Mary Lynn Baxter Kobiet Danclera ROZDZIAŁ PIERWSZY Czy dzisiaj go zobaczy? Czy Dancler dzisiaj wróci? PrzeraŜona tą myślą, Marlee Bishop gwałtownie us...
22 downloads
12 Views
473KB Size
Mary Lynn Baxter Kobiet Danclera ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czy dzisiaj go zobaczy? Czy Dancler dzisiaj wróci? PrzeraŜona tą myślą, Marlee Bishop gwałtownie usiadła na łóŜku i zrobiła parę głębokich wdechów. Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje, lecz rozejrzała się wokół, próbując się opanować. Opadła na poduszkę, a z jej ust wyrwał się cichy jęk. LeŜała z szeroko otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę. Spojrzała w okno. Wschodzące słońce zabarwiło niebo na pomarańczowo-Ŝółty kolor. Nie ma to jak wschód słońca we wschodnim Teksasie, pomyślała, wstając. Przeciągnęła się i spojrzała na łąkę i pasące się na niej bydło. Za łąką widać było dęby i sosny. Kiedy Marlee była mała, myślała, Ŝe te drzewa sięgają nieba i Ŝe mieszkanie na ranczo Dancler B równa się przebywaniu w raju. Teraz uwaŜała inaczej. Zmarszczyła brwi. Myśl o pozostaniu na ranczo była nie do zniesienia, a jednak Marlee wiedziała, Ŝe niema wyboru. Musiała wyzdrowieć. Był to warunek powrotu do świata pokazów i modelek; świata, który pokochała. Uniosła palec do twarzy, dotykając struŜki spływającej po policzku. Łzy. Jęknęła i w tej samej chwili poczuła ucisk w piersiach. Gdyby nie złapała w ParyŜu infekcji wirusowej, która tak osłabiła jej organizm, Ŝe nie mógł podołać wyczerpującej pracy ... Gdyby tylko... Wiele o tym myślała w ciągu tygodnia spędzonego na ranczo. Owczarek collie, naleŜący do macochy Marlee, zaszczekał przy tylnych drzwiach, domagając się jedzenia. Świerszcze grały tak, jakby współzawodniczyły ze sobą. N a szczycie dębu bawiły się dwie wiewiórki. Och, tak, pomyślała Marlee, przyszła wiosna i stworzenia stały się niespokojne. Z nią działo się to samo. Przyrzekła sobie jednak, Ŝe nie wszystko stracone. Wyzdrowieje i wypełni swoje zadanie, bez względu na Danclera. Raz jeszcze poczuła skurcz w piersiach na samą myśl o nim - swoim przybranym bracie, Johnie Danclerze. W takim razie nie myśl o nim, napomniała siebie, kierując się w stronę łazienki. MoŜe nie wróci w tym tygodniu. Było to wątpliwe, ale prawdopodobne, i mogła mieć taką nadzieję. Nagle zadzwonił telefon, przerywając zamyślenie Marlee. ZbliŜyła się do biurka i podniosła słuchawkę. W drugim pokoju Connie zrobiła to samo. - Halo? - rzuciła Marlee. - To ty, Marlee? Brzęknęła odłoŜona słuchawka drugiego aparatu. - Cześć, Jerome - powiedziała z radością, której wcale nie czuła. - Jak się masz, dziecinko? Marlee opadła na krzesło. - Chyba lepiej. A ty? - Okropnie - jęknął. - Tak bardzo za tobą tęsknię. Marlee przywołała w wyobraźni obraz swego agenta i przyjaciela, Jerome'a Powella, który wkrótce mógł stać się kimś więcej w jej Ŝyciu. Oświadczył się jej, lecz jeszcze nie udzieliła mu odpowiedzi. Nie był jej obojętny i wiele mu zawdzięczała. Z całą pewnością miał znaczny udział w rozwoju jej kariery, ale czy Marlee kochała go tak, jak on ją? Nie. Mimo to zastanawiała się nad jego propozycją. Mieli ze sobą wiele wspólnego, a poza tym Jerome był przystojny i czarujący. Średniego wzrostu, o włosach blond, wspaniale kontrastujących z jego opalenizną. Miał takŜe rewelacyjne białe zęby i zielone oczy, ocienione gęstymi, czarnymi rzęsami. Niewątpliwie stanowił cenną zdobycz. Gdyby tylko mogła... - Marlee, jesteś tam? Potrząsnęła głową. - Przepraszam, chyba się jeszcze nie obudziłam. - Kiedy mogę przyjechać do tego zakazanego miejsca i zobaczyć cię? Marlee najeŜyła się. Ona mogła marudzić i narzekać, Ŝe nudzi się na ranczo, ale nie podobało jej się, gdy robił to ktoś inny.
- To "zakazane miejsce", jak je nazywasz, nie jest takie złe. Przynajmniej nabieram tu sił. - T o wspaniale. Zresztą między innymi po to tam pojechałaś. - Przerwał. - No dobrze, rozmawiałaś juŜ z bratem? Westchnęła. - Nie, Jerome, nie rozmawiałam. - Dlaczego? - PoniewaŜ go nie ma. - Nie ma? Stłumiła narastające zniecierpliwienie. - Mój przybrany brat pojechał do Kalifornii po srebro do siodeł. Jerome westchnął. - Siodła. BoŜe, nie zniósłbym myśli o tym, Ŝe tak mam zarabiać na Ŝycie. - Wyrób siodeł jest sztuką -rzuciła, broniąc Danclera. Świadomość, Ŝe stanęła w jego obronie, była szokująca. Poza tym nie widziała go przez długi czas, dokładnie przez pięć lat. - Tak, ale to mi... nam nie pomoŜe - szybko dokończył Jerome. Marlee stłumiła kolejne westchnienie. - Zdobędę pieniądze, nie martw się· Jakby czując, Ŝe posunął się za daleko, Jerome zmienił ton. - Och, maleństwo, wcale się o to nie martwię. Chcę tylko, Ŝebyś wyzdrowiała, Ŝebyśmy znów byli razem i Ŝebyś robiła to, w czym jesteś najlepsza. - Przerwał i westchnął. - Nie uwierzysz, jak wielkie jest zapotrzebowanie na twoją osobę. Od kiedy zainteresował się tobą "Redbook" i CNN, jesteś gwiazdą. Po plecach Marlee przebiegł dreszcz podniecenia. - Och, Jerome, nie mogę się doczekać powrotu. - Byle nie za szybko. Wdałem się w pewien interes. - Jaki interes? _ Aha! Nie powiem ci, w kaŜdym razie nie teraz. Jeśli wypali, będziesz uszczęśliwiona. Zachichotał. - Będziemy uszczęśliwieni. Marlee wiedziała, Ŝe wypytywanie nie ma sensu. Jerome opowie jej o wszystkim, kiedy uzna to za stosowne. _ W porządku - zgodziła się. - Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nawet o tym nie wspominaj. . _ Słuchaj, muszę kończyć rozmowę - rzucił - Zadzwonię później. Całuję, kocham cię· Marlee siedziała przy biurku, słuchając sygnału. Potem drŜącą dłonią odłoŜyła słuchawkę. Rozmowy z Jerome'em rozstrajały ją. Zaczynała tęsknić za miejskim Ŝyciem i swoją pracą. Na co dzień mieszkała w Houston, ale większość czasu spędzała w Nowym Jorku i za granicą. Rozległo się pukanie do drzwi. - Otwarte! - zawołała. Do pokoju zajrzała macocha. - Dzień dobry. - Cześć, Connie- powiedziała ciepło Marlee, unosząc głowę. Connie Bishop była przystojną, silną kobietą o brązowych włosach przyprószonych siwizną, obciętych krótko, tak, Ŝe fryzura podkreślała naturalne loki. Zresztą gdyby nawet była brzydka, nie miałoby to znaczenia. Marlee zawsze ją uwielbiała. Niebieskie, błyszczące oczy Connie z uwagą wpatrywały się w Marlee. - Powinnaś jeszcze spać. - Chciałabym, ale przyzwyczaiłam się do wstawania o świcie i budzę się rano, choć nie mam nic do roboty. Connie skrzywiła się. - To niedobrze. Musimy coś na to poradzić. - Nie sądzę. - Marlee z uśmiechem potrząsnęła głową. - Nawet nie myśl o przygotowaniu mi którejś z tych twoich słynnych silnych trucizn. Connie zaśmiała się. - PrzecieŜ pomagają; przynajmniej niektóre. - Wolę twoją kawę. - Jest juŜ zaparzona i czeka. - SpowaŜniała. - Po tygodniu wyglądasz o wiele lepiej. Jak tylko uda mi się obłoŜyć ciałem te kości... - Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe - przerwała jej Marlee. - Muszę być w stanie prezentować na
wybiegu stroje w najmniejszym rozmiarze. Na twarzy macochy pojawił się grymas. - Jeśli schudniesz jeszcze trochę, porwie cię wiatr. - Niestety, takie są zasady tej gry. Connie westchnęła. - Zaraz zejdę na dół - rzuciła Marlee ze śmiechem. Po wyjściu macochy wzięła prysznic, zrobiła makijaŜ i włoŜyła szorty. Wybrała koszulkę z kieszeniami na piersiach, dzięki czemu nie musiała wkładać biustonosza. Zapięła sandały i zeszła na dół. Dom był obszerny i wygodny. Marlee wprowadziła się do niego, gdy' miała sześć lat. Odkąd pamiętała, kojarzył się jej z bezpieczeństwem. To się nie zmieniło, choć teraz wolała pełne emocji Ŝycie w mieście niŜ spokojną farmę. Podejrzewała, Ŝe Connie wie i boleje nad tym, ale nie mogła powiedzieć jej tego wprost. Przed wyjazdem powiedziała macosze tylko tyle, Ŝe musi zacząć Ŝyć na własny rachunek. Connie nie protestowała i pozwoliła jej odejść. Z Danclerem jednak sprawa przedstawiała się inaczej. ZadrŜała i pomyślała o czymś innym. Connie stała przy kuchence gazowej i smaŜyła na patelni kawałek mięsa. Olbrzymia słoneczna kuchnia z okrągłym, dębowym stołem pośrodku i kilkoma krzesłami zawsze była ulubionym pomieszczeniem Marlee. To równieŜ się nie zmieniło. - Mam nadzieję, Ŝe nie przygotowujesz tego dla mnie - powiedziała Marlee, nalewając sobie kawę· - Oczywiście, Ŝe tak, i w dodatku to zjesz. - Słuchaj, Connie ... - Nie będzie Ŝadnego "słuchania", młoda damo. Obiecałam, Ŝe postawię cię na nogi i zrobię to. Poza tym to mięso z indyka, w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach wolne od tłuszczu. - Och, Connie, jesteś kochana i rozpieszczasz mnie. - Hmm, rozpieszczałabym cię bardziej, gdybyś częściej przyjeŜdŜała do domu. Marlee wydęła wargi. - Wiem, ale przy mojej pracy to niemoŜliwe. - Skoro mówimy o twojej pracy - powiedziała Connie, odkręcając gaz mocniej, tak, Ŝe mięso zaskwierczało. - Co zrobisz za jakieś pięć lat? Będziesz miała wtedy trzydziestkę. Czy to w tym wieku modelki myślą o odejściu? - Tylko dlatego, Ŝe zmuszają je do tego młodsze i ładniejsze dziewczyny. - A więc myślisz, Ŝe przegrasz z konkurencją? Marlee omawiała juŜ z Connie swoje plany na przyszłość, ale najwyraźniej macocha nie była z nich zadowolona. - Jeśli tak się stanie, będę miała udział w agencji, która powinna kwitnąć. Przynajmniej będę nadal związana ze swoim zawodem. Connie nie odpowiedziała od razu. Zdjęła mięso z patelni i połoŜyła je na papierowym ręczniku, Ŝeby odsączyć tłuszcz. Potem spojrzała na Marlee; kąciki jej warg opadły. - Myślisz, Ŝe to rozsądne inwestować w tak duŜy interes? - Zmarszczyła brwi. - Poza tym, czy dobrze znasz Jerome'a1 Interesowałaś się jego przeszłością? - Connie! Myślałam, Ŝe tylko Dancler moŜe zadawać takie pytania. Connie zaczerwieniła się i uniosła dumnie głowę. - Przykro mi, ale nie ufam temu młodemu człowiekowi. - A ja tak. - stwierdziła sucho Marlee. - On mnie kocha. Wiem z doświadczenia: on wie, co robi. Chodzi tylko o to, Ŝe nie ma ani pieniędzy, ani znajomości, Ŝeby załoŜyć agencję samodzielnie. - Czy powiedział ci to wprost i poprosił o pieniądze? - Nie, ja mu to zaoferowałam, pod warunkiem, Ŝe przyjmie mnie jako wspólniczkę. - Rozumiem - odpowiedziała Connie. Zacisnęła wargi i zajęła się wbijaniem jajek do miski. Marlee przyglądała się, jak macocha wlewa jajka na patelnię, na której przed chwilą smaŜyła mięso. Od lat nie jadła tradycyjnego śniadania, choć Connie próbowała robić je od początku tygodnia. Tego dnia nie zapytała - po prostu przygotowała. Marlee straciła apetyt, ale wiedziała, Ŝe ze względu na Connie będzie musiała coś zjeść. - Myślisz, Ŝe będę miała kłopoty z Danclerem? - Znała odpowiedź, lecz chciała uzyskać potwierdzenie. Connie przełoŜyła jajecznicę do miski i wyjęła z piekarnika brązowe herbatniki. - Tak - powiedziała w końcu. Oczy Marlee zabłysły. - To moje pieniądze, tatuś mi je zostawił.
- To prawda, skarbie, ale Dancler jest twoim opiekunem i powinien sprawować nad tobą kontrolę do dwudziestego ósmego roku Ŝycia. - Twardy orzech do zgryzienia - rzuciła Marlee. - Dlaczego tatuś nie pozwolił tobie zaopiekować się moimi pieniędzmi? Connie uśmiechnęła się. - Prawdopodobnie wiedział, Ŝe moŜesz mnie owinąć wokół palca. - Z Danclerem to się nie uda. Trzęsie się o te pieniądze jak o swoje. - Kochanie, chce dla ciebie jak najlepiej. Wiesz, Ŝe traktuje cię jak siostrę i troszczy się o ciebie. - Nie sądzę, Ŝeby umiał troszczyć się o kogoś poza sobą - wybuchnęła Marlee natychmiast poczuła się okropnie, widząc ból na twarzy macochy. Dlaczego nie pomyślała, zanim to powiedziała? - Wiesz, Ŝe to z powodu pracy. śycie łowcy nagród jest pełne niebezpieczeństw. - Czy dlatego rzucił to zajęcie i wrócił do domu? - Nie jestem pewna - powiedziała cicho Connie. Postawiła talerze na stole i usiadła naprzeciwko Marlee. śadna z nich nie sięgnęła po parującą jajecznicę. Marlee popijała kawę i obserwowała twarz macochy. - Stało się coś strasznego, co skłoniło go do przyjazdu tutaj, ale nie chce o tym mówić, więc go o nic nie pytam. - Connie nie udało się zapanować nad drŜeniem głosu. - Martwię się o niego. Dzięki Bogu, zainteresował się wyrobem siodeł. Po śmierci Damona warsztat zaczął podupadać, a ja nie mogłam na to patrzeć. Damon był bratem Connie. Prowadził sklep z siodłami i interes kwitł. Zmarł pięć lat temu. Marlee przyjechała na pogrzeb i właśnie wtedy widziała Danclera po raz ostatni. - Cieszę się, Ŝe robi to, czego po nim oczekujesz - powiedziała Marlee. - Teraz jednak uczyni coś dla mnie, czy tego chce, czy nie. - Mam nadzieję, Ŝe nie będziecie kłócić się przez cały czas. Kiedyś byliście takimi dobrymi przyjaciółmi. - To było zanim ... - Marlee przerwała i zacisnęła wargi. - Mów dalej - nalegała Connie. - NiewaŜne, to nic takiego. - Musi być waŜne, skoro chodzi o moje dzieci. - Och, Connie - westchnęła Ŝałując, Ŝe sprawiła macosze ból. - Wszystko się zmienia. . - Wiem. I to jest niedobre. - Patrzcie, patrzcie. Córka marnotrawna zdecydowała się wrócić do domu. Były tak pogrąŜone w rozmowie, Ŝe nie zauwaŜyły nadejścia trzeciej osoby. Marlee zamarła, rozpoznając natychmiast niski, chrapliwy głos. Jej serce zadrŜało, gdy obróciła się i spojrzała w niebieskie oczy przybranego brata. Przesunęła językiem po wyschniętych wargach. - Cześć, Dancler.
ROZDZIAŁ DRUGI
John Shaw Dancler oderwał się od framugi drzwi i ruszył w głąb pomieszczenia. Wyglądał tak, jakby właśnie wrócił z podróŜy: w wyblakłych dŜinsach, niebieskiej koszuli i zakurzonych butach. Jego oczy były intensywnie błękitne i niepokojące. Marlee chciała coś powiedzieć, Ŝeby uspokoić rozdygotane nerwy. Nawet otworzyła usta, ale nic się nie wydobyło ze ściśniętego gardła. Dancler nie miał takich problemów. - Jak długo zostaniesz tym razem, siostrzyczko? W jego tonie brzmiała kpina, ale Marlee postanowiła to zignorować. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo wytrąca ją z równowagi. - Tak długo, Ŝeby wyzdrowieć. -Przerwała i spojrzała na niego. - NiewaŜne, ile czasu to potrwa; na pewno zostanę tu dłuŜej niŜ ty. Uśmiechnął się i zdjął kapelusz. Marlee zauwaŜyła, Ŝe jego włosy są potargane, jakby nie zadał sobie trudu uczesania ich rano. - Nadal masz ostry język, tak? - zapytał. - Hej, wy - wtrąciła się Connie, przenosząc wzrok z jednego na drugie. - Z pewnością moŜecie być
dla siebie grzeczniejsi po tak długiej rozłące. - Przepraszam, mamo - powiedział Dancler. Pochylił się i pocałował ją w policzek. Connie uśmiechnęła się. - Nie wydaje ci się, Ŝe Marlee teŜ na to zasługuje? Dancler spojrzał na Marlee. Jego spojrzenie zdawało się docierać do jej duszy. - Chcesz całusa, siostro? Marlee zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czego pragnie bardziej - chlusnąć kawą w jego twarz czy rzucić mu się w ramiona. Zamiast tego oświadczyła zwięźle: -Bynajmniej. Dancler zaśmiał się. - Tak myślałem. - Dzieci, dzieci - rzuciła Connie z uśmiechem. Jej oczy nie uśmiechały się i Marlee zauwaŜyła to. Niepokoił ją fakt, Ŝe w ciągu kilku sekund atmosfera w kuchni zmieniła się z przyjaznej we wrogą· - A więc ... odpoczywałaś? - zapytał Dancler, podchodząc do kuchenki i nakładając sobie mięso na talerz. Marlee straciła zainteresowanie zawartością swego. Myśl o jedzeniu zimnych jajek wywoływ~ła mdł?ści. Prawdę mówiąc, robiło się jej niedobrze me na WIdok jedzenia, lecz na skutek rozmowy z D.ancler~. - Marlee, skarbie, Dancler zadał Ci pytame. Zamrugała powiekami. - Och, tak, bardzo duŜo. Dancler obrócił się ku niej i, milcząc, popatrzył na nią. Znów się zaczerwieniła. A niech go, pomyśl~a: Taki z niego łajdak i tak mu z tym do twarzy. Z drugiej strony, zawsze był bardzo przystojny: . Indiańskie pochodzenie ze strony Ojca było widoczne. Dancler nie był pięknym męŜczyzną, przynaJmmeJ nie w tradycyjnym rozumieniu. Miał za ostre rysy; "grubo ciosane" było właściwym słowem .. Nie raZiło to, zwłaszcza w połączeniu z ciemnymi włosami, wąsami i karnacją, podkreślającą biel zębów. Skazami były: nos, złamany dwukrotnie w przeszłości - raz w pracy, raz podczas gry w piłkę, i nadłamany przedni ząb. Dancler usiadł obok Marlee. Zamarła w bezruchu, czując jego obecność kaŜdym nerwem ciała. Czy naprawdę minęło pięć lat, odkąd widziała go po raz ostatni? Wydawało się to niemoŜliwe. Kiedy wszedł do kuchni, czas jakby się cofnął. Dancler był trzydziestoośmiolatkiem, był od niej starszy o trzynaście lat. Jego ciało składało się z samych mięśni i świadczyło o sile, jaką posiadają męŜczyźni, którzy cięŜko pracują albo dbają o siebie. Dancler zaliczał się do obu kategorii. - Nie lubię opuszczać miłego towarzystwa - odezwała się Connie - ale za chwilę muszę iść na spotkanie do klubu ogrodników. - Wstała i spojrzała na Marlee. - MoŜe jednak dasz się namówić i pójdziesz ze mną? Marlee odczuła pokusę; uciekłaby wtedy od Danclera. Z drugiej strony wiedziała, Ŝe to byłaby oznaka tchórzostwa, a ona nie była tchórzem. Prędzej czy później będzie musiała porozmawiać z Danclerem o swoich pieniądzach. Chciała zrobić to jak najszybciej. - Chętnie, ale ... Connie machnęła ręką, przerywając jej. - W porządku. Wiem, Ŝe nie interesujesz się ogrodnictwem. Marlee uśmiechnęła się i skinęła głową. - A czym się teraz interesujesz? - zapytał Dancler, odsuwając pusty talerz i wpatrując się w nią przeszywającym wzrokiem. Uśmiech Marlee zgasł. - Na początek odzyskaniem moich pieniędzy. Jeśli jej bezpośredniość poruszyła go, nie pokazał tego po sobie. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Marlee zdawało się, Ŝe lekko zacisnął wargi, ale równie dobrze mogło to być przywidzenie. Przy Danclerze stawała się przewraŜliwiona. - Nie wiem, czy mogę iść i zostawić was samych - powiedziała Connie z niepokojem. - Myślę, Ŝe powinnam zostać i pełnić funkcję sędziego. - Westchnęła głęboko. - Och, gdzie są stare, dobre czasy, kiedy mogłam odesłać was do swoich pokojów. Marlee wstała i pocałowała Conme w policzek. - Nie martw się o nas. CóŜ w tym złego, jeśli się pokłócimy? . Uśmiechnęła się, próbując rozładować sytuaCJę, która wcale nie była przyjemna. - Baw się dobrze, mamo. Poradzę sobie z tą księŜniczką. Zawsze umiałem tego dokonać.
Marlee zagryzła wargi, Ŝeby powstrzymać się od powiedzenia w obecności Connie czegoś, czego mogłaby potem Ŝałować. . .. . - Marlee skarbie, nie przejmuj SIę kuchnią. Za chwilę przyjdzie Hattie i wszystko sprząta. . Hattie była pokojówką, pracującą u mch od WIelu lat. Wszyscy uwaŜali ją za członka rodziny. - Na pewno? Nie mam nic przecIwko sprzątaniu. - Ale ja mam - rzuciła Connie z naciskiem. Marlee wzruszyła ramionami. - W takim razie poćwiczę trochę na ławce i porozciągam się· Dancler parsknął śmiechem. . Connie potrząsnęła głową z irytaCJą, odwroclła SIę i wyszła. .' . Przez długi czas panowała Cisza. WreSZCIe, nie mogąc tego znieść, Marlee zebrała naczynia i zaniosła je do zlewu. Czuła na sobie wzrok Danclera. Gdy się obróciła, nadal na nią patrzył. Wiedziała, Ŝe znów się czerwieni, ale nie odwróciła oczu. Uniosła dumnie głowę· - Co do pieniędzy, odpowiedź brzmi: nie. Maclee głęboko westchnęła. - Odmawiam przyjęcia tego do wiadomości. Dancler wzruszył ramionami. Maclee postanowiła się opanować. Wiedziała, Ŝe wybuch gniewu donikąd jej nie doprowadzi. Dancler potrafił być tak samo uparty jak ona, moŜe nawet bardziej. - Jak moŜesz tak mówić, nie znając szczegółów? - Wiem wszystko, czego potrzebuję. Mama powiedziała mi, Ŝe twój chłopak potrzebuje wielkich pieniędzy, Ŝeby załoŜyć własny interes. To prawda? - Nie. N a s z interes. Agencja, którą chce otworzyć Jerome, będzie moim źródłem dochodów, kiedy zakończę pracę modelki. - Co wiesz o tym chłopaku? - Wystarczająco duŜo. - Przerwała. - Troszczy się o mnie. Prawdę mówiąc, poprosił mnie o rękę. Dancler znów parsknął śmiechem. - Nie mówię o łóŜku. Mówię o robieniu interesów. Rzuciła mu oburzone spojrzenie. - Wiem, o czym mówisz, ale to się sprowadza do zaufania. A ja mu ufam. Wie, co robi. - Ile chce? - DuŜo. - Ile to jest: "duŜo"? Marlee spojrzała w okno. ZauwaŜyła, Ŝe czyste, bezchmurne niebo ma kolor oczu Danclera; oczu, które zdawały się widzieć ją na wskroś. Kiedyś jej dusza naleŜała do niego. - Ile to jest: "duŜo"? - powtórzył ze zniecierpliwieniem. - Nie jestem pewna. Jerome powie mi, jak tylko wszystko podliczy. - Wyczuła, Ŝe opór Danclera słabnie. -Jeśli to sprawi, Ŝe poczujesz się lepiej, moŜesz sam z nim porozmawiać. Przesunął ręką po szyi, mierzwiąc włosy, opadające na kołnierzyk koszuli, i spojrzał na nią pociemniałymi oczami. - Och, na pewno z nim porozmawiam. Maclee westchnęła. Próbowała nie zauwaŜać rozpiętych dwóch górnych guzików koszuli Danclera, pozwalających dostrzec jego pierś. Na skórze lśniły kropelki potu. Odwróciła wzrok. - Kochasz tego faceta? Zdawało się, Ŝe pyta ją o to z czystej ciekawości. Maclee uniosła kubek z kawą do ust i spostrzegła, Ŝe cała drŜy. Odstawiła kubek. Nie chciała, aby Danc1er dostrzegł jej zdenerwowanie. - To nie twoja sprawa. - MoŜe nie, ale i tak chcę wiedzieć. - Przerwał. - PrzecieŜ jesteś moją siostrzyczką. - Nie jestem! - rzuciła i odwróciła się plecami. - MoŜe nie, ale jestem twoim opiekunem i moim obowiązkiem jest pilnować kaŜdego centa, dopóki nie stanie się legalnie twój. Jeśli potem zechcesz to wszystko rozdać, nie będę protestować. . Skrzypnęło krzesło, gdy wstał. Kiedy się obróciła, patrzył na nią. Ich spojrzenia skrzyŜowały się. Napięcie, panujące w pomieszczeniu, stało się niemal namacalne. Marlee zastanawiała się gorączkowo, co moŜe powiedzieć, Ŝeby rozładować atmosferę. W tej samej chwili
Dancler chwycił kapelusz. - Muszę zająć się pracą. - Nie przyjmuję do wiadomości twojej odmowy. - W głosie dziewczyny dźwięczała złość. Dancler zacisnął szczęki. - Zobaczymy - powiedział i wyszedł. Maclee z trudem pohamowała chęć rzucenia za nim jakimś przedmiotem. Wiedziała, Ŝe sama myśl o tym jest dziecinadą. Do diabła, nadal umiał doprowadzić ją do szału i jednocześnie wpływać na jej zmysły tak jak Ŝaden inny męŜczyzna. To właśnie najbardziej ją niepokoiło. Opadła na najbliŜsze krzesło, z trudem chwytając oddech. - Do diabła - mruknął Dancler pod nosem. - Mówiłeś coś, szefie? Danc1er zerknął na swego pomocnika, Rileya Nolana, i potrząsnął głową. - Nie, tylko wydaje się, Ŝe kiedy dzień zaczyna się od poślizgu, później staje się jeszcze gorszy. Riley zdjął kapelusz i podrapał się po łysiejącej głowie. - Wiem, co masz na myśli. Skoro o tym mowa, to na południowym pastwisku kilka płotów wymaga naprawy. Chcesz, Ŝebym się tym zajął, czy potrzebujesz mnie w sklepie? Dancler nie miał pojęcia, jak dałby sobie radę bez tego niskiego, krępego męŜczyzny, który praktycznie był jego cieniem od początku pracy na ranczo, to jest od sześciu miesięcy. Wyrób siodeł wymagał zupełnie innych umiejętności i wiedzy niŜ ściganie przestępców i Dancler potrzebował kaŜdej pomocy, jaką mógł otrzymać. Poza tym musiał takŜe dbać o ranczo i bydło. Wszystko razem przytłaczało go, a jednak wolał to ~Ŝ pracę łowcy nagród. Myśl o powrocie do poprzedmego zawodu wywoływała u niego gęsią skórkę. - Zbladłeś, szefie - zauwaŜył Riley, przyglądając się Danclerowi. - Dobrze się czujesz? - Nie, prawdę mówiąc, nie za bardzo. Riley nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. - MoŜe rozpakuj srebro, które przywiozłem, a ja pojadę na pastwisko - zaproponował Dancler. - Cokolwiek kaŜesz. Och, pani Connie poprosiła mnie, Ŝebym popracował trochę przy jej rabatach kwiatowych, jeśli znajdę chwilę czasu. - Nie ma problemu. Musimy skończyć tylko jedno siodło do przyszłego tygodnia, w dodatku robocze. - W takim razie do zobaczenia później. Dancler wskoczył na konia, uderzył go obcasem w bok i odjechał. Starał się nie myśleć o Ŝadnych kłopotach i pozwolił, by wiatr pieścił jego twarz. Zapowiadał się gorący dzień, ale w tej chwili słońce stało jeszcze nisko i upał nie dokuczał. Dancler przypomniał sobie o kłopotach dopiero wtedy, gdy dojechał do połamanego płotu. Zaklął, widząc szkodę. Wiedział, Ŝe trzeba ją naprawić, inaczej stracą kilka sztuk bydła. Mógłby zrobić to dzisiaj. Wyładowałby w ten sposób frustrację. Marlee. To ona była źródłem jego kłopotów, a nie płot. Przyznał się do tego przed sobą, choć doprowadzało go to do wściekłości. Dlaczego musiała pojawić się tu właśnie teraz, kiedy próbował jakoś ułoŜyć sobie Ŝycie i pogodzić się ze swoim losem? Co więcej, dlaczego musiała tak ślicznie wyglądać? I tak seksownie? To, Ŝe była chora, nie wpłynęło na jej urodę. Bladość twarzy i cienie pod oczami raczej dodawały jej uroku. ~awet teraz widział w wyobraźni jej długie do ramIon włosy miedzianego koloru. Oświetlone słońcem, zdawały się płonąć, podkreślając aksamitną biel skóry. Nie umiał odpędzić tego obrazu. Poza tym miała doskonałe ciało. Była wysoka, ks.zt.ałtna, z zaokrągleniami we wszystkich właściwych mIeJscach. Pod bawełnianą koszulką rysowały się wyraźnie jej wspaniałe piersi. Dancler oblał się potem. Zapomnieć o niej! Skoncent~j się na tym, po co tu przyszedłeś. Oczywiście, łatWIej było to powiedzieć niŜ wykonać. Zwłaszcza Ŝe miał pewność, iŜ w tej chwili Marlee krąŜy po domu. Jej jędrne pośladki i kołyszące się piersi doprowadzały go do szaleństwa. MoŜe jeśli da jej pieniądze, Marlee opuści ranczo i wróci do Houston, Nowego Jorku czy tam, gdzie do tej pory mieszkała. Wiedział jednak, iŜ nie mógłby tego zrobić i Ŝyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Ojciec Marlee ufał, Ŝe Dancler zrobi wszystko dla jej dobra. Nie mógł przeciwstawić się Ŝyczeniom zmarłego, niezaleŜnie od tego, jak bardzo by tego chciał. - Pieprzyć to - powiedział głośno. - Pieprzyć ją. Zamarł. Na tym polegał jego problem. Pragnął tego, zawsze pragnął i zawsze będzie pragnął, ale wiedział, Ŝe to jest zakazane. Jednak to uzasadnienie nie
ugasiło jego poŜądania. Zaklął raz jeszcze, wskoczył na siodło i ruszył w stronę domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Oddychaj, Marlee, oddychaj. Choć stosowała się do własnych instrukcji, niewiele to pomagało. Wydawało się jej, Ŝe dwudziestocentymetrowa ławka do ćwiczeń gapi się na nią szyderczo. W piersiach czuła cięŜar ołowiu. Zrobiła kilka głębokich wdechów i poczuła nagły przypływ siły. Wróciła na ławkę i wykonała osiem zestawów ćwiczeń, rozciągając mięśnie do taktu muzyki płynącej z taśmy magnetofonu. Po twarzy i całym ciele spływał pot. Ćwiczyła zaledwie dziesięć minut, ale miała wraŜenie, Ŝe robi to raczej od dziesięciu dni. Dygotała ze mlęczenia. Mimo to wiedziała, iŜ nie moŜe się rozleniwiać. Praca modelki wymagała wytrzymałości, którą uzyskiwało się dzięki treningom. NaleŜało ją rozwijać poprzez godziny wytęŜonej, cięŜkiej pracy, na ławce i na bieŜni. Jednak lekarz zakazał jej biegania. N a razie próbowała stosować się do jego zaleceń, choć nie było to łatwe. Zeszła z ławki, przycisnęła palce do szyi i sprawdziła puls. Serce biło szybciej, co świadczyło o tym, Ŝe dobrze się rozgrzała. Nie chciała jeszcze kończyć ćwiczeń. Dziesięć minut treningu to za mało. Zastanawiała się, czy osiodłać swoją klacz i wybrać się na przejaŜdŜkę. Choć w jeździe konnej mogła stawać w zawody z najlepszymi pracownikami ranczo i z równą im doskonało ścią wykonywać wszystkie manewry, juŜ nie sprawiało jej to przyjemności. Przed rozpoczęciem kariery modelki było inaczej. Nie mogła się wprost doczekać porannych przejaŜdŜek z Danclerem. A moŜe po prostu nie mogła się doczekać zobaczenia Danclera. Ta myśl przyspieszyła rytm jej serca. Marlee potrząsnęła głową. Nie chciała, Ŝeby wspomnienie jego zachowania zepsuło ten piękny dzień. Wyłączyła magnetofon, słysząc ciche pukanie do drzwi i głos Connie: - Marlee? - Wejdź, Connie. Macocha otworzyła drzwi i na jej twarzy odmalowało się niezadowolenie. - Co ty wyprawiasz, dziecko? Marlee uśmiechnęła się, podeszła i cmoknęła ją w policzek. - A jak ci się wydaje? - Wielkie nieba, nie mam pojęcia. - Spuściła wzrok na niską, twardą, gumową ławkę. - Przypomina mi to jakieś narzędzie tortur. Marlee zaśmiała się. - I· czasem nim jest, ale z całą pewnością dzięki niemu spala się mój tłuszcz. - W takim razie tracisz czas, bo na twoim ciele nie ma ani grama tłuszczu. - JuŜ ci mówiłam, Ŝe nie mogłabym sobie na to pozwolić. - Nie wydaje ci się, kochanie, Ŝe przesadzasz? - zapytała Connie, siadając na łóŜku. - PrzecieŜ jesteś naprawdę chora i powinnaś odpoczywać i odzyskiwać siły, a nie tracić je, na litość boską· - Wiem, Connie, ale to trudne. Brakuje mi mojej pracy, codziennego wysiłku. I chociaŜ jestem w domu dopiero tydzień, wydaje mi się, Ŝe to ... wieczność. Connie posmutniała i Marlee poczuła się okropnie. - Nie to chciałam powiedzieć - dodała szybko. - Wiesz, jak lubię tu przyjeŜdŜać i widzieć cię, ale kiedy ktoś ci mówi, Ŝe musisz coś robić, to juŜ przestaje być zabawne. - Wiem i mnie się teŜ to nie podoba. - Connie uśmiechnęła się lekko. - Ale jestem egoistką i chcę przebywać z tobą jak najczęściej. - Przerwała i obrzuciła Marle~ uwaŜnym spojrzeniem. - Co dokładnie powiedział ci lekarz? Wiem, Ŝe złapałaś jakąś infekcję· - Straszną, i to w ParyŜu. Ale lekarz twierdzi, Ŝe jeśli będę przyjmować lekarstwa i odpoczywać, za kilka tygodni wrócę do zdrowia. - Czy mi się zdawało, Ŝe powiedziałaś "odpoczywać", kochanie?
