E L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O N
PrologPrologProlo...
4 downloads
11 Views
E L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O NE L I Z A B E T H T H O R N T O N
PrologPrologPrologProlog
Richard Maitland nie chciał jeszcze odchodzić z tego świata, choć, w gruncie
rzeczy, nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Otaczała go gęstniejąca mgła.
A więc tak to jest, kiedy się umiera, myślał. Czuł, Ŝe jego ciało chce się poddać,
miał ochotę zasnąć. Dlaczego więc walczył?
PoniewaŜ wiedział, Ŝe godzien jest lepszej śmierci, i nie chciał, by zabójca
lub zabójcy pozostali bezkarni. Musiał przyznać, Ŝe sprytnie go podeszli; zresztą
sam wlazł im w ręce. Jest samotnym wilkiem - to właśnie, zdaniem Harpera, jego
największa wada. Teraz wreszcie musiał przyznać Harperowi rację. Jak na
prawdziwego samotnika przystało, nikomu nic nie mówił o tej wyprawie. Uznał, Ŝe
skoro sprawa nie jest związana z zadaniami SłuŜb Specjalnych, nie musi
informować o niej znajomych i kolegów z pracy. Dlatego nie wiedzą, gdzie się
teraz znajduje. Poza tym przyjaciele zapewne nie uwierzyliby w to, co się
wydarzyło, a gdyby nawet uwierzyli, to i tak nie mieliby pojęcia, kto go
zaatakował.
Sam tego nie wiedział.
Kto pragnął jego śmierci?
Wybuchnął śmiechem, który jednak zaraz zamienił się w suchy, dławiący
kaszel, więc przycisnął dłonie do piersi, by zdusić nagłe bolesne kłucie. W swoim
czasie dorobił się wielu wrogów. śołnierz, agent, szef SłuŜb Specjalnych -
człowiek na jego stanowisku przyciąga wrogów, niczym rozkładające się ciało
ściąga muchy.
Po tej myśli przyszła następna, tak samo przeraŜająca. Lucy.
Ciemna mgła przerzedziła się, umysł wypełnił pulsujący strach. Lucy. Gdzie
ona jest? Co z nią zrobili? Przypomniał sobie chłopca…
Czuł krew. Powietrze było nią przesiąknięte. Krwią Lucy, a takŜe jego krwią.
Musi otworzyć oczy, musi się rozejrzeć.
Uniósł powieki, choć miał wraŜenie, Ŝe nim mu się to udało, minęła
wieczność. Zawirowało mu przed oczami. Kształty przybliŜały się i oddalały.
Ściągnął brwi, próbując wyostrzyć wzrok. Wpatrywał się w łóŜko i leŜące na nim
na wpół nagie ciało młodej kobiety. Lucy.
Chciał krzyknąć, sprzeciwić się, ale nie miał sił. Myślał, Ŝe płuca mu pękną.
To nie powinno było się zdarzyć. CóŜ ona zawiniła oprócz tego, Ŝe go znała? W tej
groteskowej sztuce była tylko rekwizytem. Tylko tym była dla zabójców,
rekwizytem, a prawdziwym celem ataku był przecieŜ on.
Wszystko wróciło: czekający na niego na szczycie schodów chłopiec; zbir,
który zaatakował go noŜem, a potem rzucił na krzesło i zostawił samego, aby
wykrwawił się na śmierć. Pomiędzy palcami dłoni przyciśniętej do piersi poczuł
coś ciepłego i lepkiego. Spojrzał w dół. Na koszuli pojawiła się duŜa i ciągle
rosnąca szkarłatna plama. Jeśli szybko czegoś nie zrobi, wkrótce będzie za późno.
