LAURELL K. HAMILTON A STROKE OF MIDNIGHT Tłumaczenie: Rissaya Beta: Averil 2 Jestem Meredith Gentry, prywatny detektyw pracujący w Los Angeles, daleko...
6 downloads
17 Views
2MB Size
LAURELL K. HAMILTON
A STROKE OF MIDNIGHT Tłumaczenie: Rissaya
Beta: Averil
Jestem Meredith Gentry, prywatny detektyw pracujący w Los Angeles, daleko od niebezpieczeństw i złudy mojego prawdziwego domu. Jestem również Księżniczką Meredith, następcą najciemniejszego tronu, jaki faerie ma do zaoferowania. Dwór Unseelie napełnia mnie swoimi mocami. Ale jaka jest cena za taką magię? Jak wiele mojego człowieczeństwa muszę oddać, jak wiele złowrogiej strony faerie muszę przyjąć? Aby usiąść na tronie, którego władca rządził przez wieki za pomocą rozlewu krwi i przemocy, może będę musiała stać się tym, czego obawiam się najbardziej. Wrogowie obserwują każdy mój ruch. Mój kuzyn Cel usiłuje zabić mnie nawet z więziennej celi. Ale to nie on stoi za wszystkimi próbami zamachów. Niektórzy arystokraci Unseelie czekali przez wieki, aż moja ciotka, Królowa Powietrza i Ciemności, stanie się wystarczająco słaba, by mogli obalić ją z tronu. Pomiędzy nami są wrogowie, którzy zdolni są do morderstwa. Strach skłonił nas, po raz pierwszy w naszej historii, do sprowadzenia ludzkiej policji na ziemię faerie. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebuję sprzymierzeńców, zwłaszcza kiedy los pchnął mnie w ramiona Mistrala, Pana Burz, nowego kapitana straży królowej. Nasza namiętność obudziła moc, na długo zapomnianą pomiędzy wojownikami sidhe. Czekają na mnie ból i przyjemność – ale także niebezpieczeństwo, takie, jakie niektórzy na tym dworze szukają tylko w śmierci. Znalazłam nowa radość ze skrzydlatymi krwawymi motylami. Moi strażnicy i ja pokażą całej krainie faerie, że przemoc i seks są tak samo popularne pomiędzy sidhe, jak pomiędzy innymi istotami magicznymi na naszym dworze. Ciemność będzie płakać, a Mróz będzie go pocieszać. Najdelikatniejsi pośród moich strażników znajdą nową siłę i złamią mi serce. Niewyobrażalna pasja czeka na nas i gromadzi moich wrogów, a przyszłość obu dworów zaczyna się wyjaśniać.
2
Rozdział 1 Nienawidzę konferencji prasowych. Ale nienawidzę ich zwłaszcza, kiedy polecono mi ukrywać tak wiele prawdy. Rozkaz pochodził od Królowej Powietrza i Ciemności, władczyni ciemnego dworu faerie. Unseelie nie są siłą, z którą chciałoby się walczyć, nawet jeśli jest się ich księżniczką. Jestem bratanicą Królowej Andais, ale powiązania rodzinne nigdy mi za wiele nie dały. Uśmiechnęłam
się
do
tłumu
reporterów
napierającego
na
mnie
szczelnym murem, zmuszając się, by nie pokazać moich myśli na twarzy. Królowa nigdy wcześniej nie wpuściła tylu przedstawicieli ludzkich mediów do naszych kopców. To było nasze schronienie, a nikt nie wpuszcza prasy do swojej kryjówki. Ale wczoraj miała miejsce próba zamachu, a to sprawiło, że wpuszczenie prasy do naszego domu okazało się mniejszym złem. Teoretycznie wewnątrz kopca nasza magia mogła chronić mnie lepiej, niż wczoraj na lotnisku, gdzie prawie zostałam zastrzelona. Nasza rzeczniczka prasowa, Madeline Phelps wskazała pierwszego reportera i zaczęły się pytania. - Księżniczko Meredith, miałaś wczoraj krew na twarzy, ale dzisiaj jedynym znakiem, że jesteś ranna, jest ramię na temblaku, jakie wczoraj odniosłaś obrażenia? Moje lewe ramię było na zielonym materiałowym temblaku, pasującym prawie idealnie do mojego żakietu. Byłam ubrana świątecznie, na czerwono i zielono. Radośnie, bo taka była pora roku. Moje włosy były w głębszym odcieniu czerwieni niż moja bluzka. Moje włosy są najbardziej widoczną oznaką przynależności do Unseelie, szkarłat sidhe, dobry kolor włosów dla kogoś, kto dobrze wygląda w czerni. Nie złoty, czy pomarańczowoczerwony, jak ludzkie włosy. Żakiet podkreślał zieleń dwóch z trzech okręgów koloru w moich tęczówkach. Złoty okrąg migotał w świetle świateł kamer, jakby naprawdę był z metalu. Moje oczy były takie, jak u czystej krwi Seelie, jedyna
3
część mnie, która pokazywała, że moja matka była częścią złotego dworu. No, przynajmniej w połowie. Nie rozpoznałam reportera, który zadał to pytanie. Była to dla mnie nowa twarz, może nowa od wczoraj. Ponieważ wczorajszy zamach miał miejsce przy mediach, przed kamerami, cóż, musieliśmy odprawić część reporterów, ponieważ wielka sala nie mogła ich pomieścić. Brałam udział w konferencjach prasowych, odkąd byłam dzieckiem. Ta była największa, włączając tę, w której brałam udział po śmierci ojca. Nauczyłam się używać imion reporterów, kiedy je znałam, ale tym razem tylko uśmiechnęłam się. - Moje ramię jest tylko zwichnięte. Miałam wczoraj dużo szczęścia. Właściwie moje ramię nie zostało zranione podczas wczorajszego zamachu. Nie, moje ramię zostało zranione podczas drugiego, a może trzeciego zamachu na moje życie. Ale do tych zamachów doszło wewnątrz kopców, gdzie spodziewałam się być bezpieczna. Jedynym powodem dla którego królowa i moi strażnicy myśleli, że jestem bardziej bezpieczniejsza tutaj, niż na zewnątrz, było to, że aresztowaliśmy, lub zabiliśmy zdrajców, którzy stali za zamachami na mnie i zamachem na królową. Byliśmy wczoraj cholernie blisko przewrotu pałacowego, a media tego nie odkryły. Jednym ze starych określeń na istoty magiczne było „ukryci ludzie”. Zasłużyliśmy na to imię. - Księżniczko Meredith, czy to swoją krew miałaś wczoraj na twarzy? – Tym razem zapytała kobieta, a ja znałam jej imię. - Nie - powiedziałam. Uśmiechnęłam się obserwując, jak zmienia się jej twarz, kiedy uświadomiła sobie, że może otrzymać tak krótką odpowiedź. - Nie, Sheila, to nie była moja krew. Uśmiechnęła się do mnie, blondwłosa i wyższa niż ja kiedykolwiek będę. - Mogę coś dodać do mojego pytania, Księżniczko? - Chwileczkę - wtrąciła się Madeline. – jedno pytanie na osobę. - W porządku, Madeline - odrzekłam. 4
Nasza rzeczniczka spojrzała na mnie, wyłączyła swój mikrofon, żeby tego nie wyłapał. Zrozumiałam, o co jej chodzi, zasłoniłam ręką mój i przesunęłam go. Madeline pochyliła się ponad stołem. Jej spódnica była wystarczająco długa, że nie martwiła się o dziennikarzy stojących niżej. Długość jej spódnicy była całkowicie zgodna z najnowszą modą, tak jak i jej kolor. Częścią jej pracy było zwracanie uwagi na takie rzeczy. Była naszym ludzkim reprezentantem, dużo lepszym niż jakikolwiek ambasador, którego przysłał nam Waszyngton. - Jeżeli Sheila dostanie dodatkowe pytanie, inni też będą chcieli. To utrudni wszystko, tobie i mnie. Miała rację, ale… - Więc powiedz im, że to wyjątek. I idźmy dalej. Podniosła swoją idealnie wymodelowana brew i powiedziała „Dobrze”. Włączyła swój mikrofon, obróciła się i uśmiechnęła do dziennikarzy. - Księżniczka pozwala zadać Sheili jeszcze jedno pytanie, ale po tym trzymamy się już oryginalnej zasady. Tylko jedno pytanie. – wskazała na Sheilę i skinęła głową. - Dziękuję za pozwolenie na zadanie mi tego pytania, Księżniczko Meredith. - Bardzo proszę. - Jeżeli to nie było twoja krew, to czyja? - Mojego strażnika, Mroza. Flesze aparatów ożyły, prawie mnie oślepiając, ale uwaga wszystkich przesunęła się za mnie. Moi strażnicy stali rzędem pod ścianą, częściowo na krańcu podium, częściowo po drugiej stronie koło stołu. Byli ubrani we wszystko, od szytych na miarę garniturów, zbroje, do strojów niczym z klubu dla Gothów. Jedyną rzeczą, która ich łączyła, było uzbrojenie. Wczoraj staraliśmy się być dyskretni. Lekkie wybrzuszenie psujące idealną linię garnituru, ale nic więcej. Dzisiaj mieli pistolety pod marynarkami, czy 5
pelerynami, ale także miecze, noże topory, tarcze. Podwoiliśmy również ilość strażników koło mnie. Spojrzałam do tyłu na Mroza. Królowa nakazała mi nie faworyzować żadnego strażnika. Poszła tak daleko, że powiedziała mi, żebym nie patrzyła dłużej na jednego, niż na innych. Uważałam, że to dziwne wymaganie, ale ona była królową i kłócić się z nią można było tylko na własne ryzyko. Mimo to spojrzałam do tyłu, przecież uratował mi życie. Czy nie zasługuje na spojrzenie? Zawsze mogłam wytłumaczyć królowej, mojej ciotce, że prasa uznałaby to za dziwne, gdybym go nie wskazała. To była prawda, ale popatrzyłam na niego, bo chciałam. Jego włosy były srebrne jak włosy anielskie na świątecznej choince, błyszczące i metaliczne. Opadały do jego kostek jak ozdoba, ale wiedziałam, że były miękkie i żywe, czułam ich ciepło, kiedy oplatały moje ciało. Górną część włosów upiął kościaną spinką, tak żeby nie opadały mu na twarz. Jego włosy lśniły, przesuwając się na grafitowoszarym garniturze od Armaniego, dopasowanym do jego szerokich ramion i atletycznej sylwetki. Garnitur został tak dopasowany, by ukryć pistolet w naramiennej kaburze i jeden czy dwa noże. Nie był zaprojektowany by ukryć pistolet pod każdym ramieniem i krótki miecz w skórzanej pochwie przyczepiony do biodra. Rękojeść drugiego miecza wystawała ponad jego ramieniem, prześwitując przez jego lśniące włosy. Był najeżony bronią, a Mróz zawsze miał też taką broń, która była niewidoczna. Garnitur nie był zaprojektowany by ukryć taką ilość broni i utrzymać kształt. Nie mógł zapiąć marynarki, a pistolety, miecz i jeden nóż błyszczały w świetle fleszy. Okrzyki „Mróz, Mróz” rozległy się w pokoju, kiedy Madeline wskazała pytanie. Był to następny mężczyzna, którego nie znałam. Nic nie jest tak atrakcyjne dla mediów, jak próba zamachu. - Mrozie, jak bardzo jesteś ranny?
6
Mróz ma trochę ponad sześć stóp1, więc kiedy siedziałam, a mikrofon był dostosowany do mojego wzrostu, musiał się pochylić. Nawet z taką ilością broni poruszał się z gracją. Ale pochylając się nad mikrofonem wyglądał dziwnie. W tej chwili zastanowiłam się, czy kiedykolwiek miał do czynienia z mikrofonem, potem jego głęboki głos odpowiedział na pytanie. - Nie jestem ranny - wyprostował się i zobaczyłam ulgę na jego twarzy. Odsunął się od kamer, jakby myślał, że może tak łatwo odejść. Wiedziałam lepiej. - Ale to twoja krew była na Księżniczce? Jego ręka ścisnęła rękojeść krótkiego miecza. Dotykanie broni zawsze znaczyło, że był zdenerwowany. Pochylił się znów nad mikrofonem, ale tym razem trącił mnie w zranione ramię. Wątpiłam, by ktoś z prasy to zauważył, ale jak na Mroza było to bardzo niezdarne. Jego oparta płasko o stół dłoń zesztywniała, opanował się. Spojrzał na mnie swoimi szarymi jak zimowe niebo oczami. „Zraniłem cię?” pytało to spojrzenie. „Nie”, powiedziałam bez słów. Odetchnął i znów pochylił się nad mikrofonem. - Tak, to była moja krew. Cofnął się, jakby ta odpowiedź mogła ich zadowolić. Powinien wiedzieć lepiej. Był umięśnioną ozdobą za królową wystarczająco długo, by wiedzieć, że to było trochę za bardzo zwięzłe. Przynajmniej tym razem nie próbował wrócić na miejsce za mną. Następny był Simon McCrack, reporter którego znałam. Zdawał relację z dworów faerie od lat. - Mrozie, jeżeli nie jesteś ranny, więc skąd twoja krew i jak znalazła się na księżniczce?
1
ok. 183 cm
7
Wiedział jak zadać pytanie, byśmy nie mogli bawić się nim. Sidhe nie kłamią. Pomalujemy prawdę czerwienią, purpurą i zielenią, będziemy przekonywać cię, że czarne jest białe, ale tak naprawdę nie kłamiemy. Mróz pochylił się znów nad mikrofonem, położył rękę na stole. Przesunął się bliżej mnie, tak że nogawki jego spodni dotykały mojej skóry. Jego miecz był prawie uwieziony pomiędzy nami. Byłoby źle, gdyby musiał sięgnąć po broń. Patrzyłam na jego dłoń, tak wielką i mocną. Zacisnął rękę na stole w sposób, w jaki ściskasz pulpit mównicy, kiedy się denerwujesz. - Zostałem postrzelony - odchrząknął, by mówić dalej. Obróciłam głowę wystarczająco by widzieć jego idealny profil i zdałam sobie sprawę, że to coś więcej niż nerwy. Mróz, Zabójczy Mróz królowej, bał się. Bał się publicznego przemawiania. – Uzdrowiłem się. Moja krew znalazła się na księżniczce, kiedy osłaniałem ją przed zagrożeniem. Zaczął cofać się, ale dotknęłam jego ramienia. Zakryłam mikrofon ręką i pochyliłam się do niego, więc mogłam wyszeptać prosto do jego ucha. Wzięłam głęboki wdech napawając się zapachem jego skóry. - Uklęknij lub usiądź. Odetchnął tak głęboko, że jego ramiona poruszyły się. Ale klęknął na jedno kolano obok mnie. Przesunęłam mikrofon bliżej niego. Wsunęłam rękę pod tył jego marynarki, przesunęłam dłonią po krzywiźnie jego pleców, tuż ponad pochwą jego dużego miecza. Kiedy istoty magiczne są nerwowe, czerpiemy pocieszenie z dotyku. Nawet potężne sidhe czują się lepiej dotykając kogoś, chociaż większość z nich się do tego nie przyzna,
obawiając
się
zatarcia
granicy
pomiędzy
arystokracją
i
pospólstwem. Miałam za dużo krwi pomniejszych istot magicznych w swoich żyłach, by się o to martwić. Czułam pot spływający mu w dół kręgosłupa. Madeline chciała podejść bliżej nas. Pokręciłam głową. Popatrzyła się na mnie pytającym wzrokiem, ale się nie kłóciła. Wyłowiła z tłumu następne pytanie. - Przyjąłeś kulę, by chronić Księżniczkę Meredith?
8
Pochyliłam się do mikrofonu zbliżając swoją twarz do Mroza, uważając by nie pobrudzić go makijażem. Aparaty eksplodowały białym światłem fleszy. Mróz podskoczył i wiedziałam, że kamery to zarejestrowały. No cóż, trudno. Flesze nas oślepiły, wzrok zamazał się od błysku białych i niebieskich punkcików. Napiął mięśnie, gdybym go nie dotykała, nie zauważyłabym tego. - Cześć Sara i tak, wziął na siebie moją kulę - powiedziałam. Myślę, że Sara odpowiedziała mi „Cześć Księżniczko” ale nie byłam pewna, nadal oślepiona i zmylona hałasem wielu głosów. Nauczyłam się używać imion, kiedy je znałam. To sprawiało wrażenie więzi przyjacielskich. Nic nie jest tak potrzebne na konferencji prasowej jak więzi przyjacielskie. - Mrozie, bałeś się? Rozluźnił się pod dotykiem mojej dłoni i twarzy. - Tak - powiedział. - Bałeś się śmierci? - Zawołał ktoś bez wskazania. Mróz mimo to odpowiedział na to pytanie. - Nie. Madeline wskazała kogoś, kto zapytał. - Czego więc się bałeś? - Bałem się, że Meredith zostanie zraniona. – Oblizał wargi i znów spiął się. Zorientowałam się, że użył mojego imienia, bez tytułu. Faux pas jak na strażnika, ale oczywiście, był czymś więcej. Każdy mój strażnik mógł zostać moim księciem. Ale jesteśmy sidhe i nie żenimy się, zanim nie zajdziemy w ciążę. Bezpłodna para nie mogła się pobrać, więc strażnicy robili więcej, niż tylko strzeżenie mojego ciała. - Mrozie, czy oddałbyś życie za księżniczkę? Odpowiedział bez chwili wahania. - Oczywiście. – Jego ton głosu jasno wskazywał, że to głupie pytanie.
9
Reporter z tyłu, stojący obok kamery telewizyjnej zadał następne pytanie. - Mrozie, jak mogłeś się uzdrowić w mniej niż dwadzieścia cztery godziny? Mróz wziął następny głęboki oddech. - Jestem wojownikiem sidhe. Reporterzy czekali, aż doda więcej, ale ja wiedziałam, że nic więcej nie powie. Dla Mroza fakt, że był sidhe, był wystarczającą odpowiedzią. Była tylko jedna kula i to nie jakaś specjalna. Trzeba więcej, by powstrzymać wojownika sidhe. Ukryłam uśmiech i pochyliłam się do mikrofonu by wyjaśnić to prasie, kiedy poczułam, że pot spływający po jego kręgosłupie przestał być mokry i ciepły. To było takie uczucie, jakby podmuch zimnego powietrza spływał w dół jego pleców. Zimny wystarczająco, żebym zaskoczona cofnęła rękę. Spojrzałam w dół na jego wielką rękę leżąca na stole i zobaczyłam to, czego się obawiałam. Biały szron rozchodził się od jego dłoni. Podziękowałam Bogini, że obrus na stole był biały. Tylko to sprawiło, że nikt nie zauważył. Mogą zauważyć później, kiedy podejdą bliżej z kamerami, ale nic na to nie poradzę. Miałam i tak wystarczająco zmartwień, bez martwienia się o to, co będzie potem. W pewien sposób to była moja wina. Przez przypadek doprowadziłam Mroza do poziomu mocy, jakiej wcześniej nie znał. Było to błogosławieństwo Bogini, ale z nowymi mocami przychodzą nowe obowiązki i nowe pokusy. Wyciągnęłam rękę spod jego marynarki i położyłam na jego dłoni. Odezwałam się do zaskoczonych reporterów, którzy szeptali już pomiędzy sobą. Spodziewałam się, że jego ręka będzie lodowata, jak moc prześlizgująca się po jego plecach, ale niespodziewanie nie była taka zimna. - Sidhe mogą uleczyć prawie każdą ranę - powiedziałam. Szron rozprzestrzeniał się. W końcu dotarł do mikrofonu i zaczął się na niego wspinać. Mikrofon zatrzeszczał, a ja ścisnęłam rękę Mroza. Zauważył, co zrobił swoim strachem. Wiedziałam, że to nie było specjalnie. Zacisnął
10
dłoń w pięść, z moją ręką w jego ręce, z moimi palcami splecionymi z jego. Nie chciałam, by ktokolwiek zauważył szron, zanim ten stopnieje. Obróciłam twarz w jego stronę, a on popatrzył na mnie. W jego tęczówkach padał śnieg, jakby w oczach miał jedną z tych kul, które po potrząśnięciu zasypane są szarym śniegiem. Pochyliłam się i pocałowałam go. To go zaskoczyło, ponieważ słyszał ostrzeżenie królowej, żebym nikogo nie faworyzowała, ale Andais wybaczy mi, o ile da mi czas na wytłumaczenie. Zrobiłaby to samo lub więcej, odwrócić uwagę prasy od niespodziewanej magii. To był skromny pocałunek, ponieważ Mróz czuł się nieswojo przy tylu nieznajomych. Poza tym miałam czerwoną szminkę, która wymazałaby nas jak u klauna, gdybyśmy pocałowali się namiętniej. Zobaczyłam eksplozję fleszy, jak pomarańczowy nacisk widoczny nawet przy zamkniętych oczach. Cofnęłam się pierwsza. Mróz miał nadal zamknięte oczy, lekko rozwarte wargi, zrelaksowane. Zamrugał. Wyglądał na zdziwionego, może od świateł, może od pocałunku. Chociaż Bogini wie, że całowałam go już wcześniej, dużo bardziej namiętnie. Czyżby mój pocałunek znaczył dla niego tak wiele, skoro całowałam go już tak wiele razy, że nie mógł zliczyć? Wyraz jego oczu był bardziej wymowny niż słowa. Fotografowie klęczeli tak blisko stołu, jak tylko strażnicy im pozwolili. Robili zdjęcie jego twarzy i mojej. Szron stopniał, kiedy całowaliśmy się, zostawiając tylko niewielki ślad wilgoci koło naszych dłoni. Niewiele ciemniejszy od białego obrusu. Ukryliśmy magię, ale pokazaliśmy światu twarz Mroza. Co robisz, kiedy ludzie na całym świecie widzą jak bardzo pocałunek poruszył twojego mężczyznę? Oczywiście, całujesz go znów. Co zrobiłam i tym razem nie martwiłam się o makijaż i rozkaz królowej. Po prostu chciałam widzieć ten wyraz twarzy, kiedy się całowaliśmy. Zawsze i na zawsze.
11
Rozdział 2 Mieliśmy szminkę rozsmarowaną na twarzy, ale byliśmy sidhe i jednymi z
najlepszych
mocy
jakimi
władaliśmy,
była
magia
osobista.
Mała
koncentracja i sprawiłam, że moja szminka wyglądała idealnie, chociaż czułam, że jest rozsmarowana dookoła moich ust. Rozlałam trochę magii na twarzy Mroza, więc wyglądał jak wcześniej, a nie tak, jakby jego twarz była upstrzona czerwoną farbą, roztartą tam i z powrotem. Używanie
magii
przy
prasie
było
nielegalne.
Sąd
Najwyższy
zadeklarował, że to narusza pierwszą poprawkę, wolność prasy i takie tam. Ale dozwolone było używanie niewielkiej ilości magii na sobie do celów kosmetycznych. Poza tym, nie było wielkiej różnicy pomiędzy tym, makijażem czy chirurgią plastyczną. Sąd mądrze postanowił się w to nie mieszać. Mogłam używać magii zamiast makijażu, ale na to potrzebowałam koncentracji, a była mi potrzebna do odpowiadania na pytania. Poza tym, gdyby miał miejsce następny zamach, magia osobista zniknęłaby, a królowa była wystarczająco próżna, by rozkazać mi się umalować, tak na wszelki wypadek. Miałam więc nadzieję, że jeżeli zdarzy się najgorsze, będę przynajmniej dobrze wyglądała. Może zaczynałam być cyniczna. A może po prostu królowa nie dowierzała moim zdolnościom do magii osobistej. Może. Powiedziałam Mrozowi, że odpowiedział na dość pytań jak na jeden dzień, a okrzyki „Mróz, Mróz” zaczynały narastać. Było kilka wulgarnych pytań w stylu: „Czy jest dobra w łóżku…?”, „Jak często w tygodniu ją pieprzysz?” Uwielbiam brukowce, zwłaszcza europejskie. One sprawiają, że amerykańskie brukowce wydają się przyjacielskie. Wszyscy ignorowaliśmy takie wulgarne pytania. Mróz zajął swoją pozycję pod ścianą, za mną. Mogłam czuć tę niewielką magię dookoła niego. Gdyby odszedł dalej ode mnie, osłona pękłaby, ale tak blisko mogłam ją utrzymać. Nie na zawsze, ale na tyle, byśmy poradzili sobie z tym zamieszaniem.
12
Madeline wybrała reportera z jednej z główniejszych gazet, Chicago Tribune, ale jego pytanie sprawiło, że zastanowiłam się, czy nie lepiej odpowiadać brukowcom. - Mam dwu częściowe pytanie… Meredith, mogę? Był taki grzeczny. Powinnam widzieć, że to prowadzi do czegoś, co nie będzie przyjemne. Madeline spojrzała na mnie, a ja skinęłam głową. - Jeżeli sidhe mogą uzdrowić prawie każdą ranę, dlaczego twoje ramię nie jest uzdrowione? - Nie jestem pełnej krwi sidhe, więc leczę się wolniej, bardziej jak człowiek. - Tak, jesteś w części człowiekiem, w części skrzatem, tak jak i sidhe. Ale czy to nie jest prawda, że część arystokratów z Dworu Unseelie niepokoi się, czy jesteś sidhe wystarczająco, by nimi rządzić? I że nawet jeżeli obejmiesz tron, nie zaakceptują cię jako królowej? Uśmiechnęłam się w świetle fleszy i pomyślałam wściekła. Ktoś z nim rozmawiał. Ktoś, kto wiedział lepiej. Niektórzy sidhe bali się mojej śmiertelności, mojej mieszanej krwi i myśleli, że jeżeli usiądę na tronie, zniszczę ich. Że moja śmiertelna krew zabierze ich nieśmiertelność. To był powód stojący za jednym, a może nawet oboma wczorajszymi atakami na mnie. Mieliśmy całe domy arystokratyczne i głowy niektórych domów uwięzione, czekające na wyrok. Nikt nie poinstruował mnie co odpowiedzieć, jeżeli takie pytanie padnie, ponieważ nikomu nawet nie śniło się, że jakikolwiek sidhe czy pomniejsza istota magiczna, śmiałaby rozmawiać z prasą, nawet rzucając tylko aluzję. Spróbowałam półprawdy. - Są pomiędzy arystokratami tacy, którzy widzą moją ludzką krew i krew mniejszych istot magicznych jako coś gorszego. Ale zawsze znajdzie się jakiś rasista, panie… - O’Connel – powiedział. 13
- Panie O’Connel, - dokończyłam. - Wierzysz, że za tym stoi rasizm? Madeline starała się mnie powstrzymać, ale odpowiedziałam, bo chciałam dowiedzieć się, jak wiele wie. - Jeżeli nie rasizm, to co, panie O’Connel? Nie chcą jakiegoś mieszańca półkrwi na swoim tronie. Teraz jeżeli będzie sprzeczał się ze mną, wyjdzie na rasistę. Reporterzy z Chicago Tribune nie chcą wyglądać na rasistów. - To okropne oskarżenie - powiedział. - Tak - odrzekłam. – Okropne. Madeline przerwała to. - Musimy kontynuować. Następne pytanie. Wskazała kogoś innego, trochę za gorliwie, ale nic nie szkodzi. Musieliśmy zmienić temat. Oczywiście następny temat był prawie tak samo zły. - Czy to prawda, że to zaklęcie sprawiło, że policjant strzelił do ciebie, Księżniczko Meredith? Padło od mężczyzny z przodu, który wyglądał niewyraźnie znajomo, w sposób w jaki często wyglądają osoby publiczne. Sidhe nie kłamią. Z omijania prawdy uczyniliśmy prawie narodowy sport. Możemy skłamać. Ale jeśli to zrobimy, stajemy się krzywoprzysięzcami. Kiedyś można było za to zostać wyrzuconym z krainy faerie. Odpowiedź na to pytanie
brzmiała
tak,
ale
nie
chciałam
w ten
sposób
odpowiadać.
Spróbowałam więc nie odpowiedzieć. - Opuśćmy tę „księżniczkę”, chłopaki. Przez trzy lata pracowałam w LA jako detektyw. Nie używam już tytułu. Chciałam uniknąć pytań o zaklęcie. To była część nieudanego przewrotu pałacowego. Nie dzielimy się wiedzą, że to arystokrata sidhe sprawił, że jeden z policjantów próbował mnie zabić. 14
Madeline
chwyciła
wskazówkę
idealnie,
wywołując
następnego
dziennikarza z nowym pytaniem. -
To niemalże wystawa
sił sidhe,
Księż… Meredith.
–
Kobieta
uśmiechnęła się, kiedy opuszczała słowo ”księżniczka”. Miałam nadzieję, że to im się spodoba. Nie potrzebowałam tytułu by wiedzieć, kim byłam. – Czy te dodatkowe siły są dlatego, że obawiasz się o swoje bezpieczeństwo? - Tak - odpowiedziałam, a Madeline wskazała następnego. Był to inny reporter, ale powtórzył pytanie, którego się obawiałam. - Czy to zaklęcie było przyczyną, że policjant strzelił do ciebie, Meredith? Wzięłam głęboki oddech i nie byłam pewna co mam powiedzieć, kiedy Doyle przesunął się obok mnie. Pochylił się do mikrofonu jak czarny posąg, cały wyrzeźbiony z jednego kawałka – czarny garnitur szyty na miarę, czarna koszula, buty, nawet jego krawat były w tej samej czerni. - Mogę przejąć to pytanie, księżniczko Meredith? Srebrne kolczyki w jego szpiczastych uszach odbiły światło. W przeciwieństwie do tego co sądzą ci, którzy udają faerie, wszczepiając sobie implanty ucha, spiczaste uszy wskazują, że się nie jest czystej krwi, ale z dodatkiem krwi pomniejszych istot magicznych. Jego czarne, sięgające kostek włosy mogłyby ukryć tę „deformację”, ale prawie nigdy nie zakrywał uszu. Włosy spinał zazwyczaj z tyłu głowy. Diamentowy ćwiek, który miał w uchu, lśnił tuż obok mojej twarzy. Większość jego broni jest jednokolorowa, jak on sam, więc ciężko było dojrzeć noże i pistolety, czarne na czarnym. Był Ciemnością Królowej, jej zabójcą, przez więcej niż tysiąc lat. Teraz był mój. Zmusiłam się, by utrzymać twarz tak pustą jak on, by nie pokazać ulgi. - Jak sobie życzysz - powiedziałam. Pochylił się do mikrofonu stojącego przede mną. -Na temat zamachu na życie księżniczki, który miał miejsce wczoraj, jest nadal toczone śledztwo. Przykro mi, ale niektóre szczegóły nie są gotowe, by dyskutować o nich publicznie. 15
Jego głęboki głos rozbrzmiał w mikrofonie. Widziałam, że niektóre reporterki zadrżały i to nie ze strachu. Nie zdawałam sobie sprawy, że ma taki radiowy głos. Myślę, że podobnie jak Mróz, nigdy nie przemawiał do mikrofonu, ale w przeciwieństwie do Mroza nie przeszkadzało mu to. Ani trochę. Był Ciemnością, a ciemność nie obawia się nas, to my boimy się jej. - A co możecie powiedzieć nam na temat zamachu? – Zapytał inny reporter. Nie byłam pewna, czy pytanie skierowane było do Doyle’a, czy do mnie. Nie widziałam jego oczu przez czarne okulary, ale mogłam poczuć na sobie jego spojrzenie. Pochyliłam się do mikrofonu. - Obawiam się, że niewiele. Jak powiedział Doyle, dochodzenie trwa. - Wiecie, kto za nim stał? Doyle znów pochylił się do mikrofonu. - Przykro mi, panie i panowie, ale jeżeli upieracie się przy zadawaniu pytań, na które nie możemy odpowiedzieć, ze względu na obawę o wstrzymanie naszego wewnętrznego dochodzenia, wtedy ta konferencja zostanie zakończona. Z jednej strony załatwił to, ale z drugiej, użył złego słowa „wewnętrzne” - A więc to magia sidhe zaczarowała policjanta – krzyknęła jakaś kobieta. Cholera, pomyślałam. Doyle to spowodował, więc starał się to oczyścić. - Mówiąc „wewnętrzne” miałem na myśli, że dotyczy Księżniczki Meredith, potencjalnego następcy tronu Królowej Andais. Nic nie może być bardziej wewnętrzne niż to. Zwłaszcza dla tych, którzy należą do księżniczki. Rozmyślnie starał się rozproszyć ich, w kierunku mojego seksualnego życia ze strażnikami. Bezpieczniejszy temat.
16
Madeline współpracowała, wybierając reportera z brukowca do zadania następnego pytanie. Jeżeli ktoś przedkładał seks nad wewnętrzną politykę, to brukowce. Połknął przynętę. - Co to znaczy, że należycie do księżniczki? Doyle pochylił się niżej do mikrofonu, wystarczająco blisko, by jego ramiona otarły się o mnie. To było bardzo subtelne i świadome. Pewnie przyciągnęłoby więcej spojrzeń, gdybyśmy z Mrozem nie całowali się wcześniej, ale Doyle wiedział jak grać z prasą. Musisz ruszyć powoli i wyznaczyć sobie jakiś cel. Zaczął grać z mediami od kilku ostatnich tygodni, ale jak ze wszystkim, uczył się bardzo szybko i robił to bardzo dobrze. - Oddalibyśmy za nią nasze życie. - Służby Specjalne przysięgły oddać swoje życie za prezydenta, ale nie należą do niego. – reporter podkreślił słowo „należą”. Doyle pochylił się bliżej do mikrofonu, co zmusiło go do położenia jednej ręki na oparciu mojego krzesła, więc byłam otoczona przez jego ciało. Aparaty eksplodowały, co znów mnie oślepiło. Pozwoliłam sobie oprzeć się o Doyle’a, częściowo dla zdjęć, a częściowo, ponieważ to lubiłam. - Może pomyliłem słowa - powiedział Doyle, przy moich świątecznych barwach otaczających jego czerń. - Czy uprawiałeś seks z księżniczką? – Zapytała reporterka. - Tak - powiedział po prostu. Reporterki prawie westchnęły w grupowym pragnieniu. - Mróz, czy spałeś z księżniczką? – Zapytała inna dziennikarka. Doyle odsunął się i pozwolił Mrozowi znów podejść do mikrofonu, chociaż ja wolałabym trzymać go od niego z daleka. Był odważny, podszedł i pochylił się ponad mną. Ale Mróz nie grał do kamer. Jego twarz była arogancka i idealna, nic nie pokazywała, chociaż jego szare oczy rzuciły do kamer wściekłe spojrzenie. Zawsze zostawiał nam gierki medialne. Ale wiedziałam, że to nie arogancja sprawiała, że nie chciał grać, tylko strach. 17
Fobia, jak kto woli, przed kamerami, reporterami i tłumem. Pochylił się sztywno. - Tak – powiedział. To nie powinna być dla nikogo nowina. Oficjalnie wróciłam do faerie by szukać męża. Sidhe nie mają wielu dzieci, a członkowie rodziny królewskiej żenią się tylko wtedy, kiedy oczekują dziecka. Królowa i ja wytłumaczyłyśmy to na innej konferencji prasowej, kiedy za pierwszym razem powróciłam do domu. Ale wtedy trzymała strażników z daleka od mikrofonów. Było coś w pozwoleniu strażnikom na odpowiadanie na pytania, co ekscytowało media. Prawie jakby to było bardziej nieprzyzwoite, kiedy to mówili. - Czy obaj uprawialiście seks z księżniczką w tym samym czasie? - Nie - Mrozowi udało się nie skrzywić. Mieliśmy szczęście, że reporterzy nie spytali, czy obaj spali równocześnie ze mną. Bo spali. Istoty magiczne mogą spać ze sobą jak wielkie przytulanki. Nie zawsze z powodu seksu, czasem dla bezpieczeństwa i pocieszenia. Mróz cofnął się pod ścianę, sztywny i nieszczęśliwy. Reporterzy zaczęli krzyczeć do niego inne nawet bardziej seksualne pytania. Madeline pomogła nam z tym skończyć. - Myślę, że nasz Zabójczy Mróz jest trochę nieśmiały przy mikrofonie, chłopcy i dziewczęta. Wybierzmy kogoś innego. I wybrali. Wykrzykiwali imiona i pytania
do
mężczyzn. Jeden czy dwóch
strażników stojących na podium nigdy nie występowało przed mediami. Nie byłam nawet pewna, czy Adair i Hawthorne widzieli kiedykolwiek telewizor lub film. Obaj nosili pełne zbroje, ta Adaira wyglądała, jakby zrobiona była z złota i miedzi, a Hawthorne’a z ciemnego karmazynu, w kolorze, jakiego nie miał żaden metal. Zbroja Adaira była metalowa, Hawthorne’a wyglądała na metal, ale nie mogłam stwierdzić, z czego była zrobiona. Z czegoś magicznego. Obaj zdecydowali się mieć hełmy zamknięte. Adair wydaje mi się dlatego, że królowa obcięła jego włosy, by ukarać go za odmowę wejścia do
18
mojego łóżka. Włosy Hawthorna nadal opadały gęstymi czarno zielonymi falami do jego kostek. Nie miałam pojęcia, dlaczego trzymał swój hełm zamknięty. Musieli gotować się przy takiej ilości światła elektrycznego, ale skoro zdecydowali się nosić pancerze, będą je nosić, aż zemdleją. No, przynajmniej Adair. Nie wiedziałam aż tyle o Hawthornie. Wiedzieli, co to aparaty fotograficzne, ponieważ królowa lubiła swojego Polaroida, ale poza tym technologia była im obca. Zastanawiałam się, jak się czują teraz, rzuceni lwom na pożarcie. Ale ich twarze nic nie pokazywały. Byli Krukami Królowej, wiedzieli jak ukryć to, co czuli. Na szczęście nikt nie wywołał ich imion, pewnie dlatego, że nikt nie wiedział, kim są. Madeline wreszcie wskazała pytanie i jego ofiarę. - Brad, masz pytanie do Rhysa. Reporter podniósł się, a inni opadli jak rozczarowane kwiaty. - Rhys, jak to jest być prawdziwym detektywem w Los Angeles? Rhys był daleko, prawie na końcu podium. Był najniższym z czystej krwi sidhe, miał tylko pięć i pół stopy2 wzrostu. Jego białe loki opadały mu do pasa, chwycone na głowie przez kremową fedorę3 z ciemniejszą wstęgą. Płaszcz, podobnie jak garnitur był dopasowany do kapelusza. Wyglądał jak skrzyżowanie staromodnego detektywa z dużym wyczuciem mody, męskiego striptizera i pirata. Striptizer pochodził z jasno niebieskiego jedwabnego podkoszulka, który przywierał do jego muskularnej piersi i twardego jak tara do prania brzucha. Pirat pochodził z tego, że na jednym oku nosił opaskę. Nie była to poza, ale nie chciał, by prasa zobaczyła, co zostało po tym, jak gobliny rozdarły jego oko, blizny znaczyły jego chłopięco przystojną twarz. Ocalałe oko było trzema okręgami błękitu. Mógł użyć osłony, by ukryć blizny, ale kiedy zdał sobie sprawę, że blizny nie przeszkadzają mi, przestał
2
3
ok. 168 cm Fedora – rodzaj kapelusza z rondem, zwykle filcowego, z wklęsłą fałdą wzdłuż
główki. Taki kapelusz nosił m.in. Humphrey Bogart w filmie Sokół maltański.
19
zawracać sobie tym głowę. Uważał, że blizny dodają mu charakteru i tak było. Rhys zawsze był wielkim fanem filmów noir i dziennikarze o tym pamiętali. Z tego powodu polubiłam ich trochę bardziej. Teraz położył jedną rękę płasko na stole, a drugą za moimi ramionami, kiedy pochylił się do mikrofonu, podobnie jak to zrobił Doyle. Ale Rhys lepiej wiedział jak grać do kamer, bo robił to dłużej. Zdjął fedorę i potrząsnął włosami, aż opadły na ramiona w grubych białych lokach. - Uwielbiam pracę detektywa w L.A. - Jest tak jak w filmie? – Ktoś zapytał. - Czasami, ale nie często. W końcu wykonuję bardziej pracę ochrony niż rzeczywiście detektywistyczną. Następne pytanie było interesujące. - Krążyły plotki, że niektóre gwiazdy oczekiwały od ciebie i innych strażników, bardziej ciała, niż ochrony, czy to prawda? To było mocne, ponieważ wielu klientów pytało, lub sugerowało, że są chętni na seks. Mężczyźni najczęściej ignorowali to zaproszenie, lub mówili nie. Dokładna odpowiedź brzmiała więc tak. Ale jeśli powie tak, to wszystkie te gwiazdki i osoby publiczne, które ochraniał Rhys, będą jutro na pierwszych stronach brukowców, a to będzie nasza wina. Nasz dawny szef, Jeremy Grey zasługuje na coś lepszego. Tak jak i nasi klienci. Ci właściwi trzymaliby się z daleka od Agencji Detektywistycznej Greya, a ci niewłaściwi przychodziliby i doznawali rozczarowania. Pochyliłam się do mikrofonu i powiedziałam sugestywnie. - Obawiam się, że Rhys był za bardzo zajęty ochranianiem mnie, by ochraniać kogoś innego. To rozśmieszyło ich i rozproszyło. Wróciliśmy do seksualnych pytań dotyczących nas, a na te mogliśmy odpowiedzieć. - Czy Rhys jest dobry w łóżku? - Tak - powiedziałam. 20
- Czy księżniczka jest dobra w łóżku? - Bardzo. Widzicie, proste pytania. - Rhys, czy kiedykolwiek dzieliłeś łóżko z księżniczką i jakimś innym strażnikiem? - Tak. Potem reporterze zaczęli działać razem. Pierwszy starał się zapytać z kim, ale Madeline powiedziała, że miał już swoje pytanie. Zapytała następna reporterka. - Rhys, z kim dzieliłeś się księżniczką? Rhys mógł potańczyć koło tego pytania, ale wybrał prawdę. Właściwie dlaczego nie. - Z Nikką. Kamery i uwaga zwróciła się na Nikkę, jak spojrzenia lwów na nowo zauważoną
gazelę.
Ta
właśnie
gazela
miała
sześć
stóp4
wzrostu,
ciemnobrązową skórę i ciemnoorzechowe włosy opadające do kostek, grube i proste, przytrzymywane w tyle tylko przez cienki, miedziany diadem. Był nagi od pasa w górę, poza ciemnozłotym jedwabiem owiniętym wokół piersi, dopasowanym żółtym wzorem do brązu jego spodni od garnituru. Miał 9 mm pistolet przyczepiony z przodu spodni, ponieważ nie mógł nosić kabury podramiennej, czy swojego miecza, bez uszkodzenia skrzydeł. Wystawały nad ramionami i trochę nad jego głową. Omiatały jego łydki, a końce prawie zamiatały podłogę. To były wielkie skrzydła ćmy, jakby pół tuzina różnego rodzaju gigantycznych jedwabników jedną ciemną nocą miało seks z faerie. Tylko dwa dni temu te skrzydła były znamieniem z tyłu jego ciała, ale podczas seksu jego skrzydła nagle wyrosły z pleców i stały się prawdziwe. Jego plecy były teraz jednym gładkim, brązowym ciałem.
4
ok. 183 cm
21
Przesunął się by do nas dołączyć, kiedy kamery znów nas oślepiły. Rhys został ze mną, a Nicca stanął obok, górując nad nami obojgiem. Spojrzał na tłum, jego twarz wyrażała zdziwienie. Nie był przyzwyczajony do przebywania w centrum uwagi. - Nicca, naprawdę spałeś z księżniczką i Rhysem? Pochylił się w kierunku mikrofonu, więc był po mojej jednej stronie, a Rhys po drugiej. Skrzydła poruszały się ponad moją głową. - Tak - powiedział, potem odsunął się. Aparaty strzelały, a reporterzy wykrzykiwali swoje pytania, aż Madeline wybrała następne. - Jak dostałeś skrzydła? Dobre pytanie. Niestety nie mieliśmy na nie dobrej odpowiedzi. - Chcecie znać prawdę? – Zapytałam. – Nie jesteśmy pewni. - Nicca, co robiłeś, kiedy pojawiły się skrzydła? Wtedy Nicca uklęknął, jego skrzydła zafalowały, więc przez chwilę byłam uwięziona pomiędzy nimi. Nie widziałam nic, poza fleszami. - Uprawiałem seks z Meredith. Reporterzy zaczęli chichotać jak dzieciaki z liceum. Amerykańscy reporterzy i niektórzy z Europy, nigdy nie przyjęli do wiadomości faktu, że istoty magiczne, wszystkiego rodzaju, nie uważają seksu za coś złego. Więc przyznawanie się do seksu z kimś, jeżeli tylko nie jest to niewygodne dla twojego kochanka, nie jest złe, czy skandaliczne. - Był z wami Rhys? - Tak. Technicznie to Rhys był poza łóżkiem, a nie w nim, ale Nicca nie widział tu powodu do sprostowania. - Czy ktoś jeszcze był z wami w łóżku, kiedy to się stało? - Tak.
22
To był Nicca. Był bardzo sidhe. Kiedy ktoś go pyta, dokładnie odpowiada na to o co jest pytany i nic więcej. Nicca nie był dobry w wymyślaniu historyjek, więc zablokował się ukierunkowując na prawdę. - Kto? – Ktoś krzyknął. Nicca spojrzał na mnie, a nie powinien. To spojrzenie wystarczało reporterom, by zorientowali się, że nie jest pewny, czy chcę, żeby powiedział imię. Cholera. Większość kobiet sidhe nie lubi zdradzać, że pieprzyły pomniejsze istoty magiczne, ale ja się nie wstydziłam. Reporterzy mogli zrobić więcej z tego jednego spojrzenia, niż było warte. Szlag by to. Kłopotem było, że Sage’a nie było na scenie. Nie był sidhe, a jego własna królowa życzyła sobie jego obecności przy swoim boku. Poza tym, nasza królowa nie chciała, bym pokazywała się z nim. Według własnych słów Andais „Seks oralny może być, ale on nie będzie cię pieprzył. Żaden krwawy motyl, nieważne jak duży, nie będzie siedział na moim tronie jako król.” Więc Sage musiał zostać. To sprawiło, że ta chwila stała się nawet bardziej interesująca. - Ten trzeci czy może czwarty - powiedziałam z uśmiechem – nie jest obecny dziś tutaj. Nie chce uwagi mediów. - Czy będzie jednym z twoich kochanków i potencjalnych królów? - Nie. – To było prawdą. - Dlaczego nie? – Rzucił ktoś inny. Wolałabym nie odpowiadać, ale zrobił to Nicca. - Nie jest sidhe. Niech to licho. To spowodowało następny szał wykrzykiwanych pytań. Pochyliłam się do Nikki i nakazałam mu, by cofnął się na swoje miejsce pod ścianą. Rhys wrócił do swojej części przy krańcu sceny, gdzie mógł obserwować tłum. Starał się nie śmiać. No, może to było zabawne. Ale Nicca od teraz miał stać z daleka od mikrofonu. Nie wstydziłam się tego, co robiłam z Sage’m, ale nie byłam pewna, jak wiele moja ciotka chciała, żebym wyjawiła mediom. Wydawała się tym zakłopotana. 23
Madeline w końcu znalazła pytanie, które wydawało jej się odpowiednie. Myliła się. - Który z nich jest najlepszy w łóżku, Meredith? Zmusiłam się, by nie spojrzeć na Madeline. Co ona wyprawia puszczając takie pytanie? Wiedziała lepiej. - Spójrz na nich. Jak ktokolwiek mógłby wybrać jednego? Zaśmiali się, ale nie odpuścili. - Wydawałaś się wcześniej preferować Mroza, księżniczko. To nie było pytanie, na które mogłabym odpowiedzieć. - Rozumiemy, Księżniczko, ale jeżeli nie jeden, to którzy są twoimi faworytami? To było podstępne. - Każdy z kim miałam seks, jest w pewien sposób specjalny. Prawda. - Z iloma miałaś seks? Zaśmiałam się do mikrofonu. - Panowie, czy moglibyście wystąpić o krok lub dwa? Rhys, Nicca, Doyle i Mróz przesunęli się do przodu. Tylko trzech dodatkowych strażników cofnęło się pod ścianę. Skóra Galena była prawie tak biała jak moja własna, ale jasne światła uwypukliły zielony odcień tej jasności. Jego loki były zielone w każdym świetle, poza ciemnością, wtedy wyglądały na blond. Obciął je tuż ponad ramionami, zostawiając tylko cienki warkoczyk, który przypominał mi, że kiedyś opadały do kostek. Z istot magicznych, tylko sidhe mogą zapuścić tak długie włosy. Galen obciął swoje z własnej woli, nie jak Adair, czy Amatheon stojący obok niego. Ciemnorude włosy Amatheona zaplecione były w francuski warkocz, więc dziennikarzom ciężko było zorientować się, że teraz sięgają do ramion. Poddał się rozkazowi królowej szybciej niż Adair. Obcięcie włosów było dla mężczyzn karą, poniżeniem ich by zrobili to, co chce królowa, dlatego takie dziwne było, że 24
Galen sam ściął swoje. Był najmłodszym z Kruków Królowej, był tylko o siedemdziesiąt pięć lat starszy niż ja. Pomiędzy sidhe to tak, jakbyśmy dorastali razem. Od kiedy miałam czternaście lat, a może wcześniej, myślałam, że jego otwarta, przystojna twarz jest ideałem. Chciałam, żeby mój ojciec pozwolił mi zaręczyć się z Galenem, ale on wybrał innego. To narzeczeństwo przetrwało siedem lat, ale nie mieliśmy dzieci i w końcu powiedział
mi,
że
jestem
za
bardzo
ludzka
dla
niego.
Nie
jestem
wystarczająco sidhe. To sprawiło, że zastanawiałam się, dlaczego mój ojciec nie pozwolił mi mieć Galena. Galen zwrócił swoje urocze, zielone oczy na mnie i uśmiechnął się, a ja uśmiechnęłam się do niego. Był uzbrojony jak każdy z nich w noże i pistolety, ale było w nim coś miękkiego, coś co większość z nich utraciła na wieki, zanim on lub ja urodziliśmy się. Mógł oddać za mnie życie i w przeciwieństwie do innych lubił mnie, od kiedy byłam dzieckiem. Ale jako polityk był katastrofą, a to byłoby okropne na wysokim dworze faerie. Ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam i zobaczyłam Madeline zasłaniającą ręką mikrofon. - Wpatrujesz się w niego. Nie pozwolimy, by powtórzył się mały incydent z Mrozem, prawda? – Wyszeptała. Cofnęła się, uśmiechając się do prasy, ruchem ręki włączając mikrofon. Starałam się trzymać twarz odwróconą od tłumu, bo zarumieniłam się. Niewiele, jak na ludzkie standardy to nie było dużo. Skóra sidhe nie rumieni się jak ludzka skóra. Oczywiście, to, że moja twarz była odwrócona od kamer, znaczyło, że Galen może mnie widzieć. W niektóre dni można tylko wybierać rodzaj zakłopotania, a nie uciekać od niego. Odezwała się Madeline. - Księżniczka zaczyna być trochę zmęczona, więc będziemy już kończyć. Wywołało to powszechny krzyk oburzenia i wznowiło wybuch fleszy aparatów. Było to złe, ponieważ Galen podszedł do mnie. Klęknął przede mną, obok mojego krzesła, był wystarczająco wysoki, więc był widoczny. Dotknął mojego podbródka, tak delikatnie, tylko opuszkami palców. 25
Spojrzałam na niego. Zapomniałam, że oboje jesteśmy pod obstrzałem kamer. Przybliżył swoją twarz bliżej, przez co zapomniałam, że jesteśmy na scenie. Pochyliłam się, jego dłonie otuliły moją twarz. To sprawiło, że zapomniałam o wszystkim. Nie miałam na to wytłumaczenia. Dzieliliśmy łóżko od miesięcy. Był katastrofalnym politykiem i pokazanie mu jak wiele dla mnie znaczy przy wszystkich, mogło być dla niego niebezpieczne, ale nie myślałam o tym, kiedy się pocałowaliśmy. Nie myślałam o niczym, kiedy widziałam ten uroczy wyraz jego twarzy, spojrzenie jego oczu. Kochał mnie odkąd miałam siedemnaście lat i to było w jego oczach, jakby nic się nie zmieniło, jakby czas nie minął. Królowa rozkazała mi nie faworyzować nikogo. Będzie zła na mnie, na niego, na nas, ale po „małym incydencie z Mrozem” jak nazwała to Madeline, co znaczył jeden więcej? To było złe, ale nadal go całowałam. Nadal chciałam go całować. Nadal, jeszcze przez chwilę, cały świat ograniczał się do twarzy Galena, jego ręki na mojej skórze i jego ust na moich. To był delikatny, skromny pocałunek. Myślę, że zdawał sobie sprawę, że przy mocniejszym pocałunku nie zdołam utrzymać osłony, która sprawia, że Mróz i ja nie wyglądamy jak pomazane szminką ofiary. Galen odsunął się, a w jego oczach było widać to zdziwienie, które ma czasem, jakby nie wierzył, że może mnie pocałować, może mnie dotknąć. Czasami widziałam ten sam wyraz na swojej twarzy, odbijającej się w lustrze. -
Czy
wszyscy
dostaniemy
całusa?-
Rozległ
się
głęboki
głos,
przypominający szum morza. Barinthus przesunął się w naszą stronę w wirze swoich włosów, w kolorze wszystkich mórz i oceanów. Turkusowe jak śródziemnomorskie, ciemno niebieskie jak Pacyfik, szaroniebieskie jak ocean przed sztormem, przechodzące w prawie czarne, kiedy woda jest głębsza i gęsta jak krew śpiących olbrzymów. Kolor poruszał się i zmieniał, a jego włosy wyglądały jakby zawsze się zmieniały jak sam ocean. Kiedyś był bogiem morza. Tylko ostatnio odkryłam, że był Manannan Mac Lir, ale to była tajemnica. Teraz był Barinthusem, upadłym bogiem morza. Przeszedł z
26
gracją przez scenę, całe jego siedem stóp5. Miał niebieskie oczy z wąskimi źrenicami podobnymi do tych, jakie mają zwierzęta żyjące w głębi oceanu. Miał drugą przeźroczystą powiekę, którą mógł zamykać, kiedy był pod wodą, a którą mrugał, kiedy był zdenerwowany. Mrugał nią właśnie teraz. Zastanawiałam się, czy ktokolwiek z reporterów zdawał sobie sprawę, ile kosztowało tak skrytego człowieka zasugerowanie pocałunku i zrobienie z siebie centrum zainteresowania przed kamerami. Galen zdał sobie sprawę, że źle się zachował i pokazał mi oczami, że jest mu przykro. Nieszczęśliwie, jego twarz nie była trudna do odczytania, nawet dla reporterów. Królowa powiedziała, żadnych faworytów. Nasze zachowanie zmuszało mnie do próby udowodnienia, że nie mam żadnego. Po tym co Galen i ja właśnie zrobiliśmy, będzie to trudne. Większość mężczyzn stojących obok mnie udawała do kamer i to nic nie kosztowało, ani
mnie, ani ich. Ale Barinthus nie był jednym z nich. Był
przyjacielem mojego ojca i jak na amerykańskie standardy, nie uprawialiśmy seksu. Nawet jak na standardy Billa Clintona. Gdybym była nim, wolałabym zostać tam, gdzie stał, pod ścianą. Ale on miał wyższy standardy prawdy, nawet niż większość sidhe. Spojrzałam na Barinthusa. A ponieważ ja siedziałam, a on stał, zajęło mi chwilę, zanim dotarłam do twarzy. - Jeżeli chcesz. Utrzymałam miły ton głosu, a twarz przyjazną. Barinthus i ja nigdy się nie całowaliśmy, a pierwszy pocałunek nie powinien być przed kamerami. To Rhys nas ocalił. - Jeżeli Barinthus dostanie całusa, to ja też chcę jednego. - Będzie uczciwie, jak wszyscy dostaniemy - odezwał się Doyle. Barinthus uśmiechnął się lekko.
5
ok. 213,40 cm
27
- Ustępuję tym, co bardziej potrzebują i odbiorę mój pocałunek na osobności. - Galen i Mróz dostali już swoje - powiedział Rhys i Galen wrócił na swoje miejsce w szeregu, Rhys udawał, że boksuje jego uszy. Barinthus ukłonił się z gracją i chciał cofnąć się do szeregu. Ale się nie udało. - Lordzie Barinthus, zdecydowałeś się z „twórcy królów”, stać się królem? Żaden sidhe nie nazwałby go „twórcą królów” w twarz, a już na pewno nie „twórcą królowych”. Ale prasa, no cóż, nie mógł boksować ich uszu. Klęknął raczej, niż pochylił się do mikrofonu. Ale nawet kiedy klęczał, jego głowa była ponad moją. - Wątpię, bym został z księżniczką jako stały członek jej straży. - Dlaczego nie? - Jestem potrzebny gdzie indziej. Prawda była taka, że zanim Królowa Andais przyjęła go na Dwór Unseelie, po tym, jak wyrzucono go z Dworu Seelie, Barinthus obiecał, że nigdy nie zgodzi się zasiąść na tronie, nie, żeby mu go oferowano. Ale on był Manannan Mac Lir, więc królowa i jej arystokraci obawiali się jego mocy. Dlatego dał jej najbardziej uroczystą przysięgę, że nigdy osobiście nie usiądzie na jej tronie. Pokłonił się wszystkim ogólnie i cofnął się pod ścianę. Jasno dał do zrozumienia, że skończył dzisiaj z odpowiadaniem na pytania. Kitto, półgoblin sidhe przesunął się z powrotem na swoje miejsce. Miał tylko cztery stopy6 wzrostu, co sprawiało, że większość mediów próbowało opisywać go jako dziecinnego. Był wystarczająco stary, by pamiętać jaki był świat, zanim chrześcijaństwo stało się religią. Ale jego wygląd nie nadawał się dla mediów. Jego krótkie czarne loki, jasna skóra i okulary sprawiały, że wyglądał
6
ok. 122 cm
28
pospolicie w swoich dżinsach i podkoszulce. Królowa nie miała garnituru dla kogoś tak niskiego. - Księżniczko Meredith, jak wybierzesz męża pośród tylu wspaniałych mężczyzn? – Zapytał reporter. - Ten który sprawi, że zajdę w ciążę, zdobędzie nagrodę - powiedziałam uśmiechając się. - Co będzie, jeśli zakochasz się w kimś innym? Co jeśli nie ten którego kochasz, sprawi, że zajdziesz w ciążę? Westchnęłam i nie powstrzymywałam smutnego uśmiechu. - Jestem księżniczką i następcą tronu. Miłość nigdy nie była warunkiem dla królewskich małżeństw. - Czy tradycyjnie nie śpicie z jednym narzeczonym przez pewien czas, aż okaże się czy jest ciąża, czy nie? - Tak - powiedziałam i przeklęłam, że ktokolwiek zna nasze zwyczaje tak dobrze. - Skąd więc ten maraton mężczyzn? - Gdybyście mieli okazję, nie wykorzystalibyście jej? – Zapytałam, a to ich rozbawiło. Ale nie rozproszyło. - Mogłabyś poślubić mężczyznę, którego nie lubisz, tylko dlatego, że zostanie ojcem twojego dziecka? - Nasze prawo jest jasne - powiedziałam. – Poślubię ojca mojego dziecka. - Bez znaczenia, kto to będzie? – zapytał następny reporter. - Takie jest nasze prawo. - A jeżeli twój kuzyn, Książę Cel, zapłodni jedną ze swoich strażniczek? - Wtedy, stosownie do życzenia Królowej Andais, on będzie królem. - Więc to jest wyścig, kto pierwszy zajdzie w ciążę? - Tak. - Gdzie jest Książę Cel? Nikt nie widział go od prawie trzech miesięcy. 29
- Nie jestem opiekunem mojego kuzyna. W rzeczywistości był w więzieniu za próbę zabicia mnie zbyt wiele razy oraz za inne zbrodnie, o których królowa nie chciała, by dwór wiedział. Za niektóre z nich powinien zostać skazany, ale wytargowała życie swojego jedynego dziecka. Był zamknięty na sześć miesięcy, torturowany za pomocą magii, którą użył przeciwko ludziom mającym w sobie krew sidhe. Łzy Branwyn’a jedna z naszych najbardziej strzeżonych mikstur. Był to afrodyzjak, który działał nawet przeciwko czyjejś woli. Ale więcej, sprawiał, że twoje ciało chciało być dotykane, dopełnione. Był skuty łańcuchami i pokryty Łzami Branwyn’a. Na dworze zakładano się, że jego umysł tego nie wytrzyma. Zaledwie wczoraj królowa pozwoliła, by jedna z jego strażniczek zaspokoiła potrzeby Cela, by ocalić jego zdrowie psychiczne. I nagle miały miejsce dwa, nie, trzy zamachy na moje życie i jeden na życie królowej. To było więcej niż zbieg okoliczności, ale królowa kochała swojego syna. Madeline obejrzała się na mnie. - Wszystko w porządku, Księżniczko? - Przykro mi, zaczynam być trochę zmęczona. Czy przegapiłam pytanie? Uśmiechnęła się i skinęła głową. - Obawiam się, że tak. Powtórzyli je i żałowałam, że znów go nie przegapiłam. - Czy wiesz, gdzie jest twój kuzyn, książę? - Jest w kopcu, ale nie wiem, co robi dokładnie w tej chwili. Przykro mi. Potrzebowałam zakończyć ten temat, zakończyć tę konferencję. Dałam sygnał Madeline i zakończyła, obiecując zdjęcia za dzień lub dwa, kiedy księżniczka będzie w pełni uzdrowiona. Malutki faerie ze skrzydłami motyla wleciał przed kamery. To był krwawy motyl. Sage z którym „spałam” mógł powiększyć się do ludzkich rozmiarów, ale większość krwawych motyli była na stałe wielkości lalki Barbie, a nawet mniejszych. Królowa nie będzie szczęśliwa, że małe faeria latają przed kamerami. Kiedy w kopcu była prasa, mniejsze istoty magiczne o 30
wyglądzie człowieka trzymały się od dziennikarzy z daleka, a zwłaszcza z daleka od kamer, czy oburzenia na twarzy królowej. Postać była jasnoróżowa z opalizującymi niebieskimi skrzydłami. Przefrunęła
przez
lampy
kamer
zasłaniając
oczy
malutkimi
rękami.
Myślałam, że wyląduje na mnie lub może na Doyle’u, ale przeleciała przez całą scenę i wylądowała na ramieniu Rhysa. Chwyciła się jego długich białych loków. Coś wyszeptała mu do ucha, używając jego włosów i kapelusza jako osłony. Rhys wstał i podszedł do nas uśmiechając się. Doyle stał obok mnie, ale nawet z tak bliska nie słyszałam, co Rhys mu wyszeptał. Doyle lekko skinął głową i Rhys wyszedł z pokoju, z małym krwawym motylem nadal wplątanym w jego włosy. Chciałam zapytać, co się stało tak ważnego, że Rhys wyszedł przy prasie. - Rhys, dlaczego wychodzisz? – ktoś krzyknął. Rhys pomachał im, uśmiechnął się i wyszedł. Doyle pomógł mi wstać, potem reszta strażników zamknęła się wokół mnie jak wielokolorowy mur, ale reporterzy jeszcze nie skończyli. - Doyle, Księżniczko, co się stało? - Co powiedział ten mały? Konferencja prasowa była skończona, więc ich zignorowaliśmy. Może powinniśmy dać im jakieś wytłumaczenie, ale Doyle nie uważał, żebyśmy musieli się tym kłopotać lub nie wiedział co powiedzieć. Napięcie w jego ręce, którą dotknął mnie, wskazywało, że cokolwiek Rhys mu powiedział, to nim wstrząsnęło. Czego obawia się Ciemność? Moja ściana wielokolorowych mięśni sprowadziła mnie na dół po schodach i wyprowadziła z sali. Kiedy byliśmy w korytarzu, pustym, bez mediów, nadal szeptałam. Nowoczesna technologia to cudowna rzecz, ale my nie potrzebowaliśmy nikogo z czułym mikrofonem, nagrywającego nas. - Co się stało? 31
- Mamy dwa martwe ciała w korytarzu niedaleko kuchni. - Istoty magiczne? - Jedna tak - odrzekł. Potknęłam się na swoich wysokich obcasach, ponieważ chciałam się zatrzymać, ale jego ramię na moim zmuszało nas do poruszania się. - A co z drugim? Skinął głową. - Tak, no właśnie. - To jeden z reporterów? Ktoś tam zawędrował? Mróz pochylił się od rzędu mężczyzn. - Niemożliwe. Rzuciliśmy zaklęcie, które sprawiło, że nie mogli opuścić bezpiecznej strefy wewnątrz kopca. Doyle spojrzał na niego. - Wytłumacz więc martwego człowieka z kamerą w ręce w naszym kopcu. Mróz otworzył usta, po czym je zamknął. - Nie mogę. Doyle potrząsnął głową. - Tak jak ja. Mieliśmy martwego reportera w kopcu Unseelie i masę żywych reporterów nadal na terenie. Nawet kataklizm tego nie zatuszuje.
32
Rozdział 3 Widziałam więcej przemocy na dworach, niż podczas mojej pracy jako prywatny detektyw w Los Angeles. Ale więcej śmierci widziałam jednak w L.A. nie dlatego, że byłam włączana do spraw dotyczących morderstw – prywatni detektywi nie prowadzą spraw o morderstwa - ale ponieważ większość istot, które żyją w krainie faerie, jest nieśmiertelnych. Zgodnie z definicją nieśmiertelni nie umierają często. Mogłam policzyć na palcach jednej ręki, jak często policja wzywała nas na miejsce przestępstwa i nadal zostałyby mi wolne palce. A nawet z tymi sprawami mieliśmy kontakt dlatego, że Agencja Detektywistyczna Greya mogła poszczycić się najlepszymi pracownikami na Wschodnim wybrzeżu. Magia jest podobna do wszystkiego innego, jeżeli jesteś w tym dobry, niektórzy ludzie znajdą sposób, by wykorzystać to do niecnych celów. Nasza agencja specjalizuje się w problemach nadnaturalnych. Magiczne rozwiązanie. Tak było na naszych wizytówkach i wszystkim. Nauczyłam się tam, że wszystkie ciała to „to”. Nie „ona”, nie „on”, ale „to”. Bo jeżeli myślisz o trupie jako nim lub niej, wtedy zaczynają być dla ciebie rzeczywiści. Zaczynają być ludźmi, a nimi nie są, już nie. Są martwi i podczas tych specyficznych czynności muszą być obojętnym elementem. Możesz współczuć ofiarom później, ale na miejscu zbrodni, zwłaszcza w pierwszej chwili, będziesz służyć ofiarom lepiej nie współczując im. Sympatia kradnie twoją zdolność do myślenia. Współczucie okalecza cię. Obojętność i logika są twoim wybawieniem przy morderstwie. Wszystko inne prowadzi do histerii, a na tym korytarzu nie byłam jedynie doświadczonym detektywem. Byłam także Księżniczką Meredith NicEssus, władającą rekami ciała i krwi, Zmorą Besaby. Besaba była moją matką i przez swoje poczęcie zmusiłam ją do poślubienia mojego ojca i życia, przez pewien czas, na Dworze Unseelie. Byłam księżniczką i może pewnego dnia królową. Przyszła królowa nie może być histeryczką. Przyszła królowa, która jest przeszkolona w pracy detektywa tym bardziej.
33
Problemem było, że znałam jedno z tych ciał. Znałam ją żywą i chodzącą. Wiedziałam, że lubiła literaturę klasyczną. Wiedziałam, że była wyrzucona z Dworu Seelie i musiała dołączyć do Dworu Unseelie, zmieniając swoje imię, jak wielu to uczyniło, nawet miedzy Seelie. Zmieniali imię, żeby nie przypominało im codziennie, kim kiedyś byli i jak nisko upadli. Nazywała się Beatrice, jak w Boskiej Komedii Dantego. Piekło Dantego. Mówiła „jestem w piekle, może to lepiej, że mam pasujące imię.” Wybrałam literaturę światową,
jako
jeden
z
dodatkowych
fakultetów
w
college’u.
Kiedy
skończyłam zajęcia, oddałam większość moich książek Beatrice, ponieważ korzystała z nich, a ja nie. Mogłam dokupić sobie kilka książek, które by mi się podobały, Beatrice nie mogła. Nie mogła pokazywać się ludziom, nie lubiła, jak się na nią gapią. Patrzyłam na nią teraz, ale nie było jej tam. Już nigdy jej nie będzie. Beatrice wyglądała jak delikatna, ludzkiej wielkości wersja małego krwawego motyla, który nadal uczepiony był włosów Rhysa. Kiedyś Beatrice była zdolna do przybrania małej postaci, ale coś stało się na Dworze Seelie, coś o czym nigdy nie mówiła, ale straciła po tym możliwość zmiany rozmiaru. Była uwięziona
w
postaci
mierzącej
jakieś
cztery
stopy7,
z
delikatnymi,
bezużytecznymi skrzydłami ważki na plecach. Krwawe motyle nie lewitują, one latają, a w większym rozmiarze ich skrzydła nie mogą ich unieść. Krew rozlała się szeroką ciemną kałużą dookoła jej ciała. Ktoś, stojąc przed nią, podciął jej gardło. Stał przy niej, więc musiał to być ktoś, komu ufała lub ktoś z wystarczającą magią, by podkraść się do niej. Oczywiście musiał mieć wiele magii, by zabić ją mimo jej nieśmiertelności. Nie było wiele istot w faerie, które mogły to zrobić. - Co się stało, Beatrice? – zapytałam miękko. – Kto ci to zrobił? Galen podszedł do mnie. - Merry? Spojrzałam na niego.
7
ok. 122 cm
34
- Wszystko w porządku? Potrząsnęłam głową i spojrzałam w dół korytarza na nasze drugie ciało. - Czuję się dobrze. – Powiedziałam. - Kłamczucha - odpowiedział miękko, chciał pochylić się i przytulić mnie. Nie odepchnęłam go, ale odsunęłam się. To nie był czas by się przytulać.
Zgodnie
doświadczenie
z
tych
naszą
kulturą,
strażników,
którzy
powinnam
kogoś
przyjechali
ze
dotknąć. mną
do
Ale L.A.
obejmowało tylko kilka miesięcy pracy w Agencji Detektywistycznej Greya. Ja pracowałam tam kilka lat. Na miejscu zbrodni nie szukasz pocieszenia. Wykonujesz swoją pracę. Twarz Galena pokazała, że zraniłam jego uczucia. Nie chciałam go zranić, ale mieliśmy tu kryzys. Powinien to widzieć. Dlaczego więc tak często zdarzało się, że musiałam marnować energię na martwienie się o uczucia Galena, kiedy powinnam nie robić nic poza koncentrowaniem się na pracy? W takich chwilach, bez względu na to, jak bardzo był mi bliski, rozumiałam aż za dobrze, dlaczego mój ojciec nie wybrał Galena na mojego narzeczonego. Poszłam w kierunku drugiego ciała. Mężczyzna leżał na małym skrzyżowaniu
dużego
korytarza
z
mniejszym.
Leżał
na
brzuchu,
z
rozrzuconymi ramionami. Na plecach miał wielką plamę krwi, więcej spłynęło w dół, po jednej stronie jego ciała. Rhys kucał przy zwłokach. Patrzył na mnie, gdy podchodziłam. Krwawy motyl, kobieta, spoglądała na mnie przez grube białe włosy Rhysa, potem ukryła swoją twarz, jakby się bała. Krwawe motyle często przebywają w większych grupach, jak stada ptaków lub motyli. Niektóre z nich są nieśmiałe, kiedy są same. - Wiemy, co go zabiło? – Zapytałam. Rhys wskazał wąską dziurę w plecach mężczyzny. - Myślę, że nóż. Skinęłam głową. - Ale zabrali ostrze ze sobą. Dlaczego? 35
- Może było coś specjalnego w nożu i musieli go zabrać. - Lub po prostu nie chcieli stracić dobrego ostrza - powiedział Mróz. Zrobił dwa kroki przechodząc od większego korytarza do mniejszego. Koordynował strażników, którzy trzymali wszystkich z dala od sceny zbrodni. Miałam wystarczająco strażników ze sobą i po obu stronach korytarza. Kiedy przybyliśmy, korytarz był pilnowany przez unoszące się w powietrzu misy i garnki, dzięki uprzejmości Maggie May, szefa kuchni Dworu Unseelie. Skrzaty potrafią lewitować przedmiotami. Odeszła z Doyle’m, który chciał, by pomogła mu wydostać jakieś sensowne zeznania od pomywaczki, która znalazła ciała. Istoty magiczne bywają histeryczne, a Maggie nie mogła zdecydować, czy kobieta widziała coś, co ją przestraszyło, czy po prostu zdenerwowała się widząc śmierć. Doyle starał się tego dowiedzieć. Miał nadzieję, że kobieta zareaguje tak, jakby nadal był Ciemnością Królowej, jej zabójcą i powie mu prawdę ze strachu i przyzwyczajenia. Jeżeli już była przerażona, prawdopodobnie wystraszy ją do szaleństwa, ale pozwoliłam mu spróbować. Mogłam udawać dobrego glinę, po tym jak on będzie grał złego. Posłałam Barinthusa by powiedział królowej, co się stało, ponieważ ze wszystkich moich ludzi, on miał największe szanse, że nie zostanie ukarany za przyniesienie takich okropnych wieści. Królowa miała zwyczaj obwiniania posłańców. - Możliwe – powiedział Rhys, – że wyciągnął go odruchowo. Używasz noża, odzyskujesz go, czyścisz, wkładasz powrotem do pochwy - wskazał na plamę na marynarce mężczyzny. - Wytarł ostrze - powiedziałam. Rhys spojrzał na mnie. - Dlaczego „on”? Wzruszyłam ramionami. - Masz racje, to może być „ona”. Nie słyszałam, że Doyle nadszedł korytarzem, ale wiedziałam, że tam był na sekundę zanim się odezwał. 36
- Uciekał, kiedy rzucili ostrze. Właściwie zgadzałam się, ale chciałam to rozważyć. Prawdę mówiąc nie chciałam
dowodzić
całym
tym
bałaganem,
ale
miałam
najwięcej
doświadczenia. To sprawiało, że to było moje dziecko. – Dlaczego uważasz, że uciekał? Zaczął dotykać płaszcza mężczyzny. - Nie dotykaj go - powiedziałam. Popatrzył na mnie. - Widzisz, gdzie jego płaszcz jest uniesiony z tej strony, rozcięcie w jego koszuli nie leży w takiej samej linii jak to na płaszczu. Wierzę, że uciekał, potem, kiedy zabójca odzyskał nóż, który przeszedł przez kieszeń, płaszcz się obrócił. - Założę się, że nie nosił rękawiczek. - Większość z nas nie myśli o odciskach palców i DNA. Większość bardziej martwi się o to, czy magia ich nie odnajdzie, a nie nauka. Skinęłam głową. - Dokładnie. - Reporter zobaczył coś, co go przeraziło - powiedział Rhys wstając. – Odwrócił się i zaczął biec w tę stronę. Ale co zobaczył? Co sprawiło, że zaczął uciekać? - Jest wiele przerażających rzeczy na korytarzach naszego kopca powiedział Mróz. - Tak - powiedziałam - ale to był reporter. Szukał czegoś dziwnego i przerażającego. - Może zobaczył śmierć tej istoty magicznej - powiedział Mróz. -
Chodzi ci o to,
że był świadkiem zamordowania Beartice
-
powiedziałam. Mróz skinął głową.
37
- Okay, więc był świadkiem. Biegł, wyciągnęli nóż, zabili go potrząsnęłam głową. – Prawie każdy nosi nóż. Większość z nich może przyszpilić nim muchę do ściany. To nie ogranicza naszych podejrzanych za bardzo. - Ale śmierć Beartice ich ogranicza - spojrzenie Rhysa było wymowne. Czy powinniśmy rozmawiać o tym przy nowych strażnikach, którym nie ufaliśmy? - Nie ma powodu by to ukrywać, Rhys. Nie można zabić nieśmiertelnego nożem, ale ona nie żyje. Potrzeba zaklęcia, potężnego zaklęcia i tylko sidhe lub kilku sluaghów może to zrobić. - Królowa nie pozwoliła sluaghom przebywać teraz wewnątrz kopca. Po prostu ich obecność w kopcu, kiedy są tu reporterzy, budzi podejrzenia. Sluaghowie
byli
ostatnimi
istotami
w
krainie
faerie.
Nocnym
koszmarem, którego obawiali się nawet Unseelie. Byli naszym dzikim łowem, dziką sforą. Przerażającą grupą, która poluje na istoty magiczne, nawet sidhe, aż ich złapią. Czasami zabiją, czasami tylko doprowadzą go królowej. Sidhe obawiają się sluaghów, a ten strach jest jednym z powodów, dla którego boją się królowej. Zgodziłam się iść do łóżka z Królem Sluaghów, by scementować sojusz z nim, przeciwko moim wrogom. Nie było ogólnie znane, że mieliśmy taką umowę. Były tu sidhe, nawet mniejsze istoty magiczne, które uważały to za perwersję. Ja myślałam, że to politycznie potrzebne. Poza tym, starałam się nie rozważać za wiele o szczegółach. Sholto, ich król, Pan Tego co Pomiędzy, był półsidhe, ale jedna jego część nie była nawet zbliżona do humanoida. Potrząsnęłam głową. - Nie wydaje mi się, żeby jakiś sluagh mógł ukryć się wystarczająco, by błąkać się po kopcu. Nie z zaklęciami, jakie mamy na korytarzach, by utrzymać każdego w jednej sekcji. - Tak jak reporter nie powinien być zdolny opuścić terenu - powiedział Mróz. - Pozwólcie powiedzieć mi to, o czym wszyscy myślimy, nawet ci strażnicy, którzy nie chcą tak myśleć. To sidhe zabił Beatrice i reportera. 38
- To nadal daje nam kilkuset podejrzanych - powiedział Rhys. - Pomywaczka jest bardzo przestraszona - powiedział Doyle. – Nie mogę stwierdzić, czy boi się ogólnie czy czegoś specjalnego. - Więc przeraziłeś ją - powiedziałam. Lekko wzruszył ramionami. - Nie zrobiłem tego celowo. Spojrzałam na niego. - Nie zrobiłem, Meredith, ale Peasblossom źle to przyjęła, że przyszła Ciemność Królowej. Wydaje się myśleć, że przyszedłem ją zabić. - Dlaczego myśli, że królowa chce jej śmierci? – zapytał Rhys. Miałam pomysł, okropny pomysł, który znienawidziłaby Królowa Andais. Nie chciałam powiedzieć tego na głos, ponieważ nawet jeśli nowi strażnicy pomyśleli, jak my, że to zrobił sidhe, nie pomyśleliby o tym, o czym ja w tej chwili. Andais obarczyła mnie kilkoma mężczyznami, których nie znałam i parą, której nie ufałam. A okropna myśl była taka: Co, jeśli to był człowiek Księcia Cela? Co, jeśli pomywaczka Peasblossom widziała jednego z ludzi Cela odchodzącego po podwójnym zabójstwie? Nigdy nie uwierzy, że królowa chciałaby, by powiedziała o tym komukolwiek. Kłopotem było, że nie widziałam, co Cel czy ktokolwiek z jemu służących, mógł zyskać zabijając Beatrice. Reporter wyglądał na przypadek, po prostu był w złym miejscu o złym czasie. - Coś wymyśliłaś - powiedział Rhys. - Później - powiedziałam i pozwoliłam swoim oczom prześlizgnąć się po mężczyznach stojących z tyłu kilka stóp od nas. - Tak - powiedział Doyle, - Tak, potrzebujemy trochę prywatności. - Powinniśmy ukryć ciało - powiedział jeden z mężczyzn z tyłu. Włosy Amatheona nadal związane w ciasny francuski warkocz odsłaniały jego twarz i oczy podobne do kolorowych płatków kwiatów.
Kiedy patrzyłam w jego
oczy, często czułam zawroty głowy, jakby moje własne buntowały się 39
przeciwko patrzeniu na niego, oglądającego świat takimi kwiatowymi oczami. Jego
twarz
była
kwadratowa,
ale
szczupła,
więc
wydawał
się
być
równocześnie mocno muskularny i trochę delikatny. Jakby jego twarz, podobnie jak oczy nie mogła zdecydować się, czym chce być. - Reporter będzie zaginiony, Amatheon - powiedziałam. – Nie możemy tak po prostu ukryć jego ciało i mieć nadzieję, że się upiecze. - Dlaczego nie? Możemy po prostu powiedzieć, że nie wiemy gdzie poszedł? Lub, że jakaś istota magiczna widziała go, jak opuszczał kopiec. - To wszystko są kłamstwa - powiedział Rhys. – Sidhe nie kłamią, czy zapomniałeś o tym, po wszystkich latach, które spędziłeś z Celem? Twarz Amatheona zachmurzyła się od nadciągającego gniewu, ale ukrył go. - To co robiłem, czy czego nie robiłem z Celem, to nie twój interes. Ale wiem, że królowa będzie chciała ukryć to przed prasą. To, że ludzki reporter został zabity na naszym dworze może zniszczyć dobrą reklamę, którą udało jej się pozyskać dla nas w ciągu ostatnich kilku dekad. Pewnie miał rację. Królowa nie chciałaby przyznać się do tego, co się stało. A jeżeli podejrzewałaby, tak jak ja podejrzewam, że zamieszany w to jest któryś z ludzi Cela, wtedy ukryłaby to jeszcze głębiej. Za bardzo kochała Cela, zawsze będzie. Ale
fakt,
że
Amatheon
zasugerował
ukrycie
ciała,
sprawił,
że
zastanowiłam się, czy za tym nie było coś więcej niż interesy Cela. Amatheon zawsze był jednym ze zwolenników Cela. Cel był ostatnim z czystej krwi sidhe z domu, który rządził tym dworem przez trzy tysiące lat. Amatheon był jednym z sidhe, którzy myśleli o mnie kundel i hańba dla tronu. Więc dlaczego był tutaj, jako konkurent do mojego łóżka, mogący uczynić mnie królową? Ponieważ Królowa Andais tak rozkazała. Kiedy nie zgodził się na to, upewniła się, że zrozumiał jej punkt widzenia, jej bolesny punkt widzenia, że to ona jest tutaj władcą, nie Cel, więc albo Amatheon zrobi, co rozkazała, albo… Częścią tego „albo” było obcięcie jego sięgających do kolan włosów, aż do ramion. Były nadal długie jak na ludzkie standardy, ale oznaką wielkiego 40
wstydu dla niego. Zrobiła mu jeszcze inne rzeczy, bardziej bolesne dla jego ciała, niż dla jego dumy, ale nie dzielił się szczegółami, a ja naprawdę nie chciałam wiedzieć. - Gdyby jedynie zginęła Beartice, wtedy może zgodziłabym się powiedziałam. – Ale człowiek zginął na naszej ziemi. Nie możemy tego ukryć. - Tak - powiedział. – Możemy. - Nie masz takiego doświadczenia z prasą jak ja, Amatheonie. Czy ten reporter był sam, kiedy wszedł do kopca? Czy też był częścią grupy, która będzie go szukać? Nawet
jeśli przyszedł sam, pewnie znał
innych
przedstawicieli prasy. Gdyby jeden z nas zabił go w świecie ludzi, może wtedy bylibyśmy w stanie ukryć to i pozwolić, by była to następna nierozwikłana zbrodnia. Ale on został zamordowany tutaj, na naszej ziemi, nie możemy tego ukryć. - Mówisz tak, jakbyś chciała iść powiedzieć o jego śmierci prasie. Popatrzyłam daleko od jego wprawiających z zakłopotanie oczu. Sięgnął, żeby dotknąć mojego ramienia, ale Mróz po prostu stanął na jego drodze i nie mógł dokończyć gestu. - Zamierzasz powiadomić o tym prasę? – odezwał się zaskoczony. - Nie, ale musimy skontaktować się z policją. - Meredith - zaczął mówić Dyle. Przerwałam mu. - Nie, Doyle. Został pchnięty nożem. My nigdy nie odkryjemy jakim. Ale dobry zespół dochodzeniowy może. - Są zaklęcia, które mogą prześledzić i znaleźć broń, która to zrobiła powiedział Doyle. - Tak i próbowałeś tych zaklęć, kiedy znalazłeś ciało mojego ojca na łące. Wypowiedziałeś swoje zaklęcia i nigdy nie znalazłeś broni, która go zabiła. – Zrobiłam, co mogłam, by te słowa zabrzmiały pusto, jakby to nie miało
41
znaczenia. Śmierć mojego ojca jest jak stolica Hiszpanii. To tylko fakt, nic więcej. Doyle wziął głęboki wdech. - Zawiodłem tego dnia Księcia Essusa, Księżniczko Meredith. I ciebie. - Zawiodłeś, ponieważ to sidhe go zabił. To był ktoś, kto miał wystarczająco magii, by udaremnić twoje zaklęcie. Nie widzisz, Doyle, że ktokolwiek to zrobił, jest tak dobry w magii jak my. Ale oni nie znają nowoczesnej nauki. Nie będą zdolni do chronienia siebie przed nauką. Onilwyn odszedł na krok od straży. Był przypakowany jak każdy ze strażników, wysoki, ale przysadzisty i zawsze poruszał się z gracją, jakby pożyczył te ruchy od kogoś szczuplejszego. Jego włosy opadały w długich falach, związane w kucyk, na jego plecy. Był w czarnym garniturze i białej koszuli. Czerń, ulubiony kolor królowej i Księcia Cela. Bardzo popularny kolor tutaj na Dworze Unseelie. Jego włosy były zielone, tak ciemne, że prawie czarne. Oczy miał jasno zielone, upstrzone gwiazdami w środku koło źrenicy. - Nie masz na myśli sprowadzenia wojowników ludzkich na naszą ziemię? - Jeżeli masz na myśli ludzką policję, to właśnie to chcę zrobić. - Chcesz wpuścić ich tutaj z powodu śmierci jednego człowieka i kucharki? - Myślisz, że śmierć człowieka jest mniej ważna od śmierci sidhe? – Spojrzałam mu prosto w twarz i ucieszyłam się widząc, że zorientował się w swoim faux pas. Patrzyłam na niego, kiedy przypomniał sobie, że po części byłam człowiekiem. - Czym jest jedna śmierć, nawet dwie, wobec tego, że narazisz na szwank opinię naszego dworu w oczach całego świata? – Starał się wybrnąć z tego i nawet nieźle mu szło. - Czy uważasz, że śmierć kucharki jest mniej ważna niż śmierć arystokraty? – Zapytałam, ignorując jego próby naprawienia sytuacji. 42
Uśmiechnął się, to był arogancki uśmiech, bardzo w stylu Onilwyna. - Oczywiście, wierzę, że życie urodzonego arystokraty sidhe jest warte więcej niż życie służącego, czy człowieka. Ty też pewnie tak wierzyłabyś, gdybyś była pełnej krwi sidhe. - A więc cieszę się, że nie jestem pełnej krwi sidhe - powiedziałam. Byłam teraz zła i walczyłam żeby nie przełożyć to na moc, nie zacząć błyszczeć i przenieść tę sprzeczkę na wyższy poziom. – Ta służąca, której zdarzyło się mieć na imię Beatrice, okazała mi więcej uprzejmości niż większość arystokratów na dworach faerie. Beartice była moim przyjacielem, a jeżeli nie masz nic bardziej pomocnego do dodania niż uprzedzenia klasowe, wtedy jestem pewna, że królowa Andais znajdzie ci jakieś zajęcie, kiedy wrócisz pomiędzy jej strażników. Jego skóra pobladła z białawozielonej na dokładnie białą. Poczułam natychmiastowy wybuch satysfakcji. Andais dała mi go do łóżka i jeżeli tego nie zrobię, będzie cierpiał. Pewnie tak jak ja, ale w tej chwili nie byłam pewna, czy się tym przejmuję. - Skąd mogłem wiedzieć, że ona tyle znaczy dla ciebie, Księżniczko Meredith? - Uważaj to tylko za ostrzeżenie, Onilwyn – podniosłam mój głos, by dotarł w dół korytarza. – A dla pozostałych, którzy mnie nie znają: Onilwyn założył, że śmierć służącej nic dla mnie nie znaczy. – Niektórzy z mężczyzn odwrócili się i spojrzeli na mnie. – Kiedy byłam na dworze, spędziłam mile czas w towarzystwie pomniejszych istot magicznych. Większość z moich przyjaciół nie jest sidhe. To oczywiste, skoro nie miałam wystarczająco czystej krwi dla większości z was. Możecie winić tylko siebie za to, że moje poglądy są bardziej demokratyczne niż zazwyczaj u arystokracji. Pomyślcie, zanim powiecie do mnie coś głupiego, jak właśnie zrobił Onilwyn. – Odwróciłam się od strażników i zniżyłam głos. – Przemyśl to Onilwyn, zanim znów otworzysz usta i powiesz coś innego, podobnie głupiego. Ukląkł na jego kolano i opuścił głowę, ale myślę, że zrobił to tylko dlatego, by ukryć gniew na twarzy 43
- Będzie jak życzy sobie moja księżniczka. - Wstań i idź stanąć gdzieś z daleka ode mnie. Doyle kazał mu dołączyć do innych na końcu korytarza i Onilwyn odszedł bez słowa, chociaż gwiazdki w jego oczach lśniły z wściekłości. - Nie zgadzam się z Onilwynem - powiedział Amatheon, - niezupełnie, ale czy ty naprawdę zamierzasz sprowadzić ludzką policję? Skinęłam głową. - Królowej się to nie spodoba. - Nie, nie spodoba. - Dlaczego ryzykujesz jej gniew, Księżniczko? – Wydawał się naprawdę tym zadziwiony. – Ja wolałbym nie ryzykować jej gniewu dla niczego i nikogo. Nawet dla mojego honoru. Był jednym z tych sidhe, które uczyniły moje dzieciństwo piekłem, ale ostatnio zobaczyłam inną twarz Amatheona. Przestraszoną, podatną na zranienia i bezradną. Zawsze miałam problem z nienawidzeniem ludzi, którzy pokazali mi, że również mogą czuć ból. - Beatrice była moją przyjaciółką, ale co więcej, była jednym z moich ludzi. Władca ochrania swoich ludzi. Chcę tego, kto to zrobił, ktokolwiek to był. Chcę go złapać i ukarać. Chcę powstrzymać go przed zrobieniem tego komukolwiek innemu. Reporter był naszym gościem, a zabicie go jest jak obraza honoru całego dworu. - Nie dbasz o honor dworu - powiedział, a ja patrzyłam, jak próbował mnie zrozumieć. - Nie, właściwie nie. Przełknął tak mocno, że ciężko było go usłyszeć. - Żadna śmierć, nawet moja własna nie przestrasza mnie wystarczająco, by sprowadzić ludzką policję do naszego domu. - Dlaczego boisz się policji? - Nie boję się ich. Boję się gniewu królowej, za zaproszenie ich tu. 44
- Nikt nie będzie zabijał ludzi, których ja przysięgłam chronić, Amatheon, nikt. - Ty nie przysięgłaś, jeszcze nie. Nie odebrałaś przysięgi od tego dworu, nie siedzisz na żadnym tronie. - Jeżeli nie zrobię wszystkiego co mogę, by rozwiązać sprawę tych śmierci,
żeby
chronić
każdego
w
tym
kopcu,
od
największego,
do
najmniejszego, nie zasłużę by usiąść na jakimkolwiek tronie. - Jesteś szalona - powiedział, a jego oczy rozszerzyły się. – Królowa cię za to zabije. Spojrzałam do tyłu na ciało Beatrice i pomyślałam o innym ciele, tak wiele lat temu. Jedynym powodem, dla którego królowa nie ukryła ciała mojego ojca z dala od prasy, było to, że to oni znaleźli go pierwsi. O mile od gór faerie, pociętego na kawałki. Znaleźli go i zrobili zdjęcia. Jego strażnicy spóźnili się nie tylko by ocalić jego życie, ale także żeby ocalić jego godność, a mnie ocalić od przerażenia. Policja rozpoczęła dochodzenie, ponieważ zginął na ich ziemi, ale nikt im nie pomógł. Nie zostali wpuszczeni do wzgórz faerie. Nikt nie odpowiedział na żadne
pytanie.
Zakończyli,
jeszcze
zanim
zaczęli,
ponieważ
królowa
powiedziała, że to my powinniśmy znaleźć tego, kto to zrobił, ale nigdy się to nie udało. - Przypomnę mojej ciotce, co powiedziała, kiedy mój ojciec, jej brat został zamordowany. - Co powiedziała? – zapytał. To Doyle odpowiedział. - Że znajdziemy tego, kto zabił Księcia Essusa i że ludzie będą nam tylko utrudniać nasze poszukiwania. Spojrzałam na niego, a on na mnie. - Tym razem powiem jej, że ludzie mają sposoby, przed którymi sidhe nie mogą się ukryć. Że jedynym powodem, dla którego chce by utrzymać policję z daleka, jest to, że nie chce odnaleźć tych sprawców. 45
- Merry - powiedział Rhys. – Gdybym ja jej miał powiedzieć, zrobiłbym to inaczej. Wyglądał bardzo blado. Potrząsnęłam głową. - Ale ty nie jesteś księżniczką Rhys. Ja jestem. Uśmiechnął się, nadal blady. - No nie wiem, myślę, że wyglądałbym uroczo w tiarze. Zaśmiałam się, nic nie mogłam na to poradzić. Uściskałam go. - Wyglądałbyś rozkosznie. Odwzajemnił uścisk. - Przedyskutujesz to z królową, zanim powiesz prasie, czy skontaktujesz się z policją? - Tak. I zamierzam skontaktować się tylko z policją. Musimy trzymać prasę jak najdalej. Uścisnął mnie mocniej. - Podziękować Bogini. Wyślizgnęłam się z uścisku. - Jestem zdeterminowana, Rhys, ale nie jestem samobójczynią. - Masz nadzieję, że kochała swojego brata wystarczająco by poczuć się winna. – powiedział Amatheon i fakt, że pojął to, sprawił, że pomyślałam o nim lepiej. - Coś w tym rodzaju - odpowiedziałam. - Ona nie dba o nikogo poza Księciem Celem - odrzekł. Pomyślałam o tym. - Może nasz rację, a może się mylisz. - Postawisz na to swoje życie? - Może nie postawię, ale zaryzykuję. - Jesteś pewna, że masz rację? 46
- Co do królowej nie, ale jestem pewna, że musimy znaleźć morderców. Jestem tego pewna i zamierzam to powiedzieć królowej. Wzruszył ramionami. - Wolałbym raczej zostać tutaj i pilnować korytarza, jeżeli nie masz nic przeciwko. - Nie chcę nikogo ze mną, kto bardziej boi się królowej, niż słusznego postępowania. - O cholera, Merry, więc żaden z nas nie może iść - powiedział Rhys. Spojrzałam na niego. Wzruszył ramionami. - Wszyscy się jej boimy. - Ja pójdę z tobą - powiedział Mróz. - I ja - dodał Galen. - Musisz pytać? – odezwał się Doyle. To Adair przemówił za pozostałych. - Myślę, że to głupota, choć zaszczytna głupota, ale to nie ma znaczenia. Jesteś naszym ameraudur, a ten tytuł nie wyszedł z moich ust od wielu lat. Ameraudur znaczyło tyle, co przywódca wybrany z miłości, nie z powodu rodu. Ameraudur oznaczało, że człowiek, który tak cię nazywał, mógł oddać swoje życie za twoje. To było słowo, którym Walijczycy określali Artura, tak, tego Artura. To było określenie, którym nazywali mojego ojca niektórzy z jego ludzi. Nie wiedziałam co powiedzieć, ponieważ nie zasługiwałam na ten tytuł. Jeszcze nie. - Nie zarobiłam wystarczająco, by usłyszeć ten tytuł od ciebie Adair, czy od kogoś innego. Nie nazywaj mnie tak. - Zaoferowałaś siebie w nasze miejsce wczorajszej nocy, Księżniczko. Postawiłaś przed królową siebie w swoim śmiertelnym ciele. Widok ciebie
47
wyciągającej magię przeciwko królowej, był jedną z najodważniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek widziałem, przysięgam to. Nie
wiedziałam,
czy
powinnam
zawstydzić
się,
czy
starać
się
wytłumaczyć, że to nie było odważne. Cały czas się bałam. -
Jesteś naszym
ameraudur i pójdziemy za tobą, gdziekolwiek
poprowadzisz. I jakkolwiek to się skończy. I prędzej zginę, niż pozwolę cię skrzywdzić. - Nie myślisz tak - powiedział Amatheon. Zgadzałam się z Amatheonem. - Nie składaj przysięgi, że uchronisz mnie od zranienia, Adair, proszę. Jeżeli musisz, złóż mi przysięgę, że ocalisz mnie od śmierci, ale nie od krzywdy. Ale to było tak, jakby mnie nie było przy nim, czy przy Amatheonie, przynajmniej w tej chwili. Byłam tematem rozmowy, ale to wszystko. - Ocaliła nas ostatniej nocy - powiedział Adair - ocaliła nas wszystkich. Ryzykowała swoje życie by nas ocalić. Jak możesz tu stać i nie złożyć jej przysięgi? - Człowiek bez honoru nie ma przysięgi do złożenia - powiedział Amatheon. Adair położył swoją rękę na jego ramieniu. - Chodź więc z nami do królowej, odzyskaj swój honor, odkryj na nowo swoją przysięgę. - Zabrała moją odwagę razem z resztą. Za bardzo się boję, by iść do niej z takimi wieściami. – Pojedyncza łza spłynęła w dół jego policzka. Popatrzyłam w jego zrozpaczone oczy i powiedziałam jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy. - Zagram na jej poczuciu winy. Winy, że nigdy nie odnalazła mordercy swojego brata. Ale jeżeli to nie zadziała, przypomnę jej, że zawdzięcza mi życie swojego małżonka i ludzkiego pupilka. 48
- Nie zawsze jest mądre przypominanie królowej, że ma u ciebie dług powiedział Doyle. - Nie, ale chcę, żeby powiedziała “tak”, Doyle. Jeżeli powie “nie”, będzie to znaczyło “nie”, a ja potrzebuję, żeby to było “tak”. Dotknął mojej twarzy. - Widzę, że twoje oczy są nawiedzone. Widzę w twoich oczach śmierć twojego ojca, jak ciężar niesprawiedliwości w twoim sercu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mojej twarzy odpocząć przy cieple jego dłoni. Jego dłoń była stwardniała od wieków władania mieczem i nożem. To sprawiało, że była bardziej realna, bardziej solidna, bardziej zdolna do ochrony. Niektóre sidhe, te czystej krwi, które nie muszą mieć odcisków na rękach, uważają to za coś nieczystego. Rasistowskie gnojki. Z dotykiem Doyle’a mogłam pozwolić sobie na przypomnienie tego okropnego dnia. To zabawne jak umysł nas chroni. Zobaczyłam zakrwawione płachty i nosze. Trzymałam rękę mojego ojca, zimną, ale nie sztywną, jeszcze nie. Miałam jego krew na moich rękach od dotykania go, ale to nie był on. To było tylko zimne ciało. Czułam okropną pustkę, kiedy go dotykałam, jak wtedy, kiedy wejdziesz do domu, o którym myślałaś, że jest pełen ludzi których kochasz, a okazuje się, że jest pusty, nawet opróżniony z mebli. Chodziłam od pokoju do pokoju słuchając, jak echo odbija moje kroki od pustych podłóg. Twój głos odbija się od pustych ścian, na których widać jeszcze ślady po ściągniętych ulubionych zdjęciach, jak linie dookoła zwłok na miejscu zbrodni. Odszedł. Mój wysoki, przystojny, fantastyczny tata. Oczekiwał nieśmiertelności, ale są zaklęcia, które mogą ukraść życie nawet boga, kogoś kto kiedyś był bogiem. Kiedy za mocno poruszyłam pamięcią o tym dniu, starając się przypomnieć za bardzo, to nie ciało mojego ojca i jego krew pamiętałam. To jego miecz. Jeden z jego strażników wsunął mi go do rąk, w sposób, w jaki podaje się flagę na wojskowym pogrzebie. Rękojeść była inkrustowana złotem, rzeźbiona w drzewa po obu stronach. Żurawie tańczyły dookoła drzew. I czasami pojawiały się cienkie wyrzeźbione ciała powieszone na 49
konarach drzewa, krwawiąc przez złoto. Dosłownie, małe postacie ludzi złożone w ofierze krwawiły na rękojeści miecza. Tego dnia rękojeść miecza była naga, zimna w mojej dłoni. Konary drzew puste, ponieważ największa ofiara właśnie została złożona. Na rękojeści, oprócz złota, była jeszcze skóra i wtedy spędziłam wiele dni z twarzą przyciśniętą do niej. Wdychałam zapach skóry, oleju, którego mój ojciec używał do czyszczenia miecza i ponad tym był jego zapach. Nosił pochwę tego miecza przy swoim ciele przez wieki, więc skóra nasiąkła jego zapachem. Mogłam dotykać rękojeści i czuć, że nawet ten magiczny metal dostosował swój kształt do jego ręki przez ciągłe używanie. Spałam z tym mieczem całymi dniami, czując go w dłoni, przy swoim ciele. Przysięgłam na rękojeść miecza mojego ojca, że kiedyś pomszczę jego śmierć. Miałam wtedy siedemnaście lat. Nie można umrzeć z żalu, chociaż twoje uczucia tak myślą. Serce nie pęknie naprawdę, chociaż czasem czujesz, jakby pękało ci w piersi. Żal z czasem staje się przytłumiony. Taka jest kolej rzeczy. Nadchodzi dzień, kiedy się znów uśmiechasz i czujesz się jak zdrajca. Jak śmiałam czuć się szczęśliwą? Jak mogłam cieszyć się, kiedy na świecie nie było już mojego ojca? Wtedy znów płaczesz, ponieważ nie tęsknisz za nim już tak bardzo jak wcześniej, a twój mniejszy żal jest innym rodzajem śmierci. Teraz miałam trzydzieści trzy lata. Minęło szesnaście lat, od kiedy spałam z mieczem mojego ojca. Miecz po prostu zniknął miesiąc po jego śmierci. Zniknął, jak wiele naszych wielkich reliktów, jakby bez Essusa nie mógł znaleźć ręki, która by nim władała. Więc wyblakł i zniknął we mgle. Może wielkie relikty nie znikają same. Może to Bogini woła je do domu, kiedy już wykonają swoją pracę. Może woła je do domu, aż znów przyjdzie ktoś odpowiedni dla nich. Poczułam nasilające się ciepło i pocieszenie płynące z głosu Bogini. Ten mały głosik, który pozwala ci poznać, że myślisz o mądrych rzeczach, czy też zadajesz właściwe pytania. Mogłam spróbować użyć poczucia winy Andais żeby zgodziła się i pozwoliła wezwać policję. Nie miałam nawet części jej umiejętności do emocjonalnego
szantażu,
ale
ona
nadal
nie
wiedziała,
że
jeden
z 50
największych reliktów dworów faerie powrócił. Kielich, który przez ludzkie życzenia zmienił się z kociołka w złoty kielich, powrócił z miejsca w którym był, gdziekolwiek to było. Przyszedł do mnie we śnie, a kiedy się obudziłam, był rzeczywisty. Kielich był jednym z wielkich skarbów Dworu Seelie i jednym z powodów, dla którego jego ponowne pojawienie się utrzymywaliśmy w sekrecie, było to, że Seelie mogłyby zażądać jego zwrotu. Kielich szedł tam, gdzie chciał i z całą pewności miał własne plany. Byłam prawie pewna, że nie zostałby na Dworze Seelie, nawet gdybyśmy pozwolili im go zabrać. A gdybyśmy pozwolili, żeby zniknął tam i pojawił się tutaj, Seelie myśleliby, że ukradliśmy im go. Łatwiej nas o to oskarżyć, bo Król Taranis nigdy nie przyzna, że to sam kielich uznał ich za niewartych go. Mój wujek winiłby nas, ale nigdy siebie i swój błyszczący tłum. Jeżeli wina i powiązania rodzinne, nie przekonają królowej, może zrobi to wiedza, że kielich wrócił do moich rąk. Nadal miałam nadzieję, że któregoś dnia dowiem się, kto zabił mojego ojca, ale sprawa była zamknięta. Zamknięta od szesnastu lat. Ale dla Beatrice i reportera, tu śledztwo było nowe. Miejsce zbrodni było świeże. Lista podejrzanych nie była zamknięta. Rhys mówi, że kilkuset to za wiele. Pomogłam policji w kilku sprawach, gdzie prawie cała ludność Los Angeles była podejrzana. Czym przy tym było kilka setek? Mogliśmy to zrobić. Gdybyśmy przyprowadzili nowoczesną policję, mogliśmy ich złapać. Tego nie mogli się spodziewać, mogli nie wiedzieć, jak się przed tym obronić. To mogło zadziałać. No dobrze, byłam na 99,9 procent pewna, że to się uda. Tylko głupiec jest pewien na 100 procent, kiedy chodzi o morderstwo. Również jeżeli chodzi o popełnienie i rozwiązanie morderstwa. Jedno i drugie może być niebezpieczne i ryzykowne dla twojego zdrowia.
51
Rozdział 4 Królowa stała na środku swojego pokoju odziana tylko w futro i swoje własne długie czarne włosy. Widoczne było tylko jedno szczupłe, nagie ramię i krzywizna jej szyi, biała i idealna ponad szarością futra. Mogłabym powiedzieć, że to było futro z wilka, ale żaden wilk, jaki chodził po ziemi, nie był tak duży. Upewniła się, że wszyscy mamy dobry widok, zanim obróciła się i spojrzała na nas. Ciemnoszare, szare jak burza i jasno białawoszare jak zimowe niebo, jej oczy były trzema idealnymi okręgami dookoła źrenic. Te same kolory przechodziły przez futro, obramowały jej twarz i sprawiały, że jej oczy wydawały się większe, bo w bogatszym kolorze. Chwilę zajęło mi zanim zorientowałam się, patrząc w te oczy, że to makijaż pomaga podkreślić całą tą szarą, czarną i białą elegancję. W pierwszej chwili pomyślałam, że mogę magią zrobić to, co ona robi makijażem. Nigdy nie widziałam królowej używającej osobistej magii. Zastanawiałam się, czy to potrafi. Czy utraciła tą moc razem z wieloma innymi? Utrzymałam moją twarz nieruchomą, aby nie było widać tych rozważań. Miałam już wystarczająco wiele kłopotów, bez kwestionowania jej magicznych umiejętności. O tak, miałabym zagwarantowane spędzenie bardzo specjalnego czasu bratanicy z ciocią. Czy raczej, powinnam powiedzieć, bardzo bolesnego czasu. Lubię ból, ale nie tak wiele, jak Andais. - Dobrze, Meredith, widzę, że przyniosłaś do nas więcej kłopotów. Otwarłam usta, żeby zacząć przemówienie, które przygotowałam sobie w głowie, kiedy szłam korytarzem. Teraz przełknęłam słowa, ponieważ jeżeli planowała obwinić mnie o te śmierci, nawet pośrednio, byłam pogrążona. Nie tylko nie miałam szans, by policja pomogła mi rozwiązać te zbrodnie, ale pewnie będę krwawić, zanim opuszczę ten pokój. Jest powiedzenie na Dworze Unseelie „odwiedzasz królową na własne ryzyko”. Jakie błędne poczucie sprawiedliwości sprawiło, że zapomniałam o tym? Uklękłam na jedno kolano, a moi strażnicy podążyli w moje ślady, opadając, jak pełne gracji, niebezpieczne kwiaty, dookoła mnie. Doyle i Mróz 52
byli ze mną, ale zostawiliśmy Rhysa na miejscu zbrodni. Mógł z nami przyjść, ale zaraz po mnie, był najbardziej doświadczonym detektywem pracującym w Los Angeles. Przyszli Adair i Hawthorne w swoich kolorowych zbrojach. I oczywiście Galen. Nie puściłby mnie w takiej niebezpiecznej sytuacji. Usna, co mnie zaskoczyło i myślę, że Doyle’a też, upierał się, że pójdzie z nami. Nie dlatego, że wątpiliśmy w jego męstwo, często igrał z ogniem tylko po to, by się zabawić. Myślę, że to miało coś wspólnego z tym, że jego matka została przemieniona w kota, kiedy była z nim w ciąży, a jego ojciec był, no cóż, kotem. To dawało Usnie bardzo unikalną perspektywę. Był w każdym calu mężczyzną sidhe, poza swoimi długimi włosami i bladym ciałem ozdobionym dużymi plamami czerwieni i czerni, podobnie jak u kota. Zostawiliśmy Niccę, ponieważ jego piękne nowe skrzydła wyglądały na tak kruche. Nie chciałabym widzieć, jak rwie je na strzępy, żeby mnie ukarać. W chwili, kiedy zorientowałam się, dlaczego go zostawiłam, wiedziałam, że na wpół oczekiwałam, że znajdzie sposób, by być złą na mnie za to, co się stało. Musiała być zła na kogoś, a ja zawsze byłam jej ulubionym celem, kiedy byłam młodsza. Ale nigdy, kiedy mój ojciec był na dworze, nie, kiedy był wystarczająco blisko by interweniować. Po jego śmierci wszystko stało się gorsze na wiele sposobów. - Odpowiedz mi, Meredith, - powiedziała królowa, ale jej głos nie był zły. Brzmiał jak zmęczony. - Nie jestem pewna, co ci odpowiedzieć, ciociu Andais. Nie jestem świadoma, żebym zrobiła cokolwiek, co sprowadziłoby śmierć na Beartice i reportera. - Beatrice - powiedziała i zaczęła iść w moją stronę, w naszą stronę. Jej blade stopy były odsłonięte, poza srebrnoszarym połyskiem jej butów. Jej nogi były długie i szczupłe, w miejscu gdzie wyłaniały się z futra. Nie było o czym mówić. Kobiety sidhe są idealnymi modelkami w tej erze, nie mają zakrzywień, nie potrzebują diety. Sidhe nie zachowują diety, bo są po prostu naturalnie szczupłe.
53
Nawet jak na kobietę sidhe, Andais była wysoka, sześć stóp8, prawie tak wysoka jak większość jej własnych strażników. Stała wyprostowana na całą swoją długość nade mną, pokazując jedną nogę artystycznie obnażoną i zgiętą, więc linia nogi od uda do buta była pełna gracji i obramowana grafitowo czarnym futrem. - Kto to jest Beartice? Chciałam pomyśleć, że bawi się ze mną, ale tak nie było. Naprawdę nie znała imienia swojego własnego cukiernika. Znała imię szefowej kuchni, Maggie May, ale poza tym wątpiłam, żeby znała kogokolwiek z personelu kuchennego. Była królową, było kilka poziomów służby i pomniejszych istot magicznych, które były pomiędzy nią i Beartice. Gdyby nie było mnie tutaj, by powiedzieć jej imię, nikt by nie wiedział. To mnie rozzłościło. Zmusiłam się, by utrzymać złość z dala od mojego głosu. - To ta istota magiczna, którą zabito. Twój cukiernik. Na imię miała Beatrice. - Mój cukiernik. Ja nie mam cukiernika. – jej głos był gęsty od pogardy. Westchnęłam. - Więc cukiernik Dworu Unseelie. Obróciła się i futro zawirowało dookoła niej jak jakaś lekka peleryna. Było bardzo ciężkie, nie miałabym siły poruszyć nim w ten sposób. Byłam silniejsza niż człowiek, ale nie tak, jak sidhe czystej krwi. Zastanawiałam się, czy zrobiła ten mały ruch, by mi o tym przypomnieć, czy dlatego, że ładnie wyglądał. Spojrzała do tyłu, na nas. - Ale to, co należy do Dworu Unseelie, należy do mnie, Meredith, czy zapomniałaś o tym?
8
ok. 183 cm
54
Zadałam sobie sprawę, że stara się wszcząć kłótnię ze mną. Nigdy wcześniej tak nie robiła. Zaczynała złościć się na kogoś innego lub na mnie. Męczyła mnie, ponieważ sprawiało jej to przyjemność. Kłóciła się ze mną, kiedy się z nią nie zgadzałam, ale nigdy nie starała się zacząć kłótni ze mną. Nie wiedziałam co robić. - Nie zapomniałam, że ty moja ciociu jesteś królową Dworu Unseelie. - Tak, Meredith, przypominaj mi, że jestem twoją ciotką. Przypominaj mi, że potrzebuję twojej krwi, by utrzymać moją rodzinę na tronie. Nie podobał mi się sposób, w jaki zabrzmiały te słowa, ale to nie było pytanie, więc nie próbowałam odpowiedzieć. Pozostałam klęcząca i niema. - Gdybyś była wystarczająco silna żeby obronić się wczoraj, nie byłoby reporterów w moim kopcu – w jej głosie można było poczuć pierwszy ciepły powiew gniewu. - To był mój obowiązek, chronić księżniczkę - powiedział Doyle. Sięgnęłam do niego moim zdrowym ramieniem, zanim udało mi się powstrzymać, ale był poza zasięgiem. Potrząsnęłam głową. Nie bierz jej gniewu na siebie, starałam się powiedzieć mu oczami. - Nasz obowiązek, - odezwał się Mróz z mojej drugiej strony. Spojrzałam
na
niego
zirytowanym
wzrokiem.
Jeżeli
była
zdeterminowana, by być złą, nie chciałam, żeby jej gniew zwrócił się przeciwko im dwóm. Może ich nie kochałam, ale ich potrzebowałam. Jeżeli mieliśmy jakąś nadzieję na rozwiązanie tego galimatiasu i utrzymanie mnie przy życiu pomimo tak bardzo zdecydowanych wrogów, potrzebowałam mojego kapitana straży i jego porucznika. Nagle znalazła się znów przede mną, a ja nie widziałam jak się poruszyła. Albo zmąciła mój umysł, albo po prostu była taka szybka, nawet szarpiąc tak wielkie futro. Uklękła przede mną w kałuży futra i mgnieniu jej białego ciała.
