Gage Elizabeth
Tabu
Dla Sidneya J. Ritchiego i dla Andi z wyrazami miłości
Z każdym kolejnym krokiem, jaki odważyłem się wykonać, coś we mnie krzyczał...
5 downloads
10 Views
Gage Elizabeth
Tabu
Dla Sidneya J. Ritchiego i dla Andi z wyrazami miłości
Z każdym kolejnym krokiem, jaki odważyłem się wykonać, coś we mnie krzyczało:
„Stop! Ani kroku dalej!" A jednak nie mogłem się zatrzymać. Musiałem pójść jeszcze
choćby odrobinę dalej, przesunąć się do przodu choćby o grubość włosa. I jeszcze jeden
krok, i jeszcze jeden... I wtedy to się stało.
Tak to już właśnie bywa.
Ibsen Rosmersholm
Prolog
22 kwietnia 1947 roku
Salę wypełniał mrok, a siedzący w niej ludzie pogrążeni byli w
pełnym napięcia milczeniu.
Przed nimi, powiększona stokrotnie, widniała twarz kobiety.
Stała w towarzystwie mężczyzny w miejscu, gdzie ludzie zazwyczaj
się rozstają; na stacji kolejowej. Łatwo było wyczuć, że wokół nich
znajduje się wiele osób, które również przybyły tu, żeby się pożegnać.
Ale na pierwszym planie dominowała twarz kobiety. W jej źrenicach
odbijał się obraz mężczyzny; w miarę jak pogłębiała się jej rozpacz,
oczy nabierały blasku i piękna.
- Czy musisz wyjeżdżać? - zapytała. - Czy tak musi być? Miała
łagodny, matowy głos. Pozornie był to słodki i bardzo
naturalny głos młodej dziewczyny, ale dawało się w nim wyczuć
odwieczny, pełen jakichś sekretów ton.
Jej złociste oczy były ogromne, a cierpienie tłumiło ich blask, jak
płynące chmury zakrywają księżyc.
- Tak - odparł mężczyzna. - Muszę wyjechać. Oddałbym wszystko,
żeby zostać. Ale nie mam wyjścia.
Westchnęła, zupełnie jakby wyłożył jej jakieś surowe prawo, okrutne
i nieugięte jak samo życie.
- A jednak w głębi duszy czuję, że cię tracę - odparła. - Ze
zgrzeszyłam nieświadomie i dlatego mnie opuszczasz.
Mężczyzna potrząsnął głową.
- Nie, nie zgrzeszyłaś. Chyba że miłość jest zbrodnią.
Przygarnął ją do siebie. Jej dłoń zadrżała niepewnie na jego ramieniu,
bała się przytulić do mężczyzny, ponieważ ją opuszczał.
- Obiecaj mi, że zrobisz wszystko, żeby być szczęśliwa - odezwał się.
- Szczęśliwa - mruknęła z wątłym, wymuszonym uśmiechem,
zupełnie jakby powiedział jakiś niezbyt mądry żart. Potem na-
chmurzyła twarz i wtuliła ją w jego tors, żeby nie mógł ujrzeć bezmiaru
rozpaczy, jaka malowała się w jej oczach.
- Jakie to dziwne - odezwała się bardziej do siebie niż do niego. -
Kiedy nadchodzi miłość, chwytasz ją pełnymi garściami. Widzisz, że
całe twoje dotychczasowe życie było puste, i bez chwili namysłu
odwracasz się piecami do przeszłości.
Zamknęła oczy i położyła dłonie na szerokich plecach mężczyzny.
- Ale później, kiedy świat znów zaczyna dopominać się o swoje
prawa, nie potrafisz z nim walczyć, bo nie chcesz już znosić
samotności. Odrzucasz ją jak dziecko papierową zabawkę. Ale
zegarów nie da się cofnąć, nie można wrócić do przeszłości i znając już
czyhające pułapki zaczynać wszystkiego od początku.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- To jest zbrodnia, rozumiesz? - podjęła. - To za to trzeba płacić.
Mężczyzna milczał. Otworzyła przed nim serce i dopiero teraz
ujrzał, jak bardzo ono krwawi. Kobieta mocno nim potrząsnęła.
- Miłość jest ważniejsza od życia - stwierdziła. - Ale życie z kolei jest
silniejsze. To nieuczciwe...