Nie był w stanie się podnieść, więc zsunął się na podłogę, na kolana, jedną
ręką mocno uciskając pierś, Ŝeby zatamować krwawienie. Wraz z oprzytomnieniem
wróciła teŜ niestety wraŜliwość zmysłów. W piersi czuł straszliwy ból, jakby go
ktoś dźgał rozgrzanym do czerwoności prętem. Nie zwracając uwagi na dudnienie
w głowie, przesuwał się na kolanach, centymetr po centymetrze, do skraju łóŜka.
Oparł się o nie wolną ręką i odnalazł pistolet, który wpadł między materac a
ramę. Miał bardzo mało sił i choć wiedział, Ŝe to moŜe oznaczać jego koniec, odjął
dłoń od piersi i pochwyciwszy pistolet w obie ręce, oparty o łóŜko, wycelował w
okno, a potem pociągnął za spust.
Huk wystrzału odbił się echem od ścian. Piętro niŜej ludzie zaczęli krzyczeć,
usłyszał teŜ dudnienie stóp na schodach. Nie wiedział, czy wezwał pomoc, czy
morderców. Zresztą w tym momencie było mu to dość obojętne.
Mgła stawała się coraz gęstsza, pokonując jego wolę walki i odbierając siły,
aŜ wreszcie wessała go niczym czarna chmura.
1111
- Michaelu, dlaczego chcesz się ze mną oŜenić?
Natychmiast poŜałowała, Ŝe zadała to pytanie. Wiedziała przecieŜ, Ŝe mu
odmówi. A teraz musi udać, Ŝe interesuje ją odpowiedź.
- KsiąŜę - poprawił ją automatycznie. - PoniewaŜ, lady Rosamundo, uwaŜam,
Ŝe będzie z ciebie doskonała księŜna.
Doskonała księŜna. Ta nazwa ją prześladuje. Tak nazywają ją w gazetach,
odkąd ksiąŜę małego państewka Kolnbourg uczynił ją obiektem swojego
zainteresowania. Najbardziej przygnębiał ją fakt, Ŝe prawdopodobnie istotnie
byłaby doskonałą księŜną.
Jest przecieŜ córką księcia. Wychowała się w luksusie. Od dnia urodzin
uczono ją wszystkiego, co powinna wiedzieć i umieć dama, wszystkiego, czego
wymaga się od Ŝony dŜentelmena z jej sfery. Nigdy nie chodziła do szkoły, nigdy
w nikim się nie kochała, nie całowała się z chłopcami ani nie przeŜywała innych
przygód dostępnych zwyczajnym dziewczętom w jej wieku.
Gdyby urodziła się chłopcem, jej Ŝycie wyglądałoby zupełnie inaczej. Miała
dwóch braci, starszego Caspara i trzy lata od niej młodszego Justina. JakiŜ oni
wiedli ekscytujący Ŝywot.
PodróŜe, wojaczka, a takŜe inne zajęcia, o których nie powinna wiedzieć…
La contessa, tak wszyscy nazywają ostatnią kochankę Caspara, ekskluzywną
kurtyzanę o temperamencie tygrysicy.
Uśmiech znikł z twarzy Rosamundy. Kobieta z tak wielkim temperamentem
nie mogłaby być córka księcia, natomiast Rosamundę wychowano na osobę
uprzejmą, doskonale znającą zasady protokołu, o nieskazitelnych manierach.
Zawsze wiedziała, które miejsce przy stole ma zająć, komu się ukłonić, a komu nie.
Była mistrzynią pogawędki towarzyskiej, oprócz chwil, gdy odpływała gdzieś
myślami, tak jak teraz, i zapominała, gdzie się znajduje. Gdyby miała opisać siebie
jednym słowem, uŜyłaby określenia… słodka.
Słodka. To słowo tkwiło jej w umyśle od czasu balu u lady Townsend, gdzie
podsłuchała kilka młodszych kobiet opisujących jej charakter. Chyba nikt nie
mógłby jej nie lubić, powiedziała któraś, bo jest słodka jak marcepan. I roześmiały
się.