55
- Ukradłaś mi moją Ciemność, Meredith. Rozmroziłaś serce mojego Zabójczego Mroza. Moi dwaj najlepsi wojownicy zabrani, jakby przez złodzieja nocą. Oblizałam nagle wyschłe usta. - Nie uważam, żebym zabrała cokolwiek, co ceniłabyś, ciociu Andais powiedziałam. Dotknęła delikatnie mojej twarzy. Skrzywiłam się, nie dlatego, że to bolało, ale ponieważ obawiałam się, że może mnie zranić. - Tak, Meredith, przypominaj mi, że zaniedbałam moją Ciemność i mojego Mroza, – pieściła moją twarz palcami i wierzchem dłoni. – Zaniedbałam tak wiele rzeczy, które były moje. Jej ręka objęła moją twarz i zaczęła ściskać. Mogła zmiażdżyć kości w moim ciele jak drzazgę. – Mogę poczuć twoją osłonę, dziewczyno, opuść ją. Pozwól mi zobaczyć, co ukrywasz. Opuściłam zasłonę na mnie i na Mrozie, więc widać było szminkę rozsmarowaną na naszych twarzach. Podniosła mnie na nogi używając mojej brody jako uchwytu. To bolało i pewnie pozostawi siniaki. Podnosiła mnie szybciej niż mogłam wstać. Tylko jej nieprzyjazny uścisk powstrzymał mnie od upadku. Mężczyźni wstali razem ze mną. - Nie pozwoliłam wam wstać - krzyknęła na nich. Zostali na nogach. Nie odwróciłam wzroku od niej, by zobaczyć co dokładnie robią, ale wszystko szło źle. Głęboki głos Barinthusa rozległ się w głębi pokoju. Musiał stać tam cały czas, ale go nie widziałam. Trzeba dominującej obecności by sprawić, że nie zauważyło się wysokiego na siedem stóp, głównie niebieskiego, byłego boga. Andais była dominującą obecnością. Z jej ręką siniaczącą mój podbródek, zmuszającą mnie, żebym patrzyła jej w oczy z odległości cali, była więcej niż dominująca, była przerażająca. - Królowo Andais, Meredith nie zrobiła nic złego. 56
- Ucisz się Twórco Królów! Spojrzała w tył na niego, kiedy na niego krzyczała i zorientowałam się, że musiała nakazać mu klęczeć, ponieważ nie widziałam go w tej części pokoju. Obróciła się z powrotem do mnie, a jej oczy błyszczały, jakby za nimi było światło. To było jak obserwowanie księżyca za szarymi chmurami, przepychającego światło przez kolor jej oczu, ale same oczy nie lśniły. Był to efekt, jakiego nie widziałam u innej sidhe. - Więc co to jest, ta czerwień na jej ustach i twarzy mojego Zabójczego Mroza? Pozwoliła by futro, którym była owinięta, opadło na podłogę i położyła swój kciuk na moich ustach i przetarła tak mocno, że zmusiłam się, by nie wydać jęku z powodu bólu. Było nadal wystarczająco wiele szminki, by zabrudzić jej biały kciuk. Stała tam naga, blada i przerażająca. Była piękna, nie mogłam tego nie zauważyć. Andais często rozbierała się zanim zaczynała torturować ludzi, żeby nie zniszczyć ubrań. Jej nagość nie wróżyła dobrze. W końcu zorientowałam się, że zezłościła się na mnie za faworyzowanie Mroza przed mediami. Zamierzała ukarać mnie za całowanie Mroza, zamiast zajmować się morderstwami. Przesunięcie jest znakomitym mechanizmem radzenia sobie, ale to nie było rozsądne. Logika
nie
mogła
mnie
ocalić.
Wszystkie
argumenty
jakie
przygotowałam, były bez szans przy jej niezrozumiałym gniewie. - Myślisz, że dałam ci rozkazy, byś je po prostu zignorowała? Powiedziałam ostrożnie ponad jej uścisku na mojej brodzie. - Musiałam odwrócić uwagę kamer… Puściła mnie tak nagle, że aż potknęłam się. Doyle chwycił mnie za ramię i objął mnie ramionami, odciągając mnie dalej od niej, a bliżej do środka mężczyzn. Nie mogłam kłócić się z takim środkiem ostrożności. Nie zachowywała się jak ona. Andais była wybuchowa i była sadystką, ale nigdy 57
nie pozwalała, by kolidowało to tak bardzo z interesami jej dworu. Miała martwego reportera i kamery nadal we wzgórzach faerie. To była sytuacja zagrożenia i potrzebowaliśmy działać szybko, by zminimalizować szkody, bez znaczenia jakiego wyboru dokonamy. Nawet jeżeli wyborem tym będzie ukrycie ciał i udawanie, że nic się nie stało, musimy zrobić to szybko. Im więcej osób zna sekret, tym mniejsza szansa ukrycia go. Jeżeli policja będzie mogła sprowadzić ekipę dochodzeniową na miejsce zbrodni, każda minuta zanieczyszcza
miejsce
zbrodni.
Każdej
sekundy
może
tracimy
jakąś
wskazówkę. - Madeline powiedziała mi, że nasz Mróz stracił kontrolę przed kamerami. – Zatoczyła ciasne kółko i obróciła się, by spojrzeć na Mroza. To było tak, jakby każdy inny cel, każdy inny problem był lepszy, niż zajęcie się morderstwem. Może myślała, że to ludzie Cela zrobili to? Dlaczego nie chciała zadecydować o toku postępowania? Obawiała się odnaleźć prawdę, czy obawiała się, gdzie ona podąży? - Reporterzy odeszli? – Zapytałam miękko. - Wszyscy właśnie wychodzili mili i spokojni - powiedziała, a jej głos narastał, kiedy mówiła i krążyła, naga i niebezpieczna. – Aż jedna z grup zorientowała się, że im zaginął fotograf. Fotograf! – wykrzyknęła ostatnie słowo. – Jak przedarł się przez zaklęcie, które powinno zapewnić, że nikt nie będzie mógł opuścić chronionej strefy? – Nie wydawał się pytać kogoś szczególnego i nikt nie odpowiedział. - Czy znaleziono kamerę? – Zapytała, a jej głos był prawie normalny. - Tak, moja królowo - powiedział Doyle. - Czy były tam zdjęcia zbrodni? - Może, - odpowiedział Doyle. - Musimy wysłać film na zewnątrz, by został wywołany - powiedziałam. - Nie mamy nikogo w faerie, kto mógłby zrobić to dla nas? - Nie, moja królowo. - Co jeszcze znaleźliście przy reporterze? 58
- Nie przeszukaliśmy ciała - powiedziałam. - Dlaczego nie przeszukaliście ciała? – Zapytała i w ostatnim słowie słychać było prawie histeryczny gniew. Przełknęłam i wypuściła powoli powietrze. Teraz lub nigdy. Ręka Doyle’a ścisnęła moje ramię, jakby mówił „Nie rób tego”. Ale jeżeli kiedykolwiek mam zostać królową, Andais musi mi ustąpić. Ona była nieśmiertelna, a ja nie. Więc ona zawsze będzie obecna na dworze. Muszę kontrolować jakoś to, co dzieje się pomiędzy mną, a nią, lub nigdy nie będę naprawdę królową. Nigdy nie będę naprawdę bezpieczna od jej gniewu. - Na ciele są wskazówki, które może odnaleźć ekipa dochodzeniowa. Im mniej będziemy go dotykać, tym bardziej ułatwimy pracę naukowcom. - O czym ty bredzisz, Meredith? Doyle mocniej ścisnął moje ramię. - Pamiętasz, co powiedziałaś, kiedy mój ojciec został zamordowany? Przestała krążyć i spojrzała na mnie. Jej oczy stały się czujne. - Mówiłam wiele rzeczy, kiedy Essus zginął. - Powiedziałaś, że nie możemy dopuścić ludzkiej policji do wnętrza wzgórz faerie. Że nikt nie może odpowiadać na ich pytania, ponieważ możemy znaleźć zamachowca za pomocą magii. Stała bardzo nieruchoma, spojrzała na mnie nieprzyjaźnie. - Pamiętam te słowa. - Magia nas zawiodła, ponieważ zamachowiec był tak dobry, lub lepszy w magii, niż ci, którzy wypowiedzieli zaklęcia nad bronią i ciałem. Skinęła głową. - Cały czas myślę, że pomiędzy moim uśmiechniętym dworem, pomiędzy moimi podlizującymi się arystokratami, siedzi morderca mojego brata. Wiem o tym, Meredith i cały czas to mnie męczy, że jego śmierć nie została ukarana.
59
- Tak ja i mnie - powiedziałam. – Chcę wyjaśnić te morderstwa, ciociu Andais. Chcę, żeby osoba, lub osoby odpowiedzialne za nie, zostały złapane i ukarane. Chcę pokazać mediom, że na Dworze Unseelie jest sprawiedliwość i nie obawiamy się nowej wiedzy i nowych sposobów. - Znów bredzisz, - powiedziała krzyżując swoje ramiona pod wąskimi zwartymi piersiami. - Chcę skontaktować się z policją i sprowadzić tu ekipę dochodzeniową. - Co? - Naukowców, którzy specjalizują się w pomaganiu policji w rozwiązaniu zbrodni w ludzkim świecie. Potrząsnęła głową. - Nie chcę ludzkich policjantów włóczących się tutaj. - Tak jak i ja, ale tylko kilku policjantów i kilku naukowców. Tylko kilku, tylko tylu, ilu potrzeba do zebrania dowodów. Wszyscy sidhe są arystokratami,
utytułowanymi,
mają
immunitety
dyplomatyczne,
więc
technicznie możemy dyktować zasięg śledztwa. - Myślisz, że możemy kogokolwiek złapać w ten sposób? - Tak - zrobiłam krok w przód odsuwając się od Doyle’a. Nie kuliłam się przy nim. – Ktokolwiek to zrobił, martwił się o magię, która mogłaby go śledzić, ale nigdy nie spodziewałby się, że można znaleźć go za pomocą nowoczesnej nauki, wewnątrz krainy faerie. Nie zabezpieczyli się przed tym, w rzeczywistości przed tym nie można się zabezpieczyć, nie całkowicie. - Co masz na myśli? - My, nawet sidhe, także gubimy naskórek, włosy, ślinę. Wszystko to może być użyte do wyśledzenia osoby. Nauka może użyć mniejszego kawałka, niż my potrzebujemy do wypowiedzenia zaklęcia. Nie pukiel włosów, ale jego cebulkę. Nie funt ciała, ale jego niewidzialną drobinkę. - Jesteś pewna, że to zadziała? Pewna, że jeżeli pozwolę tym intruzom na ten najazd na naszą prywatność, ludzka nauka rozwiąże tą zbrodnię?
60
Oblizałam wargi. - Jestem pewna, że jeżeli tylko są dowody do znalezienia, znajdą je. - Jeżeli - powiedziała i znów zaczęła krążyć po pokoju, ale wolniej i tym razem w ciszy. – Jeżeli, znaczy, że nie jesteś pewna. „Jeżeli” znaczy, droga bratanico, że możesz przynieść wszystko to pomiędzy nas, a mordercy i tak pozostaną na wolności. Możemy wprowadzić policję, a oni i tak nie rozwiążą zagadki śmierci reportera, a tylko zniweczą dobrą reklamę, nabytą przez nas przez ostatnie dwie dekady. - Myślę, że to zadziała, ale i tak media będą pod wrażeniem twojej gotowości, by wprowadzić nowoczesną policję do wzgórz faerie. Nikt wcześniej tego nie zrobił, nawet na złotym dworze. Obejrzała się na mnie, ale poruszała się powoli w stronę Barinthusa. Rzeczywiście klęczał przy nogach łóżka, na czarnym futrzanym dywaniku. - Myślisz, że to da nam dodatkowe punkty w porównaniu do Tarasina i jego lśniących ludzi? - Myślę, że to pokaże, że nie mamy zamiaru zranić nikogo i takie rzeczy nie będą tolerowane pomiędzy Unseelie. W przeciwieństwie do tego, co mówiono o nas od wieków. Stała teraz przed Barinthusem, ale mówiła do mnie. - Ty naprawdę wierzysz, że media wybaczą nam, że jeden z nich został zamordowany, po prostu dlatego, że wezwiemy policję? - Myślę, że niektórzy z nich mogliby zarżnąć swojego własnego fotografa na ołtarzu, z kadzidłami i modłami, żeby tylko dostać szansę na historię nadającą się na okładkę. - Sprytne, Meredith, bardzo sprytne - obróciła się więc do Barinthusa. Pogładziła swoją dłonią w dół jego twarzy, jakby dotykała kochanka. Chociaż wiedziałam, że nigdy nie wzięła go do łóżka. – Dlaczego nigdy nie próbowałeś uczynić króla z mojego syna? Jeśli królowa i Barinthus nie zaczęli prowadzić zupełnie innej rozmowy, pytanie wydawało się prowadzić donikąd. 61
- Nie chcesz, żebym odpowiedział na to pytanie, Królowo Andais powiedział swoim głębokim podobnym do westchnienia głosem. - Tak - powiedziała nadal gładząc tego twarz, - tak, chcę. - Odpowiedź nie spodoba ci się. - Nie podoba mi się wiele rzeczy. Odpowiedz na pytanie Twórco Królów. Wiem, że gdyby mój brat Essus życzyłby sobie, mógłbyś zabić mnie i obsadzić jego na tronie. Ale mój brat nie chciał zamordować własnej siostry. Nie mógł wziąć takiego grzechu na swoje serce. Nadal myślisz, że byłby lepszym królem niż ja królową, prawda? Niebezpieczne pytanie. - Nie chcesz ode mnie prawdy. – Powiedział znów Barinthus. - Znam prawdziwą odpowiedź na to pytanie. Wiem to od wieków, ale nie wiem, dlaczego nigdy nie patrzyłeś na Cela. Starał się zbliżyć do ciebie po śmierci Essusa. Oferował się, że pomoże ci zamordować mnie, jeżeli pomożesz mu siąść wcześniej na tronie. Myślę, że wszyscy w tej chwili stracili oddech. Nie wiedziałam o tym. Wyraz twarzy dookoła mnie powiedziała mi, że większość z nich nie wiedziała. Tylko Adair i Hawthorne za swoimi hełmami mogli ukryć swoje zdziwienie. - Ostrzegłem cię o jego zdradzie - powiedział Barinthus. - Tak, a ja torturowałam cię z to. - Pamiętam, moja królowo. Jej uśmiech nie pasował do jej słów, jak także kontrastowało z nimi ciągłe pieszczenie jego twarzy i ramion. – Kiedy Meredith dorosła, zwróciłeś się ku niej. Gdyby władała taką magią tak teraz, zanim wyjechała na wschodnie ziemie, zaoferowałbyś jej to, co oferowałeś Essusowi, nieprawdaż? - Znasz odpowiedź, moja królowo.
62
- Tak - powiedziała. – Znam. Ale Cel zawsze miał wystarczająco wiele mocy, żeby być królem. Dlaczego nie osadziłeś go na tronie? Dlaczego przedkładasz półkrwi mieszańca nad mojego syna czystej krwi sidhe? - Nie pytaj mnie o to. Uderzyła go dwukrotnie, wystarczająco mocno by zachwiał się, nawet klęcząc. Wystarczająco mocno żeby krew rozlała się z jego ust. - Jestem twoją królową, cholera, wiec odpowiedz na moje pytanie. Odpowiedz mi! Barinthus odpowiedział jej, krwawiąc z ust. - Jesteś lepszą królową, niż Cel mógłby być królem. - A co z Meredith? Co z dzieckiem mojego brata? - Będzie dobrą królową. - Lepszą królową, niż Cel królem? - Tak - powiedział i to jedno słowo padło w ciszę pokoju jak kamień rzucony z wielkiej wysokości. Wiesz, że rozlegnie się dźwięk, ale dopiero po długim, długim upadku. Dźwięk naszedł wraz z jej słowami. - Meredith, nigdy nie zrobisz nic z Barinthusem, co mogłoby sprawić, że zajdziesz z nim w ciążę. Nic, czy to jasne? - Tak - mój głos był ochrypły, jak po krzyku. - Skontaktuj się z policją. Zrób, co uważasz za słuszne. Zawiadomię dwór i media, że ty
będziesz zajmować się tym małym problemem. Nie
niepokój mnie tym znów. Nie informuj mnie o niczym, chyba że zapytam. Teraz idź. Idźcie wszyscy. Wyszliśmy.
Wszyscy,
nawet
Barinthus.
Wyszliśmy,
wdzięczni,
że
możemy iść.
63
Rozdział 5 Zadzwoniłam do majora Waltersa z departamentu policji St. Louis, który dowodził naszą ochroną na lotnisku dzień wcześniej. Zadzwoniłam z jedynej linii telefonicznej w naszym kopcu. Telefon był w biurze królowej. Biuro zawsze wyglądało dla mnie jak czarno- srebrna wersja biura jakiegoś night klubu w stylu gothic, dla tych, którzy lubią szastać pieniędzmi. Było eleganckie, ciemne, drogie, w jakiś sposób sprawiało, że ciarki przechodziły po kręgosłupie. Nowoczesne, ale z powiewem antyku. Dla mnie troszeczkę klaustrofobiczne. Za wiele odcieni czarnego i szarego na małej przestrzeni, jakby sprzedawca w sklepie dla gothów pokrył każdy cal swoim towarem. Telefon był biały i zawsze wyglądał jak kości na czarnym biurku sekretarki. Lub może tylko jak miałam takie wrażenie. Nie rozumiałam dzisiejszego nastroju królowej. Zapytałam Barinthusa, kiedy szliśmy do biura, czy dała mu jakieś wskazówki, dlaczego zachowywała się tak dziwnie, ale powiedział, że nie. Żadnych wskazówek. Dlaczego dzwoniłam do policji w St. Louis, kiedy ziemie faerie właściwie należały do Illinois? Ponieważ major Walters był aktualnie policyjnym łącznikiem pomiędzy ziemiami faerie i ludzką policją. Kiedyś, kilkaset lat temu, była wyznaczona dla nas specjalna policja. Dlaczego? Ponieważ nie każdy w Ameryce zgadzał się z decyzją Prezydenta Jeffersona o wpuszczeniu istot magicznych do tego kraju. Miejscowi ludzie, którzy mieszkali niedaleko, byli wyjątkowo zmartwieni. Nie chcieli potworów z Dworu Unseelie mieszkających w ich stanie. W tym czasie St. Louis było najbliższym miastem z departamentem policji. Dlatego, nawet jeżeli technicznie położeni jesteśmy w Illinois, ze swoimi kłopotami zwracamy się do Missouri i policji St. Louis. Byli uradowani obowiązkiem chronienia nas przed złością ludzi, a także patrolowaniem naszych granic, abyśmy nie mogli się wyślizgnąć, żeby siać spustoszenie. Gdyby dwory faerie nie przybyły ze znacznymi łapówkami dla kilku różnych oddziałów rządu i pewną potężną osobą, może nie udało by nam się osiąść w tym kraju. Nikt nie chciał problemów z naszym dworem po 64
ostatniej wielkiej wojnie w Europie między ludźmi, a faerie. Okazaliśmy się po prostu zbyt potężni, by było to wygodne. To, czego nikt tak naprawdę nie rozumiał – od Jeffersona aż do wrzeszczącego tłumu- to to, że kordon policji tak naprawdę nie powstrzyma istot magicznych, żadnych istot magicznych, od opuszczenia terenu. To, co trzymało nas wewnątrz i sprawiało, że zachowywaliśmy się dobrze, to groźby i przysięgi złożone odpowiednim królom i królowym. Ale policja powstrzymała ludzi od nękania nas. Stopniowo, kiedy nic się nie działo, policja została zredukowana, aż odeszli całkowicie i wzywaliśmy ich tylko wtedy, kiedy ich potrzebowaliśmy. Kiedy miejscowi ludzie zorientowali się, że chcemy, by nas po prostu zostawiono w spokoju, musieliśmy dzwonić na policję coraz rzadziej. Wkrótce policja przydzielona do nas pomagała siłom policyjnym przy spełnianiu innych obowiązków, na innym terenie, dopóki nie była potrzebna do spełnienia swojego obowiązku przy faerie, po wezwaniu. W dzisiejszych czasach siły te stały się pojedynczym detektywem lub oficerem łącznikowym. Ostatnim razem wezwano go po śmierci mojego ojca. Odkąd nasza ziemia została własnością rządu, ten lokalny policjant miał podwójną rolę. Jako federalny i jako nasz. Dla królowej to było w porządku. Jeżeli o mnie chodzi, żeby znaleźć zabójcę ojca mogłam posłać w góry pluton wojska. Po tym, jak łączność ta stała się tak nieefektywna, co było widoczne przy śledztwie w sprawie mojego ojca, myślałam, że to stanowisko zostało zlikwidowane. Myliłam się. Doyle dowiedział się, że major Walters jest nadal naszym łącznikiem. Ostatnia pozostałość po związku stworzonym osobiście przez Thomasa Jeffersona. Również nie mieliśmy nigdy nikogo w randze majora, który by wykonywał tą pracę. Major Walters zgłosił się do tej pracy na ochotnika, ponieważ ostatnio nasz łącznik musiał zapewnić nam ochronę na konferencji prasowej, a poprzednik Waltera połakomił się na wielką pensję szefa ochrony w wielkim przedsiębiorstwie. Dyrektorzy lubią być chronieni, przez kogoś, kto strzegł rodziny królewskiej. To dodaje pewnego splendoru w CV. Doyle nawet dowiedział się, że także Walters miał w perspektywie bardzo dobrze 65
płatną prace. Zastanawiałam się, co wielka korporacja myśli o Waltersie po wczorajszym dniu. Chronienie rodziny królewskiej wygląda dobrze w twoim CV, ale nie wtedy, kiedy pozwalasz im zostać rannym, kiedy ich chronisz. Poza tym, kierownictwo pewnie będzie trochę nerwowe, jeżeli będzie ochraniane przez kogoś, kto pozwolił, by Księżniczka Meredith została postrzelona przez kogoś z jego oficerów. Ludzie wierzą w magię, ale nie jest to wymówką, jeżeli coś się spieprzy. Nie, lubią winić kogoś, a nie coś. Walters potrzebował odzyskać reputację. I to odzyskać ją w oczach mediów. Chociaż moi strażnicy i ja wiedzieliśmy, że nie miał szans zapobiec temu, co się stało, ludzie tego nie akceptowali. Major usłyszał zarzuty. Mógł zostać zwolniony. To było jasne, jak się czuł. Christine, sekretarka mojej ciotki, była drobniutka, dobrze obdarzona, bardziej puszysta niż było to w modzie. Kiedyś była idealna. Blond loki opadały jej na ramiona, a młodzieńcza twarz była wiecznie piękna. Jeden z naszych arystokratów zwabił ją do nas wieki temu, ale znudził się nią. By zostać w faerie musiała być użyteczna, więc nauczyła się stenografii i obsługi komputera.
Była
najprawdopodobniej
najbardziej
doświadczonym
technologicznie człowiekiem na całym dworze. Zasugerowała, żebyśmy zadzwonili do Urzędu do Spraw Ludzi i Istot Magicznych.
Logiczne,
ale
oni
byli
bardziej
użyteczni
do
trudności
społecznych lub kłopotów dyplomatycznych. Jeżeli chcesz, żeby coś zostało zrobione, nie dzwoń do polityków, czy biurokratów. Dzwoń do glin. Wzięłam głęboki oddech. Zmówiłam małą modlitwę do Bogini i wykręciłam numer, który dała mi sekretarka. Odpowiedział po drugim dzwonku. - Wasza wysokość - powiedział. Musiał mieć identyfikator rozmówcy. - Niezupełnie - powiedziałam. – Księżniczka Meredith, tak naprawdę. Jego pierwsze słowa były profesjonalne, ale jego następne sugerowały podejrzenia.
66
- Księżniczko, czemu zawdzięczam ten honor. Rzeczywiście, brzmiało to, jakby był pozytywnie nieprzyjazny. - Pana głos brzmi, jakby był pan zły na mnie, majorze Walters. - Gazety mówią, że pani nie ufa, że moi ludzie zapewnią pani bezpieczeństwo. Że ludzcy gliniarze nie są dość dobrzy by panią chronić. Nie spodziewałam się, że będzie taki bezceremonialny. Był bardziej policjantem niż politykiem. - Mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie sugerowałam mediom, że wątpię w pana ludzi. - Dlaczego więc nie wzięliśmy udziału w drugiej konferencji prasowej? Hmm, to był lepki temat. - Pan i ja, oboje wiemy, że to zaklęcie sprawiło, że pański oficer do mnie strzelił, prawda? - Aha, nasze policyjne medium znalazło na nim jego resztki. - Jestem bezpieczniejsza tutaj w kopcu, ale pańscy ludzie nie. Ktoś wypowiedział zaklęcie w budynku z metalowych dźwigarów i belek, z całą tą nowoczesną technologią. Gdyby wypowiedział to zaklęcie wewnątrz kopca, wewnątrz faerie, bez tłumiących je metali i technologii, to pańscy oficerowie byliby nawet w większym niebezpieczeństwie, że zostaną zaczarowani. - A co z reporterami, oni nie byli w niebezpieczeństwie, że zostaną zaczarowani? - Oni nie byli uzbrojeni - powiedziałam. – Nie mogli wyrządzić tak wiele szkody. - Nie jesteśmy więc wystarczająco dobrzy jak na wasze standardy? – Był zły, a ja nie wiedziałam dlaczego. Sekretarka królowej musiała wyłapać wystarczająco wiele z rozmowy, by dać mi wskazówkę. Podłożyła mi pod oczy gazetę z nagłówkiem St. Louis Post Dispatch: POLICJA NIE BYŁA W STANIE Z OCHRONIĆ KSIĘŻNICZKI. Och.
67
- Majorze Walters, właśnie zobaczyłam gazetę. Proszę przyjąć moje przeprosimy za to, że nie zrozumiałam waszej sytuacji. Jestem trochę za bardzo zatroskana moją własną. - Nie potrzebuję pani przeprosin, Księżniczko. Potrzebuję, by moi ludzie byli wystarczająco dobrzy, by chronić panią przy publicznych wystąpieniach. - Jak wielkie ma pan kłopoty, po tym co się stało? Robią z pana kozła ofiarnego? - To nie jest pani interes -powiedział, co było prawie tak dobre jak „tak”. - Myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem, majorze. - Jak? - Siedzi pan? - Aha - to jedno słowo nie zabrzmiało za bardzo szczęśliwie. Powiedziałam mu krótko, co wiedziałam o reporterze, Beatrice i to, że królowa kazała mi to posprzątać. Kiedy skończyłam na drugim końcu telefonu była tak zupełna cisza, że w końcu zapytałam. - Majorze, jest pan tam nadal? - Jestem – powiedział zachrypłym tonem. - Przykro mi, że obowiązki oficera łącznikowego z faerie tak się okropnie skomplikowały. Przykro mi, że to psuje pańskie plany. - Co wy wiecie o moich planach? - Wiem, że chce pan być szefem ochrony w pewnym przedsiębiorstwie, kiedy odejdzie pan na wcześniejszą emeryturę w przyszłym roku. Wiem, że współpracę z nami umieścił pan w swoim CV. Wiem, że wczorajszy zamach nie pomoże panu w otrzymaniu tej pracy. - Wie pani cholernie dużo jak na księżniczkę. Zlekceważyłam to, nie będąc pewna, czy to komplement, czy zarzut. - Ale co, jeśli pokażę wyraźnie, że mam całkowite zaufanie do pana, majorze Walters?
68
- Czego pani chce ode mnie? – Podejrzenie było tak gęste, że można było po nim chodzić. - Chcę ekipy dochodzeniowej tutaj na dole. Odizolowałam miejsce zbrodni, ale potrzebuję tu tym razem nauki, nie magii. - Czy właśnie nie pouczyła mnie pani o tym, że moi ludzie mogą być w niebezpieczeństwie, że zostaną zauroczeni, jeżeli wejdziemy do waszej siedziby? - Tak, to dlatego chcę tylko pana, ekipy dochodzeniowej i może jednego, góra dwóch oficerów. Moim strażnicy mogą ochronić was przed magią, jeżeli jesteście w wystarczająco małej grupie. - Departament wewnętrzny został ukrzyżowany przez prasę, zwłaszcza prasę w St. Louis. - Wiem o tym. Pozwólmy pokazać im, że Księżniczka Meredith i jej strażnicy nie wierzą w całą tę złą prasę. Ufam panu, majorze Walters. Panu i dobrej ekipie naukowej. Co pan na to? Chce pan w to zagrać, czy woli się nie mieszać? Mogę udawać, że nigdy nie dzwoniłam i po prostu zacząć od szefa policji. - Dlaczego od niego pani nie zaczęła? – Zapytał Walters. - Ponieważ to pan jest naszym oficerem łącznikowym. Szanuję to stanowisko. To do pana powinnam zadzwonić. Poza tym, jest pan prawie tak zmotywowany do rozwiązania tej sprawy jak ja. - Dlaczego pani tak uważa? - Niech pan nie będzie naiwny, majorze Walters. Ministerstwo potrzebuje głowy. Kogoś za to chcą powiesić i najpewniej będzie to pan. Proszę pozwolić pokazać ministerstwu, że nadal ma pan moje zaufanie i odpuszczą. Będą zdesperowani żeby rozwiązać ten drugi akt przemocy i kogoś ukarać. Będą pchać się jeden przez drugiego, by dać panu wszystko, o co poproszę. - Zdaje się pani wiedzieć, jak to działa. - Politycy to politycy, majorze. A ja wyrosłam pomiędzy nimi – usiadłam na krańcu biurka i starałam się rozluźnić ramiona. Zranione mięśnie 69
naprężyły się podczas audiencji u królowej. Ze wszystkich tych rzeczy, które utraciłam będąc po części człowiekiem, szybkie uzdrawianie się było tym, czego najbardziej zazdrościłam. - Potrzebuję gliniarza, majorze Walters, nie polityka. Potrzebuję kogoś, kto rozumie, że moje miejsce zbrodni starzeje się, nawet
teraz,
kiedy
rozmawiamy.
Dowody
zbrodni
może
zostają
zanieczyszczone w tej minucie. Potrzebuje kogoś, kto będzie martwił się bardziej o ten galimatias, niż o polityczne konsekwencje. Myślę, że pan jest tym człowiekiem, a teraz, kiedy pana polityczna gwiazda spada obok mnie, jest pan podwójnie zmotywowany. - Dlaczego jest pani tego tak pewna? Może chcę skrócić swoje męki i skoczyć ze wzgórza? Pomyślałam o tym. - Wyraz pańskich oczu wczoraj na lotnisku, kiedy był pan zły, bo musiał dzielić się przywództwem z Barinthusem. Fakt, że okazał pan złość na mnie przez telefon, a nie starał się mi podlizywać. Mimo, że w randze tak wysokiej jak major, ale jest pan bardziej gliniarzem niż politykiem, Walters. A gdyby pan wiedział, jak mało cenię polityków, wiedziałby pan, jak wielki to komplement. - Wydaje się pani bardzo dobrym politykiem, jak na kogoś, kto nie lubi grać w gierki. - Jestem dobra w wielu sprawach, które mnie nie bawią, majorze Walters. I jestem pewna, że pan również. Znów zapadła cisza. - Jeżeli nie rozwiążemy tej sprawy, moja dupa jest uziemiona. I żadne zaufanie pokazane mi przez panią, czy kogokolwiek innego jej nie ocali. - Ale jeżeli ją rozwiążemy… - powiedziałam. Zaśmiał się, głębokim chichotem. - Wtedy będę lśniącą gwiazdą departamentu i sami dyrektorzy będą wspinać się żeby dać mi nawet największą pensję. Aha. - Jest pan ze mną, czy mam udawać, że nie było tego telefonu? 70
- Jestem z panią. Uśmiechnęłam się. - Dobrze. Proszę zacząć dzwonić i przysłać mi ekipę dochodzeniową tak szybko, jak to tylko możliwe. - Co mam powiedzieć szefowi o powodzie wezwania nas na ziemie faerie? – Zapytał. Aha, z całą pewnością był lepszym gliniarzem niż politykiem. - Proszę mu powiedzieć, że ktokolwiek to zrobił, jest objęty immunitetem dyplomatycznym, ale będziemy prowadzić dochodzenie na temat tego, co zdarzyło się, we wzajemnym pragnieniu współpracy i sprawiedliwości. - Chce pani dorwać tego gnojka, który to zrobił, prawda? - Tak – powiedziałam. - Pewnie mnie pani nie pamięta – byłem tylko jednym z mundurowych utrzymujących tłum z tyłu – ale widziałem panią w dniu, kiedy pani ojciec zginął. Dali pani jego miecz. Gdybym miała jakieś wątpliwości, czy zadzwoniłam do właściwej osoby, to zdanie by mi je odebrało. - Tak, tak zrobili - powiedziałam na głos. - Złapanie tego złego gościa nie pomoże w złapaniu zabójcy pani ojca. - To bardzo odkrywcza uwaga, jak od kogoś, kogo spotkałam tylko dwukrotnie. - No cóż, jakiś czas pełniłem obowiązki w faerie jako mundurowy. - Mój błąd, ale to nadal było wnikliwe, więc dość niekomfortowe. - Przykro mi. Kiedyś, po tym jak już złapiemy tego gościa i jeżeli w faerie księżniczka może napić się z skromnym majorem policji, opowiem pani, dlaczego zostałem gliniarzem. Teraz była moja kolej, by być przenikliwą. - Pan utracił kogoś i nie złapano gnojka, który to zrobił. 71
- Wiedziała pani o tym. – Powiedział oskarżycielsko. - Przysięgam, że nie. - Skąd więc do cholery pani wie? - Powiedział pan to, co pomogło mi rozpoznać takie same rany. Wydał z siebie dźwięk podobny do warczenia. - Aha, zdaje się, że tak. Co będzie pani robić, kiedy ja będę dzwonił, by ściągnąć tam wszystkich? - Będę przesłuchiwać świadków. - Wie pani, że byłoby lepiej, gdybym to ja przesłuchiwał świadków. - Większość istot magicznych które są świadkami, stają się nerwowe, kiedy wychodzą poza krainę faerie. Są trochę nieśmiałe przy ludziach, a zwłaszcza przy ludziach w mundurach. Pamiętają ostatnią wielką wojnę pomiędzy ludźmi i faerie. - Ale to było prawie czterysta lat temu - powiedział. - Jestem tego świadoma. - Nigdy nie mogłem tego pojąć. - Czego? - Jak wy, wyglądający tak młodo, możecie pamiętać ten kraj zanim mój pra, pra, pra, pradziadek przypłynął tutaj. - Nie ja, majorze. Jestem tylko biedną, śmiertelną dziewczyną. - Biedną jak cholera - powiedział. - Przekażę panu wszystkie użyteczne informacje, jakie uzyskamy od świadków. - Chciałby sam zadecydować, co jest użyteczne, a co nie. - Więc pospieszcie się majorze, ale nie mogę obiecać, że jakakolwiek istota magiczna będzie chciała porozmawiać z wami. Nie mogę nawet obiecać, że będziecie mogli być w tym samym pokoju co one. Niektórzy z nich po prostu nie rozmawiają z ludzką policją. 72
- Po co więc przyjadę? - By prasa mogła zobaczyć nas, pracujących ramię w ramię nad rozwiązaniem tej sprawy. Proszę też przyprowadzić ze sobą oficera, który strzelił do mnie. - Dlaczego, na Boga? - Ponieważ jego kariera została zrujnowana i on też zasługuje na szansę. - Nie będzie dla pani niebezpieczny? - Dam mu urok, który pomoże utrzymać psychiczną osłonę. Jeżeli uznam, że jest za delikatny na pełnienie swoich obowiązków, powiem panu i wyprowadzimy go na zewnątrz. - Dlaczego pani dba o to, co stanie się z jednym młodym, mundurowym gliniarzem? - Ponieważ to zrujnowało jego całą karierę, a nic takiego by się nie zdarzyło, gdyby trzymał się z daleka od krainy faerie. Najmniejsze co możemy zrobić, to zminimalizować szkody. - Zacznę teraz dzwonić, ale zadziwiła mnie pani, Księżniczko Meredith. Jest pani niemalże za miła, by być prawdziwa. Rozłączył się. Odłożyłam słuchawkę. Za miła, by być prawdziwa. Mój ojciec mówił mi, by najpierw być miłym, ponieważ zawsze możesz być podła później, a jeżeli już raz zachowasz się podle w stosunku do kogoś, on nigdy już nie uwierzy, że możesz być miła. Więc bądź miła, aż przyjdzie czas, by przestać być miłym i zniszczyć ich. Zastanawiałam się, czy zastosował się do swojej własnej rady, tego letniego dnia. Czy zawahał się, ponieważ ten ktoś był jego przyjacielem. Dużo dałabym, żeby odnaleźć tą osobę i zadać jej pytanie.
73
Rozdział 6 Był jeszcze jeden telefon, który chciałam wykonać. Popatrzyłam na miłą, uśmiechniętą twarz Christine. - Możesz przez chwilkę poczekać na zewnątrz, Christine? Zamrugała swoimi niebieskimi oczami, ale wzięła głęboki oddech, wstała szeleszcząc swoją długą spódnicą i wyszła bez słowa. Nie mogłam powiedzieć, czy ją obraziłam, bo jej uczucia zawsze były ciężkie do odczytania. To że mogła uśmiechać się i uśmiechać, bez względu na to co królowa zrobiła przy niej, zawsze mnie zastanawiało. Czy cieszyła się małymi pokazami królowej, czy po prostu nie wiedziała, co innego ma zrobić? Kiedy Christine wyszła, zostałam w pokoju z Doylem, Barinthusem i Usną. Mróz, Galen, Hawthorne i Adair zostali za drzwiami, by upewnić się, że nikt nam nie przerwie. Poza tym, biuro nie było wystarczająco duże dla nas wszystkich. W każdym razie niewygodne. Ufałam każdemu poza Usną. Nie znałam go na tyle, żeby mu ufać. - Usna, poczekaj na korytarzu - powiedziałam. Uśmiechnął się lekko, ale się nie kłócił. Zawahał się przy drzwiach. - Mam kogoś zawołać na moje miejsce? Pomyślałam o tym. -Galena. Ukłonił się lekko, potem otwarł drzwi i powiedział Galenowi, żeby wszedł. Galen popatrzył pytająco na mnie, kiedy zamykał drzwi. - Zamierzam zadzwonić do Gilletta. Potrząsnął głową. - Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. - Kto to jest Gillett? – zapytał Barinthus.
74
- Jeden z agentów federalnych, którzy prowadzili śledztwo w sprawie zamordowania Księcia Essusa - powiedział Doyle. - Nie wiem dlaczego, jestem zaskoczona tym, że to pamiętasz powiedziałam. Doyle spojrzał na mnie, a jego twarz była nieczytelna, ciemna i zamknięta dla mnie. - Gillett był najbardziej uporczywy ze wszystkich ludzkich śledczych. - Tak – skinęłam głową. - Jesteś z nim w kontakcie? – Zapytał Doyle. - Bardziej to on utrzymuje kontakt ze mną, Doyle. Miałam siedemnaście lat, a on wydawał się być jedynym, który chciał rozwiązać sprawę zamordowania mojego ojca bardziej, niż podporządkować się królowej, czy swoim przełożonym. Doyle wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. - Galen o tym wiedział? - Tak - powiedział Galen. - I nigdy nie pomyślałeś, żeby powiedzieć swojemu kapitanowi, że księżniczka jest w kontakcie z oficerem federalnym? - To sprawiało, że Merry czuła się lepiej, a po śmierci Essusa zrobiłbym wszystko, by pomóc jej poczuć się lepiej. - A później? – Zapytał Doyle. - Wymieniali się pocztówkami dwa razu do roku, to wszystko. Doyle spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami, ale zaraz tego pożałowałam, bo to zabolało. - Wysyła mi kartkę każdego roku w okolicy rocznicy śmierci ojca, a ja wysyłam mu kartkę na Boże Narodzenie. - Jak to się stało, że nikt tego nie zauważył? – Zapytał Doyle.
75
- Królowa nie dba o mnie wystarczająco, by obdarzać mnie uwagą, a twoja uwaga skierowana jest tam, gdzie każe ci królowa. Uwaga was wszystkich. Potarł oczy kciukiem i palcem wskazującym. - Jak bardzo boli cię ramię? - To tylko ból. Znów wziął głęboki wdech i wolno wypuścił powietrze. - Musisz odpocząć Księżniczko. - Nie jesteś zły na mnie i na Galena - powiedziałam. – Jesteś zły na siebie, że o tym nie wiedziałeś. - Tak - powiedział z lekkim gniewem w głosie. - Kiedy mój ojciec zginął, jakiemu innemu strażnikowi mogłam ufać poza Galenem? - Nie ufałaś mi? – powiedział Barinthus. Spojrzałam na niego, najlepszego przyjaciela mojego ojca. - Byłeś prawie tak zrozpaczony po jego śmierci jak ja, Barinthusie. Potrzebowałam kogoś, kto był dotknięty przez żal, ale nie w nim pogrążony. Galen był dla mnie taką osobą. – Wyciągnęłam rękę do Galena, a on ją wziął, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. - Gdybyś mogła poślubić tego, do którego należy twoje serce… powiedział Doyle. – Boję się, co stałoby się wtedy na dworze. Spojrzałam na niego, starając się zobaczyć coś za tą ostrożną twarzą. Ścisnęłam dłoń Galena i przyciągnęłam go do siebie. Kiedyś Doyle miałby rację. Kiedyś to Galen był w moim sercu i nikt inny. Ale to było, zanim wyrosłam wystarczająco żeby zrozumieć, co to oznacza stać u mojego boku. To było niebezpieczne miejsce, podstępne miejsce. Uściskałam go nie dlatego, że był jedynym imieniem wypisanym w moim sercu, ale ponieważ tak już nie było. Część mnie zasmuciła się z tego powodu, a drugiej części prawie ulżyło. Zrozumiałam, co mój ojciec wiedział 76
dekadę temu: przy Galenie tytuł króla byłby tylko martwym pojęciem. Potrzebowałam kogoś twardego i niebezpiecznego przy moim boku, nie delikatnego i dobrego. Spojrzałam w twarz Doyle’a i przytuliłam Galena do mnie. Czy Doyle nie wiedział, że lista w moim sercu staje się coraz dłuższa i jest na niej jego imię? W pewien sposób grał, wydawał się być zaborczy, czy zazdrosny, czy zły. Tak dobrze ukrywał swoje emocje, że nie mogłam zdecydować, jakie uczucia ukrywa. Widziałam tylko tyle, że było to coś mocnego, czym nie chciał się dzielić. Ale już to, że byłam zdolna zobaczyć tak wiele, znaczyło, że legendarna kontrola Ciemności spała. - Zamierzam zadzwonić do Gilletta. – Odwróciłam się do telefonu, a kiedy miałam tylko jedną zdrową rękę, musiałam odejść od Galena. Jego ciało dotykało moich pleców, przytulało się do mnie. Pasował do mnie jak zawsze, jakby urodził się, by być przy mnie. Gdybym zawsze pragnęła w moim łóżku tak delikatnego kochanka, wtedy Galen byłby cudowny, ale podczas miesięcy, które spędziliśmy razem w łóżku, odkryliśmy, że jego pojęcie namiętności i moje nie zawsze do siebie pasowały. Nie rozumiał mojego pragnienia szorstkości, czy bólu, lub po prostu chęci, by być trochę bardziej zdominowaną. Patrzył na mnie nie rozumiejącym spojrzeniem, kiedy prosiłam o pewne rzeczy. Wykręciłam numer Gailletta z głowy, chociaż zmieniał się przez te lata. Zawsze miałam w pamięci to, co obawiałam się wpisać do mojego skorowidza. Mogłam sobie zaoszczędzić tego zmartwienia. Reakcja Doyle’a pokazała mi wyraźnie, że nikt nie odpłacał mi tak bliskim zainteresowaniem. To było trochę smutne i trochę frustrujące. Tak wiele zmarnowanego wysiłku, by ukryć przed ludźmi, którzy nawet nie popatrzyli. Czekałam na sygnał w komórce Gilletta. Obiecałam mu, że ktoś jeszcze zginie w sytuacji podobnej do śmierci mojego ojca, to powiadomię go. To nie było wprawdzie podobne, ale obietnica to obietnica. Czułam się w połowie głupio, a w połowie byłam podekscytowana, jakby w jakiś sposób ten jeden telefon mógł coś zmienić. Miałam ponad trzydzieści lat, ale część mnie nadal
77
była siedemnastolatką i chciała sprawiedliwości. Powinnam teraz wiedzieć lepiej. - Gillett - odpowiedział. - Cześć - powiedziałam. - Merry? - Tak. - Wszystko w porządku? Przez te wszystkie lata był opiekuńczy w stosunku do mnie. Jakby śmierć mojego ojca spowodowała, że powinien się mną opiekować. Gdyby tylko wiedział! Ale nie dzieliłam się z nim informacjami o wszystkich zamachach na moje życie. O wszystkich tych pojedynkach, które sprawiły, że uciekłam z krainy faerie na lata i pozwoliłam wszystkim myśleć, że przepadłam na dobre. To był pierwszy raz, kiedy rozmawiałam z nim, od kiedy pojawiłam się znów. - Może trochę wykończona, ale może być. - Myślałem, że ciebie również zabili trzy lata temu. Dlaczego nie zadzwoniłaś? - Ponieważ jeżeli wymówiłbyś moje prawdziwe imię w ciemności, Królowa Powietrza i Ciemności wiedziałaby o tym. Dźwięk naszej rozmowy dotarłby do niej. To byłoby niebezpieczne dla ciebie. To byłoby niebezpieczne dla wszystkich. Westchnął przez telefon. - A więc znów jesteś księżniczką i szukasz męża. Ale nie dzwonisz by pogadać, prawda? - Coś słyszałeś? - Plotki, że reporterzy opuścili kopce faerie, ale teraz okupują parking. Konferencja prasowa skończyła się, więc dlaczego tak wiele narodowych i
78
międzynarodowych mediów zatrzymało się pośrodku pól kukurydzy w Illinois? Powiedziałam mu ogólnie, o co chodzi. - Mogę być tam z ludźmi w mniej… - Nie, żadnych ludzi. Już wezwaliśmy policję z brygadą dochodzeniową. Możesz przyjechać, ale nie możesz przyprowadzić ze sobą tuzina agentów. To stało się wewnątrz kopca, a to nie jest teren federalny. - Możemy pomóc. - Może, a może będzie tu po prostu więcej ludzi, którzy mogą zostać zranieni. Mamy martwego reportera, to jest wystarczająco złe. Nie możemy sobie pozwolić by ktoś z nas zabił agenta FBI. - Rozmawialiśmy o tym przez lata, Merry. Nie odcinaj mnie teraz. - Zamordowanie mojego ojca szesnaście lat temu jest teraz sprawą drugorzędną, Raymond. Priorytetem są teraz nowe śmierci. Słysząc teraz twój głos, nie jestem pewna, czy to sprawa dla ciebie. - Nie ufasz mi - odezwał się zraniony. - Jestem teraz następcą tronu, Raymond. Dobro dworu przeważa nad osobistą zemstą. - Co powiedziałby twój ojciec, gdyby słyszał to od ciebie, swojej córki? - Powiedziałby, że wyrosłam mądra. I zgodziłby się ze mną. – Żałowałam, że zadzwoniłam do niego. Zdałam sobie sprawę, ze Agent Specjalny Raymond Gillett był częścią dziecięcego życzenia. Nie mogłam już sobie pozwolić na takie życzenie, już nigdy więcej. Nagle poczułam się zmęczona, ręka bolała mnie od ramienia po nadgarstek. Obróciłam się i oparłam na biurku, na wpół na nim siadając. To zmusiło Galena by odsunął się ode mnie, ale to było w porządku. Trzymał rękę na końcu mojego uda, przesuwając moją czarną spódnicę i pieszcząc mnie. To było pocieszające, a ja potrzebowałam pocieszenia.
79
Doyle patrzył na mnie i coś w jego oczach wygładziło jego twarz. Odwróciłam wzrok od życzliwości, jaką tam widziałam. Nie byłam pewna dlaczego jego widok sprawił, że ścisnęło mi się w gardle. - Nie przyjeżdżaj Gillett. Żałuję, ze zadzwoniłam. - Merry, nie rób tego, nie po prawie dwudziestu latach. - Kiedy rozwiążemy tą sprawę, jeżeli nadal będę żyć i mieć carte blanche na tym terenie, zadzwonię do ciebie i wtedy możemy porozmawiać na temat twojego zejścia na dół. Ale tylko, jeżeli będzie to związane ze śmiercią mojego ojca. - Nie wydaje ci się, że FBI może być pomocne przy rozwiązaniu sprawy o podwójne zabójstwo? - Nie wiemy, co tu mamy, Gillett. Jeżeli będziemy potrzebować czegoś bardziej wymyślnego niż może zapewnić lokalne laboratorium, dam ci znać. - I może odpowiem na telefon, a może nie. - Jak wolisz - powiedziałam i próbowałam nie pozwolić pokazać, jak ścisnęło mi się gardło i załzawiły oczy. – Ale pomyśl o tym Gillett. Zacząłeś to wszystko z siedemnastoletnią dziewczynką, ponieważ było ci mnie żal, czy dlatego że byłeś zły na królową, bo odsunęła cię od dochodzenia? Kierowała tobą litość, pragnienie sprawiedliwości, czy po prostu gniew. Mogłeś jej pokazać. Mogłeś rozwiązać sprawę bez pomocy królowej. Mogłeś wykorzystać córkę Essusa by ci pomogła. - To nie było tak. - Dlaczego więc jesteś teraz zły? Mogłam do ciebie nie dzwonić, ale ci obiecałam. Dziecięca obietnica, że zadzwonię do ciebie, jeżeli zdarzy się jakieś podobne morderstwo. To nie jest podobne w szczegółach, ale ktokolwiek to zrobił, użył podobnej magii. Jeżeli je rozwiążemy, to może zbliżyć nas do znalezienia mordercy mojego ojca. Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć. - Merry, przykro mi, to… - To morderstwo męczy cię nawet po tych wszystkich latach? – Zapytałam. 80
- Tak - odrzekł. - Zadzwonię do ciebie, jeżeli zdarzy się coś związanego z tamtym morderstwem. - Zadzwoń, jeżeli będziesz potrzebowała lepszej ekipy niż mogą zapewnić ci lokalni. Mogę zapewnić ci wyniki DNA, o jakich oni mogą tylko marzyć. Uśmiechnęłam się. - Jestem pewna, że major Walters wie, że FBI darzy takim zaufaniem lokalną policję. Zaśmiał się cicho. - Przykro mi, że sprawiłem, że to jest dla ciebie trudniejsze. Mam tendencje do bycia trochę dokuczliwym. - Do wiedzenia Gillett. - Cześć Merry. Rozłączyłam się i oparłam mocniej o biurko. Galen przytulił mnie, uważając na moją ranną rękę. - Dlaczego nie pozwoliłaś Gillettowi zejść na dół? Podniosłam twarz i spojrzałam na niego. Szukałam na jego otwartej twarzy jakiejś wskazówki, że zrozumiał, co właśnie się stało. Jego oczy były zielone, szeroko otwarte i niewinne. Chciałam zapłakać, potrzebowałam płaczu. Zadzwoniłam do Gilletta, ponieważ to obudziło we mnie duchy. Nie prawdziwe, ale ten emocjonalny ból, który pojawia się, kiedy myślisz o czymś, co odeszło na dobre, aż nagle znów cię nawiedza, bez znaczenia jak głęboko to pogrzebałaś. Doyle podszedł do mnie. - Patrzę na ciebie, jak z każdym dniem, Meredith, z każdą minutą, stajesz się bardziej warta bycia królową. Dotknął delikatnie mojego ramienia, jakby nie był pewien, czy chce być dotykana.
81
Mój oddech stał się drżącym szlochem i przytuliłam się do niego. Trzymał mnie ramionami tak mocno, że prawie boleśnie. Trzymał mnie, kiedy płakałam, ponieważ on rozumiał, ile kosztowało mnie pożegnanie się z dziecięcym marzeniem. Barinthus podszedł do nas i objął nas oboje ramieniem, przyciągając do siebie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam łzy płynące na jego twarzy. - Jesteś w tej chwili bardziej córką swojego ojca niż kiedykolwiek. Galen również uściskał nas z drugiej strony, więc staliśmy koło siebie. Ale w tej chwili zdałam sobie sprawę, że Galen, tak jak Gillett był także dziecięcym marzeniem. Trzymali mnie, a ja płakałam. To nie był po prostu płacz. Opłakiwałam ostatnią część mojego dzieciństwa, która odeszła. Miałam trzydzieści trzy lata, to wydawało się za późno na wypuszczenie ostatnich dziecięcych marzeń, ale niektóre rany są tak głębokie, że powstrzymują nas. Powstrzymują nas od dorastania i zobaczenia prawdy. Pozwoliłam im przytulać mnie, kiedy płakałam i kiedy Barinthus również płakał. Pozwalałam im mnie przytulać, ale część mnie wiedziała, że Galen i tylko Galen nie rozumiał co się stało. Był moim najbliższym powiernikiem pomiędzy strażnikami. Moim przyjacielem, moją pierwsza miłością, ale zapytał, dlaczego nie pozwoliłam przyjechać Gillettowi. Płakałam i pozwoliłam im mnie przytulać, ale to nie tylko utratę ojca opłakiwałam.
82
Rozdział 7 Oczyściłam twarz z pozostałości makijażu, która nie zeszła w płaczu. Nadal miałam szminkę, z którą wyglądałam jak klaun. Dałam nawet Mrozowi oczyszczającą chusteczkę, żeby wyczyścił sobie twarz. Byliśmy czyści, schludni i dobrze wyglądający, kiedy wracaliśmy na miejsce zbrodni. Byłam pusta w środku, jakby część mnie zaginęła. Ale to nie miało znaczenia. Walters będzie tu wkrótce z ekipą dochodzeniową. Musimy dokończyć przesłuchiwać świadków, na wypadek, gdyby powiedzieli coś, o czym nie chcielibyśmy, żeby usłyszała to ludzka policja. Chciałam sprawiedliwości, ale również nie chciałam gorszej reklamy, dzieląc się ciemnymi sekretami ze światem ludzi. Doyle zatrzymał się tak nagle, że wpadłam na niego. Odepchnął mnie do tyłu, pomiędzy Galena i Usnę, w ich czekające nagle ramiona, jakby wcześniej dał im jakiś sygnał, którego nie widziałam. Z Doylem i Adairem z przodu oraz z Galenem i Usną nagle stojącymi bardzo blisko po mojej drugiej stronie, nie mogłam widzieć, co wszystkich tak przestraszyło. Barinthus, Hawthorne i Mróz szli z tyłu. Odwrócili się twarzą w dół korytarza, jakby martwili się, że ktoś może nas zaskoczyć. Co się stało? Co teraz? Nie zdołałam się nawet odrobinę wystraszyć. Nie wiem, czy to była odwaga, czy wyczerpanie. Byłam po prostu za bardzo emocjonalnie i fizycznie zmęczona, by marnować adrenalinę na strach. W tej sekundzie, gdybyśmy zostali zaatakowani, nie jestem pewna, czy przywiązałabym do tego wagę. Starałam otrząsnąć się z tego uczucia pustki. - Doyle, co jest? – Zawołałam. - Kruki Królowej są na korytarzu blokując drogę. – odpowiedział Barinthus. Posiadanie siedmiu stóp wzrostu daje lepszy widok. Zdałam sobie sprawę, że moi strażnicy obawiają się teraz każdego sidhe. Mieli rację, jeden sidhe popełnił morderstwo, a ja zamierzałam złapać
83
mordercę. Cudownie. Właśnie dałam jeszcze komuś powód żeby chcieć mojej śmierci. Ale czy jeden więcej robi różnicę? Adair przesunął się na środek korytarza zasłaniając mnie swoimi opancerzonymi ramionami, kiedy Doyle przeszedł w dół korytarza. Barinthus odpowiedział na moje pytanie, zanim nawet pomyślałam, żeby je zadać. - Doyle rozmawia z Mistralem. Mistral był panem wichrów, twórcą sztormów i nowym kapitanem Kruków Królowej. Zajął miejsce Doyle’a, kiedy stało się jasne, że Doyle nie wróci do swojej starej pracy. - Co się dzieje? – zapytał Galen, a w jego głosie było tyle niepokoju, że wystarczyło na nas dwoje. Usna schylił się nade mną, wąchając moje włosy. - Dobrze pachniesz. - Nie myśl o głupotach - powiedział Galen patrząc w głąb korytarza, tam gdzie poszedł Doyle. Wyciągnął pistolet i trzymał go wzdłuż nogi. Gdybym miała wybierać pomiędzy mieczem i pistoletem, wybrałabym tak samo. Kiedy pierwszy raz wróciłam do faerie, pistolety były zakazane wewnątrz kopców, ale po kilku ostatnich zamachach moja ciotka zadecydowała, że jej strażnicy i moi potrzebują całej pomocy, jaką mogą dostać. Więc nasi ludzie mogli nosić pistolety, jeżeli tylko wiedzieli jak ich użyć. Doyle i Mistral ocenili, kto jest zdolny do tego, a kto nie. Niektórzy strażnicy bali się broni w sposób, w jaki inni boją się jadowitych węży. Może i są użyteczne, ale co z tego, skoro mogą cię ugryźć? Usna miał w każdej ręce po krótkim mieczu wycelowanym w obie strony korytarza. Jego szare oczy, które fizycznie były najbardziej pospolitą częścią jego ciała, obserwowały pilnie, ale jego twarz była przyciśnięta do czubka mojej głowy. Najpierw przyłożył do moich włosów jeden policzek, potem drugi. Patrzył na oba krańce korytarza, ale również prawie znaczył mnie swoim zapachem. Jak kot i nieodpowiednio do sytuacji, skoro myślał jak człowiek. Ale to był Usna i wiedziałam, że widzi wszystko na korytarzu nawet wtedy, kiedy kładzie zapach swojej skóry na moje włosy. 84
Było to dla mnie dziwacznie pocieszające. Ale nie dla Galena. - Usna, przestań. Delikatny dźwięk, coś pomiędzy pomrukiem i warkotem dobiegł od drugiego mężczyzny. - Za dużo się martwisz mój mały chochliku. - A ty nie martwisz się wystarczająco, mój mały kotku - ale Galen uśmiechał się, kiedy to mówił. Wszyscy poczuliśmy się lepiej przy drażniącym się Usnie. - Uciszcie się obaj - odezwał się Mróz za nami. Zamknęli się, wyglądając na trochę ogłupiałych, ale szczęśliwszych. Usna przestał wciskać twarz w moje włosy. Znaczyło to, że robił to bardziej, żeby podrażnić się z Galenem, niż ze mną. Doyle rozmawiał za długo. Gdyby coś szło źle, Barinthus, czy Adair ostrzegliby nas. Ale to trwało za długo. Nienaturalny spokój osuwał się ode mnie, poczułam cieniutkie pazurki niepokoju. Miałam pozwolenie na broń w Kalifornii. Miałam również immunitet dyplomatyczny, który krył mnie wszędzie i w każdym czasie, a moje życie było wystarczająco często w niebezpieczeństwie, że posiadanie broni było koniecznością. Miałam broń. Ale królowa nie chciała puścić mnie na konferencję prasową uzbrojoną. Byłam księżniczką, a księżniczki nie bronią się same, mają innych, by robili to za nie. Pomyślałam, że to archaiczny pomysł, krótkowzroczny i całkowicie ironiczny, skoro pochodzi od królowej, która utrzymuje sławę bogini walki. Stojąc tutaj z Galenem i Usną przyciśniętymi do mnie, z innymi, stojącymi jak mur z ciała dookoła mnie, przysięgłam sobie, że następnym razem kiedy opuszczę mój pokój będę uzbrojona. Doyle wrócił, a Adair dał mu wystarczająco miejsca żeby mógł przejść, a potem przesunął się z powrotem na środek korytarza, jak jakaś złota ściana. Zdałam sobie sprawę, że właśnie tym był Adair, ścianą ciała i metalu, utrzymującą śmierć z daleka ode mnie. Powiedział, że jestem jego ameraudur, następne echo ducha mojego ojca, on był ostatnim ameraudur 85
pomiędzy rodziną królewską na obu dworach. Bycie nazywanym ameraudur było większym zaszczytem, niż być nazywanym królem, ponieważ ludzie wybierają cię i podążają za tobą z miłości, tego rodzaju miłości, jaki dzielą między
sobą
towarzysze
broni
od
najdawniejszych
czasów.
Honor
zobowiązuje strażnika do ryzykowania swojego życia za podopieczną, królową czy księżniczkę, ale ameraudur oznacza, że robi to chętnie. A to znaczy, że powrót z bitwy żywym, kiedy przywódca zginie, jest dla niego gorszy od śmierci. Hańba, której może nie przeżyć. Dwóch ze strażników mojego ojca odebrało sobie życie ze wstydu, że pozwolili swojemu księciu zginąć. Widok Adaira stojącego tu tak prosto, tak dumnie, tak gotowego zginąć sprawił, że pomyślałam o moim nowym tytule. Sprawił, że obawiałam się go. Nie chciałam, żeby ktokolwiek za mnie zginął. Nie zapracowałam na to. Nie byłam moim ojcem i nigdy nie będę. Nie mogłam nigdy iść do boju z nimi i mieć nadzieję, że przetrwam. Jak mogłam być ich ameraudur, jeżeli nie mogłam tego zrobić? Ciemna twarz Doyle’a była nie do odczytania. Cokolwiek myślał o pieszczotliwej nazwie, którą Adair miał dla mnie, zatrzymał to dla siebie. Jego twarz była tak pusta, że jedyne czego mogłam być pewna, to tego, że nie byłam w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Poza tym, jego wyraz twarzy mógł oznaczać cokolwiek. Chciałam krzyknąć na niego, by okazał co czuje, ale przemówił, zanim straciłam kontrolę nad sobą. - Królowa przysłała ich, by sprowadzili cię z powrotem, kiedy skończysz swoje “sprawy z morderstwem” jak się wyraziła. Wystarczająco niewyraźnie, że nie muszą doprowadzić cię natychmiast. – Doyle uśmiechnął się drwiąco i potrząsnął głową. – Tak naprawdę to Mistral pilnuje teraz miejsca zbrodni. - Co? – zapytałam równocześnie z Galenem. - Czy królowa odwołała swoją ofertę dla Meredith? – zapytał Barinthus. – Czy Mistral i królowa zajmują się teraz morderstwem? - Nie - powiedział Doyle. – Rhys wymyślił różne zaklęcia by odnaleźć morderców. Chciał podążyć za tymi nowymi magicznymi wskazówkami, ale
86
potrzebował kogoś, żeby zabezpieczył miejsce zbrodni. Kiedy Mistral i inni przybyli, kazał im pilnować korytarza. - To było bardzo pochopne - powiedział Mróz. - Znając Rhysa wziął od Mistrala przysięgę - odezwał się Usna - a kiedy masz przysięgę Mistrala, masz jego honor. Za nic na świecie jej nie złamie. Doyle skinął głową. - Wierzę w honor Mistrala jak w swój własny – spojrzał na mnie i coś przeszło przez jego obojętną twarz, ale nie mogłam odszyfrować co. Miesiące w moim łóżku, tygodnie w moim ciele, a ja nie mogłam odczytać wyrazu jego oczu. – Żąda audiencji u ciebie, Księżniczko. Mówi, że ma wiadomość od królowej. - Nie mamy na to czasu - powiedział Mróz. Zgadzałam się, ale wiedziałam również, że ignorowanie wiadomości i posłańców od królowej nie było mądre. - Opuściliśmy ją przed niecałą godziną, czego może chcieć? - Ciebie - odezwał się głęboki głos za nimi. Doyle spojrzał pytająco na mnie, a ja skinęłam głową. Na ten gest Doyle i Adair odsunęli się jak zasłona by odsłonić Mistrala. Jego włosy były szare jak niebo, które obiecuje deszcz, związane w kucyk z dala od twarzy. Ujrzałam w przelocie jego oczy szare jak burzowe chmury, zanim uklęknął na jedno kolano i pokazał mi tylko tył swojej głowy. To był pierwszy raz, kiedy inny sidhe, jakikolwiek sidhe, z własnej woli okazał mi taki … szacunek. Spojrzałam w dół, na szeroką krzywiznę jego ramion w stylowym skórzanym pancerzu i zastanawiałam się, dlaczego to zrobił. - Wstań, Mistralu. Potrząsnął głową, posyłając swoje włosy jak falę wody w dół pleców, ledwo przytrzymanych przez skórzany rzemień, którym były związane na karku.
87
- Jestem dłużny ci co najmniej to, Księżniczko Meredith. Nie miałam pojęcia, co to mogło znaczyć. Spojrzałam na Doyle’a. Podniósł nieznacznie brew, lekceważąco obrócił głowę, jego wersja wzruszenia ramion. - Dlaczego jesteś mi winien taki ukłon? – Zapytałam. Podniósł głowę wystarczająco, by móc spojrzeć na mnie. - Gdyby przyszło mi do głowy, że możesz wziąć jedno moje spojrzenie tak poważnie, byłbym bardziej ostrożny z tobą, Księżniczko. Przysięgam. Wiedziałam, co miał na myśli, to widok pogardy na twarzy Mistrala poprzedniej nocy pomógł mi odnaleźć z sobie wystarczająco wiele odwagi, by stanąć przed Andais, kiedy była pod kontrolą złego zaklęcia. Zaklęcia, które sprawiło, że zarzynała swoich własnych ludzi i była niebezpieczna dla wszystkich obok niej. To było bardzo sprytna próba zamachu. Mistral powiedział mi samymi oczami, że jestem tylko następnym bezużytecznym członkiem rodziny królewskiej i że nienawidzi nas wszystkich. To nie ta nienawiść, ale poczucie, że jestem bezużyteczna, skłoniła mnie do działania. Ponieważ zgadzałam się z nim. W tej chwili zadecydowałam, że wolałabym raczej umrzeć, niż widzieć ich zarżniętych. - Jesteś tak pewien, że jedno twoje spojrzenie było tym, co mnie popchnęło? – Miał to być żart, ale zapomniałam, jak długo niektórzy z Kruków Królowej nie mieli kontaktu z kobietą, która z nimi żartuje. Obniżył szybko twarz, jego głos był niepewny i nieswój. - Przepraszam Księżniczko, wyobraziłem sobie za wiele. Moje żarty nie tylko zbiły go z tropu, ale i zażenowały. Nie miałam pojęcia, że moje słowa miały taki wpływ na Mistrala. Dotknęłam jego opuszczonej głowy prawą ręką, na której miałam królewski pierścień. Znak władzy królowej, jej pierwszy prezent dla mnie i potężny artefakt mocy. Moje palce dotknęły jego twarzy, zanim zrobił to metal z pierścienia. Podniósł na mnie te burzowe szare oczy. Jego wargi rozchyliły się, jakby
88
chciał przemówić, ale metal dotknął jego skóry i teraz nie było czasu na słowa. Wiedziałam, że nasze ciała nadal stoją i klęczą na korytarzu na Dworze Unseelie. Wiedziałam to, ponieważ coś takiego stało się już wcześniej, kiedy magia kielicha i pierścienia połączyła się. Ale Mistral i ja znaleźliśmy się na szczycie wzgórza, które było pokryte martwymi drzewami. Widziałam już to wzgórze, te drzewa w jednej z poprzednich wizji. Mistral klęczał przede mną z moimi rękami obejmującymi jego policzek. Położył swoje ręce na moich, trzymając mój dotyk przy sobie, kiedy rozglądał się dookoła na równinę rozciągającą się tak daleko, jak tylko oko mogło dojrzeć. Była zielona i urocza, ale dziwnie pusta. - Co zrobiłaś Księżniczko? - Nie ja – odpowiedziałam. Spojrzał na mnie, w jego oczach było widać zdziwienie. - Nie rozumiem. - Patrz na drzewo. Odwrócił się, z ręką teraz bardziej trzymającą moją, niż przyciskającą do swojej twarzy. Drzewo było ogromne, oczernione, jego kora kruszyła się w narastającym wietrze. Pierwszy raz, kiedy widziałam drzewo tak martwe, miało ogromną szczelinę na korze, pośrodku. To drzewo takie nie było. Chwilę zajęło mi zanim zrozumiałam, że to nie było prawdziwe drzewo czy wzgórze. Nie można było go znaleźć na żadnej mapie. Drzewo reprezentowało Boginię i moc faerie, wzgórze było Wzgórzem. Staliśmy w środku świata, ale w środku świata zmienianego myślą bogów. W tej chwili to było centrum, Mistral i ja staliśmy w środku. Staliśmy ręka w rękę, kiedy wiatr wiał przez niebo. Wiatr pachniał kwiatami jabłoni i różami, słodko, czysto i dobrze. Słyszałam głos w tym kwiatowo pachnącym wietrze. A może tylko mi się wydawało. Mistral zdawał się go nie słyszeć, więc może ten głos był tylko dla mnie.
89
- Pocałuj go - powiedział wiatr - pocałuj go. Pozwól mu skosztować kielicha. – Ale kielicha nie było tutaj, pomyślałam. Wiatr odpowiedział mi. – Ty jesteś kielichem. – Och, oczywiście. W tej chwili to miało doskonałe znaczenie, chociaż wiedziałam, że później mogę nie widzieć w tym sensu. - Mistral - powiedziałam i wiatr stał się mocniejszy i silniejszy na sam dźwięk jego imienia. Spojrzał na mnie, a w jego oczach był cień strachu. Czy to naprawdę było tak dawno, kiedy został dotknięty przez Boginię? Tak, odpowiedział głos w mojej głowie, tak było. - Pocałuj mnie Mistral - powiedziałam. Jego spojrzenie wpatrywało się w moją twarz. - Kim jesteś? - Jestem Merry. Potrząsał głową, nawet kiedy pozwolił przyciągnąć się do mojego ciała. Zdałam sobie sprawę, że moje ramię nie było ranne w tym śnie czy też wizji. Przesunęłam rękami po jego prostych plecach ponad skórą jego zbroi. Jego ręce wślizgnęły się na moją talię, ale nadal potrząsał głową. - Nie, ty nie jesteś księżniczką. - Jestem, ale jestem też kimś więcej, to prawda – mój głos delikatnie odbijał się echem, jak wcześniej. Jakbym słuchała głos kogoś innego w swoich własnych uszach. - Czym jesteś? – Wyszeptał. - Wypij z kielicha, Mistral – pachnący kwiatami wiatr owinął się obok nas jak niewidzialne ramiona, uderzając w nas, aż nasze ciała przycisnęły się blisko do siebie, jak tylko można to zrobić bez rozbierania się. Trzymał mnie, ale bał się, a strach dla większości ludzi nie jest dobrym afrodyzjakiem. Królowa nigdy tego nie zrozumie. Pochylił twarz w moją stronę, ale jego ciało było spięte i starał się nie przysuwać bliżej. Wiatr pchał go, zmuszając by obniżył głowę. W tej chwili zrozumiałam, że on był kiedyś władcą wiatrów, twórcą burz. Kiedyś 90
kontrolował to wszystko, jak człowiek kontroluje konie, ale teraz Mistral był koniem, który był poganiany i nie podobało mu się to. Mistral walczył przeciwko podmuchom słodkiego wiatru. Walczył, by odsunąć swoje ciało od mojego, ale wiatr był jak łańcuchy i jedyne co mógł zrobić, to trzymać swoje usta tuż nad moimi. Trzymać się tuż poza zasięgiem. - Dlaczego walczysz, kiedy to jest to, czego pragniesz? –Powiedział głos używając moich ust. - Nie możesz być kielichem. Nie możesz być boginią, wyrzuciła nas dawno temu. - Jeśli nie jestem prawdziwa, nie możesz mnie pocałować. - Nie możesz być prawdziwa. - Zawsze byłeś moim niewiernym Tomaszem, Mistralu. Pocałuj mnie, pocałuj i odkryj prawdę. Niezależnie od tego, czy prawdziwe są twoje wątpliwości, czy to ja jestem prawdziwa. - Wiatr przycisnął go tak mocny, że ciężko było oddychać. – Pocałuj mnie! Głos wychodził z moich ust, odbijał się echem przez wiatr i tonąc w zapachu kwiatów jabłoni. Jego usta dotknęły moich i w chwili kiedy to zrobił, przestał walczyć. Poddał się pocałunkowi swoimi wargami, swoimi ustami, swoimi ramionami, swoim ciałem. Wiatr znów był tylko wiatrem, ale Mistral tego nie zauważył. Podniósł mnie w swoich mocnych ramionach, jego ręce przycisnęły mnie do swojego ciała. Jedną ręką chwycił moje pośladki, w prawie miażdżącym uchwycie, który wydobył cichy dźwięk z moich ust. Ten dźwięk wydawał się go podniecać. Pocałował mnie wcześniej, ale to był łagodny pocałunek, teraz całował mnie, jakby chciał dostać się do mojego ciała przez usta. Całował i pochłaniał moje zęby i usta, przygryzając moją dolną wargę, aż załkałam. Zapach kwiatów zniknął, a wiatr zapachniał ozonem. Każdy włosek na moim ciele podniósł się w gęsiej skórce. Mistral poprowadził nas na ziemię, z nim na górze. Nie byłam pewna, czy chce mnie chronić, czy przycisnąć nabrzmiały przód swojego ciała do mnie. Ale znaleźliśmy się na ziemi na
91
sekundę, zanim wybuch białego światła uderzył z czystego nieba w martwe drzewo. Pioruny jedne po drugiej padały z nieba, wbijały się w drzewo, a z każdym uderzeniem martwa kora odpadała, odsłaniając świeżą jasną korę pod spodem. Mistral pokrył moje ciało swoim, osłaniając mnie od błyskawic żłobiących ziemię po drugiej stronie drzewa, nawet kiedy strząsnęło z siebie śmierć. Aż ostatnia część drzewa stanęła nago, nowa i żywa. Złamane, sękate konary zaczęły rosnąć dłuższe i pełniejsze, pączki uformowały się na ich krańcach. Kwiaty jabłoni zakwitły białe i różowe, a zapach jabłek był gęsty i słodki. Jej głos doszedł do nas z krańca wizji. - Idź teraz, mój niewierny Tomaszu i strząśnij śmierć z daleka od żywego. Wróciliśmy do korytarza, z Mistralem nadal klęczącym przede mną, z moją ręką na jego twarzy, z moim ramieniem na temblaku. Po obu naszych stronach stało więcej ludzi Mistrala, ale Doyle i Barinthus trzymali ich z daleka. Wątpiłam, by minęło wiele czasu. - Księżniczka doprowadziła mnie do części mojej mocy tylko przez dotyk. Chcecie pozbawić tej szansy swojego kapitana, tylko dlatego, że nie rozumiecie co się dzieje? Mistral uśmiechnął się do mnie, groźnie pokazując zęby. Jego oczy były pokryte czarnymi od burzy chmurami, więc wyglądał jak ślepy. Nagle był już na nogach z moją ręką nadal ściskającą jego. Przyciągnął mnie do swojego ciała tak mocno, że uraził mnie w ramię, a to wydobyło z moich ust cichy jęk bólu. Z jego gardła i głęboko z piersi wydobył się dźwięk. Dźwięk, który zaczynał się prawie jak warkot, ale zakończył się niskim basowym warczeniem odległego grzmotu.
92
Wsunął palce w moje włosy, nagle chwytając ich pełną garść, trzymając je mocno. To był lekki szarpiący ból, ale w pewien sposób robiło się go za wiele. Spojrzał w dół na mnie, jego twarz była pełna pożądania, nagiej żądzy, czegoś oddzielnego i prastarego jak ciemność i światło. Ta boska iskra, która wdarła się w pierwszy mrok i przyniosła życie. Ta moc była w rękach Mistrala i w jego ciele, mocna i pożądliwa, wyczuwalna nawet przez jego skórzane ubranie. Czułam go, tak wielkiego i grubego tuż przy moim ciele. Przyciśnięta do niego, siłą jego rąk, drżałam przy jego potężnym ciele. Zacisnął uścisk w moich włosach, zmuszając mnie, bym zwalczyła reakcje swojego ciała, lub zraniła się. Moje ciało chciało przeciwstawić się i walczyć z jego uściskiem, ale dawał mi wybór. Kontrolować się, lub zranić się. Mistral znał się na gierkach. Czułam się uwięziona, bezsilna przy jego sile, jego żądzy, a potrzeby mojego ciała były prawie przytłaczające. Zamknęłam oczy z wysiłku, by nie szamotać się w jego ostrym uścisku. Wyszeptał tuż przy mojej twarzy i nie mogłam skupić się wystarczająco, by go zobaczyć. - Chcesz przejechać się na burzy? – Jego oddech był gorący tuż przy mojej skórze. Jego głos nie obiecywał żadnej łagodności, żadnego kompromisu. Wiedziałam, jaki rodzaj seksu oferował i myśl ta sprawiła, że moje ciało zacisnęło się i następny cichy dźwięk wydobył się w mojego gardła. - Tak - wyszeptałam, - tak. Echo grzmotu przeszło w dół korytarza, odbijając się pomiędzy kamiennymi ścianami. Dźwięk zdawał się wibrować wychodząc z jego ciała i wchodząc do mojego, jak wtedy, kiedy uderzasz widelcem o brzeg jakiegoś metalowego kubka. Jego głos narastał przy mojej skórze, czuć było w nim błyskawicę.
93
- Dobrze - powiedział i zmusił mnie bym uklękła.
94
Rozdział 8
Mistral przytrzymał mnie na kolanach, z głową unieruchomioną w jego uścisku, drugą ręką rozpinał sobie spodnie. Samo patrzenie na niego jak to robi, sprawiło, że moje ciało zareagowało tak mocno, że opadłabym na czworaka, gdyby mnie nie trzymał. Większość moich kochanków nie chciała mnie na dole, bo to nie mogło sprawić, żebym zaszła w ciążę. Seks oralny nie mógł uczynić jednego z nich moim królem, więc nie chcieli marnować nasienia umieszczając go w innej części mojego ciała. Proponowałam to jako grę wstępną, ale większość z nich odmawiała, bojąc się, że dojdą i zmarnują swoją szansę. Już nawet przestałam ich o to prosić. Mistral nie martwił się o zostanie królem czy o zapłodnienie mnie. W tej chwili pragnął mnie, bez planów, bez ustaleń, tylko dla swoich własnych, tak długo zabronionych mu pragnień. To, że myślał najpierw o przyjemności, a potem o polityce, sprawiło, że pokochałam go, tylko troszkę. Moja skóra zaczęła delikatnie lśnić, a nikły taniec magii wędrował pod nią do jego rąk i jego ciała. Delikatny, biały blask rozjaśnił jego ciało jakby odbitym światłem. Nie jak pełen blask mojej skóry, ale coś bardziej nikłego, mniej pewnego siebie. Zastanawiałam się, czy jego blask zawsze był taki niepewny. Jego ciało wyślizgnęło się ze spodni. Przyciągnął moje usta do swojego długiego, grubego członka, a ja ssałam go długo i mocno. Odrzucił głowę do tyłu, wyginając się, a światło wystrzeliło nagle z jego skóry. Zimnobiały kolor, płonący wewnątrz niego tak, że na chwilę oślepił moje oczy. Gdybym nie trzymała go w ustach i nie czuła jego dłoni we włosach, mogłabym uwierzyć, że stał się światłem, mocą i magią, a nie czymś stałym. Ale wpychał tą szeroką i bardzo stałą część siebie tak głęboko w dół mojego gardła, że miałam kłopoty z oddychaniem. Lubiłam, kiedy moi mężczyźni byli ogromni, ale jeszcze bardziej lubiłam oddychać. Zaczęłam walczyć z jego uściskiem, moje ciało zaczęło walczyć o oddech.
95
Odepchnęłam go, jego ręce puściły mnie, pozwalając mi przesunąć usta w dół jego grubości, aż tuż koło jego końca mogłam złapać oddech. Spodziewałam się, że wyciągnie resztę z moich ust, ale tego nie zrobił. Trzymał
we
mnie
tylko
koniuszek.
Kiedy
wciągnęłam
wystarczająco
powietrza, przeciągnęłam delikatnie językiem pod spodem jego napletka. Ten dotyk sprawił, że Mistral cały zadrżał, od ręki wplecionej w moje włosy, do ciała w moich ustach i bioder, które przyciągałam do siebie rękami. Jego ciało wynurzyło się z blasku, widać było kontury sylwetki zatopionej w jasności. Jego włosy rozerwały rzemień, którym były związane i rozsypały się dookoła niego jak fala białego światła. Wyglądało to, jakby reszta jego ciała zanurzyła się w świetle i mocy, poza tą jedyną częścią, którą trzymałam w ustach. Może nie mogłabym wziąć go do środka, gdyby cały był pokryty mocą. Wpychał się głębiej do moich ust, ale wystraszyłam się, że może wejść tak głęboko jak był wcześniej. Rozproszyłam go dotknięciem zębów. Westchnął, kiedy poczuł ten dotyk, a to pozwoliło mi znów go wysunąć z siebie. Czubek mojego języka delikatnie, ale stanowczo pieścił skórę jego napletka jak to robiłam wcześniej, więc mogłam lizać tą naprężoną skórę i czubek jego penisa w tym samym czasie. To sprawiło, że drżał i wił się nade mną. Spojrzał w dół na mnie, a jego oczy były szerokie i szalone od doznań, które odczuwał. Wiatr zaczął wiać w dół korytarza rozwiewając białe, błyszczące włosy Mistrala otaczające aureolą jego ciało. Wiatr stawał się coraz mocniejszy, przepływał po korytarzu w obu kierunkach, a ja zorientowałam się, że to Mistral. Moja ręka wślizgnęła się do jego spodni, pociągnęłam skórzane zapięcie, aż mogłam dotknąć delikatnej skóry na jego jądrach. Były wystarczająco luźne, bym mogła pieścić skórę pomiędzy nimi i obracać je w dłoniach, jak delikatne kule wrażliwego ciała. Zapomniałam o moim wcześniejszym strachu i wcisnęłam się na jego penisa, usiłując pomieścić go całego w ustach. Stwardniał jeszcze bardziej, więc znów było mi trudniej oddychać, ale to było warte wysiłku. Mogłam 96
oprzeć usta o delikatną skórę, ułożyć je przy mocnym, wibrującym cieple jego ciała. Moje usta zamrowiły od dotykania jego gładkiego, lśniącego ciała. Zaczęłam przesuwać się w dół jego długości, jakby ta błyszcząca moc podążała za mną. Jakby dotyk moich ust w jakiś sposób pozwolił, by ta moc ogarniająca resztę jego ciała, przepłynęła również po tej ostatniej długości. Przeciągnęłam językiem ostatni raz i wyciągnęłam go z ust, a on nie walczył ze mną. Spojrzał na mnie rozszerzonymi oczami, w którym błyskało światło. Chwilę zajęło, zanim zorientowałam się, że widzę błyskawice. Błyskawice uderzały w oczach Mistrala. Potem nadszedł pierwszy powiew ozonu, jak burza, która jeszcze do nas nie dotarła, ale jej zapach przyleciał z wiatrem, obiecując wielkie i straszne rzeczy, Z jego gardła wydobył się niski dźwięk, a w odpowiedzi grzmot przeszedł przez korytarz. Moja skóra lśniła, jakby księżyc wzniósł się wewnątrz mnie i starał się roztopić przez skórę. Malowaliśmy cienie na ścianie. Podciągnął mnie na nogi za włosy, które wyglądały jak czerwone w tym świetle. Wiedziałam, że to moje oczy lśniły zielenią i złotem jak świąteczne światła odbijające się w śniegu. Obrócił mnie gwałtownie opierając o ścianę i tylko własne ręce uchroniły mnie od uderzenia twarzą o ścianę. Nadal trzymał rękę w moich włosach, ale drugą rękę wsunął pod moją spódnicę, aż jego palce znalazły skraj moich majtek. Wsunął rękę pod satynę, a ja wzięłam wdech, zanim rozdarł je zdzierając z mojego ciała. Ta gwałtowność oszołomiła mnie i tylko jego ręka w moich włosach utrzymała mnie przy ścianie. Zdałam sobie sprawę, że podpieram się moim zranionym ramieniem, ale już mnie nie bolało. Moje ręce były przyciśnięte do zimnej kamiennej ściany, kiedy Mistral przyciągał moje biodra do swojego ciała. Poruszał się pomiędzy moimi nogami, ale nie wewnątrz mnie. Czułam go ślizgającego się pomiędzy moimi udami, aż załkałam, ale był o ponad stopę wyższy ode mnie. Nie było sposobu, by wziął mnie opartą o ścianę, nie zanim ktoś nie poda mi jakiegoś pudła, bym mogła na nim stanąć.
97
Wepchnął się do mnie, prześlizgując się całą swoją twardą długością przez najbardziej intymne części mojego ciała.
Poczułam jego główkę
ślizgającą się do tyłu i do przodu przy tym najsłodszym miejscu, które nabrzmiewało ciężkim ciepłem pomiędzy moimi nogami. To nie była tylko miękkość jego skóry i twardość jego erekcji, ale również moc. Moc będąca częścią wibracji przy moim ciele. Zorientowałam się, że jeżeli zaraz nie przestanie, to dojdę. Równocześnie chciałam tego i nie. Czy mój orgazm mógł doprowadzić do jego orgazmu, zanim wepchnie się do wnętrza mojego ciała? Czy chciałam, by rozlał się na mnie, czy głęboko do środka? Nadal wahałam się, kiedy Mistral podjął decyzję za mnie. Szarpnął mnie od ściany za włosy, tak mocno, że potknęłam się. Potrzymał mnie za ramię swoją drugą ręką, jakby nie uważał, nie widział, że to trochę brutalne. Pociągnął mnie, aż upadłam na kolana i uwolnił z uścisku moje włosy. To sprawiło, że opadłam na czworaka. - Na plecach - powiedział, a jego ochrypły głos odbił się jak echo grzmotu od kamiennych ścian. – Chcę cię mieć na plecach. Zaczęłam przewracać się, ale to nie było dla niego wystarczająco szybkie. Jego ręce odnalazły moje biodra, po czym przesunął mnie na kamiennej podłodze. Położył swoje ręce poniżej pośladków i pociągnął mnie do przodu, moje kolana wygięły się, a moje okryte marynarką plecy dotknęły podłogi. W jego oczach uderzyła błyskawica, tak jasna, że migotała dookoła nas jak fala światła. To mnie oślepiło, a kiedy znów mogłam widzieć jasno, właśnie wpychał się do mojego ciała. Jego skóra, jego włosy, wszystko było białe od światła i mocy. Jedyny kolor, jaki pozostał na nim, to burzowe niebo w jego oczach, widoczne pomiędzy uderzającymi błyskawicami. Wepchnął się we mnie, rękami przesuwając moje ciało, tak jak było mu wygodniej. Jego dotyk, kiedy wchodził we mnie sprawił, że zamknęłam drżące powieki, rozchyliłam wargi i uniosłam biodra na spotkanie jego ciała. Drżał wewnątrz mnie, a kiedy otwarłam oczy, był nadal we mnie, wsunięty tylko do połowy swojej długości. Jego palce wpijały się boleśnie w 98
moje ciało. Unieruchamiał mnie tylko uściskiem swoich rąk na moich pośladkach. - Nie pomagaj mi - powiedział głosem, w którym narastał grzmot. – Jeżeli mi pomożesz… nie chcę kończyć, chcę by to trwało. Chcę tego - ścisnął mnie palcami wystarczająco mocno, żebym załkała - by trwało. Skinęłam głową, bo nie ufałam mojemu głosowi. Chciał wepchnąć się we mnie, ale nie było wystarczająco miejsca. Walczył o to, pchając mocno i głęboko biodrami, by móc zmieścić się we mnie. Wydawał się wypełniać każdy cal mnie, jakbym nie mogła już zmieścić w środku najmniejszej jego części. Prawie wyszedł ze mnie, a potem powoli, mocno wepchnął się do środka. To uczucie, kiedy pchał się we mnie, to było za wiele. Doprowadził mnie do krzyku, wygięłam się do tyłu, zanim otworzył mnie tak, jak tego chciał. Myślałam, że dojdzie, ale kiedy moja przyjemność minęła, on nadal był twardy i gruby pomiędzy moimi nogami. Ale orgazm sprawił przynajmniej jedno, byłam bardziej otwarta. W końcu miał wystarczająco miejsca by pchnąć i dobrze wiedział, co z tym miejscem zrobić. Pozwolił mi przesunąć się na podłodze, ale podniosłam nogi, ugięłam kolana, a on podparł się na ramionach, opierając ręce płasko po obu stronach mojego ciała. Patrzyłam jak wchodzi i wychodzi z mojego ciała, a podwójny blask naszej mocy narastał, stając się coraz jaśniejszy i jaśniejszy. Zawsze opisywałam mój blask jako światło księżyca, ale to było bardziej jak blask słoneczny. Moje włosy i oczy odbijały światło dookoła nas jak płonącą krew, szmaragdy i złoto, które stały się tak gorące, że rozpuściły się, zamieniając w światło. Mistral znalazł swój rytm, twardy, szybki i głęboki. Ruszał się, jakby mógł robić tak całą noc. Poczułam zapach ozonu. Podniosły się wszystkie włoski na moim ciele, powietrze ścisnęło się ciasno wokół nas. Poczułam ciepło narastającej przyjemności pomiędzy nogami, przetaczające się przeze mnie, rozchodzące się przez moje ciało, kiedy wpychał się we mnie po raz ostatni. Wiedziałam w tej chwili, że wcześniej był delikatny, ponieważ to 99
ostatnie pchnięcie było tak głębokie, że przesunęło mnie krzyczącą po podłodze. Wbiłam paznokcie w jego ramiona na wpół z przyjemności, na wpół z bólu. Błyskawice uderzyły w dół korytarza, w obu kierunkach. Nie wydostały się dokładnie z ciała Mistrala, ale raczej z jego blasku. Jego ciało zadrżało wewnątrz mnie, a błyskawice uderzały w dół korytarza, pioruny uderzały o kamienie, jakby były w stanie je rozbić. Nie dbałam o to. Byłam uwięziona pod siłą i mocą jego ciała, oślepiona, ogłuszona od eksplozji jego magii. Moje ciało stało się światłem, stało się magią, stało się przyjemnością. Zapomniałam, że miałam skórę, by mnie trzymała, kości, by mną poruszały. Po prostu byłam przyjemnością. Kiedy znów stałam się świadoma mojego ciała, Mistral całą swoją wagą leżał na mnie. Był nadal wewnątrz mnie, ale już nie twardy i gruby. Opierał na boku swoje szerokie ramiona, więc nie udusiłam się pod jego ciałem. Czułam serce dudniące w jego piersi, kiedy starał się odzyskać oddech. Jego włosy były znów szare jak zwykle, jego skóra wróciła do normalnej bladości, nie tak czystej jak bladość mojej własnej skóry. Pancerz na jednym jego ramieniu był rozerwany i wypływała przez niego krew. Wyciągnęłam rękę by dotknąć uszkodzenia, ale nie mogłam sprawić, by moje ciało się poruszało. Ruch na korytarzu za nami spowodował, że obróciłam swoje spojrzenie do Doyle’a i innych, którzy tam stali. Doyle klęczał obok dalszej ściany, oszołomiony. Większość z pozostałych leżała nieruchomo na podłodze. Mróz klęczał na czworakach, patrzyłam jak potrząsa głową starając się oczyścić zmysły. Rhys wyszedł zza rogu, holując za sobą Kitto. Podniósł broń, najwyraźniej czując, że miał miejsce atak. Nie mogłam go winić. - Seks - odezwał się Doyle ochrypłym głosem - seks i magia. - Oczyścił gardło i spróbował znów. – Bogini i jej małżonek niech nas błogosławią. - Cholera - powiedział Rhys - a my to wszystko przegapiliśmy. Głos Galena był ciężki od przeżytej przyjemności. Leżał płasko na plecach, a przód jego spodni był ciemniejszy. 100
- To w jakiś sposób bolało. Nie lubię, kiedy seks jest tak brutalny. Słyszałam jęki dochodzące z drugiej strony korytarza i teraz mogłam już obrócić głowę. Ludzie Mistrala leżeli płasko na plecach. Niektórzy z trudem starali się usiąść. Adair próbował stanąć na nogi, opierając się o ścianę słyszałam dobiegający od niego metaliczny brzdęk. Na jego zbroi widać było czarne, wypalone znaki. - Bogini, ocal nas - powiedział ktoś głosem ciężkim z przyjemności. - Właśnie to zrobiła - Mistral podniósł się powoli, wystarczająco by spojrzeć w dół na mnie. Uśmiechnął się, a jego oczy były niebieskie jak wiosenne niebo z małymi puszystymi chmurkami. Nigdy nie widziałam tak spokojnego nieba w jego oczach. Hawthorne usiadł w swoim pancerzu, opierając się o ścianę. On również miał czarne, wypalone znaki na piersi. - Następnym razem, kiedy będziecie planować wezwanie błyskawic, ostrzeżcie tych z nas, którzy mają na sobie metal. Matko Bogów, to bolało. - Ale było cudowne - powiedział inny głos. Hawthorne ściągnął hełm, pokazując bladą twarz i ciemnozielone włosy splecione w warkocz, by zmieściły się pod hełmem. Skinął głową. - Ale było cudowne. Spojrzał na mnie i na chwilkę w jego trójkolorowych oczach – różowych, zielonych i czerwonych – zobaczyłam drzewo. Drzewo na wzgórzu, białe od kwiatów. Mrugnął i jego oczy znów były w kolorze irysów. Pamiętałam wizję i to, jak błyskawice oczyściły drzewo ze śmierci. Czy my również tutaj oczyściliśmy stare drzewo? Czy daliśmy im więcej niż przyjemność i ból? Czas pokaże. Ale teraz mieliśmy sprawę podwójnego morderstwa do rozwiązania. Policja była w drodze, a my nawet nie zaczęliśmy przesłuchiwać świadków. Zmówiłam krótką modlitwę. Bogini, czy
możemy zwolnić z
tymi
magicznymi odkryciami,
aż
znajdziemy morderców, lub chociaż tylko porozmawiamy z policją? 101
Nie
otrzymałam
odpowiedzi,
nawet
ciepłego
pulsowania,
które
pozwoliłoby mi zorientować się, że słucha, co wzięłam za „nie”. Rozumiałam, że przyprowadzenie magii z powrotem do krainy faerie było ważne, może nawet ważniejsze od złapania mordercy. Ale po prostu nie chciałam, by ludzka policja zastała nas rozrzuconych po korytarzu, jak pozostałość po jakieś nieudanej orgii. Coś poruszyło się w odległej części korytarza. Osoba, która podnosiła się, była kobietą, zdecydowanie kobietą, co było widać nawet mimo noszonego przez nią pancerza. Ściągnęła swój hełm, z trudem łapała powietrze. Jej kręcone, czarne włosy były obcięte bardzo krótko, co było zupełnie inne od tego, co widziałam wcześniej, ale twarz nadal należała do Biddy. Była jedną ze strażniczek Cela, półczłowiekiem, półsidhe. Nigdy nie należała do wielbicielek Cela. Była kiedyś członkiem straży mojego ojca, a kiedy Cel przyłączył część tej straży do swojej, utkwiła wśród nich. Co robiła tutaj? Cień formował się koło jej twarzy i spływał w dół jej jaśniejącego srebrem pancerza. Cień miał postać, maleńką postać. Dziecko, jak jakiś ciemny duch rozwijało się przed nią. Pierścień na moim palcu stał się nagle cieplejszy, jakby ktoś odetchnął w metalu. Spojrzałam w dół korytarza, nadal uwięziona pod ciałem Mistrala. Biddy siedziała odwrócona w tej części korytarza, która była dalsza, niż ta część korytarza prowadząca do kuchni. Nie powinnam widzieć jej tak wyraźnie pod tym kątem. Ale była widoczna, jakby była bardziej rzeczywista niż pozostałe osoby w korytarzu. - Widzisz to? – Wyszeptał Mistral nade mną. - Właśnie miałam się spytać o to samo – odszeptałam do niego. - Dziecko - powiedział. - Niemowlę - poprawiłam.
102
- Chodźmy do niej szybko, zanim wizja nie zniknie. Ktoś na tym korytarzu jest jej idealnym partnerem. Ojcem tego widmowego dziecka. - Co to jest przed Biddy? – zapytał Galen podnosząc się na łokciach. Mistral podniósł się ze mnie. - Chodź do niej, Meredith, chodź, zanim opadnie magia z pierścienia. – Podciągnął mnie na nogi, nadal mając swoje spodnie opuszczone w dół. – Pospiesz się. Ton jego głosu sprawił, że ruszyłam w dół korytarza, idąc niepewnie na swoich wysokich obcasach. Seks był za dobry, by moje nogi dobrze działały. Zachwiałam się i oparłam o ścianę. Potrzymały mnie ręce, a kiedy spojrzałam w dół zobaczyłam, że to ręce Hawthorna trzymają mnie za biodra. - Wszystko w porządku, Księżniczko? Pokiwałam głową. - Tak. Spojrzałam w dół korytarza na ten ciemny cień dziecka przed Biddy. Poczułam, jakby to widmowe dziecko szeptało do mnie. Szeptało Jestem tutaj. Inne ręce dotknęły mnie, aż podskoczyłam i przyspieszyłam. Kilkoro innych widziało cień dziecka. Ich ręce wydawały się popychać mnie i pospieszać. Pierścień był rozgrzanym ciężarem na mojej ręce, jakby był ciężki od presji. Presji tworzenia zaklęcia, tworzenia czegoś, co miało doprowadzić do wielkiego zakończenia. Musiałam dotknąć Biddy, zanim zaklęcie się wypali. Nie byłam pewna skąd to wiedziałam, ale byłam absolutnie przekonana, że pierścień musi być przy jej skórze, zanim zaklęcie się zakończy. Że coś stracimy, jeżeli zawiodę. Biddy z trudem stanęła na nogach, jej trójkolorowe oczy były oszołomione, opierała się ciężko o ścianę. Zorientowałam się, że moje nogi mogą poruszać się pod presją narzuconą przez pierścień, jakby coś ciepłego żyło tuż przy mojej skórze. Biegłam, a oczy Biddy były rozszerzone i przestraszone. Nie widziała zaklęcia, ale czuła, że coś jest źle.
103
Sięgnęłam po jej rękę, a ona odruchowo wyciągnęła ją do mnie. Jej ręka owinęła się dookoła mojej w chwili, kiedy zaklęcie wybuchło pomiędzy nami. To było tak, jakby świat wstrzymał oddech, jakby czas i magia zatrzymała się, a Biddy i ja stałyśmy obok tego wszystkiego. Nie słychać było żadnego dźwięku, nawet mojego własnego pulsu. Spojrzała na mnie, oczami rozszerzonymi ze strachu czy od czegoś, czego nie mogłam poczuć. To zaklęcie nie było dla mnie. Byłam jedynie naczyniem dla niego. Nie miałam pojęcia, co działo się z Biddy. Wiedziałam, że nie jest ranna i to było dobre, ale to, co słyszała w tej chwili, było tylko dla jej uszu. Bogini mówiła do niej, trzymałam jej rękę i pozwalałam, by magia przeszła do niej, sama będąc w ciszy, ponieważ po prostu nie musiałam wiedzieć. Dźwięk wrócił ze słyszalnym pyknięciem. Zmiana w presji, jaką wywierała magia, była wystarczające rzeczywista, że zachwiałyśmy się, kiedy magia uwolniła nas. Nasze ręce zacisnęły się razem, jakby dotyk ciała był wszystkim, co mogło powstrzymać nas od upadku. Jej oczy były rozszerzone, a jej skóra blada od szoku. Biddy była wysoka, miała szerokie ramiona, ubrana była w resztki pancerza. Jej rękawice, hełm i inne rzeczy leżały rozrzucone dookoła niej, jakby zaczęła zrzucać z siebie wierzchnią odzież na długo zanim do niej podeszłam. Nosiła na sobie części pancerza i to, co nawet sidhe musi nosić pod pancerzem. Jej krótkie włosy były potargane od hełmu i magii, która popchnęła ją na ścianę. Nadal była urocza, nic nie mogło tego zmienić, chociaż widziałam ją wyglądającą lepiej. Ale mężczyźni na korytarzu patrzyli na nią, jakby myśleli, że żadna kobieta nigdy nie była bardziej godna pożądana niż Biddy w tej chwili. Ich twarze wyrażały delikatne zdziwienie, jakby widzieli coś, czego ja nie widziałam. Jakąś wizję kobiecej urody, która pozostawiła ich niemymi i nieruchomymi, dosłownie oszołomionymi tym, co widzieli i czuli. Ta magia nie była dla mnie, ponieważ gdybym była zaczarowana wraz z Biddy, tak jak oni wydawali się być, nie mogłabym się rozglądać po długim korytarzu, aby znaleźć właściwego mężczyznę. Przez chwilę myślałam, że to był Doyle i na tę myśl serce ścisnęło mi się w piersi, ale jego twarz nie miała tego oszołomionego wyrazu jak twarze 104
pozostałych. W rzeczywistości na jego obliczu widać było zaskoczenie, jakby starał się zorientować w tym, co widzi, czy czuje, bo kiedy patrzyłam, wąchał wiatr. Mróz stał nieruchomo przy ścianie, ale jego twarz również nie wydawała się zdziwiona. Wydawał się zły, nadąsany tak, jak jest zazwyczaj. Twarz Galena była zagubiona, tak jak twarze pozostałych mężczyzn. Zorientowałam się, że Mistral również wydawał się patrzeć za tym, za czym ja się rozglądałam, ponieważ spoglądał w dół korytarza. Ja nosiłam pierścień, ale on również był częścią magii, która to sprawiła. Przerwał rozglądanie się patrząc na Doyle’a i Mroza, potem obejrzał się na mnie, jakby chciał się upewnić, że ja ich widzę. Nie byłam pewna, dlaczego to takie ważne dla niego, ale skinął głową zadowolony, kiedy zobaczył, że na nich patrzę. Rhys stał na końcu korytarza. Jego twarz była poważna, ale nie oczarowana. Patrzyłam na każdego mężczyznę na korytarzu po kolei z takim samym niesamowitym skupieniem, jakie widziałam u Biddy wcześniej. Magia szukała czegoś. Kitto kulił się przy nogach Rhysa, jakby był powalony magią, ale jego twarz była tak samo oszołomiona, jak twarze pozostałych mężczyzn. Myślałam, że szukamy kogoś, kto nie jest pod wpływem magii, ale Mistral pokazał mi, że szukamy kogoś, kto był najbardziej pod wpływem magii, a nie najmniej. Mistral zatrzymał się przed lśniącymi kolorami skrzydłami Nikki. Wyciągnął rękę do nadal klęczącego mężczyzny. Nicca wziął rękę Mistrala, ale jego twarz, teraz to widziałam, wydawała się nie widzieć Mistrala, Nicca nie widział nic poza Biddy. Jego twarz nigdy nie wyglądała piękniej niż w tej chwili, w delikatnym, prawie kobiecym pięknie, zazwyczaj ukrytym za szerokimi ramionami wysokiego na sześć stóp wojownika. W tym transie mógł być delikatny i spokojny jak był naprawdę, ale kiedy się ocknie, będzie kimś więcej. Mistral podniósł go na nogi, a Nicca nagle sam z siebie ocknął się i poruszył z gładką tężyzną jego muskularnej nagiej piersi i ogromnymi 105
skrzydłami, otaczającymi go jak lśniąca kolorowa rama dla całego tego delikatnego piękna. Wtedy przyznałam się sobie, że na chwilkę lub dwie, poczułam żal. Żal, że go mogę stracić, że może nigdy nie zaszczycić mojego łóżka. Ale to był samolubny impuls, który zatonął w takim cieple, takim spokoju, którego nie mogłam żałować, nie tak naprawdę. To, co widziałam na jego twarzy, kiedy Mistral prowadził go w naszą stronę, było tym, co czułam w głębi serca, kiedy byłam z nim w łóżku. Była dla mnie za delikatny, a z całą pewnością za delikatny dla królowej. A jedyną rzeczą, którą mógłby zrobić jako król, to umrzeć. Popatrzyłam w twarz Biddy i zobaczyłam w jej oczach to, co widziałam w twarzy Nikki. Każde z nich widziało z oczach tego drugiego cały świat i to był miły, bezpieczny, piękny świat. Nasza czwórka stała na końcu korytarza, kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. Spodziewałam się, że Biddy i Nicca sięgną po siebie, ale stali tam nieruchomo. Mistral i ja zetknęliśmy ich dłonie. Cień dziecka, który widziałam wcześniej powrócił, ale teraz to nie była tylko zjawa. Widziałam uśmiechniętą twarz z brązowymi oczami Nikki i czarnymi lokami Biddy. Widziałam ich dziecko śmiejące się i prawdziwe, jakbym mogła dotknąć jego dziecięcej twarzyczki. Przycisnęłam moją rękę i ciepło pierścienia do ich ciała, a wielka ręka Mistrala nakryła moją. Związaliśmy ich ręce razem magią i łzami, jakie popłynęły z moich oczu. Widziałam ich dziecko i wiedziałam, że było prawdziwe. Wszystko, co musieliśmy sprawić, by ta wizja stała się ciałem, to pozwolić im być razem. Mistral niemalże czytał mi w myślach. - Jeżeli królowa na to pozwoli. Zamrugałam, kiedy puściliśmy swoje ręce i pozwoliliśmy żeby Nicca i Biddy objęli się po raz pierwszy. Pocałowali się, łącząc swoje ciała i ręce, cofnęli się od tego pierwszego pocałunku ze śmiechem. Wykrzywiłam się do Mistrala, a moje policzki były nadal mokre od łez. - Pierścień znów ożył. Tego sobie życzyła. Życie powraca na dwór. 106
Potrząsnął głową i wyglądał na smutnego. - Chce, żeby jej linia krwi rządziła dworem bardziej niż tego, by dwór rozkwitał. Gdyby tak nie było, mogłaby wieki temu podjąć inne decyzje. - Mistral na rację - głęboki głos Doyle’a dobiegł do nas, kiedy on sam szedł w naszą stronę. Wykrzywiłam się do ich obu. - Będzie wymagać, by Nicca został w moim łóżku, aż co, aż zajdę w ciążę? Popatrzyli się na siebie i obaj skinęli głową. Ich poważny wyraz twarzy nie pocieszył mnie. - Co najmniej - powiedział Mistral. Popatrzyłam na Niccę i Biddy, nieświadomych naszych zmartwień. Dotykali się nawzajem, jakby nigdy wcześniej nie widzieli kobiety i mężczyzny, z cudownym oszołomieniem, jakby nie wierzyli, że będzie im można dotknąć tej drugiej osoby ten sposób. Westchnęłam, a moje westchnienie przeszło jak wiatr w dół korytarza. Magia była tu nadal, nadal ciężka od obietnicy, tuż za uderzeniami mojego serca, tuż pod moją skórą. Mogłam ją poczuć. Ale była równie krucha, jak mocna. Zdałam sobie sprawę, że pierścień, jak kielich, może wybrać pozostanie z nami lub zniknięcie. O ile uzna, że nie zasługujemy już na jego magię. Jeżeli Królowa Andais nie pozwoli, by Nicca i Biddy byli razem, magia jest zdolna opuścić nas całkowicie, na dobre. Zostawi nas, byśmy umierali jak ludzie. Bogowie dali nam wcześniej tak wiele drugich szans, że mogą poszukać innych ludzi, by im błogosławić. Mamy teraz następną szansę, a ja nie chciałam, by Andais ją odrzuciła. Odezwałam się, bez tłumaczenia moich przemyśleń. - Gdybym wiedziała, że doświadczymy takich głębokich metafizycznych cudów, nie dzwoniłabym na policję - potrząsnęłam głową i starałam się pomyśleć o obejściu królewskiej obsesji związanej z jej i moją linią krwi. Nic nie przychodziło mi na myśl. 107
- Mam pomysł - odezwał się Rhys. – Ale nie jestem pewien, czy ci się spodoba. - Kurcze, Rhys, z takim początkiem, jak mogę się opierać? Powiedz, co to za pomysł. - Jeżeli powiesz królowej, że chcesz w swoim łóżku oboje, Niccę i Biddy, w tym samym czasie, może na to pozwoli. - Tak - powiedział Doyle - może. Na to jest wystarczająco sobą. – Obrócił swoje poważne oczy na mnie. – To sprawiłoby, że pomyślałaby lepiej o tobie. Skrzywiłam się. - Lepiej o mnie, w jaki sposób? - Bardziej jak ona - powiedział. – Szuka w tobie samej siebie. Znaków, że jesteś naprawdę z jej krwi. Mróz skinął głową. - Nie podoba mi się to, ale to może ją zabawić. Może zadziałać. - Jeżeli Biddy się zgodzi - powiedziałam patrząc na szczęśliwą parę. - By być razem po tym, jak pierścień ich połączył - powiedział Mistral mógłbyś zrobić wszystko. Wszystko, by być ze swoją prawdziwą miłością. Żal w jego oczach był czymś widocznym, namacalnym. Nie musiałam pytać by wiedzieć, że za pomocą pierścienia znalazł kiedyś prawdziwą miłość i w jakiś sposób ją utracił. - A więc dobrze - powiedziałam. – Załatwione. Mróz dotknął mojego ramienia, potem zabrał rękę, jakby było mu to zabronione. Wzięłam jego rękę w moją. Zasłużyłam sobie tym ruchem na smutny uśmiech. - Wiem, że nie jesteś miłośniczką kobiet. Będziesz w stanie brać Biddy do swojego łóżka noc po nocy, aż zajdzie w ciążę? Uścisnęłam jego rękę.
108
- Jeden raz razem i będą oczekiwać dziecka. Jestem tego pewna. Nawet królowa nie rozdzieli ich, jeżeli będą mieli dziecko. - Andais wie, że nie jesteś miłośniczką kobiet - powiedział Doyle. - Może upierać się, że chce patrzeć. Westchnęłam, potem wzruszyłam ramionami. - Niech tak będzie. Doyle i Mróz popatrzyli na mnie. - Meredith - odezwał się Mróz. – Naprawdę chcesz być częścią jej rozrywki? - Chcę, żeby byli razem, Mrozie, więc jeżeli muszę do tego włączyć za pierwszym razem siebie i pozwolić królowej patrzeć, niech tak będzie. - Kiedy przedstawisz swoją ofertę królowej? – Zapytał Doyle. - Po tym jak przesłucham świadków i wprowadzę policję bezpiecznie do kopca. I tylko jeżeli sprzeciwi się, żeby zostali parą. – Wygładziłam moją krótką spódnicę. Potrzebowałam bielizny. Trudno być autorytetem dla policji, jeżeli się świeci gołym tyłkiem. - Myślę, że wielu z nas musi zmienić ubranie - powiedział Doyle. Nic nie mogłam poradzić, ale spojrzałam w dół na jego pachwinę. Ciężko było coś stwierdzić w ciemnym świetle kopca. Zaśmiał się tym swoim męskim śmiechem. - Czerń jest cudownie maskującym kolorem. Mróz rozchylił swoją szarą marynarkę, tylko na tyle by pokazać plamę. - Szary nie jest. Spojrzałam na nich. - Czy wy mówicie, że magia sprawiła, że każdy na korytarzu doszedł? - Każdy kto tu stał. – odezwał się Rhys. – Straciliśmy niezłą zabawę. Odezwały się inne głosy na całym korytarzu, zgadzające się lub lamentujące na odcień kolorów, jakie wybrali. 109
- Nie możemy iść przebrać się wszyscy w tym samym czasie - powiedział Doyle. - Niektórzy muszą zostać i pracować. Ludzka policja jest w drodze, a to zabierze nam mnóstwo czasu. Nie nosiłam zegarka, nikt z nas go nie miał, ponieważ zegarki działały dziwnie wewnątrz krainy faerie. Na tyle dziwnie, że określanie czasu według nich było niemożliwe. Skąd więc wiedzieliśmy, gdzie i kiedy mamy być? Zgadywaliśmy i przez większość czasu byliśmy nieustannie spóźnieni. - Dobrze, niech wszyscy po kolei zmienią ubranie i niech ktoś przyniesie mi świeżą bieliznę. Mistral podał mi moje rozdarte majtki. - Nie wydaje mi się, żeby nadawały się do noszenia. Przykro mi, że je uszkodziłem. – wyciągnął je w moją stronę. - Mnie nie jest przykro. – Powiedziałam i zacisnęłam jego rękę z powrotem na satynie. Zadowolenie błysnęło w jego oczach, zastępując żal. Jego ręka zacisnęła się mocno na kawałku satyny. Zauważyłam, że znalazł czas w całym tym zamieszaniu, by wsunąć się z powrotem do spodni. - Mogę to zatrzymać, jako znak przychylności mojej pani? Skinęłam głową. - Możesz. Podniósł rękę do twarzy w staromodnym salucie, ale wyraz jego oczy sprawił, że przeszły mnie ciarki. Obrócił się z uśmiechem, ustawiając swoich ludzi i wyznaczając im obowiązki. Mróz odwrócił się ode mnie. Złapałam go za ramię. - Co się stało? - Nic, zamierzam się przebrać. – Nie chciał patrzyć na mnie. Mróz miał skłonności do dąsania się. Gdybym miała więcej czasu, wypytałabym go, o co chodzi, ale nadchodzili ludzie i nie mieliśmy czasu. Obiecałam sobie, że jeżeli
110
będzie się dłużej dąsał, wyciągnę z niego, co się stało. Miałam nadzieję, że to chwilowe dąsy, a nie coś więcej. - Pozwól mu iść, potrzebuje trochę czasu by się dostosować – odezwał się Doyle. - Dostosować do czego? – skrzywiłam się do niego. Doyle uśmiechnął się uśmiechem, który był bardziej smutny, niż szczęśliwy. - Później, jeżeli będziesz nadal potrzebowała pytać, wytłumaczę ci. Ale teraz mamy bardzo mało czasu, by przesłuchać naszych świadków. Wezwałaś policję do kopca, Księżniczko i musimy się na to przygotować. Miał rację, ale chciałam wiedzieć, co przeoczyłam. To nie mogło dotyczyć tylko seksu z Mistralem, bo widzieli mnie nieraz w trakcie seksu z kimś innym. Jeżeli nie o to chodzi, to o co? Potrząsnęłam głową, wygładziłam spódnicę i zapisałam to w głowie. Mieliśmy zbrodnię do rozwikłania, o ile Bogini da nam na to wystarczająco dużo czasu. Nie miałam kontroli nad magią, która wracała do nas, ale mogłam chociaż udawać, że kontroluję śledztwo w sprawie morderstwa. Chociaż ciasne uczucie w brzuchu mówiło mi, że na tym też nie mam za wiele kontroli.