Marlee ponownie roześmiała się. - W porządku, zrezygnuję z ćwiczeń na ławce. Czy dzięki temu poczujesz się lepiej? - Ty zapewne teŜ, sądząc po wyglądzie t e j rzeczy. --A jeśli osiodłam Sunshine i wybiorę się na przejaŜdŜkę? Ostatecznie to ona się męczy. - Jeśli juŜ koniecznie musisz coś robić, to chyba jest to najlepsze wyjście. Och, a nawiasem mówiąc, kiedy wybierasz się do doktora Wootena? Marlee zmarszczyła brwi. - Nie wiem. Doktor Henderson miał przesłać mu moją kartę. Chyba powinnam zadzwonić i sprawdzić, czy juŜ to zrobił. - TeŜ tak uwaŜam. No, pora wziąć się do pracy. - Connie podeszła do drzwi i przystanęła. Zmarszczyła brwi. - Czy mogłabym zrobić coś, Ŝebyście nie skakali sobie z Danclerem do gardeł? Marlee zacisnęła wargi. - Tak. Powiedz mu, Ŝe musi w końcu zrozumieć, iŜ nie jestem dzieckiem, którym moŜe rządzić. - I które juŜ nie uwaŜa kaŜdego jego słowa za nieomylne, dodała w myślach. - Zawsze był nadopiekuńczy w stosunku do ciebie. Myślę, Ŝe trudno mu przełamać ten nawyk. - Zmienił się. - Wiem. Ty teŜ. Marlee raz jeszcze zerknęła na macochę i jej spojrzenie złagodniało. - Nie martw się, Connie. Wszystko się dobrze ułoŜy. - Szkoda, Ŝe nie mogę mieć takiej pewności. W dodatku moŜe będę m usiała zostawić was samych w domu. - Dlaczego? - Pamiętasz, mówiłam ci, Ŝe moja siostra Jessica będzie miała operację serca? Marl,ee skinęła głową. - Zabieg ma być wykonany w najbliŜszych tygodniach. Oczywiście będę musiała pojechać do niej, bo siostra nie ma nikogo bliskiego. - Och, Connie, tak mi przykro. Wiem, jak kochasz ciocię Jessicę. Nie martw się o nas, poradzimy sobie. Teraz Dancler zachowuje się jak rozjuszony niedźwiedź, ale przejdzie mu to. - Chciałabym mieć taką pewność. Widziałam, jak na ciebie patrzył... - Przerwała i na jej policzki wypłynął rumieniec. - Mielę ozorem, jakbym straciła zmysły. Lepiej zajmę się czymś. W domu panuje straszny bałagan. - Nieprawda. Chciałabym ci pomóc, zwłaszcza Ŝe Hattie nie moŜe dziś przyjść. - Nawet o tym nie myśl. Jeśli musisz, poczytaj, idź na długi spacer albo wybierz się na przejaŜdŜkę. Twoim jedynym zadaniem jest starać się wyzdrowieć. Marlee podeszła do drzwi i uścisnęła Connie. - Kocham cię. - I ja cię kocham - powiedziała Connie załamującym się głosem. Chwilę później Marlee wzięła prysznic, związała włosy w luźny kok, włoŜyła dŜinsy, pomarańczową koszulkę i buty do konnej jazdy i wyszła z domu. . Czerwcowe, poranne słońce niemal ją oślepiło. Zatrzymała się i wciągnęła w płuca aromatyczne, świeŜe powietrze. Czuła się o wiele lepiej niŜ wówczas, gdy dowiedziała się o wykrytym w jej organizmie wirusie. Planowała osiodłać Sunshine i pojeździć pół godziny, moŜe godzinę. Po lunchu mogłaby zastosować się do rady Connie i wyciągnąwszy się na hamaku, poczytać trochę. Przywiozła ze sobą najnowszy bestseller. ZbliŜała się do stajni, kiedy zobaczyła Danclera. Zatrzymała się i zaczęła oglądać płot przylegający do budynku. Dancler klęczał i zmłotkiem w dłoni wyszarpywał gwoździe ze słupka przy bramie. Zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe ją zobaczył, i dlatego podeszła bliŜej. Minęły trzy dni od ich raczej mało przyjaznej rozmowy. W tym czasie Marlee starała się go unikać. Wiedziała, Ŝe potrzebuje czasu na ochłonięcie i wymyślenie sposobu, dzięki któremu mogłaby skłonić go' do przekazania jej pieniędzy. Dancler nie wsta~ ale przerwał pracę i spojrzał na nią. Zsunął kapelusz na tył głowy. - Proszę, proszę. Co wypędziło cię z domu tak wcześnie?
W jego tonie brzmiała kpina, ale Marlee postanowiła zignorować ją. Zdecydowała, Ŝe nie da mu się wyprowadzićzrównowagi. W kontaktach z Danclerem nie mogła ujawnić swych emocji, gdyŜ oznaczałoby to przegraną. - Pomyślałam sobie, Ŝe osiodłam Sunshine i wybiorę się na przejaŜdŜkę. - Czy taka właśnie jest definicja odpoczynku? - To zaleŜy, czyja definicja. - Powiedz Rileyowi, Ŝeby osiodłał klacz. - Mogę to zrobić sama. - Jak chcesz. - Odwrócił się i pracował. J ego czoło zraszał pot, dŜinsy i koszula lepiły mu się do ciała. Wytarł rękę o spodnie. Mięśnie, rysujące się pod dŜinsami, zwracały uwagę swoją siłą. Zmysły Marlee oŜyły. To dlatego, Ŝe tęsknię za Jerome'em, powiedziała sobie, ale nie było to prawdą. To widok Danclera ją niepokoił. Nagle męŜczyzna obrócił się, jakby wyczuwając jej natarczywe spojrzenie. Przesunął wzrokiem po jej ciele. Marlee gwałtownie wciągnęła powietrze. Dopiero gdy się odezwał, odetchnęła. - Potrzebujesz kapelusza - stwierdził szorstko. - Słońce juŜ pali. Marlee przydepnęła źdźbło trawy. - Dzięki za przypomnienie. Zapadła cisza. Wreszcie Dancler odłoŜył młotek i stanął tak blisko niej, Ŝe mogła wyczuć woń potu i naturalny zapach jego ciała. Pod wpływem jego bliskości poczuła mrowienie w całym ciele. - Twoja matka ... martwi się o nas - wyjąkała. Spojrzał na nią. - Mama zawsze się o nas martwiła i to juŜ się nie zmieni. - Wiesz, o czym mówię. Wzruszył ramionami. - Wszyscy mamy jakieś problemy. - Nic cię to nie obchodzi, prawda? Kiedy stałeś się taki twardy, taki wywołujący ból w ... - Przerwała, nie mogąc dokończyć pod jego uwaŜnym spojrzeniem. - Zadku? Czy nie to chciałaś powiedzieć? - Tak - przyznała mimo woli. Umiał ją- podejść i potrafił sprowokować do mówienia, zanim pomyślała. Zaśmiał się, ale zabrzmiało to ponuro. - Taka juŜ tu okolica. - Twoja praca - stwierdziła krótko. - Connie mówiła, Ŝe miałeś jakieś kłopoty. Wsadził ręce do kieszeni. - Za duŜo mówi. - Nie naduŜyła twojego zaufania. Chodzi o to, Ŝe jesteś inny. - Ty teŜ. - Spojrzał bezczelnie na jej dekolt. Zaczerwieniła się, ale nie odwróciła wzroku. Dorosłam. - Och, a więc to się stało. - Nadal przyglądał się jej uwaŜnie. Rumieniec Marlee pogłębił się i tym razem odwróciła głowę. - Jesteś cholemie chuda. Myślałem, Ŝe chcesz o siebie zadbać. - Robię to, ale nie znoszę siedzieć bezczynnie. - Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, niekoniecznie trzeba dręczyć swoje ciało. Zawrzała w niej krew. - Słuchaj, wiem, co myślisz o mojej pracy. UwaŜasz ją za bezsensowną i bezuŜyteczną. W porządku. Wiedz jednak, Ŝe ja teŜ nie Ŝywię szacunku dla tego, co ty robisz. - Robiłem- poprawił ją. - Jasne. Poczekaj tylko, aŜ sklep z siodłami zbankrutuje. Zaswędzą cię stopy, przypniesz z powrotem rewolwer i..; Zawahała się i trwało to wystarczająco długo, Ŝeby chwycił jej rękę i przyciągnął do siebie. - Dancler! - I co? - zapytał chrapliwie. - ... zabijesz kogoś. To chciałaś powiedzieć? Patrzyli na siebie. Serce Marlee biło szybko, ale nie szybciej niŜ Danclera. Czuła to. Widziała zwęŜone oczy męŜczyzny i poruszające się nozdrza. W takim stanie widziała go drugi raz. Wówczas
przeraziło ją to tak samo jak teraz. Ale to nie strach był najsilniejszą emocją. Ucisk jego palców na jej ramieniu zdawał się palić jej skórę. - Puść mnie! - Marleel Nieoczekiwany głos Connie sprawił, Ŝe oboje zwrócili się w jej kierunku. Stała na ganku, osłaniając dłonią oczy od słońca. Gdy Ŝadne nie odpowiedziało, zawołała jeszcze raz: - Marlee, słyszysz mnie? Dziewczyna skinęła· głową. - Jesteś proszona do telefonu, skarbie. To Jerome. Dancler westchnął głęboko i puścił ją. Marlee nie poruszyła się. Czuła dziwną słabość. Pomasowała ramię i oblizała wyschnięte wargi. - No, idź - rzucił ostro, patrząc na nią z pogardą. - Nie kaŜ czekać swemu kochasiowi. - Ty ... chamie! - szepnęła. - Masz rację. I nigdy o tym nie zapominaj. Otworzyła usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa. Powstrzymując łzy napływające do oczu, obróciła się i pobiegła do domu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Marlee odrzuciła prześcieradło, wstała i przeciągnęła się. - Oj - ję1qJ.ęła, marszcząc brwi. Choć od przejaŜdŜki na Sunshine minęły trzy dni, bolały ją wszystkie mięśnie. - Marlee Bishop, jesteś wrakiem. Obrzucanie się wyzwiskami nie poprawiło jej samopoczucia. Rozgoryczona, skierowała się do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła makijaŜ, ubrała się, związała włosy w koński ogon i była gotowa. Na co? Nie miała Ŝadnych planów na ten dzień. Westchnąwszy głęboko, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Niebo było zachmurzone, ale wiedziała, Ŝe wkrótce pojawi się słońce i chmury znikną. Westchnęła ponownie i oparła czoło o ramę okienną. PrzeŜywała depresję. Chciała wrócić do pracy, lecz wiedziała, Ŝe nie pozwala jej na to stan zdrowia. Sypiała źle i to równieŜ przyczyniało się do jej zmęczenia i niezadowolenia. Poza tym dręczyło ją poczucie winy, gdyŜ nie umiała cieszyć się z pobytu w domu i spotkania z macochą. I byłjeszcze DancIer. od czasu ostatniej utarczki słownej robiła wszystko, Ŝeby go unikać. Było to całkiem łatwe, poniewaŜ znów wyjechał, tym razem do Oregonu, do garbami. Wrócił późno. Marlee słyszała, jak około północy jego samochód wjeŜdŜał do garaŜu. Mogła zejść na śniadanie i spotkać się z nim, ale nie miała na to ochoty. Ciągłe napięcie i wrogość między nimi zniechęcały ją do tego. Jerome takŜe nie przyczynił się do poprawienia nastroju. Kiedy swoim telefonem przerwał wymianę zdań między nią i Danclerem, zmusił ją do podania terminu, kiedy mógłby przyjechać i spotkać się z nią. Zanim odłoŜył słuchawkę, zapytał niezobowiązująco, czy przekonała juŜ Danclera, aby przekazał jej pieniądze. Napomknął, Ŝe poddawany jest naciskom w tej sprawie. Marlee chciała krzyknąć, Ŝeby dał jej spokój. Wiedziała, Ŝe jedyne wyjście to szczera, ostateczna rozmowa z Danclerem. Chciała wesprzeć Jerome'a. Jego agencja jawiła się jej jako zabezpieczenie na niepewną przyszłość. Poza tym postanowiła, Ŝe nie pozwoli Danclerowi kontrolować swego Ŝycia i dyktować, co wolno jej robić, a czego nie. Na razie jednak nie mogła mu okazać, jak bardzo czuje się dotknięta koniecznością błagania o to, co prawnie jej się naleŜało. Winę za to wszystko ponosił ojciec. Dancler wywarł na nim' takie samo wraŜenie jak na Marlee. Kiedy Foster Bishop oŜenił się z Connie, postanowił zamieszkać na ranczo Dancler B. I tak miał zamiar sprzedać dom w mieście. Tłumaczył, Ŝe wiąŜe się z nim za duŜo wspomnień. Marlee nie miała nic przeciwko przeprowadzce, gdyŜ zdąŜyła juŜ poznać swego przyszłego przybranego brata i natychmiast obdarzyć go bezgranicznym zaufaniem. Fakt, Ŝe on traktował ją jak nieznośną, młodszą siostrę, nie miał wpływu na jej uczucia. AŜ do tego
fatalnego dnia ... Marlee zamknęła oczy i desperacko próbowała pozbyć się tych wspomnień. Przeszłość kryła zakazane terytorium, którego unikała ze strachu przed poczuciem winy. Po chwili otworzyła oczy i zobaczyła Danclera. Opuściła powieki, pewna, Ŝe wyobraźnia płata jej figle. Gdy znów je uniosła, Dancler był tam, gdzie przedtem. Tym razem nie usiłowała stracić go z oczu. Wy- . glądał tak, Ŝe nie sposób było go ignorować. Siedział wyprostowany na klaczy, kierując się w stronę płotu. Koń stanął i Dancler pochylił się, sprawdzając swoją robotę sprzed kilku dni. Mięśnie jego ramion i ud napięły się, kiedy poprawiał coś przy zasuwie. Przywodziło to na myśl inny dzień, gdy jego mięśnie były tak samo napięte. Nagle Marlee poczuła się słabo i nie miało to nic wspólnego z faktem, Ŝe ostatni posiłek zjadła poprzedniego dnia w południe. Powodem był Dancler. Świadomość tego wystarczyła, Ŝeby zdecydowała się wracać natychmiast do Houston, nie zwaŜając na samopoczucie. - Daj temu spokój - szepnęła z napięciem. - Nie krzywdź siebie. Zapomnij o nim. Nie pomogło. Marlee nie umiała zapomnieć. Im dłuŜej przyglądała się Danclerowi, tym wyraźniejsze stawało się tamto wspomnienie. W końcu poddała się i wróciła myślami do dnia, w którym ukończyła piętnaście lat ... Kiedy wróciła do domu, nikogo nie było.' Na stole znalazła talerz ciastek i kartkę od Connie z wiadomością, iŜ pojechała sprawdzić, jak się czuje siostra. Ojciec, oczywiście, pracował. Jednak Dancler powinien być w domu, a przynajmniej był rano, kiedy wychodziła do szkoły. Prawdę mówiąc, nie mogła doczekać się ostatniego dzwonka. Marzyła o powrocie do domu i zobaczeniu brata. Wiedziała, Ŝe pojawia się na ranczo rzadko i na krótko. W czasie wykonywania swojej pracy został ranny i tylko dlatego był teraz w domu. Nikt nie opowiadał jej szczegółów, a ona nie pytała, lecz wiedziała, Ŝe praca łowcy nagród jest cięŜka i niewdzięczna. Dancler sam jej to wyznał. Nie obchodziło jej, co robi. Pragnęła być z nim, mimo Ŝe draŜnił się z nią bezlitośnie w kaŜdej chwili. Zjadła kilka ciastek, wypiła szklankę mleka, przebrała się w Ŝółte szorty i koszulkę i ruszyła na poszukiwania Danclera. Zajrzała do stajni, sklepu z siodłami i na podwórze. Nigdzie go nie dostrzegła. Doszła do wniosku, Ŝe pewnie pojechał do ciotki z matką. Postanowiła iść nad staw. Uznała to miejsce za odpowiednie do ułoŜenia mowy, którą następnego dnia miała wygłosić w klasie. Staw, zasilany kryształowo czystym, zimnym źródełkiem, naleŜał do jej ulubionych zakątków. Mogła tu nie tylko pływać, ale równieŜ napawać się spokojem i pięknem krajobrazu. Wysokie, omszałe dęby osłaniały go przed słońcem jak parasol i dzięki temu zawsze panował tu miły chłód. Marlee szła wolno ścieŜką porośniętą dzikimi kwiatami. Właśnie zbliŜała się do małego urwiska na skraju stawu, gdy usłyszała jakiś dźwięk. Zatrzymała się, czując niepokój. Nie spodziewała się tu nikogo. Stała, nasłuchując. Dźwięk powtórzył się. Domyśliła się, Ŝe ktoś pływa w stawie. Zapewne któryś z chłopców z sąsiedniej farmy. Jej ojciec przyłapał ich parę razy na swoim terenie. Marlee nie bała się, ale wolała nie podchodzić bliŜej. Obawiała się, Ŝe mogą być nadzy. Chciała wracać, ale ciekawość zwycięŜyła. Wytłumaczyła sobie, Ŝe jeśli chłopcy są w wodzie, i tak nic nie zobaczy. Cicho wspięła się na urwisko. Uklękła za zasłoną z krzaków i ostroŜnie wyjrzała. W wodzie był tylko jeden pływak. Dancler. Jej serce niemal przestało bić. Czy powinna go zawołać, ujawnić swoją obecność? Oczywiście, Ŝe tak, uznała. Mimo to, gdy otworzyła usta, nie wydobył się z nich Ŝaden dźwięk. . Nie chciała mu przeszkadzać. Siedział w wodzie oparty o brzeg, z głową odrzuconą do tyłu. Czy był nagi? Zaczerwieniła się, dłonie jej zwilgotniały. Zmru. Ŝyła oczy, Ŝeby lepiej widzieć, ale na nic się to nie zdało. Woda, zwykle kryształowo czysta, teraz zdawała się być zamulona, a moŜe to słońce padało na nią pod dziwnym kątem. Marlee nie umiała powiedzieć, czy Dancler ma na sobie kąpielówki. Mogłaby się załoŜyć, Ŝe nie miał. Czoło zrosił jej pot, nie mający nic wspólnego z panującym upałem. N a chwilę opuściła głowę, czerwieniąc się. Co ona robi najlepszego? Ojciec by ją zabił, gdyby przyłapał, jak podgląda Danclera. I Dancler. O BoŜe ... Lepiej o tym nie myśleć. Jednak nie tylko ciekawość trzymała ją na miejscu. Spotykała się z chłopcami i nawet całowała: z nimi, ale nie było to przyjemne. Najczęściej pocałunki okazywały się zbyt wilgotne i oślizgłe. Kiedy chłopcy próbowali posunąć się dalej, nie pozwalała im
na to. Nie chciała, Ŝeby pieścili jej piersi. Ale gdyby Dancler tego chciał... Przycisnęła dłoń do ust, Ŝeby stłumić okrzyk. Bóg z pewnością ukarze ją za takie myśli. Dancler był jej przybranym bratem i nie powinna Ŝywić do niego takich uczuć. A jednak nic nie mogła na to poradzić. Uczucia te przebudziły się w niej, gdy zobaczyła Danclera całują cego dziewczynę, z którą się wówczas spotykał. Odwiedziła go kiedyś, gdy przyjechał do domu. Wychodząc, przysunęła się do Danc1era i uniosła wydęte usta. Pocałował ją i w tym samym czasie objął jej pierś. Marlee poczuła ukłucie zazdrości, ale nie wiedziała, jak temu przeciwdziałać. Nie powinna Ŝywić takich uczuć, to było niewłaściwe, lecz nie potrafiła z tym walczyć. Chciała, Ŝeby Dancler prawił jej komplementy i zwracał uwagę na nią, a nie na jakąś pozbawioną rozumu kokietkę. Pragnęła być kobietą Danc1era. Tylko raz zwrócił na nią uwagę w ten sposób, odsyłając pewnego wieczora do jej pokoju. Właśnie wybierała się na przyjęcie. Danc1er kazał jej się przebrać, twierdząc, Ŝe jej bluzka jest za obcisła, a spódnica za krótka. Obserwując go teraz, Marlee czuła nawrót tych uczuć, ale nie potrafiła poruszyć się czy choćby odwrócić wzroku. Woda opływała jego muskularne, opalone ramiona i pierś. Próbowała wmówić sobie, Ŝe nie robi nic złego i Ŝe to tylko ciekawość, gdyŜ nigdy przedtem nie widziała nagiego męŜczyzny. Mimo to czuła się winna. Spuściła nieco wzrok, gdy Danc1er wstał. Zamarła, widząc jego nagość. Usiłowała złapać oddech, ale okazało się to niemoŜliwe. Nie mogła oderwać oczu od jego ciała. Przesuwały się po jego owłosionej piersi, po płaskim, twardym brzuchu ... Zamknęła powieki, nie chcąc patrzeć, ale mimo woli koncentrowała się na tej części jego ciała, która była twarda i powiększona, i której nie powinna oglądać.
Był tak piękny jak Apollo, o którym ostatnio uczyła się w szkole. Miała wraŜenie, Ŝe podskoczyła jej temperatura, gdy Danc1er obrócił się, ukazując pośladki, tak samo twarde i umięśnione jak reszta jego ciała. Nie wiedziała, co jej podpowiedziało, Ŝe zrobi najlepiej, uciekając natychmiast z tego miejsca. Gdyby Danc1er ją złapał ... Nawet nie umiała sobie wyobrazić konsekwencji. Obróciła się i juŜ miała zsunąć się z urwiska, gdy usłyszała swe imię. - Marlee. Ugięły się pod nią kolana i musiała chwycić się najbliŜszego drzewa, Ŝeby nie upaść. - Marlee. - Głos Danclera brzmiał ostro. - Chodź tutaj. ZadrŜała i odwróciła wzrok. - Chodź tutaj, do cholery! Tym razem posłuchała. ZbliŜyła się, nie podnosząc oczu. - Spójrz na mnie. Uniosła wzrok, czując chłód w Ŝołądku. - Powinienem przełoŜyć cię przez kolano i zbić na kwaśne jabłko. - Nie ośmieliłbyś się - zaprotestowała, próbując ukryć panikę w głosie. Pochylił się ku niej. - Nie zakładałbym się o to. Odwróciła głowę i poczuła, Ŝe po jej policzkach płyną łzy. - Nie chciałam patrzeć, tylko ... - Byłaś ciekawa, tak? Ze ściśniętego gardła nie mogło wydobyć się Ŝadne słowo. Potrząsnęła głową. - I przypuszczam, Ŝe tego teŜ byłaś ciekawa? - powiedział stłumionym głosem. Zanim mogła zareagować, Danc1er chwycił ją i wpił się wargami w jej usta, głęboko i namiętnie. Marlee nie mogła złapać oddechu i przez chwilę myślała, Ŝe zemdleje. Pocałunek skończył się tak samo szybko i gwałtownie, jak zaczął. Dancler patrzył na nią, gdy chwytała oddech. Przez chwilę błysk w jego oczach nie był przeraŜający, tylko gorący i zaborczy. To się zmieniło, jednak dopiero wtedy, gdy Marlee uniosła głowę i spojrzała na niego z zachwytem. Jego twarz wówczas stęŜała. - Na litość boską, nie patrz tak na mnie! - rzucił i zaklął. - Przebrałem miarkę i naleŜy ze mnie drzeć pasy.
