Jeffries Sabrina
Lord 02
Zakazane uczucie
Jordan Willis, hrabia Blackmore, grał z uczuciami wielu kobiet z towarzystwa, jednak to
pocałunek ukradziony...
4 downloads
10 Views
Jeffries Sabrina
Lord 02
Zakazane uczucie
Jordan Willis, hrabia Blackmore, grał z uczuciami wielu kobiet z towarzystwa, jednak to
pocałunek ukradziony niewinnej córce pastora całkowicie wytrącił go z równowagi. Kilka
chwil spędzonych z rozsądną i skromną Emily Fairchild sprawia, że Jordan nie jest w stanie
o niej zapomnieć i z każdym dniem bardziej jej pragnie. Spotkanie z zalotną debiutantką,
lady Emmą Campbell, jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Ku zaskoczeniu hrabiego ta
uwodzicielska szkocka piękność bardzo przypomina słodką Emily...
Rozdzial 1
0 dziecku można powiedzieć, ze jest niewinne, jeśli jednak używamy tego słowa w odniesieniu do
mężczyzny lub kobiety, jest ono łagodnym okresleniem słabości*.
Mary Wollstonecraft
„Wołanie o prawa kobiet”
Derbyshire, Anglia Marzec 1819
Równie dobrze mogłabym bawić się w chowanego w cyrkowym namiocie - pomyślała Emily
Fairchild i omiotła wzrokiem salę balową w wiejskiej rezydencji markiza Drydena. Każdy z
przynajmniej czterystu gości zaproszonych na bal maskowy miał na sobie kostium, na którego kupno
dziewczyna nigdy nie mogłaby sobie pozwolić. Wśród rozbawionego tłumu na próżno próbowała
znaleźć swoją przyjaciółkę, lady Sophie. Gdzież ona się podziewała?! Emily musiała się z nią
zobaczyć, by dać jej specjalnie przygotowaną dla niej miksturę. Gdyby jej się nie udało, Sophie
byłaby bardzo rozczarowana.
- Widziałeś ją, Lawrensie? - spytała kuzyna. Głośna muzyka prawie zagłuszała jej słowa. - Jesteś
wyższy ode mnie, rozejrzyj się.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jest tam - wskazał kierunek podbródkiem. - Zajęta jedną z tych bezsensownych czynności, które tak
zwani ludzie z towarzystwa uważają za rozrywkę.
* Jeżeli nie zaznaczono inaczej, cytaty w tłumaczeniu Anny Bezpiańskiej -Oglęckiej.
Czyli tańcem, jak domyśliła się Emily. Uśmiechnęła się do siebie. Biedny Lawrence! Po raz pierwszy
od wielu lat przyjechał z wizytą do jej ojca do Willow Crossing i został przez niego zmuszony, by
towarzyszyć dziewczynie na balu maskowym - imprezie, którą uważał za „marnowanie czasu".
Przynajmniej nie musiał tańczyć z kuzynką wciąż noszącą żałobę po śmierci matki. Ten okres
dobiegał już końca, ale Emily wolała zrezygnować z wymyślnego przebrania. Miała na sobie czarną
krynolinę i prostą jedwabną maseczkę zakrywającą połowę twarzy.
- Z kim tańczy Sophie? - spytała kuzyna.
- Wydaje mi się, że z lordem Blackmore'em.
- Tym lordem Blackmore'em? Nie pomyliłeś się? Czy to możliwe, że partnerem Sophie był brat
synowej
markiza Drydena?
Emily poczuła ukłucie zazdrości, ale zaraz przywołała się do porządku. Sophie miała pełne prawo
tańczyć z kimś takim, podczas gdy dla niej na zawsze pozostanie to tylko marzeniem. Była tylko córką
pastora, nie-spokrewnionego z żadnym z wielkich rodów. Miała szczęście, że w ogóle znalazła się na
tej sali. Lady Dryden zaprosiła ją, by okazać swą wdzięczność za coś, co Emily dla niej zrobiła. Nie
czuła się w obowiązku przedstawienia dziewczyny swoim bogatym przyjaciołom, z których
większość przyjechała na bal aż z Londynu.
Swoją drogą, ciekawe, jakie to uczucie tańczyć z kimś takim jak lord Blackmore? Na pewno
porażające, szczególnie jeśli jest przystojnym mężczyzną. Wspięła się na palce, usiłując zobaczyć go
przez wycięcia w masce. Dostrzegła jedynie setki peruk i dziwacznych nakryć głowy gości
wirujących w tańcu.
