powinni niedługo wrócid. Mieli karabiny. Konie. Musiałyśmy tylko poczekad. Sztywno wyszywałam, aż ona również wzięła w ręce igłę. - Nazwałaś go tym potworem – powiedziałam powoli. Jej ręce drżały. Nie podnosiła wzroku. - Miałaś na myśli Jaguara? Tego, którego nazywaliście Ajaxem? Przygryzła dolną wargę. Nagle jej haftowanka okazała się bezgranicznie fascynująca. - Czego mi nie mówisz, Alice? – Ton mojego głosu ją uderzył. Jego surowośd zaskoczyła nawet mnie; brzmiałam prawie jak ojciec.
164
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie Ajax, panienko – powiedziała miękko. – Ajax był przyjacielem Montgomery’ego. Byli prawie bradmi. Opowiadał mi bajki. Nie bałabym się Ajaxa. Igła opadła mi na kolana, zapomniana. Jeśli nie bała się Ajaxa, dlaczego jej głos drżał? - To nie Jaguar zabija tubylców, prawda? Zacisnęła usta. To wystarczyło za odpowiedź. Złapałam ją za nadgarstek. - Więc co to jest? – Cofnęła się. Nie chciałam jej przestraszyd. Chciałam ją chronid, ale nie mogłam tego robid, jeśli mi nie ufała. - Nie mogę powiedzied, panienko! - Dlaczego? - Bo słucha! Zawsze słucha. Zabije mnie, jeśli powiem. – Jej oczy były pełne łez. Była tak młoda… ledwie dziecko. Miła osoba poklepałaby ją po ręce i powiedziała, że wszystko było w porządku. Zamiast tego, wbiłam paznokcie w jej dłoo. - Co masz na myśli? Kto słucha? - Ten potwór! Coś zaszurało na dachu. Coś dużego. Szybkiego. Dachówki spadły na ziemię. Mój oddech zamarł. Alice wrzasnęła. Przyciągnęłam ją bliżej, kładąc jej palec na ustach. Obydwie spojrzałyśmy w górę. Był tuż nad naszymi głowami. Ściany musiały byd wysokie na dwadzieścia stóp. Jakie stworzenie mogło wejśd na taką ścianę? Opadła kolejna dachówka. Na podwórzu rozległ się łomot. Szarpnęłam głowę w kierunku hałasu. Był wewnątrz osady. Zamknęłam oczy. Serce dziko mi waliło. Mężczyźni odeszli. Bronie znajdowały się po drugiej stronie podwórza, w stajni. Nie miałyśmy nawet dobrego zamka w drzwiach. Dysponowałyśmy tylko moim umysłem. - Alice, chciałabym, żebyś weszła pod łóżko. – Czułam, że chowanie się przed nim było bezużyteczne. Ale przynajmniej poczułaby się bezpieczniej. Jej oczy były skupione na drzwiach. - Nie otworzy zamka, jeśli nie ma pięciu palców – powiedziała. – Tak mówił doktor. W jej głosie pobrzmiewała pewnośd. Ślepo mu ufała, jak jego bestie. Spochmurniałam. - Mówił też , że nie przejdzie przez mury, a to było kłamstwo. – Ugryzłam się w język, zanim powiedziałam coś więcej. Tylko bym ją przestraszyła. Uważał się za boga, uwielbianego przez swoje stwory 165
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia do tego stopnia, że nigdy by mu się nie sprzeciwiły. Ale zwierzęta były zwierzętami. Z żądnymi krwi zwierzętami można było sobie poradzid tylko w jeden sposób: zabid je, zanim ono zabije ciebie. Do jednej ręki wzięłam nożyce, do drugiej latarnię. - Zostao tutaj – powiedziałam. - Panienko, nie wychodź! Ale ja już uchyliłam drzwi. - Montgomery trzyma amunicję i karabiny w stajni. Spróbuję tam dotrzed. Deszcz lał się z dachów, tworząc kałuże. Przy drzwiach do salonu wisiała latarnia, słabo oświetlając podwórze. Sadzonki pomidorów w cieniu wyglądały jak szkielety. Dostrzegłam śliskie ślady w błocie, ale z powodu kałuż próżno by liczyd stopy. Nie wiedziałam, dokąd prowadził trop. - Nie otwieraj drzwi – powiedziałam. – I zostao pod łóżkiem. - Poczekaj na doktora i Montgomery’ego, panienko, proszę! Ale ja nie ufałam ojcu tak jak ona. Ten potwór nie przestrzegał zasad mojego ojca. Wszedł do osadu. Zabijał. Znalazłby nas. - Niedługo wrócę. Obiecuję. – Wyślizgnęłam się. Kompleks był cichy, pomijając deszcz i wiatr. Poruszałam się cicho, jak widziałam u Jaguara. Palce – pięta. Palce – pięta. Spodziewałam się, że każdy cieo ożyje. Czułam obserwujące mnie oczy, skryte w jakimś mrocznym miejsce. Próbowałam wmówid sobie, że się myliłam. Ze strachu każdy hałas wydawał się głośniejszy. To mógł byd tylko ptak na dachu, albo jedno z tych szczuropodobnych stworzonek. Ale ślady nie należały do łasicy, a żaden Krak nie strąciłby dachówek. Uniosłam latarnię, moje gardło wydawało mi się odsłonięte i bezbronne w świetle. Jeśli gdzieś tu był, obserwował, byłam łatwym celem. Obserwowałam trop spod łuków arkady. Zdawały się prowadzid wszędzie i donikąd. Niemożliwe było wyodrębnienie odcisków stóp w błocie i ciemności. Mogłam tylko ocenid, że były wielkie. Ogromne. Z dżungli dobiegł krzyk i odwróciłam się. Sowa. To przestraszyło mnie na tyle, bym resztę drogi do stajni pokonała biegiem, spanikowana, światło z latarni połyskiwało dziko, aż otworzyłam drzwi i zamknęłam je za sobą, barykadując się w środku. Zupełna ciemnośd. Wiatr zdmuchnął płomieo latarni. Słyszałam tylko swój szeleszczący oddech i niezmienny kapanie deszczu z dziurawego dachu stajni. Czułam tylko ziemista, wilgotne siano. Moje oczy szukały chod błysku światła, na którym mogłyby się zatrzymad. Nic, tylko ciemnośd.
166
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Po omacku trafiłam na ścianę za sobą, przyciskając plecy do drewna. Nożyce trzymałam blisko siebie. Mówiłam sobie, by nie panikowad. Potwór nie miał powodu, by iśd do stajni. Bardziej prawdopodobne było laboratorium, gdzie mógł wyczud zamknięte w klatkach zwierzęta, albo kuchnia z oczywistą mieszaniną różnych woni. Weź karabiny, powiedziałam sobie. Bywałam tu dośd często, by wiedzied, gdzie znajdował się schowek broni, nawet w ciemności. Nigdy nie strzelałam z karabinu, ale rozumiałam istotę zapłonu, spalania pył strzelniczego. Liczyłam, że Montgomery przechowywał je naładowane. Wycelowałabym i pociągnęła za spust. Jeśli bym chybiła, mogłabym przestraszyd potwora. Ale stopy nie chciały mnie prowadzid. Ściana za moimi plecami była bezpieczna. Stanie w miejscu było bezpieczne. Miałam przytłaczające wrażenie, że jeśli się ruszę, zginę. Postanowiłam policzyd do pięciu. Pięd oddechów, by wrócid do logicznego myślenia. Jeden. Zacisnęłam zęby. Słuchałam swojego własnego oddechu. Dwa. Poza znajomym zapachem siana, wyczułam cierpki odór. A jednak nawet on wydawał się znajomy. Wąchałam wcześniej tę woo, nawet niedawno, ale nie pamiętałam gdzie. Trzy. Szelest w ciemności. Mój oddech przyspieszył. Powiedziałam sobie, że stajnia musi byd pełna myszy. Ale wiedziałam. Zacisnęłam rękę na nożycach. Ślady nie prowadziły do stajni, byłam pewna. A może nie? Byłam tak przerażona, że z trudem przetwarzałam zdobyte informacje. Ale był tu ten zapach, teraz silniejszy, jakby jego źródło się zbliżyło. Sapnęłam. Rozpoznałam. Mokre futro. Cztery. Zacisnęłam oczy. Coś się skradało. Słyszałam to przez szmer desek. Przesunięte źródło na ziemi. Zrozumiałam, że na broo już za późno. W stajni było ze mną coś jeszcze. Coś dużego. Jego obecności wtapiała się w ciemnośd, jakby tu należała. Strach ścisnął miękkie części mojego gardła. Powiedziałam sobie, że istnieje logiczne wyjście z tej sytuacji. Pierś byłaby największym celem w ciemności. Wbid nożyce nisko, pod żebra, gdzie wywołałyby najwięcej szkody. Opaśd nisko, by uniknąd pazurów i zębów. Coś musnęło moje ramię, coś twardego ale delikatnego, na tyle szokującego, że upuściłam nożyce. Zastukotały w ciemności. Pięd. Skierowałam się do składziku. Nie miałam wyboru. Słuchałam instynktu, nie logiki. Poczułam za sobą ruch powietrza, jakby coś biegło. Włosy na karku stanęły mi dęba. Nie słyszałam nic poza biciem wła-
167
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia snego serca. Znalazłam drzwi i spadłam do środka, macając na ślepo ścianę, szukając metalowego rzędu broni. Moja ręka trafiła na drewno. Puste miejsce. Zabrali wszystkie pistolety. Moje biodro uderzyło o róg stolika, skrzywiłam się. Słyszałam w gardle strach, wydałam spanikowany skowyt, jak pies. Przebiegłam ręką po stole, szukając noża, podkowy, czegokolwiek. Trafiłam na pudełko zapałek. Udało mi się potrzed jedną sztukę o szorstką stronę, z trzaskiem ożyła. Uniosłam ją wysoko. Palce mi drżały, oczy szukały napastnika w słabym świetle. Nic. Byłam sama, z zapachem spalanej siarki i unoszącą się wonią mokrego futra.
168
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEDI DWA KIEDY WRÓCIŁAM DO POKOJU, powiedziałam Alice, że znalazłam bestię i był to tylko wyjątkowo wielki szczur. Wreszcie udało jej się zasnąd, ale moje oczy nie chciały się zamknąd ani na chwilę. Obydwie leżałyśmy na moim łóżku, złamany pazur potwora ukryłam w dłoni. Otoczyłam ją ramieniem, delikatnie odgarniając jej włosy, jak robiła moja mama, kiedy się bałam. W oddali odezwały się ogary. Mężczyźni wracali. Usiadłam, zdejmując głowę Alice z moich kolan, i podeszłam do drzwi. Zapalałam każdą latarnię, którą znalazłam, by przegonid ciemnośd. Ścisnęłam złamany pazur, by upewnid się, że straszna noc nie była wytworem mojej wyobraźni. Brama główna otworzyła się z jękiem. Zerknęłam na podwórze. Mężczyźni wjeżdżali, zabłoceni, zmęczeni, nie zauważając nawet zapalonych latarni. Przez chwilę czułam się naga w samej koszuli nocnej, przy szalejącej burzy i powracających mężczyznach, ale miałam większe zmartwienia. Zerknęłam za siebie, upewniłam się, że nie obudziłam Alice i wyszłam za drzwi. Balthazar prowadził Duke’a z powozem, którego tylna drzwi były otwarte. Jedno ciało, owinięte zabłoconą bielą. Nie znaleźli Jaguara, a kolejną ofiarę. Montgomery i ojciec ruszyli, by wyładowad ciało, ale Edward mnie zobaczył. Jego spojrzenie było nieprzeniknione jak gwiazdy. Przeszedł przez podwórze, osłaniając oczy przed jasnym światłem bijącym od moich drzwi. Smuga błota biegła wzdłuż jego twarzy, jak blizna. - Dlaczego nie śpisz? – zapytał. – Dlaczego latarnie się palą? Zacisnęłam zęby, by dodad sobie siły. - Coś się stało, kiedy was nie było. Z drżenia mojego głosu mógł wywnioskowad, że byłam poważna. Wciągnął mnie do pokoju, gdzie mieliśmy odrobinę prywatności. Przelotnie zerknął na Alice śpiącą na łóżku. - Masz bladą twarz. Dotknęłam ułamanego pazura. Przypomniałam sobie dźwięki przy oknie, zsuwające się dachówki. Przeczucie, że nie byłam sama w stajni. - Coś próbowało nas zaatakowad. Przy oknie… - Coś we mnie pękło, słowa nie chciały mnie opuścid. Zrobił to strach, z pełnią mocy. Ścisnęłam pazur. - Cii, już jesteś bezpieczna. – Edward przeciągnął mnie do siebie, ledwie zerkając na pazur. Założyłam, że widział dośd zła, które sprawił. Wplótł rękę w moje włosy, tak jak wtedy za wodospadem, gdy udawałam, że spałam. Był to uspokajający gest, ale przyniósł odwrotny efekt. Przebywanie tak blisko niego zmieszało mnie, jakby sen miał stad się jawą i skooczyłabym z nim, a nie Montgomerym. Nie to, żeby ta idea nigdy nie przemknęła mi przez myśl. Ojciec chciał nas zeswatad. Edward wyraźnie coś do mnie czuł. Jednak nie mogłam byd z Edwardem. On przed czymś uciekał. Miał sekrety, których strzegł tak bacznie, że czasami zapominałam o ich istnieniu. Nie miałam pewności, czy pozwoliłby mi obedrzed się z tych tajemnic, nawet gdybym tego chciała. 169
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie powinienem cię zostawiad – powiedział. – Wiedziałem, że to było niebezpieczne. Myślałem, że dla mnie bezpieczniej było stąd odejśd… - jego palce zaplątały się w koocówki moich włosów – polowad na demony, które stworzył twój ojciec. Szepcząc, dotknął wargami mojego ucha. To było jak grom z jasnego nieba. Cofnęłam się, ale mnie nie puścił, otworzył usta, by coś powiedzied. Jego otaczające mnie ramiona nie wydawały się już bezpieczne. Raczej niebezpieczne, gdyż w każdej chwili mógł mnie pocałowad. Wcisnęłam kciuk w czubek pazura, uderzenie bólu nie pozwoliło mi odlecied. Wiedziałam, że się mną interesował. Tak jak Montgomery. Och, Montgomery… Przebywanie z Edwardem tylko mieszało mi w głowie. - Odejdziemy z wyspy, zanim wróci – powiedział szeptem, by nie obudził Alice. - Masz na myśli tego potwora. Jego ręce opadły na moją talię. W uchu czułam szept pożądania, przyciągający mnie bliżej. - Nazywaj to, jak chcesz. Drzwi skrzypnęły. W progu stanął Montgomery, natychmiast zamarł. Odsunęłam się od Edwarda, twarz mi płonęła. Edward bawił się guzikiem przy koszuli, jakby nic się nie stało. Jednak coś się stało, a ja nie byłam pewna, jak to interpretowad. - Szukałem Alice – powiedział Montgomery, niemal niezauważalnie przeskakując wzrokiem między mną i Edwardem. Odgarnęłam włosy za ucho i skinęłam na łóżko. - Jest tutaj. Wszedł z ulgą. - Nie było jej w pokoju. Martwiłem się… Najpierw sprawdza ją, pomyślałam. Nie mnie. Wyrzuciłam zazdrośd z głowy. Wyciągałam nieodpowiednie wnioski. Mógł dojśd do podobnych, gdy po wejściu zobaczył mnie z Edwardem. Ale on się mylił. Na pewno. - Coś dostało się do osady. Jedna z bestii, ewentualnie… - Ewentualnie co? – zapytał Montgomery. - Nie wiem. Co jeszcze może byd na wyspie? – zapytałam z błyskiem w oku i odłożyłam pazur na stolik. Alice mruknęła coś we śnie i odwróciła się. Dłoo Montgomery’ego zawahała się cal nad pazurem. - Nie możemy tu zostad – powiedział Edward, podnosząc głos. Podniósł pazur i wrzucił o kieszeni. – Musimy uciec z wyspy. - Ci! – syknęłam. Alice wyrwała się ze snu z krzykiem, zdezorientowana.
170
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Moją pierwszą myślą było powiedzenie jej, że to tylko zły sen. Ale Montgomery już przy niej był, głaskając ją po pięknych włosach. - Wróciliśmy – powiedział. – Jesteś bezpieczna. Bo ja o to zadbałam, pomyślałam. Ojciec nie dbał o mieszkaoców wyspy, musiał to robid ktoś inny. Ale ona wciąż drżała, oddychała tak szybko, jakby miała zemdled. W koocu Montgomery wziął ją na ręce i wyniósł. Na podwórzu minął kogoś idącego szybko, z latarnią. Ojciec wpadł do pokoju. - Co się stało? Drzwi stajni są wyrwane z zawiasów, spadł z tuzin dachówek. Wstałam. - Jeden z twoich potworów wszedł po dachu. – W moich słowach był jad. - Niedorzeczne – powiedział. – Nie potrafią wspinad się po ścianach. Mylisz się. - Ty się myliłeś, tworząc je! Uderzył mnie w szczękę. Ból rozszedł się po moim profilu. Zatoczyłam się w tył, zaskoczona. Może nie powinnam się dziwid. Jednak gdzieś w głębi siebie wciąż liczyłam, że może byd dla nas jakaś nadzieja. Teraz zrozumiałam, że nigdy jej nie będzie. Edward szybko interweniował i wykręcił sztywną klapę w kurtce ojca. - Niech jej pan nie bije. Ojciec się odsunął, dusząc. - Dotknij mnie jeszcze raz, Prince, a pożałujesz, że w ogóle postawiłeś stopę na tej wyspie. - Przestaocie. Dośd. – Naciągnęłam szczękę, sprawdzając. Żadnych złamao, tylko stłuczenie. Zrozumiałam. Nie dbał, co stanie się z którymkolwiek z nas. Złudzenia doprowadziły go do szaleostwa. Ale chod tak mało o nas dbał, wciąż mógł wysłuchad pewnych racji. – Cokolwiek zrobiłeś, żeby je udomowid… nie udał się. To zwierzęta. Nie będą ci wiecznie posłuszne. Masz tylko jeden wybór, porzucid to. Odejśd stąd. Ojciec wygładził krawat, który przekrzywił się przy spięciu z Edwardem. Jego oczy były czarne jak wzbudzone morze. - Kiedy pogoda się poprawi, idziemy do wioski. Sama zobaczysz, że mam wszystko pod kontrolą. Dotknęłam posiniaczonej szczęki, wiedząc, że dalsza dyskusja była bezsensowna. On był ponad tym.
171
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI TRZY BURZA TRWAŁA KILKA DNI. Zanim mogliśmy ruszyd do wioski, dżungla była tak wilgotna, że miałam wrażenie poruszania się w wodzie. Co dwierd mili musieliśmy się zatrzymywad, by odsunąd z drogi powalone drzewa. Wyczułam zapach wioski na długo przed dotarciem do niej. Odór unosił się jak zaraza. Nie tylko zapach zwierząt, ale też zgnilizna zmusiły mnie do zasłonięcia ust i nosa. Bestie ostatnio nie przyjmowały leku i Montgomery powiedział, że zmiany zajdą szybko. Ojciec wciąż upierał się, że będą spokojne i udomowione, mimo że serum w ich organizmach zanikało. Świnie, owce, krowy, powiedział. Kiedy zbliżaliśmy się do wioski, droga stała się właściwie jeziorem. Duke zatrzymał się, nie zamierzając iśd dalej. Montgomery musiał zsiąśd i ciągnąd go za uzdę. Wioska była rudna. Chaty zostały rozerwane albo zadrapane. Z płonących stert unosiły się dymy. Wymieniłam z Edwardem niepewne spojrzenia. To nie wyglądało na dzieło krów. Minęliśmy istotę o wydętym brzuchu tarzającą się w błocie, jakby była pijana. Jej nogi były tak krzywe, że wątpiłam w jej zdolności poruszania się. Nieobecnym wzrokiem obserwowała przejeżdżający powóz. Ojciec wskazał na nią, gdy jechaliśmy. - To ta bestia, która weszła na dwudziestostopowy mur, Juliet? Skrzyżowałam ramiona. Żył iluzją. Żadne moje słowa nie mogły tego zmienid. Powóz się zatrzymał. Byliśmy w centrum wioski, chod ledwie je rozpoznałam. Zniknął modlący się tłum, mężczyzna w czerwonej szacie, bestie pożądające chodby przelotnego spojrzenia ich szacownego stwórcy. - Nikt nie wyszedł, by nas powitad – stwierdził Montgomery. Ojciec zbył to machnięciem ręki. - To normalne. Teraz są jak inwentarz, mówiłem. Albo tarzają się jak świnie, albo gdzieś grzebią. Dostrzegłam kilka obserwujących nas oczu, skrytych w zapadłych drzwiach. Objęłam się ramionami, czując ciarki mimo upału. Edward wskazał na jedną z niewielu wciąż stojących chat. Ze środka spoglądał na nas Cymbeline, właściwie niezmieniony poza zatwardziałym, nieufnym grymasem na twarzy. Machnęłam. Syknął, odsłaniając długie na cal kły, których wcześniej nie miał. Ciaśniej otoczyłam się rękoma. Ojciec wysiadł i otrzepał ręce. Z uśmiechem wyciągnął ręce, jak zbawca powracający do uwielbiających go nas. - Wychodźcie! – krzyknął. – Niech ujrzę wasze piękne twarze. Nikt nie wyszedł. Na jego twarzy dostrzegłam wyraz niepewności, ale zniknął równie szybko jak natrętna mucha. 172
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Ty tam! – Długim palcem wskazał postad w drzwiach. – Nie wstydź się. Chodź. Postad wysunęła się na czterech kooczynach, poruszających się rytmicznie. Jej kooczyny podskakiwały w stawach, gdy się poruszała. Powoli nas otoczyła, stanęła na dwóch nogach i podeszła bliżej. Kobieta-pyton. Jej twarz była okropnie rozciągnięta, nie nosiła już odzieży. Podeszła do mojego ojca z gracją węża. Uśmiechnął się mimo jej okropnego wyglądu. - Gdzie Cezar, skarbie? - Cezar – powtórzyła. Przemknęła wzdłuż powozu. Poczułam ucisk w brzuchu. Montgomery przysięgał, że nie byłam jak te bestie, ale nie mogłam pozbyd się obawy, że skooczę jak ona, gdy przestanę zażywad lek. Zaśmiała się sykliwie. - Cezar już nie mówi. Pojawiło się więcej stworów, powoli się do nas skradały. Nienaturalnie rozciągnięte ciała, poruszające się na czterech nogach. Montgomery spokojnie położył dłoo na karabinie. - Gdzie on jest? – władczo zapytał ojciec. Uśmiech zniknął. – Przyprowadź go! Kobieta-pyton ponownie się zaśmiała. Jej rozwidlony język wysunął się z wąskich ust. - Przyprowadź go, przyprowadź, mówi. Stworzenia zaczęły napływad jak muchy, blokując drogę za nami. W koocu słyszeliśmy słaby charkot. Stwory podskakiwały i opadały jak niestrudzona sfora. Przez tłum przeszła ogromna postad, wyśmiana, gdy trafiła na przód. Zasłoniłam usta. To był Cezar, ze złamanym porożem, po którym pozostały tylko marne wyrostki. Jego ramię miał wykręcone pod nienaturalnym kątem. Skórę wokół jego oczu i ust pokrywały czarne pasy. - Powinniśmy wracad – powiedziałam. Ale nikt nie odpowiedział. Ojciec spojrzał na Cezara i przesunął dłoo ku pistoletowi. - Jego leczenia nie miałeś przerywad – warknął na Montgomery’ego. - Nie przerwałem – odparł Montgomery. – To nie cofanie. Inni mu to zrobili. Ojciec położył stopę na zużytym kamiennym podeście. - Wyrecytuj rozkazy, Cezarze – rozkazał. – Chyba o nich zapomnieli! Ale Cezar pokręcił głową, jakby pocierał rogami niewidzialne drzewo. - Mów! – ponownie rozkazał ojciec, a kobieta-pyton syknęła. - Cezar już nie mówi – powtórzyła. 173
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Ojciec chwycił szczękę Cezara i siłą otworzył mu usta. Rozległ się bulgot śliny, zgrzyt zębów oraz mruczenie ojca. Plecy mu się wyprostowały, a ręka opadła, puszczając Cezara. Człowiek-łoś opuścił szczękę na pierś. Ojciec szedł długimi, niepewnymi krokami, drżącą ręką gładząc wąsy. - Odcięły my język – powiedział. Cofnęłam się z odrazą. - O Boże. Ojciec posłał mi surowe spojrzenie. - Równie dobrze poradzimy sobie bez niego. – Nie wiedziałam, czy miał na myśli Cezara czy Boga. Ojciec odwrócił się z powrotem do tłumu. - Słuchajcie! Sam wypowiem rozkazy, przeklęte kreatury! Nazywacie się ludźmi, a żyjecie w brudzie. Czołgacie się po ziemi jak czteronożne istoty. Jakże szybko zapomnieliście o rozkazach! – Człapanie i mruczenie ustały. Stwory przekrzywiły głowy, jakby przypominały sobie dawno zapomnianą pieśo. - Nie będziesz pił dusz! Nie będziesz jadł ciała żywych istot! Nie będziesz wędrowad w nocy! – Ojciec urwał. Wiedziałam, co będzie dalej, ale czekałam, tak jak stwory wstrzymując oddech. – Nie będziesz zabijał innych ludzi! – Tupnął nogą. – Tak mówi wasz bóg! Cisza trwała. Stwory patrzyły pustymi, wilgotnymi oczami. Nie, chciałam krzyczed. Tak nie mówi żaden bóg. Tak mówi szaleniec. - Tak! – Ochrypły głos przerwał ciszę. – Tak, tak mówi nasz bóg! – Ciche pomruki przebiegły przez tłum. Staraliśmy się zlokalizowad głos. Niezdarna istota przepychała się w naszym kierunku. Poruszał się rytmicznie. To była ta niedźwiedzio-podobna istota, którą widziałam w dżungli z Jaguarem. Jego ręce były okaleczone, przyciskał je go piersi. Zatrzymał się przed ojcem. Wyspiarze zbliżyli się jak bydło. - Tak mówi nasz bóg! – krzyknął mężczyzna-niedźwiedź. Zerknęłam na Edwarda. Miał skrzyżowane ramiona, mięśnie napięte jak postronki. - Nie będziemy pid dusz! – ponownie wrzasnął mężczyzna-niedźwiedź, taocząc na potwornych nogach. – Nie będziemy jeśd mięsa! Tak mówi nasz bóg! Ludzie-bestie zaczęli się kręcid, równie niepewni jak ja. Kobieta-pyton zbliżyła się do mnie, mrugając skośnymi oczami. Oblizała usta nienaturalnie długim językiem. Nabrałam tchu. - Bardzo dobrze, Antigonusie – powiedział ojciec do mężczyzny-niedźwiedzia. Jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu samozadowolenia. – Powiedz mi, przyjacielu, kto zrobił to okropieostwo Cezarowi.