Marlee cofnęła się, jej dolna warga drŜała. - PrzeraŜasz mnie. - Mam nadzieję - odrzucił Dancler. - Powinnaś wiedzieć, Ŝe igrając z ogniem, moŜesz się sparzyć. Jeśli kiedyś złapię cię na podglądaniu, mnie lub kogoś innego, spiorę cię, przysięgam. A teraz zejdź mi z oczu, zanim zrobię coś, czego poŜałuję. Marlee wydała okrzyk, obróciła się i pobiegła do ścieŜki. Zatrzymała się dopiero w łazience. Pochyliła się nad toaletą i zwymiotowała ... T eraz, kilka lat później, czuła ten sam ucisk w Ŝołądku. Jednak sprawy nie wyglądały juŜ tak samo. Dorosła i mogła mu się przeciwstawić. Patrząc, jak Dancler poprawia coś przy furtce, musiała przyznać, Ŝe ciągle czuje to zauroczenie i pociąg fizyczny. Choć nienawidziła tej słabości i wiedziała, Ŝe takie uczucia są zabronione, nie miała sił, aby je zniszczyć. Dlatego właśnie musiała skłonić go do przekazania jej pieniędzy i wynieść się stąd, uciec od niego.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W sklepie z siodłami, znajdującym się w wydzielonej części stajni,unosiła się silna woń skóry, ale nie był to przykry zapach. Stając w drzwiach, Marlee głęboko wciągnęła powietrze. Miała nadzieję, Ŝe znajdzie tu Danclera. Kiedy zmarł Damon i sprzedano jego posiadłość, Connie przeniosła sklep na ranczo Dancler B. Liczyła na to, Ŝe znajdzie kompetentnego pracownika. Niestety, przeliczyła się. Wyrób siodeł był sztuką rzadką i zanikającą. Niewielu ludzi miało cierpliwość czy zdolności, Ŝeby nauczyć się tego rzemiosła. Kiedy Dancler przejął interes, klienci nie pojawiali się zbyt często. Connie twierdziła, Ŝe w tym krótkim okresie Dancler podźwignął sklep. Marlee jednak wiedziała o niechęci przybranego brata do rodzinnego interesu. Jedną z przyczyn była nienawiść Danclera do jego ojca, który z pomocą brataConnie prowadził sklep. Wiedziała takŜe, Ŝe Dancler uwielbia swoją matkę i po wielu latach rozczarowywania jej postanowił zrobić coś, co ją ucieszy. Connie wszakŜe wymagała czegoś więcej niŜ dbania o ranczo. Miała nadzieję, iŜ syn przemówi do rozsądku swej przybranej siostrze. Tak jak i Dancler, nie darzyła sympatią Jerome'a i nie popierała pomysłu poŜyczenia mu pieniędzy na załoŜenie agencji. Marlee rozejrzała się po pomieszczeniu. Sklep wydałjej się prymitywny i zagracony. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek widziała tu taki bałagan; z drugiej strony swoje wizyty tutaj mogła policzyć na palcach jednej ręki. W kącie stały dwie klonowe ławy, po przeciwnej stronie dwa stoły do krojenia skóry. Na ścianach wisiały narzędzia. Gdy Danc1er dorastał, jego ojciec zmusił go do nauczenia się wyrobu siodeł, choć chłopak nie był tym zainteresowany. Marlee uznała za ironię losu fakt, Ŝe obecnie Danc1er zajmował się czymś, co sprawiłoby radość jego ojcu. - Dancler? Nie było. odpowiedzi. Zmarszczyła brwi. Kiedy przed chwilą wyglądała przez okno, widziała, jak tu wchodził. Przypomniała sobie o magazynie na tyłach sklepu. Zapewne był właśnie tam. Ruszyła w głąb sklepu, omijając nity i gwoździe porozrzucane na podłodze. Nagle otworzyły się drzwi. Kiedy Dancler ją zobaczył, przystanął i jego oczy się zwęziły. - Co tu robisz? Marlee spojrzała najpierw na mokry kawał skóry, który trzymał w ręku, a potem na jego twarz. Wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki wokół ust i oczu wydawały się głębsze, jakby nie spał ostatniej nocy. Włosy miał potargane bardziej niŜ zwykle, ale to tylko dodawało mu uroku. Obcisłe dŜinsy podkreślały kształt jego nóg. Odwróciła się szybko, lecz zdąŜyła zauwaŜyć, Ŝe zacisnął usta. Postanowiła nie dać się zastraszyć. Przyszła, Ŝeby przeprowadzić z nim powaŜną, spokojną rozmowę. Nie pozwoli się zirytować. Pomyślałam, Ŝe moŜemy porozmawiać. - Naprawdę? Przez chwilę milczała. Przyglądała się, jak Dancler rozkłada na stole kwadraty mokrej skóry i sięga
po narzędzie do krojenia. - Jakie siodło robisz? Nie uniósł głowy. - Paradne, dla Boba Simsa. W przyszłym roku jego arab będzie faworytem. - W przyszłym roku? Tak długo będziesz nad nim pracował? - Prawie, biorąc pod uwagę inne obowiązki. Po śmierci twojego ojca warsztat podupadł. Mama nie mogła sobie z nim poradzić. Wiesz, Ŝe wujek Damon zachorował i nie mógł jej pomagać. - Wiem, Connie było cięŜko. - Przerwała. - Cieszę się, Ŝe wróciłeś. Ona cię potrzebuje. - Ciebie teŜ. - Jestem tutaj - powiedziała cicho, mijając go. Zastanawiała się, o czym myślał. Oparła się o pusty stół. - Na jak długo? - zapytał z naciskiem. Drgnęła, słysząc wyrzut w jego głosie. - Wiesz, Ŝe mam pracę, którą kocham. Tu nie mogę znaleźć Ŝadnego zajęcia. Przyjrzał się jej uwaŜnie, a potem wrócił do pracy. - Chyba masz rację. Następnych kilka minut upłynęło w ciszy. Marlee szukała słów, którymi mogłaby udobruchać Danc1era. Przyglądała się, jak kroi twardą, mokrą skórę ostrym noŜem. Mięśnie jego ramion napięły się, gdy zwijał ją w wymagany kształt. Poruszał się z gracją, jego ruchy były pewne i precyzyjne. Większość znanych jej męŜczyzn nie potrafiła tego. Ciął skórę dokładnie w tych miejscach, które zostały wytyczone przez rysunek wzoru. Obserwowała go, zafascynowana jego energią i siłą. DancIer pochylił się nad stołem. Mimo woli zauwaŜyła zniszczoną koszulę, przylepioną do wilgotnych pleców, gdy poprawiał rozłoŜony kawałek skóry. - Masz inne zamówienia? - zapytała, czerwieniąc się i usiłując znaleźć neutralny temat. DancIer przerwał pracę i spojrzał na nią. - Tak, to za ławką. Marlee obróciła się. Za ławką stał szkielet siodła: rama z sosnowego drewna z rozpiętą na niej nie wyprawioną skórą. - A więc masz dwa zamówienia? - Trzy. Muszę zrobić jeszcze jedno siodło, którego nie zacząłem. - Myślisz, Ŝe zacznie ci się to opłacać? - Mam nadzieję, ze względu na mamę. Marlee wyjrzała przez okno ponad ramieniem DancIera. Czerwonawe słońce znajdowało się tuŜ nad pastwiskiem. Przez zakurzoną szybę dostrzegła lecącego ptaka. - Słuchaj, jeśli Connie potrzebuje pieniędzy, będę zachwycona, jeśli weźmie potrzebną sumę z moich oszczędności. Wiem, Ŝe tatuś zabezpieczył ją, ale wiem takŜe, iŜ większość pieniędzy przypadła mnie. - Nawet o tym nie wspominaj - powiedział stanowczo. - Zresztą nie chodzi o pieniądze. To rzemiosło rozwijało się w jej rodzinie przez całe pokolenia i ona nie chce, Ŝeby tradycja zaginęła. - A więc planujesz zostać tutaj i... - Słuchaj - rzucił, przerywając pracę i zerkając na nią. - Nie przyszłaś chyba po to, Ŝeby dyskutować ze mną o mojej przyszłości? Uszczypliwy ton jego głosu sprawił, Ŝe mimo postanowień straciła opanowanie. - Kiedy zechcesz, potrafisz być prawdziwym chamem - stwierdziła ze złością. Uśmiechnął się chłodno, obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem. - Tak właśnie mi mówiono. Walczyła o odzyskanie samokontroli, czując na so bie jego gorące, bezczelne spojrzenie. - Co mam zrobić, Ŝebyś oddał mi moje pieniądze? - Przemyślałaś to? - Oczywiście. Wiedziałam od samego początku, na czym polega praca modelki, w jakie moŜna wpaść pułapki w tym zawodzie i dokąd idą dziewczęta po skończeniu kariery. - A więc dlaczego sama nie otworzysz agencji? - Bo nie mam o tym pojęcia, ale Jerome ma. Jest dobry w interesach i wiem, Ŝe odniesie sukces. - Nigdy temu nie przeczyłem, ale niech to robi bez twoich pieniędzy.
- Dlaczego? Wyjaśnij mi. - Znam takich facetów. T o naciągacz. - Skąd, u diabła, moŜesz to wiedzieć? Nigdy go nie spotkałeś. - Nie muszę. Moim zdaniem jakikolwiek męŜczyzna, próbujący naciągnąć na pieniądze kobietę, z którą sypia, nie jest wart złamanego szeląga. Marlee miała na końcu języka wyznanie, Ŝe nie sypia z Jerome'em, ale powstrzymała się. Nie powinno to obchodzić DancIera i nie chciała się z niczego przed nim tłumaczyć. - Nie masz racji. On jest zdolnym przedsiębiorcą i potrzebuje tylko szansy, Ŝeby tego dowieść. - W takim razie poradź mu, Ŝeby zwrócił się do któregoś banku. MoŜna je znaleźć praktycznie na kaŜdym rogu. - Widzę, Ŝe tracę tu tylko czas. Nie mogła go błagać. l tak była dla niego zbyt uprzejma. Jednak nie zamierzała się poddać. Zdecydowała, Ŝe w jakiś sposób postawi na swoim. Musiała tylko obmyślić nowy, lepszy plan. Dancler, tak jak kaŜdy człowiek, musi mieć słaby punkt. Po prostu trzeba go odkryć i wykorzystać dla swoich celów. Myśląc o tym, odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Dokąd idziesz? Patrzył na nią z natęŜeniem. Westchnęła głęboko. - Co cię to obchodzi? - wykrztusiła w końcu. Przeczesując włosy palcami, odpowiedział: - Ja ... -przerwał i jego twarz się zmieniła. Przypominała teraz maskę. - NiewaŜne. Zacisnął szczęki i Marlee zrozumiała, iŜ nie wyciągnie juŜ z niego ani słowa. A jednak zmusiła go do tego. - Och, li propos, za kilka dni przyjedzie Jerome. Pomyślałam, Ŝe powinieneś o tym wiedzieć. Idąc do drzwi, słyszała jego przekleństwa. Uśmiechnęła się.
Huśtawka na ganku skrzypiała pod cięŜarem kołyszącej się pary. Zapadał zmierzch. Marlee zamknęła oczy i próbowała odpręŜyć się, lecz bez powodzenia. Stres wypalał energię, a tego jej wyniszczony organizm nie potrzebował. Spojrzała kątem oka na Jerome'a. Patrzył przed siebie, a kąciki jego ust opadły. Przyjechał tego ranka. Szczekanie psa, oznajmiającego przybycie obcego, postawiło na nogi cały dom. Marlee ucieszyła się na widok Jerome'a i uściskała go serdecznie. W tej chwili Dancler wyszedł z domu, a za nim wybiegła Connie. Connie uśmiechnęła się uprzejmie i oznajmiła Jerome'owi, Ŝe wszyscy przyjaciele Marlee są tu mile widziani. Dancler zachował się zupełnie inaczej. - Dancler, Jerome Powell - powiedziała Marlee, czując szybsze pulsowanie krwi. - Powell-mruknął Dancler, ignorując wyciągniętą dłoń Jerome'a. Jerome zaczerwienił się, a Marlee i Connie spiorunowały Danclera wzrokiem. Wcale go to nie poruszyło. Robił, co chciał i nic go nie obchodziły uczucia innych. Zaraz potem zniknął i od tej pory Marlee go nie widziała. Connie za to zachowywała się przyjaźnie w stosunku do Jerome'a, niezaleŜnie od swych uczuć, i Marlee była jej za to wdzięczna. Terazjednak, patrząc na Jerome'a, czuła się dziwnie rozczarowana i nie umiała tego wyjaśnić. śałowała, Ŝe nie kocha go na tyle, aby go poślubić, na co nalegał juŜ od dawna. Nie kochała go i nie ufała mu bez reszty, a wszystko przez Danclera, myślała gorzko. Pokazał jej Jerome'a w takim świetle, Ŝe zaczęła wątpić w jego miłość do niej. Czy naprawdę ją kochał, czy teŜ pragnął poślubić ją dla jej pieniędzy? - Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz - powiedział nagle. Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała od razu .. Słuchała szczekania psa i cykania świerszczy. Wreszcie odezwała się: - Moje myśli nie są warte nawet pensa. Jerome ujął jej dłoń. - Masz ładny dom, ale wiesz, Ŝe nie naleŜysz do tego miejsca. - Wiem - zgodziła się. - Wracaj zemną. Czujesz się lepiej. ZauwaZyłem to od razu po przyjeździe. Marlee ścisnęła jego rękę, czekając na Ŝar podniecenia, jaki zawsze czuła, będąc w pobliŜu Danclera. Nawet nie musiał jej dotykać ... Nic nie poczuła i delikatnie cofnęła dłoń. - Masz rację, czuję się lepiej. Tylko nie mogę
wracać do pracy, dopóki lekarz mi na to nie pozwoli. - Kiedy to będzie? - zapytał niecierpliwie. - Nie wiem. Umówiłam się na wizytę pojutrze. Przez chwilę milczał. - Przypuszczam, Ŝe rozmawiałaś juŜ z Danclerem? Westchnęła. - Wiele razy. - I co? . Czekała na to pytanie. Dziwiła się, Ŝe padło tak późno. Całe popołudnie spodziewała się rozmowy o finansach. Jerorne jednak nie poruszał tematu. Zdawało się, Ŝe sprawia mu przyjemność oglądanie ranczo i pogawędki z Connie. - Jeszcze go nie przekonałam. - Jak mu się wydaje, kim on jest? . - Dokładnie tym, co stwierdzono w testamencie mojego taty: moim opiekunem do dwudziestego ósmego roku Ŝycia. - Dlaczego twój ojciec to zrobił? Nie ufał ci? - Nie, nie ufał. UwaŜał, Ŝe jestem impulsywna. Ale i tak go uwielbiałam. - Na chwilę umilkła. - Kiedy dostał ataku serca, omal nie umarłam z Ŝalu. Jerorne znów ujął jej dłoń. - Przykro mi, kochanie, ale teraz jesteś juŜ duŜą dziewczynką i starszy brat nie moŜe zachowywać się tak, jakby rządził twoim ciałem i duszą. - Wiem. Uwierz mi, próbuję zrobić, co mogę: Ale Dancler jest bardzo uparty. - Wyjdź za mnie, a wtedy nie będzie miał nic do powiedzenia. - Będzie. Ma sprawować nade mną kontrolę niezaleŜnie od tego, czy jestem panną, czy męŜatką. - Do diabła - jęknął Jerorne. - Musi być jakiś sposób. Potrzebuję tych pieniędzy. Oboje ich potrzebujemy. Kochanie, teraz jesteś u szczytu kariery. Prawdę mówiąc, najlepsi projektanci doprowadzają mnie do szału, dopytując się, kiedy wracasz. Ale twoja popularność nie będzie trwać wiecznie. Agencja zabezpieczy ci przyszłość. Marlee wstała z huśtawki i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie. - Myślisz, Ŝe o tym nie wiem? Nie sądzisz, Ŝe zdaję sobie sprawę z tego, iŜ pewnego dnia pojawi się ładniejsza, lepiej zbudowana i bardziej utalentowana dziewczyna i wyeliminuje mnie? Tak jak mówiłam Danclerowi, nie mam złudzeń co do swojej pracy. - Kochasz ją, prawda? - Tak. Kocham wszystko, co się z nią wiąŜe, szczególnie ostrą konkurencję. - To lubię! Marlee znów usiadła. - Ale nie wydaje mi się, Ŝebym kiedykolwiek otworzyła salon kosmetyczny. - Zobaczymy. Na razie pracuj nad tym swoim bratem, a ja będę gromadzić środki na własną rękę. Przekonasz go, Ŝeby zmienił zdanie. Wiem o tym ... Marlee Ŝałowała, Ŝe tak jak on nie moŜe być tego pewna. PrzecieŜ Jerorne nie znał Danclera.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wymoczek. Ten głupiec Jerome jest mięczakiem i wymoczkiem, myślał Dancler, wysiadając z półcięŜarówki i kierując się do baru. Zatrzymał się w drzwiach i zamrugał powiekami, czekając, aŜ wzrok przystosuje się do panującego w sali półmroku. Nie trwało to długo. Pragnął napić się czegoś, i to pilnie. Usiadł przy barze i rzucił kapelusz na wolny stołek obok. Sam Thigpen, barman i właściciel, przyglądał mu się z szerokim uśmiechem na ustach. - Ktoś ci nadepnął na odcisk, synu? - MoŜna tak powiedzieć. Masz zimne piwo? - A czy Kowboje zdobędą puchar? Dancler uśmiechnął się mimo woli. Wszyscy wiedzieli o miłości Sama do druŜyny Kowbojów z Dallas i o jego przekonaniu, Ŝe zdobędą po raz kolejny puchar.
- Dobre pytanie. Czy to znaczy, wobec tego, Ŝe piwo moŜe nie być zimne? - Zabawne - odrzekł Sam bez uśmiechu, ale otworzył puszkę zimnego piwa i przesunął ją po kontuarze w kierunku Danclera. - Pij, to na koszt firmy. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował. Powiedziawszy to, Sam przeszedł na drugi koniec lady, Ŝeby obsłuŜyć innego klienta. Dancler nie roz glądał się, ale wiedział, Ŝe w barze powinno być pusto. ZbliŜała się pora kolacji i wkrótce mieli się zjawić stali bywalcy, a powietrze powinno wypełnić się zapachem tłustych, ale wyjątkowo smacznych hamburgerów. Po powrocie do domu Connie z pewnością bez trudu odgadnie, gdzie był. Zwykle marszczyła nos i mówiła: , - Oho, byłeś u Sama. Wrzuć te ubrania do pralki. Smierdzą hamburgerami na kilometr. Danclerowi to nie przeszkadzało. Zawsze przychodził do Sama, kiedy chciał odpocząć po cięŜkim dniu pracy w sklepie czy na pastwisku. Tym razem powód był inny. Uniósł puszkę do ust i pociągnął spory łyk. Piwo ugasiło pragnienie, ale nie stłumiło ognia płonącego w jego wnętrzu. Jerome Powell pasował do ranczo tak, jak ryba pasowałaby do suchego lądu. Czemu, do diabła, nie wracał tam, skąd przyjechał? Cholera, Dancler B było domem Marlee tak samo jakjego i nie bardzo mógł powiedzieć jej gościowi, Ŝeby pakował się i wynosił. Jednak nic nie mógł poradzić na to, Ŝe miał na to wielką ochotę. Nawet przez chwilę nie wierzył w miłość Jerome'a do Marlee; ten mięczak nie kochał jej tak, jak na to zasługiwała. Do diabla, na pewno nie! Miał pewność, Ŝe wyznania miłości J erome'a słuŜyły tylko jako środek do zdobycia tego, czego chciał. . Jerome był zwykłym naciągaczem. Najwyraźniej oboje go unikali. Wyglądało na to, Ŝe Jerorne wie, iŜ Dancler jest niebezpieczny i lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie mówiąc juŜ o nagabywaniu Marlee o pieniądze. Zamówił kolejne piwo, marszcząc ponuro brwi. Jerome Powell nie był jedyną przyczyną fatalnego nastroju Danclera. T o wina Marlee. - Cholera - mruknął. - Mówiłeś coś? - zapytał Sam, stając przed nim. - Tak, podaj mi jeszcze jedno piwo. Sam zaśmiał się. - Mam wraŜenie, Ŝe potrzebujesz czegoś innego niŜ piwo. Podać coś mocniejszego? - Nie. Piwo wystarczy. - PomoŜe tylko w duŜych ilościach. Ale twoja mama zabije mnie, jeśli pozwolę ci upić się tak, Ŝe nie dojedziesz do domu. - Nie martw się o to. Jestem duŜym chłopcem. Sam prychnął. - Tylko kobieta moŜe doprowadzić męŜczyznę do takiego stanu. Dancler rzucił mu spojrzenie spode łba. - Odczep się, dobrze? Sam tylko się zaśmiał, podał Danclerowi drugie piwo i odszedł. Dancler westchnął i wbił wzrok w puszkę. Odepchnął ją, rozgoryczony swoimi myślami. JuŜ dawno nie był tak bliski utraty samokontroli. Ostatni raz zdarzyło się to wówczas, gdy zrezygnował z pracy. ZauwaŜył, Ŝe od chwili gdy Marlee wróciła do domu, bardzo się denerwował i odczuwał takie niezadowolenie i przygnębienie, jak gdyby coś niezbędnego ubyło z jego organizmu. Ktoś podszedł do szafy grającej. Dancler usłyszał brzęk monet i po chwili rozległ się głos Gartha Brooksa, śpiewającego "Przyjaciół na dnie". Piosenka zdawała się oŜywiać towarzystwo. Dancler, zadowolony z szansy zajęcia myśli czym innym, obrócił się i rozejrzał po barze. Nic się tu nie zmieniło, przynajmniej od chwili gdy wiele lat temu przyszedł tu ~o raz pierwszy. Nie przestawiono ani nie wymieniono stołów, przykrytych tradycyjnymi serwetami w czerwono-białą kratkę. Te same fotografie, w większości przedstawiające byłych graczy druŜyny Kowbojów z Dallas, wisiały na pociemniałych ścianach. Mały parkiet otoczony był stolikami, gdzie z upodobaniem zajmowali miejsca tancerze i zakochani. JuŜ miał odwrócić się plecami do sali, gdy nagle zamarł w bezruchu. Na sekundę zamknął oczy, potem znów je otworzył. Nic się nie zmieniło. Oczy go nie myliły. Próbował przełknąć ślinę, ale nie potrafił tego zrobić. Mógł tylko przyglądać się parze siedzącej przy odległym stoliku w kącie, oświetlonej płomieniem świecy. Marlee i J erome wpatrywali się w siebie i wydawali się być pogrąŜeni w rozmowie. Dancler cicho zaklął, ale nie mógł odwrócić wzroku. Jak długo tu byli? Widzieli go? Wątpił w to; byli zbyt
zajęci sobą. Na litość boską, co Marlee widzi w tym wymoczku? Jest dość przystojny, przyznał Dancler, ale jego. chłopięca urodajest tak samo sztuczna jak jego opalenizna. Dla niego Jerome był na wskroś fałszywy. W Ŝaden sposób nie mógł okazać się wystarczająco dobry dla Marlee. Nagle poraziła go prawda. Nikt nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla Marlee. Znów zaklął, wpatrując się w nią. Nic dziwnego, Ŝe odnosiła sukcesy w pracy. Wyglądała cudownie. Miała dwadzieścia pięć lat i była olśniewająco piękna. Jej piersi były w sam raz: nie za duŜe i nie za małe. Miała szczupłą talię i fantastyczne, długie, kształtne nogi. Gęste miedziane włosy opadały na ramiona falą, obramowując łabędzią szyję. Było coś jeszcze. Przedtem Dancler nie umiał opisać tej szczególnej cechy, przyciągającej do niej ludzi, zwłaszcza męŜczyzn. Teraz juŜ wiedział, na czym to polega. N a jej twarzy malowała się niewinność i jednocześnie zalotność, co doprowadzało męŜczyzn do szaleństwa, sprawiało, Ŝe zachowywali się nieobliczalnie i mieli szalone myśli, tak jak on teraz. Tak było od chwili jej powrotu do domu. Głównie dlatego trzymał się od niej z daleka, starając się, aby nie zauwaŜyła, iŜ jej unika. Zapomniał o Jeromie i zaczął analizować własne uczucia. Wiedział, Ŝe nigdy by tego nie robił, gdyby nie wypite piwa. Nie mógł po prostu patrzeć na nią i tłumić namiętności, o których wiedział, Ŝe są niewłaściwe. Zastanawiał się, jak smakowałaby jej skóra i jak czułby się, tuląc ją do siebie. Na czole i górnej wardze poczuł gromadzący się pot. Zrozumiał, Ŝe jest na drodze do katastrofy i próbował zmienić tok myśli. Nie udało się. Znowu wyobraŜał sobie, jak by to było, gdybymógłją posiąść. Prześladowała go ta myśl. Obrazy z przeszłości zawładnęły całkowicie jego świadomością. Odetchnął i wypił następny łyk piwa. Nie pomogło. Wiedział, Ŝe nie pomoŜe mu nic poza opuszczeniem tego miejsca. JuŜ miał to zrobić, gdy Jerome ujął rękę Marlee i zaczął ją pieścić. Dancler zacisnął dłonie w pięści. Zabierz od niej łapy! chciał krzyknąć. Więcej, miał ochotę podejść do stolika, chwycić tego miejskiego wymoczka za klapy marynarki i władować mu pięść w tę nalaną twarz. Oczywiście, nie zrobił tego. Po krótkiej wewnętrznej walce udało mu się zapanować nad emocjami. Wtedy zauwaŜył poruszenie. Przeniósł wzrok z Marlee na sąsiedni stolik. Dwóch męŜczyzn i kobieta kłócili się o coś zapamiętale. Nagle jeden z męŜczyzn wstał i podszedł do Marlee z obleśnym uśmiechem na ustach. - Usiądź, Guy - ostrzegła go kobieta - zanim zrobisz z siebie jeszcze gorszego idiotę, niŜ jesteś. - Dobra rada, proszę pani - mruknął Dancler pod nosem. Sam oparł się łokciem o kontuar. - Chyba będą kłopoty. Lepiej zadzwonię po szeryfa. Nie mam ochoty, Ŝeby ten wariat rozwalił mi lokal. Jeśli nie przestanie wgapiać się w Marlee, nie będziesz musiał prosić szeryfa. Sam zajmę się tym sukinsynem. - Nie mamowy -rzucił ponuro Sam. - Trzymaj się od niego z daleka. Niech Charlie robi swoje. Dancler nic na to nie odpowiedział. Siedział bez ruchu, obserwując pijanego męŜczyznę, który najwyraźniej zignorował radę swej towarzyszki. Intruz zbliŜył się do Marlee i pochyliwszy SIę, powiedział: - Cześć, skarbie. Chcesz zatańczyć? Dancler zauwaŜył, Ŝe Marlee zamarła w bezruchu. Patrzyła na Jerome'a. Ten wstał i spojrzał pijakowi w twarz. Dancler jęknął i zerwał się ze stołka. Instynktownie przeczuwał, co za chwilę nastąpi. - Daj jej spokój - powiedział Jerome piskliwym głosem. - Hej - zaprotestował pijak. - Niech młoda dama mówi za siebie. Jerome zmarszczył brwi. - Powiedziałem, daj jej spokój. Pijak obrzucił Jerome'a pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów. - Och, do diabła - rzucił Dancler, ruszając w stronę stolika Marlee w tej samej chwili, gdy pijak wymierzył cios pięścią w szczękę J erpme'a, a następnie w Ŝołądek. J erome krzyknął i zgiął się wpół. Marlee z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami zerwała się na równe nogi. W tej samej chwili Jerome wyprostował się i zachwiał. - Przestańcie! - krzyknęła.
Dancler chwycił ją za ramię i usunął na bok. - Dancler, zrób ... ! - Nie dokończyła, gdyŜ cięŜar Danclera i siła impetu rzuciły ich na podłogę. Znalazła się pod nim. Zaskoczony, wpatrywał się w jej pobladłą twarz, oddychając gwałtownie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Marlee wstrzymała oddech. Zaskoczona, wpatrywała się w twarz Danclera, oddaloną od jej własnej zaledwie o kilka milimetrów. Przez długą chwilę Ŝadne z nich się nie poruszyło. W ciszy rozlegały się tylko ich przyspieszone oddechy. . . Usiłowała znaleźć jakieś słowa. Czuła kaŜdy mięsień Danclera. Kiedy ich ciała były tak blisko siebie, mogły zostać uznane za perfekcyjnie ułoŜoną łamigłówkę· Czuła wewnętrzny dygot, spowodowany bliskością twarzy męŜczyzny i jego ciepłym, pieszczotliwym oddechem. Jej wargi rozchyliły się. Dancler przysunął się jeszcze bliŜej, nie odrywając od niej wzroku. Zdawało się, Ŝe świat zewnętrzny przestał istnieć. Miała pewność, iŜ za chwilę Dancler ją pocałuje. Znów wstrzymała oddech i poczuła takie samo podniecenie jak tamtego dnia przy stawie, kiedy tęskniła za dotknięciem jego warg. Nagle, jakby zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę zrobi, Dancler odsunął się od niej. Podniósł się ostroŜnie. - Przepraszam za to, co się stało - powiedział dziwnym, drŜącym głosem i wyciągnął do niej rękę. Jej twarz płonęła. Wstała i dopiero wtedy zauwaŜyła J erome'a, leŜącego na stoliku. Z kącika ust ciekła mu krew. Barman próbował go ocucić. Rzuciła Danclerowi przeraŜone spojrzenie. - On nie umarł, prawda? - zapytała. Dancler uśmiechnął się. - Nie, skarbie, nie jest martwy. Tylko nieprzytomny. Z jego twarzy znikło rozbawienie. - Dzięki, Sam - powiedział, podchodząc do barmana. - Teraz ja się nim zajmę. Atmosfera w lokalu wróciła do normy. Szeryf zakuł pijaka w kajdanki i prowadził do drzwi. . - Jerome, słyszysz mnie? - zapytała Marlee. WYjęła z torebki chusteczkę higieniczną i wytarła krew z twarzy ~wego przyjaciela. Dancler posadził Jerome'a na krześle i połoŜył mu na czole ręcznik zmoczony w zimnej wodzie. Jerorne jęknął i zamrugał oczami. - Nic ci nie będzie - zapewnił go Dancler. Jerorne otworzył oczy i przez chwilę wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Wreszcie spojrzał na Marlee i jego twarz wykrzywiła się z bólu. - Niedobrze mi - jęknął, zginając się wpół. - Powstrzymaj się - zaŜądał Dancler, ciągnąc go w stronę męskiej toalety. Barman zjawił się natychmiast. - Pozwólcie, Ŝe wam pomogę .. Marlee stała bezradnie, potem opadła na krzesło. Niemal natychmiast podeszła do niej kelnerka. - Wszystko w porządku? Wygląda pani tak, jakby miała zemdleć. MoŜe coś podać? - DuŜa whisky byłaby chyba w tej chwili najlepsza. - To na pewno pomoŜe - zapewniła ją kelnerka, Ŝując gumę i obdarzając Marlee porozumiewawczym uśmiechem. Marlee wyciągnęła rękę i zatrzymała dziewczynę·
- śartowałam. - To niedobrze. Whisky zaraz przywróciłaby trochę koloru tym bladym policzkom. Marlee zmusiła się do uśmiechu.