- Tańczą walca, prawda? - zwróciła się do kuzyna. - Czy lord Blackmore wygląda na zadowolonego?
- Niby dlaczego? - padła odpowiedź - Przecież tańczy. Poza tym jego partnerką jest Sophie. Biedak
zasługuje na lepszy los.
- Jak mam to rozumieć?
- To wybitny człowiek. Jest jednym z najmłodszych członków Izby Lordów, a do tego autorem wielu
reform mających poprawić los biedaków.
- Uważasz, że Sophie nie pasuje do niego? Lawrence skrzywił się.
- Przykro mi to mówić, ale twoja przyjaciółka to raczej lekkomyślna i niezbyt lotna osóbka,
całkowicie nieodpowiednia dla dżentelmena o takiej inteligencji i obyciu.
- Nieprawda! Nic o niej nie wiesz! Przecież poznałeś ją zaledwie wczoraj!
- Przez całą wizytę czyniła mi afronty. Widocznie uznała, że londyński adwokat nie zasługuje na
lepsze traktowanie.
Choć starał się, by jego głos brzmiał nonszalancko, nie potrafił ukryć urazy. Emily się uśmiechnęła.
- Źle zinterpretowałeś jej zachowanie. Nie lekceważyła cię. Przeraziłeś ją.
- Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem. - Niby dlaczego córka markiza miałaby się mnie bać?
Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Jak wielu młodych mężczyzn obecnych na sali, Lawrence nie zawracał
sobie głowy kostiumem i jedynym jego przebraniem tego wieczoru była prosta maska zasłaniająca
tylko górną część twarzy. W oczy rzucały się jego bujne, kasztanowe loki. Niewątpliwie to oraz cięty
język sprawiło, że nieśmiała Sophie czuła się w jego obecności wyjątkowo niepewnie.
- Dlaczegóż to miałaby się mnie bać?
- Ponieważ, mój drogi kuzynie, jesteś mężczyzną. Przystojnym, pewnym siebie i przerażającym.
Ponieważ sprawiał wrażenie nie do końca przekonanego, dodała:
- Uwierz mi, wczoraj Sophie aż za dobrze zdawała sobie sprawę z twojej obecności. Właśnie dlatego,
dopóki byłeś w pokoju, nie mogłam wydusić z niej jednego sensownego zdania.
- To jakieś bzdury! Kobieta z jej pozycją... Ładna, bogata... Nie musi się niczego obawiać. Gdy
nadejdzie czas, będzie miała wielu adoratorów. Wyjdzie za mąż za jakiegoś księcia lub markiza i
zamieszka we wspaniałej rezydencji.
- Być może, ale to nie znaczy, że przestanie bać się mężczyzn.
Nagłe zamieszanie na parkiecie przerwało ich rozmowę. Lawrence wspiął się na palce, by lepiej
widzieć. Zmrużył oczy.
- Wygląda na to, że już po wszystkim - powiedział.
- Jakoś mnie to nie zaskoczyło.
- Co się stało?
Łysiejący mężczyzna w todze i wieńcu laurowym na głowie stanął przed Emily, skutecznie
zasłaniając jej widok. Przydałby się jej teraz taboret!
- Co się tam dzieje?
- Ojciec Sophie właśnie wyrwał ją z objęć Blackmo-re'a. Lord Nesfield jest skończonym głupcem.
Teraz na niego krzyczy.
Lawrence wyciągnął szyję, by jeszcze lepiej widzieć rozgrywającą się na parkiecie scenę.
- Biedna Sophie! Musi być przerażona - szepnęła Emily.
- Ona? A co z Blackmore'em?... Czekaj... - Lawrence poprawił przechyloną maskę. - Brawo! Tak się
postępuje z głupcami!
Emily wspięła się na palce, ale jedyne, co dostrzegła, to czyjeś wysokie nakrycie głowy.
- Co tam się dzieje? - spytała kuzyna niecierpliwie.
- Co on robi?
- Po prostu odchodzi, zachowując kamienny spokój. Nesfield idzie za nim, wygrażając, ale on nie
zwraca na niego uwagi. Ojciec twojej przyjaciółki wyszedł na kompletnego głupca.
- Nie rozumiem, dlaczego nie podobało mu się, że Sophie zatańczyła z Blackmore'em?