174
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Antigonus zrobił kilka niepewnych kroków ku ojcu, kiwając ręką z pazurami. Drugą wciąż przyciskał do piersi. Gdy tylko pochylił swoją niedźwiedzią sylwetkę na tyle, by szepnąd, w jego ręce zalśnił nóż. Był skierowany ku gardłu ojca. Rozległ się strzał. Montgomery sięgał po broo, ale Edward strzelił pierwszy. Stwory spanikowały, wspinając się jeden na drugiego, by uciec. Ciało Antigonusa opadło u stóp ojca, oblewając krwią jego skórzane buty. Oczy ojca były wielkie. Jedno z jego ukochanych stworzeo zwróciło się przeciwko niemu. Montgomery podszedł do ciała. Wokół nich unosił się kurz. Ja nie mogłam oderwad wzroku od Edwarda. Zabił. Broniąc mojego ojca, ale mimo wszystko. Pistolet wypadł mu z ręki. Wydawał się równie zaskoczony co ja. - Edwardzie… - powiedziałam, ale nie mogłam dokooczyd. Teraz był zabójcą. Jego twarz była pusta, oczy wielkie. Wstrząśnięty, przejechał dłonią po głowie, patrząc na leżące ciało, jak miało się ono podnieśd i go prześladowad. Jego oczy były takie same jak wtedy, gdy znaleźliśmy go w szalupie, rozdartego między śmiercią i morskim szaleostwem. Odwrócił się i zniknął w dżungli, jakby mógł uciec od tego, co zrobił.
JECHALIŚMY Z POWROTEM w żałosnej ciszy. Nie było ani śladu Edwarda, jakkolwiek głośno go wołałam. Montgomery zapewnił mnie, że człowiek, który przeżył dwadzieścia dni w łódce, wróci do osady. Ale na morzu jedynymi wrogami Edwarda było nieuniknione słooce i prześladujące go wspomnienia, a tutaj był jeszcze potwór. Ktoś przed nami krzyknął. Wśród liści pojawiły się mury osady. Balthazar biegł, jego wielka pierś falowała, oczy były obrysowane czerwienią. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie, kiedy myślałam, że był ohydny. Teraz, po okropnych twarzach kobiety-pytona, Antigonusa i pozostałych, wyglądał równie ludzko jak każdy z nas. Miałam nadzieję, że Montgomery nigdy nie przestanie aplikowad mu lekarstwa. Nie mogłabym znieśd widoku cofającego się Balthazara. - O co chodzi? – zapytał Montgomery. Zacisnął dłoo na karabinie. - Chodźcie szybko – powiedział Balthazar, sapiąc. Jego dolna warga drżała. – Szybko. Montgomery oddał wodze ojcu i wyskoczył z powozu. Puścił się biegiem z Balthazarem. Z przodu widziałam niszczącą drewnianą bramę. Wierzeje zostały rozwarte okrutną siłą. Ojciec szybko doprowadził pojazd na miejsce. Nikt nie czekał, by się nim zająd. Puck, Alice, pozostali służący – nie było ich. Coś ścisnęło mój brzuch. Prymitywna potrzeba wejścia do środka. Poznania prawdy o tym, co zaszło. Ojciec rzucił mi wodze. - Zostao tu. Trzymaj Duke’a.
175
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Ale coś się stało? – zapytałam. Zignorował mnie. Wplotłam palce w grzywę Duke’a, patrząc na znikającego za bramą mężczyznę. Dlaczego nikt nic mi nie mówił? Dlaczego nikt nie wyszedł po konia? W błocie przed bramą były ślady. Ślizgające się, sunące ślady, które zostawił tamten potwór. Ale brama była umocniona żelazną sztabą. Potwór nie mógł zagiąd metalu, prawda? Mężczyzna krzyknął. Rozpoznałam głos Montgomery’ego. - Zostao tu i bądź przeklęta – mruknęłam i podprowadziłam Duke’a z powodem do drzewa. Zarzuciłam wodze na gałąź i liczyłam, że nie będzie chciał się wyrwad. Przechodząc przez zniszczoną bramę, ściskałam spódnicę jedną rękę. Brakło mi tchu. Podwórze było zniszczone. Sadzonki pomidorów zostały stratowane, latarnie rozbite, kurnik rozwalony. Głosy dochodziły z kuchni. Powoli ruszyłam w tym kierunku. - Niech cię diabli! – wrzasnął Montgomery za rogiem. – Niech was wszystkich diabli! – Ból w jego głosie kazał mi się zatrzymad. Zazwyczaj był opanowany, nawet jeśli kipiał gniewem. Przycisnęłam policzek do kamiennego muru. Byli tuż za rogiem. Wystarczyło, bym spojrzała. Ale bałam się, że to spojrzenie wszystko zmieni. - Niech cię diabli! – ponownie wrzasnął Montgomery. Ciekawośd zwyciężyła, zmuszając mnie do spojrzenia, co tak poruszyło Montgomery’ego. Montgomery i ojciec stali przed drzwiami do kuchni z Balthazarem i Puckiem. Montgomery chodził wściekle tam i z powrotem, machając ramionami dziko jak bestia. Drżącą dłoo przyciskał do ust. - Uspokój się – powiedział ojciec. Jego ręka też drżała. – Oszalejesz. Coś białego na kuchennej podłodze zwróciło moją uwagę. Mrugnęłam, niepewna, czy dobrze widziałam. Zza drzwi wystawała biała spódnica Alice, leżąca płasko na ziemi, z dwiema bladymi nogami umazanymi błotem. Linie ciemnej krwi skapywały z jej dużej stopy, tworząc kałużę. Stopa się nie poruszała. Z pewnością, jakiej wcześniej nie czułam, wiedziałam, że te stopy już się nie poruszą. Alice nie żyła.
176
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI CZTERY Montgomery uderzył pięścią w kuchenne drzwi. Drewno łatwo się poddało, a on jęknął, nieusatysfakcjonowany. Drugą pięścią zamierzył się na solidny kamienny mur. Ruszyłam w przód. - Przestao! Ale do kontaktu doszło, z osłabiającym trzaskiem. Z jego kłykciu pociekła krew. Objęłam jego nadgarstek swoją dłonią. - Przestao! – powiedziałam. – To niczego nie zmieni. - Puśd! – Jego luźne włosy umazane były potem i ziemią. Mięśnie jego ramion napięły się jak w mechanizmie zegarka. Użyłam całej siły, by powstrzymad jego pięśd przez kolejnym uderzeniem w ścianę. - Zrobi sobie krzywdę – powiedział ojciec. – Przygotuję morfinę. Montgomery odwrócił się w jego kierunku. - Nie chcę twoich lekarstw. Nie chcę od ciebie niczego! Ojciec pogładził drżącą rękę cienkie siwe włosy na brodzie. Przez chwilę myślałam, że może przeprosi, albo przynajmniej złożył kondolencje. Ale po chwili jego czarne oczy pokrył lód. - Może byd. I tak byłeś nieprzydatny. Ramię Montgomery’ego wyrwało się z mojego uścisku. Sekundę później jego pięśd miała uderzył w twarz mojego ojca, ale oplotłam go ramionami. - Daj spokój – szepnęłam. Dotknęłam jego gorącego policzka, napiętych ramion, próbując go uspokoid. Zimne ciało Alice leżało u naszych stóp, na kuchennej podłodze. Jej krew wciekała w zaprawę. To mogłam byd ja. To mógł byd ktokolwiek z nas. Ta myśl przyprawiła mnie o mdłości. – Potrzebujesz powietrza. Musisz się uspokoid. Opierał się mojemu ramieniu, zachowując się jak dzikie zwierzę, z stopniowo udało mi się odciągnąd go od jej ciała, przez zniszczoną bramę, z dala od osady. Znalazłam trawiaste miejsce przy pokrytym winoroślą murze, skąd mogliśmy spoglądad na ocean. Usiadłam, ale jemu uspokojenie się zajęło chwilę. Oderwałam kawałek materiału z obrzeża spódnicy. - Pozwól, że zabandażuję ci rękę. Wszędzie pryskasz krwią. Jego niebieskie oczy spotkały się z moimi. Wciąż było w nich dzikie zwierzę, wciąż niespokojne. Ale był w nich też ból. Usiadł obok mnie i związał włosy. Delikatnie otarłam krew z jego rozerwanych kostek. W jego szczęce było coś zawziętego. Był tak przystojny, czułam przyspieszający puls. - Przykro mi – powiedziałam, owijając kawałek lnu wokół jego dłoni. Nie odpowiedział. 177
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wyobraziłam sobie białe stopy Alice w błocie, ciesząc się, że nie widziałam jej zimnej, martwej twarzy. - Wiem, że cię kochała – powiedziałam, zanim się powstrzymałam. – I wiem, że weszłam między was. Gdybym nie przypłynęła, może wciąż by żyła. Jej głęboki oczy mogły skrywad dowolny sekret świata. Zawiązałam bandaż, chowając supeł. Już był mokry od potu i krwi. - To nie twoja wina – powiedział. - Kochałeś ją? – Umarła, nie była nawet pochowana, ale nie mogłam trzymad tych myśli w sobie. Mój głos uniósł się do histerycznego pisku. – Jeśli bym nie przypłynęła, poślubiłbyś ją? Jego brwi tworzyły zmartwioną linię. - O czym ty mówisz? - Zawsze chciałeś ratowad ludzi. Ona była sierotą. Jedyną ocalałą spośród misjonarzy. Jak mogłeś się w niej nie zakochad? - Na wszystkie świętości. – Ciężko oparł głowę o mur, niszcząc małe białe kwiaty winorośli. – Nie kochałem Alice. Boże, Juliet, myślałem, że wiesz. Nie była z misjonarzy. – Przerwał, nie patrząc mi w oczu. – Została stworzona. Brakło mi tchu. Drżącymi rękami odgarnęłam włosy. Alice? Ta słodka dziewczynka, która miała szczotkę z mojego srebrnego zestawu, jedną z nich? Z mocą pokręciłam głową. - Niemożliwe. Była człowiekiem. - Wyglądała na człowieka – powiedział Montgomery. Pot wystąpił mu na czoło. Spiął ranną rękę. – Ale powstała dwa lata temu, z owcy i trzech królików. - Królików? – Przyłożyłam palce do ust, jakbym poczuła to sowo. Jakby to miało uwiarygodnid tę historię. Jej królicza warga. Wszystkie mają wady, powiedział ojciec. Próbowałam to poskładad, znaleźd sens w tej zagadce. Alice unikała moich pytao o przeszłośd. Boże, ależ byłam głupia. Kiedy nazwałam Balthazara i pozostałych zwierzętami, nazwałam tak także ją. - Wydaje mi się, że mówiłeś, że tego nie da się zrobid. – Przełknęłam narastający strach. – Mówiłeś, że nie potrafi nadad im zupełnie ludzkiego wyglądu. Z twarzy Montgomery’ego odpłynęła krew. Wziął głęboki oddech. - Nie potrafi. Wtedy zrozumiałam. Ledwie muśnięcie koncepcji. - Ty ją stworzyłeś – powiedziałam. Nie pytałam. Stwierdziłam. Potarł dłonią zmęczone oczy. Rana ponownie się otworzyła, krew przeciekła przez bandaż. 178
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jak mogłeś? – szepnęłam drżącymi wargami. – Jak ojciec… - W uszach szumiała mi krew. Próbowałam wstad, ale złapał mnie na biodra i pociągnął z powrotem na trawę. - Co się stało, to się stało! Jeśli trafię za to do piekła, niech tak będzie. Ale ja nie jestem jak on. – Moc jego gniewu odbijała się na jego twarzy. To nie na mnie był zły, ale na siebie. Puścił mnie i wstał, łapiąc żelazne kraty przy oknie. Jakby zasługiwał na więzienie. - To był błąd – powiedział. – Wiedziałem to od samego początku. Twój ojciec i ja się pokłóciliśmy. Jeden z jego stworów zmarł na stole operacyjnym. Próbowałem go ostrzec. Widziałam błędy w jego pracy. Ale on nie przyznaje się do błędów. Powiedział mi, że to on jest doktorem, a ja służącym, i już zawsze tak zostanie. – Zacisnął ręce na kracie. – Chciałem mu udowodnid, ż się mylił. Bryza znad oceanu zdmuchnęła pasmo włosów na jego twarz. Nie powiedział zbyt wielu słów, ale zrozumiałam. Tworząc Alice, prześcignął ojca w jego własnym dziele. Bez formalnego szkolenie, jako nastolatek. A oni nazywali ojca geniuszem. Spojrzałam na niego pytająco. Nie doceniałam go. Nikt nie doceniał. Mimo że tak się nim interesowałam, zawsze uważałam go za przystojnego, zamyślonego asystenta. Edward był bystry, wykształcony. Montgomery był jak koo, silny i wierny. Ale jeśli stworzył Alice, do czego jeszcze był zdolny? - Myliłem się. – Odwrócił się od okna, zrywając kwiat z winorośli i wtykając go za moje ucho, jakby miał mnie chronid. – A teraz ona nie żyje, a nas czeka to samo, jeśli nie znajdziemy Ajaxa. - Ajaxa? – zapytałam. – Nie sądzisz, że to ten potwór ją zabił? Zmarszczył brwi? - Jaki potwór? Urwałam. Nie wiedział? Alice bała się czegoś prawdziwego, ale nie było to Ajax. Montgomery’ego nie było przez wiele miesięcy. Dośd długo, jak sądziłam, by ojciec mógł stworzyd jakąś potworną kreaturę bez jego wiedzy. Przed nami zaszeleściły drzewa. Z dżungli dobiegł odgłos stóp. Wstałam powoli. Montgomery stanął przede mną. Kroki się zbliżały. Coś nadchodziło.
179
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI PIĘD MONTGOMERY WYCIĄGNĄŁ NÓŻ z buta. Kroki już biegły. Cokolwiek to było, przedzierało się przez dżunglę. Złapałam go za ramię. Musieliśmy wrócid do osady. Ale Montgomery nie zamierzał iśd. Jego oczy nabrały stalowego koloru lodu. Chciał tam byd, kiedy potwór wróci. Chciał wbid nóż w to mordercze ciało. Liście zaszeleściły już za linią drzew. Napiął mięśnie ramienia, gotów do uderzenia. Spośród drzew wyłoniła się sylwetka, rozrywając liście. Odebrałam Montgomery’emu ostrze. Rozpoznałam Edwarda sekundę przed tym, jak zrobił to Montgomery; to mogło ocalid mu życie. - Pomiocie piekielny – przeklął Montgomery. – Przestraszyłeś nas, Prince. Koszulę Edwarda znaczyły krwawe ślady. Rany tworzyły linie na jego twarzy. Oparł się na kolanach, by złapad oddech. - Nic ci nie jest? – zapytałam, również z trudem oddychając. – Coś cię goni? – Dżungla była cicha, ale w ciszy mogło kryd się niebezpieczeostwo. - Nie wiem. – Otarł twarz grzbietem słoni. – Usłyszałem hałasy. Uciekłem. Ale to mogła byd tylko moja wyobraźnia. – Miał rozdarty rękaw. Wzdłuż jednego ramienia biegło rozcięcie. W miejscu zetknięcie ramienia i szyi przez koszulę przeciekała krew. Dotknął jej, krzywiąc się. – Cholerne ciernie są wielkie jak mój palec. – Spojrzał między mną a Montgomerym. – Co robicie poza murami? Nie było go tu. Nie wiedział o Alice. Montgomery wsunął nóż z powrotem do buta. - Mam robotę. – Jego głos znów był pusty. Zrozumiałam, że chciał, żeby to był potwór, żeby mógł się zemścid. – Muszę zrobid trumnę – mruknął przez ramię. Twarz Edwarda się skrzywiła. Na jego wargach powstało pytanie. - Dla Alice – powiedziałam z wahaniem. Edward oparł się o mur, ocierając ręką bladą twarz. - Jak? Kiedy? - Kiedy byliśmy w wiosce. Coś włamało się do osady. Rozwaliło bramę. - Są żelazne umocnienia. - Mimo to. – Nabrałam powietrza. – Chodź do środka. Zajmę się twoimi ranami. – Przynajmniej mogłam wykorzystad swoją medyczną wiedzę. Weszliśmy zniszczoną bramą i minęliśmy okolice kuchni. Usunęli ciało Alice, ale płytki wciąż były pokryte czerwienią. Edward zachowywał ciszę. Większośd sprzętu medyczne znajdowało się w laboratorium, ale wiedziałam, że w baraku służby znajdowała się mała apteczka. Ich kwatery były spartaoskie, proste, tak jak sobie wyobrażałam. Dwa 180
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia łóżka dla Balthazara i Pucka oraz leżysko dla Cymbeline’a, chod on zniknął w wiosce, kiedy leczenie zostało przerwane. Pościele były twarde i białe. Nad jednym z łóżek wisiał pierścieo uszyty z czerwonych i złotych nici, jakby miał łapad złe sny, nim dotarły do umysłu śpiącego. Wysuwałam szuflady, aż znalazłam kawałek materiału i nożyczki. - Usiądź – powiedziałam. – Zdejmij koszulę. Przyciągnął stołek i wykonał polecenia. Jego skóra była blada za wyjątkiem opalonych ramion i spalonego słoocem pierścienia wokół szyi. Oprócz rozcięd na ramionach i szyi, miał na żebrach czarnoniebieskiego sioca. - To też ciernie? – zapytałam. - Tutaj wszystko jest niebezpieczne. Nawet cholerne rośliny. Nalałam jodyny na czystą szmatę. Powinnam zabandażowad też rękę Montgomery’ego, pomyślałam przelotnie. Ale on nigdy nie siedział spokojnie dośd długo. Obłożyłam rany Edwarda jodyną. Pieczenie go nie poruszyła, ale kiedy koniuszkami palców musnęłam jego skórę, mocno napiął mięśnie brzucha. - Jesteś dla niego za dobra – powiedział. Ostrożnie przykładałam szmatę do ran. Nie musiałam pytad, kogo miał na myśli. - To dobry człowiek – odparłam. – Mądrzejszy, niż wygląda. – Próbowałam powstrzymad drżenie palców. Na tyle mądry, że stworzył Alice, pomyślałam, ale zachowałam to dla siebie. - Dobry człowiek by cię tu nie ściągnął. Odwróciłam się, by odmierzyd bandaż. Nie miałam ochoty na tę dyskusję. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy bym wygrała. - Twój ojciec chce nas zeswatad – zaczął. Jakbym potrzebowała przypomnienia. - Przestao – powiedziałam. – Nie mówmy o tym. - Musimy o tym pomówid! Cały czas to omijamy… - No dobrze. – Zwinęłam tkaninę w pięści. – Więc czemu nie pomówimy o tym, dlaczego zabiłeś Antigoniusa? Chyba pominęłam ten fragment, gdy tak bardzo zaprzyjaźniłeś się z ojcem, że stwierdziłeś, że masz prawo zabid, by go ochronid. W jego szczęce pojawił się tik. Przez chwilę wydawał się niezdecydowany, lekko odwrócił się w kierunku drzwi. Dotknął szczęki, jakby mógł się w ten sposób pozbyd tiku. - Nie myślałem. Zobaczyłem ostrze w dłoni Antigonusa, to był odruch. To nie twojego ojca próbowałem chronid, Juliet. Przysięgałem chronid ciebie. Szczerze mówiąc, twój ojciec mógłby zostad jutro pocięty na plasterki, a ja bym nawet nie mrugnął. – Przerwał. – Przepraszam. To było okrutne.
181
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Pokręciłam głową. Nie podobało mi się to, jak działała na nas wyspa, że zmieniła Edwarda w zabójcę a mnie pozbawiła wewnętrznej równowagi. Próbowałam powiedzied sobie, że nieważne było to, że Edward zabił jedno z nich z taką łatwością. Nie zrobił tego z zimną krwią. To była obrona. - Nieważne – odparłam. – Musimy skupid się na ucieczce. – Owinęłam materiał wokół rany na jego ramieniu, zadowolona, że mogłam naprawid chod jedną rzecz. Ale co znaczył jeden bandaż wobec otaczającego nas szaleostwa? Dopadło mnie przytłaczające przeczucie, że wyspa chciała zagłębid w nas swoje ciernie, unieruchomid nas tutaj. - Nawet jeśli uciekniemy – powiedziałam, próbując utrzymad stały ton – nawet z wodą i jedzeniem, jak ma na znaleźd statek? Jedna mała łódka może byd równie dobrze dryfującym kawałkiem drewna! Szarpnęłam głowę w kierunku morza, zła na siebie za tę słabośd. Powinnam byd silniejsza. Edward otoczył mnie ramieniem. Ukryłam twarz w miękkim bandażu. - Zginiemy, prawda? – zapytałam gorzko. Objął mnie tak mocno, że ledwie mogłam oddychad. Ale i tak chciałabym, by zrobił to jeszcze mocniej. - Nie tutaj. Przysięgam.
TEGO WIECZORA MELODIA DZWONKÓW mieszała się z trelem ptaków. Znalazłam powóz na podwórzu, z wszystkimi mężczyznami. Brama została prowizorycznie naprawiona drewnem ze stajni. Deski z tego samego źródła utworzyły proste drewniane pudełko długości niewielkiego człowieka. - Skooczmy z tym – powiedział ojciec. Wziął latarnię. Balthazar i Puck wsunęli trumnę na pojazd. Owinęłam szal wokół bluzki. - Dokąd ją zabieracie? – zapytałam. Montgomery zatrzymał się z ręką na uździe Duke’a. Przez pierś miał przewieszony karabin. U jego boku lśnił pistolet. - Musimy pochowad ciało – odpowiedział. Wskoczył na miejsce woźnicy. Mój żołądek zatoczył koziołka. - Ale dla innych kopałeś groby. - To było kiedyś. Teraz mogliby ją wykopad. Cofnięcie daje im lepszy zmysły węchu. Balthazar wyciągnął rękę, pomagając mi wsiąśd na powóz. Potrząsnęłam głową, przypominając sobie chmary uch i zakrwawione tkaniny. Wolałabym iśd, niż jechad z kolejnym trupem. Na znak Montgomery’ego Duke poruszył powóz. Podążyliśmy po jego głębokich śladach w głąb dżungli. Mała latarnia ojca była naszym jedynym światłem w ciemności. Zrównałam kroki z Edwardem. Przez jego ramię również był przewieszony karabin. Jeden z nowszych, z Londynu. Uniosłam brwi. 182
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Szarpnął głową w kierunku mojego ojca. - Wygląda na to, że zabicie człowieka uczyniło mnie na tyle wiarygodnym, że zasłużyłem na dobry karabin. Szliśmy chwilę. Jedyne dźwięki dochodziły z dżungli i skrzypienia uprzęży Duke’a. Usłyszałam morze, zanim je dostrzegłam. Żwirowa droga zmieniła się w piach i byliśmy na miejscu, skąpani w świetle księżyca, obok kipiących fal. Montgomery zatrzymał pojazd. Balthazar i Puck wzięli naręcza drewna i ruszyli w głąb pomostu. Ojciec skinął na ciemny horyzont. - Pochowamy ją w morzu. Bryza przyniosła odległy dźwięk drewna uderzającego o drewno. Przełknęłam ślinę. Zamierzał pochowad ją na tratwie. Spojrzałam na Edwarda – ta łódka była naszą jedyną ucieczką z wyspy. - Montgomery, przynieś trumnę – powiedział ojciec. Montgomery zsunął ją do połowy, a Edward wziął drugi koniec. Wraz z ojcem poszłam za drewnianą skrzynią w dół plaży. Piach ustąpił deskom, które odbijały nasze kroki. Montgomery wszedł do łódki i umieścił pudło na szczycie drewna usypanego na dnie. Na chwilę położył dłoo na płaskim szczycie trumny, zanim wrócił na pomost. Na skinienie ojca, Puck zarzucił łódkę sianem. Ojciec uniósł puszkę z oliwą, ale Balthazar przecisnął się na przód, ściskając w dłoniach coś kwadratowego i czarnego. Z głębi jego gardła dobiegł nerwowy jęk. - Czego chcesz? – warknął ojciec. Balthazar podniósł cienki, zniszczony tom. Złoty krzyż wdrukowany w okładkę odbił blask księżyca. Ojciec nie poruszył się, by wziąd Biblię. - Skąd to wziąłeś? – zapytał. - Zostało po misjonarzach – miękko odparł Montgomery. – Polubił modlitwy. Ojciec pokręcił głową. - Przykro mi, przyjacielu. Nie odmówiłbym modlitwy nawet nad ciałem mojej grzesznej matki. Balthazar westchnął ponownie, ciszej. Ojciec odkorkował puszkę, ale Montgomery chwycił go za nadgarstek. - Przestao. – Wskazał brodą Balthazara. – Daj mu odmówid modlitwę w jej intencji, - Modlitwy. Chrześcijaostwo. – Ojciec parsknął. – Bajki. – Wylał gęsty, ostro pachnący płyn na trumnę. Mięśnie w gardle Montgomery’ego się ścisnęły. Dał Alice życie. Nauczył ją mówid, czytad, szyd. Dbał o nią jak o dziewczynkę, nie naukowy eksperyment. Dba o nie wszystkie.
