Victoria Chell Wszyscy umierają Dla tych, którzy umarli. Może tylko trochę. Może trochę za bardzo. I dla tych, którzy nie wierzą. Przede wszystkim w s...
9 downloads
13 Views
1MB Size
Victoria Chell
Wszyscy umierają
Dla tych, którzy umarli. Może tylko trochę. Może trochę za bardzo. I dla tych, którzy nie wierzą. Przede wszystkim w siebie.
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem, Nędznym aktorem, który swą rolę Przez parę godzin wygrawszy na scenie W nicość przepada – powieścią idioty, Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą”. – William Shakespeare, Makbet
Rozdział pierwszy Garstka popiołów „Noises, I play within my head. Touch my own skin and hope that I’m still breathing” – Ellie Goulding, Lights Ludzi może zmienić wszystko. Najpotworniejszą bronią, prowadzącą do ich wewnętrznej zagłady są jednak rozczarowania. Był ciepły wieczór. Słońce zmierzało ku zachodowi, a znudzona dziewczyna bazgroliła po okładce zeszytu, udając zajętą. Nie, nie lubiła z nim rozmawiać przynajmniej od pewnego czasu, także każdy pretekst prowadzący do ciszy był dobry. Przez uchyloną szybę napływały rozkoszne zapachy skoszonej trawy i popołudniowego deszczu. Wtedy widziała, że wszystko żyje. Rzadko zdawała sobie z tego sprawę. Życie było w niepozornych uśmiechach mijanych ludzi, jak również w śpiewie ptaków czy szumie roztańczonych liści. W samochodzie wyczuwało się jedynie śmierć. Śmierć spojrzeń, śmierć uczuć, śmierć jakichkolwiek słów. Teraz niezwykle ironiczny wydaje się fakt, że owa śmierć naprawdę zawładnęła czyjąś egzystencją… Sophie urwała, odrzucając zeszyt na białą poduszkę. Co za bezsens, pomyślała. Teraz był początek września, a ona siedziała na zaścielonym, szpitalnym łóżku i czekała na
przyjazd siostry, która nareszcie miała zabrać ją do domu. Obudziła się tydzień temu po półtoramiesięcznej śpiączce. Kiedy lekarze stwierdzili, że wszystko jest w porządku, Sophie zażądała wypisania ze szpitala. Czuła, że już do końca życia będzie miała fobię na jego punkcie. Dziewczyna westchnęła i podeszła do okna. Było późne popołudnie, a jej siostra miała przyjechać już jakieś czas temu, jednak wciąż jej nie było. Sophie ze znużeniem wpatrywała się w parę staruszków siedzących na ławce w niewielkim szpitalnym ogrodzie. Ciekawe czy są małżeństwem? zastanawiała się. Wyglądają tak, jakby znali się od wieków… Jej wzrok błądził po każdym elemencie pistacjowego pokoju, byleby nie skupiać się na czarnym zeszycie z perłowymi kartkami. Pisała od dziecka, uwielbiała to robić, ale teraz stało się to niemal wyzwaniem, nie zwykłą pasją. Nie potrafiła przypomnieć sobie momentu wypadku. Nie wiedziała, co się wtedy stało. Ale pamiętała każdy wcześniejszy szczegół, jak na przykład to, że chwilę przed uderzeniem w radiu leciał kawałek Don’t you worry child. A później słyszała tylko swój krzyk, który dobiegał jakby z oddali. Oczy ojca były rozszerzone ze strachu. To ostatni obraz, jaki zapamiętała. Jego ostatni obraz. To takie dziwne. Potrafiła się z nim dogadywać, chociaż w pewnym sensie nie mogła znieść jego obecności. Teraz już go nie było, a ona nie czuła nic. Kiedy tuż po przebudzeniu matka poinformowała ją o
tragedii, jaka miała miejsce lipcowego wieczoru, dziewczyna spojrzała w sufit i nie odezwała się ani słowem. Czuła się może lekko pusta w środku, jednak nie smutna… Nie umiała zdefiniować swojego stanu, ale wiedziała, że nie jest do końca normalny. Ja nie jestem normalna, stwierdziła. – Przepraszam, zatrzymali mnie w kancelarii – wyjaśniła pośpiesznie Christine, wysoka, ładna blondynka o dużych jasnobrązowych oczach. Tuż za nią wszedł Richard, jej narzeczony, którego Sophie szczerze nie znosiła, a tolerowała go głównie przez wzgląd na matkę. Richard, pomyślała z niesmakiem, nie Rick, nie Ricki, tylko zawsze Richard. Był taki przewidywalny. – Jesteś spakowana? – zapytała, wpatrując się w domkniętą torbę. – Nie, przez dwie godziny stałam i z utęsknieniem wypatrywałam cię przez okno – powiedziała zirytowana Sophie. – Przynajmniej sarkastyczna jesteś jak dawniej – skwitował Richard, opierając się o framugę drzwi. Synek bogatego tatusia z zawsze nienagannym wyglądem. Pracował w dużej firmie rachunkowej, rzecz jasna należącej do jego ojca. – Wszystko dla ciebie – Sophie uśmiechnęła się słodko, a następnie wsunęła czarny zeszyt do torby i sięgnęła po walizkę, kierując się do wyjścia. – Richardzie, pomóż jej z tym. Jest jeszcze osłabiona –
powiedziała rzeczowym tonem Christine, tak jakby Sophie przy niej nie było. – Nie rozumiem, dlaczego chciała się już wypisać, jest taka nieodpowiedzialna… – Na dodatek jeszcze nie głucha. Nie jesteśmy na rozprawie sądowej, więc daruj sobie ten idiotyczny ton i chodź już – mruknęła dziewczyna, zmierzając do windy. Sophie pożegnała pielęgniarki i kilku pacjentów ciepłym uśmiechem, a następnie z założonymi rękoma ruszyła z Christine i Richardem do głównego holu. Kiedy wychodziła ze szpitala, niemal naparło na nią ciepłe powietrze, charakterystyczne dla początkowej fazy jesieni. Z wielką ulgą zaczęła je wdychać, rozkoszując się wolnością. Kiedy Richard pakował rzeczy do bagażnika, usadowiła się wygodnie na tyle srebrnego Mercedesa ML 320. Jej siostra z kolei zajęła miejsce obok kierowcy. – Pasy – zakomenderowała, a Sophie przewróciła tylko oczami, zirytowana jej nagłym przewrażliwieniem na punkcie bezpiecznej jazdy. Kwadrans drogi dzielący ich od ulicy, na której mieszkała Sophie, pokonali w milczeniu. W radiu rozbrzmiewały kojące utwory Bacha, ponieważ Richard był fanem muzyki klasycznej. Cały jesteś klasyczny – uznała coraz bardziej rozdrażniona – ale przynajmniej masz elegancki gust. W końcu zajechali pod biały dom z dużym gankiem na całej szerokości budynku. Zielony
trawnik otaczał równo przystrzyżony żywopłot, a na tyłach posiadłości znajdowało się podwórko z szeroką, ogrodową huśtawką i zestawem do grillowania. Sophie, odrzucając pomoc Christine, ruszyła do środka, taszcząc ze sobą bagaż. Wnętrze wydało się takie znajome i obce jednocześnie. Te same beżowe ściany i mahoniowe komody, na których stały wazony z bukietami kwiatów. Salon z kanapami w kolorze kawy z mlekiem, przestronna kuchnia i przestrzeń kuchenna połączona z jadalnią. A gdzieś na samym końcu krył się gabinet ojca z obszerną biblioteką, w której Sophie tak często przebywała, kiedy jego nie było w domu. Dziewczyna już zamierzała udać się na piętro, jednak zatrzymał ją głos matki, która wychodząc zza kuchennej lady, zawołała z przejęciem: – Och, jesteście już, tak się martwiłam, że nie zdążycie – powiedziała, podchodząc do Christine i mocno ją ściskając, a następnie to samo czyniąc z Richardem. No jasne, pomyślała Sophie, zawsze to samo. – Mam nadzieję, że nie sprawiła wam kłopotów? Sami wiecie, jaka jest uparta… – zaczęła wysoka Madeline Leftwich, kobieta o jasnych włosach, sięgających do ramion, i oczach trochę ciemniejszych niż te starszej córki. Sophie zawsze jej wzrok przyprawiał o dreszcz niepokoju – nigdy nie wiedziała, czego ma się spodziewać. – Trochę marudziła, ale ostatecznie poddała się mojemu
urokowi i dała za wygraną – zażartował Richard, podczas gdy ciemnowłosa dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła po drewnianych schodach na górę. Ani jeden stopień nawet nie zaskrzypiał pod jej ciężarem, bowiem wszystko w domu Leftwichów zawsze musiało być idealne. Niestety nie dopasowałam się do wystroju, stwierdziła ze złością. Sophie z wielką ulgą otworzyła białe drzwi na samym końcu korytarza, prowadzące do przestronnej sypialni w słonecznym kolorze. Z westchnieniem położyła walizkę na dużym łóżku wyściełanym poduszkami, naprzeciw którego znajdował się regał wypełniony zniszczonymi od dotyku książkami i płytami ulubionych zespołów. Jedna ze ścian oklejona była zdjęciami i dyplomami, natomiast w rogu znajdowały się drzwi z wysokim lustrem, prowadzące do garderoby. Przy węższym oknie stało białe biurko, na którym panował istny chaos. Dziewczyna z trudem odnalazła laptopa i, siadając na parapecie, zalogowała się na poczcie. Czekając na rezultaty wydanego polecenia, wyjrzała na główną ulicę. Nic się na niej nie działo, jak zwykle. Koniec końców o tej porze wszyscy wciąż przebywali w pracy lub szkole... Szkoła, pomyślała z przerażeniem. Trzy dni temu rozpoczął się nowy rok szkolny. Dziewczyna odłożyła komputer i zaczęła grzebać w dokumentach zaśmiecających blat stołu. W końcu
odnalazła listę przedmiotów i podręczników oraz nowy plan lekcji. Rezygnując z przeglądu korespondencji wyjęła torbę w karmelowym kolorze i przełożyła ją przez głowę, wrzucając do niej telefon, portfel oraz listę potrzebnych rzeczy. Przed wyjściem skierowała się jeszcze do lustra i przyjrzała sobie uważnie. Ciemnobrązowe, długie włosy ściągnięte były w wysoki kucyk, który poruszał się wraz z każdym ruchem głowy. Pod szarymi oczami widniały ciemne cienie, które świadczyły o wyczerpaniu dziewczyny. Sophie ubrana była całkowicie na czarno, co mogłoby stwarzać dość ponury efekt, jednak pasował jej ten kolor. Dodawał wyglądowi tajemniczości, ale i zadziwiającej lekkości. Przemykając po schodach słyszała chichoty i krzątaninę dobiegającą z kuchni. Pewnie nawet nie zorientują się, że mnie nie ma, uznała wychodząc z domu. Wkładając ręce do przednich kieszeni dżinsów, szła przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Kiedy w końcu zaczął dochodzić do niej gwar miasta, klaksony samochodów i szmery rozmów przechodniów, wiedziała, że znalazła się w centrum życia. Przechodząc przez aleję, weszła do niewielkiej księgarni, której właścicielką była pani Sullivan, staruszka mieszkająca niedaleko jej szkoły. Miejsce to świeciło praktycznie pustkami w odróżnieniu od pozostałych, mijanych wcześniej, sklepów. Jednakże Sophie lubiła ten spokój, którym emanowało pomieszczenie. Zapach książek
i niemal namacalnego zamiłowania, z którym prowadzono to przedsięwzięcie od wielu pokoleń. – Sophie, moje dziecko, co za urocza niespodzianka – zawołała staruszka, wyłaniając się zza obszernych regałów. – Dzień dobry – przywitała się uprzejmie dziewczyna, podając kobiecie odpowiedni wykaz lektur bez zbędnych wyjaśnień. – Oczywiście, oczywiście – szepnęła jakby do siebie kobieta, a następnie dodała: – Zaraz wszystko skompletuję – uśmiechnęła się i ponownie ruszyła między półki. Po dziesięciu minutach staruszka wróciła z górą podręczników, trzymanych w kruchych, pomarszczonych dłoniach. Sophie podeszła do niej, by choć trochę odciążyć jej słabe ciało. – Dziękuję, kochanie – pani Sullivan weszła za ladę i ruszyła do kasy. – Jak się czujesz? Słyszałam, że byłaś w śpiączce… – zaczęła niepewnie, zmartwionym głosem. – Czuję się świetnie – zapewniła zdawkowo Sophie. – To bardzo dobrze, bardzo dobrze – powtórzyła zamyślona. – Szkoda, że nie mogłaś pożegnać Stephena. To była piękna uroczystość. Pojawili się wszyscy jego podwładni, była musztra, a później strzały dla uczczenia jego pamięci. Dopiero w takich momentach widzimy, jak bliscy byliśmy otoczeniu… Sophie nic na to nie odpowiedziała, tylko spakowała
zakupy i zapłaciwszy, pożegnała się i wyszła z księgarni. Czuła się dziwnie. Ktoś wspominał jej ojca, ktoś za nim tęsknił, ktoś wciąż go żegnał, a ona przeżyła i czuła się z tym faktem fatalnie, bowiem jej strata nikomu nie zrobiłaby różnicy, podczas gdy każdy wciąż dotkliwie odczuwał brak szanowanego komisarza miejskiej policji. Stromym zboczem ruszyła na kraniec miasta, gdzie znajdowało się tak zwane miejsce wiecznego spoczynku. Kiedy odchodzisz na zawsze, świat nie płacze za tobą, ponieważ obchodzi to tylko poszczególne jednostki. Jednak i one z czasem zapomną, bo co zostanie, gdy mnie już nie będzie? Po śmierci dziadka, mama, która tak często przez niego płakała, powiedziała jej, że gdy nadchodzi ostateczny koniec, powinniśmy zapomnieć o tym, co dana osoba zrobiła źle i odnaleźć powody, dla których naprawdę za nią zatęsknimy. „Nie możemy wiecznie chować urazy, bo ostatecznie przyjdzie taki czas, kiedy poczujemy zwykłą pustkę, a wtedy zachowam go w pamięci, nie zwracając uwagi na smutną przeszłość” – powiedziała, po czym zgasiła światło. Ale Sophie nie mogła wtedy zasnąć. Wiedziała, że nikt nie jest doskonały, lecz nie potrafiła ostatecznie wybaczać, nie wtedy, kiedy ktoś umyślnie niszczył ją samą, podczas gdy ona liczyła na niego bardziej niż na kogokolwiek innego. Ze smutkiem dotknęła kamiennej tablicy. – Naprawdę nie liczyłam, że będziesz genialnym ojcem.
Wierzyłam jednak, że będziesz dobrym człowiekiem… Dziewczyna położyła na grobie białą różę, którą kupiła w kwiaciarni, i po chwili ponownie ruszyła ku czarnej cmentarnej bramie. W drodze powrotnej kątem oka przyuważyła mężczyznę stającego teraz przy mogile, w której spoczywało ciało Stephena Leftwicha. Ów człowiek przyglądał jej się przez moment, a Sophie mogłaby przysiąc, że wyczytała z jego ust nieme słowa, takie jak „nie” i „koniec”. Bardziej z zaskoczenia niż ze strachu wyszła przez żelazną furtkę i wróciła do domu. * * * Stojąc naprzeciw wysokiego lustra, podziwiała swoją osobę, próbując jak najlepiej ukryć oznaki zmęczenia. Włożyła granatową sukienkę i sweter w podobnym odcieniu, a rzęsy pogrubiła tuszem. Następnie sięgnęła po tabletki i połknęła dwie, ponieważ wciąż dokuczał jej silny ból głowy, być może od uderzenia w przednią szybę. – Dokąd się wybierasz? – zapytała władczym tonem Madeline, kiedy Sophie schodziła po schodach, próbując upchnąć w torbie potrzebne podręczniki. – Idę do szkoły – odrzekła zdawkowo. – Wracaj do pokoju, powinnaś odpoczywać. – Kuszące, ale… nie.
Matka zlustrowała ją uważnym spojrzeniem, a następnie nawet się nie kłócąc, wzruszyła ramionami i zniknęła w innej części domu. Dziewczyna przyzwyczaiła się już do chłodnego i obojętnego traktowania, dlatego nie zrobiło to na niej wrażenia. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku swojego liceum, które znajdowało się dwie ulice dalej. Już pod budynkiem napotkała zdumione i zaciekawione spojrzenia, ale cierpliwie je ignorowała zarówno w wejściu, na korytarzu, przy szkolnej szafce czy w klasie. Według jej nowego planu pierwszą i ostatnią miała literaturę, dlatego skierowała się do ostatniej klasy w lewym skrzydle budynku i zajęła swoje zeszłoroczne miejsce. Do rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze dziesięć minut, dlatego Sophie wyjęła nieskończoną Opowieść o dwóch miastach i w skupieniu zaczęła ją kontynuować. – „A przecież pragnąłem gorąco i nadal pragnę, aby pani zrozumiała, że mnie, garstkę popiołów, rozpromieniła ogniem...” – zaskoczona dziewczyna uniosła wzrok, kiedy przy jej uchu zadźwięczał melodyjny, wręcz uwodzicielski głos. Chłopak, którego ujrzała, z pewnością nie był jej znany. Był wysoki, ciemnowłosy, o niespotykanych oczach – niby niebieskich, ale z plamkami liliowego koloru; okalały je gęste, czarne rzęsy. Tajemniczy nieznajomy wyszczerzył się w uśmiechu, a Sophie musiała przyznać, że był naprawdę przystojny. – Dickens, ładnie – pochwalił, siadając w ławce obok. – Muszę z przykrością stwierdzić, że zajęłaś moje miejsce, ale ponieważ nie
stronię od dobrych manier, nie będę ci tego wypominał, zdobywając ławkę króla Arthura. – Po pierwsze – ta niby twoja ławka jest moją od pierwszej klasy, a po drugie – od kiedy Arthur Smith siedzi obok? – zapytała z udawanym przerażeniem. Wspomniany chłopak był prześladowcą Sophie od przedszkola, jednakże ona nie odwzajemniała jego uczuć. – Chyba nie mógł mi się oprzeć – odparł z rozbawieniem. Dziewczyna tylko przewróciła oczami w geście irytacji i wróciła do lektury. Ponownie nie było dane jej skończyć, ponieważ ni z tego ni z owego ktoś uwiesił się jej na szyi. – O mój Boże! Witaj wśród żywych – zaczęła piszczeć jej przyjaciółka Beth. Sophie wciąż nie potrafiła rozgryźć, dlaczego są sobie bliskie, skoro tak wiele je różni. Czasami przeciwieństwa naprawdę się przyciągają. – Oddychaj albo pozwól zrobić to mnie... – I jesteś całkiem miła – odparła zachwycona. – Witaj, Christopher. – nagle ton Elizabeth zmienił się diametralnie, przechodząc w słodki, wręcz kokieteryjny. Sophie uzmysłowiła sobie, że nowy klasowy kolega stał się kolejnym obiektem westchnień jej przyjaciółki. Niejaki Christopher skinął lekko głową, z uśmiechem nieschodzącym z idealnie wykrojonych ust. Wydawało się jednak, że całą uwagę poświęca Sophie, co ją peszyło. – Jeśli nie przestaniesz się tak gapić, zaraz zdzielę cię
książką, przysięgam – warknęła, nie odrywając wzroku od pożółkłych kartek papieru. – Nie jestem jakimś muzealnym eksponatem, to się tyczy również ciebie, Beth… – dodała jeszcze. – Szkoda tak genialnej powieści – zaznaczył Chris. – Poza tym to Cecilia wywołuje o wiele większe zainteresowanie dzisiejszego poranka. – Tak, pewnie dlatego, że każdy zastanawia się, czy przypadkiem nie zapomniała włożyć spodni – prychnęła zniesmaczona Elizabeth, po czym ponownie zwróciła uwagę na przyjaciółkę. – Jak się czujesz? – Nie rób tego. – Czego? – zdziwiła się. – Nie pytaj o moje samopoczucie, stan zdrowia ani o mojego kota czy złotą rybkę… Nie znoszę litości. – Ależ Sophie… – Nie, Beth, nie pytaj. – W porządku – poddała się, przesuwając okulary przeciwsłoneczne na kasztanowe włosy, by przyjrzeć się przyjaciółce uważniej. – Zaraz, ty nie ma kota ani złotej rybki – zauważyła po chwili. – Nawet twoje kwiaty umarły. Kącik ust Sophie zadrżał. Beth była inteligentna, ale zazwyczaj z opóźnieniem dochodziły do niej niektóre fakty. W końcu rozległ się dzwonek, po którym do klasy
wkroczył młody mężczyzna przed trzydziestką, ubrany w koszulę w kartę i ciemne dżinsy. Jack Branwell, człowiek z wszechstronnymi zainteresowaniami, jak zwykle wyluzowany usiadł na brzegu biurka i powitał wszystkich szerokim uśmiechem. Sophie bardzo lubiła jego lekcje, ale wiązało się to niekoniecznie tylko z sympatią do nauczyciela, ale i pasją do literatury. Kiedy zajęcia dobiegały końca, dziewczyna udała się z Beth do łazienki, gdzie ta od czasu do czasu paliła papierosy. Mówiła, że robi to jedynie w stresujących chwilach. – Podoba ci się Chris, tak? – upewniła się. – Co? – zdziwiła się. – Och, przecież słyszałam ten ton przygotowany jedynie „na specjalne okazje” – zacytowała, nieco przedrzeźniając przyjaciółkę. – Christopher jest niesamowity – zachichotała, dodając po chwili namysłu: – Kiedy pierwszego dnia pojawił się w szkole, nie było dziewczyny, której by się nie spodobał… Umie czarować, do tego jest nieznośnie inteligentny. Ale raczej nie jest zainteresowany… – Według mnie jest normalny – uznała, wzruszając ramionami. – Normalny?! – pisnęła niemal z oburzeniem Beth. – Jak to normalny? Ale Sophie już wychodziła z łazienki.
Na korytarzu zwróciła się twarzą do niej i odparła ze śmiechem: – Piękny, inteligent, ale zwyczajny. – Nie jestem aż taki zwyczajny… – wyszeptał ktoś za jej plecami, dlatego Sophie odwróciła się gwałtownie, wpadając na chłopaka z jasnymi włosami, o zielonobrązowych oczach. – Cieszę się, że już wróciłaś – zapewnił, całując ją w czoło. – Ale mogłaś zadzwonić, kiedy wyszłaś… – Wolałam zrobić ci niespodziankę – skłamała, ponieważ tak naprawdę nie miała ochoty na spotkania. – Dobrze cię widzieć, Owen. – Nie wątpię – zaśmiał się, obejmując ją ramieniem. – Cześć, Beth. – Cześć – odparła automatycznie Elizabeth. Owen Thompson był synem szanowanego i cenionego wśród prawników George’a Thompsona, przyjaciela jej matki. Ich rodzice stwierdzili, że to świetny pomysł zeswatać swoje dzieci ze sobą. Sophie długo się przed tym wzbraniała, wręcz nienawidząc chłopaka, dopóki ten nie przyszedł do niej podczas pewnego przyjęcia, na którym byli również jej rodzice. Opowiedział jej, że też nie zawsze jest akceptowany, że każdy ma według niego oczekiwania, którym nie sprosta, którym nawet nie chce sprostać. I nagle wydał jej się znacznie bliższy, aż doszło do pozornego zakochania albo raczej chęci uzyskania
spokoju. Sophie lubiła z nim przebywać, ale wiedziała, że nie ufa mu wystarczająco mocno i z pewnością go nie kocha, nawet jeśli właśnie tego oczekiwał. – Sophie, musisz koniecznie kogoś poznać – zawołał nagle chłopak. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale tuż przed wakacjami opowiadałem ci, że mój znajomy przenosi się do naszej szkoły… Tego akurat nie pamiętała, ale mimo wszystko kiwnęła głową w odpowiedzi. Owen pociągnął Sophie w kierunku drugiej klatki schodowej i wyprowadził na tyły szkoły, gdzie wiele osób rozmawiało, siedząc na trawie i wygrzewając się na słońcu. Owen podprowadził ją do wysokiego ciemnowłosego chłopaka, który właśnie rozmawiał z jakąś dziewczyną. Jej Sophie też nie kojarzyła, dlatego stwierdziła, że to jakaś pierwszoklasistka. – Hej, stary, to o niej ci opowiadałem… – zaczął blondyn, ściskając Sophie za rękę. Nowy kolega uśmiechnął się szeroko, ponownie mierząc dziewczynę niepokojącym, wręcz palącym spojrzeniem. – Cześć, Soph.
Rozdział drugi Zatrzymaj mój upadek „But, it starts with a picture, and it sits in your frame” – Ellie Goulding, Every time you go Soph?, powtórzyła w myślach dziewczyna. Tylko ojciec zdrabniał jej imię, dla innych była zwykłą Sophie. Nie wiedziała, czy spodobałyby jej się takie zwroty w przypadku pozostałych osób, ale w ustach Chrisa zabrzmiało to… inaczej. Na tyle dziwnie, że dziewczyna oblała się rumieńcem, wiedziała to, chociaż chłodną postawę opanowała na tyle dobrze, iż nie dała po sobie niczego poznać. – Jej! – krzyknęła w udawanym zachwycie. – „Garstka popiołów” jest twoim najlepszym kumplem? Owen zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co jej chodzi, a Christopher przyjrzał jej się jeszcze uważniej z delikatnym uśmiechem błądzącym na ustach. – Musisz mu wybaczyć, on nie czyta – poinformował ją. – Przecież wiem, chodzę z nim – wzniosła oczy ku niebu. – Nie rozumiem, o czym mówicie – wtrącił się Owen, zakładając ręce na szerokiej piersi w geście protestu. – Jestem fanatykiem nauk ścisłych, a nie humanistą.
– Nie przejmuj się, skarbie – stwierdziła przepraszającym tonem i pocałowała go w policzek. – Twój kolega dostarcza mi tylko rozrywki. – Powinienem się martwić? – Myślę, że nie ma u mnie szans – uznała w nagłym przypływie wesołości, patrząc Chrisowi prosto w oczy. Chłopak zachowywał pozorny uśmiech i normalną, przyjazną postawę, ale nieoczekiwanie dostrzegła w jego spojrzeniu złowrogi błysk, którego znaczenia nie potrafiła zinterpretować. Kiedy zabrzęczał dzwonek, informując uczniów o kolejnej lekcji, przerwali swój niezrozumiały kontakt wzrokowy, dlatego Sophie natychmiast zwróciła się do Owena: – Co teraz masz? – Język, zresztą wy też. Nasze klasy są połączone w grupy, zapomniałaś? – Faktycznie. Ja mam – urwała, wyciągając plan lekcji i uważnie go studiując – francuski, a za dwie godziny zaawansowany hiszpański. Mam zaawansowany hiszpański? Od kiedy? – zdziwiła się. – Myślałem, że chodzisz na te same przedmioty, co Beth… Ona ma włoski – poinformował ją. – Ja jestem z tobą w grupie – wyznał nagle Chris. – A ja wciąż jestem osamotniony…
– Życie jest niesprawiedliwe, niestety. Chodź, „garstko popiołów”, Madame Lefebvre nie lubi spóźnialskich… – Madame Lefebvre nie może mi się oprzeć – zauważył. – Zobaczymy na kulturze. Podczas każdej lekcji była zdana na Christophera i w zasadzie jej to nie przeszkadzało. Zauważyła, że każda dziewczyna, nawet jeśli miała chłopaka, patrzyła na niego z utęsknieniem, co Sophie komentowała prychnięciem. Nie rozumiała, dlaczego chłopak wzbudza takie zainteresowanie. Nie mogła zaprzeczać – jego uroda była doprawdy zaskakująca, wręcz zniewalająca, ale sam Chris wydawał jej się zbyt wyniosły i pewny siebie. Znał swoją wartość i wiedział, jak inni na niego reagują, a na dodatek umiał to wykorzystywać. Po ostatniej lekcji literatury, pan Branwell poprosił Sophie o chwilę rozmowy, dlatego dziewczyna zaproponowała Beth, by sama wróciła do domu, zapewniając, że zadzwoni do niej wieczorem. – Czujesz się na siłach, by wrócić do szkoły? Cieszę się, że robisz to tak wcześnie, zwłaszcza że na razie zajęliśmy się powtórkami, ale nie chciałbym, żebyś zaniedbała zdrowie poprzez jeszcze większy tryb pracy – powiedział rzeczowym tonem Jack, który siedział za biurkiem naprzeciwko niej. – Proszę się tym nie martwić. To mój wybór. Osobiście uważam, że wszystko ze mną w porządku, wbrew
przewrażliwionym uwagom lekarzy. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Sophie… – zauważył niepewnie. – Czy to już wszystko? – W zasadzie pozostała jeszcze jedna kwestia… – wyznał, odchylając się na oparcie krzesła. Sophie spojrzała na niego wyczekująco, nie wiedząc, o co może chodzić tym razem. – Kiedy się spotkamy? – Słucham?! – zdziwiła się. – Panie profesorze, mam chłopaka… – A ja dziewczynę – roześmiał się. – Chodzi mi o lekcje… – Jakie lekcje? – Fortepianu – tym razem to on był zaskoczony. – Nic nie wiesz? Twoja mama zapisała cię na lekcje gry na fortepianie… – Ale… dlaczego? Przestałam grać w wieku dwunastu lat. – wyznała. – Masz zagrać na jej ślubie, myślałem, że wiesz… – Ślubie? – wyszeptała, nic nie rozumiejąc. – Ja… chyba powinnam już iść. Wrócimy do tego… później, dobrze? Po czym nie czekając na odpowiedź wybiegła z klasy.
Zdawało jej się, że przespała co najmniej kilka lat, a nie niecałe dwa miesiące. Wszystko nagle uległo zmianie, a ona nie potrafiła się odnaleźć w zaistniałych sytuacjach. Kiedy wróciła do domu, matki nie było. Była rozchwytywaną prawniczką, w której ślad poszła Christine. Sophie nie zamierzała zaszczycać matkę taką samą aprobatą. Automatycznie ruszyła do gabinetu ojca, w którym teraz urzędowała Madeline. Dziewczyna dotknęła hebanowego biurka, po czym usiadła w wygodnym, skórzanym fotelu. Nie wiedziała, o co zamierza pytać, ale z pewnością oczekiwała odpowiedzi. Wielu odpowiedzi, pomyślała ze znużeniem. * * * Jest takie miejsce zbudowane z kamienia, które pozornie nazywamy domem. Drewniane podłogi, ściany zdobione fragmentami wspomnień, okienne parapety. Miejsce, gdzie nie powinniśmy czuć się samotni. I jest też taki czas, odpowiedni, by odejść, bo to wnętrze nie należy już do nas, bo tak naprawdę możemy sprawić, że obróci się w pył. Madeline Leftwich weszła do nowego domowego gabinetu i z roztargnieniem rzuciła białą teczkę na sofę przy ścianie, zupełnie nie zauważając młodszej z córek. Sophie przyglądała jej się przez chwilę, jak zwykle
zastanawiając się, dlaczego odziedziczyła kolor włosów i oczu po ojcu, a nie po niej. W zasadzie nie robiło jej to różnicy, ale lubiła obstawiać, że to może właśnie dlatego Madeline czuła większe przywiązanie do Christine, młodszej wersji siebie, nie tylko pod względem wyglądu, ale i charakteru. – Winszuję – powiedziała dobitnie dziewczyna. – Och, Sophie, co ty tutaj robisz? – zdziwiła się kobieta. – Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że wychodzisz za mąż? – zainteresowała się, zbywając jej pytanie machnięciem ręki. – Już wiesz? W zasadzie planowałam z tym jeszcze poczekać, ale skoro tak to nie ma sensu dłużej tego ukrywać… – Szybko pocieszyłaś się po odejściu taty. – Rozwód to była jego inicjatywa… Jego śmierć tylko wszystko przyspieszyła, a ja… Nigdy nie przestałam go kochać, Sophie, ale to nie oznacza, że do końca życia mam pozostawać w żałobie – wytłumaczyła cicho i nadzwyczaj łagodnie. – Wychodzisz za Josepha? – upewniła się. – Tak – przyznała. – Kiedy? – Prawdopodobnie w czerwcu. Nie ustaliliśmy
dokładniej daty. – Ale ustaliliście, że będę wam przygrywać podczas tej zacnej ceremonii? – prychnęła dziewczyna. – Christine zrobi to o wiele lepiej… – To był jej pomysł – wyznała, ponownie stając się oschła. – Przecież możesz zagrać jeden, góra dwa utwory, skoro i tak już jesteś rodzinnym dziwadłem… Ach, inni określają cię mianem „artystki”, prawda? – zapytała niewinnie Madeline. Sophie spojrzała na nią przeciągle, po czym bez słowa wyszła z pokoju i biorąc szkolną torbę, zostawioną u podnóża schodów, wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Nienawidziła matki, a jeszcze bardziej nienawidziła siebie, głównie z powodu uczuć, jakie powodowała. Tak, to skomplikowane, ale nie mogła znieść myśli, że czuje odrazę do osoby, którą powinna szanować i kochać. Odkąd skończyła osiem lat, zastanawiała się, co takiego robiła źle, że Madeline tak bardzo nie tolerowała jej osoby, widoku, pasji, wszystkiego, co z nią związane. Jednak z czasem z jasnego aniołka, który przyprawiał wszystkich o uśmiech na twarzy, zmieniła się w osobę, której duszę spowijał mrok. I możliwe, że to właśnie dzięki niemu przestała przepraszać za to, że żyje, a zapragnęła walczyć o marzenia. Żałowała jedynie tego, że wciąż pozostawała osamotniona w tym projekcie. Zezłoszczona dziewczyna udała się do małej kawiarni, położonej niedaleko komisariatu, w którym pracował jej
ojciec. Złożywszy zamówienie, zajęła miejsce przy małym stoliku w ogródku i wyjmując książkę do historii, zaczęła przeglądać opuszczone tematy. – Sophie? A niech mnie – zawołał mężczyzna przed pięćdziesiątką, który czytając gazetę, siedział dwa stoliki dalej. – Pan Gilbert, co u pana słychać? – zapytała uprzejmie, kiedy mężczyzna przysiadł się, niosąc swoją drożdżówkę i kawę. – Od śmierci twojego ojca przejąłem jego obowiązki, dlatego mam więcej pracy, ale poza tym mam się świetnie. – Co u żony? – Dziękuję, wszystko w porządku, przynajmniej tak myślę – zaznaczył. – Ostatnio rzadko bywa w domu. Nasza córka jest w ciąży, bardzo się przejęła… – Och, proszę pogratulować Kate. Pamiętam, jak wytrwale się mną zajmowała, kiedy Christine wymykała się na randki – uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Dobrze, przekażę – zaśmiał się mężczyzna. – A co u Madeline? – Też wszystko w porządku. Wczerwcu wychodzi za mąż. – Zgaduję, że za Wilsona? Twój ojciec wspominał, że się z nim umawiała… Nie martw się, sprawdziliśmy go – jest czysty – zapewnił.
– Co za ulga – skwitowała. Joseph Wilson był chirurgiem, zatrudnionym w miejskim szpitalu. Jej matka poznała go, kiedy Mike, syn sąsiadów, złamał rękę, a ona kierując się miłosierdziem, zawiozła go do lekarza. Sophie uważała, że mężczyzna jest całkiem sympatyczny, ale poprzez niechęć do matki i jego traktowała dosyć chłodno. – Skoro już się widzimy, to może mnie odprowadzisz? Podczas ostatnich porządków znalazłem jeszcze kilka rzeczy w biurku twojego ojca, jednakże nie miałem okazji zwrócić ich twojej matce – wyjaśnił. – Jasne, nie ma sprawy – zapewniła szczerze Sophie. Kiedy wypiła zamówiony sok, a pan Gilbert skończył drożdżówkę, wspólnie udali się na komisariat, gdzie Sophie powitano ciepłymi uśmiechami i nielicznymi kondolencjami. Gisele, najmłodsza podopieczna jej ojca, zatrzymała ją na chwilę, pytając o zdrowie i samopoczucie. Dziewczyny porozmawiały przez moment, ale poprzez ponaglenia Gilberta, Sophie szybko opuściła swoją towarzyszkę. Cyrus oddał jej nieduże, kartonowe pudełko i informując, że musi wracać do obowiązków, zostawił ją w holu głównym. Sophie wzięła pakunek pod pachę, a następnie z westchnieniem udała się do domu. * * * Przez uchylone drzwi dziewczyna zauważyła, że
Madeline rozmawia z Josephem w gabinecie, a ona, mimo że mogła im przeszkodzić, zrezygnowała jednak i zabierając ze sobą pudełko, poszła do swojego pokoju. W środku odłożyła je na łóżko, ale nim dane było jej przejrzeć jego zawartość, ktoś obrócił ją ku sobie i mocno pocałował w usta. – Owen – wyszeptała, odskakując. – Cześć, Sophie – przywitał ją rozbawiony. – Boże, zapomniałem już, jak świetnie całujesz… Dziewczyna przewróciła oczami w geście konsternacji z delikatnym uśmiechem błądzącym na ustach. – Co tu robisz? – Stęskniłem się za tobą – wyznał cicho. – Kiedy miałaś wypadek… ja… nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Gdyby nie Beth, pewnie już dawno bym zwariował. Dziewczyna podeszła do niego i pocałowała go w policzek, a następnie patrząc prosto w zielone oczy pokryte plamkami brązu, zapewniła: – Już wszystko w porządku. Wszystko się ułoży, będzie jak dawniej, zobaczysz. Owen spojrzał na nią dziwnie zamglonym spojrzeniem, jakby chciał jej przekazać, że jednak coś uległo zmianie, tylko że ona jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Nieoczekiwanie przygarnął ją do siebie i mocno przytulił. Nie wiedziała, jak długo tak stali na środku pokoju, obejmując się i wsłuchując w dźwięki znajomych
oddechów. Czuła się doskonale, ponieważ zawsze jest nam dobrze w obecności przyjaciół. Boże, jestem taka okrutna, pomyślała. Jaka szkoda, że nigdy nie będę w stanie dać mu takiego szczęścia, na jakie zasługuje. Prawdę powiedziawszy uważała, że nie ma prawdziwej miłości między chłopakiem a dziewczyną. Ile razy mówisz „kocham” na swojej drodze? Ona jeszcze nigdy nie wypowiedziała tego szczerze, ponieważ ludzie odchodzą i zawsze pojawiają się nowi. Tak naprawdę jest tylko czyste przyzwyczajenie i potrzeba bliskości. To fundament związku, na który każdy w końcu się odważy. Żałowała, że nic nie jest tak piękne jak w książkach. To z pewnością wszystko by ułatwiło. – Och, Owen, mój skarbie, nie wiedziałam, że przyszedłeś! – zawołała ucieszona Madeline, wchodząc bez pukania do sypialni córki. – Co u ojca? – Ma się świetnie, dziękuję – odparł czarującym tonem. – Pozdrów go koniecznie – poprosiła kobieta. – Zostaniesz na kolacji? – W zasadzie to muszę już iść… – stwierdził nagle. – Zobaczymy się w szkole, Sophie – chłopak pocałował ją ostatni raz w czoło i zniknął za drzwiami, pochłonięty rozmową z jej matką. Gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi frontowych, podeszła do okna i obserwowała, jak Owen idzie po kamiennej ścieżce wytyczonej przez trawnik, a następnie przechodząc
przez ulicę znika po drugiej stronie, skulony, z rękoma upchniętymi w kieszeniach bluzy. Chciałabym wiedzieć, co cię trapi, pomyślała nagle, wciąż za nim patrząc, nawet jak Owen już dawno zniknął w szarości zbliżającej się nocy. * * * Dopiero na początku października Sophie odważyła się na lekcje gry na fortepianie u swojego nauczyciela literatury, Jacka Branwella. Z zaskoczeniem wpatrywała się w duży, beżowy dom, przypominający kilkuwiekową rezydencję, którą otaczał piękny ogród. Dziewczyna wiedziała, że jej nauczyciel wywodzi się z zamożnej rodziny, ale w zasadzie nie wiedziała, czego miałaby się spodziewać. Niepewnie weszła do obszernego ganku i zapukała do drzwi mosiężną kołatką w kształcie lwa, która według niej była nieco tandetna. Przez chwilę nasłuchiwała kroków lub szczątków rozmowy, ale kiedy wciąż nikt nie otwierał, zapukała mocniej, a następnie zaczęła wycofywać się na schody, stwierdzając, że nikogo nie ma w domu. – Hej, przepraszam, ale brałem prysznic i nie zdążyłem otworzyć… – krzyknął miły, lekko zachrypnięty głos, kiedy znalazła się już na podjeździe. Sophie odwróciła się na pięcie, przyglądając uważnie chłopakowi, który stał boso na marmurowej posadzce w ciemnych dżinsach i szarej
koszulce opinającej się na wąskiej talii i umięśnionych ramionach. Jego niemal czarne włosy były zmierzwione i mokre, a oczy szeroko otwarte. – Sophie… – Nie wiedziałam, że tu mieszkasz – wyznała, ponownie podchodząc do drzwi. – Jack to mój wujek – wyjaśnił zdawkowo. – Wejdź, zaraz go zawołam. Christopher przepuścił ją w drzwiach, a następnie zapraszając do salonu z pięknym fortepianem stojącym na środku, ruszył na piętro w poszukiwaniu pana Branwella. Dziewczyna patrzyła za nim przez chwilę, kiedy znikał na klatce schodowej, uznając, że podoba jej się ta chłopięcość, którą emanował. Wydawał się taki delikatny i kruchy, inaczej niż w szkole. Ale co cię to obchodzi, zganiła siebie. Położyła torbę na sofie i podeszła do instrumentu. Z lekkim lękiem dotknęła opuszkami palców białych i czarnych klawiszy, przypominając sobie dziecięcą zabawę, kiedy to ojciec zapisał ją na lekcje muzyki. Zrezygnowała z nich na prośbę matki, która uważała, że to przedsięwzięcie nie jest dla niej najlepszym zajęciem. Sophie nawet żałowała, że tak szybko się poddała, ponieważ wtedy, jako ośmiolatka rozpoczynająca przygodę z tą dziedziną sztuki, naprawdę była szczęśliwa. Ostatecznie każdy ma coś takiego, bez czego trudno mu się obyć. Sophie rozejrzała się ukradkiem, delikatnie
przesuwając palcami po klawiszach. Spróbowała zagrać utwór, którego nauczył ją Stephan. Kiedy pytała, jak się nazywa, odpowiadał tylko: Coś, a ją zawsze to bawiło. Zrezygnowana przerwała, siadając na taborecie stojącym przy instrumencie. Nie podobało jej się, że akurat teraz zaczyna przypominać sobie, jak bardzo lubiła kiedyś spędzać z nim czas. Bo są takie chwile, które są tylko czyjeś – moje i twoje – ale niezastąpione, nieporównane z żadną inną. – Bardzo dobrze – zauważył Jack, stojący w wejściu z rękoma założonymi na piersi. – Zaczynam się zastanawiać, dlaczego Madeline tak nalegała na te lekcje… Dziewczyna wzruszyła niedbale ramionami, podkreślając, że niewiele ją to obchodzi. – Co teraz grałaś? – zaciekawił się. – Och, to nic… coś, czego nauczył mnie ojciec. – Stephan był dość ekscentrycznym człowiekiem, ale zawsze podziwiałem w nim pasję, która sprawiała, że we wszystko wkładał serce. Lubił to, lubił relaksować się przy grze. – Słyszał pan, jak gra? – zdziwiła się Sophie. – Umówmy się, że tutaj będziesz zwracała się do mnie po imieniu, dobrze? To znacznie ułatwi współpracę – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Stephen po pracy czasami grywał w barze na przedmieściu. To miejsce pełne tradycji, nie znam już takich lokali. Właścicielem
jest stary, poczciwy Frank. Powinnaś kiedyś tam zajrzeć… To takie kultowe miejsce z szafą grającą, karaoke i ścianami obwieszonymi zdjęciami sławnych osób, które tam przebywały, choć było ich niewiele. Chodziłem tam jako osiemnastolatek i tak poznałem Stephena. Nie był wykwalifikowanym muzykiem tylko gliną, ale to w niczym mu nie przeszkadzało – stwierdził, skupiając uwagę na rodzinnym zdjęciu wiszącym nad kominkiem. Kiedy zamilkł, Sophie pomyślała o tym, jakie to zabawne zestawiać sobie dwie różne postaci – tę, którą postrzegają ludzie z zewnątrz i tę, którą ona rozpatrywała jako stały obserwator. – Wybrałaś już utwór, który zagrasz podczas pierwszego tańca? – zapytał nagle Jack. – Eee… nie, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. W zasadzie to przyszłam ot tak, żeby mieć czyste sumienie… i święty spokój – dodała. – Rozumiem – uśmiechnął się. – A masz jakąś piosenkę, którą uważasz za romantyczną na tyle, by ją zaprezentować? Mam mnóstwo takich piosenek, pomyślała, ale wszystkie są piękne, a z tego przedstawienia najchętniej zrobiłabym mini stypę. – Niestety, nic konkretnego. – No dobrze… Na razie skupimy się na odświeżeniu twojego warsztatu, a później wybierzemy odpowiedni
kawałek – zapowiedział mężczyzna, po czym polecił jej, by zagrała kilka gam na rozgrzewkę. Jej zajęcia zostały opłacone do lipca następnego roku, tak więc dziewczyna po godzinie uznała, że powinna wracać do domu. Przed wyjściem pochwaliła jeszcze doskonały gust pana Branwella i fakt, że ma wspaniały dom. – Dzięki – odparł, odprowadzając ją do drzwi. – To dom moich rodziców, po ich śmierci odziedziczyłem go, kiedy moja siostra postanowiła wyjechać do Bristolu i tam pozostać na stałe. Sophie pokiwała głową w geście zrozumienia, a następnie pożegnała się i wyszła z rezydencji. W drodze powrotnej wstąpiła do Heartbeats, kawiarni, w której spotkała kilka tygodni temu pana Gilberta. Uświadomiła sobie, że wciąż nie oddała Madeline pudła z rzeczami ojca, a jedynie upchnęła je na dnie szafy. Muszę je przejrzeć i zwrócić, nim wszystko się wyda, uznała. Teraz jednak weszła do środka przytulnego baru w stylu retro i skierowała się do stolika pod oknem, gdzie czekała na nią dziewczyna o kasztanowych włosach. – Cześć – przywitała się Beth, wciąż kartkując jakiś magazyn z jesiennymi trendami. – Zamówiłam ci kawę, jak na ironię. Tak, tak, pamiętam, że jej nie znosisz. – Lubię kawę – zapewniła. – Ale na nią trzeba mieć nastrój.
Elizabeth uniosła tylko pytająco brwi, a następnie wróciła do uprzednio przerwanego zajęcia. Dziewczyna zauważyła brązowy zeszyt z jej prywatnymi projektami. Beth uwielbiała bawić się modą, chociaż style, które łączyła, często wychodziły dość kontrowersyjnie. – Cóż słychać w wielkim świecie? – zapytała. – Dziękuję, że łaskawie poświeciłaś mi chwilę ponad miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego – westchnęła urażona. – Przepraszam, po prostu dużo się działo. Musiałam się z tym wszystkim oswoić i… – Jasne, rozumiem – przerwała cierpkim tonem. – Lizzy… – zaczęła Sophie. – Nie bierz mnie na litość, patrząc tym spojrzeniem małego szczeniaczka – zauważyła karcąco. – Rozumiem – powtórzyła. – Tylko się z tobą droczę – zachichotała, rozluźniając atmosferę. Kelnerka przyniosła zamówione przez Beth podwójne espresso i latte macchiato dla Sophie. Elizabeth przez chwilę jak nakręcona opowiadała przyjaciółce o letnich warsztatach mody, na które niechętnie zgodził się jej ojciec. Wszystkie aspiracje artystyczne były dla rodziców śmieszne i w ogóle nieprzyszłościowe. – Dużo mnie ominęło, kiedy byłam… no wiesz, w śpiączce? – zaciekawiła się Sophie, przerywając chwilowe milczenie.
– Raczej nie… Wszyscy bardzo przeżyli wasz wypadek. W kościele odprawiano nabożeństwa w twojej intencji, na które nawet ja chodziłam, a przecież nie wierzę. Natomiast Madeline i Christine pogrążyły się w żałobie po Stephanie. To była piękna uroczystość pożegnalna… – zapewniła Elizabeth, patrząc na przechodniów za oknem. Już to słyszałam, pomyślała Sophie. – Jak myślisz, dlaczego przeżyłam? – zapytała cicho. To pytanie naprawdę nie dawało jej spokoju. Beth natomiast spojrzała na nią dziwnie. – Nie mówili ci? Ktoś cię wyciągnął, nim samochód zaczął się palić… Twój ojciec prawdopodobnie już nie żył – podejrzewają, że oberwał najmocniej, dlatego uratowano ciebie. – Nie wiedziałam – wyznała zaskoczona Sophie. – Znaleźli tę osobę? – Nie, dosłownie się rozpłynęła… Zadzwoniła po pomoc, a ciebie zostawiła w bezpieczniej odległości, by nie stała ci się krzywda podczas ewentualnego wybuchu – wyjaśniła. Sophie patrzyła na nią zaintrygowana, ale z wyraźnym strachem w oczach. Nie rozumiała, dlaczego ktoś miałby ją ratować, a później zwyczajnie uciekać, skoro nie był sprawcą wypadku. Przynajmniej nie pamiętała żadnego sprawcy, ale pod wpływem opowieści Beth przypomniała
sobie błagalny szept kogoś, kto prosił, by otworzyła oczy i na niego spojrzała. Zastanawiała się, czy to fragment wspomnienia, czy tylko czysta imaginacja lub sen? – Przepraszam – wyznała Elizabeth, wyrywając Sophie z zamyślenia. – Za co? – zdziwiła się dziewczyna. – Wyglądasz na przejętą i smutną… – Nie masz za co przepraszać – zapewniła. Gdy zaczynało zmierzchać, dziewczyny rozstały się, podążając w różnych kierunkach. Każda z uśmiechem na twarzy, ale z rosnącym niepokojem wewnątrz. * * * Przeczytałaś książki i myślisz, że jesteś mądra. Trochę medytowałaś, a teraz uważasz, że jesteś spokojna. Wszystko, by ukoić myśli, ale to nie działa. Może łatwiej byłoby wyjść się upić, a później położyć na ziemi i obserwować, jak dusza ucieka wraz z każdym wydechem papierosowego dymu? Udajesz, że się uśmiechasz. Udajesz, że kochasz. Udajesz, że wcale nie nienawidzisz. Widziałam, jak gasną światła. Wtedy łatwiej jej rozbijać moje serce na drobne kawałki. Dobrze, że umiem rysować – zawsze mogę zamalować rany. Wszystkie wzloty, wszystkie najdrobniejsze upadki mają ukryty sens.
Kiedyś będę błyszczeć w ciemności, podczas gdy ty tylko dopalisz się w ogarniającej nicości. Sophie wsunęła długopis w miejscu, gdzie skończyła pisać, a następnie podeszła do garderoby i wyjęła kartonowe pudełko stojące na podłodze. Wysypała zawartość na łóżko i zaczęła ją przeglądać. Zdjęcie z nią i Stephanem zrobione w wakacje trzy lata temu. Mini globus i przycisk do papieru. Mapa, jakieś odznaczenie, kubek ze Statuą Wolności i granatowy kalendarz, który podarowała mu na gwiazdkę. Przekartkowała go od niechcenia, zauważając kilka adresów i numerów telefonów oraz pośpiesznie wykonane notatki. Nie wiedziała dlaczego, ale upchnęła notes w szufladzie biurka, a wspólne zdjęcie postawiła na nocnej szafce. Resztę rzeczy ponownie schowała do pudełka i wyszła z pokoju, ruszając na parter. – Cześć, Sophie – przywitał się Joseph, który stał przy kuchence, gotując sos do spaghetti. Madeline oparta o parapet sączyła wino i uśmiechała się do niego ciepło. – Cześć – odparła dziewczyna, odruchowo unosząc kąciki ust ku górze. Mężczyzna był młodszy o trzy lata od jej matki, ale musiała przyznać, że tworzą uroczą parę, mimo że zupełnie nie rozumiała, jak można zakochać się w tak chłodnej, wręcz nieprzyjemnej osobie jak Madeline. Chociaż z drugiej strony pewnie jest taka tylko dla mnie, zauważyła. – Spotkałam ostatnio pana Gilberta – Sophie zwróciła się obojętnie do matki. – Znalazł jeszcze kilka drobiazgów
taty, dlatego prosił, bym ci je oddała. – Dobrze, dziękuję – odrzekła machinalnie kobieta, odbierając karton. Wróciwszy do pokoju Sophie wzięła prysznic, a następnie usiadła pod kołdrą i ponownie sięgając po zeszyt ojca. Przekartkowała go, z uwagą czytając jego bazgroły, które mimo wszystko z trudem mogła rozszyfrować. Były to głównie krótkie myśli lub nic nie mówiące pojedyncze hasła. Kiedy już miała odłożyć kalendarz na szafkę nocną, zauważyła, że tylna część okładki jest wypukła, jakby czymś wypchana. Dziewczyna ze zdziwieniem wzięła z biurka nożyczki i przesunęła nimi po twardej powierzchni. Wewnątrz odnalazła czarną kopertę, w której znajdowała się pognieciona kartka. Sophie wyprostowała ją na kolanach i zaintrygowana zaczęła czytać: Najdroższy Stephanie, wiem, że jesteś rozsądnym mężczyzną, dlatego radzę Ci zakończyć tę sprawę, bo inaczej bardzo tego pożałujesz. Dowody znikają, tak jak Ci, którzy ich szukają. Rozumiem, że honor i duma nakazują Ci drążyć to zajście i doprowadzić do ostatecznego wyjaśnienia poprzez złapanie sprawcy. Jednakże, na Boga, wykaż się rozumem. Masz żonę i dzieci. Straciłeś w życiu już bardzo ważne osoby, nie pozwól sobie na kolejną wewnętrzną porażkę.
Twój najwierniejszy przyjaciel. Sophie przeczytała list kilkakrotnie, jednak z każdą chwilą jej niepokój rósł coraz bardziej. Jej ojciec prowadził różne sprawy, ale dlaczego ktoś miałby mu grozić? I kim są te ważne osoby, które stracił?, zastanawiała się. Ale najbardziej dręczącym pytaniem była wątpliwość o nadawcę wiadomości. Ponieważ było już późno, dziewczyna zgasiła światło i spróbowała zasnąć. Niestety sen długo nie nadchodził tej nocy.
Rozdział trzeci Nie musisz się martwić „Just please don’t say you love me, because I might not say it back. Doesn’t mean my heart stops skipping, when you look at me like that” – Gabrielle Aplin, Please don’t say you love me Nie pytaj, jeśli znasz odpowiedź. Twoje rozchylone usta wydają się takie kuszące – może śnisz o naszym szczęściu? Obudziłam się samotna, leżąc obok ciebie. To takie przykre, nawet nie jestem do ciebie przywiązana. W piosence zespołu Inxs każdy może latać, ale nie każdy wie, po co ma skrzydła. Dlaczego mam serce, skoro nie umiem go użyć? Może urodziłam się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym ciele, z niewłaściwie usytuowaną duszą…? – Sophie? Dlaczego nie śpisz? – wymamrotał sennie Owen, otwierając na sekundę jedno oko. Telewizor był wyłączony, popcorn rozrzucony po kanapie, a ich przytulone ciała okrywał miękki, puchowy koc. – Śpię, już śpię – zapewniła, odkładając notes na niską szklaną ławę stojącą w salonie rodziców chłopaka. – Mhm – mruknął. – Kocham cię… – Wiem – odparła Sophie, delikatnie się uśmiechając. Nie, tak naprawdę wiedziała, że jej nie kocha, ale nie była
pewna, czy on zdaje sobie z tego sprawę. Czasami łatwo ulec złudzeniu, akceptując jego pozytywne aspekty. – Ale ty mnie nie – uznał bez cienia żalu. Dziewczyna nie odzywała się przez dłuższy moment, nie wiedząc, co powinna uczynić. W końcu oparła głowę o ramię Owena i westchnąwszy, powiedziała niemal szeptem: – Nie wierzę w miłość taką, jakiej pragniesz. Ale lubię twoje towarzystwo, chociaż zrozumiem, jeśli zechcesz spróbować czegoś nowego. Nie da się ukryć, że nasz związek nie należy do normalnych. – Może nie chcę odejść…? Lubię to, jak jest. Bezpiecznie. – Mówi to chłopak, który po imprezie wsiada za kierownicę, ponieważ „potrzebuje nowych, ciekawych doznań” – zacytowała sarkastycznie. Sophie wyczuła, że Owen chichocze. Za oknem pojawiały się różowe łuny, słońce powoli budziło się do życia. Przez wciąż uchylone okno docierał cień chłodnego, porannego powietrza. – Pójdę już – stwierdziła nagle, wymykając się spod koca. Owen również się podniósł i sięgnął po telefon. Ze zdziwieniem przetarł oczy i przeciągając się, zapewnił: – Odwiozę cię.