- Być moŜe, ale wolę szklankę zimnej wody. - Jak pani sobie Ŝyczy. - Kelnerka spojrzała na Marlee ze współczuciem. - Proszę się nie martwić. Pani chłopakowi nic się nie stało. To trochę tak, jakby był pijany, a nie ma nikogo lepszego w trzeźwieniu pijaków niŜ Dancler. - Roześmiała się głośno. - On teŜ bywał trzeźwiony raz czy dwa. Jest pani znajomą Danclera? Bo jak ten pijak podchodził do pani, Dancler zerwał się ze stołka jak oparzony. Marlee wstała. Zdenerwowała ją awantura sprzed kilku minut, a teraz pojawiła się ta kelnerka ze swoimi irytującymi uwagami. Musiała stąd wyjść. - Dziękuję za wszystko - zawołała pospiesznie - ale muszę odetchnąć świeŜym powietrzem. Była przy drzwiach, kiedy zauwaŜyła obu męŜczyzn wychodzących z toalety. Spojrzała na Jerome'a. Wyglądał lepiej, pomimo bladości i zaciśniętych boleśnie warg. Przynajmniej oprzytomniał, choć Marlee sądziła, Ŝe rano będzie obolały i nie zdoła wstać z łóŜka. Zacisnęła usta, ale nic nie mogło uspokoić ogarniającego ją drŜenia. Jak do tego doszło: najpierw pijak ją zaczepił, potem Jerorne stanął w jej obrome i wywiązała się bójka. I Dancler. Poczuła gorącą falę krwi napływającą do twarzy. Wspomnienie dotyku jego ciała sprawiało, Ŝe czuła się bezsilna. Gdyby utracił samokontrolę i pocałował ją... Potrząsnęła głową i ruszyła na spotkanie obu męŜczyzn. - Dobrze się czujesz? - zapytał szorstko Dancler. - Tak. - A ja nie - rzucił Jerome jękliwym tonem. - Ach, nic ci nie będzie - zapewnił go Sam, puszczając oko do Danclera. - Przypuszczam, Ŝe to twoja pierwsza bójka w barze. Ale dla nas to normalne. - Zachichotał. - Mam rację, Dancler? - Masz, Sam. Dzięki za wszystko. - Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz uwaŜajcie na siebie, słyszycie? - Dobrze - obiecał DancIer, wyprowadzając Mar100 i Jerome'a z baru. Na zewnątrz zatrzymali się. Przez chwilę milczeli. Marlee przenosiła wzrok z DancIera naj erome'a i po raz pierwszy w Ŝyciu nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Jerome nie miał takich problemów. Spojrzał na DancIera, mruŜąc oczy. - Nie doszłoby do tego, gdybyś się nie wtrącił. - Jerome! - krzyknęła Marlee. JeŜeli Dancler poczuł się uraŜony, nie dał tego po sobie poznać. Wzruszył ramionami i jeśli wzrok nie mylił Marlee, kąciki jego ust uniosły się, jakby się uśmiechał. - Masz rację. - Moim zdaniem przekroczyłeś pewne granice. Jeśli nie robi ci to róŜnicy, wolałbym, Ŝebyś zostawił Marlee w spokoju. To ja jestem za nią odpowiedzialny. Marlee spojrzała na Jerome'a i juŜ chciała coś powiedzieć, ale DancIer ubiegł ją. - Na twoim miejscu, Powell, byłbym ostroŜny i nie próbowałbym podskakiwać wyŜej dupy. - Nie boję się ciebie! - rzucił Jerome z pogardą· Dancler nieznacznie poruszył wąsem. Podszedł bliŜej. Na twarzy Jerome'a odmalowało się przeraŜenie. Cofnął się o krok. - Przestańcie! - krzyknęła Marlee. - Chodźmy, Jerome. - Dobrze - zgodził się. Dancler milczał. SkrzyŜował ramiona na piersi i odprowadził ich wzrokiem. Gdy wsiedli do samochodu, Jerome odwrócił się do Marlee. - Twój przybrany brat naprawdę musi znać swoje miejsce. Te pieniądze są twoje i on ... Marlee pomasowała pulsującą bólem prawą skroń. - Zamknij się, Jerome. Po prostu się zamknij! - Trzymaj go, Riley. - Nie martw się, szefie. Mam tego małego. Dancler wziął Ŝelazo do wypalania piętna z oznakowaniem "DancIer B" i przyłoŜył je do skóry cielaka. No - mruknął, wstając i ocierając pot z czoła. - Jestem skonany. - Ja teŜ, ale na szczęście ten był ostatni. - Dzięki Bogu - westchnął DancIer, patrząc na słońce. - Dopiero wpół do ósmej, a juŜ jest goręcej niŜ w piekle. - MoŜe to nas nauczy naprawiać płoty natychmiast po zauwaŜeniu dziury. Dancler spochmurniał. - To moja wina. Powiedziałeś mi o tym, a ja nie naprawiłem ogrodzenia. - To nie twoja wina, szefie. Powinienem był sam naprawić płot, za to mi płacisz. Do diabła, ty i tak
masz pełne ręce roboty. DancIer uśmiechnął się. - W porządku, w takim razie obaj daliśmy plamę. Riley odwzajemnił uśmiech i powiedział: - Co mam robić teraz? - Skoś trawę za domem, a potem pojedź do miasta po kilka przesyłek, które juŜ powinny nadejść. - Zrobione - odpowiedział Riley, wskakując na konia. - Na pewno nie chcesz mojej pomocy przy sprzątaniu tego bałaganu? Dancler rozejrzał się: Na trawie poniewierały się sztachety, drut kolczasty, młotki, gwoździe' i róŜne narzędzia. - Nie, sam się tym zajmę. Ty jedź. Do zobaczenia później. Popatrzył za oddalającym się Rileyem, myśląc otym, jakie miał szczęście, zatrudniając go. Riley zastukał do drzwi dziś o piątej rano z informacją, Ŝe mnóstwo cielaków przeszło przez zniszczony płot na pastwisko sąsiada. Po zapędzeniu zwierząt na miejsce, Dancler zauwaŜył trzy nie oznakowane cielęta, postanowił więc zająć się tym i od razu naprawić płot. Kiedy Riley zniknął, Dancler podszedł do najbliŜszego dębu i oparł się o pień. Czuł pot, spływający po całym ciele, ale nie martwiło go to. Wiedział, Ŝe pot oczyszcza ciało. Chciałby móc powiedzieć to samo o swojej duszy, cierpiącej nieustanne męki. Tamtej nocy w barze omal nie przegrał. Miał ochotę poddać się grzesznej namiętności i wpić się wargami w usta Marlee. Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Kiedy matka powiedziała mu o chorobie Marlee i o jej przyjeździe na ranczo na czas rekonwalescen,cji, miał nadzieję, Ŝe będzie w niej widział wyłącznie swoją małą siostrzyczkę· Gdy jednak zobaczył ją rano w kuchni, lata rozłąki ~ na nic się nie zdały. Marlee znów zawładnęła jego sercem, tak jak wtedy, gdy przyłapał ją przy stawie na podglądaniu. Nic się nie zmieniło. Zawsze była poza jego zasię giem. Była jego siostrą. Dlaczego nie mogło to do niego dotrzeć? Znał odpowiedź. Dlatego, Ŝe jej pragnął. Zdjął kapelusz i odkleił od czoła wilgotne włosy. Był , spocony, zmęczony, brudny i w dodatku chory z miłości. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się trzymać się z daleka od niej, i to go przeraŜało. Obecność Jerome'ajątrzyła rany. Kiedy zobaczyłich w barze, coś w nim pękło. Na razie nie udało mu się pozbierać i zacząć myśleć racjonalnie. Gniew matki powstrzymywał go od popełnienia niewybaczalnego błędu. Co powiedziałaby, gdyby wiedziała, jakim uczuciem darzy jej ukochaną pasierbicę? WyobraŜał sobie jej wściekłość. Poza tym związek z Marlee, nawet gdyby był moŜliwy, okazałby się niewypałem. Dancler nie był dla niej odpowiedni. Marlee była młoda i delikatna, a on stary i kanciasty, w dodatku przytłoczony brzemieniem doświadczeń. Nagle powróciły zmory przeszłości i Dancler przestraszył się, Ŝe ma w sobie coś ze swego ojca. Vernon Dancler był zimnym, brutalnym człowiekiem, często bił syna i Ŝonę. Umarł na marskość wątroby, gdy Dancler był nastolatkiem. Dancler wyjechał z domu wkrótce po ślubie matki z ojcem Marlee. Uczynił to, mimo Ŝe Foster Bishop był dla niego dobry i traktował go lepiej niŜ rodzony ojciec. Foster ufał mu, powierzając opiekę nad 'Marlee. Wiedział, Ŝe nie da się jej omamić. - Ta dziewczyna jest jak dzika klacz, synu - stwierdził pewnego dnia. – Musisz ją krótko trzymać, inaczej będzie zbaczać z drogi przy kaŜdej moŜliwej okazji. - Zaśmiał się, powstrzymując łzy napływające do oczu. - Tak bardzo przypomina swoją matkę. Umarł dwa dni później i wraz z jego odejściem znikło poczucie bezpieczeństwa Danclera. Nie zamierzał wracać na ranczo, ale po śmierci wuja matka potrzebowała go. Podejrzewał wówczas, Ŝe tak jak i teraz Connie chciała, aby zwrócił baczniejszą uwagę na postępowanie Marlee. Na razie nic nie zrobił w tym kierunku. Pragnął jej do bólu i nie mógł juŜ się kontrolować. Nawet w tej chwili myśl o tym, jak czuł obok siebie jej ciało, wywołała falę poŜądania. Co miał robić? - Wyplącz się z tego - powiedział głośno - a potem wynoś się z Dodge. Zanim zrobisz coś, czego będziesz Ŝałować do końca Ŝycia - dodał cicho. Nie chciał jednak wyjeŜdŜać. Tu było jego miejsce. Nie kusił go powrót do zawodu łowcy nagród. A więc jaka jest odpowiedź? Na początek zimny prysznic, pomyślał z ironicznym uśmiechem. Zaczął porządkować porozrzucane na trawie narzędzia.
ROZDZlAL ÓSMY
- Wieczorem muszę wyjechać. Marlee zmarszczyła brwi. - Tak szybko? - Byłem tu juź parę dni. Nie mogę pozwolić sobie na dłuŜszy pobyt. Pili kawę w jadalni. Connie pr-zed chwilą wyszła do piekarni. Marlee zjawiła się w kuchni wcześniej, licząc na spotkanie z Danc1erem, ale nie zastała· go. Od incydentu w barze unikali się. Poprzedniego dnia była z Jerome'em w Tyler. Obejrzeli wystawy, poszli do kina i potem na obiad do restauracji. Marlee była zachwycona. Dawno juŜ nie spędziła takiego dnia i zapomniała, jaki to daje efekt terapeutyczny. Od kiedy zalecono jej oszczędzanie się, odkryła, Ŝe nawet podoba jej się taki sposób spędzania czasu, choć nie chciałaby przeŜyć tak reszty Ŝycia. Kochała swoją pracę i nie mogła doczekać się powrotu na wybieg, ale oznaczałoby to rozstanie. z Danc1erem. na dłuŜszy czas. Co prawda wyszłoby jej to na dobre ... - Jesteś dziś bardzo spokojna, a moŜe raczej smutna - uśmiechnął się Jerome. Marlee zaskoczyła jego spostrzegawczość. Zwykle był tak zajęty sobą, Ŝe nie zwracał uwagi na innych. - Muszę sporo rzeczy przemyśleć; to wszystko. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, pijąc kawę. Sytuacja była niezręczna i Marlee ucieszyła się, gdy Jerome odezwał się: - MoŜesz określić w przybliŜeniu, kiedy wrócisz do pracy? Westchnęła i odstawiła kubek. - Jutro u lekarza dowiem się czegoś więcej. - Zadzwoń do mnie natychmiast po wizycie. - Wiesz, Ŝe to zrobię. Ponownie zapadła cisza. J erome nerwowo przenosił wzrok z przedmiotu na przedmiot, unikając spoglądania na Marlee. - Słuchaj, kiedy chcesz znów zwrócić się do ... swojego przybranego brata o pieniądze? Marlee gwałtownie wstała, podeszła do zlewu i wylała chłodną kawę. Nie odwróciła się i nie odpowiedziała. Wyjrzała przez okno, zauwaŜając, jak chmury przesłoniły słońce. Były ciemne i wisiały nisko. Wyglądały jak barwiona bawełna. . - Marlee, robisz uniki. Jękliwy ton w głosie Jerome'a sprawił, Ŝe przed oczami zobaczyła czerwoną mgłę. Gwałtownie odwróciła się do niego. - Czy ty myślisz wyłącznie o pieniądzach? - Moich pieniądzach, chciała dodać, ale nie zrobiła tego. Na jego twarzy odmalowało się napięcie, potem rozluźnił się, jakby zdał sobie sprawę z jej gniewu. - Kochanie, przecieŜ wiesz - rzucił uspokajająco. - Rozmawiamy o naszej przyszłości. - Jesteś pewny, Ŝe to n a s z a przyszłość? - PrzecieŜ weźmiemy ślub. - Nigdy nie obiecywałam, Ŝe wyjdę za ciebie. - Nie powiedziałaś takŜe, Ŝe tego nie zrobisz. Marlee odgarnęła włosy za ucho. - To prawda, ale ... - Hej, nie musimy mówić o tym teraz. Zaczekajmy, aŜ wrócisz do Houston, do pracy. - Przerwał i wzruszył ramionami. - Tu, w tym miejscu, wszystko wygląda inaczej. Właściwie to jakbyśmy byli na innej planecie. - Myślę, Ŝe to dobre określenie. Tu jesteśmy daleko od miejskiego zgiełku. - Jaki będzie twój następny ruch? Nie próbowała udawać, iŜ nie rozumie. - Nie wiem. Nie myślałam o tym od ... - urwała. Jerome wstał i zacisnął wargi. - Od. tamtego Ŝałosnego wieczoru w barze - skończył za nią. - Tak?
Skinęła głową. Nie wspominali tamtej nocy. Kiedy kazała Jerome'owi zamknąć się, zrozumiał, Ŝe jest zła i na niego, i na Danclera. Wiedziała, iŜ pod maską spokoju Jerome kryje pogardę i nienawiść do Danclera. Widziała to w jego oczach. - Na pewno moŜesz zrobić coś, Ŝeby uległ. - Nagle twarz J erome' a rozjaśniła się. - MoŜe poproś o pomoc macochę? - Nie. Ona teŜ wolałaby, Ŝebym nie dostała tych pieniędzy. - Dlaczego nie, u diabła?! - zawołał Jerome. - Na litość boską, jesteś dorosła. Wydaje mi się, Ŝe oni nie chcą, abyś wyjechała i odniosła sukces. Chcą zatrzymać cię tutaj, Ŝebyś zgniła w tym zabitym dechami miasteczku. Marlee, wbrew sobie, roześmiała się. - Wiem, Ŝe Connie tego chce, ale Danclera nie obchodzi, co robię. - Bzdura. - Naprawdę. Jemu chodzi o kontrolę. Byli bardzo zaprzyjaźnieni z moim ojcem i teraz Dancler jest zdecydowany wypełnić jego Ŝyczenia co do joty. - Cholera, potrzebuję tych pieniędzy. Coś we wnętrzu Marlee drgnęło. Zapytała zimnym tonem: - Potrzebujesz czy chcesz, Jerome? Jaka jest prawda? Zaczerwienił się i odwrócił wzrok. - Chyba i to, i to. . - To, co powiedziałeś Danclerowi tamtej nocy, z pewnością nie pomogło naszej sprawie. - MoŜe nie - rzucił z rozdraŜnieniem - ale naleŜało mu się. Poza tym nie podoba mi się sposób, w jaki tobą rządzi. - Jesteś pewny, Ŝe to wszystko? Jerome spojrzał na nią. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. - Co masz na myśli? - Chodzi o to, Ŝe jesteś tak poruszony, tak ... - urwała, nie mogąc znaleźć właściwego słowa. Westchnął, zrezygnowany. - T o proste. Chcę mieć te pieniądze. . - Ale po co ten pośpiech? Czy musisz je mieć natychmiast? J erome potrząsnął głową. - Jeśli załoŜę agencję teraz, mogę zatrudnić kilka najlepszych modelek, niezadowolonych ze swoich obecnych agentów. W przypadku odwlekania sprawy dziewczyny te rozejrzą się za kimś innym, - To prawda - stwierdziła Marlee. Podszedł do niej, jego oczy błyszczały. - Nie moŜemy przepuścić tej szansy. Ty teŜ tego chcesz, prawda? Nawet jeśli osiągniesz wielki sukces, a jestem tego pewny, to nie będzie trwało wiecznie. Agencja da nam poczucie bezpieczeństwa. MoŜemy mieć wszystko, o czym marzymy i jechać, dokądkolwiek zapragniemy. - Zgadzam się z tym, ale ... - Ale co, kochanie? - Nie wiem, czy uda mi się nakłonić Danclera do zmiany zdania - stwierdziła Marlee ponuro. - A więc na wszelki wypadek powinieneś mieć plan awaryjny. - Co się dzieje między wami? Nieoczekiwane pytanie zaskoczyło Marlee. - Nie wiem, o czym mówisz. - Na pewno wiesz. Widziałem, jak na ciebie patrzy. Najpierw zdawało mi się, Ŝe to braterska troska, ale po tym wieczorze w barze nie jestem juŜ tego całkiem pewny. Tak, wydaje mi się, Ŝe podobasz mu się jako kobieta. Marlee zaczerwieniła się. - To bzdura. - Naprawdę? Nie byłbym taki pewny. - Rzucił jej spojrzenie z ukosa. - Nie jestem teŜ pewny twoich uczuć. On zdecydowanie ma nad Jobą jakąś władzę. - Mówisz głupstwa. - W takim razie dowiedź, Ŝe się mylę. - W porządku - rzuciła ze złością. - NiewaŜne, ile mnie to będzie kosztować, zdobędę te pieniądze.
Bolała ją głowa i nie mogła otworzyć oczu. Miała wraŜenie, Ŝe są przybite gwoździami i dlatego czuje tępy ból w głowie. Wreszcie zmusiła się do spojrzenia na zegarek. Trzecia. Jęknęła głośno. PołoŜyła się przed lunchem, chcąc odpocząć. Nie mogła uwierzyć, Ŝe zasnęła. Zastanowiła się, co robił Jerome. Na pewno się nie nudził. Jerome umiał znaleźć sobie zajęcie, przynajmniej na krótko. Zaburczało jej w brzuchu. Przypomniała sobie, Ŝe spóźniła się na lunch, ale nie miała ochoty na jedzenie. Weszła do łazienki i zerknęła w lustro. Znów jęknęła. Wyglądała okropnie. Umyła zęby i poprawiła makijaŜ. Wróciwszy do sypialni zastanawiała się, co robić dalej. ŁóŜko nadal kusiło. Nie czuła się wypoczęta. I umysł, i ciało były zbyt pobudzone. Bała się wizyty u lekarza. Nie chciała usłyszeć, Ŝe jeszcze nie moŜe wrócić· do pracy. W takim razie co powinna zrobić? Chciała trzymać się z daleka od Danclera, a jednocześnie zostać przy nim. Przypominanie sobie o tym, Ŝe takie uczucia w stosunku do przybranego brata są złe, nie pomagało. Dlatego wolałaby nie zbliŜać się do niego. Ale dała słowo i miała zamiar go dotrzymać. Wyprostowała się i wyszła z pokoju. - Hej. Dancler obrócił się. Marlee na próŜno próbowała odczytać jego myśli. - Hej - odpowiedział nieco chrypliwym głosem. Potem wrócił do pracy. Weszła do sklepu. Obserwowała kaŜdy ruch Danclera i czuła, Ŝe z kaŜdym krokiem jej serce szybciej bije. Powietrze było wilgotne i gorące, więc Dancler zdjął koszulę. W sklepie zamontowano klimatyzację, ale nie była włączona. Spojrzała na jego pierś, pokrytą potem. Przeniosła wzrok na płaski brzuch. Czuła wewnętrzne drŜenie, jak zawsze, gdy była z nim sam na sam. Dziwne wraŜenie zaczynało się od Ŝołądka i rozchodziło po całym ciele. Nagle odwrócił się i napotkał jej wzrok. Przez moment w jego oczach coś błysnęło, potem znikło. Westchnął. - Czego chcesz? Powiedział to zmęczonym głosem. Marlee spojrzała mu w oczy. Wyglądał źle. Zdawało się, Ŝe skóra na twarzy jest napięta bardziej niŜ zwykle, na szyi drgał mięsień. - Dlaczego myślisz, Ŝe czegoś chcę? OdłoŜył narzędzia, roześmiał się głośno i potrząsnął głową. Chciała zwymyślać go za takie zachowanie, ale powstrzymała się. Jeśli zdenerwuje go teraz, jej plan spali na panewce. Tym razem nie da się zaskoczyć i nie dopuści, aby emocje zwycięŜyły zdrowy rozsądek. Konstruując pułapkę uŜyje miodu zamiast jadu. - Jak ci idzie z siodłem? Znów westchnął, tym razem ze zniecierpliwieniem, ale odpowiedział spokojnie: - Wydaje mi się, Ŝe dobrze. Zatrzymała się tuŜ przy nim i zerknęła na kawałek skóry, rozłoŜony na stole. Rozpoczęty wzór był skomplikowany i piękny. - Wygląda wspaniale. Spojrzał na nią spod oka. - Tak ci się wydaje, co? - Tak. To chyba twoje najlepsze dzieło. - Dzięki - rzucił szorstko i wrócił do pracy. Marlee nie ruszyła się. Zapach wody kolońskiej i potu działał na jej zmysły. Nagle zapragnęła dotknąć go, zlizać krople wilgoci z górnej wargi... Wzięła głęboki oddech, ale to nie pomogło. ' - Potrzymaj to - powiedział Danc1er, nie patrząc na nią. Marlee przytrzymała kawałek skóry. Ich ręce zetknęły się. Wstrzymała oddech i zerknęła na Danclera. Patrzył na jej piersi. Znów nie włoŜyła biustonosza. Podejrzewała, Ŝe przez materiał koszulki widać jej sutki. - Dancler - powiedziała z wysiłkiem - daj mi te pieniądze. Potem, zanim zdąŜył odpowiedzieć, zrobiła coś, czego nie zaplanowała. Pogładziła dłonią jego ramię. - Proszę· Dancler gwałtownie upuścił narzędzie, chwycił ją i przyciągnął do siebie. Jego twarz wykrzywiał grymas, oddychał z trudem. - CzyŜbym nie mówił ci wcześniej, Ŝe jeśli igrasz z ogniem, moŜesz się oparzyć? - Wbijał w nią spojrzenie, wzmacniając uścisk.
Przez chwilę była zbyt zaszokowana, aby odpowiedzieć. - To boli - wykrztusiła wreszcie. DrŜały jej kolana. - Jeszcze nie. Będzie, jeśli nie przestaniesz tego robić. Oblizała suche jak pieprz wargi. - Nie wiem, o czym mówisz. - Niech mnie szlag, jeśli nie wiesz! - Bezczelnie przesunął po niej wzrokiem. Potem mruknął jakieś przekleństwo, odepchnął ją i głęboko westchnął. Mimo to w jego oczach nadal płonął ogień. - Najlepiej będzie, jeśli zaraz wyniesiesz się stąd do diabła, zanim zrobię coś, czego oboje będziemy Ŝałować do końca Ŝycia. Pomimo ostrzeŜenia i ognia płonącego w oczach Danclera, Marlee nie mogła się ruszyć. - No juŜ - ponaglił, a w jego głosie brzmiało udręczenie. - Wynoś się stąd. W tej chwili! Wybiegła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czemu nie chcesz zostać na noc i wyjechać rano? J erome potrząsnął przecząco głową, ale postawił torby na ziemi i usiadł na huśtawce. Marlee zrobiła to samo. Przez kilka minut milczeli. W ciszy rozlegało się tylko skrzypienie zawiasów. - Powinnaś ją naoliwić - powiedział w końcu Jerome. Marlee uśmiechnęła się. - Wiem, ale brakowałoby mi tego dźwięku. Zawsze skrzypiała. - Na pewno nie chcesz jechać ze mną? Ostatecznie mogłabyś iść do swojego lekarza w Houston. - To prawda, ale to on zalecił mi wyjazd i odpoczynek. Nie będzie uszczęśliwiony, jeśli pojawię się w jego gabinecie. Uzna, Ŝe usiłuję przerwać rekonwalescencję. Poza tym i tak nie pozwoli mi na powrót do pracy, więc równie dobrze mogę zostać tutaj. - Ale tam byłabyś ze mną. , - Wiem, Jerome - powiedziała Marlee z lekkim Ŝalem. - Oboje teŜ wiemy, Ŝe bywasz w domu rzadko. Prawie bym cię nie widywała. J erome westchnął. - Masz rację. Dlatego nie mogę zostać dłuŜej. Mam duŜo zajęć. Chciałbym jedynie ... - przerwał i zagryzł wargi. Marlee wiedziała, co chciał powiedzieć, ale nie zdradziła się z tym. Nie mogła nawet myśleć o swoim planie "zmiękczenia" Danclera i o tym, jak w końcu ów plan obrócił się przeciwko niej. Wspomnienia tamtego popołudnia wywoływały rumieniec na jej policzkach. Powinna wiedzieć, Ŝe z Danclerem nie wygra. Początek flirtu i przegrana to były jedne z najgorszych chwil w jej Ŝyciu. - Marlee. Otrząsnęła się i spojrzała na Jerome'a. - Nie martw się, zdobędę te pieniądze. - Nie mówiłem ... - Tak,mówiłeś-wtrąciła.-JestemjuŜtymzmęczona. Wstał i wziął ją za rękę. - Odprowadź mnie do samochodu. Dancler wpatrywał się w Ŝarzący koniec papierosa. Zaklął z niesmakiem,· rzucił niedopałek na ziemię i zmiaŜdŜył obcasem. Nie palił od dziesięciu lat, ale dziś tak bardzo zapragnął papierosa, Ŝe poddał się. Zatrzymał się przy stacji benzynowej i kupił paczkę. Potem schował do kieszeni koszuli i zapomniał o niej do chwili, gdy wyszedł z domu i natknął się na Jerome'a i Marlee. Natychmiast skrył się w cieniu. Nie chciał, Ŝeby go zauwaŜyli. Obiecał sobie unikać Jerome'a i dotrzymał słowa. Bał się, Ŝe gdyby tego nie zrobił, doszłoby do takiej awantury jak w barze z pijakiem. Niech Bóg go od tego broni! Marlee nigdy by mu tego nie wybaczyła. Teraz uderzył się po kieszeni koszuli, powstrzymując się od wyciągnięcia drugiego papierosa. ZauwaŜył bagaŜe lerome'a na stopniu ganku. Chyba juŜ czas, Ŝeby ruszył na południe, pomyślał. Spodziewał się jego wyjazdu następnego ranka po bójce w barze, ale Jerome nie zrobił tego.
Nie miał zamiaru wyjeŜdŜać, dopóki nie uczyni ostatniego wysiłku w celu połoŜenia łap na pieniądzach Marlee. Dancler miał pewnoŚĆ, Ŝe to on nakłonił Marlee do robienia z siebie kokietki w sklepie z siodłami. Schował ręce do kieszeni, odwrócił wzrok od pary na huśtawce i spojrzał w niebo. Gwiazdy wydawały się blade w porównaniu z księŜycem. Westchnął myśląc o tym, Ŝe niebo w Teksasie nie da się porównać do Ŝadnego w innym miejscu. Prawdę mówiąc, nigdy nie zauwaŜał nieba, nie mówiąc juŜ o podziwianiu, dopóki nie wrócił na ranczo. Zastanawiał się, czy Marlee brakowało księŜyca i gwiazd, kiedy przenosiła się z miasta do miasta. Marlee. Ostatnio myślał tylko o niej. Jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką widział kaŜdego ranka po przebudzeniu, o ile udało mu się zasnąć, i ostatnią, jaką widział przed pójściem do łóŜka. Pragnął jej aŜ do bólu. Choć nienawidził siebie za to, nie umiał kontrolować swych uczuć. Marzył o tym, Ŝeby wyjechała, a jednocześnie nie chciał tego. Znalazł się w straszliwym kłopocie i nie widział wyjścia. Kiedy pracował jako łowca nagród, zawsze kontrolował sytuację. Gdy popełnił błąd, zrezygnował z tego zajęcia. Wiedział, Ŝe nie jest juŜ uŜyteczny. A więc dlaczego nie mógł tego zrobić teraz, z Marlee? Odpowiedź była oczywista. Musiałby stąd odejść, ale dokąd? To był jego dom, chciał w nim zostać i zacząć nowe Ŝycie. Nie mógł jednak dłuŜej Ŝyć w ten sposób. Albo zapomni o Marlee, albo oszaleje. Raz juŜ prawie oszalał i nie chciał tego powtórnie przeŜywać. Nie miał więc wyboru; musiał robić to, co naleŜało. Zostawić ją w spokoju. Pracować do upadłego kaŜdego dnia. Umawiać się z innym.i kobietami. Na samą myśl o tym poczuł skurcz Ŝołądka. Nie chciał widywać innych kobiet. Pragnął tylko tej jednej. - Ale wiesz doskonale, Ŝe nie moŜesz jej mieć -mruknął. . ZauwaŜył poruszenie na ganku. Oboje wstali z huśtawki. Dancer znów poczuł skurcz Ŝołądka. Nie mógł znieść widoku tego faceta, dotykającego Marlee. Zacisnął zęby i obserwował, jak idą do samochodu, trzymając się za ręce. Jerome otworzył bagaŜnik i wrzucił do środka torby. Potem odwrócił się i wyciągnął ręce do Marlee. Dancler stał bezradnie i patrzył, jak J erome składa pocałunek na wargach dziewczyny. Poczuł palącą zazdrość. Miał ochotę uderzyć Jerome'a pięścią w twarz. Nawet kiedy ten wsiadł do samochodu i odjechał, Danc1er nie rozluźnił się. Marlee odprowadziła wzrokiem znikający samochód i wolno ruszyła w stronę ganku. W świetle księŜyca Dancler widział jej biodra, opięte obcisłymi szortami. Przeniósł wzrok na dekolt koszulki i zamarzył o dotknięciu skóry Marlee. Nie chciał ujawniać swej obecności, ale mimo woli z jego ust wyrwało się imię dziewczyny. - Marlee. Zatrzymała się na ganku i odwróciła w jego stronę. Ze zdumieniem szeroko otworzyła oczy. A moŜe był to gniew? - Dancler? ~ Tu jestem - powiedział, odrywając się od drzewa i ruszając w stronę ganku. Zatrzymał się kilka kroków od niej. Cofnęła się, zacisnęła dłonie w pięści i spojrzała na niego. - Jak długo tam stałeś? Wzruszył ramionami. - Wystarczająco długo. - Szpiegowałeś mnie - stwierdziła rzeczowo. - Nie nazwałbym tego w ten sposób. - A jak byś to nazwał? - Wyszedłem zaczerpnąć świeŜego powietrza i zobaczyłem was na ganku. To wszystko. Popatrzyli na siebie z gniewem. - Zobaczyłeś, co chciałeś? -dopytywała się Marlee. Oddychała szybko i na chwilę Dancler przeniósł wzrok na jej piersi. Nawet w ciemności mógł dostrzec . zarys sutek. Poczuł narastające podniecenie i zaklął w duchu. - Zadałam ci pytanie. Spojrzał jej w oczy. - Słyszałem, do cholery. Odpowiedź brzmi: nie. Nie zobaczyłem tego, co chciałem. Chciałbym widzieć, jak go policzkujesz. Marlee otworzyła usta, zaskoczona. - Kiedy wreszcie się nauczysz, Ŝe to, co robię, nie powinno cię interesować? - Powinno jak cholera, przynajmniej teraz, gdy
jestem odpowiedzialny za twoje pieniądze. - Za moje pieniądze, tak. Ale nie za moją osobę. Ich spojrzenia skrzyŜowały się na moment. - Kochasz go? - zapytał nagle Dancler stłumionym głosem. Marlee westchnęła głęboko. - Powiedziałam ci juŜ, Ŝe to nie twoja sprawa. - A jeśli chcę, Ŝeby to była moja sprawa? - Do diabła, Dancler, przekraczasz wszelkie granice. - Być moŜe; a ty jesteś upartą oślicą. - Ja? Oślicą? Myślę, Ŝe powinieneś to odwołać. Parsknął śmiechem. - Boisz się spojrzeć prawdzie w oczy, choć tak łatwo to uczynić. - A co jest, twoim zdaniem, prawdą? - W jej głosie brzmiał sarkazm. Dancler zignorował to pytanie. Postanowił, Ŝe powie swoje, niezaleŜnie od wszystkiego. Zbyt długo cierpiał. - Po pierwsze, on cię nie kocha. - Skąd o tym wiesz? - Po drugie, wykorzystuje cię, Ŝeby zdobyć pieniądze. - Do diabła, Johnie Dancler! Nic nie wiesz o Jeromie poza tym, co wymyślił twój spaczony umysł. - Akurat, nie wiem! Potrafię rozpoznać naciągacza, kiedy go widzę. WyobraŜam sobie, Ŝe pieprząc się z tobą, myśli o pieniądzach! Wydała okrzyk i uniosła dłoń z zamiarem uderzenia go w twarz. W Danclerze coś pękło. - O, niel Chwycił jej nadgarstek i kierując się impulsem, przyparł ją do ściany. Patrzyli na siebie ze złością, oddychając z trudem. - A niech cię -mruknął i wpił się ustami w jej wargi. Jęknęła. Nie mógł się powstrzymać i wsunął język między jej usta. Pocałunek zmienił się. Zdawało się, Ŝe Marlee topnieje w objęciach Danclera. Wzmacniając pocałunek, ocierał się o nią ciałem. Westchnęła, gdy ich wargi złączyły się, ale Dancler nie poprzestał na tym. Zrobił coś, czego sam sobie zabraniał - wsunął dłoń pod jej koszulkę. Kiedy dotknął piersi dziewczyny, poczuł, Ŝe drŜą mu kolana. Marlee wpiła palce w jego szyję, jakby nie mogła utrzymać się na nogach. DancIer przesunął rękę z jej piersi na pośladek. - DancIer - szepnęła, gdy ujął jej biodra i przywarł do niej całym ciałem. Dopiero gdy zaczął poruszać się w górę i w dół, usłyszał jej szept. - Nie ... Dancler ... przestań. Przestał, ale nie puścił jej. Spojrzał na nią, zaciskając szczęki. - Powiedz mi, czy Jerome sprawia, Ŝe czujesz się tak samo?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Młoda damo, juŜ niedługo będzie pani całkiem zdrowa. Niebieskie oczy doktora Wootena wpatrywały się w nią przyjaźnie. Marlee bała się wizyty i tego, co mogła usłyszeć. Czuła się lepiej, ale nie wiedziała, czy infekcja ustępuje .. Teraz zerknęła z niepokojem na lekarza i zapytała: - Czy ma pan na myśli to, Ŝe moja choroba jeszcze trwa? Poklepał ją po ramieniu. Jego siwe włosy nadawały mu raczej wygląd dostojeństwa niŜ starości. - Proszę się ubrać, a potem porozmawiamy. - Wyszedł. Marlee westchnęła, zsunęła się z kozetki i włoŜyła ubranie. Po chwili doktor Wooten wrócił i zajął miejsce na stalowym taborecie. Marlee usiadła na krześle naprzeciwko.
