Sparks Kerrelyn Love At Stake 08 Moje wielkie wampirze wesele Różnice kulturowe? To nic wobec uczucia. Zakochanych nie poróżni nawet to, że jedno pije...
5 downloads
6 Views
2MB Size
Sparks Kerrelyn Love At Stake 08 Moje wielkie wampirze wesele
Różnice kulturowe? To nic wobec uczucia. Zakochanych nie poróżni nawet to, że jedno pije do kolacji greckie wino, a drugie syntetyczną krew…
Psycholożka FBI Olivia Sotiris szukała chłodnej morskiej bryzy, piasku pod stopami i przerwy od wariackiego i czasami aż nazbyt niebezpiecznego życia. Ale kiedy uciekła na małą grecką wyspę, znalazła tylko wścibskie babcie, które usiłują wydać ją za mąż. Czy nie widzą, że nie interesuje jej żaden facet – z wyjątkiem Robby’ego MacKaya? Robby też potrzebuje ochłonąć, bo może myśleć tylko o jednym: o zemście na tych, którzy trzymali go w niewoli. Ale poznaje Olivię, piękność z burzą czarnych włosów i kuszącym uśmiechem. Nie wie jeszcze, że będzie musiał ratować jej życie – i dać jej ten pierwszy raz, którego ona nigdy nie zapomni…
Rozdział 1 Robby MacKay, zbliżając się do miejsca spotkania w Central Parku, miał mordercze myśli. Spokojny krajobraz nie był w stanie rozproszyć jego wściekłości. Światło księżyca migotało na nieruchomej tafli jeziora i połyskiwało na aluminiowych kadłubach łódek leżących rzędem na brzegu. Stojąca nieopodal szopa na łodzie była pusta i cicha. Robby zwrócił na to uwagę tylko dlatego, że spodziewał się zasadzki. On i jego towarzysze zatrzymali się przy schodach prowadzących w dół, w głąb niewielkiego, mrocznego wąwozu. Na jego dnie znajdował się tunel, w którym czekał Malkontent. Gdyby wszystko poszło po myśli Robby'ego, to można by powiedzieć, że czekał na własną śmierć. Ruszył schodami z Zoltanem i Phineasem. Angus MacKay i jego żona Emma popędzili za wzgórze z wampirzą prędkością, by sprawdzić drugi koniec tunelu. - Mówiłem ci... przyjdź sam - szepnął głos z rosyjskim akcentem z czarnego wnętrza tunelu. Phineas zatrzymał się na podeście w połowie schodów, trzymając dłoń na rękojeści miecza. - Od miesięcy próbujesz mnie zabić, Stan. To oczywiste, że przyprowadziłem ze sobą paru wrednych i wściekłych gości. Jeden fałszywy ruch, a postarają się, żebyś wyglądał jak boeuf Stroganow.
Robby, który od niemal trzystu lat żywił się wyłącznie krwią, nie bardzo wiedział, jak wygląda boeuf Stroganow, ale fakt, że został nazwany wrednym i wściekłym gościem, sprawił mu ponurą satysfakcję. Niestety w tej chwili był raczej niezdarnym słabeuszem. Przy każdym kroku miał wrażenie, że zapada się w mokry, ruchomy piach. Gips i bandaże już wczoraj w nocy zostały usunięte z jego stóp i dłoni, więc dzisiaj obwieścił, że jest gotów do akcji. To był jednak blef, który mógł się udać tylko pod warunkiem, że nie spadnie ze schodów. Tymczasem inny wredny i wściekły gość, Zoltan Czak-var, śmignął w dół po schodach z nadnaturalną prędkością i ustawił się pod ceglaną ścianą na prawo od wejścia do tunelu. Podczas wcześniejszej rozmowy telefonicznej Rosjanin zaklinał się, że na spotkanie z Phineasem przyjdzie sam. Robby i jego przyjaciele podejrzewali pułapkę, ale pytanie brzmiało: gdzie? Malkontenci musieli sobie zdawać sprawę, że Phineas przyjdzie do Central Parku z grupą wampirów. Czy planowali zaatakować w parku, czy może mieli nadzieję, że wampiry zostawią swoją bazę w Romatech Industries bez zabezpieczenia, ze zmniejszoną ochroną? Tak czy inaczej, wampiry wiedziały, że nie mają innego wyjścia, jak podzielić się, by chronić i Phineasa, i Romatech. Robby prosił o pozwolenie, by mógł dołączyć do grupy udającej się do Central Parku, zakładając, że dzięki temu będzie miał większą szansę zabić Malkontenta. Wprawdzie jeden Malkontent to oczywiście za mało, ale zawsze jakiś początek. Zszedł w dół schodami i ustawił się na lewo od wejścia. - Jo, Stan - zawołał Phineas do Rosjanina. - Płacisz czynsz za ten tunel czy jak? - Wyciągnął miecz i dodał „gangsterskim" głosem: - Chodź, przywitaj się z moim małym przyjacielem.