Z szeptów otaczających ją gości wywnioskowała, że większość obecnych na sali osób także się nad
tym zastanawia.
- Nesfield to główny przeciwnik Blackmore'a w parlamencie - odpowiedział kwaśno Lawrence. -
Markiz uważa, że pomoc biedakom może ich rozzuchwalić i zachęcić do buntu przeciwko
arystokracji. Blackmore jest dla niego wichrzycielem i awanturnikiem, zupełnie nieodpowiednim dla
czystej i niewinnej Sophie.
- Markiz zawsze staje się podejrzliwy, gdy chodzi o jego córkę - odpowiedziała Emily. - Gdy Sophie
była mała, bał się, że zostanie porwana. Właśnie dlatego dziewczyna boi się mężczyzn. Ojciec nigdy
nie pozwalał jej nawet rozmawiać z chłopcami w jej wieku.
Lawrence posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Przecież Sophie ma brata.
- Uciekł z domu, gdy była dzieckiem. Miał chyba siedemnaście lat i zdaje się, że między nim a ojcem
doszło do jakiejś kłótni. Mieszka gdzieś na kontynencie. Bez brata i matki, która wcześnie ją
osierociła, Sophie jest wyłącznie pod opieką ojca, a ten przekonał ją, że każdy mężczyzna to
podejrzane indywiduum.
- Bronisz jej, co nie przeszkadza, że lord Nesfield jest głupcem - Nagle wyraz jego twarzy uległ
zmianie. - Twoja przyjaciółka do nas idzie. Widać jakoś udało jej się wymknąć ojcu. Daj jej lekarstwo
i będziemy mogli iść do domu. Na wszelki wypadek się oddalę, zanim mnie zobaczy i jeszcze bardziej
się przerazi.
Z drwiącym uśmieszkiem wmieszał się w rozbawiony tłum, a Emily zobaczyła podążającą w jej
kierunku przy-
jaciółkę. Sophie wyglądała na mocno zaambarasowaną. Biedactwo! To, co ją spotkało, było tym
bardziej przykre, że wyglądała dziś przepięknie. Bal miał być przymiarką do debiutu na salonach,
dlatego nie miała na sobie przebrania, ale cudowną jedwabną suknię w kolorze fiołkowym, wspaniale
podkreślającą jej drobną figurę i kruczoczarne włosy. Nic dziwnego, że zwróciła uwagę lorda
Blackmore'a.
Sophie uchwyciła spojrzenie Emily i przyspieszyła kroku.
- Widziałaś? - wykrzyknęła, gdy znalazła się przed przyjaciółką.
- Nie, ale Lawrence wszystko mi zrelacjonował. Na twarzy dziewczyny pojawiły się rumieńce.
- Twój kuzyn był tego świadkiem? Chyba się spalę ze wstydu! To było straszne! Pewnie nikt nie mówi
o niczym innym.
Emily objęła przyjaciółkę.
- Nic się nie stało, moja droga. Nikt nie będzie cię za nic winił. To twój ojciec zachował się
nieodpowiednio.
Przez ciało Sophie przebiegł dreszcz. Emily zrozumiała, że jeszcze chwila, a biedactwo zaleje się
łzami. Nie mogła do tego dopuścić. Pociągnęła przyjaciółkę na balkon. Gdy upewniła się, że są same,
powiedziała:
- Uspokój się, kochanie. Już po wszystkim. Musisz się zachowywać tak, jakby nic się nie stało, inaczej
jutro rano wszyscy będą plotkować o tym wydarzeniu.
Sophie westchnęła i potarła oczy drobną dłonią zaciśniętą w pięść.
- Masz rację. Wszyscy mnie obserwują.
- Nie przejmuj się! - Emily pogładziła ją po ramieniu i chcąc choć na chwilę odwrócić jej uwagę od
niefortunnego zdarzenia, dodała:
- Przyniosłam uspokajający eliksir, o który prosiłaś. Twarz przyjaciółki rozjaśnił uśmiech.
- Naprawdę?
- Tak bardzo ci na nim zależało, więc cóż mogłam zrobić. - Emily wyjęła z haftowanej torebki
niewielką buteleczkę. - Nie przyszłabyś do mnie wczoraj, gdybyś nie była zdesperowana.
Sophie wzięła buteleczkę i uważnie się jej przyjrzała. Jej oczy jeszcze lśniły od łez, ale była już w
lepszym humorze.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Uratowałaś mi życie.