Ujął w dłonie jej policzki.
- Wrócę - obiecał.
- Naprawdę? - Wyraz jej oczu utwierdził go w przekonaniu, że mu nie
wierzy. Ale jednocześnie czerpała pociechę z tego, że chciałby wrócić.
I to musiało jej wystarczyć. - Naprawdę wrócisz?
- Tak, naprawdę.
Ciągle starał się ją o tym przekonać. Ale było oczywiste, że ona wie
coś, o czym on nie wie, że ona wie, iż jej ukochany nie wróci, a on nie
zdawał sobie z tego sprawy, bo tak go oślepiała jego własna miłość.
Zarzuciła mu ręce na szyję i gorąco pocałowała w usta. Jej dotyk był
pełen rezygnacji.
- Zegnaj - powiedziała. - Musisz iść. Nasz czas minął.
Objął ją, mruknął słowa pożegnania i odszedł. Jej twarz, z wyrazem
najskrajniejszej rozpaczy, była piękna jak nigdy dotąd.
- Zycie minęło - szepnęła - i nie pozostało po nim nic, tylko żegnaj...
Obserwowała, jak znika w tłumie. Ręką przesłała mu ostatni znak
swej miłości.
Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? - pytały jej oczy.
- Tego dnia, kiedy widok twojej twarzy wymazał całą moją przeszłość,
a przyszłość otwierała przed nami rajskie podwoje. Czy to właśnie
usłyszałam? Zegnaj...
Żegnaj...
Słowa tego nie wypowiedziała na głos; zostało jedynie wyar-
tykułowane ruchem jej warg. Najazd kamery na twarz kobiety. Każdy
szczegół oblicza, które znał świat jak długi i szeroki, zniekształcała
rozpacz. W jej oczach odbijał się los każdej kobiety, strata, jaką każda
kobieta ponosiła.
Na widowni rozległ się szloch. Ludzie tulili się do siebie niezdolni
oderwać wzroku od ekranu, mimo że łzy zniekształcały im obraz.
Twarz młodej kobiety zaczęła niknąć. Ale oczy pozostały najdłużej,
tak że filhi kończył się wyłącznie blaskiem jej źrenic, jak cieniem,
którego nie potrafi zaćmić nawet czas.
Na ekranie pojawiło się ostatnie słowo:
KONIEC
Żaden z widzów się nie poruszył. Siedzieli jak skamieniali. Wiedzieli,
że byli świadkami czegoś więcej niż tylko końca filmu.
Kate Hamilton, gwiazda, która lśniła przed ich oczyma na ekranie tak
oślepiającym blaskiem, miała już nigdy nie wystąpić w żadnym filmie.
Owo pożegnanie z miłością stanowiło również koniec jej kariery;
najkrótszej i najbardziej niezwykłej w historii kina.
A Joseph Knight, który stał za kamerą filmując tę scenę, człowiek,
który zarówno swoją wielką miłością do Kate, jak i mocą swego
talentu stworzył z niej gwiazdę, nie nakręci już więcej filmu.
Słowa, które bohaterka wypowiedziała na ekranie, stanowiły
podzwonne pewnego okresu historii kina. Dzięki Kate Hamilton film w
Hollywood po raz pierwszy sięgnął takich głębi ludzkich uczuć. A
dzięki Josephowi Knightowi geniusz Kate uwieczniony został po wsze
czasy.
Ale teraz nastąpił już nieodwołalny kres. Film mówił o początkach i
nieuchronnych końcach i wydawało się, że przepowiadał przyszłość
tych, którzy w nim grali główne role. Pod wieloma względami życie
skopiowało sztukę...
Na ekranie przesuwały się końcowe napisy:
Anne............... Kate Hamilton
Susan……….. Eve Sinclair
Sam................. Samuel Raines
Widzowie siedzieli jak sparaliżowani. Nikt nie wstawał. Wciąż
słychać było szlochy. Mężczyźni pocieszali kobiety starając się
jednocześnie ukryć własne wzruszenie.
W ostatnim rzędzie, przez nikogo nie obserwowana, siedziała młoda
kobieta i ze szczególnym zainteresowaniem śledziła przesuwające się
przed jej oczyma nazwiska.