111
Rozdział 9 Niektórzy poszli oczyścić się, inni poszli poczekać na policję przy drzwiach kopca, ponieważ sami policjanci nigdy nie znaleźliby drogi. Drzwi poruszały się i nie lubiły obcych. Tylko magia mogła sprawić, żeby wejście otworzyło się wpuszczając śmiertelników. Żaden śmiertelnik nigdy nie przekroczył wcześniej naszych progów. Kiedy przydzieliliśmy każdemu zadanie, zorientowaliśmy się, że kogoś zgubiliśmy. W korytarzu nie było Onilwyna. Nie poszedł z Rhysem, więc z nim również nie wrócił. Po prostu zaginął. Przez wieki należał do Cela. Nie podobało mi się, że zaginął zaraz po tym, jak wydarzyła się tak ważna magia. Zastanawiałam się, czy poszedł przekazać wszystko swojemu prawdziwemu panu, czy komukolwiek, kto donosi Celowi w jego więziennej celi. Przeszliśmy ostrożnie obok dwóch ciał, które czekały nadal na przybycie policji. Kiedy byliśmy blisko wielkich, kuchennych drzwi, usłyszałam krzyki i szczekanie. Akcent Maggie May był bardzo wyraźny, ponieważ była zła. - Jesteś dup’, a nie strażnik, oto czym jesteś. Wynoś się z mojj kuchni!9 – jej małe teriery wyszczekiwały swoją wersję razem z nią - Staram się - krzyknął męski głos. Otworzyliśmy drzwi akurat na czas by zobaczyć, jak żelazne patelnie rozmiaru małej tarczy walą w plecy Onilwyna. To sprawiło, że się zatoczył, a inne garnki i misy powaliły go na czworaka. Misy z miedzi i nierdzewnej stali lśniły swoim wypolerowanym blaskiem, kiedy uderzały w jego ciało, ale to głęboko czarne, żelazne patelnie w różnych rozmiarach powaliły go na dół. Stal była bronią przeciwko faerie od bardzo dawna. Sidhe może rządzą krainą faerie, ale zimna stal nadal ich rani. Maggie May stała w swojej kuchni, otoczona przez burzę misek, garnków, chochli, łyżek, widelców i noży, które niczym jakiś zły, metalowy
9
Maggie May jest skrzatem i mówi w oryginale niewyraźnie. Przetłumaczenie tego na
polski wymaga nieco gimnastyki.
112
śnieg krążyły wokół jej małej brązowej postaci stojącej w centrum tego wszystkiego. Chochle przyłączyły się do atakujących mis i garnków. Onilwyn leżał teraz płasko na podłodze, ochraniając ramionami głowę. Trzy teriery faerie to doskakiwały, to odskakiwały od niego by go podgryzać. Grubiutki pies wgryzł się w cholewkę jego buta i potrząsał głową, starając się go rozgryźć. Miecz strażnika leżał na podłodze koło wielkiej, czarnej kuchenki. Jeżeli zamierzasz zaatakować skrzata, nigdy nie rób tego w jego domu. - Zmieniła się w złośliwego kobolda - powiedział Galen przekrzykując zgrzyt metalu.
Spojrzałam uważniej na jej twarz. Wszystkie skrzaty mają twarze podobne do czaszek, ponieważ nie mają nosów, tylko nozdrza. Ale jeżeli ich twarze wglądają jak uśmiechające się złe czaszki, oznacza to, że zmieniły się w złośliwe koboldy. Skrzaty mogą wymłócić pszenicę z całego pola w jeden dzień lub wybudować stodołę przez noc. Ale tak wielka moc może być niszcząca, szalenie niszcząca. W pewnej części Szkocji nadal opowiada się historię o lordzie, który zgwałcił i zamordował miejscową dziewczynę. Nie zdawał sobie sprawy, że jej rodzina została adoptowana przez skrzaty. Lord i cały jego ród zostali pocięci na kawałki. Maggie May nie zmieniła się w kobolda, ale była tego bliska. - Nie - powiedział Doyle - nie zmieniła się w kobolda, jeszcze nie, ale musimy znaleźć sposób by ją rozproszyć, zanim noże dołączą się do walki. - Wydaje się wstydzić - powiedział Rhys. Zgadzałam się, ale prawdziwe koboldy były częścią sluaghów, złego orszaku, nie prawdziwego Dworu Unseelie. Maggie zasługiwała na więcej, bez względu na to, co sądziłam o Onilwynie. - Maggie May, tu Rhys! Pamiętasz, posłałaś po mnie - zawołał Rhys.
113
Łyżki zawirowały by dołączyć do chochli, zostawiając tylko ciężkie żelazne widelce, wystarczająco wielkie, by obrócić kawał wołowiny, i noże. Uchyliliśmy się na czas. Powiedziałam jedyną rzecz, którą mogłam wymyślić, która może zszokuje ją na tyle, by posłuchała. - Ciociu Maggie, co się stało, że się tak zmartwiłaś? Miski zaczęły zwalniać, jak wirujące ciężkie płatki śniegu na delikatnym wietrze. Ten wiatr zawiał je do schludnego, ciężkiego, drewnianego stołu. - Co pow’działaś? – Zapytała, a jej głos był gruby ze zdziwienia. - Ciociu Maggie, co się stało, że się tak zmartwiłaś? Skrzywiła się do mnie. - Nie jestem dla ciebie Ciocią Maggie, dziewczyno. - Jesteś siostrą mojej pra, pra babci ze strony mojej matki. To sprawia, że jesteś moją pra ciocią Maggie. Nadal wyglądała na nieszczęśliwą, ale skinęła powoli. - Ach, to jest prawda. Ale ty jesteś księżniczką sidhe, czymkolwiek jest, czy nie jest, twoja krew. Sidhe nie muszą wiedzieć ‘nas. - Dlaczego nie? Dotknęła swoim owłosionym palcem pozbawionej nosa twarzy i westchnęła mocniej. - Księżniczko Meredith, musisz bardziej uważać, przy kim rozmawiasz. – wskazała na Onilwyna, który z bólem wstawał na nogi. Na jego bladej skórze widać było krew. - Tak, to człowiek Cela. Ale Cel zna moje pochodzenie. - Sidhe wiedzą tylko tyle, co chcą wiedzieć, o krwi która płynie w ich żyłach. – Kiedy uspokoiła się, jej akcent zaczął zanikać. Jej głos był kulturalny, przypominał wymowę ludzi ze środkowego wschodu. Ćwiczyła ten głos, by rozmawiać z innymi wielbicielami terierów faerie z kraju i świata.
114
Nie mogłaby hodować terierów uznawanych przez Amerykański Klub Kynologiczny, gdyby nikt jej nie mógł zrozumieć. - Zaprzeczanie mojego pochodzenia nie zmieni tego, kim jestem powiedziałam. – Nie sprawi, że będę nawet o cal wyższa, czy będę wyglądać chociaż trochę bardziej na królewską sidhe. - Może - powiedziała Maggie, przesuwając dłonią w dół swojej bezkształtnej sukienki - ale to nie krew skrzatów usadowi cię na tronie. Sięgnęłam do wielkiej żelaznej patelni, która leżała na stole. Owinęłam rękę dookoła wykonanej z hartowanej stali rączki. Była bezwładna w mojej ręce, dla mnie był to tylko metal. Podniosłam ciężką patelnię. - Ale to krew skrzatów pomaga mi zrobić to. Jej oczy zwęziły się. - Lub m’że ludzka. - Lub ludzka - zgodziłam się. Onilwyn zatoczył się i upadł z powrotem na kolana. Gdyby był człowiekiem, prawdopodobnie by tego nie przeżył. - W czym podpadł tobie i twoim psom? – Zapytałam. Dwa z jej terierów przyszły do jej stóp, ale ten grubiutki nadal warczał na Onilwyna. Zorientowałam się, że ten pies nie był gruby, to po prostu była suczka i była w ciąży. Była tak pełna szczeniaków, że zataczała się, kiedy w końcu wracała zawołana przez Maggie. - Dulcie podeszła obwąchać jego buty - powiedziała Maggie. – Zawarczała trochę na niego. Nie ugr’złaby go. - Jej silna ręka zacisnęła się w pięść. Wydawała się kontrolować z wysiłkiem. – Kopnął ją, w pełen szczeniaków brzuch. Kopnął mojego psa. Moim pierwszym wspomnieniem była mała, ciemna komórka kuchenna pełna wiercących się szczeniaczków. Jeden szczeniak to było więcej, niż mogłam unieść. Ogromny pies siedział na linii światła, która odgradzała komórkę z przodu. Jedwabne futro szczeniaków terierów faerie i ten pilnujący pies nadal były żywe w mojej pamięci. Mój ojciec powiedział mi, że 115
miałam wtedy jakieś osiemnaście miesięcy, nie pamiętałam. Mój ojciec i Barinthus zostali gdzieś wezwani, więc ojciec zostawił mnie z Maggie May. Służący królowej bez skrupułów sprawdzał jakąś potrawę na nocny bankiet. Gdyby królowa wiedziała, że ojciec ukrywa mnie w kuchni, to kuchnia przestałaby być dla mnie schronieniem. Wpełzłam do komórki ze szczeniakami i ich matką, jak często to robiłam. Byłam z nimi bardzo spokojna, Maggie mi kiedyś o tym opowiedziała. Kiedy służący wszedł, Maggie po prostu zasunęła zasłonę, ukrywając mnie i szczeniaki. Służący nie uwierzył, że ukryła tam tylko szczeniaki i chciał zajrzeć, ale matka szczeniaków ugryzła go. Chroniła swoje szczeniaki i mnie. Do dzisiaj zapach i widok terierów był dla mnie pocieszeniem. Nie wiem, co mogłabym powiedzieć, czy zrobić Onilwynowi za jego zachowanie, ponieważ sam zadecydował za mnie. - Nie! – Krzyknęli równocześnie Galen i Rhys. Wyczułam, że Doyle i inni poruszyli się, ale to ja byłam najbliżej Onilwyna, kiedy podniósł rękę i wezwał swoją magię, kierując ją na Maggie May. Nie myślałam, tylko zareagowałam. Moja ręka nadal trzymała żelazną patelnię. Uderzyłam go z całej siły w twarz, całą siłą, jaką miałam w jednej ręce. Nie byłam tak silna jak pełnej krwi sidhe czy nawet skrzat, ale mogłam zepchnąć z drogi samochód, nie raniąc się przy tym. Zrobiłam to kiedyś, by odstraszyć opryszka. Krew trysnęła dookoła patelni, jak wielki, nieoczekiwany, szkarłatny deszcz. Onilwyn upadł na bok, jęcząc cicho. Jego nos wyglądał jak rozgnieciony pomidor, było za dużo krwi, więc ciężko było stwierdzić, czy ma jakieś inne uszkodzenia na twarzy. Ciężka cisza zapadła w kuchni. Myślę, że zaskoczyłam każdego, również siebie. Rhys potrząsnął głową, przykucając przy leżącym mężczyźnie.
116
- Ty naprawdę go nie lubisz, nieprawdaż? - Nie - powiedziałam i zdałam sobie sprawę, że sama myśl o tym, że Onilwyn mógłby mnie dotknąć, była odrażająca. Był jednym z moich głównych dręczycieli z czasów, kiedy byłam dzieckiem. Nadal nienawidziłam Cela i niektórych z jego kumpli wystarczająco, by nie czuć nic, poza całkowitym zadowoleniem, masakrując twarz Onilwyna. Szkoda, że może się uzdrowić. Mały terier, którego kopnął, zaczął na niego warczeć. Powąchał jego krew, potem kichnął ostro, jakby Onilwyn gorzko pachniał. Odwrócił się tyłem do niego, grzebiąc łapkami po podłodze, rzucając krew w powietrze, dominującym, wyzywającym gestem. Pies wrócił do swojej pani i innych dwóch psów, więc cała trójka usiadła w pogodnym, chociaż wiercącym się rzędzie u stóp Maggie May. Maggie May uśmiechnęła się do mnie, pokazując swoje mocne, żółte zęby. - Och, ach, jesteś z r’dziny Skinęłam głową i podałam jej zakrwawioną patelnię. - Tak, tak, jestem. Uśmiechnęłam się do niej, a ona zaśmiała się głośnym, huczącym śmiechem. Objęła mnie ramionami, ściskając mocno. Zaskoczyło mnie to na jedno uderzenie serca, ale potem odwzajemniłam jej mocny uścisk. Był tu ktoś jeszcze, kto przytulał mnie nie oczekując na nic w zamian. Uściskała mnie, bo chciała. To był uścisk bez powodu, tylko z powodu sympatii, ostatnio nie byłam tak przytulana.
117
Rozdział 10 Rozległ się wysoki, ton. Rozejrzeliśmy się po kuchni, ale nic tutaj nie wydawało tego dźwięku. Rozległ się znów. Był podobny do odgłosu, jaki wydaje najczystszy kryształowy kielich uderzany przez metal. Taki dźwięk, wysoki i srebrzysty, podobny do dzwonka, wydaje tylko najlepszy kryształ. Rhys wyciągnął z pochwy swój krótki miecz. - Zostawiłem Crystalla, by czekał na zewnątrz na policję - podniósł nagie ostrze przed twarz. – Dzwoniłeś? Twarz Crystalla pojawiła się w ostrzu przyćmiona i blada. - Rhys, nie wiem jak postąpić. - Co się stało? - Myślę, że potrzebujemy tutaj kogoś, kto jest bardziej zaznajomiony z nowoczesną policją i nowoczesną polityką. Rhys potrząsnął głową. - Nie pytam się, czego potrzebujesz. Pytam się, co się stało. - O ile zdołałem ustalić, ludzie kłócą się o to, kto dowodzi. - Dowodzi czym? - Wszystkim - powiedział Crystall. – wydaje się, że nie mają jasnej władzy. To jak gra z za dużą ilością książąt. Rhys westchnął. - Będę tam tak szybko, jak będę mógł, Crystall. - Przykro mi Rhys, ale nikt z nas nie spędził za dużo czasu poza krainą faerie. - Wszystko w porządku, będę tam.- Rhys wytarł ostrze ruchem ręki. Spojrzał na Doyle’a. – Nie myślałem, że będziemy potrzebować kogoś bardziej nowoczesnego do kontaktów z policją. Powinienem to przewidzieć. - Nie przepraszaj – powiedział Doyle. – Po prostu to załatw. 118
Rhys skłonił się i poszedł do drzwi. Przeszedł obok mnie, ale coś z drugiej strony pokoju przyciągnęło moją uwagę. Zobaczyłam coś ponad ramionami Maggie May. Ruch. Zasłona pod zlewem, gdzie chowałam się jako dziecko, poruszyła się. Coś było za tym kawałkiem materiału. Coś większego niż mały pies. Adrenalina przeszła przeze mnie tak mocno i szybko, że aż załaskotały mnie końcówki palców. Założyłam, że ktoś szukał miejsca dla zabójcy. Źle założyłam? Uścisnęłam na koniec mocniej Maggie May, wyślizgując się z jej ramion, starałam się kontrolować moją twarz i ciało. Chciałam ostrzec Doyle’a i innych bez alarmowania tego, kto się ukrywał. Doyle był tuż obok mnie, jakbym dała mu znać zawahaniem się czy ruchem. Otwierał usta, ale dotknęłam jego warg palcami. Pojął wskazówkę. Stał nieruchomo obok mnie, ale nie pytał, czego się wystraszyłam, nie na głos. Pytał swoimi ciemnymi oczami. Co się stało? Ale nie na głos. Wskazałam tylko samymi oczami za siebie. Chciałam wskazać w kąt, ale nie byłam pewna, czy zrozumiał. Klęknął przy jęczącym Onilwynie. - Dlaczego nas zostawiłeś, Onilwyn? Dlaczego przyszedłeś wcześniej do świadka? Jedyną odpowiedzią był cichy bulgoczący jęk. Doyle przesunął się, by móc widzieć zlew, kiedy przysłuchiwał leżącego mężczyznę. Zmusiłam się, by nie spojrzeć za siebie. Doyle pochylił się do Onilwyna. - Czy ty mówisz, że skrzat i półludzka księżniczka tak cię powaliły, że nie możesz się podnieść? Nie zrobił żadnego znaku, który mogłabym zobaczyć, ale Galen zawołał. - Peasblossom, Mug, wyjdźcie i porozmawiajcie z nami.
119
Przeszedł dookoła stołu i w tej chwili pomyślałam, że to tylko dwa małe krwawe motyle ukrywały się pod zlewem, a ja po prostu byłam za bardzo podejrzliwa. Obróciłam się, by zobaczyć go jak otwiera komórkę pod zlewem. Mug, bladoniebieski krwawy motyl, który przyleciał po Rhysa i inna malutka skrzydlata postać spoglądały ukryte pomiędzy filiżankami do herbaty. Odpowiedział głos Mug, wysoki i świergoczący jak pieśń ptaków próbujących mówić ludzkim językiem. - Bałyśmy się Maggie, kiedy złościła się, Galenie, Zielony Rycerzu. Był tuż przy nich, spoglądając na nie. - Ukryłyście się więc pomiędzy filiżankami do herbaty. - Nawet gdyby stała się koboldem na dobre, nie rozbiłaby porządnej chińskiej porcelany. Nie byłaby w stanie! – Mug przeszła ostrożnie pomiędzy filiżankami i rozwinęła błękitne jak niebo skrzydełka by sfrunąć na ramiona Galena. Przypomniałam sobie teraz Mug. Była kiedyś pupilkiem jednego sidhe, potem drugiego. Ale kiedy jej ostatni pan znudził się nią, Maggie zaprosiła ją do kuchni, więc mogła zapracować na uczciwe życie, nie musiała zależeć od większych. Więksi było obraźliwym określeniem, jakim krwawe motyle nazywały sidhe. Mug zamieszkała w kuchni w tym czasie, kiedy ja opuściłam krainę faerie. Peasblossom jednak znałam. - Peasblossom, nie musisz się ukrywać - zawołałam do niej. Mróz przeszedł do drugiej strony zlewu, stając koło Galena, który rozmawiał z malutkim niebieskim krwawym motylem na swoim ramieniu. Przytulała się do jego szyi, ręce miała delikatne jak błękitne płatki kwiatów, głaskała nimi jego ucho. Mug miała słabość do mężczyzn sidhe. Nigdy nie pytałam, nie chciałam spekulować, jaką przyjemność ona i jej panowie dawali sobie nawzajem. Była mniejsza od lalki Barbie i wyglądała na bardziej delikatną. Nie chciałam sobie tego wyobrazić. Starałam się patrzeć na nich bez myślenia o tym. - Chodź tutaj, maluszku, mamy do ciebie kilka pytań - powiedział Mróz.
120
Malutka twarz umknęła z powrotem za chińską porcelaną, jak myszka chowająca się do norki. Jej głos był jak powiew wiatru, delikatna wiosenna bryza, która ogrzewa skórę i sprawia, że wierzysz, że kwiaty tylko śpią pod śniegiem. Że nie zginęły. Jej uśmiech sprawił, że się uśmiechnęłam, zanim pomyślałam o magii. - Nie pamiętam, żeby twój głos był tak słodki, Peasblossom - powiedział Galen. - Boję się - powiedziała jakby to wszystko wyjaśniało. Maggie May przetłumaczyła. - Kiedy krwawe motyle boją się, używają takiej obrony jaką mają. - Ich magii osobistej - odrzekłam. - Aha - powiedziała i obserwowała nas zwężonymi oczami. Wiedziała, że coś się działo. - Chodź, malutka - powiedział Mróz i nawet wyciągnął rękę, jakby oferował grzędę dla ptaka. - Boję się ciebie Zabójczy Mrozie, tak jak obawiam się Ciemności dobiegł głos z pomiędzy filiżanek. - A mnie się boisz, Peasblossom? – zapytałam. Na chwilę czy dwie zapadła cisza. - Nie, nie, ciebie się nie boję. - Więc chodź do mnie - powiedziałam i wyciągnęłam rękę, by mogła na niej usiąść. - Ochronisz mnie przez Ciemnością i Zabójczym Mrozem? – zapytała. Zmusiłam się, by się nie uśmiechnąć. Musiałam się skoncentrować, by nie poddać się wpływowi tego miłego dźwięku. Dotknięcie mogło sprawić, że będzie działał mocniej, ale chciałam, by wyszła spod zlewu. Była cywilem, a niezależnie od tego, czy było coś jeszcze pod tym zlewem, nie chciałam, by cywil znalazł się na linii ognia. - Chodź, Peasblossom, nie pozwolę im skrzywdzić cię. 121
- Obiecujesz? Doyle przerwał. - Nie może ci obiecać, skoro nie wiemy, czy jesteś niewinna. - Niewinna - powiedziała, jej głos narastał wraz z jej strachem. – Niewinna czego, Ciemności? Nadal klęczał koło Onilwyna, który nie podniósł się, ani nie odpowiedział na pytania. Albo był tak ranny, albo udawał. - Jest różnica pomiędzy znalezieniem ciała, a udawaniem, że znalazło się ciało, które się tam zostawiło. Wykrzywiłam się do niego. Nie dziwię się, że ją przestraszył. Rzucił mi uspokajające mrugnięcie, jakby nie widział nic złego w tym, co powiedział. Peasbllossom jęknęła z przerażenia, histerycznie. Magiczny wiatr nie był teraz ciepły, ale zimny z pogróżką burzy na jego krańcach. Filiżanki do herbaty zagrzechotały od jej szaleńczej próby, by wepchać się głębiej do kredensu. Musiałam podnieść głos, by być pewną, że mnie usłyszała. - Obiecuję, że ani Mróz, ani Doyle nie skrzywdzą cię. - Merry – powiedział Doyle, jakbym go zaskoczyła. Pomiędzy filiżankami zapadła cisza, a potem odezwał się bardzo neutralny głos. - Obiecujesz? - Tak - powiedziałam. Nie wydawało mi się, żeby była winna czemukolwiek, ale na wszelki wypadek obiecałam jej tylko, że Mróz i Doyle nie skrzywdzą jej. Jeżeli wzięła to za sugestię obietnicy, że żaden z moich strażników jej nie skrzywdzi, to nie była moja wina. Byłam wystarczająco sidhe, by nie czuć się winną z powodu tej różnicy. Każda istota magiczna, od najmniejszej do największej wiedziała, w jakie gierki gramy. Jeżeli nie jest się ostrożnym, można stracić to, co ma 122
znaczenie. Z własnej, cholernej winy. Uspokojona przeszła koło filiżanek z chińskiej porcelany i podeszła do krawędzi półki. Była jedną z tych nietypowych krwawych motyli, które mają skórę podobną do ludzkiej. Miała ciemnobrązowe włosy opadające w falach dookoła twarzy. Tylko delikatne czarne linie czułków niszczyły jej wygląd idealnej lalki. To i skrzydła, które poruszały się na jej plecach. Jej
sukienka
wyglądała,
jakby
była
utworzona
z
brązowych
i
purpurowych liści, chociaż kiedy poruszała się po półce, „liście” poruszały się jak ubranie. Podleciała do mnie, a spojrzenie na Doyle’a sprawiło, że poruszała się szybciej, byle dalej od stołu, dalej od zasłony. Jeden z innych strażników zawołał. - Maggie May, możesz podejść tu na chwilkę? Myślę, że gdyby była bardziej podejrzliwa, sprzeczałaby się, ale pozwoliła odwołać się z niebezpiecznego miejsca. Peasblossom dostosowała swój lot, by podlecieć do mnie i postawić delikatnie nogi na mojej dłoni. Jej nogi nie były tak delikatne jak Sage’a, ale jej waga była podobna do jego wagi, była cięższa niż się wydawała, jakby była czymś więcej niż postacią o rozmiarze lalki ze skrzydłami motyla. Ivi i Hawthorne przesunęli się przede mnie, więc zablokowali mi widok, ale oferowali swoje ciała jako osłonę żeby zapewnić mi bezpieczeństwo. Nie mogłam protestować. - Mam nadzieję, że będę mógł pieprzyć cię, zanim sprawisz, że mnie zabiją - wyszeptał Ivi. Hawthorne uderzył go w pierś zaciśniętą pięścią. Wydał z siebie dźwięk przypominający „ooof”, potem usłyszałam odgłos rozrywanej odzieży i krzyk. Peasblossom skoczyła na moje ramiona, ukrywając się w moich włosach, krzycząc bez słów z przerażenia. Jaki straszny hałas wydobywał się z takiej małej osóbki! Słyszałam krzyczących mężczyzn, ale ich krzyki były niczym w porównaniu do piskliwych krzyków Peasblossom. Szerokie ciała strażników gwarantowały mi 123
bezpieczeństwo, ale również zasłaniały mi bójkę, więc stałam w niewiedzy, nie widząc nic, mogłam tylko wierzyć, że nic złego się nie dzieje. Za dobry znak wzięłam to, że strażnicy nadal stali przede mną, a nie czuli potrzeby ukrycia mnie na podłodze pod swoimi ciałami. Oznaczało to, że nie ma śmiertelnego niebezpieczeństwa. Jeszcze nie. Peasblossom uczepiła się moich włosów i marynarki, piszcząc mi prosto do ucha. Zwalczyłam pragnienie by chwycić ją i przerwać krzyki. Bałam się, że zniszczę jej skrzydła, a po śmierci Beatrice nie byłam już pewna, które pomniejsze istoty magiczne mogą, a które nie mogą się uleczyć. Położyłam rękę pomiędzy nią, a moim uchem, ale szarpnęłam ją z powrotem, ponieważ coś ukłuło mnie, jak kolec lub szpilka. Przestała krzyczeć i zaczęła przepraszać. Najwyraźniej złapałam palcem za jej bransoletkę z cierni róż. Na placu pojawiła się kropla krwi. Głęboki głos Doyle’a przeciął bełkotane przez Peasblossom przeprosiny. - Dlaczego ukrywasz się przed nami? - Nie ukrywam się przed wami, ukrywam się przed nim. – Odezwał się chropowaty męski głos. Starałam się podejrzeć coś obok Adaira i Hawthorna, ale kiedy przesunęłam się obok nich, oni przesunęli się, nadal zasłaniając mi widok i zapewniając mi bezpieczeństwo. - Doyle, czy jest bezpiecznie? – Zawołałam. - Hawthorne, Adair pozwólcie księżniczce zobaczyć naszego więźnia. - Więźnia? – odezwał się chropowaty głos. – Księżniczko, nie ma takiej potrzeby. Było coś niejasno rodzinnego w tym głosie. Dwaj strażnicy poruszyli się i w końcu mogłam zobaczyć owłosioną, małą postać, którą Mróz i Galen trzymali pomiędzy sobą. Był to hob, krewny skrzatów.
124
Harry Hob, pracował od lat w kuchni, to tracąc pracę, to ją odzyskując. Tracił pracę, kiedy Maggie May złapała go na piciu w pracy, ale kiedy znów się kontrolował, przyjmowała go z powrotem. Miał tylko trzy stopy10 wzrostu, a pokryty był taką ilością grubych, ciemnych włosów, że jakąś minutę zajęło mi zorientowanie się, że jest nagi. - Dlaczego boisz się Onilwyna? – zapytał Doyle. - Pomyślałem, że przyszedł mnie zabić, bo wcześniej zabił moją Bea. Myślę, że wszyscy wzięliśmy głęboki oddech i zapomnieliśmy go wypuścić. - Widziałeś go, jak to robił? – zapytał Doyle. Jego głęboki głos upadł w ciszy jak spadający kamień. Czekaliśmy na kamień, który uderzy kogoś w tyłek. Ale najpierw rozległ się głos Onilwyna. - Nie zrobiłem tego. – jego głos był gruby, ale nie od emocji, ale od krwi i przez złamany nos. – Nie znałem jej na tyle dobrze, by ją zabijać. Usiłował wstać, ale nikt mu przy tym nie pomógł. Adair i Amatheon chwycili go za ramiona, jakby już był więźniem. W tej chwili wiedziałam, że nie tylko ja nie lubiłam Onilwyna. Zaczął protestować zapewniając o swojej niewinności tym samym grubym głosem, który brzmiał jakby miał okropne przeziębienie, ale wiedziałam, że przez jego własną krew, którą się krztusił. - Cisza! – powiedział Doyle, nawet nie krzyknął, ale jego głos niósł się, jakby tak zrobił. Onilwyn siedział w ciszy do chwili, kiedy odezwał się Harry Hob. - Widziałem… - Kłamie - przerwał mu Onilwyn.
10
ok. 91, 50 cm
125
Harry podniósł głos, by go przekrzyczeć, wystarczająco by zatrzęsły się filiżanki na półce. - Ja kłamię! Ja kłamię! W krainie faerie to sidhe kłamią! Doyle przeszedł pomiędzy nich, ruchem ręki nakazując by obydwaj się uciszyli. - Hob, czy widziałeś jak Onilwyn zabijał Beatrice? – Potem obrócił się do Onilwyna. – Jeżeli znów przerwiesz, wyciągnę cię z pokoju. Onilwyn wydał cichy dźwięk, potem splunął krwią na podłogę. Maggie May ruszyła w jego stronę z małą żelazną patelnią w ręce. - Nie, Maggie - powiedział Doyle, – wystarczy, nie chcemy tutaj więcej kobolda. - Kobolda? Ciemności, jeżeli myślisz, że byłam koboldem, to znaczy, że nigdy nie widziałeś prawdziwego kobolda. – Było coś przerażającego w jej złotych oczach. - Nie zmuszaj mnie, żebym wyrzucił cię z twojej własnej kuchni, Maggie May. - N’e śm’łbyś! Tylko spojrzał na nią i to spojrzenie wystarczało. Cofnęła się mamrocząc coś pod nosem, ale odłożyła patelnię i przeszła do kąta. Jej psy warowały koło jej nóg jak uosobienie furii. Doyle spojrzał z powrotem na Harrego Hoba. - Pytam cię więc ponownie, czy widziałeś Onilwyna zabijającego Beatrice lub reportera? - Jeżeli nie po to, by dokończyć robotę, to po co przyszedłby do kuchni przed wami? Dlaczego nie spytacie jego? Głos Doyle’a był niski, brzmiała w nim złość, narastająca powoli. - Pytam cię po raz ostatni, Harry. Jeżeli nie odpowiesz prosto, każę Mrozowi potrząsać tobą, aż wytrzepie z ciebie odpowiedź.
126
- Ach tak, Ciemności, nie trzeba straszyć starego Harrego. - Teraz jesteś stary Harry? – uśmiechnął się Doyle. – Nie zasłaniaj się wiekiem, nie pomiędzy nami. Pamiętam cię jako niemowlę, Harry. Pamiętam cię, kiedy miałeś ludzką rodzinę i gospodarstwo, którym się zajmowałeś. Harry popatrzył się na niego tak nieprzyjaznym spojrzeniem, jakie wcześniej rzucił Onilwynowi. - Nie musisz mi przypominać, Ciemności - jego głos zabrzmiał ponuro. - Więc odpowiedz mi wprost i nikt tutaj nie musi wiedzieć, w jaki sposób straciłeś posadę. - Nie m’żesz powi’dzieć – powiedział Harry. - Powiedz mi prawdę, Harry Hob, lub to ja powiem tobie prawdę, taką, którą nie chciałbyś się podzielić. Harry wpatrywał się w podłogę. W jakiś sposób wyglądał na mniejszego i bardziej delikatnego niż powinien być, kiedy był trzymany pomiędzy dwoma strażnikami. Może chciał udawać, by zyskać sympatię, ale jeżeli tak, wybrał sobie złą publiczność. Doyle klęknął przed nim. - Pytam ostatni raz, Harry, czy widziałeś Onilwyna jak zabija Beatrice, i/lub ludzkiego reportera? „I/lub” było sprytnym dodatkiem, ponieważ bez tego Harry miałby możliwość wykręcić się, jeżeli widział tylko jedno, a nie dwa morderstwa. - Nie – odpowiedział Harry nadal wpatrując się w podłogę. - Nie, co? – zapytał Doyle. Harry spojrzał na górę, jego ciemne oczy lśniły z gniewu. - Nie, nie w’działem lorda drzew jak zabijał moją Beatrice czy ludzkiego reportera. - Wiec dlaczego się przed nim ukrywałeś?
127
- Nie widziałam, że był tam ukryty – powiedziała Maggie May. – Może, Ciemności, to nie prz’d lordem drzew ukrywał się. - Bardzo dobrze. – powiedział Doyle, potwierdzając to skinieniem głowy. Wstał i zadał pytanie Maggie. – Dlaczego się ukrywałeś, Harry? - Widziałem go – skinął głową, potem wyciągnął rękę i wskazał na Onilwyna. Czekaliśmy, żeby powiedział więcej, ale wydawało się, że myśli, że powiedział już wystarczająco wiele. Doyle zachęcił go. - Dlaczego ukryłeś się na widok Onilwyna? - Pomyślałem, że on był jej kochankiem sidhe. Nic nie mogłam poradzić na to. Zaśmiałam się. Harry popatrzył się na mnie nieprzyjaźnie. - Przykro mi Hob, ale Onilwyn nie uważa nawet mnie za wystarczająco czystej krwi. Nie mogę wyobrazić go sobie mającego romans z kimś, kto nie jest zupełnie sidhe. - Dziękuję Księżniczko - powiedział Onilwyn nadal grubym głosem. Popatrzyłam się na niego w sposób, na jaki zasługiwał. - To nie był komplement. - Po prostu - odrzekł - jestem wdzięczny za prawdę. - Kto poza jej kochankiem sidhe mógł przyjść tu sam? – Zapytał Harry, - Dobre pytanie – powiedziałam i popatrzyłam się na Doyle’a. Doyle skinął lekko głową. - Dlaczego opuściłeś nas, Onilwyn? - Nie jestem zainteresowany obserwowaniem, jak księżniczka zabawia się z kimś innym. Królowa wyleczyła mnie z podglądactwa bardzo dawno temu. Nikt się z tym nie kłócił.
128
- Zadecydowałeś więc, że przepytasz świadka z własnej woli, bez rozkazu swojego kapitana czy jakiegokolwiek przełożonego? - Wyglądaliście na… zajętych. – Nawet przy jego złamanym nosie, sarkazm wyszedł mu głośno i jasno. - Nie uderzyłaś go wystarczająco mocno, Merry - powiedział Galen, mój delikatny rycerz miał wyjątkowo niedelikatny wyraz twarzy. - Przyszedłeś wcześniej szukać odpowiedzi czy je ukryć? – zapytał Doyle. - Nie jestem niczyim kochankiem. I z całą pewnością nie ryzykowałbym zdania się na łaskę królowej dla kogoś gorszego niż sidhe. – Pogarda w jego włosie była tak gęsta, że można byłoby po niej chodzić. - Czy ktokolwiek z was wiedział, że Beatrice miała kochanka sidhe? – zapytał Doyle. - Nie, mówiłam mo’m ludziom, by zostawili większych w spokoju. Z tego może być tylko żałość. - Jeżeli więc Beatrice wzięła sobie sidhe - powiedziałam - ukryłaby to przed tobą? - Najpewniej tak. Spojrzałam na filigranową błękitną postać, prawie ukrytą za szyją Galena. - Mug? - Księżniczka zadała ci pytanie, Mug – wtrącił Galen. Była za bardzo zajęta bawieniem się lokami na jego karku, by poświęcić uwagę komukolwiek więcej. Nie była głupia, ale widziałam już wcześniej takie jej zachowanie, jakby dotyk sidhe upajał ją. Zerknęła zza jego karku, jej skrzydła zatrzepotały nerwowo. - Co? – zapytała. - Wiesz, kto był kochankiem Beatrice? - On – wskazała na Harrego.
129
- Czy miała kochanka sidhe? – Zapytałam. Oczy Mug rozszerzyły się. - Sidhe na kochanka? Beatrice… - potrząsnęła głową. – Gdybym wiedziała, poprosiłabym ją, żeby pozwoliła mi go dotknąć. - Beatrice nigdy nie powiedziałaby Mug – powiedziała Peasblossom. Rozejrzałam się za nią i zobaczyłam ją przycupniętą na rondlu zwisającym z haka na ścianie. - Powiedziała ci? - Tak. - Kto był jej kochankiem sidhe? – zapytał Harry rozgniewanym głosem. Nikt z nas nic nie powiedział, ponieważ to właśnie było to, czego chcieliśmy wszyscy się dowiedzieć. - Nie powiedziała mi, ale powiedziała, że wziął od niej obietnicę, że nikt o nich się nie dowie, lub zerwie z nią. - Dlaczego ujawnienia miało zakończyć ich związek? – zapytał Doyle. – Chyba, że… - Chyba, że jest królewskim strażnikiem. – powiedział Mróz. - Kto ryzykowałby śmierć na torturach dla pomniejszej istoty magicznej? – Powiedział Amatheon. Popatrzyłam na niego nieprzyjaźnie. - Nie zasługuję na to spojrzenie, Księżniczko, to tylko prawda. Chciałam zacząć się kłócić, ale zawahałam się. Miałam kochanka pomiędzy pomniejszymi istotami magicznymi, kiedy mieszkałam w Los Angeles, był cudowny, ale… pożądałam innego ciała. Kiedyś byłam w związku z innym sidhe i wszystko inne było czymś gorszym. Chciałam kłócić się z Amatheonem, ale nie mogłam, nie naprawdę szczerze. - Nie będę sprzeczać się z tobą, Amatheonie – powiedziałam.
130
- Bo nie możesz – odpowiedział. Trzymał Onilwyna, ale swoją uwagę zwrócił na mnie. Przyznałam prawdę skinięciem głowy. - Ale jeżeli nie strażnik - zapytał Galen - to kto przejmowałby się, czy inni wiedzą o jego związku z Beatrice? Spojrzałam na niego, szukając na jego twarzy jakiejkolwiek oznaki, że zdawał sobie sprawę, jakie to było naiwne pytanie. Ale nic nie znalazłam, on naprawdę nie rozumiał tego. Mug przytuliła się do jego szyi i powiedziała za nas wszystkich. - To było takie słodkie. - Co? – zapytał Galen. - Zabawiać się z nami, pomniejszymi istotami magicznymi jest w porządku – powiedziała Maggie May - ale przyznawać się do tego publicznie, to już nie. - Dlaczego nie? – zdziwił się Galen. - Czy ty żyłeś na tym samym dworze co pozostali? – Zapytał Amatheon. Galem wzruszył ramionami, prawie zrzucając Mug. Pomógł jej złapać równowagę podając jej palce, żeby mogła się chwycić. - Miłość jest zbyt drogocenna, by się jej wstydzić. Gdybym już go nie kochała, pokochałabym go w tej chwili. - Masz rację, mój przyjacielu - powiedział Doyle - ale to nie zawsze tak nasi wolni bracia myślą na ten temat. - Arogancja, co za arogancja, wstydzić się tego, za co pozostali daliby tak wiele – powiedział Adair. - Kto chciałby przyznać się, że bierze do łóżka coś ze skrzydłami? – Powiedział Onilwyn. - Wystarczająco dobre do pieprzenia, ale nie do miłości?- Zapytała Maggie May.
131
Niektórzy z mężczyzn woleliby nie patrzeć jej w oczy. Doyle nie miał kłopotu ze spotkaniem tych twardych złotych oczu. - Czy Harry Hob był jej kochankiem? - Taa - przytaknęła. - Tak - odpowiedziały razem Mug i Peasblossom. Doyle obrócił się do Harrego. - To niepodobne do Hoba dzielić się kochanką z sidhe. - Nie kochanką. Kochałem tę dziewczynę. - Jak się czułeś dzieląc się dziewczyną, którą kochałeś, z innym. - Beatrice zerwała z Harrym - powiedziała Peasblossom. - Ale wróciliśmy do siebie - powiedział Harry. Peasblossom potwierdziła, że to była prawda. - Zerwała z sidhe - powiedział. - Rzuciła sidhe dla ciebie? – Powiedziała Mug i zaśmiała się wysokim, świergocącym dźwiękiem. - Nie śmiej się z niego, Mug – powiedziała Maggie May. – Czasami miłość to coś więcej niż magia i wielka moc. - Wiedziałaś, że Beartice zostawiła Harrego? – zapytałam. - Taa i o tym, że wzięła go z p’wrotem, również. - Jeżeli z nim zerwała - powiedział Doyle - dlaczego Harry spodziewał się go tu na dole w kuchni? - Beatrice powiedziała, że chciał ją, by robić jej okropne rzeczy. Najpierw się zgodziła, potem zmieniła zdanie. - Jakie okropne rzeczy? – zapytał Doyle. - Nie p’wdziała mi. Powiedziała, że były tak okropne, że nikt by jej nie uwierzył.
132
Byliśmy Unseelie, nie Seelie, co znaczyło, że robiliśmy większość z tego co chcieliśmy. Co było tak okropne, że nie do uwierzenia? Jaka perwersja, od której Beatrice odsunęła się ze strachu? - Lord sidhe nalegał na ostatnie spotkanie, by starać się przekonać Beatrice, by jeszcze się zastanowiła. Błagałem ją, by nie spotykała się z nim. - Dlaczego? Obawiałeś się o jej bezpieczeństwo? – zapytał Doyle. - Nie, nie o to chodzi. Gdybym brał coś takiego pod uwagę, nigdy nie pozwoliłbym jej spotkać się z nim. – Odpowiedział Harry. - Dlaczego więc nie chciałeś, by się z nim spotkała? - Byłem zazdrosny. Bałem się, że do niego wróci. Bogini, pomóż mi, ale wszystko co widziałem to moja zazdrość. Doyle musiał dać jakiś znak, bo Mróz i Galen puścili ramiona Harrego. Stał tam rozcierając ramię, które trzymał Mróz. - Więc ukryłeś się, kiedy zobaczyłeś Onilwyna, ponieważ myślałeś, że on był jej kochankiem. - Pomyśleliśmy, że wrócił by zabić Harrego. – powiedziała Peasblossom. – Gdyby Beatrice powiedziałaby komukolwiek swój sekret, to byłby Harry. Powiedziałam mu, żeby się ukrył. - Skoro obawiałeś się tylko Onilwyna, dlaczego nie wyszedłeś, kiedy zorientowałeś się, że jesteśmy tu wszyscy? – zapytał Doyle. - A ty pokazałbyś wszystkim, że ukryłeś się, z’miast walczyć z człowiekiem, który zabił kobietę, którą kochałeś? Czy myślicie, że chciałem, żeby Ciemność, czy Zabójczy Mróz wiedział, że jestem tchórzem. - Onilwyn - powiedział Doyle. – Podaj prawdziwy powód, dla którego przyszedłeś tutaj wcześniej. Otworzył usta, by oczyścić gardło. - Prawdą jest, że wiem, że księżniczka jest mi niechętna. Przy tak wielu mężczyznach przy jej boku i na jej wezwanie, może trzymać mnie z daleka od swojego
łóżka
przez
długi
czas.
Chcę
znów
poczuć
dotyk
kobiety. 133
Pomyślałem, że jeżeli znajdę jakąś wskazówkę, pomogę rozwiązać ten galimatias, może mi to pomóc. Zerknęłam na tą zakrwawioną twarz i te rozłoszczone oczy. Napotkał moje spojrzenie. - Dlaczego w takim razie ci nie wierzę? – zapytałam. Jego oczy były rozzłoszczone i posępne, przy krwawej masce na jego twarzy. - Czy przyznawałbym ci się do takiej słabości, gdyby to nie była prawda? Pomyślałam o tym przez sekundę lub dwie. - Ty też mnie nienawidzisz – powiedziałam. - Mógłbym zrobić prawie wszystko, by to zakończyć, Księżniczko. Niezależnie od tego co czułem wcześniej, szansa by zaspokoić to pragnienie przeważa nad lojalnością, jaką myślałem, że czuję. Popatrzyliśmy się na siebie nawzajem, nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć. Nagle odezwał się Doyle. - Czujecie ten zapach?
134
Rozdział 11 Doyle wąchał powietrze i chwilę później ja również to poczułam. Świeża krew. Ruszyłam w jego kierunku. - Co czujesz Ciemności? – zapytała Maggie May. Położył rękę na swoim mieczu, a inni mężczyźni wyciągnęli broń z pochew. Nie wydawało mi się, żeby któryś z nich poczuł ten zapach, który my poczuliśmy, ale ufali w instynkt Doyle’a - Wszystko w porządku – powiedział, ale wyciągnął miecz z pochwy, a to nie uspokoiło nikogo w pokoju. Potem, kiedy wyciągnął miecz całkowicie, ostrze pokryło się krwią, jakby to miecz krwawił. Harry odskoczył do tyłu od niego i krwawiącego ostrza. Nie mogłam go winić. Peasblossom krzyknęła, a Mug ukryła twarz przy szyi Galena. - Bogini ocal nas – powiedział Mróz. – Co to jest? - Cromm Cruach – powiedział Doyle. Zajęło mi sekundę, zanim zorientowałam się, że użył oryginalnego imienia Rhysa, kiedy ten był bóstwem, Cromm Cruach, czerwony szpon. Patrzyłam jak krew kapie na wyszorowaną podłogę w kuchni i zaczęłam rozumieć, skąd mogło pochodzić jego imię. Krew uformowała litery na podłodze: CZY MACIE JAKĄŚ NIEMAGICZNĄ BROŃ? - Och – powiedział Doyle i przysięgam, że wyglądał prawie na zażenowanego. - Mogę pożyczyć kuchenny nóż, Maggie May? Uniosła brwi, ale przytaknęła. - Taa. Wziął jeden długi wyglądający na ostry nóż do siekania i położył palec płasko w dół na ostrzu. Srebrna powierzchnia zamgliła się natychmiast. Twarz Rhysa pojawiła się na lśniącej powierzchni. 135
- Czy wiesz jak wiele krwi musiałem zmarnować, by się z tobą skontaktować? - Nie pomyślałem, że mamy przy sobie tylko zaczarowane ostrza – i znów miałam rzadką okazję widzieć zawstydzenie na twarzy Doyle’a, że o czymś nie pomyślał. - Czyjej krwi użyłeś? – Zawołał Galen. - Swojej. Już się uzdrowiłem, ale mimo to, to jednak boli i całkowicie przestraszyłem wszystkich gliniarzy. - Jak wielu dodatkowych mężczyzn potrzebujesz? – Zapytał Doyle. - Nie jestem pewny. To zależy od tego, jak wielu policjantów Merry wpuści do kopca. Stanęłam koło Doyle’a, więc Rhys mógł mnie widzieć lepiej. - Jak wiele policji tam jest? - Licząc miejscową policję, czy federalną? – zapytał Rhys. - Federalni? – powiedziałam. – Masz na myśli FBI? - Aha. - Nie wzywałam ich. - Mówią, że dzwoniłaś do agenta Gilletta. - Dzwoniłam do niego, ale nie zapraszałam FBI. - No więc, agent Gillett zadzwonił do lokalnego oddziału federalnych i zaprosił ich na imprezę. Powiedział im, lub zasugerował, że chcesz pomocy federalnych. - Dzwonisz, by dowiedzieć się co robić, bo federalni chcą wejść do kopca? - Niezupełnie. Dzwonię, ponieważ teren dookoła ziem faerie jest własnością rządową, więc federalni starają się powiedzieć miejscowym, że nie mają prawa tu przebywać. - Proszę, powiedz mi, że przesadzasz – powiedziałam. 136
Jego obraz zamazał się na chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że poruszył głową. - Nie przesadzam. Mamy tutaj coraz poważniejszą rywalizację. - Możesz poprosić tu dowodzącego agenta? - Nie. Nie masz nawet pojęcia, ile razy ciąłem się, by zdobyć wystarczającą ilość krwi na ostrzu, by napisać tę wiadomość? Nikt z nich nie podejdzie w pobliże tego ostrza. Jeżeli chcesz rozmawiać z ludźmi, musisz wybrać bardziej przyziemny sposób porozumiewania się. Nie wydaje mi się, żeby rozmowa przez telefon komórkowy coś tu pomogła. - Co sugerujesz? – zapytał Doyle. - Niech księżniczka przyjdzie tutaj, bo to ona dzwoniła. Cała niewielka wiarygodność jaką miałem u nich, znikła przez pokryty krwią śnieg. Teraz się mnie boją. – Westchnął wystarczająco mocno, by ostrze zamgliło się na chwilkę. – Zapomniałem już o tym spojrzeniu ludzkich oczu. To była ta część bycia Cromm Cruach’em, za którą nie tęskniłem. - Wybacz mi, że było to konieczne - powiedział Doyle. – Księżniczka i ja będziemy tam wkrótce. - Więc do zobaczenia – ostrze stało się z powrotem po prostu czarne, lśniąc jak metal. - Myślę, że twój agent Gillett nie zrozumiał cię. Potrząsnęłam głową. - Nie, zrozumiał. Nadal uważa mnie za osobę, którą byłam mając osiemnaście czy dziewiętnaście lat. I reaguje, jakbym nadal była tą osobą. - Ma nadzieję, że wepchnie się do tego śledztwa – powiedział Doyle. Skinęłam głową. - Nie chcesz, by federalni wkurzyli się na nas – powiedział Galen. – Może się zdarzyć, że lokalna policja będzie potrzebować trochę pomocy z tym, co dzisiaj tu znajdzie.
137
Zaczął iść w moją stronę, zmuszając Mug by podniosła twarz i zachowała równowagę. To była dobra uwaga, dobra, inteligentna uwaga. Uśmiechnęłam się, podeszłam do niego i dotknęłam jego twarzy. Dotknęłam jego policzka po przeciwnej stronie niż ta, po której siedziała Mug. - Zawsze staraj się znaleźć pokojowe rozwiązanie. Chwycił moją rękę swoją ręką, przyciskając ją do policzka. - Po prostu postaraj się, by było jak najlepiej. Stanęłam na palcach, a on pochylił się w dół, więc mogłam delikatnie pocałować go w usta. Mug wydała z siebie dźwięk, nie zły, ale prawie pyszny dźwięk, jakby podobało jej się to, że jest tak blisko nas. - Daj nam więcej miejsca, Mug – powiedziałam. Zrobiła kwaśną minę, ale odleciała. Przytuliłam się do niego na chwilę i poczułam jak obejmuje mnie ramionami. Gdybyśmy żyli w innych czasach, bardziej delikatnych czasach, Galen byłby idealny. Gdyby pokój był właśnie tym, co mieliśmy zrobić, ale tak nie było, nie dokładnie. - Co zamierzasz zrobić z FBI? – Doyle rozumiał, że nie zamierzałam zrobić dokładnie tego, co sugerował Galen. - Przedstawię się lokalnemu agentowi i dam mu wiadomość do przekazania Gillettowi. - Co to będzie za wiadomość? – zapytał. - Że nie jestem już dzieckiem i nie może mną manipulować w ten sposób. Mróz skrzywił się. - Zaprosiłaś ludzką naukę do naszych kopców, by pomogła nam rozwiązać sprawę tych morderstw. To wszystko jest dobre, ale wiem wystarczająco o ich systemie by zgodzić się z Galenem. Nie możemy pozwolić sobie by całkowicie się od nich odciąć. - Ponieważ możemy ich później potrzebować – powiedziałam. 138
- Tak - Mróz skinął głową. To było rzadkie, kiedy Galen i Mróz zgadzali się tak zupełnie, co znaczyło, że prawdopodobnie mieli rację. - Zrobię, co tylko jest możliwe, by nie urazić FBI, ale jeżeli wyjdziemy i okażemy się słabi, oni nie wyjadą i będą wszystko opóźniać. Nie mamy czasu dla wszystkich, którzy chcą bawić się w wojenki. A poza tym to nasza sprawa. - Chodźmy więc przedstawić nasz punkt widzenia władzom – powiedział Doyle. – zarówno miejscowym jak i federalnym. Podał mi ramię, a ja je przyjęłam, czując twarde muskuły pod skórą jego marynarki. Zdałam sobie sprawę, że mój zimowy płaszcz był nadal na lotnisku, nikt nie pomyślał, by go odzyskać. Potrzebowałam czegoś, co mogłabym ubrać na grudniowe zimno. Zastanawiałam się, czyj płaszcz mogłabym pożyczyć. Wysłaliśmy Onilwyna, by znalazł uzdrowiciela. Nadal nie wiedziałam, czy wierzyć w to, co powiedział. Czy przyszedł przed nami, by zyskać moją przychylność, czy też chodziło o coś innego? Coś bardziej ponurego? Lub może po prostu szukałam wymówki by uniknąć seksu z nim. To było możliwe, ale Onilwyn zasłużył na moją nieufność.
139
Rozdział 12 Doyle i Mróz eskortowali mnie z powrotem do mojego pokoju, żebym mogła się przebrać. No i oczywiście ubrać coś cieplejszego. Nie wiem, czyje okrycie pożyczyłam, ale pasowało na mnie, dół ledwo dostawał do podłogi. Futro było kremowe, bursztynowe i złote, prawie kasztanowe. Było naprawdę piękne, ale poczułam się tak, jak zawsze w futrze. Pomyślałam, że futro lepiej wyglądałoby
na
zwierzęciu,
do
którego
należy.
Byłam
zmęczona
tłumaczeniem, że chcę skórzany płaszcz lub coś wełnianego. Minęły wieki, odkąd sidhe hodowały zwierzęta na własne potrzeby, wełna i skóra miały tutaj niewielki popyt. Poza tym Mróz zapewnił mnie, że kiedy to zabił, resztę zjadł. - Co to było? – zapytałam. Nigdy nie widziałam futra w takim kolorze. - Troll - powiedział. Przestałam gładzić futro. Nigdy nie widziałam trolla, ale wiedziałam, że były rodzajem istot magicznych, może nie były najbystrzejsze, ale nadal miały kulturę, nadal były ludźmi. - To właściwie nie zwierzę. To bardziej jak kanibalizm. - Nigdy nie mówiłem, że to było zwierzę. – powiedział Doyle. - To ty tak założyłaś. Możemy iść? Policja czeka. - Jeżeli mam problemy z noszeniem zwierzęcych futer, to czy nie mogłeś pomyśleć, że noszenie czegoś, co jest zrobione z jednego z nas, może mi przeszkadzać, lub nawet gorzej? Mróz westchnął i usiadł z powrotem w wielkim czarnym krześle, które nieszczęśliwie pasowało do nowego wystroju, jakim królowa udekorowała mój pokój. Wyglądało tu teraz trochę jak plan zdjęciowy filmu porno w stylu gothic. Lub jak pogrzeb, gdzie zwłokom poświęcono trochę za dużo uwagi. - Zabiłem trolla. Futro jest trofeum. Nie rozumiem twojego problemu z jego noszeniem. – Mróz wyglądał bardzo blado na czarnym skórzanym krześle i dziwnie dekadencko w swoim futrzanym płaszczu. Jego sięgające
140
kostek futro z srebrnych lisów wróciło z lotniska. To sprawiło, że pomyślałam, czy aby mój skórzany płaszcz zaginął, ponieważ nikt nie był pewien do kogo należał, a futro ocalało, bo kto inny poza jednym z moich mężczyzn mógł mieć tak długie futro, które mogło pasować do tak szerokich ramion. Odwróciłam się do Doyle’a. - To tak jakby nosić płaszcz ze skóry jakiejś osoby. Doyle chwycił mnie za ramię. Jego uścisk był mocny, a na jego twarzy widać było złość tak wielką, jak wielka była moc, z jaką jego ręka ściskała moje ciało. - Jesteś księżniczką Dworu Unseelie! Będziesz kiedyś władcą! Nie możesz pokazywać takiej słabości, nie jeśli chcesz przetrwać! Jego
czarne
oczy
połyskiwały
brylantowym
kolorem,
jak
jakieś
psychodeliczne świetliki. Przez chwilę poczułam zawrót głowy, ale skoro byłam na solidnym gruncie, do tego w moich zimowych butach, mogłam patrzeć w jego oczy i nie chwiać się. Gdyby zrobił to rozmyślnie, to może byłoby łatwiej nie wtrącać się, ale to jego złość zawołała tę moc, nie jego wola. Złości łatwiej uniknąć, niż zmusić wolę. Mróz skoczył na równe nogi. - Doyle, to nie jest aż taki wielki problem. Jego słowa brzmiały niepewnie i wiedziałam dlaczego. To był Doyle, ich kapitan, nieporuszony, nieczuły Doyle. On nie miewał napadów wściekłości, nigdy. Doyle szarpnął mnie bliżej do swojego ciała i poczułam pełzającą energię jego mocy zaczynającą rozchodzić się. Warknął prosto w moją twarz. - Nie noś skór naszych wrogów! Policja czeka, nasi ludzie stoją na zimnie, a tobie nie podoba się płaszcz! Jakie delikatne uczucia jak na kogoś, kto pieprzył się z nieznajomym na podłodze, przy nas wszystkich! Patrzyłam na niego z otwartymi ustami, za bardzo zaskoczona, by cokolwiek zrobić, czy powiedzieć. 141
- Doyle! Mróz podszedł i stanął obok nas, wyciągnął do mnie rękę, jakby chciał mnie odsunąć od Ciemności. Ale cofnął swoją rękę, ponieważ Mróz tak jak i ja, nie był pewien, co Doyle mógłby zrobić, gdyby starał się oderwać mnie od niego. Zachowywał się tak niepodobnie do siebie, że bałam się i myślę, że Mróz też. Doyle odchylił głowę do tyłu i krzyknął. To był dźwięk przepełniony takim cierpieniem, taką całkowitą samotnością. Dźwięk zakończył się wyciem, które zjeżyło włoski na moim ciele. Uwolnił mnie i prawie wepchnął na Mroza. Mróz złapał mnie i odwrócił tak, że jego szerokie ramiona znalazły się pomiędzy mną, a jego kapitanem. Doyle zwalił się na podłogę, otoczony czarną skórą, jego warkocz owinął się jak wąż dookoła jego nóg. Zajęło mi chwilę, zanim zorientowałam się, że płacze. Mróz i ja popatrzyliśmy na siebie. Żadne z nas nie miało pojęcia, co mogło się stać naszej stoickiej Ciemności. Ruszyłam w jego stronę, ale Mróz zatrzymał mnie i pokręcił głową. Miał rację. Ale ściskało mi się serce, kiedy słyszałam takie rozpaczliwe dźwięki dobiegające od Doyle’a. Mróz klęknął obok niego i położył swoją białą rękę na ciemnym ramieniu Doyle’a. - Mój kapitanie, Doyle, co ci jest? Doyle ukrył twarz w dłoniach i zgarbił się, aż jego ręce niemalże dotknęły podłogi. Skulił się i jego głos doszedł nas, ciężki od łez i gniewu. - Nie mogę tego zrobić, - uniósł się na rękach i kolanach, zwieszając głowę w dół. – Nie mogę tego udźwignąć. – Spojrzał w górę i chwycił ramiona Mroza, tak mocno jak wcześniej chwycił moje, prawie błagalnie. – Nie mogę wrócić do tego, czym byłem tutaj. Nie mogę stać przy jej boku i patrzeć jak inny ją bierze. Nie jestem taki silny, ani taki dobry.
142
Mróz skinął głową i przyciągnął go w swoje ramiona. Trzymał go ciasno i mocno, a jego twarz pokazywała sam smutek. Coś mi umknęło. Coś ważnego. Coś, co stało się Doyle’owi i Mrozowi, ale wcześniej, nie teraz. To nie było typowe kapryśne zachowanie Mroza. Obaj byli w żałobie. Ale co opłakiwali? - Co się stało? – zapytałam. Doyle potrząsnął głową przyciśniętą do ramienia Mroza. - Ona nie rozumie. Nie wie, co to oznacza. - Co? Strach zaczął ściskać mi żołądek, przeszedł mi po kręgosłupie. Moja skóra stała się zimna od nadciągającego przerażenia. Mróz spojrzał na mnie i zdałam sobie sprawę, że w oczach błyszczą mu łzy. - Pierścień wybrał twojego króla, Meredith. - O czym wy mówicie? – zapytałam. - Mistral - powiedział Doyle pochylając głowę, więc mogłam widzieć jego twarz. – Pierścień wybrał Mistrala. A ja nie mogę pozwolić mu zabrać cię. Spojrzałam na niego. - O czym ty bredzisz? Jest tylko jeden sposób, by mój król został wybrany, a ja nie oczekuję dziecka. - Jesteś tego pewna? – zapytał Mróz. Jego twarz była spokojna, pusta od emocjonalnego niepokoju, którego mogłabym się po nim spodziewać. Było tak, jakby to, że Doyle rozpadł się na kawałki, sprawiło, że on trzymał się lepiej niż potrafił. - Tak, to znaczy… - pomyślałam o tym co powiedział. – Jest za wcześnie, by być pewnym. Doyle potrząsnął głową wystarczająco mocno by ciężki warkocz zaszeleścił o skórę.
143
- Pierścień nigdy nie ożył tak dla kogokolwiek z nas. Nie miałaś takiego seksu z żadnym z nas. Co innego może to znaczyć, niż to, że on jest wybrany przez pierścień? - Nie wiem, ale… - w obliczu takiego cierpienia, nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam od jednego do drugiego. Ich twarze wyrażały jasno, że w to wierzą. Patrzyłam na nich przytulonych do siebie, jasność i ciemność spleciona ze sobą i serce mi się ścisnęło. Nagle ciężko było mi oddychać, pokój stał się gorący i ciasny. Jeżeli byłam w ciąży z Mistralem, mogłam ich stracić, ich obu. Seks był dobry, może nawet wspaniały, ale to był tylko seks i… - Nie kocham go. – W tej samem chwili w której to powiedziałam, wiedziałam, że to było dziecinne błaganie. Dziecinne życzenie. - Królowa nie wychodzi za mąż z miłości - głęboki głos Doyle’a był pełen łez. - Ale poczekaj, myślałam że pierścień znajduje prawdziwą miłość, idealny związek. - Tak robi - powiedział Mróz. - Nicca i Biddy stracili dla siebie głowę - powiedziałam. – Patrzyli na siebie, jakby nikogo innego nie było na świecie. Obaj przytaknęli. - Tak zawsze było z tymi, który połączył pierścień - powiedział Mróz. - Ale Mistral i ja nie patrzyliśmy na siebie w ten sposób. - Nie widziałaś jego twarzy później - powiedział Doyle. – Ja widziałem. - I ja - dodał Mróz. Machnęłam ręką. - To był pierwszy seks, jaki miał od wieków. To był magiczny seks, seks upajający mocą. To było coś mocnego. Żaden mężczyzna nie patrzył na mnie w ten sposób. Ale to była żądza, nie miłość.
144
Mróz skrzywił się. Doyle wpatrywał się we mnie, jakby był pusty, jakby wszystkie jego uczucia wylały się z niego. - Nie czuję nic takiego do Mistrala. Mróz wyglądał na pozytywnie podejrzliwego. - Nie czujesz, naprawdę? Potrząsnęłam głową. - Gdyby pierścień go wybrał, byłabym w nim zakochana, prawda? Mróz skinął głową. - Nie czuję tego do Mistrala. - Jak możesz nie pragnąć tego, co widzieliśmy na korytarzu? – Zapytał Doyle, jego głos był prawie wyprany z uczuć, jakby to już było za wiele dla niego. - To było wspaniałe, ale mogło zdarzyć się z którymś z was. Może ten seks był magiczny, bo to był pierwszy raz. Czy uprawialiśmy seks w krainie faerie mając pierścień? Doyle zamrugał i starał się skupić. Patrzyłam na niego starającego się zwalczyć paraliżującą go rozpacz. Mróz przemówił za ich dwóch. - Z pewnością musiałaś uprawiać seks z którymś z nas wewnątrz faerie. Potrząsnęłam głową. - Nie wydaje mi się, a jeżeli tak, to nie nosiłam pierścienia. Nawet w Los Angeles. Często nie nosiłam pierścienia podczas seksu. - Bo moc była za bardzo nieprzewidywalna - powiedział Doyle. Spojrzał na mnie. – Byliśmy więc głupcami zamykając go? Pierścień na moim palcu zapulsował raz, jakby ściskając moją rękę. Odetchnęłam ciężko i przytaknęłam. - Pierścień tak uważa. Doyle otarł łzy płynące po jego skórze. - Naprawdę nie kochasz Mistrala? 145
- Nie. - Nadal możesz być w ciąży - powiedział. - Pierścień jest związany z płodnością, ale jeszcze z czymś więcej powiedział Mróz. – Jeżeli Meredith nie kocha Mistrala, to może on nie jest dla niej idealnym partnerem. - A jeżeli on myśli, że jest? Patrzyłam na Doyle’a kwestionującego samego siebie, gromadzącego wszystkie ciemne zastrzeżenia. - Bardzo prawdopodobne. - Wiem, że Rhys tak uważa, tak mówił - powiedział Mróz. - A Galen? - Był zauroczony mocą pierścienia. Mężczyźni zauroczeni często nie myślą jasno. - Tylko ty, Rhys, Doyle i Mistral nie wydawaliście się upojeni mocą. - Mistral był częścią magii, a Rhys nie pojawił się na czas. - Ale dlaczego wasza dwójka? Popatrzyli na siebie. To Mróz odezwał się, ale to Doyle wolał na mnie nie patrzeć. - Pierścień nie ma władzy nad kimś, kto jest już zakochany. - Jeżeli to jest prawdziwa miłość. – dodał Doyle, a kiedy spojrzał na mnie, prawie życzyłam sobie, żeby tego nie zrobił. Pozwolił mi zobaczyć ból w swoich oczach. Ból, który musiał narastać, kiedy nikt z nich nie sprawił, żebym zaszła w ciążę jeszcze w Los Angeles. Patrzyłam na ich dwóch i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że to był wybór pomiędzy tronem, a utratą ich obu, a ja nie byłam pewna, co wolałabym wybrać. Nie byłam pewna, czy jestem wystarczająco królową, by poświecić tak wiele. Ale tak długo jak żył Cel, wolałby zobaczyć mnie martwą. Nie mogłam zostawić mu krainy faerie, nawet gdyby przysiągł, że zostawi mnie i tych, których kocham, żywych. Nie zostawię moich ludzi na jego łasce. 146
On sprawiał, że Andais wyglądała na rozsądną i życzliwą. Nie mogłam wydać ich na pastwę sadyzmu Cela. Byłam na to za bardzo córką mojego ojca. Ale kiedy stałam tutaj, czułam że to, że świat pogrąża się, jest niczym w porównaniu z utratą Doyle’a i Mroza. Przyszło mi coś do głowy. - A więc to, że Galen został zaczarowany oznacza, że nie jest we mnie naprawdę zakochany? Wyglądali na zaskoczonych, spojrzeli na siebie i obaj przytaknęli. - Myślę, że młody kłóciłby się – powiedział Mróz. – Ale tak, to właśnie tak znaczy. Starałam się wyobrazić sobie, że mój słodki, delikatny Galen jest w ramionach kogoś innego, a ta myśl nie sprawiała mi przykrości. W rzeczywistości poczułam dziwny spokój wiedząc, że pierścień może znaleźć mu kogoś, kto sprawi, że nie będzie mnie opłakiwał. Uśmiechnęłam się. - Dlaczego się uśmiechasz? – zapytał Doyle. - Ponieważ ta myśl mnie nie rani. – Podeszłam do nich i dotknęłam czubkami palców twarzy ich obu. – Ale myśl, że stracę was obu… to jakby pękało mi serce. – Objęłam rękami ich policzki, uważając by nie dotknąć twarzy Mroza pierścieniem. Chciałam dotknąć ich bez ingerencji magii. Skóra Doyle’a była teraz cieplejsza niż normalna skóra ludzka, tak było od tej nocy, kiedy odkrył, że znów może przybierać formy zwierząt. Skóra Mroza była troszkę zimniejsza niż normalna ludzka. Nie zawsze tak było, ale często był zimny, kiedy się go dotknęło. Pierwszy raz zauważyłam to w Los Angeles, po tym, kiedy odnalazł część swojej boskości dzięki mocy kielicha. Trzymałam ich, gorąco i zimno, światło i ciemność, zastanawiając się, czy
naprawdę
był
w
faerie
mężczyzna,
który
mógłby
sprawić,
że
zapomniałabym o nich i odwróciła zaślepione miłością oczy na kogoś innego. Ceniłam tę miłość, która budowaliśmy powoli, przez tygodnie i miesiące. Kosztowało nas to wiele wysiłku i zaufania, ale wiedziałam, że nawet jeżeli
147
cała magia świata zginie, nadal będę ich kochać. I po tym, co pokazali mi tej nocy, myślę, że oni również będą mnie kochać. Przysunęłam ich twarze do siebie, aż się dotknęły, więc mogłam złożyć pocałunek w połowie na twarzy jednego, a w połowie na twarzy drugiego. Pochyliłam się do nich z twarzą przytuloną pomiędzy ich twarzami. Wyszeptałam prawdę w jedwab włosów Mroza i ciepło skóry Doyle’a. - Mieć was obu w moim łóżku do końca życia, za to mogłabym oddać faerie, tron, wszystko czym jestem, lub czym mogę się stać. Ramię Doyle’a odnalazło mnie pierwsze, ale Mróz podążył za nim i pociągnęli mnie na kolana, okrywając mnie swoimi ciałami, przyciskając mnie mocno, bezpiecznie do siebie. Doyle powiedział z twarzą przyciśniętą do czubka mojej głowy. - Jeżeli jest tutaj ktoś wart tronu, to właśnie ty. - Przycisnął policzek do moich włosów. – Za zapach twoich włosów na mojej poduszce mógłbym oddać moje życie, ale służyłem na tym dworze za długo, by oddać go w ręce Cela. Ręka Mroza przesuwała się w dół mojego ciała, leniwie muskając kraniec mojego biodra pod spodniami. - To, co opowiadają straże księcia… - zadrżał, jego ręce zacisnęły się na moim ciele. Odsunęłam się, żeby widzieć ich twarze. - Myślałam, że strażnicy za bardzo boją się Cela, by plotkować o nim. Doyle przyciągnął mnie znów do nich, ale obrócił mnie tak, że na wpół siedziałam, na wpół opierałam się o ich kolana. - Niektórzy z strażników księcia mają dostęp do ludzkich gazet i magazynów – powiedział Doyle. – Zauważyli, że twoi strażnicy wydają się spędzać dużo lepiej czas, niż inni członkowie Kruków Królowej czy Książęcych Żurawi. - Nadal nie mogę nazywać ich Żurawiami. To były ptaki mojego ojca, jego straż. 148
- Wielu z nich należało do straży Essusa. – powiedział Mróz. Trzymał moją rękę w swojej. – Po prostu zostali oddani Celowi po śmierci Essusa. - Dano im wybór? - Zapytałam. Tamtymi czasy, ostatnie o co się martwiłam to strażnicy mojego ojca, w końcu czyż nie zawiedli go? Czyż nie powinni nie dopuścić do jego zamordowania? Teraz zastanawiałam się, jak wielu z nich odrzuciłoby ślubowanie jako królewscy strażnicy, gdyby dano im wybór. Doyle objął ręką część mojej twarzy, co skierowało moją uwagę z powrotem na niego. - To, że posłałaś po pozostałych ludzi ostatniej nocy, sprawiło, że niektórzy z ptaków Cela porozmawiali z nami o swoim życiu pod jego rozkazami. - Dlaczego to właśnie rozwiązało ich języki? - Pokazało, że dbasz o wszystkich swoich strażników, nie tylko o tych, których lubisz. Taka opieka to coś, czego Żurawie nie widziały od wielu lat. Mogłam czuć ciało Mroza drżące koło mojego. -
Myślałem, że to czego doświadczyliśmy z ręki królowej było
wystarczająco złe… - potrząsnął głową. - Takie opowieści. - Nie możemy oddać mu dworu, Meredith - powiedział Doyle. - Wierzę, że jest naprawdę szalony. - To, że jest uwięziony i torturowany tego nie poprawi - powiedziałam. - Nie - odrzekł. - Powiedz jej resztę - powiedział Mróz. Doyle westchnął. - Pamiętasz, że królowa pozwoliła, by potrzeby Cela zostały zaspokojone przez jedną z jego strażniczek? Przytaknęłam. - Tak i tej nocy miał miejsce zamach na życie moje i królowej.
149
- Tak, ale nadal nie jesteśmy pewni, czy to Cel wydał rozkaz. Mogło to być po prostu spowodowane tym, że ci, którzy są lojalni wobec niego, zrobili to z desperacji by uratować go, zanim stanie się tak szalony, że wszyscy zobaczą, czym jest. - Myślisz, że arystokracja mogłaby odmówić podążenia za nim? - Gdyby zaczął traktować dwór tak, jak traktuje swoją straż, to tak powiedział Doyle. Usadowiłam się w krzywiźnie ich ciał, między skórą, a futrem. - Co zrobił? - Nie, Meredith - powiedział Doyle - może później, kiedy będziemy mieć więcej czasu i godziny, zanim pójdziemy spać. Nic z tego nie nadaje się na opowieści przed snem. - Mamy dochodzenie w sprawie morderstwa, uwierz mi, nikt z nas nie będzie spał przez godziny - powiedziałam. - Powinnaś wiedzieć - powiedział Doyle, - że Cel ma na twoim punkcie manię. - Jaką manię? - Zapytałam. Znów wymienili spojrzenia. Doyle potrząsnął głową, ale Mróz odezwał się. - Musi wiedzieć Doyle. - Więc jej powiedz. Dlaczego to zawsze ja muszę być posłańcem takich wieści? Mróz spojrzał na niego i musiał walczyć, by nie pokazać po sobie tego, o czym i ja pomyślałam. Nie wiedzieliśmy, że przynoszenie złych wieści przeszkadzało Doyle’owi. Był Ciemnością Królowej, a ciemność może przekazywać obrzydliwe wieści i pozostać nieporuszona, czy na taką wyglądać. Wyglądało na to, że ten emocjonalny wybuch odarł Doyle’a z jakieś części jego samego.
150
- Jak sobie życzysz – powiedział Mróz. Spojrzał w dół na mnie. – Nazywał jedną ze strażniczek twoim imieniem i przysięgał, że jeżeli jego matka jest tak zdeterminowana, żebyś zaszła w ciążę, to sprawi to jego nasienie w twoim ciele. Patrzyłam na jego przystojną twarz i chciałam zapytać się, czy żartuje, ale wiedziałam że nie. Teraz była moja kolej by zadrżeć. - Wolałabym umrzeć. - Nie jestem pewien, czy on dba o to – powiedział Doyle miękko. - Co masz na myśli? - Kiedyś jedna z pomniejszych istot magicznych zginęła, kiedy Cel ją gwałcił – Doyle znów westchnął, a w jego oczach widać było to, czego nie widywałam w nich często: strach. – Podobało mu się, że zginęła podczas seksu. Kontynuował gwałt na zwłokach, aż jej ciało całkiem rozłożyło się. Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy. - A przynajmniej tak mówią jego straże – dodał Mróz. - Widzieliście ich oczy, czy naprawdę wierzycie, że kłamali? Mróz wypuścił oddech w długim westchnięciu i potrząsnął głową. - Nie. – Pochylił się do mnie i uściskał mnie, okrywając nas powodzią srebrnych włosów. – Przykro mi, Meredith, ale czuliśmy, że powinnaś wiedzieć. - Wcześniej bałam się Cela – powiedziałam. - Teraz to więcej niż strach – powiedział Doyle. – Komuś takiemu jak on nie należy oddawać kluczy od Dworu Unseelie, zwłaszcza teraz, kiedy wydaje się, że moce wracają do nas. Władając taką mocą jesteśmy bardziej niebezpieczni. Zbyt niebezpieczni, by poddawać się władzy szaleńca. - Moce wracają dzięki Meredith – powiedział Mróz. - Tak, ale kiedy moce odrodzą się w sidhe, to będą jak broń. Nie będą dbać o to, jak zostają wykorzystane.
151
- Bogini może opuścić nas na zawsze, jeżeli nadużyjemy mocy – powiedziałam. - Myślałem o tym wiele, ale wydaje mi się, że szkody będą już zrobione, zanim zabierze nam swoje nowe dary. Siedzieliśmy na podłodze i rozważaliśmy nad nowymi możliwościami, czy jakimś większymi możliwymi katastrofami. Doyle uściskał mnie mocno, potem wstał i otrząsnął się jak pies. Wyrównał skórzany płaszcz na swojej wysokiej sylwetce. - Myślałem o tym, by zatrzymać wieści o Celu i jego nowym szaleństwie, aż załatwimy sprawę z policją wewnątrz kopca, ale... – wsunął czarne okulary na oczy, więc znów był wysoką, ciemną, nieprzeniknioną Ciemnością. Tylko srebrne błyski jego kolczyków dodawały mu jakiegoś koloru. – Będziemy eskortować cię do policji i FBI. Przykro mi, za moją utratę kontroli, Księżniczko i za dalsze opóźnienie. Pozwoliłam by Mróz pomógł mi wstać. - Jedno załamanie na tysiąc lat, myślę, że można to przeżyć. Doyle potrząsnął głową. - To moja wina, że Rhys i policja czeka na zimnie. To niewybaczalne. Dotknęłam
jego
ramienia,
ale
poczułam
tylko
twarde
muskuły
zamknięte za skórą płaszcza, jakby nie mógł pozwolić sobie na żadną miękkość. - Nie uważam, żeby to było niewybaczalne. - Jeżeli zacznie nas znów pocieszać, będziemy nawet później – powiedział Mróz. Doyle uśmiechnął się w szybkim błysku białych zębów. - To miło być pocieszanym zamiast ukaranym. – Przytrzymał futrzany płaszcz. – Proszę, tylko na teraz. Znajdziemy coś innego, co bardziej ci się spodoba, ale później. Ubierz to tylko na teraz.
152
Nadal nie podobał mi się pomysł noszenia płaszcza, ale po tym, co usłyszałam na temat Cela i jego straży, wydawało mi się to mniejszym złem. Pozwoliłam mu otulić mnie płaszczem. - Jak to wygląda? – zapytałam. Ściana zadygotała jak skóra konia, kiedy ugryzie go mucha. Doyle popchnął mnie za siebie. Mróz już miał miecz w dłoni. Doyle wycelował pistolet w skalną ścianę. Ogromne lustro w złoconej ramie wysunęło się z kamieni, lśniąc w ciemności pokoju. Zerkałam zza ciała Doyle’a, puls dudnił mi w gardle. - Skąd to się wzięło? Doyle nadal trzymał broń wycelowaną w równą powierzchnię. - Nie wiem. Prawie wszystkie istoty magiczne mogły używać lustra do pewnego rodzaju
rozmów
telefonicznych.
Doyle
i
niektóre
inne
sidhe
mogły
podróżować między lustrami. Staliśmy i czekaliśmy, czy pojawi się jakaś postać, lub zdarzy się coś strasznego. Ale lustro po prostu wisiało na ścianie, jakby ktoś je tutaj powiesił, by było lustrem i niczym więcej. Szpic miecza Mroza obniżył się. Doyle popatrzył na nas. - Dlaczego to się pojawiło? Kto to przysłał? Mróz podszedł bliżej do lustra. - Meredith, popatrz na siebie w lustrze. Doyle popatrzył się sceptycznie, ale przesunął się, więc mogłam się przejrzeć. Czerwień i złoto futra wyglądały dobrze przy mojej skórze i włosach, podkreślając złoty kolor moich oczu. Z ubranym kapturem wyglądałam delikatnie i trochę eterycznie, jak coś pomiędzy wiktoriańską kartką świąteczną, a barbarzyńską księżniczką. No cóż, bardzo małą barbarzyńską księżniczką. 153
- A teraz podziękuj kopcowi za możliwość przeglądnięcia się w lustrze i powiedz, że już go nie potrzebujesz. Wykrzywiłam się do niego, ale zrobiłam to, co sugerował. - Dziękuję za lustro, kopcu. Już go nie potrzebuję. Lustro wisiało na ścianie jakby zawsze tam było. - Proszę, kopcu, lustro może być wykorzystane do skrzywdzenia jej, proszę zabierz je. – odezwał się Mróz. Poczułam jak powietrze poruszyło się i ściana znów zadrżała, a lustro zaczęło zatapiać się w ścianie. Kiedy ściana znów stała się tylko samymi kamieniami, wypuściłam oddech i dopiero wtedy zorientowałam się, że go wstrzymałam. - Czy ty twierdzisz, że lustro pojawiło się, ponieważ zapytałam, jak wyglądam? - Ciiii – powiedział Mróz, po czym skinął głową. - No cóż – odezwał się Doyle - to interesujące. - Kopiec nie odpowiadał na zachcianki od... – Mróz przerwał jakby starał się przypomnieć sobie od kiedy. - Wystarczająco dawno, mój przyjacielu, żebym ja również nie był pewien, kiedy to było. - A więc to jest dobre – zapytałam – czy złe? - Dobre – podpowiedział Doyle. - Ale niebezpieczne – dodał Mróz. Doyle skinął głową. - Musisz uważać od teraz na to, co powiesz na głos, Meredith. Jakaś próżna uwaga może mieć poważne konsekwencje, jeżeli kopiec naprawdę tak ożył. - Co masz na myśli?
154
- Kopiec jest żyjącą istotą, ale nie myśli jak jakakolwiek żyjąca istota, jaką znam. Może interpretować twoje słowa w swój własny sposób. Zapytałaś jak wyglądasz, więc dał ci lustro. Któż może wiedzieć, co jeszcze ci zaoferuje. To zależy od tego, co powiesz. - A co jeżeli krzyknę o pomoc, może zrobić coś przydatnego? – zapytałam. - Nie wiem – powiedział Doyle. – Słyszałem, że może dać ci przedmiot, o który poprosisz, ale nigdy nie dotyka ludzi. Ale są tu różne rzeczy zaczarowane, zamknięte w ścianach, rzeczy które po prostu znikały. Teoretycznie nie wróciły do bogów, ale po prostu są wewnątrz ścian. Są tam rzeczy, które wolałbym, żeby się nie pojawiły, zanim nie będziemy mieć więcej ochrony niż teraz. - Więcej ochrony niż ty i Mróz? Skinął głową. Zaczęłam pytać, jakie przedmioty mogłyby być tak niebezpieczne, że Zabójczy Mróz i Ciemność Królowej nie zapewniliby mi bezpieczeństwa, ale zrezygnowałam. Tylko jedno nieszczęście na raz. Czułam tak, jakby coś chciało
nas
tutaj
zatrzymać,
rozpraszając
nas
częściowo
ważnymi
zdarzeniami, jedno po drugim. Potrząsnęłam głową. - Wystarczy, wychodzimy. Rhys i policja czekają. Wyszliśmy przez drzwi i już byliśmy w głównym korytarzu niedaleko wyjściowych drzwi. Mój pokój powinien być trzy poziomy niżej, w żadnym wypadku nie w pobliżu tego terenu. Strażnicy czekający by nam towarzyszyć, spoglądali na nas, kiedy szliśmy w ich kierunku. - Tutaj nie było wcześniej tych drzwi – powiedział Galen. - Nie. – powiedział Doyle i nakazał wszystkim by utworzyli formację, ze mną w środku, ukrytą jak wcześniej za murem ze strażników. Mogłabym powiedzieć za murem z mężczyzn, ale co najmniej trójka z nich była kobietami, wliczając w to Biddy. Ona i Nicca byliby prawdopodobnie bezużyteczni w walce. Byli wciąż za bardzo pod wpływem magii, ale
155
obawialiśmy się zostawić ich z tyłu. Byłam prawie pewna, że bez kogoś, kto by ich powstrzymał, zajęliby się seksem, a dopóki nie wyjaśniłam wszystkiego z królową, oznaczało to automatycznie śmierć na torturach dla nich obojga. Doyle kazał im puścić swoje ręce. Uważał, że będzie to źle wyglądać w oczach policji. Cathbodua i Dogmaela przyłączyły się do naszej małej grupy. Nagle miałam trzy kobiety w mojej osobistej świcie, które może powinny bardziej być posłuszne Celowi niż mnie. Doyle narzekał głośno, że potrzebuję kobiet do towarzystwa, a te byłyby bezużyteczne, gdyby nie były wojowniczkami. Ale ja znałam prawdziwy powód. Wzięliśmy je z sobą, ponieważ królowa mogła w każdej chwili zmienić zdanie i zażądać, by wróciły do służby Celowi. Wzięliśmy je ze sobą na śnieg, na spotkanie z policją, ponieważ z nami były bardziej bezpieczne niż bez nas.
156
Rozdział 13 Nie widziałam policji, ale słyszałam ich. Gwar niskich męskich głosów. Dźwięki rozchodzą się dużo lepiej w te ciche, ostro zimne wieczory. Moje policzki paliły, mój oddech zamglił się i zamarzał pod futrzanym kapturem. Po próbie zamachu, kiedy szliśmy do wzgórz faerie, Barinthus utrzymywał mnie w cieple, ale teraz szłam tylko z moimi własnymi mocami. Śnieg sięgał mi po kolana, a moje buty nie powstrzymywały go od nasiąknięcia nogawek moich dżinsów. Starałam się przywołać uczucie letniego słońca na swoją osłonę i utrzymać zimno z daleka, ale nagle było tak, jakbym nie mogła sobie przypomnieć lata. Bezksiężycowa noc była jasna od blasku tysiąca gwiazd rozrzuconych w ciemności jak kawałki lśniącego lodu, diamentowe iskry na tle czarnego aksamitu. Zorientowałam się, że muszę zmuszać się by podnosić jedną nogę, potem następną i zmagam się z zaspami, przez które wyższe sidhe przeszłyby bez wysiłku. Wydawało mi się, że brnięcie przez śnieg nie było całkowicie pełne godności, ale na to nic nie mogłam poradzić. To Biddy była tą, która się potknęła. Nicca złapał ją zanim upadła na śnieg. Usłyszałam jej przeprosiny. - Nie wiem, co jest źle. Jest mi tak zimno. - Zatrzymać się, wszyscy zatrzymać się. – powiedziałam. Wszyscy posłuchali, niektórzy z nich rozglądali się przez śnieg, trzymając ręce na broni. - Co się dzieje, Merry? – zapytał Galen. - Czy Biddy i ja jesteśmy tu jedynymi, którzy mają w sobie ludzką krew? - Tak mi się wydaje. - Staram się wyczarować uczucie letniego ciepła, ale nie mogę sobie przypomnieć, jakie to uczucie. Doyle cofnął się do mnie. - Co się dzieje?
157
- Sprawdź Biddy i mnie na zaklęcie, takie zaklęcie, które atakuje tylko ludzką krew. Ściągnął jedną ze swoich czarnych rękawic i położył rękę tuż nad moją twarzą, nie dotykając skóry, ale przeszukując moja aurę, moją osłonę, moją magię. Zawarczał nisko i delikatnie, ale ten dźwięk podniósł włosy na moim karku. - Rozumiem, że coś znalazłeś. Skinął głową. Potem odwrócił się w stronę Biddy, która opierała się w wpół omdlała w ramionach Nikki. - Przykro mi Doyle. Naprawdę zazwyczaj jestem sprawniejsza. - To zaklęcie. – Powiedział jej i podniósł jej hełm, by położyć rękę nad jej twarzą. Podał hełm Nicce i odwrócił się do mnie, nieudolnie ukrywając iskrzące się złością kolory w swoich oczach. Walczył, by opanować swoją moc, wzbudzoną przez gniew. Złość na siebie, że następne zaklęcie prześlizgnęło mu się przed nosem. Tylko naprawdę subtelne zaklęcia miały na nas wpływ. Niektórzy z nas mogli zauważyć większe zaklęcia, ale przed małymi było ciężko się obronić. - To zaklęcie krępuje śmiertelną krew. Po prostu wyciąga twoją energię i napełnia cię zimnem. - Ale dlaczego Biddy jest bardziej zaatakowana niż Merry? – Zapytał Nicca. Był całkowicie przykryty grubą peleryną, poza skrzydłami. Trzymał je ciasno razem, jakby w ten sposób mogły się ogrzać, a zresztą może właśnie tak było. Był ciepłokrwisty i para skrzydeł nie mogła tego zmienić. - Jest na wpół człowiekiem – odpowiedziałam mu. – Ja jestem człowiekiem w mniej niż w czwartej części. Jeżeli to zaklęcie szuka ludzkiej krwi, ona ma jej więcej niż ja. - Czy ludzcy policjanci zostali zaatakowani? – Zapytał Hawthorne. Doyle położył swoje ręce z powrotem nade mną i tym razem poczułam ciepłe pulsowanie magii drżące ponad moją osłoną. 158
- To jak zaraza. Było rzucone na Biddy lub księżniczkę, potem skakało od jednej do drugiej. Gdybyśmy go nie ściągnęli, rozprzestrzeniłoby się na policję. Spojrzałam na niego, odezwałam się, czując ciepło jego magii przy mojej skórze jak oddech. - Co stałoby się, gdyby zaatakowało człowieka czystej krwi? - To zaklęcie sprawiło, że wojowniczka sidhe utknęła w śniegu. Jest zdezorientowana i w walce byłaby całkowicie bezużyteczna. Mróz patrzył w ciemność. On i inni strażnicy stojący na obrzeżu spoglądali w zimną noc. Doszedł do mnie jego głos. - Czy to jest początek jawnego ataku? - Kto byłby tak śmiały, by atakować ludzkich strażników? – Zastanawiał się na głos Amatheon. Był chętny by wyjść na zimno, cokolwiek, byle dalej od królowej. Tak mi się wydaje. Ale znów przypomniałam sobie, że był przez wieki kumplem Cela. Czy kilka honorowych czynów i życzliwość może wymazać kilka wieków posłuszeństwa? A skoro był tak blisko Cela, musiał być świadkiem horroru, jaki przeżywały strażniczki i nic nie powiedział, nieprawdaż? Zapisałam sobie w pamięci by zapytać go później, z Doylem i Mrozem za plecami. Onilwyn był wewnątrz kopców faerie, ponieważ jeszcze nie wyleczył się po laniu, jakie sprawiłyśmy mu obie, Maggi May i ja. Stal sprawiała, że nawet sidhe leczy się powoli, bardziej jak człowiek. Jemu nie ufałam ani trochę. Amatheonowi zaczynałam ufać, czy był to błąd? Oczywiście już to, że się nad tym zastanawiałam znaczyło, że mu nie ufam, nie tak naprawdę. - Rzeczywiście, kto – powiedziałam i zmusiłam się, żeby nie spojrzeć na niego, by nie dać mu poznać językiem ciała, że zastanawiam się, czy to nie był on. Jednak albo zdradziłam się, albo poczuł się niepewnie, ponieważ powiedział. - Przysięgam, że nie wiedziałem o tym zaklęciu.
159
- Powiedziałeś, że jesteś człowiekiem bez honoru – odrzekł Adair, - a człowiek bez honoru nie ma przysięgi do złożenia. - Wystarczy! – Uciął Doyle – Nie będziemy kłócić się pomiędzy sobą, nie tak blisko ludzi. - Doyle ma rację. Porozmawiamy o tym później. – Podniosłam twarz spoglądając na niego i dodałam. – Czy możesz usunąć to zaklęcie, tak żebyśmy, Biddy i ja, nie mogły zarazić nim policji? - Mogę. - Więc zrób to i skończmy z tym. - Słychać złość w twoim głosie – powiedział Galen. - Jestem tym już zmęczona. Jestem zmęczona tymi gierkami. - W pewien sposób to dobry znak – odezwał się Doyle. Spojrzałam na niego. - Co nasz na myśli? - Chodzi mi o to, że nasi mordercy obawiają się ludzkiej policji, boją się, że ta może ich znaleźć, jeżeli zawiedzie nasza magia. – Schował rękawicę do kieszeni płaszcza i zsunął mi z głowy kaptur, tak że zimne powietrze owiało moją twarz. Zadrżałam. - Obawiam się, że sprawię, że będzie ci zimniej, zanim skończę. Skinęłam głową. - Ściągnij to ze mnie, to sama się ogrzeję. Zsunął ze mnie płaszcz. Zimno uderzyło we mnie, kradnąc osłonę ciepła, jaka dawał mi płaszcz. Zmusiłam się by nie drżeć, kiedy rozpostarł ręce nade mną, nie dotykając nawet mojego ubrania, tylko pieszczotliwie przesuwając rękami ponad moim ciałem. Jego moc drżała ponad moją aurą i poczułam, jakby coś zgarniał ze mnie, prawie jakby strzepywał owady z mojej skóry. Podniósł dłonie do góry, stulone razem, jakby coś rzeczywiście w nich trzymał. Wezwał do swoich rąk ten niebezpieczny zielony ogień. Był 160
bolesnym żarem, który mógł pożreć całe ciało. Mógł spowodować śmierć u śmiertelnika, lub straszliwy ból i szaleństwo u nieśmiertelnego. Teraz użył go, by spalić zaklęcie, które ściągnął ze mnie. Zza nas dobiegł nas głos Rhysa. - Co się stało? – Miał w ręce pistolet, ale trzymał go wzdłuż ciała, więc policjanci prawdopodobnie nie widzieli go z daleka. Widział zielone światło, więc zapytał - Co to jest? – teraz z zaniepokojeniem w głosie. – Czegoś nie czuję? - Ktoś położył zaklęcie na Merry – odpowiedział mu Galen. - Na każdego z ludzką krwią – dodał Mróz. - Mogło zarazić ludzką policję – odrzekł Doyle. Zielony płomień zniknął, zostawiając noc nieco ciemniejszą. Odwrócił się do Biddy, wpół omdlałej w ramionach Nikki. – Puść ją Nicca. - Upadnie. - Upadnie na śnieg i tylko na kolana. To jej nie zrani. – Głos Doyle’a był zaskakująco delikatny. Nicca nadal przytulał ją do siebie. Jego skrzydła rozłożyły się raz i znów skuliły. - Wszystko w porządku, Nicca – powiedziała Biddy cichym głosem, ledwo oddychając. – Doyle mi pomoże. Hawthorne podszedł do niego i zaczął delikatnie odsuwać go od Biddy. - Pozwól kapitanowi pomóc twojej pani. Nicca pozwolił odsunąć się, ale kiedy Biddy upadła na śnieg, przesunął się by ją złapać, tylko Hawthorne i Adair powstrzymali go od chwycenia jej, zanim jej kolana uderzyły w śnieg. Rhys cicho zagwizdał. - To by skrzywdziło naszych miłych policjantów. - Tak – powiedział Doyle i klęknął na śniegu, a jego wspaniały płaszcz rozpostarł się jak ciemna kałuża na bieli. Wyciągnął swoje ręce ponad Biddy, 161
tak jak zrobił to ze mną, ale zawahał się, kiedy zbliżył się do jej brzucha. – Ktoś położył takie zaklęcie na niej, kiedy nosi na sobie tak wiele metalu.... – potrząsnął głową. – To oznacza wielką moc. - Lub mieszaną krew – dodałam. – Ci z nas, którzy mają trochę ludzkiej, skrzaciej, lub krwi kilku innych istot magicznych, mogą stosować magię przy metalu lepiej niż czystej krwi sidhe. Jego usta drgnęły. - Dziękuję ci za poprawienie mnie, masz całkowitą rację. - Możesz prześledzić zaklęcie do właściciela? – Zapytałam. Doyle przechylił swoja głowę na bok, podobnie jak pies, kiedy jest czymś zadziwiony. - Tak – jego ręce zatrzymały się nad ciałem Biddy. – Mogę je cofnąć, ale także mogę do niego dodać moją własną magię i zmusić, by wróciła do swojego właściciela. - Chodzi ci o to, że nie tylko prześledzić drogę, ale sprawić, że pobiegnie do domu? – zapytał Rhys. - Tak. - Nie byłeś zdolny zrobić czegoś takiego od bardzo, bardzo dawna – powiedział Mróz. - Ale teraz mogę – odrzekł Doyle. – Czuję to w rękach, w moim brzuchu. Wszystko, co mam zrobić, to odwrócić zaklęcie i dodać moją własną moc w chwili, kiedy je uwolnię. Trzeba będzie ścigać zaklęcie, ale to zadziała. - Kto pójdzie z tobą? – zapytał Mróz. – Ja muszę zostać z księżniczką. - Zgadzam się. - Ja pójdę – odezwał się Usna. – Żaden pies nie wyprzedzi kota. Doyle posłał mu jeden z tych wymuszonych uśmiechów. - Zgoda. - Ja też pójdę.
162
Odezwała się Cathbodua, kiedyś bogini walki, teraz uciekinierka ze straży Cela. Jej płaszcz uszyty był z czarnych piór, więc czasami wydawało się, że jej piękne, czarne włosy były częścią płaszcza, a kiedy patrzyło się na nią kątem oka, wydawało się, że jej włosy są zrobione z piór. Była Cathbodua11, bitewnym heroldem, wroną wojny i chociaż jej moce zostały uszczuplone, nadal była jedną z tych kilkorga na dworze, którzy zachowali swoje oryginalne imię. Plotki głosiły, że Cel się nad nią nie znęcał, bo się jej obawiał. Dogmaela, która stała w pancerzu obok niej, przezywana była psem Cela, ponieważ była obarczana każdym paskudnym zadaniem, jakie tylko Cel mógł wymyśleć. Publicznie odmówiła mu seksu, a on jej nigdy tego nie zapomniał. Cathbodua zrobiła to samo i nie musiała tyle cierpieć z tego powodu. Było w niej coś, kiedy stała tutaj na śniegu, cała w czerni i piórach, otoczona jakimś powietrzem pełnym... mocy, którą powinien zatrzymać jakiś bardziej odważny człowiek niż Cel. - Myślisz, że nadążysz, ptaszku? – zapytał Usna. Uśmiechnęła się do niego wystarczająco zimno, by zamrozić uśmiech na jego twarzy. - Nie martw się o mnie koteczku, nie będę na końcu tego wyścigu. Usna wydał z siebie warkot podobny do kociego. - Pamiętaj, kto jest tu drapieżnikiem, ptaszku. Jej uśmiech rozszerzył się, a jej oczy wypełniły się dziką uciechą. - Ja – powiedziała. - My wszyscy – wtrącił Doyle. – Utrzymaj ją bezpieczną. - Zrobię tak.
11
Cathbodua
(cah-bo-dwa) Celtyckie imię żeńskie oznaczające kruka wojny LUB
wojenne zwycięstwo. Celtycka bogini wojny. Chodzi tutaj o celtycką (irlandzką) boginię wojny Badb, jedną z Tuatha De Danann zwaną wojenną wroną (Badb Catha- "battle crow"), ponieważ czasami przybierała postać wrony. Jako Cathbodua występuje bardzo rzadko.
163
- Nie zapominaj o mnie – powiedział Rhys. – Może nie jestem wystarczająco szybki, by za wami nadążyć, ale ewidentnie mogę zapewnić bezpieczeństwo księżniczce. - Pomóż jej z ludźmi, Rhys. – Doyle spojrzał na Cathboduę i Usnę. – Przygotowaliście się? - Jestem gotowa – powiedziała Cathbodua. - Zawsze – dodał Usna. Doyle odwrócił się do Biddy. - To może zaboleć. - Zrób to – podparła się rękami na śniegu. Doyle wygiął ręce tak, że wyglądały jak czarne szpony, naprzeciw srebra jej pancerza. Biddy zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Jego magia wybuchła nawet przez osłonę, którą trzymałam, by chroniła mnie przed przytłaczającą magią faerie. Jej aura, jej metafizyczny pancerz, zapłonął jak błysk światła, który otoczył jej ciało. Doyle zanurzył swoje ręce w płomień światła i wyciągnął ją z okrągłą kulą światła, ale to światło nie było czystym żółtobiałym światłem aury Biddy, to była ciemna, chorowita żółć z pomarańczowym blaskiem na krańcu. Doyle stulił dłonie jeszcze bardziej, aż migoczący pomarańczowy blask wypłynął pomiędzy jego palcami. Stał ostrożnie, jakby trzymał bardzo pełną miskę bardzo gorącej zupy. Przeszedł dookoła Biddy i innych strażników, tak, że nie było nic pomiędzy nim, a wzgórzami, nic poza śniegiem. Usna i Cathbodua przesunęli się do tyłu stając po obu jego stronach. Usna odpiął swój długi płaszcz i stał ubrany w większości w skórę, jego oddech na zimnie zamieniał się w mgłę, na jego twarzy widać było podniecenie, oczy lśniły z oczekiwania. Twarz Cathboduy była jak blady marmur, idealna, piękna i zimna. Daleka od rozrzucania swojego płaszcza, zebrała go ciaśniej przy sobie. Zorientowałam się, że jej oddech nie zamieniał się w mgłę na zimnie. Przez chwilkę zastanawiałam się dlaczego, potem Doyle wyrzucił swoje ręce w niebo i płomień był teraz ptakiem, sokołem z czerwonych i pomarańczowych płomieni. Ptak poruszył raz czy dwa lśniącymi skrzydłami. Doyle odpiął swój 164
długi czarny płaszcz i pozwolił, by upadł na śnieg. Odpiął swoją broń i również rzucił ją na śnieg. Sokół uderzył skrzydłami jeszcze dwa razy i spojrzał w dół na nas, w jego oczach płonął ogień, wyglądał arogancko, jakby chciał powiedzieć: „Nigdy mnie nie złapiecie”. Potem zniknął, zostawiając za sobą smugę, jak kometa wielkości ręki, płonąca na niebie. Doyle po prostu zniknął. Wiedziałam, że pobiegł, ale to było jak obserwowanie opadającej ciemności. Tak naprawdę nigdy nie zobaczysz, kiedy to się dzieje. Był wysokim, ciemnym kształtem przecinającym śnieg. Cathbodua była z nim, chociaż nie wydawała się biec. Było prawie tak, jakby długi pierzasty płaszcz unosił się nad śniegiem, a ona z nim. Usna podążył za nimi, ale nie tak szybko. Jego wielokolorowe włosy lśniły w świetle gwiazd, błyszcząc jak kolorowy śnieg, kiedy biegł pełen gracji za nimi. - Ta praca jest jak stworzona dla niego – powiedział Rhys. - Tak - odrzekł Mróz - nie możesz prześcignąć ciemności. - A gniew porusza się na wietrze – powiedziała Dogmaela. - Gniew? – powiedziałam to jak pytanie. - Ona jest wroną wojny, bitewnym heroldem. Jest niezadowoleniem, które prowadzi ludzi do kłótni. - Zaczyna walkę, potem karmi się nią – powiedziała Biddy, a Nicca pomógł jej wstać na nogi. - Kiedyś taka była – powiedział Mróz. – Ale już tak nie jest. - Tak ci się tylko wydaje – powiedział Dogmaela. – Cathbodua nadal cieszy się z dobrej sprzeczki, nie miej co do tego złudzeń, Zabójczy Mrozie. Zaczyna się nudzić, kiedy jest za spokojnie. - Teraz nie jest spokojnie – powiedział Mróz. - Może – odrzekła – ale też nie jest to również walka. - Miejmy nadzieję, że nie – powiedział Rhys, - A teraz, dzieci, chodźmy porozmawiać z miłymi policjantami zanim odmrożą sobie odznaki.
165
- Odznaki? – powiedziała Dogmaela – Czy to jakieś nowe określenie na jaja? Rhys uśmiechnął się do niej szeroko. - Kiedy podejdziemy do nich, wszyscy wyciągną swoje odznaki i błysną nimi księżniczce. - Rhys – powiedzieliśmy oboje równocześnie, Mróz i ja. - Co za dziwaczny zwyczaj – powiedziała Dogmaela. Nie miała zupełnie poczucia humoru. Rhys narobi sobie kłopotu. Wyjaśniłam jej, jak jest naprawdę, kiedy szliśmy na parking. Popatrzyła się na niego brzydko. Uśmiechnął się do niej, jak lubieżny anioł. - Zachowuj się – powiedziałam do niego pod nosem. - Zachowuję się – powiedział delikatnie. – Kiedy porozmawiasz z dowodzącym federalnych, stwierdzisz, że byłem święty. - Dlaczego? - Ponieważ nie krwawi. Spojrzałam na niego i starałam się zadecydować, czy drażni się ze mną. Jego twarz mówiła, że nie. Jak zły mógł być jeden agent FBI? Ale jak mówi stare porzekadło, zaraz się dowiemy.
166
Rozdział 14 Policjanci, wszystkich rodzajów, stali na grudniowym zimnie. Może niektórzy z nich siedzieli wcześniej w samochodach, starając się ogrzać i po prostu wyszli, widząc, że nadchodzimy, ale w jakiś sposób wyglądali na ludzi, którzy stali na zimnie przez długi czas. Jeżeli nie wyszli dopiero na nasz widok, to dlaczego wcześniej nie siedzieli w samochodach, przy włączonym ogrzewaniu? Ponieważ ich szefowie stali na zewnątrz, na zimnie. Nie możesz siedzieć w miłym, ciepłym aucie, kiedy twój oficer stoi po kostki w śniegu. Teren parkingu był odśnieżony, ale śnieg zaczął padać i znów go zasypał. Rozpoznałam majora Waltersa po jego wzroście i szerokich ramionach. Mężczyzna, przy którym stał niemalże nos w nos, był niższy o prawie pięć cali i nie znałam go. Ale mogłam przyjąć, że był to agent FBI. A ze sposobu w jaki wrzeszczał na Waltersa, domyślałam się, że prawdopodobnie był ich szefem. Powiedziałam Raymondowi Gillettowi, by nie przyjeżdżał, nie zaznaczyłam, żeby nie przysyłał federalnych. Powinnam pamiętać, żeby być bardziej dokładną, kiedy będę znów z nim rozmawiać. Rhys starał się przyciągnąć ich uwagę, ale to głos Mroza przeciął sprzeczkę. - Księżniczka Meredith NicEssus – zaanonsował, słowa odbiły się echem w zimnym, nieruchomym powietrzu. Przestali się sprzeczać i obrócili się do nas, zaskoczeni, jakby zapomnieli, że miałam przyjść. Obaj zaczęli mówić do mnie równocześnie. Podniosłam ręce, pozwalając im wyślizgnąć się spod peleryny. - Panowie, panowie proszę, mówcie po kolei. Znów
obaj
starali
się
być
tym
pierwszym,
który
przemówi.
Zdecydowałam za nich. - Majorze Walters, dlaczego jest pan nadal na parkingu? Dlaczego nie podszedł pan do wejścia? – Uśmiechałam się, kiedy to mówiłam, a uśmiech objął nawet oczy. 167
Wskazał kciukiem na mniejszego mężczyznę. - On nie pozwolił nam postawić nogi poza teren parkingu. Mówi, że to ziemia federalna, a to oznacza, że ta sprawa jest jego. Obróciłam się nadal uśmiechając, zadając pytanie federalnemu. - A pan jest? - Agent Specjalny John Marquez. – I ukłonił się. – To honor spotkać panią, Księżniczko Meredith. Starałam się nie roześmiać się. Ukłon był przesadzony. - Chciałabym móc powiedzieć to samo, Agencie Specjalny Marquez. Spojrzał na mnie, ze zdziwieniem widocznym na jego przystojnej twarzy. - Czy zrobiliśmy coś, co uraziło panią, Wasza Wysokość? Potrząsnęłam głową. - Wasza Wysokość zwraca się tylko do rządzącego, a ja jeszcze nim nie jestem. Zadzwoniłam do majora Waltersa i poprosiłam go, by sprowadził tutaj swoich ludzi, ale nie dzwoniłam do FBI, więc jestem trochę zaskoczona widząc was tutaj. - Ziemie faerie są terenem federalnym, Księżniczko. To sprawia, że te zbrodnie podlegają naszej jurysdykcji, na to starałem się zwrócić uwagę majora. - Może, ale technicznie to ziemie faerie i nie podlegają jurysdykcji żadnego z was. Marquez uśmiechnął się łaskawie. - Ale zadzwoniła pani po pomoc policji, a skoro wzgórza są ziemiami federalnymi, to oznacza nas. Potrząsnęłam głową. - Tylko kiedy poproszę o waszą pomoc, aż do tej chwili to nasza sprawa. Potrząsnął głową.
168
- Pani zadzwoniła, Księżniczko. Agent specjalny Gillett otrzymał telefon i przekazał sprawę do lokalnego biura. Wyobrażałam sobie za wiele, ale to nadal było rozczarowujące, wiedzieć to na pewno. - Zadzwoniłam do Gilletta kurtuazyjnie, ze względu na stare czasy. Teraz zdałam sobie sprawę, że zrobiłam błąd, nie powinnam wcale do niego dzwonić. - Ale jesteśmy tu i mamy ekipę dochodzeniową, z jaką nie może się równać ekipa z St. Louis. Od grupy miejscowej policji odłączyła się kobieta. Miała blond włosy, które były trochę za idealnie żółte, by być naturalnymi, przynajmniej u człowieka. Miała ciemne słoneczne
okulary, więc dopiero po chwili
zauważyłam jej wielkie oczy i długie rzęsy. - Jestem dr Caroline Polaski, lekarz patolog hrabstwa St. Louis i nie mogę się z tym zgodzić. - Nie możecie porównywać waszego laboratorium z naszym - powiedział Marquez. - Miałam tam praktykę, więc tak, właściwie mogę. - Praktykę, więc nie była pani wystarczająco dobra, by otrzymać stałą pracę. Popatrzyła się na niego nieprzyjaźnie. - Proszę sprawdzić swoje własne akta. Odeszłam, bo mój mąż dostał tutaj lepszą pracę i zdecydowałam się zmienić zatrudnienie. U was byłabym zawsze czyimś lokajem. - Ponieważ nie była pani wystarczająco dobra, by kierować własnym zespołem – powiedział Marquez. To do niczego nas nie prowadziło. - Przestańcie – powiedziałam. Spojrzeli na mnie. 169
- Chcecie wiedzieć, kto tu dowodzi, o to są te wszystkie kłótnie, prawda? Polaski i Marquez przytaknęli. Walters tylko patrzył na mnie. Uśmiechnęłam się. - Na to pytanie jest prosta odpowiedź, panie i panowie. Ja tu dowodzę. Marquez spojrzał na mnie, w sposób, który nawet w mglistym świetle jasno mówił, że jestem małą dziewczynką i nie powinnam próbować bawić się z dużymi chłopcami. - Teraz Księżniczko, zadzwoniła pani po pomoc. A to wskazuje, że uważa pani, że pani i jej ludzie nie są zdolni poradzić sobie sami z podwójnym zabójstwem. - To ja dowodzę tym dochodzeniem, Agencie Marquez. Cieszę się, że zaoferował pan swoje wsparcie i chętnie je przyjmę, ale co do tego, nie będzie między nami żadnych nieporozumień. – Spojrzałam na Waltersa i ekipę medyczną.
–
Ja
tutaj
dowodzę
i
nikt,
kto
będzie
miał
kłopot
z
zaakceptowaniem tego faktu, nie postawi nogi na naszej ziemi. Marquez zaczął się kłócić, tak jak się tego po nim spodziewałam. - Nie jest pani żadnego rodzaju oficerem, Księżniczko. Bez obrazy, ale potrzeba kogoś więcej niż
prywatnego detektywa, by dowodzić
tym
dochodzeniem. - Moja licencja prywatnego detektywa nie jest ważna poza Kalifornią, Agencie Marquez. - Nie ma więc pani żadnych postaw, by przejąć kontrolę. Podeszłam do niego tak szybko i niespodziewanie, że cofnął się krok do tyłu. Spojrzałam na niego, jedynie odrobinę wyższego ode mnie i pozwoliłam, by przypatrzył się delikatnemu owalowi mojej twarzy, obramowanej całą tą miękkością futra. - Żadnych legalnych podstaw, Marquez? Jestem Księżniczka Meredith NicEssus. Jedyna osoba, która przewyższa mnie rangą na tej ziemi, to Królowa Powietrza i Ciemności we własnej osobie. Pan i pańscy ludzie są
170
tutaj dzięki mojej tolerancji, ale myślę, że moja tolerancja właśnie się skończyła. - Chyba nie powie mi pani, że zamierza nas pani odesłać tylko dla tego, że zraniliśmy pani uczucia – Och, Bogini, ale miał nastawienie. - Nie, w żadnym wypadku. Zamierzam zabrać majora Waltersa oraz jego ludzi i pozwolić im wykonywać swoją pracę. - Jeżeli sobie nie poradzą, a pani będzie potrzebować naszej pomocy, może jej pani nie otrzymać, Księżniczko. A my mogliśmy potrzebować ich pomocy. Miałam nadzieję, że nie, ale mogło tak być. Miałam pomysł. Odwróciłam się do Waltersa. - Ma pan telefon komórkowy? Wyglądał na trochę niepewnego, ale podał mi swój telefon. - Mogę zadzwonić poza stan? - A gdzie chce pani zadzwonić? - Do Waszyngtonu. Walters wziął głęboki oddech. - Proszę bardzo. Wybrałam numer, który sekretarka królowej podała mi wcześniej, zanim wyszliśmy. Miałam nadzieję, że go nie użyję, ale widziałam w L.A. wystarczająco wiele takich dyskusji na temat jurysdykcji by wiedzieć, że czyniły
dochodzeniu
więcej
złego
niż
dobrego,
zwłaszcza
jeżeli
były
traktowane w naprawdę wkurzający sposób. Marquez traktował to bardzo poważnie. - Nie dzwoni pani do prezydenta Stanów Zjednoczonych? – zapytał, kiedy usłyszał gdzie będę dzwonić. -Nie – odpowiedziałam. – Nie dzwonię. Marquez zrobił niezadowoloną minę. Kobiecy głos odezwał się w telefonie.
171
- Pani Prezydentowo – powiedziałam - jak miło znów z panią rozmawiać. - Marquez podniósł wyżej brew. Kiedy pierwszy raz spotkałam Joanne Billings, jej mąż był senatorem. Przyszli na pogrzeb mojego ojca, a tego dnia ich żal wydawał się bardziej szczery niż innych polityków. Potem senator Billings i jego żona odwiedzili kilka razy krainę faerie i zorientowałam się, że Joanne Billings jest faeriefilem. Mój ojciec nauczył mnie nie lekceważyć politycznych korzyści, a poza tym lubiłam Joanne. Miała otwarty umysł, mimo niesprzyjającej opinii, jaką miał Dwór Unseelie. Doradzała nam, kiedy tylko mogła, jak to zmienić. Wymienialiśmy wakacyjne pocztówki i upewniłam się, że zostanie zaproszona na moje zaręczynowe przyjęcie, to wydane dla potrzeb opinii publicznej. Odwiedziła mnie kiedyś w collegu, bez męża, po prostu chcąc dowiedzieć się, jak mi się wiedzie, w tym czasie ona i jej mąż zabiegali o głosy młodych. Zdjęcia z amerykańską księżniczką faerie na pewno jej w tym pomogły. Rozumiałam to i nie myślałam o niej źle z tego powodu. Jedną z ostatnich rzeczy jakie zrobiłam, zanim zniknęłam z faerie i z oczu opinii publicznej, było pojawienie się na scenie na kilku ich wiecach wyborczych. Porozmawiałyśmy przez chwilkę. - Zakładam, że nie dzwonisz do mnie tylko dla pogawędki. - Nie – wyjaśniłam jej krótko, o co chodzi. Pomilczała przez sekundę, czy dwie. - Jak mogę ci pomóc? Wyjaśniłam, co powiedział Marquez. - Grozi mi, że jeżeli nie oddam mu sprawy, upewni się, że FBI nie pomoże nam później, jeżeli będziemy potrzebować ich wiedzy, by rozwiązać tę sprawę. Możesz z nim porozmawiać? Zaśmiała się. - Mogłaś zadzwonić do służby dyplomatycznej, porozmawiać z waszym ambasadorem. Mogłaś zadzwonić do tuzina ludzi, ale najpierw zadzwoniłaś do mnie. Bo tak właśnie jest, prawda? 172
- Tak - powiedziałam. Znów się zaśmiała i wiedziałam, że spodobało jej się, że zadzwoniłam do niej pierwszej. Wiedziałam też, że podobało jej się, że nie poprosiłam jej męża do telefonu. - Daj go do telefonu. – powiedziała, a jej głos miał ten kulturalny, prawie mruczący ton jaki przybierał w radiu czy telewizji. Podałam telefon Marquezowi. Wyglądał nieco blado. Jego rozmowa ograniczała się do: „Tak, proszę pani. Nie, proszę pani. Oczywiście, proszę pani.” Oddał mi telefon, równocześnie wyglądając na złego i chorego. - Myślę, że teraz będzie się dobrze zachowywał – powiedziała. - Bardzo dziękuję, Joanne. - Kiedy w końcu wybierzesz męża, lepiej zaproś mnie na zaręczynowe przyjęcie. – Na sekundę zapadła cisza, potem usłyszałam – Przykro mi z powodu tego, co stało się z Gryffinem. Widziałam w brukowcu zdjęcia, które im sprzedał. Nie mam słów, żeby wyrazić jak bardzo mi przykro, że okazał się być aż takim gnojkiem. - Już w porządku. - To dobrze. - Na pewno zaproszę cię i na przyjęcie zaręczynowe i na wesele. Zaśmiała się znów z prawdziwą radością. - Wszyscy w faerie wystroją się na wesele. Nie mogę się doczekać. - Dziękuję Joanne – rozłączyłam się i obróciłam do Marqueza. - Czy jeszcze coś chce pan wiedzieć, Agencie Specjalny Marquez? -Nie, wystarczy mi na dzisiaj, bardzo dziękuję, Księżniczko Meredith – powiedział i spojrzał na mnie spojrzeniem, które jasno pokazało mi, że mam w nim wroga. Ojej, wróg, który nie będzie próbował mnie zabić. To prawie odświeżające. - Pan i pańskie laboratorium będziecie dostępni, jeżeli będziemy potrzebować waszej pomocy? 173
- Obiecałem pani Billings, że tak będzie. - Świetnie – powiedziałam i obróciłam się do majora Waltersa. Starał się nie wyglądać na zadowolonego, ale mu się to nie udawało. Niemalże uśmiechał się do mnie. Miejscowa policja traciła dużo czasu użerając się z federalnymi i teraz, kiedy ktoś inny załatwił wszystko za nich, Walters po prostu się cieszył. Poczekał, aż weszliśmy na śnieg, kiedy krąg moich strażników ukrył nas przed federalnymi, dopiero wtedy roześmiał się na głos. Człowiek o żelaznej samokontroli.