– Chciałabym się przejść – wytłumaczyła, kierując się do holu, w którym zostawiła płaszcz. Zasznurowała czarne trampki, włożyła podaną kurtkę i obwiązała się szalem. Był październik i mimo że dni wciąż były całkiem ciepłe, wieczorami i wczesnym rankiem powietrze wydawało się już niemal mroźne. Gdzie jesteś, kochane lato? pomyślała Sophie, uchylając wejściowe drzwi. – W takim razie cię odprowadzę, nie chcę, żebyś wracała sama – uznał, zakładając adidasy. – Idź spać – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Napiszę, jak wrócę – uśmiechnęła się, a następnie pocałowała go w policzek. Nim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zamknęła za sobą drzwi. Dochodziła szósta trzydzieści, dlatego Sophie przeszła na drugą stronę ulicy, ruszając do parku, mimo że wiedziała, iż wydłuży sobie drogę. Jednakże tym razem to był czas na kofeinę, a jedyna kawiarnia otwarta o tej porze, była trzy ulice dalej od jej domu. Włożyła ręce do kieszeni i wydychając parę z ust, instynktownie omijała dziury w chodniku, zatapiając się w myślach. Odkąd wróciła do świata żywych, wiele rzeczy uległo zmianie. Lubiła Owena i pozornie wszystko było jak dawniej, ale podświadomie wiedziała, że jednak coś nie gra. U niego, u niej… Wiedziała, że już nie stara się poczuć, wiedziała, że to powinno nadejść samoczynnie. A tymczasem był dla niej… przyjacielem. Nie, nawet to za
duże słowo. Miała tylko jednego przyjaciela w życiu. Osobę, której ufała bezgranicznie. Osobę, która ją opuściła i zawiodła jak inni. A miała być taka odmienna. Jednak nie wiedziała, co powinna zrobić z uczuciami do swojego chłopaka. Bo czy możliwe jest, że wszystko pozostanie takie samo, mimo że uległo diametralnej zmianie? W czasach biblijnych przeznaczenie ujawniało się przez płonący krzew – czy i ona powinna czekać na nieoczekiwany pożar? Przechodząc przez niski mostek tylko na moment zatrzymała się, by spojrzeć na rzekę, nad którą unosiła się mgła. Było w tym coś urzekającego, coś magicznego, jak z impresjonistycznych obrazów. Czasami myślała, że wiedziała, co czuł Claude Monet uchwycając swoje wrażenie. Powoli ulice zapełniały się życiem – jakaś uśmiechnięta dziewczyna biegała po drugiej stronie ze słuchawkami w uszach, a starszy mężczyzna wracał ze sklepu ze świeżym pieczywem pogwizdując wesoło. Zupełnie jakby dzisiejszy dzień z założenia miał być dobry, pomyślała Sophie lekko zaskoczona. Kiedyś i ona była optymistką… Ale im bardziej rosła w niej nienawiść, tym rzadziej ujawniała się radość. Na ścianach w kawiarni DeFacto, usytuowanej na rogu jaskrawoniebieskiej kamienicy, pełno było starych plakatów i rysunków komiksowych postaci. Sophie zawsze lubiła duży szkic przedstawiający Spider-Mana. Poza tym
uroczym pomysłem wydawały jej się kubki z wizerunkami superbohaterów. Dziewczyna zamówiła kawę na wynos, a czekając na nią przeglądała ulotki pozostawione na ladzie. Pokaz mody, kurs językowy, sklep informatyczny. Zniechęcona zabębniła koniuszkami palców w blat, a chwilę później odebrała zamówienie i wyszła na zewnątrz. – Dzień dobry, Sophio – przywitała się mijająca ją staruszka. – Witam, pani Sullivan – odparła, zdobywając się na nikły uśmiech. – To będzie miły poranek – stwierdziła kobieta, zmierzając do piekarni znajdującej się w pobliżu kawiarni. – Dlaczego pani tak uważa? – zaciekawiła się. – Uśmiech sprawia, że dzień staje się piękniejszy – uznała z dziecinną naiwnością. – Ty się uśmiechnęłaś, tak samo jak ten przystojny chłopiec w środku uśmiecha się do ciebie. Sophie podążyła wzrokiem w kierunku, w którym patrzyła kobieta. Spojrzenia jej i szatyna się spotkały, a na jego ustach faktycznie błąkał się figlarny uśmiech. Oczy natomiast pozostawały nieodgadnione, chociaż ich kolorystyka z pewnością wciąż była wyjątkowa. Dziewczyna odwróciła się niemal natychmiast z powrotem w kierunku staruszki, ale już jej nie było. Zdumiewające, jak szybko starsi ludzie potrafią znikać, pomyślała. Bezradnie wzruszyła ramionami i zawróciła do
wejścia DeFacto. Znalazłszy się w środku, usiadła na wolnym miejscu naprzeciwko chłopaka. Przez dłuższą chwilę oboje mierzyli się twardym spojrzeniem z twarzami zastygłymi w bezruchu. – Wyglądasz jak ktoś, kogo kiedyś znałam – zauważyła dobitnie, robiąc kolejny łyk kawy. – Ty też wydajesz się zaskakująco znajoma – wyznał. – Jesteś stąd? Może znasz moją koleżankę? Niebanalny charakter, zniewalający wygląd… Lubi masło orzechowe. Kiedy grałem w kosza, zawsze wyjadała moje kanapki, siedząc na huśtawce z nogami dyndającymi nad ziemią. – Bardzo obrazowy opis, musiała być uroczym dzieckiem – westchnęła w udawanym zachwycie. – Bywała też niegrzeczna wobec innych i niesamowicie pyskata. – Ludzie bywają irytujący, brakuje im dystansu do siebie. Nie bądź dla niej aż tak surowy – poleciła Sophie, zakładając nogę na nogę. – Kiedyś spotkałem ją chodzącą po krawężniku. Utrzymanie równowagi nie sprawiało jej żadnego problemu. Powiedziała, że nie możemy się przyjaźnić, ponieważ byłoby to nielogiczne i wbrew jej zasadom. Dodała jednak, że znajomość ze mną ma plusy, ponieważ jej matka zabraniała jej jeść masła orzechowego. Była tym faktem rozgoryczona, dlatego spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu na dachu opuszczonego magazynu. Ona uczyła
mnie równowagi, a w zamian dostawała kanapki. – To smutna historia – życie bez masła orzechowego nie ma sensu. – Tak też twierdziła – uśmiechnął się szeroko. – Tęskniłem. – Jak zauważyłeś, nie należę do uprzejmych osób, dlatego nie będę udawała, że ja też. – Nigdy nie zdejmujesz maski, co? – A ty nigdy nie spoważniejesz – odparła rozczarowana. Złoto-brązowe oczy wpatrywały się w postać dziewczyny. Lubiła ten wzrok, czuła się tak dobrze, czując na sobie jego ciężar. Odwzajemniając spojrzenie, pochyliła się w kierunku chłopaka i wyszeptała: – Przynajmniej to się nie zmieniło od tamtej nocy, prawda? – Tamta noc zmieniła wszystko, niestety. – On nie żyje. Nie będziemy do tego wracać. – W trumnach zamykamy tajemnice, ale nawet śmierć nie potrafi zniszczyć sekretów – zauważył. – Jeśli zaczniemy to roztrząsać, nie tylko trumny zostaną otwarte. – Boisz się, Sophie – stwierdził, splatając ich dłonie. – Nic o mnie nie wiesz – uznała zezłoszczona, jednak
nie zabrała ręki. Pamiętała, jak chłopak przychodził po nią do szkoły i odprowadzał do domu. Kiedy bawił się jej włosami i uczył rzutów do kosza. Skoro nie był jej przyjacielem, to kim był, do cholery? – Wiem o tobie więcej, niż myślisz, więcej niż Beth lub twój Owen, który potrafi wymienić cały skład drużyny futbolowej, ale ani jednej twojej ulubionej piosenki. Wiem, czego się boisz, czego pragniesz, czego oczekujesz. Zapytaj go choćby o ulubiony kolor, nie będzie znał odpowiedzi – westchnął zrezygnowany. – Muszę już iść – stwierdziła nagle. Dziewczyna wsunęła krzesło i już miała ruszyć do wyjścia, kiedy nagle obejrzała się jeszcze przez ramię i zapytała zaciekawiona: – Jaki jest mój ulubiony kolor, Nathanie? – Karminowy – odparł bez wahania. – Ale masz też słabość do odcieni fioletu, szczególnie podoba ci się oberżynowy. Widzę, że teraz gustujesz również w czerni – spojrzał na nią znacząco. Sophie uśmiechnęła się delikatnie, a następnie wyszła z kawiarni. * * * Wszyscy jesteśmy niestabilni. Płaszcz zbroi, który nas
okrywa, nie jest specjalnie gruby, ponieważ kiedy się łamiemy, trudno ukryć sposób, w jaki boli wewnątrz. Ale czy można się wycofać? Może to przeznaczenie? Nie, może jednak karma. Nasze starania prowadzą do uśmiechu. Wstrzymujemy łzy. Kiedy radość nie będzie przebraniem? A my nie będziemy kruszyć duszy? Szwy są mocne, nie można ich teraz zerwać. Nim Sophie ruszyła na ganek znajdujący się na całej szerokości jej domu, odnalazła odpowiedni kluczyk, otworzyła skrzynkę na listy i wzięła wszystko, co w niej znalazła. Będąc już w kuchni, wyjęła płatki owsiane z szafki i mleko z lodówki. Jedząc śniadanie przyjrzała się pierwszej stronie codziennej gazety. Kolejny wypadek na trasie, koń, który potrafi robić sztuczki, konflikty między państwami. Świat podąża ku zagładzie – westchnęła. – Chociaż obejrzałabym występ tego konia… Gdybym tylko lubiła cyrki, mruknęła do siebie i zniechęcona dalszym czytaniem odepchnęła gazetę. Popchnięty dziennik rozrzucił po blacie stołu pozostawione na nim rachunki. Spomiędzy białych kopert wysunęła się jedna inna – znacznie mniejsza w malachitowym kolorze. Sophie uwielbiała szczegóły, dlatego starała się nie ograniczać do stwierdzenia „zielony” lub „czerwony” – zawsze doszukiwała się pozostałych detali. Chyba mam to po ojcu, uznała. Ewentualnie oglądam za dużo Sherlocka. Przełykając kolejną porcję posiłku, sięgnęła po list i obejrzała go uważnie. Nie było nadawcy, ale adresatem
była ona sama. Zaskoczona otworzyła go delikatnie, starając się nie uszkodzić zawartości. Wewnątrz był tylko jeden niewielki kartonik. 42 11 35 34 42 44 35 15 31 24 25 11 33 11 Co to jest?, zdziwiła się Sophie. Z pewnością nie numer konta bankowego ani żaden adres. Chyba że to numery mieszkań lub domów?, zastanowiła się. Tylko dlaczego niektóre miałyby się powtarzać? Dziewczyna jeszcze raz przyjrzała się wąskiej, perłowej kartce, nie wiedząc, po co ktoś mógłby przesyłać jej zbiór liczb. Miała pojechać do Vegas? Sprawdzić, czy poszczęści jej się na loterii? Spojrzała na delikatne zawijasy i czarny atrament. Pismo było drobne, eleganckie i z pewnością jej nieznane. – Co tam masz? – zapytała zaciekawiona Christine, która weszła właśnie do pomieszczenia w idealnie dopasowanym do ciała granatowym kostiumie. – Nic – odparła szybko Sophie, od razu rozumiejąc, że zareagowała zbyt gwałtownie. – To tylko żart Owena. Czasami przesyła mi śmieszne rzeczy – skłamała bez zająknięcia. – Aha – Christine przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „Ach, ta dzisiejsza młodzież”. – Jadę do kancelarii, zobaczymy się wieczorem – oznajmiła po
chwili, dopijając naprędce czarną kawę. Dziewczyna westchnęła i włożywszy naczynia do zmywarki, udała się na piętro do swojego pokoju. Przeczesała długie, ciemne włosy, zrobiła idealne kreski na powiekach i pogrubiła rzęsy tuszem. Jej cera wciąż pozostawała nienaturalnie jasna, wręcz porcelanowa, a delikatnie rozchylone wargi miały perłowo-różowy kolor. Z takim wyglądem Sophie nie musiała malować się zbyt często. Włożyła przetarte, jasne dżinsy i pomarańczowy sweter, a następnie biorąc odpowiednie skoroszyty ruszyła do szkoły. Był sobotni poranek, ale obiecała, że pomoże Ellie i Adele zredagować teksty do kroniki. Zastanawiała się, czy spotka się z całym zespołem redakcyjnym, czy jedynie z tą dwójką. W zasadzie wolałaby uniknąć tej sytuacji, aczkolwiek miała sentyment do zabawnej Adele, dlatego przystała na propozycję. Będąc na terenie szkoły przeszła do tylnego wejścia prowadzącego do liceum, a następnie odszukała salkę redakcyjną, znajdującą się w piwnicy. Wewnątrz było bardzo jasno dzięki światłu jarzeniówek. Kilka komputerów, duża drukarka, żelazne regały, zdjęcia na ścianach i całkiem wygodne, ale już wytarte, bordowe kanapy. Nie można zapomnieć o zapachu stęchlizny stępionym kwiatowym odświeżaczem powietrza. – Cześć – przywitała się Sophie, układając głowę na nogach siedzącej na sofie Ellie. – Chcesz? – dziewczyna poczęstowała ją papierosem, ale Ellie odmówiła z
uśmiechem na ustach. Sophie wzruszyła ramionami i zapaliła jednego, wyciągając nogi. – Hej, tu nie wolno palić! – warknął Jeremy. – Podobno nie wolno się też gzić na ławce w klasie? Opowiesz nam o tym? – zapytała niewinnie. – Nieupoważnionym wstęp wzbroniony – mruknął, wskazując na drzwi. – Masz też tabliczkę „UWAGA! GRYZĘ!”? – zastanawiała się głośno. – Poza tym podobno przepisy są po to, żeby je łamać. Widzę, że koniecznie chcesz złamać zasady ortografii – uznała, zaciągając się. – Masz wyjść, Sophie! Natychmiast! – Dobrze, już dobrze – uśmiechnęła się dziewczyna, podnosząc z kanapy i ruszając do wyjścia. – Ale na twoim miejscu przeczytałabym jeszcze ten tekst – wygląda jak notatka czwartoklasisty. Hm, w zasadzie to reprezentuje twój poziom – podsunęła niewinnie, otwierając drzwi. – Sophie, usiądź – poprosiła Adele, która wynurzyła się właśnie zza regałów. – A ty, Jeremy, zamilcz chociaż na moment! Ja ją tutaj zaprosiłam. Pomoże przygotować kronikę. Chłopak prychnął z niesmakiem, ale już nic nie odpowiedział. Sophie uchyliła wąskie okienko i rozgniotła niedopałek o parapet, a następnie wyrzuciła go na zewnątrz. Niedługo po tym Ellie dała jej kilka tekstów do poprawienia, ale z reguły Sophie pisała wszystko od
nowa, a przynajmniej niewiele pozostawiała z oryginału. Czasami dostajesz albo wszystko albo nic. Po trzech godzinach dziewczyna z wdzięcznością opuściła podziemia i wyszła na świeże powietrze. Zarzuciła na siebie kurtkę moro, a na głowę nałożyła kaptur, ponieważ chwilowo słońce skrywało się za chmurami, a z nieba sączyły się drobne kropelki deszczu. Sophie przeskakiwała kałuże i kopała większe kamyki po asfalcie, jednocześnie słuchając Symphaty for the devil zespołu The Rolling Stones. Do rezydencji, w której mieszkał Jack i Chris, pozostał jej jeszcze kawałek drogi, a Sophie miała jedynie nadzieję, że nie idzie tam na próżno, ponieważ jej nauczyciel miał tendencje do zapominania o niektórych spotkaniach. Kiedy na poboczu zatrzymał się czarny cadillac, z początku go nie zauważyła, pozostając w swoim świecie. Jednakże w końcu, prócz muzyki, do jej uszu doszedł także dźwięk klaksonu i zachrypnięty głos. – Wsiadaj, podwiozę cię – zaproponował chłopak. – Przejdę się, już niedaleko – uznała, ponownie sięgając po słuchawkę. – Przecież i tak idziesz na lekcje – westchnął nieco zirytowany. – Bóg dał ci niesamowity dar przewidywania, powinieneś grać w totolotka – podpowiedziała. – Soph, wsiądź, ta uprzejmość nic nie kosztuje –
zapewnił Christopher. Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, a następnie skierowała się do drzwi od strony pasażera. Gdy usadowiła się wygodnie w samochodzie, powiedziała: – Jeśli kiedykolwiek uznasz, że jestem ci coś winna, wyprę się, że z tobą jechałam – zapowiedziała. – Jestem pewien, że Jack poświadczy, iż było inaczej – odparował. – A ja jestem pewna, że na niego nie działa twój urok osobisty tak jak mój – wyznała współczującym tonem. – Mój urok osobisty zawsze działa cuda. Sophie zachichotała mimo woli. – Z takim wyglądem pewnie nawet mężczyźni nie mogą ci się oprzeć – zawtórowała mu. – Uwierz, nie chcesz wiedzieć – uznał tajemniczym tonem, co rozbawiło dziewczynę jeszcze bardziej. Kilka minut później wjechali na podjazd posiadłości pana Branwella. Zanim Sophie odpięła pas bezpieczeństwa, Chris obszedł samochód i otworzył jej drzwiczki, a następnie podprowadził do wejścia. – Twoje szarmanckie zachowanie mnie przeraża – wyznała zdumiona, ale Chris nie odpowiedział, a jedynie odebrał od niej kurtkę, wieszając ją na wieszaku w holu. Sophie zsunęła zabłocone tenisówki i wygładziła sweter, podwijając nieco za długie rękawy.
– Na czas jak zawsze – pochwalił ją Jack siedzący przy fortepianie. Dziewczyna wzruszyła bezradnie ramionami, a następnie zapytała: – Co dziś robimy? Mężczyzna uśmiechnął się chytrze, a następnie polecił, żeby zagrała gamę f-dur. Po trzydziestu minutach spróbowali zagrać kilka utworów, by w końcu zrobić kwadrans przerwy. Jack zaprosił ją do kuchni, gdzie Chris, siedzący przy bufecie, przeglądał jakieś szkice. Nauczyciel podał jej kubek herbaty i poczęstował ciastkami, jednak dziewczyna uprzejmie odmówiła. – Rysujesz? – zaciekawiła się, przyglądając Christopherowi, który zdawał się nie zwracać na nich uwagi. – Trochę – wyznał, zerkając na ekran laptopa stojącego obok. – Mogę? – zapytała, wskazując na jeden z rysunków leżących najbliżej. – To nic ważnego, tylko ćwiczenia – zapowiedział, podając jej kartkę. Dziewczyna przyjrzała się szkicowi jakiegoś budynku. Żałowała, że nie widziała go w rzeczywistości, ponieważ rysunek był naprawdę obiecujący. Odłożyła go na blat, zerkając na Chrisa, gdy jednak chłopak przyłapał ją na tym, Sophie szybko skierowała wzrok na czerwony kubek,
który oplotła dłońmi. – To dom Shakespeare’a w Stratford, prawda? – upewniła się, przypominając sobie, że gdzieś już widziała coś podobnego. Christopher jedynie pokiwał głową w odpowiedzi. – Możesz go wziąć, jeśli chcesz – zasugerował po chwili. – Nie, nie mogłabym – zaprzeczyła. Chłopak przyjrzał jej się uważniej, unosząc ciemne, gęste brwi. – Dobrze, już dobrze, nie będę udawała, że nie liczyłam na twą szczodrość – mruknęła. Jack zachichotał, natomiast dziewczyna wyjęła skoroszyt, żeby szkic się nie pogniótł, upuszczając niechcący wiadomość z liczbami, którą wsunęła pomiędzy kartki. Chris schylił się po nią i jej oddał. – Zamierzasz grać w ruletkę? – prychnął. – Czy tam nie ma mniej liczb? – zastanowiła się. – Owszem – westchnął chłopak, przewracając oczami. – To mi wygląda na marny szyfr monoalfabetyczny. – Co? Sugerujesz, że ten ciąg jest powiązany z kryptografią? – Chyba tak – odparł niepewnie. – Sądzę, że to Szachownica Polibiusza – uznał. – Skąd to masz? – To nieistotne – stwierdziła pośpiesznie. – Umiesz to
rozszyfrować? – zaciekawiła się. Chris wzruszył ramionami, ale po chwili włączył jakąś stronę w Internecie i przepisał liczby na czystą kartkę, dopisując do każdej z cyfr jedną literę. Następnie podsunął jej odpowiedź, której szukała. – Skąd się na tym znasz? – zastanowiła się. – Mój ojciec się tym zajmuje, jest kryptologiem – ponownie wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. – To tytuł książki, prawda? Ma jakieś znaczenie? – Ja… muszę iść – powiedziała, nagle rozumiejąc. – Może kiedyś ci wyjaśnię – uznała, a następnie zwróciła się do nauczyciela: – Zostanę dłużej następnym razem, w porządku? – i nie czekając na odpowiedź, wybiegła z domu. Nie wiedziała dlaczego to takie ważne, ale wiedziała, że nie wytrzyma, jeśli nie sprawdzi tego od razu. Odpowiedź była pod jej nosem, dokładnie na końcu korytarza. * * * Dziewczyna wtargnęła do gabinetu ojca, nie zdejmując wcześniej nawet kurtki. Madeline i dwoje ludzi po czterdziestce odwrócili się w jej kierunku ze zdumieniem. – Nie przeszkadzajcie sobie – Sophie machnęła ręką
lekceważąco, wbiegając po niewielkich schodkach na podwyższenie w bibliotece i skierowała się dokładnie do ostatniego regału. – Sophie! Masz natychmiast wyjść – powinnaś pukać, młoda damo! – krzyknęła za nią zezłoszczona matka. – Przepraszam państwa bardzo, nigdy się tak nie zachowuje – zapewniła lekko speszona. Dziewczyna, ignorując jej słowa, ukucnęła przy ostatniej półce i wyjęła podniszczoną powieść, wdychając zapach kurzu i cygara. Książka czytana była wielokrotnie – wielokrotnie znajdowała się w dłoniach jej ojca, wielokrotnie jej zabraniano dotykać tego konkretnego egzemplarza. Sophie wzięła swoją zdobycz i starając się uspokoić rozkołatane z podniecenia nerwy, ruszyła z powrotem. – Mam nadzieję, że chociaż teraz zaprezentujesz dobre maniery i przeprosisz państwa Black za swoje naganne zachowanie – powiedziała chłodno jej matka, nim Sophie zdążyła dojść do drzwi. Dziewczyna zawróciła i uśmiechnęła się promiennie. – Nie obchodzą mnie sprawy, które prowadzisz ani głupota tych ludzi. Jeśli chcecie unikać kłopotów, czytajcie umowy uważniej. Nasz kraj jest podobno tak rozwinięty, a jak widać analfabetyzm wciąż wzrasta. Teraz i tak nie macie szans na wygranie tej sprawy, nie opłaca się żyć pozorem – uznała obojętnie, ruchem głowy wskazując na
dokumenty rozłożone na biurku, kiedy zobaczyła ich miny. – Do widzenia. Kiedy Sophie znalazła się już w swoim pokoju, zamknęła drzwi na klucz, a następnie rzucając torbę u podnóża łóżka, usiadła po turecku na miękkiej pościeli. Przekartkowała starannie powieść Grishama, ale nic nie znalazła. Zawiedziona przyjrzała się okładce tytułowej, ale i to nic jej nie dało. Odrzucając książkę, położyła się i splatając ręce na karku, spróbowała zebrać myśli. To nie może być przypadek, stwierdziła. Raport pelikana był jedną z ulubionych lektur jej ojca. Zagadka musiała być wskazówką, tylko dlaczego… Co dzięki niej miała zyskać? Dziewczyna jeszcze raz sięgnęła po publikację i przyjrzała się jej strukturze. Obejrzała wnętrze i kiedy doszła do ostatniej zakładki, spostrzegła, że i ona jest nieco wypukła, zupełnie jak w kalendarzu Stephana. Biorąc nożyczki z biurka, przesunęła ostrożnie po delikatnej strukturze i wyciągnęła taką samą, czarną kopertę. Zaskoczona rozerwała ją i rozłożyła białą kartkę papieru. Drogi Stephanie, staram się nad tym panować. Każdy z nas kogoś chroni – ty chronisz miasto, ja moją rodzinę. Oni są jak moje dzieci, muszę im pomóc. Podpalenia, narkotyki, zabójstwa.
Takie rzeczy zdarzają się codziennie. Wiesz, że oni nie dadzą się złapać, a ja nie pozwolę ich uwięzić. To był wypadek, nikomu nie miało się nic stać. Przestań szukać, a oni przestaną czynić szkody. Masz moje słowo. Zawsze wierny. Sophie wypuściła wstrzymane powietrze, mając już niemal pewność, że śmierć jej ojca nie musi być zwykłym przypadkiem.
Rozdział czwarty Przepraszam, że przeszkadzam „The nights were mainly made for saying things that you can’t say tomorrow day” – Arctic Monkeys, Do I wanna know Czasami to jezdnia jest najlepszym przyjacielem. Zawsze zabiera cię tam, gdzie w danym momencie powinieneś się znaleźć, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Zmierzch szybko obraca się w noc, a miasto cierpi na bezsenność. Często mijasz puste spojrzenia, utkwione w nic nieznaczącym punkcie. Syreny przebijają się przez niestłumiony gwar, niebo odsłania pojedyncze gwiazdy. Miasto wydaje się takie żywe, więc dlaczego umiera? Płuca bolą od wdychanego powietrza, uszy krwawią od ciągłego przekleństwa. I tak chodząc po brukowanej powierzchni, uświadamiasz sobie, że dorosłeś za szybko, a wszystko tylko dlatego, żeby inni zauważyli, że nie jesteś już dzieckiem. Christopher uśmiechnął się zadziornie do przyglądającej mu się dziewczyny, jednak przeszedł obok i ruszył do samochodu. Nie wiedział, co robi w centrum miasta, ale nie chciał spędzać samotnego wieczoru w domu. Mimo wszystko nie miał też ochoty na towarzystwo kolejnej napotkanej nieznajomej. Zapalił silnik i wsłuchał
się w jego brzmienie, a następnie wyjechał na główną ulicę, by w końcu znaleźć się poza obrębem miasta i rozwinąć prędkość. Odkąd się tutaj pojawił, zastanawiał się noc w noc, co tu robi. W mieście, którego nie zna, z ludźmi, których nie lubi. To zupełnie tak, jakby udał się w podróż, by zobaczyć, czy nowe miejsce jest lepsze od domu. Czasami po prostu chciałby się poczuć… odnalezionym. Mijając cmentarz spostrzegł, że na niskim murku przyłączonym do płotu z betonowych płyt siedzi ciemnowłosa dziewczyna, która pisze coś w notesie przy świetle ulicznej latarni. Zaciekawiony Chris zatrzymał się na poboczu i wysiadł z samochodu. – Wyczekujesz jakiegoś upiora? – zapytał, stając przy nowej koleżance. – Chyba właśnie się pojawił – odparła, zamykając zeszyt. – Co tutaj robisz? Już po dobranocce. – Wujek Jack jeszcze nie wrócił, muszę zaczekać na bajkę, bez niej nie zasnę – powiedział poważnie, siadając obok niej. Kąciki ust Sophie zadrgały, ale dziewczyna nie pozwoliła sobie na uśmiech, ponieważ zbyt bardzo skupiała się na obawie, że nie może ufać Chrisowi, tak jak zaufała Nathanowi. Mimo wszystko chłopak był ciekawym obiektem obserwacji, jednak wiedziała, że interesuje ją bardziej, niżby tego chciała.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytała ponownie. – Mieszkasz w zupełnie innej części miasta. – Po prostu jeździłem, to mnie uspokaja – wzruszył ramionami. – A ty? Usłyszę twoją wersję? – Nie czuję potrzeby tłumaczenia się z czegokolwiek komukolwiek – wyznała chłodno, ale kiedy chłopak obojętnie pokiwał głową, dodała, nagle pragnąc to wyjaśnić: – Musiałam pomyśleć, a to nie jest łatwe w moim domu, zwłaszcza że kilka dni temu przyrównałam klientów Madeline do „analfabetów”. Jest wściekła, oni pewnie też. – Obchodzi cię to? – Nie, nigdy nie obchodzi mnie, co ona myśli – wyznała szczerze. – A kim jest dla ciebie? – To moja matka – wyjaśniła, obserwując jego profil. – A co z twoją? Dlaczego mieszkasz z wujkiem? – zainteresowała się, zmieniając temat. – Taką podjąłem decyzję. Ojciec mieszka w Miami, matka w Bristolu. Podczas gdy kłócili się, z kim mam zostać, wybrałem Jacka. Wtedy wydawało mi się to rozsądne – uznał. – A teraz takie nie jest? – To zależy od punktu widzenia. Bliżej znam tylko Owena. Potrzeba trochę czasu na zaaklimatyzowanie,
ale… – …mimo wszystko nigdy nie poczujesz się jak w domu – dokończyła za niego dziewczyna. – Podobno to ludzie tworzą dom – wzruszył ramionami. – Mój ojciec tak mówił – że jeśli będę miała do kogo wrócić, a ta osoba będzie czekać, będę mogła się spodziewać, że pozostanie moją rodziną, a „rodzina to dom”. Zawsze to powtarzał – wyznała. Dziewczyna wyciągnęła z torby paczkę papierosów i zapaliła jednego. – Chcesz? – zapytała, podając Chrisowi pudełko, jednak chłopak pokręcił głową. – Nie wiedziałem, że palisz, nie wyglądasz na kogoś takiego – uznał. – Bo tego nie robię z reguły – dodała. – Po prostu czasami jestem taka… zła, wiesz? Zła na świat, na siebie, na ludzi. Czasami po prostu mam taką wielką ochotę zapalić, ot tak, zwyczajnie, rozumiesz? Christopher uśmiechnął się w geście odpowiedzi. Spojrzał na Sophie – na długie ciemne włosy, przegarnięte na prawe ramię, gęste, wydłużone rzęsy przysłaniające szare oczy i zaróżowione policzki. Wydawała się taka krucha, niczym cienka porcelana, która może rozbić się pod wpływem jednego nieuważnego ruchu. – Dlaczego tak nagle wybiegłaś w sobotę? Odnalazłaś
rozwiązanie zagadki? – zaciekawił się, nie spuszczając z niej wzroku. Dziewczyna na moment zamarła, ale ze zdziwienia otrząsnęła się niemal natychmiast, tak szybko, że Chris zaczął się zastanawiać, czy to nie gra jego wyobraźni. – Powiedzmy – uznała po namyśle. – Dlaczego była taka ważna? – Nie wiem, czy była ważna, po prostu była intrygująca, a ja lubię, jeśli coś mnie intryguje. To pociągające – wyznała szczerze, wydmuchując dym. – Co jeszcze cię intryguje? – zapytał rozbawiony jej odpowiedzią. – Ty – stwierdziła. – Fakt, że tutaj siedzisz, to zastanawiające. Lubię myśleć, lubię analizować. Jak sądzisz – ile osób zatrzymałoby się, widząc dziewczynę siedzącą przy cmentarzu? Pedofile, psychopaci i zabójcy się nie liczą, of course – dodała. – Dlaczego się śmiejesz? – zastanowiła się, słysząc jego chichot. – Ponieważ twoja logika i sposób postrzegania świata jest zwyczajnie dziwny. – Chodziłam na terapię, dopóki nie powiedziałam lekarzowi, że ma większe problemy ode mnie. Czułam się niezrozumiana – wyjaśniła zawiedziona. – Powinniśmy wracać – zauważył Chris. – Chodź, odwiozę cię – zaproponował.
– Przejdę się, chyba posiedzę tutaj jeszcze chwilę. – Nalegam – powtórzył z naciskiem. – Dlaczego? – zapytała, zachowując coraz większą ostrożność. Chłopak przysunął się do niej, tak, by usłyszała jego szept: – Ponieważ jakiś mężczyzna stoi między grobami i się nam przygląda. Wolałbym nie mieć cię na sumieniu. Owen by mnie zamordował – uśmiechnął się subtelnie, ale jego oczy pozostawały poważne. Dziewczyna podniosła się i rozgniotła na chodniku niedopałek papierosa. Zapinając kurtkę i zbierając swoje rzeczy, kątem oka faktycznie zauważyła ciemny, wysoki kształt. Uświadomiła sobie, że nieznajomy ponownie znajduje się w pobliżu grobu jej ojca. Ruszyła wzdłuż płotu okalającego cmentarz, ale nie przeszła na drugą stronę ulicy. Ostrożnie wsunęła się między niedomkniętą żelazną furtkę i ruszyła do grobu, przy którym stała postać. Christopher nie krzyczał, nie lamentował, a jedynie ruszył za nią, słyszała bowiem jego kroki. Kiedy dotarła do odpowiedniego nagrobka, mężczyzny już nie było. – Nie wiesz, kim jest ten człowiek, mógłby zrobić ci krzywdę, gdyby wciąż tu był – wyszeptał, pozostając za jej plecami. – Nie zrobiłby tego – zapewniła. – Z jakiegoś powodu mnie potrzebuje, ale jeszcze nie wiem, czego chce.
– Teraz to ty mnie intrygujesz – uznał. Dziewczyna uświadomiła sobie, że ich twarze znajdują się na tyle blisko, że potrafiła poczuć ciepły oddech Chrisa na policzku. – Chyba masz rację, czas wracać – powiedziała, wymijając go. – Zaczekaj – chłopak złapał ją za nadgarstek, zmuszając, by odwróciła się w jego stronę. – Masz kłopoty? Mogę ci jakoś pomóc? – To zagadka... – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Nie odpowiesz na pytanie, jeśli nie znasz odpowiedzi – wzruszyła ramionami, a następnie przechodząc między grobami wyszła z nekropolii. * * * Noc. Za oknem szalała wichura. Nagie drzewa kołysały się w dziwacznym, nieco przerażającym tańcu, przybierając różne kształty na ścianach słabo oświetlonego komisariatu. Niewiele osób pozostało na służbie tego wieczoru. Sophie podeszła do jednego z nieco bardziej uporządkowanych biurek, znajdującym się w niedużym boksie, i usiadła na wolnym krzesełku, podczas gdy Gisele przygotowywała dla nich kawę. Dziewczyna była
zmęczona – Sophie wyraźnie widziała cienie pod oczami i poziewywanie podczas nalewania płynu do wyszczerbionych kubków. Mimo wszystko wysoka, bardzo ładna szatynka zachowywała uśmiech, który był jak gdyby tylko dla niej, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła Sophie. – Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać – zaczęła. – Nie ma sprawy. To dobry moment, zwłaszcza że zależy ci na dyskrecji – zauważyła, siadając przy niej. – O co chodzi? – Gisele, jak długo się znamy? – zapytała ni z tego, ni z owego. – Słucham?! – szatynka wytrzeszczyła czekoladowe oczy, ale kiedy zobaczyła zacięty wyraz twarzy, zrozumiała, że dziewczyna nie żartuje. – Znam cię, odkąd skończyłaś sześć lat. Wiem, że nigdy się nie przyjaźniłyśmy, ale bardzo cenię zarówno ciebie, jak i twojego ojca – był wspaniałym nauczycielem – stwierdziła. – A ile byłabyś w stanie dla mnie zrobić…? – Sophie, masz kłopoty? – zawahała się. – Proszę, odpowiedz. – Zrobię wszystko, naprawdę, jeśli tylko jest taka możliwość…
– Nad czym pracowaliście z moim ojcem? Ty i on…? – Słucham?! – zaczerwieniła się Gisele, nie wiedząc, co powinna uczynić. – Ten wypadek… To nie był przypadek, prawda? Wiem, że coś się wydarzyło późną wiosną, kiedy zaczęliście pracować nad nową sprawą – powiedziała dobitnie Sophie, zakładając ręce na piersi. – Muszę wiedzieć. – Nie mogę ci zdradzić szczegółów śledztwa, w ogóle nie wolno mi o tym mówić – ucięła, siląc się na kategoryczny ton. Kilka kosmyków z koka wysunęło się i opadało na policzki i czoło. Dziewczyna odgarnęła je niecierpliwym gestem. – Powiedziałaś, że zrobisz wszystko… – Sophie, nie mogę, nie mieszaj się w to, tak będzie lepiej… z pewnością bezpieczniej – uznała, podnosząc się z krzesełka, z którego odchodziły płaty olejnej farby. – I tak się dowiem, a ty o tym wiesz – wzruszyła obojętnie ramionami. – Samochód był uszkodzony… wcześniej – wyszeptała, omijając miejsce, na którym siedziała jej koleżanka. – Co?! Gisele już nie odpowiedziała, zostawiając Sophie sam na sam z myślami i pełnym kubkiem kawy. Tej nocy dziewczyna nie spała dobrze. W zasadzie
usnęła dopiero o piątej nad ranem, by wstać dwie godziny później i przygotować się do szkoły. Christine jeszcze się nie obudziła, matka jak zwykle jej unikała. Sophie miała wrażenie, że nie wie o niczym, co dzieje się w jej domu czy u znajomych. Zupełnie jakby wciąż pogrążała się w letargu podczas kolejnych miesięcy. Tego ranka włożyła kremową koszulę, której rękawy podwinęła do łokci, a następnie wsunęła ją w bordową spódnicę z wysokim stanem. Lubiła ubierać się z klasą, ale nie przesadnie, zwyczajnie i dziewczęco. Odnalazła torbę, do której wrzuciła potrzebne książki, a następnie zeszła na parter i w pośpiechu włożyła płaszcz, by nie natknąć się na Madeline, która przygotowywała śniadanie w kuchni. Tym razem dzień rozpoczynała fizyką, na której siedziała z Davem. Usiadła z nim tylko dlatego, że nikt inny nie chciał, a ona uwielbiała oryginalność. Dave miał swoje dziwactwa, ale ona darzyła go wyjątkową sympatią, jak na kogoś, kto ogranicza się do trójki znajomych, a resztę ludzi jedynie toleruje. Niewysoki, piegowaty chłopak o jasnych włosach mógł uchodzić za przystojnego, mimo delikatnych rysów twarzy, które dodawały mu chłopięcości. Kolejna była historia, a następnie literatura, na której po raz pierwszy od dawna Sophie mogła porozmawiać z Beth. Z Chrisem również widziała się ostatnio tamtego wieczoru, kiedy wróciła na cmentarz. Nie wiedziała dlaczego wciąż lubi siedzieć na tym murze.
Gdy weszła do klasy, od razu zauważyła przyjaciółkę i ciemnowłosego chłopaka, którzy rozmawiali z Adele i Jeremym. Sophie ruszyła w ich kierunku, a kiedy dotarła do ławki, Adele uśmiechnęła się i podziękowała jej za pomoc przy kronice. – Nowe wydanie jest już niemal gotowe – zapewniła. – Ale może wpadniesz jeszcze w wolnej chwili i zerkniesz na ostatnie strony? – zapytała z nadzieją. – Nie, błagam! Za co mnie tak karzesz?! – obruszył się Jeremy. Sophie uśmiechnęła się delikatnie, przykładając rękę do serca. – Obiecuję, że tym razem nie będę uprzykrzać ci życia. Jeremy przewrócił oczami, wciąż zachowując poważny wyraz twarzy. – Na ciebie też liczę, Chris – dorzuciła Adele. – I czekam na zdjęcia, Beth. Po tych słowach jeszcze raz obdarowała wszystkich uroczym uśmiechem, a następnie pociągnęła za sobą Jeremy’ego i wyszła z klasy. Sophie usiadła obok Chrisa i zaczęła wyjmować podręczniki, podczas gdy Elizabeth bawiła się jej piórem, zdobiąc okładkę swojego zeszytu. – Nocowanie u mnie w piątek jest aktualne? – zapytała. – Pewnie. Jednak najpierw, zanim do ciebie pojedziemy, musimy iść na mecz – westchnęła Sophie. –
Ale bez obaw, wystarczy, że będziemy tylko na początku. – Ty zawsze chodzisz tylko na początek – zganiła ją Beth. – Później nie dzieje się nic ciekawego, a po fakcie Owen idzie gdzieś z kumplami. Nie muszę im towarzyszyć – uznała. – Idziesz na mecz? – zwróciła się do Chrisa. – On może mu potowarzyszyć – stwierdziła, odwracając się ponownie w kierunku Elizabeth. – Nie przepadam za futbolem – wyznał. – Ale pewnie tam będę tak czy owak, również obiecałem. – Jestem ciekawa, czy Cecilia i tym razem będzie go tak wytrwale zagrzewała do walki – zastanowiła się, udając zamyślenie. – Tak, pewnie tak. – Czyżbym wyczuwała zazdrość? – zachichotała Beth. – Wierzę, że to mądry chłopiec – dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce. Po lekcji nastał ulubiony czas wszystkich uczniów, czyli długa przerwa, podczas której większość udawała się do stołówki, niektórzy do biblioteki lub salek informatycznych. Byli i tacy, którzy wymykali się na zewnątrz, udając na opuszczony i zaniedbany plac zabaw, nieopodal zamkniętego miejsca budowy. – Szkoda, że remontują ten magazyn – zauważyła Sophie, jedząc kanapkę z masłem orzechowym, podczas gdy Nathan dopijał kawę na wynos.
– Dlatego to będzie nasze miejsce awaryjne, dopóki nie znajdziemy czegoś lepszego – uznał zrezygnowany. – Podoba mi się tutaj, ten park ma duszę… – Której ja niestety nie dostrzegam, ale nie można być aż tak wybrednym – wzruszył ramionami, również wyjmując kanapkę. Siedzieli na huśtawkach, patrząc prosto przed siebie. Chłodny wiatr rozwiewał włosy Sophie, przeszkadzając jej w jedzeniu, dlatego zebrała je i związała na czubku głowy. – Powiedziała coś konkretnego? – zapytał po chwili Nathan. – Nie, stwierdziła, że nie może. – Dlatego mam naruszać jej prywatność i sprawdzić, co w trawie piszczy? Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… – N., ona coś wie, przecież pomagała w śledztwie. Jestem pewna, że tamtego wieczoru coś się wydarzyło… – Tak, pocałowała go, to obrzydliwe – burknął chłopak. – Miłość nie wybiera – zganiła go. – Powiedziała dziewczyna, która w nią nie wierzy. – Nic między nimi nie zaszło, nic prócz pocałunku, czuję to – wyznała, puszczając jego twierdzenie mimo uszu. – Gisele mogła być w szoku. Wiem, że ta sprawa była jedną z najtrudniejszych w karierze ojca. Widziałam to w jego spojrzeniu, sposobie bycia, w tym jak się
zamykał na świat, jakby się czegoś obawiał… Jakby to zjadało go od środka – zakończyła. – Dlaczego sądzisz, że to, nad czym pracowali, jest powiązane z waszym wypadkiem? – Jedyne, co Gisele powiedziała, ale niemal szeptem, jakby bała się, że ktokolwiek dowie się o tym, iż ona wie, było stwierdzenie, że samochód był już wcześniej uszkodzony. Ktoś to zaplanował, a kto, wie adresat listów, które otrzymywał mój ojciec – po tym wyznaniu dziewczyna wyjęła z tomiku wierszy Elliota dwa pogniecione listy. Chłopak przestudiował je uważnie, by na koniec spojrzeć na nią z niedowierzaniem. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, by angażować się w tę sprawę. Myślę, że moja siostra ma rację – bezpieczniej będzie o tym zapomnieć. – Proszę… Nathanie, proszę, spróbuj się czegoś dowiedzieć. Jeśli nie znajdziesz nic w jej komputerze, postaraj się ukraść klucze. Możemy dorobić sobie komplet, a następnie dostać się do policyjnego archiwum. Pozostaje też komputerowa baza danych… Ale musielibyśmy mieć hasło. – Jesteś szalona. – Albo natchniona – zawtórowała mu. – Leftwich, nie dowartościowuj się – zachichotał.
– Czasami muszę, Donovan. – Widzę, że już wszystko dokładnie zaplanowałaś… – Ktoś musi myśleć w naszym stowarzyszeniu – wzruszyła bezradnie ramionami. – Mamy stowarzyszenie? – No jasne – S&N STW. – Co to znaczy? – zdziwił się chłopak. – Sophie and Nathan Save The World– powiedziała. – Jak oryginalnie – sarknął. – Też jestem pod wrażeniem. – Kiedy będę łamał prawo, co ty zamierzasz robić? – Hm… – zamyśliła się. – Może Karaiby? Albo Jamajka? Fascynuje mnie też Wyspa Wielkanocna. Przy okazji poszukam jeszcze innych listów, być może dadzą mi jakieś wskazówki co do tożsamości naszego „wiernego przyjaciela”. Nathan pokiwał głową, a następnie zeskoczył z huśtawki i uśmiechając się do Sophie, odszedł w swoją stronę. Ona uczyniła podobnie, wybierając jednak przeciwny kierunek. * * * Sophie nie lubiła meczów Owena. Uwielbiała patrzeć,
jak Nathan gra w koszykówkę, czasami nawet lubiła zagrać z nim, ale nie znosiła futbolu. Pod pewnymi względami mógł być interesujący, ale ona naprawdę się męczyła, siedząc na trybunach. Beth dla odmiany zawsze podobały się podobne widowiska, dlatego wygodnie rozsiadła się na ławce, trzymając coca colę w jednej ręce, a drugą machała do Owena, kiedy chłopak spojrzał w ich kierunku. Chwilę przed rozpoczęciem do dziewcząt dosiadł się Chris z Davem. – O, cześć – powitała ich Sophie. – Nie wiedziałam, że się znacie – dodała, przyglądając się uważnie chłopcom. – Tak wyszło, że rozwiązywaliśmy ostatnio z Chrisem zadanie domowe. On robił je tydzień wcześniej – wyjaśnił jej kolega z lekcji fizyki. – Jaki masz wynik? – Jak peron w Harrym Potterze – odparła, mrugając do niego znacząco. – High five, siostro – uśmiechnął się Dave, wyciągając w jej kierunku dłoń. Gra się rozpoczęła, ale nikt oprócz Beth nie był nią zainteresowany. Dave opowiadał Sophie o nowościach, które przeczytał na temat teorii wielkiego wybuchu, co również komentował Christopher. Dziewczynie spodobała się ta rozmowa, ponieważ siłą rzeczy lubiła to robić – rozmawiać na ciekawe tematy, wypowiadać się i słuchać, jak ktoś to robi. W pewnym momencie Beth zapytała w roztargnieniu:
– Sophie, co robi twoja siostra? – W tym momencie? Pewnie przegląda jakieś nudne sprawy, których i tak nie wygra – westchnęła. – Nie – dziewczyna pokręciła głową, uświadamiając jej, że to nie o to chodzi. – Co ona robi tutaj… z tym mężczyzną w okularach przeciwsłonecznych i kaszkiecie? On ma oryginalne ray-bany?! O rany…! W każdym razie chyba się kłócą, nie sądzisz? – zastanowiła się zaciekawiona, podczas gdy oczy jej przyjaciółki rozszerzały się w zdumieniu. – Potrafisz rozpoznać ray-bany, na dodatek oryginały, z takiej odległości? – zdziwił się Dave. – Mam sokoli wzrok – Beth wyszczerzyła się w uśmiechu. – Zaraz wrócę – wyszeptała Sophie i nie słuchając nikłych protestów Elizabeth zaczęła schodzić z trybun. Chłodny wiatr sprawił, że dostała gęsiej skórki, dlatego objęła się ramionami, zaciągając na dłonie rękawy dużej, szarej bluzy. Przycisnęła się do siatki i przechodząc za ławkami, starała się dotrzeć bliżej Christine i tajemniczego mężczyzny, którzy stali przy wejściu prowadzącym do szatni. Szatnię stanowił mniejszy, dobudowany budynek, dlatego oboje byli nieco ukryci za murami szkoły. – Nie powinieneś tutaj przychodzić – do uszu Sophie doszły słowa siostry. Po tonie jej głosu rozpoznała, że jest
rozgniewana. – Ona nie ma z tym nic wspólnego, ta sprawa się skończyła – warknęła. – I nie życzę sobie, żebyście ją obserwowali, pilnowali, chronili czy jak wy to tam określacie. To ma się skończyć, Eric, rozumiesz?! – To polecenie, wykonuję tylko swoje zadanie – odparł oschło mężczyzna. – Chyba powinnaś być zadowolona, że robimy to za ciebie… Madeline i tak nie obchodzi, co się z nią stanie, prawda? – zapytał retorycznie. – Nie pogrywaj ze mną, dobrze ci radzę – zagroziła Christine. Sophie wychyliła się lekko, by zobaczyć jej minę. Dziewczyna celowała palcem wskazującym w umięśniony tors chłopaka. Niejaki Eric, jak nazwała go Christine, złapał ją za nadgarstek, a następnie przyciągnął jej twarz do swojej. – Zapomniałem już, jaka jesteś władcza – uśmiechnął się chytrze. – To wciąż pociągające… – Nie dotykaj mnie – dziewczyna wyrwała rękę z jego uścisku. Sophie spostrzegła, jaka ładna jest, taka naturalna – w dżinsach i brązowym swetrze podkreślającym kolor jej oczu. Rzadko widuje ją w takim stroju, tym bardziej, że Christine wciąż pracuje lub wychodzi gdzieś z Richardem. Kiedy Sophie już miała wyjść z ukrycia, chcąc dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi, ktoś przyparł ją do muru i przyłożył dłoń do ust, by nie zaczęła krzyczeć. Oczy jej i Christophera się spotkały. Te spojrzenia z pewnością nie wróżyły nic dobrego.
– Myśl, zanim coś zrobisz – syknął cicho. – Jeśli to źle rozegrasz, możesz niczego nie zyskać. A teraz odejmę dłoń od twoich ust, dobrze? – zapytał ostrożnie. – Ale ostrzegam, że jeśli zaczniesz krzyczeć albo pójdziesz za nimi, przywlokę cię z powrotem. Chris puścił Sophie, dlatego dziewczyna odsunęła się trochę od muru, do którego została przyciśnięta i ponownie się wychyliła, ale jej siostra i nieznajomy zniknęli. – Dupek – warknęła zezłoszczona. – Ależ nie ma za co – odparł z oschłym uśmiechem, a następnie odszedł w kierunku drużyny Owena. Mecz się skończył. Wygrali. Natomiast Sophie ponownie pozostała sama, zdezorientowana tym, co dzieje się wokół.
Rozdział piąty Droga przez ciemność „So wake me up when it’s all over, when I’m wiser and I’m older” – Avicii, Wake me up Deszcz. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, słońce ponownie ukryło się za chmurami, a niebo po raz kolejny zaczęło gorzko płakać. Zezłoszczona dziewczyna zaczęła kopać w opony czarnego cadillaca. Niedługo po tym dobiegł do niej ciemnowłosy chłopak, którego lekko mokre włosy kręciły się fantazyjnie na karku i kleiły do czoła. – Co robisz?! – warknął, odpychając ją i przyciskając do drzwi samochodu. – Odbiło ci?! – Co robię?! Może wyjaśnisz mi, co ty wyprawiasz? – zapytała rozgniewana. – Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy, dobrze ci radzę – nie wchodź mi w drogę! – Sądzę, że na razie sama ją sobie zagradzasz. Stanowisz zagrożenie dla siebie samej, a to bardzo niebezpieczne zestawienie. – Nic o mnie nie wiesz – mruknęła chłodno. – Znamy się dwa miesiące – nic nie wiesz o moim życiu i o tym, co się dzieje, więc nie pouczaj mnie, co mam robić, a czego
nie i nie mów, jakich błędów nie powinnam popełniać, a kiedy ryzykować – dodała. – Sądzisz, że dowiedziałabyś się czegokolwiek, przerywając siostrze i temu mężczyźnie? Nim zapytasz o cokolwiek, powinnaś poszukać czegoś więcej. Nigdy nie dostajemy prostych odpowiedzi, a kiedy chodzi o tajemnice, tym bardziej nie możesz liczyć na prawdę. Sama musisz ją odkryć, nie licząc się z jej słowami. Jej wyjaśnienia mogą być jedynie deserem. Na początek zastanów się, jak upolować obiad, bo inaczej zginiesz marnie – powiedział lodowatym tonem, puszczając ją nagle. – Aha i z łaski swojej zostaw w spokoju mój samochód, ty niewdzięczna dziewczyno. – Wiesz co? – zapytała z chytrym uśmieszkiem błąkającym się na pełnych ustach. – Idź do diabła. Po tych słowach odwróciła się do niego plecami i ruszyła przez parking w poszukiwaniu swojego auta, a raczej auta Christine, które pożyczyła. – Jak sobie życzysz, o pani – zakpił Chris. – To mój wierny przyjaciel, kiedyś ci go przedstawię. Sophie odwróciła się przez ramię i pokazała mu środkowy palec, mrożąc spojrzeniem. Kto by pomyślał, że ich charaktery będą tak do siebie podobne, że aż trudne do zniesienia. Dziewczyna wiedziała, że ta znajomość nie będzie należała do najłatwiejszych. Kiedy dotarła do czerwonego nissana juke, spostrzegła,
że przyciemniana szyba w drzwiach od strony kierowcy jest lekko porysowana. Otworzyła samochód, a wtedy zauważyła małą kopertę, tym razem w lazurowym odcieniu, leżącą na beżowym siedzeniu. Zaskoczona wsiadła do środka i zatrzaskując drzwiczki otworzyła wiadomość. Wewnątrz znajdował się wąski kartonik, na którym ponownie wypisano jakieś liczby. Dziewczyna wyjęła telefon i odnalazła w wyszukiwarce internetowej odpowiednią stronę, a następnie przepisała litery na skrawek papieru, który otrzymała. Następnie przyjrzała się odpowiedzi, zmięła w dłoni kartkę i zapalając silnik wróciła do domu. * * * Stephanie, jeśli sądzisz, że wygrałeś, mając jednego z moich ludzi, bardzo się mylisz. Wszystko rozpływa się w powietrzu, tak jak marzenia senne bledną tuż po przebudzeniu. Nigdy nie znajdziesz tego, który jest winowajcą tamtego wypadku. Życie. Zapomniałem, że jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Niezupełnie. To tylko chwile. I wszystko z biegiem czasu daje się zastąpić. Rzeczy się niszczą, ludzie umierają. Dlaczego nie potrafisz przestać? To przestępcy? Pewnie masz rację. Ale każdy ma duszę.
Każdy przepełniony jest szarym cierpieniem. xxx Sophie doczytała list do końca, ponownie nic nie rozumiejąc. Tajemniczy adresat owych wiadomości wyglądał jej niemal na poetę. Wypadki, wykroczenia. Chciałaby, żeby to wszystko było mniej skomplikowane. Dni cieplejsze. Kawa smaczniejsza. Uczucia prostsze do zdefiniowania. Niecierpliwość łatwiejsza do wytrzymania. Gdy tak siedziała w swoim pokoju na parapecie wyściełanym miękkimi poduszkami, zadzwonił telefon. Dziewczyna odebrała machinalnie. – Mam nadzieję, że kupujesz teraz jedzenia na wynos – zagrzmiał głos w słuchawce, przypominając Sophie, gdzie powinna być. – Eee, tak, ale jest ogromna kolejka – odparła dziewczyna, nawet nie siląc się na to, by kłamstwo miało subtelny wyraz prawdy. Elizabeth i tak wiedziała, że Sophie zupełnie zapomniała o spotkaniu. – Przepraszam, Lizzy, już jadę, tylko wezmę odpowiednie rzeczy. – Masz kwadrans, inaczej wyjdę bez ciebie – powiedziała kategorycznym tonem przyjaciółka. – Wyjdziesz? To znaczy, że nie urządzamy nocy filmowej? – zdziwiła się nieco, ponieważ takie wieczory były ich tradycją.
– Wszyscy oblewają zwycięstwo. Jest impreza u Klausa. Bardzo duża impreza, nie możemy jej opuścić – zapiszczała podekscytowana Beth. – Ubierz się ładnie. Nie będzie czasu na przebieranie. Po tych słowach rozłączyła się, krzycząc coś do Mii, swojej młodszej siostry. Sophie spojrzała na głuchy telefon, a następnie podeszła do lustra i przyjrzała się odbiciu. Było przed dziewiątą, a ona miała naprawdę niewiele czasu. Z drugiej strony kogo obchodziła impreza Klausa? Na pewno nie ją. Dziewczyna włożyła sukienkę w fioletowym odcieniu sięgającą do połowy ud. Do tego czarną, krótką skórkową kurtkę z suwakami oraz ciemne zakolanówki i kozaki. Rozpuściła włosy związane na czubku głowy i przeczesała je szczotką. Tusz do rzęs i szminka. W końcu porwała torbę i zbiegła do holu. – Jadę do Beth na noc – krzyknęła, nim drzwi się za nią zamknęły. Każdy słyszał jej oznajmienie, ale nikt nie zadał sobie trudu, by je skomentować. Jeśli czegoś nam się zabrania, jeszcze bardziej tego pragniemy, a Sophie była wybitna w robieniu tego, co jest niedozwolone. Kilka minut później do czerwonego nissana ładowała się trochę wyższa od Sophie dziewczyna z długim francuskim warkoczem opadającym na prawe ramię. Miała na sobie czarną, krótką spódniczkę, bokserkę, a na niej koszulkę. Jedno z ramion pozostawało odsłonięte. Dziewczyna nie zabrała nawet bluzy.
– Nie jest ci zimno? – zdziwiła się Sophie, uruchamiając silnik, ale wciąż czekając z odjazdem na wypadek, gdyby przyjaciółka chciała wrócić po żakiet. – Nie, jedź już – zażądała, rozgorączkowana. Sophie przewróciła tylko oczami i odjechała. Nietrudno było ominąć dom Klausa, ponieważ był to najbardziej oświetlony i głośny budynek na całej ulicy. Dziwne, że sąsiedzi nie skarżą się na hałas, pomyślała dziewczyna. Przynajmniej nie ma policji. Kiedy parkowała samochód, Beth już wchodziła do środka, witając się po drodze z kilkoma dziewczynami i chłopakiem, którzy palili na zewnątrz. Sophie ruszyła w jej ślady, kiwając jedynie znajomym ze szkoły i bardzo rzadko obdarzając kogoś uśmiechem. W domu kapitana drużyny znajdowało się co najmniej sto osób. Sophie widziała poszczególnych graczy i ich znajomych. I znajomych znajomych. I zapewne jeszcze jakichś znajomych tychże znajomych. Przechodząc przez salon spostrzegła, że w kuchni, która była po przeciwnej stronie, stoją Owen i Chris, i rozmawiają z Cecilią i Emily. Sophie wyciągnęła cienkiego papierosa i przeszła na tył domu, by w spokoju zapalić. W ogrodzie znajdował się basen, ale ponieważ pogoda stawała się coraz chłodniejsza, nikt nie miał ochoty na lodowatą kąpiel. Gdzieś w oddali jakaś para wymieniała się śliną. Mały chłopiec z domu obok przyglądał się im zniesmaczony. Rozumiała jego zażenowanie.
Sophie nie wiedziała, co tutaj robi. Powinna powiedzieć, że źle się czuje i pozostać w łóżku, oglądając ulubione seriale. Nikt nie zwróciłby uwagi, że akurat jej zabrakło, co bardzo jej odpowiadało. Czasami dobrze być niewidzialnym. Ale tak naprawdę nigdy taka nie była. Zawsze budziła respekt zmieszany z nutą zazdrości już przed tym, jak zaczęła chodzić z Thompsonem. Jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że nic ich nie łączy. Dziewczyna coraz częściej to dostrzegała. Zapragnęli wygody i spokoju od swoich rodzin, ale coraz trudniej było odgrywać role, tym bardziej, że wyczekiwane uczucie nie nadchodziło. – Hej, Sophie – wyszeptał cichy, niespokojny głos. Dziewczyna odwróciła się w jego kierunku, spostrzegając za sobą Annę. – Nie chcę ci przeszkadzać, ale Beth poprosiła, żebym cię znalazła. Twierdzi, że Owen trochę przesadził z alkoholem, a Cecilia za bardzo się do niego klei. Sophie wzniosła oczy ku niebu, niemo pytając, dlaczego zawsze ją to spotyka, a następnie rozgniotła niedopałek obcasem i ruszyła za koleżanką do środka. Cecilia, Elizabeth i Owen wciąż tkwili w kuchni, gdzie Beth wytrwale tłumaczyła coś chłopakowi. – Odczep się od niego, laluniu – poleciła jej Cecilia. – Raczej nie jest zainteresowany. – Myślę, że tobą tym bardziej – odparowała lodowatym
tonem Sophie. Blondynka zbladła, słysząc jej głos, bowiem dotąd nie zdawała sobie sprawy, że dziewczyna przebywa w pomieszczeniu. – Kogo my tu mamy – zadrwiła, otrząsając się ze zdziwienia. – Sophie, jak zwykle nieoceniona. Jak tam twoja głowa? – Obawiam się, że lepiej niż twoja – odparła w udawanym zasmuceniu. – Nie bądź taka harda – warknęła. – Cóż za zaskoczenie, wzbogaciłaś słownik o nowy synonim. Kiedy ostatnio rozmawiałyśmy, posługiwałaś się samymi wulgaryzmami – zakpiła. – Suka. – Być może, ale przynajmniej ja z tego wyrosnę – wzruszyła bezradnie ramionami, podchodząc do Beth, o którą opierał się Owen. – Wiesz, chyba mu niedobrze – uznała zaniepokojona Elizabeth. – O, Sophie, mój skarbie, cieszę się, że cię widzę – zawołał rozradowanym, pijackim tonem jej chłopak. – Tak, tak, ja też… – Jesteś taka wspaniała – ucieszył się, całując ją w usta. Sophie czuła posmak piwa. A raczej piw. Ciekawe, ile ich wypił, zastanawiała się. – Dość – przerwała mu niemal natychmiast, ale
ponownie ją objął. – Owen, powiedziałam dość, wracasz do domu – mruknęła, jednak chłopak zamknął ją w silnym uścisku. – Puść mnie – poprosiła nieco łagodniej, ale Owen już zbliżał swoje usta ku jej wargom. Sophie starała się wyrwać, patrząc błagalnym wzrokiem na Beth, która rozumiejąc przesłanie, poklepała Owena po ramieniu. – Chodź, wrócimy do domu. – Nie, chcę jej – mruknął. Anna, która stała przy kuchence, zaczęła wszystkich wypraszać, chcąc zapewnić im nieco prywatności. – Skarbie, dlaczego nigdy nie byłaś moja? Jak to nazywasz? Och, żyjemy w świecie iluzji, czyż nie? – zarzucił chłopak, przyciskając ją do szafki. – Owen, jesteś pijany, puść mnie – warknęła, tracąc cierpliwość. I wtedy zjawił się Christopher. Na jego policzku wciąż widoczne były ślady szminki, ale oczy wyraźnie pociemniały, widząc, co się dzieje. – Wystarczy – powiedział spokojnie, odciągając Owena od Sophie. Dziewczyna nie poruszyła się, nie zmieniła pozycji, nie odeszła. Jedynie wpatrywała się w jego oczy. – Zostaw mnie, jest moją dziewczyną, mam prawo robić z nią, co chcę – burknął. Te słowa były z pewnością jednym z jego największych błędów, bowiem policzek, który mu wymierzyła, był naprawdę dotkliwy. – Nigdy nie waż się traktować mnie jak własność –
mruknęła chłodno, a następnie ruszyła do wyjścia. – Czekam w samochodzie – dodała jeszcze, niemal szeptem, ale mimo dudniącej muzyki cała trójka i tak słyszała ją doskonale. * * * – Przepraszam – wyszeptał jasnowłosy chłopak o zielono-brązowych oczach. – Zniszczyłem twoją sukienkę, naprawdę mi przykro. Elizabeth przeszyła go znaczącym spojrzeniem, dopijając kawę. – Jestem zdumiona, że po takiej ilości alkoholu zdołałeś zwlec się z łóżka o tak wczesnej porze – zauważyła. – I nie sądzisz, że to nie mnie powinieneś przepraszać? To jak potraktowałeś Sophie było poniżej krytyki. Nawet ten policzek był zdecydowanie za słaby. – Wiesz, że kiedy jestem wstawiony, plotę bzdury – usprawiedliwiał się. – Nie chciałem sprawić jej przykrości. – Tu nie chodzi o to, czy sprawiłeś jej przykrość czy nie, ponieważ ona przez większość życia nie liczyła się z opinią innych. Ale jesteś jej przyjacielem, ceni wasze relacje. Nie uważasz, że to bez sensu ciągnąć coś jedynie dla zadowolenia innych?
Owen wpatrywał się w przechodniów za oknem. Ulicami poruszały się dziesiątki samochodów, ludzie spieszyli się do pracy lub na zakupy. Nie wiedział, co powinien odpowiedzieć na zarzuty dziewczyny. Wiedział, czego pragnie, ale zupełnie nie wiedział, jak to osiągnąć. Jakby jego decyzja była naprawdę trudna. A przecież tak naprawdę wymagała jedynie działania i odpowiedniej postawy. – Powinienem już iść – uznał. – Jestem umówiony z ojcem. – Nie zapomnij do niej zadzwonić – westchnęła bezradnie, zamawiając jeszcze jedną kawę, tym razem na wynos. Gdy wróciła do domu, Sophie już nie spała. Odnalazła ją w kuchni ze słuchawkami w uszach, kiedy smażyła kolejne naleśniki i śpiewała piosenki, podczas gdy Mia ją oklaskiwała. – Widzę, że dobrze się bawicie – zachichotała. – Lizzy, ona jest cudowna – zapiszczała ośmioletnia dziewczynka, podskakując na krześle. – Doprawdy? – Beth uśmiechnęła się znacząco, a następnie dopadając siostrę, zaczęła ją łaskotać. Poranek minął im milej niż przypuszczały, jednak Elizabeth czuła się nieswojo w towarzystwie przyjaciółki. Jakby każde najkrótsze spojrzenie miało rozbić jej osobę na drobne kawałki, a ona była zbyt nieodpowiedzialna, by
ułożyć te puzzle. Ale Sophie nie wydawała się poruszona. Była zupełnie normalna. – Za tydzień u mnie? – zapytała, kierując się do korytarza, w którym wcześniej zostawiła torbę. – Postaram się – odparła Beth. – Ale dlaczego już idziesz? – zdziwiła się. – Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór to… – Było fajnie, dobrze się bawiłam – zapewniła z uśmiechem, mimo że wolałaby zapomnieć o tej nocy. – Nathan dzwonił nad ranem, prosząc o spotkanie. Nie powiedział, o co chodzi, a ja nie znoszę żyć w niepewności, także rozumiesz, że muszę to sprawdzić. Sophie ucałowała ją w policzki i zmierzwiła jasne loczki Mii, a następnie wyszła z posesji przyjaciółki. Powrót do domu samochodem zajął jej dziesięć minut. Dziewczyna wzięła szybki prysznic, przebrała się i kwadrans później siedziała już na huśtawce w opuszczonym parku. – Cześć – przywitał się wysoki, przystojny chłopak, siadając na ławce obok. Jak zwykle patrzyli przed siebie, co jakiś czas zerkając jedynie na swoje profile. – Mam nadzieję, że to coś naprawdę godnego uwagi – powiedziała, odbierając od niego pojemnik z kanapkami. – Inaczej nie rozumiem, dlaczego miałbyś mnie budzić o czwartej nad ranem… – Tak w zasadzie, to chciałem ci powiedzieć, że nic nie
mam. – I nie mogłeś mi tego przekazać przez telefon? – zapytała sceptycznie, odgryzając kawałek razowego chleba. – Lubię obserwować, jak się złościsz. Jesteś wtedy taka zabawna – zachichotał, kiedy dziewczyna uderzyła go w ramię. – Chcesz? – podała mu jedną z kanapek. Nathan chętnie odebrał ją od niej, również jedząc. – Och, zapomniałam ci powiedzieć, że do niej naplułam – powiedziała nagle niewinnym tonem. – Mnie też umknęło, by powiadomić cię, że moja ślina znajduje się w twojej porcji – mruknął, przeżuwając kolejny kęs. Sophie przewróciła oczami, a kiedy skończyła posiłek, zapytała: – W jej komputerze nic nie było? – Zero, tylko jakieś śmieszne zdjęcia z jej chłopakiem, trochę muzyki i tego typu pliki – uznał. – Nie trzyma tam żadnych dokumentów związanych z pracą. – Czyli nie mamy nic – podsumowała rozczarowana. – Niezupełnie, mamy to – Nathan zadzwonił przed jej oczami pękiem kluczy. – Dorobiłem wszystkie, tak na wszelki wypadek. Ten jest do archiwum – pokazał jej średniej wielkości pozłacany klucz. – Pracuję też nad hasłem do jej komputera na komisariacie. – Fantastycznie – ucieszyła się, obdarowując go uśmiechem. – Musimy przemyśleć, kiedy będziemy mogli
dostać się do piwnicy? – zastanawiała się, marszcząc przy tym brwi. – Mam pewien pomysł, ale będziemy potrzebowali osoby trzeciej. Chyba znam kogoś, kto się nada – chłopak puścił do niej oczko, a następnie sięgnął jej przez ramię po kolejną kanapkę. Dobrze, że robię ich więcej, pomyślał, nieoczekiwanie się śmiejąc. * * * Sophie ziewając leżała na ławce w klasie, w której odbywały się jej lekcje literatury. Tego dnia przyszła do szkoły wcześniej, ponieważ ponownie nie spała dobrze, a spędzanie czasu w domu było kiepską perspektywą. Niedaleko niej siedział Arthur Smith i przyglądał jej się natarczywie, dlatego dziewczyna uznała, że lepiej będzie udawać, że śpi, niż skłonić go do działania, ponieważ w sali nie było wielu świadków. Elizabeth się rozchorowała, dlatego nie mogła liczyć na szczególne atrakcje podczas jej nieobecności. Ewentualnie mogła udać się do redakcji i zaproponować pomoc przy kronice. Lepsze to niż spędzanie przerw na słuchaniu nudnych opowieści o chłopakach i randkach koleżanek. – Ciężka noc? – zapytał przyjemnie zachrypnięty głos tuż obok. Sophie odwróciła głowę w jego kierunku i nie unosząc jej, wysyczała:
– Poszukaj sobie innej ofiary, dzisiaj nie jestem w nastroju. – Nie zamierzam cię nękać – zapewnił wymownie chłopak. – Ale chciałbym z tobą porozmawiać… Martwię się o Owena. Rozmawiałaś z nim od tamtej imprezy? – Hm, to ciekawe, nigdy nie przypuszczałabym, że zostaniesz posłańcem. Liczyłam na to, że masz większe ambicje… – Był pijany i naprawdę stara się to naprawić – zapewnił ją, puszczając jej słowa mimo uszu. – Wiesz co? Zajmij się lepiej swoim życiem uczuciowym. Ta szminka na twoim policzku wyglądała naprawdę kusząco. Musiałeś mieć udany wieczór – i tego właśnie się trzymaj – poleciła mu, ponownie przekręcając głowę. Nie zwróciła uwagi nawet na to, że lekcja już się zaczęła. – Czepiasz się każdego najmniejszego szczegółu, żeby ominąć swoje problemy. Tym do niczego nie dojdziesz. A właśnie – jak tam postępy w twoim śledztwie? – prychnął. – Nijak, bo jakiś nicpoń przerwał mi w kulminacyjnym momencie – warknęła. – Jesteś urocza, kiedy się złościsz, mówił ci to już ktoś? – sarknął. – A o tym, że jesteś niepowtarzalnie irytującym człowiekiem, ktoś ci wspominał?