Kate Hamilton
Eve Sinclair
Spoglądała prosto przed siebie. W wyobraźni ciągle majaczyła jej
twarz z ekranu, a przed oczyma miała ostateczny napis:
KONIEC.
- Żegnaj - szepnęła.
Tak, to był koniec. Koniec talentu, który uczynił z Josepha Knighta
cud w światku filmowców, i koniec przerastającego rzeczywistość
ekranowego wizerunku Kate Hamilton. Szalejąca za nimi publiczność
nigdy już nie zobaczy swoich ulubieńców.
Koniec nadziei? Zapewne. Ale nie koniec miłości...
Kino z wolna zaczynało pustoszeć. Ludzie wychodzili powoli i w
milczeniu, ciągle jeszcze pod kolosalnym wrażeniem, jakie wywarł na
nich film. Ale młoda kobieta nie ruszała się z miejsca.
Dla opuszczającej w spokoju kino publiczności film był jedynie
wytworem sztuki. Z całą pewnością wielkiej sztuki. Dzieło to miało
największą jak dotąd frekwencję i nikt nie był w stanie przejść obok
niego obojętnie. Widzowie wielokrotnie wracali do kina i mimo że
historia była tak tragiczna, lgnęli do niej jak ćmy do ognia. Film ów
dawał im większe poczucie tożsamości niż cała historia ich kraju.
Młoda kobieta siedziała w półmroku. To było coś więcej niż film. To
było jej pożegnanie - ostatnie pożegnanie.
Nie płakała. Dawno już wypłakała wszystkie łzy.
W uszach nieustannie dźwięczały jej słowa, które tak niedawno padły
z ekranu. Słowa, które zdawały się lepiej opowiadać całą historię, niż
uczyniłaby to jej pamięć.
Nieświadomie zgrzeszyłam i dlatego cię utracę...
To zbrodnia i trzeba za nią zapłacić...
Ekran dawno był już ciemny, a ona sama w kinie spoglądała na
olbrzymią kurtynę, która majaczyła przed nią niczym żałobny całun.
Kiedy widzowie opuszczali salę, nikt na nią nawet nie spojrzał. Ich
serca i myśli bez reszty wypełniały widziane dopiero co obrazy. A
gdyby nawet ktoś ją zauważył, nie poznałby jej, ponieważ istniał zbyt
wielki rozziew między tymi większymi niż życie wyobrażeniami a
zwykłą istotą ludzką.
Wszyscy byli rozkojarzeni. I o to w końcu chodziło. Oderwanie
uwagi od rzeczy realnych, danie człowiekowi czegoś, co będzie miał w
zasięgu ręki, aby otworzyć mu bramę do krainy iluzji. A ona aż za
dobrze wiedziała, że iluzja ta stanowi wrota, za którymi czai się pustka
i zło. Tylko że w tej chwili pojęła, iż są to czasami jedyne wrota, które
prowadzą do najgłębszych zakamarków ludzkiego serca. Tego nauczył
ją Joseph Knight.
Być może, dumała, jest to kolejny powód, dla którego nikt mnie
dzisiaj nie rozpoznał. Ponieważ była już inna i nigdy nie będzie już
taka jak kiedyś. Czas i los odmieniły ją, odebrały przeszłość, którą
traktowała jak rzecz zrozumiałą samą przez się, i zniszczyły
przyszłość, która jawiła się jej jako przepiękny sen.
Stosowny koniec, pomyślała. Kurtyna opadła.
Ale zza kurtyny nieustannie spoglądały lśniące oczy, bezdenne, z
malującym się w nich już na zawsze cierpieniem i bezgraniczną
miłością. Oczy te nie patrzyły na nią, ani na salę, nie wyglądały dnia
dzisiejszego; spoglądały na Josepha Knighta. Oczy, które nigdy nie
zgasną, miłość, która nigdy nie minie.
Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? Tego dnia, kiedy
widok twojej twarzy wymazał cafo mojąprzeszłość, a przyszłość
otwierała przed nami rajskie podwoje? Czy to właśnie usłyszałam?
Żegnaj...
Niech tak brzmi jej epitafium. Bohaterka z ekranu - iluzja stworzona
w świecie filmu - opowie wszystko lepiej niż ona. W pierwszym
porywie miłości czai się już koniec, ostateczne rozstanie kryje się w
cieniu, unikając wzroku szczęśliwych ludzi aż do chwili, kiedy jest już
za późno, żeby zdać sobie sprawę, co nieuchronnie ma przyjść.