174
Rozdział 15 To Mróz wyciągnął rękę przez śnieg pokrywający wzgórze i wezwał wejście. Pojawiło się wraz z
melodią, która sprawiła, że policjanci
uśmiechnęli się, nawet major Walters. To było wejście do krainy faerie, wszyscy ludzie zawsze mijają je śmiejąc się, chociaż nie zawsze jest tak, kiedy z niej wychodzą. Wewnątrz tych wzgórz był człowiek, który opuści je w worku na zwłoki. Wejście otworzyło się szerokie i jasne, chociaż wiedziałam, że światło było przyćmione. Wyglądało jaśniejsze, ponieważ weszliśmy z zaśnieżonej ciemności. Policjanci weszli na ten ciemny korytarz, wydając okrzyki zdziwienia. Gliniarze nie okazują zdziwienia, a przynajmniej nie ci, którzy są na służbie. Są lepsi w okazywaniu znużenia i nudy. Ale teraz było inaczej. - O mój Boże, te kolory są cudowne. – powiedział jeden z mundurowych. Ściana była szara i pusta. Nie było na niej żadnych kolorów. Major Walters patrzył się na pustą ścianę, jakby widział coś nieopisanie pięknego. Wszystkie twarze pokazywały zachwyt, zdumienie. Rozlegały się ochy i achy, jakby patrzyli na fajerwerki. Strażnicy i ja patrzyliśmy na pustą, szarą ścianę. - Rhys, czy zapomniałeś posmarować olejkiem miłych policjantów? - Reporterzy go nie potrzebowali – powiedział. – Skąd miałem wiedzieć, że twardzi policjanci i ekipa dochodzeniowa są bardziej podatni na magię faerie. - Nie powinni być – powiedział Mróz. - Co masz na myśli? – zapytałam. - Królowa dała fiolki olejku strażnikom, na wypadek gdyby reporterzy stali się zamroczeni magią wewnątrz kopca, ale to było tylko zwykła
175
ostrożność. Główny korytarz w kopcu nie wpływał tak na ludzi od ponad pięćdziesięciu lat. - W porządku – powiedziałam patrząc na ludzi, którzy rozglądali się, jakby korytarz był wypełniony karnawałowymi fajerwerkami – jaka nie byłaby tego przyczyna, musimy to przerwać, albo oni będą dla nas bezużyteczni. Nie mogą pracować, będąc w takim stanie. - Zaklęcie to sprawiło? – zapytał Arzhel zrzucając ciemny futrzany płaszcz z dala od twarzy, obramowanej grubymi brązowymi lokami, spływającymi w dół, do kostek. Ta gruba grzywa futra przytrzymywana była z dala od jego twarzy tylko za pomocą srebrnego diademu. Ubrany był we wzmocniony skórzany pancerz, połączony w niektórych miejscach srebrem. Jego ciało pod pancerzem było wytatuowane we wzór podobny do futra, dużo bardziej rzeczywisty niż skrzydła Nikki. Tatuaż był tak realistyczny, że trudno było uwierzyć, że tam naprawdę nie było futra. Jego twarz i większość jego ciała z przodu była naga i jasna jak światło księżyca, jak moja własna skóra. Kontrast sprawiał, że brąz i złoto futra wydawało się jeszcze ciemniejsze. Ze swoim pancerzem i płaszczem, mógł niemalże uchodzić za człowieka, ale zdradzały go oczy. Były rudobrązowe w kolorze, który mógł uchodzić za ludzki, ale nim nie był. To nie były również oczy sidhe, były w jakiś sposób zwierzęce. Kiedyś w jakiejś książce znalazłam zdjęcie, zbliżenie oczu niedźwiedzia. Patrząc na to zdjęcie, wiedziałam, że takie oczy widziałam na twarzy Arzhela. - To nie zaklęcie – powiedział Mróz. – Poczulibyśmy. - Sprawdziliście ich? – zapytał Arzhel. - Sprawdziłem. - Ja też – dodał Crystall, swoim głosem współgrającym z wiatrem. Nadal był ukryty za białym płaszczem. - Nasmarujcie ich olejkiem – powiedziałam. – Uszy, oczy, usta, ręce, do dzieła. - Do dzieła? – zapytał Arzhel.
176
- Księżniczka chce się upewnić, że będą całkowicie odporni na magię kopca – powiedział Rhys, odpinając płaszcz i wyciągając małą zakorkowaną butelkę z wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął ciemną glinianą zatyczkę z butelki i stanął przed dr Polaski. Poprosił ją, by ściągnęła okulary, ale go nie usłyszała, może nie mogła. Delikatnie ściągnął jej z twarzy okulary. Mrugnęła, kiedy dotknął jednego jej oka tuż poniżej brwi. - To sprawi, że będziesz widzieć prawdę - powiedział. Odskoczyła od niego, potem zaczęła rozglądać się po ścianach. Zakryła oczy rękami. - O mój Boże, co mi się stało? - Proszę pozwolić mi posmarować drugie oko, poczuje się pani lepiej – powiedział Rhys. – Po prostu proszę zamknąć oczy, aż skończę. Odsunął jej ręce od twarzy, ale nadal miała zamknięte oczy. Dotknął drugiej powieki mówiąc „Zobacz prawdę”. Odsunął jej włosy za ucho i wtarł olejek w krzywiznę jednego ucha, potem drugiego, ze słowami „teraz możesz słyszeć to, co jest naprawdę”. - Muzyka ucichła – powiedziała, a łzy zaczęły płynąć z jej zamkniętych oczu. Dotknął jej ust. - Możesz mówić prawdziwie o tym, co zobaczysz - potem natarł jej dłonie – Możesz dotknąć i być dotknięta rzeczywiście. – Uklęknął i pomazał wierzch jej śniegowych butów. – Możesz kroczyć po rzeczywistym i wiedzieć, co jest iluzją. – Stanął przed nią i dotknął po raz ostatni jej czoła. – Teraz będziesz widzieć i znać prawdę. To był więcej niż tylko dotyk, nałożył na nią ochronny symbol. Przez chwilę widziałam błysk magii, kreślący spiralę i okrąg na jej czole, który za chwilkę wsiąknął w jej skórę. Zamrugała, rozejrzała się dookoła, jakby dokładnie nie wiedziała, gdzie jest. - Co to do cholery było? 177
- Witamy w faerie, dr Polaski - powiedział Rhys oddając jej rękawiczki. Mróz dał mi buteleczkę. - Doyle dał mi swoją, bo jej nie potrzebuje. Wzięłam buteleczkę i zastanowiłam się, gdzie jest Doyle i co znalazł. - Czułabym się lepiej, gdyby Doyle i pozostali skontaktowali się z nami. - Ja również – powiedział Mróz i zaczął smarować olejkiem Waltersa. Odwróciłam się do drugiej kobiety w grupie. Nie była dużo wyższa ode mnie, co było jednym z powodów, dla których ją wybrałam. Kiedy ściągnęłam jej czapkę, odsłoniłam proste brązowe włosy ściągnięte w tyle głowy w koński ogon, trochę rozczochrane przez czapkę. Miała brązowe oczy. Twarz była delikatnie
trójkątna,
wystarczająco
piękna,
ale
byłam
za
bardzo
przyzwyczajona do urody sidhe. Wyglądała dla mnie jak niedokończona, jakby jej włosy, czy oczy potrzebowały innego koloru, by być prawdziwe. - Zamknij oczy – powiedziałam jej. Nie słyszała mnie, ale nie wpatrywała się w ścianę. Patrzyła na Mroza dotykającego twarzy majora Waltersa. W końcu dotknęłam jej oczu, tuż ponad otwartą powieką i odwróciła na mnie wzrok. - Dr Polaski, czy może mi pani pomoc? – zapytałam. Była jedną z ekipy dochodzeniowej, nie z policji. Dr Polaski podeszła do nas. - Carmichael, to pomoże. Zamknij oczy i pozwól księżniczce się dotknąć. Carmichael wydawała się dziwnie niechętna, ale zrobiła to, co kazała jej szefowa. Drgnęła pod moimi palcami jak nerwowy koń, jej skóra zadrżała. Stała cicho, w czasie kiedy smarowałam olejkiem jej dłonie, wydawała się spokojna, kiedy dotknęłam wierzchu jej butów poniżej przemoczonych dżinsów. Kiedy podniosłam się, by posmarować jej czoło, jej głos brzmiał normalnie. - Wolałabym krzyż jako symbol – powiedziała. - Krzyż nie zadziała – powiedziałam, kreśląc coś znacznie starszego na jej czole. 178
Jej brązowe oczy otworzyły się, by spojrzeć na mnie. - Co ma pani na myśli, mówiąc, że krzyż nie zadziała? - Nie jesteśmy złem, Carmichael, jesteśmy tylko inni. Wbrew temu, co mówią popularne mity, święte symbole nie powstrzymają naszej magii, musi być coś więcej, niż tylko podniesiony krzyż, by powstrzymać czarownika od skrzywdzenia cię. - Och – powiedziała i wyglądała na trochę zmieszaną. – Nie chciałam was obrazić. - W porządku, kościół próbuje oczerniać nas od wieków, ale jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebować ochrony od faerie, radzę odwrócić żakiet na drugą stronę, zamiast modlić się. Modlitwa nie zaszkodzi, ale odwrócony płaszcz będzie prawdopodobnie skuteczniejszy. Skończyłam kreślić ostatnia krzywiznę symbolu i odsunęłam się od niej. - Dlaczego odwrócenie żakietu na drugą stronę pomaga? - Większość rzeczy w faerie widzi tylko wygląd zewnętrzny, zmień swój wizerunek, a magia będzie miała kłopot ze znalezieniem cię. - Dlaczego? – zapytała. - No cóż, to może nie zadziałać, jeżeli ten ktoś zna cię dobrze i nigdy nie próbował cię oszukać. - Nigdy nie próbował oszukać cię – co to ma znaczyć? - Nigdy nie próbował udawać innego niż jest. - Och – powiedziała znów. Patrzyłam
jak
zachwyt
znika
z
kolejnych
ludzkich
twarzy,
nasmarowaliśmy olejkiem wszystkich. - Myślę, że bardziej podobało mi się wcześniej. Teraz to tylko szare kamienie. – Powiedział jeden z policjantów. - Skąd dochodzi to światło? – zapytała Polaski. - Nikt tak naprawdę nie wie – odpowiedziałam jej.
179
- Wydawało mi się, że ten olejek miał sprawić, że wszystko będzie wyglądać zwyczajnie – powiedziała Carmichael. - Tak – powiedziałam. - A więc dlaczego on nadal jest tak cholernie piękny? – wskazała na Mroza. Uśmiechnęłam się, a jego twarz stała się zimna i arogancka. Nadal jednak nie wyglądał ani trochę mniej atrakcyjnie. Bogini sprawiła, że niemożliwe było, żeby wyglądał inaczej. - Może zwyczajnie to nie jest właściwe słowo – powiedziałam. – Olejek pomoże widzieć wam to, co jest rzeczywiste. Carmichael potrząsnęła głową. - On nie może być rzeczywisty. Jego włosy są metalicznie srebrne, nie szare, nie białe, srebrne. Włosy nie mogą być srebrne. - To naturalny kolor jego włosów – powiedziałam. - Czy pozostali powinni się obrazić? – zapytał Rhys. - Może ty powinieneś – odrzekł Ivi – ale nas ona nie widziała bez pancerzy i płaszczy. Zrzucił kaptur swojego płaszcza i odwiązał szalik, który ukrywał większą część jego twarzy. Twarz Ivi’ego była troszkę za szczupła jak na mój gust, wiedziałam też, że jego ramiona nie są wystarczająco szerokie jak dla mnie, ale jasna zieleń jego włosów była ozdobiona winoroślą i liśćmi, jakby ktoś chciał wymalować jego imię na włosach. Kiedy jego włosy były rozpuszczone, kiedy szedł wyglądały jak powiewające na wietrze. Jego oczy lśniły jak szmaragdy. Zdawało mi się, że skoro nie wyrosłeś pomiędzy ludźmi z wielokolorowymi oczami, wibrująca zieleń jego oczu była warta spojrzenia lub dwóch. Carmichael wydawała się sądzić tak samo, ponieważ jej spojrzenie powędrowało do niego, jakby nie mogła nic na to poradzić, ale tylko patrzeć. Crystall zamaszystym ruchem odrzucił swój płaszcz, odkrywając włosy, które przygasiły światło na korytarzu i zamieniły je w tęczę, jakby jego włosy były pryzmatem, który rozszczepiał światło na kolory. Jego skóra była bielsza niż 180
moja, tak biała, że wyglądała na sztuczną. Odrzucił swój biały płaszcz za swoje nagie ramię. Przez chwilę zastanawiałam się, co nosił pod długim płaszczem i ponad butami, które widziałam. Jego ramię lśniło w świetle jak biały metal, blaskiem, jakiego prawdziwe ciało nie miało. Spojrzenie kobiety powędrowało do niego, jakby nic nie mogła na to poradzić. - Przestańcie, wszyscy- powiedziałam. – Zostawcie ją w spokoju. - Ja nic jej nie robię – odezwał się Mróz. Spojrzałam na jego arogancką twarz i wiedziałam, że w to wierzy. Wiedziałam, że część jego nigdy nie zrozumie, jak bardzo przystojny był, nie tak naprawdę. To, że królowa odrzucała go przez wieki, zostawiło blizny na naszym Zabójczym Mrozie. Pogłaskałam go po ramieniu i odwróciłam się do Rhysa. - Wydaje się być najmniej pod wrażeniem twoim i Arzhela, jeden z was musi odprowadzić ją przez faerie. - Ja również mogę – powiedział Galen. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do niej krzywym uśmiechem. - Na mnie również się nie ślini. - Który z was będzie jej towarzyszył? Rhys potrząsnął głową, obserwując Carmichael patrzącą to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Jej wyraz twarzy przypominał coś pomiędzy miną dzieciaka w sklepie ze słodyczami, a małym zwierzakiem otoczonym przez drapieżniki, na wpół spragnioną, na wpół przerażoną. - Wybierz Rhys. Ty dowodzisz strażnikami chroniącymi policję wewnątrz kopca. - Nie Mróz?
181
- On dowodzi moją strażą, dopóki nie wróci Doyle. – Te słowa sprawiły, że znów zastanowiłam się, gdzie była moja Ciemność i gdzie zaprowadziło go zaklęcie. Mróz domyślił się, czym się martwię. - Wyślę kogoś, by zobaczył, gdzie jest. Skinęłam głową. - Galen – powiedział. – Zobacz, gdzie jest Doyle i co odkrył. Prawie zaprotestowałam. Jeżeli Doyle, Usna i Cathbodua mieli kłopoty, to Galen nie wystarczył, by im pomóc, więc wystraszyłam się. Wzięłam wdech by coś powiedzieć, ale Galen odwrócił się do mnie, z niezupełnie szczęśliwym uśmiechem. - W porządku, Merry. Zrobię cokolwiek trzeba, by sprowadzić go bezpiecznie do ciebie. Otworzyłam usta, ale dotknął palcami moich warg. - Ciii – powiedział i pochylił się by złożyć pocałunek w miejscu, gdzie jego palce ogrzały moje wargi. – Pokazałaś całemu światu, co czujesz do mnie. To wystarczy. Nie chcę złamać ci serca. Odbiegł od nas, z ręką na mieczu, a jego cienki warkoczyk odbijał się na jego plecach. - Galen! – zawołałam. Nie odwrócił się, znikając za zakrętem korytarza. Tknęło mnie okropne przeczucie. Może to nie był mój dar, ale nagle wystraszyłam się tak bardzo, że nie mogłam oddychać. Chwyciłam ramię Mroza. - Nie powinien być sam. Coś złego. Nadchodzi coś złego. Mróz nie kłócił się. - Adair, Crystall, idźcie za nim.
182
W tej chwili, w której obaj mężczyźni zniknęli za rogiem, panika którą czułam, nieco zelżała. Znów mogłam oddychać. Coś ciężkiego upadło w moją rękę, tę którą nadal miałam ukrytą pod futrzanym płaszczem. Chwyciłam ciężką metalową nóżkę kielicha. Podeszłam do Mroza i włożyłam drugą rękę pod płaszcz, by lepiej utrzymać ciężki kielich. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy jak ciężki był, aż do teraz. Wypełniała go moc. - Wszystko w porządku? – zapytał Rhys. Skinęłam głową. - Tak, tak. Nie chciałam, by ktokolwiek w korytarzu wiedział, co trzymam, ale równocześnie wiedziałam, że moja panika była uzasadniona, było tak, ponieważ kielich ostrzegał mnie. Miałam zamiar powiedzieć królowej, że kielich powrócił do mnie, ale nie było odpowiedniej okazji, by z nią o tym porozmawiać. No dobrze, nigdy nie wyglądała na wystarczająco zdrową psychicznie, by toczyć z nią metafizyczne i polityczne rozważania. Teraz kielich zmaterializował się w moich rękach, co zazwyczaj znaczyło, że coś miało się stać. Coś go potrzebowało, w tej chwili. Coś musiałam zrobić. Gdybym po prostu chciała pomóc Galenowi, nie byłby aż tak ciężki w mojej ręce. Kielich był w stanie pomagać nam magicznie, bez materializowania się. Dlaczego więc był tu teraz? Co się miało stać? Napięcie, jakie czułam w ramionach, powiedziało mi, że coś złego. Wzięłam głęboki oddech i chowając się za swoim płaszczem i Mrozem, pozwoliłam jemu i Rhysowi zauważyć błysk złota pod płaszczem. Oczy Rhysa rozszerzyły się, a twarz Mroza stała się jeszcze bardziej arogancka, bardziej zła. Rhys odwrócił się z tym żartobliwym, na wpół uśmiechniętym wyrazem twarzy, jaki przybierał, kiedy chciał coś ukryć. Miesiące zajęło mi zorientowanie się, co oznacza ten jego uśmiech. Rozległ się głos Ivi’ego, pełen śmiechu, z odrobiną żartu. - O, mój… - powiedział Ivi i wiedziałam, że on również zauważył. Na wpół spodziewałam się, że powie pozostałym w korytarzu, co zobaczył, ale tego nie
183
zrobił. Po prostu patrzył na mnie z tym zaskoczonym, rozbawionym wyrazem twarzy, jakby spostrzegł jakiś wspaniały, prywatny żart. Hawthorne i Amatheon stali obok niego, ale nic nie powiedzieli. Blada twarz Amatheona była ukryta pod kapturem, jakby chciał ukryć przed kobietą swoje piękno. Jego podobne do płatków kwiatów oczy rozszerzyły się, ale wątpiłam by ktokolwiek, poza mną i Mrozem, mógł widzieć jego twarz pod kapturem. Jedyną reakcją Hawthorna, o ile cokolwiek widział, było ukrycie się za hełmem. - Co się stało? – zapytał Arzhel. - Nic – powiedział Amatheon. – Po prostu nie byłem świadomy, że księżniczka posiada dar proroctwa, to wszystko. Jego głos był trochę zdyszany, ale brzmiał normalnie, może nawet lekko znudzony. Nie przetrwasz na wysokim dworze faerie, nie umiejąc ukrywać swoich uczuć. Nazywają nas ukrytymi ludźmi i większość z nas zasłużyła na tę nazwę. Arzhel skłonił głowę na jedną stronę, jakby nie był pewien, czy wierzyć Amatheonowi, ale nic nie powiedział. Nie znałam dobrze Arzhela, ale byłam pewna, że nigdy nie domyśli się, że to kielich mam pod płaszczem. Carmichael podchodziła do Ivi’ego w sposób, w jaki podchodzi się do posągów w muzeum, bojąc się ich dotknąć, przesunąć dłonią w dół po ich gładkiej powierzchni, mocnych krzywiznach. Bojąc się, że ktoś każe ci przestać. - Carmichael – zawołała dr Polaski – Carmichael. Dotknęła ramienia drugiej kobiety, ale równie dobrze mogłaby dotykać ścianę. - Rhys wybierz kogoś innego niż Ivi, by ją pilnował. Rhys uśmiechnął się szeroko i przesunął się między wyciągniętą ręką kobiety, a ciałem Ivi’ego. - Andais rozkazałaby mi. Podoba mi się królowa, która kieruje.
184
- Ona nie jest jeszcze królową – powiedział Ivi. Jasna zieleń jego oczu nadal błyszczała humorem, którym zamaskował swoje zaskoczenie. - Co jest z nią nie tak? – zapytał Walters. Podszedł pomóc Polaski, biorąc Carmichael za drugie ramię. Nie walczyła z nimi, ale również nie odwróciła spojrzenia utkwionego w mężczyznach. - Jest porażona efektem elfa – wyjaśnił Rhys. - Efektem elfa? – powiedział Walters. – Ale to bierze się od seksu z jednym z was, prawda? - Zazwyczaj tak – odezwałam się. – Ale nasza historia zna przypadki ludzi, którym wystarczyło ujrzeć nas przelotnie w lesie, by do końca swojego życia fascynować się faerie. – Westchnęłam widząc wyraz twarzy tych, którzy nagle obrócili się do mnie. – Przysięgam, że nie przyszło mi do głowy, że ktokolwiek z was może być aż tak podatny na obecność faerie. - Księżniczka ma rację – powiedział Amatheon. – Minęły wieki, kiedy ostatni raz widziałem jakiegokolwiek człowieka tak przytłoczonego, zaledwie po tym, jak wszedł na nasze ziemie. Mówił do nich, ale jego twarz była zwrócona na mnie i Mroza, który stał za mną. Twarz Amatheona próbowała zadać tuzin pytań, które jego słowa tylko sugerowały. Skoro nie widział takiej reakcji od wieków, to co się zmieniło? Wiedziałam, że moc wracała do sidhe, ale nie rozumiałam, jaki to mogło mieć wpływ na ludzi, których tak beztrosko zaprosiłam do środka. Co takiego zrobiłam? Czy byliśmy w stanie to ustalić? - Musi wyjść – powiedziałam. – Natychmiast. Polaski spojrzała na mnie. - Co pani ludzie zrobili Jeanine? - Nic, zupełnie nic, przysięgam. - Niektórzy ludzie są bardziej podatni na faerie niż inni – powiedział Rhys. – ale to zazwyczaj nie dotyczy policji, czy kogokolwiek, kto pracuje po bardziej szorstkiej stronie życia. Jeżeli jesteś bardziej strudzony, nie wierzysz
185
w faerie. – Powiedział to z uśmiechem, ale miał kłopot z ukryciem, jak bardzo był zmartwiony. Ja jednak to widziałam, albo po prostu potrafiłam odgadnąć. - Carmichael jest nowa – powiedziała Polaski. – Jest dobra, ale właściwie jest typem naukowca. – Na jej twarzy pojawił się wyraz cierpienia i winy. – Nie powinnam jej zabierać. – My również nie powinniśmy – powiedziałam. – To nie jest wasza wina. Po prostu nikomu z nas nie przyszło do głowy, że ktoś z was mógłby zostać dotkniętym, ledwo przeszedł przez drzwi. – Czy to jest trwałe? – zapytał Walters. Spojrzałam na niego. – Słyszałam tylko opowieści o takich zdarzeniach. Dlatego, szczerze mówiąc, nie wiem. – Spojrzałam na towarzyszących mi mężczyzn. – Panowie, czy możecie szczerze odpowiedzieć na pytanie majora Waltersa? – Całkowicie szczerze? – zapytał Ivi. Skinęłam głową. Odpowiedział z kpiącym uśmieszkiem, ale wiedziałam, że ta kpina jest bardziej skierowana na niego samego, niż na kogokolwiek innego. – Więc nie jestem pewien. – Co jest tak cholernie zabawnego? – Nic – powiedział Ivi. – Zupełnie nic. Raduję się kobiecą fascynacją, ponieważ nigdy nie widziałem takiej nagłej obsesji na kobiecej twarzy. Humor ulotnił się, pokazując jakiś smutek ukryty pod warstwą humoru Ivi’ego – żal jak jakaś głęboka rana, która przecięła to, czymkolwiek wcześniej był, więc wszystko co zostało Ivi’emu, to ten kąśliwy humor i ten żal. – To jest chore – powiedziała Polaski. Jego twarz pokazywała, że zostało mu jeszcze jedno uczucie, arogancja. – A jak by się pani czuła, pani doktor, jeżeli kiedyś byłaby pani tak piękna, że mężczyźni płakali, kiedy szła pani letnią ścieżką, a potem pewnego dnia wydawało się, że już pani nie widzą, wcale nie zauważają? Kwiaty może 186
są piękne swoim własnym pięknem, ale żadna istota nie jest naprawdę piękna, jeżeli nie zobaczy tego w czyichś zachwyconych oczach. Walters odezwał się do jednego z mundurowych oficerów. – Zabierz ją z powrotem do laboratorium, weź ją z daleka od tych pięknych ludzi. – Miller, idź z nimi. Zabierz Jeanine do domu – dodała Polaski – ale nie zostawiaj jej samej. Zostań z nią na noc. Kiedy wzejdzie słońce, może dojdzie do siebie. Podniosłam brew, spoglądając na Polaski. – Czytałam trochę o tym, co złego może się stać, kiedy umawia się na randki z wami. Nic z tego nie ostrzegło mnie przed przyprowadzeniem tutaj nowych ludzi, bo inaczej zostawiłabym ją w laboratorium. – Niewinni zawsze byli bardziej podatni na nasza obecność – wtrącił Hawthorne. – Ona nigdy nie była zakochana – odezwałam się, sama zaskoczona, kiedy usłyszałam swoje słowa. – Ale chciałaby się zakochać. Polaski popatrzyła się na mnie dziwnie. – Skąd to pani wie? Wzruszyłam ramionami przytrzymując płaszcz, by ukryć kielich. Ivi przysunął się bliżej. – Bądź ostrożna z tym, co sobie życzysz, maleńka, bo możesz to otrzymać i nie będziesz wiedzieć, co zrobisz, kiedy już odwiążesz wstążkę. – Znów w jego słowach słychać było żal. Jeanine Carmichael zaczęła płakać. – Zostaw ją w spokoju – powiedziała Polaski. – Opuszczam ją, dając jej żal na pożegnanie, pani doktor, nie pożądanie, nie szczęście, nie piękno. Upewniam się, jak tylko mogę, że kiedy obudzi się jutro, będzie pamiętać żal, jak jakiś zły sen. Mam nadzieję, że nie będzie pamiętać niczego, co mogłoby sprawić, że będzie nas później szukać. 187
– Jesteś denerwujący, wiesz o tym?- zapytała Polaski. Ivi uśmiechnął się do niej kpiąco. – Nie pani pierwsza to mówi, chociaż wierzę, że ostatnia kobieta twierdziła inaczej, mówiła, że jestem nerwowy. Polaski spojrzała na niego, jakby nie mogła się zdecydować, czy z niej żartuje, czy mówi następną gorzką prawdę.
188
Rozdział 16 Czekaliśmy na policjantów, aż powrócą do nas, po odprowadzeniu swojej zamroczonej koleżanki. Przejście korytarzem powinno być krótką wycieczką, ale długa przestrzeń szarych kamieni sprawiała, że wydawała się dłuższa, a teraz był jeszcze zakręt, który ukrył drzwi. Wejście do kopca nigdy nie zmienia położenia. - Wierzę, że kopiec chce nam zapewnić trochę prywatności – powiedział Mróz. Kielich pod moim płaszczem stawał się coraz cieplejszy. Wypuściłam oddech w westchnieniu i po prostu skinęłam głową. Nie lubiłam, kiedy kielich pokazywał się w ten sposób. To wzmacniało magię. Bardzo dziwne i potężne rzeczy zdarzały się pomiędzy strażnikami, a mną, kiedy kielich ingerował. Było prawie tak, jakby kielich nie chciał zostawić mnie samej, żebym mogła rozwiązać sprawę tych morderstw. Kielich pulsował tak mocno, że sapnęłam. Hawthorne wyciągnął rękę, by mnie podtrzymać, ale Mróz chwycił jego rękę i pokręcił głową. To było za bardzo niebezpieczne, kiedy ludzie mieli wrócić tak szybko. Niektórych rzeczy nie chcieliśmy tłumaczyć policji. Niektórych rzeczy nie mogliśmy wytłumaczyć nikomu. Gdyby każdy na korytarzu widział kielich, porozmawialibyśmy szybko na ten temat, ale byli strażnicy stojący w takim miejscu, że nic nie widzieli, więc rozmawialiśmy okrężnie. Zaczął Ivi. - Jestem za tym, żeby rozwiązać sprawę tych morderstw. Ale myślę również, że powinniśmy starać się uczynić księżniczkę królową, zamiast bawić się w gliniarzy. Niewielki impuls od kielicha przeszedł przez moją skórę. Podniósł włoski na moim ciele i rzucił mnie na kolana. Mróz i Hawthorne powstrzymali pozostałych od dotknięcia mnie.
189
- Co się stało Księżniczce? – zapytała Dogmaela. - I dlaczego nie pozwalacie nam jej dotknąć? – dobiegło od Aislinga, który nadal stał ukryty pod kapturem i szalikiem, więc widać było tylko spirale w jego oczach. Był jednym z ludzi królowej, nigdy wcześniej nie był mój, nawet teraz. Jego oczy nie były trójkolorowymi okręgami, jak zazwyczaj pomiędzy sidhe, ale spiralą kolorów, z jego źrenicami, jako centrum wzoru. Jako dziecko zapytałam go kiedyś, jak może widzieć takimi oczami, a on uśmiechnął się i odpowiedział, że sam nie wie. Mróz, Hawthorne i ja wymieniliśmy spojrzenia. Wszyscy strażnicy patrzyli na mnie, kiedy klęczałam i czekali. Czekali na mnie, żeby dowiedzieć się, co zamierzam. Słodki zapach kwiatów jabłoni rozszedł się w powietrzu, ogarnął mnie taki spokój, jaki czujesz, kiedy odprawiasz nabożeństwo. Nie byłam pewna, czy to jest dobry pomysł, ale wstałam i odrzuciłam płaszcz do tyłu, odsłaniając kielich, który trzymałam w rękach. - To nie jest… - zaczęła Dogmaela. - To nie może być – powiedział Aisling. - Ale jest – Ivi spojrzał na mnie z powagą, której nie dotknął śmiech i potrząsnął głową. - Macie go odkąd wróciliście na dwór, prawda? Skinęłam głową. - Jak? – zapytała Dogmaela. – Jak? - Przyszedł do mnie we śnie, a kiedy się obudziłam, był prawdziwy. Kilkoro z nich potrząsnęło głowami. Nagle Ivi uśmiechnął się szeroko. - Opadłaś na kolana, kiedy powiedziałem, że powinniśmy starać się uczynić cię królową, zamiast bawić się w gliniarzy. Kielich pulsował pomiędzy moimi rękami, a moje ciało odpowiedziało na to. Moja skóra zalśniła bielą, moje włosy stały się karmazynową aureolą dookoła mnie, a moje oczy błyszczały zielenią i złotem, więc na jedno 190
uderzenie serca kolory odpłynęły na krańce mojego pola widzenia. Moc zniknęła, tak jak przyszła, zostawiając puls dudniący mi w gardle. - Hmm, to było zabawne – powiedział Ivi. - Chcesz po prostu ją pieprzyć – powiedziała Dogmaela i wypowiedziała to tak, że zabrzmiało to jak coś nieprzyzwoitego. Niespotykana postawa pomiędzy istotami magicznymi. - Tak – odrzekł Ivi – a to nie sprawia, że jestem zły. - Policja wkrótce powróci – powiedziałam, a mój głos nadal był lekko zadyszany od przypływu magii. - A kiedy wrócą, dochodzenie zajmie całą naszą uwagę – powiedział Mróz. – Cokolwiek mamy do omówienia, musimy zrobić to teraz. Spojrzałam na jego twarz, tak starannie arogancką. - Czy ty mówisz, że powinniśmy odłożyć sprawę podwójnego zabójstwa, by zająć się seksem? Doszedł nas cichy głos Hawthorna. - Jest mi przykro z powodu śmierci Beatrice i tego reportera, ale Ivi ma rację w jednej sprawie. Moje życie i życie pozostałych strażników nie zmieni się, nawet jeżeli te morderstwa nie zostaną wyjaśnione. Jeżeli Książę Cel zostanie królem, wiele się zmieni – przesunął hełm, odsłaniając swoje falujące włosy, splecione z tyłu w warkocz, oraz zieleń, róż i czerwień swoich oczu. Był uroczy, ale wszystkie sidhe są urocze. Nigdy nie porównywałam go do innych mężczyzn. Było tak, jakbym nigdy wcześniej nie widziała go naprawdę, jakbym wcześniej nie zauważała, jaką ma gładką twarz i nawet jak na sidhe, szerokie ramiona. Mróz poruszył się i to przyciągnęło moje spojrzenie. - Meredith, wszystko w porządku? Jego ręka zawisła nad moim ramieniem, jakby chciał mnie dotknąć, ale bał się. Popatrzyłam się znów na Hawthorna i nagle zaszumiało mi w głowie. 191
- Czy to kielich? - Hawthorne – powiedział Mróz, jakby to jedno słowo wystarczało. - Nie próbuję jej zauroczyć. Jedynie pomyślałem, jak bardzo pragnę doświadczyć tego, co Mistral w korytarzu. A nie tylko ten posmak, jaki miałem. - Nie mogę cię winić – odezwał się Mróz z westchnieniem – Ale fakt, że twoje pożądanie obróciło się w magię tak łatwo, znaczy, że zyskałeś więcej na korytarzu niż tylko posmak przyjemności. - Ja również pragnę końca mojego celibatu – powiedział Aisling. – Ale kielich jest pomiędzy nami. Jak możecie rozmawiać o czymś innym? - Widocznie twoje potrzeby są mniejsze niż moje – odrzekł Hawthorne. Amatheon przemówił i wydawało się, że mówi tylko do siebie. - Kielich powrócił do rąk Meredith. Jak to może być? Spojrzałam na niego, patrzyłam na walkę widoczną w jego podobnych do płatków kwiatów oczach. - Chodzi ci o to, że kielich nie powinien powrócić do rąk półkrwi mieszańca, jak ja. Przełknął tak mocno, że wyglądało, jakby dławił się latami uprzedzeń. - Tak – powiedział głosem podobnym do zachrypniętego szeptu. Opadł na kolana, jakby jakaś wielka siła zmusiła go żeby klęknął, lub jakby stracił władzę w nogach. Spojrzał na mnie, a jego wielokolorowe oczy zalśniły w świetle, nie od magii, ale od łez. - Wybacz mi – powiedział tym samym zachrypniętym szeptem, jakby słowa raniły mu gardło. – Wybacz mi. Nie wydaje mi się, żeby to mnie błagał o wybaczenie. Kielich przesunął się w jego stronę. Moje ręce trzymały go, ale to nie ja nim poruszałam.
192
Ukrył twarz w dłoniach. - Nie mogę – jego szerokie ramiona zaczęły się trząść i wiedziałam, że płacze. Chwyciłam kielich jedną ręką, więc mogłam dotknąć jego ramienia. Zaszlochał i objął mnie ramionami w pasie, ściskając mnie tak mocno, że nagle na wpół opadłam na niego. Kielich dotknął tyłu jego głowy i nagle wszystko zniknęło. Stałam po środku ogromnej, jałowej równiny. Amatheon nadal klęczał przyciśnięty do mojej talii z głową wtuloną w moje ciało. Nie byłam pewna, czy wiedział, że coś się zmieniło. Poczułam znów zapach kwiatów jabłoni i odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził. W oddali było wzgórze, które widziałam w kolejnych, powtarzających się wizjach. Mogłam dojrzeć drzewo na szczycie. To drzewo, obok którego staliśmy Mistral i ja, kiedy pioruny uderzały w ziemię. Widziałam wcześniej równinę, ale nigdy na niej nie stałam. Amatheon odsunął głowę od mojego ciała, więc mógł spojrzeć na mnie. Ten ruch sprawił, że jego głowa musnęła krawędź kielicha, tuż przy włosach. Kiedy poczuł twardy metal kielicha, przycisnął się do niego w sposób, w jaki pochylasz się pod pieszczotą dłoni. Ale tylko do chwili, w której zobaczył równinę. Był bardzo ostrożny, żeby nie poruszyć się pomiędzy moim ciałem, a kielichem, ale sięgnął w dół jedną ręką, by dotknąć ziemi. Jego ręka podniosła się z szarą ziemią, tak suchą, że przesypała się między jego palcami jak piasek. Spojrzał znów na mnie, jego oczy lśniły od łez, które nie chciały, lub nie mogły wypłynąć. - Kiedyś tak nie było – przycisnął znów głowę do metalu kielicha, jakby w tym dotyku szukał pocieszenia. – Nic na tym nie wyrośnie – otworzył szeroko dłoń i pozwolił, by wiatr porwał ziemię. – Tu nie ma życia. Podniósł rękę pokrytą ziemią, martwą ziemią, podniósł ją do mnie jak dziecko, któremu stała się krzywda, jakbym mogła to naprawić.
193
Otworzyłam usta, by powiedzieć coś pocieszającego, ale to, co z nich wyszło, to nie był mój głos i to nie było wcale pocieszające. - Amatheon, zatrzymałeś swoje imię, chociaż zapomniałeś kim jesteś, czym jesteś. – Powiedział głos, niższy niż mój normalny, przeciągający samogłoski. - Ziemia umarła – powiedział i łzy w końcu popłynęły. - Czy wyglądam na martwą? Zmarszczył brwi, potem potrząsnął głową. Znów kielich potarł o jego włosy, ale tym razem poczułam jedwabną pieszczotę jego włosów na mojej skórze, spływającą w dół mojego ciała. To sprawiło, że zadrżałam. - Bogini? Dotknęłam jego policzka. - Czy to było tak dawno, Amatheonie, że mnie nie poznałeś? Skinął głową i pierwsza łza opadła na kraniec jego szczęki. Ta pojedyncza kropla wilgoci opadła na szarą ziemię, zostawiając małą czarną plamkę. Było tak, jakby ziemia pod nami westchnęła. - Potrzebujemy cię, Amatheonie – zgodziłam się z Boginią. Ziemia go potrzebowała, ja go potrzebowałam, my go potrzebowaliśmy. - Jestem twój – wyszeptał. Wyszarpnął miecz zza pasa i wyciągnął w ręce, jakby składał propozycję. Potem odchylił głowę do tyłu tak, że jego szyja rozciągnęła się. Miał zamknięte oczy, jak do pocałunku, ale to nie na pocałunek czekał. Jeśli jedna łza sprawiła, że ziemia poczuła się dobrze, to inne płyny z ciała sprawą, że poczuje się jeszcze lepiej. Zrozumiałam więc co proponuje, tak jak zrozumiała Bogini we mnie. Wiedziałam, że jego krew zwróciłaby życie ziemi. Był Amatheonem, bogiem rolnictwa, ale był też czymś więcej. Był iskrą, przywracającą do życia, pozwalającą by ziarno zasiane w ziemi wzrastało. Był magicznym mostem pomiędzy uśpionym nasieniem, ciemną ziemią i życiem. Jego „śmierć” mogła przyprowadzić to wszystko z powrotem na tą krainę. 194
Potrząsnęłam głową. - Dopiero co ocaliłam ci życie, nie zabiorę go teraz. Jej głos wyszedł z moich ust. - Nie umrze, tak jak umiera człowiek, ale tak jak umiera ziarno. By znów wzrosnąć i nakarmić swoich ludzi. - Nie mam co do tego wątpliwości – powiedziałam – i jeśli taka jest twoja wola, tak będzie, ale nie z mojej ręki. Pracowałam za ciężko, by utrzymać moich ludzi przy życiu, aby ich teraz zarzynać. - Ale to nie jest prawdziwa śmierć. To wizja i sen. To nie prawdziwe ciało i krew proponuje ci Amatheon. Amatheon otworzył oczy, obniżył głowę i miecz. - Bogini ma rację, Księżniczko. To nie jest prawdziwe miejsce i my nie jesteśmy tu naprawdę. Moja śmierć nie będzie prawdziwą śmiercią. - Nie miałeś takich wizji, jakie ja miałam, Amatheon. Śniłam o kielichu, a kiedy obudziłam się był rzeczywisty i bardzo prawdziwy w moim łóżku. Wolałabym nie zarżnąć cię tutaj, by znaleźć twoje krwawiące zwłoki na korytarzu. - Czy zostawisz ziemię jałową? – powiedział głos wychodzący z moich ust. To, że obie strony rozmowy wychodziły z moich ust sprawiało, że było to trochę zbyt psychotyczne, by było wygodne. A tą energię, tę Boginię, czułam mocniej, nie tylko jako pocieszającą obecność. - Nie jesteś ze mnie zadowolona? - Jestem bardzo zadowolona z ciebie, Meredith, bardziej zadowolona niż byłam z kogokolwiek przez bardzo długi czas. -
Słyszę twoje słowa, ale czuję twoją… niecierpliwość. Jesteś
niecierpliwa z mojego powodu, nie z powodu tego, co jest teraz. Pomyślała swoją odpowiedź, ale byłam śmiertelna i byłam kobietą, więc powiedziałam to na głos.
195
- Myślisz, że marnuję twoje dary, starając się rozwiązać sprawę tych morderstw. - Masz swoją ludzką policję. Nawet Cromm Cruach używa ich nauki dla ciebie. Zajęło mi sekundę zanim zorientowałam się, że mówi o Rhysie, używając jego oryginalnego imienia. - To nie jest jego prawdziwe imię – powiedziała moimi ustami – ale ostatnie prawdziwe imię, które posiadał. - Rhys miał imię starsze nawet niż Cromm Cruach? - Kiedyś, chociaż niewielu je pamięta. Chciałam zapytać o to imię, ale poczułam jej uśmiech. - Rozpraszasz się błahostkami, Meredith. - Wybacz mi – powiedziałam. - Nie mam na myśli prawdziwego imienia Cromm Cruach’a. Mam na myśli te śmierci. Oni się odrodzą, Dziecko. Dlaczego więc ich opłakujesz? Nawet prawdziwa śmierć nie jest ostateczną. Inni mogą znaleźć twoich morderców i wskazówki, ale są obowiązki, z których tylko ty możesz się wywiązać, Meredith, tylko ty. - A co to dokładnie za obowiązki? Wskazała na Amatheona. - Spraw, by moja kraina ożyła. Amatheon znów zaoferował swój miecz i zamknął oczy. Odchylił szyję do tyłu pod takim kątem, żebym mogła łatwo uderzyć. - Robiłeś to już wcześniej – powiedziałam. Otworzył oczy tylko na tyle by spojrzeć na mnie. - W wizji, dla ofiary. - To nie boli? - Nie. 196
Potem zamknął oczy i podniósł miecz wyżej, jakby chciał sprawić, żebym się pospieszyła. - On się poświęca, Meredith, tu nie ma zła. Potrząsnęłam głową. - Jak to jest, że ty, która masz całą wieczność, jesteś tak niecierpliwa, a ja, która mam tylko kilka dekad, wolę pójść dłuższą drogą? W tej chwili poczułam jednocześnie jej westchnienie i szczęście. To był jakiś rodzaj testu, nie dobro przeciw złu, ale o kierunek, w jakim pójdzie ta nowo odrodzona moc. Zaoferowała mi szybszy, bardziej pełny przemocy sposób, żeby doprowadzić faerie z powrotem do jej mocy. Wiedziałam z jasnością tak pewną, jak podwaliny świata, że Amatheon mógł umrzeć. I to byłaby prawdziwa śmierć. Fakt, że mógłby wzejść z tego grobu i odrodzić się do „życia”, nie zmieni tego, że to moja ręka przecięłaby jego gardło. Moja ręka przelałaby jego gorącą krew na ziemię, na moją skórę. Spojrzałam w dół na niego, klęczącego, z zamkniętymi oczami i spokojną twarzą. Wzięłam miecz za rękojeść, wyciągnęłam go z jego rąk. Ręce opadły mu do boków, bezwładne, tylko lekkie napięcie w palcach dało mi poznać, że walczy z impulsem by bronić się przed uderzeniem. Przeszedł od nienawidzenia mnie za moją mieszaną krew, do zaoferowania mi swojego czystego ciała sidhe i pozwolenia mi na przelanie swojej czystej krwi, żeby mogła zrosić ziemię. Pochyliłam się nad nim i przycisnęłam swoje usta do jego. Cień uśmiechu przeszedł przez jego wargi. - Odrzucasz wezwanie Bogini? Potrząsnęłam głową. - Nigdy, ale Bogini przychodzi pod wieloma postaciami. Dlaczego wybierać ból i śmierć, skoro można mieć przyjemność i życie? Jego uśmiech rozszerzył się tylko troszkę. Rozprostował swój kark z prawie bolesnej pozycji, w której się oferował, potem spojrzał na miecz w jednej ręce i na kielich w drugiej. 197
- Co chcesz mieć ode mnie, Księżniczko, Bogini? - Och, nie – powiedziała, ale tym razem nie moimi ustami. Niedaleko od nas stała zakapturzona postać, jej stopy nie dotykały nagiej ziemi. W rzeczywistości była mgłą i nie mogłam widzieć jej jasno. Ręka, która trzymała kaptur, nie była młoda, ani stara, ani niczym pomiędzy. Była wszystkimi kobietami i żadną kobietą. Była Boginią. – Och, nie, Amatheonie, to ona dokonała wyboru. Zostawiłam tę decyzję jej. Nie potrzebuje mnie, by dokończyć to zadanie. – Zachichotała cicho śmiechem, który niósł ze sobą coś z suchości głosu starej kobiety i bogatej melodii głosu kobiety w rozkwicie, a także lekkości dziewczynki. – Nieczęsto zgadzam się z Andais, ale w tym mogę. Cholerne boginie płodności. – Ale znów się zaśmiała. - Nie wiedziałam, że Andais rozmawia z tobą, Bogini. - Nie przestaję mówić do moich ludzi, to oni przestali mnie słuchać i po pewnym czasie nie mogli już usłyszeć mojego głosu. Ale ja nigdy nie przestałam mówić do nich. W snach, lub w tej chwili pomiędzy jawą, a snem, tam jest mój głos. W pieśni, w dotyku czyjejś ręki na twojej, jestem tam. Jestem Bogini, jestem wszędzie i jestem wszystkim. Nie mogę odejść, a ty nie możesz mnie stracić. Ale możesz mnie opuścić, odwrócić się do mnie plecami. - Nie chcieliśmy zostawić cię samej, Matko – powiedział Amatheon. - Nie byłam sama, Dziecko. Nie mogę być naprawdę sama, ale mogę być samotna. - Co mogę zrobić, Matko, by odpokutować? - Skrucha jest obcym pojęciem dla nas, Amatheonie. Ale jeżeli chcesz coś dla mnie zrobić… - Tak, Bogini, z całego serca. - Spraw by ziemia znów ożyła, Amatheonie. Rozrzuć swoje nasienie ponad to, co jest jałowe i spraw, by znów ożyło. Zaczęła blaknąć jak mgła w słońcu. - Bogini – powiedział. 198
Doszedł nas jej głos. - Tak, Dziecko. - Czy znów cię zobaczę? Słychać było tylko jej głos, młody i stary w tym samym czasie. - W twarzy każdej kobiety jaką spotkasz. I odeszła. Wpatrywał się w miejsce, w którym była i dopiero kiedy pozwoliłam, by miecz opadł na ziemię, odwrócił się do mnie. - Jaką część mnie chcesz, Księżniczko? Jestem twój w każdy sposób, w jaki chcesz, cokolwiek pragniesz, mojego życia, mojej krwi, czy mojego silnego ramienia, będę ci służył. - Brzmi to tak, jakbyś ślubował mi twój uświęcony honor, jakbyś był jakimś starym rycerzem. - Jestem starym rycerzem, Meredith i jeżeli to mojego honoru chcesz, możesz go mieć. - Powiedziałeś Adairowi, że nie masz honoru, że królowa zabrała ci go razem z włosami. -
Dotknąłem
kielicha
i
zobaczyłem
twarz
Bogini.
Takie
błogosławieństwo nie jest ofiarowane komuś bezwartościowemu. - Mówisz, że twój honor jest nietknięty, ponieważ Bogini potraktowała cię jak kogoś honorowego? Szybkie zdziwienie błysnęło w jego wielokolorowych oczach. - Tak, zdaje się, że tak. - Powiedz, co myślisz. Uśmiechnął się szybkim błyskiem prawdziwego humoru, który sprawił, że jego twarz wydawała się mniej idealnie przystojna, a bardziej rzeczywista, bardziej wartościowa w moich oczach.
199
- Mój honor nigdy nie odszedł, ponieważ nikt nie może odebrać ci honoru, bez twojego pozwolenia. Powinienem powiedzieć, że to ty oddałaś mi mój honor, teraz to rozumiem. Uśmiechnęłam się do niego. - Nikt nie zabrał twojego honoru, ale możesz go sobie odebrać. Jego uśmiech nieco osłabł. - Tak. Pozwoliłem, by strach zabrał mój honor. Potrzasnęłam głową. Znów się uśmiechnął, prawie zażenowany. - Mam na myśli, to, że pozwoliłem, by mój strach stał się ważniejszy niż mój honor. Przerwałam mu pocałunkiem. Przesunęłam ręce na jego plecy, nadal trzymając kielich w prawej dłoni. Jego ramiona poruszyły się nieśmiało, jakby nie wiedział jak zacząć. Myślę, że seks powinien być powolny i delikatny, ale trzymałam symbol Bogini, byłam żyjącym symbolem Bogini. Niecierpliwą Boginią. Nagle kielich przyciągnął nas na ziemię, jakby był jakimś ogromnym magnesem ciążącym ku ziemi. Kiedy kielich dotknął gruntu, wsiąknął w niego i już nic nie trzymałam. Plecy Amatheona uderzyły w miejsce, w którym kielich zniknął, jego kręgosłup wygiął się, jego oczy zatrzepotały i zamknęły się, jego palce zadrżały na moich plecach, a ciało przylgnęło do mojego. Siła jego rąk, twardość jego ciała, pożądanie na jego twarzy, wszystko to przyciągnęło mnie do niego i sprawiło, że moje usta przylgnęły do jego ust, a ręce żarliwie poznawały jego ciało. Moje ręce wślizgnęły się pomiędzy nas, tak że mogłam go pieścić, twardego i długiego, a on zadrżał i załkał. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy znów na mnie spojrzał. - Proszę, Księżniczko – jego głos był tak zachrypnięty, że trudno było go rozpoznać. - Prosisz o co? – wyszeptałam w jego usta. - Nie wiem jak długo wytrwam. - Czego pragniesz, Amatheonie? 200
- Służyć ci. Potrząsnęłam głową tak blisko niego, że moje włosy prześlizgnęły się po jego twarzy. - Powiedz, czego pragniesz, Amatheonie. Zamknął oczy i przełknął tak mocno, że to musiało być bolesne. Kiedy znów otworzył oczy, był cichy, ale w tych jego podobnych do płatków kwiatów oczach było nadal coś ostrożnego. Jego głos był szeptem, jakby nie chciał wypowiedzieć swoich marzeń głośno, jakby coś mogło go podsłuchać. - Chcę, żebyś mnie ujechała, przycisnęła moje nagie ciało do ziemi. Chcę patrzeć jak twoje piersi tańczą nade mną. Chce czuć twoje ciało przyciśnięte do mojego jak pochwa do miecza. Chcę patrzeć jak lśni twoja skóra, twoje oczy i włosy tańczą od mocy, kiedy wejdę w ciebie tak daleko i mocno jak tylko mogę. Chcę wlać moje nasienie do twojego ciała, aż spłynie w dół i wypłynie na moje biodra. To jest właśnie to, co chcę. - Jak dla mnie brzmi cudownie – powiedziałam. Skrzywił się lekko. Uśmiechnęłam się i dotknęłam tej linii pomiędzy jego oczami, by wygładzić powstałą zmarszczkę. - To znaczy tak, Amatheonie. Zróbmy to wszystko. - Znaczy to, że spełnisz moje marzenie – powiedział. - Czy właśnie nie to powinniśmy robić, spełniać ludzkie życzenia – wyszeptałam uśmiechając się. - Nie – powiedział – nikt z nas nie spełniał ludzkich życzeń. - To był żart – powiedziałam. - Och, ja… Położyłam mu palec na ustach i powstrzymałam go. - Sprawmy, że trawa urośnie. Zmarszczył brwi.
201
- Pieprz mnie – powiedziałam i zabrałam palec z jego warg. Uśmiechnął się tym szerokim uśmiechem, który sprawił, że wyglądał młodziej i bardziej… ludzko. - Jeżeli to jest właśnie to, czego sobie życzysz. - No, kto teraz oferuje się spełniać życzenia? - Podaruję ci, co tylko będzie w mojej mocy. Usiadłam i przycisnęłam swoje najbardziej intymne części ciała do jego najbardziej intymnych części ciała i nawet przez ubranie odczucia były zachwycające. Był tak twardy, tak bardzo twardy, że ta przyjemność musiała być prawie bolesna. - Daj mi to – powiedziałam i teraz to mój głos był zachrypnięty. - Chętnie. Ściągnijmy ubrania i tak będzie. Spojrzałam w dół na jego twarz, nadal mając tą gorącą twardość przyciśnięta do mnie, czułam ją przez materiał dżinsów. Jak dla mnie brzmiało to jak plan.
202
Rozdział 17 Nasze ubrania opadły na ziemię, jak deszcz, który zapomniał o tej krainie. Amatheon opadł plecami na suchą, jałową ziemię, jak klejnot upuszczony na surowe, szare płótno. Zaczął lśnić, zanim zdjął całe ubranie. Kiedy przesunęłam ręką po jego nagim ramieniu, jego skóra świeciła przez moje palce, jakby błyskawica przeszła mu pod skórą. Tak jakby najlżejszy dotyk moich palców, na jego prawie obojętnych częściach ciała, to było dla niego za wiele. Zastanawiałam się, co zrobi, jeżeli dotknę mniej obojętnych części. Przesunęłam czubkami dwóch palców po jego muskularnej piersi. Światło rozkwitło pod moimi palcami. Całe jego ciało świeciło jaśniejszą bielą, ale pod palcami światło lśniło pomarańczem i czerwienią jak prawdziwy płomień. Tam gdzie go dotknęłam, jego ciało stawało się gorętsze, ten czerwony, gorący żar towarzyszył moim palcom przesuwającym się w dół jego ciała. Musnęłam dół jego brzucha i tylko ten dotyk sprawił, że jego oddech przyspieszył sprawiając, że Amatheon wił się na suchej ziemi. Jego oczy zadrżały i zamknęły się, jego ręce drapały nagą ziemię, a wszystko to tylko dlatego, że przesunęłam palcami przez jego brzuch. Straciłam cierpliwość. Chciałam zobaczyć, co zrobi, kiedy otulę dłonie dookoła najintymniejszej części jego ciała. Wydaje mi się, że spodziewał się, że zanim przesunę moje palce po tym długim nabrzmiałym kawałku jego, dam mu jakieś ostrzeżenie, ale tego nie zrobiłam. Owinęłam rękę dookoła niego i ścisnęłam. Załkał. Górna część jego ciała opadła na ziemię, jego dotyk w mojej ręce sprawił, że zamknęłam oczy, odchyliłam plecy, ponieważ był tak twardy, bardziej niż sobie wyobrażałam. Tak twardy, tak potwornie twardy, że wydawał się być bardziej jak gładki, twardy marmur, tylko że był ciepły. - Och, nie, nie rób tak, Merry skarbie, lub dojdę. - Taki twardy – powiedziałam, a mój głos był ochrypły i zdyszany. 203
- Wiem – wyszeptał – za twardy. Nie chcę kończyć. - To nie kończ – powiedziałam. Skrzywił się, jego oczy były szeroko otwarte. - Co? - Nie kończ, za tym pierwszym razem zaspokój swoje potrzeby. Możesz udowodnić swój wigor następnym razem. - Następnym razem – zaśmiał się. – Nie wierzę w następny raz. To co prawdziwe dla mnie, to ty, tutaj, teraz. Podniósł się i pochylił do mnie. Nie dotykaliśmy się, tylko zbliżyliśmy do siebie. - Jeżeli nie będę wystarczająco dobry, nie będziesz mnie znów chciała. Pochyliłam się do niego, zbliżając swoją twarz do jego twarzy naprawdę blisko. -Czy ona oceniała was tylko po jednej nocy? Jego oczy rozszerzyły się. - Tak - wyszeptał. - Ja tak nie robię. Uśmiechnął się. - Czy mówisz, że Mróz i Doyle byli mniej efektowni za pierwszym razem? Uśmiechnęłam się. - Nie. - A więc kto? Potrząsnęłam głową. - Każdy był wspaniały, ale niektórzy stają się bardziej efektowni wraz z praktyką. Odsunął się wystarczająco, by widzieć jasno moją twarz. 204
- Naprawdę tak uważasz? - Tak. - Oni wszyscy nie mogą być niesamowici. - Nawet jeżeli nie są, ja tego nie powiem. - Nie powiesz. Zaczęłam dotykać jego twarzy, ale odsunął się w tył, tylko na tyle, by być poza zasięgiem. - Dlaczego? – zapytałam. Popatrzył na mnie bardzo wymownym spojrzeniem. - Nie, Amatheon, nie powiem. Objął mnie ramionami, przyciskając do siebie. Jego plecy były pokryte ziemią, pudrowym kurzem. Spodziewałam się, że ten pył będzie szorstki, ale nie był taki. Był gładki i drobny jak najdelikatniejszy talk. Nie odwracał uwagi od ciepłej gładkości jego skóry, ale wydawał się dodawać jej fakturę, jak lukier na ciepłym, pysznym torcie. Odchyliłam się do tyłu na tyle, by pokazać mu swoje ręce pokryte miękkim, suchym pudrem. - Taki miękki – popatrzyłam na niego. - Czy okaże się tak miękki na innych miejscach, które znajdą się pod moimi rękami? Przycisnął mnie bliżej do siebie i tuż przed tym, jak jego usta dotknęły mnie, wyszeptał. - Przekonajmy się.
205
Rozdział 18 Przeturlaliśmy się po ziemi, aż wyglądaliśmy jak szare duchy. Błysk naszej magii był zamglony, jak światełka świąteczne odbijające się na śniegu. Przyciskał swoją twardość do przodu mojego ciała i do tyłu. Był prawie boleśnie twardy, ściśnięty pomiędzy naszymi ciałami. Uderzał o mój brzuch, o mój tyłek, ale nie wchodził we mnie. Pocierał swoim ciałem o moje, jakby jego męskość była kolejnym sposobem, by pieścić moją skórę. Nawet jego jadra były ciasne i twarde, a kiedy pozwolił mi kilka razy dotknąć się, zadrżał, lśniąc z potrzeby. Moja ręka odnalazła ten drugi puls dudniący w jego pachwinie, uderzający przy mojej dłoni. Odsunął moją rękę z daleka od swojego ciała. Przyciskał się do mnie i drażnił mnie, parodiując pozycję za pozycją, ale nie wchodził we mnie. Nie pozwolił wziąć się ani do ręki, ani do ust. Kiedy pokrył nas od stóp do głów, miękkim pudrowym kurzem i pokazał mi obietnice swojego ciała, jego siłę, przycisnął się do mnie, a ja zaczęłam go błagać. - Proszę, Amatheon, proszę, nie drażnij się więcej, wejdź we mnie, weź mnie. - Myślałem, że chcesz być na górze – jego głos był żartobliwy i pełen przyjemności. - Więc połóż się, a ja będę na górze – próbowałam popchnąć go na ziemię, ale klęknął i nie dał się zmusić do położenia. Jego włosy rozsypały się głębokimi miedzianymi falami dookoła jego twarzy, pieszcząc jego szerokie ramiona. Nawet szarobiały kurz nie był w stanie przyćmić bogatego koloru jego włosów. Wielokolorowe oczy lśniły jak jego własne klejnoty- szafiry, szmaragdy, rubiny, bursztyny i ametysty. Nawet czarne źrenice zdawały się lśnić i świecić od mocy. Kiedy jego włosy zaczęły uwalniać się od francuskiego warkocza, Amatheon starał się powstrzymać je, wsunąć je z powrotem, jakby to, że
206
sięgały do ramion było czymś wstydliwym. Pokazałam mu spojrzeniem, rękami, że cały był piękny. Tym razem, kiedy klęczał lśniący od mocy, pokryty kurzem, nic nie mogło go zranić. Ale nadal mi odmawiał. - Proszę, Amatheon, proszę, połóż się dla mnie, lub weź mnie. Gdyby miał na sobie koszulę, mogłabym go za nią chwycić, ale kiedy próbowałam chwycić jego, by go przekonać, nie pozwolił się dotknąć. Uwięził moje ręce pomiędzy swoimi rękami. - Minęła wieczność odkąd kobieta, jakakolwiek kobieta, błagała o mój dotyk. Przycisnął nasze ręce do swojej piersi i zamknął oczy. Jego oddech zmienił się w długie westchnięcie. - Ziemia była za długo zaniedbana, Meredith, za długo niekochana. Obawiam się, że jest za późno, tu nie ma życia do przebudzenia. - Ty jesteś ziemią, Amatheon – powiedziałam – a ty żyjesz. Oddaj się mnie, a ja będę cię kochać. Proszę, proszę, Amatheon, proszę pozwól mi kochać cię. - Tak łatwo mówisz o miłości, masz na myśli seks? Zamknęłam oczy i przytuliłam swoje czoło do jego rąk, które nadal więziły moje. - Nie jestem już pewna, co mam na myśli. Myślę, że mogłabym powiedzieć niemalże wszystko, zrobić niemalże wszystko w tej chwili, jeżeli to sprawi, że powiesz tak. - Tak na co? – Jego głos znów miał w sobie tą drażniącą nutę. - Weź mnie – powiedziałam, nadal z zamkniętymi oczami, z głową przyciśnięta do jego rąk. Użył swojego chwytu na moich nadgarstkach, by mnie obrócić. Rzucił mnie na ziemię. Ledwie zdążyłam podeprzeć się rękami, ledwie udało mi się utrzymać głowę ponad ziemią. Wzięłam oddech by zaprotestować, ale nagle 207
był na mnie całą swoją długością, przyciskając mnie do ziemi. Szarpnął mnie na kolana tak, że stałam na czworaka. Pchnął się na moje ciało. Wydaje mi się, że chciał wepchnąć się we mnie, ale nie byliśmy pod odpowiednim kątem, więc nieznacznie przesunął rękami moje biodra. Znów miałam coś powiedzieć, ale w tej chwili wepchnął się we mnie, tak mocno i szybko jak tylko mógł. Wpychał się, aż jego jądra uderzyły o moje pośladki. Krzyknęłam, ponieważ był za twardy, a kąt pod którym wchodził za ostry. Wiedziałam, że jeżeli zachowa tą pozycję, będę go błagać, jeszcze zanim zacznie uderzać. Czułam mężczyzn twardych i spragnionych, ale nigdy aż tak twardych. Był taki twardy, zastanawiałam się, czy jego również to rani. - Czujesz to? - Tak – wysapałam. - To jest naprawdę to, czego chcesz? - Tak, ale w innej pozycji. - W jakiej pozycji. - Ja na górze. - Dlaczego? - Będę mogła kontrolować, jak głęboko wchodzisz. Nigdy nie czułam kogoś aż tak twardego. Wyszedł ze mnie tak samo gwałtownie, jak wszedł. Obrócił mnie dookoła, trzymając mnie tylko jedną ręką, położył się na ziemi. Wciągnął mnie na siebie, prześlizgnęłam się na nim, wsuwając tą drżącą twardość w siebie. Czując go wślizgującego się do środka, odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Zmusiłam moje własne ciało żeby oparło się na kolanach, by nie wszedł do końca, aż będę na to gotowa. Jego ręce dotknęły moich bioder, przyciągając moją uwagę do czegoś więcej, niż ta część jego, która była wewnątrz mnie. - Chcę widzieć twoją twarz, kiedy będziesz mnie ujeżdżać.
208
Spojrzałam w dół na jego twarz i zobaczyłam, co wyraża jego wzrok. W jego oczach była ciemność, chciwość i pożądanie, ale coś jeszcze. Posiadanie. W tej chwili w męskich oczach jest pewność, wiedza, że nie powiesz nie. Że na tę chwilę jesteś jego. Spojrzałam w żar w jego oczach, nie żar spowodowany magią, czy faerie, ale odwieczną magią mężczyzny i kobiety, czy odwiecznym tańcem, który
naprawdę
sprawia,
że
trawa
rośnie,
kwiaty
zakwitają,
zbiory
dojrzewają. To wszystko było na jego twarzy, ten entuzjazm, by wszystko to zrobić. - Amatheon – powiedziałam głosem ciężkim od westchnienia. Zmarszczył brwi. - Co się stało? Uśmiechnęłam się. - Nic, zupełnie nic – uniosłam swoje biodra i zaczęłam go ujeżdżać. Ujeżdżałam go, aż jego biodra zaczęły podnosić się i falować pod moimi. Ujeżdżałam go, aż jego ręce zacisnęły się na moich piersiach, a ja załkałam. Ujeżdżałam go, aż jego ciało zaczęło gubić rytm, a ziemia pod moimi kolanami zaczęła się zmieniać. Używałam twardej powierzchni, dla oparcia, ale nagle nie miałam już oparcia, którego potrzebowałam, by utrzymać rytm, jakiego chciałam. To była dla mnie pierwsza wskazówka, że ziemia zaczyna być miękka i Amatheon zaczyna się w nią zapadać. Zawahałam się nad nim, a jego ręce ścisnęły moje biodra. - Nie przestawaj, Bogini, nie przestawaj. Przestałam próbować używać kolan i zamiast tego użyłam swoich bioder. Użyłam bioder i mięśni brzucha by poruszać się ponad nim, kiedy ziemia pod nami zaczęła się zapadać. Nie mogłam dłużej utrzymać się na nim i powstrzymać go, żeby nie wchodził we mnie do końca, ale to już nie bolało. Teraz byłam mokra, otwarta i gotowa.
209
Poruszałam się nad nim, tak szybko i mocno, jak tylko mogłam, do tyłu i naprzód, uderzając o niego, ponad nim, dookoła niego, ciągle, i ciągle, i ciągle, aż jego ręce zacisnęły się na moim pasie i krzyknął. - Merry, spójrz na mnie! Spojrzałam w dół w jego rozszerzone oczy, na sekundę zanim jego ciało szarpnęło się pod moim, naprężył się i zaczerpnął powietrza, zaraz potem dopadł mnie orgazm. Zmusiłam moje ciało, by nie odwracać spojrzenia, nie odchylać głowy, nie zamykać oczu, kiedy przyjemność zagarnęła mnie, przeszła przeze mnie, wspięła się na moją skórę w fali ciepła, wstrząsnęła moim ciałem zaciśniętym na nim, aż oboje załkaliśmy, a ja nadal starałam się utrzymać kontakt wzrokowy. Zmusiłam się, by pozwolić mu patrzyć w moje oszalałe oczy, widzieć ten prawie bolesny wyraz kobiecej twarzy. Dałam mu wszystko, co tylko mogłam i tak długo jak tylko mogłam, ale w końcu orgazm był za wielki i krzyknęłam na całe gardło, odchyliłam głowę i zamknęłam oczy. Krzyknęłam wciskając go w siebie, a ziemia zapadała się pod nami jak czarna woda. Poczułam, że jego ciało opuszcza moje, jeszcze zanim otworzyłam oczy i zorientowałam się, że klęczę na bogatej, czarnej ziemi. Dotknęłam miejsca, w którym był, ziemia pod dotykiem mojej ręki była pokruszona, czarna i wilgotna. Spojrzałam na równinę, cała była czarna i żyzna. Klęczałam w miękkiej, wilgotnej ziemi i zastanawiałam się „Amatheon, gdzie jesteś?”. Byłam sama. Nagle okazało się, że klęczę na nierównych kamieniach, w półmroku korytarza kopca. Jedna chwila, jak uderzenie serca i byłam znów w faerie. Gdybym właśnie nie klęczała, pewnie bym upadła. Ale zasłoniłam się ręką, by nie upaść na twarz na podłogę, z ręką Mroza na moim ramieniu. - Bogini, ocal nas – wymruczał i to była pierwsza wskazówka, że coś było źle. Zanim mogłam rozejrzeć się dokoła, nagle zostałam przygnieciona do podłogi, z Mrozem na górze, osłaniającym mnie. To było zupełnie tak, jak podczas próby zamachu na konferencji prasowej. Mój puls zadudnił mi w 210
gardle i poczułam dwa pragnienia, które starałam się zwalczyć – rozejrzeć się i sprawić, żebym była jak najmniejszym celem, jak to tylko możliwe. Mróz nie dał mi wyboru. Z jego ciałem na mnie, z jego klatką piersiową przyciskającą moją twarz do kamieni, nie mogłam się ruszyć. Podniósł się wystarczająco, by lewą ręką wyciągnąć pistolet, który miał pod prawym ramieniem. Patrzyłam na jego ramię wskazujące na jakiś punkt w dół korytarza. Mogłam widzieć wystarczająco wiele, by wiedzieć, że to nie było wejście. Kiedy leżałam tak z jego ciałem przyciskającym mnie boleśnie do kamiennej podłogi, poczułam jak jego ciało reaguje na strzał, którego wybuch odbił się od kamieni. Wystrzelił ponownie, strzał szarpnął jego ciałem leżącym nade mną. Jakiś mężczyzna krzyknął, ale nie znałam tego głosu. - Wyprowadzę cię stąd – Mróz powiedział tak, jakby spodziewał się, że będę się kłócić, chociaż nie miałam takiego zamiaru. Wyjście stąd odpowiadało mi. Gdzie są pozostali? Dlaczego Mróz był jedyną osobą przy mnie? Wystrzelił jeszcze dwukrotnie, szybko raz za razem, wolną rękę trzymał mi na ramieniu. Wstał, ciągnąc mnie za sobą, przesuwając nas w dół większego korytarza, oddzielając nas od naszych wrogów ścianą, ale mogłam teraz widzieć, co się działo w mniejszym korytarzu. Potknęłam się i pewnie wyszarpnęłabym się z ręki Mroza, gdyby dał mi szansę. Myślę, że o tym wiedział, bo ruszył z prędkością i siłą, jaką dawała mu jego czysta krew sidhe. Postawił mnie przy ścianie, koło rogu, poza zasięgiem wzroku i celem atakujących, których nadal nie widziałam. To co widziałam, to Crystall z dłońmi
pokrytymi
białym
światłem
i
Adair
torujący
sobie
drogę
z
zakrwawionym mieczem w ręce. Ale to nie było to, co sprawiło, że pchnęłam unieruchamiające mnie ramię Mroza, którym przytrzymywał mnie przy ścianie. Galen leżał na podłodze, w kałuży krwi wypływającej spod niego. Nie ruszał się. - Puść mnie – powiedziałam do Mroza. Potrząsnął głową, jego oczy były pełne udręki.
211
- Nie. Twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze niż cokolwiek innego. Krzyknęłam na niego, walczyłam z nim, ale było to jak walka przeciwko stali obleczonej muskułami. Nie mogłam go przesunąć, jeżeli by mnie nie puścił. Przycisnął swoje ciało do mojego, przyszpilając mnie całkowicie do ściany. Nie miałam wystarczająco miejsca, by skrzywdzić go na tyle, by mnie puścił. Wiedział, że walczyłabym z nim. Wykrzyczałam jedyne słowo, które miało dla mnie w tej chwili znaczenie. - Galen! Krzyczałam jego imię, aż całkiem ochrypłam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
212
Rozdział 19 Rozległ się odgłos biegnących stóp. Mróz unieruchomił mnie i rozpłaszczył na ścianie własną piersią, po czym wyciągnął drugi pistolet, który miał z tyłu i wycelował oba, każdy w przeciwnym kierunku korytarza. Wyciągając drugą broń, był zmuszony odsunąć się ode mnie, wystarczająco żebym mogła sięgnąć do małego pistoletu, jaki miałam przymocowany na plecach. Właściwie uwięził mnie, bo moim pierwszym odruchem było biec do Galena. Żadnej myśli, żadnej logiki, tylko wierność. Mróz dał mi kilka chwil na zastanowienie. Wycelowałam w róg, za którym leżał Galen, skąd dobiegał odgłos biegnących stóp. Dobiegną do nas za kilka sekund. Już nie krzyczałam. Byłam spokojna, tym zdyszanym, lodowatym spokojem, który jest w części gniewem, w części przerażeniem, po części czymś, na co nie ma nazwy. Galen był ranny. Ja również mogłam ich zranić. Gdzieś w tyle mojej głowy dźwięczało mi słowo, które nie określało ranienia, inne słowo. Odepchnęłam je i wycelowałam. Moje palce niemalże już nacisnęły spust, kiedy zorientowałam się, że to Nicca i Biddy, a za nimi pozostali strażnicy, którzy byli z nami na korytarzu, zanim Amatheon i ja urządziliśmy sobie naszą małą wycieczkę. Wypuściłam oddech i ostrożnie skierowałam broń w kierunku sufitu. Zaczęłam się trząść prawie natychmiast, zdając sobie sprawę, jak niewiele brakowało, żebym wystrzeliła prosto w pierś Nikki. Gdyby broń miała krótszy spust… Postrzelone ramię może się uzdrowić, ale kula w serce, cóż, może tak, może nie. Nicca i Biddy ustawili się obok nas, on miał w ręku pistolet, ona miecz. Oboje byli najdelikatniejszymi z sidhe, ale teraz wyglądali okrutnie, wysocy, muskularni i niebezpieczni, jak tygrysy czy lwy. Niebezpieczni, właśnie tacy byli. Nigdy nie widziałam takiej stanowczości na twarzy Nikki. Mróz nadal stał przy mnie, osłaniając mnie swoim ciałem. Myśl, że następny mężczyzna którego kocham, zostanie ranny z mojego powodu, wydawała się być gorsza, niż mogłam znieść. Gdybym nie trzymała broni 213
obiema rękami, by upewnić się, że wycelowana jest tylko w kamienie, pewnie bym go odepchnęła. To głupie, ale odkąd zobaczyłam jak bardzo ranny jest Galen, nie chciałam ryzykować życia kogokolwiek innego. Zwłaszcza głupie, odkąd pozostali strażnicy pobiegli za róg. Powietrze wypełniła magia, przepływając przez moją skórę. Słychać było dźwięk metalu uderzającego o metal. Ucichł krzyk mężczyzny i rozległ się krzyk kobiety, nie z bólu, ale z wściekłości. Nie chciałam by którekolwiek z nich ryzykowało dziś dla mnie. Nic nie mogłam zrobić, ale nie chciałam ich narażać. Moje oczy były gorące i napięte, od rzeczy, których nie chciałam opłakiwać. Ktoś cicho jęczał. Rozlegały się inne ciche dźwięki: uderzenie metalu o kamień, uderzenia stóp, ruchy, ale nie odgłosy walki. Walka była skończona. Pytaniem było, kto wygrał? Gdyby Doyle i Mróz byli z nimi, nie miałabym wątpliwości co do jej wyniku, ale Mróz nadal stał przede mną, spięty i gotowy. Jego szare oczy nadal szukały w obu stronach korytarza, jakby nie ufał nikomu innemu, jakby nikt inny nie mógł uważać na to, co się dzieje. Bez Doyle’a przy nas, ja również nie ufałam. Tych dwóch mężczyzn nie ufało nikomu innemu, tak jak ufali sobie. Kiedy zaczęłam wierzyć, że tylko ci dwaj zapewnią mi bezpieczeństwo? Kiedy zaczęłam pokładać swoją wiarę w tych dwóch, tracąc ją co do innych? Hawthorne wyszedł zza rogu, jego karmazynowy pancerz obryzgany był nieznacznie krwią, jakby ktoś wziął pióro z czerwonym atramentem i potrząsnął nad nim. Oczyszczał ostrze swojego miecza kawałkiem materiału, który wyglądał jakby był oderwany od czyjegoś ciała. - Skończone. Tuż za nim był Adair, z hełmem schowanym pod jednym ramieniem. Jego włosy nie osłoniły go i miał odciśnięty znak na czole i karku, gdzie sięgał hełm. - Są pobici i tak martwi, jak tylko mogliśmy to sprawić, Mrozie, Księżniczko. Ruszyłam w ich kierunku, pistolet nadal ostrożnie trzymałam w ręce. Mróz powstrzymał mnie. 214
- Odłóż broń, Księżniczko. Spojrzałam na jego arogancką twarz, ale zobaczyłam ból w jego oczach. - Dlaczego? – zapytałam. - Ponieważ nie ufam, co możesz im zrobić, jeżeli Galen jest tak poważnie ranny, jak wydaje się być. Moje serce nagle zatłukło się boleśnie w piersi, jakbym znów nie mogła oddychać. Otworzyłam usta, by powiedzieć cokolwiek, ale w końcu je zamknęłam. Przełknęłam i to zabolało, jakbym starała się nie zadławić. Po prostu skinęłam głową i schowałam pistolet, tam gdzie powinien być. Odruchowo poprawiłam płaszcz. Jeżeli tylko można coś poradzić, wolę żeby ubranie leżało gładko. Odruchy działają, kiedy w głowie ma się tylko krzyk, kiedy jesteśmy tak przerażeni, że czujemy to przerażenie jak metaliczny posmak na języku. Mróz odsunął się ode mnie i zaczął chować swoje pistolety, ale nie zostałam by go obserwować, jak kończy gładki, oburęczny ruch. Właśnie biegłam za róg. Jedno słowo wciąż dudniło mi w głowie, Galen, Galen, Galen. Byłam za bardzo przerażona, by skończyć myśl. Za bardzo przerażona, by zrobić cokolwiek innego poza biegiem do niego. Powinnam była się modlić do Bogini, mocniej niż modliłam się kiedykolwiek wcześniej. Byłam przy niej przed chwilą, może by mnie wysłuchała. Ale nie modliłam się do niej, czy do jakiegokolwiek bóstwa, jakie znałam. Jeżeli to była modlitwa, to modlitwa do Galena.
Wyminęłam
róg
i
zobaczyłam
go.
Leżącego
na
plecach,
z
zamkniętymi oczami, rozrzuconymi ramionami, z jedną nogą podwiniętą pod ciałem, krew była wszędzie. Morze krwi, na kamiennej podłodze, rozlanej dookoła niego i na nim. Tak wiele krwi, tak wiele krwi. Dokończyłam myśl dudniącą w mojej głowie, jedyną modlitwę jaka miałam… Galen, nie bądź martwy, nie bądź martwy, Galen, proszę nie bądź martwy.
215
Rozdział 20 Upadłam na kolana obok niego. Jasnoczerwona krew otaczała go, więc jego włosy wydawały się być bardziej zielone niż były w rzeczywistości. Chwilkę wcześniej chciałam chwycić go bardziej niż cokolwiek w faerie. Teraz zawahałam się, moja ręka zawisła nad jego twarzą. Chciałam go dotknąć, by otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie. Bałam się go dotknąć, bałam się, że będzie zimny w dotyku, bałam się wiedzieć. Dotknęłam jego twarzy. Jego twarz była chłodna, ale nie zimna. Ucisk w mojej piersi rozluźnił się nieznacznie. Dotknęłam jego karku, przesuwając palcami po skórze, szukając. Nic, nic, potem nagła panika. Ulga opadła, moja ręka ześlizgnęła się po jego karku we włosy na tyle głowy, które były ciężkie od krwi. Podniosłam rękę, a moje palce były zakrwawione. - Skąd to pochodzi? – Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos, dopóki Adair nie odpowiedział mi. - Nie mieliśmy czasu, by sprawdzić jego rany, Księżniczko. Skinęłam głową, by wiedział, że go słyszałam. - Musimy zatrzymać krwawienie. Adair klęknął przy ramionach Galena. - Posłaliśmy po uzdrowiciela. Potrząsnęłam głową. - Jego skóra jest zimna. Musimy teraz powstrzymać krwawienie, nie czekać na uzdrowiciela. - Sidhe, który może umrzeć od upływu krwi, nie jest wcale sidhe. – Spojrzałam w górę i zobaczyłam Kierana, Pana Sztyletów, klęczącego z rękami zawiązanymi za plecami. Ale Ivi nadal trzymał miecz przyciśnięty do lorda. Kieran miał tylko jedną rękę mocy, to była jego jedyna magia, co sprawiało, że wiele sidhe uważało go za słabego. Ale ta jedna ręka niosła śmierć. Mógł użyć swojej magii jak ostrza, by dźgnąć głęboko w ciało, nawet z 216
odległości. Wiedziałam teraz, dlaczego Galen upadł, nawet nie zdążywszy wyciągnąć miecza, czy pistoletu. Ale dlaczego zaczaili się na Galena? Moje spojrzenie powędrowało do następnych trzech klęczących postaci. Wszystkie były kobietami ze straży Cela. To mnie nie zdziwiło. Był tam też jeszcze jeden bogato ubrany lord, leżący na boku, jęczący. Jego ręce były związane z tylu, ale wypływała spod niego mała kałuża krwi. Jego twarz była odwrócona ode mnie i nie miałam pojęcia, kto to jest. Zresztą, skoro nie był przydatny do uleczenia Galena, nie dbałam o to, kto to jest. Adair pomógł mi obrócić Galena na bok. Był bezwładny, jakby był martwy. Znów miałam kłopot z oddychaniem, znów poczułam panikę. Na plecach miał dwie rany, głębokie i czyste. W jakiś sposób, to prawie cud, ominęły serce. Nadal były przerażająco głębokie, ale krwawienie z tych ran nie dawało tak wiele krwi, zwłaszcza jeżeli ominęły serce. Odwróciliśmy go na plecy i kiedy jego ciało położyło się na śliską od krwi podłogę, z nogi napłynęła świeża krew. Przeczołgałam się do jego nóg i znalazłam trzecią ranę, wysoko na udzie. Przecięli tętnicę udową. Człowiek wykrwawiłby się z ciągu dwudziestu minut. Krew powinna tryskać. W rzeczywistości to, że ledwo się sączyła, znaczyło, że z jego ciała wypłynęła już prawie cała krew. Oznaczało to, że jeżeli nie zatamujemy krwawienia natychmiast, może się nie uzdrowić. Sidhe może zostać zraniony wiele razy, może utracić wiele krwi, ale musi być wystarczająco krwi by podtrzymać działanie organizmu, bicie serca. Mróz nadal stał przede mną, chroniąc mnie. Nie mogłam kłócić się z tym podziałem obowiązków, nie kiedy Galen leżał bezwładny i blady na podłodze. Mnie było dużo łatwiej zabić niż Galena. Ale Mróz patrzył jak znajdujemy rany. - Gdzie jest ten uzdrowiciel, po którego posłaliście? Adair potrząsnął głową. - Nie wiem.
217
- Tracimy czas – powiedziałam. – Musimy zamknąć rany i powstrzymać tę odrobinę krwi, jaka mu pozostała przed wypłynięciem. - Mogę zamknąć jego rany – odezwał się kobiecy głos. Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy jedną z klęczących uwięzionych kobiet uśmiechającą się do nas. Jej włosy były koloru kolb kukurydzy, jej oczy, niebieskie i srebrne błyskały wewnętrznym okręgiem światła, jakby światło było dodatkowym, trzecim kolorem. Nigdy nie wiedziałam jak nazywać ten ostatni kolor w oczach Hafwyn. Odezwała się następna kobieta. - Nie… Nie możesz im pomóc. Zdradzasz naszego pana… - dodała jeszcze parę mniej grzecznych rzeczy. Hafwyn wzruszyła ramionami, nadal mając ręce związane z tyłu. - Zostaliśmy schwytani, a nasz pan jest nadal uwięziony. Myślę, że to nie będzie błąd, wyświadczyć przysługę na drugim brzegu. Uniosła ciemne brwi. Miała bardzo jasne blond włosy, gdyby była człowiekiem pomyślałabym, że są farbowane, ale kiedy ma się trójkolorowe oczy, cóż oznaczają czarne brwi i blond włosy. - Złamiesz swoją przysięgę, jeśli to zrobisz – powiedziała Melangell. W dół jej twarzy spływała krew z rany, która miała obok hełmu. Gdyby była człowiekiem pewnie wypłynąłby jej mózg, a tak ledwie krwawiła. - Nigdy nie składałam przysięgi Księciu Celowi – powiedziała Hafwyn. – To Księciu Essusowi przyrzekałam służyć. Kiedy zginął, nikt nie pytał, czy chcemy służyć Celowi, po prostu nas mu dano. Nikt żyjący nie ma mojej przysięgi lojalności – patrzyła na mnie, kiedy to mówiła, było coś w jej twarzy, jakaś potrzeba, jakaś wiadomość. - Czy ona naprawdę może go uleczyć? – zapytałam. - Może zamknąć jego rany – powiedział Adair. – Ale to wszystko. - To więcej niż ktokolwiek z nas może zrobić dla niego – powiedział Hawthorne. – Jednak nigdy nie przyszłoby mi do głowy pytać kogoś, kto próbował zabić Galena, czy może go uzdrowić. 218
Patrzyłam na jego twarz doszukując się ironii, która mogłaby towarzyszyć tym słowom, ale wyglądał po prostu jakby stwierdzał fakt. - Możemy jej ufać? – zapytał Nicca. Przesunęłam ręka po zimnej skórze Galena. - Nie – powiedziałam – ale i tak ją rozwiąż. Wcześniej tego dnia, byłam skłonna oddać Galena nieznanej kochance. Ale to było coś innego niż stracić go przez śmierć. Mogłam żyć ze świadomością, że uśmiecha się do kogoś innego, gdybym wiedziała, że jest szczęśliwy. Ale nigdy nie zobaczyć znów tego uśmiechu, nigdy nie poczuć jego ręki w mojej… Tego nie mogłam znieść. Mróz dotknął mojego ramienia, przyciągając do siebie moje spojrzenie. - Musisz się przesunąć zanim pozwolę Hafwyn dotknąć go. Zaczęłam protestować, ale dotknął mojego ramienia i potrząsnął głową. - To może być podstęp, by dostać się bliżej ciebie. Nie będę ryzykować twojego życia, by ocalić jego. Jego ręka objęła moje ramię i musiałam dokonać wyboru, czy iść z nim, chociaż nadal niechętnie odsuwałam się od Galena. Gdybyśmy nie zdołali go ocalić, to może być ostatnia chwila, by dotknąć go, kiedy jest… żywy. Hafwyn klęknęła w swoim pokrytym krwią skórzanym pancerzu. Ściągnęła skórzane rękawice i wsunęła je za pas. Przymocowała swój krótki miecz bardziej solidnie, a ja musiałam zwalczyć chęć krzyknięcia na nią, żeby się pospieszyła. Była całkowicie spokojna, ale wcześniej pomagała zabić go. Czy naprawdę chciała go ocalić? Może tylko udawała, że próbuje mu pomóc? Chciała zyskać przychylność z naszej strony, ale gdyby jej się nie udało, mogła próbować uzyskać nasze poparcie, ale nie tracić poparcia Cela i jego ludzi. Bogini pomóż mi, ale czasami wolałabym nie widzieć jak wieloma motywami kierują się ludzie dookoła mnie. To nie był wygodny sposób postrzegania świata.
219
Przytuliłam się do Mroza, objęłam go ramionami w pasie, przycisnęłam policzek do niego tak mocno, że słyszałam bicie jego serca. Owinął swoje ramiona dookoła mnie, chociaż znaczyło to, że musiałby przesunąć mnie, żeby dostać się do jakiejkolwiek broni. Jako ochroniarz powinien odsunąć mnie na bok, zostawiając sobie pole do manewru. Ale zachował się jak mój kochanek, mój przyjaciel i przyjaciel Galena. Wiedziałam, że nie przytulił mnie tylko dla pocieszenia. To było niemożliwe, nie polubić Galena. To był jego talent, sprawiać, że ludzie go lubili. Napięcie w ciele Mroza, kiedy mnie przytulał, mówiło mi jaśniej, niż jakiekolwiek słowa, że nie tylko ja tęskniłabym za Galenem. Wiele mówiło o Galenie to, że stajał przy nim Zabójczy Mróz. Hafwyn przycisnęła ręce ponad rozcięciem na udzie Galena. Zaczęła od rany najbardziej zagrażającej życiu. Jej skóra wydawała się biała, ale był w niej złoty odcień, podobnie jak skóra Galena była zielona, tak blada, że nie w każdym świetle widać było ten dodatkowy kolor. Jej magia zamieniła kolor jej skóry na wyraźnie jasnozłoty i rozbłysła. Kosmyki jej włosów starały się uciec z węzła, jakim były związane, jej włosy poruszały się na wietrze jej własnej magii. - Jest uzdrowicielką - powiedział Hawthorne. – Dlaczego marnuje się władając mieczem? Spodziewaliśmy się od Hafwyn niewielkiej zdolności leczenia, ale to co lśniło i tańczyło pod jej skórą, nie było małe. Wszystkim uzdrowicielom z tak wielkimi zdolnościami magicznymi nie pozwalano być wojownikami, w każdym razie nie na linii frontu. Ich talenty były za bardzo cenne, zbyt rzadkie teraz pomiędzy nami, by ryzykować ich życie. Patrząc jak jej dłonie przesuwają się nad jego ciałem, zaczęłam mieć nadzieję. Kiedy się odezwała, w jej głosie słychać było magię. - Czy ktoś może go odwrócić, żebym nie marnowała uzdrowicielskiej mocy na błahostki? Tak dawno nie używałam swojej pełnej mocy, że trochę wyszłam z wprawy.
220
Hawthorne i Adair przekręcili Galena obok niej. Hawthorne przytulił jego głowę i ramiona, tak że nie dotykały zaplamionej krwią podłogi. Powinnam zapamiętać tę małą dodatkową troskę, którą okazał Galenowi, Hawthorne zasłużył tym sobie na moją wdzięczność. Hafwyn przesunęła swoje dłonie na plecy Galena i przez moją skórę przeszły ciarki, z wysiłku jaki w to włożyła. Mogła zamknąć jego rany, ale z powodu odczuć, jakie jej uleczanie wyryło na mojej skórze, wiedziałam, że robi więcej. - NIE! – krzyknęła jedna ze strażniczek, nadal klęcząca, nadal związana – Ratujesz go. Aisling przycisnął czubek swojego miecza do jej gardła. Musiała przestać mówić, by nie rozciąć swojej skóry o miecz Aislinga. - Siobhan zabije cię za to – powiedziała Melangell. Siobhan była kapitanem straży Cela. Ona i kilkoro innych otwarcie mnie zaatakowali. Zabiłam dwójkę napastników, bardziej przez przypadek niż celowo, a ona poddała się. Spodziewałam się, że nie żyje. Próbowała zabić następcę tronu. Powinna zostać skazana na śmierć. Kiedy nie będziemy przy tak wielu nieprzyjaznych uszach, powinnam o to kogoś zapytać. Hafwyn pochyliła się nad Galenem, z uśmiechem na twarzy. - Siobhan jest nadal zamknięta w celi w Korytarzu Śmiertelności. Jeszcze przez jakiś czas nikogo nie zabije. Galen zadrżał w ramionach Hawthorna. Pierwszy oddech jaki wziął był głośny i drżący, podniósł się z podłogi z rozszerzonymi oczami. Upadł prawie natychmiast i tylko ramiona Hawthorna powstrzymały go od upadku na podłogę. - Jesteś bezpieczny – powiedział Hawthorne. – Jesteś bezpieczny. Mróz puścił mnie do niego. Nie wiedziałam, czy już ufał Hafwyn, czy wiedział, że nie powstrzyma mnie bez walki. Miałam na tyle rozsądku, że podeszłam do Galena od strony ściany, a nie Hafwyn.
221
Hawthorne położył górną część ciała Galena w moje ramiona. Przytuliłam go do siebie, patrząc w te zielone oczy, tę twarz, ten uśmiech. Łzy płynęły mi po twarzy, chociaż śmiałam się. Czułam tak wiele emocji, że byłam jak pijana. - Nie mogłam uleczyć nikogo przez dekady. To takie cudowne uczucie. Spojrzałam na kobietę nadal klęczącą we krwi. Płakała również i nie wiedziałam dlaczego. - Dlaczego ktokolwiek miałby ci zakazywać używania twoich mocy? – zapytałam. - To tajemnica i nie chciałabym wrócić pod czuła opiekę Ezekiela, dla niczego i nikogo, ale mogę powiedzieć tyle: próbowałam uzdrowić kogoś, kogo Książę Cel nie chciał uleczyć. Postąpiłam wbrew jego wyraźnym rozkazom. Powiedział mi, że będę posłańcem śmierci, aż powie mi, że znów mogę uleczać. - Co za marnowanie mocy – powiedział Hawthorne. Spojrzała na niego, ale cała jej uwaga była skierowana na mnie. - Ale dzisiaj, dla ciebie, postąpiłam wbrew jego rozkazowi. - Zgwałci cię i obedrze za to ze skóry– powiedziała jedna ze strażniczek. Nikt, ani Hafwyn, ani ja nie spojrzał na nią. - Dlaczego ryzykowałaś dla mnie? – zapytałam. – Właśnie próbowałaś zabić Galena, dlaczego go uzdrowiłaś? - Ponieważ jestem uzdrowicielką, oto czym jestem i nie chcę być kimkolwiek innym – dotknęła swojego miecza. – Czy ocalenie go sprawiło, że mogę coś otrzymać od ciebie? Skinęłam głową. - Nie obiecam ci nic, aż nie usłyszę, czego chcesz, nawet dla Galena, ale owszem, mam u ciebie dług. Uśmiechnęła się lekko.
222
- Dobrze. – Wzięła głęboki oddech i wypuściła go, jakby przygotowując się na wielki wysiłek. – Królowa Andais ogłosiła dziś na dworze, że potrzebujesz więcej straży. Powiedziała, że każdy kto chce, może ci zaoferować swoją służbę, ale tylko ci, którzy znajdą się w twoim łóżku, mogą zostać z tobą. - Wiedziałam o tej pierwszej części, ale nie o drugiej – powiedziałam. - Powiedziała „wszyscy strażnicy”. - O co ty mnie prosisz, Hafwyn? Pochyliła się w moją stronę, ręce trzymając przy boku. Zwalczyłam chęć odsunięcia się od niej. Zobaczyłam, że Hawthorne spojrzał na Mroza, jakby pytając go, co ma robić. Nie widziałam, co Mróz mu powiedział, ponieważ wszystko co widziałam, to twarz Hafwyn. Pocałowała mnie delikatnie z otwartymi oczami. W tym pocałunku nie było pasji, nic nie obiecywał, to był tylko dotyk warg. - Weź mnie – wyszeptała. – weź mnie do swojego łóżka, weź mnie, weź mnie gdziekolwiek, ale proszę Bogini, proszę, nie zostawiaj mnie Celowi. Nie złożyłam mu przysięgi, więc nie łamię jej prosząc cię o to. Przez wieki służyłam Księciu Essusowi jako uzdrowicielka. Potem odszedł na wygnanie, jak miałaś sześć lat. Gdybym wiedziała, że królowa odda mnie Celowi, poszłabym na wygnanie razem z nim. Ale wtedy myślałam, że wygnanie z faerie jest najgorszym możliwym losem. Proszę cię teraz, jako jego córkę, nie zostawiaj mnie tutaj. Teraz królowa sprawiła, że mogę prosić. Proszę. Błagam. – Jej oczy zalśniły od łez i kiedy nie mogła już powstrzymać ich od popłynięcia, spuściła głowę, więc nie mogłam ich widzieć. To Galen sięgnął po nią pierwszy, a ja chwilę później. Opadła na nas dwoje. Jej ramiona zatrzęsły się od szlochu, ale była całkowicie cicho. Jak wiele lat zajęło jej nauczenie się płakać w ciszy? Ukrywać taki ból. Pogłaskałam jej włosy i powiedziałam jedyne, co mogłam powiedzieć. - Tak.
223
Rozdział 21 Adair potknął się wstając za nami, podparł się ściany. Krew wypływała spod jego pancerza na piersi. - Jesteś ranny – powiedziałam. - Innis był tak bardzo sprawny, jak zawsze – powiedział, a jego głos był wysoki z bólu. Poczułam lekkie zaskoczenie. Innis był zawsze pomiędzy najbardziej neutralnymi arystokratami. Nie wydawał się przejmować tym, jakie są rządy, tak długo jak jego klan zostawiony był w spokoju. Członkowie klanu specjalizowali się w różnego rodzaju nekromancji. Kiedyś, dawno temu, niektórzy z nich mogli wystawić prawdziwą armię martwych. Umiejętnością Innisa było zawsze wystawienie armii zjaw, które mogły wykrwawić cię i zabić. Można było je pociąć, ale nie uśmiercić. Zrozumiałam teraz, dlaczego jako jedyny leżał na ziemi. Musieli zranić go wystarczająco, by powstrzymać go od czynienia magii. Hafwyn podniosła głowę z piersi Galena. Łzy nadal spływały po jej jasnozłotej skórze. - Uzdrawiające moce opuściły mnie dzisiejszej nocy. Nie jestem w stanie sprowadzić kogoś będącego tak blisko drugiej strony, ale mogę obejrzeć twoje rany. – Spojrzała na mnie. – Chcę być przydatna Księżniczko Meredith. Przysięgam, że to potrafię. - Wierzę ci, Hafwyn. Zajmij się ranami Adaira, o ile nikt nie jest ciężej ranny. – spojrzałam na Crystalla, który nadal stał z bronią skierowaną na Kierana. Po pokazie brawury Adaira pomyślałam, że lepiej po prostu zapytać. – Czy ktoś jeszcze jest ranny? Kanna, jedyny więzień bez miecza przy szyi, przemówiła.
224
- Lord Innis, Władca Widm, jest ciężko ranny. – Kiedy to mówiła jej głos brzmiał bardzo neutralnie. Jej długie brązowe włosy uwolniły się z końskiego ogona, pokazując ciężkie fale opadające dookoła jej bladej twarzy. Jej oczy były rozszerzone, może od szoku, ale jej głos niczego nie okazywał. - Dlaczego powinnam dbać o to, że jest ranny? – zapytałam. - Jest wolnym lordem na dworze, którym zamierzasz rządzić – odpowiedziała. - Jest jedynie jednym lordem pomiędzy wieloma, Kanna. Nie ma dla mnie jakiejś wartości, zwłaszcza, że ma wystarczająco mocy i politycznego talentu by pozostać poza strażą. - Inni uważają wolnych lordów za bardziej wartościowych niż członkowie straży. - Jest tak, ponieważ zapomnieli, że kiedyś uważane było za zaszczyt być poproszonym o dołączenie do królewskiej straży. Kiedyś nie była to kara, ale nagroda. - Mówisz o rzeczach zbyt dawnych, by je pamiętać – powiedziała Kanna. – Nie było cię tutaj. Nie możesz wiedzieć. - Słucham naszych opowieści, Kanna. Pamiętam naszą historię. Wielu z naszych najlepszych i najbardziej znakomitych wojowników nie było zmuszanych do wstąpienia do straży, ale zapraszanych. To stało się ciężarem i karą… później. - Mogłabyś zostawić wolnego lorda żeby wykrwawił się na śmierć? - Jeżeli to jest wybór pomiędzy mężczyzną, który ryzykował swoje życie, na mój rozkaz, by ocalić tego, kogo kocham, a mężczyzną, który starał się odebrać życie komuś, kogo kocham, to tak, pozwolę mu umrzeć. Czy to nie ty Lordzie Kieranie powiedziałeś, że sidhe, który umiera z powodu utraty krwi nie jest wcale sidhe? Crystall przysunął swój miecz do tyłu na tyle, by pozwolić mu przemówić. - Innis jest czystej krwi sidhe, nie jakiś półkrwi pixie. 225
- Zabawne, jak krew każdego stworzenia wygląda tak samo, kiedy rozleje się ją na ziemię – powiedziałam. – Czy ktokolwiek z moich ludzi jest ranny, poza Adairem? – Spojrzałam na Kierana, kiedy to mówiłam, obserwując wyraz jego twarzy. Zostałam nagrodzona, bo wyglądał na zadziwionego. - Ty naprawdę pozwolisz Innisowi umrzeć. - Daj mi jeden powód bym nie miała pozwolić na jego śmierć – powiedziałam. - Nie jest dla mnie wystarczająco ważny, bym miał o niego błagać – powiedział Kieran. - Cóż, będzie tu leżał i krwawił, aż zadecyduję inaczej. - Klan Innisa jest potężny, Księżniczko. Nie chcesz, by zostali twoimi wrogami. Zaśmiałam się więc. - Właśnie udowodnił, że jest moim wrogiem. - Nie zaatakowaliśmy ciebie – powiedział Kieran. Adair nadal opierał się o ścianę krwawiąc. - Popatrz na jego rany i sprawdź, jak są poważne. Pytam po raz ostatni, czy ktoś jeszcze jest ranny? Aisling stał nadal otulony w swój płaszcz, więc większa część jego ciała była ukryta. - Pozwoliłem sobie, by podarowała mi jedną ranę. – podkreślił słowa przesuwając krańcem swojego miecza po gardle Melangell. Wystarczająco, by zaczęła spływać cienka karmazynowa strużka. - Czy to ty rozrąbałeś jej hełm na głowie? – zapytałam. - Tak, ale po tym jak ona zraniła mnie – zabrzmiało to jakby był zniesmaczony sobą. - Mróz, wybierz kogoś, by zastąpił Aislinga, żeby można było obejrzeć jego rany. 226
- Hawthorne – powiedział Mróz i to jedno słowo wystarczyło. Włożył z powrotem swój hełm i poszedł zając miejsce Aislinga. Dogmaela stała pomiędzy dwoma grupami, jakby nie wiedziała co robić. Melangell była jej kapitanem straży. Jeżeli nie złoży takiej samej propozycji jak Hafwyn, wróci pod komendę Melangelli. Kiedy przebywa się pomiędzy takimi potęgami, wahanie się to niebezpieczna rzecz. Dogmaela była jak Galen, można było widzieć na jej twarzy, że boryka się z tym problemem, widoczne to było z całej jej postawy. Walczyła z innymi, ale teraz nie wiedziała, której stronie winna jest lojalność. To, że była tak rozdarta, sprawiło, że zaliczyłam ją do kategorii osób, którym nie mogę ufać. Hafwyn i inni ranni przeszli na jedną stronę, zostawiając mnie z Galenem tulącym się do moich kolan. Prześlizgnęłam ręce w dół na przód jego koszuli. - Musisz zacząć nosić pancerz. - O ile to nie będzie zaczarowany pancerz, nic innego nie pomoże – odezwał się Adair. Hafwyn i Aisling pomagali mu odpiąć części pancerza. Ubranie pod pancerzem miał karmazynowe od krwi. Widać było szerokie, czyste ciecie z boku jego ciała. – Byli zdolni to zrobić, nawet pomimo pancerza. - Twój pancerz jest porządny – odezwał się Kieran. – Nie mogłem go przebić. Musiałem znaleźć szew. - Żaden prawdziwy miecz nie mógł znaleźć wejścia, którego ty użyłeś. – odrzekł Adair. Podszewka była przecięta na wylot. Koszula, która miał pod spodem była zniszczoną czerwoną masą. - To dlatego magia zawsze wygrywa przeciwko odzieży – powiedział Kieran. - To nie magia powstrzymała Innisa – powiedział Crystall. - To była ludzka magia – odrzekł Kieran. - Pistolety to nie magia – zaprzeczył Crystall – to tylko broń. Kieran potrząsnął głową. 227
- Czym nie jest ludzka nauka, jak tylko inną nazwą na magię? Nawet teraz, księżniczka przyprowadziła ludzi nią władających do naszego kopca. Uwolniła ludzką magię wewnątrz jedynego schronienia, jakie nam pozostało. - To powód by atakować mnie – powiedziałam. – Ale nie jest to powód do zaatakowania Galena. Dlaczego on? -
Może
atakujemy
wszystkich
twoich
strażników,
jeżeli
tylko
napotkamy ich samych – powiedział Kieran. - Nie – odezwał się Galen z głową nadal na moich kolanach. – Kiedy przechodziłem koło rogu, Melangell powiedziała „Czekaliśmy na ciebie, zielony człowieku” a potem ty uderzyłeś mnie od tyłu. Gdzie się chowaliście? Musiałem was minąć. - Innis potrafi ukryć się poza polem widzenia – odezwał się Mróz. – Może ukryć jednego, czy dwójkę z sobą, o ile się nie ruszają. Mróz nadal był bardzo czujny, chronił mnie. Nie sprawdzał ran, nie brał udziału w rozmowie. Pracował i to było widać. - Tak więc Kieran, dlaczego Galen? – zapytałam. - Lord Kieran – poprawił mnie. Pokiwałam głową i przesunęłam ręką w dół piersi Galena, więc mogłam poczuć bicie jego serca pod dłonią. - Dobrze, Lordzie Kieranie, Sztyletoręki, odpowiedz na moje pytanie. Spojrzał na mnie, jego twarz była tak arogancka i przystojna, jak tylko może być twarz sidhe. Ale to było zimne piękno, lub może tak mi się tylko wydawało. - Mogłaś uwięzić mnie, ale nie możesz zmusić mnie do odpowiadania na pytania. Zabierz mnie do Królowej Andais i może będziemy kontynuować wieczór. Spojrzałam na niego, czując bicie serca Galena pod swoją dłonią. Czy naprawdę Kieran był odważny, czy wierzył, że królowa nic mu nie zrobi?
228
- Zaatakowałeś królewskiego strażnika. Nie będziesz kontynuował wieczoru, Lordzie Kieranie. - Siobhan prawie zabiła następcę tronu, a żyje. Uwięziona, ale żyje. Królewski pieszczoszek oprawca, boi się przebić skóry Siobhan, więc nawet nie jest torturowana. Będzie siedzieć w swojej klatce, aż Książę Cel zostanie wypuszczony i znów będzie jego prawą ręką. Jeżeli to jest wszystko, co królowa zrobiła za próbę zamachu na następcę tronu, to co więcej może zrobić nam? Dom Nerys nadal żyje, nadal, chociaż wszyscy z nich dopuścili się zdrady. Starali się zabić was obie, ciebie i samą królową, a nic się im nie stało. – Uśmiechnął się szyderczo do mnie i całe te piękno zamieniło się w brzydotę. - To dlatego ty i Innis zgodziliście się na to – powiedziałam. Widzieliście, że ludzie Nerys odchodzą wolni i pomyśleliście, że wy również pozostaniecie wolni. - Królowa potrzebuje sprzymierzeńców, Księżniczko. - Jak jednak możecie być jej sprzymierzeńcami, skoro zdradziliście dla Cela? - Nie zdradziłem dla nikogo, ale pokazałem, że wolę jego niż ciebie. Tu jest wielu, co czuje to samo. - Och, w to akurat nie wątpię. – Spojrzałam na niego, takiego pewnego siebie, potrzebowałam, by taki nie był. Potrzebowałam tych informacji, jakie posiadał i potrzebowałam, by dwór się mnie bał. Żeby bali się, że mogę zranić moich ludzi. Jeżeli królowa nie zaszczepi tego strachu w nich, muszę to zrobić sama. Rozległ się pusty dźwięk podobny do uderzenia w gong. - Co to jest? - zapytałam. Rozległ się ponownie, zanim opadło echo pierwszego. Mróz wyciągnął nóż zza pasa. - Mamy rozmowę. To był Rhys. 229
- Co robisz Merry? Zrobiłem co mogłem, by powstrzymać Waltersa i policję od pobiegnięcia, kiedy krzyczałaś. Czy z Galenem wszystko w porządku? Krzyczałaś jego imię. Galen odezwał się z moich kolan. - Jestem pod wrażeniem twojej troski. Rhys ucieszył się. - Wszystko z nim w porządku. - Chociaż został zaatakowany – powiedziałam. - Kto? - Arystokraci i zgadnij czyi strażnicy? - Daj mi pomyśleć … Cela? - A kogo innego? - Ale dlaczego wybrali Galena? -
Właśnie
staram
się
dowiedzieć.
Jak
zbieranie
materiałów
dowodowych? -
Dobrze.
Każdemu
policjantowi
przydzieliłem
strażnika,
jak
rozkazałaś. Wiemy już jak reporter opuścił magicznie chroniony teren. - Jak? - Miał małe żelazne gwoździe w podeszwach butów. - Stal – powiedziałam. – Dobrze się przygotował. Rhys zadrżał, tak że niemalże skinął głową. - Przyszedł tutaj planując zobaczyć coś, czego nie chcieliśmy mu pokazać. - Zdaje się, że to część pracy reportera. - Tak mi się wydaje – ciężko westchnął. - Co się stało, Rhys?
230
- Major Walters nalega, by zobaczyć cię osobiście. Mówi, że to odbicie może być złudzeniem. - Jestem tu teraz trochę zajęta – spojrzałam na naszych więźniów. - Domyślam się, ale jeżeli nie pojawisz się wkrótce, będzie chciał cię poszukać. Uparł się. - Będę tam tak szybko, jak tylko będę mogła. - Spróbuję go uspokoić. Miecz nagle stał się pusty, widać było na nim tylko moje wykrzywione odbicie. Podałam go z powrotem Mrozowi i spojrzałam na naszych więźniów. Gdybym była pewna, jak królowa to przyjmie, zrobiłabym coś drastycznego, przynajmniej jednemu z arystokratów. Ale Kieran miał rację, królowa potrzebowała sprzymierzeńców. Nie wydaje mi się, by Kieran się nadawał, ale Andais mogła tak uważać. Nie chciałam, by jej gniew skierował się na mnie, jeżeli tylko mogłam tego uniknąć. Rozumowanie Kierana dowodziło, że Andais traci wpływ na arystokratów dworskich. To było złe, ponieważ ja nie miałam wystarczających politycznych wpływów, by samodzielnie ubiegać się o tron, nawet jako osoba z linii krwi władcy. Jeżeli Andais zawiedzie jako królowa, będą mnie widzieć jako zagrożenie, bez względu na to, kto weźmie tron po niej. Doszedł nas głos Hafwyn niosący w sobie nutkę gniewu. - Pozwól mi zobaczyć ranę, Aisling. - Nie pozwolę ci oglądać większej części mojego ciała. - Jestem uzdrowicielem, jestem odporna na większość uroków. W przeciwnym razie nie mogłabym uzdrawiać sidhe. Aisling nadal trzymał swój biały płaszcz owinięty dookoła ciała. - Ściągnij tunikę, żebym mogła zobaczyć twoje rany. Potrząsnął głową odsuwając kaptur do tyłu i ujawniając zasłonę, jaką w niektórych krajach arabskich noszą kobiety. Była cienka, złota, widać było 231
przez nią jego głowę i zarys twarzy. Tylko jego dziwne oczy były wolne od tkaniny, pokazując jasną skórę i koronkę jasnych rzęs. - Zapomniałam, że zasłaniasz twarz – powiedziałam i nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos. - Wiele jest zapomniane – odrzekł, nadal podtrzymując rękami płaszcz dookoła zakrwawionego boku. - Powiedziałam, że zapomniałam fakt, że zakrywasz twarz, a nie dlaczego to robisz. - Tak, tak – powiedziała Hafwyn. – najpiękniejszy mężczyzna na ziemi. Tak piękny, że każda kobieta, a nawet niektórzy mężczyźni spojrzawszy w twoją twarz, będą natychmiast oczarowani tobą i zrobią dla ciebie wszystko. – Chwyciła jego płaszcz i starała się wyszarpnąć go z jego ręki. Resztę zdania dokończyła przez zaciśnięte zęby. – Ale ja nie proszę żebyś zdjął swój welon, tylko swoją tunikę. - Boję się, jak to zadziała na śmiertelnych. Hafwyn przestała szarpać się z nim, odsunęła się do tyłu. Myślę, że była zbyt zaskoczona, by wiedzieć, co robi. Potem zadałam sobie sprawę, że mówił o mnie. Jak mogłam kiedykolwiek naprawdę tu rządzić, skoro oni nadal myśleli o mnie jak o człowieku? Kieran wypowiedział moje myśli na głos. - Nawet twoi właśni strażnicy myślą o tobie jak o śmiertelniku, a nie sidhe. Mogłabym kłócić się z nim, gdybym musiała. - Czy ty twierdzisz Aisling, że twoja naga pierś wystarczy by mnie zaczarować? - Widziałem wcześniej, co stało się z ludźmi. Spojrzałam na niego, nadal z Galenem leżącym na moich kolanach. - Aisling, czy ty uważasz mnie za człowieka?
232
Spuścił oczy, jakby wolał na mnie nie patrzeć, co było wystarczająca odpowiedzią. - Zdaje się, że to oznacza tak. - Nie chciałem cię obrazić Księżniczko Meredith. Jeżeli jesteś wystarczająco sidhe by patrzeć na mnie, to dobrze, ale co jeśli cię zauroczę? Jest tylko jedno lekarstwo na ten urok. - A cóż to jest? - Prawdziwa miłość. Musisz być zakochana w kimś, zanim spojrzysz na mnie. - To niezupełnie prawda – powiedział Hawthorne ze swojego miejsca przy Melangell. – Magia Aislinga może pokonać nawet prawdziwą miłość, jeżeli pragnie tego i stara się wystarczająco mocno. Kiedyś mógł skłonić każdego, by się w nim beznadziejnie zakochał. - Pożądanie to nie miłość – powiedział Aisling –jest różnica, wiesz o tym Hawthorne. - To było tak dawno, odkąd czułem jedno i drugie, więc nie jestem pewien, czy pamiętam różnicę. – powiedział Hawthorne. Adair pochylił się przy ścianie, w rozdartych resztkach ubrania. Uśmiechnął się zmęczony z cieniem bólu w tym uśmiechu. - Ach, ja również. Poczułam chęć by pocałować Adaira, zabrać ten żal z jego uśmiechu. - Możesz usiąść? – zapytałam Galena. - Tak, ale cieszy mnie twoja troska – uśmiechnął się do mnie. Pochyliłam się i uściskałam go. - Bardzo się cieszę, że żyjesz – wyszeptałam prosto w jego skórę. Przycisnął twarz do moich piersi, jakby były najwygodniejszym miejscem. - Ja również.
