Amanda Quick
FASCYNACJA
1
Dochodziła trzecia nad ranem — najciemniejsza godzina nocy. Gęsta mgła chłodnym całunem
szczelnie otulała miasto. Patrycja M...
6 downloads
6 Views
Amanda Quick
FASCYNACJA
1
Dochodziła trzecia nad ranem — najciemniejsza godzina nocy. Gęsta mgła chłodnym całunem
szczelnie otulała miasto. Patrycja Merryweather musiała przyznać, że trudno byłoby znaleźć
bardziej niestosowną porę do złożenia wizyty mężczyźnie zwanemu Upadłym Aniołem.
Pomimo całej determinacji zadrżała, gdy dorożka z mocnym szarpnięciem zatrzymała się
naprzeciwko ledwie widocznych drzwi budynku. Światła gazowych lamp zainstalowanych w tej
części miasta bezskutecznie próbowały się przebić przez gęstą zasłonę mgły. Turkot kół dorożki i
stukot końskich kopyt o bruk były jedynymi dźwiękami w groźnej ciszy panującej na zimnej,
pustej ulicy.
Patrycja wahała się przez chwilę. A może kazać dorożkarzowi zawrócić i zawieźć się z
powrotem do domu? Odrzuciła tę myśl równie szybko, jak przyszła jej do głowy. Wiedziała, że
nie może teraz okazać słabości. Chodziło przecież o życie jej brata.
Zebrała całą odwagę, poprawiła okulary na nosie i wyszła z powozu. Kapturem spłowiałego
wełnianego płaszcza osłoniła twarz i zdecydowanym krokiem weszła na schody budynku. Nagle
wydało jej się, że słyszy hałas zawracającej dorożki.
Zaniepokojona zatrzymała się gwałtownie.
— Gdzie jedziesz, dobry człowieku? Obiecałam ci przecież dodatkową zapłatę, jeśli na mnie
zaczekasz. To potrwa, tylko parę minut.
— Niech się panienka nie denerwuje. Poprawiałem tylko uprząż, to wszystko. — Woźnica,
ubrany w ciężką pelerynę i kapelusz naciśnięty głęboko na uszy, wyglądał jak bezkształtna bryła.
Mówił bełkotliwym głosem zapewne od nadmiaru dżinu, który popijał przez cały wieczór dla
ochrony przed chłodem. — Powiedziałem, że będę czekał.
Patrycja uspokoiła się nieco.
— Pamiętaj, masz tu być, kiedy wrócę. Znalazłabym się w kłopotliwej sytuacji, gdybym cię
nie zastała po załatwieniu moich interesów.
— Interesy? Ha, ha! Tak to panienka nazywa? — Woźnica zachichotał, podnosząc w górę
butelkę z dżinem i wlewając w gardło wszystko, co w niej pozostało. — Niezły interes. Może
twój szanowny przyjaciel chce, żebyś wygrzała mu łóżko na resztę nocy? Cholernie dzisiaj
zimno.
Patrycja spojrzała na niego groźnie. Doszła jednak do wniosku, że nie ma sensu wdawać się w
kłótnię z pijanym dorożkarzem, zwłaszcza o tak późnej porze. Nie miała czasu na takie głupstwa.
Owinęła się szczelniej płaszczem i poszła schodami w stronę drzwi. Okna pierwszego piętra
były ciemne. Może znany wszystkim właściciel tego domu położył się już spać?
Z tego, co o nim mówiono, byłoby to raczej niezwykłe. Wszyscy wiedzieli, że legendarny lord
Angelstone rzadko kładł się do łóżka przed świtem. Upadły Anioł nie zyskałby swej ponurej
sławy, gdyby prowadził zwykły tryb życia. Wiadomo, że diabeł woli się skrywać pod osłoną
nocy.
Patrycja zawahała się, zanim podniosła okrytą rękawiczką dłoń do kołatki. Miała świadomość,
że to, co zamierza zrobić, niesie ze sobą pewne ryzyko. Wychowana na wsi, nie znała zbyt
dobrze zwyczajów panujących w mieście, ale nie była aż tak naiwna, by uważać za właściwe
składanie niezapowiedzianej wizyty mężczyźnie, zwłaszcza samotnie, i to o trzeciej nad ranem.
Energicznie zastukała do drzwi.
