STUART MACBRIDE DOM KRWI Przekład Maciej Pintara Tytuł oryginału Flesh House
Mojej matce i ojcu Stuartowi i Sheeny Mac...
15 downloads
15 Views
1MB Size
STUART MACBRIDE DOM KRWI Przekład Maciej Pintara Tytuł oryginału Flesh House
Mojej matce i ojcu Stuartowi i Sheeny MacBride’om
Świat kształtuje strach
30 października 1987
Nie, to ty posłuchaj: jeśli mój sześcioletni syn nie zjawi się tu z powrotem za dziesięć minut, przyjdę tam i skopię ci tyłek, jasne? – Ian McLaughlin zasłonił dłonią mikrofon i krzyknął do żony, żeby przyciszyła ten cholerny jazgot. Potem wrócił do przerwanej rozmowy telefonicznej z idiotą na drugim końcu linii. – Gdzie, do diabła, jest Jamie? – Gdy przyszedłem z pubu, to już ich nie było. Catherine też nie ma... może zabrała chłopców na spacer? – Na spacer?! Leje deszcz, jest ciemno i zimno... – O co chodzi? Co się dzieje? – Sharon stanęła w drzwiach salonu w kostiumie wiedźmy, kupionym w Woolworthsie. Ukrywał jej ciążę i powiększał piersi do ogromnych rozmiarów. – To ten kretyn Davidson – odburknął Ian, tym razem nie zawracając sobie głowy zasłanianiem słuchawki. – Zgubił Jamiego. – Jamie zaginął? – Sharon zakryła dłonią usta, tłumiąc krzyk. Zawsze wpada w histerię, zupełnie jak jej kretyńska matka. – Tego nie powiedziałem! – odparł Davidson. – Nie mówiłem, że się zgubił, tylko... – Jeśli się spóźnimy na to cholerne przyjęcie, osobiście dopilnuję... Dzwonek do drzwi. Głośny i natarczywy. – ... żeby twoje życie... Znów dzwonek. – Na litość boską, Sharon, otwórz te pieprzone drzwi! Rozmawiam przez telefon... Rozległ się zgrzyt i szczęk, a gdy Sharon w końcu zrobiła, co jej kazano, znów jej krzyk: – Jamie! Och, Jamie, tak się martwiliśmy! Ian przestał się awanturować przez telefon i patrzył na scenkę w progu. Jamie i jego najlepszy przyjaciel Richard Davidson trzymali za ręce kogoś w idiotycznym przebraniu halloweenowym. – Nareszcie – stwierdził Ian i z trzaskiem odłożył słuchawkę. – Mówiłem ci, że masz
być w domu o piątej! – Obaj chłopcy mieli wytrzeszczone oczy i przerażone miny. I dobrze. – Gdzie się podziewaliście, do diabła? Cisza. Typowe. A która to godzina... – Jamie! – Ian wskazał kciukiem schody. – Marsz na górę, przebierz się. Jeśli za trzy minuty nie będziesz wikingiem, pojedziesz na przyjęcie jako mały chłopczyk we własnej kamizelce i spodniach. Jamie zerknął z obawą na swojego wspólnika w przestępstwie, potem na obcego stojącego w drzwiach w poplamionym krwią fartuchu rzeźniczym i strasznej masce Margaret Thatcher – i przemknął do swojego pokoju, pociągając za sobą Richarda. Super, teraz będą musieli podrzucić smarkacza do domu jego rodziców. Dzień zamieniał się w koszmar.
Dwadzieścia lat później
1
Sierżant Logan McRae szedł ciemnym nabrzeżem w stronę zniszczonego kontenera oświetlonego jasnym blaskiem policyjnych reflektorów, starając się nie poparzyć sobie rąk. Pojemnik wielkości mniej więcej domowej łazienki był powgniatany i poobijany po latach transportowania na platformy wiertnicze na środku Morza Północnego i z powrotem, na niebieskiej farbie widniała pomarańczowa rdza. W świetle lamp ekipy biura identyfikacji lśniła ciemnoczerwona kałuża – krew zmieszana z tłustymi plamami na zimnym betonie. Wokół kręciły się postacie w białych kombinezonach ochronnych z aparatami fotograficznymi, taśmą samoprzylepną i torbami na dowody. Czwarta rano, wspaniały początek dnia. Kontener chłodniczy był właściwie metalową skrzynią wyłożoną materiałem izolacyjnym. Większą część podłogi zajmowały trzy drewniane palety, na których piętrzyły się stosy kartonów z mrożonymi warzywami, rybami, kawałkami kurczaków i innego mięsa. Brązowoszara tektura powoli puchła, w miarę jak zawartość pudeł się rozmrażała. Logan dał nura pod niebiesko-białą taśmę policyjną. Nie sposób było przeoczyć inspektora Inscha; jego wielka postać niemal rozsadzała kombinezon ochronny. Zsunięty do tyłu kaptur odsłaniał dużą, łysą głowę lśniącą w blasku reflektorów. Ale nawet on wyglądał jak karzełek przy ogromnym kadłubie „Brae Explorera”. Wszystkie światła wielkiego pomarańczowego statku zaopatrzeniowego przycumowanego do nabrzeża wdzierały się w purpurowo czarną noc. Logan wręczył Inschowi plastikowy kubek z herbatą. – Skończył im się cukier. – W odpowiedzi usłyszał przekleństwo. Nie zwrócił na nie uwagi. – Zjawiła się Sky News. Mamy już trzy ekipy telewizyjne, cztery gazety i garstkę gapiów. – Super – burknął gniewnie Insch. – Tylko tego nam potrzeba. – Wskazał „Brae Explorera”. – Tamci idioci już coś znaleźli? – Zespół poszukiwawczy prawie skończył. Oprócz jakiejś wyjątkowo podejrzanej pornografii statek jest czysty. Kapitan twierdzi, że kontener był na pokładzie zaledwie kilka
godzin. Ktoś zauważył, że przecieka, więc zadzwonili do hurtowni, która go dostarczyła. Zamknięta. Ludzie pracujący na platformach wkurzają się, jeśli nie dostają zaopatrzenia na czas, więc kapitan kazał komuś spróbować naprawić agregat chłodniczy kontenera. Logan wypił łyk herbaty o temperaturze wrzątku. – Właśnie wtedy znaleźli te szczątki. Mechanik musiał przesunąć parę kartonów rozmrażającego się mięsa, żeby się dostać do instalacji. Jedno z rozmiękłych pudeł pękło i zawartość się wysypała. – Wskazał stosik przezroczystych foliowych toreb dowodowych z kawałkami czegoś czerwonego w środku. – Jak tylko zobaczył, co to jest, wezwał nas. Insch skinął głową. – A ta hurtownia? – To firma niejakiego Thompsona. W Altens. Zaopatrują kilka morskich spółek cateringowych. Mrożone mięso, warzywa, papier toaletowy, puszkowana fasola... Normalka. Zaczynają pracę o siódmej rano, więc minie trochę czasu, zanim... Insch spojrzał złowrogo na Logana. – Nie ma mowy. Niech się pan dowie, kto tam jest szefem, i wyciągnie skurwiela z łóżka. Zespół poszukiwawczy ma tam pojechać natychmiast. – Ale... – Natychmiast, sierżancie! – Tak jest. Dyskusja z Inschem nic by nie dała. Logan wyjął komórkę i odszedł na bok, żeby zadzwonić do centrali. Między kolejnymi łykami herbaty polecił zorganizować zespół poszukiwawczy i załatwić nakaz rewizji. Starał się ignorować niskiego kamerzystę, który krążył wokół niego jak łysiejący rekin. Logan skończył rozmawiać przez telefon, zgniótł plastikowy kubek i... nie miał go gdzie rzucić, chyba że na ziemię albo do wody. Ani jedno, ani drugie nie wyglądałoby dobrze w telewizji. Speszony, ukrył go za plecami. Rekin opuścił telewizyjną kamerę HDV – nie większą od pudełka na buty, z logo BBC Scotland na boku – i wyszczerzył zęby. – Super. Myślałem, że dźwięk będzie tutaj kiepski, ale nie jest źle. Ten materiał to bomba! Poćwiartowane ciała, statki, napięcie, tajemnica. O... – wskazał zgnieciony kubek w ręku Logana. – Skąd wziąłeś herbatę? Ledwo zipię. – Alec, zdaje się, że miałeś być jak mucha na ścianie, nie jak wrzód na dupie. – Wiesz, wszyscy mamy swoje... Z drugiej strony nabrzeża dobiegł ryk Inscha:
– Sierżancie! Cholera jasna. Policzyć do dziesięciu. Oddech. – Jeśli ten program okaże się sukcesem, przyjmiecie mnie do pracy w BBC? – Zobaczę, co da się zrobić. – I Alec pobiegł szukać dobrego miejsca do sfilmowania inspektora szykującego się do awantury. Logan ruszył za nim, żałując, że nie przydzielono go dziś do innego inspektora, zwłaszcza że wiadomości z centrali były nie najlepsze. Ostatnio rozmowa z Inschem przypominała próbę wykonania w pełnym, ośmioosobowym składzie szybkiego szkockiego tańca eightsome reel na polu minowym. Z zawiązanymi oczami. Ale musiał przez to jakoś przebrnąć. – Przepraszam, panie inspektorze, ale nie mają nikogo wolnego, bo wszyscy są tutaj i... – Cholera jasna! – Grubas Insch przesunął dłonią po swojej wielkiej różowej twarzy. – Dlaczego nikt nie wykonuje poleceń? – Za jakąś godzinę będziemy mogli zwolnić część ludzi tutaj... – Powiedziałem, że to ma być zrobione natychmiast. Nie za godzinę, tylko natychmiast. – Tyle czasu zajmie załatwienie nakazu rewizji. Chyba powinniśmy się skoncentrować na dokładnym wykonaniu tej roboty... Inspektor zawisł nad nim; metr dziewięćdziesiąt wściekłego tłuszczu. – Sierżancie, niech pan mnie nie zmusza, bym to powtórzył... Logan starał się, by jego słowa brzmiały rozsądnie. – Nawet jeśli wycofamy wszystkich mundurowych ze statku i portu, będą siedzieli bezczynnie, dopóki nie dostaniemy nakazu. – Nie mamy czasu na pieprzenie się z... – zdążył powiedzieć Insch, bo w tym momencie klepnęła go w ramię postać w białym kombinezonie niewyglądająca na zadowoloną. – Czekam na pana od piętnastu minut! – Spojrzenie doktor Isobel McAllister, naczelnego patologa Aberdeen, zamroziłoby jaja goryla z odległości dwudziestu kroków. – Może nie ma pan nic lepszego do roboty, ale zapewniam pana, że ja mam. Wysłucha pan teraz moich wstępnych ustaleń, czy mam jechać do domu i zostawić pana z tym, co wydaje się panu ważniejsze? Logan jęknął. Tylko tego trzeba, żeby Isobel wkurzyła Inscha jeszcze bardziej. Jakby ten gburowaty opasły sukinsyn nie był wystarczająco rozdrażniony. Inspektor odwrócił się do niej, w świetle reflektorów biura identyfikacji widać było jego twarz poczerwieniałą z
gniewu. – Bardzo dziękuję, że pani na mnie czekała, pani doktor. Przepraszam, jeśli mój sposób organizowania śledztwa w sprawie zabójstwa jest dla pani niedogodny. Postaram się, żeby takie błahostki więcej nam nie przeszkodziły. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Potem Isobel uśmiechnęła się zimno, nieprzyjaźnie. – Szczątki są ludzkie, męskie. Wygląda na to, że zwłoki poćwiartowano jakiś czas po śmierci ofiary długim, ostrym nożem i piłą do metalu, ale nie będę w stanie tego potwierdzić, dopóki nie przeprowadzę sekcji. – Spojrzała na zegarek. – Co będzie miało miejsce punktualnie o jedenastej przed południem. Insch się zjeżył. – O, nie! Chcę mieć analizę szczątków natychmiast... – Są zamrożone, inspektorze. Muszą się rozmrozić. – Akcentowała dobitnie każde słowo, jakby mówiła do niesfornego dziecka, a nie do zwalistego, poirytowanego oficera śledczego. – Jeśli pan sobie życzy, mogę je włożyć na pół godziny do mikrofalówki w stołówce. Ale to byłoby niezbyt profesjonalne. Jak pan sądzi? Insch tylko zazgrzytał zębami. Jego czerwoną z gniewu twarz oblała purpura wściekłości. – W porządku – rzekł po dłuższej chwili. – Więc może pani pomóc, towarzysząc sierżantowi McRae w hurtowni w Altens. – A dlaczego pan myśli, że... – Oczywiście, jeśli jest pani zbyt zajęta, zawsze mogę poprosić innego patologa, by przejął tę sprawę. – Teraz Insch uśmiechnął się nieprzyjemnie. – Rozumiem, pod jaką presją musi pani być, mając małe dziecko. Od pracującej matki nie można oczekiwać takiego zaangażowania zawodowego jak... Wydawało się, że Isobel za moment go spoliczkuje. – Niech pan się nie waży kończyć tego zdania! – Wykonała władczy gest w kierunku Logana. – Samochód, sierżancie. Mamy pracę do wykonania. Insch skinął głową, wyjął z kieszeni komórkę i zaczął wybierać numer. – Proszę mi wybaczyć, muszę teraz zadzwonić... Halo?... Komenda rejonowa w Birmingham?... Tu inspektor Insch z wydziału kryminalnego w Aberdeen, chciałbym rozmawiać z komisarzem Markiem Fauldsem... Oczywiście, wiem, która jest godzina! – Odwrócił się do nich tyłem i wyszedł z kręgu świateł reflektorów. Isobel popatrzyła za nim wilkiem, potem warknęła do Logana:
– Więc? Nie mamy do dyspozycji całej nocy. Byli w połowie drogi do samochodu, gdy za ich plecami rozległ się pełen wściekłości krzyk: – Odpieprzysz się wreszcie z tą cholerną kamerą?! Logan się obejrzał. Alec zmykał w ich stronę, a inspektor wrócił do przerwanej rozmowy telefonicznej. – Eee... – wymamrotał kamerzysta, dogoniwszy ich przy służbowym samochodzie Logana należącym do wydziału kryminalnego. – Mógłbym do ciebie dołączyć na jakiś czas? Insch jest trochę... – Wzruszył ramionami. – No, wiesz. Logan wiedział. – Wsiadaj. Zaraz wrócę. Wydanie polecenia nie zajęło mu dużo czasu. Zatrzymał po prostu najbliższą sierżant i poprosił ją, żeby za czterdzieści pięć minut powiedziała wszystkim, że mają kończyć pracę i ruszyć tyłki do Altens. Gdy Logan wrócił do samochodu, Alec biadolił na całego. – Chodzi mi o to – wyjaśnił kamerzysta, pochylając się do przodu z tylnego siedzenia, po kolana zanurzony w walających się papierowych torebkach po frytkach i pojemnikach po fast foodach – że jeśli on nie chce występować w tym cholernym serialu, to po co zgłaszał się na ochotnika? Dotąd zawsze wydawał się chętny. Nawrzeszczał na mnie tak, że mimo słuchawek w uszach o mało mi bębenki nie popękały. Logan wzruszył ramionami, przejeżdżając między kamerami, mikrofonami i reflektorami ekip telewizyjnych. – I tak masz fart. Na mnie wrzeszczy co dzień. Isobel siedziała w milczeniu, kipiąc z gniewu.
Hurtownia Thompson’s Cash and Carry mieściła się w długim magazynie z żużlobetonowych pustaków w Altens, bezdusznym centrum biurowo-przemysłowym na południowym krańcu Aberdeen. Wielki budynek wypełniały wysokie rzędy szerokich półek, ciągnących się w siną dal. W migającym świetle jarzeniówek i przy muzyce z puszki wnętrze sprawiało ponure wrażenie. Biuro szefa było ulokowane na końcu w połowie wysokości ściany. Betonowe schody prowadziły do lśniących niebieskich drzwi z napisem: „Twój uśmiech jest naszym największym skarbem”. Jeśli tak, to interes musiał kiepsko iść, bo wszyscy wyglądali cholernie żałośnie. Właściciel hurtowni nie stanowił wyjątku. Wyciągnęli go z łóżka o wpół do piątej
rano, co było po nim widać. Miał wory pod oczami, na obwisłych policzkach zarost. Włożył garnitur, który zapewne kosztował majątek, ale wyglądał jak po nieboszczyku. Pan Thompson patrzył przez panoramiczną szybę stanowiącą jedną ze ścian jego biura, jak policjanci w mundurach przekopują się przez półki z żelkami, proszkiem do prania i fasolą w sosie pomidorowym. – O Boże... – I jest pan całkowicie pewien – powiedział Logan, siedzący z kubkiem kawy i herbatnikiem w czekoladzie na skrzypiącej skórzanej kanapie – że nie było żadnych włamań. – Nie. To znaczy tak. Jestem pewien. – Thompson skrzyżował ręce na piersi, przeszedł się tam i z powrotem, po czym opuścił ramiona. Usiadł i znów wstał. – To nie może pochodzić stąd. Ktoś tu jest całą dobę przez siedem dni w tygodniu i mamy najnowocześniejszy system bezpieczeństwa. Logan widział ten „system”. Sześćdziesięcioośmioletni ochroniarz imieniem Harold. Smarki z nosa Logana były czujniejsze od tego staruszka. Thompson podszedł do okna. – Próbowaliście porozmawiać z załogą statku. Może oni... – Panie Thompson, kto panu dostarcza mięso? – Zależy co... Część paczkowanego towaru biorę od miejscowych rzeźników, to tańsze rozwiązanie niż płacenie któremuś z pracowników za rąbanie całych tusz na miejscu, a resztę z ubojni. Korzystamy z trzech... – Wzdrygnął się, gdy z hali w dole dobiegł głośny rumor, a potem szydercze wiwaty i teatralne oklaski. – Obiecał mi pan, że będą ostrożni. Za półtorej godziny otwieramy. Nie mogę pokazać klientom takiego bałaganu. Logan pokręcił głową. – Obawiam się, że ma pan większe problemy niż bałagan... Thompson popatrzył na niego. – Chyba nie myśli pan, że mamy z tym coś wspólnego?! To rodzinna firma. Jesteśmy na rynku od prawie trzydziestu lat. – Tamten kontener z kawałkami ludzkiego mięsa w środku przyjechał z pańskiej hurtowni. – Ale... – Ile takich transportów trafiło, pańskim zdaniem, na platformy wiertnicze? Może już od miesięcy sprzedaje pan firmom cateringowym poćwiartowane zwłoki? Myśli pan, że faceci na morzu będą zachwyceni, gdy się dowiedzą, że jadali porąbane trupy? Pan Thompson zbladł, zdołał tylko wykrztusić:
– O Boże... Logan dopił kawę i wstał. – Skąd pochodziło mięso w tamtym kontenerze? – Będę... będę musiał sprawdzić w wykazach. – Niech pan to zrobi.
Chłodnia hurtowni mieściła się w drugim końcu budynku. Była oddzielona od półek z konserwami i artykułami sypkimi zasłoną z grubych plastikowych pasów, utrzymującą w środku niską temperaturę i niewpuszczającą muzyki z puszki. Wielki agregat chłodniczy na ścianie rzęził jak kaszlący palacz i oziębiał powietrze tak, że Logan wydychał obłoczki pary, maszerując do zamrażalni między kartonami owoców i warzyw. Posterunkowy Rennie stał przy ciężkich stalowych drzwiach, ręce trzymał głęboko pod pachami, nos miał czerwony. W grubym ubraniu, złożonym z kilku warstw, wyglądał jak ludzik Michelina w wersji ninja. – Tu jest lodowato – powiedział i wzdrygnął się. – Chyba mi sutki odpadną. Logan przystanął z jedna ręką na klamce drzwi zamrażalni. – Byłoby ci dużo cieplej, gdybyś się czymś zajął. – Królowa Zimy uważa – skrzywił się Rennie – że wszyscy jesteśmy za tępi do pomocy. Przecież to nie moja wina, że nie wiem, czego szukać, prawda? – Co? – Logan, zamknąwszy oczy, spróbował liczyć do dziesięciu. Doszedł do trzech. – Na litość boską, masz szukać ludzkich szczątków! – To wiem. Stoję tam, w tej pieprzonej zamrażalni wielkości mojego domu, i patrzę na półki z zamrożonymi kawałkami jakiegoś cholernego ścierwa. Jak mam odróżnić porcję wieprzowiny od porcji ludzkiego mięsa? Dla mnie wszystko wygląda tak samo. Rękę, stopę, głowę bym rozpoznał. Ale tam są tylko kawałki mięsa. – Przestąpił z nogi na nogę i chuchnął w zwinięte dłonie. – Jestem policjantem, nie jakimś pieprzonym lekarzem. Logan musiał przyznać mu rację. To, że w kontenerze było ludzkie mięso, wiedzieli tylko dlatego, że znaleziony kawałek miał przekłuty sutek. Farmerzy mieli różne dziwactwa, ale nie do tego stopnia. Logan pociągnął ciężkie metalowe drzwi i wszedł do zamrażalni. Wielki Boże, co za mróz. Zupełnie jakby dostał w pierś workiem lodu. Obłoczki pary jego oddechu zamieniły się w nieprzeniknioną mgłę. – Halo? Znalazł doktor Isobel McAllister po drugiej stronie stosu pudeł. Na brązowej tekturze
skrzył się szron. Zmieniła biały kombinezon na niebieską kurtkę na futrze i watowane spodnie, jej strój uzupełniała biało-czerwona czapka z pomponem i rdzawoczerwony szalik. Teraz nie wyglądała już jak modelka. Przekopywała się przez górę zagadkowego mięsa. – I co? Spojrzała na niego spode łba. – Poza hipotermią? – Logan nie odpowiadał, więc Isobel westchnęła i wskazała dużą plastikową skrzynkę z porcjami mięsa zapakowanego próżniowo. – Mam jakieś trzy tuziny przypuszczalnych kawałków. Gdyby były z kością o wiele łatwiej byłoby rozpoznać. Krowy i świnie mają dużo więcej mięśni niż kości, ale spójrz na to. – Uniosła do góry paczkę z nalepką „Krajanka wieprzowa”. – To może być cokolwiek. Ludzkie mięso byłoby bardziej czerwone z powodu ilości mioglobiny w tkance, ale z tego spuszczono krew i zamrożono... Żeby mieć pewność, będziemy musieli wszystko rozmrozić i zbadać DNA. – Isobel przyciągnęła inne tekturowe pudło, przecięła taśmę samoprzylepną i zaczęła oglądać zawartość. – Możesz powiedzieć inspektorowi Inschowi, że to zajmie co najmniej dwa tygodnie. Logan jęknął. – To mu się nie spodoba. – Nie mój problem, sierżancie. Jasne. Kiedy chciała, żeby ktoś poniańczył jej dziecko lub pocierpiał przy jej niekończących się pokazach slajdów małego zaślinionego potwora o lepkich palcach, był „Loganem”, ale gdy się wkurzała przy pracy, zwracała się do niego „sierżancie”. – Posłuchaj – odparł – to nie moja wina, że Insch na ciebie naskoczył. Myślisz, że coś go ugryzło akurat dziś w nocy? Ja to znoszę cały cholerny dzień... – Szczęk. Logan zamarł. Obrzucił wzrokiem półki z mrożonkami w nadziei, że to nie Alec ze swoją kamerą. Sprawy stały wystarczająco źle, nie musiał być jeszcze przyłapany, jak narzeka na Inscha w telewizji ogólnokrajowej. – Halo? – Sierżancie McRae? – Pan Thompson wyjrzał zza stosu pudeł oznaczonych jako „Paluszki rybne”. – Znalazłem wykazy... – Urwał, spoglądając na stos mięsa, z którego Isobel dokładała do skrzynki następny kawałek. Zamrożone porcje zastukały o siebie jak ceramiczne kafelki. – Czy... czy to wszystko? – Będziemy wiedzieli po testach. – Logan wyciągnął rękę. Wymięty facet przez chwilę przyglądał się jej zaskoczony, potem chciał mu uścisnąć dłoń. – Nie, nie. – Logan cofnął się o krok i ręka gościa zawisła w powietrzu. – Wykazy. – A, tak, prawda. Oczywiście. – Wręczył pogniecioną żółtą kartkę A4 zabazgraną
długopisem. – Przepraszam. Kiedy Logan czytał te bazgroły, Thompson wiercił się nerwowo. – Co teraz będzie? Chodzi mi o to, czy... – Przełknął ślinę. – Co mam powiedzieć moim klientom? Logan wyjął komórkę i przejrzał listę kontaktów. – Będą nam potrzebne nazwiska i adresy wszystkich, którzy mają dostęp do tej zamrażalni. Interesuje mnie personel, klienci, dostawcy... wszyscy. – Elektroniczny głos na drugim końcu linii poinformował, że wybrany numer jest zajęty. Proszę spróbować później. Mężczyzna w wymiętym garniturze wzdrygnął się, skrzyżował ramiona na piersi i zrobił minę, jakby zaraz miał się rozpłakać. – Jesteśmy rodzinną firmą, od trzydziestu lat na rynku... Logan próbował uśmiechnąć się pocieszająco. – Nigdy nic nie wiadomo. Wyniki testów mogą być ujemne. – Nie robiłabym panu Thompsonowi wielkich nadziei – wtrąciła się Isobel. Ukucnęła, otoczona białym obłokiem oddechu, i wyjęła coś ze skrzynki leżącej u stóp. Z miejsca, gdzie stał Logan, wyglądało to jak jeszcze jeden kawałek wieprzowiny, więc podzielił się tą obserwacją. – Owszem. – Obróciła porcję mięsa. – Ale świnie nie miewają na zadach wytatuowanych jednorożców.
2
Insch znajdował się w dziale słodyczy, otoczony cateringowymi opakowaniami crunchies, rolos, sports mixture i musujących żelek w kształcie latających spodków. Patrzył na nie, rozmawiając przez telefon. – Tak, jestem pewien. – Słuchał przez chwilę, lekko obgryzając kciuk. – Nie... nie... jak tylko skurwiel wyjdzie z domu, trzeba go zgarnąć... Co?... Nie obchodzi mnie, za co go zwiniecie, po prostu go aresztujcie!... Nie, nie mam nakazu... – Na twarzy Inscha zaczynała się dobrze znana zmiana barwy z kwiatowego różu w szkarłat gniewu. – Dlatego, że tak wam mówię, do cholery! – Zatrzasnął komórkę i omal nie zmiażdżył jej wzrokiem. Logan chrząknął i mordercze spojrzenie przeniosło się na niego. – Przepraszam, że przeszkadzam, panie inspektorze, ale Iso... doktor McAllister znalazła w zamrażalni co najmniej jeden kawałek ludzkich zwłok i około czterdziestu ewentualnych. Inspektor się rozpromienił. – W samą porę. – Problem w tym, że niektóre z tych kawałków to cateringowe paczki krojonego mięsa. Mówi, że będą musieli wszystkie rozmrozić i zbadać DNA, bo inaczej nie da się stwierdzić, czy w paczce są szczątki jednej, dwóch, czy wielu osób. – Logan nabrał tchu. – To zajmie co najmniej dwa tygodnie. Twarz ogarniętego gniewem Inscha ze szkarłatnej stała się wściekle purpurowa. – Co?! – Powtarzam tylko jej słowa. – Logan cofnął się o dwa kroki i uniósł ręce w górę. Insch zazgrzytał zębami, przez chwilę kipiał ze złości. – Niech pan jej przekaże, że ma zbadać te szczątki natychmiast. Nie obchodzi mnie, o ile przysług będzie musiała poprosić; to sprawa priorytetowa. – A... może byłoby lepiej, gdyby to usłyszała od pana? – Mina Inscha wystarczyła żeby Logan zamilkł. – Dobrze, powiem jej. Isobel go zabije. Jeśli inspektor nie zrobi tego wcześniej. Wielki Insch wyglądał jak
niezdetonowana bomba. – Z dokumentów w hurtowni wynika – Logan spróbował go rozbroić – że mięso w kontenerze pochodziło ze sklepu rzeźniczego na Holburn Street; od McFarlane’a. – McFarlane’a? – Twarz inspektora wykrzywił nieprzyjemny uśmiech. Logan machnął wykazem: – Dwie polędwice wołowe, sześć półtusz wieprzowych, paczka cielęciny... Ale Insch już maszerował do wyjścia. Mundurowi i technicy z biura identyfikacji pierzchali mu z drogi. – Chcę mieć nakaz rewizji w tym sklepie rzeźniczym. Niech wszyscy się tam stawią, gdy tylko zostanie wydany. – Co? Jeszcze nie skończyliśmy. – Szczątki przyszły od McFarlane’a. – Tego nie wiemy. Tutaj niezbyt trudno się dostać. Ktoś mógł... – I chcę mieć nakaz aresztowania Kennetha Wisemana. – Kto to, do diabła, jest... – I niech biuro prasowe ruszy tyłki. Odprawa punktualnie o dziesiątej rano.
Półtorej godziny później Logan z Inschem siedzieli w samochodzie służbowym zaparkowanym przed sklepem rzeźniczym McFarlane’a. Napis nad wielkim, ciemnym oknem wystawowym głosił: „Porządni ludzie jadają porządne mięso”. Na Holburn Street było praktycznie pusto. Tylko światła na samotnych sygnalizatorach zmieniały się wciąż z czerwonych na zielone, a z zielonych na czerwone. Nikt ich nie obserwował, z wyjątkiem ludzi w paru nieoznakowanych vauxhallach wydziału kryminalnego, policyjnej furgonetce zespołu poszukiwawczego, białym niegdyś transicie należącym do biura identyfikacji i dwóch radiowozach. Wszyscy czekali, aż zjawi się pani prokurator z nakazami rewizji i aresztowania. Insch spojrzał z niezadowoleniem na zegarek. – Dlaczego to tak długo trwa, do diabła? Logan przyglądał się, jak inspektor usiłuje się dostać do małego słoiczka z pigułkami. Grube, podobne do kiełbasek palce zmagały się z zamknięciem zabezpieczonym przed dziećmi. W końcu Insch wydobył kilka małych białych tabletek. – Dobrze się pan czuje? Insch się skrzywił i przełknął. – Ile się jedzie stąd na lotnisko? – To zależy od ruchu na Drive. Godzinę do półtorej.
– Niejaki komisarz Faulds przylatuje nocnym samolotem linii BMI. Chcę, żeby pan go odebrał i przywiózł tutaj. – Nie możemy wysłać któregoś z mundurowych? Ja... – Nie, chcę, żeby pan to zrobił. – Powinienem pomóc przy przeszukaniu, a nie bawić się w taksówkarza! – Powiedziałem, nie! – Insch zagrzmiał, aż zadźwięczały szyby samochodu. – Faulds to oślizły gnojek, dwulicowy skurwiel, który wbija ludziom nóż w plecy, ale jest komisarzem, więc wszyscy skaczą koło niego, jakby był jakimś cholernym mesjaszem. Nie chcę, żeby jakiś mundurowy idiota wyśpiewał mu wszystko po drodze. – Ale... – Żadnych ale. Odbierze go pan i powie mu tylko tyle, ile konieczne. A jeśli szczęście nam dopisze, zakończymy całą sprawę, zanim tu dotrze. Anderson Drive ciągnęła się przez miasto od koszmarnego ronda w Garthdee do jeszcze koszmarniejszego na drugim końcu. O wpół do ósmej rano Logan tkwił w samym środku krętej wstęgi czerwonych tylnych świateł, która w ślimaczym tempie posuwała się w stronę ronda Haudagain. Świt wstawał jako bladożółta plama, jego słaby blask tłumił gęsty całun szarych chmur wiszących nad miastem. Jakiś półgłówek zepsuł stereo w samochodzie, więc Logan mógł słuchać tylko jazgotu i paplaniny w policyjnym radiu – głównie ludzi, którzy usiłowali pospiesznie zejść z drogi inspektorowi Inschowi, gdy sklecono naprędce operację „Tasak”. Gruby dupek, odkąd zaczął stosować tę głupią dietę, był jak wrzód na tyłku. Półtora roku chodzenia na palcach, żeby nie sprowokować faceta do wszczęcia jednej z jego legendarnych awantur. – Tu alfa dziewięć jeden, jesteśmy na pozycji, odbiór. Wyglądało na to, że są gotowi do akcji. – Alfa trzy dwa na pozycji. – Tu alfa mike siedem, my też możemy wchodzić. Dajcie tylko znać. Logan powinien być z nimi, wyważać kopniakami drzwi i spisywać nazwiska świadków, a nie niańczyć jakiegoś gnojka z Birmingham. Zanim wyjechał z miasta, zaczęło mżyć. Przednią szybę pokryła cienka warstwa mokrej mgły, przez którą tylne światła taksówki jadącej z przodu żarzyły się jak rozpalone węgielki. Inspektor Insch wygłaszał mowę, dyscyplinując podwładnych. – Słuchajcie: chcę, żeby to zostało zrobione mechanicznie, zrozumiano? Jeśli ktoś się wyłamie z szeregu, wyrwę mu jaja i wepchnę w dupę. Wyrażam się jasno? Nikt nie był taki głupi, żeby mu odpowiedzieć.
– W porządku. Wszystkie jednostki, uwaga: pięć, cztery, trzy, dwa... wchodzimy! Rozległy się krzyki. Odgłos wyważania drzwi z zawiasów. Huki. Łomoty... Logan wyłączył radio. Czekał ponuro w długim korku, żeby skręcić w stronę aberdeeńskiego lotniska. W porcie lotniczym tego ranka panował duży ruch. Kolejka do kontroli ciągnęła się wzdłuż całej długości budynku, niemal poza drzwi frontowe. Biznesmeni i urlopowicze zerkali nerwowo na zegarki, ściskali kurczowo karty pokładowe i martwili się, że nie zdążą na swoje samoloty. Megafony powtarzały, żeby nie zostawiać bagażu bez opieki. BD 672 powinien wylądować osiem minut temu, ale na razie nikt nie wychodził. Logan stał w hali obok sklepu z pretensjonalnymi szkockimi upominkami i trzymał w górze kartkę z nabazgranym dużymi drukowanymi literami napisem: „Kom. Faulds”. W końcu drzwi w głębi otworzyły się i pojawili się pasażerowie, którzy przylecieli o siódmej pięć z londyńskiego Heathrow. Logan sądził, że bez trudu zauważy Fauldsa; ostatecznie to komisarz policji. Na pewno będzie w galowym mundurze – w nadziei, że dzięki temu przejdzie przez stanowisko ochrony bez kontroli i dostanie dodatkową torebkę orzeszków ziemnych w samolocie – i w towarzystwie jakiegoś służalczego nadinspektora, który będzie niósł jego bagaż i mówił, jaki jest pomysłowy i dowcipny. Toteż był trochę zaskoczony, kiedy zatrzymał się przy nim mężczyzna ze szpakowatą kozią bródką, w dżinsach, czarnej skórzanej kurtce do pół uda, hawajskiej koszuli i naszyjniku z zębów rekina. Postukał w kartkę i powiedział: – Faulds to ja. A pan musi być... – Sierżant McRae, panie komisarzu. Czy to kolczyk? Tak. W lewym uchu komisarza Fauldsa skrzył się diamentowy kolczyk. Faulds wyciągnął rękę. – Rozumiem, że przysłał pana inspektor Insch. – Miał wzorową brytyjską wymowę z ledwo słyszalnym akcentem mieszkańca Birmingham. – Tak jest. – Więc niech zgadnę: ma mi pan nic nie mówić i zasadniczo trzymać mnie na uboczu. Zgadza się? – Nie, panie komisarzu. Po prostu mam pana zawieźć do miasta. – Aha. I do tego jest potrzebny sierżant? – Faulds przyglądał się przez chwilę, jak Logan się wije, potem wybuchnął śmiechem. – Niech pan się nie przejmuje; robiłem to samo,
kiedy zwalała mi się na głowę szarża z innych komend. To jasne, że nie chcecie, żeby jakiś urzędas z zewnątrz pouczał was, jak macie prowadzić śledztwo. – Cóż... Okej... Samochód jest... – Ma pan jakieś imię, sierżancie, czy woli pan roztaczać wokół siebie atmosferę tajemniczości? – Logan, panie komisarzu. Chciał wziąć torbę podróżną Fauldsa, ale ten go odpędził. – Jeszcze nie jestem staruszkiem, Logan.
Pełzli do Aberdeen w godzinie porannego szczytu. Faulds siedział z komórką przy uchu i wciągał Logana do dziwnej trójstronnej rozmowy o znalezionych tej nocy fragmentach ciała. – Co? Oczywiście, że pada; to przecież Aberdeen... Nie, nie sądzę, zaczekaj... – Komisarz zasłonił mikrofon. – Zidentyfikowaliście już którąś z ofiar? – Jeszcze nie... – I nie przejrzeliście bazy danych osób zaginionych, ani kartotek DNA? – Dopiero znaleźliśmy te szczątki, panie komisarzu. Są jeszcze zamrożone. Patolog... Faulds wrócił do rozmowy telefonicznej: – Nie, jeszcze nie sprawdzili DNA... Wiem... Słyszałeś?... Tak. Też tak pomyślałem. – I znów zwrócił się do Logana: – Nie musicie rozmrażać całości. Próbka potrzebna do testu DNA powinna być taka mała, żeby natychmiast nabrała temperatury. Jak dojedziemy na miejsce, pogadam z waszym patologiem. – To może nie być... Ale Faulds znów rozmawiał przez komórkę: – Mhm... Chyba masz rację... Naprawdę? – Śmiech. – Głupi dupek... Rozłączył się, kiedy Logan utknął w długim korku ciągnącym się od ronda Haudagain. Dwa pasy ruchu zapchane samochodami i pas dla autobusów zastawiony żółtymi pachołkami. Faulds popatrzył na nowe, lśniące pojazdy i znudzonych pasażerów, którzy badali wnętrza swoich nosów. Wciąż mżyło. – Długo to potrwa, Logan? – Prawdopodobnie, panie komisarzu. To chyba najgorsze rondo w kraju. Dyskutują o nim w szkockim parlamencie. Faulds się uśmiechnął. – O rondzie? Ech, wy stuknięci Szkoci. A mówili, że przekazanie władzy waszemu
parlamentowi nic nie da. – Oceniają, że to kosztuje lokalną gospodarkę około trzydziestu milionów rocznie. – Trzydzieści milionów, tak? To całe mnóstwo porcji szkockiego puddingu z baranich podrobów. Logan ugryzł się w język. Nazwanie komisarza protekcjonalnym palantem zapewne nie pomogłoby mu w karierze. Siedzieli w krępującym milczeniu, które przerywał tylko pisk wycieraczek przesuwających się po przedniej szybie w cyklu start-stop. Logan powoli posuwał się samochodem naprzód, wreszcie w polu widzenia pojawiło się cholerne rondo. I wtedy Faulds wybuchnął śmiechem. – Łatwo cię zdenerwować! – Wyciągnął się na siedzeniu. – No dobra, pytaj. Wiem, że umierasz z ciekawości. – Słucham? Faulds tylko się uśmiechnął. – Cóż... byłem... – Logan zerknął na ubranie i kolczyk swojego pasażera. – Niezupełnie tak sobie pana wyobrażałem. – Usłyszałeś słowo „komisarz” i pomyślałeś: stary trzęsący się pierdziel bez poczucia humoru, ubrany jak manekin krawiecki, bo ma żenująco małego penisa i patrzy z zazdrością na pałkę policyjną. – Właściwie zastanawiałem się, dlaczego ktoś tak wysoki rangą jak pan przyjechał tutaj, żeby zająć się lokalnym śledztwem w sprawie zabójstwa. – I nadal się zastanawiasz? – Tak, panie komisarzu. – Logan przyspieszył, okrążył rondo ledwo unikając zmiażdżenia przez ciągnik siodłowy z naczepą pędzący prosto na niego. Wreszcie wydostał się na North Anderson Drive. Alleluja! Wdepnął gaz i wyprzedzić trzęsącą się staruszkę w zdezelowanym mercedesie. – Dlaczego nie przysłał pan jakiegoś inspektora czy nadinspektora? Pauza. – No cóż, Logan, niektórych spraw po prostu nie można nikomu przekazać. – Spojrzał na zegarek. – A ten nalot, który przeprowadza inspektor Insch? – Właśnie tam jedziemy. – Doskonale. – Faulds znów wyciągnął telefon i zaczął wybierać numer. – Nie przejmuj się mną, muszę zadzwonić do paru osób... Fiona?... Fiona, tu Mark... Mark Faulds... Oczywiście, że tak, kochanie...
Zostawili samochód w bocznej uliczce i pobiegli przez mżawkę. – Wiesz – stwierdził Faulds, kiedy z postawionymi kołnierzami i schylonymi głowami przecinali jezdnię na światłach przy sklepie Country Ways – jestem w Aberdeen chyba dziesiąty raz i zawsze pada. – Staramy się. – Musicie się rodzić z błoną pławną między palcami nóg, skurczybyki. – Tylko ci z Ellon, panie komisarzu. Na Holburn Street ruch praktycznie zamarł – dwaj umundurowani policjanci udawali sygnalizatory i przepuszczali pojazdy jedną połową jezdni. Sklep rzeźniczy zasłaniała ściana z dwuipółmetrowych białych plastikowych ekranów, sięgająca do osi ulicy. Furgonetka BBC stała na podwójnej żółtej linii tuż obok ogrodzonego terenu, kobieta z końskim ogonem, parasolką i dziwną pomarańczową opalenizną próbowała przekonać funkcjonariusza służby parkingowej, żeby nie wlepiał im mandatu. Błysnęły flesze aparatów fotograficznych i padły głośne pytania, gdy Logan i Faulds dali nura pod niebiesko-białą taśmę policyjną i znaleźli się za plastikową ścianą. Na ogrodzonym terenie stał brudny transit biura identyfikacji z otwartymi tylnymi drzwiami. Ktoś wygrzebał ze środka kombinezony dla Logana i komisarza. W sklepie na ścianach wisiały przepisy kulinarne: gulasz, pieczone żeberka, miętowy kebab jagnięcy... Część delikatesowa i ministoisko z warzywami zajmowały przestrzeń na wprost pustego oszklonego z przodu kontuaru przystrojonego kolorowymi nalepkami. W pomieszczeniu pełnym ludzi w białych papierowych kombinezonach unosił się zapach mięsa. Inspektora Inscha zastali w chłodni na zapleczu z parą techników z biura identyfikacji i Isobel przy oględzinach kawałków mięsa. Faulds spojrzał na inspektora w pękatym stroju ochronnym i powiedział: – Dobry Boże, David, ależ jesteś wielki! – Wyciągnął dłoń na powitanie, ale Insch tylko na nią zerknął. – Tak, no cóż... – Faulds podniósł rękę i poprawił kaptur, jakby to właśnie zamierzał zrobić. – Zgarnąłeś już Wisemana? Insch się nachmurzył. – O siódmej czterdzieści pięć wywaliliśmy kopniakami drzwi jego mieszkania. Nie było go. – Pozwoliłeś mu uciec? – Nie, do cholery. Od chwili, kiedy znaleźliśmy w porcie ludzkie szczątki, przed jego domem stał nasz nieoznakowany samochód. Nie pojawił się.
– O Boże... – Faulds przymknął oczy i zaklął cicho. – Okej, dobra, w porządku. Za późno, żeby się tym martwić. – Westchnął. – Więc co tu mamy? – Tamto. – Insch wskazał róg w głębi chłodni, gdzie Isobel oglądała płat mięsa wiszący na haku. Miał ponad pół metra długości i niecałe dwadzieścia centymetrów szerokości. Mięso bez skóry było ciemnoróżowe, tłuszcz złocistożółty. Faulds podszedł bliżej. – Schab? – zapytał. – Blisko: karkówka. – Isobel wstała i wytarła dłonie w lateksowych rękawiczkach o przód kombinezonu. – Mięso jest ciemniejsze niż wieprzowina, bardziej jak cielęcina – zdecydowanie ludzkie. Żebra zostały przecięte w połowie długości, ale zachowały charakterystyczny kształt. Komisarz namyślał się przez chwilę, po czym spytał: – Zaryzykuje pani podanie czasu zgonu? Isobel popatrzyła na niego. – A kim pan właściwie jest? Faulds posłał jej swój nieodparty uśmiech. – Mark Faulds z policji West Midlands. Inspektor Insch zaprosił mnie, żebym przyjrzał się sprawie. W uszach Logana zabrzmiało to zupełnie nieprawdopodobnie. Insch nie poprosiłby nikogo o pomoc, nawet gdyby mu płonęło krocze. Sądząc po minie Isobel, ona też w to nie uwierzyła. – Nie wiem, panie Faulds, z jakimi patologami ma pan do czynienia u siebie, ale w Aberdeen nie spieszymy się z wyciąganiem wniosków przed sekcją zwłok. – Wróciła do swojego kawałka mięsa, mrucząc pod nosem: – Boże, chroń nas przed cholernymi policjantami, którzy myślą, że jesteśmy jasnowidzami... – Rozumiem. – Faulds mrugnął do Logana i szepnął: – Uwielbiam wyzwania. – Odchrząknął. – Właściwie nie pan, lecz komisarz. Jeśli się spodziewał, że w ten sposób zrobi wrażenie na Isobel, to się rozczarował. Nawet nie przerwała pracy; zdjęła mięso z haka i wsunęła do dużej torby dowodowej. – Gotowe. – Wręczyła ją jednemu z techników z biura identyfikacji. – Wszystkie kawałki mięsa mają być zabrane do kostnicy. Mielonka, kiełbaski... wszystko. – Ściągnęła rękawiczki i skinęła głową Inschowi. – Inspektorze, proszę na słowo. Faulds patrzył, jak wychodzą z chłodni. – Zawsze jest taka miła?
Logan się uśmiechnął. – Nie, panie komisarzu. Musiała poczuć do pana sympatię. Normalnie jest dużo gorsza.
McFarlane, właściciel sklepu, firmujący interes własnym nazwiskiem, miał duże mieszkanie bezpośrednio nad zakładem, toteż wytropienie go nie zajęło uczestnikom operacji „Tasak” wiele czasu. Był przysadzisty, kluchowaty, miał zatroskaną minę, przerzedzone włosy, nos poprzecinany czerwonymi żyłkami i wory pod oczami. Natarł się płynem po goleniu, ale to nie wystarczyło do zabicia zapachu stęchłego potu i wczoraj przetrawionego alkoholu. McFarlane siedział za biurkiem w małym pokoju na zapleczu sklepu i patrzył, jak technik z biura identyfikacji rozbiera żółto-szary komputer i wkłada części do skrzynki dowodowej. – Nie... nie rozumiem – jąkał się McFarlane, rozglądając się dookoła wodnistymi zaczerwionymi oczami. – Powinniśmy otworzyć o dziewiątej... Insch pochylił się nad biurkiem i zawisnął nad rzeźnikiem jak sęp. – Masz pojęcie, co robią w więzieniu z takimi jak ty? McFarlane się wzdrygnął, jakby dostał policzek. – Ale... ja nic nie zrobiłem! – Więc skąd miałeś w chłodni kawał ludzkiego mięsa? – Nie wiedziałem! To nie ja! Nigdy nic nie zrobiłem. Nie dostałem nawet mandatu za nieprzepisowe parkowanie. Jestem praworządnym obywatelem, urządzam dobroczynne grille, nawet nie zawyżam cen! Nie... – Sprzedałeś hurtowni Thompsona ludzkie mięso, a oni sprzedali je firmom cateringowym. – O Boże... – McFarlane zbladł jak trup. – Ale... – Ludzie to jedli! – Davidzie. – Faulds położył Inschowi rękę na ramieniu. – Pozwól temu biednemu człowiekowi dokończyć zdanie. – Komisarz przysiadł na krawędzi biurka, kombinezon zaszeleścił, kiedy się poruszył. – Panie McFarlane, jest pan właścicielem sklepu rzeźniczego, w którym sprzedaje się kawałki ludzkich zwłok. Rozumie pan, dlaczego możemy mieć z tym pewien problem? – Nie wiedziałem! – Mhm... Panie McFarlane, jest pan zawodowym rzeźnikiem, tak?
Mężczyzna kiwnął głową, aż zatrzęsły się jego obwisłe policzki, a Faulds uśmiechnął się do niego krzepiąco. – I chce pan, żebyśmy uwierzyli, że nie potrafi pan odróżnić wieprzowiny od ludzkiego mięsa? – Ja... ja... ja już mało pracuję... – Uniósł w górę trzęsące się ręce. – Nie mogę utrzymać noża. – Rozumiem. Insch położył swoją wielką łapę na biurku. – Nie pamięta mnie pan, panie McFarlane, prawda? – Co? – Rzeźnik zmarszczył brwi. – Nie. O czym pan... – Dwadzieścia lat temu. Trzy osoby porąbane i... – O, nie! – McFarlane zakrył drżącą dłonią usta. – Nie... To nie ja! Nigdy nic nie zrobiłem! – Spojrzał na Fauldsa z obłędem w oczach. – Nigdy! To nie ja! Niech pan mu powie, że to nie ja! – Gdzie jest Ken Wiseman? – O Boże, tylko nie to. Niech to nie będzie znowu... – Gdzie on jest? Nagle twarz McFarlane’a odzyskała normalny kolor. – Nie wiem! A nawet gdybym wiedział, nie powiedziałbym ci! – Rzeźnik dźwignął się na nogi. – Teraz sobie ciebie przypominam, ciebie i tamtego skurwiela... Jak mu było? Brooks! Ken był niewinny, wrobiliście go! – Gdzie on jest? Logan przysłuchiwał się przez chwilę, jak Faulds i Insch odgrywają złego glinę i gorszego glinę, potem skupił uwagę na małym pokoju biurowym. W rogu piętrzyło się parę pustych stojaków wystawowych, sąsiadował z nimi stos zakurzonych wiklinowych koszy piknikowych, pod zakratowanym oknem stały dwie szafki na akta. Logan przeglądał jedną z nich i łowił uchem rozmowę, jaka toczyła się za jego plecami. Insch: Powiedz mi, gdzie jest ten skurwiel. McFarlane: Nie mam pojęcia. Nie widziałem Kena od lat. Insch: Pieprzysz. Szafka na akta była pełna faktur, rachunków, pasków wypłat... Żadnych rewelacji. Logan wyciągnął z szuflady książkę opatrzoną napisem „Nadgodziny”. Faulds: Musi pan na to spojrzeć z naszego punktu widzenia... Znów Insch:... poślemy cię na bardzo, bardzo długo...
Faulds: Lepiej niech pan nam po prostu powie wszystko, co pan wie... McFarlane: Ale ja nic nie wiem! Książka była prawie nieczytelna, stronę po stronie wypełniały daty, godziny, kwoty wypłat i nazwiska nabazgrane drżącą ręką rzeźnika. Logan przeszedł do ostatnich wpisów. Insch:... z ludźmi takimi jak ty w więzieniu Peterhead... – Panie inspektorze! – Logan podszedł do niego, a gdy Insch się odwrócił i zmiażdżył go wzrokiem, zapadła złowroga cisza. Logan wręczył mu książkę. – Ostatnia strona. Trzecie nazwisko od dołu. Insch wyrwał mu książkę, przeczytał wpis, zmarszczył czoło, i jego usta wykrzywił uśmiech: – No, proszę. Faulds: – Co? Inspektor rzucił książkę na biurko i postukał palcem w ostatnią stronę. – Wspomniałeś, że nie widziałeś Kena Wisemana od lat? McFarlane nie spojrzał na książkę. – Bo... bo nie widziałem. – Więc dlaczego tu jest napisane, że przedwczoraj miał dwie nadgodziny?
3
Zapadło milczenie, które przerwał głos od drzwi: – Przepraszam, panowie, skończyła mi się kaseta. Jest szansa, żebyśmy powtórzyli ostatni kawałek? W progu stał Alec z kamerą. Insch przewrócił oczami, westchnął i zapytał: – Odkąd? – Od znalezienia książki nadgodzin. Faulds wyglądał na zdezorientowanego, póki Logan nie przedstawił mu kamerzysty. – Jest z BBC, robią jeden z tych programów dokumentalnych Granitowe Miasto 999. Pokażą to latem. – Aha... – Faulds przeczesał ręką włosy, potem przywołał na twarz ten sam uśmiech, którym próbował oczarować panią patolog. – Komisarz Mark Faulds, policja West Midlands. Może pan wierzyć lub nie, ale w młodości występowałem w telewizji. W programie dla dzieci. To było coś w rodzaju tego, jak Wilhelm Tell spotyka mupety, tylko bardziej... – Możemy wrócić do sprawy? – zapytał Insch. – Ja tylko... – McRae. – Insch wręczył Loganowi książkę, kazał mu ją włożyć do szafki na akta i jeszcze raz znaleźć. Logan jęknął. – Ale jesteśmy w samym środku... – Sierżancie, to jest kluczowe odkrycie w śledztwie; będzie pan bohaterem w telewizji ogólnokrajowej. Niech pan schowa z powrotem tę cholerną książkę i nie zapomni udać zaskoczonego, kiedy pan ją znajdzie! – Wiesz co, Logan – powiedział Faulds. – Jeśli czujesz się skrępowany, to inspektor Insch albo ja chętnie cię zastąpimy... – Nie. Sierżant McRae to znalazł i jemu należy się uznanie. – Ależ oczywiście... Nie chodziło mi o to, żebyśmy przypisywali sobie zasługi za jego
ciężką pracę, tylko po prostu... jeśli jest mu niezręcznie... – Czuje się pan swobodnie. Prawda, sierżancie? – Nie brzmiało to jak pytanie. – Tak jest, panie inspektorze. – Logan wetknął książkę nadgodzin z powrotem do szafki na akta, zaczekał, aż Alec krzyknie: „Akcja!”, potem wszystko powtórzył. – Super! – Kiedy skończyli, kamerzysta uniósł kciuk. – Teraz chciałbym jeszcze tylko, żeby ktoś mi wyjaśnił, kto to jest ten Wiseman, i będziemy mieli wspaniałą scenę. Postarajcie się zrobić to możliwie naturalnie, okej? Chcę, żeby to fajnie wypadło.
– Oczywiście wiesz, co to oznacza? – zapytał Insch, kiedy McFarlane’a wpakowano do tyłu radiowozu z kocem na głowie. Faulds przytaknął. – Tym razem mamy okazję, żeby zrobić to jak należy. Dwaj posterunkowi odsunęli zaporę i radiowóz wyjechał wprost w błyski fleszy i krzyżowy ogień wykrzykiwanych pytań. – Ostatnim razem zrobiliśmy to jak należy. – Więc dlaczego wyszedł po apelacji? Insch westchnął. – Bo przysięgli byli idiotami. McRae! Logan uniósł rękę, drugą przyciskał komórkę do ucha. Słuchał meldunku alfy siedem dwa o poszukiwaniach na ulicy Wisemana. – Okej, dobra, dzięki. – Rozłączył się. – Paru sąsiadom wydaje się, że widzieli, jak Wiseman wychodził wczoraj wieczorem około dziesiątej. Od tamtej pory się nie pojawił. Mówią że dość często go nie ma. Insch zaklął. – Mają go szukać wszyscy mundurowi. Ustawić blokady drogowe na wszystkich głównych trasach wylotowych z Aberdeen. Obstawić port, dworzec autobusowy, kolejowy i lotnisko. Przeszukać jego dom; chcę mieć aktualne zdjęcie faceta; puścić je w obieg. Rozwiesić plakaty, tam gdzie zwykle. Wysłać zawiadomienie do wszystkich jednostek policji w całym Zjednoczonym Królestwie. Logan jęknął. – Ale dochodzi jedenasta, a ja jestem na służbie od wczoraj od czternastej! – Jedenasta? – Insch spojrzał ma zegarek, zmarszczył brwi, potarł grubą ręką twarz i znów zaklął. – Za trzy minuty zaczyna się sekcja zwłok. – Odwrócił się i pomaszerował do zapór. Po drodze ściągnął kombinezon i wepchnął go do rąk pryszczatemu posterunkowemu.
Faulds popatrzył za nim, potem położył Loganowi dłoń na ramieniu i ścisnął je krzepiąco. – Doskonale się spisałeś, sierżancie. Dobra robota. – To znaczy... dzięki. – Logan odsunął się poza jego zasięg na wypadek, gdyby komisarz chciał go objąć dla umocnienia koleżeństwa. – Dlaczego McFarlane’a tak zdenerwowała wzmianka o tym Wisemanie? – O Wisemanie?- Faulds pokręcił głową. – Niczego cię nie nauczyli w szkole? Andrew McFarlane był mężem siostry Wisemana, kiedy rozgrywał się akt pierwszy. Dlatego nie przepada za Inschem. Logan usiłował stłumić ziewanie, ale mu się nie udało. – Boże... Racja, zespoły poszukiwawcze... Faulds znów ścisnął go za ramię. – Zostaw to. Przekaż sprawę komuś innemu i idź się trochę przespać. Nie przydasz się Inschowi ani nikomu innemu, jeśli nie będziesz w formie. – Uśmiechnął się. – A teraz przepraszam, ale chyba skoczę zobaczyć sekcję zwłok i jeszcze raz spróbuję szczęścia z twoją przyjaciółką panią patolog. Logan nie miał serca powiedzieć mu, że to strata czasu.
4
Wnętrze: ciasny pokój biurowy. Dwie nieostre postacie w tle, jedna opróżnia szafkę na akta. W środku kadru komisarz Faulds w białym kombinezonie. Tytuł: Komisarz Mark Faulds – Policja West Midlands. Faulds: Zwłoki znajdowano w całym kraju – w Londynie, Birmingham, Glasgow, nawet w Dublinie. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. Włamywał się do domów ofiar i masakrował je. Nie zwyczajnie rąbał, tylko rozbierał na kawałki, zamieniał w porcje mięsa. I nigdy nie zostawił żadnych śladów... A może powinno być „nie zostawiał żadnych śladów”? Głos spoza kadru: Jak panu wygodnie. Faulds: Dziwnie się czuję bez scenariusza. Głos spoza kadru: Jeśli to dla pana kłopot, na pewno inspektor Insch mógłby... Faulds: Nie, nie. W młodości często to robiłem. To jak jazda na rowerze... Okej, zacznijmy jeszcze raz od słów „porcje mięsa” [otrząsa się lekko]. Po każdym jego napadzie gazety nadawały mu inne przezwisko: w Birmingham – Rzeźnik, w Clydeside – Rozpruwacz. Dopiero po odkryciu szczątków Iana i Sharon McLaughlinów wszędzie przyjęło się to pierwsze. [przerwa] – Czy to nie brzmi zbyt melodramatycznie? Brzmi, prawda? Cholera... Przepraszam, zacznę od początku. [odchrząkuje] – W całym kraju mieliśmy przypadki... W pokoju pachniało makaronem z „gorącego kubka”. Niewielkie biuro na tyłach komendy przekształcono bez entuzjazmu w prowizoryczną montażownię. Logan stłumił ziewanie i wyjrzał przez okienko. Widok nie był atrakcyjny – po prostu kwadrat zalanego wodą parkingu i schody w dół do kostnicy. Nie było widać skrawka nieba. Loganowi udało się przespać parę godzin w domu, całkiem samotnie w zimnym i pustym łóżku. Bez Jackie mieszkanie po prostu nie było takie samo. Alec przewinął kasetę i z monitora telewizyjnego dobiegł głos Fauldsa:
– Cholera... Przepraszam, zacznę od początku. Alec wcisnął pauzę, zapisał coś na bloczku do notatek, potem włożył do ust pełny widelec i wybełkotał jakieś pytanie. Logan odwrócił się od okna. – Masz całą brodę w sosie, i nie rozumiem ani słowa. Alec przeżuł, przełknął i znów nabrał pełny widelec. – Pytałem, czy chcesz zobaczyć konferencję prasową. – Niespecjalnie. – Nie? – Alec wcisnął kilka przycisków na swoim dziwacznym kolorowym pulpicie montażowym i twarz Fauldsa zastąpiła sala zatłoczona dziennikarzami. Inspektor Insch, ktoś od kontaktów z mediami i szef aberdeeńskiej policji we własnej osobie siedzieli z przodu i odpowiadali na pytania w rodzaju: „Dlaczego Kena Wisemana w ogóle wypuszczono na wolność?”, „Ile osób zabił Rzeźnik?”, „Dlaczego w roku 1990 policja grampiańska nie przedstawiła mocniejszych dowodów przeciwko Wisemanowi?” i stałe, ulubione: „Czy śledztwo będzie jawne?” Kamera przesunęła się, ukazując dużą, różową głowę Inscha. Inspektor nie wyglądał na zadowolonego. Alec wskazał widelcem ekran. – Spójrz na jego minę. Może się przyśnić. – Ty mi to mówisz? – Zawsze był takim grubym gburowatym skurwielem? – Alec wygrzebał resztkę makaronu, potem przyłożył plastikowy kubek do ust, przechylił do góry dnem i wypił sos. – Nie odpowiem ci na to, bo gdyby się dowiedział, urwałby mi jaja. – Czy mi się zdaje, czy Insch rzeczywiście ma coś na punkcie jąder? Ilekroć komuś grozi, zawsze mówi o genitaliach. – Kamerzysta wrzucił pusty kubek po makaronie do kosza na śmieci. – A tak między nami, on może jest trochę tłamszony. – Jasne. Powiedz mu to, na pewno będzie zachwycony. – Dziś rano rozmawiałem z moim producentem wykonawczym. Zwiększają mi budżet. Parę dodatkowych ekip telewizyjnych, więcej czasu na montaż. Może nawet zatrudnimy Davida Jasona jako lektora. – Musisz być dumny. Alec westchnął. – Ale ty jesteś dziś cholernie ponury. – Też byś był. Muszę pójść do Inscha i powiedzieć mu, że nie mamy pojęcia, gdzie jest
Ken Wiseman.
Czasami mieszkanie w Fittie było irytujące jak wrzód na tyłku. Owszem, maleńka XVII-wieczna wioska rybacka przy wyjściu z aberdeeńskiego portu miała swój urok. Granitowe domki wokół trzech placyków, zwrócone frontem do wewnątrz, stały przytulone do siebie, jakby chciały się ogrzać. Kawałeczek historii otoczony przez magazyny i zbiorniki szlamu z dwóch stron, port z trzeciej i Morze Północne z czwartej. Pięknie... Ale kiedy nigdzie nie można zaparkować w pobliżu drzwi frontowych, człowiek dostaje cholery. Utyskując, Heather postawiła na bruku wypchane plastikowe torby i rozmasowała dłonie, żeby odzyskać w nich czucie. Powinna kupić sobie rower, damkę dla starszych pań z koszykiem z przodu. Wtedy mogłaby po prostu pedałować do supermarketu i piec dwie pieczenie na jednym ogniu: robić zakupy i pozbywać się tej cholernej nadwagi poporodowej. Jeśli można to jeszcze tak nazywać trzy lata po urodzeniu dziecka. Pogrzebała w jednej z toreb, wyjęła tabliczkę dairy milk, odgryzła duży kawałek czekolady. Czuła, jak rozpuszcza się w jej ustach. Ogarnęło ją niezadowolenie. Trzeba kupić rower i zapisać się do Strażniczek Wagi. Może wtedy ten stary babsztyl, jej cholerna matka, przestanie przy okazji każdej wizyty przygadywać, że jest gruba. Heather dźwignęła torby z zakupami. Dziś wieczorem zamierzała uraczyć się butelką wina i chrzanić antydepresanty. Może nawet będzie coś dobrego w telewizji? Z plaży dobiegł głośny krzyk. Westchnęła. Głupie dzieciaki głupio kłócą się o to, kto ma najgłupszy samochód. Szaleją, urządzają sobie nocne wyścigi po Beach Boulevard, jeżdżą tam i z powrotem swoimi tuningowanymi hatchbackami, które im kupują mamusie i tatusiowie. Przy akompaniamencie dudnienia głupich samochodowych stereo zaznaczają swoje terytoria jak szympansy. I nie ma sensu skarżyć się cholernej policji, bo to gówno daje. Boże, ma dwadzieścia pięć lat i już jest w średnim wieku. Jeszcze nie tak dawno sama szalała z przyjaciółkami, a teraz narzeka na głośną muzykę i niebezpieczną jazdę. Oto, co może zrobić z kobiety trzyletnie dziecko. Żadnego życia seksualnego, tylko czekanie na reality show Celebrity X-Factor w telewizji. Jeszcze raz przystanęła, by postawić zakupy, potem zatrzymała się przed drzwiami frontowymi i zaczęła szukać w przepastnej, zagraconej torebce kluczy do domu. Dynia Justina leżała na parapecie okiennym, między ostrymi zębami migotała świeczka. Oczywiście, ona wszystko powycinała, ale on narysował twarz niebieskim długopisem, wysuwając w skupieniu język. Dziwne, że jedna mała istota może przynieść tyle
radości i jednocześnie tyle udręki... Jeszcze jeden kęs czekolady, potem schowała tabliczkę – nie chciała, żeby Duncan zobaczył, jaka jest niegrzeczna – i weszła do domu. – Duncan? Cisza. Usłyszała telewizor w kuchni. Może robi herbatę dla odmiany? – Duncan, możesz mi pomóc wnieść torby? Te pieprzone zakupy ważą chyba tonę. – Postawiła je w przedpokoju i zamknęła za sobą drzwi. – Nie zgadniesz, kogo spotkałam w Asdzie: Gillian. Pamiętasz? Wyszła za faceta z radia i przeprowadziła się do Edynburga. Heather zdjęła płaszcz, powiesiła go, potem przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Koszmar. – Zostawił ją dla telewizyjnej prezenterki zapowiadającej pogodę. A ona ma troje dzieci! – Chwyciła jedną z toreb i powędrowała do kuchni. – Kompensuje poczucie niższości... Heather upuściła torbę. Zakupy upadły z hałasem na terakotę, puszki potoczyły się po kaflach. Duncan siedział na podłodze oparty plecami o szafką kuchenną, miał posiniaczoną, zakrwawioną twarz, otwarte usta, ciemnoczerwone strupy wokół warg i nozdrzy. – O Boże, Duncan! – Podbiegła do niego, złapała go za ramiona i potrząsnęła nim. – Duncan, co się stało? Dłonie trzymał zwinięte na podołku, nadgarstki miał skrępowane opaskami zaciskowymi. – Duncan? Duncan, gdzie jest Justin? Duncan! Coś uderzyło ją w skroń, upadła jak długa na terakotę. Ktoś jest w domu! Cios w żebra. Heather uniosła ręce, zasłaniając głowę, w tym momencie dostała kopniaka w krzyż. Chciała krzyknąć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Przeszył ją ból, ktoś chwycił ją za włosy i odciągnął do tyłu... Jej czaszka zderzyła się z szafką kuchenną. Na uchwycie została krew. Widziała, jak lśni w świetle reflektorków punktowych, gdy jej głowa znów trzasnęła w szafkę. Kuchnia zawirowała. Ciepło. Obróciła się do tyłu i zaszczekała zębami, kiedy jej głowa zetknęła się z kaflami na podłodze. Justin... Jej mały synek jest na górze. Kupiła mu na śniadanie płatki Ready Brek. Justin je lubi. Trzask. Jej głowa znów odbiła się od terakoty.
Justin... W jej umyśle rozbłysła iskierka. Justin! Musi ratować Justina! Musi natychmiast wstać i... Ciemność. ...natychmiast. Wstawaj! Zaczęła się podnosić, ale coś ciężkiego przygniotło jej pierś. Skup się! Wstawaj! Justin potrzebuje... Czyjeś palce zacisnęły się mocno na jej szyi. Próbowała walczyć, odciągnąć je, ale były za silne... Ciemność. Oczy, dosięgnij jego oczu! Próbowała się wczepić w twarz zabójcy, ale była gładka, twarda. Oczy to tylko dziury w nicość. To coś nie ma oczu! To coś... Ciemność. Nie! Justin jej potrzebuje! Heather wyciągnęła rękę i pomacała podłogę. Nic. Nic. Nic. Puszka! Puszka zupy! Chwyciła ją i zamachnęła się z całej siły. Ale ręka odmówiła jej posłuszeństwa. Puszka ledwo się ruszyła. Odtoczyła się cicho i zatrzymała przy nodze Duncana. Świat coraz bardziej czerniał i... Ciemność...
5
Inspektor Insch wyglądał w swoim białym kombinezonie jak przesadnie nadmuchana pianka żelowa. Wypełniał sobą maleńki salonik, zostawiając Fauldsowi do siedzenia brzeżek skrzypiącej kanapy, podczas gdy ludzie z biura identyfikacji kończyli pracę w kuchni. W małym domku w Fittie roiło się od policyjnych fotografów, techników z biura identyfikacji i speców od daktyloskopii, którzy zmieniali miejsce zbrodni w krajobraz po klęsce żywiołowej. Logan wyjął swój notes. – Chodzenie od drzwi do drzwi nic nie dało; nikt nie widział w nocy nikogo wchodzącego ani wychodzącego z tego domu. Tylko sąsiedzi przez ścianę słyszeli od około trzeciej nad ranem płacz dziecka, Justina. Kiedy nie przestał do południa, zadzwonili do drzwi. Nikt nie otworzył. Mieli klucz na wypadek jakiegoś nieszczęścia, więc weszli. – Logan spojrzał ponad cielskiem inspektora na zakrwawioną kuchnię. – Ani śladu państwa Inglisów, ale Justin był na górze w swoim pokoju. Zabarykadował się bujanym fotelem i skrzynią z zabawkami. Faulds zdjął z gzymsu kominka zdjęcie w srebrnej ramce: matka i dziecko uśmiechali się szeroko do obiektywu, za nimi rozciągały się niezbyt złociste piaski aberdeeńskiej plaży. – W nocy nic nie słyszeli? – Sąsiedzi twierdzą, że Inglisowie nie byli najspokojniejszym małżeństwem. Zwykle przez parę miesięcy wszystko grało, potem wściekali się na siebie. Rzucali czymś, wrzeszczeli... Przeważnie chodziło o pieniądze. Inglis trafił raz do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu. – Hm... więc możemy mieć do czynienia z awanturą rodzinną. Kłótnia wymknęła się spod kontroli i ktoś został ciężko ranny. – Byłem w szpitalu, nie przyjęto tam nikogo z Inglisów. Faulds odstawił fotografię na miejsce. – Może tym razem go zabiła? Musiała pozbyć się zwłok, więc... – Przepraszam, panie komisarzu, ale ich samochód stoi niedaleko, jakieś dwie minuty piechotą stąd. W bagażniku jest pełno zakupów i brak śladów krwi.
– Cóż... – Faulds zastanowił się nad tym. – Na końcu ulicy jest port, prawda? Mogła zawlec tam ciało męża i wrzucić do wody. Insch wydał z siebie dziwny dźwięk, coś na kształt śmiechu. – A potem rozpłynęła się w powietrzu i zostawiła swojego trzyletniego synka uwięzionego w jego sypialni bez jedzenia, wody i dostępu do toalety? Biedny maluch musiałby robić kupę w szafie. Nie, to był Wiseman. Wie, że go tropimy, i znów zabija. Tak jak ostatnim razem. Inglisowie już nie żyją.
Ciemność. Ciemność i powoli otępiający ból. Boże, wszystko boli! Łupało jej w głowie, usta miała pełne parzącego piasku... Poczuła skurcz w lewej nodze i stłumiła krzyk, kiedy mięsień zadrgał. Krzyk tylko jeszcze bardziej podrażniał jej gardło. Wytrzymała to z grymasem cierpienia na twarzy, potem próbowała przywrócić kończyny do życia. Nie było to łatwe ze skrępowanymi kostkami i rękami związanymi za plecami. Kuliła się na brudnym materacu, który cuchnął strachem, moczem... i mięsem. – Duncan? – wychrypiała z trudem. – Duncan, nie śpij... Duncan nie odpowiedział. Nie odzywał się od... kiedy? Od godziny? Dwóch? Trudno było się zorientować w ciemności pełnej smrodu. – Duncan, masz wstrząśnienie mózgu, nie wolno ci spać! Umrą. Umrą w tym smrodzie i ciemności i nikt ich nigdy nie znajdzie... Heather zamrugała gwałtownie powiekami. Łzy nikomu nie pomagają. Musi się stąd wydostać. Musi ratować Justina. Musi znaleźć i ocalić swojego synka. A łzy nie pomogą. Ale i tak się rozpłakała.
Wnętrze: mały domek w Aberdeen przystrojony ozdobami. Dwaj mężczyźni w tle ubrani w białe kombinezony nanoszą proszek daktyloskopijny. Tytuł: Komisarz Mark Faulds – Policja West Midlands. Głos spoza kadru: Więc jakie są pańskim zdaniem, szanse na odnalezienie ich żywych? Faulds: Cóż, oczywiście musimy mieć nadzieję, ale realia tej sytuacji są takie, że zabójcy w rodzaju Wisemana... Wolno mi nazywać go w telewizji zabójcą, prawda? Głos spoza kadru: Chyba został uniewinniony, zgadza się? Faulds: Owszem, ale tak naprawdę to nic nie znaczy. Mam rację? Wyjście na wolność po apelacji ze względów formalnych to nie to samo, co być uznanym za niewinnego. I dostał
następne piętnaście lat za pobicie na śmierć tamtego gwałciciela w więziennej łazience. Głos spoza kadru: Tak, ale chyba lepiej być ostrożnym, niż potem żałować. Albo możemy nakręcić dwie wersje: jedną, gdzie pan nazywa Wisemana zabójcą, i drugą, gdzie mówimy po prostu „Rzeźnik”. Co pan na to? Faulds: Okej. Jedziemy, [kaszle] Realia tej sytuacji są takie, że seryjni zabójcy w takiej sytuacji... Niech pan zaczeka, powiedziałem dwa razy „sytuacja”. Możemy zacząć od początku?
Logan i Insch stali w kuchni i słuchali, jak Fauldsowi nie wychodzi trzecia próba. Inspektor pokręcił głową, potem zamknął oczy i powiedział: – Cholerni amatorzy... Ludzie z biura identyfikacji zostawili na miejscu bałagan, jak zwykle. Wszystkie powierzchnie pokrywała cienka warstwa proszku daktyloskopijnego, czarna na sprzętach kuchennych, biała na granitowym blacie. Małymi żółtymi etykietkami oznaczono krople krzepnącej krwi, rozmazany odcisk ręki na szafce, kępę ludzkich włosów przyklejoną do uchwytu na drzwiczkach, wybity ząb przy lodówkozamrażarce... – Niech pan spojrzy na niego, nawet nie potrafi porządnie wygłosić kilku zdań do kamery. Jak on, do diabła, mógł być kiedykolwiek zawodowym aktorem? Nie do wiary. – Insch zamknął drzwi, kiedy Faulds zaczął kolejne podejście. – Co mówił o tej sprawie? Logan wzruszył ramionami. – Niewiele. Rano byliśmy w kostnicy i patrzyliśmy, jak grzebią w małych kawałkach mięsa. A potem wyjęliśmy z archiwum kartotekę Rzeźnika. Tam jest od cholery... – A o mnie? – O panu? Eee... nic. Insch popatrzył wilkiem na zdemolowaną kuchnię i zagryzł wargi. Logan niemal słyszał, jak w jego wielkiej różowej czaszce obracają się tryby makiawelicznego umysłu. – Nie rozumiem – stwierdził. – Jeśli nie znosi pan Fauldsa, to po co pan go tu zaprosił? – Bo taka była umowa – odparł Insch. – Ten, kto dostaje sprawę Rzeźnika, wzywa ludzi, którzy prowadzili poprzednie śledztwo. I nie ma znaczenia, czy potrzebuje ich „pomocy”, czy nie, bo te bezużyteczne sukinsyny i tak się zjawią. Szczęściarz ze mnie: komisarz Faulds akurat nie miał nic lepszego do roboty. – Zadumał się na chwilę, potem podjął decyzję. – Niech pan zadzwoni do centrali i każe im przejrzeć nagrania z kamer monitorujących miasto. Sprawca musiał zabrać swoje ofiary jakimś samochodem – osobowym, ciężarowym albo furgonetką. Trzeba znaleźć ten pojazd. I niech biuro prasowe
przygotuje konferencję. Trzeba puścić w obieg zdjęcia Inglisów. Sprawdzić, czy ktoś coś widział. – Urwał na moment i przyjrzał się dziecięcemu rysunkowi ducha w otoczeniu wesołych kościotrupów przyczepionemu do lodówki. – Biedny maluch... Będziemy musieli porozmawiać z tym dzieciakiem. Dowiedzieć się, czy widział... Jasna cholera. Jego komórka zagrała muzykę do kwestii Naczelnego Kata z operetki Mikado. Insch wyjął telefon, jęknął, po czym odebrał połączenie. – Cześć, Gary... Tak... Tak, wiem, ale... Bo trwa śledztwo, dlatego... Nie... – Przewrócił oczami. Wyszedł z kuchni i przepchnął się obok Fauldsa i kamerzysty do drzwi frontowych. Zatrzasnął je za sobą. Faulds westchnął. – Widzę, że jego zachowanie niewiele się poprawiło. – Tak... cóż, jest pod silną presją, panie komisarzu. – Dobry z niego szef? Logan się zastanowił. – Posyła za kratki wielu przestępców. – To dyplomatyczny sposób powiedzenia „skończony skurwiel”. Logan nie mógł zaprzeczyć.
Konferencja prasowa nie była przyjemna. Kiedy tylko odczytano przygotowane oświadczenie, zaczął się szał: Wiseman jest na wolności, giną ludzie, a temu wszystkiemu jest winna policja grampiańska! Komendant natychmiast rozpoczął akcję w celu ograniczenia szkód, ale nietrudno było zgadnąć, jakie nagłówki ukażą się jutro w gazetach. Kiedy spotkanie wreszcie dobiegło końca, Logan przekazał Inschowi dobrą wiadomość: – Opieka społeczna zgadza się, żebyśmy porozmawiali z dzieciakiem Inglisów, ale krótko. – Dobra. Może pan... – Telefon Inscha znów dzwonił. – Jasna cholera, dajcie mi spokój! – Inspektor wyjął komórkę i odebrał. – Insch... Tak, Gary, to na pewno on... Nie... nie mogę. Wiesz, że nie mogę, już to przerabialiśmy!... Ale... Nie rozumiem, co to może... – westchnął grubas. – Tak, tak, spróbuję... Powiedziałem, że spróbuję, Gary. Okej. – Rozłączył się i zaklął. Logan czekał na wyjaśnienie, ale Insch tylko wetknął telefon z powrotem do kieszeni i ruszył do wind.
Otoczenie miało być przyjazne: ściany w wesołym odcieniu żółci, reprodukcje Moneta, dwie wygodne kanapy, niski stolik, standardowa lampa, szerokoekranowy telewizor, skrzynia mocno podniszczonych plastikowych zabawek. Wszystko to jednak sprawiało cholernie przygnębiające wrażenie. Kiedyś ludzie wymykali się tutaj na przerwach, żeby posiedzieć na kanapie, wypić kawę i obejrzeć powtórkę Columbo w telewizji. Potem przestali przychodzić, bo woleli porysowane blaty z laminatu w stołówce niż miękkie meble. Słuchanie czyjegoś szlochu, kiedy ofiary opowiadały o człowieku, który je gwałcił, czy o dorosłym, który je zmuszał do robienia sprośnych rzeczy, pozbawiało ten pokój przyjemnej atmosfery. Mały chłopiec w piżamie z nadrukowanymi piratami siedział na środku jasnozielonego dywanu, przyciskał do siebie sfatygowanego pluszowego pieska, jakby od tego zależało jego życie, i zerkał na kamerę wideo w rogu. Psycholog dziecięcy garbiła się na jednej z kanap i próbowała bez przekonania zbudować domek z klocków Lego. Nie przerwała, kiedy Logan i Insch weszli do pokoju. Dzieciak zamarł. – Cześć – przywitał go Insch, opuścił swoje wielkie cielsko i usiadł po turecku na dywanie. – Mam na imię David, a ty? Nic. Insch spróbował jeszcze raz. – Jestem policjantem. – Wyjął z pudełka garść cegiełek i niebieskiego ludzika Lego i połączył wszystko razem zaskakująco szybko, jak na kogoś o tak grubych palcach. – Lubisz statki? Założę się, że tak, bo mieszkasz w Fittie. Na pewno widziałeś mnóstwo statków. Justin spojrzał w obiektyw kamery, potem znów na Inscha i przytaknął. – To dobrze. – Inspektor się uśmiechnął. – Ja też lubię statki. – Wziął garść plastikowych cegiełek i w jego rękach zaczął nabierać kształtu całkiem znośny kuter rybacki. – Więc powiesz mi, jak masz na imię, czy będziemy do ciebie mówili... – zastanowił się. – Logan? Podoba ci się? Malec pokręcił głową. – Całkiem słusznie, bo to brzydkie imię – stwierdził Insch, ignorując pomruki protestu za swoimi plecami. – Założę się, że twoje jest dużo fajniejsze. – Justin – odrzekł chłopiec ledwo słyszalnym szeptem. Ale przynajmniej się odezwał. Inspektor powoli wyciągnął z niego opowieść o tym, jak tata odebrał go z przedszkola, bo mama była na zakupach. Zjedli na kolację paluszki rybne, fasolę i puree ziemniaczane,
potem pozmywali i tata miał zrobić dla mamy befsztyk z cebulą. Ktoś zadzwonił do drzwi i tata otworzył. Ktoś wszedł, tata upadł i uderzył głową w stolik kawowy. Potem ten ktoś dał Justinowi całą paczkę maltesers i posłał go do łóżka. Później stało się coś złego i Justin musiał się schować w swojej szafie. Siedział w niej, dopóki nie zaczęło śmierdzieć, bo jego piesek zrobił tam kupkę. Chłopiec uniósł pluszową zabawkę, żeby Insch zobaczył, jaki niegrzeczny był zwierzak. – A jak ten ktoś wyglądał? – zapytał Insch, upomniawszy pieska, że nie wolno brudzić w szafach. – Był w paski i miał straszną twarz. Inspektor wyjął kartkę, rozłożył ją i pokazał chłopcu zdjęcie byłej premier Margaret Thatcher. – Czy to... Justin wrzasnął, zasłaniając się swoim niegrzecznym pluszakiem. – No, właśnie. – Insch wsunął zdjęcie z powrotem do kieszeni. – Ona tak działa na wiele osób.
6
W centrum koordynacyjnym było za głośno na spotkanie, więc Insch, Faulds i pani prokurator zajęli małe pomieszczenie biurowe na pierwszym piętrze komendy, następnie posłali Logana po kawę. Był w połowie schodów do stołówki, gdy rozległ się głos zwiastujący nieszczęście: – Gdzie pan się, do diabła, podziewał? Logan znieruchomiał, zaklął cicho, potem się odwrócił. Za nim stała inspektor Steel, patrzyła na niego spode łba wziąwszy się pod boki. Bóg jeden wiedział, co się stało z jej włosami: sterczały na czubku głowy nad pomarszczoną twarzą jak sierść borsuka porażonego prądem. Inspektor pogroziła Loganowi pożółkłym od nikotyny palcem. – Od tygodnia czekam na tamten cholerny raport o wandalizmie. – Zostałem przydzielony do nowego śledztwa w sprawie Rzeźnika – odparł Logan. – Insch pani nie mówił? Steel zrobiła jeszcze groźniejszą minę. – Po prostu super. Moje dochodzenie nie jest ważne, tak? Byle Grubas Insch był zadowolony. – Puściła soczystą wiązankę, potem utkwiła wzrok w suficie. – Więc kiedy dokładnie dostanę raport? – Kazali mi niańczyć tego komisarza z Birmingham... – Nie pytałam, co pan ma na swoje usprawiedliwienie, sierżancie, tylko kiedy pan skończy ten cholerny raport. – To nie moja wina! Ja tylko... – Pamięta pan, że jutro ma być w sądzie? – Oczywiście – skłamał Logan. Zapomniał na śmierć. – Choć pewnie nawet mnie nie przesłuchają. Wie pani, jak przebiegają sprawy o obnażanie się w miejscu publicznym... – Punktualnie o dziesiątej trzydzieści, sierżancie. – Steel się odwróciła, ale odchodząc, jeszcze zawołała przez ramię: – I niech pan nie zapomni o tym cholernym raporcie! Logan zaczekał, aż zniknie za rogiem, potem wystawił w jej stronę dwa uniesione palce.
Na klatce schodowej zabrzmiał głos Steel: – Widziałam! Potem drzwi na korytarz się zatrzasnęły i Logan znów został sam. Kiedy wrócił do pomieszczenia biurowego, Insch, Faulds i pani prokurator siedzieli przy stole i dyskutowali o zeznaniu Justina Inglisa. Inspektor od niechcenia dorysowywał okulary i zaczerniał zęby Margaret Thatcher na zdjęciu. – Oczywiście, że to nie jest rozstrzygające – powiedział. – Jak może być? Dzieciak ma zaledwie trzy lata. Ale jestem pewien, że mówi prawdę. – Wziął jeden z kubków, które Logan przyniósł na tacy, powąchał i zmarszczył nos. – Co to jest, do diabła? Prosiłem o podwójne mochaccino z dodatkowym cynamonem i czekoladą. – Ekspres się zepsuł, wszyscy biorą rozpuszczalną. – Typowe... Prokurator sięgnęła po zniszczone zdjęcie byłej premier. – To mógł być naśladowca. – Podniosła dłoń, nim Insch zdążył zaprotestować. – Zabawię się w adwokata diabła. Odkąd ukazała się tamta przeklęta książka, wszyscy wiedzą, że Rzeźnik nosi fartuch rzeźniczy i halloweenową maskę Margaret Thatcher. Samo w sobie to nic nie znaczy. – Znaczy – zagrzmiał Insch. – Że Wiseman wrócił do swoich starych sztuczek. W zamrażarce Inglisów znaleźliśmy paczkę ludzkiego mięsa, na litość boską! – Właśnie taki sposób myślenia rozłożył pierwsze śledztwo. Ludzie wyciągali pochopne wnioski, rozumowali schematycznie, nie trzymali się procedur. Gdyby przedstawiono niepodważalne dowody, Wiseman nadal przebywałby w więzieniu. Zgadzam się, że to bardzo mało prawdopodobne, by ktoś go naśladował, ale trzeba zbadać wszystkie ewentualności. – Poczęstowała się jedną z kaw przyniesionych przez Logana. – Co wiemy o Inglisach? – Duncan Inglis pracuje w wydziale finansowym urzędu miasta. Ma dwadzieścia osiem lat. W zeszłym roku trafił do szpitala, żona rozbiła mu toster na głowie. Ta kobieta ma dwadzieścia pięć lat i cierpi na depresję poporodową. Od czasu urodzenia ich synka bierze leki. – Interesujące. – Prokurator wypiła łyczek kawy, wzdrygnęła się i odstawiła kubek na tacę. – Mamy więc przemoc w rodzinie. – Sprawdzamy to. – A ten rzeźnik, McFarlane? – Stanął dziś rano przed sądem okręgowym i został tymczasowo aresztowany bez
możliwości wyjścia za kaucją. Trzyma się swojej wersji: nie ma pojęcia, skąd się wzięły w jego sklepie kawałki ludzkich zwłok, a my wszyscy jesteśmy bandą drani, bo znów czepiamy się Wisemana. – Serce mi się kraje. Ile jest zespołów poszukiwawczych? – Trzy. Ustawiliśmy blokady drogowe na głównych trasach wylotowych z Aberdeen. Rozlepiliśmy też plakaty na dworcu kolejowym, w porcie, na lotnisku i prawie na wszystkich przystankach autobusowych w mieście. Logan wspomniał, że automatyczny system rozpoznawania numerów rejestracyjnych niczego nie wyłapał. – Ani śladu jakiegoś dostępnego pojazdu, którym mógłby wyjechać z Aberdeen. Uprzedziliśmy wszystkie wypożyczalnie samochodów. Prokurator skinęła głową. – Jest jakiś materiał z kamer monitorujących miasto? – Nic. Wszystkie kamery wzdłuż plaży były skierowane w złą stronę, na dużą bijatykę przed nowym klubem nocnym. – No tak. – Wstała i zawiesiwszy na ramieniu torebkę, ruszyła do drzwi. – Lepiej złapcie Wisemana, i to szybko. Wolałabym, żeby nie pojawiło się więcej porcji ludzkiego mięsa.
O wpół do dziewiątej Logan garbił się nad swoim biurkiem w chlewie udającym biuro wydziału kryminalnego i próbował wykrzesać z siebie choć trochę zapału do pisania dla inspektor Steel raportu o wandalizmie. Bez skutku. Trudno było się przejmować porysowanymi samochodami i graffiti w Rosemount, kiedy Ken Wiseman przerabiał ludzi na porcje mięsa. Logan stłumił ziewanie, wydrukował wszystkie raporty o przestępczości i zaczął nanosić cyfry na arkusz kalkulacyjny. Bóg jeden wie, o której dziś wieczorem wróci do domu. Cholerna inspektor Steel i jej cholerny raport. – Całkiem sam? Logan się odwrócił i ujrzał doktora Frasera, który wyglądał bardziej na poczciwego dziadunia niż na patologa – beżowy rozpinany sweter, okulary, łysa głowa i kosmate uszy. – Napije się pan kawy? Patolog uniósł teczkę na akta. – Nie skorzystam, mam półpasiec. Mógłby pan to przekazać jutro Inschowi? – Mhm. – Logan wziął teczkę i przerzucił zawartość: formularze i numery
identyfikacyjne. – Niech pan mu powie, że są to wstępne ustalenia dotyczące wszystkich kawałków mięsa, jakie znaleźliście u rzeźnika, w hurtowni i w tamtym kontenerze. Logan był pod wrażeniem. – Już? To... – Na waszym miejscu nie robiłbym sobie zbytnich nadziei. To dopiero początek. Miną tygodnie, zanim zdobędziemy właściwe wyniki – westchnął patolog. – I niech pan tak na mnie nie patrzy. Mamy pięćset trzydzieści dwa kawałki mięsa i tyle trzeba wykonać testów DNA. Na dole jest tego cała sterta. – Fraser sięgnął pod sweter i zaczął się drapać. – Wysyłamy próbki do Tayside, Strathclyde, Lothian i Borders, Highlands, wszędzie. Dostają je, jeśli tylko mają możliwość zrobienia testów DNA... – Urwał i wyjrzał przez okno na ponury, oświetlony plac parkingowy. – Czegoś takiego jeszcze nie było. W starych dobrych czasach zdarzało się jedno lub dwa zabójstwa rocznie. – Znów westchnął. – Muszę wrócić do roboty. Królowa Zimy może sobie rządzić w dzień, ale ja dowodzę dziećmi nocy! – Uniósł jeden róg swetra, udając, że to peleryna, i wymknął się z pokoju jak przygarbiony beżowy Drakula, który za chwilę naprawdę sobie pofolguje.
7
Kamera pokazała białe plamy ostrego światła między drzewami w tle, potem skierowała się na reportera z nadwagą, który mówił narodowi, że Ken Wiseman jest na wolności drugą noc. – ...wzmocnione siły policyjne przeczesują lasy i tereny przemysłowe w całym rejonie Aberdeen. Halloween to czas tradycyjnego psikusa lub poczęstunku... – Przebierania się! – krzyknął Logan do telewizora. – W Szkocji się przebieramy, nie pytamy „psikus czy poczęstunek?” – chwycił z niskiego stolika drugą puszkę piwa i łapczywie pociągnął kilka łyków. – ...ale w tym roku ulice miasta są puste, jest na nich tylko zimno i mgła. Ponieważ w tym roku grasuje prawdziwy potwór... – Na litość boską! Logan wygrzebał pilota spomiędzy poduszek kanapy, wdusił przycisk i zaczął szukać czegoś porządnego do oglądania na innych kanałach, ale nie znalazł. Nie było niczego, co pomogłoby mu zignorować małą czerwoną lampkę na automatycznej sekretarce. Następny duży łyk piwa, i w puszce nic nie zostało. Logan stłumił beknięcie i wstał. Chyba powinien coś zjeść... Mała czerwona lampka mrugała do niego. Podszedł i wcisnął przycisk. – Wiadomość pierwsza: Cześć, Logan, to ja... – Jackie była po alkoholu i mówiła niewyraźnie. – Tęsknię za tobą, wiesz? Naprawdę. Brakuje mi ciebie... – W tle słyszał podniesione głosy, szafę grającą i dźwięki jednorękiego bandyty. – Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć. – Przewinął kasetę i jeszcze raz wcisnął przycisk. – Wiadomość pierwsza: Cześć, Logan, to ja... Tęsknię za tobą, wiesz? Naprawdę. Brakuje mi ciebie... – Odgłosy pubu. – Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć. Cofnął kasetę. Dzwonek do drzwi. – Wiadomość pierwsza: Cześć, Logan, to ja... Tęsknię za tobą, wiesz? Na... Znowu dzwonek. – Jasna cholera. Idę, idę...
Za progiem czekał niski krępy glasgowianin. Stał w mżawce padającej z brudnopomarańczowego nieba i ściskał parę plastikowych toreb. – Łazan, brachu! Psikus czy poczęstunek? Logan popatrzył na niego groźnie. – Nie zaczynaj, do cholery. – Ja też ci życzę Wesołych Świąt. A przy okazji, wyglądasz jak kupa gówna. No, odsuń się, bo curry stygnie. – Colin... Ale reporter już się przepchnął do środka. Logan westchnął, zamknął drzwi od klatki schodowej i poszedł za nim na górę. Colin Miller nawet niedbale ubrany wyglądał jak stuknięty muskularny model na wybiegu. Bóg jeden wiedział, co Isobel w nim widziała. – Widziałeś tych palantów w wiadomościach? – Miller postawił plastikowe torby na stole kuchennym, wygrzebał z jednej butelkę zimnego piwa Kingfisher i rzucił w kierunku Logana. Logan złapał ją, nim upadła na podłogę. – Nigdy najpierw nie dzwonisz? – Masz rację, powinienem – odrzekł niski dziennikarz, wyjął z drugiej reklamówki plastikowy pojemnik z jedzeniem na wynos, potem ustawił obok niego pięć następnych i umieścił na nich torbę poppadomów. – Mogłeś mieć ostrą randkę! – Bardzo śmieszne. – Daj spokój, Łaz, rozchmurz się. Mam wolny wieczór, bo moja kobieta odsypia, a jej mamusia zostaje do jutra. A ty jesteś sam, więc trzeba się zabawić, chłopie! – Pogrzebał w szufladzie ze sztućcami, znalazł otwieracz do butelek i sztywnymi palcami w rękawiczce pomanipulował przy kapslu swojego piwa. – Nawalić się, zjeść curry na wynos z Nazmy, obejrzeć jakiś meczyk piłkarski w telewizorze i z radością puszczać wiatry. Logan otworzył swojego kingflshera i poczęstował się poppadomem. – Wiesz, że nie mogę rozmawiać o sprawie Wisemana, prawda? Reporter zamarł. – O sprawie Wisemana? Nawet mi to do głowy nie przyszło! Nie jestem... – Nie wygłupiaj się, Colin. Chcesz się czegoś dowiedzieć o trwającym śledztwie i próbujesz mnie przekupić indyjskim piwem z... – Logan spojrzał na etykietkę – z Kentu... Miller wyszczerzył zęby. – I curry. Nie zapominaj o curry. – Nie ma szans.
– Nie bądź taki, człowieku! Rzuć wolnemu strzelcowi jakaś kość. Tamci skurwiele z BBC mają wyłączność na wszystko. – Myślałem, że wracasz na etat. Reporter wzruszył ramionami. – Coś ty, niezależność bardziej się opłaca. Ale odwalam dużą fuchę dla „Examinera”. – Założę się, że w „Journals” są tym zachwyceni. – W miłości i dziennikarstwie wszystkie chwyty dozwolone. Gdzie masz marynowane limetki? – W szafce nad czajnikiem. A tamto to program dokumentalny, nie magazyn informacyjny. I będzie wyemitowany dopiero w przyszłym roku. – Ale... – W dodatku to jest upierdliwe. Gdziekolwiek się odwrócisz, ktoś pcha ci kamerę przed nos. Ciekawe, jak by ci się to podobało po tygodniu. – Kurczak jalfrezi, jagnięcina biryani, krewetki rogan josh, czy wszystkiego po trochu? – Wszystkiego po trochu. – Logan patrzył, jak Miller zmaga się z przezroczystymi plastikowymi pojemnikami. Serwowanie jedzenia poszłoby reporterowi dużo łatwiej, gdyby po prostu zdjął skórzane rękawiczki, ale był na to zbyt próżny. Logan napił się piwa. – Nawet mnie nie spytali, czy chcę w tym... – Rozumiem, wystarczy. Pieprzyć to! – Miller zlizał jasnoczerwony sos z kciuka rękawiczki. – Za każdym razem, kiedy tu przychodzę... – Mówię tylko... – I mógłbyś sobie sprawić porządne sztućce. Izzy kroi trupy lepszymi nożami niż te.
W ciemności rozległ się jakiś dźwięk, jakby zgrzyt metalu o metal. Heather zamarła, leżąc na boku na zimnej podłodze. Policzyła do stu. Cisza. Znów zaczęła się wić wzdłuż niewidocznej linii stalowej kraty. Nie było to łatwe z rękami związanymi za plecami. Opaski zaciskowe krępujące nadgarstki i kostki wrzynały się w skórę, gdy po omacku szukała drogi do końcowej ściany. Natrafiła na coś kwadratowego, plastikową skrzynkę z pokrywą... Cofnęła się, kiedy zdała sobie sprawę, że to toaleta chemiczna. Ostry zapach środka dezynfekującego mieszał się z innym, jeszcze bardziej nieprzyjemnym. Krata ciągnęła się przez całą długość małego metalowego pomieszczenia i
dzieliła czarną jak smoła przestrzeń więzienia na pół. Ona po jednej stronie, Duncan po drugiej. – Duncan? – Zabrzmiało to ochryple, gardło miała wyschnięte i obolałe. – Duncan, słyszysz mnie? Coś zaszurało, potem Duncan jęknął. Zakaszlał. Syknął z bólu. – Duncan, musimy się stąd wydostać! Stęknął i odezwał się słabym głosem: – Ja... ja nie dam... – Znów kaszel, mokry i rzężący. – O Jezu... Ruszał się. Słyszała, jak pełznie po podłodze na boku niczym zdychająca gąsienica. Co chwila wydawał jęk bólu. – Duncan, co ci jest? – Jestem taki zmęczony... – Znów zakaszlał w ciemności i usłyszała, jak splunął. Później zacharczał. Potem zaklął. A potem zamilkł. Dyszał w ciemności. Łkał cicho. – Jestem taki zmęczony. Heather, jestem... – Wszystko będzie dobrze! Słyszysz mnie? – Szlochała teraz i wyrzucała z siebie słowa. – Słyszysz mnie, Duncanie Inglis? Wszystko będzie dobrze. Nie zasypiaj! – Kocham cię. Chciałem, żebyś to wiedziała, zanim... Znów urywany oddech. – Duncan! Duncan, obudź się! Coś otarło się o jej rękę. – Duncan? – To były jego włosy, zmierzwione i lepkie. – Duncan, nie możesz mnie zostawić. Proszę, nie zostawiaj mnie! – Tak mi przykro... – Jego głos docierał jakby z oddali, choć znajdował się tuż, po drugiej stronie kraty. – Nie zostawiaj mnie.