– Jasne, bez przerwy to słyszę. To podobno seksowne – wzruszył ramionami, szczerząc zęby w uśmiechu. – Idiota. – Złośnica – chłopak przedrzeźniał jej ton. – Gdybyś częściej się uśmiechała, sprawiałabyś wrażenie całkiem sympatycznej, a tymczasem wyglądasz dość przerażająco – uznał. – Auć, doprawdy, cios w samo serce – dziewczyna niemal się uśmiechnęła, jednak jej oczy pozostawały nieprzeniknione. – Panno Leftwich, panie Whittemore? Czy ja państwu nie przeszkadzam? – do ich uszu doszedł nagle chłodny głos pana Branwella. Spojrzeli na jego kamienną twarz, a następnie wymienili znaczące spojrzenia, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Ależ skąd, słuchamy pana z przyjemnością – odparła w końcu Sophie, zachowując poważny wyraz twarzy. – Doskonale. W takim razie zostaniecie po lekcji. Oboje. Skoro jesteście tak zaabsorbowani Tołstojem, bo podejrzewam oczywiście, że to o nim dyskutowaliście na lekcji, to myślę, że chętnie podzielicie się swoimi spostrzeżeniami na forum. Reszcie już dziękuję, a was poproszę do siebie – powiedział. Nikt z pozostałych uczniów tego nie skomentował, bowiem każdy obawiał się, że i on może zostać ukarany. – Po prostu cudownie – mruknęła Sophie zirytowana,
podchodząc do biurka. – Przygotujecie wspólnie wypracowanie na temat losów Anny Kareniny. Liczę na to, że dodacie również coś na temat stylu Tołstoja i jego aspiracji związanych z tą powieścią. Mam nadzieję, że wasza praca będzie tak dobra, iż nie będę musiał wysilać się, by zadawać kolejne pytania. Ma być w niej wszystko, co trzeba. Oczywiście wiecie, o czym mówiliśmy, także nie będziecie mieli żadnych problemów. Kreatywność, pamiętajcie o niej – zakończył. – Aha, wasza ocena z tej pracy będzie stanowiła część oceny semestralnej. Macie czas do piątku. – Ale to za dwa dni – jęknęła Sophie. – Jesteście najlepsi w klasie, mały esej nie jest chyba problemem? – zapytał lekceważąco. – Czy nie możemy chociaż napisać tego oddzielnie? – zastanowił się Chris, odzywając się po raz pierwszy. – Och, to byłaby strata czasu – uznał Jack. – Przecież doskonale pracuje wam się w zespole. Możecie już iść. – Fenomenalnie – prychnęła dziewczyna, kierując się do wyjścia. Christopher wzniósł oczu ku górze, a następnie wyszedł za nią i dogonił ją na korytarzu. – Wyluzuj, Soph, przecież to jeszcze nie koniec świata – zapewnił ją obojętnie. – To twoja wina. – To ty nazwałaś mnie idiotą – przypomniał. – Nie
lubię zostawiać niedokończonych spraw… – Och, czyżby – zatrzymała się nagle i odwróciła twarzą do niego. – Wyjaśnijmy sobie coś – nie jesteśmy przyjaciółmi. Mamy zbyt podobne charaktery, by móc się dogadać. Jeśli spieprzysz mi ocenę, zniszczę cię, obiecuję. Masz być jutro punkt ósma pod moim domem – warknęła, podchodząc do swojej szafki. – Pod fasadą lodu nie ukryjesz prawdziwych uczuć – odpowiedział chłopak zmęczonym tonem, jakby próbował tłumaczyć coś małemu dziecku, które niczego nie pojmuje. – Słucham?! – Sophie wytrzeszczyła na niego oczy, zupełnie tracąc czujność. – To zabawne, prawda? Że staram się dostrzec w tobie ludzką istotę, a nie jedynie imaginację. Widać twoi znajomi dali sobie spokój, zadowalając się twoją chłodną postawą. To wygodne, wtedy nigdy nie trzeba się zbytnio przejmować. Jedyną osobą, na której naprawdę możesz polegać jest Nathan, prawda? – Znasz Nathana? – zdziwiła się, starając skupić uwagę na tej informacji, a nie poprzednich słowach Chrisa. – Pewnie, jest bratem Gisele – wzruszył ramionami. – A ją skąd kojarzysz? – zastanowiła się. – Jest trochę za stara, z nią też flirtowałeś? – To dziewczyna Jacka, głuptasie – westchnął. Sophie otworzyła usta w zdumieniu.
– To… jak to możliwe? Znaczy… Od kiedy są parą? – Niecały rok – stwierdził po namyśle. – Wszystko w porządku? Trochę zbladłaś… – Tak, tak… To po prostu zastanawiające. Czy mieli jakieś problemy? Ostatnio, powiedzmy wiosną? – Co? Nie, raczej nie. Dobrze się układa między nimi… – Zmieniłam zdanie. Przyjedź o siódmej. Jutro czeka nas nie tylko zadanie do odrobienia – uznała, patrząc na niego przeciągle. – Zgaduję, że proponujesz mi myszkowanie po policyjnym archiwum, tak jak Donovanowi – odgadł, co zdziwiło dziewczynę jeszcze bardziej. – Nie doceniałam go – uśmiechnęła się delikatnie. – To jak, wchodzisz w to? – No nie wiem, jesteś trochę niekonsekwentna, wiesz? Ostatnio kazałaś mi iść do diabła – przypomniał jej rozbawiony. – Tym lepiej. Czeka nas przyjacielskie spotkanie w ogniach piekielnych. Tylko się nie spóźnij. Po tych słowach dziewczyna wyjęła książkę do geometrii i zatrzasnęła szafkę z hukiem.
Rozdział szósty W środku kadru „I only stick with you, because there are no others” – Radiohead, All I need Czasami mamy taką wielką ochotę nie wychodzić z łóżka. Wracamy z pracy czy szkoły, układamy się na miękkiej pościeli i nagle życie nabiera nowego znaczenia – jakby patrzenie się w sufit bezmyślnym spojrzeniem było nową definicją spokoju i kolejnych nadziei. Ale kiedy się budzimy, odkrywamy, że wszystko jest jak dawniej. Świat się nie zmienia, a nasze problemy przybierają różne formy. Czy złe? Może niekoniecznie, ale to i tak nie zmienia faktu, że nic nam się nie chce. Kiedy Sophie usłyszała dzwonek do drzwi, przewróciła się na brzuch i jęknęła w poduszkę. Nikogo prócz niej nie było w domu, ponieważ zarówno Christine, jak i matka wyszły. Dziewczyna liczyła jedynie na to, że ktoś będzie przypadkiem na dole i otworzy te cholerne drzwi. – Idę, już idę – westchnęła, schodząc po schodach. Jej włosy ponownie były w nieładzie, a ona nie zadała sobie trudu, by doprowadzać się do porządku. Miała na sobie koszulkę Nathana z pierwszego meczu, który wygrał. Była na nią za duża, ale i tak ją lubiła. Do tego getry i ciepłe skarpety. Czego chcieć więcej? Na pewno nie referatu z
literatury. – Wejdź i się rozgość – poleciła Christopherowi. – Będę w kuchni, potrzebuję kofeiny. Chris ściągnął brwi, patrząc na nią z rozbawieniem. Zostawił kurtkę w holu, a następnie podążył za Sophie. Dziewczyna już przygotowywała dwa kubki kawy i kanapki. – Jesteś głodny? – zapytała i nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej: – Pewnie tak… Nastoletni chłopcy jedzą niesamowicie dużo. Przynajmniej Nathan i Owen należą do typu wiecznych głodomorów. – Mnie wystarczy kawa – zapewnił chłopak, siadając przy bufecie, naprzeciwko niej. – Trudno i tak będziesz musiał je zjeść – stwierdziła, lekko się uśmiechając. – Chodź i weź po drodze talerze – poprosiła, prowadząc go do pokoju. Chłopak odstawił wszystko na biurko, a następnie rozejrzał się zaciekawiony po sypialni Sophie. – Masz dużo książek – uznał, przeglądając niemieszczące się na półkach powieści. W zasadzie znajdowały się wszędzie. Na regałach, na parapecie, część na podłodze. – To jeszcze nic, gdybyś widział zbiór mojego ojca, to dopiero coś – westchnęła cicho. – Dlaczego idziecie na komisariat? – zaciekawił się, zajmując miejsce na krześle przy biurku. Sophie natomiast siedziała po turecku na łóżku, na którym znajdowały się
także notatki, powieść Tołstoja i laptop. – Bo nam się nudzi – prychnęła. – Wiesz, mamy takie hobby – włamywanie się do policyjnych archiwów. – A podobno to ja jestem nieuprzejmy. – Dobrze, już dobrze, po śnie jestem trochę rozdrażniona – wyjaśniła oschle. – Myślę, że nie tylko po śnie – mruknął cicho. – Uznam, że tego nie słyszałam – prychnęła, rzucając w niego jedną z poduszek. Ponieważ na ostatniej lekcji literatury oboje nie słuchali zbyt uważnie, wydawać by się mogło, że ich praca okaże się kompletną udręką, jednakże obojgu udało się zdobyć kilka konkretnych notatek od kolegów z grupy, dlatego esej był gotowy w niecałą godzinę. – Mam nadzieję, że Jack nie będzie się na nas mścił – zauważyła Sophie, jedząc jedną z kanapek. – W końcu to twój wujek, chyba nie skrzywdzi siostrzeńca? – Skąd wiesz, że jestem jego siostrzeńcem? – zastanowił się. – To raczej założenie, nie wiedza – masz inne nazwisko, a poza tym wspominał mi, że ma siostrę – odparła po krótkim namyśle. – Masz taki dryg po ojcu – sklejanie faktów? – zapytał, dopijając kawę. – Hm, możliwe. Może to też wynik tych
wyimaginowanych seriali kryminalnych? – Więc dlaczego bawimy się dzisiaj w śledczych? Sophie spojrzała na niego, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć. Skoro Nathan mu ufa, czy i ona powinna? Z westchnieniem zeskoczyła z łóżka i podeszła do odpowiedniej półki, szukając tomiku wierszy Elliota, w którym trzymała odnalezione listy. Następnie podała je chłopakowi i opowiedziała o wskazówkach oraz nowinie Gisele. Christopher nie wydawał się specjalnie zaskoczony, ale jednak widziała w jego oczach ten rodzaj podniecenia, który towarzyszy przy rozwiązywaniu naprawdę zastanawiających zagadek. – Dlaczego tak bardzo chcesz się dowiedzieć, kto to zrobił? Czy nie lepiej opowiedzieć o tym policji? Nigdy nie wiesz, co może ci się przydarzyć. – Myślisz, że ktoś uwierzy nastolatce, która nie pamięta momentu wypadku? Cyrus, przyjaciel mojego ojca, zwykł mawiać: „Kto umarł, ten nie żyje, a martwi zawsze pozostają tylko martwymi”, więc po co cokolwiek robić w tej kwestii? – tłumaczyła zmęczonym tonem. – Nieważne, powinniśmy już iść. Nathan będzie czekał w kawiarni niedaleko komisariatu. Aha i bierzemy twój samochód. Moja siostra zabrała swój, poza tym ktoś mógłby go rozpoznać – wyjaśniła, odnajdując brązowe kozaki. Wzięła jeszcze beret i szalik, by w końcu móc wyjść z
Chrisem na zewnątrz. Nathan opierał się o drzewo, czekając na przyjaciół. Zapadał zmierzch, coraz mniej ludzi pojawiało się na ulicach ze względu na chłodne powietrze i późną porę. Kiedy przyuważył czarnego cadillaca, zaparkowanego w ślepym zaułku, od razu ruszył w jego kierunku. – Archiwum policyjne zamykane jest na klucz, policjanci raczej nie zadają sobie trudu, by trzymać tam wartę, ale i tak powinniście być uważni – wyjaśnił pośpiesznie chłopak. – Gdy wy dwoje będziecie w piwnicy, postaram się dostać do komputera Gisele. Będzie w pracy jeszcze przez jakieś pół godziny, później wychodzi. Byłoby wspaniale, gdybym miał dostęp do danych jej przełożonego, ale jeśli moja siostra prowadziła tę sprawę, powinna mieć to w bazie danych – uznał. – Chris, zaparkuj tutaj, musimy zachować ostrożność. Wy wejdziecie od tyłu. Christopher zaparkował trzy przecznice dalej, by nie wzbudzać podejrzeń. Kiedy Sophie wysiadła z samochodu, Nathan zatrzymał na niej zaskoczone spojrzenie. – Wciąż masz tę koszulkę – wyszeptał z zadowoleniem, które próbował ukryć przez obojętny ton. Dziewczyna nie odpowiedziała, a jedynie uśmiechnęła się niewyraźnie, wzruszając jednocześnie ramionami. W końcu i tak musiała opatulić się dokładniej miękkim, wełnianym swetrem.
Latarnie oświetlały ich postaci. Ktoś nieorientujący się w sytuacji uznałby, że w tym momencie spiskują. A może właśnie tak należałoby to określać? Ostatecznie Nathan podążył ku schodom prowadzącym na miejski posterunek policji. Natomiast Chris i Sophie udali się na tyły budynku, by jak najłatwiej dostać się do archiwum. Kiedy przedostali się przez metalowe drzwi, spostrzegli, że znajdują się na klatce schodowej. Oboje bez wahania wybrali zejście na dół, gdzie spodziewali się odnaleźć pomieszczenie, którego szukali. Sophie wychyliła się najpierw delikatnie przez barierkę, by sprawdzić, czy na najniższym poziomie nie ma żadnych funkcjonariuszy. Na szczęście zapewnienia ich kolegi okazały się prawdziwe – nikt nie stał im na drodze. Gdy Sophie miała pokonać ostatnie stopnie, Chris przytrzymał ją za nadgarstek. – Co jest? – zdziwiła się. – Ostrożności nigdy za wiele… Chodź – chłopak kiwnął głową w kierunku metalowej puszki, wbudowanej w ścianę tak, że była praktycznie niedostrzegalna. Sophie uśmiechnęła się, rozumiejąc, o co mu chodzi. Christopher przez chwilę studiował maleńkie dźwignie, by w końcu opuścić dwie z nich. Ciemność ogarnęła klatkę schodową i piwnicę, ale powyżej wciąż dostrzegalne było światło. Dziewczyna nie widziała natomiast żadnych czerwonych punkcików lub czegoś innego, co wskazywałoby na czujniki ruchu czy
kamery. Chris wyjął z kieszeni kurtki niewielką latarkę, jakby przewidział, że taka sytuacja może mieć miejsce. Sophie, podążająca za nim korytarzem krok za krokiem, wpadła na niego, gdy nieoczekiwanie się zatrzymał. – To tutaj – stwierdził, podświetlając tabliczkę na drzwiach. Dziewczyna wyjęła z kieszeni pęk kluczy, by w końcu otworzyć trzeszczące zamki. Słysząc hałas nienaoliwionych zawiasów, zaczęła się zastanawiać, jak często ktokolwiek tam zagląda. Gdy zamierzała już wejść do środka, Chris przemknął się obok niej, prosząc pośpiesznie, by chwilę zaczekała. Zaskoczona odruchowo kiwnęła głową, mimo że chłopak nie mógł dostrzec tego gestu, a ona bardzo chciała dowiedzieć się, co takiego kombinuje jej partner. Partner… Co za ironia, pomyślała. Drzwi ponownie się uchyliły, a ją oślepiło światło jarzeniówek. Sophie odruchowo podniosła dłoń do oczu, jednocześnie starając się przyzwyczaić do jasności. – Jak to zrobiłeś? – zapytała. – Światło awaryjne – wyjaśnił jedynie. Sophie wzruszyła ramionami, a następnie rozejrzała się po regałach z aktami i dowodami. – Czy ta sprawa nie jest zbyt świeża, żeby szperać w archiwum? – zastanowił się Chris.
– Chyba przestano ją prowadzić po śmierci mojego ojca. Z tego, co wiem, detektyw Gilbert nie popierał tego śledztwa, uważał, że nie ma czego wyjaśniać. A Gisele sprawę odebrano, pomagała Stephanowi, znaczy mojemu ojcu – poprawiła się szybko. – A czego dotyczyło śledztwo? – Tego musimy się dowiedzieć – wyjaśniła Sophie. – Weź pod uwagę sprawy rozpoczęte lub kontynuowane na początku wiosny, wtedy chyba ją dostali. Christopher wolno pokiwał głową, a następnie rozdzielili się i zaczęli przeglądać różne akta. Niektóre podpisywał ojciec Sophie, ale to wciąż nie było to, czego szukali. Dziewczyna irytowała się coraz bardziej wraz z każdym plikiem kartek, które przeglądała. Zupełnie tak, jakby wszystko było na miejscu, a jednak czegoś brakowało. Christopher studiował cierpliwie dokumenty z jakiejś teczki, ale ponieważ nie wydawał znaczącego okrzyku typu: „To jest to!”, „Hura!” lub „Mam cię!”, Sophie stwierdziła, że i on niczego nie znalazł. Kiedy dziewczyna miała sięgnąć do kolejnej szuflady, jej telefon zawibrował. Była niemal zdumiona, że ma zasięg, dlatego odruchowo odebrała wiadomość od Nathana: JEŚLI TO WY ODŁĄCZYLIŚCIE PRĄD, TO MACIE POWAŻNY PROBLEM! LEPIEJ STAMTĄD ZNIKAJCIE, WŁAŚNIE IDĄ SPRAWDZIĆ, CO SIĘ STAŁO.
WIDZIMY SIĘ PRZY SAMOCHODZIE, MACIE NIEWIELE CZASU!!! Sophie ze świstem wypuściła powietrze, czytając treść Chrisowi. – Ty i te twoje pomysły – mruknęła oskarżycielskim tonem. – To niesprawiedliwe, jeszcze niczego nie znaleźliśmy, nawet nie przejrzeliśmy połowy. – Nie ma czasu na marudzenie, wracamy – chłopak odłączył prąd również w archiwum, a następnie wymacał dłoń Sophie i pociągnął ją za sobą. Nie było czasu na sprzeczki, a tym bardziej błędy. Musieli wydostać się niezauważeni. – To pewnie przeciążenie, korki same wyskoczyły – stwierdził znudzonym tonem jakiś funkcjonariusz policji. Jego towarzysz, do którego mógł się zwracać, nie odezwał się ani słowem, a na zobaczenie jakichkolwiek gestów również nie mieli co liczyć. – Zaraz będzie po sprawie – odezwał się ponownie. Christopher wyjął z kieszeni telefon, a następnie wystukał krótką, ale niezwykle treściwą wiadomość do Nathana: KLATKA SCHODOWA. ZAJMIJ ICH CZYMŚ. Chłopak nie wiedział, czy jego kolega jest jeszcze w budynku, ale modlił się w duchu, żeby tak było. Po niedługiej chwili do ich uszu doszły skargi Nathana na
jakiegoś pijaczynę, który ukradł mu portfel. – Co ty tutaj robisz, chłopcze? Dlaczego wchodzisz tylnym wejściem? – zapytał podejrzliwie inny głos, należący zapewne do drugiego policjanta. – Czy to takie istotne? Istotny jest fakt, że nie mam dowodu tożsamości ani pieniędzy na autobus powrotny! Podobno macie coś z tym zrobić?! – Frank, idź z nim – polecił jeden z mężczyzn. – Chcę rozmawiać z wami obydwoma! Tak traktujecie porządnych obywateli?! – Czy ty nie jesteś bratem Gisele? – zastanowił się drugi funkcjonariusz. Sophie odróżniając głosy stwierdziła, że tym razem to partner Franka. – To taka sympatyczna dziewczyna, powinieneś się wstydzić, że nie jesteś w połowie tak grzeczny jak ona. – Świetnie, więc może mnie pan do niej zaprowadzi? Chętnie opowiem jej o waszym małostkowym zachowaniu. – Chodź, Axel, pięć minut nas nie zbawi, światła nie ma tylko w piwnicy. Musimy coś zrobić z tym… porządnym obywatelem – mruknął z przekąsem Frank. W końcu głosy i kroki ucichły, dlatego Christopher nie wahał się ani chwili dłużej i jak najdyskretniej wykradł się z Sophie na zewnątrz. Kiedy w końcu znaleźli się przed wejściem głównym miejskiego komisariatu, odetchnęli z ulgą.
– Macie szczęście, że Gisele już wyszła – burknął Nathan, podchodząc po jakimś czasie do cadillaca z rękoma wciśniętymi do kieszeni kurtki. Sprawiał wrażenie rozeźlonego, ale Sophie widziała, jak jego puls zwalnia, a oczy stają się spokojniejsze, kiedy ich zobaczył. – Nic nie mamy – westchnęła teatralnie dziewczyna, gdy już skończyła opowiadać Nathanowi o tym, co wydarzyło się w archiwum. Jednym słowem o niczym. – Ja też nie dowiedziałem się zbyt wiele. Jedyne, co przykuło moją uwagę, to nazwisko lub pseudonim świadka. Wszystko w jej komputerze było takie… puste. Jakby po całej sprawie ktoś wyczyścił wszystkie informacje, chcąc o tym zapomnieć. Ale te dwa słowa wciąż tam widniały, mimo że zaszyfrowane: Joe Black. – Jak Śmierć z tego filmu z Bradem Pittem – zauważyła jego przyjaciółka. – Ej, Chris, dlaczego nagle jesteś taki milczący? – zastanowiła się. – Bo czytam. – Teraz?! Nie mów, że nadrabiasz Annę Kareninę – burknęła podenerwowana. – Przeczytałem tę książkę w wieku trzynastu lat – wyznał urażony. – Czytam akta… – Co?! Zabrałeś stamtąd akta? – zapiszczała. – No to mogę się pożegnać z czystą kartoteką – westchnął, jakby do siebie, Nathan.
– Wyluzujcie. Kazałaś mi szukać spraw z okresu wiosennego prowadzonych przez twojego ojca i Gisele. Była jedna teczka, ale wypełniona jedynie jakimiś śmiesznymi zenanami na temat wypadku i pożaru – mam zdjęcia w telefonie. – dodał. – Ale wewnątrz znajdowała się jeszcze jedna teczuszka. Wziąłem tylko ją. Skoro była ukryta i tak pewnie niewielu o niej wiedziało. Ale i tutaj niczego nie ma. Powtarza się tylko to nazwisko, które znalazł Nathan. I jest zapisany adres klubu na przedmieściu. DanseMacabre, kojarzycie go? Kimkolwiek jest nasz Pan Śmierć, ma ciekawe poczucie humoru… no i może być bardzo pomocny. Sophie zajrzała przez ramię Chrisa na trzymane przez niego kartki. – Nie, nie, nie – zaczął Nathan. – Nawet nie myśl o tym, o czym teraz myślisz, bo mimo że zapewnisz mnie, że o tym nie myślisz, to i tak wiem, że wciąż o tym myślisz! Dziewczyna spojrzała na niego znacząco, jakby przyglądała się chłopcu z niedorozwojem, a następnie wybuchła śmiechem. – Bardzo logiczna wypowiedź, Nathanie – uznała. – Strach cię obleciał? Czeka nas naprawdę niezła zabawa… Chłopak westchnął przeciągle, czując, że to nie skończy się dobrze. * * *
Gdy czarny cadillac w końcu zatrzymał się przed domem Sophie, było już po dziesiątej, ale dom wciąż pozostawał nieoświetlony. Czy to możliwe, by matka i siostra już spały?, zastanawiała się. W każdym razie powinny już wrócić. – Do jutra – oznajmiła Sophie, wysiadając z samochodu. Chris skinął jej lekko głową z poważnym wyrazem twarzy. Dziewczyna szła pochylona, szukając w torebce klucza. To prawda, co mówią o damskich torbach – nawet jeśli zabierasz niewiele rzeczy i tak nigdy nie możesz niczego znaleźć. – Co on tutaj robił? – zapytał trochę niespokojnie, a może nawet z nutą groźby Owen siedzący na schodach. Dlaczego nie dostrzegłam go wcześniej?, Sophie westchnęła, a następnie obojętnie wzruszyła ramionami. – Odwiózł mnie? – zapytała retorycznie. – Dostaliśmy karę, musieliśmy przygotować razem referat na literaturę – wyjaśniła oschle. – O tej porze? – burknął chłopak. – Zaczekaj, sprawdzę, czy jest Christine. – A po co nam ona? – zdziwił się. – Bo jeśli to przesłuchanie, to żądam prawnika – oznajmiła, a następnie wyminęła go i pokonując resztę
schodków niemal biegiem, podeszła do drzwi frontowych. – Sophie, zaczekaj – poprosił Owen, łagodniejąc. – Jestem zmęczona, wybacz. – Proszę, chciałem tylko przeprosić. Moje zachowanie było niewybaczalne, aczkolwiek mam nadzieję… w każdym razie to dla ciebie – chłopak podał jej niewielki bukiet. Zaskoczona przyjęła go odruchowo, mimo że Owen ani razu nie dał jej jeszcze kwiatów. Dziwne, pomyślała. – Dziękuję – powiedziała bez cienia uśmiechu, jedynie całując go w policzek na pożegnanie. – Dobranoc. I to byłoby na tyle z romantycznego wieczoru, który zaplanował chłopak. Jeśli zbyt dużo oczekujesz, przygotuj się na rozczarowanie, a niestety… ono zawsze bywa, nawet jeśli nie bolesne to niezwykle dotkliwe. * * * Sophie obudziły ostre promienie jesiennego słońca. Nie ukazywało się od kilku dni, dlatego dziewczyna z rozkoszą cieszyła się jego ciepłem docierającym nawet przez szybę. Leniwie obróciła się na drugi bok, uniosła powieki i spojrzała na zegarek, po czym momentalnie zerwała się z łóżka. Zszokowana wpadła do łazienki, ponieważ zostało jej niecałe pół godzin do rozpoczęcia lekcji. Nigdy nie
zaspała, tak jak nigdy nie zapominała o pracach domowych ani nie włamywała się do policyjnych archiwów. Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Dziewczyna włożyła białą, koronkową spódnicę, grube szare rajstopy i sweter w podobnym odcieniu, a do tego brązowe botki na obcasie. Spięła część ciemnych loków klamrą, a resztę puściła wolno na ramiona. Zgarnęła z biurka rozrzucone kartki eseju i wypadła z pokoju. – Chcesz… – zaczęła Christine, wychodząc z kuchni i przyglądając się, jak siostra w pośpiechu wkłada płaszcz. – Nie mam teraz czasu. – Chciałam tylko – ponownie spróbowała, a kiedy zauważyła, że Sophie wciąż jej nie słucha, westchnęła i powiedziała na jednym wdechu: – Chciałam zapytać, czy podrzucić cię do szkoły? Dziewczyna zamarła z ręką na klamce i zamrugała oczami, patrząc na Christine w taki sposób, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. – Tak, byłoby miło – odparła, odzyskując zwykłą obojętność. Christine rzuciła jej kluczyki i poleciła, by poszła do samochodu. Sama wróciła po aktówkę. Wsiadając do auta, jak zwykle przypomniała jej o pasach bezpieczeństwa, a następnie powiedziała: – Pomyślałam sobie, że moglibyśmy – ja, ty i Richard – zafundować mamie i Josephowi wycieczkę w ramach
prezentu ślubnego… Co o tym sądzisz? – Dobrze – mruknęła Sophie, sprawdzając, czy zabrała wszystkie rzeczy. – Widzę, że wciąż nie masz zamiaru interesować się tym wydarzeniem – westchnęła zawiedziona. – Dzień jak co dzień, nic szczególnego się nie wydarzy – wzruszyła ramionami. Christine mocniej zacisnęła ręce na kierownicy i lekko zirytowana zapytała: – A jak twoje lekcje? Mam nadzieję, że ich nie opuszczasz? – Są w porządku, dzięki za podwiezienie – dodała szybko i wyskoczyła z samochodu, biegnąc po schodach ku głównemu wejściu. Miała jedynie pięć minut spóźnienia. Przy odrobinie szczęścia Jack Branwell również nie przyszedł jeszcze do klasy. Kiedy już miała skręcić w odpowiedni korytarz, ktoś przyciągnął ją ku sobie za łokieć. – Cześć – wymruczał Owen, całując ją w czoło. – Czy ty nie masz biologii? – zastanowiła się niecierpliwie. Zaskakujące, jak chłopcy szybko uznają, że sprawa zostaje załatwiona… na przykład dzięki kwiatom. – Tak, ale pomyślałem, że możemy urwać się z pierwszej godziny i spędzić trochę czasu razem… – wyznał z niewinnym uśmiechem.
– Mam literaturę. I referat. Z Chrisem. I jestem spóźniona. Wybacz, nie mam czasu – westchnęła. – Do zobaczenia później – Sophie pocałowała chłopaka przelotnie w policzek i pobiegła do ostatniej klasy w lewym skrzydle liceum. – Panna Leftwich, jak miło, że zaszczyciła nas pani swoją obecnością – uśmiechnął się Jack, mimo że jego ton pozostawał chłodny. – Już myślałem, że porzuciłaś swojego partnera od konwersacji. – Nie śmiałabym, ktoś w końcu musi przedstawiać swoje poglądy na lekcji – odparła słodkim głosikiem, podchodząc do ławki. – Wybacz – szepnęła do Christophera, który ponownie przyglądał jej się rozbawiony. – Dobrze, możemy zaczynać? Nie mogę się doczekać waszych niesamowitych uwag na temat lektury – powiedział obojętnym tonem. Sophie zaczęła się zastanawiać, dlaczego nagle jest na nich zły. Starała się nie opuszczać lekcji gry na fortepianie, a i w klasie nigdy nie sprawiała problemów. To prawda, może nie powinna rozmawiać z Chrisem, kiedy Jack prowadził lekcję, ale na dobrą sprawę robiło to wiele osób, podczas gdy jej przytrafiło się to po raz pierwszy. I znowu nowy krok w życiu. Naprawdę nie pora na ciągłe próbowanie nowych rzeczy, pomyślała. Stanęli z Christopherem pod tablicą i zaczęli
opowiadać kolegom o swoim temacie. Sophie tuż przed tym oddała esej nauczycielowi, oni natomiast opierali się tylko na własnoręcznych notatkach. Kiedy tak ciągnęli swój wywód, dziewczyna zauważyła, że wszyscy są zaskakująco ożywieni. Niektóre osoby, w tym Arthur Smith, zadały im kilka pytań, co pozwoliło podkreślić ich wiedzę, której na dobrą sprawę nawet nie mieli. Mogli bazować jedynie na tym, czego dowiedzieli się z zeszytów pożyczonych od znajomych i jakichś opracowań. Ach, ta uczniowska solidarność. Ostatecznie ich wystąpienie dobiegło końca, a pan Branwell pragnął wyrazić swoje zdanie, które, jak podejrzewała Sophie, nie byłoby pochlebną opinią. Jednak zamiast jakiegokolwiek komentarza, powiedział tylko: – Dziękuję, mam nadzieję, że reszta klasy zrobiła stosowne notatki. Możecie już iść. Sophie i Chris wymienili spojrzenia, a następnie zabrali rzeczy i podeszli do biurka. – Czy wyjawi nam pan łaskawie werdykt? – zapytała dziewczyna. – A jak sądzisz, na jaki stopień zasłużyliście? – Po pana kwaśnej minie wnioskuję, że marny – prychnęła. Sophie wydawało się, że mężczyzna po raz pierwszy od bardzo dawna spojrzał na nią i szczerze się uśmiechnął. – To, że gracie w moim życiu większe role, nie znaczy,
że macie jakieś przywileje. Mam nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy. To bardzo dobra praca – wyznał. Spojrzeli na siebie z satysfakcją, ale i zaskoczeniem, i wyszli z klasy, zupełnie nie wiedząc, co sądzić o takim zachowaniu. Przy szafce na dziewczynę czekał już Owen. On i Chris gawędzili w najlepsze, podczas gdy Sophie kompletowała podręczniki na następne lekcje. W pewnym momencie odwróciła się do nich i wtedy dostrzegła jasnowłosą dziewczynę o dużych zielonych oczach, płaczącą na korytarzu w ramionach swojego przyjaciela Jeremy’ego Marin. – Co się stało Ellie? – zastanowiła się dziewczyna, marszcząc brwi. – Och – szepnął Owen. – Nic nie wiecie? Adele Reed zaginęła trzy dni temu. Na początku nic nie mówiono, ponieważ sądzono, że to tylko wygłup czy coś w tym stylu, ale minęło już czterdzieści osiem godzin, a jej wciąż nie ma. Podobno znaleziono jej samochód za miastem, był mocno poobijany, ale jej nie było. Policja była tu rano, przepytywali jej klasę i znajomych. Sophie przełknęła gulę, która nagle urosła jej w gardle. Jeszcze raz spojrzała na zapłakaną Ellie i nagle poczuła potrzebę, by ją przytulić i jakoś pocieszyć. Nie mogła znieść faktu, że ta cudowna, zawsze uśmiechnięta twarz stała się taka pusta i martwa. Nie podeszła do niej jednak, chociaż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zniknięcie jej koleżanki ma jakieś znaczenie. Musiała tylko rozgryźć
jakie.
Rozdział siódmy Panika w oczach „Cause you always want what you’re running from and you know this is more than you can take” – Ellie Goulding, Bittersweet Mała dziewczynka siedziała znudzona na parapecie okna, przyglądając się, jak jej kolega przeszukuje wszystkie albumy, by znaleźć obraz, który tak bardzo chciał jej pokazać. W jego mniemaniu była trochę zbyt przemądrzała i wyniosła jak na swój wiek, ale lubił jej towarzystwo, ponieważ czuł się przy niej tak, jakby była jedyną osobą, która naprawdę rozumie. Teraz ta sama, chociaż już trochę starsza i wyższa dziewczyna siedziała w otwartym oknie, przyglądając mu się podejrzliwie, kiedy przeszukiwał szafę, próbując odnaleźć odpowiedni strój na randkę. – Może ci pomogę? – zaproponowała zrezygnowana Sophie, zeskakując na drewnianą podłogę. Podeszła do szafy Nathana i rozsunęła ubrania, chcąc skompletować właściwy strój dla przyjaciela. – Jesteś zła, prawda? – upewnił się, kładąc na łóżku i wpatrując w plakat ulubionej drużyny koszykarskiej wiszący na suficie.
– Chyba tak – przyznała. – To dlaczego nie możesz ze mną pójść? – zapytała raz jeszcze. Nathan prychnął, próbując zatuszować chichot. – Gisele stała się podejrzliwa, odkąd dowiedziała się, że wciąż byłem na komisariacie, gdy już wyszła – wyznał, nagle poważniejąc. – Nie mogę narażać się na jej zbędne domysły, to glina, pamiętaj. Poza tym umówiłem się z Juliette, nie mogę… może nie chcę tego odwlekać. – „Lecz żaden smutek nie przeważy radości, którą niesie krótka chwila spędzona przy niej” – zacytowała śpiewnie Sophie. – Bardzo zabawne – mruknął Nathan. – „Czy nie lepiej żartować niż jęczeć z miłości”? – Och, zamknij się, szekspirowska maniaczko – prychnął ze śmiechem chłopak, rzucając w nią gumową, miniaturową piłką do koszykówki. – Dobrze, nieważne – poddała się, odrzucając czarne dżinsy i granatowy sweter, który tak bardzo jej się podobał. – Jak wam się układa? – Bywało lepiej – wzruszył ramionami, ponownie przenosząc wzrok na plakat. – Ale przetrwamy, chyba. Sophie nic na to nie odpowiedziała, ponieważ widziała, że Nathan naprawdę jest zakochany w Juliette. Czasami nawet zazdrościła tej dziewczynie, że przyjaciel potrafi patrzeć na nią w taki sposób, że potrafi
wstrzymywać oddech, kiedy widzi ją po przeciwnej stronie ulicy i z tym niesamowitym zachwytem przyglądać się jej uśmiechowi. Tak, ta Juliette naprawdę ma szczęście. – ...w każdym razie, nie możesz tam pójść sama, zadzwonię do… – ciągnął Nathan, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie kończ – poleciła. – Masz nie dzwonić do Chrisa, rozumiesz? Poradzę sobie, naprawdę, to nic wielkiego. – Ale… – ponowił próbę, jednak Sophie zmierzyła go groźnym spojrzeniem. – Jak chcesz – westchnął, ściągając koszulkę i wkładając sweter. W końcu dziewczyna ponownie usiadła na parapecie, przerzucając nogi na dach. – Dlaczego nigdy nie wychodzisz drzwiami? – zaniepokoił się chłopak. – Chyba nie jesteś wampirem, wilkołakiem czy innym tego typu stworem? – „Nigdy” to zbyt wielkie słowo – zauważyła. – I nie martw się, jeśli byłabym wilkołakiem już dawno byś nie żył. – Scott potrafi panować nad tym, żeby nie zabić Stilesa – przypomniał. Kiedy im się nudziło, zawsze oglądali Teen Wolf. – Zapomniałeś o ważnej kwestii… – Jakiej?
– Stiles jest uroczy, zabawny i inteligentny. Nie dziwię się, że zawsze go oszczędza. Nathan podszedł do Sophie tak blisko, że niemal stykali się nosami. – Zmykaj stąd, bo inaczej cię zepchnę. To może być bolesne – uznał, uśmiechając się złośliwie. Dziewczyna przewróciła oczami, a następnie zsunęła się po dachu jak najdalej i zeskoczyła na trawnik. Gdyby widziała to babcia Nathana, już dawno dostałaby zawału, pomyślała. Sophie zmierzała do domu, który znajdował się zaledwie trzy budynki dalej. Musiała się przygotować, skoro zamierzała iść do klubu. W pokoju wyrzuciła wszystkie rzeczy z szafy w poszukiwaniu czegoś dobrego na taką okazję. Ostatecznie zdecydowała się na czarną koronkową sukienkę i tę samą krótką, skórkową kurtkę, którą miała na imprezie Klausa. Włożyła czarne rajstopy i botki, poprawiła loki i nałożyła delikatny makijaż. Szybko pozbierała rozrzucone ubrania i kiedy już zamierzała wyjść, dostrzegła coś błyszczącego leżącego u podnóża komody. Uklękła i wyciągnęła błyskotkę spod mebla. W jej dłoniach znalazł się delikatny, srebrny wisiorek opleciony jakby pajęczynowym wzorem. Kształtem przypominał łzę. Sophie uśmiechnęła się nieznacznie, przypominając sobie, kiedy go dostała. Były jej szesnaste urodziny, ojciec wyjechał tego dnia na konferencję. Zostawił jej wskazówkę w powieści, którą wręczył jej
dzień wcześniej. Białe aksamitne pudełeczko z nowym podarunkiem odnalazła dopiero za książkami w miejskiej bibliotece. Dziewczyna wyszła na zewnątrz i wsiadła do czerwonego nissana. Zastanawiała się, kiedy w końcu matka pozwoli jej jeździć własnym autem. Od czasu wypadku zostało zarekwirowane na czas nieokreślony, mimo że to nie swoim samochodem jechała wtedy z ojcem. Zresztą gdyby tak było i tak nie nadawałby się do użytku. Tej nocy w DanseMacabre odbywała się jakaś wielka impreza. Sophie słyszała, jak jej znajomi rozmawiali o niej w szkole. Każdy chciał dostać bilet, chociaż nie wszystkim się to udało. Zaparkowała na tyłach wielkiego na pozór opuszczonego magazynu. Wyglądałby na opuszczony, gdyby nie dźwięki głośnej, klubowej muzyki dobiegające z wnętrza. Wysiadła i jeszcze raz zlustrowała budynek wzrokiem, a następnie, biorąc głęboki wdech, ruszyła do wejścia, by okazać wejściówkę. – Bu! – Chryste! – warknęła, lekko się wzdrygając. – Wyjaśnij mi, której części zdania: „Nie dzwoń po Chrisa”, Donovan nie zrozumiał? – Zgaduję, że „Chrisa”. Moje imię jest mylące – uznał chłopak, szczerząc zęby w uśmiechu. Miał na sobie ciemne dżinsy, szary podkoszulek podkreślający mięśnie i skórzaną kurtkę. Sophie nigdy nie zwracała uwagi na to,
jak Christopher się ubiera, ale teraz mimo woli zlustrowała go wzrokiem. Ma całkiem niezły gust, stwierdziła po chwili namysłu. – Będziesz grzeczny? – zapytała, ciągnąc go w kierunku szerokich, stalowych drzwi. – Obiecuję. – Nie składaj obietnic, jeśli istnieje ryzyko, że ich nie dotrzymasz – zapowiedziała, a następnie przedostała się do środka magazynu. Wnętrze było obszerne i wysokie. Przy sklepieniu umocowane były żelazne belki, po całym magazynie igrały kolorowe światła. Na balkonie rozstawiono sprzęt muzyczny, na tyłach znajdował się bar. Miejsce jak z filmu, pomyślała dziewczyna. – Masz jakiś plan? – zapytał Chris, przekrzykując Macklemore’a. – Nie. – W porządku, chcesz piwo? Sophie spojrzała na niego, unosząc brwi, a następnie wzruszyła ramionami i podążyła za nim w kierunku baru. Kiedy już zamówili napoje, oboje zaczęli się rozglądać, jakby Joe Black miał się nagle przed nimi zmaterializować. – Ciekawe, czy ma tu swoją lożę – zastanawiała się dziewczyna.
– Ciekawe, czy w ogóle tutaj przebywa – dodał Chris. Oboje pilnie lustrowali otoczenie, ale trudno było dojrzeć cokolwiek między parą unoszącą się znad podłogi i wąskimi szczelinami między tańczącymi ludźmi. Sophie gorączkowo próbowała rozgryźć, jak odnajdą Joe Blacka, gdy nagle Christopher ujął ją za rękę i poprowadził na środek sali. Zatrzymał się w pewnym momencie i odwrócił twarzą do niej. – Teraz zatańczymy – powiedział. – Serio? Będziemy tańczyć? – zapytała w udawanym zachwycie, jednak z wyczuwalną irytacją. – Chyba nie zamierzasz od razu podbiec do tego napakowanego kolesia, który skrada się przy drzwiach na końcu korytarza na piętrze? Sophie uniosła głowę i spojrzała na balkon. Rzeczywiście na jego końcu znajdowały się tajemnicze drzwi, których pilnował jakiś mężczyzna. Cała kolejna ściana pokryta była lustrami, w których odbijały się kolorowe lampy. – Od kiedy wiesz? – zainteresowała się. – Spostrzegłem go dopiero przed chwilą – wyznał, przyciągając ją do siebie. Dziewczyna pozwoliła ponieść się przez moment dźwiękom muzyki, kiedy dłonie Chrisa błądziły po jej plecach. Przypomniała sobie, że Owen nie lubił tańczyć. Zawsze musiała prosić go, by wyszedł na parkiet, ale robił
to z ociąganiem, jakby sądził, że w końcu odpuści. Christopher natomiast tańczył naprawdę dobrze, jakby ta jedna piosenka należała tylko do nich. – Czy teraz możemy już iść? – zapytała, odchylając się lekko. – Skoro nalegasz… Sophie ruszyła za nim do schodów prowadzących na balkon, na którym stał DJ. – Jak zamierzamy się tam dostać? – zastanawiała się. – Łapówka, pobicie, siła perswazji, włamanie, szyb wentylacyjny? – podsunęła. – Może po prostu się przedstawimy i poprosimy o spotkanie? Sophie spojrzała na Chrisa z niedowierzaniem, a następnie mrużąc oczy, wzruszyła ramionami i odparła: – Też może być, ale to mało oryginalne – westchnęła zawiedziona. Jak się spodziewali, mężczyzna nie był uszczęśliwiony ich widokiem. Zachowując chłodną postawę i obojętny wyraz twarzy, dobitnie poinformował ich, że nie wie, o kim mówią. – A ja nie wiem, jak pan może nosić takie ciuchy i te buty w jednym zestawieniu? To zbrodnia – uznała słodko, lustrując go wzrokiem. Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie zmroził ją
spojrzeniem. – Eric, prawda? – zapytała jak gdyby nigdy nic. Zaskoczenie, które pojawiło się na jego twarzy, sprawiało jej niesamowitą satysfakcję. – Moja siostra chyba ma do ciebie sentyment. A teraz zabierz swoją ładną buźkę do Joego i powiedz, że panna Leftwich i pan Whittemore nalegają na spotkanie. I z pewnością nie zniosą odmowy – dorzuciła, zakładając ręce na piersi w wyczekującym geście. Eric prawie niezauważalnie kiwnął głową, a następnie zniknął za stalowymi drzwiami, by wrócić po dłuższej chwili i zaprosić ich do środka z tym samym chłodnym spojrzeniem, którym świdrował ich przedtem. Sophie nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie tego, co ujrzała. Na środku stało biurko z ciemnego drewna i wysokie krzesło wyłożone jedwabiem. W pomieszczeniu nie było innych miejsc siedzących, jedynie kilka poduszek rozłożonych wokół mebli. Ściany były pokryte czerwono-złotą tapetą – jedna z nich zasłonięta była książkami, druga przysłonięta została oknami – ach, to lustra weneckie, zrozumiała Sophie – natomiast kolejna bronią i porożem dzikich zwierząt. W pomieszczeniu znajdowali się jeszcze trzej mężczyźni – dwaj stali na baczność przy drzwiach. Dziewczyna uważnie przyjrzała się temu siedzącemu na swym tronie. Joe Black, jak mniemała – mężczyzna po sześćdziesiątce, z gęstymi, jednak już siwymi włosami i
wysoką, szczupłą sylwetką – siedział wpatrzony w ekran laptopa. Kiedy zjawili się przed nim, zamknął go jednak i spojrzał na nich wymownie. – „Nie zniosą odmowy” – zacytował nagle starszy człowiek. – Jesteś taka sama jak twoja matka – mruknął rozbawiony, natarczywie patrząc jej w oczy. – Zapewniam pana, że nie jestem do niej podobna. I nie zamierzam być – odparła, dumnie unosząc podbródek. Skąd on zna Madeline?, zastanawiał się jednocześnie. – Oczywiście – wyszeptał tylko. – W czym mogę pomóc, moi drodzy? – zapytał po chwili ciszy, która najwyraźniej mu ciążyła. Kiedy Sophie nieufnie badała otoczenie, Chris wziął sprawy w swoje ręce. – W zrozumieniu kilku istotnych faktów z życia Stephana Leftwicha i sprawy, którą się zajmował – uznał chłopak. – Nawet nie wiecie, o co chodzi, prawda? – zachichotał mężczyzna. – Ale ta młoda dama szuka odpowiedzi, ponieważ niepokoi ją wypadek. To zaskakujące, że żyjesz, prawda? Odnaleziono już twojego wybawcę? – Skąd pan o nim wie? – burknęła zdziwiona, lekceważąc zaskoczony wzrok kolegi. – Mam swoje źródła. – Pomożesz nam? – zastanowiła się.
– Jesteśmy już na „ty”? – zakpił Joe. – Męczą mnie te oficjalne dyrdymały – odparła szczerze i niezbyt grzecznie. – Coś mi tu nie pasuje. Mój ojciec ginie, wcześniej prowadzi dziwną sprawę, a ja odnajduję jakieś irytujące poematy o zagubionych duszach – warknęła. – Mam nadzieję, że wyjaśnisz mi, o co w tym chodzi, bo naprawdę utrudnię ci życie. – Groźby? I jak ja mam ci niby pomagać? – Kim jesteś? – zaciekawiła się. – Gdybyś był z mafii, już dawno twoi pomagierzy przykładaliby lufy do naszych głów… – Jesteście zbyt intrygujący, by od razu się was pozbywać. – Kto chciałby śmierci jej ojca? – zapytał Chris, przerywając im wymianę zdań. – Funkcjonariusze prawa mają wielu wrogów, taka polityka – wzruszył ramionami, a następnie odchylił się na oparcie krzesła i założył nogę na nogę. – Czyli nie możemy na ciebie liczyć? – Nie ma nic za darmo – mruknął. – Czego chcesz w zamian? – zastanawiała się głośno Sophie. – Rozrywki. – Jestem kiepska w opowiadaniu dowcipów. Chris, znasz jakiś? – zapytała cierpkim tonem.
– Och, nie bądź niemądra – rzucił karcącym tonem. – Wiesz, co jest naprawdę zabawne? – Scenariusz Zmierzchu? – podpowiedziała. Mężczyzna wzniósł oczy do góry i westchnął przeciągle. – Uczucia. To nie ludzie są śmieszni, ale ich uczucia do siebie, to, jak zgrabnie ich unikają. – Może sprowadzimy ci panienkę do towarzystwa? – prychnął Christopher opierając się o biurko. – Ewentualnie możesz pooglądać How I Met Your Mother. – Dam wam wskazówkę, jeśli mnie zabawicie. Podarujmy sobie coś, czego naprawdę pragniemy. Sophie i Chris spojrzeli po sobie znacząco. – Co chcesz dostać, Christopherze? Będziesz miał wcześniejszą gwiazdkę – dorzuciła dziewczyna. – Życie wieczne. A ty? – Marchewkę Królika Bugsa. Obiecujemy spełnić swoje zachcianki, to już? – A ja? Nie zapytałaś, czego ja pragnę – zauważył urażony. – Dobrze – westchnęła przeciągle dziewczyna, jakby rozmawiała z męczącym przedszkolakiem. – Czego pragniesz, Joe? – Szczęścia – odparł lakonicznie.
– Płynne Szczęście podobno trudno uwarzyć. Tak twierdzi profesor Slughorn – wyznała oschło. – Jesteś niemożliwa, naprawdę – uznał. – Chcę, żebyście się pocałowali – zażądał Joe Black, wygodniej siadając w fotelu z jedwabiu. – Proszę? – zapytała Sophie, jakby te słowa zupełnie do niej nie dotarły. W zasadzie nie wiedziała, o co chodzi temu mężczyźnie. – Nie, dziękuję, mam chłopaka. – To nie wyklucza faktu, że wolisz spędzać czas z Christopherem, a nie z nim. Ciekawe dlaczego? Jest jeszcze Nathan, prawda? Twój zabawny przyjaciel, który kłóci się z policjantami, żebyście wymknęli się z policyjnego archiwum. Sophie spojrzała na niego z przerażeniem. – Skąd o tym wiesz? – Wiem więcej, niż myślisz. Więcej niż potrafisz sobie wyobrazić – odpowiedział złowieszczo. – Jeden pocałunek, a wskazówka będzie wasza. Nie martw się, nie skrzywdziłbym cię. Chcę po prostu zaspokoić zwykłą, ludzką ciekawość… Dziewczyna przyjrzała się Christopherowi, ale on zdawał się jej nie zauważać. Patrzył na Joego nienawistnym wzrokiem. Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, pomyślała Sophie, mielibyśmy jeszcze trupa na karku. Kiedy już miała zrobić krok w jego kierunku, chłopak pierwszy się przybliżył.
– To przecież nic nie znaczy – wyszeptał łagodnie, jak gdyby próbował przekonać ją, siebie i Blacka. – To… po prostu zamknij oczy i pomyśl… – Nie! Tylko nie mów, że o Anglii – zaperzyła się. – Za dużo wiktoriańskich idiotyzmów – prychnął, wymownie się uśmiechając. – Pomyśl o czymś miłym, jakby stał tutaj Owen… Sophie nie zdążyła odpowiedzieć lub chociażby kiwnąć głową, gdyż nagle poczuła na ustach przyjemny ciężar. Pod wpływem delikatnego muśnięcia rozchyliła wargi nieco bardziej. Uporczywie starała się przywołać obraz Owena, ale nie mogła tego zrobić, jakby nagle zapomniała, kim jest wspomniany chłopak. Dotyk Chrisa sprawiał, że stawała się uległa tak bardzo, że nieoczekiwanie oplotła ręce wokół jego szyi. Chłopak przyciągnął ją do siebie, wplatając zimne palce w jej loki. I wtedy właśnie odskoczyli od siebie jak oparzeni, spoglądając na siebie z zaskoczeniem, ale i nutą pogardy. – Ślepi – mruknął Joe tak cicho, że Sophie ledwo go dosłyszała. Brzmiało to jak werdykt, który wydaje psychiatra. – Był sobie ogród, ogród sobie rósł. Wtem przyszedł ogień, błyskotliwy żar wszystko rozniósł. Zostały zgliszcza, z popiołu feniks do góry wzniósł się, ale dom jest ruiną i serca nie ma już. Lilie spłonęły, uśmiech jego zgasł. Dziewczynka odeszła, chmura zakryła las. Teraz jest koniec, lecz przyjdzie taki czas, że znów ktoś odejdzie, bo inny musi wstać – powiedział mężczyzna
niezmiernie usatysfakcjonowany ich widowiskiem i swoją pomysłowością. – Co to ma niby być? – warknęła Sophie. – Mam ci to spisać? – prychnął mężczyzna. – To wasza wskazówka. Wysilcie móżdżki, to może uda wam się dostać nowe odpowiedzi. A teraz wybaczcie, jestem zmęczony. Chciałbym rzec: „nie do zobaczenia”, ale przy waszych temperamentach jest to raczej niemożliwe – mruknął, po czym wyszedł przez drzwi, których Sophie wcześniej nie zauważyła. Rozgniewana wyszła szybko z pokoju, nie czekając na Chrisa. Chłopak dostrzegł ją dopiero przy samochodzie, kiedy zezłoszczona próbowała odnaleźć kluczyki. Christopher wyjął je z jej drżących rąk i otworzył jej auto. – Nikt ma nie wiedzieć o tym incydencie – mruknęła chłodno. – Nic się tutaj nie wydarzyło – usprawiedliwiała się rozpaczliwie. – Soph – wyszeptał zmartwiony chłopak. – Soph! – krzyknął w końcu. – Weź się w garść! Jesteś dziewczyną Owena, nie podobasz mi się, więc wyluzuj. Nikt się nie dowie. A teraz wracaj do domu. Porozmawiamy jutro. Następnie odwrócił się do niej plecami i ruszył w kierunku cadillaca. Dziewczyna usadowiła się na miejscu kierowcy i popatrzyła przez przednią szybę na kilka osób, które wyszły przed klub, żeby zapalić. Była zła, rozdarta, jeszcze bardziej zła, rozgoryczona… i rozżalona. To nic
nie znaczyło, powtórzyła ostatni raz, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce i pojechała do domu. * * * Mijając policyjny radiowóz, nie od razu zorientowała się, że stoi przed jej wjazdem. Sophie zaparkowała po drugiej stronie ulicy, ponieważ nie miała dostępu do garażu. Na ganku stała jej matka i siostra, które rozmawiały z dwoma mężczyznami. Czy to możliwe, że i oni dowiedzieli się o ich włamaniu do archiwum?, zastanawiała się gorączkowo. A może chodzi o śmierć jej ojca? Wolnym krokiem ruszyła ku postaciom, które teraz bacznie jej się przyglądały, mimo że ani na chwilę nie przerwały rozmowy. – Gdzie ty się włóczysz o tej porze? – zaczęła zaniepokojona Madeline. Sophie po raz pierwszy, widziała ją zmartwioną w związku z jej osobą. – Byłam na imprezie – odparła po prostu. – Coś się stało? – zapytała chłodno, patrząc przeciągle na barczystego mężczyznę w marynarce khaki. – Jestem detektyw Martin – przedstawił się dryblas, pokazując odznakę. – A to detektyw Bones – wskazał nieco niższego i grubszego kolegę o ciemnych włosach. – Zapewne zastanawiasz się, czym spowodowane jest to
przedstawienie? – uśmiechnął się nieco kpiąco, ale kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, ciągnął dalej: – Znasz Adele Reed? Sophie spojrzała na niego lekko zaskoczona. Nie, tego się nie spodziewała. – Owszem – odparła, niczego więcej nie dodając. – Możesz rozwinąć swoją wypowiedź? – zirytował się lekko detektyw Bones. – A to przesłuchanie? Nie widzę obskurnego stolika i weneckiego lustra – prychnęła. – Pomagam jej czasem przy kronice, znamy się od przedszkola. Teraz mamy razem komunikację społeczną. – Kiedy widziałaś ją ostatni raz? – zapytał detektyw Bones. – Na komunikacji społecznej – westchnęła. – W poniedziałek na trzeciej godzinie lekcyjnej. – Miałaś z nią dobry kontakty? – zaciekawił się detektyw Martin. – Myślę, że tak – wzruszyła ramionami. – Jest urocza, dobrze się dogadujemy. – Rozumiem – pokiwał głową Martin. – Sophio Linette Leftwich jesteś aresztowana pod zarzutem uprowadzenia i torturowania Adele Reed… – zaczął detektyw Bones, którego najwyraźniej męczyła ich wymiana zdań.
Dziewczyna prychnęła, by w końcu parsknąć śmiechem. – No jasne, a ja mam jednorożca w pokoju – zakpiła, ruszając do oświetlonego domu. – Masz prawo do zachowania milczenia. Jeśli rezygnujesz z tego prawa, wszystko, co od tej pory powiesz, może zostać użyte w sądzie przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata i do jego obecności podczas przesłuchania. Jeśli nie stać cię na prawnika, przysługuje ci obrońca z urzędu. Podczas przesłuchania w każdym momencie możesz skorzystać z tego prawa, nie udzielając odpowiedzi na pytania i nie składając oświadczeń. Czy rozumiesz swoje prawa, które ci przedstawiłem? – zastanowił się mężczyzna. – A teraz możesz wsiąść do samochodu dobrowolnie, inaczej zakuję cię w kajdanki – dodał znudzonym tonem. Sophie spojrzała na niego przeciągle, jakby czekała na znak: „Mam cię!”, ale mężczyzna nie wykazywał intencji do żartu, tak więc odwróciła się na pięcie i wyszeptała: – Dobrze, pojadę. Chętnie się dowiem, dlaczego uważacie, iż uprowadziłam własną koleżankę. I uwierzcie mi, gorzko pożałujcie swojego błędu – dodała, ruszając do radiowozu. To będzie długa noc, pomyślała ze znużeniem, opierając głowę o chłodną szybę.
Rozdział ósmy Płonące światło „Bottling sun in an hourglass, upside down but don’t look back. Taking on the wind cause we never learn, start a fire just to watch it burn” – Mikky Ekko, Kids Sophie siedziała z założonymi na piersi rękoma w swoim wymarzonym pokoju przesłuchań w budynku miejskiego komisariatu policji. Męczyło ją to ciągłe czekanie, jakby detektywi specjalnie przeciągali rozmowę, licząc na to, że ostatecznie się złamie i będzie bardziej wygadana. Problem polegał na tym, że nie miała o czym mówić, w ogóle nie wiedziała, co robi w tym miejscu. W końcu drzwi się otworzyły, a detektyw Martin rzucił na stół plastikowy woreczek z bransoletką należącą do Sophie. Była przerwana i brudna. – Adele Reed ściskała to w dłoniach, kiedy ją znaleziono. Może teraz wyjaśnisz, dlaczego ją uprowadziłaś w nocy z poniedziałku na wtorek? – zapytał detektyw Bones, przeglądając jakieś akta. – Nie wiem dlaczego, bo tego nie zrobiłam. Czy nie
wyraziłam się jasno przed moim domem? – warknęła. – A to, że miała moją bransoletkę, niczego nie dowodzi. Są tysiące takich błyskotek. – Och, oczywiście – detektyw Bones machnął teatralnie ręką. – I wszyscy mamy na imię Sophie – mruknął, nieprzyjemnie się uśmiechając. – Przynajmniej nie nazywam się Meriadok… Pana matka musi mieć ciekawe poczucie humoru – odparowała. – Uspokój się, Sophio, i nie mów nic, co mogłoby ci zaszkodzić – powiedziała rzeczowym tonem Madeline, która właśnie weszła do pomieszczenia. – Na jakiej podstawie twierdzą panowie, że to moja klientka jest sprawczynią tego haniebnego czynu? – Na podstawie zeznań ofiary – odparł chłodno detektyw Bones, podczas gdy detektyw Martin bawił się zakrętką od butelki z wodą mineralną. – Odnaleziono Adele? Jak ona się czuje? – zapytała zaniepokojona Sophie, nie zwracając uwagi na ostrzegawcze spojrzenie Madeline. – Znaleziono ją brudną i zmarzniętą przy lesie za miastem. Spostrzegł ją tamtejszy leśniczy. Miała siniaki i ślady po węzłach na nadgarstkach. Może powiesz, gdzie i dlaczego ją więziłaś? – zapytał ponownie detektyw Bones. – Może czas na wizytę u laryngologa? Coś kiepsko z pana słuchem – prychnęła. – Dlaczego niby miałam ją uprowadzać i więzić? Może nie chciała dać mi odpisać
pracy domowej? Albo ściągała ode mnie na teście? Och, oczywiście, to jest konkretny powód… – Może gdybyś przestała być sarkastyczna i zaczęła współpracować wszystko potoczyłoby się znacznie lepiej? – podsunął detektyw Martin. – Zacznijmy od początku. Gdzie byłaś w nocy z poniedziałku na wtorek? – W domu, w swoim pokoju. Moja matka to potwierdzi – zapewniła ich oschło. – Jasne, oczywiście – burknął Martin, notując coś w zeszycie. – Czy Adele twierdzi, że to Sophie jest winna całemu zajściu? – zastanawiała się Madeline. – Kiedy zapytaliśmy, kto jej to zrobił, wskazała pani córkę – odparł Martin. – Chcę z nią porozmawiać – mruknęła Sophie. – Nie jesteśmy tutaj po to, żeby spełniać twoje zachcianki – warknął detektyw Bones. – Więc pokażcie mnie jej, nie wiem, zróbcie cokolwiek, niech stuprocentowo potwierdzi, że to byłam ja – poleciła dziewczyna. Mężczyźni wymienili spojrzenia, a następnie zarządzili krótką przerwę w przesłuchaniu. – Mam nadzieję, że te oskarżenia naprawdę są bezpodstawne – powiedziała lodowatym tonem jej matka, kiedy Bones i Martin zniknęli za drzwiami.
– Wiem, że mnie nie lubisz, ale nie jestem kryminalistką. Zapewniam cię, że jeśli nią zostanę, dowiesz się pierwsza. Madeline spojrzała na nią przeciągle, ale nie odezwała się ani słowem. – Nie rozumiem – wyznał detektyw Bones, który właśnie przepuszczał w wejściu dziewczynę o miodowych włosach. Sophie była pewna, że minęło co najmniej pół godziny, nim w końcu wrócili. – Nie rozpoznajesz jej? Jak to możliwe, do cholery, że jej nie rozpoznajesz?! Przecież powiedziałaś, że to ona jest wszystkiemu winna! – zarzucił mężczyzna. Zawsze duże, czekoladowe oczy Adele zrobiły się jeszcze większe. – To nie tak – wytłumaczyła nieco podenerwowana dziewczyna. – Uznałam, że jeśli ją wskażę, szybciej się tutaj pojawi. Nie wiem, kto mnie uprowadził. Wiem, że był silny, to raczej mężczyzna, miał męski głos w każdym razie, ale różnie bywa z mutacjami – wyjaśniła takim tonem, jakby dawała wykład z biologii. – Ten świr cały czas o tobie mówił, Sophie. W tej chacie czy gdziekolwiek byłam, było mnóstwo twoich zdjęć. On chyba ma bzika na twoim punkcie. Myślę… myślę… Sophie, myślę, że jesteś w niebezpieczeństwie – uznała Adele nieco zlękniona. – To dlatego powiedziałam, że to ona chciała zrobić mi krzywdę. Gdybym powiedziała jej o tym wszystkim w szkole, o tym, że to ona jest prawdziwym celem,
zbagatelizowałaby to, a już na pewno nie przyszłaby do was. – wzruszyła bezradnie ramionami. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. – A bransoletka? – zapytał Martin. – Zabrałam ją stamtąd, tam jest wiele rzeczy Sophie. Przerwała się, kiedy wyrzucił mnie na skraju lasu – stwierdziła. – Ups – wyrwało się Sophie, na której twarzy zakwitł teraz uśmiech. – Co?! – mruknął Bones. – Dlaczego się śmiejesz? To wygląda na poważną sprawę, a ty się cieszysz? – Nie cieszę się z tego – stwierdziła zmęczonym, oschłym tonem. – Detektywie, zmarnowałeś kilka godzin mojego cennego czasu, a nie miałeś nic. Jedno wielkie nic, zaczynasz kojarzyć? Mam nadzieję, że rozumiesz, iż w takiej sytuacji mogę cię nawet zaskarżyć? A teraz wybaczą państwo, ale jestem zmęczona życiem. Do zobaczenia, Adele – Sophie pocałowała ją w policzek. – Jasne… uważaj na siebie – dziewczyna pomachała jej na pożegnanie, wciąż niepewnie się jej przyglądając. Lekko wstrząśnięta Madeline ruszyła za córką, po raz pierwszy tego dnia uśmiechając się delikatnie. Kiedy znalazły się na zewnątrz, a chłodne powietrze naparło na nie i orzeźwiło ich zmęczone twarze, wyszeptała: – Masz predyspozycje na prawnika, naprawdę
powinnaś to przemyśleć – zaproponowała kobieta. Sophie z przerażeniem odkryła, że usłyszała w jej głosie nutę dumy. Niebo z nieprzenikalnej czerni zaczęło robić się szare. Dziewczyna spojrzała na zegarek i z niedowierzaniem odkryła, że jest piąta nad ranem. Mogłaby przysiąc, że siedziała tam najwyżej dwie godziny, a tymczasem minęła praktycznie cała noc. Trzy dni później, wczesnym wieczorem, Sophie opowiadała o zajściu w DanseMacabre i jej przeżyciach na komisariacie Nathanowi. Kiedy skończyła, chłopak nie mógł się powstrzymać i w końcu wybuchnął głośnym i dźwięcznym śmiechem. – Gisele nie znosi Bonesa. Wspominała, że jest jeszcze gorszy niż zazwyczaj. Ile bym dał, żeby być tam z tobą i widzieć jego minę – rozmarzył się. – Tak – prychnęła dziewczyna, przeciągając samogłoskę. – Ten człowiek oficjalnie działa mi na nerwy. – Jak sądzisz, kto mógł uprowadzić Adele? Myślisz, że ten koleś może być powiązany z waszym wypadkiem? – zastanawiał się Nathan. – Nie wiem i na razie mało mnie to interesuje. Oddał Adele, kiedy już mu się znudziła, po prostu chciał, żeby przekazała mi wiadomość. Może to kolejna wskazówka? Chyba najpierw powinniśmy zająć się zagadką Joego Blacka...