233
Galen usiadł, a ja poczekałam chwilkę, żeby upewnić się, czy się utrzyma. Sam widok plam krwi, jakie miał na plecach, sprawił, że znów ścisnęło mi się w piersi. Coś twardego utknęło mi w gardle. Odwróciłam się do Adaira, nadal krwawiącego, nadal rannego, ponieważ wykonywał moje rozkazy. To nie ja go uderzyłam, ale to z mojego powodu został ranny. Klęknęłam przed nim i sięgnęłam, by dotknąć jego twarzy. Drgnął, jakby nie był pewny, czy chce zostać dotknięty, lub nie był pewny, czy to go nie zrani. Znając moją ciotkę, mogłam to zrozumieć. - Wyglądasz na smutnego – powiedziałam. – Nie chcę, żebyś był smutny. - Jestem za bardzo ranny, by cokolwiek zrobić, Księżniczko – jego oczy rozszerzyły się, pokazując większość białka. Potrząsnęłam głową. - Czy ona naprawdę zaoferowałaby ci stosunek, gdybyś był tak bardzo ranny? Zrozumiał, kim była „ona’. - Zrobiła tak wcześniej, nie mnie, ale … innym. Zaoferowała im seks po latach niczego, wtedy, kiedy byli za bardzo ranni by się nim cieszyć, lub za bardzo ranni by się z tego wywiązać. Ciocia Andais była prawdziwą sadystką. - Pocałunek, Adair, nic więcej. Tylko pocałunek, ponieważ wyglądasz jakbyś go potrzebował. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem widocznym w jego potrójnie żółtych oczach. - Tylko ponieważ go potrzebuję. Nie rozumiem. - Zachowujesz się teraz jak pomniejsza istota magiczna, dając pocałunek, ponieważ ktoś go potrzebuje – odezwał się Kieran. – To nie jest zwyczaj sidhe.
234
- Nie, nie jest, ponieważ zapomnieliśmy, kim jesteśmy – powiedziałam. – Czym jesteśmy. - A czym jesteśmy? – zapytał Kieran pełnym szyderstwa głosem. Pochyliłam się w kierunku Adaira. Jego oczy nadal były rozszerzone. - Taka ilość mocy, jaką przynieśliśmy wcześniej, teraz mnie zrani, Księżniczko. Jego głos był zdyszany, opierał się o ścianę i nie miał miejsca by się cofnąć. - Żadnej mocy, tylko dotyk – powiedziałam miękko i tylko przycisnęłam wargi do ust Adaira. Na chwilę przestał oddychać, smakował bardziej strachem niż pożądaniem. Osunęłam się, by spojrzeć na jego twarz i zobaczyłam jak strach przemienia się w zakłopotane zdziwienie. - Nie rozumiem cię, Księżniczko. - Ponieważ ona nie jest sidhe. - Pytałeś, czym jesteśmy, Kieran – obróciłam się i spojrzałam na klęczącego mężczyznę. – Jesteśmy bóstwami natury. Jesteśmy w pewien sposób uosobieniem natury. Nie jesteśmy ludźmi, bez znaczenia jak bardzo jesteśmy do nich podobni. Jesteśmy czymś innym, ale wielu z nas o tym zapomniało. - Jak śmiesz prawić nam wykłady o tym, czym są sidhe, kiedy stoisz tu, najbardziej ludzka pomiędzy nami, najniższa pomiędzy nami wszystkimi. Wstałam, rozciągając nogi, które trochę zdrętwiały od trzymania na nich Galena. - Kiedy byłam dzieckiem, dałabym prawie wszystko, by być jedną z tych wysokich, szczupłych sidhe, ale kiedy dorosłam, cenię coraz bardziej moje mieszane dziedzictwo. Cenią moją krew skrzatów, moją ludzką krew, nie tylko krew sidhe płynącą w moich żyłach. Aisling, ściągnij swoja koszulę. Jeżeli jestem za bardzo śmiertelna, by spojrzeć na twoją pierś, wtedy jestem również za bardzo śmiertelna, by być twoją królową. Pozwól sprawdzić Hafwyn, który z was jest bardziej ranny, by mogła jednego z was uleczyć. 235
Zaczął się kłócić. - Jestem Księżniczką Ciała i Krwi, córką Essusa i będę królową. Zrobisz jak ci rozkażę. Adair traci krew, kiedy ty zachowujesz się jak wstydliwa dziewica. Nawet przez welon mogłam zobaczyć, że uraziłam jego dumę, a żaden mężczyzna nie lubi, kiedy postępuje się w ten sposób. Zrzucił płaszcz na ziemię i zerwał z siebie tunikę przez głowę, jednym szybkim ruchem. Nie czekał, aż powiem mu, by ściągnął bieliznę. Po prostu zerwał ją przez głowę, zawahał się tylko przy twarzy, ale upewnił się, że welon jest na swoim miejscu. Nie kłóciłam się o welon, jego twarz kiedyś była w stanie zauroczyć boginie, tak samo jak sidhe. To nie jego pierś przyciągnęła moje spojrzenie, chociaż to była bardzo ładna pierś, o szerokich ramionach i uroczym brzuchu, może poza krwawiąca raną od bioder do pasa. To, co przyciągnęło moje spojrzenie, to jego skóra, która wyglądała, jakby posypana złotym pyłem, lśniąca i błyszcząca w świetle. W słońcu oślepiłby oczy. Widziałam jego nagie plecy, pośród pozostałych strażników, kiedy królowa oszalała od magicznej trucizny. Rozkazała im wszystkim rozebrać się i zrobili to ze strachu przed nią. - Jest tak, jak się obawiałem – powiedział. Potrząsnęłam głową. - Widziałam cię już nagiego, Aisling, chyba że był tam jeszcze ktoś ze złotym pyłem na skórze. - Kiedy nas ocaliła – odezwał się Adair – leżałeś na podłodze. Aisling zadrżał, może od ręki Hafwyn na jego ranie, może od wspomnienia tego, co zrobiła królowa, nie byłam tego pewna. - Zapomniałem. - Czyli jednak może nie tak śmiertelna – odezwał się Galen z miejsca, na które się przesunął, siedział oparty o ścianę.
236
- Lub może wielki Aisling utracił swoją moc – powiedziała Melangell – i ukrywa się za welonem nie dlatego, ponieważ może zauroczyć nas wszystkich, ale ponieważ nie może. Aisling zesztywniał, a tym razem wiedziałam, że nie od tego, co stwierdziła Hafwyn: - To tylko płytkie rany. Adair bardziej potrzebuje leczenia. - Zrób to, muszę zobaczyć się z policją. Aisling ścisnął swoje nagie ramiona, jakby coś go zabolało. Melangell zaśmiała się. Hawthorne przyłożył ostrze bliżej do jej skóry i śmiech ucichł, ale nadal wydobywał się z jej ust cichy chichot. - Dlaczego zaatakowaliście Galena? Dlaczego właśnie on? Odpowiedziała Hafwyn. - Został wybrany, ponieważ jest jedynym zielonym człowiekiem pomiędzy twoimi strażnikami. Melangell zasyczała, - Nie wiesz na tyle, by im pomóc. - Ma rację – powiedziała Hafwyn, kiedy Adair podnosił ubranie przy ranie. – Wiem, dlaczego go wybrali, ale nie wiem, dlaczego miało znaczenie to, że jest zielonym człowiekiem. - Czy Melangell wie? Hafwyn przytaknęła. - Wie prawie wszystko, co planują strażnicy. Może nie wszystko, co książę robił, zanim został uwięziony, ale większość. Skinęłam głową. - Dobrze. Podeszłam do niej, stając poza jej zasięgiem, ponieważ nawet kiedy miała związane ręce, nie chciałam ryzykować jej dotyku. Kiedyś była zdolna zabić przez miłość. Nie za pomocą seksu, ale przez sam dotyk jej skóry.
237
Wprawdzie straciła swoją moc, a przynajmniej tak mówiono, ale lepiej uważać. - Daję ci ostatnią szansę, Melangell. Powiedz nam, dlaczego macie na celu Galena, i to nie raz, ale dwukrotnie. Wiem, że to Cel zapłacił krwawym motylom, by starały się go zniszczyć. Dlaczego to jest tak ważne, żebym nie spała z Galenem? Gestem nakazałam Hawthornowi, by odsunął się na tyle, by mogła mówić, gdyby chciała. - Nie zdradzę mojego pana, przysięgałam Celowi. Nigdy nie służyłam twojemu słabemu ojcu. Uśmiechnęłam się do niej słodko. - Mój ojciec był wystarczająco wielki, by nie przejmować się drobnymi obrazami. Odmawiasz odpowiedzi na moje pytania. - Żadna magia, ani tortury jakie możesz wymyślić, nie sprawią, że zapomnę o mojej lojalności. – Rzuciła mściwe spojrzenie na Hafwyn, która była zajęta leczeniem Adaira. - Aisling, czy czujesz się wystarczająco dobrze, by podejść tutaj na chwilę? -
To
tylko
zadrapanie,
nic
więcej
–
gdyby
był
człowiekiem
potrzebowałby pewnie dziesięciu szwów, może więcej. Nie nazwałabym tego zadrapaniem, ale to nie było moje ciało. Podszedł do mnie, z nagim mieczem w dłoni. - Odłóż miecz, Aisling. Zawahał się tylko na chwilę. - Czego chciałabyś ode mnie, Księżniczko, jeśli nie mojego miecza? - Jeżeli pokażesz swoją twarz kobiecie sidhe, ta powie ci wszystko, o co zapytasz? - Chodzi ci o to, żeby ją zauroczyć, a potem przesłuchać? - Tak. 238
Oczy Melangell rozszerzyły się nieco. - Nigdy nie używałem moich mocy w ten sposób. - To może zadziałać? Pomyślał chwilę. - Tak. - Sprawdźmy więc, czy z pożądania powie nam to, czego nie chce powiedzieć z lojalności. Nakazałam gestem, żeby odwrócić Kannę, drugą strażniczkę Cela twarzą do ściany. Dogmaela odeszła na koniec korytarza. Może była rozdarta z powodu lojalności, ale nie na tyle, by dołączyć do swoich klęczących towarzyszy. Ani na tyle, by ich chronić. Interesujące, że Melandell i Kanna mówiły tylko do Hafwyn, jakby Dogmaeli tu nie było. Aisling wyciągnął ręce do swojego złotego welonu. - Lepiej będzie, jeżeli odwrócisz wzrok, Księżniczko. Skinęłam głowa i przesunęłam się do tyłu. Chociaż przyznałam się sobie, że nieznośnie chciałam spojrzeć na jego twarz. Zobaczyć kogoś tak pięknego, że jedno spojrzenie może sprawić, że poczujesz natychmiastowe pożądanie do niego. Piękno tak wielkie, że jedno spojrzenie i możesz zdradzić wszystko, co jest ci drogie. Zastanawiałam się nad tym. Mróz znał mnie na tyle, by objąć mnie ramionami i odsunąć od Aislinga. Spojrzał na mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Cóż miałam powiedzieć. Aisling odwinął swój welon i mogłam zobaczyć, że jego włosy są żółte i złote, jak pasma miodu, podobne do złota na jego skórze, lśniące razem. Jego włosy były starannie zaplecione, tak że wyglądały na krótsze niż były. Jeżeli nikt nie mógł spojrzeć w jego twarz, to kto czesał mu włosy? - Zamknęła oczy – powiedział. - Hawthorne, wytnij jej powieki. Odrosną.
239
Zrobiła to, co miałam nadzieję, że zrobi. Przy pierwszym dotknięciu noża otworzyła oczy. Zamrugała i Hawthorne odsunął się. Jej spojrzenie powędrowało do ciała Aislinga, jakby przyciągane wbrew jej woli. Wiedziałam, kiedy sięgnęło jego twarzy, ponieważ zobaczyłam jej oczy. Widziałam szok na jej twarzy. To był przerażający widok, jakby zobaczyła nie wielkie piękno, ale ogromną brzydotę. Hawthorne odwrócił twarz, Lord Kieran również. Tylko Crystall patrzył w odsłoniętą twarz Aislinga bez zawahania się. Uśmiechnął się, jakby zobaczył coś wspaniałego. Jego czysta, biała skóra napełniła się blaskiem, jakby wzrok rozniecił jego magię. Dopiero kiedy jego włosy zaczęły mienić się kolorami, jak pryzmat odbijający światło, odwrócił się, jakby nie mógł znieść dłużej tego widoku. Melangella krzyknęła, a był to krzyk nieodwracalnej straty. Odbił się echem od kamieni, a jej oczy wypełniły się … miłością. To nie było pożądanie, bez znaczenia co mówił Adair. Jej oczy wypełnione było bezmyślnym przywiązaniem nastolatka, kiedy zakocha się po raz pierwszy, lub jak nowożeńców podczas idealnego miesiąca miodowego. Patrzyła na Aislinga, jakby był całym światem. Melangell nigdy nie lubiła Aislinga. Teraz patrzyła na niego w sposób, w jaki kwiaty patrzą na słońce. Kiedy to zobaczyłam, poczułam się niedobrze. Nie lubiłam Melangell, ale to było… złe. Jeżeli na to nie było lekarstwa, to zrobiłam jej coś gorszego niż jakiekolwiek tortury, jakie mogłam wymyśleć. Być beznadziejnie, całkowicie zakochanym w kimś, kto cię nienawidzi. Tego nawet nie wymyślił Dante w swoim Piekle. Mróz wydawał się to rozumieć, bo odezwał się. - Aisling, zadaj jej pytanie. - Dlaczego zaatakowaliście Galena? - By go zabić – może nie była aż tak zauroczona jak wyglądała. - Dlaczego chcieliście go zabić? - Ponieważ Książę Cel chce go powstrzymać od pójścia do łóżka z Meredith.
240
- Dlaczego tego chce? Melangell potrząsnęła głową, starając się oczyścić myśli. Aisling klęknął przed nią, przybliżając swoją twarz i ciało bliżej do niej. - Dlaczego Cel nie chce, by Galen spał z Księżniczką Meredith? Znów zamknęła oczy. - Nie – powiedziała – Nie. - Nie możesz wyrzucić mnie ze swoich myśli, Melangell. Musisz mnie widzieć. Teraz nie możesz na mnie nie patrzeć – Jego głos był szeptem, ale wydawał się pełzać po mojej skórze. Sprawił, że zadrżałam, a nie był skierowany na mnie. Mróz wyszeptał mi do ucha. - Jej moc była kiedyś podobna do jego, może to znaczyć, że próbuje mu uciec. - Mogła zabijać dotykiem. - Ale jak sprawić, by mężczyzna dotknął cię, Meredith? Sprawiając, by cię pragnął. To miało sens, chociaż szczerze mówiąc Melangell była wystarczająco piękna i bez dodatkowego uroku. Aisling pochylił się nad nią, jakby chciał ją pocałować, ale odepchnęła się do tyłu tak daleko, jak pozwolił jej Hawthorne. - Nie dotykaj mnie – powiedziała. - Powiedziałaś, że moja moc wyblakła, Melangell. Dlaczego więc obawiasz się mojego dotyku, jeżeli jestem tylko cieniem tego, czym byłem? Dlaczego Cel chce, by Galen nie spał z Meredith? – Chwycił jej twarz w swoje ręce i krzyknęła, ale nie z bólu. – Zamierzam wypróbować na tobie swoją magię, Melangell – pocałował ją, długo i dokładnie. Mróz napiął się przy mnie. Znaczyło to, że kiedyś pocałunek od Melangell był czymś niebezpiecznym. Tego nie wiedziałam. Faktycznie niebezpieczny. 241
Aislin odsunął się, a na jej twarzy widać było pożądanie. - Moja słodka, powiedz mi, dlaczego Książę Cel chce utrzymać Galena z dala od łóżka Meredith? Przełknęła tak twardo, że słychać było w całym pokoju, - Przepowiednia mówi, że zielony człowiek sprowadzi życie z powrotem na dwór. - Jaka przepowiednia? – zapytał Aisling. - Cel zapłacił jasnowidzowi, by powiedział mu, czy Meredith będzie prawdziwym zagrożeniem. Sprowadzi życie na dwór z pomocą zielonego człowieka i kielicha. Galen był jedynym zielonym człowiekiem, którego wzięła ze
sobą.
Kiedy
zobaczyliśmy,
co
zrobiła
na
konferencji
prasowej,
wiedzieliśmy, że on jest jej zielonym rycerzem. - Czy przyszło do głowy komukolwiek z was, że zielony człowiek jest metaforą na bóstwa rolnicze, czy nawet innym określeniem małżonka? – zapytałam. Melangell zignorowała mnie, ale kiedy Aisling powtórzył to samo pytanie, odpowiedziała. - Książę Cel powiedział, że przepowiednia mówiła o Galenie. - A wy wierzycie we wszystko, co mówi Cel? – Zapytałam. Kiedy Aisling powtórzył pytanie odpowiedziała. - Tak. - Głupcy – powiedziała Hafwyn za nami. - Co jeszcze powiedziała przepowiednia? – zapytał Aisling. - Że jeżeli ktoś z ciała i krwi siądzie na tronie, Cel może zginąć. - Jak rozumie „Ciało i krew”? - Śmiertelnik. - Musiało was naprawdę wystraszyć, kiedy księżniczka powróciła z ciałem i krwią, jako rękami mocy.
242
- Tak – powiedziała Melangell. - Czy jest jeszcze coś, co zrobił Cel, o czym powinniśmy wiedzieć? – Zapytał Aisling, a ja zapisałam sobie w pamięci, że był bardzo skrupulatny. Przesunęła się jakby z cierpienia. Hawthorne cofnął się, nie chcąc jej dotknąć. Jego moc nie była podobna do innych, ale może bał się, że zostanie zauroczony przez Melangell. Jakakolwiek była tego przyczyna, kiedy jej ręce poruszyły się, kawałek ubrania, którym były związane rozluźnił się, a ponieważ Hawthorne się odsunął, nie widział tego. Aisling sięgnął po miecz, ale klęczał i był pod złym kątem. Jej ręce podniosły się i zaczęła drapać oczy, kiedy na nią patrzyliśmy. Przestała dopiero wtedy, kiedy spłynęła krew. - Nie możesz teraz wymusić ode mnie więcej tajemnic – powiedziała, a jej głos był pełen jej zwykłego gniewu. Aisling wsunął swój na wpół wysunięty miecz z powrotem do pochwy. - Melangell, nie możesz mnie nie widzieć. Mówiłem ci to. Nie mogłam powiedzieć, czy to co spływało, to były jej łzy, czy poszarpane oczy. -
Widok
twojej
lśniącej
twarzy
będzie
ostatnią
rzeczą,
jaką
kiedykolwiek zobaczę. Nienawidzę cię za to, ale nie żal mi tego. - Och, Melangell – powiedział i dotknął jej twarzy. Potarła zakrwawionym, mokrym policzkiem o jego rękę w sposób, w jaki robią to kochankowie. Pozwoliła mu objąć swoją twarz na chwilę, potem odsunęła się od niego. - Zabierzcie mnie do królowej, zabierzcie mnie do celi, nie dbam o to. Ale zabierzcie mnie z daleka od niego. Hawthorne postawił ją na nogi, zawiązał znów ręce, sprawdził więzy. - Co chcesz, żebyśmy z nią zrobili, Księżniczko? - Mam prawo być zaprowadzonym do królowej – powiedział Kieran. -
Tak,
ale
to
nie
jest
jej
prawem.
Gdyby
Cel
był
wolny,
zaprowadziłabym ją do niego, ale … - potrząsnęłam głową, odwróciłam wzrok 243
od jej rozgniewanej twarzy. – Mróz – schowałam twarz w jego pierś. – Mróz, nie wiem, co z nią zrobić. - Zabierz ją do celi. Powiedz Ezekielowi, by jej nie ruszał, aż nie otrzyma wiadomości od księżniczki. - A co z Kanną. - Weź ją również. - Lordowie? - Zaprowadź ich do królowej i zobacz, co z nimi zrobi. Wyznaczył
strażnikom
obowiązki.
Wysłał
Dogmaelę
z
Lordami.
Przemówiła do mnie, kiedy przepchnęła Kierana obok mnie. - Nie jestem miłośniczką kobiet. To był taki dziwny komentarz, że po prostu odpowiedziałam. - Ja również nie. - Ale Hafwyn… Zorientowałam się, że kiedy staraliśmy się rozwiązać zagadkę zamachu na Galena i perfidii Cela, ona martwiła się o swoją moralność. Chciała uwolnić się od Cela, ale nie wystarczająco, by być z kobietą. By uwolnić się od Cela, mogłabym przespać się z czymś, co nigdy nie było człowiekiem i nigdy nie będzie. Wiedziałam, że to mniejsze zło. Patrząc w oczy Dogmaeli nie wiedziałam, czy płakać, czy śmiać się. Nadal widziałam oczy Melangelli w swojej głowie. Prawdopodobnie będą nawiedzać mnie w koszmarze. - Pojdę do łóżka z Hafwyn i z każdym, kto przyjdzie do mnie, nie dlatego, że jestem miłośniczką kobiet, ale ponieważ nie zostawię nikogo na łasce Cela, jeżeli mogę go ocalić. Teraz zabierz Kierana do królowej i zdaj sprawozdanie, szczerze i dokładnie o jego zbrodniach. Wyszła i inni poszli z nią, dwaj strażnicy nieśli nadal nieprzytomnego Lorda Innisa pomiędzy sobą. Zostawiał za sobą ścieżkę ze świeżej krwi, kiedy zniknęli za rogiem.
244
Aisling znów owinął złoty welon dookoła twarzy i włosów. Rana na jego boku zaczęła się już uleczać. - Coraz lepiej korzystasz ze swoich mocy – powiedziałam, moja twarz nadal była na wpół ukryta w piersi Mroza. - Udało mi się pobić ją w jej własnej grze. Kiedyś była dla mnie prawie idealnym partnerem. - Straciła wiele z tego, czym była – powiedział Mróz. - Kiedyś była Słodką Trucizną. Chciałam zapytać go, czy było mu przykro z powodu tego, co zrobił Melangell. Czy nie dręczyło go to, że kobieta wydrapała sobie oczy, by nie patrzeć mu w twarz? Ale nie powiedziałam tego głośno. To ja kazałam mu to zrobić. To ja byłam za to odpowiedzialna. Powiedzieć, że nie rozumiałam, nie było żadną obroną. Nie należy używać magii, której się nie rozumie, ponieważ może zdarzyć się takie gówno. Ukryłam swoją twarz w piersi Mroza, więc mogłam nie patrzeć na Aislinga, nawet kiedy włożył welon. Zaśmiał się, głębokim, bogatym, męskim śmiechem. - Mnie nazywano Okropne Piękno. – Ale jego głos powiedział, że był zadowolony z siebie. Chciałam powiedzieć mu, że nie rozumiałam, ale tego nie zrobiłam. To nie była wystarczająco dobra wymówka.
245
Rozdział 22 Major Walters, policja, technicy, dr Polaski i medyczni inspektorzy nic nie mieli, ale narzekali. Ich laptopy nie działały. Ich komórki nie działały. Nie działało nic z tego, co mieli z sobą, co potrzebowało elektryczności czy baterii. Czy to ja krzyczałam wcześniej i dlaczego krzyczałam imię Galena? Osłona ukryła większość znaków. Oboje, Galen i ja byliśmy w tym wystarczająco dobrzy, by ukryć krew. Tak długo jak nikt nas nie dotknął i nie zorientował się, że nasze ubrania były lepkie od krwi, byliśmy w stanie ukryć nasz wygląd. - Nie jesteśmy pewni, co się dzieje z waszą nowoczesną technologią, tutaj na dole. Przykro mi, że wasze urządzenia nie działają – powiedziałam. Chciałam
całkowicie
ominąć
sprawę
krzyków,
ale
nie
chciałam
go
zdenerwować. Policja nie lubi, kiedy się coś kręci, zwłaszcza jeśli są, być może, nadal wkurzeni, że miejscowi federalni mieszają się w ich sprawy. Nie ma znaczenia jak bardzo Walters był zadowolony z ustawienia Marqueza, skoro nadal mogło to być dla niego kłopotliwe. - Wewnątrz kopca są rzeczy, które są przerażające. Jedna z nich niemalże zaatakowała Galena. To wszystko. Odwróciłam się, mając nadzieję odsunąć się od Waltersa i jego pytań. Nie miałam w tej chwili siły na gierki słowne. Przypomniałam sobie twarz Melangell. Zapewnienie Mroza, że jej oczy wyleczą się, było małym pocieszeniem, jeżeli nie mogła wyleczyć się z obsesji na punkcie Aislinga. Ukradliśmy coś Melangell, skoro nie mogła wyleczyć się z tej miłości. Walters chwycił mnie za rękę. Nie spodziewałam się, że mnie dotknie. - Księżniczko Meredith, co ty… Głos zamarł mu w gardle, ponieważ ręka, którą mnie dotknął była lepka od krwi, która ją pokryła. Szarpnął mnie, prawie mnie przewracając, a moja koncentracja okazała się niewystarczająco dobra. Mróz poruszył się, by
246
mnie chronić, ale magia ochronna opadła. Walters ujrzał przelotnie to, co ukrywałam. Spojrzał na innych, ale wszyscy byli zajęci swoja pracą, zbieraniem dowodów, mimo że ich gadżety nie działały. Walters nie puścił mojego ramienia. - Musimy porozmawiać – powiedział, zadziwiająco spokojnym głosem. - Na osobności – dodałam. Skinął głową. - Proszę puścić księżniczkę – powiedział Mróz. - Wszystko w porządku Mrozie. – Przeszłam za róg, trochę dalej w dół korytarza. Lśniący biały marmur z żyłkami złota i srebra zastąpił szare kamienie w miejscu, gdzie Mistral i ja kochaliśmy się. Było tak, jakbyśmy zmienili coś w charakterze kopca. Królowa nie będzie z tego zadowolona, ale będę zajmować się tylko jednym problemem na raz. Po chwili byliśmy sami, jedynie z kręgiem moich strażników. - Pokaż mi, co czułem Księżniczko, ponieważ to nie jest to, co widzę. Czy powinnam go zwodzić? Może tak, ale byłam już zmęczona gierkami. Nadal nie wiedzieliśmy, gdzie zniknął Amatheon. Kielich również zniknął i nie wiedzieliśmy gdzie i kiedy się pojawi. Jedynym powodem dla którego Mróz był ze mną, kiedy zmaterializowałam się w innym korytarzu, było to, że chwycił mnie, kiedy zaczęłam znikać. Gdyby nie to, pojawiłabym się sama, niechroniona, pośrodku walki. Opuściłam zasłonę i miałam niewielką satysfakcję, kiedy zobaczyłam, jak oczy majora Waltersa rozszerzyły się, zanim znów przybrał swoją maskę gliny. Ale przez chwilę widziałam jego przerażenie i pomyślałam, że muszę wyglądać gorzej, niż mi się wydawało. - Co u licha, pani się stało? – Puścił mnie, a na ręce pozostały mu resztki wyschniętej krwi.
247
- Była następna próba zamachu – powiedziałam, nie wspominałam, że nie był skierowany na mnie. – Galen był ranny w walce – prawda, chociaż odległa. Walters spojrzał na Galena. Skinęłam głową i Galen opuścił zasłonę. Nawet odwrócił się, by Walters mógł zobaczyć zakrwawione plecy. - Jakim cudem on chodzi? -
Sidhe
uzdrawiają
się
szybciej
niż
zwyczajni
śmiertelnicy
–
powiedziałam. - Utracił aż tyle krwi i uzdrowił się? - Jestem trochę uzdrowiony – powiedział Galen – ale daj mi godzinę lub dwie i będę jak nowy. - Chryste, chciałbym się tak szybko uleczyć. - Ja też – powiedziałam. Spojrzał na mnie. - Zapomniałem, że jest pani śmiertelna, tak jak my. Wzruszyłam ramionami. - To tylko plotki. - Ale nie uzdrawia się pani tak szybko jak pozostali. - Nie. - Pani ramię nie jest już na temblaku – powiedział i wskazał. - Nie, uzdrowiłam się w rytuale – Uzdrowił mnie seks z Mistralem, ale nie musiałam wszystkiego wyjawiać. Potrząsnął głową. - Czy coś z tej krwi jest pani? Potrząsnęłam głową. - Nie.
248
- Jego ostatnim razem – wskazał Mroza, – teraz jego – wskazał Galena. – Sprawi pani w końcu, że któregoś z nich zabiją. - Mam nadzieję, że nie – pozwoliłam, by słychać było w moim głosie jak byłam zmęczona, jak byłam nieszczęśliwa. - Wracaj do L.A. Księżniczko. Zabierz swoich ludzi i wracaj. - Dlaczego? - Ponieważ były tu dwie próby zamachu i podwójne zabójstwo. Ktoś chce twojej śmierci i nie dba o to, kogo zrani. Jeżeli chcą twojej śmierci aż tak bardzo, to w końcu im się uda. Może nie dziś, czy jutro, ale jeżeli pani zostanie, zabiją panią. - Stara się pan mnie przerazić, majorze Walters? - Nie chcę, by zginęła pani na mojej zmianie. Zgodziłem się zająć pani miejscem zbrodni, częściowo po to, by ratować moją karierę. Jeżeli pani zginie, kiedy będę na ziemiach faerie, nigdy się nie podźwignę. Zawsze będę tym, który pozwolił pani zginąć. - Jeżeli zabiją mnie, majorze Walters, to jedyny sposób by ich powstrzymać, to zginąć przede mną. Nie wydaje mi się, żeby to było bardzo pomocne. - Żartuje pani? Westchnęłam i potarłam czoło, walcząc by nie krzyknąć. - Nie, majorze. Nie żartuję. To co poluje na mnie, nie jest czymś, przed czym może mnie pan ochronić. Potrzebuję, byście rozwiązali sprawę tych morderstw, ale szczerze mówiąc, gdybym wiedziała, jak niebezpiecznie jest teraz w faerie, nigdy bym was tu nie przyprowadziła. - Jesteśmy policją, Księżniczko Meredith. Jesteśmy przyzwyczajeni do ryzyka. Potrząsnęłam głową. - Czy macie wystarczająco dowodów? Macie to, czego potrzebujecie?
249
- Dr Polaski chce wiedzieć, co się stanie, jeśli dostarczy dowody obciążające kogoś. - Czy coś znalazła? - Chce wiedzieć jaki… – zawahał się przy tym słowie – użytek zrobicie z dowodów, jakie zgromadzimy. - Użyjemy ich by złapać i ukarać mordercę – powiedziała. Potrząsnął głową wciskając wielką rękę do kieszeni swojej kurtki. - A co z procesem? Uśmiechnęłam się, chociaż wiedziałam, że to nie był miły uśmiech. - W krainie faerie nie ma procesów, majorze Walters. - Czy użyjecie naszych dowodów by kogoś zabić? - Karą za morderstwo pomiędzy nami jest zazwyczaj śmierć, a więc tak, zostanie skazany. - Musimy wrócić do laboratorium i skontaktujemy się później. - Coś znaleźliście. Skinął głową. - Gdyby to miał być proces, chcielibyśmy to jeszcze przepuścić przez komputer. Jeżeli to co mamy, ma zostać wykorzystane do skazania kogoś, chcemy być bardziej ostrożni. - Co znaleźliście? – zapytałam. - Jeszcze nie – potrzasnął głową. - Czy zdajecie sobie sprawę, że ten morderca może być jednym z tych, którzy dokonali zamachu na moje życie? Nie mówiąc mi, co podejrzewacie, lub kogo podejrzewacie, narażacie mnie na śmierć. Zanim przeanalizujecie swoje dane, dla mnie już może być za późno. Zacisnął ręce w pięści i zamknął oczy. - Mówiłem to pani doktor na wiele sposobów. Nie chce zmienić decyzji. - Czyli pan również nie wie – powiedziałam. 250
- Wiem tyle, że mamy czyjś odcisk. Wzięliśmy próbki od wszystkich, którzy mieli dostęp do korytarza. - Strażnicy – powiedziałam. - I personel kuchenny – dodał. Spojrzałam na niego. - To był jeden z królewskich strażników, tak pan uważa? - Tego się właśnie obawiam. - Mogłabym zmusić ją, by mi powiedziała, co wie, lub kazać zrobić to jednemu z moich strażników. - Używanie magii przeciwko policji i jej współpracowników jest zbrodnią, Księżniczko, - Jestem objęta immunitetem. - Już nigdy moje biuro, czy ktokolwiek z nas nie pomógłbym wam. Może nie otrzymałaby pani pomocy od nikogo. Żadna ludzka instytucja nie zaufałaby pani. Przyprowadzenie nas tutaj i
przemoc psychiczna –
potrzasnął głową. – Mogę nie zgodzić się z Polaski, ale będę walczył o zachowanie jej wolnej woli i wyboru. Spojrzałam w jego jasne oczy i wiedziałam, że tak właśnie myśli. Może wydobyłabym coś użytecznego od Polaski, ale policja nigdy więcej by mi nie zaufała. Mogłam też pozwolić im odejść i mieć nadzieję, że pani doktor wie, co
robi.
Gdybym
nie
potrzebowała
ich
doświadczenia,
po
co
przyprowadzałbym ich do kopca? - Ufam opiniom dr Polaski i jej uporowi. Dotrzymam zasad. Mróz poruszył się obok mnie, jakby się nie zgadzał. - Wszyscy będą przestrzegać tych zasad, czy to jest jasne? Niektórzy skinęli głową. Ivi uśmiechnął się, jakby nie do końca mi wierzył. Lub może po prostu śmiał się ze swojego własnego żartu. Z Ivi nigdy nic nie wiadomo.
251
- Rozumiem – powiedział Mróz. – Nie zgadzam się, ale będę przestrzegał zasad. Walters skinął głową. - Postaram się pospieszyć panią doktor i jej techników, i dać pani dowody tak szybko, jak to tylko możliwe. Ale odciski nie są dowodem morderstwa. Nie są wystarczające, by kogoś skazać. - Nie przed ludzkim sądem – powiedziałam. - Widzi pani, takie zdania sprawią, że Polaski usiądzie na tych dowodach. Nigdy ich nie dostaniecie. - Ale nie jej to mówię. - Myśli pani, że dam pani to, jak tylko dostanę. - Myślę, że pan rozumie bardziej niż ona, jakie niebezpieczeństwo czyha na mnie i moich strażników. Spojrzał na mnie przez długą chwilę. - Może, ale w jednym zgadzam się z Polaski. Nie chcę być tą osobą, która da pani wystarczające dowody, żeby zabić niewinnego człowieka. Kiedy ktoś zginie, Księżniczko Meredith, tego się nie da odwrócić. Chcę być pewnym, że będzie to właściwa osoba, zanim ktokolwiek pójdzie pod topór. - Tak jak ja, majorze i chcę zobaczyć, że mamy więcej dowodów. - Powiedziała pani, że użyjecie tych dowodów do skazania kogoś. - Powiedziałam, że tak być może i pewnie będzie, ale tak jak wy, chcę być pewna. To kwestia uczciwości, ale poza tym, majorze Walters, kiedy ktoś zostanie
skazany,
dochodzenie
zostanie
zawieszone.
Jeżeli
skażemy
niewłaściwą osobę, morderca nadal będzie na wolności i może znów zabić. Nie chcę tego. - Chodzi więc nie tyle o skazanie niewinnej osoby, co o zostawienie winnej na wolności. - Winny morderca pozostawiony wolno, może znów zabić. Skinął głową. 252
- Jeżeli komuś ujdzie morderstwo na sucho, najczęściej znów zabija. – Spojrzał na mnie. – Skoro wszyscy tutaj, poza panią, są nieśmiertelni, to dlaczego Beatrice zginęła? - To jest następny problem, nieprawdaż? - Może… - powiedział Aisling. Nie chciałam na niego patrzeć. Zorientowałam się, że byłam na niego zła o to, co zrobił Melangell. Zła, że nie widziałam, żeby było mu żal. Jego ton głosu sugerował, że się prawie tym cieszył. Nagle do naszej grupy dołączył Mistral. - Proszę o wybaczenie, Księżniczko Meretith. Królowa Andais chce rozmawiać z tobą – jego twarz była zupełnie neutralna, gdy to mówił. Za neutralna. Coś było źle. - Księżniczko Meredith, dlaczego po prostu nie poprosić tej pani doktor – odezwał się Aisling. Zapatrzyłam się przed siebie i pomyślałam chwilkę, potem odwróciłam się bardzo ostrożnie i spojrzałam na Aislinga. - To nie jest zły pomysł – powiedziałam, a ton mojego głosu mówił więcej niż wyraz twarzy. Aisling uśmiechnął się. Widziałam jego twarz przez zasłonę na tyle, by się to zauważyć. Odwróciłam wzrok od niego. Starałam się, by wyglądało to na niewymuszony ruch, ale nie wydawało mi się, żeby on, czy inni mężczyźni byli głupcami. Może Mistral nie rozumiał, dlaczego nie chciałam widzieć tego cienia uśmiechu, ale on nie wiedział, że napuściłam uśmiech Aislinga na kogoś innego. - Nie – powiedział Walters. - Wszyscy spojrzeliśmy na niego. - Dlaczego nie? – zapytałam - Nie powinienem pani mówić. 253
- Pan tu dowodzi, prawda? Przynajmniej ludźmi. - Teoretycznie tak, ale ona jest szefem ekipy medycznej i to ona dowodzi swoimi ludźmi. Gdybym był szefem policji, to co innego, ale nie jestem. - Nie możesz przekonać jej do współpracy – powiedział Mróz. Walters pokręcił głową. - Byłaby wkurzona, gdyby wiedziała, jak wiele wam powiedziałem. A jeżeli się wkurzy, będzie jeszcze mniej skłonna do dzielenia się wiedzą. - To dlaczego nam pan powiedział? – zapytał Aisling. Moje oczy uchwyciły spojrzenie Waltersa, w chwili kiedy się odezwał. - Ponieważ to mógł być jeden z tych, którzy byli z wami na korytarzu. Ponieważ tylko od nich wzięliśmy odciski. Nie chcę podawać wam imienia, tylko dlatego, że jego odciski znalazły się w miejscu, w którym nie powinny być, nie jeżeli zamierzacie go zabić. Nie chcę, żebyście się pozabijali. - Dlaczego, majorze Walters, czuję się dotknięta – nie uśmiechałam się, kiedy to mówiłam. - Proszę mi dać swoje słowo, że podejrzany nie będzie zraniony w żaden sposób, a pomogę wam w rozmowie z Polaski. - Daję moje słowo, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by uchronić go od zranienia. - Zrobienie wszystkiego co jest w mocy, to nie to samo, co obiecanie, że nie będzie skrzywdzony – powiedział Walters. - Nie, nie to samo. Ale jestem Księżniczką Meredith, a nie królową. Nie jestem tu władcą absolutnym. Pan też może mi coś obiecać, ale co się stanie, jeżeli szef policji wyda panu inny rozkaz? Potrząsnął głową. - Dobrze, porozmawiajcie z Polaski, ale nie będzie szczęśliwa. - A dlaczego miałaby być?
254
- Co? – zapytał. Potrząsnęłam głową. - Proszę mnie zignorować, Walters. Nie czuję się najlepiej. - Gdyby to na mnie dokonano dwóch zamachów, byłbym wkurzony. Pomyślałam o tym. To nie to, że ktoś próbował zabić mnie, było dla mnie zmartwieniem. Tylko to, że ktoś próbował zabić innych. Może to jest powodem, dla którego prezydent i jego rodzina nie powinni przyjaźnić się z agentami, którzy ich chronią. Na rękach Galena nadal była krew, jego krew, zasychająca i trochę lepka. Za wiele krwi. Za wiele zdarzyło się w tak krótkim czasie. Trzymając rękę Galena zaczęłam drżeć. Zorientowałam się, że zaraz się załamię. - Majorze, może nas pan zostawić na kilka minut, proszę? – Mój głos trochę drżał. Chciał się sprzeciwić, ale było coś na mojej twarzy, co sprawiło, że po prostu skinął głową i odszedł w dół korytarza. Zmusiłam się, by stać spokojnie, aż zniknął z zasięgu wzroku, potem zaszlochałam. Przytuliłam się do Galena, czując, że osłona opada. Płakałam i szlochałam, aż zaczęłam hiperwentylować. Nie mogłam oddychać, a moje kolana zaczęły giąć się. Galen pociągnął mnie na ziemię, oparł się plecami ścianę, owinął swoje biodra moimi nogami i przycisnął mnie do siebie tak blisko, jakbyśmy uprawiali seks. Potem pogłaskał moje włosy. - W porządku, już w porządku – powiedział. - Długie, głębokie oddechy, Meredith – powiedział Mróz, klękając obok nas. – Oddychaj wolniej, lub zemdlejesz. Walczyłam z niewypowiedzianą, ogromną paniką. Walczyłam o oddech i nie udawało mi się. Galen pogładził moje włosy i skłamał mi. - Już dobrze, jesteśmy bezpieczni, jestem bezpieczny. Kłamstwa, wszystko to kłamstwa. Moje ciało krzyczało. 255
- Nie mogę oddychać, nie mogę oddychać. Mróz chwycił moją twarz swoimi rękami i chwycił mnie tak mocno, że aż zabolało. Sprawił, żebym spojrzała na niego. - Meredith, Meredith! Pocałował mnie. Może po prostu by przerwać hałasy, albo może nie mógł wymyśleć nic innego, co mógłby zrobić. Kruki Królowej są wyćwiczeni do broni, walki wręcz, strategii bitewnej, nawet polityki. Ale kobiecej histerii nie ma na tej liście. Jego usta zamknęły się na moich i zaczęłam się z nim szarpać. Nie było tu powietrza. Walczyłam, by uwolnić się z ramion Galena i uścisku Mroza, który odetchnął zimnym wiatrem prosto w moje usta. W chwili, kiedy zimno mnie dotknęło, zastygłam, jakby moje ciało zatrzymało się. Myślę, że zatrzymała się nawet krew w moich żyłach. Chwila nicości, cisza, bezruch, zimno. To było jakby zanurzyć się w marznącej wodzie, szok tym spowodowany zatrzymał histerię, zatrzymał na chwilę wszystko. Mróz odsunął się po pocałunku i wciągnęłam powietrze w wielkim, bolesnym oddechu. Wzięłam kilka głębokich, bolesnych oddechów, a on trzymał moją twarz i wpatrywał się w moje oczy, jakby czegoś w nich szukał. Jego szare oczy były znów zaśnieżone i poczułam, jakbym leciała naprzód, prosto w oczy Mroza. Zamrugał i to uczucie zniknęło, ale którejś nocy zamierzałam sprawdzić, co się stanie, jeżeli będę spoglądać w te śnieżne oczy. Ale nie dzisiejszej nocy. Nie dzisiejszej nocy. - Księżniczko Meredith – odezwał się kobiecy głos. – Przykro mi, że przeszkadzam. Otarłam łzy z twarzy, co nie pomogło wiele, bo roztarłam tylko więcej krwi Galena na swoją twarz. Musiałam wyglądać przerażająco, kiedy odwróciłam się by spojrzeć w twarz dr Polaski. Wzięła gwałtowny wdech, co pozwoliło mi się domyśleć, jak kiepsko wyglądam. Ludzie, którzy pracują w ekipie dochodzeniowej, nie tracą zbyt często oddechu.
256
- Major Walters zdradził mi nieco z tego, co zdarzyło się tu dzisiaj. – potrząsnęła głową i ściągnęła okulary, ocierając czoło wierzchem dłoni. - Nie chcemy, by opinia publiczna wiedziała, co się dzieje wewnątrz faerie – powiedział Mróz. - Umiem trzymać usta zamknięte – spojrzała na mnie i zobaczyłam coś w jej oczach, prawie litość. - Chciała pani mówić ze mną, Księżniczko Meredith? Wzięłam głęboki wdech, nieco drżący. Mój głos brzmiał ochryple i musiałam odchrząknąć, zanim końcu odezwałam się. - Proszę mi powiedzieć, dr Polaski, słucham. Strażnicy rozdzielili się, by mogła podejść bliżej do mnie. Nadal siedziałam na kolanach Galena, z nogami owiniętymi dookoła jego bioder. Jeżeli ta intymna pozycja peszyła ją, nie pokazała tego po sobie. Zostałam tak, ponieważ nadal chciałam być tak blisko Galena, jak tylko mogłam. To był sposób by trzymać się go, bez wyglądania jakbym się go trzymała. Ręce Galena opierały się delikatnie na moich plecach. Polaski klęknęła obok nas, więc nasze oczy były na tym samym poziomie. - Muszę wiedzieć kilka rzeczy i tylko pani może mi na nie odpowiedzieć, ale nie będę pytać bezpośrednio o osobę, jaką się interesuję. - Rozumiem – powiedziałam. Nałożyła okulary i potrząsnęła głową. - Nie wydaje mi się. Walters powiedział mi, że jakiekolwiek dowody znajdę, nie wykorzystacie ich w procesie. Będziecie go torturować i po prostu zabijecie. Czy to prawda? - Tak. Czekała, jakby spodziewała się, że powiem coś więcej. Potem uśmiechnęła się.
257
- Żaden człowiek jakiego znam – powiedziała – nie odpowiedział by tylko tak, na to pytanie. Starali by się uzasadnić, dlaczego zabierają komuś życie. Czuliby tak wiele rzeczy. – Spojrzała na mnie swoimi oczami otoczonymi długimi rzęsami. – Ale wy nie czujecie tego, co my powinniśmy czuć. - To nie są zawody ludzie kontra istoty magiczne, pani doktor. To kwestia kultury. Wyrosłam w świecie, w którym tortury są standardem przy zbrodniach, a egzekucje, chociaż rzadkie, przeprowadzane są wtedy, kiedy to jest konieczne. My nie trzymamy kogoś przez dwadzieścia lat w celi śmierci, podczas gdy szuka się luk prawnych. - Widziałam w mojej pracy wiele okropnych rzeczy, Księżniczko Meredith i jest kilkoro ludzi, których śmierć sprawiłaby, że spałabym lepiej. – westchnęła. – Chcę dostać pani słowo, że ci ludzie których ujawnię, nie zostaną straceni. - Nie mogę tego obiecać, nie bez kłamstwa. -
Pani słowo, że nie będą skazani, aż przeanalizuję
wysokie
zgromadzone dowody. Spojrzałam na Mroza i Mistrala stojącego za nim. - Myślicie, że mogę to obiecać i nie zostać krzywoprzysięzcą? - Myślę, że królowa uszanuje twoje słowo honoru i nie urazi ludzkiej policji – powiedział Mróz. - To nie było tak – powiedziałam. - Proste tak może nie być prawdą – powiedział, a jego twarz przybrała ten arogancki, pusty, ostrożny wyraz. Pomyślałam, że to bardziej dla pani doktor niż dla mnie. - Mistral? – zapytałam. - Bardzo zależy jej na dobrej opinii publicznej. Śmierć reportera była wystarczająco zła. Nie będzie ryzykować, złej prasy, jaką będziemy mieć, jeżeli skażemy kogoś bez dowodu. - A więc to jest tak – powiedziałam. 258
Spojrzał na Mroza, a potem obaj spojrzeli na mnie. - Ona jest Andais, Królowa Powietrza i Ciemności. – powiedział Mistral i wzruszył ramionami. - Pani słowo, że nie pozwoli pani nikogo skazać, aż nie przetworzę materiału dowodowego – powiedziała Polaski. Pomyślałam, co mogę obiecać Polaski. - Daję słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nikt nie został zraniony nieodwracalnie, zanim ponownie się pani z nami nie skontaktuje. - Zraniony nieodwracalnie – prawie się uśmiechnęła. – Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek się tak wyraził. Patrzyłam tylko na nią, dbając by moja twarz nic nie wyrażała. - Dobrze. Przyjmuję pani słowo. Proszę mnie nie zawieść. - Postaram się – powiedziałam. - Czy małe istoty magiczne mogą zmieniać postać? - Wiele z istot magicznych ma więcej niż jedną postać. - Czy te malutkie, mogą stać się duże, wielkości człowieka? - Mówiąc „malutkie”, ma pani na myśli małe skrzydlate istoty magiczne, krwawe motyle? Skinęła głową. - Niektóre z nich mogą zmieniać formę i być prawie ludzkiego rozmiaru. Ale to bardzo rzadkie pomiędzy nimi. Galen zaczął masować moje plecy. Nie byłam pewna, kogo starał się pocieszyć, siebie czy mnie. - Jak rzadkie? - Na tyle, że do niedawna myśleliśmy, że utraciły tę zdolność. - Wiemy tylko o jednym krwawym motylu, który teraz potrafi to zrobić – dodał Mróz. Polski spojrzała na niego. 259
- Następne pytanie. Czy ktoś mógł zaczarować, lub użyć magii faerie, by ingerować w to, co widzę? Mróz, Galen i ja wymieniliśmy spojrzenia. - Wierzymy, ze Rhys zrobił wszystko, co jest możliwe, by ochronić was od jawnych zaklęć. - Ale czy ktoś mógł nałożyć jeden odcisk palca na drugi? – zapytała. - Musiałby rozumieć o co chodzi z odciskami palców – powiedziałam. – Co wyklucza każdego, kto nie ogląda telewizji, czyli większość ze strażników. Ale jeżeli rozumieją, jak odczytuje się odciski, mogą być zdolni by sprawić, że jeden odcisk wygląda jak inny. - Mogliby je zamienić? - Nie wydaje mi się, ale nie jestem pewny – powiedział Mróz. - Nie bardzo wiem, co to są te odciski palców – odezwał się Mistral – ale wydaje mi się, że to coś w rodzaju tropów zwierząt. - Niezłe porównanie – powiedziała Polaski. - Zgadzam się z Mrozem, w rzeczywistości byłoby ciężko je zmienić. - Ale mogliby pomieszać to, co myślę, że widzę, z tym co faktycznie widzę. Z tym zgodziliśmy się wszyscy. - Czyli muszę się stąd wydostać i sprawdzić to, co znalazłam w komputerze. - Pani pytania wskazują, że chodzi o jednego z krwawych motyli pracujących w kuchni. – powiedziałam. Przytaknęła. - Ale tylko, jeżeli może zmienić postać, by stać się tak duży jak wy. Odcisk ręki jest wielkości mojej dłoni, ale wzór jest jednego z krwawych motyli. - Którego? – zapytałam.
260
Potrząsnęła głową. - Nie powiem wam. - Jeżeli pani nam nie powie, po prostu uwięzimy wszystkie. - Wszystkie? –zapytała. Skinęłam głową. - Wy uważacie, by nie aresztować kogoś niewinnego. My uważamy, że należy uwięzić wielu, jeżeli będziemy pewni, że winny jest wśród nich. Westchnęła, a potem znów skinęła głową. - W porządku. Peasblossom. Zdziwienie pojawiło się ma mojej twarzy, zanim udało mi się je ukryć. - Dlaczego to panią dziwi? - Ponieważ ona i Beatrice były ze sobą bardzo blisko. Znam ją bardzo długo jak na ludzkie standardy. Nie mogę sobie wyobrazić, że Peasblossom skrzywdziła Beatrice. - Wynika z tego, że ktoś musiał mi coś pomieszać, ponieważ znalazłam odcisk ręki na plecach Beatrice – spojrzała na mężczyzn. – Czy ktoś może pomóc mi to pokazać? Aisling wystąpił na przód. - Ivi – powiedziałam. Przeszedł do przodu z tym drażniącym spojrzeniem, którego tak nie lubiłam. Aisling cofnął się z uśmiechem. - Czy mógłbyś się odwrócić? – powiedziała Polaski do Ivi’iego. Mężczyzna odwrócił się bez słowa, stając do niej plecami. – Czy mógłbyś ściągnąć płaszcz? - Z przyjemnością – zamruczał sugestywnie. Odpiął płaszcz i pozwolił opaść mu na podłogę, do stóp dr Polaski. Patrzyła teraz na jego włosy, średnio i ciemno zielone, z wzorami z białej winorośli i liści, zupełnie jak jego imię.
261
Sięgnęła by przesunąć jego włosy, ale w chwili, w której ich dotknęła, zastygła w bezruchu. - Przestań, Ivi – powiedziałam. - Nic nie zrobiłem – odrzekł, ale jego uśmiech był teraz pełen satysfakcji, jakby cieszył się z wrażenia, jakie na niej wywarł. - Odsuń się od niej – powiedział Mróz. - Jestem posłuszny księżniczce, nie tobie. - Odsuń się od niej. – powtórzyłam. Odsunął się z kpiącym uśmieszkiem, ale jego zielone oczy miały w sobie jakąś zawziętą wiedzę, której nie rozumiałam. Ale usłuchał. W chwili kiedy Polaski przestała dotykać jego włosów, zamrugała i ocknęła się. - Przepraszam, o czym mówiliśmy? - Co się stało? – zapytałam Mroza. - Odzyskał część swoich starych mocy. - A co to było? - Niektórzy utrzymują, że włosy Ivi były zniewalające, czy chciałeś tego, czy nie. Być złapanym przez bluszcz, znaczyło być usidlonym. Być pnącym się bluszczem, znaczyło, że twój kochanek niszczy cię w jakiś sposób. – powiedział Mróz. - Nie pamiętam żadnej z tych opinii – odrzekłam. - Nie ma powodu, żebyś to wiedziała – powiedział Hawthorne. – Wieki temu oduczyliśmy Ivi’ego takiego zachowania. -
Nie
dziwię
się,
że
wyglądasz
na
okropnie
zadowolonego.
–
powiedziałam. - Zyskałem wiele po prostu dlatego, że byłem z tobą w korytarzu kiedy ty… - Wystarczy – przeciął Mróz – nie jesteśmy tu sami. Ivi opadł na kolana przede mną. 262
- Mógłbym zrobić wszystko, by być w twoim łóżku przez noc, przez godzinę. – Jego oczy nie były teraz kpiące. Jego twarz była tak poważna jak nigdy. - Wstań – powiedziałam. - Królowa lubi, kiedy klęczymy. - No cóż, ja nie. Spojrzałam na Mroza. - Kogo może dotknąć bez żadnych kłopotów? - Hawthorne zrobi jak mu się powie, jego urok jest raczej aktywną magią – powiedział Mróz. Skinęłam głową. - Hawthorne, pomóż pani doktor w demonstracji. Podszedł do niej, omijając plamę włosów, która rozpostarła się dookoła ciała klęczącego Ivi’ego. - Musisz wybrać dwóch zielonych mężczyzn, pozwól mi być jednym z nich – powiedział Ivi. - Nie każ księżniczce powtarzać dwukrotnie. Wstań – odezwał się Mistral. Hawthorne odwrócił się swoimi plecami w pancerzu do pani doktor. - Mam nadzieję, że pancerz nie będzie przeszkadzał. Dotknęła gładkiego, karmazynowego pancerza na próbę, z większą uwagą, jakby spodziewała się, że coś się stanie. - Beatrice została pchnięta tutaj – wskazała miejsce na plecach, gdzie było prawie pewne, że cios sięgnie serca. – Nóż wszedł głęboko. – Położyła dwa palce w miejscu, gdzie wszedł nóż, potem położyła drugą dłoń płasko, po przeciwnej stronie. – Mam prawie idealny odcisk ręki właśnie tutaj, gdzie ktoś podpierał się, by wyciągnąć głęboko wbite ostrze. Mam prawie taki sam wzór na drugiej ofierze. Mam również częściowy odcisk palca w miejscu,
263
gdzie nóż był oczyszczony z krwi. To może być, ale nie musi, odcisk Peasblossom. - Jeżeli jesteśmy pewni, że to jej odciski, wtedy to ona jest najpewniej naszym mordercą. - Tak, ale jeżeli to ona, to gdzie jest nóż? Rhys doszedł jego śladem do Otchłani. Reszta personelu kuchennego mówiła, że kiedy Peasblossom znalazła ciało, nie opuściła tego terenu. Nie miała na tyle czasu, by dojść do Otchłani i ukryć nóż. - Może ktoś inny zrobił to za nią – powiedział Mistral. - Znaleźliśmy jeden dobry, czytelny odcisk ręki na ścianie, niedaleko ciała reportera. Nie pasuje do żadnego strażnika na korytarzu, ale ręka jest podobnego rozmiaru. - Sidhe – powiedział Adair. - Prawdopodobnie – odrzekła. - Czyli albo to Peasblossom jest bezwzględnym zabójcą i ma wspólnika, albo morderca nałożył jej odciski na swoje by ukryć swoją winę. Przytaknęła. - Możemy sprawdzić ją, czy nie została zauroczona? – zapytał Galen. Mróz potrząsnął głową. - Nie mamy ze sobą nikogo, kto jest wystarczająco dobry w takiej subtelnej magii. Ludzie śmierdzą magią, kiedy zostają zauroczeni na godzinę lub więcej. By odróżnić magię, która może po prostu przyczepiła się, od tej, która jest rozmyślna, potrzebujemy Doyle’a, Crystalla lub Barinthusa. - Ja mógłbym to zrobić – odezwał się Aisling. - Nie – powiedziałam. - Nie ufasz mi? – Zapytał z tym bladym uśmiechem. - Nie przy dr Polaski i jej ludziach.
264
- Ty byłaś w stanie spojrzeć na moje ciało i nie zostać zauroczona. Może utraciłem część swojego wpływu na śmiertelników. - Lub może Meredith jest księżniczką sidhe – wtrącił się Mistral – i nie jest śmiertelna. - Użyłeś swoich mocy, Aisling i język ci się wyostrzył – powiedział Hawthorne. Wydawało się, że nikt za bardzo go nie lubi. Czy każdym, tak jak mną, wstrząsnęło jego małe przedstawienie? Aisling spojrzał na Hawthorna. - Spojrzałeś na mnie, kiedy nic nie osłaniało mojej twarzy. To było bohaterskie zadanie. Czy było ciężej oprzeć się mojemu pięknu, niż przypuszczałeś? – Westchnął i drażniący się ton zniknął z jego oczu zastąpiony przez żal. – Kiedy nasze potrzeby są tak długo niezaspokojone, nie jest wstydem bycie atrakcyjnym, nawet tam, gdzie się nie powinno. Wszyscy tęsknimy za dotykiem innej sidhe. Czasami myślę, że oszaleję, bez dotyku kogoś innego. Hawthorne zrobił więc coś bohaterskiego, poklepał plecy Aislinga w braterski sposób. Zastanawiałam się, czy ryzykowałby w ten sposób, gdyby ten był nadal bez koszuli. - Mamy szansę zakończyć nasz długi post. - Z księżniczką – powiedział Aisling. Hawthorne skinął głową. Aisling odsunął się od ręki Hawthorna i przesunął się do mnie. Nie wzdrygnęłam się przed nim, co było wielkim dokonaniem. Klęknął obok Galena i mnie. - Dla mnie nie będzie księżniczki – powiedział Aisling. – Teraz nie będzie ryzykować – spojrzał w dół na mnie. – Prawda księżniczko? Nie wiedziałam co powiedzieć, ponieważ miał rację. Nie chciałam by mnie dotykał. Powiedziałam jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy.
265
- Jeszcze nie postanowiłam, ale teraz się ciebie boję, Aisling. A nie bałam się wcześniej. - Coś przegapiłam – powiedziała Polaski. - Proszę się z tego cieszyć – odrzekłam. Przeszła w moją stronę. - Nie, pani ukrywa przede mną za wiele rzeczy, Księżniczko. Muszę wiedzieć, co się tutaj dzieje, lub nic pani nie dostanie ode mnie i moich ludzi. Kiedy doszła do nas, otarła się o Aislinga i zaczęła upadać. Galen i ja zareagowaliśmy, wiedząc że Aisling nie dotknie jej swoją nagą skórą. Stanęłam pomiędzy nimi i odepchnęłam Aislinga. Galen upadł na kolana i złapał dr Polaski zanim uderzyła w podłogę. Pani doktor była bezpieczna z Galenem, ale ja byłam w ramionach Aislinga i nie byłam wcale bezpieczna.
266
Rozdział 23 Utrzymał równowagę, a także mnie, balansując swoimi ramionami i ciałem. Może potknął się bardziej niż powinien, więc musiał chwycić mnie mocniej. Ale to nie on wsunął moją rękę pod swoją tunikę, by prześlizgnęła się po jego gładkiej skórze. Sparaliżował mnie strach, który przebiegł po mojej skórze jak małe wyładowanie elektryczne, mrowiąc przy czubkach palców. Zobaczyłam twarz Melangell, jej puste, zakrwawione oczy i czekałam, aż magia Asilinga mnie zagarnie. Zaczęłam spoglądać w te dziwne oczy, z pętlą okręgów w tęczówce, ograniczone czterema węzłami. Nie było żadnego znaku w tych jego niebieskich oczach. Coś przeoczyłam. Przesunęłam dłonią po krzywiźnie jego pleców, tak ciepłych, tak mocnych, tak prawdziwych. Pochylił się do mnie, jakby chciał mnie pocałować przez gazę swojego welonu. Odsunęłam się, jego ręce zacisnęły się dookoła mojego ciała, przyciskając mnie do niego. Gdybym nie widziała go z Melangell, pewnie pozwoliłabym mu się pocałować, ale niektóre rzeczy, o których wiesz, nie mogą już zostać zapomniane. Poczułam
zapach
róż.
Nagle
tonęłam
w
słodkim,
prawie
oszałamiającym zapachu róż. Asiling westchnął. - To ty tak pachniesz? - Tak – wyszeptałam. Usłyszałam szept w swojej głowie. - Z Amatheonem próbowałam cię pospieszyć, a ty odwróciłaś się od pośpiechu wybierając dłuższą drogę. Ryzykowałaś utratę tego, co miłujesz. - Galen – wyszeptałam. Ramiona Aislinga rozluźniły się, ale chwyciłam się go, bo nagle zakręciło mi się w głowie. - Teraz mówię ci, że to musi poczekać, lub znów coś stracisz. - Doyle. 267
- Ciemność nie może być utracona, bo jest zawsze z nami, ale są inne bardziej delikatne moce. Pospiesz się. - Kto? – zapytałam. - Do kogo ty mówisz? – zapytał Aisling. - Pospiesz się – powiedział głos w mojej głowie i odszedł z ostatnim podmuchem zapachu róż. - Gdzie? – zapytałam. To nie były słowa. To było bardziej jak przeczucie, które przeszło przeze mnie, kiedy mówiłam Mrozowi, że Galen nie powinien sam szukać Doyle’a. Ale teraz to nie była panika, ale wiedza. Po prostu wiedziałam, co powinnam zrobić. Żadnej wątpliwości, żadnej logiki, tylko wiedza. - Do kogo ty mówisz? – powiedział znów Aisling, jego głos drżał, prawie przestraszony. - Nie obawiam się cię dotknąć – powiedziałam - ale teraz nie ma czasu. Musimy iść do sali tronowej. Teraz. - Dlaczego? – zapytał Galen, nadal obejmując ramionami dr Polaski, tak jak mógłby dotykać innej sidhe. Patrzyła na mnie, jakby nigdy wcześniej mnie nie widziała. - Dlaczego wszystko pachnie jak kwiaty? – zapytała. Potrząsnęłam głową, krzyknęłam na Rhysa i pobiegłam w dół korytarza. Podszedł do jego krańca, zostawiając naukowców, policję i zwłoki. - Odcisk ręki Peasblossom jest tam, gdzie nie powinien być, ale może sidhe użyli magii, by ją w to wmieszać. Umieść ją w celi, ale delikatnie, aż dojdziemy do tego. - Ale… - Nie sprzeczaj się. Po prostu to zrób, Rhys. Jego twarz pokazała niezwykłą dla niego arogancję, przechodzącą w zimno. - Jak księżniczka rozkaże. 268
- Nie mam czasu na ugłaskanie twojego ego, Rhys. Zaczęłam biec. Nie mogłam wyjaśnić dlaczego, ale biegłam w dół korytarza,
na
którym
lśnił
marmurowy
wzór,
jak
jakaś
biżuteria
przymocowana do szarych kamieni. Mróz i Galen biegli obok mnie, Mistral za nimi, a inni po nim. Miałam przy sobie mniej niż dziesięciu strażników, ale nie chodziło o ich liczbę. Coś złego się działo, ale mogliśmy zapobiec temu, po prostu przychodząc na czas. Pomyślałam o lustrze, które pojawiło się w moim pokoju, tylko dlatego, że chciałam zobaczyć jak wyglądam w futrze. Zwolniłam i wyszeptałam. - Potrzebuję natychmiast dostać się do sali tronowej. Przez uderzenie serca nic się nie stało, potem kamienie przesunęły się pod moimi stopami. Nie zawahałam się. Nie zatrzymałam. Nie potknęłam. Zaufałam, że kopiec pozwoli mi iść tam, gdzie chciałam. Biegłam, a świat wokół mnie płynął, szare kamienie przepłynęły w biały marmur, jakby ściany stały się płynne. Potem biegliśmy po suchej, martwej ziemi. W ciągu sekundy rozpoznałam sadzawkę i źródło, które było przed wielkimi podwójnymi drzwiami, prowadzącymi do komnaty przed salą tronową. Ale źródełko było teraz na środku ogromnego ogrodu rozciągającego się po obu stronach. Przedtem zawsze stało na środku pustego korytarza. Crystall i strażnicy, których posłałam z lordami do królowej, stali pośrodku ogrodu. Zwrócili przestraszone oczy na mnie. Nie miałam pojęcia, co w ogrodzie sprawiło, że Crystall wyglądał na tak zszokowanego, ale nie pytałam. Panika pulsowała we mnie, adrenalina krzyczała we mnie, jak dobry szampan. Podwójne drzwi otworzyły się, bez dotykania ich. Mój puls utrudniał mi oddychanie. Zwalczyłam ból w boku, by utrzymać się prosto i biec. Pnące
róże
w
wejściowej
komnacie
wypełniały
ciemność
karmazynowymi kwiatami, wijąc się i pełzając nad naszymi głowami jak wielkie, cierniste węże. Biegłam, a pnącza nie starały się nam przeszkodzić. Ostatnie podwójne drzwi były tuż przed nami. Cały dwór był za nimi. - Otwórzcie się – wyszeptałam. 269
Drzwi zakołysały się. Weszłam z mglistości róż do jasności dworu, zatoczyłam się, prawie oślepiona różnicą w oświetleniu. Nie widziałam nic poza światłem, cieniem i niewyraźnymi kształtami. Ze zmęczenia przed oczami tańczyły mi gwiazdki, szare i białe. Przed dudniącą mi w uszach krew słyszałam krzyki Królowej Andais. - Przestań! – krzyknęłam. Wypuściłam resztkę powietrza, Galen chwycił mój łokieć, bo inaczej upadłabym. Wzrok powoli mi wracał. Dwór był ubrany jak na przyjęcie, lub na ekskluzywny pogrzeb. Wiele czerni, wiele srebra, wiele klejnotów. Andais stała na stopniach prowadzących do jej tronu, spoglądała na mnie, na nas. Barinthus stał na najniższym z tych stopni. Stał tak, by móc widzieć równocześnie królową i nas. Wiedziałam w tej sekundzie, co się stało, ale nie wiedziałam dlaczego. Dlaczego nie miało dla mnie znaczenia. - Jakim prawem powstrzymujesz mnie od wyzwania kogokolwiek, bratanico? Jej głos niósł z sobą gniew, który sprawiał, że powietrze było cięższe. Była Królową Powietrza i Ciemności. Mogła sprawić, że powietrze było tak ciężkie, że moje śmiertelne płuca nie mogły oddychać. W ten sposób prawie mnie zabiła. Czy to było ostatniej nocy, czy wcześniejszej? - Błagam cię o prywatną audiencję, Ciociu Andais – mój głos był zadyszany, gdyby Galen nie trzymał mnie mocno za łokieć, nie wiem, czy nogi by mnie utrzymały. Nadnaturalna siła i magia były dobre, ale nie wtedy, kiedy używało się ich do takiego biegu. Uśmiechnęła się. - Nie błaga się stojąc na nogach, Meredith. Przeszła z powrotem na swój tron. Długa czarna spódnica ciągnęła się za nią jak peleryna ciemności. Udrapowała spódnicę wprawnym ruchem, rozkładając ją dookoła siebie. Kolor otaczał jej jasną skórę, czarne włosy i trójkolorowe oczy z dramatycznym makijażem. Diamenty i szafiry ozdabiały jej szyję i rękawiczkę na przegubie.
270
Uklękłam na jedno kolano. Galen pomógł uczynić mi to z gracją i klęknął ze mną. Każdy, kto był ze mną, klęknął, kiedy ja to zrobiłam. - Błagam cię o prywatną audiencję, Ciociu Andais, Królowo Powietrza i Ciemności. - Dlaczego ty i Galen jesteście pokryci krwią? - Muszę podzielić się z tobą wieloma informacjami, ale niektóre z nich są przeznaczone tylko dla twoich uszu. - Czy był następny zamach na twoje życie? - Nie, nie na moje. Potrząsnęła głową, jakby coś brzęczącego latało koło niej i chciała się tego pozbyć. - Mówisz zagadkami. - Wolałabym jasno pomówić z tobą na osobności. - Najpierw załatwmy sprawy publiczne – powiedziała i wskazała na Barinthusa, który nadal stał pomiędzy tronem, a naszą grupą. – Pierścień rozpoznał go, a ty pomogłaś mu złamać przysięgę, jaką mi złożył. - Pierścień rozpoznał Lorda Barinthusa. Powiedziałaś, że mam pieprzyć tak wielu strażników jak to tylko możliwe. Czy tak mi rozkazałaś? Jej twarz wykrzywiła się z gniewu. - Może moje rozkazy były zbyt pochopne. Może nie wiedziałaś, że Barinthus złożył mi przysięgę, zanim pozwoliłam mu dołączyć do naszego dworu. Jedyną, jaką kiedykolwiek złożył i teraz ją złamał. - Nie zrobił nic, co mogło sprawić, że zostanie moim królem. - Uważaj Meredith, wiem, że miałaś z nim seks. - Seks, który był bardziej magiczny, niż rzeczywisty. Nic nie mogło sprawić, żebym oczekiwała dziecka. - Został dopuszczony do twojego ciała.
271
- Nie, miał dostęp, ale nasza odzież była na swoim miejscu, nigdy nie wszedł do mojego ciała, nawet czubkiem palca. - Przysięgasz to? – zapytała. - Tak. -
Powiedziano
mi,
że
Barinthus
stał
się
z
twórcy
królów
prawdopodobnym królem. - Mówię ci, że nie złamał przysięgi, jaką złożył na tym dworze. Pierścień go rozpoznał, obdarzył go darami, ale on nie złamał przysięgi. - Dlaczego mi tego nie powiedziałeś, Barinthusie? – zapytała. - Nie uwierzyłabyś mi, Królowo Andais. Zdawała się myśleć o tym przez sekundę lub dwie, po czym skinęła lekko głową. - Może nie. Spojrzała na mnie. To był ten rodzaj spojrzenia, jakim jastrząb patrzy na trawę, kiedy jest prawie pewien, że jakiś smaczny kąsek jest tam w dole. - Słyszałam wiele opowieści o twoich działaniach. Teraz zastanawiam się, jak wiele z tego jest prawdą, a jak wiele jest przesadą wymierzoną przeciwko moim sprzymierzeńcom i tobie. - Nic nie mogę powiedzieć, dopóki nie dowiem się, co ci mówiono, Ciociu Andais. - Jesteśmy w sali tronowej, używaj mojego tytułu. - Moja królowo – pochyliłam głowę, więc nie mogła widzieć mojej twarzy. To nie wróżyło dobrze. Wcale nie było dobrze.
272
Rozdział 24 - Czy to prawda, że pierścień wybrał parę pomiędzy strażnikami? – Jej głos był bardzo neutralny, kiedy pytała. Cieszyłam się, że patrzę na podłogę, ponieważ tak wiele zdarzyło się, że prawie zapomniałam o Nicce i Biddy. Morderstwa, metafizyka, Bogini, kielich. Zniknięcie Amatheona, atak na Galena, przepowiednia Cela na temat zielonego człowieka, lordowie, którzy czekali na zewnątrz, tak wiele, a ona zaczęła od tego. Dlaczego? - Tak, Królowo Andais, pierścień wybrał parę. Szmer przeszedł przez arystokratów, po obu stronach sali. - Opisz, co się stało. Zrobiłam, jak rozkazała. Opowiedziałam o cieniu dziecka, o tym, co widziałam i czułam. - Pierścień znów ożył – powiedział ktoś. Andais spojrzała na człowieka, który się odezwał. - Czy masz coś do dodania do tej rozmowy, lordzie Leri? - Tylko tyle, że to z całą pewnością dobra wiadomość, moja królowo. - To ja zadecyduję, czy to jest dobra wiadomość, Leri. Skłonił się. - Jak życzy sobie moja królowa. Jej uwaga zwróciła się znów na mnie. - Pierścień znów ożył po wiekach. Wybrał możliwą płodną parę, a ty nie uznałaś, że to jest wystarczająco ważne, by mi o tym powiedzieć. - Wiele wydarzyło się, od kiedy pierścień ich wybrał, Królowo Andais. Uważałam, że znalezienie mordercy, lub morderców ma pierwszeństwo. - To ja decyduję, co tutaj ma pierwszeństwo, nie ty – wstała. – Nadal jestem królową. 273
Opuściłam się na oba kolana, a Galen poruszył się wraz ze mną. - Nigdy tego nie kwestionowałam. - Kłamczucha – zasyczała i to jedno słowo odbiło się echem po sali. Okay, było źle, naprawdę źle. - Co takiego zrobiłam, co rozłościło cię, Królowo Andais? Powiedz mi, a ja zrobię, co tylko mogę, by to naprawić. Trzymałam opuszczoną głowę, więc patrzyłam na zniszczoną kamienną podłogę. Nie ufałam swojemu wyrazowi twarzy. Strach mógł ją ekscytować, zdziwienie mogło ją zaskoczyć. Nie miałam uczucia, które mogłam jej pokazać. - Mistral. Podejdź do mnie, kapitanie mojej straży. Powstał z kolan i odpowiedział na jej rozkaz. Patrzyłam na niego, kiedy podchodził do stopni. Wydał z siebie dźwięk bardziej zaskoczenia niż bólu, kiedy chwyciła jego ciemnoszare włosy i szarpnęła go, aż uklęknął przy niej. - Pieprzyłaś go? Starałam się dostrzec pułapkę kryjącą się w tym pytaniu, ale mi się nie udało. Odpowiedziałam prawdę. - Tak, moja królowo. Puściła go tak nagle, że prawie spadł ze schodów, podparł się jedną ręką. Nadal klęczał niezręcznie, w większości ukryty pod wspaniałością swoich włosów. Opuścił spojrzenie, ale wcześniej huk grzmotu przeszedł echem przez salę tronową. Arystokraci poruszyli się niespokojnie, rozglądając się na wszystkie strony. Andais zawarczała, kiedy klękła obok niego, głaszcząc jego włosy. Zadrżał jak płochliwy koń, kiedy go dotknęła. - Czy to byłeś ty, Mistral? -Wybacz mi, moja królowo, nie miałem takiej mocy od wieków. Moja kontrola nie jest tym, czym była, przepraszam, moja królowo. 274
- Dwie „moje królowe” w jednym zdaniu – musisz się naprawdę czuć winny. - Nie zrobiłem nic, by czuć się winnym, moja królowo. Nadal głaskała jego włosy, ale patrzyła na mnie. - Naprawdę? Uważnie trzymał opuszczoną głowę. Mistral nigdy nie był za dobry w ukrywaniu swoich emocji. - Co zrobiłem, że zdenerwowałem cię, moja królowo? Jego głos był prawie neutralny, odległy huk grzmotu już nie. Jego moc niedawno się odrodziła, zmagał się z nią. - Czy to księżniczka doprowadziła cię z powrotem do twoich mocy? – Pieściła go leniwie jak psa. Widziałam, jak robi tak ze strażnikami teraz i wcześniej. Dotykała ich i pieściła, całą noc, przy wszystkich, potem zostawiała ich tylko z tymi pieszczotami i niczym więcej. Widziałam ją, doprowadzającą niektórych z naszych najlepszych wojowników do cichego płaczu. Pieściła Mistrala, ale jej gniew na jej twarzy był skierowany na mnie. Dlaczego była zła o to, że miałam seks z Mistralem? Co zrobiliśmy źle? Zeszła w dół po schodach, jej czarna suknia ślizgała się za nią. - Czy mogłabyś doprowadzić kogoś z nas, nas wszystkich z powrotem do naszych mocy? Czy sprawia to jedno dobre pieprzenie? – Gniew sprawił, że jej blada skóra zaczęła lśnić pierwszym cieniem księżycowego blasku. Jej trójkolorowe oczy zaczęły świecić, jakby ciemność miała w nich światło. Położyłam moje dłonie na podłodze i obniżyłam moją twarz do nich. Poniżyłam się przed nią, ponieważ nie miałam pojęcia, dlaczego była zła na mnie. Nie miałam pojęcia, co ktoś wyszeptał jej do ucha. Stanęła tak blisko, że kraj jej sukni przesunął się po moim ciele, kiedy przeszła obok mnie. - Odpowiedz mi, Meredith. Pomyślałam o kilku odpowiedziach, odrzuciłam je wszystkie. 275
- Podążam tam, gdzie każe mi Bogini. Podeszła szybciej, jej obcasy stukały na kamieniach. Klęknęła, jej odziana w rękawiczkę ręka chwyciła mnie pod brodę i podniosła moją twarz, by napotkać moje spojrzenie. - To nie jest odpowiedź. Mój głos był zdyszany. - Nie mam innej odpowiedzi. Nawet gdybym tylko napomknęła, że jestem zdolna doprowadzić kogoś do jego dawnych mocy przez seks, mogłaby rozkazać mi, żebym uczestniczyła w jednej z jej orgii, a ja nie wiedziałam, czy przetrwałabym to. Byli tu arystokraci, z którymi ledwie mogłam rozmawiać, a co dopiero dzielić z nimi moje ciało. Byli tacy, którzy byli moimi wrogami, a ja nie byłam pewna, czy doprowadzenie ich do ich dawnych mocy było dobrym pomysłem. Jej druga ręka wślizgnęła się w moje włosy, chwyciła ich pełną garść i szarpnęła mnie na nogi. Zmusiłam się, by nie pokazać złości w moich oczach, ale wiedziałam, że to mi się nie udało. - Nie tylko moja moc powróciła – odezwał się Mistral ze schodów. Odwróciła się by spojrzeć na niego. Wiedziałam, że celowo rozproszył ją, przyciągnął jej gniew na siebie. Utrzymała swój bolesny uścisk na moich włosach, drugą ręką przesuwając po mojej twarzy. - O czym ty bredzisz, Mistral? -
Większość
strażników,
którzy
doświadczyli
magii
pierścienia,
odzyskali niewielką część magii, jaką utracili. Wzmocniła uchwyt na moich włosach, a ja walczyłam, by nie krzyknąć z bólu. Andais to się podobało, a ja nie chciałam jej zachęcać. - Czy ty mówisz, że doprowadziła innych moich strażników do ich mocy? - Tak, moja królowo. 276
Odsunęła się ode mnie, a mnie nie spodobało się nic z tego, co widziałam w jej oczach. Wypuściła moje włosy, a jej jedwabna rękawiczka przesunęła się po moim policzku, w dół szyi. W innych okolicznościach to może być podniecające. Teraz byłam tylko przerażona. - Z iloma z moich strażników miałaś seks, Meredith? – Przesunęła swoją twarz tak blisko mojej, jakby chciała mnie pocałować. – Jak wielu moich strażników dopuściłaś do siebie? - Wypowiedziała ostatnie słowa tuż ponad moimi wargami, wiedziałam, że zamierza mnie pocałować, zanim jej wargi dotknęły moich. Poczułam ruch koło siebie i wiedziałam, że strażnicy wstali. Każdy, kto był ze mną, kto był na korytarzu, kiedy Mistral i ja mieliśmy seks, więc wszyscy wstali w odpowiedzi na pytanie królowej. Chcieli ściągnąć jej uwagę ze mnie na siebie. Moi strażnicy, moi mężczyźni i kobiety. Niektórzy z nich spędzili wieki jak dobrze uzbrojone myszy. Ciche, kryjące się, starające się być niewidoczne. Teraz stali i celowo robili z siebie widowisko. Odsunęła się ode mnie, kiedy wstali, zostawiając smak swojej szminki na moich ustach. - Pieprzyła was wszystkich? – Jej głos brzmiał jakby w to nie wierzyła. - Zapytałaś tylko, kto był dopuszczony – powiedział Mróz. – Kiedy moc wypełniła korytarz, dotknęła każdego, kto na nim stał. - Masz na myśli, że moc która pojawiła się, kiedy Mistral i Meredith byli razem, sprawiła, że wszyscy strażnicy mieli orgazm? - Tak – powiedział Mróz. Zaśmiała się i puściła mnie. - Jak wiele bóstw płodności jest wśród twoich przodków? - Pięć – odpowiedziałam. - Pięć – powtórzyła i odeszła od nas. – Teraz nawet nie musisz ich dotknąć, by doprowadzić ich do mocy, czy właśnie to chcesz mi powiedzieć? - Myślałam, że będziesz zadowolona, że magia powraca pomiędzy sidhe – powiedziałam ostrożnie. 277
Afagdu, jeden z arystokratów, odezwał się ze swojego krzesła, jego oczy były jedynym kolorem przy jego białej twarzy, oraz czerni jego włosów i brody. - Nasza magia powraca, czyż nie tego życzyliśmy sobie przez wieki? – Jego głos był delikatny, ostrożny. Afagdu i cały jego dom nie należeli do nikogo. Był jednym z czterech czy pięciu naprawdę neutralnych domów. Dylis wstała w żółtej sukni podkreślającej kolor jej włosów i jej trójkolorowych oczu. Była głową jednego z szesnastu domów i nigdy nie była moją przyjaciółką. - Wiesz, że nigdy nie lubiłam córki Essusa. Zgadzałam się z tobą, moja królowo, kiedy starałaś się ją utopić, kiedy była mała. Ale skoro pierścień ożył na jej ręce i może sprawić, że sidhe znów będą mieć dzieci, wtedy podążę za nią. To było częściowe poparcie. - Podążysz za mną, Dylis, aż rozkażę inaczej. Kobieta dygnęła. - Jesteś naszą królową. Źle się wyraziłam. Miałam na myśli to, że jeżeli Meredith zwróci nam nasze dzieci, mogłabym przemyśleć moje zastrzeżenia co do niej. - Grzecznie i politycznie powiedziane, Dylis. Ale jeżeli myślisz o Nicce i Biddy, to oboje są moimi strażnikami, moimi i nikogo innego. Straż służy mnie i mojej krwi. – Uderzyła się w pierś by podkreślić swoje słowa. - Zabronisz parze, którą wybrał pierścień iść do łóżka? – zapytał Afagdu. - Królewska straż służy rodzinie królewskiej, to jest ich zadanie – odpowiedziała Andais. - Będą ci służyć – powiedział, jego głos był znów ostrożny. Potrzasnęła głową. - Nie jeśli będzie dziecko. 278
- Ale dziecko będzie wielkim błogosławieństwem – dobiegło ze strony jednej z kobiet Nerys. - Głowa twojego domu starała się zabić Meredith ostatniej nocy, czy zapomniałaś o tym, Elen? Dygnęła tak nisko, że prawie zniknęła za stołem. - Jeżeli pierścień naprawdę ożył na jej palcu, wtedy Nerys myliła się, bardzo się myliła. Jeżeli Bogini błogosławi Meredith swoimi darami, wtedy my wszyscy bardzo się myliliśmy. - Czy mogłabyś pozostawić nas bezpłodnymi, ponieważ taka jest twoja linia krwi? – Zapytał Maelgwn, pan wilków. Był nagi od pasa, poza kapturem i peleryną z wilczej skóry, podobnie jak większość zwierzęcych twarzy siedzących obok niego. Wszyscy jego ludzie byli zmiennokształtni, dopóki nie utracili tej zdolności. - Ja jestem królową i moja krew odziedziczy ten tron. - Krew twojego brata stoi przed tobą – powiedział Maelgwn, jego kpiący uśmiech i jego szczęśliwe, spokojne oczy patrzyły na mnie. – Tam stoi, twoja krew. Skoro twoja bratanica przyprowadziła moc z powrotem do nas, wtedy twoja linia rzeczywiście włada potężną magią. - Trzymałam strażników we wstrzemięźliwości przez ponad tysiąc lat. Czekali na moją przyjemność, moją i mojego syna. - I przyjemność twojej bratanicy – powiedział Afagdu. Wydawał się pomagać mi, ale mu nie ufałam. Nie pomagał nikomu poza sobą i swoim klanem. Andais machnęła ręką, jakby to było nieważne. - Tak, tak, dla przyjemności Meredith. – spojrzała na mnie – Chociaż nie sądziłam, że tę przyjemność będzie… dzielić tak wiele osób. – Znów zeszła po schodach, prześlizgnęła się do mnie, na swoich obcasach i w swoim jedwabiu. – Strażnicy są dla naszej przyjemności, Meredith, a nie my dla nich. Nie jestem pewna, czy to rozumiesz, bratanico. – Minęła mnie, a ja wiedziałam, co robi. 279
Zatrzymała się w miejscu, w którym klęczeli Nicca i Biddy. Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam, że trzymają się za ręce. Oni również patrzyli na podłogę, jakby nie mogła ich skrzywdzić, jeżeli na nią nie patrzą. Gdyby tylko było to tak proste. Przesunęła rękami przez ciężkie kasztanowe włosy Nikki. Stał bardzo nieruchomo pod jej dotykiem. - Lubię go mieć w swoim łóżku, ale nie dla seksu. Tak łatwo go przerazić. Nie lubi bólu, prawda Nicca? Gdybym nie klęczała o jard od niego, nie mogłabym dosłyszeć jego odpowiedzi. - Nie, Królowo Andais. - Udzieliłam mu lekcji tej nocy, wiedziałaś o tym Meredith? - Czego go uczyłaś, moja królowo? - Odpowiadać na każde pytanie, które mu zadam, tak lub nie, i nigdy, przenigdy nie pomijać „Królowo Andais”. – Przesunęła ręką w dół jego policzka tak, że objęła podbródek. Podniosła jego głowę, by spojrzał na nią. – Czy chciałbyś następną lekcję, Nicca? To było tak dawno, kiedy ostatnio kochałam się z mężczyzną ze skrzydłami. Może być ciekawie. - Królowo Andais – powiedziałam. Nawet na mnie nie spojrzała. - Moja królowo, powiedziałaś, że mogę zatrzymać strażników, których wezmę do łóżka – Postarałam się, by mój głos brzmiał neutralnie, ale wiedziałam, że powiedzenie tego, to był zły pomysł. - Nie podzielisz się nim ze mną? Pomyślałam chwilkę. - Może, ale po tym, jak on i Biddy będą mieli swoją noc. Dotknęła Biddy, podniosła jej twarz tak, że mogła spoglądać w dół na ich dwoje.
280
- Ale jeśli zajdzie w ciążę, pobiorą się i będą monogamistami, nawet Królowa Powietrza i Ciemności nie będzie mogła zmusić go, by złamał przysięgę małżeńską. - Moja królowo, Ciociu Andais, jeżeli Nicca i Biddy stworzą dziecko, to będzie znaczyło, że inni sidhe też mogą. To coś dobrego. Puściła ich twarze i przeszła pomiędzy nimi, zmuszając ich, by puścili swoje ręce. Przesunęła ręką po brzegu skrzydeł Nikki. - Ale on jest mój, Meredith, jest moją piękną zabawką, a ja nie dzielę się swoimi zabawkami. - Powiedziałaś, że każdy strażnik, który wejdzie do łóżka księżniczki jest jej – odezwał się Afagdu – Nicca jest teraz jej piękną zabawką. - Nawet królowa musi dotrzymywać swojego słowa – dodał Afgdu – a ty dałaś swoje słowo przed całym dworem, że ten, kto wejdzie do łóżka Meredith jest jej. Sam
fakt,
że
mógł
powiedzieć
taką
bezceremonialną
prawdę
rozzłoszczonej Andais, pokazywał, jak przekonany był, że przetrwa jej atak. Było tylko kilka istot magicznych pomiędzy nami, które myślały, że były jej równe w magii, Afagdu był jednym z nich. - Mało kto śmiałby wypominać mi moje słowa przed całym dworem, Afagdu. Nie pozwól, by twoja magia uczyniła cię bardziej śmiałym, niż pozwalają na to twoje umiejętności. - Czy to śmiałość mówić prawdę, moja królowo? Ale oczywiście dwoje może grać w tą szczególną grę. - Bardzo dobrze. Nicca jest teraz Meredith, ale Biddy nie. Meredith może robić co zechce z Niccą, ale Biddy nie jest jej, by mogła dać ją komuś innemu. Biddy należy do mojego syna, Księcia Cela. – Spojrzała na mnie. – Czy chcesz ukraść nawet kobietę z jego łóżka? - Nie można ukraść tego, co jest oferowane – powiedziałam. - Co to znaczy, Meredith z oczami Seelie?
281
Przełknęłam ciężko i obiecałam sobie, że następnym razem najpierw pomyślę, zanim się odezwę. - Pierścień dał Biddy Nicce. - Tak ty mówisz, a ja mówię, że strażnicy służą tylko tym z mojej krwi. Jak zamierzasz zadowolić oboje, pierścień na twoim palcu i twoją królową? - Powiedziałaś, że każdy strażnik, który wejdzie do mojego łóżka jest mój i mogę go zatrzymać, prawda? - Tak, Afagdu przypomniał to mi. - Wezmę Biddy i Niccę do mojego łóżka. Nicca będzie nadal moim kochankiem, ale będzie również z Biddy. Czy to cię zadowoli, Ciociu Andais? - Nicca nigdy nie był zdolny służyć mi w nocy więc niż raz. - Mogę doprowadzić go dotykiem do gotowości – powiedziałam. - Naprawdę możesz? – Jej głos był pełen pogardy. Jej oczy znów stały się złe. Nie podobało mi jej spojrzenie i ton, ale odpowiedziałam, ponieważ brak odpowiedzi byłby prawdopodobnie gorszy. - Tak, moja królowo, mogę. - Czy to jakaś nowa umiejętność, którą zyskałaś? - Nie, Ciociu Andais, to zawsze było moim darem. - Zapomniałam, że jesteś bóstwem płodności. - Tak, pochodzę od nich. - Nie wiedziałam, że lubisz kobiety, Meredith. Szyja zaczęła boleć od patrzenia z klęczek na nią, wysoką na sześć stóp. - Nie, nie lubię, ale jeżeli to jest jedyny sposób by zadowolić oboje, pierścień i moją królową, zrobię to. Podeszła bliżej mnie, zmuszając mnie do odchylenia szyi bardziej do tyłu, jakby wiedziała, jak niewygodne to było. 282
- Czy zrobiłabyś wszystko, by zobaczyć ich, tworzących to dziecko? Zobaczyłam pułapkę w jej słowach i spróbowałam uniknąć jej. - Nie, nie wszystko. - Ale wiele - powiedziała, ukazując się ponad mną. – Zrobiłabyś wiele, by się pieprzyli? Zwalczyłam pragnienie by usiąść na piętach, cokolwiek, byle tylko wyprostować szyję z tej dziwnej pozycji. Nie odpowiedziałam na to pytanie, nic dobrego by z tego nie przyszło. - Odpowiedz mi, Meredith. - Tak, Ciociu Andais. Zrobiłabym wiele, by mogli spłodzić dziecko, które obiecał pierścień. - Dlaczego dbasz o to, by mieli dziecko? - Życie obudziło się w nich. Widziałam to, czułam to. To jest dar Bogini. Jak mogłabym zrobić coś innego, poza uszanowaniem tego daru? Nosiłaś pierścień kiedyś, kiedy był pełen mocy. Musisz pamiętać, jakie to uczucie. Chwyciła mnie za włosy, szarpiąc moją głowę nawet bardziej do tyłu, jakby chciała złamać mi kark. Pochyliła się nisko, tuż przy mojej twarzy. - Nie jestem bóstwem płodności. Zerwałam pierścień z palca mojego wroga. To był łup wojenny i pracował dla mnie, ale jego magia i moja nie uzupełniały się. Nigdy nie widziałam widma dziecka. Widziałam seks, obsesję, miłość, ale dzieci… - podniosła mnie z kolan za włosy. Chwyciłam się dłonią z tyłu, starając się, by mnie za bardzo nie skrzywdziła. – Nigdy nie widziałam żadnych dzieci. Nasze twarze prawie się teraz dotykały. Czułam, jakby wyrywała mi włosy razem z cebulkami. - Dlaczego to jest takie ważne dla ciebie, by Nicca i Biddy się pieprzyli? Odezwałam się przez zaciśnięte żeby, starając się nie szlochać.
283
- Ponieważ jestem księżniczką tego dworu i mam szansę dać sidhe pierwsze dziecko w tym wieku. To mój obowiązek, mój honor, doprowadzić do spłodzenia tego dziecka. Puściła mnie tak gwałtownie, że upadłam i tylko ramię Galena powstrzymało mnie przed uderzeniem twarzą o podłogę. Dotknęła twarzy Galena sprawiając, że popatrzył na nią. - Och, jest zły. Nie podoba mu się, że cię ranię. Nigdy go nie próbowałam. Zawsze myślałam, że będzie jak Nicca, za delikatny w łóżku, ale on nie daje się wystraszyć tak łatwo jak Nicca. Polityczna katastrofa, ale odważny w sposób „bohater, którego przeznaczeniem jest śmierć za sprawę”. – Objęła jego brodę rękami. – Czy jest dobry jako kochanek? Gdybym powiedziała „tak”, chciałaby go pożyczyć. Gdybym powiedziała „nie”, to byłoby kłamstwo. Dla mnie też był za delikatny, ale kiedy miałam ochotę na delikatną miłość, Galen był idealny. - Myślę, że jest za delikatny jak na twój smak, Ciociu Andais. - Ale nie na twój – przyklękła, otaczając mnie kałużą czarnego jedwabiu. - Mam szersze zainteresowania w sypialni, niż ty, droga ciociu. - Jak to jest, że pieszczotliwe określenie, które słyszę od ciebie, brzmi tak, jakbyś mówiła mi, pieprz się. - Nie chciałam okazać ci braku szacunku. - Słyszałam, że lubisz robić to brutalnie – pochyliła się, wyszeptała. – Nie tak brutalnie jak ja, czy Cel, ale wystarczająco brutalnie. - Nie każdej nocy, ciociu Andais – nie podniosłam oczu poza jej obleczone w jedwab kolano. Bolało mnie i byłam zmęczona jej obłąkanymi gierkami. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że cała ta nowa magia była postrzegana przez nią jako groźba. Tak wiele się wydarzyło, nie było czasu by ją poinformować. Ale była naszą królową, a ja sprawiłam, że wydawała się słaba. Ponieważ dostawała raporty od innych, cały dwór wiedział, że nie szanuję jej na tyle by ją informować, lub pytać ją o zdanie. Jeżeli z tego 284
powodu oszalała tak bardzo, to co by zrobiła, gdyby dowiedziała się, że kielich powrócił, a my jej o tym nie powiedzieliśmy? Ale to było coś, czego wolałabym
nie
ujawniać
przed
całym
dworem,
to
było
za
bardzo
niebezpieczne. - Jeżeli nie zajdziesz w ciążę, nigdy nie zostaniesz królową – powiedziała w moje włosy. - Nic nie zyskam na pozbawieniu Nikki i Biddy ich dziecka – powiedziałam. - Oferowanie dzieci każdej parze na moim dworze nie da ci tronu. - Jeżeli sprowadzę setki dzieci na Dwór Unseelie, nie będę potrzebować nim rządzić. - Cel cię zabije. - Wiem o tym. - Chcesz rządzić? – Powiedziała to, jakby nigdy nie zdarzało jej się pytać. - Nie mam innego wyboru niż rządzić lub umrzeć. Szarpnęła mnie za ramiona, a Galen starał się mnie jej odebrać, błąd który kosztował mnie kilka siniaków, kiedy wyszarpnęła mnie od niego. - Czy chcesz rządzić? - Jeżeli to jest wybór pomiędzy oddaniem dworu Celowi i mnie, to wybieram siebie. - A co, jeśli byłby trzeci wybór? – zapytała. - Nic nie wiem o innych wyborach – odpowiedziałam. - Naprawdę nie wiesz, Meredith? Nie wiesz, kto rządziłby, gdyby mógł? Musiałam wyglądać na zakłopotaną, ponieważ krzyknęła na mnie. - Barinthus rządziłby tutaj, gdybym pozwoliła. Był zawsze za tym, by Essus mnie zabił i wziął tron, ponieważ dla niego droga do tronu była
285
zamknięta, z powodu złożonej przysięgi – wskazała na Barinthusa, stojącego koło schodów. -Mówiłam ci, że on i ja nie zrobiliśmy nic, co mogło go uczynić moim królem. Mogę złożyć jaką chcesz przysięgę. Kto ci wyszeptał takie kłamstwa? - Wszyscy kłamią, Meredith, wszyscy? - Nie wiem, co ci mówiono, ale to, że Barinthus chce zostać królem to kłamstwo. - Powiedz mi, co jeszcze jest kłamstwem, Meredith. Pierścień wybrał parę, a ja usłyszałam to od innych, nie z twoich ust. Uwięziłaś strażników mojego syna bez konsultacji ze mną. Masz podejrzanych morderstw, ale nie powiedziałaś mi, kto to jest. Pieprzyłaś mojego nowego kapitana straży, odsuwając jego lojalność względem mnie. Ciemność i inni pobiegli w noc, a ja nie wiem dlaczego – podeszła do mnie, chwyciła mnie za ramiona i krzyknęła mi w twarz. – Ja jestem tu królową! Nie ty! Odezwałam się spokojnie, za bardzo przerażona, by być złą, zbyt przerażona, żeby martwić się o jej miażdżący uścisk na moim ramieniu. - Przybyłam, powiedzieć ci to, a nawet więcej, moja królowo, ale nie dałaś mi szansy. Nie chciałaś spotkać się ze mną na osobności. - Czego się tak wstydzisz, że chcesz o tym szeptać na osobności? - Niczego się nie wstydzę, ale pomiędzy nami są zdrajcy, którzy nie muszą znać naszych sekretów. Szarpnęła mnie, że aż stanęłam na palcach. - Ukaraliśmy zdrajców. - Mam pokazać ci więcej zdrajców, moja królowo? Tych, którzy zaatakowali moich ludzi i mnie? - Powiedziałaś, że to nie była następna próba zamachu – przycisnęła mnie do swojego ciała. - Powiedziałam, że nie była na mnie. Starali się zabić Galena – byłam wystarczająco blisko, by patrzeć jej w oczy i widzieć w nich migotanie. 286
Wiedziała o przepowiedni. To dlatego upierała się, bym poszła do łóżka z bóstwami roślinnymi, kiedy przybyłam tym razem na dwór. To było tu, w jej oczach i widziałam tam coś jeszcze, zanim to ukryła. Strach. Widziałam to i pomyślałam, że wie, że dostrzegłam za wiele. Odepchnęła mnie od siebie tak mocno, że gdyby moi strażnicy mnie nie złapali, upadłabym. Mróz trzymał mnie przez chwilę, potem przycisnął mnie do Galena i odsunął nas oboje dalej od królowej. Musiałaby przedrzeć się przez niektórych moich strażników, jej strażników, by mnie znów chwycić. Nie byłam pewna, czy to na pewno był dobry pomysł, ale nie chciałam również, żeby mnie zraniła. - Czy mamy doprowadzić zdrajców przed królową? – Zapytał Mróz. Skinęła głową i cofnęła się do tronu, nie oglądając się za siebie. Myślę, że wykorzystała drogę, by popracować nad twarzą i oczami, więc nie miało znaczenia, kogo przywlekliśmy, nie chciała okazać zaskoczenia. To sprawiło, że zastanowiłam się, kogo królowa oczekiwała, że zostanie przyprowadzony przed jej oblicze. Czy wiedziała coś, czego my nie wiedzieliśmy, a co potrzebowaliśmy? Co oznaczał ten nikły odblask strachu w jej oczach? Crystall wszedł na mój rozkaz. Strażnicy, którzy byli z nim, pomogli Lordowi Kieranowi wejść, ale musieli wlec lorda Innisa. Rzucili go do stóp królowej. Jej twarz była pusta, zimna i arogancka. Nie okazała nic, kiedy stała tak na schodach. Mistral nadal klęczał, tam gdzie go zostawiła. Barinthus nadal stał, tam gdzie go zostawiła. Myślę, że obawiał się przyciągnąć do siebie jej uwagę. -
Kieranie Sztyletoręki, twoja żona powiedziała mi złe rzeczy.
Powiedziała mi, że Barinthus chce zabrać mi tron i powinnam zabić go, zanim powróci do swoich pełnych mocy. Przyznam się, że taka myśl przyszła mi do głowy, kiedy zorientowałam się, że był z Meredith. Barinthus ma wiele wad, ale niehonorowe zachowanie nie jest jedną z nich. Dał mi swoje słowo. Wierzę, że go dotrzyma. W rzeczywistości, dopuściłam go na ten dwór,
287
wierząc w to. – Zeszła ze schodów, aż stanęła tuż nad nim. – Dlaczego więc przykładałam takie znaczenie do złych słów twojej żony? Po chwili odezwała się. - Mistral. - Moja królowo. - Podnieś się i podejdź do mnie. Zrobił jak prosiła, ale jego włosy nadal zasłaniały mu twarz, jakby nie ufał swoim uczuciom. Nie mogłam go za to winić. - Przyprowadź do mnie żonę Kierana. Dom
Kierana
był
prowadzony
przez
Blodewedd,
utworzoną
z
wiosennych kwiatów dębu, jałowca, polnych kwiatów, przez Gwydion i Math, by została panną młodą dla Lleu Llaw Gyffes. Dlaczego Dwór Unseelie przyjął kobietę, która zdradziła swojego męża, swoją małżeńską przysięgę i tylko dlatego nie została mordercą, że jej mąż był zdolny zabić jej kochanka? Ponieważ wymuszone małżeństwa nie były uznawane pomiędzy nami. Została wywołana, a potem dana jak jakiś rodzaj prezentu, jakbyś kupował psa lub konia. Nawet w czasach, kiedy kobiety nie zawsze miały prawa do wyboru swoich partnerów, to było trochę pokręcone. Jedna rzeczą, którą należało pamiętać z Blodewedd to to, że jeżeli było się w porządku w stosunku do niej, ona też była w porządku, ale nie należało jej zwodzić. Nie należało robić nic, by poczuła się kiepsko. Ze swoich poprzednich błędów wyciągnęła naukę. Teraz sama zabijała. Blodewedd wstała, kiedy Mistral podszedł do jej stołu, tak jak jeden z jej ludzi. Jej włosy zdumiewały żółcią kwiatów, z których były stworzone. Jej skóra była delikatna, blada, w tym kolorze pomiędzy bielą, a złotem. W swoim pięknie była podobna do lalki. Ten rodzaj kobiet mężczyźni tworzyliby, gdyby mogli, z dużymi, wspaniałymi piersiami, trochę większymi niż zazwyczaj u sidhe. Jej oczy były ogromne, ciemne, jakby płynne i błyszczące. Sowie oczy w delikatnej twarzy. Przypuszczalnie zostały przeklęte, zaklęte by
288
miały kształt sowich oczu. Jeżeli to była prawda, to była w stanie wyleczyć wszystko, poza oczami. - Madenn jest pod moją ochroną, Królowo Andais. Wolałabym z nią pomówić, zanim ją weźmiesz. - Czy twój dom zdradził mnie, jak zrobił to dom Nerys, Blodewedd? - Nie mogłabym zdradzić towarzyszki ciemności - Blodewedd przez lata nie wypowiedziała słowa na dworze, potem wychodzi z taką kwestią. – Ani nie mogłabym tolerować takiej zdrady w moim domu. - Możesz mówić z nią – powiedziała Andais – ale tylko publicznie. Nie będzie więcej sekretów tej nocy. Blodewedd ukłoniła się lekko, potem odwróciła się do kobiety. Madenn była małą kobietą jak na standardy sidhe, miała zaledwie pięć stóp. Ale kiedy siedziała tutaj, w swojej czarnej sukni, z ciemnymi włosami i oczami, wydawała się mniejsza, jakby się skurczyła. Jej normalnie blada skóra była ziemista. Jej ręce leżały bardzo nieruchome na ramionach jej krzesła. Siedziała nieruchomo, jej twarz była jak zamrożona. - Madenn – powiedziała Blodewedd, głos rozległ się po sali. – twój mąż został nazwany zdrajcą. Co na to powiesz? Madenn oblizała blade wargi. - Nie wiem, co powiedzieć – jej głos był bezdźwięczny, ale panowała nad nim bardziej, niż nad swoją twarzą i ciałem. - Musisz coś powiedzieć Królewskim Krukom, którzy idą po ciebie. Musisz mi dać jakiś powód, by cię chronić. Jeżeli przysięgniesz mi, że jesteś niewinna od złych postępków, będę walczyć o ciebie, nawet przeciwko samej królowej. Ale muszę wiedzieć, Madenn. Muszę wiedzieć, jak wiele ryzykuję dla ciebie i czy jesteś warta tego ryzyka. Nie mogłam widzieć twarzy Kierana, ale nawet z rękami związanymi z tyłu, stał luźniej i bardziej naturalnie niż jego żona na swoim rzeźbionym krześle. Patrzyłam jak krew odpływa z jej twarzy.
289
- Omdlenie nie pomoże ci – powiedziała Blodewedd, a w jej głosie można było wyczuć ten pomruk ciemności, jaki niósł głos Andais.- Czy możesz dać mi powód, bym przeciwstawiła się Królowej? Daj mi słowo na swoją obronę, a ja wykorzystam je. Madenn spojrzała na swojego suzerena, łzy zalśniły w jej oczach, ale nie wypowiedziała ani słowa. To wystarczyło jako przyznanie się do winy. Blodewedd skłoniła głowę i odwróciła się do Mistrala. - Nie mogę jej ocalić przed jej własnymi czynami. - Weź ją Mistral – powiedziała królowa. Madenn nie ruszyła się, ani nie odezwała, aż Mistral chwycił jej ramię. Wtedy chwyciła się poręczy krzesła jak dziecko. Może była delikatna jak na standardy sidhe, ale nadal była wystarczająco silna, by niemożliwe było podniesienie jej z krzesła, bez zranienia jej. - Nie, nie, nie, nie – powtarzała ciągle wysokim, cienkim głosem. - Hawthorne – powiedziałam. - Tak, Księżniczko. - Pomóż Mistralowi przyprowadzić ją. Hawthorne ukłonił mi się, potem poszedł w ich stronę w swoim karmazynowym pancerzu, wkładając hełm, by mieć wolne ręce. Podszedł i stanął po drugiej stronie krzesła kobiety. Mistral strząsnął z ramienia swoje niezwiązane włosy, potem skinął na Hawthorna, jakby to przedyskutowali. Obaj chwycili ją za kolana i podnieśli krzesło z Madenn nadal wczepioną w nie. Nieśli ją i ciężkie drewniane krzesło, torując sobie drogę pomiędzy ludźmi Blodewedd. Nieśli całość łatwo, z gracją. Gdyby Madenn nie wyglądała na tak przerażoną, można by przypuszczać, że ją uhonorowali, niosąc jak królową na pochodzie, by poddani mogli oddać jej cześć. Wyraz na jej twarzy mówił, że spodziewa się zostać poświęcona w ofierze, a nie zostać królową balu. Postawili jej krzesło obok jej męża, jej ramiona zaokrągliły się, pewnie płakała. 290
- Meredith – powiedziała królowa – dołącz do mnie. Nie musiała mnie prosić dwa razy. Usiadła na swoim tronie, zostawiając dla mnie pusty ten tron, który był kiedyś Księcia Cela. To było moje miejsce od ostatnich dwudziestu czterech godzin. Skinęła na Eamona, swojego małżonka, by zajął swoje miejsce na mniejszym tronie, który był nieco niżej. Był tam również inny tron, niżej obok mojego. Nie był przeznaczony dla mojego stałego małżonka, ale dla faworyta na dziś. Można powiedzieć, dla małżonka na chwilę. Ostatnim razem, kiedy tu siedziałam, krzesło małżonka zajmował Sholto,
Pan
Tego
Co
Pomiędzy.
Dopiero
kiedy
zajęłam
swój
tron,
zorientowałam się, że Sholto i jego sluaghowie nie siedzieli przy swoim stole przy drzwiach. Nie było ich za plecami królowej, jako straży. Nie było tu sluaghów. Sholto był królem na swoim własnym dworze. Goblinów nie było tu również, ale oni byli często nieobecni, o ile nie było przewidziane jakieś wydarzenie lub znaczące święto. Nie było żadnego z nich, ale Sholto nigdy nie opuszczał sposobności, by pokazać się na dworze. Zbyt desperacko chciał zostać zaakceptowany przez sidhe, by opuścić jakąś okazję. Tyler, ludzki pieszczoszek Królowej skulił się przy jej stopach. - Gdzie twój mały goblin? – zapytała. Miała na myśli Kitto. - Pomaga Rhysowi pilnować policji, kiedy są wewnątrz faerie. - Były jakieś problemy? Pozwoliła Kieranowi pocić się. Madenn otwarcie płakała, jakby nie była częścią spisku, mającego na celu zabicie Galena. Może miało mi się jej zrobić żal. Opowiedziałam pokrótce, jaki wpływ miało wejście do faerie na Waltersa i jego ludzi. - Uważasz, że twój mały goblin, to dobry wybór na ochronę dla policji? - Niemalże ręczy, że żadne zaklęcie przypadkiem nikogo nie skrzywdzi.
291
- Nie jest na to wystarczająco sidhe. – odrzekła. Powstrzymałam złość, jaką wywołał we mnie jej komentarz. - Stał się pełnym sidhe podczas trzęsienia ziemi w Kalifornii. - Ziemia poruszyła się dla ciebie, jakie to urocze – była równocześnie grzeczna, jak i chytrze obraźliwa. Nie byłam pewna, czy moje nerwy wytrzymają dłużej tę pogawędkę. - Czy pieprzyłaś dziś jeszcze kogoś poza Mistralem?- zapytała. - Nie miałam z nikim innym rzeczywistych stosunków. - Mistral, zajmij więc swoje miejsce na dzisiaj, Bogini wie, że to pewnie twoja ostatnia szansa, by tutaj usiąść. – Nie podobało mi się to, co sugerowały jej słowa, ale nie mogłam się kłócić z tym, że Mistral zasłużył sobie na to krzesło. Mróz poprowadził pozostałych mężczyzn, którzy otoczyli mnie, jak przystało na dobrych strażników, oczywiście tych, którzy nie pilnowali naszych więźniów. Barinthus pozostał na podłodze. Spojrzała na niego, a nie było to przyjazne spojrzenie. - Zajmij miejsce z jej strażą, Barinthusie. Lub miejsce, które sobie wybrałeś. Zawahał się na chwilę, potem ukłonił się, obszedł ją szeroko i stanął daleko od mojej straży. Pomyślałam, że stara się być tak niewidoczny, jak tylko może, aż zorientujemy się, co ją zezłościło. Miał za wielu wrogów, by mieć jakiś złudzenia. Gdyby zabił królową, wtedy większość arystokracji zjednoczyłaby
się
i
zabiła
go.
Oczywiście,
Andais
być
może
nie
potrzebowałaby pomocy. Tylko jeden strażnik, Szept, pozostał za plecami królowej. Kiedy oferowała strażnikom szansę, by mi pomogli, nie spodziewałam się, że to opróżni jej stajnię, ale tak się stało. Wydaje mi się, że ona również się tego nie spodziewała. Dała im możliwość wyboru, by pracowali dla kogoś innego, a oni wykorzystali szansę. Zaoferuj mężczyźnie szansę na przerwanie trwającego tysiąc lat celibatu, a zrobi wiele dla ciebie. 292
Oczywiście to, że będą moi, oznaczało, że opuszczą faerie za kilka dni. Wygnanie z faerie, jeżeli podążą za mną. Czy to rozumieli? Czy o to dbali? Jeżeli nie, wtedy jak zdziwiona musi być Andais, jeżeli jej największa pogróżka, wygnanie z faerie, okazuje się nie być wcale taka straszna. Mistral zajął swoje miejsce na tronie małżonka. Przesunął swoje szare włosy na jedną stronę tak, że pieściły brzeg krzesła jak peleryna. Dużo bym dała, by widzieć teraz jego twarz. Widzieć go, oglądającego dwór po raz pierwszy z królewskiego podestu. Jeżeli słowa królowej były prawdą, a nie tylko jej przekomarzaniem się, planowała, by nie dostał drugiej szansy, żeby usiąść na tym krześle, a to znaczyło, że nie będzie miał drugiej szansy ze mną. Nie wiem, czy dotyczyło to osobiście Mistrala, czy w końcu zdała sobie sprawę, że może utracić wszystkich strażników na rzecz pierścienia i mojego ciała. Mróz stał po jednej mojej stronie, a Galen po drugiej. Tęskniłam za Doyle’m. Gdzie był? Gdzie byli Usna i Cathbodua? Trzymałam rękę Galena, ponieważ miałam wrażenie, że nie mogę przestać go dotykać. Trzymałam jego śmierć w swoich rękach, teraz chciałam owinąć się dookoła jego życia. Nie wierzyłam, że może walczyć tutaj, pomiędzy lordami sidhe i przeżyć. Myślę, że Andais pomyślała, że takie ciche lekceważenie Kierana i Madenn odbierze im pewność siebie. Czekałam, aż moja królowa przejmie prowadzenie. Wystarczająco ją zdenerwowałam jak na jedną noc, wolałam zrobić wszystko, co tylko mogłam, by uniknąć wkurzenia jej znów. -
Kieran,
próbowałeś
zamordować
dzisiaj
jednego
z
naszych
królewskich strażników. Nie w uczciwym pojedynku, ale z zasadzki. - Jeżeli myślisz, że podstępem skłonicie mnie do wyzwania młodego, to to nie zadziała. Jeżeli wyzwę go, wtedy on wybierze metodę pojedynku. Może wybrać broń, a ja nie mogę pobić go bez magii. - Przyznajesz, że jeden z moich najsłabszych strażników jest lepszym wojownikiem niż ty, Kieran? - Oczywiście. Kruki Królowej są najlepszymi wojownikami, jakich sidhe kiedykolwiek mieli. Nie byłbym tak śmiały, by myśleć, że mogę go pokonać 293
metalem. – Kieran spojrzał na mnie. Jasna broda obramowała uśmiech, który nie schodził z jego twarzy. – Oczywiście, jeżeli młody wojownik myśli, że znieważyłem go i życzy sobie wyzwać mnie… - nie dokończył. Ścisnęłam rękę Galena, a on zaśmiał się. Uśmiech Kierana osłabł. - Czy kiedykolwiek byłem tak głupi? – Powiedział Galen. – Bogini, mam nadzieję, że nie. – Podniósł moją rękę i złożył pocałunek na palcach. Zobaczyłam twardość na jego twarzy, której nie widziałam nigdy wcześniej. – Jestem u boku Merry i w jej łóżku. Nie oddam tego tylko dlatego, że uraziłeś moje ego. – Jego zwyczajny uśmiech rozbłysnął jasny i czysty, jakby tego cienia, który wcześniej widziałam na jego twarzy, nigdy tam nie było. – Poza tym schlebiasz mi. Zasadziłeś się na mnie z dwoma magami i trzema wojownikami. Nie wiedziałem, że tak bardzo się mnie boisz. - Nie ma nic przerażającego w jakimś mieszańcu pixie – twarz Kierana zaczerwieniła się z gniewu. Galen zaśmiał się i znów przycisnął swoje usta do mojej reki. - Skoro się mnie nie boisz, to dlaczego potrzebowałeś takiej pomocy, by mnie zabić? - Och, zgadzam się – powiedziała Andais. – Tylko strach mógł sprawić, że Kieran wziął aż tylu pomocników, by zabić jednego strażnika. Gdyby to był Mróz, albo Ciemność, może zrozumiałabym. Nawet Mistral, nasz pan burz, ale nie wiedziałam, że boisz się Galena. - Nie boję się go. – Powiedział znów Kieran, ale było coś w jego głosie, co sprawiło, że chciałam zacytować Szekspira. Dama za bardzo się sprzeciwia. Co było takiego w Galenie, nawet jeżeli był on zielonym człowiekiem, który sprowadzi życie na dwór, co mogło sprawić, że Kieran zgromadził aż tak potężną grupę, by go zabić? To było dobre pytanie. Byłam za bardzo roztrzęsiona tym, że prawie utraciłam Galena, by naprawdę o tym pomyśleć. - Jeżeli nie obawiasz się Galena, to czego się obawiasz, Kieran? – zapytałam.
