0 Vicki LEWIS THOMPSON IMPULS Tytuł oryginału Impulse 1 ROZDZIAŁ 1 Uwertura do „Wilhelma Tella" grzmiała dziarsko z głośników zawieszonych wewnątrz ku...
4 downloads
21 Views
858KB Size
Vicki LEWIS THOMPSON
IMPULS Tytuł oryginału Impulse
0
ROZDZIAŁ
1 Uwertura do „Wilhelma Tella" grzmiała dziarsko z głośników zawieszonych wewnątrz kurnika, podczas gdy April machała pędzlem w jasnym świetle wczesnego poranka. Nie zauważyła, że jej przyjaciółka Ida Lowdermilk stoi pod drabiną, dopóki do niej nie zawołała, przekrzykując muzykę: - Masz zamiar pomalować kurnik na fioletowo?
S R
- Tylko tę stronę - odkrzyknęła April, nie przerywając pracy. Znały się z Idą od trzeciej klasy i nie bardzo zważały na formy grzecznościowe. Następna ściana będzie jasnozielona, potem żółta, a ostatnia szaroniebieska.
- Nie wiem, czy Booneville dorosło już do takiej nowoczesności zauważyła Ida. Odsunęła się trochę, aby uniknąć rozpryskujących się kolorowych kropli, które jak płatki kwiatów padały na ziemię. - Mogłaś przynajmniej pozostać przy jednym kolorze - dodała. - Nie bardzo. Musiałam wykorzystać wyprzedaż resztek farb w sklepie Bendera - odparła April. - Poza tym sądzę, że to by się podobało Irenie. - Możliwe. Niech spoczywa w pokoju - zgodziła się Ida. - A co myślą o tym twoi rodzice? - Powiedzieli, że mogę farmę uważać za swoją, jeśli tylko potrafię się z niej utrzymać.
1
April zeszła na niższy szczebel drabiny i pacnęła następną porcję fioletowej farby na ścianę kurnika. Świeży zapach kojarzył jej się przyjemnie z czymś, co się rozpoczyna. Z nowością. - Nadajesz dzisiaj bardzo wesołą muzyczkę - zawołała znowu Ida. - Chciałam ożywić kury, są w złym nastroju. - Ciekawe, jakie jajka będą znosiły po tym koncercie. Słuchaj, już mi szyja zdrętwiała od tego zadzierania głowy i gardło mnie boli od krzyku. Czy mogłabyś zejść na chwilę? - Chyba bym mogła - odparła April, wieszając wiaderko na drabinie i odkładając pędzel. Zeszła na dół, podchodząc do przyjaciółki. Ida jak zawsze wyglądała
S R
schludnie i świeżo. Była blondynką o krótko ostrzyżonych i gładko zaczesanych włosach. Bluzkę w kratkę miała porządnie wpuszczoną w dżinsy.
- Co zrobiłaś z dziećmi? - spytała April.
- Zostawiłam u mamy. Pomyślałam, że możesz być dzisiaj rozstrojona i nie chciałam, aby ci dokuczały.
- Mogłaś je przywieźć. Byłoby miło je zobaczyć. April stwierdziła, że ma kropki z farby na okularach, więc je przesunęła na czubek głowy. Ida obrzuciła ją spojrzeniem. - Wyglądasz okropnie - orzekła. - To moje łachy do malowania. - Nie mówię tylko o ubraniu. Włosy związane jak stara miotła, a oczy wyglądają jak dwie dziury wypalone w prześcieradle. April wzruszyła ramionami. - I co z tego? 2
- Chodź do środka, zrobię ci herbaty. Objęła April ramieniem i poprowadziła w kierunku białego wiejskiego domu. - Nawet ja nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo kochałaś Irenę. Ciężko to przeżywasz. - Nic mi nie jest. April czuła, że zaraz się rozpłacze. To głupie. Nie były przecież z Ireną krewnymi. Miała kiedyś szansę zostać jej „wnuczką przez małżeństwo", jeśli coś takiego istnieje, ale ją straciła. - Mama spędziła ze mną wczorajszy dzień. Przyjechała, jak tylko dostała wiadomość. Chciała zostać na noc, ale ją wyprawiłam do domu. W
S R
końcu jestem już dużą dziewczynką...
- Która straciła bliską przyjaciółkę — dokończyła Ida. - Już teraz mi jej brakuje - zwierzyła się April, wchodząc po drewnianych schodkach do domu. - Wiesz, myślę, że Irena wiedziała, co ją czeka. Próbowała mnie do tego przygotować. Ale ja nie chciałam o tym myśleć.
- Wiem, wiem - uspokajała ją Ida.
- Miała w sobie tyle radości. Tak wspaniale podchodziła do życia. Wszędzie by pasowała i czuła się u siebie - w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. - Ale została tu, w Booneville. Ida krzątała się po kuchni, gotując wodę na herbatę na starej emaliowanej kuchence. - To powinno nas nauczyć, jak traktować nasze rodzinne miasteczko. - Tak, tego mnie właśnie nauczyła - doceniać to miejsce. 3
April usiadła na kuchennym krześle i pozwoliła się obsługiwać. Ida umiała okazać serce, a April była wdzięczna, że w tej chwili nie musi niczego udawać. Znały się przecież osiemnaście lat. - To najładniejsze miasteczko w centralnym Illinois, jeśli chcesz znać moje zdanie - powiedziała, stawiając filiżanki na stole. - Nie byłabym taka pewna, ale mamy pewne osiągnięcia w upiększeniu go, szczególnie rynku. - Oczywiście. Mróz zwarzył trochę chryzantem, ale następne ciągle jeszcze rozkwitają. - Dobry efekt dało też pomalowanie pergoli. Pamiętasz, jak Irena malowała ją razem z nami, nie zważając na upał? Z nas spływał pot, a ona pogwizdywała wesoło.
S R
- Teraz, gdy zobaczyłam twój kurnik, dziwię się, że zadowoliłyście się pomalowaniem jej na biało.
- Irena i ja brałyśmy pod uwagę inne kolory, ale zdecydowałyśmy, że jeśli ma tam stać rzeźba, to ona będzie główną ozdobą rynku. To okropne, że Irena nie żyła dość długo, aby przeforsować ten projekt. Nie wiem, jak damy sobie radę bez niej. Pytałam ją wiele razy, skąd weźmiemy pieniądze na rzeźbiarza, ale odpowiadała mi zawsze, żebym się tym nie martwiła. I co my teraz zrobimy? - Widzę, że upadasz na duchu, ale przecież projekt przyozdobienia miasta i założenie Komitetu Upiększania Miasta - to twój pomysł. Możesz działać bez niej. - Nie mam jej autorytetu w Booneville. Kto zechce mnie słuchać? - Ja i reszta Komitetu. - To jeszcze nie całe miasto. 4
- Nie, ale nie zapominaj, że Mabel jest żoną prezesa banku. - Nie zapominam - April zaśmiała się smętnie - ale czy wyobrażasz sobie, że Henry Goodpasture pożyczy nam pieniędzy na rzeźbę? A zresztą, czy ta rzeźba jest taka ważna? - Oczywiście, że jest. Przestań tak mówić. Co by Irena powiedziała na takie melancholijne gadanie. Gdzie masz szczotkę do włosów? - Chcesz mi dać nią w skórę? - spytała April. - To niezła myśl, ale najpierw zajmę się twoją grzywą. Nie ruszaj się, sama ją znajdę. Ida pomaszerowała do sypialni, a April zastanowiła się nad jej słowami. Czyżby rzeczywiście wyglądała tak strasznie? Pewnie tak,
S R
szczególnie w porównaniu z Idą. Jej wygląd zawsze był nienaganny, czy to przy karmieniu świń, czy to w czasie jazdy traktorem. Ida stancja za krzesłem April i wzięła się do roboty. - Tak traktować te piękne kasztanowate włosy - powiedziała z oburzeniem. - Zdejmij okulary, kochanie.
Rytmiczne szczotkowanie włosów pozwoliło się Aprii odprężyć. - Pamiętasz, jak spędzałyśmy całe wieczory czesząc się wzajemnie i rozmawiając o chłopakach? - spytała. - O chłopakach w liczbie mnogiej mówiłam tylko ja - odrzekła Ida. Dla ciebie istniał wyłącznie Dan. - Czy on już przyjechał? - spytała April po długiej przerwie. - Tak. Testament odczytano dziś rano i choć nie wiem wszystkiego, przyjechałam, aby ci donieść o najciekawszym.
5
April wyprostowała się na krześle. Testament. Bardzo by chciała usłyszeć ostatnią wolę Ireny, ale ten przywilej jej nie obejmował. Nie była członkiem rodziny. Aby nim zostać, powinna była wyjść za Dana. - A więc, co jest najciekawsze? - dopytywała się. Ida lubiła trzymać w napięciu do ostatniej chwili. - Ma nie być pogrzebu. - Co to znaczy: ma nie być pogrzebu? - Odbędzie się tylko modlitwa nad grobem z udziałem najbliższych krewnych, to znaczy Dana i jego matki. April znów pomyślała, że gdyby poślubiła Dana, wolno by jej było stać z nimi przy grobie. Ale wyszła za Jimmy'ego Fostera, ku
S R
rozczarowaniu wszystkich i nawet, z czasem, swojemu własnemu. - A potem - ciągnęła Ida-całe miasto jest zaproszone na gigantyczne przyjęcie połączone z pieczeniem kiełbasek na rynku. Wszystko zapłacone z góry przez Irenę. Taka jest jej ostatnia wola.
- Pieczenie kiełbasek? - Stopniowo wyraz zaskoczenia znikał z twarzy April, a zastąpił go uśmiech. - Przyjęcie z pieczeniem kiełbasek? Ida skinęła głową.
- I z orkiestrą dętą naszego liceum, w strojach galowych. April z zachwytem uderzyła o poręcz krzesła. - Wiedziałam, że ona nie może odejść z tęgo świata jak wszyscy inni. Wiedziałam! Dan Butler błądził po domu swej babki, dotykając wszystkich przedmiotów, które kochała - półek z książkami z najrozmaitszych dziedzin, ulubionego fotela i pianina. Jego matka i on mieli wybrać parę rzeczy dla siebie, nim reszta zostanie sprzedana razem z domem. Ani w 6
jego mieszkaniu w Chicago, ani w domu jego matki w Indianapolis nie zmieściłyby się meble wypełniające ten piętrowy dom. Starał się nie myśleć o obcych ludziach, którzy tu zamieszkają. Dlaczego ludzie muszą umierać? Wiele lat temu, gdy zginął jego ojciec, a on zamieszkał tu z matką, zadawał sobie to samo pytanie. - Dan! Odwrócił się i spojrzał na matkę, która pojawiła się na szczycie schodów. - Myślałem, że się zdrzemnęłaś, mamo. Czy obudziłem cię chodzeniem po domu? - Nie. Leżałam w twojej dawnej sypialni i myślałam o tobie. - O mnie? Dlaczego?
S R
- Ponieważ jesteś samotny. - Zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu. - To niedobrze.
- Nie jestem samotny. Mam przyjaciół. Umawiam się z kobietami. W zeszłym roku o mało się nie ożeniłem,
- Właśnie. „O mało". Jednak się wycofałeś. Widocznie nie ma w tym... magii.
- Mamo, zlituj się. Magia - to dobre dla dzieci. - Nie tylko. Twój ojciec i ja doznaliśmy jej. Dan ujął jej dłoń i wyczuł pod palcami znajomy kształt pierścionka zaręczynowego, rodzinnego klejnotu, tego samego, który jego babka otrzymała od dziadka. - Myślę, że ty i tatuś byliście szczęśliwi. - Tak, byliśmy szczęśliwi. Pomyślisz, że jestem szalona, ale wierzę, że część tego szczęścia zawdzięczamy właśnie temu. - Zdjęła pierścionek z palca. - Teraz daję go tobie. 7
Dan cofnął się o krok. - Mamo, nie mogę go przyjąć. Wiem, rozmawialiśmy kiedyś, że dam go mojej narzeczonej, ale jej nie mam. A nawet gdybym miał, chcę, żebyś go zachowała. Przypomina ci ojca. - Teraz przypomina mi bardziej, że nie napotkałeś wielkiej miłości, jakiej ci trzeba. Może ten magiczny przedmiot pomoże ci ją znaleźć. - To dziecinada, mamo. - Dan, Irena życzyła sobie, żebyś go odziedziczył. Teraz, gdy jej nie ma, czuję się za to odpowiedzialna. Weź go, proszę, zrób mi tę przyjemność. Gdy będę wiedziała, że go masz przy sobie, odżyje we mnie nadzieja, której tak potrzebuję w tych smutnych dniach.
S R
Dan przyjął pierścionek z wyraźnym wahaniem. Był to śliczny klejnocik ze szmaragdowym oczkiem otoczonym brylantami. - Nie sądzę, żeby to coś dało.
- Zobaczysz, że tak. Tylko poczekaj. To kwestia czasu. W dniu pogrzebu powietrze było rześkie i aromatyczne jak soczyste jabłko. Wzdłuż ulic stały pojazdy tych, którzy, jak April, mieszkali zbyt daleko, aby przyjść pieszo.
April zaparkowała furgonetkę dość daleko od rynku. Gdy wysiadła, usłyszała pierwsze tony walca granego przez orkiestrę. Uśmiechnęła się. Irena miała rację. Ta muzyka była odpowiedniejsza niż żałobne pienia. Liście na starych dębach otaczających rynek przybrały jasnozłoty kolor, a klony wokół pergoli, gorzały jesienną czerwienią. Te barwy powtarzały się w długich wstęgach z krepiny, którymi ozdobiono kolumny pergoli. April pomyślała, że Irena doceniłaby tę dekorację.
8
Woń pieczonych kiełbasek rozchodziła się od wielkiego rusztu, wypożyczonego z kościoła baptystów, a dookoła stołów dostarczonych przez metodystów i prezbiterian kłębiło się tylu mieszkańców Booneville, dorosłych i dzieci, jakby nikt nie pozostał w domu. April postanowiła nie śpieszyć się z odszukaniem Dana, ale ujrzała go, gdy tylko weszła na plac. Trudno go było nie dostrzec, usprawiedliwiała się sama przed sobą. W granatowym, modnym garniturze wyglądał zdecydowanie elegancko, jak typowy mieszkaniec wielkiego miasta, choć wywodził się stąd. Jego uczesanie świadczyło, że korzysta z usług dobrego fryzjera, a jasna cera odróżniała go od spieczonych słońcem twarzy farmerów, jego kolegów szkolnych.
S R
April z obawą patrzyła, czy u boku Dana nie zauważy jakiejś kobiety z Chicago, która mogłaby rościć sobie do niego prawa. Słyszała od Ireny, że Dan dwukrotnie wiązał się z jakimiś paniami, ale nie doszło do narzeczeństwa, i że jego matka ciągle nosi zaręczynowy pierścionek przeznaczony dla przyszłej żony Dana. Teraz też otaczali go wyłącznie mieszkańcy Booneville.
April wmieszała się w tłum, postanawiając, że porozmawia z nim trochę później i złoży kondolencje. Żałowała teraz, że przez ostatnie lata tak skutecznie go unikała. Gdyby zdołali zapomnieć o dawnym, bolesnym rozstaniu i utrzymywali zwykłą, przyjazną znajomość, dzisiejsze spotkanie byłoby o wiele łatwiejsze. Dłonie jej się spociły. Wiedziała, że jej uczucia dla Dana nie wygasły. Wątpiła natomiast, czy on czuł podobnie. Zwłaszcza po tym, co zrobiła. 9
Zbliżyła się do swych rodziców stojących w kolejce do stołów z jedzeniem. - Czy ja tu stałam? - zażartowała, wciskając się między nich. - Niektórzy mają tupet - odparowała z uśmiechem matka, objęła ją serdecznie, a potem dodała: - Lepiej dziś wyglądasz. Ojciec poklepał ją po ramieniu. - Tak mi przykro, kochanie. Wiem, jak byłaś przywiązana do Ireny. - Bardzo mi jej brak, to prawda. - Podoba mi się ten nowy płaszcz - powiedziała matka. -W tym złotawym odcieniu bardzo ci do twarzy. Oczy wyglądają przy nim jak z
S R
brązowego aksamitu. Szczególnie ze szkłami kontaktowymi. Nie lubię, kiedy nosisz okulary.
- Daj spokój, mamo... - Rozejrzała się dookoła. - Widzę, że sporo osób ubrało się na czarno.
- Trudno od razu zerwać z tradycją. Patrz, Henry Goodpasture ustawia mikrofon na estradzie. Czy widziałaś już Dana? - Tylko z daleka.
- Właśnie mówiłam ojcu, że jest jeszcze przystojniejszy niż dawniej. - Thelma - wtrącił ojciec - jesteś delikatna jak szarżujący nosorożec. - April mnie rozumie. - Obawiam się, że tak, mamo. Sądzę, że Danowi nie zależy już na mnie, a jeśli on się nie zmienił, i to bardzo, mnie też nie zależy na nim. - Pewne rzeczy można wybaczyć, April. Jimmy Foster był młodzieńczą pomyłką w twoim życiu. Dan jest na tyle dorosły, że może to zrozumieć. 10
- Mamo, nie baw się w swatkę, dobrze? Irena często robiła takie aluzje i to była jedyna rzecz, jaka mnie w niej irytowała. W końcu Dan wiedział od dwóch lat, że jestem rozwódką i nie przyjechał z Chicago, aby mi upaść do nóg, prawda? - Może czeka na znak od ciebie? - Dosyć, mamo. Zerwałam z nim osiem lat temu z określonego powodu i nie sądzę, żeby coś się zmieniło. Nie usiłował się ze mną skontaktować, a to dowodzi, że pozostał tym samym ostrożnym, praktycznym, nieromantycznym Danem. Miło na niego popatrzeć, ale trudno wytrzymać z nim dłużej. - April!
S R
- Przepraszam, mamo, ale to prawda.
Na przekór tym słowom przed oczyma April stanęły chwile spędzone z Danem w jego samochodzie, pełne zmysłowego napięcia. I ów wieczór po maturze, kiedy to oznajmiła przyjaciółkom, że Dan z pewnością poprosi ją o rękę i ofiaruje zaręczynowy rodzinny pierścionek. Zamiast tego wygłosił mowę o konieczności skończenia uczelni i zdobycia dobrej posady, zanim się z nią zwiąże. April wprawdzie uznała te racje, ale chciała, aby ją kochał wbrew rozsądkowi, żeby potrzebował jej tak bardzo, aby wszystko inne zeszło na dalszy plan. Oznajmiła mu z całym okrucieństwem, że nie będzie mogła czekać tak długo, a miesiąc później wyszła za Jimmy'ego. - April, dziecino, zatrzymujesz kolejkę - rzekł ojciec, budząc ją z zamyślenia. April podeszła do stołu i nałożyła sobie małą porcję sałatki, jednej z licznych ustawionych na stole. 11
- Mamo, czy to nie jest sałatka twojej roboty? - Tak. Prawie każda pani domu przyniosła coś od siebie. Z drugiej strony rynku Dan skorzystał z okazji, że jest przez chwilę sam i rozejrzał się, szukając April. Zobaczył ją, gdy nakładała odrobinę sałatki na talerz, i poczuł skurcz serca. Widocznie ona też nie miała apetytu. Pewnie i ona czuła smutek i opuszczenie po śmierci babki. Odpowiadając machinalnie na kondolencje, nie spuszczał jej z oczu. Jej płaszcz jaśniał w tłumie jak grudka złota wśród szarych kamieni. Ściągnięty paskiem, podkreślał szczupłą talię. Pewnie jak dawniej mógłby ją objąć dłońmi. Uświadomił sobie, że wszystkie kobiety, z którymi się umawiał w ostatnich latach, były w jej typie: szczupłe, o długich nogach i
S R
kasztanowych włosach. Miał w łóżku dwie, a jedną z nich byłby może poślubił, gdyby nie to, że w chwili największego napięcia nazwał ją April. Przypomniał sobie też, jak często babka namawiała go, aby spotkał się ze swą dawną sympatią, ale nie zrobił tego, z obawy że mu odmówi. Lecz w ostatniej woli babka dopięła swego. W przyszłości będzie musiał z nią współpracować, chyba że April nie zechce wziąć udziału w pracach Komitetu. Nie obawiał się tego, bo ją znał. Z niewiadomego powodu przypomniał sobie o pierścionku, który nosił w kieszeni marynarki. Nie myślał o nim, dopóki nie zobaczył April. Matka wprawdzie wierzyła, że ten klejnot przyniesie mu szczęście w miłości, ale uznał to za sentymentalny przesąd. To, że pomyślał o nim i o April, to przypadek. Gerald Sloan, notariusz babki, stanął przed nim z pełnym talerzem. - Stałem w długiej kolejce, aby to zdobyć dla ciebie - rzekł. -Przykro mi, Gerry - potrząsnął głową. -Nie mogę. Zjedz sam. 12
- Synu, twojej babce nie podobałoby się takie marnotrawstwo. Na pewno kazałaby ci korzystać z tej uczty. - Czy to też jest w testamencie? Jak wiele kiełbasek mam zjeść? - Dobrze, więc ja to zjem. Jak się czuje twoja matka? - Nie najgorzej. Powiedziała mi kiedyś, że śmierć ojca była dla niej tak wielkim przeżyciem, że wszystko inne wydaje się mało ważne. - Pewnie to prawda. Ich miłość była jak piękny, książkowy romans. Twoja babka uważała, że to zasługa rodzinnego szmaragdu, ale ja nie wierzę w takie historie. A gdy już mówimy o tej wspaniałej damie, jaką była Irena, myślę, że czas już na ogłoszenie jej ostatniej woli, zanim goście zaczną rozchodzić się do domów.
S R
- Chyba masz rację. Wszyscy już zdążyli chyba coś przekąsić. - A więc idę do mikrofonu. Z każdego kościoła prosili o pozwolenie wygłoszenia modlitwy w jej intencji. Ponieważ uczęszczała kolejno do wszystkich trzech, uważają, że mają do tego prawo. A kiedy ma się odbyć pierwsze zebranie Rady? - W następną sobotę. - Doskonale. Trzymaj się. - Dzięki. April stała kilka metrów od Dana, czekając, aż skończy rozmowę z notariuszem. Kiedy Gerald Sloan odszedł, zbliżyła się nieco, aby Dan mógł ją zobaczyć. Zauważyła, że zaskoczył go jej widok. Podeszła bliżej i wyciągnęła rękę. - Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojej babki, Dan. - Tak, to bardzo smutne. - Ujął jej dłoń. - A ty jak się czujesz?
13
April pożałowała, że podała mu rękę. Jego mocny uścisk był tak znajomy. - Dobrze - powiedziała niepewnie. To nie do wiary, jak zwykłe zetknięcie dłoni mogło przywieść na pamięć całą tęsknotę nie spełnionej miłości i wieczory spędzane w jego samochodzie na wiejskich drogach wokół miasteczka. Nie spełnionej, bo to Dan umiał zatrzymać się w porę. Rozsądny Dan, Cofnęła dłoń najdelikatniej jak potrafiła. Po chwili milczenia Dan rzekł: - Słyszałem, że się rozwiodłaś. - Tak... Jimmy nie bardzo nadawał się do prowadzenia kurzej farmy. - Ale podobno dobrze ci idzie.
S R
- Udaje mi się zarobić na utrzymanie.
- W tych czasach to już coś. Słyszy się bez przerwy o bankructwach farmerów. Zastanawiam się, skąd się biorą nowi. - Daje to jednak pewną niezależność.
April przypomniała sobie, że często rozmawiali na ten temat. Przyczyną niechęci Dana do pracy na roli była śmierć ojca. Wiedział, że nietrudno o wypadek przy tych zajęciach. Traktor jadący po pochyłości łatwo może się wywrócić i przygnieść rolnika, zanim ktokolwiek zdoła przyjść mu z pomocą. - Tak, jest się niezależnym, to prawda - odparował Dan. - Sama decydujesz, co siejesz, i sama się modlisz, aby deszcz spadł w odpowiednim czasie i ilości. Jeżeli masz szczęście, to zbierzesz coś z pola, ale musisz jeszcze dokonać cudu, aby to sprzedać za przyzwoitą cenę. Cholernie fajne życie. - Tak się składa, że ja to lubię. 14
- Ryzyko zawsze cię pociągało. April postanowiła uznać to za komplement. - Dziękuję - rzekła. - Ale zgadzam się z tobą, że prowadzenie farmy jest ciągle dość ryzykownym przedsięwzięciem. A jak ci się podoba życie w wielkim mieście Chicago? - zapytała lekkim tonem. - Jezioro Michigan jest piękne. Interesy idą dobrze. - Ale czy to lubisz? - Chicago jest bardzo hałaśliwe. Ryk syren nieraz mi dokucza westchnął. - Ale tak, lubię to. - Dan, wydajesz się... Ich rozmowę przerwały dźwięki dochodzące z megafonów. Dan automatycznie wziął ją za rękę.
S R
- Posłuchaj, April, powinienem cię ostrzec... - Módlmy się - rozległo się z głośników.
Dan puścił jej rękę i oboje pochylili głowy. Modlono się w intencji kobiety, którą oboje kochali, więc słuchali słów pociechy bliżsi sobie duchowo niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich lat.
April usłyszała zduszony szloch i wiedziała, że Dan nie chce poddać się wzruszeniu. Ujęła jego dłoń i splotła palce ze swoimi. Chwycił mocno jej rękę i nie puścił aż do końca modłów. April nie patrzyła na niego. Oczy miała pełne łez, on z pewnością też. Nie chciałby chyba, żeby to widziała. Po zakończeniu modlitw do mikrofonu podszedł Gerald Sloan. Wyjął z kieszeni kartkę i zaczął czytać: - „Mieszkańcy Booneville! Wasza zmarła przyjaciółka i sąsiadka pozdrawia was. Ma nadzieję, że tu, na rynku, spędzicie miłe popołudnie i
15
że dzisiejsza ceremonia posłuży za wzór, jak można ulepszyć podobne ponure okoliczności". - Założę się, że ona to sama pisała - szepnęła April do Dana. - Tak, z pewnością. Gerald Sloan czytał dalej: - „Większość z was zna mnie jako prostą, wiejską kobietę, którą rzeczywiście jestem, ale na skutek szczęśliwych inwestycji udało mi się zgromadzić żenująco duży majątek. Teraz zapisuję dochód z tego majątku, który wynosi rocznie blisko dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów, miastu Booneville". April głośno wciągnęła powietrze. - „Rozdział pieniędzy będzie nadzorowany przez mego wnuka, Daniela Butlera, któremu będzie pomagała Rada Dyrektorów złożona z
S R
mieszkańców Booneville, wybranych osobiście przeze mnie. Tymi dyrektorami, o ile oczywiście wyrażą zgodę, będą: Henry Goodpasture, Gerald Sloan, M. G. Tucker, Bill Lowdermilk i April Foster". April otworzyła usta ze zdumienia. Irena wybrała ją na członka Rady Dyrektorów? Ma współpracować z tymi wszystkimi mężczyznami? I z Danem?
Dan odpowiedział na nie zadane pytanie uśmiechem: - Wiesz dobrze, April, że zawsze starała się, aby życie było ciekawsze.
16
ROZDZIAŁ
2 April stała bez ruchu oszołomiona, podczas gdy Gerry Sloan kończył przemówienie informacją, że pierwsze posiedzenie Rady odbędzie się w najbliższą sobotę. - Przyjdziesz, April? - zapytał Dan ciepło. - Nie wiem. Chyba tak. Ona sobie tego życzyła... - Stopniowo odzyskiwała spokój. - Od kiedy wiedziałeś o tym? - Od chwili odczytania testamentu. Nie wiedziałem, że miała tyle pieniędzy. Nikt nie wiedział.
S R
- A przecież od dawna mogłeś być bogaty - powiedziała April i zaczerwieniła się na myśl, że wprawi go w zakłopotanie. Ale Dan odpowiedział po prostu:
- Ona nie należała do tych, co rzucają dwa miliony dolarów, mówiąc: - „Bierz, Dan, proszę". Chciała, abym sam zarobił swoje pieniądze, tak jak ona zarobiła swoje. Powinnaś o tym wiedzieć. Byłyście sobie bardzo bliskie.
- Widocznie nie, jeśli miała dwa miliony dolarów, a ja o tym nic nie wiedziałam. - Ależ, April, nikt o tym nie wiedział, póki Gerald Sloan nie otworzył sejfu i nie znalazł tych wszystkich aktów darowizn i papierów wartościowych. - Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jeśli była milionerką, dlaczego jeździła starym samochodem, dlaczego kupowała do domu przecenione
17
papierowe serwetki, jak my wszyscy? Mogła używać czysto lnianych i wyrzucać je po każdym posiłku. - Tak, ale jeśliby tak robiła, czy wasza przyjaźń wyglądałaby tak samo? April zastanowiła się. To była interesująca uwaga. - April, może poszlibyśmy gdzieś pogadać? - zaproponował Dan. - Chyba nie możemy. Idzie tu Henry Goodpasture, a wraz z nim połowa mieszkańców Booneville, pewnie aby wyrazić ci wdzięczność. - To fatalnie. Jest tyle rzeczy, które chciałbym... - Nie teraz - rzekła szybko April, podczas gdy Henry Goodpasture zbliżył się i objął ojcowskim uściskiem Dana. Wokół nich zebrało się
S R
sporo mieszkańców miasta, a wśród nich Ida z całą rodziną. - Jestem wstrząśnięty - rzekł Henry - absolutnie wstrząśnięty tym wszystkim.
- Sam się zdziwiłem, proszę pana, gdy przeczytałem jej testament. - Mów mi Henry, synu - rzekł bankier, gładząc wąsiki. - W końcu będziemy teraz wiele ze sobą przebywać, pracując nad tym niezwykle hojnym zapisem twojej babki. Wyobrażam to sobie - mówił, zataczając szerokim gestem koło, jakby dla zilustrowania swoich zamierzeń. April odwróciła się z niesmakiem. - Przede wszystkim powinniśmy naprawić nawierzchnię niektórych ulic - ciągnął Goodpasture z królewską powagą, jakby już mu powierzono kierownictwo. - To samo dotyczy dachu na domu Związku Rolników. Może nawet wybudujemy im nowy dom? Poza tym oświetlenie ulic jest niedostateczne. Trzeba je zmodernizować. Nie wolno też zapominać o cmentarzu. Część ogrodzenia po prostu się rozpada. 18
Ida dotknęła łokcia April. - Odejdźmy na chwilę - szepnęła. April z ulgą odwróciła się od bankiera, podążając za przyjaciółką w stronę spokojniejszej części placu. - Czy możesz w to uwierzyć? - pytała ze zdumieniem Ida. - Właściwie nie - potrząsnęła głową April. - Dwa miliony dolarów! - I pomyśleć, że cały czas harowała razem z nami przy organizowaniu kiermaszu i innych akcji na rzecz upiększenia miasta, a tymczasem mogła nam to załatwić jednym pociągnięciem pióra. I dlaczego? - Zadałam to samo pytanie Danowi, a on spytał, czy wtedy traktowałybyśmy ją tak samo.
S R
- Może traktowałybyśmy ją lepiej.
- Właśnie o to chodziło. Nie byłaby już wtedy jedną z nas. Jej bogactwo wyłączyłoby ją z tych prostych radości, które jednoczą wszystkich mieszkańców Booneville.
- Nazywasz prostą radością walkę o przetrwanie zimy, kiedy ceny wieprzy raptownie spadły? Albo reperowanie traktora tyle razy, że taniej wypadłoby kupić nowy? I pomyśleć, że kiedy tyle razy skarżyłam się na różne braki, sądziłam, że ona mnie rozumie. - Ależ ona rozumiała, Ido. Nie bądź dla niej zbyt surowa. Zaczynam pojmować, dlaczego nic nie mówiła o swoich inwestycjach, choć przyznaję, że w pierwszej chwili doznałam szoku. - W każdym razie teraz rzeczywiście masz szansę na wystawienie pomnika na rynku. - Pomnika? Dlaczego? 19
- Jesteś przecież w Radzie Dyrektorów, który zdecyduje, na co przeznaczyć te pieniądze, a więc możesz głosować za rzeźbą. I postawić coś rzeczywiście wspaniałego. - Wątpię, czy inni się na to zgodzą. April obejrzała się na grupę ludzi otaczających Dana. Henry Goodpasture ciągle jeszcze rozwodził się na temat swych projektów. - Czy słyszałaś, co mówił Henry? Jego obchodzą tylko drogi, dachy i latarnie, wszystko co praktyczne. Jestem jedyną kobietą w Radzie. Jakie mam szanse na otrzymanie pieniędzy na nowoczesną rzeźbę? - Nie jest tak źle. Przekonam Billa, żeby na nią głosował. M. G. Tucker też da się namówić. Irena zawsze go lubiła. No i jest jeszcze Dan.
S R
Po tym, co was kiedyś łączyło, nie wyobrażam sobie, że mógłby głosować przeciwko tobie. - O, ja mogę, Ido.
April wróciła myślą do tego wieczora, gdy po skończeniu szkoły oczekiwała żarliwych obietnic wiecznej miłości. Zamiast tego usłyszała suchy wykład o liczbie rozwodów wśród młodych małżeństw. - Dan na pewno orzeknie, że stawianie rzeźby na rynku byłoby karygodnym marnotrawstwem pieniędzy jego babki. - Ale spróbujesz mimo to? Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z uczestnictwa w Radzie? - Tak, wejdę. To jedyne, co mogę zrobić dla Ireny. - Wiesz, dlaczego cię wybrała? Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni nie mają dość wyobraźni, aby przeznaczyć część pieniędzy na sztukę i tak zwane bezużyteczne projekty. Liczyła, że będziesz orędowniczką piękna. - Może. 20
April obejrzała się na Dana. W tym, co mówiła Ida, było dużo racji, lecz ona sama podejrzewała, że Irena zrobiła to z bardziej osobistych pobudek. Ciekawe, czy Dan też ją o to podejrzewał? - Słuchaj, Ido. Wypada, abym przywitała się teraz z matką Dana i złożyła jej kondolencje. Trochę się tego boję, bo ona nie bardzo mnie lubi. -To już minęło. Nie martw się. A poza tym jest chyba zaprzyjaźniona z twoimi rodzicami. Stali dość długo razem koło grilla i rozmawiali. - A gdzie jest teraz? - Ciągle w tym samym miejscu. - Ido, przestań się tak uśmiechać. Nie wyobrażaj sobie, żeby między mną a Danem znów coś się zaczęło. To dawne dzieje.
S R
- Naturalnie. Chciałam tylko zauważyć, że on wcale nie zbrzydł przez ten czas. - Nie oszukasz mnie, Ido.
- Ani ty mnie. Zajrzę do ciebie w przyszłym tygodniu. - Przyjdź koniecznie.
Odchodząc April zastanawiała się nad charakterem Dana. Czy możliwe, żeby od chwili rozstania zmienił swój stosunek do życia na trochę bardziej impulsywny i twórczy? Czy też pozostał tym samym ostrożnym chłopcem, który rozwiał jej marzenia? Z pewnością ujawni to jego reakcja na projekt rzeźby. Ile z tego przewidziała Irena, gdy spisywała swą ostatnią wolę? Znalazła rodziców i matkę Daniela w miejscu wskazanym przez Idę. Matka April skinęła do niej ręką. - Właśnie mówiłyśmy o tym, jak nasze dzieci dobrze sobie radzą w życiu, prawda, Jeanne? 21
- Tak, prawda. Jak się czujesz, April? - Nieźle, jak na tę sytuację. Oczy matki Dana, ciemnobłękitne jak oczy jej syna, przymglone dziś były cierpieniem. Z pewnością wiedziała, że April złamała kiedyś serce Danowi, ale zachowywała się bardzo uprzejmie. - Słyszałam, że twoja farma przynosi dochody? - Czy słyszała pani też, jak ją pomalowałam? - Oczywiście, jak tylko przyjechałam. - Uśmiechnęła się. Wszystkich bawią twoje innowacje. Właśnie mówiłam, że miałyście dużo wspólnego z Ireną. April zrobiło się przyjemnie.
S R
- Chciałabym, żeby mogła zobaczyć mój kurnik. - Ja też. A czy wiesz, że ja również dużo jej zawdzięczam? Irena płaciła za mój kurs sekretarski. Próbowałam jej później zwrócić te pieniądze, ale nigdy nie chciała ich przyjąć.
Jeanne gestykulowała żywo i April zauważyła, że coś się w jej wyglądzie zmieniło. Czegoś brakowało.
- Dostałam potem posadę w Indianapolis - ciągnęła matka Dana - ale mój syn odmówił opuszczenia szkoły w Booneville. - Jeanne przerwała i spojrzała znacząco na April. - Wtedy Irena namówiła mnie, abym przyjęła tę posadę i pozwoliła Danowi zamieszkać z nią aż do ukończenia szkoły. Była bardzo mądra i rozumiała, że ta praca pozwoli mi powrócić do normalnego życia, a Dan i tak już mnie nie potrzebował. Zawsze był tak odpowiedzialny.
22
Rodzice April potakiwali milcząco. Nieraz zastanawiali się, dlaczego poczucie odpowiedzialności Dana tak zraziło April, że rzuciła się w ramiona tego lekkoducha, Jimmy'ego Fostera. - Będzie mi bardzo brak Ireny - westchnęła Jeanne. - To takie do niej podobne, żeby zmienić pogrzeb w święto i oddać wszystkie pieniądze miastu, które kochała. - To rzeczywiście niezwykłe - zgodził się ojciec April, patrząc na nią z niepewną miną. - Ja w każdym razie nie chciałabym tych pieniędzy -odpowiedziała Jeanne na nie postawione pytanie. - Odpowiada mi tryb życia, jaki prowadzę. Nie jestem też przekonana, czy Dan chciałby wejść nagle w
S R
posiadanie dwóch milionów dolarów. Nie wiadomo, jak by to na niego wpłynęło.
- Nie wydaje mi się, żeby te pieniądze zrobiły jakąś krzywdę Irenie powiedziała April trochę zniecierpliwiona tymi uwagami. - Irena była wyjątkiem. Jej wpływ będziemy odczuwać jeszcze przez długi czas. - To prawda - zgodziła się April i nagle odkryła, co ją zastanowiło w wyglądzie Jeanne. Nie miała na palcu rodzinnego klejnotu. Następny tydzień dłużył się April niezwykle. Nie mogła przestać myśleć o Danie i pierścionku jego matki. Bała się o to spytać, żeby nie usłyszeć, że spotkał miłość swego życia. Pierwsze zebranie Rady Dyrektorów miało się odbyć w sobotę i perspektywa ponownego zobaczenia Dana przyprawiała ją o skurcze żołądka. Fizyczny pociąg istniał między nimi jak dawniej, ale Dan mógł już planować ślub z kimś innym. Decyzja musiałaby zapaść ostatnio, inaczej Irena by ją o tym uprzedziła. 23
April odczuwała tak mocno brak Ireny, że ją samą to zaskoczyło. Nigdy dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak często łapała za słuchawkę, aby przedyskutować 2 Ireną nowy pomysł upiększenia rynku lub po prostu pogawędzić. Zastanawiała się teraz, czy nie męczyła tym swojej starszej przyjaciółki. Ale wolała myśleć, że pomagała jej pozostać czynną aż do ostatnich dni życia. A dla niej Irena z całą pewnością była źródłem natchnienia. Teraz, gdy wjeżdżała do miasta, automatycznie kierowała wzrok ku domowi Ireny przy Irving Street. Dom był wystawiony na sprzedaż, a pieniądze miały powiększyć darowiznę na rzecz Booneville. Dni April były wypełnione pracą. Przed zbliżającą się zimą ocieplała
S R
ule i małą mechaniczną koparką przygotowywała ziemię pod zasiew w ogrodzie warzywnym. Popołudniami dozorowała zrywanie i pakowanie jabłek przez uczniów z miejscowej szkoły.