Rosyjski wampir, ubrany w czarne bojówki i czarną bluzę zapinaną na suwak, powoli wyszedł z tunelu. Kaptur, który miał na głowie, rzucał cień na jego twarz, ale kiedy nerwowo rozglądał się dookoła, widać było błyski w jego lodowatych, błękitnych oczach. Drgnął, kiedy Zoltan wydobył miecz i ostrze zalśniło w blasku księżyca zaledwie kilka centymetrów od ramienia Rosjanina. Robby natychmiast zrobił to samo; sięgnął za głowę, by dobyć claymor z pochwy na plecach. Kiedy palce mu się omsknęły, chwycił rękojeść oburącz, żeby nie upuścić broni i nie wyszczerbić własnej grubej czaszki. A niech to. Powinien był wziąć lżejszy miecz. Opuścił claymor, opierając czubek o ziemię. Rosjanin uniósł ręce w geście poddania. - Nie przyszedłem tu walczyć. Nie mam broni. - I jest sam. - Emma wyłoniła się z tunelu, wbiegła po schodach i zatrzymała się na podeście obok Phineasa. -Tunel jest czysty. Angus również wyszedł z tunelu i schował claymor do pochwy na plecach. Obszukał Rosjanina od tyłu i zaszedł go od przodu, by obszukać go jeszcze raz. Zerwał kaptur z jego głowy i, cofnąwszy się o krok, spojrzał na niego gniewnie. - Stanisław Serpukhov. Co ty kombinujesz? Robby zesztywniał, spojrzawszy na nastroszone, utlenione włosy Rosjanina. Widział go już kiedyś. Jego świeżo zagojone palce drgnęły i zacisnęły się kurczowo na rękojeści miecza. - Byłeś tam. Byłeś w jaskini. Stanisław obrócił się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. - Ty? - Cofnął się i potknął o pierwszy stopień schodów. - Ty żyjesz? Wspomnienia przemknęły przez umysł Robby'ego. Obrazy oprawców, ich wykrzywionych, triumfujących
twarzy. Smród jego własnego palonego ciała. Trzask pękających kości. - Ty cholerny sukinsynu. Byłeś tam. - Oburącz uniósł miecz. - Robby, przestań! - rozkazał Angus. - On tam był! - Robby skoczył w stronę Rosjanina, który wbiegł po schodach na podest. - Przestań, powiedziałem. - Angus położył dłoń na piersi Robby'ego, a drugą na jego przedramieniu, zmuszając go, by opuścił broń. Robby spojrzał ze złością na swojego prapradziadka, który wyglądał niewiele starzej od niego. - Żądam satysfakcji. Nie możesz mnie powstrzymać. Angus odpowiedział równie gniewnym spojrzeniem. - A ja liczę na to, że posłuchasz rozkazu. Robby wyrwał ramię z chwytu Angusa i skupił się na Rosjaninie. - Teraz już wiem, kim jesteś i gdzie cię znaleźć. - Nie chcę z tobą zadzierać. - Stanisław przysunął się bliżej do Phineasa. Młody czarnoskóry wampir spojrzał na niego w osłupieniu. - Co ty robisz, facet? Myślisz, że ja cię obronię? Od dawna próbowałeś mnie zabić. - Wcale nie chciałem - burknął Stanisław. - Jędrek powiedział, że muszę cię zabić... Inaczej on zabije mnie. Ale teraz on nie żyje. Wszyscy, którzy słyszeli ten rozkaz, nie żyją. Już nic mnie nie zmusza, żeby cię zabić. Phineas żachnął się drwiąco. - To bardzo szlachetnie z twojej strony. Stan spojrzał nieufnie na Robby'ego. - Nie podobało mi się, co robił ci Casimir...