Zdawało jej się, że minęły godziny, zanim sprawiający wrażenie niezadowolonego, na wpół
ubrany kamerdyner otworzył drzwi. Był to łysiejący mężczyzna o mocno zarysowanych
szczękach, przypominający wyglądem wielkiego psa. Świeca, którą trzymał w ręku, oświetlała
jego ponurą twarz, na której odmalowała się najpierw irytacja, a później niesmak. Spojrzał
niechętnie na otuloną płaszczem i okrytą kapturem Patrycję.
— Tak, panienko?
Patrycja wzięła głęboki oddech.
— Przyszłam zobaczyć się z twoim panem.
— Naprawdę? — Kamerdyner wykrzywił usta w szyderczym grymasie, który doskonale
pasowałby do Cerbera, trzygłowego psa pilnującego wejścia do Hadesu. — Z przykrością muszę
panią powiadomić, że jego lordowskiej wysokości nie ma w domu.
— Z całą pewnością jest. — Patrycja wiedziała, że musi okazać stanowczość, jeśli chce minąć
tego piekielnego psa broniącego dostępu do Upadłego Anioła. — Sprawdziłam to, zanim
zdecydowałam się złożyć mu wizytę. Proszę natychmiast poinformować go, że ma gościa.
— Kogo mam zaanonsować? — zapytał kamerdyner grobowym głosem.
— Damę.
— To niemożliwe. Damy nie składają wizyt o takiej porze. Daj sobie spokój, ty bezczelna
mała ulicznico. Jego lordowska wysokość nie zadaje się z takimi jak ty. Jeśli ma ochotę na
rozrywki, to szuka ich gdzie indziej.
Pod wpływem tych inwektyw Patrycji zrobiło się gorąco. Zrozumiała, że jest gorzej, niż
przewidywała.
— Bądź łaskaw poinformować swego pana, że pragnie się z nim zobaczyć osoba
zainteresowana mającym się odbyć pojedynkiem — wycedziła przez zęby.
Kamerdyner spojrzał na nią z wyrazem zdziwienia na twarzy.
— Ciekawe, co kobieta taka jak ty może wiedzieć o sprawach osobistych mojego pana?
— Najwidoczniej znacznie więcej niż jego sługa. Jeśli nie zaanonsujesz mnie lordowi
Angelstone’owi, przysięgam, że będziesz tego żałował przez całe życie. Zapewniam cię, że twoja
pozycja w tym domu zależy od tego, czy poinformujesz go o mojej obecności.
Kamerdyner nie wyglądał na całkowicie przekonanego, ale na jego twarzy odmalowało się
wahanie.
— Zaczekaj tutaj — mruknął.
Zatrzasnął drzwi, pozostawiając gościa za progiem. Lodowate macki mgły zacisnęły się wokół
Patrycji. Szczelniej otuliła się płaszczem. Wiedziała już, że czeka ją jedna z najbardziej
przykrych nocy, jakie kiedykolwiek spędziła. Na, wsi wszystko było znacznie prostsze.
Po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Kamerdyner spojrzał z góry na Patrycję i niechętnie
pozwolił jej wejść.
— Jego lordowska wysokość przyjmie cię w bibliotece.
— Spodziewałam się tego. — Patrycja szybko przestąpiła próg, zadowolona, że wyrwała się z
objęć mgły, nawet jeśli oznaczało to wejście w bramy piekieł.
Kamerdyner otworzył drzwi do biblioteki i przytrzymał je przez chwilę. Patrycja przeszła
obok niego i znalazła się w ciemnym pokoju oświetlonym jedynie blaskiem nikłego ognia
płonącego na kominku. Gdy drzwi się za nią zamknęły, zdała sobie sprawę, że nie dostrzega
żadnego śladu obecności Angelstone’a.
— Milordzie? — Patrycja intensywnie wpatrywała się w mrok. — Sir? Jest pan tutaj?
— Dobry wieczór, panno Merryweather. Mam nadzieję, że wybaczy pani grubiaństwo mojego
służącego. — Sebastian lord Angelstone podniósł się powoli z głębokiego fotela stojącego na
wprost kominka. Na ręku trzymał wielkiego czarnego kota. — Musi pani zrozumieć, że jej
wizyta jest poniekąd zaskakująca, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności i porę.