- To nic wielkiego. Mam nadzieję, że pomoże.
Głos Sophie brzmiał trochę nazbyt entuzjastycznie i w sercu Emily pojawił się cień niepokoju. Tylko
raz przygotowany przez nią lek przyniósł komuś szkodę. Nie, nie powinna o tym teraz myśleć. Tym
razem nic złego się nie stanie. Środek, który dała przyjaciółce, był zupełnie nieszkodliwy. Łagodny
wyciąg z rumianku, lawendy i melisy.
- Na pewno! - odpowiedziała przyjaciółka. - Wszyscy bardzo sobie cenią twoje mikstury.
Nie wszyscy - pomyślała Emily. Na pewno nie lord Nesfield. Chybaby ją zabił, gdyby wiedział się, co
dała Sophie.
- Jeśli twój ojciec się dowie...
- Na pewno nie! - Przyjaciółka wsunęła flaszeczkę do swojej torebki. Jej błękitne oczy zaszły mgłą. -
Warto zaryzykować jego gniew, szczególnie po tym, co zrobił dzisiaj. Niewiele brakuje, żebym sama
zgłosiła się do szpitala dla obłąkanych. Spójrz! - Wysunęła przed siebie ręce, by Emily mogła
zobaczyć, jak drżą. - To chyba najgorszy wieczór w moim życiu - kontynuowała, wydymając wargi w
sposób, który mógłby złamać serce połowie londyńskich kawalerów. - Lady Dryden przedstawiła
mnie swoim przyjaciółkom, co już było straszne. Jestem pewna, że zachowywałam się przy nich jak
niespełna rozumu. Do tego jeszcze ten incydent z lordem Blackmore'em!
- Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie twój ojciec.
- Wcale nie! Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka byłam przerażona, gdy tańczyliśmy! Hrabia jest znany
z tego, że traktuje kobiety chłodno i z wyższością.
- O czym mówisz? - Taki obraz lorda Blackmore'a nie pasował Emily do tego, co usłyszała o nim od
Lawren-ce'a. - Ojciec ci tak powiedział?
- Nie tylko on. Lady Manning twierdzi, że hrabia rzadko bywa na przyjęciach i unika tańczenia z
paniami ze swojej sfery. Podobno woli towarzystwo frywolnych kobiet. Ma serce z kamienia i nie
interesują go panny na wydaniu.
Emily pokręciła głową. Sophie była jeszcze bardzo młoda i naiwna. Nie potrafiła odróżnić prawdy od
plotek i pomówień przeciwników politycznych.
- Nie powinnaś słuchać takich opinii. Jestem pewna, że lord Blackmore to dżentelmen w każdym calu.
Inaczej lady Dryden nie przedstawiłaby was sobie i nie tańczyłabyś z nim.
Sophie pokręciła głową.
- Być może masz rację. Podczas walca zachowywał się bez zarzutu, choć trochę sztywno.
- Nawet jeśli kiedyś okrutnie traktował młode kobiety, teraz na pewno się to zmieni - dodała Emily. -
Jeżeli ktoś miałby rozpuścić lód w jego sercu, to tylko ty, moja droga.
Wydało jej się, że gdzieś za sobą usłyszała sarkastyczne prychnięcie. Rozejrzała się, ale nikogo nie
zauważyła. Być może tylko jej się zdawało.
- To i tak nie ma już znaczenia - westchnęła Sophie. - Papa nie pozwoli mi więcej z nim zatańczyć. Nie
o to chodzi, że chciałabym po scenie, jaką urządził. Jak ja sobie poradzę w Londynie?! Wolałabym
uciec ze stajennym, jeśli pozwoliłoby mi to uniknąć debiutu.
Emily nie roześmiała się tylko dlatego, żeby nie ranić przyjaciółki.
- Nawet tak nie myśl! Wyobrażasz sobie, co by zrobił twój ojciec?
Sophie żoną służącego! Przecież nawet nie potrafiła sama obrać pomarańczy!
- Oczywiście, że nie mówię tego poważnie... Po prostu... Podróż do Londynu mnie przeraża. - Usta
przyjaciółki zaczęły niepokojąco wyginać się w podkówkę i Emily natychmiast zmieniła temat.
- A więc tańczyłaś ze słynnym lordem Blackmore'em. Jak wygląda? Jest przystojny? Czarujący?
Zajęty wyłącznie sobą?