– Chris już mi o niej mówił, wciąż próbujemy odnaleźć jej głębsze znaczenie. Na razie oczywisty wydaje się tylko pożar, ale ich zawsze są setki, bardzo trudno będzie odnaleźć odpowiedni ogród czy o cokolwiek tam chodzi. Poza tym to i tak nie wyjaśnia powiązania z twoim ojcem – wyznał strapiony chłopak. – Rozmawiałeś już z Chrisem? – zapytała Sophie. To dziwne, ale właśnie ta informacja zaciekawiła ją najbardziej z całej tej niezwykle sensownej paplaniny Nathana. – Jasne, od razu następnego dnia rano – odparł zaskoczony. – Wiesz, to dziwne, że Joe Black bez robienia problemów dał wam tę wskazówkę. Myślałem, że będzie trudniej – zauważył. – Tak, to dziwne – zawtórowała mu, w duchu oddychając z ulgą. – Co? – zdziwił się Nathan. – Hm? – Czegoś mi nie mówisz? – Nie, jak widzę, wszystko już wiesz – uznała, wzruszając ramionami. Nathan spojrzał na nią nieco podejrzliwie, ale w końcu się poddał. – Dobrze, załóżmy, że ci wierzę – mruknął. – Muszę iść, mam jutro zajęcia z grafiki komputerowej. Jak dowiem się czegoś nowego, to dam znać tobie lub Chrisowi – powiedział, a następnie zmierzwił jej ciemne włosy w
braterskim geście i wyszedł ze starego placu zabaw. Od tego czasu życie Sophie ponownie stało się monotonne. Nathan nie odzywał się zbyt często, dlatego dziewczyna zgadywała, że jeszcze niczego się nie dowiedział. Natomiast Christopher albo jej unikał, albo był chory, ponieważ nie pojawił się w szkole. Nie widziała go od czasu ich wypadu do klubu DanseMacabre, tak więc nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Zawiedziona rzuciła torbę przy ławce i z westchnieniem oparła łokcie na chłodnym blacie ławki. Beth, usłyszawszy jej wymowny znak dezaprobaty, odwróciła się zaciekawiona i zapytała: – Co jest, Soph? – Soph? Udzieliło ci się od Chrisa? Tylko on się tak do mnie zwraca – mruknęła nieco zgryźliwie. – Nieprawda, twój tata zawsze tak mówił, nie pamiętasz? – zapytała cicho. Sophie nie odpowiedziała, patrząc przez moment na przyjaciółkę, by w końcu odwrócić wzrok w kierunku tablicy, na której pani Trench zapisywała zadanie z algebry. Może czas powrócić do normalności, zastanowiła się nagle dziewczyna. Wyjść z Elizabeth i Owenem, przywrócić dniom zwyczajny tryb? To nie CSI, nie ma czego rozwiązywać. Ale w głębi duszy wiedziała, że nie jest to prawda. Nie jej własna. Tego samego dnia siedziała na kanapie w domu Owena,
oparta o jego ramię. Beth skuliła się w fotelu zajadając popcornem. Kilka miesięcy wcześniej wieczory filmowe były dla nich codziennością. Wystarczył jeden telefon i już leżeli razem, oglądając nudne ekranizacje. Sophie nie miała ochoty na to wyjście, dlatego zaczęła zastanawiać się, czy po prostu nie poczuła się winna nie tylko przez pocałunek z Chrisem, ale i uwagę Elizabeth na lekcji. Czy to możliwe, że tak bardzo się zmieniła? Że zaczyna zapominać o tych, którzy kiedyś byli naprawdę istotni? Ale czy faktycznie byli? To zdumiewające, że kiedy idziemy do przedszkola, wybieramy sobie przyjaciela i postanawiamy, że już nigdy się z nim nie rozstaniemy. Ale z każdym rokiem okazuje się, że prócz ulubionej lalki czy koloru kredek łączy was naprawdę niewiele. Mimo wszystko wytrwale idziecie przez życie razem, rozmawiając o imprezach, ciuchach lub sporcie, o czymś, co oboje łatwo pojmiecie. A kiedy zbliża się ten czas, gdy zamknięci w czterech ścianach czujemy się naprawdę samotni, dzwonimy do osoby, której nie znosimy. Chodzimy na wzgórze, gdzie prowadzimy dziennik. Rozmawiamy z nieznajomymi, ponieważ nie ufamy ludziom pozornie bliskim. – Słuchasz mnie, Sophie? – głos Owena przywołał ją z powrotem na ziemię. – Co? – dziewczyna zamrugała nagle, nie pojmując, gdzie się znajduje. – Tak, oczywiście… Co mówiłeś? – zapytała niewinnie.
Owen zachichotał, ponownie kręcąc kciukiem kółka na wierzchu jej dłoni. – Powoli kończy się listopad, a ja chciałem zapytać, czy pójdziesz ze mną na bal bożonarodzeniowy? – uśmiechnął się. – Och, jasne, z miłą chęcią – powiedziała dziewczyna, ponieważ od dwóch lat to właśnie z nim chodziła na tę imprezę. – Fantastycznie – rozpromienił się. – Beth, a ty z kim pójdziesz? – zapytał, patrząc na nią obojętnym wzrokiem. – Sama nie wiem… Scott Aplin pytał, czy z nim pójdę, ale sądzę, że chce tylko wywołać zazdrość w Lucy. Jest jeszcze trochę czasu – uznała, niezwykle zajęta filmem. Sophie uśmiechnęła się ze zrozumieniem, pewna, że jej przyjaciółka znajdzie odpowiedniego partnera. Bal bożonarodzeniowy był już tradycyjnym wydarzeniem w ich mieście, tak samo jak impreza na rozpoczęcie lub koniec lata, czy inne potańcówki organizowane przez burmistrza. Wstęp był wolny, chociaż i tak nie wszyscy się zjawiali. Przyjaciele powrócili do oglądania horroru, który wybrała Beth. Gdy zbliżała się dziesiąta, dziewczyny załadowały się do samochodu Owena, który obiecał je odwieźć. Prawdę mówiąc Elizabeth miała godzinę policyjną odkąd Adele zniknęła. Fakt, że po mieście grasuje psychopata nikomu nie przypadł do gustu. Chłopak pogłośnił radio, tak że obie przyjaciółki zaczęły śpiewać i
się wyłupiać. Jak za dawnych lat, pomyślała Sophie ze śmiechem. Jednak czasami nie możemy zbyt długo trzymać się przeszłości, ponieważ wtedy nie ma miejsca na teraźniejszość. A zamykając się na nowości na zawsze pozostajesz w tyle. * * * Ciekawość to naprawdę zdumiewające uczucie. Kiedy żyjemy w niepewności, zawsze korci nas, żeby sprawdzić, co takiego się wydarzyło, że wszystko obrało taki bieg. Ostatecznie szept pokusy zawsze wydaje się głośniejszy niż krzyk rozsądku. Tego chłodnego, listopadowego popołudnia Sophie zjawiła się punktualnie pod drzwiami domu Jacka Branwella. Wiedziała, że lekcje fortepianu są ważne, poza tym lubiła je bardziej, niż by tego chciała, ale czy naprawdę przyszła tylko dla nich?, zastanawiała się. – Co się dzieje z Chrisem? – zapytała od niechcenia, grając gamę. – Ostatnio nie najlepiej się czuł, to chyba grypa – odpowiedział bez zająknięcia nauczyciel. Ludzie uwielbiają ukrywać prawdziwą rzeczywistość, zmieniać ją, ubarwiać. Problem w tym, że Sophie zawsze musiała unikać odpowiedzi, dlatego również umiała odgadnąć, gdy ktoś stosował podobną sztuczkę. Mimo
wszystko skinęła głową, wiedząc, że niczego więcej się nie dowie. Przynajmniej nie od niego. – Mam kilka utworów, które nadawałyby się na ślub Madeline. Chciałabyś spojrzeć? – rzucił Jack i nie czekając na odpowiedź, odnalazł kilka kartek z nutami. – Czy to nie utwór z najlepszego filmu ever? – zachichotała dziewczyna. – Home Alon? Serio? – Wybacz, ćwiczę to z grupą artystyczną. Mają to zaprezentować na balu bożonarodzeniowym – wyjaśnił, zabierając kompozycję Johna Williamsa. – Nie wiedziałam, że się pan wybiera – wyznała. – Tak, muszę wszystkiego dopilnować… – Jestem pewna, że Gisele również się zjawi – uśmiechnęła się wymownie. Jack spojrzał na nią niepewnie. Czy jego związek był tajemnicą?, zamyśliła się. W takim razie, jak na tajemnicę przystało, wszyscy o nim wiedzą. – My love? Znam ten utwór, jest bardzo ładny – stwierdziła zawiedziona, przerywając milczenie. – Dobry wybór, chcesz spróbować? – zapytał, wdzięczny za zmianę tematu. – Niezupełnie… w zasadzie to… – zaczęła, ale nagle przerwał jej dzwonek do drzwi. – Och, to pewnie kurier – zawahał się mężczyzna, po czym wyszedł do holu, prosząc, by chwilę zaczekała.
Gdy dziewczyna usłyszała, że drzwi zamykają się z cichym kliknięciem, nie wahała się ani chwili, wiedząc, że na dotarcie na piętro ma niewiele czasu. Starając się nie robić hałasu, zaczęła się wspinać po schodach z ciemnego drewna. Gdy znalazła się na ich szczycie, poczuła się jeszcze bardziej zagubiona niż na początku. Nie mogła uwierzyć, że ten dom mógł pomieścić aż tak wiele pokoi. Otworzyła pierwsze lepsze drzwi, ale niestety natrafiła na elegancko urządzony pokój w jasnych barwach z dużym łożem z baldachimem. Prawdopodobnie pokój gościnny, uznała. Następna okazała się łazienka, kolejne pomieszczenie wypełnione było rozrzuconym płótnem i zapachem farb. Zrezygnowana podeszła do ostatnich drzwi, uznając, że równie dobrze może zacząć od końca. Już miała przekręcić gałkę, ale coś ją powstrzymało. Uniosła dłoń nieco wyżej i lekko zapukała. To głupota, stwierdziła od razu, odchodząc na kilka kroków. W zasadzie chciała uciec i najpewniej by to zrobiła, gdyby klamka się nie poruszyła, a z wnętrza nie wydobyłby się lekko zachrypnięty głos: – Coś się stało, Jack? Już sobie poszła? Sophie nie odezwała się ani słowem, nie pozwoliła sobie nawet na chichot, a jedynie cierpliwie zaczekała, aż chłopak w końcu ukaże się na korytarzu. – Sophie?! – zdziwił się szczerze, unikając jej spojrzenia, mimo że dziewczyna zauważyła, że jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
– Przepraszam, że cię nachodzę. Chyba liczyłeś na to, że już opuściłam twój domek – prychnęła. – Co ci się stało w twarz? Widok zazwyczaj nieskazitelnej twarzy Chrisa zdecydowanie jej się nie spodobał, kiedy dostrzegła zielono-fioletowe siniaki i zdrapania. – Nic – mruknął, opierając się o framugę. – Rozumiem – westchnęła, przeciągając sylaby. – Bawiłeś się kosmetykami Gisele?! Odkąd cię zobaczyłam po raz pierwszy, wiedziałam, że jest z tobą coś nie w porządku… Jesteś gejem? Usta Christophera wykrzywiły się w dziwnym grymasie, tak że Sophie nie była w stanie stwierdzić, czy próbuje się roześmiać, czy powstrzymać od irytacji. – Czego chcesz? – Odpowiem na twoje pytanie, jeśli odpowiesz na moje – odparła, opierając się o framugę z drugiej strony. – Jeśli przyznam ci rację, usatysfakcjonuje cię to? – zawahał się. – Nie, bo teraz już wiem, że to kłamstwo. Nie lubię kłamstw. – Trudno, na razie musisz je zaakceptować – warknął zmęczonym tonem. – Teraz twoja kolej. – Poszukuję horkruksów… Słyszałam, że jeden jest w twojej sypialni – mruknęła.
– W co ty grasz? – prychnął. – Skoro oboje nie mówimy prawdy, to chciałam zrobić to z klasą – westchnęła. – Sophie… – zaczął chłopak, masując skronie. – Czy ty mnie unikasz, Christopherze? Bo siniaki nie wyjaśniają faktu, że rozmawiałeś z Nathanem, a ze mną nie. Jestem pewna, że wiesz też o moim aresztowaniu, ale on nie jest sową, przestań go tak traktować… – Gdybym traktował go jak sowę, zapewne przekazywałby wiadomości również tobie ode mnie. Skoro żadnej nie dostałaś, to oznacza, że nie miałem czasu, by bawić się w bohatera. – Nie oczekuję, że będziesz bohaterem. Nie musiałeś nigdzie z nami chodzić. To twoja decyzja. – Mea culpa – sarknął. – O co ci znowu chodzi? – O to, że świat nie kręci się wokół ciebie, Sophie. – To smutne, że tak twierdzisz – uznała po chwili namysłu. – To nie do zniesienia, ty, sam nie wiem… – mruknął. – Zaprosiłbym cię do środka, ale to nieładnie odwiedzać sypialnie innych mężczyzn, a ty jesteś grzeczną dziewczynką – zakpił, uśmiechając się złowrogo. – Nie powinnaś tutaj przychodzić, zobaczymy się w szkole – dodał i wrócił do pokoju.
Nawet gdy Christopher już zniknął, Sophie wciąż stała na korytarzu, wpatrując się tępym wzrokiem w drzwi prowadzące do jego sypialni. Czuła się… zawiedziona. Chyba liczyła na to, że jej krąg przyjaciół zwiększy się o kolejną jednostkę. Jak na razie wejściówkę dla VIP-ów otrzymał tylko Nathan. Kto wie, może powinniśmy ograniczać się tylko do jednej osoby, której chcemy ufać i staramy się ją lubić? Z dwiema może zrobić się niezwykle tłoczno. Dziewczyna westchnęła i zeszła z powrotem do salonu. – Mogłem się domyślić, że do niego pójdziesz – powiedział Jack. Nie wydawał się rozgniewany ani zawiedziony. Podobnie jak Chris był jedynie znudzony. – A ja mogłam pana posłuchać i uszanować to, że Chris jest chory – odparła. – Chyba ta jego „grypa” – dziewczyna zaznaczyła dobitnie ostatnie słowo – jest zaraźliwa. Pójdę już. Zagram ten utwór innym razem. I nie żegnając się, zabrała rzeczy i wyszła na ganek. Może to dobrze, kiedy mamy przed sobą klarowne sytuacje. Mimo wszystko zawsze pojawia się taki cień smutku, który podkreśla, że w naszych wyobrażeniach wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. * * * Podobno kiedy musimy pomyśleć, chcemy pobyć sami
lub zwyczajnie mamy kiepski dzień, udajemy się do miejsc, które dobrze znamy. Jak małe dziecko uciekające do łóżka rodziców podczas burzy. Jak nastolatek, który trzaska drzwiami i biegnie do pokoju, gdzie krzyczy lub łka w poduszkę. Ach, te hormony. Idziemy do domku na drzewie, na huśtawkę, wzgórze… czasem na cmentarz. Chodzimy tam, gdzie czujemy się bezpieczni. Może nie chodzi o otoczenie… może chodzi tylko o ludzi. Sophie pamiętała piękne wiosenne popołudnie, kiedy siedziała na niewielkim pomoście z ojcem łowiąc ryby. Christine nie chciała z nimi jechać, ponieważ nigdy nie lubiła ich wspólnych wypadów. Albo ona i Stephan, albo Sophie i Stephan. Nie było rodzinnej drużyny. Siedzieli w milczeniu, jedynie co jakiś czas słodką ciszę zakłócał głos mężczyzny, który dawał Sophie wskazówki, co powinna robić. Teraz woda była lodowata, słońce ledwo przedzierało się przez szare chmury, a drzewa były praktycznie nagie. A ona znowu siedziała nad tym jeziorem za lasem, gdzie rozbijali wspólnie biwak. Bo na tym pomoście wszystko się zaczęło. Chociaż może zaczęło się dużo wcześniej? Uśmiech, pocałunek, kłótnie. Rozmowy. Pamiętała, że to tutaj nakrzyczała na Nathana i to tutaj go biła i przeklinała, dopóki nie zakrył jej ust dłonią i nie kazał się uspokoić. To tutaj dowiedziała się, że wyjeżdża i miała ochotę go zamordować, bo to nie on przekazał jej tę wiadomość. To tutaj robiła zdjęcia z Beth i szczerze rozmawiała ze
Stephanem. Bo gdy jesteśmy młodsi, gdy jesteśmy jeszcze dziećmi, nie znamy tych uczuć, które piętrzą się w nas z czasem. I zaledwie dwa lata temu, gdy jej przyjaciel odszedł, usiadła obok ojca trzymającego samotnie wędkę. Na kolanie położyła zestaw jego krzyżówek i wciąż pytała o odpowiedzi, mimo że je znała. Tego wczesnego wieczoru zastanawiała się cicho: – Czy potrafię zadać ból gorszy od pozostałych? Stephan nie odpowiedział od razu, a jedynie spojrzał przed siebie i zamknął oczy, mocno zaciągając się ciepłym powietrzem. – Może to dobrze, że nie znasz jeszcze tego uczucia… Uczucia strachu, kiedy patrzysz na kogoś i wiesz, że ta osoba nigdy nie będzie twoja. Uczucia, kiedy nie umiesz się pożegnać, bo wiesz, że jedno spojrzenie sprawi, że zapragniesz zostać. Każdy z nas ma w sobie tę broń, ale tylko wtedy, kiedy jest kochany. A ty, Soph, potrafisz zadać ból wręcz potworny, ponieważ jesteś taka obojętna, a przecież ci, którzy cię znają, zabiegają o twoją uwagę. – Może nie chcę się rozczarować. Sam widzisz, wszyscy odchodzą. – Jesteśmy naiwni, to prawda. Oczekujemy, że słowik, którego schowaliśmy przed światem w złotej klatce, zapragnie zostać tam na zawsze. Z nami. Ale pamiętaj jedno – nigdy nie możemy winić się za miłość, bo przegranym nie jest ten, kto nie jest kochany. Przegrywa
ten, kto nie umie kochać. Nie martw się, dzieciaku. Nasze życie składa się tylko z chwil. Każdego dnia nie będziesz mogła znieść czyjegoś widoku. Ale to minie, bo kiedyś postarasz się odrobinę bardziej… Sophie położyła się na zimnym drewnie i spojrzała na nagle jaśniejące niebo, splatając ręce na karku. Nie znosiłam cię, pomyślała, dlatego, że nic nie robiłeś, kiedy wszystko mnie niszczyło. Ale brakuje mi ciebie. Krzyżówek i ryb. Szachów i okropnych żartów. I chwil takich jak teraz. Bezpieczeństwa. – Sophie? Sophie Leftwich?! – krzyknął ktoś za nią. Dziewczyna podniosła się odruchowo i odwróciła w kierunku głosu. – Znamy się? – zdziwiła się, przyglądając dwójce młodych ludzi – wysokiej dziewczynie i jeszcze wyższemu chłopakowi. Oboje przyjaźnie się uśmiechali. – To ja, Jason, Jason i Tasha Carey – dodał. – Nie pamiętasz nas? – Och, no jasne – odparła odruchowo. – Powiesiłeś mnie za nogę na drzewie nad studnią, jak byliśmy mali – mruknęła z udawanym żalem. – Na twoje szczęście nie była głęboka – zachichotał. – Miło cię widzieć, Sophie – odezwała się tym razem dziewczyna o śniadej cerze i zielonych oczach. – Was również, ale niestety muszę już iść – odparła szczerze.
– W porządku, ale musimy się kiedyś spotkać i nadrobić stracony czas – zaproponował Jason, w czym poparła go Tasha. Byli rodzeństwem, takim jakich niewiele na świecie, bowiem naprawdę świetnie się dogadywali. – Koniecznie – wyszeptała Sophie, patrząc, jak odchodzą wąską ścieżką na skraju lasu. I znowu jesteś tylko dzieckiem. Widzisz buchający ogień, czasami toniesz. Boisz się słuchając strasznych historii. Ostatnie światło płonie, a ty ponownie ranisz jak najmocniej. I musisz się tego pozbyć, nim będziesz zbyt stary. Ale zdarzają się noce, kiedy dzieciaki znowu mogą robić wszystko, co zechcą…
Rozdział dziewiąty Szklanki dno „Well you only need the light when it’s burning low, only miss the sun when it starts to snow” – Passenger, Let her go W każdej szkole są takie miejsca, które dla większości pozostaną sekretem. Każdy ma swoje tajemnice – pary kryjówki, palacze miejscówki, prymusi półki. Trwała długa przerwa, ale Sophie nie spieszyło się na lunch. Usiadła na oszroniałych trybunach i patrzyła, jak jej koledzy z klasy sportowej biegają lub grają w siatkówkę. Zastanawiała się, czy nie jest im teraz zimno. Ona zamarzłaby w podkoszulce i szortach. Po chwili wahania wyjęła książkę od fizyki i wytrząsnęła z niej czarną kopertę. Odnalazła ją rano, ale nie miała okazji zajrzeć do środka. Była zaskoczona, kiedy ujrzała wskazówkę pod donicą na ganku. Już dawno nie otrzymała żadnej wiadomości od nieznajomego „przyjaciela” jej ojca. Witaj, mój drogi, tak, to znowu ja. To musi być frapujące, kiedy daję znać o sobie w taki sposób. Nie mogę zaprzeczać, że Cię nie
rozumiem. To ciekawe, że nasza znajomość rozpoczęła się w takich okolicznościach. Czasami sądzę, że moglibyśmy zostać dobrymi znajomymi… Och, racja, nigdy nie mógłbyś mi ufać, dopóki trzymam ich stronę. To trochę jak z przyjaciółmi. Jeśli w dzieciństwie dobierzesz złego kompana, to ten wybór wpłynie na całe twoje życie. Zniszczy cię. Zrujnuje. Zmieni. Decyzje są takie trudne, ponieważ kiedy już je podejmujemy, pojawiają się wątpliwości. W końcu wybierając ciasto truskawkowe nie dowiemy się, jak smakuje czekoladowe. Ale czasu nie da się cofnąć. Gdybyś mógł wybrać dzień albo chociaż chwilę, do której mógłbyś wrócić, co by to było? Spróbuję zgadnąć, chociaż możesz mnie poprawić – byłby to jej pocałunek. Chwila euforii, moment pożegnania, by łatwiej było pogodzić się ze stratą. Nie wynagrodzę Ci tego. Czuję się niemal winny tamtego zajścia. On nie ma skrupułów. Ale nie ma też pojęcia, co wyprawia. Dlatego z tym skończę. Wszystko będzie dobrze. Ten, który chce dla Ciebie jak najlepiej. Dziewczyna zwinęła list i ponownie ukryła go w podręczniku. Wiedziała, że powinna go wyrzucić, wiedziała, że nie powinna zabierać wtedy kalendarza ojca, wiedziała, że nie powinna się w to mieszać. Ale prawda była taka, że to ją intrygowało i bardzo chciała dowiedzieć się, co będzie dalej. To tak jak z książkami. Na początku powiewa nudą, jak przez większość życia. I nagle dzieje
się coś niespodziewanego, a każdy następny rozdział wciąga nas jeszcze bardziej. Tak bardzo, że nie spoczniemy, dopóki nie przeczytamy powieści do końca. To nie film. Sophie wiedziała, że nie ma szans na coś konkretnego i zbyt utrudnia sprawę. Ale chciała dowiedzieć się, kim jest tajemniczy mężczyzna i o jakiej kobiecie wspominał w listach. Musiała być ważna dla Stephana, tego była niemal pewna. – Sophie, uważaj! – ale dziewczyna nie zdążyła zadać oczywistego pytania: „Na co?”, ponieważ jej głowę przeszył okropny ból. Przerażeni Owen i Zedd, jego kolega z drużyny, podbiegli szybko, pomagając jej się podnieść, ponieważ uderzenie piłką było tak mocne, że spadła z ławki. – Nic ci nie jest? Zamorduję Petera – warknął Owen, ale w jego głosie złość zastępowała panika. – Może powinniśmy iść do szkolnej pielęgniarki albo jechać do szpitala? – zastanawiał się głośno, nie wiedząc, co zrobić. – Wszystko dobrze, naprawdę, nic mi nie jest – zapewniła go, dotykając tyłu głowy. Na dłoni pojawiła się czerwona maź. Musiała się zranić, kiedy upadła. – Chodź, pójdziemy do szkoły – zaproponował, obejmując ją w pasie, ale Sophie się wyrwała, twierdząc, że poradzi sobie sama. Gdy szli ramię w ramię przez pożółkły trawnik, to Sophie pocieszała Owena, a nie odwrotnie. Wypadki
zazwyczaj gorzej wpływają na bliskich niż na nas samych. – Sophie, może wieczorem wpadnę do ciebie? Nie musimy nic robić, możemy tylko siedzieć i milczeć… – zaproponował niepewnie chłopak. – Możemy też rozmawiać – dodała. – Tak, byłoby miło. Chłopak uśmiechnął się z satysfakcją, wciąż niepewnie idąc obok niej. Jak łatwo czasami uszczęśliwić innych, zauważyła Sophie z rozbawieniem. W głowie poczuła pulsujący ból, a widok jej się zamazał, jakby wyszła z ciemności prosto w stronę mocnych reflektorów. Próbowała mrugać i głęboko oddychać, ale to nie miało znaczenia, ponieważ z każdym krokiem świat wirował jeszcze mocniej. Aż w końcu zniknął na dobre. * * * Kiedy otworzyła oczy, czuła się tak, jakby morze wyrzuciło ją na brzeg, a ona niefortunnie uderzyła w leżący na plaży konar. Ewentualnie mogła przyrównać to uczucie do potwornego kaca lub do mocnego alkoholu, po którym zbiera się na wymioty. Światło jarzeniówek ją oślepiło. Biała sala też nie była pomocna podczas bólu głowy. Zaciekawiona rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym znajdowały się cztery łóżka. Tylko jej było zajęte. Do żyły w zgięciu łokciowym podłączono kroplówkę, chociaż Sophie zupełnie nie
rozumiała, do czego miała służyć. Natomiast na szafce nocnej zauważyła karafkę z wodą, mp4, jakieś książki i śliczny bukiet kwiatów. Z wysiłkiem uniosła się na łokciach, by dosięgnąć pozostawionych powieści, ale nim zdążyła to zrobić, do sali weszła starsza kobieta, na której twarzy malowała się surowa mina. – Powinnaś leżeć i odpoczywać – skarciła ją. – Niemniej jednak cieszę się, że się obudziłaś. Dobrze się czujesz? Wyglądasz bardziej niezdrowo niż na początku. – Jak się tutaj znalazłam? – zapytała z trudem. Nie zdawała sobie sprawy, że głos ma tak zachrypnięty, a gardło wysuszone. Pielęgniarka jakby czytając w jej myślach, nalała do szklanki wody i podała ostrożnie, przytrzymując jej dłonie, kiedy piła. – Twoi przyjaciele cię tutaj przywieźli. Twój chłopak zostawił te piękne kwiaty. Wyglądał na bardzo przejętego. Co do książek – nie mam pewności, skąd się tutaj wzięły – wzruszyła ramionami. Sophie pokiwała głową, a raczej wydawało jej się, że to zrobiła. Nie rozumiała, dlaczego głupie uderzenie piłką miało tak fatalne skutki. – Kiedy będę mogła wyjść? – Jeśli wszystko będzie w porządku, to może nawet jutro po południu. Masz lekkie wstrząśnienie mózgu – poinformowała ją kobieta.
– Czy mogę dostać tabletki przeciwbólowe? – wychrypiała, masując sobie skronie. Pielęgniarka pokiwała głową ze zrozumieniem, dając jej kilka tabletek, a następnie opuściła pomieszczenie, zostawiając ją samą. Sophie spojrzała na bukiet, myśląc o tym, że Owen zaskakuje ją coraz bardziej. Następnie sięgnęła po książki i ułożyła je na kolanach. Pierwsza była od Beth – było to raczej kieszonkowe czasopismo o modzie, ale wystarczająco grube, by mogło uchodzić za powieść. Nathan zostawił książkę Hemingway’a, ale wiersze Bukowskiego nie były podpisane. Ostatnią pozycją był bardzo stary, wręcz rozlatujący się w rękach egzemplarz Wielkich nadziei Dickensa. Przez moment Sophie pomyślała, że to prezent od Chrisa, ponieważ to od tego autora zaczęła się ich znajomość. Jednak gdy odnalazła perłowy bilecik w środku książki, jej podejrzenia zastąpiły niepokojące wątpliwości. Spotkajmy się w redakcji o dziewiątej wieczorem. Bądź sama. Kolejny nieznany charakter pisma. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Było prawie wpół do ósmej. Z westchnieniem odpięła kroplówkę, intensywnie obmyślając plan ucieczki.
* * * Z jej włosów kapała woda, a ubranie było całkowicie przemoczone. Sophie cieszyła się, że ktoś, prawdopodobnie Christine lub Elizabeth, zostawił przy stoliku podręczną torbę z podstawowymi rzeczami i ubraniami. Dzięki temu nie musiała biegać po ulicy w szpitalnej koszuli. Gdy znalazła się przy tylnym wejściu prowadzącym do szkoły, przypomniała sobie spanikowana, że nie ma kluczy ani do drzwi wejściowych, ani do salki redakcyjnej. Zdesperowana nacisnęła na zimną i lepką klamkę, która ustąpiła. Mogła się tego spodziewać, ale i tak ją to zaskoczyło. Niepewnie weszła do środka i ruszyła do piwnicy, poszukując odpowiedniej klasy. Wiedziała, że mogła zapalić światło, ale nie była pewna, czy powinna to zrobić. Nie wiedziała, z kim ma do czynienia, a z własnego doświadczenia wiedziała, że lepiej nie igrać z ogniem. Nasiąknięte wodą tenisówki na suchej powierzchni wydawały przeraźliwy dźwięk, który z powodu adrenaliny i rosnącego napięcia sprawiał wrażenie głośniejszego, niż był w rzeczywistości. Zdenerwowana spojrzała na zegarek, który znalazła w dżinsach i spostrzegła, że dochodzi godzina spotkania. Zbyt wiele czasu zajęła jej
piesza wędrówka, a przecież na początku musiała jeszcze uciec ze szpitala. Dobrze, że nie natrafiła na żadną pielęgniarkę, a lekarz, który miał tej nocy dyżur, ją zignorował. Wydostać się pomógł jej mężczyzna z dredami i śmieszną bródką. Twierdził, że nazywa się Robert Marley. Sophie nie wnikała w jego dalsze rewelacje. Zaprowadził ją do palarni, a stamtąd do schodów pożarowych. Przyglądając się kolejnym drzwiom w końcu natrafiła na te prowadzące do salki redakcyjnej. Jeszcze raz nacisnęła na klamkę, ale tym razem nie poszło tak łatwo. Odwróciła się zdesperowana w poszukiwaniu gaśnicy lub zapasowego klucza, który przecież ktoś mógł ukryć. Nim jednak zdążyła się ruszyć, drzwi otworzyły się od środka. Dziewczyna poczuła na ustach czyjąś dłoń w skórzanej rękawiczce. Ktoś wciągnął ją do sali i pchnął na podłogę tak mocno, że uderzyła o stolik, na którym stała potężna drukarka. Mebel zachwiał się niebezpiecznie, dlatego Sophie bała się, że za moment ten drogi sprzęt wyląduje na niej. Dziewczyna dostrzegła intruza w ciemnym ubraniu z kapturem zaciągniętym na głowę, który wybiegł z pomieszczenia i zatrzasnął za sobą drzwi. Widząc to poderwała się i podbiegła do wyjścia, ale klamka się nie poruszyła. Zezłoszczona użyła epitetów, za które z pewnością zostałaby wyrzucona z klasy lub dostałaby kilka punktów ujemnych za wulgaryzmy, gdyby w tym momencie był z nią jakikolwiek nauczyciel. Pierwszy raz
w życiu Sophie żałowała, że żadnego przy niej nie ma. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, jaka ją ogarniała, dlatego podeszła do pierwszego lepszego biurka i wymacała włącznik lampki. Listwa. Musiała najpierw włączyć prąd. Uklękła i z uporem błądziła dłońmi między kablami. Nie miała wyjścia, jeśli nie znajdzie kluczy, będzie musiała zostać tutaj do rana. Zdegustowana wysunęła się spod biurka i wtedy to zobaczyła. Gęsty dym dostający się przez szparę w drzwiach. Ponownie nacisnęła włącznik biurowej lampki i przy odrobinie światła zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Nie było w nim żadnych koców, dlatego nie miała czym odciąć dopływu szarego oparu. Przesunęła kilka kartonów, ale i to na niewiele się zdało. Zdjęła mokrą bluzę i zasłoniła sobie usta, jednocześnie waląc rozpaczliwie w okno i drzwi. Boże, jeśli pozwolisz mi umrzeć, urządzę ci piekło, przysięgam – myślała zrozpaczona. Jednak nic nie wskazywało na to, by nagle zjawił się Batman i wybawił ją z kłopotów. Jeszcze raz załomotała w okno od piwnicy i zaczęła krzyczeć. Zwykłe: „POMOCY!”, wydawało jej się zbyt protekcjonalne, ale nie miała wyjścia, musiała się przełamać. Kolejne próby, podczas których wciąż nic się nie zmieniało, okropnie ją demotywowały. Głos Sophie był mocno osłabiony po przebudzeniu w szpitalu, dlatego teraz nie brzmiał wystarczająco donośnie, by ktoś mógł ją usłyszeć. Potwornie żałowała, że dwa lata temu
zamontowano kraty w najniższych oknach. Było sporo włamań, zbyt wiele sprzętu uszkadzano, ale jak, do diabła, miała się teraz stąd wydostać?! – Ktoś tam jest?! – usłyszała czyjś głos dochodzący z korytarza. – Co, do cholery… Hej, czy ktoś mnie słyszy?! Sophie rzuciła się do drzwi, wciąż trzymając bluzę przy twarzy i jeszcze mocniej załomotała w szybę w drzwiach, krzycząc jednocześnie zachrypniętym głosem. Gdy drzwi w końcu się uchyliły, dziewczyna zobaczyła na podłodze biały nalot. Wybawca musiał użyć gaśnicy. – Sophie?! Nic ci nie jest?! – zapytał oszołomiony Jeremy, jednocześnie zapalając więcej świateł. Pochylił się ku niej i uważnie obejrzał jej twarz, a resztę zlustrował wzrokiem. – Nie, ja… Co ty tutaj robisz? – zapytała podejrzliwie. – Siedziałem na trybunach i kończyłem artykuł na jutro. Czasami tutaj przychodzę – wzruszył ramionami. – Później zobaczyłem, jak ktoś wybiega ze szkoły, a następnie usłyszałem krzyk. Ktoś chciał cię zabić, czy co? – mruknął, wciąż zatroskany. – Nie wiem… Hej, słyszysz? – zawahała się i przybliżyła do niego, łapiąc za łokieć. Brawo tchórzu, pomyślała zniesmaczona. Jeremy nasłuchiwał posłusznie, dopóki kroki nie stały się głośniejsze.
– Co wy tutaj robicie?! – krzyknął pan Town, szkolny dozorca. – Co się tutaj stało? – zapytał zezłoszczony, rozświetlając korytarz światłem jarzeniówek. I właśnie wtedy Sophie wytrzeszczyła oczy, a Jeremy wypuścił głośno powietrze z płuc, co zwróciło uwagę zaniepokojonego woźnego. Mężczyzna odwrócił się w kierunku, w którym patrzyli. Na ścianie, naprzeciwko salki redakcyjnej, widniał duży napis nabazgrany czarną farbą: TA GRA DOPIERO SIĘ ZACZYNA. UWAŻAJ NA SIEBIE, SUKO. * * * – Może wyjaśnisz, dlaczego jesteś o tej porze w szkole, a nie w łóżku? – zapytał oschło detektyw Bones. – Uciekłaś ze szpitala. Zgaduję, że miałaś powód? – No wie pan… To bardzo kompromitujące, ale w sumie zabawne – zaczęła niewinnie Sophie. – Do rzeczy – warknął mężczyzna. – Lunatykuję – dziewczyna rozłożyła ręce w bezradnym geście. – A ten napis znalazł się tutaj przypadkiem? Tak sobie przyszedł? – sarknął zirytowany Bones. – Niech pan nie będzie niemądry – zganiła go. – Dość fantastyki, napisy nie chodzą… Chyba, że w reklamach –
dodała po chwili namysłu. Mężczyzna wzniósł oczy ku ciemnemu, zachmurzonemu niebu. Przynajmniej już nie padało. Tylko tego im brakowało – nuty dramatyzmu, deszczu i krzyczącej matki. Madeline nie zjawiła się w szkole, zrobiła to Christine, która teraz rozmawiała z detektywem Martinem. – Wiesz, kto mógł to zrobić? – zapytał Bones, próbując się uspokoić i przybrać uprzejmy, przyjacielski ton. – Nie mam pojęcia, niestety – westchnęła. – Ale zgaduję, że niezbyt mnie lubi. – Masz wrogów? – zastanowił się mimochodem. – Nie sądzę, przynajmniej nie jawnych. – Nasi funkcjonariusze obejrzeli książkę, w której spostrzegłaś wiadomość, ale niczego nie znaleźli. Liścik też zniknął. – Co?! Niemożliwe, niech dobrze sprawdzą salę, może gdzieś upadł? – zasugerowała lekko spanikowana. Nie podobało jej się, że ktoś przyszedł do niej, patrzył, jak śpi. Być może jej dotykał, na pewno grzebał w rzeczach, a na dodatek później kradł. – Przykro mi – odparł bez cienia szczerości. – Powinnaś wrócić do szpitala i odpocząć. Będziemy mieć na ciebie oko – zapewnił. – Nie wracam do szpitala, niech pan poprosi swoich ludzi, żeby odesłali moje rzeczy – poleciła.
– Co? Jak to nie wracasz?! Miałaś wstrząśnienie mózgu – powiedział mężczyzna takim tonem, jakby ganił małe dziecko za to, że wyjada ciastka. – Serio? Nie wiedziałam – odpowiedziała z udawanym zaskoczeniem. – Wypisuję się. – Nie możesz ot tak się wypisać – warknął Bones. – Właśnie to robię, w każdym razie tam nie wracam – oznajmiła, a następnie odeszła w kierunku siostry i drugiego detektywa. Pociągnęła Christine za rękaw płaszcza i wyznała, że chce już wracać, a następnie wsiadła do samochodu, trąbiąc na nią co chwilę, by się pośpieszyła. Później nie odezwała się już ani słowem. Teraz głowa ponownie pulsowała bólem. Czasami myślała, że wyskoczy z niej druga Atena. Tylko gdzie młotek? Z westchnieniem odwróciła się na drugi bok, wciąż nie otwierając oczu. I wtedy dosłyszała czyjś cichy, płytki oddech. – Serio, Donovan? Twoim nowym hobby jest zakradanie się do sypialni niewinnych dziewcząt? Nie masz lepszego miejsca na czytanie? – warknęła, otwierając jedno oko. Przyjaciel leżał wygodnie na plecach i wertował powieść pana Murakami. – Jestem tutaj, by cię chronić, o pani. Przywlokłem ze sobą giermka – zażartował. – Daruj sobie, jestem lordem – zasugerował Chris. Na dźwięk jego głosu Sophie poczuła ukłucie złości,
ale i nutę podekscytowania. Odwróciła się przez ramię i na niego spojrzała. Siedział na niskim parapecie i również kartkował książkę. – To wszystko jest bardzo ciekawe, ale jak się tutaj dostaliście? – Okno było uchylone – wyznał Nathan. – To całkiem dobra zabawa… Już rozumiem, dlaczego zawsze nim wchodzisz. Sophie zakryła twarz poduszką, kiedy Chris rozsunął zasłony. – Nienawidzę was – oznajmiła, podnosząc się na łóżku. Przeczesała splątane loki i wygładziła szarą koszulkę z krótkim rękawem. – I vice versa, mój kwiatuszku – odparował Donovan, przewracając kolejną kartkę. – Dobrze, czego chcecie? – zapytała w końcu. – Martwimy się o twoje zdrowie, to nie wystarczy? – zasmucił się Nathan. – Ty niczego nie robisz bezinteresownie – zarzuciła mu. – Wypraszam sobie! Jestem bardzo wrażliwym… – zaczął chłopak, ale Sophie mu przerwała, zwracając się do jego towarzysza: – Chris, dlaczego przyszliście? Chłopcy wymienili znaczące spojrzenia. Ostatecznie Christopher westchnął, po czym odpowiedział:
– Powiedzmy, że mamy trop. Mieliśmy porozmawiać z tobą o tym wczoraj, ale wylądowałaś w szpitalu, a później uciekłaś i znalazłaś się w szkole, gdzie ktoś próbował cię zabić czy coś tam i chodzi o to, że tak szybko się przemieszczasz, iż uznaliśmy, że to nie jest najlepszy moment. Sophie patrzyła na niego z otwartymi ustami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Moja przyjacielska rada – zmień dilera, dobrze? Nam wszystkim wyjdzie to na zdrowie – uznała wreszcie. Chris przewrócił oczami, Nathan natomiast zganił ją, mówiąc: – To nie jest zabawne, Sophie. – Och, to pewnie dlatego nikt się nie śmieje – zastanowiła się. – W porządku – szepnął Nathan. – Chodzi o to, że poszperaliśmy trochę w Internecie i okazało się, że w naszych okolicach przed laty grasował groźny podpalacz. Zniknął późną jesienią piętnaście lat temu. Wtedy podpalił ostatni dom. Miał na koncie siedem budynków, sześć znajdowało się w pobliżu lasu. Każdy miał ogród. – Wiemy, kto nim jest? Może uda się go odnaleźć, porozmawiać, cokolwiek? – zaczęła wymieniać podekscytowana. – Widzisz, chodzi o to – zaczął Chris – że on nie żyje.
– Co? Ale jak to? – zdziwiła się zawiedziona. – Popełnił samobójstwo, a przynajmniej na to wskazywał list, który przy nim odnaleziono. Nazywał się Billy Munoz. Miał schizofrenię. – W wiadomości, którą zostawił, napisał, że widział płonącego człowieka ze skrzydłami anioła i rogami jak u barana. Rzekomo kazał mu niszczyć zło i oznaczał dla niego domy, które musi spalić. Twierdził, że nie wystarczy zabić, trzeba zniszczyć korzenie, by ziemia mogła się oczyścić, ponieważ wcześniej była skażona. Dwa lata przebywał w szpitalu psychiatrycznym, a później, zupełnie nagle, rozpłynął się w powietrzu – wyjaśnił Christopher. – Paranoja – wymsknęło się Sophie, która zdegustowana opadła na poduszkę. – I co teraz zrobimy? – Na początek pokażemy ci domy, które spalił. Mamy ich adresy, może uda się dowiedzieć czegoś o ich właścicielach, być może ktoś z poszkodowanych przeżył albo był istotny dla sprawy – zauważył Nathan. – Gdzie masz komputer? Dziewczyna kiwnęła w kierunku biurka. Chris, który był bliżej, usiadł na krześle i odszukał laptopa. – Jakie masz hasło? – zapytał cicho. – Żartujesz? Nie podam ci hasła! – zaperzyła się Sophie. – Anabeth tresuje psa – uprzedził ją Nathan. – Co? – zdziwił się Chris. – Fanka historii Jacksona?
– Owszem – odparła dziewczyna, a następnie odwróciła się do przyjaciela i wytrzeszczyła na niego oczy. – Skąd znasz moje hasło?! – Zmieniasz je regularnie co trzy miesiące. Są problematyczne, ale nie aż tak skomplikowane – stwierdził, a kiedy spojrzała na niego sceptycznie, dodał skromnie: – Skarbie, wiem o tobie wszystko. Wiem nawet, gdzie trzymasz klucz od domu. – Sugerujesz, że powinnam wymienić zamki? – zastanawiała się, dotykając palcem wskazującym brody. Christopher pokręcił głową w niedowierzaniu, ale Sophie zauważyła, że kąciki jego ust zadrżały. Miał ponętną, pełną, dolną wargę. Dlaczego na nią patrzysz, przestań, do cholery, warknęła do siebie w duchu. – Niepokoisz mnie, Nathanie, muszę przemyśleć to, z kim się zadaję – zapowiedziała. – Co takiego chcecie mi pokazać? Chris wpisał coś w wyszukiwarce, a następnie zalogował się na swojej poczcie. W końcu odszedł od biurka i kazał jej się posunąć. Leżeli obok siebie, a Sophie po raz pierwszy poczuła, jak bardzo jest szczęśliwa, mając ich po swoich stronach. To tak, jakby tylko z nimi potrafiła podbić nawet najciemniejsze zakamarki świata. – Masz tę samą listę i namiary w swojej skrzynce odbiorczej – wyznał Nathan. – Tutaj masz listę nazwisk właścicieli domów, a tutaj
adresy. Te na zielono są położone w pobliżu lasów – wyjaśnił Chris. – Chyba czeka nas wycieczka… A raczej kilka – dodała podekscytowana. – Zgadzacie się? – Decyzja należy do ciebie, to ty tutaj dowodzisz – uznał Nathan. – Fantastycznie! Będzie świetnie, zobaczycie – zawołała. Być może nie była w najlepszej sytuacji i sama mogła znajdować się w niebezpieczeństwie, ale była zachwycona możliwością odkrycia kilku tajemnic. Cieszyła się, że Nathan i Chris chcą pomóc. W duchu modliła się tylko, żeby nic im się nie stało, bo inaczej sama skończyłaby marnie. – Jest tylko jedna rzecz, którą musimy najpierw zrobić – powiedział cicho Nathan, wyrywając ją z zamyślenia. – Co? – zaniepokoiła się. – Musisz mi pomóc wybrać prezent dla Juliette. Sophie westchnęła teatralnie, a następnie odparła z przekąsem: – Wiedziałam, że to „skarbie” musi coś znaczyć.
Rozdział dziesiąty Omijając zasady „If you had a day, would you give me a moment? Would you allow our play to leave no bone unbroken? (…) Only bring your pretty, frightful gifts to me” – AFI, 17 crimes Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami. Grudzień był mroźny, ale jak zwykle zima oszczędzała na śniegu. Sophie pamiętała, jak w dzieciństwie uwielbiała bawić się białymi kryształkami lodu. Jak lepiła bałwany ze Stephanem i Christine lub robiła anioły w śnieżnym puchu razem z Nathanem czy Beth. To były tak nieliczne chwile, a jednak kształtowały jej dzieciństwo. Teraz siedziała w DeFacto i patrzyła przez okno na ludzi śpieszących ulicami. Niektórzy nosili ze sobą torby ze świątecznymi zakupami, inni pod pachą trzymali gotowe, zapakowane prezenty. Jakaś uradowana dziewczynka odbierała od matki kolorowego lizaka, a inna kobieta poprawiała synkowi czapkę i mocniej zawiązywała szalik. Święta mają w sobie taką niespotykaną magię – wtedy nie sposób się kłócić, gdyż wydaje się, że każdy mały błąd zostanie darowany. Wtedy nie można się przecież gniewać. Dyrdymały, pomyślała
Sophie prychając z irytacji. W kawiarni rozbrzmiewały ciche dźwięki świątecznych piosenek, a z szyi Supermana zwisał naszyjnik z kolorowych światełek. Dziewczyna czuła zapach świerku i pierników. Chyba muszę odwiedzić panią Sullivan – przypomniała sobie – robi najlepsze ciastka na świecie. – Nathana jeszcze nie ma? – zapytał Chris, który właśnie się przysiadł. – Nie – odparła zaskoczona. – Nie wiedziałam, że też tu będziesz. Nie wyjeżdżasz? – Plany się zmieniają – wzruszył ramionami. – Nie chcesz zobaczyć się z rodzicami? – zainteresowała się, robiąc kolejny łyk herbaty z miodem. – I tak spędzają święta osobno, z nowymi przyjaciółmi. Zanudziłbym się. Tutaj może być zabawnie – stwierdził. – Uwierz mi, tutaj nigdy nic się nie dzieje. Zwłaszcza w święta – zapewniła. – Ale jest bal – powiadomił ją, intensywnie jej się przyglądając. – Och, no jasne, jest bal – przypomniała sobie. Nie mam jeszcze sukienki, pięknie, zganiła siebie w duchu. – Nie wiedziałam, że się wybierasz… Z kim idziesz? – Z Elizabeth – wyznał. – Myślałem, że ci mówiła – zdziwił się. – Rzadko się widujemy, odkąd dostała pracę w butiku.
To dla niej raj na ziemi, nawet jeśli porządkuje zaplecze – stwierdziła. – Pewnie zapomniała – dodała obojętnie. Cieszyła się, że Beth znalazła partnera na potańcówkę, ale była naprawdę zaskoczona, że to akurat Chris jest tym szczęściarzem. Po tej rewelacji spuściła wzrok na kubek z komiksowym wizerunkiem Kapitana Ameryki i nie odezwała się już ani słowem, dopóki Chris pierwszy nie przerwał milczenia. – Którym domem się dziś zajmujemy? – zapytał cicho. Kiedy odbierał od ładnej kelnerki espresso, mrugnął do niej okiem. Lekko zdezorientowana dziewczyna założyła kosmyk włosów za ucho i odwzajemniła się uśmiechem. Odkąd chłopcy powiedzieli Sophie o tym, co odkryli, zdołali sprawdzić dwa domy. Pozostałe zgliszcza w niczym im nie pomogły, a właściciele spłonęli razem z posiadłościami lub wyjechali. Państwo Moss byli młodymi lekarzami. Oboje zginęli w pożarze. Natomiast pan Dione wyjechał razem z synem do Niemiec po fatalnym wypadku, podczas którego spłonęła jego żona. Jest mechanikiem, a w e-mailu, który wcześniej napisał do niego Nathan, odpisał, że Stephan Leftwich pomagał przy śledztwie w sprawie podpaleń, ale wtedy prowadził je detektyw Ryan. Pan Dione nie miał z nimi kontaktu, odkąd wyszło na jaw, że Munoz popełnił samobójstwo. – Nie wiem, Nathan wspominał, że znalazł jakieś informacje o właścicielach któregoś z nich – odparła. – Mógłby się pośpieszyć.
– Wybacz, mój portal nie działał, dlatego musiałem urządzić sobie przechadzkę – mruknął ich przyjaciel, pojawiając się znikąd. Sophie zmierzyła go wzrokiem. Płaszcz niedbale zarzucony na wymiętą koszulę w kratę i wytarte na kolanach dżinsy. – Nie wątpię – prychnęła, domyślając się, że noc spędził u Juliette. Nathan, ignorując Sophie, usiadł obok Chrisa i wyjął równie pomiętą kartkę papieru z listą posiadłości, którą powinni sprawdzić. – Rezydencję pani Caillat odnowiono i przeznaczono na Dom Spokojnej Starości, w którym przebywa również właścicielka. Już wcześniej była wdową, natomiast w pożarze straciła syna i córkę. Pan Woods zmarł kilka lat temu w wyniku ciężkich poparzeń, a jego córka mieszka teraz w drugiej części kraju. Dzwoniłem do ciotki, która się nią opiekuje – nie znała Stephana. – Czyli zostały dwa domy przy lesie… – westchnęła Sophie. – Tak, krąg się zawęża. Po świętach możemy do nich pojechać, są niedaleko – wyznał im Nathan. – Super – uznała dziewczyna, zostawiając pieniądze za herbatę na stoliku. – Już idziesz? – zdziwił się jej przyjaciel. – Dopiero przyszedłem.
– Trzeba było się nie gzić z Juliette. Punktualność jest istotą sukcesu, Nathanie – stwierdziła. – Do zobaczenia na balu. Nathan krzyknął za nią jeszcze: „Wesołych Świąt”, ale nawet się nie obejrzała, by odpowiedzieć na życzenia. Nie wierzyła w te słowa, a przecież tylko wiara może sprawić, że coś ma moc. Po wyjściu z kawiarni opatuliła się szczelniej szalem i naciągnęła na głowę czapkę, a następnie przeszła przez ulicę i ruszyła w kierunku niewielkiego, modnego butiku, w którym pracowała Elizabeth. Gdy otworzyła drzwi wejściowe, poczuła przyjemny zapach lawendy zmieszany ze świerkiem. Wystawa była udekorowana kolorowymi światełkami, tak jak większość sklepowych witryn. Dziewczyna rozejrzała się wokół, niemal natychmiast spostrzegając dział z sukienkami. Podeszła i rzuciła okiem na towar, od razu wiedząc, że nic dla siebie nie znajdzie. Jej strój musiał być wyjątkowy. – Czy mogę pani w czymś pomóc? – zapytała uprzejmie kobieta po trzydziestce ubrana w stylową, szarą garsonkę. – Zapewne tak, ale chciałabym żeby obsłużyła mnie Elizabeth Monroe – zażądała, biorąc wieszak z najdroższą sukienką. – Niestety, panna Elizabeth nie jest jeszcze na tyle wykwalifikowana, by obsługiwać klientów – powiadomiła ją sucho kobieta.
– Szkoda – uznała, odwieszając ubranie. – Chyba pójdę jednak do tego uroczego sklepiku na końcu ulicy – stwierdziła i ruszyła do wyjścia. Kobieta westchnęła ciężko. – Elizabeth, zajmij się tą panią – krzyknęła. – Ja chyba muszę zapalić – mruknęła do siebie, mijając Sophie. Beth wyłoniła się z zaplecza w ciemnej sukience i swetrze. – Sophie?! Co ty tutaj robisz? – zdziwiła się. – To ciebie mam obsłużyć? Jeszcze nikogo mi nie przydzieliła – burknęła. – To właścicielka? Milutka – prychnęła dziewczyna. – Potrzebujesz czegoś? – zastanawiała się Lizzy. – Cóż, nie miałyśmy okazji porozmawiać… Uznałam, że to dobry sposób. Poza tym nie mam sukienki na bal – wyznała skruszona. Dziewczyna o kasztanowych włosach zachichotała cicho. – Zaraz ci coś znajdziemy. Beth rozeznała się w wystawionym towarze i co chwila przykładała jakiś materiał do twarzy przyjaciółki, by porównać go z jej karnacją. Sophie cierpliwie czekała, a kiedy już znalazła się w przymierzalni i wyszła w jednej z sukienek, by się jej zaprezentować, wypaliła: – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że idziesz z Chrisem
na bal? – Nie wiedziałam, że to ważne – wyznała szczerze. – Zaprosił mnie, a ponieważ jest chłopakiem, z którym na bal chciałoby pójść dziewięćdziesiąt procent dziewcząt z naszej szkoły, pomyślałam, że to dobry pomysł. Sam fakt, że mnie wybrał… rozumiesz – wzruszyła ramionami. – Słyszałam, że Alex Lee chciał z nim pójść. Ciekawe, czy Chris o tym wie… – zaśmiała się. – Uroczy pomysł – skomentowała Sophie, ale nie była w stanie określić, do której informacji się odnosi. – Jesteś zła? – zapytała zaciekawiona Beth. – Nie, oczywiście, że nie – zapewniła dziewczyna. – To świetnie, że idziecie razem. Będzie genialnie – powiedziała, sztucznie się uśmiechając. – Pewnie – westchnęła Elizabeth, przyglądając się jej uważnie. – Wiesz co? Te sukienki są do chrzanu. Wyglądasz w nich jak beza lub stara panna, która rozpaczliwie szuka okazji do podrywu – uznała. – Serio? – roześmiała się Sophie. – Wiesz, mam coś niesamowitego właśnie dla ciebie. Przyszła dzisiaj. Mam nadzieję, że mogę ją sprzedać – zastanawiała się Elizabeth. – Najwyżej mnie zwolni, w sumie i tak mam dosyć – poinformowała ją, znikając na zapleczu. – Były dwie, ale jedną musiałam oddać, więc został tylko ten rozmiar. Mam nadzieję, że będzie dobra – zawahała się dziewczyna.
Sophie odebrała od przyjaciółki wieszak i ostrożnie włożyła na siebie sukienkę. Długością sięgała jej kolan. Czerwona halka pokryta była bordowo-złotą koronką. Sukienka miała krótki rękaw, zakończony ledwie dostrzegalną falbanką i półokrągły dekolt. Gdyby była długa, wyglądałaby niczym suknia wyjęta z wiktoriańskich filmów. Piękna, pomyślała z zachwytem Sophie wychodząc z przymierzalni. Beth zmierzyła ją wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili wydała werdykt: – Jest idealna. Będzie zachwycony – dodała tak cicho, że dziewczyna ledwie ją usłyszała. Sophie spojrzała nieufnie. Czyżby jej przyjaciółka i Owen coś knuli?, zastanawiała się. Mogła się tylko domyślać, o co chodziło. * * * Kiedy jesteśmy mali z utęsknieniem wyczekujemy świąt i prezentów. Już na samo słowo drżymy z podniecenia. Teraz Sophie z westchnieniem odwróciła się na drugi bok i spojrzała na pochmurne niebo za oknem. Boże Narodzenie – stwierdziła. – Nie muszę myśleć, nic robić, nawet oddychać. Dziewczyna zsunęła bose stopy na chłodny parkiet i wymacała szlafrok. Zakładając go, ruszyła do łazienki,
gdzie dokładnie umyła zęby i wyczesała splątane włosy. Kiedy wróciła do pokoju, dostrzegła pierwsze promienie słońca, które podniosły ją na duchu. Chciała tylko przeżyć rodzinny obiad, a następnie tę nieszczęsną noc, a później wszystko będzie w porządku. Tak przynajmniej sobie zakładała. Uchyliła okno, napawając się rześkim, ostrym od mrozu powietrzem. I wtedy to dostrzegła – zielony pakunek na parapecie okna. Zaskoczona zabrała pudełko i zdjęła wieko. W środku znajdowała się śnieżna kula z mini lodowiskiem zamkniętym wewnątrz. Do prezentu dołączony był także list: Podczas ostatniej wizyty zauważyłem, że wszystkie kule zniknęły. Kiedyś zajmowały całą półkę, uwielbiałaś je. Wątpię, żebyś nagle straciła zainteresowanie – miałaś na ich punkcie obsesję. Zgaduję, że je usunęłaś, ponieważ dostawałaś je ode mnie…? Przepraszam, Sophie. Nie za kawiarnię czy ciągłe spiskowanie. Za to, że nie było mnie, kiedy być powinienem. Wesołych Świąt! Zawsze wierny, N. Sophie zacisnęła powieki najmocniej, jak potrafiła. Nienawidziła go, chciała go nienawidzić, a jednocześnie wiedziała, że kocha go wystarczająco mocno, by oddać za niego swój nic niewarty żywot. Idź do diabła, mruknęła
zezłoszczona, odrzucając kulę na łóżko. Ale kiedy już znalazła się przy drzwiach, kiedy miała przekręcić gałkę i udać się na specjalną, bo świąteczną porcję płatków z mlekiem, zawróciła i otworzyła szafę wyciągając ciężkie, kartonowe pudełko. Zdmuchnęła sporą warstwę kurzu, a następnie z westchnieniem zrzuciła część książek na podłogę, ustawiając na ich miejscu śnieżne kule. * * * – Gdybyś miała wybrać miejsce, w którym chciałabyś zostać zamknięta, co by to było? – zapytał dziewięcioletni Nathan, leżąc na śniegu u stóp siedmioletniej Sophie siedzącej na oszronionej huśtawce. – Nie chcę być zamknięta, nie mogłabym być czyimś więźniem – odparła dumnie. – To idiotyczne. – Nie zawsze dostajesz to, czego chcesz, mądralo. Po prostu gdybyś miała wybór, gdzie chciałabyś być umieszczona? – zapytał ponownie. – A ty? Powiedz pierwszy, muszę się zastanowić – uznała z poważną miną. Nathan uniósł się na łokciach i spojrzał w jej szaroniebieskie oczy. – Chciałbym być zamknięty razem z tobą bez względu na to, co wybierzesz – odparł szczerze.