183
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia To był dziwny wniosek. Nielogiczne było przywiązywanie się chodzących eksperymentów, a jednak zaczynałam to rozumied. Przed śmiercią Crusoe, Montgomery traktował psa jak przyjaciela, nie szczurołapa. Pozostali służący dokuczali mu z powodu takiej troski o zwierzę. Ale dla Montgomery’ego to nie były zwierzęta. Miały serca i mózgi. Może nawet dusze. - „Wszystko ma swój czas” – zacytował Edward, przerywając ciszę. Mój ojciec zjeżył się na te słowa, ale nie odezwał się. – „I jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod siebie: Jest czas rodzenia i czas umierania”6. Montgomery skinął głową, dziękując w milczeniu. Ojciec podpalił słomkę i rzucił ją na łódkę. Natychmiast zajęła się płomieniem. Pomaraoczowe i czerwone żmije pochłaniały trumnę Alice. Deski pękły i zapadły się. Patrzyłam, jak długo mogłam. Zapach był nie do pomylenia. Zasłoniłam usta szalem. Montgomery odwiązał łódkę. Rzucił linę na stos i pchnął łódkę butem, posyłając ją w morze. Fale odbijały płomienie, sprawiając wrażenie, że cały ocean płonął. - Wszyscy tak skooczymy – zamyślił się ojciec, po czym włożył ręce do kieszeni i ruszył z powrotem. - Nie powinniśmy zostawad tu dłużej, niż to konieczne – powiedział Edward, ale pokręciłam głową. - Daj nam chwilę. Edward zerknął na Montgomery’ego, który stał na koocu pomostu patrząc na oddalający się stos. Zostawił nas samych, ale wyczuwałam jego niechęd, ciągnącą go z powrotem jak fala. Montgomery kopnął pustą puszkę po oleju do wody, gdzie unosiła się chwilę przez zatonięciem. Płomienie podkreślały załamania jego twarzy. - Jeśli chcesz mnie oceniad z powodu jej stworzenia – powiedział – nie kłopocz się. Już wiem, że pójdę za to do piekła. Patrzyłam na gasnący ogieo. Wzięłam głęboki wdech. - To nie twoja wina, że umarła. Stos Alice zapadł się z trzaskiem. Morze spieniło się od dołu, połykając płomienie, wciągając szczątki jej ciała w głębię. Montgomery obrócił się i ruszył z powrotem do powozu, zwiększając dystans między sobą i tonącym ciałem Alice. Pobiegłam za nim, ale on już wrócił do pozostałych. Moje kroki niosły się echem w pustce pod pomostem. Zatrzymałam się. Gdyby chciał, żebym go dogoniła, pozwoliłby mi na to. W drodze powrotnej nasze mięśnie były równie napięte jak stare deski powozu. Nikt się nie odzywał. Nie wiem, co bardziej nas przerażało – przejazd nocą przez dżunglę czy to, co mogło czekad na nas w domu.
6
Księga Koheleta 3,1
184
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI SZEŚD WIELE DNI PÓŹNIEJ OJCIEC nie chciał mówid o tym, co się stało – ani o zdradzie Antigonusa, ani okrutnych morderstwach, których ostatnią ofiarą padła Alice. Zamiast tego pogrążył się w pracy, spędzając dnie i noce w laboratorium i wynurzając się tylko na posiłki lub potajemne wycieczki w dżunglę z Puckiem. Reszta cały czas zachowywała czujnośd. Pewnego wieczora Montgomery, Edward i ja siedzieliśmy w salonie po sztywnej kolacji, podczas której ojciec odmówił kontynuacji rozmowy na tematy chod odlegle powiązane z niebezpieczeostwem. Montgomery chodził przy oknie jak uwięzione zwierzę, kierując oczy w ciemnośd na zewnątrz. Ja usiadłam na ławeczce przy pianinie, dotykając po jednym długim czarnym klawiszu, powoli, słuchając ostrych wibracji przechodzących po pokoju. - Musimy zbudowad tratwę – powiedział Edward. – Będziemy mied szczęście, jeśli przeżyjemy jeszcze tydzieo, mając na głowie tego potwora i bestie. Uderzyłam w klawisz C. - To zajmie zbyt dużo czasu. Ojciec domyśli się, co robimy. Montgomery stanął, krzyżując ramiona. Jego wzrok wciąż był skupiony za oknem. - Jest jeszcze jedna łódka – powiedział krótko. Palec zsunął mi się z klawisza, trafiając w C i D z fałszywym dźwiękiem. Edward się ożywił. - Gdzie? Czemu nie powiedziałeś wcześniej? – zapytał. - Nie jest połączona z nabrzeżem, czekając na naszą ucieczkę. – Potarł czoło. – Jest w wiosce. Zdjęłam stopę z pedała, urywając dźwięki. - Nie możemy tam wrócid. Widziałeś bestie. Z dnia na dzieo jest gorzej. Montgomery przejechał ręką po włosach. - Nie mówiłem, że będzie łatwo. Łódka należy do Cezara. Używał jej do chrztów. - Za chwilę powiesz, że te zwierzęta przyjmują komunię – powiedział Edward. Montgomery zwęził oczy. Chciałam przypomnied Edwardowi, że dorastał z wyspiarzami. Nie z guwernantkami, rodzeostwem i służbą, jak syn generała. - Myślisz, że nie zasługują na religię, Prince? Ponownie wcisnęłam pedał, czując napięcie i poluzowanie płyty rezonansowej, pragnąc, by wszystko było tak proste jak działanie pianina. Edward strzelił palcami, pojedynczo. Powietrze zaczynało gęstnied.
185
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie przypominam sobie, żeby Biblia uczyła wyrywania serc z piersi ludzi. Dłonie Montgomery’ego zacisnęły się w pięści po jego bokach. - Nie możesz ich winid, że chcą zemsty. Wiesz, ile bólu doznały z ludzkich rąk? - Nie – odpowiedział Edward. – Ale ty pewnie wiesz. Uderzyłam pięścią w niższe klawisze. Pokój zatrząsł się dziką kombinacją głębokich nut. - Przestaocie. Jeśli zechcecie, będziecie mogli pobid się na pięści z Londynie. Najpierw musimy zdobyd łódkę i wydostad się z wyspy, - Zatrzasnęłam klapę. – Zgoda? Patrzyli na siebie, napięci jak struny w pianinie. W koocu Edward się odwrócił, patrząc mi w oczy. Przeszły mnie ciarki, myśląc o naszej trójce z powrotem w Londynie. Ucieczka z wyspy nie rozwiąże wszystkich problemów. - To gdzie jest łódź? – zapytał Edward. - Jest tam kościół – powiedział Montgomery. – To kamienny budynek na głównym placu, z drewnianym krzyżem nad drzwiami. Łódź jest schowana za nim. Z tego co wiemy, mogli wykorzystad ją na opał. - Nie mamy innego wyjścia – odparłam. - Powinniśmy poczekad, aż doktor odejdzie – powiedział Montgomery. – Aż weźmie Pucka na kolejną głupią wyprawę. - Skąd wiemy, że bestie nie spróbują nas zabid? – zapytałam. Montgomery ponownie skrzyżował ramiona, wyglądając przez okno. - Miejmy na dzieję, że są bardziej lojalne wobec mnie niż doktora.
TAMTEJ NOCY NIE MOGŁAM spad. W snach wciąż odtwarzałam pocałunek z Montgomerym. Jego ramiona wokół mnie, przyciągające bliżej, jego dłonie w moich włosach. Sny zmieniły się w Edwarda obejmującego mnie za wodospadem i obudziłam się, niespokojna. Było bardzo wcześnie, ale już gorąco. Usiadłam i przypadkiem kopnęłam drewniane pudełko, w którym trzymałam lekarstwo. Skooczyło mi się poprzedniego dnia, ale nikomu nie powiedziałam. Jeśli nie zażyję go dzisiaj, zacznę odczuwad symptomy. Wepchnęłam wciąż zamknięte pudełko głębiej pod łóżko. Bez względu na to, jak mocno Montgomery przekonywał mnie, że moje lekarstwo różniło się od tego, które aplikował tubylcom, sama musiałam się upewnid. Poszłam po salonu, gdy tylko wzeszło słooce. Zegarek na gzymsie wydawał ciche tyknięcia w gęstej, porannej ciszy. Niepokojąc sny. Szalony ojciec. Morderca na wolności. Śmierd Alice. Wszedł Montgomery, równie zaskoczony moim widokiem, jak ja jego. 186
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie mogłam spad – powiedziałam. – Upadł. – Przemilczałam sny. Jeśli widział, że się denerwowałam, przemilczał to. - Nie powiem, żeby przeszkadzała mi chwila z tobą, nim wstanie reszta świata. – Mój żołądek przykleił się do kręgosłupa, wysysając powietrza. Ujął mój nadgarstek, delikatnie. Pocałował miękkie, delikatne ciało, po czym powiódł palcem w górę mojego ramienia. O tym mówią ludzie, pomyślałam, kiedy twierdzą, że mogliby umrzed z przyjemności. Umarłabym z radością, jeśli to oznaczałoby ponowny dotyk jego warg na mojej skórze. Ale on oderwał się ode mnie i nie wrócił. Gwałtownie otworzyłam oczy. - Nie wzięłaś rano leku – mruknął. Przełknęłam ślinę, zaskoczona, wciąż pragnąc jego ponownego dotyku. - Skąd wiesz? - Bo ci się skooczył. Liczyłem dni, wiedząc, ile go miałaś. – Przycisnął rękę do mojego czoła. – I jesteś rozpalona. Więc może to gorąco nie miało nic wspólnego z myślami o nim i Edwardzie. Odwróciłam głowę. - Nieważne. Utonę, albo rozszarpią mnie bestie, zanim zachoruję. Ale on pokręcił głową, skupiając wzrok na mnie. - Robisz to specjalnie. Chcesz sprawdzid, co się stanie, jeśli nie będziesz brała leku. Myślisz, że będziesz jak one. Kropla potu pociekła mi po skroni. - To eksperyment – powiedziałam. – Powinieneś go docenid, jako człowiek nauki. - Mówiłem ci. Nie jesteś jak one. - Więc eksperyment tylko to potwierdzi. Jego ciało się napięło, mięśnie ramion naciągnęły. Był tak blisko, że wystarczyłoby, żeby pochylił głowę, by mnie pocałowad. - Zapadniesz w śpiączkę i umrzesz, jeśli na dłużej przestaniesz przyjmowad zastrzyki. - Wtedy będziemy mied pewnośd – powiedziałam. Westchnął. Jego bezdenne niebieskie oczy pochłaniały mnie, czyniły bezbronną. - Juliet… Policzki mi płonęły. Myślałam tylko o jego wargach na moich pulsujących żyłach. Zamrugałam, próbując powrócid do normalności. Łatwiej byłoby się z nim kłócid, gdyby nie był tak atrakcyjny.
187
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Jeśli mnie teraz pocałujesz, uderzę cię – powiedziałam. Moja groźba była ledwie mruknięciem. Skóra piekła mnie od wewnętrznego gorąca. Uśmiechnął się. - Zawrzyjmy układ. Powiedziałaś mi i Edwardowi, żebyśmy z naszym sporem odczekali do Londynu. Ty zrób to samo. Kiedy będziemy w Londynie, pod odpowiednią opieką medyczną, będziesz mogła przeprowadzid swój eksperyment, o ile będziesz chciała. Zegar na gzymsie odmierzał każdą długą sekundę. Oczywiście miał rację. Cokolwiek dowiódłby eksperyment, na niewiele by się to zdało, gdybyśmy utknęli na wyspie. Skrzyżowałam ręce. - Wiesz, myślę, że zaprzyjaźnilibyście się z Edwardem, gdyby nie to miejsce. Jego oczy płonęły. - To nie wyspa przeszkadza nam w zawarciu przyjaźni. Moje łomoczące serce pochłonęło odpowiedź na jego słowa. Ujął moją dłoo, delikatnie całując kostki, wysyłając płonienie w górę mojego ramienia. - Przygotowałem kolejną porcję leku. Jest w laboratorium. - Ale ojciec… - Wyszedł przed świtem. Nie wróci przez kilka godzin.
NAWET BEZ PRZYTŁACZAJĄCEJ OBECNOŚCI ojca, laboratorium przyprawiało mnie o dreszcze. Słyszałam zwierzęta w klatkach, ich ciężkie oddechy. Po raz pierwszy byłam w środku i wciąż miałam w pamięci tamtą bezbożną operację. Znajdował się tam drewniany stół, na którym torturowana była tamta istota, teraz zimny i wytarty z grzechu. Na podłodze był zaschnięty wosk ze świec ojca, teraz wygaszonych. Montgomery zapalił latarnię w pozbawionym okien pomieszczeniu. Dziesiątki szklanych słojów odbiło płomieo. Obserwowałam je, gdy przechodziliśmy. Serca zwierząt. Płody. Organ, którego nie rozpoznałam. Przyjrzałam się bliżej. Mięsisty kształt w wodzie nagle się poruszył. Uderzył w szkło, trzęsąc nim wściekle. - Co to jest, na Boga? – zapytałam. Bezzębna paszcza istoty otwierała się jak u umierającej ryby. Montgomery poprowadził przez obok biurka ojca ze stertami papierów pachnących indyjskim tuszem i chemikaliami. Żelazne ściany robiły z pomieszczenia piec, ale było ono tak ciemne i nieruchom, że powinno znajdowad się pod ziemią, w zimnie, w zapomnieniu. Montgomery otworzył jedną z szafek przy tylnej ścianie. - Nie chcesz wiedzied.
188
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wyjął swoją torbę i drewniane pudełko. Położył je na biurku i wskazał na stół operacyjny. - Usiądź. To zajmie chwilę. Wyciągnął lśniącą szklaną strzykawkę i ogromną fiolkę. Z wahaniem podeszłam do stołu. Na blacie leżała taca ze stalowymi narzędziami chirurgicznymi. Skórzane pasy były przyczepione do łaocuchów grubości moich nadgarstków, umocowanych do stołu. Montgomery uniósł fiolkę do światła. Mętna. Żółtawy odcieo. - To trochę inny specyfik – powiedział. – Nie mamy tu niemodyfikowanych krów na wywar z trzustki. Musiałem go zastąpid. Ale sądzę, że zadziała. Powiedz mi, jeśli będziesz się dziwnie czud. - Tak, doktorze – powiedziałam, starając się brzmied zaczepnie. Ale ostre krawędzie laboratorium pochłonęły dźwięki. Objęłam się ramionami. W pokoju było zimno, albo miałam gorączkę. Tak czy inaczej, dostałam gęsiej skórki. Montgomery przygotował strzykawkę i podszedł do stołu. - Chcesz to zrobid, czy mogę ja? Całe moje ciało drżało. Istniało spore prawdopodobieostwo, że minęłabym żyłę i ukłuła się w rękę. Przez chwilę zastanowiłam się, czego użył w zastępstwie krowiej trzustki. Nie chcesz wiedzied, powiedziałam sobie. - Ty to zrób – odparłam. - Daj mi rękę. Wyciągnęłam ją. Moje palce drżały w świetle latarni. Montgomery odłożył igłę i wziął moją rękę w swoje. Potarł, używając siły tarcia do ogrzania mnie. Ciepło przeszło do mojej krwi, która przeniosła je do serca, kooczyn, każdej pulsującej żyły. - Niedługo poczujesz się lepiej – powiedział. Jego głos był miękki jak pieszczota. Alice miała rację. Był wspaniałym lekarzem, chodby ze względu na to, jak uspokajał pacjentów. Słoiki, kajdany, zwierzęta w klatkach – wszystko rozmyło się w tle. Podniósł strzykawkę. Żołądek mi się ścisnął. - Gotowa? Przytaknęłam. Zimny metalowy szpic przylgnął do wewnętrznej strony łokcia. Wstrzymałam oddech. Wsunął igłę pod moją skórę. Zamknęłam oczy. Światło było słabe, ale natychmiast odnalazł żyłę. Bolesne ciśnienie wypełniło moje ramię, gdy wstrzykiwał ciecz. Robiłam to codziennie. Kolejnośd czynności była znajoma. Ale nie to – poczucie powolnego, pulsującego bólu zmieszanego z przyprawiającą o ciarki przyjemności z jego bliskości. Rozchyliłam wargi. Nowy specyfik przemknął przeze mnie, osłabiając mnie. Tak mocno chwyciłam się brzegu stołu, że sprzęt chirurgiczny zagrzechotał. Skupiłam oczy na paśmie włosów przy jego szczęce.
189
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Czujesz się jakoś inaczej? Ścisnęło mi się gardło. Coś czułam, ale to nie miało nic wspólnego z nowym lekiem. To musiało mied coś wspólnego ze światłem odbijającym się od jego twarzy. Z jego ręką trzymającą mój nadgarstek, sprawdzającą mój puls. - Masz brudny kołnierz – powiedziałam. Mój głos był ochrypły. Częśd jego ust odchyliła się w uroczym uśmiechu. - To normalne. Palcem wskazującym i kciukiem strzepnęłam brud. Jego głowa instynktownie zwróciła się ku mojej dłoni, musnął wargami mój nadgarstek. Sapnęłam od tego doznania. Jak tak prosty dotyk mógł porazid każdy cal mojego ciała? Przycisnął usta do mojej dłoni, kłykci, każdego z moich palców, zalewając mnie tysiącem fal przyjemności. Wymruczał moje imię. Jego brzmienie na jego ustach, tak zbolałe, napełniło mnie pasją. Złapałam go za kołnierz, przyciągając jego usta do swoich. Nie wiedziałam, czy to było dobre czy złe, dziś czy jutro. Nie potrzebował zachęty. Odwzajemnił pocałunek tak mocno, że stół zatrząsł się pod nami. Chirurgiczna taca spadła, narzędzie uderzyły o podłogę. Nie zwróciłam uwagi. Podniósł mnie za talię i posadził dalej na stole, pochylając się, z piersią unoszącą się i opadającą jak wzburzona fala. Moje palce musnęły kajdany, przypadkiem je strącając. Spadły z grzechotem łaocucha. - Juliet – mruknął. Wplątał dłoo w moje włosy, jego wargi były tuż przy moich, ale mnie nie pocałował, torturując przestrzenią między nami. – Nie powinnaś mied ze mną nic wspólnego. Jestem winien wielu zbrodni. Wbiłam paznokcie w jego ramiona. Oparłam czoło w zagłębieniu jego szyi. Wdychałam jego zapach. Tyle chciałam powiedzied. Myślał, że był winny, podczas gdy nie znał prawdziwego znaczenia tego słowa. Popełniał błędy, ale nie potrafił byd okrutny. W przeciwieostwie do mojego ojca. W przeciwieostwie do mnie. - Nie zasługuję na ciebie – szepnął. - Tę decyzję zostaw mnie. – Musnęłam ustami jego szczękę, smakując go, tonąc w nim. Drzwi do laboratorium zadrżały. Podskoczyłam na ten niespodziewany dźwięk. Zawiasy skrzypnęły i cętkowane światło słoneczne wlało się do środka, gdy drzwi się otworzyły. Montgomery wzmocnił uścisk na mojej talii, Mogłam zejśd ze stołu, mogłam zachowywad się, jakbyśmy byli tu na zastrzyk, ale to nie zrobiłoby różnicy. Ojciec widział dośd. Wszedł i zamknął za sobą drzwi.
190
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI SIEDEM OJCIEC ZBLIŻAŁ SIĘ POWOLI, jego kroki niosły się echem w cichym pokoju. Nagle laboratorium znów wyglądało przerażająco. Z poszarpanym metalem, szkłem i atramentowymi rysunkami przedstawiającymi straszne rzeczy. Palce Montgomery’ego zacisnęły się na fałdach mojej spódnicy. - Nie powiem, żebym był zaskoczony – powiedział ojciec. Jego czarne oczy lśniły jak szklane słoje. – Jak z psem. Mówisz, żeby czegoś nie robił, a on dokładnie to robi. Zacisnęłam palce na skraju stołu, gotowa rozwalid go z wściekłości. - Ostrzegałem cię, Montgomery – powiedział chłodno ojciec. Montgomery nie odpowiedział. Zacisnął pięśd na mojej spódnicy. - Nie możesz mu rozkazywad – warknęłam. Montgomery posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, ale zignorowałam go. – Traktowałeś go gorzej niż służącego. - Traktowałem go jak syna. - Wykorzystałeś go. Był dzieckiem, kiedy go tu przyciągnąłeś. Oczy ojca były jak płonące węgielki. Przeszedł wzdłuż ściany szafek, patrząc na mnie jak na jeden z preparatów. - Nie wtrącaj się, Juliet. To nie ma z tobą nic wspólnego. - Ja zaczęłam pocałunek. - Jesteś kobietą. Nie kontrolujesz się. - Akurat. – Zsunęłam się ze stołu, machając pięściami. Z łatwością ich uniknął i uderzył mnie w ucho. Montgomery ruszył jak piorun, rzucając ojca o ścianę szafek. Szyba rozbiła się, szkło spadło na podłogę. Krzyknęłam i zakryłam głowę. W tym zamieszaniu ojciec wyciągnął pistolet z kurtki. Wymierzył w pierś Montgomery’ego. A on i tak na niego ruszył. Zamierzał dad się trafid dla mnie. - Stój! – krzyknęłam. Zamarł. Oddychał tak szybko jak ja. Ojciec otarł usta wewnętrzną częścią mankietu. Kiedy go cofnął, widniała na nim krew. Machnął pistoletem na Montgomery’ego. - Tam – powiedział przerażająco spokojnie. – Pod ścianę. Montgomery cofnął się powoli. Gdy był dośd daleko, by nie zaatakowad, ojciec złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do stołu operacyjnego. - Udowodniłaś moją tezę – powiedział. – Wiesz, jak kontroluje się historyczki w sanatoriach? - Puśd mnie! – krzyknęłam. Uderzyłam do ramieniem, ale jak na tak wątłego człowieka był silny, a ja wciąż osłabiona od gorączki. 191
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wbił lufę pistoletu w tył mojej głowy. - Zamykają je, zanim zrobią sobie krzywdę. – Wolną ręką majstrował przy najbliższych kajdanach. Włożył w nie mój nadgarstek i zacisnął tak mocno, że metal zgryzł się w moją skórę. Coś kliknęło. Zamek. - Wrócę, żeby się tobą zająd – powiedział do mnie. Szarpnęłam się za nim, ale okowy unieruchomiły mnie przy stole. - Nie zostawiaj jej samej – poprosił Montgomery. – Bestie raz się tu dostały. Jeśli wrócą, nie da rady uciec. Ojciec chwycił kołnierz Montgomery’ego i przyłożył mu pistolet do skroni. - Mówiłem ci – powiedział; w jego głosie ledwie pobrzmiewała złośd, gdy ciągnął Montgomery’ego po zimnej podłodze. – Są niegroźne. Szaleniec. On był szalony. - Puśd go! – krzyknęłam. Szarpałam się z kajdanami, ale mocno trzymały. Zniknęli w prostokącie porannego słooca. Jeśli był dośd szalony, by uważad bestie za niegroźne, mógł wyprowadzid Montgomery’ego na zewnątrz i go zastrzelid. Wykręciłam nadgarstek. Szarpnęłam kajdan. Nie puścił. Przyjrzałam się i z boku znalazłam mały czarny otwór na klucz. Mogłabym otworzyd zamek. Gdybym miała… tak, narzędzia chirurgiczne. Opadłam na podłogę i sięgnęłam tak daleko, jak pozwalał mi unieruchomiony nadgarstek. Skalpele, szczypce, igły – były na podłodze poza moim zasięgiem. Wysunęłam nogę tak daleko, jak mogłam, ale wciąż brakowało mi kilku cali. - Niech to! – krzyknęłam. Szarpnęłam kajdan. Łaocuch zagrzechotał – oto dźwięk mojego więzienia. Wspięłam się na biurko. Moje palce musnęły mosiężny uchwyt szuflady. Przeklęłam i pociągnęłam łaocuch. Był splątany. Stanęłam na nogach i obróciłam się, kręcąc łaocuch w drugą stronę. Rozprostowany, mógł dad mi ledwie dodatkowe pół cala, ale tyle mi wystarczyło. Ponownie sięgnęłam do szuflady, środkowy palec ledwie owinęłam wokół rączki. Pociągnęłam, licząc na znalezienie nożyka do listów albo długopisu. Poczułam ucisk w brzuchu. Dokumenty – były ich dziesiątki, szczegółowo opisanych, ciasno spakowanych. Laboratorium było pełne ostrych przedmiotów, a ja mogłam sięgnąd tylko do szafki z niepotrzebnymi papierami. Uderzyłam pięścią w dokumenty. Montgomery mógł już mied kulę w czaszce. Może i mnie ojciec zabije. A może jednak nie. Na tej wyspie były gorsze rzeczy niż śmierd. Pot mojej dłoni rozmył atrament z jednego z dokumentów. Wytarłam rękę w spódnicę i spojrzałam na słowo. Balthazar.
192
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wysunęłam dokument. W środku znajdowały się notatki pokryte równym, pewnym pismem. Szkice. Szkice medyczne. Notatki o zachowaniu, apetycie, pochodzeniu niedźwiedzi i psa, z których został stworzony. Dokładny zapis procedury, przez którą ojciec przeszedł pięd lat temu. Przeczytałam szybko. Pięciopalczasty. Wygląd akceptowalny. Nie udało się powtórzyd procedury Ajaxa. Odpowiedni do prac domowych. Rzuciłam papiery na podłogę i przeszukałam pozostałe. Cymbeline. Othello. Iago. Ophelia. Wszystkie imiona ze sztuk Szekspira. Więc tak nazywał swoje twory. Musiały tu byd setki dokumentów, każdy z dokładnymi notatkami i pomiarami, jakby wyspiarze byli tylko hipotetycznymi eksperymentami, a nie oddychającymi, myślącymi, zabijającymi stworami. Mój palec zatrzymał się na znajomym imieniu. Juliet. Przez chwilę czas zapadł się w pustkę. Moje usta utworzyły jedno słowo, moje imię – Juliet, Juliet, Juliet – wciąż i wciąż, aż nabrało sensu. Ale nie nabrało. Jak miałoby? Wyciągnęłam dokumenty, ale miałam wrażenie, że obca ręka rozkłada papiery na zimnej ziemi, otwiera je, wertuje stronice pokryte charakterystycznym pismem ojca. Czas znów jakby się załamał, wróciłam do swojego własnego ciała, aż zbyt świadomego dotyku spoconych palców na papierze, żwiru na podłodze wbijającego się w moje nogi, oczu skupionych na piśmie. Stronice miały datę – lipiec 1879, miesiąc po moich narodzinach. Notatki były krótsze i mniej spójne niż przy Balthazarze i pozostałych. Nawet papier był inny – te strony wydawały się wydarte ze starego dziennika Musiały pochodzid z czasów, zanim ojciec wymyślił system katalogowania swoich tworów. Ledwie kilka linijek opisywało zabieg, który przeprowadzono na mnie w okresie niemowlęcym. Dokument powiedział mi żałośnie niewiele, nic nie udowodnił – aż dotarłam do kilku łacioskich słów, których nie znałam. Poza jednym. Cervidae. Jeleo. To mi wystarczyło. Czucie odpłynęło z moich palców, pozwoliłam stronom opaśd na ziemię. Dotknęłam twarzy, włosów, ale to wrażenie zniknęło – wydawało mi się, że dotykałam ciała, które nie było moje. I może nie było. Może należało do jakiegoś zwierzęcia, jelenia. To ciało – moje rzęsy, stopy, krzywizna bioder – było kłamstwem. Tak przekonującym, że sama się nabrałam.