Jej kolorowy kurnik przyciągał klientów, którzy wstępowali, aby zobaczyć „tęczowy budynek", i kupowali więcej jajek niż zwykle, ą oprócz tego, przy okazji, jeszcze soki owocowe, dynie i miód. Każdego wieczora po lekkiej kolacji siadała przy kuchennym stole, aby zastanowić się, jak przekonać Radę do ustawienia pomnika na rynku. W takich chwilach odczuwała brak Ireny, jej dowcipu i mądrości. Ona wiedziałaby, co powiedzieć, a co ważniejsze - czego nie mówić. Liczne podróże i wędrówki, jakie. April odbyła ze swym mężem po Ameryce Północnej i Europie, pozwoliły jej na wyrobienie sobie poglądu, jak powinna wyglądać nowoczesna rzeźba. Szczególnie podobały się jej swobodnie potraktowane, nieskrępowane formalnymi regułami prace
24
rzeźbiarzy, takich jak Picasso, którzy wyrażając jakąś myśl ograniczali się do ogólnej sugestii formy, zamiast tworzyć coś ściśle realistycznego. Zdawała sobie jednak sprawę, że mieszkańcy Booneville muszą jeszcze przywyknąć do śmiałych idei. Irena była jedyną członkinią Komitetu Upiększania Miasta, która rozumiała, jaki rodzaj rzeźby April ma na myśli. Sądziła też, że połączenie starego z nowym, to jest usytuowanie pergoli wiktoriańskiej i nowoczesnej rzeźby w przeciwległych rogach rynku da dobry efekt. W sobotę rano April jadąc furgonetką do banku, gdzie miało się odbyć zebranie, była kłębkiem nerwów. Zamiast szkieł kontaktowych wzięła okulary, aby dodać sobie
S R
powagi, ubrała się też w suknię, a nie w spodnie, będące jej codziennym strojem.
Gdy dojechała do banku, popatrzyła na samochody zaparkowane przy krawężniku. Znała wszystkie prócz jednego - małej, czerwonej, sportowej hondy civic. To musi być samochód Dana, zdecydowała, choć jaskrawy kolor wozu trudno było nazwać poważnym czy konserwatywnym. Czyż nie twierdził kiedyś, że czerwone samochody dostają częściej niż inne mandaty za przekroczenie szybkości? A może to jego narzeczona wybrała ten kolor? - Hej, April, jesteś gotową do zebrania? Poznawszy głos Billa Lowdermilka, April odwróciła się uradowana. Bill był jasnym blondynem jak jego żona, ale w odróżnieniu od niej wyglądał zwykle trochę nieporządnie. Twarz miał ogorzałą od słońca, a włosy na czubku głowy zaczynały mu rzednąć. - Nie wiem - odparła. - Właściwie bardzo się denerwuję. 25
- Nie martw się. Zanim dostałem śniadanie, musiałem obiecać Idzie, że poprę cię niezależnie od tego, jak szalony projekt zgłosisz. April roześmiała się. - Bardzo sobie cenię twoje poparcie. Ale nie możesz narazić się Henry'emu. Jesteś przecież jego dłużnikiem. - Nie boję się Henry'ego. - A ja tak. Ale cicho, bo narobimy sobie kłopotów. Przeszli przez hol na tyły banku, gdzie zbierała się Rada. Serce April biło głośno z emocji, ale gdy Bill otworzył drzwi, starała się zachować obojętny wyraz twarzy. Salę konferencyjną wypełniał prawie całkowicie długi, ciężki stół
S R
otoczony krzesłami, obitymi zieloną skórą. Na widok April czterej mężczyźni siedzący przy stole wstali. April uśmiechnęła się nerwowo. - Proszę, niech panowie usiądą - powiedziała, kierując bezwiednie spojrzenie ku Danowi. Tym razem ubrany był w luźne spodnie i wełniany golf. Wyglądał znakomicie, tak że z trudem oderwała od niego wzrok. Myślę, że powinnam być traktowana jak pozostali członkowie Rady. - April ma rację - poparł ją Dan. - Jesteśmy tu równi. Taka była intencja mojej babki, o czym się przekonacie za chwilę. Chyba możemy zaczynać. Wszyscy chcą jak najszybciej ustalić, na co wydamy te pieniądze. - Pieniądze to mój zawód - powiedział z naciskiem Henry. April wyczuła, że chciał podkreślić swoją pozycję w tej grupie. Nie wystarczyło mu być „równym", jak to określił Dan. April domyślała się, dlaczego Irena włączyła go do Rady Dyrektorów. Gdyby go pominięto, prawdopodobnie stwarzałby różne trudności z powodu zadraśniętej 26
ambicji. Podobnie było, gdy April i Irena organizowały Komitet Upiększania Miasta. Wtedy włączyły do niego Mabel, żonę Henry'ego, aby nie robić sobie z niej wroga. Wybór Geralda Sloana nie zaskoczył jej. Jako prawnik prowadził różne sprawy Ireny, więc było oczywiste, że mu ufała. Bill Lowdermilk miał pozycję lidera wśród młodych farmerów z okolicy, więc: jego obecność wydawała się zrozumiała. AM. G. Tucker był po prostu najmilszym człowiekiem, jakiego April kiedykolwiek znała. Zastanawiała się nieraz, czy jego zainteresowanie Ireną było czymś więcej niż przyjaźnią sąsiadów, ale nigdy nie dostrzegła, aby Irena wyraźnie go zachęcała.
S R
- Zanim zaczniemy rozważać poszczególne propozycje, chciałbym wyjaśnić, jakie są życzenia mojej babki co do pracy naszej Rady - rzekł Dan, otwierając teczkę i wyjmując z niej luźne kartki. - Zrobiłem kopie jej zaleceń, aby wszyscy mogli się z nimi zapoznać, mimo to chciałbym porozmawiać o strukturze naszej grupy. Unikniemy w ten sposób nieporozumień.
April zauważyła z zadowoleniem, że jego głos brzmiał mocno i zdecydowanie. Widocznie udało mu się zapanować nad smutkiem na tyle, żeby poprowadzić spotkanie i nie pozostawić inicjatywy w ręku Henry'ego. - Jak widzicie z tej notatki, moja babka celowo wyznaczyła sześciu członków Rady. Choć ja będę przewodniczył i potem podpisywał czeki, głos każdego z nas jest tak samo ważny, jeśli chodzi o zatwierdzanie projektów. To znaczy, że przy równym podziale głosów mamy remis. Babka uważała, że gdyby była nas piątka, zbyt łatwo byłoby głosować. 27
- To na nią wygląda - rzekł M. G. - Ona lubiła, żeby w kotle wrzało. Henry potrząsnął głową. - Prawie wszystkie komitety rządowe mają nieparzystą liczbę członków. Możemy nie osiągnąć porozumienia. Co wtedy? - O tym mówi ostatni paragraf - odparł Dan. - Jeśli jest równa liczba głosów za i przeciw, mamy dziesięć dni do namysłu. Jeżeli w dalszym ciągu nie możemy osiągnąć zgody, całe pieniądze przechodzą na rzecz państwa. I jeśli nasza szóstka nie będzie potrafiła pracować na tych warunkach, stanie się tak samo. - To śmieszne - wybuchnął Henry. - Cała Irena - zaśmiał się głośno M. G. Tucker. -Aby zatrzymać
S R
pieniądze dla Booneville, musimy pracować jak zgodna drużyna. Myślę, że to piękne. Zgadzam się.
- Ja też - rzekł Bill, rzucając swoją kopię na stół. Dan spojrzał wokoło. - Gerry? - Głosuję za.
Henry wpatrywał się ze złością w kartkę, w końcu wyrzucił z siebie: - Co mam robić? Zgadzam się, choć w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie mogła wyznaczyć pięciu lub siedmiu osób. Na koniec Dan zwrócił się do April, która siedziała na końcu stołu w milczeniu. - A co z tobą, April? Wchodzisz? Dla April nagle wszystko stało się jasne. Irena oceniła, ze ona, Bill i M. G. Tucker będą reprezentować w Radzie postawę liberalną, postępową. Henry Goodpasture i Gerald Sloan będą po stronie konserwatywnej. Irena 28
wszystko to przewidziała i sprawiła, że April będzie musiała przekonywać Dana do swych śmielszych projektów. Prawdopodobnie miała nadzieję, że przy tej okazji oboje odkryją, że ich miłość nie wygasłą. - April? - powtórzył Dan. April odczuła bolesny skurcz serca na myśl, co mogłoby być, gdyby plan Ireny się powiódł. Może się okazać, że Irena naraziła ją na ciągły i bolesny kontakt z Danem, a w końcu on i tak poślubi inną dziewczynę. Ale czy miała jakiś wybór? - Tak, zgadzam się - odpowiedziała.
S R 29
ROZDZIAŁ
3 Oczy Dana zajaśniały radością. — Doskonale. April przyszło na myśl, że Dan przejrzał zamiary Ireny. Choć, oczywiście, ten skomplikowany testament miał też inne cele, poza wyswataniem młodych. Aby miasto mogło korzystać z zapisanych mu pieniędzy, wybrana przez nią szóstka musi pracować w zgodzie i harmonii. Cóż to za wyzwanie dla nich wszystkich! Nie tylko Dan i April są
S R
zobowiązani do zgodnego działania. To samo dotyczy na przykład Goodpasture'a i Tuckera, a trudno o bardziej wybuchową kombinację. Z kolei Gerald Sloan, chociaż łatwy w kontaktach z ludźmi, jest konserwatystą, natomiast Bill Lowdermilk, przedstawiciel młodych rolników, ma jak większość z nich, poglądy liberalne. Biorąc to pod uwagę, zatrzymanie pieniędzy dla miasta graniczyć będzie z cudem, lecz Irena uwielbiała dokonywać cudów. I ja też, pomyślała April, wpatrując się w Dana. Zaraz się zacznie. Popatrzmy, co z tego wyniknie. Jakby w odpowiedzi Dan otworzył notes i przygotował się do robienia notatek. - Proponuje, abyśmy zaczęli od spisania propozycji na ten rok. Proszę jednocześnie podawać przewidywany koszt ich realizacji. Potem będziemy głosować, które wykonamy w pierwszej kolejności. April skurczyła się w sobie. Rzeźba, jeśli ma być naprawdę dobra, musi kosztować tysiące dolarów. Jaką szansę ma taka propozycja, gdy ci 30
mężczyźni są skłonni wydawać pieniądze wyłącznie na rzeczy praktyczne? Postanowiła odczekać chwilę ze zgłoszeniem swego projektu. Henry natychmiast zabrał głos. - Latarnie - rzekł. - Najlepszym środkiem powstrzymania zbrodni jest dobre oświetlenie ulic, czego brak w Booneville. Powinniśmy zacząć od tego. - Zbrodni?- M. G. Tucker miał rozbawioną minę. - Jakich zbrodni, Henry? - Właśnie tydzień temu ukradziono z ganku od podwórza brytfannę z ciastem pani Hazel Fitzsimmons. M. G. puścił oko do April.
S R
- To rzeczywiście poważna sprawa. Ale czy sądzisz, że latarnie temu zapobiegną? O ile wiem, ustawia się je na ulicy, więc nie oświetlają ganków od strony podwórza.
- Nie w tym rzecz - odparował Henry. - Chodzi o to, że teraz jest to brytfanna z ciastem, a za tydzień będzie telewizor albo dzbanek, w którym trzymasz pieniądze, kochany M. G.
- Daj spokój, Henry. Jesteś na mnie zły, że nie przynoszę każdego centa do twojego banku, żebyś się mógł nimi bawić. - Panowie, do rzeczy - przerwał im Dan. - Ile mogą kosztować te latarnie? Henry wymienił przybliżoną kwotę, a Dan zapisał ją w notesie. Następnie głos zabrał Bill, dowodząc, że budynek Związku Rolników potrzebuje nowego dachu i odnowienia, później Gerald Sloan narzekał, że boisko do koszykówki jest w opłakanym stanie, a M. G. zażądał nowych uniformów dla szkolnej orkiestry. Henry zaprotestował, 31
twierdząc, że wyglądali wystarczająco dobrze maszerując przez miasto w ubiegłym tygodniu. Dan musiał znów interweniować, aby zapobiec kłótni. Wpisując kolejne sumy do notesu Dan pomyślał z ironią, czy jego babka nie miała do niego jakiejś zadawnionej urazy, pakując go w ten bigos własnoręcznie zgotowany. Sądząc po pierwszym spotkaniu, ci ludzie nigdy nie będą działać zgodnie. Oczywiście, jeśli nie dojdą do porozumienia, pieniądze przejdą na rzecz państwa i jego zadanie się skończy. Zerknął na April i stwierdził, że nie chce, aby się tak stało. Zanotował jeszcze dwie propozycje Billa i jedną Henry'ego, ale ukradkiem obserwował April. Kiedy weszła dziś do sali, zauważył, że była w okularach. Pamiętał,
S R
że w szkole nosiła je tylko wtedy, gdy chciała wyglądać na intelektualistkę. Wydawała się w nich spokojna i skromna, ale nie mogła oszukać Dana. Poczuł wyraźnie oznaki podniecenia, gdy przypomniał sobie pewien wieczór, kiedy to podczas wyjątkowo gwałtownych pieszczot w starym chevrolecie April zgubiła jedno ze swych kontaktowych szkieł. Dan musiał włączyć górne światło, aby poszukać przeklętego szkiełka, w owym czasie bardzo kosztownego. Nastrój prysnął, a April zażądała, aby ją natychmiast odwieźć do domu. Niewiele wtedy brakowało, aby prócz szkła straciła coś jeszcze. Dan oderwał się od wspomnień i wrócił do swych obowiązków. - April, a co ty powiesz? Masz jakieś życzenia? Lekki rumieniec pokrył policzki dziewczyny. Mimo okularów wyglądała z nim młodziej niż zwykle. - Tak, mam. Myślę, że przydałaby się nam rzeźba na rynku oświadczyła. 32
Henry wytrzeszczył oczy. - Czy ja nie słyszałem już o tym? Moja żona plotła coś na ten temat w związku z waszym Komitetem Upiększania Miasta. - Tak, rozważałyśmy ten projekt, ale nie miałyśmy na to pieniędzy. April spojrzała twardo na Henry'ego. - Irena Butler też była w Komitecie. - W porządku — powiedział Dan. - Dołączymy ten wniosek do reszty. Ile to może kosztować? - Chwileczkę - zaprotestował Henry. - Nie ma nic złego w ustawianiu jakiegoś posągu na rynku, ale jaką korzyść przyniesie to miastu? Wydaje mi się, że tylko gołębie się ucieszą, bo będą miały gdzie siadać. - Rozparł się wygodnie w fotelu, zadowolony ze swego dowcipu.
S R
April zauważyła, że Henry użył słowa „posąg" zamiast „rzeźba", ale nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Jeśli miał na myśli jakiegoś żołnierza na koniu, to tym lepiej.
- Zdaję sobie sprawę, że wszystkie inne propozycje są bardzo istotne - powiedziała - ale piękno też jest ważne. Ludziom potrzeba czegoś, na co mogliby popatrzeć z zainteresowaniem, co by ich intrygowało lub poprawiło im nastrój.
Gerald Sloan spojrzał na nią łagodnie. - Ale czy nie uważasz, April, że cieknące dachy i wyboje na ulicach powinny mieć pierwszeństwo? Trudno o dobry nastrój, gdy się leje na głowę. - Nie, nie złapiesz mnie w tę pułapkę - odparowała April. - Jeśli zdecydujemy się najpierw załatwić wszystkie praktyczne sprawy, nigdy nie uda nam się wydać pieniędzy na coś, co jest tylko piękne. Uważam, że
33
część pieniędzy w tym roku powinna zostać przeznaczona na projekt rzeźby, nawet jeśli inne propozycje musiałyby poczekać. M. G. Tucker powiedział pojednawczo: - Rozumiem twój entuzjazm, April, ale sama wiesz, że nasz rolniczy rejon przeżywa ciężki okres. Ludziom może się nie podobać, że wydajemy pieniądze na coś, co nie ma określonej, praktycznej wartości. - Nie zgadzam się. Inspirujące dzieło sztuki to właśnie to, czego im potrzeba, może bardziej niż tych różnych ulepszeń - właśnie dlatego, że są ciężkie czasy. Ludziom trzeba przypominać, że życie nie ogranicza się tylko do zarobków, zysków lub strat. Wszyscy mamy jeszcze marzenia, chyba nie zaprzeczycie?
S R
Ty z pewnością tak, pomyślał Dan. Dziewczyno, nic się nie zmieniłaś. A głośno dodał: - April, podaj mi kwotę.
Zamknęła na chwilę oczy, a potem zdecydowanie wymieniła wysoką sumę. Wiedziała, że wszyscy, nie wyłączając Billa, wstrzymali oddech ze zdziwienia, uznając to za szaleństwo.
- Myślę, że czas na głosowanie - rzekł Dan. - Pamiętajcie, że mamy blisko dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów do wydania. Proponuję, aby wszyscy zsumowali swoje projekty na kartce, a potem je przegłosujemy. Wydaje się oczywiste, że nie zdołamy wykonać w tym roku wszystkiego. April westchnęła żałośnie. Jeśli M. G. nie poprze jej, będzie miała małe szanse. Chyba że Dan..., ale nie, na to nie ma co liczyć. Z pomruków członków Rady mogła wywnioskować, że jej propozycja nie przejdzie w tym roku, a może nigdy. Będą ją odsuwali na dalszy plan, gdy tylko zostaną zgłoszone pilniejsze, życiowe potrzeby. 34
Dan przeprowadzał głosowanie demokratycznie, musiała to przyznać, szeregując propozycje w zależności od tego, ile osób na nie głosowało. Bardzo szybko większość pieniędzy została rozdysponowana i tylko kilka tysięcy dolarów zostało na ewentualną rzeźbę. - A co z projektem April? - spytał M. G. - Ja głosowałem za nim. Czy jeszcze ktoś? - Ja - powiedział Bill. April spojrzała na niego z wdzięcznością. - Ja, oczywiście, również - odezwała się. - I ja - oznajmił Dan. April bez powodzenia próbowała ukryć swoje zaskoczenie.
S R
- April się zdumiała, że niektórzy z nas też uważają kulturę za istotny element naszego życia -zauważył Dan z lekkim uśmiechem. - To nieprawda. Ale, niestety, ta suma nie wystarczy na zakup rzeźby, według mego rozeznania - rzekła April. - Zostało bardzo mało. - A więc weź mniej - zaproponował M. G.
- Mniej? - Spojrzała na niego badawczo. Sugerował jej wyraźnie, że to była jedyna szansa. Lepiej dostać teraz mniej niż nic w przyszłości. - W porządku - zwróciła się do Dana. - Głosujemy o przyznanie tej sumy na rzeźbę. - Czy są jakieś sprzeciwy? - zapytał Dan, patrząc kolejno na wszystkich. - Tak - rzekł Henry. Każdy z was powinien zdawać sobie sprawę, że jeśli wydamy pieniądze na posąg, nie zrobimy ogrodzenia na cmentarzu. Łatwo to obliczyć. Wielu z nas ma tam swoich bliskich i chcielibyśmy, aby byli odpowiednio zamknięci. 35
M. G. z trudem opanował śmiech. - Henry, oni się nigdzie nie wybierają - rzekł. - Głosujemy - zarządził Dan, przygryzając wargę. -Bill? - Jestem za rzeźbą. April nie zdziwiła się, że M. G. również głosował za jej projektem, a Henry i Gerald przeciwko. Gdy Dan również oddał głos „za", April poczuła dreszcz emocji. - A więc masz już cokolwiek - zauważył M. G., gdy głosowanie się zakończyło. - Mam tylko nadzieję, że za te pieniądze uda mi się zaangażować rzeźbiarza.
S R
- Gdzie zamierzasz go szukać?
- Wybiorę się do Chicago i rozejrzę po galeriach. Powinnam tam kogoś znaleźć.
Henry siedział ponury, przeżuwając swoją porażkę. - W Chicago? - odezwał się nagle. - Można tam zobaczyć dziwne rzeczy. Coś takiego jak Picasso. Widziałeś kiedyś, Gerry, jego dzieła? zwrócił się do swojego jedynego sojusznika.
- Tak, rzeczywiście są dość dziwne - przyznał prawnik. - Czy masz już jakiś plan, April? - Chciałabym... - Powiem wam, co by mnie trochę uspokoiło - przerwał jej Henry. Dan mieszka w Chicago. Może on poszedłby razem z nią do tych galerii, żeby nadzorować, co ona zamówi? - Nadzorować? - najeżyła się April.
36
- To niezły pomysł - poparł go Gerald. -I tak wyboru artysty nie powinna dokonywać jedna osoba. - Tak, April - dodał Bill. - Dlaczego nie? Dan ma dobry gust. - Chętnie to zrobię - odezwał się Dan, udając, że nie widzi buntowniczej miny April. - Czy wszyscy się z tym zgadzają? - Oczywiście - rzekł M. G. - Będziemy spokojniejsi - dodał Henry. - W takim razie zgadzam się, oczywiście - odparła April z ukłonem. - Jeżeli już mamy mieć jakiś pomnik, to powiem wam, co mnie by się podobało - kontynuował Henry. - Chciałbym generała Granta w mundurze, na koniu, ruszającego do
S R
bitwy przeciw rebeliantom. Z takiego pomnika moglibyśmy być dumni. April z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Przeczuwała od początku, że taką rzeźbę miał na myśli. Nie wiedziała tylko, czy to będzie Grant czy Lincoln.
- Tak, Grant byłby świetny - zgodził się Gerald. -Albo Lincoln. Dobrze wyglądałby w brązie. Nie sądzisz, April?
- Wydaje mi się, że obaj mają już swoje pomniki prawie wszędzie powiedziała z wahaniem. - Ale przynajmniej wszyscy ich znają. Nie chcesz chyba posągu człowieka, którego nikt nie zna? - A czy to musi być posąg mężczyzny? - zaryzykowała April. Zapadła cisza. - Chwileczkę, April - zaoponował Gerald. - Nie chcemy tu żadnej Wenus z Milo ani nic w tym rodzaju. Na rynku bawią się dzieci... - dodał czerwieniąc się. 37
O święta naiwności, pomyślała z rozbawieniem April. Dla tych ludzi rzeźba to ciągle jeszcze posąg mężczyzny na koniu lub naga kobieta. Booneville naprawdę potrzebuje nowoczesnego dzieła sztuki i będzie je miało, jeśli jej się powiedzie. - Myślę, że April nie miała na myśli tego rodzaju rzeźby - zauważył Dan, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. - Nie, naturalnie, że nie - potwierdziła April. - Zresztą Dan nie zgodziłby się na żadne wariactwo. Jest rozsądnym człowiekiem i mamy do niego zaufanie. April, kiedy się wybierasz do Chicago? - zapytał Henry. - Wkrótce. Oczywiście dostosuję się do twoich możliwości, Dan powiedziała uprzejmie.
S R
- Pierwszy tydzień listopada bardzo by mi odpowiadał. Zebranie zakończyło się przydzieleniem każdemu zadań. April mogła podziwiać takt Dana, który zręcznie kierował starszymi od siebie mężczyznami. Nie znała dotąd jego talentów przywódczych i dyplomatycznych. Babka wiedziała, co robi, powierzając mu tę funkcję. Gdy wszyscy wstali od stołu i zaczęli rozmawiać o meczu futbolowym, który szkolne drużyny rozegrały poprzedniego dnia, April podeszła do Dana. - Czy mogłabym porozmawiać z tobą przez chwilę, zanim wyruszysz z powrotem do Chicago? - spytała. - Oczywiście - rzekł z uśmiechem. - Ale nie odjeżdżam natychmiast. Henry i Mabel zaprosili mnie na lunch. - Więc może wstąpiłbyś do mnie potem? - Dobrze, będę o drugiej. - Doskonale. 38
Choć zwykle bardzo jej zależało na sprzedaży własnych produktów rolnych, marzyła, aby nikt nie przyszedł tego popołudnia. Przebrała się jednak w dżinsy i bawełnianą codzienną bluzkę, bo wiedziała, że wiele rodzin wracając z miasta, wstąpi do niej po owoce i warzywa. Gdy Dan podjechał o drugiej, droga do jej farmy była zapchana samochodami, a ona sama uwijała się przy wadze. Ledwo miała czas, żeby skinąć głową Danowi, kiedy zaparkowawszy czerwoną hondę, podszedł do niej. - Widzę, że przyda ci się pomocnik - powiedział. - Ja będę ważył, a ty licz pieniądze. - Ależ ja nie zaprosiłam cię, żebyś tutaj pracował. Idź raczej do
S R
kuchni i weź sobie soku jabłkowego. Stoi na piecyku. - Dla chłopca z miasta to żadna praca. Bądź cicho i przyjmij od pana pieniądze.
- Dobra rada - roześmiała się jedna z kobiet. — A ty, April, bądź wdzięczna, bo niewielu jest takich, co chcą pomagać kobiecie, gdy mogą iść na ryby.
April i Dan pracowali przez godzinę bez chwili wytchnienia. Za każdym razem, kiedy przypadkiem otarli się o siebie lub ich ręce się zetknęły, April czuła, że jej ciało ogarnia gorąco, ą serce zaczyna bić przyśpieszonym rytmem. Uspokój się, ganiła siebie w duchu, z pewnością jest z kimś zaręczony. Gdyby pragnął ciebie, tak jak ty jego już od czasów szkolnych, dawno byłabyś jego żoną. Żona Dana. Wierzyła, że byłoby to coś zupełnie innego niż być żoną Jimmy'ego. W którymś momencie swego sześcioletniego małżeństwa 39
uzmysłowiła sobie, że Jimmy nie odpowiada jej seksualnie. Nie była to jego wina, chyba że można winić go za niedojrzałość. Próbowała coś zmienić, ale nic z tego nie wyszło. Zdawała sobie sprawę, że gdyby była gorętszą kochanką, Jimmy by od niej nie odszedł. Nie potępiała go, że zażądał rozwodu, choć skompromitował się tym w oczach wielu osób z Booneville. A dzisiaj namiętność, której nie mogła wzbudzić w sobie dla Jimmy'ego, wybuchała z całą siłą przy najlżejszym dotknięciu Dana. Życie jest przewrotne. - April, osiem kilogramów, dziecinko. Zaczerwieniła się i wróciła do rzeczywistości.
S R
- Gdzie byłaś? Bujałaś w obłokach? - Marzyłam. Przepraszam.
- Nie przejmuj się. Zauważyłaś, że od kilku minut żaden samochód się nie pojawił? Może ten najazd ma się ku końcowi? - Mam nadzieję. Pieniądze pieniędzmi, ale dziś chciałabym naprawdę z tobą porozmawiać. - To świetnie, bo ja też.
Podczas gdy April przyjmowała pieniądze od ostatniego klienta, Dan przyniósł z ganku dwa leżaki i ustawił je na trawniku. Gdy usiedli, April poczuła, że ogarnia ją panika. Zamierzała poruszyć sprawę jego zaręczyn, ale nie była pewna, czy nie lepiej odłożyć tę rozmowę. W końcu zdecydowała, że chce to mieć za sobą. - Słuchaj - zaczęła - myślałam właśnie o tym wspólnym zwiedzaniu galerii w Chicago. Czy w tych warunkach nie byłoby lepiej, abym to robiła sama, a z tobą skontaktowałabym się dopiero przed podjęciem ostatecznej 40
decyzji? Nie musisz mnie niańczyć cały czas, gdy ja będę rozważała rozmaite możliwości. - Co to znaczy „w tych warunkach"? I dlaczego nazywasz to niańczeniem? - Jestem pewna, że masz ważniejsze zajęcia. Masz pracę i grono przyjaciół. Nie chciałabym być intruzem. W jego śmiechu zabrzmiało zaskoczenie. - O czym ty mówisz, April? Nie będziesz żadnym intruzem. - Dan, wiem, że twoja matka nie nosi już swego zaręczynowego pierścionka. Możesz mówić ze mną otwarcie. - A czy ja coś ukrywam?
S R
- Och, proszę cię. Po prostu nie chcę ci przeszkadzać, bo sądzę, że przygotowujesz się do ślubu. Rozumiesz teraz? - Ja tak, ale ty nic nie rozumiesz. - Jak to?
- Ja rzeczywiście mam przy sobie ten pierścionek, ale z nikim się nie żenię. Mama mi go dała, ponieważ... - Ponieważ co?
- Nieważne. W każdym razie jestem wolny i mogę być twoją niańką, jak to nazywasz. Czy chciałabyś zamieszkać w hotelu Palmer? Mogę ci tam załatwić zniżkę. - Nie wiem, co powiedzieć. - Chyba pierwszy raz. - Dan, przestań. Przeżyłam wstrząs, sądząc, że się zaręczyłeś, i nie potrzeba mi teraz twoich uszczypliwości. -A! 41
April zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. Lecz tych słów już nie mogła cofnąć, a z jego miny wnioskowała, że niełatwo będzie zmienić temat. Pochylił się w jej stronę i utkwił w niej swe fiołkowe spojrzenie z taką intensywnością, że zapragnęła go jak nigdy dotąd. Czuła, że on to odgadywał. Zapytał tonem opanowanym i cichym: - A czego ci ode mnie potrzeba?
S R 42
ROZDZIAŁ
4 - Nie wiem, o czym mówisz. - Nie udawaj, April. - Dan, wiele... rzeczy się między nami zdarzyło... - I wiele nie miało miejsca - odparł. Wiedziała, co miał na myśli. - Nie jestem tą samą dziewczyną, z którą się umawiałeś w czasach szkolnych. - Mam nadzieję, że nie. Ja też nie jestem ten sam. - A poza tym... myślałam, że się żenisz. - Myliłaś się. - Tak.
S R
Wpatrywała się w jego twarz, bliską, a jednocześnie obcą. Osiem lat doświadczeń, których z nim nie dzieliła, kryło się za tymi niebieskimi oczami. Miały w tym niewątpliwie swój udział kobiety. Była pewna, że łączyły go z nim stosunki poważne, namiętne i... skonsumowane. Nie zdziwiła się, gdy wyciągnąwszy do niej rękę, podniósł ją z leżaka i ustawił naprzeciwko siebie. Delikatnym ruchem zdjął jej okulary i położył na stoliku. Potem ujął twarz April w dłonie. - Powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz? - Może sama nie wiem? - Spróbujemy odgadnąć? Gdy zbliżył twarz do jej twarzy, zamknęła oczy. Miękki dotyk jego warg cofnął ją do dawnych dni, w daleką przeszłość, gdy go kochała i znała, gdy był jej bliski, gdy tak lubiła jego zapach, pieszczoty i jego oddech na policzkach.
43
Lecz teraz jego pocałunki stały się bardziej natarczywe. Zawładnęły nią emocje kobiety dojrzałej. Czas niewinności skończył się dla obojga. Po chwili przywołała się do porządku i odsunęła. - Dan, stoimy przed domem, jest biały dzień. - Więc wejdźmy do środka. April potrząsnęła głową. - To się dzieje za szybko. - Za szybko? - roześmiał się. - No tak. Znam cię przecież dopiero trzynaście lat. - Ale żyliśmy daleko od siebie. Musimy najpierw wypełnić tę lukę. Nadrobić ten czas. - Właśnie mi się wydawało, że nadrabiamy.
S R
- Dan, nie chciałabym... popełnić błędu. - Ani ja, jeśli już o tym mówisz..
- Myślę, że mój pobyt w Chicago pozwoli nam lepiej się poznać. - Może - skinął głową z namysłem. - A co z hotelem? Nie musisz tam mieszkać, April.
Przez moment wyobrażała sobie, że jedzie wprost do niego, pada mu w ramiona i razem lądują w łóżku. Potrząsnęła głową. - Jednak muszę. - A więc załatwię rezerwację. Od tego poniedziałku za tydzień, tak? - Świetnie - uśmiechnęła się. Trudno mu było oderwać się od niej, ale w końcu odetchnął głęboko i powiedział z rezygnacją: — Lepiej już pojadę. - Dobrze - odpowiedziała mu z czułym spojrzeniem. - Tak będzie lepiej.
44
Patrzyła, jak odjeżdżał, i zastanawiała się, czy dobrze robi. Zostałby przez weekend, gdyby go tylko o to poprosiła. Za chwilę byliby już kochankami. Ale osiem lat temu popełniła jeden wielki błąd i nie chciała popełniać następnego. Życie nauczyło ją ostrożności. Komitet Upiększania Miasta w Booneville zwykle zbierał się we środy po południu, w sali biblioteki, ale od śmierci Ireny nie odbyło się jeszcze żadne zebranie. April uznała, że przed wyjazdem do Chicago musi spotkać się z Komitetem, aby się upewnić, iż jego członkinie są po jej stronie. Najpierw zadzwoniła do Idy, która z kolei miała zawiadomić Bess Easley, po czym skontaktowała się z Mabel Goodpasture.
S R
W środę nad miasteczkiem przeszła burza, która zalała miasto ulewnym deszczem i postrącała liście z drzew. April zaparkowała samochód przed biblioteką i zaczęła przeskakiwać kałuże na chodniku. Śnieg nie spadnie przed upływem miesiąca, myślała, ale potem zimno może stać się przeszkodą dla rzeźbiarza, gdyby chciał część pracy wykonać bezpośrednio na placu. Może trzeba będzie czekać na wykończenie rzeźby do wiosny.
- Halo, April - powitała ją Mabel Goodpasture, dama zbliżająca się do pięćdziesiątki - założę się, że wiem, o czym będzie mowa. Henry wspomniał, że dostałaś pieniądze na pomnik. - Myślę, że Irena życzyłaby sobie, abyśmy kontynuowały nasz program upiększania rynku. A co ty o tym sądzisz? - Ależ naturalnie. Choć muszę ci powiedzieć, że Henry nie zachwyca się twoim pomysłem. - Wiem. 45
- Ale nie przejmuj się tym - dodała. - Będzie się musiał zgodzić. - Jeśli tak sądzisz... April zauważyła ze zdziwieniem zmianę, jaka zaszła w zachowaniu Mabel, od czasu gdy zaczęła działać w Komitecie Upiększania Miasta. Był to niewątpliwie wpływ Ireny. Kiedyś Mabel nie śmiałaby się sprzeciwić mężowi. Myra Gibbons, bibliotekarka, podbiegła do nich z wiaderkiem w ręku. - Przepraszam was, moje drogie, ale muszę przenieść zebranie do kącika dziecięcego. Tutaj dach przecieka. Mabel popatrzyła na plamę na suficie.
S R
- Wcale mnie to nie dziwi - rzekła. - Ten dach ma ze czterdzieści lat. - Powinien być zmieniony - rzekła Myra, podstawiając wiaderko. Prosiłam pana Tuckera, żeby wpisał reperację dachu do programu prac z pieniędzy pani Butler, ale podobno to niemożliwe w tym roku. April poczuła się winna. M. G. Tucker wspominał o dachu biblioteki, ale gdy głosowano nad ostatecznym podziałem pieniędzy, zgodził się na rzeźbę. Teraz April zawahała się. Rzeczywiście, naprawa cieknącego dachu była pilniejsza od rzeźby na rynku. - Powiedz Bess o projekcie - podpowiedziała jej Mabel - bo Ida na pewno już o tym wie. - Dobrze. - April nerwowo splatała palce. - Jak pamiętasz, mówiłyśmy kiedyś z Ireną, że byłoby dobrze, gdyby w północnym rogu rynku stanęła rzeźba, jako przeciwwaga pergoli, która zajmuje róg południowy. Do tej pory brakowało nam pieniędzy, ale w sobotę Rada Dyrektorów przydzieliła na ten cel pewną sumę. 46
- To cudownie - klasnęła w ręce Bess. - Ale teraz zaczęłam się zastanawiać, czy mamy prawo je przyjąć. Widziałyście te porozstawiane kubły w bibliotece. Nie przydzielono pieniędzy na nowy dach, lecz na rzeźbę. Mabel wyprostowała się w dziecinnym foteliku. Ależ musimy mieć ten pomnik! - wykrzyknęła. - Niech raczej poczeka któryś z projektów Henry'ego, jeśli trzeba ten dach zreperować. April miała chęć wybuchnąć śmiechem. Mabel naprawdę się zbuntowała. Pewnie gdyby Henry utrzymywał, że niebo jest błękitne, Mabel orzekłaby stanowczo, że jest fioletowe.
S R
-Mam pomysł - rzekła Ida. -Bill mi opowiedział, które propozycje zostały zaakceptowane. Sądzę, że gdyby od każdego projektu, łącznie z rzeźbą, zabrać dziesięć procent, starczyłoby na dach do biblioteki. Co o tym myślisz, April?
- Myślę, że i tak będzie bardzo trudno znaleźć dobrego rzeźbiarza za tę sumę, którą dysponujemy, a co dopiero za mniejszą. - W całym Chicago? - zaprotestowała Ida. - Niemożliwe. Na pewno ty i Dan kogoś znajdziecie. Bess popatrzyła zaskoczona. - Co to znaczy: April i Dan w Chicago? April, przybrawszy obojętny wyraz twarzy, szybko wyjaśniła Bess, że ma zamiar poszukać odpowiedniego rzeźbiarza w galeriach w Chicago. - Chciałabym, aby nasz Komitet - dodała na koniec - potwierdził, że mi ufa i powierza mi tę funkcję.
47
- Oczywiście, że ci ufamy - orzekła Bess. - Zjeździłaś prawie całą Europę. My nie możemy się tym pochwalić. - Ja mam zamiar pojechać tam w przyszłym roku - powiedziała Mabel stanowczym tonem. - Ostatniego lata Henry ciągał mnie na polowania. Tym razem albo pojedzie ze mną do Europy, albo pojedzie do Michigan sam. Bess wybałuszyła na nią oczy. - Pojechałabyś sama do Europy? - Jeśli będę musiała, tak. - Opowiem o waszym pomyśle Radzie. Czy spotkamy się w następną środę? - spytała April.
S R
- Koniecznie - powiedziała Mabel. - Nie mamy wprawdzie pilnych zadań, ale zaplanujemy coś na lato. Poza tym, ja lubię nasze spotkania. - Ja też - dodała Bess. - Cieszy mnie, że robimy coś dla Booneville. - Świetnie. A ja po powrocie z Chicago opowiem wam o mojej podróży i o wynikach moich poszukiwań.