- Ale stałeś tam i patrzyłeś - warknął Robby. - Pomagałeś przykuć mnie do krzesła srebrnymi łańcuchami. Podobał ci się ten zapach palonego ciała? Stan przechylił głowę na bok. - Niet. Ale coś ci powiem. Jeśli przyłapią mnie tutaj na rozmowie z wrogiem, sprawią mi taką łaźnię, że twoje tortury będą przy tym jak... spacerek po parku. Na pamiątkę trzydziestu srebrników wyrwą ze mnie trzydzieści kawałków ciała, a pierwszy będzie język. - Więc najlepiej zabiję cię od razu i oszczędzę ci cierpień! - Robby skoczył do schodów, ale zatrzymała go wyciągnięta ręka Angusa. - Dość, chłopcze - syknął cicho Angus. Odwrócił się do Rosjanina. - Zamierzasz zdradzić swojego mistrza? - Jeśli masz na myśli Casimira, to nawet go nie znałem, póki nie przyjechał do Ameryki i nie oznajmił, że jest naszym wodzem. Nie jestem zabójcą. Nigdy nie byłem. Byłem... rolnikiem. Trzymałem się z rosyjskimi wampirami, bo jestem Rosjaninem i moi ziomkowie nauczyli mnie, jak tutaj żyć. - I nauczyli cię zabijać śmiertelników - burknął Robby. - Nigdy nikogo nie zabiłem - upierał się Stan. - Pożywiałem się śmiertelnikami, to prawda. Ale nigdy ich nie zabijałem. - I mamy w to uwierzyć? - prychnął Zoltan. Stan zesztywniał. - I kto to mówi! Zabiłeś mojego najlepszego przyjaciela podczas bitwy w DVN. Kolejnego przyjaciela straciłem w Dakocie Południowej. Zachowujecie się, jakbyście byli... lepsi moralnie, ale kiedy przychodzi do bitwy, to głównie wy zabijacie. Phineas przechylił głowę i się skrzywił. - Ma trochę racji. Zawsze dawaliśmy im po tyłku. Angus wzruszył ramionami.
- To diabły wcielone. Zasługują na śmierć. - Więc mogę go już zabić? - mruknął Robby. Angus zignorował go. - Masz dwie minuty, Stan. Gadaj. - A potem będę mógł go zabić? - spytał Robby trochę głośniej. Angus tylko obrzucił go zniecierpliwionym spojrzeniem. - Przyjechałem do Ameryki siedem lat temu - zaczął Stanisław. - Ja i moi trzej wampiryczni przyjaciele z Moskwy. Chcieliśmy... nowego życia, bez tyranii, bez terroru. Wstąpiliśmy do brooklyńskiego klanu, żeby nauczyć się angielskiego. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy pracę i dorobimy się własnych mieszkań... - Amerykański sen. - Phineas udał, że ociera łzę. - Aż mnie w gardle ściska. Stan spojrzał na niego ponuro. - Ale czekała tu na nas tylko nowa tyrania. Iwan Pe-trowski lubił chwytać śmiertelne kobiety dla pożywienia i dla seksu. Jeśli nie wypełnialiśmy rozkazów, zabijał je. Zabił ich bardzo wiele, zresztą wampirzyce też traktował fatalnie. Ucieszyłem się, kiedy Katia i Galina go zamordowały. - Więc po prostu wpadłeś w złe towarzystwo. - Phineas przewrócił oczami. - Gdzie ja to już słyszałem? - Ja i moi przyjaciele nienawidziliśmy wypełniać rozkazów tych, których nazywacie Malkontentami, ale wiedzieliśmy, że jeśli spróbujemy uciec, zabiją nas. Dwóch przyjaciół straciłem w bitwie. A wczoraj w nocy... - Stan odwrócił twarz, w oczach miał łzy. - Wczoraj zginął mój ostatni przyjaciel. Zabiła go Nadia za to, że był blondynem. Phineas się skrzywił. - Fatalna sprawa. - Czy nie ta Nadia dźgnęła nożem Toni? - spytała Emma Zoltana, który przytaknął ruchem głowy.
- Nadia to obłąkana suka - warknął Stan. - A Casimir postawił ją na czele klanu. - Przerąbane. Więc czego chcesz od nas? - Phineas wskazał niemal białe włosy Staną. - Farby firmy EOreal? Nie wiem, czy jesteś tyle wart. - Chcę azylu. Jeśli zdołacie mnie ukryć przed Malkontentami, powiem wam wszystko, co wiem. Wampiry milczały chwilę, przetrawiając prośbę Rosjanina. - Nie ufam mu - szepnął Robby. - Nie zrobił nic, kiedy mnie torturowali. - Robby ma trochę racji - powiedział Angus, spoglądając na Rosjanina surowo. - Nie mamy żadnego powodu, żeby ci zaufać. Stan rozejrzał się nerwowo dookoła. - Sprawdziliście okolicę? Teren czysty? - Tak - odparła Emma. - Co możesz nam powiedzieć? Wiesz, gdzie ukrywa się Casimir? Stan oblizał usta. - Porządnie go wystraszyliście. Myślał, że Ośrodek Apollo jest tajny, ale wy o nim wiedzieliście. Myślał też, że obóz w Dakocie Południowej jest bezpieczny, ale wy zaatakowaliście bez ostrzeżenia. Nie rozumiem, skąd wiedzieliście o tym obozie. Robby parsknął. - Próbuje nas wybadać. Ciągle dla nich pracuje. Pozwólcie mi go zabić. - Nie! - Stan uniósł ręce. - Proszę. Widzę, do czego to zmierza. Iwan, Katia, Galina, Jędrek, oni wszyscy nie żyją. W Dakocie Południowej zabiliście ponad sześćdziesięciu Malkontentów. Casimir przegra. Musi przegrać. Jest zły. - Ładna gadka - stwierdził Zoltan. - Gdzie jest Casimir?