Po wyjściu Millera, kiedy pozostał tylko zapach wystygłego curry i zwietrzałego piwa, Logan stał w ciemnym salonie. – Wiadomość pierwsza: Cześć, Logan, to ja... Tęsknię za tobą, wiesz? Naprawdę. Brakuje mi ciebie... – Hałas w tle, gdy brała następnego drinka. – Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć. Przewinął kasetę do tyłu. Wcisnął kasowanie, a potem poszedł do łóżka.
8
Czekanie na wezwanie na salę rozpraw niezupełnie odpowiadało wyobrażeniom Logana o miłym spędzaniu czasu. Korytarzem sądowym przechodził niekończący się szereg ludzi pozbawionych środków do życia, pechowców albo skończonych głupców, których prowadzono na ławę oskarżonych, aby im oznajmić albo że wrócą do domu i zapłacą grzywnę, albo też przez kilka tygodni będą na utrzymaniu Jej Królewskiej Mości. W pewien dziwny sposób sala rozpraw przypominała poczekalnię u dentysty. Tu także nieszczęśnicy spodziewali się różnych przykrości, z tą tylko różnicą, że siedząc nie przeglądali starych egzemplarzy „Woman’s Realm” i „Readers’ Digest” z pozaginanymi rogami. Jednak było to lepsze niż dźwiganie z archiwum zakurzonych pudeł z aktami. A Logan przy okazji mógł przeczytać część starej dokumentacji sprawy. Zanim policja grampiańska aresztowała Kena Wisemana, dokonał w całym Zjednoczonym Królestwie osiemnastu zabójstw. Uśmiercił osiemnaście osób, a nigdy nie znaleziono niczego poza kilkoma kawałkami ludzkiego mięsa. Logan przejrzał nazwiska i daty. Wszystkie zgony... Z akt wynikało, że wszyscy uważali Wisemana za winnego, ale nie potrafili tego dowieść, więc w końcu musieli się zadowolić tylko tym, co mogli udowodnić: w roku 1987 zamordował w Aberdeen małżeństwo McLaughlinów. I nawet wtedy... – Sierżant McRae! Logan podniósł wzrok znad sterty papierów i zobaczył, że cała sala patrzy na niego. Wstał i zaczerwienił się. – A, tak... przepraszam, wysoki sądzie... – I od tego momentu poszło z górki.
Oślepiające światło wlewało się przez otwarte drzwi po drugiej stronie kraty. Heather zmrużyła oczy i osłoniła je ręką. Po długim przebywaniu w całkowitej ciemności blask był nie do zniesienia. Czuła łupanie pod czaszką, gardło ją bolało, miała zawroty głowy i była osłabiona. Piekły ją nadgarstki, którymi tarła o kratę, dopóki nie pękły więzy. Jej wzrok przyzwyczajał się stopniowo do światła. Zobaczyła celę. Znajdowali się w
małym metalowym pomieszczeniu, nie większym od maleńkiej łazienki w ich domu. Na czerwonej podłodze widniała rdza i zaschnięta krew... O Boże... Duncan nie żyje. Sięgnęła drżącą ręką przez kratę i pogłaskała go po czole. Było gorące, nie zimne, więc jeszcze żył! Wychrypiała do niego przez kratę: – Duncan! Duncan, obudź się! Nic. Jakiś cień przesłonił światło, potem rozległ się metaliczny dźwięk, tak głośny, że zadrżały ściany. Heather usiłowała krzyknąć, ale z jej wyschniętego gardła wydobył się tylko szept. – Mój mąż potrzebuje lekarza... W drzwiach stała jakaś postać w fartuchu rzeźniczym, białych gumiakach i brudnej gumowej masce z otworami na oczy, dwiema pustymi czarnymi dziurami, w których nie było nic ludzkiego. Heather spróbowała jeszcze raz. – Proszę, błagam, nikomu nie powiemy! Proszę, Duncan potrzebuje pomocy! Człowiek w fartuchu rzeźniczym stał z głową przechyloną na bok i patrzył na nią jak kot na rannego ptaka. – Błagam! Zrobię wszystko, co zechcesz! Proszę! – Podniosła się z trudem na kolana i pogmerała przy guzikach przesiąkniętej krwią bluzki. Łzy spływały jej po policzkach, gdy odsłaniała swoje blade ciało. – Błagam, nie rób nam krzywdy... Rzeźnik się odwrócił i wciągnął do celi starą blaszaną wannę. Heather klęczała w szarym skromnym staniku. – Cokolwiek zrobiliśmy, przepraszamy! Schylił się, wyjął z wanny dwa kawałki łańcucha i przeciągnął je przez parę bloków przykręconą do sufitu. Potem wywlókł Duncana na środek celi. Rzuciła się naprzód, sięgnęła przez kratę, chwyciła męża za kostki i uczepiła się ich kurczowo. – Nie! Nie zabieraj go! Nie możesz! Rzeźnik puścił Duncana, który runął na podłogę. Heather przyciągnęła męża z powrotem do kraty, wrzeszcząc na całe gardło: – Na pomoc! Pomocy! Jesteśmy tutaj! Niech ktoś nam pomoże! Rzeźnik złapał ją za nadgarstki i szarpnął do przodu. Uderzyła głową w metalową kratę. Zamknęła z bólu oczy, miała wrażenie, że ktoś przebił jej nos gorącym żelazem. Otworzyła usta do krzyku i poczuła krew. Próbowała się oswobodzić, ale trzymał ją mocno... a potem puścił. Poleciała do tyłu, ale coś ją gwałtownie zastopowało – nadgarstki miała na nowo skrępowane opaskami zaciskowymi i przywiązane do zardzewiałej kraty.
– Nie! – Miotała się we wszystkie strony, ignorując ból. – Zostaw go! Rzeźnik obwiązał łańcuchami kostki Duncana i pociągnął – ogniwa zagrzechotały na blokach, gdy bezwładne ciało jej męża uniosło się do góry nogami i zawisło nad blaszaną wanną. W jego bladej twarzy coś drgnęło. Otworzył oczy. Był zdezorientowany. – Heather? – Duncan! – Opuściła ramiona i walnęła w kratę. Była za blisko, żeby uderzyć z dużym impetem, ale metal skrzypnął. – Heather... Tym razem od jej uderzenia w kratę zatrzęsła się cała cela. – Puść go! Rzeźnik wyjął z wiadra długi zielony gumowy fartuch i włożył na siebie. Potem wciągnął sięgające do łokci zielone gumowe rękawice. – Oddaj mi męża, do cholery! – Znów rzuciła się na kratę i zdarła sobie skórę na nagim ramieniu. Z wiadra wyłonił się topór, potem coś wyglądającego jak latarka lub miecz świetlny. Na koniec pojawił się komplet noży. Rzeźnik wybrał jeden i porozcinał na Duncanie ubranie – przeciągnął ostrzem po szwach i obrał go jak pomarańczę. Kiedy Duncan został rozebrany do naga, jego blada skóra zalśniła w mocnym świetle elektrycznym. Rzeźnik rozkręcił miecz świetlny na pół, włożył do środka mały zielony nabój i skręcił rurę z powrotem. – Puść go! – Znów uderzyła w kratę. – Heather... Rzeźnik jeszcze raz obrócił połówki miecza świetlnego, chwycił Duncana za włosy i szarpnął jego głowę do góry. – Heather... Heather, kocham cię... Rzeźnik przycisnął mocno tępy koniec miecza świetlnego do ciemienia Duncana. W metalowej celi rozległ się głośny trzask, ciałem Duncana wstrząsnęła konwulsja i z dziury w jego głowie wytrysnęła strużka krwi. Heather wrzasnęła. Rzeźnik wziął spokojnie cienki metalowy pręt i wsunął go do otworu, z którego lała się krew. Wepchnął go, wyciągnął kawałek, a potem wbił aż po drewnianą rękojeść. Duncan znieruchomiał. Rzeźnik rozpłatał mu szyję pionowo od obojczyka do brody, otwierając gardło. Potem ostrze zniknęło w przecięciu, obróciło się i jasnoszkarłatny strumień chlusnął do blaszanej wanny. Duncan wisiał nagi i cichy jak trup. Krew z niego kapała, kołysał się lekko. Heather osunęła się na kolana i zaszlochała. Nie patrzyła, jak Rzeźnik obdziera ze
skóry i patroszy jej męża.
9
Kiedy Logan wrócił z sądu, czekała na niego inspektor Steel. – No i co? – Dwa miesiące. – Tylko?! – Sędzia stwierdził, że oskarżony okazał szczerą skruchę i że nie zagraża bezpośrednio społeczeństwu. Mieliśmy szczęście, że w ogóle go zapuszkowali. – Po co my zgarniamy tych skurwieli? – Steel podciągnęła spodnie. – Dobra, chcę, żeby pan... – Przepraszam. – Posterunkowy Rennie przystanął, ściskając zakurzone pudło wypełnione aktami sprawy. – To cholerstwo waży chyba tonę... Inspektor usunęła się na bok, by Rennie mógł przejść. Po chwili się zatrzymał. – Przychodzą państwo dziś wieczorem? – Czemu nie? – Steel wzruszyła ramionami. – Łaz może przyprowadzić swojego nowego przyjaciela z Birmingham. – On nie jest moim przyjacielem! – Coś mi się przypomniało. – Rennie chwycił pudło inaczej. – Komisarz Faulds szuka pa... – Taaak? – przerwała mu Steel. – Może mnie pocałować w... – Nie, nie pani. Pana sierżanta McRae. Chodzi o cofnięcie się do pierwszego śledztwa. – O, rany... – Logan zamknął oczy. Steel klepnęła go w plecy. – Nie pękaj, Łaz, otrzymasz nagrodę w niebie. Ale zanim tam trafisz, chcę mieć raport o wandalizmie, bo inaczej znajdziesz się po przeciwnej stronie, rozumiesz?
Zachodzące słońce oświetlało szare budynki brzoskwiniowym i złocistym blaskiem. Logan zamknął samochód służbowy i czekał, aż Faulds dokończy swoją anegdotę o siedemdziesięciodwuletniej prostytutce, którą zaaresztował kiedyś w sercu Birmingham, bo
miała na sobie tylko kwef zakonnicy i pas przepuklinowy. Kamerzysta Alec pozwolił komisarzowi wygłosić puentę, potem potwierdził, że poziom dźwięku był doskonały. – To dobrze. Faulds przeczesał ręką włosy i spojrzał w górę na mieniącą się granitową kamienicę. Odchrząknął i pomaszerował do drzwi. Logan nachylił się do kamerzysty i szepnął: – Więc... Insch znów kazał ci spadać? – To koszmar – skrzywił się Alec. – Myślałem, że mi przywali dziś rano. A tylko go zapytałem, jak tam jego dieta. Weszli za Fauldsem do budynku. W środku przywitał ich mrok, zabłocona wycieraczka lekko cuchnąca psim gównem, rower górski przypięty łańcuchem do poręczy i sterta ulotek reklamowych rozmiękąjących powoli w brudnej kałuży na terakotowej podłodze. Faulds wspiął się na schody. – Tak czy inaczej – ciągnął Alec – to będzie super materiał do programu o Rzeźniku. Powrót do pierwszego śledztwa, rozmowy ze świadkami, odwiedzanie miejsc zbrodni... Faulds zatrzymał się na półpiętrze i przechylając się nad balustradą, krzyknął do nich: – Coś nie tak? – Zaraz pana dogonimy. – Alec zniżył głos. – A tak między nami, jak oceniasz Fauldsa? Logan wzruszył ramionami. – Raczej w porządku. Choć trochę się wywyższa. Ale myślałem, że będzie bardziej upierdliwy, że ciągle będzie nadużywał stanowiska... Wiesz, jak przeciętny komisarz. – Pamiętasz sprawę Bombiarza z Birmingham? To Faulds wtedy... – Zasnęliście tam obaj? – Oto głos naszego pana – westchnął Logan i ruszył do schodów. Mieszkanie numer 6 znajdowało się na ostatnim piętrze. Na ciemnoczerwonych drzwiach, nad skrzynką na listy, widniała mała mosiężna tabliczka z napisem „Dr James McLaughlin” na górze oraz „Cerber, Meduza i Pani Poo” poniżej. Logan zadzwonił. Po jakichś dwóch minutach otworzył mu około dwudziestopięcioletni brodaty mężczyzna w piżamie, szlafroku, kapciach i okularach zsuniętych na czubek nosa. W jednej ręce trzymał kubek herbaty, w drugiej tost. Spojrzał na nich trzech, zauważył kamerę Aleca i rzekł: – Dziesięć minut. Dwa razy reklamuję moją książkę. Okładka cały czas w kadrze. Zgoda?
Wetknął grzankę do ust i wyciągnął rękę, żeby przypieczętować umowę. Miał na dłoni dżem. Logan jej nie uścisnął. – Nie jesteśmy z telewizji, panie McLaughlin. – Wyjął legitymację służbową. – Sierżant McRae, policja grampiańska, a to komisarz Faulds z policji West Midlands. Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań dotyczących tamtej nocy, kiedy zniknęli pańscy rodzice. McLaughlin przewrócił oczami. – To było dwadzieścia lat temu! Posłuchajcie, przeczytajcie moją książkę, okej? Tam wszystko jest. Nic więcej nie pamiętam. – Postaramy się nie zająć panu zbyt dużo czasu. To naprawdę ważne. Westchnienie. – Okej, okej, wejdźcie. Ale patrzcie pod nogi. Meduza prawie na pewno napaskudziła, tylko jeszcze nie wiem gdzie... Salon był zawalony książkami. W oknie wykuszowym stało biurko z komputerem, na blacie leżały książki i skrawki papieru. Z obrotowego fotela obserwował ich wielki szary kot, władca wszystkiego, na co patrzył. – Uciekaj, Cerber, to miejsce tatusia. – Przepędził go McLaughlin. Logan nie miał gdzie usiąść, więc przeniósł stos książek w miękkich okładkach z kanapy na podłogę. – Przepraszam, jeśli wyciągnęliśmy pana z łóżka. Gospodarz wzruszył ramionami. – Nie, wszystko w porządku; pracowałem. – Wskazał ręką swoją piżamę. – Standardowy strój roboczy pisarzy. Faulds obszedł pokój dookoła, przyglądając się oprawionym fotografiom wiszącym na ścianach. – Czytałem twoją książkę, Jamie – powiedział w końcu. – Bardzo dobra. Podobał mi się zwłaszcza kawałek o tych wszystkich niesamowitych policjantach z południa. – Cieszę się. – Rozpromienił się McLaughlin. – To był... – Zmarszczył brwi. – Pan nadinspektor! Dobrze mi się zdawało, że pana poznaję. Jezu, prawie się pan nie zmienił. – Teraz już komisarz. Na moje nieszczęście. – Faulds wziął małą drewnianą tabliczkę pamiątkową, przeczytał inskrypcję i odłożył ją na miejsce. – Cieszę się, że coś zrobiłeś ze swoim życiem. Naprawdę. Niektórzy ludzie zwinęliby się w kłębek i już by się nie podnieśli. – Tak, cóż, zawsze byłem dobry z angielskiego i mój terapeuta uważał, że opisanie
całej sprawy będzie... hm... uzdrawiające. A teraz, proszę... – Wskazał z uśmiechem cztery oprawione okładki książek dla dzieci na ścianie. Same bestsellery. Odpowiedź Aberdeen na twórczość J.K. Rowling. Tyle że ich autor nie był nawet w przybliżeniu tak sławny i tak bogaty. – Ale nie przyszliście tu rozmawiać o Szymonie i skrzatach, prawda? – Oglądasz wiadomości? McLaughlin się wzdrygnął i wskazał egzemplarz „Daily Mail” leżący na stosie encyklopedii. Wielki nagłówek krzyczał: „Zabójca kanibal wciąż na wolności”. – Trudno przeoczyć. Mam koszmary, odkąd usłyszałem o tamtych częściach ciała w porcie. Dziś w nocy śniło mi się, że Wiseman wrócił, żeby mnie wykończyć... Wypiłem pół butelki macallana na uspokojenie. Owinął się szlafrokiem i mocno zawiązał pasek. Logan wyjął swój notes, przerzucił kartki i znalazł informacje o rodzicach McLaughlina. – Przeglądamy stare akta sprawy. Fragment dotyczący tego, co się działo, zanim pan wrócił do domu, jest trochę mglisty. – W swojej książce też niewiele o tym napisałeś – przytaknął Faulds. McLaughlin otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Wstał. – Czy ktoś ma ochotę na drinka? Mam dżin i whisky. Całe wino wypiłem wczoraj wieczorem... – Przepraszamy, ale jesteśmy na służbie. Choć nie odmówilibyśmy filiżanki herbaty. – W takim razie będzie herbata. – McLaughlin wyszedł do kuchni. Komisarz przestał spacerować po salonie i wziął z niskiej półki książkę Namokły krwią – poszukiwania Rzeźnika. Na okładce było zdjęcie kogoś w fartuchu rzeźniczym i przerażającej masce Margaret Thatcher. Nic dziwnego, że na ścianie nie wisiał oprawiony egzemplarz. Kto chciałby co dzień patrzeć na zabójcę własnych rodziców? Kiedy McLaughlin wrócił z napojami, Faulds czytał głośno: – „Z jakiegoś powodu jest to jedno z moich najwcześniejszych wspomnień: wędrówka ciemnymi, zalanymi deszczem ulicami z moim najlepszym przyjacielem. Droga powrotna do mojego domu. Za rękę z zabójcą. Nie pamiętam niczego przedtem, jakby pierwszych pięciu lat mojego życia w ogóle nie było. Jakbym przyszedł na świat dopiero w tamtym momencie, zaczął istnieć minuty przed śmiercią moich rodziców...” McLaughlin się zaczerwienił. – Tak, cóż... Zaczytywałem się wtedy w Dickensie. Nie mogę uwierzyć, że napisałem coś tak pretensjonalnego.
– Co się stało z Catherine Davidson? Miała pana odprowadzić do domu. Młody człowiek wręczył Loganowi herbatę, potem nalał sobie solidną porcję osiemnastoletniej highland park. – Sam chciałbym wiedzieć. Kiedy pisałem tę książkę, próbowałem wszystkiego: kojarzenia słów, hipnozy, warsztatów. Wiem, że to brzmi jak kupa bzdetów, ale wszystko przed tamtym spacerem do domu jest jedną białą plamą. To tak, jakbym w ogóle nie miał dzieciństwa. – Wziął duży haust whisky, zamyślił się, trzymając ją w ustach, i po chwili przełknął. – A pański przyjaciel, Richard Davidson? – A, tak... Richard. Nie mamy ze sobą kontaktu. Z tego, co wiem, odsiaduje trzy lata w Craiginches za paserstwo, krzywoprzysięstwo i napad. Jak pan sam powiedział, nadinspektorze, niektórzy ludzie już się nie podnoszą. Wiseman zabrał mi rodziców i przeszłość, a Richardowi matkę i przyszłość. – Następny duży haust whisky. – Nie wiem, co jest gorsze. – A potem zrobił wam obu kolację. – Tak. Kruche naleśniki ze smażoną cebulą puree ziemniaczanym i grochem. Ja chciałem paluszki rybne. – Płytki śmiech. – Dobre, co? Moja mama i tata są ćwiartowani w kuchni, a ja grymaszę przy jedzeniu... Nigdy nie widziałem tyle krwi... – Reszta whisky zniknęła. – Kto miałby ochotę na dolewkę?
Logan wiózł ich z powrotem do komendy w godzinie szczytu – samochody w korku posuwały się zderzak przy zderzaku na żółtym świetle. Z tylnego siedzenia dochodziły mamrotane przekleństwa; Alec czytał SMS-y przysłane mu na komórkę. – Jasna cholera, dlaczego nikt nie może zrobić niczego jak należy?... Do wykasowania... Mam to gdzieś... Do wykasowania... Jasny gwint! – Kamerzysta pochylił się do przodu i wetknął głowę między oparcia przednich foteli. – Nie uwierzycie... Komórka Fauldsa zaczęła grać In The Air Tonight Phila Collinsa. – Halo? – Właśnie dostałem SMS-a z działu wiadomości BBC... – Halo? – Komisarz wetknął palec do ucha. – Tak... Nie, zaraz będziemy! – ...że dzwonił Wiseman. Logan oderwał na moment wzrok od drogi, potem musiał gwałtownie zahamować, żeby nie uderzyć w tył porsche. – Żartujesz!
– Chce, żeby zrobić z nim wywiad, jak tamten facet z Ipswich. Faulds się rozłączył. – Nie da rady przyspieszyć? Musimy zdążyć na odprawę. Wiseman... – Wiem, panie komisarzu, dzwonił do BBC. Alec właśnie mi powiedział. Faulds zmarszczył brwi. – Nie. Znów kogoś porwał.
10
Dobra, spokój. W sali odpraw nagle zapadła cisza. Pomieszczenie było zatłoczone mundurowymi, personelem pomocniczym i śledczymi z wydziału kryminalnego. Alec i jego kumpel z wielką kamerą usadowili się tak, żeby jeden mógł filmować tłum, a drugi inspektora Inscha, który stał z przodu sali i mówił zebranym o ostatnim porwaniu. – Valerie Leith. – Kliknięcie, i ekran projekcyjny wypełniło zdjęcie kobiety: około trzydziestu pięciu lat, lekka nadwaga, kasztanowate włosy podcięte równo i nietwarzowo, ładne zielone oczy. – Dziś około wpół do piątej rano jej maż usłyszał hałas na dole. Zszedł sprawdzić, co się dzieje, i został zaatakowany. Kiedy odzyskał przytomność, jego żony nie było, a kuchnia ociekała krwią. Kliknięcie: pojawiła się okładka książki Jamesa McLaughlina z białym napisem Namokły krwią na jaskrawoczerwonym tle i zdjęciem kogoś w przebraniu Rzeźnika. – Leith twierdzi, że zaatakował go ten osobnik. – Insch zrobił teatralną pauzę. – William Leith jest zatem pierwszym człowiekiem, który przeżył konfrontację z Wisemanem. Posterunkowy Rennie nachylił się do Logana i szepnął mu do ucha: – Dlaczego, do cholery, „namokły”, skoro to było w domu? – Nie mam pojęcia. Zamknij się. – Tylko pytam... Kliknięcie – i na ekranie ukazała się posiniaczona twarz mężczyzny. Pół głowy zasłaniał bandaż. – Trzydzieści cztery szwy – poinformował Insch. – Trzy jednostki objętościowe krwi. Leith jest teraz w Szpitalu Królewskim pod ochroną. Nie zamierzam pozwolić, żeby Wiseman dokończył robotę. Kliknięcie – teraz z ekranu projekcyjnego patrzył groźnie Ken Wiseman. Czas i więzienie Peterhead nie obeszły się z nim łaskawie. Resztki włosów miał krótko ostrzyżone i posiwiałe, kozia bródka była bardziej biała niż szpakowata. Duże uszy, duże ręce, wszystko duże. Nadwaga, ale również mięśnie. Długa blizna biegła od górnej lewej części czoła przez
prawą brew do środka policzka i deformowała powiekę. Nieprzyjemna twarz. – Ukrywa się od wtorku rano, ale dziś po południu zadzwonił do BBC. – Insch skinął głową posterunkowemu, żeby włączył nagranie. Uprzejmy kobiecy głos: – Sekcja szkocka BBC, czym mogę służyć? Jakieś trzaski. Przerwa. Potem gruby męski głos z wyraźnym aberdeeńskim akcentem: – Chcę z kimś porozmawiać o Rzeźniku. – Moment, zobaczę, czy ktoś jest wolny... – Chwila ciszy na linii, potem muzyka, a potem inny kobiecy głos: – Redakcja wiadomości, czym mogę służyć? – Wie pani, kto mówi? Znów
cisza,
wypełniona
zapewne
przewracaniem
oczami
i
teatralnymi
westchnieniami. – Dzwoni pan w związku z... – Ken Wiseman. Szukają mnie. Kłamią na mój temat. Gorączkowa krzątaniną potem nagle więcej zainteresowania w głosie kobiety: – Rozumiem. I chce pan to sprostować? Przedstawić opinii publicznej swoją wersję? – Zrobili to raz i więcej im się nie uda. Nie wyślą mnie z powrotem do tamtego pieprzonego więzienia! Wiseman dalej pomstował na policję grampiańską, nazywając ją bandą sukinsynów. Zebrani w sali odpraw słuchali w milczeniu. W końcu Insch kazał posterunkowemu zatrzymać taśmę. – Dobra – powiedział, grzebiąc z roztargnieniem w kieszeniach w wiecznym poszukiwaniu słodyczy, których tam nie było. – Puściliśmy to nagranie jego opiekunowi społecznemu i dwóm osobom z jego pracy. To zdecydowanie głos Wisemana. Dzwonił z automatu w Tillydrone, więc wciąż jest w mieście. Ale interesujący jest ten kawałek... Taśma znów ruszyła. Utyskiwania trwały, potem kobieta zapytała: – Chciałby pan opowiedzieć o swojej sprawie osobiście? W wywiadzie telewizyjnym? Całemu krajowi? Tym razem przerwa trwała tak długo, że Logan myślał, iż Wiseman się rozłączył. Ale w końcu ponury głos znów zabrzmiał na linii. – Całemu krajowi? – Moglibyśmy to zrobić dziś! Co pan na to? Przyszedłby pan do naszego studia na Beachgrove Terrace i...
– Uważa mnie pani za głupiego? To ja powiem kiedy i gdzie. Jasne? – Okej! Okej, jak pan chce. Poda mi pan miejsce i my przyjedziemy do pana. Żaden problem. Pan decyduje. Nie chciałam... – Będę z wami w kontakcie. – Potem sygnał. – Halo? Halo? Niech to szlag... Steve! Steve, nie zgadniesz, z kim właśnie... Nagranie się skończyło. – Dobra – powiedział Insch. – Są pytania?
– Wielki Boże. – Faulds zatrzymał się na środku kuchni Leithów i obrócił wolno o trzysta sześćdziesiąt stopni. – Tu jest jak w filmie Wściekłe psy... – Wąska metalowa kładka ustawiona przez biuro identyfikacji, żeby ludzie nie rozdeptywali dowodów, zaskrzypiała pod jego stopami, kiedy ruszył w kierunku zlewu. Krew była wszędzie: na całej podłodze i na sprzętach, rozmazana na blatach, rozchlapana na ścianach i rozpryśnięta na suficie. Ktoś ozdobił pomieszczenie czterema litrami krwi Valerie Leith. Komisarz spojrzał na lepkie kafle posadzki. – Pierwsze wrażenia? Logan popatrzył na stalaktyt zastygłej hemoglobiny zwisający z okapu z wyciągiem. – Krwi jest o wiele więcej niż ostatnim razem. – To samo znajdowaliśmy dwadzieścia lat temu. – Przytaknął Faulds. – Wiseman czasami masakruje ofiary na miejscu, a czasami je zabiera i zabija gdzie indziej. Coś jeszcze? – Cóż... Najwyraźniej forsy im nie brak. William i Valerie Leithowie mieli w garażu porsche 911, a przed domem stał wielki lexus z napędem na cztery koła. Mieszkali na jednej z przerobionych farm na obrzeżach Aberdeen, które zawsze kosztowały majątek. Jakiś deweloper kupował walące się budynki gospodarskie i przekształcał je w ekskluzywne i drogie „luksusowe wiejskie rezydencje dla wymagających klientów”. Faulds w roztargnieniu oparł rękę na czarnym granitowym blacie, cofnął ją z grymasem wstrętu, jego lateksowa rękawiczka oddzieliła się z cmoknięciem od lepkiej krwi. – Cholera... Wytarł ją o przód swojego białego kombinezonu, zostawiając na nim ciemnoczerwoną smugę. Logan otworzył drzwi na patio i wyszedł na taras. Na dworze było ciemno choć oko wykol, nocny krajobraz wokół tworzyły szarobrunatne kontury z Aberdeen w tle. Na polu za
domem poruszały się plamki świateł latarek, panującą ciszę przerywało czasem szczeknięcie psa policyjnego. Widok robił wrażenie – po drugiej stronie South Deeside Road błyszczały światła Cults, Garthdee i Ruthrieston. Samotna rakieta wzbiła się pod listopadowe niebo i eksplodowała deszczem czerwieni. Cztery sekundy później rozległ się huk, ale iskry już dawno zgasły. – Wyobrażasz sobie widok stąd w poniedziałek? Widziałbyś wszystkie fajerwerki w mieście. Komisarz stanął obok niego przy balustradzie. – Rany, ale zimno. – Wzdrygnął się. – Na miejscu Wisemana czekałbyś gdzieś w okolicy na rozmowę z BBC? – Wsiadłbym na pierwszy statek odpływający ze Zjednoczonego Królestwa. – Więc nasuwa się pytanie, co go tu jeszcze trzyma? Gdy następna rakieta poszybowała z gwizdem w górę, Logan odsunął się od balustrady. – Niedokończona sprawa. – Właśnie to mnie martwi. – Przytaknął Faulds.
Heather przycisnęła rękę do oka i grzbietem dłoni wytarła łzy. To wszystko jest jakimś koszmarem. Złym snem. Obudzi się i wszystko będzie okej. Zjedzą na kolację boeuf bourguignon, napiją się wina i Duncan będzie żywy. Duncan... Płakała, aż rozbolało ją całe ciało. Wrzeszczała do utraty tchu. Teraz nie pozostało nic już poza cierpieniem oplatającym jej serce jak zatruty kolczasty drut. Oparła głowę o ciemną metalową ścianę i jęknęła. Na zewnątrz rozległ się hałas i po chwili więzienie zalało światło. W ostrym blasku zalśniły kałuże krwi na zardzewiałej podłodze. Tylko tyle zostało z Duncana. Heather zamknęła oczy. Stało się – Rzeźnik wrócił po nią. Przyszła jej kolej. Teraz ona zawiśnie do góry nogami nad blaszaną wanną i zostanie wypatroszona. A swoją drogą to ulga; przynajmniej znów będzie ze swoim mężem i synkiem. Rzeźnik wszedł do celi i Heather cofnęła się przerażona. Próbowała błagać o życie, ale nie była w stanie wykrztusić słowa, wargi miała spękane i krwawiące. Zmieniła zdanie: nie chciała być z Duncanem i Justinem. Nie chciała umierać! Rzeźnik nie trzymał w ręku noża, tylko gumowy wąż. Na podłogę trysnęła zimna woda. Odbijała się od twardej metalowej powierzchni opryskując wszystko różowymi kropelkami, gdy ostatnie szczątki Duncana spływały do ścieku.
Kiedy już nic nie zostało, Rzeźnik zniknął, by wrócić pół minuty później z pakunkiem w aluminiowej folii i butelką wody. Położył jedno i drugie na podłodze – na wyciągnięcie ręki przez kratę – a potem stał, patrząc na nią. Boże, ależ miała pragnienie. Drżąc, Heather posunęła się kawałek naprzód, chwyciła butelkę i cofnęła się z powrotem w kąt. Skurwiel nawet nie drgnął. Odkręciła butelkę i napiła się, kaszląc i charcząc, bo zrobiła to za szybko. Omal wszystkiego nie zwróciła. Rzeźnik skinął głową i bez słowa wskazał pakunek w folii. Potem dotknął ust swojej maski. A następnie pomasował się po brzuchu. Heather popatrzyła na paczkę, zbyt przerażona, żeby ją wziąć. Rzeźnik odchylił delikatnie róg folii i pomieszczenie wypełnił zapach gorącego jedzenia. Zaburczało jej w brzuchu. Wyjrzała przez kratę. To tylko kaszanka. Zwykła kaszanka. A ona jest taka głodna... Rzeźnik cofnął się do drzwi i Heather rzuciła się naprzód. Chwyciła paczkę i przeniosła na swoją stronę kraty. Wdychała uderzający do głowy aromat gorącego jedzenia. Drżącymi palcami wepchnęła do ust pierwszy plaster kaszanki, zamknęła oczy i żuła. Jej rodzina nie żyje, a ona je kaszankę, jakby nic się nie stało. Omal nie wypluła jedzenia, ale była głodna i czuła się fatalnie, a nie miała przy sobie żadnych leków. Więc zrobiła to, co zawsze: podleczyła się jedzeniem. Pochłonęła wszystko. Została tylko zatłuszczona folia. Rzeźnik przez cały czas obserwował ją w milczeniu. Kiedy skończyła, skinął głową, wyszedł, zamykając drzwi. Zostawił ją ciemności. Logan osłonił dłonią ucho i poprosił inspektor Steel, żeby powtórzyła. W klubie nocnym było o wiele za tłoczno, o wiele za głośno i o wiele za gorąco. Oto, co ich spotkało za to, że pozwolili temu idiocie Renniemu zorganizować na mieście imprezę dla personelu. Dywan się lepił, w lokalu cuchnęło zwietrzałym piwem, potem, płynem po goleniu i perfumami. A muzyka ryczała tak, że Loganowi wibrowało w płucach. – Mówiłam – krzyknęła Steel – że nie wykopałabym ich z łóżka, nawet gdyby puszczały bąki. Inspektor
wskazała
grupkę
dziewczyn
na
parkiecie:
długie
blond
włosy,
minispódniczki, skąpe topy. Pulsujące światło dyskotekowe odbijało się od kolczyków tkwiących w ich przekłutych pępkach. Logan patrzył na tańczące, posterunkowy Simon Rennie zaczął wić się obok nich. Całkiem dobrze odstawiał ośmiornicę porażoną prądem. Jedna z dziewczyn roześmiała się i
przyłączyła do niego, rzucając i kołysząc biodrami. – Skurwiel ma fart. – Steel pociągnęła następny łyk przesadnie drogiego piwa. – Nie dziwię się, że chciał tu przyjść. Rennie nie był jedynym policjantem, który tu pokazywał, co potrafi po służbie – nawet Faulds wyszedł na parkiet, kiedy puścili jakiś stary kawałek Phila Collinsa. Ale Logan nie był w nastroju. – Nie cierpię nocnych klubów. – Ciągle pan to powtarza. Trzy piosenki później spocony Rennie wrócił z następną kolejką drinków. – Prawda, że jest super? Logan łypnął na niego, co jednak nie ostudziło zapału posterunkowego. – Aha, żebym nie zapomniał. – Rennie wyjął portfel i wyciągnął złożoną pocztówkę przedstawiającą nagiego kulturystę z umieszczonym strategicznie hełmem policyjnym. – Przyszło wczoraj. Kartkę przysłała na adres komendy Jackie, przeniesiona tymczasowo do jednostki antygangowej policji Strathclyde. Pisała, że wspaniale spędza czas w tamtejszym wydziale do walki z zorganizowaną przestępczością. Rennie kiwał głową w takt muzyki. – Wygląda, że jest tam wesoło. – Jeden utwór się skończył i z głośników ryknął następny. – Uwielbiam to! – Wrócił na parkiet. Po dwudziestu minutach wciąż jeszcze tam był, pochłonięty powolnym tańcem z jedną z blondynek, do których przyłączył się wcześniej. Całowali się i obmacywali z zamkniętymi oczami. – Rzygać się chce – prychnęła Steel, obserwując, jak posterunkowy i jego partnerka próbują wleźć w siebie. – Jestem dużo seksowniejsza od niego. Faulds oparł się o barierkę, która oddzielała pijących od tańczących i obmacujących się. – Więc o co chodzi z tym „Łazem”? – krzyknął. – To po prostu głupie przezwisko. Nic... – Westchnął Logan. – Łaz to skrót od Łazarza. – Steel wyszczerzyła zęby i stuknęła swoją butelką piwa w półlitrową szklankę komisarza. – Obecny tu sierżant McRae zmartwychwstał, prawda, sierżancie? – Nie byłem... – Ależ tak, nasz chłopczyk to prawdziwy policyjny bohater! – Otoczyła Logana
ramieniem i przytuliła czule. – Szkoda, że jest tak cholernie brzydki.
Plener: Cmentarz w Aberdeen – Union Street. W tle kościół. Odgłosy ruchu ulicznego i wrzaski mew. Napis: Sierżant Logan McRae. McRae: Szczerze mówiąc, wolałbym nie. Głos spoza kadru: Ale przecież bardzo się przyczyniłeś do schwytania Potwora z Mastrick. McRae: Musimy to robić, Alec? Głos spoza kadru: Daj spokój, to będzie dobry program. Ale jak nie chcesz o tym opowiadać, poprosimy kogoś innego. McRae: [wierci się niespokojnie] Posłuchaj, nie ma o czym opowiadać. To była wspólna operacja. Włączyłem się dopiero pod koniec. A teraz możemy to sobie odpuścić? [koniec kasety]
Wnętrze: Nieposprzątany pokój biurowy w kwaterze głównej policji grampiańskiej. Napis: Inspektor Roberta Steel. Steel: [kończy papierosa i pstryka go przez otwarte okno pokoju] Dobra, na czym stanęliśmy? Głos spoza kadru: Mówiliśmy już o Inschu, Renniem i Mclnnisie. Zostali nam posterunkowy Beattie, doktor McAllister, inspektor Nairn i sierżant McRae. Steel: Dobra, weźmiemy teraz McRae’a. Jak pan ocenia moją fryzurę? Głos spoza kadru: Będzie dobrze. Steel: Okej, bo muszę się podobać mojej publice... Wytnie pan ten kawałek z paleniem, tak? Inaczej nie zejdą ze mnie. Okej, w czerwcu 2004 roku mieliśmy piętnaście kobiet w kostnicy. Prasa nazwała go Potworem z Mastrick; dźgał nożem swoje ofiary i gwałcił je, kiedy umierały. Chory skurwiel. W każdym razie śledztwo prowadziło donikąd, dopóki nie pojawił się posterunkowy Logan McRae. Rył i wygrzebał Angusa Robertsona. Okazało się, że Robertson pracuje w sklepie z kanapkami, który zaopatruje całe Aberdeen, i w ten sposób wybiera sobie ofiary... [głośny kaszel – trwa prawie minutę] – Jasna cholera... [przyciska rękę do piersi]
– Niech to szlag... Tak czy inaczej, w jakiś sposób Robertson się dowiedział, że jest podejrzany. Odbiło mu, porwał dziewczynę McRae’a i doszło do ostatecznej rozgrywki na dachu wieżowca. Bardzo dramatycznej. McRae uziemił Robertsona, ale w trakcie zainkasował około dwudziestu ciosów nożem w brzuch. Robertson dostał od trzydziestu do dożywocia. McRae wylądował na rok w szpitalu i awansował na sierżanta. [odchrząkuje i spluwa do kosza na śmieci] – Okej, kto następny? Beattie? Bezużyteczny gruby brodaty dupek. Następny!
11
Rzeczniczka prasowa zatrzasnęła drzwi centrum koordynacyjnego. – Skurwiele! Logan podniósł wzrok znad sterty raportów z poszukiwań i patrzył, jak kobieta energicznym krokiem podchodzi do inspektora Inscha i macha mu przed nosem gazetą. – Widział pan pierwszą stronę? Widział pan? Zjadają nas żywcem! Dobór słów był dość niefortunny. Tego ranka bowiem na pierwszej stronie „Aberdeen Examinera” rzucał się w oczy wielki nagłówek: „Kanibalizm koszmarem setek mieszkańców North East!” Colin Miller znów zaatakował. Insch chwycił gazetę, przebiegł wzrokiem artykuł i spurpurowiał z wściekłości. – McRae! Do mojego biura! Ale już! Wypadając na korytarz, omal nie zgniótł posterunkowego, który niósł wielki stos wydruków komputerowych z bazy danych HOLMES-a, systemu wymiany informacji śledczych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Logan wyciągnął się na krześle, spojrzał na sufit i zaklął. Potem ruszył za inspektorem. W pokoju Inscha panował niecodzienny bałagan. Na podłodze walały się zmięte kawałki papieru i opakowania po słodyczach. Pod ścianą leżał mocno wgnieciony kosz na śmieci. Inspektor nawet nie zaczekał, aż Logan zamknie drzwi. – Dlaczego pan mi o tym nie powiedział, do cholery?! – Myślałem, że pan wie! To nie... – Skąd pański cholerny przyjaciel wiedział, że ludzie jedli... – Insch zmrużył swoje wściekłe świńskie oczka. – Pan mu... – Nie powiedziałem mu ani słowa! Musiał... – To ta dwulicowa krowa! Twarz inspektora przybrała jeszcze paskudniejszy wyraz. Wcisnął przycisk na telefonie i kazał się połączyć z kostnicą. Wkrótce przez telefon głośnomówiący usłyszeli Isobel: – Mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego! Ma pan pojęcie...
– Co pani sobie wyobraża, do cholery?! – Co?! – Naprawdę pani myślała, że się nie dowiem? Temperatura głosu Isobel spadła o jakieś dwadzieścia stopni. – Jeśli ma pan mi coś do powiedzenia, inspektorze, to lepiej niech pan to zrobi, bo nie pozwolę na siebie krzyczeć przez telefon jak na nieposłuszne dziecko, rozumie pan? –
Pani
facet.
Pierwsza
strona
„Examinera”.
Spodziewałem
się
po
pani
profesjonalizmu... Z głośnika dobiegł ciągły sygnał. Rozłączyła się. Insch uderzył w przycisk wyłącznika z taką siłą, że aparat zatrzeszczał. – Ty... Jego twarz wykrzywił grymas. Przyłożył dwa palce do szyi i starał się oddychać wolno. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Logan obserwował oddychanie w stylu zen i zastanawiał się, czy inspektorowi przypadkiem za chwilę nie pęknie głowa. – Może szklankę wody? Insch nie otworzył oczu i nie przerwał powolnego spazmatycznego oddychania. Drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie. – Jak pan śmie!? – Isobel wtargnęła do środka w białym papierowym kombinezonie, zielonym plastikowym fartuchu, siatce na włosach i białych chodakach. Ściągnąwszy rękawiczki chirurgiczne, rzuciła je na biurko inspektora. – Jeśli jeszcze kiedykolwiek odezwie się pan do mnie takim tonem... Insch walnął mięsistą pięścią w gazetę. – Skąd wiedział? Mówię o pani „chłopaku”. Skąd miał poufne informacje o toczącym się śledztwie? W którym pani uczestniczy. W... Isobel wymierzyła mu mocny policzek, pozostawiając wyraźny biały odcisk dłoni na jego rumianej twarzy. Chwyciła słuchawkę telefonu na biurku i wybrała numer. Zapewne chciała złożyć skargę w wydziale wewnętrznym. – Halo?... Tak. – Wcisnęła przycisk. – Słyszysz mnie? W
pokoju
zabrzmiał
głos
Colina
Millera
zabarwiony
silnym
glasgowiańskim. – Tak, czy to... Masz tam telefon głośnomówiący? Izzy, wiesz, że nie... – Colin, czy mówiłam ci cokolwiek o sprawie Wisemana? – Że jak? Co się...
akcentem
– Mówiłam ci? Krótka przerwa, a potem: – Co? Nie, przecież wiesz, że nie. Isobel popatrzyła na Inscha z tryumfalną miną, ale inspektor jeszcze nie skończył. – Naprawdę spodziewa się pani, że w to uwierzę? Niby co: tak się akurat składa, że sam doszedł do tego wszystkiego? – Kto to? – zapytał Miller. – Inspektor Spaślak? Insch wyglądał tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć. – Niech pan mi odpowie na jedno pytanie: od kogo pan się dowiedział? – Nie do wiary... Wybebeszacie w porcie kontener przygotowany do zabrania w morze, potem przewracacie do góry nogami hurtownię, a parę godzin później robicie nalot na sklep rzeźniczy. To jest jakiś łańcuch zaopatrzeniowy, no nie? Jak myślicie, co ludzie robili z tym całym kupowanym mięsem? Wyprawiali mu porządny pogrzeb? Jasne, że zjadali to cholerstwo! – Czy pan... – Chyba brzmi to całkiem niegłupio, co? Isobel skrzyżowała ręce na piersi. – I co, inspektorze? Chyba ma pan mi coś do powiedzenia? Insch miał, ale nie jej. – Ma pan pojęcie, co pan narobił? Mówię o tym artykule. W komendzie urywają się telefony. Ludzie dzwonią ze skargami, że ich kiełbaski dziwnie smakują! Jak mamy prowadzić śledztwo w sprawie zabójstw... – No jasne, to moja wina, że nie możecie złapać Wisemana. Powiedziałem ludziom, że jedli trupy, bo taka jest prawda. Zamiast winić mnie, powinniście działać i coś z tym zrobić. I jeśli jeszcze raz odezwiesz się tak do Izzy, grubasie, przyjdę tam i cię zatłukę! – Miller się rozłączył.
Richard Davidson nie był typem faceta, z którym ktoś chciałby zostawić własne dzieci. Chyba że bardzo by ich nie lubił. Metr osiemdziesiąt wytatuowanej agresji w standardowym szarym T-shircie z nadrukiem „Zakład Karny Aberdeen”, pasiastej koszuli i dżinsach miało urok ujadającego rottweilera. Patrzył wilkiem na Logana i Fauldsa siedzących po drugiej stronie małego stołu w więziennym pokoju przesłuchań. Komisarz spróbował wykorzystać swój rozbrajający uśmiech. – Pamiętasz mnie, Richard? To ja...
– Wiem, kim jesteś. Odpierdol się. – Richard, przykro mi, że wszystko tak się dla ciebie skończyło, ale... – Jest po prostu super. Wszystko się dobrze układa. Tobie jest przykro... Jamie stracił matkę i ojca, zamieszkał u babci i poszedł na uniwerek. Pisze książki. A co ja mam? Starego, który zachlewa się na śmierć, przybranych rodziców skurwieli i kartotekę wyrokowca. – Uderzył się kciukiem w pierś. – A gdzie moja umowa wydawnicza? – Richard... – Jego książki to szajs. Logan obserwował, jak patrzą na siebie. – Posłuchaj – powiedział. – Chcemy tylko zadać ci parę pytań na temat tego, co się stało dwadzieścia lat temu, okej? Nic więcej. Richard Davidson zrobił gniewną minę. – Nic więcej nie zrobiłem. Cokolwiek wam powiedzieli, to jebane kłamstwo. – W porządku. Nieważne. Chcemy się tylko dowiedzieć, co się stało w roku 1987. – Nic więcej? – Nic. Davidson poprawił się na krześle, potem spojrzał na kamerę umieszczoną wysoko w rogu pokoju. – Odprowadzaliśmy Jamiego do domu po ciemku, ja i mama. I doszliśmy do naszej „dżungli”, takiego małego kawałka parku z paroma drzewami i jakimiś gównianymi krzakami, ale Jamie i ja stale bawiliśmy się tam w Japońców i Brytyjczyków. – Popatrzył na swoje ręce. Zwijał dłonie w pięści i prostował, zamykał i otwierał, jakby w rytm uderzeń serca. Knykcie miał poharatane między więziennymi tatuażami własnej roboty. – Jamie i ja pobiegliśmy do dżungli... Mama wołała nas z powrotem, ale jej nie słuchaliśmy. Jamie miał iść na jakiś zasrany bal przebierańców u jego ojca w pracy, ale nie chciał, bo jego stary to był kawał fiuta. – Westchnął. – Po jakimś czasie znudziło nam się być żołnierzami, ale nie mogliśmy nigdzie znaleźć mamy. Krzyczeliśmy, szukaliśmy jej... – Przygryzł dolną wargę. – Nie mogliśmy jej znaleźć. Nigdzie... Zniknęła. – Wytarł ręką oczy i wziął głęboki oddech. – A potem pojawił się Wiseman w tym swoim pieprzonym kostiumie rzeźnika. Wziął nas za ręce i... i poszliśmy do domu Jamiego... Już nigdy nie zobaczyłem mojej mamy. Logan pozwolił, by milczenie trwało prawie minutę. – Co się stało w domu? – To głupie, nie? Minęło tyle czasu, a ja ciągle za nią tęsknię... – Davidson pokręcił głową i znów wytarł oczy. – Stary Jamiego wrzeszczał przez telefon na mojego ojca, potem
nawrzeszczał na nas i pobiegliśmy na górę... Jamie włożył ten głupi kostium wikinga i siedzieliśmy w pokoju. Słyszeliśmy następne krzyki i nie mieliśmy ochoty schodzić na dół, żeby nam się nie dostało jeszcze bardziej. Stary Jamiego potrafił przyłożyć cudzym dzieciom. Więc siedzieliśmy tam całe wieki i czekaliśmy, aż po nas przyjdzie. Ale nie przychodził... Davidson się wzdrygnął. – W końcu nie wytrzymaliśmy i zeszliśmy na dół. Kuchnia była cała we krwi... a Wiseman... Wiseman kazał nam usiąść w salonie i zrobił herbatę... – Podniósł na nich zaczerwienione oczy. – Jamie pisze w książce o kruchych naleśnikach, ale to była wątróbka. Jego stary tego nie jadał, nie mieliby w domu wątróbki. Więc skąd Wiseman ją wziął, jak myślicie? – Znów zapadła długa cisza. Potem Richard Davidson wstał i objął się rękami. – Chciałbym już wrócić do celi.
– I co dalej? – zapytał Logan, kiedy strażnik więzienny wyprowadził Davidsona. Faulds spojrzał na zegarek. – Dochodzi dziesiąta. Skoro już tu jesteśmy, to może spróbujemy pogadać z tym rzeźnikiem, McFarlane’em? – Hm... – Co? – To chyba nie najlepszy pomysł, panie komisarzu. Inspektor Insch może być trochę... Faulds zbył go machnięciem ręki. – Bzdura. Pogawędzimy sobie tylko trochę z facetem, co to szkodzi? – Ale... – Więc załatwione. Każ komuś przyprowadzić go z celi, a ja postaram się o dobrą herbatę. Pięć minut później Logan dotrzymał swojej części umowy i spisał się lepiej niż Faulds. To, co komisarz przyniósł w trzech plastikowych kubkach, tylko jakiś kłamliwy skurwiel mógłby opisać jako „dobre”. Brązowa ciecz z trudem przypominała herbatę, na powierzchni unosiła się otoczka podejrzanie wyglądającej piany. Ale nie ten płyn okazał się czymś najobrzydliwszym w pokoju przesłuchań: ten zaszczyt przypadł w udziale Andrew McFarlane’owi. Rzeźnik wyglądał jak potępieniec. Pot kroplami spływał po łysiejącym czole, blada twarz o obwisłych policzkach napuchła, widniały na niej sińce. Duży czerwony nos, skrzywiony w lewo, zaklejony był na grzbiecie plastrem od jednego podbitego oka do drugiego. Facet śmierdział. Woń brudnego ciała i strachu mieszała się z kwaśnym odorem roztworu trichlorofenolu do dezynfekcji.
Wzdrygnął się. – Musicie mnie stąd zabrać! Faulds wręczył mu jeden z polistyrenowych kubków. – Niech pan się uspokoi, panie McFarlane. Tu nikt nie zrobi panu krzywdy. – Nikt nie zrobi... A to?! – Rzeźnik wskazał drżącym palcem swoją posiniaczoną twarz. – Moje zdjęcie jest w gazetach! Wszyscy myślą, że to ja zabiłem tamtych ludzi... – Na pewno nie... – Ciągle mnie bije! Mówi, że zamordowałem jego matkę! Nigdy jej nawet nie dotknąłem! To nie ja! – McFarlane zaczął płakać. – Chciałem tylko prowadzić mały sklep rzeźniczy w jakimś przyjemnym miejscu, gdzie ludzie będą kupowali mięso... – Więc dlaczego sprzedawał pan kawałki zwłok? McFarlane wytarł nos rękawem. – Już mówiłem: nie wiem, skąd się wzięły w moim sklepie. – Więc twierdzi pan, że to Wiseman... – Nie. On nikogo nie zabił. On... – Kiedy siedział w więzieniu Peterhead, pobił na śmierć pewnego mężczyznę w łazience. – Bo go tam wsadziliście, skurwiele! To nie była jego wina. – Nie mogę uwierzyć, że dał mu pan pracę, kiedy wyszedł. Wiseman w sklepie rzeźniczym? To tak jak dać Gary’emu Glitterowi klucze do domu dziecka. – To mój szwagier. Co miałem robić? Opuścić go w potrzebie? On nie zabił tamtych ludzi! – Daj spokój, Andrew. – Faulds usiadł wygodnie na krześle i jeszcze raz próbował wykorzystać swój przyjazny uśmiech dobrego komisarza, który nie podziałał na Richarda Davidsona. – Kiedy został aresztowany, znaleziono mnóstwo krwi w bagażniku jego samochodu... – To była jego krew! Skaleczył się. Wyjaśniliśmy to wszystko w apelacji. Wrobiliście go. – Przyznał się. – Bo zmusiliście go do tego biciem! – Oj, przestań. – Faulds wziął do ręki swój kubek z herbatą i natychmiast odstawił z powrotem. – Wiesz, zawsze podejrzewałem, że miał wspólnika. Kogoś, kto mu pomagał. Właściciela sklepu rzeźniczego. Kogoś... – Nie mnie! Ja nic nie zrobiłem!
Komisarz pochylił się nad stołem i szturchnął McFarlane’a w pierś. – Pomagałeś mu pozbyć się zwłok dwadzieścia lat temu, pomagasz mu i teraz. – Ja nigdy... – Gdzie byłeś czternastego października 1982 roku? – Co? Nie pamiętam, to było dwadzieścia pięć lat temu... – Był pan w Birmingham, panie McFarlane? – Nie! – Shirley Gidwani była w ciąży; wiedziałeś o tym, kiedy ty i Wiseman ją kroiliście? – My jej nie... – Wpakowaliście części jej ciała do zamrażarki jak jakieś cholerne kawałki mięsa. – Ja nigdy... – Musiałem to powiedzieć jej rodzicom! – Dosyć! – McFarlane zasłonił rękami uszy. – Nie zostawiliście nawet tyle, żeby mógł się odbyć porządny pogrzeb. – Nikogo nie zabiłem! To nie byłem ja! Zapytajcie go! Zapytajcie Kena! Powie wam... – Zamierzamy, panie McFarlane, gdy tylko go złapiemy. I chętnie zamienilibyśmy słowo z twoją żoną... – Faulds zajrzał do notatek – Kirsty. Twarz McFarlane’a zbladła między sińcami jak brzuch ryby. – Odeszła ode mnie. – Wiemy o tym. Gdzie jest teraz? – Nie... nie mam pojęcia. – Wpatrzył się w blat stołu. – Uciekła z pewnym elektrykiem imieniem Neil, wystarczy? Zadowolony? – Wcale. – Faulds odsunął się z krzesłem od stołu i wstał. Górował jak wieża nad drżącym rzeźnikiem. – Mam nadzieję, że ma pan dobrego adwokata, panie McFarlane. Będzie panu potrzebny.
12
Naprawdę pan uważa, że jest w to zamieszany? – zapytał Logan, kiedy jechali z powrotem do komendy. Faulds nie odwrócił się, patrzył na mijane szare granitowe budynki. – Nie mów, że uwierzyłeś w te bzdety „To nie byłem ja”. Radio Northsound 2 nadawało wywiad z Jamiem McLaughlinem na temat jego książki i poszukiwań Kena Wisemana: – Czy kiedykolwiek podczas pisania Namokłego krwią śniło ci się, że to wszystko znów się zdarzy? Logan zmarszczył brwi. – McFarlane po prostu nie wydaje się... Wątpię, żeby się na coś przydał. I z tego, co wiem, Wiseman nie jest typem, który zabiera pasażerów. – Nie, nawet w najgorszych snach – odrzekł w radiu McLaughlin. – Wiesz, Damien, kiedy w roku 1995 sąd apelacyjny uchylił wyrok... – A jeśli McFarlane jest w to zamieszany – ciągnął Logan – to dlaczego nie znaleźliśmy żadnych dowodów w jego mieszkaniu lub samochodzie? Ilość krwi na miejscu zbrodni... Powinniśmy coś znaleźć. – ...jakby wszystko, w co zawsze wierzyłem, było kłamstwem – mówił dalej McLaughlin. – I teraz to się znów zaczęło, od początku. – Wiem – westchnął Faulds. Głos w radiu oznajmił: – Teraz chwila muzyki, a potem wrócimy do rozmowy z Jamiem McLaughlinem, autorem książki Namokły krwią... Logan dołączył jako ostatni do rzędu samochodów posuwających się wolno Market Street. – Dlaczego „namokły”? – Pewnie zamiast „nasiąkły” lub coś w tym rodzaju. To słowo znajduje się na pewnym obrazie w Trinity Hall, gdzie spotykają się aberdeeńskie zrzeszenia branżowe. W czasie
pierwszego śledztwa przesłuchaliśmy tam prawie wszystkich. Dziwne miejsce, przesycone historią, pełne starych obrazów. Może powinniśmy złożyć im następną wizytę i przekonać się, czy ktoś z podejrzanych w roku 1990 jeszcze się tam kręci. – Faulds zaczął nagle nucić piosenkę, która szła w radiu. Fałszował tak, że Loganowi omal nie puściły nerwy. Tortura trwała, dopóki utwór się nie skończył. – Słuchacie radia Northsound Two – dobiegło z głośnika. – W studio jest ze mną Jamie McLaughlin... – Wiesz co – stwierdził Faulds – powinieneś przeczytać książkę Jamiego. Dobrze oddaje to, co się działo w osiemdziesiątym siódmym. Jak wrócimy do komendy, przypomnij, żebym ci pożyczył mój egzemplarz. – I jak rozumiem, sprzedaż książki gwałtownie wzrosła? – padło pytanie w studio. – Więc zorganizujemy wyprawę do Trinity Hall – powiedział Logan. – ...winny z tego powodu, ale wydawcy mają pełne ręce roboty – odparł w radiu McLaughlin. – Mówi się o serialu telewizyjnym dla Channel Four i towarzyszącej mu nowej książce. Faulds zabębnił palcami w deskę rozdzielczą. – I powinniśmy poszukać zaginionej żony McFarlane’a. W głównym komputerze policyjnym, spisie ludności, na stronie Nasza Klasa, jak zwykle. – Znów zaczął fałszywie nucić. – To upiorne, nie chcę czerpać zysków z nieszczęścia innych – usprawiedliwiał się na antenie McLaughlin – ale czuję się tak, jakby całe moje życie kształtował Ken Wiseman i zabójstwa, jakich dokonuje. – Wygrzeb jej zeznanie, jak znajdziesz chwilę czasu – rzekł Faulds. – Powinno być gdzieś w aktach. To pewnie takie pieprzenie, że jej brat nie skrzywdziłby muchy, ale nigdy nie wiadomo. A potem zarezerwujemy stolik w jakiejś restauracji. Odkąd tu przyjechałem, nie jadłem przyzwoitego curry. – Modlę się tylko – ciągnął w studio McLaughlin – żeby go złapali, zanim znów kogoś zabije... Amen, pomyślał Logan.
– Rany, niech pan na nich spojrzy – szepnął Rennie niczym niesforny uczeń rozmawiający za plecami nauczycielki. – Założę się, że kombinują, jak zwalić winę na kogoś innego. Insch, Steel i Faulds stali z przodu centrum koordynacyjnego i dyskutowali ze sobą po
cichu. – To chyba nie nasza wina, co? – prychnął Rennie. – Insch powinien był od razu wezwać inspekcję sanitarną. Miał rację, ale Logan wolał, żeby nie podsłuchano, że się z nim zgadza. – I jak się zakończył wczorajszy wieczór? – Chciałby pan wiedzieć, co? – wyszczerzył zęby posterunkowy. Logan się zastanowił. – Niespecjalnie – odrzekł i wrócił do swojej papierkowej roboty. – Okej, okej, powiem panu. – Rennie przysunął się bliżej z krzesłem. – Ma na imię Laura. Robiliśmy to całą noc. Gdyby to się kiedyś stało dyscypliną olimpijską, ta dziewczyna mogłaby reprezentować Szkocję. Potrafiłaby wessać kulę do kręgli przez wąż ogrodowy. – Westchnął z rozmarzeniem. – Chyba się zakochałem. – To coś jak Romeo i Julia. – Tylko z mnóstwem prezerwatyw. Temperatura dyskusji w centrum koordynacyjnym rosła. Twarz Inscha przybierała swój zwykły buraczkowy kolor. – Jak wyglądają zakłady? – zapytał Logan, kiedy Insch popchnął Fauldsa przystawiając wielki paluch do jego piersi. – Sześć stów na to, że komuś przywali, trzy na atak serca. – Obstawiacie, kiedy Insch dostanie ataku serca? Co z wami, ludzie, do cholery? – Logan pokręcił głową. Potem postawił dziesięć funciaków na to, że Insch kogoś walnie do końca tygodnia. Wyglądało na to, że najprędzej przyłoży Fauldsowi. Inspektor odwrócił się i wypadł z sali, chwilę później w jego ślady poszła Steel, a po niej komisarz z wściekłą miną. Może koniec tygodnia był zbyt ostrożnym terminem. Logan wątpił, by Insch wytrzymał do końca dnia.
– Trzy herbaty, dwa krowie placki, jedno ciastko z bakaliami. – Posterunkowy Rennie postawił tacę na stosie zakurzonych pudeł z archiwum, potem poczęstował się jednym krążkiem z mąki, smalcu, masła i soli i, żując go, rozdał kubki. Faulds przyjął herbatę z uśmiechem irytacji; wciąż rozmawiał przez telefon ze swoim zastępcą. – Wiem, Arthur, ale tak jest co roku... – Chwycił drugi placek, zostawiając Loganowi ciastko.
Pokój wydawał się jeszcze mniejszy niż poprzedniego dnia, kiedy Faulds zajął go dla siebie i powiesił na drzwiach zalaminowany arkusz A4 z napisem: „Archiwum sprawy Rzeźnika”. Ktoś ciągle przyklejał na tym samoprzylepne karteczki z nagryzmolonym zdaniem: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”. Charakter pisma wskazywał na Steel. Pod ścianami piętrzyły się stosy pudeł z aktami sprzed dwudziestu pięciu lat. Każde dotyczyło innej ofiary Rzeźnika: z Newcastle, Glasgow, Londynu, Dublina, Manchesteru, Birmingham. Zgromadzono wszystko, co istniało, i teraz Logan, Faulds i Rennie przeglądali materiał w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc złapać Kena Wisemana. Rennie zaparkował tyłek na jednym z trzech biurek wciśniętych między dokumenty, jadł placek i patrzył na tablicę zgonów, gdzie Logan przypinał fotografie ofiar w porządku chronologicznym. – Więc – zaczął posterunkowy i urwał, żeby oblizać palce z tłuszczu – Wiseman lubi pulchne ciała? Logan wyjął zdjęcie miejsca zbrodni – kolejnej kuchni obryzganej krwią które było razem z fotografią twarzy, i przyczepił do tablicy. – Co? Rennie wskazał zdjęcia. – Wszystkie te kobiety były przy kości. Większość facetów też. Nie chcę mówić źle o zmarłych, ale to całe towarzystwo wygląda, jakby mogło sobie darować kilka pasztecików. Logan otworzył pudło z dokumentacją przysłaną przez policję nortumbryjską i wygrzebał akta następnej ofiary. – Jeśli zabija dla mięsa, to wybiera osoby słusznej tuszy, nie? Rennie pokręcił głową. – Grubi mają tyle samo mięśni, co chudzi, tylko są one ukryte pod sadłem. Widziałem taki program. Moja mama mówi, że tłuszcz nadaje potrawom smak. – Dzięki za te zaskakujące spostrzeżenia. Logan spojrzał na komisarza, ale ten nadal rozmawiał przez telefon, tłumacząc ze zniecierpliwieniem: – Arthur, możesz z powodzeniem sam podjąć decyzję. Doskonale się do tego nadajesz... Nie... Arthur, gdybym nie uważał, że jesteś najlepszy, tobym cię nie wybrał... – Myśli pan, że ich piecze lub smaży? – Miałeś przeglądać zeznania świadków. – Tak, ale to wszystko od dwudziestu lat jest nieaktualne.
– Nie marudź. – Nudzi mi się. – Rennie przybrał teatralną pozę. – Zamiast grzebać w zamierzchłej przeszłości, powinienem walczyć z przestępczością! Jestem niebezpieczną, perfekcyjną maszyną detekcyjną! – Jesteś idiotą. – Logan kolejny raz podszedł do pudła i wyciągnął raport koronera. Ze środka wysunęły się błyszczące zdjęcia o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów i rozsypały po brudnej podłodze pokrytej płytkami wykładzinowymi. Logan zaklął i zaczął zbierać fotografie pokazujące pod różnymi kątami rozmrożone kawałki mięsa. Zdjęcie ofiary było przypięte spinaczem do raportu z miejsca zbrodni. Logan przyczepił fotografię do tablicy obok innych. Rennie miał rację – dwa razy w ciągu jednego dnia, pobił rekord – że wszystkie ofiary Wisemana miały nadwagę. Nie były otyłe, ale szczupłe też nie. Przekopywał się przez akta, póki tablica zgonów nie była kompletna. Kolaż krwi i bólu rozciągał się od pewnej właścicielki sklepu w Glasgow zamordowanej w roku 1983 do Valerie Leith uśmierconej wczoraj. Wszystkie ofiary Wisemana miały nadwagę, ale poza tym – żadnych wspólnych cech. Nie wybierał samych jasno – lub ciemnowłosych osób, prawie połowę stanowili mężczyźni, było trochę Azjatów, jedno małżeństwo w Newcastle pochodziło z Trynidadu, a jednak wszyscy ci ludzie zderzyli się z Kenem Wisemanem. Coś sprawiło, że zamiast wieść długie i szczęśliwe życie, stali się sfotografowanymi w kostnicy kawałkami mięsa. Natomiast miejsca zbrodni wyglądały podobnie – wszędzie krew lub po prostu ślady walki. I porcja mięsa w zamrażarce niczym pożegnalny prezent. Logan zatrzymał się przy zdjęciu kuchni Leithów i przypomniał sobie ostry zapach miedzi. Jakim sposobem jedna osoba może mieć w sobie tyle krwi? – Jasna cholera... – Faulds zatrzasnął komórkę i wetknął ją z powrotem do kieszeni. – Nigdy nie awansuj na komisarza, Logan. Jasne, to wydaje się fajne: galowy mundur, salutujący ludzie, tańczące dziewczyny... Ale to jest jak wrzód na tyłku. – Zakrył twarz rękami i wyciągnął się na krześle. – Muszę wracać do Birmingham i być tam dziś wieczorem. – Ale Wiseman... – Wiem, wiem... Ma oddzwonić do BBC i umówić się na wywiad. Kiedy to zrobi, zwalicie się na niego jak tona cegieł. A mnie przy tym nie będzie, bo nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za porządek w noc rocznicy spisku prochowego. – Faulds odsłonił twarz, zaklął i znów ją zakrył. – Jestem lilią wodną unoszącą się na powierzchni chłodnego
stawu... – Usiadł prosto. – Nie jest dobrze. Muszę lecieć. Ale w końcu to mój obowiązek. Możesz kazać komuś odwieźć mnie na lotnisko? Rennie omal nie katapultował się ze swojego miejsca. – Ja pana odwiozę! – Był gotów na wszystko, żeby wykręcić się od grzebania w zakurzonych papierach. Logan wrócił do raportu z sekcji zwłok.
Drzwi centrum koordynacyjnego omal nie wyleciały z zawiasów, kiedy Insch wtargnął do środka z wściekłą miną. – Gdzie jest ten bezużyteczny skurwiel Rennie, do cholery? Logan zamknął oczy i policzył do trzech, ale gdy uniósł powieki, Insch nadal był w sali. To tyle, jeśli chodzi o pobożne życzenia. – Odwozi Fauldsa na lotnisko. – Miał przeglądać akta sprawy! – Komisarz wykorzystał swoje stanowisko. – Niezupełnie tak było, ale to kłamstwo mogło po powrocie uratować Renniego przed awanturą. – Mam mu coś przekazać? – Niech pan mu powie, że ja prowadzę to śledztwo, nie Faulds. I przypomni, że urwę mu jaja i wepchnę do gardła, jeśli jeszcze raz zniknie bez mojego pozwolenia! Jasne? Logan uniósł ręce. – Nie miałem z tym... – A na razie chcę mieć listę wszystkich przestępców seksualnych powyżej czterdziestki z brutalnymi napadami na koncie. Logan spojrzał na zegar ścienny. Dwadzieścia po czwartej, czterdzieści minut do końca służby. – Właśnie robię coś innego na... – Czy, pana zdaniem, to brzmiało jak prośba, sierżancie?
Przygotowanie listy przestępców seksualnych powyżej czterdziestki to był dopiero początek; Insch chciał wiedzieć, kto z tych ludzi siedział w więzieniu – nie tylko w Aberdeen – od roku 1990, kiedy skończyła się pierwsza seria zabójstw. Logan musiał to sprawdzić w całym Zjednoczonym Królestwie. Poszukał informacji w komputerze i wstawił wyniki do arkusza kalkulacyjnego. Miał teraz dane z każdej jednostki policyjnej w kraju wraz z elektronicznymi kartotekami
sięgającymi wystarczająco daleko wstecz, żeby się na coś przydały. Zgromadzenie pozostałych, by wykonać polecenie inspektora, zajęłoby dni, jeśli nie tygodnie. A zegar wskazywał piątą dwadzieścia. Logan wydrukował listę nazwisk. Zamierzał rzucić ją na biurko Inscha i zmyć się, zanim ktokolwiek to zauważy. Mógł sobie pomarzyć. Na schodach zatrzymała go inspektor Steel. Szedł na dół z listą przestępców seksualnych w teczce na akta, ona wchodziła na górę i ściskała lewą pierś przez ciemnografitową bluzkę. – Gdzie się podział pański przyjaciel Faulds? – Hm... – Logan starał się nie patrzeć na to, co robi Steel. – Kupiłam nowy stanik w Markies. Sam plastik. Przypomina w dotyku pocisk balistyczny. – To znaczy... musiał wrócić do Birmingham. Rennie odwozi go na lotnisko. – Ach, tak. – Przestała ugniatać biust. – To dlaczego nie urwał się pan wcześniej? Logan uniósł teczkę na akta. – Robiłem dla Inscha listę przestępców seksualnych i próbowałem znaleźć innego podejrzanego. – Jasna cholera. – Steel udała, że mdleje. – Grubas McSpaślak bierze pod uwagę innych podejrzanych? Przed oknem komendy przeleciało właśnie stado świń? – Wzięła teczkę, przejrzała wydruki i cisnęła dokumenty z powrotem Loganowi. – Strata czasu, ale pewnie komendant Druciarz będzie zadowolony. Odwróciła się i z powrotem ruszyła w dół. – Chodźmy. Jak pan podrzuci tych zboków Inschowi, wybierzemy się we dwoje na małą wycieczkę w teren. Logan szedł za nią próbując zrobić porządek w teczce. – Do pubu? Bo jeśli nie... – Czy kiedykolwiek źle panem pokierowałam? Nie odpowiedział.
Insch był w głównej sali operacyjnej wśród burzy papierów. Telefony dzwoniły non stop. Odbierał je udręczony personel pomocniczy, notował szczegóły i zajmował się następnym rozmówcą. Steel przyczaiła się w drzwiach, Logan zakradł się do środka. Wsunął dokumenty do
korytka Inscha i odwrócił się, żeby dać nogę. Zrobił zaledwie parę kroków, gdy dudniący bas osadził go na miejscu. – Dokąd to? Cholera. – Skończyłem służbę dwadzieścia minut temu, panie inspektorze. – Aha, rozumiem. – Insch otworzył teczkę i wyjął listę nazwisk. – A pamięta pan, że grasuje szaleniec, sierżancie? Na litość boską. – Tak, panie inspektorze, pamiętam. Ale to... – To dobrze, więc może pan się skontaktować z Interpolem, bo chcę rozszerzyć poszukiwania na inne kraje. Interesuje nas wszystko, co pasuje do sposobu popełniania zabójstw między rokiem 1990 i 2006.1 jak pan będzie to... Steel usadowiła się na brzegu biurka Inscha. – Miło widzieć, że bierzesz sobie do serca sugestie Fauldsa. Ta cała fiksacja na punkcie Wisemana była niezdrowa. Inspektor się zjeżył. – Wiseman jest nadal moim głównym podejrzanym. Chcę tylko... – Zrobić, co ci powiedziano. Słusznie. Insch zaczął czerwienieć. – To śledztwo... – Miło widzieć, że dla odmiany korzystasz z czyichś wskazówek. To ci ani trochę nie odbiera męskości. – Wstała. – Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że wypożyczę sobie sierżanta McRae’a, prawda? – Ty... – Czerwień zmieniła się w purpurę. – Wiedziałam, że nie. – Mrugnęła zalotnie. – Gdy wróci Faulds, szepniemy mu o tobie dobre słówko. – Odciągnęła Logana, zanim Insch zdążył wybełkotać coś więcej.
13
Inspektor Steel zaczekała, aż zejdą po schodach na sam dół i wybuchnęła śmiechem. – Widział pan jego minę? Myślałam, że dostanie apopleksji. – Ale... – Logan obejrzał się przez ramię. – Po co pani go tak wnerwiła? Mało się pieni? – Spokojnie. – Pociągnęła jedną połowę dwuskrzydłowych drzwi i skierowała się do wyjścia z komendy. – Chciałam zobaczyć, jak szybko zmieni kolor twarzy. On jest jak wściekły kameleon. Poza tym... – Inspektor przystanęła na końcu korytarza i spojrzała przez szybę na tłum w holu. Wszyscy wyglądali na mocno zdenerwowanych. – Zmieniłam zdanie... – Odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę schodów. – Postawił pan na niego jakieś pieniądze? – Dychę na to, że do soboty komuś przyłoży. Skinęła głową. – Ja obstawiłam poniedziałek. Niełatwo utrzymać go na właściwym poziomie wkurzenia. Trochę za dużo, i pęknie wcześniej – zero kasy dla cioci Roberty. Trochę za mało, i gnojek nikogo nie walnie. – A gdyby panią uderzył? – Zabiłabym go, kurwa. – Steel wyszczerzyła zęby, wymaszerowała na parking za budynkiem, zapaliła papierosa i wypuściła kłąb dymu, który rozjarzył się w blasku reflektorów oświetlających plac. – O Chryste, tego mi było trzeba. – Poruszyła ramionami z zadowoleniem i podeszła do nieoznakowanego samochodu służbowego. – Mówiła pani, że idziemy do pubu! – Niech pan da spokój, ma pan coś lepszego do roboty? Chce pan pójść do domu i siedzieć w pustym mieszkaniu? Ojej, ojej, ojej, moja dziewczyna bawi się w Glasgow w policjantów i złodziei, a ja co? Ojej, ojej, ojej... Cisza. Steel strząsnęła popiół z papierosa i wśród szarości zaiskrzyły pomarańczowe punkciki.
– To panu dobrze zrobi, oderwie pana trochę od tego wszystkiego, żeby nie stał się pan zupełnym palantem. – Ciągle nic. – Okej, okej. Insch nie przyzna się do tego, ale tkwi w gównie po uszy i szybko tonie. Potrzebuje pomocy. Zastępca komendanta chce, żebyśmy pojechali do szpitala i przesłuchali tego gościa, którego żona zniknęła wczoraj. Zmniejszyli trochę ciśnienie. Logan milczał. – Potem stawiam piwo. Jak stwierdziła inspektor, co miał innego do roboty?
Pana Leitha umieszczono w małej sali między mężczyzną z chłoniakiem i chłopcem z dwiema złamanymi nogami. Według siostry oddziałowej Leith wracał do zdrowia szybciej niż się spodziewano – biorąc pod uwagę szok i obrażenia. Powiedziała, że pewnie go wypiszą za kilka dni. Steel pozwoliła posterunkowemu czuwającemu przed drzwiami pójść do stołówki na herbatę, potem kazała Loganowi zaciągnąć zasłony wokół łóżka Leitha. Głowa mężczyzny była prawie niewidoczna pod grubą warstwą białego bandaża, nikła żółta plama widniała w miejscu, gdzie Wiseman próbował rozłupać mu czaszkę tasakiem. Steel usadowiła się na krześle dla odwiedzających i zapytała Leitha, czy śpi. Mężczyzna jęknął, otworzył zaczerwienione oko i zamrugał. Do ręki miał umocowaną rurkę kroplówki z morfiną. Zadrżał, potem znów znieruchomiał. – Musimy zadać panu kilka pytań na temat tego, co się stało wczoraj, panie Leith. – Już... już to komuś mówiłem. Wie pani... – Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. – Takiemu wielkiemu. Łysemu. Grubemu. – Bełkotał niewyraźnie pod wpływem leków. – Wiem, ale musi pan to opowiedzieć również mnie. – Pojechaliśmy po zakupy... Do Sainsbury’ego... Po coś na kolację... Potem wróciliśmy do domu... Czekał na nas... Trochę to trwało, ale w końcu usłyszeli całą historię. Valerie wypakowywała zakupy z samochodu, a on sprawdzał, czy ktoś się nagrał na automatyczną sekretarkę. Nagle Valerie zaczęła krzyczeć, więc pobiegł do kuchni i zastał tam Wisemana, który ją mordował... Leith urwał i poszukał ręką przycisku, żeby wpompować do krwioobiegu następną dawkę morfiny, potem ciągnął dalej. Próbował powstrzymać Wisemana, ale tamten okazał się zbyt silny. Błysk tasaka do mięsa, oślepiające światło, ciemność... Kiedy się ocknął, był sam w domu, w kuchni obryzganej krwią. Steel sprawdziła, czy Logan wszystko notuje.
– Mówił coś? – zapytała. – Powiedział... Powiedział, że nasze ciała namokły krwią... i będziemy poświęceni na ołtarzu... – Leith znów wcisnął kciukiem przycisk, ale nie wyglądało, żeby mu to pomagało. – O Boże, Val... Powinienem był... Powinienem był walczyć! Nie powinienem był mu pozwolić jej zabrać... – Chryste, ależ to było przygnębiające. – Steel wypiła duży łyk białego wina, usiadła wygodnie i patrzyła, jak Logan zajada z torebki chrupki Scampi Flavour Fries. Wpół do dziewiątej pub zaczynał się ożywiać. Szmer rozmów narastał, coraz więcej ludzi wchodziło z deszczu. – Jak pan myśli, co Wiseman robi z kośćmi? – Gdzieś je zakopuje? – Logan wzruszył ramionami. – Mówiłam panu, że Susan chce wziąć ślub? – Gratulacje. – Logan uniósł szklankę. – Najwyższy czas, żeby zrobiła z pani porządną kobietę. Steel poruszyła się niespokojnie. – – Jestem w szczytowej formie seksualnej, a Susan chce mnie uwiązać. – Zajrzała ponuro do swojego w połowie pustego kieliszka. – I to w niewłaściwy sposób. – No, cóż... – Logan wolał sobie tego nie wyobrażać. – Jeszcze raz to samo? Zanim wrócił od baru, zjawił się posterunkowy Rennie. Siedział przy stoliku z półlitrową szklanką pełnego jasnego i paczką czipsów serowo-cebulowych, a Steel opowiadała mu sprośny dowcip o dwóch farmerach i biseksualnej owcy. Koniec rozmowy o małżeństwie. Dwie szklanki piwa później obgadywali Inscha za jego plecami. Po dwóch następnych kolejkach Rennie zaczął chichotać. Logan miał już iść, ale wziął jeszcze jedno piwo. Wrócił trochę chwiejnym krokiem z toalety i zastał posterunkowego rozwodzącego się nad sprawą Wisemana. – Tylko mówię, okej? Chodzi mi o to... Chodzi mi o to... – Rennie miał trudności z utrzymaniem się prosto na stołku – że gdyby to była jakaś książka, tak? Gdyby to była książka albo film, czy coś... to... – Beknął. – Przepraszam... Gdyby to była książka, to byłby ktoś z nas, no nie? Rzeźnik? On byłby... On byłby ostatnią osobą której można by się spodziewać! Skinął głową wziął następnego drinka i pomachał do nich palcem. – Faulds! Na przykład... Komi... Komisarz Faulds... Mamy tylko jego słowo na to, że jest... komi... komisarzem, nie tak? A gdzie jest teraz? Zniknął!
– Leci z powrotem do Birmingham – uśmiechnął się Logan. – Sam go odwiozłeś na lotnisko, idioto. – Ach! Ach... – Rennie postukał się w nos. – Ale tego nie wiemy na pewno, prawda? Hm? Mógł... Mógł zawrócić, gdy tylko odjechałem, i dać nogę. Może teraz gdzieś tu być i zabijać ludzi. – Nawaliłeś się. – Nawaliłem się jak stodoła! Steel uderzyła ręką w stół, aż zadźwięczało puste szkło. – Karaoke! Zdecydowanie, czas iść do domu. Hałas. Heather usiadła wyprostowana na cuchnącym materacu i wpatrzyła się w ciemność. Serce jej waliło. Może wrócił? Może wrócił z następną porcją jedzenia i wody? Znów jej burczało w brzuchu; wielkie wściekłe zwierzę przedzierało się przez jej wnętrzności. W życiu nie była taka głodna. Drugi hałas. Cienka smuga żółtego światła padła na zardzewiałą metalową podłogę. Heather rzuciła się naprzód na czworakach i spojrzała przez kratę. Cień Rzeźnika zasłonił na moment światło, potem mężczyzna wszedł do środka, zbliżył się do kraty i położył butelkę wody i paczkę w aluminiowej folii w zasięgu Heather. Tym razem nawet nie zaczekała, aż Rzeźnik się cofnie, tylko natychmiast chwyciła plastikową butelkę. Woda w jej ustach była chłodna i słodka. Jak anielskie łzy. Wypiła na raz połowę, potem rozdarła foliowy pakunek. W środku była papierowa tacka z panierowanymi eskalopkami, tak gorącymi, że omal nie poparzyła sobie palców. Boże, pycha. Najlepsza cielęcina, jaką kiedykolwiek jadła. Rzeźnik stał i patrzył na nią. Kiwał głową. Przeżuła i przełknęła. – Mogę... Mogę dostać jeszcze wody? Proszę. Tak mi się chce pić. Po chwili milczenia Rzeźnik odwrócił się, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Otoczyła ją ciemność. Heather zaczęła płakać. Chciała tylko trochę wody. Tylko trochę cholernej wody! Z grymasem na twarzy i pięściami przyciśniętymi do oczu kołysała się w przód i w tył. Tylko trochę pieprzonej wody! Nic nie warta głupia suka nie potrafi nawet poprosić o wodę jak należy. Nic nie potrafi zrobić jak należy. Nie potrafi umrzeć razem ze swoją rodziną i siedzi uwięziona w ciemności zupełnie sama.
Oderwała jedną pięść od twarzy i najmocniej jak mogła uderzyła się w brzuch. Głupia. Cios. Bezużyteczna. Cios. Suka! Hałas. I drzwi znów się otworzyły. Heather zamarła. Rzeźnik wrócił z wielopakiem butelkowanej wody. Postawił go na podłodze, rozdarł i zaczął wkładać plastikowe butelki za kratę. Wrócił. – Dziękuję... – Znów płakała. Wrócił. – Mam... Mam na imię Heather. – Sięgnęła i wzięła od niego jedną z butelek. Rzeźnik znieruchomiał na moment. Potem gwałtownie cofnął rękę. – Powiedziałam coś nie tak? Przepraszam! Nie chciałam... Wycofał się pod ścianę i patrzył na Heather w milczeniu. – Przepraszam! Proszę, nie zostawiaj mnie po ciemku! Błagam! Ja... Ale wyszedł, głośno zatrzaskując drzwi. Sama w ciemności, Heather zwinęła się w kłębek i wrzeszczała, póki nie ochrypła.
14
Gorąca woda łagodziła kaca po zbyt wielu piwach i wódkach. Logan stał pod prysznicem z czołem przyciśniętym do chłodnej glazury. Co mu odbiło, do cholery? Summer Nights z Grease nie była dobrą piosenką do śpiewania w duecie z inspektor Steel, bez względu na to, jak bardzo był nawalony. Tak go szczypała w czasie miauczącego finału, że miał jeszcze obolałą dupę. Ta kobieta ma palce jak cholerne szczypce... Dźwięk telefonu zakłócił spokój w zaparowanej łazience. – Spadaj! – krzyknął Logan. Ale aparat nadal dzwonił. Przestał dopiero wtedy, gdy włączyła się automatyczna sekretarka. Logan nastawił ucha i próbował się zorientować, kto mówi, ale znów rozległ się dzwonek. – Na litość boską... Owinął się ręcznikiem, ociekając wodą poszedł do salonu i chwycił słuchawkę. – Tak? W jego uchu zagrzmiał głos inspektora Inscha: – Już dawno powinien pan być w pracy! – Dziś mam dzień wolny. Jutro zresztą też. Byłem na służbie od... – Niech pan słucha uważnie, sierżancie. Chce pan pracować od poniedziałku do piątku od dziewiątej do piątej? To niech pan idzie do jakiegoś cholernego biura. Jest pan policjantem! Logan zamknął oczy i zaczął liczyć do dziesięciu. – Halo? Jest pan tam? – Jestem, panie inspektorze. – To dobrze. Dzwonił pański stary znajomy, Angus Robertson. Logan zamarł. – Czego chce ten zasraniec? – Twierdzi, że ma informacje o Wisemanie. Ale zastrzegł, że będzie rozmawiał tylko z panem.
– To pech, bo ja nie chcę z nim gadać. Skurwiel może zgnić w... – Niech pan ruszy dupę do komendy, jedziemy do Peterhaed, czy się to panu podoba, czy nie.
W range roverze inspektora śmierdziało psem. Sprawczyni, spaniel Lucy, leżała na szmatławym kocu w szkocką kratę za metalową kratą oddzielającą bagażnik od tylnego siedzenia. Warczała i otrząsała się, gdy Insch wiózł ich drogą A90 do Peterhead. Logan siedział z przodu, Alec z tyłu majstrował przy kamerze. Połączył z nią parę mikrofonów radiowych. – Wiem, że masz być z nim sam na sam, w cztery oczy, ale może Robertson pozwoli mi to sfilmować? Logan patrzył spode łba na mijany krajobraz. – To i tak będą same bzdety. Ten zasraniec nic nie wie. Tylko tracimy czas. Alec przysunął się do przednich foteli i wetknął głowę między oparcie kierowcy i pasażera. – Ale to Potwór z Mastrick! To będzie supermateriał dokumentalny. Powiesz szybki kawałek do kamery, jak tam wejdziemy? Przedstawisz tło: dlaczego on chce rozmawiać tylko z tobą? – Nie. – Nie wygłupiaj się. – Kamerzysta zwrócił się o wsparcie do Inscha: – Panie inspektorze, pan wie, co to jest dramatyczna narracja... Insch tylko warknął do niego: – Cofnij się pan i zapnij ten cholerny pas bezpieczeństwa, bo nie będę powtarzał! Logan szturchnął deskę rozdzielczą. – A w ogóle, to skąd Roberston ma nagle informacje o Wisemanie? Dlaczego mamy mu wierzyć? – Bo siedzieli razem w jednym bloku prawie rok. – Inspektor zaczynał czerwienieć, ale Logan miał to gdzieś. – To nie znaczy, że byli kumplami! – Nie kapuje pan tego, tak? – Insch ledwo się hamował. – Jest pan tak pochłonięty swoimi żałosnymi małymi sprawami... – Jebaniec dźgnął mnie nożem dwadzieścia trzy razy. O mało nie umarłem na stole operacyjnym! – Logan skrzyżował ramiona na piersi i patrzył gniewnie przez okno. – Przykro mi, jeśli pan uważa, że zachowuję się irracjonalnie, ale takie coś dołuje człowieka. W samochodzie zapadło krępujące milczenie. Na zewnątrz przesuwał się szybko
zielono-brązowy krajobraz urozmaicony małymi wiązankami kwiatów w miejscach, gdzie ludzie zginęli w wypadkach drogowych. Insch odchrząknął. – Rozumiem, że to będzie dla pana trudne, ale tamto zdarzyło się sześć lat temu, a Wiseman morduje ludzi teraz. Przyda nam się każda pomoc, jaką możemy dostać. Budynek więzienia Peterhead nie był najpiękniejszy: staromodna wiktoriańska betonowa bryła otoczona drutem kolczastym, miejsce pobytu trzystu dwudziestu najgroźniejszych szkockich przestępców seksualnych i innych bezbronnych więźniów. Ludzi, których zatłuczono by w każdym innym więzieniu. Ludzi takich jak Angus Robertson. Logan spacerował tam i z powrotem po małym pokoju z tabliczką „Gabinet terapeutyczny nr 3” na drzwiach i starał się nie hiperwentylować. Wytarł spocone dłonie o dżinsy. Chryste, ale tu gorąco mimo otwartego okna. Odwrócił się i wyjrzał przez kratę. Nad wysokim murem z drutem kolczastym na szczycie zobaczył południowy falochron portu w Peterhead, a za nim Morze Północne. Ciemnoszarą wodę z plamkami bieli. Niebo w kolorze starego betonu. A między morzem a niebem krążyły mewy, czekając na kutry rybackie, których z każdym rokiem ubywało. Dlaczego to tak długo trwa, do cholery? Znów zwilgotniały mu ręce. Kiedy otworzyły się drzwi, Logan omal nie wyskoczył ze skóry. Weszła strażniczka więzienna z plastikowym kubkiem wody. Wręczyła mu go. – Chcę, żeby pan wiedział, że nie pochwalamy tego. Pracowaliśmy zbyt długo i zbyt ciężko, żeby doprowadzić Angusa do takiego stanu, w jakim jest teraz. Ale zgodziłam się na to spotkanie, bo istnieje realne i bezpośrednie zagrożenie dla ludzkiego życia. Musi pan zrozumieć, że jeśli umocni pan jego negatywne wzorce zachowań, może go to cofnąć o lata. – Urwała, żeby dać Loganowi szansę na odpowiedź, ale nie skorzystał. – Przyprowadzę go z celi. – Zatrzymała się w pół drogi do drzwi. – Nie lubimy zakładać im kajdanków, kiedy są w gabinetach zabiegowych. Może tak być? – Raczej nie. Nie... – Logan wypił mały łyk wody. – Nasze ostatnie... spotkanie nie wypadło zbyt dobrze. – Wiem. Wciąż ma blizny. Logan próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Pryszcz. Przyjrzała mu się od góry do dołu i jej głos złagodniał. – On naprawdę bardzo się zmienił. Program STOP... – Chciałbym mieć to już za sobą dobrze? Wzruszyła ramionami.
– Pan decyduje. Nie, nie on. Gdyby on decydował, nie byłoby go tutaj, do cholery.
Angus Robertson rzeczywiście się zmienił. Niechlujny facet w kombinezonie zniknął. Zastąpił go więzienny manekin: niebiesko-biała pasiasta koszula zapięta pod szyją, dżinsy zaprasowane w ostry kant, czarne półbuty wypolerowane na wysoki połysk. Nawet zaczesał do tyłu przerzedzone kasztanowe włosy. Robertson siedział nieruchomo w jednym z dwóch miękkich foteli w gabinecie, trzymał splecione dłonie na podołku. Twarz miał bez wyrazu. A kiedy się odezwał, Logan odniósł wrażenie, że do pokoju wśliznęło się coś martwego. – Dobrze pan wygląda. Logan patrzył na niego bez słowa. – Dzięki. – Robertson uśmiechnął się przełomie. – Ćwiczę. – Nic nie powiedziałem. – Proszę, tyle razy powtarzałem sobie w myślach tę rozmowę. Szkoda by było zmarnować... – Co to za fałszywy angielski akcent? Robertson się uśmiechnął: – Akcent? – Dobra, nieważne. – Loganowi znów się spociły dłonie, ten facet przyprawiał go o gęsią skórkę. – Podobno masz informacje... – A, tak, o Kennecie Wisemanie. Był w sąsiedniej celi. Uroczy człowiek. Odbyliśmy wiele interesujących pogawędek o... – Robertson wykonał drobny gest ręką – życiu i śmierci. – Gdzie on jest? – Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Co dostanę w zamian? – Wiesz czy nie wiesz, gdzie jest Ken Wiseman? – Coś za coś, sierżancie McRae. Chcę mieć indywidualnie przyrządzane posiłki. Przez kogoś, kto rozumie potrzeby takiego smakosza jak ja. Mam dosyć tego gówna, które dają... – Żartujesz? Smakosza? Nawet nie wiesz, co to słowo znaczy. Do cholery, nie jesteś Hannibalem Lecterem, tylko drobnym zasranym gnojkiem z Milltimber. – Chcę mieć własnego kucharza! – Pierdol się. – Logan wstał. – Skończyliśmy. Zaczynał się trząść, adrenalina uruchomiła mechanizm „walcz albo uciekaj”. I w tej chwili „walcz” zwyciężało – złap skurwiela za gardło i wal jego głową o podłogę, aż się
rozpryśnie. – Ale... Ale to ja cię stworzyłem! Ja... Gdyby nie ja... – Jesteś żałosny. Oślizgły zasraniec, który musiał zabijać kobiety, zanim je przeleciał, bo nikt żywy nie chciał mieć z nim nic wspólnego! – Ja nie... – Robertson zasłonił rękami uszy. – Gdzie jest Wiseman?! – Niech pan przestanie na mnie krzyczeć! Niech pan nie krzyczy! – Fałszywy angielski akcent zniknął i powrócił aberdeeński. – Nie jestem niegrzecznym chłopcem! – Gdzie jest ten pieprzony Wiseman?! – Opowiadał mi raz... o kobiecie, którą zabił... i tamtym facecie w łazience... w nocy, jak wszyscy spali... Logan gwałtownie zaczerpnął powietrza. – Więcej cię nie zapytam.
Insch trzymał nogę nisko na gazie, krajobraz przelatywał obok w odcieniach przygnębiającej szarości. Porywy wiatru kołysały gwałtownie drzewami i żywopłotami za szybami rangę rovera, trzęsły samochodem, gdy pędzili A90 do Aberdeen. – Rany, to było po prostu kapitalne! – Alec pomajstrował przy kamerze i wyszczerzył zęby. – Jak to puścimy, będzie wyglądało super. – O Jezu... – Logan odwrócił się na siedzeniu. – Nie możesz tego pokazać w telewizji! – Przyślą mi kopię nagrania z kamery w gabinecie zabiegowym. – Alec uśmiechnął się szeroko. – Ale... – I Angus Robertson podpisał zgodę na emisję. Żadna niespodzianka: skurwiel zrobiłby wszystko, żeby znów mieć swoje pięć minut. – Wypadnę jak kutas! – Właśnie – przytaknął Insch. – Wcale nie. – Alec obrócił malutki ekran kamery, żeby Logan mógł zobaczyć obraz. Było to ujęcie monitora w pokoju ochrony, skąd wszyscy pozostali obserwowali przesłuchanie. – Damy kawałek tekstu o tym, jak grasz złego glinę, żeby obejść jego obronę... Może wstawimy gadkę jakiegoś psychologa... – Na ekranie mały Logan zerwał się z fotela i zaczął krzyczeć, jego głos miał metaliczne brzmienie przez głośnik wbudowany w kamerę. Potem do gabinetu terapeutycznego wpadła strażniczka więzienna i oznajmiła, że to cofa rehabilitację Robertsona o lata. Alec wzruszył ramionami. – Będzie dobrze.
Logan jęknął i obrzucił krajobraz złym spojrzeniem.
Heather leżała na wznak na śmierdzącym materacu i wpatrywała się w czerń. Ciemność. Żadnego dźwięku. Żadnego światła. Brak poczucia czasu. Zaczynała się zastanawiać, czy już jest martwa – czy umarła i po prostu tego nie zauważyła. Nie mogła już nawet płakać. Wydawało jej się, że przeleżała tak lata, rozpaczając po stracie męża i dziecka, w końcu poczuła pustkę. Nawet... – Wszystko w porządku? Heather wrzasnęła i czmychnęła w kąt, wymachując rękami, próbując odpędzić ten głos. – Jezu, Heather, zachowujesz się jak psychiczna. Uspokój się, do kurwy nędzy. – D... Duncan? – Utkwiła wzrok w ciemności. – Ale... przecież ty... W jednej chwili nikogo nie było, a w następnej: Duncan z tym swoim głupkowatym uśmiechem, który zawsze się pojawiał na jego twarzy, kiedy uważał, że właśnie zrobił coś szalenie pomysłowego. Na przykład, zmartwychwstał. – Ta da! – W ciemieniu miał dziurę. Żarzyła się na czerwono i w jej blasku jego włosy lśniły jak purpurowa aureola. Heather zamknęła oczy i znów uderzyła się w brzuch. – Daj spokój, kochanie, przestań – powiedział. Zacisnęła zęby. Następny cios w posiniaczone już ciało. – Heather! Przestań! Przestań! – Duncan chwycił ją za rękę. – Przestań. – Odejdź... ty nie żyjesz! – Ciii... Wszystko jest w porządku. – Nie! Ja... – Justin tęskni za swoją mamą. – On... – Łzy pociekły jej po policzkach. – On żyje? Och, dzięki... – Przykro mi, kochanie; wszyscy są martwi, poza tobą. – Nie! – Osunęła się w ramiona swojego martwego męża i pozwoliła, żeby ją kołysał. – Ciii... – Pocałował ją w czubek głowy, a jej oczy znów napełniły się łzami. – Dużo przeszłaś i nie brałaś swoich tabletek, prawda? Heather ledwo mogła wydobyć z siebie głos: – Duncan... tak... mi przykro... Płakała i płakała. W końcu przestała szlochać i po prostu leżała w jego objęciach.
– Lepiej ci? – zapytał z uśmiechem, patrząc na jej twarz mokrą od łez. – Mówiłem poważnie: wszystko jest w porządku, naprawdę. Omal się nie roześmiała. – Jestem uwięziona w metalowej skrzyni, moi bliscy nie żyją i rozmawiam z duchem. Jak wszystko może być w porządku? – Zaopiekuję się tobą. Heather uśmiechnęła się, zamrugała oczami i wytarła nos wierzchem dłoni. Rozkoszowała się ciepłem ciała Duncana. – Czy tak jest, kiedy ktoś wariuje? Duncan milczał przez chwilę, potem odrzekł: – Tak, w końcu robisz się taka sama jak twoja matka. – Ale z ciebie dupek. – A wiesz, że nie powinno się mówić źle o zmarłych? – Ale znów ją pocałował. – Mimo to jesteś dupkiem. – Zamknęła oczy i przytuliła się do Duncana. Pachniał old spice’em i świeżą krwią. – Czy umieranie boli? – Ciii... Śpij. Zasnęła.