— Tak, milordzie. Jestem tego świadoma. — Patrycja wstrzymała oddech. Sebastiana poznała
poprzedniego wieczoru i miała nawet okazję z nim tańczyć, ale teraz zdała sobie sprawę, że być
może dopiero po kilku spotkaniach potrafi opanować wrażenie, jakie Upadły Anioł wywiera na
jej zmysły.
Zarówno temperament, jak i wygląd Angelstone’a nie miały w sobie nic anielskiego. W
salonach szeptano, że podobny jest bardziej do księcia ciemności niż do anioła. Istotnie, trzeba by
niezwykłej fantazji, żeby wyobrazić go sobie z parą skrzydeł i aureolą nad głową.
Migotliwe światło rzucane przez żarzące się w kominku polana wydawało się zbyt nastrojowe
na ten wieczór. Blask płomieni uwydatniał surowość wyglądu Sebastiana. Sylwetkę miał mocną i
szczupłą, ciemne włosy krótko przycięte, a jego niezwykłe oczy bursztynowego koloru lśniły
dociekliwą inteligencją. Patrycja pamiętała, jak Sebastian, tańcząc z nią, poruszał się z leniwym
męskim wdziękiem.
Miał na sobie domowy strój, w jakim nie przyjmuje się gości. Krawat zwisał swobodnie
wokół szyi, a pod głęboko rozciętą luźną koszulą można było dostrzec wijące się na piersi
kędzierzawe, ciemne włosy. Płowożółte bryczesy opinały muskularne uda. Nie zdjął jeszcze
wypolerowanych do połysku czarnych butów z cholewami.
Patrycja niewiele wiedziała o modzie. Te sprawy interesowały ją w niewielkim stopniu,
potrafiła jednak zauważyć właściwą Sebastianowi prawdziwie męską elegancję, która niewiele
miała wspólnego ze strojem, a stanowiła nieodłączną cechę jego osoby.
Jedyną ozdobą, jaką miał na sobie, był nasunięty na smukły palec złoty sygnet, który błyszczał
nikłym światłem, gdy Sebastian delikatnie głaskał swego ulubieńca. Patrycja przyjrzała się
pierścieniowi. Już wcześniej, w czasie tańca, zauważyła wyrytą na nim dużą literę F. Domyśliła
się, że jest to pierwsza litera nazwiska rodowego — Fleetwood.
Przez chwilę nie mogła oderwać oczu od dłoni głaszczącej kota. Gdy wreszcie napotkała
wzrok Sebastiana, zauważyła błąkający się na jego ustach delikatny uśmiech.
Zmysłowy dreszcz przebiegi przez jej ciało. Próbowała wytłumaczyć to tym, że po prostu nie
przywykła do widoku mężczyzny w negliżu. Niestety, przypomniała sobie, że wcześniej,
ubiegłego wieczoru, podobnie zareagowała na obecność Sebastiana, chociaż ubrany był w strój,
jaki nosi się na balu.
Musiała przyznać, że ten mężczyzna ma na nią czarodziejski wpływ. Przez moment
zastanawiała się nawet, czy jest istotą realną. Spostrzegła bowiem, że postać Sebastiana zaczyna
rozpływać się, jak gdyby stawał się duchem znikającym we mgle.
Była tak zaskoczona, widząc, jak na jej oczach człowiek zmienia się w zjawę, że przez parę
sekund nie mogła zebrać myśli. Nagle uświadomiła sobie, w czym leży problem.
— Wybacz, milordzie. — Patrycja szybko zdjęła okulary i wytarła szkła skroplone parą, która
przyćmiła ostrość widzenia. — Jak pan wie, na zewnątrz jest bardzo zimno. Gdy weszłam do
ciepłego pokoju, zaparowały mi szkła. Jest to irytująca uciążliwość, z którą spotyka się każdy,
kto nosi okulary.
Sebastian lekko uniósł czarne brwi.
— Współczuję pani, panno Merryweather.
— Tak, no cóż, dziękuję. Niewiele można na to poradzić. Po prostu trzeba do tego
przywyknąć. — Patrycja ponownie założyła okulary i ostro spojrzała na Sebastiana. — Na pewno
zastanawia się pan, dlaczego przybyłam o tak późnej porze.
— Istotnie, przemknęło mi przez myśl takie pytanie. — Spojrzenie Sebastiana prześlizgnęło
się po jej starym płaszczu, który rozchylił się nieco, ukazując niemodną, balową suknię o nijakim
kolorze. Błysk rozbawienia pojawił się na krótko w jego oczach, przemieniając się po chwili w
wyraz zastanowienia. — Czy pani przybyła tu sama?