W chłodnym, jesiennym powietrzu panorama Chicago rysowała się wyraźnie na tle nieba, gdy April wjeżdżała do miasta swoją starą furgonetką. Przez ostatnie dwa lata poruszała się tylko po bocznych, wiejskich drogach i teraz nie czuła się zbyt pewnie na wielopasmowej autostradzie, ale uparła się, że pojedzie obwodnicą, aby popatrzeć na jezioro Michigan - najpiękniejsze miejsce w Chicago. Świeży powiew od jeziora przegonił z ulic brudne opary, które w innych miastach nieustannie wisiały w powietrzu. Po lewej stronie widziała szare sylwetki drapaczy chmur, z których potentaci finansowi mogli obserwować swoje królestwo. 48
Chodząc kiedyś po Michigan Avenue, April często doznawała zawrotu głowy, ilekroć spojrzała w górę na te niebotyczne budowle. Jakieś złudzenie optyczne sprawiało, że wydawały się pochylone nad ulicą, grożąc upadkiem. Rozglądała się uważnie, aby nie przegapić Wabash Avenue, przy której stał hotel Palmer. Zaplanowała swój przyjazd na taką godzinę, aby móc zaraz po przybyciu zadzwonić do Dana. Już na samą myśl, że on jest tutaj, w Chicago, ręce jej się trzęsły, utrudniając płynną zmianę biegów. Czy ten pięciodniowy pobyt w Chicago wpłynie w jakiś sposób na jej przyszłe losy? Była pewna, że tak. Portier z powagą wziął od niej kluczyki od furgonetki, a boy
S R
służbiście odniósł do pokoju jej walizkę porysowaną w czasie licznych podróży z Jimmym. Nagle zatęskniła za bezpretensjonalnym życiem w Booneville, gdzie nie miało znaczenia, jak była ubrana i jakie dawała napiwki.
Wchodząc do holu hotelowego, gratulowała sobie wypadu po zakupy do Springfield, gdzie nabyła półdługą wełnianą spódnicę w brązowym kolorze, modne kozaczki i sweter z miękkiej angory, które teraz miała na sobie. Kilka innych nowych łaszków zapakowała do walizki z mocnym postanowieniem, że nie będzie wyglądać jak prowincjuszka ani w oczach artystów rzeźbiarzy, ani w oczach Dana. Pokój znajdował się na piątym piętrze i miał piękny widok na ulicę. Okna innych pokojów wychodziły na podwórka i boczne uliczki, ale Dan postarał się, aby czuła się tutaj dobrze. Uświadomiła sobie, że od dawna nikt się o nią nie troszczył i że jej tego brakowało. Wnętrze cechowała spokojna elegancja. Pastelowe barwy ładnie harmonizowały z ciemnym 49
drewnem mebli, lśniącym od częstego polerowania. Kotary i dywany tłumiły wszelkie hałasy, tak że można było zapomnieć, że się jest w centrum miasta. Tylko zapachy były inne niż na farmie. Zamiast wilgotnej ziemi czy dymu ogniska czuć było spaliny. Nie, nie mogłaby tu mieszkać. Jak Dan to znosił? Po wyjściu boya, który postawił jej walizkę tak ostrożnie, jakby się bał, że się rozleci, wyjęła notes i odszukała numer telefonu Dana. Będzie to ich trzecia rozmowa telefoniczna w tym tygodniu. Poprzednio dzwoniła, aby mu zaproponować zmniejszenie poszczególnych dotacji o dziesięć procent. Daniel skonsultował się z resztą Rady i oddzwonił, że wszyscy się zgadzają. Była to sucha i krótka rozmowa i nie wyszła poza sprawy
S R
dotyczące Booneville. Mieli sobie zbyt dużo do powiedzenia, aby rozmawiać o tym przez telefon.
Gdy wybrała numer telefonu Dana, odezwała się recepcjonistka firmy Adonis Sporting Goods i połączyła April z gabinetem Dana. - Dan Butler. Czym mogę służyć?
- Dan, to ja. Już jestem w Chicago.
- Miałem nadzieję, że to ty. Ciągle patrzyłem na zegarek. Jak ci się jechało? - zapytał z serdecznym zainteresowaniem. Nie spodziewała się tak ciepłego powitania. - Dobrze - wyjąkała. - Chociaż nie, to nieprawda, nie najlepiej. Na szosie pełno szalonych kamikadze. Dan roześmiał się. - Odstawiłaś samochód na parking?
50
- Tak, i zostanie tam przez wszystkie pięć dni. Oddałam go pod opiekę parkingowego. Miał taką minę, jakby od lat nie widział podobnego grata. - Bo prawdopodobnie tak jest. - Odtąd pozostają mi własne nogi lub taksówka. - Albo moja honda. Liczyłem na to, że dziś po południu zawiozę cię do paru galerii, ale szef zwołał naradę. - W porządku. Zwiedzę galerie w pobliżu hotelu sama - odrzekła, starając się nie zdradzić rozczarowania. Powinna była pamiętać, że on pracuje i nie będzie mógł przybiegać na każde zawołanie. - Więc może zjemy razem kolację? Zapraszam cię do lokalu.
S R
- Byłoby miło, ale nie musisz, jeśli...
- Zdawało mi się przerwał jej - że mieliśmy się bliżej poznać. - Tak, to prawda. Mówiliśmy coś takiego. - Zmieniłaś zdanie?
- Nie. Chętnie zjem z tobą kolację. - Przyjdę po ciebie o siódmej. - Doskonale.
Ledwie odłożyła słuchawkę, pobiegła do walizki przejrzeć stroje. Nadarzała się dobra okazja, aby włożyć tę wieczorową, czarną, obcisłą jak skóra węża kreację kupioną w Springfield. Pochwaliła się matce wszystkimi zakupami z wyjątkiem tej sukni. Gdyby ją zobaczyła, zaczęłaby się zastanawiać, po co April jedzie do Chicago. A zanim sama nie podejmie decyzji co do Dana, nie chciała dawać matce do myślenia.
51
Powiesiła suknię w szafie i spojrzawszy na zegarek, stwierdziła, że ma kilka wolnych godzin. Zrobi to, co zapowiedziała: zwiedzi pobliskie galerie. Chwyciła torebkę i wyszła. Gdy trzy godziny później, utykając, wracała do hotelu, przeklinała się za to, że wyszła w nowych butach, zanim je rozchodziła. Kusiło ją, aby wziąć taksówkę, ale uznała to za marnowanie pieniędzy. Kiedy jednak w pokoju zdjęła buty, pożałowała tej oszczędności. Może wtedy pęcherze na nogach by nie popękały. Woda ją szczypała w czasie kąpieli, ale miała nadzieję, że mimo wszystko będzie mogła włożyć sandałki na wysokich obcasach pasujące do sukni. Wyszła z łazienki odświeżona, nałożyła czarne majteczki i stanik, a
S R
potem zrobiła lekki makijaż. Lecz gdy próbowała włożyć rajstopy, okazało się to torturą nie do zniesienia. Kolacja z Danem w lokalu była wykluczona, chyba że znał restaurację, gdzie się chodzi boso. Próbowała więc złapać go telefonicznie w biurze, ale już wyszedł. Zastanawiała się właśnie, czy mu powiedzieć prawdę, czy raczej się wykręcić, gdy zadzwonił telefon. - April?
- Cześć, Dan. Próbowałam dodzwonić się do twojego biura. - Jestem w holu na dole. Mam wejść na górę czy spotkamy się tutaj? Chciała go odesłać, wymawiając się bólem głowy, ale jego głos wywołał w niej gwałtowną potrzebę zobaczenia go. Do diabła z pęcherzami, tak bardzo chciała z nim być. - Dan - powiedziała, podjąwszy szybką decyzję - czy nie sądzisz, że byłoby przyjemniej zamówić kolację do pokoju?
52
ROZDZIAŁ
5 Wahanie Dana trwało zaledwie ułamek sekundy. - Ależ oczywiście - powiedział. - Dlaczego nie? Odwołam rezerwację stolika z twojego telefonu. Ta chwila wahania wyjaśniła April, jak Dan zrozumiał jej propozycję. Czy naprawdę chciała z nim pójść do łóżka? Jeśli tak, to co z tym „poznawaniem się lepiej", zanim podejmą decyzję? Musiała przyznać sama przed sobą, że nie wie, co robi.
S R
Dan jechał windą na górę, a ona ciągle była w bieliźnie. Musiała szybko się zdecydować na jakiś strój. Jedwabna czarna suknia już nie wchodziła w rachubę. Zdecydowała się wreszcie na brązowe wełniane spodnie i morelową jedwabną bluzkę. Na stopy włożyła wygodne puchate, ranne pantofle. Ostatnie chwile wykorzystała na poprawienie makijażu i fryzury.
Wreszcie usłyszała pukanie do drzwi.
Z jego miny wywnioskowała, że ten strój bardzo go zaskoczył. Miała chęć wybuchnąć śmiechem, gdy z niedowierzaniem patrzył na jej spodnie, bluzkę i ranne pantofle. Spodziewał się raczej przezroczystego negliżu, pomyślała. On sam pasowałby idealnie do jej czarnej kreacji. Z płaszczem przerzuconym przez ramię i
w smokingu prezentował się zdecydowanie
elegancko. O wiele lepiej niż na rozdaniu świadectw maturalnych, gdy miał na sobie taki strój po raz pierwszy. - Zatrzymałem się w barze i zamówiłem butelkę wina - zaczął niepewnym tonem. - Czy mam odwołać zamówienie? 53
- Odwołać? Dlaczego? Nie odważył się przyznać, że wino miało pomóc w scenie uwodzenia. Zrobiło jej się go żal. W końcu był starym przyjacielem i zasługiwał, aby mu wszystko wyjaśnić. - Dan, proszę, wejdź i usiądź. Zaraz się wytłumaczę. Daj mi swój płaszcz, a może również marynarkę. To wszystko przez moją głupotę. - Jaką głupotę? - Zaraz ci opowiem, usiądźmy tylko. - Czy mam również zdjąć krawat? - Pewnie go wiązałeś z dziesięć minut? - Dwanaście.
S R
- Przepraszam, czuję się winna.
- Nie musisz. A więc co się stało?
April obserwowała go w milczeniu, jak rozwiązywał i zdejmował krawat, rozpinał guziki koszuli i zawijał rękawy na swych muskularnych ramionach. Jeśli w smokingu był przystojny, to bez niego był seksowny jak wszyscy diabli. Nie wiedziała jeszcze, co z tego wyniknie, ale była zadowolona, że tak się zaczyna.
- Postąpiłam jak idiotka - zaczęła, siadając na fotelu i zdejmując jeden z pantofli. - Popatrz. Dan podszedł i ujął jej stopę w obie ręce. - Och - skrzywił się. - Nie pójdziesz dziś na bal, Kopciuszku. Nowe buty? - zapytał, podnosząc na nią wzrok. Skinęła głową, starając się nie okazać, jaką przyjemność sprawił dotyk jego dłoni.
54
- Tak. Można by pomyśleć, że nigdy nie miałam na nogach nowych butów. A pamiętasz, jak cierpieliśmy po każdych wakacjach, kiedy biegaliśmy boso przez całe lato, a potem musieliśmy włożyć nowe buty do szkoły? Delikatnie masował jej stopę na podbiciu. - Mam nadzieję, że naraziłaś się na takie cierpienia nie na darmo. - Właściwie nie. - Usiłowała mówić obojętnym tonem, ale nie było to łatwe, gdy jego dłoń tak miło głaskała stopę. - Dowiedziałam się, że będzie raczej trudno znaleźć artystę, który przyjąłby honorarium, jakim dysponujemy. - Zdobyłaś jakieś nazwiska? - Na razie nie. - Biedna April.
S R
Bez ostrzeżenia pochylił się i musnął wargami żyłkę, która biegła wzdłuż podbicia jej stopy. - Dan...
Dotyk jego warg wywołał falę pożądania, ale jednocześnie wprawił ją w zakłopotanie.
- Nie rób głupstw - zaprotestowała odsuwając się. - April, czy ty się mnie boisz? - pytał, patrząc na nią pałającym wzrokiem. - Skąd ci to przyszło do głowy? Znam cię prawie całe życie. - W czasie naszego ostatniego spotkania mówiłaś coś innego. Twierdziłaś, że tak długo żyliśmy z daleka od siebie, iż praktycznie się nie znamy. Wygląda na to, że czegoś się obawiasz. - To nie był strach, lecz ostrożność. 55
- Ostrożność? Ty? - Tak, czasem ja też działam ostrożnie. Mówiłam ci, że nie jestem tą samą osobą, którą znałeś osiem lat temu. - Czy dlatego ubrałaś się dziś jak nauczycielka? - Przykro mi, jeśli cię rozczarowałam. Wzięłam niewiele strojów, a ten był... - Najmniej atrakcyjny, jaki mogłaś wybrać w tak krótkim czasie. Jeszcze trochę, a nałożyłabyś krem na twarz i zakręciła włosy na lokówki. - Przesadzasz. - I te okulary. To cię zdradziło. Minęło osiem lat, ale pamiętam, że kryłaś się za nimi, kiedy nie chciałaś, aby widziano w tobie seksowną
S R
dziewczynę. Możesz nabierać innych... Przerwało mu pukanie do drzwi.
- Wino. W samą porę. Będzie potrzebne. - Do czego?
- Aby lepiej panią poznać, pani Foster.
Pani Foster. Tak się przecież nazywała, ale gdy Dan tak się do niej zwrócił, żachnęła się. Powinna była wrócić do panieńskiego nazwiska. Wszedł kelner, niosąc wysoko nad głową tacę z winem i kieliszkami. Ustawił ją koło April, która poczuła się nieswojo. Co on sobie pomyśli o tej sytuacji: w jej pokoju przebywa mężczyzna. Choć pewnie płacą mu za to, żeby się niczemu nie dziwił. To jest duże miasto, a nie Booneville. - Może teraz zamówimy kolację, jak myślisz? - zwróciła się do Dana tonem, który miał sugerować, że łączy ich zwykła znajomość, a nie jakaś szalona namiętność. - Proszę bardzo - odparł, przyglądając się jej z uwagą. 56
- A więc poproszę o to - wskazała na pierwsze lepsze danie w karcie i podała ją Danowi. - Wezmę to samo - powiedział i odrzucił kartę na biurko. - Służę panu - rzekł kelner i podał mu wino do spróbowania. - Lepiej niech pan poda to pani-rzekł Dan, wskazując April. Podróżowała po Europie i wie o winach więcej niż ja. April spojrzała na niego zdziwiona. Jedno jest pewne. Będą musieli porozmawiać o jej małżeństwie z Jimmym. Odsunęła gestem kieliszek. - Jestem pewna, że jest dobre. - Doskonałe. - Kelner- napełnił kieliszki do połowy i postawił butelkę na tacy. Gdy skierował się do wyjścia, Dan poszedł za nim,
S R
wręczając mu napiwek, i szepnął parę słów. Zamknął za nim drzwi, wrócił do stołu i uniósł kieliszek. - Za to, co nas łączyło.
- I za nowe odkrycia - rzekła April, dotykając jego kieliszka swoim. Chciałam ci opowiedzieć o Jimmym.
- Nie jestem pewien, czy mam ochotę tego słuchać. - Pewne rzeczy muszą być powiedziane, aby nie tkwiły w nas jak zadra. Czy nie moglibyśmy usiąść tu przy stole jak przyjaciele, których coś rozdzieliło, i opowiedzieć sobie nawzajem, co się działo z nami przez te osiem lat? - Uważasz, że byliśmy zwykłymi przyjaciółmi? To dziwne, bo ja sądziłem, że dawno, dawno temu łączyło nas coś więcej, tylko że potem wybiła północ na zegarze i bajka się skończyła. April łatwo dostrzegła, ile cierpienia kryło się za tymi ciętymi słowami. Po ośmiu latach jej wiarołomstwo ciągle sprawiało mu ból. Ale 57
czy inaczej istniałaby jakakolwiek szansa na zbudowanie czegoś między nimi od nowa? Cierpienie i gniew są lepsze niż obojętność, to pewne. Położywszy mu dłoń na ramieniu, wyczuła, jak jest napięty. - Byliśmy kimś więcej niż zwykłymi przyjaciółmi - przyznała. Dlatego powinniśmy pomówić o tym, co się stało, aby móc wrócić do dawnych uczuć. - Zgoda - rzekł Dan siadając. - Co chcesz powiedzieć o Jimmym? Wyjaśnij mi, dlaczego nie powinienem go nienawidzić. - Jeślibyś miał kogoś nienawidzić, to raczej mnie - odparła, chodząc nerwowo po pokoju. - Ja go zachęcałam. - Dlaczego, do ciężkiej cholery? - prawie ryknął.
S R
- Ponieważ sądziłam, że mnie nie chcesz. - Dobry Boże!
A raczej, że nie pragniesz mnie wystarczająco mocno - poprawiła się. - Na tyle, by mnie poprosić o rękę od razu i żebyśmy mogli być razem. Dan, ja miałam już dość czekania, pragnienia i niedosytu. - A myślisz, że ja nie miałem? Czy tylko ty walczyłaś ze swoimi zmysłami i pragnieniami w tym starym chevrolecie? Gdy pomyślę, ile razy byłem tuż, tuż... - Ale zawsze potrafiłeś zapanować nad sobą. Podziwiałam cię za to, a czasami nienawidziłam. - I ja też. Szczególnie kiedy wkroczył Jimmy Foster i dostał to, na co ja czekałem tyle czasu. W końcu powiedział to, jasno i wyraźnie. Miał prawo do goryczy, pomyślała, gdy po tylu nocach opanowywania się i wyrzeczeń jej
58
pierwszym kochankiem został Jimmy Foster. Nalała sobie drugi kieliszek wina zastanawiając się, czy wyznać mu najważniejszą rzecz. - Czy miałoby to dla ciebie... jakieś znaczenie, gdybym ci powiedziała, że... moje pożycie z Jimmym nie dawało mi przyjemności? Spojrzał na nią zimno. - Nie. - Przerwał. - Tak, do diabła, myślę, że tak. Gdybym miał w sobie więcej szlachetności, użaliłbym się nad tobą, że było ci z nim źle, ale tak szlachetny nie jestem. Cieszę się, że Jimmy Foster nie okazał się takim, o jakim marzyłaś, odjeżdżając z nim na tym idiotycznym traktorze, omotanym kolorową krepiną. - Słyszałeś o tym?
S R
- W Booneville słyszy się wszystko. Z wyjątkiem tego, co mi przed chwilą powiedziałaś o waszym życiu osobistym. Zakładam, że mnie pierwszemu to wyznałaś, w przeciwnym razie też bym o tym wiedział. - Jesteś pierwszą osobą, możesz być pewny. Trochę mi wstyd, a nawet bardzo, że nie byłam dla niego lepszą żoną. Miał powód, by odejść. Pokręcił głową.
- Nie rozumiem, jak mógł odejść, kiedy cię już zdobył. Nie mogę sobie tego wyobrazić. - Bo nie wiesz, jaka dla niego byłam. Po roku, gdy minęła pierwsza fascynacja, nie znosiłam jego dotyku. Moi rodzice dziwili się, że nie mamy dzieci. Nie wiedzieli, że rzadko kiedy szliśmy razem do łóżka, a kiedy to się zdarzało, upierałam się przy zabezpieczeniu. Nie chciałam jego dzieci. Wmawiałam sobie, że to się z czasem zmieni, ale się nie zmieniło. W końcu odszedł.
59
Dan przymknął oczy, kryjąc własny ból i nie chciane współczucie dla tamtego mężczyzny. - Nieszczęśnik - rzekł w końcu. - Niewiele jest już do opowiadania o mnie samej. To dziwne, ale wydaje mi się, że w sumie twój los był szczęśliwszy niż mój, choć osiem lat temu otrzymałeś boleśniejszy cios. - Może masz rację - powiedział, wpatrując się w swój kieliszek. - W każdym razie nie miałem takich problemów jak ty. Przeżyłem jeszcze co najmniej dwa zadurzenia, ale... - Wzruszył ramionami, dopił swoje wino i patrzył na nią bez słów. - Ale co?
S R
- Nieważne. A więc poślubiłaś Fostera tylko po to, aby mi dopiec, bo nie pragnąłem cię dość mocno według twojej oceny. Gdybym na nic nie zważał i nie nakładał sobie hamulców...
- Historia potoczyłaby się całkiem inaczej - dokończyła miękko April.
- Chcesz powiedzieć, że przyczyną była moja troska o naszą przyszłość i rozsądek?
- Gdy miałam osiemnaście lat, pragnęłam porywów namiętności i wielkiego, bezkompromisowego uczucia - uśmiechnęła się. - A może nawet i teraz, gdy mam dwadzieścia sześć lat, też mnie to pociąga. Dan podniósł się z krzesła. - Dobrze, April, ja też potrafię... - przerwał, słysząc pukanie do drzwi. - To pewnie kelner z kolacją. - Chyba tak. - Trzeba go wpuścić. 60
April patrzyła na Dana idącego do drzwi z pewnym rozczarowaniem, jakby oczekiwała, że odeśle kelnera do kuchni, a ją rzuci na łóżko, w odpowiedzi na jej pochwałę spontaniczności. Jednak nie zrobił tego. Kolację przywieziono na stoliku z kółeczkami. Kelner zadbał o romantyczny nastrój w pokoju, gasząc lampy i zapalając świece na stoliku. Gdy wyszedł, April spojrzała z uznaniem na Dana. - To naprawdę urocze. Nigdy jeszcze nie jadłam kolacji przy świecach w swoim pokoju. Ty to zaaranżowałeś? - Tak, ale mam wrażenie, że przed chwilę miałaś ochotę na coś zupełnie innego.
S R
Gdy przysuwał jej krzesło do stołu, długo nie puszczał poręczy, jakby się zastanawiał, czy mimo wszystko nie machnąć ręką na jedzenie. Wreszcie odszedł i usiadł na swoim miejscu. Westchnęła tak cicho, że nie mógł jej słyszeć, jednak spojrzał na nią przenikliwie. Nagle April wybuchnęła śmiechem. - Co cię tak rozśmieszyło?
- Właśnie uświadomiłam sobie, że ja, właścicielka kurzej farmy, zamówiłam kurczę na kolację. - Nie wiedziałaś, co nam podadzą? - Nie zwróciłam uwagi. Zamknęłam oczy i wskazałam jakąś potrawę. Widocznie wybrałam kurczaka. Co prawda jest to najbardziej egzotyczny kurczak, jakiego w życiu widziałam. - Przy tych cenach powinien taki być. - Nie martw się. Dopiszę to do rachunku za pokój. Spojrzał na nią ostro. 61
- Kto powiedział, że ty będziesz płaciła za pokój? - Poczekaj, Dan. - To ty poczekaj. Ja finansuję te pięć dni. - Czułabym się jak utrzymanka, gdybym przyjęła tak hojną propozycję. - Jak się będziesz czuła, to już wyłącznie twoja sprawa. - Moja? - Tak. To jest twój pokój, nie mój... Choć może rzeczywiście jestem ci winien parę dni wspólnego pobytu w hotelu Palmer. - O czym ty mówisz? - Nie pamiętasz? - zapytał, patrząc na nią czule. Zmarszczyła brwi,
S R
usiłując zrozumieć, co oznacza to spojrzenie, aż wreszcie przypomniała sobie. - Tak. O Boże, pamiętam.
Wiele lat temu, gdy byli jeszcze w gimnazjum, zakochani w sobie, planowali daleką przyszłość i między innymi swój miesiąc miodowy, właśnie w najelegantszym miejscu, o jakim słyszeli, to znaczy w hotelu Palmer w Chicago. Burzliwe lata wymazały te marzenia z pamięci, szczególnie że Dan nie oświadczył się, gdy tego oczekiwała. Patrzyła teraz na niego, prawie trzydziestoletniego mężczyznę, z pierwszymi delikatnymi zmarszczkami wokół oczu, i westchnęła. - Jacy byliśmy wtedy młodzi, Dan. - Bardzo młodzi. A ja kochałem cię nad życie. Te słowa odebrała jak nieoczekiwany cios. Kochał ją ponad życie, a ona odpłaciła mu za tę wielką miłość, wychodząc za innego.
62
Straciła apetyt. Odezwała się głosem niewiele mocniejszym od szeptu: - Obawiam się, że nie ma dla mnie przebaczenia za to, co zrobiłam, prawda? - Owszem, jest. Odsunął krzesło i wstał. - Ale myślę, że dosyć wymówek na jeden dzień. Nie wiedziała, czego oczekiwać, gdy zobaczyła, że kieruje się do szafy po swój płaszcz. Wychodzi? Siedziała bez ruchu, nie wiedząc, jak zareagować. A przecież czekała tyle czasu na taką okazję, aby mogli się spotkać, porozmawiać i uznać, czy mają szansę stać się dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi.
S R
- Zadzwonię jutro. Może będę mógł wziąć wolne popołudnie i razem obejdziemy galerie. I weź koniecznie taksówkę, gdybyś wychodziła, proszę cię. Twoje stopy fatalnie wyglądają.
Wyszedł. Wpatrywała się w zamknięte drzwi, nie wierząc, że mógł odejść tak nagle i bezpowrotnie.
Świece płonęły, rzucając romantyczne blaski na stół. Co najmniej połowa jedzenia została nietknięta.
Spodziewała się zupełnie innego zakończenia wieczoru, lecz poniosła klęskę. Nagle zerwała się od stołu, skoczyła do drzwi, otworzyła je z impetem i pobiegła korytarzem do windy. Czy zdąży go złapać? Nacisnęła guzik. Jedna z wind zatrzymała się, ale jechała w górę, nie w dół. Zniecierpliwiona nacisnęła następny. - Szybciej, do diabła - syknęła z furią. - Wybierasz się gdzieś? - usłyszała za sobą. Zakręciła się jak fryga, słysząc jego głos. 63
- Dan! - Ty szalona, bosonoga dziewczyno! Rzuciła się ku niemu, a on otworzył ramiona i zamknął ją w uścisku.
S R 64
ROZDZIAŁ
6 Tulili się do siebie, śmiejąc się między pocałunkami. Przeszkadzały mu tylko jej okulary, więc z pomrukiem irytacji zdjął je i schował do kieszeni płaszcza. - Nie noś ich przy mnie, April. Na mnie to nie działa. Mnie nie odstraszysz. - Pocałował ją za uchem, a ta delikatna pieszczota zaparła jej dech w piersiach. - Nie chciałam cię powstrzymywać - powiedziała z rumieńcem na
S R
twarzy. - Ale gdy odszedłeś, zdałam sobie sprawę... - Jak widzisz, nie odszedłem. Nie mogłem.
- Wracajmy do pokoju - pociągnęła go za rękę. - Kolacja stygnie. - Do diabła z kolacją. - Objął ją i przytulił do siebie, gdy szli korytarzem.
- Miałam nadzieję, że to powiesz na początku. - Wiem. - Wzniósł oczy do góry. - Butler, czy ty się nigdy niczego nie nauczysz? - zażartował.
- Ale wróciłeś, Dan. To ci się liczy na plus. - To świetnie. Potrzebuję tych plusów jak najwięcej. - Patrz, nawet nie zamknęłam drzwi. Co za brak rozsądku z mojej strony, prawda? - Nie mogę ci mieć za złe, że się tak śpieszyłaś - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. - Tak bardzo cię pragnę - wyznała, odrzucając całą dumę na widok nie skrywanego pożądania w jego oczach. 65
- Nie zawsze miałem dość rozumu, aby ci o tym powiedzieć, ale możesz mi wierzyć, że pragnę cię równie mocno, jak ty mnie. - Wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. - A teraz zamknijmy się wreszcie na klucz. Zrobiwszy to, zdjął płaszcz i marynarkę, położył je na krześle i przyciągnął April do siebie. - Zacznijmy wszystko na nowo - rzekł. Patrzyła na niego pytająco. - Już nie wracajmy do tego, co było osiem lat temu. To za trudne. Przesunął palcem wzdłuż jej brwi. - Boże, jakaś ty piękna. - Myślę... że nigdy dotąd mi tego nie powiedziałeś. - Nie powiedziałem.
S R
Potrząsnęła głową. Zbliżył usta do jej twarzy, owiewając ją ciepłym i słodkim oddechem.
- Wybacz mi, że byłem takim idiotą. Bardzo młodym idiotą. - Przebaczmy sobie nawzajem. Pochylił się nad nią. - Nie znam lepszego sposobu niż ten. Zgłodniałymi ustami dotknął jej rozchylonych warg. Łapczywie dotykali się, smakowali nawzajem tak jak kiedyś, lecz teraz nie mieli się już zatrzymać. April dłonią pieściła jego umięśniony tors, a Dan w odpowiedzi wyciągnął brzeg jej bluzki ze spodni. Wsunął ręce pod cienką tkaninę i objął w talii, jakby dopasowując ją do swego ciała. April głośno oddychała, czując od dawna zapomniany poryw pożądania. Ocierała się biodrami o jego biodra, wyczuwając nabrzmiałą męskość. Kiedyś taki dotyk przyprawiał ją o lęk i zmieszanie. Teraz pragnęła tylko spełnienia.
66
- Te wieczory w samochodzie - mówił Dan, rozpinając jej bluzkę. Czy pamiętasz? Jak ja czekałem na te chwile, kiedy mogłem dotknąć twoich piersi, choć wiedziałem, że to odcierpię powstrzymując się od dalszego ciągu. Mimo to marzyłem o magii tych spotkań. - Ja też. Dotyk twoich rąk doprowadzał mnie do szaleństwa. - Pamiętasz to jeszcze? - pytał, walcząc z zapięciem jej staniczka, a potem zsuwając go z jej ramion. - Nigdy nie zapomniałam. Och, Dan! Dłońmi obejmował jej piersi, gładził, pieścił okrągłymi ruchami ich szczyty. - Tak bardzo mi cię brakowało! - Mam nadzieję. - Tyle zmarnowanych lat!
S R
- Nie myśl teraz o tym. - Rozpiął jej spodnie, które zsunęły się na podłogę. April odrzuciła je od siebie jednym ruchem nogi. Dan zrobił krok do tyłu, aby po raz pierwszy w życiu ujrzeć ją w pełnym świetle. Patrzył z zachwytem. To przez takie kobiety jak April artyści malują akty. Jej ciało było studium harmonii, z wąską talią i lekko zaokrąglonymi biodrami. Krągłą doskonałość jej piersi tylko przeczuwał w półmroku dawnych wieczornych spotkań. Zatrzymał wzrok na trójkącie czarnej koronki, kryjącej terytorium kiedyś dla niego zakazane. Czarna koronka. O czym myślała, wybierając ją na ten wieczór we dwoje? - Jesteś wspaniała - powiedział ochrypłym z pożądania głosem. Wprawił ją tym w zakłopotanie.
67
- Dan, wiem, że nie mam już osiemnastu lat. Obawiam się, że już nie jestem... - Owszem, jesteś - przerwał, nie mogąc się jednak zdecydować zerwać z niej tej ostatniej osłony. Zamiast tego objął ją z całej siły i przytulił, aż poczuł na sobie jej piersi. - I już nie jesteś kruchą dziewczyną. - Nigdy nie byłam krucha. Tylko ty traktowałeś mnie jak figurkę z chińskiej porcelany. Z jękiem zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem, jednocześnie przyciskając jej biodra do swego boleśnie nabrzmiałego ciała. Potem jego usta powędrowały w dół po szyi i oderwały się dopiero wtedy, gdy zabrakło mu tchu.
S R
- Kimkolwiek byłaś wtedy, teraz jesteś prawdziwą kobietą. - Tak - zgodziła się z drżeniem, gdy on schylony nad nią ustami wędrował po jej ciele.
Tamte zabawy były niczym w porównaniu z żarem, jaki w niej teraz rozpalał. Jest kobietą. Jego kobietą. Nic nie mogło zmienić tego faktu. Sięgnął po nią z pewnością siebie, której mu brakło osiem lat temu, a ona nie stawiała oporu. Gdy wsunął dłonie pod koronkę fig, miała wrażenie, że czekała na to przez wszystkie te lata. Dan ukląkł i językiem pieścił jej płaski brzuch. Przed każdym innym cofnęłaby się zażenowana, ale jemu pozwalała na wszystko. Gdy odnalazł centrum jej pożądania, odczuła tylko oszałamiającą przyjemność.
68
Kiedy nogi zaczęły się pod nią uginać, uniósł ją do góry i kochał w sposób, jakiego dotąd nie znała. Rzucała głową w prawo i w lewo, i szeptała jego imię. - Proszę cię - wołała - chcę cię... całego. Wtedy zaniósł ją do łóżka i położył. - Kochaj mnie - mówiła, przyciągając jego głowę do siebie i szukając jego ust. Próbowała rozpiąć mu koszulę, ale ręce zbyt jej się trzęsły. - Pozwól, ja to zrobię - mówił rwącym się głosem, odsuwając jej dłonie, ale i jemu szło nie lepiej. Gdy wreszcie pozbył się odzieży i został tylko w granatowych spodenkach, jego podniecenie było tak widoczne, jakby był nagi.
S R
- Chodź do mnie - szepnęła.
Wędrował spojrzeniem po jej nagim ciele i pragnął zatonąć w nim natychmiast, ale nie mógł zapomnieć, że ma obowiązek ją chronić. Chciała spontaniczności, więc by mu wybaczyła, ale jego siła woli zwyciężyła. - Chwileczkę - powiedział łagodnie. - Zaraz przyjdę. - Dan?
Zbliżył się do łóżka, i pochyliwszy się, pocałował jej nabrzmiałe wargi. - Nie zawsze można działać impulsywnie - szepnął. - Choć wolałbym, aby to było możliwe. Gdy zrozumiała, o czym mówi, uniosła się i objęła jego twarz. - Czyżbyś mówił o kontroli urodzin? - spytała żartobliwie. -Tak. - Ale skąd masz... ? - Zamawianie wina normalnie nie trwa tak długo. 69
Oczy jej napełniły się łzami. - Ja cię krytykuję za brak spontaniczności, a ty ratujesz nas... - Cicho, April. Pocałuj mnie. Posłuchała go, całując i pieszcząc jego nagą pierś i pozwalając, aby jego szczupłe uda rozchyliły jej własne. Dłońmi objął jej biodra i uniósł ją na spotkanie z jego ciałem. W momencie gdy się w nią zagłębił, wyszeptał jej imię, a ona wiedziała, że nigdy nie zapomni tego namiętnego i tęsknego wołania. Przemówiło do niej bardziej niż miliony innych słów. Czy Dan wyzna jej miłość, czy będzie milczał, nie miało to już znaczenia. Była pewna, że ciągle ją kochał. Ta myśl napełniła ją wielką radością, ale jednocześnie
S R
pojawiło się poczucie winy. Ciągle ją kochał, choć go kiedyś unieszczęśliwiła. Pożądanie, tak silne jeszcze przed chwilą, odeszło. Przykre wspomnienia nie pozwoliły jej poddać się ekstazie. Jednak Dan zasługiwał na więcej. Objęła go ramionami i podniecała ruchami swego ciała, chcąc dać mu wyzwolenie, którego sama nie mogła osiągnąć. Może potem będzie na nią zły, ale teraz przeżyje rozkosz, na którą czekał tak długo.
- April! - protestował - już nie mogę! Próbował powstrzymać ją ciężarem swego ciała. - Wszystko dobrze - szeptała, kontynuując swe wysiłki. - Nie. Ja chcę... - Proszę, Dan. Proszę. Jęk, jaki wydał, wyrażał zarówno ekstatyczną przyjemność, jak i rozpacz. Powoli osunął się na nią, dygocząc w zamierających wstrząsach.
70
Trzymała go w mocnym uścisku i cieszyła się, że doprowadziła go do tego. Może potem ją porzuci i to będzie koniec wszystkiego. Mężczyźni nie cenią kobiet, których nie udaje im się zaspokoić. Jimmy ją tego nauczył. Czekała z niepokojem na pierwsze słowa. Jego oddech powoli się uspokajał. - Och, April - szepnął, całując ją za uchem. - Następnym razem pójdzie lepiej, szczególnie jeśli potrafiłabyś pozostać w bezruchu w odpowiednim momencie. Nie potępiaj mnie. - Co ty mówisz. To nie twoja wina. To ja... - Tak, ale gdybyś lepiej potrafiła nad sobą panować, byłoby inaczej. Obawiałem się, że to się może zdarzyć, po tylu latach czekania, ale bądź
S R
cierpliwa. Poprawimy to wspólnie.
-Ale... skąd możesz wiedzieć? Może taka już jestem. Może nie nadaję się do niczego.
Jego śmiech zakołysał obydwojgiem. - Co cię tak śmieszy?
Uniósł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Ty. Już wiem, co się stało. W pewnej chwili zaczęłaś znowu myśleć. A przecież ostrzegałem cię. April odetchnęła z ulgą. Miała przed sobą mężczyznę, który nie zamierzał doszukiwać się w niej błędu, jeśli coś poszło nie najlepiej. Co za cud. Nie uważał tego za klęskę. I nawet starał się ją zrozumieć. - Rzeczywiście, zaczęłam rozmyślać o tym, jak popsułam wszystkie nasze szanse. Dan pieścił ją spojrzeniem i czułością głosu.
71
- Taką szansę mamy właśnie teraz. Jeśli, oczywiście, nie będziesz ciągle rozmyślać. Odgarnął jej włosy z czoła i pocałował. Potem zaczął głaskać delikatnie szyję i ramiona, unikając dotykania piersi. Nerwowe napięcie w April stopniowo ustępowało, a potem poczuła na nowo dreszcze pożądania na skórze. Gdy podniosłą na niego wzroki Dan rzekł: - Och, April, jak lubię ten wyraz twoich wielkich, brązowych oczu. - Wiesz, Dan, ja... - Pomyśl o tym, a ja zaraz wracam. Gdy poszedł do łazienki, April przypomniała sobie fale podniecenia, które Dan w niej wywołał, siłę, z jaką ją brał, i wspaniały moment
S R
szczytowej rozkoszy. Zaczęła poruszać biodrami i ocierać się z szelestem o prześcieradło. Sutki znowu ścisnęły się w twarde pączki, gdy przypomniała sobie, że Dan dotykał ich ustami. Tak, wiedział, jak ją kochać, jeśli mu tylko pozwoli.
Gdy stanął nad nią, milcząc wyciągnęła o rękę. Ujął jej dłoń, położył się obok i wpatrywał się w nią swymi błękitnymi oczami. April zwilżyła językiem wargi.