- Bał się, że go dopadniecie, jeśli zostanie w Ameryce, więc umknął do Rosji. Jest wściekły i pragnie zemsty. Wróci tutaj. - Kiedy? - spytał Angus. Stan pokręcił głową. - Nie wiem. Stracił wielu ludzi w Dakocie Południowej. A potem sam załatwił ich jeszcze sporo, myśląc, że któryś go zdradził i wydał wam położenie obozu. Zachowuje się jak paranoik. Nikomu nie ufa i duża grupa jego zwolenników uciekła od niego i się ukryła. Jest w fatalnej kondycji i będzie szukał sposobu, by odbudować swoją armię. Robby pochylił się do Angusa. - Powinniśmy go dopaść i wykończyć, póki jest słaby. Angus kiwnął głową i zwrócił się do Rosjanina. - Jesteśmy wdzięczni za te informacje. Oczywiście najpierw będziemy musieli je zweryfikować... - A potem mnie przyjmiecie? - spytał Stan. - Być może, za jakiś czas. - Angus skrzyżował ręce na piersi. - Na razie chcę, żebyś wrócił do brooklyńskiego klanu i dalej przekazywał nam informacje. Stan zbladł. - Chcecie, żebym dla was szpiegował. - Przeciągnął dłonią po swoich białych włosach. - Zdajecie sobie sprawę, jakie to niebezpieczne? Jeśli się dowiedzą... - Nie prosimy cię, żebyś ginął - przerwał mu Angus. - Mów za siebie - mruknął Robby. - Jeśli poczujesz, że grozi ci niebezpieczeństwo - ciągnął Angus - musisz się natychmiast teleportować. Potem zadzwoń do nas i zabierzemy cię w bezpieczne miejsce. Phineas poda ci numer swojej komórki. Naucz się go na pamięć. Co ty na to? Stan wziął głęboki oddech. - Zgoda. Zrobię to.
- Dobrze. - Angus zwrócił się do Phineasa. - Będzie zdawał raporty tobie. Teraz zabierz go i omówicie wszystkie szczegóły. - Tak jest. - Phineas chwycił Staną za ramię. - Lecimy. - Teleportował się, zabierając Rosjanina ze sobą. Robby pokręcił głową. - Powinienem był go zabić. - Nie - powiedział Angus. - Jest dla nas cenniejszy jako szpieg. - Nie możemy mu ufać - argumentował Robby. - Casimir mógł go przysłać jako podwójnego agenta. Powinienem był go zabić. - Robby... - Emma zeszła po schodach, marszcząc brwi. - To całe gadanie o zabijaniu... to do ciebie niepodobne. Wiem, że zrobili ci straszne rzeczy i serce mi pęka, gdy o tym myślę, ale... - Nie chcę twojej litości - warknął Robby. - I nie żałuję tego, co się stało. Do licha, to mi otworzyło oczy. Powinniśmy byli wybić wszystkich Malkontentów wiele lat temu. Najlepiej teleportujmy się natychmiast do Moskwy i zacznijmy ścigać Casimira. - Tak zrobimy. - Angus kiwnął na Zoltana. - Zadzwoń do Michaiła w Moskwie. Dowiedz się, czy są jakieś nowe informacje o Casimirze. - Już się robi. - Zoltan ruszył w górę po schodach, wyciągając komórkę z kieszeni czarnej skórzanej kurtki. - Jeśli w Moskwie jest jeszcze ciemno, teleportujemy się tam natychmiast - rzekł Angus do żony. Jeśli nie, polecimy przynajmniej do naszego zamku w Szkocji. Emma skinęła głową. - Mam nadzieję, że Stanisław mówił prawdę. - Do diabła, znalezienie Casimira w Rosji będzie praktycznie niemożliwe - burknął Robby. - Ten kraj jest ogromny
i on zna go o wiele lepiej niż my. Myślę, że powinniśmy się rozdzielić... - Robby - przerwa! mu Angus. - Chłopcze, ty nie lecisz. Robby zesztywniał. - Oczywiście, że lecę. Dłonie i stopy już mi się zagoiły... - Nie - odparł ze spokojem Angus. - Widzę, że ledwie się trzymasz, chłopcze. Jesteś powolny i słaby. W Robbym zawrzał gniew. - Do diabła, Angusie. Wyzdrowieję błyskawicznie, przecież wiesz. Do czasu kiedy zlokalizujemy Casimira, będę gotowy... - Powiedziałem, że nie lecisz. Robby ścisnął rękojeść miecza tak mocno, że rozbolały go świeżo zagojone palce. - Nie możesz mi tego zrobić. Mam prawo do zemsty. - Myślisz tylko o tym, chłopcze. Masz obsesję. - I jesteś stanowczo za bardzo wściekły - dodała Emma. - Oczywiście, że jestem wściekły! - wykrzyknął Robby. - Te cholerne