294
- Lordzie Kieran – powiedział. - Nie, Kieran – odezwała się Andais – Jest następcą mojego tronu i pewnego dnia zostanie twoją królową, o ile pożyjesz tak długo. Myślę, że może zwracać się do ciebie, jak chce, Kieran - w jej głosie słychać było cień tego pomruku, który oznaczał czasem, że myśli o seksie, a czasem że o tym, żeby cię zranić naprawdę dotkliwie. Czasami to znaczyło obie te rzeczy. - Czego się obawiam? – Powiedział Kieran – Obawiam się śmierci sidhe, nas jako rasy. - Boisz się, że mieszana krew mojej bratanicy skaże nas na śmiertelność? - Tak, jak wielu z nas. Obawiają się mówić o tym, ale mogliby zrobić to co ja, gdyby mieli odwagę. Andais spojrzała przez niego. - No nie wiem, Kieran. Myślę, że odwaga twojej żony szybko zanika. Spojrzał na nią, coś było na jego twarzy, jakieś pytanie, czy błaganie. - Gdyby mogła przemówić z odwagą, to skończyłoby się dobrze. Madenn wydała z siebie głośny, podobny do czkawki szloch. Kiedyś była boginią młodości, co pozostawiło jej na stałe wygląd piętnastolatki, niedoświadczonej piętnastolatki. Jej twarz obróciła się teraz do nas, wyglądając młodziej, jakby strach odbierał jej lat. - Mówiłaś wiele razy, że chciałabyś oczyścić dwór z półludzi – jej głosy był zdyszany, ciężki od łez. – Chcieliśmy tylko pomóc ci w tym, czego sobie zawsze życzyłaś, zanim ona wróciła z Wschodnich Ziem i odwróciła cię od nas. Andais pochyliła się do przodu, jej złość zaczęła opadać. Twarz Kierana zaczynała odzyskiwać swoją pewność. - Crystall, sprawdź ją na zaklęcie, jakiś amulet jest wymierzony w królową. Andais wykrzywiła się. 295
- O czym ty mówisz, Meredith? - Błagam, Wasza Wysokość, błagam – powiedziała Madenn – pomóż nam. Patrzyłam jak twarz Andais wygładza się. - Hawthorne – powiedziałam – jeżeli ona przemówi znów, zanim jej nie pozwolę, poderżnij jej gardło. Uzdrowi się. Hawthorne nie kłócił się ze mną, po prostu wyciągnął nóż i przyłożył jej do gardła, nawet kiedy zaczęła protestować. Andais odwróciła od niej wzrok, osłaniając oczy. - Co to jest? Crystall zaczął przeszukiwać Madenn, był wystarczająco skrupulatny, że Kieran zaczął protestować. - On obmacuje moją żonę. - Jeżeli teraz zostanie wdową, nie będzie miała przysięgi małżeńskiej do złamania – powiedziała Andais. Kieran stał przez chwilę z otwartymi ustami, potem je zamknął. Zobaczyłam w jego oczach pierwszy cień strachu. Madenn wydała z siebie cichy dźwięk i Hawthorne wcisnął jej czubek ostrza wystarczająco głęboko, by zostawić smugę ciemnej karmazynowej krwi. Załkała, ale nie próbowała się odezwać. Crystall przeszukał Madenn bardzo dokładnie, zanim odkrył małą torebeczkę z materiału, między jej piersiami. Były to dwa kawałki materiału zszyte razem, prawie mała poduszeczka, wielkości pięćdziesięciocentówki. Obniżyłam moją osłonę wystarczająco, by zobaczyć małą, lśniącą poduszeczkę i cienką czerwoną linię od niej do królowej. Crystall przeciął nitki, które ją wiązały i wysypało się kilka suchych ziół i siedem pukli czarnych włosów. Trzymał włosy pomiędzy palcami, a resztę w drugiej ręce.
296
- Urok na ciebie i tylko na ciebie, Wasza Wysokość – powiedział. – Zaklęcie elokwencji, więc jej słowa były słodkie dla twoich uszu. Andais spojrzała na Barinthusa, stojącego na odległej części podium. - Czy mogę dać ci to, co rzadko daję komukolwiek, Lordzie Barinthusie? Ukłonił się. - A co to będzie, Królowo Andais? -
Przeprosiny
–
spojrzała
na
Madenn
i
Kierana.
–
Dlaczego
ryzykowaliście śmierć, by zabić Galena? - On nie uważał, że ryzykuje śmierć – odezwałam się. Spojrzała na mnie. - Używał magii, by podstępem wpłynąć na mnie. To powoduje, że mogę wyzwać osobiście, jedno lub oboje na pojedynek. -
Powiedział
mi,
że
Siobhan
starała
się
zabić
księżniczkę
z
królewskiego rodu i nadal żyje. Nie jest nawet torturowana, bo Ezekiel za bardzo się jej boi. Powiedział, że jeżeli nie ukarałaś kogoś za to, to na pewno nie będzie kary za próbę zabicia strażnika półkrwi pixie. Spojrzała na niego i było coś w tym spojrzeniu, co sprawiło, że cofnął się o krok, ale wpadł na strażników. - Czy tak powiedziałeś, Kieran? - Nie, nie tymi słowami. - Ale takie było znaczenie twoich słów? Przełknął tak mocno, że było to słychać i skinął głową. - Cały dom Nerys zdradził i próbował zabić cię, moja królowo, a nadal żyją. Dlaczego życie jednego strażnika mieszańca jest warte więcej niż życie samej królowej? - Widzisz Meredith, pokazałaś miłosierdzie i użyli go przeciwko ciebie.
297
- Nerys oddała swoje życie, więc dlatego jej dom przetrwał – powiedziałam. – Ona zapłaciła cenę za to miłosierdzie. - Może – Andais spojrzała przez nich na inne domy arystokratyczne. – Dormath. Mężczyzna, który wstał, był wysoki i prawie niemożliwie chudy. Jego skóra była najbielsza, jaką nasz dwór mógł się poszczycić, jak bezkrwiste ciało. Czarny kaptur jego peleryny był odrzucony do tyłu, odsłaniając włosy, które były prawie tak białe, jak jego skóra, więc wyglądał prawie jak albinos, poza oczami, dużymi i czarnymi. Wyglądał bardzo podobnie do nowoczesnego wyobrażenia „śmierci”. Mówiono mi, że kiedyś był przystojny i muskularny jak każdy sidhe, ale wieki ludzkich wierzeń zmieniły go. Byli tacy, którzy spierali się, czy sprawiło to właśnie to, że w dużym stopniu był posłańcem śmierci, czy to, że był zbyt słaby by obronić się od przekonań ludzkich lub udowodnić, że był jednym z najbardziej potężnych pomiędzy nami i nadal w pewien sposób był uwielbiany przez ludzi. Jego głos był głębszy, niż można było się spodziewać. - Tak, moja królowo – powiedział. - Innis jest jednym z twoich, tak jak Siobhan. Czy jesteście zdrajcami, tak jak dom Nerys? - Nie, moja królowo. Przysięgam, że nie znałem planów Siobhan, ani Innisa. Przysięgam to. - Wstawiłeś się za Siobhan. Błagałeś o moje miłosierdzie. Udzieliłam ci go, ponieważ mój syn ją ceni i prosił, by oszczędzić jej życie. Wysłuchałam mojego syna i tego, o którym myślałam, że jest moim sojusznikiem. - Jestem twoim sojusznikiem, Wasza Wysokość. Mój dom jest nadal twoim domem. - Dwóch zdrajców, Dormath, dwóch w jednym domu. Jak mogę ufać, że nie ma ich więcej? – Niespiesznie kreśliła kółeczka jednym palcem po oparciach swojego tronu. - Czy nie to samo dotyczy domu Blodewedd? – zapytał.
298
- Nie mieszaj mnie w to, Dormath – powiedziała Blodewedd. – Ty, który przybrałeś imię własnego psa, wstydząc się swojego prawdziwego imienia. - Niczego się nie wstydzę. - Dzieci – wtrąciła się Andais, jej głos był lekki, prawie żartobliwy. Ten dźwięk sprawiał, że włosy na karku stawały dęba. – Widzisz, co da ci miłosierdzie, jako władcy, Meredith. Rozumiesz teraz? Miłosierdzie jest dla słabych i umierających. - Wiem, jak Kieran zinterpretował twoje działanie. Spojrzała na mnie, a ja naprawdę nie chciałam tak wiele jej uwagi, kiedy była w tym nastroju. - Co to ma znaczyć? - To, że skoro nie zabiłaś kogoś za próbę zamordowania mnie, to nie zrobisz nic, za próbę zabicia Galena. - Myślisz, że on ma rację? Myślisz, że nie otrzyma kary? - Myślę, że Siobhan powinna zostać skazana, a Kieran przykładowo ukarany. - Jak przykładowo, jeżeli nie skazany? – zapytała. Oblizałam nagle suche wargi. - O tym jeszcze nie pomyślałam, Ciociu Andais. - Och, ale ja tak i to jest różnica pomiędzy byciem królową, a byciem księżniczką – otworzyła swoje czerwone usta by powiedzieć coś okropnego, ale nagle wielkie podwójne drzwi otworzyły się i pojawił się Doyle.
299
Rozdział 25
Usna i Cathbodua weszli za Doylem, ciągnąc kogoś pomiędzy sobą. Kogoś mającego na sobie biały futrzany płaszcz, ozdobiony jasnymi plamami czerwieni. - Ciemność – powiedziała Andais – Jak dobrze, że do nas dołączyłeś. Kogo sprowadziłeś tak bezceremonialnie pomiędzy nas? – Jej głos nadal mruczał tym zadowolonym tonem, który obiecywał komuś ból. Doyle właśnie dał jej inny wybór ofiar. - Gwennin, biały lord, trochę gorzej ubrany. Gwennin. Wiedziałam, że nie był przyjacielem Cela. Nie miał przyjaciół pomiędzy tymi, którzy cenili czystej krwi Unseelie. Był jednym z ostatnich, których wyrzucono z Dworu Seelie, ale nadal zachowywał się tak, jakby miał tam wrócić. Seelie może powitaliby kogoś z wygnania pomiędzy ludźmi, ale kiedy ktoś dołączył do Unseelie, był dla nich nieczysty na zawsze. Patrzyłam, jak Doyle idzie w moją stronę. Był wysokim, ciemnym łowcą, okrutną postacią, która przerażała mnie jako dziecko. Teraz musiałam zwalczyć chęć powiedzenia mu, by podszedł do mnie. Chciałam poczuć jego ramię obejmujące mnie. Chciałam być przytulona i poczuć się bezpiecznie. Siedząc tutaj, przed całym dworem, nie czułam się bezpieczna. To, co wygnało mnie z faerie trzy lata temu, zdarzało się znów. Było tu za wiele śmierci, za wiele zamachów. W końcu, jeżeli wystarczająco wiele ludzi chce twojej śmierci, uda im się. To prosta matematyka. My musimy przetrwać wszystkie zamachy. Im wystarczy, że powiedzie się jeden. Gwennin
nie
był
sprzymierzeńcem
żadnego
z
lordów,
których
„aresztowaliśmy’. Nie mogłam sobie wyobrazić spisku, który mógł zgromadzić ich wszystkich razem przeciwko mnie. A może był więcej niż jeden spisek? Czy ktokolwiek z nich miał coś wspólnego z morderstwami? - Gwennin – powiedziała Andais, w jej głosie słychać było zdziwienie – nie jesteś przyjacielem tych tutaj. 300
Powiedziała na głos to, co ja pomyślałam. Zastanawiałam się, czy to dobry znak, czy zły. Czy ja stawałam się lepszym politykiem, czy ona gorszym? - Twierdzi, że działał sam. Oburzyło go to, że księżniczka zaprosiła ludzką policję. Że to było poniżające dla naszego dworu, przyjąć ich pomoc. Dlatego ułożył urok, który mógł sprawić, że byli bezużyteczni, czy nawet zabić ich, gdyby ich dosięgnął. - Dosięgnął? - Złożył zaklęcie na Biddy, bo jest półkrwi człowiekiem, więc każdy kogo dotknęła, kto miał w sobie ludzką krew, został zarażony. Gwennin odezwał się, leżąc płasko na podłodze pomiędzy Usną i Cathboduą. - To, że zaklęcie było zdolne zadziałać na księżniczkę, dowodzi, że jest człowiekiem. Cathbodua spoliczkowała go wierzchem dłoni. - Odzywaj się, kiedy będziesz wezwany, zdrajco. - Tak – powiedziała Andais. – Oni wszyscy są zdrajcami. Tak wiele zdrajców. Ale nikt z nich nie starał się zabrać życia Meredith. Starali się zabrać życie Galena, starali się powstrzymać ludzką policję od wejścia do naszego kopca, ale nie starali się zabić Meredith. To interesujące. Pomyślałam o tym i zorientowałam się, że ma rację. Spojrzałam na Doyle’a, napotkałam jego spojrzenie. To było interesujące i zadziwiające. - Dlaczego strażnik Cela jest bardziej zainteresowany zabiciem twojego zielonego rycerza, niż ciebie? – Powiedziała Andais tonem konwersacji. Starałam się zachować niedbały ton głosu i prawie mi się to udało. - Jeżeli ktokolwiek z jego ludzi spróbuje mnie zabić, zastawem jest życie
Cela.
Jeżeli
zabiją
moich
sprzymierzeńców,
to
nie
oznacza
automatycznie wyroku śmierci na ich księcia.
301
- Ale dlaczego Galen, Meredith? Jeżeli chcieliby pozbawić cię twoich sprzymierzeńców, dlaczego nie Ciemności, czy Zabójczego Mroza. - Czy Barinthusa – powiedziałam. Skinęła głową. - Tak, to było bardzo dobre – spojrzała na Kierana i jego żonę, która nadal stała z nożem Hawthorna na gardle. – Gdybym zabiła Barinthusa, wtedy zginąłby jeden z moich najbardziej potężnych strażników. Jeżeli on zabiłby
mnie,
wtedy
pozbylibyście
się
mnie
i
pewnie
pierwsi
zasugerowalibyście, że powinien zginąć za swoje działanie. – Przesunęła swoje krzesło, by ułożyć wygodniej spódnicę. – O tak, Kieran, dobry plan. Popełniliście tylko jedną pomyłkę. Spojrzał na nią. - Jaką? - Nie doceniliście księżniczki i jej ludzi. - Nie popełnię tego samego błędu dwa razy – powiedział i popatrzył na mnie wrogo. - Kieran, to brzmiało jak pogróżka pod adresem księżniczki – Andais spojrzała na mnie. – Czy nie odebrałaś tego jako pogróżki Meredith? - Tak, Ciociu Andais, tak to odebrałam. - Mróz, czy Kieran nie groził księżniczce? - Tak – powiedział Mróz. - Ciemności – powiedziała. - Tak, groził księżniczce, lub groził, że zaplanuje lepiej następny spisek mający na celu zabicie ciebie, Wasza Wysokość. - Tak, to właśnie słyszałam – rozejrzała się po arystokratach. – Blodewedd, czy ty słyszałaś go, grożącego mnie i moim podopiecznym? Blodewedd wzięła głęboki, drżący wdech, potem lekko skinęła głową. - Chcę usłyszeć to głośno, przy całym dworze – powiedziała Andais.
302
- Kieran byłeś głupcem dzisiaj. Takiej głupoty ja czy mój dom nie możemy poprzeć, czy ocalić. Kieran spojrzał na nią, przestraszony po raz pierwszy. - Moja pani, jesteś moim suzerenem, nie możesz uważać… - Nie włączaj mnie do swojej głupoty, Kieran. Madenn jest twoją żoną i zawsze była twoim cieniem. Ale skoro mógłbyś przekonać kogoś więcej z twojego domu do twojego planu, nie wierzę, że zwerbowałeś do pomocy Innisa. - Interesujący punkt widzenia. – Andais spojrzała w dół, na nieprzytomnego Innisa. – Dormath, oferuję ci wybór. Jedno z twoich ludzi musi zginąć. Innis, albo Siobhan, wybieraj. - Moja królowo – powiedział Doyle, - chciałem prosić, by oszczędzić Innisa, a Siobhan… - Wiem, kogo wolałbyś zabić, Ciemności – spojrzała na mnie. – Nawet wiem, kogo ty wolałbyś, żebym zabiła, Meredith. Ale nie jesteś ich suzerenem. Dormath musi wybrać, żeby pozostali w jego domu zrozumieli, że ich nie obroni. - Moja królowo, nie każ mi wybierać pomiędzy moimi lordami i damami. - Czy wolałbyś zająć ich miejsce, Dormath? Czy zaoferujesz siebie, by ocalić oboje, Innis i Siobhan? Mogę wziąć pod uwagę taką umowę, jeżeli chcesz ją zaoferować. Twarz Dormatha stała się jeszcze bielsza, a nie sądziłam, że to możliwe. Powoli zamrugał swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Czy zobaczymy jak Dormath, drzwi do śmierci, zemdleje? - No, Dormath, to jest proste pytanie – powiedziała Andais. – Czy zapłacisz za zbrodnie swojego domu, czy nie? Nerys oddała życie za swój dom. Doszedł nas głos Dormatha, cienki i piskliwy, jakby z trudem wydobył cokolwiek z siebie. 303
- Cały dom dołączył do jej zdrady. Mój dom jest niewinny, nic nie zrobiliśmy, poza tą dwójką. - Wybierz więc, Dormath. Nie możemy odmówić księżniczce jej prośby o śmierć. Ma do tego prawo. - Śmierć, tak – powiedział Dormath – ale nie egzekucja. Może dochodzić swoich praw wyzywając ich na pojedynek i wziąć ich życie, jeśli tylko zdoła. - To byłaby prawda, lordzie Dormath – odezwałam się – gdyby Siobhan zaatakowała mnie jeden na jeden, ale nie. Zaatakowała mnie z wsparciem jeszcze dwóch dodatkowych osób. Zastawiła na mnie pułapkę. To nie był pojedynek jeden na jeden. To była próba zamachu, prosta i oczywista. - Innis nawet nie zaatakował ciebie – kłócił się Dormath – zaatakował zielonego rycerza. Z całą pewnością to on powinien żądać zadośćuczynienia. - Myślisz, że okaże więcej litości niż księżniczka? – zapytała Andais. - Myślę, że Galen zawsze był uczciwym człowiekiem – powiedział Dormath. Galen ścisnął moją rękę w swojej i westchnął. To nie był szczęśliwy dźwięk. - Staram się postępować uczciwie i po prostu dobrze, cokolwiek by to miało znaczyć. Siobhan powiedziała mi kiedyś, że powinienem należeć do Dworu Seelie, ponieważ oni udają kogoś, czym my nie jesteśmy. Zapytałem jej, kogo starają się udawać. Ludzi, odpowiedziała mi i powiedziała to tak, że zabrzmiało to jak przekleństwo – patrzyłam jak jego twarz staje się mroczna, bardzo nie podobna do mojego Galena. – Naprawdę spodziewasz się po mnie, że pomogę ci ocalić życie ludzi, którzy starali się mnie zabić? Dwoje sidhe patrzyło na siebie, ale to Dormath pierwszy odwrócił wzrok. Odezwał się nadal mając opuszczone oczy, więc nie napotkał niczyjego spojrzenia. - Niektórzy starają się poznać swoich przeciwników, by użyć ich siły i słabości przeciwko nim. 304
- Dlaczego jestem twoim przeciwnikiem? – zapytał Galen. Dormath odezwał się do królowej, jakby nie słyszał Galena. - Moja królowo, chciałem prosić, byś nie kazała mi wybierać pomiędzy moimi ludźmi. Jeden może i dokonał mniejszych zbrodni, ale mam więcej przywiązania do drugiego. - Odpowiedz na pytanie Galena – powiedziała Andais. Dormath mrugnął tymi ciemnymi, błyszczącymi oczami i spojrzał na nią. Jego szczupła twarz nic nie wyrażała. - A jakie to ma być pytanie, moja królowo? - Szybko męczę się gierkami słownymi, Dormath – powiedziała. – Radzę ci to zapamiętać. Powiem ci raz jeszcze, odpowiedz na pytanie Galena. Dormath zadrżał, a jego długa, czarna peleryna dała złudzenie piór rozłożonych dookoła jego ciała. - Nie wydaje mi się, żeby twój syn chciałby, żeby odpowiedź na to pytanie padła przed całym dworem. Spojrzałam
więc
na
Andais,
moją
ciotkę,
moją
królową.
Nie
wiedziałam, do czego nawiązuje Dormath, ale ona może tak. Pomagała ukrywać sekrety swojego syna przez wieki. Jej twarz była zimnym pięknem, arogancka i idealna, każda jej linia była jak jakiś posąg wyrzeźbiony by być piękny, tym pięknem, które nie prowadzi mężczyzn do miłości, ale do desperacji. - Odpowiedz na to pytanie jak chcesz, szczegółowo lub zwięźle, Dormath. Wiem, że jeżeli odpowiesz szczegółowo, możesz utracić zaufanie wszystkich sprzymierzeńców Księcia Cela. Mogą uwierzyć, że ich zdradziłeś. Wiem również, że pomiędzy nami są tacy, którzy potępią cię, jako najgorszego ze zdrajców, za to, że realizujesz taki plan. Dormath położył długą, bladą dłoń płasko na stole. - Moja królowo…
305
- Dormath, jeżeli nie odpowiesz na to pytanie, uznam to jako bezpośrednie wyzwanie rzucone mnie osobiście. - Możesz mnie zamordować, za ujawnienie tego, co zrobił – powiedział Dormath. - Czy ja tak powiedziałam? Nie wierzę, że właśnie to powiedziałam – spojrzała na mnie. – Czy właśnie tak powiedziałam, Meredith? Nie byłam całkowicie pewna jak odpowiedzieć na to pytanie. - Nie wierzę, że groziłaś Dormathowi śmiercią za ujawnienie tego, co Książę Cel, mój kuzyn, zrobił. Również wierzę, że zachęcałaś go do ujawnienia wszystkiego, co wie. - Dalej – powiedziała, wyglądając na zadowoloną ze mnie, chociaż nie byłam pewna dlaczego. - Powiedziałaś jasno, że jeżeli nie odpowie na pytanie Galena, wyzwiesz go na osobisty pojedynek i go zabijesz. Skinęła głową, jakbym powiedziała coś bardzo mądrego. - Dokładnie. Spojrzałam od niej na Dormatha i przez chwilę poczułam dla niego litość. Ułożyła mu zagadkę, na którą być może nie było odpowiedzi, było mało prawdopodobne, żeby przeżył dzisiejszy dzień. Nadal opierał się o stół. Jego twarz pokazywała jasno, że nie widzi sposobu, by wydostać się z tego labiryntu słów, w jakim go umieściła. - Nie wierzę, żeby był sposób na odpowiedzenie na pytanie zielonego rycerza, bez ujawienia za wiele, o czym ty dobrze wiesz. - Nie wierzę, żebyś ty wiedział to, czego ja chcę, Dormath. Ale jeżeli pozostaniesz niemy, zabiję cię i nie będzie żadnego sprzeciwu, że to nieuczciwe, bo będzie to pojedynek, jeden na jeden przeciwko mnie. Przełknął, a jego gardło wyglądało prawie za chude, by utrzymać podskakujące jabłko Adama. - Dlaczego to robisz, moja królowo? 306
- Dlaczego robię co? – zapytała. - Chcesz, żeby dwór to wiedział? Czy naprawdę tego chcesz? - Chcę dziecka, które ceni swoich ludzi, a ich dobro stawia ponad swoim. Cisza, która zapadła w sali była znacząca. Było tak, jakby wszyscy na raz wzięli wdech i zatrzymali go. Jakby nawet krew w naszych żyłach w tej chwili przestała płynąć. Andais uznała, że Cel nie ceni nic poza sobą samym, coś co ja wiedziałam od lat. Wpoiła mu wiedzę, że faerie, sidhe i inne istoty magiczne należą do niego. Był oczkiem w jej głowie, pieśnią w jej uszach, najbardziej drogocenną rzeczą w jej świecie przez dłuższy czas, niż istnieje ten kraj, a teraz chce dziecka, które ceni innych bardziej niż siebie. Co takiego zrobił Cel, że pozbawił złudzeń swoją matkę? Dormath odezwał się w tej ciszy. - Moja królowo, nie wiem jak dać ci to, na co zasługujesz. - Ja mogę dać ci to, czego chcesz – głos Maelgwyna utracił wiele ze swojej zwyczajnej gładkości. Brzmiał poważnie i delikatnie w tym samym czasie, tego tonu nigdy u niego nie słyszałam. Andais spojrzała na niego, a choć widziałam tylko jej profil, wiedziałam, że to nie było przyjazne spojrzenie. - Możesz, panie wilków, naprawdę możesz? – Jej głos niósł w sobie ostrzeżenie, jak ciśnienie w powietrzu, które pozwala ci wiedzieć, że burza nadciąga. - Tak – powiedział miękko, ale słowa niosły się przez salę. Poprawiła się na tronie, jej ręce spoczywały nieruchomo na oparciach. - Oświeć mnie, wilku. - Jest dwoje dzieci z twoim rodzie, które dorosły, moja królowo. Jedno dziecko rozbudziło królewski pierścień, a teraz oferuje prawie wszystko, by zadowolić magię pierścienia. Dziecko, które mówi, że sprowadzenie dzieci dla wszystkich sidhe jest ważniejsze niż zyskanie tronu, ochrona własnego życia, czy napełnienie życiem własnego brzucha. Większość arystokratów w tej sali, 307
a może nawet wszyscy, oddaliby za to wszystko, co mają. Czy to nie jest dziecko, które ceni dobro swoich ludzi ponad swoje własne? Siedziałam bardzo nieruchomo. Nie chciałam przyciągnąć jej uwagi do mnie. Może to, co Maelgwn powiedział, było prawdą, ale królowa nie zawsze lubiła, czy nagradzała prawdę. Czasami fałsz ułatwiał działanie. Andais w większości wierzyła w kłamstwa, że Cel był w stanie rządzić. Teraz sama otworzyła drzwi dla arystokratów, którzy nareszcie mówili prawdę. Niemalże nikt nie wybrałby Cela, gdyby mieli jeszcze inny wybór, a nie tylko półkrwi śmiertelniczkę. Tylko mój ojciec miał na tyle odwagi, by powiedzieć Andais, że z Celem było coś źle. Coś innego, co wykraczało poza znęcanie się nad słabszymi i bycie uprzywilejowanym. Andais przemówiła, jakby słyszała moje ostatnie myśli. - Kiedy mój brat tak szybko zapłodnił swoją nową pannę młodą, byli tacy, którzy nalegali, żebym ustąpiła. Odmówiłam – odwróciła się i spojrzała na mnie. – Wiesz, dlaczego wezwałam cię do domu, Meredith? To było tak niespodziewane, że wpatrywałam się w nią przez chwilę, potem opanowałam się. - Tak. - Jestem bezpłodna, Meredith. Wszyscy ci ludzcy doktorzy zrobili dla mnie, co tylko mogli. To dlatego musisz udowodnić swoją płodność. Ktokolwiek będzie rządził po mnie, musi być zdolny sprowadzić życie z powrotem na dwory. Maelgwn oskarżył mnie o to, że skazuję was wszystkich na bezpłodność, ponieważ bezpłodny jest mój ród. Mogę tylko dać wam słowo, że nie wierzyłam w to, aż do niedawna. Gdybym tylko mogła się cofnąć… - westchnęła i odetchnęła na tyle, na ile pozwolił jej ciasny stanik sukni. – Zastanawiam się, czym bylibyśmy teraz, my Unseelie, gdybym pozwoliła zająć Essusowi tron trzydzieści lat temu, czy nawet wcześniej. – W jej oczach zobaczyłam ból, jakiego nie widziałam w nich nigdy wcześniej. To jedno spojrzenie odpowiedziało mi na pytanie, o którym myślałam. Wiedziałam, że mój ojciec kochał swoją siostrę, ale aż do tej chwili nie byłam
308
pewna, czy ona też go kochała. Było to w jej oczach, w rysach jej twarzy, nawet pomimo makijażu. - Ciociu Andais – zaczęłam, ale mnie uciszyła. - Słyszałam szepty w ciemności, moja bratanico, szepty, w które nie wierzyłam. Ale pierścień naprawdę ożył dla ciebie, wybrał dla ciebie płodną parę, więc może te plotki są prawdą. Czy Maeve Reed, niegdyś Conchenn pomiędzy Seelie, spodziewa się dziecka? Otworzyłam usta, potem je zamknęłam. Pomiędzy nami byli tacy, którzy szpiegowali dla Dworu Seelie. To byłoby niebezpieczne dla Maeve powiedzieć tak, ale Taranis dopiero co próbował ją zabić. Była teraz w innym kraju, tak bezpieczna jak tylko mogliśmy sprawić. Bardziej niebezpieczne było nie odpowiedzieć, ponieważ nikomu nie powiedzieliśmy, że Maeve Reed została wygnana z faerie, bo odmówiła wejścia do łoża króla z powodu jego bezpłodności. Co znaczyło, że w przeciwieństwie do Andais, Taranis wiedział od setek lat, że jest bezpłodny. Zatrzymał tron i wolał skazać swoich ludzi na umniejszenie mocy i śmierć, niż ustąpić. Seelie mieliby prawo domagać się jego śmierci i prawdziwego poświęcenia się ziemi, za to przeoczenie. Myślałam za długo. - Meredith, co się stało? – zapytała Andais. Mróz ścisnął moje ramię, Galen stał bardzo nieruchomy obok mnie. Spojrzałam na Doyle’a, a on lekko skinął głową. Prawda była mniejszym złem. - Tak, oczekuje dziecka – wyszeptałam. Andais przeniosła wzrok ze mnie na Doyle’a, jakby miała ochotę zapytać, dlaczego tak długo się wahałam, ale była zbyt dobrym politykiem by pytać. Nie zadaje się publicznie pytań, na które nie zna się odpowiedzi. - Odpowiedz tak, by wszyscy cię usłyszeli, bratanico. Odchrząknęłam, by mój głos rozległ się w całej sali. - Tak, oczekuje dziecka. Westchnienie przeszło przez zgromadzonych arystokratów. 309
Andais uśmiechnęła się, jakby zadowolona z takiej reakcji. - Czy odprawiłaś dla niej rytuał, rytuał płodności? - Tak – powiedziałam. Pomruk wzrósł, jak wezbrane morze przewalające się przez nabrzeże. - Słyszałam, że jej mąż był wtedy umierający, czy to prawda? Skinęłam głową. - Tak. - Leczenie raka zostawia mężczyznę bezpłodnego, lub niezdolnego do aktu. - Czasami – odrzekłam. - Ale ty potrafiłaś sprawić zaklęciem, że umierający mężczyzna był zdolny do ostatniego stosunku? - Tak. - Kto odgrywał rolę twojego małżonka dla twojej bogini? Kto był bogiem dla twojej bogini, podczas tego rytuału? - Galen – przycisnęłam jego rękę do piersi, kiedy to powiedziałam. Ocean pomruków wybuchł mieszaniną szeptów. Szlochów, prawie krzyków. Niektórzy nie wierzyli. Usłyszałam przynajmniej jeden męski głos, którego nie rozpoznałam, który powiedział „To jest wyjaśnienie”. Powinnam zapytać później Doyle’a lub Mroza, czy rozpoznali ten głos. Andais spojrzała na Kierana, nadal skrępowanego, stojącego stopę od schodów. - Zabiłam ojca Galena zanim ja, czy arystokratka, którą uwiódł magicznie, zorientowała się, że jest w ciąży. Ty prawie zamordowałeś wojownika, który pomógł odprawić rytuał płodności dla kobiety sidhe i umierającego człowieka. Kieran patrzył zmieszany, jakby bardzo mocno myślał.
310
- Mógłbym powiedzieć, że nie wierzę, ale wyjawiłaś nam dzisiaj zbyt wiele prawdy, moja królowo, bym wątpił. Poza tym nie lubisz na tyle Galena, by kłamać dla ocalenia mu życia. - My nigdy nie kłamiemy, Kieran. Skłonił się. - Mam na myśli… - Wiem, co masz na myśli… - oparła się o swoje krzesło, prawie przyjaźnie, jak przeciągająca się kotka. – Co ludzie Cela powiedzieli ci, że zgodziłeś się na aż taki zdradziecki czyn? Spodziewałam się, że Kieran będzie kłócił się, czy walczył z nią, ale on po prostu odpowiedział. - To, że zielony człowiek doprowadzi życie do niej – skinął głową wskazując na mnie, ponieważ nie mógł wskazać mnie ręką. Andais spojrzała na Dormath’a - A co ci powiedziała Siobhan? - Że zielony człowiek sprowadzi życie z powrotem na ziemie faerie. Na twarzy Kierana pokazała się panika. Starał się opaść na kolana, pochylił się, ale wydaje się, że związane ręce powstrzymały go, utrzymując go na nogach. - To nie to powiedziałem, moja królowo. Przysięgam, nigdy nie zniszczyłbym szansy dla naszego dworu, byśmy znów byli tym, czym byliśmy wcześniej, nigdy. - Dormath – powiedziała – wytłumacz Kieranowi słowa przepowiedni, którą Książę Cel kupił od ludzkiego medium. Dormath ukłonił się jej. - Zielony człowiek sprowadzi życie z powrotem na ziemie faerie. Władca jest ziemią, a ziemia jest władcą. Ich zdrowie, ich płodność, ich szczęście, jest zdrowiem, płodnością i radością samej krainy.
311
- Dobrze powiedziane Dormath i bardzo prawdziwe. Gdybyście zabili zielonego rycerza Meredith, a on był przeznaczony by być królem, który sprowadzi dzieci na sidhe, co w takim razie powinniśmy z wami zrobić, Kieran, Madenn? – Nie czekała, aż jej odpowiedzą. – Przez zabicie jego, mogliście zniszczyć wszystkie nasze szanse i nadzieje. - Ale to Mistral i Meredith obudzili martwy ogród i magię strażników. To on był z nią, kiedy pierścień wybrał Niccę i Biddy – powiedział Kieran. - To Mistral siedzi na tronie małżonka, nie zielony rycerz. - Częściowo prawdziwe i może pierścień wybrał Pana Burz, żeby został królem. Ale według mnie „zielony człowiek” oznacza zielonych bogów, lub może jestem za bardzo dosłowna. Zielony człowiek może być innym określeniem na boga czy małżonka. – Potrząsnęła głową. – Nie jestem pewna. Nie wiem, czy to irytujące, czy pocieszające, że prorocy nadal mówią zagadkami, nawet w tej bardzo nowoczesnej Ameryce. – Odwróciła się do mnie. – Idź pomóż Nicce i Biddy spłodzić to dziecko, które widziałaś. Ale dotrzymaj moich zasad. Jeżeli najpierw oddasz go Biddy, ukrzyżuję ich. Weź też Galena i innego zielonego człowieka do swojego ciała, jeszcze tej nocy. - A co ze zdrajcami, Ciociu Andais? – zapytałam. - Idź robić dzieci. Ja się nimi zajmę. Dam ci zjednoczony dwór, Meredith. To będzie mój pierwszy i ostatni prezent dla ciebie. – Zasłoniła twarz dłonią i dodała – Zostaw mnie, zabierz strażników, którzy są zielonymi ludźmi ze sobą, ale zostaw mi tych, którzy nie są. Ręka Mroza zastygła na moim ramieniu, a ja musiałam wydać z siebie jakiś cichy dźwięk protestu, bo spojrzała na mnie. Spojrzała na Mroza i Doyle’a, gniew błysnął jej w oczach. - Zabierz swoją Ciemność i Zabójczego Mroza. Są twoi, ale będę potrzebowała więcej straży, by pomogli mi ukarać zdrajców. - Nicca i Biddy – powiedziałam cicho. Niecierpliwie machnęła ręką. - Tak, tak, teraz idź.
312
Ręka Mroza poluźniła się na moim ramieniu. Skinął lekko głową. Wstałam, ukłoniłam się królowej i poszliśmy w stronę drzwi, zostawiając jej ukaranie zdrajców. Prawdopodobnie nie zabije ich, ale upewni się, że pożałują swoich czynów. Co do tego nie miałam wątpliwości. Nie powinnam oglądać się za siebie, ale zrobiłam to. Zobaczyłam Crystalla, Hafwyn, Dogmaelę, i innych starających się zapanować nad swoimi twarzami. Mistral i Barinthus byli nie do odczytania. Zatrzymałam się. Mróz chwycił moje ramię, a Galen nadal trzymał mnie za rękę. Starali się przesunąć mnie, ale uchyliłam się. Nie mogłam ocalić wszystkich, wiedziałam to, ale… Doyle nie starał się mnie powstrzymać, po prostu patrzył na mnie, jego twarz była niewzruszona. Zostawił decyzję mnie. Odezwałam się, z rękami Mroza i Galena owiniętymi ciasno obok mnie. Nacisk ręki Mroza był prawie bolesny. - Czy mogę zabrać ze sobą uzdrowicielkę, moja królowo, w razie następnego wypadku? Posłaliśmy po uzdrowiciela, kiedy Galen został ranny, ale nie przyszedł. Skinęła głową, ale jej uwaga była zwrócona na ofiary. Stała ponad Kieranem, jedną ręką leniwie gładziła jego blond włosy, które miał starannie uczesane z tyłu głowy. - Tak, weź kogokolwiek z moich uzdrowicieli. - Hafwyn – powiedziałam. Strażniczka nie mogła ukryć ulgi na twarzy, kiedy ruszyła przez salę. Królowa zawołała za nią. - Meredith, jeżeli chcesz uzdrowiciela, musisz wziąć takiego, który nadal ma swoje moce – położyła rękę na biodrze, jakby była ze mnie niezadowolona. - Hafwyn uzdrowiła Galena i Adaira. Patrzyła teraz na mnie z pełną uwagą.
313
- Jak ich uzdrowiła? Utraciła swoje zdolności lata temu – Jej spojrzenie stało się równocześnie zirytowane i widać było w nim ulgę. – Jest jedną z tych, których doprowadziłaś dzisiaj do ich mocy. - Nie, moja królowo. Hafwyn zawsze była zdolna uleczać, przez nałożenie rąk. - Powiedziano mi, że straciła swoje zdolności do leczenia – powiedziała królowa. - Hafwyn – odezwałam się – czy kiedykolwiek straciłaś swoje zdolności do leczenia? Potrząsnęła głową bez odwracania głowy na królową, jakby bała się oderwać spojrzenie ode mnie, albo bała się odwrócić. - Dlaczego więc jest w straży? – zapytała królowa. Zeszła ze schodów i poczułam, że wszyscy dookoła mnie tężeją. Mogliśmy wyjść, odejść, ale ja naraziłam wszystkich na ryzyko. Ale po raz pierwszy Andais wydawała się chcieć słyszeć złe rzeczy o Celu. Nie byłam pewna, jak długo ten nowy nastrój będzie trwał, a były rzeczy, które mogły się wydarzyć tylko wtedy, kiedy ona uwierzy, że Cel jest potworem. - Uzdrowiła kogoś, o kim Książę Cel kazał jej zapomnieć. Powiedział jej, że od tego dnia będzie przynosić tylko śmierć i nie wolno jej więcej uzdrawiać. Andais przeszła przez podłogę w naszą stronę, jej suknia szeleściła. Hafwyn zbladła. - Czy to jest prawda, Hafwyn? Strażniczka westchnęła i obróciła się twarzą do królowej. Uklękła na jedno kolano. - Tak, Królowo Andais, to jest prawda. - Masz zdolność do uleczenia ciężkich ran dotykiem, a on zabronił ci używania twojego daru? Hafwyn spuściła głowę, ale odpowiedziała.
314
- Tak. Andais spojrzała na mnie. - Jest twoja, ale nie mogę pozbawić Cela całej jego straży. Nawet królowa nie może nakazać innej sidhe złamania przysięgi lojalności i posłuszeństwa. - Hafwyn nie złamie przysięgi przechodząc do mnie, nie złożyła jej Księciu Celowi. Powiedziano mi, że wielu strażników nie złożyło żadnej przysięgi Celowi. Coś przeszło przez oczy Doyle’a, co pozwoliło mi zorientować się, że teraz już wie, dlaczego to było warte ryzyka. Andais wykrzywiła się. - To nie może być prawda. Cel zaoferował strażnikom mojego brata wybór, by wstąpili na służbę do niego, po śmierci mojego brata. Złożyli przysięgę, by służyć Celowi. Hafwyn skłoniła się niżej do podłogi. - Moja królowo, Cel powiedział nam, że dałaś nas jemu. Nie pytał nas, czy chcemy mu służyć. Powiedział nam, że nasza przysięga została złożona księciu, a on jest księciem. - Powiedział, że wszyscy wybraliście służbę u niego – powiedziała Andais, a jej głos był pusty z zaskoczenia. Hafwyn trzymała nadal twarz przyciśniętą do rąk leżących na podłodze. - Nie, moja królowo. Andais spojrzała na Biddy. - Czy złożyłaś przysięgę Celowi? Biddy potrząsnęła głową. - Nie, nigdy o nią nie prosił. Andais odwróciła się w stronę tronu.
315
- Dogmaela, czy złożyłaś przysięgę Księciu Celowi? - Nie, moja królowo – powiedziała, jej oczy rozszerzyły się, twarz była trochę przestraszona. Andais krzyknęła, głośno, ostro, niewyraźny krzyk wydawał się zawierać całą jej frustrację. - Nie mogłam dać straży mojego brata nikomu, nawet mojemu własnemu synowi. Wszyscy ci, którzy nie złożyli przysięgi Celowi, są wolni i mogą opuścić jego służbę. - Czy możemy zaoferować swoją służbę temu, komu chcemy? – zapytała Hafwyn, podniosła głowę na tyle, by spojrzeć na królową. - Tak, ale jeżeli chcecie dołączyć do służby księżniczki, obowiązuje was mój rozkaz. By służyć jej, musicie naprawdę służyć w sposób, w jaki służy się zawsze mojej krwi i mojemu domowi. Odezwała się Biddy. - Książę Essus nie zmuszał nas do służenia jemu i tylko jemu. Andais spojrzała na mnie i potrząsnęła głową, potem spojrzała na mnie. - Co zrobiłabyś ze swoją strażą, gdybym ci pozwoliła? - Uwolniłabym kobiety od celibatu, ponieważ jak sama zauważyłaś, nie mogą
sprawić,
żebym
zaszła
w
ciążę.
Po
zajściu
w
ciążę,
kiedy
dowiedziałabym się, kto jest ojcem mojego dziecka, uwolniłabym od celibatu również mężczyzn. - A jeżeli nigdy nie zajdziesz w ciążę? - Wtedy zatrzymam tych, których najbardziej lubię mieć w swoim łóżku, a innym pozwolę znaleźć kochanków. Pół tuzina mężczyzn, mniej więcej, to mi wystarczy, tak mi się wydaje. - A co jeśli ci powiem, że ci których nie zatrzymasz, będą musieli wrócić do mnie?
316
- Powiedziałaś mi kiedyś, że wprowadziłaś zasadę celibatu, bo chciałaś zachować ich nasienie dla siebie, ale skoro nie możesz zajść w ciążę, to dlaczego nie pozwolić im sprawdzić, czy inne kobiety na dworze mogą mieć dzieci? - Taka prawa, taka łaskawa, taka podobna do Essusa – odwróciła się do nas plecami i poszła w stronę tronu. – Zabierz strażników, których masz przy sobie i idź. Wiem, że martwisz się, że ukarzę zdrajców przesadnie. Ale mój gniew potrzebuje ciała i krwi, by się uspokoić. Mogłam tylko powiedzieć jedno. - Pójdę i zrobię, co poleciłaś, Ciociu Andais. Ukłoniłam się jej plecom. Pomogliśmy wstać Hafwyn i wyszliśmy. Nie musiałam nikogo pospieszać. Wiedziałam, że popchnęłam ją dzisiaj tak daleko, jak tylko można było. Zostawiliśmy Kierana jej opiece. Ostatnim dźwiękiem, jaki słyszeliśmy, zanim zamknęły się za nami drzwi, był krzyk Madenn. Zaczęłam oglądać się, ale Mróz i Galen za mocno trzymali mnie za ramiona. Żadnego oglądania się za siebie tej nocy.
317
Rozdział 26
Za drzwiami mojego pokoju znajdowała się chmura motyli, jakby ktoś rozbił kalejdoskop i rozrzucił wszystkie kolory w górę, a te kolory zawisły w powietrzu, płynęły, wirowały. Przez chwilę nie widziałam małych rąk i nóg, gazowych sukni i przepasek biodrowych. Widziałam tylko ich magię, starającą się mnie oszołomić. Chmura owadów, wznoszących się w powietrzu jak samo piękno. Zamrugałam i skoncentrowałam się, żeby zobaczyć to, czym naprawdę są. Galen pociągnął mnie za rękę do tyłu i zatrzymał nas wszystkich tuż przed tą tęczową chmurą. Reakcja Galena przypomniała mi inny raz, kiedy widziałam taką chmurę krwawych motyli. Galen był przykuty do skały w pokoju obok sali tronowej. Jego ciało było prawie niewidoczne pod poruszającymi się powoli skrzydłami krwawych motyli. Wyglądały jak motyle sączące nektar, skrzydła poruszały się powoli w rytm, w którym się pożywiały. Ale nie popijały wody, piły jego krew. Galen krzyczał długo i głośno, jego ciało wyginało się w łańcuchach. Ruch zrzucił kilka krwawych motyli i zobaczyłam, dlaczego tak krzyczy. Jego pachwina była krwawą miazgą. Wyrywały ciało równie łatwo jak krew. Ręka Galena zacisnęła się ciasno dookoła mojej. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że miał rozszerzone oczy i rozchylone usta. Teraz wiedziałam, dlaczego Cel umówił się z krwawymi motylami, by postarały się zniszczyć męskość Galena. Wtedy wydawało się, że to po prostu następne z jego okrucieństw. Kalejdoskop motyli rozchylił się jak zasłona i ukazała się Królowa Niceven, z dużymi jasnymi skrzydłami, unosząca się w powietrzu, jak jakaś widmowa księżycowa ćma. Jej suknia skrzyła się srebrem, diamenty na jej koronie były tak jasne w świetle, że oślepiały przy jej ciemniejszej postaci. Wiedziałam jak wygląda, ponieważ widziałam wcześniej jej szczupłe, prawie szkieletowe
piękno.
Chociaż
była
tylko
wielkości
lalki
Barbie,
była
wystarczająco piękna jak na Hollywood. Patrząc na jej twarz i bladość 318
rozumiałam, dlaczego ludzie myśleli, że krwawe motyle są duchami śmierci lub aniołami. Wyglądała na jedno i drugie, ale równocześnie na żadne z nich. Była za solidna na ducha, a za bardzo podobna do owada, by być aniołem. Gdyby Galen nie ściskał mojej ręki, mogłabym podejść bliżej, jeden panujący do drugiego, ale nie mogłam prosić go, by podszedł ze mną do tej pięknej, krwiożerczej chmury. Doyle spostrzegł mój dylemat, podszedł naprzód i pokłonił się jej. - Królowo Niceven, czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? - Piękne słowa, Ciemności – powiedziała, a jej głos był jak złe dźwięczące dzwonki – ale trochę za późno, nie uważasz? - Na co za późno, Królowo Niceven? – zapytał swoim uprzejmym, pustym, dworskim głosem. Tego tonu używał, kiedy nie wiedział, jaki polityczny sztorm nadciąga. - Na kurtuazję, Ciemności, na kurtuazję – podleciała trochę wyżej, więc mogła zobaczyć mnie lepiej ponad wysokim Doylem. – Teraz nie jestem nawet wystarczająco dobra, by księżniczka rozmawiała ze mną osobiście. Zawołałam do niej, z ręką Galena nadal owiniętą dookoła mnie. - Ty najlepiej wiesz, dlaczego Galen nie chce podchodzić do ciebie i twojego gatunku. - A ty jesteś przytwierdzona do swojego zielonego rycerza? Czy jesteś z nim jednym ciałem, że nie możesz podejść do mnie bliżej bez jego towarzystwa? – poruszyła głową w jedną stronę, tak że mogłam teraz widzieć jej jasne oczy. Nawet nie próbowała ukryć, jak bardzo była zła. Widziałam jej koronę tysiące razy, ale nigdy nie widziałam, żeby klejnoty lśniły tak jasno. Tylko dlatego zorientowałam się, że światło na korytarzu było jaśniejsze niż zazwyczaj, bardziej zbliżone do światła elektrycznego. - Widzisz, nawet nie poświęca nam uwagi. Sufit na korytarzu jest bardziej interesujący niż mój dwór. Mrugnęłam i spojrzałam z powrotem na fruwającą królową.
319
- Proszę przyjąć moje przeprosiny, Królowo Niceven, blask od twojej korony trochę mnie oślepił. Widziałam twoje piękno wiele razy, ale nigdy nie rzucało się tak w oczy jak dzisiejszej nocy. To sprawiło, że zorientowałam się, że światło na korytarzu jest wreszcie wystarczająco jasne, by oddać twoim klejnotom sprawiedliwość, na jaką zasługują. - Piękne słowa, Księżniczko Meredith, ale puste. Pochlebstwo nie zatrze zniewagi, jaką obraziłaś mnie i mój dwór. Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. Czy byłam tak zmęczona, że zapomniałam o czymś ważnym? Byłam zmęczona bolesnym znużeniem, które nadchodzi po tym, jak zbyt dużo rzeczy dzieje się w zbyt krótkim czasie. Nie miałam pojęcia, która jest godzina. W faerie nie było zegarków. Kiedyś było tak, ponieważ czas biegł inaczej tutaj, niż na zewnątrz. Teraz nie mieliśmy zegarków, ponieważ nie działały. Następne przypomnienie, że faerie było czymś innym. - Jak obraziliśmy wasz dwór? – zapytał Doyle. - Nie, Ciemności, to ona nas obraziła, pozwól jej zapytać. – Jej skrzydła wyglądały jak u wielkiej ćmy, ale nie ruszały się jak skrzydła ćmy, nie kiedy była zła. Rozmazywały się i brzęczały, kiedy przeleciała nad Doylem by zawisnąć przede mną. Galen odsunął się tak mocno, że potknęłam się. Złapał mnie odruchowo,
ale
to
przybliżyło
go
do
malutkiego
krwawego
motyla,
unoszącego się obok. Zastygł obok mnie, jego ramiona mnie unieruchomiły. Niceven zasyczała, błyskając ostrymi, podobnymi do igieł zębami i rzuciła się do przodu. Wydaje mi się, że tylko chciała wylądować na moim ramieniu, ale Mróz zagrodził jej drogę ręką. Nie próbował jej uderzyć, ale zareagowała jej straż, lecąc w stronę królowej. Opadli na nas jak opada tęczowy wir, z cienkimi, szczypiącymi rękami i ostro gryzącymi zębami. Galen krzyknął i podniósł rękę odwracając się tak, że użył swojego ciała jako tarczy przeciwko nim. Zaczął biec, ale potknął się i upadł, lądując na podłodze ze mną pod sobą. Podparł się jedną ręką, więc nie leżał na mnie całym
ciałem.
Moja
twarz
niemalże
utonęła
w
bogato
pachnących, 320
poszarpanych, zielonych liściach. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że prawie tonę w zieleni. Pomyślałam przez chwilę, że Galen i ja zostaliśmy gdzieś przeniesieni, ale moje palce dosięgły nagich kamieni korytarza pod spodem. Spojrzałam na odległą ścianę i zobaczyłam innych strażników nadal stojących dookoła nas. Rośliny wyrosły z nagich kamieni. Galen skulił się nade mną, osłaniając mnie swoim ciałem. Nadal być spięty, czekał na pierwsze uderzenie. Uderzenie, które nie nadchodziło. Obróciłam się wystarczająco, by zobaczyć jego twarz, jego oczy ciasno zaciśnięte. Wydał się na jeden ze swoich największych strachów, by mnie obronić. Nie widział kwiatów, ale inni widzieli. - Złe sidhe, złe sidhe - Niceven zasyczała – Zaczarowaliście je. - Interesujące – powiedział Doyle, – bardzo interesujące. - Bardzo imponujące – dodał Hawthorne – Czyje to dzieło? - Galena – odpowiedział Nicca. Ciało
Galena
nade
mną
zaczęło
się
odprężać.
Otworzył
oczy,
zobaczyłam zdziwienie, kiedy spojrzał na rośliny wyrosłe na korytarzu. - Ja tego nie zrobiłem. - Tak – powiedział Nicca, a jego głos był bardzo pewny, – tak, zrobiłeś. Galen podparł się na jednym ramieniu, więc teraz na wpół siedział nade mną. Odwrócił się i rozejrzał ponad nami, cokolwiek widział, uwidoczniło się to na jego twarzy zdziwieniem. Usiadłam i też się rozejrzałam. Kwiaty pokrywały małą przestrzeń korytarza. Skrzydlate krwawe motyle pieściły te kwiaty, turlały się na płatkach, pokrywały się pyłkiem. Reagowały jak koty na kocimiętkę. Królowa Niceven unosiła się ponad nimi, odporna na zew kwiatów. Ledwie garstka jej skrzydlatych strażników była przy jej boku. Pozostali polecieli do kwiatów Galena. To był czar, to rozumiałam, ale poza tym zapatrzyłam się na wyraz twarzy Galena. - On jest jedynym, którego nowe moce nie zamanifestowały się – Mróz szturchnął jeden z chwiejących się kwiatów czubkiem swojego miecza. 321
- A więc – powiedział Doyle wpatrując się w kwiaty i odurzone krwawe motyle, – to jest oczywista manifestacja. – Uśmiechnął się, w szybkim błysku zębów na jego ciemnej twarzy. – Jeżeli jego moc nadal będzie rosła, może zrobić tak ludziom, a nawet sidhe, całym armiom. Prawie zapomniałem, że kiedyś mieliśmy taki miły sposób by wygrać bitwę. - Nieźle – doszedł nas głos z tyłu. – Zostawiam was na kilka minut, a wy zakładacie ogród. – To był Rhys, powrócił odprowadziwszy policję na zewnątrz kopca. Nicca powiedział mu, co się stało. Rhys uśmiechnął się do Galena. – Co to jest, ręka kwiatów? - To nie jest ręka mocy – powiedział Nicca. – To umiejętność, magiczna umiejętność. - Chodzi ci o coś jak pieczenie czy szycie? – zapytał Rhys. - Nie – odrzekł Nicca nie zauważając żartu. – To znaczy, że jest to coś takiego jak umiejętność Mistrala do wywołania burzy. To manifestacja, doprowadzenie do istnienia. Rhys cicho gwizdnął. - Stworzenie czegoś z niczego. Unseelie nie byli zdolni do tego od bardzo dawna. Galen dotknął jednego z większych pąków kwiatowych, to sprawiło, że malutki krwawy motyl spadł na jego rękę. Szarpnął się, jakby został ugryziony, ale nie zrzucił malutkiej postaci. Kobieta ubrana w krótką brązową
suknię,
poruszała
brązowymi,
czerwonymi
i
kremowymi
skrzydłami, kiedy leżała na wierzchu jego dłoni. Była szczuplutka, nawet jak na standardy krwawych motyli. Jej całe ciało nie zapełniło dłoni Galena. Była całkowicie bezwładna, uśmiechnięta, oczy miała zamknięte. Jej ciało było pokryte czarnym pyłkiem, w którym się wytarzała. Była nie tylko pijana. Była omdlała, szczęśliwa i pijana. Galen wyglądał na coraz bardziej zdziwionego. Spojrzał na Doyle’a, na wpół podnosząc rękę, w której trzymał małego krwawego motyla.
322
- Wytłumacz tym z nas, którzy mają mniej niż wiek, co się, w imię Danu, dzieje? Nie zrobiłem tego specjalnie, ponieważ nawet nie wiedziałem, że to jest możliwe. Skoro nawet nie wiedziałem, że to jest możliwe, to jak mógłbym to zrobić? Magia potrzebuje woli i zamiaru. - Nie zawsze – powiedział Doyle. - Nie, jeśli jest po prostu częścią tego, czym jesteś – powiedział Mróz. Galen potrząsnął głową. - Co to znaczy? - Może powinniśmy przesunąć tę lekcję magii na później – powiedział Rhys – kiedy będziemy sami. Patrzył na malutką królową, która nadal unosiła się ponad nami, spoglądając na swoją upadłą armię. - Tak, biały rycerzu, zatajaj swoje sekrety przede mną – powiedziała – dla księżniczki, która złamała naszą umowę. Moi ludzi nie będą dłużej jej oczami i uszami. Służymy znów Księciu Celowi. Wstałam ostrożnie, by nie nadepnąć na żadnego z krwawych motyli, które leżały pod i pomiędzy kwiatami. - Nie złamałam naszej umowy, Królowo Niceven, to ty zabrałaś Sage’a. Nie mógł wziąć krwi ode mnie, jeżeli nie dopuszczasz go w moje pobliże. Brzęczała, unosząc się przed moją twarzą, jej białe skrzydła poruszały się rozmazując się od prędkości, która postrzępiłaby prawdziwe skrzydła ćmy. Wiedziałam od Sage’a, że jeżeli jej skrzydła rozmazują się, to oznacza, że jest zła. - Umawiałam się na trochę krwi, trochę energii seksualnej, którą pobierać będzie mój pełnomocnik, a zatem ja. Nie umawiałam się na to, że zrobicie z niego sidhe. Nie umawiałam się na to, że utraci zdolność do używania skrzydeł. Nie umawiałam się na to… - Że będzie za duży do mojego łóżka… - dokończyłam.
323
- Jestem mężatką – powiedziała, a to ostatnie słowo zabrzmiało jak przekleństwo. - Nie mam kochanków poza moim królem. -
Nie,
a
ponieważ
nie
możesz
mieć
faworyta,
zakazałaś
mu
przyjemności z kimkolwiek innym. Wiatr od jej skrzydeł rozwiewał mi włosy, uderzał mnie w twarz, powietrze było zimne, chociaż jej gniew nie. - To, co robię na moim dworze, jest moją sprawą, Księżniczko. - Tak jest, ale oskarżasz mnie o złamanie naszej umowy, a tego nie zrobiłam. Nadal zamierzam zaoferować ci smak królewskiej krwi – powoli podniosłam rękę, delikatnie zaoferowałam jej swój odwrócony nadgarstek. Nie chciałam następnego nieporozumienia. – Czy życzysz sobie odebrać krew osobiście? Wysłałaś Sage’a jako zastępcę, ponieważ Wschodnie Ziemie są daleko od faerie, ale teraz jestem tutaj. Zasyczała na mnie jak przestraszony kot i zabrzęczała w powietrzu wysoko nade mną. - Nie skosztowałabym twojego ciała sidhe za żadną moc na świecie. Nie ukradniesz mi moich skrzydeł. - Sage zawsze był zdolny zmienić się do wielkości człowieka. Ty nie, więc nie możesz utknąć w większej formie. Znów zasyczała, potrząsając głową, posyłając tęczowe błyski, które tańczyły na ścianach, na nas, na kwiatach. - Nigdy! - Więc wybierz następnego zastępcę – powiedziałam. - Kto podjąłby aż takie ryzyko? – zapytała. Odezwał się cichutki głosik. - Ktoś, kto nie ma skrzydeł do stracenia. Spojrzałam w dół i zobaczyłam gromadkę krwawych motyli przy ścianie. Żadne z nich nie miało skrzydeł, ale przemieszczały się w inny sposób. Powozami ciągniętymi przez szykowne, kremowe szczury i jednym 324
eleganckim rydwanem ciągniętym przez więcej niż tuzin myszy. Były tam dwie fretki z wieloma malutkimi jeźdźcami, jedna zwyczajna, czarna, a druga albinoska z białym futrem i czerwonymi oczami. Waran nilowy, który miał prawie cztery stopy długości miał dwóch większych jeźdźców. Waran miał ubrany kaganiec, jak pies, który może ugryźć. Warany nilowe mogą być złośliwe i zjadają wszystko wystarczająco małe, co można łapać i zabić. Gdybym była wielkości lalki Barbie, nie chciałabym, żeby były gdziekolwiek blisko mnie. Ruch pod ścianą zwrócił moją uwagę na fakt, że jest tam wiele małych nożnych istot magicznych. Niektóre wyglądały jak malutkie, podobne do pająków centaury, osiem nóg na okrągłym ciele, ukrytych pod poruszającym się ubraniem z gazy. Jeden wyglądał jak czarny żuk, tak że tylko jasna twarz widoczna była pod przebraniem owada. - Ja powiem – powiedział jeden z mężczyzn w powozie ciągniętym przez szczura. W powozie oprócz niego była jeszcze kobieta. Trzymała go za ramię, jakby starała się go powstrzymać. - Nie, Royal, nie - powiedziała. – Nie rób tego. Są gorsze rzeczy, niż brak skrzydeł. Odłożył lejce do których zaprzężony był śliczny szczur i chwycił kobietę za ramiona. - Zrobię to, Penny, zrobię to. Penny potrząsnęła głową. - Nie chcę cię stracić. - Nie stracisz mnie. - Stracę, jeżeli zrobi z ciebie sidhe. - Nie mam innego rozmiaru, Penny. Nie może uwięzić mnie w ludzkim rozmiarze, tak jak zrobiła to z Sage’em, ponieważ to nie jest jedna z moich zdolności. Uścisnął ją, pieszcząc jej krótkie czarne włosy i patrząc na mnie. Jego włosy były krótkie i czarne, a pod grzywką miał dwa długie, urocze czułki, 325
tak czarne jak jego włosy. Jego oczy były wielkie, w kształcie migdałów i prawie tak idealnie czarne, jak Doyle’a, czy Sage’a. Jego skóra była bardzo biała, kontrastowała z całą to ciemnością. Kobieta odwróciła spojrzenie, by popatrzeć na mnie. Ona również miała długie, urocze czułki. To było rzadkie pomiędzy krwawymi motylami, by mieć czułki, ale to, że miały je te bez skrzydeł, było podwójnie zaskakujące. Dwie jasne owalne twarze wpatrywały się we mnie. Jego szczęka była solidniejsza, jej bardziej delikatna. On był trochę większy od niej, trochę szerszy w ramionach, węższy w biodrach, ale poza zwykłymi różnicami między kobietą i mężczyzną, wyglądali identycznie. - Jesteście bliźniętami – powiedziałam. – Pennyroyal12. Penny i Royal. To było w zwyczaju krwawych motyli, że bliźnięta dzieliły imię. Skinął głową. Ona tylko na mnie patrzyła. Byli nawet podobnie ubrani w gazowe tuniki w kolorze głębokiej purpury. Mieli na sobie więcej ubrania niż większość krwawych motyli. Jej suknia okrywała ją od szyi do kostek. Jego tunika także sięgała od szyi, aż do kostek. Kiedy patrzyłam na bezskrzydłe krwawe motyle, zorientowałam się, że wszystkie są ubrane według tej samej mody. Skrzydlaci mężczyźni mają na sobie kilt, albo przepaskę biodrową z gazy. Kobiety miały na sobie mini sukienki, lub nawet jeszcze mniej. Tylko Królowa Niceven nosiła togę, która opadała do jej kostek. Była ich królową i miała więcej ubrania. Ale nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na różnice w ubiorze tych ze skrzydłami i tych bez skrzydeł. - Nie zgadzam się na to – powiedziała Niceven i podleciała nad moje ramię. - Proszę, Wasza Wysokość, pozwól mi spróbować. Nie wiesz, jak to jest, być bez skrzydeł, skazanym na chodzenie, lub jeżdżenie wszędzie. Skrzyżowała swoje ręce na malutkiej piersi.
12
Pennyroyal- mięta polej. Rzadka roślina z rodziny jasnotowatych.
326
- Rozumiem twoje położenie i wszystkich was, którzy zostali przeklęci, ale możesz dostać więcej niż tylko skrzydła, kiedy jej dotkniesz – wskazała na mnie. – Spójrz, co stało się z zielonym rycerzem. - Czy jeżeli jeden z twoich ludzi będzie zdolny do wywołania takiego uroku, to będzie coś złego, Wasza Wysokość? – zapytał. Niceven podleciała i zawisła niedaleko mojej twarzy - Czy mogę ci zaufać Księżniczko, kiedy tak bardzo znieważyłaś mnie i mój dwór? - Mówisz o zniewagach, a pierwsza tu przybyłaś – odezwał się Doyle. Mówisz, że księżniczka to zrobiła. Co takiego zrobiła? Niceven odwróciła się w powietrzu tak, że mogła go widzieć, potem przesunęła się, tak żeby móc widzieć nas oboje. - Aresztowaliście jednego z moich ludzi bez pytania mnie o zgodę. Beartice nie była sidhe, była moja. Chociaż uwięziona w rozmiarze człowieka, była krwawym motylem. Beartice była przeklęta, ale nie była ani Andais, ani twoja. Zamordowano jedną z moich poddanych, ofiara była jedną z moich ludzi, a wy nie przesłaliście mi nawet grzecznościowej wiadomości. Żaden inny dwór nie mógłby być tak ignorowany. – Przysunęła się tak blisko, że jej skrzydła muskały włosy koło mojej twarzy. – Miałaś ostatnio kontakt z Kuragiem, Królem Goblinów. Nie dowiadywałby się takich rzeczy z plotek i pogłosek jak ja musiałam. Sholto, Król Sluaghów siedział ostatniej nocy na tronie twojego małżonka. Nie aresztowałabyś jednego z jego ludzi, bez spytania go najpierw. Podleciała pod sufit i została tak, trzepocząc ponad nami jak rozzłoszczony motyl. Patrzyłam na nią, całą białą i lśniącą, na jej zranioną dumę, arogancję i strach. Strach, że jej dwór staje się coraz bardziej przez nas lekceważony, a ona sama jest królową tylko z nazwy. Miała rację. -
Powinnam
przesłać
ci
wiadomość,
kiedy
aresztowaliśmy
Peasblossom. Powinniśmy przesłać ci wiadomość, kiedy odkryliśmy, że jedną
327
z ofiar morderstwa był krwawy motyl. Masz rację, musiałabym powiadomić Kuraga, Króla Goblinów. I musiałabym skontaktować się z Sholto. Skoro tak zrobiłabym w stosunku do nich, powinnam zachować się tak i w stosunku do ciebie. - Jesteś księżniczką sidhe – powiedział Mróz. – Nie musisz tłumaczyć się nikomu. Potrząsnęłam głową i poklepałam go po ramieniu. - Mrozie, spędzam wiele czasu na tłumaczeniu się każdemu. - Ale nie krwawym motylom – powiedział, a jego twarz była tak arogancka, zimna i przystojna, że aż łamało to serce. - Mrozie, również krwawe motyle mają swój dwór, wart szacunku. Królowa Niceven ma prawo być zła. Położył rękę na rękojeści miecza, ale nic nie powiedział. Dalsze znieważenie ich załamałoby ich jako dwór i jako ludzi. Nie był zdolny tego zrobić. - Merry na racje – Galen wstał powoli, tak ostrożnie, jak ja wcześniej. Nadal trzymał malutkiego krwawego motyla, który usnął na jego dłoni. – Może nie lubię królowej Niceven i krwawych motyli, ale ona jest królową, a oni jej dworem. Powinniśmy wysłać kogoś, by jej powiedział, co się dzieje – spojrzał na malutką królową. – Nie wiem, czy dbasz o to, co myślę, ale przykro mi. Sfrunęła
powoli
spod
sufitu.
Jej
skrzydła
zwolniły,
uderzając
delikatnie, więc powróciło złudzenie gracji ćmy. - Po tym co ci zrobiliśmy, to właśnie ty jesteś tym, kto przeprasza. – Spojrzała na niego, jakby nigdy wcześniej tak naprawdę go nie widziała. – Boisz się nas, nienawidzisz nas. Dlaczego okazujesz nam taką uprzejmość? Skrzywił się, potem patrzyłam, jak stara się ubrać w słowa to, czym po prostu był. Postępował właściwie, w tej chwili było to nawet politycznie właściwe postępowanie, ale to nie dlatego tak robił.
328
- Jesteśmy ci winni przeprosiny – powiedział w końcu. – Merry to wyjaśniła. Nie byłem pewien, czy ktoś jeszcze zgodzi się z nią, więc ja to zrobiłem. Niceven podleciała do mojej twarzy. - Przeprosił nas, ponieważ to było właściwe? - Tak – powiedziałam. Spojrzała z powrotem na niego, potem na mnie. - Och, Księżniczko. Musisz go trzymać przy sobie, bo jest zbyt niebezpieczny, by zostawić go samego pomiędzy sidhe. - Zbyt niebezpieczny – odezwał się Galen – niebezpieczny dla kogo? - Dla siebie – odrzekła Niceven i podleciała do niego. Położyła malutkie, blade ręce na swoich odzianych w białą suknię biodrach. – Widzę dobro na twojej twarzy, dobro i delikatność. Jesteś na złym dworze, zielony rycerzu. - Mój ojciec był pixie, a moja matka Unseelie sidhe. – Potrząsnął głową, wystarczające energicznie, by Niceven odsunęła się trochę od niego. – Nie, lśniący tłum nie mógłby mnie dotknąć. Niceven spojrzała w dół na kwiaty i jej zauroczonych ludzi. - Teraz mógłby. - Nie – powiedział Hawthorne. – Taranis nie wybacza sidhe, którzy dołączyli ciemnego dworu. Gdybyś wybrał wygnanie pomiędzy ludzi i błąkał się tam przez kilka wieków, wtedy może wybaczyłby ci, ale… - ściągnął swój hełm - kiedy zostałeś zaakceptowany tutaj, nie ma powrotu. - Może – odrzekła Niceven – a może nie. - Królowo Niceven – powiedziałam. Odwróciła się do mnie, jej twarz miała ostrożny wyraz, ręce królowa założyła przed sobą. - Co masz na myśli mówiąc „może nie”? Wzruszyła ramionami.
329
- Och, ktoś, kto lata pomiędzy ścianami, słyszy różne rzeczy. - Jakiego rodzaju rzeczy? – zapytałam. - Rzeczy, którymi mogę podzielić się z kimś, kto jest moim sprzymierzeńcem i honoruje nasze umowy. - Jeżeli nie chcesz wziąć krwi bezpośrednio ode mnie, wtedy będziemy potrzebować magicznego zastępcy. – powiedziałam. Odwróciła się w powietrzu, spojrzała na Royala i jego siostrę, w ich zaprzężonym do szczura powozie. - Royal – powiedziała. Stanął prosto, prawie na baczność, chociaż bez skrzydeł nie mógł zostać strażnikiem Niceven. - Tak, moja królowo. - Czy będziesz kosztować krwi księżniczki i dzielić się jej esencją ze mną? - Chętnie, moja królowo. Penny chwyciła się go. - Nie, Royal nie rób tego. Odsunął się od niej i spojrzał w dół na jej twarz. - Od jak dawna marzymy o skrzydłach? Jej ręka opadła luźno wzdłuż ciała. - Od zawsze – powiedziała. - Nie dałam Sage’owi skrzydeł – powiedziałam. - Nie – odrzekła Royal – ale jemu dałaś. – Wskazał na Niccę. - Ale Nicca nie kosztował mojej krwi, kiedy to się stało. Royal skinął głową i wyszedł z powozu. Spojrzał na mnie. - To było podczas seksu.
330
Spojrzałam na niego. Miał jakieś dziesięć cali wzrostu, trochę mniej niż lalka Barbie, ale niewiele. Zastanowiłam się, jak grzecznie to powiedzieć, ale w końcu powiedziałam wprost. - Myślę, że różnice w rozmiarze między nami są trochę za duże. Uśmiechnął się. - Sage złożył na dworze bardzo dokładny raport. Jeżeli wezmę krew, kiedy będziesz mieć seks z innymi, mam nadzieję, że to sprowadzi mi skrzydła. Potrząsnęłam głową. - Nicca mógł być specjalnym przypadkiem. Royal chwycił brzeg tuniki i jednym gładkim ruchem ściągnął ją z siebie, upuszczając na podłogę. Stał przede mną nagi, miniaturowy i idealny. Odwrócił się, pokazując wspaniały tatuaż skrzydeł pokrywający jego plecy w dół aż do ud. Skrzydła były prawie czarne, z naszkicowanymi na nich liniami. Końce zakręcały na jego ramionach jak udrapowany brzeg szala. Jasny szkarłat i czerń ozdabiały dół jego pleców i pośladki delikatnymi krzywiznami, jak pomarszczony brzeg halki. Odwrócił się, więc mogłam zobaczyć, że ta czerń i szkarłat kończyły się cienkim ciemnym paskiem, prawie cętkami, więc obie strony bioder były również pokryte kolorem. Skrzydła Nikki wyglądały jak od takiej samej ćmy. Coś takiego latało po niebie Europy więcej niż tysiąc lat wcześniej. Ale wiedziałam, co dokładnie było namalowane na skórze Royala. - Jesteś ćmą wstęgówką, ilia underwing13 Spojrzał na mnie ponad ramieniem i uśmiechnął się. - To jedna z nazw ludzkich.
13
Catocala ilia- gatunek ćmy wstęgówki występującej w Północnej Dakocie, z rodziny
Noctuidae.
331
Wydawał się zadowolony, że wiedziałam, do kogo należą jego skrzydła. Jego mała twarz nagle stała się bardzo poważna. - Znasz inna nazwę ilia? Mój puls przyspieszył, co było głupie. Był wielkości dziecięcej zabawki. Pożądanie w jego oczach nie mogło dawać na tyle mocnego efektu, by moje usta wyschły, a głos stał się tylko cichym szeptem. - Umiłowany otulający skrzydłami14. - Tak – powiedział. Ruszył w moją stronę, a gdyby to nie było głupie, cofnęłabym się. Niemożliwe, by mężczyzna, który był mniejszy od mojego przedramienia, mógł być onieśmielający, ale on był. - On wie, że nie będzie uprawiał seksu, prawda? - Wynika z tego, że nie tylko ja mam ochotę się cofnąć. - Nie – odrzekł Galen. - Jesteś bardzo dobry – powiedział Doyle. Spojrzałam na Doyle’a, ale cała jego uwaga była zwrócona na małego mężczyznę. - Co masz na myśli? – zapytałam. - Magia – odrzekł Doyle. - Czy wszystkie krwawe motyle są takie dobre w magii, czy tylko Sage i ten? – zapytał Rhys. - Nie wszystkie, ale w większości tak - powiedział Doyle. Rhys zadrżał. - Nie dzielę z nim łóżka. Sage dał mi lekcję. Nie potrzebuję następnej. - Nie jesteś w menu na dzisiaj, Rhys.
14
W języku angielskim gra słów- Beloved Underwing- to nazwa gatunkowa ćmy
Catocala ilia. Równocześnie underwing znaczy „wziąć pod skrzydła”.
332
- Tym razem cieszę się – powiedział. - Więc kogo dostanę do dzielenia się? – zapytał Royal. Kiedy spojrzałam w dół, odczucie seksu i onieśmielenia stało się bardziej intensywne. - To staje się mocniejsze, kiedy patrzę na ciebie. Royal skinął głową. -Ponieważ patrzenie jest wszystkim, co robisz. A teraz: kogo będę dzielił z tobą dzisiejszej nocy? - Mnie, ale prawdę mówiąc nie jestem pewien, czy mogę to zrobić. – odpowiedział Galen. – Muszę was przeprosić, ale nadal nie chcę, by mnie dotykali. - Dotykasz jednego z nas właśnie teraz – odezwała się Niceven. Galen spojrzał w dół na istotkę nadal śpiącą w jego dłoni. - Ale to jest inne – powiedział. - W jaki sposób jest inne? – zapytała. - Ona nie jest przerażająca – podniósł swoją rękę w stronę Niceven. Royal zaśmiał się, to było jak bicie kurantów na wietrze. - A ja jestem przerażający, zielony rycerzu? Byłam wystarczająco blisko, by zobaczyć jak puls Galena bije z boku jego szyi. - Tak – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał tak sucho, jak ja się czułam. Śmiech Royala przeszedł w coś ciemniejszego. - Taka rozmowa może zmienić się w pożądanie, zielony rycerzu. Wyraz jego twarzy pokazywał, jak bardzo podobało mu się, że Galen się go boi. - Niektóra magia staje się silniejsza przy fizycznym dotyku – powiedział Adair. Ściągnął hełm.
333
- Czy ty pytasz, czy moja moc stanie się silniejsza, dębowy panie? – zapytał Royal. - Spekuluję, nie pytam – powiedział Adair, jakby zadanie pytania krwawemu motylowi było poniżej jego godności. No cóż, Adair mógł być wyniosły, jeżeli chciał, ale to nie on będzie rozbierał się dla krwawych motyli. - Czy twoja magia staje się silniejsza z dotykiem? – zapytałam. Uśmiechnął się do mnie. - Tak. Galen wyszeptał w moje włosy. - Czy tym razem ty i Nicca możecie wziąć tego? Ja wezmę następnego. Obejrzałam się na niego. - Tak, jeżeli sobie tego życzysz. Westchnął i pochylił głowę do czubka mojej głowy. - Cholera, Merry. - Co? – zapytałam. - Nie mogę przestać martwić się o ciebie, skoro chcesz to zrobić. Jesteś pewna, że tego chcesz? - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego Królowa Niceven powiedziała, że Dwór Seelie przyjąłby cię, gdybyś zaoferował im więcej mocy? - Tak – powiedział – tak, do cholery. – Spojrzał na Niceven. – A ona wie, że chcę to wiedzieć. - Szpieg jest tak dobry, jak jego informacje, zielony rycerzu. - Mam na imię Galen, proszę używaj go. - Dlaczego? - Ponieważ tylko ci, którzy nazywają mnie zielonym rycerzem, starają się mnie zranić.
334
Spojrzała na niego przez chwilę, potem lekko skinęła głową nadal wisząc w powietrzu. - Bardzo dobrze, Galen. Będziesz prawdomówny w stosunku do mnie, więc ja będę prawdomówna w stosunku do ciebie. Ale nie będzie to pocieszające. - Prawda rzadko kiedy taka jest – powiedział. Ton jego głosu sprawił, że uścisnęłam jego ramię owinięte dookoła mnie. - Karmimy się nie tylko krwią i magią. - Karmicie się strachem – powiedział Doyle i w płaskim sposobie, w jaki to oznajmił, było coś, co powiedziało mi, że za tymi kilkoma słowami kryje się cała historia. - Tak, Ciemności – powiedziała Niceven - jak wiele istot na Dworze Unseelie. – Odwróciła się do Galena i mnie. – Myślę, że zielony… Galen będzie idealną ucztą dla królowej. - Porozmawiajmy o naszej umowie - powiedziałam. - Dobiłyśmy już targu, Księżniczko. Potrząsnęłam głową. - Nie, mówię o umowie o tym, co Royal może zrobić, a czego nie może, w moim łóżku i na moim ciele. - Czy jesteśmy czymś tak przerażającym, że chcesz się umawiać dokładnie, tak jak robi się to z goblinami? - Ukarałaś mnie za potraktowanie was jak coś mniejszego niż gobliny, Królowo Niceven. Gdybym nie negocjowała z tobą jak robiłabym to z goblinami, czy nie byłby to następny rodzaj obrazy? Założyła ramiona na swoich małych piersiach. - Nie jesteś taka jak inne sidhe, Meredith, jesteś zawsze wymagająca, zręczna. - Możesz spróbować wbijać swoje małe oczy we mnie i sprawić, żebym myślała, że Royal i reszta z was jest nieszkodliwa? Czy udajecie postaci z 335
książek dla dzieci? Och nie, Królowo Niceven, nie możesz mieć dwóch rzeczy naraz, nie ze mną. Jesteś niebezpieczna, czy nie? Popatrzyła na mnie wzrokiem idealnego dziecięcego dąsu. - Czy wyglądam niebezpiecznie dla ciebie, Księżniczko? Jej głos był przymilny i przez chwilkę chciałam powiedzieć „Nie, oczywiście, że nie”. Galen chwycił mnie mocno za ramię, ścisnął. To pomogło mi myśleć. - Widziałem twoją prawdziwą twarz, Królowo Niceven – powiedział. – Twoja magia teraz na mnie nie działa, nawet jeśli przyciska mnie, jak jakaś ściana. - Tak – powiedział Nicca. – Nigdy wcześniej nie czułem, by jakiś krwawy motyl był tak silny. - Krwawe motyle są esencją faerie – powiedział Doyle – jeżeli faerie rośnie w siłę, one najwyraźniej też. – Nie zabrzmiało to, jakby był z tego powodu szczęśliwy. Niceven odwróciła się do niego. - Dlaczego, Ciemności, gdybym nie wiedziała lepiej, powiedziałabym, że ty również nas się boisz. - Moja pamięć jest tak długa jak twoja, Niceven – to tajemnicze stwierdzenie wydawało się jej sprawiać przyjemność. - Boisz się doprowadzić nas z powrotem do naszych pełnych mocy, a tu jest księżniczka, która umawia się z nami jak tego dokonać. Ironia jest słodka, jeżeli jesteś po właściwej stronie. - Bądź ostrożna z tym, jak wiele ironii będzie cię cieszyć, Niceven. Za wiele ironii może ci zaszkodzić. - Ciemności, czy to jest pogróżka? – jej głos teraz wcale nie brzmiał delikatnie. - Ostrzeżenie – powiedział.
336
- Jestem wystarczająco ważna, by Ciemność Królowej mi groziła? Nasz dwór wzrósł w siłę i znaczenie? - Zorientujesz się szybko, kiedy Doyle będzie ci groził, mała królowo – powiedział Mróz. Opadła w powietrzu, podobnie jak Sage, wiedziałam, że to ich wersja potknięcia się. - Nie obawiam się Ciemności. Mróz pochylił się do niej w taki sposób, w jaki chcesz kogoś onieśmielić naruszając jego przestrzeń osobistą. Część tego efektu została zrujnowana przez jej skrzydła i rozmiar, ale nie cały. - Nie obawiam się również Zabójczego Mroza – powiedziała. - Będziesz – odrzekł. I tak zaczęły się negocjacje. Zakończyły się tłumem skrzydlatych krwawych motyli wewnątrz mojego pokoju, a żadne z sidhe nie były z tego powodu szczęśliwe. Niceven miała pomysł, że może gdyby Sage nadal karmił się krwią sidhe, to mogłoby to naprawić szkody. Nie mogłam kłócić się z jej logiką. Gdybym po dzisiejszej nocy nie polubiła Royala, mogłam wybrać kogoś innego, ale wszyscy z nich zostali w pokoju. Poszliśmy na kompromis, ale nie chciała powiedzieć nam, co wiedziała o Dworze Seelie, aż nakarmimy Royala. Jutro, obiecała, kiedy nakarmi się od niego esencją naszej magii z jego ciała. Jutro może poznamy jakieś sekrety Dworu Seelie. Dzisiejszej nocy musimy zapłacić za te sekrety krwią, ciałem i magią. I jak zwykle, ktoś będzie kosztował mojej krwi, gryzł moje ciało. No i gdzie jest to ekstra oszołomienie, kiedy go potrzebujesz?
337
Rozdział 27
Rhys niecierpliwie chodził koło wanny, chociaż nie było tu na tyle miejsca,
żeby
spacerować.
Łazienka
była
większa
niż
większość
nowoczesnych łazienek, ale kiedy wepchali się do niej Mróz, Doyle, Galen, Nicca ze swoimi skrzydłami, Kitto i ja, nic poza czymś w stylu osobistej łazienki Królowej Andais, nie byłoby wystarczająco wielkie. Kitto szykował kąpiel, udając służącego, chociaż zaczynał robić coraz więcej podobnych rzeczy. Andais zaoferowała mi służbę, ale Doyle odmówił ze względu na moje bezpieczeństwo. Nie mogliśmy nikomu ufać tak, jak ufaliśmy sobie nawzajem. To był jeden powód. Innym było to, że służba mogła szpiegować dla Andais, a my mieliśmy przed nią zbyt wiele sekretów. Tym drugim powodem nie podzieliliśmy się z Andais. - Kiedy odprowadziłem majora Waltersa i ekipę do samochodów, nadal było tam FBI. - Wytrwałe gnojki – powiedziałam. Rhys potrząsnął głową i stanął przede mną. - Nie, Meredith, nie wytrwałe. Carmichael, która uważała, że nasz Zabójczy Mróz jest taki piękny, właśnie wsiadała do samochodu. - Co ty mówisz Rhys? – Doyle opierał się o jedną stronę drzwi. - FBI i ludzie, którzy odprowadzali Carmichael zgodnie stwierdzili, że minęło tylko kilka minut, od kiedy wyprowadziłem Carmichael na zewnątrz kopca. - To było godziny wcześniej – powiedziałam. Siedziałam na krawędzi szerokiej marmurowej wanny, starając się zajmować jak najmniej miejsca, więc nie byliśmy za bardzo stłoczeni. - Nie według ludzi na zewnątrz – powiedział Rhys. - Co to znaczy? – zapytałam. - To oznacza, że kopiec bawi się czasem – odpowiedział Doyle. 338
- Czas zawsze płynie zabawnie wewnątrz kopca – odrzekłam. - Tylko czasami – powiedział Rhys – i dotyczy to najwyżej kilku minut, może godziny. Faerie ma taki sam rozkład czasu, jaki jest w świecie śmiertelników, przynajmniej odkąd przybyliśmy do Ameryki – oparł się o podwójną umywalkę, sadowiąc się obok Galena. Nicca stał w najdalszym kącie, gdzie miał wystarczająco miejsca dla siebie i swoich skrzydeł. - Co to oznacza? - To oznacza, że nie tylko sidhe i krwawe motyle odzyskały część swoich uprzednich mocy – odezwał się Mróz oparty o ścianę po przeciwnej stronie niż drzwi. - Powiedzieliście mi, że ludzie wchodzący do kopca zareagowali tak, jakby korytarz miał swoją starą magię – powiedział Doyle. – Nie powinniśmy być zaskoczeni, że kopiec odzyskał również inne zdolności. Chwyciłam się za kolana, starając się zignorować zaschłą krew na moich dżinsach. Kitto sprawdzał wodę w prawie pełnej wannie. -
Czasami
mówicie
o
kopcu,
jakby
to
był
tylko
budynek
–
powiedziałam. - Czasami mówicie, jakby miał swoje własne prawa, a czasami jakby kopiec był faerie. Zapytałam kiedyś mojego ojca, czy kopiec jest żywy, a on powiedział, że tak. Zapytałam, czy to jest istota, a on powiedział, że nie. Zapytałam, czy to jest faerie, a on powiedział - tak. Zapytałam, czy jest całym faerie, a on powiedział, że nie. Czy dzisiaj żyje ktokolwiek, kto wie czym jest kopiec? - Czasami zadajesz najtrudniejsze pytania. – Rhys skrzyżował ramiona, biel jego trencza obramowywała jego jasny garnitur. Mokra linia na jego spodniach pokazywała, dokąd sięga śnieg. Zrobił o dwie wycieczki na zewnątrz więcej niż pozostali. - Czy to oznacza, że nie możesz odpowiedzieć na pytanie, czy że nie chcesz?
339
- Jesteś Księżniczką Meredith NicEssus, naszą przyszłą królową, jeżeli rozkażesz nam, musimy odpowiedzieć – powiedział. Wykrzywiłam się do niego. - Nie rozkazałam ci powiedzieć mi Rhys, zapytałam. Potarł pięścią swoje zdrowe oko, a kiedy pochylił się, wyglądał na zmęczonego. Może był na zawsze chłopięco przystojny, ale czasem na jego twarzy nadal można było zobaczyć znużenie. - Przykro mi Merry. Ale jeżeli kopiec miesza w czasie, musimy wystawić posterunek ze strażnikami na zewnątrz faerie, żebyśmy mogli zorientować się w różnicach czasu pomiędzy tymi dwoma miejscami. To powinno powiedzieć nam, jak źle jest teraz, ale… - Ale nie jak wielkie różnice będą narastać – powiedział Nicca. Rhys skinął głową. - Może być naprawdę źle. - Coś przeoczyłam – odezwałam się. – Dlaczego wyglądacie na tak zaniepokojonych? - Nie patrz na mnie – powiedział Galen. – Ja nie wiem, dlaczego oni wszyscy wyglądają tak ponuro z tego powodu. Chodzi mi o to, że kopiec robi mnóstwo dziwnych rzeczy, zawsze robił. - A co, jeśli kopiec zdecyduje zrobić różnicę pomiędzy faerie, a światem zewnętrznym, która nie będzie tylko minutami zamiast godzinami, ale dniami zamiast latami? – zapytał Rhys. Galen i ja wymieniliśmy spojrzenia. - Może tak zrobić? – powiedziałam – Och. - Tak było w przeszłości – odezwał się Rhys. - Myślałam, że królowa lub król władający dworem kontrolowali różnice w czasie – powiedziałam. - Kiedyś – odrzekł Doyle – ale utraciliśmy tę zdolność dawno temu.
340
- Poczekaj – powiedział Galen – czy ty powiedziałaś, że królowa mogła kontrolować, jak duże były różnice w czasie? Kilkoro z nas przytaknęło. - Czy to nie stare opowieści mówiły, że tylko godziny minęły w krainie faerie, ale wieki na zewnątrz w świecie ludzi? - Tak - powiedział Doyle patrząc na Galena, jakby powiedział coś mądrego. - Stwierdziliśmy, że minęło kilka godzin, ale w zewnętrznym świecie tylko kilka minut. Czyli czas w kopcu biegnie szybciej niż gdziekolwiek indziej.
To
przeciwny
sposób,
niż
ten,
o
którym
mówiliśmy.
Czas
śmiertelników biegł szybciej niż nasz. Patrzyłam jak pozostali wymieniają spojrzenia, poza Kitto, który wydawał się całkowicie zainteresowany przygotowaniem kąpieli. - Sądząc z waszego wyrazu twarzy, coś przeoczyłam. - Mieliśmy wiele dzisiaj do zrobienia – powiedział Galen, – nadal mamy wiele do zrobienia tej nocy i kiedy to wszystko robimy, czas na zewnątrz wlecze się. Pytanie jest, czy tylko w kopcu doświadcza się różnicy w czasie? Rhys uścisnął go ramieniem. - Wiesz, jesteś mądrzejszy niż wyglądasz. - Nie obsypuj mnie komplementami Rhys, bo sodówa uderzy mi do głowy – odciął Galen, ale uśmiechał się. - Czy ja myślę wolniej dzisiaj, czy wszyscy inni myślą szybciej? – zapytałam. - Dokładnie – powiedział Doyle. Wykrzywiłam się do niego. - Dokładnie co? - Czy powiedziałaś dzisiaj na głos, że potrzebujesz więcej czasu? – zapytał Doyle.
341
- Może powiedziałam dzisiaj coś w rodzaju, że nie mamy wystarczająco czasu na dochodzenie w sprawie morderstwa i dworskie zabawy królowej. Nie tymi słowami, ale… - spojrzałam na Doyle’a. – Czy ty mówisz, że może to, co się zdarzyło, to spełnienie mojego życzenia? - W twoim pokoju pojawiło się lustro - powiedział Doyle – po prostu dlatego, że chciałaś zobaczyć jak wyglądasz w płaszczu. Nagle poczułam takie przerażenie, że zimno zamrowiło mnie w czubki palców. - Ale Doyle, to by znaczyło, że cokolwiek co powiem, zostaje wzięte przez kopiec dosłownie. Przytaknął. - Musimy zorientować się, jak czas płynie w innych kopcach. – odezwał się Mróz. – Jeżeli gobliny czy sluaghowie też zyskali godziny w stosunku do świata śmiertelników, to oznacza, że samo faerie zdecydowało się na zmianę. Czasami się tak dzieje. - A co, jeżeli to tylko nasz kopiec? – zapytał Nicca. - Wtedy Meredith musi być bardzo ostrożna, w tym co mówi – Mróz spojrzał na mnie i mogłam niemalże zobaczyć, jak jakiś pomysł formuje mu się w głowie. - O czym myślisz? – zapytałam go. - Nie tylko on – wtrącił się Rhys. - Nie, nie tylko on – powiedział Galen. Zadrżał, obejmując się ramionami jakby mu było zimno. – W końcu znam złe wieści, zanim ktokolwiek je wymówił. - Więc podziel się nimi ze mną – odrzekłam. - Jeżeli tylko królowa może zmienić czas wewnątrz koca, a Merry jest do tego zdolna, to… - powiedział Galen i pozostawił to zdanie niedokończone. - Kiedyś był taki czas – rzekł Doyle, jego głos wydawał się głębszy, jakby niski pomruk próbował wypełnić małe pomieszczenie, – że nawet jeżeli 342
wywalczyłeś tron, lub zostałeś wybrany przez wszystkich rządzących na króla czy królową, nadal nie mogłeś rządzić kopcami faerie. Nie mogłeś usiąść na tronie kopca, jeżeli ten nie zaakceptował twojego prawa do rządzenia. - Nie słyszałam tej opowieści – powiedziałam. - To zapomniana historia - odrzekł Mróz patrząc na Doyle’a. - Dlaczego została zapomniana? – zapytał Galen. Tym razem domyśliłam się. - Andais nie została wybrana przez kopiec – powiedziałam. - Była wybrana w Europie – powiedział Doyle, – ale kiedy przybyliśmy do Ameryki, nowe faerie nie wybrało jej. - Co to znaczy „nowe”? – zapytałam. - Faerie nie jest tylko fizyczną lokalizacją. W chwili, kiedy Andais weszła tutaj, nowy kopiec powinien być taki sam, ale nie był. - Założyliśmy, że stało się tak z powodu trzeciego umniejszenia mocy, tego które wymusił na nas amerykański rząd, zanim pozwolili się nam tutaj przenieść. – powiedział Rhys. – Tak wielu z nas utraciło tak wiele mocy, że … - wzruszył ramionami – wyglądało na to, że to dlatego kopiec nie zgrał się z Andais. - Pozwoliła, by arystokraci wchodzili do kopca i obserwowała ich jednego po drugim – powiedział Mróz. – Gdyby kopiec zareagował na któregokolwiek z nich, zgodziłaby się ustąpić. - Moja ciotka zgodziła się oddać tron, gdyby kopiec wybrał innego arystokratę? – zapytałam. - Wiem, ciężko w to uwierzyć – odezwał się Rhys, – ale tak było. Wszyscy wierzyliśmy, że trzecie umniejszenie zabrało jej za dużo mocy, by mogła nami rządzić. Potem stało się gorsze. - Kopiec nie rozpoznał żadnego z nich – powiedział Doyle. - Okay, rozumiem teraz, że to było złe, ale dlaczego zapomnieliśmy o tym mówić? – zapytałam. 343
- Czy Książę Essus kiedykolwiek tłumaczył ci, jak różnorodne dwory mieliśmy na początku? – zapytał Doyle. Zaczęłam mówić tak, oczywiście, że mówił, ale nie mówił. - Wiem, że kiedyś sidhe nie miały po prostu dwóch dworów, Seelie i Unseelie, ale tuziny, z różnymi królami i królowymi, jak dwór goblinów i sluaghów, ale bardziej niezależne. -
Tak
niezależne,
że
walczyliśmy
pomiędzy
sobą,
aż
wszyscy
zgodziliśmy się, że potrzebujemy najwyższego króla – powiedział Rhys. – Kiedyś był tylko jeden sidhe jako najwyższy władca, nie dwóch. - Wiem o tym – powiedziałam. – Pierwszy władca Unseelie sidhe, był wygnany z Dworu Seelie, ale odmówił opuszczenia faerie. Szedł od dworu do dworu i prosił do wstęp, ale obawiali się sidhe, więc w końcu jedyny dwór magiczny, jaki go przyjął to sluaghowie. Najbardziej przerażające i najmniej ludzkie ze wszystkich istot magicznych. Przyjęli go i od tej chwili każdy sidhe, który był wygnany z innych dworów mógł prosić o dołączenie do sluaghów. - Bardzo dobrze – powiedział Rhys, – ale czy wiesz, kiedy Unseelie stały się dworem sidhe, odrębnym od sluaghów? - Kiedy było tu na tyle dużo sidhe, które nie chciały być nazywane sluagh – powiedziałam. - Prawie – odrzekł Doyle. - Dlaczego prawie? – zapytałam. - W tych czasach istoty magiczne pewnego rodzaju po prostu stawały się wystarczająco potężne, potężne magicznie. Pewne rzeczy w faerie potwierdziły to i stworzyły dla nich królestwo. Ten z sidhe, który przyłączył się pierwszy do sluaghów stał się naszym pierwszym królem. Faerie stworzyło miejsce do rządzenia dla niego i sidhe opuściły dwór sluaghów i stworzyły jeden ze swoich własnych. - Okay – powiedziałam. - Baliśmy się powiedzieć to – stwierdził Rhys – ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, że powiedzenie części z tego może sprowadzić na nas kłopoty. 344
- Jakiej części? – zapytałam. - Dwór bez władcy zaczyna upadać – powiedział Nicca. Wszyscy spojrzeli na niego jakby zadziwieni jego odwagą, by to powiedzieć. Chwilę zajęło mi zrozumienie znaczenia. To Galen powiedział to na głos. - Bogini, ocal nas, to właśnie spotkało nasz dwór. Nie mieliśmy władcy, więc kopiec umierał. Nasza część faerie umierała. - Nie tylko nasza- powiedział Doyle. - Kto jeszcze? – zapytałam. - Nasi jaśni kuzyni podążyli za królem, którego ich kopiec nie rozpoznał. - Ich kopiec nie rozpoznał żadnego z arystokratów? – zapytałam. - Były plotki, ale tylko plotki, że zamiast powitać sidhe, którego rozpoznał kopiec, Taranis wygnał go. - To nie były plotki – powiedział Doyle. Wszyscy spojrzeliśmy na niego. - Kto? – zapytałam. - Aisling – powiedział. Coś na twarzy Mroza powiedziało mi, że wiedział o tym. Pozostali wyglądali na równie zszokowanych jak ja. - Mieli prawdziwego króla i Taranis go wygnał? Doyle i Mróz przytaknęli. - To okropne – powiedział Nicca. – Nawet Andais chciała oddać tron, gdyby odnalazła się prawdziwa królowa. - Czy jego dwór wie? – zapytałam Doyle’a. - W większości nie. - Ale niektórzy? – zapytałam. 345
- Niektórzy – odrzekł. - Jak mogli go poprzeć? Unseelie nie mieli wyboru, by uniknąć zanikania mocy, ale on miał nowego króla na tron Seelie. Nie musieli tracić mocy. - Czy nasz kopiec rozpoznał Aislinga, kiedy ten przybył? – zapytał Galen. - Nie – odpowiedział Doyle. - Dlaczego nie? – zapytał. Doyle wzruszył ramionami i domyśliłam się, że to była wystarczająca odpowiedź, lub jedyna odpowiedź jaką miał. - Kąpiel gotowa – powiedział Kitto, jego głos był neutralny i pusty, jak głos idealnego służącego. Dotknęłam jego ramienia, uśmiechnął się lekko do mnie. Coś przyszło mi do głowy. - Czy gobliński kopiec rozpoznał Kuraga, kiedy przybył do tego kraju? - Nie jestem wystarczająco ważny, żeby wiedzieć takie rzeczy. Nie wiem. - Gobliny mniej straciły niż sidhe. Są nadal tym, czym je zostawiliśmy. - Ale poczekaj – powiedział Galen – magia Seelie mniej zanikła niż nasza. Dlaczego? Czy nie powinno być, by magia obu dworów zanikała w tym samym tempie? - Tak powinno być – powiedział Doyle. - Ale nie zanikają – odrzekłam. - Albo tak się wydaje – wtrącił Rhys. - Coś wymyśliłeś – stwierdził Doyle. - Co sprawiło, że Taranis był wystarczająco zdesperowany, by uwolnić Bezimiennego, jedną z naszych najbardziej niebezpiecznych magii, do świata ludzi, by zabić Maeve Reevs? Została wygnana z faerie przed ponad wiekiem. To nie mogły być tylko odwiedziny Merry. To mogło sprawić, że wysłałby
346
kogoś, by zabił Maeve, ale nie wypuszczał Bezimiennego. – Rhys potrząsnął głową. – Myślałem o tym, ale nie mogę znaleźć w tym sensu. - Tak jak zaproszenie Merry na bal - dodał Galen. – To również nie ma sensu. Nienawidzi jej całe jej życie. - Nie nienawidzi Galen, jest więcej osób, które mój wujek nienawidzi. Mój wujek nie myśli nic o mnie. Byłam większą nicością na Dworze Seelie, niż tutaj na Dworze Unseelie. - Dlaczego więc jest tak chętny by cię zobaczyć? Dlaczego teraz? - Nikomu z nas nie podoba się to nagłe zaproszenie – powiedział Doyle. – Ale już nie raz o tym rozmawialiśmy i zgodziliśmy się przyjąć je. - Nadal myślę, że to jest zbyt niebezpieczne dla Merry – stwierdził Galen. - Będziemy tam, by ją chronić – powiedział Doyle. - Wiecie, byłoby naprawdę interesujące zabrać Aislinga jako jednego z moich strażników. - Nie wierzę, żeby Taranis pozwolił mu wejść na swój dwór – powiedział Doyle. - Jeżeli odrzuci jednego z moich strażników, to będę miała prawo uznać to za obrazę i odrzucić zaproszenie – powiedziałam. Spojrzeli po sobie. - To stwarza pewne możliwości – stwierdził Rhys. Galen skinął głową. - Podoba mi się wszystko, co powstrzyma Merry od przyjęcia zaproszenia na ten bal. - Jak możesz tak mówić? – zapytał Mróz. – Widziałeś, co jeden dotyk mocy Aislinga zrobił Melangell. Taranis wynegocjował, że tylko ci strażnicy, których wzięła do łóżka, mogą towarzyszyć jej na balu. Przypomniałam sobie nie przerażający widok ślepych oczu Mellangel, ale tę chwilę, kiedy Aisling mnie chwycił, a ja zorientowałam się, że jego oczy 347
były puste, jakby zaginęła ich część. Aisling starał się zdobyć pocałunek przez welon. Bogini przybyła do mnie, ale w mojej głowie nie było ostrzeżenia. Żadnej uwagi na temat dotyku Aislinga. Czy byłam wystarczająco sidhe, żeby iść do łóżka z Aislingiem, zawoalowanym czy niezawoalowanym? Czy to było bardziej proste? Prawdziwa miłość przypuszczalnie była osłoną przeciwko magii Aislinga. Czy byłam wystarczająco zakochana, żeby się oprzeć? Czy ryzyko związane z ciałem Aislinga było warte szansy, by uchylić się od tego, co Taranis zaplanował dla mnie? - Jeżeli nie wykąpiesz się szybko, woda wystygnie – powiedział Kitto. Uścisnęłam go, a on oddał mi uścisk. - Kitto ma rację. Galen i ja musimy się oczyścić. - A potem mieć seks – dodał Galen. Uśmiechnęłam się do niego. - Tak, a potem mieć seks. - I z Niccą – wtrącił Doyle – żeby był wolny, by iść do Biddy. Skinęłam głową. - Oddam im łóżko. Pierwszy raz nie powinien być w wannie, to zbyt niewygodne. - Zamierzasz kochać się w wannie z wysokim na sześć stóp15 mężczyzną ze skrzydłami – Rhys uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Myślę, że chciałbym to zobaczyć. - Musisz włączyć Royala – wtrącił Nicca. -
Nie zapomniałam o nim
–
powiedziałam.
–
Po prostu nie
potrzebujemy go, by przekazał wszystkie nasze nowiny swojej królowej. - Będzie szpiegował dla Niceven – powiedział Mróz. - Jestem świadoma, że pierwszym obowiązkiem Royala będzie jego własna królowa i dwór.
15
Ok., 1,83 m
348
- Twoja sypialnia jest zatłoczona skrzydlatymi krwawymi motylami – powiedział Rhys. – To jak plaga. - Królowa Niceven nie chce, by Meredith karmiła jednego krwawego motyla zbyt wiele razy – wytłumaczył Doyle. - Nie chcę dzielić łóżka z krwawymi motylami – powiedział Mróz. - Och, Mróz – powiedziałam. Podniósł rękę. - Nie mówię, że nie będę, ale myślę, że żadne z nas nie chce krwawych motyli za każdym razem, kiedy się kochamy. - Twoja kąpiel staje się zimna – powiedział znów Kitto. Wstałam i zaczęłam się rozbierać. - Wszyscy, którzy nie wchodzą do wanny, niech wyjdą. Noc nie staje się młodsza. Mróz wykrzywił się. - Czy czas przyspieszył, czy zwolnił? - Zapomniałam – powiedziałam trzymając koszulkę w ręce, stanik nadal mając ubrany. – Po prostu zapomniałam, to takie wyrażenie. - Nie możesz pozwolić sobie na wyrażenia - powiedział Doyle. - Robię co mogę, ale to prawie niemożliwe uważać na każde słowo, które wypowiadam. - Musisz się postarać, Meredith, musisz się postarać. - Sprawdźmy najpierw, czy gobliny i sluaghowie mają nasz czas, czy ludzki czas, zanim wprawimy Merry w panikę – wtrącił się Rhys. Doyle skinął głową. - Weź kogoś ze sobą i idź. - Dlaczego to ja jestem tym, który musi wrócić i brnąć przez śnieg? - Śmierć nie czuje zimna – powiedział Doyle.
349
- Nie, zupełnie tak jak i ciemność, ale ty zostajesz w miłym cieple – podszedł do drzwi. – Zostawię więcej ludzi niż zabiorę. Teraz jest więcej szpiegowania niż walki. - Może będziesz musiał walczyć – powiedział Doyle. - Weź ze sobą przynajmniej dwóch – powiedziałam mu. - Tak jest, kapitanie – zasalutował mi żartobliwie i wyszedł. Spojrzałam na Doyle’a i Mroza nadal stojących po obu stronach drzwi. - Jeśli nie zostajecie popatrzeć, to przydałby się tu mniejszy tłum – powiedziałam. - Życzysz sobie mieć widownię? – zapytał Doyle. Pytanie zastało mnie nie przygotowaną. Pomyślałam o tym, po czym pokręciłam głową. - Nie, naprawdę nie – patrzyłam na niego obserwując jego ciemna twarz. – Nie wiedziałam, że lubisz patrzeć. - Nie lubię. Ale kilku strażników lubi voyeurism16. - Królowa wybiła to z nas. – powiedział Galen. Doyle przytaknął. - Prawie dosłownie. - Ja nie chcę patrzeć, bez względu na to co postanowisz – powiedział Mróz. - Nigdy nie prosiłabym cię Mrozie o coś, co mogłoby cię zranić, nie, jeżeli miałabym wybór. Chciał obrazić się, lub udawać, że mnie nie zrozumiał, ale potem jego twarz wygładziła się i uśmiechnął się do mnie lekko.
16
To inaczej podglądactwo, czyli skłonność do odczuwania satysfakcji seksualnej z
podglądania osób rozebranych lub z podpatrywania innych w trakcie aktu miłosnego. Termin voyeur – podglądacz, pochodzi z języka francuskiego i oznacza „widzący”.
350
- Wiem, że nie zrobiłabyś tego. Ale to nie to, że Galen i Nicca są z tobą dzisiejszej nocy, mnie denerwuje. To krwawy motyl. Nie lubię go. Nie podoba mi się, że księżniczka sidhe używa swojego ciała jako karty przetargowej. - Mrozie – powiedziałam – Ciało kobiety z królewskiego rodu jest kartą przetargową od tysięcy lat. W końcu nie umawiam się co do małżeństwa. Takie byłoby moje przeznaczenie, gdybym była człowiekiem. - Porównywać małżeństwo do… tego. Wyraz jego twarzy był tak zszokowany, że aż zabawny. Zaśmiałam się, nic nie mogłam na to poradzić. Szarpnął się, jakbym go uderzyła. Dotknęłam jego ramienia, ale się odsunął. Miałam dość. - Po pierwsze, krwawe motyle są częścią tego dworu. Sposób w jaki sidhe je traktują, sposób w jaki wszyscy je traktują, jest hańbą. Czy są częścią nas, czy też nie są – patrzyłam, jak jego twarz zamyka się, patrzyłam jak pojawia się na niej posępna arogancja, ale nie przestałam, ponieważ jego uczucia były zranione. Nie mogłam pozwolić sobie na powstrzymywanie się za każdym razem, kiedy jego uczucia zostały zranione, bo to działo się za często. – Po drugie, jestem zmęczona twoim zachowaniem, jakby twoja krew i ciało było zbyt cenne, by podlegać umowom. Pozwalałam na naruszenie mojego ciała i krwi częściej niż ty, częściej niż wy wszyscy. Nie chcesz karmić nikogo. Nie chcesz nawet pozwolić, by jeden krwawy motyl patrzył. Rhys nie pozwoli, by gobliny go dotykały, a teraz również krwawe motyle. - Poczuł moc magii Sage’a – powiedział Mróz. – Woli nie ryzykować znów. - Dobrze, ale ja ryzykuję. Galen ma nawet więcej powodów niż ty i Rhys, by obawiać się krwawych motyli, ale robi to dla mnie, dla nas, dzisiejszej nocy – podeszłam bliżej do niego, ale nie starałam się go dotknąć. Nie chciałam widzieć, że się znów odsuwa. – Wiem, że przykryłeś mnie swoim ciałem, że zaoferowałeś dzisiaj swoje życie za moje. Ale Galen też to zrobił. Prawie zapłacił dzisiaj swoim życiem, a teraz tu stoi, gotowy pozwolić, by krwawe motyle dotknęły go. - Czego chcesz ode mnie? – zapytał Mróz. 351
- Chcę, żebyś przestał się dąsać, o mnie dzielącą się sobą z mniejszymi istotami magicznymi, skoro nie chcesz, by dotykały twojego, tak białego, ciała. Chcę, żebyś przestał sprawiać, że czuję się, jakbym była dziwką, a tyjakbyś był na to za dobry– zorientowałam się, że byłam zła, naprawdę zła. Ale nie na Mroza byłam zła. Byłam po prostu zła. I nie chciałam być zła na ludzi, bardziej chciałam być zła razem z nimi. Nagle zabłysł ten niezrozumiały gniew. Moja skóra stała się od niego gorąca, sprawiając, że zalśniłam przez zaschłą krew. Odsunęłam się od Mroza. - Jestem zmęczona, Mrozie, a nadal jest tak wiele rzeczy, które moje ciało musi zrobić tej nocy. Zgodnie z naszą umową, muszę w pewien sposób być z Royalem. Zgodnie z rozkazem królowej, muszę tej nocy być z Galenem i Niccą. I z jeszcze jednym zielonym człowiekiem, zanim nadejdzie świt. – Pomyślałam o tym. – Muszę iść od łóżka z Sholto, zanim pojedziemy na dwór jutrzejszej
nocy,
żebyśmy
mogli
liczyć
na
sluaghów
jako
naszych
sprzymierzeńców – potrząsnęłam głową – Znów to zrobię, nieprawdaż? - Tak, zanim nadejdzie świt – potwierdził Doyle. - Ale jest tyle do zrobienia, a zegary znów o świcie zaczną tykać. Przytaknął. -
Zaoferowałbym
swoją
krew
zamiast
ciebie,
gdyby
to
usatysfakcjonowało Niceven. Uśmiechnęłam się do niego. - Wiem, że byś to zrobił, ale krwawe motyle wydają się ciebie nie lubić. Potem, kiedy będzie czas, chciałabym poznać opowieść o tym. - Nie – powiedział Doyle – nie spodobałaby ci się ta opowieść, a ja ci jej nie opowiem. Spojrzał tak mrocznie, prawie smutno, że dotknęłam jego ramienia. - O ile nie muszę wiedzieć, możesz zatrzymać swoje sekrety o waśniach z dworem Niceven.