Zegnaj...
Księga 1
1
Siedemnaście lat wcześniej
12 września 1930 roku
Kate Hamilton miała jedenaście lat.
Siedziała w sali kinowej ze wzrokiem wlepionym w ekran.
Zapomniała o całym bożym świecie. O niewielkim kalifornijskim
miasteczku, w którym znajdowało się kino, o domu, gdzie mieszkała z
matką i ojczymem. O koleżankach szkolnych, o przeszłości, troskach i
rozczarowaniach.
Kino stanowiło egzotyczny świat, ciepły i cudowny, w którym
spełniały się wszelkie sny i pragnienia. Wszelkie doznania miały tu
własny czar - smak cukierka, odległy zapach dymu papierosowego
docierający z części dla palących na końcu sali, pęknięte oparcie fotela,
głos dziecka proszącego matkę o coś do picia, marudzącego, że chce do
ubikacji. Fascynacja widzów, ich oczarowanie filmem, a przede
wszystkim panująca w sali ciemność - stanowiły dla Kate świat czystej
magii.
Ale najważniejsze w tej egzotycznej krainie było to, że mogła
obserwować aktorkę na ekranie.
Była nią dziewczynka, Eve Sinclair, jedna z największych
dziecięcych gwiazd Hollywood. W filmie, który szedł właśnie na
ekranie, odtwarzała swoją najnowszą rolę; w kostiumowym dramacie,
którego akcja rozgrywała się przed wojną secesyjną, grała cudofyną
córkę, która ratuje plantację swoich rodziców, a przy okazji ich
małżeństwo.
Kate nie przywiązywała wielkiej wagi do samej akcji. Widziała
już ten film siedem razy i prawie na pamięć znała dialogi, jak też
wyświechtany i sentymentalny zamysł samej intrygi. Jej oczy
wpatrzone były w Eve.
Eve była nad wiek rozwiniętą, śliczną dziewczynką o figlarnym
usposobieniu, z jasnobłękitnymi oczyma, z lśniącymi czarnymi
włosami, dla potrzeb filmu przefarbowanymi na rdzawo i
ufryzowanymi w loki. Pełna amerykańskiej świeżości podbiła serca
widzów, mając osiem lat została gwiazdą i od tego czasu popularność
jej ciągle rosła.
Kate siedziała oczarowana. Eve była jej bohaterką i ideałem.
Zgodnie z tym, co podawały magazyny, Eve mieszkała z rodzicami w
Pasadenie. Miała psa, który wabił się Muffy i sypiał z nią w jednym
pokoju. Jej ulubioną rozrywką była jazda na łyżwach, lektura książek
(sama Kate musiała bardzo długo oszczędzać, żeby kupić sobie
wymieniane przez Eve powieści: „Małe kobietki", „Wielkie nadzieje" i
„Rebekę z farmy Sunnybrook") oraz gra na flecie. Jej ulubionym
aktorem był Clark Gable, który beznadziejnie złamał młodziutkiej
aktorce serce, i największym marzeniem Eve było to, żeby pewnego
dnia zagrać z nim w jednym filmie. Poza tym pragnęła pojechać do
Egiptu, zwiedzić piramidy i odbyć przejażdżkę na słoniu.
Wszystko to Kate znała na pamięć równie dobrze, jak świadek
Jehowy Biblię. Śniła o Eve Sinclair. Żyła jej światem, oddychała jej
powietrzem. W swoim pokoju, głęboko ukrytą przed wścibskim okiem
matki, trzymała teczkę z setkami zdjęć Eve i poświęconymi jej
artykułami, powycinanymi z prasy. Ponadto miała całą kolekcję
plakatów z filmów, w których występowała Eve. Znała pełną
filmografię młodocianej aktorki, od najwcześniejszych, krótkich
komedyjek po pełnometrażowe filmy kręcone w wytwórni Worldwide
Pictures, która wykreowała ją na gwiazdę.
W pierwszych filmach występowała w rolach zuchowatych dziew-
czynek, które oczarowywały dorosłych i owijały ich sobie wokół palca.