dranie torturowały mnie przez dwie noce. - Musisz przetrawić swój gniew - powiedziała łagodnie Emma. Robby żachnął się drwiąco. - Uwierz mi, że gdy pozabijam tych drani, gniew zniknie jak za sprawą czarów. Angus westchnął. - Chłopcze, jesteś jak odbezpieczony granat. Zrób sobie urlop. To rozkaz. Robby spojrzał wściekle na swojego prapradziadka. Jako dyrektor naczelny firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne, Angus był jego szefem. I jego stwórcą. Angus przemienił go, ratując od śmierci na polu bitwy pod Culloden, więc Robby czuł z nim niezwykle bliską więź. To właśnie niezachwiane poczucie lojalności dodawało mu sił
w niewoli, podczas tortur. Zdołał znieść ból i nie zdradził rodziny i przyjaciół. Ale miał też mnóstwo zaoszczędzonych pieniędzy. Nie musiał pracować dla MacKay UOiD. Mógł szukać Casimira na własną rękę. - Domyślam się, co ci chodzi po głowie, chłopcze - dodał Angus pobłażliwie. - Nawet o tym nie myśl. Jest w tobie za dużo gniewu, żebyś mógł działać samodzielnie. I jesteś zbyt osłabiony. To zabójcza kombinacja. Dasz się zabić. - Twoja wiara we mnie jest doprawdy wzruszająca. - Robby. - Emma dotknęła jego ramienia. - My w ciebie wierzymy. Potrzebujesz tylko trochę czasu, żeby dojść do siebie. Nie prosimy o nic więcej. Robby jęknął w duchu. Nie chciał im tego przyznawać, ale mieli rację. Może tydzień wakacji nie byłby taki zły. Mógłby pochodzić na siłownię, odzyskać sprawność, a potem ruszyć za Casimirem i zabić go. - No dobrze. Może... zastanowię się nad tym. - Świetnie. - Emma się uśmiechnęła. - Znam doskonałe miejsce dla ciebie. Mistrz Klanu Zachodniego Wybrzeża zaprosił cię na pobyt w ich wakacyjnym ośrodku w Palm Springs. To luksusowe sanatorium i spa dla wampirów. Robby zamrugał. - S... spa? - Tak. Mają tam najnowsze, najlepsze wyposażenie. Jacuzzi, które będą doskonałe dla twoich dłoni i stóp. Świetnie przeszkolonych fizjoterapeutów. Podgrzewany basen olimpijskich wymiarów. Ogromną salę gimnastyczną... - A szermierka i sztuki walki? - spytał Robby. Przydałoby mu się trochę ćwiczeń z mieczem. - Hm, szczerze mówiąc, stawiają raczej na system Pi-latesa i jogę. - Kiedy Robby prychnął, uniosła dłoń, żeby przerwać jego protesty. - Posłuchaj. To są doskonałe ćwiczenia na elastyczność i równowagę. Teraz tego potrzebujesz.
- I spodziewasz się, że zabiję Casirnira dzięki temu, że nauczę się utrzymywać jakąś pozycję jogi przez trzydzieści sekund? Emma zmarszczyła brwi. - A ty znowu z tym zabijaniem. Twoja obsesja jest chorobliwa, Robby. Masz szczęście, że w ogóle jeszcze żyjesz. Musisz na nowo otworzyć swoje zmysły. Joga pomoże ci się zrelaksować i odnaleźć istotę własnego bytu. - Nie wydaje mi się, żebym ją kiedykolwiek zgubił. -Dotknął własnego brzucha. - Jeśli nie chcesz ćwiczyć jogi, w porządku - wypaliła z irytacją Emma. - Oglądałam ich broszurę i mają tam wiele innych sposobów, żeby pomóc ci odzyskać wewnętrzny spokój. Na przykład masaż hydrotermiczny w Grocie Tropikalnego Ukojenia albo odmładzające zawijania z olejkami aromatycznymi. Kiedy ostatnio robiłeś sobie peeling? Robby spojrzał na Angusa. - Ona mówi po angielsku? Angus parsknął. - Okaż trochę szacunku starszym, chłopcze. - Żartujesz? Jestem kilkaset lat starszy od niej. - Prawda. - Usta Emmy drgnęły. - Ale kiedy wyszłam za Angusa, zostałam twoją praprababką. - Prapramacochą - poprawił ją Robby, unosząc brew. -W dodatku złą prapramacochą. Roześmiała się. - Może istotnie złą, bo chciałabym, żebyś został w spa co najmniej trzy miesiące. - Co? - Robby popatrzył na nią i na Angusa, własnym uszom nie wierząc. - Chyba nie mówisz poważnie. Jeśli przez trzy miesiące nie będę ćwiczył szermierki, przestanę się nadawać do służby. - Mają też doskonałego wampirycznego psychologa...