O matce Rosamundy nikt by tak nie powiedział. Elizabeth Devere miała
zdecydowanie zbyt mało cierpliwości, zwłaszcza gdy w grę wchodziły więzy, jakie
nakładała na nią wysoka pozycja, poza tym nie widziała powodu, aby ulegać im
słuŜalczo. Skończyło się to dla niej tragicznie. Ignorując zasady, wybrała się
samotnie na konną przejaŜdŜkę i przy skoku przez płot spadła z konia. Sam upadek
by jej nie zabił, ale niestety odnaleziono ją dopiero następnego dnia. Dostała
gorączki i cicho zeszła z tego świata.
MoŜe gdyby Elizabeth nadal Ŝyła, jej mąŜ, ojciec Rosamundy, owładnięty
Ŝalem, nie wychowywałby córki tak surowo. Poza tym gdyby matka Ŝyła,
Rosamunda z pewnością nie czułaby się teraz taka niespokojna.
Elizabeth Devere zmarła przed dwudziestu laty, jednak Rosamunda nadal za
nią tęskniła. Zastanawiała się, co matka pomyślałaby o niej, gdyby ją teraz
zobaczyła.
- Lady Rosamundo?
Och, znowu to samo. Znowu zapomniała, gdzie jest.
Spojrzała na księcia Michaela i westchnęła, myśląc przy tym, Ŝe naprawdę
coś jest z nią nie tak. KsiąŜę Michael to wysoki, ciemnowłosy i przystojny
męŜczyzna. Jest posiadaczem tytułu i całe legiony kobiet próbowały zaciągnąć go
do ołtarza. Dlaczego więc ten wymarzony męŜczyzna wcale jej nie pociąga?
MoŜe dlatego, Ŝe ona takŜe jest wysoka, ciemnowłosa, piękna oraz
utytułowana. Na dodatek jest majętna, no i niegłupia. Nie trzeba zresztą wiele
inteligencji, by zrozumieć, Ŝe właśnie z tych powodów ksiąŜę Michael postanowił
się do niej zalecać. Tymczasem ona w przyszłym miesiącu skończy dwadzieścia
siedem lat i ojciec bardzo pragnie, by przyjęła wreszcie oświadczyny któregoś z
zalotników.
Rosamunda jednak marzyła o kochanku, a nie zalotniku, o męŜczyźnie, który
pokochałby ją za to, jaka jest naprawdę. Z doświadczenia wiedziała, Ŝe zalotnicy są
jak księgowi -przed rozpoczęciem zalotów robią spis aktywów.
Michael, ksiąŜę Michael, bez wątpienia zalicza się do grona zalotników. Jest
dopiero czwarty w kolejce do tronu i nie ma grosza przy duszy - tragiczny zbieg
okoliczności, zwaŜywszy na jego wyrafinowane gusta. MałŜeństwo z Rosamunda
rozwiązałoby wszystkie jego problemy.
Znajdowali się w cieplarni w Twickenham House, posiadłości księcia
połoŜonej niedaleko Londynu. Rosamunda, by stworzyć odpowiedni nastrój, przez
chwilę wyglądała przez okno. Jesień w rozkwicie upstrzyła drzewa tysiącem barw.
- Jestem Angielką - rzekła wreszcie. - Nigdy nie będę szczęśliwa, Ŝyjąc na
obcej ziemi.
Spojrzała przez ramię i stwierdziła, Ŝe ksiąŜę spogląda na zegarek.
Najwyraźniej nudziła go tak samo, jak on ją. Nie była zaskoczona: lady
Rosamunda Devere jest przecieŜ klasyczną nudziarą. Jako córka księcia była
wychowywana na kobietę przede wszystkim słodką. Słodką jak marcepan. No i
taką właśnie Ŝonę chciał mieć ksiąŜę Michael.
Doskonała księŜna, słodziutka i uprzejma, na którą moŜna liczyć, wiedząc,
Ŝe nigdy nie popełni błędu, nie powie nic zdroŜnego i Ŝadna oryginalna myśl nie
wpadnie jej do głowy.