Insch znów nacisnął klakson. – Z drogi, do cholery! Ciągnik jadący z przodu nie zareagował, toczył się dalej A90 z szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, od jego tylnych kół odrywały się grudy ziemi. Kiedy Insch znowu zaczął trąbić, Logan pogłośnił sygnał swojej komórki i wetknął palec do drugiego ucha, starając się usłyszeć centralę. – ...trzy wozy i... – dotarło do Logana. Klakson. – Co? – Na bok! Policja! – warknął Insch. – ...tam nikogo, jak... Dźwięk klaksonu. Logan zasłonił ręką mikrofon. – Może pan na chwilę przestać? Nie słyszę ani słowa! Twarz inspektora przybrała znajomy kolor zapowiadający wybuch, ale teraz przynajmniej milczał, szykując się do eksplozji. Logan poprosił centralę, żeby powtórzyła
wszystko od początku, potem przekazał Inschowi zredagowaną wersję. – Wysłali dwa wozy pod adres, który podał nam Robertson. – I...? – Skurwiel nas okłamał. Wisemana tam nie było. Inspektor zaklął. – Niech pan każe im obserwować tamto miejsce. Dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Co najmniej dwa zespoły. Dyskretnie. – Zatrąbił. – Rusz ten cholerny traktor! Logan wydał przez telefon polecenia i się rozłączył. Ciągnik nareszcie włączył kierunkowskaz i skręcił w pożłobioną koleinami błotnistą drogę. Kiedy przejeżdżali obok, farmer za kierownicą zasalutował im jednym palcem. – Naprawdę pan myśli, że Wiseman nadal ma klucze do tamtego domu? Insch wzruszył ramionami i przyspieszył. – Lepiej, żeby tak było, bo to nasz jedyny trop. – W spodniach inspektora zaczęła grać muzyka. Insch wyciągnął z kieszeni komórkę i wręczył Loganowi. Telefon był ciepły. – Niech pan tak nie siedzi, tylko odbierze! Logan wcisnął przycisk. – Numer inspektora Inscha, słucham. – Kto mówi?- zapytał szorstko jakiś starszy mężczyzna. – Sierżant McRae. Z kim rozmawiam? – Pan mi da Davida. – Prowadzi samochód. – Na litość boską, połowa ludzi w tym kraju jeździ z komórką przy uchu! Teraz, kiedy nie blokowała ich już czterotonowa maszyna rolnicza, range rover szybko połykał kilometry. – No i...? – zapytał Insch. – Kto to? – Nie mam pojęcia. – Pan mu powie, że Garry Brooks – dobiegło przez telefon. – To niejaki Garry Brooks – zameldował Logan. – Czego chce? – jęknął inspektor. – Chcę wiedzieć, co on robi, żeby złapać tego skurwiela Wisemana – odparł Brooks. – Pan mu powie, że nikt w komendzie nie chciał ze mną rozmawiać! Logan powtórzył to Inschowi. Inspektor zaklął cicho. – Niech pan mu odpowie, że sprawdzamy kilka tropów. Odezwę się do niego, jak
będziemy mieli coś bardziej konkretnego. – Inspektor... – Słyszałem! Jestem emerytowany, nie głuchy. Pan mu powie tak: dziś o wpół do ósmej wieczorem, Redgarth, on stawia. Stary zrzęda rozłączył się. Logan zamknął komórkę inspektora i oddał mu ją. – Powiedział, że dziś wieczorem stawia mu pan piwo. Insch zacisnął grube paluchy na kierownicy. – Dlaczego pan mu nie odpowiedział, że się nie wyrobię? Będziemy obserwowali melinę Wisemana! Wiedział pan o tym! – Nie zdążyłem! Ten stary palant się rozłączył. – Ten „stary palant” pilnował porządku publicznego w Aberdeen, jak pana jeszcze na świecie nie było! Alec znów pochylił się do przodu. – To był ten Brooks? Nadinspektor? Facet, który... – Nie będę powtarzał, że ma pan siedzieć jak należy, tylko dam po hamulcach i wyleci pan przez przednią szybę! – Bez żartów, musi pan się z nim spotkać! Ta ciągłość jest wspaniała. Brooks kierował śledztwem w roku 1987, a teraz, dwadzieścia lat później, przekazuje pałeczkę swojemu protegowanemu. Zabierzemy tam Logana i będziemy mieli trzy pokolenia policjantów oddanych sprawie schwytania Rzeźnika i dyskutujących o tym przy piwie... – Nie. – Proszę. – Nie!
– O Chryste – powiedział Rennie i schował się za stosem raportów o zaginięciach osób. – Niech pan teraz nie patrzy. To Zrzęda i Gbur. Insch i Steel znów się kłócili, stojąc przed wielkim planem Aberdeen, który dominował na jednej ścianie centrum koordynacyjnego sprawy Rzeźnika. Wyglądało na to, że Steel uważa, iż trzeba zrobić nalot na mieszkanie wskazane przez Robertsona, natomiast Insch chce tylko obserwować ten dom. Alec filmował ich z odległości metra. W końcu Steel z irytacją wzniosła ręce ku niebu, wymaszerowała z sali i zatrzasnęła za sobą drzwi. Insch stał przez chwilę jak zbierająca się burza, potem wymaszerował za nią z Alec’iem depczącym mu po piętach.
– Niech to szlag... Logan miał nieprzyjemne wrażenie, że jest bliski wygrania zakładu. Patrzył, jak zamykają się drzwi, gdy Rennie szturchnął go łokciem w żebra. – Co jest? – Nic pan nie zrobi? – Zgłupiałeś? Żeby mnie zabił? – Powinien pan... – Okej, dobra, pójdę. – Logan wstał i wyszedł, mamrocząc pod nosem. Inscha nie było na korytarzu, ale Logan usłyszał, jak uderzają o siebie połówki uchylnych drzwi na klatkę schodową. Zaczął biec, gdy z dołu doleciały podniesione głosy. Insch: Nie bądź śmieszna, my... Steel: Na litość boską tylko mówię, okej? On może tam być! Logan przeskakiwał po dwa stopnie naraz. Insch: Jeśli zrobimy tam kipisz, zorientuje się. Koniec dyskusji. Nie będzie... Won mi sprzed nosa z tą kamerą! Alec: Ja tylko wykonuję moją pracę... Hej... Dokąd... Logan pchnął drzwi klatki schodowej w samą porę, by zobaczyć, jak Steel wkracza do męskiej toalety, krzycząc: – Nie odchodź tak ode mnie! Jeszcze nie skończyliśmy. Logan wpadł za nią do środka. Toaleta miała przygnębiający odcień zieleni: trzy ściany pomalowane na paskudny instytucjonalny kolor mięty, czwarta – z długim korytem urynału – pokryta takim samym zielonym lastrykiem jak podłoga. Ale w przeciwieństwie do podłogi, ścianę odbarwił mocz sikających na nią przez lata policjantów, białe smugi przypominały zaschnięte mleko. Albo spermę. Steel stanęła przed rzędem kabin i rozpostarła ramiona, żeby Insch nie dał nura do którejś z nich. – Nie. Porozmawiamy jak dorośli! – Zejdź mi z drogi, do cholery. Alec zmienił miejsce, żeby mieć lepsze ujęcie, i Insch odwrócił się do niego: – Co panu powiedziałem, do cholery?! – Ja tylko... Insch pchnął go ręką w pierś. Kamerzysta poleciał do tyłu i wylądował w urynale. – Aaa! Jasny gwint...
– Odbiło ci? – natarła Steel. – Zjeżdżaj! – warknął Insch. – Nie możesz tak po prostu... – Jezu... cały jestem w szczynach! Insch się odwrócił, złapał Steel za klapy i pchnął na drzwi kabiny. – Słuchaj uważnie, ty śmierdząca... Logan wystąpił naprzód. – Panie inspektorze! – Jestem zajęty, sierżancie. – Zastępca komendanta wzywa pana do siebie. – Niech pan mu powie, że przyjdę za... – Zabieraj te tłuste łapy! – Powiedział, że to pilne, panie inspektorze. Cisza. – W porządku. – Insch się cofnął i puścił Steel. – Już z nią skończyłem. Wygładziła żakiet. – Jak jeszcze raz zrobisz coś takiego... urwę ci jaja! Alec wstał i z wyrazem obrzydzenia na twarzy otrząsnął jedną nogę, a potem drugą, opryskując kropelkami moczu brudną zieloną podłogę. – Wszędzie te pieprzone szczyny! Ja tylko robiłem swoje! – Podniósł kamerę i wytarł ją rękawem. – Ma pan pojęcie, ile kosztuje ten cholerny sprzęt? Złożę oficjalną skargę. Nie może mnie pan traktować jak jakiegoś... – O rany... – Logan dostrzegł, na co się zanosi, zanim zauważyli to pozostali: Insch zwinął wielką rękę w pięść i się zamachnął. Alec nie miał szans. Logan rzucił się naprzód i odepchnął go. Kamerzysta znów wpadł do urynału i rozciągnął się jak długi – i w tym momencie Logan zdał sobie sprawę, że nie przemyślał tego jak należało. Pięść Inscha przecięła powietrze tam, gdzie przed chwilą stał Alec, i trafiła Logana w twarz.
15
Wszystko pachniało rozgrzaną miedzią. Logan siedział na niewygodnym plastikowym krześle z głową odchyloną do tyłu i pecyną z mokrych papierowych ręczników przyciśniętą do nosa. – Jeszcze krwawi? – Nadinspektor Napier, szef wydziału wewnętrznego, zapewne starał się jak mógł, żeby w jego głosie brzmiała troska, ale to mu nie wychodziło. Ryży skurwiel z haczykowatym nosem. W jego gabinecie było tłoczno i głośno. Duży Gary, wielki mundurowy obsypany okruchami biszkoptów, siedział w rogu obok kolegi Napiera i robił notatki, podczas gdy Steel i Insch kłamali na temat sceny w toalecie. Wszyscy starali się nie zbliżać zbytnio do Aleca, który śmierdział coraz bardziej. Logan uniósł kompres i dotknął nozdrzy palcem. Została na nim krew. Znów odchylił głowę do tyłu i przyłożył świeży zwitek papierowych ręczników. – Jak widzę – powiedział Napier, patrząc na nich wszystkich rybimi oczami – nikt nie zaprzecza, że inspektor Insch uderzył sierżanta McRae’a w toalecie. Zgadza się? Nikt się nie odezwał. – Rozumiem... – Napier wziął ze swojego pedantycznie uporządkowanego biurka srebrny długopis i wycelował w Aleca niczym czarodziejską różdżkę, jakby za pomocą jakiejś magicznej sztuczki mógł sprawić, że kamerzysta przestanie cuchnąć moczem. – A panu udało się sfilmować tę „napaść”? Alec spojrzał na Inscha i Steel, zaczerwienił się i utkwił wzrok w dywanie. – Nie, kamera nie działała bo wpadła do urynału... kiedy się... przewróciłem. – Naprawdę? – Nadinspektor wyjął z szuflady notes i odczytał głośno: – „On mnie zaatakował, popchnął do urynału. Próbował...” Alec zaczerwienił się jeszcze bardziej. – Pomyliłem się. Poślizgnąłem się i upadłem. – Poślizgnął się pan i upadł. – Poślizgnąłem się i upadłem. – Rozumiem... – Napier włożył notes z powrotem do szuflady. – I ta nagła zmiana
zeznania nie ma nic wspólnego z groźbami inspektora Inscha pod pańskim adresem? Inspektor wstał. – Sugeruje pan, że zmanipulowałem świadka? Bo jeśli pan... Napier nawet nie spojrzał na niego. – Niech pan mi oszczędzi tego udawanego oburzenia, i tak jest pan w poważnych tarapatach. Połowa komendy słyszała, jak pan i inspektor Steel wrzeszczeliście na siebie. – Przyjacielska sprzeczka – powiedziała Steel. – Jasne. – Napier z gadzim uśmiechem zwrócił się do Logana: – Chciałbym usłyszeć, co sierżant McRae ma na swoje usprawiedliwienie. Logan zbladł. – Co?! Ja nic nie zrobiłem! To nie była... – Musiał pan coś zrobić, skoro inspektor pana uderzył. – Inspektor... – Logan urwał i zerknął na Inscha i Steel siedzących z minami niewiniątek. – Poślizgnąłem się i wpadłem na drzwi kabiny. Napier zdjął okulary i ścisnął grzbiet nosa. – Czy ja wyglądam na głupca, sierżancie? Logan wolał nie odpowiadać. – W porządku – powiedział w końcu Napier. – McRae, Steel, możecie iść. I zabierzcie... to. – Wskazał śmierdzącego kamerzystę. – Inspektor Insch i ja musimy porozmawiać o pewnych sprawach.
Bez Fauldsa i Renniego, którzy robili w pokoju bałagan, w archiwum sprawy Rzeźnika było przyjemnie i cicho. Logan mógł w spokoju jęczeć i ścierać skorupę zakrzepłej krwi z nozdrzy. Głowa mu pękała. Po wyjściu od nadinspektora Napiera powinien pójść do domu, ale chciał wiedzieć, jak wydział wewnętrzny potraktował Inscha. Nie mógł się zdecydować, czy chciałby, żeby gruby dupek został zawieszony, czy nie. Lojalność wobec przełożonego jest dobra, dopóki nie obrywa się od niego fangi w nos. Ktoś zapukał do drzwi i do pokoju zajrzała jedna z funkcjonariuszek wydziału spraw rodzinnych. – Rennie mówi... – Urwała na widok spuchniętej twarzy Logana. – Cholera, postawiłam dychę na środę. – Uniosła niewielki plik dokumentów. – Pan jest szefem, dopóki Insch... wie pan? Logan z westchnieniem wyciągnął rękę. Policjantka przyniosła wstępny raport
wiktymologiczny dotyczący napadu na Leithów. Próbowała nakreślić obraz życia Valerie Leith do chwili jej śmierci z ręki Wisemana. Loganowi nie było łatwo skoncentrować się na tekście z nozdrzami wypchanymi chusteczkami higienicznymi, ale starał się, jak mógł. Funkcjonariuszka nie przestawała patrzeć na jego nos. – Pewnie nie ma pan ibuprofenu, co? Po sześciu godzinach siedzenia na szpitalnym krześle dla odwiedzających tak mnie bolą plecy, że ledwo żyję. Logan wskazał biurko w przeciwległym rogu. – Górna lewa szuflada. Sam wziął już cztery tabletki. Z raportu policjantki wynikało, że Valerie Leith była niewolnicą przyzwyczajeń: co sobota zakupy u Sainsbury’ego, co wtorek – w Debenhams. Pracowała w biurze notarialnym, gdzie zajmowała się sprzedażą domów. Nie miała bliskich przyjaciół, ale spotykała się regularnie ze znajomymi. Funkcjonariuszka wydziału spraw rodzinnych zamierzała ich przesłuchać. Logan wyjął drzewo genealogiczne Valerie Leith, które udało się stworzyć: tylko brat w Kanadzie i ciotka w Methyl. Niewielka pomoc w śledztwie. Skupił się więc na codziennym życiu kobiety, próbując dociec, co mogło spowodować, że Wiseman ją poćwiartował. Spędził dziesięć lat w więzieniu Peterhead i nadal nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego robi takie rzeczy. I co sprawia, że wybiera akurat tę osobę, a nie inną. – A przy okazji, on chyba jeszcze jest w szoku. – Kto? – Logan dopiero po chwili uświadomił sobie, że policjantka mówi o mężu ofiary. – A, William Leith. Nic dziwnego. – Biedny facet. Fizycznie jest okej, lekarze mówią że to wygląda gorzej, niż jest, ale psychicznie... – Połknęła parę tabletek. – Mamy powyżej uszu trzymania mediów na dystans. Da pan wiarę, że zaproponowali jednej pielęgniarce dwa tysiące funtów za przemycenie kamery wideo do sali i sfilmowanie jego opowieści o żonie? Czy to nie chore? – Co pokazuje chronologia? – Jeszcze pracujemy nad tym. Na razie nie widzimy żadnych wydarzeń zwiastujących tragedię. Kochająca się para, małżeństwo od piętnastu lat, a tu nagle zjawia się Wiseman. – Przeciągnęła się, wydęła policzki i znów zgarbiła. – Chyba lepiej tam wrócę. Wolę nie zostawiać Normana na dłużej samego z tymi wszystkimi ładnymi pielęgniarkami. Wie pan, jaki on jest. Logan nie wiedział, ale skinął głową i dołączył jej raport do tych, które dotyczyły
rodziny z Fittie. Jeden na temat każdej ofiary. Zanosiło się na to, że zanim w końcu złapią Kena Wisemana, będzie tego dużo więcej.
– Sześćset dwadzieścia, sześćset trzydzieści, sześćset czterdzieści. – Rennie odliczał dziesięciofuntowe banknoty i wkładał je do wyciągniętej ręki Logana. – Sześćset pięćdziesiąt, i jeszcze jeden, to daje sześćset sześćdziesiąt. Ale nadal uważam, że pan oszukiwał. Logan przerzucił palcami plik gotówki. – Nie umiesz przegrywać. – Tak pan zakombinował, że uderzył pana w dniu, który pan obstawił. Powinien się pan wstydzić. – Posterunkowy zmiął brązową kopertę po pieniądzach i posłał ją wysokim lobem do kosza na śmieci. – Gol! – Popatrzył znacząco na plik dziesięciofuntowych banknotów w dłoni Logana. – To dziś pan stawia? – Nie ma mowy. Czuję się tak, jakby moja głowa była cegłą w pracującej betoniarce. – Logan sięgnął do twarzy i delikatnie wyjął z jednego nozdrza chusteczkę higieniczną. – Dom, kąpiel, łóżko. – A co tam, i tak mam dziś randkę. Znowu z Laurą. Zabiorę ją na pizzę, a potem do siebie na całonocną gorącą miłość! – Rennie zniżył głos do teatralnego szeptu. – Po pracy kupię w sex shopie Ann Summers trochę tej czekoladowej emulsji do ciała. Zabawimy się... – Jesteś zboczony, wiesz o tym? – Jest pan zazdrosny, bo ja uprawiam dziki seks z namiętną laską, a pan jest sam do Bożego Narodzenia. – Rennie się odwrócił i teatralnym gestem klepnął ręką w czoło. – To takie smutne! – Potem, kiedy Logan nazwał go skończonym palantem, dał nogę.
– Hej, Łaz, dokąd to? Logan skończył podpisywać listę przy wyjściu, odwrócił się i zobaczył inspektor Steel. Stała przy tylnych drzwiach w pełnej pomarszczonej krasie z paczką papierosów w jednej ręce i kubkiem kawy w drugiej. Wskazała głową tylny parking. – Chodźmy, potrzyma mi pan parasolkę, jak będę jarała szluga. – Naprawdę chciałbym już pójść do domu. Nos mnie boli. – Tak to jest, jak się oberwie w twarz. Chodźmy, może pan poświęcić pięć minut swojemu nowemu starszemu oficerowi śledczemu. Starając się nie jęknąć, Logan wyszedł do niej na deszcz i trzymał parasolkę, żeby inspektor mogła jednocześnie palić i pić kawę.
Łyk i sztach. – Słyszał pan o Inschu? Dwa dni zawieszenia i po łapie. Nie tak źle, jak się nad tym zastanowić. Dwa dni za uderzenie sierżanta... Kusi mnie, żeby też spróbować. Beattie działa mi na nerwy. – Uśmiechnęła się szeroko do Logana przez kłąb papierosowego dymu. – Rozchmurz się, ty stary ponuraku. Masz tu prezent... – Wetknęła papierosa do ust i wyjęła z kieszeni żakietu sfatygowaną książkę w miękkiej okładce. – Staroświecki Faulds prosił, żebym ją panu dała, jak skończę. Logan wziął mocno podniszczoną książkę Jamiego McLaughlina i przeczytał notkę reklamową z tyłu. – Nie jest zła, tylko trochę rozwlekła, ale czego innego można się spodziewać po takim brodatym dziwaku? – „Bądźcie z Jamesem McLaughlinem, kiedy dochodzi do siebie po stracie rodziców i śledzi poszukiwania ich zabójcy...” Kupa śmiechu. – Niech pan zaczeka, aż pan zobaczy zdjęcia. – Steel zaciągnęła się głęboko papierosem i dmuchnęła dymem w deszcz. – Mówię ci, Łaz, że to świetna okazja. Wiseman zjawi się pod adresem, który dostałeś od Potwora z Mastrick, złapiemy go, okryjemy się chwałą i odtańczymy taniec tysiąca dużych piw. – Wypiła łyk kawy. – A skoro mowa o chwale, gdzie jest nasz mały, gruby Alec? – O ile wiem, pojechał do domu wziąć prysznic i włożyć ubranie do pralki. A dlaczego? – Bo chcę, żeby Pan Odór Szczyn sfilmował nas oboje, kiedy będziemy aresztowali Wisemana. Logan westchnął. – To powinna być dyskretna operacja. Jak zaroi się tam od zaparkowanych samochodów z kryminalnymi i kamerzystami BBC, Wiseman da nogę. Steel spojrzała na niego z grymasem niezadowolenia. – Nie jesteś fajny. – Jestem wykończony: od tygodni nie miałem wolnego dnia. – Ach, tak. – Steel wyssała ostatnie tchnienie ze swojego papierosa i pstryknęła go w deszcz. – W takim razie niech pan posiedzi parę dni w domu, wygodnie wyciągnie nogi i nie zawraca sobie niczym swojej małej ślicznej główki. – Po co ten sarkazm? Dziś miałem dzień wolny. I gdzie byłem? – Z pewnością tamten chłopczyk, którego znaleźli zabarykadowanego w jego pokoju w Fittie, nie posiada się ze szczęścia, że jest pan gotów zrezygnować na dwie minuty ze
swojego życia towarzyskiego, by szukać zabójcy jego rodziców. Logan wręczył jej parasolkę. – Dobranoc, pani inspektor. I odszedł w noc. – Punkt siódma! – zawołała za nim. – I pan tym razem kupuje kanapki z bekonem!
Książka Jamiego McLaughlina wcale nie była taka zła, jak Logan się spodziewał. Owszem, Jamie miał skłonność do używania trzech słów tam, gdzie wystarczyłoby jedno, ale poza tym pisał całkiem dobrze. Logan siedział w salonie przy grzejniku i elektrycznym kominku nastawionych na maksimum, z filiżanką herbaty balansującą na poręczy kanapy i paczką ciastek Jaffa na stoliku kawowym i czytał o poszukiwaniach Kena Wisemana alias Rzeźnika. Co jakiś czas natrafiał na kilka stron zdjęć, zwykle ekipy śledczej. Niektóre pochodziły z wycinków prasowych, ale pozostałe były mniej upozowane: mundurowy stojący przed domem McLaughlinów i technicy policyjni w tle; sypialnia Jamiego; patolog palący po kryjomu papierosa w ogrodzie; chudy mężczyzna z gęstymi, ciemnymi włosami pogrążony w rozmowie z posągową rudą kobietą; niezgrabnie wyglądający staromodny radiowóz z... Logan odwrócił stronę. Podpis brzmiał: „Posterunkowy David Insch (Grampian) i sierżant Janis McKay (Strathclyde) dyskutują o sprawie”. – Jasna cholera... – Logan jeszcze nigdy nie widział inspektora z włosami. W dodatku Insch nie wyglądał jak wściekły, różowy sterowiec. Uśmiechał się! Niecodzienny widok. Logan znalazł indeks i zaczął szukać czegoś więcej o posterunkowym Davidzie Inschu.
Robił sobie w kuchni następną herbatę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Logan postanowił nie otwierać – to pewnie przebierańcy, dzieciaki w czarnych workach na śmieci i tanich plastikowych maskach. Od Halloween minęły cztery dni, a te małe skurczybyki nadal krzyczały: „Psikus czy poczęstunek?” Dzwonek. Logan schował mleko do lodówki. Dzwonek. Poszedł do salonu i wyjrzał przez okno na ulicę w dole. Po drugiej stronie jezdni stało
nieprzepisowo zaparkowane ciemne volvo kombi. W deszczu błyskały pomarańczowe światła awaryjne, na drzwiach kierowcy widniało logo BBC Scotland. Dzwonek. – Okej, okej, idę. – Logan zbiegł po wspólnych schodach i otworzył frontowe drzwi budynku. Za progiem czekał Alec. – Przepraszam za spóźnienie – powiedział i wetknął ręce do kieszeni. – Jedziemy? – Dokąd? Alec zrobił zdumioną minę. – Na piwo z emerytowanym nadinspektorem Brooksem, zapomniałeś? Ty i ja. Do Oldmeldrum, nie pamiętasz? Na spotkanie z nim i z Inschem. – Na litość... Chcesz tam jechać po tym wszystkim... – Jestem profesjonalistą: robota na pierwszym miejscu. – Alec spojrzał groźnie na Logana. – Nie mów mi, że zostajesz w domu! – Owszem... – Nie możesz! Obiecałeś! – Wcale nie. I na wypadek, gdybyś nie zauważył, oberwałem dziś w twarz. – A ja zostałem wepchnięty w szczyny. Dwa razy! – To nie moja wina... – Za drugim razem ty to zrobiłeś. – Ratując twój tyłek. Kamerzysta zmarszczył brwi, najwyraźniej starając się wymyślić jakąś ripostę. – Taaak? A ja... skłamałem dla ciebie. – Nie, skłamałeś dla Inscha. – Kurwa... – Alec uśmiechnął się czarująco. – Obiecuję, że nie pozwolę im zrobić z ciebie palanta, jak będziemy podkładali głos do serialu. Zaszokowany Logan zaniemówił na chwilę. – Co? – Kiedy podkładają głos, zwykle chcą, żeby ktoś wypadł... no... Wiesz, co może z tego wyjść, jak ludzie zaczną montować materiał. To nie do wiary, jak można wszystko przeinaczyć. – To szantaż? Alec wyszczerzył zęby. – Przymus. Bodziec. Więc?
Logan zamknął oczy, zaklął, potem wszedł do środka i chwycił płaszcz.
16
Ken Wiseman nie był szczęśliwym człowiekiem. Od wielu, wielu lat. Nie z własnej winy: los uwziął się na niego i dopieprzał mu przy każdej możliwej okazji. Dobre rzeczy zdarzały się innym, nigdy jemu. Kurewskie życie. Mógł się tylko nie poddawać. Przez jakiś czas wszystko grało. Spokój. Powrót do normalności. A potem znów to samo. Jak ostatnim razem. Ćwiartowanie ludzi. Kawałki mięsa. Opadanie spiralą w ciemność. Ścisnął mocniej podręczną torbę. Ważyła dużo więcej, niż mogłoby się wydawać. Noże i piły lśniły pięknie, ale obciążała je krew. Ich blask był zwodniczy, kłamliwy. Wiseman przystanął na chwilę i rozejrzał się po cichym parkingu. Kiedy się upewnił, że nikt go nie obserwuje, otworzył drzwi i wszedł do środka. Nadeszła pora, by znów stawić czoło losowi.
Deszcz zaczął słabnąć gdzieś za Newmacher i zanim Alec zaparkował przed Redgarth Inn, zupełnie ustał. Widok z parkingu przed pubem pasowałby doskonale do atmosfery Halloween: żółte, pomarańczowe i białe światła na obrzeżach Oldmeldrum, pola czarne jak węgiel, słaby blask Inverurie w odległości około trzynastu kilometrów, a dalej asymetryczne kowadło góry Bennachie na tle nocnego nieba. Była nawet niepełna tarcza księżyca. W jego bladej poświacie tworzyły się cienie między ubłoconymi terenówkami. Logan niemal spodziewał się zobaczyć czarownicę na miotle przelatującą na tle ospowatej twarzy księżyca. Ale jego matka była zapewne bardzo daleko. W lokalu panował sobotni tłok, wesoły gwar rozmów mieszał się z muzyką Rolling Stonesów z głośników stereo. Logan przepchnął się do baru i przywołał gestem siwego mężczyznę, który uśmiechał się tak, jakby miał w ustach wieszak. Logan odwzajemnił uśmiech. – Nie widział pan przypadkiem Davida Inscha? – Poczuł się dziwnie, wymieniając imię inspektora. – Około metr dziewięćdziesiąt wzrostu, potężny, łysy... Mężczyzna wskazał pusty stołek barowy i pół litra guinnessa bez opieki.
– Siedzi tutaj. Chcecie coś do jedzenia czy tylko drinka? Logan pomyślał o gotowym daniu od Marksa i Spencera w swojej lodówce i poprosił o menu. Insch zjawił się, gdy złożyli zamówienie. Wszedł z wieczornego chłodu opatulony ciepłym płaszczem, mamrocząc coś pod nosem. – I co? – zapytał barman. Insch rozpiął płaszcz. – Głucho, ciemno, nie ma samochodu na podjeździe. – Zatrzymał się na widok Logana i Aleca pijących na stojąco przy barze. – Spóźniliście się. Logana korciło, żeby powiedzieć gburowatemu grubemu sukinsynowi, że ma szczęście, że w ogóle są. Zainkasowanie ciosu w twarz i lądowanie w urynale nie były szczególnie motywujące. Insch usadowił się na stołku, otulając wielkimi pośladkami siedzisko, i pociągnął solidny łyk guinnessa. Barman nalał parę dużych piw czekającej kelnerce. – Może zapomniał. Wie pan, jaki on teraz jest. Przyjechał jego wnuk z Kanady. Insch mruknął i dokończył guinnessa. – W zeszłym tygodniu. – Uniósł pustą szklankę. – Jeszcze raz to samo, Stuart. – Spojrzał na Logana i Aleca. – A dla nich to, co piją. – Co miało prawdopodobnie oznaczać przeprosiny. Przenieśli się do stolika w jednym z dużych wykuszowych okien z widokiem na nocny krajobraz po święcie duchów. Alec opadł na krzesło. – Nie do wiary, że nie przyszedł! To byłby wspaniały materiał... Podeszła kelnerka z podkładkami pod nakrycia i sztućcami. Insch zaczekał, aż zostaną sami. – Kogo wyznaczyli do kierowania... – Inspektor Steel. – Logan wypił mały łyk piwa. – Tylko do pańskiego powrotu. – Super. Więc kiedy pojawi się Wiseman, ona przypisze sobie wszystkie zasługi. – Może Wiseman będzie się ukrywał, dopóki pan nie wróci? Wygląda na to, że nigdzie mu się nie spieszy, prawda? – Owszem, i może przez ten czas zabije jeszcze kilka osób. Byłoby fajnie, co? Logan się zaczerwienił. – Tak tylko powiedziałem. Alec wyjął z walizki nowiutką kamerę HDV i postawił ją na stoliku, żeby podłączyć dwa mikrofony radiowe.
– To, że Brooks się nie pojawił nie oznacza, że ten wieczór będzie zmarnowany. – Rozpakował dwa małe przypinane mikrofony i wręczył po jednym Loganowi i Inschowi. – Poziom głośności nie jest tutaj zły, możecie rozmawiać o sprawie. – Włączył kamerę, pomajstrował przy nastawach i skierował na nich obiektyw. – I... akcja! Zapadło krępujące milczenie. – To znaczy, że musicie zacząć coś robić. – Odwal się, Alec, dobra? – jęknął Logan. Kamerzysta popatrzył na nich. – Po tym całym gównie dziś po południu jesteście mi coś winni. – To nie było gówno – odrzekł Insch z ledwo widocznym cieniem uśmiechu na twarzy – tylko szczyny. – Potem odchrząknął i zapytał Logana, co zastali pod adresem podanym przez Angusa Robertsona. – Nic. Alec gestem ręki dał do zrozumienia, że chce więcej szczegółów, i Logan zaczął niechętnie mówić. – Ten budynek jest prawie ruiną. W latach siedemdziesiątych był tam ośrodek resocjalizacji, ale wybuchł skandal... Posłuchaj, ale to już wszyscy wiemy. – My tak – odparł Alec, mając ich cały czas w kadrze – ale telewidzowie nie. Logan westchnął. – Wybuchł skandal, bo dwaj pensjonariusze zgwałcili pracownicę opieki społecznej. Dochodzenie ujawniło budzące wątpliwości praktyki,
nieprawidłowości finansowe,
nieprzestrzeganie przepisów sanitarnych i niesprawności instalacji elektrycznej. Więc ośrodek zamknięto... Czy ludzie nie zauważą, że oberwałem w twarz? Alec zacisnął zęby. – I tak będzie to trudno zmontować! – W każdym razie widziałem zdjęcia. Tamto miejsce to bajzel. Brakuje połowy okien, w salonie rosną chwasty, jest zimno i wilgotno. On musiałby być cholernie zdesperowany, żeby tam wrócić. – On jest zdesperowany. Pytanie, co zamierza? Przecież musi wiedzieć, że go zgarniemy, jak tylko umówi się na wywiad z BBC... – Insch dopił swoje drugie duże piwo. – Co by pan zrobił, wiedząc, że zostało panu zaledwie kilka dni wolności, a potem wróci pan do więzienia na resztę życia? Logan już na to odpowiedział tamtej nocy, kiedy Faulds zadał mu to samo pytanie w domu Leithów.
– Co bym zrobił? – Wstał. Przyszła pora na następną kolejkę. – Zemściłbym się.
Kiedy Logan wrócił do domu, czatowała na niego automatyczna sekretarką jej czerwona lampka mrugała wrogo, chytrze. Wcisnął przycisk. Nadal czuł się jak zbity pies i był obolały mimo dwóch dużych stelli i kolejki glen garioch. – Masz trzy wiadomości. Wiadomość pierwsza: Łaz? Śpisz? Nie wygłupiaj się, człowieku, odbierz... – Przerwa. – Nie ma cię. Okej, jutro na plaży w czasie fajerwerków o wpół do szóstej przed Inversneckym. – W tle rozległ się hałas i Colin powiedział: – Ja mu nie każę nosić pulowera, nie jestem jego matką, do cholery... – Sygnał. – Wiadomość druga: Logan, mówi twoja matka... Zdjął płaszcz, słuchając jednym uchem paplaniny o zbliżającym się ślubie jego młodszego brata. – ... więc nie zapomnij. I chyba nic by ci się nie stało, gdybyś tym razem włożył kilt? Naprawdę, syn Barbary... Logan wcisnął kasowanie. Sygnał. – Wiadomość trzecia: Hej, ty... To ja... – Sądząc po głosie, Jackie znów była pijana Usiadł na końcu kanapy i wpatrzył się w wygasły kominek. – Tęsknisz za mną? Chyba... chyba trochę mnie wzięła... ta wódka... ale tęsknię za tobą wiesz, głąbie? Muszę... muszę... – Z głośnika dobiegło beknięcie. – Łups. Mam trochę wolnego. Chcesz... no, wiesz... seks, i tak dalej... – Niewyraźny głos w tle powiedział coś o następnej kolejce. – Muszę lecieć, okej? – Sygnał. – Koniec wiadomości. Logan wszystko skasował, umył zęby i poszedł spać.
17
Inspektor Steel siedziała na fotelu pasażera, jadła kanapkę z bekonem i siorbała głośno herbatę z kubka z woskowanego papieru ze sklepiku przy piekarni w Newmacher. Logan wziął sobie na wynos zapiekankę. Steel jeszcze nie przełknęła, gdy wskazała walący się dom dwieście metrów od nich i wydała nieartykułowane dźwięki ze znakiem zapytania na końcu. – Nie mam pojęcia. Wpół do trzeciej, jak mi się zdaje. Wzruszyła ramionami i żuła dalej. Zaparkowali na obrzeżach Hatton of Fintray, malutkiej wioski przy bocznej trasie z Dyce do Blackburn, położonej tak daleko na uboczu, że praktycznie niewidocznej. Logan ustawił samochód służbowy na polnej drodze, skąd zza rzadkiej kępy drzew i kolcolistów obserwowali zniszczony granitowy budynek. Jedno z okien na dole zabito deskami, drugie ziało pustą czarną dziurą. Dach wyglądał, jakby miał egzemę, ciemnoszare łupki spadały do zarośniętego ogrodu. Pośrednik handlu nieruchomościami nazwałby ten dom „wymagającym odnowienia”. – Jak on, do cholery, znalazł to miejsce? – wymamrotała Steel po ugryzieniu następnego kęsa kanapki. –
Siostra
Wisemana
pracowała
w
samorządzie
lokalnym,
w
zarządzie
nieruchomościami, więc pewnie miała klucze do połowy opuszczonych budynków w Aberdeenshire. Logan dokończył zapiekankę i brał się do kawy, gdy na tylne siedzenie władował się Alec. – Dzień dobry wszystkim. – Alec wyciągnął swoją kamerę i pomajstrował przy niej. – Gotowi do całodziennej zabawy w szpiegów na zimnie? Steel zlizała z palców keczup. – Ktoś już tu był? – Ostatni raz wczoraj po południu. – Logan wskazał nieczynny ośrodek resocjalizacji. – Insch nie chciał ryzykować, żeby nie płoszyć Wisemana, pamięta pani? – Więc nawet nie wiemy, czy on się tu pojawił. – Steel zmięła papierową torebkę po
kanapce i rzuciła ją przez ramię do tyłu. – Niech pan mi przypomni jeszcze raz, ile roboczogodzin tu marnujemy? – Trzy samochody, w każdym dwóch kryminalnych, ośmiogodzinne dyżury. Steel obliczyła: – Sto czterdzieści cztery roboczogodziny dziennie! Jezu! Nic dziwnego, że Łysy Brian biadoli z powodu wypłat za nadgodziny. I nawet nie sprawdziliśmy, czy ktoś jest w domu! – Wypiła łyk herbaty i postawiła parujący kubek na desce rozdzielczej. Przednia szyba zaszła mgłą. – Ruszamy dupy i wchodzimy tam. – A co, jeśli Wiseman... – Jeśli tam jest, zgarniemy go. Medale i tańczące dziewczyny dla wszystkich. Jeśli go nie ma, to co gorszego może się zdarzyć? – Wróci, na nasz widok da nogę i już go więcej nie zobaczymy. Steel wzruszyła ramionami, wzięła samochodowe radio policyjne, wywołała załogi trzech nieoznakowanych wozów obserwujące budynek w ruinie i kazała im zadzwonić na jej komórkę, gdyby pojawił się Wiseman. Po drugiej stronie panowało przez chwilę milczenie, potem ktoś odparł: – Ale inspektor Insch wydał nam wyraźne instrukcje... – Owszem, a teraz ja wydałam wam wyraźne instrukcje. Steel wygramoliła się z auta w wietrzny poranek. Niebo miało trzy odcienie szarości i każdy przesuwał się w inną stronę, drzewa i krzewy kołysały się tam i z powrotem. Steel wyjęła paczkę papierosów, zapaliła i pomaszerowała wąską drogą. Logan został z tyłu i musiał ją gonić, Alec biegł truchtem obok i filmował oboje. – Jest pani pewna, że dobrze robimy? Przystanęła przed dużą metalową bramą i pociągnęła zapadkę sprężynową. – Praca policjanta nie polega na siedzeniu na dupie i wtranżalaniu zapiekanek. Po drugiej stronie było rżysko – jęczmień już dawno zniknął – ale Steel trzymała się skraju pola i omijała błotniste miejsca. – I dlaczego wszyscy uważają że ten śmierdziel Robertson podał panu właściwy adres? – zapytała. – Ten skurwiel... Jasna cholera! – Znieruchomiała na jednej nodze. – W coś wdepnęłam. Pokonali resztę drogi do małego lasku. Steel wlokła stopę po ściernisku jak garbaty dzwonnik z Notre Dame. Musieli przejść przez płot z drutu kolczastego, żeby dotrzeć do kępy drzew, potem przedrzeć się przez szeleszczący gąszcz kolcolistów, by wyjść po drugiej stronie. Steel cały
czas klęła pod nosem. – Kto wpadł na taki cholernie głupi pomysł? – Pani. Spojrzała na Logana spode łba. – Musisz się jeszcze mnóstwo nauczyć, jak być kumplem, wiesz o tym? Z bliska budynek wyglądał jeszcze gorzej niż z samochodu. I cuchnęło tutaj gnijącym truchłem. – Jezu... – wyszeptała Steel – podejrzewa pan to samo, co ja? Przelazła przez niski kamienny murek i podeszła do drzwi frontowych. Wisiała na nich ciężka kłódka, na starym mosiądzu widniały wżery i rdzawe smugi. Zaryglowana. Wokół domu biegła zarośnięta chwastami żwirowa ścieżka, z gęstej trawy wystawały szarobrązowe badyle. – Hm... – Alec pomajstrował przy kamerze. – Nie wolno mi... wie pani... ryzykować bez wsparcia. Inspektor spojrzała w górę na puste otwory okienne. – A co my jesteśmy, kotlety siekane? – Taki jest warunek ubezpieczyciela. Musi mi towarzyszyć inny pracownik BBC i czuwać nad moim bezpieczeństwem na wypadek... – W porządku. Może pan spieprzać z powrotem do samochodu. Nieważne, że nie sfilmuje pan aresztowania Wisemana, tak? Kamerzysta zaklął, wyregulował ogniskową obiektywu i skinął z determinacją głową. – Tak myślałam. Poszli za dom. Odór rozkładu był tu dużo silniejszy – bez wątpienia gnijące mięso. Logan się zatrzymał. – Może wezwać biuro identyfikacji? Jeśli to zwłoki... – Mięczak. – Steel brnęła dalej przez chwasty, kierując się węchem. Kiedyś był tu porządny, zadbany ogród. Teraz liście na drzewach w małym sadzie przed rozsypującym się ceglanym murem miały kolor jabłecznika, na pożółkłej trawie gniły poczerniałe owoce. W cieplarni nie ocalała żadna szyba, zawartość rozpadającej się drewnianej szopy dawno spleśniała. Smród dolatywał zza kępy jeżyn. Leżała tam na boku wzdęta martwa owca. Obsiadły ją muchy, łaziły po niej robaki. Logan omal nie zwymiotował. Steel i Alec również. – Jezu – powiedziała inspektor, kiedy się cofnęli pod wiatr, żeby nie dochodził do nich odór. – Teraz żałuję, że zjadłam tamtą bułkę z bekonem. – Wzdrygnęła się, potem zapaliła kolejnego papierosa i zaciągnęła się głęboko, jakby próbowała odkazić dymem płuca. – No,
dobra, niech pan tak nie stoi. – Wskazała padlinę. – Trzeba ją przesunąć. – Czy pani straciła... – Nie czytasz książek, Łaz? Reginald Hill, Dalziel, Pascoe, nic ci to nie mówi? Nie? – Pokręciła głową, najwyraźniej zawiedziona. – Czy może być lepsze miejsce do ukrycia zwłok niż pod gnijącą owcą? Komu przyszłoby do głowy, żeby tam szukać ciała? – Niech pani da spokój! To nie... – Im prędzej to zrobisz, tym prędzej będziesz to miał za sobą. – Uśmiechnęła się do Logana. – Do dzieła.
– Pieprzona Steel i jej pieprzona, gnijąca, zasrana, kurewska... kurewska... – To stało się czymś w rodzaju mantry. Logan mamrotał tak w kółko pod nosem, gdy po obejrzeniu rozkładającej się owcy stwierdził, że nie ma mowy, żeby dotknął tego ścierwa gołymi rękami, i wkładał lateksowe rękawiczki. Spojrzał na Aleca, który filmował tę scenę z daleka z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Może byś to przerwał i pomógł mi tutaj? Alec pokręcił głową. – Mucha na ścianie, pamiętasz? Miałem się nie wtrącać. Poza tym... – Przestąpił z nogi na nogę i popatrzył w wysoką trawę i gęste chwasty. – Tu mogą być szczury. Klnąc, Logan chwycił zwierzę za tylne nogi i pociągnął. Przez chwilę czuł opór, potem nagle obie nogi oderwały się od reszty z przyprawiającym o mdłości mlaśnięciem i rojem robaków. Żołądek podszedł mu do gardła. Inspektor krzyknęła do niego z bezpiecznej odległości: – Przestań się z tym pieprzyć! Nie ugryzie cię. Logan znów zaczął swoją mantrę. Przedarł się przez chwasty do zrujnowanej szopy, pogrzebał w zardzewiałych narzędziach ogrodniczych i znalazł widły. Z czterech zębów pozostały tylko dwa, ale lepsze to niż nic. Przyciągnął je za sobą do owcy, wziął głęboki oddech, wepchnął widły pod padlinę, dźwignął ją i odwrócił na grzebiet. Wtedy zwierzę pękło. Pożegnał się z zapiekanką. – I co? – zawołała Steel, kiedy skończył wymiotować. – Jest coś? Spojrzał na nią wściekle. – Nie. – Bo nie kopał pan w miejscu, gdzie leżała owca. Tam może być płytka mogiła. Logan, cicho rzucając kurwami, wbił widły w ziemię. Starał się ignorować brudną żółtobrązową ciecz, w której wiły się i pełzały białe plamki.
– Nic tu nie ma! – Trudno. Warto było spróbować. – Steel włożyła ręce do kieszeni i skierowała się do tylnych drzwi. – Idzie pan, czy nie?
Wnętrze przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy: tapeta odłażąca od ścian, dziury w suficie, listwy widoczne pod sypiącym się tynkiem, pajęczyny i kurz w kuchni, zniszczone sprzęty, okna zabite deskami, ciemność w salonie. Łazienka wyglądała jeszcze gorzej. Cały parter cuchnął pleśnią. Na górze było nie lepiej. To musiał być kiedyś duży wiejski dom, ale gdy władze samorządowe przekształciły go w ośrodek resocjalizacji dla umysłowo chorych, parter podzielono na małe, jednoosobowe pokoje. W każdym ledwo mieściło się łóżko, nocna szafka i szafa ubraniowa. Większość mebli zniknęła, ale niektóre – zbyt brzydkie, liche i zniszczone, żeby mogły się komuś przydać – pozostawiono, by gniły jak owca na zewnątrz. Ktoś tu bywał. Wskazywały na to walające się opakowania po jedzeniu na wynos, puszki i butelki po piwie, zużyte prezerwatywy... Ale wszystkie śmieci były stare, zakurzone i upstrzone przez muchy. Alec zajrzał do małej sypialni, którą przeszukiwali Steel i Logan. – Chodźcie, coś wam pokażę! W głębi budynku był pokój dwa razy większy od innych. Środek tylnej ściany zajmował kominek z otwartym paleniskiem pełnym gałązek i kości. Na gołej drewnianej podłodze leżała porzucona zielona parka. W kącie piętrzył się stos pogniecionych puszek po piwie. Z dziury z boku starego śpiwora wystawała biała warstwa wyściełająca. Cuchnęło pleśnią. Alec wszystko filmował. Wydawał się zadowolony z siebie. – Co za bystrzak – powiedziała do niego Steel. – Gdyby nie pan, nie trafilibyśmy tutaj. Może obejrzymy kolejno wszystkie pokoje? Obok dziurawego śpiwora leżał egzemplarz „Daily Mail” z nagłówkiem: „Kanibalizm! Chaos w szpitalach w North East”. Logan włożył świeżą parę lateksowych rękawiczek i podniósł gazetę. – Wczorajsza. „Aberdeen Examiner” może i zdobył przewagę nad konkurencją dzięki artykułowi Colina Millera, ale w końcu i tak wszyscy zamieścili tę historię w porannych sobotnich wydaniach. Steel popatrzyła przez okno na zarośnięty ogród za domem i gnijącą tam owcę.
– Spieprzyliśmy sprawę. To miejsce jest pod obserwacją od kiedy? Od wczoraj od pory lunchu? Wiseman wyszedł rano, kupił gazetę i coś do jedzenia, wrócił, zrobił sobie śniadanie i zniknął. Gdyby się znów pojawił, to byśmy go zobaczyli... – Skrzywiła się. – Jak mógł się nam wymknąć, do cholery? – Może... Steel wycelowała palec w Logana. – Niech pan nie zaczyna, dobra? Wracając tutaj, musiał zauważyć jeden z naszych samochodów! – Przez chwilę wyglądała tak, jakby zamierzała rozrzucić kopniakiem stos pustych puszek po piwie po całym pokoju. – Skurwiel! Mogliśmy do dopaść!
18
W niedzielne popołudnie telefony się urywały. Ludzie dzwonili z całego North East i twierdzili, że widzieli Wisemana albo że jedli coś, co powinno być wieprzowiną lub cielęciną, ale prawdopodobnie było ludzkim mięsem. Czy dostaną choroby Creutzfeldta-Jakoba? Logan słuchał przez chwilę, jak pewna posterunkowa próbuje uspokoić swojego rozmówcę. – Nie, nie grozi panu choroba szalonych krów... Nie, odmiana gąbczastego zwyrodnienia mózgu... Obecnie w całym Zjednoczonym Królestwie choruje na to tylko siedem osób, więc jest mało prawdopodobne... No, tak, nie można mieć całkowitej pewności... – Pochyliła się nad biurkiem tak nisko, że niemal dotknęła czołem blatu. – Tak, proszę pana... Inspekcja sanitarna uruchomiła specjalną gorącą linię dla... Tak... – Podała mu numer, rozłączyła się i jej telefon znów zaczął dzwonić. – Oj, odwal się. – Odebrała. – Policja grampiańska, czym mogę służyć? Logan zostawił ją z problemem i wrócił do archiwum sprawy Rzeźnika. Rennie już tam był. Czytał „Daily Mail” i dłubał w nosie. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że ma towarzystwo, przestał, wyprostował się gwałtownie i wytarł palec o spód blatu biurka. Wyszczerzył zęby. – Przepraszam, panie sierżancie. Zamyśliłem się. – Mózg ci wypadnie nosem, jeśli nie przestaniesz w nim grzebać. – Eee... – Rennie chwycił stos formularzy. – Przeglądałem te dane z Interpolu, które chciał mieć Insch. – I co? Posterunkowy wzruszył ramionami. – To zależy... Trudno powiedzieć, wie pan? – Wręczył Loganowi niewielki plik wydruków. – Problem w tym, że nie ma jednego sposobu działania. Logan popatrzył na formularze. Uprowadzenie i zmasakrowanie ofiary to raczej charakterystyczne cechy. – Chodzi mi o to, że czasami jest mnóstwo krwi, ale najczęściej są tylko ślady walki i zaginiona osoba. To może być cokolwiek, prawda? To nie musi być Wiseman. Tam, skąd to
przysłano, zdarzają się setki takich wypadków. W Belgii, Izraelu, Rumunii, Kazachstanie... Wszędzie. Połowa tego gówna to prawdopodobnie po prostu zaginięcia osób. – No, cóż – odrzekł Logan. – Spójrz na to optymistycznie. Insch wraca dopiero we wtorek, więc masz jeszcze półtora dnia na dokończenie roboty. – Ha. – Rennie szturchnął dwa pudła z aktami stojące obok jego biurka. – To zajmie dużo więcej czasu. Te dane Interpolu to jakiś cholerny koszmar. Trzy dni temu podałem wiadomość, że czekam na informacje dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, i teraz jestem nimi zawalony. Aż boję się otworzyć moją pocztę elektroniczną... – Westchnął. – A w Ann Summers skończyła się czekoladowa emulsja do ciała, więc wzięliśmy w domu syrop cukrowy. Powiem panu, że niektóre miejsca jeszcze mi się... – Nie chcę wiedzieć. – Logan oddał mu raporty Interpolu. – Wprowadź to do systemu HOLMES i poszukaj wzorców. – To zajmie wieki... – Chcesz, żeby Insch urwał ci te lepkie miejsca? Wątpię. – Logan powiesił marynarkę na oparciu krzesła. – Daktyloskopia się odezwała? – Wynik jest na pańskim biurku.
Przypominało to bardziej mapę topograficzną niż odcisk palca, ale z załączonego opisu wynikało, że jest ponad sześćdziesiąt punktów korelacji między odciskiem, który zdjęli z jednej z pustych puszek po piwie, i prawym kciukiem Kena Wisemana. Z całą pewnością był w tamtym domu. Inspektor Steel rzuciła Loganowi z powrotem wynik daktyloskopii, opadła na swój fotel i kazała mu zamknąć drzwi, żeby mogła zapalić. Jej pokój biurowy wyglądał jak chlew. Wszędzie leżały sterty papierów i do połowy opróżnione kubki kawy. Uchyliła trochę okno i zapaliła. – Wie pan, dwadzieścia lat temu prawie każdy inspektor trzymał w swoim biurku dużą wolnocłową flaszkę na takie dni jak ten. A ja co mam? – Poszukała. – Dwie paczki miętówek i sprośny magazyn. W dodatku nie mój! – Wydmuchnęła dym w kierunku otwartego okna. – Komendant nie jest zachwycony, że Wiseman nam się wymknął. – Jeśli dał nogę, zanim dowiedzieliśmy się o jego kryjówce, to co mogliśmy zrobić? – Powiedziałam komendantowi to samo, ale wyjechał mi z tekstem, że wymówki nie wystarczą ofiarom ani ich rodzinom. – Wzięła egzemplarz „Bondage World” i przejrzała go bez zainteresowania. Potem cisnęła go do kosza. – Gdzie on jest, do cholery? – Moglibyśmy sprawdzić wszystkie opuszczone domy, do których siostra Wisemana miała klucze. Jemu najwyraźniej jest obojętne, gdzie sypia...
– Może to pana zaszokuje, ale też na to wpadłam. Tyle że siostra Wisemana zniknęła... kiedy? Piętnaście, szesnaście lat temu? – Osiemnaście. – Myśli pan, że ktoś będzie pamiętał, do których domów miała klucze osiemnaście lat temu? – Steel przeczesała ręką potargane włosy. – Nic dziwnego, że inspektor Tłuścioch ześwirował. Ta pieprzona sprawa jest beznadziejna. Logan obserwował przez chwilę, jak Steel rozczula się nad sobą, potem zapytał: – Pani była w Aberdeen dwadzieścia lat temu, tak? Inspektor wyjęła papierosa z ust i mrugnęła do niego. – Wiem, trudno w to uwierzyć przy moim młodym i atrakcyjnym wyglądzie. – I brała pani udział w pierwszym śledztwie w sprawie Rzeźnika? – Nie. – A pracowała pani kiedykolwiek z inspektorem Brooksem? – Z Oprychem Brooksem? – roześmiała się Steel. – Stuknięty facet. Gazety zawsze go atakowały. Ale robił swoje. – Zsunęła się trochę niżej w fotelu, papieros zwisał jej z kącika ust. – Pamiętam taki numer. Zrobiliśmy nalot na jeden pensjonat w Northfield. Czterech mięśniaków wymuszało tam forsę za ochronę. Mieli rottweilera, wielkie bydlę z zębami jak... Szczekał, aż piana ciekła mu z pyska. Większość z nas srała ze strachu w gacie. A Brooks złapał moją pałę policyjną i roztrzaskał mu łeb. I tamci goście, wszyscy zbudowani jak miejskie kible z cegły, tylko spojrzeli na Brooksa opryskanego psią krwią, mózgiem i kawałkami czaszki i przyznali się do wszystkiego. – Nostalgiczny uśmiech zniknął z jej twarzy. – Oczywiście, wszystko się rypło, kiedy parę lat później ktoś wykitował w areszcie. Bo ile razy może komuś ujść na sucho to, że zatrzymani spadają ze schodów. A dlaczego? – Wczoraj Insch, Alec i ja byliśmy z nim umówieni na piwo. Nie zjawił się. – To do niego niepodobne. Oprych Brooks nie przepuściłby okazji napicia się za friko. Pamiętam taki numer... – I znów zebrało jej się na wspominki. Opowiadała o mocnej głowie nadinspektora Brooksa, póki nie nadszedł czas, żeby iść do domu.
Logan doszedł już prawie do tylnych drzwi, kiedy dogonił go Rennie. – Hej! – Jasna cholera... Co znowu? – Wieczorem wybieramy się całą paczką na plażę obejrzeć fajerwerki. Przyłączy się pan? Posterunkowy przebrał się z poliestrowego stroju wydziału kryminalnego w dżinsy,
skórzaną kurtkę i jaskrawą różową koszulę. Jego włosy postawione na żel wyglądały jak kolce. – Zdaje się, że miałeś wprowadzić raporty Interpolu do systemu HOLMES. Rennie wyszczerzył zęby. – Użyłem mojego chłopięcego wdzięku i wyręczy mnie w tym kilka pięknych pań z personelu pomocniczego. Zajmą się tym dziś wieczorem. Tak czy owak, przyprowadzę na plażę Laurę. Skoczymy potem na piwko i potańczyć? – Nie ma mowy, żebym spędził kolejny wieczór na przyglądaniu się, jak obłapiasz jakąś nieszczęsną tlenioną... – Nie, nie, nie, ona jest naturalną blondynką. Sprawdziłem w innych miejscach, jeśli pan wie, o co mi chodzi. Logan ruszył przed siebie. Rennie szedł obok niego z głupkowatym uśmiechem na twarzy. – W przyszłym miesiącu zabieram ją do Hiszpanii. Dwa tygodnie słońca, piasku, sangrii i seksu. Jeszcze nie spotkałem takiej dziewczyny. To znaczy... wie pan? Jest błyskotliwa, zabawna i chodzi jak króliczek. Myślę poważnie, żeby się ustatkować. – Poznałeś już jej rodziców? – Chryste, nie. – Rennie wsunął ręce głęboko do kieszeni. – Więc co z tymi fajerwerkami? Przyjdzie pan? Logan odpowiedział, że się zastanowi.
– Halo? – Heather stała z rękami zaciśniętymi na kracie i wpatrywała się w ciemność. – Halo? Chce mi się pić... Cisza. Czerń. – Halo? Poczuła na ramieniu dłoń. – Chyba go nie ma. – Ale chce mi się pić... – Woda wystarczyła jej na dłużej niż ostatnim razem, ale już nic nie zostało. – Wiem, Heather, wiem. Ale to wszystko niedługo się skończy. – Duncan otoczył ją ramieniem, słaby blask jego krwawej aureoli był wystarczająco mocny, żeby widziała kratę. – I potem będziesz już na zawsze z Justinem i ze mną. Spojrzała na niego i poczuła, że znów do oczu napływają jej łzy. – Ale ja nie chcę
umierać... – Ciii... Wszystko będzie dobrze. Każdy umiera, prawda? – Przytulił ją. – Justin tęskni za swoją mamą. – Ale... – Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. Po prostu się połóż i zaśnij. Heather spróbowała, ale nic z tego nie wyszło. – Tutaj śmierdzi. – Ciii... Śpij. – A jeśli on już nigdy nie wróci? – Będzie bolało tylko przez chwilę. Cisza. – Duncan, boję się...
19
Przyszli wcześniej, żeby zająć najlepsze miejsca – na nabrzeżu wzdłuż plaży tuż przy barierze zabezpieczającej. Od Morza Północnego dął zimny wiatr i wszyscy marzli, czekając na rozpoczęcie pokazu sztucznych ogni. Colin Miller wyjął piersiówkę, pociągnął łyk i poczęstował Logana. Mieszanka whisky i likieru miodowego działała jak alkoholowe centralne ogrzewanie. – Robi się trochę marudny – powiedziała Isobel, poruszając czymś jaskrawo kolorowym przed oczami swojego synka siedzącego w spacerówce. Sean dobrze się bawił w Pizza Hut – rozsmarowywał ser i sos pomidorowy na sobie, stoliku i wszystkich w swoim zasięgu – ale teraz stali na zimnie co najmniej od pół godziny. Logan był zaskoczony, że dzieciak jeszcze się nie wydziera na całe gardło. Wszędzie wokół nich ludzie wymachiwali mieczami świetlnymi i robili sobie nawzajem zdjęcia komórkami. Colin spojrzał na zegarek. – Już powinno się zacząć. Pokaz zorganizowano po zawietrznej czegoś o wyglądzie wiktoriańskiego betonowego przystanku autobusowego stojącego poniżej poziomu jezdni, w połowie drogi między plażową salą balową i arkadami. Po drugiej stronie bariery ludzie w żółtych odblaskowych kamizelkach majstrowali przy jakichś skrzynkach i kablach na długim stole. – Może nikt nie pomyślał o zapałkach? – Albo zabrakło im butelek po mleku do puszczania rakiet. – Miller znów podał Loganowi piersiówkę. Ktoś klepnął Logana w ramię. Kiedy się odwrócił, zobaczył szeroki uśmiech Renniego. – Niech pan się tak nie dziwi. – Posterunkowy przez tłum przyciągnął tu swoją dziewczynę. – Rozmawialiśmy z Mclnnisem. Powiedział, że polecił panu to miejsce jako najlepsze do oglądania pokazu. – Rennie wskazał dziewczynę obok siebie. – Pamięta pan Laurę? Naturalna blondynka, która chodziła jak króliczek, machnęła do Logana.
– Cześć. Za jej plecami przepychało się do przodu kilka znajomych osób z komendy. Wszyscy wyglądali tak, jakby właśnie wyszli z pubu. Rennie otoczył ramieniem miłość swojego życia. – Nigdy pan nie zgadnie, kogo spotkaliśmy. Wskazał całą chmarę mieczy świetlnych. Przez tłum przeciskała się postać w czarnej wełnianej czapce, opatulona w ciepłą czarną kurtkę. Jej twarz okalały ciemne loki, nos i policzki miała czerwone. Posterunkowa Jackie Watson. Spojrzała na Logana i zmarszczyła brwi. – Co ci się stało w twarz? Uśmiechnął się. – Nie wiedziałem, że wróciłaś. – Przyjechałam pół godziny temu. Telefonowałam. – Nie... Rozległ się głośny świst i pierwsza rakieta poszybowała pod niebo w kolorze indygo, by po chwili eksplodować wielką kulą złocistych syczących i trzaskających iskier. – Dlaczego nie oddzwoniłeś? Znów gwizd, huk i iskry. – Co? – Pytałam, dlaczego... – wybuch – nie oddzwoniłeś? – Nie było mnie... Trzask. Rakiety startowały jedna za drugą, w powietrzu wykwitała opalizująca tęcza kolorów. – Przez dwa miesiące nie zadzwoniłeś ani razu! – To nieprawda! Wiesz o tym! Wokół nich powstał mały krąg wolnej przestrzeni. Napór ciał zelżał, kiedy wszyscy skupili uwagę na podniebnym pokazie w górze, a nie ziemskiej kłótni. – Jeśli nie chciałeś, żebym wróciła, to dlaczego mi tego nie powiedziałeś, do cholery? – Twarz Jackie oświetlił na chwilę złocisty blask, jej oczy zalśniły jak ostrza sztyletów. – Proszę cię, Jackie, nie rozmawiajmy tutaj. Ja... – Huk. – To nie moja wina, że poroniłam! Nie jestem, kurwa, temu... – Trzask. Logan chwycił ją za ramię i odwrócił plecami do grupy policjantów. Sam też stanął do nich tyłem. – To nie ma z tym nic wspólnego! – Myślisz, że nie było mi ciężko? – Wyrwała mu się. – To było, kurwa, również moje
dziecko! – Nie chodzi o dziecko, tylko o ciebie! Zamarła i Logan pożałował, że nie może cofnąć tych słów. Ale nie było już odwrotu. Podpalił lont i teraz wszystko miało mu wybuchnąć prosto w twarz. Jackie popatrzyła na niego. – Nie kochasz mnie, tak? Huk. – Jackie... – Nie, nie, powiedz to. No, dalej... – Trzask. – Chcę to usłyszeć. – Dźgnęła go w pierś palcem twardym jak kamień. – Miej jaja, kurwa, i powiedz to! Eksplodowała wielka rakieta, krąg czerwieni, zieleni i srebra oświetlił na moment plażę. Mgnienie lata w zimną listopadową noc. W tłumie rozległy się ochy i achy. Cisza trwająca jedno uderzenie serca. – Nie kocham cię. Jackie walnęła go pięścią w twarz.
Stąd, z góry, fajerwerki wyglądały pięknie – idealne kule ognia wiszące pod nocnym niebem, dopóki nie zgasły w ciemności. Ken Wiseman wypił ostatni duży łyk piwa, potem zgniótł puszkę dłonią w rękawiczce. Mieszkanie było praktycznie puste – tylko parę tekturowych pudeł pełnych śmieci i dywan cuchnący kurzem i kotami. Brudne blaty kuchenne, których już nikt nigdy nie doczyści. Opuszczone mieszkanie na piętnastym piętrze wieżowca na Castlehill z panoramicznym widokiem plaży, pokazu fajerwerków i końca życia nadinspektora Brooksa. Kolejna migocząca srebrzysta kula i huk eksplozji dwie sekundy później. Wiseman wyjął następną puszkę piwa z reklamówki na blacie kuchennym. – Chcesz? – pomachał nią mężczyźnie leżącemu na podłodze w salonie z rękami i nogami skrępowanymi czarnymi plastikowymi opaskami zaciskowymi. – Nie? – Uśmiechnął się. – A co powiesz na to? Wymierzył mu z rozbiegu kopniaka w brzuch, tak że Brooksa poderwało z podłogi. Skurwiel przetoczył się na plecy, jęcząc pod kneblem ze srebrzystej taśmy samoprzylepnej. Wiseman ukucnął obok niego, gdy mieszkanie oświetlił na chwilę kolejny fajerwerk. – Powinienem cię pokroić, ty stary pierdzielu. Posiekać na małe kawałki. – Wyciągnął jeden ze swoich noży i przycisnął mocno ostrze do policzka starego mężczyzny, przeciął mu skórę. – Byłbyś zaskoczony tym, jak niewiele różnimy się od zwierząt. Wszyscy rozpadamy
się w ten sam sposób... – Następny duży łyk piwa. – Zabrałeś mi piętnaście lat życia, Brooks. Spędziłem piętnaście jebanych lat w tamtym zasranym więzieniu z pierdolonymi gwałcicielami i pedofilami. Widzisz to? – Wiseman wskazał bliznę biegnącą ukośnie przez jego twarz. – Skurwysyny dopadły mnie pod prysznicem. Przytrzymali i przejechali zaostrzoną łyżką po twarzy. Przeorali ją do kości. Wolno i z rozmysłem. – Wzdrygnął się i znów wypił. – Pierdoleni gwałciciele mówili mi, że to ja jestem psycholem. Uważali się za lepszych ode mnie. Gadali, że mają kurwa, prawo! – Wiseman wstał i znów kopnął Brooksa w brzuch. – „Pochlastamy ci całą mordę!” „Ujebiemy ci ten twój pierdolony łeb!” Zrobiliby to, gdyby nie wszedł strażnik. Błysk – jeden, tysiąc – dwa, tysiąc – huk. Trzask... – Wiesz, która godzina? – Wiseman chwycił starego mężczyznę za kurtkę i dźwignął do góry. – Masz spotkanie. Korytarz za progiem mieszkania był pusty, tak jak Wiseman się spodziewał. Nikt nie widział, jak wlecze Brooksa na klatkę schodową, a potem trzy podesty wyżej, na dach. Drzwi pożarowe były zaryglowane, ale nie miały alarmu. Otworzył je kopniakami, poszło łatwo. Na betonowym dachu hulał wiatr i Brooks chyba nagle zdał sobie sprawę, co będzie dalej, bo zaczął się szarpać. – Trochę na to za późno, kurwa, nie uważasz? – Wiseman dociągnął starego nadinspektora do biegnącego wzdłuż krawędzi, sięgającego mu do piersi muru. – Pamiętasz, co mi powiedziałeś tamtej nocy, kiedy mnie aresztowałeś? Nie? Zerwał Brooksowi knebel, wyszarpując przy okazji dużą część wąsów. – Aaa... Niech cię szlag, ty pieprzony sukinsynu... Wiseman walnął głową starego dupka w mur. – Powiedziałeś mi, że znasz się na ludziach. Że nie wytrzymam w więzieniu miesiąca. Że wydostanę się stamtąd tylko w worku na zwłoki. – Ty... – Brooks zakaszlał, na wargach miał krew. – Ty chory skur... Wiseman uderzył go w brzuch i stary mężczyzna upadł. – To miały być twoje ostatnie słowa, tak? Wyciągnął nóż do trybowania mięsa i przeciął cienkie plastikowe paski krępujące nadgarstki Brooksa. Potem uwolnił mu kostki. – Kur... Stary pierdziel spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Wiseman złapał go z tyłu za kołnierz koszuli, potem za pasek od spodni i podciągnął do góry.
– Pomogę ci... Przez mur i w powietrze. Wielka kula czerwieni, zieleni i srebra rozświetliła nocne niebo. Nadinspektor przez chwilę jakby unosił się zastygły w bezruchu, potem grawitacja wbiła w niego szpony. Brooks wrzeszczał, machał rękami i nogami. Malał, opadając coraz niżej na betonowy parking przez osiemnaście pięter. Bryła mięsa uderzyła w ziemię, fruwające strzępy uruchomiły alarmy samochodowe. Wiseman wychylił się poza krawędź i patrzył na czerwoną plamę widoczną w pulsującym pomarańczowym blasku kierunkowskazów wyjących aut. Potem po schodach wrócił do mieszkania, zebrał puste puszki po piwie, zaryglował drzwi i wtopił się w noc.
20
Logan czekał w mroku przedświtu, starając się nie wdepnąć w nic czerwonego. Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Kto mógłby przypuszczać, że jeden stary człowiek tak się rozpryśnie? Strefa uderzenia leżała w pasie betonu między dwoma wieżowcami. Eksnadinspektor Brooks pokrył sobą w promieniu co najmniej trzy i pół metra – asfalt, chodnik, ścianę... Najgorzej wyglądały samochody. Na metalicznym lakierze widniały pomarszczone, szkarłatne pęcherzyki, lśniące w blasku reflektorów biura identyfikacji jak zasuszone biedronki. Nie najlepszy dodatek do poniedziałkowego porannego kaca. Kobieta z ekipy inspekcji sanitarnej podeszła do Logana, siorbiąc herbatę z polistyrenowego kubka. Miała na sobie biały papierowy kombinezon z suwakiem opuszczonym do pasa. – Długo jeszcze tu będziecie? – Nie sądzę. – Logan obserwował inspektor Steel wałęsającą się z komórką przy uchu wzdłuż niebiesko-białej taśmy policyjnej. – Jak pani myśli, uda wam się usunąć to wszystko? Kobieta wzruszyła ramionami. – Powinien pan zobaczyć, z jakim syfem mamy czasami do czynienia. – Wyjęła z kieszeni duży aerozol. – Trichloroetylen. Wybiela prawie wszystko. Nie zazdroszczę właścicielom tych samochodów. Bóg jeden wie, co będzie z lakierem. – Hej, Łazarz! – zawołała Steel z drugiego końca osobistej strefy zero Garry’ego Brooksa. – Mogą zaczynać. – Słyszała pani. – Logan okrążył ogrodzony taśmą teren. Członkowie ekipy inspekcji sanitarnej naciągnęli na głowy kaptury, włożyli na twarze maski ochronne i zabrali się do pracy. Steel zapaliła papierosa i przyglądała się, jak rozpylają trichloroetylen. Śmierdząca mgiełka niesiona porannym wiatrem połyskiwała w świetle lamp na budynku. – Niezbyt fajna zabawa... – Jak Insch to przyjął? – A jak pan myśli? – Zaciągnęła się mocno. – Gdyby facet podziwiany przez pana od
dwudziestu pięciu lat wylądował na brzuchu po locie z osiemnastopiętrowego wieżowca, raczej nie byłyby panu w głowie lody i baloniki, prawda? – Wokół parkingu zebrał się tłumek gapiów. Inni patrzyli przez okna bloku, jak ekipa inspekcji sanitarnej pokrywa wszystko wybielaczem przemysłowym. – Idzie. Logan spodziewał się tego. Insch mógł być zawieszony, ale nie zaufałby im, Uważałby, że spieprzą sprawę. – Wiseman? – Prawdopodobnie. – Steel podniosła wzrok z obryzganego krwią parkingu na dach budynku. – Chyba że Brooks postanowił poćwiczyć opadanie w stylu wolnym. – Wessała dym do płuc. – Może dręczyło go poczucie winy, że schrzanił śledztwo przeciwko Rzeźnikowi? Gdyby zrobił wszystko, jak trzeba, nigdy nie wypuściliby skurwiela. – Dokończyła papierosa i pstryknęła go do kałuży krzepnącej krwi. – Jak u pana z zawrotami głowy?
Z dachu nad osiemnastym piętrem parking w dole wydawał się bardzo odległy. Inspekcja sanitarna skończyła opryskiwanie i próbowała teraz spłukać wężem pozostały szlam trichloroetylenowy do najbliższego ścieku. Steel stanęła obok Logana i wyjrzała poza mur. – Jezu, jaka tu może być wysokość? – Z pięćdziesiąt metrów. – Hm... – Charknęła, splunęła i patrzyła, jak ślina znika w oddali. – Wystarczy czasu na długi krzyk. Ktoś powinien coś usłyszeć. – Był wielki pokaz fajerwerków. – Chyba nie tylko Brooks miał złą noc. – Odwróciła się i przyjrzała posiniaczonej twarzy Logana. – Dwa razy w ciągu dwóch dni? Logan dotknął policzka. Był spuchnięty. Zimne kompresy i whisky poprzedniego wieczoru nie pomogły. – To nic takiego. – Podobno Watson panu przyłożyła. – Kiedy jest sekcja zwłok? – Co? O wpół do dziewiątej. Spieszą się, bo to były gliniarz. I niech pan nie zmienia tematu. Logan oparł się o mur i popatrzył na miasto. Z wodnych głębin Morza Północnego wyłaniało się słońce, złocąc granitowe budynki.
– Insch i ja mieliśmy się spotkać z Brooksem w sobotę wieczorem. Chciał nam przekazać szczegóły sprawy Wisemana. – Cały Oprych Brooks. Głupi sukinsyn nigdy nie mógł... Czego? – Dźwięczała jej komórka. – Halo?... Tak... Poważnie?... Aha. – Mina jej zrzedła. – Nic dziwnego... Nie, nie, wszystko gra. Do zobaczenia. – Rozłączyła się. W kostnicy szybko sprawdzili, czy nie brakuje jakiegoś kawałka Brooksa. Na jego kostkach i nadgarstkach są ślady więzów. – Więc to nie było samobójstwo, tylko morderstwo. Wiseman, jak nic.
W kostnicy pachniało jak u rzeźnika. Szczątki eksnadinspektora Brooksa ułożono tak, że tworzyły całą, choć nieco spłaszczoną ludzką postać. Isobel badała je, mówiąc do dyktafonu. Logan widywał ofiary upadków z wysokości szóstego lub siódmego piętra – ze złamaniami i wewnętrznymi krwotokami – ale Brooks wyglądał tak, jakby został rozerwany, a potem zmiażdżony młotem kowalskim. – Zjemy pizzę na lunch? – szepnęła Steel, kiedy Isobel zmagała się ze sflaczałą piłką futbolową, która jeszcze niedawno była głową Brooksa. Logan się skrzywił. – Okej, okej, darujemy sobie pizzę. Curry? Sushi? A może... – Urwała, gdy zdała sobie sprawę, że Isobel i prokurator patrzą na nią. Wzruszyła ramionami. – Nie jadłam śniadania. Isobel odłożyła głowę Brooksa na stół sekcyjny. – Mogę prosić o zachowanie ciszy, kiedy dyktuję? Nikt się nie odezwał. – Dziękuję. – Znów wzięła głowę. – Widoczne są poważne urazy spowodowane uderzeniem, które mogą być skutkiem upadku z wysokości sześćdziesięciu do siedemdziesięciu metrów... – To niespodzianka. – Pani inspektor! Nie będę... Drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając w wózek pełen wysterylizowanych narzędzi chirurgicznych, które z brzękiem posypały się na podłogę. Insch. Jego biały kombinezon niemal pękał w szwach, twarz miała kolor buraczkowy. Prokurator podniosła wzrok i zmarszczyła brwi. – Panie inspektorze, nie powinien pan... Gruby mężczyzna przepchnął się do stołu sekcyjnego.
– To był mój przyjaciel! – Właśnie dlatego nie powinien pan tu być. – Prokurator rozejrzała się w poszukiwaniu wsparcia, ale wszystkich nagle zainteresowały ściany kostnicy. Wszystkich, z wyjątkiem Isobel. – Na litość boską! Usiłuję przeprowadzić sekcję zwłok, więc jeśli się nie uciszycie, wyproszę was stąd! Autopsja odbędzie się przy drzwiach zamkniętych. Wyrażam się jasno? Insch odwrócił się do niej. – Niech pani się nie waży... Steel położyła mu dłoń na ramieniu. – Daj spokój, David. – Zabieraj ode mnie te cholerne łapy! Mam... – Nie pal za sobą kolejnych mostów. Brooks by tego nie chciał. W oczach grubasa zalśniły łzy. – Był moim przyjacielem. – Wiem. – Steel pociągnęła go w kierunku drzwi. – Chodźmy na herbatę. Łaz o niego zadba. Prawda, Łaz? Logan przytaknął, a inspektor pozwolił się wyprowadzić z prosektorium. Wszyscy na chwilę odetchnęli... Potem Isobel ściągnęła skórę z twarzy Brooksa.
Ból głowy, łupanie pod czaszką. Suchość w gardle, wargi jak papier ścierny. – Chce mi się pić... – wyszeptała. Duncan ukucnął obok niej i się uśmiechnął. – Wiem, ale to będzie bolało tylko przez chwilę. Potem wszystko będzie dobrze. Będziesz z nami. – Tak mi się chce pić... Heather kuliła się na brudnym materacu i usiłowała nie płakać. Umrze tutaj, w tej ciemnej metalowej skrzyni. Zapomniana i samotna... – Hej. – Duncan odgarnął jej włosy z czoła. – Nie jesteś samotna. Masz mnie, zapomniałaś? Nie otworzyła oczu. – Ty przecież nie istniejesz. – Istnieję na tyle, na ile mnie potrzebujesz. Daj spokój, czy kiedykolwiek cię okłamałem? Odwróciła się na drugi bok, plecami do niego.
– Inverness, trzy lata temu. Duncan jęknął. – Mówiłem ci, że to była pomyłka. Upiłem się. Ona nic dla mnie nie znaczyła. – Przesunął ręką po jej ciele. – Wiesz, że zawsze liczyłaś się tylko ty. – Pieścił dłonią jej udo. – Ty byłaś moim światem. – Tak bardzo cię nienawidziłam. Jego palce powędrowały na północ. Wstrzymała oddech. – Wynagrodzę ci to, Heather... – Całował jej kark, szyję, piersi, brzuch... Na zewnątrz rozległ się szczęk i Heather zamarła. Więzienną klatkę zalało światło. Wrócił. Doprowadziła ubranie do porządku i gdy otworzyły się drzwi, rzuciła się do kraty. – Tak mi się chce pić. Proszę... Rzeźnik postawił na podłodze sześć dwulitrowych butelek wody, potem wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Heather chwyciła sześciopak, otworzyła jedną butelkę i zaczęła łapczywie pić. Z pośpiechu krztusiła się i kaszlała. Dwanaście litrów wody! Nagle uderzył ją w nozdrza smakowity zapach. Przebijał przez odór środka dezynfekującego w toalecie chemicznej. Rzeźnik wrócił z dużą plastikową skrzynką. Postawił ją u swoich stóp, wyjął z kieszeni fartucha klucz, otworzył ciężką mosiężną kłódkę i pchnął bramkę w kracie. Heather poczuła ucisk w żołądku. Stało się, przyszedł ją zabić... Ale nie zrobił tego. Otworzył skrzynkę i wyjął z niej tacę z plastrami pieczeni w cieście, gotowanymi ziemniakami, fasolką szparagową brukselką... Jedzenia wystarczyłoby dla całej armii. Heather omal się nie rozpłakała. Tyle jedzenia. Tyle wody! Popełzła naprzód, złapała plaster mięsa i wepchnęła do ust. Żuła go popijając dużymi łykami wody. Rzeźnik stał i przyglądał się jej. – To jest... bardzo smaczne – powiedziała i wzięła następny kawałek i pełną garść jarzyn. Sos pieczeniowy spływał jej po brodzie, gdy odgryzała kolejny kęs kruchego, soczystego mięsa. – Doskonałe... – Znów napiła się wody. – Naprawdę pyszne. – Starała się okazać wdzięczność. Rzeźnik skinął głową i wycofał się za kratę. Zamknął przejście i zatrzasnął kłódkę. Zostawił Heather przy uczcie.
Zapas jedzenia i picia na kilka dni... – Już... idziesz? Popatrzył na nią w milczeniu, potem wskazał mięso. – Proszę, nie zostawiaj mnie... Ale zrobił to.
Zanim Logan wyszedł z prosektorium, inspektor Insch zdołał się trochę uspokoić. Całe zwłoki działały na niego wystarczająco źle, ale Brooks... Logan się wzdrygnął. To przypominało makabryczną układankę. Wszystkie krzesła w pokoju inspektora były zajęte. Na jednym siedziała Steel, na drugim nadinspektor kierujący wydziałem kryminalnym. Wszyscy czekali na sprawozdanie Logana. – Wstępny raport będzie gotowy dopiero pod koniec dnia, ale Brooks ma mnóstwo siniaków na głowie, piersi, brzuchu i udach. Był bity. Wygląda na to, że był gdzieś więziony przez około czterdzieści osiem godzin, zanim... – Logan starał się ująć to taktownie – zrzucił go z dachu. Cisza. – Przykro mi, panie inspektorze. Dudniący bas Inscha zabrzmiał jak daleki, szybko nadciągający grzmot. – Wiseman. – Szukamy świadków w tamtych wieżowcach, oglądamy nagrania z kamer monitorujących Castlegate... – Dlatego się nie zjawił. Wtedy w pubie. Wiseman go dopadł... – Wściekła czerwień na twarzy Inscha przeszła w nieznany dotąd odcień purpury. Dyszał, świszcząc przez zaciśnięte zęby. – Niech pan wyśle biuro identyfikacji do jego domu. Nie obchodzi mnie, czy będą musieli rozebrać go na kawałki. Chcę... Nadinspektor położyła mu dłoń na ramieniu. – David, jedź do domu. My się tym zajmiemy. Insch zdążył tylko odpowiedzieć: – Nie... – Uprzedzę twoje słowa: wiem. Ja też pracowałam z Brooksem. Dorwiemy skurwiela, który to zrobił, ale musisz pojechać do domu. Jeśli wydział wewnętrzny się dowie, że olałeś zawieszenie cię w obowiązkach, będzie afera. Insch wstał.
– Nie możesz mnie wysłać... – Mogę i robię to. Do domu, David. Wypij piwo za Brooksa. Przyjdź jutro i wtedy pogadamy o sprawie. – Ale... – To rozkaz, inspektorze.
Mżawka. Padała z nieba w kolorze szarego okrętu wojennego i powoli przesączała się wszędzie, uprzykrzając życie ekipie biura identyfikacji, która przeszukiwała ogród za domem eksnadinspektora Brooksa. Logan stał przy drzwiach oranżerii i przyglądał się, jak tamci mokną. Po drugiej stronie wysokiego tylnego muru tłoczyło się nowe osiedle paskudnej żółtej barwy, bardzo brzydkie w porównaniu z okazałymi granitowymi budynkami, które wypierało. Firma budowlana McLennan Homes znów atakowała. Stając na palcach, Logan widział dwójki mundurowych chodzące od drzwi do drzwi w nadziei, że ktoś coś widział. Jakaś kobieca postać w ubłoconym białym kombinezonie weszła do oranżerii, ściągnęła lateksowe rękawiczki, wyjęła chustkę do nosa i wysmarkała się głośno. – I gówno – stwierdziła. – Żadnych włosów, włókien czy odcisków palców. Wiemy, że przelazł przez tylny mur, bo zostawił dwa duże wgłębienia na kwietniku, ale nie da się zrobić z tego porządnego odlewu. Prawdopodobnie włożył na buty plastikowe torby. Dlatego w domu nie ma śladów ubłoconych podeszew. Zasmarkana chustka znów poszła w ruch. – Okej, skończcie to, każę Renniemu wstawić wodę na herbatę. – To wygląda na robotę zawodowca. – Pociągnęła nosem. – Niech pani zawoła swoich ludzi do środka, żeby nie mokli. Możemy... – Panie sierżancie! – dobiegł z frontu domu spanikowany okrzyk. Logan wiedział, że spokój nie potrwa długo. Był tylko zaskoczony, że Insch zjawił się dopiero teraz. Odwrócił się i pomaszerował przez nieskazitelnie czystą oranżerię, a potem przez zdemolowany salon z poprzewracanymi meblami, zniszczonymi ozdobami i plamami krwi do przedpokoju, gdzie posterunkowy Rennie usiłował powstrzymać szturm Inscha na dom. – Wszystko w porządku. – Logan klepnął posterunkowego w ramię. – Idź zrobić herbatę. – Zaczekał, aż Rennie przeciśnie się obok niego, potem zrobił krok naprzód i zablokował sobą wejście. – Słucham, panie inspektorze.
– Wybrałem się na spacer z Lucy i zobaczyłem furgon biura identyfikacji. – Insch wskazał brudnego transita zaparkowanego na podjeździe Brooksa. Ktoś napisał palcem na karoserii: „dostępne również w kolorze białym”. Za plecami inspektora jego stary spaniel siedział na mokrej trawie i wolno nasiąkał mżawką. – Co możemy dla pana zrobić? Zwalisty mężczyzna za progiem zmiażdżył Logana wzrokiem. – Najpierw może mnie pan wpuści. – Przykro mi, panie inspektorze, ale to jest miejsce przestępstwa. Insch przytknął gruby palec do piersi Logana. – Niech pan nie zapomina, że jutro wracam do pracy, sierżancie. Lepiej, żebym się na pana nie wkurzył. Z drogi. – Nie mogę pana wpuścić. Wie pan o tym dobrze. Insch cofnął palec parę centymetrów, potem dźgnął nim Logana w pierś. – Bez względu na to, czy jestem zawieszony, czy nie, jestem pańskim przełożonym. I przysięgam na Boga, że jeśli pan się nie odsunie... – To co? Znów pan mnie uderzy? W twarz? – Logan spojrzał na palec Inscha, który zdawał się być zrobiony z żelaza, potem na niego. – Panie inspektorze, wiem, że to był pański przyjaciel. I wiem, że chce pan złapać sprawcę. Ale czy mógłby pan zaufać mi na pięć minut i pozwolić wykonać pracę? Insch cofnął się o krok. – Niech pan posłucha – ciągnął Logan. – Niedługo skończymy. Najpóźniej za godzinę. Będziemy musieli zostawić kogoś na zewnątrz, dopóki nie zabezpieczymy tylnych drzwi. Ale jeśli pan jest przyjacielem rodziny, to ma pan klucz. I może pan wejść. Inspektor się odwrócił i popatrzył, jak jego niedołężna suka drapie się energicznie za uchem. – Nie mam klucza – odrzekł po chwili milczenia. – Niech pan tu zaczeka. – Logan dał nura z powrotem do przedpokoju, zdjął z kołka nad telefonem klucz, który wydał mu się właściwy, i wsunął go do zamka yale. Pasował idealnie. Wyciągnął go w kierunku Inscha. – Brooks dał go panu jakiś czas temu na wypadek, gdyby musiał wyjechać. Żeby mógł pan podlewać rośliny. Inspektor wystawił wielką łapę i Logan upuścił klucz na jego otwartą dłoń. Insch odwrócił się bez słowa i wymaszerował ogrodową ścieżką, zabierając ze sobą swojego cuchnącego, mokrego starego psa.
21
Zrobiło się wpół do piątej, zanim zjawił się stolarz, żeby zabezpieczyć tylne drzwi domu Brooksa. Logan patrzył, jak facet przybija wielką płytę ze sklejki, i starał się ignorować jego narzekania na wschodnich Europejczyków, którzy przyjeżdżają do Szkocji i odbierają chleb takim uczciwym rzemieślnikom jak on. W końcu stolarz zapytał, czy Logan nie potrzebuje kogoś do wykonania po cichu jakichś robót za gotówkę. Logan po raz ostatni obszedł dom, żeby sprawdzić, czy biura identyfikacji niczego nie zostawiło, potem wyszedł na deszcz i zaryglował drzwi frontowe. Samotna rakieta wzbiła się ze świstem w ciemnopomarańczowe niebo i eksplodowała w obłoczku złocistych iskier. Niezbyt widowiskowe. Logan wsiadł za kierownicę swojego służbowego samochodu. Siedział w aucie, słuchał deszczu bębniącego w dach i patrzył na dom Brooksa. Może powinien zawiadomić Inscha, że już może wejść? Nie, żeby inspektorowi to coś dało – nie znaleźli tam żadnych śladów łączących Wisemana ze śmiercią Brooksa. Rzeźnik był na to za sprytny. McRae przekręcił kluczyk w stacyjce i włączył wycieraczki. Opróżnili zamrażarkę Brooksa na wypadek, gdyby leżały w niej ludzkie szczątki, ale Logan w to wątpił. Człowiek, który kierował śledztwem przeciwko Rzeźnikowi w roku 1987, nie został przerobiony na mięso, lecz skończył jako miazga na chodniku. Logan pojechał do Inscha malowniczą trasą przez centrum starówki. Na zadaszonym przystanku autobusowym urzędowała grupka dzieciaków w wieku szkolnym. Część paliła papierosy, część rozmawiała przez komórki. Jedno lub dwoje kreśliło w powietrzu abstrakcyjne kształty zimnymi ogniami. Wrzask. Logan wyprostował się gwałtownie na siedzeniu. Najwyżej sześcioletnia dziewczynka uciekała przed małym chłopcem w przerażającej masce Margaret Thatcher. – Jezu... Za jego czasów bawili się w kowbojów i Indian, nie w seryjnych zabójców i ich ofiary. Logan wjechał na rynek, minął upiorny posąg żeglarza z piaskowca i wydostał się na South
Road. Dom Inscha, „Dunpromptin” – duży granitowy klocek – był oddalony od ulicy i osłonięty drzewami. Ich bursztynowe i rdzawe liście wyglądały jak zastygłe fajerwerki. Logan otworzył furtkę i poszedł ścieżką. Kolejna rakieta eksplodowała w oddali, bardziej widowiskowo niż jej anemiczna poprzedniczka. Nacisnął dzwonek. Czekał i patrzył na gasnące zielone iskry. Policzył do sześćdziesięciu i znów spróbował. Gdzieś z wnętrza domu dobiegł melodyjny dźwięk gongu. Nadal nikt nie otwierał. Może ich nie ma? To tyle, jeśli chodzi o upór Inscha, żeby koniecznie, natychmiast, obejrzeć dom nieżyjącego przyjaciela. Ten cholerny facet był ostatnio strasznie zmienny: chcę to, chcę tamto, chcę coś zupełnie innego. Wielkie niezdecydowane dziecko. Logan po raz ostatni nacisnął dzwonek i wrócił do samochodu.
– Ciii... – Gdy dźwięk dzwonka u drzwi umilkł, Wiseman położył palec na ustach. Odczekał pięć minut, żeby mieć pewność, że intruz się odpieprzył, potem zdjął rękę z jadaczki suki. Grzeczna dziewczynka, tym razem nie wrzasnęła. Dostała nauczkę. Nie miała w sobie nic szczególnego – zaniedbała się trochę po urodzeniu dzieci – ale w końcu, biorąc pod uwagę wygląd tego grubego dupka, za którego wyszła... Rzecz gustu. Wiseman wyjął parę opasek zaciskowych i skrępował suce nadgarstki za plecami, a potem założył jej więzy na kostki. Tak jak jej drogiemu mężowi i trzem córeczkom na górze. Jedna wielka szczęśliwa rodzina. – Więc na czym stanęliśmy? – uśmiechnął się do niej. Gruby skurwiel leżał twarzą w dół na środku dywanu. Przypominał wieloryba wyrzuconego na brzeg. Z jego łysej potylicy sączyła się krew. – Opowiadał ci kiedyś o mnie? Pokręciła z jękiem głową. – Nie? To nieładnie, Insch. – Wiseman odwrócił grubasa na plecy i zakleił mu usta kawałkiem taśmy samoprzylepnej. – Jak mogłeś nie powiedzieć swojej uroczej żonie, że spieprzyłeś mi życie? Usiadł na beczkowatej klatce piersiowej Inscha i plunął mu w twarz. Potem zdzielił go pięścią w gębę. Wielorybie sadło zadrżało i otworzyły się dwa ciemne, świńskie oczka. – Tłuścioch się budzi! Cześć, grubasie, tęskniłeś za mną?
Insch zaczął się miotać, próbował się uwolnić, oddychał świszcząc przez nos. – Nie masz szans, spaślaku. Większość ludzi nie może rozerwać jednej opaski zaciskowej, a co dopiero sześciu. Nic nie zdziałasz. – Wiseman poklepał Inscha po pulchnym policzku. – Nie mogę uwierzyć, że nigdy jej nie opowiadałeś, jak biciem wymusiłeś na mnie przyznanie się do winy! Jak powiedziałeś sądowi... – znów uderzył Inscha pięścią w twarz – że... – cios – spadłem... – cios – ze... – cios – schodów! Odchylił się do tyłu i zgiął rękę. – Bo widzisz, twój przestrzegający prawa mąż policjant lubił bić podejrzanych, nie było tak, gruby? Wstał, cofnął się dwa kroki i kopnął Inscha w żebra. – Mamy... mamy pieniądze! Może pan je wziąć! Tylko niech pan zostawi nas w spokoju! – jęknęła suka. Wiseman udał, że się zastanawia. – Nie. – Ale... ale będą nas szukać! Nie może pan... – Zamknij się. – Oderwał drugi kawałek taśmy samoprzylepnej i zakleił jej jadaczkę. – Co mam do stracenia, no? Jak te skurwiele mnie złapią, udupią mnie. Jak ostatnim razem. Widziałem gazety. Ile było zabójstw? Pięć, sześć? Myślisz, że dwa więcej zrobią jakąś różnicę? Wymamrotała coś przez knebel, wytrzeszczając przerażone oczy. – Ciii... – Ukucnął przed nią pogłaskał ją po włosach, ujął w dłonie jej pulchną twarz i uśmiechnął się, podczas gdy gruby tarzał się bezsilnie po podłodze i wydawał wściekłe odgłosy. – Długo na to czekałem. Wierz mi, są gorsze rzeczy niż śmierć. Takie, jak być zapuszkowanym przez piętnaście lat z różnymi pieprzonymi psycholami i pedofilami. Takie, jak być gwałconym pod prysznicem. A teraz usiądź wygodnie i oglądaj przedstawienie. To będzie dłuuuga noc...
Heather siedziała w ciemności z kolanami podciągniętymi pod brodę i wytężała słuch. – Nie rozumiem, co... – zaczął Duncan. – Cicho! – Tylko pytałem. – Zrobił urażoną minę. – Słyszysz to? Ja to słyszę... – Może powinnaś coś zjeść? – Słyszę, jak to oddycha.
– Heather... – Coś tam jest. – Wskazała ciemność, gdzie była krata, i Duncan się wzdrygnął. – Nie myśl o tym. – Ty wiesz, co to jest, prawda? – Zostało jeszcze mnóstwo wieprzowiny. A może to cielęcina? Nie mam pojęcia. – Duncan, powiedz mi! – Jak myślisz, gdzie on się podział? Chodzi mi o to, że zostawił dość jedzenia... – Duncan! – To Mrok – odrzekł niemal szeptem. Heather z powrotem wcisnęła się w kąt, modląc się, żeby krata wystarczyła do powstrzymania Mroku. – Czego... czego on chce? – A jak myślisz? Oddychanie w ciemności. Obserwowanie jej. Czekanie. – On chce mnie... Poranna odprawa była dość ponura – inspektor Steel zastępowała Inscha, który nie zjawił się w pracy. Pewnie miał kaca po wieczornym piciu w Redgarth za pamięć nadinspektora Brooksa. Więc Steel po prostu biła pianę, aż w końcu ujawniła: żadnych nowych tropów, żadnych nowych ofiar, ani śladu Wisemana. To samo, co wczoraj i przedwczoraj. Zakończyła spotkanie przy mało entuzjastycznym chórze „Nie jesteśmy pierdołami!”, potem pozwoliła wszystkim rozejść się do zajęć, jakie przydzielił im Insch, zanim został zawieszony. Toteż Logan i Rennie znów znaleźli się w archiwum sprawy Rzeźnika i rozpoczęli wspinaczkę na północną ścianę Góry Papierkowej Roboty.
O wpół do jedenastej Rennie po raz kolejny wyszedł zrobić herbatę – byle tylko uciec od raportów Interpolu – i wtedy zjawił się Faulds. Komisarz postawił swoją walizkę obok grzejnika, przeciągnął się, ziewnął i opadł na krzesło. – Przepraszam za tak duże spóźnienie, ale nie mogłem przylecieć nocnym samolotem. – Zdjął pokrywkę z jednorazowego kubka z kawą. – Dlaczego wszyscy muszą tak dziczeć w rocznicę spisku prochowego? Logan podniósł wzrok znad ostatniego z wysokiej sterty raportów z miejsca zbrodni. – Fajerwerki? – Miałbym o wiele łatwiejsze życie, gdyby zakazano tego cholerstwa. Siedmioro
dzieci z oparzeniami pierwszego stopnia. Jedna mała dziewczynka straciła większą część lewej ręki, kiedy... słuchaj uważnie: próbowała wepchnąć rakietę w zadek jakiemuś biednemu psu, bo chciała się przekonać, czy eksploduje. Co się dzisiaj dzieje z ludźmi? Nie było na to pytanie odpowiedzi, więc Logan wrócił do pracy. Ale czuł, że Faulds go obserwuje. Minęło prawie pięć minut, zanim komisarz w końcu zapytał: – Co ci się stało w twarz? – Wolałbym o tym nie mówić. Faulds patrzył na niego przez chwilę, potem wzruszył ramionami i poprosił o najświeższe nowiny na temat sprawy. Kiwał głową i pomrukiwał, kiedy Logan opowiadał, co się wydarzyło od wyjazdu komisarza do Birmingham w piątek. – Jednym słowem – podsumował Faulds, gdy Logan skończył relację – nie ma mnie trzy dni i wszystko się chrzani. – Coś w tym rodzaju. – Nie mogę uwierzyć – parsknął komisarz – że Wiseman zrzucił Brooksa z dachu. Wiadomo, że Brooks był brutalny i jego metody... budziły wątpliwości, ale nie zasłużył na taką śmierć. Nikt nie zasłużył. – Mamy nagranie z kamery monitorującej, na którym widać, jak ktoś wprowadza Brooksa do wieżowca. Brooks wygląda jak nawalony. Sekcja zwłok wykazała ślady heroiny w jego organizmie. Isobel znalazła tylko jedno nakłucie. – Biedaczysko. Dobrze, że przynajmniej jest to nagranie... – Nie możemy zidentyfikować drugiej osoby. To komunalny system monitoringu, więc rozdzielczość jest strasznie kiepska, a facet ma na głowie kaptur i nie patrzy w kamerę. – Logan wskazał nowe zdjęcia na tablicy zgonów. – Zlokalizowaliśmy mieszkanie, w którym więził Brooksa. Według danych w archiwach miejskich ostatnią lokatorką była niejaka Irene Grey. Poszła do szpitala na usunięcie katarakty i złapała gronkowca złocistego. Zmarła dwa miesiące temu. – I...? – Okazało się, że jej syn, niejaki Martin Grey, odsiaduje dwanaście lat w Peterhead za uprowadzenie, gwałt i bezprawne pozbawienie wolności. Porwał szesnastoletniego chłopaka i prawie tydzień trzymał go w łańcuchach i faszerował narkotykami. – Jezu... – Martin i Wiseman byli w tym samym bloku więziennym.