352
- Czy naprawdę pozwolisz, by krwawe motyle cię dotknęły? – zapytał Mróz. Doyle spojrzał na przyjaciela. - Tak, jeżeli to będzie potrzebne. - Jak możesz pozwolić, by to coś cię dotknęło? - Jak mógłbym prosić księżniczkę o coś, czego sam nie byłbym w stanie dać? – odrzekł Doyle. Mróz pochylił głowę i zamknął oczy. Wziął głęboki wdech, jakby chciał nabrać wystarczająco dużo powietrza by zanurkować. Wypuścił oddech w drżącym wydechu. Otworzył oczy, w których było pełno emocji, wyglądały jak szare rany. - Nigdy nie powinienem prosić cię o coś, czego nie zrobiłbym sam, Meredith. Przepraszam. Dotknęłam jego ramienia, ale tym razem mnie nie odepchnął. Oparłam się o niego i nadstawiłam twarz do pocałunku. Między nami była wystarczająca różnica we wzroście, że gdyby nie pochylił się do mnie, nie moglibyśmy się pocałować. Nie bez krzesła, na którym mogłabym stanąć. Ale nie miałam krzesła. Mróz spotkał mnie w pół drogi, pochylając się w dół, obejmując moje ramiona rękami, a ja stanęłam na czubkach palców. Pocałowaliśmy się. Miał to być pocałunek na dobranoc, ale on miał inny pomysł. Jego wargi przycisnęły się do moich mocno, gwałtownie. Jego język nacisnął na moje usta i otworzyłam je dla niego, pozwalając by wślizgnął się do środka. Jego oddech zadrżał wewnątrz moich ust, jakby Mróz oddychał we mnie. Przycisnął mnie do siebie. Podniósł mnie za nogi i owinął je dookoła siebie. Karmił się na moich ustach swoim językiem, zębami, wargami, aż jęknęłam cicho, co wymusiło na jego ustach, ramionach i rękach prawie bolesny uścisk. Zmiękłam przy nim, kiedy odsunął się kończąc mnie całować, byłam oszołomiona i starałam się przedłużyć pocałunek. Zapomniałam, gdzie jesteśmy i co powinnam robić. Zapomniałam się, tak jak na konferencji
353
prasowej. Zapomniałam o wszystkim poza smakiem jego ust i dotykiem jego ciała. Zapomniałam o wszystkim poza pocałunkiem Mroza. Odsunął mnie od siebie, a ja walczyłam, by znów go pocałować. Wydałam z siebie cichy jęk protestu, kiedy starał się opuścić mnie na podłogę, zsuwając ze swojego ciała. Owinęłam nogi dookoła jego bioder i nie pozwoliłam, żeby mnie opuścił. - Meredith, Meredith – Myślę, że Doyle przemawiał do mnie już od chwili swoim głębokim głosem. W końcu spojrzałam na niego. Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Musi już iść. Obaj musimy. Spojrzałam z powrotem na Mroza, który w końcu objął mnie ramionami, skoro nie pozwoliłam mu, żeby mnie postawił. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. - Teraz mogę zostawić cię innym. Potrząsnęłam głową, ponieważ chciałam powiedzieć, by nie odchodził, ale nie mogłam. To nie było tak, że nie chciałam Galena, ale… Mróz zawsze potrafił sprawić, że go pragnęłam. - Jeżeli mamy wyjść, musisz ją postawić – powiedział Doyle. Zsunął mnie w dół swojego ciała, a ja tym razem pozwoliłam mu to zrobić. Moje kolana trochę drżały, więc musiał przez chwilę przytrzymać mnie za ramię, zanim pewnie stanęłam na nogach. Zaśmiał się, szczerym, męskim śmiechem. - Bogini pomóż mi, ale kocham cię. - Wystarczy Mróz – powiedział Doyle – mamy co innego do zrobienia dzisiejszej nocy. – Wskazał na drzwi, a tym razem Mróz poszedł. W drzwiach Doyle odwrócił się do mnie. – Nie będę starał się tego przebić – powiedział z uśmiechem. Stanęłam na czubkach palców, położyłam rękę na jego piersi. - To nie są zawody. Pochylił twarz do mojej. 354
- Jak mówią w świecie śmiertelników: nich mnie licho, jeśli nie są– pocałował mnie, mocno i dokładnie, ale cnotliwie, w porównaniu do tego co zrobił Mróz, potem odsunął się ode mnie. – Chcesz, żebym posłał po krwawego motyla? - Pozwól nam najpierw zmyć z siebie krew. Poślę Niccę lub Kitto po Royala. - Jak sobie życzysz. Spojrzał za mnie, potem dotknął mojej twarzy i zamknął za sobą drzwi. Odwróciłam się z zobaczyłam, że dwaj inni mężczyźni mojego życia rozebrali się, kiedy ja byłam zajęta. Ciało Galena było pokryte zaschniętą krwią. To nie pożądanie sprawiło, że podeszłam do niego i uwinęłam się dookoła jego nagiego ciała, ale strach. Później będzie czas na pożądanie, ale w tej chwili chciałam go trzymać, czuć w ramionach jego ciepłe i żywe ciało. Moje ręce nie mogły pozbyć się wspomnienia dotyku jego zaschniętej krwi. Była wszędzie na jego idealnej gładkości jego skóry. Moje ręce odnalazły nadal uleczająca się ranę na jego plecach. Zadrżałam. Uściskał mnie. - Zimno ci? - Trochę – powiedziałam na głos. Zostawiłam dla siebie wiedzę, że to nie był taki rodzaj zimna, na które pomógłby płaszcz lub gorąca kąpiel. - Wchodźmy więc do wody – uśmiechnął się do mnie i powiedział to tak, jakby trochę gorącej wody wszystko rozwiązywało. Gdybyż życie było takie proste! Coś musiało pokazać się na mojej twarzy, ponieważ zmarszczył brwi. - Wszystko w porządku? Potaknęłam i westchnęłam. Tak wiele do zrobienia, tak wielu sojuszów do zawarcia i umocnienia, tak wielu wrogów do odnalezienia. Powinnam się pospieszyć, powinnam mieć listę celów i działać według niej. Ale w tej chwili nic nie wydawało mi się ważniejsze, niż przytulenie do siebie Galena, tak
355
mocno jak tylko mogłam. Kąpiel nago może nie rozwiązuje niczego, ale kąpiel nago z kimś, kogo się kocha, również nikogo nie rani.
356
Rozdział 28
Kiedy w końcu wsunęłam się do wanny, woda była nadal gorąca, co znaczyło, że Kitto napuścił gorętszej, niż lubiłam. Wiedział, że będziemy rozmawiać za długo i zaplanował to. Zaczynał przewidywać moje potrzeby, nie w taki sposób, w jaki robi to kochanek lub przyjaciel, ale jak dobry służący. Dyskretny, cichy wtedy, kiedy się go potrzebowało. Żaden przyjaciel czy kochanek nigdy nie jest dyskretny. Kłopotliwy, zazdrosny, łamiący serce, cudowny, ale nie dyskretny. Spojrzałam na niego, kiedy Galen wchodził do wanny. Kitto był jednym z najstarszych pośród moich mężczyzn, najstarsi pomiędzy nami nie lubili, kiedy im się dziękowało, więc tego nie zrobiłam. - Nalałeś za gorącej wody, więc jest idealna, kiedy wreszcie weszliśmy do wanny. Wiedziałeś, że będziemy rozmawiać za długo. Kiwnął głową nie patrząc mi w oczy. - Było dużo do obgadania. Wychyliłam się za brzeg wanny, aż dotknęłam jego ramienia. - Zawsze wydajesz się wiedzieć, co zrobię, zanim to zrobię. Podniósł wzrok, jego oczy nie były skalane bielą, tylko jasnoniebieskie. Zobaczyłam w nich niepewność, zanim je znów spuścił. - Co się stało, Kitto? – zapytałam, przesuwając palcami po jego nagim ramieniu. Miał na sobie tylko przepaskę, jak zawsze, kiedy robił coś brudzącego. Żeby nie niszczyć ubrań, jak mówił. Wydawało mi się, że teraz Kitto ma więcej ubrań, niż kiedykolwiek miał na dworze goblińskim. Potrząsnął głową, posyłając czarne loki swoich od niedawna długich włosów na ramiona. Jeszcze kilka cali, a wcześniej mógłby zostać ukarany torturami. Tylko sidhe mogą nosić długie włosy. Był teraz sidhe, władał teraz ręką mocy. Jak skrzydła Nikki i odrodzona moc Mistrala, magia sidhe
357
przyszła do Kitto z seksem. Z nową mocą powinna nadejść nowa pewność siebie, ale tak nie było. Galen przechylił się przez brzeg wanny, by dotknąć drugiego ramienia Kitto. - Co jest Kitto, możesz nam powiedzieć. Kitto uśmiechnął się. - Jesteście najmilszymi sidhe, jakich kiedykolwiek znałem - spojrzał za siebie na Niccę. – Wy wszyscy. - Teraz ty również jesteś sidhe – powiedziałam. Kitto potrząsnął głową. - Nigdy nie będę prawdziwym sidhe, nie dla niektórych. Nicca klęknął za nim, jego skrzydła przeciągnęły się po podłodze, - Kto ci to powiedział? Kitto znów potrząsnął głową, a Nicca uścisnął go. Kitto zesztywniał, jakby się bał. Przechyliłam się przez brzeg wanny, aż mogłam złożyć pocałunek na jego wargach. Kiedy odsunęłam się od pocałunku, podniósł na mnie przestraszone oczy. - Kto ci to powiedział? – zapytałam. Teraz naprawdę się bałam. Nigdy nie widziałam go tak cichego jak dzisiaj i nie podobało mi się to. Znów opuścił spojrzenie, wolał na mnie nie patrzeć. - Powiedzieli, że nigdy nie będę niczym innym niż plugawym goblinem. Że tylko dziwka może dzielić ze mną łóżko. – Znów spojrzał w górę, a jego twarz była tak zraniona, tak zmieszana. – Nie sądziłem, że jakiekolwiek istoty magiczne nazywają inne dziwkami. To nie w naszym stylu. - Och, Kitto – powiedziałam. - Nie powinienem być tutaj, jeżeli to szkodzi twoim szansom na zostanie królową – skulił się, jakby mógł się zmniejszyć, ale ramiona Nikki nie pozwoliły mu na to. Nicca przytulił go mocno, ale delikatnie do siebie.
358
- Są zazdrośni – powiedział Nicca. Kitto spojrzał ponad swoim ramieniem na drugiego mężczyznę. - Zazdrośni, o co? - O ciebie – powiedział Galen. Kitto zamrugał i potrząsnął głową. - Nie, nie o mnie. - Jesteś pierwszym nie-sidhe doprowadzonym do mocy w tym wieku – powiedział Galen. – Nie ma znaczenia, jak często zdarzało się to wcześniej, teraz tak nie jest. Są zazdrośni, że Merry mogła to zrobić, a ty stać się sidhe. Obawiają się ciebie i tego, co może się stać, jeżeli więcej goblinów półsidhe stanie się sidhe. Spojrzałam na Galena. - No co – powiedział. – To jest prawda. - Tak, ale… - Nie myśl, że nie zauważyłem – powiedział. Miałam na tyle poczucia przyzwoitości, że zakłopotałam się. - Nie wiedziałam, że zauważasz tak wiele i tak dobrze. Uśmiechnął się, trochę smutno. - Teraz się uczę, że wszyscy myślą, że jestem głupi. Dotknęłam jego ramienia. - Nie głupi, nigdy. - Więc niemądry, nieświadomy. - Nieświadomy – powiedział Nicca. – Z tym trudno się kłócić. Uśmiechnęłam się. - Wydajesz się nieświadomy większości problemów politycznych. Galen przytaknął.
359
- Byłem, a może i nadal jestem, ale wy wszyscy cały czas o tym myślicie. Musimy o to dbać, lub wszyscy zginiemy – ścisnął mnie za ramiona, rozchlapując wodę pomiędzy nami. – Kiedy to było tylko moje życie i nie było szansy na to, żebym kiedykolwiek znalazł się w twoim łóżku, nie dbałem o to za wiele – przycisnął mnie do siebie. – Teraz mam za wiele do stracenia, a nie chcę stracić nic z tego. Objęłam go ramionami, przytulając go tak mocno, jak tylko mogłam. Rękami dotknęłam pokrywających go całego plam zaschniętej krwi, które nie zeszły w wodzie. Przesunęłam rękami w dół i zorientowałam się, że nawet w wodzie, krew nadal się trzyma. Tak dużo krwi, tak okropnie dużo. - Przepraszam, że wcześniej nie poświęcałem temu uwagi – powiedział, przyciskając policzek do moich włosów. – Nie widziałbym w tym celu, gdybym nie mógł mieć ciebie. Nie widzę wszystkiego, nie tak jak Doyle, Mróz czy nawet Rhys, ale niektóre rzeczy widzę i staram się widzieć więcej. Ścisnęło mnie w gardle tak bardzo, że nie mogłam przełknąć. Ciężko było mi oddychać. Moje oczy stały się gorące i wiedziałam, że będę płakać, na sekundę zanim zaczęłam. Nie chciałam płakać. Był bezpieczny. Ale dotyk zaschniętej krwi przypomniał mi chwilę, kiedy leżał na plecach w morzu swojej krwi. To, że jego serce zatrzymało się na chwilę, kiedy myślałam, że go straciłam. Myślałam, że już nigdy nie poczuję jego ciepła obok siebie. Że już nigdy jego ramię nie przyciśnie do siebie naszych ciał. Że nigdy nie zobaczę jego uśmiechu, czy spojrzenia w jego żywych oczach, nie usłyszę jego głosu. Galen pogłaskał mnie po włosach i podniósł moją twarz do swojej. - Merry, ty płaczesz? Skinęłam głową, bo nie ufałam swojemu głosowi. - Dlaczego? – zapytał. Nicca odpowiedział za mnie. - Myślała dzisiaj, że cię straciła, Galen. Galen spojrzał w moją twarz. - To dlatego płaczesz? 360
Znów skinęłam głową, wtulając twarz w jego pierś. Pochylił się do tyłu, wciągając mnie na siebie. Dotknął mojej skóry, pogłaskał mnie po włosach. - Już w porządku, jestem bezpieczny. - A co z następnym razem? – zapytałam. - Królowa wyjaśniła, że może jestem kluczem do sprowadzenia dzieci z powrotem do sidhe. Nie wydaje mi się, by chcieli mnie teraz skrzywdzić. - Ludzie Cela będą chcieli – powiedział Kitto. Spojrzeliśmy na niego. - Słyszę różne rzeczy, ponieważ nikt mnie nie zauważa. Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, ponieważ ja również tak robiłam. Kiedyś oskarżył mnie o mówienie ponad nim, jakby był psem lub krzesłem. To było, zanim stał się moim kochankiem, ale nawet teraz łatwiej było go nie zauważać niż pozostałych. Przetrwał w kopcu goblinów, będąc dyskretny, tak niewidoczny, jak tylko mógł. Nadal miał do tego zdolności. - Słyszałem, że niektórzy sidhe mówią, że nie wierzą, że ktokolwiek z linii Andais byłby zdolny do sprowadzenia życia z powrotem do Unseelie. - Kto to powiedział? - Zaraz potem mnie zobaczyli. Myślałem, że będą próbowali mnie zranić, ale Król Sholto nadszedł korytarzem. Miał ze sobą swoich sluaghów. - To było dzisiaj? – zapytałam. - Tak. - Jeżeli był tutaj, zastanawiam się, dlaczego nie przyszedł do sali tronowej. - Nie wiem, ale był ranny – powiedział Kitto. - Ranny? – zdziwił się Galen. - Jak bardzo? – zapytał Nicca. - Miał ramię na temblaku i bandaż na jeden stronie twarzy i głowy.
361
- Kto mógł tak bardzo zranić wojownika Unseelie sidhe i Króla Sluaghów? – powiedział Nicca, jakby po prostu myślał na głos. - Gobliny mogłyby – powiedział Kitto – gdyby złapały go nieświadomego i niezdolnego do użycia magii. Pomiędzy moimi ludźmi są wojownicy, którzy mogą być lepsi niż wy, poza magią sidhe. - Lub inni sluaghowie – powiedziałam delikatnie. Spojrzeli na mnie. - Są tacy pomiędzy jego ludźmi, którzy myślą, że jeżeli wejdzie do mojego łóżka i stanie się pełnym sidhe, utracą go jako swojego króla. - Słyszałem, że większość jego haremu to nocne wiedźmy – powiedział Nicca. - Czy wszyscy poza mną wiedzieli, że jego wiedźmy są jego haremem? – zapytałam. Nicca i Galen wymienili spojrzenia. - Zazdrościliśmy mu, jako jedynemu strażnikowi, który mógł zaspokoić swoje pożądanie – powiedział Nicca. - Boją się, że dotyk skóry sidhe ukradnie go od nich – powiedział Galen. - Nikt poza Merry nie mógłby spać z nim – powiedział NIcca. – Żadna kobieta sidhe nie ryzykowałaby, że mogłaby nosić jego dziecko, ze strachu, że mogłoby być potworem. Potrząsnęłam głową. - Kiedyś Unseelie witali każde dziecko. Taki był nasz dwór. Kiedy staliśmy się takim antropomorficznym klubem? Od kiedy dwie ręce, dwie nogi i ludzkie piękno stały się ideałem? - Na długo zanim się urodziłaś. – powiedział Kitto. Nicca przytaknął. Teraz raczej przytulał Kitto, niż tylko go trzymał. Oczy Kitto nadal spoglądały delikatnie, jakby wierzył w to, co sidhe mu powiedzieli. Zawsze tak jest, że wierzymy w te złe opinie, które nam dogryzą. 362
Jeżeli wierzymy w siebie, to są tylko słowa, ale Kitto nie był pewny siebie, nie ostatnio. - Kiedy byłem niemowlęciem, wyglądałem prawie jak sidhe. Moja matka najwidoczniej musiała zatrzymać mnie przez kilka miesięcy. Potem łuski pojawiły się przy moim kręgosłupie, a kiedy wyrosły mi zęby, okazało się, że to kły. To jej wystarczyło, by zostawiła mnie przy kopcu goblinów, aby mnie zabrali, lub zabili. Zostawiła mnie wiedząc, że gobliny lubią zjadać ciało sidhe. - Objął się ramionami, równocześnie przyciskając do siebie bliżej ramiona Nikki. Trudno było powiedzieć, czy zrobił to specjalnie, czy przez przypadek, ale ten ruch sprawił, że Nicca przytulał go mocniej. Większość istot magicznych lubi być dotykanymi dla pocieszenia, ale gobliny są inną rasą. Lubią seks, lecz dotyk może między nimi równie dobrze prowadzić do przemocy, jak do seksu. U nich nieczęsto dotyka się tylko dla pocieszenia, a nie dla seksu. - Nie masz racji Meredith. Sidhe, nawet Unseelie, nigdy nie brali każdego dziecka. Dziecko półgoblin, które wyglądało mniej na sidhe, zostawiane było na śmierć na zewnątrz kopców goblińskich. - A gobliny brały te dzieci jako sidhe – powiedziałam. Kitto potrząsnął głową i tylko ramiona Nikki powstrzymały go od zwinięcia się w małą kulę. Tylko siła Nikki utrzymała mniejszego mężczyznę w pionie. - Nie zawsze – powiedział Kitto. Sięgnęłam, by dotknąć jego twarzy. Galen ze swoimi dłuższymi ramionami mógł go łatwiej dotknąć. Podtrzymał, a Kitto chwycił rękę, którą mu podano. Gdybym prawie nie dotykała jego twarzy, pewnie nie usłyszałabym, co wyszeptał. - Czasami pozwalali im wyrosnąć wystarczająco, by ich zjeść. Na niemowlęciu nie ma aż tyle mięsa. – Spojrzał na mnie, jego oczy lśniły od łez. – Kiedy stałem się wystarczająco duży, kobieta która się mną opiekowała, nie mogła im mnie oddać. Ponieważ byłem mniejszy niż normalnie, miała mnie dłużej, zanim wystarczająco wyrosłem, tak długo, że zacząłem mówić, a ona 363
mnie pokochała. Walczyła o mnie, krwawiła za mnie. Ocaliła mnie, a kiedy mnie potrzebowała, byłem za mały, za słaby by ją ocalić – przez jego twarz przeszło szaleństwo, zamknął oczy, jakby nie chciał, żebym to widziała. – Jeden sidhe powiedział dzisiaj coś, co zabrzmiało, jakby o tym wiedział. Powiedział, że zawsze byłem mały, za mały by być dobrym goblinem, za mały na sidhe, za mały by być czymkolwiek poza ciężarem i zagrożeniem dla tych, którzy są dookoła mnie. – Kitto spojrzał na mnie. – Nie widziałem, żeby jakiekolwiek sidhe odwiedzały kopce goblinów, poza twoim ojcem i tobą. Skąd mógł wiedzieć? Chciałam powiedzieć, że ten sidhe pewnie zgadywał. Po prostu zobaczył niewielkie rozmiary Kitto i użył tego, by być okrutnym. Że nie znał przeszłości Kitto, ale był wyszkolony w domysłach. Ale czy to byłoby bardziej okrutne powiedzieć Kitto, że jego przeszłość jest tak oczywista, że obcy mógł odczytać ją z jego ciała, czy lepiej pozwolić mu wierzyć, że jego historia była znana przez pewnych sidhe, którzy prowadzili z goblinami transakcje, częściej niż powinni? Galen zadecydował za mnie. - Nie wiedzieli, Kitto, tylko zgadywali. Przypuszczali, to wszystko. Nie wiedzieli, że to co powiedzieli, mogłoby trafić tak blisko prawdy. - Zgadywali? – powiedział Kitto patrząc na niego. – Zgadywali? Oni zgadywali? Jak mogli wiedzieć? Jak? - chwycił rękę Galena w swoją mniejszą. – Czy mój wstyd jest napisany na moim ciele? Czy to tak łatwo zobaczyć, że jestem słaby? Że jestem ciężarem dla tych wokół mnie? Że jestem dla nich nawet zagrożeniem?– Sięgnął do mnie i chwycił moją rękę tak mocno, że to prawie bolało. - Gdybym sprawił, że będziesz brzemienna, nigdy nie zaakceptowaliby mnie jako króla, ani ciebie jako królowej. Dwóch lordów sidhe powiedziało, że zobaczyliby twoją śmierć, zanim pozwoliliby, żeby sidhe półgoblin zasiadł na tronie Unseelie. Chciałam zapytać kim byli „oni”, ale może nie znał imion, a pytanie teraz wydawało mi się okrucieństwem. Dwaj lordowie nie mówili o spisku. Po prostu dali wyraz swoim uprzedzeniom. Powiedzieli najokrutniejsze rzeczy, jakie tylko mogli. Gdyby naprawdę planowali zabić jego lub mnie, nie 364
powiedzieliby mu o tym. Nie drwiliby z niego. A na pewno nie wypuściliby go nietkniętego, gdyby to usłyszał. Jego czyste, niezakrwawione ciało świadczyło o tym, że tak naprawdę nie myśleli o zamachu. Znęcali się nad nim, to wszystko. Mogłabym poprosić go, by mi ich później opisał. Dzisiejszej nocy nie
chciałam
tego
rozpamiętywać.
Chciałam,
by
o
tym
zapomniał,
przynajmniej na chwilę. Chciałam go popieścić, usunąć ten smutek z jego oczu. Ale tej nocy nie było to możliwe, a przynajmniej nie teraz, kiedy musiałam połączyć tak wielu ludzi, Galen mógł spać z kimś jeszcze, ale nie lubił dzielić się podczas seksu. Dla Nikki nie było problemu z dzieleniem się i myślę, że mógłby zrobić prawie wszystko, by móc pójść do Biddy czekającej w drugim pokoju. Nie mam nic przeciwko, że spieszył się do niej. Lubiłam Niccę, ale nie przemawiał do mojego serca i ciała w sposób, w jaki robił to Galen, Doyle, czy Mróz. To Galen sięgnął po Kitto. To Galen przyciągnął go bliżej do wanny. - Przykro mi Kitto, przykro mi, nie chciałem powiedzieć… - nie dokończył, ale powiedział wystarczająco, żebym zorientowała się, że wie, że powiedział za dużo. To że powiedział na głos, to co ja myślałam i rozumiał, że jego wyjaśnienie zraniło Kitto. Rozumiał to i starał się naprawić, to co nieumyślnie zrobił. Wielu ludzi widząc jak swobodnie się dotykamy, myli to z seksem, ale nie zawsze dotyk jest z nim związany. Czasami po prostu potrzebujemy dotyku. Czasami widząc cierpienie i samotność w oczach innej istoty magicznej, musimy coś zrobić, cokolwiek, żeby ten widok zniknął. Pomiędzy nami czasami nawet seks nie jest właściwie seksem. Czasami jest po prostu ostatnim sposobem, by sprawić, że ktoś się uśmiechnie.
365
Rozdział 29
Kitto wszedł do wody, przytulając się do Galena. Galen przesunął dłonią po ramieniu i rękach mniejszego mężczyzny, głaskając jego teraz wilgotne włosy koło twarzy. Kitto częściowo unosił się na wodzie, zamknął oczy, przytulił ramiona i głowę do krzywizny torsu Galena. Przesunęłam palcami w dół nogi Kitto, aż doszłam do jego stopy. Wiedziałam, że ma tu łaskotki, uśmiechnął się, ale nadal miał zamknięte oczy. Chwyciłam jego stopę w swoje ręce i polizałam tam, gdzie dotykałam. Zaczął wić się i śmiać. Otworzył oczy wsunął nogi do wody i usiadł. Ramiona Galena objęły jego ramiona, przyciągając go mocniej do jego ciała. Przesunęłam się bliżej do Kitto, siadając okrakiem na jego nogach. Przesunęłam się po jego pachwinie. To sprawiło, że jęknął z przyjemności. Ale położył rękę na moim pasie, a to powstrzymało ruch moich bioder. Głos Kitto był napięty, ale jego ręka na moim pasie bardzo silna, powstrzymująca mnie od mocniejszego naciśnięcia na jego ciało. - To Nicca ma być z tobą i Galenem tej nocy. - Chętnie poczekam na swoją kolej. - Powiedział Nicca klęcząc obok wanny. Jego skrzydła delikatnie odchyliły się do tyłu, kiedy zanurzał palce w wodzie. Kitto potrząsnął głową, woda z przemoczonych włosów spłynęła w dół jego twarzy, a czarne loki przylepiły się do białej skóry. Przesunęłam swoją pachwinę do niego, a jego ręce na moim pasie nie mogły mnie powstrzymać. - Nie – powiedział znów i zacisnął palce. Ale inne części jego ciała odpowiedziały nawet na ten lekki dotyk i podążyły do mnie. - Twoje ciało mówi co innego – powiedziałam. Przełknął ciężko i popatrzył na mnie swoimi błękitnymi oczami.
366
- Nie mogę być twoim królem, Merry. Doszły mnie wieści od Kuraga, Króla Goblinów, że Holly i Ash wyzwą na pojedynek każdego goblina, który weźmie nagrodę przed nimi. Wykrzywiłam się. - Co masz na myśli? - Że jeżeli jakikolwiek goblin zrobi cokolwiek, żeby stać się twoim królem, zanim Holly i Ash dostaną swoją szansę, rzucą mu wyzwanie i zabiją go. - Nie mają prawa czegokolwiek ci dyktować, Kitto – powiedziałam. – Jesteś teraz sidhe. Masz rękę mocy. To magia sidhe, nie goblinów. Uśmiechnął się trochę smutno. - Nie znasz ich tak jak ja. Wolałbym ich nie zezłościć, za nic w faerie – dotknął tej części mojej twarzy, gdzie nadal była zaschnięta krew. – Pozwól mi pomoc oczyścić się tobie i Galenowi. – Uśmiechnął się, a to był prawdziwy uśmiech, nie smutny. – Jestem zaszczycony, że Galen sięgnął po mnie pierwszy. Wiem, że to nie w jego stylu. - Oparł się o ciało wyższego mężczyzny i uśmiechnął się do niego. Galen uśmiechnął się również i przesunął dłonie w dół ręki Kitto. - Chciałem zobaczyć twój uśmiech. Kitto uśmiechnął się szerzej, prawie zaśmiał. - To wiele dla mnie znaczy, że dbasz o to, czy jestem szczęśliwy, czy smutny – spojrzał na mnie, a jego twarz uspokoiła się. – Ale weź to pod uwagę, Merry. Sidhe czy nie, księżniczka, czy nie, powinnaś obawiać się Holly’ego i Asha. - Przyjdą do mojego ciała, jak wy wszyscy. Będą mieli swoją szansę na stworzenie króla. Wiem, że dokładnie wynegocjowali, jaki rodzaj seksu będzie między nami. Poza tym, dlaczego miałabym się ich obawiać? - Będziemy razem z Merry na dworze goblinów – powiedział Galen – Nie pozwolimy, by cokolwiek złego jej się stało.
367
- Kiedy tak mówicie, to wygląda na takie proste – powiedział Kitto spoglądając na drugiego mężczyznę. - Jak niebezpieczne są bliźniaki? – zapytał Nicca. - Są najbardziej przerażającymi wojownikami na naszym dworze – powiedział Kitto. - Wyglądają na drobnych stojąc koło Czerwonych Kapturów – powiedział Galen. - Nie wiem, co znaczy „drobni’ – powiedział Kitto. - Mali, słabi – wytłumaczyłam. Kitto skinął głową, że rozumie. - Ale rozmiar nie jest wszystkim w pojedynku. Holli i Ash mają opinię najbardziej złośliwych pomiędzy goblinami. Przestałam pieścić Kitto, znieruchomiałam, ponieważ to, co powiedział, sprawiło, że niektóre rzeczy zobaczyłam z innej perspektywy. To że Holly i Ash wyrobili sobie taką przerażającą reputację pomiędzy goblinami, mówiło o okropnej przemocy, wśród której wyrastali. - Gobliny są silniejsze niż my – powiedział Galen – to że jest się półkrwi sidhe, musi sprawiać, że życie na ich dworze jest ciężkie. Kitto zadrżał, a jego ręce na moim pasie rozluźniły się na tyle, że mogłam przycisnąć przód mojego ciała do jego. Galen i ja trzymaliśmy go pomiędzy nami, a on objął mnie ramionami i przylgnął do nas. - Nie masz pojęcia, Galen, jak to oznacza cię jako ofiarę. Miałem pecha, że byłem tak słaby, na jakiego wyglądałem. Holli i Ash byli pięknymi dziećmi, blondynami z jasną skórą, poza oczami, które pasowały do innego dworu. Nawet z tymi oczami powinni być zaakceptowani. - Dlaczego nie poprosili o dołączenie do naszego dworu? – Zapytałam, opierając twarz o czubek mokrej głowy Kitto i ciepłe ramiona Galena. - Nie wiem – powiedział Kitto – cierpieli, kiedy byli młodymi chłopcami, nasze kobiety lubiły znęcać się nad nimi, aż dorośli na tyle, by się obronić. 368
Galen i ja skrzywiliśmy się, ale Nicca wydawał się rozumieć. - Masz na myśli, że goblinki ich gwałciły? Kitto przytaknął. - Nie jest łatwo kobiecie zgwałcić mężczyznę – powiedziałam. - Ale jest to możliwe – powiedział Nicca, oparł twarz o jedną z rak położoną na brzegu wanny. Jego drugie ramię było zanurzone w wodzie, jakby czegoś szukał pod powierzchnią. – Królowa lubi zmuszać. Przesunęłam się przez wodę, by dotknąć jego ramienia. Znieruchomiał, kiedy go dotknęłam, jakby spodziewał się mniej przyjaznego dotyku. Brązowe oczy Nikki były trochę rozszerzone. Cokolwiek sobie przypominał, było to coś złego.
Za
tak
wiele
złych
wspomnień
pomiędzy
strażnikami
należy
podziękować Andais. Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach i odsunęłam się, by popatrzeć mu w twarz. - Pozwól mi oczyścić się i będziemy się kochać. Delikatnie, a kiedy będziesz miał Biddy, to będzie też delikatne. Skinął głową, ale to było trochę za gwałtowne, w jego oczach nadal widziałam cień strachu. Poczułam ruch wody, kiedy Kitto poruszył się obok mnie i dołożył swoją rękę do mojej leżącej na ciele Nikki. - Zanim nie dołączyłem do domowników księżniczki, nie rozumiałem, że jakikolwiek sidhe może być zmuszany do takich przerażających rzeczy, a przynajmniej nie dopóty, dopóki nie zasłużył sobie na karę – dotknął twarzy Nikki. – Teraz wiem, że ból jest na każdym dworze i nikt nie jest naprawdę bezpieczny – pocałował Niccę w policzek. - Pozwól mi pomóc im pozbyć się krwi, a potem księżniczka zabierze smutek z twoich oczu. Nicca uśmiechnął się do niego. - Są inne rzeczy, które możemy robić z Merry, poza stosunkiem. Ty również możesz pozwolić jej, by zabrała cierpienie z twoich oczu, Kitto. Znów uśmiechnął się lekko, jakby obawiał się, że ktoś zobaczy go uśmiechniętego za bardzo. 369
- Na dworze goblinów ten, kto ofiarowuje przyjemność oralną, jest kimś gorszym. To pokazuje, jak bardzo jesteście pokorni w stosunku do tego, komu sprawiamy przyjemność. - Sidhe tak tego nie widzą - powiedział Galen przesuwając się, by dołączyć do nas na środku wanny. Kitto błysnął mu następnym uśmiechem. - Niejednokrotnie widziałem, jak Merry przekonywała któregoś z was, by pozwolił się jej tak dotknąć. - Lubię seks oralny – powiedziałam. - Wiemy – odpowiedzieli chórem, a to sprawiło, że wszyscy trzej zaśmiali się. - Nie podoba mi się, że Holly i Ash uważają, że mogą ci cokolwiek dyktować. Ale jeśli naprawdę nie chcesz stosunku, pozwól mi dokończyć to, co z każdym z was, poza Sagem, mogłam jedynie zacząć. - Stosunki z Sagem są dla ciebie zabronione – odezwał się Nicca. – Królowa nie chce ryzykować, że krwawy motyl usiądzie na naszym tronie. Skinęłam głową. - Nie ryzykowaliśmy więc, że Sage spowoduje moją ciążę – spojrzałam na Kitto i nie ukryłam wyrazu moich oczu. – A teraz przypuszczam, że to, co zrobimy z Kitto, również nie sprowadzi na mnie dziecka. Kitto wypuścił drżący oddech, ale tym razem nie ze strachu. - Gdybyś była goblinem i patrzyła na mnie w ten sposób, bałbym się, ale już nauczyłem się, co oznacza taki wyraz twoich oczu. - Co? – zapytałam głosem niskim z potrzeby. - To, że myślisz, żeby zrobić mi coś, co mi się spodoba – powiedział. – Pozwól mi pomóc oczyścić się tobie i Galenowi. - A potem? – zapytałam.
370
Spojrzał na mnie tym spojrzeniem, które widziałam już wcześniej w męskich oczach, a które mówiło, że wiedzą, co się stanie i nikt się już nie cofnie, ani nie powstrzyma. - A potem pozwolę ci zrobić ze mną, co będziesz tylko chciała. - Czy kiedykolwiek ktoś cię tak pieścił? – zapytał Galen. Kitto spojrzał na niego. - Nie. Wzięłam głęboki oddech i zadrżałam, kiedy go wypuściłam. Nigdy wcześniej nie robiłam czegoś z kimś po raz pierwszy. Byłam prawie pewna, że pozostali strażnicy doświadczyli już kiedyś tej przyjemności z kimś innym. Mogłam być pierwsza, która kiedykolwiek trzymała Kitto w ustach, ssała, lizała, gryzła, gdyby sobie tego zażyczył. - Twoja twarz wygląda– odezwał się Galen – jakbyś na zimowe przesilenie dostała każdy prezent, o który poprosiłaś. - Gdybyś dopuścił mnie na dół, widziałbyś ten wyraz mojej twarzy znacznie częściej – powiedziałam. Spojrzał na mnie. - Jesteś niepoprawna. Pochyliłam się koło Kitto, bliżej Galena. - Gdybyś tylko powiedział tak, pozwoliłabym ci się dowiedzieć, jak bardzo niepoprawna mogę być. Zostałam nagrodzona prawie bolesnym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć tak, ale… Pełne stosunki stały się celem dla każdego, ponieważ pragnęliśmy dziecka tak bardzo, jak niektóre niepłodne pary. - Ja pierwszy – wtrącił się Kitto. - Ja drugi – powiedział Nicca - chociaż myślę, że królowa byłaby zdenerwowana, jeżeli mielibyśmy tylko seks oralny, a nie coś, z czego mogłoby być dziecko. Skinęłam głową. 371
- Wyraźnie to określiła, więc tak, nie chcę rozczarować Andais. Wszyscy razem zadrżeliśmy, ale tym razem nie z przyjemności.
372
Rozdział 30
Płytki były za zimne, by na nich leżeć, ale zaradziliśmy temu za pomocą ręczników. Kitto ułożył się na nich, przysiadł na piętach z nogami nieznacznie rozsuniętymi, więc mogłam go łatwo dosięgnąć, wyglądał jak kość słoniowa otoczona burgundową ciemnością. Jego męskość była nabrzmiała i gruba, nawet zanim uklękłam
pomiędzy jego nogami.
Oczekiwanie wykonało za mnie większość pracy. Prześlizgnęłam się ustami po jego nabrzmiałym końcu, tak jakbym brała do ust ogromną, dojrzałą śliwkę, która była tak pełna, że nie mogłam jej ugryźć i połknąć. Moje usta były pełne dojrzałego, twardego ciała, ale poza tą śliwką wypełniał moje usta tylko jego początek, wiele zostało do połknięcia. Ciepła, gruba twardość owocu nie wypełniła całkowicie moich ust, a już zaczęła się wycofywać. Nie da się załkać, kiedy liżesz coś wypełniającego twoje usta. Ręka Kitto przegrzebała ręczniki, na których leżał, ściskając je w rękach, chwytając jedyną rzecz, jaką mógł znaleźć, kiedy dał ponieść się przyjemności. Ręce Nikki przesunęły się po mojej pupie, sprawiając, że skręciłam się i przyciągnęłam do niego, ale trzymał mnie z dala od swojego ciała. Objął moje pośladki rękami, poczułam go trzymającego mnie, jakby to jego dotyk sprawiał, że ssałam Kitto mocno i szybko. Kitto załkał. Czekałam na Niccę, żeby wepchnął się we mnie, ale nic nie nadchodziło, nic poza obietnicą, jaką dawały jego ręce na mnie. Galen powiedział to, o czym ja myślałam. - Na Pana, Nicca, kończ to. Oderwałam wzrok od Kitto i spojrzałam na mojego zielonego człowieka, klęczącego obok głowy Kitto, na krańcu ręczników.
373
Czubki palców Nikki wbiły się w moje ciało, tylko troszkę, nie paznokcie, ale siła w jego palcach pozwoliła mi zorientować się, że mógłby wepchnąć palce w moje ciało. Tak mocno, tak bardzo mocno. Skręcałam się przy nim, zmusiłam się, żeby nie być za gwałtowną dla tego kawałka ciała w moich ustach. Wyciągnęłam Kitto z ust na chwilkę. Złapałam oddech i zwalczyłam chęć by ugryźć. Trzymałam jedną ręką postawę jego członka i zmieniłam uchwyt, więc moja ręka nakrywała tak wiele, jak tylko w niej zmieściłam. Opadłam na jego ciało z ręką przesuwającą się po jego mokrym, drżącym członku. Spojrzałam do tyłu na Niccę, który klęczał za mną, ale już mnie nie dotykał. Wyglądał idealnie, taki brązowy, z włosami nadal wilgotnymi od kąpieli, przylegającymi do jego ciała grubymi puklami, które otulały jego ramiona, ręce, biodra i nogi. Jego skrzydła unosiły się ponad tymi wszystkimi, godnymi bogini, czekoladowymi kolorami. Przez chwilę poczułam żal, że odejdzie gdziekolwiek ode mnie, ale była to tylko chwilka. Chciałam, żeby był szczęśliwy, bardziej niż chciałam jego samego. - Dlaczego czekasz? - Wyślesz mnie, na co liczymy, do mojego małżeńskiego łoża, Merry. Jeżeli to jest mój ostatni raz z tobą, chcę, żeby było dokładnie tak, jak pragnę. Nie możesz powiedzieć nie. Uśmiechnęłam się. - Proś, znasz odpowiedź. – Potem o czymś pomyślałam. – Jesteś nieszczęśliwy, że będziesz z Biddy? - Nie - powiedział, ale skrzywił się. – Nie, ale tutaj jest wiele, za czym będę tęsknił. - Na przykład za czym? – Nie domagałam się komplementów. Po prostu chciałam wiedzieć. To była jego kolej na uśmiech.
374
- Za patrzeniem, jak leżysz pode mną, za krzykiem twojej przyjemności z ciała innego mężczyzny, kiedy przynoszę ci i napełniam cię swoją własną przyjemnością, leżąc miedzy twoimi nogami. Słuchanie go, jak opisuje to, na co patrzyły jego oczy, sprawiło, że moje ciało zacisnęło się z pożądania. - To właśnie ci proponuję – powiedziałam. - Chcę cię na plecach, jak wtedy, kiedy byłaś z Sagem. Chcę widzieć twoje piersi unoszące się i opadające z twoim oddechem. Przysunęłam się do niego, dotykając jego twarzy, starając się zobaczyć coś przez tą mieszaninę pasji i powagi. To nie było podobne do niego. - Chcę, żeby ten czas był szczęśliwy dla ciebie i Biddy, nie smutny. Uśmiechnął się, ale czuć było smutek w jego uśmiechu. - Pamiętam czas, kiedy małżeństwo nie było końcem takich radości, ale ich początkiem. Sidhe nigdy nie oszukiwali swoich partnerów, ale kiedy ci zgadzali się, brali innych do swojego łóżka. Mówił o czasach, zanim Andais stała się królową. O czasach, w których Chrześcijaństwo było tylko heretycką żydowską sektą. Większość sidhe nie mówiła o tym, jakby nie lubili mówić o czymś, co utracili. Kto chciałby mówić o czasach, kiedy sidhe przewyższali liczebnie ludzi? O czasach, kiedy pobieraliśmy się z miłości, a nie tylko dlatego, że oczekuje się dziecka. O czasach, kiedy seks był radością i dzieleniem się, a nie nieustannym dążeniem do ciąży. O czasach, kiedy nieplanowana ciąża nie zmuszała cię do małżeństwa bez miłości. Czułam takie szczęście, kiedy pierścień wybrał Niccę i Biddy. Ale czy to był związek z prawdziwej miłości? Owszem, byli sobą zauroczeni i najpewniej będą mieli dziecko, ale czy będą szczęśliwi na zawsze? Czy Nicca mógłby ją kochać, dzielić z nią łóżko i nigdy nie pożałować? Czy ten żal mógł zniszczyć ich związek? Nagle poczułam zapach róż. - Czy pachniesz kwiatami jabłoni? – zapytał Galen. - Tak – powiedział Nicca – jak na korytarzu z Mistralem. 375
- Kapryfolium – powiedział Kitto. Zapach stał się mocniejszy. Miałam chwilę natchnienia. To nie było tak samo, jak kontakt z Boginią, ale… - Kiedy sidhe przestali mieć dzieci, Nicca? Mrugnął spoglądając na mnie. - Mogę poczuć w powietrzu perfumy. - Odpowiedz na moje pytanie. - Nie wiem – powiedział. – Dawno temu. - Czy przestaliśmy mieć dzieci, kiedy przyjęliśmy ludzkie zasady posiadania jednego partnera? - Przyjęliśmy monogamię, ponieważ ludzie rozmnażali się szybciej od nas, za jej pomocą – powiedział Nicca. - Naprawdę tak było? – powiedziałam. – A może przestaliśmy się rozmnażać, kiedy przestaliśmy być tym, czym byliśmy. - Co masz na myśli, Merry? - zapytał Galen. Podniosłam rękę, by pokazać matowy metalowy pobłysk królewskiego pierścienia. - Powiedziała, że ściągnęła go z ciała wroga, ale nigdy nie widziała dzieci. Pożądanie, miłość, zaślepienie, ale nie mogła zobaczyć dzieci. A co, jeśli to nie jest pierścień królowej, ale przeznaczony dla bóstwa płodności? Byliśmy bóstwami natury, zanim ludzie zamienili nas w coś bardziej cywilizowanego. Jesteśmy czymś podstawowym, zasadniczym. - Sidhe nie byli tym od bardzo dawna – powiedział Kitto. Odwróciłam się i zauważyłam, że nadal leży na legowisku z ręczników, jakby nie mógł się poruszyć. - Co masz na myśli, Kitto? - Gobliny były ostatnimi z istot w faerie, które przyjęły pomysł jednego współmałżonka. Kiedyś, jeżeli mąż, partner dominujący mógł obronić,
376
nakarmić i zapewnić dom większej ilości partnerów, wtedy mógł ich mieć, jeżeli wszyscy się na to godzili. - Nie wydaje mi się, żeby mąż dbał o to, co myśli żona – powiedział Galen. - Teoretycznie mąż oznaczało dominującego partnera, nie płeć goblina, on czy ona mogli wziąć kogokolwiek, nawet bez zgody żony. Ale w rzeczywistości, jeżeli wziąłeś kogoś, kogo twoja żona nienawidzi, wtedy życie w twoim domu stawało się polem bitwy, a tego nie chcą nawet gobliny. - Czyli mógłbyś być czyjąś żoną? – zapytałam. - Tak - potaknął. - Ale nie mężem – dodał Galen. - Nie jestem wystarczająco silny, by nim być – położył się na łóżku z ręczników. – Ale dlaczego czuję zapach kapryfolium, jakby nadeszło lato, a ja stałbym w słońcu? Jest takie ciepłe. - Byłeś w korytarzu, kiedy Merry i Mistral mieli swój mały numerek – powiedział Galen, jego głos był prawie tak beztroski jak jego słowa. – Dla mnie to kwiat jabłoni. - Jak sad wiosną – powiedział Nicca. Dwóch mężczyzn uśmiechnęło się do siebie. - Energia wiosny – powiedział Kitto. Spojrzałam na niego. - Co? - Obaj są energią wiosny – powiedział. - A ty czym jesteś? - Latem, kiedy ziemia jest gorąca i dojrzała – skręcił się na ręcznikach, kiedy to mówił, jego nogi wyprężyły się, jakby był bliski orgazmu. Jego ciało znów było grube i nabrzmiałe. - A czym jestem ja? - zapytałam.
377
- Jesienią – powiedział. – Jesteś ziemią, która czeka na żniwa. Jesteś tym, na co pracuje cały rok, Merry. - A czym jest zima? - Długim snem – powiedział Kitto. Pochyliłam się ku niemu, używając jego pachwiny jak poduszki. To sprawiło, że cicho jęknął. Spojrzałam znów na Niccę, który nadal klęczał. - Powiedz mi, czego chcesz, Nicca. Powiedz mi dokładnie, co chcesz. - Chcę ciebie na plecach. Chcę widzieć innego mężczyznę, który wpycha się do twoich ust, kiedy ja wchodzę w ciebie. Chcę słyszeć krzyk twojej przyjemności z jego ciała, kiedy cię pieprzę. Skinęłam głową, odrzucając swoje włosy do tyłu, na pachwinę Kitto. Zadrżał. - Możemy to zrobić – powiedziałam. Nicca uśmiechnął się. Głos Kitto był drżący, ale czysty. - Nie wiem, w jakiej pozycji mam się ułożyć, żeby było jak prosisz. Gdzie mam położyć nogi? - Pokażę ci – powiedział Galen, a jego głos był niski z pożądania. Odchyliłam głowę do tyłu, żeby móc widzieć go nadal siedzącego za nami. Ten ruch sprawił, że Kitto znów zadrżał. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. - Wcześniej odmawiałeś – powiedziałam. - Nie powiedziałem, że tak zrobię, tylko że pomogę Kitto ułożyć nogi. Tysiąc słów nie odda tego, co może zrobić jeden dobry pokaz. Jego oczy były bardziej poważne niż słowa, poważne i ciemne od pragnienia. - Tak długo jak jest to dobry pokaz – powiedziałam sama lekko zadyszanym głosem.
378
- Och, ten będzie – odrzekł, a wyraz jego twarzy był bardzo męski. Uwierzyłam mu.
379
Rozdział 31
To była moja kolej by opaść plecami na ręczniki, leżałam tam i patrzyłam na Galena skradającego się do mnie. Jego członek był już gruby i twardy, ciemniejszy od dodatkowej krwi, ciemniejszy, niż reszta jego ciała. Chciałam wiele od Galena i większość z tego już otrzymałam, ale podobnie jak pozostali mężczyźni, był on tak zdeterminowany by zrobić dziecko, że nie chciał nic innego. Patrzyłam na niego, jak podpełza bliżej, czując cudowną chciwość. Zaśmiał się, a w jego śmiechu było więcej nerwów i wyczekiwania niż humoru. - Masz taki wyraz twarzy, jakbym był czymś dobrym do zjedzenia. - Na mnie nie patrzy w ten sposób. – powiedział Kitto. Odchyliłam się, by ukoić jego ego. Zaczynałam zauważać trudności z posiadania tak wielu mężczyzn w moim życiu. Nie było to związane z pozycjami do seksu na dzisiejszą noc, ale z tym, jak uchronić każdego od zranienia jego uczuć, czy sprawienia, by nie poczuł się odrzucony. To nie liczba ciał w moim łóżku komplikowała życie, ale liczba serc i rąk. - Galen był moim pierwszym, Kitto. Pierwszym mężczyzną, którego kiedykolwiek pożądałam. Pierwszym, którego kiedykolwiek pokochałam. Spędziłam lata fantazjując o nim, zanim wszedł do mojego łóżka. Ty jesteś nowy w menu. Nie miałam szansy marzyć o tobie przez tak wiele lat. - Nie czuj się zlekceważony – odezwał się Nicca. – Na mnie również nie patrzy w ten sposób. Spojrzałam w dół mojego ciała, na niego. - Nie zdawałam sobie sprawy… Podniósł rękę i powstrzymał moje słowa.
380
- Nie czuję się zlekceważony, Merry. Wszyscy, którzy mieli oczy, wiedzieli, jak długo usychałaś z tęsknoty za Galenem. Podążałaś za nim jak szczeniaczek, kiedy jeszcze byłaś tak młoda, że nie zdawałaś sobie sprawy, dlaczego cię tak pociąga. Nie byłam pewna, czy podoba mi się porównanie do szczeniaczka, ale nie
zaprotestowałam,
ponieważ
kiedy
miałam
czternaście
lat,
najprawdopodobniej było to kłopotliwie właściwe określenie. - Merry – powiedział Galen – zarumieniłaś się. Przykryłam twarz rękami, ponieważ rzadko rumieniłam się, może nawet nigdy. Nie czerwieniłam się za siebie teraz, ale za tą dziewczynę sprzed wielu lat. Dziewczynę, która byłaby pewnie zażenowana, gdyby wiedziała, że jej „sekretna” miłość, nie była dla nikogo sekretem. Ręce dotknęły moich nadgarstków. - Merry – głos Galena był delikatny jak jego ręce, kiedy odsuwał moje dłonie z daleka od twarzy. – Zaczerwieniłaś się dla mnie. Nie mogłam na niego patrzeć. - To tylko myśl, że każdy wiedział. Nie wiedziałam, że byłam taka prosta do przejrzenia, kiedy miałam czternaście lat. - Wszyscy jesteśmy mało skomplikowani, kiedy mamy czternaście lat – powiedział z uśmiechem. - Minęło kilka wieków od tego czasu, kiedy miałem czternaście lat powiedział Nicca - ale jeżeli pamięć mi dopisuje, to Galen ma rację. - Gobliny nie są subtelną rasą – dobiegł nas komentarz Kitto. - Co to miało znaczyć, tak dokładnie? – zapytał Galen. - To znaczy, że jeśli jeden goblin pożąda drugiego, wszyscy o tym wiedzą. Nie widzimy powodu, żeby ukrywać nasz zachwyt, chyba że goblin którego pożądamy, może wziąć to za obrazę. Nie jesteśmy subtelni, ale możemy ukryć to, co czujemy, jeżeli musimy.
381
Wyciągnęłam
rękę
do
niego.
Wziął
moją
dłoń
wyglądając
na
zadziwionego. - Czego chcesz ode mnie, Księżniczko? - Uśmiechu – powiedziałam. Wyglądał na jeszcze bardziej zadziwionego. - Chce wygonić ten cień z twoich oczu – wyjaśnił Galen. Kitto nagrodził nas oboje nieśmiałym uśmiechem, po czym pokręcił głową. - Lubię być sidhe. Ścisnęłam jego rękę i chciałam powiedzieć coś pocieszającego, ale Nicca wybrał tą chwilę by pobawić się ręką pomiędzy moimi nogami i nagle nie mogłam wymyślić ani słowa. - Nie jesteś wystarczająco mokra – powiedział Nicca. Musiałam dwa razy przełknąć, żeby powiedzieć cokolwiek nagle wysuszonym gardłem. - Kąpiel zawsze tak robi. - Dziwne, że taka wilgoć wysusza kobiety – powiedział, a jego palec znalazł wejście do mojego ciała i wślizgnął się do środka. Westchnęłam, a moja ręka zacisnęła się wokół Kitto. Nicca przesunął swój palec wewnątrz mnie, delikatnie, powoli. - Nie jestem tak duży jak niektórzy, ale też nie mały. Przez tę suchość może zaboleć. - Spraw więc, żebym zwilgotniała – odezwałam się zadyszanym głosem. - Jak rozkaże moja księżniczka - powiedział z uśmiechem. Odsunął rękę od mojego ciała i odezwał się do Galena. – Pokaż Kitto, gdzie ma położyć nogi, żebym miał dobry widok, kiedy Księżniczka będzie gotowa, by w nią wejść. - Powiedz mi, kiedy będziesz gotowy – odezwał się Galen.
382
- Nie będę musiał ci mówić – powiedział Nicca - będziesz wiedział. Zapach kwiatów zanikał jak wspomnienie róż w dawno zamkniętym pokoju.
Otwierasz
drzwi
i
czujesz
perfumy,
potem
zanikają,
a
ty
zastanawiasz się, czy tylko ich sobie nie wyobraziłeś. Tak przemija wiele duchów i mocy w ludzkim świecie. Wiele rzeczy, które ludzie biorą za duchy, są cieniami rzeczy, które naprawdę nie są śmiertelne. Galen również trochę opadł podczas całej tej rozmowy, tak jak wolałam podczas seksu oralnego. Lekka miękkość na początku, mniejszy rozmiar, od którego można zacząć. Rozkroczył się nad moim ciałem i wkrótce był wystarczająco blisko, że spróbowałam wziąć go do ust. Zaśmiał się i zasłonił ręką. - Pozwól mi się najpierw usadowić, w tej pozycji naciągniesz sobie mięśnie szyi. Przysunął się bliżej do moich ust, bardziej pewnie przysiadł na kolanach po drugiej stronie moich ramion. Jego pachwina zasłoniła mi widok, nie tylko główka i trzonek, ale ciasna twardość jego jąder i gniazdko kręconych, ciemnozielonych włosków. Moje ręce zostały uwięzione pod jego ciałem. Mogłam dotknąć jego ud, pośladków i krańca jego pleców, tylko tam mogłam dosięgnąć. Gdybym wiedziała, że w końcu będę mieć Galena w moich ustach, pewnie nie zgodziłabym się na zmianę pozycji. Ze mną na górze, mogłabym sama decydować o tym, co wchodzi do moich ust i w jaki sposób. Ta pozycja pozwalała mężczyźnie więcej decydować. Potrzebowałam ręki, by skierować go do swoich ust. Ale nie powinnam się martwić. Galen spojrzał na mnie, jego oczy miały tą ciemność, którą mężczyzna ma tylko w najbardziej intymnych chwilach. Ręką przesunął się tak, by łatwiej wejść. W końcu do moich ust wślizgnęła się jego główka, dopasował położenie swojego ciała tak, że kiedy ssałam go, mogłam ssać go całego. Był delikatny i jedwabny wewnątrz moich ust, jego napletek zwijał się, dodatkowa zabawka do pieszczenia moim językiem. Zassałam niecierpliwie, by dostać go całego do środka. Moje wargi oparły się o jego ciało. Zwijałam go w swoich ustach, ssałam, głaskałam, bawiłam się nim językiem i wargami, póki jeszcze mogłam. Nawet wtedy, kiedy cieszyłam się jego miękkością, rósł w moich 383
ustach. Czułam jak kawałek ciała przechodzi od miękkiego i jedwabnego w twardy i dojrzały. Wypełniał moje usta i moje gardło. Musiałam wyciągnąć go, by złapać oddech. Galen wyszedł z moich ust. - To powinno być uczciwe, Merry. - Wiesz, czego chcę - odrzekłam. Potrząsnął głową. Przesunęłam ręką po jego pośladkach. - Nicca będzie między moimi nogami, potem dotykiem doprowadzę go z powrotem do gotowości. Będzie służył mnie i Biddy tej nocy. Dlaczego ty nie możesz tego zrobić również dwukrotnie? - Zazwyczaj mogę. Przycisnęłam się do jego ciała, chwytając mocniej jego pośladki. Podniosłam się na tyle, by móc polizać lekko jego jadra. - Dojdź raz w moich ustach i raz pomiędzy moimi nogami. Proszę, Galen, proszę. Ręka Nikki przesunęła się dół mojego uda i poczułam go wślizgującego się pomiędzy moje nogi na sekundę zanim jego język dotknął mnie, szybka pieszczota, która sprawiła, że skręciłam się i wbiłam paznokcie, tylko trochę, w ciało Galena. Zamknął oczy i zaczął miarowo oddychać. - Dałbym prawie wszystko, by mieć kobietę, która mnie tak prosi – powiedział Kitto. – Nie odmawia się takiemu darowi. Nie patrzyłam na Kitto, bo widziałam tylko oczy Galena. Język Nikki lizał wewnątrz wejście do mojego ciała, pewnymi, mocnymi liźnięciami. Musiałam się nauczyć, jak znów oddychać, kiedy w końcu otworzyłam oczy, Galen nadal tu siedział, patrząc w dół na mnie. Nicca zaczął kreślić językiem kółeczka, długimi pewnymi ruchami, jakby była to jedyna rzecz, jaką chciał robić. Narosło we mnie uczucie pełności i spłynęło w dół mojego ciała. 384
- Proszę – powiedziałam po prostu. Pochylił się znów nade mną, chwycił siebie ręką i wprowadził znów do moich ust. - Księżniczka nie powinna błagać – to było ostatnie, co powiedział, zanim wślizgnął się do środka moich ust.
385
Rozdział 32
Moje ciało stawało się cięższe, język Nikki pieścił mnie długimi, mocnymi kółkami, a góra tych kółek sięgała tego punktu, gdzie mógł obrócić narastający ciepły ciężar w przyjemność. Ale najpierw chciał sprawić, żebym zwilgotniała, w innym razie to przyniosłoby ból i tarcie, nie przyjemność. Galen odrzucił swoją niechęć. Położył ręce po obu stronach mojej głowy, więc mógł poruszać biodrami, jakby kochał się z moimi ustami. To było kochanie się, nie pieprzenie, ale pieszczota aksamitnych mięśni, wślizgujących się pomiędzy moje wargi, słodki, twardy ciężar, który rozszerzał moje usta dla niego, tak że mógł wślizgnąć się do środka każdym calem, od gładkiej główki do końca, gdzie członek łączył się z jego ciałem. Chyba nigdy nie doszliśmy tak daleko. Nigdy nie włożył tak wiele siebie wewnątrz mnie. Nicca przestał mnie pieścić. Wiedziałam, że nadal leży pomiędzy moimi nogami, ponieważ mogłam czuć jego rękę, którą trzymał na moim udzie. Był tam nadal, obdarzając mnie co jakiś czas liźnięciem, wystarczającym, by nie opadło podniecenie, ale nawet nie zbliżającym mnie do spełnienia. Normalnie byłabym zirytowana, ale to pozwoliło mi skoncentrować się na doznaniach, jakimi było czucie Galena w moich ustach, w sposób, jakiego wcześniej nie doświadczyłam. Wcześniej odsuwał się. Nigdy ta miękka, zawieszona waga jego jąder nie dotknęła mojej twarzy. Nigdy nie dał mi całego siebie, nawet nie dał czegoś zbliżonego. Odezwał się, a jego głos pokazywał wysiłek, jakby w tej chwili tracił kontrolę. - Przestałeś – powiedział zduszonym głosem. – Nicca, dlaczego zatrzymałeś się. -
Pomyślałem,
że
pozwolę
wam
cieszyć
się
sobą,
beze
mnie
rozpraszającego was za bardzo. Chociaż widziałem co robiła z Sage i Mistralem, wy jesteście bardzo ostrożni. - Nie chcę jej zranić. 386
To było to. Uwolniłam swoje ręce i pchnęłam, wyszedł ze mnie, utrzymując się ponad mną bez wysiłku, jakby mógł utrzymać się w tej pozycji wiecznie. Tylko spojrzenie na całe jego ciało, sprawiło, że zadrżałam. - Chcę poczuć cię całego w moich ustach, Galen, całego. - To cię nie zrani? Nicca oparł głowę o moje udo. - Byłeś na korytarzu, prawda? Widziałeś ją z Mistralem. Skinął głową. - Widziałem. Zgarbił ramiona, kiedy to mówił. Przesunęłam palcami przez jego klatkę piersiową, w dół piersi, brzucha i tylko to, że odsunął się, powstrzymało mnie od owinięcia ręki dookoła jego męskości. - Co się stało? – zapytałam. - Nigdy nie czułem się dobrze, będąc tak brutalnym dla kogokolwiek. - Nie musisz być brutalny dzisiejszej nocy, po prostu daj mi całą swoją długość. Pozwól mi poczuć cię w ustach całego, aż do jader. Chcę ciebie we mnie w każdy możliwy do wyobrażenia sposób. Jeżeli tylko możesz się zmieścić, chcę tego. Spojrzał na mnie. - Galen, Galen, tracimy czas, nie rozumiesz tego. Doyle i Mróz już myślą, że pierścień wybrał mi Mistrala. Wyglądał na dotkniętego, jakby to zraniło go głęboko i mocno, jak coś zrobionego z hartowanej stali. - Nie wierzę, żeby mieli rację, ale nie wiem. Nikt z nas nie wie. Więc kiedy cię mam, chcę ciebie. Nie rozumiesz tego? Spojrzał w dół, znów był mały, jego napletek owinął go. - Jeżeli z Mistralem zrobiłaś to, czego chciałaś, dlaczego chcesz mnie? 387
- Nie chcę brutalnego seksu każdej nocy, Galen. W niektóre noce lubię delikatny. W niektóre noce chcę kochać się, nie pieprzyć. - Ale w niektóre noce chcesz pieprzyć się – powiedział. – Ja zawsze chcę się kochać. Uśmiechnęłam się. - Z tym mogłabym się kłócić. Próbował się nie uśmiechnąć, ale mu się nie udało. - Nie, jeżeli to co robiłaś na korytarzu, to było pieprzenie. - Z Mistralem było pieprzenie. Seks zależy od osoby, z którą jesteś, Galen. Kochanie się rośnie i opada w rytm, w jaki pragną ludzie – wyciągnęłam do niego rękę. – Chodź do mnie. Potrząsnął głową. - Jeżeli przyjdę do ciebie teraz, nie będę zdolny przyjść do ciebie, kiedy Nicca w końcu wejdzie w ciebie. - Mogę doprowadzić cie do gotowości z odrobiną magii. - Acha, ale jeżeli robisz to natychmiast, to troszkę boli. - Nigdy mi o tym nie mówiłeś. Spojrzałam w dół mojego ciała na Niccę, który leżał bardzo cicho, opierając głowę na moim udzie, używając go jak poduszki, a nie do seksu. - Naprawdę tak jest? To boli? - Wcześniej prawie zawsze dzieliłem swoją noc z Rhysem, więc z nami dwoma w łóżku było więcej czasu na odpoczynek. Więc nie, to nie bolało. Ale jeżeli robisz to od razu, to może – powiedział. - Doyle i Mróz nigdy nie narzekali – stwierdziłam. - Myślę, że oni bardziej lubią ból w sypialni, niż ja czy Galen. Pomyślałam o tym przez sekundę. - Może.
388
- Czy to dlatego chcesz mnie w ten sposób, że nie chcesz żebym został twoim królem? – powiedział Galen delikatnie. Zaczęłam mówić nie, potem zawahałam się. To nie było moim motywem do seksu oralnego, ale ostatnia część była wystarczająco prawdziwa, lub mogłaby być. - Chcę ciebie tak, ponieważ chcę ciebie – powiedziałam. Nicca odezwał się z głową nadal ułożoną na moich udach jak na poduszce. - Widziałem ją, jak robiła to częściej niż tylko Mistralowi. Wydaje się to lubić. - Masz na myśli Sage – powiedział Galen, ale nadal jego głos był nieszczęśliwy. Jego twarz jak zawsze pokazywała każde jego uczucie. - Tak – powiedziałam, nie byłam pewna, co zrobić, by rozproszyć jego wątpliwości. To nie było w stylu Galena dąsać się w ten sposób. To pasowało bardziej do Mroza. - Sage – powiedział znów – następny, który nie powinien zostać twoim królem. Westchnęłam. - Mamy przed sobą noc rozkoszy, a ty psujesz ją zadawaniem trudnych pytań, to niepodobne do ciebie. - Nie, to bardziej podobne do Mroza. Powiedział dokładnie to, co właśnie pomyślałam. Zrobił to już kilka razy tej nocy. - Narzekasz na jego humory, ale wydajesz się go lubić coraz bardziej. Może lubisz, kiedy twoi mężczyźni trochę narzekają. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dlaczego kocha się jednego mężczyznę, a drugiego już nie? Dlaczego dotyk jednej osoby sprawia, że czujesz drżące podniecenie, a taki sam dotyk od kogoś innego zostawia cię obojętną? To jest
389
zagadka.
Ale
mogłam
odpowiedzieć
szczerze
i
nadal
mieć
dobre
samopoczucie. - Kocham cię, Galen. Spojrzał na mnie. - Może zapomniałam tylko jak bardzo, ale dzisiaj… kiedy zobaczyłam cię jak leżysz tam… - mój głos zawiódł mnie i musiałam zamknąć oczy, by nie zobaczyć go leżącego w kałuży własnej krwi. Nicca pogłaskał mnie po udzie, nie dla seksu, ale dla pocieszenia. - Kiedy zobaczyłam cię tam, myślałam, że mogłabym umrzeć z żalu. Nigdy nie zobaczyć twojego uśmiechu – moje oczy stały się gorące, ale nie mogłam zadecydować, czy jeżeli zacznę płakać, poczuję się lepiej, czy gorzej. Dotknął mojej twarzy i nawet bez otwierania oczu wiedziałam, że to była jego ręka, jego ciepła, delikatna dłoń. Przytuliłam policzek do tej ręki. Nagle przypomniałam sobie, że tak samo przytuliłam twarz do ręki Doyle’a zaledwie kilka godzin wcześniej. Galen zawiódł mnie wtedy, nie zrozumiał, dlaczego odmówienie Gillettowi sprawiło, że zapłakałam. Ale oddanie Galena w ręce innej kobiety, która mogłaby dać mu jego noce delikatnej miłości było jednym, a oddanie go śmierci, czymś zupełnie innym. Tego nie mogłam znieść. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Spojrzałam w te zielone oczy. - Płaczesz – powiedział, a jego twarz wyrażała wielkie zdziwienie. - Niezupełnie – powiedziałam, ale słychać było płacz w moim głosie. Przełknęłam, by dokończyć. – Może odsunęłam się od ciebie. Nie chciałam – dotknęłam swoją ręką jego ręki i przycisnęłam obie do twarzy. – To, co przeraża mnie w tym, że ty zostaniesz królem, to nasi wrogowie mogący cię zabić. Gdybym miała wybrać mężczyznę, który mógłby przetrwać taką perfidię, to nie byłbyś ty, moja delikatna miłości. - Jak Dormath, który myślał, że mógłbym po prostu wybaczyć im, że prawie mnie zabili. - Tak. 390
- Ostatnią rzeczą o której pomyślałem, moją ostatnia myślą, byłaś ty. Bałem się, że to początek zamachu na was wszystkich – opuścił spojrzenie, jakby nie mógł na mnie patrzeć. – Pomyślałem, że Doyle i Mróz ocalą cię. Że jeżeli ktoś z nas musi umrzeć pierwszy, to lepiej żebym to był ja. – Jego uśmiech był bardziej smutny niż szczęśliwy. – Zdaje się, że moją naprawdę ostatnią myślą było, dlaczego ja? Gdybym miał kogoś pierwszego zabić, to byłby Doyle, nie ja. Modliłem się do Bogini o twoje bezpieczeństwo i umarłem. - Niezupełnie – wyszeptałam. Spojrzał na mnie, a jego uśmiech był prawie rzeczywisty. - Jak mam winić cię za to, że chcesz wybrać jednego z nich na swojego króla, kiedy myślałem to samo, gdy leżałem umierający. Cholera, bycie dobrą osobą, to nie wystarczy tutaj, nie żeby pomóc utrzymać nas żywych. Przepraszam za to. - Myślałam, że narażę cię na większe niebezpieczeństwo, jeżeli zostaniesz moim królem, Galen. Ale teraz wiem, że i tak staraliby się zabić cię – odezwałam się patrząc w jego oczy. – Nie wiedziałam o zielonym człowieku
sprowadzającym
życie
z
powrotem
na
dwór,
aż
królowa
powiedziała o tym, ale oni nadal będą starali się zabić tak wielu moich sprzymierzeńców, jak tylko mogą. Będą starali się pozbawić mnie pomocy, jeżeli tylko będą mieli śmiałość. Więc skoro i tak jesteś w niebezpieczeństwie, to może lepiej, żebyś był królem. - Jestem martwy bez względu na to, co postanowimy. – Powiedział, a jego uśmiech znów stał się bardziej smutny. Usiadłam, starając się uściskać go, ale odsunął się trochę. Mój ruch zmusił Niccę do przesunięcia się z moich ud, do miejsca między moimi udami, gdzie ułożył głowę. Nie dla seksu, ale delikatnie położył się jak na poduszce. - Chodź do mnie Galen, proszę. - Nie mogę być twoim królem, Merry. To byłaby śmierć dla nas wszystkich – na jego twarzy widać było twardość, jakiej nie widziałam 391
wcześniej. W chwili, kiedy na niego patrzyłam, doszło mu lat, nie w zmarszczkach czy bruzdach, ale w doświadczeniach widocznych w głębi jego oczu. -Oddasz swoje miejsce w jej łóżku? – zapytał Nicca zdziwionym głosem. - Nie – odrzekł Galen, jego głos był ponury, jak spojrzenie jego oczu. – Nie jestem wystarczająco mocny, by to oddać, nie, dopóki mogę być w jej łóżku. Ale oddaję pozostałe rzeczy – uśmiechnął się z tym mrocznym wyrazem nadal czającym się w jego oczach, który sprawiał, że wyglądał zupełnie niepodobnie do mojego Galena. – Ale mógłbym zająć miejsce Nikki i całować cię nie tylko w usta. - Już to wcześniej robiłeś. - Ale nigdy wcześniej nie mogłaś oddać mi przysługi – odpowiedział. - Będziecie mieć następne noce – wtrącił się Nicca – mógłbyś odmówić mi moich ostatnich chwil z naszą Merry? - Nie, jeżeli to nie jest to, czego chcesz. Wiem, że gdyby to była moja ostatnia noc z nią, chciałbym zrobić to dokładnie tak, jak chcę – jego spojrzenie było już prawie normalne, ale był błysk w jego oczach, który nie zniknął, dostrzegłam to równocześnie z ulgą i smutkiem. - Chcę doprowadzić ją moimi wargami i językiem, chcę widzieć innego mężczyznę w jej ustach. Chcę nas dwóch pieprzących ją, zanim w nią wejdę. Tego właśnie chcę. - Okay - potwierdził Galen. - Nie dbam, który będzie w jej ustach, ale jeżeli to będziesz ty Galen, mam jedną prośbę. - Mów – powiedział Galen. - Jesteś wyższy niż Kitto, więc podejdź do niej z boku, a nie z przodu. Częściowo zasłaniasz mi widok na jej piersi, a skoro jest to moja ostatnia noc z największymi piersiami na całym dworze, chcę je widzieć. - Tak więc z boku, - powiedział Galen.
392
- Jeżeli chcecie to zrobić w ten sposób, muszę mieć coś pod głową – powiedziałam. - Podłożę ci ręczniki - odrzekł Galen. - Pozwólcie mi być poduszką dla Merry – odezwał się Kitto. – Połóż głowę na moich kolanach, Księżniczko. Wymieniliśmy spojrzenia i to wystarczyło. - Okay – powiedziałam. Uśmiech Kitto był bardzo szeroki i bardzo szczęśliwy. Taka mała rzecz, a sprawiła mu tyle przyjemności. Nicca przesunął głowę w dół mojego ciała, jego ręce znów kreśliły kółka na moich udach. - Tak więc, gdzie skończyliśmy? - Nie chcę dojść w twoich ustach, jeżeli krzyczysz doprowadzona do orgazmu. Po prostu nie chcę. Pozwól, żeby najpierw doprowadził cię, potem Kitto, a ja podążę tam, gdzie Nicca chce nas widzieć. Może kłóciłabym się z Galenem, by podszedł bliżej, ale usta Nikki znalazły mnie wcześniej, a jego język i wargi ukradły mi słowa, skradły mi oddech i w końcu skradły mi cały świat. Na kilka drogocennych chwil zapomniałam, że byliśmy w niebezpieczeństwie, że był jakiś tron do wygrania, że było cokolwiek poza ustami Nikki pomiędzy moimi nogami. Jego usta i moje ciało stały się przyjemnością, jakby nie było tu skóry, kości, niczego solidnego, tylko przytłaczająca drżąca radość orgazmu.
393
Rozdział 33
Kiedy moje oczy otworzyły się i znów mogłam widzieć, Nicca uśmiechał się szeroko do mnie. - To było dobre. Nadal nie mogłam mówić, więc tylko skinęłam głową. - Ty jesteś dobry – powiedział Galen. - Nigdy nie rozmawialiśmy z Biddy o seksie. Miałem kilka kobiet, teraz i wcześniej, które nie pozwoliły mi tak zrobić. Mój głos był niepodobny do mojego, kiedy odezwałam się. - Jesteś szalony. - Może, ale na wypadek, gdyby to był ostatni raz, chcę, żeby był naprawdę dobry. Miałam mały problem ze skupieniem się, ale w końcu udało mi się. - Nie chcę odsyłać cię do jej łóżka z żalem. Klęknął, potem wspiął się ponad moim ciałem, jakby chciał położyć swoją nagość na moją własną. Poczułam jego jądra przyciśnięte ciasno tam, gdzie przed chwilą były jego usta, to sprawiło, że poruszyłam się pod nim. Spojrzał na mnie, podpierając się na ramionach, przyciskając dolną część swojego ciała do mojego. Bez względu na to, jak delikatnym był kochankiem, wyraz jego oczu był jak u każdego mężczyzny. Ta wiedza, radość, że dał ci przyjemność i teraz dostanie swoją własną. Nie wiem, dlaczego wszyscy mężczyźni mają to spojrzenie ukryte w swoich oczach, które czeka tylko, żeby się pojawić, ale widziałam je tak często, więc zdawałam sobie sprawę, że tam jest. - Pocałuj mnie, skosztuj swojej słodyczy na moich ustach – pochylił się do mnie, a ja uniosłam się na jego spotkanie. Pocałowaliśmy się, jego usta
394
były wilgotne moją wilgocią, smakowały czymś czystym i świeżym, jak pierwszy oddech poranka po deszczu, kiedy świat jest mokry i niewinny. Całował mnie, aż nasze języki, nasze ręce, nasze ramiona odnalazły się nawzajem. Całował mnie, aż zlizałam z jego warg ten smak i zostawiłam na nich wilgoć moich ust. Odsunął się zdyszany. - Idealnie – powiedział. Zrozumiałam, o czym myślał. To nie ja byłam idealna, ale ten pocałunek był dokładnie tym, czego chciał w tej chwili. Podniósł się nade mną podpierając się rękami i kolanami. Naprężył się mocny i twardy przyciśnięty do swojego brzucha. - Jestem gotowy. - Widzę – powiedziałam zadyszana. Nicca spojrzał na pozostałych mężczyzn. - Panowie, proszę – w jego głosie była nuta rozkazu, którą rzadko u niego słyszałam nawet podczas seksu. Zorientowałam się, że po raz pierwszy kocham się z nim, od kiedy został doprowadzony do swoich pełnych mocy. Nie do skrzydeł, ale do mocy. Nie byliśmy pewni, jaką magię zyskał, ale zyskał to, co nie miało nic wspólnego z magią, ale przede wszystkim było wygodne dla jego skóry. Kitto zawahał się koło mojej głowy, jakby nie był pewien, co teraz zrobić. - Podnieś się Merry - powiedział Galen - niech dowie się, gdzie ma być. Jego głos i twarz były łagodne, kiedy to mówił, jakby nie udzieliła mu się nerwowość Kitto. Galen i ja spędzaliśmy nasze noce w Los Angeles razem, nigdy nie widziałam go współdziałającego w czymś tak intymnym z innym mężczyzną. Możesz wiele nauczyć się o mężczyźnie w sypialni, kiedy nie jesteście tam tylko we dwoje. Jeżeli ktoś nie chce się dzielić, to też coś o nim mówi. Podniosłam się na łokciach.
395
- Chodź Kitto, pozwól mi położyć głowę na twoich kolanach. Przesunął się do mnie, nadal niepewny, jakby spodziewał się, że któryś z mężczyzn zaprotestuje. Usiadł za mną, ze zgiętymi nogami. Nie mogłam właściwie położyć głowy na jego kolanach, ale odchyliłam głowę do tyłu i mogłam przesunąć głowę po jego pachwinie. Pieściłam go tak włosami, aż jęknął. Ułożyłam głowę na posłaniu z jego nóg i poczułam, że jego płeć przyciska mi się w głowę. Interesujące, ale jego kolana były również wyżej niż moja twarz. Potarłam głową o niego jak kot. Jego oddech przyspieszył, nie zachowywał się jak podpórka pomagająca Galenowi. - Hmm – powiedział Galen. - Może Kitto położy się pod Merry, żeby jej głowa leżała na jego brzuchu? – zaproponował Nicca. Spróbowaliśmy. Przesuwaliśmy się by znaleźć wygodną pozycję, w której mogłabym spocząć na nogach Kitto. Nicca zasugerował, żeby Kitto obrócił się, tak żebym mogła położyć się na jego brzuchu, ale nie zgodziłam się. Chciałam, żeby był przyciśnięty do mojej głowy. Chciałam nie tyle ciała Kitto, co tej jego specjalnej części, by była moją poduszką. Chciałam tego doznania, chciałam dać Kitto więcej niż mniej. Oddał swoje miejsce, swój stosunek i seks oralny. Zasługiwał przynajmniej na dotyk. Leżałam więc w końcu na ciele Kitto, moja głowa tuliła się do poduszki, która była ciepła, mocna i bardzo podniecająca. Przesunęłam głowę o twardość mojej poduszki, a Kitto załkał. - Trochę mniej mowy ciała Merry, bo on dojdzie przed nami – powiedział Galen, ale uśmiechał się, kiedy to mówił i potrząsał głową. Przestałam się ocierać i tylko leżałam z głową przyciśnięto do Kitto. - Co? – zapytałam. - Tylko patrzę, jaką radość ci to sprawia. - Przeszkadza ci to? – zapytałam.
396
- Nie – powiedział i nagle uśmiechnął się szeroko – i mogę to udowodnić. – Podpełznął do nas, pochylił się nad moim ciałem i ponad moją twarzą, klękając po jednej stronie, kładąc ręce po drugiej. Owinęłam swoje ręce dookoła niego i delikatnie ścisnęłam. To sprawiło, że wypuścił oddech w drżącym śmiechu. – Przestań. - Dlaczego? – zapytałam i położyłam swoją drugą rękę na jego jadrach, obejmując je, kiedy pieściłam całą jego długość. Dotykałam Galena już setki razy, ale nigdy nie mogłam przestać dziwić się, że mogę to zrobić. Myślę, że to dlatego, że pragnęłam go tak długo, zanim przyszło mi do głowy, że mogłabym pragnąć innego strażnika. Nie mogłam ich dotknąć, więc byli dla mnie prawie niewidoczni, jak ja dla nich. Ale Galen, on zawsze był dla mnie rzeczywisty. Spojrzał na Niccę i odezwał się głosem, nad którym zdawał się nie panować. - Gdybym był tobą, pospieszyłbym się, Nicca. Ona nie zamierza się dobrze zachowywać. Nicca zaśmiał się tym unikalnym męskim śmiechem. - Uprzedzam was, że nie skończę, aż ona nie dojdzie. Przesunęłam kciukiem dookoła koniuszka jego członka, równocześnie przesuwając głową po Kitto. Galen zadrżał, a Kitto jęknął ponownie. - Zrobimy, co będziemy w stanie – powiedział Galen. Spojrzał w dół na mnie, uśmiechnięty, z lekko rozszerzonymi oczami. – Czy to jest test, jak dużo mamy opanowania? - Nie – odrzekłam. - Jesteś wściekła, bo odmawiałem ci tego tak długo, prawda? Pomyślałam o tym przez sekundę lub dwie, potem wykrzywiłam się. -
Może. Zdaje się, że tak. Przykro mi. Chcę tego z radości, a nie
małostkowości. Zaczęłam go pieścić, ale chwycił mnie za nadgarstek.
397
- Rób co najlepsze, czy najgorsze, jak chcesz. Przykro mi, że odmawiałem ci jakiejkolwiek części mnie. Obiecuję, że to się już nie zdarzy. - Dobrze – powiedziałam i przyciągnęłam go do siebie. Nie walczył ze mną. Po prostu ułożył wygodniej ręce i kolana, a w końcu biodra, aż mogłam wprowadzić go pomiędzy swoje wargi. Był tak pełny, tak twardy, że musiałam otworzyć usta szeroko, by wygodnie wepchnąć go głębiej do środka. Pchał, aż doszedł do końca mojego gardła. Zmusiłam się by rozluźnić się, kiedy swobodnie cofnął się do wygodnego miejsca. Uwielbiałam czuć mężczyznę tak głęboko, ale to była nabyta umiejętność. Na szczęście nie miałam odruchu wymiotnego, ale był inny problem z głębokim wejściem. Oddychanie było jednym z tych problemów, albo znalezienie odpowiedniego kąta, który nie ranił gardła. Przesunęłam głowę, tylko troszkę, zakołysałam delikatnie głową o ciało Kitto, starając się znaleźć najwygodniejszą pozycję by pieścić Galena. Wiedziałam z doświadczenia, że kiedy będę wystarczająco podekscytowana, mogę mieć małe kłopoty, by nikogo nie skrzywdzić. Dlatego starałam się znaleźć najlepszą pozycję, żeby upewnić się, że nikt nie zostanie później skrzywdzony. Galen był nade mną, starał się pieprzyć mnie w usta. To nie było tak, jak robi to mężczyzna w innej pozycji, bo teraz miał więcej kontroli i nie mógł czuć mojego ciała, jak wtedy, kiedy leży na mnie. Nie wiedział również, kiedy chciałam wziąć oddech, czy przełknąć. Ufałam Galenowi, że będzie delikatny. Polegałam na tym. Zaczął używać swoich bioder, więc jego pchnięcia sięgały głęboko w dół mojego gardła. Kiedy wysuwał się ze mnie starałam się złapać oddech i przełknąć, zanim nadejdzie następne uderzenie. Przesunęłam ręce po jego ciele, aż odnalazłam jego jądra i mogłam bawić się nimi, kiedy on wchodził i wychodził. - Biorę to za tak – powiedział, a jego głos nadal brzmiał jak on. Skinęłam lekko głową z nim nadal w moich ustach. Nie chciałam ruszać się za bardzo, ponieważ wreszcie ułożyłam się pod odpowiednim kątem i nie chciałam go stracić. Galen był większy, niż większość mężczyzn, których miałam w tej pozycji. Kitto byłby bardziej wygodny. Ale kiedy Galen wreszcie zaproponował się, nie chciałam powiedzieć nie. Ufałam mu, że nie 398
odsunie się i mnie nie zrani. Nie byłam pewna, czy zaufałabym komukolwiek z moich strażników, może poza Niccą. Ale Nicca miał dzisiaj inne obowiązki. Jego ręce dotknęły moich ud i ten mały dotyk wydobył ze mnie jęk. Myślę, że Galen wziął ten jęk za odpowiedź na to, co robi, ponieważ zaczął używać całego ciała, zagłębiając się całkowicie w moich ustach, tak że jego jądra zaczęły uderzać o moją twarz. Położyłam ręce na jego biodrach, nie dla pieszczoty, ale by go powstrzymać. Moja głowa poruszała się za każdym pchnięciem, a to sprawiło, że ocierałam się o Kitto. Był jak muskularny jedwab dotykający boku mojej twarzy. Nicca pchnął przy wejściu do mojego ciała wślizgnął się powoli, po jednym calu. - Jak mokro – powiedział ochrypniętym głosem. Galen zawahał się, kiedy jego ciało miało znów zanurzyć się w moje gardło. - Nicca, pospiesz się, Bogini, pospiesz się. Wycofał się i musiałam zaczerpnąć gwałtownie powietrza, zanim nadeszło następne pchnięcie. Nica wreszcie zanurzył się we mnie do końca, wykorzystując wilgoć, która sam spowodował. - Na Pana, uwielbiam czuć ją taką – powiedział. - Jaką? – zapytał Galen. - Ciasną i mokrą. - Och, tak – powiedział Galen - tak. Jego ciało zaczęło poruszać się w bardziej natarczywym rytmie, więc musiałam po prostu
otworzyć usta i zaufać, że mnie nie zrani. Miałam
problem ze znalezieniem pomiędzy pchnięciami wystarczająco dużo czasu, żeby odetchnąć i przełknąć. Nawet bez odruchu wymiotnego, szybko dojdę do miejsca, gdzie będę musiała powstrzymać go na tyle, by odetchnąć. 399
Nicca odnalazł rytm, który był szybszy i mocniejszy niż cokolwiek, co doświadczyłam z nim wcześniej. Opierał się na kolanach, więc nogi miał rozłożone szeroko. Jego ręce na moich udach, trzymały moje nogi, również rozłożone bardzo szeroko. Powinnam powiedzieć mu, żeby opuścił moje nogi troszkę, bo ta pozycja spłyca kąt, pod którym wchodzi, ale kiedy w wreszcie wślizgnął się we mnie, nie chciałam się ruszać. To było niesamowite. Wślizgał się we mnie, a każde płytkie pchnięcie pocierało ten punkt, ten niesławny punkt G, więc coś w jego pozycji czy w mojej, było idealne. Zamknęłam
usta
dookoła
Galena,
zmuszając
go
by
zwolnił
wystarczająco, żebym mogła przełknąć i odetchnąć, kiedy otworzyłam usta. Gdybym mogła mówić, powiedziałabym, że zaraz dojdę. Kitto zaczął poruszać się przy mnie, ocierając się o moje włosy, pieszcząc moją skórę swoim podnieconym ciałem. Jego biodra unosiły się i opadały pode mną. Nigdy nie miałam tyle męskiej uwagi w tym samym czasie. Miałam kiedyś trzech mężczyzn w sypialni, ale nigdy tak dokładnie, nigdy nie uprawialiśmy seksu naraz. Nicca pierwszy zaczął lśnić, ale tym razem to nie słońce było pod jego skórą, to była świeca malująca jego skórę na bogate kolory, ciemny bursztyn, cień pomarańczowego i złota, jak wewnętrzny błysk jakiejś biżuterii. Nie mogłam widzieć Kitto, ale go czułam, niewiarygodne ciepło obok mojego ciała, jakby był ogniem, rozpalonym na długą zimową noc. To, co mogłam widzieć, to blask jego ciała, lśniący perłowo, delikatną błyszczącą bielą. Potem dołączyło światło od Galena, błysnęło wszystkimi kolorami, ale delikatnie, jak lampa zostawiona w ciemnym domu, żeby można było znaleźć drogę. Spodziewałam się, że Nicca przyspieszy, ale poruszał się ostrożnie, nie zmieniając rytmu. Wiedział, że znalazł ten punkt, który chciał, który chcieliśmy i po prostu go utrzymał. Galen starał się zapanować nad swoim rytmem, zmusił się, by nie poruszać się za szybko, za mocno w moich ustach, moim gardle. Mogłam 400
wyczuć napięcie w jego biodrach, nieznaczny dreszcz, który przeszedł przez jego ramiona, jakby zwalczał to, co chciał zrobić. Chciał mnie pieprzyć, naprawdę pieprzyć, ale był po prostu za duży i wiedział o tym. Ale wyczucie jego walki, wiedza że chciał zrobić to, co zraniłoby mnie, uszkodziło i tylko jego dyscyplina, jego wola, powstrzymała go od tego, to było bardziej ekscytujące niż cokolwiek innego. Czułam lepiej to, co robił Nicca, z powodu tego, czego dotykał. To ten dotyk wypełniał mnie ciężką, ciepłą wagą. To ten ruch mógł sprawić, że dojdę, ale to walka Galena o kontrolę sprawiła, że wiłam się. Potem rozluźniłam moje usta i gardło, co pomogło mi znaleźć swój własny rytm na oddech i przełykanie, więc mogłam dać mu więcej miejsca żeby wepchnąć się wewnątrz mnie. Musiał wyczuć, że mięśnie w moim gardle rozluźniły się i to sprawiło, że cicho jęknął. Przeszedł przez niego dreszcz i zwolnił pchnięcia, przez chwilę, kiedy walczył ze swoim ciałem, walczył ze sobą. Ręce Nikki chwyciły moje biodra, powstrzymując mnie od przesunięcia się. Reszta mojego ciała wiła się przy Galenie i Kitto, który leżał drżący, przykryty moimi włosami. Kitto zareagował mocniejszym pchnięciem, koniec jego męskości pieścił krzywiznę mojego ucha. Ciepła twardość przesuwała się do tego wgłębienia, w którym szyja spotyka się z uchem, ciepłe miejsce, gdzie oddech sprawia, że drżysz, a on ocierał się tam cały czas swoją płcią. Jedwab jego jąder ocierał się o moje gardło, a reszta dotykała tego miejsca za uchem i wsuwała się w moje włosy. Czułam tak wiele pieszczot, że przytulałam się do Galena i zmuszałam równocześnie moje ciało, żeby nie odsuwało się od Nikki. Jasno pokazał, że jeżeli przesunę się, straci ten punkt, który sprawiał nam obojgu tak wiele radości. Gdzieś w trakcie tego wszystkiego zorientowałam się, że w pokoju stało się czarno. Tylko nasz własny blask rozświetlał ciemność. Moja skóra była jasnym białym światłem, delikatnie udającym blask księżyca, który prowadzi cię do domu. Ciepło między moimi nogami stawało się coraz cięższe i wiedziałam, że pozostało
nam
już
niewiele
pieszczot.
Gdybym
była
zdolna
mówić,
powiedziałabym im, ale skoro nie mogłam wypowiedzieć słowa, użyłam tego, 401
co mogłam. Wydałam z siebie cichy, pospieszający dźwięk, tuż przy ciele Galena, a ta ciasna, ciężka waga pomiędzy moimi nogami rosła i rosła. Galen wchodził mocniej w moje usta, jakby wrażenia dochodzące ode mnie to było za dużo dla jego samokontroli. Już miałam wyciągnąć rękę, by spowolnić go, kiedy Nicca uderzył po raz ostatni, była to ta ostatnia kropla, która przepełniła tę ciepłą sadzawkę we mnie. Wypłynęło to ze mnie w uderzeniu podniecenia, które przepłynęło przez moją skórę, przez moje ciało i krzyknęłam dookoła Galena, wpychającego się mocno w moje gardło, jak zawsze wpychał się pomiędzy moimi nogami. Kitto zapłakał pode mną, jego ciało wygięło się w łuk. Nicca wszedł we mnie po raz ostatni, Galen trysnął w dół mojego gardła, a Kitto zrosił gorącem moją skórę, ozdobił moje włosy swoim nasieniem. Nasze ciała wydawały się głęboko oddychać, jak my to robiliśmy, nasz blask ściemniał, więc nagle w pokoju zapadła całkowita ciemność. Było tak, jakby
cały
świat
wypuścił
zbiorowy
oddech,
ciepły,
ciężki
i
pełen
przyjemności. Ten oddech rozniósł się na zewnątrz, więc wszyscy jarzyliśmy się, jakby nasza skóra nie mogła znieść takiego światła, takiego ciepła. Wszyscy krzyczeliśmy z przyjemności, światło wybuchło z nas, więc nasze oczy były oślepione, niewidzące od tego wybuchu. Przerażający huk wypełnił to światło, ogłuszający dźwięk, który zatrząsł podłogą pode mną i przeszedł wzdłuż moich kości, jakby wszystkie ściany w kopcu drżały razem z nami. Leżeliśmy w ciemności, opadliśmy na siebie. Galen wysunął się z moich ust. Zakrztusiłam się i odwróciłam głowę. - Zraniłem cię? Musiałam mocno odchrząknąć, żeby móc się odezwać. - Tak, ale podobało mi się to. Mój głos brzmiał ochryple, zupełnie nie jak ja. Przełykanie bolało, a moje gardło było obtarte. - Dlaczego światło zgasło? – zapytał Kitto. - Dlaczego powietrze czuć pokruszonymi kamieniami? - zapytał Nicca.
402
Pierwszym światłem w ciemności był migotliwy, słaby, zielonożółty płomień. Doyle przyszedł z ogniem na jednej ręce i z połyskującym ciemno pistoletem w drugiej. Mróz był u jego boku, jak przeciwieństwo ciała i cienia. Rzucił skrzącą się kulę światła do pokoju i klęknął na jedno kolano, z pistoletem w ręce, szukając celów w pokoju. - Gdzie są? – zapytał. - Kto? – Odpowiedziałam pytaniem. - Ci, którzy was zaatakowali – odrzekł Mróz. Wszyscy leżący na podłodze wymieniliśmy spojrzenia. - Nie zostaliśmy zaatakowani – powiedział Nicca. - Co więc znaczy to? – Mróz wskazał jednym pistoletem, a lśniące srebrem i bielą światło przesunęło się w miejsce, które wskazał. Światło unosiło się ponad dalszą ścianą łazienki, więc zobaczyliśmy, dlaczego pytali, kto nas zaatakował. Nie było dalszej ściany. Pokruszone kamienie i rumowisko pokazywało czarną, ziejącą dziurę, Inni strażnicy, razem z Biddy, byli za ich plecami, wszyscy z wyciągniętą bronią. - Czy księżniczka jest ranna? – Zapytał ktoś. - Nie – powiedziałam, ale mój głos był nadal ochrypły, więc nie byłam pewna, czy mnie słyszą. Odchrząknęłam dwukrotnie, zanim oczyściłam gardło na tyle, żeby było mnie wyraźnie słychać. – Wszystko ze mną w porządku. Doyle wysłał Hawthorna i Adaira, żeby zbliżyli się ostrożnie do ściany, ich własne kule kolorowego światła zachowywały się jak świetliki, unosząc się ponad ich ramionami. Jeden z nich zawołał. - To ogród. Mały ogród z suchą sadzawką na ziemi. - Co otacza ogród? – zapytał Doyle stojąc niedaleko nas. - Kamienie – odpowiedział Adair – to kamienna pieczara.
403
Mróz i Doyle spoglądali w dół, na nas. Twarz Mroza była blada pod arogancką maską. Spojrzałam za nimi i zobaczyłam ciężkie drzwi do zewnętrznego pokoju wyrwane z zawiasów i urwaną framugę. - Myśleliśmy, że zostaliście zaatakowani – powiedział Doyle, a jego głos miał w sobie tą odrobinę ulgi i strachu, jaką twarz Mroza nie mogła do końca ukryć. - Jesteśmy bezpieczni – powiedziałam. - Dlaczego twój głos jest taki ochrypły? – zapytał Mróz. Galen podniósł rękę. - Moja wina. Doyle potrząsnął głową i opuścił pistolet. Nadal trzymał niewielki płomień w drugiej ręce, jakby jego ręka była knotem dla świecy. To było jedyne światło, jakie kiedykolwiek widziałam, żeby przywoływał w ciemności. - No cóż, przynajmniej znamy odpowiedź na jedno pytanie – powiedział. – Seks wewnątrz faerie jest inny. - Pierścień jeszcze nikogo dla mnie nie wybrał. Obdarował mnie szybkim uśmiechem, błysk bieli na jego ciemnej twarzy. - Dobrze wiedzieć. - Tak – powiedział Mróz nadal blady - to dobrze. - Patrzył na zniszczenia w pokoju. – Ale jeśli seks nadal będzie stawał się coraz bardziej potężny, jak zapewnimy Merry bezpieczeństwo i sprawimy, żeby stała się królową? Doyle stuknął kawałek kamienia czubkiem buta. - To gruzowisko ma kształt okręgu dookoła was, czyste i proste, jakby było specjalnie zrobione. Merry i jej kochankowie byli wystarczająco bezpieczni. Myślę, że musimy się martwić o meble i ściany.
404
- I o każdego, kto nie jest w kręgu razem z nią – powiedział Ivi i odwrócił głowę do wielokolorowego światła, które migotało w pokoju. Jego blada twarz lśniła ciemno po jednej stronie. - Czy to jest krew? – zapytałam. - Tak – odrzekł Ivi i skrzywił się, kiedy dotknął czoła. – Kiedy drzwi eksplodowały,
odłamki
drewna
przeleciały
przez
pokój.
Twoja
nowa
uzdrowicielka zajmuje się rannymi. - Krwawe motyle? – zaczęłam wstawać, ale nadal byłam uwięziona pod ciałami pozostałych. Galen i Nicca zaczęli wstawać ze mnie, więc mogłam usiąść. Mróz podał mi rękę i pomógł mi wstać na nogi. Albo pociągnął za mocno, albo moje nogi nadal nie działały, ponieważ musiał mnie złapać, inaczej upadłabym. Przycisnął mnie do swojego ciała. - Co jest w twoich włosach? - Och, Kitto… - Nie, Merry – powiedział Kitto. – To nie jest moje nasienie. Mróz trzymał pistolet w drugiej ręce, więc to Doyle sięgnął i dotknął moich włosów. - Bogini, ocal nas. - Co? – zapytałam i nie spodobało mi się ich postępowanie. Doyle pomógł mi, przyciągając pasemko moich włosów bliżej do mojej twarzy. We włosach miałam liście. Doyle potrząśnięciem zgasił płomień na swojej dłoni, jak gasi się zapałkę szybko potrząsając nią w powietrzu. Światło Mroza unosiło się ponad naszymi głowami, w białym świetle mogłam zobaczyć, że to nie były tylko liście. - W twoich włosach zaplątała się jemioła – Doyle spojrzał w dół na Kitto. – To ty zrobiłeś? - To moje nasienie było w jej włosach, ale nie wydaje mi się, żebym ja to spowodował.
405
Brii podszedł do nas i stanął obok. Jego długie żółte włosy były udekorowane kawałkami drewna. - Mogę? – zapytał mnie. Wyciągnął rękę w stronę moich włosów. Skinęłam głową. Delikatnie dotknął jemioły, prawie jakby bał się, że go zrani, albo zniknie, kiedy dotknie za mocno. - Kiedyś była uważana za nasienie boga. Pieścił grube łodygi i mocne, grube liście, czubkami palców delikatnie dotknął białych jagód. - Nasienie boga – wyszeptał. To był dobry znak, znak wielkiego błogosławieństwa, ale… - Jak bardzo ranne są krwawe motyle? Jeżeli drzazgi mogły tak zranić Ivi’ego… jak one są ranne? – zapytałam. - Nie jesteśmy pewni – powiedział Mróz. – Wybuch mocy rzucił nas wszystkich na podłogę lub ściany. Są mniejsze, więc uderzyły mocniej. Odepchnęłam się od jego ramion. Ruszyłam do drzwi. Podniósł mnie, przyciskając do mojej nagiej nogi trzymany w ręku zimny pistolet. - Wszędzie są drzazgi – powiedział, kiedy zaczęłam protestować. Z tym nie mogłam się kłócić. - Zabierz mnie do nich. Pozwól mi zobaczyć, ile moja przyjemność kosztowała moich ludzi. - Twoich ludzi? – zapytał Brii, jego oczy lśniły jasno złoto w magicznym świetle. - Tak – powiedziałam – są istotami magicznymi Unseelie, a to sprawia, że są moi, sprawia, że są nasi. - Królowa tego tak nie widzi – powiedział Ivi, krew na jego twarzy lśniła w świetle.
406
Podszedł i stanął obok Brii. Ich długie jasne włosy wydawały się splątane, jak oplecione winoroślą. Potrząsnęłam głową i złudzenie, sztuczka światła zniknęła, a oni po prostu stali obok siebie. Dotknęłam ramienia Mroza. - Zabierz mnie do drugiego pokoju, pomóżmy im. - Jak im pomożemy? – zapytał Ivi. - Hafwyn może ich uleczyć. - Będziesz marnować uzdrawiająca moc sidhe na krwawe motyle? Mróz odpowiedział za mnie. - To, że pytasz, oznacza, że nie znasz księżniczki. - Ona nie uważa tego za marnowanie – dodał Doyle. Skinął głową i jakby na rozkaz Mróz przeniósł mnie w kierunku rozłupanych drzwi. Ciche, wysokie krzyki dochodziły z drugiego pokoju. Zaczęłam się modlić. „Matko pomóż nam, pomóż im, uzdrów ich. Nie pozwól żeby moja moc stała się ich zgubą”. Doszedł do mnie zapach róż i głos jak ciepły wiatr. - Łaska nigdy nie będzie zgubą. Po tej tajemniczej sentencji odeszła, a my wyszliśmy z łazienki.
407
Rozdział 34 Sypialnia wyglądał jak miniaturowe pole bitwy. Małe ciała były rozproszone po podłodze jak zabawkowe żołnierzyki. Malutkie ciała uderzyły o ścianę, jakby rzuciła je tam jakaś olbrzymia ręka. Długi na cztery stopy waran nilowy leżał na plecach, już rzut oka na jego ciało pozwolił mi zorientować się, że nie żyje. Kawałki drewna wielkości małych sztyletów były wbite w jego gardło. Mróz niósł mnie, jego nogi miażdżyły kawałki drewna i metalu z drzwi. Patrzyłam się na martwą jaszczurkę, ponieważ obawiałam się spojrzeć gdzie indziej. Hafwyn układała rzędami maleńkie ciała. Wydawało się, że mam ze sobą wielu mężczyzn, żeby mnie chronili, za wielu do mojego łóżka, ale nagle potrzebowaliśmy więcej rąk. Więcej ciał, by pomóc ocalić innych. Królowa zabrała mi za wielu. A Rhys też zabrał kilku ze sobą. - Poślij do królowej, że potrzebujemy więcej ludzi, więcej uzdrowicieli. Hafwyn spojrzała na mnie, równocześnie nakładając na ranę kawałek materiału. - Więcej uzdrowicieli? Chcesz by sidhe uzdrawiały krwawe motyle? - Tak – powiedziałam. - Królowa nie będzie chciała marnować tyle mocy na pomniejsze istoty magiczne. Miała rację. W rzeczywistości niektórzy uzdrowiciele sidhe z chęcią nawet nie dotykaliby pomniejszych istot magicznych. Jakby uważali, że się czymś zarażą. - Możesz ich uzdrowić? Wyglądała na zaskoczoną. - Naprawdę chcesz, żebym to zrobiła? - Jesteś uzdrowicielką Hafwyn, czy możesz siedzieć tutaj, patrzeć jak umierają i nie cierpieć z tego powodu?
408
Pochyliła głowę i patrzyłam jak jej ramiona zaczynają się trząść. Nie wydawała żadnego dźwięku, ale kiedy odwróciła się z powrotem do mnie, jej twarz była pokryta łzami. - Tak, to sprawia mi ból, że widzę takie cierpienie i nie mogę ich uzdrowić. - Ulecz więc tak wielu, jak możesz, a ja poślę po więcej uzdrowicieli. - Kogo po nich poślesz? – zapytał Mróz. Nadal bez wysiłku mnie trzymał, jakby mógł mnie trzymać całą noc. Może naprawdę mógł. Zrozumiałam, co miał na myśli. Andais prawdopodobnie pogrążyła się w torturowaniu zdrajców. A moja ciotka nie lubi, kiedy przerywa się jej w środku zabawy. Ludzie, którzy jej przerywali, byli zmuszani, żeby dołączyć do przedstawienia. Czy miałam posłać tego, kogo najmniej lubiłam, czy tego, który miał największe szanse przekonać ją? - Kogo byś polecał? - Doyle’a – odrzekł. Odwróciłam się w ramionach Mroza i spojrzałam na niego. - Jeżeli jest pogrążona w żądzy krwi, wtedy tylko Doyle może ją przekonać. Ivi czy Brii skończyliby jako ofiary. - A ty? - Nigdy nie słuchała mnie tak, jak słuchała Doyle’a – powiedział bez śladu zranionego ego. Po prostu stwierdził fakt. Wierzyłam mu. Doyle
wślizgnął
się
przez
zniszczone
drzwi,
jakby
słyszał,
że
wypowiadamy jego imię. Powiedziałam mu, czego chcemy. - Może sam byłbym w stanie uzdrowić kilkoro – powiedział. Zapomniałam,
że
sam
miał
pewne
ograniczone
zdolności
uzdrowicielskie. Pierwszy raz, kiedy kiedykolwiek dotknął mnie intymnie, był wtedy, kiedy musiał uzdrowić ranę na moim udzie. Nie mógł leczyć rękami, ale ustami, a to nie było coś, co często proponował. Było za bardzo intymne.
409
Jego zdolności do leczenia nie były wielkie, wielu uzdrowicieli w faerie przewyższało go. - Możesz uzdrawiać? – zapytała Hafwyn, odrzucając swoje żółte włosy na plecy. Jej ręce były za bardzo zakrwawione, by mogła ich użyć, aby odgarnąć kosmyki włosów do tyłu. - Trochę, ale nie rękami. - Językiem – powiedziała po prostu. - Jak mówi jedno z moich imion – odrzekł. 17 - Jak ciężkie rany możesz uzdrowić? – zapytała. - Powierzchowne rany, głębokie, ale wąskie. - Możesz ustawić kości? Potrząsnął głową. Rozejrzała się po swoich pacjentach. - Myślę, że Mróz na rację. Myślę, że ciebie królowa najlepiej wysłucha i jeżeli ktokolwiek może sprowadzić nam więcej uzdrowicieli, to tylko ty. Będziesz bardziej przydatny, kiedy będziemy mieć więcej uzdrowicieli. Oszczędzimy nasze siły, jeżeli skończysz leczyć rany po tym, jak my uleczymy poważniejsze uszkodzenia. - Chętnie – powiedział – jeżeli jesteś pewna. Przytaknęła. - Idź do królowej z prośbą księżniczki. Zabójczy Mróz ma rację, to nasza największa szansa, by ich ocalić. Doyle skinął głową, ukłonił mi się lekko i po prostu ruszył w stronę drzwi. Zawołałam go z powrotem i chwyciłam go za rękę. Przyciągnęłam go do pocałunku, nadal będąc w ramionach Mroza. Wargi Doyle’a były ciepłe i miękkie. Odsunął się od pocałunku, zanim byłam gotowa go zakończyć.
17
W „Pocałunku ciemności” dowiadujemy się, że jedno z imion Doyle’a to Baron Słodki
Języczek. I bynajmniej (jak twierdzi Doyle) nie jest to przydomek związany z seksem
410
- Doyle idzie sam? – powiedział Galen. – Ostrzegałaś Rhysa, że może zostać zaatakowany. - Jest Ciemnością królowej – stwierdził Brii. – Nikt by nie śmiał. Galen potrząsnął głową. - Nikt nie chodzi sam, nigdzie, aż wrócimy do L.A. - A czy ty tu rządzisz, zielony rycerzu? – zapytał Ivi. - Nie, ale nie możemy pozwolić sobie na utratę Doyle’a, ponieważ staliśmy się beztroscy. Wiedziałam po spojrzeniu na twarz Doyle’a, że chciał się kłócić. Potem uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Ma rację. Nie możemy pozwolić sobie na arogancję czy beztroskę. Spojrzał na Mroza i wiedziałam, że to jego chciał najbardziej zabrać ze sobą, ale wiedziałam również, że nie pozbawi mnie naraz ich obu. - Ja pójdę – powiedział Hawthorne, – jeżeli mnie chcesz. - Pójdę, jeżeli sobie tego życzysz, ale wydaje mi się, że moje miejsce jest tutaj, by bronić księżniczki – powiedział Adair. -
Zgadzam
się
–
powiedział
Doyle
spoglądając
na
Galena
z
nieznacznym uśmiechem. – Jesteś zadowolony z Hawthorna? - Weź też Brii – powiedział. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Nie wydaje mi się to konieczne. - Poszedłbym z tobą, ale ubranie się zajmie mi za wiele czasu – powiedział Galen. - Dlaczego tak dbasz o moje bezpieczeństwo, Galen? – zapytał Doyle. Zastanawiałam się, czy Galen powie Doyle’owi to, co powiedział nam w łazience. Powiedział. - Pomyślałem, że nie żyję i jedną z moich ostatnich myśli było, że to w porządku, bo ty i Mróz nadal żyjecie. Wiedziałem, że zapewnicie Merry 411
bezpieczeństwo. Wiedziałem, że wydostaniecie ją stąd i zabierzecie z powrotem do L.A. Pomyślałem, dlaczego zabili mnie pierwszego? Gdybym miał kogoś pierwszego zaatakować, to byłbyś ty. Nie mogę być jedynym, który tak pomyślał. Spojrzeliśmy wszyscy na niego. - Co? – zapytał. - Nie jesteśmy przyzwyczajeni, żebyś mówił tak mądrze – odezwał się Ivi. – To wszystko. - Wielkie dzięki. - Jeżeli zamierzamy ocalić te istnienia, musicie już iść – powiedziała Hafwyn. Doyle lekko ukłonił się w moją stronę. Hawthorne i Brii podążyli z nim i wszyscy wyszli. Spojrzałam na Hafwyn. - Co możemy zrobić, by utrzymać ich przy życiu, kiedy będziemy czekać? Ivi położył swoją pelerynę na podłodze, więc mogłam bezpiecznie klęknąć, kiedy robiliśmy, co byliśmy w stanie, by utrzymać krew w ich ciałach, ich życie było w naszych rękach.
412
Rozdział 35 Patrzyłam w dół na ciało Royala. Nadal żył, ale tylko dlatego, że rany brzucha nie zabijają od razu. Drewno wbiło się tak głęboko w jego brzuch, że kawałek wyszedł z drugiej strony, o włos mijając kręgosłup. Przycisnęłam kawałek materiału do boku rany. Hafwyn ostrzegła mnie, żebym była ostrożna i nie przesuwała go. Nie, aż przybędzie ktoś z większymi zdolnościami do leczenia niż ona sama. Siostra Rogala, Penny, była obok niego, jej sukienka była pokryta krwią. Jej ręce były za małe by ścisnąć ranę, ale jej słowa były aż nadto wielkie żeby potrzeć winą, jak papierem ściernym, przez moje serce. - Przybyliśmy do ciebie po skrzydła, a ty dałaś nam śmierć – przytuliła się do swojego brata i krzyknęła na mnie. – Zło, jesteś samym złem. Nigdy nic nam nie dasz, poza upokorzeniem i zniszczeniem. Nie mogłam się z nią kłócić, nie z ciałem Royala przyciśniętym do mojej dłoni, jego życie wypływało z niego razem z jego krwią. Starała się położyć go na swoich kolanach, ale to sprawiło, że zapłakał z bólu. Hafwyn wtrąciła się. - Penny, Penny, jeżeli go poruszysz, mocniej go zranisz. Ale Penny pozwoliła, by pochłonął ją żal i strach. Nie była w stanie jasno myśleć. Jeden z nieporanionych krwawych motyli podszedł i odciągnął ją. Płakała i szarpała się, a jeden z kremowych szczurów, które ciągnęły jej wóz, podążał za nią jak przestraszony pies. Zachował odległość od Royala, jakby nie bardzo wiedział, co robić. Ale w pewien sposób pomagał drugiemu krwawemu motylowi odsunąć ją. Royal dotknął mojej dłoni swoją ręką, jego dłoń ledwie sięgała do stawu w moim palcu. Był jednym z wyższych pomiędzy krwawymi motylami w tym pokoju, ale wzrost jest względny, kiedy twój świat jest pełen ludzi, którzy wyglądają jak dziecięce zabawki. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami, jego twarz była tak blada, że wyglądał jak duch. Ale jego pierś nadal podnosiła się i opadała pod moimi 413
palcami. Jego brzuch nadal drżał, kiedy zamknął oczy, twarz ścisnął mu spazm bólu. Poczułam, jak zmusza się, żeby nie wić się z bólu, który go przeszywał. Powiedziałam jedyną rzecz, która mogłam. - Przepraszam. – Nie chciałam, żeby to się stało, ale to nie była wymówka. Nie wtedy, kiedy mógł umrzeć, zanim przybędą nowi uzdrowiciele. - Przepraszam, Royal, przepraszam. Uśmiechnął się do mnie, a to sprawiło, że pękło mi serce. - Księżniczka sidhe powiedziała mi przepraszam – jego twarz znów pokazała ból, a jego ciało znów walczyło po moimi palcami. - Nie mów – powiedziałam - pomoc już nadchodzi. Spojrzał na mnie wymownym spojrzeniem. - Dla mnie za późno na pomoc – jego głos był szeptem, tak że musiałam pochylić się nisko, by dosłyszeć jego słowa. – Królowa Niceven mianowała mnie surogatem. Pozwól mi skosztować swoich… warg i krwi… tylko raz. Zanim… - następny spazm szarpnął nim, ale tym razem nie udało mu się powstrzymać od poruszenie. Skręcił się z bólu, a to spowodowało jeszcze więcej bólu, aż krzyknął. Krew wypływała szybciej spomiędzy moich palców, przemaczając szmatkę. Umierał na moich rękach, a ja nie mogłam nic zrobić, żeby temu zapobiec. Poczułam smak soli z moich łez, zanim zorientowałam się, że płaczę. Jego oczy zadrżały i otwarły się, ale miał w nich takie szkliste spojrzenie, jakby widział coś, o czym myślał, że w życiu nie ujrzy. Jego wargi poruszyły się, ale nie mogłam go usłyszeć. Pochyliłam się do niego i usłyszałam westchnienie. - Pocałuj… mnie. Zrobiłam, o co prosił, chociaż nigdy nie całowałam żadnych ust tak delikatnie. Było tak, dopóki jego wargi nie otarły się o moje, jak pieszczota pąków kwiatów, wtedy poczułam jego magię. Pozwoliłam, by żałość zasłoniła 414
tą magię. Żałość i to, że umiera. Nie wydaje mi się, żeby umierając należało marnować energię na seks. To był prosty pocałunek, ale magia uczyniła go czymś więcej. Jego usta przycisnęły się do mojej dolnej wargi i w tej chwili jego magia przelała się przez moją skórę jak woda w gorącej kąpieli. Nie mogłam oddychać, nie mogłam myśleć, nie mogłam zrobić nic, tylko czuć. To było jak godzina gry wstępnej w jednym małym pocałunku. Jego ręka dotknęła mojej nagiej piersi i ugryzł mnie w wargę. Dotyk był czymś więcej niż ta malutka ręka powinna być zdolna dostarczyć, jakby przód mojego ciała pieściła ręka znacznie większego mężczyzny. Ten mały szarpiący ból był jak ostatnie pchnięcie, ostatnie liźnięcie, ostatnia pieszczota, która przelała się przeze mnie i sprawiła, że krzyknęłam z przyjemności. Było tak, jakby jego usta były większe. Jakby on był większy. W tej chwili mogłabym przysiąc, że leżę na kochanku normalnego rozmiaru, że ręka, która mnie dotyka, jest ręką innego człowieka czy sidhe. Że to ciało, do którego się przyciskam, było nie tyle większego rozmiaru, co właściwego rozmiaru. Zapomniałam o wszystkim, poza dotykiem jego ciała na moim. Jego ręce odkrywały mnie. Jego usta karmiły się moimi. Jego ciało poszukiwało pomiędzy moimi nogami, starając się znaleźć wejście. Myślę, że wpuściłabym jego ostatnią magię do mnie, ale szarpiący ból pchnął mnie w bok i przerwał jego magię. Zorientowałam się, że pochylam się nad nim na tyle, na ile pozwoliły nasze różnice w rozmiarze. Ból nie zniknął wraz z przerwaną magią. Starałam się podnieść i ból
szarpnął. Spojrzałam w dół i
zorientowałam się, że drzazga, którą był przekłuty, wbiła mi się w bok. Galen i Mróz byli tu, starając się mnie odciągnąć. Chciałam powiedzieć im, by przestali, ale drewno wyszło. Rana była płytka, dzięki Bogini, ale musiałam pozwolić im obejrzeć ją, zanim mnie przesunęli. Nikt z nich nie chciał rozmawiać z kimś, kto ranił się tak łatwo jak ja. - Hafwyn, Merry jest ranna – zawołał Galen. - Nie – powiedziałam – to wygląda gorzej niż jest. Są inni, którzy potrzebują jej bardziej niż ja. 415
- Ty jesteś księżniczką, a oni tylko krwawymi motylami – odrzekł Ivi. Potrząsnęłam głową, a Galen utulił mnie w ramionach kładąc na pelerynie Ivi’ego. - Doyle może to uzdrowić, kiedy wróci – powiedziałam. - Kiedy Hafwyn to obejrzy – odrzekł Galen. Skinęłam głową. - Jak znajdzie czas. Oczywiście podeszła natychmiast. Klęknęła i oczyściła się z krwi za pomocą szmatki i miski z wodą, którą przyniósł jej Kitto. Zbadała ranę, co bolało, wyciągnęła drzazgi, co bolało jeszcze bardziej. Galen pozwolił mi ścisnąć się za rękę, kiedy wyciągała palcami drzazgi. Gdzie jest sterylna pinceta, kiedy jej potrzebujesz? Galen uśmiechnął się do mnie. - Nie wiedziałem, że jesteś taka silna. Co za uścisk. Uśmiechnęłam się zgodnie z jego intencją. Dostrzegłam Royala za Hafwyn i Galenem. Krwawy motyl nadal leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Ręce, którymi mnie pieścił, leżały z boku jego ciała. Odepchnęłam dłonie Hafwyn. - Zobacz Royala. Spojrzała zadziwiona. Zorientowałam się, że nie pamiętała jego imienia. - Royal, krwawy motyl, któremu pomagałam. Hafwyn podeszła do ciała Rogala, jak jej rozkazałam. Zaczęła kłaść ręce na nim, kiedy jego kręgosłup wygiął się w górę, jakby pociągnięty niewidzialnym sznurem. Gwałtownie odetchnął. Rozległ się wrzask, który przeszedł przez pokój. Jego krzyk odbił się echem pomiędzy innymi rannymi. Wyglądało to tak, jakby wszyscy dostali jakiegoś ataku. - Co się dzieje? – zapytał Mróz.