NiezraŜony ksiąŜę Michael wsunął zegarek do wewnętrznej kieszeni i posłał
jej zachęcający uśmiech.
- Nie mam nic przeciwko temu, byś po naszym ślubie została w Anglii -
stwierdził. - MoŜe nawet sam zdecyduję się tu zamieszkać na stałe. Podoba mi się
tutejszy klimat.
Tak jak tutejsze aktoreczki, pomyślała Rosamunda, ale tego nie powinna
przecieŜ wiedzieć. Teraz ona posłała księciu zachęcający uśmiech.
- To kuszące, ale…
- Tak?
- No cóŜ, Wasza Wysokość, nie potrafisz grać w szachy. Widzisz, ksiąŜę,
nigdy nie wyszłabym za kogoś, kto nie gra w szachy.
Lady Calliope Tracey z hukiem odstawiła filiŜankę.
- Szachy? - powtórzyła. - Co z tym wszystkim mają wspólnego szachy?
Rosamunda popatrzyła na przyjaciółkę znad krawędzi filiŜanki.
Zeszłego wieczoru pojawiła się w Clarendon, gdzie zazwyczaj się
zatrzymywała, gdy odwiedzała miasto w celu poczynienia zakupów lub gdy chciała
uciec przed gniewem ojca. KsiąŜę nie był zachwycony, kiedy mu powiedziała, Ŝe
odrzuciła oświadczyny księcia Michaela. Nastąpiła awantura, jeśli moŜna tak
nazwać to, Ŝe ktoś wrzeszczy i rzuca się na innych. Nawet braciom się dostało.
Wyszło na to, Ŝe ksiąŜę wychował trójkę niewdzięczników. śadne jeszcze nie
wstąpiło w związek małŜeński, co groziło wymarciem rodu. I co wtedy?
Rosamunda i bracia jak zawsze spokojnie wysłuchali ojca, po czym uciekli
do zajęć, które im odpowiadały. Justin do uganiania się za spódniczkami,
przejaŜdŜkami powozem, pojedynkami, hazardem lub szwendaniem się z
przyjaciółmi. Caspara interesowała wyłącznie la contessa. Córka księcia nie miała
właściwie dokąd uciec, ale zawsze mogła liczyć na swoją jedyną przyjaciółkę,
która chętnie wysłuchiwała jej zwierzeń. Tak więc Rosamunda znalazła się w
jadalni w domu Callie przy Manchester Square.
To, Ŝe Rosamunda przyjaźniła się tylko z jedną osobą, wynikało właśnie z jej
pozycji, z faktu, Ŝe jest córką księcia. Wprawdzie miała całe legiony znajomych
obojga płci, ale nie byli to przyjaciele. Ludzie bali się jej i jej statusu i przez to
traktowali ją tak uniŜenie, Ŝe najczęściej chciało jej się wyć z wściekłości. Nigdy
się jej nie sprzeciwiali i akceptowali wszystko, co zaproponowała. To było takie
nudne.
Callie naleŜała do wyjątków. Jej ojciec, wdowiec, słuŜył u księcia jako
kamerdyner. Pojawił się wraz z córką w zamku Devere, głównej posiadłości księcia
Romsey, niedługo po tragicznej śmierci matki Rosamundy. Dziewczynki znały się
więc od dzieciństwa. Razem teŜ się kształciły, ale nie w szkole, tylko pod
kierunkiem guwernantek Rosamundy. Taki układ pasował zarówno księciu, jak i
jego kamerdynerowi, którego w innym wypadku nie byłoby stać na tak kosztowne
kształcenie córki. KsiąŜę teŜ był zadowolony, poniewaŜ Rosamunda miała dzięki
temu towarzystwo.
Choć na początku załoŜono, Ŝe obie dziewczynki będą traktowane
jednakowo, w rzeczywistości było inaczej: Callie zawsze miała więcej swobody niŜ
Rosamunda.