193
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Oparłam się o stół operacyjny z zamkniętymi oczami, obejmując się ramionami. Próbując zajrzed w głąb siebie, poczud, czy to prawda. W pewnym momencie latarnia musiała zgasnąd, bo gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się w ciemności sama. Mogły minąd godziny i minuty – to się nie liczyło. Metalowe drzwi laboratorium skrzypnęły i osłoniłam oczy od jasnego słooca. Dokumenty leżały rozrzucone u moich stóp. Moje oczy powoli przyzwyczaiły się do światła. Do środka wszedł ojciec, splatając ręce za plecami jak dżentelmen. Jego twarz była spokojna jak popołudniowe morze. Czucie powróciło do mojego opustoszałego ciała. Powoli zacisnęłam pięści. Gniew bulgotał mi w krewi, dając niemal dośd siły, by oderwad kajdan od stołu. - Gdzie on jest? – zapytałam. - Montgomery nigdy nie powinien cię interesowad. Jesteś ponad takimi jak on. Jego matka była dziwką, której Evelyn pozwoliła szorowad gary w swojej świątecznej zbiórce. - Jest mądrzejszy od ciebie – powiedziałam, gotując się w sobie. – Pokonał cię w twojej własnej sztuce. Uniósł rękę, by mnie uderzyd, ale dostrzegł dokumenty walające się po podłodze. Butem przysunął do siebie kartki. - A to co? - Znalazłam dokumenty – powiedziałam. Moje słowa wydawały się bardzo odległe. – Wiem. - Co dokładnie? Wskazałam podbródkiem otwartą szufladę. - Wiem, że jestem jedną z nich. Zwierzęciem, które zmieniłeś i nauczyłeś mówid, jak cyrkową atrakcję. – Łaocuch zagrzechotał, gdy zbliżyłam się do niego, tak blisko jak mogłam, marząc, by uderzyd. – I Bogu niech będą dzięki. Wolę byd zwierzęciem, niż mied w żyłach twoją przeklętą krew. Uniósł brwi. Podniósł dokumenty i ostrożnie rozłożył je na biurku. - Masz niesamowitą wyobraźnię. - Nie kłam. – Szarpnęłam łaocuchem. – Tam są dokumenty z moim nazwiskiem, jak wieloma innymi. Leniwie przeglądał strony. - Co dokładnie tu znalazłaś? Rysunki królików? Notatki o owcy, którą zmieniłem w dziewczynkę i nazwałem Juliet? Zabawne, nic takiego tu nie widzę. Zbliżyłam palce, chcąc zedrzed ten uśmiech z jego twarzy. - Wziąłeś moje imię z jednej ze swoich książek, tak jak ich. Wbiłeś igłę w moją żyłę, jak w ich. To jest tam zapisane. – Wskazałam sztywnym palce pierwszą stronę. Podążył za moim palcem i stuknął w to słowo. Cervidae.
194
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Mylisz się – powiedział. – Nie daję ci tego samego leku co im. To im daję to samo lekarstwo, co tobie. – Zamknął dokumenty. – Byłaś pierwsza.
195
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI OSIEM CZARNY DESZCZ PRZESŁONIŁ MI wzrok, przyprawił o zawroty głowy. Ojciec kontynuował: - Nie jest dokładnie takie samo, ale ma te same główne składniki. – Rozciągał i drapał palce, jakby brakowało mu dotyku skalpela. – Widzisz, kiedy się urodziłaś… tak, urodziłaś… miałaś zdeformowany kręgosłup. Lekarze twierdzili, że za kilka dni umrzesz. Ale twoja matka nie chciała w to uwierzyd. Błagała, bym coś z tym zrobił. Cokolwiek. Oparł się o biurko z szeroko otwartymi oczami, wspominając dawne dzieje. - I naprawiłem cię. Wszystko tam jest, czarno na białym, w twoich dokumentach. Jednak zabieg był niekonwencjonalny. Kiedy skooczyłem, brakowało ci kilku istotnych organów. – Dotknął ręką szczęki. – Wydział medyczny zawsze miał kilka preparatów na potrzeby zajęd z zoologii. Był tam nowonarodzony jeleo… cóż, to jego wykorzystałem. Moje palce dotknęły żeber, napiętej linii przepony, szukając czegoś nienaturalnego, co potwierdziłoby jego szalone słowa. Ale nawet jeśli mówił prawdę, skąd mogłam wiedzied? Moje ciało nie różniło się od tego, jak zawsze wyglądało. - Powiedzieli, że zginiesz, więc nie miałem nic do stracenia. Zrobiłem to, co zrobiłby każdy ojciec. Na szczęście, byłem też najlepszym chirurgiem w Anglii. Wbiłam palce w miękkie miejsce na plecach, tuż nad nerkami, wyczuwając wolny skraj żeber. - Nie da się zastąpid ludzkich organów jelenimi. To niemożliwe. - Podobnie jak wiwisekcja psa i niedźwiedzia, by stworzyd człowieka. Tak mi mówili. Powinni zapytad Balthazara. – Jego oczy zalśniły, jakbym była nowym okazem na jego stole operacyjnym. – Zastrzyki są po to, by twoje ciało nie odrzuciło obcych organów. Jeśli przestaniesz przyjmowad serum, twoje narządy zawiodą. Nie cofniesz się jak one. Umrzesz. - Oszalałeś – powiedziałam. Moje oczy przesunęły się na szklane półki, gdzie między słoikami czaiły się cienie. - Nie rozumiesz? – ciągnął. – Istnieją dzięki tobie. Gdybyś nie była u wrót śmierci, gdybym nie zaryzykował wszczepienia ci zwierzęcych tkanek w celu ocalenia życia, nie wiedziałbym, ze to możliwe. Wciąż byłbym w Londynie, ucząc ignoranckich studentów medycyny, jak przeprowadzid sekcję ulicznych psów. Zacisnęłam oczy. Mimo tego czułam, że cieo się do mnie zbliża. - Nigdy nie rozciąłbym tego pierwszego psa, gdyby nie ty. Nigdy nie trafiłbym na tę wyspę. Nie rywalizowałbym z Bogiem w jego dziele stworzenia. To ty wszystko umożliwiłaś, Juliet. Jesteś odpowiedzialna za to wszystko. Zwilżyłam drżące wargi, czułam się słabo. Tyle lat zmartwieo, bezsennych nocy, zastanawiania, czy ojciec sięgnął po jakąś mroczną dziedzinę nauki, która zmieniła go w potwora. A wszystko sprowadza196
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia ło się do mnie. Ja ponosiłam winę za wszystkie plotki, skandal, nawet te lata, które Montgomery spędził jako służący na wyspie szaleoca. To była moja wina. Wiatr przymknął drzwi, osłabiając światło. - Jak widzisz, masz w sobie moją krew. Jesteśmy bardziej podobni, niż sądzisz. Zacisnęłam pięści, niemal czując jego krew krążącą we mnie jak trucizna. Oto źródło moich mrocznych rozmyślao. On. Nie byłam w stanie uciec od tego, co płynęło w moich żyłach, nawet po jego śmierci. Dźwięk buta miażdżącego rozbite szkło dobiegł z okolic szafek, w których wcześniej pękła szyba. Podszedł cieo. Ojciec odwrócił się, ale nie dośd szybko. Edward wbił igłę w jego szyję. Ojciec złapał go za ramiona, ale Edward trzymał go z siłą nieodpowiednią do człowieka jego postury. W koocu ojciec zwiotczał. Edward pozwolił mu opaśd na podłogę bez czucia. Oparłam się o stół. Wstrzymywany oddech wyrwał się spomiędzy moich warg. Edward wywrócił kieszenie ojca, szukając klucza. - Bałam się, że cię usłyszy – powiedziałam z trudem. Edward znalazł mały kluczyk i otworzył zamek. - Ja też. Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy do drzwi. Okrążyłam leżące ciało ojca. Może byłam z jego ciała i krwi. Może byłam zimna jak on. Ale nie byłam zupełnie pozbawiona uczud. Nienawidziłam go.
WYBIEGLIŚMY Z LABORATORIUM. W głowie kręciło mi się od tego, czego się dowiedziałam. Udało mi się tylko dotoczyd na Edwardem w kierunku drewnianej bramy. - Czekaj, on zabrał Montgomery’ego – powiedziałam, łapiąc oddech. – Miał pistolet. Boję się, że… - Montgomery żyje. Doktor uwięził go poza murami. Zalała mnie fala ulgi. Żył! Wciąż mogliśmy uciec. Edward przejrzał pęk kluczy ojca i z frustracją pokręcił głową. - Klucz do bramy musi trzymad w innym miejscu. Nie przejdziemy przez dach stajni. Załatali dziury. - Nie potrzebujemy klucza. – Pobiegłam do stajni i przekopałam zawartośd skrzynki narzędziowej w magazynku. Trafiłam ręką na gładki, ciężki łom. Edward i ja musieliśmy się natrudzid, by wyrwad deski z bramy. W koocu poluzowaliśmy grubą belkę i wyszliśmy na gęstą trawę pod rzeźbionym Barankiem Bożym i Lwem Judy. 197
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Tędy – powiedział Edward. Pospieszyliśmy wzdłuż północnego muru, gdzie dżungla robiła się gęstsza. Wczesne słooce opaliło nasze karki, zanim pogrążyliśmy się w ciemnym tunel drzew, który zdawał się zacieśniad z każdym naszym krokiem, aż musieliśmy wspinad się po pnączach i gałęziach, ciągnąc się dalej. Zacieśniająca się roślinnośd zaczęła wprowadzad mnie w stan przerażenia. Wyobraziłam sobie liany, trzymające mnie tutaj, w sidłach, czekające na przebudzenie ojca i moment, gdy znajdzie mnie z sami. Ojca albo potwora. Odepchnęłam śliski liśd, moje palce dotknęły czegoś metalowego. Pręta. - Tutaj – krzyknęłam. Trafiliśmy na polanę otoczoną przerośniętymi winoroślami. Krąg zardzewiałych klatek, z których każda była dośd duża, by pomieścid niedźwiedzia lub tygrysa, wznosił się z poszycia jak nowe, przerażające obozowisko. W najdalszej klatce dostrzegłam ruch. Ktoś się podnosił. Montgomery. Podbiegłam, przeciskając palce przez zardzewiałe pręty. Jego szczękę pokrywał ciemny siniec. - Żyjesz – powiedziałam. Zacisnął silne ręce na prętach. - Chciał mnie ukarad. Tutaj umieszczał wyspiarzy, kiedy byli nieposłuszni. Zamykał ich na kilka dni, bez jedzenia, wody czy cienia. Powiedział… niech to, nie teraz nieważne. – Nie musiał kooczyd wątku. Zrozumiałam ten szczery ból w jego oczach. Montgomery wierzył, że dla mojego ojca był jak ojciec, ale okazało się, że byliśmy dla niego zwierzętami. Edward obchodził zardzewiałą klatkę, aż znalazł kłódkę i wypróbował każdy klucz. Serce ściskało mi się, gdy próba kooczyła się fiaskiem. Chodziłam, gryząc paznokied. - Skąd wiedziałeś, że tutaj były klatki? – zapytałam. Edward wypróbował kolejny klucz, bez powodzenia. - Znalazłem je, kiedy próbowałem znaleźd drogę powrotną po zastrzeleniu tego… - Głos jakby uciekł mu z ust, gdy przypomniał sobie zabicie tej bestii. Kolejny klucz obrócił się z jękiem, blokując okrutne wspomnienia. Drzwi klatki otworzyły się na przerdzewiałych zawiasach. Montgomery wyszedł, uderzył Edwarda w ramię i spojrzał na mnie tak, jakby zamierzał zrobid mi wiele skandalicznych rzeczy. Moje ciało pragnęło go dotknąd, ale powiedziałam sobie, że nie było na to czasu. - Tędy – powiedział. Szliśmy przez dżunglę, zwalniając wraz z podnoszeniem się słooca. Pot niebawem pociekł nam po plecach. Montgomery prowadził nas z dala od drogi powozu na wypadek, gdyby ktoś nas szukał. Ani razu się nie zawahał. Znał tę wyspę tak dobrze, jak ja dom rodzinny.
198
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zatrzymał się na skraju bambusowego gaiku, patrząc przed siebie. Skuliłam się, ale widziałam tylko liście. - Co widzisz? – zapytałam. - Wioskę. Dwadzieścia jardów przed nami. - Nic nie słyszę. - Ja też nie. Dlatego się martwię. – Skinął na łom w ręce Edwarda. – Jeśli będziesz musiał go użyd, nie wahaj się. One tego nie zrobią. Twarz Edwarda była tajemnicą. Oszalały rozbitek, który nie wiedział, jak rozłożyd planszę do tryktraka, znikał z każdym dniem, wypierany przez tę jego częśd, która chciała przetrwad za wszelką cenę. Wyspa zmieniło go w zabójcę. Gdyby musiał zabid ponownie, obawiałam się, że jego duch by się załamał. - Powinnaś tu zostad, Juliet – powiedział Montgomery. - Akurat. Montgomery westchnął. - Więc trzymaj się blisko. Nie rób gwałtownych ruchów. Weszliśmy z bambusów, skradając się do wioski. Między drzewami pojawiły się dachy chat, zapadłe i zniszczone. Żadnego stuku, żadnych modlitw, żadnych ludzkich głosów. Wiatr rzucał nam w twarze zapach spalonego drewna. Montgomery szedł przodem. Skradał się wzdłuż drewnianego płotu, ciało miał napięte. Spojrzałam na zakurzone ulice. Puste. - Gdzie są wszyscy? – zapytałam. Montgomery nie odpowiedział, ale z napięcia jego ramion wywnioskowałam, że i on nie wiedział. Im dalej szliśmy, tym odważniejsi się stawaliśmy. Nieliczne odciski stóp na błotnistych ścieżkach były stare i wysuszone. Montgomery wsunął głowę do środka jednej z chat. Pusta. - Wszyscy odeszli – podsumował. - Dokąd poszli? – zapytał Edward. Montgomery wzruszył ramionami. - To duża wyspa. – Ale jego oczy nie były tego pewne. Wyspiarze stracili swoje człowieczeostwo. Mogli byd wszędzie: na drzewach, w trawie, obserwując nas jak to zwierzęta. Wskazał na kamienny budynek za głównym placem. – Oto kościół. Chodźmy po łódź. Pospieszyliśmy przez plac. Wioska była teraz miastem duchów, chod kilka dni wcześniej była pełna na wpół oszalałych stworów, które cuchnęły, warczały i czołgały się na czterech nogach. Gdzie była teraz kobieta-pyton? Cymbeline? Cezar? 199
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Montgomery zaglądał do każdej chaty. Po każdej robił coraz bardziej zakłopotaną minę. Jednak nic nie powiedział. Drewniany krzyż został zdarty z fasady kościoła. Montgomery musnął palcami pustkę, gdzie kiedyś stał, po czym poprowadził nas dokoła na surowe kamienne patio na tyłach. Zamarł. Kiedy Edward i ja go dogoniliśmy, zrozumiałam dlaczego. Łódź zniknęła. Spłonęła. Jeśli kiedykolwiek tu była, teraz został po niej tylko proch. - O nie – powiedziałam. – Tylko nie to. Nie teraz. – Moje stopy zatonęły w miękkiej ziemi przed otwartymi drzwiami kościoła. Nie mając szalupy, musieliśmy czekad na kolejny statek towarowy – rok albo dłużej. Nie przetrwamy tak długo. Gdy zatoczyłam się w przód, mając w głowie mętlik, wrzecionowate palce wyłoniły się z wnętrza kościoła i zamknęły wokół mojego ramienia. Krzyknęłam. Ręka brutalnie wciągnęła mnie do kościoła, którego ściany były miejscami przebarwione z powodu kilku niezniszczonych witraży. Nagły natłok błękitów, czerwieni i żółci sprawił, że zapomniałam o swoim położeniu, dopóki Edward nie pojawił się za mną, unosząc łom jak maczugę. Montgomery był tuż za nim. - Nie! – krzyknął. – To Cezar. Moje szalone serce uspokoiło się. Ta koślawa bestia, teraz o baryłkowatej piersi, zgarbiona, ze złamanymi rogami na czaszce, bardzo różniła się od religijnego przywódcy, którego widzieliśmy wcześniej. Ledwie go rozpoznałam. Na koocu rozciągniętej twarzy otwierały się kooskie wargi. Nawet jeśli miał język, wątpiłam, by mógł mówid. Był zbyt cofnięty. Puścił mnie i przeszedł przez podłogę na czterech drżących kooczynach, jego stopy zagięły się i stwardniały jak kopyta. Kościół rozbrzmiewał echem jego stóp na posadzce. Montgomery kucnął przy nim bez strachu. - Gdzie wszyscy odeszli? – zapytał delikatnie. Cezar mechanicznie potrząsnął głową, rysując resztkami rogów po kamiennej ścianie. Jego oczy były szkliste. - Potrzebujemy łodzi – powiedział Montgomery. – Spalili ją? Głowa Cezara obróciła się, oczy skierował na spalone szczątki na zewnątrz. Znów zaczął trząśd głową, coraz szybciej, ekscytując się. Podskoczył, przebiegł przez pokój. Jego stwardziałe, podwinięte palce spoczęły na brzegu misy, która spadła na ziemię. Rozbiła się, rozrzucając brudną wodę i kawałki gliny po całej posadzce. Za pomocą kopyta Cezar przesunął skorupę po mokrej podłodze, aż do nadpalonego drewna. Przysunął drewno bliżej i spojrzał na Montgomery’ego. - Co on robi? – zapytałam. Montgomery wstał. - Mówi nam, gdzie jest łódź. 200
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia
ZANIM DOTARLIŚMY NA WYBRZEŻE, południowe słooce pokryło nas grubą warstwą potu. Montgomery poprowadził nas o zamszonego zakątka mangrowego lasu. Cienkie, wątłe drzewa wyrastały z bagnistego terenu jak ogromny szkielet. Grunt uginał się pod moimi stopami jak gąbka. Coś kliknęło. Zatrzymałam się. Kolejne kliknięcie. - To drzewa – powiedział Montgomery. – Filtrują sól z wody. Odpowiada za rozrost i kurczenie korzeni. Objęłam się ramionami. Klikanie niosło się echem pośród drzew, jakby opowiadały jakąś historię. - Czasami trzymał tutaj zacumowaną łódkę. Namorzyny chronią ją przed sztormami. Musiał ją tu przynieśd, kiedy zaczęło się cofanie. – Montgomery brnął przez wodę, prowadzę między drzewami. Błoto zasysało jego buty. Niebawem woda sięgała mu pasa, po czum zniknął w wodnistej plątaninie drzew. Edward i ja zostaliśmy sami na brzegu, pomiędzy nami zaległa nieprzyjemna cisza. Odkąd zabił Antigonusa, pokrył go cieo. Tak łatwo zatruł mojego ojca. To ta wyspa powoli zmieniała jego serce, jak zmieniała wszystko. Musieliśmy uciec, zanim zmieniłaby nas w to, czym nie byliśmy. Wydostad się z wyspy, powiedziałam sobie. Później zajmiecie się problemami osobistymi. Woda zataczała wdzięczne łuki przecinające zatoczkę i uderzające u naszych stóp. Po kilku minutach Montgomery wrócił, ciągnąc niebiesko-białą łódkę przez wodę. Wydawał się zbyt pogodny jak na posępną, dziką wyspę. Zacumował na miękkim gruncie. - Wsiadajcie. Dopłyniemy do portu i tam ją przywiążemy. Jest za ciężka, by nieśd ją lądem. Edward pomógł przytrzymad łódź. Zakazałam spódnicę i wsiadłam, próbując utrzymad równowagę. Poślizgnęłam się, a ciepła woda morska zalała mi but. Edward wsiadł z zauważalnie większą gracją. Montgomery odepchnął nas od brzegu i przeciągnął łódź tunelami drzew, aż woda sięgała mu pasa, potem piersi, wreszcie ramion. Uwolniliśmy się od drzew. Och, otwarte morze. Wolnośd była tak blisko. Chciałam powiedzied Montgomery’emu, by szedł dalej, głębiej w morze, nigdy nie wracał na wyspę. Edward z ciekawością mnie obserwował. - Nie przeżyjemy ani dnia bez wody i cienia – powiedział, gasząc moje nadzieje. Montgomery wciągnął się na łódkę, woda skapywała z jego potężnych ramion. Wytarł twarz i wziął wiosło. Drugie rzucił Edwardowi. - Blisko brzegu – powiedział, wskazując w przód. – Plaża jest po przeciwnej stronie niż namorzyny. Fale próbowały oddalid łódkę od wyspy, ale Edward i Montgomery utrzymywali kurs. Z zewnątrz mangrowy las wydawał się gęsty i nie do przejścia. Co kilka oddechów słyszałam klikanie korzeni, przypominające mi, że na wyspie wciąż istniało życie.
201
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Powinniśmy uciec dziś w nocy – powiedział Montgomery. Jego twarz była surowa, uniemożliwiała ocenę jego uczud. – Edwardzie, spakuj jak najwięcej jedzenia do plecaków i napełnij bukłaki. Juliet, przeszukaj rzeczy matki. Będziemy potrzebowad parasoli. Szali. Czegokolwiek do ochrony przed słoocem. I weź wszystko, co może byd cenne. Byd może zostaniemy zmuszeni do wykupienia powrotu do Londynu. - Zakładając, że znajdziemy statek – powiedział Edward. Montgomery obserwował niebo. - Ostatniej nocy była pełnia. Polinezyjscy kupcy wciąż mogą byd na wodach. Ich kurs biegnie pięd mil od wyspy. Fale zniosą nas lekko na południe od ich trasy. Będziemy musieli powiosłowad na północ, by przeciąd ich kurs. Zaczynałam tracid siły. Wnętrzności mi się ścisnęły, grożąc zwróceniem zawartości pustego żołądka. Nie mogłam pozbyd się wrażenia, że coś pójdzie źle. Montgomery położył swoją dłoo na mojej. - Nie martw się – powiedział. – Znam drogę. Znajdziemy statek. Namorzyny klikały głośniej. Nad nami przemknął cieo, przyprawiając mnie o dreszcz. Wiatr wywoływał ruch wody, jakby coś przepłynęło tuż pod powierzchnią. Okrążyliśmy cypel i dostrzegliśmy długi pomost przed sobą. Odetchnęłam. Niebawem widzieliśmy już całą plażę. Dziś w nocy, obiecałam sobie. Wydawało się to tak nierealne jak sen. Mój umysł nie śmiał w to wierzyd, ale serce waliło dziko. Wiosło Edwarda uderzyło w coś twardego. Szarpnął, ale utknęło. Zmarszczyłam brwi. Byliśmy zbyt daleko, by zahaczyd o cokolwiek z oceanicznego dna. - Zaczepiło się o coś. - Może to rafa koralowa – powiedziałam. – Albo wrak. – Zerknęłam na Montgomery’ego, ale on nie koncentrował się na wiośle. Obserwował plażę, napięty, mrużąc oczy jak łowca. - Co widzisz? – zapytałam, czując macki strachu wspinające się w górę moich pleców. Pokręcił głową. - Nic. Jednak nie odwrócił wzroku. Usiadłam prosto, chwytając się boków łodzi. Nagle byliśmy tak mali, jak zabawka na bezkresnym oceanie. Edward wychylił się, jego palce zniknęły pod wodą, gdy szukał tego, co unieruchomiło jego wiosło. Łódź zachwiała się, wytrącona z równowagi jego ruchem. Mocniej chwyciłam boki, gdy ze strachem podkuliłam nogi.
202
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Montgomery przekrzywił głowę, wciąż lustrując brzeg. - Dośd, Edwardzie. Wyjmij rękę z wody. Już. Edward zaczął ją wyciągad, ale coś szybko i mocno uderzyło w łódź od dołu. Krzyknęłam. Nagłe uderzenie rzuciło mną na dno łódki, zarysowałam nadgarstki na ostrych deskach. Montgomery podparł się, żeby nie wypaśd. - Edward, wyjmij tą przeklętą rękę z wody! – warknął. - Nie mogę! – Całe ramię Edwarda było pod wodą, przez co łódka przechylała się pod niebezpiecznym kątem. Jego złotawe oczy były skupione na mnie, nieprzeniknione. – Coś mnie trzyma. - Co? – zapytałam, nie ważąc się pochylid i jeszcze bardziej przechylid łodzi. Edward zacisnął szczękę, by utrzymad panikę w ryzach. - Ręka.