- Jest uroczy i raczej dobrze wygląda. Miał na twarzy maskę, taką jak twój kuzyn. - Lekko się
zarumieniła. - Tak naprawdę, wydaje mi się, że z wyglądu trochę go przypomina... - Sophie przerwała,
a w jej oczach pojawiło się przerażenie. - Papa wrócił! Jestem pewna, że mnie szuka!
Emily się obróciła i zobaczyła lorda Nesfielda rozglądającego się przez złote lorgnon. Choć była
pewna, że z tej odległości nie mógł ich rozpoznać, zadrżała.
Sophie pochyliła ramiona.
- Nie powinien zobaczyć, że z tobą rozmawiam. Wiesz, jaki jest.
Choć przyjaźniły się z Sophie od dzieciństwa, ostatnio markiz zabronił im się widywać. Emily zbyt
dobrze wiedziała, dlaczego.
Ścisnęła dłoń przyjaciółki.
- Najlepiej teraz odejdź - powiedziała. Sophie odwzajemniła uścisk.
- Jesteś najcudowniejsza na świecie! - szepnęła i oddaliła się pospiesznie.
Całe szczęście, że markiz nie widział, jak dawała jego córce miksturę! Najlepiej będzie dla niej, jeśli
opuści rezydencję, zanim dojdzie do kolejnego skandalu.
- Nareszcie! - usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się zaskoczona, ale natychmiast na jej twarzy
pojawił
się uśmiech. To byi Lawrence. W półmroku nie rozpoznałaby go, gdyby nie jego rude włosy
połyskujące w świetle świec.
- Wszystko słyszałeś, prawda? - spytała. - Powinnam była się domyślić. Pewnie ucieszy cię
wiadomość, że możesz mnie już zabrać do domu.
Ku jej zdziwieniu nie odezwał się od razu.
- Przecież marzysz, żeby stąd uciec, prawda? - dodała lekko zaskoczona.
Kiedy odpowiedział, jego głos był cichy i dziwnie matowy.
- Jestem gotów od kilku godzin, ale czy nie zamierzasz pożegnać się z gospodarzami?
- Powinnam to zrobić, prawda? - powiedziała zawstydzona, że o tym zapomniała. - Nie chciałabym
spotkać lorda Nesfielda. Mógłbyś pójść sam?
Skinął głową.
- Oczywiście.
Pochylił głowę w ukłonie i opuścił balkon.
Czekając na jego powrót, Emily nerwowo spacerowała w tę i z powrotem. Dlaczego to trwa tak długo?
Podeszła do drzwi i wyjrzała przez nie. Lawrence był w połowie drogi, ale zatrzymał się, by
porozmawiać z Worthingami. Zauważył ją i skinął, by podeszła. Odsunęła się, ukrywając w mroku.
Kiedy w końcu wrócił, spiesznym krokiem przemierzyli słabo oświetloną galerię i znaleźli się w
obszernym holu, gdzie czekali lokaje.
Lawrence coś do nich szepnął. Jeden z mężczyzn odszedł, a po chwili pojawił się, niosąc pelisę Emily
i płaszcz jej kuzyna. To było dziwne. Służący widywali ją już, ale nigdy nie odnosili się do niej z tak
niezwykłą uprzejmością. Co Lawrence im powiedział? Kiedy lokaj pomagał założyć okrycie, wydało
jej się, że spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Kareta podjechała zaskakująco
szybko. Niewątpliwie dlatego, że należała do lady Dry-den. Powóz Fairchildów wciąż był w naprawie
i gospodyni balu wspaniałomyślnie pożyczyła im swój.
Lawrence otworzył drzwiczki i pomógł kuzynce wejść do środka. Usiadła i kiedy konie ruszyły,
poczuła, jak schodzi z niej napięcie.
- To było zabawne, ale cieszę się, że wyszliśmy. Ty też, prawda?
Rozparty na kanapie, obserwował ją z uśmiechem. Było w nim coś dziwnego. Nigdy nie widziała u
niego takiego wyrazu twarzy.
- Jestem rad, że w końcu to zasugerowałaś - odpowiedział.
- Ja? Nie udawaj głuptasa, Lawrensie! Przecież marzyłeś o tym, kiedy tylko weszliśmy do sali.
Siedzący naprzeciw niej mężczyzna wyprostował się gwałtownie.
- Kim, do kroćset, jest Lawrence?