- Tym razem będzie inaczej - powiedziała. - To miło. - Chcę cię dotknąć. - To jeszcze milej. Zamknęła oczy, wyciągnęła rękę i pieściła jego ciało. Gdy jęknął głośno, wpatrzyła się w jego twarz, na której malowało się rosnące pożądanie. Miał zaciśnięte szczęki i widać było, że powstrzymuje się z całej siły. Ten widok rozpalił z kolei ją. Zaczęła drżeć. 72
- Teraz - szepnęła. Skinął głową bez słowa, pochylił się nad nią, a ona objęła go za biodra, przyciągnęła do siebie i wprowadziła w wilgotne wnętrze swego spragnionego ciała. Cały świat wokół nich zmalał, zniknął. Pozostali sami w całkowitym zespoleniu. To jedyne, co było ważne, poza tym rosnącym napięciem, które kiedyś prowadziło donikąd, a teraz miało swój cel. W ciszy rozbrzmiewały tylko ich niewyraźne okrzyki, gdy stopniowo doprowadzali się do kulminacji. Ostatnim wysiłkiem wyszeptała jego imię, zanim świat stał się fajerwerkiem kolorów i świateł, jakich nigdy w życiu nie widziała. Po chwili Dan dołączył do niej w radosnym upojeniu. Nie miała pojęcia, jak długo leżeli w ciszy, odurzeni miłością. Mogły to być minuty lub godziny, nim się poruszyli. April dotknęła jego policzka. - Dziękuję - szepnęła. - To twoja zasługa, nie moja. - Nie jestem pewna. A poza tym to właśnie ty dałeś mi drugą szansę, - Jaki idiota nie zrobiłby tego? - Dan, nie wszyscy mężczyźni są tacy czuli. Nauczyłam się tego na własnej skórze. Popatrzył na nią uważnie. - Widzę, że ten twój Jimmy nie był całkiem bez winy. - On też był bardzo młody. - Przeciągnęła mu palcem po wargach. Może w końcu dobrze się stało. - Nie wiem. - Może my nie byliśmy gotowi dla siebie? - A teraz? 73
Zdała sobie sprawę, że ich rozmowa zmierza nieuchronnie ku decyzjom i zobowiązaniom, a przecież był to dopiero ich pierwszy dzień w Chicago. Czyż mogła w tej chwili myśleć rozsądnie o ich przyszłości, teraz, gdy dostarczył jej najcudowniejszych przeżyć miłosnych? Gdyby zapytał, czy chce zostać jego żoną, odpowiedziałaby - tak. - Cieszmy się, że mamy przed sobą cały tydzień - powiedziała z uśmiechem, aby złagodzić sens tych słów. - Nie myślmy na razie o przyszłości, dobrze? Cień przemknął po jego twarzy. - Oczywiście - odparł, ale ton jego głosu go zdradził. - Dan, czy zrobiłam ci przykrość?
S R
- Nie - zaprzeczył. Potem westchnął. - No tak, w pewnym sensie tak. Ale masz rację. Teraz, gdy cię odzyskałem, chciałbym wszystko natychmiast uporządkować. Taką mam naturę, sama wiesz. - Wiem.
Próbowała roześmiać się pogodnie, ale nie bardzo jej się to udawało. Rozsądny, rzeczowy, jak dawniej.
Zdała sobie sprawę, że brakowało jej trochę flirtu, nadskakiwania. Aby on, jak romantyczny kochanek, był niepewny jej odpowiedzi. Może tak, jak to robił Jimmy? Wszystko było takie pogmatwane. Kochała przecież Dana za troskę i czułość, jaką ją otaczał, a to też była część jego natury. Czy żądała za dużo od jednego mężczyzny?
74
ROZDZIAŁ
7 Był wczesny ranek, gdy Dan wysunął się z łóżka i zaczął zbierać swoje ubranie. Rozespana April przekręciła się na bok i otworzyła oczy. - Wolałabym, żebyś nie musiał wychodzić. - Ja też. - Pochylił się i musnął ustami jej policzek. - Nie chodzi się jednak do pracy w smokingu. - Czy będziesz zajęty cały dzień? - Nie, jeśli mi się uda. Spróbuję wziąć wolne popołudnie, aby zjeść z
S R
tobą lunch, a potem przejść się po galeriach.
- To niekonieczne. Lepiej, żebyś się przespał. Dezorganizuję ci cały dzień.
- Żartujesz? - Usiadł na łóżku i gładził ją po włosach. - Nie. Pamiętam, że zawsze potrzebowałeś ośmiu godzin snu. Ja mogłam się uczyć całą noc, a ty nie. Mówiłeś, że sen jest najważniejszy i że jeśli się nie wyśpisz, to nie potrafisz normalnie działać. Popatrzył na nią i pokręcił głową.
- To rzeczywiście do mnie podobne. Myślałem nawet o tym, zanim tu przyszedłem. - Widzisz? A teraz jest trzecia godzina, więc będziesz spał najwyżej cztery. - Lub trzy, chyba że opuszczę ranną gimnastykę. - Czuję się winna. - I powinnaś. - Pochylił się, chwycił wargami koniuszek jej ucha i wdychał zapach włosów. Nigdy żadna kobieta tak go nie opętała. A tej 75
właśnie powinien unikać, gdyż jak żadna inna potrafiła go unieszczęśliwić. Cóż z tego, kiedy tej właśnie pragnął i chciał wykorzystać każdą minutę jej pobytu w Chicago. - Dan, idź już do domu. - Nie chcę. Z jakiegoś powodu sen przestał mnie interesować. - Będziesz mi potem złorzeczył, gdy zaśniesz w czasie rozmowy z klientem. - Wątpię, czy potrafiłbym się złościć na ciebie. Może raczej powinienem rzucić posadę. Zaczyna mi przeszkadzać. Zaśmiała się. - Co za głupstwa opowiadasz.
S R
- Żartuję tylko. Ale teraz spróbujmy lepiej to wszystko urządzić. - To już bardziej do ciebie podobne.
- Przenieś się do mojego mieszkania na resztę pobytu. Uniosła brwi.
- Nie martw się, nikt w Booneville nie musi o tym wiedzieć. Widziałaś już wnętrze hotelu Palmer, więc potrafisz je opisać Mabel czy Bess.
- Jak się domyśliłeś, że będę im musiała opowiedzieć o moim pobycie? - Nie zapominaj, że ja też wychowałem się w Booneville. - Masz rację. Będę zmuszona opisać mój wspaniały apartament, aby udowodnić, że mieszkałam w nim, a nie z tobą. Ale serio, Dan, ja nie planowałam, abyśmy... - Żyli ze sobą? - Tak się to zwykle określa. 76
- April, mówimy o czterech dniach, a nie o całym życiu. Mówiąc to uświadomił sobie, że wcale nie myślał o czterech dniach. Ale na razie zgodzi się nawet na tyle. Zgodziłby się żyć o chlebie i wodzie i chodzić w łachmanach, byleby tylko mieć ją w swoim łóżku choćby jeszcze raz. - Kiedy miałabym opuścić hotel? Trzecia nad ranem to nie jest odpowiednia pora. Serce zabiło mu z wrażenia. Zgadza się. - Oczywiście, że nie teraz. Musisz zwolnić pokój koło południa, to normalna pora. Śpij całe rano, zamów śniadanie, a potem spakuj się. Przyjadę zabrać cię na lunch, zrobimy obchód galerii, a na koniec
S R
pojedziemy do mnie. Co ty na to?
- To niesprawiedliwe. Ty się będziesz męczył całe rano, potem obwoził mnie po mieście, a ja będę grać rolę królowej Saby. - Pozwolę, abyś mi to później wynagrodziła. - Wątpię. Będziesz zbyt wyczerpany. Wpatrywał się w głębię jej ciemnych oczu.
- Nie sądzę. A więc zgoda?
- A co będzie, jeśli nie dadzą ci wolnego popołudnia? Zostanę bez dachu nad głową. Gdzie się wtedy podzieję? - Nie bój się, dostanę wolne popołudnie. Przyjadę po ciebie o dwunastej, Czekaj w holu. - Okay. Dan odetchnął z ulgą. Przez cztery następne dni będzie ją miał dla siebie.
77
April siedziała w holu ze swą podniszczoną walizką, gdy punktualnie o dwunastej Dan ukazał się w obrotowych drzwiach. Ten widok napełnił ją podnieceniem, jakby czekała na prezenty w dzień Bożego Narodzenia. Na jego twarzy malował się ten sam wyraz oczekiwania. Gdy wyszedł tego ranka, długo leżała bezsennie, rozmyślając o swoich uczuciach. Była w nim zakochana. Ale co z całą resztą ich życia, z monotonią codziennego bytu? Nie miała wcale pewności, czy pasowali do siebie, biorąc pod uwagę jego zdecydowanie konserwatywną naturę. Następne cztery dni mogą okazać się bardzo odkrywcze. A cztery następne noce będą jeszcze ciekawsze, dodała w myśli, patrząc, jak idzie w jej stronę. Jakie to dla niego typowe: pamiętać o
S R
antykoncepcji, gdy jej to nawet przez myśl nie przeszło. A przecież było to ważne, bo żadne z nich nie było przygotowane na takie problemy. Wstała, zastanawiając się, jak go powitać. Po ostatniej nocy już na sam jego widok jej ciało zareagowało. Nikt dotąd nie robił na niej takiego wrażenia. Słowa utkwiły jej w gardle.
Dan przez moment też się nie odzywał. Patrzyli na siebie w milczeniu, w świetle dnia, a przecież tak niewiele godzin upłynęło od chwili, gdy obejmowali się namiętnym uściskiem. - Jak tam twoje stopy? - spytał Dan. - Moje stopy? Och... - Popatrzyła zdumiona. Zapomniała już, jaką rolę odegrały w zdarzeniach ostatniego wieczoru. - Dobrze, dopóki jestem w pantoflach na płaskich obcasach. Nie zamierzam dziś nosić nic innego. - To mi bardzo odpowiada. Spojrzała na niego zaskoczona, a potem syknęła:
78
- Rozpustnik. - Obydwoje wybuchnęli śmiechem. -Tęskniłem za tobą - rzekł Dan, obejmując ją i przytulając do siebie. Pachniał wiatrem i świeżością. April cmoknęła go w policzek. - Ja też za tobą tęskniłam - wyznała. - Nie za bardzo, sądząc z tego siostrzanego pocałunku - powiedział żartobliwie. - Myślałem, że stać cię na coś więcej. - Dan, jesteśmy w holu hotelowym. - Racja. Zapomniałem, że nie jesteś przyzwyczajona do anonimowości wielkiego miasta. Wierz mi, April, nie grożą nam tu żadne plotki. Nie potrzebowała dalszej zachęty. Oplotła mu szyję ramionami i
S R
pocałowała w same usta. Dan objął ją mocniej w talii i przycisnął go swego bijącego głośno serca, nie zwracając uwagi na personel hotelu. Namiętny pocałunek sprawił, że April w sekundę zapomniała, gdzie się znajduje.
- To już lepiej - powiedział, puszczając ją. - Może nawet zbyt dobrze. Chyba wiedziałaś, co robisz, całując mnie tylko w policzek. April zaczerwieniła się.
- Załatwiłam już wszystko w recepcji - powiedziała. - Możemy jechać. - To znaczy, że zapłaciłaś za siebie - stwierdził Dan, pomagając jej włożyć płaszcz. - Powinienem był przyjechać wcześniej. - Dan, stać mnie na ten wydatek, tym bardziej że bierzesz mnie do siebie na następne cztery dni. - Dobrze, dobrze, chodźmy już. - Przy okazji, co z moim samochodem? Czy mam jechać za tobą? 79
- Nie, poczekaj tu chwilę. - Postawił walizkę i poszedł do recepcji. Gdy zobaczyła, że sięga po portfel, domyśliła się, że opłaca parking za następne dni, ale pozwoliła mu na to. Oszczędzi jej to jazdy po mieście do chwili powrotu z Chicago do domu w piątek. Piątek. Nie chciała o tym myśleć. - Teraz już możemy jechać - rzekł Dań, podchodząc do niej i biorąc znowu jej walizkę. - Twoja furgonetka będzie tu na ciebie czekała. - Dziękuję. Cieszę się, że uniknę jazdy po mieście. - To nie miałoby sensu, a poza tym chcę cię mieć blisko siebie. Dla podkreślenia, że to prawda, wcisnął się z nią w jedną przegródkę obrotowych drzwi. April śmiała się głośno, gdy wyskoczyli z nich prosto
S R
na portiera. Dan czasem zaskakiwał ją niespodziewaną trzpiotowatością. Czy dawniej też był taki? Chyba nie. Może więc jest jakaś szansa na wspólną przyszłość.
Parkingowy podprowadził przed główne wejście czerwoną hondę. Dan wsunął mu w rękę napiwek i pomógł April wsiąść. Po kilku latach spędzonych z Jimmym April zrozumiała, że brak takich form u mężczyzny odbiera życiu wiele uroku.
Dan włączył się w ruch uliczny z wprawą długoletniego mieszkańca wielkiego miasta. - Zjemy lunch w małej niemieckiej restauracji. Dobre jedzenie, choć bez wielkiej fantazji. - Bardzo dobrze. Nie spytałam cię jeszcze, gdzie mieszkasz. I czy na pewno nie będę ci przeszkadzała. Rzucił jej wymowne spojrzenie. - April, mnie nigdy nie będziesz przeszkadzać. 80
- Skąd wiesz? Czy już mieszkałeś z kimś? - Nie, nikt nigdy nie zdobył na tyle mojego zaufania, abym się na to zdecydował. - Czy to ja byłam przyczyną? - Może. - Więc dlaczego chcesz mieć ze mną do czynienia? Nie boisz się, że znowu cię zranię? - Nie mogę się powstrzymać. Pewnie powinienem dać się zbadać, bo z jednej strony się boję, a z drugiej czuję się wniebowzięty, że przez kilka dni będziemy razem. — Jesteś szczęśliwy? Naprawdę?
S R
- Tak - rzekł i dodał coś półgłosem. - Co powiedziałeś?
- Nic. To głupi przesad. Moja mama przepowiedziała, że pierścionek przyniesie zmianę w moim życiu.
- Mówisz o tym rodzinnym klejnocie? - Tak, o nim właśnie.
- Ale nie wierzysz w to, co twoja matka o nim mówiła? - spytała z lekkim rozczarowaniem, że jak zwykle odrzuca cały romantyzm. - Jeśli miał taką moc, to dlaczego nie ocalił mego ojca? - Słyszałam, że ten pierścionek zapewnia miłość właścicielowi, a nie gwarantuje długiego życia. A z tego, co mówią w Booneville, twoi rodzice byli bardzo kochającą się parą. - Lecz teraz mama została sama. - Z pięknymi wspomnieniami - dodała April. Dan spojrzał na nią spod oka. 81
- Może ten pierścionek daje tylko tyle: piękne wspomnienia. Nie odpowiedziała, ale klejnocik intrygował ją coraz bardziej. Jednak nie on sprawił, że spotkali się po tylu latach. Dokonała tego Irena swoim testamentem, który złączył Dana i ją, a także zmuszał mieszkańców, aby zasłużyli sobie na legat. Dan, oczywiście, mógł odmówić kontaktów z April i tym samym zniweczyć wszelkie zamysły Ireny. Zamiast tego powrócił do dziewczyny, która już raz go skrzywdziła. Z nie znanych jej powodów wystawił się na ryzyko następnej porażki. Czy to zasługa pierścionka? Dan zatrzymał się na czerwonym świetle, a wzrok April prześlizgnął się po wystawach sklepowych.
S R
Była pora lunchu i liczne grupki przechodniów, smagane listopadowym wiatrem, zatrzymywały się, oglądając wystawione w witrynach manekiny ubrane w futra i elegancką zimową odzież. April wydawało się, że na tej jednej ulicy zgromadziło się tyle osób, ile mieszkało w całym Booneville. Gdy Dan miał już ruszyć, April złapała go za rękaw.
- Tam - krzyknęła. - Widzę to! - Co takiego?
Wykręciła się do tyłu, aby nie stracić z oczu niewielkiej rzeźby ustawionej na wystawie sklepu, który właśnie minęli. - Czy możesz się tu zatrzymać? - Nie. Muszę znaleźć garaż z parkingiem. Co zobaczyłaś? - Przepiękną rzeźbę. Muszę się dowiedzieć, kto jest jej autorem. Proszę cię, zaparkujmy i wróćmy tam, - To dość trudne. A poza tym, co z twoimi nogami? 82
- Moje nogi są nieważne. Słuchaj, znów mamy czerwone światło. Jeśli nie ma tu parkingu, okrąż parę ulic i wróć, żeby zabrać mnie sprzed galerii. Nazywa się Anderson lub jakoś podobnie. - Nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi i wysiadła. -April! Obejrzawszy się na moment, zobaczyła wyraz zniecierpliwienia na jego twarzy. Trudno. Chicago to duże miasto, a nie była pewna nazwy galerii. Mogliby jej potem nie znaleźć lub rzeźba mogłaby być już sprzedana. Poza tym emocja nie pozwoliła jej działać z rozwagą. Znalazła tu kogoś, kto zrozumie jej wizję rzeźby, jaką chciałaby ustawić na rynku w Booneville.
S R
Przemknęła między trąbiącymi samochodami na chodnik. Pięty ciągle jej dokuczały, ale nie zważała na to i maszerowała szybko w stronę galerii. Spojrzała na siebie w szybie mijanej wystawy i stwierdziła, że wygląda dziwacznie, pędząc z rozwichrzonymi włosami. Dan na pewno wolał kobiety zachowujące się z większą godnością. Znienacka ujrzała rzeźbę na następnej wystawie. Dobrze zapamiętała nazwę galerii, stwierdziła z satysfakcją. Stanęła przed szybą wystawową i patrzyła. Rzeźba miała około sześćdziesięciu centymetrów wysokości i kolorem przypominała wyschniętą ziemię. April oglądała ją z każdej strony, badając, co sugerował jej kształt. W końcu doszła do wniosku, że mógłby to być odłamany konar drzewa, niesiony przez nurt wody. Tytuł rzeźby wydrukowano na małym kartoniku, leżącym obok. April zaśmiała się, gdy go odczytała. Pasował do wszystkiego, co się z nią ostatnio działo. Autorem była kobieta, Erica Jorgenson, cena wynosiła trzysta pięćdziesiąt dolarów. 83
April otworzyła drzwi i weszła do galerii. Była jedyną klientką. Właściciel podszedł do niej z żywym zainteresowaniem. - Czym mogę służyć? — zapytał. - Potrzebuję dwóch rzeczy - odparła April, przyglądając się obrazom i rzeźbom, ustawionym pod ścianami pokoju. Podobała się jej prostota i świeżość, emanująca z wystawionych tam dzieł sztuki, ale nic tak jej nie zafascynowało jak rzeźba w oknie wystawowym. -Po pierwsze, chciałabym się skontaktować z Ericą Jorgenson, aby jej zlecić pewną pracę. Mężczyzna skinął głową. - To się da zrobić, jeśli mi pani poda swój telefon. April wyjęła z
S R
portfela wizytówkę Dana z jego telefonami i wręczyła właścicielowi. Miała nadzieję, że Dan nie będzie miał nic przeciwko temu. - A jaka jest pani druga prośba?
- Chciałabym kupić rzeźbę pani Jorgenson, która stoi na wystawie. - Oczywiście, proszę pani.
Oczywiście. Wypisując czek, April uśmiechała się w duchu, rozbawiona jego nonszalancją. Właściciel galerii nie domyślał się, jak niezwykła jest dla niej ta sytuacja oraz ile musi sprzedać jaj, aby zakupić coś, co nie nakarmi jej kurcząt ani nie pomoże w zbieraniu jabłek i uprawie warzyw. Wierzyła jednak w to, co powiedziała członkom Rady, że człowiekowi potrzebne jest również samo piękno, nawet jeśli nie ma ono żadnego praktycznego zastosowania. Właściciel owinął rzeźbę w wielowarstwową folię plastykową i włożył do pudła, podczas gdy April wypatrywała Dana przez szybę.
84
Szkoda, że trzeba było zapakować rzeźbę, myślała. Chciała mu ją natychmiast pokazać. Czerwona honda nadjechała i Dan zatrzymał się przy krawężniku, gdzie nie wolno było parkować. April była pewna, że zrobił to bardzo niechętnie. Kiedy tylko właściciel galerii skończył zalepiać taśmą pudło, podziękowała i wybiegła szybko ze sklepu. Dan wychylił się z samochodu, otwierając jej drzwi. - Miałaś tam pójść, jak mi się wydawało, tylko po informację - rzekł, patrząc na pakunek. - Kupiłam rzeźbę. Z tyłu kierowcy samochodów trąbili głośno, ale April nie zważając
S R
na to starannie ułożyła swoją zdobycz na tylnym siedzeniu, zanim sama wsiadła i pozwoliła Danowi odjechać,
- Kupiłaś ją? Czy nie jest za mała, aby stanąć na rynku? April roześmiała się.
- Kupiłam ją dla siebie. Ale mam nadzieję, że Erica Jorgenson zechce wykonać rzeźbę dla Booneville. O czymś takim właśnie marzyłam. Wyobrażam sobie coś podobnego ale wykonane w innym materiale, może w brązie. - Co to jest? April zastanowiła się, jak mogłaby opisać swój zakup., - Może lepiej, żebyś ją sam zobaczył. - Zgoda. A więc teraz jedziemy na lunch? - Jasne. Podczas obfitego posiłku w małej restauracyjce, słynnej z doskonałej niemieckiej kuchni i oryginalnego piwa, April starała się nie myśleć o 85
rzeźbie i jej autorce. Ale niepokoiła się, że może pani Jorgenson już dostała wiadomość od właściciela galerii i teraz dzwoni do mieszkania Dana. - Czy masz automatyczną sekretarkę? - zapytała nagle. - Tak. Dlaczego pytasz? - Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, ale właściciel galerii pytał mnie o numer telefonu, pod który mogłaby zadzwonić rzeźbiarka, i podałam mu twój. Cieszę się, że masz aparat z automatyczną sekretarką, bo dowiem się, czy dzwoniła. - Dzwoniła? - Tak, Erica Jorgenson, rzeźbiarka. - To kobieta?
S R
- Kobiety też rzeźbią, jak wiesz.
- Jestem tego świadomy, ale czy nie obawiasz się, że zaangażowanie kobiety przyniesie ci dalsze kłopoty? Prowadzisz już nierówną walkę z Henrym Goodpasture'em...
- Który jest męskim szowinistą. Mam nadzieję, że ty nie. - Robię wszystko, aby nim nie zostać, ale nie wychowano mnie w duchu liberalizmu. Gdyby nie moja babka, byłoby jeszcze gorzej. - Dan, ta rzeźba wywołała we mnie bardzo silne emocje. Nie dbam, czy stworzył ją człowiek, czy orangutan. Chcę, aby ten sam artysta zaprojektował rzeźbę dla centralnego placu Booneville. - Czy to ma znaczyć, że już nie będziemy zwiedzać galerii dziś po południu? Jeśli tak, to ta sytuacja ma również dobre strony. - Czyżbyś już był zmęczony? A zarzekałeś się, że to się nie zdarzy.
86
- Twierdziłem, że się nie zmęczę. Nie mówiłem, że nie będę chciał się kochać - rzekł, opierając brodę na ręku i patrząc jej prosto w oczy. - Dan, na litość... - Twoją litość jest tu na miejscu. I twoja słodycz, i twoja piękność, i seksapil. To wszystko jest mi potrzebne, zapomnijmy o galeriach. Widząc, jak na nią patrzy, April poczuła, że puls bije jej szybciej. - Rada pewnie uzna, że zwiedziłam zbyt mało pracowni. - Mówisz, jakbyś już podjęła decyzję. - Tak, myślę, że tak. Tylko że ty miałeś nade mną czuwać. - Właśnie mam zamiar - rzekł, uśmiechając się przebiegle. - Dan, bądź poważny. Co powiemy zarządowi?
S R
- Jak najmniej - odparł, ciągle się uśmiechając. - Wiem, co zrobimy. Gdy przyjedziemy do ciebie, zdejmę... - Doskonały początek - wtrącił Dan.
- Zdejmę opakowanie z rzeźby, abyś mógł ją ocenić. Jeśli ją zaaprobujesz, postaram się zaangażować Ericę Jorgenson, oczywiście o ile zgodzi się pracować za tę skromną sumę, jaką dysponujemy. W wypadku gdy rzeźba ci się nie spodoba, w ciągu trzech następnych dni będę szukała innych możliwości. - To oznacza, że jedziemy prosto do domu, tak? - Tak, chyba żebyś chciał zobaczyć ją w samochodzie. - Za żadne skarby. Ceremonie odsłonięcia powinny odbywać się w odpowiednich warunkach. Wyciągnął ją z restauracji i ulokował w samochodzie w rekordowo krótkim czasie, a po niewielu minutach znaleźli się w podziemnym garażu jego domu. 87
Pojechali windą na czwarte piętro. - Szkoda, że nie mieszkam na ostatnim piętrze. Widok stamtąd jest o wiele piękniejszy. - Komu zależy na widokach - odparła z prowokacyjnym uśmiechem. - Mnie zależy tylko na jednym. - Oczywiście, mojej rzeźby - drażniła się April. - Słusznie - powiedział, otwierając drzwi do mieszkania. - Ale czy musimy oglądać ją teraz? - Tak. Zależy mi, żebyś ją ocenił. - To fatalnie! Apartament Dana; jak słusznie przewidywała, był w nienagannym
S R
porządku. Utrzymany w różnych odcieniach brązu, nie był może zbyt oryginalny, ale skandynawskie meble, miały w sobie prostą elegancję, którą April zawsze podziwiała. - Jak tu ładnie, Dan!
April postawiła pudło z rzeźbą na niskim stole i odwróciła się do niego z uśmiechem. Dan z rękami w kieszeniach patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Dan, czy coś się stało? - Nie. Tylko nie myślałem, że kiedykolwiek będziesz tutaj ze mną. Muszę się przyzwyczaić. - Ja też się tego nie spodziewałam. Bardzo się cieszę, że tu jestem. -I ja. Przez chwilę milczeli, pogrążeni we własnych myślach. - Rozpakuję rzeźbę - powiedziała wreszcie April. Dan wrócił do rzeczywistości. 88
- Wspaniale. Odpakuj ją, a ja powieszę nasze płaszcze i poszukam wina w lodówce. - Proszę cię, czy mógłbyś sprawdzić również, czy był do mnie telefon? - Oczywiście. Gdy wyszedł z płaszczami, April zerwała taśmy z pudełka i wyjęła rzeźbę. Gdy Dan wrócił z winem i kieliszkami, zdążyła już ją umieścić na środku stołu i odsunęła się trochę, aby lepiej widzieć. Dan wszedł i stanął jak wryty. - I ty chcesz coś takiego ustawić na rynku w Booneville? -Tak.
S R
April była tak zajęta rzeźbą, że nie zauważyła przestrachu w jego głosie.
- Albo coś podobnego. To będzie wspaniały efekt, nie sądzisz? Dan przymknął oczy.
- To będzie katastrofa - powiedział.
- Co takiego? - April podskoczyła, jakby ją uderzył. - To się nikomu nie spodoba. - Nie mów tak. Nie chcę tego słyszeć, a szczególnie od ciebie. - W porządku, nic nie powiem. - Podszedł do stolika. - Czy ta rzecz ma nazwę? - Tak. - April założyła ręce na piersi i patrzyła na niego przez łzy. Tak, ma, do cholery. - Jaką? Rzuciła w niego słowem jak oszczepem. - Impuls. 89
ROZDZIAŁ
8 Dan zaczął mówić tak cicho, jakby w pokoju znajdowała się bomba zegarowa. - April, co masz zamiar zrobić? - Wnieść trochę piękna do Booneville. Walczyła ze łzami. Musi go przekonać, a łzy tu nie pomogą. - To zbyt ogólnikowe stwierdzenie, dobrze o tym wiesz. Czy wyobrażasz sobie coś takiego, nawet jeśliby miało trzy czy cztery metry
S R
wysokości, na rynku w Booneville? Henry Goodpasture oczekuje, że będzie to posąg żołnierza na koniu.
- Niczego takiego mu nie obiecywałam.
- Ale też nie określiłaś ściśle tego, czego naprawdę chcesz. - Bo odebraliby źle mój nieudolny opis. Powinni sami to zobaczyć. - A kiedy zobaczą, cały projekt zostanie odrzucony natychmiast. - Nie! Założę się, że rzeźba spodoba się M. G. Tuckerowi, ja będę druga, a Bill prawdopodobnie trzeci. To jest trójka z szóstki. A więc jeśli ty... Nie skończyła. Sądząc z wyrazu jego twarzy, wyrobił już sobie zdanie. - Mój głos decyduje, tak? - Dan, pozwól mi wyjaśnić... - W porządku. Zaczynam rozumieć. Nastawiłaś się już na tę rzeźbę i teraz żądasz, bez żadnej dyskusji, abym ją zaaprobował, bo to pozwoli ci przekonać również Tuckera i Billa, nieprawdaż? 90
- Myślałam, że zgodzisz się ze mną, że ta rzeźba jest piękna. Jest w niej urok, pole dla wyobraźni... jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. - O, to jest dobre określenie: niepowtarzalna. - A co w takim razie powiesz o swoim mieszkaniu? Można by sądzić, że ktoś, kto wybrał tak nowoczesne meble, będzie zachwycony również tą rzeźbą. - Poczekaj. Nie powiedziałem, że nie wybrałbym jej do tego pokoju. Możliwe, że tak. Ale mówimy o miejskim rynku, a nie moim apartamencie. - A każda rzecz musi mieć swoje miejsce i czas. - Oczy April pałały.
S R
- Już to kiedyś słyszałam. Osiem lat temu, mówiąc dokładniej. - April, do diabła! - Podskoczył do niej i potrząsnął ją za ramiona. Czy tobie sprawia przyjemność udawanie, że nic nie rozumiesz? Dlaczego zawsze postępujesz wbrew swojej naturze?
Milczała, zaskoczona agresywnym tonem i mocnym uściskiem. Kiedyś, przed laty, odpowiedziałaby obrażoną miną, ale teraz odebrała to jako wyzwanie. W jego oczach widziała gniew i namiętność. Odczuła siłę tej kombinacji, ale postanowiła nie ustępować bez walki. - Może dlatego postępuję wbrew swej naturze, bo to jest jedyna droga, aby nie popaść w stagnację i rutynę. - A więc co, do cholery, robisz w Booneville? To, co mówisz, nie ma sensu. Jeśli się boisz stagnacji, to dlaczego zdecydowałaś się żyć w konserwatywnym miasteczku na Środkowym Zachodzie, gdzie to ryzyko jest największe? - Może właśnie to jest częścią wyzwania. 91
Serce jej biło, jakby biegła pod górę. Chciała go zwyciężyć w tej dyskusji, ale również pragnęła poczuć jego usta na swoich. Stał tak blisko, że dochodził do niej czysty zapach jego skóry. - I pomyśleć, że uwierzyłem w tę opowieść, iż w głębi serca jesteś dziewczyną z prowincji. - Ależ właśnie jestem, czy tego nie widzisz? - Nie, nie widzę-rzekł, patrząc na jej usta, od których nie mógł oderwać oczu. - Wytłumacz mi to. April odetchnęła głęboko, aby się uspokoić. — Miasteczka mają w sobie ciepło - rzekła - są przytulne. Żyje się w nich dobrze, choć łatwo w nich zapleśnieć. I ja chcę właśnie temu zaradzić. - Za pomocą tej rzeźby? - Tak.
S R
Patrzył na nią niezdecydowany. - Narobisz sobie kłopotów. - Możliwe.
Ścisnął ją mocniej za ramiona. - Ty sama jesteś kłopotem.
Choć dygotała z pragnienia, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do niego, podniosła brodę gestem wyzwania. - I co masz zamiar z tym zrobić? - Teraz? - spytał cicho. - To, co powinienem był zrobić od razu, po wejściu do mieszkania. Zadrżała, gdy objął dłonią jej głowę od tyłu i przyciągnął do siebie, a gdy zetknęły się ich usta, wydała cichy jęk. Całował ją mocno i pewnie,
92
oddalając wszelkie nieporozumienia i pozostawiając w niej tylko potrzebę miłości. - Później zajmiemy się tamtymi sprawami - szepnął. Oszołomiona pocałunkiem April skinęła głową. - Chodź tutaj. Pociągnął ją w stronę kanapy i posadził twarzą do siebie. - April, rozbierz się dla mnie. Nie wiedziała, czy dobrze robi, godząc się na to. Ale nie mogła zapomnieć o ostatniej nocy. Mądrze czy niemądrze, chciała tego samego, a nawet jeszcze więcej. Podniecała ją myśl, że będzie się kochać w pełnym świetle dnia, w tym schludnym, jak on sam, pokoju. Dan usiadł na
S R
kanapie, odchylony do tyłu, z ramionami wyciągniętymi wzdłuż oparcia. Nie dotykał jej, lecz oczy płonęły mu ogniem pożądania. April założyła nogę na nogę wdzięcznym ruchem, odsłaniając fragment szczupłego uda. Gdy Dan wpatrywał się w jej nogi obciągnięte cienkimi rajstopami, naszła ją chętka, aby się z nim podrażnić. Odsunęła spódniczkę trochę wyżej i powoli rozpięła jeden guzik bluzki. - Czy dobrze to robię? - zapytała szeptem. - Tego nie można robić źle - odparł. Jeden po drugim odpinała guziczki, potem zsunęła bluzkę z ramion i sięgnęła do zapięcia staniczka. Gdy opadł z niej, stwierdziła, że twarz Dana stężała od gwałtownego pożądania. Z jękiem pochylił się do jej piersi. Tuliła jego głowę, gdy całował jej rozgrzane ciało i smakował różane pąki, które się ku niemu wysuwały. Wciskał ją w miękkie poduszki kanapy i rozpalał w niej ogień namiętności, aż cała wygięła się w łuk. Wsunąwszy rękę pod spódniczkę, odnalazł brzeg rajstop i zdarł je, 93
wywołując w niej nowe emocje. Pozwalała mu się dotykać, nie odczuwając żadnego skrępowania. - April, proszę, bardzo cię teraz pragnę - domagał się, owiewając jej piersi gorącym oddechem. Przez mgłę pożądania, które mąciło jego myśli, zdała sobie sprawę, że tym razem ona musi pamiętać o zabezpieczeniu. - Dan, zaczekaj,.. - Nie! - Nie chcesz chyba, żebym... - To ty nie chcesz! Ale dobrze. Będę grzecznym chłopcem. Gdy wrócił z łazienki, gorączkowe napięcie miedzy nimi trochę
S R
opadło, ku żalowi April. Dan znów był panem siebie. Kontrolując się w sposób godny podziwu, doprowadził ją ponownie na wyżyny ekstazy i dopiero gdy usłyszał okrzyki spełnienia i najwyższej rozkoszy, pozwolił ponieść się własnej namiętności.
Leżeli wyciągnięci na kanapie w gęstniejącym mroku popołudnia. - Teraz powinniśmy iść do łóżka i spać - mruknął Dan. - Chyba tak. Przepraszam cię, Dan, że cię powstrzymałam - urwała. - Miałaś rację, April. Ale wiesz, przez jeden szalony moment zapragnąłem, żebyś zaszła w ciążę. Czy to nie głupie? - Chciałeś tego, naprawdę? - Serce jej zabiło na myśl, że mogłaby urodzić dziecko Dana. - Naprawdę. Gdy kłóciliśmy się o rzeźbę i zastanawiałem się, czy znowu mnie opuścisz, pomyślałem, że byłby to sposób, aby cię zatrzymać. - A więc nie była to tylko głupia chętka. Działałeś z rozmysłem. - Tak, ale nigdy dotąd nie kierował mną tak dziki i mocny impuls. 94
Uśmiechnęła się. - Impuls? Odpowiedział jej uśmiechem. - Tak, właśnie impuls. - A więc może to wpływ mojej rzeźby. - Może. Albo ten wariacki pierścionek. Coś mi się pomieszało w głowie. Nie chciała mu wyznać, jak bardzo poruszyło ją wyznanie Dana. - Dlaczego myślisz, że gdybym zaszła w ciążę, to coś by się między nami zmieniło? To są lata osiemdziesiąte, pamiętaj. - Naturalnie.
S R
- Jeśli postanowimy zostać razem, nie powinna to być sytuacja wymuszona. Sami musimy o tym zdecydować.
- Masz rację. Dlatego trzeba najpierw załatwić sprawę rzeźby, aby nas nie rozdzieliła.
- Moja rzeźba! Zupełnie zapomniałam cię zapytać, czy było coś nagrane do mnie na automatycznej sekretarce.
- Był tylko jeden telefon od jakiejś Eriki Jorgenson z prośbą o kontakt. - Co? Powinieneś był mi wcześniej o tym powiedzieć. April, próbując wstać jak najszybciej, zepchnęła Dana z kanapy na podłogę. - Hej - krzyknął z udanym oburzeniem. - Przepraszam. Nic ci się nie stało? - Zdaje się, że zostałem wyrzucony na śmietnik jak nieudana rzeźba.
95
- Jesteś bardzo dowcipny. Gdzie jest telefon? - zapytała, zbierając swoje ubranie z podłogi. - W sypialni na końcu korytarza. Na stole z nie domkniętą szufladą. Jakiś facet się spieszył, szukając czegoś tam, a dama go jeszcze popędzała. Pamiętasz? - Och! - Tak, och. Czy wolisz teraz dzwonić, czy też masz chęć na coś innego? - Nie bądź niemądry. Lepiej przez ten czas nalej nam wina. Dan patrząc, jak biegnie do sypialni, mruknął do siebie: - Mam nadzieję, że nie jestem niemądry.
S R
Erica była zachwycona, że April zadzwoniła. Umówiły się na spotkanie nazajutrz w mieszkaniu Dana, o dziesiątej rano, gdy on będzie w pracy. April wolała rozmawiać z rzeźbiarką sama ze względu na jego mało entuzjastyczny stosunek do tego projektu. Na plus Dana trzeba zapisać, że starał się pójść na kompromis. Choć nie zmienił opinii, nie chciał przeszkadzać April w pozyskaniu poparcia reszty Rady. Obiecał nie wyrażać swego zdania, dopóki ona nie uzyska odpowiedzi ód pozostałych członków i innych mieszkańców miasta. Zakładali, że Erica przyjmie zlecenie, choć April chwilami w to wątpiła, wiedząc, jak małą sumą dysponowali. Nie zdradzała się jednak z niepokojem przed Danem, gdy następnego ranka oddawali się radości pierwszego wspólnego śniadania, wypoczęci po całonocnym śnie. Po wyjściu Dana do pracy April przygotowała się do wizyty parząc kawę i stawiając na stole talerz z ciasteczkami, które znalazła w kredensie. Nie
96
sądziła wszelako, aby to wpłynęło na decyzję rzeźbiarki co do zamówienia. Erica zjawiła się ubrana w purpurową pelerynę, która częściowo przykrywała jej długie blond włosy i układała się w eleganckie fałdy na smukłej sylwetce. Była wysoka, miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. - Jestem Erica Jorgenson - powiedziała, gdy tylko April otworzyła, drzwi, i nie czekając na zaproszenie, wmaszerowała do środka. April otworzyła usta, ale nie zdążyła przywitać gościa, więc w milczeniu poszła za nią. Erica zatrzymała się przy stoliku i z ręką na biodrze patrzyła na swoją rzeźbę, która stała na jednym jego końcu. April
S R
dopiero teraz zorientowała się, że ustawienie obok siebie na tym samym stole rzeźby, filiżanki i talerza z ciasteczkami nie było najszczęśliwszym pomysłem.