203
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia TRZYDZIEŚCI DZIEWIĘD Spadałam. To wydarzyło się w momencie. Zobaczyłam Edwarda wypadającego za burtę, wciąganego w too przez tamtą wrogą, trzymającą go dłoo. Nagły ruch wywołał dzikie chybotanie łódki. Woda uderzyła w moje oczy, uszy, zalała mi usta. Próbowałam krzyknąd, ale brakło mi powietrza. Łódka się przechyliła. Znalazłam się pod wodą. Nie potrafiłam pływad. To było przedziwne uczucie, jak panika w zwolnionym tempie. Kopałam, machałam rękami, ale woda była tylko… wodą. Żadnego uchwytu. Moje wierzgające kooczyny muskały śliskie, poruszające się obiekty. Nie wiedziałam, czy dotykałam Edwarda, Montgomery’ego czy coś jeszcze. Coś przesunęło się obok mnie, człowiek lub zwierzę, z lekkim falowaniem, jak meduza wielkości człowieka. Łuskowate macki – niemal palce – oplotły moje kopiące nogi. Krzyknęłam cicho w wodzie, w toni wystrzeliły bąbelki. W koocu moje palce trafiły na nas solidnego. Drewno. Podciągnęłam się, plując przy wynurzaniu się. Świat stał się ciemny i wilgotny. Nabrałam kilka spanikowanych oddechów, zanim zorientowałam się, że znajdowałam się pod odwróconą do góry dnem łodzią, mając miejsca w sam raz na głowę. Ściskałam ławkę nad sobą, napełniając płuca powietrzem. Przestałam kopad, ale tumult w głowie nie ustał. Ciemne kształty pojawiały się poniżej, dzikie, szalone. Jeden kształt się wzniósł, zbliżał szybko, po chwili jego głowa przebiła taflę. Edward. Wypuściłam powietrze. - Tutaj – powiedziałam. – Chwyd ławkę. Jego pierś unosiła się o opadała szybko. Krew z rozcięcia na czole mieszała się wodą cieknącą mu po twarzy. – Co się stało? – zapytałam z trudem. – Gdzie Montgomery? - Nie wiem. – Dyszał, próbując nabrad powietrza. - Co nas przewróciło? - Stwory – kaszlnął. – Wodne kreatury. Inny rodzaj bestii. - Wodne bestie. O Boże, Montgomery… - Mój spanikowany głos odbił się echem. – Widziałeś go? Co mu się stało? Musi byd tutaj, w wodzie… Edward otarł słoną wodę z oczy. - Potrafi pływad. Na pewno nic mu nie jest. Kolejna falująca macka owinęła się wokół mojej kostki, ściskając jak wąż. Kopnęłam wściekle, walcząc z pokusą krzyknięcia.
204
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie wiesz tego! Może byd ranny. Może nie żyd! – Ciemnośd pod łódką była okropna. Przez wodę przebijało się jedynie stłumione słooce, rzucając na nas drgające linie światła, ledwie wystarczające, by dostrzec krew cieknącą po twarzy Edwarda. - Nie wiś tu tak, Edward. Zrób coś! - Co mam zrobid? – warknął, równie głośno jak ja. – Nie umiem pływad. Nie wiem, gdzie on jest. - Mógł utonąd! - Jeśli puszczę, ja też utonę! Tego chcesz? Żebym utonął, próbując go znaleźd? – Słona woda mieszała się z krwią. - Ocalił ci życie, Edwardzie. Nie twierdź, że… - Nie udawaj, że to cokolwiek wspólnego ze mną! Nigdy nie miało. Gdybym to ja zniknął w wodzie, nigdy nie kazałabyś Montgomery’emu ryzykowad życia i mnie szukad. – Lecz zanim zdążyłam wykrzyczed odpowiedź, zanurkował pod burtą, w jasny świat poza jaskinią z przewróconej łódki. Zostałam sama. Woda wirowała wokół mojej sukienki, nogi zwisały bezużytecznie jak przynęty w głębokiej, zimnej części oceanu. Tam w dole mógł byd Montgomery, topielec, tuż pod moimi nogami. Edward miał prawo czud urazę, ale czy ja nie miałam prawa troszczyd się o Montgomery’ego? Był ze mną zawsze, wetknięty w głębiny mojego serca, bezpieczny jak sekret, którego nie wyrwałyby ze mnie żadne tortury. A teraz mógł nie żyd. Zmartwienia kipiały wewnątrz mnie, próbując nabrad kształtu, wydobyd się z dźwiękiem. Zacisnęłam oczy, chcąc krzyknąd. Wyzwolid okropny węzeł emocji, który tłamsił moją duszę. Kochałam go. To dotarło do mnie jak fala uderzeniowa, prawie puściłam ławkę. Ostry ból w boku zelżał, zmienił się w niskie, nieustające pulsowanie. Zakochałam się w Montgomerym. Edward wyczytał to w zmartwieniu mojej twarzy i to dodało kolejną bliznę do jego kolekcji. Woda wokół moich stóp stała się zimniejsza. Zacisnęłam oczy i zanurkowałam pod burtą. Byłam pod wodą niecały oddech, ale to wystarczyło, by zapiekły mnie płuca. A potem moja głowa wynurzyła się nas powierzchnię, w oślepiające słooce. Nabrałam powietrza. Edward pokierował moimi dłoomi do drewnianej ścianki łodzi. Świat był zaskakująco jasny. Morska woda piekła mnie w oczy. Patrzyłam wszędzie, próbując wszystko ogarnąd na raz. Namorzyny, plażę, morze. - To dobry pływak – powiedział Edward lekko bardziej miękkim głosem. – Musiał dotrzed do brzegu. Przepraszam… że krzyczałem. Musiałam mrugnąd, by upewnid się, że to nie złudzenie. Krew wciąż ciekła z rozcięcia na jego cole, podążała ścieżką blizny i wpadała do morza. Zrozumiałam, że mogła przyciągnąd rekiny. I inne stwory podatne na zapach krwi. - W porządku – mruknęłam.
205
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Spróbuję ją obrócid – powiedział. Wepchnął częśd pod wodę, a druga wytrysnęła spod powierzchni z oszałamiającą prędkością. Pomogłam mu obrócid łódź, aż uderzyła o fale odpowiednią stroną. Edward wciągnął się na łódkę balansując ostrożnie, później pomógł mnie. Dotyk jego zimnych dłoni sprawił, że moje wnętrzności ścisnęły się z winy. Wciąż myślałam o innym mężczyźnie, a on mi wciąż pomagał. Woda ciekła z mojej twarzy, ubrao, ale nie zmywała poczucia wint. Dotarliśmy do brzegu, używając dłoni jako wioseł. Postęp było boleśnie powolny i pełen obaw, że w każdej chwili coś mogło chwycid nasze odsłonięte palce. Każda mijająca sekunda była kolejną, w której Montgomery mógł byd rozrywany, rozcinany, zarzynany… zakładając, że nie utonął. Przecinałam wodę, aż tratwa uderzyła w pomost. Edward przywiązał główną linę do jednego z palików i wysiedliśmy. Zatoczyłam kółko na moście, obserwując wodę, plażę, nierówną linię drzew. - Tam. – Coś ciemnego na plaży zwróciło moją uwagą. Pobiegłam w dół pomostu, ignorując ogieo w płucach i ból mięśni. Sukienka kleiła mi się do nóg, spowalniała. Kroki Edwarda niosły się za mną. Moje stopy wpadły w głęboki piach i zamarłam, widząc, że stanęłam przed świeżymi śladami. Edward otarł wodę i krew z twarzy, oddychając ciężko. - Co to jest? Piach przed nami był ostry i nienaruszony. Odciski stóp prowadziły od brzegu do dżungli. Co jakieś pięd stóp była ciemna plama. Krew. Przyłożyłam rękę do jednego z odcisków. Wciąż mokry. Łatwo było policzyd niezwykłą ilośd stóp i nadzwyczajny rozmiar odcisków, które mogły należed tylko do bestii. Słooce świeciło, paląc naszą pokrytą solą skórę. - Patrz, tu są mniejsze – powiedział Edward. Znalazłam te, o których mówił. Mniejsze odciski butów, ludzkiej wielkości. Przy tych śladach krople krwi były większe. Poczułam wzrost paniki. - Krwawi. - Czyli żyje – stwierdził Edward. – I chodzi. Przynajmniej go nie ciągnęły. Z oceanu za nami dobiegł dziwny krzyk – gardłowy pisk mewy, ale wyższy. Jednak morze wydawało się takie spokojne. Zadrżałam. - Ślady kooczą się w dżungli – powiedział Edward. – Nie sądzę, żebyśmy mogli iśd dalej za nimi. - My nie – odparłam. – Ale mój ojciec tak.
BIEGLIŚMY I BIEGLIŚMY PO nierównej drodze powozu, dżungla rozmywała się, stopy bolały. 206
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Główna brama była otwarta. Czekali na nas. Zwolniliśmy do marszu. Byłam wycieoczona. Sukienka kleiła się do mojej skóry – gorącej, pokrytej solą, mokrej od potu. Twarz Edwarda płonęła od słooca i wysiłku. Droga z plaży do osady była boleśnie długa. Z każdym postawionym krokiem, mój strach zmieniał się w złośd. Te bestie zabrały Montgomery’ego. Ojciec był nam winien pomoc w odzyskaniu go. W ogrodzie znaleźliśmy klęczącego Balthazara, przesadzającego delikatne sadzonki pomidorów, które udało mu się ocalid. Na ten widok moje serce ścisnęło się. Życie nie mogło po prostu trwad. Prochy Alice wciąż unosiły się w powietrzu. Montgomery był Bóg wie gdzie, może nie żył. A potwór był gdzieś, obserwował, czekał. - Nie kłopocz się, Balthazarze – mruknęłam. – Kiedy potwór z nami skooczy, nie będzie miał kto ich jeśd. - Nieprawda – powiedział Edward. - Owszem! – Kurczęta spłoszyły się od mojego krzyku. – Wiesz, że tak. I to wina ojca. – Złapała Balthazara za koszulę. Moje palce zostawiły brudne ślady na jego kołnierzu. – Gdzie on jest? Wargi mu drżały. - W laboratorium, panienko. Poczułam dłoo Edwarda na swoim ramieniu. Puściłam Balthazara, odsunął się jak skrzywdzony pies. Dobrze. Miał rację, bojąc się każdego z krwi Moreau – wszyscy byliśmy trochę szaleni. Podniosłam się, ocierając brud z dłoni. Myślałam, że wyspa doprowadzała Edwarda do szaleostwa, ale może to nie jego umysł był zanieczyszczony, a mój. Edward zacisnął rękę. - Juliet, pomyśl spokojnie. Zamknął Montgomery’ego w klatce. Dlaczego miałby pomóc nam szukad kogoś, kogo nienawidzi? - Nie nienawidzi go – odparłam, wyrywając się. – Kocha go jak syna. Zamek drzwi laboratorium nie różnił się od innych – okrutnie prosty symbol arogancji ojca. Wsunęłam palce w specjalne otwory i nacisnęłam, jeżąc się na jego poczucie wyższości. Żadnych blokad – myślał, że był niezniszczalny. Głupiec. Otwarłam drzwi i znalazłam go przy biurku, patrzącego do klatki z małpą, robiącego notatki. Zestaw surowych klocków dla dzieci – bez wątpienia robionych ręcznie przez Montgomery’ego – leżał rozrzucony na stole. Ojciec nie podniósł wzroku, gdy podchodziła,. Moje kroki niosły się echem po rzędzie szafek. Rozbite szkło uprzątnięto. Nowa porcja mojego serum spoczywała schludnie w pudełku na wypolerowanym blacie. Nie pozostał ani ślad po naszej wcześniejszej konfrontacji, poza pozbawionym szkła miejsce w jednej z szafek. Wciąż pisał, przerwał na 207
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia chwilę, obserwując małpę bawiącą się klockiem, skreślił kilka kolejnych notatek ciasnym, starannym pismem. Spodziewałam się kłótni. Spodziewałam się kolejnego ciosu. Ale nie spodziewałam się cichej ignorancji. - Ojcze – powiedziałam. - Próbuję czegoś nowego – mruknął, nie patrząc na mnie. – Nowej techniki. Nie wymaga operacji, wykorzystuje inny typ zmian. Zmienia istotę na poziomie komórkowym bez użycia skalpela. Jeśli się uda, wyniki mogą byd niesamowite. Weszłam w głąb pokoju, rzucając cieo na blat. - Po tym wszystkim wciąż skupiasz się na pracy. Nie zamierzasz mi powiedzied, jak okropnym, nieposłusznym dzieckiem jestem? – Podniosłam jeden z klocków, przyglądając się starannie rzeźbionym literom na ściankach. – Czy mam bawid się tymi klockami jak małpa, żebyś zwrócił na mnie uwagę? Wykonał kolejny zapis w notesie. - W przeciwieostwie do małp, w tobie nie pokładam żadnej nadziei. Więc z radością pozbywam się ciebie wraz z pozostałymi porażkami. Cisnęłam klocek o stół, niszcząc stosik. Łoskot przyspieszył krążenie mojej krwi, zwiększając apetyt na kolejne destrukcje. Oparłam się na stole, włosy otoczyły mi twarz jak Walon wieszczki. - Twoje porażki znajdą cię i zabiją. Tyle dostaniesz za to, że się ich pozbyłeś. Ponownie ułożył klocki w schludny stos. Jego spokój tylko rozniecił moją wściekłośd. - Dałem im cudowny dar. Naprawdę sądzisz, że zwrócą się przeciw swojemu stwórcy? - Dałeś im ból. Są zwierzętami i zawsze nimi były, jakkolwiek manipulowałbyś ich kooczynami i umysłami. W koocu się zemszczą. Małpa stuknęłam klockiem o kraty klatki. Ojciec wrócił do robienia notatek. - A jednak wciąż się oszukujesz – ciągnęłam. – Sądzisz, że jesteś bezpieczny… dlaczego? Z powodu zamków? Zamknął notes. Małpa zaskrzeczała i ukryła się w kącie klatki. Ale ja nie drgnęłam. Uśmiechnęłam się. Właśnie tego chciałam. Walki. Nim zdążyłam zareagowad, ojciec złapał mnie za nadgarstek i rozłożył moją dłoo na stole. W pierwszym odruchu chciałam ją cofnąd, ale zrozumiałam, że nie zamierzał robid mi większej krzywdy. - Ludzka ręka – powiedział spokojnym głosem, którym wygłaszał wykłady – odróżnia nas od zwierząt, wiedziałaś o tym?
208
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Mówił spokojnie, ale wyczułam w jego głosie zmarszczkę, jak wodne bestie pływające pod powierzchnią oceanu. Dreszcze wspiął się w górę mojego kręgosłupa, po jednym kręgu. Powoli powiódł swoim długopisem wzdłuż każdego palca, pozostawiając cienkie czarne linie. - Cztery boczne palce są przedłużeniem pierwotnych zwierzęcych paliczków. Nie musiał nam tego mówid Darwin… to oczywiste, jeśli porównad mięśnie jakiegokolwiek ssaka, człowieka czy innego stworzenia. – Stuknął ostrym czubkiem długopisu w mój kciuk. – Ale przeciwstawny kciuk… ach, to cały sekret. Ten paliczek łączy się z nadgarstkiem przez ruchome śródręcze, które nadaje mu unikatowych cech. Możliwośd ściskania przedmiotów – broni, narzędzi. Wspinaczki. Budowy. Nawet trzymania długopisu. Precyzyjne czarne linie, które rysował na mojej skórze, jawiły się od nadgarstka do czubka każdego palca, tworząc anatomiczny diagram wypisany na dłoni. Palce były bardzo ważne dla chirurga. Nic dziwnego, że ojciec miał taką obsesję na punkcie ręki, palców – posunął się nawet do zawierzenia swojego bezpieczeostwa sprytnie zaprojektowanemu zamkowi, nie blokadom. - Bez kciuka, większośd zwierząt to bezmyślne bestie, niezdolne do mentalnego rozwoju z powodu ograniczeo fizjologicznych. Dlatego nigdy nie dostaną się do osady. Jesteśmy bezpieczni, dopóki mamy przewagę przeciwstawnych kciuków. Kolejny krok w ewolucji nie powinien nastąpid przez najbliższe, och, sto tysięcy lat. Mówił logicznie. Mogłabym mu łatwo uwierzyd, gdybym nie wiedziała, że był szalony. Zakładał, że bestie nie mogły wejśd przez dach ani przebid bramy, co przecież zrobiły. Montgomery mnie ostrzegał – ojciec nigdy nie przyznaje się do swoich błędów. Moja porysowana dłoo zaczęła drżed. Zacisnęłam palce, nie chcąc byd już elementem jego wykładu. Jego arogancja kiedyś go zabije. Może nas wszystkich. - Zabrały Montgomery’ego – powiedziałam, jakby wymierzając mu policzek, chcąc, by poczuł taki ból, jak pozostali. Jego ciemne oczy strzeliły na mnie. Puścił mój nadgarstek. - Co? - Zaciągnęły go w dżunglę. Krwawił. Odłożył długopis, palce lekko mu drżały. Spojrzał na klocki, małpę, jakby widział je pierwszy raz. Na jego twarzy pojawił się przebłysk człowieczeostwa, potarł wąsy ręką. Wstał. - Które? - Stwory z wody. - Niech to! – Ten wybuch mnie poderwał. Zrobiłam krok w tył, czując wzbierające jak burza szaleostwo. Zerwał materiałową kurtkę z haka na ścianie i wyjął rewolwer z szafki. – To twoja wina – warknął, wkładając kurtkę. – Rzuciłaś na niego urok! Wszystko było dobrze, póki się nie pojawiłaś. Nigdy nie chciałem mied córki. Montgomery był nisko urodzony, ale przynajmniej był mężczyzną; był w stanie myśled, w przeciwieostwie do histerycznej kobiety. Wolałbym, żebyś umarła z twoją suchotniczą matką i zostawiła mnie w spokoju! 209
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zamrugałam. Mój umysł był dziwnie spokojny, czysty, a jednak moje ciało drżało. - Skąd wiedziałeś, że matka zmarła na suchoty? Obdukcja wykazała tylko długotrwałą chorobę. Ojciec zwęził oczy. Wsunął cylinder rewolweru na miejsce, umieszczając naboje. - Wiem, bo Montgomery pojechał po zapasy pół roku przed jej śmiercią. Przysłał Balthazara z listem, w którym wzywał mnie do powrotu. Ci żałośni lekarze nie byli w stanie jej ocalid, a ja wiedziałem, że mogłem. Powoli rozkwitała we mnie wściekłośd, falując między żebrami, napinając ścięgna jak struny w pianinie. - Ale nie wróciłeś. - Oczywiście że nie. Byłem tutaj zajęty. - Ale mogłeś. Mogłeś ją ocalid. Machnął ręką. - Nie słyszałaś mnie, dziewczyno? Miałem pracę. Typowe krzywe rozumowanie kobiet, przedkładanie względów moralnych ponad bezcenne badanie. – Wygładził kurtkę. – Idę do wioski. Jest albo tam, albo leży rozerwany na kawałki w dżungli. – Opuścił laboratorium, zostawiając mnie samą. Oszalał, powiedziałam sobie. Nie jest normalny. Jednak nie czułam żalu. Mógł uratowad matkę, ale tego nie zrobił. Zacisnęłam palce w pięści. Spojrzałam na małpę ściskającą klocek i wiedziałam, że zamierzałam zrobid coś okropnego. Może i ja byłam trochę szalona.
210
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI W PIERSI MI ŁOMOTAŁO, ale nie ze strachu. Od mrocznego dreszczu przenikającego skórę, wlewającego się do nosa i ust jak dym. Pochłaniającego mnie. Przejmującego kontrolę. Wplotłam palce między pręty małpiej klatki. Ojciec powiedział, że nie zamierzał jej operowad. Miał nową technikę – zamianę komórek. Chciał modyfikowad małpę od środka. Jednak nie można zniszczyd zwierzęcego ducha. Małpa zawsze będzie zwierzęciem. Zawsze będzie czud ból. Mój kciuk wsunął się w zamek klatki, zmodyfikowaną wersję ojcowych zamków do drzwi. Małpa dysponowała pięcioma palcami, ale zbyt małymi, by wykorzystad wyjątkowy mechanizm. Wzbierał we mnie gniew, budował się i rósł, aż myślałam, że wybuchnę. Moje paznokcie stuknęły o zimny metal. Małpa przekrzywiła głowę. Otworzyłam klatkę. Małpa wyskoczyła, odpychając drzwiczki ze skrzypnięciem zawiasów. Przemknęła po stole, zrzucając klocki i notes ojca na podłogę, i wypadła przez drzwi laboratorium, zanim papiery na dobre opadły. Sapnęłam. Moje ciało wydawało się tak żywe, domagało się więcej. Następnie otworzyłam klatkę z papugą. Ptak przekrzywił głowę. Rzuciłam klockami w pręty, by go przestraszyd i pobudzid do lotu. Później uwolniłam kapibarę i leniwca, potrząsając klatką, by ten się pospieszył. - Wyłaź! – wrzasnęłam. Wydawało się, że kawałki zwierzęcej tkanki w moim ciele przejęły nade mną kontrolę. – Wychodź stąd! – Wygoniłam leniwca na zewnątrz, a on chwycił się słupa i wszedł na dach. Odwróciłam się, by otworzyd więcej klatek, ale zamarłam. Wszystkie były puste. Uwolniłam wszystkie zwierzęta. Jednak głód niszczenia nie został zaspokojony. Może nawet się wzmógł, chcąc wyzwolid więcej zwierząt, upewnid się, że ojciec nigdy nie wróci do swojej pracy. Powoli przeszłam wzdłuż szklanych szafek, drżąc, rozkoszując się tajemniczymi myślami. Szkło było tak delikatne, że mogłam je rozbid, obsypad nim podłogę. Serce ścisnęło się na tę myśl, żądne destrukcji. Słooce odbiło się od szklanych pojemników. Żywy preparat – ten meduzo-podobny stwór z otwartą paszczą – rzucił się na mnie w swoim szklanym więzieniu. Uśmiechnęłam się ponuro. Zanim zdążyłam się powstrzymad, otworzyłam oszkloną szafkę i chwyciłam słój obiema rękami, próbując go odkręcid. Szalejące coś kłapnęło na mnie żarłocznie. Przycisnęłam słój do piersi i wlałam zawartośd na podłogę. Lepki płyn spadł u moich stóp, tworząc kałużę na środku pokoju. To coś chwyciło się otworu, po kilku wstrząśnięciach puściło. Spadło na podłogę z mlaskiem. Wbiłam obcas buta w mięsisty środek wierzgającego stwora. Coś strzeliło. Wbiłam głębiej, aż rozcięłam bezbożną istotę na pół.
211
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Szaleostwo opanowała mnie jak huragan. Z całej siły rzuciłam słoik na ziemię, pozwalając mu rozpaśd się na setki ostrych kawałków. Wyciągnęłam kolejny słój, ten z szarzejącym sercem unoszącym się w splamionej krwią cieczy. Płyn wylał się z prędkością błyskawicy, powiększając kałużę na podłodze, serce wypadło ostatnie, jak ciężka i śmiertelna refleksja. Odór chemicznego środka konserwującego przyprawił mnie o zawroty głowy. Płuca płonęły mi z pragnienia powietrza, ale i tak cisnęłam słój na podłogę. Kolejne dziesiątki słoików różnych rozmiarów lśniły w blasku latarni, każdy z jakimś szarym, poskręcanym fragmentem ciała. Prawie dziesięd lat pracy. Moje dłonie były śliskie od kleistej cieczy. Przesiąkła moją sukienkę. Resztki zwierzęcych tkanek zwisały z koronki. Odkręciłam kolejny słoik, moje palce zostawiły mokre ślady na szkle. W środku znajdowała się sied jakiegoś narządu, podobna do pajęczyny. Była niemal piękna. Rozpoznałam zawartośd połowy słoików – śledziona, długie jelita, mózg. Ale były i takie, których nie znałam. One najbardziej mnie niepokoiły i fascynowały. Podłogę pokrywały cuchnące narządy i śliski płyn konserwujący, a ja opróżniałam słój za słojem. Przejechałam wierzchem dłoni po czole, pozostawiając śliski ślad. Chemikalia zatkały mi pory. Uśmiechnęłam się, sięgając po kolejny zakonserwowany narząd. Byłam gotowa roztrzaskad jego szklaną klatkę o ziemię. - Juliet, przestao! W drzwiach pojawił się Edward, spiesząc ku mnie. Złapał słoik, zanim zdążyłam go upuścid. Gdy próbował wydrzed mi słój, moje pokryte cieczą ręce pozostawiły mu na koszuli ciemne ślady. - Puśd! – krzyknęłam. Mój wzrok pociemniał z wściekłości. – Muszę to zniszczyd! - Juliet, uspokój się! Przestao! Już dośd. Słoik wyślizgnął się z moich rąk, roztrzaskując się o ziemię. Ostatni akt destrukcji. Edward nie zareagował na trzask. - Już dośd – powiedział, oddychając ciężko. Przełknęłam ślinę, nagle świadoma lepkiej cieczy na twarzy, resztek szarzejących narządów na skórze. Zaprzepaściłam laboratorium w wirze szaleostwa. Panika ścisnęła mnie z tyle mózgu. - Mógł ocalid moją matkę – powiedziałam. – Myślał, że praca była ważniejsza. Edward musnął palcami mój policzek, ścierając brud i lepką ciecz, z ciemnymi i potężnymi oczami. - Nie musisz się tłumaczyd – odparł. Przełknęłam ślinę, szukając jego oczu. Oczywiście że nie. Edward też się bał. Cokolwiek zrobił, przed czymkolwiek uciekał, nie różniliśmy się zbytnio. Edward nie dbał o to, że byłam trochę szalona, że mogłam mu się wyślizgnąd i odpłynąd w każdej chwili. Tak jak ja nie dbałam o to, co takiego zrobił, że musiał uciec z Anglii. Obydwoje mieliśmy w swojej przeszłości duchy, które umożliwiały nam poznanie się wzajemnie na głębokim poziomie – jak nigdy z Montgomerym. Montgomery mógł robid nikczemne rzeczy, ale on nie był zły, nie w głębi siebie. Jakkolwiek manipulował nim ojciec, wciąż był tym ciężko pracującym, miłym chłopcem, który nie potrafił skłamad, chodby zależało od tego jego życie. 212
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Edward i ja byliśmy wycięci z innego materiału. Może nie byliśmy źli, ale nasze istnienie zostało zbrukane, rozdarte. Coś ciepłego i mokrego wlało mi się w buty – płyn ze słoików. Ręka Edwarda delikatnie ujęła moją. W chłopcu, który przeżył dwadzieścia dni na morzu i nie mrugnął, gdy na wpół oszalała dziewczyna pokrywała się tłuczonym szkłem i gnijącymi organami, było coś dziwnego. Udaje, że pasuje, jak ja. I był w tym dobry – lepszy niż ja. Zacisnęłam palce na jego koszuli. - Co stało się z tobą? – szepnęłam. – Przed czym uciekasz? Przez moment jego obramowane złotem oczy zalśniły; wiedział, że nie miałam na myśli apodyktycznego ojca. Chodziło mi o to, przed czym naprawdę uciekał – źródłem jego najgłębszych blizn. Pokręcił głową, niemal agresywnie. - Nie nieistotne. Wrócimy do Londynu i to już nie będzie się liczyło. Będziemy tylko ty i ja. Juliet… Wiedziałam, co chciał powiedzied. Kochał mnie. Kochał tę na współ oszalałą, brudną dziewczynę stojącą w morzu formaldehydu. Jednak kiedy wrócimy do Londynu, wrócą mu zmysły. Ukryje swoje blizny, co robił dobrze, i znajdzie sobie dziewczynę jak Lucy – słodką, bogatą, normalną. Tak powinno byd. Poza tym, ja już podjęłam decyzję. Montgomery. Czemu więc wciąż myślałam o jaskini za wodospadem? Dlaczego późno w nocy moje myśli dryfowały od twarzy Montgomery’ego do Edwarda, tuż przed tym, jak otulał mnie sen? - Montgomery – powiedziałam, chod czułam ucisk w gardle. Chyba myślałam, że wypowiedzenie tego imienia stłamsi jego ducha i pomoże usunąd łapiące za serce napięcie. – Montgomery też wraca. Szczęka Edwarda drgnęła. Jego palce znalazły moją talię, przyciągnęły mnie bliżej, aż nasze ciała się dotykały. Chemikalia wsiąkły w jego ubrania, sklejając nas. Ale on nie puścił. Miał rozszerzone źrenice, czarne jak noc. - Chcę ci coś powiedzied… Z mocą pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby powiedział, że mnie kochał. Ponieważ widziałam w nim trochę siebie. Zbyt wiele. I to mnie przerażało. Położyłam palec na jego ustach. - Ojciec wziął psy do wioski. Znajdzie Montgomery’ego. Wrócimy do Londynu i nie będziemy więcej rozmawiad o tym miejscu.