- Wyniki badania krwi poznamy dopiero pojutrze, to znaczy w środę. - Ale nie spodziewa się pan Ŝadnych komplikacji, prawda? Chodzi mi II to, Ŝe czuję się znacznie lepiej. Doktor zmruŜył oczy. - Jest pani tego pewna? Marlee na chwilę odwróciła wzrok. - I tak, i nie. - Powiedziałbym, Ŝe to niezbyt jasne. - Przepraszam. Chciałam powiedzieć, Ŝe jednego dnia czuję się wspaniale, a następnego paskudnie. - Czytałem kartę informacyjną, którą przesłał mi doktor Henderson, i szczerze mówiąc uwaŜam, Ŝe ma pani szczęście. Ta infekcja naprawdę była brzydka. - Kiedy będę mogła wrócić do pracy? Wydaje mi się, Ŝe juŜ teraz mogłabym ją zacząć w niepełnym wymiarze godzin. Doktor Wooten potrząsnął głową. - T o niemoŜliwe. - Dlaczego? - zapytała Marlee. - Powiedział pan, Ŝe niedługo całkiem wyzdrowieję. - To prawda. - Ton lekarza nie zmienił się. Mówił spokojnie i przyjaźnie. - Ale teraz nie jest pani jeszcze zdrowa. - PrzecieŜ muszę wrócić do pracy. - Tym razem Marlee nie zapanowała nad nutką rozpaczy w głosie. I zrobi to pani we właściwym czasie. Najpierw jednak musimy dowiedzieć się, dlaczego ma pani podwyŜszoną temperaturę. Marlee była zaskoczona. - Gorączka? Nie wiedziałam o tym. - Nie jest wysoka, musimy jednak poznac Jej przyczynę. Mam nadzieję, Ŝe badanie krwi to wykaŜe. Jeśli nie, trzeba będzie zrobić inne testy. - Myśli pan, Ŝe to coś powaŜnego i nie uda mi się pozbyć infekcji? - Nie, nie myślę tak. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale mam wraŜenie, Ŝe nie dbała pani o swoje zdrowie jak naleŜy. - Doktor przerwał i spojrzał na nią z ukosa. - Czy jest coś, co panią martwi i moŜe o bniźać odporność? . Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - Marlee. Uniosła głowę, ale nie patrzyła lekarzowi w oczy. - Prawdę mówiąc, mam pewne problemy. - Proszę się ich pozbyć. Po raz pierwszy głos doktora zabrzmiał surowo i stanowczo. Maclee uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pan o tym wie. - W pani przypadku to konieczność. Chyba Ŝe nie chce pani wracać do pracy. Maclee poczuła, Ŝe blednie. Lekarz ciągnął: - Musi pani odpoczywać i unikać stresu, który jeszcze bardziej osłabia pani organizm. Potrzebuje pani duŜo snu, ćwiczeń i odpowiedniego jedzenia. - Cały czas to robię - zapewniła Marlee. - A więc musi pani bardziej się do tego przyłoŜyć. Doktor Wooten spowaŜniał. - Jeśli chce pani porozmawiać i powiedzieć mi, jaka jest przyczyna tego stresu, z przyjemnością pani wysłucham. - Dziękuję, ale muszę sama sobie z tym poradzić. - Proszę więc to zrobić. N a razie dam pani receptę na witaminy. Kiedy otrzymam wyniki badania krwi i skonsultuję się z doktorem Hendersonem, zadecydujemy, co robić dalej. - Uśmiechnął się uspokajająco. - Do tego czasu proszę odpoczywać. - Czy robienie zakupów to teŜ odpoczynek? - Tylko wówczas, jeśli są niewielkie. - Wtedy przestają być przyjemnością. - Niech się pani nie przemęcza. - Wstał i podszedł do drzwi. - Chciałbym zobaczyć panią za dwa tygodnie. - Dziękuję - powiedziała Marlee powaŜnym, smutnym tonem. Doktor Wooten rzucił jej przeciągłe spojrzenie i wyszedł z gabinetu. Maclee sięgnęła po torebkę, ale nie wstała, Oparła czoło o ścianę i usiłowała powstrzymać łzy. Wiedziała, co opóźnia jęj wyzdrowienie. Powodem był Dander, ale tego nie mogła powiedzieć lekarzowi. Nikomu nie mogła o tym powiedzieć. Musiała sama zwalczyć namiętność do swego przybranego brata. Gdyby jej nie dotykał! Gdyby jej nie pocałował!
W końcu sama do tego doprowadziła. Jeśli igrasz z ogniem, moŜesz się sparzyć. W porządku, sparzyła się· Wystarczył dotyk Danclera, a jej ciało płonęło. Znała niebezpieczeństwo, wiedziała, jakie jest ryzyko. Mimo to nic nie mogła zrobić, zwłaszcza wtedy, gdy przycisnął ją do siebie. Marlee przestała kontrolować swoje zmysły i przylgnęła do niego, podczas gdy jego ręce przesuwały się po jej ciele. Na samo wspomnienie zaczerwieniła się i ukryła twarz w dłoniach. Nawet jego nieobecność nie pomogła. Wyjechał na trzy dni. Mimo to jej ciało i dusza nie zaznały spokoju. Prześladowała ją myśl o Danclerze i poczucie winy. Czasem poczucie winy stawało się tak silne, Ŝe czuła się chora. Czy była zakochana? Miłość. To słowo w odniesieniu do Danclera nigdy nie przyszło jej do głowy. Dopiero teraz. Serce Marleezabiło szybciej. MoŜliwość zakochania się w przybranym bracie była nie do przyjęcia. Taka ewentualność nie mieściła się w jej planach Ŝyciowych. Być moŜe powodem był fakt, Ŝe nigdy jeszcze nie była zakochana. Tylko raz omal nie zaangaŜowała się w powaŜny związek. Romans zakończył się, kiedy odkryła, iŜjej wybranek lubi popijać w ukryciu. NiezaleŜnie od tego i tak nie mogłaby go poślubić. Jej problem polegał na tym, Ŝe kaŜdego męŜczyznę, nawet Jerome'a, porównywała z Danc1erem. Czuła się związana z Jerome'em, ale nie kochała go. W przeciwieństwie do innych, Jerome zawsze w nią wierzył. Pieniądze, które zamierzała mu poŜyczyć, miały być po części zapłatą za tę lojalność. Niemiało to nic wspólnego z miłością. A więc dlaczego nie umiała określić swych uczuć do Danclera? Dlaczego tak silnie na niego reagowała? Seks. To musi być przyczyną wszystkiego, uznała, podkreślając w myślach, Ŝe ich cele Ŝyciowe kolidują ze sobą· Mimo ostrej konkurencji i ciągłych podróŜy, związanych z karierą modelki, pragnęła odnieść sukces. Myśl o ustabilizowanym Ŝyciu na ranczo nie kusiła jej. Potarła skronie. Gdzie wkradł się błąd? zapytała samą siebie. Jechała do domu z zamiarem uwolnienia umysłu od zmartwień i ciała od szaleńczego tempa Ŝycia w mieście. To drugie udało się jej, ale pierwsze ... Jakoś nie widziała rozwiązania. Poczuła narastającą panikę. Musiała pogodzić się ze swym uczuciem do Danclera, spojrzeć prawdzie w oczy, a potem zapomnieć o nim na zawsze. Ale jak? Powrót do miasta był jedynym rozsądnym i pewnym lekarstwem . Zmęczona ponurymi myślami i własnym towarzystwem Marlee wstała i przeszła do holu. Connie uśmiechnęła się z niepokojem. - No i? - Nic strasznego. - Ujęła macochę pod rękę. - Opowiem ci wszystko po drodze. - Sukinsyn! Dancler upuścił młotek i wsadził palec do ust. Oparł się o stół i tak długo ssał palec, aŜ ból zelŜał. Następnie obejrzał stłuczone miejsce. Palec był opuchnięty i fioletowy. Nie zamierzał przerywać pracy. Chciał skończyć projekt. Podszedł do biurka, stojącego w rogu pokoju, otworzył środkową szufladę i wyjął plaster. Od chwili powrotu na ranczo planował wysprzątanie sklepu i urządzenie go według własnych potrzeb. Musiał mieć miejsce na dodatkowe narzędzia, wzory i resztki materiału, których nie chciał wyrzucać. Postanowił zrobić półki na ścianę. Opatrzywszy palec, schylił się i podniósł młotek. Spojrzał na półkę, ale nie był zadowolony. Stale widział przed sobą twarz Marlee. - Sukinsyn! - powtórzył i potrząsnął głową. Ciągle jednak widział jej twarz i pamiętał scenę sprzed tygodnia, gdy przyparł ją do ściany i pocałował. JuŜ to było złe, ale gdyby na tym poprzestał, sytuacja byłaby do uratowania. Niestety, stracił rozum i posunął się za daleko. Nagle zrobiło mu się słabo. Oparł się o stół. Kiedy juŜ przekroczył granicę, posmakował jej słodkich ust i dotknął piersi, z trudnością zmusił się, Ŝeby przerwać. Dobry BoŜe, kusiło go, Ŝeby wziąć ją tam, na ganku. Spocił się. Zdjął koszulę, rzucił ją na stół i otworzył okno. Choć czerwcowy poranek nie był parny, wiedział, Ŝe klimatyzacja byłaby najlepszym rozwiązaniem. Nie chciał jednak siedzieć w zamkniętym
pomieszczeniu. Wolał oddychać czystym powietrzem, jakby liczył na to, Ŝe oczyści ono jego głowę z niegodziwych myśli. - Nigdy w Ŝyciu, Dancler - mruknął pod nosem. Wiedział, Ŝe zasługiwał na pogardę. Mimo to wyczuwał, Ŝe Marlee teŜ przeŜyła chwilę rozkoszy. Bez wątpienia oddała mu pocałunek. Co to znaczyło? Nie znał odpowiedzi. Spojrzał na młotek. Wyglądał tak, jakby wzywał go do kontynuowania zaczętej pracy. Nie pokusił się o to. Bał się, Ŝe w obecnym stanie zmiaŜdŜy sobie całą dłoń. - Cholera! - To nie pomogło. Musiał poradzić sobie z tą burzą zmysłów. - Ale jak? Na litość boską, jak? - MoŜna włączyć się do rozmowy, czy wolisz dyskutować sam ze sobą? Danc1er obrócił się wolno i spojrzał na Rileya. Nie czuł się zawstydzony tym, Ŝe przyłapano go na mówieniu do siebie. - O co chodzi? - zapytał. Rileypotarł podbródek. - Masz gościa. - Gościa? - Tak. Ciemnowłosy męŜczyzna z brodą. Nie przedstawił się. Danc1er zaklął. - Chcesz, Ŝebym się go pozbył? - zapytał Riley. - Widzę, Ŝe nie masz ochoty na towarzystwo. - Wcale. - W takim razie zaraz go spławię. - Riley odwrócił się do drzwi. - Zaczekaj. Przyślij go tutaj. Riley wzruszył ramionami. - Ty jesteś szefem. Danc1er zaklął pod nosem, kiedy do sklepu wszedł gość. - Cześć, Shank1e. Nie spodziewał się wizyty swego byłego szefa i była to ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Tim Shankle był jednym z najpodlejszych ludzi. Dancler wiedział, Ŝe w pracy łowcy nagród to poŜądana cecha. - Myślałem, Ŝe nie uda mi się pozbyć tego twojego goryla - powiedział Shankle. - Aja nie byłem pewny, czy chcę, Ŝeby się od ciebie odczepił. - Hmm, a więc dalej cię to gryzie? - Niewykluczone. - Mogę usiąść? - Jak chcesz. - Widzę, Ŝe Ŝycie na ranczo nie złagodziło twoich obyczajów. - A liczyłeś na to? Shankle roześmiał się, siadając na krześle. - Właśnie dlatego nie udało mi się ciebie zastąpić. - Na szczęście to twój problem, nie mój. Shankle zacisnął dłonie i wzruszył ramionami. - Mogę się załoŜyć, Ŝe trochę tęsknisz za dawną robotą. Do diabła, człowieku, jesteś do niej stworzony. Posłuchaj, Shankle, oszczędź sobie kłopotu. Nie wrócę do agencji. Nie chcę spędzić reszty Ŝycia, ścigając przestępców. Poza tym ... - Wiem, wiem - przerwał Shankle. - Czujesz się odpowiedzialny za to ranione dziecko i zabicie tego męŜczyzny. . - Daj spokój, dobrze? Nie chcę o tym mówić. - W porządku, nie będziemy - zgodził się Shunkle. - Ale przynajmniej wysłuchaj mnie. Mam pracę, wartą mnóstwo forsy, a kaŜd y banknot pod pisany jest twoim nazwiskiem. Tym razem to Danc1er wzruszył ramionami. - Słyszałem to juŜ przedtem. . - Nie; przynajmniej nie za takie pieniądze. W kaŜdym razie, wykonaj tę jedną pracę, a odczepię się od ciebie na zawsze. - Chyba źle słyszysz, Shankle. Nic z tego nie będzie. śadne pieniądze nie skłonią mnie do ponownego wdepnięcia w to bagno. Shankle zaczerwienił się i wstał.
- Przemyśl to. Będę z tobą w kontakcie. - Idź do diabła, Shankle. MęŜczyzna zaśmiał się i opuścił sklep. Dancler długo stał bez ruchu. Myślał o tym, Ŝe być moŜe znalazł rozwiązanie nurtującego go problemu. MoŜe powinien po prostu dać Marlee jej pieniądze, a potem przyjąć ofertę Shankle'a. Uspokoiłoby to jego sumienie, ale nie pomogłoby na ból serca. Wziął do ręki gwóźdź i uderzył weń młotkiem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Marlee pochyliła się i cmo1qlęła Connie w policzek. - Pro~adź ostroŜnie, słyszysz? - Dzięki za radę. Zadzwonię, jak tylko dojadę i zorientuję się w sytuacji. . Zeszłej nocy Connie dowiedziała się, Ŝe stan zdrowia jej siostry uległ pogorszeniu. Uznała, iź natychmiast musi do niej pojechać. Marlee zatrzasnęła drzwiczki samochodu i spojrzała na macochę. - Jeśli mogłabym coś dla ciebie zrobić, daj mi znać. Connie uścisnęła jej dłoń. - Dbaj o siebie i Danclera. - Zmarszczyła brwi. - Ostatnio zachowywał się jak ranny niedźwiedź. Coś go gryzie, ale kiedy pytam, udziela wymijających odpowiedzi, a potem zaciska szczęki. Marlee poczuła rumieniec wypływający na szyję. Odwróciła wzrok. - Nic mu nie będzie. Nie martw się. Zajmiemy się domem. Connie westchnęła i uśmiechnęła się. - Szkoda, Ŝe nie mogę przestać martwić się o dzieci. Moje Ŝycie byłoby o wiele łatwiejsze. - Connie, nie jesteśmy juŜ dziećmi. - Tego mi nie udowodnisz. - Rusz wreszcie i wynoś się stąd - rzuciła Ŝartobliwie Marlee. - Zaopiekuj się ciocią Jessicą. Connie skinęła głową i odjechała. D9piero gdy samochód zniknął za rogiem, Marlee poruszyła się. Nie chciała wracać do domu. Dzień był przepiękny. MoŜe spacer po lesie pomógłby jej pozbyć się kłopotliwych myśli i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy? Skręciła za rogiem domu i spojrzała na azalie i krzewy hibiskusa. Nieco dalej płot, odgradzający podwórze od pastwiska, pokryty był kwitnącym bluszczem. Postanowiła zerwać kilka gałązek na bukiet i wstawić je do wazonu. Szła przez podwórze, gdy zobaczyła Danclera. Wstrzymała oddech. Pochylony przy pompie, podstawiał twarz pod strumień wody. Po chwili wyprostował się, wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł oczy. N a twarzy i we włosach kropelki wody lśniły jak diamenty. Marlee stała jak zaklęta. On nie jest aŜ tak wysoki, pomyślała. Raczej masywny i dobrze zbudowany. Wydawał się taki olbrzymi, poniewaŜ miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był wspaniale umięśniony. Coś w niej drgnęło. Znała to uczucie, ale nie chciała się do tego przyznać. Dancler,jakby nagle zdając sobie sprawę z jej obecności, odwrócił się. Popatrzyli na siebie w milczeniu. Wreszcie odwrócił wzrok i schował chusteczkę do kieszeni. Marlee nagle poczuła się zawstydzona, jednak nie ruszyła się nawet wówczas, gdy Dancler zaczął się zbliŜać. Stanął o krok przed nią. ZadrŜała. Choć byłoby to głupie i niebezpieczne, pragnęła, aby podszedł jeszcze bliŜej. KaŜdy nerw w jej ciele dygotał, kiedy Dancler przesuwał po niej spojrzeniem. PoŜałowała, Ŝe nie ubrała się inaczej. Jednak, spodziewając się upału, wybrała szorty, krótką koszulkę i sandały. Oderwała od Danclera wzrok dopiero w chwili, gdy zapytał szorstko: - Dokąd idziesz?
Spojrzała na niego, próbując nie zwracać uwagi na niezręczność sytuacji. Nie mogła zapomnieć jego pocałunkui tego, jak dotykał jej piersi ... Ze sposobu, w jaki się jej przypatrywał, zrozumiała, Ŝe on teŜ nie potrafi o tym zapomnieć. Odezwało się w niej poczucie winy. - Pomyślałam, Ŝe pójdę na spacer do lasu. Jest taki piękny ranek. - O, tak. - Pracowałeś? - zapytała, zaszokowana faktem, Ŝe prowadzą normalną rozmowę. - Od piątej rano. - W takim razie widziałeś się z Connie? - Tak. Powinna teraz być w drodze do cioci Jessiki. - Właśnie odprowadziłam ją do samochodu. Zapadło milczenie. Marlee rysowała coś czubkiem sandała na piasku. - Potrzebujesz towarzystwa? Podniosła głowę, jej wargi rozchyliły się. Dancler się uśmiechnął. - Zamknij buzię. Dobrze słyszałaś. - Nie masz nic do roboty? - Mam. Ale od czasu do czasu kaŜdy człowiek musi odpocząć. Mam rację? Westchnęła i odpowiedziała: - Chyba tak. - Wybierasz się w jakieś określone miejsce? - Nad staw. Na chwilę zapadła cisza. Ich spojrzenia skrzyŜowały się. Znów wiedziała, o czym Dancler pomyślał. Przypomniał sobie dzień, kiedy przyglądała się, jak nagi wychodził z wody. Zaczerwieniła się i spuściła głowę. - Chodźmy. Choć szła obok niego, nie mogła w to uwierzyć. Zerkała na niego z ukosa. Jaką grę teraz prowadzi, zastanawiała się. MoŜe dręczyły go wyrzuty sumienia za zachowanie się tamtego wieczora. MoŜe chciał ',' zawrzeć pokój, zwiększając dystans między nimi i trak.: tując ją znowu jak małą siostrzyczkę. Nie miała jednak pojęcia, co 'dzieje się, w jego umyśle. Mogła tylko próbować odczytać to z jego twarzy, która teraz była maską kryjącą wiele sekretów. - Co powiedział lekarz? - Connie ci tego nie powtórzyła? - Nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Powiedziała tylko, Ŝe wyniki badań są niezłe. - Wydaje mi się, Ŝe "niezłe" to tak samo dobre określenie jak kaŜde inne. - A więc kiedy wyjedziesz? " Wydało jej się, Ŝe zapytał o to z pewnym wysiłkiem. Kiedy jednak spojrzała na niego, jego twarz nie ujawniała Ŝadnych emocji. - Obawiam się, Ŝe nieprędko. Mam lekką gorączkę· - A to dopiero. Zawiadomiłaś ... Jerome'a? Usłyszała wahanie w jego pytaniu i wiedziała, Ŝe znaleźli się na niepewnym gruncie. - Nie, jeszcze nie. W milczeniu doszli do polany. Marlee zatrzymała mę i podziwiała piękny widok. Ulubiona kryjówka nie zmieniła się przez te wszystkie lata. M oŜe tylko stała się jeszcze piękniejsza. Trawiaste zbocze porastały cyprysy i niewysokie dęby. Było tu chłodno i cicho. Poranne słońce słało promienie poprzez zasłonę z liści. Gęsty, szary mech porastał niskie gałęzie. Na wodzie unosiły się nenufary. MarIee usiadła na brzegu. Dancler oparł się o pień drzewa. - Wczoraj miałeś gościa, prawda? - zapytała Marlee po dłuŜszym poszukiwaniu tematu do rozmowy. - Skąd wiesz? - Wsiadał do samochodu, kiedy wróciłam z Connie od lekarza. Danc1er spojrzał na taflę wody, jakby zastanawia~ się, ile moŜe powiedzieć. - To mój były szef. - Rozumiem, Ŝe chce cię znów zatrudnić. - Dusze w piekle teŜ chcą zimnej wody, ale jej nie dostają.
- A więc zamierzasz zostać tutaj? - Na razie. - Przynajmniej tyle wiesz na pewno. Jeśli nie uda mi się wyzdrowieć ... - Umilkła. - Chciałbym obiecać ci, Ŝe wszystko będzie dobrze. - Ja teŜ bym tego chciała - odrzekła. - Ale nie mogę. - Wiem. - I co z nami będzie? - zapytał stłumionym głosem. Unikała jego wzroku. Wiedziała, co miał na myśli. - Chciałabym to wiedzieć. - Jeśli chodzi o tamtą noc ... Marlee wstała i spojrzała na niego. - śałujesz tego, co się stało? - Nie, do cholery, i to właśnie jest mój problem. Przez długą chwilę Ŝadne z nich nie odezwało się i nie poruszyło. - Marlee. - W tym jednym słowie Danc1er zawarł najgorętsze emocje. Opanowując pragnienie rzucenia mu się w ramiona i błagania, aby ją przytulił, Marlee powiedziała szybko: - Chodź, przejdziemy gię. Gdy odwróciła się ku niemu, zobaczyła, Ŝe stoi bliŜej, niŜ przypuszczała. Wstrzymała oddech, zderzywszy się z jego piersią. Nabrał gwałtownie powietrza i coś błysnęło w jego oczach. Czy był to ból? Potem jednak odsunął się. Szli w milczeniu, choć serce Marlee biło tak głośno, iŜ miała pewność, Ŝe Dancler to słyszy. Próbowała odsunąć od siebie niespokojne myśli. Wkrótce znaleźli się w części lasu, którą rzadko odwiedzali ludzie. - Hej, nie sądzisz, Ŝe powinniśmy wracać? - zapytał Dancler. - Czy to nie za duŜy wysiłek dla ciebie? Nie odpowiedziała. - Do diabła, Marlee, nie moŜesz ... Zatrzymała się nagle. Ostry, gorący ból przeszył jej kostkę. Krzyknęła i uniosła stopę· - Co, u diabła . - Moja kostka . . Coś mnie ugryzło! DancIer zaklął i opadł dla kolana. Marlee wsparła się na jego ramieniu. W tej samej chwili zobaczyła węŜa przesuwającego się po liściu. Krew ścięła się w jej Ŝyłach, ale mimo to udało się jej wykrztusić drętwiejącymi wargami: - DancIer! Widzę go. Za tobą! Obrócił się. - Cholera, gdzie? Usłyszała panikę w jego głosie. - Tam - powiedziała cicho. Spojrzał we wskazanym kierunku. Widoczny był tylko ogon, ale to wystarczyło. DancIer poderwał się gwałtownie, chwycił gałąź i skoczył w stronę węŜa. Marlee oparła się o drzewo i przyglądała się, jak Dancler zabija gada. Potem uniósł truchło i przyjrzał mu się uwaŜnie. - O BoŜe - jęknęła Marlee. - N o tak, to miedzianka. - Odrzucił węŜa i spojrzał na dziewczynę. - Musisz znaleźć się w szpitalu, ale najpierw obmyję ci ranę wodą z potoku. Zaczekaj tutaj. Wrócił po chwili i delikatnie obmył ranę. - Teraz pójdę do domu po lód. Nie ruszaj się stąd. Marlee zagryzła drŜącą wargę i skinęła głową. Danc1er wrócił po dwóch minutach, zaniósł ją do samochodu i obłoŜył kostkę lodem. - Umrę? - zapytała Marlee, patrząc prosto przed siebie. - Nie - odpowiedział ponuro, ruszając. Pewność, brzmiąca w jego głosie, uspokoiła ją. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Danc1er zdjął rękę z kierownicy i objął ją. PołoŜyła głowę na jego ramieniu i modliła się. . DancIer spacerował nerwowo po korytarzu szpitalnym i miał wraŜenie, Ŝe wkrótce wydepcze
dziurę w posadzce. Dzięki Bogu był tu sam. Nie musiał nic nikomu tłumaczyć. Oczywiście, Ŝe ona nie umrze, powtarzał sobie bez przerwy. Zrobił wszystko jak naleŜało, szkolenie w wojsku okazało się przydatne. Mimo to strach w oczach i głosie Marlee zasiał niepokój w jego sercu. Była dzielna. Nie krzyczała i nie płakała. Siedziała prosto i patrzyła przed siebie, dopóki jej nie przytulił. Potem wyczuł jej drŜenie i sam zaczął się bać. Teraz teŜ się bał, czekając na lekarza. - Dander. Obrócił się. Doktor Bedford stał przed wejściem do sali operacyjnej. Był młody, miał jasnobrązowe włosy i piegi na nosie. - Jak się czuje Marlee? - Dobrze, dzięki tobie. Poczuł ulgę. " - Mogę ją zobaczyć? - Oczywiście. Dander wszedł za lekarzem do jasno oświetlonego pokoju. Marlee, blada, ale przytomna, spojrzała na niego. Podszedł do niej. ZauwaŜył elektrokardiogram i butlę z kroplówką. - Jak się czujesz? - zapytał zdławionym głosem. - Dobrze. - Uśmiechnęła się słabo. - Dzięki za uratowanie mi Ŝycia. - Nie wydaje mi się, Ŝebym to zrobił. - AleŜ tak - szepnęła. Dancler odchrząknął. - To niewaŜne. - Lekarz powiedział, Ŝe mogę juŜ wrócić do domu. Dander uniósł brwi i spojrzał na doktora. - Czy to prawda? - Tak. Dam jej lekarstwa i za kilka dni poczuje się zupełnie dobrze. A teraz muszę was poŜegnać. Kiedy doktor wyszedł, Dancler przyjrzał się Marlee. Miał wraŜenie, Ŝe mógłby utonąć w jej oczach. - Powinnam być ostroŜniejsza - powiedziała, spuszczając wzrok. - Cicho, nic nie mów. Odpoczywaj. Marlee zamknęła oczy. Dancler siedział bez ruchu, czując, jak rana w jego sercu pogłębia się.