Kiedy podrosła, nabrała specyficznej urody - była schludna,
błyskotliwa, inteligentna. Zaczęto tworzyć dla niej specjalne role, grała
postacie o ujmującym wyglądzie, nad wiek rozwinięte i o poważnym
charakterze. Wykorzystując bystry umysł oraz wrodzone poczucie
dobra i zła, w swoich filmach godziła skłóconych dorosłych,
a jeśli domagali się tego scenarzyści z Hollywood, potrafiła też
kojarzyć dobrane małżeństwa.
W tych „ciężkich czasach", które niebawem zaczęto określać mianem
wielkiego kryzysu, Eve odtwarzała postacie odznaczające się
młodzieńczą werwą, odwagą i zaradnością, ale mające przy tym pewne
głębsze wartości moralne, takie jak instynktowne wyczucie tego, co
dobre i uczciwe. Wszystko to sprawiło, że jej nazwisko stało się
powszechnie znane. Dla widzów uosabiała szczerość, prawość
charakteru i wzór urody. Nie przychodziło to trudno dziewczynce o
jasnych oczach, słodkim uśmiechu i perłowej cerze. Jej świeże, młode
ciało miało wszystko, czego każda matka życzyłaby swojej córce.
W miarę jak akcja filmu zmierzała ku stereotypowemu finałowi, Kate
ogarniało coraz silniejsze zniechęcenie i znajome poczucie
nieprzydatności. Eve była wszystkim, Kate niczym - a tak bardzo
chciałaby stać się podobna do Eve. Ona nie była koścista i miała
wszystko na swoim miejscu. Zawsze porządnie uczesana, schludnie
ubrana, nie popełniała nietaktów, za które dorośli mogliby robić jej
wymówki. Była szczupła, zgrabna, pozbawiona tej klocowatości
będącej przekleństwem wielu dziewcząt.
W porównaniu z nią Kate czuła się jak szara myszka. Odnosiła
wrażenie, że jest niechlujna, rozlazła i pospolita. Kiedy przeglądała się
w lustrze i widziała swoje rudoblond włosy, zwyczajny nos, szeroko
rozstawione oczy o błędnym spojrzeniu, dochodziła do wniosku, że
jest brzydkim, niezgrabnym stworzeniem, w każdym szczególe
różniącym się od słodziutkiej, pewnej siebie, idealnej Eve Sinclair.
Pierwsze pięć minut w kinie zawsze schodziło jej na snuciu owych
nieszczęsnych porównań. Później jednak o wszystkim zapominała
i bez reszty zatapiała się w świecie kreowanym przez urodę i czar
Eve. Do rzeczywistości wracała dopiero po dwóch godzinach. Przez
owe drogocenne dwie godziny ośmielała się identyfikować z olśnie-
wającym uśmiechem Eve, z jej dźwięcznym głosem, jej figlarnym
usposobieniem i - zapewne najważniejszą rzeczą - ze szczęśliwym
zakończeniem, które bohaterka zapewniała sobie, swej fikcyjnej
rodzinie i wszystkim ludziom, otaczającym ją w tym czarodziejskim
świecie na ekranie.
Film się skończył i trzeba było wracać do domu. Kate, mrugając
oczyma, wyszła w jaskrawe światło popołudniowego słońca. Przed
sobą miała główną ulicę miasteczka Plainfield w Kalifornii - sennego,
bezbarwnego i zdemoralizowanego, jak wszystkie małe miasteczka w
Ameryce w tamtych czasach.
Było to maleńkie, duszne miasteczko, z dala od kwitnących sadów
owocowych w dolinie San Joaąuin. Chociaż w pojęciu Kate leżało ono
na końcu świata, oddalone niesamowicie od olśniewającego
Hollywood, to tak naprawdę od stolicy filmu dzieliło je tylko
osiemdziesiąt kilometrów. Taka była różnica między geografią a
marzeniami.
W centrum miasteczka Kate natknęła się na nielicznych kupujących,
którzy zatrzymywali się przed zakurzonymi witrynami sklepów. Ulicą
od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Ale w taką upalną sobotę
większość mieszkańców siedziała w domach; byli zbyt ubodzy, żeby
robić zakupy, i zbyt zmęczeni, żeby szukać rozrywek.