Faulds wypił łyk kawy. – W najlepszym wypadku to tylko poszlaki. Potrzebujemy dowodów i świadków. – Nie mamy ani jednego, ani drugiego. Wiseman miał dużo czasu na zaplanowanie wszystkiego, przedsięwziął środki ostrożności, nosił rękawiczki i posprzątał po sobie. – Nie może być tak, że ktoś bezkarnie morduje emerytowanych starszych oficerów policji. – Faulds zabębnił palcami w blat biurka. – Co dalej? – Nie wiem. Insch jeszcze nie przyszedł. Komisarz spojrzał na zegarek. – Już nie jest zawieszony, prawda? – Nie, ale ciężko przeżył śmierć Brooksa. Szef uważa, że powinniśmy dać mu kilka dni na... Faulds chwycił za telefon. – Lepiej do niego zadzwonię i powiem mu, że tu jesteśmy, gdyby chciał porozmawiać. – Milczał przez chwilę, potem zostawił Inschowi wiadomość, żeby oddzwonił. – Nie odbiera komórki. Logan wykręcił numer domowy inspektora. Telefon dzwonił i dzwonił, w końcu włączyła się automatyczna sekretarka.
– Masz powodzenie. – Wiseman słuchał głosu jakiegoś policjanta nagrywającego się na automatyczną sekretarkę. – ... „Proszę jak najszybciej zadzwonić do komendy, dziękuję”. – Sygnał. Wcisnął przycisk kasowania. – Jak się czujesz, gruby? Głodny? Na pewno, przy twojej masie! Insch mógł tylko zrobić groźną minę. Biedny skurwiel. Ha, ha, ha. Tego ranka nie wyglądał zbyt dobrze: jego świńska twarz cała była spuchnięta i posiniaczona. Trzeba było zużyć od cholery taśmy samoprzylepnej, żeby przypasać grubego dupka do fotela, ale warto było, choćby po to, żeby zobaczyć, jak się wije. Wiseman wyszczerzył zęby i postawił gorącą patelnię na stole w jadalni. Pokój wypełnił swąd przypalanej politury i stłumił smród, jaki unosił się wokół dwojga osób przywiązanych do foteli od ponad osiemnastu godzin bez dostępu do toalety. – Mmm... – Wiseman szturchnął mięso na skwierczącej patelni. – Chcesz trochę? Oczy Inscha wyglądały jak rozżarzone węgle. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, gruby skurwiel byłby istnym narzędziem śmierci. – Rany, gdzie się podziały moje dobre maniery? Najpierw panie. – Wiseman złapał cuchnącą sukę za włosy, odciągnął jej głowę do tyłu i chwycił koniec kneblującej taśmy. –
Jeśli krzykniesz, spróbujesz wszcząć alarm, ostrzec kogoś, zrobić coś w tym rodzaju, zabiję cię. Taśma odkleiła się od warg razem z rozmazaną szminką. Suka wybuchnęła płaczem. – Proszę. Błagam. Niech pan nas zostawi w spokoju! Nikomu nie powiemy! Może pan po prostu wyjść i nikt się nie dowie! Wiseman patrzył na nią przez chwilę, potem ją spoliczkował. – Spójrz na moją twarz! – Znów ją uderzył. – Co mam zrobić? Zgolić brodę i kupić sobie rudą perukę? Myślisz, że to coś da? Myślisz, że ludzie nie zauważą tej wielkiej... – znów ją uderzył – pieprzonej blizny? – Jeszcze raz na wszelki wypadek; głowa suki odskoczyła w bok, krew i ślina pociekły po brodzie. Usłyszał za sobą, jak Insch rzuca się w więzach. – Siedź spokojnie, grubasie, bo zrobię jej krzywdę. Hałasy stopniowo ustały. Wiseman wbił widelec w patelnię i uniósł plaster mięsa. Był idealnie usmażony: skórka jasna i miękka, środek wilgotny, brzegi skarmelizowane. Tłuszcz kapnął na dywan, potem na sukienkę suki, a potem na jej brodę. Sos zmieszał się z krwią. – Jedz. – Proszę... – Nie będę powtarzał. Ugryzła ostrożnie kawałek. Przeżuła i połknęła. Wiseman zerknął przez ramię na grubego mężczyznę, który siedział z grymasem wściekłości na purpurowej twarzy, gdy suka zjadała resztę. – Bez obaw, zostanie dla ciebie. Wziął z patelni drugi plaster i odwrócił się do Inspektora Spaślaka. – Umawiamy się tak: zjesz to, albo poderżnę jej gardło. Zerwał mu knebel. Insch wciągnął gwałtownie powietrze, warknął i otworzył usta, żeby coś krzyknąć, ale Wiseman zatkał mu je mięsem. Inspektor wypluł jedzenie i zaczął rzucać głową z boku na bok, przeklinając. Wiseman złapał grubego skurwiela za ucho i wykręcił je. Wtedy jebaniec się uspokoił. Insch wydał groźny pomruk: – Zabiję cię... – Nie wierzysz, że to zrobię? Że poderżnę jej gardło? – Wiseman znów wykręcił mu ucho. – A teraz wpieprzaj swoje śniadanie!
– Zabiję... – Okej, jak chcesz. Dałem ci szansę uratowania jej, a ty ją zmarnowałeś. Wiseman podszedł do stołu i wziął nóż do trybowania mięsa. Ostrze zalśniło na gardle suki. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i zaszlochała. – Jakieś ostatnie słowo? – Zaczekaj! Zjem... zjem to! – Po twarzy grubego dupka spływał pot. – Tylko ją zostaw! Nic ci nie zrobiła. To nie ona; to ja. – Tak już lepiej. – Wiseman położył nóż obok patelni i wziął do ręki widelec. Nadział plaster mięsa, który gruby dupek wypluł na dywan, oczyścił z kilku psich kłaków i podsunął Inschowi do ugryzienia. Insch popatrzył na mięso, na żonę, potem znów na mięso. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i ugryzł. Przez chwilę wydawało się, że zwymiotuje, ale przeżuł i połknął. Wzdrygnął się przy tym. – Grzeczny chłopiec. – Wiseman się uśmiechnął. – Smakowało ci? Dobre, prawda? – Ja... – Insch się zakrztusił. – David? – Głos suki był cichy i drżący. – Co ci jest? – Nie rzygaj, gruby, jest tego jeszcze dużo. – Nic. Wszystko będzie dobrze – powiedział Insch, nie patrząc na żonę. – No, dalej, tłuściochu, powiedz swojej uroczej żonie, co Rzeźnik robi z ludźmi. Nie bądź taki nieśmiały. – David, o co chodzi? – Powiedz jej. – Zabił co najmniej dwanaście osób. Poćwiartował ich zwłoki i zjadł. Suka wytrzeszczyła oczy, potem utkwiła wzrok w apetycznym mięsie na patelni. – O Boże... Wiseman się schylił i szepnął Inschowi do ucha: – Nie zapytałeś, gdzie są wasze córeczki. Gruby mężczyzna wrzasnął.
22
Rennie wpadł do archiwum sprawy Rzeźnika i zatrzymał się z poślizgiem na zapuszczonych zielonych płytkach wykładzinowych. – Nigdy pan nie zgadnie, co się stało! Logan nie podniósł wzroku. – Gdzie herbata? – Wiseman znów zadzwonił do BBC. Torry Bartery, druga po południu! Szef wzywa wszystkich do sali odpraw. Natychmiast.
– A trzecie stanowisko snajperów będzie tutaj. – Nadinspektor kierujący wydziałem kryminalnym narysował czerwony x na białej tablicy i mówił dalej. – Cywilni funkcjonariusze będą w dwóch samochodach zaparkowanych tu i tu. Następna trójka będzie udawała spacerowiczów z psami. – Na tablicy przybyło gryzmołów. – Cała reszta będzie w nieoznakowanych furgonetkach policyjnych tutaj... i tutaj. – Skinął głową i ktoś wyświetlił następny slajd pokazujący biało-szarą furgonetkę telewizyjną. – BBC pożycza nam ten wóz, pod warunkiem że jeden z ich kamerzystów będzie obecny przy aresztowaniu. Rennie nachylił się do Logana i szepnął: – Ale niespodzianka. Te gnojki z telewizji... Nadinspektor zmiażdżył go wzrokiem. – Macie coś do dodania, posterunkowy? Rennie zamarł. – Eee... mówiłem właśnie o kwestii bezpieczeństwa. Wie pan, obecność cywila... Logan był pod wrażeniem: krętactwo godne inspektor Steel. Nadinspektor skinął głową. – Słuszna uwaga. Chyba nie muszę nikomu przypominać, jak groźnym przestępcą jest Ken Wiseman. Niech nikt nie ryzykuje, ale chcę go mieć w celi, nie w worku na zwłoki. Są pytania? Logan podniósł rękę.
– Zadzwonił do BBC za piętnaście jedenasta, żeby umówić się na drugą. To ponad trzy godziny. Musiał wiedzieć, że nas zawiadomią więc dlaczego zrobił to z takim wyprzedzeniem? Odpowiedział mu Faulds. – Wiseman ma manię prześladowczą. To jest jego wielka szansa. Może wystąpić w blasku chwały w telewizji ogólnokrajowej. Nadinspektor odchrząknął. – Jak mówiłem, niech nikt nie ryzykuje. – Wskazał jednego z funkcjonariuszy uzbrojonych w broń palną. – Tak, Brodie? – Gdzie jest inspektor Insch? – Ma wolne na załatwienie spraw osobistych. Są jeszcze jakieś pytania?
Kiedy wrócili do archiwum sprawy Rzeźnika, Logan spojrzał na Fauldsa znad stosu raportów z miejsca zbrodni. – Nadal uważam, że powinien tu być. Komisarz westchnął. – Jak powiedział wasz szef, Insch jest ostatnio w dużym stresie i potrzebuje po prostu trochę czasu... – Dzwoniłem pod jego numer domowy i komórkę kilkanaście razy. Może coś się stało? – Na przykład co? – Może Wiseman jego też dopadł? Insch należał do zespołu, który... – Ja też. I mnóstwo innych ludzi. W pewnym momencie nad tą sprawą pracowało około stu osób. Insch był wtedy zaledwie posterunkowym, wasz szef bardziej się przyczynił do wniesienia oskarżenia. – Faulds urwał. – Ale jeśli to ci poprawi samopoczucie, skieruj tam na patrol jakiś radiowóz. Logan zadzwonił na posterunek w Oldmeldrum – zaledwie kilka pokoi przy szkole średniej – i słuchał sygnału telefonu. W końcu został przełączony na krótkofalówkę, która świstała i trzeszczała. W tle rozlegały się słabe krzyki i muczenie. – Halo? – Mówi sierżant McRae z komendy rejonowej. Chciałbym, żebyście wysłali samochód do domu inspektora Inscha na South Road numer... – Wiem, gdzie on mieszka. Ale nie mogę tam teraz pojechać. Mamy tu wypadek drogowy. Biedak walnął fiestą w krowę na trasie do Turry. Jakiś dureń zostawił otwartą
bramę. Wszędzie bydło i krew. – Jak pan myśli, kiedy mógłby pan... – Bóg raczy wiedzieć. Tu jest jak w ubojni. – Niech pan zrobi, co się da, okej? – Logan się rozłączył i zaczął wiercić na krześle. – Nie denerwuj się – powiedział Faulds. – Ile czasu zajęłaby ci jazda stąd tam i z powrotem? Logan spojrzał na zegarek. – Pełnym gazem około półtorej godziny. – Więc chodźmy. – Faulds wstał i wziął swój płaszcz. – Ale jeśli nie zdążymy wrócić przed występem Wisemana w telewizji, osobiście cię uduszę, okej? – Umowa stoi. Pobiegli przez budynek na parking za komendą. Przy tylnych drzwiach zebrała się grupka kamerzystów. Palili papierosy i rozmawiali o ogniskowych. Kiedy Logan i Faulds wypadli na zewnątrz, pomachał do nich Alec. – To będzie super! – zawołał, idąc za nimi do samochodu upstrzonego rdzą i odchodami mew. – Mogę się z wami zabrać, panowie? Mam świetny pomysł na ujęcia w drodze przez Tony i aż do Bartery... – Przykro mi, Alec. – Logan otworzył drzwi kierowcy. – Jedziemy po Inscha. – Ale... – Kamerzysta spojrzał na zegarek, na swoich kolegów, potem jeszcze raz na Logana i znów na zegarek. – Ale czy on nie jest... – Tak, i dlatego nie mamy czasu na gadanie... – Jasna cholera. – Alec władował się na tylne siedzenie. – No to ruszajmy!
Logan trzymał nogę nisko na gazie – dwupasmówka uciekała w tył, gdy pędzili szybką trasą przez Bucksburn, obok lotniska i za miastem. Góra Bennachie wznosiła się w oddali, wielka i purpurowa. – No więc – Faulds patrzył na mijane pola – rozmawiałem dziś rano z inspektor Steel. – Urwał, ale Logan nie miał pojęcia, o co mu chodzi. – To miło. – Powiedziała, że pobiła cię twoja dziewczyna. – Komisarz wskazał na posiniaczoną twarz Logana. Rozplotkowana stara krowa. – Była dziewczyna. I wcale mnie nie pobiła. Miałem wypadek. – Kłamstwo.
– Myśli pan, że Wiseman jest na tyle głupi, że naprawdę się pokaże? – Nie zmieniaj tematu. – Nie ma o czym mówić. Zerwaliśmy ze sobą. Koniec historii. Alec pochylił się do przodu. – Rzuciłem raz jedną dziewczynę, studentkę prawa. Dwa tygodnie później wlazła do mojego mieszkania, bo miała drugie klucze, i nasrała do łóżka. Potem przykryła to kołdrą i spruła. Oczywiście wieczorem wróciłem nabuzowany z inną, pewną rzeczoznawczynią imieniem Daphne. Zdarliśmy z siebie ciuchy i wskoczyliśmy do łóżka. Kurwa, to było straszne! Poszło wszędzie. W samochodzie zapadła krępująca cisza. – No co. Tak tylko mówiłem. – Alec odchylił się z powrotem do tyłu. – Niektórych to by ubawiło. Znałem jednego faceta... Faulds odwrócił się i spojrzał na niego. – Daruj to sobie, Alec. Nie psuj nastroju.
Rzeźnik musiał w końcu zatkać grubemu skurwielowi gębę ścierką do wycierania naczyń, żeby się zamknął. Insch nie wyglądał najlepiej, gdy tak siedział przypasany do fotela z gilami i łzami na posiniaczonej twarzy. Trząsł się z wściekłości. Wiseman zerknął na zegar ścienny. Ludzie z telewizji mieli czekać na niego o drugiej, musiał się zwijać. – No, dobra, gruby, muszę lecieć. Było git, ale czas ucieka. – Złapał Inscha za nos, ścisnął mu nozdrza i patrzył, jak się dusi. Mógłby go zabić dwoma palcami, właśnie tak, ale to byłaby wielka strata. Puścił pulchny nos i Insch wciągnął spazmatycznie powietrze. – Ale zanim wyjdę... – Wiseman wytarł palce o koszulę skurwiela – muszę zdecydować, co z tobą zrobić. – Wziął nóż do trybowania mięsa i przytknął koniec do odrażającego wielkiego brzucha. – Mógłbym cię rozpruć jak tłustą pieprzoną świnię, jaką jesteś, i wypatroszyć. Jak by ci się to podobało, grubasie? Insch zmiażdżył go wzrokiem, wściekle świszcząc rozdętymi nozdrzami. – Tak myślałem. Ale wiesz, co zrobię? Dam ci w ryj. – Wiseman walnął skurwiela pięścią w twarz i głowa o barwie wściekłej purpury odskoczyła do tyłu na grubej różowej szyi. – Umówiłem się na spotkanie z BBC. Głupie skurwiele myślą, że się pokażę, kiedy wiem, że będzie się tam roiło od glin. – Uśmiechnął się. – Wiesz, gdzie będę w tym czasie? Wiseman wszedł po schodach na górę i wrócił niosąc szamoczącą się małą
blondyneczkę z mysimi ogonkami. Miała skrępowane ręce i nogi. Dziewczynka spojrzała na rodziców i zamarła. Wiseman opuścił ją na podłogę u stóp tatusia. – Trzy córeczki. Wychodzi na to, że jedna dla ciebie, jedna dla mnie i jedna do garnka. – Znów wziął patelnię i wylał resztkę tłuszczu i sosu na głowę Inscha. – Smaczna była ta mała, co? Suka jęknęła i zaczęła zawodzić przez knebel, ale gruby mężczyzna miał w oczach żądzę mordu. – Co mam zrobić z moją? Hm? – Wiseman się schylił i pogłaskał dziewczynkę po włosach. – Co mam zrobić z moją malutką? – Podniósł wzrok na przerażonego Inscha, potem zdzielił go na odlew w twarz. – Nie to, ty pieprzony zboczeńcu. Sprzedam ją. Za taki słodki żywy towar dostanę kupę forsy. – Mrugnął. – Według pedofilów w Peterhead łatwiej je wyszkolić, kiedy nikt nie wie, że je masz. Ani opieka społeczna, ani „zaniepokojeni rodzice”. Możesz robić, co ci się podoba. Insch krzyczał coś przez knebel i szarpał się w więzach do przodu i do tyłu, aż trzeszczał fotel. Wiseman podniósł dziewczynkę i zarzucił sobie na ramię. – Ta mała bardzo, bardzo uszczęśliwi jakiegoś starego sprośnego skurwiela. A wszystko dlatego, że mnie udupiłeś. – Odwrócił się i uśmiechnął do żony Inscha. – Pomyśl o tym następnym razem, jak będzie chciał wsadzić ci fiuta. Gdy zamykał i ryglował drzwi frontowe, słyszał, jak się wciąż szamoczą. Zrzucenie Brooksa z dachu trochę go rozczarowało. Spodziewał się, że będzie miał o wiele większą satysfakcję, ale za szybko było po wszystkim. Natomiast to będzie gnębiło tego grubego skurwiela do końca życia.
23
Na obrzeżach Oldmeldrum Logan zwolnił. – Jak stoimy z czasem? – Kiepsko – skrzywił się Faulds. – Nie moja wina, że utknęliśmy za traktorem. – Logan przejechał przez środek wioski i skierował się w stronę domu Inscha. – Jeśli włączymy syrenę w drodze powrotnej, możemy... Na wprost nich pojawił się znajomo wyglądający range rover. Był w polu widzenia tylko przez chwilę, potem zniknął za zakrętem. – Co? – To chyba był Insch... – Logan zatrzymał się przed domem inspektora. Tam, gdzie powinna stać jego ubłocona terenówka, widniała tylko plama oleju na żwirze. – Ktoś musiał się do niego dodzwonić i zawiadomić go, co ma być o drugiej. – Chcesz powiedzieć, że przejechaliśmy taki kawał drogi na darmo? – Możemy go jeszcze dogonić. – Logan ignorował ograniczenie prędkości do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę na całym odcinku do skrzyżowania w kształcie litery T. Range rover znów się pojawił. Jechał A947 w kierunku Aberdeen. Logan ruszył za nim. – A jeśli to nie on? Logan przyspieszył, zmniejszając dystans do range rovera. Rozdzielały ich dwa samochody: niebieskie audi i zdezelowane daihatsu 4trak. Logan przyjrzał się terenówce przed nimi. – To na pewno Insch. – To błyśnij światłami albo coś. Alec wysunął się do przodu. – Jezu, za każdym razem, kiedy widzę tę brykę, jest coraz brudniejsza. Błyskanie światłami nic nie dało, więc Logan nacisnął klakson. Kierowca obejrzał się przez ramię, ale... to nie był Insch. – Kurwa! – Logan ścisnął mocniej kierownicę. – To on! – Co? No pewnie, że to...
– Wiseman! Ten samochód prowadzi Wiseman! – Co?! Logan chwycił krótkofalówkę, gdy range rover przyspieszył pod górę. – Zobaczył nas! – Droga była zbyt kręta, żeby wyprzedzić audi i daihatsu. Logan sięgnął do włącznika syreny na desce rozdzielczej i upuścił krótkofalówkę. Spadła na podłogę. – Jasna cholera! Wycie syreny zmusiło dwa auta do usunięcia się na bok. Logan dodał gazu. Między oparciami przednich foteli pojawiła się czarna bryła kamery HDV Aleca. – Zapnij pas, do kurwy nędzy! Pokonali szczyt wzgórza i weszli ostro w prawy zakręt. Range rover zaczął się oddalać. Na szerokim łuku wyprzedził koparkę. Logan zwiększył prędkość, poszedł w jego ślady i zjechał na przeciwny pas ruchu. – Traktor! Traktor! – wrzasnął Faulds. Wielki niebiesko-biały potwór toczył się prosto na nich. Logan depnął po hamulcach i wrócił z piskiem opon na swoją połowę jezdni wśród przekleństw i swądu palonej gumy. Ciągnik ich minął, Logan przyspieszył i zostawił koparkę za sobą. Przed nimi Wiseman rzucił range rovera ostro w prawo z głównej drogi w wąską boczną. Logan zrobił to samo i tył samochodu stracił przyczepność na zakręcie. Rozległ się głośny huk i słupek ogrodzenia poszybował w powietrzu. Faulds zapierał się jedną ręką o deskę rozdzielczą, drugą trzymał się uchwytu nad drzwiami pasażera. Miał zaciśnięte zęby i wytrzeszczone oczy. – Kto cię uczył jeździć, do cholery? – Nie przechodziłem szkolenia pościgowego. Staram się, jak mogę! Na wyboju samochód oderwał się na moment od asfaltu. – Rany boskie! – Niech pan się połączy z komendą i powie im, że ścigamy Wisemana! – To jest super! – dobiegł z tylnego siedzenia głos Aleca. Faulds zdjął rękę z deski rozdzielczej i poszukał na podłodze krótkofalówki. Logan prowadził starego vauxhalla przez serię ostrych zakrętów. Zbliżał się coraz bardziej do range rovera Inscha, w końcu znalazł się tuż za nim. Syrena wyła, światła błyskały, ale wyprzedzenie Wisemana i zajechanie mu drogi było niemożliwe. – Ograniczone umysłowo skurwiele... – Alfa Charlie siedem – zgłosiła się centrala. – Kiedy...
– Tu komisarz Faulds, prowadzimy pościg za... W ciasnym łuku samochód otarł się stroną pasażera o murek wzdłuż rowu. Rozległ się zgrzyt metalu, wytrysnął snop iskier i Logan odbił z powrotem na drogę. – ...Kenem Wisemanem. Patrz, gdzie jedziesz, do cholery! – Chce pan prowadzić? – ...to powtórzyć? – zapytała centrala. – Za Wisemanem? Mówi pan poważnie? Faulds wrócił do rozmowy przez radio. – Potrzebujemy wsparcia, natychmiast! I wtedy Wiseman dał po hamulcach. Logan zareagował szybko, ale nie dość szybko. Zawadzili o tylny zderzak range rovera, przód samochodu policyjnego zboczył gwałtownie w lewo i wbił się w bukowy żywopłot, wyrzucając do góry pomarańczowe liście. Faulds znów opuścił krótkofalówkę. – Chcesz nas zabić?! – Co to było, do cholery? – dobiegło z centrali. Range rover skręcił ostro w lewo i wpadł przez otwartą bramę na brunatne ściernisko. Logan przekręcił kluczyk w stacyjce. Nic. Nic. Nic. – Startuj, skurwielu! Silnik ożył. Logan wycofał się z żywopłotu i wcisnął gaz do podłogi. Samochód z piskiem opon powężykował za Wisemanem na pole. Ale range rover był terenówką a vauxhall nie. Ślizgał się i zarzucał, mieląc kołami błoto, zostawał z tyłu za Wisemanem, który przeciął rżysko i wyjechał z pola bramą pod drugiej stronie. – Zgubimy go! – ... powtarzam: gdzie jesteście? – odezwała się centrala. – Dawaj, dawaj, dawaj! Silnik zaczynał wydawać takie odgłosy jak kot w suszarce bębnowej. – Gdzieś na południe od Inverurie... – Oldmeldrum! – Logan walczył z kierownicą i starał się wcelować samochodem w bramę. – Nie Inverurie! Pięć kilometrów na południe od Oldmeldrum przy trasie A497. Na bocznej drodze w prawo przed Hatton Crook. Tu, gdzie w zeszłym roku miał wypadek tamten mikrobus! Wyjeżdżając, zahaczyli o bramę i gdy wreszcie opony odzyskały przyczepność na twardym asfalcie, vauxhall wyrwał do przodu. Droga obsadzona drzewami, bursztynowe liście, ani śladu range rovera. – Skurwiel!
Logan dał pełny gaz. Ostro w prawo. Ostro w lewo. Następny zakręt w prawo i... Rżący i kręcący piruety koń na środku jezdni. – Uważaj! – krzyknął Faulds i Logan wbił pedał hamulca w podłogę. Samochód zatrzymał się z poślizgiem. – I co teraz? – Zatrąb! Logan spojrzał na Fauldsa. – To nic nie da. Wysiadł w chłód popołudnia. Zwierzę było spienione, na wpół oszalałe. Przewracało oczami, na grzbiecie miało puste siodło, wodze wisiały luźno. Ani śladu jeźdźca. Nagle Logan dostrzegł za stającym dęba koniem terenówkę Inscha. Tkwiła przodem w rowie, tylne koła wirowały. Za range roverem drugi koń przestępował z nogi na nogę i wyglądał na zakłopotanego, bo jego jeździec – kobieta – leżała na wznak na skraju trawy. W zimnym powietrzu zabrzmiał podniesiony głos. – Ty durny... pieprzony... bezmyślny... pieprzony... – wykrzykiwała kobieta w bryczesach, sportowej bluzie i dżokejce, bok miała ubłocony od góry do dołu. Okładała szpicrutą Wisemana, który próbował odpełznąć od rozbitego range rovera. – Bezmyślny... cholerny... sukinsynu! – Każde słowo podkreślała kolejnym ciosem. – Mamy dosyć takich dupków jak ty pędzących na złamanie karku przez wieś. – Przestała bić Wisemana i kopnęła go w żebra. – Mogłeś nas zabić! Logan spojrzał na niespokojnego, tańczącego konia i uznał, że lepiej nie oberwać kopytem w głowę. Przelazł przez najbliższą bramę i pobiegł przez pole. Przód range rovera był mocno uszkodzony. Samochód miał roztrzaskaną szybę i reflektory, spod maski wydobywała się para, bo uderzył chłodnicą w duży kamień i rozwalił przy okazji ogrodzenie z drutu kolczastego. – Myślisz, że jesteś sam na drodze? Myślisz, że ta pieprzona... droga... jest... twoja? Logan przeszedł przez szczątki pojazdu i chwycił kobietę, zanim zdążyła pozbawić Wisemana męskości butami dojazdy konnej. – Wystarczy! – Widział pan, jak ten idiota... – Niech pani się odsunie i uspokoi! – ... wypadł zza zakrętu środkiem drogi?! Logan wyjął kajdanki i kobieta zamarła. – Jeśli pan mnie dotknie, będę krzyczała. – Na litość boską, jestem policjantem. Niech pani pójdzie zobaczyć, czy pani
przyjaciółce nic się nie stało, okej? Wiseman kulił się w błocie na trawie i przyciskał do piersi rękę, prawdopodobnie złamaną. Nos na pewno miał złamany. Na twarzy Rzeźnika widniała pajęczyna drobnych skaleczeń, z łysej głowy sterczały małe kawałki szkła. Wrzasnął z bólu, gdy Logan przydusił go twarzą do ziemi i skuł mu ręce za plecami. – Kennecie Wiseman, jesteś aresztowany za nieostrożną i niebezpieczną jazdę... I za kilka innych rzeczy, o które cię oskarżymy, jak tylko wrócimy do komendy. Wstawaj. Dopiero po trzech próbach udało się podnieść Wisemana do pionu. Był zbudowany jak obrońca drużyny rugby, ale nie stawiał oporu. Kuśtykał, klął, krzywił się i płakał, kiedy Logan wlókł go z powrotem do rozbitego range rovera, gdzie kobieta, która właśnie spuściła manto najbardziej znanemu szkockiemu seryjnemu zabójcy, pochylała się nad swoją towarzyszką, trzymała ją za rękę i przemawiała do niej łagodnie. – Co z nią? Amazonka rozkrzyżowana na trawie uniosła drżący kciuk. – Chyba złamała nogę. Ma szczęście, że żyje. Ten cholerny idiota wypadł zza zakrętu... – Zaraz wezwę karetkę... Logan popchnął Wisemana plecami na zdemolowany samochód inspektora i jedną ręką szukał w kieszeniach komórki. Rzeźnik zachwiał się, zsunął po drzwiach w dół i usiadł na ziemi. Wyglądał jak ogłuszony i zwymiotował na własny podołek. Logan odskoczył do tyłu, usuwając się przed cuchnącymi rozbryzgami. – Ty cholerny pie...! W bagażniku range rovera zobaczył coś częściowo przykryte kocem w szkocką kratę z psimi kłakami na wierzchu. Wystawała spod niego blada ręka. – Nie... Podbiegł do tyłu samochodu i pociągnął klapę. Zaryglowana. – Niech to szlag! – Chwycił z ziemi kamień i uderzył w tylną szybę. Wgięła się, ale nie rozbiła. Jeszcze raz – na powierzchni szkła pojawiła się pajęczyna pęknięć. I jeszcze raz – kamień zrobił w szybie dziurę wielkości grejpfruta i do wielkiego bagażnika range rovera posypały się lśniące kawałeczki szkła. Logan włożył rękę do środka i pomajstrował przy zamku. Szarpnął klapę do góry i wgramolił się do samochodu. – O Boże... Sophie... Najmłodsza córeczka Inscha leżała na boku, częściowo przykryta psim kocem w
szkocką kratę. Była blada, pod nosem miała zakrzepłą krew, ręce skrępowane za plecami opaską zaciskową, nogi unieruchomione w kostkach, usta zaklejone srebrzystą taśmą samoprzylepną owiniętą wokół głowy. – Sophie! Logan zerwał knebel i przyłożył ucho do jej ust. Nie oddychała. Dotknął dwoma palcami jej szyi, żeby sprawdzić tętno. Było bardzo słabe. – Nie umieraj mi tu, Sophie! Odwrócił ją na plecy i zaczął robić sztuczne oddychanie. Wdech – wydech, wdech – wydech, wdech – wydech. Usłyszał za sobą głos Fauldsa: – Co ty wyrabiasz, do cholery, dlaczego zostawiłeś Wisemana bez nadzoru? On... O, cholera! Wdech – wydech, wdech – wydech. Rozległy się dźwięki wybierania numeru na klawiaturze komórki. – Zamknąć się i słuchać! Jest mi potrzebna karetka, natychmiast! Wdech – wydech, wdech – wydech. – A skąd, do cholery, mam wiedzieć? Sierżant McRae mówił wam, gdzie jesteśmy, tak czy nie?... Tak! Wdech – wydech, wdech – wydech. – ... to mnie nie obchodzi! Przyślijcie kogoś natychmiast, bo mamy tu małą dziewczynkę, która nie oddycha! Wdech – wydech, wdech – wydech. Logan znów sprawdził tętno. Słabło. – To córeczka Inscha! – Orany... Słyszeliście?... Tak... tak... okej. Wdech – wydech, wdech – wydech. – Ocknij się, Sophie!
24
Karetka stała na żwirze przed domem Inscha, niebieskie koguty błyskały, para ratowników medycznych pomagała żonie inspektora zająć miejsce z tyłu. Kiedy Logan maszerował podjazdem, usłyszał, jak jej mówią, że wszystko będzie dobrze. Nie wyglądała na przekonaną. Wziął głęboki oddech, zastanowił się, czy nie uciec i nie zostawić tego komuś innemu, potem wszedł do granitowego domu. W środku zastał pobojowisko: poprzewracane meble, porozbijane lustra, zniszczone fotografie w ramkach, plamki krwi na dywanie koloru owsianki. Smród ludzkich odchodów zabijał zapach pomarańczowego potpourri w wielkiej wazie. Insch klęczał w kuchni przy koszu dla psa. – Panie inspektorze? – Skurwiel ją skopał. To staruszka, ma piętnaście lat... Ale rzuciła się na niego. – Pogłaskał spaniela. – Biedactwo... – Panie inspektorze, muszę z panem porozmawiać o... – Ma obrażenia wewnętrzne... – Insch zwrócił na chwilę posiniaczoną twarz w stronę Logana, a w jego podpuchniętych oczach zalśniły łzy. – Weterynarz jest w drodze. Potem już nie będzie cierpiała... Ona... – Głęboko, spazmatycznie zaczerpnął powietrza. – Wiseman chciał, żebyśmy myśleli, że jemy jedną z naszych córeczek. Ale dał nam po prostu wieprzowinę. Anna i Brigit były przez cały czas związane w ich sypialni. – Panie inspektorze... – Nie. – Insch wytarł oczy. – Niech pan tego nie mówi. Nie chcę wiadomości o śmierci. Nie może pan... – Bardzo mi przykro. Ratownicy medyczni zrobili, co mogli. Ale Sophie... była taka mała i ten wypadek... Insch przygryzł dolną wargę, odwrócił się w milczeniu i znów zaczął głaskać spaniela. Ramiona mu drżały. Płakał cicho. Logan wyszedł.
Jazda z powrotem do komendy zajęła im prawie półtorej godziny, bo w Aberdeen trwał już popołudniowy szczyt. Logan mógł włączyć syrenę, ale nie miał wielkiej ochoty wracać do pracy. Posuwanie się w korku przynajmniej odwlekało nieuniknione... Kiedy wszedł do centrum koordynacyjnego, zapadła cisza. Po chwili szef zaczął bić brawo, mundurowi i kryminalni wstali i przyłączyli się do niego. Nadinspektor poklepał Logana po ramieniu i powiedział całej sali, że sierżant jest chlubą policji. Że nigdy nie złapaliby Wisemana, gdyby nie on. Że wszyscy są z niego dumni. Ale Logan w tym momencie wcale nie czuł dumy. Nie mógł przestać myśleć o małej dziewczynce leżącej na asfalcie z bladą twarzyczką i sinymi wargami. Wciąż słyszał dźwięk defibrylatora, którym ratownicy medyczni próbowali ją reanimować. Widział w wyobraźni wyraz twarzy jej matki, kiedy ją zawiadomił. Inscha we łzach. Nie, wcale nie był dumny.
Północ. Dwa kroki w prawo... skręt w lewo... zderzenie z czymś na drodze i hałas czegoś upadającego na podłogę... Logan poszukał po omacku włącznika światła, nie znalazł go, spróbował jeszcze raz i w końcu mały przedpokój zalał jasny blask. – Kochanie, wróciłem. – Wyjęcie klucza z zamka wymagało trzech podejść. Kurtka wylądowała na wieszaku przy drzwiach. I wężykiem przez kuchnię... – O... kurwą ale... bajzel... – Mąka i jajka na całym blacie i podłodze. W sypialni podobny bałagan: powyciągane szuflady, ich zawartość rozsypana wszędzie, gdzie to tylko możliwe. W salonie pobojowisko. Płyty kompaktowe, poduszki i ulotki reklamowe na całym dywanie. Logan nagle prawie wytrzeźwiał. Telewizor, odtwarzacz DVD i jego laptop były na swoich miejscach. Co to za złodziej, który się włamuje i nic nie kradnie? Brakowało tylko ubrań i rzeczy osobistych Jackie: jej bielizny w szarym przemysłowym kolorze, wypchanych i porcelanowych świnek, suszarki do włosów, wielkiej ilości szamponów, kremów pielęgnacyjnych, mleczek nawilżających i innych maści... Przyszła, zabrała swoją własność i przewróciła mieszkanie do góry nogami. Sprzątanie tego zajmie całą wieczność. Logan wrócił do sypialni, uniósł brzeg kołdry i zajrzał pod spód w nadziei, że Jackie nie była taka mściwa jak eksdziewczyna Aleca. Przynajmniej łóżko pozostało strefą bezekstrementową. Usiadł na materacu i popatrzył na demolkę. Postanowił na wszelki wypadek nie myć dziś zębów. Wprawdzie Jackie nie zniżyła się do obsrania prześcieradła, ale nie dałby głowy, że nie wyszorowała kibla jego szczoteczką do zębów.
– Co za wspaniały, pieprzony dzień.
25
W pokoju przesłuchań numer 2 panowała potworna duchota. Śmierdziało potem, dymem papierosowym, pierdnięciami i przesadną ilością płynu po goleniu. To wszystko nie pomagało Loganowi na kaca. Poza tym był prawie pewien, że najbardziej odrażające z tych zapachów rozsiewa posterunkowy Simon Rennie, który jednak wszystkiemu zaprzeczał. Rennie przestąpił z nogi na nogę i Logan się wkurzył. – Przestań, do cholery! – Nic nie zrobiłem – odrzekł z niewinną miną Rennie i wskazał aresztanta. – To pewnie ten wesołek. – Pierdolę cię. – Głos Kena Wisemana brzmiał jak zgrzyt brzytwy o żwir. On sam wyglądał niewiele lepiej, niż mówił: plastry opatrunkowe, zadrapania i strupy na twarzy, sińce na bladej skórze, skrzywiony nos, prawa ręka w gipsie, przez co założenie mu kajdanków było interesującym doświadczeniem. – Oho, posłuchajcie Oscara Wilde’a. – Rennie wystawił do góry dwa palce zza pleców Wisemana. – Zamknij się, Kenneth. – Chcesz mnie sprawdzić? – Rzeźnik uniósł ręce i szarpnął kajdanki, aż zatrzeszczały. – Myślisz, że to mi przeszkodzi w urwaniu ci tego twojego jebanego łba? – Dosyć, uspokójcie się obaj. – Logan utkwił wzrok w suficie. Kiedy ten Faulds wróci, do cholery? – Posterunkowy Rennie, nie prowokujcie aresztanta. Panie Wiseman, nie uważa pan, że ma pan wystarczająco duże kłopoty bez grożenia funkcjonariuszowi policji? – Ciebie też pierdolę. Praktycznie przesłuchanie zostało przerwane, kiedy Faulds wyszedł porozmawiać z psychologiem policyjnym, którego ściągnęli, ale kamery nadal pracowały na wypadek, gdyby Wiseman zrobił jakiś nierozważny krok – na przykład zabił ich obu. – Nie wygłupiaj się, Ken, dlaczego nie możesz... – Powiedziałem, że was pierdolę! Taką ochotę do współpracy wykazywał przez całe rano. – Okej. Siedź i milcz.
Nie potrzebowali jego przyznania się do winy, żeby posłać go z powrotem za kratki. Złapali go na gorącym uczynku: bezprawne pozbawienie wolności, poważne uszkodzenie ciała,
szczególne
okrucieństwo,
wyrządzenie
szkód
materialnych,
uprowadzenie,
spowodowanie śmierci na skutek niebezpiecznej jazdy... Mając bardzo dobrego obrońcę, dostałby znowu co najmniej szesnaście lat. Ale to nic w porównaniu z tym, co by się stało, gdyby zdołali dowieść, że jest Rzeźnikiem. Opuściłby więzienie Peterhead tylko w trumnie. Oby jak najprędzej. Z korytarza za drzwiami pokoju przesłuchań dobiegł szmer rozmowy – zbyt cichej, by rozróżnić słowa – i Logan wydał westchnienie ulgi. Nareszcie wraca Faulds, cholera. Może niesie kawę. Drzwi się otworzyły, ale to nie był Faulds, tylko Insch. O nie. Logan wstał. – Panie inspektorze, nie powinien pan tu... – Ty parszywa świnio! – warknął bełkotliwie Insch. Zalatywało od niego alkoholem. – Cześć, gruby – uśmiechnął się Wiseman. – Panie inspektorze, niech pan da spokój, musi pan... – Miała cztery latka! – Szkoda, co? Dostałbym za nią kupę szmalu. – Już jesteś trupem. – Insch wskazał drżącym palcem Renniego i Logana. – Ty i ty, idźcie się przejść. – Nie możemy, panie inspektorze. – Na piętnaście minut. Zostawcie mnie samego z tym skurwielem na piętnaście minut. – Panie inspektorze... – Wynocha! Rennie drgnął i już zaczął się przesuwać chyłkiem w stronę drzwi. Logan ryknął na niego. – Ani się waż! Posterunkowy zamarł. – Panie inspektorze, mamy obowiązek zadbać... – Ona miała cztery latka! – To boli, co? – Wiseman wstał. – No, chodź, grubasie, pokaż mi, jak to, kurwa, boli. – Panie inspektorze, musi pan stąd wyjść. Jeśli pan dotknie aresztanta choćby jednym palcem...
Rzeźnik pociągnął mocno nosem, charknął i plunął. Żółtozielony glut wylądował na policzku Inscha. Inspektor rzucił się naprzód. Rennie tylko pisnął. Logan ruszył błyskawicznie. Z całej siły uderzył grubasa barkiem w bok i obaj wpadli na ścianę. Przewrócili się ze splątanymi rękami i nogami, brzuch Logana przeszył ból, gdy Insch wbił mu przypadkiem łokieć w sam środek tkanki bliznowatej. Rennie wszedł do akcji, dźwignął inspektora do góry i wyprowadził. Wiseman ryczał ze śmiechu.
Tym razem Logan miał szczęście: udało mu się znaleźć wolne miejsce parkingowe blisko wejścia do szpitala. Wmanewrował samochód służbowy w lukę i wyłączył silnik. Siedzieli w milczeniu. Zerknął na swojego pasażera. – Na pewno nic panu nie jest? Insch nie podniósł wzroku. Siedział na fotelu pasażera i patrzył na swoje dłonie. Ale przynajmniej przestał płakać. – Panie inspektorze? Gruby mężczyzna zacisnął pięści wielkości młotów kowalskich. Ale głos miał słaby: – To moja wina. – Nie powinien pan... – Byliśmy pewni, że on ją gdzieś przetrzymuje – odrzekł Insch. – Brooks... Brooks uważał, że możemy ją uratować, jeśli nakłonimy Wisemana do mówienia. – Pociągnął nosem. – Jeśli zdołamy go zmusić, żeby nam powiedział, gdzie jest Samantha Harper. Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. Dwa złamane palce. Trzy zęby. Podbite oko. Stłuczone żebra. A Wiseman nie puścił farby... – Po policzku inspektora spłynęła łza. – Okazało się, że wcale nie zaginęła. Uciekła z układaczem wykładziny dywanowej z Lanarkshire. Całą historię z Rzeźnikiem wymyślił jej mąż, bo nie chciał, żeby ktoś się dowiedział. Logan siedział w krępującym milczeniu i obserwował mewy krążące nad Aberdeeńskim Szpitalem Królewskim. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. – Byliśmy przekonani, że to Wiseman... – Insch wytarł łzę, ale pojawiła się następna. – A siedemnaście lat później on wraca i zabiera moją córeczkę. Wszystko dlatego, że ja... – inspektor uniósł wielką pięść i zaczął walić w deskę rozdzielczą coraz mocniej, aż trzeszczał plastik. – Że zrobiłem to, co chciał Brooks! Cały samochód się kołysał, gdy Insch okładał potężną pięścią deskę rozdzielczą, dopóki jej nie roztrzaskał, a potem wepchnął palce w dziurę i szarpał tam i z powrotem, demolując wnętrze auta. – Jezu, niech się pan opanuje! – Logan czuł się tak, jakby był uwięziony w szafie
razem z wściekłym niedźwiedziem. Pielęgniarka, która ich mijała, zatrzymała się, potem gdzieś pobiegła. Prawdopodobnie wezwać policję. Rozległ się trzask i kawał czarnego plastiku został w zakrwawionych rękach Inscha. – Niech pan przestanie! – Logan wymierzył mu policzek i natychmiast tego pożałował. Inspektor zwrócił ku niemu purpurową z wściekłości twarz. Miał pianę na ustach, z nosa ciekła mu cienka strużka krwi. Insch zamachnął się wielką pokiereszowaną pięścią... Logan zamknął oczy i czekał na ból... Ale nic się nie stało. Cisza. Kiedy Logan znów otworzył oczy, inspektor trząsł się na fotelu pasażera, po jego twarzy spływały łzy.
Heather siedziała oparta plecami o metalową ścianę, czuła zimno przenikające jej ramiona i wpatrywała się w Mrok. Duncan miał rację – Mrok nie był tylko brakiem światła, lecz żywą, oddychającą istotą. Odkąd Duncan zostawił ją samą, Mrok szeptał do niej straszne rzeczy. Zasłoniła rękami uszy i żeby zagłuszyć Mrok, śpiewała jedną z tych głupich telewizyjnych piosenek dla dzieci, które tak bardzo lubi... lubił... Justin. Śpiewała, płakała i starała się nie słuchać Mroku. Gdzie, do cholery, jest Duncan? Opuścił ją – on wiedział, wiedział, wiedział, wiedział... – Heather, przestań, kochanie, uspokój się. Podniosła na niego wzrok. Stał nad nią, jego krwawa aureola żarzyła się na czerwono jak płonący budynek. – Zostawiłeś mnie! – Nie było mnie tylko chwilę. – Zostawiłeś mnie... Ukucnął obok niej. – Wcale nie. – Umarłeś. – Ale teraz jestem tutaj. Zmrużyła oczy i popatrzyła przez kratę, ledwo widoczną w słabym blasku
promieniującym z głowy Duncana. Mrok znów milczał. – On mnie przeraża... – Ciii... – Duncan pocałował ją w czoło, podniósł się i podszedł do plastrów mięsa zapakowanych w aluminiową folię. – Wiesz, to zaczyna brzydko pachnieć. – Nie zostawiaj mnie samej w ciemności. – Ale pewnie będzie okej jeszcze przez parę dni. W każdym razie, terminy ważności to pierdoły. – Duncan. – Obiecuję, że już nigdy cię nie zostawię. Po drugiej stronie kraty Mrok milczał. Czekał. Wiedział, że prędzej czy później Duncan ją opuści. A wtedy Heather Inglis będzie należała do Mroku.
Cztery dni później
26
Laboratorium biura identyfikacji wyglądało jak pracownia szkolnego kółka naukowego pod nieobecność opiekuna. Na każdej dostępnej powierzchni leżały plastikowe torby dowodowe i raporty. Torby wypełniały stosy tekturowych pudeł stojących przy drzwiach. Partia próbek piętrzyła się w zamrażarce. Z małego radia na szafce z superklejem płynęła ckliwa muzyka. Minęły cztery dni, odkąd inspektor Insch próbował urwać Wisemanowi głowę w pokoju przesłuchań numer 2. Śledztwo stało w miejscu. Logan wziął raport z wierzchu sterty i przejrzał wyniki. – Zupełnie nic? Laborantka zdjęła maskę ochronną i spojrzała na niego groźnie; osłonięta część jej twarzy
pozostała
czysta,
resztę
pokrywała
cienka
warstwa
czarnego
proszku
daktyloskopijnego. – Nie sądzi pan, że gdyby coś było, tobym powiedziała? Że mogę się na tyle znać na mojej robocie, że rozpoznam ślad krwi i zawiadomię, co znalazłam? – Kto panią dziś tak wkurzył? – Niech pan nie zaczyna. – Wyjęła z torby dowodowej pustą butelkę po whisky i rzuciła ją na stół próżniowy. – Jestem tu dzisiaj sama. Wszystko na mojej głowie, setki pieprzonych próbek, i jeszcze chcą, żebyśmy zbadali DNA każdej osoby, której zaginięcie zgłoszono w ciągu ostatnich czterech miesięcy! Ma pan pojęcie, ile to papierkowej roboty? – Zamilkła, przez chwilę aż kipiała z wściekłości. – A to cholerne radio odbiera tylko Dwójkę. Od półtorej godziny słucham tego koncertu! Niech to szlag. – Ulżyło pani? – Dlaczego nie jest tak jak w Kryminalnych zagadkach Las Vegas? Nigdy nie widziałam, żeby tam tonęli w papierach i musieli słuchać Elaine Paige. Włączyła zasilanie, stół próżniowy ożył i odessał nadmiar aluminiowego proszku, którym opyliła butelkę. Logan zajrzał na ostatnią stronę raportu.
– Więc... nie ma nawet odcisków palców? – Nie rozumie pan, co to znaczy „nic”? Może mi pan wierzyć lub nie, ale w dzisiejszych czasach niektórzy przestępcy noszą rękawiczki. Jakiś kawałek z Kiss Me Kate skończył się i zaczął się serwis informacyjny: – „Wiadomości o wpół do piątej. Pracownicy przemysłu naftowego strajkują w proteście przeciwko dostawom ludzkiego mięsa. Minister przeprasza. Wzrastają stopy procentowe. Nabożeństwo żałobne za córeczkę inspektora...” – Zebraliśmy trochę włókien – ciągnęła laborantka – ale dopóki nie mamy ich z czym porównać, są gówno warte. – „...czteroletnia Sophie zginęła we wtorek podczas pościgu samochodowego policji grampiańskiej za Kennethem Wisemanem. Żałobnicy zgromadzili się dziś w kościele episkopalnym w Oldmeldrum, by złożyć hołd...” To był jeden z najgorszych poranków w życiu Logana. Zabrał Inscha z domu i zawiózł do kościoła. Siedział z nim i jego dwiema pozostałymi przy życiu córeczkami, gdy pastor wygłaszał mowę pogrzebową. Trzymał dziewczynki za ręce, kiedy ich ojciec płakał. Matki nie wypuszczono ze szpitala nawet na mszę. Później wstąpili do Redgarth... a potem wrócili do domu wypić herbatę i przyjąć wyrazy współczucia. I przez cały czas Logan czuł się winny. To on prowadził samochód pościgowy i przez niego Wiseman się rozbił. – ... kanalie, co? – Hm? A... tak. – Logan nie miał pojęcia, o kim mówi laborantka. – Niech pan na to spojrzy! – Wskazała stertę toreb ze szczotkami do włosów i ubraniami. – Muszę pobierać próbki DNA z czyjejś brudnej bielizny! To wszystko jest popieprzone! Wie pan, ile kawałków mięsa udało nam się zidentyfikować? Jeden. Ale niech pan się nie podnieca. To, co znaleźli w zamrażarce Leithów, było częścią ciała Valerie Leith. Skurwiel ją poćwiartował i zostawił na miejscu jej udo. – „... akcja strajkowa na platformach wiertniczych na Morzu Północnym zaopatrywanych w mięso przez hurtownię Thompsona w Aberdeen. Pracownicy żądają natychmiastowej ewakuacji medycznej na ląd i poddania ich badaniom lekarskim. Nasz reporter rozmawiał z przedstawicielem jednej z firm cateringowych dostarczających...” – I jak, do cholery, mam zrobić testy DNA wszystkich zaginionych osób? – mówiła dalej laborantka. – Ma pan pojęcie, ilu ludzi znika co roku w regionie Grampian? Pieprzone tysiące! Logan dał jej się wygadać i wysłuchał reszty wiadomości. Spiker radiowy oznajmił, że czas na program muzyczny Pick of the Pops.
– O, nie! – zaprotestowała laborantka. Chwyciła stojący na szafce odbiornik, wsadziła go do zamrażarki i zatrzasnęła drzwiczki. Muzyka ucichła. – Wystarczyła mi Elaine Paige. Nie będę słuchała pieprzonego Dale’a Wintona! – Jak on to znosi? – Faulds postawił przed Loganem kubek kawy z mlekiem. W stołówce panowała cisza, byli tylko oni dwaj i starszy mężczyzna za kontuarem. – Kiepsko. Ma zdemolowany dom, dwie córki w szoku, żonę w szpitalu z załamaniem nerwowym, trzecia córeczka nie żyje, psa trzeba było uśpić... – Logan zajrzał w głąb swojego kubka. – Zwykle po prostu się wścieka; chyba jeszcze nigdy przedtem nie widziałem go w dołku. – A przy okazji, coś się porobiło z kasetą wideo z przesłuchania. Chyba ktoś przypadkowo skasował całe nagranie. Nie ma ani obrazu, ani dźwięku. Logan skinął głową. Przynajmniej nie będzie dowodu, że Insch próbował zaatakować aresztanta. – Dzięki. – Przesłuchiwanie Wisemana i tak prowadzi donikąd. On nie przyzna się nawet do tego, na czym go przyłapaliśmy... Można do niego gadać jak do ściany. – Faulds wsypał kilka torebek cukru do swojej kawy z mlekiem. – Zamierzam poprosić psychologa, żeby z nim porozmawiał. Może go trochę zmiękczy... – W telewizji to się zawsze udaje. – Bardzo chciałem usłyszeć jego przyznanie się do winy przed moim powrotem do domu, ale teraz nie ma na to szans. – Faulds wypił łyk kawy, potem ją dosłodził. – Muszę wracać do Birmingham dziś wieczorem. Przekleństwo komisarza. Uważają, że poradzą sobie sami, ale jak mnie nie ma dłużej niż tydzień, wszystko wygląda jak we Władcy much. – Przyleci pan na proces? – Prawdopodobnie; parę dni tu, parę tam... Zależy, co zastanę u siebie. Ale na ogłoszeniu wyroku na pewno będę. Choćby się waliło i paliło, muszę zobaczyć, jak ten skurwiel ląduje za kratkami na resztę życia.
– Chwila, moment, to jest najlepszy kawałek... Rennie wycelował pilota w mały telewizor w biurze wydziału kryminalnego i pogłośnił dźwięk akurat wtedy, gdy Logan wszedł do pokoju. Grupka cywilnych funkcjonariuszy usłyszała przerażony głos komisarza Fauldsa dudniący w głośnikach: „Traktor! Traktor!” Obraz się zakołysał, kiedy samochód ostro zahamował i z piskiem opon wrócił za kanarkowożółtą koparkę.
– Nie macie nic do roboty? – zapytał Logan. – Umacniamy trochę koleżeństwo – wyszczerzył się do niego Rennie. – Nawiasem mówiąc, imponujący pokaz jazdy. Podoba mi się zwłaszcza to, jak pan próbuje przebić się przez żywopłot. – „Kto cię uczył jeździć, do cholery?” – dobiegło z głośników i wszyscy się roześmiali. Ale Logan nie był w nastroju. – Chyba wiecie, posterunkowy, że w czasie tego pościgu zginęła mała dziewczynka, prawda? Córeczka Inscha. Ta, za którą dziś rano było nabożeństwo żałobne! Śmiechy ucichły. – Leżała w bagażniku związana i zakneblowana. Wiseman zamierzał ją sprzedać jakiemuś pedofilowi. Nadal uważasz, że to jest zabawne, kurwa?! – Logan wyrwał Renniemu pilota i wcisnął przycisk wyrzutnika DVD. Wszyscy jakby nagle sobie przypomnieli, że mają coś ważnego do zrobienia. Gdzie indziej. Został tylko Rennie. Przestępował z nogi na nogę. – Przepraszam, panie sierżancie. Nie chciałem... no, wie pan. – Wskazał telewizor. – To był pomysł Aleca. Głupio wyszło. Ponieważ już złapaliśmy Wisemana, zrobiliśmy sobie taki przegląd najważniejszych wydarzeń w tej sprawie, wie pan... – Odkaszlnął. – Wmontowali nawet ten kawałek, jak inspektor McFarlane się przewraca i... łamie sobie nadgarstek... Dali do tego fajną ścieżkę dźwiękową... – Wyjął płytę z odtwarzacza i wręczył Loganowi. – Przepraszam, panie sierżancie. – Zdaje się, że miałeś się zajmować raportami Interpolu. – Inspektor Steel powiedziała, że to strata czasu, i żebym zamiast tego spróbował zidentyfikować inne ofiary. Więc przeglądam listy zaginionych osób i szukam grubasków... to znaczy tęższych mężczyzn i kobiet odpowiadających naszemu profilowi ofiary. Potem biuro identyfikacji pobiera próbki ich DNA, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie pasują do jakichś szczątków, które znaleźliśmy. – Tak, słyszałem. – Logan odwrócił płytę. Alec zrobił nawet tandetną etykietkę z napisem: „Granitowe Miasto 999, pozwolenie na śmiech”. – Problem w tym, że połowa tych ludzi nie jest już zaginiona. W zeszłym roku były trzy tysiące zgłoszeń, że ktoś zaginął, i czy ktokolwiek raczył nas zawiadomić, kiedy jego bliska osoba odnalazła się cała i zdrowa? Gówno. Kim my jesteśmy, jasnowidzami? – Biedny stary Simon Rennie. Buu!
– No, tak... Podobno będzie wizytacja. – Kiedy? – jęknął Logan. – Nie mam pojęcia. Niedługo. – Skąd? – Ze Strathclyde. – Aha... Z policji Strathclyde, gdzie była Jackie. Nie odezwała się od czasu zdemolowania jego mieszkania. Powinien skorzystać z dobrej rady, którą powtarzają na wygłaszanych w kółko prelekcjach o bezpieczeństwie domów, i zmienić zamki na wypadek, gdyby postanowiła wrócić i poprawić swoje dzieło. – ... dziś wieczorem? Logan podniósł wzrok i zobaczył, że Rennie gapi się na niego. – Co? – Kiedyś przynajmniej pan udawał, że pan słucha. Pytałem, czy ma pan ochotę gdzieś wyskoczyć dziś wieczorem. Na kręgle i piwo. Mogę poprosić Laurę, żeby przyprowadziła jakąś koleżankę, jeśli pan chce. Wie pan, teraz, kiedy pan i Jackie... no, wie pan. – Dzięki – odrzekł Logan i wrzucił DVD Granitowe Miasto 999 do kosza na śmieci – ale chyba nie skorzystam... Rennie się cofnął. – Niech pan się zastanowi, okej? Nie można być całe życie ponurakiem.
– Ciii... ciii... – Chłodna dłoń na jej gorącym czole. – Jesteś rozpalona. – Zimno... – wzdrygnęła się Heather. – Źle wyglądasz... – Duncan zmarszczył brwi. W ich ciemnym metalowym więzieniu cuchnęło: drażniący odór wymiocin mieszał się z obrzydliwym smrodem płynnego kału. – Pić... – Przykro mi, kochanie, nie ma już wody. – Ale chce mi się pić... O Boże... – Wpełzła w kąt, podniosła pokrywę toalety chemicznej, chwyciła się deski i zwymiotowała. Czuła się tak, jakby dostawała ciosy w żołądek, ale wyrzuciła z siebie tylko strużkę żółci o wstrętnym gorzkim smaku. – O Boże... – Ciii... Wszystko będzie dobrze. – Duncan pomógł jej wrócić na materac. – Jak się czujesz? – Chcę... chcę umrzeć...
Miała wszystkie objawy krańcowego odwodnienia – ból gardła, łupanie w głowie, sucho w ustach, spękane wargi, skurcze... Widziała o tym program na Discovery Channel. – Źle z tobą. – Duncan odgarnął jej kosmyk włosów z lepkiego czoła. – Musisz odpocząć. – Jestem taka zmęczona... – To dlatego, że umierasz. – Chcę... wrócić... do domu. – Wiem, wiem. – Schylił się i pocałował ją w czoło. – Niedługo do nas dołączysz i wszystko będzie dobrze. Tylko ty, ja i Justin. Żadnej ciemności. Heather skinęła głową, bo to sprawiało jej mniejszy ból niż mówienie. – To wszystko niedługo się skończy.
27
McRae naprawdę nie był w nastroju do uchlania się, ale mężnie spróbował. Po czterech godzinach siedzenia w ciasnym pokoju obserwacyjnym z inspektor Steel – skąd przyglądali się, jak Faulds i psycholog policyjny próbują wyciągnąć coś z Kena Wisemana – Logan nabrał ochoty na kręgle z Renniem i kilkoma osobami z pracy. Ile można słuchać, jak kanalia o morderczych skłonnościach mówi komisarzowi, żeby się odpierdolił? Zanim dziewczyna Renniego zjawiła się w kręgielni, wszyscy pili już czwarte duże piwo. Logan sam nie wiedział, czy jest zawiedziony, czy zadowolony, że Laura nie przyprowadziła ze sobą obiecanej koleżanki. Następne piwa, później tequila, potem frytki. W końcu Logan poszedł sam do domu, pijany, użalając się nad sobą. Teraz mieszkanie nie było już takie jak przedtem – bez widocznych wszędzie śladów obecności Jackie: dziwnych małych porcelanowych figurek,
mnóstwa płynów o
niewiadomym przeznaczeniu w łazience, włosów na dywanie przed lustrem w sypialni... I zimne stopy pod kołdrą. A farciarz Rennie zabawia się ze swoją miłą wesołą nową dziewczyną. Logan rozwalił się na łóżku jak przecięta na pół rozgwiazda i wpatrzył w ciemność. Złapali Rzeźnika – wszystko powinno grać. Ale tak nie było. W końcu zasnął. Śniły mu się małe martwe dziewczynki i ich zrozpaczeni ojcowie.
Jasne światło. Oślepiające... ale to nic nowego. Wszystko boli. Heather odwróciła się na bok, zmrużyła oczy i spojrzała na otwarte drzwi. Wrócił! Podniosła się na kolana, upadła, podpełzła do kraty. – Ja... W jej ciele zostało jeszcze dość wody na kilka łez. Wrócił! Rzeźnik wciągnął do więzienia kogoś nowego. Rzucił ich po drugiej stronie kraty,
potem się odwrócił i popatrzył na Heather. – Ja... – Głos uwiązł jej w krtani. Spróbowała jeszcze raz. – Proszę... Rzeźnik wyjął z kieszeni fartucha butelkę wody i podał jej przez kratę. Heather chwyciła go za nogę, pozbawiła równowagi i przyciągnęła do metalowych prętów. Opasała mu nogę ramieniem. – Nigdy... więcej... mnie nie zostawiaj – wychrypiała. Otworzyła butelkę, napiła się, zakrztusiła, większość wody zwróciła. Rozpłakała się. – Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj mnie! Rzeźnik zamarł, potem sięgnął w dół i pogłaskał ją po zmierzwionych, tłustych włosach. Teraz już wszystko będzie dobrze. Wrócił.
Namokły krwią
28
Pieprzone sukinsyny... – Inspektor Steel wydęła policzki i dmuchnęła. – Która godzina? Logan odpiął mankiet kombinezonu ochronnego i sprawdził. – Dochodzi wpół do ósmej. Poniedziałkowy ranek nie zaczął się dobrze. Pracowali od trzech godzin, a słońca wciąż nie było widać. – To będzie cholernie długi dzień – jęknęła inspektor. Cofnęła się, żeby przepuścić technika z biura identyfikacji niosącego plastikową skrzynkę dowodową. – Co to jest, do diabła? – Wszystko z zamrażarki – odrzekł mężczyzna i uniósł pojemnik, żeby Steel mogła zobaczyć. – Zielony groszek, kukurydza cukrowa, paluszki rybne... – szybko przerzuciła zawartość. Wyciągnęła jakąś brązową bryłę w folii samoprzylepnej i machnęła nią w stronę Logana. – Co to panu przypomina: gulasz, farsz czy curry? – Może mielone? Włożyła bryłę z powrotem do skrzynki i wyjęła kawał czegoś różowoczerwonego. – Ahoj, ahoj, to wygląda obiecująco. Ludzkie szczątki? Logan wzruszył ramionami – dla niego wszystko wyglądało jak mięso. – Więc do roboty – powiedziała do faceta z pojemnikiem. – Niech pan tak nie stoi, trzeba to zbadać. – Tak jest, pani inspektor – odrzekł technik. Logan usłyszał, jak wynosząc skrzynkę do furgonu biura identyfikacji, mruknął pod nosem „głupia stara krowa”. Steel pogrzebała w kieszeniach. – Mam złe przeczucia, Łaz. Coś ze mnie cieknie jak przy cholernym zapaleniu pęcherza moczowego. – Przeszła do salonu i patrzyła, jak ludzie w białych kombinezonach czyszczą pokój małymi odkurzaczami i opylają proszkiem daktyloskopijnym. – Prasa tylko dlatego się do nas nie przypieprza, że wszyscy wierzą w winę Wisemana. – Przestąpiła z nogi
na nogę. – No bo jest winien, tak? – Według tego, co mówi Faulds, dwadzieścia lat temu uważali, że Wiseman ma wspólnika. Może teraz ten ktoś działa na własną rękę? Steel łypnęła na Logana. – Zdawało mi się, że zatrzymaliście wspólnika, tego... jak mu tam... jego szwagra? – No, tak... – Kaszlnięcie. – Ale to chyba nie on. – Jezu, to pan potrafi myśleć? Inspektor odwróciła się na pięcie i weszła po schodach, szeleszcząc kombinezonem. Logan ruszył za nią na górę, przeciął podest i dołączył do niej w głównej sypialni. Steel uchyliła okno i zapaliła papierosa. W ogrodzie za domem dwaj mundurowi we wszechobecnych białych papierowych kombinezonach przeszukiwali zarośla i szopę w półmroku, na trawie skrzył się pierwszy szron. – Cholerne, pieprzone dupki. – Steel strząsnęła gołębioszary popiół za okno, w zimne powietrze poranka. – Do diabła, jak mam to rozwiązać? – O wpół do dwunastej jest konferencja prasowa. Czy pani... – Chodzi mi o to, że tamtym palantom się nie udało, a próbowali przez lata! – Przesunęła dłonią po twarzy, co zmieniło jej kształt. – Wie pan, że musiałam zadzwonić do komendanta dziś o wpół do czwartej rano i powiedzieć mu, że spieprzyliśmy sprawę? „Bardzo mi przykro, ale okazuje się, że Wiseman nie jest Rzeźnikiem”. Poniżyłam się jak Matka Teresa w burdelu... Logan, nie przerywając jej narzekań, zaczął przeszukiwać jedną z szafek nocnych. W pierwszej szufladzie skarpetki, w drugiej bielizna, w trzeciej chłam gromadzony przez każdego mężczyznę: chusteczki do nosa, karty do gry, zakładki do książek i mała plastikowa nakręcana zakonnica, która zapewne powinna chodzić, ale tylko wykonywała ze zgrzytem obsceniczne gesty. Obok lampy nocnej stało zdjęcie Toma i Hazel Stephenów, ostatnich ofiar Rzeźnika. Sfotografowano ich na jakimś przyjęciu; on był w garniturze i krawacie, ona wylewała się z czarnej koktajlowej sukienki z głębokim dekoltem. Wyglądali na szczęśliwych. – ...wdepnąć w to gówno. Dlaczego, do diabła, tamci dranie nie zakończyli tego cholernego śledztwa jak należy dwadzieścia lat temu? Dlaczego nagle to jest moja wina? – Steel przysiadła na brzegu małżeńskiego łoża i zgarbiła się. – A ten pieprzony Alec łazi za mną od czterech dni. Gdzie się nie ruszę, widzę tę jego cholerną kamerę. Nie mogę się nawet wysrać bez filmowania tej akcji przez BBC.
Strząsnęła dwa centymetry popiołu na jasnobeżowy dywan i roztarła niebieskim plastikowym butem sięgającym do kostki. – Jeszcze parę takich dni i skończę jak Insch. Odchyliła się do tyłu i zakryła twarz rękami. Papieros zwisał jej z ust, dym unosił się spiralą pod sufit. – Dobra, przelećmy to jeszcze raz. Logan odstawił zdjęcie na miejsce. – Musimy? – Tak. – Okej... Najbliższa sąsiadka zadzwoniła o pierwszej piętnaście pod 999 ze skargą że pies Stephenów szczeka. Zatelefonowała znów o drugiej, kiedy przestał, i powiedziała, że właśnie wybierała się do nich, żeby im nawrzucać, gdy wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak ktoś w fartuchu rzeźniczym i masce Margaret Thatcher ładuje plastikowe worki do bagażnika samochodu Stephenów. Steel milczała i Logan zaczął podejrzewać, że zasnęła, gdy nagle zapytała: – I co? – I nic. – Jak on się tu dostał? Odjechał autem Stephenów, ale jak tutaj przyjechał? Gdyby skurwiel wskoczył do autobusu numer 15 w zakrwawionym fartuchu, chyba ktoś by to zauważył, prawda? –
Każę
komuś
przelecieć
numery
rejestracyjne
wszystkich
samochodów
zaparkowanych w promieniu... ilu, trzech ulic? – Czterech. – Wyjęła papierosa z ust i zakaszlała. – Nie żeby to nam coś dało. Do tej pory już go zabrał. Niech szukają auta Stephenów. – Już to robią. – Logan przeszedł na drugą stronę łóżka. Na nocnej szafce Hazel Stephen stało radio z budzikiem i leżał stos romansów i książek o diecie. – Dobra... – Steel wstała z łóżka i przeciągnęła się. – Niech pan zostanie na gospodarstwie przez pięć minut, pójdę siusiu. Logan wysunął dolną szufladę: podkolanówki i rajstopy. Środkowa szuflada: długie majtki i figi. Górna szuflada: staniki, okulary do czytania i biuletyn Strażniczek Wagi. Wyjął go i przejrzał, patrząc na zdjęcia tych wszystkich nieszczęśliwych przedtem i szczęśliwych potem. Jak Rennie to ujął: „Więc Wiseman lubi pulchne ciała?” Logan wyciągnął komórkę i zadzwonił do centrali, żeby zapytać, czy Heather Inglis też należała do Strażniczek Wagi. Okazało się, że tak.
– A Valerie Leith? Milczenie i odgłosy stukania w klawiaturę. – Nie mam pojęcia. Ale mogę pana przełączyć do WSR. Cisza, sygnał, a potem: – Posterunkowa Munro, słucham. Logan zadał to samo pytanie. – Chyba nie, ale... – Mogłaby pani zapytać jej męża? – Nie da rady. Jest objęty programem ochrony świadków. A wie pan, jacy oni są; stanowią prawo sami dla siebie. Ale jak coś potrzebują to zaraz wyjeżdżają z tekstem: „Przecież gramy w tej samej drużynie, no nie?” Mówię panu... – A co z rozkładem zajęć? Czy coś wskazuje, że chodziła na spotkania? – Nie. Nikt z jej znajomych nie wspominał o tym. W jej terminarzu też nic nie ma. – Mogłaby pani poprosić tych z ochrony świadków, żeby oni zapytali? – Jasne, ale niech pan się nie spodziewa zbyt wiele. Do sypialni wszedł Alec z kamerą HDV w ręku i oparł się o parapet okienny. – Bez obrazy – powiedział – ale to nie jest dobry materiał. – Rozejrzał się. – A gdzie Jej Królewska Zrzędliwość? – Poszła siusiu. Skończyli na dole? – To kolejne miejsce zbrodni nasiąkłe krwią ale nic się nie dzieje; nie ma czego komentować. W takim układzie połowę tego cholernego programu będą stanowić ujęcia ludzi w białych kombinezonach przeszukujących dom. – Przykro mi, jeśli śledztwo w sprawie zabójstwa cię nudzi, Alec. – To nie twoja wina. – Kamerzysta wzruszył ramionami. – Ale potrzebujemy... – Na litość boską! – W drzwiach sypialni stała Steel i patrzyła w dół na świeże lepkie czerwone ślady stóp na jasnobeżowym dywanie. – Alec! – Szlak kończył się przy niebieskich butach do kostek na nogach kamerzysty. – Ups... Tak było w całej kuchni... – A teraz jest tak w tym całym cholernym domu! – Przepraszam. – Ma pan pojęcie... Logan ją powstrzymał, zanim zdążyła wybuchnąć. – Znalazłem pewien trop. Heather Inglis i Hazel Stephen należały do Strażniczek Wagi.
– A Valerie Leith? – Jeszcze nie wiem; czekam na odpowiedź od ludzi z ochrony świadków. – Zanim się odezwą wszyscy będziemy na emeryturze. Jeśli była w Strażniczkach Wagi, to muszą być na to jakieś dowody na miejscu zbrodni. Plastry odchudzające, formularze członkostwa, spodnie w rozmiarach przed i po kuracji, takie rzeczy. – Steel opuściła suwak swojego kombinezonu. – Do roboty. Zdejmujemy te pajacyki i idziemy przetrząsnąć chałupę.
– Ważne... ważne jest, żeby nie panikować... – Głos nowej osoby dochodził zza kraty, stamtąd, gdzie zginął Duncan. Gdzie Mrok był najsilniejszy. – Słyszysz mnie? Musimy zachować spokój... Przynajmniej przestał wrzeszczeć. Heather wyjęła z aluminiowej folii następnego eskalopka i przegryzła ziołową panierkę. Bardzo smaczne. – Trochę marudzi, co? – powiedział Duncan. – Daj mu spokój, boi się. Usłyszała, jak Pan Nowy przesuwa się w ciemności do przodu i chwyta kraty. – Z kim rozmawiasz? – zapytał. – Dlaczego mi nie mówisz, z kim rozmawiasz? Co się dzieje? Co... Heather powstrzymała przypływ strachu, zanim ogarnął ich oboje. – Rozmawiam z moim mężem. – Czy on... Halo? Dlaczego on nie... – Nie będzie z tobą rozmawiał, bo nie żyje. – O Jezu... Jestem zamknięty z wariatką. – Oszalałam. – Heather skinęła głową, mimo że ten nowy mężczyzna nie mógł jej widzieć. Po długim milczeniu Pan Nowy spytał: – Jak się nazywasz? Heather przeżuła, przełknęła i odpowiedziała. – Ty jesteś Heather Inglis? Ta Heather Inglis? Czytałem o tobie... O Jezu... – Zaczął płakać. – Rany boskie... to... to był on, tak? Rzeźnik... Jezu Chryste... – Kto był... – Nie widziałem go! Byłem... w ogrodzie za domem, a Hazel... O Boże, Hazel... Co się stało z Hazel? Gdzie ona jest? Gdzie jest moja żona? Hazel? – I znów się rozwrzeszczał. –
Hazel? – To się naprawdę szybko zestarzeje. – Duncan klapnął na materac i powąchał paczkę owiniętą w aluminiową folię, jaką trzymała w rękach Heather. – Ładnie pachnie. – Chcesz? – Hazel! – Nie mogę; przecież nie żyję. – Hazel! – Krzyki ustąpiły miejsca łkaniu. – Hazel... Heather zrobiło się go żal. – Jesteś głodny, Panie Nowy? Chcesz coś zjeść? – Wystawiła przez kratę eskalopka. – To jest dobre. – Hazel... – Musisz zachować siły. – Heather – wtrącił się Duncan – uważam, że nie powinnaś się zbytnio przywiązywać do tego faceta. Łkanie trwało jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu Pan Nowy przyjął wodę i eskalopka. Usłyszała, jak go wącha, a potem przegryza kruchą panierkę. – Co to jest? – zapytał, żując. – Chyba cielęcina... albo wieprzowina. Trudno powiedzieć w ciemności. A może... Pan Nowy zaczął pluć, krztusić się i wymiotować. – Co ci jest? – Aaa... Jezu... – Wymiociny rozpryskiwały się głośno na zimnej metalowej podłodze, stęchłe powietrze wypełniał smród przyprawiający o mdłości. – To nie jest aż takie złe. – To ludzkie mięso! O Jezu... – Znów się rozpłakał. – Nie rozumiesz? To było w wiadomościach. Rzeźnik zabija ludzi i przerabia ich na mięso! Zjadamy trupy... – On ma rację, wiesz? – przytaknął Duncan. – Ale przecież jem to od dawna... – Heather poczuła skurcz żołądka. – Bo inaczej umarłabyś z głodu – odrzekł Duncan. – Nie miałaś wyboru. Heather popatrzyła na niego i przypomniała sobie, co Rzeźnik z nim zrobił. – To byłeś ty, tak? Przez cały czas... to byłeś ty. Skinął głową. – Och, Duncan. – Hej, przynajmniej byłem smaczny – uśmiechnął się jej martwy mąż. Wskazał paczkę z aluminiowej folii w jej rękach. – Nie zmarnuj tego.
– Ale to ludzkie... – To po prostu mięso, kochanie – odparł. – W końcu wszyscy jesteśmy po prostu mięsem. Heather wzięła z paczki następny kawałek. – Nie mogę... – Możesz. Duncan miał rację.
29
Alec włączył kamerę i przez przednią szybę wycelował ją w ciemny dom. – Szukamy czegoś konkretnego? – zapytał. Logan czekał, że Steel coś powie, ale ona już gramoliła się z samochodu z nowo zapalonym papierosem w zębach. Na wietrze trzepotała niebiesko-biała taśma policyjna, wijąca się jak wąż i czepiająca się jeżyn, które rosły wzdłuż rowu odwadniającego na wprost posiadłości Leithów. Poza tym nic nie wskazywało, że ktoś umarł tu nagłą i gwałtowną śmiercią. Logan wygrzebał z kieszeni klucz, po który wstąpili na chwilę do komendy, otworzył drzwi i zapalił światło. Mała plastikowa skrzynka na ścianie zaczęła emitować przeraźliwy pulsujący dźwięk, błyskające lampki pokazywały, że intruz jest w „strefie pierwszej”. Klawiatura była w szafce pod schodami i Logan wprowadził kod, który dostał od funkcjonariuszki WSR: jeden dziewięć dziewięć pięć – rok ślubu Leithów. Alarm się wyłączył. Ekipa inspekcji sanitarnej mocno zdemolowała dom, kiedy usuwała wszystko, co zostało skażone płynami ustrojowymi. Wycięli wielki kawał dywanu razem z warstwą izolacyjną i odsłonili jasną, wyblakłą płytę wiórową. Odór chloru w kuchni niemal zwalał z nóg, ale krew zniknęła. Bóg jeden wiedział, ile pojemników trichloroetylenu musieli zużyć, żeby wszystko oczyścić. Supermocny wybielacz miejscami odbarwił ściany. Logan otworzył okno w kuchni i tylne drzwi, żeby przeciąg wywiał zapach pływalni. Potem zaczął szukać w kuchni jakiegoś dowodu na to, że Valerie Leith należała do Strażniczek Wagi. W szafkach znalazł parę kartonów slim fastu i paczkę ryvity, ale żadnych oficjalnych produktów. Steel była w ogrodzie za domem, w jednej ręce trzymała papierosa, drugą przyciskała do ucha komórkę. – Znalazł pan coś? – zawołała w stronę otwartego okna. Kiedy Logan odkrzyknął, że nie, wróciła do rozmowy telefonicznej. – Tego nie powiedziałam, Susan, ja tylko... Ale... Logan przeszukał salon, potem jadalnię, wszystkie sypialnie i łazienkę. Alec nie
odstępował go na krok. – Zdradzisz mi w końcu, czego szukamy? – Rzeźnik nie wybiera ofiar na chybił trafił, ma jakieś kryteria. Gdyby udało nam się dociec, czym się kieruje, mielibyśmy dużo większe szanse złapać skurwiela. I myślałem... – Wrócili do kuchni, nadal z niczym. – Myślałem, że wpadłem na jakiś trop, ale Valerie Leith nie chodziła na spotkania Strażniczek Wagi. Byłem blisko, ale nie ma tu przepisu na piersi z kurczaka Chicken Kiev. – Szkoda – Alec wzruszył ramionami – to by dobrze wyglądało w telewizorze. Gliniarz samotnik dokonuje odkrycia, które staje się przełomem w śledztwie. – Zawsze uważałem się za członka zespołu. – Jasne, ale publika woli samotników. To bardziej romantyczne. Logan zamknął okno, potem tylne drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce i przyjrzał kuchni; nie tylko podłodze, lecz również ścianom z plamami po wybielaczu. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nareszcie wiedział, co mu nie dawało spokoju.
30
Inspektor Steel oparła się o blat kuchenny i zgasiła papierosa w zlewie. – To niczego nie dowodzi – powiedziała. – Niech pani spojrzy. – Logan wskazał ślady wybielacza powyżej glazury. – Krew była na całych ścianach, aż do sufitu. Cztery smugi. – Zacisnął pięść, jakby trzymał nóż, uniósł ją wysoko i „dźgnął” inspektor cztery razy. – Po każdym ciosie krew tryskała łukiem na ściany. – A tak, to było w raporcie z miejsca zbrodni. – Pokręciła głową. – Jezu... Przecież pan wie, że czytam te rzeczy! – Nigdzie indziej nie było takich rozbryzgów krwi. – Więc się broniła, to... – Alec, masz ten film, który zrobiłeś dziś rano u Stephenów? Muszę zobaczyć ich kuchnię. Alec pogrzebał w kieszeniach, wyjął kasety HDV i przeczytał nalepki. Znalazł to, czego szukał, włożył kasetę do kamery i ponaciskał przyciski. – Nie rozumiem, co to ma wspólnego z... – Jest – oznajmił Alec, obrócił mały ekran kamery i włączył odtwarzanie. – Widzi pani? – Logan wskazał obraz. – Krew jest na całej podłodze, ale nie ma jej na ścianach ani na suficie. Obejrzałem wszystkie zdjęcia z miejsc zbrodni od roku 1985. Kiedy zabijał ofiary w kuchni, zawsze było tak samo: zakrwawiona podłoga, plamy wokół mniej więcej do wysokości kolan, kropki na sprzętach. Żadnych śladów na ścianach. – Oj, dajmy temu spokój. Leith widział Rzeźnika! – Owszem. Przeżył. Ten facet miał dość czasu na to, żeby zamienić kuchnię w jatkę, kiedy rąbał Valerie Leith, ale nie zabił jej męża? Czy to wygląda na robotę Rzeźnika? Steel wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Ale mąż go widział! Logan uniósł do góry książkę Namokły krwią, którą znalazł w sypialni Leithów.
– Wszystko jest tutaj. Sposób działania, przebranie, informacja, że zostawia po sobie kawałki mięsa. Największy bestseller w Aberdeen, odkąd zrobiliśmy nalot na tamten sklep rzeźniczy. Ma pani pojęcie, ile masek Margaret Thatcher sprzedano w zeszłym tygodniu? Setki. – Wystarczy. Niech pan nie komplikuje jeszcze bardziej tej pieprzonej sprawy. – Zadzwoniłem do laboratorium. Zbadali szybko ten kawałek mięsa, który znaleźliśmy dziś rano w domu Stephenów. To część ciała Duncana Inglisa. Jeśli Rzeźnik ma jeszcze jego szczątki, to jakim cudem Valerie Leith skończyła we własnej zamrażarce? Inspektor jeszcze raz przyjrzała się ścianom i sufitowi kuchni. – Jasna cholera... Okej. Dobra. Wygrał pan. Niech pan tu ściągnie inny zespół poszukiwawczy. Pół tuzina mundurowych, parę psów i ekipę biura identyfikacji. Zaczniemy od początku. Ale jak się okaże, że to była strata czasu, pan będzie tłumaczył zastępcy komendanta, dlaczego straciliśmy tuzin roboczodni.
– Heather? Heather, śpisz? Ciemność. Smród. Zimno. Jęknęła i zasłoniła dłońmi uszy. – Heather? – Śpij, Panie Nowy. – Nie nazywaj mnie tak, mam na imię Tom. Mówiłem ci to już trzy razy. – Zamilkł na chwilę. – Cuchnie tutaj. – A czy ja to wina? – Chce mi się pić. Opuściła ręce i wpatrzyła się w pustkę. Panu Nowemu stale chciało się pić. – Czy po tamtej stronie jest coś do picia? Heather dotknęła butelki z wodą, która leżała obok niej na śmierdzącym materacu. – On niedługo wróci. Rozległo się szuranie i Pan Nowy szepnął do niej przez kratę: – Musimy się stąd wydostać. – Mrok nam nie pozwoli. – Trzeba spróbować! Co masz po tamtej stronie? Możemy coś wykorzystać jako broń? – Nie uda ci się... – Nie zamierzam tu umrzeć! – Uderzył w kratę, aż się zatrzęsła z hałasem. – Nie... – Później.
Usłyszała, jak bada po omacku swoją część ich zimnego, ciemnego więzienia. – To kontener – powiedział w końcu. – Taki jak te, które przewożą statkami. Na pewno. Wyczuwam rygiel na drzwiach. – Szarpnął coś, stęknął, zaklął i spróbował jeszcze raz. – Kurwa! – Znów szarpnął, potem rozległ się taki dźwięk, jakby odpiął i zdjął pasek od spodni. – Rusz się, ty skurwielu... – Stuki, potem zgrzyt czegoś zardzewiałego. – Dawaj, dawaj... – Następny zgrzyt. – Tak, tak, dalej, dalej... – Szczęk. Znów przekleństwa. A potem głośne metaliczne skrzypnięcie. – Kurwa, nareszcie! Ciemność rozjaśnił wąski snop światła i Heather zobaczyła twarz Pana Nowego. Uśmiechał się szeroko. Duncan położył jej dłoń na ramieniu. – To nie jest dobry pomysł. Chwyciła się kraty. – Wypuść mnie! Nie waż się zostawić mnie tutaj! Pan Nowy się obejrzał. – Krata jest zamknięta na kłódkę. Sprowadzę pomoc. – Mówię poważnie – powiedział Duncan. – To jest naprawdę zły pomysł! – Nie zostawiaj mnie! – Wrócę... – Pan Nowy oparł rękę na drzwiach i pchnął. Na zewnątrz biegł wydrążony w ziemi korytarz oświetlony migocącą jarzeniówką. Heather po raz pierwszy mogła się przyjrzeć swojemu współwięźniowi. Nie był wysoki, ale wyglądał... przyjaźnie z łysą głową i siwą bródką. Przestąpił próg. – Wrócę, przyrzekam. Poszedł. Duncan otoczył Heather ramieniem i przyciągnął do siebie. – Ciii... Wszystko w porządku. On niedługo wróci, zobaczysz. Niedługo wróci i znów wszystko będzie dobrze.
Słońce zaczęło już zachodzić, a zespół poszukiwawczy nadal pracował w dużym ogrodzie za domem. – Wiesz co, Sherlocku? – powiedziała Steel trzymając w ustach dymiący pod bladobłękitne niebo papieros. – To nie był najlepszy z twoich pomysłów. Logan, oparty o balustradę tarasu, przyglądał się, jak jeden z przewodników psów policyjnych próbuje wyperswadować swojemu owczarkowi alzackiemu, aby nie robił kupy na kwietniku.
– Tu musi coś być. – Daję im jeszcze dziesięć minut, a potem spadamy stąd do komendy. – Steel pstryknęła peta na kupkę niedopałków, które wyrzuciła w ciągu ostatnich paru godzin. – Ale najpierw może pan nastawi wodę. Logan otworzył drzwi od patio i weszli z powrotem do kuchni w momencie, gdy jeden z techników wkładał do ust łyżeczkę lodów. Zamarł na ich widok. – No co? – zapytał z pełną gębą. – Zmarnowałyby się. Steel wyrwała mu łyżeczkę. – To jest miejsce zbrodni! Technik przełknął, zaczerwienił się i odstawił pojemnik na blat. – Ja tylko... – Niech pan mi nie wciska kitu. – Steel wskazała w głąb domu. – Jazda tam, do cholery, znaleźć mi jakiś materiał dowodowy; jest pan profesjonalistą, na litość boską! – Zaczekała, aż speszony technik zamknie za sobą drzwi kuchni, i zapytała Logana: – Jakie to lody? – Waniliowe. Mackie’s. – Super! Niech pan da jakąś czystą łyżeczkę, dobra? Logan wygrzebał jedną z szuflady i wręczył Steel. – Pycha... Co u Inscha? – Żona wychodzi dziś ze szpitala. Nie puścili jej na nabożeństwo żałobne. Steel długo milczała. – Biedaki. – Zanurzyła łyżeczkę w pojemniku i nabrała dużą porcję lodów. – Mamy w kasie około dwustu funtów na zakup jednej z tamtych ławeczek w Duthie Park. W jakimś ładnym miejscu, wie pan; z widokiem na kaczki albo coś takiego – „Pamięci nieodżałowanej Sophie Insch, 2003-2007”. Coś w tym rodzaju. – Będzie mu miło. – Tak, cóż... – Lody zniknęły. – Najlepszy prezent, jaki możemy zrobić Inschowi, to wpakować tego zasrańca Wisemana za kratki na resztę jego pieprzonego życia. – Steel stała zamyślona, jakby zamierzała wygłosić jakieś ważne oświadczenie. – Niech pan poszuka syropu czekoladowego.
Duncan miał rację. Pan Nowy wrócił: nieprzytomny i przewieszony przez ramię Rzeźnika jak półtusza wieprzowa. Wylądował na metalowej podłodze w kałuży własnych wymiocin.
Rzeźnik patrzył na niego przez chwilę, potem się odwrócił, wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Znów zostawił Heather w ciemności. Przysunęła się do kraty. – Panie Nowy? – Widzisz? – powiedział Duncan. – Mówiłem ci, że to zły pomysł. – Panie Nowy, żyjesz? Heather wytężyła słuch. Ktoś oddychał, ale nie wiedziała, czy to Pan Nowy, czy Mrok. Przywołała gestem Duncana. – On żyje? – Jeszcze tak. Ale wkrótce umrze. Otworzyła butelkę z wodą i po omacku sięgnęła przez kratę. Poczuła pod palcami zardzewiałą podłogę. Metal, metal, zimne wymiociny. – Fuj! Metal, włosy. Odwróciła mu głowę twarzą do góry i polała go wodą. Kaszel. Plucie. Jęk. A potem łzy. – O Jezu... Usłyszała, jak Pan Nowy dźwiga się na kolana i oddycha ze świstem. Potem rozległ się hałas, gdy upadł z powrotem pod kratę. Śmierdział rzygowinami, strachem i krwią. – On... – wyrzucił z siebie. – Tam jest... podziemny... labirynt... Znalazłem ją. Znalazłem Hazel. – Zaczął szlochać i coraz trudniej było go zrozumieć. – On ma rzeźnię z... z kawałkami... Ona była moją żoną... – Coś uderzyło w kratę. – Ona była moją żoną! – Heather poczuła na twarzy kwaśny oddech Pana Nowego. – On nas zabije. Widziałem... części ciała wiszące na hakach pod sufitem. Nie będę ofiarą. Nie będę! – Zniżył głos do szeptu, jakby to robiło jakąś różnicę Mrokowi. – Jak on wróci, będę udawał, że nie żyję. Ty... ty zaczniesz krzyczeć. On podejdzie zobaczyć, co się stało. Wtedy... wtedy uderzę jego głową w kratę. Będę walił, dopóki nie zatłukę skurwiela. Złapiesz go za ręce i przytrzymasz, żeby się nie wyrwał. – Janie... – Musisz. Inaczej oboje umrzemy w tym syfie. Chcesz tego? Duncan stanął za nim i patrzył na zamknięte drzwi. – Może on ma rację, Heather? Jeśli tego nie zrobisz, umrzesz tak jak ja. – Ale ja nie mogę... – Możesz – powiedział Pan Nowy. – Nie. – Heather pokręciła głową. – Musimy działać razem, Heather. Inaczej umrzemy tutaj. – Pan Nowy wziął głęboki
oddech. – On wchodzi, ty krzyczysz, ja atakuję. W parę minut będzie po wszystkim i uwolnimy się stąd. Okej?
– I cóż – powiedziała Steel, przyglądając się, jak ekipa biura identyfikacji ładuje swój sprzęt do brudnego transita – wszystko okazało się stratą czasu i pieniędzy. Na dworze było zimno i ciemno, tylko wąski sierp księżyca pojawiał się między chmurami. Wszyscy zbierali się do domu. Szef techników zdjął kombinezon ochronny. – Tu nic nie zostało. Wszystko wybielili w cholerę, brakuje połowy dywanu, jakiekolwiek dowody diabli wzięli. Steel się odwróciła i szturchnęła Logana w ramię. – No i co, detektywie Poirot? Wymyślił pan już, jak to wytłumaczyć zastępcy komendanta? – To jakiś naśladowca. Na pewno. – Bla, bla, bla. Z domu dobiegł głośny wysoki sygnał dźwiękowy i po chwili zaczął wyć alarm. Na zewnątrz wyjrzał umundurowany posterunkowy. – Coś nawaliło! Logan przewrócił oczami. – A wprowadziliście kod? – Oczywiście. Jeden dziewięć dziewięć trzy. – Pięć. Jeden dziewięć dziewięć pięć. Posterunkowy zniknął w domu, mamrocząc: – Cholerne odręczne bazgroły... Logan zwrócił się do szefa ekipy: – Wszystko przeszukaliśmy? – Dom, ogród, garaż, samochody... Całość. – Daj spokój, Łaz – powiedziała Steel. – Odpuść sobie, dobra? Logan znów wyjął ostatni raport z przeszukania, znalazł na końcu fotokopię planu terenu i przestudiował ją w blasku reflektorów transita. Zbadali dwa razy każdy centymetr kwadratowy posiadłości – i nic. Rozejrzał się po raz ostatni wokół siebie, patrząc kolejno na dom, ogród od frontu, samochody, drogę, pola, garaż i znów na dom. Dalekie światła w oknach najbliższych sąsiadów były ledwo widoczne między drzewami. Pustkowie. – Jak pani myśli, mają tu sieć wodociągową?
– Prawdopodobnie. – Steel wzruszyła ramionami. – A co ze ściekami? – Chwytał się ostatniej deski ratunku. – Skąd mam, do cholery... – Urwała i popatrzyła na niego. – Bez żartów! – Zbiornik musiałby być poniżej domu, ale blisko drogi, żeby szambiarka mogła go opróżniać. Logan ruszył wokół ogrodu, a Steel za nim. – Jeśli pan myśli, że będę grzebała w czyichś odchodach w moim porządnym kostiumie, jaki noszę do pracy, to się pan grubo myli! W ogrodzie od frontu nie było ani śladu pokrywy zbiornika na szambo. – Okej, droga biegnie w prawo w dół wzgórza. Musimy poszukać tam. – Ostrzegam pana, sierżancie, że jeśli upaprzę sobie kostium gównem... Ale Logan już wyszedł bramą frontową i wędrował w ciemności drogą, omiatając światłem latarki pole. Błoto, trawa, błoto, owcze... Skupił uwagę na skraju trawy. Znów błoto, kępa uschniętych pokrzyw, jeżyny, przejechany królik i znów błoto. Z trawy wystawał jakiś prostokątny kształt. Logan przykucnął i postukał knykciami. Twardy. Oświetlił latarką krawędzie płyty. Była zarośnięta trawą i chwastami, tkwiła w grubej warstwie błota. Steel stanęła obok niego i popatrzyła na pokrywę zbiornika. – No proszę. Nikt tego nie ruszał od wieków. Wygląda na to, że nie ma potrzeby babrać się w gównie. Jaka szkoda. – Pocieszyła się ostatnim papierosem. – Czas przerwać to pasmo klęsk i spadać do pubu. – Tak, chyba ma pani rację. – Logan wstał i po raz ostatni przesunął światłem latarki po pokrywie. Dostrzegł coś białego. Schylił się i zobaczył zadrapanie z boku betonu, jasnokremowe w żółtym blasku latarki. Tylko to miejsce nie było ubłocone. – Chodźmy już, zaschło mi w gardle. Logan chwycił garść trawy i pociągnął. Placek sterczącej zieleni oddzielił się od pokrywy niczym punkowy tupecik. – Ktoś to oderwał i ułożył z powrotem, żeby nikt się nie zorientował. Niech pani spojrzy. Steel spojrzała. – Może opróżniali to ostatnio i... – Stała i paliła wściekle. – Niech to szlag, jednak trzeba będzie przeszukać ten cholerny zbiornik, czy tak? – Tak.
Pan Nowy szepnął w ciemności:
– To on! Jesteś gotowa? Heather skuliła się pod ścianą. Źle się czuję... Szczęk i zgrzyt drzwi więzienia. – To nasza jedyna szansa! Pan Nowy zamilkł, gdy snop światła padł na zardzewiałą podłogę. Leżał na boku z rękami i nogami ułożonymi tak, jakby wciąż był nieprzytomny. Jakby nie był niebezpieczny. Wszedł Rzeźnik z wiadrem mydlin. Sosnowy zapach środka dezynfekującego przebijał przez smród wymiocin Pana Nowego. Jeden krok, dwa, trzy... Heather zerknęła na Pana Nowego, który poruszał wargami bezgłośnie: – Teraz. Krzycz! Heather jęknęła i chwyciła się za brzuch. Pan Nowy spiorunował ją wzrokiem, potem znów poruszył ustami: – Proszę! Wrzasnęła. Rzeźnik podbiegł do niej, wychlapując wodę i pianę z wiadra. Pan Nowy zerwał się na nogi i zaatakował go z grymasem wściekłości na posiniaczonej twarzy, otwarte usta odsłaniały szczerby po wybitych zębach i pokrwawione dziąsła. Uderzył Rzeźnika barkiem w plecy i obaj wpadli na kratę. W metalowym pomieszczeniu rozległ się łomot zderzających się ciał i kości tłukących w stal. Wiadro upadło na zardzewiałą podłogę, odbiło się i potoczyło dalej, mydliny rozlały się po celi. Pan Nowy cofnął się i znów natarł. Łup! Rzeźnik się zachwiał. Pan Nowy chwycił tył gumowej maski pani Thatcher i trzasnął głową Rzeźnika w kratę. – Złap go za ręce! Rusz się, do cholery! Duncan znalazł się tuż za nią. – Nie rób tego, Heather. – Ja... – Złap go za ręce! – krzyknął Pan Nowy. – On go nie pokona – powiedział Duncan. – Nikt go nie pokona. Pan Nowy znów uderzył głową Rzeźnika w kratę. – Złap go za te pieprzone ręce! Rzeźnik spojrzał w górę i utkwił w Heather puste oczy. Był Mrokiem i wiedział. To był test. – Nie.
– Heather, złap go za te pieprzone ręce! – Nie mogę... – Nie mieszaj się do tego – doradził Duncan. Rzeźnik się odwrócił i chwycił Pana Nowego za koszulę. Potem zdzielił go pięścią w twarz. Pan Nowy się zatoczył, poślizgnął na rzygowinach i z hukiem upadł na plecy. Kiedy leżał, jęcząc, Rzeźnik kopnął go w głowę. Czaszka Pana Nowego uderzyła w metalową ścianę. Krew trysnęła mu z ust na zardzewiałą podłogę. – Nikt Go nie pokona – powtórzył Duncan. – On jest wieczny. Rzeźnik cofnął się parę kroków i znów kopnął Pana Nowego. Potem chwycił go za gardło, podniósł i walnął nim w kratę. Ramiona Pana Nowego opadły bezwładnie, kolana ugięły się pod nim. Przewrócił się na bok przy kracie, jego głowa odbiła się od podłogi. Dwie minuty później Rzeźnik wciągnął do celi blaszaną wannę. Heather omal się nie posiusiała. Wcisnęła się w najdalszy kąt i zagryzła dolną wargę, żeby się nie rozpłakać i nie zwrócić na siebie uwagi. Była grzeczna, była grzeczna, była grzeczna... Pan Nowy jęknął i spróbował wstać. Cały trząsł się z wysiłku. Nie zdołał nawet podnieść się na kolana; Rzeźnik sięgnął do wanny, wyjął z niej mały plastikowy prostokąt – nie większy niż pilot do telewizora – i wcisnął włącznik. Między dwoma stykami na końcu pojawił się trzeszczący łuk elektryczny. Rzeźnik wbił paralizator w dół pleców Pana Nowego. Mężczyzna dostał konwulsji, kopnął nogą blaszaną wannę, przewracając ją. Wysypały się łańcuchy, metalowy pręt, miecz świetlny i noże. Jeden upadł przy kracie. Po chwili Pan Nowy znieruchomiał, niezdolny do walki. Leżał na podłodze, jęczał i płakał. Zaczął drżeć, gdy poczuł, jak Rzeźnik zapina mu łańcuchy wokół kostek. Rzeźnik podciągnął go do góry i rozciął mu ubranie. Złapał go jedną ręką za twarz i przycisnął miecz świetlny do lśniącego ciemienia. Trzask. Pan Nowy drgał, dopóki Rzeźnik nie wepchnął jasnoniebieskiego pręta do dziury w jego czaszce. Dwa szybkie cięcia – czyste i głębokie – i ciemnoczerwona ciecz polała się do wanny. Pan Nowy wisiał spokojny, cichy i blady. Rzeźnik jednym machnięciem ostrza od tyłu do przodu odciął mu głowę i rzucił ją bezceremonialnie na podłogę. Leżała na boku i patrzyła z otwartymi ustami na skuloną w kącie Heather.