- Nie! - przerwał jej Robby. Teraz wiedział, dlaczego wciskali mu to cholerne spa. - Nie pójdę do psychologa. - Chłopcze - zaczął Angus. - Cierpisz na zespół stresu poura... - Doskonale wiem, co wycierpiałem. Nie potrzebuję się wyżalać terapeucie. To jest kompletna strata czasu. - Absolutnie nie miał zamiaru rozmawiać o tym, co go spotkało. Na litość boską, dlaczego miałby opisywać wszystkie te bolesne, upokarzające szczegóły? To byłoby przeżywanie tortur od nowa. Nie, o wiele lepiej zostawić cały ten koszmar za sobą. I zabić drani. Emma wzięła głęboki oddech. - Gdybyśmy wydali ci rozkaz... - Odszedłbym ze służby - przerwał jej Robby. Mógł ścigać Casirnira na własną rękę. Angus spojrzał na żonę ze współczuciem. - Wiedziałem, że nie zgodzi się na to eleganckie spa, ale przynajmniej spróbowałaś. - Skierował wzrok na Rob-by'ego. - Nie chcemy, żebyś odszedł, chłopcze. Chcemy tylko, żebyś wyzdrowiał na ciele i na duchu. - Nie jestem wariatem - warknął Robby. - Nie, ale jesteś wściekły jak diabli i to sprawia, że jesteś zbyt niestabilny, by prawidłowo wykonywać zadania. Ryzykowałbyś nie tylko własne życie, ale i życie każdego, kto by z tobą współpracował. A niech to. Robby zgrzytnął czubkiem miecza o ceglaną ścieżkę. Angus dobrze wiedział, jak do niego dotrzeć. Nie mógł narażać na ryzyko swoich przyjaciół. - Może zgodzę się na krótki urlop. Ale nic więcej. - Dobrze. - Angus kiwnął głową. - Możesz skorzystać z naszego zamku w Szkocji albo z domu Jeana-Luca w Paryżu. - To już znam na pamięć - wymamrotał Robby. Przez dziesięć lat był szefem ochrony Jeana-Luca w Paryżu.
- Jack powiedział, że możesz też zatrzymać się w jego palazzo w Wenecji - ciągnął Angus. - A więc wszyscy chcą się mnie pozbyć? - burknął Robby. - Wszyscy chcemy, żebyś doszedł do siebie - Emma nie dawała za wygraną. - Roman zaoferował ci swoją willę w Toskanii albo nowy dom na Patmos. - Patmos? - Tam jeszcze nie był. - To grecka wyspa - wyjaśnił Angus. - Bardzo ładna, jak słyszałem. - To tam święty Jan miał wizję Apokalipsy - dodała Emma. - No tak, to istotnie pocieszające. - Robby wzruszył ramionami. - Dobra. Niech wam będzie. Posiedzę tam tydzień czy dwa. - Cztery miesiące - oznajmił Angus. Robby otworzył usta. - Co? Spa miało być tylko na trzy miesiące. - W spa był terapeuta - przypomniał mu Angus. -Zakładamy, że sam będziesz potrzebował więcej czasu. Oczywiście możesz zmienić zdanie na temat terapii... - Nie. Do diabła, nie. - Więc cztery miesiące - stwierdził Angus. - Możesz liczyć na zwrot wszystkich kosztów. Otrzymasz także pensję. Lepszej propozycji nie dostaniesz, chłopcze. Emma się uśmiechnęła. - Zobaczymy się na Boże Narodzenie, na pewno będziesz się już czuł o wiele lepiej. Lepiej, jasne. To żadne wakacje. To cholerne wygnanie. Miał siedzieć uwięziony na jakiejś wyspie jak Napoleon. Choć z drugiej strony, Napoleon uciekł z tej pierwszej wyspy. Robby pomyślał, że może zrobić to samo. Dla wampira z umiejętnością teleportacji to łatwizna. I nikt się nigdy nie dowie.