– Dlaczego? – zdziwiła się. – Bo jesteś interesująca, a ja nie lubię się nudzić. Dziewczynka spojrzała na niego przeciągle i gdy już miała coś powiedzieć, dosłyszała wołanie ojca, który czekał nieopodal na chodniku. Z westchnieniem zeskoczyła z ławki, ale nim odeszła, odwróciła się jeszcze przez ramię i wyznała: – Chciałabym być umieszczona w szklanej kuli. Wyglądają tak magicznie. Ciekawe, czy i życie w nich byłoby równie fascynujące? – zapytała, ale to pytanie zawisło między nimi. Wiedziała, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi. – Do zobaczenia, Nathanie. – Do zobaczenia, Sophie. Zaledwie kilka dni później Stephan Leftwich znalazł pod drzwiami domu szklaną kulę przeznaczoną dla młodszej z jego córek. Już wtedy wiedział, że ta znajomość nie będzie tylko zwykłym epizodem w życiu dwojga małych dzieci. * * * Wieczór. Sophie spoglądała na księżyc przesuwający się za oknem wraz z każdym posunięciem samochodu. Podejrzewała, że Christine i Richard oraz Madeline i Joseph już od dłuższego czasu zabawiają się na
bożonarodzeniowym balu. Ona jednak wolała zaczekać na Owena, mimo że w ogóle nie chciała pojawiać się na tej uroczystości, wymieniać uśmiechów i odpowiadać grzecznie na zadawane pytania. – Jesteś milcząca ostatnimi czasy – zauważył ni z tego ni z owego chłopak. – Wszystko dobrze? – Oczywiście – zapewniła. – Po prostu nie spałam najlepiej, dlatego jestem trochę zmęczona – wyjaśniła zdawkowo. – Nie musimy iść, jeśli nie chcesz – odparł bez przekonania. Sophie westchnęła w duchu, zirytowana faktem, że to wszystko jest tylko grą pozorów. Ale jak długo będą jeszcze w stanie udawać? Może dwa lata temu jej ojciec miał rację? Może nigdy nie powinno robić się czegoś wbrew sobie, nawet jeśli uszczęśliwimy tym otoczenie? – Czekałam na to cały rok, nie możemy teraz odpuścić – stwierdziła optymistycznie. Owen uśmiechnął się usatysfakcjonowany jej odpowiedzią, splatając ich dłonie w silnym uścisku. Kiedy zajechał pod oświetloną rezydencję burmistrza, Sophie skupiła się na pięknie udekorowanych balkonach i kolumnach. Wszystko – barierki, krzewy, choinki – było ozdobione białymi światełkami, co dawało niesamowity efekt. Chłopak obszedł samochód i pomógł wysiąść Sophie,
przytrzymując ją, kiedy delikatnie zachwiała się na wysokich obcasach. – Wyglądasz obłędnie – stwierdził. – Idziemy? – zapytał, podając jej ramię. Sophie spojrzała na niego i zauważyła słodkie dołeczki w policzkach, które tworzyły się podczas jego uśmiechu. Zawsze je lubiła. Przytaknęła, przytulając się do niego, by skraść choć odrobinę jego ciepła. Żałowała, że nie mogła zabrać grubej, wełnianej czapki i szalika. Ostrożnie weszła po schodach, witając się po drodze ze znajomymi ze szkoły lub mieszkańcami ich miasta. – Jesteście! Myślałem, że będziemy musieli was szukać – wyznał z ulgą Owen, kierując się do pary stojącej na końcu werandy. – Beth, wyglądasz pięknie – stwierdził, całując ją w policzek. Sophie również przywitała się z przyjaciółką, komentując fakt, że wygląda świetnie w beżowej, dopasowanej sukience, a następnie podeszła do Chrisa, który jej się przyglądał. – Cześć – powiedziała, nie wiedząc, co zrobić. – Cześć – odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Sophie zauważyła, że jego niespotykane niebieskofiołkowe oczy pociemniały. – Nie bądźcie tacy sztywni – skarciła ich Beth. – Nikt nikogo nie ugryzie…
– Może po prostu wejdziemy do środka i zobaczymy, co się tam dzieje? – zaproponował Owen obojętnie. – Mogę pani służyć swym ramieniem? – zapytał kokieteryjnie, podając rękę Beth. – Prawdziwy dżentelmen – zachichotała. – Tej nocy chyba odbiję ci chłopaka, Soph – zawołała przez ramię. – No, nie guzdrać się! Idziemy! – zakomenderowała. Sophie i Chris ruszyli za przyjaciółmi, idąc ze sobą ramię w ramię. Dziewczyna nie mogła znieść ciążącego napięcia, które było między nimi. – Zamierzasz mnie ignorować cały wieczór? – upewnił się chłopak. Dziewczyna wzruszyła ramionami, odpowiadając na czyjeś pozdrowienia. – I tak ci się to nie uda – zawyrokował z szelmowskim uśmiechem, otwierając przed nią drzwi. – Sztukę ignorowania ludzi opanowałam do perfekcji. Ty nie będziesz wyjątkiem – odrzekła oschle, znikając w szatni. Kiedy Sophie znalazła się w sali głównej, bożonarodzeniowy koncert już się rozpoczął. Grupa artystyczna, nad którą pieczę sprawował Jack Branwell, prezentowała się naprawdę świetnie. – Gdzieś w mojej pamięci znajduje się obraz ciebie zapłakanej na filmie Home Alone – wyszeptał jej do ucha tak dobrze znany głos.
– Byłam wrażliwym dzieckiem – broniła się dziewczyna w udawanym oburzeniu. – Bardziej skomplikowanym od innych – stwierdził szczerze Nathan. – I nie jestem pewien, czy to obelga. – Jak się dowiesz, daj znać. – Mogę skraść twój pierwszy taniec? – zapytał z pewnym uśmiechem, ale nieco mniej pewnym tonem. – A co z Juliette? – Zrozumie – zapewnił, splatając ich dłonie. – No chodź – poprosił, ciągnąc ją na środek. * * * Naburmuszona dziewczynka stała naprzeciwko wyższego od siebie chłopca z rękoma założonymi na piersi. – Nie będę z tobą tańczyć! – tupnęła zezłoszczona nogą. – Nie daj się prosić – zachichotał, siłą ją obejmując. Miała dwanaście lat i niezwykły zmysł samoobrony, dlatego nadepnęła mu na stopę, wkładając w ten niecny uczynek całą energię. – Mitem jest stwierdzenie, że jeśli dziewczyna mówi „nie” to znaczy, że ma na myśli „tak” – mruknęła ozięble. – Jak nie to nie – dodała wciąż wzburzona, siadając na ławce w szkolnej sali gimnastycznej i ponownie sięgając
po porzuconą książkę. – Dlaczego? Dlaczego zawsze mi odmawiasz? Zatańczyłaś z Mike’m – wypomniał jej zawiedziony. – Mike to sprawa nieistotna. Zatańczyłam z nim, ponieważ stał samotny pod ścianą, bojąc się podejść do Amy. Ty możesz poprosić każdą dziewczynę i żadna ci nie odmówi – poinformowała go obojętnie. – Prócz ciebie – stwierdził, również siadając. – Ja jestem twoją przyjaciółką – moim zadaniem jest ci wszystkiego odmawiać, żebyś za bardzo nie popadał w samozachwyt – uznała po namyśle. – A gdybym cię poprosił, a nie zmusił, i nie jako dziewczynę, ale przyjaciółkę, zatańczyłabyś? – zastanowił się z nadzieją. – Nie wiem, przekonaj się. Nathan uśmiechnął się szeroko, podając jej zranioną od przechodzenia przez siatkę dłoń. * * * Nathan, próbując rozbawić dziewczynę, szeptał jej na ucho swoje spostrzeżenia na temat zebranych gości, w szczególności starszych kobiet, które im się przyglądały. Oboje wiedzieli, że zachowanie młodzieży na balu będzie
w ich miasteczku tematem plotek przez najbliższy miesiąc. – Odbijamy – dosłyszeli nagle. Sophie z zaskoczeniem dostrzegła stojącego obok siebie Petera, kolegę Owena z drużyny. Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc, ale mimo wszystko skinęła na Nathana. Chłopak pocałował ją w policzek, szepcąc dyskretnie, że będzie w pobliżu, a następnie odszedł. – Pięknie wyglądasz – uśmiechnął się Peter. – Dziękuję – odpowiedziała, pozwalając się obrócić. – Może od razu przejdę do rzeczy, ponieważ nie chcę zajmować twojego czasu i dawać mojej dziewczynie kolejnych powodów do kłótni – dodał, jakby Sophie miały obchodzić jego problemy. W geście odpowiedzi skinęła lekko głową, czekając na dalszy ciąg. – Po pierwsze chciałem zapytać, jak się czujesz? – Aha – odparła, nagle rozumiejąc. – To ty rzuciłeś we mnie piłką, tak? To był wypadek, wszystko w porządku – zapewniła, pozwalając sobie na nikły uśmiech. – W zasadzie to od razu przeszłaś do drugiej sprawy – stwierdził, a Sophie znowu zmarszczyła brwi, ciężko myśląc nad tym, o co mu chodzi. – Widzisz Sophie, to nie ja w ciebie rzuciłem – wyznał szeptem. – Chcesz oczyścić imię czy co? – Nie, nie chodzi o to… To wyglądało tak, jakby to moja piłka trafiła w ciebie, ponieważ odbiła się w twoim
kierunku, podobnie jak ta, którą rzucił ktoś inny… – Ktoś inny? Nie rozumiem. – Ja też – wyznał szczerze. – Nie wiem, kto to był, widziałem tylko, jak uciekał. Ale kiedy pobiegłem po swoją piłkę, znalazłem tę drugą. Moja nie mogła w ciebie uderzyć z taką siłą. Po prostu sądzę, że powinnaś na siebie uważać. Nie wiem, w co się wpakowałaś, ale to z pewnością nic dobrego – uznał. – To była tylko piłka, Peter, od niej się nie umiera – odparła sceptycznie. – Nigdy nie wiesz do końca, jakie ktoś ma zamiary – powiedział. – Mnie może też nie powinnaś ufać…? Tym razem jednak mi uwierz i po prostu uważaj. – Dlaczego mi to wszystko mówisz? Nigdy nie byłam dla ciebie specjalnie uprzejma. – Lannisterowie zawsze spłacają swoje długi – zacytował. – Pamiętasz…? – zdziwiła się. – Nigdy nie zapomnę – odparł poważnie. – Dziękuję ci za taniec, Sophio Leftwich, to był prawdziwy zaszczyt – po tych słowach Peter uniósł jej dłoń do ust, a następnie odszedł w kierunku swojej dziewczyny. Oszołomiona Sophie zeszła z parkietu i skierowała się do baru. Sącząc podanego szampana, obserwowała Juliette, która teraz przytulała się do Nathana. Elizabeth
tańczyła z Chrisem, natomiast Owen przebywał w gronie przyjaciół ojca i ich synów. Dziewczyna westchnęła i ruszyła przez salę ku sofie ustawionej pod szerokim oknem. Czuła, że z każdą chwilą traci resztki energii. Miała wrażenie, że przerasta ją każdy milimetr jej życia. Nigdy nie wstydź się tego, co czujesz, ponieważ to świadczy o tym, co jesteś w stanie dawać. Jednak wszystko ulega zmianie, kiedy myślisz jedno, a robisz drugie. Zupełnie jak w tej piosence Just Jacka: „I’m lovin’ Mary Jane, flyin’ with Lois Lane (...). Don’t know yet if I’m glad I came”. Wszystko zależy od tego, na kogo możesz liczyć, a przy kim tylko udawać. – Sophie Hastings? – zapytała jakaś kobieta, która nieoczekiwanie się do niej przysiadła. – Nie mogłabym cię pomylić, ale nie ukrywam, że pomógł mi ten uroczy młodzieniec, który z tobą tańczył. Zawsze warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte – uśmiechnęła się. – Przepraszam, czy my się znamy? – zapytała dziewczyna zupełnie niezainteresowana jej paplaniną. – Ty mnie nie znasz, ale zapewniam cię, że ja wiem o tobie zdumiewająco dużo. – Czyżby? – zastanowiła się Sophie, w końcu spoglądając na kobietę. Była to dość ładna czterdziestolatka o dużych, zielonych oczach i czarnych włosach. Na prawym policzku miała
szpetną bliznę, którą starała się ukryć pod makijażem, chociaż nie za dobrze jej to wychodziło. – Jak brzmiało pani nazwisko, bo chyba niedosłyszałam? – zapytała niewinnie Sophie. – Niedosłyszałaś, ponieważ się nie przedstawiałam – prychnęła kobieta. – To właśnie miałam na myśli – odparła oschle. Niespodziewanie kobieta roześmiała się tak szczerze, jakby Sophie opowiedziała naprawdę dobry żart. – Mów mi Nadine – poleciła. – W porządku… Nadine – dziewczyna wzniosła oczy do góry, wyrażając swoją dezaprobatę. – Skąd rzekomo tyle o mnie wiesz? – Może nie dokładnie skąd, a od kogo – poprawiła ją. – Myślę, że mamy wspólnego przyjaciela – mrugnęła do niej. Sophie spojrzała na nią zaintrygowana, nagle rozumiejąc. – Ten człowiek jest lepszy niż monitoring – uznała. – Czego tym razem chce ode mnie pan Black? – Miałam sprawdzić, jak się czujesz po ostatnich tak emocjonujących wydarzeniach – wyznała bezradnie. – Dlaczego wysłał ciebie, a nie Erica? – Ponieważ Eric zna Christine, a ci dwoje w jednym miejscu to nic dobrego dla nikogo w ich otoczeniu –
uśmiechnęła się niewyraźnie. – Między nimi coś jest… albo było, prawda? – Niewiele wiesz o swojej rodzinie. Wszyscy mamy tajemnice, a te najbardziej intymne zawsze pozostają najbardziej intrygujące. – Więc dlaczego jest z nudnym Ricardo? – zakpiła dziewczyna. – A dlaczego ty jesteś z Owenem? – zawtórowała jej Nadine. – Ponieważ to bezpieczne i akceptowane. Może macie jednak więcej wspólnego, niż myślałaś na samym początku? Sophie przemilczała ten zarzut i spytała: – Czego pani chce? – Już ci mówiłam. Sprawdzam po prostu, czy jesteś bezpieczna – wzruszyła ramionami. – A dlaczego to takie ważne? – Ponieważ należy chronić niektóre jednostki, zwłaszcza te, które mają szansę na przetrwanie. Obiecałam to Blackowi… i twojemu ojcu. – Znałaś go? – zapytała zaskoczona Sophie. To zadziwiające, jak wielu znajomych miał jej ojciec i jak niewielu ich poznała. Może faktycznie nie zalicza się do osób interesownych; zazwyczaj jest zdystansowanym outsiderem. – Dorastaliśmy razem, przyjaźnił się z moim bratem.
– A co się z nim stało? Z twoim bratem? – dodała, gdy kobieta spojrzała na nią niepewnie. – Z Elliotem? Spłonął, ratując naszą przyjaciółkę. Stephan nigdy sobie nie wybaczył, że nie dotarł na czas, że nie mógł im pomóc. – To okropne, naprawdę współczuję. – To nie litość jest tutaj istotna, lecz fabuła. Widzisz, kiedy tracimy kogoś zupełnie niespodziewanie, odkrywamy, że tak naprawdę nigdy nie zdobyliśmy się na to, by wybaczyć lub powiedzieć, co czujemy. Mój brat umarł z myślą, że uważałam go za nieudacznika. W rzeczywistości był najlepszą osobą, jaką znałam. Dlatego nigdy nie udawaj, nie rób czegoś tylko dlatego, że w takiej a nie innej wersji lepiej się prezentuje – wyjaśniła. – Powinnaś już iść. Pewien bardzo przystojny młody człowiek całą noc czeka na taniec z tobą. Sophie uniosła głowę, spodziewając się ujrzeć w pobliżu Owena, ale ku swojemu przerażeniu przyuważyła ciemnowłosego chłopaka stojącego przy barze, który natarczywie lustrował ją wzrokiem. – Będę mieć na ciebie oko – wyszeptała Nadine do jej ucha, po czym podniosła się z sofy, chcąc odejść. – Zaczekaj… kiedy zginął twój brat? – zapytała zaciekawiona. – Piętnaście lat temu – odparła ze smutkiem, a następnie odwróciła się i przemknęła z gracją między tańczącymi
ludźmi. * * * Kiedy przyglądamy się innym ludziom, spostrzegamy, że jesteśmy tymi, którymi nigdy nie chcieliśmy być, ale jednocześnie nie moglibyśmy być nikim innym. Sophie oparła dłonie o balustradę balkonu na drugim piętrze. Była zupełnie sama, wreszcie cisza nie mogła być niczym zakłócona. I wiedziała, że gdyby teraz ponownie ktoś chciał rzucać w nią piłkami lub rozpylać czad pod drzwiami, nie miałoby to znaczenia. Są takie chwile, kiedy dostrzegamy rzeczy, które moglibyśmy zrobić, widzimy te szanse na ich wykonanie i potencjał, który wyblakł wraz z wypowiedzianym słowem. Oraz każdą obietnicę, którą składamy, a której nigdy nie dotrzymujemy. I potrafimy żałować godzinami, że jest tak a nie inaczej, jednocześnie nie potrafiąc niczego zmienić. Bez sensu, pomyślała Sophie. Kiedy dziewczyna usłyszała, że drzwi za jej plecami się rozsuwają, odwróciła się niepewnie, nie wiedząc, kogo tym razem ma się spodziewać. Ku jej uldze był to tylko Chris. – Co tutaj robisz? – zapytała, ponownie stając przodem do balustrady. – Szukałem cię…
– No i znalazłeś – stwierdziła obojętnie. – Nigdy nie byłam za dobra w grze w chowanego. Zapytaj Nathana – dodała, wychylając się przez barierkę. – Hej, uważaj – powiedział spanikowany Chris, dotykając jej ramienia. – Wszystko w porządku, Chris – zachichotała, ale widząc jego minę nagle spoważniała. – Nic by mi się nie stało, to tylko wygłupy – zapewniła. – Dobrze się czujesz? Dziewczyna spojrzała na jego bladą twarz, następnie z lekkim wahaniem dotknęła jego czoła. Było rozpalone. – Chris, chyba powinniśmy wrócić, nie wyglądasz najlepiej – zaniepokoiła się. – Jest świetnie – wymruczał, przytrzymując jej dłoń przy swoim policzku. – Chris? O co chodzi? Wyglądasz tak, jakbyś czymś się martwił. Mam wrażenie, że jeśli tego nie powiesz, to zaraz cię to zabije – wyznała, uważnie mu się przyglądając. Była zdumiona, że nagle cała jej szorstkość została zastąpiona przez opiekuńcze gesty. Christopher w końcu spojrzał na nią uważnie, a jego fiołkowe oczy wydawały się niemal czarne w piękną, gwieździstą noc. Chłopak przybliżył się, całując ją w czoło. Następnie przesunął swoje wargi na prawy i kolejno lewy policzek. Sophie nie wiedziała, jak zareagować na jego czułość, dlatego przez moment po prostu się nie ruszała. W końcu Chris przyłożył czoło do
jej czoła i zamknął oczy. – Proszę, każ mi przestać – wyszeptał zachrypniętym tonem. Sophie podziwiała jego rzęsy. Nie mogła nadziwić się, że chłopak może mieć tak piękne, długie rzęsy, za które niektóre dziewczyny byłyby w stanie oddać życie. Powinna odejść, spróbować wymknąć się z potrzasku, w którym się znalazła, ale prawda była taka, że nie chciała tego zrobić. Gdyby Święty Mikołaj naprawdę istniał, pomyślała, ten chłopak byłby moim prezentem. Kąciki jej ust zadrżały na tę myśl. – Może nie chcę, żebyś przestawał – odparła. Christopher ponownie otworzył oczy i spojrzał z niedowierzaniem. Sophie natomiast, wciąż stojąc między balustradą a nim, przysunęła się do jego twarzy i pocałowała delikatnie kącik jego ust, przesuwając wargi na brodę i szyję. – Nie dziś, nie teraz – wyszeptała, patrząc mu w oczy. – Tej nocy nie musimy zaprzeczać. Chris pocałował ją delikatnie, a jednak nazbyt natarczywie, jakby od tego jednego pocałunku, jednego jedynego pozwolenia zależało jego życie. Bo czasami nie wystarczy się wypierać, trzeba umieć to pokazać i być w stanie uwierzyć. W innych wypadkach jesteśmy skazani na porażkę.
Rozdział jedenasty Sześć stóp pod ziemią „Tomorrow when you wake up and realize life ain’t fair. (…) You never miss what you had until it’s gone. When it’s right, something always will go wrong” – Miley Cyrus & Snoop Lion, Ashtrays & heartbreaks Jesteś jak najbardziej samotna dziewczyna na świecie. Każdy cios przyjmujesz takim, jakim nadchodzi. Każdy uśmiech traktujesz jak wybawienie. Płaczesz tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy lub nie robisz tego wcale, wbijając paznokcie w dłonie, czekając, aż zaczną krwawić. Promień słońca oświetla poszarzałą twarz, dusza nieustannie wycieka przez płuca. A kiedy światła gasną, jesteśmy zbyt zagubieni, by nie móc się odnaleźć. Tylko wtedy trzymanie twojej ręki jest uzasadnione. Lubiłam tę noc, bo wtedy widziałam serce niepokryte kamieniem. Bo nieważne, jak ciemny może być mój dzisiejszy atrament – istnieje zbawienie nawet dla pogubionych, zepsutych kawałków… Ciemnowłosa dziewczyna odłożyła na moment pióro i ponownie zaciągnęła się papierosem, wydychając szary dym. Nie palę, powtarzała sobie, to tylko sytuacja awaryjna. Madeline wpędzi ją kiedyś do grobu, wiedziała to.
– Widziałam cię z jakimś chłopcem na balu – zakomunikowała, wzywając Sophie do gabinetu. – I z pewnością nie był to Owen Thompson. Sophie stała z założonymi na piersi rękoma, nawet nie próbując odpowiadać. – Sophie – wyszeptała matka, nagle łagodniejąc. – Zastanów się, czy nagła burza hormonów jest warta zaprzepaszczenia tak wspaniałej przyszłości. Ty i Owen to związek idealny – zapewniła ją. Dziewczyna odwróciła się na pięcie, zamierzając opuścić pomieszczenie, w którym kiedyś urzędował jej ojciec, a którego smak i klasę zniszczyła Madeline. – Taki był warunek, nie zapominaj o nim – dodała tak cicho, że Sophie ledwie ją usłyszała. Żałowała, że jednak jej się udało. Teraz siedziała na huśtawce znajdującej się na terenie opuszczonego placu zabaw. Styczeń był niezwykle mroźny, a ona narzuciła na siebie jedynie płaszcz. Tym razem jednak nie przeszkadzało jej drżenie. W zasadzie nagłe rozchorowanie się byłoby jej nawet na rękę. – Wiesz, że teraz przypominasz mi trochę Effy ze Skinsów? – zapytał Nathan, stając nieoczekiwanie naprzeciwko niej. – W takim razie ty byłbyś Dominicem – stwierdziła po namyśle. – Chyba powinnam kazać ci zjeżdżać z mojego miejsca.
– Natomiast ja subtelnie przypomnę ci, że to również moje miejsce – zakomunikował. – Wy tak zawsze? – prychnął Chris, opierając się o słupek, do którego przymocowana została huśtawka, i oglądając swoje nienagannie wypielęgnowane paznokcie. – A ty tu jesteś, ponieważ…? – zaczęła Sophie, ponownie się zaciągając. Chłopak podszedł i wyciągnął jej papierosa spomiędzy palców, a następnie, patrząc jej w oczy, rozgniótł go na ziemi. – Wisisz mi fajkę – powiedziała chłodno, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Nie znoszę, kiedy palisz – wzruszył ramionami. – A ja nie znoszę, kiedy ktoś mi mówi, co mam robić. Widocznie nigdy nie dostajemy tego, czego chcemy. Zapadło milczenie, podczas którego Sophie wyciągnęła kolejnego papierosa, ale widząc minę Christophera westchnęła ciężko i wsunęła paczkę z powrotem do torby. Odpowiadało jej to, że zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło, zupełnie jak wtedy przed klubem DanseMacabre. Mimo wszystko czasami odkrywała, że nawet ich spojrzenia wyrażają zbyt wiele. Jeśli miała zachować odpowiednie relacje z Owenem, musiała zniszczyć te z Chrisem. Jak zwykle muszę być między młotem a kowadłem, pomyślała oburzona. – O czym chciałaś porozmawiać? – zaciekawił się
Nathan, bujając lekko przyjaciółkę na zardzewiałej, skrzypiącej huśtawce. – Poznałam kogoś na balu – wyznała. – Miała na imię Nadine i twierdziła, że mnie zna. Rzekomo przysłał ją Black… na zwiady czy coś w tym stylu. Powiedziała mi zaskakującą rzecz – jej brat przyjaźnił się z moim ojcem i co ciekawe on i ich przyjaciółka zginęli w pożarze piętnaście lat temu. W listach do Stephana mowa jest o jakiejś kobiecie. Myślę, że rozwiązaliśmy zagadkę osób ważnych dla mojego ojca. Teraz trzeba się tylko dowiedzieć, kim oni są – powiadomiła ich. – Poza tym Peter twierdzi, że to nie on uderzył mnie wtedy piłką. Podobno zrobił to ktoś inny, a następnie uciekł. Dramat – zawyrokowała. Nathan spojrzał na nią zaskoczony. – To już trzy razy – wyszeptał. – Słucham? – zapytała dziewczyna, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu gumy do żucia. – A co, jeśli nie chodzi o Stephana, tylko o ciebie? Wypadek, piłka, czad czy inne cholerstwo. Trzy razy wywinęłaś się z ramion śmierci – odkrył chłopak. – To tylko piłka, głuptasie – mruknęła, wciąż zajęta przeszukiwaniem torby. – Poza tym niby po co ktoś miałby chcieć mnie zlikwidować? – Sophie nakreśliła niewidzialny cudzysłów przy ostatnim słowie. – Nie mam nic do zaoferowania, chyba że boi się, iż widziałam coś,
czego nie pamiętam z wypadku. – A pamiętasz cokolwiek? – zainteresował się Chris. – Nie. – Co więc mamy zrobić z tą informacją? Czego oczekujesz? – zapytał Nathan. – To ty jesteś specem od komputerów, wymyśl coś. Po prostu ją znajdź – tę cholerną kobietę – albo odnajdź odpowiedni dom. Bądź kreatywny. Nathan wolno pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z przyjaciółki. Sophie w końcu odnalazła gumę do żucia, natomiast jej towarzysze oznajmili, że muszą już wracać. Kiedy jednak Christopher odwrócił się na pięcie ku ścieżce prowadzącej do żelaznej, wysokiej i czarnej bramy, dziewczyna zawołała za nim: – Chris… zaczekaj – poprosiła. – To, co się stało, wtedy na balu… – zaczęła, upewniając się, że Nathan znalazł się w bezpiecznej odległości i rozmawia z kimś przez telefon. – A co się stało na balu? – zastanowił się, przybliżając. – Proszę, nie rób tego – wyszeptała, podnosząc na niego oczy. – Lubiłam tamtą chwilę, naprawdę ją lubiłam, ale dla nas będzie lepiej, jeśli nie będziemy tego ciągnąć. Bycie przyjaciółmi nie brzmi tak źle – mruknęła. – Powiesz Owenowi? – spytał chłodnym tonem. – Powinnam i może nawet to zrobię, mimo że czuję się
zawstydzona faktem, iż dałam ponieść się emocjom. – A więc to były tylko emocje? – Oboje czuliśmy się nieco… osamotnieni. Nie możesz temu zaprzeczać – powiedziała, zapinając i odpinając na przemian guzik płaszcza chłopaka. – Chyba masz rację – westchnął. – Przyjaciele? – odsunął się i wyciągnął ku niej dłoń z szerokim uśmiechem na twarzy. Sophie spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili wolno pokiwała głową i odparła: – Przyjaciele. * * * W naszym życiu pojawia się taki moment, kiedy odkrywamy, że należy coś zmienić. Nowy rok, nowe postanowienia, nowe wszystko. Można to osiągnąć, jeśli potrafisz się postarać. Sophie wiedziała, że od końca wakacji żyje w ciągłym kłamstwie, ale tak naprawdę żyła w nim już dużo, dużo wcześniej. Trzeba być odważnym, chcąc zaryzykować wszystko, jednak nie miała nic do stracenia. Już nie. – Och, Sophie, co za urocza niespodzianka – powiedziała uśmiechnięta pani Thompson. Była to kobieta, która wręcz emanowała dostojnością. Dziewczyna
przywitała się grzecznie, a następnie za zgodą mamy Owena skierowała się do jego pokoju. Gdy znalazła się na piętrze, odetchnęła głęboko, a następnie zapukała do drzwi. Przez krótką chwilę nikt nie otwierał, chociaż Sophie mogłaby przysiąc, że słyszała dochodzące z pokoju głosy. Być może Owen wyszedł gdzieś oknem, tak jak sama zazwyczaj robiła. – Sophie? Co tu robisz? Byliśmy umówieni? – zdziwił się jasnowłosy chłopak, kierując swe słowa do już odwróconej dziewczyny. – Muszę się umawiać, jeśli chcę się z tobą spotkać? – prychnęła. – Po prostu chciałam się z tobą zobaczyć – wyjaśniła jak gdyby nigdy nic. – W porządku – powiedział zaskoczony, gdy dziewczyna przeszła pod jego ramieniem. Sophie śledziła go wzrokiem, kiedy próbował znaleźć odpowiednią koszulkę. Jego włosy były mokre i zmierzwione, natomiast tors pozostawał nagi. Zawsze muszę coś z tego mieć, zachichotała cicho. – Co cię tak bawi? – uśmiechnął się, odwracając do niej przez ramię. – Nic, skarbie – odparła, poważniejąc. – Usiądź… proszę. – Brzmi poważnie – uznał i przysuwając sobie krzesło, usiadł naprzeciwko dziewczyny.
– Czy ty mnie kochasz? – Oczywiście, przecież wiesz – wyznał bez wahania. – Nie, mam na myśli, czy naprawdę mnie kochasz? – zapytała jeszcze raz, biorąc go za rękę. Owen spojrzał jej w oczy. W szare, tajemnicze oczy, które zawsze były nieprzeniknione. Pamiętał, kiedy ją poznał. Wydawała się napuszoną dziewczyną, która uważa, że jest najmądrzejsza na świecie. A później odkrył, że naprawdę jest inteligentna i wrażliwa, i cierpiąca, podobnie jak on. Kochał w niej jedynie wyobrażenie siebie, osoby, która potrafiła go zrozumieć. – Nie – wyszeptał ze smutkiem. Sophie ku jego zaskoczeniu uśmiechnęła się z ulgą i pocałowała go w czoło. – Jesteś najlepszym chłopakiem, jakiego dziewczyna może sobie wymarzyć – powiedziała. – Ale nie dla mnie. Nie możemy wciąż udawać, grać i zadowalać naszych rodziców. Owen spojrzał na nią i westchnął przeciągle. – Nie odbierz tego źle, ale już dawno chciałem to zrobić, zakończyć nasz niby piękny, sielankowy związek – wyszeptał. – I jeszcze raz przepraszam za tamtą imprezę. – Nie pamiętam o nieistotnych rzeczach – powiadomiła go, co nie było prawdą, ale w tej jednej chwili naprawdę nic się już nie liczyło. – Chyba powinnam teraz pójść,
wiesz, żebyśmy mogli się z tym oswoić. W końcu kończymy dwuletni związek, to wielka sprawa. – Zgaduję, że będziesz wypłakiwać oczy, oglądając dramaty i jedząc lody? – A ty będziesz pił piwo lub ćwiczył na siłowni…? – Czyli ustalone – zaśmiał się. Sophie pocałowała Owena w policzek, po czym wyszła na korytarz. – Już wychodzisz? – zapytała zdziwiona pani Thomson. – Myślałam, że zostaniesz na obiedzie. – Naprawdę powinnam wracać, muszę jeszcze skończyć esej – poinformowała kobietę, zakładając kurtkę. – Ach tak, Owen też coś wspominał o wypracowaniu. Pracował nad nim z Beth, miła dziewczyna – uznała, wracając do kuchni. – Istotnie – uśmiechnęła się Sophie. * * * Delikatne promienie zimowego słońca oświetlały jej bladą, zmęczoną twarz. Ale ona po raz pierwszy od dawna czuła się szczęśliwa, ponieważ wiedziała, że stała się wolna. Może tylko na moment, ponieważ jej decyzja zostanie uwięziona za kratami zbudowanych z pretensji i licznych konsekwencji, ale w tym momencie była zbyt
samolubna, by o tym myśleć. Zawsze byłam egoistką, stwierdziła bez rozczarowania. W końcu, jak to mówią: „Umiesz liczyć? Licz na siebie!” Ona mogła ufać tylko sobie. Paradoksalnie również tylko jej własne decyzje mogły ją pogrążyć. Przechodząc obok księgarni zauważyła Annę, dziewczynę, która pomogła jej z Owenem na imprezie kapitana drużyny – Klausa. Anna przeprowadziła się z Australii, miała ładną karnację i bardzo chciała należeć do szkolnej elity. Dziewczyna szanowała Sophie, jednak ta była zdystansowana w stosunku do niej. Teraz jednak postanowiła się przywitać. Ten raz może być miła dla wszystkich. – Cześć – uśmiechnęła się, podchodząc. Gdy zauważyła otwartą książkę, mimochodem zapytała: – Co czytasz? – Dumę i uprzedzenie – odparła, unosząc kąciki ust. – Idealna powieść o mężczyznach – stwierdziła Sophie. – W zasadzie jest o zamążpójściu, Sophie – poprawiła ją Anna. – „Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci” – zacytowała z powagą, na co Anna zareagowała śmiechem. – Jesteś w dobrym nastroju – uznała. – Zdarza mi się – wzruszyła ramionami. – Co u Ciebie i Owena? – zapytała. – Nie widziałam
was od tamtej imprezy – wytłumaczyła. – Wszystko w porządku – skomentowała. – To dobrze – uśmiechnęła się niewyraźnie, nie patrząc na nią. – Co? – zdziwiła się Sophie. – Coś nie tak? – Nie – zaprzeczyła szybko. – Pozdrów go, ja powinnam już iść. – Anno? – zapytała Sophie. Nie musiała nawet biec za dziewczyną, by ta się zatrzymała. Nie odwracała się przez moment, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę na temat tego, co zamierzała powiedzieć. Ostatecznie zawróciła i rozglądając się na boki, wyszeptała: – Widzisz, Sophie, ludzie często mówią od rzeczy – zaczęła. – Wiesz, jakie jest liceum, to centrum życia, które żywi się plotkami… Może powinniśmy założyć taką stronę, jak Gossip Girl? – zażartowała, ale Sophie nie było do śmiechu, bo czuła, że to, co zaraz usłyszy, naprawdę jej się nie spodoba. – Wyduś to z siebie, Ann – poprosiła. – Ludzie gadają o tobie, Owenie… i Beth, zwłaszcza o Owenie i Beth, sama rozumiesz… Twój wypadek wiele zmienił, a czasami naprawdę niełatwo jest mówić o tym, jak zastępuje się kogoś inną osobą – wyznała ze smutkiem. – Tak jak mówiłam to pewnie tylko plotki. Naprawdę muszę już iść.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie przechodniów. Tak szybko, tak nieuchwytnie jak wiatr, którego nie można uwięzić. „To pewnie tylko plotki”. Ale Sophie wiedziała, że w każdej plotce kryje się ziarno prawdy. * * * Nie wiedziała, dlaczego przyszła do tego domu. Powinna najpierw porozmawiać z Nim, a zamiast tego przyszła tutaj. Zerwali, to prawda, ale czy miało to znaczenie, skoro zrobili to dopiero tego ranka? Czuła się upokorzona i zdradzona bez względu na własne winy. Kiedy w końcu drzwi się uchyliły, Sophie spostrzegła w nich małą dziewczynkę trzymającą w drobnej rączce dużego, okrągłego lizaka. – Cześć Mia, jest Beth? – zapytała niepewnie. – W swoim pokoju – odpowiedziała, otwierając szerzej drzwi, a następnie wróciła do salonu, gdzie oglądała bajkę. Sophie ponownie zaczęła głęboko oddychać, tak samo jak wtedy, kiedy stała przed drzwiami do sypialni Owena, a następnie delikatnie zapukała. Gdy nikt nie otwierał, zaczęła w nie walić. – Cholera, Mia, mówiłam, że masz mi nie przeszkadzać
– do jej uszu doszedł dźwięk głosu Elizabeth. Mimo krzyków, nie słychać było złości w jej tonie, a kiedy drzwi w końcu się otworzyły, Sophie zrozumiała dlaczego. – Widzę, że jesteśmy w komplecie, tym lepiej – uznała i nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Owen i Beth popatrzyli na nią z przerażeniem, nic nie rozumiejąc. – Sophie, ja… chciałam ci powiedzieć, ale… – jąkała się przyjaciółka. – O czym? O tym, że sypiasz z moim byłym – od może godziny – chłopakiem? – prychnęła. – Beth, jak mogłaś to ukrywać? Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. Gdybyście powiedzieli prawdę od razu, nie musielibyśmy bawić się w te głupoty – westchnęła. – Więc nie jesteś zła? – zdumiał się Owen. – Oczywiście, że jestem, ale nie na tyle, by wywołać międzyszkolny skandal lub was zamordować i zakopać w ogródku. – Sarkazm zawsze spoko – zawyrokował, unosząc kciuk do góry. Sophie uśmiechnęła się, jednak ten uśmiech nie doszedł do oczu. – Czyli trwa to od mojego wypadku, tak? „Gdyby nie Beth na pewno bym zwariował” i takie tam – dziewczyna zaczęła przedrzeźniać chłopaka.
Elizabeth i Owen wymienili spojrzenia, nie wiedząc, jak na to zareagować. – Co jest? – spoważniała. – Soph… Ja nie wiem, co powiedzieć. Tak mi przykro – zaczęła Elizabeth. – Naprawdę tego nie chciałam, a wy mieliście umowę… Ja… – Ile? – Półtora roku – wyszeptała ze łzami w oczach. Sophie spojrzała na nią niemal z pogardą, a następnie zwróciła się do Owena, który do niej podszedł i położył dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna strąciła jego rękę. – Nie mogę powiedzieć, że byłam uczciwa wobec ciebie, zwłaszcza na balu. Ale zdrada to jedno, kłamstwo to drugie. Rozsądniej będzie, jeśli zostawicie mnie na razie w spokoju – powiedziała tak lodowatym tonem, że Beth nie odważyła się przeprosić przyjaciółkę po raz kolejny. Sophie wyszła na korytarz i cicho zamknęła drzwi. Nie potrzebowała robienia scen. A jej własne poczucie winy na pewno się nie zmniejszyło. Żałowała jedynie, że ponownie ktoś odebrał cząstkę jej samej. Że ponownie zrobiły to osoby naprawdę jej bliskie. * * *
– Gdzie ty się włóczysz? – zapytała z wyrzutem Madeline Leftwich, gdy jej córka wchodziła na piętro, nie zdejmując nawet kurtki czy butów. – Owen dzwonił już dwa razy, mówił, że nie odbierasz telefonu. – Wyłączyłam go – wzruszyła ramionami Sophie. – Coś się stało? – zapytała niepewnie. – Wydawał się zmartwiony. – Zerwałam z nim – wyznała obojętnie, rozplątując szalik. – Ty co?! – wrzasnęła kobieta. – Niewdzięczna dziewczyno, zaraz do niego pójdziesz i go przeprosisz! – Idź do diabła – warknęła, sama zdumiona nagłym przypływem odwagi. – Jak śmiesz – krzyknęła Madeline, wymierzając policzek córce. Sophie odruchowo dotknęła piekącego miejsca, a następnie śmiało spojrzała matce w oczy. – Tego też już nigdy nie rób. Jesteś prawnikiem, z pewnością wiesz, jakie są konsekwencje przemocy w rodzinie – zachichotała Sophie, widząc minę kobiety. Następnie wyminęła ją i ponownie wyszła z domu. Było późne popołudnie. Czerwone słońce powoli znikało za domami, z jej ust wydobywały się białe obłoczki pary. Powietrze było ostre i mroźne, ale chodnik nazbyt suchy i martwy. Dziewczyna wiedziała, dokąd pójdzie. Znała miejsca, do których chodził jej ojciec, kiedy Madeline doprowadzała go do szału.
Sophie uchyliła skrzypiące drzwi. W barze, ukrytym głęboko w mieście, między zapomnianymi już kamienicami nie było tłoczno, ale i nie świeciło pustkami. Gęsty zapach dymu, unoszący się w powietrzu, przysłaniał wnętrze ciasnego pomieszczenia. Dodatkowo mieszał się z zapachem piwa i potu. Kilku mężczyzn, którzy zapewne dopiero co wyszli z pracy, popijało piwo i obserwowało, co dzieje się na ekranie wielkiej plazmy. Inni rozmawiali lub grali w bilard. Przyjemnie, uznała Sophie, która nigdy wcześniej nie była wewnątrz. Podchodząc do barmana rozpoznała w nim absolwenta jej szkoły. – Cześć – przywitała się. – Luke, prawda? Robiłeś zdjęcia do kroniki, kiedy zaczynałam pomagać w redakcji – wyjaśniła, widząc jego zaskoczoną minę. – Ach… tak, pamiętam cię – powiedział, uśmiechając się. – Nie, wcale nie – odparła obojętnie. – Ale nie przejmuje mnie to specjalnie. Nalej mi najmocniejszego burbona, jakiego masz, a ci wybaczę – zapowiedziała, kładąc pieniądze na ladzie. Luke, chłopak o całkiem ładnej twarzy i oliwkowej cerze, spojrzał nieco zaintrygowany, a następnie już nic nie mówiąc podał jej szklankę. Sophie przez chwilę myślała o tym, dlaczego nie zapytał ją o dowód, ale i nad tym szybko przestała się zastanawiać. I tak właśnie kończą wielcy ludzie, pomyślała, i wielcy
pisarze. Przecież każdy z nich pije. Bo nieważne, czy sobie coś wmawiasz czy się uzależniasz, próbujesz tylko się uwolnić. – Święta racja, panienko – pokiwał zgodnie jakiś schludnie ubrany staruszek, który siedział teraz obok. Sophie nawet nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała te słowa na głos. – A wiesz, dlaczego normalni śmiertelnicy piją tak naprawdę? – zapytał. Sophie pokręciła głową, czekając, aż rozwinie myśl. – Bo dzięki temu zapominają o tym, o czym inni będą pamiętać przez lata. Ale to nie ma znaczenia. Jeśli chcesz wyćwiczyć pamięć tak, by umieć zapomnieć, zacznij pić – polecił. Dziewczyna pomyślała, że mógłby pracować w reklamie. – Luke, polej też temu panu, a mnie dolej – poprosiła. – Wznosimy toast za skończone papierosy, rozczarowane serca, zgubione myśli… dzisiaj pijemy za wspomnienia. – Dobrze powiedziane. Panienka też jest pisarką? – zapytał mężczyzna, stykając swoją szklankę ze szklanką dziewczyny. – Nie bardzo – uznała. – Ale piję, to już zawsze jakiś krok do przodu. – Grunt to nie okazywać słabości. Są osoby, które z pewnością czują się podobnie jak panienka, ale nic panienka nie zyska, zatracając się w żalu. Czas wrócić do rzeczywistości – powiedział, po czym wychylając resztę
burbona, skłonił się, a po chwili wyszedł. Sophie poprosiła o kolejną dolewkę, po czym przyglądała się przez moment bursztynowemu płynowi. Jest tak samo ulotny, jak ludzie, westchnęła, a następnie wypiła do dna. * * * Są takie dźwięki, które odtwarzane wciąż od nowa, sprawiają, że zaczynasz się zastanawiać, kiedy przestałaś oddychać. To zabawne, ale najbezpieczniej czujemy się w niezamkniętym miejscu, gdzie nie trzeba udawać, a światła i lód zamieniają cię w zimną górę. Dobry Boże, nawet moje myśli bredzą, skrzywiła się Sophie masując skronie. Ogromnie bolała ją głowa, a powieki ciążyły jej tak bardzo, że nie była w stanie ich unieść. Czuła jedynie zapach nocy i mrozu, tylko jak do cholery wydostała się na zewnątrz? Dziewczyna otworzyła w końcu oczy, ale widok, który ujrzała, nie był specjalnie kojący. – Uwaga, uwaga, zacytuję teraz Caroline Forbes: Seriously?! – prychnęła, z trudem siadając. Znajdowała się w cadillacu Christophera, ale bardziej interesowało ją to, dlaczego i jak się w nim znalazła. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, chłopak podał jej rękę.
– Wszystko wyjaśnię, ale teraz chodź, przejdziemy się – powiadomił ją. Sophie postawiła ostrożnie stopy na chodniku. Wiedziała, gdzie się znajdują. Tuż przy cmentarzu, przy niezbyt wysokim kopcu, na który Chris chyba chciał wejść. Sophie stanęła, podpierając się wciąż na drzwiach samochodu, ale kiedy tylko zaczęła iść, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Widząc to, chłopak objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Dziewczynie nie przeszkadzał ten gest, ale nie tylko dlatego, że teraz oficjalnie nie miała chłopaka. Po prostu niezależnie od tego, jak bardzo wzbraniała się przed dotykiem Chrisa i wciąż wzbraniać się zamierzała, lubiła go, wręcz pragnęła. – Jak mnie znalazłeś? – zapytała niechętnie, próbując skierować myśli na inny tor. – Luke odebrał twój telefon, kiedy… – Słucham?! – warknęła, przerywając chłopakowi. Wydawało się, że nagle zupełnie wytrzeźwiała. Nie podobał jej się fakt, że obcy chłopak majstrował przy jej telefonie. – Z tego, co zrozumiałem z jego relacji, wyjęłaś telefon, podałaś mu go i kazałaś przekazać, żebym – i w tym momencie użyłaś wulgaryzmu, którego, przez wzgląd na dobre wychowanie, nie powtórzę – wyjaśnił. Sophie cieszyła się, że było ciemno, ponieważ niespodziewanie zarumieniła się lekko. A może to wciąż
wpływ alkoholu?, zastanawiała się. – Ja… nie wiem, co powiedzieć – uznała po namyśle. – Przepraszam, że musiałeś się fatygować – wyznała szczerze, odsuwając się. Chłopak przyciągnął ją z powrotem. – Nie chcę mieć cię na sumieniu, kiedy spadniesz. Owen by mnie zabił – wytłumaczył, kiedy dziewczyna spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Zawsze to samo wytłumaczenie, westchnęła w duchu. – Nie jestem już z Owenem – wyszeptała. – Co? – zdziwił się, przystając. – Nieważne, idziemy na górę. Kiedy jednak chłopak nie ruszył się z miejsca, zbyt zaskoczony nowiną, Sophie ujęła go za rękę i mocno pociągnęła ku sobie, tak że zachwiała się i przewróciła, a Chris niefortunnie wylądował na niej. – Wybacz – wydyszał, odruchowo odgarniając włosy, które opadły jej na czoło. – W porządku – uznała, spoglądając w jego ciemne oczy. Wydawało się, że w mroku tylko one są nienaturalnie rozświetlone. – To moja wina, znowu. Christopher nie odzywał się przez moment, ponieważ nieważne, jak bardzo niezręczna była sytuacja, w której się znaleźli, podobała mu się. – Powiesz mi, co stało się między tobą, a Owenem? –
zapytał. Sophie czuła ciepło jego oddechu na policzku. Zacisnęła dłonie w pięści, a następnie odparła: – Może tak, jeśli już ze mnie zejdziesz. Chris uśmiechnął się i wstał, a zaraz po nim podniosła się Sophie, odtrącając jego pomoc. Powoli ponownie ruszyli ku szczytowi kopca, gdzie dziewczyna zrelacjonowała mu przebieg popołudniowych wydarzeń. – Dlaczego ze sobą byliście, skoro tego nie chcieliście? – zdziwił się zaciekawiony. – Taki był warunek. – To znaczy? Sophie zawahała się, nie wiedząc, ile może wyjawić. Tak naprawdę tej części historii nie znał nikt prócz niej i Owena. Nawet Beth nie wiedziała, o jaki układ do końca chodzi. – Możesz mi powiedzieć – zapewnił. – Przepraszam, nie jestem zbyt ufna – uznała. – Nie powiedziałam nawet Nathanowi, inaczej próbowałby mnie wybawiać od tego „gorzkiego i złego” losu. Chłopak spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc, a w jego spojrzeniu dostrzegła błysk troski, mimo że uznała go za złudzenie. – Moja matka miała problemy z… tabletkami. Po śmierci swojego ojca próbowała ukorzyć ból. Doszedł
stres, problemy w domu i pracy. Uzależniała się, nie była do końca świadoma. Pewnej nocy wracała późno z kancelarii, w drodze połykając kolejne pastylki. Nie zauważyła mężczyzny idącego poboczem i w niego wjechała. Musiał urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą, ponieważ nic wielkiego się nie stało – kilka złamań, niewielkie wstrząśnienie mózgu, ale wyszedł z tego. Tylko, że całe miasto by wrzało – wiesz, prawniczka narkomanką i niedoszłym mordercą, tragedia. I wtedy zjawił się George Thompson. Przyjaźnił się z moją matką, zaoferował pomoc i nie chciał nic w zamian. Uwierz mi, ten, kto stwierdził, że w życiu nie ma nic za darmo, nie mylił się. Kilka dni później matka urządziła kolację dla Thompsonów. Wróciłam wtedy późno do domu i usłyszałam to zupełnie przypadkiem: „W zaistniałej sytuacji myślę, że powinniśmy trzymać się razem. Twoja córka jest urodziwą dziewczyną, Owen jest popularnym chłopcem, to idealne rozwiązanie. Myślę, że możesz zrobić chociaż tyle”. Dwie wpływowe rodziny razem. Coś niesamowitego. I tak się stało, ponieważ mojej matce nie chodziło już tylko o spłacanie długu wdzięczności. Jest zachłanna i łasa na sławę i pieniądze. A nasz związek, a później małżeństwo, które, nie ukrywając, planują od lat, utrzymałoby zwykły prestiż. Dziewczyna zamilkła, wpatrując się w światła poniżej. Można było pomyśleć, że to gigantyczne świetliki obsiadły miejskie budynki.
– To chore – stwierdził. – Ale w takim razie dlaczego nagle zrezygnowałaś, a w zasadzie dlaczego nie postawiłaś się od razu? – zastanowił się. – Widziała nas na balu – wyjawiła. – Wiesz, mało brakowało, a zrobiłaby ze mnie pannę lekkich obyczajów, ponieważ zaniedbuję jej kochanego Owena. Ale mój ojciec zawsze powtarzał, że nie muszę tego robić, bo to nie prawdziwe zadośćuczynienie, a jedynie fanaberia. Bo to jest fanaberia, w istocie. I jej świat się nie zawali. Poza tym rodzice Owena lubią Beth, nie jest gorsza ode mnie. Prawdę mówiąc jest nawet lepsza. Chciałam uszczęśliwić matkę, choć raz chciałam, żeby była zadowolona, ale nie da się uszczęśliwić kogoś, kto od dawna nie żyje. Przynajmniej dla mnie. – Wszyscy umierają, każdego w końcu grzebiemy pod ziemią – przyznał Chris. – Nie sztuką jest utrzymywać martwy dom, tak jak żadnym wyczynem jest spróbować kochać ludzi, którzy ranią i nic już dla nas nie znaczą. Bo nie musisz umierać fizycznie, żeby dla kogoś nie istnieć. Ludzie odchodzą i ty także umierasz z każdą kolejną stratą, wykrwawiasz się, pragnąc być jednocześnie energią i czasem… Ale przecież najtrudniejszy jest pierwszy raz. Kiedy raz umrzesz, łatwiej jest się podnieść po kolejnym upadku. – Jeśli za pierwszym razem jesteś w stanie się podźwignąć z ziemi – burknęła. – Miałam kiedyś brudne ręce. Były całe w ziemi. I byłam w okropnym stanie, ale
nikt mi nie pomógł, wiesz? Wszyscy tylko krzyczeli. A później głosy ucichły i zjawił się Nathan, pomagając mi wstać. Umył mi dłonie, rozczesał splątane włosy. A później wyjechał. Bo wciąż kogoś tracę. I nawet jeśli wraca, nie jest już tak samo. Tęsknię za chwilami, takimi, jak robienie zdjęć na moście, kiedy mój ojciec łowił ryby. Tęsknię za wspólnym rozwiązywaniem krzyżówek. Za zapachem letniej nocy, kiedy wymykałam się z Christine do sąsiedniej wioski. Za niecelnym rzucaniem do kosza... Podobno czasami tęskni się tylko za wspomnieniami, nie za samymi ludźmi. Ale prawda jest taka, że wspomnienia z Beth i Owenem są zatarte, zawsze takie były. Nie były gorsze, ale… czy to znaczy, że nic nie znaczyły? – zapytała ze smutkiem. – Zamknij oczy – poprosił Chris. – Co?! – zapytała niepewnie. – Zamknij oczy – powtórzył chłopak. – Proszę. Sophie spojrzała podejrzliwie, ale w końcu westchnęła teatralnie i zrobiła to, czego chciał. – Weź głęboki oddech – polecił. – I spróbuj wyobrazić sobie te chwile, które z nimi przetrwałaś i opisz je… – Chris… – Wymień jakieś. – Oglądanie filmów i rzucanie popcornem w Owena… Projekt z Beth, podczas którego przebrała się za Neda Starka. Wysmarowanie z Owenem krzesełka trenera
klejem. Wyjście ze szkoły i podróż pociągiem – powiedziała, otwierając oczy. – Zamknij je – uśmiechnął się łagodnie. – I pozostaw te wspomnienia w ciszy. Nie warto ich grzebać. Ponieważ bez znaczenia jest, co ludzie robią, popełniają tylko błędy. Nie zawsze można je wybaczyć, ale zawsze możesz oddać hołd chwilom, które nie były zabrudzone smutkiem. Sophie spojrzała na niego zaskoczona. W tym jednym momencie wydawał się zupełnie inny niż na co dzień. Zagubiony, kruchy, ale prawdziwy, zupełnie jak wtedy, kiedy ujrzała go na progu rezydencji Branwella – bosego i potarganego. – Skoro go nie kochałaś, dlaczego tak bardzo to tobą wstrząsnęło? – zapytał po chwili, nie patrząc już na nią tylko prosto przed siebie. – Wiesz, co jest gorsze od złamanego serca? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a kiedy chłopak niemal się uśmiechnął mimo powagi sytuacji, westchnęła jedynie i dodała: – Zawiedzione serce. Ludzie wciąż mnie rozczarowują. Rozczarowanie to najgorsza rzecz na świecie. Sophie podniosła się z ziemi, a następnie, otrzepując dżinsy i płaszcz, zaczęła schodzić z kopca. – Dokąd idziesz? – Nie wiem, ale nie chcę już tutaj siedzieć. – Odwiozę cię do domu – zaproponował, zrównując się
z nią. – Nie mogę wrócić do domu, nie dziś i nie teraz – uznała. – Przejdę się. – Jest bardzo zimno, nie powinnaś w takim stanie chodzić po mieście. – Już wytrzeźwiałam – mruknęła. – Daj spokój, Chris – powiedziała, wymijając go, ale chłopak złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. – Więc pojedziesz ze mną – powiedział, pochylając się, by ich oczy się zrównały. Sophie nie była wysoka, ale też nie nadmiernie niska. Mimo wszystko chłopak przewyższał ją ponad o głowę. – Jack jest za miastem, możesz przenocować w pokoju gościnnym – poinformował ją. – Niezłe zagranie, Whittemore, – prychnęła. – jednak chcę się przejść – powtórzyła tonem rozkapryszonego dziecka. – Wiesz, że zawlokę cię siłą, jeśli będę musiał – wyszeptał. – Nienawidzę cię – burknęła, opierając czoło o jego klatkę piersiową. – Jesteś gorszy od Nathana Donovana, a on jest wręcz wybitny w byciu irytującym. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, chociaż Sophie nie była w stanie tego dojrzeć. * * *
Sophie leżała w ciepłym łóżku okryta miękką pościelą. Jej włosy były wciąż mokre po prysznicu, który wzięła, by otrzeźwieć i zmyć nieprzyjemny zapach tytoniu. Chris w tym czasie zostawił jej jakąś koszulkę w pokoju gościnnym. Była za duża, sięgała do połowy ud, ale pachniała niezwykle przyjemnie, jakby zieloną herbatą, ale czymś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. Teraz patrzyła na biały sufit i delikatne rzeźbienia na nim, takie, jakie można spotkać tylko w pałacach. Ten dom musi być naprawdę stary, pewnie przeżył nawet epokę wiktoriańską, pomyślała. Nie słyszała odgłosów ulicy ani szumu wiatru. Żadnych niepokojących odgłosów potwierdzających obecność duchów ani przemykających się kroków. Nic. Pustka. Nie mogła zasnąć. Bardzo się starała. Próbowała liczyć owce, ale i to okazało się zwykłym mitem. Próbowała nie myśleć, ale nie potrafiła tego osiągnąć. Była spokojna, a jednocześnie niezwykle ożywiona. Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga. Dziewczyna z westchnieniem odrzuciła kołdrę i na palcach wymknęła się z pokoju. Przechodząc na koniec korytarza, przełknęła gulę, która urosła jej w gardle, a następnie uchyliła drzwi. Pokój oświetlony był srebrzystym światłem księżyca, dlatego dziewczyna bez trudu zauważyła duże łóżko i leżącego na nim chłopaka z rękoma pod głową. Kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi, poderwał się i uniósł na
łokciach. A więc nie tylko ona ma problemy ze snem tej nocy. – Sophie? – wyszeptał naprawdę mocno zaskoczony. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. – Coś się stało? – zastanowił się, marszcząc brwi. Dziewczyna niepewnie podeszła do jego łóżka i stając przy nim, wyznała: – Nie sypiam zbyt dobrze w nowych miejscach… – zaczęła. – Kiedyś Stephan wysłał mnie na obóz z Christine. Trwał czternaście dni. W ciągu dwóch tygodni naprawdę porządnie spałam całe dziesięć godzin, to był wielki wyczyn – uznała. – Czy… czy mogę spać z tobą? Christopher przyglądał jej się niepewnie, kiedy tak opowiadała mu o kolejnym wspomnieniu z dzieciństwa, uporczywie bawiąc się bransoletką na nadgarstku. Nie patrzyła na niego, dlatego on mógł patrzeć na nią. Na długie czarne rzęsy, lekko wysunięty podbródek, piękne, pełne usta. Zacisnął dłonie, próbując o niej nie myśleć w taki sposób. Gdy dziewczyna uniosła szaro-niebieskie oczy, dostrzegł w nich zmęczenie i niemal błaganie. Bez słowa odrzucił narzutę i przesunął się, żeby zrobić jej miejsce. Nieco skrępowana położyła się na plecach i przez chwilę nawet się nie poruszała, ponownie parząc w sufit, tak jak w swojej sypialni. Słyszała płynny oddech Chrisa leżącego tuż obok. Uspokajał ją, był niczym powolna
kołysanka. Po chwili przewróciła się na bok i spojrzała na jego profil. – Myślisz, że to wszystko ma sens? – zastanawiała się. – Wiesz, szukanie, odkrywanie prawdy i my troje w chaosie, który ktoś stworzył przez te wszystkie lata…? – Myślę, że wszystko ma sens, jeśli wierzysz, że coś znajdziesz, jeśli czujesz, że musisz szukać, jeśli masz nadzieje, że coś to zmieni – stwierdził, patrząc na nią z ukosa. – Ale nie musisz mi pomagać – uznała. – Wiem. – Więc dlaczego to robisz? – Bo mi się nudzi – westchnął. Sophie zmrużyła oczy, a kącik jej ust zadrżał. – Wiesz co? Jesteś lepszy niż przypuszczasz, lepszy niż podejrzewałam. – Może jednak nie jestem, może nie chcę być. – Myślę, że chcesz, ale nie chcesz się do tego przyznać. Bo łatwiej jest ukrywać się pod maską sarkazmu, obojętności i drwiny. – Dziękuję za psychoanalizę – burknął. – Ale się mylisz. – Raczej nie… – zawyrokowała. – Skąd ta pewność? – zapytał od niechcenia.
Sophie uniosła się na łokciu i spojrzała na niego z góry. – Ponieważ pod pewnymi względami – ja i ty, Christopherze Whittemorze, jesteśmy bardzo podobni. I chcesz czy nie, ale twoja podświadomość też o tym wie – uznała i widząc jego minę, tryumfalnie się uśmiechnęła. – Dobranoc. Po tych słowach odwróciła się plecami i przymknęła oczy. Nie mogła widzieć, że Chris patrzy na nią z podziwem, który próbował ukryć pod cieniem złości. Bo taka była Sophie Leftwich – nieobliczalna i zaskakująca. Wciąż tak bardzo nieosiągalna.
Rozdział dwunasty Spustoszenie przychodzi z nieba „If this is to end in fire then we should all burn together, watch the flames climb high into the night” – Ed Sheeran, I see fire Biblioteka. W weekendy miejsca kojarzące się z nauką i szkołą z reguły świecą pustkami, ale dzięki temu można uzyskać dostęp do wielu ciekawych źródeł. Sophie siedziała na podłodze, opierając się o wysoki regał zapełniony książkami i wertowała Historię miasta. Nathan natomiast pochylał się nad jakimiś starymi, pożółkłymi stronicami z gazet, siedząc przy odrapanym biurku. Mimo że był wczesny ranek, musieli używać biurowych lamp, gdyż światła zostały przyciemnione, a w niektórych miejscach zupełnie wyłączone. – Jak się czujesz? – zapytał od niechcenia Nathan, udając, że pyta o to tylko z grzeczności. Dowiedział się o jej zakończonym związku dzięki uprzejmości Chrisa. Poza tym wiedziała, że ma żal o to, iż nie powiedziała mu o umowie z Owenem i sprawach z matką. – Normalnie – mruknęła. W zasadzie była to prawda. Czuła się normalnie, ale jakby bardziej wyzwolona. Podobało jej się to, że już nie musi nikogo o niczym informować, nie musi kłamać i zaprzeczać. Ale czuła się
też odrobinę zawiedziona. Odkąd rozstała się z chłopakiem, rozmawiała z nim i Beth tylko raz. Nie było krzyków, nie było płaczu, nie było niczego. Jedynie unikanie spojrzeń i jej cierpki ton. I wspólne ustalenia na temat tego, jak powinni się zachowywać przynajmniej przez jakiś czas. Czyli żyć neutralnie i nie wzbudzać zainteresowania. – Soph, posiadanie uczuć to nic złego – westchnął, odwracając się w jej kierunku. – Pamiętaj, że to uczucia czynią nas wrażliwymi istotami. Ty jesteś aż nazbyt ludzka, więc dlaczego tak usilnie chcesz przypominać kamień? – Powinieneś zostać poetą, Nathanie, a nie informatykiem. – Grafikiem komputerowym – poprawił. – Zwykłym informatykiem też mógłbyś być – wzruszyła ramionami. – Dorastamy, Sophie. Uważam, że podjęłaś odpowiednią decyzję. Po prostu chciałbym, żebyś wiedziała, że zawsze będę cię wspierał bez względu na to, co postanowisz. Ale musimy zacząć być odpowiedzialni za siebie, a nie tylko za innych. Skup się na sobie. Bo widzisz… możliwe, że ta część podróży, miejsce, w którym się znaleźliśmy wszyscy troje, pokazała ci, że jest świat, z którego istnienia nie zdawałaś sobie sprawy. I możliwe też, że to właśnie tego świata chcesz być częścią. Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. „Dorastamy” –
powtórzyła w myślach. Ciekawe, kiedy on tak dorósł. I w tej chwili żałowała, bardziej niż czegokolwiek, właśnie tego, że nie mogła obserwować jego przemiany. Gdyby jej wtedy nie zostawił, może czułaby się lepiej, może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Odchrząkując zwróciła się do niego i wskazała gazety: – Znalazłeś coś? – Tak – odparł. – Tonę irytacji i szczyptę frustracji. – Tylko szczyptę? To faktycznie kiepsko – stwierdziła rozbawiona. – Może szukamy w nieodpowiednim przedziale czasowym? Ale piętnaście lat to piętnaście lat… Kiedy tak mówił jakby do siebie, Sophie od niechcenia przyjrzała się pozostałym czasopismom i gdy już miała odrzucić jedno na stertę „danych zupełnie bezużytecznych”, jej uwagę przykuł nagłówek, który równie dobrze mógłby uchodzić za tytuł opowiadania. Giniemy w płomieniach Wydarzenia ostatnich tygodni bardzo niepokoją naszych mieszkańców. Gdzieś wśród nas bytuje osoba, która prawdopodobnie nie jest zrównoważona psychicznie lub pała chęcią zemsty. Domysły niczym ze świata horrorów lub kryminałów? Okazuje się, że taka sceneria nawet nam nie jest już tak obca…
Młodzi ludzie giną w zaskakującym tempie: nasi ulubieni lekarze Kateline i Michael Moss, urocza sąsiadka Sarah Dione czy kochane przez nas rodzeństwo Caillatów. Byli naszymi krewnymi, przyjaciółmi, znajomymi ze szkolnej ławki czy kolegami z pracy. I dlatego rozwój wydarzeń nie sprawia, że czujemy się bezpieczniej, ponieważ policja jeszcze nie zauważyła konkretnego schematu, a jedyne, co robi, to uspokaja. Pewnie dlatego w aptekach zaczyna brakować Nervosolu, a w kościołach przybywa wiernych… Pamiętajmy jednak, że owe wydarzenia nie są pierwszym takim przypadkiem w naszym mieście. Martha Scofield na zawsze pozostanie w naszych sercach, mimo że sprawa jej śmierci jest wciąż niewyjaśniona. W takiej sytuacji wydaje się, że miasto osiągnie apogeum tajemniczości. Spustoszenie zawsze zaplanowane jest odgórnie, a ostatecznie, jak się okazuje, wszyscy giniemy, płonąc w rozpaczy, żalu, smutku… lub błogiej uldze. Kiedy dziewczyna doczytała artykuł do końca, Nathan wystukał nazwisko Scofield w wyszukiwarkę i szybko przeczytał jakiś tekst, marszcząc przy tym brwi. – No i co? – dopytywała się Sophie, przyglądając profilowi jego twarzy. – Martha spłonęła w magazynie, który znajdował się za miastem – zaczął. – Do tej pory nie wiadomo, co tam
robiła, i co takiego się stało. Policja przewidywała problemy z instalacją, jednak siostra Marthy, Sally, uparcie twierdziła, że zmarłej musiało przytrafić się coś okropnego. Budynek pozostawał w ruinie przez dziesięć lat, teraz na jego miejscu znajduje się jakaś fabryka. Podczas gdy chłopak to wszystko opowiadał, Sophie spoglądała mu przez ramię, oglądając zdjęcia pod rozmową z Sally Scofield. Siostra zmarłej wydawała się dziwnie znajoma, ale dziewczyna nie wiedziała jeszcze, skąd mogłaby ją kojarzyć. Następnie jeszcze raz przejrzeli listę osób, które zginęły w wyniku podpalenia: Martha Scofield Kateline Moss Michael Moss Sarah Dione Lucy Caillat Benjamin Caillat Anthony Woods Carmen Mraz Nicole Dixon Jason Aplin Grace Sommers Elliot Lewis
Pod listą ponownie znajdowała się fotografia, tym razem grupowa. Było to zdjęcie przyjaciół, jednak nie pochodziło z kroniki szkolnej. Sophie przesunęła wzrokiem po młodych twarzach. Niektórzy musieli być jeszcze na studiach. Wszyscy mokrzy, jednak prawdopodobny deszcz nie przeszkadzał im w uśmiechach. Dziewczyna skupiła się na tej parszywej dwunastce i dostrzegła Sally, uświadamiając sobie dziwny zbieg okoliczności. – Widzimy się po południu z Chrisem, tak? – upewniła się. – Owszem. – W porządku, muszę już iść – powiadomiła go. – Co? Teraz?! – zdziwił się. – Wyjaśnię później – obiecała, a następnie zniknęła na korytarzu. Drzwi jeszcze przez chwilę ocierały się o siebie nerwowo nawet wtedy, kiedy Sophie znajdowała się już w piwnicy szkoły. * * * – Och, cześć Sophie – zawołała zaskoczona Adele. – Nie wiedziałam, że zamierzasz dzisiaj wpaść – wyznała szczerze.