Ściągnięcie skóry dokonało się przerażająco szybko. Rzeźnik zrobił to wprawnymi, oszczędnymi ruchami, potem otworzył całe ciało od góry do dołu. Biały worek wypchany wnętrznościami Pana Nowego wypadł jak jedna śliska bryła. W niecałe pięć minut tułów mężczyzny stał się pustą skorupą. Rzeźnik wziął topór i przerąbał zwłoki na pół wzdłuż kręgosłupa. Nic już nie trzymało razem obu części, więc kołysały się na łańcuchach przymocowanych do kostek i uderzały w metalową ścianę z jednej strony i kratę z drugiej. Pan Nowy, ot tak, zamienił się w tuszę. Był teraz mięsem, niczym więcej. Tylko dłonie i stopy wskazywały, że był kiedyś człowiekiem. A jego głowa patrzyła oskarżycielsko z podłogi.
– Naprawdę musimy to robić? – Technik z biura identyfikacji przyciskał do piersi łom i wpatrywał się w pokrywę zbiornika na szambo jak w zapadnię do piekła. – Sierżant McRae ma słabość do cudzych odchodów, prawdą Łaz? – Steel zaciągnęła się papierosem wskazując betonową płytę. – Tylko niech pan nie uszkodzi tych zadrapań. Cofnęli furgon biura wąską drogą mały generator dieslowski z tyłu zasilał parę reflektorów halogenowych. Technik poprawił maskę oddechową i ścisnął mocniej łom. Steel znów wskazała pokrywę zbiornika. – Byłoby dobrze załatwić to jeszcze dziś. – Okej, okej... Jezu... – Technik wsunął łom pod płytę, jego kombinezon zalśnił w mocnym świetle, i dźwignął. Rozległ się zgrzyt przesuwanego betonu. – O rany! – Technik rzucił łom i cofnął się, machając ręką przed swoją twarzą. – Na litość boską Frank. – Steel wyjęła papierosa z ust. – Niech pan nie będzie taki... Jasna cholera! – Znów wetknęła papierosa do ust, sztachnęła się i otoczyła ochronnym kłębem dymu. Powietrze wypełnił smród szamba. Cuchnęło jak brudne toalety w stu pubach naraz. Logan zasłonił dłonią usta, przeszedł na drugą stronę drogi i ustawił się pod wiatr. Frank przysunął się do betonowej płyty, oparł na niej niebieski plastikowy but ochronny i pchnął ją tak, że wlot całkiem się odsłonił. Logan spodziewał się, że po odsunięciu pokrywy fetor osłabnie – że rozejdzie się w powietrzu – ale zrobiło się jeszcze gorzej. Frank zajrzał w śmierdzącą ciemność. – Ja tam nie wejdę. Steel podeszła bliżej.
– Niech pan przynajmniej pogrzebie tam kijem albo czymś. – Tam pewnie nic nie ma... – Nie dowiemy się tego, jeśli będziemy tu stali jak banda idiotów, prawda? – Nie widzę, żeby zgłaszała się pani na ochotnika. – Jasne, że nie. To nie moja działka, słonko. Frank mruknął pod nosem coś bardzo brzydkiego, potem chwycił osłonę na całą twarz i grube czarne gumowe rękawice. Ktoś wręczył mu bosak i Frank zaczął nim mieszać w szambie Leithów. Miotał przy tym straszliwe przekleństwa, ale to było nic w porównaniu ze smrodem brei w zbiorniku. Nagle zamarł. – Coś znalazłem... Kształt wyłaniający się wolno z cuchnących głębin nie zrobił wrażenia na Steel. – Założę się o dychę, że to kolejna zgniła owca. Jak zdechną, rzucają je, gdzie popadnie, żeby mnożyły się bakterie... O cholera. Frank wyciągnął z szamba nagie, pokryte brązowym i szarym szlamem ludzkie przedramię z dłonią.
31
Zwłoki to kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat ważąca w przybliżeniu osiemdziesiąt pięć kilogramów. – Doktor Isobel McAllister chodziła wokół stołu sekcyjnego i mówiła podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć wycie wentylatora. – Wie pan co? – powiedziała inspektor Steel, obciągając w kroku swój biały kombinezon ochronny. – Niedobrze mi się robi od noszenia tego cholernego draństwa. Dla kogo oni to szyją, do diabła? Dla Quasimodo? To mi się wrzyna prosto w... Isobel zmiażdżyła ją wzrokiem. – Proszę o ciszę! Wróciła do oględzin zewnętrznych. Valerie Leith została ułożona na lśniącym stole jak lalka Barbie w kawałkach: przedramiona, bicepsy, głowa, tułów, uda, łydki – wszystko oddzielnie. Części ciała pokrywała cienka szarobrązowa warstwa śmierdzącego mułu. – Może się pani tak nie spieszyć i umyć te cholerne szczątki? – Skoro pani się uparła, żeby mnie tu ściągnąć wieczorem na sekcję, to przynajmniej niech mi pani nie przeszkadza w pracy. Steel wydęła policzki, poprawiła maskę oddechową na twarzy i znów obciągnęła kombinezon. Wytrzymała w milczeniu dwie minuty, potem nachyliła się do Logana i szepnęła: – Pan jest jakiś pechowy, wie pan o tym? Inni zwykle znajdują dość świeże trupy, a pan na wpół zgniłe i zamarynowane w gównie. – To nie moja wina, po prostu miałem przeczucie. – Raczej ślepy fart. – Z lewego uda wycięto duży fragment ciała. Brzegi rany są w stanie rozkładu po długotrwałym zanurzeniu w ściekach... – Mówiłem, że w kuchni Leithów coś mi nie gra. – I czego pan się spodziewa defilady? – Steel spojrzała na niego spode łba. – ... rozczłonkowania dokonano nożem z ostrzem o jednej krawędzi tnącej i długości około dwudziestu centymetrów...
– Tylko przypominam. – Ma pan pojęcie, ile to narobi kłopotów? – ... kąt nacięć wskazuje na praworęcznego sprawcę... – A gdzie się podziało „dobra robota, Logan, jesteś chlubą policji”? – Oj, niech pan nie robi z igły wideł... – Pani inspektor, nie będę powtarzała! To jest prosektorium, nie plac zabaw. – Przepraszam, pani doktor. – Steel się zaczerwieniła. A potem, kiedy nikt nie widział, uszczypnęła Logana w ramię. – To pana wina! Kiedy Isobel w końcu poleciła swojemu asystentowi umyć ludzkie szczątki, zegar w prosektorium wskazywał ósmą piętnaście. Ósma piętnaście wieczór. Logan był na służbie od czwartej rano. Poczuł zmęczenie. Ile można pracować? Asystent Isobel zaczął od głowy. Brudna woda bulgotała w odpływie stołu sekcyjnego i kiedy twarz Valerie Leith wyłoniła się wolno spod warstwy cuchnącego szlamu, Logan upadł na duchu. Przy innych ofiarach był w stanie zachować obojętność; zostały z nich tylko kawałki mięsa. Ale to było co innego, ta wyglądała jak ludzka istota. Valerie Leith, lat trzydzieści pięć, skóra pomarszczona i odbarwiona, kasztanowate włosy potargane wokół twarzy, z której asystent Isobel spłukiwał szambo. Logan przestał być z siebie zadowolony.
Żółte i białe lampy uliczne świeciły w granatowym mroku listopadowej nocy za oknem gabinetu nadinspektora Baina. Aberdeen wyglądało jak mieniąca się tkanina. Szef wydziału kryminalnego stał, patrząc na panoramę miasta. Ulicami w dole przejeżdżały taksówki, pijani wlekli się do najbliższego klubu, frytkami lub na postój. W oddali wyły syreny. Dochodziła północ. – Dlaczego, do diabła, tego szamba nie przeszukano za pierwszym razem? – A niby dlaczego mieliby to zrobić? – Steel ziewnęła szeroko, nawet nie zasłaniając ust, a potem beknęła cicho. – Nie było powodu. – Insch powinien... – Ale nie zrobił tego. Na jego miejscu też bym tego nie zrobiła. Ty też nie, Bill. Nadinspektor się odwrócił i spojrzał na Logana. – Ale pan to zrobił, sierżancie. – Miałem po prostu przeczucie... Steel poklepała go po ramieniu. – Niech pan nie będzie taki skromny! Mówię ci, Bill, on...
– Powstaje pytanie – przerwał jej szef – co powiedzieć mediom? Jak to będzie wyglądało, kiedy się dowiedzą, że jej zwłoki leżały niecałe dziesięć metrów od domu przez dwa tygodnie, zanim zostały odkryte? Inspektor Insch... – Nie zaczynaj, Bill, dobra? To był długi dzień i nie mam ochoty kłócić się z tobą. – Steel przeciągnęła się na krześle, aż zatrzeszczało. – Nieważne, co powiemy mediom; oni i tak wymyślą własny szajs. – Nie ogarniasz całości – odparł nadinspektor. – Podaliśmy, że to Wiseman jest zabójcą Valerie Leith, tak? Co gorsza, powiedzieliśmy, że wygląda na to, że ten sam sprawca zamordował Inglisów oraz Toma i Hazel Stephenów. A gdzie był wtedy Wiseman? W Craiginches! – Szef usiadł za biurkiem. – Więc mamy teraz dwóch psychopatów ćwiartujących ludzi, a nasz jedyny podejrzany z każdym dniem wydaje się coraz mniej winny! – Właściwie... – Logan sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął książkę Namokły krwią z pozaginanymi rogami, którą dała mu Steel, i rzucił ją na biurko – mamy drugiego podejrzanego. – Co? – Nadinspektor przyjrzał się okładce. – Jamiego McLaughlina? – Nie, Williama Leitha. Znalazłem egzemplarz tej książki w głównej sypialni. Steel wydała odgłos jak tonący słoń. – Zapomniał pan, że zabójca omal nie odrąbał temu facetowi głowy? – Mają w domu system alarmowy, ale sprawcy jakoś udało się dostać do środka bez uruchomienia go. Potem poćwiartował zwłoki Valerie Leith i wrzucił je do szamba. Skąd wiedział, gdzie jest zbiornik? Założę się, że jeśli jeszcze raz przeszukamy garaż, znajdziemy łom – lub coś w tym rodzaju – który pasuje do wyżłobień na pokrywie tamtego zbiornika. – Ale Leith ma ranę... – A czy to pierwszy raz, kiedy ktoś sam się okalecza, żeby odsunąć od siebie podejrzenia? Nadinspektor zaklął, chwycił słuchawkę telefonu i wybrał numer. – Tak, Pete, to ja. Chcę, żeby sprowadzono tu Williama Leitha... Nie, nie. Chcę go tu mieć natychmiast... A co mnie to obchodzi? Załatw to! – Skończył rozmowę, złączył czubki palców i dumał przez chwilę. Potem zapytał Logana: – Przyjaźni się pan jeszcze z tamtym cholernym dziennikarzem?
32
Witaj, bohaterze! – Steel siedziała na krześle Logana z nogami na jego biurku i porannym wydaniem „Aberdeen Examinera” na podołku. – Gdzie pan się podziewał, do cholery? Jestem tu od paru godzin. – Czyżby? – Logan postawił przed nią brązową plastikową tacę ze stołówki. – Bo Duży Gary powiedział, że przyszła pani o jedenastej. A jest dopiero piętnaście po. – Dobra, dobra. – Steel wyszczerzyła zęby. – Dawaj kanapkę z bekonem, bohaterze. Logan wręczył jej pakunek w aluminiowej folii i usiadł przy jedynym grzejniku w pokoju. – To nie ja napisałem ten cholerny tekst. Steel odpakowała kanapkę i ugryzła wielki kęs. – Komendant Łysy Brian chce nam osobiście pogratulować złapania Leitha. Oczywiście przypisałam wszystko mojemu inspirującemu przewodnictwu i... – Ma pani keczup na bluzce. Inspektor spojrzała na swój biust. – O nie, znowu! – Tak czy owak... – Logan wziął swoją kawę i podszedł do tablicy zgonów, by odpiąć zdjęcia miejsca zbrodni w domu Leithów – to nam nic nie daje. Nie przybliża nas do złapania Rzeźnika. – Oszalał pan? – A przybliża? Nie. On jest wciąż na wolności... – Rany, znów to... A zresztą okej; niech pan biadoli. Ja nie zamierzam. Łysy Brian od wieków nie poklepał mnie po ramieniu. – Ugryzła następny wielki kawałek i żuła z zadowoleniem. – Mmm, mm, mmm? – Chyba tak. Ale dopiero, jak wróci Insch. – Logan wsunął zdjęcia z miejsca zbrodni z powrotem do teczki Leithów i włożył ją do korytka na wychodzące dokumenty. – Jeśli nie ma nic pilnego, pójdę do domu i... – Nie ma mowy! Słyszał pan, co powiedział w nocy szef: skoro Wiseman nie pasuje, musimy znaleźć kogoś innego i zwalić na niego to całe gówno. Oboje przejrzymy dokładnie
akta tamtej sprawy z 1987 roku. – Pani chyba żartuje; wczoraj byliśmy na służbie dwadzieścia godzin! – Niech pan się poskarży przedstawicielowi swojego związku zawodowego. W moim imieniu też, jak pan już tam będzie. – Steel dokończyła kanapkę, zmięła folię i posłała lobem do kosza na śmieci. Nie trafiła nawet w pobliże. – Już się przekopaliśmy przez tamte dokumenty i... – I teraz zrobimy to jeszcze raz, jasne? – Steel wyssała coś spomiędzy zębów i przeżuła. – Niech pan nie będzie taki leniwy, do cholery. Komendant poklepie nas po ramieniu dopiero po lunchu, więc mamy jeszcze mnóstwo czasu, ruszajmy z kopyta. – Wyjęła papierosy i wstała. – Niech pan mi daje znać, jak panu idzie. Będę na... zebraniu. Tak... Gdyby ktoś pytał, jestem na jakimś zebraniu.
Logan stłumił ziewanie, wypił następny duży łyk kawy i wrócił do akt sprawy McLaughlinów. Nie był całkiem szczery z inspektor Steel – nie przeczytał wcześniej wszystkiego, przebiegł tylko wzrokiem fragmenty poprzedzające raporty z sekcji zwłok i miejsca zbrodni. Dokładna lektura dokumentacji od początku do końca okazała się bardzo interesująca. Kiedy w roku 1987 Brooks – jeszcze przed awansem na nadinspektora wziął na cel Kena Wisemana, przestał szukać innych podejrzanych. Uważał, że winny jest Wiseman. Powodem był zakrwawiony bagażnik samochodu. Brooks stale do tego wracał podczas przesłuchań.
Brooks: Przestań kręcić, Ken. Wiemy, że ty to zrobiłeś. Wiseman: Już wam mówiłem! To był jeleń. Znalazłem go na poboczu drogi. Brooks: Serio myślisz, że uwierzę... Wiseman: Jeszcze drgał. Zabrałem go do domu i poćwiartowałem. Brooks: Tam znaleziono także ludzką krew, idioto. Wiseman: Moją. Ten cholerny jeleń wierzgnął, kiedy go ładowałem do bagażnika. Zranił mnie w twarz. Wszystko zakrwawiłem.
Logan przeszedł do raportów laboratoryjnych. Próbki były w takim stadium rozkładu, że nie udało się dokonać identyfikacji, test DNA niczego nie rozstrzygnął. Spróbowano ponownie w roku 1995 po złożeniu przez Wisemana apelacji. Od roku
1990 w badaniach DNA nastąpił pewien postęp, ale jedyna ludzka krew, jaką zdołano pobrać z dowodów, miała tak wiele wspólnych cech z krwią Wisemana, że nawet obrońca idiota potrafiłby znaleźć luki w akcie oskarżenia. Więc stary poczciwy inspektor Brooks starał się ukryć dowody. Obrona jednak położyła na nich rękę i Wiseman wyszedł na wolność. Jego początkowe przyznanie się do winy było na samym końcu akt w oddzielnej torbie dowodowej z przezroczystego plastiku. Najwyraźniej wystukał je na maszynie ktoś, kto miał więcej palców niż szarych komórek.
”Zrobiłem to. Zrobiłem to i żałuję tego. Nie chciałem zrobić jej kszywdy, ale zrobiłem. Było mnustwo krwi. Potem nie wiedziałem co zrobić, więc pszystąpiłem do usuwania ciała przez ćwiartowanie go tnąc je i pozbywając się części. Nie pamiętam gdzie je zakopywałem. Piłem”.
Niezdarny maszynopis pełen błędów ortograficznych i kłamstw zajmował jeszcze półtorej strony. Pod tekstem widniał podpis złożony drżącą ręką, jakby piszącemu właśnie przytrzaśnięto dłoń szufladą. Była też druga wersja przyznania się do winy, napisana starannie i poprawnie. Podpis Wisemana na tym dokumencie wyglądał nie lepiej niż na pierwszym. Logan odsunął akta, zastanawiając się, jakim cudem kogoś takiego jak Brooks awansowano na nadinspektora; skurwiel sam był niewiele lepszy od przestępcy. A Insch mu pomagał. Pan Wszystko Musi Być Robione Zgodnie Z Przepisami pobił podejrzanego w areszcie i zmusił go do złożenia podpisu pod tekstem, w którym przyznaje się do winy. Nic dziwnego, że Wiseman dobrał mu się do skóry...
W stołówce Logan wziął na lunch pieczone ziemniaki i jadł je jedną ręką ponownie czytając raport z miejsca zbrodni w opuszczonym sklepie rzeźniczym, gdzie znaleziono szczątki Iana i Sharon McLaughlinów. Wetknął raport z powrotem do teczki z aktami, wyjął należącą do Fauldsa sfatygowaną książkę Namokły krwią i odszukał rozdział opisujący to samo miejsce.
”Kiedy Bóg tworzył człowieka, używał do tego najprostszych materiałów. Nasze ciała, mózgi i krew krążąca w naszych żyłach nie różnią się od tych, które mają zwierzęta zabijane
przez nas dla pokarmu. Świnia, krowa i istota ludzka po starannych zabiegach rzeźnika staje się po prostu mięsem. Wszyscy jesteśmy po prostu mięsem. Anonimowy cynk zaprowadził policję do nieczynnego sklepu rzeźniczego na Palmerston Road, rzut beretem od dworca kolejowego. Gdy szli przez zaśmiecone wnętrze, od dudnienia przejeżdżających pociągów towarowych drżała ziemia pod ich stopami. Szczury przebiegały między stertami zwalonego tynku i zniszczonych mebli. Na podłodze i ścianach widniały plamy, gdzie gołębie wydały wyrok na sklep zamknięty od osiemnastu lat i przerobiony na magazyn. Dziś szyld na zewnątrz głosi, że budynek należy do zarządu nieruchomościami, ale w styczniu 1988 roku to było miejsce wiecznego spoczynku moich rodziców. Lub raczej byłoby, gdyby nie tamten anonimowy telefon w środku nocy”.
Logan przewertował akta i znalazł wzmiankę o telefonie z automatu w Torry. Napisano, że dzwoniła kobieta – pijana i przestraszona. Przypuszczano, że to jakaś pracująca dziewczyna, która szukała miejsca, gdzie mogłaby zabrać klienta. Albo może bezdomna, których w mieście stale przybywało, szukająca jakiegoś kąta, gdzie mogłaby się upić i zasnąć. Brooks rutynowo zaapelował o osobisty kontakt z policją, ale nikt się nie zgłosił.
”Lodówki na zapleczu sklepu opróżniono, resztki ich zawartości ułożono w części obsługowej. Ściany pokrywał brud, z kątów wyzierała pleśń, mroku nie mogły rozproszyć nawet reflektory patologa. Moi rodzice wisieli na hakach wbitych w sufit. To brzmi bardziej dramatycznie niż przedstawiało się w rzeczywistości. Choć strasznie cuchnęło (prąd dawno wyłączono i w lodówkach panowała temperatura otoczenia), niewiele wskazywało, że wiszące kawały mięsa były kiedyś czyjąś matką i ojcem. Moją matką i ojcem, dopóki nie stali się po prostu mięsem. Na brudnych ścianach widniały słowa, których nigdy nie zapomnę. Wiadomość od człowieka nazwanego później Rzeźnikiem. »Już u zarania dziejów, w czasach początku naszego, Gdy wyświęcano duchownych, by strzegli prawa bożego, Od ofiar i uczt kapłańskich podówczas celebrowanych, Ołtarze namokły krwią bydląt zaszlachtowanych...« Wiadomość napisana krwią. Krwią moich rodziców”.
Po trzeźwej refleksji przy biszkopcie z konfiturą i kremem Logan wziął swoją filiżankę herbaty i wrócił do archiwum sprawy Rzeźnika. Z akt wynikało, że cytat nabazgrany na ścianie sklepu mięsnego zaprowadził Brooksa do Trinity Hall – siedziby siedmiu zrzeszeń branżowych – betonowego klocka z lat sześćdziesiątych XX wieku na Holburn Street niedaleko miejsca, gdzie McFarlane... „Namokły krwią” – słowa z obrazu należącego do zrzeszenia rzeźników. Stąd wzięło się przezwisko zabójcy. Zanim Logan skończył czytać zapisy przesłuchań, herbata dawno wystygła – Brooks przemaglował wszystkich rzeźników w mieście, zrzeszonych o niezrzeszonych. Wtedy zaczęła się jego fiksacja na punkcie Wisemana. – Pobudka! – Inspektor Steel wmanewrowała się do pokoju, wnosząc ze sobą woń papierosów. – Wpół do trzeciej. Gotów do wysłuchania, jaki z niego bystrzak? Logan podniósł wzrok znad protokołu dotyczącego pierwszego zatargu Wisemana z policją. – Niech mi pani da minutkę... Hej! Steel wyrwała mu dokument z ręki. – Zobaczmy, co jest takie ważne... – Czytając, poruszała wargami. – Jezu. – Odwróciła kartkę i popatrzyła na uwagi nagryzmolone długopisem. – Oprych Brooks znów zaatakował. Widział pan to? „Najwyraźniej coś ukrywa”, „Kręci”, „Robi uniki”, „Cuchnie winą...” Otwarta głowa, co? – Położyła dokument na biurku Logana. – Tak czy inaczej, idziemy. Dupa w troki. Czas na klepanie po ramieniu.
Pół godziny później – Zasrany sukinsyn! – Steel opadła na krzesło Logana. – Nie do wiary, co? Pieprzony skurwiel! – Wstała, poklęła jeszcze trochę, kopnęła szafkę z aktami, nazwala komendanta Briana Andersona złamasem i klapnęła z powrotem za biurkiem. – Cóż... – odezwał się Logan, starannie dobierając słowa – mogło być gorzej... – Jeszcze gorzej? Jakim cudem? – Mogliśmy trafić na nadinspektora Finniego. – Tego... fiuta? – Potarła rękami twarz. – Jak mogli powiedzieć, że jestem za mało aktywna? Jak? Jak mogę być bardziej aktywna, do cholery? Czy dopiero co nie złapaliśmy Leitha?
Logan usadowił się za innym biurkiem, przygotowany na dalszy ciąg. Dziesięć minut później Steel nadal pomstowała. – Oczywiście wie pan, o co tu naprawdę chodzi, no nie? Baba nie może kierować takim ważnym śledztwem. Co to, to nie. Do tego potrzeba łysego skurwiela, tak? „Uważam, że nadinspektor Bain powinien wyznaczyć kogoś bardziej aktywnego...” – zacytowała ze specyficznym akcentem, przedrzeźniając komendanta. – Palanty nie odebrały Inschowi tej cholernej sprawy, zgadza się? – Siedziała przez chwilę w milczeniu, gotując się ze złości, potem wyjęła paczkę papierosów i zaczęła ją obracać w rękach. – Niech pan pojedzie zobaczyć, jak się miewa nasz gruby dupek, dobra? – Co? Teraz? – Nie, nie teraz, wieczorem. Wiem, że ostatnio zachowywał się jak kutas i walnął pana w twarz... ale... niech pan mu zawiezie torebkę żelków czy coś takiego. – Nie mogę, wieczorem jestem zajęty – skłamał Logan. Miał poczucie winy. Po prostu nie zniósłby rozpaczy Inscha. Jeszcze nie teraz. – Insch jest jednym z nas, Łaz, nie mamy prawa go opuszczać po tragicznej śmierci córeczki. – Gdybym nie ścigał Wisemana... – Zawsze był pan ulubieńcem Inschy’ego. On potrzebuje kogoś, z kim mógłby pogadać. Pan jest właściwą osobą. Poza tym co złego może się stać? Nawrzeszczy na pana? Przynajmniej mu ulży. Nie uważa pan, że jesteśmy mu to winni? Logan zaklął. Ale inspektor miała rację: był to winien Inschowi. – Okej, okej, pojadę do niego. – Dobry chłopak. – Steel podniosła się z krzesła. Dochodząc do drzwi, zawołała przez ramię: – Tylko, na litość boską, niech pan nie mówi, że pana przysłałam! Muszę dbać o moją reputację suki bez serca.
Wpół do piątej, Steel wciąż nie wracała. Logan siedział z nową filiżanką herbaty i starą dokumentacją biura prasowego dotyczącą sprawy Iana i Sharon McLaughlinów – wszystkimi publikacjami, artykułami w gazetach i oświadczeniami pisanymi dla ówczesnego komendanta. Jeden z wycinków zawierał zdjęcie eksnadinspektora Brooksa przed gmachem sądu. Z boku stał szczupły posterunkowy o bujnej czuprynie, David Insch. „Podejrzany tymczasowo aresztowany”. Logan rozłożył artykuł na biurku, usiadł wygodnie i spojrzał na tablicę zgonów. Ile z tych osób zginęło dlatego, że Brooks nie mógł przezwyciężyć swojej monomanii
skoncentrowanej na Wisemanie? Logan zadzwonił do Colina Millera i poprosił go o przysługę. – Co? Znowu? – wykrzyknął dziennikarz. – Jeszcze wisisz mi lunch za ostami raz. – Jak mi to załatwisz, stawiam kolację: tajskie jedzenie na wynos. – Wal. – Chciałbym, żebyś przejrzał redakcyjne archiwum. Zaginięcia osób, włamania do domów, zatrucia pokarmowe, przypadki choroby Creutzfeldta-Jakoba... takie rzeczy. Lata 1987-1990. Cisza na drugim końcu linii. – A powiesz mi, o co chodzi? – zapytał w końcu Miller. – Nie. – Chcesz, żebym przeleciał trzy lata szajsu, i nie zamierzasz mi nic powiedzieć? – Posłuchaj... – Wyłączność. Dostanę sensacyjny materiał, cokolwiek to jest, albo nie kiwnę palcem. – Staram się po prostu rozpatrywać we właściwym kontekście pierwsze śledztwo. – Wyłączność albo nic z tego. Logan odrzekł, że zobaczy, co da się zrobić. – To nie zależy ode mnie. – A od kogo? Od Grubasa czy od Pomarszczonej? – Od Steel. Insch jest na urlopie okolicznościowym. Jego córeczka... – Kurwa, przepraszam, stary, zapomniałem. Posłuchaj, zrobię, co będę mógł, ale dziś po południu muszę przeprowadzić w Rowett wywiad z pewnym naukowcem. „Zapalenie wątroby typu C w łańcuchu pokarmowym: jak bezpieczna jest twoja kolacja?”, coś w tym stylu. Tylko tego brakowało, żeby gazety siały jeszcze większą panikę. – Mam taką propozycję: spotkajmy się o ósmej w Howff. Postawisz duże piwo i pogadamy o wyłączności. – Okej... – Logan zamknął oczy i zaklął cicho. – Dziś nie mogę, mam coś do załatwienia. Może być jutro? – Dobra, ale ty stawiasz. – Umowa stoi. – Logan się rozłączył i wrócił do akt sprawy McLaughlinów, żeby odwlec nieuniknione, ale w końcu poczucie winy i głód wzięły górę. Czy mu się to podobało, czy nie, musiał się spotkać z rodzicami zabitej dziewczynki.
Logan zatrzymał samochód służbowy wydziału kryminalnego przy krawężniku i wyłączył silnik. Siedział za kierownicą i patrzył na nocny krajobraz. Przygotowywał się psychicznie. Wziął dwa głębokie oddechy i policzył do dziesięciu. Potem jeszcze raz. – Do dzieła... – Chwycił plastikową torbę z fotela pasażera. Przed domem nie paliły się światła, ale na podjeździe, gdzie zwykle stał range rover inspektora, parkowało powgniatane renault clio z napisem na boku, że to auto zastępcze udostępnione dzięki uprzejmości Tam’s Turriff Motors. Logan nacisnął dzwonek i usłyszał jego dźwięk. Na dworze było zimno. Między drzewami sączył się słaby żółty blask lamp ulicznych, a jesienne liście lśniły jak skóra gada. Podmuch wiatru porwał kilka; zawirowały w powietrzu i opadły na śliską masę zaścielającą ogród od frontu. Logan znów zadzwonił do drzwi. Jeszcze raz, a potem da sobie spokój i pojedzie do domu. Nacisnął przycisk. Nad wejściem rozbłysło światło. – Panie inspektorze? Huk, brzęk, drzwi się uchyliły i ktoś odszedł w głąb domu, szurając nogami. – Panie inspektorze? Halo? – Logan położył rękę na drewnie i pchnął. W przedpokoju było ciemno, ale Logan dostrzegł na schodach zaokrąglone cielsko Inscha, który właśnie zaczął wchodzić na górę. Logan przestąpił próg i zamknął za sobą drzwi. – Wszystko w porządku? Insch wspinał się dalej po skrzypiących stopniach, aż zniknął z widoku. – O rany... Logan zajrzał do salonu: pobojowisko. Kanapa i fotele przewrócone, tapicerka popruta, drewniane szkielety wypaczone, stolik kawowy zamieniony w kupę pogiętego metalu i potłuczonego szkła. W jadalni podobnie: krzesła połamane, stół na boku, na blacie widoczny w mroku idealny krąg spalonej politury. Inschowi musiało zabraknąć pary, zanim dotarł do kuchni. Logan wycofał się do przedpokoju i wszedł po schodach na piętro. Inspektor siedział na podłodze w kącie małej sypialni otoczony wypchanymi zwierzakami. Słaby pomarańczowy blask nocnego oświetlenia odbijał się w tuzinach czarnych plastikowych oczu. Ręcznie namalowany napis na drzwiach głosił: „Sekretny pałac
Sophie – uważać na smoki!!!” Logan przystanął w progu. – Jak się czuje Miriam? Insch pociągnął nosem, wytarł go wierzchem dłoni i podniósł pluszowego jednorożca. – Chciała być lekarką – powiedział cichym, drżącym głosem. – Lub baletnicą. Albo astronautką. To zależało od dnia... Nie brał prysznica i nie golił się od paru dni; jego obwisłe policzki pokrywał ciemny zarost, miał wory pod oczami, ubranie wymięte i poplamione. Zalatywało od niego przetrawionym alkoholem. Logan przeszedł przez pole minowe futrzanych misiów, dinozaurów, prosiaczków i smoków i przycupnął tyłem do niepościelonego łóżeczka. – Wszyscy w komendzie pytają o pana. Zbierają pieniądze. Chcą kupić parkową ławkę poświęconą Sophie. – Brzmiało to właściwie, kiedy Steel mówiła mu o tym wczoraj, ale teraz wydawało się puste i prostackie. – Bardzo mi przykro. – Zostawiła mnie. Miriam. Wyszła ze szpitala, zabrała dziewczynki i przeniosła się do swojej matki. – Insch znów pociągnął nosem. – Powiedziała, że już nie może na mnie patrzeć. Że to moja wina. – Panie inspektorze... – Wisemanowi chodziło o mnie, a one za to zapłaciły. – Insch otoczył potężnymi ramionami małego jednorożca i wtulił w niego twarz. Logan zamknął oczy i skoczył w przepaść. – To nie pana wina, tylko moja. Gdybym nie ścigał Wisemana... – Chciał ją sprzedać jakiemuś pedofilowi. Byłaby teraz... – Wielki mężczyzna zadrżał i spojrzał na Logana załzawionymi oczami. – Jak wytłumaczyć matce, że dla jej córeczki lepsza była śmierć? – Bardzo mi przykro – powtórzył Logan i wyjął z reklamówki cztery puszki guinnessa. – Kupiłem je w tym małym supermarkecie w Newmacher. Są jeszcze zimne. Wręczył jedną inspektorowi. Insch wziął piwo, otworzył je i wypił łapczywie. – Proszę. – Logan sięgnął do torby i wydobył żelki w opakowaniu dla całej rodziny i pudełko terry’s all gold. – Czekoladki były dla Miriam. Inspektor popatrzył na paczkę różowych, czerwonych, zielonych, purpurowych i żółtych figurek. – Nie mogę tego jeść. Początki cukrzycy... – Wyrwał Loganowi torbę z ręki, rozdarł ją
i zaczął wpychać żelki do ust. Żuł je jak automat i popijał guinnessem. Logan otworzył swoją puszkę i uniósł ją do góry. – Wszystko będzie dobrze. – Nie. – Insch pokręcił głową i przycisnął małego pluszowego jednorożca do piersi. – Już nigdy nie będzie dobrze.
Po łagodnym blasku w sypialni Sophie światło w kuchni wydawało się ostre i nienaturalne. Siedzieli przy stole. Insch garbił się nad szklanką whisky i kubkiem kawy z cukrem i mlekiem, wokół jego łysej głowy kłębiła się para. Logan podsunął mu otwarte pudełko all gold. – Przyznał się? – spytał Insch, nie podnosząc wzroku. – Wszystkiemu zaprzecza. Mówi, że go pobiłem. Wyobraża pan sobie? Załatwiłby mnie, gdyby nie to, że Alec sfilmował całą akcję. Insch wziął czekoladkę z nadzieniem karmelowym, włożył ją do ust i popił whisky. – Sophie też? Logan wolałby nie odpowiadać, ale nie miał wyboru. – Tak. Inspektor skinął głową i poczęstował się następną czekoladką. – Chciałbym, żeby pan coś dla mnie zrobił. – Ton jego ponurego dudniącego głosu był zimniejszy niż listopadowy wiatr wyjący w ciemności za oknem kuchni. – Chciałbym, żeby pan pojechał do Craiginches i przeprosił Wisemana w moim imieniu. – Słucham? – Logan omal się nie udławił. – Nie powinienem go bić. Byłem policjantem, a on aresztantem. Nie miałem prawa. – Insch wychylił pół whisky jednym haustem. – Podziwiałem Brooksa. Chciałem być taki jak on. Robił swoje. Wsadzał ludzi za kratki. Naginał zasady, ale... Upłynęło dużo czasu, zanim zdałem sobie sprawę, że to nie w porządku. Cel nie usprawiedliwia znęcania się nad podejrzanymi. Nie jesteśmy wtedy lepsi od nich. – Resztka whisky zniknęła. – Przeprosi go pan? – Na pewno pan tego chce? Inspektor uniósł w wielkiej dłoni szklankę z rżniętego kryształu i obrócił ją tak, że na stole zamigotały małe romby światła. – A potem powie pan tej kupie gówna, że będę na niego czekał. – Panie inspektorze, nie może pan tego zrobić. On jest... – Nieważne, ile to będzie trwało. Urwę mu jaja gołymi rękami i wepchnę do gęby,
żeby je zeżarł. – Ale... – Nikt nie znajdzie trupa tego skurwiela. – Sprawa jest zakończona. Nawet jeśli nie udowodnimy mu zabójstw popełnionych przez Rzeźnika, to po tym, co zrobił panu, Miriam i Sophie nigdy nie wyjdzie na wolność. Zdechnie w Peterhead. Insch podniósł wzrok, w jego czarnych oczach zamigotał groźny błysk. – Wiem. I zamierzam tam wtedy być z rękami zaciśniętymi na jego gardle.
33
Czwartkowy poranek chłostał małe okno archiwum sprawy Rzeźnika wiatrem i deszczem, samotny anemiczny grzejnik stukał i brzęczał. Logan wetknął palec do ucha i spróbował jeszcze raz, krzycząc do telefonu: – Nie, nie McKay, McRae: Mike, Charlie, Romeo, alfa, echo. Trzaski. Wysokie buczenie. – Czy to nadinspektor Danby? Halo? To pan zostawił wiadomość o ofiarach Rzeźnika w Newcastle? Znów buczenie, a potem: – ...pan, o co mi chodzi? – Głos nadinspektora brzmiał prawie jak syrena okrętowa. – Przepraszam, ledwo pana słyszę. – Przejrzałem akta, rozumie pan? Nie ma tam nic o tym, że należały do Strażniczek Wagi. Inspektor Steel władowała się do pokoju, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Logan uniósł rękę. – Wiem – powiedział do słuchawki. – Mam tu kopie raportów ze śledztwa. Ale czy ktoś pytał ich rodziny? Chodzi mi o to, że jeśli nie było żadnego powodu... – Więc czego pan ode mnie oczekuje? – zapytał Danby. – Mam chodzić i pytać krewnych tych biedaczek, czy próbowały zrzucić wagę? Minęło prawie dwadzieścia lat; wie pan, o co mi chodzi? – Niech pan posłucha. Nie prosiłbym o to, ale niektóre z tutejszych ofiar były członkiniami i... – I uważa pan, że zabójca tak je znajduje – dokończył nadinspektor. – Cóż... – Przydzielę do tego paru mundurowych, okej? Więcej nie mogę obiecać, wie pan, o co mi chodzi? – Bardzo panu dziękuję. – Może nam pan podziękować, łapiąc skurwiela.
Steel zaczekała, aż Logan się rozłączy, potem przysiadła na rogu jego biurka i zajrzała w jego notatki. – Strażniczki Wagi? Na litość boską już dawno miał pan sprawdzić ten trop! Co pan do tej pory robił, do cholery? – Sprawdzałem. Właśnie odezwało się do mnie Newcastle. Co się stało, że jest pani dziś taka miła? – Niech pan nie zaczyna. – Spojrzała na niego wilkiem. – Nie jestem w nastroju. Gdzie się podziewa posterunkowy Rennie? – Bain kazał mu przejrzeć następną porcję tamtych raportów Interpolu. – Jasne, jakby to miało coś dać. – Wetknęła ręce pod pachy i odwróciła się twarzą do tablicy zgonów emanującej krwią i okrucieństwem. – Susan oświadczyła mi się dziś w nocy. – Mam pani pogratulować czy nie? – Jakbym miała za mało zmartwień. W zeszłym roku było: „Kupmy sobie kota!”, a w tym jest: „Weźmy ślub!” Wie pan, co będzie dalej, no nie? Cholerne dzieci. – Wzdrygnęła się. – Małe odrażające bachory... – Inspektor zaczęła grzebać w papierach na biurku Logana. – Niech pan nadaje: co u niego? U Inscha. Siedzi zgarbiony przy stole kuchennym i płacze. Planuje zemstę. Jest w depresji. Niebezpieczny. Destruktywny. Zapija ból. Cierpi... – Wszystko gra. – Tak myślałam. – Steel skinęła głową. – Nasz Inschy to twardziel. – Zatrzymała się na koszulce z drugim, lepiej napisanym na maszynie przyznaniem się do winy Wisemana. Przebiegła je wzrokiem. – To przerażające... – Dostałem telefon z Craiginches. Dziś w nocy Ken Wiseman omal nie zatłukł na śmierć Richarda Davidsona. Pomyślałem, że powinienem tam pojechać i pogadać z nim. Może zapytać go o to... – Logan wskazał przyznanie się do winy. – Co? Wiseman nie chciał rozmawiać z Fauldsem, Bainem, ze mną ani z tamtym liverpoolskim psychologiem, ale policyjny bohater sierżant Logan McRae nakłoni go do mówienia? – Ja tylko... – A co mnie to obchodzi. – Rzuciła przyznanie się do winy z powrotem na biurko Logana. – To jest teraz śledztwo potężnego nadinspektora Baina. Może pan robić, co pan chce, ja wychodzę na szluga. – Wstała. – Radziłabym, żeby pan zabrał ze sobą Aleca, ale on ma kamerę przyklejoną do dupy Jego Świątobliwości Nadinspektora Baina. – Przybrała jękliwy ton: – „Och, jaki pan jest wielki i inteligentny!”
Może i dobrze – Logan wolał, żeby nie towarzyszyła mu tam ekipa filmowa BBC, kiedy będzie przekazywał wiadomość od Inscha. – Tylko niech pan nie zapomni, że o wpół do pierwszej mamy tę cholerną wizytację ze Strathclyde. – Ale ja nie... – Jeśli ja muszę tu być, to pan też. Nie wymiga się pan od tego, więc niech pan nawet nie próbuje. Wpół do pierwszej. Jeśli się pan spóźni, zrobię panu... coś brzydkiego. Jeszcze nie wiem, co, ale na pewno nie będzie to przyjemne.
Wiseman odkaszlnął i splunął na starte linoleum. Pokój przesłuchań niezupełnie wyglądał tak jak w magazynie „Lepsze domy i więzienia”, a lśniący glut flegmy na podłodze nie dodawał mu elegancji. Rzeźnik miał na twarzy siniaki, strupy, plastry opatrunkowe i drobne białe szwy. Logan wypił kolejny łyk czegoś z automatu w recepcji, co udawało kawę. – Ptaszek wyćwierkał mi, że miałeś starcie z Richardem Davidsonem. – Niektórzy ludzie rodzą się głupi. – Wiseman wzruszył ramionami. – Posłałeś go do szpitala. Złamana noga, pęknięte żebra, wstrząśnienie... – Zasraniec mnie zaatakował, darł mordę o swojej mamusi... – Ken, nie uważasz, że masz już dość kłopotów? – A co mi zrobią? Zaaresztują mnie? Słuszna uwaga. – Mam dla ciebie wiadomość. Od inspektora Inscha. – Niech zgadnę. Zabije mnie? Wydostanę się z Peterhead tylko w worku na zwłoki? – Wiseman parsknął. – Już to słyszałem. Jego kumpel Brooks mówił to samo. I co się z nim stało? Milczenie. – Przepraszacie. Były rzeźnik zmarszczył brwi, usiadł wygodnie, zacisnął wargi, spojrzał na kajdanki łączące jego lewy nadgarstek z gipsem na prawej ręce, potem podniósł wzrok na kamerę przyśrubowaną do ściany. – Za co? Ich rozmowa była nagrywana, więc Logan nie mógł powiedzieć, że Insch pobił aresztanta, nawet jeśli zdarzyło się to siedemnaście lat temu. – Chciałbym pogadać o twoim przyznaniu się do winy.
– Zdawało mi się, że właśnie o tym gadamy. Logan wyjął z kieszeni koszulkę i położył ją na stole. – „Zrobiłem to. Zrobiłem to i żałuję tego. Nie chciałem zrobić jej krzywdy, ale zrobiłem. Było mnóstwo krwi...” – Wiem, co tam jest napisane. – „Potem nie wiedziałem, co zrobić, więc pozbyłem się zwłok, tnąc je...” Wiseman rzucił się naprzód i uderzył gipsem w zniszczony blat stołu. – Powiedziałem, kurwa, że wiem, co tam jest napisane! Logan się uśmiechnął. Wykorzystał przyznanie się do winy i bójkę z Richardem Davidsonem jako pretekst do przekazania wiadomości od Inscha, ale przy okazji udało mu się jakoś trafić w czuły punkt Wisemana. Rzeźnik traktował tak obojętnie wszystko poza tym... – Kim ona była? – Nikim. Wymyśliłem ją bo właśnie to chcieli usłyszeć. Powiedzieli... – Pamiętasz Angusa Robertsona? Potwora z Mastrick? – Nie muszę tego słuchać. Logan wskazał pokój przesłuchań, kamerę i strażnika stojącego przy drzwiach. – Przypominam ci, że to więzienie, nie klub towarzyski. Robertson mówił, że siedzieliście w sąsiednich celach. Że kiedyś późną nocą opowiadałeś mu o kobiecie, którą poćwiartowałeś, i o facecie, którego pobiłeś na śmierć pod prysznicem. – Wierzysz Robertsonowi? Kłamliwy skurwiel zamordował piętnaście kobiet... – Kim ona była? – Pierdol się. – W bagażniku twojego samochodu było pełno krwi. – A w tobie jest pełno gówna. Kolejny łyk okropnej kawy. – Dlaczego uciekłeś, Ken? – Głuchy jesteś? Powiedziałem... – Wydawało się, że dopiero po chwili zaczął nadążać za zmianą tematu. – A co miałem robić? Siedzieć i czekać, aż tamten gruby palant znów mnie wrobi? Jak ostatnim razem? – Ktoś wciąż zabija ludzi. – Serce mi się kraje. – Kim ona była? Tamta kobieta. – Pierdol się. Logan wrzucił swoją kawę o smaku plastiku do kosza na śmieci. Gdy plastikowy
kubek uderzył w dno, wytrysnął mały jasnobrązowy gejzer. – Dobra. Kłam dalej. I tak się dowiem. – O, wielki groźny gliniarz! – wybuchnął śmiechem Wiseman. – Zabrać go stąd.
Logan zdążył wrócić do komendy w samą porę, by zobaczyć, jak elita policji grampiańskiej znika w sali posiedzeń. Wlokąca się w ogonie inspektor Steel zgromiła go wzrokiem. – Co panu mówiłam, do cholery? – Były straszne korki. Chwyciła go za ramię i wyszeptała szybko: – Niech pan słucha uważnie. Ja tym pokieruję. Żadnego wyrywania się z informacjami, żadnej słownej biegunki, żadnego pokazywania palcami. Stajemy razem murem przed tymi skurwielami. Jasne? – Pani inspektor? – dobiegł głos z sali. – Możemy zaczynać. – Moment. – I znów szept: – Wszystko było robione zgodnie z przepisami. – Myślałem, że mają przyjrzeć się śledztwu i doradzić nam, jak je dalej prowadzić. – O rany, niech pan nie będzie taki naiwny. Myśli pan, że jak potraktują Inscha, jeśli uznają, że spieprzył sprawę? Klepną go w tłustą dupę i dadzą dużą torbę słodyczy? – Pani inspektor? – odezwał się znów głos. – Niech pan pamięta: wszystko było robione zgodnie z przepisami. – Odwróciła się i wciągnęła Logana do środka. – Przepraszam, szefie, sierżant McRae miał trudności z zawiązaniem sznurowadeł i musiałam tego dopilnować. – Możemy zaczynać. – Nadinspektor Bain wskazał im dwa wolne krzesła. Logan klapnął obok Steel i przyszło mu do głowy tylko jedno słowo: „kurwa”. Delegacja Strathclyde zajmowała miejsca u szczytu stołu konferencyjnego. W środku siedziała nadinspektor przysłana do przeprowadzenia kontroli – rude włosy, szykowny kostium, klasyczny, typ posągowej czterdziestopięciolatki. Z lewej strony miała brodatego sierżanta z ospowatą twarzą, z prawej – robiącą notatki – posterunkową Jackie Watson. Kurwa, kurwa, i jeszcze po trzykroć: kurwa.
– Usiądzie pan wreszcie, czy nie? Niedobrze mi się robi od tego pańskiego chodzenia w kółko...
Steel żuła z otwartymi ustami drugą gumę nikotynową, Logan spacerował tam i z powrotem po archwium sprawy Rzeźnika i udawał, że czyta zeznanie świadka ze stycznia 1988. – Dlaczego to musiała być ona? – A jak pan myśli? Ona jedną nogą stoi tam, drugą tu. Zna wszystkie nasze mroczne tajemnice i... Niech pan posłucha: albo klapnie pan gdzieś na dupę, albo ją panu skopię. – Przez całe spotkanie nie spojrzała na mnie ani razu, jakbym był jakimś cholernym obcym facetem. – Nie ma nic gorszego niż wzgardzona modliszka. – Steel wydęła policzki i spróbowała zrobić balon z gumy do żucia. Bez powodzenia. – Która godzina? – Za dwadzieścia piąta. – Więc czas na ostatnią herbatę przed pójściem do pubu. Przyniesie pan? Logan zaczął zbierać brudne kubki. – Dziś nie mogę, jestem umówiony. – Naprawdę? Randka? Randy Rachael z biura pani prokurator znów się koło pana kręci? Czy znalazł pan sobie osiemnastoletnią nimfomankę, tak jak Rennie? Próbujemy wzbudzić w Watson zazdrość, tak? – Faulds stale powtarzał, że powinniśmy się wybrać do Trinity Hall i porozmawiać z kimś ze zrzeszenia branżowego rzeźników o pierwszym śledztwie. – Logan nie podjął tematu. – Umówiłem się z ich skarbnikiem. – I to nie może poczekać do jutra? – Facet ma czas tylko dziś. Chce pani herbatę czy kawę? – Niech pan mi zrobi niespodziankę. Kiedy Logan wrócił ze stołówki, na jednym z krzeseł dla gości siedział rozwalony Alec i narzekał na nadinspektora Baina. – Wiecie, jak spędziłem cały dzień? Filmowałem spotkania. Myślałem, że umrę z nudów. Jutro będzie to samo. Logan wręczył inspektor kawę. – O! – Steel siorbnęła. – Dobrze panu tak. Zamiast łazić za Bainem, trzeba było się trzymać Drużyny A, nielojalny draniu. – Przeczesała ręką fryzurę przypominającą wystraszonego terriera. – I jesteśmy dużo ładniejsi. – Pewnie nie kombinujecie nic podniecającego, co? – Alec tylko zsunął się niżej na krześle. Inspektor skinęła głową.
– Owszem, za piętnaście minut idę do pubu. – Wskazała Logana. – A nasz roześmiany chłopiec jedzie do Trinity Hall, bo nie ma partnerki. Kamerzysta się ożywił. – Super! Mogę się z tobą zabrać? Logan wzruszył ramionami. – To... – Zaraz, zaraz... – Steel odstawiła kawę i patrzyła na niego zmrużonymi oczami. – Spodziewa się pan tam coś wyjaśnić? – Wątpię, żeby się udało. – Logan wziął listę członków zrzeszenia przesłuchiwanych w roku 1990 i wetknął ją pod pachę. – Połowa tych facetów dobiegała sześćdziesiątki siedemnaście lat temu, kiedy Brooks z nimi rozmawiał. Większość z nich na pewno już robi kiełbaski w niebie. – Wolę nie ryzykować. – Steel chwyciła swój płaszcz. – Jeśli Alec jedzie, to ja też.
Drobny stary mężczyzna, który powitał ich w bocznym wejściu do Trinity Hall, uśmiechał się szeroko. Miał na sobie rozpinany sweter i pogniecione spodnie. – Zawsze chciałem pomóc w jakimś śledztwie w sprawie zabójstwa – wyznał i poprowadził ich do małej klatki schodowej. – Uwielbiam takie seriale policyjne jak The Bill, Frost, Morderstwa w Midsomer, Kryminalne zagadki Las Vegas, czy Żądza krwi, tylko że to bardziej psychologiczne filmy, prawda? Kiedyś poznałem kogoś z obsady Taggarta. – Zatrzymał się z ręką na podwójnych drzwiach w kolorze instytucjonalnej zieleni. – Chcecie zaliczyć zwiedzanie po łebkach czy pełny program? – Niech pan nam pokaże część należącą do rzeźników. – Uśmiechnął się Logan. – Proszę bardzo. I mówcie mi Ewan, poczuję się młody. – Mrugnął, roześmiał się, zakaszlał sucho, westchnął chrapliwie i otworzył drzwi. Za progiem ciągnął się długi mroczny korytarz ze starymi, ponuro wyglądającymi obrazami. Słabe żarówki rzucały małe plamy światła na płótna i granatowy dywan. – Trinity Hall to z pewnością jedno z najmniej znanych miejsc w Aberdeen. Wiedzieliście, że mamy tu portret króla Wilhelma I Lwa? To jeden z najstarszych obrazów w tym budynku, w posiadaniu zrzeszeń od wieków. Bezcenny, tak że nie można go nawet ubezpieczyć. Są tu również miecze z bitwy pod Harlaw w roku 1411. Siedem zrzeszeń branżowych zawsze było integralną częścią miasta. Wiedzieliście, że przez setki lat... Gdy mijali ciemne sale zebrań, Logan pozwolił mu opowiadać o tkaczach, bednarzach, szewcach, kowalach, krawcach i piekarzach. Steel wlokła się z tyłu i strzelała z nikotynowej
gumy do żucia. Po jednej stronie korytarza wisiały, poczerniałe ze starości, dziwne staromodne obrazy w ozdobnych złotych ramach. Na każdym był herb, jakieś zdobienia i kawałek tekstu, prawie nieczytelnego w słabym świetle. Drugą ścianę zajmowały same portrety starych skwaszonych mężczyzn w różnych pozach pełnych dezaprobaty. – Jasna cholera – odezwała się Steel, przerywając zawiłą anegdotę o pierwszej rzeźni zbudowanej w roku 1631, by powstrzymać ludzi od zarzynania zwierząt na ulicach. – Kto zamawiał takie koszmarne podobizny takich koszmarnych facetów? – Wskazała jakiś portret. – Dupa mojego kota jest ładniejsza niż to. – Eee... – Stary człowiek zerknął na kamerę Aleca. – Właściwie, to... – Jezu! Ten wygląda jak brodawka z wąsami! – O, a to jest herb rzeźników – powiedział „Mówcie mi Ewan”, zmieniając temat. Obraz był mniej więcej wielkości stołu kuchennego Logana. Centrum zajmowała czerwona tarcza z trzema nożami, toporem i jednym z aberdeeńskich zamków, po jej lewej stronie – odcięta barania głowa, po prawej bycza. Pod każdym z łbów, na spękanym ze starości werniksie widniał ozdobny podpis. Steel zmrużyła oczy i przeczytała głośno: – „Od ofiar i uczt kapłańskich podówczas celebrowanych ołtarze namokły krwią bydląt zaszlachtowanych...” Stary człowiek westchnął. – Musicie zrozumieć, że zrzeszenie rzeźników powstało w początkowym okresie istnienia Aberdeen; jak zresztą wszystkie zrzeszenia branżowe. Jeśli zajrzycie do naszych ksiąg, zobaczycie te same nazwiska rok po roku, stulecie po stuleciu. Wszystkie pokolenia rzeźników wspierały swoją branżę i miejscową społeczność. – Zaczął wyliczać na palcach: – Dawały pieniądze ubogim, finansowały roboty publiczne, zapewniały opiekę chorym, kiedy nikomu jeszcze się nawet nie śniło o państwowej służbie zdrowia. To, co się teraz dzieje, nie ma nic wspólnego ze zrzeszeniem. Nie powinniśmy być piętnowani tylko dlatego... tylko dlatego, że ktoś przywłaszczył sobie słowa z tego obrazu. – Okej – odrzekła Steel – może go pan nazywać nawet pieprzonym skurwielem, Ewan. Nie zemdleję. – Mrugnęła. – Więc ile osób miało do tego dostęp dwadzieścia lat temu? – Ten obraz ma sto siedemdziesiąt osiem lat, pani inspektor. Kilka razy w roku organizujemy dni otwarte, oprowadzamy ludzi po budynku, wyjaśniamy im różne sprawy i opowiadamy historię znajdujących się tu eksponatów. – Więc to mógł...
– I każde zrzeszenie wydaje co roku wielkie przyjęcie z tańcami. Członkowie zapraszają rodziny i przyjaciół, czasami również klientów. – Ewan popatrzył na obrazy. – Musieliśmy odwołać nasze. Nikt nie przyjdzie na bal rzeźników, kiedy dzieją się te wszystkie straszne rzeczy... Trudno było się dziwić. – Pana nie przesłuchiwano w czasie pierwszego śledztwa? – Logan wyciągnął listę nazwisk z roku 1990. – Nie. W siedemdziesiątym czwartym zmarł mój wuj, więc pojechałem na pół roku do Cupar, żeby pomóc wszystko uporządkować, i zostałem tam dziewiętnaście lat. Wróciłem tu w dziewięćdziesiątym trzecim. – Ewan się uśmiechnął. – Ominęły mnie wszystkie emocje. – Zna pan któreś z tych nazwisk? Ewan wyjął okulary połówki i wypolerował szkła brzegiem swetra. Ale mimo, że je włożył, musiał trzymać kartkę w wyciągniętej ręce, gdy patrzył kolejno na nazwiska. – A tak, on tu nadal jest... On też... Biedny Charles dostał raka trzustki... Ten się przeprowadził do Australii do wnuków... Tego nie znam, nie było go za moich czasów... Zapalenie płuc... Alzheimer, wie pan. Petera nie widziałem od wieków. Chyba jest w domu opieki... – I tak to szło. Ewan, dochodząc do końca listy, jakby upadł na duchu. – Przepraszam. Widząc te nazwiska, spisane w ten sposób... Śmierć kiedyś dosięgnie nas wszystkich... Zdjął okulary i znów popatrzył wzdłuż korytarza. – Chcecie zobaczyć galerię zmarłych? Pomieszczenie przypominało bardziej pasaż niż galerię. Długą, wąską przestrzeń obok głównej sali wypełniały wielkie pozłacane ramy z tuzinami małych czarno-białych fotografii. – Kiedy wstąpiłem do zrzeszenia – rzekł Ewan, wskazując staromodne zdjęcia sztywnych,
eleganckich
mężczyzn
z
zarostem
w
stylu
epoki
wiktoriańskiej
–
przyprowadzałem tu gości i śmialiśmy się z tych brodaczy. Spójrzcie na tego. – Młody człowiek na fotografii miał wielkie bokobrody sięgające poniżej kołnierzyka wykrochmalonej koszuli. – Wygląda jak postać z filmu Abbot i Costello spotykają Frankensteina, prawda? Dopiero kiedy zaczyna się tu widzieć znajome twarze, doznaje się olśnienia, że to byli ludzie. Mieli nadzieje i marzenia tak jak my. Rodziny, które ich kochały. Żony i dzieci, które ich opłakiwały... Podeszli do następnej wielkiej ramy z małą gipsową tarczą herbową na górze: czerwone tło, zakrzywione noże. Tę ramę tylko w połowie wypełniały zdjęcia, niektóre nawet kolorowe, wyblakłe do tej dziwnej pomarańczowej barwy z lat siedemdziesiątych. Szerokie
klapy, brązowe garnitury i baki. – Tu są nasi niedawno zmarli członkowie – wyjaśnił Ewan. – To jest Charles, o którym wam mówiłem. Simon, Craig, Thomas... A to John. Lądował w drugim rzucie w Normandii. To jest mój stary mentor Edward. Uroczy człowiek. Sierota, wychowywał się w domu dziecka. Zaczął od zera i dorobił się trzech sklepów mięsnych i domu w Rubislaw Den. Nie mogli mieć dzieci, więc adoptowali małą dziewczynkę z rozbitej rodziny. – Wskazał mężczyznę ze śmieszną pożyczką. – Robert przygarnął małego chłopca z polio. Jane i ja mieliśmy dwie córki, ale wziąłem przykład z Edwarda i adoptowaliśmy naszego najmłodszego, Bena. Został porzucony na schodach kościoła Świętego Mikołaja zaraz po urodzeniu. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego? Obłęd... – Ewan patrzył przez chwilę w milczeniu na fotografie. Potem zaczął je wskazywać po kolei. – Rak, rak, atak serca, zapalenie płuc, rak. Thomas dostał udaru dwa tygodnie po śmierci żony. Edward i Sheila zginęli w wypadku samochodowym. Robert zmarł na tętniaka na Union Street. Postukał w szkło. – Pewnego dnia ja też tam się znajdę. Ludzie będą tu przychodzili i śmiali się z mojego zdjęcia. Będę martwy, ale zawsze pozostanę częścią czegoś. To ważne, prawda? Nie zniknąć w nicości...
– Pieprzona kurwa. – Andrzej Jaskólski znów wcisnął włącznik. – Startuj, jebana kupo gówna! – Kopnął metalową ścianę, ale młyn nie zadziałał. Normalka: dwa dni temu padły kotły, a teraz ten pieprzony młyn do mielenia kości. „Jedź do Wielkiej Brytanii”, powiedziała mu żona. „Zarobisz mnóstwo pieniędzy, wrócisz, otworzysz własną klinikę w Warszawie i będziesz bogaty”. Kurwa mać. Jest ortopedą a pracuje w cuchnącej ubojni na jakimś szkockim zadupiu. Kopniak. – Startuj, pieprzona suko! Dopiero po trzecim kopniaku maszyna ożyła z hałasem i wielkie stalowe zęby na dnie koryta zaczęły mielić kości, okrawki i tłuszcz. Tylko nic nie wpadało do następnego pojemnika. Ja pierdolę! Jaskólski chwycił długi drewniany drąg oparty o ścianę – wcale nie śmiejąc się z głupiego dowcipu brygadzisty – i poszturchał zbitą masę kości. Dźgnięcie, szturchnięcie, dźgnięcie. Nagły stuk i stos opadł. Odgłos mielenia. Kości i chrząstki zsuwały się do następnego pojemnika, gdzie były rozdrabniane na jeszcze mniejsze
kawałki. Andrzej Jaskólski odwrócił się, żeby odstawić drąg na miejsce. Dziś wieczorem wybierze się do miasta z innymi polskimi robotnikami pracującymi w ubojni. Popije. Może potańczy. Może poderwie jakąś fajną dziewczynę z własnym mieszkaniem i już nie wróci do jebanego pokoju ze śniadaniem, bez ciepłej wody, z plamami na suficie i łóżkiem twardym jak beton. Nagle zamarł z jedną ręką na drągu, potem odwrócił się z powrotem w stronę znikającej masy bydlęcych kości. Pot wystąpił mu na czoło. Miał nadzieję, że zawodzi go wzrok. Ale dobrze widział. – O kurwa jebana mać...
34
Logan jeszcze nigdy nie widział ubojni. Spodziewał się drewnianej szopy z betonową podłogą umazaną krwią i ryczącym bydłem w środku, ale z zewnątrz zakład mięsny Alaba Farm Fresh Meats wyglądał na magazyn. Duży budynek z żużlobetonowych pustaków, ukryty za ponad trzyipółmetrowym gęstym żywopłotem ze złotych cyprysów, miał zielony blaszany dach i piętrową część biurową. Z ulicy nikt by się nie domyślił, co się dzieje wewnątrz, gdyby nie zapach. Szyld firmy starał się stworzyć luźną i wesołą atmosferę: pod napisem „Wiedzą już nawet dzieci małe, że szkockie mięso jest doskonałe!” widniała uśmiechnięta świnka z kreskówki w stroju rzeźnika, trzymająca tasak. Logan minął tablicę i pomaszerował przez parking do wartowni. Przed opuszczonym szlabanem stał ciągnik siodłowy, reflektory oświetlały zimną mżawkę, z czteropoziomowej naczepy wyglądały owce, kierowca kłócił się z ochroniarzem. – To co mam zrobić z tymi cholernymi owcami? – To moja wina? Policja powiedziała, żeby nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać, dopóki nie skończą. Logan wszedł do środka. Jedną ścianę zajmowały monitory, które pokazywały postacie w białych kombinezonach ochronnych krzątające się w ubojni i budynkach gospodarczych. Trzej umundurowani posterunkowi spowici sympatycznym obłoczkiem gorącej parującej kawy przeglądali stare nagrania wideo. Logan poczęstował się kubkiem, stanął plecami do grzejnika i patrzył, jak pracują. – Jest coś? Jeden z funkcjonariuszy wzruszył ramionami. – Jeszcze nie. Kiedy odtajał mu tyłek, Logan dolał sobie kawy, wziął jedną dla Steel i wszedł na teren ubojni. Dookoła panował ruch, mocny biały blask reflektorów ekipy biura identyfikacji rozjaśniał zimną listopadową noc.
Logan włożył kombinezon ochronny i poszedł wzdłuż niebiesko-białej taśmy policyjnej do dwupiętrowego blaszanego hangaru. Odór był tu dużo silniejszy, surowe mięso i przypiekany tłuszcz zwierzęcy pachniały jak kotlet jagnięcy zostawiony za długo na grillu. Od unoszącej się w powietrzu kwaśnej woni żołądek podchodził Loganowi do gardła. Steel stała na szczycie schodów z rękami wepchniętymi głęboko w kieszenie i wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Co tak długo? – Proszę bardzo. – Logan wręczył jej kubek kawy. – Osłodzona? – A jak pani myśli? Logan ominął inspektor i spojrzał przez barierkę na masę kości, kopyt i odpadków. Dwaj technicy z biura identyfikacji podawali szczątki trzeciemu, który zanosił je na składany stół, gdzie oglądała je Isobel. – Cholernie tu cuchnie... – Steel otoczyła dłońmi kubek. – Idziemy przepytać ludzi w sąsiedztwie? Logan wskazał w kierunku tylnej ściany młyna do mielenia kości. – Wszystkie domy po tamtej stronie są w ruinie. Najwyraźniej nie ma chętnych na bliźniaki z trzema sypialniami przy ubojni. – To niespodzianka. – Mundurowi chodzą po dalszej okolicy. Na razie nic. – Piękny i utalentowany nadinspektor Bain właśnie przesłuchuje siłę roboczą. To będzie cholerna katastrofa. – Steel wypiła łyk kawy i skrzywiła się. – Nie ma pan wrażenia, że to dziwnie smakuje? – W wartowni była dobra... – Ale Steel miała rację; tutaj kawa nabrała nieprzyjemnego posmaku zjełczałej słoniny. – Dobra. – Inspektor oparła się o barierkę i popatrzyła, jak Isobel wrzuca długą kość do taczek i gestem przywołuje technika z następną próbką. – Jest wpół do siódmej. Ubojnia miała awarię sprzętu, więc pracuje na dwie zmiany, żeby się wyrobić. Jakiś biedak opróżnia młyn do mielenia kości. Tak się składa, że to ortopeda z Polski, więc kiedy widzi ludzką kość udową wystającą ze sterty, zatrzymuje maszynę i nie pozwala niczego ruszać, dopóki nie wezwą policji. – Pokręciła głową. – Dziwne, nie? Facet kończy medycynę i ląduje tutaj, bo może więcej zarobić jako fizyczny w ubojni niż jako lekarz u siebie. – Przesłuchała go pani? Steel się odwróciła od barierki.
– Nie, uwierzyłam mu na słowo, kiedy powiedział, że nikogo nie porąbał. Wygląda na szczerego gościa... – Klepnęła Logana w ramię. – Jasne, że go przesłuchałam, do cholery. Isobel wyprostowała się przy stole i przekazała swojemu asystentowi trójkątną kość. – Łopatka. – Kość trafiła do niebieskiej plastikowej skrzynki na dowody. Steel wskazała rosnący stos ludzkich szczątków. – To Tom Stephen, znaleźli jego głowę... Chce pan zobaczyć? – Przepraszam... – W przejściu za nimi pojawił się mężczyzna w białych gumiakach, workowatych plastikowych spodniach, płaszczu, siatce na włosach i kasku ochronnym. – Skończycie dzisiaj? Tylko my mamy przestój... – Jak pan tu wszedł? – Drzwiami z Jaskini Łajna – wskazał za siebie – gdzie płuczemy jelita i żołądki... – Zniżył głos do szeptu. – Nie możecie po prostu zabrać stąd tego wszystkiego? – Przepraszam pana na moment. – Steel przechyliła się przez barierkę i krzyknęła do kogoś na dole: – Mówiłam, żeby zamknąć wejścia! Wszystkie, nie tylko te, które wam się podoba, do cholery! – Odwróciła się z powrotem do mężczyzny. – Przepraszam. A wracając do sprawy, wszystko pójdzie o wiele szybciej, jeśli pozwoli nam pan zająć się naszą pracą. – Ale... – Tak to działa. Musimy obejrzeć każdy kawałek tego gówna w tamtym pojemniku, a potem zbadać każdy skrawek mięsa tutaj. I dopóki tego nie zrobimy, nie możecie niczego rąbać. Comprende? – Ale ja muszę realizować zamówienia! Mamy... – Nie pasuje to panu? Trzeba było powiedzieć! Może powinniśmy zapomnieć o ludzkich szczątkach znalezionych w waszej wytapialni tłuszczu... – Przetwórni białka. Już nie używamy nazwy „wytapialnia”, żeby... – Nie obchodzi mnie to! Zakład jest nieczynny do odwołania! – Po tych słowach Steel zrobiła w tył zwrot i odeszła. Miałaby efektowne wyjście, gdyby nie przystanęła w połowie schodów na dół, żeby wyciągnąć szew kombinezonu spomiędzy pośladków. – Ale mamy opóźnienie... – Mężczyzna w białym stroju popatrzył za nią. Logan poklepał go po ramieniu. – Ona niestety ma rację. Nie możemy ryzykować, że do łańcucha pokarmowego trafi więcej ludzkiego mięsa. – Spojrzał w górę na nazwę firmy wypisaną ponad półmetrowymi literami na bocznej ścianie budynku ubojni. – Dziwnie wygląda to „Alaba”. – To był pomysł naczelnego dyrektora. Miał dosyć wyjaśniania, jak się powinno wymawiać „Alba”.
– Niech pan będzie optymistą, to... – Logan urwał i zmarszczył brwi. – Zaopatrujecie hurtowników? Rzeźników, cash-and-carry i tak dalej? – Tak... I parę sieci supermarketów. Jesteśmy bardzo dumni z naszego tradycyjnego... Logan zaczynał mieć złe przeczucia. – Będzie mi potrzebna lista waszych klientów.
Inspektor Steel siedziała rozwalona na krześle w sali konferencyjnej, zakryła rękami twarz i słuchała złej wiadomości, którą przyniósł Logan. Znowu. Spodziewał się, że Steel wybuchnie, zacznie pomstować, przeklinać i zwalać winę na kogoś innego, ale tylko odchyliła głowę do tyłu, wpatrzyła się w sufit i powiedziała: – A niech to szlag... Na ścianach wisiały plakaty ze stekami, pieczeniami, szaszłykami, rumsztykami i kotletami mielonymi, oraz plansze pokazujące podział tusz zwierząt rzeźnych. Przedszkolna układanka mięsna. Inspektor potarła dłońmi twarz, westchnęła i zapytała Logana, czy jest pewien. – Tak. Ta ubojnia zaopatruje hurtownię Thompsona i sklep rzeźniczy McFarlane’a. – To mamy problem.
Północ. Logan stanął na mokrym betonowym chodniku w blasku reflektora na wartowni i ziewnął. Na jego kombinezonie lśniła mżawka. Młyn do mielenia kości opróżniono, rozbieralnię mięsa i pakowalnię przeszukano, zaplombowano i cała szarża wyniosła się z ubojni do domu. Skurwiele. Logan się przeciągnął, stęknął i znów ziewnął. Na ziemi obok pustego kontenera na odpadki leżały trzy odcięte owcze głowy, na kremowej wełnie widniała krew. Wiedział, jak się czują. W pobliżu stała wielka chłodnia z wołowiną i jagnięcina – budynek pełen paczkowanego mięsa i trzęsących się z zimna policjantów. Pracowali tam od czterech godzin i wciąż nie wiedzieli, czy coś znaleźli. – To jest jak wyrywanie zębów. – Szef grupy przeszukującej chłodnię pochuchał na zwinięte dłonie w lateksowych rękawiczkach. – Niech pan na to spojrzy. – Wskazał rzędy półek, zielone tace pełne mięsa – ciemnopurpurowego w świetle jarzeniówek – i czarną plastikową kratownicę, którą tworzyły duże pojemniki magazynowe. – Tu są tony tego cholernego towaru i wszystko wygląda tak samo.
Jak w hurtowni Thompsona, tylko na dużo większą skalę. Policjant odwrócił się i wskazał głową doktora Frazera. Stary patolog opatulony kocem w szkocką kratę oglądał lśniące paczki ciemnego mięsa. – Biedak zbliża się do sześćdziesiątki. Powinien siedzieć na tyłku, popijać kakao i marzyć o Doris Day w wannie pełnej dżemu, a nie grzebać w tej cholernej wielkiej lodówie. – Niech pan lepiej powie wszystkim, żeby za... – Logan spojrzał na zegarek – jakieś dwadzieścia minut zrobili sobie przerwę. Nie chcę, żeby dostali hipotermii. – Jest szansa na herbatę albo coś? – Otworzą dla nas swoją stołówkę. Zrobią wszystkim coś gorącego do jedzenia, z frytkami i... – Bez obrazy, ale sprzedają tu ludzkie mięso. Nie będę nic jadł. Logan musiał przyznać mu rację. Druga grupa przeszukiwała pomieszczenie, gdzie obdzierano zwierzęta ze skóry. Czterej posterunkowi w kombinezonach umazanych brudnoróżową solą i tłuszczem brali pojedynczo ze stosów skóry bydlęce i sprawdzali, czy żadna nie wygląda na ludzką. Logan przyjął meldunek od funkcjonariusza kierującego grupą, wyraził mu współczucie z powodu odoru i szybko wyszedł. Ale to miejsce było niczym w porównaniu z przetwórnią białka. W ciemnej hali z niskim sufitem, ulokowanej tuż obok młyna do mielenia kości, panował potworny upał i zaduch. Logan omal nie zwymiotował, gdy poczuł woń wytopionego tłuszczu. Z niewiadomego powodu pod jedną ze ścian stała niewielka drewniana szopa ogrodowa z zaparowanymi i pokrytymi cienką warstwą łoju oknami. W górze wiły się brudne rury, które prowadziły do trzech wielkich czarnych pieców rodem z filmowego horroru. Trzecia grupa przeszukiwała trzy wirówki – owinięte jutą bębny wielkości koła od traktora – i wyjmowała z nich jakieś drobne kawałki. Po niecałych trzydziestu sekundach Logan zaczął się pocić. – Jak wam idzie? Policjantka zdjęła maskę ochronną i odgarnęła kosmyk włosów z lśniącej twarzy. – To koszmar, panie sierżancie. Piece są wyłączone od około siódmej, a tu ciągle można się upiec. A to... – uniosła garść małych bryłek – może być cokolwiek! Niech pan na to spojrzy! Kości, kopyta, łby, krew, tłuszcz. Wszystko przechodzi przez dwa zestawy dużych stalowych zębów i zostaje zmielone do wielkości czubka pańskiego kciuka. Potem trafia do tamtych kotłów i jest wygotowywane do zera. To po prostu tłuczeń! – Wrzuciła garść zwierzęcego żwiru do dużego metalowego sita. – I umieramy z pragnienia.
Logan popatrzył na wirówki i ich niezidentyfikowaną szarą zawartość. – Ile jeszcze wam tego zostało? – Masa. – Okej, idźcie na herbatę... – Jasny gwint! – Jeden z posterunkowych obracał w dwóch palcach coś błyszczącego. Wszyscy pobiegli zobaczyć, co to jest. Policjant upuścił to na otwartą dłoń Logana w lateksowej rękawiczce. Złoty ząb. Dziesięć minut później ktoś znalazł koronę na ząb trzonowy. To ich czegoś nauczyło. Po dwudziestu minutach mieli pół tuzina szaroczarnych metalowych plomb, niektóre tkwiły jeszcze w zębach. Kimkolwiek był Rzeźnik, odkrył niemal doskonały sposób pozbywania się zwłok. Po przejściu ludzkich szczątków przez młyn do mielenia kości, piece i wirówki wszelkie twarde pozostałości trafiały do następnego pojemnika, gdzie były rozcierane na proch, który sprzedawano potem producentom pokarmu dla zwierząt domowych. Bóg jeden wie, ile ofiar skończyło jako pożywienie dla psów i kotów. Logan miał złe przeczucie, że Thomas Stephen to zaledwie czubek góry lodowej.
Ciepło. Heather odwróciła się na bok i uśmiechnęła w ciemności. Opatuliła się kołdrą, czując z zadowoleniem dotyk świeżej piżamy na swoim czystym ciele i miękkość poduszki pod głową. – Jak się nad tym zastanowić, to nie jest wcale takie zaskakujące – powiedział Pan Nowy. Bardzo się uspokoił po śmierci. – Ona próbuje zasnąć – westchnął Duncan. – Nazywają to syndromem sztokholmskim. Ona jest tu tak długo, że stała się zależna od Rzeźnika. Je, pije i żyje dzięki niemu. Identyfikuje się z nim. Nie mówiąc już o jej stanie fizycznym i psychicznym. – Ona nie jest psychiczna! – Duncan, nie zapominaj, że my nie żyjemy – roześmiał się Pan Nowy. – Jesteśmy wytworami jej wyobraźni, a kłócimy się o to, czy jej odbiło, czy nie. To bez sensu, nie sądzisz? – Pewnie masz rację. Heather obok siebie na posłaniu poczuła ciężar czyjegoś ciała. – Pamiętaj o nożu – powiedział jej Duncan. – Właśnie. – Pan Nowy usiadł po drugiej stronie materaca i obaj uwięzili ją pod
kołdrą. – Masz teraz nóż. Mimo zamkniętych powiek widziała, jak lśni w ciemności bladoniebieskim blaskiem przy jej przytulnym, nowym posłaniu. Miała nóż – ten, który upadł obok kraty, kiedy Pan Nowy przewrócił kopnięciem blaszaną wannę Rzeźnika. Nóż był długi, ostry i zimny jak śmierć. – Mogłabyś Go zabić. – On jest zbyt wielki, Panie Nowy – odrzekła. – Nie można Go zabić. On jest Mrokiem; zawsze był. – Nie mów głupstw, Heather. – Duncan poklepał ją po ramieniu. – Osoba nie może być Mrokiem. Mrok to rzecz. Rzeźnik jest tylko człowiekiem, ale Mrok... Mrok jest wieczny. Heather spróbowała ułożyć się wygodniej. – Możesz się kawałek przesunąć? – Jesteś zadowolona? – Duncan, nie bądź... – Niczym nie jestem. – Pociągnął kołdrę, żeby widziała jego twarz. – Zadaję ci pytanie: jesteś zadowolona? Pomyślała o Nim, stojącym tam w stroju rzeźnika, oddychającym ciężko, gdy szorował zakrwawioną podłogę. Zapach środka czyszczącego zastąpił stopniowo woń śmierci Pana Nowego i odór jej zatrucia pokarmowego. – Nie mogłam tego zrobić. Duncan się pochylił i pocałował ją w czubek głowy. – Wiem, kochanie, wiem. Ale mogłaś być wolna.
35
Dziesiąta rano. Logan był pobudzony trzema dużymi espresso, które wypił w stołówce, żeby nie zasnąć podczas sekcji zwłok Thomasa Stephena. Przewodnicząca – doktor Isobel McAllister. Obecni: inspektor Steel, nadinspektor Bain, zastępca komendanta, pani prokurator, jakiś zdenerwowany posterunkowy, fotograf z biura identyfikacji i stary doktor Frazer z owłosionymi uszami. Komplet. Isobel „zrekonstruowała” Thomasa Stephena na większym z dwóch stołów sekcyjnych – ułożyła jego kości bez ciała w należytym porządku i upchnęła wnętrzności pod dwie połówki klatki piersiowej. A na samej górze umieściła posiniaczoną głowę. Logan uczestniczył w autopsjach od lat, ale to była chyba najbardziej surrealistyczna scena, jaką dotąd widział. Szkielet mężczyzny z lśniącymi wnętrznościami i ludzką głową. – Co tu tak śmierdzi, do cholery? – skrzywiła się inspektor Steel. Logan spojrzał na nią spode łba. – Brałem prysznic. Dwa razy w nocy i trzy razy dziś rano. To tamta cholerna przetwórnia białka. Tłuszcz wsiąka w skórę jak sztuczna opalenizna. Ilekroć wydmuchiwał nos, powracał odór wytopionego tłuszczu. Od tego i drażniącej woni formaliny miał mdłości. A może od kawy? A może sprawiał to widok Isobel dokonującej oględzin odciętej głowy Thomasa Stephena. Dotykała palcami nabrzmiałej twarzy, jakby starała się po omacku zapamiętać jego rysy. Łysinę na czubku czaszki okalały siwe włosy, miał świeżo złamany nos, białą kozią bródkę, na skórze sińce i zadrapania. Isobel położyła głowę na stole sekcyjnym i przyjrzała się ciemieniu. – Jest tu otwór... Do rany wepchnięto coś miękkiego... – Wyciągnęła z niej kawałek ciemnoczerwonej tkaniny. – Okrągła rana kłuta w ciemieniu. Skóra wokół otworu nie jest poszarpana, kość nie jest wyżłobiona, więc prawdopodobnie nie użyto wiertła czy świdra. Coś twardego zostało wbite pionowo z dużą prędkością. Wygląda to jak rana wlotowa po pocisku wystrzelonym z bliskiej odległości, ale nie ma śladów przypalenia... – Odwróciła głowę do góry nogami i popatrzyła na kikut szyi. Z rany w ciemieniu pociekła cienka strużka różowo-
brązowego śluzu. – To dziwne... – Wyciągnęła rękę w stronę swojego asystenta. – Brian, daj mi piłę do kości. Logan starał się nie myśleć o dalszym ciągu. Kiedy było po wszystkim i asystent spłukiwał lepki osad ze stołu sekcyjnego, Isobel powiedziała: – Otwór w ciemieniu Thomasa Stephena zrobiono prętem, który zagłębił się na dwanaście centymetrów w mózg. Przebił czaszkę, wgniatając kawałki kości w tkankę wokół, rozerwał krawędź lewej półkuli mózgowej, spowodował rozległe uszkodzenie móżdżka i niemal całkowicie zniszczył pień mózgu. Rana wylotowa w miejscu, gdzie czaszka łączy się z kręgosłupem, jest dużo mniejsza niż wlotowa. – Coś ostrego? – Steel przynajmniej raz nie wyglądała tak, jakby sikała. – Może szpikulec do lodu? – Nie... Zabójca wyciągnął z czaszki narzędzie, którym ją przebił, a potem wprowadził do rany coś innego. – Isobel wzięła flamaster i narysowała mały szkic na białej tablicy. – Kręgi zostały przecięte pionowo mniej więcej na środku, prawdopodobnie toporem, ale uszkodzenie górnej części rdzenia kręgowego jest jednolite. Cokolwiek to było, zostało wbite w dół, wewnątrz kręgosłupa, aż do piątego kręgu szyjnego, zniszczyło pień mózgu i nerwy. Ktoś zaklął, co nie zaskoczyło Logana. – Śmierć nastąpiła niemal natychmiast. Brak funkcji motorycznych: oddychania i bicia serca. Doktor Frazer skinął głową. – Pistolet ubojowy. Isobel nasadziła z powrotem skuwkę na pisak. – Słucham? – Pistolet ubojowy. Używano ich, zanim pojawiła się choroba szalonych krów. Wtedy zostały zakazane. – Doktor Frazer zrobił z dłoni pistolet, przyłożył palec udający lufę do środka czoła Logana i nacisnął spust. – Pistolet ubojowy wystrzeliwuje metalowy bolec w czaszkę świni, krowy, owcy albo sierżanta policji, tyle że śmierć nie następuje od razu. Czasem zwierzę jest tylko ogłuszone. Ale nawet jeśli jest martwe, może mieć jeszcze skurcz mięśni, a nikt nie chce być kopnięty przez półtonowego byczka. Więc bierze się giętki metalowy pręt, wpycha do dziury i przez pień mózgu w kręgosłup. Trzeba nim trochę poruszać. Potem podrzyna się bydłu gardło. – Wzruszył ramionami. – Wychowywałem się na farmie. – Ach tak? – Isobel zjeżyła się lekko. – To by się zgadzało z moimi...
– Więc musimy wziąć pod lupę... – przerwał jej zastępca komendanta. – Kogo? Weterynarzy, farmerów? – Nie. – Stary patolog pogrzebał w uchu, jakby czegoś tam szukał. – Weterynarz nie byłby w stanie tak poćwiartować zwłok. Przyjrzyjcie się ubojniom. Mnóstwo uśmierca zwierzęta elektrycznie, ale w niektórych używa się jeszcze pistoletów bolcowych. Steel wyszczerzyła zęby. – I znaleźliśmy ciało w rzeźni. Kto by pomyślał, co?
Nie można powiedzieć, by inspektor Steel nie uczyła się na błędach innych. Kiedy tylko Logan ustalił, kogo zaopatruje firma Alaba Farm Fresh Meats, Steel natychmiast zadzwoniła do inspekcji sanitarnej. Nie zamierzała dać plamy tak jak Insch. Jej pokój biurowy przypominał chlew, więc zebrali się w archiwum sprawy Rzeźnika. Wskazywali pozycje na białej tablicy i ogólnie wchodzili Loganowi w drogę. Wcześniej zrobili długą listę wszystkich sklepów mięsnych i spożywczych, supermarketów, delikatesów, piekarni i hurtowni w mieście, odwiedzali je po kolei i konfiskowali wszystko, co mogło pochodzić z ubojni. Facet z inspekcji sanitarnej zdjął okulary i przetarł podkrążone oczy. – Będziemy potrzebowali większego wsparcia policji. Dziś od siódmej rano zaatakowano już czterech moich inspektorów. Nadinspektor pokręcił łysą głową. – Nie da rady. Brakuje nam ludzi. – Więc musicie ściągnąć funkcjonariuszy z Dundee, Glasgow, Inverness... nie obchodzi mnie skąd. Moi podwładni są atakowani słownie i fizycznie! Nie tylko przez sklepikarzy. Jeden z moich ludzi ma złamany nos, bo jakaś emerytka uderzyła go torbą w twarz, kiedy nie chciał jej wypuścić ze sklepu z sześcioma kotletami wieprzowymi. Potrzebujemy lepszej ochrony. Logan starał się ich ignorować koncentrując na protokołach wczorajszych przesłuchań w ubojni, ale nie mógł. Wreszcie kłótnia się skończyła, wrócili do listy i zaczęli zaznaczać punkty sprzedaży, gdzie występowało poważne ryzyko zakupu zakażonego mięsa i produktów mięsnych. Steel zaklęła. – W zeszłym tygodniu kupiłam tam dużo zapiekanki z cynaderek i wołowiny. – Postukała w białą tablicę pożółkłym od nikotyny palcem. – Ale chyba wszystko gra, bo nie czuję się wcale Hannibalem Lecterem.
Inspektor sanitarny łypnął na nią. – To nie jest śmieszne. Dopóki nie zidentyfikujecie wszystkich ofiar, nie będziemy mieli pojęcia, na co chorowały. – Jak to? – Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Jeśli używa pistoletu ubojowego, istnieje ryzyko złapania choroby CreutzfeldtaJakoba. Trzeba też brać pod uwagę HIV. A wirus zapalenia wątroby typu C ginie w temperaturze minimum stu sześćdziesięciu stopni po około czterdziestu pięciu minutach. Jak długo trzymała pani zapiekankę w piekarniku? – Nie... – Odkaszlnęła. – Nie pamiętam. Włożyłam ją do piecyka i otworzyłam butelkę wina. – Mnóstwo ludzi będzie chciało zrobić sobie badanie krwi. – Spojrzał na nią. – Będziemy musieli ściągnąć dodatkowy personel medyczny, żeby sobie z tym poradzić. Przez resztę spotkania Steel mówiła niewiele i wierciła się nerwowo, dopóki wszyscy nie wyszli. – Nie mogę być chora – mruknęła pod nosem. – Biorę ślub!
36
W sobotni wieczór Logan wypił puszkę piwa, wymoczył się w wannie, a potem stał długo przed otwartą lodówką i zastanawiał się, czy może bezpiecznie zjeść coś z jej zawartości. Na wszelki wypadek przyrządził sobie brokuły z serem i frytkami. Jadł rozwalony przed telewizorem i zmieniał mechanicznie kanały: szajs, szajs, reality show, szajs, powtórka Simpsonów, szajs, szajs, znów reality show, szajs... – ...wczoraj przed gmachem sądu okręgowego, gdy Andrew McFarlane został wypuszczony z aresztu za kaucją... – Pokazano, jak szwagier Wisemana ładuje się na tylne siedzenia dużego czarnego mercedesa z przyciemnionymi szybami przy błyskach fleszy dwóch tuzinów prasowych aparatów fotograficznych. Logan ziewnął i zsunął się niżej na kanapie. – ... następujące oświadczenie. Pojawił się adwokat z nalaną twarzą. – ...Mój klient, pan McFarlane, od początku zapewniał, że jest niewinny, i potwierdziło to wczorajsze odkrycie ludzkich szczątków na terenie firmy Alaba Farm Fresh Meats. Sklep rzeźniczy pana McFarlane’a zaopatrywała ta ubojnia i to ona jest odpowiedzialna za wprowadzenie na rynek ludzkiego mięsa, a nie mój klient. Na szczęście dziś rano sąd doszedł do tego samego wniosku. Logan poszedł po następne piwo i wrócił w samą porę, by zobaczyć koniec konferencji prasowej. Komendant usiłował przekonać wszystkich, że policja grampiańska naprawdę potrafi sobie radzić sama, bez względu na to, co wypisują niektóre brukowce. Potem była pogoda, a później jakieś bzdury w stylu „Jestem znany jako... „Logan wyłączył telewizor, poszedł do łóżka i spał jak zabity.
– I co? – Inspektor Steel stanęła plecami do tablicy zgonów, gdzie przybyło przerażające zdjęcie szczątków Toma Stephena w postaci półszkieletu. – Jak się bawimy? Logan wziął tekst następnego przesłuchania w kolejności. – Dlaczego to jest teraz moja działka?
– Bo jest pan specjalnym żołnierzykiem cioci Roberty. Poza tym ma pan pojęcie, ile kosztuje to śledztwo? Trzeba oszczędzać, więc musi pan wykonywać wiele zadań. – Inspektor zerknęła na rowek między swoimi piersiami i poprawiła biustonosz. – Dlaczego żaden palant nie potrafi zrobić porządnego stanika, który by dobrze leżał? – Każe mi pani przeglądać akta z roku 1987. Jak mam robić jednocześnie to i całą resztę? Steel pociągnęła bieliznę. – Są albo całe koronkowe i gówno trzymają, albo wyglądają jak pas przepuklinowy mojej babci. – Możemy dla odmiany nie rozmawiać o pani staniku? – Nadal samotny, co? Myślałam, że zastępczyni pani prokurator pasuje pańska pałeczka miłości. – Dlaczego tylko ja muszę wszystko robić? – Logan spróbował ją zignorować i skupić się na przesłuchaniach, ale nie odeszła. – Więc co z tymi zębami? Logan starał się nie westchnąć. Bardzo się starał. Potem wygrzebał odnośny dokument z wciąż rosnącej sterty papierów na jego biurku. – Dwa siekacze, trzy przedtrzonowe, dziewięć trzonowych. Sprawdzili kartoteki dentystyczne ofiar. To prawdopodobnie zęby Hazel Stephen. – Prawdopodobnie? A co to, do cholery... – Zostały poobijane i wygotowane. Dlatego „prawdopodobnie”. Steel cmoknęła obscenicznie. – Asekurują się, leniwe skurwiele. Idźmy dalej. Polscy robotnicy i zwłoki. Jest związek? – Z polskiej policji jeszcze nic nie przyszło, więc na razie nie wiemy, czy mają kryminalną przeszłość, ale większość z nich przyjechała do nas dopiero pół roku temu. Nie mogli dokonać zabójstw w roku 1987. – Ale...? – Steel zawiesiła z nadzieją głos. – Nie ma żadnego „ale”. Wiseman nigdy nie był w Polsce, nie zna polskiego i według rejestrów ochrony Alaby nigdy nie wszedł na teren ubojni. – Szlag by trafił. Logan odwrócił głowę w kierunku tablicy zgonów i spojrzał na pokłosie bólu i cierpienia. – Zaczyna wyglądać na to, że Wiseman nie jest Rzeźnikiem. I nie był nim dwadzieścia
lat temu. Brooks to sobie ubzdurał. Steel stuknęła go w ramię. – Na litość boską, niech pan tego nie mówi przy Inschu. – Znów zapuściła żurawia w rowek między piersiami. – Głupi sukinsyn przyszedł dziś i jest w takim humorze, że bez kija nie podchodź... Czy pańskim zdaniem są obwisłe?
Nie żartowała, mówiąc o nastroju Inscha. Kiedy Logan natknął się na niego, inspektor wyglądał tak, jakby ktoś wsadził mu granat w tyłek i wyciągnął zawleczkę. Eksplozja była nieunikniona. Logan przystanął w drzwiach sali odpraw; może uda się zrobić ukradkiem w tył zwrot, zanim grubas go zauważy... – A pan dokąd? Szlag by trafił. Logan zmusił się do uśmiechu. – Słyszałem, że pan jest i... – Podobno popełniłem poważne błędy w ocenie sytuacji. – Insch nabazgrał na białej tablicy kolejną pozycję. – Miałem spotkanie z wydziałem wewnętrznym. Poważne błędy w ocenie sytuacji. – Flamaster skrzypiał i piszczał, gdy inspektor gryzmolił kolejne wyrazy swoją wielką łapą. – Powinienem był wezwać inspekcję sanitarną. Powinienem był rozpoznać ryzyko infekcji spowodowane jedzeniem ludzkiego mięsa. Powinienem był przeszukać tamto cholerne szambo. Powinienem był dojść do tego, że sklep rzeźniczy McFarlane’a i tamta hurtownia dostają mięso z tego samego źródła. – Nasadził skuwkę na pisak i stał, trzęsąc się, purpurowy na twarzy. – Próbowali odesłać mnie do domu. „Należy się panu urlop okolicznościowy, inspektorze”. „Martwimy się o pana, inspektorze”. „Jest pan w wielkim stresie”. „Poniósł pan bolesną stratę...” Jakbym sam tego nie wiedział, do cholery! Co mam zrobić? Wrócić do pustego domu? Nawet nie pozwolili nam jej pochować! – Cisnął flamaster na biurko, strącając na podłogę stosik raportów policyjnych. – A – Logan odwrócił wzrok – jak się trzymają dziewczynki? – Skąd mam, kurwa, wiedzieć? Miriam nie pozwala mi ich widywać. – Przykro mi. – Zabrzmiało to niewystarczająco. Insch zgrzytał przez chwilę zębami i oddychał, świszcząc przez nos. Na jego twarz powracał powoli bardziej normalny odcień różu. – Wszyscy latają jak kot z pęcherzem, próbując złapać Wisemana a statystyki przestępstw skaczą do sufitu. Pobicia gwałty, napady, kradzieże, wandalizm, wymuszenia...
W tym mieście robi się dno. – Prychnął. – Ktoś musi pilnować porządku. Wydawałoby się, że jest to oczywiste nawet dla półgłówków, a tymczasem musiałem im tłumaczyć przez dwie cholerne godziny, zanim coś do nich dotarło. – Więc pozwolili panu wrócić do pracy? Insch schylił się, żeby podnieść flamaster z podłogi, i kolana strzeliły mu jak kapiszony. Wyprostował się ze stęknięciem. – To, że muszę się zająć tym całym gównem, nie oznacza, że ma pan święty spokój. Chcę wiedzieć wszystko, co się dzieje z Wisemanem. Jasne? – Przekazałem mu pańską wiadomość. – Czy to jasne? Logan przytaknął. – To dobrze. A teraz niech pan się ruszy i znajdzie mi jakiś dowód.
37
Halo? – Głos w ciemności. Cichy i niepewny. Heather odwróciła się na bok. – Duncan? – Co? To na pewno nie Duncan ani Pan Nowy. Znów ma omamy słuchowe. Usiadła i wpatrzyła się w Mrok. Próbowała dostrzec postać, która odezwała się zza kraty. – Ty istniejesz naprawdę? Milczenie. – Czy istnieję? – Kobieta. – Może nie żyjesz, tak jak inni? Cisza. A potem ten sam głos powiedział: – Zimno mi. Heather otuliła się szczelniej kołdrą. – Heather. – Pan Nowy przeszedł przez kratę. – Podziel się z nią. – A jeśli ona umrze? – Umrze? – Nowy głos znów spróbował. – Jeśli kto umrze? – Heather... – przynaglił Pan Nowy. Westchnęła. – Mam kołdrę. – Wygramoliła się z posłania, przyciągnęła materac do kraty i wepchnęła pół kołdry między pręty. – Zadowolony? Mówiła do Pana Nowego, ale odpowiedziała jej kobieta: – Dziękuję. Odgłos szurania, potem Heather usłyszała, jak tamta usadawia się przy kracie. Nowa dziewczyna pociągnęła połowę kołdry i owinęła się nią. Długa cisza. – Jestem Kelley... Kelley Souter. – Drżąca ręka sięgnęła przez kratę i musnęła ramię
Heather. – Heather Inglis. – Czytałam o tobie w gazetach. Milczenie. – Masz synka – powiedziała nowa dziewczyna imieniem Kelley. – Justina. Ma... miał trzy latka... – Heather przygryzła wargę, żeby powstrzymać łzy. – Ja też miałam synka. Zabrali mi go w szpitalu. Powiedzieli, że jestem za młoda. Opowiedziała, że miała wtedy dopiero trzynaście lat, ale to było bez znaczenia, bo jej chłopak obiecał, że będzie z nią. Był prawie dwadzieścia lat starszy od niej. Pewnego dnia zniknął i więcej się nie odezwał. Heather wysłuchała tego w milczeniu, potem powiedziała Kelley, że Justin urodził się cztery i pół tygodnia za wcześnie. – Był taki malutki... Zupełnie jak lalka. I cały czerwony... Pozwolili mi go potrzymać przez chwilę, zanim go włożyli do inkubatora. Leżał tam z tymi wszystkimi rurkami i przewodami... – Wytarła nos wierzchem dłoni. – Moja matka powiedziała, że Justin nie przeżyje i żebym się nie przywiązywała do niego. Że to na pewno wina Duncana, bo palił jak lokomotywa. – Co za suka! – Duncan spacerował tam i z powrotem, nad dziurą w jego głowie pulsowało krwawe światło. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Ale Justin jej pokazał... – ciągnęła Heather. – Wyrósł na dużego silnego chłopca... Bardzo za nim tęsknię. Kelley znów włożyła rękę przez kratę i ścisnęła rękę Heather. – Cieszę się, że tu jesteś. Dwoje żywych ludzi w królestwie Mroku. – Nie powinnaś się z nią zbytnio zaprzyjaźniać – stwierdził Duncan, nie przestając spacerować. – Ona umrze, będziesz musiała ją zjeść i poczujesz się winna. – Odejdź, Duncan. – Tylko mówię. Dla twojego dobra. – Z kim rozmawiasz? – zapytała Kelley. Heather nie miała ochoty znów przechodzić przez to wszystko. – Z moim mężem. Nie żyje. I jest samolubnym dupkiem. – Możesz rozmawiać ze zmarłymi? – Kelley ścisnęła mocniej jej rękę. – Dzięki – powiedział Duncan. – To było bardzo miłe. Samolubny dupek. Jezu, Heather, po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem!