ROWZIAŁ DWUNASTY
Marlee wyszła z łazienki, i kulejąc, wróciła do sypialni. Zatrzymała się w drzwiach i zerknęła na plecy Danclera, widząc, Ŝe zniszczony materiał koszuli napina się na szerokich ramionach. Natychmiast po powrocie ze szpitala Dancler zaniósł ją do jej· pokoju. Teraz patrzył przez okno w ciemność, rozjaśnioną tylko blaskiem kilku gwiazd. Był zdenerwowany i Marlee zastanawiała się, o czym myśli. Odwrócił się, jakby wyczuł jej spojrzenie. Jego czoło pokryte było zmarszczkami. Po raz pierwszy dostrzegła na jego twarzy ślady wyczerpania. W oczach takŜe malowało się zmęczenie. Zmarszczki wydaw3ły się głębsze. Serce dziewczyny zabiło gwałtowniej. Wiedziała, Ŝe to ona jest odpowiedzialna za wszystko. Opadła na najbliŜsze krzesło. Spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Jak się czujesz? Zmusiła się do przywołania na wargi uśmiechu. - Nieźle, jak na osobę ukąszoną przez węŜa. Zresztą to moja wina. - Nie rób sobie wyrzutów. Poza tym i tak masz szczęście. Od ukąszenia węŜy umarło wielu mieszkańców wsi. Spojrzała w okno. Niebo przecięła błyskawica. Rozległ się grzmot. Dancler zbliŜył się do niej. - Powinnaś być w łóŜku - zauwaŜył z troską w głosie. - Ostatnio tak duŜo leŜałam, Ŝe wcale mi się to nie uśmiechało. Ale teraz mam na to ochotę. Byli w domu dopiero od pół godziny. Doktor Bedford polecił Marlee zaŜywać lekarstwo, pić duŜo płynów i odpoczywać. Wiedziała, Ŝe Dancler dopilnuje tego.
- MoŜe masz ochotę na sok? - Nie, dziękuję. Napiję się czegoś trochę później, obiecuję· Znów błysnęło j rozległ się grzmot. - Chodź, połoŜysz się do łóŜka. - Dancler odrzucił pościel. - Wskakuj. Podeszła do niego, czując na sobie palące spojrzenie. Zaczęła się szarpać z paskiem od szlafroka. - Cholera - mruknęła. Odsunął jej dłoń. - Ja to zrobię. Wolała nie patrzeć na niego. Bała się tego, co mogła odczytać w jego oczach, a jeszcze bardziej tego, co zdradzały jej własne. Gdy była tak blisko niego, czuła się bezsilna. - No i co? - zapytał niskim głosem. Zdjął z niej szlafrok i rzucił w nogi łóŜka. Marlee spuściła głowę i w tej samej chwili rozległ się kolejny grzmot. ZadrŜała gwałtownie i nagle w jej oczach pojawiły się łzy. - Hej, coś cię boli? - szepnął, unosząc palcem jej podbródek. Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. - O BoŜe, kochanie, nie płacz. - Dancler ... nie zostawiaj mnie, proszę. - Jej zęby zadzwoniły. - Zostań ze mną. Jęknął. Wiedziała, Ŝe prosi o coś niemoŜliwego, ale nie chciała zostać sama. Miała pewność, Ŝe przyśni się jej wąŜ. Załkała. - Kochanie, nie. Poczujesz się gorzej. Przytulił ją do siebie, jakby nie mógł się powstrzymać. Chwilę później Marlee przestała drŜeć. - Widzisz, juŜ lepiej. To opóźniona reakcja. - Obrócił ją i połoŜył do łóŜka. Kiedy ją nakrył, dodał: - Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zawołaj. Chwyciła go za ramię, otwierając szeroko oczy. - Zostań ze mną - poprosiła jeszcze raz. - N a krótką chwilę. W jego oczach odmalował się ból. - Marlee, nie wydaje mi się, Ŝe to dobry pomysł ... - Proszę. Nie chcę zostać sama. - Gotowa była go o to błagać. Potarł kark, usiadł na brzegu łóŜka i przyciągnął ją do siebie. DrŜąc, przylgnęła do jego piersi. Razem opadli na posłanie. Dancler tulił ją, dopóki nie usnęła. Coś ją obudziło. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Rozejrzała się po pokoju. Błyskawice rozświetlały niebo. W tej chwili zobaczyła przy sobie Danclera. Widziała jego nagą pierś, wznoszącą się i opadającą w rytm oddechu. We śnie ślady wyczerpania zniknęły z jego twarzy. Nie wyglądał juŜ na tak zmęczonego. Mimo to nie przypominał silnego, twardego męŜczyzny, jakiego zawsze w nim widziała. Teraz wydawał się bezbronny. Zmusiła się do zrobienia kilku głębokich wdechów. Spojrzała na zegar: wpół do drugiej. Czy powinna obudzić Danclera i odesłać go do jego pokoju? Oczywiście, Ŝe tak. Jeśli Connie ... W tej chwili przypo mniała sobie. Connie wyjechała. Byli z Danclerem sami w domu. Poruszyła nogą i poczuła ostre ukłucie. Lekarz powiedział jej, Ŝe będzie czuła ból przez następnych kilka dni. Odsunęła się od Danclera i próbowała zasnąć. Niestety, nie mogła, Wyczuwała jego obecność kaŜdym nerwem. Przed zaśnięciem musiał wstać i zdjąć koszulę. Rozpiął takŜe pasek dŜinsów. - Dancler? - Mm? - Nie śpisz? Poruszył się. Gdyby przesunęła się o milimetr, ich ciała dotknęłyby się. Serce biło jej jak szalone, brakowało oddechu. - Marlee, dobrze się czujesz? Musiała spojrzeć na niego i odpowiedzieć. Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Deszcz uderzał o szyby, grzmiało, ale oni prawie tego nie dostrzegali.
Dancler oparł się na ramieniu i przyjrzał się jej. - Jak się czujesz? Boli cię noga? - Trochę· - Wiesz, Ŝe powinienem odejść - powiedział szorstko. - Nie - szepnęła. - Co: nie? - Nie odchodź. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego piersi. Wydał ochrypły jęk, jakby poraził go prąd. Ona .czuła się tak samo. DrŜała i pieściła go delikatnie koniuszkami palców. - Marlee, tak nie wolno - zaprotestował stłumionym głosem. - Nie obchodzi mnie to - szepnęła, przyciągając jego głowę do swojej. - Pragnę cię. - Ja teŜ cię pragnę - wyznał, przysuwając się bliŜej. Jego wargi były gorące, wilgotne i natarczywe. Chwytając gwałtownie oddech, odsunął się na moment, Ŝeby wkrótce pokryć jej szyję kąsającymi poca~nkami. Przytuliła się do niego, czując palące poŜądame. Wiedziała, Ŝe będzie właśnie tak, Ŝe Dancler potrafi rozpalić ją jak Ŝaden inny męŜczyzna. Nagle odsunął się, a na jego twarzy pojawił się wyraz cierpienia. - Jeśli mnie teraz nie powstrzymasz ... - Szsz. Nie chcę, Ŝebyś przestawał. - Och, Marlee, tak bardzo cię pragnę. - A więc weź mnie. Nakrył jej wargi swoimi i zaczął zsuwać ramiączka jej koszuli. Pomogła mu, a potem krzyknęła, gdy jego usta spoczęły najpierw na jednej, potem na drugiej sutce. - Och, tak! N amiętność płonęła w niej tak gwałtownie, Ŝe miała wraŜenie, iŜ za chwilę jej ciało roztopi się jak wosk. Oderwał się od niej i juŜ chciała zaprotestować, gdy zobaczyła, Ŝe rozpaczliwie próbuje pozbyć się dŜinsów i slipów. Kiedy spoczęły na podłodze, znów ją chwycił w ramiona, ale zdąŜyła jeszcze rzucić okiem na jego piękne ciało. Chłonęła pieszczoty, stopniowo pogrąŜając się w ekstazie. Potem czuła juŜ tylko jego ręce na swoim ciele. Ogarniała ją rozkosz, gdy ściskała w dłoniach jego pośladki, gdy jego męskość napierała na jej brzuch. - Widzisz, jak bardzo cię pragnę? - Tak - wyznała załamującym się głosem. Pokrył jej piersi pocałunkami. - Dotknij mnie - poprosił, wsuwając rękę między jej nogi. Jęknęła, spełniając jego prośbę. - Och, Marlee, proszę... nie. Za chwilę... to za szybko. Przestała go dotykać i w tej samej chwili Dancler zaczął pieścić palcami najintymniejszy fragment jej ciała. Drgnęła i poddała się fali rozkoszy. - Och, Dancler! - krzyknęła, przytulając się do niego mocniej. Wycofał dłoń, uniósł się i wszedł w nią. Myślała, Ŝe ją rozerwie; był taki duzy, ale zarazem tak delikatny. - Sprawiam ci ból? - zapytał, patrząc jej w oczy. Marlee potrząsnęła głową i zaczęła poruszać się razem z nim. Kiedy zbliŜała się do szczytu, zmienił pozycję i teraz ona unosiła się nad nim. - Och, Marlee! - krzyknął, osiągając orgazm. Ona równieŜ krzyknęła, czując bolesne spełnienie. Opadła na pierś Danclera. Później nie pamiętała, jak długo leŜeli objęci, odpoczywając. W końcu Dancler ułoŜył ją obok siebie i nakrył ich oboje kołdrą. Długo milczeli. Wreszcie Dancler odezwał się swoim niskim, chrypliwym głosem: - Jeśli powiesz, Ŝe tego Ŝałujesz, to cię uduszę. - Nie Ŝałuję. Poczuła, jak się odpręŜył i wziął głęboki oddech. Przytuliła się do niego, postanawiając, Ŝe o wszelkich problemach pomyśli następnego dnia. Obudziły ją promienie słońca. Spojrzała na łóŜko. Było puste. Tego mogła się przecieŜ spodziewać.
Zrknęła na zegar: zbliŜało się południe. Nic dziwnego, ze go nie ma, pomyslała, odrzucając kołdrę. W tej samej chwili wydała okrzyk i chwyciła się za kostkę. CIcho Jęcząc, opadła na poduszkę. Po chwili uniosła się i przyjrzała się swojej nodze. I stopa, i kostka wyglądały normalnie, jakby nic się nie stało. Spodziewała się, Ŝe noga będzie czerwona i spuchnięta, ale tak we było. Mimo to czuła silny, kłujący ból. Dotknęła swej twarzy. Gorąca. Miała podwyŜszoną temperaturę. Posmutniała. Jeśli nie uda jej się szybko wyzdrowieć, nie będzie juŜ miała pracy. Projektanci zwykle szukają młodych, obiecujących modelek i znajdują je. Zaciskając zęby, usiadła na brzegu łóŜka, włoŜyła przez głowę koszulę nocną i spróbowała wstać. Ból zmusił ją do opadnięcia na łóŜko. - Cholera, cholera, cholera - mruknęła ze złością. Odwróciła się i spojrzała na miejsce obok siebie, na którym spał Dancler. Zaczerwieniła się. Prawdę mówiąc, niewiele było tego spania. Kochali się niezliczoną ilosc razy. Straciła humor do reszty. Wygładził prześcieradło i nic nie wskazywało na to, Ŝe spędził z nią noc w tym łóŜku. Dlaczego Dancler to zrobił? Czy w ten sposób chciał coś jej powiedzieć? MoŜe zaczął Ŝałować tego, co się stało? W tej chwili Marlee czuła się zbyt źle i była za bardzo zmęczona, Ŝeby móc się nad tym zastanawiać. Postanowiła rozwaŜyć później przyczyny jego zachowania i przewidzieć wszelkie tego konsekwencje. - Jak się czujesz? Zaskoczona, spojrzała na uśmiechniętą twarz macochy. - Connie, co ty tu robisz? - To nie jest najmilsze przywitanie, ale chyba musi mi wystarczyć. - Uśmiechając się, podeszła do łóŜka i usiadła obok Marlee. Dziewczyna zarzuciła jej ręce na szyję i mocno się przytuliła. Connie odsunęła się. - Kochanie, jesteś rozpalona. - Wiem. Mam gorączkę - przyznała. - Przyniosę ci aspirynę. I nawet nie myśl o wstawaniu z łóŜka. - Spojrzała na kostkę Marlee i zadrŜała. - Biedactwo. Nie mogę uwierzyć, Ŝe ukąsił cię wąŜ. - Podejrzewam, Ŝe to Dancler ściągnął cię do domu? Próbowała ukryć urazę. Widocznie przemyślał wszystko i nie chciał przebywać z nią sam na sam. Dobry BoŜe, w co się wplątała? - Oczywiście, zadzwonił do mnie - przyznała Connie. - Bał się, Ŝe moŜesz powaŜnie zachorować. Wiedział, Ŝe gdybyście mnie nie powiadomili, nigdy bym wam tego nie wybaczyła. - Jak się czuje ciocia Jessica? Mam nadzieję ... - Nawet o tym nie myśl. Czuje się tak dobrze, jak to moŜliwe w jej stanie. A ja jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być. Teraz lepiej przyniosę ci tę aspirynę· Connie wstała i w tej samej chwili zadzwonił telefon. Bez zastanowienia podniosła słuchawkę. - Halo? Marlee obserwowała ją i zauwaŜyła, Ŝe zacisnęła wargi. - Tak, jest. Proszę zaczekać. Nakryła słuchawkę ręką. - To Jerome. Mówi, Ŝe musi z tobą pomówić. Marlee potrząsnęła głową. - Powiedz mu, Ŝe jestem chora i nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię do niego ... później. Jerome był ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać. W tej chwili czuła, Ŝe coś ściska ją w Ŝołądku. Zrobiło się jej niedobrze. Connie odłoŜyła słuchawkę i spojrzała na dziewczynę z niepokojem. - MoŜe zawołam Danclera i poproszę, Ŝeby zawiózł cię do szpitala? - Proszę, nie. - Marlee wyciągnęła rękę. ~ Aspiryna na pewno mi pomoŜe. - W porządku. Connie wróciła po chwili z kapsułkami. Przyjrzała się Marlee z niepokojem. - Nie wiem, czy powinnam cię zostawiać samą. - Oczywiście - oświadczyła Marlee z całkowitym przekonaniem. Chciała zostać sama i zająć się swoim zranionym sercem.
- Dobrze, ale jeśli będę ci potrzebna, zawołaj, słyszysz? Kiwnęła głową, wsuwając się pod kołdrę. Zamknęła oczy i gdy wyczuła, Ŝe została sama, dała upust łzom. Płakała aŜ do momentu zaśnięcia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Minęły trzy dni, zanim Marlee mogła zadzwonić do Jerome'a. Noga bolała ją tak bardzo, Ŝe prawie cały ten czas spędziła w łóŜku, śpiąc. Tego dnia jednak wstała i czuła się lepiej niŜ kiedykolwiek. Zdawało się, Ŝe gorączka wreszcie minęła. Choć jej stan fizyczny polepszył się, psychiczny znacznie pogorszył. Wszystkiemu był winien Danc1er. Kiedy go widywała, a zdarzało się to rzadko, miała ochotę potrząsnąć nim tak, Ŝeby zadzwoniły mu zęby. Jednocześnie marzyła o wtuleniu się w jego ramiona i błaganiu, aby się z nią kochał. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo ją rani, trzymając się od niej z dala. Wiedziała, dlaczego to robił. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Widziała to w jego oczach. To go jednak nie usprawiedliwiało. Marlee sądziła, Ŝe powinni omówić ten problem i znaleźć jakieś rozwiązanie. - Tak, a świnie zaczną latać - mruknęła, gasząc światło w sypialni i przemykając się do kuchni. - O, dzień dobry -powiedziała Connie, wstając zza stołu i nalewając kawę do filiŜanki. - Wyglądasz jak nowo narodzona. Marlee cmoknęła ją w policzek. - I czuję się podobnie. Wydaje mi się, Ŝe wreszcie zdrowieję i po ukąszeniu, i po infekcji. Connie uśmiechnęła się z ulgą. - To cudownie, kochanie. - Uśmiech zniknął. - Ale jestem egoistką i chciałabym zatrzymać cię tu jak najdłuŜej. - Och, Connie, zawsze lubiłam przyjeŜdŜać do domu. - Oczywiście, skarbie. Nie cieszyłabym się, gdyby było inaczej. - Jerome mówi, Ŝe z kaŜdym dniem nieobecności coraz więcej tracę. - Rozumiem to, ale ... - Connie przerwała i machnęła ręką. - Nie zwracaj na mnie uwagi. Po prostu bardzo się cieszę, Ŝe tu jesteś. Marlee uśmiechnęła się. - Co powiesz na piknik ze mną? - Kochanie, to bmni cudownie, ale wybieram się dziś na lunch do klubu. MoŜe Danc1er zechce ci towarzyszyć. Ostatnio coś go dręczy. Czy przypadkiem nie pokłóciliście się? Nie chcę się wtrącać, ale przypominacie dwóch bokserów, gotowych do walki. - Westchnęła. -Chodzi o pieniądze, prawda? Odmawia ich wydania? Marlee odwróciła wzrok, zbyt zaskoczona, Ŝeby cokolwiek odpowiedzieć. Odkąd kochała się z Danclerem, nawet nie pomyślała o pieniądzach. Jerome teŜ o nich nie wspomniał, moŜe dlatego, Ŝe opowiedziała mu o ukąszeniu węŜa. Connie była spostrzegawcza i nie dałaby się długo oszukiwać. Na szczęście Marlee miała wkrótce wyjechać. T o najlepsze rozwiązanie. ZadrŜała na myśl o reakcji Connie, gdyby przypadkiem poznała prawdę o niej i Danclerze. - Kochanie, źle się czujesz? - zapytała macocha. Marlee uśmiechnęła się z przymusem i wypiła łyk kawy. - Nie. Wszystko w porządku. - W takim razie weź sobie coś z lodówki. Jest tam smaŜony kurczak, owoce i chyba trochę sałatki ziemniaczanej, jeśli Dancler nie zjadł wszystkiego. - Wystarczy mi wino, ser i krakersy. Connie wstała. - Muszę iść. Do zobaczenia wieczorem. - Przy drzwiach odwróciła się. - Kiedy chcesz wyjechać? Marlee nie namyślała się długo.
- Chyba pojutrze. Zdecyduję o tym jutro, po wizycie u lekarza. Connie skinęła głową i wyszła. Westchnąwszy, Marlee wstała i zaczęła przygotowywać się do pikniku. Kiedy spakowała wiklinowy kosz, wyjrzała przez okno. Dzień nie mógłby być przyjemniejszy, szczególnie po ostatnich deszczach. Z jakiegoś powodu zapragnęła spędzić go nad stawem. Postawiła kosz na stole i weszła do pokoju. Związała włosy w koński ogon. Miała na sobie zielone szorty i koszulkę w tym samym kolorze, gdyŜ liczyła na upalny dzień. PoniewaŜ nie chciała się opalić, pomyślała, Ŝe moŜe powinna się przebrać. - Nie - powiedziała głośno. Staw znajdował się w cieniu, nawet w najbardziej słoneczne dni. Wyszła z pokoju, wzięła kosz i ruszyła w stronę stawu. Marlee leŜała na materacu, napawając się panującym wokół spokojem. Nad wodą wisiała przejrzysta mgła. Liście wysokich, majestatycznych drzew poruszały się na lekkim wietrze. Choć wyspała się w nocy, czuła, Ŝe opadają jej powieki. Obudziła się godzinę później. Nie prze jmowała się drzemką. Przyszła tu, Ŝeby odpocząć i pomyśleć, znaleźć jakiś sposób na swoje kłopoty. - Czy to prywatne przyjęcie? Usiadła gwałtownie. Dancler stał przy brzegu materaca i patrzył na nią. Spojrzała mu w oczy i zadrŜała. W tej chwili uświadomiła sobie prawdę, ukrytą do tej pory w głębi serca. Kochała go. Zakochała się w swoim przybranym bra.cie. Chciała wykrzyczeć głośno swoje uczucia, ale nie ośmieliła się. Nie wiedziała, co myśli o niej Dancler, poza tym, Ŝe jej poŜąda. PoŜądanie nie musiało równać się miłości. W jego oczach widziała coś, czego nie umiała zinterpretować. Dawało jej to nadzieję· -' Takie przyjęcia nigdy nie są zabawne - powiedziała jednym tchem. .Na chwilę odwrócił wzrok. Wygląda okropme, pomyślała, jakby za duŜo wypił poprzedniego dnia .. A moŜe tak było. Uklękła i znów popatrzyli na siebie. Wreszcie panujące milczenie zagłuszył świergot ptaków. Dancler odchrząknął. - Musimy porozmawiać. Wiedziała, ile kosztuje go to stwierdzenie. - W takim razie dlaczego mnie unikałeś? - zapytała załamującym się głosem. - Myślałem, Ŝe uda mi się to przełamać - przyznał niskim, chrapliwym głosem. - Myślałem, Ŝe jeśli będę trzymał się od ciebie z daleka, jakoś pogodzę się z tym, co zaszło. - Przerwał i westchnął głęboko. - Ale to nie pomogło. To, Ŝe jestem przy tobie i nie mogę cię dotknąć, sprawia mi niewyobraŜalne cierpienie. - Och, Dancler, czuję się tak samo. Myślałam ... Ŝe tego Ŝałujesz, Ŝe nienawidzisz mnie za ... - Nie! Nienawidziłem siebie za to, Ŝe straciłem panowanie nad sobą. - Tylko dlatego, Ŝe cię do tego zmusiłam - powiedziała drŜącym głosem. Rysy jego twarzy złagodniały. - Och, skarbie, nie zmusiłaś mnie. Pragnąłem cię, pragnąłem kochać się z tobą więcej razy, niŜ mogę zliczyć. ~arlee przełknęła głośno ślinę, czując dziwną słabosc. - Och, Danc1er. Opadł na kolana i przyciągnął ją do siebie. Gdy ich serca zaczęły bić spokojniej, połoŜył ją na materacu i pocałował. Marlee napawała się smakiem jego ust i dotykiem rąk, ale to jej nie wystarczało. Pragnęła, Ŝeby się z nią kochał. Wyznała to. - Tutaj? - upewnił się Dancler. - Tak, tutaj. - Och, Marlee, przysięgam, Ŝe dam ci spokój i pozwolę odejść z mego Ŝycia; ale nie uda mi się to, jeśli jeszcze raz będę się z tobą kochać. - Dancler, nie wiesz, Ŝe cię kocham i nie chcę, Ŝebyś pozwolił mi odejść? - Kochasz mnie? - zapytał szeptem. - Tak - potwierdziła ze łzami w oczach . . - Ja teŜ cię kocham. - Udowodnij mi to - poprosiła. Nie potrzebował zaproszenia. W ciągu kilku sekund pozbyli się ubrań i leŜeli na materacu. Wargi Danclera spoczęły na jej ustach.
- Masz niezrównany smak - mruknął. - I zapach. Kąsała jego ramię i pieściła je językiem. - Ty tęŜ masz doskonały smak. Trochę słonawy, ale uwielbiam go. Wyciągnął spinkę z jej włosów i przeczesał je palcami, patrząc na jej ciało. Marlee oddawała hołd jego ciału dłońmi. Pieściła jego brzuch, pępek, a w końcu wzięła w dłoń jego męskość. - Marlee - westchnął. Pochyliła się i zastąpiła dłoń ustami. Chciała mu udowodnić, jak bardzo go kocha. - Och! - wykrzyknął, nie protestując. Wkrótce jednak połoŜył ręce na jej ramionach i nakłonił do spojrzenia w oczy. -JuŜ nie. - Pociągnął ją na materac. Marlee objęła go za szyję i przyciągnęła bliŜej. Jego wargi pieściły jej piersi, ssąc i kąsając sutki. Kiedy wyczuł, Ŝe jest juŜ gotowa, uniósł ją nad siebie. Wszedł w nią głęboko, ujął jej piersi w dłonie. Zaczęli poruszać się i równocześnie doświadczyli rozkoszy. - Kocham cię - powiedział Dancler ochrypłym głosem. - I ja cię kocham. Przytulili się do siebie i łzy, płynące po ich policzkach, zmieszały się.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
LeŜeli objęci do chwili, gdy ich oddechy i uderzenia serc wróciły do normalnego rytmu. Dancler nie był w stanie nic powiedzieć. Po wyznaniach miłości tulenie Marlee w ramionach całkiem mu wystarczało. Mimo to nie patrzył na świat przez róŜowe okulary. Choć było im ze sobą wspaniale, problemy dopiero się zaczynały. Narastało w nim poczucie winy. Wykorzystał Marlee. Z drugiej strony Marlee była przecieŜ dorosłą kobietą, zdolną do podejmowania decyzji. Opanowała go myśl o trwałym związku, lecz wydawał się on niemoŜliwy. ZadrŜał z obawy i umocnił w swoim postanowieniu. Nie zamierzał z niej zrezygnować. Kochała go i musiał zrobić wszystko, Ŝeby o tym pamiętała. Westchnął z ulgą. " Marlee poruszyła się i przesunęła stopą po jego nodze. Drgnął, czując się tak, jakby jego podbrzusze poraził prąd. Odsunęła się i spojrzała na niego z uśmiechem. - Lubisz to, prawda? Pochylił się nad nią i złoŜył pocałunek na jej wargach. - Jesteś czarownicą, wiesz o tym? - Czarownicą, która oszalała na twoim punkcie - szepnęła Marlee. - Spodziewam się, Ŝe lada moment obudzę się spocony w łóŜku i okaŜe się, Ŝe to był sen. Obrysowała palcem jego dolną wargę. - Ja teŜ. Ale to nie jest sen. - Dzięki Bogu. - Przytulił ją mocniej i po chwili dodał: - Wiem, Ŝe nie bierzesz pigułek. - Masz rację - westchnęła. - Powinienem był o tym pomyśleć, ale kiedy jestem przy tobie, tracę rozum. - Ja teŜ. - Spojrzała na niego z miłością. Jęknął i przyciągnął ją bliŜej. - Co teraz? - spytała. Usłyszał nutę niepewności w jej głosie i choć podzielał to uczucie, nie okazał go. Musieli coś wymyślić. Wiedział jednak, Ŝe miłość nie musi oznaczać całkowitego oddania. Przypomniał sobie miłość Mar100 do jej pracy. - Ty mi to powiedz - odpowiedział w końcu. - Wiem, co myślisz o swojej pracy. - ZaleŜy mi na niej. Poczuł ucisk w Ŝołądku. - Nie musisz mi tego tłumaczyć. Pamiętam, jak wyśmiewałem się z niej kiedyś, do tego stopnia, Ŝe miałaś ochotę dać mi w łeb kijem baseballowym. Mam rację?
- Właściwie myślałam o kopnięciu cię w inne miejsce. Udał zaszokowanego. - Marlee Bishop, powinnaś się wstydzić. - MoŜe kij baseballowy byłby lepszy. MoŜe wbiłabym trochę rozumu do tej twojej twardej głowy. Zaśmiał się głośno. - Wiesz, jak dawno nie słyszałam twojego śmiechu? SpowaŜniał. - Do twojego powrotu nie miałem zbyt wiele okazji do śmiechu. Potem byłem zdenerwowany, gdyŜ pragnąłem cię, a wiedziałem doskonale, Ŝe nie mogę cię mieć. - Wygląda na to, Ŝe nie wiesz wszystkiego. - Kocham cię - wyznał. - Nigdy nie mówiłem tego innej kobiecie. - Och, Dancler. - Uniosła głowę i pocałowała go w usta. - Ja teŜ cię kocham. Chyba zawsze cię kochałam. - A co z Jerome'em? - Nie udało mu się ukryć zazdrości i niepokoju. Jego głos zadrŜał. - Właściwie zawsze był tylko przyjacielem, nikim więcej. - Kocha cię - stwierdził rzeczowo Dancler. - Tak mu się wydaje. Jest oddany swojej pracy bardziej, niŜ mógłby oddać się jakiejkolwiek kobiecie. - A więc chcesz poŜyczyć mu pieniądze? - A ty wciąŜ uwaŜasz, Ŝe to zły pomysł? - W obecnej sytuacji gospodarczej na pewno. WyobraŜam sobie, Ŝe konkurencja jest ostra. - To prawda. - A więc jeszcze raz: chcesz go wspomóc? - Nie wiem. Dancler nie drąŜył tematu. Nie chciał zepsuć. uroczego dnia. - Nigdy nie opowiadałaś mi o swojej pracy. - Nie ma o czym opowiadać, poza sprawami zakulisowymi. 7" KaŜda praca ma swoje złe strony. - Nie miałam złudzeń. Praca modelki jest wyczerpująca i okrutna, dlatego dostajemy tak wysokie pensje. Wiadomo, Ŝe w zawodzie liczą się· głównie młode, energiczne kobiety. Starsze, mądrzejsze zmuszone są do odejścia, co ja uwaŜam za błąd. Nigdy nie moŜna być pewnym tego, co zdarzy się następnego dnia. Musisz kochać swoją pracę, skoro to wytrzymujesz. - Kocham. Dancler spojrzał w jej rozświetlone oczy i zadrŜało mu serce. Nigdy nie poświęciłaby dla niego kariery, choć nie prosiłby jej o to, ale ... - I jeŜeli się czegoś nauczyłam - ciągnęła, wyrywając go z zamyślenia - to cierpliwości. Komu jej brakuje, ten ma kłopoty od samego początku. Ta gra polega na czekaniu: na fotografa, na obiecującego klienta, często za drzwiami na przystosowanie świateł. - Uśmiechnęła się figlarnie. - I cały czas wymaga się od nas spokoju i pełnej współpracy. Pochylił się i pocałował ją w nos. - Ty i współpraca? MoŜe. Ale spokój? Nigdy w Ŝyciu. - Muszę przyznać, Ŝe w tej dziedzinie osiągnęłam wysokie wyniki. Prychnął i wyszczerzył zęby. - Skoro tak twierdzisz. Dała mu kuksańca i juŜ powaŜnie zapytała: - A co z twoją pracą? -' Mówisz o wyrobie siodeł? - Nie. _. Zapomnij, Ŝe kiedykolwiek byłem łowcą nagród. To juŜ historia. - Dlaczego to porzuciłeś i wróciłeś do domu? Wiem, jak bardzo cenisz wolność. - Przerwała i gdy znów się odezwała, sprawiała wraŜenie, jakby starannie dobierała słowa. - Wiem, Ŝe coś się stało, coś strasznego, ale ... Dancler patrzył w niebo, na jego twarzy malowało się napięcie. - Nie chciałbym o tym mówić. WciąŜ gnębi mnie poczucie winy, choć uwolniono mnie od zarzutów. - Co się stało? - zapytała cicho Marlee.