– Wyglądasz dużo lepiej niż ostatnio – uśmiechnęła się ciemnowłosa dziewczyna, ignorując słowa koleżanki. – Zapomniałam powiedzieć o czymś Jeremy’emu, to dotyczy kroniki, jest może w szkole? – zapytała, zaglądając jej przez ramię. Wewnątrz salki redakcyjnej dostrzegła jedynie jakichś pierwszoroczniaków i Ellie, która wytrwale próbowała im tłumaczyć, jak prawidłowo poprawić zdjęcia tak, by nie wyglądały zbyt sztucznie. – Poszedł po dodatkowy papier do drukarki, pewnie złapiesz go w administracji, jeśli to pilne – stwierdziła po namyśle. – Zawsze możesz też poczekać tutaj – uznała, wzruszając ramionami. Sophie pokiwała głową, a następnie pobiegła na piętro, wcześniej tłumacząc, że nie ma wiele czasu. Krążąc po korytarzach w końcu dostrzegła jasnowłosego chłopaka przy szkolnych szafkach. Podkradła się i stanęła obok w tym samym momencie, kiedy Jeremy zatrzasnął drzwiczki. – Padało – wyszeptała tylko. – Co? – wzdrygnął się nieznacznie. – Sophie, co tutaj robisz? – Padało – powtórzyła uparcie. – Tamtej nocy padało… Nie mogłeś pisać artykułu na trybunach, więc musiałeś wiedzieć o tym, że coś się stanie w szkole. Jeremy zawahał się, ale tylko na moment, dlatego Sophie przez chwilę nie była już taka pewna tego, co podpowiadało jej przeczucie. A ona lubiła ufać
przeczuciom. – Nie wiem, o czym mówisz – uznał, odwracając się plecami, jednak dziewczyna nie dawała za wygraną. – Musisz mi powiedzieć, co tam robiłeś, Jeremy, inaczej pójdę na policję – zagroziła. – I co im powiesz? – zaśmiał się niewesoło. – Że ocaliłem ci życie? Bo tak było, Sophio Leftwich, pogódź się z tym – sarknął. – Wiem o Marthcie – wyznała, chwytając się ostatniej szansy. Zadziałało, mimo że chłopak w napadzie złości przyszpilił ją do ściany. – Nic nie wiesz i dobrze ci radzę, nie mieszaj się w to – warknął. – Czego się boisz, Jeremy? – zapytała, złowrogo się uśmiechając. – Nikogo tutaj nie ma prócz nas… Musisz mi powiedzieć, ponieważ przez tę sprawę prawdopodobnie zginął mój ojciec… Ponieważ sama może przez to zginę – dodała niemal szeptem, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem. Chłopak przyglądał jej się przez chwilę, a następnie westchnął ciężko i rozejrzał się po korytarzu. – Wchodź – rozkazał jej, otwierając przed nią jakieś drzwi. – Składzik dozorcy?! Serio?! – To ostatnie miejsce, w którym mogliby nas szukać.
– I najbardziej prawdopodobne, jeśli chcesz się migdalić w szkole – dodała, jednak Jeremy tylko przewrócił oczami w odpowiedzi i pociągnął ją za sobą. – Dobrze, co takiego wiesz? – zapytał oschło. – Wiem, kto stoi za jej śmiercią… – Niemożliwe – przerwał. – Nawet policja nie posklejała faktów. – Tutejsza policja nie potrafi wyśledzić telefonu komórkowego z nadajnikiem, a co dopiero doprowadzić sprawę śmierci nastolatki do końca – sarknęła. – Wymienimy się informacjami. Ty zaczynasz. – Dlaczego miałbym ci zaufać? – Ponieważ nie ufam praktycznie nikomu, dlatego jestem wiarygodnym źródłem informacji. Poza tym cenisz moją inteligencję – dodała. – Boże, jesteś taka irytująca – zaczął. – Do rzeczy, komplementy zostawmy na później – pośpieszyła go. – Nigdy nie poznałem Marthy, w mojej rodzinie temat jej śmierci był bardzo drażliwy. Moja matka nie mogła przeboleć jej straty, w końcu wylądowała w szpitalu psychiatrycznym na kilka miesięcy – powiedział, siadając na jakimś odwróconym do góry dnem wiadrze. – Nie mogłem jej tego wybaczyć, a siebie ganiłem za bezradność. Ale uwierz, grzebanie w tej sprawie
sprowadza na ludzi tylko śmierć, też się o nią otarłem. Jednak kiedy przestajesz szukać, wszystko się uspokaja, zupełnie jak wtedy, kiedy w końcu domykasz otworzone okno, podczas gdy na zewnątrz szaleje burza. Nagle zalega cisza. Tamtej nocy wybuchł pożar. W tym magazynie były głównie jakieś stare akta i nikomu niepotrzebne rzeczy. Nikogo miało nie być w środku, dlatego nie wiadomo, co robiła tam moja ciotka, jednakże Sally twierdziła, że to nie przypadek. Zawsze opowiadała mi o mężczyźnie, który kochał Marthę tak bardzo, że byłby w stanie dla niej zabić. Chyba starał się ją pomścić, a mojej matce się to podobało. – Twoja matka popełniła samobójstwo, prawda? Jeremy jedynie pokiwał głową. – A co z wieczorem w szkole? – Adele i Ellie zaciągnęły mnie do ciebie, gdy wylądowałaś w szpitalu – mruknął. – I kiedy one dyskutowały o czymś z pielęgniarką, przeglądałem książki, które dostałaś. W jednej z nich był liścik z prośbą o spotkanie. Pomyślałem, że to nie może być przypadek, mimo że większym prawdopodobieństwem było to, iż się myliłem. A może tylko chciałem się mylić? Tak czy inaczej poszedłem do szkoły, ale zanim tam dotarłem, ten ktoś już rozniecił ogień. – Skoro sądził, że tego nie przeżyję, to po co zostawiałby wiadomość na ścianie? – zamyśliła się.
– Ja to zrobiłem – wyznał. – Co?! – popatrzyła zdezorientowana. – Znalazłem farbę przy szatniach dla chłopców. Pomyślałem, że jeśli napiszę coś takiego, może opamiętasz się i odpuścisz – westchnął. – Ale przysięgam, że to nie ja chciałem cię zabić… przynajmniej nie w taki sposób – dodał, puszczając do niej oko. Dziewczyna oderwała się od ściany, o którą się opierała, i przykładając wargi do ucha chłopaka, wyszeptała: – Dziękuję za wybawienie z opresji. I lepiej to zapamiętaj, ponieważ raczej tego nie powtórzę, Marin. – Do nie-usług – wymamrotał. – Sophie, wiem, że nie da się powstrzymać ciekawości, ale naprawdę powinnaś uważać. Ten ktoś nie mógłby zrobić mi krzywdy, rozumiesz, pokrewieństwo z Marthą robi swoje. Jednak ty możesz być na jego celowniku. Dziewczyna kiwnęła głową i już zamierzała wyjść, gdy Jeremy złapał ją za nadgarstek, podnosząc się z miejsca, w którym siedział. – To miała być wymiana informacjami – przypomniał. – Co chcesz wiedzieć? – Tylko to, czy twoje domysły są takie same jak moje. – To nie są domysły – stwierdziła po chwili. – To pewność, której jeszcze nie mogę udowodnić. Oni uciekli.
Jej przyjaciele uciekli. I dlatego spłonęli. * * * Sophie zawsze bała się ognia. Poparzenia są bolesne, robią się pęcherze, a na koniec wycieka z nich płyn surowiczy. Tak samo jak serce zaczyna krwawić, kiedy jest zorane bruzdami ze smutku. Dlatego zawsze starała się unikać płomieni, chociaż było to niezwykle trudne, ponieważ tak bardzo ją fascynowały. Coś… zabronionego, tajemniczego, mrocznego, mimo że dawało tyle światła. I teraz, siedząc w kawiarni DeFacto, uparcie wpatrywała się w dłonie oplatające kubek herbaty, ponieważ zbyt bardzo obawiała się tego żaru, który pochłaniał ich źrenice. Miała wrażenie, że Iron Man spogląda na nią kpiącym wzrokiem, jakby wyczuwał jej tchórzostwo. – „Przeżywamy nasze życie jak idioci; a potem umieramy” – zacytował Chris. – Bukowski – odparła bez wahania dziewczyna. – „Potrzebujesz mnóstwo wódki i skrętów, żeby zasnąć.” Od kwadransa grali w dziwaczną grę, podczas której zarzucali siebie wymyślnymi cytatami, próbując odgadnąć, kto powiedział lub napisał dane słowa. – Effy Stonem – uznał chłopak po chwili. – „Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham.”
– Duma i uprzedzenie Jane Austen. I tak nie uwierzę, że to przeczytałeś – stwierdziła. – „Doprawdy trudno o rozrywkę lepszą niż czytanie!” – To niczego nie dowodzi – zawyrokowała. – „Choć są wrogami, lecz dręczą mnie razem” – Shakespeare, Sonet XXVIII – powiedział z nutą podziwu. – „Wszędzie panuje chaos.” Sophie zamrugała, jakby nagle wyrwała się z transu. – A co to ma niby być? Każdy może to powiedzieć, bo to prawda – mruknęła. – Pewnie wiele osób tak pisało, ale o kim mogę myśleć? – Einstein. – Nie. – To coś z Biblii? – Nie. – Cholerny Nostradamus. – Też nie – zaśmiał się chłopak. – Poddajesz się? – Ja nigdy się nie poddaję – odpowiedziała urażona. – Proszę jedynie o odpowiedź. – Bukowski. – Znowu? – westchnęła. – To nie było czyste zagranie. – Nieprawda.
– Prawda. – Nieprawda. – Prawda. – Nieprawda. Ja mam zawsze rację, zapamiętaj to. – Nieprawda. – No widzisz, sam przyznałeś, że to było nie w porządku – uznała, pokazując mu język niczym pięciolatka. – Boże, proszę, daj mi cierpliwość – wyszeptał chłopak, wznosząc oczy do góry.Lubił spędzać z nią czas. Lubił przyglądać się, jak przygryza dolną wargę, kiedy intensywnie nad czymś myśli lub stara się ukryć uśmiech. I lubił jej oczy. Duże oczy dziecka, mimo że wciąż sypały iskrami gniewu. A najbardziej lubił wspomnienie jej śpiącej w jego łóżku. Nigdy nie wrócili do tamtego wieczoru. Wyszła wczesnym rankiem, a on nawet nie udawał, że jeszcze śpi. Lubił tę nieosiągalność, może dlatego, że przez nią pragnął jej jeszcze bardziej. – Cześć, dzieciarnia – powiedział wesoło Nathan, który podszedł do ich stolika. – Odezwał się pan-student-który-jest-tak-bardzoodpowiedzialny-powiedziane-z-ironią-której-nigdy-nieogarnia – odparła Sophie. – Nie mądruj się tak – odparował chłopak. Zawsze dojrzali, pomyślała Sophie. – Zgadnij kto! – odezwał się głos za jej plecami, a
czyjeś ręce zakryły jej oczy. Były o wiele mniejsze od tych jej rówieśników. – Niemożliwe! – zachichotała szczerze uszczęśliwiona. – Mały Willie! Sophie odwróciła się i spojrzała na niezbyt wysokiego, chudego dziewięciolatka w, jak zwykle, przekrzywionych okularach. Willie. Sophie uwielbiała spędzać z nim czas, grając w PlayStation lub robiąc głupie żarty jego ciotecznemu rodzeństwu. – Chris, to mój kuzyn William – przedstawił chłopczyka Nathan. – Do usług – zasalutował malec. – Jestem również narzeczonym tej uroczej damy. Sophie i Nathan zachichotali. – Teraz już znamy prawdziwy powód rozstania z Owenem – skwitował Christopher. – Oczywiście – odparła poważnie dziewczyna. – William jest miłością mojego życia. – Ty też tak na to patrzysz? – zapytał chłopczyka Chris. – Kocham jej uśmiech – odpowiedział po namyśle. – Kiedy się uśmiecha, śmieją się jej oczy. Ma piękne oczy. Poza tym lubi grać ze mną w GTA i oglądać kreskówki. Jest wspaniała. Sophie zmierzwiła ciemne włosy chłopca, który już jadł zamówione przez starszego brata ciastko. William był
jedynym dzieckiem siostry matki Nathana i Gisele. Był chorowity i słaby, a jednocześnie pełen energii i nazbyt inteligentny jak na swój wiek. Kiedyś Sophie spędzała z nim naprawdę sporo czasu. A później po prostu kontakt z Nathanem się przerwał, tak więc i Willie musiał odejść w niepamięć. – Nathan nie chce iść ze mną do wesołego miasteczka – poskarżył się chłopczyk. – A będzie cyrk. Bardzo chciałbym pójść – wyjaśnił, znacząco patrząc na dziewczynę. – Nie znoszę cyrków – mruknął naburmuszony Nathan. Prawdę mówiąc Sophie też ich nie lubiła, szczególnie klaunów. Była to jej mała fobia z dzieciństwa, kiedy to ojciec zapomniał o niej i zostawił ją z nimi w nocy na trzy godziny zajęty rozmową z kolegą po fachu. Chyba zapadła na koulrofobię i mimo że od tego się nie umierało, była to raczej choroba nieuleczalna. – Och, nie bądź dzieckiem – westchnęła Sophie, mrugając do Willa porozumiewawczo. – Dlaczego tak nagle zniknęłaś rano? – zapytał, próbując skierować rozmowę na inny tor. Dziewczyna, przypominając sobie o spotkaniu z Jeremym, nagle spoważniała. Dokładnie przeanalizowała to, czego się dowiedziała, a następnie opowiedziała o wszystkim swoim towarzyszom. – To jest trochę nielogiczne – stwierdził nagle Chris, a
kiedy Sophie uniosła pytająco brwi, kontynuował: – Dobrze, przyjaciele twojego ojca zginęli w pożarze, prawdopodobnie byli powiązani ze śmiercią nastolatki, to się jeszcze trzyma, wiecie, fakt, że interesował się tą sprawą i chciał ich pomścić. Ale on zginął. I ty też byłaś bliska śmierci. A przecież ty już w ogóle nie pasujesz do fabuły. Może Stephan za bardzo węszył i dlatego postanowili się go pozbyć. Ale dlaczego chcą się pozbyć ciebie lub – wręcz przeciwnie – czego od ciebie oczekują, skoro ledwie przeżyłaś wypadek? Dziewczyna wbrew wszystkiemu musiała przyznać rację Christopherowi. Coś w tej sprawie naprawdę nie było w porządku. – Może źle się do tego zabieramy? – zastanowił się Nathan. – Może istotniejsza jest nie osoba, która pisała listy do Stephana, a ta, która daje ci wskazówki, jak je znaleźć? – O ile to nie ten sam człowiek – uznała dziewczyna i nagle zamarła, przyglądając się ulotce, którą czytał William. Przedstawiała wielki diabelski młyn i cyrkowe, kolorowe postacie. Jej uwagę przykuła kobieta z czerwoną parasolką. – Myślicie, że Joe Black mógłby mieć z tym coś wspólnego? No wiecie, kiedy z nim rozmawialiśmy, zachowywał się tak, jakby wiedział o wszystkim, ale tak dobrze bawił się naszym kosztem, że nawet nie starał się nas uświadamiać, w jakim położeniu się znaleźliśmy –
podsunęła dziewczyna. – Możliwe, że masz rację – stwierdził Chris. – Ale dlaczego nagle o nim wspomniałaś? – Ponieważ ma wszędzie „szpiegów” – powiadomiła ich, nakreślając niewidzialny cudzysłów przy ostatnim słowie. – Tylko że oni znikają i nigdy nie wiesz, kto jest wtajemniczony. Ale na balu rozmawiałam z niejaką Nadine, tą, która może wiedzieć o moim ojcu więcej, niż się spodziewamy. – Nawet nie wiesz, gdzie ją znaleźć – przypomniał z powątpiewaniem Nathan. – Chyba nie muszę daleko szukać – Sophie uśmiechnęła się tryumfalnie i przesunęła w kierunku chłopaków ulotkę, którą trzymał Will. Nathan westchnął i zgryźliwie zapytał: – Czy wspominałem już, że nienawidzę cyrków?
Rozdział trzynasty Wciąż chodzę modlić się nad rzekę „Full of despair, inside a darkness, self conscious and scared, held prisoner of war, running out of air, buried in a sadness, want a way out of this paralyzing world.” – Our Last Night, Sunrise Czasami noce są zimniejsze niż dom, który jest twoim grobem. Patrzysz przez okno w sypialni i widzisz ulice, światła… ludzi, których znasz od dziecka. Przypominasz sobie sobotnie grille z sąsiadami i zabawy z dziećmi, których nawet nie lubiłeś. I uświadamiasz sobie, że wtedy, mimo hormonów, wszystko było prostsze. Ciekawe kiedy i jak to skomplikowałam?, zastanawiała się Sophie. Teraz przyglądała się sobie w lustrze – wyższej niż zapamiętała z dzieciństwa, ale niższej, niż by tego chciała. Widziała wystające kości policzkowe, szare oczy, które były zbyt poważne jak na jej wiek i ciemne, długie włosy, falujące na końcu. I widziała też jego, chłopca, który przyglądał jej się, opierając o ścianę jakiegoś budynku. Zobaczyła go na chodniku w oknie, które odbijało się w lustrzanej powierzchni. W holu założyła płaszcz i wsunęła na głowę beżowy
beret. Była niezwykle podekscytowana wieczornym wyjściem do wesołego miasteczka, ponieważ oczekiwała odpowiedzi. I wierzyła, że je znajdzie. Nie była pewna jedynie tego, czy naprawdę chciała wiedzieć. – Dokąd się wybierasz? – zapytała oschle matka. – Po prostu wychodzę – odparła, podchodząc do drzwi. – Z tym swoim śmiesznym przyjacielem Nathanem i chłopcem-buntownikiem, który, moim skromnym zdaniem, trafi w końcu do więzienia? – prychnęła. – Nie zauważyłam jeszcze, żeby niszczył mienie miasta lub mordował uliczne kocięta, ale jeśli wyląduje na komisariacie, z pewnością nie polecę ciebie jako prawnika – odpyskowała i wyszła na zewnątrz. Stojąc na ganku, opierała się jeszcze przez chwilę o drzwi frontowe, oddychając głęboko i patrząc na ciemniejące niebo. Lubiła noc, ponieważ pod pewnymi względami była łatwiejsza od dnia. Cisza, odnalezione myśli, rzeczy, które są zabronione, kiedy zaczyna widnieć. Wreszcie zdobyła się na to, by przejść przez ulicę i podejść do Chrisa. – Cześć Pani Mam Zawsze Rację – przywitał się chłopak. – Cześć Panie Niezwykle Pewny Siebie – odpowiedziała. – Gdzie Nathan i Willie? – Mamy spotkać się pod ich domem za dziesięć minut.
Sophie pokiwała głową, ruszając w tym kierunku. – Jak tam sprawy z Madeline? – odezwał się w końcu chłopak. – Bez rewelacji, chociaż wciąż raczy mnie swoimi cennymi uwagami na temat mojego nudnego życia – westchnęła. – Na przykład? – Na przykład, że jesteś kryminalistą – czytaj: sprowadzisz mnie na złą drogę – prychnęła. – Jakbyś już na niej nie była – mruknął bez cienia urazy, dlatego Sophie dała mu kuksańca w bok, uśmiechając się półgębkiem. – Panie Whittemore, nie przystoi tak rozmawiać z damą, to bardzo niegrzeczne – skarciła go, biorąc pod rękę. – Panno Leftwich, to pani wciąż próbuje zwrócić na siebie moją uwagę – bronił się. – Nic podobnego, nie jest pan aż tak nadzwyczajny, by zasłużyć na kokieterię z mojej strony. Poza tym zainteresowanie chłopcem takim jak pan zepsułoby moją reputację – wyznała szczerze. – Ponieważ według pani matki jestem niecnym złoczyńcą. – Ponieważ według mnie jest pan człowiekiem bez zasad, biorącym od życia ile się da. – A co w tym złego? Czy nie chciała się pani kiedyś
uwolnić? – zapytał i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej: – Poza tym czasami to, co robimy na pokaz, nie jest zgodne z naszą własną prawdą. – Dlaczego tak usilnie chronisz swoje wnętrze, mój drogi? – Ponieważ, jeśli spodoba się światu, wszyscy będą go oczekiwali, będą oczekiwali mojego wnętrza i jego bogactwa. A ja nie chcę się nim dzielić, przynajmniej nie z pierwszą lepszą osobą. Sophie już miała zaprezentować niezwykle zabawną uwagę na ten temat, jednak wtedy do jej uszu doszedł głos Nathana. Szybko wysunęła dłoń spod ręki Chrisa. Nie była pewna, ale miała wrażenie, że każdy z chłopców uniósł ze zdziwienia brwi. – Moja kochana Sophie jest aniołem – zawyrokował William, wychylając się zza postaci kuzyna. – Myślę, że to niezbyt dobre określenie – uznał Nathan. – Prócz anielskiej urody nie posiada żadnych chwalebnych cech. – Przynajmniej nie jestem tak próżna jak ty – odparowała. Chłopak westchnął, a dziewczyna była niemal pewna, że w ciemności przewrócił oczami z irytacji. W końcu wszyscy załadowali się do samochodu, który należał do Gisele. Sophie usiadła z tyłu razem z Willem, jednak co chwila napotykała spojrzenie Nathana we wstecznym
lusterku. Czasami bardzo jej go brakowało. Szkoda, że niektórych więzi nie można przenieść z przeszłości do przyszłości. Wtedy teraźniejszość byłaby zbyt skomplikowana. Samochód zatrzymał się na parkingu tuż przed bramą wejściową do wesołego miasteczka. Dziewczyna obserwowała kolorowe światła i obracający się diabelski młyn. Słyszała wesoły gwar i piski nastolatek. Wszędzie stały stragany z zabawkami, watą cukrową i prażoną kukurydzą. Gry, wagoniki i namioty. I mnóstwo kolorowych postaci. Uradowany Willie od razu zaciągnął kuzyna do stanowiska, gdzie grając w lotki wygrał pluszowego węża. Sophie kibicowała mu za każdym razem, kiedy brał udział w jakimś starciu, jedząc w tym czasie watę cukrową, którą wciąż podkradali jej Nathan i Chris. Cóż, z pewnych rzeczy nigdy nie wyrastamy. – Idziemy na dużą kolejkę? – zapytał szczęśliwy chłopczyk. – Jesteś za mały na diabelski młyn – stwierdził Nathan. – Ale wy idźcie – powiedział po chwili, ruszając z Willem w kierunku mniejszej kolejki zakończonej głową smoka. Sophie nie lubiła wysokości, a tym bardziej karuzeli, zwłaszcza tych dużych. Po jeździe na nich zawsze było jej niedobrze. – Nie musimy iść – zapewnił Chris, jakby odczytując jej myśli.
– Nie, chodźmy – mruknęła dziewczyna, przełykając dyskretnie ślinę. – Może być zabawnie… – To moja nowa koszula, dobrze na mnie leży, a Kim, która widziała, jak ją mierzyłem, uważa, że wyglądam w niej bardzo seksownie – wyznał, wkładając ręce do kieszeni ciemnych dżinsów. – A mówisz mi to ponieważ? – westchnęła, mimochodem zerkając na koszulę w kratę, którą miał na sobie. Niestety teraz była ledwie widoczna pod czarną, skórzaną kurtką. – Nie chcę, żebyś ją zniszczyła, więc lepiej panuj nad mdłościami – poradził. – Jesteś wstrętny – burknęła i stanęła w kolejce, podczas gdy chłopak kupował bilety. Gdy siedzieli już w wagonikach, przypięci pasami, Christopher złapał ją za rękę. – Co robisz? – zapytała podejrzliwie. – Udzielam ci duchowego wsparcia, wiesz, trzeba pomagać bliźniemu w potrzebie – odparł obojętnym tonem. – Aha – mruknęła zirytowana dziewczyna, jednak nie puściła jego dłoni, a jedynie wzmocniła uścisk. Szybka jazda była o wiele bardziej intrygująca poziomo, jednakże Sophie musiała przyznać, że widok z diabelskiego młyna jest niesamowity, zwłaszcza, kiedy kolejka zatrzymała się na moment na samej górze.
– Panno Leftwich, wygląda pani okropnie – uznał chłopak, gdy ponownie ich nogi dotknęły stałego lądu. – Jest pan mistrzem w prawieniu komplementów, panie Whittemore. – Zawsze do usług – zapowiedział, wciąż podtrzymując ją za łokieć na wypadek, gdyby zrobiło jej się słabo. – Co najbardziej ci się podobało podczas jazdy? – zapytała Sophie. – Widok twojej miny, gdy zobaczyłaś miasto nocą z takiej wysokości. – Widzę, że jestem twoją główną rozrywką – zawyrokowała nieco naburmuszona. – Musiałam być śmieszna. – Chyba za bardzo cenisz swoje poczucie humoru – prychnął. – Nie wydawałaś się aż tak zabawna – uznał. – To jaka? – zainteresowała się. – Intrygująca – wyszeptał jej do ucha. Resztę drogi pokonali w milczeniu. * * * Trybuny w cyrkowym namiocie zapełnione były jedynie do połowy głównie przez dzieci i nielicznych rodziców. Sophie siedziała pomiędzy Nathanem a Chrisem, mały
Willie natomiast zajął miejsce obok kuzyna, jedząc żelki z papierowej torebki. Występ nie był zaskakujący, w zasadzie zupełnie banalny i przewidywalny. Poza tym Sophie widziała przerażenie na twarzy Nathana, kiedy ujrzał klauna i przez większość czasu zastanawiała się, dlaczego ci dziwnie wymalowani ludzie byli tak przerażający, skoro ich praca polegała na zabawianiu ludzi? Wśród artystów byli też treserzy zwierząt, akrobaci, magik i wreszcie kobieta z czerwoną parasolką chodząca po linie. Dziewczyna skupiła uwagę właśnie na niej, niemal pewna, że została zauważona przez Nadine. Całe przedstawienie trwało około godziny, która dla Sophie dłużyła się całą wieczność. Chyba zawsze jest tak, że ilekroć na coś czekamy, chcąc przyspieszyć czas, w efekcie go opóźniamy. – Pójdziesz z nią porozmawiać? – zapytał Nathan. – Nie chcesz iść ze mną? – Weź Chrisa, ktoś musi zostać z Willem – uznał po chwili. Sophie pokiwała głową, rozważając, o czym powinni porozmawiać i jak dostać się do garderoby aktorów. – Hej, gdzie… – zaczął Chris, jednak Sophie mu przerwała. – Są pewnie za namiotem – odparła, sądząc, że chodzi mu o przyczepy, w których pomieszkiwali cyrkowcy.
– Nie o to chodzi – zaprzeczył zaniepokojony. – Gdzie się podział Will? Nathan i Sophie wyglądali tak, jakby ktoś obudził ich z głębokiego snu, a oni przez moment nie zdawali sobie sprawy, gdzie się znajdują. Spanikowani zaczęli wołać Willa i pytać wychodzących ludzi o niskiego chłopczyka w okularach, jednakże nikt nie zwrócił na niego uwagi. – Rozdzielamy się – zakomenderował Christopher. – Nathan sprawdza kolejki, ja gry i miejsca ze słodkościami, a ty, Sophie, obejdź jeszcze raz teren cyrkowców. Sophie włożyła ręce do kieszeni płaszcza i raz po raz zaczęła wykrzykiwać zdrobnione imię Williama. Zajrzała wszędzie, gdzie tylko mogła się dostać, a jeśli gdzieś nie mogła wejść, pytała ochroniarzy lub ekipę sprzątającą czy nie widzieli jej małego przyjaciela. W trakcie poszukiwań miała nieprzyjemne uczucie, że ktoś ją obserwuje i wkrótce przekonała się, że nie było to bezpodstawne, gdyż drogę zastąpili jej dwaj mężczyźni z wymalowanymi twarzami i w strojach klaunów. – Pozwolisz z nami – powiedział jeden tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie mam ochoty na przyjęcia z cyrkowymi przebierańcami – mruknęła, starając się ich wyminąć. – Jeśli chcesz znaleźć brata swojego przyjaciela, pójdziesz z nami – stwierdził drugi, nieprzyjemnie się uśmiechając. – Nadine na ciebie czeka.
„Nadine na ciebie czeka” – powtórzyła w myślach Sophie. Coraz mniej podoba mi się ta sytuacja i wszystkie nieczyste zagrania, pomyślała zezłoszczona, ruszając za nimi. Ku jej zaskoczeniu nie poszli do przyczepy kempingowej ani nie wrócili do cyrkowego namiotu. Mężczyźni poprowadzili ją w kierunku starego, drewnianego domu, który miał co najmniej dwa piętra. Dziewczyna nie zwracała na niego wcześniej uwagi. Słyszała, że budynek od dawna był zamknięty, a niektóre dzieciaki twierdziły, że w nim straszy. Super, czeka mnie jeszcze sesja spirytystyczna, westchnęła nagle bardzo zmęczona. Schody były wąskie i długie, a niemal każdy szczebel przeraźliwie skrzypiał. Sophie starała się utrzymywać równowagę, chociaż nie zawsze było to łatwe. W końcu znalazła się na kiepsko oświetlonym poddaszu, które musiało uchodzić za cyrkową graciarnię. Było na nim wszystko – od dziwacznych pozytywek, przerażających masek i atrybutów, po zabawki, które można wygrywać w grach w wesołym miasteczku. W kącie stał niewielki stolik z lampą na środku i dwoma krzesłami po przeciwnych stronach. – Wiedziałam, że jeszcze się spotkamy – uznała czarnowłosa kobieta z blizną na twarzy. Tym razem jej makijaż był bardziej staranny. – Czym sobie zasłużyłam na zaproszenie do tak zacnego
miejsca? – prychnęła Sophie. – Szukałaś mnie, więc ci to ułatwiłam – odparła, teatralnie opadając na jedno z krzeseł. Dłonią wskazała Sophie drugie, które dziewczyna po chwili zajęła. – Gdzie jest Willie? – Za kogo ty mnie masz? Nie jestem dręczycielką dzieci – powiedziała nieco urażona. – Twoi przyjaciele pewnie go już znaleźli. Musiałam ich czymś zająć, wolałam, żeby to była rozmowa bez zbędnych świadków… – A oni zostają? – Sophie wskazała na dwóch mężczyzn w przebraniach klaunów. – Oni pracują dla Blacka. Im ufam. – Sugerujesz, że moi znajomi są niegodni zaufania? – Sugeruję, że nie wszystko o nich wiesz – poprawiła. Mierzyły się przez pewien czas wzrokiem, jakby tocząc walkę o to, kto ma nad kim przewagę. Sophie nie lubiła przegrywać, ale wiedziała, że tym razem to Nadine zdobyła punkt. – Nie jesteś za stara na cyrkowe eskapady? – zapytała dziewczyna, chcąc zmienić temat. – To sztuka – jeśli ktoś jest w niej dobry, nigdy się nie starzeje – wyjaśniła poważnym tonem. – Poza tym tak naprawdę tutaj nie występujemy, po prostu zwracamy twoją uwagę. – Skąd wiedziałaś, że będę chciała z tobą
porozmawiać? – Wiedziałam, że prędzej czy później twoje śledztwo wybrnie z martwego punktu – przyznała. – Poza tym czytałaś to – Nadine przesunęła w jej kierunku wycinek z gazety, który Sophie przestudiowała wraz z Nathanem w bibliotece. – Jak…? – zawahała się. – Mówiłam już, że razem z Blackiem zawsze mamy na ciebie oko… – Ale dlaczego? – Martha Scofield nie spłonęła – zaczęła Nadine, ignorując jej pytanie – a przynajmniej nie to było powodem jej zgonu. Tamtej nocy była impreza nad jeziorem za miastem. Albo nie… to nie była impreza, a raczej zwykła posiadówa najlepszych kumpli. Martha była najmłodsza, a Benjamin i Anthony zawsze się w niej podkochiwali. Jednak ona miała Frederica, którego nikt nigdy nie widział. Wiedzieliśmy, że był starszy i byliśmy pewni, że jej rodzice tego nie pochwalą. Tak czy inaczej – Benjamin i Anthony zabrali ją na łódkę, wszyscy byli pijani. Ona zawsze bała się wody, jednakże po alkoholu człowiek zawsze robi się taki odważny i bla bla bla – westchnęła teatralnie, wyjmując spod stolika whiskey. – Chcesz? – zapytała, pociągając spory łyk z butelki. Sophie pokręciła głową. – Dobrze, gdzie skończyłam? – Bała się wody – podpowiedziała dziewczyna.
– Tak, Martha bała się wody i nie umiała pływać. Jak tak teraz o tym myślę to w zasadzie było logiczne, że wypadnie, a oni nie będą mogli jej uratować. Widziałam, jak jej ciało robi się sine, kiedy w końcu wyłowili ją z wody. Słyszałam zrozpaczony głos Nicole, która błagała, żeby otworzyła oczy. I najsmutniejsze było to, że w tej jednej chwili nie martwili się o nią, martwili się o siebie, o to, co stanie się z nimi, jeśli ktokolwiek się dowie. I wtedy Jason, który zdecydowanie nie był inteligentny, wpadł na genialny w jego mniemaniu pomysł, by podpalić stary magazyn, który znajdował się przy jeziorze. Było tam mnóstwo jakichś papierowych śmieci, które z łatwością można było zapalić. A kiedy magazyn płonął, Martha płonęła wraz z nim – zakończyła. Sophie czekała na dalszy ciąg, jednakże kobieta tylko piła raz po raz swój amerykański trunek. – Brałaś w tym wszystkim udział? – zainteresowała się. – Na Boga, nie, przynajmniej nie tak, jak myślisz – powiedziała szczerze przerażona. – Tamtej nocy byłam z twoim ojcem i Grace w jakimś śmiesznym barze. Ale przed północą zadzwonił Elliot, mój młodszy brat. Wiedziałam, że jest pijany, dlatego zostawiłam ich i pojechałam zabrać go stamtąd, jednak gdy dojechałam, jego nie było. Jak się okazało później, chciał iść do nas, ale skończył w rowie przy lesie. Może to i lepiej? – zastanawiała się przez moment. – Na początku go szukałam, jednocześnie obserwując marne poczynania jego
znajomych. Ale kiedy odkryłam, co się stało, i co zrobili, spanikowałam i uciekłam. Po prostu uciekłam, rozumiesz? I nikomu nic nie powiedziałam. – Prócz Blacka – zgadła Sophie. – I ciebie – dodała. – W każdym razie resztę zinterpretowałaś poprawnie – każdy z jej przyjaciół spłonął. Billy Munoz był psychopatą, ale nie był mózgiem operacji, to chyba logiczne. A kiedy praca się skończyła i on musiał zniknąć. Na zawsze. – Ale przecież Elliot i Grace nie brali w tym udziału, a jednak zginęli podobnie jak pozostali – przypomniała sobie dziewczyna. – Nie jestem pewna, czy wtedy miał spłonąć mój brat, ponieważ był na tej imprezie, a przecież nie był istotny fakt, czy na niej został czy nie – mruknęła. – A może jednak Frederic wiedział o mnie i to ja miałam wtedy umrzeć…? Tamtego dnia nikogo nie miało być w domu prócz Grace. Nikt nie wiedział o tym, że u nas mieszka, ponieważ gdyby jej matka się dowiedziała, sprowadziłaby ją do domu i zmusiła do życia na jej regułach – wyjaśniła. – Dlaczego? – zaciekawiła się Sophie. – Grace Sommers była artystką – zaczęła Nadine, niezbyt szczęśliwa, że ponownie musi odchodzić od głównego wątku. – Sztuka była jej pasją. Ciągle czytała, opublikowała kilka wierszy, ale przede wszystkim zajmowała się muzyką. Tak pięknie grała na fortepianie –
stwierdziła szczerze kobieta. – Ale pochodziła z bogatej rodziny, właśnie rzuciła medycynę i miała romans z żonatym mężczyzną, zaliczając z nim, jak to się teraz mówi, wpadkę. Tak – mruknęła, widząc zdezorientowaną minę Sophie – miała dziecko. Córkę. Urocze stworzenie. Mieszkała razem z nami. Kiedy wybuchł pożar, miała prawie trzy latka. – Ona też zginęła? Nie było o niej mowy w żadnym z artykułów... – Niewiele osób o niej wiedziało – wyjaśniła Nadine. – Nie wiem, dlaczego Grace wtedy nie uciekła, być może zatruła się czadem i nie była w stanie tego zrobić lub zatrzymało ją coś innego…? Kiedy Elliot spostrzegł dym, zupełnie zwariował, od razu wracając na miejsce. Wiesz? Był w niej beznadziejnie zakochany, mimo że wiedział, iż ona kocha innego. Ale to była piękna miłość, taka czysta. Jak już wiesz, nie udało im się wydostać. Sophie milczała przez moment, rozważając to wszystko w głowie. – Dlaczego nagle mi o tym wszystkim mówisz? – Ponieważ interesujesz się tym, dlaczego ludzie w twoim otoczeniu giną lub znikają. Nie jesteśmy pewni, czego Frederic lub ktoś inny chce od ciebie. Ale Stephan z pewnością przegrał życie nadmierną chęcią zemsty. – Za przyjaciół? – Za miłość – wyszeptała Nadine niemal zgorszona. –
Pytałaś, czy mała Sophie przeżyła… Odpowiedź brzmi: tak. I właśnie siedzi tu, przede mną… niczym lustrzane odbicie swojej matki. * * * Czasami łatwiej jest otaczać się kłamstwami, niż żyć prawdą. Jedni tak bardzo pochłonięci są iluzją, że nie dostrzegają, jak drastycznie się zmienili. Inni, pochłonięci fałszem, nie zauważają, jak wiele ich ominęło i ile rzeczy mieli pod samym nosem. Jeszcze inni uciekają w kolejne kłamstwa, by nie musieć patrzeć sobie w twarz. I mimo że prawda wyzwala, kłamstwa zawsze są piękniejsze i łatwiejsze do zniesienia. Sophie właśnie pluła żółcią pod ogrodzeniem otaczającym wesołe miasteczko. Do jej oczu napływały łzy, ale starannie się ich pozbywała. Nie ma co płakać, powtarzała sobie, wciąż nadmiernie rozgoryczona i rozczarowana. – Soph?! – krzyknął ktoś za nią, by później dodać: – Hej, jest tutaj… Soph? – powtórzył chłopak w kraciastej koszuli. – Co się stało? – Jestem Johnem Snow – wyszeptała, ocierając usta wierzchem dłoni. – Jestem pieprzonym Johnem Snow… A moja matka jest jak Lady Catelyn Stark – mamrotała żałośnie.
– O czym ona mówi? – zapytał niepewny Chris. – Nie oglądasz Gry o tron? – zdziwił się Nathan, a kiedy Christopher pokręcił głową, wytłumaczył: – Lady Catelyn to żona Eddarda Starka. Eddard Stark ją zdradził i miał syna z inną kobietą – nazwano go Johnem Snow… chociaż każdy bękart nazywał się Snow… nieważne. Lady Catelyn była zbyt dumna, by pokochać przybranego syna. Raz nawet wymodliła dla niego śmierć, ale później się opanowała i go uzdrowiła – zakończył i nagle wykrzyknął: – O cholera, to przecież niemożliwe! – Jestem bękartem – wciąż powtarzała jak psychopatka. – Jestem cholernym bękartem, owocem grzechu, jakkolwiek to ująć. Ona mnie nienawidziła, gardziła mną i teraz nawet nie mogę jej za to winić – krzyknęła, odbiegając. – Sophie, stój – krzyknął Nathan, mając ochotę za nią pobiec. Wiedział jednak, że musi pilnować Willa, że nie może go znowu zostawić. Razem z Chrisem znaleźli go w wagoniku pociągu przejeżdżającego przez tunel strachu i mimo że chłopiec zachowywał się normalnie, Nathan miał wrażenie, że już zawsze będzie z nim coś nie tak. – Cyrki są do chrzanu – burknął pod nosem. – Znajdę ją – zapewnił go Christopher. – Ty zajmij się bratem. Tajemnice mogą nas złamać. Mogą wszystko zniszczyć i
zmienić nas na zawsze. Chris to rozumiał. Sam tego doświadczał. Nie musiał długo szukać, ponieważ Sophie nie była w stanie biegać. Mimo to stał przez moment w pewnej odległości i przyglądał się, jak chowa twarz w dłoniach. Widział ją tak wiele razy, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak często ta pozornie wyniosła dziewczyna musiała umierać. – Sza – wyszeptał jej do ucha, przyciągając do siebie. – Idź… po prostu chcę być sama… chcę siedzieć na chodniku i być sama… chcę tylko przez moment być sama – mówiła ciągle. – Spokojnie – zapewnił ją z wargami przy jej rozwianych włosach. – Nie możesz być sama, mając tak wielu ludzi, którzy cię kochają. – Miłość to iluzja – powiedziała cicho. – Nie łudź się, świat bez złudzeń jest łatwiejszy, pewniejszy, jest szczery… – Jest nudny i przygnębiający – dodał do jej wyliczanki. – Nie mów, że jesteś romantykiem – westchnęła sceptycznie, odchylając się od niego. – Niewiele o mnie wiesz – powiedział spokojnie. – Wiem więcej niż sądzisz – stwierdziła, podejmując się wyzwania. – Wiem, że mieszkasz z wujkiem, ponieważ był dla ciebie lepszym rodzicem w ciągu kilku miesięcy pobytu niż ojciec czy matka kiedykolwiek w życiu. Wiem, że twój ojciec wyleguje się na plaży w Miami, kiedy ty
giniesz w rozpaczy. Wiem, że twoja matka pracuje w Bristolu, zabawiając się z kolejnymi kochankami, kiedy ty jesteś samotny. Wiem, że będziesz wspaniałym architektem. Wiem, że masz doskonały literacki gust. Wiem, że nie palisz. Wiem, że przyjemnie pachniesz. Wiem, że masz kultowy samochód. Wiem, że każda dziewczyna ze szkoły chciałaby się z tobą umówić i nawet Alex Lee się w tobie podkochuje. Wiem, że pod warstwą stworzoną z grzechów, zabawy i beztroski kryje się pustka, która gniecie inteligencję i wrażliwość. Wiem, że skrywasz sekret, który ci ciąży, ale którym nie możesz się podzielić. Nie ze mną. I wiem, że bardzo chciałabym cię teraz pocałować, ale nie zrobię tego, ponieważ w obecnej sytuacji byłoby to trochę niesmaczne – wyznała bez cienia zmieszania. – Alex Lee się we mnie podkochuje? – zapytał, jakby tylko tyle zapamiętał z jej wywodu. Z cieniem uśmiechu na ustach starł kciukiem tusz, który rozmazał się jej pod okiem. – Zupełnie nie wiem dlaczego – uznała Sophie. – Jesteś nazbyt irytujący. – Irytacja wiąże się z zagrożeniem, a zagrożenie z przyciąganiem. Dziewczyna prychnęła, kręcąc głową w niedowierzaniu. – Bądź dzielna, Sophio Linette Leftwich – wymruczał
Chris, całując ją w czoło. Następnie ramię w ramię poszli w kierunku jej domu.
Rozdział czternasty Weź moje grzechy „And take my past and take my sins, like an empty sail takes the wind and heal, heal, heal, heal” – Tom Odell, Heal Sophie wsłuchiwała się w głośne śmiechy. Ten jeden raz były bardziej rzeczywiste od niej samej. Nie przywykła do tego, że jej dom żył. Zawsze był martwy, a ona nie potrafiła stwierdzić dlaczego. To takie dziwne. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w budynkach istnieje życie. Nie, nie ich własne… Ale nasze. Stawiamy w nich pierwsze kroki, wypowiadamy nieskładne zdania, płaczemy, krzyczymy i wreszcie jesteśmy szczęśliwi. Zaliczamy wzloty i upadki. Później odchodzimy, a nadchodzi to wraz ze smutkiem, nienawiścią lub pragnieniem wolności. Wolność musi być przyjemna, pomyślała dziewczyna. Sęk w tym, że nawet jeśli myślimy, że jej zaznaliśmy, nie jest to zupełna prawda. Wolność to złudzenie, ponieważ zawsze jesteśmy spętani sznurami splecionymi z obowiązków i własnych przekonań. Wszyscy umieramy. Jedynie sumienie nie jest wiecznie martwe. – Musimy porozmawiać – powiedziała zachrypniętym głosem, dlatego z jej ust wydobył się niemal szept. Cztery
pary oczu spojrzały z niedowierzaniem, pewnie dlatego, że nigdy nie pojawiała się na wspólnych kolacjach. Och, gdyby wciąż była na nie zapraszana… – Jestem zajęta – odarła oschle Madeline. – Tak bardzo, że zapomniałaś wspomnieć o Grace – wycedziła przez zęby Sophie. – Wolisz gabinet czy mój pokój? Jej – już przybrana – matka wyglądała tak, jakby Sophie właśnie ją spoliczkowała. Na moment rozchyliła wargi, jakby chciała coś powiedzieć, jednak szybko zrezygnowała. – Mamo, co się dzieje? Kim jest Grace? – dopytywała się zaniepokojona Christine. – Chodźmy do gabinetu – odpowiedziała w końcu Madeline, nie zwracając uwagi na pytania starszej córki. Kobieta ruszyła przodem, zapalając światła w pomieszczeniu, w którym kiedyś niemal ciągle urzędował Stephan. Sophie mimochodem zerknęła na duży zegar, który wskazywał, że było po dziesiątej. Miała wrażenie, że jest o wiele później, a jednak wskazówki wydawały się być nieomylne. – Mów – zażądała Sophie i wyprzedzając Madeline usiadła w jej dużym, czarnym fotelu. Nieco zmieszana, ale i zniesmaczona kobieta podeszła do barku ukrytego w komodzie i nalała sobie szkockiej.
– Grace. Nigdy jej nie lubiłam – wyznała szczerze cierpkim tonem. – Stephan ją kochał i ja to wiedziałam. I wiedziałam również, że nigdy nie pokocha mnie. Ale on był miłością mojego życia. Dostrzegasz ten ironiczny dramat? Przez te wszystkie lata, a zwłaszcza kiedy przyprowadził do domu ciebie, myślałam tylko o tym, jak bardzo Bóg sobie ze mnie kpi – burknęła, wychylając naraz drinka. – Rodzice Grace nigdy nie zgodziliby się na jej ślub z synem miejscowego urzędnika. Ale moi nie mieli nic przeciwko, zwłaszcza że byłam już w ciąży z Christine. Może uznasz to za podłość, ale nie przeszkadzało mi, że nasz ślub wynikł jedynie z faktu nieślubnego dziecka. Grace wyjechała i wszystko zaczynało się układać. Wszystko było w porządku i Stephan… z czasem zaczął darzyć mnie uczuciem, chociaż wiedziałam, że utrzymuje to małżeństwo jedynie z powodu pierworodnej córki. Kobieta nalała sobie kolejną szklankę i usiadła na kanapie zakładając nogę na nogę. Podczas swojej opowieści niemal cały czas wpatrywała się w fotografię przedstawiającą ją z byłym mężem, jakby to jemu relacjonowała tę historię, a nie pasierbicy. – Grace wróciła siedem lat później… Okazało się, że rzuciła medycynę, do której zmusiła ją matka, i zaczęła poświęcać się sztuce, którą tak kochała. Grywała na pianinie w tym barze, który tak lubił Stephan, jakaś tam speluna na obrzeżach miasta. Ten romans był nieunikniony, chociaż nie spodziewałam się, że jako zadośćuczynienie za
grzechy niewiernego męża dostanę ciebie – westchnęła żałośnie. – Była późna noc, kiedy cię przyniósł. Twoja matka spłonęła, a ciebie niestety wyciągnięto. I nawet nie płakałaś. Wpatrywałaś się we mnie tymi wielkimi oczami, jakbym była jakimś cudacznym stworzeniem. I od tamtej pory liczyłaś się tylko ty. Oczywiście wciąż zajmował się Christine i wiedziałam, że kocha ją nad życie, ale ty… ty byłaś owocem miłości, którą stracił. Byłaś odbiciem kobiety, którą pokochał tak bardzo, że dla niej zginął… tak, nie mam co do tego wątpliwości. – Dlaczego tak sądzisz? – zapytała dziewczyna. – Pracował z Gisele nad tą sprawą… Było tyle podpaleń, a oni próbowali to rozwikłać. Odgrywali jakąś parę czy coś takiego, uznając, że incognito dowiedzą się czegoś więcej… Widocznie ktoś nie był z tego powodu szczęśliwy – zawyrokowała. Kobieta ponownie zrobiła łyk szkockiej, natomiast Sophie w tym czasie uświadomiła sobie, co tak naprawdę widziała z Nathanem pewnego popołudnia, kiedy przyłapali jej ojca i jego siostrę na pocałunku. Posądziła go o zdradę, prawie nim gardziła, a teraz okazuje się, że się myliła. Jej rozmyślania przerwał szept Madeline: – Pamiętaj, Sophie, że czasami to, co pozostaje w przeszłości, powinno być w niej pochowane. Inaczej światem będą rządzić duchy, które wolelibyśmy
pogrzebać. Przecież nikt nie chce budzić mumii, ponieważ to sprowadza plagi… – Christine wie? – dziewczyna przerwała ten pijacki bełkot. – Miała siedem lat, więc to oczywiste, że wiedziała, iż nie jesteś jej siostrą, nie z biologicznego punktu widzenia. Nie wie o Grace i nigdy nie pytała o twoją prawdziwą matkę. Sophie jedynie pokiwała głową w geście odpowiedzi. – Czego ode mnie oczekujesz, Sophio? – Może przeprosin – zaproponowała dziewczyna. – Przeprosin? – zaśmiała się histerycznie kobieta. – Przeprosin… Przeprosin za co? Za to, że każdego dnia niszczyłaś moje idealnie zaplanowane życie? Że ona je zniszczyła? – Nie jestem Grace. Widzę, że kiepsko sobie radzisz z odrzuceniem – wyparowała Sophie. – I jesteś żałosna, wiesz? Tak bardzo chciałaś go zatrzymać, że nie zwracałaś uwagi na to, jak go krzywdzisz. Nie kochałaś jego, tylko siebie i idealny plan bajkowego życia – powiedziała z pewnością w głosie. – I tak, żądam przeprosin… Przeprosin za zniszczoną duszę. Za to, że każdego dnia nie znosiłam siebie coraz bardziej, ponieważ widziałam, że nienawidzę własnej matki. Przeprosin za zniszczone marzenia, za kpiny i histerie. I za te spuchnięte od płaczu policzki. Za łzy małej dziewczynki, która nie była niczemu
winna. Której zniszczyłaś te wszystkie lata. Sądzę, że masz za co przepraszać. Chociaż obie wiemy, że jesteś zbyt obłudna, by to zrobić. Jesteś zbyt tchórzliwa, by przyznać się do błędów. I zbyt dumna, by stwierdzić, że zostałaś pokonana. Sophie podniosła się z fotela i ruszyła do drzwi. Gdy już nacisnęła klamkę, odwróciła się jeszcze i powiedziała: – Rodzice zawsze oczekują od dzieci wielkich czynów. A później świat obserwuje, jak te dzieci stają się tyranami własnych narodów. Przez te wszystkie lata moim największym marzeniem było cię zadowolić. Cieszę się, że przynajmniej ta fanaberia się nie spełniła. Po tych słowach pozostawiła Madeline w ciszy, którą zakłócały jedynie siorbnięcia i nikły szloch. Szloch nie z powodu tego, że odebrano jej zabawkę, którą z nudów mogła pomiatać. Szloch z powodu tego, że odebrano jej jedyne wspomnienie o człowieku, który był sensem jej młodości. Bo bez względu na to jakimi jesteśmy ludźmi, zawsze umieramy z powodu miłości… lub samotności. * * * – Dlaczego zawsze powtarzasz, że mnie nie potrzebujesz, skoro właśnie do mnie przychodzisz w środku nocy, gdy twoje beznadziejne życie się rozpada? – zapytał wprost chłopak.
– Nie potrzebuję cię, dlatego to rozsądne… Zawsze uważałam, że jesteś inteligentny. Kolejne rozczarowanie. Ile pomyłek trafia się na tym świecie – zawyrokowała, opierając głowę o jego ramię. Przyszła do niego po rozmowie z matką, a ponieważ już leżał w łóżku, pozwolił jej zostać. – Zawsze kogoś potrzebujemy – uznał z pewnością w głosie. – Inaczej kto poniesie twe skrzydła, kiedy się połamią? – Nie potrzebuję cię, Nathanie. To po prostu bezpieczne. – Ponieważ boisz się, że ktoś może cię opuścić. Nie zrobię tego – wyszeptał, kreśląc kółka na jej ramieniu. – Ten, kto zapewnia, że nigdy nie odejdzie, właśnie odszedł na zawsze. Zresztą już raz zniknąłeś, masz krótką pamięć, jeśli chodzi o własne błędy. Po prostu nic nie mów. I o nic nie pytaj. Bo ta chwila jest tylko nasza. Nathan bardzo żałował, że Sophie nie potrafiła mu ponownie zaufać tak, jak kiedyś. Czasami podejmujemy decyzje, sądząc, że ochronią naszych bliskich. W efekcie niszczą ich w jakiejś części tak bardzo, że nie da się tego odbudować. – Wiesz? Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, że jesteś nieprzyjemna dla ludzi… A jednak nie lubię, kiedy jesteś niemiła dla mnie. – Nie jestem dla ciebie niemiła – wypierała się
dziewczyna. – Jesteś… Nawet nieświadomie zawsze będziesz chciała mnie ukarać – stwierdził bez cienia żalu. – Tak bardzo mnie to męczy – wyznała, przewracając się na plecy i wpatrując w sufit, na którym odbijały się światła reflektorów przejeżdżającego samochodu. – To, że zawsze masz dookoła jakieś zmartwienia. I mimo że udajesz, iż nic nie ma znaczenia, w końcu uświadamiasz sobie, że jesteś największym pozerem i ignorantem ze wszystkich ludzi, z których tak kpisz. Nathan nie odpowiedział. Czasami milczenie mówi więcej niż słowa. Czasami cisza krzyczy. Czasami pustka wypełnia. Czasami to, co trwałe, się zmienia. – W piątek po szkole pojedziemy zobaczyć, co zostało z domu Elliota i Nadine. A w sobotę obejrzymy stary dom Grace, znalazłem adres w Internecie – wyjaśnił. – A teraz idź spać – zakomenderował i przyciągnął ją z powrotem do siebie. Oboje zamknęli oczy. I oboje wiedzieli, że żadne z nich nie śpi. * * * Sophie weszła do swojego pokoju przez okno, a po długiej kąpieli również przez nie wyszła. Był niedzielny
poranek. Dzień przeznaczony na modlitwę i rodzinę. Ona nie umiała się modlić, nie wiedziała, czy wierzy. A jednak weszła do katedry i przysłuchiwała się dźwiękom wydawanym przez organy. Kiedyś często przychodziła do kościoła. Pewnego dnia Stephan powiedział jej, że Bóg na nią patrzy z głównego ołtarza i się uśmiecha. Teraz uważała to za dyrdymały. Po skończonym nabożeństwie postanowiła iść na długi spacer, chcąc dowiedzieć się, gdzie ją to zaprowadzi. Słońce oświetlało bladą, zmęczoną twarz. Lekki wiatr przegarniał kosmyki włosów na oczy i szamotał sukienką. Szukając swojej tożsamości, wybierasz drogę, którą chcesz podążać do końca życia. No właśnie. Do końca życia, bo jakiej drogi byśmy nie wybrali, każda kończy się śmiercią. Mimo wszystko lepiej iść swoimi śladami, a nie tymi, które znaczą nam inni ludzie. Jeśli czegoś pragniesz, bierz to, bo inaczej ktoś inny zrobi to przed tobą. Lekko zdezorientowana wpatrywała się w jasną rezydencję, w której mieszkał jej nauczyciel literatury i gry na fortepianie. Nie miała ochoty na lekcję muzyki, zresztą nie przypuszczała, by wciąż miała grać na ślubie Madeline po tym wszystkim, czego się dowiedziała. Chociaż na podjeździe nie było samochodu Jacka Branwella, Sophie postanowiła zachować ostrożność, dlatego dyskretnie przemknęła na tyły domu i oceniając dostępność pokoju Christophera, wspięła się po balustradzie niskiego tarasu, a następnie chwyciła się wysuniętego, dość szerokiego
parapetu i z trudem się podciągnęła, starając się zachować równowagę. Odnajdując odpowiednie okno, przyuważyła ciemnowłosego chłopaka, leżącego na łóżku i czytającego książkę. Przez moment przyglądała mu się z pewną dawką fascynacji, a później, by nie wyjść na podglądaczkę, zastukała w szybę. – Co ty tu robisz, do cholery? – zdziwił się, bez cienia złości, a jednak z wyczuwalną nutą zdenerwowania w głosie. – Ciebie też miło widzieć – odparowała. – Wyglądasz jeszcze korzystniej niż zazwyczaj – prychnęła, wsuwając się do pokoju. Kiedy była w nim ostatnim razem, było ciemno, dlatego z zaciekawieniem rozglądała się po pomieszczeniu. Pokój Chrisa nie był graciarnią jak ten Sophie. Na biurku leżały szkice i laptop, a na komodzie kilka powieści. Poza tym w jasnych czterech ścianach znajdowało się duże łóżko i szafa. To nie był pokój mieszkańca domu. To był pokój gościa. Gościa, który nie potrzebuje wielu rzeczy i który w każdej chwili może się spakować i wyjechać. Kogoś, kto bez wyrzutów sumienia może po prostu uciec. – Co ci się stało w twarz? – zapytała chłodnym tonem. Chris nie odpowiedział od razu, a jedynie śledził uważnie jej postać, zachowując kamienny wyraz twarzy. – Upadłem – odparł, siadając na łóżku. Dziewczyna
zrobiła to samo, podwijając pod siebie nogi na miękkiej białej pościeli. – Upadłeś – powtórzyła głucho. – Kto by pomyślał, że jesteś takim fajtłapą – mruknęła, nieoczekiwanie przesuwając opuszkiem palców po zadrapaniu nad prawą brwią, sinym policzku i rozciętym kąciku ust. – Co ci się stało? – zapytała raz jeszcze. Chłopak ujął jej wyciągniętą dłoń za nadgarstek i przybliżył swoją twarz do jej własnej. – Powinnaś już iść – uznał. Sophie wpatrywała się w jego dziwne oczy z liliowymi plamkami. Widziała, jak ciemnieją, i była pewna, że jej własne tęczówki też nabierają głębszego koloru. – Dlaczego nigdy niczego mi nie mówisz? – zainteresowała się z wyrzutem, który próbowała ukryć. – Bo czasami boję się słów, które wypowiem, zwłaszcza do ciebie. Czasami boję się, jak zabrzmią w rzeczywistości, a nie tylko w mojej głowie – wyszeptał po chwili, zamykając oczy. – Nie wydajesz się być tchórzem – stwierdziła szczerze. – Słowa to tylko słowa, Christopherze. Zazwyczaj brzmią źle w każdej postaci, nawet na papierze. Bo cóż można wyrazić słowami? Żadna historia nie została dobrze opowiedziana poprzez słowa. Żadne uczucia nie zostały konkretnie zobrazowane. Żadne mowy nie były w stanie aż tak poruszyć serca. Czasami słowa nie mają
znaczenia. Czasami to gesty i spojrzenia mają więcej wartości. Ale gestami i spojrzeniami nie wyrazisz tego, czego się boisz, co cię martwi i w jakie tarapaty się wpakowałeś, dlatego musisz posłużyć się słowami. Słowa potrafią uzdrawiać. Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Jesteś nieznośna – powiedział, opierając czoło o czoło Sophie. – Ciągle to słyszę – przyznała. – Ale jakie ma to znaczenie w stosunku do całego wszechświata złożonego z gorszych wad niż bycie nieznośnym? Oczy Chrisa wciąż pozostawały zamknięte dzięki czemu swobodnie mogła go obserwować. Widziała, jak kąciki jego ust zadrżały, jednak przez skaleczenia przeszły w grymas, nie w uśmiech. – Owen za tobą tęskni – wyznał nagle. – Spotkałeś się z nim? – Trudno go nie spotkać, tak jakby chodzimy do tej samej szkoły – prychnął. – Bardzo żałuje tego, co się stało. Beth też – dodał. – On ci to zrobił? – Nie mógłby mi nic zrobić, to absurdalne – westchnął, odsuwając się. – Naprawdę powinnaś już iść. – Powinnam – pokiwała głową. – A może nie chcę? – Tajemnice prowadzą do rozpaczy, do takiej wewnętrznej rozpaczy, kiedy smutek i ciężar pewnych
spraw cię rozgniata od środka – wyznał. – I nic na to nie poradzisz. Możemy się ranić, możemy krwawić, ale oboje wiemy, że lepiej nie brnąć w coś, co doprowadzi do klęski. Sophie wpatrywała się w niego przez moment. Nie czuła nic prócz rozczarowania. Jak zwykle. Ponownie musiała się rozczarowywać. Ale tym razem nie osobą, a sytuacją. W zasadzie szczerością. Nawet prawda może wydawać się zdradą gorszą od kłamstwa. – Masz rację – przyznała. – Masz cholerną rację. * * * Tak naprawdę Sophie nie chciała czuć. Uczucia są słabością. Sama wiedza, że można poczuć jest słabością. Nigdy nie chciała być słaba. Ale czasami zaczyna nam zależeć na pewnych osobach. I kiedy czujemy się odrzuceni i okłamywani, pragniemy, by inni byli tak samo nieszczęśliwi. Jednocześnie chcemy, żeby bliscy nam ludzie nie znajdowali się w takiej sytuacji. I nigdy do końca nie wiemy, skąd pochodzą te obce dla nas uczucia, które tak fascynują. Fascynacja prowadzi do czynów. Nawet te dobre wydają się zbrodnią z późniejszego punktu widzenia. Beth i Owen wpatrywali się w Sophie, która siedziała naprzeciwko nich w kawiarni Heartbeats. Starała się jak
najdokładniej wymieszać cukier w kawie, by nagle uświadomić sobie, że nie słodzi. – Elizabeth? Możemy się zamienić? Nic nie jest gorsze od słodkiej kawy – mruknęła. Jej koleżanka w milczeniu zamieniła filiżanki. – W porządku, teraz da się pić, chociaż to coś nie równa się temu czemuś w DeFacto. To dziwaczne, że Heartbeats było nasze, a DeFacto moje i Nathana. No może też Chrisa. Tamto miejsce ma klimat, to ma jedynie wyobrażenie duszy – wyjaśniła. – To nie do zniesienia, Sophie – Beth podniosła głos zupełnie nagle, jakby nie potrafiła już tłumić swojego wybuchu. – Całe życie jest nie do zniesienia, nie ma co narzekać – skomentowała dziewczyna. – Spokojnie, nie zamierzam was dręczyć, nie jestem psychopatką. A nawet jeśli, liczę, że ujawni się to dużo później – mruknęła. Sophie patrzyła na swoje złączone dłonie, by w końcu przesunąć wzrok na przyjaciół. – Najsmutniejsze jest to, że mi was nie brakuje. Nigdy mi was nie brakowało – wyznała szczerze. – Kiedyś, może, zupełnie przypadkiem spotkamy się w sklepie i wtedy zapytam, co słychać. Powspominamy dawne czasy, wypijemy kawę, jak teraz. Może nawet skłamię, że za wami tęskniłam. Czas będzie płynął trochę spokojniej, dlatego każdy będzie odliczał minuty do końca tej żałosnej
maskarady. I kolejne słowa nie potrafiące dobrze opisać żalu i wstydu nie zostaną wypowiedziane. Ale nic nie szkodzi. Wmówimy sobie, że nic się wielkiego nie stało. Że przez te wszystkie wydarzenia odmieniliśmy nasze egzystencje, bo tak było i będzie w istocie – powiadomiła ich. – Tymczasem nie obchodzi mnie to, co robicie, z kim to robicie, kiedy to robicie i jak skończycie. Nie chcę was zranić, po prostu nie musimy już udawać. Wybaczam wam i mam nadzieję, że też mi wybaczycie. Tylko tyle chciałam wam zakomunikować. A teraz muszę już iść... Mam misję wybawienia świata od udręki do wypełnienia. Dziewczyna zostawiła pieniądze za kawę na stole, prosząc, by Beth i Owen uregulowali rachunek. Widziała zaskoczenie na ich twarzach. I widziała też ból, za który nigdy nie będzie mogła przeprosić. W końcu nigdy nie ranimy ludzi nieumyślnie, nawet jeśli sądzimy, że niczego złego nie planowaliśmy. Nie nosimy cudzych blizn, nie mówimy czyichś kłamstw, nie płaczemy cudzymi oczami. Panie, wybacz mi moje grzechy, których nie żałuję, wyszeptała Sophie, przechodząc przez ulicę na czerwonym świetle. Jakiś taksówkarz zatrąbił, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Wszyscy umieramy, wszyscy zginiemy.