Potem Callie wyszła za mąŜ i wyprowadziła się z zamku, dla Rosamundy zaś
nastał czas przyzwoitek, w większości starych panien. Dopiero jakieś dwa miesiące
temu ksiąŜę wreszcie ustąpił i zgodził się przyjąć na towarzyszkę córki osobę w jej
wieku, pannę Prudence Dryden. JednakŜe jej obecność nie odmieniła Ŝycia
Rosamundy tak, jak ta tego pragnęła. Panna Dryden była osobą zamkniętą,
podobnie jak Rosamunda, więc obie panie, choć uprzejme dla siebie, były sobie w
gruncie rzeczy obce.
- Ros? - Callie walnęła otwartą dłonią w blat stołu, by przywołać
przyjaciółkę do rzeczywistości. - Halo? Halo?
Rosamunda zamrugała.
- Co?
- Dokąd odpływasz, kiedy na twojej twarzy pojawia się ten wyraz zadumy?
O czym myślisz?
- Myślałam o tym, Ŝe zwykłe dziewczęta mają łatwiejsze Ŝycie i więcej
moŜliwości. Mogą robić to, na co mają ochotę, i chodzić tam, gdzie chcą.
ChociaŜby ty.
Callie roześmiała się.
- Gadasz głupstwa - sarknęła. - Smutna prawda brzmi tak, Ŝe Ŝadnej kobiecie
nie jest lekko. JuŜ od urodzenia jesteśmy przywiązane do jakiegoś męŜczyzny,
najpierw do ojca, a potem do męŜa lub brata. Dopiero kiedy kobieta zostaje
wdową, staje się prawdziwie wolna. Powinnaś pójść za moim przykładem.
Rosamunda uśmiechnęła się. Callie nieustannie Ŝartuje, Ŝe Ŝycie dla kobiety
zaczyna się dopiero wtedy, gdy owdowieje, co zresztą w jej przypadku było
prawdą. Po śmierci męŜa tyrana, który, spity na umór, udusił się własnymi
wymiocinami, Callie zamieszkała z jego bratem przy Manchester Square, gdzie
odnalazła swoje prawdziwe powołanie - zarządzanie domostwem Charlesa
Traceya. Okazała się wspaniałą gospodynią, zabawną i gościnną. Wszyscy chcieli
być zapraszani na urządzane przez nią przyjęcia i ją takŜe wszędzie zapraszano.
Nie brakowało jej teŜ kochanków.
Zdaniem Rosamundy, Callie naleŜała do kobiet, które bardzo podobają się
męŜczyznom. Zwłaszcza jej duŜe orzechowe oczy i ciemnokasztanowe włosy,
które w naturalny sposób kręciły się i okalały jej twarz. Poza tym była tak drobna i
zgrabna jak porcelanowa figurka. Nie zdarzyło się, by Callie wychodziła z powozu
bez asysty jakiegoś męŜczyzny, by sama niosła pudło na kapelusze albo podniosła
chusteczkę, która jej upadła. Oczywiście nie liczyła na te uprzejmości. MęŜczyźni
po prostu pragnęli jej usługiwać, sądząc, Ŝe jest taka delikatna i bezbronna. Nic
bardziej mylnego.
Co prawda męŜczyźni z taką samą uprzejmością traktowali Rosamundę, ale
tylko dlatego, Ŝe chcieli przypodobać się jej ojcu. Jedyne chwile, gdy czuła się w
miarę drobna, zdarzały się w obecności ojca i braci. No i w obecności Prudence,
poniewaŜ przyzwoitka była tego samego wzrostu co ona.
- Dlaczego się uśmiechasz? - zapytała Callie.
- Myślałam o księciu Michaelu. Jedyna jego zaleta, Ŝe jest ode mnie wyŜszy.