- Ścigałem w Houston zbiega. Wskoczył do autobusu, ja oczywiście za nim. Kiedy mnie zobaczył, chwycił małą dziewczynkę z sąsiedniego siedzenia i przystawił jej nóŜ do gardła. - Och, nie. - Dalej było jeszcze gorzej. JuŜ prawie go przekonałem, Ŝeby ją puścił, ·;kiedy mała spróbowała się wyrwać. Szaleniec wpadł we wściekłość i ranił ją. - Okropne! Co zrobiłeś? - Zastrzeliłem sukinsyna. - Jego głos był zimny, tak samo jak spojrzenie. - Och, Dancler, to straszne. - Dotknęła go, jakby chciała przejąć na siebie cząstkę jego bólu. - Dzięki Bogu dziecko przeŜyło i ma tylko bliznę jako wspomnienie tego zdarzenia. Moje blizny są, niestety, głębsze i chyba juŜ nigdy się nie zagoją. - Connie mówiła, Ŝe lubiłeś tę pracę. - To prawda. Wiązała się z ryzykiem, ale były w niej i zabawne zdarzenia. Raz dostałem w głowę patelnią· - śartujesz. - Nie. Innym razem ścigałem po ulicy nagiego faceta. - Zmyślasz. - Nie, skarbie. Niektórzy ze zbiegów mają nie po kolei w głowach. Objęła go i przyciągnęła bliŜej. - Gdyby nie ten wypadek, nie bylibyśmy razem. - .A jesteśmy? - zapytał i zdawało mu się, Ŝe czeka całą wieczność na odpowiedź. - Chcesz tego? Spojrzał jej prosto w oczy. - Bardziej niŜ czegokolwiek na świecie. - W takim razie masz mnie. - Na jak długo? - Czy całe Ŝycie to wystarczająco długo? - Kochanie, nie mów tak, jeśli masz zamiar ze mnie Ŝartować. Ja ... - Kocham cię, Dancler. - A co z twoją karierą? - W tej chwili ty jesteś moją karierą. Oddychał z trudem. - Czy w takim razie zostaniesz na ranczo i poślubisz mnie? Zarzuciła mu ręce na szyję. - Myślałam, Ŝe nigdy mnie o to nie poprosisz. '- Och, Marlee - szepnął załamującym się głosem, pochylając się i pieszcząc językiem jej sutki. Jęknęła i przytuliła go mocniej. Później leŜeli w milczeniu, poznając swoje ciała, jak gdyby byli ze sobą po raz pierwszy. Kiedy się kochali, zapadł półmrok i nad· stawem opadła mgła. Dwa tygodnie później Marlee szczypała się od czasu do czasu, Ŝeby się upewnić, iŜ nie śni. Jednak ich wyznania miłości i przysięgi były prawdziwe. Postanowili na razie trzymać swoje plany w tajemnicy, nawet przed Connie. Głównym powodem był strach przed jej reakcją, ale były teŜ inne. To, co czuli do siebie, było zbyt cenne i zbyt intymne. Marlee wiedziała, Ŝe jeśli poddaje się analizie coś pięknego, ta rzecz nagle traci urok. Nie chciała, aby ludzie zrobili to zjej związkiem z Danclerem. Krytyka ze strony rodziny i przyjaciół wydawała się niemal pewna. Nie miało to jednak wpływu na sposób, w jaki spędzali razem czas. Kochali się w lesie więcej razy, niŜ Marlee mogła zliczyć. Gdy Connie wyjechała na kilka dni do siostry, spali w tym samym łóŜku. T o były najszczęśliwsze chwile Ŝycia Marlee, choć poślubienie Danclera i zamieszkanie na ranczo oznaczały rezygnację z kariery modelki.
Jedyną ciemną chmurą na pogodnym niebie było nieoczekiwę.ne pojawienie się Jerome'a. Właśnie wrócili z Danclerem z objazdu pastwisk i przed domem zobaczyli samochód. Dancler chciał powiedzieć intruzowi, Ŝeby się wynosił, ale Marlee uspokoiła go mówiąc, iŜ winna jest Jerome'owi przynajmniej jakieś wyjaśnienie. Nie spodobało mu się to, ale nie protestował. Kiedy weszła na ganek, Connie zostawiła ich samych. Przez kilka sekund panowała kompletna cisza. - Jak się czujesz? - zapytał w końcu Jerome, pochylając się i całując ją w policzek. ZauwaŜył, Ŝe odwróciła twarz, i zmarszczył brwi. - O wiele lepiej. - W takim razie mogę liczyć na twój powrót w tym tygodniu? Nie musiałbym przyjeŜdŜać, ale nie odpowiadałaś na moje telefony. Marlee zaczerwieniła się. - Przepraszam. Byłam zajęta. - To nie jest wyjaśnienie - odparował. Usiadła na huśtawce. Jerorne zrobił to samo. - Dalej pracuję nad naszym przedsięwzięciem, ale muszę przyznać, Ŝe nie jestem pewien sukcesu. Zniknęłaś tak dawno. - Nie liczyłam na sukces. Zresztą teraz nie ma to znaczenia. - O czym, u diabła, mówisz? Marlee westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Jerome, nie wracam do pracy. . Otworzył usta ze zdumienia. -Co?! - Uspokój się! Connie cię usłyszy. Jerorne zacisnął wargi. - Dancler poprosił mnie o rękę i przyjęłam jego oświadczyny. - Wielki BoŜe, zwariowałaś? - Nie - odpowiedziała ostro. - Ale gdyby nawet, nie powinno to cię obchodzić. - Co z pieniędzmi? - Jeszcze się nie zdecydowałam, ale Dancler chyba mi je da. - Na pewno - rzucił drwiąco. - PrzecieŜ wlazł ci do łóŜka. - Zamknij się! Nic nie rozumiesz. - Starała się zapanować nad gniewem. Wiedziała, Ŝe Jerorne jest zdenerwowany. - Słuchaj, moŜe lepiej wyjedź stąd. Pojawię się w mieście wkrótce, Ŝeby pozałatwiać róŜne sprawy, zlikwidować apartament i tak dalej. Wtedy porozmawiamy. Jerorne wstał i wsadził ręce do kieszeni. . - Wyjadę, ale nie odczepię się od ciebie tak łatwo. Jesteś mi coś winna, Marlee. Poza tym masz talent i moŜesz znaleźć się na szczycie. Nie pozwolę ci tego zmarnować. - Tracisz czas, Jerome. - Zobaczymy - rzucił i zeskoczył z ganku. Rozmowa miała miejsce tydzień temu, ale Marlee starałasię nie pamiętać o niej. Miała waŜniejsze rzeczy na głowie, na przykład plany przebudowy domu. Kiedy postanowili się pobrać, Dancler zaczął rozwaŜać kwestię mieszkania. Chciał zostać w domu i zachować teŜ trochę prywatności. Rysowali róŜne plany, uwzględniając osobne mieszkanie dla Connie. Właśnie siedzieli przy stole kuchennym, próbując wybrać najlepszy plan. Dancler rzucił ołówek i przeciągnął się. - BoŜe, jaki jestem zmęczony. - Za długo pracowałeś dziś w sklepie. - Wiem. - Uśmiechnął się. - A nadmiar pracy ogłupia. Przechyliła głowę. - TeŜ tak słyszałam. - MoŜe powinniśmy coś na to poradzić? - MoŜe. - Chcesz usiąść mi na kolanach? - I co wówczas zrobisz? - zapytała bezwstydnie.
OŜywił się. - Na początek mógłbym rozpiąć spodnie, a ty zdjąć figi ... - Przerwał i uśmiechnął się lubieŜnie. Wiesz, o co chodzi? - Och, doskonale. - Zmarszczyła nos. - Johnie Dancler, jesteś świntuchem. - Nie lubisz mnie za to? - A jak myślisz? Jego błękitne oczy płonęły. - Myślę, Ŝe lepiej będzie, jeśli pozwolisz mi się zaraz sobą zająć. - A jeśli wejdzie Connie? - Do diabła, zapomniałem, Ŝe mama juŜ wróciła. Marlee oblizała wargi. - MoŜe później wymkniemy się na huśta,:"kę. Uniósł brwi. - Proszę, proszę, panno Bishop. I to pani wyzywa mnie od świntuchów. Kopnęła go w kostkę. - Zapłacisz mi za to. .;.... Liczę na to, mała - rzucił chrapliwym głosem. W milczeniu popatrzyli sobie w oczy. - No, no, co za przyjemny widok. Drgnęli, odwrócili się i spojrzeli na Connie, stojącą w drzwiach kuchni. - Connie - westchnęła Marlee, zerkając na Danclera. Zdawało jej się, Ŝe zbladł. Connie wyglądała na zmieszaną. - Co tu się dzieje? - Spojrzała na papiery rozłoŜone na stole. Zapadło niezręczne milczenie . - W porządku, widzę, Ŝe coś knujecie . O co chodzi ? Nie wyjdę, dopóki się do wszystkiego nie przyznacie . Marlee serce podeszło do gardła na myśl o tym, Ŝe miałaby powiedzieć macosze, iŜ zamierza poślubić jej syna. Spojrzała błagalnie na Danclera . Dancler odchrząknął - Mamo, lepiej usiądź .
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Connie zignorowała słowa Danclera i wpatrywała się w Marlee. . -Kochanie, wyglądasz tak samo jak w dzieciństwie, kiedy przyłapywałam cię na czymś, czego nie powinnaś robić. . Dancler odchrząknął, zerwał się z krzesła i podsunął Connie drugie. - Mamo, usiądź, proszę. - Och, synu, skoro tak nalegasz, to czuję, Ŝe macie kłopoty. - Connie skrzyŜowała ramiona na piersiach i uśmiechnęła się. - Jeśli ci to nie przeszkadza, wolę stać. Dancler wzruszył ramionami, zerknął na Marlee i wrócił na swoje miejsce. Marlee ciągle brakowało słów. Bała się reakcji Connie. Teraz, gdy nadszedł właściwy moment, zabrakło jej odwagi. Intuicyjnie przeczuwała, Ŝe Connie nie będzie uszczęśliwiona i uzna, iŜ oboje stracili rozum. Macocha była typową mieszkanką niewielkiego miasteczka, gdzie sąsiedzi i ich opinia bardzo się liczyli. Tu sąsiedzi byli przyjaźni i interesowali się potrzebami bliźnich. I lubili plotki. - No, czekam. Nie mów mi, Ŝe zacięły ci się szczęki. Dancler zachichotał, ale Marlee zmusiła się tylko do lekkiego uśmiechu. - Mamo, co byś powiedziała, gdybyś dowiedziała się, Ŝe nam z Marlee bardzo na sobie zaleŜy? - Tak powinno być, na litość boską. Jesteście rodzeństwem. Serce Marlee przestało bić~ Jej obawy rosły. Nie odwaŜyła się spojrzeć na Danclera, poniewaŜ bała się tego, co moŜe zobaczyć w jego oczach. Wiedziała, Ŝe nie chciał martwić matki. Connie
zaliczała się do twardych kobiet, wiele w Ŝyciu przeszła. Marlee chciała uczynić jej Ŝycie lŜejszym, a nie cięŜszym. Ale przecieŜ ona i Dancler mieli prawo do szczęścia. - Mamo, daj spokój - powiedział Dancler. Potarł czoło i spojrzał na nią. - Dobrze, słucham. Marlee przenosiła wzrok z jednego na drugie. Nie mogła zdecydować, co Connie knuje i czy celowo udaje, Ŝe niczego się nie domyśla. . - Marlee i ja kochamy się i chcemy się pobrać. Connie przycisnęła dłonie do ust, jakby poczuła mdłości. Dancler przyglądał się jej ze stoickim spokojem. Marlee gwałtownie chwytała oddech, ciągle nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Napięcie stało się nie do zniesienia. Nagle Connie zaśmiała się głośno, klasnęła w ręce i krzyknęła: - Alleluja! Marlee drgnęła zaskoczona, Dancler ze zdumienia otworzył usta. Patrzyli na Connie, oszołomieni. Sprawiała wraŜenie, jakby wygrała na loterii milion dolarów. - Nie mogę uwierzyć ... - Ŝe nie jestem zła? - przerwała dziewczynie Connie. - Oczywiście, Ŝe nie. Jestem zachwycona. Jak mogliście myśleć inaczej? Dancler odsunął krzesło i wstał. Teraz był juŜ spokojny i oczy błyszczały mu z radości. Podszedł do matki i uścisnął ją. - Danc1er! - krzyknęła, kiedy podniósł ją i zaczął się z nią obracać. Marlee wiedziała, Ŝe macocha to uwielbia. Jej policzki zaróŜowiły się, a w oczach, takiego samego kolorujak u syna, pojawił się identyczny błysk. Dancler postawił ją na podłodze i oboje spojrzeli na Marlee. - Masz zamiar tam siedzieć? - zaŜartował Danc1er. Marlee uśmiechnęła się p.rzez łzy. Obserwowanie w tej chwili dwójki ludzi, których kochała najbardziej, odebrało jej siły. - Chyba jestem za słaba, Ŝeby się ruszyć. Mimo to wstała i uścisnęła Connie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo i od jak dawna modliłam się o taki dzień jak ten - powiedziała Connie ze łzami w oczach. Marlee potrząsnęła głową. - Miałam cichą nadzieję, Ŝe tak zareagujesz, ale prawdę mówiąc, nie byłam pewna. - A dlaczego nie? - Po pierwsze, co powiedzą sąsiedzi? - Kogo to obchodzi? Marlee spojrzała na Danc1era, chcąc zobaczyć jego reakcję. Mrugnął i uniósł kciuk w górę. Zachowywali się jak dzieci, ale kto by się tym przejmował? T o była . chwila warta zapamiętania. - Na pewno nie mnie. - Marlee wypuściła Connie z objęć i stanęła przy Danclerze. Przyciągnął ją do siebie. - Nigdy nie przejmowałam się plotkami. - Wstydź się - powiedziała Connie z uśmiechem. - A teraz nie trzymajcie mnie w niepewności. Jak do tego doszło? Przez następnych kilka minut siedzieli przy kuchen nym stole, pijąc kawę i piwo. Marlee i Dancler opowiedzieli Connie o większości zdarzeń, ktÓre miały wpływ na ich decyzję. Ominęli tylko najbardziej intymne. Kiedy skończyli, Connie potrząsnęła głową ze zdumieniem. - Muszę uczciwie przyznać, Ŝe nie miałam najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Widziałam tylko, Ŝe oboje chodzicie jak chmury gradowe. Myślałam, Ŝe dalej kłócicie się o pieniądze. - Tak było - przyznał Danc1er. - Pieniądze to tylko pretekst. Istniała inna przyczyna naszych kłótni. Connie zaśmiała się, Marlee uniosła oczy do nieba. - Mamo, co byś powiedziała na przebudowanie domu? - Jestem za. - W porządku, więc przejdźmy do szczegółów - rzucił Dancler, biorąc do ręki ołówek. Pół godziny później plan mieszkania Connie został jednogłośnie zatwierdzony. Connie wstała od stołu akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon. - Odbiorę - powiedziała. - To na pewno ktoś z klubu ogrodniczego. Szykujemy wielkie przedsięwzięcie. Jednak kiedy uniosła słuchawkę, spowaŜniała i wyciągnęła ją w stronę Marlee. - To do ciebie. Jerome.
Marlee jęknęła, a Dancler zaklął. - Powiedz mu, Ŝe jest zajęta - powiedział z gniewem. - Nie, porozmawiam z nim. Jestem mu winna chociaŜ tyle. . Twarz Danclera zachmurzyła się, ale nic nie powiedział. - Ustalcie to między sobą - stwierdziła Connie. - Miałam cięŜki dzień i muszę iść do łóŜka. - PołoŜyła słuchawkę na stoliku, pocałowała ich oboje i podeszła do drzwi. - Jutro uczcimy wasze zaręczyny. Nie patrząc na Danclera, Marlee podniosła słuchawkę i powiedziała: - Cześć, J erome. Zaczął mówić jak nakręcony. - Hej, zwolnij. Nic nie rozumiem. Z kaŜdym usłyszanym słowem oczy Marlee robiły się coraz większe. - Zadzwonię do ciebie - powiedziała pełnym radości głosem. OdłoŜyła słuchawkę i spojrzała na Danclera. Wyglądał tak, jakby otrzymał niespodziewany cios. Jego oczy płonęły. ZadrŜała. Wierzyła, Ŝe potrafi czytać w jej myślach. - O co chodzi? - zapytał głosem pozbawionym emocji. Spojrzała w okno. Słońce było nisko i juŜ tak nie paliło. - Marlee! Oprzytomniała, słysząc surowy ton. - Odpowiedz-zaŜądał. - Wyglądaszjak nieobecna duchem. - Mniej więcej tak się czuję. - Czego chciał ten mięczak? - Nie nazywaj go tak. - W porządku. A więc, czego chciał Jerome? - zapytał drwiąco. - On ... udało mu się nawiązać współpracę z największymi projektantami. - No i? - Gwarantuje mi posadę najlepszej modelki, co zgodnie z jego zapewnieniami przyniesie mi kontrakt na reklamę najlepszych kosmetyków. -Rozumiem. - Nie wydaje mi się. - Masz rację - powiedział rzeczowo. - Nie rozumiem. Marlee nie była pewna, czy ona sama wszystko rozumie. Nieoczekiwane wydarzenie wstrząsnęło nią. Nie wierzyła w taki sukces. Poza tym postanowiła juŜ, Ŝe zrezygnuje z dalszej kariery. Miała zostać na ranczo z Danclerem, a nie uganiać się po całym świecie za ulotnym snem. Dlaczego więc nie umiała pozbyć się dręczących "gdyby" i Ŝyć jak zwyczajna kobieta? PrzecieŜ właśnie się zaręczyła. Nic nie mogło tego zmienić. A moŜe? Krew przestała krąŜyć jej w Ŝyłach. - Jakie myśli kłębią się w twojej główce? - zapytał Dancler, patrząc na nią surowo. - Nie jestem pewna. - Spojrzała na niego, szukając w jego twarzy czegoś, czego nie umiała nazwać. - Ale ja jestem. -w jego głosie brzmiał tłumiony gniew. - Powiedziałaś, Ŝe zadzwonisz do niego później, tak? - Tak. - To wspaniale. To naprawdę wspaniale. Zaczerwieniła się. - Dancler, posłuchaj ... - Nie, to ty posłuchaj. - Jego głos znów był rzeczowy i ostry, jakby odzywał się do obcej osoby. - Prawda jest taka, Ŝe nie jesteś w stanie odrzucić tej oferty. - To ... - Pozwól mi skończyć - przerwał ostro. - Chciałabyś spróbować, tak? Serce Marlee biło jak oszalałe, jej twarz płonęła szkarłatnym rumieńcem. - Tak, do cholery? - nalegał. Otworzyła usta, chcąc zaprzeczyć, ale uświadomiła sobie, Ŝe Dancler ma rację. Wpadła w panikę. Nie powinna tak myśleć. JuŜ zdecydowała, co jest dla niej waŜniejsze. Nie mogła tak po prostu
zmienić zdania. Zbyt wiele ryzykowała. W grę wchodziła ich wspólna przyszłość. A jednak Jerome oferował jej coś, czego zawsze pragnęła i o czym marzyła tak bardzo, aŜ stało się to jej obsesją. Teraz, kiedy wreszcie jej marzenia mogły się spełnić, musiała dokonać wyboru. Dlaczego? CzyŜ nie mogła odnosić sukcesów i być Ŝoną męŜczyzny, którego kocha? Inne kobiety mogły. - A więc co postanowiłaś? - zapytał Dancler po dłuŜszym milczeniu. Licząc na to, Ŝe gotów jest przedyskutować z nią problem, rzuciła pospiesznie: - Ta oferta jest moją Ŝyciową szansą. Sesja zdjęciowa nie potrwa długo. - Uśmiechnęła się z przymusem. - MoŜemy poczekać ze ślubem kilka tygodni. Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, Ŝe juŜ podjęła decyzję i zdecydowała się zaryzykować, choćby po to, Ŝeby udowodnić sobie, iŜ moŜe to zrobić. - T o nie będzie miało wpływu na naszą przyszłość, obiecuję. Nie pozwolę na to. Dancler spojrzał na nią. Jego oczy pociemniały i posmutniały. - A co z następnym razem? - Nie będzie następnego razu. Zaśmiał się, ale nie był to śmiech wesoły. - O, tak, będzie, i oboje o tym wiemy. - Nieprawda. - W swoim głosie Marlee usłyszała nutę rozpaczy. - I pewnego dnia nie wrócisz - ciągnął Dancler. .:.... To teŜ wiemy. Wyciągnęła rękę. - Dancler, proszę, bądź rozsądny. Na litość boską, przecieŜ nie uciekam od ciebie. - Według mnie to właśnie tak wygląda. - Bzdura. Jesteś nietolerancyjny i niesprawiedliwy - zaprzeczyła. - Nie bardziej niŜ ty. Wzięła głęboki oddech. Zastanawiała się, jakie słowa mogą go przekonać, Ŝe kocha go z całego serca i chęć kontynuowania kariery nie zmieni tego faktu. - Kocham cię i wiesz o tym, ale to nie znaczy, Ŝe muszę przestać Ŝyć i porzucić marzenia. A moŜe tak? - Nie - odpowiedział zimno. - W takim razie dlaczego ... - PoniewaŜ nie wrócisz, do cholery. - Jego głos na moment załamał się. - Stracę cię. Twarz Marlee złagodniała, w oczach błysnęły łzy. Podeszła do niego. - Nieprawda - szepnęła, wyciągając rękę. Odsunął się. - Nie. Nie dotykaj mnie. Drgnęła, jakby ją uderzył. - Dancler, proszę. Czy moŜemy o tym porozmawiać, znaleźć jakiś kompromis? Na chwilę zamknął oczy i westchnął głęboko. Kiedy spojrzał na nią, jego spojrzenie było pozbawione wyrazu. - Nie, nie moŜemy iść na kompromis. Nie w tej sprawie. - A więc co proponujesz? - zapytała, drŜąc. - Jeśli wyjedziesz, moŜesz nie wracać. - Nie ... nie myślisz tak. - Och, tak. Nie chcę przeszkadzać ci w robieniu kariery. Ani teraz, ani nigdy. - W takim razie nigdy mnie nie kochałeś. - MoŜe masz rację - zgodził się i wyszedł z pokoju. Marlee jęknęła, uniosła dłonie do twarzy i zagryzła palce. Czy to koniec? Po prostu? Miała wraŜenie, Ŝe za chwilę pęknie jej serce. Nie mogła się ruszyć. Próbowała poradzić sobie z bólem przeszywającym jej ciało. - Dlaczego, Dancler, dlaczego? - łkała.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Marlee siedziała na balkonie i piła kawę. Po dwóch łykach odstawiła kubek. Kawa nie smakowała jej, ale ostatnio nic jej nie smakowało. Po południu umówiła się z lekarzem. Bała się tej wizyty, a zarazem nie mogła się jej doczekać. Nie miała pewności, czy kiepskie samopoczucie spowodowane jest chorobą, czy stresem. Sądziła, Ŝe w grę wchodzi to drugie. Poza tym dwa tygodnie wcześniej skończyły się jej witaminy i to teŜ mogło powodować. uczucie ciągłego zmęczenia. Westchnęła i spojrzała na krzewy hibiskusa porastające brzeg przystani. Zwykle ich widok podnosił ją na duchu, ale nie dziś. Odwróciła się i zapatrzyła w przestrzeń. Musiała wyjść z depresji i Ŝyć dalej. Tylko jak? Od chwili wyjazdu z ranczo zadawała sobie to pytanie setki razy. Czuła ucisk w gardle, ilekroć przypominała sobie Dancłera. Nie mogła przestać o nim myśleć. Łzy równieŜ nie koiły bólu. Minęło sześć tygodni od rozstrzygającej kłótni z Danclerem. Następnego ranka spakowała rzeczy i wyjechała. Zal i gniew otępiły jej zmysły. Niestety, odrętwienie minęło i został tylko ból, pulsujący i tępy, trwający dzień i noc. Gdyby wiedziała, Ŝe Dancler zareaguje tak silnie, moŜe nic by nie powiedziała; jednak wątpiła w to. Nigdy nie lubiła wykrętów. Zawsze była szczera i teraz zapłaciła za to utratą ukochanego męŜczyzny. Udało jej się wrócić w koleiny dawnego Ŝycia bez większego wysiłku, ale miała wraŜenie, Ŝe wszystko się zmieniło. Urok i podniecenie gdzieś zniknęły. Tęskniła za Danclerem, za dotykiem jego silnych ramion i głośnym śmiechem. Ku jej zdumieniu, brakowało jej spokoju i ciszy zycia na ranczo. Liczyła na to, Ŝe praca pozwoli zapomnieć o bólu, lecz stało się inaczej. Zachowywała się jak robot i pracowała do granic wytrzymałości, pomimo fatalnego samopoczucia. Miała nadzieję znaleźć choćby namiastkę spokoju. W pierwszym tygodniu pobytu w Houston rozwaŜała powrót na ranczo i obiecanie Danclerowi, Ŝe porzuci dla niego karierę mQdelki. Tylko duma i poczucie krzywdy powstrzymały ją. KaŜdy związek musiał opierać się na zaufaniu. Nie wierząc jej, Dancler zranił ją głęboko, i tego nie mogła mu zapomnieć. ,'j Connie równieŜ stanowiła problem. Tego dnia, gdy Marlee wyjeŜdŜała, macocha błagała ją ze łzami w oczach o pozostanie i rozmowę z Danclerem. - Nie moŜesz tak po prostu odejść - mówiła. - Byliście tacy szczęśliwi, mieliście przed sobą przyszłość. - On mi nie ufa - odpowiedziała Marlee załamującym się głosem. - Jeśli dasz mu jeszcze jedną szansę, zacznie myśleć rozsądnie, wiem o tym. - Nie sądzę, Connie. Kocham go i zawsze kochałam, ale tak nie moŜe być. Musi mi ufać i rozumieć moje potrzeby. - Myśl o twoim wyjeździe jest nie do zniesienia. - Connie płakała, tuląc ją. Marlee czuła się podle, ale nie miała wyboru i musiała wyjechać. Weszła do pokoju. Kiedy znalazła to mieszkanie, bawiło ją urządzanie go i nadawanie mu indywidualnego charakteru. Pokoje były słoneczne, idealne do hodowania kwiatów. Po długim dniu pracy Marlee nie czuła się tu jednak jak w domu. Było to po prostu miejsce odpoczynku przed następnym dniem. Spojrzała na zegarek i skrzywiła się. Jeśli zaraz się nie ruszy, wkrótce nie będzie miała pracy. Weszła do sypialni. -Byłaś fantastyczna! Marlee uśmiechnęła się do Jerome'a, choć jej oczy pozostały smutne. - Starałam się. - Och, skarbie, zrobiłaś więcej: rzuciłaś ich na kolana! - Jesteś stronniczy. - To prawda, ale jestem teŜ twoim najsurowszym krytykiem. Liczy się jednak coś, a raczej ktoś, inny: Ivan Courtier. Uwierz mi, zrobiłaś na nim wraŜenie. Ivan był jednym z najlepszych projektantów i nawet teraz Marlee nie mogła uwierzyć, Ŝe zatrudnił ją jako modelkę. Pochlebiało jej to, ale nie mogła wykrzesać z siebie nawet iskierki entuzjazmu i podniecenia. Odgrywała swoją rolę i widocznie to skutkowało. - Och, li propos - rzucił Jerome. - Producent kosmetyków ograniczył swój wybór do trzech dziew-
cząt. I zgadnij, co się stało? - Odrzucili mnie. - Ha! SkądŜe znowu! Jesteś w finałowej trójce. Co powiesz na małą imprezę dziś wieczorem? - Dzięki, ale nic z tego nie będzie. Po trzech pokazach po południu nie będę w stanie iść na przyjęcie. Byli w hotelu "Warwiek" na trzydniowym pokazie, który sprowadził do miasta wszystkich liczących się w świecie mody ludzi. Jerorne zmarszczył brwi. - Kiedy się od tego uwolnisz, Marlee? Kiedy wreszcie zapomnisz o tym bezczelnym pastuchu? Słuchaj, on nie jest wart... Oczy Marlee zabłysły. - Daj spokój, Jerorne. Nie chcę o tym rozmawiać. - W porządku, ale tracisz czas, myśląc o tym prostaku. Spojrzała na niego zimno. - Moje Ŝycie osobiste nie powinno cię interesować. Jerorne zaczerwienił się i zamilkł. Szybko zmienił temat. - Znalazłem sponsora dla agencji. Myślę, Ŝe powinnaś o tym wiedzieć. Oczywiście, nadal moŜesz się do nas przyłączyć, jeśli chcesz. - Kąciki ust mu opadły. - To znaczy, jeśli moŜesz zainwestować w to przedsięwzięcie swoje pieniądze. Marlee westchnęła. - Z tym, co płaci mi Ivan, nie potrzebowałabym nikogo prosić o pieniądze. Ale myślę, Ŝe nie zostanę twoją wspólniczką. Ty rób, co chcesz. - Mam nadzieję, Ŝe nie będziesz tego Ŝałowała. - Ja teŜ. Powiedziała to szczerze. Od powrotu do Houston Jerorne był przy niej, choć wiedziała, Ŝe. kieruje nim egoizm. Mimo to była mu wdzięczna za okazywaną troskę· - Co powiedział lekarz? - Wizytę mam dzisiaj. - Nie czujesz się dobrze, prawda? Nie była zdziwiona, Ŝe się tym tak interesuje. Ostatecznie zainwestował w nią. Jako jej agent musiałby wziąć na siebie część winy za nieudany pokaz, a tego nie mógłby znieść. - Tak - przyznała szczerze. - Ale nie martw się, witaminy pomogą. - Liczę na to - jęknął. - Nie moŜesz pozwolić sobie na kolejną przerwę w pracy. - Będę musiała, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz i nie pozwolisz mi przygotować się do następnego pokazu. Jerorne natychmiast ruszył ku drzwiom. - Do zobaczenia później. Gdy wyszedł, zdjęła szlafrok i włoŜyła purpurowy jedwabny kostium. Powstrzymywała się od płaczu. Gdyby tylko mogła zobaczyć Danclera ... Doktor Walt Henderson uśmiechnął się do Marlee. Odwzajemniła uśmiech, myśląc, Ŝe jego zachowanie to dobry znak. Spędziła w jego gabinecie w szpitalu diagnostycznym dwie godziny. Została gruntownie przebadana i teraz czekała na wyniki. - Mam dla pani wiadomości. Liczę na to, Ŝe okaŜą się dobre. Marlee zmarszczyła brwi. - Chyba nie rozumiem. Czy chce pan powiedzieć, iŜ pozbyłam się infekcji? Doktor skrzyŜował ramiona na piersiach. Marlee siedziała na brzegu kozetki i wpatrywała się w niego. - Jeśli wyniki krwi są prawidłowe, infekcja rzeczywiście minęła. - Wspaniale. Ostatnio jednak czułam się przemęczona. - To dlatego, Ŝe jest pani w ciąŜy. - Słucham? ... - Jest pani w ciąŜy. Dlatego tak się pani czuje, a nie z powodu choroby. Wargi Marlee rozchyliły się, ale nic się z nich nie wydobyło. Język przykleił się do podniebienia, serce waliło jak młotem.