W SWOIM POKOJU ZDJĘŁAM przemoczoną sukienkę i wsunęłam je pomiędzy żelazne kraty swojego małego okna. Wyspa mogła odzyskad błoto, sól i pot. Zmyłam piekące chemikalia z twarzy oraz rąk i włożyłam starą muślinową sukienkę, którą miałam na sobie w dniu przypłynięcia na wyspę. Nie chciałam strojnych kreacji matki. Znów chciałam poczud się sobą.
213
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Przeszedł mnie dreszcz, kiedy pochyliłam się, by zawiązad buty. To dziwne uczucie bycia obserwowaną. Obróciłam się do okna, ale nic tam nie było. Jednak w powietrzu unosił się słaby, znajomy zapach – mokrego psa. - Kto tam jest? – zapytałam. Czubek bura wysunął się zza uchylonych drzwi. - Widzę cię – powiedziałam. – Wyjdź. Balthazar postąpił w przód, zerkając przez szczelinę. Wciąż miał ludzkie oczy, nie cofnięte jak inni. Zbliżyłam dłonie do guzików na piersi, szybko je zapinając. - Co tu robisz? – warknęłam. Podglądał mnie nago? Cofnął się, jakbym go uderzyła, a ja poczułam skruchę. Balthazar nie był chytrą bestią. Był niewinny jak dziecko. Otworzyłam drzwi. Trzymał drewniane pudełko z laboratorium, w którym znajdowała się moja nowa dawka serum. - Przepraszam. Nie jestem w nastroju – powiedziałam. Nieśmiało podał mi pudełko. - Chciałem ci to dad. Wzięłam je z poczuciem winy. - Dziękuję. Wielkie ręce, teraz puste, wbił nerwowo do kieszeni. - Chciałem też cię zapytad… chciałem zapytad… Szarpnęłam głową w kierunku pokoju. - Wejdź do środka. – Próbowałam słuchad, ale w głowie huczały mi wszystkie rzeczy, które należało zrobid. Odstawiłam pudełko na komodę. Wciąż musieliśmy napełnid słoiki i bukłaki. Znaleźd coś, co posłuży za źródło cienia. Przydałaby się broo, pistolet albo nóż. Otworzyłam szuflady, szukając nożyc. Gdzie je zostawiłam? Zerknęłam na Balthazara, kiwając się w przód i tył. - Tak? O co chciałeś mnie zapytad? - Weźcie mnie ze sobą – powiedział. – Do Londynu. Zacisnęłam rękę na czymś twardym i ostrym między dwoma sukniami. Nożyce. Niemal w tej samej chwili je puściłam. - Co masz na myśli? – zapytałam.
214
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Montgomery powiedział, że opuszczasz wyspę. Ty i pozostali… z pięcioma palcami. – Warga mu drżała. – Ja mam pięd palców – powiedział, podnosząc dłoo. – Przepłynąłem morze. Byłem w Londynie. Mogę udawad. Jak aktorzy w sztuce, mówił Montgomery. I pomogę ci. Będziesz potrzebowad sługi. – Wykrzywił usta w dziwnym uśmiechu, który zdradzał jego nerwowośd. Oparłam się na komodzie, zamknęłam oczy. Musiał spędzid niemało czasu, formułując tę prośbę. Owszem, mógł uchodzid za człowieka – okaleczonego, zdeformowanego człowieka, od którego uciekaliby ludzie na ulicach. Ale nie dlatego się wahałam. Chodziło o to, że bałam się zabierad Balthazara – czy którąkolwiek z kreatur ojca – z wyspy. Wspaniałe i okrutne odkrycia ojca musiały zostad na tym małym skrawku ziemi na Południowym Pacyfiku, wraz z nim skazane na wygnanie bez prawa powrotu. Balthazar wciąż się uśmiechał. Był tak pełen nadziei, że łamał mi serce. Patrzyłam na swoje odbicie w pękniętym lustrze, wiedząc, że nie miałam siły na powiedzenie mu prawdy. - Obiecasz, że nikomu nie powiesz? – zapytałam. Nienawidziłam się za to kłamstwo. Zniszczenie laboratorium ojca było proste, a jedno kłamstwo wobec tej bestii o psiej twarzy tak mi ciążyło. Przytaknął z entuzjazmem. Przełknęłam ślinę, próbując pozbyd się guli z gardła. – Nie będziesz mógł nikomu powiedzied o tym miejscu. To musi pozostad tajemnicą. Ponownie pokiwał głową. - Jak aktorzy w sztuce. – Złączył ręce z klaśnięciem. Spojrzałam tuż ponad jego lewym uchem. To ułatwiało kłamstwo. - Więc możesz płynąd. Jego twarz rozświetlił szczery uśmiech. Podrapał się po nosie, próbując ukryd ekscytację. Serce mi krwawiło, lekko, wzdłuż przegrody międzykomorowej. Wsunęłam nożyce do kieszeni. - Ale nigdzie nie płyniemy, jeśli ojciec nie znajdzie Montgomery’ego. – Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się, czy Balthazar miał jakieś przeczucia co do lokalizacji jego pana. Położyłam dłoo na jego ramieniu, zastanawiając się, jak to ująd. – Uprowadziło go kilku wyspiarzy. Nie wiem dokąd. Chcę, żebyś był silny, bez względu na wszystko. Nie martw się. Dasz radę? Podrapał się u podstawy karku. - Nie martwię się. Wiem, gdzie jest Montgomery. Moje ciało ciężało. - Wiesz? Gdzie? - Jest z Ajaxem. Słyszałem, jak mówiły o tym ptaki. Patrzyłam na niego bez słowa. Ptaki mówiły? Wszystkie te szepty, które słyszałam w dżungli, nie były wymysłem mojej wyobraźni. Ale nie to najbardziej mnie niepokoiło. 215
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Z Ajaxem? Jaguarem? Na pewno? - Och tak, panienko, na pewno. Opadłam na łóżko. Balthazar był tak spokojny. Nie wiedział…? - Ajax jest niebezpieczny – powiedziałam ostrożnie. – Nie jest już sobą. Teraz jest bestią. Cofnął się… wiesz, co to znaczy? Balthazar zmarszczył brwi. Myślał, że Jaguar wciąż był człowiekiem, który opowiadał Alice bajki na dobranoc. Przypomniało mi się, co powiedział wcześniej. - Ojciec poszedł do wioski, szukając Montgomery’ego. Balthazar pokręcił głową. - Nie znajdzie go tam. Ajax jest prawie zawsze… - W swojej kwaterze – dokooczyłam. Ojciec kierował się w złym kierunku. Zanim wróci, Jaguar mógłby zabid Montgomery’ego, o ile już tego nie zrobił. Musiałam wrócid do tej szopy.
216
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI JEDEN Pospieszyłam do stajni, strach dodawał lekkości moim krokom. Przebiegłe oczy Jaguara nękały mnie w myślach. Ojciec wierzył, że potwór i Jaguar to ta sama istota, ale ja wiedziałam. Co nie znaczyło, że nie był niebezpieczny. Jako człowiek był bystry, nic nie ograniczało jego drapieżczych zapędów. Co do tożsamości potwora, mogłam tworzyd tylko częściowo przemyślane teorie. Bestia, która cofnęła się sama. Coś, co uciekło z laboratorium ojca. Coś gorszego, niż mogłam sobie wyobrazid. Ojciec zabrał Duchessę, zwinniejszego konia. Duke parsknął i zmierzwił siano, kiedy weszłam. Dotknęłam jego miękkich nozdrzy, widząc strach w obwiedzionych bielą oczach. - Znajdziemy go – powiedziałam, kładąc dłoo na białym pasie na jego nosie. Wzięłam siodło, uginając się pod jego wagą. Wciąż lekko pachniało oliwą, którą ostatnio czyścił je Montgomery. - Nie powinnaś jechad – odezwał się głos za mną. Prawie upuściłam siodło. W drzwiach stał Edward, oddychając ciężko, rozczochrany. – To niebezpieczne. Oparłam siodło na kolanie, próbując zarzucid je na grzbiet Duke’a. Jęknęłam z wysiłku. - Ojciec pojechał do wioski, ale Montgomery’ego tam nie ma. Jaguar to porwał. - To niebezpieczne! Jaguar się cofnął. Jak one wszystkie. A potwór… - Widziałam potwora – powiedziała. Wspomnienie pazurów zaciskających się wokół krat okna w mojej sypialni przyspieszyło mi puls. Pomyślałam o ciemnej stajni, zapachu potwora, ciężarze jego bliskiej obecności. – Mógł mnie zabid, ale tego nie zrobił. - Skąd wiesz, że się z tobą nie bawił? On nie myśli, Juliet. To zwierzę. Wyprostowałam siodło. - Podaj mi ten popręg – powiedziałam. Nie ruszył się. Przepchnęłam się obok niego i zerwałam popręg ze ściany, przypięłam go z jednej strony i przeciągnęłam pod brzuchem Duke’a. Zapięłam pas i pociągnęłam tak mocno, jak mogłam, ale zatrzask nie chciał się domknąd. - Niech to! – mruknęłam. Ręka Edwarda spoczęła na mojej. Przełknęłam ślinę, marząc, by się nie zbliżał i ułatwił życie nam obojgu. - Nie jedź. – Miękkośd jego głosu skręciła coś w głębi mnie. - Muszę. Przykro mi. Montgomery… - Muszę ci coś powiedzied. – Jego ręce zajmowały się popręgiem, jakby to mnie chciały trzymad, a skórzane siodło było jedynie marnym substytutem. Musiał mnie puścid. Bo tylko wtedy ja mogłam puścid jego. - Nie mów tego – odparłam, niemal błagalnie. – Kocham Montgomery’ego. 217
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Ale w głębi siebie, o Boże, chciałam, żeby to powiedział. Żeby namiętnie mnie pocałował i zakooczył to okropne napięcie między nami. Rozchylił wargi. Otwarłam usta, łapiąc oddech. Zrozumiałam, że czułam do niego pociąg od naszego pierwszego spotkania. Był tak osamotniony, tak zraniony. Był na tyle blisko, bym wyczuła zapach soli na jego ubraniach. Pożądanie zalśniło w jego oczach i odebrał mi dech. Poczułam, że się przysuwałam. Duke skrobnął kopytem i zarżał niepewnie, chwila zniknęła. Edward wypuścił oddech nierówno. Cofnęłam się, zaskoczona tym, co zamierzałam. Moje palce przemieściły się, by poprawid siodło. - Więc pozwól mi jechad z tobą – powiedział. Pokręciłam głową i wciągnęłam się na konia, w pośpiechu układając fałdy sukni na siodle. - Mamy tylko jednego konia. – Prawdą jednak było, że gdybym została przy nim chod chwilę dłużej, nie miałam pewności, czy nie rzuciłabym się w jego pokryte bliznami ramiona.
POD BALDACHIMEM DŻUNGLI ROBIŁO się już ciemno. Główną drogą jechało się łatwo, ale liście mieszały się w jednośd w marnym świetle, kryjąc boczne ścieżki, które miały zaprowadzid mnie do szopy. Znałam tylko ogólny kierunek: blisko plaży, nieopodal meandrującego strumienia. Miałam nadzieję, że Duke znał drogę lepiej niż ja. Dostrzegłam coś, co wyglądało jak przejście, i skierowałam do w tym kierunku, ale on się zatrzymał. Wbiłam buty w jego boki, ale nie ruszył. - Chodź, staruszku – mruknęłam. Między drzewami rozległ się warkot. Mięśnie Duke’a naprężyły się między moimi nogami, ledwie sekundę przed tym, jak zerwał się i pomknął w dół ścieżki. Złapałam go za grzywę, próbując się utrzymad, gdy liście i gałęzie biły mnie po twarzy. Sapnęłam, gdy nagle skręcił w wąską dróżkę. Pochyliłam się niżej, niemal obejmując jego szyję. Cienkie gałęzie szarpały mi włosy. Zaciskałam oczy, by się skupid. Jedna niska gałąź mogła zrzucid mnie z jego grzbietu. Ścieżka nagle zmieniła się w dolinę. Niemal każdy krok rzucał mną w powietrze. Ścisnęłam boki Duke’a piętami, trzymając się lejców. Było to bezużyteczne. Zwolnił dopiero, gdy dotarliśmy na dno doliny. Galop ustąpił miejsca kłusowi, a kłus stępowi. Rozejrzałam się bezradnie. Byliśmy zupełnie zgubieni. Trzask lub szelest rozlegał się za nami co kilka minut, ale kiedy się odwracałam, niczego nie było. Moje serce szalało. Kolejny trzask, bliżej.
218
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Gardło mi się ścisnęło. Myślałam tylko o ociekających krwią stopach Alice. O trzech pazurach sięgających przez okno. Mokrych śladach na ganku. Ścisnęłam oczy, licząc do pięcia. Duke lekko kluczył labiryntem drzew. Kiedy otwarłam oczy, zaskoczył mnie mrok panujący w dżungli. Zmrok zapadał szybko. Coś zalśniło między drzewami przed nami, tak jasno, że zostawiło białe plamki na moich oczach. Gdy się zbliżaliśmy, zrozumiałam, że to odbicie zachodzącego słooca na blaszanym dachu. Zacisnęłam ręce na lejcach. Dach był połatany, pozostało niewiele lśniących powierzchni. Kwatera Jaguara. Duke zatrzymał się na skraju polany. Obserwowałam cichą szopę, zastanawiając się, co znajdę w środku. Może przyczajonego jaguara, gotowego rozszarpad każdą ciepłą i oddychającą rzecz, która przeszłaby przez drzwi. Zsiadłam z Duke’a i przywiązałam go szybko do drzewa. Weszłam na drewniany ganek, czując w gardle ten sam strach, co za pierwszym razem. Ślady trzech stóp dawno zniknęły, ale w mojej pamięci pozostały. Zerknęłam w oszklone okno, ale w środku było ciemno. Otwarłam drzwi, zanim straciłam zimną krew. Drzwi ustąpiły na cal, ale zatrzymały się, zablokowały lub utknęły. Naparłam na nie całym ciałem, potem mocniej, jeszcze mocniej, aż nagle puściły. Wpadłam do szopy Jaguara. Drżąc, podniosłam się na nogi. Wydawała się pusta i porzucona jak wcześniej – nawet kwiat zniknął z gzymsu. Butem odgarnęłam suche liście i znalazłam roztrzaskane kawałki szklanego wazonu. Podbiegłam do okna, by się upewnid, że Duke wciąż tam był, potrzebując wsparcia. Spokojnie skubał trawę w rozpraszającym się świetle. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i oparłam czoło o chłodną szybę. Nie wiedziałam, czy miałam chęd się roześmiad, czy rozpłakad. Duke nagle podniósł głowę. Źdźbła trawy wypadły mu z pyska. Miałam wrażenie, że patrzył prosto na mnie, ruszając uszami, ale wiedziałam, że było zbyt ciemno, by widział wnętrze szopy. W brzuchu zrodziło mi się nieprzyjemne odczucie. Czułam się uwięziona. Żołądek ścisnęła mi obezwładniająca potrzeba ucieczki. Może to te fragmenty jelenia, które miałam w sobie, ich zwierzęcy instynkt, wyczuwał zbliżającego się drapieżnika. Otworzyłam drzwi. W progu stał Montgomery, w potarganej koszuli, z rozpuszczonymi włosami. - Juliet? – zaczął, ale złapałam jego koszulę. Dotykałam jego twarzy, piersi, włosów, upewniałam się, czy był prawdziwy. - Tu jesteś – powiedziałam. – Żyjesz. - Co ty tu robisz? Ukryłam twarz w jego piersi. Mój oddech stał się nierówny. Żył. Mieliśmy uciec w wyspy, wszyscy, w jednym kawałku. Zaczęłam drżed. Otoczył mnie ramieniem. - Spróbuj się uspokoid – powiedział. – Wszystko będzie dobrze. Usiądź tutaj. – Poprowadził mnie do obskurnego łóżka. – Co tutaj robisz? – ponowił pytanie. – To niebezpieczne. Mówiłem ci, żebyś nigdy nie wracała do dżungli. 219
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Musiałam cię znaleźd. Gdzie Jaguar? Nic ci nie jest? Co stało się na plaży? Odgarnął włosy. Na ramieniu miał świeże rozcięcie, ale nie krwawił. Zaczął udzielad odpowiedzi, ale podskoczyła. Drzwi wypełniła postad. - Jaguar – powiedziałam. Wsunęłam rękę do kieszeni. Odnalazłam kształt nożyc. Zatrzymał się w drzwiach, swoimi kocimi oczami skacząc między nami. Chodził prosto, ale ledwie. Jego ubrania zniknęły. Piękne złote włosy pokrywały jego ciało jak gęsta grzywa. Cofnął się, ale nie tak bardzo jak inni. Wysunęłam nożyce z kieszeni, ale Montgomery wsunął je z powrotem. - Możemy mu zaufad. Zaufad mu? Jaguar wślizgnął się do środka, ale pozostał w okolicy przeciwległych kątów pokoju. Poruszał się zwinniej niż zwykle, jakby w każdej chwili miał opaśd na cztery nogi i podkraśd się bliżej. Jego długie pazury klikały na drewnianej podłodze. Mógł podciąd nam gardła jednym ruchem, a ja miałam mu zaufad? Jego złote oczy napotkały moje. Poczułam w sobie skurcz, połączenie strachu i niedowierzania. - Stracił zdolnośd mowy, ale nie myślenia. Nie jest jak inni. – Montgomery usiadł na krześle. – Przekonał wodne bestie, by przewróciły naszą łódź. Przyciągnął mnie tutaj. Szarpnęłam głową na Jaguara. - Ty? Prawie utonęliśmy! - Chodziło im o mnie. Nie próbowały mnie zabid. Chciały mnie ostrzec. Nie wiedziały, czy mogą ufad tobie i Edwardowi. Obserwowałam Jaguara kątem oka. Kucał w kącie, częściowo ukryty w cieniu, tak nieruchomy, że nawet jego wąsy nie drżały. - Przed czym ostrzec? – zapytałam bez tchu. Montgomery przejechał ręką po włosach, kierując wzrok na Jaguara. - Bestie zamierzają zaatakowad osadę. Chodzi im o doktora, ale zabiją każdego, kogo znajdą. Włosy na moich rękach uniosły się, skóra zapiekła. - Kiedy? - Dzisiaj. - Dzisiaj? Tam jest Edward! – Podskoczyłam. – Musimy uciekad z wyspy. Teraz. – Ale Montgomery nadal siedział. Pocierał szczękę. Czegoś mi nie mówił. – O co chodzi? – zapytałam. Z rogu dobiegło ciche warknięcie. Jaguar wyłonił się z cienia, skradając się do kominka. Cofnęłam się o krok, ale Montgomery zdawał się nie zwracad na niego uwagi. 220
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Obcas jego buta nerwowo stukał w przegniłe deski podłogi. Po chwili gwałtownie wstał. - Nic. Masz rację, musimy uciekad. Opuścił szopę i zeskoczył z ganku, by odwiązad Duke’a. Pospieszyłam za nim, ale nagle ostra łapa Jaguara znalazła się na moim ramieniu, zatrzymała. Krzyk uniósł się do moich ust, ale równie szybko zamarł. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, bym wiedziała, że nie zamierzał mnie krzywdzid. - Czego chcesz? – szepnęłam, czując ciężar przebywania z nim sam na sam. Nosem odwrócił moją dłoo wnętrzem do góry. Przełknęłam ślinę, przypominając sobie jego szorstki język na mojej skórze. Wysunął długi, czarny pazur. Pociągnął koniuszkiem po moim przedramieniu, początkowo lekko, potem trochę mocniej. Dośd, by rysowad, ale nie przeciąd skóry. Brakło mi tchu. Ból był do zniesienia. Jego działanie – nie. Pisał. Wykonał trzy ostrożne ryzy na mojej skórze. Trzy proste linie w rzędzie. Kanciasty okrąg wokół nich. - Trzy? – powiedziałam. Trzy stopy? Trzy ślady pazurów na ofiarach? On jednak tylko warknął z głębi gardła i cofnął się w cieo.
221
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI DWA ZAPADŁA NOC, A MY jechaliśmy do domu w świetle księżyca. Montgomery wbił obcasy w boki Duke’a, zmuszając konia do rozorania miękkiej ziemi. Ja obejmowałam Montgomery’ego w pasie, kryjąc twarz w jego ramionach. Liście szumiały, ale nie zaprzątałam sobie nimi głowy. Moje zmartwienia czekały przed nami, tuż poza naszym zasięgiem. Chciałam drzed paznokciami powietrze, by nas przyspieszyd. Każda mijająca chwila mogła byd tą, w której bestie postanowią zaatakowad. A Edward czekał na nas w osadzie, nieświadomy zbliżającej się burzy. Gdy przyjechaliśmy, światło księżyca odbijało się od kawałków miki na murach osady. Montgomery zsunął się z Duke’a i pomógł mi zsiąśd z parującego konia. Podeszliśmy do osady i załomotaliśmy w bramę. Wpuścił nas Balthazar. Zatoczyłam się, wciąż rozchwiana po szaleoczej jeździe. Kiedy zobaczył Montgomery’ego, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Rozmył się na widok naszych ponurych min. - Wszyscy bezpieczni? – zapytał Montgomery. Balthazar przytaknął. Jego oczy przeskakiwały nerwowo. Mógł nie byd najmądrzejszy, ale wyczuwał, kiedy coś było nie w porządku. - Gdzie Edward? – zapytałam. Balthazar wymierzył gruby palec w magazyn. - W swoim pokoju. Ulga zalała mnie jak światło księżyca. Ruszyłam przez błoto, ale zatrzymałam się, gdy usłyszałam Montgomery’ego. - A doktor? Powinniśmy go chociaż ostrzec. - Nie wrócił – odparł Balthazar. Montgomery spojrzał na mnie pytająco. - Wyjechał? Dlaczego? Wzięłam głęboki wdech. Zaplanowaliśmy każdy aspekt naszej ucieczki, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co stanie się z ojcem. Nie zamierzałam się żegnad, a co dopiero zabierad go z nami. Założyłam, że Montgomery miał to samo zdanie. Ale patrząc na jego twarz, zrozumiałam, że on wciąż tkwił w ich więzi. Montgomery wciąż myślał o nim jak o ojcu, mimo tego wszystkiego. - Pojechał do wioski, żeby cię znaleźd. Na chwilę zapanowała cisza. Wiedziałam, o czym myślał. Bestie znalazły mojego ojca gdzież w dżungli i posiekały jego serce, tak jak pozostałym. Mogliśmy go nigdy więcej nie zobaczyd. Po raz pierwszy wydało mi się to prawdziwe. Mogliśmy odpłynąd bez pożegnad, wyciągnąd łódkę na morze i nigdy nie wrócid.