Rozdział 2 Wyspa Patmos, trzy miesiące później... Olivia Sotiris po cichu zamknęła tylne drzwi. Oceniała, że jest około wpół do drugiej nad ranem, ale jej wewnętrzny zegar wciąż był ustawiony na czas środkowoamerykański. Przypłynęła promem do portu Skala dziś po południu. Powitała ją babcia; czekała na nabrzeżu z młodym taksówkarzem, który całkiem przypadkiem był nieżonaty. Kiedy przebyli krótki odcinek drogi do domu pani Sotiris w Grikos, młody Grek wniósł bagaże Olivii do pokoju gościnnego, a następnie pojechali do miejscowej tawerny. W tawernie zgromadziła się cała wioska, żeby pogapić się na amerykańską wnuczkę Eleni Sotiris. Byli tu obecni wszyscy sensowni kawalerowie na wyspie - przynajmniej zdaniem Eleni. Olivia przez kilka godzin znosiła pobłażliwe karcące uwagi, jakimi łamaną angielszczyzną obsypywali ją starsi mieszkańcy wioski. Jej przestępstwo: przez sześć długich lat nie odwiedzała Yia Yia, swojej biednej babki. Nie miało znaczenia, że widywała się z nią co roku w Boże Narodzenie w Houston, gdzie mieszkała jej rodzina i gdzie babcia spędzała zawsze kilka zimowych miesięcy. Olivia i tak była winna, ponieważ złamała serce swojej biednej, starej, owdowiałej babci. Tymczasem wspomniana babcia podskakiwała na parkiecie w korowodzie młodych mężczyzn, radośnie pokrzykując „Opa!" i tłukąc talerze, więc Olivia uznała, że chyba nie musi mieć wyrzutów sumienia. Wypiła sporo wina w nadziei, że to pomoże jej zasnąć, ale teraz, od dwóch godzin przewracała się z boku na bok.
I nadal kwestionowała powód swojego przyjazdu. Jej przełożony nalegał, żeby wzięła urlop, ale wciąż powracała uparta myśl, że ucieczka od problemu nigdy niczego nie rozwiązuje. Powinna była jeszcze raz stawić czoło potworowi. Powinna była mu powiedzieć, że zabawa skończona. Koniec z chorą manipulacją. A jeśli tą ucieczką dowiodła, że on dalej pociąga za sznurki? Chłodna bryza od morza wionęła w górę skalistego klifu, docierając na patiu domu babci. Olivia szczelniej otuliła się białym kocem, który zarzuciła na zieloną bawełnianą piżamę. Postanowiła przestać o nim myśleć. Tutaj jej nie znajdzie. Wciągnęła w płuca rześkie, słone powietrze. Wokół panowała cudowna cisza, słychać było tylko plusk fal obmywających plażę i szelest wiatru w tamaryszkach. Tak spokojnie. W pewnej chwili stwierdziła, że je bose stopy zlodowaciały na terakotowej posadzce. Przeszła przez patio. Wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętała. Podczas ostatniej wizyty, latem po ukończeniu liceum, jej ojciec zbudował altanę ocieniającą niewielką część patio po lewej stronie. Winorośle rozrosły się, ich pędy wiły się jak węże po drewnianej ramie. W głębokim cieniu altany Olivia ledwie dostrzegała znajomy stół i cztery krzesła. Reszta zacisznego podwóreczka otwierała się na niebo, na którym świecił półksiężyc, rzucając blask na bielone ściany domu Yia Yia i niewysoki murek okalający patio. Z prawej strony pod murem stały trzy duże gliniane donice z drzewkami cytrynowymi, obsiane kępkami zielonej pietruszki i mięty. W najdalszym rogu patio donica z czerwonymi pelargoniami strzegła kamiennych schodków, prowadzących na plażę. Obok pelargonii Olivia zauważyła teleskop, który jej ojciec podarował babci w zeszłym roku pod choinkę. Do-
skonały prezent, pomyślała, zerkając w niebo. Tyle gwiazd. W miastach w Ameryce nigdy nie świeciły tak jasno. Dotarłszy do dalszej części patia, oparła się łokciami o murek i spojrzała w dół, na plażę. Światło księżyca migotało na czarnej tafli morza i odbijało się od białego piasku. - Nie możesz spać, dziecko? Olivia odwróciła się gwałtownie. - Yia Yia, nie chciałam cię obudzić. - Bardzo marnie sypiam ostatnimi... - Babcia zmrużyła oczy. - Jesteś boso? Zanim Olivia zdążyła wyjaśnić, że zapomniała spakować kapcie, babcia podreptała do domu, mrucząc pod nosem coś o skorpionach. Po krótkiej chwili wróciła z jaskrawo-czerwonymi botkami. - Mają rozmiar uniwersalny, czyli są na mnie za duze. -Upuściła je na posadzkę przy stopach Olivii. Twój brat, Nicholas, dał mi je na Gwiazdkę. Co on sobie wyobrażał? Kobieta w moim wieku w czerwonych butach? Olivia uśmiechnęła się; położyła koc na murze i oparła się o niego, żeby wciągnąć kapcie w formie kozaków. Jej brat pewnie myślał to, co wszyscy: Eleni Sotiris nie zachowywała się jak osoba w jej wieku, chyba że dzięki temu mogła coś uzyskać. Jej włosy, wprawdzie już siwe, wciąż były długie i gęste. W tej chwili zwisały przez ramię, splecione w długi warkocz. Wciąż była pełna energii, czynna, miała bystry wzrok i jeszcze bystrzejszy umysł. Eleni mocniej związała pasek niebieskiego, frotowego szlafroka. - Powiedz mi, co cię gryzie, dziecko. - Nic mi nie jest. To tylko zmiana czasu i... - Olivia urwała, czując buchającą od babki falę gniewu. Przepraszam. Przywykłam mówić ludziom, że wszystko jest w porządku, kiedy wcale tak nie jest. Eleni westchnęła.