- Nadal mi nie wytłumaczyłaś, o co chodzi z tymi szachami. Co
odpowiedział na twoją uwagę, Ŝe nigdy nie wyjdziesz za męŜczyznę, który nie gra
w szachy?
- Nie za tego, który nie gra w szachy, tylko który nie potrafi w nie grać. To
róŜnica. A co mógł powiedzieć? Widzisz, wygrałam z nim partię. Gdyby nie
spoglądał na zegarek, potraktowałabym go łagodniej. Ale poniewaŜ był taki
arogancki, więc ja teŜ byłam w stosunku do niego obcesowa. - Widząc pytające
spojrzenie przyjaciółki, Rosamunda pospieszyła z dalszymi wyjaśnieniami: - On
gra w szachy. UwaŜa się wręcz za eksperta. Ale dałam mu do zrozumienia, Ŝe nie
jest dla mnie odpowiedni.
- A potem co się stało?
- Podskoczył na równe nogi i wybiegł z pokoju jak wystrzelony z procy.
Callie przez chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w przyjaciółkę, aŜ
wreszcie wybuchnęła śmiechem. Po chwili powiedziała:
- Wy, szachiści, jesteście naprawdę dziwnymi ludźmi. Nigdy nie miałam do
tej gry cierpliwości.
- Tak, pamiętam.
Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której Callie ponownie napełniła
filiŜanki. Nie patrząc na Rosamundę, rzekła:
- Cała ta rozmowa o zwykłych dziewczynach zdaje się wskazywać na to, Ŝe
w końcu zaczynasz się zastanawiać nad posiadaniem własnego domu.
- Rzeczywiście o tym myślałam, ale nie wiem, co by mi z tego przyszło. Nie
przeprowadzę się bez ojca i braci, a nawet gdybym to zrobiła, odwiedzaliby mnie
tak często, Ŝe w zasadzie nie byłoby Ŝadnej róŜnicy.
Callie westchnęła.
- Zapewne masz rację. Twój ojciec i bracia są zbyt opiekuńczy. Gdyby byli
moimi krewnymi, chyba bym zastrzeliła ich albo siebie. Na szczęście moi krewni
płci męskiej wiedzą, Ŝe muszą trzymać się ode mnie na dystans, oprócz Charlesa,
oczywiście, ale on jest taki kochany. Nigdy nie Ŝałowałam tego, Ŝe zgodziłam się z
nim zamieszkać.
Rosamunda wcale w to nie wątpiła. Oprócz Charlesa z Callie pod jednym
dachem mieszkała jeszcze jej niezamęŜna ciotka, Frances, ale to Callie praktycznie
prowadziła dom. Wyglądało teŜ na to, Ŝe rządziła takŜe Charlesem, który, zdaniem
księcia, dobrze by zrobił, gdyby o wiele częściej potrafił się zdobyć na mocne
tupnięcie nogą.
Callie nagle zapytała:
- Gdzie jest twoja opiekunka, panna… jak jej tam?
- Panna Dryden - rzekła Rosamunda, nieco poirytowana faktem, Ŝe przez
całe dwa miesiące Callie nie zadała sobie trudu, aby zapamiętać imię jej
przyzwoitki. - Przeziębiła się i leŜy w łóŜku.
- Jestem zaskoczona, Ŝe ojciec pozwolił ci podróŜować samej. - Callie dopiła
herbatę i odstawiła filiŜankę na spodek. - Choć z panny Dryden tak naprawdę
Ŝadna opiekunka. Jest taka mdła.
- Powściągliwa - poprawiła ją gniewnie Rosamunda. - Panna Dryden jest
powściągliwa, a nie mdła. A ja wcale nie podróŜuję sama. Przyjechałam powozem
papy z pełną asystą, jest woźnica i forysie, wszyscy uzbrojeni po zęby. A teraz, gdy
siedzę tutaj, ty moŜesz być moją opiekunką.
Callie oparła brodę na złączonych dłoniach.