222
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zaczęłam mówid, ale Montgomery wbił palce w moje ramię i zaciągnął mnie poza zasięg słuchu Balthazara. - Nieważne. Dogonię pojazd. Znajdź Edwarda, zbierzcie wodę i zapasy. Tak szybko, jak dacie radę. Z dżungli dobiegł krzyk, ostry i przeszywający. Nadchodziły. Brama stała otworem. Balthazar naparł na nią, sięgając po drewnianą zasuwę. Montgomery pobiegł mu pomóc. Naparli na wierzeje, próbując je zamknąd. - Szybko – krzyknął Montgomery przez ramię. Panika biła w rytmie mojego serca. Stopy miałam jak zanurzone w melasie. Nie byłam w stanie poruszad się dośd szybko. Ale bestie poruszałyby się jak pieruny. Mogłyby przejśd po dachówkach albo wyłamad bramę. Wpadłam do pokoju i rzuciłam swoje rzeczy do starej torby podróżnej. Prześcieradło zapewniłoby nam cieo w nieustającym słoocu. Biżuteria matki oraz srebrne szczotka i grzebieo mogły posłużyd za walutę. Drewniane pudło z lekarstwem. Pomyślałam o tych rozrzuconych rzeczach, których nie mogłam wziąd. Zwiędła lawenda, którą Alice zostawiła na mojej komodzie. Kopia Kompendium Anatomicznego Longmana, którą ocaliłam z naszej biblioteki na Belgrave Square. Teraz nie chciałam jej widzied. Zaciągnęłam torbę na zewnątrz i pospieszyłam pod portykiem do pokoju Edwarda. Chmura przesłoniła księżyc, zanurzając podwórze w cieniu. Oczy robiły mi psikusy. Wydawało mi się, że widzę kształty wspinające się po oknach na dach. Jednak kiedy potrząsnęłam głową, niczego tam nie było. Puck dołączył do Balthazara przy głównej bramie. Przycisnęli uszy do drewnianych paneli, zaskoczeni. Nie wiedzieli, że bestie były tuż na zewnątrz, planując atak. Zastanawiałam się, czy by walczyli. Puck zerknął na mnie. Jego łuskowate usta rozciągnęły się w ponurym uśmiechu. Puck mógł byd dośd szalony, by rzucid się w szaleostwo. Ale nie Balthazar. On by się skulił i czekał, aż bestie go rozszarpią. Zobaczył, że na niego patrzę, i jego twarz się rozjaśniły. Ponownie poczułam się winna swojego kłamstwa. Ale nie miałam wyjścia. Jeśli cofnąłby się jak inne, stał brutalny na zatłoczonych ulicach Londynu… Dachówka spadła na ziemie. Podskoczyłam, skanując linię dachu. Wyobrażałam sobie tam bestie, obserwujące, czekające, skradające się, wiedzione przez potwora o czarnych pazurach. Moja ręka odnalazła klamkę Edwarda i ścisnęła dziwny zamek. - Musimy uciekad – powiedziałam w pośpiechu. Jednak pokój był pusty. Unosił się w nim zapach siarki po niedawno odpalonej zapałce. Obok palety, której używał jako łóżka, stała latarnia. Obok znajdowała się sterta ubrao pożyczonych od Montgomery’ego, stara para butów, stos książek z salonu i kryształowa karafka. Możemy to sprzedad, pomyślałam i podniosłam ją. 223
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Karafka zostawiła mokry pierścieo na jednej z książek. Okładka zwróciła moją uwagę. Widziałam tę książkę w salonie, kiedy przypłynęłam, ale później zaginęła. Edward III. Czytałam ją dawno temu, kiedy była w naszej bibliotece na Belgrave Square. Była to mało znana sztuka, przez niektórych przypisywana Szekspirowi. Oprawiona w ciemnozielony materiał, normalnej wielkości, nic nadzwyczajnego oprócz złotego emblematu na grzbiecie: trzech prostych linii otoczonych kółkiem. Ten sam symbol Jaguar narysował mi na ramieniu. Ręce zaczęły mi drżed. Przeglądałam książkę, niemal drąc kartki. Połowa stron miała ośle rogi. Niektóre wyrwano. Tylną okładkę przecinała długa rysa stworzona czymś bardzo ostrym. Pozwoliłam książce otworzyd się na jednej z zaznaczonych stron. Kilka linijek podkreślono czarnym tuszem, wielokrotnie, tak mocno, że przerwało papier. Zrodzony z krwawego zrywy, Który gonił nas po swojskich drogach. Świadek naszej zbyt pamiętnej haoby Czarne imię noszący Edward, Czarny Książę Walii. Edward, Czarny Książę. Próbowałam przypomnied sobie wszystko, co czytałam o Czarnym Księciu. Według Francuzów, Edward III był młodzieocem wychowanym przez okrutnego ojca – generała – który pchnął go ku militarnym zwycięstwom przez ambicje i agresję, zmieniając biednego chłopca w szatana. Nie kłóciło się to z tym, co powiedział nam o sobie Edward. Przeczucie wspięło się od stóp i uklękłam na ziemi, nerwowo przewracając zaznaczone kartki. Wszystko tu było. Ta sama opowieśd. Ta sama osoba. Edward nas okłamał. Nie był Edwardem Prince. Był Księciem Edwardem – Czarnym Księciem ze sztuki Szekspira. Oto jego tajemnica. Ukradł tożsamośd z mało znanej sztuki. Książka wypadła mi z rąk. Odkrycie przedstawiło mi dwie hipotezy. Edward mógł byd zbiegiem, jak twierdził, przybrał nową tożsamośd, by uciec przed przestępstwem albo dziewczyną, którą zostawił z dzieckiem. Ale mogło to też… Pot ciekł mi po twarzy. Otarłam go, oddychając głęboko. Starałam się myśled głową, nie sercem, które chciało wykrzyczed niewinnośd Edwarda. Ale moje serce było słabe. Musiałam wyciąd je z piersi i Myślec logicznie. Ale mogło to też znaczyd, że Edward był jednym z tworów mojego ojca. Nazwany jak szekspirowska postad, tak jak Balthazar, Cymbeline i pozostali. Jak ja.
224
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Słaba myśl wykiełkowała w mojej głowie. Alice zawsze unikała Edwarda, tak jak Cymbeline i pozostali służący. Wiedzieli? Unikali go, bo się go bali… bo wiedzieli, że był potworem? Opadłam na kolanach. Nie, niemożliwe. Morderstwa potwora zaczęły się, zanim trafiliśmy na wyspę. Chyba że… Edward nigdy nie był na Violi. Mógł uciec z wyspy na łódce, uciekad przed czymś – moim ojcem – a przeznaczenie ściągnęła go tu z powrotem. Czułam zalew myśli, próbowałam przypomnied sobie, gdzie był, kiedy morderstwa miały miejsce. Zbyt często wymykał się do pokoju albo w noc. Setki okazji do zabicia. Ale kiedy Alice zamordowano, on był z nami w wiosce. Nie. To nie do kooca prawda. Uciekł, postrzeliwszy Antigonusa. Mógł dobiec do osady przed nami, zabid ją, a potem zatoczyd koło. Przecież był pokryty krwią i ranami. Ciernie, twierdził. Raczej paznokcie Alice. Rzuciłam się na stertę ubrao, drąc mankiety, szperając w kieszeniach, próbując znaleźd kolejny dowód. Zdarłam pościel z jego palety. Serce nie chciało uwierzyd głowie. Edward nie był potworem. Obronid mojego ojca! Widziałam jego twarz, kiedy zastrzelił Antigonusa. Zbladł jak trup, przerażony swoim czynem. Nie mógłby zaszlachtowad człowieka na śmierd. Nie miał pazurów! A ja widziałam potwora. Czułam jego piżmowy zapach. Znałam ciężar jego obecności. Sięgnęłam po nożyce i wbiłam ostry koniec w materac, robiąc dziurę. Rozerwałam ją i wyciągnęłam garści siana, szukając czegokolwiek, co zdradziłoby mi prawdę. Nic. Zmiażdżyłam garście siana w piesiach. Znak Jaguara lśnił na mnie, kusił. Jaguar wiedział. Próbował nas ostrzec. Ojciec też musiał wiedzied, ale wolał nam wmawiad, że Edward był zupełnie obcy. Zamierzał go zabid, tego pierwszego dnia, kiedy wepchnął go pod wodę? Może to miała byd kara za dezercję. Lekcja pokazująca stworzeniu, kto tu rządził. Stworzył Edwarda z czego… kolejnej pantery? Ogara? Musiał to zrobid, kiedy Montgomery’ego nie było. Jak dumny musiał się czud, stworzywszy istotę bardziej ludzką niż Alice, mądrzejszą nawet od Jaguara. Aż jego wytwór go opuścił. Wściekła, rzuciłam częściowo pusty materac o tylną ścianę. Siano zasypało wilgotny grunt, dotychczas ukryty pod materacem. Przestałam oddychad. Kamienną posadzkę znaczyły ślady pazurów. Długie. Głębokie. Wściekłe. A pomiędzy nimi, ciemnobrązowe zacieki zaschłej krwi. Na nich ślady. Trzech stóp. Krew mi zamarzła. Coś lśniącego połyskiwało między śladami pazurów, podniosłam to. Srebrny guzik, taki jak te, które były na koszuli Edwarda w dniu, gdy go znaleźliśmy. Serce mi się skręciło, próbując temu zaprzeczyd. Jednak prawda była oczywista. Jego pokryta bliznami twarz była tylko maską, za którą kryła się bestia żądna krwi. Nie wiedziałam, jak ojciec to zrobił ani jak Edward zrobił te krwawe ślady. Jedynie to, że prawda zmroziła mnie do szpiku kości. Poczułam ciepły oddech na karku. Potem głos odezwał się prosto do mojego ucha, zarówno znajomy, jak przerażający. - Nie uciekaj, Juliet – powiedział Edward, zanim zacisnął rękę na moich ustach.
225
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI TRZY WALCZYŁAM Z NIM, ALE był niemożliwie silny. - Obiecaj, że nie będziesz krzyczed, a cię puszczę – powiedział. Ręką zamykał mi usta, uniemożliwiając krzyki. Na jego skórze wciąż czułam zapachy lampy oliwnej i siarki. Lekko skinęłam. Nacisk zniknął i odsunęłam się od niego, podchodząc do tylnej ściany i napełniając płuca powietrzem. Montgomery był na zewnątrz. Gdybym krzyknęła, przybiegłby. Ale czy byłby dośd szybko? - Nie – powiedział Edward, czytając mi w myślach. – On ci nie pomoże. Coś pierwotnego i obronnego – ta zwierzęca częśd mnie – przejęło kontrolę nad Mieciami. Chod raz czułam w sobie ciszę, poddawszy się tej głębokiej zwierzęcej silne. Warcząc, rzuciłam w niego karafką. Zablokował ją łokciem, ale rozbił ją na setki odłamków. Zasypały podłogę jak wiosenny deszcz i przez chwilę byłam z powrotem w domu na Belgrave Square, obserwując deszcz padający na ulice. Zamrugałam, zastanawiając się, czy popełniłam wielki błąd. Nie byliśmy zwierzętami – przynajmniej nie całkowicie. To był Edward, który uratował mi życie. Który przypłynął na wyspę, by mnie chronid. Który mnie kochał. Miłośd była przywilejem ludzi. Z jakichkolwiek elementów stworzył go ojciec, Edward był teraz człowiekiem. Czy zasługiwał na śmierd z tego powodu? Ale ta pierwotna częśd mnie była zainteresowana wyłącznie przetrwaniem, i to ona była silniejsza. Przepchnęłam się obok niego, czepiając drzwi, aż je otworzyłam. Podwórze na zewnątrz pulsowało cieniami. Słyszałem miękkie kroki bestii i względnie spokojne oddechy. Były wszędzie i nigdzie. Zacisnęłam szczękę i przebiegłam przez podwórze do stajni. Słyszałam, że Edward był ledwie kilka kroków za mną. Miałam tylko jedną szansę. Otworzyłam drzwi stajni. - Montgomery! – krzyknęłam. Powóz zniknął. Duke’a nie było w przegrodzie. Wbiegłam do magazynku. Pusto. Ale to się nie liczyło. Edward już stał w drzwiach stajni. Przylgnęłam do ściany magazynku, znikając między wiszącymi uzdami i skórzanymi siodłami. Edward podchodził powoli, wyciągając ręce dłoomi do dołu, jakby uspokajał przestraszone zwierzę. - W porządku, Juliet. Nie zrobię ci krzywdy. Może powinien wyglądad inaczej – złowrogo lub potwornie. Ale nie. Wyglądał jak posiniaczony i połamany rozbitek ściskający podartą fotografię na Curitibie. Jego otoczone złotem oczy były inteligentne i głębokie –wciąż nawiedzały mnie w snach. Pokręciłam głową, przełykając gorzki smak zdrady. - Jak mogłeś, Edwardzie?
226
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Próbowałem ci powiedzied. – Jego czarne oczy pochłaniały mnie. – Zanim odjechałaś, próbowałem… ale co miałem powiedzied? Znienawidziłabyś nawet mój widok. - Bo jesteś potworem! – syknęłam. – Zabiłeś te wszystkie stworzenia. Zabiłeś Alice! – Moja stopa zahaczyła o coś, co zabrzmiało metalicznie. Widły. Skoczyłam po nie, ale on był przy mnie w sekundę, poruszał się szybciej, niż mógłby człowiek. Wyrwał widły z moich rąk i rzucił je do jednej z przegród. Rzuciłam się na niego, ale podniósł mnie tak łatwo ja lalkę i rzucił o ścianę. Jego oczy płonęły. - Nie – szepnął. Błagał. – Nie walcz ze mną. To wywoła zmianę. - Jaką zmianę? – zapytałam. Miałam wrażenie, że mógłby w palcach złapad mi nadgarstek jak trzcinę. – Jaką zmianę? Ale nie odpowiedział. Nie musiał. Widziałam trójstopowe odciski, pazury długie na sześd stóp. Był tak blisko, że widziałam jego falujące nozdrza. Jego źrenice były wielki i ciemne, lekko rozciągnięte, jak zwierzęce. Brakło mi tchu. - Niemożliwe. Gonił nas w dżungli… - To tylko ryś, który uciekł z klatki z laboratorium. Byłaś już dośd przerażona. Nietrudno było cię przekonad, że to potwór. Chciałem, żebyś wróciła do osady, gdzie mogłem cię pilnowad. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzid. Ani żadnego z nich. Nie pamiętam zabijania ich – tak to jest. Staję się inną istotą. – Zacisnął zęby. – Twój ojciec mnie takim stworzył. Próbował czegoś nowego, rewolucyjnego, co nie wymagało operacji. Powiedział, że użył chemicznego składu z ludzkiej krwi. Zmienia skład komórkowy zwierzęcego ciała. Myślał, że zmienił mnie ze zwierzęcia w człowieka, ale się mylił. – Ciemne oczy Edwarda mogłyby pochłonąd świat. – Nie można zniszczyd zwierzęcia. Jego kłykcie były czarne i opuchnięte. Gdy trzymał mnie przy ścianie, czułam nienaturalnie ukształtowane kości pod skórą. Przypomniałam sobie, co ojciec powiedział o małpie. Nowa technika. Nie wymaga operacji, wykorzystuje inny typ zmian. Zmienia istotę na poziomie komórkowym bez użycia skalpela. Edward był pierwszy. Teraz próbował to ponowid. - Nie jestem potworem, Juliet. Jestem taki, jak chciał twój ojciec. Inteligentny. Litościwy. Lojalny. Ale mam i mroczniejszą stronę. Wyglądam jak człowiek, ale zwierzę wciąż we mnie żyje. Jego koście z moimi kośdmi. Jego krew w moich żyłach. – Jego oczy płonęły głosem. – Ledwie je kontroluję. - Skąd się wziąłeś? – zapytałam ochrypłym głosem. Przekrzywił głowę. - Co masz na myśli? - Powiedziałeś, że użył ludzkiej krwi, by zmodyfikowad twoje komórki, zmienid w człowieka. Czyjej krwi użył? Edward pokręcił głową. 227
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie wiem. Nigdy nie wiedziałem. - A zwierzę? – zapytałam. – Musiał zacząd od jakiejś istoty. Edward zerknął na drzwi, jakby wspominał poczucie wolności. - Niejedno. Zaczął od szakala, ale dodał fragmenty innych. Czapla. Lis. O tych wiem, ale jest ich więcej – czuję je. Rozprostował dłoo, obserwując kości, jakby sam ledwie w to wierzył. = Doktor wyjaśnił ten proces, ale utrzymał moje dokumenty w tajemnicy. Czym byłem… nie pamiętam. Pamiętam, że obudziłem się w laboratorium, przypięty do stołu, przy siwowłosym człowieku robiącym notatki. Był zadowolony. Uznał mnie za ogromny sukces. Wiedziałem dużo… słowa, przedmioty. Resztę dowiedziałem się z książek. Czytałem o ubraniach, rynkach kwiatowych Londynu i biologii. Zapożyczyłem własną historię ze stron noweli i sztuk. Imię z Edwarda III. Opowieśd o Violi z Dwunastej nocy. Majątek rodziny, Chesney Wold… to z Dickensa. Kontynuował pospiesznie: - Służący… Alice i reszta… byli mili, ale myślę, że ich niepokoiłem. Zostałem w osadzie, nie integrowałem się z wieśniakami. Ale po kilku tygodniach coś się stało. Byłem na plaży, nocą. Bestia odcięła jego nogę. Zapach krwi… nie pamiętam szczegółów. Wiele dni nie znaleźli ciało. - A ojciec nie przejmował się tym, że stworzył potwora? - Twój ojciec nie wie. Żadne nie wiedziało. Alice widziała mnie raz, kiedy ścierałem krew z rąk i ust. Podejrzewała… ale łatwo było ją uciszyd. Łatwo było ją przestraszyd. A później to się powtórzyło. I trzecie… wciąż nie znaleźli ciał. Tutejszy brak chorób spowalnia rozkład. – Gardło mu się ścisnęło. – Wciąłem tratwę i odpłynąłem, zanim ktokolwiek się dowiedział. Zanim znów zabiłem. Nagle wydał się tak bezbronny i zagubiony, jak przy naszym pierwszym spotkaniu, gdy leżał skulony na dnie łódki. - Myślałem, że umrę w tej szalupie. Kiedy znalazł mnie twój statek, kiedy osobisty asystent doktora przywrócił mnie do życia i zmierzał do miejsca, które opuściłem, ucieczka z wyspy wydawała się niemożliwa. Jakby moje przeznaczenie było związane z tym miejscem. A potem pojawiłaś się ty. Jego córka. Nie miałaś pojęcia, kim był, do czego był zdolny. Jakie inne potwory mógł stworzyd. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął zmięty i potargany kawałek papieru. Wzięłam go w drżące ręce. Brzegi były tak nierówne, że nabrały miękkości materiału. Zdjęcie. - Pytałaś, co to było. To kobieta trzymająca za rękę małą dziewczynkę, w ogrodzie. Było na półce w salonie, z innymi fotografiami. Wziąłem je, kiedy odchodziłem, ponieważ chciałem pamiętad, dlaczego odszedłem. Pamiętad, że na świecie jest dobro, kwiaty, szczęście i rodziny. Nie był to świat, do którego należałem, chod bardzo tego chciałem. – Przerwał. – Ta fotografia przedstawia ciebie i twoją matkę. Pomyślałam, jak opuszczał wyspę, z krwią na rękach, gotów umrzed z wycieoczenia. Ale nie umarł. Przede wszystkim, obydwoje ocaleliśmy. 228
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Oparł się o drzwi. - Myślałem, że odpokutuję wszystko. Zrobię coś dobrze, chod raz. Ochronię cię przed nim. Dachówki nad nami zatrzeszczały. Warkot, zbyt blisko. - Bestie na dachu – powiedziałam, ledwie szeptem. – Zabiją nas. Puśd mnie, Edwardzie. Proszę. - Nie przejdą mnie. Wiedzą, czym teraz jestem. – Powolna linia potu pociekła mu po twarzy. Na zewnątrz ponownie warknęła bestia, ale on nie drgnął. Dostrzegłam stare wiadro, puste poza uchwytem. Zbliżałam się doo z każdym oddechem, próbując kupid sobie więcej czasu. - Ojciec rozpoznał cię, kiedy przypłynęliśmy. Dlatego próbował cię utopid. - Był wściekły, że odszedłem. Tamtej pierwszej nocy, powiedział mi, że wybaczy mi, dopóki będę mu posłuszny i utrzymam swoją tożsamośd w tajemnicy. Zbliżyłam rękę do wiadra. - Po co? Co by się stało, gdybyśmy Montgomery i ja wiedzieli? Zawahał się. - Myślał, że lepiej dla niego będzie, jeśli się nie dowiesz. Dla niego to jeden wielki eksperyment. - Co masz na myśli? - Próbował nas połączyd, Juliet. Próbował nas do siebie popchnąd, utrzymad cię z dala od Montgomery’ego. Byliśmy dla niego przydatni… mógł sprawdzid, co się stanie, jeśli człowiek będzie zadawał się z jednym z jego stworów. Obydwoje byliśmy dla niego eksperymentami. Nogi mi osłabły. Chwyciłam uzdę, żeby się ustabilizowad. Nie, nie zrobiłby tego. A jednak wiedziałam, że zrobiły. Za zewnątrz pękło szkło. Usłyszałam kilka krzyków. Może Pucka, ale głos niósł wiatr. Zerknęłam na tylną ścianę. Duży karabin zniknął z półki z bronią. Montgomery miał go ze sobą. Boże, gdzie on był? - Ale ja nigdy bym się nie zgodził – powiedział pospiesznie Edward, obojętny na zamieszanie na zewnątrz. – Nigdy bym cię nie oszukał. Przy tobie jest inaczej, Juliet. Kiedy jesteś blisko, lepiej nad sobą panuję. Wysysasz cały hałas z pomieszczenia. W Londynie może nie będę czuł potrzeby zabijania. Jeśli mi pomożesz. Zbliżyłam rękę do uchwytu, ale on zrobił krok, jego wzrok opadł na wiadro. Zacisnęłam palce w pięśd, ale obydwoje wiedzieliśmy, co próbowałam zrobid. - Proszę. On mnie takim stworzył. Możesz to naprawid. Z podwórza dobiegł strzał. Edward odwrócił się, warcząc. Pobiegłam do drzwi, ale złapał mnie w pasie i pociągnął w tył. - Montgomery! – krzyknęłam. – Tutaj! – Szamotałam się, by wyzwolid się z ramion Edwarda. 229
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Nie pomoże ci, nie rozumiesz? – burknął Edward. – On stworzył Alice. Jest tak zły jak doktor. Usłyszałam swoje imię na zewnątrz – Montgomery mnie wołał. Rozległ się kolejny strzał. Coś błysnęło przy drzwiach, pozostawiając tylko wzburzony pył. Edward usłyszał moje sapnięcie i odwrócił się. - Są w murach – powiedziałam.
230
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI CZTERY WARKNIĘCIE PRZECIĘŁO POWIETRZE. KILKA dachówek pękło tuż przy stajni. Dwa kolejne strzały. Edward zaciągnął mnie do magazynku i zatrzasnął drzwi, więżąc nas. W chwili, gdy obrócił się do mnie plecami, chwyciłam kopystkę do czyszczenia podków i ukryłam ją w fałdach spódnicy. - Mogę cię ochronid, Juliet – powiedział. – Jesteśmy podobni, ty i ja. Dzieci tego samego potwora. Zdolni do jemu podobnych okrucieostw. Wbiłam opuszek kciuka w ostry koniec kopystki. - Nieprawda. Ja nie zabiłam – powiedziałam. - Jeszcze. Ale zabiłabyś. Żeby chronid Montgomery’ego. Żeby chronid siebie. – Skoczył na mnie. Sapnęłam i szarpnęłam się, ale on tylko wyrwał kopystkę z mojej dłoni. Spojrzał na ostry koniec, jakby udowadniając swoją tezę. - Masz w sobie ciemnośd. Nie zaprzeczaj… wiesz, że to prawda. Czujesz to. Jest w tobie zwierzę, wierzga, pragnie nienaturalnych rzeczy. Tak jak ja. Odwrócił się i rzucił kopystkę o tylną ścianę, gdzie uderzyła w drewno ze stukotem. Zasłoniłam uszy rękami, zamykając oczy. Ale czułam przed sobą jego obecnośd, chłód i blizny. Jego dłonie zakryły moje, zanurkowały we włosy, palcami wodząc po mojej czaszce. - Pokochałem cię, kiedy pierwszy raz cię ujrzałem. Beznadziejnie. Namiętnie. Kocham cię bardziej niż on. – Jego oddech był niemal tuż przy moim. - Przestao. Proszę. – Mocniej zacisnęłam oczy. Powinnam się odwrócid, ale moje ciało nie chciało byd posłuszne. – Wiesz, że to niemożliwe. Jesteś mordercą… Jego dłonie zacisnęły się w moich włosach. - A co, twoim zdaniem, robi tam Montgomery? Nie słyszysz strzałów? Wszyscy jesteśmy zwierzętami! Wszyscy walczymy o przetrwanie. Skóra mi płonęła. Jego wargi musnęły moją szyję, moja krtao się napięła, gotowa do krzyku. Otworzyłam oczy, szkliste i nieskupione. - Należymy do siebie. Nie dlatego, że tak zakłada eksperyment twojego ojca. Dlatego, że jesteśmy tacy sami. – Jego otwarta dłoo przykryła mi serce, muskając naga skórę przy szyi. Sapnęłam pod jego dotykiem. Strach i dreszcz oddzielone były tak cienką linią, że nie wiedziałam, która odpowiadała za napięcie w mojej piersi. Czy naprawdę tak się mylił? Wiedziałam o ciemności, o której mówił. Chod bardzo kochałam Montgomery’ego, on nie zrozumiałby mnie tak jak Edward. Coś uderzyło w drzwi i drewno ustąpiło. Drzwi się otwarły. Edward obrócił się, niemal strącając latarnię. Montgomery stał trzy kroki od nas, z blizną biegnącą w dół twarzy, celując karabin w Edwarda. - Cofnij się od niej – powiedział Montgomery. Na ubraniach miał błoto. – Zrobię ci dziurę w klatce piersiowej. 231
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Montgomery, nie! – krzyknęłam. Nie powinnam dbad o bezpieczeostwo Edwarda. Był potworem, mordercą, ostatnią osobą, której powinnam bronid. Ale było za późno. Montgomery zatrzymał się na dośd długo, by Edward mógł zaatakowad. W jego piersi zrodził się warkot, po czym skoczył przez pomieszczenie, wytrącając broo Montgomery’ego na podłogę. Krzyknęłam – Edward nagle zmienił się w inną istotę, dziką i brutalną. Zniknęły otoczone złotem oczy, teraz były czarne jak noc, poza elektrycznym pierścieniem żółtych tęczówek wokół rozszerzonych źrenic. Jego ubrania naciągnęły się na mięśniach, które zdawały się powiększad z sekundy na sekundę. Poruszał się w sposób skalkulowany, przerażający, jakby obserwował ofiarę. Uderzył w Montgomery’ego z siłą trzech ludzi. Chciałam krzyknąd, by przestał, ale mój głos zanikł. Edward się zmieniał. Jego kości z moimi kośdmi, powiedział. Jego krew w moich żyłach. Zwierzę było jego częścią – szakal, lis, inne gatunki, których elementy ojciec dodał – naprawdę żyło w nim, czając się, czekając na okazję zmiany Edwarda w potwora, jakiego stworzył ojciec. Jego kłykcie były czerwone i guzowate, tak nabrzmiałe, że myślałam, iż pęknął i spłyną krwią. Gdy patrzyłam, jego palce jakby urosły. Ścięgna trzasnęły. Kości śródręcza ocierały jedna o drugą. Włosy na jego ramionach pociemniały, aż wyglądał niemal równie potwornie jak dzikie psy, które nękały farmy na peryferiach. Wbiłam dłonie w oczodoły, przekonana, że ta transformacja to omam wzrokowy. Ale kiedy spojrzałam ponownie, wszystko wyglądało identycznie. Więzadła w jego dłoni skręcały się i pulsowały, wyginając palce. Złapał drzwi, by je zamknąd. Sposób poruszania wykrzywionymi palcami i spocony odcisk dłoni na drzwiach sugerowały, że miał tylko trzy palce. Tak jak odciski trzech stóp na ganku szopy. Ale z jakiego zwierzęcia mógł powstad, że miał tylko trzy stopy? Czapla. Wymienił to zwierzę. Niemal padłam na tę myśl. Montgomery podniósł się na nogi. Z kłykci Edwarda kapała krew, chod ich nie rozciął. Zwinął dłonie z bólu i warknął z głębi gardła. Trzy czarne pazury wysunęły się z kostek każdej dłonie. Były ruchome, więc w ludzkiej postaci nie pozostawał po nich nawet ślad na powierzchni. Jednego pazura u prawej ręki brakowało. Odcięłam go własnymi nożycami. Zatoczyłam się, biodro uderzyło w kant stojaka na siodła, ale nic nie poczułam. Szok pozbawił mnie czucia. Chciałam nie wierzyd. Zmiana w Edwardzie była trudna do zdefiniowania. Był większy. Mroczniejszy. Jednak gdy wodziłam oczami po jego twarzy i ciele, nie potrafiłam nazwad ani jednej rzeczy, która była inna. Powiedziałabym, że miał czarne paznokcie, ale kiedy się przyjrzałam, okazały się niezmienione. To było jak patrzenie w gwiazdy – widzi się je wyraźnie tylko kątem oka. Ale przynajmniej pazury nie były omamem wzrokowym. Uniósł je w kierunku Montgomery’ego jak śmiercionośne noże. - Edwardzie, stój! – krzyknęłam. Ale on chyba mnie nie usłyszał. Edward cisnął Montgomerym o ścianę z uzdami z mocą dostateczną, by pękły deski. Rękaw koszuli na jego ramieniu pękł. Faktycznie był większy. Potarłam oczy, próbując zrozumied. 232
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Montgomery’emu udało się wykręcid z jego uścisku. Opadły skórzane pasy, wijąc się między nimi. Gdybym mogła podejśd bliżej, wzięłabym jeden i spróbowała zacisnął wokół szyi Edwarda jak pętlę. Edward zacisnął wykrzywione dłonie. Czarne pazury ociekały krwią. Nagle cię schowały, a on uderzył Montgomery’ego tak mocno, że ściana trzasnęła pod jego ciężarem. - Przestao! – krzyknęłam. Ale Montgomery wstał. Z jego ust ciekła krew. Edward wymierzył kolejny cios, którego Montgomery uniknął. Coś srebrnego zalśniło w jego dłoni – kawałek metalu odłamany od jednej z uzd, ostry i nierówny na koocu, niebezpieczny jak sztylet. Albo pazury. Wbił go w szyję Edwarda. Edward zawył. Wyciągnął ułamany kawałek z ciała. Przez chwilę wyglądał znów jak on, serce mi się skurczyło. Niemal podbiegłam, by mu pomóc. Montgomery złapał mnie za ramię. - Uciekaj – powiedział. Ale ucieczka nie miała sensu. Edward już blokował drzwi. Wysunął pazury. Jego twarz była ciemna jak niebo przed burzą. Rzucił się na Montgomery’ego, odskakując, gdy ten opuścił ułamany kawałek metalu. Spadli na ziemię, siłując się w trawie. Kurz dostał mi się do gardła, zaślepił oczy. Pazury Edwarda też były jak sztylety. Zamachnął się na Montgomery’ego, zarysowując mu ramie. Przycisnęłam plecy do ściany, wiszące fragmenty uzdy wisiały za mną jak kurtyna. Zerwałam jeden i owinęłam skórzany pas wokół dłoni, czekając na czysty strzał ku gardłu Edwarda. Gdy byłam gotowa do skoku, obrócili się, wpadli na stół z latarnią. Ona spadła na ziemię. Płomienie zaczęły trawid siano. - Siano płonie! – krzyknęłam. Montgomery uderzył pięścią w szczękę Edwarda, posyłając go w tył na tyle, by móc wstad. Edward podniósł się, unikając pięści Montgomery’ego. Montgomery zamiótł nogą, otaczając nią kostkę Edwarda. Edward padł na ziemię, uderzając głową o kant stołu z nieprzyjemnym trzaskiem. Montgomery uniósł pięści, gotów do ciosy, ale Edward się nie podniósł. Miał zamknięte oczy. Pod jego głową tworzyła się kałuża krwi. Nagle znów wyglądał jak niewinny młody człowiek, a moje serce krzyknęło, że popełnialiśmy błąd. Czy to wszystko było sztuczką mojego wzroku? Albo umysłu? Montgomery sprawdził jego puls, ale złapałam go za ramie. - Zostaw go – powiedziałam. - Muszę to skooczyd. – Sięgnął po starą żelazną łopatę w rogu. W głowie pojawił mi się obraz ostrego brzegu spadającego na szyję Edwarda. Patrzyłam na krew lśniącą w czarnych włosach Edwarda, ciepłą i płynącą. Z ust Edwarda wyrwał się jęk, tak cichy, że niemal niesłyszalny. Wciąż żył. Zerknęłam na Montgomery’ego. Zardzewiała łopata obwieszona była skórzanymi pasami, które ze złością strącił. 233
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Na zewnątrz rozległ się ryk. Ciepło ognia skąpało mnie w przyjemnym ciekle, a po chwili, z rozpryskiem iskier, pękła więźba dachowa i spadła. Skuliłam się i zakryłam głowę. Montgomery podszedł do mnie, wciąż trzymając uchwyt łopaty. Wyrwałam go z jego rąk i rzuciłam na podłogę. - Teraz nie jest niebezpieczny – powiedziałam. – Ogieo go zabije. Chodź, zanim spłoniemy z nim.