Rozdział piętnasty Więcej niż przyjaciele „And we can deny it as much as we want, but in time our feelings will show” – Ariana Grande & Nathan Sykes, Almost is never enough Sophie wpatrywała się w zgliszcza domu, który niegdyś musiał być bardzo ładną, parterową posiadłością. Teraz widziała jedynie ruinę, której nikt nie miał serca sprzątnąć. Budynek położony był niedaleko głównej drogi i przy ogromnej ilości pracy mógłby zostać odrestaurowany. Z reguły jednak wolimy zaczynać od nowa, niszcząc zbyteczne wspomnienia. Może tak jest lepiej, pomyślała dziewczyna. Chris z Nathanem zachowywali milczenie. Milczenie stało się bliższe Sophie bardziej niż kiedykolwiek. Dostrzegała je w domu, w szkole, a szczególnie między nimi dwoma. Rozmowy cichły, kiedy nadchodziła. Pojawiały się niepokojące spojrzenia lub bezsensowne pytania. A ona nie miała siły, by coś z tym zrobić. Przerwy między lekcjami spędzała w bibliotece lub w piwnicy liceum. Na rodzinnych kolacjach nie pojawiała się tak jak kiedyś, bo w końcu musiała mieć jakąś rutynę w życiu, które tak bardzo się zmieniło. Telefony nie wydawały dźwięków, atrament w piórze dawno wysechł, książki
jedynie gniotły się od ciągłych przesunięć. Gdy rano Nathan zjawił się przed jej drzwiami, poczuła się naprawdę dziwnie. Był kimś nieosiągalnym i wbrew pozorom bardzo ją to bolało. Tak już chyba jest, kiedy kochamy kogoś ponad wszystko inne, a jednocześnie nie potrafimy tego przyznać. Nie przed światem, ale przed sobą. A może to jedno i to samo? Teraz cała trójka jedynie wpatrywała się w coś, co miało być odpowiedzią. A tymczasem było niczym. Dziewczyna miała jedynie nadzieję, że następnego dnia bardziej się im poszczęści. Teraz wysiadła z samochodu i weszła do środka budynku, modląc się w duchu, by był w miarę stabilny. – Może się zawalić w każdej chwili – uznał „okiem eksperta”, oparty o framugę drzwi Chris i przyjrzał się wnętrzu. – Nie zrzędź, Whittemore – prychnęła Sophie, wciągając go do holu. – Dobrze, że mam opłaconą polisę na życie – mruknął Nathan, podążając za nimi. Wnętrze pachniało stęchlizną, poza tym było mroczne, ponieważ większość okien zabito deskami. Wszędzie znajdowały się martwe, niegdyś używane przez ludzi, rzeczy i gruz. Kilka drewnianych bel zagradzało im drogę, a oni musieli być naprawdę ostrożni, by nie zrobić sobie krzywdy.
– Nie wiem, czego się spodziewałam – westchnęła rozczarowana Sophie. – Wyjaśnienia – podpowiedział Nathan, klepiąc ją niezdarnie po ramieniu. Dziewczyna pokiwała nieznacznie głową. – Po drodze mijaliśmy bibliotekę – przypomniał sobie Nathan. – Może tam dowiemy się czegoś więcej…? Nie mając innego punktu zaczepienia, szybko opuścili posiadłość należącą do rodziny Nadine i zawrócili w kierunku, z którego przyjechali. Mijali niewiele domów – miasteczko wyglądało na wymarłe, nie licząc kilku zaniedbanych budynków mieszkalnych, sklepu spożywczego, miejscowego archiwum, brzydkiego kościoła, który prawdopodobnie był i tak zamknięty oraz obskurnego motelu. Nathan zaparkował przy krawężniku i wysiadł z auta, rozglądając się uważnie dookoła. – Może to miejsce jest nawiedzone? – zastanawiał się głośno, próbując rozgryźć, dlaczego wydaje się takie opuszczone. – Żebyś wiedział, panie, moja stara straszy mnie od trzydziestu lat i za cholerę nie można jej wypędzić – burknął pijaczyna siedzący na ławce pod sklepem z jakimś innym mężczyzną. Mieli nieświeże, brudne ubrania, zarost na twarzy i pożółkłe zęby. – Biblioteka jest czynna? – zapytał uprzejmie Chris,
jednak Sophie widziała zniesmaczenie malujące się na jego twarzy. – Córka starego Johna przychodzi tam każdego dnia – wyjaśnił drugi mężczyzna. – Zupełnie nie wiem dlaczego, ale to niezła dupcia, więc przynajmniej jest na co popatrzeć – mruknął znacząco. – Tak, tak, dziękujemy – odpowiedziała szybko Sophie. – Musimy już iść – wyjaśniła i pchnęła Chrisa delikatnie, żeby ruszył w stronę zabudowania. – Panienka też jest niczego sobie – krzyknął jeszcze. – Jednak widać, że już inna klasa… – Ty to masz branie – sarknął Nathan. – Odbijasz mi najlepsze partie. – Cóż zrobić, mam to coś, czego tobie ewidentnie brakuje – powiedziała ze współczuciem. – Poza tym jestem urocza. – Jak śpisz, to nawet ci to wychodzi – zaśmiał się, a Christopher mu zawtórował, dlatego dziewczyna uderzyła ich w ramiona. Chłopcy przepuścili Sophie w wejściu. Budynek był oświetlony jedynie słonecznym światłem, które przebijało się przez brudne szyby. Ściany były na przemian niebieskie i pomarańczowe. Wchodząc po schodach dziewczyna rozglądała się zaciekawiona. Zauważyła stare, zakurzone gabloty przeznaczone na nowinki literackie. Wiele pomieszczeń było otwartych, a wszystkie wypełnione
zostały kartonami. Gdy dotarła na piętro, skierowała się do korytarza, na którego końcu znajdowały się drzwi z napisem „Biblioteka”. Do szyby przyklejono informację z godzinami otwarcia. – Halo?! Jest tutaj ktoś? – zawołała, wchodząc do środka. – Auć – do jej uszu doszedł syk i nagle ujrzała ładną, długowłosą blondynkę, wyłaniającą się zza kontuaru. Musiała coś porządkować w biurku. – W czym mogę pomóc? – zapytała, wygładzając koszulę. – Cześć – odezwał się pierwszy Chris, uśmiechając czarująco. – Jestem Chris, a to Sophie i Nathan. – Carter – przedstawiła się dziewczyna. – Potrzebujecie czegoś? – Z przyczyn osobistych interesujemy się pożarem, który wybuchł w domu państwa Lewis – poinformował ją Christopher. Wbrew sobie Sophie poczuła się urażona faktem, że jest tak przyjacielski w stosunku do nowo poznanej dziewczyny. – Wiesz coś o nim? – Dobrze się składa, ponieważ w tej bibliotece są wszystkie informacje o wypadkach z miasta i okolic. Ludzie się wyprowadzają, dlatego zlikwidowano większość placówek. Pewnie widzieliście kartony – oczywiście zamknięto również archiwum, dlatego wszystko jest teraz razem – wyjaśniła, podchodząc. – Myślę, że mogę coś znaleźć. Poczekajcie chwilę –
poprosiła. – Będziemy zobowiązani – zapewnił ją chłopak. Kiedy Carter wyszła do innego pomieszczenia, Sophie pozwoliła sobie na spacer między półkami, na których widziała niemal same dzieła klasyki literatury, na przykład Shakespeare’a czy Conrada. – Pamiętam, jak ciągałaś mnie do biblioteki za każdym razem, kiedy przechodziliśmy obok – wyszeptał Nathan, podchodząc do niej z drugiej strony. – Nigdy nic nie wypożyczyłeś, a jedynie mi się przyglądałeś i znudzony marudziłeś, że powinniśmy wracać – przypomniała sobie Sophie. – Nauczyłeś się w końcu czytać, czy książki wciąż cię przerażają? – zachichotała. – Walczę z lękami… Jednak małymi kroczkami – dodał. – I znowu odzywają się twoje skłonności poetyckie – mruknęła. – Obawiasz się konkurencji? – zapytał wyzywająco. – Nie jesteś zagrożeniem – wyjaśniła, puszczając do niego oko. – Chodzi o ten dom Elliota i Nadii Lewis? – krzyknęła Carter, taszcząc ze sobą średniej wielkości pudełko. Sophie i Nathan wyszli zza regałów w tym samym momencie, w którym Chris podszedł do dziewczyny i odebrał od niej ciężki pakunek.
– Dzięki – powiedziała jedynie, zakładając za ucho pasmo opadających na twarz włosów. – Cóż, jak widzę, jest niewiele informacji o tym wypadku, tak jak o kilku podobnych. Przykro mi. Pożar w tym domu wybuchł nieoczekiwanie, sprawcą był niejaki Billy Munoz. Były dwie ofiary – Elliot i niejaka Grace Sommers. – Coś jeszcze? – zapytała niecierpliwie Sophie. – Niestety – odparła przepraszająco. Wcale nie jest ci przykro, myślała zgorszona Sophie, więc po co udajesz? – W okolicy było siedem podobnych pożarów – zauważyła Carter po chwili. – Tak, pamiętam, że państwo Sammers wykazali się wielką inicjatywą. Przeznaczyli swój dom na muzeum. To piękny budynek. Pieniądze z zysków muzeum są oddawane rodzinom poszkodowanych. Interes nawet dobrze się kręci, jak na tak niewielką liczbę turystów. Czasami odbywają się jakieś przyjęcia i inne imprezy okolicznościowe. – Gdzie teraz mieszkają państwo Sommers? – zainteresowała się Sophie. – Z tego, co wiem, pani Sommers zmarła zaledwie kilka lat po śmierci córki. O ojcu Grace niestety nic nie słyszałam, ale często przesyła czeki na utrzymanie dawnego domu. – Czy możemy zobaczyć to muzeum? – zapytał Nathan. – Oczywiście – odparła nieco ożywiona. – Jednak dzisiaj jest już zamknięte – stwierdziła, zerkając na mały
zegarek na ręce. – Zawiozę was tam rano, jeśli chcecie. Mój znajomy tam pracuje, jestem pewna, że chętnie pomoże. – Wspaniale – zapewnił Chris. Wspaniale? Sophie zaczynała się irytować coraz bardziej. On nie używa słów typu WSPANIALE. – Możesz nam jeszcze powiedzieć czy motel, który mijaliśmy, jadąc tutaj, jest czynny? Nie opłaca nam się dzisiaj wracać do domu – wyjaśnił. – Och, tak, należy do mojego ojca – poinformowała. – Będzie szczęśliwy z powodu nowych gości. Na co dzień mieszkamy w nim tylko ja, on i stara Martha. Powołaj się na mnie, a dostaniecie najlepsze pokoje – mrugnęła do niego znacząco. – Fantastycznie – rzekła konspiracyjnym tonem Sophie i wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. * * * – To nielogiczne – mruknęła Sophie do siebie, siedząc na parapecie w niedużym motelowym pokoju. Ściany były białe i niczym nieozdobione, a cały wystrój wnętrza zupełnie niemodny. Z okna miała widok na wymarłą ulicę, która teraz oświetlona były znikomym światłem latarni. – Co jest takie nielogiczne? – zapytał Nathan, który leżał wygodnie wyciągnięty na łóżku.
– Ta cała historia nie trzyma się kupy – warknęła rozzłoszczona, wyciągając z torby paczkę papierosów. – Znowu palisz? – zirytował się chłopak. – Nigdy nie zaczęłam – usprawiedliwiała się. – Nie jestem nałogowcem. Po prostu to wszystko jest takie konfundujące. – Uwielbiam, kiedy używasz literackiej terminologii – prychnął na widok grymasu powstałego na jej twarzy. – Nie ironizuj – burknęła. – Ty cały czas mówisz jedynie sobie znanymi sloganami informatycznymi. To nieznośne! – Zawsze działaliśmy sobie na nerwy – przypomniał chłopak. – Ta cała historia jest niekompletna, ale poza tym wydaje się naprawdę sensowna. – Ach tak? – zaciekawiła się, wydychając dym przez otwarte okno. – Oczywiście – stwierdził z przekonaniem. – Ludzie dla miłości robią głupie rzeczy, ale dla zemsty jeszcze bardziej idiotyczne. A Grace znalazła się tylko w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Niejasne jest jedynie twoje połączenie z tym wszystkim… chyba że… – zaczął Nathan, nagle zastanawiając się nad czymś ciężko. – Że co? – Że jesteś jedynie przynętą, kluczem do rozwiązania zagadki, czyli wyjawienia tożsamości zleceniodawcy
owych pożarów – podsunął. – Muszę coś sprawdzić – powiedział nagle. – W porządku, i tak miałam wziąć prysznic. Daj mi znać, jeśli coś znajdziesz – poprosiła, wyrzucając niedopałek na chodnik i zeskoczyła z parapetu. Chłopak jedynie pokiwał głową, naciskając klamkę. – Hej, orientuj się – zawołała jeszcze za nim, rzucając w niego batonikiem zbożowym. – Nic nie jesz, wiem to… Masz iść do baru na kolację, to rozkaz. A ten batonik to tylko przedsmak wspaniałej uczty – zapewniła. – Obiecujesz, że pójdziesz? – Obiecuję – odparł z ledwie dostrzegalnym uśmiechem, zdziwiony, że jego przyjaciółka wciąż zajmuje się takimi sprawami, jak jedzenie. On często zapominał o posiłkach, zwłaszcza wtedy, gdy szukał informacji lub coś projektował. Sophie jednak zawsze czuwała nad tym, by nie zagłodził się na śmierć. – Dzięki – dodał na odchodne i wyszedł na korytarz. Wszyscy umieramy i wszystko umiera z nami. A jednak nic tak naprawdę nie umiera na zawsze. Na zawsze to bardzo długo, dlatego w końcu musi nastąpić progres. Każdy ma nowy początek, kiedy koniec początku traci swą wartość. * * *
Czasami brakuje nam kontroli. Żyjąc w złudzeniach nie rozumiemy, jaka jest prawda. Ale prawda nie wyzwala, przynajmniej nie zawsze. Złudzenia są znośniejsze do przetrwania, ponieważ życie nie jest filmem. Chodzimy do kina jedynie po to, by obejrzeć bajkę. Jednak w prawdziwym życiu nie ma „i żyli długo i szczęśliwie”. Księżniczka tak naprawdę jest wiedźmą nieliczącą się z własnymi poddanymi. A jej ukochany, który jest zwykłym chłopskim synem, jest gotowy oddać jej skrzydła dla tronu. Zdrady, rozczarowania i łzy. Mimo wszystko nawet w najmniej oczekiwanym momencie może pojawić się kropla uczucia lepszego niż nienawiść. – Myślałam, że wyszedłeś z Carter, widziałam was przez okno – mruknęła chłodno Sophie, ponownie siedząc na parapecie z mokrymi włosami w za dużej koszulce Nathana i pożyczonych getrach. Ledwie zdążyła wyjąć kolejnego papierosa po wyjściu z łazienki, gdy do pokoju wślizgnął się Chris i ciężko dysząc oparł się o drzwi. – Nie mogłem – wyszeptał z paniką w głosie. – Myślałem, że potrafię… Wypiłem piwo na odwagę. To był miły wieczór, a ona jest piękną dziewczyną. I wszystko mogłoby być dobrze, gdyby nie ty… Każda dziewczyna jest dobra. Ale nie jest tobą – zakończył, wpatrując się w nią z przerażeniem.
Sophie również mu się przyglądała, czując na przemian satysfakcję i strach. Wreszcie zdobyła się na kilka słów: – Miałeś rację, Christopherze, wtedy w twoim pokoju… Jesteśmy przyjaciółmi i powinniśmy przyjaciółmi pozostać. To wygodne, to będzie dobre – zapewniła. – Bez względu na to, ile dla siebie znaczymy, bardziej ranimy siebie wnętrzami, których nie jesteśmy w stanie otworzyć na siebie nawzajem. Jesteśmy przyjaciółmi, ustaliliśmy to tamtego ranka na placu zabaw. – To było, zanim musiałem odebrać cię z baru. To było, zanim leżeliśmy na trawie, a nasze twarze były tak blisko siebie, że niemal widziałem odbijające się gwiazdy w twoich oczach. Boże, masz takie piękne oczy… I to było, zanim spałaś w moim łóżku, taka bezbronna i delikatna, inaczej niż na co dzień. Zauważyłaś, że wszystko między nami dzieje się w nocy? Bo w nocy jesteśmy kimś więcej niż tylko przyjaciółmi – uznał, przesuwając koniuszkiem kciuka po jej rozchylonych wargach. Jego oczy wpatrzone w jej twarz paliły. Wiedziała, że ma rację, wiedziała, że tego pragnie, ale ten inny głos podpowiadał jej, że nie powinna tego robić. Chris pocałował ją delikatnie w skronie, następnie przesunął rozpalone usta na policzek, brodę, szyję, by powrócić do ust i złożyć na nich pocałunek, którego nie zaznała nigdy wcześniej. Sophie odwzajemniła go wbrew woli, przybliżając się do chłopaka. Christopher splótł jej palce ze swoimi, przyciskając ją do szyby. Jęknęła cicho, ponieważ klamka
wbiła jej się w plecy, jednak był to dość przyjemny ból. To zaskakujące, że zawsze pragniemy tego, co zakazane. Pewnie to efekt uboczny kuszenia przez szatana. Ale niektóre rzeczy warte są piekła, pomyślała Sophie. Nigdy nie całowała się z Owenem w ten sposób. Nigdy nie pragnęła Owena tak bardzo. Nikogo nie pragnęła równie mocno jak Chrisa, co napawało ją lękiem. Można by pomyśleć, że czytając te wszystkie powieści całymi nocami marzyła o takiej chwili. A jednak była jej obca i nieznana. I wciąż niesamowicie pociągająca. – Nie chcę być tylko twoim przyjacielem, Sophie. To najgorsza z ofiarowanych mi życiowych opcji – wymruczał, przytykając czoło do jej policzka. Dziewczyna przełknęła dyskretnie ślinę, a następnie ponownie przyciągnęła go do siebie. Sypialnie są pełne tajemnic, podobnie jak ludzie. Czasami zapominamy, że domy, a zwłaszcza nasze cztery kąty żyją równie intensywnie, jak my. To one słuchają krzyków i szeptów, płaczu i śmiechu, odbierają najdrobniejsze ciosy i są świadkami rozkoszy. W takich chwilach siedzą cicho i zamykając dyskretnie drzwi, czekają na kolejne wielkie widowisko. * * * Nathan leżał na łóżku, obserwując cienie tańczące na
suficie motelowego pokoju. Bardzo chciał być teraz z nią, ale skoro było to niemożliwe, zabijał czas nie-myśleniem. Wcześniej, wracając z pobliskiego baru, dostrzegł Sophie i Chrisa, i wciąż nie wiedział, co o tym myśleć. Żałował, że jego powieki nie robią się ciężkie. Zupełnie tak, jakby odzwyczaiły się od snu, a on naprawdę rzadko sypiał. Gdy zadzwonił telefon komórkowy, sięgnął po niego leniwie i odebrał, nawet nie sprawdzając numeru: – Cześć – odezwał się głos po drugiej stronie, nie czekając na banalne „słucham” lub „halo”. Zawsze tak robi, uśmiechnął się pod nosem chłopak. – Cześć – odparł Nathan. – Tęsknię za tobą. – Ja za tobą też – wyznał. – Może to był błąd – zaczął głos. – Naprawdę tego nie chcę… Wiesz, ja ją akceptuję… – Nigdy jej nie zaakceptujesz. Nie zaakceptujesz tego, co nas łączy. – Wszystko się kończy, wszystko się wypala, Nathanie – mruknął głos z nutą irytacji. – To, co było dawniej, już umarło, naprawdę tego nie widzisz? – Nic na to nie poradzę – stwierdził przepraszającym tonem Nathan. – Zawsze będziesz kazała mi wybierać. A ja zawsze wybiorę ją. – Dlaczego?
– Ponieważ odrzucając ją czy wybierając dla odmiany krzywdzę ją tak samo jak siebie – powiedział. – Nie lubię wybierać. I nigdy nie odrzucam rzeczy stałych. – Czasami nadchodzi pora na zmiany – podsunęła dziewczyna po drugiej stronie linii. – Jesteś uderzająco inteligentna i piękna, i subtelna, i seksowna. I naprawdę kocham zapach twoich włosów i to, jak śmiesznie marszczysz nos, kiedy się złościsz… – Nie marszczę nosa – burknęła urażona. – Och, masz rację… Robi to ona. – Kocham cię mimo tego, że zawsze mówisz o niej zamiast o mnie. – Ja też cię kocham – wyszeptał Nathan. – Ale to nic nie zmienia. – To nic nie zmienia. – Będę już kończyć – uznała dziewczyna. – Nie bądź męczennikiem, Nathanie. Nie lubię czekać, ale to nie oznacza, że nie masz szansy na prawdziwy związek. Zawsze jest jakiś złoty środek. Wierzę, że kiedyś będziesz mógł wybrać inaczej… że uda ci się zrezygnować z tego, co rani cię najbardziej. Nathan nacisnął czerwoną słuchawkę i odrzucił telefon na poduszkę, znowu skupiając się na tańcu cieni. Każda noc jest inna. Każda niepowtarzalna. I po każdej nadchodzi ranek. Po prostu czasami bywa gorszy do
zniesienia. Dobrze, że dzień zaczyna się rankiem, a nie wieczorem. Ponieważ w świetle dnia odkrywamy rzeczy, które nocą potrafią być doskonale skrywane. Niektórzy widzą to zupełnie inaczej. Niektórzy tylko nocą mogą przyznać się do tego, co czują. * * * Sophie również leżała na łóżku, ale nie wpatrywała się w sufit. Bawiła się włosami śpiącego chłopaka, niezupełnie pewna, co do niego czuje. Zastanawiała się, czy jest to silne, bo mimo wszystko była szczęśliwa. I czuła się naprawdę dobrze, a tego uczucia brakowało jej od miesięcy. Ale uczucie euforii tworzą chwile, ono nie trwa wiecznie. Dziewczyna przymknęła powieki i z głową przy głowie Chrisa płynęła po morzu stworzonym ze snów. * * * Z samego rana Carter pojechała do starej rezydencji Sommersów, a tuż za nią ruszyli Sophie, Nathan i Chris. Dom, który ujrzeli, był w stylu kolonialnym. Biały, odrestaurowany budynek z czterema kolumnami i werandą, ze żwirowym podjazdem, otoczony drzewami i alejami z kwiatów. Sophie ze skrywanym zachwytem wpatrywała się w to miejsce, ponieważ niejasno czuła, że to wszystko
należy po części do niej, mimo że jej biologiczna matka się tego wyrzekła. – To jest Dylan – Carter przedstawiła im wysokiego, uśmiechniętego Mulata. – A tutaj są wasze bilety, tak dla formalności – puściła oko do Chrisa. – Ile jesteśmy winni? – zapytał uprzejmie chłopak. – Absolutnie nic – odparła. – Zostawiam was z nim, ponieważ muszę już wracać… Traficie z powrotem na trasę? – Pewnie, dzięki za wszystko – uśmiechnął się Nathan. – Miło było was poznać – wyznała, a następnie uściskała Sophie i pocałowała w policzek najpierw Nathana, następnie Chrisa. Gdy Carter w końcu odjechała, przyjaciele wspólnie weszli do środka. – Dom państwa Sommers jest jednym z najstarszych w okolicy – wyjaśnił Dylan. – Po śmierci córki wyjechali, a ten budynek oddali na rzecz miasta. Przeznaczono go na muzeum, jak widzicie – są tu głównie rzeczy związane z miastem, ale możecie się rozejrzeć. Może znajdziecie coś, co was zainteresuje – uśmiechnął się pokrzepiająco. – Zostanę tutaj. I tak muszę wszystkiego doglądać… Dziewczyna przechadzała się to po salonie to po jadalni, w zasięgu wzroku mając Chrisa i Nathana. Oglądała obrazy, rzeźby, medale, dokumenty i zdjęcia, jednakże nie było tam nic osobistego. Na piętrze odnalazła
pokoje, które mogły służyć za sypialnie jej dziadków i matki. Jeden z nich przepełniony był płótnami. Cały dom był jasny i gustownie urządzony, jednak rozczarowywał Sophie, ponieważ ponownie nie odpowiadał na niekończące się pytania. Ostatnie drzwi na końcu korytarza prowadziły na poddasze, na którym był projektor i kilka taśm filmowych. Miasto stworzyło z domu Sommersów budynek wielofunkcyjny, stwierdziła. Wracając na piętro skierowała się do pokoju, który mógł uchodzić za gościnny, a który wcześniej ominęła. Wewnątrz znajdowało się wiele zdjęć rodzinnych, na których odnalazła również biologiczną matkę. Uznała, że pomieszczenie to poświęcone zostało faktycznym właścicielom budynku. Przyjrzała się też kobiecie bardzo podobnej do Grace. Musiała to być babka Sophie. Oglądała piękne rodzinne pamiątki i portrety. Wszystko było naprawdę okazałe i wspaniałe, ale nic nie znaczyło, nic nie wyjaśniało. Rozczarowana ruszyła do wyjścia, zatrzymując się na chwilę przy ostatniej fotografii, na której znajdowało się wiele osób, jednak wszyscy zbierali się wokoło trójki siedzącej na środkowej sofie – była tam Grace wraz z rodzicami. Sophie zamarła, ale bardziej niż odkrycie, którego właśnie dokonała, przeraził ją odgłos tłukącego się szkła. Zaskoczona zbiegła po schodach i niemal zderzyła się z Nathanem. – Zostań tutaj – rozkazał.
Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, ponieważ wzrok wlepiła w bezwładne ciało leżące na podłodze. – Żyje, spokojnie, tylko go ogłuszyli – odparł, spoglądając w kierunku Dylana. – Kto to zrobił? – zapytała Sophie, gdyż tylko takie pytanie nasuwało jej się teraz na myśl. – Po prostu tutaj zostań, zaraz wrócimy – zapewnił ją, porywając coś z ziemi. Ze zgrozą odkryła, że był to ciężki pogrzebacz, który wcześniej leżał przy kominku. Dziewczyna podbiegła do jednego z okien w jadalni i ujrzała grupkę umięśnionych mężczyzn w motocyklowych kurtkach. Widziała, jak Chris unosi nieznacznie dłonie w poddańczym geście, próbując rozmawiać z nieproszonymi gośćmi. Nathan również starał się hamować swój temperament, ale raczej kiepsko mu wychodziło, ponieważ jeden z mężczyzn wyjął zza paska spodni pistolet i zaczął w niego mierzyć. – Tego już za wiele – mruknęła pod nosem lekko spanikowana. Mogła zabrać coś do obrony, ale przeczuwała, że nie byłoby to dobrym rozwiązaniem. Miała duży argument po swojej stronie, musiała jedynie wykazać się rozsądkiem i użyć go w odpowiedni sposób. Oddychając głęboko wyszła na zewnątrz, obserwując przez moment rozgrywającą się scenę. – Radzę ci dobrze – powiedz, gdzie jest Sophia Leftwich, bo inaczej pokiereszuję ci tę śliczną buźkę –
burknął groźnie jakiś mężczyzna w kierunku Nathana, błyskając przy tym nożem. – Szkoda, że nie możesz trochę naprawić swojej – odparował chłopak. Jak zwykle mocny w gadce, pomyślała niechętnie Sophie. – Lepiej zważaj na słowa, chłopczyku – polecił człowiek z pistoletem. – On ma do niej prawo – prychnął, mierząc w chłopaka. – Ile razy mam powtarzać, że nie jestem przedmiotem? To się robi nudne – wyjaśniła spokojnie dziewczyna, stając z założonymi rękoma na podjeździe. – Czy mógłbyś, z łaski swojej, przestać grozić mojemu przyjacielowi? Jestem pewna, że twój szef będzie niezadowolony, jeśli ja będę niezadowolona – powiedziała sucho. – Ty mała suko, myślisz, że możesz mi rozkazywać? – warknął w odpowiedzi mężczyzna. – Nie, ale sądzę, że on może to robić. Przekaż mu, że już znam prawdę. To niefortunne, że pojawia się wtedy, kiedy czegoś potrzebuje. Powiedz, że tym razem to on będzie musiał zaczekać. A teraz odłóż broń i każ się odsunąć swoim chłopcom, bo jeszcze stanie się komuś krzywda, a przecież tego nie chcemy – uśmiechnęła się słodko, a następnie wzięła Nathana za rękę i pociągnęła za sobą. – Tym razem pozwolę ci odejść, Sophio Leftwich, ale
radzę ci dobrze, uważaj, z kim zadzierasz. Masz tydzień, inaczej spotkamy się ponownie i nie będzie to miłe, zapewniam cię – powiedział niemal lodowatym tonem, a następnie zniknął w lesie przy posiadłości wraz ze swoimi towarzyszami. – Jesteś największym idiotą na ziemi! Czy ty w ogóle umiesz myśleć?! – krzyknęła Sophie, odwracając się do Nathana. – Miałaś siedzieć w środku i być cicho – warknął w odpowiedzi chłopak. – Oni chcą ciebie, nie nas… Mogli zrobić ci krzywdę. – Krzywdę mogli zrobić tobie lub Chrisowi, a nie mnie – odpowiedziała zirytowana. – Boże, jesteś taki niemożliwy. Zawsze zgrywasz bohatera, robisz to, co wydaje ci się słuszne dla innych, a nie dla ciebie… Myślisz, że dziękowałabym ci, jeśli dałbyś się zabić? Nie, mój drogi, wtedy, gdybyś jakimś cudem jeszcze oddychał, pogrzebałabym cię żywcem. – Bo taka jesteś, Sophie, potrafisz jedynie odpychać ludzi – wykrzyczał jej w twarz. Dziewczyna wymierzyła mu policzek, zanim zdążyła pomyśleć, co robi. – To ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że potrafię troszczyć się o tych, na których mi zależy. A może raczej zauważałbyś to, gdybyś wciąż nie znikał, wybierając innych zamiast mnie. Nikogo nie potrzebuję, nawet ciebie
– burknęła, popychając go trochę za mocno, ponieważ gdyby Chris go nie podtrzymał, Nathan z pewnością by upadł. Sophie odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku głównej trasy, pozostawiając najlepszego przyjaciela w głuchym oszołomieniu.
Rozdział szesnasty Straciłam to, kim jestem „Yesterday I died, tomorrow’s bleeding. Fall into your sunlight” – Trading Yesterday, Shattered Mała dziewczynka biegała po lesie z wymalowaną twarzą i pióropuszem na głowie. Za nią podążał trochę wyższy chłopiec, wymachując fałszywym łukiem. Oboje z łatwością wspinali się po drzewach i odnajdywali siebie nawzajem w fortecy. Domek z desek miał przeciekający dach pokryty liśćmi i gałęziami; krzywy stołek, kila zabawek i wszystkie skarby, które udało się zdobyć na dziecięcych wyprawach. Czy nie kochasz tego życia, które tak sumiennie zabiłaś? Wskazówki zegara szaleją, kiedy upadasz. Twój ojciec nawet nie drgnie w grobie. Twoja matka zapija smutki koniakiem. Ludzie wokoło udają, że odnaleźli to, czego szukali, nie mając odwagi zaprotestować. Kiedyś wbrew pozorom nie było lepiej czy łatwiej. Po prostu było znośnie, ponieważ nic nie było zrozumiałe. Przynajmniej nie wszystko. Mała dziewczynka i mały chłopiec stali na pomoście i trzymali się za ręce. – Zatrzymaj mnie, jeśli potrafisz – wyszeptała
dziewczynka, ściskając mocniej dłoń chłopca, jakby bała się upadku. Miała spuszczoną w dół głowę i mocno zaciśnięte oczy, a jednak mówiła bardzo spokojnie. – Jestem trochę przestraszona, dlatego muszę uciec daleko, by znowu odnaleźć uśmiech. – Lubię, jak się uśmiechasz – odparł chłopiec. – Mam nadzieję, że uśmiech zwróci ci niewinność. Wiatr rozwiewał jesienne liście. A ojciec dziewczynki robił gorącą czekoladę. Jednak gdy wszystko dookoła urosło, nagle rozumiesz, że nie możesz pozostać zmniejszony. Nadzieja jest wymysłem wyobraźni. Ale dzisiaj nie musisz odkładać jej między kartki baśni. Deszcz w czasie suszy jest rzadkością. Słońce nocą zastępuje księżyc. Każdy drobiazg jest przeszkodą. A jednak nic nie może zniszczyć tego, co zmieniło cię na zawsze. Sophie jeszcze raz przyjrzała się zdjęciu, które przedstawiało dwójkę małych dzieci. Nic nie może trwać wiecznie, pomyślała. Tylko, że czasami koniec nie jest zakończeniem. Koniec nie może mieć miejsca bez początku. A początek może nie mieć końca, jeśli łączący je drut chce się ciąć plastikowym nożem. * * * – Czy nie sądzicie, że Einstein lepiej by zrobił, gdyby został jednak muzykiem? – zapytał Dave, wertując dział o
grawitacji. Chłopak był towarzyszem Sophie na zajęciach fizyki, a ponieważ zbliżała się gigantyczna klasówka, postanowili się wspólnie pouczyć w szkolnej bibliotece. Wkrótce dołączył także Chris, który mimo że był w innej grupie, pisał ten sam test. – Wtedy wygrywałbyś na skrzypcach jego kompozycje, które z pewnością byłyby równie zawiłe jak teoria względności – uznała Sophie. – Geniusz się nie ogranicza. To sprawia, że możesz go jedynie naśladować, ale nigdy mu nie dorównasz… – Chyba muszę zacząć pracować nad własnym oryginałem – stwierdził piegowaty chłopak, wsuwając na nos grube okulary w czarnych oprawkach. Sophie i Chris jedynie wymienili wymowne spojrzenia, ponieważ zgodnie twierdzili, że Dave jest bardzo utalentowany i mądry, tylko za bardzo wątpi, a za mało wierzy. Nie da się badać świata bez wiary, że jest się w stanie cokolwiek udowodnić. – Potrzebuję kofeiny – powiadomił nagle Dave. – Przynieść wam coś? Oboje pokręcili przecząco głowami, a gdy chłopak zniknął za drzwiami, Chris przysunął się do Sophie i zapytał: – Co postanowiłaś w związku z Blackiem? Dziewczyna popatrzyła na niego uważnie. Nie
rozmawiała z Nathanem od pamiętnego wyjazdu do rezydencji Sommersów, dlatego o wszystkim opowiedziała jedynie Christopherowi. Gdyby nie zdjęcie, które zauważyła w domu jej matki, nie zdołałaby rozgryźć, co też Joe Black ma do powiedzenia w całej tej historii. Teraz okazało się, że jest jej dziadkiem, co wyjaśniało wiele, a jednocześnie nie mówiło nic. – Jeszcze nie zdecydowałam – odparła wymijająco. – Och, myślę, że mnie okłamujesz, co niekoniecznie mi się podoba – mruknął, odchylając się na oparcie krzesła i bacznie jej przyglądając. Sophie wciąż pozostawała pochylona nad książką, obawiając się wzroku chłopaka. Jego oczy zawsze działały na nią w ten dziwaczny sposób, jakby hipnotyzował ją spojrzeniem. – To nie jest dobre miejsce na rozmowę – broniła się. – Dave właśnie wraca – kiwnęła głową w kierunku wejścia, widząc kolegę kątem oka. – Okay – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku i podnosząc się z miejsca. – Dave, musimy z Sophie znaleźć jedną książkę – wyjaśnił Chris. – Zostawimy cię tutaj na moment, w porządku? – Mną się nie przejmujcie – machnął lekceważąco ręką. – Grawitacja zajmuje mnie bardziej od waszych wykrętów od nauki…
Chris jedynie uśmiechnął się i wziął Sophie za rękę, siłą ściągając ją z krzesła. Poprowadził ją między regały i zatrzymał się dopiero za ostatnim, gdzie nikogo nie było. Chłopak przyparł ją do półek i zagrodził jej przejście ramionami, zmuszając, by na niego spojrzała. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, jak ci ludzie się zachowywali i o tobie wyrażali? – zapytał spokojnie, chociaż Sophie wiedziała, że jest naprawdę zezłoszczony. – Nie powinnaś spotykać się z Joem, przynajmniej nie sama – zganił ją. – Nie będziesz podejmował za mnie takich decyzji – burknęła oschle. – Do cholery, Sophie – podniósł głos, uderzając w półkę odrobinę za mocno, gdyż na podłogę spadło kilka książek. Przez moment oboje nasłuchiwali, czy ktoś nie nadchodzi, by sprawdzić, co się dzieje, jednakże zostali zignorowani. – O co ci znowu chodzi, Chris? – zdumiała się. – Wszystko zaczyna się układać. My zaczynamy się układać… – I o to właśnie chodzi – prychnął. – Jesteś taka irytująca, uparta i głupia. Boże, Sophie, pozwól mi cię chronić… – Nie potrzebuję ochrony, a to będzie tylko rozmowa… – Nie rozumiesz wielu rzeczy… Chcę, żebyś była bezpieczna, rozumiesz? Zależy mi na tobie najbardziej na
świecie, czy potrafisz to pojąć? – zapytał z nutą niepokoju i zdziwienia, jakby nie rozumiał, co się z nim dzieje. – Nic się nie stanie, Chris, oddychaj – odpowiedziała, starając się wyzbyć irytacji. Denerwowało ją, że chłopak tak jej się przygląda. Sama patrzyła w przestrzeń za nim, jednak ich twarze były tak blisko siebie, że czuła jego oddech na policzku. – Obiecaj, że tego nie zrobisz, że nic ci nie zagrozi, że nic się nie zmieni – szeptał błagalnie. Sophie westchnęła i ujęła jego twarz w swoje dłonie, opierając czoło o czoło Chrisa. – Mamy tyle sekretów, że oboje bardziej martwimy się naszą destrukcją niż własnym bezpieczeństwem – wymruczała. – Ale wszystko się ułoży, zobaczysz. W oczach Christophera zabłysnęły złośliwe ogniki. – Potulność niczego nie rozwiąże – sarknął, odpychając się od regału. – A co rozwiąże to, kim się staliśmy? Co rozwiąże to, co się stało i co jeszcze się stanie? Co rozwiąże te wszystkie zagadki związane z naszymi uczuciami? – wyszeptała za nim, gdy zaczął odchodzić. – A co czujemy? Czy cokolwiek do siebie czujemy? Czy naprawdę nam zależy? – odpowiedział pytaniami na pytania. – Nie wiem, ty mi powiedz – zadrwiła. – Zapytałam
pierwsza. – W porządku – mruknął, patrząc na nią o kilka sekund za długo, a następnie ponownie przygwoździł ją do regału i pocałował. – Nie mam zielonego pojęcia, co to jest, ale kiedy tylko patrzę na twoje usta, mam ochotę je pochłonąć. Kiedy widzę twoje oczy, myślę, że nie muszę oglądać niczego więcej. Kiedy śledzę twój uśmiech i odczytuję skazy duszy, staję się bogatszy w jakiś sposób, chociaż tego nie rozumiem. Jesteś egoistyczna, irytująca i zepsuta. I taka delikatna, piękna i szlachetna jednocześnie. Jesteś koszmarem mojej egzystencji, Sophie. Ale z tego koszmaru nie chcę się obudzić. – Teraz chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy – stwierdziła, przybliżając się do niego, tak że stykali się nosami. Mimochodem zerknęła na jego rozchylone wargi i przejechała po nich koniuszkiem palca. – Lepiej wybierz jakąś książkę, bo sprawdzian sam się nie napisze. Po tych słowach uśmiechnęła się wymownie i zniknęła w labiryncie stworzonym z książek. * * * Był późny, chłodny wieczór, mimo że za dnia do okien pukała już wiosna. Sophie trzymała w ustach papierosa, ale nie miała odwagi go zapalić. W zasadzie nie miała
odwagi na nic, a uczucie paniki wzrastało w jej wnętrzu wraz z każdym oddechem. Już od ponad godziny siedziała na masce czyjegoś samochodu i wpatrywała się w magazyn tętniący życiem. Nawet nie wiedziała, czy Joe Black jest teraz w klubie. Miała przeczucie, że i tym razem miałaby szczęście, jednak nie była pewna, czy chce skorzystać z tej okazji na spotkanie. Gdy w końcu chciała odejść, podejmując decyzję o tym, że porozmawia z nim innym razem, ktoś wyłonił się z mroku, nieco ją przerażając. Była jednak zbyt dumna, by się do tego przyznać. – Obserwowałem cię – wyznał wysoki, szczupły mężczyzna o siwiejących włosach. – Wiem, że nie jesteś tchórzem, a jednak zbyt długo wahałaś się, podejmując tę decyzję – powiadomił ją i podszedł, również opierając się o maskę samochodu, na którym siedziała. – To auto Franklina. Dobrze, że tego nie widzi, ponieważ jest bardzo przewrażliwiony na punkcie Susanne. – Susanne? Imiona dla samochodów wciąż są w modzie? – prychnęła Sophie, nabierając odwagi. – Jesteś taka sama jak matka – powiedział, a dziewczyna z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że podczas pierwszego spotkania również jej to zarzucił. Wtedy przyjęła to jako obelgę, sądząc, że ma na myśli Madeline. Teraz nie była pewna, czy ma się cieszyć czy smucić z powodu takiego wniosku. – Grace również była odważna nie tylko w słowach, ale i w czynach. Często
ironizowała, ale była zdecydowanie milsza od ciebie. Wręcz emanowała uprzejmością. Ludzie ją uwielbiali, chłopcy pożerali spojrzeniem, a dziewczęta podziwiały z nienawiścią w sercach. – Musiała być wspaniała – skomentowała Sophie, chociaż nie wiedziała, czy ją to obchodzi. – Wcale tak nie myślisz – zganił ją. – Nie znałam jej, nic o niej nie wiedziałam i wciąż nie wiem. Jest mi tak samo obca, jak Andrew Sommers, którego widziałam na zdjęciu. Mężczyzna przyjrzał jej się z rozbawieniem. Przyjemnie mu było oglądać Sophie z bliska, ponieważ naprawdę przypominała mu ukochaną córkę. Tętniła życiem, zupełnie jak ona. I właśnie życia najbardziej mu brakowało w ciągu tych piętnastu lat. – Jesteś rozgoryczona, a jednak nie możesz jej za to winić. Jesteś zła na Stephana, ale jeszcze bardziej na Madeline. Madeline jest okropna dla ciebie, ale nie dla innych. Ona też ma duszę, widziałem to – wyznał, a jego głos wydawał się naprawdę daleki. – I na swój sposób cię kocha, ponieważ cię wychowała. Obserwowała to, jak dorastasz, i kim się stajesz. Ale potrafiła to doceniać jedynie wtedy, kiedy zapominała, czyim jesteś dzieckiem. Duma to zagadka, Sophio. A zraniona duma potrafi zniszczyć wnętrze i zatruć serce. Jesteś największym rozczarowaniem jej życia. A nikt nie lubi się
rozczarowywać. Chyba coś o tym wiesz, prawda? – zaciekawił się nagle. – Wiesz, kto stał za tymi wszystkimi podpaleniami? – zapytała, chcąc zmienić temat. Joe Black, a raczej Andrew Sommers jedynie uśmiechnął się wymownie i biorąc Sophie pod ramię, zaproponował: – Przejdźmy się kawałek. Tutaj niedaleko jest park, możemy tam usiąść. Całą drogę przebyli w milczeniu, wsłuchując się jedynie we własne oddechy. Starszy pan patrzył przed siebie, a leniwy uśmiech nie schodził z jego ust. Sophie natomiast co jakiś czas spoglądała na niebo i szukała gwiazd. Gdy dotarli na miejsce, wybrali ławkę na samym początku parku, oświetloną przez latarnię. W półmroku widać było jedynie kontury drzew, a ciszę zagłuszały dźwięki przyrody i oddalone hałasy ulicy. Dziewczyna ponowiła pytanie. – Niezupełnie, ale mam pewne podejrzenia – zaczął. – Kiedy zginął Stephan, wiedzieliśmy, że coś jest na rzeczy. Wtedy wzmogłem ochronę, chociaż wiedziałem, że osoba, która jest zleceniodawcą tych wszystkich morderstw, nie zbliżyłaby się do ciebie. Tak naprawdę ten mężczyzna pragnął rozejmu ze Stephanem. Sądzę, że odszyfrowałaś wszystkie wskazówki i odnalazłaś listy do ojca? – zapytał
mimochodem. – To było od ciebie? – zdziwiła się Sophie. – W porządku, ma to jakiś sens. – Chciałem, żebyś je odnalazła, ponieważ wiedziałem, że masz zmysł detektywa, zupełnie jak Stephan. Ale ktoś zacierał ślady szybciej niż sądziłem. Kochanek Marthy chciał przebaczenia Stephana, ponieważ Grace zginęła przypadkiem, a on wiedział, jak to jest stracić najważniejszą dla nas osobę zupełnie niesprawiedliwie. Myślę, że chciał mu to jakoś wynagrodzić, dlatego zlikwidował Billy’ego Munoza. Ale to nie wystarczyło. Nigdy nie wystarcza, kiedy zemsta nas zaślepia. Osobiście nie winię twojego ojca. Sam węszyłem, ile mogłem, on miał po prostu lepsze dojścia w niektórych miejscach. – Myślałam, że masz dojścia wszędzie – odcięła się, nim ugryzła się w język. Joe ponownie się uśmiechnął. – W każdym razie niektórych grobów nie warto otwierać – westchnął. – A kiedy przekraczamy granicę, inni zaczynają się niepokoić. Stephan zginął, a ty niefortunnie byłaś razem z nim i też ledwo uszłaś z życiem. – Beth wspominała, że ktoś mnie wyciągnął i powiadomił policję o wypadku. Wiesz, kto to był? – zapytała Sophie podekscytowana. – Tak – odparł lakonicznie. – Wyjawisz mi łaskawie ten sekret? – zirytowała się.
– Niektóre sekrety powinny zostać sekretami, bowiem niektóre z nich ukrywają dobre uczynki, ale ranią boleśnie, gdy się je wyjawia – wyjaśnił. – Chcę wiedzieć – niecierpliwiła się dziewczyna. – Nie chcesz, Sophio, pozwól mi przechować ten sekret, ponieważ kiedy przekażę ci jego ciężar, zniszczy część ciebie na zawsze. – Kim była ta osoba? – ponowiła pytanie jeszcze raz, zaciskając przy tym zęby. Denerwowały ją te dyrdymały. – Dopiero pojawił się w mieście. Można uznać, że był kolejną niefortunną ofiarą Mściciela, jak go określamy w naszych kręgach. I wtedy zauważył palące się auto i inne, czarne, stojące w oddali. Czuł, że nie powinien się zatrzymywać, ale nie mógł ot tak odjechać. I to zmieniło jego życie, ponieważ zaczął cię nienawidzić. Zaczął cię nienawidzić, ponieważ oni wiedzieli, kim był, ponieważ kazali mu siedzieć cicho i grozili mu najpierw śmiercią ulubionego wujka, później młodszego przyrodniego brata. A w końcu wrócili do ciebie, ponieważ nienawiść przerodziła się w uczucie tak głębokie, że nie mógł już dłużej z nim walczyć. – Nie zrobiłby tego – wyszeptała tępo. – Powiedziałby mi. On… po prostu by mi powiedział. Zresztą… on nie może… to po prostu niewłaściwe – zakończyła, nie wiedząc, co powiedzieć. – Z początku nie wiedział, że wiem. Na pewno nie
wiedział tego wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – zapewnił ją. – Ale później wysłałem do niego Erica, a że Chris jest całkiem inteligentny, musiał połączyć wszystko w całość. – Czyli wiedział o tym, kim jesteś dla mnie? O tym, że jesteśmy spokrewnieni? Joe Black milczał. A milczenie to wyrażało więcej prawdy niż jakiekolwiek słowa. – Eric starał się o ciebie dbać, jak tylko mógł. Po wypadku wtajemniczył Christine, chociaż wątpię, by twoja przybrana matka o tym wiedziała. Myślę, że wasza rodzina po prostu już taka jest – słynie z tajemnic i krycia siebie nawzajem – podsumował. – Christine bardzo cię kocha, Sophie. Mogłaś uważać, że jesteście sobie obce i wciąż o siebie zazdrosne, ale zrobiłaby dla ciebie bardzo wiele. Może nie wszystko, ale bardzo wiele. Sophie przypomniała sobie, jak widziała siostrę z Ericem podczas szkolnego meczu. Wtedy wydawało się to podejrzane. Teraz stało się logiczne. – Czy Nathan też jest w to zamieszany? – zapytała nagle z żalem. – No dalej. Chcę znać całą prawdę. Czy którekolwiek z nich nie kłamało? – Widzę, że zawsze wszystko sprowadza się do niego – powiedział jakby do siebie. – A co to ma niby znaczyć? – Twój ojciec opowiadał mi o twoich problemach,
kiedy ten chłopiec wyjechał. To zaskakujące, jak ważni są ludzie, których zapewniamy, że nie znaczą nic – stwierdził. – Nathan oddałby za ciebie życie. Ale jest też jedyną osobą, która potrafi zatajać fakty, ale nigdy nie potrafi cię okłamać. To jego wielka słabość. Ty jesteś jego słabością. – Byłam przynętą, prawda? Byłam cholerną przynętą – uznała lodowatym, ale nazbyt spokojnym tonem. – Nigdy nie pozwoliłbym cię skrzywdzić, Sophie – zapewnił. – Ale tak, byłaś przynętą. Byłem wtedy tak blisko, rozumiesz? Nie tylko Stephan chciał pomścić ukochaną kobietę. Grace była moim życiem. A wraz z jej śmiercią życie się skończyło. – Madeline mówiła, że nie pochwalaliście jej związku ze Stephanem, że rzuciła studia i ukrywała się u Elliota i Nadii. – Ojcowie są w stanie zrobić wszystko dla córek. A mnie i Grace łączyła specyficzna więź. Wbrew pozorom nigdy jej nie zostawiłem i wiedziałem o tobie od samego początku. Ale Lauren źle to znosiła. Źle znosiła jej ucieczkę, a po jej śmierci o wszystko obwiniała Stephana. Grace była niewinną, przypadkową ofiarą. Ale jednocześnie zginęła, bo to była jej decyzja. Chciała być, kim była, i niczego nie żałowała – wyjawił zniżając ton głosu do szeptu. Po tych słowach zapadła cisza, ale Joe Black przerwał ją nagle, kończąc poprzedni wywód.
– Gdy zjawiłaś się u mnie z Chrisem, byłem zaskoczony. Podejrzewałem, że możesz zabrać Nathana, ale nie jego. Owena rzecz jasna nie uwzględniałem. Według mnie jest ignorantem i głupcem. Nigdy do siebie nie pasowaliście. Poza tym oddał serce uroczej Elizabeth i nawet nie miał odwagi ci o tym powiedzieć – prychnął wzburzony. – Ale Chris… Gdy zauważyłem, jak na siebie patrzycie, po prostu wiedziałem, że to doskonała okazja, by wyjawił, kim jest Mściciel… Zaplanowałem każdy najdrobniejszy ruch – twój pobyt w szpitalu, sytuację w szkole… Sądziłem, że to zrobi, że wyjawi tożsamość tego zbrodniarza. I może nawet by się zgodził, gdyby wciąż cię nienawidził. Ale gdy się kogoś kocha, można przyjmować najgorszy ból, ale nigdy nie wyjawi się czegoś, co może zaszkodzić tej kochanej przez nas osobie. – Dość – powiedziała cicho, ale stanowczo Sophie. – Nie chcę niczego więcej słyszeć ani o mnie, ani o Stephanie, ani o Grace, Madeline, tobie czy o Christopherze. Nikt z was nie ma dla mnie znaczenia – rozumiesz? Nikt nie ma znaczenia. Dziewczyna podniosła się z ławki i nie odzywając się więcej odeszła. Jej wyprostowana postać mogłaby wskazywać na to, że da sobie radę ze wszystkimi ciosami, które przyjęła tej nocy. Ale dusza się garbiła, bowiem wszystko, z czym żyła, było kłamstwem. A to kłamstwo zabrało jej to, kim była, ponieważ przepowiadało, że powinna być zupełnie kimś innym. Powinnam wtedy
umrzeć, pomyślała niechętnie. Lepiej byłoby, gdybym umarła.
Rozdział siedemnasty Trzymaj mnie mocno „I think I might’ve inhaled you, I can feel you behind my eyes. You’ve gotten into my bloodstream, I can feel you flowing in me” – Stateless, Bloodstream Pogrążona w ciszy dziewczyna siedziała na miękkim, wygodnym łóżku. Christophera nie było w domu i zupełnie nie wiedziała, gdzie podziewa się o tej porze, a ponieważ weszła do jego pokoju przez okno, a nie przez drzwi, nawet nie mogła o to zapytać Jacka Branwella. Jej nogi dyndały nad ziemią. Górny guzik koszuli rozpiął się niepostrzeżenie, odsłaniając białe jak mleko obojczyki. Niebo szarzało za oknem, a cienie przejęły władzę nad pustym sercem. Bo wszystko zaczyna się od wieczności, kiedy jeszcze nie wiesz, czego pragniesz. I nagle okazuje się, że jesteś zbyt blisko, by kochać, dlatego wolisz odejść. Każdy czasami rani. A rany zadawane przez bliskich są dotkliwsze, ponieważ niejasno świadczą o większym oddaniu. Uczucia są słabością. Gdy jesteś słaby, ktoś perfidnie to wykorzystuje i rozbija wszystko, co budowałeś. Jesteś moim wszystkim, myślała rozżalona dziewczyna. I właśnie dlatego jestem teraz niczym.
– Co tutaj robisz? – zawahał się lekko zachrypnięty głos. Chris wślizgnął się bezszelestnie do pokoju i skupił wzrok na zarysie postaci siedzącej na łóżku. Nim zdecydował się zapalić światło, Sophie wymamrotała jedynie, by tego nie robił, a zaraz potem powiedziała cichym i niemal słabym głosem: – Jest czwarta nad ranem. Gdzieś ty był, Chris? Gdzie byłeś przez ten cały czas? Chłopak milczał, ponieważ podświadomie wiedział, że nie pyta go tylko o tę noc. – Przez cały czas kłamałeś, a ja tobą gardziłam… Gardziłam przez jakieś czterdzieści siedem minut, póki nie zdałam sobie sprawy, że nie mogę się na ciebie złościć. To, co zrobiłeś, wydaje się takie rozsądne. Poza tym nie jesteśmy w telenoweli i nie musimy stwarzać wyimaginowanych problemów – uznała, nagle histerycznie się śmiejąc. – Mój Boże, byłeś jedną z dwóch osób, którym zaufałam i ponownie był to chybiony cel. Nie powinnam inwestować ani grać w karty. Jestem skazana na bankructwo. – Sophie, wytłumaczę ci… – zaczął chłopak. Jego twarz była pusta, wyzuta z emocji. Jedynie oczy były zaniepokojone i trochę żałosne. Te oczy, tak ciemne w chwilach namiętności, zazwyczaj rzucające wyzwanie całemu światu.
– Oczywiście, powinieneś mieć tę szansę – stwierdziła chłodno. – Sąd wysłuchuje wszystkich. Dziewczyna usiadła przy oknie i zaczęła przypatrywać się ptakowi, który przysiadł na parapecie po drugiej stronie szyby. Też się jej przyglądał – prawdopodobnie z większym zaciekawieniem niż widniało w jej własnych oczach. – Postanowiłem się zatrzymać na tamtej drodze zupełnie instynktownie, mimo iż wiedziałem, że powinienem to wszystko ominąć i zostawić za sobą. Kiedy podbiegłem do samochodu, twój ojciec już nie żył, a ty oddychałaś z trudem. Widziałem, jak twoje tętno słabnie i przez moment naprawdę spanikowałem. Ale wtedy uchyliłaś nieznacznie powieki i wyszeptałaś: „Nie pozwól mi odejść”. To było coś tak nieprawdopodobnego, dlatego te słowa wryły mi się w pamięć i pewnie zostaną w niej na zawsze. Jednak wiedziałem, że mnie widzieli. Zatrzymali mnie później na skraju lasu i wyrazili się jasno, że jeśli ktokolwiek dowie się o tym, co naprawdę się stało, zabiją mojego opiekuna lub Trey’a, mojego młodszego brata. Dwie najważniejsze dla mnie osoby. Wyjaśnili, że nie chcą zbędnych ofiar i wierzą w to, że jestem rozsądny – zaśmiał się gorzko. – I później okazało się, że będziemy w jednej klasie. Mogłem odnosić się do ciebie ozięble, ale to nie byłoby karą, ponieważ zdążyłem się wiele o tobie dowiedzieć, podczas gdy ty byłaś w śpiączce – przyznał się, a po chwili zaczął ciągnąć dalej: –
Owen był towarzyszem moich zabaw, gdy odwiedzałem Jacka w dzieciństwie, ale nigdy nie byliśmy wystarczająco blisko, nawet jeśli on twierdził inaczej. Wtedy postanowiłem cię zranić dotkliwiej – odebrać ci nie tylko duszę, ale i serce, którego dotąd starałaś się nie używać. Znasz to powiedzenie: „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”? Pokonałem sam siebie własną bronią i dla odmiany to ty odebrałaś mi moje wnętrze. Sophie, to ty czynisz mnie tym wszystkim, czym powinienem być. I wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Nigdy nie pragnąłem czyjegoś zainteresowania tak bardzo jak twojego. A oni to wiedzieli, dlatego nie musieli już wygrażać mi śmiercią krewnych. Mieli ciebie. Osobę, za którą byłbym gotów spłonąć – wyznał lekko skrępowany. Sophie również była zawstydzona, a jednak nie dawała niczego po sobie poznać i wciąż przypatrywała się ptakowi, który najwidoczniej nie miał ochoty odlecieć. – Nie obchodzi mnie, co mi zrobią – powiedziała szczerze. – Nie wątpię w twoje nawrócenie i szlachetne intencje, Christopherze. A jednak powinieneś wyznać prawdę. Wiesz, kto jest Mścicielem… – Kim? – przerwał chłopak. – Black tak nazywa zleceniodawcę owych pożarów – odparła automatycznie. – Tak czy inaczej zginęło przez niego tylu ludzi. Nie uważasz, że już wystarczy? Nawet jeśli teraz miałby odejść w zapomnienie, żadna zbrodnia nie powinna pozostawać bez kary. Wyślij donos
anonimowo. I będzie po sprawie – stwierdziła. – Ale nie chcę, żebyś ponownie spotykał się z tymi ludźmi. To przez nich byłeś tak poobijany, prawda? – zapytała obojętnie, mimo że w środku krzyczała z rozpaczy i złości. – Tak – wyszeptał. – Powinnam już iść – oznajmiła nagle. – Tym razem wykorzystam drzwi, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie chcę płoszyć Pana Ptaka. Chris przyjrzał jej się dziwnie, a kiedy przechodziła obok, zatrzasnął drzwi i złapał ją za nadgarstek, odwracając ku sobie. – Sophie, zadzwonię na policję jeszcze dziś, jeśli to ma coś zmienić – powiedział. – Ale to, co do siebie czujemy, jest znacznie głębsze i silniejsze, wiesz o tym, dlatego… – Nic nie wiem, Chris, już nic nie wiem – krzyknęła w udręce. – Jak mogę cokolwiek czuć, skoro traktuję to tak obojętnie? Jak… nie, nie mogę. Chris, ja… nie znoszę tego, co czuję. Nie znoszę czuć tej rozpaczy i tego zawodu. Rozczarowanie tobą jest tak bolesne, że nie mogę oddychać. Ty podły idioto – Sophie zaczęła go okładać pięściami na oślep, a chłopak jedynie wziął ją w żelazny uścisk. – Sza, moje kochanie – mruczał bez przerwy. – Zostaw mnie, bo zacznę krzyczeć i obudzę Jacka – burknęła, gotowa to zrobić. – Proszę bardzo – mruknął nagle chłodno. – Nie cofnę
tego wszystkiego, ale dlaczego nie potrafisz dostrzec tego, co jest teraz? – zapytał z żalem. – Jak mogę ci ufać? – wyszeptała, nieco łagodniejąc. – Nienawidziłeś mnie, Chris. Pragnąłeś mojej zguby… mojej zagłady… Jak mogę myśleć, że teraz potrafisz czuć do mnie coś więcej, że możesz mnie… kochać – dokończyła, przełykając ślinę. Chłopak odsunął ją od siebie, zachowując kamienny wyraz twarzy. Jego oczy były twarde i nieodgadnione. Nim zdołała spostrzec, Chris ją pocałował z taką pasją, jakby miał jedynie tę chwilę na udowodnienie swojej prawdy, gdyż przewidywał, że właśnie za moment świat runie. – Nie wiem, jak długo mam cię o tym zapewniać, ale z największą przyjemnością będę cię tak całował i powtarzał, że tak naprawdę jesteś wszystkim, co mam – wymruczał między kolejnymi pocałunkami. Niezdarnie rozpiął jej koszulę i zaczął wędrować wargami po szyi i obojczykach. Sophie chciała to przerwać, ale jej siła woli była słabsza niż sądziła, ponieważ szybko poddała się fali namiętności. – Nie mogę – wyznała, odpychając go. – Chris, musisz pozwolić mi iść – powiedziała łagodnie. – Tamtego popołudnia obiecałem sobie, że zrobię dla ciebie wszystko, tylko nie dam ci odejść. Prosiłaś o to, Sophie, a ja nie złamię tego słowa – zapewnił, jakby w szaleńczym zapale.