- Zrobię ci do niej postument - skomentowała ten widok Erica, zdejmując pelerynę i rzucając ją na kanapę. Pod peleryną miała biały, elegancki kombinezon, ściągnięty w talii grubym złotym łańcuchem. - Rzeźba nie będzie stała w tym pokoju - zapewniła ją pośpiesznie April. - Zabieram ją ze sobą do Booneville. - Dokąd? - Erica wytrzeszczyła oczy. - Do Booneville, w stanie Illinois. To małe miasteczko, nie dziwię się, że go nie znasz. - Domyślam się, że tam mieszkasz. - Tak. - Miasteczka potrafią być bardzo miłe. Co tam robisz?
97
April zdała sobie sprawę, że Erica jest przyzwyczajona szybko wyrabiać sobie opinię o wszystkich i wszystkim, co spotyka na swojej drodze. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Prowadzę farmę, gdzie hoduję drób i uprawiam różne owoce i warzywa. Nazwałam ją „Ptaki i pszczoły". Erica roześmiała się. - Świetna nazwa. - To nie jest duża farma, ale bardzo ją lubię, - Mogę to zrozumieć. - Naprawdę? - Tak. Nieraz myślałam, żeby się przenieść na wieś. Spokój i cisza
S R
byłyby idealne dla mojej pracy, ale trudno by mi było coś sprzedać w Booneville. Do tego potrzeba dużego miasta.
- Erico, siadaj, proszę. Opowiem ci, jaki jest mój plan. Napijesz się kawy?
- Prawdziwa czy bez kofeiny? - Prawdziwa.
- To zrezygnuję. Muszę dbać, aby mi się ręce nie trzęsły przy pracy. April nie śmiała już zaproponować ciasteczek. Erica jednak spojrzała na talerz, stojący obok jej wspaniałego dzieła, i rzekła: - Kuszące jak grzech. - Właśnie. Nie powinnam ich wystawiać. - Nie powinnaś. Moja dieta poniesie klęskę. Mówiąc to wzięła ciasteczko i zjadła z wyraźnym zadowoleniem. April popatrzyła na nią ze zdumieniem.
98
- Nie patrz tak na mnie, bo czuję się jeszcze bardziej winna. Ty też musisz zjeść. April zaśmiała się. - A może napiłabyś się mleka? - Chętnie. Po chwili siedziały zgodnie przy stoliku zajadając ciastka. Erica moczyła swoje w mleku. - Teraz kiedy się już znamy, powinnam ci powiedzieć, że moje prawdziwe nazwisko brzmi Bertha Crabapple. April zakrztusiła się mlekiem. - Tylko nie mów o tym nikomu, proszę cię, April.
S R
- Ale ty wyglądasz zupełnie jak Szwedka.
- Tak i mnie się wydaje. Może w poprzednim życiu byłam Szwedką. Chcę oficjalnie zmienić nazwisko, ale jeszcze tego nie zrobiłam. Jeśli mamy pracować razem, wolę cię uprzedzić.
- Ale jeszcze nie wiesz, o co mi chodzi.
- Nie wiem, ale masz dobry gust - wskazała głową rzeźbę. -I szybko się decydujesz. Rolf, właściciel galerii, powiedział mi, że wpadłaś jak burza i kupiłaś ją w niecałe pięć minut. - To z powodu... - Nic mi nie mów. Oszczędź mi rozczarowania. Chcę wierzyć, że moje rzeźby wywierają mocne wrażenie na ludzi. - O, na mnie na pewno. - A więc co mam dla ciebie wyrzeźbić? April opowiedziała o projekcie upiększenia rynku w rodzinnym mieście. Opisała wiktoriańską pergolę, przypominającą wielką altanę czy 99
też ogrodowy pawilon, ustawioną w jednym końcu rynku, dla której rzeźba miała być kontrastem. Erica kiwała głową potakując i patrzyła zamyślonym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. - Wprowadzić powiew nowoczesności w wegetację zapadłego kąta na głuchej prowincji. To mi się podoba. Potem spojrzała przenikliwie na April. - Mówiąc szczerze, jestem zaskoczona, że twoja farma przynosi wystarczająco duże zyski, abyś mogła ofiarować miastu taki hojny dar. Chyba hodujesz jakieś niezwykłe kurczęta. - O, to nie są moje pieniądze. Pochodzą od pewnej wspaniałej,
S R
starszej pani, która w testamencie przekazała swój majątek miastu. Entuzjazm Eriki jakby się trochę zmniejszył. - A o jakiej sumie mówimy?
April milczała. Suma wydała się jej teraz śmiesznie mała. Zdobyła się wreszcie na odwagę i wymieniła ją. Erica się roześmiała. Wstała z kanapy i sięgnęła po swoją pelerynę.
- Ciasteczka były znakomite. Z przyjemnością wykonam dla ciebie postument do tej rzeźby. Ale jeśli chodzi o rynek, uważam, że tracimy czas.
100
ROZDZIAŁ
9 - Erico, poczekaj! April dogoniła ją przy drzwiach. - Czy nie ma jakiegoś sposobu? Może mogłabyś użyć tańszych materiałów albo zrobić rzeźbę nieco mniejszą? I nie musimy mieć jej natychmiast. Możemy poczekać, aż będziesz wolna. Erica potrząsnęła głową, zapinając pelerynę. - Pomniejszyłoby to artystyczną wartość rzeźby, a tego byś nie chciała. Lepiej nie mieć nic niż coś, co nie ma odpowiedniej rangi, co nie spełnia twoich oczekiwań.
S R
Popatrzyła na April ze współczuciem.
- Może znajdziesz innego rzeźbiarza, który zgodzi się wykonać taką rzeźbę za samą możliwość publicznego wystawienia jej, nie licząc na zarobek. Suma, którą proponujesz, zaledwie pokryje koszt materiałów. - Nie chcę innego rzeźbiarza. Kiedy tylko zobaczyłam twoją rzeźbę w witrynie galerii, wiedziałam, że jesteś osobą, która stworzy to, o czym właśnie myślę. Teraz porównywałabym prace innych rzeźbiarzy z twoją i zawsze uznawałabym je za gorsze. - Z przyjemnością to słyszę, ale ja muszę zarabiać na życie. A poza kosztem materiałów poniosłabym wydatki na transport, a musiałabym ją przewieźć w kilku częściach. Jeszcze opłaty za hotel, posiłki. - Nie, mieszkałabyś u mnie, w wiejskiej ciszy i spokoju. Mogłabyś zostać tak długo, jakbyś tylko chciała, a nawet pracować tam nad innymi rzeźbami. Czy nie mówiłaś, że to by ci się podobało? 101
- Tak, ale.. - Wspomniałaś o potrzebie wyróżnienia się, o pokazaniu się szerszej publiczności. Jestem pewna, że taka praca zasługiwałaby, aby ją zareklamować we wszystkich środkach masowego przekazu, a o to ja bym się postarała. - Jest w tym pewna racja, przyznaję. Nikt z nas, w środowisku artystycznym, nie może sobie pozwolić na lekceważenie reklamy, ale to zbyt dużo by mnie kosztowało. Niech ktoś inny skorzysta z tej szansy i zdobędzie popularność. April odetchnęła głęboko i zagrała kartą atutową. Kartą, która mogła zarówno skłonić Erice do podjęcia pracy, jak i umocnić ją w
S R
dotychczasowym postanowieniu.
- Nie wspomniałam jeszcze o jednej sprawie, mianowicie o tym, że spodziewam się pewnego sprzeciwu ze strony bardziej konserwatywnych mieszkańców naszego miasta.
- O? - Erica, zaintrygowana, uniosła brwi.
- Niektórzy mieszkańcy Booneville chcą, aby w mieście pozostawić wszystko tak, jak było dotychczas, bez względu na to, czy to się znudziło, czy nie. Szczególnie jeden człowiek, dyrektor banku, nie chciał w ogóle zgodzić się na zakup rzeźby. Wreszcie przystał na to, ale pod warunkiem, że będzie to jakiś wojownik na koniu lub coś w tym guście. - Rozumiem. - W oczach Eriki zapaliły się buntownicze błyski. April zauważyła to i ciągnęła dalej: - Kobieta, która ofiarowała te pieniądze miastu, była moją wielką przyjaciółką i osobą o twórczym umyśle. W testamencie włączyła mnie do zarządu funduszami, jako jedyną kobietę. Uważam, że chciała, abym 102
tchnęła w to miasto powiew nowoczesności, a ta rzeźba byłaby właśnie pierwszym krokiem w kierunku postępu. - A co z tą opozycją? Czy są dość silni, aby odrzucić projekt mojej rzeźby? April zauważyła, że Erica powiedziała „mojej rzeźby". Najwidoczniej rozważała jeszcze możliwość przyjęcia propozycji. - Nie wiem - odparła April uczciwie. - Ale będę walczyć, abyś ty dostała to zamówienie, a nie ktoś, kto wyrzeźbi żołnierza na koniu. Erica spojrzała jej prosto w oczy. - Wydaje mi się, że w stanie Illinois mamy dostatecznie dużo takich konnych pomników - zauważyła. - Ja też tak myślę.
S R
Erica wyciągnęła do niej rękę.
- Przekonaj dyrektora banku, a ja wystawię ci tę rzeźbę. April miała ochotę krzyknąć z radości, ale odłożyła to do chwili, gdy będzie sama.
- Dziękuję. Dziękuję ci bardzo, bardzo serdecznie - powiedziała z całą godnością, na jaką ją było stać. Lecz gdy Erica znalazła się już w bezpiecznej odległości, wydała okrzyk triumfu. April mogła już właściwie wrócić do domu. Postanowiła jednak zostać z Danem do piątku. - Źle to zorganizowaliśmy - powiedział Dan w czwartek wieczorem, gdy leżeli w łóżku złączeni uściskiem. April uśmiechnęła się. Dan zawsze będzie wszystko oceniał z punktu widzenia organizacji sprawnej lub złej. Taki już pozostanie, ale teraz przestało jej to przeszkadzać. Wystarczająco dużo wyobraźni i namiętności 103
wykazał w akcie miłosnym, a to równoważyło z nawiązką jego trzeźwość w innych dziedzinach życia. - Powinnaś była przyjechać na weekend - kontynuował. - Czy nie możesz zostać do poniedziałku? - To brzmi bardzo zachęcająco, ale nie mogę. Wsunął jej rękę pod plecy i przysunął bliżej siebie. - Moglibyśmy spać cały sobotni ranek, przyniósłbym ci śniadanie do łóżka i nie musielibyśmy wcale patrzeć na zegar. Czy podawano ci kiedykolwiek śniadanie do łóżka? Przytuliła się do niego jak najbliżej. - Dan, niestety, nie mogę - odparła z westchnieniem. - Moi rodzice i
S R
tak byli dobrzy, że zgodzili się zajmować farmą przez pięć dni. Nie wypada mi prosić o więcej. To jeden z powodów.
- Jesteś bardzo skrępowana pracą na farmie - zauważył Dan. - Tak jak ty swoją - powiedziała sztywno. - Czy sprzedawanie odzieży i sprzętu sportowego sprawia ci radość? - spytała. - Jest lepsze od harowania na roli.
- A życie w Chicago? Raz już cię o to pytałam, ale wykręciłeś się od odpowiedzi. - Adonis - moja firma - nie ma sklepu w Booneville i nie wydaje mi się, żeby go tam otworzyli w najbliższej przyszłości. Jeżeli dostanę awans, będę się musiał przenieść prawdopodobnie do Cincinnati. - Rozumiem. - To nie znaczy, że się na to zgodzę. Wiele zależy od tego, co się zdarzy... - Między nami - dodała. 104
- Czy to, co przeżyliśmy w ostatnich dniach, ma dla ciebie jakieś znaczenie? - spytał. - Oczywiście, że ma. - Czy chciałabyś, aby to trwało? - Na jakich warunkach? - Bez warunków, w ogóle. Z. naszej rozmowy wynika, że nie jesteśmy gotowi do zasadniczych zmian mimo uczuć, jakie do siebie żywimy. - Boisz się nazywać te uczucia. - A ty wiesz, jak je nazwać? - Nie - przyznała cichym głosem po dłuższej chwili. - Kiedyś
S R
mówiliśmy te słowa, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, co one znaczą. To, co teraz do ciebie czuję, jest o wiele głębsze, ale ciągle się boję, czy to nie zwykła, stara żądza. Uśmiechnął się.
- Nie nazwałbym jej ani zwykłą, ani starą. Jest żywa i wspaniała. - Po namyśle też bym tak powiedziała. - April, mam jedną prośbę. - Jaką? - Żebyś na jakiś czas wzięła ten pierścionek. - Pierścionek? Dan, nie mogłabym... - Nie musisz go nosić na palcu. Wiem, że wywołałoby to zbyt wiele komentarzy. O, Boże, sam nie wierzę, że chcę to powiedzieć. - Teraz naprawdę mnie zaciekawiłeś. Odetchnął głęboko. - Przez całe życie nasłuchałem się opowieści o tym pierścionku i jego wpływie na ludzkie losy. Nigdy w to nie wierzyłem, ale teraz... 105
- Zaczynasz wierzyć? - Tak mi się zdaje. Od chwili kiedy moja matka mi go dała, nie schodziłaś mi z myśli. Potem wynikła sprawa tej rzeźby, a członkowie Rady zażądali, abym z tobą współpracował. Wprawdzie nie zgadzaliśmy się co do samego projektu, ale doszliśmy do zgody na innym polu. April uniosła głowę i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. - Święta prawda - powiedziała. - April... to brzmi śmiesznie, ale chciałbym zrobić eksperyment. Zatrzymaj ten pierścionek przez kilka tygodni i zobaczymy, co się stanie. Jego powaga peszyła ją, ale jednocześnie napełniła przekorą. - Daj go swojej sprzątaczce i zobacz, jaki będzie efekt.
S R
- Ja nie chcę, aby sprzątaczka zakochała się we mnie. Jego odpowiedź zaskoczyła ją i napełniła radością.
- A chcesz, abym ja się zakochała? -Tak.
Jadąc w piątek do domu, April wzięła ze sobą pierścionek. Gdy kochali się ostatni raz wczesnym rankiem, czuła, że i bez pierścionka trudno jej będzie wyrzucić Dana ze swych myśli. Lecz sama jego prośba znaczyła dla niej bardzo wiele. Dała nadzieję, że nie jest pozbawiony tej odrobiny romantyzmu, której szukała u mężczyzn. Sprawa pierścionka miała być tajemnicą, więc nie wspomniała o nim rodzicom, gdy opowiadała o pobycie w Chicago. Skróciła do minimum opis spotkań z Danem i nie wspomniała wcale, że spędziła parę dni w jego mieszkaniu. Za to, gdy pokazała im rzeźbę, rodziców po prostu zamurowało. W końcu wykrztusili parę słów, orzekli, że jest interesująca, i szybko zabrali się do domu. 106
April zajęła się znowu swymi rutynowymi wieczornymi obowiązkami, które pozwalały jej myśleć bez przeszkód o Danie. Zbierając jajka i sypiąc ziarno kurom, stwierdziła ze zdziwieniem, że po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się samotna. Tęskniła za Danem. Nie sprawił jej przyjemności ani posiłek bez towarzystwa, ani pusty dom. Tym razem nie czekały na nią ramiona Dana. Nie dozna delikatnych pieszczot, które zamieniały ją w namiętną kobietę, jaką w gruncie rzeczy była. Nie cieszył jej spokój wieczoru, bo nie spodziewała się usłyszeć dźwięku klucza w zamku, słów powitania i zapewnień, że dobrze ją znowu widzieć. Pogasiła światła i poszła do sypialni. Tam wyjęła pierścionek z
S R
szuflady i obejrzała go raz jeszcze. Oprawa była z ciemnego złota, charakterystycznego dla starej biżuterii, a w środku obrączki wyryty był herb rodziny Montclair oraz napis drobniutkimi literami: A. avec amour C.
Gdy April odczytała francuskie słowa, poczuła przyjemne podniecenie. Kobieta, która pierwsza otrzymała ten pierścionek, miała ten sam inicjał co ona. Pomyślała, że posiadanie tego pierścionka, nawet chwilowo, jest pewnym przywilejem. Włożyła go na palec. Pasował. Gdy obróciła go do światła, brylanty otaczające podłużny szmaragd rozbłysły tęczą blasków. Jej myśli poszybowały w stronę Dana. Wyobraziła sobie, jak wkłada jej pierścionek na rękę w obecności rodziny i przyjaciół podczas ceremonii zaręczyn, a
107
ona z dreszczem zachwytu słucha głębokiego głosu recytującego przysięgę miłości. W sąsiednim pokoju rozległ się dzwonek telefonu -jeden dźwięk długi, jeden krótki - a wiec jej linia. Nie zdejmując pierścionka, April podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. - Brakuje mi ciebie tak bardzo, że chyba zwariuję - usłyszała. - Dan, nie mogę uwierzyć, że to ty. Parę minut temu włożyłam pierścionek na palec, i już dzwonisz. - Gdyby działał tak, jak się spodziewałem, ty powinnaś zadzwonić do mnie. - Za parę minut pewnie bym to zrobiła. - O czym myślałaś? - O tobie. - Chcę znać szczegóły.
S R
- Dan, to jest telefon towarzyski. Ktoś może podnieść słuchawkę. - W porządku. Mów szyfrem. Ja zrozumiem. - Nie ma potrzeby. To były myśli dość ogólne. Mnie też brak ciebie. - Unikasz zasadniczego tematu, ale nie będę cię przymuszał. I mam nadzieję, że wściekle za mną tęsknisz. - To prawda, ale uważaj, co mówisz. Jeśli usłyszę, że ktoś podniósł słuchawkę, zacznę mówić o testamencie twojej babki lub czymś podobnym, dobrze? - Dobrze. A jak się czujesz naprawdę? - Nie najlepiej. Kiedyś pytałeś, czy nie czuję się osamotniona na farmie, a ja odpowiedziałam, że nie. Dziś po raz pierwszy odczułam tę samotność. 108
- Niech to diabli! Chciałbym być z tobą. O, przepraszam. W każdym razie próbowałem wymyślić powód, który pozwoliłby mi przyjechać i zobaczyć się z tobą bez wzbudzania sensacji i plotek w całym Booneville. - To bardzo trudne. Na pewno już się zastanawiają nad moją wizytą w Chicago. Rodzicom przedstawiłam bardzo okrojoną wersję, ale nie wydaje mi się, aby ją przyjęli bez zastrzeżeń. W tej chwili są na jakimś spotkaniu towarzyskim i na pewno jesteśmy głównym tematem rozmowy. - Czy pokazałaś im rzeźbę? - Aha. - I co? - Zaniemówili. - Hmm.
S R
- A potem powiedzieli, że jest „interesująca". Nie oczekiwałam, że wpadną w zachwyt. Nawet mój kolorowy kurnik wzbudził ich zastrzeżenia.
- Ja mógłbym wymienić sporo twoich cech, które mnie wprawiają w zachwyt.
- Dan, skończ z tym. Pogarszasz tylko sprawę. Myślę, że dobrze się stało, iż przez jakiś czas będziemy z dala od siebie. Łatwiej nam przyjdzie ocenić naszą sytuację, gdy... - Gdy nie będziemy się rozpraszać pocałunkami? - dokończył za nią. - Dan, przestań. Dość tego. - Tego nigdy nie jest dosyć. Uwielbiam cię dotykać, uwielbiam, kiedy mnie prosisz... - Dan! Rozległ się cichy trzask na linii. 109
- ... ale choćbyś nie wiem jak prosiła o zreperowanie ogrodzenia cmentarza, wiem, że moja babka chciałaby najpierw zreperować dach biblioteki - dokończył Dan suchym tonem. - April, kochanie, czy to ty rozmawiasz? - dał się słyszeć głos sąsiadki. - Tak, proszę pani, ale kończę za parę minut. - Nie musisz się śpieszyć. To, zdaje się, zamiejscowa? - Tak. Dobry wieczór pani. Mówi Dan Butler - wtrącił się Dan. - A, Dan, jak to miło cię słyszeć. - Właściwie dzwoniłem do April. - Oczywiście, oczywiście. Zaraz się wyłączę, żebyście mogli sobie porozmawiać, moje dzieci.
S R
- To tylko sprawy związane z Radą, proszę pani - dodała April. - Nic ważnego.
- O tej porze sprawy Komitetu? No, no, bardzo się zaangażowaliście w tę działalność.
- Nawet pani nie podejrzewa, jak bardzo. Dobranoc pani - rzekła April. - Dobranoc, kochanie. April nie wiedziała, czy się śmiać, czy złościć. W końcu wesołość zwyciężyła. - Wpakujesz nas w niezłą kabałę, Dan. - To zupełnie beznadziejne. W Chicago byliśmy kochankami i nikogo to nie obchodziło. W Booneville nie mogę nawet do ciebie zatelefonować. - Takie jest życie. 110
- Kiedy masz zamiar uraczyć Henry'ego Goodpasture'a widokiem rzeźby? - W przyszłym tygodniu. Zwołam połączone zebranie dwóch gremiów - Komiteteu Upiększania Miasta i Rady Dyrektorów - tu, u mnie w domu. Chciałbyś przyjechać? - Pewnie, że tak. Ale myślę, że lepiej będzie, jeśli nie przyjadę. Wolałbym nie wpływać w żaden sposób na wynik obrad. Moje uczucia do ciebie walczą ze zdrowym rozsądkiem. - Świetnie. - Może nie tak świetnie dla miasta. Do zarządzania pieniędzmi trzeba chłodnego umysłu.
S R
- To zawsze było twoją zaletą.
- Do czasu kiedy się z tobą kochałem.
April napawała się przez chwilę tym wyznaniem. - Żałuję, że cię tu nie ma - rzekła wreszcie cicho. - A wiec jest już nas dwoje. Spróbujmy coś zrobić, aby moją obecność w Booneville była niezbędna.
- Moje metody mogą ci się nie podobać.
- To prawda - westchnął Dan. - Ale załatw sprawę z tą rzeźbą, dobrze, kochanie? Jak już będziemy mieli za sobą ten problem, skoncentrujemy się na naszym własnym. I zrób mi jedną przyjemność, April - śpij dziś z tym pierścionkiem na ręku. Wkładanie pierścionka ze szmaragdem i brylantami każdej nocy, gdy szła do łóżka, stało się dla April słodkim rytuałem. Kiedy mając go na palcu, gasiła światło, odnosiła wrażenie, że Dan jest obok niej. Tęskniła za nim coraz bardziej i nie broniła się przed tym uczuciem. 111
We wtorek skończyła wcześniej pracę na farmie, aby mieć czas na przygotowanie spotkania z członkami Komitetu i Rady. Upiekła trzy placki z dynią, ulubiony deser Henry'ego, i oczyściła srebrny serwis do herbaty, który dostała w prezencie od Bess Easley i jej męża, gdy brała ślub z Jimmym. Nadaremnie szukała czegoś, co mogłoby służyć jako postument i na czym rzeźba dobrze by się prezentowała. Wreszcie zdecydowała się udrapować obrus na stole i postawić ją na nim. Dla dodania sytuacji dramatyzmu okryła ją drugim obrusem, aby w odpowiednim momencie dokonać odsłonięcia. Bill i Ida Lowdermilk przybyli pierwsi. Zaciekawiony Bill nalegał,
S R
aby mu pozwoliła zajrzeć pod obrus.
- Nie wiem, co to jest - narzekał. - Czy nie możemy jej odsłonić? - Chciałabym, aby wszyscy zobaczyli ją jednocześnie. A poza tym wierzę, że wpadniesz w zachwyt. - Ja? W zachwyt?
Ida wychyliła się z kuchni, gdzie parzyła kawę. - Oczywiście, że tak, kochanie.
- Jak możesz być taka pewna, Ido? Przecież jej nie widziałaś. — Wierzę w dobry smak April. I nie zapominaj, że był tam również Dan. - Niezupełnie - poprawiła April. - Powiedział, że nie chce się wypowiadać ani za ustawieniem jej na rynku, ani przeciwko. - Bardzo dyplomatycznie, co? - zauważył Bill. - Chciał wszystkim dać szansę decydowania o tym bez liczenia się z jego opinią. 112
- A więc nie podoba mu się - zakonkludował Bill. - Tego nie powiedziałam. April pośpieszyła, aby powitać nowo przybyłych. W ciągu dziesięciu minut pokój wypełnił się gośćmi. Z pomocą Idy poczęstowała wszystkich kawą i ciastem, nie poruszając na razie tematu rzeźby, choć widziała, że spojrzenia gości kierują się w jedną stronę. Rozmowy toczyły się głównie wokół rozgrywek miejscowej drużyny piłkarskiej i żniw. Gdy wszyscy, oprócz Henry'ego, odmówili dalszego poczęstunku, April zabrała głos. - Jak wiecie, spędziłam pięć dni w Chicago, szukając rzeźbiarza,
S R
który mógłby zaprojektować rzeźbę. Jak wam również wiadomo, nie miałam wiele pieniędzy na ten cel. Mimo to znalazłam artystę gotowego wykonać nam dzieło za sumę, która pokryje zaledwie koszty materiałów. To bardzo korzystna umowa i mamy naprawdę szczęście, że znalazłam kogoś tak oddanego sztuce.
- Co jest pod tym płótnem? - zapytał Henry.
- Czy on zrobił dla nas jakąś miniaturę czy makietę? - W pewnym sensie. - April nie wyjaśniła, że to kobieta, a nie „on". Wprawdzie płeć artysty nie powinna mieć znaczenia, ale dla ludzi takich jak Henry, a nawet Gerald, było to ważne. Uznała, że na razie lepiej nie poruszać tej kwestii. - Musi być szybki - skomentował M. G. - Rzeźba, którą wam pokażę, nie była zrobiona dla nas - powiedziała April. - Zobaczyłam ją na wystawie i kupiłam dla siebie. Potem
113
odnalazłam autora i doszliśmy do porozumienia - pod warunkiem, oczywiście, że wy to zaaprobujecie. - Ale nie ma tu Dana - zauważył Gerald Sloan. - Czy mamy rozumieć, że aprobuje ten wybór? - Dan chce zachować swoją opinię do czasu, kiedy reszta grupy wyrobi sobie zdanie na ten temat. - Wydawało mi się, że on miał kierować całą sprawą - zaprotestował Henry. April miała ochotę go uderzyć. - To prawda - odparła - ale kiedy Dan zorientował się, że ja mam sprecyzowane wyobrażenie, jak ta rzeźba powinna wyglądać, pozwolił mi
S R
działać na własną rękę, Ja biorę całą odpowiedzialność za tę decyzję. - A więc zobaczmy w końcu tę rzecz - westchnął Henry. April podeszła do rzeźby, czując, że ma mokre dłonie ze zdenerwowania.
- Rzeźba na rynku nie będzie identyczna, lecz będzie ją przypominała stylem. Wyobraźcie sobie, że ma około pięciu metrów, a uzyskacie obraz tego, co zamierzamy zrobić.
Chwyciła za brzeg obrusa i jednym ruchem zrzuciła go z rzeźby. Zebrani głośno odetchnęli. Tego oczekiwała. Rzeźba przecież zapierała dech w piersiach. Ale gdy spojrzała na gości, zamarła. Wszyscy, łącznie z jej przyjaciółką Idą, mieli na twarzach wyraz absolutnego przerażenia.
114
ROZDZIAŁ
10 Henry pierwszy odzyskał głos. - Pięciometrowy pień uschłego drzewa? - ryknął, - Nie za moje pieniądze. - Ale to nie są twoje pieniądze - odparowała April. - Pozwolę sobie zaprzeczyć, młoda damo. Pieniądze należą do nas wszystkich, mieszkańców Booneville. I chciałbym też podkreślić - tu wycelował w nią palcem - że nie są twoje.
S R
Mabel, jego żona, wstała. Zaskoczenie na jej twarzy ustąpiło wyrazowi buntu.
- Jestem zachwycona tą rzeźbą - oznajmiła - i sądzę, że coś takiego będzie świetnie wyglądać na naszym rynku.
April westchnęła. Pragnęła poparcia, a nie rodzinnych kłótni. - Mabel, chyba nie mówisz poważnie - zaoponował Henry. - Bill może uruchomić traktor i wyciągnąć coś takiego z rzeki, za darmo. - April zwiedziła Europę, a ty nie. Ma o wiele więcej doświadczenia w sprawach kultury niż niektóre osoby, których nazwisk nie wymienię, - Proszę cię, Mabel - jęknęła April. Bess Easley wtrąciła, aby załagodzić sytuację: - April, czy to dzieło ma nazwę? Dla mnie to wygląda trochę jak człowiek... z rękami, a może raczej przypomina coś... - Coś, co nasze dzieci robią w przedszkolu z plasteliny - dokończył Bill Lowdermilk, nie zwracając uwagi na szturchania żony.
115
- Ta rzeźba nazywa się „Impuls" - wyjaśniła April. Gerald Sloan roześmiał się. - Niezbyt fortunny impuls, jak mi się wydaje. Oczywiście, jeśli facet dostaje kupę forsy za takiego gniotą, to jest geniuszem. - To na pewno - dołączył się Henry chichocząc. - Może ja sam powinienem strugać takie rzeźby i dać sobie spokój z bankiem. Nie zajęłoby mi to więcej niż dziesięć minut, jak sądzisz M. G. ? - O, Henry, ja bym się nie śpieszył z określeniem, ile pracy wymaga stworzenie takiej rzeźby. W tym jest pewna elegancja, a ja wolałbym mieć trochę czasu na zastanowienie się, zanim coś zdecydujemy. Ida klasnęła w dłonie.
S R
- To doskonała myśl - rzekła. - Chodźmy do domu pomyśleć, zanim podejmiemy decyzję.
Widząc minę Billa, szturchnęła go pod żebro, aby nic nie mówił. - Parę dni nie wpłynie na moje zdanie - rzekł Henry, zakładając ręce na piersi i rozpierając się w krześle. - A na twoje, Gerry? - Wątpię. To zbyt odległe od pomnika Granta, co według mnie było cholernie dobrym pomysłem.
- Mnie zaś zaczyna się coraz bardziej podobać - rzekła Bess, przyglądając się rzeźbie z przekrzywioną głową. - To rzeczywiście wygląda jak impuls, gdy mu się przyjrzeć. Nie sądzisz, George? Jej mąż potrząsnął głową. - Ja nie zabieram głosu w tej sprawie, Mabel podeszła do rzeźby i położyła na niej rękę, jakby ją błogosławiła. - Popieram wybór April, i na tym koniec - rzekła. 116
- A ja nie, i na tym koniec - powiedział jej mąż. - A ja mówię: prześpijmy się z tą myślą, a porozmawiamy za parę dni - dodała Ida wstając. - Ale chcę, żeby wtedy był z nami Dan - oświadczył Henry. - Nie może się ukrywać w Chicago, gdy my tu walczymy ze sobą. Zatelefonuję do niego jeszcze dzisiaj. Może mógłby przyjechać na weekend. April spojrzała na niego zaskoczona. Życzenie Dana ma szansę się spełnić. Będzie mógł zjawić się w Booneville, nie budząc podejrzeń. Możliwe jednak, że straci ochotę, gdy usłyszy, dlaczego go wzywają. Dan zadzwonił do niej wieczorem i przewidywania okazały się słuszne.
S R
- Sądziłem, że ta sprawa zostanie dziś definitywnie zakończona powiedział. - Kto cię poparł?
- Widzę z tego, że nie spodziewałeś się, aby ktokolwiek był mojego zdania.
- Mówiąc szczerze, rzeczywiście tak. - Dziękuję ci bardzo.
- April, ta rzeźba to szaleństwo. Możesz do niej przekonać paru swoich wiernych przyjaciół, ale mieszkańcy Booneville nie zaakceptują jej, wierz mi. - A więc przyjedź i głosuj przeciwko mnie. Masz po swojej stronie Henry'ego i Geralda, a może i Billa, więc twój głos będzie decydujący. - Tak właśnie może się stać. Czy pogodzisz się z tym? - Oczywiście. - A co z nami? - Nie wiem. 117
- Ja wiem. Będziesz mnie winić za to, że twój projekt upadł. - Gdybyś chciał, mógłbyś mi pomóc. - Słuchaj, nie mogę sobie wyobrazić tej rzeźby na rynku. Co więcej, wystawienie jej za pieniądze mojej babki może nastawić całe miasto przeciwko jej legatowi. - Nie, tak się nie stanie. - April, nie możesz, zmuszać ludzi, aby patrzyli na sztukę twoimi oczami. - Ja nie będę ich zmuszać, ja chcę ich wychować. Trzeba było widzieć dziś Bess Easley. Na początku zareagowała negatywnie, a potem rzeźba zaczęła jej się podobać i zanim wyszła, całkiem się do niej przekonała.
S R
- Bess cię podziwia. Nie oczekuj tego samego od reszty mieszkańców.
- Z pewnością nie od ciebie.
- April, ja... o, do diabła. Zobaczymy się w sobotę. - Czy zebranie odbędzie się w banku, u Henry'ego? - Nie, nie chcę, aby miał przewagę nad innymi. Spotkamy się w kawiarni Jesse. - Miło i prywatnie. Tyle, że pół miasta przychodzi tam na kawę każdego ranka. - Jesse zgodziła się zamknąć kawiarnię na pół godziny, od dziesiątej do wpół do jedenastej. Powinniśmy zmieścić się w tym czasie. - Oczywiście, jeśli wszyscy będą jednomyślni. Dan westchnął. - A przy okazji, April: czy nosisz ten pierścionek, gdy kładziesz się spać? 118
- Nie powiem ci. - Nie wiem, po co pytałem. I tak nie wierzę w te brednie. Dobranoc, April. - Dobranoc, Dan. April odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się w zieloną głębię szmaragdu na palcu. Może Dan uwierzyłby w moc pierścionka, gdyby wiedział, że nie schodził jej z myśli, tak jak sobie tego życzył, i że rozpaczliwie pragnęła go znowu zobaczyć. Nawet to, że nie podobała mu się wybrana przez nią rzeźba i że padały między nimi ostre słowa, nie wpływało na jej uczucia. Czy była to miłość, czy namiętność - nie wiedziała. Pragnęła tylko być znowu w jego ramionach.
S R
Jesse Hardcastle byłą jedną z niewielu kobiet w Booneville, która samodzielnie prowadziła firmę i sama zarabiała na życie. W przeciwieństwie do April, zdecydowała się na neutralność i nie brała żadnej strony w sporach dotyczących spraw miejskich. April szanowała i rozumiała jej stanowisko. Inaczej Jesse całe dnie musiałaby brać udział w dyskusjach, a nawet tracić przez to klientów.
Kawiarnia znajdowała się w północno-zachodnim rogu rynku i stanowiła doskonałe miejsce na zebranie. W sobotę rano April idąc w tamtym kierunku, patrzyła, jak jej oddech zmienia się w kłęby pary w lodowatym jesiennym powietrzu. Lśniące szyby w oknach kawiarni zdawały się zachęcać do wejścia. Ale bardziej niż ciepłe wnętrze kusiła ją myśl, że za chwilę zobaczy Dana. Przez oszklone drzwi widziała, że zsunięto dwa stoliki, aby wszyscy mogli wygodnie się przy nich pomieścić. Jesse roznosiła kubki z parującą kawą i porcje ciasta. Dan stał na wprost drzwi i śmiał się z czegoś. Nie 119
spostrzegł jej jeszcze. April zatrzymała się na moment, aby nacieszyć się jego widokiem. Ubrany był jak wszyscy miejscowi panowie w grubą flanelową koszulę, dobrze dostosowując się do swojskiej atmosfery kawiarni. Nagle April zdała sobie sprawę, że pragnie, aby wrócił tu na zawsze, aby Booneville znowu stało się jego domem. Niestety, wiedziała, co Dan sądzi o prowadzeniu kurzej farmy. Jimmy też był temu przeciwny. Westchnęła i otworzyła drzwi. Mężczyźni przerwali rozmowę i odwrócili się ku niej. - Cześć - powitała ich z uśmiechem. - Starczy dla mnie ciasta? - Jasne - odrzekł Bill, podnosząc się. - Nie wstawajcie, proszę - rzekła, zdejmując swój stary, pikowany
S R
żakiet. Jedyne wolne miejsce było koło Dana. Usiadła i pozwoliła sobie tylko na króciutkie spojrzenie na niego. Czy inni też spostrzegli odblask uczucia w tych błękitnych oczach? Jeśli tak, to ich sekret pozna natychmiast całe miasto.
Jesse wypadła z kuchni, postawiła przed April kubek i napełniła go kawą z dzbanka.
- Słyszałam, że pytałaś o ciasto. Nigdy bym nie pozwoliła, aby wszystko zjedli. Odłożyłam dla ciebie duży kawałek placka z truskawkami. - Jesse, znasz moje słabostki. - I na pewno zna moje -dodał M. G., delektując się swoją porcją. - A ty, Henry, nie dałeś nam w banku nawet szklanki wody lub wykałaczki. - Zapłać mi za poczęstunek, a zrobię to. Jesse też nam nie funduje.
120
- Masz świętą rację. Może nawet powinnam wam policzyć podwójnie, bo w taki zimny dzień jak dziś wszyscy farmerzy z okolicy wpadają do mnie na kawę, a przez was ponoszę straty. - Za pół godziny już nas tu nie będzie, obiecuję ci, Jesse - rzekł Dan. -I jesteśmy ci wdzięczni, że nas przyjęłaś. - Ludzie będą walić drzwiami i oknami, kiedy wyjdziecie roześmiała się Jesse - tak będą ciekawi, o czym radziliście. - Możesz im wszystko opowiedzieć, jeśli tylko podasz ścisłe fakty. Zgadzacie się ze mną? - zapytał Dan. Reszta zebranych skinęła głowami. - Nie mamy żadnych sekretów. Potrzebne nam tylko miejsce, żeby w
S R
spokoju porozmawiać - dorzucił M. G.
- A wiec ja też siadam i słucham - rzekła Jesse, sadowiąc się opodal. - Myślę, że czas zaczynać - zagaił Dan. — O ile wiem, wszyscy widzieli rzeźbę April.
- Jeszcze jak! - wykrzyknął Henry. - A tobie pokazała ją w Chicago? Nie mogę uwierzyć, że zaaprobowałeś to paskudztwo. - Proponuję, abyśmy powstrzymali się od takich określeń - przerwał mu M. G. - Dla wielu ludzi jest to dzieło sztuki, a nie paskudztwo. - O Boże - Henry uderzył się w czoło - M. G. ma zamiar uczyć nas kultury. - Zachowujmy właściwy porządek w czasie obrad - powiedział stanowczo Dan. - A najpierw, Henry, pozwól mi coś wyjaśnić. Uważałem, że moją rolą jest doradzać April, a nie narzucać jej mój sąd. April poczuła się podniesiona na duchu, że Dan stanął w jej obronie w tak zdecydowany sposób. Gerald Sloan odstawił kubek z kawą i spytał: 121
- A co jej doradziłeś, gdy się dowiedziałeś, że zamierza postawić coś podobnego na rynku? - Powiedziałem, że nie wydaje mi się to odpowiednie. - Brawo - powiedział Henry, kiwając głową z zadowoleniem. - Jednak April nie zgodziła się ze mną. Gdybyśmy głosowali tylko we dwoje, byłby remis, więc postanowiłem, że należy przedstawić ten projekt wam wszystkim. Mówiąc szczerze, oczekiwałem, że całą wasza czwórka odrzuci ten projekt. W ten sposób sprawa byłaby zakończona od razu. - Chciałbym coś powiedzieć - zabrał głos M. G. - Na początku, gdy April zdjęła -płótno z tego pomnika czy rzeźby,
S R
czy jak tam to nazwać, zareagowałem jak wszyscy. Ale z czasem człowiek się do niej przekonuje, może dlatego, że można na nią spoglądać milion razy i za każdym razem widzi się coś innego. Żołnierz na koniu jest żołnierzem na koniu i kropka. Ale to... tym się nie można znudzić. April uśmiechnęła się do niego. - Dzięki, M. G.