– Odwal się, Duncan. Nie jestem w nastroju. – Przecież wiesz, że mam rację – odrzekł Duncan. – Ona skończy na półmisku. – Chciałabym... chciałabym móc rozmawiać ze zmarłymi. Powiedziałabym moim rodzicom, jak bardzo ich kochałam. – Kelley załamał się głos. – To były moje dwunaste urodziny... Ciężarówka zjechała na naszą połowę jezdni... Strażacy nie mogli... Musieli nas wycinać. Mama i tata... – Wzdrygnęła się i zamilkła. Heather pociągnęła nosem. – Ja straciłam ojca, gdy miałam piętnaście lat. Skoczył z mostu Union Brigde. Znienawidziłam za to moją matkę... znienawidziłam ją. Na całe życie. Kelley ścisnęła jej rękę aż zabolało. – Tak bardzo chciałam, żeby mnie kochali... Heather siedziała w ciemności z głową opartą o kratę i trzymała dłoń Kelley. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze, bo Rzeźnik wróci niedługo z blaszaną wanną. I Kelley przestanie cierpieć.
38
Dawaj, dawaj, dawaj... – Logan chciał siłą woli zmusić drzwi windy, by się otworzyły. Żałował, że nie wybrał schodów. Ping... Prosto, w prawo, przez podwójne drzwi i dalej korytarzem do gabinetu nadinspektora Baina. Zadowolony, że dla odmiany przynosi dobrą wiadomość. Drzwi były zamknięte, z wnętrza dochodziły podniesione głosy. Inspektor Steel: Co ty sobie wyobrażałeś, do cholery? Nadinspektor Bain: Daj spokój, co miałem zrobić? Żona go zostawiła i zabrała dzieci, on musi się czymś zająć. Logan zrezygnował z pukania, postanowił posłuchać. – On jest zdesperowany. Nie rozumuje trzeźwo. Jest niebezpieczny! – Błagał. Błagał mnie, żebym mu pozwolił wrócić do pracy i... – Nie powinien tu być! I nie mówię tego dlatego, że jestem wredną suką; on potrzebuje czasu. Jak się go naciśnie, to pęknie. – Przydzielę mu lekką robotę, administracyjną. Powiedziałem, żeby się trzymał z daleka od sprawy Rzeźnika i od Wisemana. To... – Jak mogłeś być taki głupi? Naprawdę myślisz... – Dosyć! Nie... Logan zapukał, zanim nadinspektor zdążył powiedzieć coś, czego Steel by potem bardzo żałowała. Zapadła krótka cisza, a potem: – Proszę. Kiedy Logan otworzył drzwi, stali naprzeciwko siebie, mierząc się wściekłym wzrokiem. Bain ledwo na niego zerknął. – Mam nadzieję, że to coś ważnego, sierżancie. – Dostaliśmy nagrania z kamer ochrony. – Mówi pan o ubojni? – Nie, o Disneylandzie. – Steel spojrzała na swojego przełożonego jak na idiotę. – To chyba jasne, że mówi o ubojni! – Odwróciła się i wymaszerowała z pokoju. Po drodze
pociągnęła Logana za rękaw. – W samą porę.
Pięć minut później tłoczyli się wszyscy w centrum koordynacyjnym przed starym podniszczonym telewizorem, który ktoś przywiózł na wózku. Nadinspektor Bain kazał Renniemu wcisnąć pauzę i postukał w ekran. Była not i człowiek w grubej kurtce i czarnej wełnianej czapce został uchwycony w połowie drogi między przetwórnią białka i składem solonych skór. Na ramieniu miał podręczną torbę, która wyglądała na ciężką. Inspektor Steel popatrzyła na czas wyświetlony w rogu. – Kiedy to było? Rennie sprawdził coś na clipboardzie. – W piątek w nocy. Dwadzieścia osiem minut po jedenastej, kiedy ochroniarze zwykle piją herbatę; oficjalnie mają przerwę dopiero o północy, ale jak nikt nie widzi, robią sobie wcześniej. Czyli prawie trzydzieści sześć godzin po stwierdzeniu przez patologa, że Tom Stephen został zamordowany. Znów włączył odtwarzanie i postać minęła skład skór w tempie jednej klatki co dwie sekundy jak w kiepskim filmie animowanym, a potem zniknęła za ogrodzeniem w żywopłocie ze złotych cyprysów. – Jasna cholera... Jak to się stało, że wcześniej tego nikt nie zauważył? – Steel trąciła Renniego w ramię. – Au! Bain kazał mu się zamknąć i iść do techników. – Chcę mieć wyraźne powiększenie twarzy tego faceta. To priorytet, jasne? Posterunkowy zasalutował i wcisnął przycisk wyrzucania kasety. – Niech wszyscy jeszcze raz przejrzą listę pracowników ubojni. Dopasujcie mi nazwisko do tej twarzy. – Bain się uśmiechnął. – Wreszcie go mamy.
Logan stał na parkingu z tyłu komendy i próbował się dodzwonić do Fauldsa na komórkę. Odezwała się poczta głosowa. Nie zostawił wiadomości, tylko wybrał numer Lloyd House, kwatery głównej komisarza w Birmingham, który od niego dostał. – Policja West Midlands, czym mogę służyć? Poprosił o połączenie i usłyszał instrumentalną interpretację In the Air Tonight. W końcu ktoś poinformował go, że Faulds wziął kilka dni urlopu, ale będzie w środę. Czy coś mu przekazać?
– Tak, że mamy podejrzanego. Nazywa się Marek Kowalczyk i pracuje w ubojni, gdzie znaleźliśmy części ciała. Z tylnych drzwi wyłonił się Alec uśmiechnięty od ucha do ucha. Pod parką miał pękatą kamizelkę kuloodporną. – To będzie bombowa końcówka programu! Logan podziękował sierżantowi na drugim końcu linii i się rozłączył. – A wiesz, że prawdopodobnie trzeba będzie godzinami czekać bezczynnie w samochodzie? – Gdzie twoje zamiłowanie do przygód? To będzie super! Co świadczyło o tym, ile wie.
39
Pensjonat Garioch View, Turriff – niedziela, 19.54
Zaniedbana noclegownia oferująca ciasne pokoje ze śniadaniem znajdowała się niedaleko centrum Turriff. Bóg jeden wiedział, skąd się wzięła nazwa „Garioch View”, bo okna wychodziły tylko na przystanek autobusowy po drugiej stronie ulicy i skupisko ponurych czerwonych domów z piaskowca. Właścicielka powiedziała, że Marka Kowalczyka nie ma, ale pewnie niedługo wróci – prawdopodobnie podcięty – więc zaparkowali samochód służbowy wydziału kryminalnego dwa numery dalej pod latarnią, skąd mieli dobry widok na wejście do budynku. Logan opuścił szybę i do auta wpadło chłodne wieczorne powietrze. Inspektor Steel wzdrygnęła się na fotelu pasażera. – Chce pan, żebyśmy wszyscy dostali hipotermii? Niech pan zamknie to cholerne okno. – To niech pani włoży z powrotem buty. – Nie. – Śmierdzi tu jak spleśniałą gorgonzolą. – Bezczelny drań. Alec nie narzeka, prawda, Alec? Kamerzysta pochylił się do przodu na tylnym siedzeniu. – Nie, ale ten skurczybyk Paul zaraził mnie katarem. – Dla efektu wytarł nos. – Widzi pan? Jeśli pan nie zamknie okna, Alec dostanie zapalenia płuc. Chce pan jego śmierci? – Dobra, okej, wszystko mi jedno. – Logan zakręcił szybę. – Jezu...
Pensjonat Garioch View, Turriff – niedziela, 20.13 Wciąż ani śladu Kowalczyka. Inspektor Steel ziewnęła, przeciągnęła się i zapytała:
– Co jest zielone i pachnie wieprzowiną? Logan nie podniósł wzroku znad wczorajszego „Evening Expressu”, który znalazł na tylnym siedzeniu. – Nie mam pojęcia. Wyszczerzyła do niego zęby. – Wacek Kermita! – Przerwa na wybuch śmiechu. Nic. – Ponure palanty. – Podrapała się w siedzenie. – Dlaczego nie możemy czekać na niego w pensjonacie? – Bo tam są szef i Rennie. Chce pani słuchać przez cały wieczór gadania Renniego o tym, jak kocha swoją dziewczynę? – Słuszna uwaga.
Pensjonat Garioch View, Turriff – niedziela, 20.31 – Nie, ale nie uważacie, że to trochę dziwaczne? – Alec poczęstował ich czekoladkami. – Kermit to żaba, tak? Nie ma penisa, więc jak może spółkować ze Świnką Piggy? Co ma zrobić? Zaczekać, aż ona złoży jaja, a potem opryskać je wszystkie swoją spermą? Niezbyt satysfakcjonujące życie seksualne, prawda? Steel odwróciła się do niego. – Świnie nie składają jaj, to nie kury. Logan wskazał jakichś przechodniów w głębi ulicy. – Tam! To on? Inspektor wyjęła lornetkę ze schowka w desce rozdzielczej. – Mmm... Nie. – Cholera. – Logan wrócił do krzyżówki.
Pensjonat Garioch View, Turriff – niedziela, 21.04 – Więc jakim cudem – zapytał Logan, obserwując jednym okiem pustą ulicę – w Opowieści wigilijnej mupetów Kermit i Świnka Piggy... – Raczej Pani Żaba; pobrali się – odparła Steel. – Więc jakim cudem mieli dwie córeczki prosiaczki i jednego synka żabkę? – Może je adoptowali – orzekł Alec. – Piggy się puszczała za plecami Kermita. I wcale jej się nie dziwię. On nie ma
penisa... – powiedziała Steel. – Sztuczne zapłodnienie. Mój kuzyn Peter i jego żona tak zrobili – wnioskował Alec. Logan zdjął rękę z kierownicy. – To dlaczego nie mieli jakichś dziwolągowatych, hybrydowych dzieci, półświnek, półżabek? Zapadło pełne zadumy milczenie. – Może dlatego Tiny Tim umierał. Nie był genetycznie zdolny do życia.
Pensjonat Garioch View, Turriff – niedziela, 21.17 – Chryste, ale nuda! – Steel wyciągnęła się na swoim siedzeniu, zakryła dłońmi twarz i stłumiła krzyk. – Aaa! Logan spojrzał na zegar samochodowy. Czekali już prawie trzy godziny. – On musi kiedyś wrócić. W pokoju są wszystkie jego rzeczy. – Ja mam dosyć. Nie zamierzam tu sterczeć całą noc i rozprawiać o rozmnażaniu pieprzonych mupetów! Alec wetknął głowę między oparcia przednich foteli. – Ale to będzie ostateczna rozgrywka! Policja grampiańska łapie Rzeźnika! Chyba chce pani w tym uczestniczyć? – To, czego chcę, to duży kieliszek chardonnay, słoik marmolady i Keira Knightley w bikini. A pan, Łaz? – Ciii! – Logan pogrzebał w kieszeni kurtki w poszukiwaniu zdjęcia, które dostali w dziale personalnym ubojni. – Niech pan mnie nie ucisza, do cholery! To nie ja gadam o życiu seksualnym Kermita. – To chyba on! Postać idąca wężykiem w ich kierunku przystanęła na chwilę, żeby pociągnąć łyk z litrowej butelki supermarketowej wódki. Gęste wąsy, małe okrągłe okulary, podbródek z dołkiem. – To Kowalczyk. – Zgadza się. – Steel wciągnęła z powrotem buty. – Zrobimy tak: jak się z nami zrówna, wyskoczymy z samochodu i zwiniemy go. – Mieliśmy pozwolić mu wejść do pensjonatu i tam go zgarnąć, zapomniała pani?
Rennie i Bain... – Co z panem, do cholery? – Steel uderzyła Logana w ramię. – Carpe diem, kurwa! – A jak da nogę? Steel przygryzła wargę. Kowalczyk się zbliżał. – Jak nam zwieje, mamy przesrane. – Skrzywiła się. – Okej, okej, trzymamy się planu. Zadowolony? Kowalczyk znów się napił, rozpostarł szeroko ramiona i zaczął śpiewać po polsku: – Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! – Zatańczył. – Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Steel wyjęła komórkę i wybrała numer. – Dawaj, dawaj... Nareszcie. Bill, to Koalasik... Gówno mnie obchodzi, jak to się wymawia; jest na zewnątrz. Skręca na podjazd. Kowalczyk wydzierał się na całe gardło: – Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje, żyje nam! – O mało nie runął w zwiędłe róże i zakończył przeciągle: – Nieeech żyje naaam! Poszukał klucza, trafił w zamek za czwartym razem i wtoczył się do środka. Steel znów odezwała się przez komórkę. – Wszedł. Ruszamy. Wygramoliła się w chłód wieczoru i przecięła ulicę. Alec deptał jej po piętach i filmował wszystko. Logan właśnie zamykał samochód, gdy z pensjonatu dobiegł głośny hałas i przez okno salonu wyleciał wśród odłamków szkła telewizor. Ktoś krzyknął: – Wracaj! – Odpierdol się! – Marek Kowalczyk wyskoczył za telewizorem przez wybitą szybę i wylądował w różach. – Kurwa! – Wypełzł z kwietnika i puścił się sprintem ulicą, przebierając rękami i nogami jak szalony. Logan wskoczył z powrotem do samochodu, przekręcił kluczyk i wystartował ostro za nim. – Niech to szlag! – Dał po hamulcach i vauxhall zatrzymał się z piskiem opon tuż przed inspektor Steel, która wybiegła na środek jezdni, machając rękami. Szarpnęła drzwi pasażera i władowała się do środka. – Niech pan tak nie siedzi! Za nim! Logan wcisnął gaz do podłogi.
Zdążyli zobaczyć, jak Kowalczyk skręca w lewo w Main Street. Logan zrobił to samo, zostawiając za sobą czarne ślady opon, i włączył syrenę. Wyła przeraźliwie przy błyskach niebieskich lamp za osłoną chłodnicy. Kowalczyk obejrzał się przez ramię i przyspieszył. Dlatego nie zobaczył volkswagena golfa nadjeżdżającego z przeciwka. Zdążył jeszcze po raz ostatni krzyknąć: – Kurwa! Pisk opon i głuchy odgłos zderzenia człowieka z metalem, wyraźnie słyszalny przez dudniącą muzykę. Kończyny młócące powietrze i mokry chrzęst ciała padającego na asfalt. A potem ktoś wrzasnął.
40
Stłumiony krzyk. Odgłos ciała walącego w metal. Heather usiadła prosto, półprzytomna, i zamrugała w ciemności. Bum, bum, bum. – Na pomoc! Nie chcę umierać! – Kobiecy głos, przytłumiony, gdzieś na zewnątrz więzienia. – Kelley? – To nie może być Kelley – powiedział Duncan. – Ona śpi. Miał rację. Zza kraty dochodził jej cichy, rytmiczny oddech. – Kelley! Obudź się! Słyszysz to? Bum, bum, bum. – Na pomoc! – Hm? – Tam ktoś jest! – Heather wstała i poszukała po omacku drogi. – Halo? – Na pomoc! – Bum, bum, bum. Heather przyłożyła ucho do metalowej ściany więzienia. Bum, bum, bum. – Halo? – Heather? – Kelley ziewnęła i poruszyła się w ciemności. – Heather? Co się dzieje? – Tam ktoś jest... Halo? – Uderzyła dłonią w ścianę. – Na pomoc! On zabił moją siostrę! Zabił Sandrę! Na pomoc! – Nie możemy ci pomóc, jesteśmy zamknięte! – Nie chcę umierać! Krzyki i płacz. Potem cisza. Heather odsunęła się od ściany. Zawadziła nogą o materac, zamachała rękami, straciła równowagę i upadła na plecy. Tyłem głowy odbiła się od kraty. Przytłumione hałasy. – Heather?
– Nic ci się nie stało, kochanie? – zapytał Duncan. – Heather? I pochłonął ją Mrok.
Rennie stłumił ziewanie, przeciągnął się i wzdrygnął. Następnie podrapał się przez spodnie. – Rany, jestem wykończony... Widział pan dzisiejsze gazety? Logan podniósł wzrok znad komody stojącej w rogu małego pokoju. – Zaglądałeś pod materac? Pensjonat Turrabrae był wyjątkowo podłą noclegownią: liche tapety na ścianach, zacieki na suficie, wytarty brązowo-pomarańczowy dywan, zapewne modny w latach siedemdziesiątych i niezmieniony od tamtej pory, wąskie łóżko, odpowiednie raczej do średniowiecznej” izby tortur. Tego poranka zdążyli odwiedzić dwóch z trzech pracowników ubojni, którzy zapewnili Markowi Kowalczykowi alibi na tę noc, kiedy porwano Toma i Hazel Stephenów. Pensjonat Turrabrae wyglądał z pewnością najgorzej. Piotr Nowak – alibi numer trzy – zdecydowanie nie mieszkał luksusowo. – Myślał pan kiedyś o małżeństwie? – Rennie pociągnął nosem. Logan wyciągnął dolną szufladę i przejrzał ostrożnie stertę skarpetek nie do pary. – Nie jesteś w moim typie. – Ja często o tym myślę. Wie pan, z Laurą. – Materac! – Eee... A tak, racja... – Odgłos szarpania. – Oczywiście dopiero za jakiś czas. Muszę odłożyć na dom. W szufladzie ze skarpetkami były tylko skarpetki. Logan wyszarpnął ją z mebla na zniszczony brązowy dywan i zajrzał do otworu. Dwa magazyny o wiadomej treści, ale nic nielegalnego. Wetknął je na miejsce, wsunął szufladę z powrotem, stanął przy oknie patrząc na ponury dzień w pełnej krasie jego szarości. W zimne listopadowe przedpołudnie za dwadzieścia jedenasta na dworze było zapewne cieplej niż w tym pokoju. Inspektor Steel stała w połowie ścieżki ogrodowej, paliła papierosa i majstrowała przy swojej bieliźnie. Logan ujrzał życie bez osłonek. – Facet przyjeżdża kawał drogi z Polski w poszukiwaniu lepszego życia, i co dostaje? Nędzną klitkę w małym gównianym pensjonacie i robotę polegającą na wrzucaniu szuflą
owczych łbów do kontenera na odpadki. – Niech pan mi pomoże... Rennie zmagał się z zapadniętym poplamionym materacem w paski z postrzępionymi krawędziami. Logan pomógł mu podnieść go do pionu i siła grawitacji zgięła materac wpół. Klnąc, Rennie ściągnął go na podłogę. Tapczan wyglądał nie lepiej od śmierdzącego materaca. Komórka Logana zaczęła wydawać stłumione metaliczne dźwięki. Dzwoniła centrala. Powiedzieli, że nie mogą się połączyć z inspektor Steel, ale żeby jej przekazał, że polska policja właśnie przefaksowała informacje o Kowalczyku i trzech pracownikach ubojni, którzy zapewnili mu alibi. Tylko Piotr Nowak ma kryminalną przeszłość, ale nie jako kanibal – należał do gangu, który włamywał się do zakładów przemysłowych i kradł wszystko, co się dało wynieść. Logan się rozłączył, gdy Rennie zaczął ładować materac na miejsce, narzekając na pluskwy i plamy moczu. – Nie tak szybko. – A co jeszcze? – Posterunkowy zrobił zbolałą minę. – Nie sprawdziłeś tapczanu. – Jasna cholera... – Rennie znów zepchnął materac na podłogę. Obaj musieli unieść drewnianą skrzynię, by przewrócić ją na bok. Pod spodem odkryli istny sezam, tyle że zamiast złota, klejnotów i monet, były w nim długopisy, bloczki, zszywacze, telefony i dziurkacze. Tapczan pękał w szwach od materiałów biurowych, na niektórych widniały jeszcze nalepki z napisem: „Własność Alaba Meats Sp. z o. o.” Znalazło się tam nawet parę telefaksów i laptop. A na samym dnie leżała torba podręczna, wyglądająca dziwnie znajomo. Rennie wziął paczkę kleju do plakatów. – To raczej nie przypomina napadu na superekspres, prawda? Logan włożył lateksowe rękawiczki i wyciągnął torbę ze sterty kradzionych rzeczy. Identyczną niósł Marek Kowalczyk na kasecie wideo z kamery ochrony ubojni, tylko że nie wypełnioną zakrwawionym mięsem, a flamastrami i kopertami. – Niech to szlag.
41
Logan stał na szczycie schodów pensjonatu i słuchał, jak inspektor Steel klnie w żywy kamień. – Jest pan pewien? – zapytała, kiedy w końcu wyczerpała swój repertuar bluzgów. – Bloczki? – Całe mnóstwo. Koperty, spinacze, segregatory... Co tylko pani chce. Potok przekleństw. – Szef mnie zabije... – Zaciągnęła się ze złością papierosem. – Myśli, że złapaliśmy Rzeźnika, a tymczasem mamy jakiegoś głupiego palanta, który kradł papier listowy. – Nowak nic nie powiedział, kiedy pani z nim rozmawiała? – Jasne, że nie, do cholery. Wciąż tylko żądał adwokata. – Nadymiła wokół siebie. – Jest pan absolutnie pewien? Nie ma tam śladu mięsa? W ogóle? – Ani jednej kiełbaski. Wygląda na to, że Nowak próbował tego samego, co u siebie, i prawdopodobnie namówił do kradzieży Kowalczyka, Wiśniewskiego i Laszenyka. Kazałem Renniemu popytać w miejscowych pubach, czy komuś nie oferowano trefnego telefaksu albo paczki żółtych pisaków. – Jasna cholera. – Steel zamilkła na chwilę. – Czy choć raz nie można się skoncentrować na głównym wątku śledztwa? Prawie mieliśmy skurwiela! – Rzuciła peta na ścieżkę i roztarta butem. – Ale to nie był on. – Niech pan przestanie, bo skopię panu tyłek. – Proszę bardzo.
Steel miała rację – nadinspektor Bain nie był zachwycony tym, co usłyszał. Już widział nagłówki, jakie ukażą się w gazetach, gdy tylko prasa się dowie, że Marek Kowalczyk nie był Rzeźnikiem: „Złodziej materiałów biurowych przejechany przez samochód”, zamiast „Policja grampiańska łapie zabójcę z ubojni”. Logan się zmył, zanim ktokolwiek zdążył wymyślić sposób, jak zwalić całą winę na
niego, i poszedł do stołówki na lunch. W poniedziałek mógł się spodziewać tylko jednego – lasagne z frytkami. Kurwa mać. Odwrócił się od kontuaru z tacą w ręku i zobaczył Inscha siedzącego przy stoliku pod oknem z Jackie. Co gorsza, inspektor patrzył na niego, po chwili Jackie też. Grubas pchnął nogą krzesło po drugiej stronie stolika. Szlag... Logan zaniósł tam swój lunch, usiadł i starał się zachowywać swobodnie. – Witam, panie inspektorze; cześć, Jackie. – Wziął buteleczkę z octem. – Dzień dobry, panie sierżancie. – Nawet nie udawała że nadal są po imieniu. Zapadło krępujące milczenie. Logan wziął się do lasagne. Chciał szybko zjeść i wynieść się stąd. Dlaczego, do diabła, Insch musiał... – Jak tylko pan skończy – powiedział inspektor, wybierając resztki kremu z miseczki – niech pan weźmie dla nas jakiś samochód. Pojedziemy obaj porozmawiać z Andrew McFarlane’em. Logan stracił apetyt. – Przykro mi, ale nadinspektor Bain wydał wyraźny... – Mam się nie wtrącać do sprawy Rzeźnika, tak? Więc będzie pan zadowolony, jak panu powiem, sierżancie, że złożymy panu McFarlane’owi wizytę w związku z ostatnimi aktami wandalizmu, co leży w mojej gestii. Logan spojrzał na Jackie z nadzieją na jakieś wsparcie, ale milczała jak grób. – Panie inspektorze, nie uważa pan... – spróbował jeszcze raz. – Nie, nie uważam. Niech pan zjada to cholerne lasagne.
– Więc – powiedział Logan, patrząc na sklep rzeźniczy – jadł pan lunch z Jackie? Okna były zabite wielkimi płytami sklejki upstrzonymi ulotkami reklamowymi klubów nocnych i pokrytymi graffiti: „Skurwiel kanibal!”, „Morderca”, „Szumowina”, i z niewiadomego powodu: „Angole won”. Insch odpakował batonik czekoladowy, wepchnął go do ust i schował papierek do kieszeni. Wskazał niebieskie drzwi obok sklepu mięsnego. – Wie pan, co robić. Na domofonie była plastikowa tabliczka z nazwiskiem McFarlane’a. Logan nacisnął dzwonek. Nic. Spróbował znowu, a potem jeszcze dwa razy. Z głośnika dobiegł przestraszony głos: – Wynocha, bo wezwę policję!
– Jestem z policji, panie McFarlane. Sierżant McRae. Poznaliśmy się w areszcie. Chcemy z panem porozmawiać o aktach wandalizmu. – Aha... Rozległ się cichy brzęczyk i Logan pchnął drzwi. Przeszli krótki korytarz i wspięli się po jasnych schodach. McFarlane czekał na nich na górze. Wyglądał niewiele lepiej niż wtedy, gdy Logan widział go ostami raz. Owszem, sińce bladły, ale rzeźnik zmizerniał, jakby uszło z niego powietrze i została tylko pusta szczerbata skorupa ze złamanym nosem. Weszli za nim do salonu. Wnętrze wyglądało niezupełnie tak, jak by się Logan spodziewał. U samotnego alkoholika mieszkającego nad sklepem powinny leżeć opakowania po jedzeniu na wynos, puste butelki, tapeta odłażąca od ścian i ponura muzyka country ze stereo. Tymczasem pomalowany na biało pokój był nieskazitelnie czysty, na ścianach wisiały akwarele przedstawiające krajobrazy, z głośników płynęły dźwięki, które podejrzanie przypominały Carmen. Na gzymsie kominka stał rząd fotografii w ramkach: McFarlane, McFarlane z młodszą od niego kobietą, ta sama kobieta w stroju akademickim na uroczystości wręczenia dyplomów, oboje jako młoda para. Odeszła od niego osiemnaście lat temu, a on nadal trzymał jej zdjęcia. To jest miłość! Rzeźnik opadł na skórzany fotel, litrowa butelka wódki stała w jego zasięgu. Nalał sobie pełną szklankę. – Nie częstuję, bo jesteście na służbie. – Nie ma sprawy. – Insch stanął na środku pokoju z rękami w kieszeniach i popatrzył na fotografie, rośliny doniczkowe i obrazy. – Ładnie pan mieszka. Rzeźnik wzruszył ramionami i wypił pół szklanki jednym haustem. – Więc... – Insch uśmiechnął się do niego – nadal pan chce, żebyśmy uwierzyli, że nie miał pan nic wspólnego z kawałkami ludzkich zwłok w pańskim sklepie? McFarlane przetarł oczy wierzchem dłoni. – Myślałem, że przyszliście w sprawie aktów wandalizmu... – Tak między nami, te dwie rzeczy mogą być ze sobą powiązane. – Przychodzą tu co noc. Rzucają czymś. Powinien pan zobaczyć, w jakim stanie jest sklep... Wyglądał jak po wybuchu bomby, kiedy wyszedłem... kiedy wróciłem do domu. – Rozmawiał pan z Wisemanem, kiedy pan siedział? – Nic nie zrobiłem, a mam zrujnowane życie. – Następny duży haust wódki. – Kto
teraz kupi u mnie mięso? Po tym wszystkim? Budowałem ten interes przez lata... – Z pewnością wszystkim jest przykro z powodu pańskich strat. Mnie tak. Moja córeczka leży martwa w pieprzonej kostnicy! McFarlane wlał kolejną solidną porcję wódki najpierw do szklanki, a potem w siebie. – To nie moja wina, ja nic nie zrobiłem. – Miała cztery latka! – Panie inspektorze – wtrącił się Logan – chyba powinniśmy... Insch zawisnął nad rzeźnikiem. – Miała cztery latka, a tamten skurwiel ją zabił! – Ja... – McFarlane się wzdrygnął, potem podniósł wzrok na purpurową z wściekłości twarz inspektora. – Wie pan, jak to jest, mieć w rodzinie zabójcę? Wie pan? Żyć w nienawiści, zakłamaniu i wstydzie? Kiedy to nie jest pańska wina, do cholery? – Powinienem urwać ci... Logan położył inspektorowi dłoń na ramieniu. – Jego tam nie było. Siedział w areszcie, kiedy Wiseman zabił Sophie. – On... – Może pan zaczeka na mnie w samochodzie, panie inspektorze? Ja tutaj dokończę. Insch ani drgnął. – Proszę. Przez chwilę wydawało się, że za moment Insch przerobi rzeźnika na dziewięćdziesiąt kilogramów mielonego, ale w końcu odwrócił się na pięcie i wypadł z pokoju. Rzeźnik drżącą ręką dolał sobie wódki, butelka dźwięczała o brzeg szklanki. – Ja nic... – Przepraszam pana za niego. Przeżywa ciężki okres. – To nigdy nie byłem ja... – Wódka zniknęła. Logan wziął z gzymsu kominka zdjęcie ślubne. McFarlane i siostra Wisemana – Logan nie mógł sobie przypomnieć jej imienia – stali na schodach kaplicy King’s College. On w kilcie, ona w długiej białej sukni. – Odezwała się kiedykolwiek do pana? Pańska żona. McFarlane przez chwilę wpatrywał się w dywan. – Nie. – Wziął butelkę, potem ją odstawił. – Osiemnaście lat. Osiemnaście cholernych lat... – Jego zapadnięte różowe oczy napełniły się łzami. Logan postawił zdjęcie ślubne obok innych. Osiemnaście lat. Mógł się założyć, że właśnie wtedy rzeźnik wlazł do butelki i zapomniał, gdzie jest wyjście.
– Jeśli przychodzi panu do głowy coś... – Nie jest łatwo, kiedy straci się ukochaną osobę. – Tym razem butelka przebyła całą drogę do szklanki. – Straciłem wszystko. Dosłownie wszystko. – Zaczynał lekko bełkotać. – Mam spieprzone całe życie. Wszystko przez... Kena Wisemana. – Wódka poszła na jeden raz. – Ale jest rodziną tak? Jest rodziną więc musiałem dać mu robotę. I co się ze mną stało? Ani żony, ani firmy, ani przyjaciół... I siedziałem. Co mam zrobić, hę? – Przesunął drżącą ręką po twarzy, próbując wytrzeć łzy. – Co mam zrobić? – McFarlane wstał, chwycił butelkę i ruszył do drzwi. – Chodźmy, coś panu pokażę... – Zszedł po schodach, ale zamiast wyjść na ulicę, poprowadził Logana do wąskich drzwi wewnętrznych. – Tutaj... Z trudem wcelował kluczem w zamek i znaleźli się w sklepie. Ciemność. Rzeźnik poszukał po omacku włącznika i zapalił światło. Wnętrze wyglądało zupełnie inaczej niż w czasie ostatniej wizyty Logana – z oknami zasłoniętymi płytami sklejki miało urok otwartego grobu. Obie szafy chłodnicze, oderwane od ściany, leżały na podłodze. Z gabloty wystawowej została tylko kupa szkła. Czerwona gaśnica sterczała z roztrzaskanej szyby kontuaru delikatesowego. Plamy ciemnoczerwonej farby na ścianach przypominały krew tętniczą. – Dwadzieścia lat. – McFarlane napił się prosto z butelki. – Dwadzieścia lat budowałem ten interes, a teraz... niech pan na to spojrzy. – Rozpostarł ramiona i krzyknął na całe gardło: – Chodźcie kupić mięso od rzeźnika kanibala! Po następnym łyku butelka była pusta. McFarlane popatrzył na nią, obracając ją w ręku, jakby chciał zobaczyć w niej swoje dawne życie, potem rzucił nią w ścianę nad zniszczoną kasą sklepową. Rozprysło się szkło. Rzeźnik stał pośrodku swojego zrujnowanego życia i płakał.
42
Inspektor Insch siedział na fotelu pasażera w samochodzie służbowym Logana, przyciskał dwa palce do szyi, zgrzytał zębami, był wciąż purpurowy na twarzy i miał zamknięte oczy. Logan nie zamierzał wsiadać za kierownicę, dopóki inspektor się nie uspokoi, więc poszedł do kiosku z prasą i przez parę minut oglądał magazyny ilustrowane i słodycze, aż w końcu kupił dużą torebkę żelków w kształcie dzieci i drugą – musujących buteleczek coli. Potem jeszcze los na loterię na wszelki wypadek. Czy to etyczne, aby nadal wykorzystywać datę urodzin Jackie jako dwie liczby? Kiedy wrócił do samochodu, Insch wydał mu się nieco spokojniejszy. Logan wsiadł i dał mu żelki; buteleczki coli zatrzymał w rezerwie. Na wszelki wypadek. Inspektor dobrał się do torebki i urwał główkę jakiejś żelkowej dumie i radości mamusi. Logan odpalił silnik. – Odwiozę pana do domu – zaproponował. Następne żelkowe dzieci zostały złożone w ofierze, ale to najwyraźniej nie zaspokoiło wulkanu. – McFarlane był wspólnikiem Wisemana. Razem zabijali i ćwiartowali ludzi. Logan włączył się do ruchu. – Nic na niego nie mamy. I zanim pan wybuchnie: wszystko wiem. Ale wystarczy na niego spojrzeć; Andrew McFarlane chce się tylko marynować w wódce. Robi to, odkąd osiemnaście lat temu rzuciła go żona. Rzadko kiedy jest na tyle trzeźwy, żeby wiedzieć, jaki jest dzień tygodnia. Wiseman mógłby zaszlachtować na dole pół Torry i McFarlane nawet by tego nie zauważył. – Sierżancie... – Głos Inscha przybrał złowrogi ton, brzmiał jak warczenie rozwścieczonego rottweilera. – Tylko mówię. – To niech pan nie mówi. Sophie nie żyje, bo... – Nie powinien pan tu być. Powinien pan być w domu z rodziną. Insch uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. – Ja nie mam rodziny! – Trząsł się z wściekłości. – Tamten skurwiel mi ją zabrał.
Zabrał mi wszystko!
Herbata wystygła. Logan wziął na próbę łyczek i wypluł z powrotem do kubka. – Hej! – Steel spojrzała na niego krzywo z drugiego końca archiwum sprawy Rzeźnika. – Niech pan nie będzie taki obrzydliwy. – Chce pani następną kawę? – I nic by się panu nie stało, gdyby pan skombinował trochę biszkoptów. Renniemu zawsze się udaje. – Więc niech Rennie zrobi pani tę cholerną... – Loganowi przerwał dźwięk jego komórki. – Tak? – Na odcinku Strażniczek Wagi nic nie mamy. – Mężczyzna po czterdziestce, akcent z okolic Newcastle. – Kto mówi? – Jasna cholera... Nadinspektor Danby, policja northumbryjska. Żadna z ofiar w Newcastle nie należała do Strażniczek Wagi. Przepytaliśmy wszystkich krewnych, wie pan, o co mi chodzi? – Szlag. – No właśnie. To cholernie smutne tak oglądać znów albumy z ich zdjęciami. Już zapomniałem, jak połowa z nich wyglądała. Pomyślałem, że ilekroć zamknę oczy, zawsze będę widział ich twarze... – Przepraszam, to był strzał w ciemno. – Niech pan pamięta, że to nie były tylko ofiary, okej? To byli ludzie. Mieli rodziny i przyjaciół, którzy za nimi tęsknią. Calvertowie zbierali pieniądze na cele dobroczynne. Jack był trenerem dziecięcych pięcioosobowych drużyn piłkarskich. Emily zdobywała nagrody w lokalnej galerii sztuki, nawet pisali o niej w gazetach. Nie zasłużyli na to, co ich spotkało. Zasłużyli na coś lepszego. Rozumie pan, o co mi chodzi? Logan rozumiał. Podziękował nadinspektorowi i rozłączył się. – No i...? – zapytała Steel. – Strażniczki Wagi to był niewypał. Steel skinęła głową i przez moment bawiła się swoją fryzurą na jeża. – Zaliczył pan już swoje sam na sam z naszymi szanownymi wizytatorami? – Jeszcze nie. – I szczerze mówiąc, Logan wcale się do tego nie palił. – Ja już. Dzisiaj, jak był pan na wycieczce z Grubym i Gburowatym. – Puściła do niego oko. – Ta ruda nadinspektor nawet mnie kręci.
Logan wrócił do swojej papierkowej roboty. – Zdaje się, że bierze pani ślub? – Pomarzyć nie można? Gdzie ta moja cholerna kawa?
Dziś wieczorem filety z pstrąga w maśle ziołowym z jarzynami. Porcja dla dwóch osób, przynajmniej według napisu na opakowaniu. Logan włożył je do mikrofalówki i poczłapał do salonu odsłuchać wiadomości na automatycznej sekretarce. – Wiadomość pierwsza: Logan, tu twoja matka. Wiesz, że nie lubię mówić do tej maszyny. – A potem przeszła od razu do kazania, żeby nie zapomniał wypożyczyć kiltu na ślub swojego brata. Sygnał. Następną wiadomość zostawił Alec. Chciał wiedzieć, czy Logan planuje na jutro coś interesującego, bo obawia się, że BBC obetnie mu budżet, jeśli nic się wkrótce nie zadzieje. Sygnał. Potem rozległ się głos Colina Millera, cichy i przynaglający: – Łaz? To ja. Oddzwoń do mnie jak najszybciej, okej? To pilne. Mówię poważnie. Jak najszybciej! – Sygnał. – Koniec wiadomości. Logan zatelefonował do Millera. – Colin? – Tak? – W tle płakało małe dziecko. – Poczekaj chwilkę, skarbie, tatuś rozmawia przez telefon. Łaz? Łaz, masz ochotę wyskoczyć dziś na piwko? – Przeraźliwe wrzaski. – Ciii... ciii... tatuś wie. Tatuś zaraz cię przewinie. Przyniosę ci ten materiał z archiwum redakcji. Spotkajmy się, człowieku, bo ja tu zdycham... – O której? – O wpół do ósmej w Prince of Wales. – Inny głos w tle, prawie niesłyszalny, ale brzmiący jak Isobel. Zapytała Millera, czy zdaje sobie sprawę, że ich synek płacze. – Przepraszam, Izzy, ale to telefon z pracy, muszę przygotować coś na jutro. – Potem znów do słuchawki: – Okej, ale mogę tam być najwcześniej o wpół do ósmej. Mam rodzinę i teraz ona jest najważniejsza.
Dzięki Bogu, krzyki wreszcie ustały. – To nie jej wina, Heather – powiedział Pan Nowy i usiadł z powrotem przy kracie. – Jest przerażona. Jej siostra nie żyje, a ona jest uwięziona sama w obcym, strasznym miejscu. Nie dziw się jej.
– Czy ja coś mówię? – Nie, ale myślisz. To prawda. Duncan wskazał głową półmisek zimnego mięsa na jej podołku. – Więc uważasz, że to ona? Jej siostra? Heather wzięła następnego kotleta, ugryzła i żuła przez chwilę. – Pewnie tak... Smakuje trochę dziwnie... Jakby metalicznie. Ale przynajmniej to nie było zepsute, tak jak ostatnie plastry Duncana. Nie miała ochoty na ponowne zatrucie pokarmowe. Popiła mięso wodą. Półmisek już stał, kiedy się obudziła z bólem głowy i wyschniętym gardłem. Dając jej tabletki, Kelley powiedziała, że Rzeźnik niepokoił się o nią. Podniósł ją nieprzytomną i położył na materacu, a potem poszedł po lek, małe okrągłe tabletki, które Heather wmusiła w siebie. Zgrzytały jej w zębach, ale ból ustąpił. Żuła w zamyśleniu. – Kelley? Kelley, śpisz? – Chcesz wziąć następną tabletkę? – Co On mówił, kiedy ci groził? – Powiedział, że jak cię nie nakłonię do wzięcia leku, to zrobi mi krzywdę. – O... – Heather? – Tak? – Opowiedz mi jeszcze raz o Justinie. Heather opowiedziała wszystko od chwili jego poczęcia do momentu, kiedy skończył osiemnaście lat i poszedł na uniwersytet, żeby zostać architektem. O życiu, którego nigdy nie miał. Potem Kelley opowiedziała jej historię swojego synka: wszystko okazało się pomyłką lekarze oddali go jej i wyrósł na sławnego aktora. Potem siedziały cicho w ciemności i jadły plastry zamordowanej siostry dziewczyny z sąsiedztwa. – Jaka jest twoja mama? – zapytała w końcu Kelley. – Zawsze uważała, że wszystko robię źle – skrzywiła się Heather. – Po śmierci taty wszystko było moją winą. Nie cierpiała Duncana... Współwięźniarka milczała przez chwilę. – Okłamałam cię. Nie zaszłam w ciążę z moim chłopakiem. Nigdy nie miałam chłopaka. Żałosne, co? Czterdzieści dziewięć lat i nigdy nie miałam chłopaka...
– Kelley, to nie... – To był mój ojciec... Mama umarła, kiedy miałam sześć lat. I on... powiedział, że ma swoje potrzeby... – O Jezu. – Heather usłyszała jej płacz. Sięgnęła wolną ręką przez kratę w poszukiwaniu ramienia Kelley. – Ścięłam włosy i ubierałam się jak chłopak. – Kelley pociągnęła nosem. – Ale on tyle pił... – Głęboki oddech. – A potem miał ten wypadek. I... i stał się... jeszcze gorszy. – Ciii... – Heather splotła palce z dłonią Kelley. – Już dobrze. Skurwiel nie żyje, tak? Zginął w wypadku samochodowym? – Nie... Opieka społeczna zabrała mnie od niego, kiedy miałam osiem lat. Adoptowało mnie urocze starsze małżeństwo. Nigdy mnie nie skrzywdzili... Heather przygryzła dolną wargę, ale nie udało jej się powstrzymać łez. Tyle w życiu przejść i skończyć tutaj, w Mroku, czekając na coś strasznego. Czekając na śmierć. – Och, Kelley, tak mi przykro... – Kiedy... kiedy po wypadku mój ojciec przyszedł mnie odwiedzić w rodzinie zastępczej... był... był tak pijany... że nie mogłam go powstrzymać... Heather i Kelley trzymały się za ręce i płakały w ciemności, gdy Kelley opowiadała, jak jej ojciec odwiedzał swoją małą córeczkę co tydzień, aż zaszła w ciążę. Potem już się nie pokazał. Dziwne: przed tym wszystkim – porwaniem, uwięzieniem, Rzeźnikiem, Mrokiem – Heather nigdy nie widziała się w roli anioła zemsty. Była miękka, gruba i słaba. Można ją było ignorować, popychać, wejść jej na głowę. Ale teraz przysięgła sobie, że jeśli kiedykolwiek stąd wyjdzie, wytropi ojca Kelley i wyrwie skurwielowi serce. A potem je zje.
43
Wtorkowa poranna odprawa była dość ponura – przybyły dwie ofiary: Sandra i Maureen Taylor z Dundee. Ich współlokatorka wróciła z długiego weekendu w Edynburgu i zastała kuchnię we krwi. – Policja w Tayside – oznajmił nadinspektor Bain – ustaliła, że to krew Sandry Taylor, która była diabetyczką. Wygląda na to, że atak nastąpił w niedzielę wieczorem. Przysłali emaila z wszystkimi szczegółami, zapoznajcie się z nimi! Dwie nowe ofiary i wciąż żadnego pieprzonego tropu. Rozgorzała krótka dyskusja, czy to był kolejny naśladowca, czy też Rzeźnik wypuścił się poza Aberdeen, potem wszyscy dostali przydziały zadań i polecenie, żeby złapać skurwiela.
Po powrocie do archiwum sprawy Rzeźnika Logan siedział za swoim biurkiem, jadł na śniadanie batona muesli i żałował, że inspekcja sanitarna skonfiskowała połowę bekonu w mieście. Po długim wieczorze w pubie nic tak nie stawiało na nogi jak kanapka z bekonem. Może z wyjątkiem zapiekanki z wołowiny, której teraz też brakowało. Wyjął teczkę, którą dostał od Colina Millera w Prince of Wales, i rozłożył na biurku zawartość: wydruki i fotokopie artykułów z lat 1987-1990. Część opisywała zniknięcie McLaughlinów, ale większość dotyczyła zaginięć osób i zatruć pokarmowych, tak jak prosił. Materiał był mniej więcej tak samo przydatny jak raporty Interpolu, którymi zajmował się Rennie; nie sposób było powiedzieć, co może się wiązać ze sprawą, a co nie. Więc Logan cofnął się do artykułu o Jamiem McLaughlinie i jego zaginionych rodzicach. Dlaczego nigdy nie znaleziono śladu trzeciej ofiary, Catherine Davidson? Bezpośrednio po napadzie na nią gazety zamieszczały mnóstwo jej zdjęć, ale z czasem zeszła na dalszy plan i media skoncentrowały się na tragedii małego Jamie’ego McLaughlina. W końcu o Catherine Davidson zupełnie zapomniano. Logan znów przerzucił kartki. Colin się postarał, dołożył nawet artykuł sprzed ataku, z ósmego października 1987, opisujący, jak Ian McLaughlin dołączył do personelu firmy
Lindsey Arrow, zamierzając pomóc im stać się siłą napędową w dziedzinie wiercenia szybów naftowych. Cokolwiek to znaczyło. McLaughlin nie prezentował się najlepiej, ale w końcu chudy facet z wąsami jak Zapata, który ściskał mu dłoń – też nie. Witamy w przemyśle naftowym. Logan dopił herbatę i z powrotem ułożył papiery w teczce. Ian McLaughlin miał przynajmniej swoje pięć minut sławy – pozostałe ofiary Rzeźnika tylko sekcje zwłok. Poza jedną kobietą w Newcastle. Logan popatrzył na tablicę zgonów, próbując sobie przypomnieć, kto to był. Potem zaczął grzebać w stojących przy grzejniku pudłach ze starymi aktami i znalazł cienki plik pożółkłych wycinków prasowych. Nagłówek głosił: Most Emily Bainbridge zwycięzcą. Na zdjęciu poniżej uśmiechała się szeroko autorka dużego olejnego obrazu przedstawiającego most Tyne Bridge i pokazywała swoje dzieło. Wygrała czek na sto funtów i wystawę swoich prac na jesieni. Trzy tygodnie później nie żyła. Trzy tygodnie... Logan wrócił do wydruków od Colina Millera i znów wyciągnął artykuł o Ianie McLaughlinie. Ósmego października 1987 roku był czwartek. Trzy tygodnie z kawałkiem przed Halloween i śmiercią McLaughlina. Logan włączył komputer i wszedł na stronę „Aberdeen Examinera”, żeby poszukać artykułów o ostatnich ofiarach, opublikowanych przez ich śmiercią. Nic nie znalazł. Spróbował tego samego na stronach „P&J” i „Evening Expressu”. Potem usiadł wygodnie i zaklął. To tyle, jeśli chodzi o jego teorię. Popatrzył na ekran. Zaraz... gazety nie umieszczają w Internecie wszystkiego. Podniósł słuchawkę telefonu i odłożył ją z powrotem. Po niewypale ze Strażniczkami Wagi wolał się nie wychylać, mając tylko dwa artykuły prasowe sprzed dwudziestu lat. Zadzwonił do Colina Millera na komórkę. Zajęte. Wybrał numer działu wiadomości „Examinera”. Na drugim końcu linii toczyła się przytłumiona rozmowa, potem w tle zabrzmiał melodyjny glasgowiański akcent: – Nie widzisz, że rozmawiam przez telefon, do cholery? – To twój koleś gliniarz. – Zaraz zakolesiuję twój tyłek z moim... Nie, pani Wilson, to nie było do pani... Oczywiście, zgadzam się, że nie należy używać takiego języka. Przepraszam... Tak... – Masz zamiar z nim porozmawiać czy nie? Cisza.
– Zadzwoni do ciebie jeszcze raz.
Steel rzuciła na biurko Logana kolejny stos raportów. – Proszę bardzo. Tayside mówi, że jeśli pan będzie chciał jeszcze coś, to niech pan da im cynk. Logan spojrzał na wyniki oględzin miejsca zbrodni, badań ekipy biura identyfikacji i poszukiwań świadków. – Nie chcę nawet tego. – Każdy dźwiga swój krzyż. – Przyjęła odpowiednią pozę. – Myśli pan, że ktoś tak zachwycający ma łatwe życie? – Mówiła pani, żebym przejrzał raporty polskiej policji. – I zrobił pan to? – Tak... – Logan natychmiast zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. – Doskonale, więc teraz może się pan zająć tym. – Ale... – A, a, a. – Steel pomachała mu palcem przed nosem. – Niech pan nie zapomina o złotej zasadzie... Zadzwonił telefon i Logan skwapliwie odebrał. – Tak? Ale to nie był Colin Miller, tylko poirytowany komisarz mówiący z akcentem mieszkańca Birmingham. – Co z tobą? Czekam i czekam. – Słucham? – Kto to? – zapytała Steel. – Faulds – odrzekł Logan i powiedział do telefonu: – Nie wiem, o co chodzi, panie komisarzu. Gdzie... – Na lotnisku w Aberdeen. Miałeś mnie odebrać o jedenastej! – Ja? – Inspektor Steel zapewniła mnie... – Wielkie dzięki. – Logan odsunął słuchawkę od ucha i popatrzył na Steel. – Ups? – Wzruszyła ramionami. – Przyjadę po pana najszybciej, jak będę mógł. Czterdzieści minut później Logan jechał drogą do Turriff z Fauldsem na siedzeniu pasażera i jego bagażem w kufrze. Nie przestawał zerkać na twarz komisarza, która wyglądała
tak, jakby ktoś dał mu porządny wycisk. Siniak na czole zaczynał znikać na obrzeżach – ciemna czerwień mieszała się z zielenią i żółcią – drugi stapiał się z jego kozią bródką, na policzku widniał strup. Faulds nie golił się od paru dni. – Nie spodziewałem się, że pan tak szybko znów nas odwiedzi, panie komisarzu. – Nie mogę uwierzyć, że nie przekazała mojej wiadomości. – Była trochę... zaabsorbowana śledztwem. – Zgrabnie to ująłeś. – Faulds wrócił do obserwacji krajobrazu. – Jeśli wolno spytać... – Logan odkaszlnął. – Wygląda pan trochę... to znaczy... – Spróbował jeszcze raz. – Dzwoniłem do pana, kiedy zidentyfikowaliśmy Kowalczyka na kasecie wideo z ubojni, ale powiedzieli, że wziął pan kilka dni urlopu... – A więc – odrzekł Faulds, patrząc na oświetlone słońcem pola – słyszałem, jak rozwiązałeś sprawę Leithów. Jestem pod wrażeniem. – To był wysiłek całego zespołu. – Oczywiście. Ale każdy dobry zespół musi mieć szefa, bo inaczej staje się po prostu motłochem. Byłem zaskoczony, że inspektor Steel tak cię doceniła. Logan wzruszył ramionami. – Nie jest taka zła jak wszyscy mówią. – Co niezupełnie było prawdą, ale Faulds nie musiał o tym wiedzieć. Tuż za Fyvie zadźwięczała komórka komisarza. Faulds odebrał i wdał się w zawiłą rozmowę o poziomach zatrudnienia i statystykach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Straszna nuda. Więc Logan przestał podsłuchiwać i zamyślił się. Co zje dziś na kolację? Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy Jackie nago? Czy mógłby zasymulować biegunkę, żeby nie pojechać na ślub brata? Co się stało z Catherine Davidson? Z raportów wynikało, że pracowała jako wydająca posiłki w stołówce szkoły, do której chodził jej syn. Lubiła konie – jeździła w parku Hazlehead, kiedy tylko mogła – chciała pojechać na wakacje do Hiszpanii, mówiła o prowadzeniu pensjonatu... I nikt jej nie widział ani nie miał z nią żadnego kontaktu od tamtego wieczoru, kiedy zginęli Ian i Sharon McLaughlinowie. Gdyby ktoś chciał się pozbyć mnóstwa podejrzanego mięsa, szkolna stołówka byłaby niezłym miejscem. Kto by się zorientował? – ...się ananasem. Mają ludzie pomysły, co? Logan zerknął na swojego pasażera. – Przepraszam, panie komisarzu, zamyśliłem się. – Nie szkodzi, może nie powinienem narzekać na moich podwładnych. – Gdy
przejeżdżali przez Turriff, Faulds wetknął komórkę z powrotem do futerału. – Już zapomniałem, jak bardzo brakowało mi tego, żeby prowadzić w terenie śledztwo, zamiast tkwić za biurkiem albo ściskać dłoń jakiemuś oślizgłemu politykowi. Połowa mojego personelu dostała szału, kiedy ostatnim razem wróciłem z Aberdeen. Wtykałem nos w... – Patrzył na mijane małe miasto targowe z kolażem budynków z czerwonego piaskowca i szarego granitu. – Wiesz. – Dotknął szyby. – Wychowywałem się w takim miejscu. Logan skręcił samochodem służbowym w ulicę, na końcu której znajdowała się firma Alaba Farm Fresh Meats. Faulds przez przednią szybę przyjrzał się wielkiej plastikowej tablicy z uśmiechniętą świnką w rzeźniczym stroju. – To tu? Zmasowane siły prasy ogólnokrajowej zniknęły, ale paru upartych dziennikarzy parkowało przy wysokiej siatkowej bramie. Kiedy Logan zatrzymał się przed szlabanem, wygramolili się ze swoich samochodów. – Macie jakichś podejrzanych? Czy ubojnia Alaba Meats zostanie zburzona? Czy uważacie, że za zabójstwa jest odpowiedzialna polska społeczność? Jak byście się ustosunkowali do opinii, że to jest po prostu próba zrzucenia winy na obcokrajowców? Ile zwłok zidentyfikowaliście na podstawie szczątków? Logan milczał i pozwolił mówić Fauldsowi, gdy czekali, aż ochroniarz otworzy bramę. Podjechali do małego bloku biurowego przy bocznej ścianie ubojni. – Hm... – odezwał się Faulds, kiedy już wysiadł na placyk zalany popołudniowym słońcem. – Ciekawy zapach. Coś jak tłusty wybielacz... Recepcjonistka poprosiła, żeby się wpisali na listę, i zaproponowała im kawę. Pan Jenkins za chwilę zejdzie do nich. Pan Jenkins okazał się siwym mężczyzną po pięćdziesiątce z brzuchem jak kobieta w szóstym miesiącu ciąży. Zaprowadził ich do swojego gabinetu na pierwszym piętrze z widokiem na parking i klapnął za biurkiem zawalonym papierami. – Pracuję w tej branży czterdzieści lat. Czterdzieści lat! A teraz moje telefony odbierają tylko supermarkety. – Wskazał Loganowi i Fauldsowi dwa skórzane fotele dla gości, które zapiszczały i pierdnęły, gdy na nich usiedli. – Nie zrozumcie mnie źle, jestem wdzięczny, że nas nie skreślili jak wszyscy inni, ale żyłowali nas jeszcze, zanim to wszystko się zaczęło. Wyobrażacie sobie, jakie ceny proponują teraz? Nie warto otwierać z powrotem zakładu. – Pochylił się do przodu i stuknął palcem w biurko. – Ubojnia jest w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Nie mówię o latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, lecz o XVI
wieku. Kiedy byłem dzieckiem, każde miasteczko w Szkocji miało swoją rzeźnię. Cięliśmy tusze na pół, ładowaliśmy je na ciężarówkę, przykrywaliśmy brezentem i wieźliśmy na najbliższy pociąg do Londynu. Wtedy nawet jeszcze nie było wagonów chłodni. I co? Wszyscy poumierali na zatrucia pokarmowe? Pieprzenie. A teraz mamy fabryczne zamrażanie, przepisy unijne i inspektorów sanitarnych. – Jeśli to pana pocieszy – odrzekł Faulds – to pilnowanie porządku publicznego wcale się nie zmieniło. Logan nie miał nic do dodania. Odkąd wstąpił do policji, na każdym kroku spotykał formularze i wytyczne proceduralne. – Przynajmniej pozwalają wam znów pracować. – Od jutra – skrzywił się Jenkins. – Nie uwierzylibyście, ile przeszkód musieliśmy pokonać. Sześćdziesiąt nowych kamer nadzoru, dwa razy więcej ochroniarzy, muszę zatrudnić na pełny etat jakiegoś palanta z inspekcji sanitarnej. I zgadnijcie, kto za to wszystko płaci. Ja, oczywiście. – Wziął z biurka gruby plik papierów i pomachał nim w ich kierunku. – Każda pieczeń ma być podwiązana do określonego zwierzęcia, nie może być całych partii, jak gdzie indziej. Każdy nóż trzeba wysterylizować przed pokrojeniem nowej ćwierci. Rozbieraliśmy pięćdziesiąt do sześćdziesięciu tusz dziennie. Teraz będziemy mieli szczęście, jak zrobimy trzydzieści. Macie pojęcie, jak to wpłynie na nasze dochody? Skurwiele kazali nam wyrzucić wszystkie półtusze wołowe i cały towar w dojrzewalniach. To zbrodnia. – Bądźmy sprawiedliwi – odparł Faulds. – Znaleźli tu masę ludzkich szczątków. – Ale reszta mięsa była w porządku! Rozmowa w tym tonie trwała, dopóki recepcjonistka nie zawiadomiła Jenkinsa, że przyszedł ktoś z inspekcji sanitarnej na kontrolę. – W porządku – uznał Faulds, zanim Jenkins znów zaczął pomstować – sami wyjdziemy. Ale najpierw komisarz chciał zobaczyć, gdzie Rzeźnik pozbywał się zwłok. Logan zaprowadził go do dojrzewalni mięsa. Pomieszczenie było nieskazitelnie czyste – półki i plastikowe pojemniki opróżniono i umyto, betonową podłogę wyszorowano. Wszystko cuchnęło środkiem wybielającym i dezynfekującym. – Więc... – Faulds obrócił się szybko o trzysta sześćdziesiąt stopni, w zimnym powietrzu jego oddech zamieniał się w parę – jak nasz chłopiec wnosił tu mięso? – O ile się orientujemy, w małych partiach, prawdopodobnie wtedy, gdy pozbywał się kości – odrzekł Logan. – Podczas przeszukiwania tego miejsca znaleźliśmy szczątki co najmniej siedmiu osób, zapakowane próżniowo i przemieszane z innym mięsem. Czekamy
jeszcze na wyniki testów DNA większości z nich, ale zidentyfikowaliśmy kawałki ciał Toma i Hazel Stephenów i Duncana Inglisa. – Wskazał małe boczne drzwi za sobą. – Monitoring telewizyjny tej części zakładu to były wolne żarty. Wszystkie kamery obserwowały otwarty teren. Jeśli ktoś już dostał się do środka, mógł pójść, dokąd chciał. Nikt go nie widział. I kto by zwrócił uwagę na kilka paczek mięsa więcej? Faulds skinął głową. – Pokaż mi młyn do mielenia kości.
Wytapialnia tłuszczu nie działała od czterech dni, ale smród nie zniknął i teraz mieszał się z odorem trichloroetylenu. – Musimy zadać sobie pytanie – powiedział Faulds, patrząc w górę na jedną z nowych kamer nadzoru przyśrubowaną do ściany młyna – jak Rzeźnikowi udawało się wchodzić niepostrzeżenie do czynnej ubojni? – Wspiął się po schodach, które prowadziły do wsypów. – To duży mężczyzna. Upycha kości i odpadki do mocnego worka na śmiecie – z grubego plastiku, żeby nie pękł – zarzuca go na ramię i wnosi tutaj. Nie wyobrażam sobie, żeby to robił w dzień. Logan wszedł za nim na górę. – Nadinspektor Bain już tu był. – Taaak? – Faulds się pochylił, oparł o barierkę i spojrzał w dół na stalowe zęby na dnie koryta. – I do jakiegoż to wniosku doszedł wielki szef? – Rzeźnik ma prawdopodobnie coś wspólnego z firmą sprzątającą tutaj biura. – Sprytne. Ma pretekst, żeby być tu w nocy, podjechać jakimś pojazdem blisko do budynku, i nikogo nie dziwi to, że nosi worki na śmiecie. –
Przesłuchaliśmy
wszystkich
pracowników
tej
firmy:
pełnoetatowych,
niepełnoetatowych i dorywczych. Bez powodzenia. Bain rozszerzył krąg na znajomych i rodziny. – Pewnie warto spróbować. – Faulds odsunął się od barierki, wyprostował i ruszył po schodach w dół. – Ale to nie sprzątacz. – Skąd pan wie? Komisarz zatrzymał się i spojrzał na Logana. – Ścigam Rzeźnika od ponad dwudziestu lat. – Uśmiechnął się. – Kto może znać go lepiej niż ja?
44
Ściany pulsowały w ciemności – czuła je – powietrze pachniało zimnymi ogniami. Heather leżała na plecach, osłaniając twarz, nacisk ramienia powstrzymywał jej oczy przed wypłynięciem z czaszki. – Kelley... źle się czuję... Po drugiej stronie ściany nowa dziewczyna znów krzyczała. Wrzeszczała. Przeklinała. Żądała, żeby ją wypuścić. Przez parę godzin na szczęście była cicho, potem opowiedziała im wszystko o swojej siostrze – otworzyła drzwi, spodziewając się dostawcy pizzy, i zobaczyła za progiem Rzeźnika. Wszystko spłynęło krwią... Jednak spokój był przyjemny, dopóki trwał. – Kelley? – Ciii... Jestem tu, Heather. Wszystko w porządku. Potrzebujesz tylko trochę snu, nic więcej. – Coś chyba było nie tak z tym mięsem... Milczenie. – Co? Co było nie tak? – Maureen, ta nowa dziewczyna, mówiła, że jej siostra była diabetyczką. Robiła sobie zastrzyki... Czułam dziwny smak... O Boże... Kelley sięgnęła przez kratę i ścisnęła rękę Heather. – Wstrzykiwała sobie insulinę. Ona występuje w stanie naturalnym w organizmie. Wątpię, żeby przetrwała proces pieczenia. Może kiedy uderzyłaś się w głowę, doznałaś wstrząśnienia mózgu? – Może. Wrzaski na chwilę ustały i Heather odetchnęła z ulgą. Potem znów się zaczęło. – Ten cholerny harmider wcale mi nie pomaga. Czekała, aż zjawi się Pan Nowy i powie jej, że jest okrutna, ale nic się nie zadziało. Może dręczył gdzieś ducha Duncana? Upierdliwy sukinsyn rzadko pokazywał swoją martwą twarz, odkąd do celi przybyła Kelley. A może to była wina Heather? Może Duncan nie
przychodził już tak często, bo z każdym dniem stawała się coraz bardziej normalna? Może teraz, kiedy miała towarzyszkę, odzyskiwała powoli zdrowie psychiczne? Heather się roześmiała. Potem jęknęła. Potem zrobiło jej się niedobrze. – Powinnaś wziąć swój lek. On kazał mi obiecać, że będę ci to dawała, jeśli będziesz się źle czuła. – Czuję się źle. Kelley puściła jej dłoń i rozległo się szuranie. Potem Kelley wcisnęła Heather do ręki dwie małe tabletki zapakowane w aluminiową folię. – Musisz to wziąć i poczuć się lepiej. Jeśli tego nie połkniesz, on tu wróci i zrobi mi krzywdę. Nie doprowadzaj do tego... Heather nie chciała wziąć leku. – Śmiało, kochanie... – Duncan szturchnął ją w ramię. – Gdzie cię poniosło? – Jestem tutaj, Heather – odpowiedziała Kelley. – Weź lekarstwo – polecił Duncan. – Nie wiem, co to jest. – Kochanie – rzekł Duncan – gdyby On chciał cię skrzywdzić, mógłby w każdej chwili przerobić cię na kotlety, prawda? – Ale... – Źle się czujesz, tak? – nie ustępował Duncan. – Uderzyłaś się w głowę. I jeśli nie weźmiesz tych tabletek, On zrobi Kelley krzywdę. Chcesz Go do tego sprowokować? Heather przesunęła palcem po tabletkach. – Nie. – Więc weź swoje lekarstwo, a nikomu nic się nie stanie.
Telefonistka: Numer alarmowy, z kim panią połączyć? Kobieta: To był on! Ten facet z gazet i telewizji! Rzeźnik! Telefonistka: W porządku, proszę pani, zajmiemy się... Kobieta: Widziałam go! Wyglądałam przez okno i zobaczyłam go! Przelazł przez płot za domem! Telefonistka: Do pani ogrodu? Kobieta: Nie do mojego, do sąsiadów! Widziałam go, był w masce i fartuchu. Wszedł tylnymi drzwiami! Telefonistka: Może pani powtórzyć swój adres?
Kobieta: Springhill Crescent 73, Northfield. Pospieszcie się! Telefonistka: Proszę zostać w domu i dobrze zamknąć wszystkie drzwi i okna. Policja już jedzie.
Anderson Drive migała za szybami samochodu, światła miasta rozjaśniały ciemnoszafirową noc. Logan trzymał gaz wciśnięty do podłogi i pędził za wyjącymi syrenami i błyskającymi kogutami. Siedzący na fotelu pasażera Faulds pogłośnił radio. Między załogami wozów policyjnych trwała rozmowa. – Alfa Mike trzy, tu alfa szesnaście, kiedy będziecie na miejscu? – Właśnie dojeżdżamy do ronda na Provost Frazer Drive, więc za jakieś... – W tle rozległ się dźwięk klaksonu. – Jezu! Naucz się jeździć, palancie! Widziałeś? Zapisz numer rejestracyjny skurwiela... – Czekam na odpowiedź, alfa Mike trzy. – Jasne, racja. Za pięć, góra sześć minut. – Okej – powiedział Faulds, gdy przemknęli przez kilka czerwonych świateł. – Kto przechodził przeszkolenie szturmowe? – Niech pan nie patrzy na mnie! – krzyknęła Steel z tylnego siedzenia. – Alec? – W BBC tego nie ma – wzruszył ramionami kamerzysta. – Logan? – Ostatni raz w zeszłym roku przed Bożym Narodzeniem, ale nigdy nie brałem udziału w prawdziwej... – To mi wystarczy. – Faulds wziął krótkofalówkę. – Centrala, tu komisarz Mark Faulds. Przekażcie dowódcy drużyny szturmowej, żeby nie zaczynał akcji beze mnie. – Ale panie komisarzu... – Mnóstwo razy miałem do czynienia z takimi sytuacjami. Nie zostaje się komisarzem, chowając się pod biurkiem. W centrali przez chwilę trwała przytłumiona dyskusja, potem głos w policyjnym radiu powiedział: – Tak jest. – Ty i ja będziemy obecni w decydującym momencie. – Faulds puścił oko do Logana. Właśnie tego Logan się obawiał.
Springhill Crescent była dziwną konglomeracją bliźniaków, z których jedne otynkowano, a inne oszalowano ciemnobrązowym drewnem, co przypominało osiedle mieszkaniowe w Norwegii. Numer 62 stanowił lewą część pary i potrzebował solidnej warstwy kreozotu. Na górze paliły się światła, rozjaśniając zimną noc. Logan z powrotem dał nura za policyjny transporter opancerzony dwa domy dalej. – Jest pan zdecydowany? – Gotów? – Faulds wyszczerzył zęby. – Jak pan ich przekonał, do diabła? – Ranga ma swoje przywileje. – Komisarz wyjął magazynek z pożyczonego pistoletu maszynowego heckler i koch MP5, sprawdził, czy jest naładowany i wepchnął go z powrotem na miejsce. Potem zrobił to samo ze swoim glockiem kaliber 9 milimetrów i wcisnął przycisk krótkofalówki umocowanej do ramienia jego kamizelki kuloodpornej. – Tu trójka, możemy ruszać. – Przyjąłem, trójka – odpowiedział czyjś głos. – Ale, panie komisarzu, czy na pewno nie mogę... – Na pewno – uciął Faulds i wyjrzał zza wielkiego pojazdu. – Coś się dzieje? – Nie – odrzekł ten sam głos. – Cel jest wciąż w budynku. Logan poprawił pasek pożyczonego hełmu, ściągnął go mocniej pod brodą i owinął dolną część twarzy czarną chustą jak bandyta w filmowym westernie. Materiał cuchnął dymem papierosowym i cebulą. Faulds poszedł w jego ślady. – Zdenerwowany? – Ze strachu robię w gacie. A pan? – Trzymaj się mnie, a wszystko będzie dobrze. – Komisarz klepnął Logana w plecy. – Rzeźnik ma nóż i pistolet ubojowy. Żadna z tych rzeczy nie przebije twojej kamizelki. – Wszyscy na pozycje – rozkazał przez radio dowódca. – Zaczynamy... Pobiegli schyleni przez bramę i betonowy podjazd do drzwi frontowych. Komandosi Jedynka” dotarli tam pierwsi i przywarli do drewnianej ściany przy czerwonych drzwiach. Logan i Faulds zajęli stanowisko po drugiej stronie. Potem ścieżką przytruchtała ociężale przysadzista postać w czerni z taranem. Policjantka przyłożyła jego koniec do zamka i skinęła głową komisarzowi. Faulds znów wcisnął przycisk krótkofalówki. – Dwójka?
– Ogród za domem czysty, jesteśmy gotowi do wejścia. – Okej, na trzy, dwa, jeden... Posterunkowa zamachnęła się taranem, uderzenie wyrwało zamek z futryny. Wpadli do środka. „Jedynka” wzięła salon, „dwójka” wtargnęła tylnymi drzwiami do kuchni, Logan i Faulds wbiegli po schodach na górę. Podest. – Czysto. – Faulds wyłamał kopniakiem drzwi łazienki z zawiasów. – Czysto. – Tak samo potraktował pierwszą sypialnię. – Czysto. – Drzwi drugiej sypialni odbiły się od ściany. – Ręce na głowę! Ręce na głowę, już! Logan wparował do pokoju za Fauldsem, przez rękawice czuł chłód ciężkiego pistoletu maszynowego. Naga kobieta w średnim wieku siedziała przywiązana do łóżka, była zakrwawiona i wrzeszczała przez prowizoryczny knebel. Rzeźnik stał nad nią z nożem w jednej ręce i śliską bryłą wnętrzności w drugiej, na twarzy miał gumową maskę Margaret Thatcher. – Powiedziałem, ręce na głowę! Rzeźnik upuścił nóż. Był nagi od pasa w dół, miał wzwód, jego charakterystyczny fartuch rzeźniczy wisiał na rowerze treningowym w rogu. Faulds wycelował broń w jego członek i Rzeźnik zasłonił go obiema rękami. – To też głowa. Przytłumione krzyki dochodzące od strony łóżka nasiliły się. Kobieta miotała się w więzach i wrzeszczała wniebogłosy, gdy Faulds kazał Rzeźnikowi uklęknąć pod lufą. Logan podbiegł i rozwiązał jedwabną apaszkę kneblującą kobietę. – Aaa... Ty skurwielu! – Wszystko w porządku, jest pani bezpieczna! Nic pani nie grozi! Faulds odciągnął Rzeźnikowi ręce do tyłu i zatrzasnął na nich kajdanki. Kobieta się wiła i szarpała jedwabne apaszki, którymi jej nadgarstki i kostki były przywiązane do drążków łóżka. – Ty cholerny skurwielu! Logan popatrzył na jej nagie ciało, żeby się zorientować, skąd wypływa tyle jasnoczerwonej krwi. Ale to nie była krew. – To mój mąż! Na ciele miała sos pomidorowy.
Rzeczniczka prasowa siedziała za biurkiem Logana w archiwum sprawy Rzeźnika z czołem na blacie i rękami na głowie. – Rany boskie... Faulds opierał się tyłem o drugie biurko, wciąż w pożyczonym czarnym stroju komandosa SAS. – Jak wychodziliśmy, dzwoniła do jednego z adwokatów żerujących na ofiarach wypadków, którzy reklamują się w telewizji. Rzeczniczka prasowa wyprostowała się. – Dlaczego to nie mógł być on? Naprawdę myślałam, że nareszcie koniec tej cholernej sprawy, a tymczasem grozi nam proces. Logan skończył raport pooperacyjny i włożył go do korytka na dokumenty wychodzące. – Nie wierzę, żeby nas pozwała. Wyobrażacie sobie nagłówki w gazetach? „Nalot policji przerywa perwersyjną zabawę erotyczną w seryjnego zabójcę”. „Kiepski naśladowca Rzeźnika przyłapany na zabawie w chowanie kiełbaski”. To raczej nie wzbudziłoby dla nich wielkiego współczucia. – Pewnie nie byli fotogeniczni? – Rzeczniczka prasowa popatrzyła na niego. – Nie stamtąd, gdzie stałem. – To już chyba coś. – Jutro przyjeżdża psycholog policyjny – powiedział Faulds, zdejmując kamizelkę kuloodporną. – Moglibyśmy go poprosić, żeby się wypowiedział publicznie, dlaczego ludzie, którzy przebierają się za seryjnych zabójców, bo to ich kręci seksualnie, są zagrożeniem dla puli genów. – Panie komisarzu! – Rzeczniczka prasowa zerwała się z miejsca. – Sugeruje pan, że policja grampiańska powinna się zniżyć do oczerniania kogoś tylko po to, żeby uniknąć procesu? – Tak. – To mi się podoba. – Uśmiechnęła się.
– Co pan tu jeszcze robi? – zapytał Rennie, sadowiąc się na brzegu biurka Logana. Było wpół do dziewiątej i komenda szykowała się do kolejnej spokojnej nocy pełnej pijackich rozrób nieletnich i aktów wandalizmu. Logan wskazał głową stos papierów przysłanych przez policję w Tayside. – Staram się nadrobić zaległości w sprawie dwóch sióstr porwanych w Dundee.
– Byłem kiedyś w Dundee na wieczorze kawalerskim. Skończyliśmy w lokalu ze striptizem i... – Czego chcesz? Rennie klasnął i złączył dłonie. – Wypijemy dziś jakiś browarek u Archiego? Później idziemy z Laurą na przebieraną imprezę, ale po drodze moglibyśmy wpaść na parę drinków. – Zniżył głos do teatralnego szeptu. – Laura ma taki seksowny mundurek uczennicy. Włożyła go wczoraj wieczorem. I mówię panu... – Czy to ma być jedna z tych rozmów, kiedy ty mi opowiadasz o swoim życiu seksualnym, a ja fantazjuję, że zabijam cię krzesłem? – Okej, okej... – Posterunkowy podniósł ręce na znak, że się poddaje. – Ale zazdrość to brzydka rzecz. – Urwał. – A co do pana i Jackie, myślałem... – To nie myśl, dobra? – Ale jesteście kumplami. Chodzi mi o to, że... – Przestań. – Logan wyciągnął ze stosu zdjęcia z miejsca zbrodni i przejrzał je. – Chciałem tylko... – Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to nie pożyjesz długo. Mówię poważnie. Zapadło krótkie drażniące milczenie. – Ale przyjdzie pan do pubu? – Jackie tam będzie? – Nie. – Dobra, zastanowię się. Rennie skinął głową i dodał: – Jeśli pan chce, może pan przyprowadzić swojego angielskiego władcę. – Żartujesz? Wyniósł się kilka godzin temu. – Tym lepiej. Myszy w pubie harcują, gdy kota nie czują. – Rennie zeskoczył z biurka. – Parę dużych piw oderwie pana od tego gówna. Dla odmiany spędzi pan trochę czasu z żywymi ludźmi.
Wokół głowy Heather świat wirował i tętnił. Zbliżał się i oddalał, zbliżał i oddalał. Dźwięki przypływały i odpływały w ciemności – dudnienie jej serca, bezcielesny głos jej matki: – Po prostu trochę kiepsko się czujesz, kochanie. To minie, wszystko będzie dobrze. – Zimna, sucha jak papier ręka na jej czole. Spała, ale już się obudziła. Lub nadal spała i tylko jej się śniło, że już się obudziła.
Czuła się jak pijana, była zmęczona i chora. – Chcę zobaczyć mojego Justina... – Wiem, kochanie, wiem. Kiedyś go zobaczysz. Po swojej śmierci. Ale będziesz żyła jeszcze bardzo długo. Rzeźnik zatroszczy się o ciebie. Zobaczysz. Lek ci pomoże. – Kelley? Kelley? – Ciii... Kelley śpi, kochanie. Ty też powinnaś. Rano poczujesz się dużo lepiej. Krzyki na zewnątrz znów się zaczęły. Maureen wrzeszczała na całe gardło, że się boi i chce, żeby ktoś ją wypuścił. Tylko słowa były inne. Brzmiała w nich panika. – Proszę! Zrobię wszystko, co zechcesz! Błagam! – Znów krzyki. – Proszę! Nikomu nie powiem. Błagam! Matka pocałowała Heather w czoło. Dotknęła miękką dłonią jej policzka. – Proszę! Błagam, nie... – Trzask. Wrzaski ustały. Cisza była wspaniała, pełna i ciemna. Jak czekolada. Heather nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło się ćwiartowanie.
Bar był pełen policjantów po służbie i studentów – jedni i drudzy przyszli na tanie piwo. Logan siedział przy stałym stoliku inspektor Steel w rogu pod telewizorem, pił pierwsze duże piwo tego wieczoru i rozkoszował się każdym łykiem. – Niech pan pomyśli – powiedział Rennie, z niewiadomego powodu ubrany jak pastor. – Zawsze jest tak, że ilekroć Rzeźnik atakuje, naszego tak zwanego komisarza Fauldsa nigdzie nie widać. Logan dołączył swoją pustą półlitrową szklankę do pijackiego cmentarzyska szkła na stoliku. – Znów zaczynasz? – To gdzie jest dzisiaj? – Skąd mam wiedzieć? – No właśnie! – Rennie dokończył swoją stellę i dołączył ją do innych. Logan pokręcił głową. – Nie wiem też, gdzie jest Steel, ale to nie znaczy, że jest Kubą Rozpruwaczem. – Wskazał kolekcję pustego szkła. – Twoja kolejka. Posterunkowy wstał, przybrał minę duchownego i pomaszerował do baru. Błogosławił po drodze obcych, swoją dziewczynę zostawił przy stoliku. Rennie nie żartował, kiedy mówił o seksownym mundurku szkolnym Laury. Miała na sobie wierną kopię stroju uczennicy Albyn School, tyle że zawiązała bluzkę pod biustem,
żeby go podnieść i stworzyć przyprawiający o zawrót głowy rowek między piersiami, a jednocześnie odsłonić brzuch. Włożyła tak krótką spódniczkę, że przy każdym ruchu jej nóg w pończochach widać było białe majtki. Związała nawet długie blond włosy w mysie ogonki i namalowała sobie piegi na policzkach. Logana nigdy nie interesowały te wszystkie numery z uczennicami – zawsze pachniało mu to trochę pedofilią – ale inni mężczyźni przy stoliku wyłazili ze skóry, żeby pokazać, jak bardzo bawią ich jej dowcipy, i pożerali wzrokiem jej piersi. Logan ledwo usłyszał dźwięk swojej komórki. – Tak? – Przez głośne śmiechy nie rozumiał ani słowa. – Poczekaj, muszę wyjść na zewnątrz... Frontowe drzwi lokalu Archibalda Simpsona osłaniał granitowy portyk na wielkich kolumnach jońskich – raj dla palaczy wyrzucanych na dwór. Logan przedarł się przez papierosowy smog do krawędzi z widokiem na zimną, deszczową noc. – Znów jesteś w pubie? – zapytał Colin Miller. – Bóg jeden wie, jak twoja wątroba to wytrzymuje. Posłuchaj, szukałem dla ciebie informacji o ofiarach, zgadza się? Nie tylko o tych z Aberdeen; o wszystkich. O każdej z nich była wzmianka w prasie. Trzy, cztery tygodnie przed jej śmiercią. Jak w zegarku. – Jesteś pewien? – Na sto procent. Wszystko będzie jutro na pierwszej stronie: Nagłówki zwiastują śmierć ofiar Rzeźnika. Ciąg dalszy na stronie siódmej, ósmej i dziewiątej. – Mógłbyś mi przysłać e-maila z tym, co znalazłeś? – A co ja jestem, twoja sekretarka? – Daj spokój, nie miałbyś materiału do artykułu, gdyby... – Dobra, dobra. Cholerna primadonna. – Ale obiecał, że zaraz to wyśle. – A co z curry, które mi wisisz? Będzie w tym tygodniu? – W Khyber Pass czy Light of Bengal? – Jeszcze dyskutowali, czy lepiej usiąść w restauracji, czy wziąć jedzenie na wynos, gdy ktoś szturchnął Logana w ramię i powiedział: – Koniec zmiany, na litość boską. Tonę tutaj, do cholery. Inspektor Steel przecisnęła się obok niego, przegarnęła rękami mokre włosy i strząsnęła mu wodę na spodnie. Logan się rozłączył. – Hej, niech pani uważa! – Niech pan nie będzie dzieckiem, nie rozpuści się pan. – Jeszcze raz przeczesała fryzurę, co zdecydowanie poprawiło jej wygląd, potem wyjęła papierosa z wilgotnej paczki i zapaliła. – Co pan taki zadowolony? Ktoś poleruje panu pałkę?
– Znalazłem związek. – Cztery godziny czekałam w tej cholernej przychodni. – Steel podciągnęła spodnie. – Ma pan pojęcie, ile ludzi robi sobie teraz testy na HIV i zapalenie wątroby typu C? Tysiące. Do dupy z taką państwową służbą zdrowia! – Trzeba było pójść do naszego lekarza. – Nie pozwalam temu palantowi zbliżać się do mnie z igłą. – Wydmuchnęła kłąb dymu i skrzywiła się. – Bardziej lubiłam doktora Wilsona. Mógł sobie być zbolałym nieszczęśnikiem chorym na raka, ale przynajmniej znał się na żartach. Pewnie nie takiego epitafium spodziewał się były lekarz policyjny. – Poza tym – dodała Steel. – Zaraz... jaki związek? Logan powiedział jej o wycinkach prasowych. – Jasna cholera... – Wyjęła papierosa z ust, złapała Logana za ramiona i mocno pocałowała w usta. – Kocham cię, Łaz! Zadzwoń do komendy i zawiadom ich, a potem postawię ci dużego drinka! Logan zatelefonował do centrali. Kiedy skończył rozmowę, Steel już czekała na niego w środku z podwójną highland park. – No i? – Wręczyła mu szklankę. – Co... – Urwała i popatrzyła na dziewczynę Renniego, który właśnie dotarł do puenty jakiegoś dowcipu. Laura odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem, odsłaniając gładką skórę od szyi do rowka między podskakującymi piersiami. – O rany... – powiedziała Steel. – To chyba jest niedozwolone. – Zamyśliła się na chwilę. – Tak czy owak, chodźmy. Nie możemy gapić się całą noc na biust ponętnej młodej kobiety. Mamy w planie picie.
45
No dobra, dobra, uciszcie się. Nadinspektor Bain postawił swój kubek na biurku stojącym z przodu sali odpraw i czekał na spokój. Logan siedział dwa rzędy dalej z inspektor Steel i kacem, na który solidnie zapracował. Kiedy Steel powiedziała o prasowym tropie, prawie każdy z kolegów chciał mu postawić drinka, i Logan się nie wzbraniał. – Słyszeliście wszyscy – zaczął Bain – że już wiemy, jak Rzeźnik wybiera sobie ofiary. – Uniósł porannego „Aberdeen Examinera” z artykułem Colina Millera na całej pierwszej stronie. Rozległy się wiwaty i Logan się zaczerwienił. Bain uniósł rękę. – Zanim każdy z was otworzy szampana, warto pomyśleć o tym, że o wszystkich ofiarach Rzeźnika prasa pisała przed ich śmiercią. „Press and Journal”, „Evening Express”, „Dundee Courier”, „Glasgow Herald”, „Daily Mail”, „Scotsman”, „Sunday Post”... Macie pojęcie, ilu ludzi czyta te gazety? Nagle blask Logana jakby trochę przygasł. – No właśnie. Miliony. Wiemy, jak Rzeźnik wybiera sobie ofiary, ale to nas nie przybliża do poznania jego nazwiska i adresu. Steel szturchnęła Logana w bok. – Mówiłam panu. – Co było kłamstwem. – Ale – ciągnął nadinspektor, przerywając jęki – to może dać nam wgląd do umysłu drania. Oddaję głos doktorowi Gouldingowi. Wskazał mężczyznę w eleganckim szarym garniturze, który wstał i dołączył do niego z przodu sali. – Cześć, mówcie mi Dave, okej? – Liverpoolski akcent, haczykowaty nos, włosy jak zwierzęca sierść i tak jaskrawy krawat, jakby ktoś najadł się farby odblaskowej i zwymiotował na niego.
–
Komisarz
Faulds
poprosił
mnie
o
przyjazd
i
przedstawienie
profilu
psychologicznego Rzeźnika. Przestępcami seksualnymi zajmuję się od piętnastu lat, mam za sobą kursy szkoleniowe w kwaterze głównej FBI w Quantico, pracowałem jako analityk śledczy w policji metropolitalnej... Steel nachyliła się do Logana i szepnęła mu do ucha: – Mieszkałem w ogrodzie ośmiornicy, nosiłem kobiece stroje, uprawiałem seks z odkurzaczem, uwielbiam dźwięk mojego własnego pieprzonego głosu... – Zostałem poproszony o skoncentrowanie się na trzech scenariuszach. A: Rzeźnikiem jest Ken Wiseman i ma wspólnika. B: Ken Wiseman był Rzeźnikiem, ale obecnie zabójstw dokonuje jakiś naśladowca. I C: Rzeźnikiem od początku jest ktoś inny. – Goulding spojrzał na Baina. – Można prosić o pierwszy slajd? Dziękuję. – Odwrócił się do ekranu ze zdjęciem surrealistycznej sekcji zwłok Thomasa Stephena. – Kiedy ma się do czynienia z „seksualnymi drapieżnikami”, czyli seryjnymi zabójcami, należy zacząć od skutków i szukać przyczyn... Steel rozsiadła się wygodnie na krześle. – Niech pan mnie szturchnie, gdybym zaczęła chrapać, okej? Nastąpiło długie wyjaśnienie, jak Rzeźnik zabija swoje ofiary, żeby wprowadzić ludzkie mięso do łańcucha pokarmowego. Zdaniem Gouldinga, było to częścią jakiegoś obłędnego kompleksu mesjasza. Im dłużej mówił, tym częściej zebrani kaszlali, szurali nogami i ziewali. Zanim doszedł do pierwszego profilu, Steel zaczęła przysypiać, głowa opadała jej coraz to niżej, aż podbródek spoczął na piersi i inspektor zasnęła na dobre. Logan nie dziwił się; sam walczył z sennością. Doktor „Mówcie mi Dave” Goulding najwyraźniej uważał się za równego gościa, ale gadał, gadał i gadał. – Oczywiście – powiedział – w scenariuszu C niepokoi mnie brak eskalacji. Dwadzieścia lat działania to o wiele za długi okres dla jednego osobnika. Wraz z upływem czasu powinien mieć coraz większe trudności z utrzymaniem się w stanie podniecenia seksualnego; dreszcz rozkoszy, jaki wywołuje mordowanie i ćwiartowanie, szybko mija, więc musi znów zabić, i tak to trwa, dopóki nie zostanie powstrzymany lub nie wpadnie w szał. Logan podniósł rękę. – A jeśli to nie ma podłoża seksualnego? – To zawsze ma podłoże seksualne. – Psycholog wskazał ekran za sobą: kawałki mięsa na stole w kostnicy. – Czasami na to nie wygląda, ale tak jest. Zabija, ćwiartuje i zjada, żeby móc fantazjować. – Zmarszczył brwi. – Prawdopodobnie się onanizuje. W wypadku Toma Stephena nie było śladów penetracji za życia ani po śmierci, a z głowy nie wydobyto nasienia. Cudowna wizja.
– Ale jeśli seks nie odgrywa ważnej roli? – Seks zawsze odgrywa ważną rolę – uśmiechnął się Goulding. – Rzeźnik to klasyczny nekrofil. – Ale powiedział pan, że on nie uprawia seksu ze zwłokami, więc jak... – Wielu nekrofilów podnieca sam obraz śmierci. Rzeźnik zabija, żeby zdobyć zwłoki, nad którymi ma władzę absolutną. Samo morderstwo jest dla niego środkiem prowadzącym do celu, sprawą marginalną. Nie wykorzystuje zwłok do seksu, bo nie to pobudza jego fantazję. Rzeźnik uprawia nekrofagię – okalecza i zjada zwłoki. To szalenie fascynująca podkategoria nekrofilii. – Ale... Nadinspektor Bain zgromił Logana wzrokiem. – Jeśli ma pan więcej pytań, sierżancie, proponuję, żeby zadał je pan doktorowi Gouldingowi po odprawie. Kontynuujmy.
– Przepraszam – powiedział Faulds, kiedy wrócili do archiwum sprawy Rzeźnika. – Nie myślałem, że on będzie taki... – Nudny? – Steel rozsiadła się na krześle Logana z kubkiem kawy w dłoniach. – Chciałem powiedzieć „drobiazgowy”, ale „nudny” pasuje. – A „protekcjonalny”? – Logan rozdarł opakowanie swojej bułeczki z rodzynkami. – Albo „durny”? – Tak czy owak, uważam, że mamy sensowny profil. Powinniśmy przejrzeć listę naszych ewentualnych podejrzanych i zobaczyć, kto się kwalifikuje. Co doprowadziło do trzygodzinnego gryzmolenia na białej tablicy. Logan: A Catherine Davidson? Może dlatego nigdy nie znaleziono jej szczątków, że to ona dokonywała zabójstw? Steel: Co za wspaniała sugestia! Zobaczmy, jak ona przystaje do profilu. Ale zaraz, chwileczkę, ona nie jest mężczyzną. Następny! Faulds: A co z Jamiem McLaughlinem? Jego przyjaciel jest tak porąbany, że kończy w więzieniu, a tymczasem Jamie pisze książki dla dzieci. Kreatywny facet. Mieszka sam. Zbadał dokładnie pierwszą serię zabójstw. Kto wie, czy nie odtwarza w kółko śmierci swoich rodziców? Logan: A jak wchodzi do ubojni, żeby pozbyć się szczątków? Tak spędzili resztę przedpołudnia – wymyślali alternatywy i rozbierali je na czynniki pierwsze. Wreszcie Faulds odsunął się z krzesłem do tyłu, przeciągnął, stęknął i zapytał:
– Lunch? – Środowy łupacz z frytkami w stołówce? – O nie, tylko nie frytki. Nie słyszeliście nigdy o sałacie? – A co jest nie tak z frytkami, do cholery? – zjeżyła się Steel. – To może sushi? – Logan ściągnął swoją kurtkę z oparcia krzesła i zawiesił sobie na ramieniu. – Znam dobre miejsce przy rynku. – Ale to nie jest smażone w głębokim tłuszczu? – Faulds wstał. – Bo... Inspektorze Insch... David... bardzo mi przykro z powodu twojej bolesnej straty. Inspektor stał w drzwiach, na granatowy garnitur miał narzucony płaszcz wielkości namiotu. – Chciałbym wypożyczyć sierżanta McRae na parę godzin, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, panie komisarzu. – Właśnie wybieramy się na sushi – odrzekł Faulds. – Może się przyłączysz? – Zrobiłbym to z przyjemnością panie komisarzu, ale nie mam czasu. Dziś po południu przenoszą do Barlinnie pewnego podpalacza, a sierżant McRae uczestniczył we wstępnym śledztwie, więc chciałbym, żeby był obecny przy mojej rozmowie z tym typkiem. – Ach tak... – Faulds odwrócił się do Logana. – Myślę, że od rana wykonaliśmy tu kawał dobrej roboty, więc jeśli chcesz towarzyszyć inspektorowi, będziemy cię kryli. Logan spojrzał na komisarza, potem na Inscha i znów na Fauldsa. Nadzieja na lunch rozwiała się. – Oczywiście, panie komisarzu.
Craiginches: inspektor garbił się nad zniszczonym stołem w jednym z więziennych pokoi przesłuchań i pożerał mieszankę cukierków z lukrecją z opakowania dla całej rodziny. Logan stał pod ścianą i słuchał więziennych odgłosów w porze lunchu dochodzących z korytarza na zewnątrz. Czekali, aż ktoś przyprowadzi ze stołówki Raya Williamsa. – Wie pan – powiedział Insch – kiedyś naprawdę bardzo lubiłem być policjantem. Uważałem, że robię coś dobrego. A teraz... – Wyjął z torby krążek kokosowy, obrócił go w grubych palcach i włożył do ust. – Miriam chce rozwodu. Zamierza wyemigrować do Kanady i zabrać ze sobą dzieci... – Przykro mi. – A wszystko dlatego, że nie złapałem Wisemana wcześniej.
Wreszcie zjawił się Ray Williams. Miał ponad metr siedemdziesiąt osiem wzrostu, ospowatą twarz i rozbiegane oczy. Wyglądał na typa, z którego prawda nie wyszłaby nawet po lewatywie. Usiadł po drugiej stronie stołu i zaczął się wiercić, kiedy Insch zapytał go o noc, gdy nieczynna fabryka w Dyce stanęła w płomieniach. Inspektor robił z tego pokazówkę, ale Logan widział, że bez przekonania. W połowie przesłuchania Insch spojrzał na zegarek, przeprosił i wrócił po pięciu minutach z trzema polistyrenowymi kubkami czegoś, co w poprzednim życiu mogło uchodzić za kawę. Przynoszenie napojów nie było w jego stylu, ale Logan nie narzekał. Williams nadal kłamał. Nie ma pojęcia, jakim cudem na tamtym kanistrze z benzyną znalazły się jego odciski palców. Szmaty nasączone akcelerantem, panie władzo? Ja? Musi chodzić o kogoś innego. Rozległo się pukanie do drzwi, do pokoju przesłuchań zajrzała strażniczka więzienna i przypomniała, że o pierwszej mają spotkanie obok. Logan nie wiedział, o czym ona mówi, ale Insch skinął głową, podziękował jej i powiedział, że ktoś tam przyjdzie za pięć minut. Potem wskazał Williamsa. – Może pani zabrać to coś z powrotem do celi. Niedobrze mi się robi, jak patrzę na jego paskudną gębę. – Okej, załatwione. Idziemy, słonko. – Ja nie mam paskudnej gęby! – Nie patrzysz w lustro? – Strażniczka postawiła Williamsa na nogi i wypchnęła za próg. – On nie ma prawa mówić, że mam paskudną gębę. – Dobra – powiedział Insch, kiedy głosy ucichły w głębi korytarza – zajmijmy się następną sprawą. – Wstał i poklepał się po kieszeniach swojego obszernego płaszcza. – Powinniśmy... O, cholera. Zostawiłem akta w samochodzie. – Zerknął na Logana. – Niech pan po nie skoczy. Leżą na tylnym siedzeniu. I powinna tam być paczka żelków. Logan oderwał się od ściany i starał nie wyglądać na wkurzonego tym, że Insch robi z niego chłopca na posyłki. – Tak jest, panie inspektorze.
Akta leżały na tylnym siedzeniu, ale nie było tam żadnych słodyczy. Logan wetknął szarą teczkę pod pachę i powędrował z powrotem do więzienia. Zanim znów się wpisał na listę i doszedł do pokoi przesłuchań, zaczęło mu burczeć w brzuchu. Dlaczego Insch nie zaczekał, aż zjedzą lunch?
Usłyszał, że dwaj mężczyźni krzyczana siebie. Ich głosy tłumiły zamknięte drzwi na końcu korytarza. Jeden z nich ryknął: – Ty skurwielu! – Rozległ się głośny trzask mebla uderzającego w ścianę. – Zabiję cię! O Chryste, to Insch. Logan upuścił teczkę. Upadła na podłogę, zawartość rozsypała się u jego stóp. Ale nie były to zeznania i raporty, tylko prospekty reklamowe domu pogrzebowego: „Odprowadzimy Twoje dziecko bezpiecznie na tamten świat”. – Ty głupi... Logan podbiegł do pokoju przesłuchań, chwycił za klamkę i obrócił. Zaryglowane. Całe drzwi się zatrzęsły, coś uderzyło w nie z drugiej strony. Logan z całej siły kopnął w zamek. – Potrzebuję natychmiastowego wsparcia! Drzwi nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz i drzwi eksplodowały do środka. Stół w pokoju przesłuchań był oderwany od podłogi, mocujące go śruby zostały ścięte w połowie. Mebel leżał na boku, wokół walał się roztrzaskany sprzęt audiowizualny. Wielka różowa pięść uniosła się zza blatu i opadła w dół. Logan przedarł się przez pobojowisko. Insch znajdował się po drugiej stronie stołu – siedział okrakiem na piersi Wisemana i przyciskał mu ramiona do boków. Jedną ręką trzymał rzeźnika za gardło i dusił go. Następny cios. Głowa Wisemana odbiła się od lastrykowej podłogi, z nosa pociekła mu krew. Insch uderzył go jeszcze raz. Znów krew. Zamachnął się do kolejnego ciosu, ale Logan zdążył go chwycić i odciągnąć do tyłu. Wpadli na ścianę w momencie, gdy do pokoju wtargnęła para strażników więziennych. Wiseman kaszlnął, rozpylając w powietrzu krew, uniósł ręce w kajdankach do zroszonej czerwonymi kropelkami twarzy i zwymiotował. Insch się miotał, wymachiwał rękami i nogami, ale Logan trzymał go jak ośmiornica. – Niech pan się uspokoi! – Zabiję go! – Kopniak omal nie trafił Wisemana w głowę. – Zatłukę! Strażnicy więzienni rzucili się na pomoc i w trójkę zdołali zawlec Inscha do rogu, gdzie przycisnęli go twarzą do ziemi i wykręcili mu ręce do tyłu. – Puśćcie mnie! Logan wstał, chwiejąc się na nogach. Wiseman leżał na boku, kaszlał krwią i kawałkami zębów. Twarz miał w opłakanym
stanie – spłaszczony nos, oko czerwone i tak spuchnięte, że nie mógł go otworzyć, rozcięta warga i czoło. – Zabiję go, kurwa! – ryknął znów Insch. Logan się obejrzał. – Uciszcie go. Strażnicy więzienni zmagali się z inspektorem. – Próbujemy, nie widzi pan? Wisemanowi trzęsły się ramiona – nic dziwnego po wycisku, jaki dał mu Insch... Ale Logan nagle zdał sobie sprawę, że skurwiel się śmieje. Stuknięty skurwiel rechotał i wraz z krwawą pianą i śliną wyrzucił z siebie słowa: – Masz przesrane, grubasie. Słyszysz? Masz przesrane! Miał rację: nie było mowy, żeby Insch mógł się z tego wywinąć. Wpadł w gówno po uszy.