- Wiesz, Ros - zaczęła - na twoim miejscu wyszłabym za mąŜ. Nie, nie,
posłuchaj mnie do końca. To mogłoby być idealne rozwiązanie. MoŜe pospieszyłaś
się z odrzuceniem księcia Michaela. To, co o nim słyszałam, pozwala
przypuszczać, Ŝe byłby z niego idealny mąŜ. - Oczy Callie rozbłysły rozbawieniem.
- OŜeniłby się z tobą i od razu by o tobie zapomniał. Mogłabyś wtedy chodzić
wszędzie, gdzie byś chciała. śadnych zakazów. CzegóŜ więcej moŜe pragnąć
kobieta?
- A co z wymarzonym męŜczyzną? - odparła sucho Rosamunda.
- Wymarzonym męŜczyzną? - Callie roześmiała się. - Ros, taki ktoś nie
istnieje. Gdyby tak było, juŜ byś go spotkała.
- Chwileczkę! Jeszcze nie jestem starą panną.
Callie oparła się o krzesło i uwaŜnie przyjrzała się zagniewanej twarzy
przyjaciółki. W końcu rzekła:
- Zamieniam się w słuch. Opisz mi tę romantyczną postać, która moŜe
uczynić to, czego nie udało się dokonać nikomu innemu, czyli zaprowadzić cię do
ołtarza.
Rosamunda spojrzała w dół na fusy w filiŜance, jakby była wróŜką.
Pojedynczy listek wypłynął na wierzch. Palcem wskazującym pchnęła go w dół, ale
po chwili znowu wypłynął.
- Do diaska - syknęła. - Nie mogę się go pozbyć.
- Kogo? - zapytała Callie z rozbawieniem.
- Ciemnowłosego, wysokiego i przystojnego.
- No, mam nadzieję, Ŝe jest wysoki. Kobieta tańcząca z partnerem
sięgającym jej do brody to okropnie śmieszny widok. Co jeszcze?
Rosamunda z uwagą odstawiła filiŜankę i uśmiechnęła się słodko.
- No więc - zaczęła - byłby dokładnie taki jak ty, Callie, wiesz, odwaŜny,
czasami niemal arogancki. Nie musiałabym się zastanawiać, co naprawdę myśli,
poniewaŜ mówiłby mi wszystko prosto z mostu. Nie traktowałby mnie jak córki
księcia. Nie obchodziłby go mój majątek. Sprzeciwiałby mi się na kaŜdym kroku.
Nie starałby się przypodobać mojemu ojcu i braciom i gdyby go zezłościli, kazałby
im iść do diabła. I…
- I?
- I przy grze w karty lub szachy nie obraŜałby się tylko dlatego, Ŝe pokonała
go kobieta.
Callie wybuchnęła śmiechem.
- Zdaje się, Ŝe naprawdę mówisz powaŜnie.
- O tak. Ale poniewaŜ ten męŜczyzna jeszcze się nie pojawił, muszę
zadowolić się twoim towarzystwem. Więc powiedz mi, co zamierzasz dzisiaj robić.
Callie poprawiła zapięcie złotej bransoletki.
- Obawiam się, Ŝe przez godzinę lub dwie będziesz musiała zająć się sama
sobą. Jestem umówiona i nie mogę się spóźnić. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła
się. - Zabrałabym cię, ale twój ojciec wpadłby w szał, gdyby się o tym dowiedział.
Rosamunda poczuła przypływ irytacji.
- Wydawało mi się, Ŝe lepiej znasz mojego ojca. Szczeka groźniej, niŜ
gryzie. Gdybym przejmowała się jego wybuchami, przyjęłabym przecieŜ
oświadczyny księcia, nieprawdaŜ? Pozwól więc, Ŝe sama się będę martwiła o ojca,
i powiedz, dokąd idziemy.
Callie potrząsnęła głową.
- Nie. PowaŜnie mówiąc, sądzę, Ŝe nie jest to miejsce, w którym dobrze ...