— Tak, oczywiście. — Spojrzała na niego zaskoczona.
— Niektórzy powiedzieliby, że jest to raczej nierozważne.
— Chciałam spotkać się z panem bez świadków. Jestem tu w prywatnej sprawie.
— Rozumiem, proszę usiąść.
— Dziękuję. — Patrycja uśmiechnęła się niepewnie i usiadła w fotelu stojącym przy kominku.
Uświadomiła sobie, że Angelstone spodobał jej się od pierwszego wejrzenia, już wtedy, gdy ku
przerażeniu jej przyjaciółki, lady Pembroke, został jej przedstawiony na wczorajszym balu.
Z pewnością nie jest taki zły, za jakiego go uważają, pomyślała, spoglądając na sadowiącego
się w fotelu Sebastiana.
Zazwyczaj potrafiła trafnie oceniać ludzi. Tylko raz, trzy lata temu, doznała gorzkiego
zawodu, zbyt wysoko szacując charakter pewnego mężczyzny.
— Znalazłam się w niezręcznej sytuacji, milordzie.
— Tak. — Sebastian wyciągnął nogi w stronę ognia i zaczął powoli głaskać kota. — Tak, ale i
trochę niebezpiecznej.
— Nonsens. Mam w torebce pistolet i dorożkarz, który mnie tu przywiózł, zgodził się
poczekać. Zapewniam pana, że jestem całkowicie bezpieczna.
— Pistolet? — Spojrzał na nią z rozbawieniem. — Jest pani niezwykłą kobietą, panno
Merryweather. Czyżby uważała pani, że broń będzie potrzebna do obrony przede mną?
— Dobry Boże, nie, milordzie. — Patrycja sprawiała wrażenie głęboko wstrząśniętej. —
Przecież jest pan dżentelmenem, sir.
— Naprawdę?
— Oczywiście. Proszę mi nie dokuczać. Wzięłam ze sobą pistolet jako ochronę przed
bandytami. Jak wiem, jest ich wielu w tym mieście.
— Tak. Istotnie.
Kot ułożył się wygodnie na kolanach Sebastiana i wpatrywał się w Patrycję. Uderzył ją fakt,
że oczy zwierzęcia miały taki sam złoty odcień jak oczy jego pana. Spostrzeżenie to na moment
zakłóciło tok jej myśli.
— Czy pański kot ma jakieś imię, sir? — zapytała niespodziewanie.
— Tak.
— Jakie?
Delikatny uśmiech przemknął przez twarz Sebastiana.
— Lucyfer.
— Och! — Patrycja delikatnie chrząknęła. — Tak, chciałam więc powiedzieć, że nie jestem
wcale osobą niezwykłą, a po prostu normalną kobietą, która, niestety, jest raczej słabo obyta w
miejskim stylu życia.
— Nie zgadzam się, panno Merryweather. Jest pani najbardziej niezwykłą niewiastą, jaką
kiedykolwiek w życiu spotkałem.
— Trudno mi w to uwierzyć — odpowiedziała cierpko. — A więc wydaje się —
kontynuowała — że stałam się dzisiaj wieczorem przyczyną nieporozumienia pomiędzy panem a
moim bratem i chciałabym niezwłocznie doprowadzić do zakończenia tej sprawy.
— Nieporozumienia? — Sebastian spojrzał uważnie swymi bursztynowymi oczami. — Nic mi
nie wiadomo o jakichkolwiek nieporozumieniach pomiędzy mną a Trevorem Merryweatherem.
— Proszę nie próbować mnie oszukać, udając, że nie wie pan nic o tym, co zaszło, milordzie.
— Patrycja ciaśniej splotła spoczywające na kolanach ręce. — Dowiedziałam się, że pan i Trevor
macie dzisiaj o świcie pojedynek. Nie dopuszczę do tego.
— Jak pani zamierza to zrobić? — Sebastian spojrzał na nią z rozbawieniem.
— Przyszłam tu z gotowym rozwiązaniem, które znalazłam po zaznajomieniu się w ciągu tych
paru godzin z regułami dotyczącymi pojedynków.
— Naprawdę?