- I jeszcze coś. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Irena zachwyciła się nią. - Masz rację, M. G. - powiedziała szybko April. -Na pewno. Ale Gerald Sloan przerwał jej. - To są tylko domysły. Na tym nie można się opierać. - Cieszę się, że prawnik jest po mojej stronie - powiedział Henry chichocząc, Dan zwrócił się do Billa. - Bill, siedzisz cicho i nic nie mówisz. Jaka jest twoja opinia? 122
- Zmienia się cały czas, zależnie od tego, czy boję się żony, czy nie. Wszyscy się roześmieli. - Ale mówiąc poważnie, ja jestem w zarządzie, a nie moja żona, więc wypowiem własne zdanie. Może to dziwne, Henry, ale projekt April z każdym dniem bardziej mnie pociąga. Taka rzeźba na rynku pokazałaby ludziom, że Booneville jest postępowym miastem. I to mi się podoba dokończył Bill. - Pokaże tylko to, że jesteśmy bandą głupców, która jest skłonna wydawać tysiące dolarów bez potrzeby - odezwał się szyderczo Henry. Podniesiona na duchu poparciem Billa i M. G. Tuckera April zwróciła się do niego.
S R
- Tysiące dolarów na piękną rzecz, Henry. Poza tym dostaniemy to bardzo tanio, a to ci powinno trafić do przekonania. Pieniędzy starczy tylko na pokrycie kosztów materiału. Sądzę, że tak samo byłoby z posągiem konnym.
- To mogę zrozumieć - rzeki Henry niewzruszony - bo tu w ogóle nie potrzeba dużo pracy. Dajcie mi pieniądze, a zrobię wam coś równie dobrego, a może nawet lepszego.
- Henry Goodpasture, twoja zarozumiałość... - wykrzyknęła April, ale nie skończyła, czując rękę Dana na swojej. Ten delikatny dotyk uspokoił ją lepiej niż cokolwiek innego. Zamiast zastanawiać się nad ohydnym zachowaniem Henry'ego, pogrążyła się we wspomnieniach, gdy te ciepłe palce pieściły jej nagie ciało. Dan po chwili cofnął rękę.
123
- Powinniśmy teraz zarządzić głosowanie - oznajmił - ale obawiam się, że wynik byłby remisowy. Jeżeli rzeczywiście tak by się stało, możemy utracić cały zapis, wszystkie pieniądze. April spojrzała na niego. Remis. Dan uważa, że grozi im wynik remisowy. Ona, Bill i M. G. są po jednej stronie, a to oznacza, że on jest po stronie Geralda i Henry'ego. Mogła się tylko domyślić, ile go kosztuje głosowanie przeciw niej. - Przydałaby się nam opinia mieszkańców przed głosowaniem zasugerował M. G. Dan pokręcił głową. - Ludzie musieliby ją zobaczyć, a trudno wymagać od April, aby
S R
wpuściła całe miasto do swojego domu. Nie miałaby czasu na pracę. - A może by ustawić tę rzeźbę w mojej kawiarni? - powiedziała nagle Jesse. - Wy urządzicie sobie wystawę, a ja będę miała większy ruch. April uśmiechnęła się.
- Jesse, jesteś prawdziwą kobietą interesu.
- Tak, to świetny pomysł - oznajmił M. G. - Jeśli tylko April się zgodzi. W końcu to jej własność.
- Proszę bardzo. Jestem gotowa to zrobić. Wiem, że Jesse będzie jej dobrze strzec. - Czy wszyscy się zgadzają? - spytał Dan, patrząc wokół. - Nie możemy teraz głosować, to pewne - przyznał Henry z ponurą miną. - Zostawmy tę rzeźbę tutaj na tydzień, a potem zrobimy głosowanie. Będziemy wtedy znać opinię ogółu, choć już teraz mogę was zapewnić, że nikt jej nie będzie chciał, - Wolałabym dwa tygodnie - wtrąciła szybko April. 124
- Na następną sobotę chciałabym zaprosić rzeźbiarkę, aby opowiedziała o swojej pracy. - To mogłoby być ciekawe - rzekł M. G. - Wszyscy się zgadzają? - zapytał Dan i usłyszał chór potakujących odpowiedzi. - A więc kończmy i pozwólmy Jesse otworzyć lokal. Nie przeszkadzajmy jej. Wszyscy zaczęli zakładać ciężkie, zimowe płaszcze. April postanowiła nie dopuścić, by Dan wrócił dziś do Chicago bez zobaczenia się z nią na farmie. Ostatnim razem odesłała go w obawie, że zbyt wcześnie dadzą się ponieść uczuciom. Teraz nie będzie tak rozsądna - jeśli nadarzy się okazja.
S R
- Założę się, że cię dziś zaskoczyłem - powiedział Bill, biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę drzwi.
- To bardzo miłe zaskoczenie - powiedziała April z ciepłym uśmiechem. - Dziękuję, Bill. Zasłużyłeś na swoje ulubione ciasteczka od Idy.
- Próbowała przekupywać mnie deserami przez cały tydzień, ale ja rzeczywiście powiedziałem to, co czułem. - Wiem. Tym bardziej to cenię. Naprawdę masz do mnie zaufanie? - I ja też - oznajmił M. G., podchodząc do niej z drugiej strony. Zdobędziemy poparcie dla twojego projektu. Nie załamuj się, April. - Jak mogłabym, gdy mam was obu po mojej stronie? Żałuję, że nie ma z nami Ireny. W oczach M. G. pojawiło się rozrzewnienie.
125
- Tak. Tylko gdyby jeszcze żyła, musiałybyście organizować bez końca te kiermasze, żeby zdobyć pieniądze na rzeźbę. Irena nie przyznałaby się, że jest bogata. - Nie. I doszłam do wniosku, że bardzo dobrze zrobiła - zauważyła April. Śledziła wzrokiem Dana, który wyszedł przed nimi, i przestraszyła się, że go nie zdąży dogonić. Pewnie Dan chce odejść bez rozmowy z nią; uważa, że jest zła, bo nie poparł jej w dyskusji. Musiała szybko działać. - Przepraszam was, chcę poprosić Dana, aby skontaktował się z rzeźbiarką, jak wróci do Chicago. Oszczędzi mi to międzymiastowych telefonów.
S R
- Dobra myśl - rzekł M. G. - Cieszę się, że przyjedzie do nas. Mam ochotę poznać artystkę, która stworzyła „Impuls".
April podbiegła do Dana, gdy już miał uruchomić samochód. Gdy zbliżyła się, opuścił szybę.
- W sprawie rzeźbiarki - powiedziała głośno, aby rozchodzący się mogli ją słyszeć. - Czy mógłbyś skontaktować się z nią w moim imieniu? Dan podniósł pytająco brwi, ale odpowiedział spokojnie: - Oczywiście. April oparła dłoń na krawędzi szyby i zniżyła głos. - Wracasz dzisiaj? Popatrzył na nią badawczo. - A czy zależy ci, abym dzisiaj skontaktował się z Ericą? - Niekoniecznie. Jak już tu jesteś, mógłbyś wziąć ze sobą tuzin świeżych jaj. Przydałyby ci się na śniadanie. - Rzadko jem śniadanie, gdy jestem sam. - Jaka szkoda. 126
- Że rzadko jem śniadania? - Nie, że zamierzasz jutro rano być sam. - Inni już poszli, wiec April przysunęła się bliżej okna. - Kiedy ostatni raz oglądałeś wschód słońca nad wielobarwnym kurnikiem? Spojrzał na nią zdumiony. - Przed chwilą występowałem przeciwko tobie. - Wiem. - I mimo to zapraszasz mnie? - Tak. Czy masz ochotę przyjąć zaproszenie? Zacisnął dłonie na kierownicy i błysnął ku niej oczami. - Może wolno myślę, ale nie jestem idiotą.
S R
- A więc spotkamy się u mnie.
- Chwileczkę. A gdzie zaparkuję moją hondę? Czerwony kolor widać z daleka.
- Jest dosyć miejsca w stodole. Popatrzył na nią dłuższą chwilę. - Jeśli mamy to zrobić, chciałbym, abyś coś wiedziała. - Co takiego?
- Dla mnie skończyły się zabawy, April. - A to ma znaczyć? - Że jestem w tobie zakochany.
127
ROZDZIAŁ
11 April uchwyciła się drzwi samochodu, aby nie upaść. - Dlaczego mi to mówisz tutaj? Dlaczego właśnie teraz? - Na wypadek, gdybyś chciała zmienić zdanie co do zaproszenia. Lub gdybyś sądziła, że pójście ze mną do łóżka będzie przygodą bez znaczenia. Otóż nie. - Dan, może ty już upewniłeś się co do swoich uczuć, ale ja jeszcze nie. Co będzie, jeśli jeszcze raz cię zranię? Co będzie, jeśli...
S R
- Już za późno, April. Jeśli teraz straciłbym cię ponownie, byłaby to piekielna męka. Ale nie mam zamiaru pozwolić ci odejść. Gdy dziś rano weszłaś do kawiarni, postanowiłem sobie, że nie pozwolę, żeby sprawa rzeźby nas rozdzieliła. Możemy mieć najwyżej krótkotrwałe problemy, tak jak dzisiaj, gdy byłaś na mnie zła, a ja myślałem, że nie będziesz mnie chciała widzieć przez jakiś czas.
April odwróciła wzrok. Zaproszenie Dana obnażyło jej uczucia. Spojrzała na mocne dłonie oparte na kierownicy. Bez względu na to, co się stanie, chciała je czuć na swoim ciele, znów przeżyć z nim akt miłosny. - Może nie jestem zbyt silna, aby trzymać się zasad. - Spojrzała mu prosto w oczy. - A może to ten wariacki szmaragd. - A więc nosiłaś go. - Tak. Każdej nocy. - Może w końcu i ja uwierzę w jego moc. Delikatnie pogładził ten palec, na który nakładała pierścionek, i stłumionym głosem powiedział: - Jedź do domu, przyjadę niedługo. 128
- Znowu jedziesz do Henry'ego i Mabel? - Nie - potrząsnął głową. -Tym razem M. G. chce się ze mną zobaczyć. April uścisnęła dłoń, która gładziła jej rękę. - Nie siedź tam długo. - Nie ma obawy. A ty jedź ostrożnie. -Przyrzekam. Jeszcze raz leciutko dotknęła jego ręki i pobiegła do swego samochodu. Kochał ją! Choć przeczuwała to wcześniej, ta deklaracja poruszyła ją do głębi. Dan miał odwagę wyznać głośno swą miłość, podczas gdy ona bała się nawet o tym myśleć.
S R
Dwa razy w życiu powiedziała mężczyźnie, że go kocha. Pierwszy raz Danowi. Tamta miłość, zrodzona z marzeń młodziutkiej dziewczyny, okazała się snem nie do pogodzenia z rzeczywistością. Obudzono ją z niego dość szybko.
Potem był Jimmy. To uczucie, a może raczej zadurzenie, zrodziło się w części z rozczarowania.
Teraz więc chciała być pewna, że przeżywa prawdziwą miłość. Bała się użyć słów, które mają taką moc. Drżąc z zimna i podniecenia już w wozie zaczęła planować najbliższe godziny. Pogoda powinna odstraszyć gości i klientów. Jeśli szczęście im dopisze, spędzą tę noc sami, we dwoje. Gdy usłyszała zbliżający się samochód Dana, była gotowa na jego przyjęcie. Wprawdzie Dan wyznał już, że ją kocha, ale April marzyła o czymś więcej. Pragnęła, aby pokochał również tę cichą przystań, jakim był jej wiejski dom. Wychowywał się w podobnym otoczeniu, więc może atmosfera jej domu przywiedzie mu na pamięć miłe chwile z dziecinnych 129
lat. Instynkt jej podpowiadał, że Dan nie zmienił się w typowego mieszczucha. Rozpadało się już na dobre. April włożyła kalosze i żółty sztormiak z kapeluszem, a potem pośpieszyła otworzyć drzwi do stodoły. Dan widząc ją, chciał wysiąść z samochodu, ale pomachała mu, aby został na miejscu i poczłapała w ulewnym deszczu przez podwórko. Jechał za nią powoli, a po chwili wysiadł, widząc, jak walczy z ciężkimi wrotami. - Dam sobie radę. Zmokniesz - protestowała. Mrugnął do niej wesoło. - To zdejmę ubranie i będę się suszył. - Nie pomyślałam o tym.
S R
Śmiejąc się odsunęli razem ciężkie drzwi. Honda zmieściła się swobodnie we wnętrzu.
- Zauważyłem kartkę z napisem, jajka sprzedane". Czy to znaczy, że nie dostanę swojego tuzina? - zapytał żartobliwie. - Wierzysz we wszystko, co czytasz?
- Aha, to wybieg - uśmiechnął się i dotknął dłonią jej wilgotnego od deszczu policzka. - Właśnie zastanawiałem się, czy w taką pogodę klienci również przyjeżdżają po zakupy. - Lepiej nie ryzykować. - Przechyliła głowę i dotknęła ustami jego dłoni. - Masz rację - powiedział z uśmiechem. Ujął jej twarz w dłonie i obrócił ku sobie. - Podobasz mi się w tym kapeluszu. - Tobie też by się taki przydał, masz mokre włosy— odpowiedziała, ścierając strużkę wody płynącą mu po policzku.
130
- Nieważne. Już zapomniałem, kiedy ostatni raz zmokłem w czasie ulewy. - Przyglądał się jej z miłością. - Wiesz, przyjemnie tu pachnie, w stodole. Przypomina mi się pewne popołudnie o tej porze roku. Para dzieciaków schroniła się tutaj przed deszczem. Przytulali się do siebie, aby się ogrzać, a potem... Czy pamiętasz? - Zaskoczona jestem, że ty pamiętasz - powiedziała April głosem tak łagodnym jak szmer wiatru. - Myślałam, że tylko dziewczęta pamiętają pierwszy pocałunek. - Jeśli chodzi o ciebie, moja pamięć nie zawodzi. - Delikatnie przyciągnął ją do siebie i zdjął jej kapelusz. - W imię dawnych wspomnień - szepnął muskając jej wargi ustami.
S R
April westchnęła i spojrzała wzrokiem, który prosił o jeszcze. Dan, rzuciwszy jej kapelusz na ziemię, porwał ją w objęcia i obdarzył namiętnym pocałunkiem. Poddała mu się z gotowością, ulegle rozchylając wargi.
Smak jej ust rozpalił go po wielu nocach, kiedy do niej tęsknił w samotności. W żyłach poczuł tętnienie krwi. Sięgnął do metalowego zapięcia kurtki, odpiął klamerki i przytulił się do niej całym ciałem, na próżno starając się zmniejszyć żar, jaki w nim wywołała jednym pocałunkiem. Musiał ją mieć całą, zatonąć w niej głęboko. Ale nie w starej stodole, na ziemi. Odsunął się od jej zapraszających ust z ociąganiem. - Wejdźmy do domu. - Poprowadził ją w stronę drzwi. - Ta stodoła była dobra dla pary, dzieciaków, ale teraz jesteśmy już dorośli. Chodźmy do łóżka.
131
Trzymając się za ręce, przebiegli przez zalane deszczem podwórko, przeskakując kałuże. Na ganku April pozbyła się kaloszy i sztormiaka, a Danowi poradziła, aby zdjął zabłocone pantofle. - Resztę osuszymy wewnątrz - rzekła, otwierając frontowe drzwi. Dan wszedł za nią do ciepłego pokoju, ogrzanego ogniem na kominku, i poczuł, jakby wrócił do domu. Blask ognia rozpraszał mrok deszczowego wieczoru, zmieniając dom w przytulne gniazdko. Meble pamiętał jeszcze z czasów szkolnych. Nieraz siedział na kanapie, pokrytej materiałem w kwiaty, rozmawiając z jej rodzicami, gdy April ubierała się, aby pójść z nim do kina lub na szkolną zabawę.
S R
Gdy siedział tu ostatni raz, miał na sobie smoking i po dwóch latach studiów czuł się dorosłym mężczyzną. April zeszła do niego, piękna jak sen, w żółtej szyfonowej sukni. Jego April. A jednak nie została jego. Właśnie w tym domu żyła z innym mężczyzną. Spojrzał w kierunku sypialni. - Dan?
- W Booneville zawsze otaczają mnie wspomnienia. W tym pokoju... pamiętam ten ostatni raz... Och, April - objął ją i ukrył twarz na jej szyi. Będę cię kochał, aż zapomnisz, że kiedykolwiek był w twoim życiu ktoś inny. April znieruchomiała w jego objęciach. Zauważyła jego spojrzenie rzucone w stronę sypialni i odgadła jego myśli. Aż do tej chwili nie pamiętała, że byłą to jej małżeńska sypialnia. - Dan - ujęła jego twarz w dłonie - przebacz mi. Nie pomyślałam. Możemy iść na górę. 132
- Nie - odparł i znów przyciągnął ją do siebie. - Muszę go stąd przepędzić. Muszę zastąpić pamięć o nim wspomnieniami o mnie. Łzy zaćmiły jej oczy. - Tak naprawdę nigdy go nie kochałam. - I nigdy tak naprawdę nie kochałaś mnie - powiedział łagodnie. - Za mało cię kochałam, Dan. O wiele za mało. Byłam po prostu głupią dziewczyną. - Może głupią, ale piękną i niezależną. - Odetchnął głęboko. — Wtedy byłem pewien, że cię kocham. Ale to było nic w porównaniu z tym, co czuję do ciebie dziś.
S R
April z oczami pełnymi łez powiedziała:
- I ja też, Dan. I mam zamiar kochać cię tak, abyś zapomniał o wszystkim prócz tej chwili.
Później uprzytomnił sobie, że dotrzymała tej obietnicy. Gdy weszli do sypialni, zatrzymał się w drzwiach i patrzył, jak się rozbiera. Zmysłowe, kuszące ruchy wygnały z jego myśli całą przeszłość, a przyszłość przestała go straszyć. Jej ciało lśniło w pogodnym świetle lampy, gdy stopniowo pozbywała się ubrania. Gdy nic już na sobie nie miała, stanęła bez ruchu i pozwoliła mu patrzeć na siebie. Cienie kropli spływające po szybach rysowały wzór na jej kremowej skórze. Powietrze wpadające przez okno pachniało deszczem, wilgocią, ziemią. Było chłodno, ale ona tego nie czuła. Powoli przeszła po drewnianej podłodze do szafki przy łóżku i wzięła stamtąd jakiś przedmiot. Z pierścieniem na palcu, naga, podeszła do niego.
133
Podłoga skrzypiąca pod jej stopami, plusk deszczu o szyby - to były jedyne dźwięki, jakie do niego dochodziły. Zamknął oczy i pozwolił, aby rozpięła mu koszulę. Robiła to powoli. Gdy mruknął coś zniecierpliwiony i próbował jej pomóc, odsunęła jego rękę. - Jesteśmy na wsi, a na wsi życie płynie wolno - powiedziała melodyjnie. Torturowała go dotknięciami, delikatnymi jak skrzydła motyla. Rozbierając go, odkryła pełnię jego podniecenia. Dan powstrzymywał się nadludzkim wysiłkiem, aby się na nią nie rzucić. Pozwolił zaprowadzić się do łóżka i ułożyć na pachnącym kwiatami prześcieradle. Wszystkimi zmysłami chłonął zapachy i dźwięki. Czuł słodki dotyk ust April na swych powiekach i ustach. Gdy łaskotała go
S R
włosami po twarzy i dotykała czubkami piersi w czasie pocałunków, wydawało mu się, że- dłużej tego nie wytrzyma. Wędrowała pocałunkami po jego ciele, drażniąc go ustami i językiem.
- Dosyć, April. Dosyć - mówił. - Nie mogę już. - Możesz, Dan - szeptała. - Jesteś wspaniały. Przejęła całą inicjatywę i doprowadzając do ekstazy obserwowała, jak rośnie jego rozkosz. Jego przyjemność była jej przyjemnością, jego radość napełniała ją szczęściem. Znała wreszcie prawdę. - Ja też cię kocham - szepnęła. Gwałtownym ruchem pochwycił ją za ręce, a w oczach błysnęły płomienie. - Co powiedziałaś? - Kocham cię, Dan. - Jesteś pewna? - Tak. Jak najpewniejsza. - A więc reszta nie ma znaczenia. 134
- Nic poza tym -zakołysała uwodzicielsko biodrami. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa - rzekł patrząc na nią zamglonym spojrzeniem. - Tak powinno być. Każdym ruchem ciała wyznawała mu miłość. Nigdy nikomu nie dawała z siebie tak wiele i nie otrzymywała tyleż w zamian. Szum deszczu stapiał się z cichymi westchnieniami, a potem coraz głośniejszymi okrzykami, gdy wspólnie osiągali szczyt rozkoszy. Potem leżeli cisi, obejmując się czule ramionami, wsłuchani w deszcz bijący o szyby. W pewnej chwili Dan uniósł jej dłoń i popatrzył na pierścionek. Miał ochotę poprosić ją, aby przyjęła go na zawsze, ale zawahał się. Wyznała mu już,
S R
że go kocha. Musi się tym chwilowo zadowolić. April podniosła głowę i spojrzała na niego ciepło piwnymi oczami. - Czy teraz mi wierzysz?
- W tej chwili mogłabyś mnie przekonać o wszystkim. Myśl April poszybowała ku rzeźbie. Gdyby teraz poprosiła go, aby ją poparł, może by to zrobił. Ale wykorzystywanie miłości, jaką do siebie czuli, do innych celowy nie wyszłoby jej na dobre. Uśmiechnęła się. - A gdybym spróbowała ci pokazać, że karmienie kurcząt wieczorem jest zabawne i przyjemne? - zapytała. - Czy musimy wstać z łóżka, aby się o tym przekonać? - Obawiam się, że tak. - Tak właśnie sądziłem. Ale będziemy mogli wrócić tu potem? - Trochę na to liczyłam. Potargał jej włosy. - No to ruszajmy. Ale nie spodziewaj się, że zmienisz mnie w wieśniaka, kusząc dodatkowymi przywilejami. 135
- Nie będę - powiedziała, choć to właśnie chciała osiągnąć. W czasie karmienia kurcząt i zamykania ich na noc Dan pomagał jej z wesołą miną. O tej porze roku obowiązków było mniej, ale trudno było przewidzieć, jak by zniósł nasilenie prac na wiosnę i w lecie. Gdy wrócili do domu, Dan podsycił ogień w kominku, a April podgrzała jarzynową zupę, którą ugotowała wcześniej na kolację. Miała też chleb własnego wypieku, a w Springfield kupiła takie samo wino, jakim Dan częstował ją w Chicago. Posiłek będzie prosty, ale smaczny, osądziła. Powinien mu się podobać. Jedli siedząc na poduszkach przy kominku. Dolewając mu zupy i podając gorące grzanki z masłem, mimochodem wspomniała, że wszystko jest jej dziełem.
S R
- Rozumiem wymowę tej scenerii, April - rzekł Dan z lekkim uśmiechem. - Moje ulubione wino, domowe jedzenie, ogień na kominku w uroczym,wiejskim domu, gdy za oknem pada deszcz. Byłbym głupi, gdyby mi się to nie podobało. To piękne, ale cena, jaką się za to płaci, jest wysoka.
- Czy myślisz o swoim ojcu?
- O tym też, ale głównie o braku pewności, stabilizacji. Gdy przyjdzie długi okres suszy, połowa kur padnie. Równie groźny jest mróz. Brak deszczu lub jego nadmiar może zmarnować całe zbiory. Jesteś całkowicie zależna od natury, a to kapryśna pani. - Może jestem zależna od natury, ale nie podlegam szefowi. Sama jestem szefem i bardzo mi to odpowiada. - Mnie też by to odpowiadało, ale nie w tych warunkach. Popatrzyła na niego przeciągle. 136
- Nie chcę opuszczać farmy, Dan. - Wiem o tym. - Za daleko, aby dojeżdżać z Chicago. - To też wiem. - A więc? - Zabrzmiało to tak, jakbyś rozważała trwały związek między nami. - Może. - Szczególnie, gdybym się zajął uprawą roli. - A czy to wykluczone? - Tak. Westchnęła pełna rozczarowania.
S R
- Hej! - uniósł jej brodę palcem. - Nie rezygnuj tylko dlatego, że chcę przyczepić mój wóz do gwiazdy, a nie do pługa. Daj mi trochę czasu, abym znalazł rozwiązanie.
April uśmiechnęła się niepewnie. - Zgoda.
- A ja zjem jeszcze jedną miseczkę tej fantastycznej zupy. - Jeśli potem nie będziesz mógł ruszyć się z miejsca, będę musiała cię toczyć. - Obym tylko zmieścił się w drzwiach sypialni. - Mrugnął do niej wesoło i poszedł do kuchni. - A przy okazji - zapytała April, gdy wrócił - co chciał od ciebie M. G. ? Możesz mi powiedzieć, czy była to rozmowa poufna? - Powiem, ale tylko tobie. Powinnaś o tym wiedzieć z kilku powodów. Próbował przekonać mnie do rzeźby, aby w ten sposób uniknąć grożącego impasu. 137
- Boże święty, M. G. jest bardziej zaangażowany w sprawę, niż sądziłam. - Możliwe, ale przede wszystkim robi to przez pamięć dla mojej babki. Oni byli kochankami. - Co? - Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale babka umiała być dyskretna. Jeśli udało jej się zachować w tajemnicy swoje bogactwo, to dlaczego nie to? - Pieniądze to zupełnie inna sprawa, ale jeszcze nie słyszałam, żeby czyjś romans przeszedł nie zauważony w Booneville. Zbyt wiele oczu przygląda się bliźnim, zbyt wiele uszu nasłuchuje. - April zapatrzyła się w
S R
płomienie. - Ale jeśli to prawda, ta cieszę się ze względu na nich. - Powinnaś się cieszyć również ze względu na siebie. M. G. rozmyślał długo nad projektem rzeźby i doszedł do wniosku, że babka życzyłaby sobie tego samego, co ty proponujesz, więc postanowił wiernie cię popierać.
- Ale ciebie nie przekonał? Dan potrząsnął głową. - On działa z pobudek emocjonalnych, ja próbuję myśleć logicznie. Odwrócił się, aby popatrzeć na rzeźbę stojącą w rogu pokoju. - Z punktu widzenia logiki taka rzeźba nie pasuje do rynku. April miała chęć powiedzieć, że sztuka nie kieruje się logiką, ale dała spokój. Mówili o tym wystarczająco dużo i nie wpłynęło to na zmianę zdania Dana. - Powiedziałeś, że jest jeszcze jeden powód, aby mi powiedzieć o rozmowie z M. G.
138
- Tak. W pewnym momencie zapytałem go, dlaczego on i moja babka nie zalegalizowali swego związku. - Dobre pytanie. Przecież byli wolni, a całe miasto ucieszyłoby się z tego. - M. G. chciał ją poślubić i to nie z powodu jej bogactwa. O tym nie wiedział nic. Podobnie jak reszta mieszkańców Booneville. - Aż trudno w to uwierzyć. - Babka potrafiła utrzymać sekret. Ą z M. G. była boleśnie uczciwa. Powiedziała, że w jej sercu on nigdy nie zajmie miejsca jej zmarłego męża. W życiu miała tylko jedną wielką miłość i związek, którego doskonałym symbolem jest dziedziczny klejnot rodzinny.
S R
April drgnęła i instynktownie dotknęła pierścionka na palcu. Dan zauważył jej gest.
- Dobrze robisz, April. To dobre lekarstwo. Gdy rzuci urok na dwoje ludzi, nigdy się już nie rozstaną. Ostrzegam cię.
Zagłębiła wzrok w jego błękitnych oczach i przypomniała sobie te wszystkie noce, gdy z pierścionkiem na palcu tęskniła za uściskiem jego ramion. Magia już zadziałała, a ona pokochała gorącą miłością człowieka, który ją nim obdarzył. - Już za późno, Dan - rzekła. Dan wyjechał do Chicago w niedzielę po południu. W poniedziałek rano, ukończywszy gospodarskie zajęcia, April zawiozła rzeźbę do kawiarni Jesse. Ledwo zdążyła wrócić do domu, gdy telefon się rozdzwonił i przez następne dwa dni dzwonił prawie bez przerwy.
139
Nikt nie pozostał obojętny - jedni zachwycali się rzeźbą, a inni nie mogli na nią patrzeć. Do środy, kiedy to miał się zebrać Komitet Upiększania Miasta, społeczność Booneville podzieliła się na dwa obozy. - Powiedziałam Henryemu, żeby lepiej głosował za rzeźbą oznajmiła Mabel, gdy panie spotkały się w bibliotece. - Albo, albo. Bess spojrzała na nią zaciekawiona. - Albo, albo co? - On już wie - powiedziała twardo Mabel, zakładając ręce na piersi. April zmarszczyła brwi z niezadowoleniem domyślając się, jaką formę nacisku zastosowała żona Henry'ego. - Nie chciałabym, żeby ta sprawa odbiła się na waszym... e... życiu osobistym, Mabel.
S R
- A czy znasz szybszy sposób, aby mężczyzna doszedł do rozumu? To stara, wypróbowana metoda.
Bess wykrztusiła zdumiona:
- Mabel, czy chcesz powiedzieć, że odmówisz Henry'emu praw męża?
- Jeśli pytasz, czy pozwolę mu na pewne ćwiczenie w sypialni, to odpowiedź brzmi: nie, dopóki nie zaaprobuje rzeźby. - Ależ, Mabel, on może jej nigdy nie zaaprobować. - sugerowała Bess, wstrząśnięta jej postawą. - Nie sądzę. Henry jest normalnym mężczyzną, a wiesz, jacy oni są w tych sprawach. Ida nie mogła się dłużej powstrzymać i wybuchnęła śmiechem. - Nie do wiary - zaśmiewała się. - Seks- szantaż w Booneville. - A co ty byś zrobiła, Ido, gdyby Bill nie chciał głosować za rzeźbą? 140
Ida chichotała jeszcze głośniej. - Jeśli ja chcę zaprotestować, odmawiam robienia deserów. Bez tego łatwiej mi się obyć. - Nie chciałabym, żebyście stosowały jakiekolwiek szantaże łóżkowe czy kuchenne - protestowała April,walcząc ze śmiechem. - Naprawdę, Mabel, nie powinnaś uciekać się do takich metod. - Tylko to poskutkuje - broniła się rzeczowo Mabel. - Henry jest najbardziej upartym człowiekiem na świecie. Muszę sobie jakoś z nim poradzić. A więc, moje drogie, nie martwcie się. Rzeźba zostanie zaakceptowana. - Miejmy nadzieję - rzekła April. - A teraz pomówmy o organizacji pogadanki, którą rzeźbiarka ma wygłosić dla mieszkańców miasta w
S R
przyszłą sobotę. Pomyślałam, że mogłybyśmy wystąpić jako gospodynie i poczęstować gości ponczem i ciasteczkami. Czy są ochotniczki do tej pracy?
Sprawa poczęstunku została szybko omówiona. Ustalono również, jakimi kwiatami ozdobić rynek w przyszłym roku, i zebranie zakończono. Gdy opuszczały bibliotekę, Ida zwróciła się do April. - Czy jest szansa, że Daniel zmieni zdanie i poprze projekt rzeźby? April potrząsnęła przecząco głową. - To fatalnie. Mabel rzeczywiście wymyśliła skuteczną metodę zniżyła głos. - Ale nie zalecałabym jej wobec Dana. April zatrzymała się i spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę. - A skąd wiesz, że miałabym okazję ją zastosować? - A skąd ty wiesz, że nie domyślam się, co się dzieje? April zmieszała się, ale nie zaprzeczyła.
141
- Myślałam, że potrafię tę sprawę utrzymać w tajemnicy, tak jak Irena. - Zbyt długo cię znam, April. Irena, na szczęście, nie miała obok siebie koleżanki szkolnej, więc się jej udało. - Nie uważam, żeby to było „na szczęście". Jesteś dla mnie wspaniałą przyjaciółką, Ido. Nie chciałabym tylko, aby całe miasto wiedziało o mnie i Danie. Jesteśmy obydwoje członkami Rady i wielu ludziom mogłoby się nie podobać, że dwie osoby rządzące funduszem... - Mają romans? - No właśnie. - To cudowna wiadomość, April.
S R
- Ale możesz mi wierzyć, że sprawa rzeźby nie ułatwia nam życia. Czasem, gdy się sprzeczamy, mam wrażenie, że Dan nic się nie zmienił i że powinnam się trzymać od niego z daleka.
- Z tego, co mi mówił Bill, wynika, że się zmienił, i to bardzo. A ponieważ jestem twoją prawdziwą przyjaciółką, dam ci radę, o którą nie prosiłaś. - Mianowicie?
- Nie pozwól, aby ta zwariowana rzeźba zepsuła coś, co może okazać się najszczęśliwszym wydarzeniem w twoim życiu.
142
ROZDZIAŁ
12 Zgodnie z obietnicą April zaprosiła Erice, aby zatrzymała się u niej na farmie, gdy rzeźbiarka przybyła do Booneville w sobotę. Znaczyło to, że Dan będzie musiał szukać noclegu gdzie indziej, ale w obecnych warunkach April uznała, że to nawet lepiej. Erica zjawiła się późnym popołudniem. Jej biały firebird z szumem przeleciał przez wąską alejkę prowadzącą do domu April i zatrzymał się z piskiem hamulców. Przez szybę widać było Ericę w czerwonej opasce na
S R
głowie, uwitej z bawełnianej chusty, i w dżinsowym żakiecie, ozdobionym skomplikowanym haftem. Według Eriki tak pewnie powinien wyglądać wiejski strój.
- Trafiłaś więc - powitała ją April, gdy Erica wyłączyła silnik. - Oczywiście. Nawet przejechałam przez Booneville. To urocze miasteczko, ale zdecydowanie potrzebuje twórczego kopa w zadek. Wydostała się z samochodu i rozejrzała dookoła, zatrzymując wzrok na wielobarwnym kurniku. - Bardzo tu miło. - Jest przede wszystkim spokojnie. - To prawda, z wyjątkiem muzyki. Dlaczego grasz Beethovena na podwórzu? - Wydaje mi się, że kurom bardziej odpowiada niż Bach. - Aha. - Erica popatrzyła uważnie na April. - Oczywiście. April roześmiała się.
143
- Ostatnio wielu farmerów tak robi. Doświadczenia wykazały, że to je uspokaja i stają się bardziej wydajne. Ja wprowadziłam muzykę symfoniczną zamiast rozrywkowej, to wszystko. Jak widzisz, nie jestem tak oryginalna, jakby można było sądzić. - Szkoda! Myślałam, że jesteś zwariowana jak ja. A czy wszyscy hodowcy malują budynki na tęczowo z jakichś naukowych powodów? - Punkt dla ciebie. - A widzisz! Jesteś bratnią duszą - ekscentryczką, nawet jeśli nie okazujesz tego strojem. April popatrzyła ze śmiechem na swoje zwykłe ubranie: wełniane spodnie i sweter utrzymane w spokojnych barwach.
S R
- Czasami muszę iść na ustępstwa, jeśli chcę mieszkać w Booneville. - Rozumiem. Czy myślisz, że mi wybaczą ten strój? W końcu chyba spodziewają się kogoś trochę niecodziennego, nie sądzisz? - Myślę, że tak - przyznała April śmiejąc się. - Bardzo na to liczę. Ostatnio dość dużo myślałam o tym miasteczku. - Czy wiesz już, co zaprezentować na dzisiejszym spotkaniu? - Pytanie! - Erica podbiegła do samochodu i otworzyła bagażnik. - A oto co przygotowałam na dzisiejszy wieczór. Urządzimy pokaz slajdów. Mam zdjęcia moich różnych prac. Zrobiłam też slajdy wstępnych szkiców tego, co chcę zrobić dla was. - Zadałaś sobie dużo trudu i wydałaś mnóstwo pieniędzy. Zaczynam czuć się winna. - Opłaci mi się. - Erica stanęła wyprostowana z rękami na biodrach. Robiła wrażenie, jakby nagle urosła. - Walczymy w słusznej sprawie, April. Chcemy dokonać bardzo trudnej rzeczy, a ja to uwielbiam. 144
- To się cieszę, że przyjechałaś. - Ja też. Poza tym miałaś rację mówiąc o reklamie w prasie i radiu. Nie mogę mierzyć wszystkiego, co tworzę, tylko pieniędzmi, wydanymi lub zarobionymi. Ta rzeźba może się okazać dla mnie czymś bardzo ważnym. - Umieram z ciekawości, co przywiozłaś. - Spodoba ci się. - Erica wyjęła długi kartonowy pojemnik. - Jeśli starczy nam czasu, pokażę ci kilka szkiców; zanim wyruszymy na zebranie. - Mamy dość czasu. Skończyłam wcześniej wszystkie zajęcia, więc teraz możemy zanieść twoje rzeczy na górę, a potem zjeść kolację.
S R
- Wspaniale. - Erica zarzuciła na ramię pasek od podróżnej torby. Mam nadzieję, że dostanę te wspaniałe ciasteczka na deser. - Coś lepszego, placek z dyni. - Z bitą śmietaną? - Oczywiście.
- Chyba polubię wieś - oznajmiła Erica, zatrzaskując bagażnik. Nieco później April siedziała w kuchni i wpatrywała się w szkice rozłożone na stole. - „Pora wzrostu" - mruczała. - To fantastyczny pomysł. Widać tu uroki wiosny, podziw dla młodych zbóż kiełkujących z ziemi i ufność w dobre plony. - Chciałam stworzyć coś, co będzie miało związek z tutejszymi ludźmi, z czymś, co jest w ich życiu najważniejsze. - I udało ci się - rzekła April z podziwem. - Nie wątpię, że spodoba im się twoja rzeźba tak jak mnie. 145
- Tak, ale ty zwariowałaś też na temat „Impulsu", a z tego, co wiem, nie wszyscy poszli w twoje ślady. - Ale między „Impulsem" a „Porą wzrostu" jest olbrzymia różnica. Tutejsi ludzie nie mogą się kierować w życiu impulsami. Mają za mało pieniędzy i są bardzo tradycyjni. Natomiast plony, ich wzrost i dojrzewanie, to sprawy, które całe Booneville rozumie i traktuje jak świętość. Uważam, że genialnie wybrałaś temat. - Miejmy nadzieję, że równie genialnie wybrałaś potrawę na dzisiejszą kolację. Co to będzie? - Klops. - Nie zdarza mi się jeść klopsa w Chicago.