46
Heather przeciągnęła się na materacu, syta i zadowolona. Beknęła cicho w ciemności i przeprosiła, ale Kelley nie zwróciła na to uwagi. – Chyba ci pomogły tabletki. Sądząc po głosie, czujesz się lepiej. – Owszem. – Obudził ją zapach gulaszu, mocny i pikantny. – Spałam jak zabita. – Wyglądałaś tak spokojnie... Heather przewróciła się na bok i poszukała po omacku kraty. Metal pod jej palcami był chłodny. Chłodny i stały. – Kiedyś, jak byłam mała, chciałam zostać weterynarzem i specjalizować się w leczeniu kucyków i kociąt. – I co? – Miałam za słabe oceny na małej maturze i skończyłam jako telefonistka w jakiejś cholernej agencji ubezpieczeniowej. Kelley przysunęła się bliżej do kraty. – Ja chciałam być pilotką samolotu i latać do tych wszystkich egzotycznych miejsc, które ogląda się tylko w telewizji. – I udało ci się? – Nie. Nawet starałam się o pracę stewardesy, ale powiedzieli, że nie mam odpowiedniej prezencji... Leżały w Mroku. – Jak myślisz, jest już za późno, żebym poszła na uniwerek i została weterynarzem? – Oczywiście, że nie. A ja zrobię licencję pilota! Będziemy latały po całym świecie. Heather się roześmiała. Potem wysunęła rękę za kratę i ścisnęła Kelley. – I jak ktoś będzie miał chorego kucyka albo kotka, zajmę się nim. – I będziemy odkrywały tajemnice i wyjdziemy za maż za międzynarodowych złodziei klejnotów! – A oni okażą się książętami i zamieszkamy w wielkim zamku. I będziemy miały piękne suknie.
– I co wieczór będziemy piły szampana. – I będziemy szczęśliwe... – Heather uśmiechnęła się w ciemności, trzymając Kelley za rękę. Może życie nie jest w końcu takie złe. Może wszystko dobrze się ułoży.
– Do diabła, co pan sobie wyobrażał? – Komendant spacerował tam i z powrotem po sali posiedzeń, światło odbijało się od srebrnych guzików czarnego munduru galowego. – Wyciągnięto mnie ze spotkania z Okręgową Radą Policji, bo jeden z moich starszych oficerów zaatakował podejrzanego o zabójstwo. W więzieniu. Skutego kajdankami, do cholery! Mimo kajdanków Wiseman zdołał zadać Inschowi parę ciosów. Inspektor miał na policzku ciemnoczerwone zadrapanie, wokół którego zaczynał być widoczny siniak. – Sprowokował mnie. – Sprowokował... On jest w więzieniu, co cholery! – Komendant wziął kilkustronicowy faks i rzucił przez stół Inschowi. – Wystąpił pan oficjalnie w imieniu sierżanta McRae o przesłuchanie Wisemana. Potem postarał się pan, żeby strażnik więzienny zostawił go bez nadzoru. I zaatakował go pan! Logan poprawił się na krześle, starając się unikać kontaktu wzrokowego na wypadek, gdyby ktoś chciał go wciągnąć głębiej w bagno, w którym już tkwił. Insch zdjął zimny kompres z knykci, wziął przefaksowaną skargę, przebiegł ją wzrokiem i odrzucił z powrotem. – A więc, inspektorze? – Komendant się pochylił i zawisnął nad nim. – Zechce nam pan powiedzieć, jak pana sprowokował aresztant w kajdankach? – On zabił moją córeczkę. – On... – Komendant oparł dłonie na stole. – Ma pan pojęcie, co pan narobił? Ma pan? – Odwrócił się do pani prokurator. – Niech mu pani wyjaśni. Niech pani mu powtórzy to, co powiedziała pani mnie. Prokurator miała dziś na sobie różowy tweedowy kostium, którego wesoły kolor kłócił się z wyrazem jej twarzy. – Dokonując czynnej napaści na Wisemana w więzieniu, wskazał pan linię ataku jego obronie. Mogą teraz twierdzić, że pańskie działania dowodzą, iż zrobi pan wszystko, aby się zemścić. Że nie można wierzyć niczemu, co pan mówi. – Rozumie pan, inspektorze? Rozłożył pan tę sprawę. – Komendant stanął tyłem do sali, skrzyżował ręce na piersi i wpatrzył się w okno. – Wszystko, co według pańskich słów wydarzyło się w pańskim domu, sąd uzna teraz za wątpliwe. Zamiast za uprowadzenie,
torturowanie i bezprawne pozbawienie wolności, Wiseman w najlepszym wypadku zostanie skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci w wyniku nieostrożnej jazdy! Insch w milczeniu skinął głową. – Wiedziałem, że zgoda na pański powrót do pracy jest błędem. Jest pan zawieszony bez prawa do wypłaty. – Komendant odwrócił się do Logana. – Domyślam się, że Ken Wiseman zamierza wnieść oskarżenie? – No cóż, może... – Logan odkaszlnął. – Chce wnieść oskarżenie? – Tak, panie komendancie. – Więc nie mamy wyboru. Sierżancie, niech pan zabierze inspektora Inscha na dół do aresztu i osadzi go w celi zgodnie z procedurą. – Ale... Komendant uniósł palec. – Żadnych „ale”. Nie przymknę oczu na fakt pobicia więźnia przez jednego z moich oficerów. Ma pozostać pod kluczem do pierwszego wolnego okienka sądu w dniu jutrzejszym. Jak każdy inny przestępca. – Panie komendancie, Wiseman zabił córeczkę inspektora, więc... – Nie będę powtarzał, sierżancie. – W porządku – powiedział Insch i wstał. – Zrobiłbym tak samo, gdyby chodziło o kogoś z moich podwładnych. – Milczał przez chwilę. – Będziecie musieli go wypuścić? Panią prokurator nagle bardzo zainteresowały guziki jej różowego kostiumu. – Będziemy musieli porozmawiać o tym z jego adwokatem, ale to możliwe. Insch się odwrócił i wyszedł z sali.
W małym boksie z pustaków żużlobetonowych w suterenie komendy Logan pobrał odciski palców Inscha i próbkę jego DNA. – Chce pan, żebym zadzwonił do Miriam? Grubas nie odpowiedział, tylko wziął tabliczkę identyfikacyjną, wyszukał w korytku odpowiednie litery magnetyczne, ułożył na niej swoje imię i nazwisko i uniósł ją do góry, żeby Logan mógł go sfotografować. Pstryk. – Niech pan się odwróci w prawo. – Pstryk. – Niech pan się odwróci w lewo. – Pstryk. – Na pewno nie chce pan, żebym zadzwonił do Miriam? Insch zdjął litery z tabliczki, odłożył je na swoje miejsce i skierował się do celi.
Logan otworzył drzwi „piątki”, poprosił Inscha o sznurowadła, pasek i krawat, potem polecił mu wyjąć wszystko z kieszeni na plastikową tacę. Pięć funtów drobnymi. Szwajcarski scyzoryk wojskowy. Portfel z dwiema dwudziestkami, prawem jazdy, trzema kartami kredytowymi, kartą klubową Tesco i trzema zdjęciami: Brigit, Anny i Sophie. – Chciałbym... – Insch odchrząknął – - Te zdjęcia... Logan oddał mu je. – Które zdjęcia? Nie przypominam sobie, żebym znalazł jakieś zdjęcia. Inspektor zamknął je w swojej wielkiej pokiereszowanej dłoni, potem przesunął grubym paluchem po zdjęciu Sophie. – Dziękuję. Nawet nie mrugnął, kiedy Logan zamknął i zaryglował drzwi.
Posterunkowa Jackie Watson czekała na korytarzu i patrzyła wszędzie, tylko nie na Logana. – I co z nim? Po co miał kłamać? – Ma przesrane. Napisał kredą nazwisko Inscha na tabliczce przy drzwiach. – Udupią go? – Spróbowała jeszcze raz. – Pierwsze wykroczenie, okoliczności łagodzące... – Strathclyde zakończyło wizytację. Stwierdziliśmy poważne niedociągnięcia w prowadzeniu przez niego śledztwa. Insch z góry założył, że winny jest Ken Wiseman. Ignorował procedury, nie sprawdzał tropów. Nie interesowało go nic poza Wisemanem. Logan popatrzył na nią. – To dobry policjant. – Moja szefowa uważa, że to przykład niedbalstwa. – Jackie miała przynajmniej tyle przyzwoitości, że wyglądała na zawstydzoną. – Ale to Insch! – To nieważne, może być nawet Nelsonem Mandelą. Spieprzył sprawę. – Więc go załatwisz? – Nie ja. Strathclyde poproszono o wizytację... – On ci ufał. – Nie ze mną te numery. – Zgromiła go wzrokiem. – Insch miał taką obsesję na punkcie Wisemana...
– Skurwiel zabił małą Sophie! – To nie ma z tym nic wspólnego. Bardzo mi przykro z powodu tej strasznej tragedii, ale Insch miał obsesję na długo przed tym zdarzeniem. To mu uniemożliwiało właściwą ocenę sytuacji. – A ty nie miałaś obsesji na punkcie Roba Macintyre’a? Jackie znieruchomiała. – Nie wiem, o czym mówisz. – Kryłem cię. Kłamałem dla ciebie. Cisza. Dwa. Trzy. Cztery. – Umówiliśmy się, że nie będziemy do tego wracali. Tego nie było. Logan cofnął się o krok. – Nie. Oczywiście, że nie. Nic się nie stało. – Spojrzał jej w oczy. – Chciałaś wiedzieć, dlaczego się rozstaliśmy? Właśnie dlatego. Wtedy wszystko się pochrzaniło, półtora roku temu. Nie przez dziecko, nie przez poronienie, tylko przez tamtą cholerną noc, której nie było.
47
Gdy Logan wręczał Inschowi papierowy kubek kawy ze stołówki, z kobiecych cel na dole dobiegał pijacki śpiew. Wieczorny ruch. Inspektor wzruszył ramionami, wypił na próbę mały łyk i usiadł z powrotem na niebieskim plastikowym materacu. Gumowata powłoka zatrzeszczała pod jego ciężarem. – Pewnie nie ma pan przy sobie nic słodkiego? Logan wygrzebał garść czekoladek Quality Street, które podkradł z dużej puszki w sali monitoringu telewizyjnego. – Mogły się już trochę rozpuścić. Insch się poczęstował. Zimny kompres niewiele pomógł – knykcie jego prawej ręki spuchły jak purpurowa brukselka. Zmagał się z zieloną folią. – Mówią, co z nim jest? – Złamany nos, parę wybitych zębów, pęknięta kość policzkowa. Skinienie głową. – Wypuszczą go? – Dlaczego musiał pan... – Wypuszczą go? – Przypuszczalnie – westchnął Logan. – Prawdopodobnie. Nie wiem. W każdym razie, nie wygląda to dobrze. Insch dobrał się w końcu do trójkąta z orzechami laskowymi. – Wie pan, że on zabił Brooksa, prawda? – Zwróciliśmy się do związku. Duży Gary uważa, że mogliby zebrać gotówkę dla Węża, żeby pana bronił. Może coś by wytargował ze względu na zmniejszoną odpowiedzialność. – Zmniejszoną odpowiedzialność... – powtórzył inspektor i wziął się do monety toffi. – Rozłożyłem sprawę i teraz będą musieli wypuścić tego skurwiela za kaucją. – Na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.
– Wszystko w porządku, panie inspektorze? – Podsunął mi pan niezły pomysł. Gdyby dostał trzydzieści lat, nie miałbym szansy go tknąć. Ale jak będzie wolny... – Tylko niech pan mi nie mówi, że zrobił pan to celowo! – Ken Wiseman zniknie bez śladu. – Nie może pan tego zrobić! Jest pan policjantem... – Byłem – poprawił Insch. – Byłem policjantem. – Podniósł na Logana ponure spojrzenie, jego wzrok był pusty. – Zasady już nie obowiązują. Ken Wiseman i ja spędzimy razem trochę czasu, kiedy go zwolnią. Logan cofnął się do drzwi. – O nie, nie ma mowy, nie zrobi pan ze mnie współwinnego. – Powinien pan być moim przyjacielem. – Mówi pan o uprowadzeniu i zabójstwie! – On zabił Sophie. Zabił Brooksa. Zabił tamtych wszystkich ludzi. Porąbał ich i... – Nie może się pan uważać za sędziego i kata! Nie ma dowodów... – A moja mała córeczka leżąca w lodówce w kostnicy z wnętrznościami w plastikowych torbach to nie dowód, do cholery?! – Insch zerwał się na nogi, w górnym świetle jego twarz miała purpurową barwę. – On wyjdzie i znów zacznie zabijać. Tacy skurwiele jak Wiseman nie przestają, wie pan o tym. To się nigdy nie skończy. Chce pan to mieć na sumieniu, sierżancie? – Nie, ale nie będę współwinnym zabójstwa. Nigdy więcej.
48
Ma pan pojęcie, która jest godzina? – zapytała kobieta na drugim końcu linii telefonicznej. – Wszyscy są już zamknięci na noc i nie powinniśmy zmieniać ustalonego porządku. Będzie pan musiał zadzwonić rano. Logan spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta wieczorem. Archiwum sprawy Rzeźnika było zawalone aktami z roku 1987 – raportami z przeszukań i z sekcji zwłok, raportami biura identyfikacji, protokółami rozpraw sądowych, zeznaniami, profilami psychologicznymi – i plastikowymi torbami z dowodami: próbkami krwi, nożem z kuchni McLaughlinów, hakiem z opuszczonego sklepu rzeźniczego, gdzie znaleziono ich szczątki... – Wiem, że jest późno, ale muszę z nim pilnie porozmawiać. – Logan popatrzył na torbę dowodową leżącą na środku blatu biurka, w której był kawałek przesiąkniętej krwią wykładziny dywanowej z bagażnika samochodu Kena Wisemana. Czytał w kółko wyniki analizy, starając się znaleźć cokolwiek, co spowodowałoby zatrzymanie rzeźnika za kratkami, gdzie Insch nie mógłby go dopaść. Dźwięk stał się jakby przytłumiony – zapewne kobieta zasłoniła dłonią mikrofon słuchawki telefonicznej – a potem wróciła na linię. – Niech pan mi poda swój numer, oddzwonimy. Piętnaście minut później zadźwięczała komórka Logana: więzienie Peterhead dotrzymało obietnicy. Było trochę przepychanek słownych, w końcu odezwał się znajomy głos mówiący ze sztucznym angielskim akcentem. – Witam, sierżancie. Czemu zawdzięczam... – Chcę wiedzieć, co Wiseman ci opowiedział o kobiecie, którą zabił. Cisza. – Uważam, że to nie byłoby zbyt etyczne z mojej strony... – Mówiłeś, że rozmawialiście o niej. Co on ci powiedział? – Dostanę osobistego kucharza? – A jak myślisz? – Więc nic nie wiem.
– Tak myślałem. Nigdy nic nie wiedziałeś. Mam rację? Udajesz, że jesteś taki cholernie cwany, bo przecież wszyscy wiemy, że nie potrafiłbyś policzyć do jedenastu przy użyciu obu rąk i swojego fiuta. – Niech pan tak do mnie nie mówi! Nie ma pan prawa! Rozmawiałem z moją terapeutką i powiedziała, że nie wolno panu osłabiać mojego poczucia własnej wartości i... – Pieprzę ciebie i twoje poczucie własnej wartości, Robertson. – Logan się rozłączył. Trząsł się, był wściekły, mdliło go. Chwycił wykładzinę i poszedł do laboratorium biura identyfikacji na drugim piętrze. Rozmowa z Angusem Robertsonem to był głupi pomysł. Zdążył dojść do drzwi laboratorium, gdy jego komórka znów zadźwięczała. Jeszcze raz więzienie Peterhead. – Mówił mi o tym. Gra? W nocy, kiedy uznał, że wszyscy już śpią. Opowiedział mi, jak ją pokroił. Że to nie było tak jak ćwiartowanie zwierzęcia. Że mięso nie przylegało tak samo do kości. Że było mu niedobrze. – Kim ona była? – Zakopał wszystko gdzieś pod Bennachie. Powiedział, że wszyscy kłamali; nikogo nie zjadł. – Kim ona była? – Chodziło o pieniądze. Chyba o pieniądze... Miała coś wspólnego czy coś ją łączyło... – Skupisz się czy nie? Kogo Wiseman zabił? – Coś... coś... – Robertson mówił tak, jakby był bliski płaczu. – Nie pamiętam... Głos w tle: Angus, jeśli to cię denerwuje, możesz skończyć na tym. Nie musisz mówić dalej. – Nie wiem, kim ona była – ciągnął Robertson. – Wiedziałem, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć. Znów tamten głos: – W porządku, daj mi telefon. – Szelest, stuk. – Halo? Sierżant McRae? – Niech pani da mi z powrotem Robertsona. Muszę znać nazwisko. – Angus jest zdenerwowany... – Wielkie rzeczy. Muszę wiedzieć, kogo Wiseman zabił. Kobieta wyraźnie starała się nie podnosić głosu. – Parę lat temu Angus został dźgnięty nożem, stracił mnóstwo krwi. W czasie operacji były jakieś komplikacje anestezjologiczne. On nie pamięta niektórych rzeczy i to go bardzo frustruje.
– Mnie też nie jest łatwo. Chcę wiedzieć... – Uważam, że mógłby pan okazać trochę współczucia cierpiącemu człowiekowi, sierżancie. – On zamordował piętnaście kobiet! Gwałcił je, kiedy konały! Niech pani mi da tego skurwiela z powrotem do telefonu. – Rozmowa skończona. Złożę na pana oficjalną skargę, sierżancie. Jak pan śmie... – Taaak? Jak on panią dźgnie dwadzieścia trzy razy, wtedy zrobi mi pani wykład o moich zdolnościach do empatii. Ale już się rozłączyła. Logan wsadził komórkę do kieszeni – już zaczynał czuć się winny, że zachował się jak dupek – i wszedł do laboratorium biura identyfikacji. Najwyraźniej nie udało im się naprawić małego stereo na lodówce, bo wciąż grało Radio 2. Troje laborantów w białych fartuchach i lateksowych rękawiczkach siedziało niedbale wokół stołu, piło herbatę i narzekało, że muszą tu jeszcze być głuchą nocą i badać sterty tajemniczego mięsa. Logan rzucił na blat torbę dowodową z wykładziną i zapytał, czy ktoś mógłby mu szybko wyświadczyć przysługę. Samantha – jedyna Gotka w biurze identyfikacji – odgarnęła długi ciemny lok z bladej twarzy i poprosiła Logana, żeby się łaskawie odpieprzył. – Mamy do obrobienia jakieś dziewięć milionów kawałków mięsa. – To dla Inscha. – Co to jest? – Dźgnęła torbę pogryzionym długopisem. – Nasiąknięta krwią wykładzina dywanowa z 1999... – O Jezu. Myślisz, że nie mamy pilniejszej roboty? – To z samochodu Wisemana. Krew zwierzęca i ludzka. Wtedy nie mogli oddzielić DNA. Samantha uniosła torbę i spojrzała na rdzawobrunatną zawartość. – To ma prawie dwadzieścia lat. – Tak, ale ty jesteś dwadzieścia lat bystrzejsza niż byli tamci. – Myślisz, że bezwstydnymi pochlebstwami coś zdziałasz? – I dwadzieścia lat ładniejsza... w przerażającym stylu Nocy żywych trupów. Spróbowała zrobić groźną minę, ale wyszedł z tego uśmiech. – Ty wstrętny skurczybyku... – Daj spokój, rzuć to na początek kolejki. To ważne. – Nie mogę...
– Bardzo ważne. – Okej, okej. – Westchnienie. – Zobaczę, co da się zrobić.
Dźwięk telefonu. Logan spróbował usiąść w łóżku, ale wszystkie kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Musiała się włączyć automatyczna sekretarka, bo zapadła cisza, a potem rozległ się sygnał. Odwróć się na drugi bok, owiń kołdrą i śpij. Telefon znów zaczął dzwonić. Logan spojrzał zmrużonymi oczami na budzik: czwarta dwadzieścia jeden. Opadł z powrotem na poduszki, potarł dłońmi twarz i słuchał przez chwilę dźwięku telefonu. Poczłapał do salonu w samą porę, by usłyszeć, jak automatyczna sekretarka kończy nagrane zaproszenie do zostawienia wiadomości. Głośnik zatrzeszczał, potem odezwała się jakaś kobieta. – Jasna cholera, zrób komuś przysługę i... Logan chwycił słuchawkę. – Halo? – Co tak długo? – Jest wpół do piątej... – Ziewnął. – Udało mi się oddzielić ludzki DNA od reszty śmieci na twoim dywaniku, i owszem, to było upierdliwe, dzięki, że pytasz. Zrobienie z tego porządnej próbki zajęło kilka godzin. Logan klapnął na kanapę. – Hm? – Znów ziewnął. – Wrzuciłam to do bazy danych, i zgadnij, co wyszło. Brak trafienia. – Skurwiel... Przepraszam, to pewnie był długi... – Brak trafienia, ale mam coś, co wygląda znajomo. – Policzyła dramatycznym tonem do pięciu i mówiła dalej. – Chcesz zgadywać, o kogo chodzi? Ale Logan już wiedział. – O Richarda Davidsona. Odsiaduje trzy lata w Craiginches za paserstwo, krzywoprzysięstwo i napaść. Jego matka zniknęła w dniu zabójstwa McLaughlinów. – Nareszcie znali jej los. – Co? Nie, o Kena Wisemana. Podobieństwo jest takie, że to mogło wyglądać na jego krew w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy złożył apelację, ale są różnice. To krew kobiety. Może jego ciotki, matki... – Siostry. Kirsty McFarlane. Rzekomo uciekła z jakimś elektrykiem osiemnaście lat
temu.
Wyprysznicowany, ogolony i w gównianej formie Logan zaczekał, aż posterunkowa Munro zaparkuje samochód służbowy, potem wysiadł w zimny listopadowy poranek. Wpół do szóstej. Było jeszcze ciemno, lampy uliczne błyszczały jak mokre złoto na tle nieba barwy indygo. Munro zamknęła samochód, wzdrygnęła się i ziewnęła, jej oddech zamienił się w biały obłoczek pary. – Nadal nie rozumiem, dlaczego to nie mogło jeszcze trochę poczekać... Na sklepie rzeźniczym McFarlane’a przybyło graffiti – czteroliterowe słowa były namalowane sprayem na całej powierzchni płyt ze sklejki zasłaniających wybite okna. – Chodzi mi o to, że facet na pewno jeszcze śpi i... – Niech pani dzwoni do drzwi. Pokręciła głową, mruknęła coś pod nosem, podeszła do drzwi frontowych rzeźnika, przystanęła i popatrzyła na framugę. Logan wsadził ręce do kieszeni i czekał. – Dobrze byłoby załatwić to jeszcze dziś. – Na dzwonku jest psie gówno. – Pchnęła drzwi czubkiem buta i otworzyły się. – Wyłamany zamek. Wygląda na to, że kopniakiem. To całe graffiti: „Skurwiel morderca!”, „Kanibal”, „Śmierć to dla ciebie za mało”. „Angole won”... Logan kazał jej wezwać posiłki. – Niech pani im powie, że mamy włamanie, możliwe, że w toku. Życie właściciela domu jest zagrożone. – Jasna cholera... – Odpięła radiotelefon od ramienia i połączyła się z centralą. Logan cicho przestąpił próg i ruszył ostrożnie długim ciemnym korytarzem. Na ścianach widniały napisy zrobione sprayem: przekleństwa, groźby i obelgi. Zatrzymał się u stóp schodów. Mrok rozjaśniał słaby blask gdzieś pod schodami. Logan podkradł się tam. Światło padało z wewnętrznego wejścia do sklepu mięsnego. Drzwi były ledwo uchylone, ale Logan zobaczył odbicie światła latarki od ochlapanej farbą ściany. Ktoś śpiewał bełkotliwie jakąś trudną do rozpoznania piosenkę. Logan otworzył drzwi. McFarlane miał na sobie strój rzeźnika – biały kitel, fartuch w niebieskie paski i białą
furażerkę. Chlustał benzyną z zielonego plastikowego kanistra na roztrzaskany kontuar delikatesowy. Zatoczył się nagle w lewo i usztywnił nogi, żeby pozostać w pionie, oblał sobie spodnie benzyną i odzyskał równowagę. – Niech zgadnę – powiedział Logan wchodząc do zdemolowanego pomieszczenia – urządza pan grilla na pożegnanie z branżą. McFarlane odwrócił się gwałtownie, rozlewając wszędzie benzynę, poślizgnął się i wylądował na tyłku. – Nieczynne. – Przez chwilę wyglądał, jakby było mu niedobrze. – Zamknięte. – Zwymiotował na siebie.
W mieszkaniu rzeźnika było potwornie gorąco, co jeszcze potęgowało odór. McFarlane siedział na nieskazitelnie czystej kanapie w swoim nieskazitelnie czystym salonie w fartuchu poplamionym benzyną i wymiocinami. Przyciskał do piersi fotografię w srebrnej ramce i ignorował filiżankę mocnej czarnej kawy na stoliku przed sobą, gdy Logan przedstawiał mu posterunkową Munro. Wyglądało na to, że wymioty dobrze zrobiły McFarlane’owi. Gdyby nie smród i przekrwione oczy, mógłby niemal uchodzić za trzeźwego. – Przepraszam... – Zamrugał, żeby powstrzymać łzy. – Nie wiedziałem, co robić... Dwadzieścia lat budowałem ten interes... Pomyślałem, że jeśli nikt nie ucierpi... Towarzystwo ubezpieczeniowe zawsze dostawało ode mnie mięso... Sklep i tak jest w ruinie... – Niestety mamy złą wiadomość, Andrew. Rzeźnik nawet nie podniósł wzroku. – Nie miałem wyboru... – Chodzi o twoją żonę, Kirsfy. Zbadaliśmy ponownie wykładzinę z bagażnika samochodu Kena Wisemana. Ludzka krew nie była jego, tylko Kirsty. McFarlane wykrzywił twarz i ścisnął mocniej fotografię. – Była dla mnie wszystkim. Wszystkim... – Posterunkową Munro jest z wydziału spraw rodzinnych, zajmie się... – On ją zabił. – Tak sądzimy. Powiedział facetowi w sąsiedniej celi... – Widziałem to... Patrzyłem, jak ją tnie... – McFarlane ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. Logan przeniósł wzrok z przesiąkniętego wymiocinami rzeźnika na posterunkową Munro i z powrotem. Starał się nie uśmiechać. Mieli świadka – po tylu latach mieli w końcu
coś na Wisemana.
49
Gdzieś ty był, do diabła? – Duży Gary złapał Logana, gdy tylko sierżant wrócił do komendy. Kwadrans po siódmej w budynku czuło się tę charakterystyczną ciszę przed burzą. Jakby coś paskudnego czaiło się tuż za rogiem z kijem bejsbolowym. – Komendant się wścieka. – Duży Gary wetknął Loganowi do rąk poranny „News of the World” z nagłówkiem: Inspektor policji bije podejrzanego w kajdankach. – Przypominam ci, że jestem przedstawicielem twojego związku zawodowego i muszę zobaczyć twoje zeznanie na temat tego incydentu, zanim je złożysz w wydziale wewnętrznym. – Za późno, zrobiłem to wczoraj. – Ty... – Twarz Gary’ego wykrzywił grymas. – Po diabła to zrobiłeś? Myślałem, że jesteś jego przyjacielem! – Właśnie dlatego staram się uratować tego durnego palanta przed nim samym. Logan przebiegł wzrokiem artykuł. – Gdzie jest Steel? – A jak myślisz? Logan ruszył do drzwi. – Każ komuś przywieźć tu Wisemana i posadzić w którymś pokoju przesłuchań. – Nie. Hej, gazeta! – Duży Gary wyciągnął rękę. – Co to znaczy „nie”? – Po pierwsze, nie jestem twoją sekretarką, do cholery, a po drugie, on ma być w sądzie z samego... Myślą o wypuszczeniu skurwiela, zapomniałeś? – Niech to szlag... O której? – O ósmej. Logan wyjął komórkę i wybrał numer.
Aberdeeński sąd okręgowy na końcu Union Street był okazałym granitowym gmachem wciśniętym między siedzibę rady miejskiej i Muzeum Tollbooth. Rozprawa z udziałem Wisemana odbywała się w jednej z małych sal – przerobionym pokoju przysięgłych
w bocznym korytarzu – przy drzwiach zamkniętych, toteż Logan musiał czekać na zewnątrz. Kiwał głową znajomym prawnikom, kolegom policjantom i złodziejom sklepowym, których kiedyś aresztował. Była prawie za dwadzieścia dziesiąta, kiedy drzwi wreszcie się otworzyły i z sali wypadł ktoś z biura prokuratora, mamrocząc ponuro pod nosem. Zły znak. Następnie pojawiło się paru urzędników sądowych, sędzia okręgowy i w końcu Ken Wiseman w asyście dwóch strażników więziennych. Jego adwokatka kazała mu włożyć szary garnitur, który nie pasował do siniaków i opuchlizny. Twarz rzeźnika wyglądała jak zgniła dynia przecięta białą linią starej blizny. Logan podszedł do niego. – Kennetcie Wiseman... Łysiejąca kobieta zastąpiła mu drogę. – Wszystko w porządku, Ken, nie musisz z nim rozmawiać. Spuchniętą twarz Wisemana wykrzywił grymas, który mógł być uśmiechem. – Tamtego grubego wała wypieprzyli już z roboty? Adwokatka rzeźnika położyła dłoń na piersi swojego klienta. – Proszę, pozwól mi się tym zająć. – Spojrzała na Logana. – Pan Wiseman nie ma panu nic do powiedzenia. – Nie? Ale ja mam mu coś do powiedzenia... – Grożenie mojemu klientowi... – Gówno na mnie mieli w 1990 i gówno mają teraz. – Wiseman wystąpił naprzód, ale strażnicy więzienni przytrzymali go za ramiona. – Tamten skurwiel Brooks mnie wrobił i... – Kenneth, nalegam... – Cokolwiek to znaczy – odrzekł Logan – wierzę ci. Brooks schrzanił pierwsze śledztwo. Nie jesteś poszukiwanym Rzeźnikiem, nigdy nim nie byłeś. Wiseman otworzył usta, żeby coś powiedzieć, potem je zamknął. Na jego posiniaczonej twarzy pojawił się wyraz zdumienia. – No... właśnie, apelacja... – Ale jesteś zabójcą. Kennetcie Wiseman, aresztuję cię pod zarzutem zamordowania Kirsty McFarlane z domu Wiseman w lutym 1990 roku. Nie musisz nic mówić... – Ale... Jak to? Nie możesz... Zostałem... – Chwycił swoją adwokatkę za rękaw, gdy Logan odczytywał mu jego prawa. – Nie mogą mnie oskarżyć dwa razy o to samo. To byłoby powtórne pociągnięcie do odpowiedzialności. Niech pani mu powie! Teraz Logan się uśmiechnął.
– Byłeś sądzony za zabójstwo Iana i Sharon McLaughlinów, nie Kirsty McFarlane, więc... – Nalegam, żeby pozwolił mi pan porozmawiać z moim klientem na osobności... – znów wkroczyła adwokatka. – Dostanie go pani z powrotem, jak z nim skończę. – Logan odwrócił się do dwóch strażników więziennych. – Macie ochotę odeskortować pana Wisemana do komendy? Rzeźnik był zbyt zaszokowany, żeby stawiać opór. W pokoju przesłuchań numer 3 było jak w saunie – jak zwykle – i na oknach z podwójnymi szybami skropliła się para. Ken Wiseman siedział i się pocił. – Ja... ja nic nie zrobiłem... Wyglądał tak, jakby ktoś wypuścił z niego całego pewnego siebie skurwiela i zostawił tylko pokiereszowanego, przestraszonego, łysiejącego faceta w średnim wieku. Steel wyciągnęła się na plastikowym krześle. – W naszej branży nazywamy to „pieprzonym kłamstwem”, Ken. Rzeźnik przetarł dłonią posiniaczoną twarz, na nadgarstkach wciąż miał kajdanki. – To nie byłem ja... Logan rzucił na stół cienki plik papierów, zeznanie Andrew McFarlane’a. – Twój szwagier twierdzi, że byłeś pijany. Pokłóciłeś się ze swoją siostrą. – To nie... Logan przeczytał głośno: – „Kirsty go spoliczkowała i dostał szału. Zaczął ją bić, a ja...” – To nie było tak! – „... próbowałem go powstrzymać, ale był za silny”. – Nie! – „Chciałem wezwać policję, ale mi nie pozwolił”. – On kłamie! – Wiseman uderzył pięścią w stół z taką siłą że na blacie pojawiła się rysa. – Łże... – „Zawlókł ją na zaplecze sklepu i...” – To nie było tak! – Popatrzył na wgniecenie, które zrobił w płycie laminowanej, i przygryzł rozciętą dolną wargę. – Poszliśmy... poszliśmy zachlać. Wszyscy troje, do Malt Mili, w piątek wieczorem. Kirsty się nawaliła, mieli świętować ich rocznicę. Zaczęła gadać takie rzeczy... Jak wróciliśmy do domu, naskoczyła na Andrew. To kiepas, pierdoła z małym fiutem. Ona miała romans... – Co było dalej?
– Nie wiem... nawaliłem się. Wziąłem z lodówki flaszkę gorzały i ocknąłem się o trzeciej nad ranem. Leżałem na kanapie, a Andrew mną potrząsał. Płakał i mówił, że to nie jego wina, że chciała od niego odejść... – Wiseman podniósł wzrok, potem spuścił z powrotem. – Leżała przy schodach, wykręcona i... i miała głowę... Była już zimna. Nie mogłem nic zrobić. – Wzruszył ramionami, wielkie muskularne barki uniosły się i opadły. – Spanikowaliśmy. Ona nie żyła. I... Andrew powiedział, że musimy się pozbyć ciała. Że jak wezwiemy policję, to interes padnie. Że nikogo nie będzie obchodziło, czy to był wypadek, czy nie. I... sklep rzeźniczy był na miejscu. – Była twoją siostrą! Wiseman zaczął dłubać w szczelinie na gipsie. – Ona zawsze była... Andrew był nie tylko moim szwagrem, był moim najlepszym przyjacielem... Zapakowaliśmy próżniowo kawałki i zakopaliśmy je na pustkowiu. Tylko... – wzdrygnął się – worek z jej wnętrznościami zahaczył o zamek bagażnika. Wszystko się wysypało. Musieliśmy... zbierać to gołymi rękami...
– I co pani o tym myśli? – zapytał Logan, kiedy Wiseman wrócił do celi. – Głupi skurwiel. – Steel wyjęła papierosy, wetknęła jednego do ust i przesunęła językiem z jednej strony na drugą. – Gdyby się przyznał, kiedy go aresztowali, ile by dostał? Cztery, pięć lat za nielegalne pozbycie się zwłok i niezgłoszenie zgonu? Wyszedłby po trzech. – Westchnęła. – Cholernie głupi skurwiel. – Chodzi mi o to... czy pani wierzy, że tylko pomógł poćwiartować ciało? Że ona już nie żyła, kiedy tam poszedł? Steel wzruszyła ramionami. – Myślę, że to już nie ma znaczenia, czy to zrobił, czy nie. Prokurator oskarży go o zabójstwo i dostanie kolejne szesnaście lat. To będzie jego słowo przeciwko słowu McFarlane’a. Komu uwierzy ława przysięgłych: rzeźnikowi alkoholikowi czy staremu poczciwemu Kenowi Wisemanowi, skurwielowi o morderczych skłonnościach? Tak czy owak – nie patrząc Loganowi w oczy, przez chwilę bawiła się zapalniczką – ktoś chyba powinien powiedzieć o tym Inschowi. Logan miał nieprzyjemne wrażenie, że wie, kto to będzie.
50
Według pomocniczego funkcjonariusza aresztu pięciominutowa obecność Inscha w sądzie okręgowym tego ranka spowodowała medialny cyrk i skończyło się na tym, że inspektor został zwolniony za kaucją i przekazany w szeroko otwarte ramiona wydziału wewnętrznego. Trochę tak, jakby dano mu kopniaka w genitalia, posmarowano ekstraktem z drożdży i warzyw i rzucono rekinom. Teraz jeszcze tam był. Logan kupił sobie gazetę i herbatę i usadowił się na jednym z niewygodnych krzeseł przed biurem wydziału wewnętrznego. Przygotował się na długie czekanie i fangę w nos na koniec. – Jesteś skończonym sukinsynem! Logan podniósł wzrok znad „Aberdeen Examinera” z nagłówkiem: Inspektor policji w żałobie atakuje podejrzanego o zabójstwo. Patrzył na niego z góry wkurzony mały gruby Alec z kamerą HDV w ręku. – Cześć, Alec. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że zamierzasz aresztować Wisemana? Przecież wiesz, że mam... – Nie było czasu. Sprawa się wyjaśniła dopiero dziś o wpół do piątej rano. – Myślałem, że tworzymy zespół! – Posłuchaj, Alec... – westchnął Logan. Drzwi wydziału wewnętrznego otworzyły się gwałtownie i wypadł z nich Insch: purpurowa twarz, drobinki śliny wokół ust, żądza mordu w oczach. Ruszył do schodów. Logan pobiegł za nim. – Panie inspektorze. – Już nie! – Insch pchnął dwuskrzydłowe drzwi na klatkę schodową z takim impetem, że odbiły się od ścian. – Skurwiele! – Chodzi o Kena Wisemana. – Ile lat życia tu zostawiłem? – Pokonywał po dwa stopnie naraz. – Panie inspektorze, aresztowaliśmy... aresztowałem go dziś rano.
Insch zamarł. – Co pan zrobił? – zapytał groźnym tonem. Alec wreszcie ich dogonił z kamerą wycelowaną w twarz inspektora. Logan zasłonił dłonią obiektyw. – Wyłącz ten cholerny sprzęt... – Co pan, kurwa, zrobił? – Wiseman jest zamieszany w zabójstwo swojej siostry. To jej krew znaleziono w 1990 roku. Doszło do awantury, być może do wypadku i... Insch złapał Logana za klapy i uderzył nim o ścianę. – Przecież panu mówiłem! Chciałem, żeby był na wolności, nie za kratkami! – Nie mogłem panu pozwolić... Kolejne uderzenie o ścianę. Potem Insch puścił Logana i odmaszerował. Alec pomknął za nim. Huknęły drzwi. Logan zaklął i ruszył w pościg. Inspektor wtargnął do holu, popchnął parę posterunkowych i wypadł na deszcz. Niebo nad mokrymi granitowymi budynkami miało szarą barwę okrętu wojennego i trudno było określić, gdzie kończy się miasto, a gdzie zaczyna ulewa. Logan rozchlapywał kałuże, biegnąc za Inschem i kamerzystą. Dogonił ich tuż przed sądem rejonowym. – Niech pan zaczeka, musi pan... Insch się odwrócił, chwycił Logana za kurtkę i powalił na ziemię. – Ufałem panu! Grubas wisiał nad nim, łysa głowa ociekała wodą, przemoczony garnitur przybierał powoli czarny pogrzebowy kolor. – To wszystko wina Brooksa. Wiseman nie jest Rzeźnikiem i nigdy nim nie był. – Wiedział pan, że jest mi potrzebny na wolności... Logan usiadł prosto w zimnej kałuży. Czuł, jak przesiąkają mu spodnie. – On nie jest Rzeźnikiem. Dopadł Brooksa, bo ten go wrobił, dobrał się do pana, bo pan w tym pomógł. Gdyby Brooks wykonał swoją robotę, żadna z tych rzeczy by się nie wydarzyła. To odsiadka w Peterhead zrobiła z Wisemana tego, kim teraz jest. – Logan wstał, stękając. – To była samospełniająca się przepowiednia. Insch wyglądał tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć: twarz purpurową zęby odsłonięte jak u warczącego psa, świszczący oddech. Alec wyjrzał zza kamery. – Panie inspektorze? Wszystko w porządku? – Ty... – Grymas. – Ty... – Dłoń Inscha powędrowała z rozczapierzonymi palcami na
środek piersi, potem zwinęła się w pięść. – Ty... – Otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Nogi ugięły się pod nim. Osunął się na kolana. Jedną rękę oparł na zimnej i mokrej betonowej płycie chodnikowej, drugą masował serce. Potem upadł na twarz, deszcz odbijał się od jego nagle pobladłej skóry. – O kurwa... – Logan rzucił się przez kałuże i przyłożył mu dwa palce do szyi. – Kurwa! – Co z nim? – Wezwij naszego lekarza, szybko! – Logan wyciągnął komórkę i zadzwonił po karetkę.
51
Kwadrans po czwartej zaczynał się duży ruch – w szkołach kończyły się lekcje i boczne ulice były zatłoczone terenówkami i nieprzepisowo zaparkowanymi audi kombi rodziców. Union Street posuwał się w ślimaczym tempie długi sznur czerwonych świateł hamulcowych – zderzak przy zderzaku, a w środku nieoznakowany wóz policyjny wydziału kryminalnego. – Przepraszam, panie sierżancie – powiedział Rennie, kiedy znów się zatrzymali w korku. – Myślałem, że tędy będzie szybciej niż przez Schoolhill. To pieprzony koszmar, jak wychodzą z Roberta Gordona. Powinienem był skręcić w lewo do Mounthooly... Logan wzruszył ramionami, nigdzie im się nie spieszyło. Ulewa nie ustawała – woda uderzająca w chodniki odbijała się na wysokość kolan, lśniąca mgiełka przesłaniała ziemię między pełznącymi autami i spieszącymi się przechodniami. Nie każde dziecko miało zamówioną rodzicielską taksówkę na powrót ze szkoły i niektóre maszerowały chodnikiem z tornistrami na głowach, a inne dzieliły się kolorowymi parasolami. Lata świetlne odległe od zabójstw i ataków serca. Logan obserwował, jak grupa studentów Uniwersytetu Roberta Gordona wchodzi do McDonalda z napisem w oknie: „Teraz 100% importowanej wołowiny!” Zniecierpliwiony Rennie zabębnił palcami w kierownicę. – Kupię dom i poproszę Laurę, żeby za mnie wyszła. – Odwrócił się i wyszczerzył zęby. – Super, co? Oczywiście nie weźmiemy ślubu od razu, ona musi najpierw skończyć studia. A z dziećmi możemy poczekać, aż będziemy starsi. Wie pan, po trzydziestce czy coś takiego... Logan pozwolił mu paplać. Niech sobie gada. – Na miesiąc miodowy pojedziemy do Vegas. A może tam się pobierzemy? Co pan o tym myśli? Elvis Presley oświadcza, że jesteście teraz mężem i żoną... Czy to za bardzo tandetne? – Raczej tak. – Czasem tandetne jest fajne.
Ruch zatrzymał się znowu na skrzyżowaniu z Union Terrace. Po drugiej stronie ulicy grupka uczennic w zielonych sweterkach i spódniczkach w szkocką kratę – mundurkach Albyn School – czekała, aż samochody i autobusy przejadą Union Street i zapali się zielone światło dla pieszych. Śmiały się i żartowały, paliły, słuchały iPodów, wysyłały esemesy do przyjaciół, patrzyły na wystawy sklepowe... Logan zmarszczył brwi i klepnął Renniego w ramię. – Zobacz! – Co? – Posterunkowy spojrzał na dziewczyny. – Jezu, nie myślałem, że z pana taki stary erotoman. – Idiota. Przyjrzyj się tej blondynce z czerwono-zieloną parasolką. Laura ma młodszą siostrę? – Eee... nie. Jest... – Rennie znów popatrzył na uczennice i zbladł. Bez makijażu, mini i podniesionych piersi Laura wyglądała inaczej niż tamtego wieczoru w pubie, ale to na pewno była ona. – O kurwa! – Ile ona może mieć lat? Szesnaście? Więcej? Mniej? – Kurwa! – Nie tyle udawała seksowną uczennicę, co naprawdę nią jest. – Kurwa! – Mówiłeś coś o starych erotomanach?
Na oddziale intensywnej opieki panowała ponura cisza, przerywały ją tylko dźwięki aparatury medycznej. Insch był połączony z szeregiem urządzeń, do szerokiej bladoróżowej piersi miał przyklejone okrągłymi plastrami końcówki przewodów, do twarzy przypasaną maskę tlenową zamgloną skroploną parą, do palca umocowany monitor tętna. Żona inspektora, Miriam, siedziała przy jego łóżku, wycierała nos chusteczką i wyglądała dwadzieścia lat starzej niż powinna. Logan przystanął przy łóżku. – Jaki jest jego stan? Podniosła wzrok, zobaczyła, kto przyszedł, i wróciła do obserwowania męża. – Czekają, żeby sprawdzić, czy... Musi nabrać sił, inaczej go nie zoperują. – To... – Logan odkaszlnął z zakłopotaniem i uniósł wielką kartkę z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia w kształcie pluszowego misia. – Wszyscy się na tym
podpisali... – Znów odkaszlnął. – Wie pani, że on jest zbyt uparty, żeby się poddać. – Wszystko poszło tak źle...
Wspaniały wieczór. Cudowny. Jak dziura w głowie. Vicky wygramoliła się z samochodu i zaryglowała pilotem centralny zamek. Pieprzony Marcus, jego pieprzeni rodzice i to cholerne, pieprzone jutrzejsze przyjęcie. Jazda po całym mieście w deszczu w poszukiwaniu pieprzonej jagnięciny... Skoro Marcus chciał mieć pieczoną jagnięcinę z pieprzonymi jarzynami, żeby zrobić wrażenie na swoich pieprzonych rodzicach, to mógłby tu przyjść i pomóc jej rozładować samochód. Nacisnęła klamkę drzwi frontowych, ale okazały się zaryglowane. – Na litość boską. Jakby ktoś mógł się włamać, kiedy on jest w środku. A wiedziała, że jest, bo jego samochód stał na podjeździe i w domu paliły się wszystkie światła. Włożyła klucz do zamka, ale się nie obrócił. Idiota zostawił swój klucz z drugiej strony. Vicky nacisnęła dzwonek. – Chodź tu, Marcus! Otwórz te cholerne drzwi! Cofnęła się dwa kroki i popatrzyła ze złością w górę na ich bliźniak z trzema sypialniami. Marcus pewnie jest w toalecie, smrodzi i czyta Dilberta albo jeden ze swoich magazynów dla „postmodernistycznie ironicznych chłopaków”. Jasne, młode damy pokazują cycki. Bardzo postmodernistycznie. – Marcus! Nic. – Jasna cholera. Odwróciła się i pomaszerowała z powrotem podjazdem. Świetnie, skoro Pan Nieużyty nie zamierza jej pomóc, będzie po prostu musiała... Usłyszała za sobą szczęk zamka w drzwiach. Odwróciła się i uniosła ręce z udawanym zachwytem. – Bosko! Ale nikt się nie pojawił. Ten leniwy palant odryglował drzwi i wrócił w głąb domu. Wiesz co? Świetnie. Sama rozładuje samochód, ale jeśli Marcus liczy na jakiś seks, to będzie mocno rozczarowany przez następny miesiąc. Jeśli o nią chodzi, może sobie z postmodernistyczną ironią walić konia. Przewiesiła torebkę na ramieniu, chwyciła tyle toreb z zakupami, ile zdołała, i ruszyła z powrotem po mokrym betonie, zataczając się i stukając wysokimi obcasami. Wkroczyła do
domu. Telewizor był włączony: trwał jakiś późnowieczorny pretensjonalny program dyskusyjny o książce, której nikt nigdy nie przeczyta. Dlaczego on nie może oglądać pieprzonych Simpsonów jak normalny człowiek? Oto, co ma z tego, że wyszła za kogoś imieniem Marcus. Przeszła przez przedpokój i zawołała: – Zrobiłam zakupy dla twoich pieprzonych rodziców, mógłbyś mi pomóc! Cisza. Normalka. Weszła do kuchni połączonej z jadalnią. Ależ z niego nieużyty... Przystanęła i wytrzeszczyła oczy. Czerwono. Wszędzie czerwono. Wszystko czerwone. Zapach miedzi i soli morskiej. Surowe mięso. Na stole kuchennym leżało coś, co kiedyś było mężczyzną. W kawałkach. Rozpoznała... rozpoznała... Trzask. Zamknęły się drzwi frontowe. Szczęk. Zostały zaryglowane. Uciekaj! Vicky nie obejrzała się za siebie, tylko upuściła zakupy i popędziła przez kuchnię, ślizgając się na zakrwawionym linoleum. Chwyciła za klamkę drzwi na patio, ale ani drgnęły. Zaryglowane. Pieprzony Marcus! Klucz w zamku. Klucz w zamku! Obróciła go, otworzyła szarpnięciem drzwi i rzuciła się w ciemność, którą zaraz rozświetliły lampy systemu bezpieczeństwa w ogrodzie za domem. Poślizgnęła się, upadła na mokrą trawę i spojrzała na kuchnię. Omal się nie posikała. To był on, człowiek z gazet: strój rzeźnika, maska Margaret Thatcher, nóż. Głowa Marcusa patrzyła na nią spod stołu. Vicky wstała, chwyciła swoją torebkę i pobiegła. W ogrodzie obcasy grzęzły jej w miękkiej ziemi. Ściągnęła cholerne pantofle i zostawiła je. Minęła szopę. Słyszała Go; Rzeźnik ją gonił.
Wdrapała się na płot i rozdarła sobie żakiet, gdy wylądowała po drugiej stronie w kolcolistach. Nie zważała na to, że kaleczą jej skórę ważne, że żyła. Pokonała płytki rów oddzielający jej ulicę od następnej w osiedlu. Wrzeszczała na całe gardło „Na pomoc!”, dopóki nie zdała sobie sprawy, że to zdradza jej pozycję. Skoncentrowała się na tym, żeby maksymalnie zwiększyć dystans między sobą i ścigającym ją człowiekiem. Komórka. Ma w torebce komórkę. Musi wezwać policję. Rzeźnik pędził za nią przez zarośla. Vicky nagle dała nura w lewo w trawę i czmychnęła za wielki kolcolist. Wstrzymała oddech i modliła się. Zobaczyła go: niewyraźną sylwetkę na tle pomarańczowo-szarych chmur. Telefon. Gdzie jest jej telefon? Gdzie jest ten pieprzony, cholerny, zasrany telefon? Vicky wysypała zawartość swojej torebki na mokrą trawę i zaczęła po omacku szukać komórki. Puderniczka, tampony, portmonetka, szczotka do włosów, portfel z kartami kredytowymi, świstki papieru, świstki papieru, znowu jakieś cholerne świstki papieru! Grzebień. Szminka. Komórka! Otworzyła ją i ekran się rozświetlił. Zakryła go dłonią, żeby zasłonić blask. Modliła się, żeby Rzeźnik nie spojrzał w jej stronę. O Jezu, o Jezu, o Jezu... Dziewięć, dziewięć, dziewięć. Szybciej, szybciej... – Numer alarmowy, z kim mam połączyć? – Z policją. – Przepraszam, ale musi pani mówić głośniej, bardzo słabo panią słychać. Vicky osłoniła ręką mikrofon i szepnęła tak głośno jak się odważyła: – Z policją! Teraz musiała tylko powiedzieć mężczyźnie na drugim końcu linii, kto ją ściga, gdzie są i... Sylwetka się zatrzymała, odwróciła w lewo, potem w prawo i ruszyła ku niej. Vicky rzuciła się do ucieczki.
52
Jedna wrzeszcząca kobieta jest nie do wytrzymania, a co dopiero dwie. Posterunkowemu Mclnnisowi pękała głowa jak od buczenia syren okrętowych. Kingswells znano jako małe senne przedmieście, a nie strefę działań wojennych. Linia frontu biegła wzdłuż żywopłotu z usychających złotych cyprysów. Obie walczące strony stały na zewnątrz dwóch identycznych żółtych ceglanych klocków, ignorowały zimną listopadową mżawkę i wydzierały się na siebie. Mclnnis znów spróbował. – Proszę się uspokoić... – Tu się tak przyjemnie mieszkało, zanim się sprowadziliście! – Włóż sobie kaktusa w... – Drogie panie... – Powinnaś się wstydzić! – To, że tobie wszystko zarosło pajęczyną, nie znaczy, że reszta z nas nie może uprawiać seksu! – Nie mów tak do mnie! Posterunkowy Guthrie wycofał się do radiowozu, żeby nie moknąć – leniwy skurwiel – i zostawił Mclnnisowi odgrywanie roli Sił Pokojowych ONZ-u. – Drogie panie, może wejdziemy do środka i... – Jest takie coś, co się nazywa viagra. Daj to swojemu Williamowi, może mu stanie. – Jak śmiesz! – Może postaramy się wszyscy... Guthrie wystawił głowę przez okno samochodu. – Mclnnis! – Jestem zajęty. – Odwrócił się z powrotem do skłóconych sąsiadek. – Niech panie... – Ktoś zauważył Rzeźnika trzy ulice stąd! – Jasna cholera! Mclnnis pobiegł sprintem do radiowozu i wskoczył za kierownicę, ignorując pełen
oburzenia krzyk: – A co z moim żywopłotem? Wcisnął gaz do podłogi i zostawił za sobą dwa dymiące ślady po gumach.
Kiedy Mclnnis zahamował, cały samochód zadrżał. Koguty błyskały, syrena wyła. Pierwsi na miejscu. Wyskoczyli z radiowozu i omietli światłem latarek zarośla po obu stronach jezdni. Mżawka zamieniła się w ulewę. Krople deszczu lśniły jak spadające z nieba okruchy szkła. Między dwoma osiedlami domków jednorodzinnych rozciągał się pusty teren z asfaltową ścieżką i kilkoma lampami ulicznymi. Posterunkowy Guthrie zagłębił się na parę kroków w ciemność i ryknął: – Pani Young! – Jak ona ma cię usłyszeć? Wyłącz syrenę! W nocnej ciszy, która nagle zapadła, słychać było tylko bębnienie deszczu w dach samochodu, szum ulewy wśród drzew i zarośli i bulgot strumyka na dnie wąwozu. – Pani Young? – zawołał Mclnnis. – Vicky? Tu policja! – Tu musi być od cholery krzaków. – Pani Young? Przybył nowy dźwięk – odległe wycie syren wozów patrolowych pędzących Hazlehead Road i nadjeżdżających z tyłu od strony Bucksburn. Kawaleria była w drodze. – Czy centrala powiedziała, gdzie ona... Rozległ się kobiecy krzyk. – Tam! Mclnnis nie skorzystał ze ścieżki, tylko na wpół zbiegł, na wpół zsunął się ze śliskiej skarpy. Guthrie deptał mu po piętach i oświetlał latarką mokrą trawę, kamienie i krzaki. – Pani Young? Zatrzymali się u stóp zbocza, deszcz bębnił w ich czapki z daszkami i czarne kurtki. – Dobra – powiedział Guthrie – idź w lewo, ja pójdę w prawo. – Wal się! – parsknął Mclnnis. – Jeśli tu jest Rzeźnik, powinniśmy się trzymać razem, żeby... – Nie bądź mięczakiem. On tam morduje kobietę. – Guthrie ruszył przez ulewę za snopem światła swojej latarki diodowej. Wkrótce zniknął w ciemności. Mclnnis zaklął, potem wszedł w trawę do kolan. To śmieszne – pewnie po prostu głupi żart albo jakaś zabawa erotyczna nie wypaliła, jak tamtym idiotom w Northfield z sosem
pomidorowym. Nic się nie stanie. Fałszywy alarm. Oświetlił latarką kępę kolcolistów. – Pani Young? Nie zauważył błota i rozciągnął się jak długi. W jednej chwili stał, w następnej leżał na plecach i patrzył, jak latarka obraca się w powietrzu... Wylądowała gdzieś głęboko w kolczastych krzewach i spadła po gałęziach na ziemię. – Kurwa! Odezwał się radiotelefon na jego ramieniu. Guthrie. – Co się stało? Wszystko gra? Nie potrzebujesz pomocy? Mclnnis pod żadnym pozorem nie mógłby się przyznał, że się poślizgnął i klapnął na tyłek. – Nic mi nie jest. Upuściłem latarkę. – Kretyn. – Wal się. – Mclnnis zakończył rozmowę i wstał. Wszystko miał przemoczone: spodnie, kurtkę, skarpetki, T-shirt, gacie. – Szlag by trafił... – Widział słaby blask swojej latarki pod rzędem kolcolistów. Zastanawiał się przez chwilę, czy jej nie zostawić w cholerę, ale bardziej już nie mógł przemoknąć. Zaczął się posuwać naprzód w ciemności. Latarka leżała w krzakach zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od ich zewnętrznego skraju. Mclnnis ukucnął, próbując jej dosięgnąć. Pokłuł sobie wierzch dłoni, gdy grzebał w mroku. Głupia cholerna latarka. Chodź tu... Gałąź, kamień, coś paskudnego i lepkiego – błagam, tylko nie psie gówno, tylko nie psie gówno – latarka! Chwycił ją wdzięczny, że nikt nie widział, jak zrobił z siebie kompletnego idiotę. Kiedy wyciągnął latarkę z krzaków, w jej blasku zalśniło coś ciemnego i oleistego. Krew. Na jego ręce. Dalej zobaczył coś białego. Stopa. Mclnnis zamarł, potem poświecił w bok: kostka, łydka, udo, pośladek... Kobieta leżała na brzuchu w samych majtkach i staniku. Nie żyła. Gardło miała poderżnięte tak głęboko, że głowa ledwo się trzymała reszty. – O Jezu... – Mclnnis klapnął z powrotem na tyłek. Siedział przez chwilę z rozdziawionymi ustami w strugach deszczu, w końcu sięgnął do radiotelefonu i wybrał numer odznaki Guthrie’ego. Tamten zgłosił się po drugim sygnale. – Tak?
– Tu... Znalazłem ją. – Jest cała? – Nie... – Mclnnis zamilkł, włosy zjeżyły mu się na karku. Odgłos deszczu się zmienił, przez hałas wody uderzającej w roślinność przebijał teraz nowy dźwięk. Jakby coś przybyło... ktoś przybył. – Mów. Mclnnis wstał. Starał się udawać, że nic nie zauważył. Niech to szlag... – Gdzie jesteś? Obrócił się gwałtownie, odczepiając pałkę policyjną od pasa, gotów roztrzaskać skurwielowi łeb... Ale nikogo nie było. Widział tylko deszcz, zarośla, chwasty, trawę i ciemność. – Mclnnis, co się dzieje, do cholery? Idiota. Tak się wystraszyć. Odwrócił się z powrotem do krzaków. – Nic. Musimy tu wezwać ekipę biura identyfikacji i... Tuż przed nim wyrósł Rzeźnik. – O... – Mclnnis ledwo mógł wydobyć z siebie głos – cholera. Rzeźnik zaatakował.
Ciemność.
– O Jezu! – Mclnnis kaszląc usiadł prosto, woda spływała mu po twarzy, oślepiało go jasne światło. – Jesteś cały? Wszystko pachniało krwią. – Gdzie...? Guthrie przyjrzał mu się. – Jasna cholera! Co ci się stało w nos? Mclnnis się wzdrygnął, splunął i wyciągnął rękę, żeby Guthrie pomógł mu wstać. – Jak długo byłem nieprzytomny? – Ona jest tam? – Guthrie wskazał krzaki. – Jak długo byłem nieprzytomny? – powtórzył Mclnnis i znów się wzdrygnął. Miał wrażenie, że nos mu płonie. – Krótko. Minutę, może dwie. Zobaczyłem twoją latarkę. O mało się nie zabiłem, jak
tu biegłem. Rozdarłem sobie spodnie na tyłku. Mclnnis wytarł dłonią usta. Pozostała na niej krew. – Rzeźnik tu był. Widziałem go! – W którą stronę uciekł? – Skąd mam wiedzieć, do cholery? Wycie syren narastało. Błyskające niebieskie światła podskakiwały do góry, gdy jakiś radiowóz pędził przez progi zwalniające do domu Vicky Young. Po drugiej stronie wąwozu mknął inny. Mogli jeszcze złapać skurwiela. Mclnnis oświetlił latarką trawę i krzaki wokół. W zarośla prowadziły trzy wydeptane szlaki – jeden w górę zbocza do samochodu, drugi w prawo, skąd przybiegł Guthrie, trzeci w lewo. Mclnnis ruszył truchtem w tym kierunku. – A co z ciałem? Nie możemy tak zostawić... – Jej już nic nie pomoże. Dnem wąwozu płynął strumyk, wezbrany podczas ulewy. Guthrie przystanął na brzegu, połączył się przez radiotelefon z centralą i powiedział, gdzie są zwłoki. Mclnnis próbował się zorientować, w którą stronę uciekł skurwiel. W górę strumyka, w dół? Żadnych śladów w trawie na drugim brzegu. Mclnnis okrążył stos głazów i poszedł wzdłuż wody. Oddalał się od ulicy. – Tutaj! – Guthrie pomachał latarką do radiowozu. – Ścigamy... Mclnnis się zatrzymał. – Możesz się zamknąć na chwilę? – Staram się tylko... – Ciii! – Dwa metry dalej na zboczu rosła kępa kolcolistów, ich strąki grzechotały w ulewie, ale nie na tyle głośno, by zagłuszyć ciche łkanie dochodzące zza krzewów. Mclnnis wyjął miotacz gazu pieprzowego i zbliżył się ostrożnie. – Policja! Wyjdź z rękami do góry, to nikomu nic się nie stanie. Guthrie podkradł się z drugiej strony. Ich oczy na moment się spotkały i Mclnnis wymówił bezgłośnie: – Na trzy. Jeden. Dwa. Trzy. Guthrie chwycił najbliższą gałąź i odciągnął do tyłu. Ukrywająca się postać pisnęła i
spróbowała uciec, ale nie miała dokąd. Kobieta pod pięćdziesiątkę była bez butów, w podartych i poplamionych spodniach i porwanej zakrwawionej bluzce, przy której brakowało guzików. W blasku latarki lśniła jej blada skóra. Mclnnis schował miotacz gazu pieprzowego i wyciągnął rękę. – Nic pani nie grozi. Wcisnęła się tyłem między gałęzie i zasłoniła dużą skórzaną torebką jak tarczą. Wykrzywiła posiniaczoną i brudną twarz. – Nie dotykaj mnie! Proszę, nie dotykaj mnie! Proszę! – Wszystko w porządku, jesteśmy policjantami. Jest pani bezpieczna. – Proszę... Mclnnis się wyprostował i poświecił wokół latarką. Nie mogli zostawić jej samej w ciemności, by ścigać dalej Rzeźnika. – Sukinsyn. Skurwiel uciekł.
53
Od kogo tak zajeżdża jak z gorzelni? – Steel odwróciła się na krześle i powąchała Logana. – Kąpał się pan w piwie? Sala odpraw była pełna, wszyscy czekali, aż zjawi się nadinspektor Bain i rozda poranne przydziały. Dotychczasowa dyskusja dotyczyła wyłącznie Rzeźnika, a spekulacje i plotki coraz bardziej oddalały się od rzeczywistości, gdy w kółko powtarzano opowieść o spotkaniu posterunkowego Mclnnisa z najbardziej znanym seryjnym zabójcą w historii Aberdeen. Logan wskazał posterunkowego, który siedział obok niego zielony na twarzy. – To od Renniego tak jedzie. Wczoraj wieczorem bił światowy rekord szybkiego nawalenia się wódką z red bullem. – Taaak? – Inspektor wyszczerzyła zęby. – A ja myślałam, że nasz chłoptaś wygląda jak kupa gówna, bo całą noc posuwał Ponętną Laurę. – Nie czuję się zbyt dobrze. – Rennie zbladł, potem poczerwieniał. – Jak chce pan rzygać, to w tamtą stronę. Łaz i tak musi oddać garnitur do pralni, nie będzie miał nic przeciwko temu. – Nikt na nikogo nie zwymiotuje, bo... – Logan nagle się wyprostował. – Uwaga, Bain. Nadinspektor wreszcie przyszedł, a z nim Faulds, zastępca komendanta, prokurator i nadinspektor ze Strathclyde. W sali zapadła cisza. – Zaczynamy – oznajmił Bain i skinął głową posterunkowemu, który zgasił światło. – Elizabeth Nichol. – Na ekranie za jego plecami ukazała się posiniaczona twarz tlenionej blondynki w średnim wieku z początkami siwizny. – Alfa dziewięć trzy znalazła ją niecałe dwieście metrów od zwłok Vicky Young. Kliknięcie i obraz się zmienił. Pojawiło się nocne zdjęcie kobiety leżącej pod krzewem kolcolistu na brzuchu w zakrwawionej bieliźnie. Błysk flesza fotografa pozbawił jej skórę naturalnej barwy. – Poderżnięto jej gardło do kości, została niemal zgilotynowana. Kliknięcie i zobaczyli stół kuchenny z kawałkami ludzkiego ciała na całym blacie.
– To Marcus Young. Kliknięcie: odcięta głowa pod stołem. Kliknięcie: znów pokiereszowana i przerażona twarz Elizabeth Nichol. Bain wziął plik papierów z biurka obok, wręczył najbliższemu posterunkowemu i kazał mu zatrzymać jeden egzemplarz, a resztę rozdać. – To wstępny raport wiktymologiczny na temat ocalałej kobiety. Logan przyjął od Renniego dokumenty i podał jeden Steel. Z informacji na pierwszej stronie wynikało, że Elizabeth Nichol przydzielono tę samą funkcjonariuszkę wydziału spraw rodzinnych, która była z Loganem u Andrew McFarlane’a: posterunkową Munro. – Później to przeczytacie – powiedział Bain. – W skrócie chodzi o to, że Nichol poszła do domu Youngów pożyczyć książkę kucharską. Pani Young była na zakupach, ale jej mąż poprosił Nichol, żeby zaczekała. Według jej słów piętnaście minut później ktoś zadzwonił do drzwi i kiedy Young je otworzył, został wepchnięty z powrotem do przedpokoju i pobity. Nichol spanikowała i uciekła. – Nic dziwnego – mruknęła Steel. Jeśli nadinspektor ją usłyszał, to się z tym nie zdradził. – Następne, co pamięta, to jej wędrówka w deszczu przez pusty teren za domkami. Natknęła się na zwłoki Vicky Young i została napadnięta przez człowieka odpowiadającego rysopisowi Rzeźnika. Walczyli, ale zjawiła się alfa dziewięć trzy i Nichol udało się wymknąć napastnikowi. Posterunkowy Mclnnis znalazł ją ukrytą w kępie kolcolistów. Miała podarte i zakrwawione ubranie. Kliknięcie: ukazał się wycinek z „Aberdeen Examinera”, artykuł pod tytułem Marcus się weseli o tym, jak Marcus Young napisał słuchowisko komediowe, które miało wyemitować Radio Scotland. – Ten materiał opublikowano trzy i pół tygodnia temu, tyle samo czasu przed atakiem Rzeźnika, co we wszystkich pozostałych przypadkach. – Bain wskazał ekran. – Sposób działania sprawcy, ćwiartowanie zwłok, rysopis i wybór ofiary pasują. – Nadinspektor uśmiechnął się do obiektywu kamery telewizyjnej Aleca. – Mamy relacje świadka i doświadczonego funkcjonariusza policji. Rzeźnik opuścił miejsce zbrodni, zanim dokonał masakry. To prawdziwy przełom w śledztwie; jesteśmy krok bliżej do złapania zabójcy. – Jasne – szepnęła Steel – i to na pewno cholernie pocieszy rodziny Marcusa i Vicky Youngów. Bain spojrzał na nią. – Ma pani coś do dodania, pani inspektor?
– Tak, chciałabym rozszerzyć krąg osób do przepytania mieszkających wokół domu Youngów. Drań wie, że wszędzie jest policja, i będzie uciekał, dopóki nie znajdzie się daleko od miejsca zbrodni. Mógł porzucić gdzieś swój pojazd. Nadinspektor skinął głową. – Słuszna uwaga. Zajmijcie się tym natychmiast. – Słyszałeś, Łaz. – Steel wstała. – Chodźmy – Właściwie – wtrącił się Faulds – to chciałem razem z sierżantem McRae przesłuchać naszą ocalałą ofiarę. – Uśmiechnął się do inspektor. – Mam nadzieję, że nie będzie pani miała nic przeciwko temu? – Kto? Ja? A dlaczego miałabym mieć coś przeciwko temu? – Złapała Renniego za kołnierz. – Chodź, pijaczyno, świeże powietrze dobrze ci zrobi.
– Chciałem zapytać – powiedział Faulds, kiedy wyjeżdżali z Aberdeen drogą A947 na północ – co z Davidem? Logan dopiero po chwili uświadomił sobie, że komisarzowi chodzi o Inscha. – Kiepsko – odrzekł. – Muszą go operować, ale... – Wzruszył ramionami, nacisnął mocniej gaz i wyprzedził renault espace pełnego brzydkich dzieci i psów. – Nie wiem... wygląda na to, że się poddał. Faulds milczał przez chwilę, patrząc przez okno samochodu na mijany krajobraz. – Właściwie te niekończące się zielono-brązowe błotniste pola są całkiem ładne. O, zobacz, owce. Urozmaicają monotonię. – Uśmiechnął się. – Podoba ci się tutaj? – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Mieszkam tu przez większość życia, więc... no, wie pan... – Masz już pomysł, co dalej? – Przejrzymy jeszcze raz kasety wideo z ubojni? – Myślałem o trochę dalszej przyszłości. Będę miał w Birmingham parę wolnych etatów inspektorów. Oczywiście na początek byłbyś oddelegowany tymczasowo, ale musiałbyś zapomnieć o bzdurnym szkockim prawie karnym i nauczyć się ustawy o policji i aktów wykonawczych jak prawdziwy gliniarz. Ale uważam, że byłbyś dobrym uzupełnieniem mojego zespołu. – Miałbym być inspektorem w Birmingham? – Logan się odwrócił i spojrzał na swojego pasażera. – A dlaczego nie? Masz intuicję, jesteś zdecydowany, zwracasz uwagę na szczegóły, wyciągasz własne wnioski, ale słuchasz zdania innych, masz otwartą głowę, jesteś lojalny...
Mógłbyś patrzeć na drogę? – Cóż... jasne, przepraszam. – Logan ścisnął mocniej kierownicę i wrócił na swój pas ruchu. – Wprowadziłem system szybkich awansów dla wszystkich gliniarzy, nie tylko dla nadętych absolwentów prawa osiągających wyniki lepsze od innych. Tutaj możesz być sierżantem do emerytury. U mnie, gdybyś nadal tak się wykazywał jak teraz, mógłbyś zostać nadinspektorem po czterech, pięciu latach. – Faulds zrobił wyczekującą pauzę... a ponieważ Logan się nie odezwał, stwierdził: – Nie wydajesz się zainteresowany. – Zastanawiam się, jak by to było, panie komisarzu: wszystko zostawić, zaczynać od zera, nikogo nie znać... – Masz tu rodzinę, tak? Obawiasz się, że tęskniłbyś za bliskimi. – A skąd. – Uśmiech. – Wręcz odwrotnie. Moja mama jest koszmarna. – Moi przybrani rodzice byli tacy sami. Więc co cię tu trzyma? Nowe życie w Birmingham: bez poczucia winy i złych wspomnień. Czyste konto. – Posłuchaj – powiedział Faulds. – Prześpij się z tym. Będę tu jeszcze tylko parę dni, ale gdybyś dał mi odpowiedź jutro, mógłbym zacząć załatwiać formalności. Za miesiąc byłbyś inspektorem McRae w policji West Midlands. Logan musiał przyznać, że brzmi to ładnie.
Newmacher było kiedyś małą wioską, ale jak większość podmiejskich terenów wokół Aberdeen padło ofiarą ekspansji deweloperów: osiedla mieszkaniowe wyrastały jak grzyby po deszczu, coraz więcej ludzi wprowadzało się do stłoczonych ceglanych klocków. Elizabeth Nichol miała bungalow z lat siedemdziesiątych w szarej ślepej uliczce. Przed domem stał nieoznakowany samochód, na tylnym siedzeniu walały się pożółkłe gazety i papierowe kubki ze Starbucksa. Logan zaparkował za nim. – Zasada numer jeden – powiedział Faulds, wysiadając na słońce. – Jeśli chcesz być w moim zespole, musisz być nastawiony na osiągnięcie celu. Nie patrz tak na mnie; wiem, że truję, ale nie bez powodu. Nie obijamy się z nadzieją, że jakaś magiczna wskazówka wpadnie nam w ręce, tylko zmierzamy do określonego wcześniej celu. – Wymierzył palec w Logana. – Co tu chcemy osiągnąć? – Dowiedzieć się, czy Nichol pamięta coś więcej z tej nocy. Wrócić do rysopisu sprawcy. – Logan urwał, żeby pomyśleć. – Ustalić, czy coś łączyło Youngów z Rzeźnikiem. Może wycinek prasowy to nie wszystko, może mieli kontakt. – Dobrze. Chodźmy zobaczyć, czy jakaś magiczna wskazówka wpadnie nam w ręce.
Dom Elizabeth Nichol wyglądał jak galeria kiczu. Dumą tego miejsca była jej ogromna kolekcja śnieżnych kul z całej Europy: z Polski, Litwy, Chorwacji, Słowacji, Mołdawii i mnóstwa innych krajów kończących się na „ja” lub „ia”, których nazw Logan nie potrafił prawidłowo wymówić. Kule wypełniały sięgające od podłogi do sufitu półki, które zajmowały ściany salonu. Elizabeth była drobną nerwową kobietą – stale dotykała swojej bluzki: poprawiała kołnierzyk, strzepywała nieistniejący pyłek i skubała guziki. Posterunkowa Munro siedziała w obitym kwiecistą materią fotelu przy oknie, co jakiś czas pochylała się do przodu, klepała Elizabeth po ramieniu i zapewniała, że nic jej nie grozi, że jest bezpieczna. Elizabeth zrobiła im dzbanek herbaty, usiadła z powrotem na kanapie, znów pobawiła się bluzką, wstała, wzięła śnieżną kulę i wyjrzała przez okno. – Czy... czy ktoś z państwa chciałby coś zjeść? To żaden kłopot, naprawdę. Właśnie miałam sobie coś przyrządzić. Takie tam resztki... – Odstawiła śnieżną kulę na miejsce. – Przepraszam... to głupie... – Łzy napłynęły jej do oczu. – Wszystko w porządku. – Posterunkowa Munro wstała i otoczyła ją ramieniem. – Chciałam się tylko na coś przydać. – Elizabeth pociągnęła nosem i wytarła oczy. – Ale ze mnie idiotka. – Wcale nie, to bardzo miła propozycja – odrzekł Faulds. – Jestem umówiony na lunch z pewnym starym nudnym prykiem z rady miejskiej, ale sierżant McRae i posterunkowa Munro na pewno chętnie skorzystają z poczęstunku. – To znaczy... – Logan spojrzał na Munro, potem na Fauldsa, w końcu na Elizabeth Nichol. – Pod warunkiem że to naprawdę żaden kłopot. Elizabeth zapewniła go, że nie, i poszła do kuchni. – Przejdźmy do rzeczy – powiedział Faulds, kiedy rozległo się przytłumione wycie włączonego wyciągu. – Dlaczego ona już nie jest w szpitalu? Funkcjonariuszka WSR wyjęła notes. – Została wypisana na własne żądanie. Ona coś ma do lekarzy i pielęgniarek. I nie chce być objęta programem ochrony świadków. Tamci pajace byli tutaj i próbowali ją do tego namówić. – To nie do przyjęcia. Nie zgadzam się, żeby jedyna ocalała ofiara Rzeźnika nie miała ochrony. – Ona nie chce ochrony. Nie pozwoliła nam nawet postawić radiowozu przed domem. Chce udawać, że nic się nie wydarzyło. Ma takie podejście, że jak schowa głowę w piasek, to
nic jej się nie stanie. – Więc pani będzie musiała tu zostać. – Pan... Co? Ja... – Munro brakło słów. – Jest pani przydzieloną jej funkcjonariuszką wydziału spraw rodzinnych. – Mam badać jej przeszłość, zajmować się wiktymologią. – Uważa pani, że to ważniejsze niż zapewnienie jej bezpieczeństwa? – Jak to? – Nie powinno się nic stać, ale gdyby, to wezwie pani posiłki. Dom będzie dyskretnie obserwowany z paru naszych samochodów. Nichol się nie zorientuje, będą pół minuty drogi stąd. Jeśli pani zauważy coś podejrzanego, wezwie ich pani. Żadnych bohaterskich wyczynów. Munro spróbowała inaczej. – Panie komisarzu, miałam być wolna o drugiej, bo muszę... – Skończyła pani raport ogólny? – No... jeszcze nie, ale... – To co pani dotąd zrobiła? – Przygotowałam raport wstępny. Faulds nie był pod wrażeniem. – Jest pani tutaj od rana. Czego pani się dowiedziała o jej sytuacji rodzinnej, pracy, chronologii zdarzeń? – To nie takie łatwe. Ona nie może usiedzieć spokojnie dwóch minut. Denerwuje się. Pewnie jest jeszcze w szoku. – Niech pani posłucha – powiedział Faulds. – Ma pani okazję udowodnić wszystkim, że nie jest pani niekompetentną... – Co? Nie jestem niekompetentna! Kto tak mówi? – Po tamtej historii z Williamem Leithem... – To nie była moja wina! Skąd miałam wiedzieć, że zabił swoją żonę? Twierdził, że to Rzeźnik, wszyscy... – Niektórzy uważają, że doświadczona funkcjonariuszka wydziału spraw rodzinnych nie powinna popełnić takiego błędu. – To jest takie... – Munro spojrzała na Logana, ale nie zamierzał się wtrącać. – Staram się, jak mogę. – Właśnie to mnie martwi. – Na twarzy Fauldsa pojawił się przyjazny uśmiech, gdy z kuchni wróciła Nichol z dwoma talerzami pełnymi gulaszu wołowo-jarzynowego z puree
ziemniaczanym. Postawiła jeden przed Munro i posterunkową zbladła. – To znaczy... właściwie jestem wegetarianką, przepraszam... Chyba pół miasta tak się odżywia w dzisiejszych czasach. – Uśmiechnęła się. – Ale wygląda to apetycznie. – Och... – Elizabeth zabrała talerz. – Mam parę puszek zupy pomidorowej. Mogłabym... – Niech pani usiądzie – powiedział Faulds. – Posterunkowa Munro może się sama obsłużyć. – Rzucił jej spojrzenie. – Prawda? Słaby uśmiech. – Oczywiście, panie komisarzu. Logan zbalansował swój talerz na kolanie, wbił widelec w puree i zanurzył w wołowinie z gęstym brązowym sosem. Potem popatrzył na to. – To... – Elizabeth się zaczerwieniła. – Wiem, co pan myśli, ale to jest okej. Mięso mam z Dundee. Nie jest... – trzepnęła dłonią w egzemplarz „Aberdeen Examinera” leżący na stoliku kawowym – stąd. Dzięki Bogu. Logan spróbował. – Mhm, doskonałe. O wiele lepsze niż to, co dostajemy w stołówce. Promieniała dumą gdy Logan jadł. – Może to głupio zabrzmi – zwróciła się do Fauldsa – ale wydaje mi się pan znajomy. Nie spotkaliśmy się już? Komisarz wzruszył skromnie ramionami. – Kiedy byłem młodszy, występowałem w telewizji. – Ach tak... – Nie chcę ci przeszkadzać w lunchu, Elizabeth – powiedział Faulds, kiedy zaczęła jeść – ale muszę ci zadać kilka pytań na temat ostatniej nocy, okej? Ten mężczyzna, który przyszedł do domu Youngów, był wyższy ode mnie? – Wszystko... wszystko, co pamiętam, już jej powiedziałam. – Wskazała posterunkowa Munro stojącą w kuchni przy buczącej mikrofalówce. Faulds nie rezygnował. – Umysł ludzki to ciekawe urządzenie, Elizabeth. Czasami przypominamy sobie coś dopiero po kilku dniach lub nawet tygodniach. Założę się, że razem to nam się uda. – Mrugnął zalotnie. Wyciągał z niej szczegóły przez następne dziesięć czy piętnaście minut, przeskakując z Rzeźnika na coś zupełnie niewinnego – jak na przykład śnieżna kula z Krakowa – i z
powrotem. Ciągle zmieniał temat i za każdym razem dowiadywał się czegoś nowego. Logan westchnął z satysfakcją i odstawił pusty talerz, zadowolony, że dzięki niemu Elizabeth Nichol poczuła się potrzebna. – Która to godzina? – Faulds spojrzał teatralnie na zegarek. – O rany, muszę lecieć, bo się spóźnię. – Wstał i pokazał Loganowi, żeby zrobił to samo. – Dzięki za gościnność, Elizabeth. Jeśli przypomnisz sobie jeszcze coś, zadzwoń do mnie, okej? – Wyciągnął wizytówkę, nagryzmolił coś na odwrocie i wręczył jej. – Bez względu na porę. W samochodzie, gdy Logan wiózł ich z powrotem do miasta, Faulds pozwolił sobie na tryumfalny uśmiech. – Widzisz, tak właśnie jest, kiedy jesteś nastawiony na osiągnięcie celu... Co? – Nie był pan trochę za ostry dla Munro? – Na tym polega kierowanie zespołem. – Komisarz skinął głową. – Jednych motywuje marchewka, innych kij. Trzeba umieć odróżnić tych pierwszych od tych drugich. Na ciebie działa marchewka, na Munro kij. Wiem, ona pomyśli, że jestem skończonym skurwielem, ale mogę się założyć, że teraz daje z siebie wszystko, żeby po prostu zrobić mi na złość. To miało sens. Jak wrócimy do komendy – ciągnął Faulds – wyślesz tam dwa nieoznakowane samochody do obserwacji głównej drogi. Jeśli ktoś skręci w ulicę Nichol, numer rejestracyjny ma być sprawdzony w głównym komputerze policyjnym. Co najmniej jeden członek każdej załogi musi być po przeszkoleniu strzeleckim. – Myśli pan, że Rzeźnik będzie chciał ją dopaść? Ona nie jest w jego typie. Za chuda. – Fakt, ale wolę nie ryzykować. A ty?
Posterunkową Munro zaczekała, aż samochód służbowy zniknie z widoku, i zaczęła kląć na Fauldsa. Protekcjonalny dupek. „Właśnie to mnie martwi”. Palant. Pomaszerowała do kuchni, żeby pokazać temu nadętemu sukinsynowi z Birmingham, że doskonale potrafi uzyskać informacje od ofiary. Elizabeth Nichol miała na sobie fartuszek w kwiatki i kaczuszki i zmywała po lunchu. Munro chwyciła ścierkę do wycierania naczyń. – Mogę pomóc? Kobieta aż podskoczyła. – Przepraszam, nie chciałam pani przestraszyć – powiedziała Munro i wzięła talerz z suszarki. – Niech pani mi coś opowie o swojej rodzinie. Ma pani rodzeństwo? – Brata i siostrę, Jimrny’ego i Kelley. – Nichol się zaczerwieniła. – Nie jesteśmy ze
sobą blisko. – Z powrotem zanurzyła ręce w pianie. – Kelley zawsze była wrażliwa, a Jimmy... trudny. Nie rozmawiałam z nim od czasów naszego dzieciństwa. Teraz chyba nawet bym go nie poznała. Wreszcie dokądś zmierzały. Munro przeszła do rodziców i pracy Elizabeth. Próbowała tej samej sztuczki z przeskakiwaniem z tematu na temat, co wcześniej Faulds. Naciskała mocniej niż zwykle. Nikt nie powie, że tym razem nie była dociekliwa. Tyle że nic z tego nie wyszło. Zamiast się rozgadać, Elizabeth wybuchnęła płaczem i uciekła, rozchlapując wodę. Munro stała samotnie w kuchni i słuchała, jak Elizabeth wbiega po schodach na górę i zatrzaskuje drzwi sypialni. Na piętrze rozległo się łkanie. – Super, Yvonne. Bardzo profesjonalnie... Wróciła do salonu i opadła na fotel. To wszystko wina tego skurwiela Fauldsa. Jeśli myśli, że praca w wydziale spraw rodzinnych to pryszcz, niech sam kiedyś spróbuje. Człowiek siedzi po uszy w rozpaczy innych. Użalała się nad sobą parę minut, w końcu włączyła swój radiotelefon i odbyła kilka rozmów. Potem zaparzyła dzbanek herbaty i poszła na górę przeprosić. Ostatecznie to nie wina Elizabeth, że Rzeźnik ją zaatakował. Czasem ktoś po prostu znajdzie się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Czasem to kwestia życia lub śmierci.
54
Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Halo? Proszę! Jestem policjantką! Halo? Nowy głos był kobiecy, przytłumiony i przerażony. Dochodził zza ściany celi. Heather miała nadzieję, że nie będzie znów wrzasków. Odwróciła się na bok, tyłem do hałasu. – Kelley? – Cisza. – Kelley... – Będą mnie szukali! Chłodna ręka dotknęła przez kratę jej policzka. – Jak się czujesz, Heather? – Kręci mi się trochę w głowie, jestem jakby wyłączona... – Jestem policjantką do cholery! Jasne? – Może przez ten lek? Wczoraj wzięłaś strasznie dużo tych tabletek. – Halo? – Jestem taka zmęczona... – Słyszysz mnie? Będą mnie szukali! Jestem policjantką! – Może już nie powinnaś ich brać? – Dlaczego nikt mi nie odpowiada? Heather przysunęła się do kraty i położyła głowę na ręce Kelley. – Nie chcę, żeby on ci zrobił krzywdę. – Proszę! – Krzyk zamienił się w szloch. – Proszę... Heather zamknęła oczy. – Myślisz, że ona dalej będzie krzyczała? – Ciii... Spij. – Źle się czuję... – Śpij. Wszystko będzie dobrze. Już niedługo. Zobaczysz. Obiecuję. Musisz tylko trochę odpocząć. I Heather zasnęła przy kołysance przerażonego szlochu.
Gdy Logan wszedł do sterylnej części kostnicy, doktor Fraser zdejmował zielony strój chirurgiczny. Za dziesięć piąta i już po sekcji – wszystkie kawałki zwłok uprzątnięte. Przyjemna zmiana. – Jak poszło? Stary patolog wzruszył ramionami i wrzucił spodnie do plastikowego kosza na brudną bieliznę. Rozebrał się do podkoszulka i slipów, szare skarpetki miał zsunięte do kostek, na jego nogach widniały małe czerwone pęcherze. Wskazał rząd szuflad chłodniczych. – Chce pan zobaczyć? – Niekoniecznie. – Mimo to Logan wysunął szufladę. Stary mężczyzna miał długą siwą brodę, spuchnięty pijacki nos i bladą skórę pokrytą świerzbem. Był cały, z wyjątkiem brzydkiej świeżej blizny po nacięciu w kształcie litery Y. – To nie ten. – Doktor Frazer wsunął szufladę z powrotem. – Ten to Brudny Freddie, jak go nazywaliśmy, kolejny bezdomny biedak. Co roku jest to samo. Gdy tylko pogoda się zmienia, szprycują się albo piją zasypiają w wejściach do sklepów i już się nie budzą. I nikogo to nie obchodzi. – Patolog wyciągnął inną szufladę. – Marcus Young. To było fascynujące, zobaczyć szczątki nietknięte, kiedy spodziewaliśmy się kawałków mięsa i toreb mielonki. – Podrapał się w brzuch. – Fascynujące. – Może pan to sprecyzować? Faulds chce znać szczegóły. Doktor Fraser westchnął i z powrotem wsunął stopy w skarpetkach w chodaki, których używał w kostnicy. – Gdyby się pofatygował na sekcję, już by je znał. – Był umówiony na lunch z władzą. – Ten to pożyje. Ja zjadłem kanapkę z serem i ogórkiem, w której ni cholery nie było ogórka. – Patolog zamknął szufladę chłodniczą i poszedł, szurając nogami, korytarzem z prosektorium do pokoju biurowego. Logan ruszył za nim. Robił herbatę, kiedy doktor Frazer wkładał szare spodnie, koszulę w paski i sweter w serek. – Dla mnie podwójny cukier i mleko – powiedział patolog i usadowił się za biurkiem. – Poczęstowałbym pana herbatnikami z rodzynkami, ale ktoś wszystkie wyjadł. – Wziął kartkę A4 i zaczął pisać. – Marcusa i Vicky Young niemal na pewno zamordowano tym samym, bardzo ostrym nożem długości około dwudziestu centymetrów. Mąż został pobity do nieprzytomności, potem rozcięto mu pionowo gardło stąd dotąd... – Pokazał to, przesuwając palcem niemal od podbródka aż do obojczyka. – A potem poziomo, przecinając prawie wszystkie główne żyły i tętnice powyżej serca. Musiał się wykrwawić w ciągu paru sekund,
zwłaszcza jeśli był w pozycji do góry nogami. Pozbawiono go głowy jednym cięciem, co jest dość niezwykłe. – Proszę. – Logan postawił kubek herbaty na biurku. – Zgodnie z zamówieniem. – O, dzięki. W każdym razie zabójca ma dużą praktykę, zrobił to bardzo umiejętnie. Samo zdjęcie skóry... – Fraser wypił łyk herbaty. – Przypuszczam, że nasza ofiara przemieniła się z żywego człowieka w kawałki mięsa w niecałe pół godziny. Ani śladu wahania wokół stawów, żadnych nieudanych początków, tylko czyste, oszczędne cięcia. – A kobieta? – Hm? A, ona to inna para kaloszy. Nóż ten sam, ale brak precyzji. Poderżnięto jej gardło, nie przecięto. To nie było najlepsze dzieło Rzeźnika. Podejrzewam, że nasz zabójca był zdenerwowany. – Zdenerwowany? – zapytał głos od drzwi. – To chyba mało powiedziane? Raczej wpadł w szał. – Jackie Watson stanęła w progu, na widok Logana z jej twarzy zniknął uśmiech. – Moja szefowa chce wiedzieć, co wykazała sekcja. – Widzicie, co się dzieje? – Doktor Fraser zamieszał herbatę długopisem. – Nikt już nie chce być przy tym obecny, ale każdy chce znać wyniki. Gdzie się podziała zawodowa duma? Jackie popatrzyła na Logana długo i twardo. – Mogę przyjść później. – Niech pani się nie wygłupia. – Patolog wskazał jej krzesło dla gości. – Proszę posadzić swój tyłeczek i sierżant McRae zrobi pani dobrą herbatkę. Logan dawno nie przeżył tak trudnych trzydziestu minut. W pewnym momencie, kiedy doktor Fraser omawiał próbki krwi, Logan przypadkiem dotknął nogą nogi Jackie. Aż się wzdrygnęła. Gdy w końcu było po wszystkim i patolog wyprosił ich z pokoju, stanęli na korytarzu, nie patrząc na siebie. Logan: Byłem... Jackie: Nie... Cisza. Odkaszlnęła. – Ty pierwszy. – Faulds proponuje mi stanowisko inspektora. – Tak? – Zrobiło to na niej pewne wrażenie. – U niego w Birmingham.
– W Birmingham? – W policji West Midlands. – Wiem, nie jestem ciemna. Nie mógłbyś uciec gdzieś dalej? – Nie bądź taka... – Na litość boską! Myślisz, że mnie obchodzi, dokąd wyjedziesz? Świetnie, spieprzaj do tego cholernego Birmingham. Porzuć wszystkich. – Nikogo nie porzucam! – Nie? A co z Inschem? – Zaczęła wyliczać na palcach. – Nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma pracy... – To nie ja udupiłem go moim raportem! I to nie ja zniknąłem na trzy miesiące w tym cholernym Strathclyde! – Ale z ciebie palant! Doktor Fraser wyjrzał na korytarz. – Zamknijcie się albo wyjdźcie stąd. To kostnica, nie plac zabaw... – Mamrotał pod nosem, kiedy szurając nogami wracał za biurko. – Taki hałas, że nieboszczyk by się obudził.
– Jestem policjantką, będą mnie szukali! – Jezu – powiedział Duncan, siadając na materacu – ta nie odpuszcza, co? – Jestem policjantką! – Wiemy! Zamknij się, do cholery! – odkrzyknął Duncan i pokręcił głową. – Co ona sobie wyobraża? Że Rzeźnik powie: „Och, bardzo przepraszam, nie wiedziałem, w takim razie nie zrobię z ciebie hamburgerów, jesteś wolna”? Żałosne. Heather spojrzała na niego. – Co ja w tobie widziałam? – Rozśmieszałem cię, byłem doskonały w łóżku i przyrządzałem świetny boeuf bourguignon. Aha, upijałem cię i zrobiłem ci dziecko. – Na pomoc! – Nie mogę spać – poskarżyła się Heather. – Nic dziwnego – odrzekł Duncan. – Przy takim cholernym hałasie? – Proszę! – Nowa kobieta zaczynała tracić głos od tego całego wrzasku. – Prędzej czy później będzie musiała przestać – powiedział Duncan. Heather wzięła go za rękę. – Duncan... Chcę, żebyś odszedł. Przemyślałam to. – Nie bądź śmieszna...
– Mówię poważnie. Bądź z Justinem, on potrzebuje ojca. Opiekuj się nim. – Mam cię zostawić samą z Mrokiem? – Nie jestem sama, mam Kelley. – Uśmiechnęła się do niego. – Wszystko w porządku, już wyzdrowiałam na umyśle. – Boję się. – Duncan spuścił wzrok, z dziury w jego głowie bił blask miliona zachodzących słońc. – Wiem, kochanie. – Gdybyś... no wiesz, kiedykolwiek mnie potrzebowała... Uciszyła go pocałunkiem. A kiedy otworzyła oczy, już go nie było. Heather miała przeczucie, że już nie wróci.
55
Zegar radiowy rzucał zieloną poświatę na sypialnię: piąta pięćdziesiąt osiem – siedemnaście minut do sygnału budzika. Logan ziewnął, odwrócił się na plecy i wpatrzył w sufit. Inspektor w Birmingham. Inspektor policji Logan McRae... Ładnie to zabrzmiało, jak w telewizji. Nic go tu nie trzyma, nawet... Czyjeś ramię opasało jego pierś i omal nie wrzasnął. Ktoś leżał obok niego w łóżku. Spała, jej ciemne loki rozrzucone na poduszce wyglądały jak eksplozja w fabryce materaców. I nagle wszystko sobie przypomniał: poszedł do pubu, pił, zjawiła się Jackie z tą Janis McKay z Glasgow, on nie stchórzył i nie wyszedł, wciąż wkurzony na Jackie za tamtą gadkę o jego „ucieczce”, pił dalej, wpadli na siebie w drodze do toalet, oboje wstawieni, porozmawiali sobie od serca... Jackie ziewnęła szeroko, popatrzyła na niego zaspanymi oczami i nagle ukryła twarz w dłoniach. – Proszę, powiedz, że tego nie zrobiliśmy... O Boże, zrobiliśmy, tak? Logan wstał z łóżka, ściągnął ręcznik z oparcia fotela, owinął się nim i dopiero wtedy zapalił światło. – Jackie... – Przestań, dobrze? Nic nie mów. Tym razem ja coś powiem. – Usiadła prosto, podciągnęła wysoko kołdrę i sprawdziła czy wszystko ma zakryte. – Ta noc to był wyjątek. Przypadek. Seks po pijaku, nic więcej. Bez żadnego znaczenia. Logan skinął głową. – A teraz... – Jackie rozejrzała się po sypialni, zapewne w poszukiwaniu swojej przemysłowej bielizny – jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wyjdź stąd, bo chciałabym się ubrać.
– Jasna cholera... – Logan stał w salonie Elizabeth Nichol i patrzył na pobojowisko. Pokój wyglądał tak, jakby ktoś zdemolował go w napadzie szału kijem bejsbolowym. Ściany odbarwiła woda z brokatem ze śnieżnych kul, podłogę zaścielały półkoliste odłamki
szkła i kawałki plastiku. Telewizor był roztrzaskany w drobny mak, kanapa podarta, lampa stojąca miała dziwny kształt. Na ścianie przy drzwiach od kuchni widniała plama krwi, płyta gipsowa wypaczyła się i popękała wokół niej. – Z tego, co widzę – powiedziała gocka maskotka biura identyfikacji, blada jak jej biały kombinezon ochronny – ktoś walił w to miejsce czyjaś głową. – Przyklęknęła na dywanie i zademonstrowała to w zwolnionym tempie. Wielkość i kształt wgniecenia pasowały. – Choć nie mam pojęcia, czy to krew lokatorki, czy posterunkowej Munro. Wezwaliśmy ruchome laboratorium do badania DNA. Krew była również na poręczy schodów – rozmazana, jakby ktoś w drodze na dół próbował się utrzymać w pionie. Czerwone krople na podeście i na podłodze w kuchni wyglądały jak wysypka przy ospie. We wszystkich pomieszczeniach panował bałagan. Faulds stanął w drzwiach kuchni w kombinezonie, kapturze, lateksowych rękawiczkach i niebieskich plastikowych ochraniaczach na butach. Na jego twarzy malował się niepokój. Przywołał Logana gestem i poprowadził go przez zdewastowaną kuchnię do wyjścia na patio, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. – Nie zakładałem, że to się zdarzy! Strzelałem w ciemno, podejmując środki ostrożności. Elizabeth Nichol nie była nawet w jego typie... – One mogą jeszcze żyć. Podłoga nie jest zalana krwią, on musi je gdzieś przetrzymywać. W jakiejś piwnicy, opuszczonej fabryce... Faulds odwrócił się plecami do zrujnowanego wnętrza. – Cholerne media będą miały używanie. – Trzeba zablokować drogi. – Jak on się, do diabła, przemknął obok naszych ludzi obserwujących dom? Mieli uważać na wszystkich wchodzących i wychodzących! Co za bezużyteczne, durne półgłówki... – To nic nie pomoże. – Logan zerknął przez okno: wciąż ciemno, tylko na horyzoncie słaba poświata przedświtu. – Słońce wzejdzie za pół godziny, musimy zorganizować poszukiwania odcisków palców. Dowiedzieć się, jak Rzeźnik tu wszedł. Faulds spojrzał na niego. – Masz rację. Trzeba się skupić, opracować plan gry, strategię... – Zamknął oczy i pomasował palcami skronie. – Musimy zamieścić w prasie komunikat, zaapelować o kontakt, jeśli ktoś coś widział, opublikować zdjęcia Nichol i Munro. Powiemy, że... Munro zgłosiła się na ochotnika do opieki nad bezbronnym świadkiem, który nie chciał mieć ochrony. – Na ochotnika?
– Nie przypuszczałem, że to się stanie. Decyzja o pozostawieniu Munro tutaj była w tamtym momencie słuszna, biorąc pod uwagę okoliczności. Teraz wiem, że powinniśmy byli zabrać Nichol w bezpieczne miejsce bez względu na to, czy się zgadza, czy nie. Ale już za późno. Musimy się skoncentrować na tym, jak je odbić. Żywe. Potem będziemy się obwiniać.
Konferencja prasowa była katastrofą. Gdy tylko komendant skończył czytać przygotowane oświadczenie, posypały się pytania. Jak policja mogła dopuścić do porwania jednej z funkcjonariuszek przez Rzeźnika? Dlaczego Elizabeth Nichol nie zapewniono właściwej ochrony? Kto jest za to odpowiedzialny? Czy śledztwo będzie jawne? – Jezu... – jęknęła Steel. Stała obok Logana, tak daleko od kamer jak tylko mogła. – Przeszli od razu do wytykania palcem. Mówię ci, Łaz, że jak nie odbijemy Munro w jednym kawałku, mamy przesrane. – Wskazała Fauldsa, który siedział na podium obok swojego aberdeeńskiego odpowiednika. – Jak myślisz, rzucą tego palanta wilkom na pożarcie? Bo jak nie, to padnie na kogoś z nas. – To nie była niczyja wina. Nichol nie chciała ochrony... – Nie powinno się jej dawać żadnego wyboru! I nie stracilibyśmy koleżanki. Logan spojrzał na nią niechętnie. – To nic nie pomoże. – Trudno. Inspektor wyjęła papierosy. – Mam dosyć tego gówna, niech pan mnie zawoła, jak będzie po wszystkim.