— Tak. Całą tę idiotyczną sprawę zakończą przeprosiny. Gdy doszłam do takiego wniosku,
natychmiast odszukałam Trevora na przyjęciu u Atkinsów i porozmawiałam z nim. Niestety,
okazał się śmiesznie uparty w całej tej sprawie, nawet pomimo tego, że jak sądzę, przeraża go
myśl o tym, co może się zdarzyć o świcie. Jak pan wie, on jest jeszcze bardzo młody.
— Najwyraźniej nie jest zbyt młody, aby rzucić wyzwanie.
Patrycja pokręciła głową.
— Wciąż powtarzał, że musiał to zrobić ze względu na mój honor, no i oczywiście własny.
Mój honor? Wyobraża pan sobie?
— To jest najczęstszą przyczyną takich spraw. Pojedynki byłyby niesłychanie nudne, gdyby
nie wiązał się z nimi honor kobiet.
— Co za głupstwa. Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale jeśli pan w to wierzy, to znaczy, że ma
pan niewiele więcej zdrowego rozsądku niż mój brat.
— Ciekawy pogląd.
Patrycja zignorowała sarkazm Sebastiana.
— To kompletny nonsens myśleć, że zostałam znieważona tylko dlatego, że pan ze mną
rozmawiał i zatańczył. Nawet w najmniejszym stopniu nie uważam tego za zniewagę. To samo
powiedziałam bratu.
— Dziękuję.
— Rzecz w tym — wyjaśniła poważnie Patrycja — że Trevor od momentu śmierci naszych
rodziców czuje się za mnie w pełni odpowiedzialny. Uważa, że na nim jako na jedynym
mężczyźnie w rodzinie spoczywają poważne obowiązki. Ma rację, ale czasami jego opiekuńczość
staje się nadmierna. To śmieszne z jego strony, że wyzwał pana na pojedynek z tak błahego
powodu.
— Nie jestem całkiem przekonany, że jest to błahy powód. — Sebastian w zadumie głaskał
kota. — Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo.
— O naszych wspólnych zainteresowaniach i o niczym więcej — szybko odpowiedziała
Patrycja.
— No i tańczyliśmy walca.
— Robiło to wiele innych osób. Lady Pembroke mówiła mi, że teraz wszyscy go tańczą.
Wprost szaleją za walcem. Naprawdę trudno uwierzyć, że Trevor z tego powodu pana wyzwał.
— Widocznie niektórzy ludzie uważają to za wystarczający powód.
Patrycja przygryzła wargi.
— No dobrze, ale skoro wyzwał już pana na pojedynek i skoro nie udało mi się nakłonić go do
polubownego załatwienia sprawy, pozostało tylko jedno rozwiązanie, które może zapobiec
pojedynkowi.
Ich spojrzenia się spotkały.
— Jestem szalenie ciekawy, co pani wymyśliła, panno Merryweather.
— To całkiem proste. — Patrycja uśmiechnęła się do niego i powiedziała z nadzieją w głosie:
— To pan musi przeprosić Trevora.
Dłoń Sebastiana głaszcząca kota znieruchomiała. Jego kruczoczarne rzęsy przysłoniły oczy.
— Przepraszam, nie dosłyszałem…
— Na pewno pan dosłyszał. Musi go pan przeprosić. — Patrycja z poważnym wyrazem
twarzy pochyliła się ku niemu. — To jedyny sposób, milordzie. Trevor ma zaledwie dwadzieścia
lat. Brak mu opanowania i chociaż, jak sądzę, wie, że ta sytuacja go przerasta, jest zbyt młody i w
gorącej wodzie kąpany, aby przyznać, że sprawy wymknęły się spod jego kontroli.
— Obawiam się, że pani brat wcale nie uważa, że przestał panować nad sytuacją.
Prawdopodobnie jest absolutnie przekonany, że wyzwanie mnie na pojedynek było w tych
okolicznościach jedynym rozwiązaniem.
— To śmieszne. Musi pan spróbować to zrozumieć, milordzie. Od momentu, gdy dwa lata
temu nasi rodzice zginęli w wypadku, mój brat przejął obowiązki głowy rodziny.
— Rozumiem.
— Jest w tym okropnym wieku, kiedy młodzi mężczyźni traktują wszystko niezwykle
poważnie. Sądzę, że pan też był kiedyś młody.
Sebastian spojrzał na nią wyraźnie rozbawiony.