S R
- A ja na początku uznałam, że musisz być wybitnym smakoszem. - Nie. Lubię proste jedzenie, ale sama nie potrafię ugotować niczego dobrego. W moim wykonaniu najprostsze potrawy stają się niejadalne. Za to ty jesteś utalentowana w tym kierunku, jak mi się zdaje. W dodatku sama prowadzisz farmę i masz z tego zyski. Zapuściłaś tu mocno korzenie. Prawie ci zazdroszczę.
- Jako dziewczyna przysięgałam sobie, że nie spędzę życia w Booneville. Teraz tego właśnie najbardziej pragnę. - April westchnęła i dodała: - Przynajmniej tak mi się zdaje. Erica wpatrywała się w nią nad blatem kuchennego stołu. - Chcesz powiedzieć, że jednocześnie chciałabyś być z kimś, kto akurat mieszka w Chicago? - Jak się tego domyśliłaś?
146
- Do tego nie trzeba być geniuszem. Kiedy Dan Butler zatelefonował w sprawie przyjazdu do Booneville, wyrwało mu się, że spędził tu weekend, a przecież w Chicago poznałam cię w jego mieszkaniu. - Powinnam cię ostrzec, że on nie pochwala moich planów co do rzeźby, a przynajmniej tak bardzo nowoczesnej. - Domyśliłam się tego, bo w rozmowie ze mną nie pochwalił mojego dzieła. April ciężko westchnęła. - Tak bym chciała, żeby poparł ten projekt i pokazał, że umie podjąć czasem choćby najmniejsze ryzyko. - Pokazał komu?
S R
- Głównie mnie. Nie wiem, co robić, Erico. Boję się związać z człowiekiem, który jest tak cholernie przezorny, że nie stać go na odrobinę szaleństwa. - Czy jest tchórzem?
- Nie - powiedziała April bez wahania, wstrząśnięta samym użyciem tego słowa. - Nie o to chodzi.
- Więc może uważa, że ta sprawa nie jest warta ryzyka. - Gdyby miał więcej wyobraźni, wiedziałby, że jest. Jeśli zaś nie umie podejść do tego bardziej twórczo, to zastanawiam się, czy jest dla mnie odpowiednim partnerem. Erica spojrzała na nią wymownie. - O tym tylko ty możesz zdecydować. Ja nie znalazłam jeszcze mężczyzny, z którym bym się zgadzała we wszystkim. - Ale ta sprawa jest bardzo ważna, jest taka symboliczna.
147
- Dla ciebie i dla mnie, ale niekoniecznie dla niego. Może on uznaje inne symbole. April pomyślała o pierścionku ukrytym w szufladzie komody. Tu Dan ją zaskoczył, to prawda. Lecz na ogół jego reakcje są dość typowe. Nie próbuje nawet spojrzeć inaczej na pracę na farmie, choć to dałoby im szansę na zbudowanie wspólnego życia. I z pewnością będzie głosował przeciwko projektowi rzeźby, chyba że dzisiejszy pokaz Eriki coś zmieni. Po kolacji Erica zajęła się przygotowywaniem notatek i przezroczy, a April, zmywając naczynia, modliła się, aby prezentacja wywarła na Danie dobre wrażenie. April zauważyła, że gdyby zamknąć oczy, można by sądzić, że aula
S R
Związku Rolników jest pusta. Panowała cisza, jedynie szelest ubrania lub stłumiony kaszel od czasu do czasu wskazywał, że Erica miała przed sobą liczne audytorium, złożone w przeważającej części z dorosłych mieszkańców Booneville, czyli około czterystu osób. April znała większość z imienia i nazwiska. W jednym końcu sali siedzieli jej rodzice, tuż obok rodziców Idy i jej teściów. Umierała z ciekawości, co też oni wszyscy myślą o tej awanturze z rzeźbą.
April przypadło obsługiwanie światła na sali. Właśnie przed chwilą przygasiła je, aby umożliwić wyświetlanie slajdów. Erica stała obok ekranu, objaśniając kolejne prace, w miarę jak rzutnik je ukazywał. Niektóre z rzeźb zostały ustawione w publicznych miejscach. Inne, mniejsze, znajdowały się w eleganckich, prywatnych wnętrzach, należących do bogatych ludzi w Chicago. Gdy Erica na początku odczytu podeszła do mikrofonu, przez salę przebiegł szmer i widać było, że niektórzy trącają się łokciami. 148
Częściowo zaskoczenie można było przypisać temu, że rzeźbiarz okazał się kobietą. Jej sposób ubierania się i wzrost również wzbudziły zainteresowanie. Na wysokich obcasach Erica była wyższa od większości obecnych tu mężczyzn. Nawet Dan zaledwie dorównywał jej wzrostem. Jako przewodniczący zebrania Dan siedział w pierwszym rzędzie. Przedstawił obecnym Ericę paroma gładkimi zdaniami. April podziwiała jego dyplomację i konsekwentne starania, aby nie wpływać na opinię ogółu. Erica pokazała wreszcie slajdy wstępnego projektu dzieła przeznaczonego dla Booneville. Z werwą omówiła swój pomysł i podała tytuł pracy.
S R
- Wyobrażam sobie „Porę wzrostu" jako symbol tego, o czym wy wszyscy stanowicie, tu, w Booneville -rzekła.
Po tych słowach na sali po raz pierwszy zapanowało ożywienie. - Prócz oczywistego skojarzenia z rolnictwem, celem rzeźby jest zademonstrowanie zainteresowania Booneville rozwojem jako takim, pozytywną ewolucją obywateli i ducha miasta tak, aby w sercu społeczeństwa znalazło się też miejsce dla postępowych dzieł sztuki. April zaczęła klaskać, zanim zdała sobie sprawę, co robi. Stopniowo inni dołączyli do niej, a rzutnik zadźwięczał i wyłączył się. - Dziękuję wszystkim za uwagę - rzekła Erica, przekrzykując oklaski. - A teraz, jeśli ktoś byłby tak uprzejmy i włączył światło, odpowiem na ewentualne pytania. Gdy tylko światło zabłysło, kilka rąk uniosło się do góry. - Nasze dzieci lubią bawić się na rynku - powiedziała jedna z kobiet. - Czy rzeźba nie będzie dla nich niebezpieczna? 149
- Nie, jeśli wezmę to pod uwagę, gdy będę projektować ostateczną formę - odparła Erica. - Musimy liczyć się z organizowaniem zabaw wokół cokołu czy nawet wdrapywaniem się na rzeźbę, ale trzeba będzie zabezpieczyć się przed wchodzeniem zbyt wysoko. Robiłam już takie rzeźby do parku w Chicago. Następny podniósł się Hiram Perkins. - Jeśli chce pani stworzyć coś, co by reprezentowało Booneville, to dlaczego nie postawić gigantycznego kłosa? Ja bym to mógł sam pospawać i oszczędzilibyśmy wiele pieniędzy. To wystąpienie przyjęte zostało wybuchem śmiechu. April zauważyła, że Hiram siedział obok Henry'ego Goodpasture'a. Była pewna,
S R
że chciał mu się przypodobać, bo było wiadomo, że Henry ma hipotekę na jego farmie. Podstępna taktyka Mabel jeszcze nie dała widocznych rezultatów, doszła do wniosku April.
Nagle ku jej zdumieniu Bill Lowdermilk wstał, aby zabrać głos. Twarz miał czerwieńszą niż zwykle, ręce wsadził w kieszenie nowych, sztywnych jeszcze dżinsów i powiódł spojrzeniem po zebranych. - Chciałbym skomentować wypowiedź Hirama, gdyż sam tak na początku myślałem. Tylko że ja proponowałem, by dzieciaki zrobiły to z plasteliny i drutu. Znowu rozległy się wybuchy śmiechu. - Ale zmieniłem zdanie, gdy wysłuchałem pogadanki panny Jorgenson. Teraz myślę inaczej. Ilu z was uprawia zboże? Na sprzedaż, nie tylko dla siebie. Około trzydziestu osób podniosło ręce.
150
- Nawet nie połowa. Uprawiamy tu różne rzeczy prócz zboża, na przykład soję. Kilka osób mruknęło potakująco. - Znam większość osób tu, w naszej okolicy, i wiem, czym się zajmują. Niektórzy tylko plotkami. - Przerwał czekając, aż ludzie przestaną się śmiać. - W każdym razie uważam, że potrzebujemy czegoś, co by reprezentowało nas wszystkich i dawało dowód, jak to określiła panna Jorgenson, że jesteśmy miastem, które chce rosnąć i rozwijać się. Że jesteśmy postępowi. To właśnie chciałem powiedzieć, Bill usiadł, a April chciała podbiec i uściskać go. Sama nie wyraziłaby tego lepiej. Wiedziała, że wielu młodych rolników
S R
uważających Billa za swego przywódcę, kiwało z uznaniem głowami. - A ja twierdzę, że staniemy się pośmiewiskiem całego stanu, jeśli wystawimy tę zwariowaną rzecz - oświadczył Henry Goodpasture, wstając z miejsca.
Kilka osób z jego otoczenia poparło go głośno, podczas gdy zwolennicy Billa z oburzeniem protestowali. Padło parę obelg, a niektórzy grozili pięścią. Zanosiło się, że sprzeczka zamieni spotkanie w burdę, gdy Dan podszedł do mikrofonu i zażądał, aby się uspokoili. On sam wysłuchał przemówienia Eriki i dyskusji z uczuciem rozpaczy. Miał bowiem nadzieję, że ten pokaż przyczyni się do zmiany jego własnej opinii i pozwoli mu poprzeć projekt April. Tymczasem doszedł do wniosku, że rzeźbiarka stworzyła jakąś romantyczną bzdurę o uprawie zboża. Henry miał rację, Booneville stałoby się pośmiewiskiem całego stanu, gdyby wydało pieniądze na ten idylliczny pomnik rolnictwa w czasie, gdy wielu farmerów borykało się z życiowymi trudnościami i 151
bankrutowało. April i jej zwolennicy żyją w jakimś kolorowym świecie marzeń. Najwyraźniej problem ten podzielił zebranych na dwa obozy. Szydercza mowa Henry'ego skłoniła bojaźliwych do przyłączenia się do niego, a tych, co go nie lubili - do przejścia na stronę Billa. Dan zaczął się nawet zastanawiać, czy nie przemówić dyskretnie Billowi do rozsądku, zanim nastąpi głosowanie. A co z April? Czy powinien dla niej odstąpić od swoich przekonań? Odetchnął głęboko i zaczął mówić do mikrofonu. - Jestem przekonany, panno Jorgenson, że cały nasz zarząd wysoko sobie ceni pani udział w tym zebraniu. Mamy teraz jaśniejszy obraz tego,
S R
co pani proponuje. Głosowanie ma się odbyć w przyszłą sobotę. Do tego czasu ma pani absolutną swobodę komunikowania się z każdym z nas i przekazywania nam ewentualnych uwag i sugestii. A co ty o tym sądzisz, Dan? - krzyknął ktoś z sali. Dan drgnął. Nie chcą go zostawić w spokoju. Zawahał się i potrząsnął głową.
- Nie chciałbym wypowiadać się w tej chwili - odparł. - Znamy już opinię Henry'ego i Billa. Wiemy, oczywiście, że April popiera ten projekt - dorzucił ktoś inny. - Lecz ty jesteś przewodniczącym. Więc powiedz: czy według ciebie powinniśmy postawić ten pomnik, czy nie? Z pełnego szacunku tonu pytania i ciszy, jaka po nim zapadła, Dan wywnioskował, że jego odpowiedź może mieć decydujący wpływ na wynik sporu. Ale dlaczego jego zdanie jest takie ważne? Czy dlatego, że 152
jest wnukiem Ireny? Czy dlatego, że mieszka w Chicago i uchodzi za bardziej zorientowanego? Jakkolwiek było, miał oto możliwość przechylić szalę zwycięstwa na tę lub drugą stronę. Nie chciał tego. Spojrzał na salę i napotkał wzrok April. Wybacz mi, poprosił w myśli. Zauważył panikę w jej oczach. Czyżby przeczuwała jego decyzję? - Myślę, że wybranie tej właśnie rzeźby byłoby błędem - powiedział zdecydowanie. April poczuła, jakby otrzymała cios w żołądek. Jak mógł tak postąpić! Miała wrażenie, że krew uderza jej do głowy i dzwoni w uszach, ale zmusiła się do wysłuchania dalszego ciągu. - Od kiedy powstał projekt wystawienia tej rzeźby, starałem się do
S R
niego nie uprzedzać. Chciałem się przekonać, ile jest wart. Teraz, gdy usłyszałem, co pani Jorgenson chce wznieść na naszym rynku, doszedłem do wniosku, że byłaby to strata pieniędzy.
M. G. zabrał głos, po raz pierwszy w ciągu zebrania. - Dlaczego tak sądzisz, Dan? - zapytał łagodnym tonem, choć trzęsły mu się ręce. - Wydaje mi się, że panna Jorgenson chce stworzyć coś, co będzie miało dla nas duże znaczenie.
- W tym właśnie tkwi problem, M. G. W tej rzeźbie potraktowano rolnictwo w sposób romantyczny. To mogło być odpowiednie pięćdziesiąt lat temu, a nie teraz, gdy uprawa roli stała się ciężkim kawałkiem chleba. Wielu z was jest w długach. Wolałbym przekazać te pieniądze na pomoc jakiejś rodzinie, która przeżywa ciężki okres i pożycza pod zastaw ziemi, niż wydać je na rzeźbę, która sugeruje fałszywie, że łatwo żyć z uprawy. Wszyscy zebrani, łącznie z April, milczeli ogłuszeni tym stwierdzeniem. Dan zmienił zaletę rzeźby, jej temat - w wadę. 153
Przez moment April nie potrafiła odeprzeć tych zarzutów. - Myślę, że Dan powiedział wszystko, co trzeba - oznajmił Henry Goodpasture, rozkładając szeroko ręce. — Możemy iść do domów i nie trwonić więcej czasu. Za tydzień odbędzie się głosowanie, ale już dzisiaj wiem, jaki będzie wynik, i wy również. Zebrani zaczęli nakładać okrycia. April ocknęła się i ruszyła do mikrofonu. Nie spojrzała na Dana. Gniew mógłby jej przeszkodzić w jasnym sformułowaniu tego, co chciała powiedzieć. - Wiemy, że czasy są ciężkie dla wielu z nas -zaczęła- i z tego właśnie powodu potrzebujemy tej rzeźby. Jeśli damy te pieniądze jednej rodzinie czy dwóm, będą bardzo wdzięczne, ale co z wszystkimi innymi,
S R
którym taka pomoc również by się przydała? Przerwała, aby wziąć głębszy oddech.
- Ta rzeźba ma nas natchnąć, ma przypominać, dlaczego tu mieszkamy i upieramy się przy tym wariackim sposobie zarabiania na życie, wbrew rozmaitym trudnościom i klęskom. Czy takie natchnienie nie jest więcej warte niż pieniądze? Ta niewielka suma może pomóc tylko niektórym z nas, ale dzieło sztuki będzie stało przez stulecia i powie światu, że my w Booneville ciągle wierzymy, że jest „pora wzrostu". - Ja wierzę raczej w nakarmienie mojej rodziny - powiedział ktoś z sali, a parę osób mu przyklasnęło. - A co z nakarmieniem twojej duszy? - zapytała April. - Najpierw musimy zadbać o nasze ciało, aby dusza z niego nie uleciała. Łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Szkła kontaktowe zaczynały już przeszkadzać. Nałożyła je, aby się podobać Danowi - niech go diabli! 154
Przez niego projekt stracił aprobatę wielu z tych, którzy popierali go w zeszłym tygodniu, i tych, których dzisiaj przekonała Erica. Ciągle mogła jeszcze liczyć na głosy M. G. i Billa, ale Gerald Sloan i Henry nie zmienią swojego nastawienia pod naciskiem opinii publicznej. To samo odnosiło się do Dana. Opadły jej ręce. Zdała sobie sprawę, że przegrała. Nie zwróciła uwagi, że Dan podszedł do mikrofonu i wyłączył go. Gdy odwróciła się, aby odejść, odezwał się. - Bardzo mi przykro, April. Spojrzała mu w oczy i z satysfakcją dostrzegła w nich cierpienie. - Mnie też. - Chciała go zranić. - Może wstąpisz, wyjeżdżając z miasta?
S R
Płomyk nadziei rozjaśnił mu twarz. - Myślałem, że masz gościa.
- Mam, ale chciałabym ci zwrócić pierścionek. Na twarzy Dana odmalował się wyraźny ból. - Nie rób tego, April.
- Mogłabym go wysłać pocztą, ale po co ryzykować. To przecież cenny przedmiot. Wiem, że nie lubisz ryzyka w żadnej postaci. - Teraz ten pierścionek jest twój. - Nie chcę go. Nie ma dla mnie wartości. - Co? - Słyszałeś. Stracił swoją moc. - Nie wierzę ci. - Uwierz. Przepraszam, ale muszę odszukać Billa i podziękować mu za poparcie. - Odwróciła się do Eriki. - Spakowałaś wszystko? 155
- Tak. - Jak tylko porozmawiam z Billem, odjeżdżamy. Dan wyciągnął rękę w stronę kartonu z rzutnikiem. - Pomogę pani zanieść go do samochodu. Erica szybkim ruchem chwyciła pudło, zanim Dan zdążył go dotknąć. - Damy sobie radę, dziękuję. Nie patrząc na Dana, zwróciła się do April: - Mam nadzieję, że na tej twojej farmie znajdzie się coś do picia. April, odchodząc, powiedziała dość głośno, aby ją Dan usłyszał: - Mam bardzo dobre wino. Znajomy mi je polecił. Pierwszą rzeczą, jaką April zrobiła po przyjeździe do domu, było
S R
wyjęcie szkieł kontaktowych i zastąpienie ich okularami w wielkich oprawkach. Drugą było otwarcie ulubionego wina Dana- i napełnienie dwóch kieliszków. W tym czasie Erica rozpalała ogień w kominku. April nastawiła taśmę z sonatami Beethovena, po czym obie usiadły na kwiecistej kanapie, popijając wino. Butelka skończyła się bardzo szybko, więc otworzyły drugą, gdyż nie czuły się jeszcze całkiem zrelaksowane. Były w połowie drugiej, gdy stwierdziły, że ich furia trochę przygasła. - Okazało się, że ściągnęłam cię tu na darmo - powiedziała w pewnej chwili April, napełniając kieliszek z przesadną ostrożnością, typową dla osób lekko wstawionych. - Wcale nie na darmo - zauważyła Erica, patrząc pod światło na kieliszek. - To bardzo dobre wino. April zachichotała. - Dobre wino, zły człowiek.
156
- Czy jest szansa, że przyjedzie tu dziś po pierścionek, o którym wspomniałaś? Bo jeśli skończymy tę drugą butelkę, mogę się nie opanować i pognać go kopniakami dookoła tego bajecznie kolorowego kurnika. April pokręciła głową. - Nie przyjedzie. Myliłam się co do niego. Jest strachliwy jak kurczak. - Znów zachichotała. - To zabawne. Jeśli jest kurczakiem, trzeba go zamknąć w kurniku, a nie przepędzać kopniakami dookoła. - Nie, moja droga. On nie jest kurczakiem. Źle go oceniasz. - Mam nadzieję. Dlaczego? - Ponieważ powiedział, co myśli. Ryzykując nawet utratę twoich uczuć.
S R
- I utracił je, to pewne jak słońce na niebie. Koniec z miłością. Dobrze, nie jest kurczakiem. Jest indykiem. - Z tym się mogę zgodzić.
- Erica, czy słyszysz jakieś stukanie? - Nie.
April przeszła na czworakach do magnetofonu i przyciszyła muzykę. - A teraz? - Tak. Czy to dzięcioł? - To może być on - powiedziała szeptem April. - Tak myślisz? - Przypuszczam. Co mam zrobić? - Możesz go tam zostawić. April rozjaśniła się. - Oczywiście, że mogę. - Zasępiła się znowu. - Ale chcę się pozbyć tego głupiego pierścionka. 157
Powoli podniosła się na nogi. - Jeśli go wpuścisz, nie odpowiadam za swoje czyny, - Erico - powiedziała April uroczyście - nie chcę rozlewu krwi w tym domu. - To lepiej porozmawiaj z nim na zewnątrz. - Słusznie. Wezmę tylko pierścionek. April poszła chwiejnym krokiem do sypialni i zajrzała do szuflady w komodzie. - O, jesteś tu, ty łotrze - mruknęła i powędrowała w stronę drzwi, do których Dan dobijał się coraz głośniej. Gdy otworzyła je nagłym szarpnięciem, Dan o mało nie stuknął z rozpędu w jej twarz.
S R
- Ćśś - upomniała go April. - Kurczęta śpią.
- April, nie możemy się tak rozstać. Muszę z tobą porozmawiać. - Nie ma potrzeby. Masz. - Podała mu pierścionek. - Nie wezmę go, - Przyjrzał się jej uważnie. - Czy jesteś pijana? - Tak, i chcę nią być. Tu jest zimno. Weź go. Po prostu weź go i odejdź.
- April, ją cię kocham. -Cha, Cha!
- Wiem, że mi teraz nie wierzysz, ale zatrzymaj pierścionek. Po prostu. - Wyciągnął rękę, chcąc ją objąć, ale April cofnęła się. - April, nie wpuścisz mnie? - Nie. Czy weźmiesz wreszcie ten cholerny pierścionek? - Nie. - To go sprzedam. - Sprzedasz pierścionek?
158
- Jasne, dlaczego nie? Co z tego, że ładnie wygląda na palcu? Nie lepiej mieć zamiast tego pieniądze? To filozofia Daniela Butlera. Przestraszył się. - April, ja nie to miałem na myśli. - Oczywiście, że tak - powiedziała. — On nie rozumie potrzeby piękna w życiu człowieka. Nie możemy być razem, Dan i ja. Położyła pierścionek na krześle stojącym na ganku. - Jeśli go znajdę tu rano, przysięgam, że go sprzedam. Potem cofnęła się do wnętrza i zatrzasnęła drzwi. Następnego ranka, jeszcze przed świtem, April wstała ociężale z łóżka, z głową pękającą od bólu po wypitym winie. Czekały na nią
S R
codzienne gospodarskie obowiązki, ale przede wszystkim chciała sprawdzić, co się stało z pierścionkiem. Pamiętała niejasno, że położyła go na krześle i kazała Danowi go zabrać. W przeciwnym razie, jak zagroziła, zostanie sprzedany. Oczywiście, April w gruncie rzeczy nigdy by nie sprzedała tak pięknego, rodzinnego klejnotu Butlerów. Miała też nadzieję, że nie zerwali ze sobą ostatecznie i że istnieje między nimi jeszcze jakaś więź. Poprzedniego dnia Dan udowodnił wprawdzie, że nie jest dla niej odpowiednim partnerem, lecz to nie zmniejszyło jej uczucia. Jeśli pierścionek pozostanie u niej, ich znajomość nie skończy się nieodwołalnie. Gdy April otworzyła drzwi na ganek, rozległo się poranne pianie koguta. W powietrzu wyczuwało się jeszcze nocny, ostry chłód. Zapaliła lampę nad drzwiami, która oświetliła krzesło stojące obok. Pierścionka nie było.
159
S R ROZDZIAŁ
13 160
- Nie do wiary, jak okropnie narozrabiałem. - Dan tak się zgarbił nad kubkiem z kawą, który Ida postawiła przed nim, że para owiewała jego nie ogolone policzki. Był wykończony fizycznie i psychicznie po wielogodzinnym rozpamiętywaniu swojego postępowania. - Nie mogę zaprzeczyć - rzekł Bill, biorąc z rąk żony swój kubek z kawą - że twoje oświadczenie wpłynęło zdecydowanie na opinię wielu ludzi. Trudno to będzie odrobić. - Czuję się tak, jakbym własnymi rękami ograbił Booneville z szansy posiadania czegoś wyjątkowego, co mogłoby przetrwać wiele lat i pokoleń. Dlaczego nie uświadomiłem sobie tego wcześniej?
S R
- W tym, co powiedziałeś, Dan, było sporo racji - pocieszała go łagodnie Ida, zasiadając obok mężczyzn przy okrągłym dębowym stole. - Prawie ci się udało mnie przekonać - kontynuowała. - Rolnicy w naszym okręgu rzeczywiście przeżywają trudny okres, a my zamierzamy wydać pieniądze na coś, co nikogo nie nakarmi, nie ubierze ani nie zapłaci za niego długów.
- Tak, ale czy ktokolwiek o tym myśli, gdy patrzy na Mount Rushmore lub Statuę Wolności? Ida uśmiechnęła się. - W ciągu tylu lat mogło się to niektórym zdarzyć. - Nie chcę być jednym z nich-mruknął Dan. - Moi rodzice ciężko pracowali na farmie, a matka po śmierci ojca miała duże kłopoty finansowe, ale nigdy nie pomyślała, aby sprzedać pierścionek, który był jej prywatnym dziełem sztuki. Wzrastałem ze świadomością, że są ważniejsze rzeczy niż pieniądze. Dlaczego nie skorzystałem z tej wiedzy? 161
Ida poklepała go po ręce. - Czasami nie dostrzegamy oczywistych prawd. Nie oceniaj siebie tak surowo. - Dobrze, zapomnijmy o mojej głupocie. Zastanówmy się raczej, co możemy zrobić, żeby jednak zdobyć tę rzeźbę dla Booneville. - Och, to nie powinno być trudne - odparł spokojnie Bill. - Z twoim poparciem będziemy mieli cztery głosy przeciwko dwóm, Ale ludzie zdezorientowani tym, co powiedziałeś wczoraj, mogą się sprzeciwiać, a nawet posunąć do wandalizmu. - Bill, musimy odzyskać ich wiarę i poparcie. W tej chwili April na pewno nie zechce ze mną rozmawiać, ale chciałbym, aby jeszcze raz
S R
przemówiła do ludzi. A potem sam bym się przyznał, że nie miałem racji. Ida potrząsnęła głową.
- Wątpię, aby to coś dało, Dan. Ludzie podejrzewają, że jesteś pod urokiem April. Będą cię posądzać, że mówisz tak, bo chcesz się jej przypodobać. - Mówiąc to Ida zachichotała: - Szczególnie, jeśli się rozniesie pogłoska o warunkach, jakie Mabel postawiła Henry'emu. Dan popatrzył na nią, mrugając w zdumieniu oczami. - O czym ty mówisz? - zapytał. - Właśnie, Ido - dołączył Bill - co to ma znaczyć? - Musicie obydwaj przysiąc, że nie piśniecie nikomu ani słówka. - Dobrze, przyrzekamy - zapewnili ją obaj, pochylając się ku niej z zaciekawieniem. - Mabel urządziła sypialniany strajk, odstawiła Henry'ego od łoża, aby skłonić go do głosowania za rzeźbą.
162
Dan i Bill spojrzeli na siebie i zaczęli ryczeć ze śmiechu. Bill poczerwieniał, a Danowi łzy pociekły po zarośniętych policzkach. - Ale, jak sądzisz - zapytał w końcu Bill, z trudem łapiąc powietrze dlaczego to nie poskutkowało? - Nie mam pojęcia - wyjąkał Dan i obaj dostali nowego ataku śmiechu. W końcu Dan wytarł oczy i oparł głowę na rękach. - Jestem półprzytomny po bezsennej nocy - wyznał. - Tak mi się wydawało, że dziś w nocy wcale się nie kładłeś zauważyła Ida. I to ty, który tak sobie ceniłeś pełne osiem godzin snu. - Tak, April też to zapamiętała. Musiałem mieć opinię potwornego nudziarza.
S R
- Masz konserwatywne poglądy, Dan, to nie przestępstwo. - Nie jestem taki pewny. W każdym razie dzisiejszej nocy doszedłem do wniosku, że jest parę rzeczy ważniejszych od snu, na przykład naprawienie szkody, którą wyrządziłem. Zwrócił się do Billa.
- Musimy mieć więcej czasu przed głosowaniem. Gdybyśmy je odłożyli na jakieś trzy tygodnie, mógłbym coś obmyślić. - Henry może się sprzeciwić - zauważył Bill. - M. G. i Gerry Sloan raczej nie, a April zlekceważy całą sprawę, bo chyba już straciła nadzieję. - Czy mógłbyś zatelefonować do niej? Ja nie mogę, bo mnie nie wysłucha i odłoży słuchawkę - powiedział Dan. - Oczywiście. Porozmawiam ze wszystkimi. Przeforsujemy te trzy tygodnie, choć wątpię, czy przez ten czas uda ci się coś zmienić.
163
- Ja też nie mam pewności - przyznał Dan. - Może poradzę się Eriki Jorgenson. Ona też jest na mnie wściekła, ale jej się tak nie boję, jak April. - Dla mnie to brzmi jak wybór między szarżującym bykiem a chmarą szerszeni. Erica wydaje mi się twardą damą. Ida popatrzyła na obu. - April też jest twarda - powiedziała. Dan rozważał to przez chwilę. Dotąd nie wyjawił nikomu swoich uczuć do April, ale teraz uznał, że nadszedł czas, aby skończyć z tym ukrywaniem się. - Myślę, że to jedna z przyczyn, dla których ją kocham - wyznał. Pięć dni później nadeszła pierwsza zamieć śnieżna, zapowiedź zimy.
S R
Farma April wyglądała jak opatulona watą. Ojciec przyjechał z miasta, aby jej pomóc oczyścić drogę i ścieżki ze śniegu. April sprawdzała często ogrzewanie w kurnikach i dostęp do uli. Po latach spędzonych na farmie dobrze rozumiała potrzebę stałej czujności przy zmiennej pogodzie. Zwykle lubiła patrzeć, jak pokrywa śnieżna gładkimi liniami upiększa krajobraz Illinois. Lubiła też te chwile, gdy po skończonej pracy zasiadała przed kominkiem z filiżanką gorącej czekolady i dobrą książką lub założywszy łańcuchy na koła jechała do Idy, aby razem z jej dziećmi lepić bałwany. Ale teraz ten tryb życia przestał jej odpowiadać. Gdy już uporała się z domowymi zajęciami, wyruszała na długą wędrówkę po oblodzonych drogach. Nie miała ochoty na towarzystwo, ale też źle znosiła bezczynność, więc spacerowała spoglądając na ośnieżone pola, które wyglądały jak przykryte wielkimi płachtami białego płótna.
164
Złościła się na siebie, że nie może wyrzucić Dana ze swoich myśli. Co z tego, że jeden jego dotyk rozpalał w niej ogień, jeśli on sam nie miał żadnego zrozumienia dla piękna? Nakazywała sobie przestać kochać tego człowieka, który zawiódł ją już po raz drugi, niszcząc jej marzenia, lecz serce nie słuchało rozkazów i tęsknota za nim nie malała. Drugiego dnia po zamieci, gdy wróciła ze spaceru i otrzepywała buty ze śniegu na ganku, usłyszała dzwonek telefonu. W ostatnich dniach za każdym razem, gdy ktoś dzwonił, biegła do aparatu z bez-rozumnym pośpiechem, tłumacząc sobie jednocześnie, że to nie może być Dan. Tym razem też pędziła nie patrząc, że zostawia mokre ślady na czystej podłodze. Podniosła gwałtownie słuchawkę, starając się opanować oddech. - Halo?
S R
- Halo, kochanie - usłyszała głos matki.
- Cześć, mamo - powiedziała rozczarowana. - Co słychać? - Dość dużo w gruncie rzeczy. Myślę, że powinnaś założyć łańcuchy i przyjechać do miasta. Jak już to zobaczysz, mogłabyś przyjść i zjeść z nami kolację. - Jak co zobaczę?
- Ani mi się śni zepsuć ci niespodziankę. Chcę tylko, żebyś przyjechała na rynek, a zobaczysz coś ciekawego. - Mamo, pewnie uznasz, że jestem niewdzięczna, ale zakładanie łańcuchów to spory wysiłek. Czy nie moglibyśmy zjeść tej kolacji za parę dni, gdy drogi będą przejezdne? - Uwierz mi, April, powinnaś to zobaczyć. Załóż łańcuchy i przejedź najpierw przez rynek.
165
- Mam nadzieję, że to coś jest rzeczywiście warte zachodu. Przypominam ci, że widziałam czterometrowego bałwana ze śniegu, którego ulepiły dzieci Comptonów zeszłej zimy. Jeśli to niespodzianka w tym rodzaju, to nie zadam sobie trudu. - Po prostu zrób to, kochanie. Nie będziesz żałować. - Dobrze - westchnęła April. - Do zobaczenia zatem, ale nie wcześniej niż za godzinę, bo muszę jeszcze nakarmić kurczęta i założyć te łańcuchy. Oby tylko było po co. -I znowu westchnęła. - Jest, na pewno - odparła matka i rozłączyła się. April podejrzewała, że to zwykły podstęp ze strony matki, aby ją wyrwać z melancholijnego
S R
nastroju. Wszyscy w Booneyille wiedzieli, że realizacja projektu napotyka przeszkody, a wielu podejrzewało również, że przez to jej romans z Danem utknął w martwym punkcie.
Kończąc swe gospodarskie zajęcia i wyjmując łańcuchy ze skrzyni, próbowała wyobrazić sobie, co takiego mogło być na rynku, że matka tak ją ponaglała.
April jechała powoli, aby łańcuchy na kołach miały czas dobrze wbić się zębami w skutą lodem szosę. Jej furgonetka była jedynym pojazdem na całym odcinku drogi do miasta. Widocznie wczesny zmierzch i głęboki śnieg zniechęcał do podróżowania. Zobaczyła tylko prześlicznego czerwonego kardynała, skaczącego po obsypanym śniegiem krzaku, tuż przy drodze. Poczuła żal, że sama podziwia ten uroczy obrazek. Piękne widoki są o wiele piękniejsze, gdy obok jest ktoś, z kim można podzielić się wrażeniami.
166
Bliżej centrum ruch był większy. Samochody jeździły z włączonymi reflektorami, od których błyszczał lód pokrywający ulice. April uświadomiła sobie, że zbliża się już Boże Narodzenie. Przed tą fatalną sobotą sądziła, że spędzi święta z Danem, i snuła przyjemne projekty. Teraz myślała z niechęcią o świętach i braniu udziału w ogólnej wesołości. Od strony rynku widać było łunę światła. April przyśpieszyła nieco. Jeśli miała coś dojrzeć, powinna tam dotrzeć przed zmierzchem. Jej ciekawość wzrosła, choć starała się nie obiecywać sobie nic bardziej niezwykłego niż bałwana ze śniegu. Gdy wyjechała zza narożnika obok kawiarni Jesse, zatkało ją ze zdumienia. Pokryty śniegiem skwer był jasno oświetlony kilkoma
S R
reflektorami i wszędzie uganiały się dzieci. W centrum zamieszania, po przekątnej od pergoli, stały dwa wielkie rusztowania obok wysokiego obiektu zbudowanego z lodu i śniegu, którego widok sprawił, że zamarła. To chyba tylko moja wyobraźnia, myślała.
Ale nie. Studiowała te szkice zbyt dokładnie. Ktoś rzeźbił ze śniegu replikę „Pory wzrostu".
April zaparkowała samochód i pośpieszyła na rynek. Jakaś postać na rusztowaniu pracowała nad wykończeniem wierzchołka rzeźby, podczas gdy dzieci dosyłały jej śnieg kubełkami wciąganymi po linie przeciągniętej przez bloki. Druga kierowała dziećmi i gdy April podeszła bliżej, rozpoznała Billa, w wełnianej czapce i grubej kurtce. Postać na rusztowaniu ubrana była w szafirowy kombinezon narciarski. April domyśliła się, że to Erica, zanim jeszcze dostrzegła blond włosy wepchnięte pod kołnierz kurtki. Podeszła do Billa i stuknęła go w ramię. 167
- Co tu się dzieje, na litość boską? - zapytała. Bill uśmiechnął się szeroko i wskazał ręką w kierunku lodowej rzeźby. - Podoba ci się? - Tak, ale nic z tego nie rozumiem. - Jednak będziemy mieli tę rzeźbę, April. - Przecież to wszystko stopnieje. - Tak sądzimy. - Bill, mówisz bez sensu. Ze szczytu rusztowania rozległ się głos: - Bill! Potrzebuję jeszcze trochę śniegu. Czy to ty, April? - Erica! Co ty tam robisz? Nie mogę uzyskać od Billa żadnego rozsądnego wyjaśnienia.
S R
- Ja chcę uzyskać od niego kubełek śniegu - odkrzyknęła Erica. Później sobie porozmawiacie. Chcę to skończyć i zasiąść przed płonącym ogniem na kominku. Obiecałeś mi to, Bill.
- Tak, a także domowy obiad z deserem - odpowiedział Bill, wskazując jednocześnie dzieciom, żeby napełniły wiaderko stojące obok niego.
Gdy śnieg był już w drodze do Eriki, April szarpnęła Billa za rękę. - Mów, proszę, co to znaczy? Inaczej zapakuję was do domu wariatów. Po co zadajecie sobie tyle trudu dla czegoś, co się roztopi po tygodniu lub jeszcze wcześniej? - To jasne. Pomyśleliśmy, że jeżeli ludzie zobaczą, jaka to piękna rzeźba, zapragną jej. Gdy lód stopnieje, zechcą ją mieć w trwalszej wersji. - Ale połowa Rady jest przeciwko niej. - Nie licz na to. Już nie. 168
- Naprawdę? Sądzisz, że Gerry Sloan mógłby zmienić zdanie? To jedyny członek Rady, po którym można tego oczekiwać. - Może Gerry zmieni zdanie, w każdym razie nie spodziewam się remisu, - Ta demonstracja nie wpłynie na Henry'ego, a Dan jest w Chicago, więc chyba zadajesz sobie ten trud nadaremnie. - Może. - Czyj to był pomysł, twój czy Eriki? - Ee... czyja wiem... - Założę się, że twój. Bill, jesteś kochanym wariatem. Erica zatrzymała się u was?
S R
- Tak. Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę, więc ukryliśmy ją w naszym domu.
- Rzeczywiście, duża szansa na utrzymanie tego w sekrecie. I tak się dziwię, że mi o tym nie doniesiono. Dopiero moja mama zadzwoniła przed godziną.
- Jestem pewien, że byli tacy, co dzwonili, ale ty chyba ostatnio rzadko bywałaś w domu, bo nikt nie odbierał telefonów. - To prawda - przyznała April, przypomniawszy sobie o długich, samotnych spacerach. - W każdym razie to wspaniałe, nawet jeśli z tego nic nie wyjdzie. Czy mogę wam w czymś pomóc? - Już prawie kończymy, a dzieci miały cudowną zabawę. To było zresztą częścią planu. Chcieliśmy, aby czuły, że to jest także ich dzieło, dlatego przychodziły po lekcjach i pomagały. Myślę, że teraz, gdy pójdą do domu, będę prosić rodziców o taką samą rzeźbę, ale trwałą. April uśmiechnęła się. 169
- Bardzo prawdopodobne. Wcale bym się nie zdziwiła. Wiesz, Bill, wyrastasz na prawdziwego geniusza. - Nie przypisuj mi całej zasługi. - Dobrze. - April podniosła głos. - Erico, jesteś wspaniała! - Dziękuję! - Jadę na kolację do rodziców - zwróciła się April do Billa - ale później może bym wpadła do was? Chciałabym porozmawiać o wszystkim. Bill umknął spojrzeniem. - Nie wiem, April. Będziemy dość zmęczeni po tej robocie. Chyba pójdziemy wcześniej spać. - Aha. No, dobrze.