O BoŜe, co miała teraz zrobić? - Marlee, czy mogę wejść? Zmarszczyła brwi. I van Courtier był ostatnią osobą, jaką chciałaby teraz widzieć. Śpiesząc się do lekarza, zostawiła na stoliku w garderobie biŜuterię. Nie zaleŜało jej na niej, ale zaleŜało na czasie. Powrót do hotelu był dobrym sposobem na opóźnienie powrotu do domu, gdzie znów zostałaby sama ze swoimi myślami. CiąŜa. Mimo zapewnień lekarza nie mogła uwierzyć, Ŝe ona i Danc1er poczęli dziecko. Zakładała, Ŝe spóźniony okres spowodowany jest stresem i chorobą. Powinna była to przewidzieć. Sądziła, głupia, Ŝe jej nie moŜe się to zdarzyć. Nie czuła się jednak załamana. MoŜe nastąpi to później, kiedy informacja na dobre dotrze do jej świadomości. Na razie myśl o urodzeniu dziecka Danc1era uszczęśliwiała ją, niezaleŜnie od tego, co mogło się stać z jej karierą. Najpierw chciała wskoczyć do samochodu, poje. chać na ranczo i oznajmić Danc1erowi, Ŝe wkrótce zostanie ojcem. Głos rozsądku jednak stłumił ten impuls. Nie miała pojęcia, jak mu to powiedzieć. Teraz, słysząc ponowne pukanie do drzwi, zacisnęła wargi i uchyliła drzwi. Ivan wszedł do garderoby. Patrzyła na niego, czekając na wyjaśnienia. - Dziwię się, Ŝe jeszcze tu jesteś, skarbie. Ivan Courtier był niskim, ciemnowłosym męŜczyzną o szerokim uśmiechu, białych zębach i ciemnych wąsikach nad górną wargą. Ubierał się nieskazitelnie i miał wiele czaru, ale nie podobał się Marlee. - Zapomniałam czegoś. Podkręcił wąsa. - Mm, widzę. Co byś powiedziała na wspólne zjedzenie obiadu? Zaskoczył ją. - Teraz? - Oczywiście - odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem. - Och, przykro mi, ale nie mogę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Z pewnością nie mówisz tego powaŜnie? - AleŜ tak. Uśmiech zniknął. MęŜczyzna podszedł bliŜej, wyciągnął rękę i przesunął palcem po jej ramieniu. - Na pewno potrafię cię przekonać, Ŝebyś zmieniła zdanie. Marlee nie wiedziała, czy czuje większe obrzydzenie, czy złość. - Nie sądzę - odpowiedziała zimno. - Jestem zmęczona i idę do domu. - Wyminęła go i ruszyła w stronę drzwi. Stanął przed nią. - Radzę, Ŝebyś zmieniła zdanie, skarbie. Na pewno mówiono ci, Ŝe nie warto gryŹĆ ręki, która cię karmi. - Znów się uśmiechnął, zerkając na jej piersi. Marlee z trudem pohamowała się przed spoliczkowaniem go, wyłącznie ze strachu przed jego reakcją. Nie on pierwszy z jej pracodawców zachowywał się w taki sposób, ale pierwszy jej groził. - Proszę mnie przepuścić. Jestem zmęczona i chcę iść do domu. Nie wzruszała go jej odmowa. - Jestem pewny, Ŝe moŜemy razem coś zrobić. Ślepa furia sprawiła, Ŝe w pierwszej chwili Marlee nie mogła wykrztusić ani słowa. Po chwili rzekła stanowczo: - Zrozum to, Ivan. Nigdzie z tobą nie pójdę. Skrzywił się, lecz jego głos był spokojny, gdy odezwał się, masując jej ramię: - Wiesz, Ŝe mogę cię kimś zastąpić. Gwałtownym ruchem strąciła jego dłoń ze swego ramienia jak obrzydliwego owada. - Rób co chcesz, a na razie trzymaj ręce przy sobie. - Ty dziwko! - prychnął. - Nie ujdzie ci to na sucho. - O tak, ujdzie, poniewaŜ odchodzę! Zaśmiał się. - Nie mówisz powaŜnie. - No to patrz. - Marlee odwróciła się i wyszła, trzaskając drzwiami. Później, w mieszkaniu, krąŜyła po pokoju. Nagle przystanęła. Co robi? Dlaczego traci czas, myśląc o Ivanie? Ona potrzebuje Danclera. PołoŜyła ręce na jeszcze płaskim brzuchu i uśmiechnęła się.
Wiedziała juŜ, co powinna zrobić. Rano wsiądzie w samolot i wróci do domu. Do domu i do Danclera.
ROWZlAL SIEDEMNASTY
Wyglądała przez okno, gdy samolot uniósł się w górę. Leciała do domu, do Danclera. Na chwilę zamknęła oczy. Hałas panujący w samolocie sprawił, Ŝe coś przewracało się jej w Ŝołądku. Po wzięciu kilku głębokich oddechów otworzyła oczy. śołądek uspokoił się i odetchnęła z ulgą. Na razie miała szczęście. Doktor uprzedził ją, Ŝe będzie odczuwać nudności rano i w nocy. Do tej pory nie miała takich dolegliwości. Problemem było zmęczenie, spowodowane ciąŜą i pracą. Nie wiedząc jeszcze o swym stanie, pracowała do granic wytrzymałości. Co prawda to juŜ się skończyło, ale czuła narastającą panikę. Czy dobrze zrobiła, porzucając obiecującą karierę i licząc na to, Ŝe Dancler da jej jeszcze jedną szansę? A jeśli jest juŜ za późno? Jeśli Dancler jej nie zechce? MoŜe wpadnie we wściekłość na wiadomość o dziecku? Odsunęła te myśli i starała się zachować rozsądek. I tak z powodu dziecka nie mogłaby pracować jako modelka. Nie musiała jednak wracać do domu. Mogła zostać w Houston i wejść w spółkę z Jerome'em, tak jak planowali. Westchnęła, przypominając sobie plany sprzed kilku tygodni. Tyle się zdarzyło w tak krótkim czasie. Musiała grać kartami, jakie rozdawano. Ostatecznie przeŜyła jakoś śmierć obojga rodziców dzięki Connie i Danclerowi. Dander. Serce zaczęło jej bić szybciej. Czy zaŜąda od niej, Ŝeby poddała się zabiegowi? Ta myśl tak ją zaniepokoiła, Ŝe omal nie zwymiotowała. Jerome domagał się właśnie tego. Czuła, Ŝe powinna poinformować go o swoim stanie. Najpierw jednak powiedziała mu o obrzydliwym zachowaniu się Ivana Courtiera. - Mój BoŜe, Marlee, nie powinnaś się dziwić! Jesteś duŜą dziewczynką, a przynajmniej powinnaś za taką się ouwaŜać. Znasz reguły gry. Na pewno nie po raz pierwszy złoŜono ci taką propozycję i nie po raz ostatni. - Tak, ostatni, bo rzucam pracę. Powiedziałam o tym Ivanowi. - Co zrobiłaś? - krzyknął, a potem zaczął się jąkać. Jego twarz była tak czerwona, Ŝe zdawało się, iŜ za chwilę stanie w płomieniach. - Nie wolno ci tego robić. - Podniósł słuchawkę telefonu. - Zadzwoń do niego i przeproś, powiedz, Ŝe cierpisz na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Na Boga, powiedz mu co chcesz, ale powiedz! Jak mogłam kiedykolwiek myśleć o dzieleniu Ŝycia z tym człowiekiem, pomyślała Marlee. Obserwując zachowanie Jerome'a, uświadomiła sobie, Ŝe nigdy go nie lubiła, nie mówiąc o kochaniu. Zobaczyła go takim, jakim był: płytkim materialistą. Czy właśnie tak Dancler widział ją? - Nie, nic mu nie powiem - odezwała się w końcu swym najspokojniejszym, najchłodniejszym tonem. - Nie pozwolę ci zmarnować mojej cięŜkiej pracy! - Obawiam się, Ŝe nie masz wyboru. - Przerwała. -Jestem w ciąŜy, Jerome. Wiem, Ŝe to nie ty powinieneś dowiedzieć się pierwszy, ale jestem ci to winna. J ego oczy zabłysły. - MoŜna temu zaradzić, wiesz. Mogę nawet zapłacić za zabieg, tym bardziej Ŝe to jest dziecko tego pastucha. Nie chciała go spoliczkować, ale zrobiła to. Głośny dźwięk rozległ się w pokoju. Jerorne westchnął, a potem jego oczy zwęziły się groźnie. - Nie powinnaś była tego robić. - Nieprawda. Powinnam była to zrobić dawno temu. Ŝegnaj, Jerome. Mimo wszystko Ŝyczę ci szczęśCIa. Potem wyszła i nie czuła Ŝalu, choć wiedziała, Ŝe za jakiś czas zatęskni za pracą. N a razie co innego było waŜniejsze. Uniosła rękę do brzucha. Musiała myśleć o dziecku i o tym, jak przekonać Danclera, Ŝe go kocha i Ŝe wraca do domu na zawsze.
Dancler zeskoczył z konia, podszedł do na wpół przewróconego płotu i zacisnął na górnej części linę. Potem wskoczył na siodło. - No, stary, zobaczmy, czy uda nam się wyrwać ten pal raz a dobrze. Popędził konia, zerkając przez ramię. Wkrótce płot runął całkowicie. Zatrzymał się, zdjął kapelusz i wytarł wierzchem dłoni pot z czoła. Zerknął w niebo. Na tle błękitu nie rysowała się Ŝadna chmura. Okrutne promienie paliły. Podjechał do dębu i zsiadł z konia. Oparł się o drzewo, czując się tak, jakby znalazł cień na pustyni. Temperatura dokuczała mu, wilgotnoŚĆ niemal zabijała. Opływał potem, tak jak czasem po kochaniu się z Marlee. - Cholera - mruknął, wściekły z powodu tych skojarzeń. Gdziekolwiek był, cokolwiek robił czy myślał, Marlee była z nim. Nie umiał pozbyć się jej obrazu z umysłu i z serca. Znów zaklął. Przez ostatnie dwa tygodnie pracował na pastwisku. Zamęczył Rileya prawie na śmierć, więc zaproponował mu wolny weekend. Doszedł do wniosku, Ŝe jeśli tego nie zrobi, będzie musiał płacić za jego , pobyt w szpitalu. Burzenie płotów powinno być zakończone juŜ dawno, ale nie musiał robić tego w jeden dzień. Jednak potrzebował czegoś, co zmęczyłoby ciało i umysł. Mimo to nie mógł spać. Wiedział, Ŝe wygląda okropnie. Mówiło mu to wielu ludzi, ale nic nie mógł na to poradzić. Nawet jedzenie smakowało jak trociny. Powachlował się kapeluszem, ale to nie pomogło. Marzył wyłącznie o zimnym prysznicu. Zerknął na zegarek. Osiemnasta, a mimo to słońce paliło. To normalne w Teksasie, pomyślał, uśmiechając się cynicznie. W takie dni powinien siedzieć w sklepie z włączoną klimatyzacją. Myśl o zamkniętym pomieszczeniu była jednak nie do zniesienia. Poza tym skończył wszystkie zamówione siodła. Wiedział, Ŝe nie uda mu się utrzymywać takiego tempa. Musiał opanować się i zacząć kontrolować swoje emocje i swoje Ŝycie. Ona przecieŜ odeszła. Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć? Gdy chodziło oMarlee, zawsze był miękki. Działała na niego juŜ jako nastolatka, ze swoimi miedzianymi włosami, brązowymi oczami i radosnym śmiechem. Gdyby się z nią nie kochał, moŜe umiałby poradzić sobie z jej utratą. Myśl o innym męŜczyźnie doprowadzała go do szaleństwa. RozwaŜał samobójstwo, wspominając chwile miłosnej ekstazy, zamglone oczy Marlee i jej wilgotne, splątane włosy. Dzisiejszy dzień nie był pod tym względem wyjątkowy. W dodatku zabrakło juŜ płotów do burzenia. Skończył pracę. Oczywiście musiał je odbudować, ale wymagało to czasu i pieniędzy, których nie miał. Podszedł do konia, stojącego w cieniu. - Wiem, Sugar, jest gorzej niŜ w piekle. Co powiesz na powrót do stajni? Koń zarŜał cicho. Dancler poklepał go i wskoczył na siodło. Chwilę później wyszedł ze stajni i zatrzymał się przy pompie. Wsadził głowę pod strumień zimnej wody. Kiedy obsechł na słońcu, dalej czuł się spocony i zakurzony. Po chwili wziął prysznic. Ubrał się w czyste dŜinsy i niebieską koszulę. OdświeŜony, wszedł do kuchni. Matka siedziała przy stole, rozwiązując krzyŜówkę. Uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno. - Dostaniesz udaru - powiedziała z nie ukrywaną troską· - Nie mam aŜ takiego szczęścia. Dolna warga Connie zadrŜała. - Nie mów tak, proszę. Czując się jak ostatni łajdak, Dancler podszedł i pocałował matkę w czubek głowy. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić. - Tak, chciałeś - zaprzeczyła cicho. - WciąŜ starasz się mnie urazić od dnia wyjazdu Marlee. , - Słuchaj, nie chcę o niej rozmawiać - rzekł, otwierając lodówkę i wyjmując puszkę piwa. - Przygotować ci coś do jedzenia? UsmaŜyłam rano kurczaka. A moŜe lepiej wybierzmy się na obiad do miasta? Właśnie otworzono nową restaurację· Spojrzenie Danclera złagodniało. - Dzięki, mamo, ale to nie pomoŜe. Muszę sam to przeŜyć.
- A więc zrób to - zawołała Connie ze złością. - Albo jedź po nią. Zamarł. - Co powiedziałaś? - Słuch cię nie myli. Wypił resztę piwa dwoma łykami. - Daj spokój. - Dlaczego? - Pytasz: dlaczego? - rzucił ostro. - PoniewaŜ to ona mnie zostawiła. - W takim razie nie pozwól jej odejść. - BoŜe, jak to łatwo powiedzieć. - Wiem, Ŝe to nie jest łatwe. Dla Ŝadnego z nas. Nie wydaje ci się, Ŝe mnie teŜ jej brakuje, Ŝe teŜ odczuwam ból? Nie odpowiedział. Patrzył na nią. Jego oczy były mroczne i smutne. - Oczywiście, Ŝe tak - ciągnęła Connie. - Ale jeszcze bardziej boli, gdy widzę, jak próbujesz sam siebie zniszczyć. Odstawił pustą puszkę na stół i ruszył do drzwi. - PrzeŜyję to - rzucił stanowczo. - Dancler. Obrócił się i czekał. Kiedy mówiła takim tonem, wiedział, Ŝe musi jej wysłuchać, choćby nie podobało mu się to co usłyszy. - Nie cierpię, gdy zachowujesz się jak ... twój ojciec. Drgnął. - Co to ma znaczyć? - Trzeźwy czy pijany, nigdy nie umiał przyznać, Ŝe nie ma racji. - A ty twierdzisz, Ŝe nie mam racji? - Jak sądzisz? Czy nie dlatego pracujesz ponad siły, nic cię nie obchodzi, wstajesz rano z łóŜka i chodzisz jak naładowany pistolet, gotów wystrzelić w kaŜdej chwili? - Mamo ... - śadnych "mamo". Przemyśl, co powiedziałam, i potem zastanów się, czy nie ponosisz takiej samej winy jak Marlee. W innych okolicznościach być moŜe rozśmieszyłyby go te rady. Nie ukrywał swego bólu i tego, Ŝe winił Marlee. Wbrew twierdzeniu matki, nie zrobił nic złego. - Ciągle ją kochasz? - spytała Connie, przerywając milczenie. - Tak - mruknął. - W takim razie składam bron. - Wstała i pocałowała go w policzek. Gdy Dancler został sam, oparł się o kredens i ukrył twarz w dłoniach. Przysięgał, Ŝe nigdy nie będzie taki jak ojciec, i myśl o tym, iŜ moŜe okazać się tak zakłamany i nietolerancyjny jak on, doprowadzała go do szalenstwa. MoŜe właśnie takim widziała go Marlee. Prześladował go wyraz jej twarzy. Naprawdę coś w niej pękło. Widział ból w jej oczach, słyszał go w jej głosie, ale zbyt był zajęty kojeniem własnego, Ŝeby ją pocieszyć. Czy był taki jak ojciec? Egoista, który nie był w stanie zrozumieć problemów innego człowieka? Nie zaufał Marlee, choć ona twierdziła, Ŝe mu ufa? Nagle, uświadomiwszy sobie prawdę, oblał się zimnym potem. Przez chwilę nie mógł się ruszyć, ale wkrótce to minęło. Chwycił kartkę papieru i napisał kilka słów do matki. Nie oglądając się, wybiegł z domu. Marlee wysiadła z samolotu na lotnisku Tyler's Pounds Field i uśmiechnęła się do stewarda .. - Dziękuję· Steward odwzajemnił uśmiech. - śyczę miłego dnia. Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy umieszczała kosmetyczkę pod jedną pachą i torebkę pod drugą. Tak jak zaplanowała, chciała pojawić się w domu bez uprzedzenia. Jednak odwagają opuściła. Kusiło ją, Ŝeby zawrócić, wsiąść do samolotu i błagać pilota, aby zawiózł ją do Houston. Ta myśl była śmieszna. Opanowując lęk, Marlee weszła do małego, zatłoczonego terminalu. Prawie wszystkie miejsca w poczekalni były zajęte .. Minęła kasę i poszła odebrać bagaŜ. Za rogiem zatrzymała się gwałtownie. Danc1er stał, oparty o ścianę, i patrzył w przestrzeń. Serce podeszło jej do gardła. ZwilŜyła wargi i zastanawiała się, co robić. Widziała tylko jego profil. Zmarszczki wokół jego oczu i ust powiedziały jej wszystko. Schudł i wyglądał na wyczerpanego. Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim na nią spojrzał. Zbladł. Wpatrywała się w niego, jakby
chciała zapamiętać goi wyryć jego obraz w swym sercu. Zrobiła krok, a przynajmniej tak się jej zdawało. Później uznała, Ŝe to on ruszył się pierwszy. - Dancler, ja ... - BoŜe, Marlee ... Oboje zaczęli mówić równocześnie i równocześnie przerwali. - Chodź do mnie -mruknął Dancler załamującym się głosem. Marlee upuściła torby i padła w wyciągnięte ramiona Danclera. Objął ją tak, jakby juŜ nigdy nie miał zamiaru jej puścić. - Przepraszam i kocham cię - szeptał, wtulając twarz w jej szyję. Nie mogła odpowiedzieć; za bardzo dławiło ją w gardle. Wreszcie odsunęła się od niego i powiedziała: - Nie wiem, czy mam cię pocałować, czy uszczypnąć. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. - A co powiesz na obie te rzeczy, kochanie?
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Sutka nabrzmiewała pod wpływem ssania i pieszczot językiem. Marlee jęknęła i wbiła palce w kark i plecy Danclera, próbując przyciągnąć go bliŜej. Uniósł nieco głowę i spojrzał jej w oczy. - Tak bardzo cię kocham - powiedział zdławionym głosem. - Ja ciebie teŜ - szepnęła. LeŜeli na kocu przy stawie. 'Przyszli tu natychmiast po dotarciu na ranczo. Connie wyszła, więc śmiejąc się i całując jak nastolatki, ruszyli do swojego ulubionego miejsca. RozłoŜywszy koc pod dębem, zrzucili ubrania i gwahownie padli sobie w ramiona. Teraz, w obecności wyłącznie słońca i lsniącego lustra wody, rozpaczliwie chcieli nadrobić stracony czas. Dancler znów odnalazł jej wargi i wpił się w nie. Przesuwała stopą po jego nodze, aŜ wreszcie wsunęła dłoń między ich ciała i ujęła jego męskość. - Och, Marlee - jęknął Dander. Gwałtownie chwytał oddech. Pieściła go, aŜ westchnął i obrócił ją. Patrząc błyszczącymi oczami, pochylił się i przesunął językiem po brzuchu aŜ do ukrytej doliny między jej nogami. - Och, Dancler, ja nie ... - Szsz, to przyjemne. Pochylił głowę i kiedy jego język dótknął wraŜliwej części ciała, jęknęła cicho. Wreszcie uniósł biodra i wsunął się w nią. Kryjąc twarz w jej szyi, zaczął się poruszać. Objęła go nogami i poruszała się razem z nim, coraz szybciej. , Równocześnie wydali okrzyk rozkoszy. Danc1er opadł na nią i po chwili przetoczył się na koc. Przez długi czas nie byli w stanie odezwać się. Ich przyspieszone oddechy zagłuszały śpiew ptaków i szelest liści. Marlee uniosła się i spojrzała na Danc1era. On teŜ na nią patrzy t Jej serce biło szybko, gdy wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. Chwycił jej palec w usta i zaczął ssać. - Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie poczuję cię w sobie - szepnęła. - Mnie teŜ ta myśl doprowadzała do szaleństwa. Prawdę mówiąc, całkiem oszalałem. Zapytaj mamę. - Ucieszy się, kiedy nas zobaczy - stwierdziła Marlee. - T o za mało powiedziane. Spodziewam się, Ŝe natychmiast zadzwoni do pastora Billa i poprosi go o przyby~ie na ranczo. . Marlee zachichotała. - Nie wydaje mi się, Ŝeby to był zły pomysł. - W takim razie wyjdziesz za mnie? - SpowaŜniał, patrząc jej w oczy.
Tym razem nie zadrŜała, choć znów miała wraŜenie, Ŝe Danc1er czyta w jej duszy. Nie miała przed nim tajemnic. Poza jedną, pomyślała, wstrzymując oddech. - Wiesz, Ŝe tak - szepnęła w końcu. - Kiedy? - Kiedy zechcesz. Pacaławał ją. - Pawiem Cannie, Ŝeby spr.owadziła pastara. Przez chwilę milczeli, .obserwując wiewiórki, skaczące z drzewa na drzewa. W k.ońcu sp.ojrzeli na siebie. - Marlee? - Tak, kachanie? - C.oz tw.oją pracą? - Ta maczy? Sp.ochmurniał. - Wiem, Ŝe nie chcesz z niej zrezygnawać. - Dancler ... - Nie, pozwól mi sk.ończyć. Muszę ta p.owiedzieć. Zachawałem się jak głupiec, próbując wł.oŜyć cię da swajej f.oremki i zap.ominając, Ŝe k.ocham cię taką, jaka jesteś. Tw.oja praca jest częścią ciebie. Na więc chcę, Ŝebyś wiedziała, Ŝe jeśli dalej pragniesz pracawać jaka madelka, ta nie mam nic przeciwka temu. Bylebyś była zemną· Sp.ojrzała na nieg.o błyszczącymi .oczami. - Wiem, ile kasztawała cię p.owiedzenie teg.o, bi.orąc pad uwagę ta, c.o myślisza majej pracy. Uśmiechnęła się i potargała mu włosy na piersi. On teŜ się uśmiechnął, choć niepewnie. - MaŜe to wyda ci się dziwne, ale naprawdę tak myślę· Uśmiech zniknął z twarzy Marlee. - Wiem i kocham cię za ta jeszcze bardziej. Ale nie chcę wracać da pracy, a przynajmniej nie na wybieg. Zmarszczył brwi. - Nie r.ozumiem. - Widzisz, myślałam o otworzeniu małego studia i sali gimnastycznej w mieście dla dziewcząt, które chcą zostać modelkami. Mogłabym ich wiele nauczyć. - Przerwała i sp.ojrzała na nieg.o, czekając na reakcję. - C.o .o tym myślisz? - Myślę, Ŝe ta wspaniały p.omysł, pa prastu wspaniały. - W takim razie nie masz nic przeciwka temu, Ŝeby dać mi na ta część maich pieniędzy? - Na, teg.o nie jestem pewny - zakpił. Marlee szarpnęła ga za ucha. - Auu! - Sam się .o ta pr.osiłeś. - A ty pr.osisz się .o ta. - Przyciągnął ją da siebie i caławał tak długa, aŜ .ob.ojgu zabrakł.o tchu. Czuła na brzuchu pulsawanie jeg.o męsk.ości. - Nigdy nie mam cię dasyć - pawiedział pa prostu, jakby czytał w jej myślach. - Musisz wiedzieć, Ŝe jesteś wszystkim, czeg.o pragnę. Nigdy więcej pracy ł.owcy nagród, nigdy więcej niebezpieczneg.o Ŝycia. Chcę mieć radzinę··· - Skora mowa a rodzinie - mruknęła, patrząc mu w.oczy. Znieruchamiał i w jego oczach odmalawało się zaskoczenie. Skinęła głową. - Ta prawda, kachanie. Twoje marzenie się spełniła. Będziemy mieli dziecka. Otworzył usta, zamknął, mów je otworzył. Zaśmiała się cicha i pocałowała go - Rzadka widziałam cię niezdolnego do mówienia. - Och, Marlee, nie mogę w ta uwierzyć. - Jego głos był ochrypły i pobrzmiewała w nim panika. - Dabrze się czujesz? Chodzi mi a ta, czy pa winniśmy byli... - Oczywiście, głuptasie. MaŜemy się kochać, kiedy chcemy. PrzecieŜ jestem w ciąŜy, a nie kaleką. Dancler westchnął z ulgą i spojrzał na jej brzuch. - Nie wyglądasz na cięŜarną - powiedział ze zdumieniem. - Wiem, ale uwierz mi na słowo. Pewnie niedługo będę gruba jak. beczka. Nadal przyglądał się jej badawczo. - Czy to ci będzie przeszkadzać? Chodzi mi o twoje wymiary? - Nie - odpowiedziała miękko. - Chcę dziecka bardziej niŜ czegokolwiek. Ale co z tobą? Jesteś pewny, Ŝe pragniesz tego dziecka?
- Och, kochanie, poza poślubieniem cię nie marzę o niczym więcej. Pochylił się i pocałował ją w brzuch, potem przytulił Marlee i mocno trzymał, podczas gdy ich serca biły jednym rytmem. - No i co myślisz? Dancler cmoknął ją w szyję, obejmując jej duŜy brzuch. - Myślę, Ŝe dziewczyny wspaniale się bawią. Mama teŜ. • Marlee zaprosiła swoje uczennice na obiad. Dancler obawiał się, Ŝe to za duŜy wysiłek jak na ósmy miesiąc ciąŜy, ale Marlee tak. bardzo tego chciała, Ŝe pomagał w przygotowaniach, jak. mógł. - A ty? -zaŜartowała. - Nie próbuj mi wmawiać, Ŝe nie podobają ci się te wszystkie dziewczęta, zachwycające się tobą na kaŜdym kroku. - Skoro o tym wspomniałaś ... - Jego oczy zalśniły. - Ale ... - Ale co? - śadna z nich nie ma ... - Uniósł sugestywnie brwi. - Johnie Shaw Danclerl Jesteś okropny. Roześmiał się. - Zgadza się. Marlee wybuchnęła śmiechem, ale nagle krzyknęła i chwyciła się za brzuch. - Coś się stało? - zapytał Dancler, podtrzymując ją. - Powiedz! . Usłyszał przestrach w swoim głosie, ale nie mógł się opanować. Gdyby coś przydarzyło się Marlee, nie chciałby dłuŜej Ŝyć. - Co tu się dzieje? - W drzwiach kuchni stanęła Connie. - Usłyszałam ... - To Marlee. Ma bóle ! - O mój BoŜe! - Zabieram ją do szpitala. W samochodzie Marlee siedziała z głową opartą o jego ramię, trzymając się rękoma za brzuch. Connie zajęła miejsce z tyłu. Dancler był mokry od potu, jego serce biło jak młotem. - Marlee, kochanie, trzymaj się. Jesteśmy prawie na miejscu. - Nie chcę ... Ŝeby coś się stało dziecku - jęknęła. - Wiem. Wszystko będzie dobrze, i z tobą, i z dzieckiem. - Dancler wziął głęboki oddech i zaczął się modlić. - Wszystko w porządku, kochanie - wtrąciła Connie. - Wszystko będzie dobrze. Gdy Dancler zatrzymał się przed wejściem do szpitala, był cały mokry, a jego kolana dziwnie drŜały. Nie wiadomo skąd wykrzesał tyle siły, aby unieść Marlee w ramionach. Podeszła do nich pielęgniarka. Dancler nie musiał niczego wyjaśniać. Spojrzawszy na brzuch Marlee i jej wykrzywioną twarz, kobieta zawołała lekarza. - Zadzwoń do doktora Bensona! T o jej lekarz. Dancler przyglądał się, jak. dwie pielęgniarki wwoŜą Marlee do sali i zamykają drzwi. Oparł się o ścianę i drŜał. - Nic jej się nie stanie synu - powiedziała Connie. Nie odpowiedział.
- Dancler. Oprzytomniał, słysząc swoje imię. Przed nim stał doktor Benson. Razem z Connie czekali wiele godzin na informacje. PoniewaŜ nastąpiły komplikacje, Marlee przewieziono na chirurgię. Podczas oczekiwania Dancler nie wiedział, czy przeŜyje ból przeszywający mu serce. W dzisiejszych czasach kobiety nie umierają przy porodzie, powtarzał sobie. Mimo to zdawał sobie sprawę, Ŝe czasem tak się dzieje. Bał się i wiedział, Ŝe nic nie moŜe zrobić. Teraz, patrząc na młodego ciemnowłosego lekarza czuł, Ŝe serce podchodzi mu do gardła. Doktor uśmiechnął się. _. Pańska Ŝona czuje się dobrze. Dancler omal nie upadł, lecz udało mu SIę wykrztusić: - Dzięki Bogu. Connie stała obok. Ścisnęła go ~a ramię, w jej oczach lśniły łzy. - Nastąpiły nieprzewidziane komplikacje i w rezultacie nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Przykro mi. Zrobiliśmy, co w naszej mocy. - A dziecko? - Dancler nie rozpoznał własnego głosu. Doktor uśmiechnął się szeroko. - Co pan powie na dwoje? Jest pan ojcem dwójki dzieci, chłopca i dziewczynki.
Tym razem Dancler stracił władzę w nogach, tylko ściana uratowała go przed upadkiem. - Kiedy ... kiedy mogę zobaczyć Ŝonę? - Nawet w tej chwili. Kilka sekund później siedział na krześle przy łóŜku Marlee. Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Czy lekarz powiedział ci? - szepnęła, patrząc na niego z miłością. Dancler nie mógł wykrztusić słowa. - Wszystko dobrze, kochanie. - Marlee, Marlee - powiedział załamującym się głosem. - Szsz, w porządku. Wiem, Ŝe nie mogę mieć więcej dzieci, ale to nie ma znaczenia. Za jednym zamachem mamy ich dwoje. - Och, Marlee - wykrztusił Dancler. - Kocham cię. - Ja teŜ cię kocham. Drzwi pokoju otworzyły się i weszły dwie pielęgniarki. KaŜda niosła niemowlaka. Dancler wstał i spojrzał na maleństwa. Marlee roześmiała się radośnie. Jego oczy, przepełnione łzami, zwróciły się na nią. - Wszystko dobrze. Nie bój się, weź je na ręce. - Uśmiechnęła się. - Są przecieŜ twoje. Dancler odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Przesłał jej pocałunek i wyciągnął ramiona ..