— Teraz, kiedy mi pani o tym przypomniała, zaczynam wierzyć, że to prawda. Ale,
oczywiście, było to bardzo dawno.
Patrycja się zmieszała.
— Nie chciałam przez to powiedzieć, że jest pan stary, milordzie.
— Dziękuję.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
— Myślę, że nie ma pan więcej niż czterdzieści lat.
— Trzydzieści pięć.
Nerwowo zamrugała oczami.
— Słucham?
— Mam trzydzieści pięć lat, panno Merryweather. Nie czterdzieści.
— Och! Rozumiem. — Pomyślała, że Sebastian na pewno się na nią obraził. Postanowiła
ratować sytuację. — Wykazuje pan dojrzałość, jakiej można by się spodziewać po kimś znacznie
starszym.
— Miło mi to słyszeć. Niektórzy uważają, że moja twarz nosi znamiona zagubionej duszy i
zbyt swobodnego życia.
Patrycja przełknęła ślinę.
— Wydaje mi się, milordzie, iż w tej sprawie, jeśli mamy udaremnić skutki głupoty
dwudziestoletniego młodzieńca, musimy polegać na mądrości i zdrowym rozsądku, jaki z
pewnością zdobył pan w ciągu tych trzydziestu pięciu lat.
Sebastian przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
— Czy pani mówi poważnie, panno Merryweather? Pani naprawdę nalega, abym przeprosił jej
brata?
— Całkowicie poważnie. To sprawa życia lub śmierci, milordzie. O ile mi wiadomo, jest pan
świetnym strzelcem. — Patrycja mocniej zacisnęła dłonie. — Wiem, że trenuje pan regularnie u
Mantona i że nie będzie to pana pierwszy pojedynek.
— Wygląda na to, że jest pani świetnie poinformowana.
— Potrafię znakomicie prowadzić śledztwo — oznajmiła poważnie. — To moje hobby.
Mówiłam panu już o tym wczoraj wieczorem.
— Tak, istotnie, ale odniosłem wrażenie, że głównie zajmuje się pani badaniem zjawisk
nadprzyrodzonych.
Patrycja spojrzała na kota.
— To prawda. Specjalizuję się w tej dziedzinie, ale mogę pana zapewnić, że moje
zainteresowania są znacznie szersze. Bawi mnie znajdowanie odpowiedzi na trudne zagadki.
— Czy pani wierzy w duchy, panno Merryweather?
— Jestem bardzo sceptyczna w tych sprawach — przyznała Patrycja — ale wiele osób
naprawdę w nie wierzy. Często są przekonani, że mają dowody na istnienie zjawisk
nadprzyrodzonych. Moje hobby polega na tym, że zajmuję się sprawdzaniem tych dowodów i
próbuję znaleźć logiczne ich wyjaśnienie.
— Rozumiem. — Sebastian wpatrywał się w płomienie na kominku. — Właśnie dlatego, że
dowiedziałem się o tych raczej niezwykłych zainteresowaniach, poprosiłem, aby mnie pani
przedstawiono.
Patrycja uśmiechnęła się ponuro.
— Jestem tego świadoma, milordzie. Wiem, że uważają mnie za ekscentryczkę. Nie jest pan
pierwszym dżentelmenem, który chciał zawrzeć ze mną znajomość, ponieważ interesowało go
jedynie moje hobby. Czy zdaje pan sobie sprawę, jakie to irytujące być proszoną do tańca tylko
dlatego, że jest się uważaną za dziwaczkę?
— Wiem coś na ten temat — powiedział zaskakująco smutnym głosem Sebastian. —
Towarzystwo interesuje się tylko czymś niezwykłym. Reaguje jak dziecko na nową zabawkę.
Jeśli przypadkiem zabawka się zepsuje, odrzuca ją i bierze następną, kolorową, błyszczącą.
— Rozumiem. — Patrycji zamarło serce. Czy mogła mieć nadzieję, że on uzna ją za coś
bardziej interesującego niż nowa zabawka? — To znaczy, że poprosił mnie pan do tańca,
ponieważ jestem najnowszą atrakcją towarzystwa? Chciał się pan jedynie zabawić.
— Nie. — Sebastian spojrzał na nią spod opuszczonych powiek. — Poprosiłem panią do
tańca, ponieważ zainteresowała mnie pani, panno Merryweather. Wydało mi się, że łączą nas
wspólne zamiłowania.
Spojrzała ...