– Muszę iść, Chris – powtórzyła, a jej oczy wydawały się zamglone. – Jednak to nie znaczy, że nie wrócę. Chris przyjrzał się ich splecionym dłoniom. Zupełnie nie wiedział, kiedy dziewczyna ujęła go za rękę. – Obiecujesz? – zapytał tępo. – Tak – odparła głucho. – Obiecuję. * * * Christine kroiła warzywa na sałatkę, a jej młodsza siostra, która z własnej woli zgłosiła się do pomocy, jedynie podjadała potrzebne składniki. Gdyby Madeline była teraz w domu, z pewnością nie wyszłaby ze zdumienia, widząc córki w kuchni uśmiechające się do siebie. Sophie, zajadając się ogórkiem, zastanawiała się, ile tak naprawdę wie o Christine. Była ładna, uporządkowana i inteligentna. Ale czy to wszystko? Jakie miała pasje, jakie śmieszne sekrety, jakie wstydliwe chwile? Ich wspólne wspomnienia mogły sięgać jedynie wyjazdów nad jezioro ze Stephanem. Tylko on potrafił połączyć swoje dwie ulubione dziewczynki. – O czym marzysz? – zapytała nagle Sophie. – Słucham? – zdziwiła się szczerze Christine. – No wiesz, każdy czegoś pragnie… O czym marzysz? –
powtórzyła pytanie dziewczyna. – Hm – zamyśliła się siostra z nożem zawisłym w powietrzu. – Zawsze chciałam podróżować – wyznała nagle. – Chciałabym zobaczyć Indie. I koniecznie marzy mi się lot balonem. Niestety Richard nie lubi wysokości – wyznała znudzona. – Nie musisz go zabierać – stwierdziła zirytowana Sophie. – Tak, ale nie zostawię go na dłuższy czas, by móc sobie jeździć lub latać po świecie. Poza tym mam obowiązki – kancelaria, ślub mamy, może mój ślub… – Zastanów się dwieście piętnaście razy, zanim zgodzisz się na małżeństwo z nim, Christine – poradziła Sophie. – Myślę, że o wiele lepiej czujesz się w towarzystwie Erica – mruknęła i dodała, widząc jej zdziwioną minę: – Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Dziewczynki kochają złych chłopców – puściła do niej oko. – Ja wcale… – zaczęła zarumieniona. – Skąd go w ogóle znasz? – zapytała speszona, brutalniej krojąc pomidora. – Nie bądź taka zła, ten pomidor w niczym ci nie zawinił – przypomniała Sophie ze śmiechem, podjadając ananasy. Ich znaczenia w tej potrawie nie potrafiła odgadnąć. Nim Christine zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, ktoś
zapukał do frontowych drzwi. – Otworzę – zaproponowała Sophie i przeszła do korytarza. Na ganku ujrzała osobę, której w ogóle się nie spodziewała. Sądziła, że po wszystkich przykrych słowach, które sobie ostatnio powiedziały, nie ma szans na poprawę kontaktu. Sophie wiedziała, że nawet nie potrzebuje tej znajomości, ale z ciekawości zapytała: – Co tutaj robisz, Beth? – Zastanawiałam się, czy nie chciałabyś się przejść. Robi się wieczór, ale jest tak pięknie, nie uważasz? – zastanawiała się głośno, mówiąc szybko i niezbyt wyraźnie. Sophie przyglądała się jej przez moment, a po chwili kiwnęła jedynie głową i włożyła kurtkę. Szły ulicą prosto przed siebie. Na podwórkach wciąż bawiły się dzieci. Sąsiedzi rozmawiali ze sobą przez płoty ogródków, a każdy zajęty był podcinaniem krzewów lub pieleniem nowo posadzonych kwiatowych grządek. Słońce było już nisko na horyzoncie, ale wciąż dawało wiele światła. Gdy doszły do budynku szkoły podstawowej, przeszły na jego tyły i usiadły na huśtawkach. – Coś cię martwi, Elizabeth? – spytała z przyzwyczajenia dziewczyna. Zawsze to ona zadawała pytania, nigdy nie odpowiadając na te stawiane jej. Jak na komisariacie.
– Nie – odparła. – Wszystko jest w porządku. Rodzice Owena mnie lubią, a mój ojciec wreszcie zgodził się na warsztaty mody. Wyjeżdżam pod koniec lipca, kiedy Owen ma obóz sportowy – zawiadomiła. – Świetnie – wyznała szczerze Sophie. – Bardzo się cieszę. – A co u ciebie? Jak sprawy z Chrisem? – zaciekawiła się. – Przysłał cię tutaj, prawda? – spochmurniała nagle dziewczyna. Wyszła od niego nad ranem, ale do tej pory nie odważyła się nawet napisać. Po prostu oczekiwała chwili spokoju. Przez moment pragnęła pozostać w ciszy. – Nie – zaprzeczyła szybko dziewczyna. – Przysięgam! Ale widziałam go dzisiaj w kawiarni. Nie wyglądał dobrze. – Skąd pomysł, że to przeze mnie? – zezłościła się jeszcze bardziej Sophie. Nie lubiła, jak ludzie wtrącają się w nieswoje sprawy. – Tylko ty tak na niego działasz – wyjaśniła niewinnie. – Posłuchaj, Sophie. Bez względu na to, co między wami zaszło… po prostu dorastałam z tobą… – zaczęła. – A co to ma do rzeczy? – przerwała niegrzecznie. – Od dziecka obserwowałam, jak rośniesz, dorastasz, jak się zmieniasz. Zawsze byłaś ładna, wiesz? Nasi koledzy – każdy chciał zdobyć ciebie, nie mnie, ponieważ byłaś zabawna i taka fascynująca, nawet jeśli byłam
ładniejsza, a byłam i wciąż jestem – dodała z pewnością w głosie, puszczając do niej oko. – Sądzę, że zdążyłaś mi to już udowodnić – mruknęła zjadliwie Sophie, jednak Beth z godnością ciągnęła dalej. – Zawsze trzymałaś dystans w stosunku do tych chłopców… A z wiekiem naprawdę wyrosłaś – pozbyłaś się dziecięcych krągłości, a nabrałaś kobiecych kształtów. Masz śliczne dołeczki w policzkach, nauczyłaś się wykorzystywać uśmiech i wielkie oczy … – Uważaj, bo pomyślę, że się zakochałaś – sarknęła. – Obserwowałam cię, podobnie jak Nathan. Owen też po części. Ale Chris dostrzegł gotowy efekt, który niezmiernie mu się spodobał – zakończyła, dochodząc do sedna, jak mniemała Sophie. – Czyli jestem tylko efektem? Jestem jak obraz, którym cieszymy się po skończeniu pracy, bo nie musieliśmy oglądać wszystkich niedoskonałości podczas pierwszych szkiców? – Dla Chrisa nigdy nie byłaś tylko efektem. Nie chciał czuć tego, co czuje, ale też nie pokochał cię zewnętrznie. Pożąda cię, docenia twoją urodę, ale to zaczęło się wraz ze słowami. Kocha twoją osobowość, to, że dzięki tobie zaczyna mu zależeć, uwielbia to, że nie jest obojętny. Tylko, że tak jakby jesteś zakazanym owocem. Tortem czekoladowym, podczas gdy zaraz mamy wizytę u dentysty. – Teraz porównujesz mnie do bólu zęba? Serio? –
zapytała rozgoryczona. – Stratę zęba przetrzyma każdy. Stratę ciebie… nie wszyscy. Przynajmniej nie on… myślę, że Nathan też kiepsko sobie z tym radzi – dodała nagle. – Jesteś szczęściarą, Sophie. Masz przy sobie dwóch niesamowicie przystojnych i wspaniałych chłopców, dla których jesteś wszystkim. A jednak z jakichś powodów ich odpychasz… Nie rób tego. Brakuje mi ciebie, ale wiem, że jestem ci obojętna. Ja i Owen gramy w twoim życiu jedynie role epizodyczne. I jestem za nie wdzięczna. Ale nie powinnaś wykreślać bohaterów pierwszoplanowych, ponieważ wtedy twoja sztuka stanie się zwykłym szmatławcem. Straci kolor i sens. Gdyby Shakespeare mógł ją oglądać, załamałby ręce z rozczarowania – wyjaśniła. – Kiedy stałaś się tak obeznana w sztuce i literaturze? – zapytała zjadliwie Sophie. – Moja najlepsza przyjaciółka odeszła, dlatego musiałam się nauczyć doceniać walory artyzmu – powiedziała spokojnie. – Odezwij się do nich, Sophie. Nie utrudniaj sobie życia. Nie musisz się tak srogo karać. Beth odeszła, a Sophie nie musiała nawet dzwonić. To Gisele zadzwoniła do niej. A ten jeden telefon zmienił wszystko. Na zawsze.
Rozdział osiemnasty Powinienem już iść „Darlin’ hold me in your arms, the way you did last night and we’ll lie inside for a little while here. I could look into your eyes until the sun comes up and we’re wrapped in light and life and love. Put your open lips on mine a and slowly let them shut for they’re designed to be together. With your body next to mine our hearts will beat as one” – Ed Sheeran, Afire love Biało-zielone ściany, zapach detergentów i powietrze ciężkie od chorób i śmierci. Tak, szpitale nigdy nie kojarzą się zbyt przyjemnie. Zastrzyki, tony tabletek, blade uśmiechy, niedobre jedzenie, rozpacz i smutek, straty, blaknące nadzieje. Sophie siedziała pod ścianą na zielono-szarej, błyszczącej podłodze, i wspominała słowa Gisele. Christopher zdecydował się powiadomić policję o tym, kto naprawdę był mordercą dwunastki dzieciaków i Stephana Leftwicha. Nikt jednak nie przewidział, że anonimowy donos od razu zostanie połączony z jego osobą. Samochód chłopaka został zepchnięty z drogi, następnie Chrisa postrzelono. Mimo że chłopak pozostawał przytomny, lekarze spodziewali się najgorszego. Rany były ciężkie i mimo że Chris przetrwał
operację, nikt nie potrafił stwierdzić, czy z tego wyjdzie. Uparty młodzieniec nie pozwolił nikomu wejść na salę. Nikomu prócz niej. Prócz Sophie, która tak go zraniła. Tymczasem ona potrafiła tylko siedzieć tuż przy drzwiach jego sali, wiedząc, że każda sekunda jest cenniejsza od złota. Nie wiedziała jednak, co powiedzieć. Jak wyrazić żal i cierpienie. I jak uzyskać wybaczenie. Przecież to ona prosiła, by wyznał prawdę. Była tak zaślepiona złością, że nie pomyślała o tym, jak odbije się to na nim samym. Nigdy nie wybaczy sobie tego błędu. Nigdy nie wybaczy sobie, że mogła go zabić, nawet jeśli nie pociągnęła za spust. Sophie wzięła głęboki wdech i opierając się głową o ścianę, wypuściła powietrze. Następnie otworzyła półprzymknięte oczy i rozejrzała się po korytarzu. Jack Branwell krył twarz w dłoniach, siedząc na krześle – tuż obok niego była Gisele Donovan i mocno go obejmowała. Czasami to nie mięśnie świadczą o naszej sile. Świadczy o tym odwaga, która kruszy się wraz z odejściem wszystkiego, co kochamy. Wtedy odkrywamy, że nie ma już o co walczyć. Prócz ich trójki zza kontuaru wychylała się pielęgniarka. Dziewczyna podźwignęła się na nogi i jeszcze raz głęboko oddychając uchyliła szklane drzwi. Chris podłączony był do skomplikowanej aparatury. Jego twarz była posiniaczona i podrapana. I wciąż blada. Kiedy weszła, nawet nie otworzył oczu, ale instynktownie
poklepał miejsce obok siebie. – Połóż się obok na chwilę – poprosił. – Mogę zrobić ci krzywdę, sprawić ból – zaprotestowała. – Nic nie sprawi mi większego bólu niż fakt, że nie będzie cię obok mnie – zapewnił stanowczo. Wyglądał bardzo źle, a Sophie po raz pierwszy od bardzo dawna walczyła ze łzami napływającymi do oczu. Wreszcie delikatnie ułożyła się na skraju łóżka, tak by nie dotykać Christophera. On jednak poprosił, by się przybliżyła i z twarzą wykrzywioną bólem, objął ją ramieniem. – „Pragnąłem gorąco i nadal pragnę, aby pani zrozumiała, że mnie, garstkę popiołów, rozpromieniła ogniem...” – wyszeptał jej do ucha. Sophie ukryła twarz w jego koszuli nocnej, wdychając zapach bandaży i krwi. Cytowane słowa pochodziły z powieści Dickensa. To nimi powitał ją podczas pierwszego spotkania. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale była niezwykle zdumiona, że potrafił je przytoczyć. – Nigdy tego nie chciałam, mój Boże, Chris. Jesteś moim najstraszniejszym wyrzutem sumienia – wychrypiała dziewczyna, za wszelką cenę nie chcąc płakać. W umieraniu najbardziej ironiczne jest to, że zamiast pocieszać osoby umierające, to one pocieszają nas. Żywi nie radzą sobie z odejściem. Ci, którzy odchodzą na wieki,
to akceptują, a może jedynie udają, że to akceptują, wierząc w nowy, lepszy świat. Nie, ty nie umrzesz, nie możesz, krzyczała w myślach Sophie. – Niczego mi nie narzucałaś. Poprosiłaś, a ja podjąłem decyzję – zaczął z trudem. – Miałaś rację, wiesz? Wyjawienie prawdy mnie wyzwoliło. I nagle poczułem się bardziej godzien twojej osoby. Cieszę się, że mogłem spłonąć w tym ogniu, Sophie. I cieszę się, że jesteś tutaj ze mną, ponieważ twoje towarzystwo jest jedyną rzeczą, której teraz potrzebuję. To jedyne lekarstwo na smutek – wymruczał. Sophie mimo woli uśmiechnęła się nieznacznie, ponieważ nie mogła uwierzyć, że nawet w takiej chwili chłopak potrafił z nią flirtować, mówiąc do niej tym zadziornym, lekko zachrypniętym głosem. – Powiedz szczerze, co pomyślałaś pierwszego dnia, kiedy spotkaliśmy się w klasie? – poprosił. – Ale nie zniosę kłamstwa, nawet teraz, pamiętaj – mruknął, a dziewczyna wiedziała, że wyraz jego twarzy spoważniał, mimo że wciąż nie podnosiła głowy. – Pomyślałam, że masz najdłuższe rzęsy, jakie widziałam, i że każda dziewczyna byłaby gotowa za nie zabić – stwierdziła. – Cóż, spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego, ale też może być – uznał. – I twoje oczy – zaczęła, unosząc się na łokciu. – Są
niespotykane – jakby w kolorze blednącego wieczornego nieba, ale z plamkami fioletu. Wtedy pomyślałam, że uciekłeś z jakiegoś serialu anime lub jesteś moim własnym Williamem Herondalem – przyznała się. – Twoje oczy za to przypominają mi burzowe niebo, zwłaszcza, kiedy się złościsz – drażnił się Chris. – A ty zazwyczaj się złościsz, zwłaszcza na mnie. Uwielbiam się z tobą sprzeczać, wiesz? Lub grać w te wszystkie śmieszne gry, zgadując cytaty. Uwielbiam twoją szczerość i uśmiech, który łagodzi spojrzenie. I kocham twoje usta i paplaninę o powieściach, które zna tak niewiele osób. Żałuję jedynie, że cię rozczarowałem, ponieważ chciałem być jedynym, który nigdy cię nie zawiedzie. Żałuję, że cię złamałem i żałuję, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. Może gdybyśmy spotkali się w lepszych warunkach byłabyś w stanie mnie pokochać – wyszeptał, ponownie przymykając powieki. – Kocham cię tak czy inaczej, Chris – odparła pewnym tonem. – I nie zamieniłabym żadnej chwili z tobą na inną. Myślę, że w lepszych okolicznościach nie bylibyśmy w stanie nawet się szanować. W lepszych chwilach nie zaszczycilibyśmy siebie nawet spojrzeniem. – Kochasz mnie? – zdziwił się chłopak, ponownie otwierając oczy. Sophie uśmiechnęła się wymownie, uświadamiając sobie, że tylko tyle z jej słów do niego dotarło. Pochyliła się delikatnie i odgarniając włosy, złożyła na jego ustach
krótki pocałunek. – Dziękuję ci – powiedział szczerze. – Nie masz za co – zapewniła Sophie. – Nigdy mi nie zależało, Sophie. Dziękuję ci za to, że to zmieniłaś – wyznał, gładząc ją po włosach. – Zostaniesz ze mną, prawda? – zapytał niepewnie, lekko przestraszony. – Oczywiście – zapewniła go dziewczyna. – Więc zamknij oczy – poprosił. – Kiedy się obudzisz wszystko będzie w porządku – zapewnił. – Słodkich snów, mój aniele. Starsi ludzie powiadają, że przeczuwa się własną śmierć. Chris podświadomie wiedział, że ten wieczór jest ostatnim rozdziałem nowego początku. Tak naprawdę nie potrafił przyznać się do tego, że wcale nie chciał odchodzić na zawsze. Na zawsze to bardzo długo, dlatego wolał udawać, że się z tym godzi, a nawet że może uwierzyć w cud. Nie potrafił nic powiedzieć, nie umiał wyjaśnić, ponieważ wiedział, że tej nocy nie tylko jego klatkę piersiową miażdży stukilowy ciężar. Sophie skuliła się w jego ramionach, a następnie zamknęła oczy. Obudziła się około czwartej nad ranem. Aparatura była cicha, a łóżko miękkie, wygodne i puste. Jego nie było. Chris nie miał racji. Nic już nie było w porządku.
* * * Doktor Melania Rice przyglądała się skulonej na szpitalnym łóżku, śpiącej dziewczynie. Gdy serce Christophera Whittemore’a stanęło, kazała go zabrać najciszej, jak to tylko możliwe. Wcześniej chłopak, kierowany dziwnym przeczuciem, rozkazał jej zająć się Sophie Leftwich, martwiąc się nią bardziej niż własnymi życiem lub śmiercią. Zdążyła przekazać wieści wujkowi Chrisa, następnie zadzwoniła do jego rodziców, a gdy wróciła na salę, ciemnowłosa dziewczyna o dużych oczach, siedziała na posłaniu, a jej nogi dyndały w powietrzu. Dłonie podłożyła pod uda i nerwowo rozglądała się po wnętrzu. Wiedziała, co się stało. I nie potrafiła dopuścić tego do swojej świadomości. – Witaj, Sophio – przywitała się kobieta o krótkich, nastroszonych, blond włosach i zielonych oczach. – Mam na imię Melania… Miał krwotok wewnętrzny, szkody były zbyt wielkie. – wyjaśniła rzeczowo, jakby chciała mieć to za sobą, po czym dodała: – Bardzo żałuję, że nie mogliśmy nic zrobić – przyznała, a jej głos w pewnym momencie się załamał, dlatego Sophie spojrzała na nią zaciekawiona. – Chris nie mógł pisać, więc mi dyktował… Nie rozumiem skąd… – przerwała, wyjmując z kieszeni kitla zaklejoną, białą kopertę. – Mam nadzieję, że nie będzie to dla ciebie niezręczne… – Dyktował… pani? Dlaczego właśnie pani? –
zapytała. Melania uśmiechnęła się nieznacznie. Chris mówił o tym, że Sophie była niezwykle ciekawska, ale w pozytywnym sensie. – Byłam jego lekarzem prowadzącym – wyjaśniła, ale widziała w oczach Sophie, że jej nie przekonała. – No dobrze… Chris urodził się w tym szpitalu, ale był wcześniakiem, a podczas porodu wystąpiły pewne komplikacje i dlatego przewidywano, że nie przeżyje – powiedziała kobieta. – Jego matka, Clarissa, poprosiła mnie, bym została jego matką chrzestną. Po prostu mi ufał. I jestem z tego dumna. Był moim jedynym i z pewnością najbardziej niesamowitym dzieckiem – uśmiechnęła się pokrzepiająco, nieświadoma, że zaczęła płakać. Ku jej zdumieniu Sophie podeszła i ją objęła. Twarz tej dziewczyny była sucha i pusta, a Melania mogła się zastanawiać jedynie nad tym, jak to możliwe, że Sophie jeszcze nie wylewała morza łez. Może czasami łzy nie potrafią płynąć, kiedy strata jest naprawdę dotkliwa. – Przeczytam na korytarzu – powiadomiła ją i wyszła z sali. Doktor Rice pozostała sama w smutnym, ciążącym milczeniu i długo jeszcze wpatrywała się w opustoszałe łóżko. * * *
Najdroższa Sophio, mógłbym wymawiać Twoje imię bez końca. Nie wiem, kto je dla Ciebie wybrał – czy Stephan czy też Grace, ale idealnie oddaje Twoją osobę. Jesteś moją Mądrością, moją Sophie. Może jestem zuchwały, nazywając Cię w ten sposób, ale myślę, że gdzieś w środku wiem albo tylko się łudzę, że jestem Twoją pierwszą miłością. Kiedyś przeczytałem, że ta największa miłość trafia się w życiu tylko raz, a każda kolejna jest tylko poszukiwaniem tego, co utraciliśmy wraz z odejściem ukochanej osoby. Pamiętasz, jak zmusiłaś mnie i Nathana do oglądania z Tobą The Vampire Diaries? Klaus powiedział do Caroline, że Tyler jest jej pierwszą miłością, a on będzie ostatnią. W takim razie jestem zaszczycony, że mogę być tą pierwszą i ostatnią zarazem, zgodnie z wcześniejszymi słowami. Czuję, jak umieram, Sophie. Kiedyś mało by mnie to obeszło… Jednak gdy przyjechałem do tego miasta, kiedy ujrzałem Cię po raz pierwszy coś się zmieniło. Coś się zmieniło wraz ze słowami półmartwej dziewczyny: „Nie pozwól mi odejść”. I wtedy zapragnąłem żyć, wiesz? Zapragnąłem żyć po to, by nigdy Cię nie stracić. Nigdy nie pomyślałem o tym, że zamiast chęci wykorzystania i porzucenia nagle zapragnę, byś poznała najlepszą stronę mnie. I sadzę, że byłaś jedyną, która naprawdę cokolwiek o mnie wiedziała. Przekonałem się o tym tamtego wieczoru, kiedy wybiegłaś z wesołego
miasteczka. Każde Twoje słowo było ostre niczym kamień dla mojego nieżywego serca. Każde słowo było prawdą. Jesteś w moich myślach, jesteś moimi myślami. I nawet w obliczu śmierci cały czas pragnąłem Twoich ust, pragnąłem składać pocałunki na Twojej szyi, pragnąłem czuć Twoje dłonie na moich plecach, pragnąłem usłyszeć to, co masz do powiedzenia, ponieważ nie miałem z kim porozmawiać przez bardzo długi czas, nawet jeśli mówiłem codziennie z setką osób. Bo kiedy wyszłaś wtedy nad ranem zrozumiałem, że bez Ciebie jestem nikim, że bez Ciebie nie mogę oddychać. Że bez Ciebie umieram tysiąc razy bardziej niż wtedy, kiedy wyglądałem jak durszlak. Teraz powinienem odejść. Nigdy nie kwestionuj moich intencji. Ale też nigdy nie wmawiaj sobie, że wszystko jest Twoją winą. Zaszczytem było umrzeć nie tylko za Ciebie, ale za szczerość. Boże. Jesteś jedyną osobą, która mogła zrujnować mi życie. A teraz okazuje się, że kilka miesięcy było lepsze od kilkunastu lat. To był najwspanialszy okres mojej egzystencji. Ile dramatyzmu tkwi w tych słowach, nieprawdaż? Byłaś spełnieniem moich marzeń, nawet jeśli do niedawna sądziłem, że życie opiera się na szkicach i powieściach, które będę mógł jeszcze przeczytać. Żadna powieść nie może tego odpowiednio opisać, żaden film zobrazować, żaden szkic przedstawić. Życie jest o niebo lepsze. Od nienawiści do miłości.
Już na zawsze Twój, Christopher Whittemore P.S. Gdy znalazłem Cię w palącym się aucie, prócz słów, które do mnie wypowiedziałaś, wciąż powtarzałaś Jego imię. Rzekomo osobę, którą wołamy przed hipotetyczną śmiercią, cenimy najbardziej. Musisz nauczyć się przebaczać i pozwolić na przebaczenie sobie. Nie odtrącaj Go. Nie odtrącaj osoby, którą prawdziwie i szczerze kochasz. Nathan warty jest grzechu. Cóż, chyba robię się o niego zazdrosny… Dobrze, już dobrze. Tylko się droczę. * * * Niegdyś biała, gładka dłoń Sophie Leftwich teraz była zakrwawiona i poraniona ostrym ostrzem. Na środku ręki widniała długa i głęboka rana, która musiała naprawdę dotkliwie boleć. Ale dziewczyna się nie poruszyła, a jej twarz wciąż nie wyrażała emocji. Sophie patrzyła jedynie na to, co sobie zrobiła tuż po przeczytaniu listu od Chrisa. Czekała na ból, jednak ten fizyczny nie potrafił się przebić przez ten duchowy. Ale skoro tak bolało, to dlaczego nie czuła zupełnie nic? Krzyczała, a przecież znajdowała się w przejmującym milczeniu. I wciąż nie mogła płakać. Może łzy poprawiłyby chociaż trochę jej nastrój, jednak osoby martwe już nie płaczą. Ona była równie martwa
wewnątrz, jak Christopher w rzeczywistości. – Sophie! Coś ty najlepszego zrobiła?! – krzyknął przerażony Nathan. Sophie spojrzała na niego zaskoczona, zupełnie nie wiedząc, skąd się tutaj wziął. Przywołana do porządku Melania wyszła z sali, w której jeszcze niedawno leżał Chris, chcąc sprawdzić, co jest wynikiem takiego poruszenia. Spostrzegając krew na podłodze, nożu i, co najważniejsze, na dziewczynie siedzącej pod ścianą, szybko powiedziała do pochylającego się nad nią chłopca: – Weź ją i chodź za mną. Sophie starała się zbuntować, ale Nathan był silniejszy, dlatego zmusił ją do tego, żeby się podniosła i ruszyła z nim za lekarką. Kobieta otworzyła przed nimi jakieś drzwi i poleciła Sophie, by usiadła na krześle przy biurku, a sama zajęła miejsce po jego drugiej stronie i wyjęła apteczkę. Nikt się nie odzywał. Nathan opierał się niedbale o framugę i obserwował przyjaciółkę, która tępo wpatrywała się w jakiś przedmiot leżący na stole. Melania Rice natomiast w skupieniu i z wprawą założyła szwy i zabandażowała zranioną dłoń. – Gotowe – oznajmiła w końcu, a następnie zaczęła grzebać w szafce i wyjęła pudełko z tabletkami, starannie zakrywając ich nazwę. – Weź to – poleciła, podając Sophie dwie tabletki i wodę do popicia; później zwróciła się do Nathana: – Możecie tu sobie chwilę posiedzieć…
Nie powinniście sami zostawać w gabinecie lekarskim, ale wierzę, że mogę ci ufać, chłopcze – powiedziała wyczerpana. – Postaram się, by nikt wam nie przeszkadzał. Po ostatnich słowach wyszła na korytarz i zamknęła drzwi. Ciemnowłosy, wysoki chłopak podszedł do dziewczyny siedzącej na krześle, która wciąż uparcie wpatrywała się w przedmioty na biurku, i ukucnął przy niej, biorąc ją delikatnie za dłonie. Zamierzał coś powiedzieć, ale wtedy to Sophie odezwała się pierwsza: – To zawsze byłeś ty – wyszeptała. – Nawet, gdy umierałam, to zawsze byłeś ty. Nathan spojrzał na nią niespokojnie, bojąc się, że Sophie zaczyna tracić rozum. – Nienawidziłam cię, wiesz? – zapytała od niechcenia. – Albo starałam się ciebie nienawidzić. Cassandra Clare napisała kiedyś, że najmocniej nienawidzimy tych, na którym nam najbardziej zależało. Zgadzam się z tym. Zostawiłeś mnie na dwa lata. Wyjechałeś i nawet się nie pożegnałeś. A ja czekałam na tym cholernym pomoście… Wtedy obiecałam sobie, że już na nic i na nikogo nie będę czekać. To było takie upokarzające, ponieważ zamiast ciebie przyszedł Stephan i powiedział, że wyjechałeś… Wyjechałeś. Zabrzmiało to tak głupio. Przecież wiedziałam, że nie wyjechałbyś bez pożegnania. Nigdy byś mnie nie zostawił, nawet jeśli najczęściej byłam pyskata i niemiła, i wciąż ci dokuczałam. A on powiedział, że wyjechałeś – powtórzyła ponownie w niedowierzaniu. –
Wyjechałeś i to nie z byle kim, ale z samą Juliette Calnin, tą piękną Juliette Calnin. I wiesz? Nigdy nie przypuszczałam, że mam serce. A tym bardziej nie podejrzewałam, że ktokolwiek może mi je zabrać. Zniszczyłeś je. Po prostu je złamałeś, rozbiłeś na tysiące kawałeczków ciężkim kamieniem. Jak zwał tak zwał. A wtedy… przecież wtedy tak bardzo cię potrzebowałam. Wtedy musiałam zmierzyć się z Owenem i Madeline. I musiałam walczyć z własnymi, wciąż rosnącymi w siłę demonami. I tylko ty rozumiałeś. Tylko ty zawsze przy mnie byłeś. Byłeś moją jedyną rodziną i mnie zostawiłeś – zakończyła. Ani razu nie spojrzała na Nathana, a jej głos był beznamiętny – tak samo jałowy i pusty, jak ona w środku. – Nic nie rozumiesz, Sophie – zaprotestował, nabierając odwagi. – W twoim mniemaniu zawsze cię odtrącałem, wybierając innych zamiast ciebie. A tymczasem zawsze wybierałem ciebie, wyrzekając się innych. Tuż po tym, jak zaczęłaś chodzić z Owenem, zjawiła się u mnie Madeline i powiedziała, że nasza zażyłość jest źle postrzegana przez rodziców twojego chłopaka, dlatego musi zostać ograniczona. Ale nic mnie to nie obeszło, nawet jeśli jej głos wydawał się zmartwiony. Dopiero później przyszedł Stephan. Wyjaśnił, że on i Madeline starają się ciebie chronić, że dzieje się coś złego. Wyjawił, że ludzie, którzy chcą zrobić krzywdę jemu, chętnie wykorzystają ciebie przeciwko niemu. Ale
wiedział też, że ciebie da się złamać tylko w jeden sposób, rzekomo przeze mnie. Nic z tego nie rozumiałem, ale widząc panikę w jego oczach, zdecydowałem się przyjąć ofertę Juliette – tak, postanowiłem wyjechać właśnie z nią. Przecież i tak miałem studiować w innym mieście. Co prawda to nie jest na drugim końcu kraju i mogłem wracać częściej, ale nie chciałem tego robić, ponieważ jedno przypadkowe spotkanie zmieniłoby moje zdanie – wyznał szczerze. – A później Gisele zadzwoniła do mnie i powiedziała o wypadku. Myślałem, że oszaleję, wiesz? To było okropne. Przychodziłem do ciebie, kiedy byłaś w śpiączce – czytałem ci i opowiadałem o wszystkim. I nawet czasami wydawało mi się, że poruszasz palcem u ręki. Ale się nie budziłaś. Nie potrafiłbym sobie wybaczyć, gdybyś wtedy umarła, Sophie. Nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że mną gardzisz. – Nigdy tobą nie gardziłam. Innych rzeczy nie mogę obiecać, ponieważ lista obelg i terroru psychicznego, które wykorzystuję, jest bardzo długa – powiedziała. Nathan niemal się uśmiechnął. – Nie chcę stawać między tobą a Juliette. Jest całkiem miła, jednak, jeśli mam być szczera, nie lubię jej. Ale nie mnie o tym decydować, więc nie pogniewam się, jeśli tym razem odejdziesz. – Nie jesteśmy już razem – zakomunikował. – Jak to? – zdziwiła się szczerze Sophie.
– Od tamtej nocy, kiedy u mnie spałaś – wyjawił. – Ona zawsze każe mi wybierać między sobą a tobą. Czasami sądzę, że nawet nie mając żadnego wyboru i tak wybrałbym ciebie. Sophie jedynie pokiwała głową, jakby rozumiejąc. Ale i wyznanie Nathana nie przywróciło jej prawidłowych czynności życiowych. – To, co się stało z Chrisem… Sophie, po prostu tak… – Nie mów, że ci przykro – przerwała ostro dziewczyna. – Nie chcę tego słyszeć. Chcę już wrócić do domu, położyć się w łóżku i pozwolić gnić swojej duszy w spokoju – powiadomiła go już łagodniej, ale wciąż chłodno. – Możesz u mnie nocować, jeśli chcesz – stwierdziła, a później z trudem się podniosła i ruszyła do wyjścia. Nathan jeszcze przez chwilę stał w milczeniu i patrzył na miejsce, na którym siedziała dziewczyna. Miał wrażenie, że śmierć Chrisa każdego z jego bliskich zabiła w jakiś sposób. Jacka Branwella, ponieważ obiecał się nim zająć i nie wywiązał się z obowiązku. Gisele, bowiem nie mogła patrzeć na cierpienie ukochanego. Sophie, której jest jakby mniej, bo odeszła w jakiejś części razem z nim do grobu. I jego, który stracił ją właśnie przez to. Na zawsze. Chłopak westchnął i wyszedł z pomieszczenia, by dogonić przyjaciółkę przy windzie.
Rozdział dziewiętnasty Nikt nie może cię teraz skrzywdzić „When all those shadows almost killed your light, I remember you said: “Don’t leave me here alone”, but all that’s dead and gone and past tonight” – Taylor Swift & The Civil Wars, Safe and sound Ciemnowłosa dziewczyna leżała w łóżku, oddychając spokojnie. Przez długie godziny uparcie zaciskała powieki, próbując oszukać Nathana, że stara się odpocząć. W końcu zmorzył ją sen, a chłopak z ulgą obserwował jej łagodny wyraz twarzy, kiedy nie musiała dręczyć się swoim natrętnym sumieniem. Po wyjściu ze szpitala Nathan przywiózł Sophie do jej domu, ale ona ponownie się nie odzywała i nie poruszała. Zupełnie jakby zamieniła się w kamień, tak samo jak Niobe po stracie ukochanych dzieci. Chłopak wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju, gdzie pomógł jej się rozebrać, a następnie zabrał ją do łazienki. Nie czuł się zażenowany, pomagając jej w kąpieli. Nie wiedział, czy jego przyjaciółka czuła się zawstydzona, jednak czuł, że musi pomóc jej wyjść jakoś z tego transu, w który zapadła. Namydlił jej włosy i spłukał ciepłą wodą. Założył świeży opatrunek i ułożył pod ciepłą pościelą. A kiedy miał już odejść, ona zatrzymała go, łapiąc za nadgarstek i w
milczeniu się przesunęła, robiąc mu miejsce. Pamiętał pewne popołudnie, gdy Sophie nie przyszła na dach magazynu, na którym zazwyczaj się spotykali. Dziewczyna często była w stosunku do niego nieuprzejma, ale nigdy go nie wystawiała. Zmartwiony wrócił pod jej dom i zapukał do drzwi. Okazało się, że Sophie skręciła kostkę podczas sportowych zajęć w szkole i teraz przez jakiś czas musiała zostać w domu. Była bardzo strapiona faktem, że Nathan widzi ją w takim stanie, a miała dopiero dziesięć lat. Nigdy nie chciała być słaba, nie przed nim. Dlatego obrócił wszystko w żart i zmusił ją do odkrycia, czym jest pokora. Tamtego wieczoru również poklepała miejsce obok siebie na łóżku i dopóki Stephan nie przyniósł im kolacji, czytała mu Przygody Alicji w Krainie Czarów. Każda chwila z nią – miła czy też nie – była dla niego niezwykle cenna. Po prostu czasami tak jest – przyzwyczajenie do wspólnych wspomnień zamienia się w oddychanie. Czasami nie można oddychać, kiedy kocha się coś, co można stracić. Bo dopiero, kiedy coś tracimy, okazuje się, że było to tylko naszym życiem. * * * Była druga nad ranem. Sophie przespała cały dzień i ponad połowę nocy, a mimo to Nathan wciąż leżał obok i teraz już miarowo oddychał. Nie była pewna, czy
wychodził albo kiedy w końcu zasnął. Teraz pieszczotliwie pogładziła go po policzku, przyglądając się przymkniętym powiekom i rozchylonym wargom. Był taki delikatny. Dziewczyna zawsze uważała, że jest piękny. Powoli i jak najciszej wygrzebała się z pościeli i włożyła dżinsy oraz tenisówki stojące obok łóżka, a następnie zbiegła po schodach. Ze zdziwieniem odkryła, że Madeline wciąż przebywa w kuchni, pijąc kolejną kawę, gdyż rozpaczliwie bała się zasnąć. Sophie wiedziała, że kobieta ją widziała, ale nic nie powiedziała. Sądziła, że żadna nie ma teraz ochoty zajmować się problemami drugiej. Nawet tego po sobie nie oczekiwały. I dobrze, stwierdziła dziewczyna. Sophie miała na sobie koszulkę z krótkim rękawem, dlatego drżała pod falą chłodnego, nocnego powietrza. Niebo usłane było gwiazdami, a mroczne uliczki oświetlał duży, jasny księżyc. Dziewczyna wydychała parę z ust, obejmując się rękami. Może nie powinna tego robić, ale bała się zapomnieć. Bała się, że jeszcze chwila, a zupełnie nie przywoła jego śmiechu, zapachu, głosu. Nie mogła uwierzyć, że można za kimś tęsknić tak bardzo. Tęsknota za Nathanem odebrała jej serce. Ale tęsknota za Chrisem pozbawiała duszy, wyciekającej mozolnie przez rozchylone usta. Ganek dużego domu Branwella był oświetlony, jednak w żadnym pokoju nie paliło się już światło. Sophie zapukała do drzwi, zanim zdążyła pomyśleć. Czekała przez
chwilę i gdy w końcu chciała odejść, drzwi się uchyliły, ukazując w szparze przystojnego mężczyznę w szarym podkoszulku i spodniach od piżamy. – Cześć – wychrypiała dziewczyna, nagle tracąc pewność siebie. – Ja chciałam… po prostu pomyślałam… – Co się stało, Jack? Kto to? – zapytał kobiecy głos, należący do ładnej dziewczyny, która ukazała się na klatce schodowej. Sophie, speszona widokiem Gisele w szlafroku, zapewniła niezupełnie szczerze: – To nie ma znaczenia. Przyjdę innym razem. Dziewczyna odwróciła się na pięcie, chcąc odejść jak najszybciej, jednak silna dłoń przytrzymała ją za łokieć. – Możesz tam iść, Sophie – wyszeptał zmęczonym tonem Jack, a jego twarz nigdy nie wydawała się bardziej martwa niż w tamtej chwili. – Byłby szczęśliwy mając cię w swojej sypialni… Dziewczyna przełknęła ślinę i kiwnęła jedynie głową, wchodząc do środka. W milczeniu minęła nieco zmieszaną Gisele i ruszyła po schodach do pokoju Chrisa. Częściej wchodziła do niego oknem niż drzwiami, ale drogę znała niemal na pamięć. Przekręciła gałkę i wkroczyła w mroczną przestrzeń. Po omacku dotarła do szafki nocnej i zapaliła stojącą na niej lampę, a następnie rozejrzała się dookoła. Na komodzie wciąż leżała sterta powieści, a ich białe i szarawe kartki nie zdążyły jeszcze odwyknąć od
dotyku bladych, długich palców pianisty. Przez poręcz krzesła niedbale przerzucono granatowy sweter. Sophie napawała się jego zapachem przez moment, a następnie włożyła go na siebie, mimo że nie czuła już zimna. Przynajmniej nie fizycznie. Siadając przy biurku rozłożyła przed sobą szkice zrobione przez Christophera. Większość przedstawiała budynki – kamienice i kościoły. Ale ostatnie były nieskończone, a każdy przedstawiał tę samą dziewczynę z różnej perspektywy. Sophie zdumiona wpatrywała się w rysunki, podziwiając idealne kreski ołówka. W końcu wszystko zgarnęła do brązowego, oprawionego w skórę szkicownika i przyciskając go do piersi, położyła się na łóżku chłopaka. Mógł być jej. Po tym wszystkim mogliby określać siebie mianem pary. Nie była jednak pewna, czy by to lubiła. Ich spotkania, spontaniczne odwiedziny, spojrzenia i myśli zawsze mówiły zbyt wiele, a jednak żadne nie chciało się do tego przyznać. Pociągało ją to napięcie narastające między nimi. Poza tym wciąż pamiętała ich rozmowę, gdy leżała z nim w łóżku. Wiedziała, że fakt, iż źle sypia w nowych miejscach, był tylko częścią prawdy. Przyjemnie było wtedy leżeć przy nim i wsłuchiwać się w jego zwolniony oddech, podobnie jak podczas pamiętnej nocy w motelu. Tak bardzo mi ciebie brakuje, pomyślała, kuląc się na zasłanym materacu. I dopiero wtedy w jego pokoju, wdychając jego zapach i trzymając szkicownik, który tak
wiele dla niego znaczył, zapłakała. Szloch, który tak tłumiła, był niemal wyzwoleniem, dlatego płakała bardzo długi czas, nie będąc pewną, kiedy będzie w stanie przestać. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy również z tego, że Jack Branwell stał po drugiej stronie drzwi z ręką zawisłą nad klamką. Opierał się o chłodne drewno, słysząc dochodzące z wnętrza pochlipywanie i mocno zacisnął powieki. Śmierć to pustka, zdawał sobie z tego sprawę, ale nigdy nie wyobrażał sobie, że może być tak bolesna. Bo pustka okalecza. Nie. Okalecza nas śmierć. Ale śmierć to tylko niepożądany efekt egzystencji, która pod wpływem straty robi się mniej ciekawa, coraz mniej znośna. Jednak Jack podświadomie wiedział, że Chris nigdy nie zamieniłby tego krótkiego pobytu u niego na resztę lat życia. Nigdy nie zamieniłby chwil z tą dziewczyną. I bez względu na żal i rozpacz z powodu tego, że to ona mu go odebrała i że to przez nią nie mógł się pożegnać, mężczyzna głęboko w duszy dziękował za to, że jego siostrzeniec nie był sam. Ocaliła go, pomyślał z ulgą. A ten kto został ocalony na ziemi, nie może zgubić się po śmierci. * * * Świat nie płacze z nami, gdy ostatecznie odchodzimy.
Dni wydają się takie same jak zawsze. Dla ludzi, którzy darzyli nas pozytywnym uczuciem, są jedynie mniej wyraźne i mniej przyjemne. Wydają się wyblakłe jak zdjęcia, jak wspomnienia, które z czasem tak czy inaczej się zacierają. Kaplica nie była wypełniona po brzegi, ale na pogrzeb Christophera przybyło wielu ludzi jak na chłopaka, który nie mieszkał w tym mieście nawet rok. Sophie zajęła miejsce w ostatnim rzędzie i tępo wpatrywała się w zmieniające się osoby stające przy mikrofonie. Osoby ze szkoły, których w ogóle nie podejrzewała o jakiekolwiek kontakty z Chrisem, wypowiadały się o nim, jakby znały go całe życie. Ale ona wiedziała, że wszystko było jedną wielką brednią. Jedynie Nathan powiedział coś sensownego. Może to i lepiej, myślała zadumana. W końcu Chris nie chciał dzielić się wnętrzem z byle kim. Dziwnie byłoby opowiadać o jego mroku i pięknie przed ludźmi, którzy zapomną o nim za tydzień lub dwa. Pamięć o nim przetrwa jedynie w opowieściach przy niedzielnym obiedzie lub w plotkach roznoszonych między sąsiadami. Dziewczyna czuła na sobie spojrzenie Beth, kiedy ta przemawiała, a gdy Owen powiedział, iż współczuje jego najbliższym, ku jej zdziwieniu spojrzenia nie powędrowały jedynie w kierunku Jacka Branwella, ale i jej. Nie zdawała sobie sprawy, że ona i Chris byli tacy oczywiści dla całej szkoły. Wiedziała, że każdy oczekiwał, iż ona również wystąpi
na środek i powie kilka słów. Ale co miałaby powiedzieć, prócz: „Przepraszam, że go zabiłam”? Nigdy się z tym nie pogodzi, nawet jeśli całe zdarzenie nie było jej winą. Co miałaby powiedzieć tym wszystkim ludziom? Jak wyrazić to ciążące uczucie w środku? Jak przekazać, że Christopher Whittemore był jedną z najbardziej niezwykłych osób, jakie znała? Gdy kapłan zapytał, czy ktoś jeszcze chciałby coś dodać, spuściła głowę i uparcie wpatrywała się w splecione na kolanach dłonie. W końcu żałobnicy wyruszyli na cmentarz za trumną, chociaż Sophie uważała, że lepszym upamiętnieniem tego chłopaka, byłoby rozrzucenie prochów w jakimś ważnym dla niego miejscu. Prawda była taka, że nie mogła tego zrobić. Nie była w stanie zrzucić garstki ziemi do wykopanego grobu. Nie potrafiła słuchać zgrzytu opuszczanej skrzyni. Nie chciała tego oglądać. Odłączając się od żałobnego orszaku, przeszła na kopiec, który znajdował się przy cmentarzysku. Grób Chrisa był położony niedaleko ogrodzenia, dlatego stając przy niewysokim drzewie, miała dobry widok na całe to wręcz komiczne przedstawienie. Słońce prażyło, jak na zwykłe wiosenne popołudnie, dlatego zrzuciła sweter i pozostała jedynie w czarnej, ołówkowej sukience. Jej rozpuszczone, długie włosy pojaśniały w popołudniowym światła pochyleniu, a policzki stały się rumiane od ciepła. – Widzę, że mamy coś wspólnego – oboje nie lubimy
pogrzebów – stwierdził jakiś głos, wydobywający się zza jej pleców. – Lubiłem tego chłopaka. To przykre, że musiał ponieść taką ofiarę – powiedział zupełnie poważnie Joe Black, stając obok niej. Miał na sobie doskonale skrojony, ciemny garnitur, a ręce trzymał w kieszeni. O dziwo wyglądał na nieco młodszego, niżby wskazywał na to jego wiek. – Mam nadzieję, że jesteś zadowolony – mruknęła szorstko. – Tego chciałeś, chciałeś prawdy i on ją dostarczył. – Jeśli twierdzisz, że chciałem jego śmierci, to się bardzo mylisz, Sophio – westchnął łagodnie, mimo że w jego głosie można było wyczuć również ból i złość. – Nigdy nie powinno go to spotkać. Nigdy ciebie nie powinno to spotykać. Wiem, jak to jest cierpieć. Wiem, jak to jest stracić najważniejszą osobę. Nigdy nie chciałem tego zwłaszcza dla ciebie. – Myślę, że każdy ucierpiał w całej tej historii. Grace stała się przypadkową ofiarą, Stephan oddał życie przez nienawiść, Chris znalazł się w złym miejscu o niewłaściwym czasie, ja była zbyt dumna, by nie robić wymówek, a Madeline straciła miłość życia i zaufanie do ludzi prawdopodobnie na zawsze – zakończyła Sophie. – Myślałam, że starszy chłopak, który nie wzbudza sympatii rodziców, to taki po trzydziestce i pewnie żonaty… – Tak, to zupełnie niesprawiedliwe – stwierdził w
końcu Black. – Myślę, że go kochała. To niebywałe, że Joseph Wilson okazał się reżyserem całego tego przedstawienia. Stephan sprawdzał go dla zabawy, by rozgryźć, czy jest odpowiedni dla Madeline i nic nie wskazywało na to, że może być psychopatą z morderczymi skłonnościami. Traktował nas jak marionetki w teatrzyku dla przedszkolaków. Sophie pokiwała głową w geście odpowiedzi wpatrzona w rozchodzących się ludzi. Na cmentarzu pozostało już niewiele osób – jej nauczyciel, jakiś wysoki mężczyzna, który mógł uchodzić za ojca Chrisa oraz piękna kobieta, o wargach skrojonych podobnie jak jej syna. Przed nowo wyrosłym krzyżem kucał również mały, może dziesięcioletni chłopczyk, opierający łokcie o kolana. Dziewczyna nie mogła oderwać od niego wzroku, ponieważ nigdy nie widziała tak smutnego dziecka. To był zapewne Trey. Żałowała, że Chris nigdy jej o nim nie opowiedział, ponieważ podejrzewała, że łączyła ich szczególna więź. W pewnej chwili chłopczyk też na nią spojrzał dużymi, czekoladowymi oczyma, podobnymi do oczu matki. – Przykro mi, Sophio – wyznał Joe Black. – Wszystkim jest nagle przykro. Tak się mówi na pogrzebach. Ale czy to zaklęcie, wypowiedziane głośno, cokolwiek zmienia? Nie da się opisać smutku. Nie da się wszystkiego zawrzeć w pożegnalnej mowie czy napisie na nagrobku. Nie da się dopowiedzieć słów, o których
zapomnieliśmy, próbując się pożegnać. Czasami nie mamy okazji się żegnać… – Tego ci zazdroszczę, nawet jeśli brzmi to niewłaściwie – powiedział szczerze mężczyzna. – Oddałbym wszystko za kilka chwil pożegnania. – Umiem się żegnać – zapewniła dziewczyna, a jej dolna warga drżała nieznośnie, kiedy to mówiła. – Zawsze umiałam odchodzić i akceptowałam odejście innych. – Akceptowałaś odejście osób, które nie były dla ciebie ważne. Mogło ci się wydawać, że nie przeżyłaś śmierci ojca, ale to było kłamstwo. Jednak zawiodłaś się na kobiecie, która podawała się za twoją matkę i to przezwyciężyłaś. Nie płakałaś po zdradzie przyjaciół. Ale przecież złamało cię odejście Nathana i zmieniło na zawsze. A teraz odszedł też on. Chłopak, który był twoją odwagą. – Nie mógł być moją siłą, skoro teraz jest tylko słabością – stwierdziła dziewczyna. – Pokazał ci, jak można zmienić życie. Jesteś taka chłodna, Sophie. Wydaje się, że niczym się nie przejmujesz. A jednak pozwalałaś na manipulacje ze strony przybranej matki, chłopaka czy przyjaciółki. Może nawet ojca. Pewnie i kiepskiego dziadka. Chris pomógł ci to wszystko zmienić. Może nieświadomie, ale dzięki niemu zapragnęłaś żyć inaczej. Zapragnęłaś się uwolnić. Mały chłopczyk, który wcześniej kucał przed nowo
powstałym grobem teraz znajdował się przy cmentarnym płocie. – Znam cię – powiadomił ją. – Widziałem jego rysunki. Jesteś Sophie – uznał. – A ty jesteś Trey – odpowiedziała dziewczyna. – Chris o tobie wspominał. Jesteś jego przyrodnim bratem. – Myślę, że niczego ci o mnie nie powiedział – zauważył chłopczyk. – Bał się cokolwiek wyjawić, żeby cię nie stracić. Ale często mi o tobie opowiadał. Jesteś ładniejsza w rzeczywistości – wyznał. – Dziękuję – odparła mechanicznie. Trey przez chwilę wciąż się jej przyglądał, a następnie wyciągnął z kieszeni kamizelki coś srebrnego. – Chris zawsze miał przy sobie ten pierścień. Należał do jego babci, która dostała go od dziadka, zanim ponownie wyruszył na wojnę. Miał być symbolem jego oddania dla niej. Chris wyjawił mi, że kiedyś ofiaruje go komuś, na kim naprawdę będzie mu zależało. Powinnaś go wziąć – oznajmił, ujmując jej rękę. – Nie powinnam – chyba bardziej należy do ciebie niż do mnie – uznała szczerze. – Wiesz? On oddałby za ciebie życie. – Możliwe – przyznał jej rację. – A jednak poświęcił je za ciebie. Trey zacisnął jej dłoń na wisiorku i dodał jeszcze:
– Cieszę się, że mogłem cię poznać, Sophio – powiedział poważnie, mimo że był jeszcze dzieckiem, które nie powinno rozumieć, nie powinno cierpieć, nie powinno przeżywać żałoby i nie powinno się żegnać. Powinno za to oglądać bajki, czytać komiksy i grać w piłkę. Chłopczyk nie czekał na odpowiedź, a jedynie odwrócił się i pobiegł za głosem matki, która zaczęła go wołać, również patrząc na Sophie zmęczonymi, zaczerwionymi od płaczu oczami. Dziewczyna rozłożyła dłoń i spojrzała na srebrny sygnet z czarnymi kamieniami. Wewnątrz wygrawerowano jedno słowo: „zawsze”. Sophie wyciągnęła spod sukienki wisiorek, który dostała od Stephana i zaczęła go rozpinać, by pierścień umieścić na jednym łańcuszku z zawieszką. – Ta łza należała do twojej matki – wyszeptał Joe Black, wpatrując się w Sophie z niedowierzaniem. – Słucham? – zdziwiła się, chociaż już wiedziała, że rozumie. – Dałem ten wisiorek twojej matce na szesnaste urodziny. Zgaduję, że Stephan ci go przekazał… – …również w szesnaste urodziny – dokończyła, z większą ciekawością oglądając zawieszkę. Joe Black przyglądał się jej przez moment, nie mogąc się nadziwić jej podobieństwu do Grace. – Pogrzeby nic nie znaczą, Sophio – powiedział
mężczyzna, zniżając ton do szeptu. – Tak naprawdę nigdy nie chowamy zmarłych. Nawet jeśli ich życie kończy się dwa metry pod ziemią, to nigdy nas nie zostawiają. Nosimy ich głęboko wewnątrz. I nigdy nie pozwalamy odejść. Nie na zawsze, nawet jeśli to samolubne. Black odwrócił się i zszedł w dół, pozostawiając ją na kopcu w osamotnieniu. „Nosimy ich głęboko wewnątrz” – powtórzyła głośno, niczym zaklęcie, przyciskając łańcuszek z pierścieniem i zawieszką w kształcie łzy do piersi.
Epilog Jesteś moim wszystkim „You were my backbone when my body ached with weariness. You were my hometown when my heart was filled with loneliness” – Ellie Goulding, You my everything Pięć miesięcy później – Dlaczego dzisiaj? – zapytał chłopak stojący na pomoście z rękoma wciśniętymi do kieszeni dżinsów. Wrzesień. Powietrze przesycone było zapachem jesieni, letnie światło zaczęło blaknąć, a korony drzew nabrały trochę koloru. Dziewczyna o szarym, głębokim spojrzeniu wpatrywała się w połyskującą w słońcu taflę wody. Siedziała na pomoście nad jeziorem, nad które często przyjeżdżała z ojcem. On łowił ryby, ona rozwiązywała krzyżówki. W namiocie nieopodal jej siostra czytała kodeksy prawne. A Nathan, przyjaciel rodziny, który z czasem zaczął przyjeżdżać w to miejsce razem z nimi, przygrywał im na gitarze podczas wieczornych ognisk. To były takie miłe, spokojne wspomnienia, których nigdy nie
chce się wymazywać. Może nie powinno się pamiętać dobrych rzeczy, ponieważ wtedy chce się do nich wracać. Ale jak zapomnieć o czymś, co uszczęśliwiało cię chociaż przez moment? Jak zapomnieć o czymś, co w zasadzie cię ukształtowało? – To dziwny zbieg okoliczności. Dokładnie dwa lata temu siedziałam w tym miejscu i na ciebie czekałam, ale nie przyszedłeś. A rok temu, chociaż nie tutaj, poznałam Chrisa. Przynajmniej sądziłam, że wtedy spotkałam go po raz pierwszy. Wolę, żeby tak pozostało – wyjaśniła. Nathan chciał coś powiedzieć, ale wyraźnie nie wiedział, jak zacząć, dlatego to Sophie zagłuszała ciszę. – Wiesz, że Stephan nigdy nie powiedział ani jednego złego słowa o tobie? Obrzucałam cię obelgami, a on stał i milczał, przynajmniej na początku. Później powiedział tylko, że czasami czyjeś odejście świadczy o miłości. Podobno nic nie ukazuje prawdziwego uczucia tak, jak poświęcenie – stwierdziła jakby do siebie. – Każdy z was się za mnie poświęcił – ty, mój ojciec, Christopher, nawet mała Adele. A za kogo ja się poświęciłam? Co zrobiłam dla osób, na których mi zależało? – To czas na rozgrzeszenie? – odpowiedział pytaniem na pytanie chłopak. – To czas na wybaczenie i nowy początek – poprawiła go Sophie. – Nie musisz wyjeżdżać, kłamać lub umierać, by
pokazać, jak bardzo ci zależy. Czasami to te najmniejsze i najdrobniejsze czyny świadczą o wielkości uczuć – powiedział, siadając obok niej. Nathan spojrzał na profil dziewczyny i z czułością założył opadający jej na twarz kosmyk za ucho. Nie rozmawiał z Sophie od tamtej nocy w szpitalu. Widywał ją czasami, ale dla wszystkich była bardziej zjawą niż człowiekiem. Potrzebowała przestrzeni, rozumiał to. Ale martwił się, że przez niemal pięć miesięcy była zamknięta nie tylko w czterech ścianach, nie licząc bardzo nielicznych wyjść do szkoły czy na cmentarz, ale i w sobie. Odetchnął z ulgą, gdy zadzwoniła dwa dni wcześniej i zaproponowała spotkanie. – Dlaczego czytasz Przeminęło z wiatrem? – zaciekawił się, spoglądając na jej dłonie zaciśnięte na grubym tomie powieści Mitchell. – Nie kończy się zbyt szczęśliwie. – Przeczytałeś Przeminęło z wiatrem? – zapytała zdziwiona. – Przeczytałem wiele książek, które mi polecałaś – odpowiedział dumnie. – Sądziłam, że wszystko, co mówię, przyswajasz, a jednocześnie nie zwracasz na to uwagi – przyznała. – Więc dlaczego akurat Mitchell? – powtórzył pytanie, trochę urażony jej szczerością. – A może raczej – dlaczego nie Mitchell? Ta powieść jest naprawdę dobra. Poza tym szczęśliwe zakończenia są
przereklamowane – uznała, wzruszając ramionami. – Pamiętasz? Kiedyś w księgarni zapytałem cię, dlaczego wybierasz tylko książki z dobrym zakończeniem… Otwierałaś powieść na ostatniej stronie i sprawdzałaś, czy ma happy end. Powiedziałaś mi wtedy, że życie nie jest szczęśliwe, dlatego przynajmniej książki muszą być optymistyczne – wierzyłaś, że nadzieja umiera ostatnia, dlatego zawsze trzeba ją mieć. – Byłam wtedy głupia i niedoświadczona. W życiu nie ma „i żyli długo i szczęśliwie” – poinformowała go. – A w literaturze są różne zakończenia – zarówno szczęśliwe, jak i te smutne. Są dobre, ale przytłaczające i prawdziwe. Są też kiepskie, ale bardziej zapadające w pamięć. Ostatecznie są takie, które były do przewidzenia. A mimo wszystko i tak zaskakują. Najdziwniejsze zakończenie wiąże się z Harrym Potterem – zawyrokowała. – Niby dlaczego? – No wiesz? – zapytała urażona. – Przez niemal wszystkie tomy, nawet te końcowe, złudnie wierzysz, że Harry i Hermiona będą razem, ponieważ to logiczne i oczywiste. Jej związek z Ronem to największy zwrot akcji w tej powieści. – Sądzę, że prawdziwym zwrotem akcji byłaby para właśnie Harry’ego i Hermiony… Przecież Harry był z Ginewrą, a Hermiona z Ronaldem. Gdyby nagle było inaczej, niejeden fan zszedłby na zawał – zawyrokował
Nathan. – Jak sam widzisz – każde zakończenie ma w sobie coś niespodziewanego. A jednak nie każde da się polubić. – Zawsze możesz napisać własne, nie musisz akceptować tego, które narzuca ci autor. Tylko ty jesteś autorem swojego życia, myśli, wyobraźni – powiedział Nathan. – Twoje zakończenie jeszcze długo nie nadejdzie, ale już teraz możesz je ukształtować, zaplanować sobie, jak będzie wyglądać – zaproponował. – Z reguły to, co sobie zaplanuję, nie dochodzi do skutku, dlatego wolę być skazana na spontaniczność – stwierdziła. Nathan rozejrzał się dookoła. Lubił to miejsce i dobrze wspominał każde wakacje, które spędził tutaj z Sophie i Stephanem. Traktował ich jak rodzinę, kiedy Gisele była w szkole policyjnej, a jego matka zajmowała się swoją mamą, póki sama nie umarła na raka. Jego ojciec natomiast wyjechał dokładnie tego samego ranka i już nigdy nie wrócił. Sophie była wtedy jedyną bliską mu osobą. – Kochałaś go, prawda? – zapytał, chociaż nie wiedział, czy chce znać odpowiedź. Był zazdrosny o tak silne uczucie do kogoś innego. Zazdrosny o cały ten czas, który zaprzepaścił i o całą uwagę, którą Chris zyskał. – Myślę, że tak. Myślę, że potrafiłam go kochać. Tak ogromnie mi go brakuje. Dołeczków w policzkach. Chytrego uśmiechu. Sarkazmu. I cytowania powieści. I
jego piękna. Bo wiesz? Był chyba jedyną osobą na ziemi, za którą oddałabym życie – wyznała i z satysfakcją odkryła, że Nathan jakby przygasł, dlatego dodała: – Ale jest też taka osoba, za którą oddałabym duszę. A to, moim zdaniem, jest o wiele większym poświęceniem. Oddałabym duszę za ciebie, Nathanie, żeby nie było żadnych niedomówień… Chłopak objął ją ramieniem i pozwolił, by Sophie oparła na nim głowę. – Wyjedź ze mną, Sophie – zaproponował nagle. – Słucham?! – dziewczyna ze zdziwienia szerzej otworzyła oczy i odchyliła się, by na niego spojrzeć. – Oczywiście po klasie maturalnej – dodał szybko. – Mam mieszkanie, możemy razem zamieszkać… Będziesz studiować jakieś dziwne, kreatywne rzeczy… I będziemy razem, jak kiedyś. Zawsze jesteśmy ty i ja – jak Sherlock i Watson, jak Scott i Stiles, jak House i Wilson lub Bonnie i Clyde. – To prawda, że zdarza nam się łamać prawo, ale bez przesady – zganiła go dziewczyna. – Przecież wiesz, o co mi chodzi – westchnął. Sophie spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Klasa maturalna – westchnęła nagle. – Nie mam z kim iść na bal. – Zawsze do usług – zaproponował, teatralnie się
skłaniając. – Nie pochlebiaj sobie – poklepała go po policzku. – Nie zaznasz takiego zaszczytu – prychnęła, dumnie odrzucając włosy do tyłu. – Ale zastanowisz się? – Nie. – Dobrze wiesz, o czym mówię – upomniał ją. – Może tak, a może nie – Sophie pokazała mu język, natomiast Nathan za karę zaczął ją łaskotać. Zakończenia bywają różne – dobre czy złe – każde ostatecznie prowadzi do śmierci. Wszyscy umierają. A każda śmierć zabiera część nas już na zawsze. Nigdy nie odzyskasz tego utraconego elementu, więc nie musisz szukać. Nie musisz się budzić, skoro śnisz na jawie. Ale możesz zasnąć, nie próbując się obudzić. Kiedy wszystko się kończy i gdy każdy odchodzi – rodzina, sąsiedzi, wielkie miłości – pozostają tylko ci, których z reguły odpychamy, a jednak, jak na ironię, to pożegnania z nimi nie potrafilibyśmy przeżyć. W końcu nie da się ot tak wyzbyć duszy. Nie da się rozstać z osobą, która niejednokrotnie zastępuje ci rodzinę. Wierzysz czy nie – to przyjaciele są największą miłością naszego życia.
Spis treści Rozdział pierwszy Garstka popiołów Rozdział drugi Zatrzymaj mój upadek Rozdział trzeci Nie musisz się martwić Rozdział czwarty Przepraszam, że przeszkadzam Rozdział piąty Droga przez ciemność Rozdział szósty W środku kadru Rozdział siódmy Panika w oczach Rozdział ósmy Płonące światło Rozdział dziewiąty Szklanki dno Rozdział dziesiąty Omijając zasady Rozdział jedenasty Sześć stóp pod ziemią Rozdział dwunasty Spustoszenie przychodzi z nieba Rozdział trzynasty Wciąż chodzę modlić się nad rzekę Rozdział czternasty Weź moje grzechy Rozdział piętnasty Więcej niż przyjaciele Rozdział szesnasty Straciłam to, kim jestem Rozdział siedemnasty Trzymaj mnie mocno Rozdział osiemnasty Powinienem już iść Rozdział dziewiętnasty Nikt nie może cię teraz skrzywdzić Epilog Jesteś moim wszystkim