416
Hafwyn potrząsnęła głową. Nie wydawało mi się, żeby wiedziała. Niedobrze. Kilku nieporanionych krwawych motyli ruszyło w ich stronę, jakby chcieli pomóc. Ale nagle wszyscy upadli na kolana, zaczęli krzyczeć i wić się na ziemi. - Czy to trucizna? – Adair podniósł głos, by ich przekrzyczeć. - Nie wiem, Bogini pomóż mi, ale nie wiem – powiedziała Hafwyn. Z ran wytrysnęła krew, jakby tuziny karmazynowych fontann. Krwawe motyle bez ran nadal wiły się i krzyczały z bólu, ale nie miały ran, z których mogłaby zostać wezwana krew. Przynajmniej tak to wyglądało. Wyglądało to, jak jakaś wersja mojej ręki krwi. Poza tym, że ja tego nie robiłam, a nikt inny nie miał takiej mocy. Krew wybuchła z nich wszystkich, jakby jakaś ręka pchnęła ją z ran. Kawałki drewna wypchnęły się w ostatnim wybuchu krwi i krzyków. To było tak, jakby samo ciało wyrzuciło drewno. Kawałek, który prawie przepołowił Royala był jednym z ostatnich, które wyszły, był największy i najgłębiej wbity. - Czy to ich uzdrawia? – zapytał Mróz, przekrzykując krzyki krwawych motyli. - Nie jestem pewna – powiedziała Hafwyn – tak mi się wydaje. Nawet kiedy to wiedziałam, ciężko było na to patrzeć. Potem odkryłam coś jeszcze. Hafwyn nie znalazła wszystkich drzazg, które mnie zraniły. Te małe drzazgi, które zgubiła, zaczęły wypychać się z mojego ciała. Galen spojrzał w dół na mnie. Myślę, że ścisnęłam znów jego rękę. Spojrzał pytająco na mnie, ale potrząsnęłam głową. Gdyby nawet Hafwyn mogła zrobić cokolwiek, by zmniejszyć ból, to nie ja najbardziej tego potrzebowałam. Mróz miał pistolet w jeden ręce, a miecz w drugiej. Adair stał obok niego, również z wyciągniętą bronią. Ivi przeszedł z drugiej strony pokoju z daleka od nich. On również stał z nagim mieczem. Wyglądał jak na siebie 417
bardzo poważnie, tak, że prawie go nie poznawałam. Rozstawili się w pokoju. Uważali, że to może być jakiś atak. Nie wydawało mi się, żeby to był akurat taki problem, ale to oni byli ochroniarzami, a nie ja. Poza tym, byłam za bardzo zajęta ściskaniem ręki Galena i staraniem się, by nie krzyczeć. Dwie cienkie drzazgi wyszły z boku i krew wypłynęła z tych ran. Poczułam jakby pięść starającą przebić się. Zmusiłam się, żeby nie krzyknąć, po prostu trzymając rękę Galena, ale nie mogłam utrzymać swojego ciała nieruchomo, kiedy magia próbowała przepchnąć się przez moje ciało. Mróz był przy mnie, klęcząc. - Merry! Ktoś krzyknął na Hafwyn. Moja druga ręka sięgnęła w powietrze i Nicca chwycił ją. Przez chwilę trzymałam za ręce Galena i Niccę, potem na chwilę ból ustąpił i poczułam jakby świat zaczerpnął oddechu. Cała nasza trójka klęczała w ciszy. - Co to jest? – zapytał Galen. - Magia – odpowiedział Nicca. Mróz stał ponad nami rozglądając się za wrogiem, którego mógłby uderzyć. Obok niego stała Biddy, patrzyła w dół na Niccę, ale również miała w ręce miecz. Mogli mnie chronić, ale tym razem potrzebowałam tego rodzaju ochrony, która nie miała nic wspólnego z mieczem. Potrzebowaliśmy lepszego czarownika, nie lepszego szermierza. Cisza wokół nas wydawała się rozszerzać jak bańka, aż pękła. Potem nadszedł ból. Było tak, jakby tysiąc pięści starało wypchnąć się przez moje ciało. Jakby każdy muskuł walczył, żeby oderwać się od moich kości. Byłam rozdarta. Krzyczałam i upadłam na podłogę. Inne krzyki rozległy się po moim, ręce zacisnęły się wokół mnie. Przez zmrużone od bólu oczy zobaczyłam Galena i Niccę upadających ze mną, ich usta szeroko otwarte do krzyku.
418
Inne krzyki dołączyły do naszych. Krwawe motyle pełzały po ziemi, ich maleńkie ciała pękały w deszczu krwi. Mój własny ból sprawił, że wiłam się, więc mogłam tylko patrzeć. Krew trysnęła z rany na moim brzuchu, opryskała ramię Galena. Krwią było też ubrudzone całe ramię Nikki. Nagle wszystko zatrzymało się, to było tak nagłe, że pomyślałam, że ogłuchłam. Ale potem usłyszałam cichy jęk bólu i kogoś krzyczącego „Matko, pomóż nam”. Galen upadł przy mnie, nasze ręce nadal ściskały się. Nadal trzymałam rękę Nikki, ale nie widziałam go przez ciało Galena. Mróz pojawił się ponad mną. - Merry, słyszysz mnie? Spróbowałam dwa razy, zanim udało mi się powiedzieć tak, ale głos był kogoś innego, odległy i suchy. Jakieś ręce odsunęły Galena ode mnie, ale nie mogłam pozwolić im zabrać jego ręki z mojej. Nie sprzeczali się ze mną, tylko po prostu pozwolili mu położyć się obok mnie, więc teraz troje z nas leżało na plecach, patrząc na sufit. - Małe, spójrz na te małe – odezwał się kobiecy głos. Było coś w jej głosie, co sprawiło, że odwróciłam głowę, chociaż byłam tak bardzo zmęczona. Royal był najbliżej nas. Kołysał się na boku, zwinięty dookoła swojego brzucha, zwinięty z bólu. Ale było coś na jego plecach. Musiałam mrugnąć kilka razy, zanim zrozumiałam, co widzę. Malutkie, pomięte skrzydła rozwijały się na jego plecach. Były mokre od krwi, ale rosły większe, kiedy na nie patrzyłam, rozwijały się z każdym uderzeniem serca Royala. - Mają skrzydła – powiedziała Hafwyn, – wszyscy mają skrzydła. Ivi klęknął obok nas. - Patrz na swój brzuch. Prawie bałam się spojrzeć, bałam się, co tam znajdę. Ale była tam tylko ćma, dokładnie w miejscu, gdzie było drewno. Ćma wstęgówka, dokładnie 419
taka, jakiej skrzydła wyrywały się z pleców Royala. Tylko kiedy Ivi chciał jej dotknąć, zorientowałam się, że ona nie była na mnie, ale we mnie. Ćma była osadzona w mojej skórze. Nie miałam czasu żeby wystraszyć się, przerazić, czy cokolwiek innego. Świat zniknął w wirze zamazanej wizji i końcowej ciemności. Nie było już żadnej
wizji,
żadnego
manifestu.
Nie
było
nic
poza
błogosławioną
nieświadomością.
420
421
Rozdział 36
Obudziłam się. Zamrugałam, widząc baldachim czarny jak ciemność, która
mnie
wciągnęła.
Czarny
materiał
otaczał
eleganckimi
fałdami
farbowane czarne drewno. Pomyślałam, prawie leniwie, że to wygląda na łóżko królowej. Przeszył mnie ostry strach, kradnący oddech. Budzenie się tutaj nigdy nie było niczym dobrym. Musiałam
poruszyć
ręką
bardziej
niż
myślałam,
ponieważ
przejechałam nią po czyimś ramieniu. To sprawiło, że podskoczyłam i spojrzałam na środek łóżka. Leżał tam Galen, z oczami nadal zamkniętymi i spokojną twarzą. Był wciąż nagi, jak my wszyscy. Nicca leżał obok Galena. To, że nasza trójka leżała nago w królewskim łóżku, nie sprawiło, że poczułam się chociaż odrobinę lepiej. Rozejrzałam się po pokoju królowej, było tu całkowicie czarno, poza ogniem w dużym metalowym piecyku, stojącym na środku pokoju. Dlaczego ściany nie były oświetlone? Gdzie było światło kopca? Coś poruszyło się w ciemności. Napięłam się, spodziewając się, że to królowa, ale nie widać było błysku jej białej skóry. Widziałam kto to, zanim wszedł w bursztynowy blask ognia. Doyle w pelerynie tak czarnej, jak reszta jego ciała, prześlizgnął się koło blasku dochodzącego od ognia w kierunku łóżka. - Doyle – nawet nie starałam się ukryć ulgi w głosie. - Jak się czujesz? – Jego głęboki głos zadudnił, słychać było w nim jeszcze ślad tej paniki, jaka nadal trzepotała we mnie. - Dobrze. Dlaczego tutaj jesteśmy? - Ponieważ królowa sobie tego życzyła – odrzekł. Nie podobała mi się odpowiedź. Moje serce znów przyspieszyło. Ktoś zaśmiał się w ciemności. Zadławiłam się z paniki moim własnym pulsem. 422
Poczułam, że Galen sztywnieje obok mnie, wiedziałam, że się obudził, ale się nie ruszał. Był bardzo ostrożny, nie pozwalając się zorientować nikomu, że się obudził. Nie zareagowałam, ale wiedziałam, że udawanie snu nic mu nie pomoże. Śmiech rozległ się znów i wiedziałam, że to nie królowa. Mój puls zwolnił wystarczająco, że znów mogłam odetchnąć. - Kto tam jeszcze jest? Coś poruszyło się w najbardziej odległym rogu pokoju. Dostrzegłam jasne włosy, bladą skórę i białą pelerynę. Postać była tak jasna, jak pokój ciemny, tak jakby zmaterializowała się z ciemności jak duch. Chociaż wiedziałam, że nim nie jest. Błysk światła z ognia upewnił mnie o tym, kto to był. - Ivi – powiedziałam, nie zabrzmiało to szczęśliwie. Przestraszył mnie. -
Dlaczego
jesteś
nieszczęśliwa,
że mnie
widzisz,
Księżniczko?
Zaoferowałem swoją pelerynę, by chronić twoje ciało. - Dlaczego siedzisz w kącie? I co było takiego zabawnego? - Widok twojej twarzy, kiedy się tu obudziłaś. Siedzę w ciemności, ponieważ jestem za jasny by ukryć się bliżej ognia – jego uśmiech zniknął, kiedy podszedł i stanął w nogach łóżka. Oparł się ramieniem o wielki, rzeźbiony słupek łóżka, owijając się peleryną, jakby było mu zimno. Jego jasne włosy, ozdobione winoroślą i liśćmi, uwięzione były pod peleryną tak, że tworzyły coś w rodzaju kaptura dookoła jego głowy. - Gdzie są wszyscy inni? – zapytałam. - Rekrutują – powiedział Ivi. Galen podniósł się wystarczająco, żebym mogła spojrzeć na ich obu. Leżał na brzuchu. - Przestań być taki małomówny i po prostu powiedz nam, co się działo, kiedy spaliśmy – w jego głosie słychać było gniew, a nie, jak w moim, obawę.
423
Usłyszałam, że drzwi do sypialni królowej otwierają się, zobaczyłam w nich Rhysa, w oświetlającym go blasku ognia. On również nosił płaszcz tak, że tylko jego twarz i włosy były widoczne w przytłumionym świetle. - Wiele przepuściliście – powiedział Rhys. Wyglądał na zmęczonego. Podszedł do łóżka i stanął obok niego, daleko od kąta, w którym stał Ivi. - Rzeczywiście wiele – powiedział Doyle. – Nie jestem pewien, od czego zacząć. - Dlaczego to nie sprawia, że czuję się lepiej? – zapytał Galen. - On nie chciał nas pocieszyć – powiedział Nicca. – Jest Ciemnością, srogą i przerażającą. Zaczęłam
siadać,
ale
coś
poruszyło
się
na
moim
brzuchu.
Podskoczyłam i spojrzałam w dół, zorientowałam się, że nie śniłam. Na mnie była ćma, dokładnie tam, gdzie była rana. Podparłam się na jednym łokciu i sięgnęłam ostrożnie, by dotknąć niższych skrzydeł, całych ciemnoszarych i czarnych. Poruszyła we mnie skrzydłami, jakby zirytowana dotykiem, błyskając jasną czerwienią i czernią jak krew i ciemność zamieniona w blask. Skrzydła otarły się o mój brzuch i przysięgłabym, że poczułam coś bardziej solidnego we mnie. Sięgnęłam do niej znów, do głowy z miękkimi czułkami. Nie
zareagowała,
dopóki
jej
nie
dotknęłam,
potem
poruszyła
znów
skrzydłami, ale również się lekko zaszamotała. Poczułam ruch wewnątrz mnie, ponieważ niższa część ciała ćmy była zanurzona w moim ciele. Cofnęłam palce. Ich czubki były ubrudzone kolorem ze skrzydeł, jakbym dotykała prawdziwej ćmy. - Co to, w imię Danu, jest? - Nie było takie wcześniej, Merry – powiedział Doyle. – Najpierw było jak narysowane na twojej skórze. - Masz na myśli tatuaż? – zapytałam. - Coś w tym rodzaju – odrzekł. - Jak długo będzie poruszać się w ten sposób? – zapytałam. 424
- Kilka godzin. - Mówisz, jakbyś widział coś takiego już wcześniej. - Bo widział – Nicca podparł się na łokciu, odwracając się twarzą do mnie. Miał biały kwiat na piersi i pomiędzy ramionami, lśniący przy jego brązowej skórze. Kwiat miał żółty środek i pięć płatków tuż nad skórą Nikki, ale łodyga ginęła w jego ciele. Jak ćma we mnie, kwiat był żywy, ale osadzony w jego skórze. Galen obrócił się na bok, by pokazać mi swoje prawe ramię. Tuż poniżej ramienia był motyl tak wielki, że zajmował większość jego ramienia. Motyle skrzydła w żółto- czarne paski wyginały się dookoła ramienia mojego Galena, jakby motyl wyginał się, delikatnie i niespiesznie, jakby karmił się jakimś słodkim kwiatowym nektarem. - Nie wydaje się obawiać tego, że jest uwięziony – powiedział. Spojrzałam w dół, na ćmę w moim własnym ciele. - Nie, powinny panikować, starać się uwolnić. Dlaczego nie robią tak? - Nie są prawdziwe – powiedział Doyle. - Są prawdziwe – powiedział Nicca. Doyle skrzywił się, potem lekko skinął głową. - Może „prawdziwe” to nie jest właściwe słowo. Nie są wolnymi zwierzętami, które opłakiwałyby swoją niewolę. Dotknęłam skrzydeł ćmy, które zatrzepotały. Zostawcie mnie samą, mówiła to tak jasno, jak tylko było można. Uczycie, że coś żywego wiło się we mnie, sprawiło, że mój brzuch zakołysał się niespokojnie. Im bardziej dotykałam skrzydeł ćmy, tym bardziej stawała się zirytowana. Położyłam się z powrotem na poduszce, zamykając oczy i oddychając spokojnie, starając się zapanować nad tym uczuciem. - Czujesz nogi wewnątrz ciebie? – Głos Galena nie brzmiał bardziej szczęśliwie, niż czuł się mój brzuch. - Tak – powiedziałam. 425
- To nie jest miłe uczucie – odrzekł. Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego twarz. Wyglądała trochę bardziej zielono niż zazwyczaj. - Przestańcie ich dotykać, to nie będą się szamotać – powiedział Rhys. Spojrzałam na czerń, czerwień i szarość, nawet biel, która była rozsmarowana na moich palcach. - Czym są te rzeczy? - Na początku były tatuażami – powiedział Doyle – znakami mocy. Spojrzałam na niego. - Masz ma myśli takie tatuaże, jakie kiedyś mieli sidhe? To było bardziej jak symbol urodzenia, prawda? - Niektórzy rodzili się z tymi znakami, ale wielu nie. - Większość z nas zdobywało znak, kiedy doszli do swoich mocy w okresie dojrzewania, czy nawet jako dorośli – odezwał się Rhys. - Pamiętam, że mój ojciec mówił mi, że te tatuaże były czymś, co nasi ludzie malowali sobie przed walką. Znak, że ich bóstwa chronią ich. - Kiedyś, dawno temu – powiedział Doyle – znaki na ciałach chroniły naszych zwolenników. Chroniły ich lepiej niż jakakolwiek zbroja, przez nie przywoływali moc sidhe. Zorientowałam się, że Doyle mówi do mnie z rezerwą i formalnie. Czy to obecność Ivi’ego sprawiała, że zachował dystans, czy coś się stało? - Byliśmy ich bogami – powiedział Rhys. - Nie byliśmy bogami – powiedział Doyle, jego głos obniżył się z gniewu. –
Myśleliśmy, że jesteśmy bogami, ale kiedy sami bogowie minęli,
nauczyliśmy się, że jest inaczej. – Spojrzał w ciemność, jakby widział tam rzeczy, które zdarzyły się dawno temu i bardzo daleko. – Rozbierali się do walki, malowali na sobie nasze symbole, ale zostali wyrżnięci, ponieważ nie mieliśmy już mocy, by ich chronić.
426
- Celtowie byli bardzo uparci – powiedział w humorem Ivi. – Malowali się na długo po tym, jak nasze symbole przestały działać. - Myśleli, że zrobili coś, co sprawiło, że stali się niegodni – odrzekł Doyle - więc starali się znów stać godni. – Odwrócił się, pokazując mi tylko warkocz spływający w dół jego czarnej peleryny. – My byliśmy jedynymi, którzy byli niegodni. - Macie rację, tak było – powiedziałam. – Dlaczego Doyle tak się szarpie? Co przeoczyłam? - Dąsa się – odpowiedział Rhys. Doyle odwrócił tylko głowę, rzucając Rhysowi spojrzenie, które sprawiało, że większość ludzi ucieka krzycząc. - Nie dąsam się. Rhys uśmiechnął się do niego. - Tak, dąsasz. Dąsasz się, ponieważ znaki mocy są na ciałach Galena i Nikki, a nie na twoim. Dwoje z tych, którzy nigdy nie mieli tatuaży, są pierwszymi, którzy je mają, a my nie. – Jego uśmiech opadł, kiedy kończył. - Nie pamiętam, żeby mówiono o tym, że otrzymanie znaku tak boli. Myślałam, że się po prostu pojawiają. - Czasami tak - powiedział Rhys – ale dla tych pierwszych, którzy je dostali, to było krwawe i bolało jak cholera. Cała nasza trójka zgodziła się. - A ty byłeś jednym z pierwszych, którzy otrzymali znak? – zapytał Doyle patrząc na niego, już nie wyglądający na złego. Rhys skinął głową. - Cromm Cruach jest ostatnim z moich imion, nie pierwszym, Doyle. Potem Doyle zapytał o coś, co było bardzo niepodobne do sidhe, bardzo wulgarne. - Kim byłeś, zanim stałeś się Cromm Cruach?
427
Najstarsi sidhe nigdy nikogo o to nie pytają. Przypomnienie utraconej chwały bywało bolesne. - Ciemności, powinieneś wiedzieć lepiej, a nie pytać – odrzekł Rhys. Doyle ukłonił się. - Przepraszam, wybacz mi. Tylko… - westchnął sfrustrowany – widzę, jak moc jest dawana każdemu, ale ja zostaję, kim byłem. - Jesteś zazdrosny? – zapytał Rhys. Doyle zgarbił się w swojej pelerynie, potem skinął głową. - Wierzę, że tak. Nie tylko o Merry, ale również o magię – wydawało się, że powiedzenie tego na głos sprawiło, że poczuł się lepiej, czy też rozjaśniło mu w głowie. Otrząsnął się jak pies wychodzący z wody i odwrócił swoją spokojniejszą twarz do mnie. - Większość tatuaży była jak moje skrzydła. Pojawiały się przy narodzinach – powiedział Nicca. To stwierdzenie sprawiło, że odwróciłam się do niego, ponieważ wiedziałam, co przeoczyłam. - Gdzie są twoje skrzydła? Przeturlał się i pozwolił mi zobaczyć. Spodziewałam się, że to będzie tatuaż, jaki zawsze miał na plecach, ale tak nie było. Unosiły się nad jego plecami jak kwiat, rzeczywiste i możliwe do dotknięcia, ale leżące teraz płasko, jakby stawały się znów tatuażem, jakim kiedyś były. - Stają się znów tatuażem? – zapytałam. - Może – powiedział Rhys. - Nie wiedzą – odrzekł Nicca. - Wy dwaj byliście świadomi dłużej niż ja? - Nie – odpowiedział Galen – ale nie odpłynęliśmy tak szybko. Pochyliłam się, bardzo ostrożnie opierając się o zagłówek. Ćma zatrzepotała skrzydłami, nagle błyskając kolorami, potem wracając do czarni
428
i szarości wierzchnich skrzydeł. Ćma wstęgówka, kiedy odpoczywała, próbowała wtopić się w skórę. To nie była wina ćmy, uwięzionej w bieli mojej skóry, to było bardzo widoczne. Uczucie było wystarczające zniechęcające, że ćma poruszyła się troszeczkę. Jednym z moich nowych życiowych celów było nie bać się tego. Nie chciałam czuć, że się szamoce. Bardzo bałam się, że jeżeli będzie się dalej szamotać, to się zupełnie pochoruję. Skoro księżniczka nie powinna pokazywać strachu, to mdłości są na pewno niedozwolone. Zbyt nieprzyzwoite. Doyle wydawał się rozumieć mój kłopot, ponieważ pomógł mi podeprzeć się poduszką pod plecami i głową, więc mogłam usiąść i widzieć pokój bez wyginania brzucha. - Jak Royal i pozostali? – zapytałam. - Twoje krwawe motyle są zdrowe, chociaż on jest jedynym, który nie odszedł nawet na tyle, żeby oczyścić się z krwi. Nalega by zostać i zobaczyć cię, kiedy poczujesz się lepiej. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. - Jest tutaj? - Na zewnątrz, przy drzwiach, z Adairem i Hawthornem. Ivi odjął ramionami słupek łóżka, pokazując jasną linię ciała. Zdałam sobie sprawę, że może być nagi, po tym jak dał mi swoją pelerynę, ale nie zauważyłam tego, kiedy pokój był pełen krwi i ciał. - Nazywa cię swoją białą i czerwoną boginią. – Ivi potrafił równocześnie zrobić z tego żart, jak i powiedzieć to tak, że nie było wcale śmieszne. Uśmiech z poważnymi oczami. - Nie jestem niczyją boginią – powiedziałam. - No nie wiem – odrzekł Ivi, owijając się bardziej dookoła słupka tak, że tylko drewno nie pozwalało mi zobaczyć go całego. – My sidhe, byliśmy uwielbiani za mniejsze czyny. - Dawno temu – powiedział Doyle – i daleko stąd. Ivi wzruszył ramionami. 429
- Byliśmy na ziemi faerie i jesteśmy na ziemi faerie teraz. To nie tak daleko, Ciemności. - Gdzie są pozostali? – zapytałam. - Kitto, Mróz i kilku innych poszli przynieść jedzenie dla nas wszystkich – powiedział Doyle. - Polecenie Galena, by nikt nie chodził nigdzie sam, było mądre – dodał Rhys –więc nową zasadą jest to, że trzymamy się cały czas przynajmniej trójką. - Nie mamy na to wystarczająco ludzi – powiedziałam. - Teraz mamy – odrzekł Rhys. Wykrzywiłam się do niego. - Nie rozumiem. - Królowa zgodziła się, że potrzebujesz więcej, niż tylko zielonych mężczyzn – powiedział. - Dlaczego więc pokój jest tak pusty? – zapytałam. - Nie jesteśmy wystarczającym towarzystwem? – zapytał Galen. Uśmiechnęłam się do niego. - To nie o to chodzi, po prostu jeżeli wszyscy są tutaj, wiem, że jesteście bezpieczni. - Dlaczego my dostaliśmy skrzydlate owady, a Nicca kwiat? – zapytał Galen. - Już ma skrzydła – odrzekł Rhys. Poruszył się, kiedy to mówił i zobaczyłam jakiś błysk pod peleryną. - Czy to temblak? – zapytałam. Rozchylił pelerynę, jego prawe ramię było na temblaku. - Co się stało?
430
- Po pierwsze odkryliśmy, że czas płynie dziwnie tylko dla nas. Poza naszym kopcem faerie czas wlecze się tak powoli, że policja prawdopodobnie jeszcze nie dotarła z powrotem do swojego laboratorium. - Przejdź do części, w której zostałeś ranny – powiedziałam. - Kiedy wracaliśmy, trzech Seelie zawołało, byśmy się zatrzymali i porozmawiali z nimi. - Nie powiedzieli tego, nie w ten sposób - odrzekł Nicca. Galen zgodził się. - To by było zbyt uprzejme dla nich. Leżał na boku, podparty na jednym łokciu, trzymając ostrożnie swoje ramię, więc jego motyl nie niepokoił się. Rhys wyszczerzył się do nich. - Okay, zawołali do nas byśmy się zatrzymali i chcieli wyraźnie rozmawiać ze mną – jego uśmiech opadł na krańcach. – Zostałem oskarżony. To była moja wina, że zaskoczyli nas nieprzygotowanymi do obrony – spojrzał na Doyle’a. – Jeden z mężczyzn chciał mnie zabić. - Zabić? – zapytałam. - Używali hartowanej stali. - Żartujesz – powiedział Galen, Rhys oparł się plecami wygodniej o brzeg łóżka i potrząsnął głową. Wyglądał okrutnie. - Nie spodziewaliśmy się tego. - Nie wiń się za to, Rhys – powiedział Doyle. – Jeden dwór atakuje drugi hartowaną stalą. To jest zarezerwowane na wojnę, a my nie mamy wojny. - Jeszcze nie – powiedział. - Dlaczego uważasz, że jeszcze nie? – zapytał Galen. - Czy to stal zraniła cię w ramię? – zapytałam. 431
Najpierw odpowiedział na moje pytanie. - Jeden z nich mnie zaatakował. Byliśmy trzech na trzech, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to nie tyle trochę zabawy, zanim nie zaczęli uderzać na poważnie – potrząsnął głową. - Gdybyśmy ich nie zaskoczyli, byłoby gorzej. - W jaki sposób zaskoczyli? – zapytałam. - Użyłem na nim dotyku śmierci, ale zrobił coś, by się ochronić. Całe moje ramię jest sparaliżowane. To dobrze, że mamy tak wielu uzdrowicieli w pokoju. Uzdrowili moje rany od miecza i topora, ale moje ramię… złożyli mi temblak i kazali czekać. W końcu mogę coś poczuć, przeważnie szpilki i igły, ale jestem szczęśliwy, że cokolwiek czuję. - Co się stało z tym Seelie, który cię zauroczył? – zapytał Nicca. - Odciągnęli go nieprzytomnego. Będzie nieprzytomny dzień, najwyżej dwa. - Dlaczego to go nie zabiło? – zapytałam. - Gobliny nie mają swojej własnej magii, sidhe tak – powiedział jakby to wszystko wyjaśniało. - Podali jakiś powód, dla którego starali się cię zabić? – zapytał Galen. Znów westchnął. - Jedna z dam z ich rodziny królewskiej oskarżyła mnie i dwóch innych o zgwałcenie jej. - Co? – usiadłam zbyt gwałtownie, powstrzymując się w połowie ruchu, by nie zmiażdżyć ćmy. - Oszalała? – zapytał Galen. - Nie wiem – powiedział Rhys - ale brali to poważnie. - Kogo jeszcze oskarżyła? – zapytałam. - Mnie, Galena, Abloeca. - Dlaczego?
432
- Tego nie wiemy – powiedział Doyle – ale wątpię, by ta dama wystąpiła z takim bezsensownym oskarżeniem w własnej woli. - Taranis? – zapytałam. - Nie wypowiadaj jego imienia – odrzekł Rhys - tak na wszelki wypadek, wolałbym raczej nie zostać podsłuchany. - Nie wierzę, że może słyszeć tylko dlatego, że zostało wymienione jego imię – odrzekł Doyle. - Pocieszasz mnie – stwierdził Rhys. Doyle przytaknął. - Bardzo dobrze. Tak, wierzę, że to on stoi za naszymi nowymi problemami. - Ale dlaczego? Co ma nadzieję osiągnąć? – zapytałam. - Dowiemy się wkrótce, kiedy dobierze się do naszej trójki. - Co masz na myśli? – zapytałam. - Królowa zażądała twojej obecności przy jej boku, kiedy będzie kontaktować się z Taranisem, na temat tej najnowszej zniewagi. - Ludzie Taranisa wydawali się myśleć, że pozwolimy się im aresztować – powiedział Rhys. – Że wydamy się na sprawiedliwość Seelie – zaśmiał się, ale był to gorzki śmiech. – Sprawiedliwość? Dla Unseelie na Dworze Seelie? No proszę. - Nadal wierzą, że po dołączeniu do naszego dworu staje się zdeformowanym i potwornym – powiedział Doyle. - Nigdy tego nie rozumiałem – powiedział Galen. – Patrzą na nas i widzą, że wyglądamy tak jak oni. - Wierzą, że ukrywamy nasze deformacje pod ubraniami – odrzekł Doyle. Galen podniósł brew.
433
-
Królowa wiele razy rozmawiała przez lustro pokryta nagimi
strażnikami. Każdy, kto ma oczy, może zobaczyć, że każdy cal ciała strażników jest piękny. - Ach, to tylko złudzenie złych Unseelie – wtrącił się Rhys. – Zrozum mój młody zielony przyjacielu, że jedyne co sprawia, że Seelie sidhe wybierają wygnanie pomiędzy ludzi, zamiast dołączenia do naszego dworu, to wiara, absolutna wiara, że życie w ciemności uszkadza nas. Że stajemy się wynaturzeni i poskręcani. Większość z nich wierzy, że mamy ogony, kopyta i monstrualne penisy. - No cóż, są wielkie – powiedziałam, ale jedno spojrzenie na twarz Rhysa sprawiło, że przestałam żartować. - Oni nie uważają, że są wielkie, Merry, mają na myśli ohydne i przerażające. Przedstawiają nas jako potwory, ponieważ Seelie naprawdę zawsze wierzyli, że jesteśmy tacy – wzruszył ramionami – Myślę, że niektórzy z nich pogodziliby się z mniejszymi bzdurami niż to. Powinni mieć jakieś miejsce do życia pomiędzy ludźmi. - Boją się Andais – powiedział Doyle – a ona podsyca ten strach, rozmawiając przez lustro w trakcie orgii i krwawych zabaw. - Rozmawiałam z królem przez lustro, Doyle – powiedziałam. – Teraz wiem, że dotyk ciała strażników pomaga oprzeć się i utrzymać jego moc na dystans. Myślę, że tortury pomagają królowej tak samo jak seks. Doyle skinął głową. - Tak, to jest sposób, by utrzymać jego moc od przytłoczenia kogoś. -
Nigdy
nie
byłam
przy
rozmowie
pomiędzy
monarchami
–
powiedziałam - czy to jest takie przerażające jak się wydaje? - Raczej niepokojące – odrzekł Rhys – bardziej niż przerażające. - Jak niepokojące? – zapytałam. - Król będzie próbował za pomocą swojej magii zauroczyć i przekonać nas, włączając naszą królową. Ona będzie wykorzystywać swoje piękno aby
434
sprawić, by jej pożądał. Będzie również wykorzystywać tych wokół siebie, by rozproszyć zarówno jego, jak i jego magię. - Musimy przypomnieć jej, by nie eksponować naszych nowych przyjaciół – powiedział Rhys. - Masz na myśli… - wskazałam na ćmę. Skinął głową. - Nie spodoba mu się, że my je mamy, a jego ludzie nie. - Królowa to widziała? - Była tutaj i widziała, co tylko było do zobaczenia – powiedział Doyle. - Dlaczego to zabrzmiało złowieszczo? - Była podekscytowana – powiedział Rhys, jego głos był bardzo suchy. - Coś przegapiliśmy? - Ciesz się, że przegapiliście – powiedział. Doyle skinął głową. - Nie bądź zaskoczona, jeżeli twoja ciotka zasugeruje, żebyś przyszła do jej łóżka którejś nocy – zmarszczył brwi. – Chociaż co dziwne, uchyliła swój zakaz o Nicce i Biddy. Mogą mieć seks, kiedy tylko Nicca poczuje się lepiej. Była bardzo uradowana tym wszystkim. Ściana i drzwi eksplodowały. Oczarowane krwawe motyle. Sucha sadzawka. Wszystko to wygląda, że to… - Ekscytuje ją – dokończył Rhys. Zadrżałam, a ćma poruszyła skrzydłami, jakby czuła moją nerwowość. To sprawiło, że jej ciało znów poruszyło się w mojej skórze. Mogłam poczuć jej nogi w moim ciele. Przełknęłam ciężko, by powstrzymać mój brzuch, żeby nie był ze mnie niezadowolony. - Znów się poruszyła? – zapytał Galen. Skinęłam głową. - Nie podoba mi się uczucie, kiedy nogi poruszają się wewnątrz mojego ciała. 435
Znów skinęłam głową. - Nie martw się - powiedział Rhys - nie będzie tak zawsze. Drzwi otwarły się i Adair odsunął przyłbicę w swoim hełmie, by odezwać się. - Jest jedzenie, Doyle – spojrzał na mnie i dodał. – Dobrze widzieć cię przebudzoną, Księżniczko. - Dobrze się obudzić – zmarszczyłam brwi, rozglądając się po pokoju. – Chociaż byłoby miło, gdyby było tu trochę jaśniej. Światło, które było wszędzie i nigdzie w większej części kopca, przeniknęło do pokoju. - No, no, no – powiedział Rhys. - Co? – zapytałam. - Kiedy światło zgasło w twoim pokoju, cały kopiec pogrążył się w ciemności – powiedział Doyle. - Nic, co zrobiliśmy, nie przywróciło światła z powrotem - dodał Rhys. Przełknęłam grudkę, która nagle utkwiła mi w gardle. - Aż… - Aż zażyczyłaś sobie więcej światła – powiedział Rhys. – Aha, królowa ma mieszane uczucia, jeżeli chodzi o nowe przywiązanie, jakim darzy cię kopiec. - Jak bardzo mieszane? - zapytałam. - Jest szczęśliwa, że jesteś tak pełna mocy, ale wkurzona, że kopiec jej już nie słucha. Oblizałam suche wargi. - Dość o tym, aż nie zjedzą – Doyle zawołał żeby przynieśli jedzenie. Kitto wszedł z tacą, a inni szli za nim z napojami. Mróz wszedł jako pierwszy ze strażników, który niósł tylko broń. Spojrzał na mnie i obdarował mnie uśmiechem, który wydawał się być zarezerwowany tylko dla mnie. Jeżeli
436
podzielał jakąś niepewność Doyle’a co do nowych „tatuaży” mocy, nie okazał tego. Może po prostu z ulgą przyjął, że się wreszcie obudziłam. Może mniej martwił się o moc, niż Doyle. Lub może po prostu nie rozumiałam moich dwóch mężczyzn, jak mi się wydawało. Ja, nierozumiejąca mężczyzn mojego życia? W to wierzę.
437
Rozdział 37
Gulasz był z grubymi kawałkami wołowiny, sos ciemny i ciężki z słabym mięsistym posmakiem równoważonym przez słodycz cebuli. Maggie May znała moje ulubione dania, a to było na liście, zanim mój tata i ja zostawiliśmy faerie dla świata ludzi, kiedy miałam sześć lat. Moje oczy stały się gorące, a gardło ścisnęło się. To był taki gulasz, jaki był zawsze, to było miłe, że coś się nie zmieniło, coś było takie same, jakie było zawsze. - Merry – odezwał się Galen? – płaczesz? Potrząsnęłam głową, a potem potwierdziłam. Owinął swoje wolne od motyla ramię dookoła moich ramion, przytulając mnie. To musiało być za dużo, bo ćma na moim brzuchu zatrzepotała gorączkowo, uczucie szarpaniny w mojej skórze sprawiło, że dobry gulasz przetoczył się niepokojąco. Usiadłam bardzo prosto. Miałam prawidłową postawę, ale dopóki ćma nie stanie się prawdziwym tatuażem, żadnego załamania. - Jesteś ranna? – zapytał Doyle. Potrząsnęłam głową. - Wzdrygnęłaś się – powiedział. - Ćma nie lubi, kiedy się garbię – powiedziałam. Mój głos był bardziej spokojny, niż moje oczy. W moim głosie nie słychać było płaczu, ani trochę. Kitto przesunął się koło stołu, podniósł palce do mojej twarzy. Odsunął je z łzą lśniącą na czubku palca. Podniósł ją do ust i zlizał. Uśmiechnęłam się, a łzy poleciały szybciej, jakby to, że miałam nieruchomą twarz, powstrzymywało łzy od spłynięcia. - Gulasz to jedno z moich ulubionych dań, to się nie zmieniło. Wszystko inne się zmienia, a ja nie jestem już dłużej pewna, czy wszystkie zmiany są dobre.
438
Pochyliłam się do ciepła ciała Galena i spojrzałam na pozostałych. Nagle wiedziałam, czego chcę. - Pocałuj mnie – powiedziałam. - Do kogo mówisz? – zapytał Mróz. - Do was wszystkich. Galen pochylił się do mnie, a ja uniosłam twarz na jego spotkanie. Jego wargi dotknęły moich, a moje ciało przesunęło się do niego, jakby miało własną wolę. Przesunęłam rękami po jego ciele, uścisnęliśmy się podczas pocałunku. Moje ręce odkrywały go całego, nie jak przy grze wstępnej, ale dlatego, że już dwukrotnie podczas jednego dnia myślałam, że ciemność zabierze jedno z nas i nigdy nie będziemy przytulać się do siebie, nie po tej stronie grobu. Całowaliśmy się, a gdy jego ręce dotykały mnie mocno, ale delikatnie, łzy płynęły mi szybciej. Galen pierwszy przerwał pocałunek, ale ścisnął mnie mocniej. - Merry, Merry nie płacz – powiedział. - Pozwól jej płakać – wtrącił Rhys. – To, że kobieta leje łzy nad tobą, to nie jest nic złego – podszedł do mnie, nadal siedziałam przy brzegu łóżka. Objął moją twarz swoją zdrową ręką. – Czy któraś z tych łez jest dla mnie? Skinęłam głową bez słowa i dotknęłam jego ramienia na temblaku. Zacisnął lekko palce. - Uzdrowi się. Znów przytaknęłam. - Wysłałam cię na śnieg i nawet nie powiedziałam ci do widzenia. Skrzywił się, w jego zdrowym oku widać było zakłopotanie. - Nie kochasz mnie wystarczająco, by wylewać łzy nad myślą, że utracilibyśmy nasze ostatnie pożegnanie – otarł nowe łzy ręką, nadal skrzywiony.
439
Patrzyłam na jego twarz, na blizny, które ukradły mu oko na długo, zanim się urodziłam. Śledziłam linię tych znaków na jego skórze. Położyłam dłoń na drugiej stronie jego ramion i przyciągnęłam go bliżej siebie, aż mogłam złożyć pocałunek na gładkości blizn, gdzie powinno być jego oko. Myśl, że miał rację, że nie kochałam go tak bardzo, sprawiła, że zapłakałam mocniej, chociaż nie byłam pewna dlaczego. Po prostu wydawało mi się to złe. Złe, że wysłałam go w ciemność i zimno, a nie dbałam wystarczająco, by się z nim pożegnać. Jeżeli ktoś zamierza umrzeć dla ciebie, powinno się o niego dbać, prawda? Czy cokolwiek jest ważniejsze niż to? Przesunęłam twarz wystarczająco, by pocałować go delikatnie w wargi. Przyjął ten pocałunek ze zdziwionym westchnieniem, więc nawet kiedy się całowaliśmy, jego ciało było sztywne i zakłopotane. Chwyciłam rękami za jego marynarkę i pociągnęłam go w dół, zmuszając go, by podparł się jedną ręką o łóżko. Całowałam go, jakbym chciała dostać się do jego środka. Odpowiedział mi dotykiem swoich warg na moich rozgorączkowanych ustach. Pozwolił mi pociągnąć się na łóżko, chociaż było mu niewygodnie z jednym ramieniem na temblaku. Jego ciało przycisnęło się do mnie, ale jego ubrania przeszkadzały mi. Chciałam nagiego ciała. Potrzebowałam poczuć jego nagość przy mnie. Żebym uwierzyła, że jest prawdziwy i cały. Że to dla niego było w porządku, że jest trzecim w hierarchii dowodzenia. Że nie jest moją największą miłością, a nadal ryzykuje dla mnie życie. Chciałam przytrzymać go i powiedzieć mu, że jest mi przykro, że w moim sercu nie ma wystarczająco miejsca dla każdego, a najbardziej przykro mi jest, że mógł zginąć tam w ciemności i zimnie, a my o tym nie wiedzielibyśmy. Że ja nie wiedziałabym. Bogini ostrzegła mnie, żebym ochroniła Galena i Barinthusa. Ale było tak, jakby Rhys nie był wystarczająco ważny dla niej, by marnowała moc. Nigdy nie będę już w stanie wysłać go gdziekolwiek, bez zastanawiania się, czy nie wysyłam go na śmierć. Wyciągnęłam koszulę z jego spodni. Chciałam go dotknąć. Chciałam powiedzieć mu rękami i moim ciałem, że coś dla mnie znaczy. To, że go dostrzegam. Że nigdy nie chciałam by zginął w ciemności, gdzie nie mogłabym go znaleźć. 440
Podparł się na swoim zdrowym ramieniu, więc mogłam wysunąć mu koszulę. Chciałam przesunąć rękami po jego jasnej skórze, ale Rhys opuścił się na moje ciało chciwie przyciskając swoje usta do moich. Zapomniałam o ćmie. Zapomniałam o wszystkim poza dotykiem jego ciała przyciśniętego do mojego. Ból, ostry i nagły jak cienkie igiełki przeszył skórę na moim brzuchu. Rhys zaklął, odsunął się ode mnie, jakby coś go ugryzło, a może naprawdę tak było. Klęknął i pokazał brzuch. Zobaczyłam krwawą wersję ćmy na moim brzuchu. Dotknął jej, była płaska, jednowymiarowa. Skóra dokoła konturu i kolorów była czerwona, opuchnięta i obrzmiała, ale mogłam zobaczyć wizerunek ćmy na jego brzuchu. Inni mężczyźni tłoczyli się w kręgu. - To nie to samo, co my mamy, prawda? - Nie – Doyle dotknął jej bardzo delikatnie, ale nawet to sprawiło, ze Rhys wzdrygnął się. - Au – powiedział Rhys. Doyle uśmiechnął się. - Albo ćma nie lubi, jak się ją miażdży, albo… - Tak – odrzekł Mróz. - To nie może być – powiedział Hawthorne. - To nie może być co? – zapytał Galen. - Wezwanie – Doyle wyciągał swoją czarną koszulkę ze spodni. Zapatrzyłam się na niego, ponieważ nigdy nie ściągał koszulki bez odpięcia najpierw pasków swojej kabury. Przeciągnął koszulkę przez głowę tak, że leżała na jego ramionach, nadal zakrywając ręce, ale zostawiając obrażoną pierś i brzuch. - Co to jest wezwanie? – zapytałam. - O czym myślałaś, zanim pocałowałaś Rhysa? – zapytał. 441
- Że nie chcę by szedł sam w ciemność, gdzie nie mogę go odnaleźć. Rhys ześlizgnął się z łóżka, poruszając się, jakby był ranny, ale używał dwóch rąk. Zauważył to również, ponieważ wyciągnął rękę z temblaka i poruszał palcami. - Zdrowa – spojrzał w dół na ranę na brzuchu, potem na mnie. – Zawsze potępiałem pary, które robią sobie dopasowane tatuaże – starał się zrobić z tego żart, ale wyraz jego twarzy nie pasował do lekkości w słowach. Dotknęłam
ćmy
we
mnie,
ale
nadal
trzepotała
skrzydłami,
zdenerwowana dotykiem. - Moja nadal żyje. Doyle przeczołgał się przez łóżko, ale odsunęłam się od niego. - Wyjaśnij, Doyle. Wyciągnęłam rękę nie dotykając go, ale gotowa, by przytrzymać go z daleka od mojego ciała. - Może być, że twój znak mocy po prostu uderzył zirytowany. Mogą robić coś takiego – był teraz nade mną, na czworaka, więc jego ciało otaczało moje, ale mnie nie dotykał. – Ale jeżeli to jest wezwanie, wtedy ten znak może umożliwić ci zrobienie tego, co sobie życzysz. Będziesz zdolna znaleźć Rhysa w ciemności i świetle. Będziesz musiała tylko pomyśleć o nim, a znak doprowadzi cię do niego. Niektóre z nich mogą ostrzec posiadacza znaku, jeżeli jeden z nich jest w niebezpieczeństwie, lub jest ranny. - Prawdziwe wezwanie może robić wiele rzeczy – powiedział Mróz. - Pomiędzy nami nie było prawdziwego wezwania od wieków – dodał Hawthorne. - Jak możesz wątpić. – Powiedział Adair, ściągnął swój hełm, więc mogłam widzieć go uśmiechniętego. Wyglądał na bardzo pewnego. – Ona jest naszym ameraudur. Doyle zaczął opuszczać się na mnie, ale zagrodziłam mu drogę ręką. Miałam więcej pytań, zanim będziemy kontynuować nasz mały eksperyment. W chwili, kiedy moja ręka dotknęła jego nagiej piersi, poczułam ból ostry i 442
nagły. Ale to nie moją ręka była ranna, tylko moja pierś, dokładnie tam, gdzie dotknęłam Doyle’a. Krew spłynęła w dół jego piersi, tuż poniżej srebrnego kolczyka w sutku. Poza napięciem dookoła oczu, nie zareagował na ból. - To odpowiada na jedno pytanie – Nicca przesunął się na odległy kraniec łóżka, rozkładając się z pozornie idealną beztroską. –To nie tak, że znak nie chce być dotykany. Doyle pochylił się, dając mi szybkiego całusa. Nic nie bolało. Dopiero kiedy rozluźniłam mięśnie ramion, zorientowałam się, jakie były napięte. Uśmiechnął się patrząc na mnie w dół, szybki błysk na jego ciemnej twarzy. - Mówiłaś, że chcesz pocałunku. - Dlaczego to cię tak cieszy? To cholernie boli. Uśmiech opadł. - Nigdy nie cieszyłem się z powodu twojego bólu, Meredith, ale to, że nas znakujesz, to coś cudownego. - Dlaczego? – zapytałam. - To oznacza, że masz moc – Rhys nie wyglądał na zadowolonego. – Kiedyś ja znakowałem innych, ale kiedy wstąpiłem na służbę do królowej, ona oznakowała mnie. Potem nawet to zaniknęło i nie było więcej znaków, nie takich jak ten – przejechał palcami po swojej wypukłej i zaczerwienionej skórze. - Chcesz to zabandażować? – Odezwała się Hafwyn spokojnym głosem. - Tak, dopóki się nie wyleczy – powiedział Doyle i ześlizgnął się z łóżka. - Królowa będzie zadowolona, ale inni nie – powiedział Hawthorne. – Są tutaj tacy, którzy zawsze wierzyli, że znak był oznaką służebności do kogoś potężniejszego niż on sam. Znak mówi jasno, że ta osoba jest naszym panem. Spojrzałam na niego nadal ubranego w pancerz, z hełmem na głowie. 443
- Czy tak to odbierasz? - Kiedyś tak robiłem – powiedział. Mróz ściągnął rękaw marynarki obnażając nagie przedramię. - Jeżeli znak działa jak powinien, to ważne, by można było go widzieć. Będzie przekazywał wiadomości między nami, ostrzeżenia. Uwielbiam przytulać się do ciebie, ale wolałbym raczej, by znak był na mojej ręce, gdzie łatwo mogę go zobaczyć. Doyle westchnął. - Wygodniejsze niż na piersi. Nie pomyślałem. - Zamroczyło cię jej piękno i obietnica mocy. Doyle znów westchnął. - Tak. Mróz wyciągnął do mnie swoje ramię. Usiadłam ostrożnie, nadal nie chcąc, żeby ćma się szamotała. - Dlaczego to mnie boli za każdym razem? To nie na mojej skórze pojawia się znak. - Ty już nosisz znak – powiedział Mróz - a jeżeli chodzi o ból – uśmiechnął się do mnie delikatnie, jego oczy były pełne wiedzy, której nie miałam. – Merry, powinnaś już wiedzieć, że żadna moc nie przychodzi bez ceny. Chciałam się sprzeczać, ale nie mogłam. Miał rację. Spojrzałam na jego oczekujące, blade, muskularne ramię. Wzięłam głęboki wdech i przyłożyłam do niego rękę. Jego oddech zasyczał między zaciśniętymi zębami. Przez chwilę nie wydałam żadnego dźwięku, potem ciężko złapałam oddech. Spojrzałam na Galena i Niccę, leżących nadal na łóżku. - Jeżeli cała nasza trójka ma znak, co się stanie jeżeli dotkniemy się nawzajem?
444
- Może nie sprawdzajmy tego dzisiejszej nocy – wtrącił się Doyle. – Nie wiem, czy to zadziałałoby pomiędzy waszą trójką jak powinno, kiedy znaki są tak… świeże. Kitto stanął obok Mroza. - Z chęcią będę nosił twój symbol, Merry. Musiałam się do niego uśmiechnąć. Jeżeli znak naprawdę mógł wyśledzić jednego z nas, nie chciałam, by opuściło to Kitto. - Proszę więc twoje ramię. Tak ufnie wyciągnął je do mnie. Położyłam rękę na jego ramieniu. Zasyczał jak rozzłoszczony kot, ale jej nie szarpnął. Kiedy odsunęłam rękę, na jego skórze była krwawa ćma. Dotknęłam mojego własnego ramienia, które bolało. - Przy następnym zmienimy ramię, dobrze? - A kto będzie następny? – zapytał Ivi. – Nic osobistego księżniczko, ale umawiałem się na seks, a nie niewolnictwo. Skrzywiłam się. - Co masz na myśli mówiąc „niewolnictwo”? - Znak oznacza, że jesteśmy twoimi ludźmi – powiedział Doyle. – To dowód, że Bogini wybrała nas dla ciebie. - Czy to oznacza, że nie zadziała z każdym? – zapytałam. Potrząsnął głową. - Tylko z tym, kto naprawdę chce być twój. -Możesz zdefiniować „mój”? – poprosiłam. Doyle zmarszczył brwi. - Nie jestem pewien, prawdę mówiąc, jak to zdefiniować. Czasami wojownik może przyjść tylko wtedy, kiedy go potrzebujesz i może złożyć przysięgę. Czasami to tylko obserwator, ale jest dokładnie tym, kogo potrzebujesz, by powiodło się to, cokolwiek rozpoczynasz. 445
- Znaki zaczynają wybierać ludzi, kiedy bardzo tego potrzeba – powiedział Rhys. - Ale raz oznaczony, nie możesz zrezygnować – dodał Hawthorne. - Królewskie znaki zanikły – powiedziałam. - Lepiej nie mów tego – powiedział Rhys - nie poza tym pokojem. - Chętnie złożę przysięgę księżniczce – powiedział Adair. Położył swój hełm na stoliku obok i zaczął odczepiać pancerz z rąk i ramienia. Mróz podszedł, by mu pomóc. Łatwiej było ściągnąć pancerz z czyjąś pomocą. Przycisnęłam rękę do nagiego przedramienia Adaira, ale nic się nie stało. - Cholera – powiedział Rhys. Doyle skinął głową. - By dołączyć do Andais, żeby okazać się, że jestem wart jej znaku, musiałem walczyć. - Nie wydaje mi się, by walka pomogła zdobyć znak Merry – powiedział Mróz. - Jak ważne jest, żeby oznaczyć go tej nocy? – zapytał Galen. - Królowa nadejdzie i może wmieszać się do wezwania – powiedział Mróz. - Czułbym się lepiej, gdybyśmy skończyli dzisiaj. Jeżeli położy się z Adairem, a jego skóra nadal nie przyjmie znaku, to może wezwała wszystkich, których potrzebuje, żeby wygrać. – Doyle podszedł do Adaira z drugiej strony, by pomóc mu szybciej ściągnąć pancerz. Mróz po chwili powrócił do odpinania pancerza z drugiej strony. Zaczęli pozbawiać Adaira jego pancerza, odsłaniając skórę i bieliznę, która osłaniała go od otarcia metalem. Patrzył to na jednego, to na drugiego. - Kpicie sobie ze mnie?
446
- Nie żartujemy – powiedział Doyle, a on i Mróz odpięli paski, które trzymały pancerz. Podnieśli razem i odarli go z większości zdobionego pancerza. Miał nadal obandażowany bok, gdzie Hafwyn zaoszczędziła magię i nie wyleczyła go całkowicie. - Nie dzielę się lekko Merry – powiedział Mróz. Ściągnął ostatnią część pancerza z drugiego mężczyzny. Zaczął odwijać pociętą i zakrwawioną wyściółkę. – Ale co będzie, jeżeli przegramy naszą walkę, ponieważ zabraknie nam jednego mocnego wojownika? – Potrząsnął głową wystarczająco mocno, by jego srebrne włosy zalśniły w przytłumionym świetle. – Nie mogę z powodu mojej zazdrości ryzykować jej bezpieczeństwa, lub bezpieczeństwa moich braci strażników – spojrzał w dół na swoją nadal zakrwawioną ranę na ramieniu. – Meredith jest boginią płodności, między innymi, ale głównie na tym polega jej moc. Walką nie zdobędziesz jej znaku. On i Doyle cofnęli się, zostawiając Adairowi ściągniecie ostatniej części bielizny. - Jeżeli chcesz zdobyć względy damy, zrób to – powiedział Mróz, a jego głos był prawie pusty od urazy. Naprawdę się starał. Adair spojrzał na Doyle’a po raz ostatni. - A co, jeżeli znak nadal mnie nie dotknie? - Będziesz musiał zakończyć swój długi post i upoić się naszą panią. To ona jest naszą panią. Czy będzie twoją, zobaczymy – potem cofnął się, z Mrozem u swojego boku. Galen i Nicca ześlizgnęli się z łóżka. - To wielkie łóżko – powiedział Nicca - ale za pierwszy razem powinieneś być tylko ze swoją damą. Zorientowałam się, że Biddy nie ma w pokoju. Zaczęłam pytać gdzie jest, ale Adair był obok łóżka. Był nagi. Musiał rozebrać się, kiedy patrzyłam na Niccę. Widziałam go nago wcześniej i to dopiero co. Królowa upewniła się, że spotkał mnie na dworze nie mając na sobie nic poza bronią. Andais nigdy nie była subtelna, a teraz była zdeterminowana, żebym kochała się z tak
447
wieloma bóstwami roślinnymi, jak to tylko możliwe. Nie wiedziałam, czy myślała, że ich nagość sprawi, że wszystko pójdzie szybciej, czy wierzyła, że widok ich nagości wzbudzi we mnie pożądanie. Był piękny teraz, jak był piękny wcześniej. Spodziewałam się zobaczyć pożądanie, czy w ostateczności gorliwość na jego twarzy, ale jego oczy były opuszczone, wyglądał na niechętnego. Sięgnęłam i wzięłam jego rękę. Nie odpowiedział, ani przez zaciśnięcie dłoni dookoła mojej, ani przez odepchnięcie mnie. - Adair - powiedziałam - Co się stało? - Minęło dużo czasu odkąd byłem z kobietą – znów opuścił spojrzenie. - Będzie delikatna, jeżeli tego potrzebujesz – powiedział Nicca siedząc teraz w nogach łóżka. - Lub niedelikatna – powiedział Doyle. - Będzie tym, czego pragniesz – powiedział Mróz. – To jej magia. - Tak jest, jest częścią tego, czym jest – dodał Doyle. Adair spojrzał na mężczyzn. - A czym jest? - Jest płodnością ziemi – odpowiedział Doyle. - Dzierży rękę ciała i krwi – powiedział Hawthorne. – To są ciemne moce. - Och, daj spokój, Biały Cierniu18 - powiedział Rhys. – Krew i ciało sprawiają, że zbiory rosną tak dobrze, lub lepiej, niż seks. - Nie nazywaj mnie tak – odrzekł Hawthorne. Rhys wzruszył ramionami. - Dobrze, ona jest mieszanką płodności obu dworów.
18
Gra słów w ang. Hawthorne znaczy głóg, więc Rhys nazwał go Whithethorne, co można
przetłumaczyć jako biały cierń
448
- Bogini podzieliła i oddała każdemu dworowi władzę nad różnymi obszarami płodności – stwierdził Hawthorne. - Co Bogini podzieliła by rozdzielić, może również zmienić – powiedział Doyle. Ścisnęłam rękę Adaira, to sprawiło, że obrócił się i spojrzał na mnie przestraszonym spojrzeniem, potem znów spojrzał na podłogę. - Nie zranię cię, obiecuję Odezwał się z oczami nadal wbitymi w podłogę. - Bardziej obawiam się, że to ja cię zranię. Mróz zaśmiał się. To sprawiło, że wszyscy spojrzeliśmy na niego. Potrząsnął głową. - Pamiętasz, co powiedziałem ci podczas naszej pierwszej nocy? – zapytał. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. - Tak. I pamiętam, co robiliśmy. - Nie zranisz jej Adair. Nie widziałeś, co ona i Mistral robili na korytarzu? Adair oblizał wargi, rzucił mi następne spojrzenie. - Mieliście widownię za pierwszym razem? - Ach – powiedział Mróz i spojrzał prawie delikatnie. Doyle ubrał to w słowa. - Wszyscy byliśmy tam, gdzie ty jesteś teraz. Tak długo bez dotyku kobiety. Wszyscy zastanawialiśmy się, czy zapomnieliśmy jak sprawić przyjemność komukolwiek, również sobie. – Poklepał Adaira po ramieniu. – Nie powiem, że nie poprawiliśmy się wraz z praktyką i to dość szybko. Ale poradziliśmy sobie, wszyscy z nas, z tym pierwszym razem, tak jak i tobie się uda. 449
- Myślę, że on życzy sobie mniejszej publiczności – wtrąciłam się. - Kto ma wyjść, a kto zostać? – zapytał Doyle. - Zdecydujcie, ty i Adair. To sprawił, że Adair spojrzał na mnie. - Pozwolisz mnie wybrać, kto ma zostać, a kto iść? - Większość z tych mężczyzn to moi przyjaciele i kochankowie, ale nie są tak intymnie związani z tobą. Dzisiejsza noc jest dla twojej przyjemności. - Chcę, żeby to również była twoja przyjemność. Uśmiechnęłam się do niego. - Tak jak i ja, mam na myśli, że chętnie przyjmę swoją przyjemność. Ale tej nocy chciałabym mieć ciebie i twoją przyjemność, tak jak tego pragniesz. – Usiadłam z daleka od zagłówka. – Jak chcesz mnie? Czego chcesz ode mnie? Jakie marzenie czy fantazja torturowała cię najbardziej? Czego najbardziej ci brakowało? Spojrzał na mnie, nie rzucając spojrzenie, ale patrząc mi prosto w oczy. Jego oczy zalśniły i to nie była magia. - Wszystkiego – odwrócił spojrzenie, więc nie mogłam zobaczyć łez w jego oczach. - Wszystko to przesadne zamówienie – powiedziałam – gdy niebawem będziemy czekać na wezwanie królowej. Jego ramiona zgarbiły się, troszeczkę, prawie jakbym go uderzyła. Ścisnęłam jego rękę i pociągnęłam go delikatnie na łóżko. - To przesadne zamówienie, ale zrobię, co będę w stanie. Spojrzał na mnie, a w jego oczach widać było niedowierzanie. Po prostu nie wierzył, że myślę to, co powiedziałam. Nie ufał, że nie zranię go, czy że nie oszukam, czy zagłodzę tę część jego, nad którą Andais znęcała się tak długo.
450
Klęknęłam i zmniejszyłam odległość pomiędzy nami, kładąc ręce na jego ramionach. - Pocałuj mnie, proszę. - Proszę - powiedział, podniósł oczy na mnie, lśniące od łez, ale widać było w nich złość. – Mówisz „proszę”, co to za sztuczka? - Mówię proszę, żebyś wiedział, że to nie rozkaz. Proszę o pocałunek, ponieważ go chcę, ale tylko wtedy, jeżeli chcesz mi go ofiarować. Spojrzał do tyłu na mężczyzn rozmieszczonych po pokoju. - Czy ona rozumie, co to dla nas znaczy, zostać poproszonym? Większość z nich skinęła głową. - Rozumie – powiedział Doyle. - To dlatego to robi – dodał Nicca – bo czuje nasze potrzeby. Adair odwrócił się do mnie. - Co chcesz ode mnie? - Tylko to, co zechcesz mi ofiarować – odpowiedziałam. Zbliżył się do moich ust ze szlochem, ale w chwili, kiedy nasze wargi dotknęły się, cała niepewność zniknęła. Jego usta jadły moje, jego palce wbijały się w moje ręce. Wspiął się na łóżko i zmusił mnie, żebym położyła się na plecach. Położył swoje ciało na mnie i zorientował się, jak większość z nich, że jest za wysoki na prawdziwą pozycję misjonarską. Jego ciało było ciężkie z potrzeby, ale nie tak ciężkie, by jeszcze nie urosnąć. Rósł większy, nawet w chwili, kiedy wahał się ponad mną, podpierając się ramionami. Zatrzymał się nade mną, starając się bardzo, by nie dotknąć mnie żadną częścią ciała. Przypomniałam sobie, że kiedy spotkałam go wczoraj na korytarzu, jego magia rozpoznała moją. Nawet kiedy byliśmy obok siebie w ubraniu, nasze magie drżały razem. Dzisiejszej nocy jego ciało było zimne. Jego ręka było ciepła w mojej. Był pod napięciem jak żaden mężczyzna, ale jego magia wydawała się zamknięta.
451
Spojrzałam w dół na całe jego ciało, na jego skórę w kolorze słonecznego światła przybijającego się przez liście, tego cudownego odcienia złota, jakiego nie ma żadna ludzka opalenizna. Sidhe nazywają taką skórę pocałowaną przez słońce i rzeczywiście była pocałowana przez słońce. Wróciłam spojrzeniem do jego twarzy i trójkolorowych oczu. Wewnętrzny okrąg
w
kolorze
płynnego
złota,
potem
okrąg
jasnożółtego
światła
słonecznego i ostatni, najgrubszy, był pomarańczowoczerwony, jak płatki nagietków. Jego brązowe włosy były ogolone tak krótko, że jego twarz wydawała się bardziej naga niż ciało. Jakby coś ważniejszego, niż tylko włosy, zostało mu zabrane, kiedy królowa wzięła całe jego piękne włosy. Spojrzałam na jego twarz. - Osłaniasz swoją magię przede mną, dlaczego? - Ledwie dotknęliśmy się, a nasza magia sprawiła, że pojawiło się źródło i znów popłynęła w nim woda. Co się stanie, jeżeli zrobimy więcej? Wpatrywałam się w jego twarz, jego oczy i zobaczyłam… strach. Nie tchórzostwo, ale strach przez nieznanym i coś więcej. Ten strach, który czujesz na szczycie kolejki górskiej, kiedy obawiasz się zjechać, ale jesteś tym również podekscytowana. Chcesz to zrobić, chcesz dać sobie to doznanie, ale to pragnienie nie sprawia, że nie jest to przerażające. Może jest mniej przerażające, ale nie zupełnie pozbawione strachu. - Nie chcę was pospieszać – odezwał się Rhys - ale wezwanie od królowej może nadejść w każdej chwili. - Nie, dopóki nie skończy torturować Lorda Gwennina – powiedział Mróz. Spojrzeliśmy na niego. - Spotkałem jednego ze służących królowej w drodze do kuchni. Ona i Ezekiel osobiście zajęli się Gwenninem. - Biedny gnojek – powiedział Rhys. Nawet wiedza, że to on położył zaklęcie na mnie i Biddy, używając ludzkiej krwi przeciwko nam, nie mogła sprawić, żebym nie zgodziła się z 452
Rhysem. Tortury były jedną rzeczą, pozostawanie na łasce królowej drugą, ale obie te rzeczy, jej pełna uwaga i uwaga jej pupilka od tortur, to był zupełnie nowy poziom bólu. Nie chciałabym tego oglądać. - Ale to daje nam trochę więcej czasu – dodał Mróz, – tylko tyle miałem na myśli. Spojrzałam na Adaira. - Obniż dla mnie swoją osłonę, panie dębów. Pozwól, by twoja magia zawołała do mnie i sprawiła, że światło i cień zatańczą na ścianach. W jego oczach pojawiło się coś bliskiego bólowi. Wyszeptał tak cicho, że wydaje mi się, że nie usłyszał go nikt poza mną. - Boję się. Nie zapytałam, czego się boi, nie chciałam ryzykować, że inni mężczyźni zorientują się, co powiedział, na pewno by tego nie chciał. - Pocałuj mnie Adair, po prostu mnie pocałuj. - Z tobą to nie będzie tylko pocałunek – wyszeptał. Uśmiechnęłam się do niego. - Czy chcesz, żebym złożyła tę propozycję Ivi’emu lub Hawthornowi, zamiast tobie? Obniżył twarz, niemalże dotykając mojego ciała czubkiem głowy. - Nie – to był prawie krzyk. Podniósł twarz do mnie, w jego oczach widać było wyraz determinacji, złości, gniewu, wszystkiego tego, co zazwyczaj było w nich widać. – Nie – powiedział znów i opuścił osłonę.
453
Rozdział 38
Jego magia przeszła dreszczem nade mną, zadrżała na mojej nagości. Skręciłam się pod muśnięciem jego mocy, a on nie zrobił tego nawet specjalnie. Po prostu opuścił swoją osłonę. Odezwałam się zadyszanym głosem. - Dlaczego twoja moc jest tak inna od mojej? Nadal był ponad moim ciałem, opierając się na rękach. Musiał przełknąć dwukrotnie zanim mógł się odezwać. - Nasze magie są podobne. - Jak podobne wołanie – wyszeptałam. - Jestem siłą, która sprawia, że nasienie wyzwala się z uwięzienia i podąża w kierunku słońca – zaczął się obniżać, jakby robił jakąś niesamowicie powolną pompkę. Jakby dociskał się na dół przez poziomy mocy, a nasze aury zaczęły błyszczeć pomiędzy nami, jak dwa odmienne rodzaje płomienia. Mogłam widzieć w mojej głowie ten widok, który nie ma nic wspólnego z nerwami wzroku, a wszystko z marzeniami. - Jesteś ziemią, która przyjmuje ziarno – odezwał się przez moc. - Nie – wyszeptałam – Amatheon jest ziemią. - On jest rolą, nie ziemią – powiedział Adair. Potrząsnęłam głową, drżąc, kiedy jego moc zawinęła się dookoła mojej. Nasze aury, ta skóra naszej magii, pchnęły się do siebie, dwie części na wpół połączone razem. - Amatheon jest magią ziemi, która pobudza nasienie. Ty jesteś ciepłem słońca, które wzywa nasienie do światła. Amatheon jest panem płytkiego cienia, który trzyma nasienie w ciemnej kołysce, aż zawołasz je dalej – słowa były moje, głos był mój, ale teraz znałam już ten pogłos Bogini.
454
Moc Adaira zalśniła tak mocno, że oboje zamknęliśmy oczy, jakby ta wizja ognia była rzeczywista, podobnie jak osłania się oczy od słońca. Moja moc również wybuchła, białe światło równoważące jego złote ciepło. Potem światło przygasło wystarczająco, by zobaczyć jego twarz, jego oczy były jednym mocnym, żółtym blaskiem, jakby jego moc połknęła inne kolory. Jakby w środku jego skóry była wielka złota świeca, świecąca długim, mocnym światłem w środku jego ciała, pozostawiając brzegi jego ciała ciemniejsze. Moja skóra błyszczała, jakby wzeszedł w niej księżyc w pełni. Ale światło księżyca jest tylko odbiciem ciepła słońca. Odbicie mocy Adaira sprawiło, że moja zalśniła mocniej. To jego moc zdawała się karmić moją. Jego usta zawisły nad moimi, kiedy szeptał do mnie. - Jeżeli ja jestem tym, który wzywa nasienie do wzrostu, a Amatheon jest ziemią, która trzyma ziarno, to czym ty jesteś Meredith? Czym jesteś? - Jestem życiem, które wypływa z nasienia, Adair. Wzrastam, karmię moich ludzi, umieram, ale się odradzam. Przybywam i zanikam. Daję światło i ukrywam w ciemności. Jestem zawsze i zawsze będę. - Bogini – wyszeptał - Danu. Nasze wargi spotkały się i odetchnął ciepłym podmuchem przez moje usta. Było tak, jakbym mogła wdychać jego esencję, jego magię. Odsunął się od tego pocałunku, a magia ciągnęła się pomiędzy naszymi wargami jak coś ciepłego, gęstego i słodkiego. - Meredith – wyszeptał przez tę słodka moc, - Meredith. – Poczułam jak jego ciało sadowi się przy moim. – Meredith – powiedział znów. Jego nogi wślizgnęły się pomiędzy moje, rozszerzyłam swoje uda dla niego. – Meredith – wyszeptał moje imię jak pasję ocierającą się o moją skórę, kiedy twarda krzywizna jego ciała zaczęła wpychać się pomiędzy moje nogi, szukając. Był tak twardy, że tylko dotyk jego ciała, kiedy przepychał się przy mnie, sprawił, że zaczęłam się wić. Moje biodra owinęły się dookoła jego, pomagając mu znaleźć to, czego szukał. Wślizgnął się we mnie, a ja spodziewałam się, że się wepchnie, był na to wystarczająco duży, ale nie zrobił tego. Wszedł we mnie 455
jak miecz, który znalazł w końcu idealną pochwę. Magia wydawała się cofnąć na chwilę, jak olbrzym, którzy wziął wdech. Leżeliśmy na łóżku w najbardziej intymnym uścisku, tak blisko, jak tylko mężczyzna i kobieta mogą być, a to było jak powrót do domu. Jakbym czekała całe życie, żeby ten właśnie mężczyzna mnie trzymał, żeby jego ciało było wewnątrz mnie. Zobaczyłam to samo zdumienie na jego twarzy. Patrzyłam jak blask w środku jego ciała zaczyna się znów rozszerzać. Poczułam magię zaczynającą wzrastać, olbrzym robił wydech, z takim odczuciem podnosiła się magia. Adair zaczął wychodzić ze mnie. Wyszedł, aż tylko główka została we mnie. Magia wybuchła życiem, o uderzenie serca zanim moc nas zagarnęła, wślizgnął się do domu, głęboko do mojego środka. Podniósł górną część mojego ciała krzycząc, wbiłam paznokcie w jego ciało, starając się przytrzymać czegoś, czegokolwiek, kiedy jego ciało, jego magia wpychała się we mnie znowu i znowu. Aż nie byłam już dłużej pewna, co było ciałem, a co magią, kiedy poruszał się w środku mojego ciała. Potem świat przesunął się. Przez blask białego i żółtego światła, tym była nasza magia, nasze ciała, zobaczyłam wielką ciemną przestrzeń wznoszącą się ponad nami. Nie byliśmy już w komnacie królowej. Doyle, Rhys i Mróz zerwali się na nogi, stanęli obserwując nas. Część mnie zastanawiała się, gdzie kopiec nas zabrał, ale większość mnie o to nie dbała. Nie dbałam o nic w tej chwili, poza dotykiem Adaira miedzy moimi nogami. Nasza magia roztrzaskała ciemność na cienie i taniec światła, a Adair nadal wpychał się pomiędzy moimi nogami. Moc nadal pulsowała i rosła, aż dotyk mojej skóry nie mógł dłużej jej utrzymać. Roztopiła się i stała światłem. Wykrzyczałam moją przyjemność w płomienne cienie, które stworzyła nasza miłość, a to nadal nie odchodziło. Poczułam, że rozrywam paznokciami jego skórę, patrząc jak jego ciało krwawi żółcią i złotem, jak światło słoneczne. Ziemia pode mną zaczęła poruszać się pod pchnięciami ciała Adaira, jakbym mogła wsiąknąć w ziemię, jak wcześniej Amatheon zrobił to w wizji. Grunt zagotował się i przez chwilę ziemia była wodą, płynącą dookoła mojego ciała w gęstych, ciepłych falach. Woda spłynęła do mnie, więc Adair 456
przepchał się przez nią, wpychając tą krwawą, ciepłą wodę głęboko wewnątrz mnie. Z tej ciepłej cieczy wysunęły się ręce. Ręce i ciało przycisnęło się do mnie, pociągając tam, gdzie płynęła ciecz. Muskuły, skóra, ciało, całe i rzeczywiste, formowało się pode mną. Wiedziałam, kto to jest, jeszcze zanim Amatheon podniósł twarz do mnie, wystarczająco żebym mogła zajrzeć w jego podobne do płatków kwiatów oczy. Jego ciało było już we mnie, kiedy stał się solidny. Był wewnątrz mnie, tak jak Adair, wpychał się we mnie, więc ich ciała przedzielało moje. Cieszyłam się teraz, że magia i ciało Adaira pracowały tak długo i ciężko wewnątrz mnie. Nawet z tym, co zrobili, byłam ciasna, więc rozciągnięta, rozepchnięta, przymuszana przez ich ciała. Znów krzyknęłam, a tym razem była to przyjemność pomieszana z bólem. Byli prawie za duzi, prawie za szerocy dla mnie. Adair podparł się na ramieniu, a ręce Amatheona odnalazły moje piersi. Znaleźli wspólny rytm, jakbym miała jeden wielki członek wpychający się do mnie, jakby stali się jednym, szerokim jak młode drzewo. Otwarłam usta do krzyku, by powiedzieć im, że to za wiele, ale nagle dopadł mnie orgazm, obracając ból w przyjemność, za wiele - w sam raz. Moje ciało zadrżało dookoła ich ciał, poczułam jak nasze ciała drżą razem. Potem poczułam ich znów, dwóch mężczyzn wewnątrz mnie. Wpychali się wewnątrz mnie w tym samym czasie i doszli razem. To doprowadziło mnie do krzyku i płaczu. Ich krzyk rozległ się po moim. Leżeliśmy wyczerpani przez chwilę, w swoich ramionach, a światło zaczęło przygasać. Adair opadł na mnie, mogłam poczuć serce Amatheona uderzające obok mnie. Było czymś cudownym, tak leżeć obok nich, ale prawie tak szybko jak to pomyślałam, moje ciało pozwoliło mi poczuć, teraz kiedy endorfiny całkowicie opadły, że byłam ranna, że zostałam zraniona właśnie teraz. Nie był to dokładnie ból, ale pobolewanie, które mogło wzrosnąć i stać się czymś większym. Obaj nadal mieli erekcję, nie byli tak twardzi jak wcześniej, ale chciałam żeby ze mnie wyszli, zanim endorfiny przestaną działać zupełnie. Poza tym właśnie zostałam zraniona i nie byłam 457
pewna, co mnie zraniło. Dwóch razem to był mój limit, nie przekroczyłam go, ale z całą pewnością doszłam do krańca. Wzięłam wdech, by poprosić ich by się przesunęli, ale inny głos rozległ się pierwszy w ciszy. - Och, Meredith, brawo. Klaskała, a inni klaskali razem z nią, ponieważ jeżeli królowa oklaskuje, ty robisz to samo. Endorfiny cofnęły się, zaciskając moje ciało boleśnie dookoła dwóch mężczyzn, prawie jakby moje ciało ścisnęło ich razem. Z mojego ciała wydobył się cichy jęk protestu. Zaczęłam czuć się obolała. Adair powoli, ostrożnie zaczął wycofywać się ze mnie, co wydobyło ze mnie kolejny jęk bólu. - Meredith – powiedziała. – Nie wiedziałam, że masz to w sobie. Zaśmiała się ze swojego żartu, nadal się śmiała, kiedy Adair przesunął się na tyle, by mnie odsłonić. Ciało Andais lśniło w słabym świetle, lśniło od krwi, zaschniętej i świeżej. Była nią pokryta. Jej długie włosy były przyklejone do jej ciała zakrzepniętą krwią. Amatheon starał się wysunąć ze mnie, ale był pod złym kątem. Rhys podszedł, by mi pomóc, chwycił mnie za ramię, dając Amatheonowi więcej pola manewru. Rhys podniósł mnie, ale nie uwolnił. Stał ze mną na rękach, z czego cieszyłam się, ponieważ wątpiłam, czy ustałabym na nogach. Mróz i Doyle stali obok nas, niezupełnie chroniąc mnie przed królową, ale byli obok. - Przyszliśmy odszukać cię, bratanico. Wygląda na to, że wcale nie potrzebowaliśmy policji. - Co masz na myśli? – zapytałam ochrypłym głosem. - Mamy przyznanie się do popełnienia tych morderstw, Meredith, nie potrzebowaliśmy ekipy dochodzeniowej, by je otrzymać – pochyliła się do 458
stóp i podniosła dłoń do góry, gruby sznur, który ciągnął cię do czegoś leżącego na ziemi. Moje oczy zauważyły to, zanim mój mózg pojął, co widzi. U jej stóp leżało ciało, skulone na boku, pokryte krwią i tak pokaleczone, że nie wiedziałam, czy to kobieta, czy mężczyzna. Andais pociągnęła sznurem i postać krzyknęła. Ona nie ciągnęła za linę. Ciągnęła za jelita, które nadal były w tym ciele.
459
Rozdział 39
- Słyszysz mnie, Meredith? Tortury rozwiązały twoje zbrodnie, zanim policja zdążyła zakończyć zbieranie dowodów. – Znów szarpnęła ręką, wyrywając szorstki krzyk z męskiego gardła. Byłam prawie pewna, że to jest mężczyzna. Przytuliłam się do piersi Rhysa, zmuszając się, by zachować twarz tak pustą, jak tylko mogłam. Wiedziałam, że nie zniosę całego tego horroru, ponieważ to było za bardzo okropne. To była po prostu jedna z najgorszych rzeczy, jakie widziałam i nie mogłam całkowicie ukryć tego, jak się czuję. Zmusiłam się, by ukryć swoje uczucia, wiedziałam, że mi się nie udało, ale w końcu nie byłam pewna, czy mnie to obchodzi. Czasami Andais stawała się zła, jeżeli nie doceniło się jej pracy. Nigdy nie mogłam się tym cieszyć, więc wszystko co mogłam jej pokazać, to to, za jak przerażające i jak koszmarne uważałam jej zdolności. Zaśmiała się niskim gardłowym śmiechem, - Jakie spojrzenie, Meredith. Uważasz los Gwennina za przerażający? Skinęłam głową, przyciskając się mocniej do Rhysa. Jego ramiona zacisnęły się silniej dookoła mnie. - Tak ciociu, uważam, że to przerażające. - Ale nie możesz kłócić się z wynikami, prawda? Właściwie mogłam, ale wybrałam wymijającą wypowiedź. - Jeżeli powiesz mi, że to Gwennin, uwierzę ci, ale w rzeczywistości nie wiem, czy to on. - Och, to on – spojrzała w dół na postać przy jej boku, zaciskając uścisk na jego ciele. Jęknął, ale to jej nie uszczęśliwiło. Znów szarpnęła i krzyknął. To sprawiło jej przyjemność. - Jaki podał powód na zabicie Beatrice? – Zadałam pytanie, bez sugerowania, że każdy na jego miejscu przyznałby się do wszystkiego, od 460
zamachu na Kennedy’ego, do zniszczenia i obrabowania Rzymu, byle tylko powstrzymać ból. Nikt nie mógł wytrzymać tego, co ona mu zrobiła. - Spała z nim, a potem nagle odmówiła mu. - Zabił Beatrice, ponieważ nie chciała już być jego kochanką? – Zmusiłam się, by nie było słychać niedowierzania w moim głosie. Andais pociągnęła, szarpnęła, wyrywając gwałtowny wrzask z jego gardła. - Powiedz jej to, co mnie powiedziałeś – nakazała. Zakaszlał, by oczyścić gardło, dźwięk był mokry. Splunął krwią, zanim w końcu był zdolny przemówić. Jego głos był tak połamany jak jego ciało, szorstki i ochrypły od krzyku. - Nie chciałem, by umarła. Jest istotą magiczną, nieśmiertelną. Nie użyłem zimnego żelaza, ani stali. To nie powinien być śmiertelny cios - znów zakaszlał, zaczął opadać płasko na ziemię, ale Andais nadal trzymała jego jelita, więc starał się podeprzeć na obdartym ze skóry ramieniu. Kiedy trochę się ocucił, zapytałam. - Dźgnąłeś ją w plecy, bo odmówiła dłużej bycia twoją kochanką? - Była rozrywką, nie kochanką. - Rozrywką – powtórzyłam. – Ponieważ była pomniejszą istotą magiczną, nie mogła być kochanką? - Tak – powiedział ochrypłym głosem. Dziwne, ale nie było mi go tak żal, jak było jeszcze chwilę wcześniej. To było nadal żałosne i nikt nie zasługiwał na takie traktowanie, ale… - Jeżeli nic nie znaczyła dla ciebie, to dlaczego to, że odrzuciła twoje względy popchnęło się do zamordowania jej? - Nie chciałem jej śmierci – jego głos łamał się, nie od łez, ale od tego, że Andais znęcała się nad nim.
461
- Ale, Gwennin, jeżeli była naprawdę rozrywką, mogłeś znaleźć tuzin takich jak ona. Wiele istot magicznych skakałaby z radości, żeby mieć szanse dostać się do łóżka lorda sidhe. Jego bezkształtna twarz, która zatrzymała tylko cień układu kostnego, pozwoliła mi zorientować się, że to naprawdę on, ale nie mogła okazać emocji. Andais odarła go ze skóry i ciała. To jego głos coś pokazał. - One nie byłyby Beatrice. I to była prawda. W pewien sposób ją kochał, a ona nim wzgardziła. Nie chciał jej zabić, ale tylko zranić tak, jak ona zraniła jego. Pchnąć ją w serce, jak ona zraniła jego. Nie mógł wiedzieć, że faerie stało się tak kruche, że ostrze, które nie było hartowaną stalą, ani żelazem, mogło ją zabić. - A ludzki reporter? – zapytałam. – Dlaczego musiał zginąć? - Był świadkiem – powiedział Gwennin. Wypuściłam oddech, przytuliłam się do Rhysa i nie chciałam nic więcej, poza ukryciem oczu, żeby nie patrzeć na to okropieństwo. Ale nie ukryłam ich, nadal patrzyłam. Gdybym była na sto procent pewna, że utrzymam się na nogach, powiedziałabym Rhysowi, żeby mnie puścił. Ale upadek w błoto mógł zmarnować ten niewielki autorytet, jaki nadal miałam. - Chciałabym prosić, żeby poczekać, aż ludzka policja i ich naukowcy to potwierdzą. Tak będzie lepiej wyglądać na konferencji prasowej, jeżeli policja to potwierdzi. - Konferencja prasowa? On umrze nie później niż jutro. - Ciociu Andais, on zabił ludzkiego reportera. Jeżeli nie pokażemy go prasie, całego i zdrowego, to może podkopać całą dobrą reklamę, jaką budowałaś przez dekady. Wypuściła głośny wydech. - W twoich słowach jest mądrość, Meredith. Prasa musi zobaczyć go zdrowego, bardziej niż jest teraz – uśmiechnęła się do niego. – Wydaje się wstydem marnować uzdrawianie na kogoś, kto niedługo umrze. Nie mogłam się z tym kłócić. 462
- Nie możemy pokazać go ludziom w tym stanie. - Myślisz, że to zgorszyłoby ludzi? - Myślę, że umocniłoby opinie, które rozgłasza o nas Dwór Seelie. - Ciebie pokrywa muł, mnie krew, oba wyglądają podobnie – powiedziała. Spojrzałam na swoje ręce na białej koszuli Rhysa i zorientowałam się, że miała rację. Byłam
pokryta grubym, ciemnym mułem. Amatheon był
czarny od ziemi, tak jak królowa od krwi. Jego włosy pokrywały całą długość jego ciała. Kiedy zniknął, jego włosy był skrócone do ramion, teraz wydawały się sięgać aż do łydek. Adair był mniej wybrudzony, ale on był na górze, a jego włosy również opadały brązowymi falami dookoła jego twarzy, nie były już szczeciną. Nie sięgały do jego szerokich ramion, ale to był początek. Odwróciłam głowę, zauważyłam, że moje włosy, oklejające moje plecy i ramiona, były dłuższe niż wcześniej. Teraz opadały za moje ramiona. - Nabałaganiłaś przy wejściu do mojej sali tronowej, Meredith. - Wybacz mi, Ciociu Andais, to nie było celowe – mój głos brzmiał prawie normalnie, kiedy to mówiłam. Starałam się nie patrzeć na ruinę człowieka, którą trzymała, ale to było trudne nie patrzeć na niego i jednocześnie niemożliwe patrzeć za długo. Patrzyłam, ponieważ moje oczy nadal nie mogły odnaleźć dumnego, wysokiego, aroganckiego, przystojnego Gwennina, w tej zmasakrowanej, bezkształtnej postaci u jej stóp. Nawet gdy wiedziałam, kto to jest, mój umysł nie mógł go zobaczyć. Zniszczyła go. Każdy, ale to każdy wyznałby wszystko, by przerwać taki ból. Nie ufałam temu „przyznaniu się”, ale nie śmiałam powiedzieć tego na głos. Była po prostu za bardzo zadowolona z siebie. Po dobrych, zakończonych sukcesem torturach, była szczęśliwa, nigdy jej takiej nie widziałam. Wydaje się, że każdy potrzebuje hobby. - Teraz jest źródło, tam gdzie miałaś swój mały trójkącik - powiedziała.
463
Spojrzałam w dół, a Rhys przesunął się tak, że mogłam to zobaczyć. Rzeczywiście, ziemia wrzała i małe źródełko zaczynało się przez nią przesączać. Woda wypływała, znajdując kanał dla małego strumyka, lub może tworząc sadzawkę. To zajmie trochę czasu, zanim woda znajdzie swoją drogę, zadecyduje, w jaki sposób pragnie, by wzięła ją ziemia. Czy zażyczy sobie być głęboką sadzawką, czy strumieniem? Oczywiście, dobrze byłoby, gdyby były tu skały, wokół których tańczyłaby woda wydając szczęśliwy dźwięk. Powinnam
wiedzieć
lepiej,
zanim
to
pomyślałam.
Moją
jedyną
wymówką było to, że starałam się znaleźć jakiś inny widok, myśleć o czymś innym, niż ten żałosny nędznik, który kiedyś był lordem sidhe. Ziemia zadrżała jak ciało konia, na którym wylądowały muchy. Skały zaczęły wypychać się przez szlam, przepychając się przez sączącą się wodę. - Widzę, że kopiec znów ożył – powiedziała Andais, ale jej głos nie był szczęśliwy tak, jak wydawało mi się, że powinien być. – Myślę, że głęboka sadzawka, będzie uroczo uzupełniać się z sadzawką, którą już mamy, nieprawdaż Meredith? Nie wiedziałam co powiedzieć, ponieważ tak- byłoby kłamstwem, a niebyłoby niepoprawne politycznie. Spojrzała na mnie spod oka. - Nie zgadzasz się, bratanico? - Nie wiem, co powiedzieć, Ciociu Andais. - Prawda byłaby miła – powiedziała, ale jej głos jasno pokazywał, że tak naprawdę nie chce prawdy, chce, by się z nią zgodzić. - Twoje słowa mówią jedno, ale ton twojego głosu - co innego. To sprawia, że zastanawiam się, czy słuchać twoich słów, czy gniewu zawartego w nich. Zaśmiała się i to wydawało się być prawdziwe rozbawienie. - Och, Meredith, zyskałaś nie tylko kilka cali włosów, ale bardziej dyplomatyczny język – potem jej brwi znów się zmarszczyły i dodała. – 464
Powiedz prawdę, bratanico, czy uważasz, że odbijająca światło sadzawka jest tym, czym powinno stać się to źródło? Oblizałam wargi i spojrzałam na Doyle’a, starając się zapytać oczami, co powinnam powiedzieć. Krzyknęła. - Nie patrz na niego szukając odpowiedzi. Jeżeli masz to być królową, bądź nią. Odpowiedz mi! - Nie, nie wydaje mi się, żeby to powinna być sadzawka. - A czym powinno się to stać, moja bratanico? Ramiona Rhysa zacisnęła się ostrzegawczo na mnie, chociaż tego nie potrzebowałam. Czułam jej gniew, ale chwyciła mnie w pułapkę. Jeżeli skłamię, coś we mnie mówiło mi, że zdradzę potężną magię, która sprowadziła tu razem ziemię i wodę. Nie mogłam kłamać, a ona nie chciała prawdy, bez względu na to, co mówiła. Ruszyła w naszą stronę, ciągnąć za sobą Gwennina, więc krzyczał, jęczał i błagał, gramoląc się po ziemi, opierając się na połamanych rękach. - Czym powinno stać się to nowe źródło, Meredith. Może szczęśliwym, szemrzącym strumieniem? - Tak – powiedziałam. - To byłoby dobre. Ziemia znów zadrżała, a tym razem zaczęła tworzyć ścieżkę, którą mogłaby płynąć woda. Ziemia ukształtowała nasyp i koryto dla wody. Więcej kamieni zaczęło pojawiać się w strumieniu, więc mógł szemrać i śpiewać. Stała teraz obok cichej sadzawki i fontanny przy niej. Tuż obok kamienie, z przykutymi łańcuchami, czekały na ofiary. - Chcę ogród po tej stronie strumienia, który zrobiłaś. Zaczęłam zgadzać się, ale podniosła zakrwawioną rękę. - Nie, Meredith, nie zgadzaj się tak po prostu. Powiedz cokolwiek, ale upewnij się, że tego chcesz. Upewnij się. To jest podstawa, której sobie zażyczyłaś: mały strumień płynący przez nią. 465
Spojrzałam na Adaira i Amatheona. - Pomogliście to stworzyć, co powiecie obaj? - Meredith, Meredith – powiedziała - nie możesz dzielić się mocą i władzą. - To nie tylko moja moc sprowadziła tutaj ziemię czy źródło. To nasza trójka to stworzyła. Dlaczego nie powinni mi w tym pomóc? Nie odpowiedziała na to pytanie, po prostu zmarszczyła brwi. Nawet przez krew mogłam widzieć jej zakłopotanie. Dwaj mężczyźni popatrzyli na siebie i na mnie. Rhys stał bardzo nieruchomy, nadal przy mnie, jakby obawiał się oddychać. - Odpowiedz jej, lordzie dębów, człowieku ziemi, odpowiedz jej – powiedziała Andais. - Łąka byłaby przyjemna - odezwał się Amatheon – ładny, płaski kawałek ziemi z wysoką trawą i kwiatami. Dobra, żyzna ziemia, na której wyrosłoby wszystko, czego można by chcieć. Adair przytaknął. - Ładna słoneczna łąka, tak, to byłoby dobre. Uśmiechnęłam się do nich, nic na to nie mogłam poradzić. - Tak, ładne kwiaty i trawiasta łąka, którą może oświecać słońce i pieścić księżyc. Małe zielone kiełki zaczęły pojawiać się w świeżej ziemi. Nie wyrosły na wielkie rośliny w mgnieniu oka, ale były tam, a pokój nagle był pełen głębokiej zieleni wzrastającej aromatem wiosny. Ziemia po prostu nabita była pierwszym spojrzeniem zieleni. Po tym wszystkim, to mnie nawet nie zdziwiło. Potem zniknął sufit, a pokój nagle wydawał się zamiast kamiennego dachu mieć mgliste, nieokreślone niebo. W tej mgiełce widać było ciepłą, złotą kulę. Na tym nowym niebie było słońce. Słyszałam plotki, legendy, że kiedyś mieliśmy słońca, księżyce pod ziemią, ale nigdy żadnego nie widziałam, ani nawet nie miałam nadziei zobaczyć.
466
Andais spojrzała na nowe słońce. - Poprawiłaś się i to widać. Wszyscy troje stworzyliście to miejsce, moc waszej trójki zamanifestowała się.
Ale zapamiętaj Meredith. Teraz kopiec
znów żyje, będzie odpowiadać na magię innych, nie tylko na twoją własną. Bądź ostrożna z tym, co obudziłaś w innych, bo nie wszystko z tego będzie odpowiadać twojemu zmysłowi smaku Seelie. - Jestem Unseelie sidhe, Ciociu Andais. - Zobaczymy, Meredith, zobaczymy – spojrzała na mnie, potem w dół na siebie. Wydawała się zapomnieć, że trzyma w ręce jelita mężczyzny. - Musimy się oczyścić. Mamy króla do zobaczenia, nową tajemnicę do rozwiązania. - Co to za tajemnica, Ciociu Andais? – zapytałam. - Dlaczego Taranis ryzykował wojnę pomiędzy naszymi dworami dla kłamstwa? Dlaczego jego ludzie zaatakowali moich przez kłamstwo jakiejś dziwki Seelie? - Nie wiem, Ciociu Andais – powiedziałam. - Tak jak ja, ale dowiemy się, Meredith. Będziemy wiedzieć. Puściła uścisk na Gwenninie i zmniejszyła odległość pomiędzy nami. Była wyższa niż Rhys, o jakieś sześć cali, ale wydawała się nawet jeszcze wyższa, pokryta krwią, czy może tylko przerażająca. - Daj cioci całusa, Meredith. Otworzyłam usta, żeby zapytać dlaczego, potem zamknęłam je. Była okrutna, ale każdy, którego dotknęłam dzisiaj, wydawał się korzystać na moim dotyku. Może fakt, że nie chciałam jej dotknąć, sprawiał, że to było dla niej słodsze. - Oczywiście, Ciociu Andais - powiedziałam, a mój głos był prawie neutralny. - Czy myśl, że miałabyś położyć swoje białe ciało przy moim właśnie teraz, sprawia, że źle się czujesz? 467
To było niebezpieczne pytanie. - Przerażasz mnie, ciociu, powiedzenie czegokolwiek innego byłoby kłamstwem. - Więc pocałuj mnie, bratanico, pozwól mi skosztować twojego strachu z tych czerwonych ust Seelie. Zacieśniłam uścisk na ramieniu Rhysa, jak dziecko trzymające się mocno w nocy. Pochyliła się ponad nami, podniosłam twarz do niej, posłusznie, bojąc się postąpić inaczej. Przycisnęła swoje wargi do moich, ale to nie wystarczyło. Chwyciła tył moich włosów i wcisnęła swoje wargi w moje. Pocałowała mnie tak mocno, że musiałam otworzyć usta, lub rozerwać sobie wargi o moje własne zęby. Otwarłam je, a ona dała mi posmakować swoich ust, swoich warg, oblepionych słodyczą krwi Gwennina. Wiedziałam z tego pocałunku, że piła jego krew, była wszędzie w jej ustach. Krew jest jednym z najbardziej drogocennych płynów. To samo życie, może być wielkim darem, kiedy jest dzielona, ale ta nie była dzielona. To było zabranie, zrabowanie wszystkiego czym był. Wbiłam moje paznokcie w ciało Rhysa pozostając zakneblowana. Nie śmiałam okazać tak wielkiej niechęci. Zwalczyłam oddech, zwalczyłam przełknięcie, walczyłam, żeby nie zwymiotować na Królową Powietrza i Ciemności. Cofnęła się od pocałunku z rozbawieniem w oczach i z entuzjazmem na twarzy. - Och, nie podoba ci się to wcale, nieprawdaż? Wzięłam kilka głębokich wdechów. Nie mogłam zwymiotować. Po prostu nie mogłam. Nie miałam pojęcia, co zrobiłaby, gdybym tak zrobiła. Gwennin u jej stóp przypominał mi, do czego była zdolna. Jego smak w moich ustach przypominał mi. Zmusiłam się, by nie zapamiętać tego smaku. Zapanowałam nad oddechem i żołądkiem, ale wiedziałam, że to było widać na mojej twarzy. Nic nie mogłam na to poradzić.
468
Zaśmiała się, ostro, zawzięcie, dźwiękiem szczęśliwym jak płacz jastrzębia. - Myślę, że zanim oddam ci mój tron, muszę zażądać jednej nocy z tobą, Meredith. Jesteś za bardzo ludzka, za bardzo Seelie. Nie spodoba ci się to, co zrobię z tobą. - Gdyby mi się podobało, nie widziałabyś sensu, żeby to robić – powiedziałam, w moim głosie było więcej gniewu niż strachu. Nie mogłam tego powstrzymać. Potrząsnęła głową, prawie ze smutkiem. - Znów to robisz, Meredith. Twoje słowa są w porządku, a twój ton mówi „pieprzę cię”. Spojrzałam na nią i po raz pierwszy nie starałam się tego ukryć. Lubiła to, że jej nienawidziłam. Ucieszyłaby się, siłą wprowadzając mnie do swojego łóżka, częściowo dlatego, że nienawidziłam jej, a ona nienawidziła mnie. - Powiedz, co myślisz, Meredith. Powiedz swojej najdroższej cioci te słowa, które pasują do tych rozłoszczonych oczu Seelie – zamruczała do mnie, w jej głosie słychać było złość, uwodzenie i obietnicę bólu, wszystko stłoczone w jedno. Rhys zacisnął ramiona dookoła mnie, jego ciało stężało. - Nienawidzimy się nawzajem, najdroższa ciociu, zawsze tak było. - A fakt, że mogłabym zmusić cię do wejścia do mojego łóżka, jak to wpływa na twoje uczucia? - W ten sposób, że wolałabym raczej być królową szybciej niż później. Wszyscy ciężko odetchnęli. Andais zaśmiała się. - Czy ty mi grozisz? -Nie. Kiedy trzymałam umierające ciało Galena w moich ramionach, pomyślałam, że to za wielka cena na to, by być królową na jakimkolwiek dworze.
Nadal
tak
uważam,
ale
dziękuję
ci,
najdroższa
ciociu,
za
przypomnienie mi, że albo będę królową, albo zginę. 469
- Wejście do mojego łóżka nie jest śmiercią, Meredith. - Niektóre śmierci, ciociu najdroższa, są raczej śmiercią duszy, niż ciała. - Mówisz, że jeżeli zmuszę cię do tego, to zabiję twoją duszę? – Znów się zaśmiała. - Mówię, że to zabije coś we mnie, a ty będziesz się cieszyć z tej śmierci. - Tak – powiedziała - będę. Rozszedł się zapach róż, jak łagodne, delikatne perfumy. Andais rozejrzała się dookoła. - Co to za zapach? - Kwiaty – odpowiedziałam. - Tutaj nie ma kwiatów. Spojrzałam na jej zakrwawioną twarz. - Będą – to proste słowo niosło w sobie obietnicę znaczenia i mocy. - Róże są kruchą rzeczą, Meredith. Nie wyrosną na zewnątrz murów, bez umiejętności ogrodnika. - Dzikie róże nie potrzebują murów, by je ochraniały – odezwał się Doyle. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. - O czym ty bredzisz, Ciemności? - Nie czujesz tego zapachu, Królowo Andais? To zapach polnych róż, kwiatów głogu, a one nie potrzebują murów do ochrony, ani ogrodnika, by się nimi zajmował. W rzeczywistości, to prawie niemożliwe wykopać je, czy zniszczyć, kiedy już zapuszczą korzenie. - Nie wiedziałam, że tak interesujesz się ogrodnictwem, Ciemności. - To róże, które zakładają swój własny ogród, gdziekolwiek zdarzy im się wzrosnąć. 470
Spojrzała na niego, studiując jego niewzruszoną twarz, jakby zobaczyła w niej coś, czego ja nie mogłam odczytać. - Nie idź za daleko w miłości do róż, Ciemności, mają kolce. - Tak – odrzekł. – Wszyscy musimy wystrzegać się kolców, kiedy zrywamy róże. - A ty ukłujesz mnie swoim kolcem, Ciemności? - Co to za kolec róży, który nie pragnie pić krwi? - Czy to pogróżka? – zapytała. - A co, jeśli ten kawałek duszy, jaki ukradniesz, jest tym kawałkiem, który woła do kopca? A co jeśli ten kawałek jej szczęścia, który zniszczysz, będzie tym kawałkiem, który wzywa Bogini? Czy zniszczysz to wszystko, co zostało przebudzone, dla mrocznej zachcianki? - Jestem tutaj królową, Ciemności. - A twój brat, Essus, bardzo cię kochał – powiedział. To wydawało się dziwaczne, nawet mnie, a królowa skrzywiła się. - Dlaczego mówisz o moim bracie? - Dlaczego Essus nie został królem? – Zapytał pustym głosem. Zmarszczyła brwi. - Odrzucił tron. - To nieprawda – odrzekł. Oblizała wargi. - Nie chciał zabić mnie dla tronu. - Essus kochał cię za bardzo – powiedział Doyle. Odwróciła się do mnie. - A jego córka nie kocha mnie wcale. To właśnie masz na myśli, Ciemności.
471
- Meredith, córka Essusa, nie kocha ciebie, Andais, Królowej Powietrza i Ciemności. Zmrużyła oczy. - Grozisz mi. - Mówię ci, że to, co powstrzymało Essusa od wstąpienia na twój tron, to jego miłość do ciebie. A teraz nie ma już miłości, która stałaby pomiędzy tobą, a krzywdą. Chciałabym lepiej odczytać z jej twarzy, ale krew maskowała wiele. - Myślałam, że służysz mi z obowiązku, Ciemności. - Nie, moja królowo, nie z obowiązku. - Ale teraz mnie nie kochasz, Ciemności. - Nie – powiedział - zabiłaś tę część mnie dawno temu. - A co jeśli powiem, że Meredith nigdy nie usiądzie na moim tronie, nigdy nie zostanie królową, co na to powiesz? - Wtedy odejdziemy, ci którzy będą chcieli, wybierzemy wygnanie na ziemiach na wschodzie. - Nie możesz tak myśleć. - Myślałem zawsze to, co mówiłem, Andais, Królowo Powietrza i Ciemności. Zawsze myślałem to, co kiedykolwiek powiedziałem do ciebie – wymknął mu się delikatny dźwięk. To był szloch, łza zalśniła spływając w dół jego policzka. - Ja nie… - przerwała i spróbowała znów. – Nie wiedziałam. - Nie widziałaś mnie – powiedział, a jego głos był teraz mocny. - Ale ty zawsze byłeś u mojego boku. - Ale mnie nie widziałaś. - Czy ona cię widzi, Ciemności? Czy ona naprawdę cię widzi? Skinął głową. - Tak, widzi mnie. Ona widzi nas wszystkich. 472
Patrzyli na siebie, przez jedno uderzenie serca i to ona pierwsza odwróciła się. - Idź, zabierz swoją różę i jej nowe ciernie ze sobą. Wszyscy idźcie. Nie musiała powtarzać dwa razy. Rhys ruszył do drzwi ze mną w ramionach. Byłam już pewna, że mogę iść, ale bycie trzymaną w jego ramionach wydawało mi się właściwe. Owinęłam ręce dookoła jego szyi i spojrzałam przez jego szerokie ramiona na moją ciotkę. Ludzi, którzy byli z nią wahali się, czekali, niepewni czy ich też dotyczył ten rozkaz. Krzyknęła na nich. - Idźcie, idźcie! Wszyscy idźcie! Wyszli pospiesznie. Nawet Gwennin starał się odczołgać od niej, postawiła nogę na długim grubym kawałku jego jelit, a jej głos stał się złym jękiem. - Nie ty, Gwennin, nie ty. Doszliśmy do odległych drzwi, przeszliśmy przez nie i zamknęliśmy je za nami, kiedy pierwszy szorstki krzyk przeciął powietrze. Gdybym mogła zabrać go z sobą, zrobiłabym to. Nie mogłabym nikogo zostawić na łaskę królowej. Doyle nagle pchnął mnie za siebie. Usłyszałam drugi odległy dźwięk: odgłos kroków. Grupa ludzi biegła w naszą stronę. Adair i Amatheon nie mieli broni, więc zasłonili mnie swoimi ciałami, jak żywymi tarczami. Nic nie widziałam zza szerokich pleców i wyciągniętej broni. Musiałam czekać, otoczona przez mężczyzn, których już dłużej nie chciałam stawiać pomiędzy mną, a niebezpieczeństwem. Potrzebowałam strażników, których nie lubiłam aż tak bardzo. - Gdzie jest Merry? – usłyszałam głos Galena. Amatheon i Adair prawie opadli z ulgi obok mnie. Zwalczyłam chęć roześmiania się, czy płaczu, czy też rozepchnięcia wszystkich, żebym mogła coś zobaczyć. Ale wszyscy czekaliśmy, by Doyle powiedział nam, czy możemy się ruszyć, czy też nie. 473
Mężczyźni dalej ode mnie rozstąpili się jak kurtyna, ale dopiero wtedy Amatheon i Adair przesunęli się, by stanąć obok mnie, zamiast osłaniać mnie. Galen i pozostali weszli przestrzeń na korytarzu, idąc w naszą stronę. Doyle zapewnił ich, że ze mną wszystko dobrze. Galen przepchnął się przez pozostałych mężczyzn i zatrzymał się, zanim mnie uścisnął. Zaśmiał się. - Co wyście robili, bawiliście się w błocie? Nasza trójka wymieniła spojrzenia. - Bawiliśmy się w błocie – powiedział Adair. – Amatheon był błotem. Galen zmarszczył brwi. - Później – powiedziałam. Zauważyłam nowo uzdrowioną twarz pomiędzy strażnikami, Onilwyn. – Kiedy dołączył do ciebie? Galen wydawał się rozumieć, kogo mam na myśli. - Biegliśmy, by cię odnaleźć, kiedy się pokazał. - Dlaczego nie powiedzieliście nam, co się stało? – zapytał Ivi. – Rzucilibyśmy się, zanim Merry zniknęła tak nagle. - Nie było czasu – powiedział Doyle. - Ledwie zdążyliśmy dotknąć ich na czas – dodał Mróz. - Skąd wiedzieliście, gdzie byliśmy? – zapytał Rhys. Kitto wyszedł zza wyższych mężczyzn. W ręce miał swój krótki miecz. Wyciągnął ramię z wytatuowaną ćmą. - Podążyłem za tym. - A my podążyliśmy za Kitto – powiedział Galen, przyciskając mnie do swojego ciała, rozsmarowując muł na sobie. - Czy mogę podejść, Księżniczko? – zapytał Onilwyn. Spojrzałam na jego twarz i starałam się dojrzeć na niej arogancję czy nienawiść, ale starał się zachować neutralny wyraz twarzy i udało mu się to. - Tak, możesz. 474
Inni mężczyźni utworzyli coś w rodzaju zaimprowizowanego korytarza, by mógł przejść. Galen obejmował mnie jedną ręką, przytulając do siebie. Amatheon i Adair stali po obu moich stronach, nawet nieuzbrojeni i ubłoceni wyglądali na strażników, jakimi byli. Kiedyś myślałam, że Amatheon i Onilwyn byli przyjaciółmi, ale od wszystkich mężczyzn szło jasne przesłanie: Oni byli moimi strażnikami i nie byli pewni, czy Onilwyn był jednym z nich. Opadł na kolana przede mną. - Słyszałem wiele plotek, Księżniczko Meredith. Jeżeli nawet połowa z tego jest prawdą, wtedy mogę tylko błagać o wybaczenie i zaproponować siebie, by ci służyć. - A co z Księciem Celem? – zapytałam. – Co zrobisz, kiedy zostanie uwolniony i zażąda z powrotem twojej lojalności? - Swoją przysięgę złożyłem królowej, nie jemu. - Dałeś mu swoją przyjaźń, Onilwyn. - Książę Cel nie ma przyjaciół, tylko pochlebców i parterów do łóżka. Spojrzałam na jego twarz, starałam się dojrzeć tam kłamstwo, ale nic nie znalazłam. - Nie ufam twojej odmianie, Onilwyn. - Powiedz mi, co muszę zrobić, by udowodnić, że jestem szczery? Pomyślałam i nic nie przyszło im do głowy. Wysoki, żałobny krzyk dobiegł zza drzwi za naszymi plecami. Mężczyźni, którzy nie wiedzieli o losie Gwennina, podskoczyli, lub spojrzeli w kierunku drzwi. Onilwyn zbladł. - Kto to był? – wyszeptał. Powiedziałam mu. - Gwennin był jej zwolennikiem. - Już nie jest – powiedział Doyle. – Teraz jest tylko mięsem. Onilwyn spojrzał na podłogę, a kiedy znów podniósł twarz, było coś w jego oczach. Coś bliskiego bólowi.
475
- Cel powiedział któregoś dnia, że mógłby zająć miejsce swojej matki. Miał na myśli, że może zająć jej miejsce w każdym znaczeniu tego słowa, Księżniczko. Pożąda, by mieć damy tego dworu jako swoje zabawki. Jego fantazje są ciemniejsze, niż możesz to sobie wyobrazić, Księżniczko Meredith. Marzy o tobie, Księżniczko. Mówi, że jeżeli jego matka chce, żebyś była w ciąży, wtedy on zasadzi nasienie w twoim brzuchu. – Powiedział to ostatnie głosem ochrypłym z przerażenia, może obawiając się, jak przyjmę te wieści. - Znam plany mojego kuzyna co do mnie – powiedziałam. Onilwyn spojrzał zadziwiony. - Kto… - Przyjaciel – powiedziałam. Odpowiedziałam, zanim Doyle mógł skończyć potrząsanie głową, by powiedzieć mi, żebym nie ujawniała, że to strażnicy Cela zdradzili go. Nie ufałam temu nowemu, bardziej szczeremu Onilwynowi, ani trochę więcej niż on. - Mógłbym być twoim przyjacielem, Księżniczko. - Po prostu chcesz seksu – powiedział Galen i zabrzmiało to wrogo. - Tak ja wy wszyscy, ale proponuję jej teraz również prawdziwą lojalność. - A co proponowałeś jej wcześniej? – zapytał Amatheon. - Byłem szpiegiem Cela, jak ty. - Popierałem jego roszczenia do tronu. Nie szpiegowałem dla niego. Onilwyn wzruszył ramionami. - Miałeś swój sposób. Ale ja przyszedłem po obietnicę seksu, a także, żeby być uszami i oczami Cela. - A teraz? – zapytałam. - Będę tym, czymkolwiek zechcesz, żebym był.
476
- Powinnaś walić go w twarz patelnią znacznie częściej – powiedział Rhys. – Wydaje się to lubić. Kolejny wrzask przeszył powietrze. Za nim beznadziejny szloch. - Chodźmy stąd – powiedział Doyle – zanim znudzi się swoją nową zabawką i poszuka innej. Poszliśmy za nim w dół korytarza. Onilwyn został na kolanach, więc zostawiliśmy go samego, klęczącego obok drzwi. Zastanawiałam się, co królowa zrobi, jeżeli wyjdzie i znajdzie go. Bez wątpienia coś okropnego. Patrzył na mnie z przegranym wyrazem twarzy. Wydawało się, że ktoś inny jest w skórze Onilwyna. - Chodź Onilwyn. Nie zostawię cię przed jej drzwiami, jak prezent. Uśmiechnął się lekko, wstał na nogi i pospieszył za nami, by nas dogonić. Nie podobała mi się jego odmiana. Była zbyt nagła. Lub, może był po prostu idealnym pochlebcą i jak wszystkie liżybuty podążał za mocą. Jeżeli zmienił stronę, to tylko dlatego, że myślał, że to da mu pozycję na dworze. To dlatego wszyscy pochlebcy podlizują się. Jak wielu utraci Cel na moją korzyść przez następne kilka tygodni? Jak wielu będzie czekać, neutralnych, by zobaczyć kto pozostanie górą na końcu?
477