Kate przeszła osiem przecznic i znalazła się w ubogiej dzielnicy,
gdzie mieszkała razem z matką. Obserwowała niewielkie domki
parterowe i walące się rudery, które, w miarę jak zbliżała się do domu,
stawały się coraz bardziej odrażające, odrapane i szare. Dzieci w
niechlujnych, podniszczonych ubraniach włóczyły się bez celu po
jezdni lub bawiły się na chodnikach i podwórkach. Rodziców
niektórych z nich stać było na rowery, ale większość chodziła pieszo.
Ciężkie czasy uderzyły wszystkich, ale głównie mieszkańców uboż-
szych dzielnic małych miasteczek, gdzie ludziom trudno było znaleźć
pracę nawet w lepszych okresach. Panowała irytująca, senna atmo-
sfera.
W miarę jak Kate zanurzała się w szarzyznę rzeczywistości, urok Eve
Sinclair i jej fikcyjnego świata zaczynał blaknąć. Ów stopniowy proces
wtapiania się w prozę życia był najsmutniejszym elementem spotkań
Kate z Eve Sinclair. Zycie tak ją przytłaczało, że natychmiast
zaczynała się rozglądać, skąd zdobyć kolejne ćwierć dolara, wrócić do
kina i jeszcze raz obejrzeć film.
W końcu dotarła do domu. Był to niewielki, jednopiętrowy, pokryty
stiukiem budyneczek o wypaczonych okiennicach, spłowia-łych
firankach w oknach i okropnej atmosferze, czego Kate długo nie
dostrzegała. Dopiero gdy podrosła, stała się tego świadoma aż do bólu.
Weszła głównymi drzwiami i znalazła się w kuchni. Matka
rozmawiała z kimś przez telefon, a jednocześnie nakładała sobie lakier
na paznokcie u nóg. Na córkę nawet nie raczyła spojrzeć.
Dziewczynka otworzyła lodówkę, nalała sobie szklankę mleka i
ruszyła na górę do swego pokoju.
Żeby dostać się na schody, musiała przejść przez salon przeładowany
podniszczonymi meblami, stosami tanich poduszek z wyszytymi
jedwabną nicią widokami wodospadu Niagara i urwisk Yosemite, z
dawno nie mytymi szybami w oknach i ogromnym radiem.
Transmitowano właśnie jakiś mecz. W jednym ze starych klubowych
foteli siedział jej ojczym, do którego zawsze mówiła po imieniu - Ray.
Podobnie jak matka, nie zwrócił na dziewczynkę uwagi. Palił
papierosa, a w ręku trzymał butelkę piwa. Jak zwykle miał na sobie
wybrudzone spodnie i podkoszulek.
Tak naprawdę to wcale nie był jej ojczymem. Tego eufemizmu
używała jej matka, żeby zatuszować fakt, że Ray po prostu sprowadził
się do niej natychmiast po śmierci ojca Kate, który był uprzejmym
człowiekiem, pracował w banku i umarł na zawał serca nie mając
nawet pięćdziesięciu lat.
Ray był młodym mężczyzną, co najmniej dziesięć lat młodszym od
ojca Kate, i reprezentował typ określany przez niektóre kobiety
mianem przystojnego. Mocno zbudowany, miał oliwkową cerę i
lśniące czarne włosy. Kiedy się ubierał, żeby wyjść z jej matką,
wyglądał na pozór elegancko. Ale garnitury, które nosił, kolorowe
krawaty i zamszowe buty, kapelusze z wyzywającymi, rypsowymi
wstążkami były w tandetnym guście i wyraźnie mówiły, że ich
właściciel należy raczej do niższych warstw społecznych. Ale chociaż
Kate wcale nie podziwiała go i rozmawiała z nim tylko wtedy, kiedy to
było konieczne, czasami rozumiała, dlaczego matka wybrała właśnie
jego. Był na swój sposób bardzo męski, a jego krzykliwe ubiory miały
to wyłącznie podkreślać.
Na palcach, prawie się skradając, Kate przeszła przez salon i po
schodach podążyła do swego pokoju. Dokładnie zamknęła za sobą
drzwi.
Ściany pokoju były gołe. Wisiał tam tylko jeden plakat z filmu Eve
Sinclair, który Kate przed rokiem wyprosiła od właściciela kina.
Dziewczynka szybko otworzyła szufladę biurka, wyjęła z niej teczkę
ze zdjęciami i artykułami o Eve Sinclair. Piła mleko i po raz setny
przeglądała magazyny poświęcone uk...