S R
April była rozczarowana. Z jakiegoś powodu nie chcieli, aby włączyła się do tej akcji. A przecież pomysł rzeźby wyszedł od niej. Dlaczego ją odtrącają?
- W takim razie jadę do rodziców. - Do zobaczenia, April.
Niecałą godzinę później Bill dzwonił przez międzymiastową do Chicago. - Dan, dlaczego nie wolno mi powiedzieć, że to twój pomysł? Bardzo trudno utrzymać to w tajemnicy, stary. April chciała przyjść do nas dziś wieczorem, a ja musiałem niegrzecznie się wykręcić w obawie, że się ktoś wysypie. Teraz pewnie myśli, że ją wykluczyliśmy. - Nie chcę się zdradzać przed czasem. Może później, już po głosowaniu, powiem jej p tym. Nie wcześniej. Czy sądzisz, że wygramy?
170
- Myślę, że tak. Już teraz całe miasto aż się trzęsie, wszyscy mówią o rzeźbie, jaka jest piękna. Dzieci też wywrą wpływ na rodziców. Miałeś genialny plan, Dan. Żałuję, że nie mogę opowiedzieć o tym April. - Proszę cię, Bill, nie rób tego. - W porządku, Dan. Zrobimy, jak sobie życzysz. - Dzięki ci, stary. Każdego dnia April wynajdywała jakiś powód, aby się udać do miasta, przejechać przez rynek i popatrzeć na dzieło Eriki. Lecz gdy lód zaczął się topić, unikała tej drogi, bo widok kurczącej się rzeźby był nie do zniesienia smutny. Dochodziły do niej strzępy rozmów i plotki, które świadczyły, że
S R
projekt rzeźby zyskał sobie wielu zwolenników, ale co to miało za znaczenie, jeśli głosować będzie kto inny?
Na regularnych spotkaniach Komitetu Upiększania Miasta przepytywała Mabel Goodpasture i wywnioskowała, że Henry nie zmienił zdania. Zostawał Gerald Sloan. W końcu zdenerwowana, chcąc wiedzieć, czyjej projekt ma jakieś szanse, zatelefonowała do niego. - April, co za miła niespodzianka - powiedział, kiedy się przedstawiła. - Dawno cię nie widziałem. Sądziłem, że jesteś na mnie zła z powodu różnicy zdań co do rzeźby. - Nie, oczywiście, że nie. Ale jestem ciekawa, co myślisz teraz, gdy miałeś okazję zobaczyć, jak wyglądałaby na rynku. - To był ciekawy eksperyment, prawda? - Tak, rzeczywiście - powiedziała April i z zapartym tchem czekała na dalszy ciąg. - Rzeźba wyglądała lepiej, niż się spodziewałem. 171
- To mnie cieszy. Czy to znaczy, że... e... zmieniłeś zdanie? - Słuchaj, April, powiem ci coś. Rozmyślałem dość długo, czy nie zmienić zdania, szczególnie że ta rzeźba wyglądała całkiem ładnie, gdy słońce padało na lód. Przypomina szlifowany kryształ, prawda? - Tak, istotnie. - Ale uświadomiłem sobie też, ile to kosztuje, i doszedłem do wniosku, że jednak Henry ma rację. Powinniśmy patrzeć na rzeczy od praktycznej strony. Mam nadzieję, April, że mimo to pozostaniemy przyjaciółmi. - Naturalnie - powiedziała zgnębiona. - Po prostu zastanawiałam się, czy nie zmieniłeś zdania. Zobaczymy się w sobotę, na głosowaniu.
S R
Odłożyła słuchawkę i długo wpatrywała się w telefon. Szlachetny wysiłek Billa na nic się nie zdał. Wypadnie jednak remis, bo nikt nie będzie głosował wbrew swoim przekonaniom. A wtedy Booneville straci wszystkie pieniądze zapisane miastu, chyba że...
April skuliła się w fotelu. Zostało jeszcze jedno wyjście, ale ogarniał ją gniew na samą myśl o tej ostateczności. Po głosowaniu zrezygnuje z udziału w dalszych pracach zarządu. I nigdy już nie chce widzieć Daniela Butlera. Zanim nastała sobota, pokrywa śnieżna straciła swą niepokalaną biel i zszarzała od spalin i błota. April nie musiała już zakładać łańcuchów na koła, a olśniewająco biała rzeźba stała się bezkształtną masą topniejącego śniegu. Jesse zgodziła się jeszcze raz udostępnić kawiarnię na pół godziny, a wokół rynku zaczęli gromadzić się ludzie, czekający z niecierpliwością na wynik głosowania. 172
April przyszła na zebranie w okularach, zdeterminowana. Czekał ją przykry dzień i nie zamierzała uśmiechać się do nikogo, szczególnie do ciemnowłosego mężczyzny siedzącego u szczytu stołu. - Jesteśmy już w komplecie - powiedział Dan pewnym głosem- i możemy zaczynać. Wszyscy wiemy, czego dotyczy głosowanie, proszę więc, aby kolejno się wypowiedzieli. Bill? - Głosuję za rzeźbą. - Gerry? - Obawiam się, że muszę zachować swoje pierwotne stanowisko i głosować przeciw. - Rozumiem. Henry?
S R
- Doskonale wiesz, jak głosuję. - W porządku. April?
- Wstrzymuję się od głosu.
Dan popatrzył na nią nie rozumiejąc.
- Wstrzymujesz się od głosu? Dlaczego?
- Ponieważ nie mogę zmienić zdania i głosować przeciwko projektowi, a jednocześnie wiem, że powinniśmy unikać remisu. Nie przypominam sobie, aby Irena zrobiła zastrzeżenia przeciwko wstrzymaniu się od głosu, więc postanowiłam tak postąpić. W ten sposób nie znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia i nie stracimy całego zapisu na rzecz Booneville. Pomruk zaskoczenia rozległ się wokół stołu. Bill otworzył usta, żeby zaprotestować, ale Dan uciszył go gestem. - To godna podziwu postawa, April - rzekł z lekkim uśmiechem. Zobaczyła ten uśmiech i zmierzyła go wzrokiem. 173
- Spodziewałam się, że to cię ucieszy. Dan uśmiechnął się szerzej. - Skończmy zatem głosowanie. M. G. ? - Idę na dno razem ze statkiem. Głosuję za rzeźbą. Dan skinął głową. - A więc mamy dwa głosy za, dwa głosy przeciw i jeden wstrzymujący się. - Skończ już z tym, Dan - mruknęła April, patrząc w stół. - Dobrze. Głosuję za rzeźbą. W ten sposób projekt otrzymał większość głosów. April aż podskoczyła. - Słucham?
S R
Henry zerwał się z krzesła tak gwałtownie, że przewrócił je z hałasem.
- Nie wiesz co mówisz, Danielu. Porozmawiajmy o tym jeszcze. Głosujmy ponownie. Popatrz, nawet April wycofała się z własnego pomysłu.
Tylko dlatego że brała pod uwagę dobro całego miasta - powiedział spokojnie Dan. - Zastanawiam się, jakimi motywami ty się kierujesz, Henry? April nie odrywała zdumionego spojrzenia od Dana. - Głosujesz za rzeźbą, ale mówiłeś... - Myliłem się. Niestety, uzmysłowiłem to sobie dopiero po prezentacji przezroczy. Szkoda już się wtedy stała. Bill odchrząknął.
174
- Ale naprawiłeś ją, Dan. Myślę, że April powinna wiedzieć, że wzniesienie lodowej repliki rzeźby było twoim pomysłem. April patrzyła to na jednego, to na drugiego. - Naprawdę to jego pomysł? - Chciałem znaleźć jakiś sposób, aby pokazać wszystkim, jak wspaniale będzie wyglądać. Bill i ja chcieliśmy ją nawet zrobić z tektury i papieru. - To by był dopiero bałagan - powiedział Bill, trzęsąc głową. - W końcu jakoś namówił Ericę, aby wzięła w tym udział, no i udało się. M. G. patrzył rozpromieniony, nie omijając spojrzeniem nawet Henry'ego, który siedział z ponurą miną.
S R
- Nic nie mogłoby mnie bardziej ucieszyć niż to, co się stało powiedział. - Chyba żeby Irena była tu z nami.
- Myślę, że ona tu jest, duchem - rzekła łagodnie April, uśmiechając się do Dana.
- Nie chcę nikomu psuć przyjemności. Trzeba umieć przegrywać rzekł nagle Gerry i wyciągnął rękę do April. - Moje gratulacje. - Wszyscy powariowali - zagrzmiał w odpowiedzi Henry. Zerwał się z krzesła i pośpiesznie wypadł z kawiarni. Bill popatrzył za nim i zachichotał. - Gdyby chciał dobrze rozegrać tę partię, powinien iść do domu i oznajmić Mabel, że załamał się i głosował za rzeźbą. Dan odpowiedział mu znaczącym uśmiechem. - A może jest zadowolony z tego stanu rzeczy -rzekł i obaj młodzi ludzie wymienili rozbawione spojrzenia.
175
- Nie chciałabym przeszkadzać - oznajmiła Jesse, wkraczając do sali - ale chyba skończyliście już głosowanie, a tłum klientów czeka, aby się napić kawy i dowiedzieć ode mnie nowin. - Oczywiście, Jesse - rzekł Dan, podnosząc się. - Możesz ich wpuścić. - Spieszę się, bo mam masę pracy w domu - rzekł Bill, kierując się do drzwi. - Gratuluję, April. M. G. i Gerald pożegnali się i opuścili salę w momencie, gdy pierwsi klienci wkroczyli do kawiarni. - Wyjdźmy stąd - mruknął Dan, biorąc April za łokieć. - Hej, Dan - zawołał jeden z mężczyzn. - Powiedz, jak wypadło głosowanie?
S R
- Jesse zna całą historię - odparł Dan i wyprowadził April na ulicę. - Dan - zwróciła się do niego April, gdy unikając tłumu szli w kierunku samochodu - jest parę rzeczy, które chciałabym..... - Świetnie. Czy masz teraz trochę wolnego czasu? - Tak... chyba tak. - A więc jedziemy.
Otworzył drzwi swojej czerwonej hondy i pomógł jej wsiąść. - Dan, dokąd mnie wieziesz? - Zobaczysz. Mam nadzieję, że zostało jeszcze trochę śniegu poza miastem. - Trochę śniegu? Do czego? - Aby ci pokazać nowego Dana Butlera - odpowiedział śmiejąc się. - Stary też był bardzo miły, poza kilkoma momentami, o których nie warto wspominać. 176
- Wolę o nich nie myśleć. Zrobiłem pewien postęp, ale jeszcze nie na tyle, aby się to liczyło. Dopiero ostatnio... dzięki Bogu, że chciałaś sprzedać pierścionek. - Dan, nie zrobiłeś tego? Uniósł brwi, zdziwiony gwałtownym tonem. - A jeśli tak, to co? Wyrzekasz się mnie jeszcze raz? - Nigdy... nigdy się ciebie nie wyrzekłam - powiedziała powoli, uświadamiając sobie dopiero teraz, że to prawda. - Niezależnie od tego, jak byś postąpił, nie byłabym w stanie przestać cię kochać. Wziął ją za rękę. - Miło mi to słyszeć.
S R
- Ale, Dan... ten pierścionek... on tak wiele... - Dla ciebie?
Umilkła, nie chcąc się przyznać, że pierścionek stał się dla niej symbolem ich miłości. Gdyby go stracili, ciągle kochałaby Dana, ale część czaru by zniknęła.
- Nie przejmuj się pierścionkiem. - Dan skręcił z szosy na boczną drogę, prowadzącą do znanej im od dawna starej farmy. - Teraz zajmiemy się zupełnie innymi sprawami.
ROZDZIAŁ
14 - Co mamy do roboty na farmie Tennerly'ego? - zapytała April, gdy honda podskakując ha wybojach zbliżała się do zabudowań. - Zaraz zobaczysz. 177
- Nie mam pojęcia, co znowu wymyśliłeś, Dan. - Właśnie o to mi chodziło. Już zbyt długo było dla wszystkich oczywiste, co myślę i co robię. Zatrzymał samochód koło pochyłej ze starości stodoły Williama Tennerly'ego. - Poczekaj tu, zaraz wracam - polecił jej, a sam pospieszył przez pokryte lodem i śniegiem podwórze. Gdy doszedł do drzwi stodoły, ukazał się w nich stary Will Tennerly. Po chwili obaj weszli do środka. April siedziała w samochodzie miotana sprzecznymi uczuciami. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co Dan zamierza zrobić. Ciągle jeszcze była pod wrażeniem wiadomości, że to on wymyślił i zorganizował wystawienie na
S R
rynku lodowej rzeźby i że gdy zagroziła sprzedaniem pierścionka, postanowił poprzeć projekt.
Przed stodołą pojawił się znowu Will Tennerly i zabrał się do otwierania na oścież ciężkich drzwi. April patrzyła zaciekawiona. Teraz powinno się okazać, po co tu przyjechali.
Najpierw usłyszała dźwięk dzwonków, a potem ze stodoły wyczłapał powoli stary koń Willa, Ned, ciągnąc sanie. April roześmiała się na widok konia, którego łeb i grzywa ozdobione były czerwonymi kokardami. Do uprzęży miał przyczepione mosiężne dzwonki. Z sań zeskoczył Dan, aby jej pomóc wysiąść z samochodu, ale April sama zdążyła już to zrobić i szła ku niemu po skrzypiącym śniegu. - Konne sanie - śmiała się z zachwytem. - Nie wiedziałam, że ktokolwiek tutaj jeszcze je ma. Will Tennerly wyprostował się dumnie.
178
- Moje sanie są jedyne w całym naszym okręgu. April uśmiechnęła się do niego serdecznie. - Ned wygląda cudownie, panie Tennerly. Musiał pan włożyć wiele wysiłku, aby go tak przystroić. - Możesz za to podziękować Danowi. To on wszystko wymyślił. Ja pomyślałem tylko o wstążkach, a moja pani dała pled do okrycia kolan. Dan uścisnął serdecznie rękę starego farmera. - Bardzo panu dziękuję, panie Tennerly. A czy jest pan pewien, że na łąkach za farmą jest jeszcze dosyć śniegu? - Tak myślę. Przejedź przez tylną bramę i jedź prosto aż do strumyka. Powinniście mieć dobrą sannę. Dan zwrócił się do April. - Masz na to ochotę?
S R
- Ogromną. Jeszcze nigdy nie jeździłam saniami. - Liczyłem na to. — Wyciągnął rękę i pomógł jej, gdy wsiadała. Urok traktorów trochę już zmalał, prawda? -Tak, niewątpliwie.
Spojrzała mu w oczy, błękitne jak niebo nad nimi. Miał jakiś cel w tej jeździe saniami. Poczuła szybsze bicie serca na myśl, co zamierza jej powiedzieć, gdy zostaną sam na sam, z dala od ludzi. Pragnęła go, pragnęła bardziej niż kogokolwiek na świecie. Ale obawiała się, czego od niej zażąda, czego każe się wyrzec w zamian za wspólne życie. Gdyby chciał, aby zamieszkała w wielkim mieście, czy brałby ją na tę romantyczną przejażdżkę po okolicy, którą tak kochała? Ale nie spodziewała się również, aby Dan postanowił zostać farmerem. 179
Gdy mościła się pod grubym czerwonym pledem i okrywała kolana, potrąciła stopą jakąś papierową torbę, w której zabrzęczało. Spojrzała pytająco na Dana. - Co masz w torbie? - Nie zwracaj na to na razie uwagi - powiedział, puszczając do niej oko. - Czy wiesz, jak trudno zrobić ci niespodziankę? Wszystko widzisz i zadajesz mnóstwo pytań. Wziął lejce do rąk i cmoknął na konia. - Dobrze - przystała zgodnie, domyślając się, że wziął ze sobą ulubione wino i kieliszki. Niewątpliwie zawiezie ją tymi pustymi, białymi od śniegu polami w jakieś odludne miejsce i zaproponuje toast zaręczy-
S R
nowy. Cudowny plan, ale co z tego wyniknie? Na tyle pytań jeszcze sobie nie odpowiedzieli, tyle wątpliwości pozostało nie rozwianych. Pomachali Willowi, wyjeżdżając tylną bramą na pola. Śniegu nie było zbyt wiele i sanie chwilami szorowały po grudach zmarzniętej ziemi. Ciągnął się za nimi zapach dymu z komina Tennerlych, a dzwonki na uprzęży Neda brzęczały, gdy raźno kłusował, dość szybko jak na jego podeszły wiek.
April miała wrażenie, że uczestniczy w scenie z „Doktora Żiwago". Dan przełożył lejce do jednej ręki, a drugą objął ją i przycisnął do siebie. - Podoba ci się? - Wiesz dobrze, że tak. Ciągle mnie pan zaskakuje w ostatnich dniach, panie Butler. Uśmiechnął się z zadowoleniem. - Taki był program, - Rzeźba była przepiękna. 180
- Wiem. Bill sfotografował ją dla mnie. - Byłoby mi łatwiej przeżyć te kilka tygodni, gdybym wiedziała o twoich planach - powiedziała z łagodną wymówką. - Początkowo miałem zamiar to zrobić, ale potem zmieniłem zdanie. - Dlaczego? - Zdecydowałem, że sprawa zyska na dramatyczności, jeśli wyjaśnię wszystko od razu. Uznałem, że to powinno ci się bardziej podobać. - Coś takiego - roześmiała się April. - Czyżbyś znał mnie tak dobrze? Ale miałeś rację - przyznała z lekkim zakłopotaniem. - O, do diabła, okulary mi zapotniały, nic nie widzę. - Jak tylko weszłaś do kawiarni w tych szkłach, wiedziałem, że Bill
S R
nie zdradził mojego sekretu. Wcale ci nie zależało, aby mi się podobać. - Ale teraz mi zależy - wyznała cicho.
- Mówiłem ci już wcześniej, że mi się podobasz niezależnie od tego, czy nosisz okulary, czy nie. Tylko mi przeszkadzają, gdy cię całuję. - Czy masz zamiar zrobić to dzisiaj? - zapytała i mimo mroźnego powietrza poczuła, że ogarnia ją gorąco.
Dan przycisnął ją mocniej do siebie.
- Przychodziło mi to na myśl. Jesteśmy już wystarczająco daleko od farmy Tennerly'ego. - A więc lepiej będzie, jeśli je zdejmę. Nie chciałabym psuć ci przyjemności. Co to za dźwięk? - Pewnie butelka i kieliszki. Nie zwracaj na to uwagi. Zjedziemy teraz w dół do strumyka. W takim odosobnieniu miło się... rozmawia. - Dan, wydaje mi się, że coś złego dzieje się z saniami. Chyba coś się obluzowało pod spodem. 181
- Will przysięgał, że były w dobrym stanie, gdy jechał nimi ostatnim razem. - To mogło być trzydzieści lat temu. Naprawdę, Dan, obawiam się, że... Przerwała, bo rozległ się głośny trzask i sanie przechyliły się na bok. - Dan! - Ho, Ned, ho... - wołał Dan, ściągając lejce. Gdy sanie stanęły, obydwoje zeskoczyli na ziemię. Dan zajrzał pod wehikuł i zaklął z cicha. - Oberwała się płoza. Pewnie sworznie zardzewiały i pękły. Obawiam się, że ta przeklęta machina nie ujedzie już nawet metra, a my jesteśmy ze dwa kilometry od farmy. I co, u diabła, mamy zrobić?
S R
April roześmiała się wesoło.
- Można to nazwać brakiem benzyny w baku, w stylu retro. Dan skrzywił się, popatrzył niepewnie na jej roześmianą twarz, wreszcie sam zaczął chichotać.
- Nie można przeskoczyć samego siebie. Próbuję być szalony i romantyczny - a tu mi się sanki rozlatują. Jeszcze chwila, a Ned się przewróci i odda ducha na drodze,
Usłyszawszy swoje imię mądre zwierzę odwróciło łeb i przyglądało im się wyrozumiale. - Możemy go wyprząc i wrócić wierzchem - zaproponowała April. - Wyprzęgniemy go i przywiążemy do tego suchego drzewa, o, tam, żeby się nie oddalił, ale nie wracajmy jeszcze. Mam coś... chciałbym... - Zostaniemy, oczywiście - powiedziała ciepło April, kładąc mu rękę na ramieniu. - Wspaniale się bawię, mimo że złamaliśmy rachityczne sanie Willa. 182
- Ja też - odpowiedział z zapałem. Z jego oczu zniknęło zdenerwowanie i pojawił się wyraz pożądania. Ścisnął jej rękę. Wyprzęgnę Neda. Kilka minut później siedzieli znów w saniach. Dan usadowił się niżej, tam, gdzie złamała się płoza, a April wyżej, więc wciąż powoli, lecz stale zsuwała się w jego stronę. - Widzę tu pewne możliwości - zauważył Dan przyciągając ją ku sobie. - W sprawie tego pocałunku... - April odchyliła głowę i przymknęła oczy. Dan pochylił się nad nią, dotykając prawie ustami jej warg.
S R
- Najpierw musimy porozmawiać. - Mmm.
- A niech to! Zapomnij o tym.
Przytulił ją i zbliżył swe usta. Odpowiedziała rozchyleniem warg, przyzwalając na bardziej namiętny pocałunek, deklarację miłości i pożądania. Trzymał ją blisko i korzystając z przyzwolenia, rozpiął suwak jej kurtki. Wsunął dłoń i odszukał pierś schowaną pod swetrem. Dopiero gdy zaczął rozważać możliwość wzięcia jej tu, na pochyłej ławeczce sań, wrócił mu rozsądek. - April - powiedział urywanym głosem, unosząc głowę. April miała usta rozchylone i zamknięte oczy. - Nie przerywaj, proszę - szepnęła. - Kochaj mnie, Dan. - Święcie ci to przyrzekam - obiecał żarliwie - ale nie tutaj. Przywiozłem cię na to pustkowie, żeby z tobą porozmawiać. - Nigdy bym się nie domyśliła. 183
- Bo za każdym razem doprowadzasz do tego, że tracę rozsądek. - Kiedyś lepiej panowałeś nad sobą. - Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to za uczucie wślizgnąć się w ciebie i kochać, aż do obłędu. - Dan, pragnę cię. Przycisnął jej dłoń do rozpalonego ciała. - Ja też, April - powiedział ochryple. - Ale musisz mi pomóc ustalić najpierw pewne sprawy. Drżała wyobrażając sobie, jak mógłby zaspokoić jej gorące, dokuczliwe pragnienie. - Prosisz, abym okazała trochę rozsądku?
S R
- Jedno z nas musi, a ja najwyraźniej tracę tę zdolność w szybkim tempie.
Cofnęła powoli rękę i położyła mu głowę na ramieniu. - Dobrze, mów - rzekła z westchnieniem.
- Dziękuję ci. - Ręce mu drżały, gdy zasuwał ekler przy jej kurtce. Ta obsesja na twój temat trochę mnie przeraża. Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby nie umieć zapanować nad sobą. - I nie bardzo ci się to podoba? - Właśnie w tym problem, że podoba mi się coraz bardziej. Jak nałogowiec tęsknię do momentu, gdy będę mógł zatonąć w tobie. I potrzebuję pewności, że zawsze będziesz przy mnie. - Nie ma w tym nic złego. - Oczywiście. Jeśli tylko za mnie wyjdziesz. Zastygła w bezruchu. A więc doszli wreszcie do kwestii, która od dawna przyprawiała ją o bicie
184
serca i drżenie rąk. Być żoną Dana. Leżeć koło niego co noc. Budzić się do pocałunków każdego ranka. Tęskniła za takim życiem aż do bólu, ale... - Nie odpowiadaj mi od razu - powiedział łagodnie. - To dopiero wstęp. - Nie najgorszy - mruknęła. - Chciałem ci to powiedzieć na początku, żebyś dokładnie wiedziała, co czuję, choć prawdopodobnie nie mam prawa prosić cię, żebyś została moją żoną. Jeszcze nie teraz, w każdym razie. Zamknęła oczy, ogarnięta strachem. - Dan, proszę cię, nie mów tak. To samo mówiłeś osiem lat temu. - Wiem. Spójrz na mnie, April. - Przykuwał ją spojrzeniem
S R
błękitnych oczu. - Nie jestem tym samym człowiekiem, który powstrzymywał cię i tłumaczył, dlaczego nie możemy się jeszcze pobrać. Czy słyszałaś, od czego zacząłem? Chcę, żebyś za mnie wyszła. I niech diabli wezmą problemy.
- Słyszałam, Dan, i dostałam gęsiej skórki. Uśmiechnął się. - To dobrze. Ale masz prawo również usłyszeć o problemach. - Będę... musiała... przenieść się do Chicago. - Może nie. - Dan, nie masz chyba zamiaru zostać farmerem? - Nie. Zdaję sobie sprawę, że to twoje pragnienie, ale nie byłbym szczęśliwy w tej roli. Muszę mieć zajęcie, w którym się mogę wykazać, gdzie rezultat zależy ode mnie. Chętnie zrezygnuję z dyrygowania, w sypialni, gdy się z tobą kocham, ale nie wtedy, gdy stawką jest moje nasze wspólne życie i dobrobyt. - Więc co chciałbyś robić? 185
- Otworzyć sklep z odzieżą sportową na rynku. - O! Bardzo jej się ten pomysł podobał, miała jednak pewne wątpliwości. Booneville jest małym miastem i nie każdy interes mógł tu się powieść. - Oczywiście, byłoby to idealne rozwiązanie, ale obydwoje wiemy, że tkwi w tym spore ryzyko. - Zgadza się, ale wolę zaryzykować w ten sposób, niż utopić wszystkie swoje oszczędności w ziemi. - Dan, jestem pewna, że odniesiesz sukces - powiedziała April z rosnącym entuzjazmem. - Wmieście jest przecież liceum. Młodzież zaopatruje się w sportowy ekwipunek i odzież w Springfield, ale gdy otworzysz tu sklep, to się zmieni. Coraz więcej ludzi zajmuje się sportem, jestem pewna, że ci się uda. Po prostu wiem. - Może tak, a może nie, April. Dlatego nie dziwiłbym się, że chcesz poczekać, zanim zwiążesz się ze mną na stałe. Jeśli mi się nie powiedzie, musiałbym szukać pracy gdzie indziej. - To już nie ma znaczenia. - Co? Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. - Słyszałeś, co powiedziałam. Podjęłam już decyzję, Dan. Wyjdę za ciebie i z radością podejmę ryzyko. Ty spróbujesz utrzymać nas w Booneville, a ja o nic więcej nie proszę. Z wielką ulgą Dan wysłuchał jej słów. Z twarzy zniknęło mu napięcie. - April, kocham cię. - I ja cię kocham. 186
Siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę, patrząc sobie głęboko w oczy, jakby się bali, że słowa mogą zepsuć ten cudowny moment harmonii. Jakiś ptak zaćwierkał w pobliżu i April przypomniała sobie ślicznego kardynała, którego niedawno widziała na drodze. Więc w końcu będzie mogła dzielić się wrażeniami z Danem, razem z nim podziwiać piękno. Już na zawsze. - Powinniśmy wznieść toast, lecz mówiąc szczerze, April, wolałbym wrócić do domu i kochać się z tobą. - Ale zadałeś sobie tyle trudu, żeby przywieźć tu wino i kieliszki. - Weźmiemy je ze sobą i wypijemy później. Pożądanie przyspieszyło jej decyzję. - Dobrze, zróbmy tak.
S R
Podróż do sypialni April stała się prawdziwą wyprawą w poszukiwaniu odrobiny samotności. Po odprowadzeniu Neda do stajni Tennerly'ego z trudem wykręcili się od dłuższej dyskusji na temat problemów, jakie mogą się zdarzyć w czasie jazdy saniami. Dan obiecał wrócić następnego dnia i pomóc Willowi przyciągnąć sanie na farmę. Potem popędzili do centrum miasteczka po furgonetkę April, wymigując się po drodze od pogawędek z zatrzymującymi ich znajomymi. Gdy wreszcie opuścili miasteczko, ruszyli jedno za drugim w tempie grubo przekraczającym dopuszczalną granicę, aby jak najprędzej znaleźć się w domu. Po przyjeździe April wywiesiła kartkę z napisem " jajka wyprzedane" na skrzynce pocztowej przy skręcie z szosy do jej domu. Nadszedł wreszcie moment, kiedy znaleźli się w sypialni, objęli się i zaczęli całować jak ludzie, którzy uniknęli katastrofy. 187
- Myślałem, że to już nigdy nie nastąpi - mówił Dan, całując ją i zdejmując z niej ubranie. - Najpierw Tennerly, a potem ci wszyscy znajomi na rynku westchnęła April. Ściągnęła z niego koszulę i ucałowała w pierś. - Czy potrafimy żyć w takim małym mieście? - T O oni będą musieli się nauczyć, że chcemy być czasem sami i nie mogą wkraczać w nasze prywatne życie - rzekł Dan, zsuwając z jej bioder dżinsy. Poddała się pieszczocie jego zaborczych rąk. - Chcę być często sama z tobą, Dan. - Jak najczęściej, moja jedyna - odparł, pokrywając pocałunkami jej piersi.
S R
- Połóżmy się - rzekła, prowadząc go do wyłożonego miękkimi materacami łóżka.
- Myślałem, że już nigdy mi tego nie zaproponujesz. Razem osunęli się na białe prześcieradło.
- Pachnie tobą - rzekł Dan - świeżo, jak łąki na wiosnę. - Wolałabym, żeby pachniało jak ty - objęła go mocno i przyciągnęła do siebie. - Tym ciepłym, męskim zapachem. Uwielbiam go. - Powiedz, co jeszcze we mnie lubisz. - Pocałował ją długim, namiętnym pocałunkiem. - To też? - Tak. - A to? Całował ją w szyję, wędrował ustami w dół ciała, pieszcząc delikatnie szczyty jej piersi. - Tak, tak - mówiła, wyginając się w łuk i przywierając do niego. 188
Dan oddychał ciężko, lecz gdy miał wreszcie sięgnąć po swą rozkosz, zatrzymał się na moment. - April - rzekł - nie mam żadnego zabezpieczenia. Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym miłości. - Nie obchodzi mnie to. Chcę twojego dziecka. Naszego dziecka. Oczy zabłysły mu zwycięskim triumfem. - Ja też - rzekł i zatonął w niej w miłosnym akcie. Tylko raz tego dnia, gdy Dan otworzył butelkę szampana, April przypomniała sobie o dziedzicznym pierścieniu. Dan nie wspomniał o nim wcale, nawet w momencie oświadczyn. Dowiedziała się prawdy dopiero wieczorem, gdy jedli kolację, zamówioną przez Dana w lokalu Jesse. Usiedli w najbardziej
S R
ustronnym kąciku, jaki udało im się znaleźć. Niestety, Dan miał dużo zastrzeżeń do potraw składających się na ich zaręczynową kolację. Pomoc kuchenna miała też trudności z otwarciem butelki wina, w rezultacie czego w kieliszkach znalazły się pływające drobiny korka. Na domiar złego zamiast pieczonych w całości kartofelków, które według Dana zawsze się podaje do fillet mignon - dostali frytki.
Zakochani chichotali przy każdym daniu, trzymali się za ręce i całowali, gdy im się wydawało, że nikt nie patrzy. - Mówiąc szczerze, jest to najbardziej romantyczna kolacja, jaką kiedykolwiek jadłam - zapewniała April, patrząc, jak Dan po raz trzeci próbuje zapalić świeczkę przylepioną do spodeczka na środku stołu. - Myślę, że najbardziej romantyczny moment nastąpi, gdy znów znajdziemy się w twojej sypialni. Jesse podeszła do nich. - Jak tam kolacja? Wszystko w porządku? - zapytała. 189
- Znakomita - odpowiedziała April z promiennym uśmiechem. - Jesteście gotowi do następnego punktu programu? Dan spojrzał pytająco na April. - W każdej chwili, Jesse. - A więc poczekajcie. Zaraz wracam. - Dan, znowu to robisz. - Co takiego? - Zaskakujesz mnie. - Taki mam zamiar. Teraz już wiem, jak się to robi. Od tej chwili nigdy nie będziesz znała dnia ani godziny. - Rozumiem - uśmiechnęła się niepewnie.
S R
- Hej, tylko się nie martw. - Przykrył jej dłoń swoją. - W głębi duszy jestem ciągle tym samym rzetelnym Danem. Możesz być pewna, że jest coś, co się nigdy nie zmieni: moja miłość do ciebie, April. Zawsze będę cię kochał.
- To mnie cieszy, bo bardzo cię potrzebuję. Jesse chrząknęła, żeby dać znać, że się zbliża.
- Proszę, oto jest. Może nie idealna, ale daje pewne wyobrażenie. April patrzyła zdumiona na przedmiot, który Jesse postawiła na stole. - Jeśli się spojrzy pod pewnym kątem, to naprawdę przypomina serce - oznajmiła Jesse, przekrzywiając głowę. Dan jęknął rozczarowany. - Pod jakim kątem? Chyba trzeba stanąć na głowie. A mówiłaś, że potrafisz zrobić rzeźbę z lodu. - Myślałam, że potrafię - przyznała Jesse - ale to trudniejsze, niż się spodziewałam. 190
- No, trudno - rzekł Dan, patrząc na April, która nie mogła oderwać wzroku od topniejącego lodowego serca. - W każdym razie próbowaliśmy. - Pierścionek! Tam jest pierścionek! - wykrzyknęła April. - Nie sprzedałeś go. - Oczywiście, że nie - odparł Dan, ujmując ją za rękę, gdy Jesse taktownie odeszła. - Należy do ciebie. Do nas. To symbol naszej miłości, którą odnaleźliśmy. - Mocno w to wierzę - szepnęła April z oczyma pełnymi łez. - Ten pierścionek ma w sobie zaklęty czar. Dan pokręcił głową i wziął do ręki palącą się świeczkę, aby stopić lód wokół pierścionka.
S R
- Nie wiem, czy ten czar tkwi w pierścionku, czy raczej w tobie stwierdził. - Jakkolwiek jest, wiem, gdzie jest jego miejsce. Lekko drżącą dłonią wyjął klejnot lśniący szmaragdowym blaskiem i ogniami brylantów i wsunął go na palec April.
- Dan - powiedziała wzruszonym głosem - ten pierścionek tak przepięknie lśni. Pewnie się będziesz ze mnie śmiał, że ponosi mnie wyobraźnia i że to niemożliwe, ale uważam, że nigdy nie był tak piękny jak w tej chwili. Dan wziął ją za rękę z czułością. - Nigdy nie będę się z ciebie śmiał. Gdy jesteś ze mną, wszystko wydaje się możliwe. - Nawet magia? Z uśmiechem przeznaczonym tylko dla niej odrzekł: - Szczególnie magia.
191
S R EPILOG Gdy rozeszła się wieść o zaręczynach i zbliżającym się ślubie April i Dana, mieszkańcy Booneville oczekiwali następnej letniej zabawy na rynku z pieczeniem kiełbasek i muzyką. Szczęśliwa para zdecydowała jednak, że nie będzie czekać do lata i uciekła z miasta w tydzień po ogłoszeniu zaręczyn. 192
Na pocieszenie rozczarowanym obywatelom Booneville obiecali wielką uroczystość w ostatnim tygodniu czerwca, gdy Erica ukończy swoje wielkie dzieło. Zgodzili się nawet powtórzyć słowa przysięgi wobec zebranych na rynku i pokroić olbrzymi tort w kształcie przypominającym „Porę wzrostu", który przyrzekła upiec Jesse. Od Bożego Narodzenia do czerwca Dan ciężko pracował, aby otworzyć sklep ze sportową odzieżą. Booneville i sąsiednie miasteczka zareagowały żywo na ten pomysł i poparły jego starania, a April dobrze radziła sobie na farmie, ale w przeciwieństwie do kur i pszczół, które mnożyły się jak należy, nie spodziewała się potomka. Żartowała nawet na ten temat z Danem, że powinna wziąć parę lekcji od swych
S R
podopiecznych. Dan doszedł do wniosku, że obydwoje są zbyt zaabsorbowani budowaniem wspólnej przyszłości, aby właściwie podejść do problemu niemowląt. Zaproponował dłuższą podróż poślubną po czerwcowej ceremonii, kiedy to intensywniej zajmą się tą sprawą. Może dlatego April jaśniała szczerą radością oczekiwania w piękny letni dzień, gdy stojąc obok Dana powtarzała w obecności mieszkańców Booneville słowa małżeńskiej przysięgi.
Prosta letnia suknia i słomkowy kapelusz z szerokim rondem były wyrazem beztroskiej radości, jaką czuła na myśl, że przez następny tydzień będzie miała wyłącznie dla siebie mężczyznę, którego tak kochała. Rynek, ozdobiony rabatami kwitnących petunii i bratków, zasadzonych przez członkinie Komitetu Upiększania Miasta, wyglądał piękniej niż zwykle. Ceremonia odbywała się pod pergolą obrośniętą kwiatami. Po drugiej stronie rynku, za starannie wystrzyżonym
193
trawnikiem, wznosiło się wdzięczne dzieło sztuki pod nazwą „Pora wzrostu". Reporterzy i fotografowie z tak odległych stron jak Chicago i St. Louis skupili się wokół rzeźby, aby zdobyć wywiad od pięknej młodej pary, składającej przysięgę miłości w cieniu pergoli. Nawet Henry Goodpasture był w lepszym niż zwykle humorze, gdyż nowy, modny sklep ze sportową odzieżą, ulokowany na rynku obok jego banku, przynosił mu dodatkowe dochody. Zostawszy sąsiadami, Henry i Dan często ze sobą rozmawiali. Pewnego dnia Henry wspomniał o prospektach podróży po Europie, wyłożonych w holu jego banku. Zanim Henry zdążył im to odradzić, Dan i
S R
April zapisali się na wycieczkę do nowo otwartego luksusowego kurortu we Francji, którą on na pewno oceniłby jako zbyt kosztowną. Teraz Henry spoglądał na złączoną w uścisku młodą parę i potrząsał z dezaprobatą głową. Dan zmienił się w romantycznego głupca, jeśli sądzi, że uzdrowisko nazwane Montclair ma jakiś związek ze szmaragdowym pierścieniem, który nosiła April.
Gdy zakochani oderwali się od siebie z uśmiechem na twarzach, Mabel trąciła męża łokciem. - Nie brak im urody, prawda, Henry? - Brak im przede wszystkim rozsądku, Mabel - mruknął Henry i popatrzył w górę, na widniejącą na tle nieba rzeźbę. - Nie mogę tego pojąć. Daniel Butler był kiedyś takim rozumnym młodym człowiekiem.
194