WYSZLIŚMY ZE STAJNI W światło księżyca. - Balthazar ładuje wóz – powiedział szybko Montgomery. – Muszę tylko zaprząc Duke’a. – Ruszył do drewnianej bramy, ale ja złapałam go za ramię. Duchessa, mała klacz, którą ojciec pojechał na poszukiwania Montgomery’ego, stała na podwórzu. Była luźno przywiązano do poręczy werandy, jej oczy były białe i dzikie od zamieszania. Zamarłam. - Ojciec wrócił – powiedziałam. Montgomery przystanął. Na obrzeżach podwórza przemykały cienie, odwracając moją uwagę. - Wiem. Wrócił pół godziny temu – odparł powoli. – Bestie go goniły. Zamknął się w laboratorium. – Z wahaniem przejechał dłonią po włosach. – Oczekuje, że do niego dołączymy. Powiedział, że to jedyne bezpieczne miejsce. - Nie ma bezpiecznych miejsc. Przełknął ślinę. - Powiedziałem, że zbierzemy zapasy i do niego dołączymy. Nie wiedziałem, co powiedzied. Nie mogłem… Wzięłam głęboki wdech, czując ciężar krwawoczerwonego budynku obok nas. Wyobraziłam sobie ojca po drugiej stronie metalowych drzwi, słuchającego odgłosów z zewnątrz, gdy jego ukochane stwory próbowały znaleźd sposób, by go zabid. Czekając na Montgomery’ego i mnie, chod nigdy nie przyjdziemy. Zrozumiałam, że nigdy więcej go nie zobaczymy. Laboratorium było fortecą. Mógł tam przeżyd kilka dni, może nawet tygodni – gdyby nie pożar. Dym już wydobywał się ze stajni. Ściany laboratorium były z cyny, więc nie zajmą się ogniem. Mógł uciec. A co potem? Znowu zacznie eksperymenty? Coś trzasnęło w salonie, Montgomery złapał mnie za rękę. - Szybciej. Odwiązaliśmy Duchessę i ruszyliśmy w kierunku głównej bramy, gdzie Balthazar upychał na powóz słoiki. Wypełnił kilka słoików, których nie rozbiłam, wodą na naszą podróż. Brzękały o siebie jak szklane fiolki w moim drewnianym pudełku. Lekarstwo było bezpieczne w mojej starej torbie podróżnej, którą Montgomery już załadował na powóz. Dokonałam szybkich obliczeo – powinno wystarczyd na kilka tygodni. Musiałam wszystko, czego potrzebowałam.
234
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Jednak niewidzialna ręka ciągnęła mnie w kierunku osady. Wabiła mnie w płomienie, do cynowego budynku z ogniście czerwoną farbą wyglądającą jak krew. - Zapomniałam leku – powiedziałam nagle. Wyschło mi w ustach od tego kłamstwa. – Muszę po nie wrócid. Montgomery zerknął na słup dymu wznoszący się do nieba, po czum skupił uwagę na mocowaniu ostatnich pasów wokół Duke’a. - Byle szybko – powiedział spod mokrych od potu włosów. Wbiegłam z powrotem. Kłamstwo ściskało mi serce, ale niewidzialna ręka była zbyt mocna. Podwórze było ciche poza rykiem płomieni – ogieo odstraszył bestie. Szalejący blask odbijał się w oszklonych oknach salonu. Wewnątrz widziałam pianino, stół jadalny, zdjęcie matki. Ogieo miał spalid resztki moich wspomnieo. I wszystkie ślady okropnej działalności ojca. To było jedyne wyjście. Taka nauka nie powinna nigdy istnied. Nie powinniśmy rywalizowad z Bogiem. A jednak mała cząstka mnie nie chciała widzied jej zniszczenia. Ta częśd mnie – ciemnośd – będzie żyła we mnie zawsze, zrozumiałam. Dopóki krew Moreau będzie płynęła w moich żyłach. Doprowadziła ojca do szaleostwa. Chciała zrobid to samo ze mną – a ja nie wiedziałam, czy byłam dośd silna, by ją powstrzymad. Pospieszyłam do pokoju i zabrałam małe drewniane pudełko, by Montgomery nie nabrał podejrzeo, gdybym wróciła z pustymi rękami. Nie pozwoliłam myślom skupiad się na tym, co zostawiałam. Do rana znikną wszelkie śladu mojej bytności na wyspie. Stanęłam przed czerwonymi ścianami laboratorium. Niewidzialna ręka zacisnęła się. Krwawy Dom. Czy ojciec był teraz w środku, zamknięty w brandy Elk Hill i dobrą książką? Czekał, by dołączyła do niego reszta, nie podejrzewając, że uciekniemy i zostawimy go tutaj? Właśnie tam ciągnęłam mnie ręka – do ojca. By się pożegnad, zadrapad mu twarz, albo stanąd przed drzwiami i poczud spokój, gdy on zginie w płomieniach. Oto koniec. Za główną bramą czekali na mnie Montgomery i Balthazar. Wystarczyło, bym przekroczyła próg i nigdy się nie oglądała. Zapomniała o spokoju. Zapomniała o koocu. Popłynęlibyśmy do Londynu i więcej nie myśleli o wyspie. Ale stopy zaprowadziły mnie pod drzwi laboratorium. Ciepło z pobliskiej stajni sprawiało, że się pociłam. Farba bulgotała na cynie, zbliżyłam do niej palce, zatrzymując już ponad. Czy stał tuż po drugiej stronie, czekając na nas? Zostawił mnie bez ani jednego listu, więc czemu miałabym nie odwdzięczyd się tym samym? Gazety okrzyknęły go niesamowitym przestępcą, ale nigdy nie wspomniały o małej dziewczynce, którą zostawił. Świat wiedział, że doktor Henri Moreau miał cały zbiór dokumentów i ponurą historię. Czy dla mnie był kimś więcej? Czy był ojcem? Myślał o mnie jak o kolejnym eksperymencie, okazji zbadania, co dzieje się z krzyżówki człowieka z jego stworem.
235
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Wściekłośd zawrzała wewnątrz mnie. Przycisnęłam koniuszki palców do płonących drzwi, by ból stłumił i przegonił złośd. Coś dostrzeżone kątem oka zwróciło moją uwagę – cieo skradający się wzdłuż arkad. Nie biegł. Nie atakował. Szedł pewnie przed siebie, a jego oczy lśniły w blasku księżyca. - Jaguar – mruknęłam. Może powinnam się bad, ale nie. Nie mnie szukał. Stanął kilka kroków ode mnie. Tego stwora Montgomery kiedyś nazywał bratem. Naprawdę tak bardzo się różniliśmy? W pewnym sensie byliśmy zwierzętami. Nawet szesnastoletnia dziewczyna musi jeśd, pid i przetrwad – i zabid, by to osiągnąd. Szmery w laboratorium zwróciły uwagę Jaguara. Minął mnie, ogonem omiatając moje stopy, skradając się do drzwi. Jego gruba łapa przecięła zamek pazurami tak długimi, jak moje palce. Próbował kilka razy, mierząc w otwory, ale nie mógł chwycid zamka. W jego gardle powstał warkot, niski i wściekły. Jego złote oczy spojrzały na mnie. Wiedziałam, czego chciał. Ale przekręcenie zamka nie oznaczało wyłącznie otwarcia drzwi. Oznaczało morderstwo. Jaguar nie zawahałby się przed pocięciem ojca na małe kawałeczki. Dokładnie tego chciał – wszystkie tego chciały. Zemsty. Jeśli Jaguar mógłby mówid, powiedziałby, żebym mu na to pozwoliła. Ojciec był mądry. Uciekłby z płonącego laboratorium. Zacząłby od nowa. Byłaby kolejna wyspa. Kolejny Jaguar. Kolejny Edward. Albo gorzej. Opuściłam palce do zamka. Tylne nogi Jaguara napięły się, gotowe do skoku. Jednak jak mogłam otworzyd, wiedząc, co znajduje się po drugiej stronie. Żadnego pożegnania. Żadnego pojednania. Tylko gorzki, urwany koniec. Dach stajni trzasnął i pękł. Posypał się deszcz iskier. Za minutę cała budowla miała się zawalid. Edward by zginął, spłonął żywcem albo przygnieciony spadającymi belkami. Mimo że logika mówiła mi, że Edward nie powinien żyd, serce podpowiadało, że nie zasłużył też na śmierd. To nie jego wina. Tylko jego stwórcy, który krył się z zamkniętym pokoju, gdy jego dzieci płonęły żywcem. Edward powiedział, że potrafiłam naprawiad świat. Może faktycznie. Wyczułam zamek palcami. Płomienie zbliżały się do bunkra. Zająłby się szybko, potem salon, potem mój pokój. Pazury Jaguara wbiły się w posadzkę, gotowe do skoku. Nacisnęłam zamek. Drzwi otworzyły się w mojej ręce, niemal zbyt łatwo. Marne zabezpieczenia ojca chroniły przed ograniczeniami zwierzęcej budowy, ale nie przed zdradą. Był zbyt arogancki, by pomyśled, że zdradzi go któreś z nas. Uchyliłam drzwi na cal – tyle wystarczyło, cal. Cofnęłam się z twarzą płonącą od gorąca. Jaguar zakradł się do środka. 236
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Dach stajni załamał się z rykiem. Ciepło zapiekło mnie w policzki, gdy przycisnęłam drewnianą skrzynkę do piersi i zatoczyłam się ku głównej bramie. Montgomery stał w wejściu, wołając mnie. Kie wiedziałam, czy widział otwierane drzwi. Jego ręka chwyciła moją, wyciągnął mnie z płonącej osady na chłodne wieczorne powietrze, gdzie Duke orał kopytem ziemię, gotów do biegu. Balthazar ujął lejce, gdy wspinaliśmy się na powóz, i zniknęliśmy w dżungli, zostawiając za sobą dymiące ruiny.
237
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia CZTERDZIEŚCI PIĘD Z PASA PIASKU PRZY brzegu oceanu wciąż słyszeliśmy ryk ognia. Bestie zaczęły wyd ze wzrostem płomieni, wypełniając noc dzikimi krzykami. Montgomery obejmował mnie an tyle powozu, przyciskając mi ręce do uszu. Jednak nic nie mogło zagłuszyd dźwięków. Nawiedzały mnie od dzieciostwa. Będą nawiedzad zawsze. Na nabrzeżu Balthazar zatrzymał powóz. Nasza niebiesko-biała łódka czekała przywiązana do słupa, gotowa zabrad nas na morze. Dopiero gdy Balthazar opuścił miejsce woźnicy i podał mi masywną dłoo, przypomniałam sobie swoją obietnicę. Możesz popłynąd z nami, powiedziałam. Ale nigdy nie zamierzałam go zabierad. Ktoś mógł dowiedzied się, czym był, i spróbowad go powielid. Ktoś posunąłby się za daleko, jak ojciec. Balthazar przekrzywił głowę, gdy się wahałam. Ujęłam jego dłoo i wysiadłam z pojazdu. Montgomery już niósł słoje w głąb pomostu. Jego kroki były wyważone i zdeterminowane, jakby był gotów opuścid wyspę jak ja, nawet jeśli zostawiał miejsce, które było jego domem przez sześd lat. On powie Balthazarowi, czy ja? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale wiedziałam, że Montgomery czuł to samo. Ta wyspa była więzieniem mojego ojca, jego grobem, a wszystkie dowody jego prac miały spłonąd wraz z nim. Nawet Balthazar. Balthazar podniósł dwa słoje z wodą, wysunął język i poszedł za Montgomerym. Serce mi pękało. Czy byłam potworem, zostawiając go? Balthazar jako jedyny spośród nas był niewinny. Nie zabił. Wątpiłam, by był do tego zdolny. Wetknęłam szklany słój pod pachę, patrząc na nich w świetle księżyca. Powinno byd nas więcej. Alice. Edward. Ich prochy połączyły dusze z tą okropną wyspą. Montgomery wrócił, by zabrad małą skrzynię z drogim zestawem chioskiej porcelany. Zerknął na mnie. Wyczułam, że umocnił się w swojej decyzji, jakby szykował się do okropnego czynu, jakim było zostawienie Balthazara. - Nie mamy wyboru – szepnęłam. Przeniosłam słoik do drugiej ręki. – Były przeklęte, gdy tylko powstały. Nie odpowiedział, zarzucił sobie skrzynię na ramię i ruszył pomostem. Balthazar wziął towar i poszedł za nim jak cieo. Odgarnęłam włosy z oczu i spojrzałam w tył, na płonącą osadę. Nie widziałam płomieni, ale słup dymu mówił dośd. Objęłam słój i pospieszyłam pomostem. Montgomery niósł już kolejny ładunek. W jego ruchach był pośpiech. Bałam się chwili, kiedy odbijemy od brzegu. Bałam się, co powiemy Balthazarowi, zostawionemu na pomoście, ostatniej niewinniej istocie na wyspie. - Jeszcze jeden kurs powinien wystarczyd – mruknął Montgomery. Wzięliśmy resztki ładunku , Montgomery odpiął Duke’a i klepnął w bark. - Spadaj, staruszku – fuknął, ale głos mu się załamał. Duke cofnął się o kilka kroków, ale nie odszedł. Uszy miał czujne, obserwował pana, gotów podążad za nim chodby na koniec świata. Montgomery podniósł ostatnie słoje z wodą i nie obejrzał się na konia. 238
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Każdy krok na pomoście był jednym z ostatnich, które postawiłam na tej wyspie. Kolejnym w kierunku Anglii. Montgomery i ja żylibyśmy tam ze sobą. W wygodzie. W ciszy. Nie rozmawialibyśmy o przeszłości. Jeśli widziałby moją winę w morderstwie ojca, nic by nie powiedział, tak jak ja nie pytałabym, czy brak mu Balthazara. Zapomnielibyśmy o Edwardzie… nie, to było niemożliwe. Nigdy nie zapomniałabym Edwarda. Kolejny krok. Jeszcze jeden. I znalazłam się na koocu. - Nie mamy wyboru – powiedziałam, moje struny głosowe drżały. Oczy Montgomery’ego odbijały moje poplątane emocje. Przez chwilę patrzyłam na jego twarz w blasku księżyca, zastanawiając się, czy w Londynie coś się między nami zmieni. Na razie wydawało się, że będziemy ze sobą na zawsze. Sięgnęłam po linę przy słupie, ale Montgomery delikatnie dotknął mojego ramienia. Odwrócił mnie, bym spojrzała mu w twarz. Jego rysy były niewyraźne i spięte, ale po chwili otworzył usta. - Juliet… Przyciągnął mnie i mocno pocałował. Zdumienie zniknęło, odwzajemniłam pocałunek. Moje dłonie wyczuły twardy materiał na jego piersi, drżącymi palcami ścisnęłam jego koszulę. Chciałam zawsze mied go przy sobie. Wierzyd jedynie prawdzie Montgomery’ego, który mimo swoich win był stały jak morze, szczery jak słooce. Moje oczy wezbrały niespodziewanymi łzami i pocałowałam do mocniej, z desperacją. To nie było szczęśliwe zakooczenie. On i ja wrócilibyśmy do normalnego świata, ale dla Balthazara i reszty pozostawała tylko udręka. Montgomery z wahaniem przerwał pocałunek. Przełknęłam ślinę. Bał się przyszłości tak samo jak ja. Przez chwilę byliśmy tylko on, ja, morze i nieznane. - Dobra – powiedział, nabierając tchu. – Już czas. – Wszedł do łódki i złapał równowagę. Machnął na Balthazara i mnie, byśmy podawali mu ładunek. Pracowaliśmy w skupieniu, nie rozmawiając. Ostrożnie ustawił ładunek, by łódka nie przewróciła się na wypadek sztormu. Później wysiadł i przejechał ręką po zmierzwionych włosach. Okropne mdłości zrodziły się w moim podbrzuszu, jakbym pominęłam zastrzyk. Ale nie. Moje wnętrzności ściskał wstyd z powodu tego, co miałam zrobid. Nie mogłam znaleźd słów, którymi poinformowałabym Balthazara, że go zostawiamy. W koocu Montgomery odchrząknął. - No dobrze. Ty pierwsza, Juliet. Spojrzałam na niego, zaskoczona. Mieliśmy tak po prostu wsiąśd i odbid, zostawid zaskoczonego Balthazara ze złamanym sercem? Patrzyłam na niego, ale jego twarz była jak z kamienia. Wyciągnął rękę, ujęłam ją z wahaniem i weszłam na bujającą się łódź. Usiadłam pomiędzy dwiema skrzyniami na dalekim koocu, próbując powstrzymad łzy. - Chciałabym, żeby było inaczej – powiedziałam, kuląc się. Wiedziałam, że zrozumiał, co miałam na myśli. Nie tylko zostawienie Balthazara, ale opuszczenie ich wszystkich: ojca, Edwarda, kości tych, którzy zginęli tak niesprawiedliwie. Ta wyspa – to, co się tu wydarzyło – nigdy nie powinna powstad. 239
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia - Ja też – odparł Montgomery tak cichym szeptem, że mógł go porwad wiatr. Ale wciąż patrzył na mnie, co było dziwne. Ja wpatrywałam się w Balthazara, zmiażdżona poczuciem winy, tym bardziej, że to Montgomery miał mu powiedzied. - Obawiam się, że to wszystko – powiedział. Przytaknęłam, bliżej przyciągając kolana. Nie mogłam patrzyd w twarz Balthazara. Może byłam tchórzem, ale nie potrafiłabym żyd z obrazem jego załamanej twarzy w pamięci. - Tak mi przykro, Julier. – Montgomery nagle kucnął przy słupie, odwijając linę szybciej, niż mój mózg myślał. Przykro? Czemu nie wsiadał do łódki? Uderzyło mnie to jak fala przypływu. Nie płynął ze mną. Nie płynął ze mną. Ta wiadomośd przybiła mnie do dna łodzi. Patrzyłam na niego, potem na Balthazara, który starał się na mnie nie spoglądad. Balthazar cały czas wiedział. To nie było pożegnanie z Balthazarem. Tylko ze mną. Szarpnęłam się w przód, czołgając, by łódź zachybotała. - Montgomery, nie. Czekaj… Ale on naparł na burtę łódki i odepchnął mnie. Wszystko, co nas teraz łączyło, to kawałek trzymanej przez niego liny, luźno, gotowej opaśd w każdej chwili. - Nie waż się! – krzyknęłam, czołgając się do burty. – Nie puszczaj liny! – Uderzyłam kolanami w ostrą krawędź skrzyni i oczy zaszły mi łzami, nie tylko z bólu. – Nie zostawiaj mnie, Montgomery Jamesie! Ale gdy doczołgałam się na tyle, by dotknąd rufy łódki, koniec liny wypadł mu z ręki. Sekundy. Ledwie kilka sekund wcześniej Montgomery go trzymał, a teraz po prostu dryfowałam. Sama. Spojrzałam na niego zdumiona. - Bardzo mi przykro – powiedział. – Nie mogę odejśd. Byłem ich jedyną rodziną. Jestem za nich odpowiedzialny. - A ja? – załkałam, gdy łódka dryfowała w morze. Wyciągnęłam rękę, czekając na dłoo, która, jak wiedziałam, nigdy nie nadejdzie. – Za mnie też jesteś odpowiedzialny. - Lepiej ci będzie beze mnie. Zapomnisz o tym wszystkim. Ja tylko przypominałbym ci o tym miejscu. – Jego głos się załamał. – Nie należę tam. Jestem przestępcą. Jestem inny. - Jesteś Montgomery – krzyknęłam. – Należymy do siebie. Pokręcił głową. Jego twarz była mokra od potu. - Nie. Ja należę do tej wyspy.
240
Córka szaleoca (org. The Madman’s Daughter), autor: Megan Shepherd, tłumacz: Dusia Zdrada rozdarła mnie bardziej niż jakakolwiek operacja ojca. Montgomery odwrócił wzrok, tak jak ja zamierzałam odwrócid się od załamanego Balthazara. Fala porwała łódź i podryfowałam dalej na otwarte morze, trzymając się burty, jakbym trzymała się życia. - Nie! – krzyknęłam jeszcze raz. Łkanie wstrząsnęło moim gardłem. Czyż nie wiedziałam, że Montgomery był równie dziki jak stwory, które stworzył, nie mógł ich zostawid? Zapach dymu unosił się w powietrzu, wydawał się zły, jakby płonęła nie tylko osada. Może powiedział coś jeszcze. Nie byłam pewna. Pomost oddalał się z każdą falą, aż Montgomery i Balthazar byli jedynie omamem wzrokowym. Gdy wypływałam na morze, wśród drogich przedmiotów, które miały zapewnid mi transport, i jedzenia, które Edward tak pieczołowicie pakował, wyspa zniknęła na horyzoncie. Dostrzegłam blask, który kiedyś był osadą. Do gwiazd wznosiły się dwie kolumny dymu – jedna z wulkanu, druga z pożaru. Później nie widziałam nic, a fale obracały mnie na swoich grzbietach i wirach, wyspa zniknęła w mroku, poza łuną ognia niszczącego czerwone ściany laboratorium mojego ojca.
241