Gdyby po jego zachowaniu nie zorientowała się, że popełniła pomyłkę, jego słowa na pewno by ją
przekonały. Kuzyn nigdy nie odezwałby się w ten sposób do córki pastora. To dlatego jego uśmiech
wydał jej się dziwny, a służący zachowywali się inaczej niż zwykle.
- Pan nie jest Lawrence'em! - wykrztusiła. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy nieznajomy gwałtow-
nym ruchem zdjął maskę. Był podobnego wzrostu i budowy jak jej kuzyn, miał rude włosy, ale
zupełnie inną twarz.
- Oczywiście, że nie jestem żadnym Lawrence'em! - prychnął. - Co to za gierki?
-To kim pan jest?!
Pochylił się ku niej. Zanim księżyc skrył się za chmurami, dostrzegła w jego srebrzystym świetle
kwadratową szczękę mężczyzny, starannie ogolony podbródek i wąskie usta.
- Doskonale wiesz, kim jestem. Po co inaczej opowiadałabyś lady Sophie te wszystkie nonsensy niby
w mojej obronie?
Emily poczuła, że ogarnia ją panika. O czym on mówił? Niewątpliwie miał na myśli jej rozmowę z
przyjaciółką sprzed kilkunastu minut. Mówiły o debiucie, markizie i...
Dobry Boże! O lordzie Blackmore! Sophie powiedziała, że hrabia jest niezwykle podobny do
Lawrence'a. Teraz wszystko jasne!
- Pan jest...
- Blackmore. Nie udawaj, że nie wiesz.
Jego poirytowany ton nieoczekiwanie ją uspokoił. Nie było powodu do obaw. Zaszło
nieporozumienie, które łatwo będzie wyjaśnić. Pomyliła się, a on opacznie zrozumiał jej słowa i
doszedł do wniosku, że szuka kogoś, kto odwiózłby ją do domu.
- Naprawdę nie wiedziałam. Bardzo przypomina pan mojego kuzyna, Lawrence'a, z którym przyszłam
dziś na bal. Ponieważ na balkonie było ciemno, wzięłam pana za niego. Pomyliłam się, ale przecież
nic złego się nie stało.
Jordan Willis, hrabia Blackmore, wbił wzrok w siedzącą przed nim kobietę. Co to za kpiny?
- Czy to żart?
Być może faktycznie doszło do fatalnej pomyłki. Nosił maskę, więc mogła się pomylić, ale niewielu
ludzi ma rude włosy. Taki zbieg okoliczności wydawał się prawie niemożliwy. Uznał, że ma do
czynienia z lubiącą rozrywki wdówką mającą ochotę na intymne spotkanie. Jednak kobieta w karecie
wydawała się naprawdę zaniepokojona. Jeśli mówiła prawdę...
- Twierdzi pani, iż to wszystko, co o mnie mówiła, było szczere?
- Oczywiście! - odpowiedziała oburzona. - Jak może pan myśleć inaczej?
Posłał jej chłodne spojrzenie. Nie mogła być aż tak naiwna, skoro słyszała o nim to i owo.
- Jeśli piękna wdowa broni mnie, wiedząc, że to słyszę, zakładam, iż pragnie wywrzeć na mnie
wrażenie.
- Uważa mnie pan za wdowę? - szybkim ruchem rozłożyła wachlarz i zaczęła nim gwałtownie
poruszać. - Więc to dlatego! Wziął mnie pan za...
- Wdowę szukającą miłego towarzystwa. - Poczuł, że robi mu się gorąco. - Proszę powiedzieć, że się
nie mylę.
- Wręcz przeciwnie! Nie jestem wdową. Noszę żałobę po matce, która zmarła w zeszłym roku.
Jakby dostał obuchem w głowę. Wyszedł z balu z niezamężną córką jakiegoś arystokraty, nawet nie
zatroszczywszy się o to, że ktoś mógł ich zobaczyć razem. To nie mogła być prawda! A jeśli padł
ofiarą intrygi?
- Grasz ze mną w coś, pani?
- Nie! Mówię prawdę!
- Jesteś niezamężna?
Gdy to potwierdziła, żołądek podszedł mu do gardła.
- I niewątpliwie czysta niczym świeży śnieg. - Poczuł, jak narasta w nim gniew. - W takim razie masz
rację, pani. To niewybaczalny błąd.
- Teraz, kiedy pan już wie, że nie jestem osobą, za którą ...