Pół godziny później siedzieli wszyscy na górze w sali zebrań i dostawali opieprz od komendanta Łysego Briana. – Jak Rzeźnik mógł je stamtąd zabrać pod nosem załóg dwóch samochodów policyjnych? Sierżant Beattie pewnie się zaczerwienił, ale maskowała to jego gęsta broda. – Widzieliśmy każdy pojazd wjeżdżający i wyjeżdżający z tamtej ulicy i dwóch sąsiednich. Sprawdzaliśmy wszystkie w głównym komputerze. Sami mieszkańcy. – Trzeba ich tu wezwać i przesłuchać. – Komendant musiał zauważyć minę inspektor Steel, bo naskoczył na nią. – Ma pani coś do powiedzenia? Wzruszyła ramionami. – Po prostu uważam, że to zbieg okoliczności, a pan nie? Rzeźnik mieszka nagle cztery numery od Nichol?
Głos zabrał doktor Goulding, ulubieniec Fauldsa. – Prawdę mówiąc... – psycholog poprawił swój koszmarny krawat i zaczekał, aż wszyscy skupią na nim uwagę – to wcale nie byłoby takie niezwykłe. Niektórzy seryjni zabójcy zaczynają blisko domu, a potem rozpościerają skrzydła. Inni wybierają ofiary spośród ludzi, których co dzień widzą wokół siebie, są blisko nich. Jeszcze inni przygotowują się stopniowo do czegoś. Pewien facet w Stanach ucinał głowy starszym kobietom i przestał dopiero po zgilotynowaniu własnej matki. Nabierał odwagi. Goulding się uśmiechnął, jakby to miało uczynić jego anegdotę strawniejszą. – Biorąc pod uwagę rozmiar zniszczeń w domu Nichol – ciągnął – można chyba śmiało stwierdzić, że nasz zabójca stracił wreszcie kontrolę nad sytuacją. Działa bezkarnie dwadzieścia lat, ale od Halloween jest w wielkim stresie. W czwartek wieczorem omal nie został złapany; jedna ofiara uciekła, drugą musiał zabić i ukryć jej ciało w krzakach, no i porzucić częściowo poćwiartowane zwłoki trzeciej. Już nie panuje nad sytuacją, co mu się nigdy dotąd nie zdarzyło. Więc szuka zemsty, choć wie, że to duże ryzyko. – Psycholog skinął głową, jakby się zgadzał z samym sobą. – Po dwudziestu latach wreszcie nastąpiła eskalacja działań człowieka nazywanego przez was Rzeźnikiem. – To pocieszające – odrzekła Steel. – Mąż i dzieci Munro na pewno poczują się lepiej. – Mówię tylko, że to koniec Rzeźnika. Już z tego nie wyjdzie. Wpadnie w szał... – Jezu, to jeszcze bardziej pocieszające! Drań był wystarczająco niebezpieczny, kiedy kontrolował sytuację, więc wyobraźcie sobie, co będzie teraz.
– Pomóżcie mi! Proszę, pomóżcie mi! – Szloch w ciemności. – Proszę! – Heather? Śpisz? – Przy tym całym hałasie? – Przetarła piekące oczy. – Masz jeszcze tamte tabletki? Mogłybyśmy obie... – Źle się po nich czujesz. – Chcę tylko zasnąć... Krzyki ustały. Zastąpiły je nieartykułowane wrzaski i Pani Jestem Policjantką zaczęła się rzucać na metalowe ściany swojego więzienia. Heather jęknęła i wpatrzyła się w nieprzeniknioną ciemność nad sobą. – Kelley? Opowiedz mi jakąś historię. – Nie... – Proszę. – Na pomoc!
– Nic... – Kelley zamilkła. – Nic mi nie przychodzi do głowy. Heather sięgnęła przez kratę i poszukała po omacku ręki swojej współwięźniarki. – Opowiedz mi o swoich rodzicach... Tamtych miłych. Długa cisza. Potem Heather zdała sobie sprawę, że Kelley płacze. – O Boże. Przepraszam. Już dobrze, nie musisz. Kelley pociągnęła nosem. – Nic, nic... – Ścisnęła dłoń Heather. – Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka i były jej urodziny. Miała dwanaście lat i chciała pójść do kina na Aryskotratów Disneya i zjeść na podwieczorek rybę z frytkami. – Kelley, naprawdę nie musisz... – Śpiewali, kiedy jechali ze swojego zamku w Banchory do miasta. Świeciło słońce... – Jestem policjantką! – Świeciło słońce i mieli opuszczone szyby. Księżniczka... księżniczka dostała na urodziny dużą torbę żelków w kształcie dzieci i pochyliła się do przodu z tylnego siedzenia, żeby poczęstować króla i królową. Król najbardziej lubił czerwone i kiedy ich szukał... – Kelley urwała. – Ciężarówka... Zły czarownik... Heather poczuła, jak Kelley drży za kratą. – To było jak uderzenie pioruna. Hałas... o Boże; najgłośniejszy, jaki kiedykolwiek słyszałam. Wszędzie rozprysło się szkło, mama krzyknęła, a potem wszystko zaczęło wirować, obracać się w kółko. – Kelley ścisnęła dłoń Heather, aż zabolało. – Leżeliśmy do góry nogami na poboczu drogi, nie mogłam się ruszyć i nikt nie dawał znaku życia. Wisieli w pasach... jak nietoperze, głowami w dół. I wszędzie była krew. – Och, Kelley, tak mi przykro. – Byłam uwięziona na dachu samochodu i cała zakrwawiona. Mama i tata nie żyli...
56
Rennie położył na biurku Logana duży stos gazet i opadł na jedno z krzeseł dla gości. – Więc gdzie jest komisarz Obleśny Upierdliwiec? – W wydziale wewnętrznym. I nie bądź dupkiem. – Logan przejrzał stertę: „Press and Journal”, „Aberdeen Examiner”, „Scotsman”, „Observer”, kilka innych porządnych dzienników i trochę brukowców. – Masz coś? – Zero. Nikt nie wydrukował nazwiska Elizabeth Nichol ani jej adresu. W radiu i telewizji też nic o niej nie było. Media nie podały żadnych szczegółów. – Więc skąd Rzeźnik wiedział, jak ją znaleźć? Rennie zsunął się tak nisko na plastikowym siedzisku, że o mało nie spadł na dywan. – Mówił pan... – Zaczerwienił się, spojrzał na stos gazet i odkaszlnął. – Mówił pan komuś o Laurze? – Co? Że jesteś starym erotomanem, a ona... – Ma piętnaście lat. – Rumieniec spurpurowiał. – Chyba żartujesz? – Sprawdziłem w głównym komputerze policyjnym... Przysięgam, że nie wiedziałem, myślałem, że jest starsza. Powiedziała mi, że studiuje na uniwerku! – Niech najpierw skończy szkołę. – Nie wiedziałem! – Rennie drgnął. – Niech pan nikomu nie mówi, okej? Proszę! Widział ją pan. Dobierała się do mnie od początku! Nie wiedziałem! – Jasna cholera... piętnaście... – Nie wygląda na piętnastkę! Widział ją pan. Stawiał jej pan drinki w pubie! – Tak, ale jest drobna różnica między stawianiem nieletniej rumu z colą a smarowaniem jej syropem cukrowym i zlizywaniem go z niej. – O, rany... stanę przed sądem... stracę pracę! Moja matka się dowie! Będzie o tym w gazetach! – Pewnie napiszą coś w tym stylu: „Posterunkowy pedofil pokazywał mi swoją pałkę”. – To nie jest śmieszne! Co ja teraz zrobię? – Rennie był bliski płaczu. – Nie
wiedziałem! Loganowi zrobiło się go żal. – Zajrzałem do szkockiego kodeksu karnego z 1995 roku. Paragraf piąty punkt piąty mówi, że możesz się wybronić, jeśli naprawdę byłeś przekonany, że ona ma powyżej szesnastu lat... – Byłem! Przecież pan wie! – I miałeś poniżej dwudziestu czterech lat w chwili popełnienia przestępstwa. Rennie wyglądał tak, jakby w jego spodniach właśnie działo się coś nadzwyczajnego. – Mam dwadzieścia trzy! – Zamknął oczy i zsunął się z krzesła na dywan. – Dzięki ci, Panie Boże... – Proszę bardzo. A teraz rusz tyłkiem, bo mamy ważniejsze sprawy na głowie. – Logan rzucił gazety na podłogę. – Choćby to, jak Rzeźnik znalazł Elizabeth Nichol. Rennie się pozbierał i usiadł. – Nie dotknąłbym jej, gdybym wiedział... – Skoncentrujesz się, do cholery, czy nie? Dwie kobiety skończą jako dania mięsne, jeśli czegoś nie zrobimy. Zaczynamy: kto wiedział, gdzie mieszka Nichol? Z Renniego promieniowała ulga. Potarł dłońmi twarz. – Nie... Szpital: lekarze, pielęgniarki i personel administracyjny. Wszyscy mieli dostęp do jej kartoteki, kiedy ją przyjęto po napadzie. – Dobra, wyślesz tam kogoś. Zobaczymy, czy ktoś pasuje do ostatniego profilu psychologicznego Gouldinga. Kto jeszcze? – Policja. – Posterunkowy postukał palcem w biurko. – Czyli my. A co najważniejsze, Faulds. Gdzie był w czwartkową noc, hę? – Na litość boską... – Niech pan pomyśli: wszyscy poszliśmy do pubu, ale on się nie zjawił, prawda? Potrafiłby doskonale zatrzeć ślady, bo zna na wylot procedury śledcze. Ma na twarzy tajemnicze siniaki i za każdym razem, kiedy... – Wystarczy! Faulds nie jest Rzeźnikiem, do cholery. – Logan rzucił przez biurko raport Munro. – Nie ma potrzeby... – Przeczytaj to, idioto. Centrala mówi, że Munro podała o drugiej informacje: Elizabeth Nichol jest miejscowa, samotna, ma czterdzieści dziewięć lat, mieszka sama, ma brata i siostrę. Oboje rodzice nie żyją... Lubi pływać, czytać romanse i kolekcjonuje śnieżne kule.
– Bezguście. – Rennie poszukał w aktach zdjęcia posiniaczonej twarzy Elizabeth Nichol. – Ona nie jest przy kości. Myślałem, że Rzeźnik lubi puszyste. – Znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Gdyby nie wybrała się do Youngów pożyczyć książkę kucharską, nie tknąłby jej. – Logan podszedł do tablicy zgonów. – Goulding uważa, że Nichol może być końcem czegoś w rodzaju łańcucha, ofiarą „blisko domu”, i Rzeźnik przygotowywał się stopniowo do jej zabicia. Na twarzy Renniego pojawił się wyraz zamyślenia. – Może śledził ją, kiedy szła do Youngów, i to oni byli w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze? – Więc wracamy do tego, skąd Rzeźnik ją zna. – Logan odczepił od tablicy zdjęcie ostatniego miejsca zbrodni, zdemolowanego salonu Elizabeth Nichol z roztrzaskanymi śnieżnymi kulami i zniszczonymi meblami. – Nie było śladów wdarcia się siłą, czyli wpuściła go do domu. Co oznacza, że Rzeźnik jest jej przyjacielem, kolegą sąsiadem lub członkiem rodziny. – Albo komisarzem policji... – Nie będę ci powtarzał... Steel przepytuje sąsiadów, a ty spróbuj namierzyć brata i siostrę Nichol... – Logan zajrzał do notatek – Jimmy’ego i Kelley. Ja zajmę się jej kolegami z pracy. Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Posterunkowa Munro nie przekazała żadnej informacji o zatrudnieniu Elizabeth Nichol – Logan nie miał pojęcia, gdzie pracowała. Wyjął komórkę i wybrał numer.
Kelley płakała przez długi czas. Trudno było trzymać ją przez kratę, ale w końcu przestała szlochać. Heather ścisnęła ją lekko. – Jak się czujesz? – Lepiej... już lepiej. – Kelley pociągnęła nosem. – Jeszcze nikomu o tym nie opowiadałam. – Westchnęła. – Brakuje mi ich. Byli tacy dobrzy... Jeśli narozrabiałam, siadali i rozmawiali ze mną. Nie przypalali mnie papierosami, nie łamali mi żeber, nie podbijali oczu... Tata nigdy nie podniósł na mnie ręki, nawet gdy stłukłam pamiątkowy kubek z koronacji królowej Elżbiety II. – To miłe. – Na pomoc! – Cholerna policjantka znów zaczęła swoje. Kelley poruszyła się w ciemności. – Heather? Cieszę się, że tu jesteś.
– Jestem policjantką! – A ja się cieszę, że ty tu jesteś – uśmiechnęła się Heather. – Chociaż to dziwne, tak się cieszyć, że jeszcze ktoś jest zamknięty w tym ciasnym metalowym więzieniu... – Nie wywiniesz się z tego! – Czy ona się kiedyś zamknie? – Będą mnie szukali! – Tak. – Kelley poklepała dłoń Heather, a potem odsunęła się od kraty. – Chcesz wziąć lek? – Wypuść mnie, ty skurwielu! – Źle się po nim czuję. – Na pewno nie chcesz? – Nie. – Proszę! – Słyszałaś? – zapytała Kelley ściszonym głosem. – On wraca... – Co ty... – Jestem policjantką! – Zamknij oczy! Udawaj, że śpisz! – Ale... – Heather wpatrywała się w ciemność. – Odwróć się! Odsuń od kraty! Nie otwieraj oczu, bo się zorientuje, że nie bierzesz leku! I zrobi krzywdę Kelley. Heather odwróciła się na bok, zacisnęła powieki i leżała nieruchomo pod kołdrą. Metaliczny szczęk... a potem zgrzyt nienaoliwionych zawiasów. Drzwi się otworzyły i więzienie zalało światło. Czuła, jak ją razi przez powieki. Szelest, potem głos Kelley: – Ona śpi. Światło zgasło i znów zapadła ciemność. Łomot zamykanych drzwi odbił się echem w metalowej celi i zagłuszył na chwilę Panią Krzykliwą. – Jestem policjantką! Znajdą cię! Słyszysz? Nie... O Boże... Nie, proszę, ja nie... Rozległ się wrzask. Heather zaczekała na trzask pistoletu ubojowego i zasnęła.
57
Logan spróbował dowiedzieć się czegoś w Królewskim Urzędzie Ceł i Podatków, ale nikt nie chciał z nim rozmawiać bez nakazu. To samo powtórzyło się w banku Elizabeth Nichol, więc zrezygnował i zadzwonił do posterunkowego pilnującego jej zdewastowanego domu z poleceniem, żeby poszukał pasków wypłat lub wyciągów z konta. Dwadzieścia minut później posterunkowy oddzwonił, podał nazwę pewnej firmy przewozowej w Inverurie i poskarżył się, że na ulicy Nichol roi się od dziennikarzy i ekip telewizyjnych. – Musiałem przegonić dwóch drani z ogrodu za domem. Przydałoby się jakieś wsparcie! Logan odparł, że zobaczy, co da się zrobić, rozłączył się i zatelefonował do przewoźnika. Zgłosiła się kobieta. – Garioch United International Distribution Limited. Czym mogę służyć? Trochę to trwało, ale w końcu Logan zdołał ją nakłonić, by połączyła go z jakimś szefem. – Na litość boską, co znowu? – Pan Arthur? Mówi detektyw sierżant... – Czy wy nie macie nic lepszego do roboty? Wszystko już powiedziałem pańskiej koleżance. Właśnie wychodzę na golfa, więc jeśli nie ma pan nic przeciwko temu... – Z kim pan rozmawiał? – Nie pamiętam jej nazwiska. Chyba Michelle... – Na drugim końcu linii rozległ się szelest. – Nie, Munro. Pytała o naszą byłą pracownicę, Elizabeth Nichol. – Byłą? – Musieliśmy ją zwolnić parę miesięcy temu. Szkoda, pracowała u nas osiem lat... Niech pan posłucha, już to mówiłem... – Kim była? – Kierowcą ciężarówek i furgonów. Jeździła często do Europy Wschodniej, dopóki nie straciliśmy tego cholernego kontraktu. Stąd kolekcja śnieżnych kul pochodzących z miejsc o trudnych do wymówienia
nazwach. – Co jeszcze pan powiedział posterunkowej Munro? – Chciała listę wszystkich punktów docelowych Elizabeth, klientów, dat i towarów. Jak byśmy nie mieli nic lepszego do roboty... – Wie pan, że ona zaginęła, prawda? Została uprowadzona, jej dom zdemolowano, towarzysząca jej policjantka zniknęła. Ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Nie sądzi pan, że to chyba trochę ważniejsze od golfa? Zapadło pełne zażenowania milczenie, potem mężczyzna zapytał: – Jak mogę panu pomóc? – Chciałbym dostać wszystko, o co prosiła posterunkowa Munro, a dodatkowo listę całego pańskiego personelu. I jeszcze jedno: dobrze pan zna pannę Nichol? – Jest w porządku. Czasami trochę miękka, wie pan; zajmuje się działalnością dobroczynną. Stale coś sponsoruje albo zbiera na coś fundusze. – Pauza. – Naprawdę została uprowadzona? – Tak. – Logan wygrzebał ze sterty papierów bloczek do notatek i zaczął zadawać pytania.
Kiedy zjawił się Faulds, Logan gryzmolił na białej tablicy. – Herbaty? – zapytał komisarz. – Mam paczkę markiz. – Rzucił na swoje biurko plastikową torbę i zdjął kurtkę. – Na dworze cholernie leje. Logan odsunął się od tablicy i popatrzył na swoje dzieło, listę przyjaciół i znajomych Elizabeth Nichol. Nie była długa, ale tylko tyle udało mu się wyciągnąć z personelu Garioch United International Distribution. Ale teraz mogli przynajmniej zacząć układanie chronologii ostatnich ruchów Elizabeth. Z boku narysował dwie kolumny. Jedną zatytułował „Brat – Jimmy”, drugą „Siostra – Kelley”. W każdej postawił parę znaków zapytania. Rennie jeszcze się nie odezwał. – Pytałem, czy chcesz herbatę. – Co? – Logan odwrócił się od swoich gryzmołów. – Tak, dzięki. Jak poszło w wydziale wewnętrznym? – Myślałem, że zawracanie sobie głowy gliniarzami szpiegującymi gliniarzy dawno mam za sobą... – Faulds przyjrzał się tablicy. – Co to, do diabła, jest „Gerjocz”, i tak dalej? – To się wymawia „Giri”; rejon w okolicy Inverurie, gdzie pracuje... pracowała Elizabeth Nichol. – Giri? To dlaczego, do diabła, pisze się Garioch? – Faulds obszedł pokój, zebrał
brudne kubki i skierował się do drzwi, mamrocząc pod nosem: – Na tym polega problem z tym cholernym krajem. Wszystkie drogowskazy są po to, żeby robić z przyjezdnych idiotów. Logan zadzwonił do Renniego na komórkę. Usłyszał brzęk i zgrzyt sztućców o talerz, przekleństwa, a potem głos posterunkowego: – Jem lunch! – Jimmy i Kelley Nichol. – Chyba mam prawo zjeść lunch, nie? Nawet cholerni seryjni zabójcy dostają lunch. – Namierzyłeś ich? – Nie. Próbowałem każdej pisowni, jaka tylko przyszła mi do głowy, ale nie ma ich w głównym komputerze policyjnym ani w spisie wyborców. Może wyemigrowali, bo ktoś nie pozwalał im zjeść w spokoju pieroga nadziewanego rybą? Logan rozłączył się i sam sprawdził, ale Rennie miał rację: Jimmy’ego i Kelley nie było w głównym komputerze policyjnym. Rozszerzył zakres poszukiwań, starając się znaleźć akt urodzenia Elizabeth, ale baza danych nie obejmowała tak odległego okresu. Próbował dowiedzieć się czegoś o jej rodzicach. Munro zostawiła ich imiona – Edward i Sheila – kiedy ostatni raz rozmawiała z komendą w czwartek po południu. Pewnie była to jedna z ostatnich rzeczy, jakie zrobiła, zanim porwał ją Rzeźnik. Według głównego komputera policyjnego Edward i Sheila zginęli w wypadku samochodowym w 1970 roku. Edward i Sheila, wypadek samochodowy... Logan wyciągnął się na krześle i usiłował sobie przypomnieć, dlaczego to brzmi znajomo. Miało to coś wspólnego ze Steel, Alec’iem i nieżyjącymi mężczyznami ze śmiesznym zarostem... „Nie mogli mieć dzieci, więc adoptowali małą dziewczynkę z rozbitej rodziny...” Logan chwycił komórkę i poszukał w książce telefonicznej numeru tego niepozornego starego człowieczka, który ich oprowadzał po Trinity Hall. Skarbnik zrzeszenia branżowego rzeźników odebrał po trzecim sygnale. – Ewan Morton przy aparacie. – Znajoma śpiewna intonacja i akcent z rejonu Fife. – Pan Morton? Mówi detektyw sierżant McRae. Poznaliśmy się w zeszłym tygodniu. Opowiadał mi pan o swoim mentorze... – A tak, pamiętam. Śledzę sprawę w gazetach. Przerażające, prawda? – Jak miał na nazwisko pański mentor, Edward? – Nichol. – Pauza. – A dlaczego? – A dziewczynka, którą adoptował? – Elizabeth? Urocze stworzenie, była na naszym srebrnym weselu i... – Czy Elizabeth wspominała kiedykolwiek o swoim rodzeństwie?
– Ona nie miała... A, chodzi panu o okres sprzed adopcji. Miewała koszmarne sny przez swojego brata. Pamiętam, jak Edward opowiadał, że budziła się z krzykiem w środku nocy. Z tego, co zrozumiałem, wrodził się w ich... Jak to się teraz nazywa? Biologicznego ojca? Miała trudne dzieciństwo, więc... – Zna pan jej prawdziwe nazwisko? – To znaczy... nie. Nie mogę... O co właściwie chodzi? – Stary człowiek zaczął się denerwować. – To ważne. – To był chyba ktoś z branży – westchnął – ale o ile wiem, nie należał do zrzeszenia. – Może pan to ustalić? – Co? Miałem iść do pedikiurzystki... – Zdaje się, że zawsze chciał pan pomóc w śledztwie w sprawie zabójstwa. – Bez obaw, może pan na mnie liczyć. – W śpiewnym głosie Ewana Mortona zabrzmiał ostry ton. I do diabła z jego haluksami.
Skarbnik zrzeszenia branżowego rzeźników dotrzymał słowa. Dwadzieścia minut później oddzwonił zdyszany: – Musiałem pójść... musiałem pójść do Trinity Hall... Przejrzałem... przejrzałem wszystkie protokoły od... od 1966 roku. – Zamilkł na chwilę. – Panie Morton? Wszystko w porządku? – To tylko lekka dusznica... Z protokołów wynika, że Edward adoptował córkę niejakiego Jamesa Soutera. On nie był członkiem naszego zrzeszenia, ale pracował w ubojni jako pomocnik rzeźnika. – Znów przerwa, i tym razem Logan usłyszał w tle odgłos inhalatora. – Tu jest napisane, że miał wypadek przy pracy; rękaw wkręcił mu się w jakąś maszynę i stracił większą część ramienia. Rada miejska zabrała Elizabeth do domu dziecka i Edward ją adoptował. Logan notował. – A co się stało z jej siostrą i bratem? Jest o tym jakaś wzmianka? – Cóż... nie. Tylko o Elizabeth. – Okej, dzięki, bardzo mi pan pomógł. – Logan już miał się rozłączyć, gdy przypomniał sobie, że o coś nie zapytał. – Zna pan nazwę tej ubojni, gdzie pracował Souter? – To ten duży nowy zakład. Jak on się nazywa? Już nie ta pamięć. W Turriff. Było o nim we wszystkich gazetach.
– Alaba Farm Fresh Meats. – Bingo. – Zgadza się. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie napisali poprawnie „Alba”. Ktoś powinien im zwrócić uwagę.
Logan wparował do centrum koordynacyjnego. Nadinspektor Bain rozmawiał z Fauldsem, mały gruby Alec bawił się przykrywką obiektywu kamery – zakładał ją i zdejmował. Logan podszedł energicznym krokiem do dwóch oficerów. Faulds podniósł na niego wzrok, uśmiechnął się i wręczył mu kubek herbaty. Była zimna. – W samą porę. Chciałbym poznać twoją opinię na... – Mamy podejrzanego. – O! Zaczekaj, jeszcze nie... – Alec wcisnął przyciski i ustawił ogniskową. – Iii... akcja! – Co panu mówiłem? – Bain spojrzał na niego groźnie. – Przepraszam. Siła przyzwyczajenia. – To Jimmy Souter, brat Elizabeth Nichol. Ich ojciec pracował w ubojni w Turriff. Może Goulding miał rację i nasz podejrzany przygotowywał się stopniowo do zemsty na swojej siostrze. – Co? – Matka ich porzuciła, ojciec stracił ramię w wypadku przy pracy, Elizabeth trafiła do domu dziecka, potem ją adoptowano. Zamieszkała u kochającej rodziny, a jej brat został z brutalnym ojcem alkoholikiem. Logan szybko znalazł policyjną kartotekę drogiego tatusia: zakłócanie porządku po pijanemu, napaść, wandalizm, narażanie dziecka na niebezpieczeństwo, kilka awantur domowych – jedna z użyciem patelni pełnej tłuszczu z bekonu. Nic dziwnego, że matka odeszła. Tylko szkoda, że nie zabrała ze sobą dzieci. – A ten Jimmy Souter ma kryminalną przeszłość? – Nie wiemy. – Logan nie był z tego zadowolony. – Nie mogę go nigdzie znaleźć. Możliwe, że też został adoptowany i teraz nosi inne nazwisko. Kazałem Renniemu poszukać we wszystkich grampiańskich domach dziecka jakichkolwiek akt Jimmy’ego, Elizabeth lub ich siostry Kelley. Bain odwrócił się do Fauldsa i zapytał, co o tym myśli, ale Logan jeszcze nie skończył. – Zebrałem informacje o ich ojcu, Jamesie Souterze. Marnieje w jakimś hospicjum na północy wybrzeża, ale nadal ma dom, jedną z tych ruin zwróconych tyłem do Alaba Farm
Fresh Meats. Numer trzy. Bain chwycił słuchawkę stojącego na biurku telefonu i zadzwonił do dyspozytora. Wchodzili do akcji, i to dużym zespołem.
58
Logan dusił pedał gazu, pędząc z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę krętą trasą A947 na północ od Dyce w błyskach kogutów i wyciu syren. Starał się nie zostać w tyle za kolumną trzech furgonetek z policyjną drużyną szturmową, dwóch radiowozów i paru zdezelowanych vauxhallów wydziału kryminalnego. Faulds trzymał się kurczowo uchwytów, siedząc na fotelu pasażera, Alec podskakiwał na tylnym siedzeniu jak piłeczka pingpongowa. Zabrał ze sobą kolegę z BBC imieniem Mike, żeby pilnował jego tyłka, kiedy będzie towarzyszył drużynie szturmowej, jakby kilkunastu uzbrojonych po zęby policjantów nie mogło mu zapewnić wystarczającej ochrony. Przemknęli z pełną szybkością przez Newmacher i wypadli na drogę do Oldmeldrum, traktory i terenówki pierzchały na pobocze. Radio jazgotało bez przerwy. Logan je przyciszył i poprosił Fauldsa, żeby się połączył z centralą. – Niech pan im powie, żeby wysłali kogoś do domu Elizabeth Nichol; mogła być w kontakcie ze swoim bratem. Niech poszukają albumów ze zdjęciami, listów, pocztówek... Czegokolwiek, co mogłoby nam wskazać, gdzie on mieszka. Faulds puścił na chwilę uchwyt i wyciągnął szybko komórkę. – Czy zawsze musimy próbować przekroczyć barierę dźwięku? Wybrał numer i pisnął cicho, kiedy Logan wszedł w ostami ciasny zakręt przed Oldmeldrum. Kawalkada wpadła do miasteczka i po chwili zostawiła je za sobą. Przecięła bez zwalniania Fyvie, Birkenhills i Darrę i wjechała do Turriff. Niebo było niemal czarne, złociste promienie słońca przenikały przez prześwity w gęstych chmurach, nadając blask małemu miastu targowemu. Mijając pływalnię wyłączyli syreny, żeby ich wycie nie ostrzegło zbyt wcześnie Jimmy’ego Soutera. Tylko błyskające koguty nakazywały sobotnim popołudniowym zakupowiczom usuwanie się z drogi.
– Kelley? – szepnęła w ciemności Heather. – Kelley...
Drzwi się otworzyły, światło zalało celę i padło na Heather, która klęczała na materacu, trzymając się kraty. Schyliła się, ale za późno. Rzeźnik stał w wejściu i patrzył na nią, na jego fartuchu widniały ciemnoczerwone plamy. Odwróciła się, żeby zapytać Kelley... ale Kelley nie było – Heather została sama w małym metalowym kokonie. W ziemnym korytarzu za Nim zobaczyła taczkę. Ponad krawędź wystawała kępka blond włosów, sterczały białe i czerwone kości. – O Boże... – Jak długo spała? Rzeźnik wskazał Heather, potem swój brzuch i przechylił pytająco głowę. Heather spojrzała na taczkę. – Czy to... czy to Kelley? Rzeźnik pokręcił głową i wycelował umazany krwią palec w głąb tunelu, gdzie wcześniej była wrzeszcząca policjantka. Potem powtórzył pytający gest. – Tak, jestem głodna. Skinął głową, wycofał się na zewnątrz, podniósł uchwyty taczki i zniknął. Pisk koła ucichł w oddali. – Jak myślisz, On ją zabił? – Duncan przeszedł przez kratę, zatrzymawszy się na progu, popatrzył w obie strony korytarza. – Ja... – Szkoda. Była miła. – A może – wtrącił Pan Nowy – przeniósł ją do celi policjantki? – Po co? – zapytał Duncan. – Chyba tylko po to, żeby ją zabić i zjeść. – Słuszna uwaga – przyznał Pan Nowy. – Uspokój się, kochanie – powiedziała do Heather jej matka. – Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem, czy nie tak? Albo krwią. – Ona nie może być martwa! – Heather przycisnęła dłonie do uszu. – Dlaczego? My jesteśmy... Łzy. – Ona nie może... – Pamiętaj – odezwał się nowy głos, którego Heather dotąd nie słyszała – że wciąż masz tamten nóż. Nagle Duncan, matka i Pan Nowy zniknęli. Odwróciła się, ale nikogo nie było. – Halo? Tylko pusta metalowa cela. Heather wsunęła rękę pod materac i wyciągnęła zapomniany nóż. Ostrze zalśniło
bladoniebiesko w słabym świetle z korytarza. – Otóż to – powiedział głos. – Teraz gdy wróci, musisz wbić Mu go w brzuch. – Nigdy nikogo nie zabiłam... – Jeśli On zrobił krzywdę Kelley, to czy nie zasłużył na śmierć? – Ale pozostanę tu, uwięziona. – On na pewno ma klucze przy sobie. A poza tym, czy wyjście stąd w ogóle jest zaryglowane? Nie sprawdzałaś tego od dawna, prawda? Heather popatrzyła przez kratę na ciężką kłódkę yale. – Kim jesteś? – A jak myślisz? I Heather nagle zrozumiała: – Jesteś Mrokiem. – Nóż, Heather. Tak to działa. Jeśli chcesz być moją ulubienicą, musisz użyć noża. – Ale... – Heather podeszła do małej bramki w kracie i sięgnęła do kłódki. Mrok miał rację: nie była zamknięta. Usiadła na materacu. Czuła zimno noża w swoich rękach. Mrok chciał, żeby to zrobiła. Żeby zabiła Rzeźnika i została jego ulubienicą. Żeby uratowała Kelley. Żeby zajęła miejsce Rzeźnika na szczycie łańcucha pokarmowego. Żeby żyła zawsze w Mroku... Rozległ się szczęk. Rzeźnik wrócił z talerzem smakowicie pachnącego jedzenia. Wątróbka z cebulą i pureè ziemniaczanym. Podszedł do kraty. Heather zacisnęła dłoń na nożu.
Parking przed ubojnią był prawie pełny. Zza wielkiego budynku dochodziło muczenie i beczenie wyładowywanego bydła i owiec. W Alaba Farm Fresh Meats znów wrzała praca. Konwój minął zakład i wjechał w uliczkę po drugiej stronie, gdzie stało pięć opuszczonych, walących się domów z oknami bez szyb lub zabitymi deskami, ogrodami zarośniętymi chwastami i pożółkłą trawą. Poplamione, poczerniałe ściany z czerwonego piaskowca lśniły w świetle samochodowych reflektorów. Furgonetki zatrzymały się na wyboistej jezdni. Tylne drzwi otworzyły się gwałtownie, wyskoczyli z nich uzbrojeni policjanci i pobiegli w zapadającym zmroku pod numer 3. Logan siedział w samochodzie, trzymał kciuki i obserwował, jak drużyna szturmowa zajmuje pozycje. Alec i jego goryl z BBC zamykali tyły. Okna na dole zasłaniały wypaczone płyty sklejki. Drzwi wyglądały tak, jakby nikt ich nie tknął od dwudziestu lat. Warunki atmosferyczne i upływ czasu sprawiły, że farba się
zniszczyła, zostało tylko szare drewno. Od uderzenia taranem drzwi wpadły do środka. W domu zaroiło się od ubranych na czarno postaci.
Heather nie rozpoznała, skąd doszedł hałas, ale Rzeźnik podniósł wzrok. Nie widziała Jego oczu w ciemnych otworach maski, ale patrzył na sufit. Wyjęła zza pleców nóż i wbiła Mu w brzuch aż po rękojeść. Gorąca krew zalała jej dłoń, uchwyt zrobił się śliski i lepki. Wyciągnęła ostrze i znów Go dźgnęła. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Rzeźnik nie wydał żadnego dźwięku.
Wnętrze przedstawiało
obraz nędzy i rozpaczy.
Gdy drużyna szturmowa
przeczesywała dom, z butwiejących dywanów unosiły się tumany kurzu. Posterunkowy Simon Rennie wtargnął do pomieszczenia, które kiedyś musiało być salonem, światło latarki przymocowanej do lufy pistoletu maszynowego wyławiało z ciemności szczegóły: pleśniejącą kanapę, parę rozpadających się foteli, kominek pełen potłuczonych naczyń stołowych, okna zabite deskami. Rennie obrócił się zwinnie na palcach o trzysta sześćdziesiąt stopni – tak jak go uczono na kursie strzeleckim – i w czasie szybkiego piruetu omiótł wzrokiem wszystkie cztery kąty pokoju i meble, podczas gdy ktoś inny obserwował drzwi. – Czysto. W jego słuchawce rozległy się meldunki: – Góra czysta. Kuchnia czysta. Łazienka czysta. Została tylko piwnica. Rennie dołączył do reszty drużyny przy drzwiach prowadzących z kuchni na schody w dół. Było tu dużo jaśniej dzięki lampie na kamerze telewizyjnej Aleca. W jej blasku zobaczyli pleśniejącą tapetę, próchniejący stół, zardzewiały zlew, porwane linoleum na podłodze. – Okej – powiedziała sierżant dowodząca drużyną – wchodzimy na trzy. Rennie, Caldwell, wy pierwsi. Nie popełnijcie żadnych błędów i nie dajcie się postrzelić, jasne? – Tak jest. – Na trzy. Jeden... dwa...
Rzeźnik spojrzał na zaciśniętą na rękojeści noża dłoń Heather, a potem w jej oczy. Gdy przekrzywił głowę na bok i patrzył na nią, głęboko w martwych gumowych oczodołach dostrzegła jakiś błysk. Cofnął się od kraty, postawił talerz z wątróbką w jej zasięgu, odwrócił się i wyszedł. Nie zamknął drzwi. Nogi ugięły się pod nią i osunęła się na materac, wciąż trzymając nóż w zakrwawionej ręce. – Wszystko w porządku, skarbie? – zapytał Duncan. Mrok ją sprawdzał. Kazał jej dźgnąć Rzeźnika i zrobiła to. Obiecał, że będzie Jego ulubienicą... obiecał. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Może coś jest nie tak z tym nożem? Przesunęła kciukiem po krawędzi, przyciskając palec tak mocno, że przecięła skórę, ale nie poczuła bólu. Przycisnęła mocniej. Ostrze przeszło przez opuszkę i zazgrzytało o kość. Jej krew zmieszała się z krwią Rzeźnika. – Powinnaś się położyć, mówię poważnie. – On nie może umrzeć – powiedziała. – On jest częścią Mroku, jest wieczny. – Dopiero teraz na to wpadłaś? – uśmiechnął się Duncan. Heather uniosła przecięty kciuk i popatrzyła na ranę. – Krew do krwi. – Wiem, o czym myślisz, Heather, ale... – Teraz ja jestem częścią Mroku. Zdałam egzamin. – Heather... Przyłożyła koniec ostrza do brzucha, tuż powyżej pępka. – Daj spokój, kochanie. – Duncan przyklęknął przed nią. – Nie rób tego. – Krew do krwi. – Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i wbiła nóż. Raz. Drugi. Trzeci. Rozpruwała swoje ciało, rozcinała je szeroko. Materac plamiła lśniąca czerwień. – Ten nóż nie jest prawdziwy, Heather. Dźgnięcie, dźgnięcie, dźgnięcie... Sucha dłoń otoczyła jej rękę i unieruchomiła ją. – Heather, to nie dzieje się naprawdę. Wyobrażasz sobie. Otworzyła oczy i spojrzała na swój brzuch. Żadnych ran, wszystko całe. Ani kropli krwi na rękach. – Ale... ale ten nóż... Mrok powiedział... – Poczuła w oczach łzy. – Ten nóż... – Ciii... Wszystko w porządku. – Duncan wziął ją w ramiona i przytulił.
– Ten nóż był prawdziwy! Był... – Ciii... Sfiksowałaś, nie pamiętasz? Nigdy nie było żadnego noża. – Duncan pocałował ją w czubek głowy, gdy się rozpłakała. – Po prostu to, co zostało z twojego umysłu, płata ci figle. Takie jak rozmowy z nieżyjącymi ludźmi. – Wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz, żeby spojrzała mu w oczy. – Nawet ja nie jestem prawdziwy. – Nie chcę być wariatką... Pocałował ją i powiedział, że jest już za późno, żeby się tym martwić.
59
Sierżant dowodząca drużyną szturmową wskazała stojący za jej plecami dom. – Ta ruina jest opuszczona od lat. Przeszukaliśmy ją od strychu do piwnic. Ani śladu człowieka. Biuro identyfikacji może ją rozebrać na kawałki, ale założę się, że nic tam nie ma. Nadinspektor Bain skinął głową i rzucił Loganowi spojrzenie mrożące krew w żyłach. – No i co? – To, że nie ma tu Jimmy’ego Soutera – włączył się komisarz Faulds – nie oznacza, że to nie był kawał solidnej policyjnej roboty. Mamy teraz podejrzanego powiązanego z ubojnią i jedną z ofiar. To dużo więcej niż mieliśmy dziś rano. – Nie jesteśmy ani o krok bliżej od znalezienia posterunkowej Munro. Faulds zapytał Baina, czy mogliby zamienić słowo na osobności, i wyprowadził go poza zasięg głosu. Drużyna szturmowa załadowała się do furgonetek i odjechała, zanim zaczęło padać. – Rozumiem, dlaczego myślisz o wyjeździe – powiedziała Jackie, ubrana jak policyjna ninja: czarne buty, czarne spodnie, czarny T-shirt, czarna kamizelka kuloodporna i czarny polar na wierzchu. – Chcesz mieć komendanta, który nie jest dupkiem. Logan skinął głową. – A ty wracasz do Strathclyde. – Jeśli będą mnie chcieli po tym... Stali i patrzyli, jak ekipa biura identyfikacji wkracza do starego domu Souterów z łomami, kilofami i łopatami, żeby go rozebrać na kawałki. – Jackie... przepraszam. – Za co? – Za wszystko.
Do za dwadzieścia piątej większość gliniarzy zniknęła – wrócili do komendy w samą porę, by odbić karty zegarowe i wynieść się do pubu. Zostali tylko Logan, Faulds, mały gruby
Alec, ekipa biura identyfikacji i jakiś niezidentyfikowany posterunkowy, który pełnił wartę przed domem w ulewnym deszczu. Musiał kogoś mocno wkurzyć, skoro dostał taką fuchę. Strugi lejącej się z góry wody lśniły w blasku reflektorów ubojni między żywopłotem ze złotych cyprysów i płaczącym niebem. Rząd ponurych martwych domów niszczał wolno w ciemności. Tylko u Souterów widoczne były jakieś oznaki życia: przez szpary między płytami sklejki w oknach sączyło się światło, z wnętrza dochodziły odgłosy demolki, gdy ekipa biura identyfikacji rozwalała kominek i zrywała klepkę podłogową. Zaglądali w każdy zakamarek w poszukiwaniu śladów obecności posterunkowej Munro, Elizabeth Nichol lub jej brata Jimmy’ego. – Więc? – Faulds poprawił się na siedzeniu pasażera samochodu służbowego. – Zdecydowałeś się? – Inspektor McRae, policja West Midlands. – Logan się odwrócił i wyciągnął rękę do komisarza. – Miło mi pana poznać. – Doskonale – uśmiechnął się Faulds. – Gdy tylko wrócimy do komendy, wydam polecenie, by zaczęto załatwiać formalności. Tylne drzwi otworzyły się i ktoś wskoczył z deszczu do środka. Jackie. Kiedy zdjęła czapkę z daszkiem i strząsnęła z niej wodę na podłogę wyglądała jak zmokła kura. – Jasna cholera. Tam można utonąć. Logan spojrzał na jej odbicie w lusterku wstecznym. – Myślałem, że wróciłaś do komendy. – Włącz ogrzewanie. – Skrzywiła się. – Zamarzam. Logan uruchomił silnik i ustawił dmuchawę na maksimum. Wnętrze samochodu wypełniło tłuste podgrzane powietrze. – Nie mów mi, że to ty tam... – Wskazał przez zamgloną przednią szybę dom Souterów. Grymas na twarzy Jackie zmienił się w gniewną minę. – Nadinspektor McKay nie była pod wrażeniem po przeczytaniu mojego poprawionego raportu na temat prowadzenia śledztwa przez Inscha. Uważa, że powinnam go udupić. – Myślałem, że tak zrobiłaś. – Miałeś rację. Nie wracajmy do tego. – Jackie wzruszyła ramionami. Wcisnęła się między oparcia przednich siedzeń i przysunęła ręce do nawiewów, narzekając, że wciąż ma zgrabiałe dłonie. – Będziesz miała odmrożenia.
– Odwal się. Przynajmniej znów się do niego odzywała. Zadźwięczała komórka Logana. Dzwoniła inspektor Steel z informacją o wyniku przeszukania zdemolowanego domu Elizabeth Nichol w Newmacher. – Ani pocztówek, ani listów, ale sukinsyn na pewno tu bywał. W gościnnej sypialni zostawił album z wycinkami prasowymi o Heather i Duncanie Inglisach, Tomie i Hazel Stephenach, Marcusie Youngu, Maureen i Sandrze Taylor... Są tam wszystkie artykuły o nich sprzed ich zaginięcia i po. „Rzeźnik znów uderza: znika małżeństwo”. Takie rzeczy. I nie tylko to. Są też wycinki z gazet wychodzących od Inverness do Eastbourne i cała masa cholera wie skąd. Chyba z prasy wschodnioeuropejskiej, ale nie rozumiem ani słowa. Logan przekazał to Fauldsowi. Komisarz poprosił, żeby mu podał telefon. – Pani inspektor, kiedy zaczyna się ten album, jaką datę ma pierwszy wycinek? – Pauza. – Mhm... Jasne... Tak? O rany... Ile tego jest, jak pani myśli?... Okej, dzięki. – Rozłączył się i oddał Loganowi komórkę. – Wygląda na to, że są tam artykuły tylko od 2004 roku. Będziemy musieli porównać cały materiał z bazami danych zaginionych osób wszystkich jednostek policji. – Przetarł dłonią zaparowaną przednią szybę i odsłonił dom Souterów w całej jego złowrogiej krasie. Wyglądało na to, że ekipa biura identyfikacji dała za wygraną, bo targali w deszczu swój sprzęt z powrotem do brudnego furgonu. – Rok 2004... Bóg jeden wie, ile osób Jimmy Souter zabił wcześniej. – Będzie więcej albumów. – Jackie skinęła głową. Musiała jednak zauważyć minę Logana w lusterku wstecznym, bo odwróciła się i spojrzała na niego. – Co? Souter to kolekcjoner, nie jest tak? Musi mieć każdy artykuł, jaki kiedykolwiek wyciął. Miała rację. – Wyobrażacie sobie dzieciństwo tutaj? – zapytał Logan, patrząc, jak ekipa biura identyfikacji wolno znika z widoku za przednią szybą znów zachodzącą mgłą. – Wiatr od strony ubojni, wszystko pokryte warstewką tłuszczu... Idziesz do szkoły, a to osiada ci na ubraniu i włosach. Wszystkie dzieciaki znęcają się nad tobą, bo śmierdzisz. Potem wracasz do domu, a twój tata alkoholik spuszcza ci manto. Faulds przetarł przednią szybę. – Chyba nie sugerujesz, że to usprawiedliwia Jimmy’ego Soutera? – Mówię tylko, że to jest... nie to, że zrozumiałe, ale wie pan... zadziwiające, że Elizabeth Nichol tak się powiodło. Ciekawe, czy jej siostra... – Logan zamilkł. Faulds mówił teraz coś o nakazach rewizji i apelach do społeczeństwa, ale Logan nie
słuchał. Wpatrywał się w rząd zrujnowanych domów. Wyjął komórkę, zadzwonił do komendy i kazał dać do telefonu Renniego. Długo czekał, zanim ktoś wyciągnął posterunkowego spod prysznica w szatni. Furgon ekipy biura identyfikacji zawrócił niezdarnie w trzech rzutach i odjechał, kierowca, mijając ich, pomachał im wesoło na pożegnanie. Gdy znikał w głębi ulicy, zostawiając ich w ciemności, tylne światła jego pojazdu błyszczały jak krwawe aureole. Do samochodu podbiegł Alec i władował się z tyłu obok Jackie. Jego kombinezon ochronny przybrał paskudny niejednolity szary kolor i ociekał brudną wodą. Zrzucając go z siebie, kamerzysta zmoczył całe siedzenie. – Kompletna demolka. – Zakaszlał, wydmuchał nos i sprawdził kamerę. – I nic nie znaleźli. Pewnie skleję jutro ten materiał jako dziesięciosekundowy skok montażowy. Wiecie: odrywanie listew przypodłogowych, zdjęta klepka, kominek... Przez telefon zgłosił się Rennie: – Tak? – Co z domami dziecka? – Nie miałem czasu skończyć... – Wiesz, że to ważne! Nie prosiłem cię dla zabawy. – Okej, okej, nie ma problemu. Mogę się najpierw ubrać, czy chce pan, żebym zasuwał na górę na golasa? Logan wolał sobie tego nie wyobrażać. Rozłączył się. – Podzielisz się nowiną z resztą klasy? – zapytał Faulds. – Dla mnie marchewka, dla Renniego kij. A co, jeśli... – Zaczekaj, zaczekaj... – Alec włączył kamerę. – Iii... Akcja! – Możesz przestać? – Pauza. – Wszystkie domy są puste. A jeśli Jimmy po prostu wybrał inny? Musi być sprytny, skoro wymyka się policji od ponad dwudziestu lat. Logan zgasił silnik, przed nosem komisarza sięgnął do schowka w desce rozdzielczej po latarkę. Leżała na dnie, pod pustymi opakowaniami po chipsach. Jakimś cudem baterie jeszcze nie siadły. Logan ją włączył i przez czysty skrawek przedniej szyby oświetlił rząd walących się domów. – Żartujesz? – zapytała z tylnego siedzenia Jackie. – Chyba nie będziemy... Logan otworzył drzwi kierowcy i wysiadł w mżawkę. – Jeśli chcesz, możesz tu zostać. Tylko szybko się rozejrzę. – Nie mamy nakazu rewizji. Nie możesz... Zamknął drzwi, zanim zaczęła kląć. Pięć sekund później dołączył do niego Alec z kamerą HDV schowaną pod kurtką, żeby
nie zmokła. – Na wszelki wypadek...
60
Logan omiótł światłem latarki rząd zniszczonych budynków, blask odbijał się od mokrej trawy i resztek szyb w oknach. Postawił kołnierz i ruszył po wybojach do środkowego domu – numer trzy – ogrodzonego teraz niebiesko-białą taśmą policyjną. Przewiązany wstążką lichy i niechciany prezent urodzinowy. – Jak myślisz, Alec: jedynka, dwójka, czwórka czy piątka? – Marznę jak cholera. – Ale z ciebie mięczak. Logan przedarł się zachwaszczoną ścieżką do numeru drugiego, deszcz spływał mu po karku. Drzwi frontowe były zaryglowane, ale drewno już tak zgniło, że mocne pchnięcie wyrwało zamek z framugi. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem zardzewiałych zawiasów. Kiedy Logan wszedł do mrocznego przedpokoju, zadźwięczała jego komórka – Jackie pytała, co on, do diabła, wyrabia. – Rozglądam się. – Nie mamy nakazu „rozejrzenia się”. Komisarz Faulds mówi, żebyś ruszył stamtąd tyłek z powrotem do samochodu. – Zaraz wyjdę. Chcę tylko szybko rzucić okiem na resztę tych domów. Nie zapominaj, że zagrożone jest życie policjantki. Powiedziała coś niecenzuralnego, na co Logan odparł, że poszłoby to dużo szybciej, gdyby podnieśli zadki i pomogli mu. Usłyszał przytłumioną rozmowę, potem Jackie odrzekła: – Okej, dobra, niech będzie. Przelecimy się po deszczu, żebyś mógł zaspokoić swoją cholerną ciekawość. To tyle, jeśli chodzi o uprzejmość. Logan nie dał się sprowokować. – Dzięki. My weźmiemy numery jeden i dwa, a ty i Faulds cztery i pięć, jeśli można prosić... – Zechcesz mi wyjaśnić, czego mamy szukać?
– Nie mam pojęcia. Pięć minut później Logan znów był na deszczu i starał się ignorować drażniący monolog Aleca o niebezpieczeństwach zjedzenia za jednym posiedzeniem opakowania fruittelli dla całej rodziny. W wybitych oknach pod numerem piątym pojawiło się światło latarki. Jackie i Fauldsowi mogło się nie uśmiechać przeszukiwanie domu, ale przynajmniej próbowali. Numer jeden był ostatnim budynkiem na pustej ulicy, trochę większym od pozostałych, z garażem z boku, ale dach zapadł się jak spleśniały hamak, a po oknach od frontu pozostały tylko czarne dziury. Bóg jeden wie, czyją własnością były te domy widma, ale nieprędko znaleźliby się na nie kupcy. Logan wszedł przez furtkę z kutego żelaza – pisk, z jakim zamykała się wolno, towarzyszył im na ścieżce. Przy drzwiach frontowych wisiała na ścianie rozpadająca się szara drewniana tabliczka z wyblakłym czarnym napisem „Laurelowie”. Logan oświetlił latarką mokry piaskowiec i wnętrze za szczątkami wykuszowego okna: kruszejący tynk, podartą tapetę i kominek zasypany kawałkami zawalonego sufitu. Drzwi były zaryglowane i tym razem nie wystarczyło mocne pchnięcie. W otoczeniu kępy uschłych jeżyn stała stara ławka, która rozleciała się, kiedy Logan spróbował ją zaciągnąć pod wykuszowe okno. – Cholera... – Spojrzał w górę na pustą ramę okienną potem na kamerzystę, który dygotał na szczycie schodów. – Może pomógłbyś mi tam wejść? W salonie cuchnęło wilgocią i pleśnią podłoga zapadła się niebezpiecznie, gdy Logan wylądował na rozmiękłym dywanie. Alec wystawił głowę nad parapet okienny. – Bezpiecznie tam? – Wpuszczę cię od frontu. Logan przeszedł pod ścianami salonu do przedpokoju. W zamku drzwi wejściowych tkwił duży zardzewiały klucz zaklinowany prawie na amen. Logan poruszał nim w obie strony i w końcu zablokowany mechanizm ustąpił ze zgrzytem. Otworzył drzwi. Alec zajrzał do środka. – Nie wygląda to zbyt zachęcająco, prawda? – Zaczniemy od góry.
Heather siedziała po turecku na materacu, na jej podołku stygł talerz wątróbki z cebulą. Nie, żeby to jej nie smakowało – wszystko, co On przyrządzał było dobre – tylko już nie wiedziała, co jest rzeczywiste, a co nie. On siedział po drugiej stronie kraty oparty plecami o czerwoną zardzewiałą metalową ścianę z gumową maską bez wyrazu zamiast twarzy. Wzięła nóż i widelec, ukroiła następny kawałek wątróbki – skarmelizowanej na brzegach, delikatnie różowej w środku – włożyła do ust i przeżuła. Miękka, krucha i soczysta. Heather jeszcze nigdy nie jadła policjantki. – Ty jesteś... – Usiłowała sobie przypomnieć imię brata Kelley. – Jimmy? Rzeźnik przekrzywił głowę na bok w tym swoim kocim pytającym geście, jak zawsze. – Nic jej nie jest? Kelley. Czy ona... – Heather ugryzła się w język, bojąc się powiedzieć „nie żyje?” Położył rękę na sercu. Potem wskazał jej talerz zjedzeniem. – Tak, jest doskonałe. – Ukroiła następny kawałek i nałożyła na widelec puree ziemniaczne i smażoną cebulę. – Mogę z nią porozmawiać? Cisza. – Ona jest moją przyjaciółką. Skinienie głową. – Proszę, nie rób jej krzywdy. Rzeźnik sięgnął w górę, chwycił gumową maskę i pociągnął... a potem zamarł i maska pozostała na wpół zdjęta. Skądś dochodził dźwięk, jakby gdzieś daleko grała muzyka elektroniczna. Zsunął maskę z powrotem na twarz, wstał i wyjął z kieszeni fartucha długi nóż rzeźniczy – taki sam jak tamten, który ukrywała Heather. Tylko tym razem wiedziała, że jest prawdziwy.
– Zaczekaj chwilę... – Logan zatrzymał się na szczycie schodów do piwnicy, wyjął swoją wibrującą komórkę i wcisnął zielony przycisk. – Halo? Usłyszał podekscytowany głos Renniego: – Jestem wielki! Najlepszy! Nie do pobicia! Niezrównany! – Piłeś? – Domy dziecka. Przepytałem wszystkich w opiece społecznej i dotarłem do jednej starej baby, która pamiętała małą dziewczynkę umieszczoną w ich ośrodku po tym, jak jej ojciec stracił ramię w rzeźni. A teraz może pan podziwiać moją... – A co z Kelley i Jimmym?
– Bóg raczy wiedzieć. Miałem fart, że wyciągnąłem z niej chociaż tyle. – Ale co nam to daje? – Logan popatrzył w dół schodów oświetlonych jego latarką i lampą na kamerze Aleca. – Już wiemy... – I tu pokazałem swój geniusz. Ona nie zajmowała się tą sprawą osobiście, ale zna faceta, który to załatwiał. Robimy... – Cisza. – ... jakieś... – Szum. – ... dziś wieczorem? – Halo? Buczenie. – ...lo? Logan zamarł na schodach, potem cofnął się dwa stopnie w górę. – Halo? – Halo? Jest pan tam? – Co on powiedział? – Nie rozmawiałem z nim, bo pomyślałem, że będzie pan chciał zrobić to osobiście. Podaję jego telefon: zero jeden dwa dwa cztery... Logan przyciskając komórkę barkiem do ucha, wyjął notes i zapisał. – Dzięki. – A teraz, panie i panowie, Simon Rennie wychodzi z komendy! – O nie, nie ma mowy. – Co?! Niech pan da spokój... – Zostań na miejscu, dopóki z nim nie pogadam, okej? Możesz być jeszcze potrzebny, żeby mi coś sprawdzić. Logan się rozłączył, zanim Rennie zaczął narzekać, i wybrał podany przez niego numer. – Halo? – odezwał się głos starego mężczyzny. Logan zapytał go o Elizabeth Souter. Nastąpiła długa, pełna zastanowienia cisza. – Nic mi to nie mówi. – A Kelley? Też nie? To może Jimmy Souter? – Jimmy Souter? Dawno nie słyszałem tego nazwiska. Nie uwierzyłby pan, ile kłopotów może sprawiać jedna osoba. Jeśli coś się zepsuło, zostało zniszczone lub zapaliło, to zawsze była sprawka Jimmy’ego Soutera. – Wie pan może, co się z nim stało? – Elizabeth i Kelley... Teraz sobie przypominam. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, kiedy ktoś ją adoptował. To musiało być trudne dla tej rodziny, ale o ile wiem, wszystko się dobrze ułożyło.
– Ale co się stało z Jimmym? – Hm? A, chyba po prostu zniknął, jak każdy urojony przyjaciel. – Urojony... – Logan zmarszczył brwi. – Kelley Elizabeth Souter była
bardzo niezrównoważona, kiedy się
nią
zaopiekowaliśmy. Zdaje się, że „Jimmy” otrzymał to imię po jej ojcu. Ilekroć zrobiła coś złego, zawsze zwalała winę na Jimmy’ego. Pół minuty później Logan znów połączył się przez telefon z Renniem. – Zamknij się i słuchaj, okej? Na moim biurku leży faks z Garioch United coś tam. Porównaj wszystkie daty i miejsca z informacjami, jakie dostałeś z Interpolu. – Ale to zajmie wieki, a ja jestem... – Wprowadziłeś to wszystko do HOLMES-a, tak? Poszukiwania w systemie zajmą ci dwadzieścia minut! – Dobra, w porządku, Jezu... – I oddzwoń do mnie, jak tylko będziesz coś miał! – Co powiedzieć Bainowi? Logan znów spojrzał na schody do piwnicy. – Po prostu go zawiadom... – A co z... – Szum. – Halo? – Buczenie. – Co... Logan się rozłączył. Przynajmniej zyska trochę na czasie. Nadinspektor nie będzie zbyt zadowolony, kiedy się dowie, że Logan zarządził ogólnokrajowe poszukiwania urojonego przyjaciela z dzieciństwa Elizabeth Nichol. Piwnica była zagracona skrzyniami do transportu herbaty pełnymi spleśniałych ubrań, tekturowymi pudłami z książkami w miękkich okładkach, które się wybrzuszyły i poczerniały od wilgoci, rozpadającymi się meblami i zardzewiałymi rowerami. – Kurwa! – Alec obrócił się gwałtownie i blask lampy na jego kamerze omiótł graciarnię. – To był szczur? Logan przedarł się na środek gnijącego labiryntu. Budynek był z piaskowca, ale ściany piwnicy były z granitu. Nic dziwnego, że komórka nie miała tu zasięgu. Zajrzał do jednego z pudeł: Mills i Boon, Catherine Cookson, Barbara Cart land... Alec wykonał następny panikarski piruet. – Założę się, że to szczury. Na pewno są ich tu setki. Żywią się resztkami z ubojni. – Uspokoisz się czy nie? – Nigdy nie czytałeś Jamesa Herberta? – wzdrygnął się kamerzysta. – Czy tam pod schodami są drzwi? – Logan oświetlił latarką ściany.
– To pewnie tylko szafka z bezpiecznikami albo coś w tym rodzaju. Możemy stąd wyjść, zanim coś nas pożre? Kurewsko nie cierpię szczurów. – Opowiedz im swoją historyjkę o fruit-tellach, to je odstraszy. – Logan dobrnął do tajemniczych drzwi i otworzył je. – Jasna cholera... Za progiem ciągnął się w ciemność ziemny korytarz o długości co najmniej pięciu metrów. Logan wszedł do środka. Podłoże zostało wydeptane przez lata niemal do połysku. Poruszył kilka razy drzwiami. Zawiasy nie wydały żadnego dźwięku. Alec przecisnął się między stosami pleśniejących pudeł i zajrzał Loganowi przez ramię. – I co? W tunelu dziwnie pachniało: nie zjełczałym wytopionym łojem, tylko czymś słodkawym i kwiatowym. Odświeżaczem powietrza albo kadzidłem. Logan przesunął światłem latarki po nierównych ścianach. – Wróć na górę i wezwij Fauldsa. Niech on i Jackie przyjdą tu natychmiast. – Co jest? Ale Logan już zagłębiał się w ciemność. Mówił sobie, że dojdzie tylko do końca tego kawałka i ani kroku dalej. Na wszelki wypadek. Po dwudziestu metrach korytarz skręcał ostro w prawo. Logan zbliżył się ostrożnie do zakrętu i wyjrzał zza rogu. Zobaczył następny krótki tunel wydrążony w ziemi. Na końcu wisiał koc czy jakaś kotara. To pewnie nic takiego, pomyślał Logan. Te domy stoją od dziesięcioleci. Co najmniej od ostatniej dekady XIX wieku. To może być stary schron przeciwlotniczy albo dawna nielegalna destylarnia... W każdym razie, nie zamierzał zapuszczać się dalej sam. Kiedy tuż za plecami usłyszał ludzki głos, omal nie wrzasnął. – Już idą – szepnął Alec z kamerą w gotowości. – Myślisz, że tutaj je trzyma? – Dowiemy się, jak przyjdą tu Faulds i Jackie. Alec skinął głową, rozejrzał się i zapytał: – Na pewno nie chcesz tam szybko zajrzeć? – Na pewno. – A jeśli jest tam posterunkową Munro? Nie powinniśmy spróbować... no wiesz... jej uratować? – Wedrzeć się na nieznany teren bez wsparcia i planu? Oszalałeś? Kamerzysta zacisnął wargi i cmoknął.
– W filmie tak by zrobili. Nie chcesz być bohaterem? Wpaść tam na swoim dużym brudnym koniu i w mgnieniu oka ocalić damę w opałach? Logan popatrzył na niego. – I doprowadzić do tego, że ona, ty, albo ja zginiemy? Zaczekamy na Fauldsa i Jackie. Koniec. – Nie musisz... – Ciii... Słyszałeś? Przytłumiony kobiecy głos gdzieś po drugiej stronie zasłony. Jasna cholera. A potem krzyk, wołanie o pomoc. Niech to szlag... Logan wyciągnął mały miotacz gazu pieprzowego i wpadł za kotarę. Niskie pomieszczenie, po jednej stronie zamrażarki otwierane od góry... Nie zauważył ręki wzniesionej do ciosu.
Wnętrze:
Pomieszczenie
z
niskim
sufitem,
oświetlone
trzema
migającymi
jarzeniówkami. Ściany wyłożone nierównymi drewnianymi płytami. Kamera kieruje się mocno w lewo, drży; żółte smugi światła w obiektywie, gdy włącza się autofocus. Sierżant McRae leży oparty plecami o zamrażarkę, ma zakrwawioną głowę. Kuca nad nim mężczyzna w stroju rzeźnika i gumowej masce byłej premier Margaret Thatcher. Trzyma w ręku nóż przyciśnięty do gardła sierżanta McRae. Głos spoza kadru: O Boże... [Rzeźnik patrzy przez chwilę z przekrzywioną głową na sierżanta McRae, potem opuszcza nóż] Głos spoza kadru: O Boże, o Boże, o Boże... [Rzeźnik wstaje i odwraca się twarzą do kamery] Głos spoza kadru: O Boże... [obraz podskakuje, kiedy kamerzysta cofa się, odwraca i biegnie] Dźwięki spoza kadru: [przyspieszony oddech i przekleństwa – odgłos ocierania się tkaniny o mikrofon]
Alec uciekał zbyt przerażony, by czuć się winnym, że zostawia Logana. Ledwo wybiegł z powrotem za kotarę, już się zasapał – dlaczego musi być takim grubasem, do cholery?
– O Boże, o Boże, o Boże, o Boże... – Zamknij się! Zamknij się, kurwa, i spieprzaj stąd! Słyszał, jak Rzeźnik go ściga, jak się zbliża. O Boże, o Boże, o Boże, o Boże... Alec wpadł przez drzwi z powrotem do piwnicy i potknął się o pudło z tanimi romansami. Rozciągnął się jak długi i wypuścił z rak kamerę, która wylądowała przy stercie zdezelowanych rowerów. Lampa zgasła i Aleca ogarnęła ciemność. O Boże, o Boże, o Boże, o Boże... Dźwignął się na kolana i popełzł po omacku naprzód, usiłując znaleźć schody, drogę wyjścia, zanim... Drzwi pod schodami otworzyły się i wpuściły bladożółte światło do zagraconej piwnicy. Rzeźnik stanął w progu... Alec przygryzł wargę i starał się nie krzyknąć. Nie podnoś się. Nie wydawaj żadnego dźwięku. Skrzypienie, szuranie nogami po podłodze. Rzeźnik posuwał się między stosami pudeł i spleśniałych rupieci. Cicho. Ani mru-mru. Nawet nie oddychaj. Coś otarło się o jego nogę. Alec drgnął przerażony i wpatrzył się w mrok. O Boże, proszę, niech to nie będzie... Zobaczył parę czarnych lśniących oczu, zęby, pazury, nagi różowy ogon. Szczur! Alec wrzasnął. Cofnął się i kopnął. Pieprzone szczury! Jezu... Ktoś za nim stał. O Boże, o Boże, o Boże, o Boże... Alec spojrzał w górę na tę martwą gumową twarz. – Proszę... Rzeźnik złapał go za kołnierz i pociągnął wrzeszczącego i kopiącego z powrotem przez drzwi w ciemność.
61
Błueee... – Logan odwrócił się na bok i zwymiotował na twarde klepisko. – Wszystko w porządku? – Faulds się cofnął i zmarszczył nos od smrodu. Logan zakaszlał, splunął i podniósł się na kolana. Jackie postawiła go na nogi i przytrzymała w pionie, przyciskając do swojego ciepłego ciała. – Co ty sobie wyobrażałeś, do cholery, wdzierając się tu sam? Że grasz w Szklanej pułapce! Kręciło mu się w głowie. – Wzywała pomocy. Co miałem robić? – Mój Boże... – powiedział Faulds, gdy otworzył jedną z zamrażarek. – Pełno mięsa... – Wyjął kawałek zamrożonej piersi z bladopurpurową otoczką w przezroczystym foliowym opakowaniu próżniowym. Jackie puściła Logana i podeszła do ściany w głębi. – W rogu jest coś w rodzaju grobu... „Tu spoczywają doczesne szczątki Catherine Davidson, ukochanej towarzyszki. Zmarła czternastego września 2001 roku”. Co to ma znaczyć, do cholery? Logan zamknął na chwilę oczy, potem przyjrzał się niskiemu pomieszczeniu. Było całe wyłożone płytą wiórową wybrzuszoną i miejscami pokrytą pleśnią. Pod przeciwległą ścianą stał wielki stół rzeźniczy z nierdzewnej stali, nad nim na dwóch pasach magnetycznych wisiał komplet noży. Za wejściem z odsuniętą teraz kotarą przez które wpadł Logan, ciągnął się z powrotem w kierunku domu tunel wydrążony w ziemi. Druga zasłona przesłaniała częściowo otwór obok stołu rzeźniczego, trzecia wisiała na końcu rzędu zamrażarek. – Gdzie jest Alec? Znaleźli go za zasłoną numer 2, w kuchni obitej płytą wiórową na podłodze leżały kawałki wypłowiałego dywanu. W rogu stały dwie czerwone butle gazowe połączone z nieskazitelnie czystą płytą grzejną i piekarnikiem. Szafki i blaty robocze w stylu lat siedemdziesiątych miały kolor wyblakłego mahoniu i brudnokremowy odcień. Śmierdziało krwią i czosnkiem.
Alec wisiał do góry nogami na środku kuchni nad blaszaną wanną pełną ciemnej czerwieni. Skórę miał tak bladą że niemal półprzezroczystą i był jeszcze ciepły. Faulds zaklął i odwrócił się do Logana. – Po cholerę wziąłeś go ze sobą? To był cywil! – Nie wiedziałem... – Masz pojęcie, jak BBC nas urządzi? To będzie katastrofa! – Alec, ty głupi skurwielu... W ciemieniu kamerzysty widniała okrągła dziura, do wanny pełnej krwi kapała różowoszara ciecz. – Jak mogłeś do tego dopuścić? – To nie moja wina... – Nie? Udało ci się uratować własną... – Bo zjadłem jej gulasz. Dlatego. – Co? – Na twarzy Fauldsa pojawił się wyraz obrzydzenia. – Jaki gulasz? O czym... – Nie ma żadnego Jimmy’ego Soutera. On nie istnieje. To Elizabeth. To zawsze była Elizabeth. Karmiła tamte dzieciaki ludzkim mięsem i żyły. – Logan odwrócił się plecami do dyndających zwłok kamerzysty. – Kiedy zrobiła wczoraj lunch, zjadłem gulasz... Wszedł z powrotem do rzeźni. Znów zbierało mu się na wymioty. Trzecia zasłona – ta obok rzędu zamrażarek – była cała w róże i ptaszki, ale spłowiała i poszarzała od tłuszczu. Logan chwycił ją w garść i zerwał. Zobaczył następny tunel oświetlony bezdusznym blaskiem jarzeniówek. W odległości niecałych dwóch metrów w ścianie było dwoje dwuskrzydłowych metalowych drzwi, jakby ktoś zakopał tam dwa kontenery. Jeden niebieski, drugi czerwony, oba z ogniskami rdzy. Logan pociągnął czerwone drzwi. Zazgrzytały zawiasy. Zdecydowanie kontener. Metalowa skrzynia miała mniej więcej wielkość łazienki Logana, środkiem biegła zardzewiała krata, na podłodze leżał materac i kołdra, w rogu stała toaleta chemiczna, z sufitu zwisała para bloków. Wnętrze niebieskiego kontenera wyglądało inaczej – zamiast bloków była w nim rama w kształcie litery A zrobiona z rur do rusztowań. Na podłodze lśniły w mroku ciemnoczerwone kropelki. W kącie leżała sterta ciemnych ubrań. W czerwonym kontenerze cuchnęło środkiem dezynfekującym, tutaj krwią i strachem. Jackie weszła ostrożnie do środka, podeszwy jej czarnych butów mlaskały na lepkiej podłodze. Podniosła kawałek materiału. – To mundur policyjny.
Przeszukała kieszenie spodni i wyjęła małe skórzane etui do legitymacji służbowej. Otworzyła je i zaklęła. Logan stanął w drzwiach. – Munro, tak? Była wegetarianką... – Kurwa mać! – zaklęła Jackie i kopnęła ścianę kontenera. Echo wchłonął ziemny korytarz. – Kurwa jebana mać! – Następny kopniak. – Okej, okej, wystarczy. – Logan złapał ją za ramię i wyciągnął do tunelu. – Ile czasu zajęła wam droga tutaj, kiedy Alec was wezwał? Dziesięć minut? Piętnaście? – Coś koło tego. Musieliśmy wyłamać frontowe drzwi. – Nie widzieliście kogoś wymykającego się z tego domu? – Jasne, że nie, do cholery. Chyba coś byśmy powiedzieli, nie? Logan skinął głową, wrócił do rzeźni i wziął swoją latarkę. Wysiadła. Potrząsnął nią kilka razy i zaświeciła słabo. Wystarczy. Jeśli Rzeźnik, a raczej Rzeźniczka, nie uciekła przez dom, mogła się wydostać tylko jedną drogą. Logan minął kontenery i zagłębił się w ciemność.
62
Wydawało się, że to trwa wieczność – ciemność i uciążliwy zapach ziemi, rozkładu i mięsa. Tunel skręcał nagle w prawo, drogę blokowały stare drewniane drzwi. Logan zatrzymał się zjedna ręką na klamce, starając się zorientować, czy ktoś na niego czyha po drugiej stronie. Nie miał zamiaru sprawdzać tego w bolesny sposób. – To zupełna klęska – mruknął Faulds, który szedł korytarzem za Jackie i światłem jej latarki. Stanęła, gdy dotarła do drzwi, i oświetliła twarz Logana. Blask go oślepił i znów zebrało mu się na wymioty. – Jezu... – Zasłonił oczy ręką. – Krwawisz. I wyglądasz jak kupa gówna. – Au! – Logan drgnął, kiedy dotknęła jego głowy. – Dzięki, ja też cię kocham. Popatrzyła na niego. – Nieprawda. Na tym polegał problem, pamiętasz? Faulds przepchnął się do przodu. – Nie powinniśmy zostawiać tamtych wszystkich dowodów niestrzeżonych. – W takim razie – odparła Jackie – może pan zostanie tam sam w ciemności w melinie Rzeźniczki, a my oboje poszukamy tej suki? Założę się, że będzie pan nadal żył, kiedy wrócimy. – Czy... – Faulds zrobił taką minę, jakby chciał wykorzystać swoje stanowisko, ale Jackie miała rację: byli we troje, rozdzielanie się nie wchodziło w rachubę. Logan pociągnął starą bakelitową klamkę i otworzył drzwi. Ukazała się pusta biała ściana. – Po prostu wspaniale – powiedział Faulds. – Ślepa uliczka. My tu sterczymy jak dupki, a Rzeźniczka ucieka. – Odwrócił się. – Watson... – Moment... – Logan znów potrząsnął swoją latarką i omiótł słabym światłem pustą powierzchnię. Przy lewej krawędzi była para małych zawiasów. – To drzwi. Musiał trochę pomajstrować, ale w końcu je otworzył. Po drugiej stronie zobaczyli
magazyn pełen półek ze środkami czystości. Jackie wyjęła swoją składaną pałkę policyjną, rozciągnęła ją na całą długość i przestąpiła próg. – W porządku. Ruszyli za nią między regałami z wybielaczem, preparatem odkażającym i tubami przeciwbakteryjnej pasty do mycia rak. Drzwi na drugim końcu okazały się bardziej tradycyjne. Jackie nacisnęła klamkę i wyszła na korytarz: białe ściany, podwieszony sufit z jarzeniówkami, podłoga z nierdzewnej stali z przeciwpoślizgowymi wypukłościami w kształcie rombów, odległe dudnienie maszyn, muzyka z radia, intensywny zapach jagnięciny. Logan rozejrzał się: – W lewo czy w prawo? – W lewo. Tam, gdzie jest radio, muszą być ludzie. – Faulds ruszył w kierunku hałasu, Jackie tuż za nim, Logan na końcu. Przy każdym kroku kręciło mu się w głowie. Zapach, hałas i biel ścian nie pomagały. Pewnie wstrząśnienie mózgu i... Ożyła jego komórka, co spotęgowało mdłości. Wyjął telefon, nadal maszerując za Fauldsem i Jackie. – Tak? Dzwonił Rennie. Paplał tak szybko, że prawie bełkotał. – Mam! Upieprzyłem się z tym, ale mam! Za każdym razem, kiedy Elizabeth Nichol jechała ciężarówką na kontynent, jest co najmniej jedno trafienie w aktach Interpolu. To ona jest Rzeźnikiem! – Przyślij drużynę szturmową do ubojni, natychmiast. I karetkę. – Logan przystanął na chwilę, zamknął oczy i oparł się o ścianę, żeby nie upaść. W ustach miał nagle pełno śliny. Tylko nie rzygaj, tylko nie rzygaj. – Przez osiemnaście lat nie mieliśmy żadnych trupów, bo ona zabijała ludzi w Europie Wschodniej – ciągnął Rennie. – Bain mówi... – Zamknij się, kurwa. Trzeba ustawić blokady drogowe na wszystkich trasach wylotowych z Turriff... – Może lepiej zwymiotować teraz i mieć to z głowy? – Wszystko gra? – zapytał Rennie. – Nie. – Logan się rozłączył, odsunął od ściany, wziął głęboki oddech i pokuśtykał szybko za Fauldsem i Jackie. Z każdym krokiem dźwięki Northsound Radio 2 i ciężkich maszyn stawały się coraz głośniejsze. Skręcił za róg i znalazł się w zaparowanym pomieszczeniu, gdzie cuchnęło jagnięcina. Pod sufitem przesuwały się dwa ciągi transportowe. Z jednego zwisały martwe owce – na górze wełniste, na dole obdarte ze skóry i wypatroszone – z drugiego drągi z nierdzewnej stali
z małymi koszami na końcach, z których patrzyły odcięte łby owiec, jakby lekko zaskoczone śmiercią. Na szpikulce pod spodem były nadziane ich wnętrzności. Wszystko krążyło do taktów Parklife zespołu Biur jak jakaś makabryczna karuzela. Faulds i Jackie już byli w hali, komisarz próbował krzykiem zmusić mężczyznę w poplamionym krwią kombinezonie, by zaczął rozumieć, co się do niego mówi po angielsku. Mężczyzna chyba w końcu pojął, o co chodzi, bo wskazał drzwi obok plastikowego pojemnika pełnego płuc. Logan przedarł się przez tłum pracowników ubojni w momencie, gdy Faulds wyszedł na korytarz. – Uzbrojone posiłki w drodze. Faulds się zatrzymał. – Trzeba ewakuować stąd personel. Nie będziemy narażali więcej cywilów... Nie zdążył dokończyć zdania. W drzwiach za jego plecami pojawiła się Rzeźniczka z nożem w ręku. Nawet nie zdążył krzyknąć. Opasała komisarza ramionami w miłosnym uścisku, ostrze zalśniło w górnym świetle i zniknęło w jego boku tuż pod dolnym żebrem. Faulds spojrzał w dół na opasujące go ramię i zakrwawioną dłoń z nożem. – P... proszę... – Zbladł. Rzeźniczka przecięła mu brzuch w poprzek, od jednego boku do drugiego, w niecałą sekundę. Z rany chlusnęła jasnoszkarłatna krew. Ktoś wrzasnął, ale Faulds tylko otworzył i zamknął usta. Opadł na kolana, jego wnętrzności wypłynęły na wierzch – wciąż jeszcze powiązane ze sobą w jeden kłąb – odór z przedziurawionych jelit zmieszał się z zapachami ubojni. Personel rozbiegł się, krzycząc i klnąc, by znaleźć się możliwie jak najdalej od krwi i wyprutych flaków. Rzeźniczka zniknęła w tłumie. – Nie! – wrzasnął Logan i przepchnął się do Fauldsa. Komisarz był w szoku, trzymał drżące ręce nad dziurą w brzuchu i niczego nie dotykał. – Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze! Logan sam w to nie wierzył – wszędzie była krew, Rzeźniczka niemal przecięła Fauldsa na pół. – Hej, ty! Stój! – krzyknęła Jackie przez wrzaski spanikowanych pracowników ubojni. Logan poszukał jej wzrokiem. Stawiała czoło Rzeźniczce obok rzędu obdartych ze
skóry i wypatroszonych owiec. Błysnęło ostrze, ale Jackie zamachnęła się pałką i nóż wylądował z hałasem na stalowej podłodze. Rzeźniczka rzuciła się naprzód i pchnęła na Jackie wypatroszoną owcę. Jackie zatoczyła się do tyłu na ścianę, poślizgnęła i twardo upadła na podłogę. Rzeźniczka wyciągnęła coś o wyglądzie miecza świetlnego, rozkręciła to jednym ruchem na pół i wsunęła do środka mały zielony nabój. Jackie wstała. – To pistolet ubojowy! – krzyknął Logan. Rozległ się trzask i urządzenie zostało złożone. Logan chciał się podnieść, ale Faulds trzymał go kurczowo za kurtkę. Poruszał bezgłośnie ustami, miał wytrzeszczone oczy, z trudem łapał powietrze. Broń Rzeźniczki zatoczyła łuk w kierunku głowy Jackie. Wszystko działo się jak w zwolnionych tempie: cylinder pistoletu opadł w dół, w radiu Tom Jones zaśpiewał It‘s Not Unusual, Jackie wyrzuciła ręce do góry, żeby zasłonić czoło. Koniec rury trafił ją w prawą dłoń, która uderzyła w lewą, i broń wypaliła. Jackie wrzasnęła, krew opryskała jej twarz. Metalowy bolec przebił jej obie ręce. Rzeźniczka stała przez moment, potem spróbowała wyszarpnąć pręt tkwiący w dłoniach Jackie, i pociągnęła ją razem z nim. – Aaa! O kurwa! Obrót w lewo, potem w prawo. Znów krzyk. – Na pomoc! Logan wyrwał się Fauldsowi i wstał. – Na pomoc! Rzeźniczka szarpnęła jeszcze raz i wydobyła bolec w momencie, gdy Logan runął na jej plecy. Uderzyli w ścianę, pistolet ubojowy upadł na podłogę. Logan natychmiast zacisnął pięść i uderzył w gumową maskę Margaret Thatcher. Potem jeszcze raz. Jeszcze raz. – Uważaj! – wrzasnęła Jackie. Coś twardego zdzieliło Logana w barki i rozciągnął się jak długi w poprzek rynny odpływowej, która biegła przez środek hali. Stanęła nad nim kobieta w różowej piżamie z metalowym drągiem w rękach. Była przeraźliwie blada, miała podkrążone oczy, potargane tłuste włosy, ale Logan uświadomił sobie, że już ją gdzieś widział. Uniosła drąg do następnego ciosu, Logan zwinął się w kłębek, zasłonił ramionami głowę i zacisnął zęby... ale uderzenie nie nastąpiło. Kobieta w piżamie rzuciła drąg i pomogła Rzeźniczce wstać.
Logan przetoczył się w bok i spróbował podnieść. Lewe ramię ugięło się pod nim, bark przeszył potworny ból. Jęcząc, opadł z powrotem na podłogę śliską od krwi. Wstawaj. Wstawaj! Znów spróbował, chwytając się wybebeszonej owcy... jeszcze ciepłej. Kobieta objęła Rzeźniczkę ramieniem i obie pokuśtykały przez halę. Logan zrobił dwa kroki za nimi, potem się zatrzymał i obejrzał na Jackie. Dłonie miała złączone na podołku, głowę odchyloną do tyłu, zęby zaciśnięte. Łzy spływały jej po zakrwawionej twarzy, zostawiając dwie różowe smugi na czerwonym tle. Logan osunął się przy niej pod ścianę. Bolało go całe lewe ramię, pękała mu głowa. – Jesteś cała? Zgromiła go wzrokiem. – A wyglądam na całą do cholery? Mam dziury w rękach! – Skrzywiła się. – Jezu, ale to boli! – Wezwę karetkę. – Łap tamtą sukę! – Ale Faulds... – Już nie żyje. Logan zerknął na ciało komisarza. Faulds miał otwarte oczy i patrzył w sufit, jego pierś się nie poruszała, zakrwawione ręce leżały bezwładnie wzdłuż tułowia, brzuch był przepastną dziurą... Jackie spróbowała chwycić Logana za brudną kurtkę, ale palce odmówiły jej posłuszeństwa. – Jak pozwolisz tej suce uciec, to cię zatłukę.
63
Logan ruszył korytarzem za Rzeźniczką i jej towarzyszką zataczając się i przyciskając lewe ramię do piersi. Posuwał się na trzęsących się nogach najszybciej, jak tylko mógł. Piekący ból ustępował powoli miejsca niepokojącemu zdrętwieniu, ale zwichnięcie czy nawet złamanie ręki było lepsze niż przebicie dłoni bolcem lub rozprucie brzucha. Para podwójnych drzwi na końcu prowadziła do hali rozbioru bydła, wysokiego, podobnego do magazynu pomieszczenia z kolejnym ciągiem transportowym pod sufitem. Tyle że tutaj, piętnaście centymetrów nad podłogą nie dyndały owce, lecz rogacizna. Zwierzęta wisiały łbami w dół, ich tylne nogi były przymocowane łańcuchami do pasa trzy metry nad głową Logana. Widywał mnóstwo krów na polach wokół Aberdeen, ale nie zdawał sobie sprawy, że są takie wielkie. Wzdłuż krętej trasy, jaką przebywały tusze, biegł pomost. Stali na nim mężczyźni i kobiety
w
niebiesko-białych
kombinezonach,
gumiakach
i
kaskach
ochronnych.
Pomieszczenie było pełne dziwnych urządzeń, w powietrzu unosił się odór wytapianego tłuszczu, gorącej miedzi i surowego mięsa, z okrągłych otworów w podłodze wydobywała się para. Tu też grała muzyka, ale nikt nie pracował – wszyscy patrzyli na Logana w zakrwawionym ubraniu. Rozległ się syk jakiegoś urządzenia hydraulicznego, potem ciche buczenie i wielki wół wypadł z otworu w ścianie na cokół półmetrowej wysokości. Nawet nie drgnął, gdy ktoś w długim zielonym fartuchu spętał mu tylne nogi i podciągnął go do góry łbem w dół, by dołączył do szeregu. – W którą stronę poszły? – zawołał Logan. Nikt go nie usłyszał w hałasie maszyn i ryku Toma Jonesa. Trzy szybkie cięcia i z podgardla wołu chlusnęła jasnoczerwona krew. Logan spróbował jeszcze raz, głośniej: – Dokąd one poszły? Mężczyzna w zielonym fartuchu wskazał koniec rozległej hali za stanowiskiem, gdzie
obdarte ze skóry i wypatroszone bydło przecinano na pół piłą taśmową. Logan pobiegł chwiejnie. Małą wnękę wypełniały plastikowe pojemniki i metalowe regały, na hakach z nierdzewnej stali wisiały płuca, wątroby i ozory. Logan poślizgnął się na mokrej podłodze, odbił od ściany i skręcił do cuchnącego aneksu, gdzie pracowały trzy duże wirówki. Zaskoczona kobieta znieruchomiała w trakcie wkładania krowiego żołądka do jednej z maszyn i obserwowała mijającego ją Logana. Gdzieś z przodu trzasnęły drzwi. Logan przedarł się przez Jaskinię Łajna i szarpnął klamkę w samą porę, by zobaczyć, jak para nóg w różowej piżamie znika na szczycie schodów. Wspiął się za nią po stopniach i wpadł przez drzwi na górze do dudniącego metalicznie młyna do mielenia kości. Rzeźniczka i Damska Piżama wdrapywały się po schodach na poziom górnego wsypu – tego, w którym znaleziono głowę Thomasa Stephena. Logan chwycił się poręczy i krzyknął głośno przez hałas: – Stać, policja! Co zwykle nic nie dawało, ale tym razem odniosło skutek – czekały na niego, kiedy dotarł na szczyt. O cholera. Chciał sięgnąć po miotacz gazu pieprzowego, ale jego lewe ramię odmówiło posłuszeństwa. Gdy spróbował nim poruszyć, poczuł, jakby bark przeszyły mu rozgrzane do czerwoności igły. Wydobył jakoś spray prawą ręką i wycelował go w twarz Rzeźniczki. – Na podłogę, już. Kobieta w piżamie pokręciła głową. – Nie. – Ty też. Kładź się. – Jimmy robi to tylko dlatego, żebyśmy były czyste. – Jimmy nie istnieje, to... – W tym momencie Logan przypomniał sobie wreszcie, skąd ją zna. – Heather Inglis? Zabieram cię, Heather, już po wszystkim. Ona już nie zrobi ci krzywdy. – Odwrócił się do Rzeźniczki. – Na podłogę, już! Rzeźniczka stanęła za Heather, złapała ją, dźwignęła i przechyliła przez tłustą barierkę, otaczającą wsyp. Heather wrzasnęła i chwyciła się oburącz rury. Logan zaryzykował i zerknął szybko w głąb wielkiego metalowego pojemnika o skośnych bokach. Był prawie pusty, kilka ostatnich zmielonych kości znikało właśnie w
otworze następnego pod spodem. Podniósł uspokajająco ręce. – To koniec, Elizabeth. Jutro rano twoja twarz będzie w telewizji i gazetach w całym kraju. Nie uciekniesz. – Zaczął wolno posuwać się naprzód, przyglądając się uważnie ścianom młyna. Szukał wzrokiem wyłącznika. – Daj spokój, Elizabeth. Chyba nie chcesz skrzywdzić Heather, prawda? Jadła to, czym ją karmiłaś, jest czysta. Rzeźniczka sięgnęła drżącą ręką do maski i ściągnęła ją. Ukazała się znajoma twarz, ale Elizabeth wyglądała inaczej niż przedtem. Nie tylko dlatego, że miała złamany, krwawiący nos i spuchnięty lewy policzek – wydawało się, że gumowa maska nie jest jedyną, jaką nosi. Rzuciła twarz Margaret Thatcher do wsypu. Logan patrzył, jak maska odbija się od przeciwległego boku pojemnika i zsuwa na dno. Obracające się metalowe zęby rozerwały ją jak mokrą kromkę chleba. – Daj spokój, Elizabeth, przecież nie chcesz tego zrobić, prawda? – Nie – przyznała po dłuższym milczeniu. Heather odwróciła się, spojrzała na nią, puściła jedną ręką barierkę i pogłaskała Elizabeth po policzku. – Ale ja chcę, Kelley. Dla ciebie. Logan zbliżył się o krok. – Heather, przestań, nie rób głupstw. Zbyt wiele przeżyłaś, żeby teraz to wszystko zaprzepaścić. Elizabeth pochyliła się do przodu i pocałowała ją w policzek. Heather skoczyła. – Kurwa! – Do diabła ze skradaniem się; Logan rzucił się przed siebie i chwycił w garść jej piżamę. Stracił równowagę, pociągnął go ciężar opadającego ciała i uderzył brzuchem w barierkę. Zabliźnione rany natychmiast przeszył ból i Logan otworzył usta do krzyku, ale tylko coś wyrzęził. Nie miał siły w palcach. Próbował chwycić Heather lewą ręką i coś jakby puściło w jego barku. Wyśliznęła mu się. Ich spojrzenia się spotkały. Heather miała dziwnie spokojną minę, gdy opadła trzy czy cztery metry w głąb wsypu. Uderzyła stopami w skośną ścianę i upadła nogami do przodu. Wylądowała tyłem na brudnym metalu. Jej lewa stopa wystrzeliła w powietrze, a potem dostała się między wirujące zęby. Słychać było tylko łoskot wału napędowego.
Stopa, kostka, łydka. Heather zaczęła wrzeszczeć i odpychać się drugą nogą od ściany, jej piżamę zabarwiła krew, ręce rozpaczliwie szukały punktu zaczepienia na skośnych bokach wsypu. Drzwi do przetwórni białka otworzyły się gwałtownie. Jackie stanęła jak wryta z zaciśniętymi pięściami przy piersi, rozdziawiła usta i patrzyła, jak kawałki nogi wpadają do dolnego pojemnika. Logan podniósł się z trudem, podszedł chwiejnie do wyłącznika i uderzył dłonią w czerwony przycisk. Hałas młyna stopniowo ucichł. Logan przelazł przez barierkę i zsunął się obok Heather. – Wezwij karetkę do cholery! – krzyknął na całe gardło. Rzeźniczka zniknęła.
Pół roku później Heather wyciera ręce ścierką kuchenną i kuśtyka do lodówki. Przez pół roku nie mogą jej dopasować odpowiedniej protezy. Ale nie chce być niewdzięczna, prawda? Gdyby nie aberdeeński Szpital Królewski, straciłaby całą nogę. Zegar mikrofalówki wskazuje wpół do szóstej. Majowe popołudnie – pewnie praży słońce, ale w jej małym domu w Fittie jest ciemno jak w grobie. Sąsiadom może się nie podobać to, że zabiła deskami wszystkie okna, ale nic nie mówią przez wzgląd na jej ciężkie przeżycia. Śmierć męża, jedna noga, nie po kolei w głowie... Syndrom sztokholmski – tak to nazwał Pan Nowy. Szpitalni psycholodzy też tak powiedzieli. Nikt z nich nie rozumie. Heather wrzuca do garnka kawałek smalcu i dodaje siekaną cebulę. Minęło tyle czasu, a oni wciąż nie wiedzą gdzie On jest. Ale ona wie. Kelley czasem przysyła jej widokówki z takich egzotycznych miejsc jak na przykład Praga. Heather trzyma je w tajnej skrytce, gdzie policja nigdy ich nie znajdzie. – Kiedy będzie kolacja? – pyta Duncan, a jego mała krwawa aureola świeci w ciemności. – Nieprędko – odpowiada Heather. – Możesz otworzyć butelkę wina, jeśli chcesz. Trzy łyżki stołowe papryki, kiedy cebula jest miękka i szklista. Duncan otacza ją ramionami, przytula i wącha jej włosy. – Mmm... Cudownie. Całuje ją w kark, a ona chichocze. – Wiem, o czym myślisz – mówi do niego – ale będziesz musiał zaczekać, aż obiorę ziemniaki. – Cholerne ziemniaki. – Duncan się cofa, opiera o blat kuchenny i przekrzywia
pytająco głowę. Tik, który podłapał od Rzeźnika. – Nadal brakuje ci Justina? – Tak. – Do drugiego garnka trafiają podroby: serce i nerki. Brązowieją na dużym ogniu. Z niewiadomego powodu Heather nie mogła się pogodzić z tym, że Justin żyje. To po prostu wydawało się nie w porządku, że on chodzi po ziemi, kiedy ona wiedziała, że zginął. – Ale mama na pewno się nim opiekuje. Do przyrumienionego mięsa dodaje cebulę, puszkę siekanych pomidorów, trochę białego wina i czosnek. – Nigdy tak dobrze nie gotowałaś, kiedy żyłem – mówi Duncan. – Bo zawsze byłeś taki cholernie dumny ze swojego boeuf bourguignon. Bałam się, że jeśli przyrządzę coś bardziej wyszukanego niż paluszki rybne, to mi powiesz, że źle to zrobiłam. Kilkoma obrotami młynka uciera trochę pieprzu wprost do garnka, wsypuje szczyptę soli, przykrywa naczynie i wstawia do piekarnika. Sto dwadzieścia stopni Celsjusza przez dwie godziny. Przez ten czas wypija pół butelki wina, a w całym domu smakowicie pachnie. Heather przebiera się w elegancką sukienkę, czesze, szminkuje usta i maluje cienie wokół oczu. Nie co dzień podejmuje kogoś kolacją. Już nie używa stołu. Stawia talerze na dywanie w salonie obok materaca przyciągniętego z sypialni. Nie ma tu żadnych mebli oprócz jednego z krzeseł dla jej gościa. Na gzymsie kominka migocze pojedyncza świeca. Nie było łatwo wytropić Jamesa Soutera. Wyglądał tak niepozornie i słabowicie w znoszonym szlafroku. Siedział w swoim pokoju w hospicjum i trząsł się ze strachu. Trudno uwierzyć, że ten człowiek wyrządził Kelley tyle strasznych krzywd. A teraz, proszę – spokojny i grzeczny, przywiązany do krzesła i blady jak płótno. Pierś wydrążona i pusta, kikut brakującego ramienia lśni w blasku świecy. Heather wbija widelec w paprykarz i wyciąga kawałek miękkiego, kruchego mięsa. Tak, James Souter był paskudnym skurwielem, ale jego serce trafiło we właściwe miejsce. I jest bardzo smaczne.
Ci, bez których... Wiele osób pomogło mi (świadomie lub nie) w napisaniu tej książki, odpowiadając na pytania, zadając je albo po prostu mówiąc rzeczy dziwaczne, które brzmiały interesująco. Muszę podziękować (bo mnie zaaresztują jeśli tego nie zrobię) policji grampiańskiej za okazaną mi pomoc, nie tylko przy tej książce, lecz również przy wszystkich poprzednich. Szczególne podziękowania należą się nadinspektorowi Jimowi Bilslandowi za wskazówki i opowieści o tym, jak wyglądała służba w latach osiemdziesiątych – z których żadnej nie mogę tu przytoczyć – i Lindzie Cottriall za wyjaśnienie mi, czym właściwie zajmuje się wydział spraw rodzinnych. „Nestorka” prosektorium, Ishbel Gall, jeszcze raz okazała się niezwykle pomocna, zwłaszcza gdy chodziło o... „kanibalistyczne” aspekty tej powieści. Gdyby nie była taka miła, byłaby przerażająca. Właściwe przedstawienie przeze mnie wszelkich procedur jest zasługą tych ludzi. Nieścisłości to moja robota.
Chcę podziękować Frankowi Clarkowi i Bruce’owi Fraserowi z Mcintosh Donald za pokazanie mi prawidłowego funkcjonowania ubojni, a Keirowi Allenowi i Duncanowi Oswaldowi za namówienie ich do tego. Dzięki, ludzie, to mi otworzyło oczy. Dziękuję Danny’emu Stroudowi za fascynującą wycieczkę po aberdeeńskim porcie; Szymonowi Krygielowi za lekcję przeklinania po polsku; Christopherowi Croly’emu za interesujące fakty historyczne; wszystkim w Trinity Hall. Nie zapominajmy też o Valu McDermidzie, Tammy Jones, Marku Billinghamie, Bernardzie Cornwellu, Johnie „Spanky” Rickardsie, Allanie Guthrie, Stuarcie Singerze z zajazdu The Redgarth i nieżyjącym już, nieodżałowanym, wielkim R.D. Wingfieldzie. W
równym stopniu pamiętajmy o natchnieniu, piwie i nadużywaniu.
Dziękuję Philipowi Pattersonowi – nie tylko wspaniałemu agentowi, lecz także przyjacielowi i pierwszorzędnemu naśladowcy małpy – Luke’owi, Isabelli, Jacquie i wszystkim innym z Marjacq Scripts. Z HarperCollins zwłaszcza błyskotliwej Jane Johnson i olśniewającej Sarze Hodgson, znakomitej Amandzie, Fionie, Louisie i zespołowi działu reklamy; Lucy, Airlie’emu i personelowi działu praw autorskich; Clive’owi, Wendy i pracownikom działu sprzedaży krajowej; Sylvii, Damonowi i ludziom z działu sprzedaży zagranicznej; Leisie i mistrzom z działu marketingu; Andrew i Domowi za wewnętrzny i zewnętrzny projekt książki. Kelley Ragland z St. Martin’s Press. I Jamesowi Oswaldowi za niezwykłą odwagę i zrozumienie. Chcę także podziękować Tomowi i Hazel Stephenom, którzy ofiarowali dużą sumę pieniędzy organizacji dobroczynnej Books Abroad, dzięki czemu mogli wystąpić w tej książce jako ofiary. Odważna decyzja! Na koniec, ale wcale nie mniej niż innym, muszę podziękować mojej krnąbrnej żonie Fionie za filiżanki herbaty od przypadku do przypadku i wyrozumiałość wobec dziwacznych, rozwlekłych pytań, a mojej małej córeczce Grendel za wszystkie na wpół przeżute kawałki myszy.
A teraz wiadomość dla Aberdeeńskiej Izby Turystyki: obiecuję, że akcja następnej powieści będzie się toczyła w lecie, okej?