- Rozumiem, ale powinnaś wiedzieć, że mnie nie okła-miesz. Olivia skinęła głową, czując ulgę, że gniew Eleni minął tak szybko. Wiedziała wszystko o dziwnym darze swojej babki, bo była jedyną wnuczką, która go odziedziczyła. Obie potrafiły rozpoznać, kiedy ktoś kłamał. I wyczuć emocje ludzi. - Znam cię całe życie, ale nigdy nie widziałam cię tak... rozstrojonej - ciągnęła Eleni. - Byłaś szczęśliwa i czułaś ulgę, kiedy przyjechałaś, potem irytowałaś się na mnie na przyjęciu. Olivia się skrzywiła. - Przepraszam. Eleni zbyła te przeprosiny machnięciem ręki. - Nieważne. Od tego jest rodzina. Ale dręczy cię jeszcze coś. Coś... mrocznego. I ukrytego. Olivia jęknęła w duchu. Rzeczywiście, to było ukryte. Tłumiła to w sobie od miesięcy. - Prawdę mówiąc, jest pewien problem, ale... nie chcę o nim rozmawiać. - Zdjęła koc z muru i okryła nim ramiona. - To cię przeraża - szepnęła Eleni. Do oczu Olivii napłynęły łzy. On ją przerażał. Babcia objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie. - Nie bój się, dziecko. Teraz jesteś bezpieczna. Uściskała babcię i zacisnęła powieki, próbując siłą woli powstrzymać łzy. Yia Yia zawsze była dla niej oparciem, powiernicą. Kiedy Olivia jako młoda dziewczyna z trudem przywykała do swoich empatycznych zdolności, tylko babcia ją rozumiała. Eleni poklepała ją po plecach. - Kto cię tak przeraża? Mężczyzna? Olivia skinęła głową. - Czy ten drań źle cię potraktował? Mogłabym napuścić na niego twoich braci, żeby mu dali nauczkę.
Olivia roześmiała się. Jej chuderlawi młodsi bracia nie nastraszyliby nawet chihuahuy. Jak zawsze, babcia potrafiła rozproszyć jej smutek. - Zostaw to mnie. Znajdę ci porządnego mężczyznę. -Eleni odsunęła się i przekrzywiła głowę. Spodobał ci się któryś z poznanych dzisiaj chłopaków? Olivia jęknęła. - Nie szukam męża. - Oczywiście, że szukasz. Ile ty masz lat, dwadzieścia cztery? Ja w twoim wieku miałam już troje dzieci. Olivia się skrzywiła. - A ja mam pracę. I dyplom magisterski. - I jestem z ciebie dumna. Ale nie ma nic ważniejszego od rodziny. Co myślisz o Spiro? - A który to? - Ten bardzo przystojny. Tańczył po mojej prawej. Olivia sięgnęła myślą wstecz, ale nie mogła sobie przypomnieć żadnego mężczyzny, który by się wyróżniał. Wszyscy zlewali się w wielką plamę testosteronu. - Nie pamiętam. - To dobry chłopak. Co tydzień chodzi z matką do kościoła. Ma bardzo ładne ciało. Każdego ranka robi pompki w samych gatkach. I nie jest za bardzo owłosiony. Olivia przekrzywiła głowę. - A skąd to wiesz? Eleni wskazała teleskop. Olivia aż się zachłysnęła, dopiero teraz zauważając, że teleskop wcale nie jest skierowany w niebo. Podbiegła i spojrzała przez okular. Jej oczom ukazała się bielona ściana z dużym oknem. - Yia Yia, co ty wyprawiasz? Eleni wzruszyła ramionami. - Jestem stara, ale nie martwa. Spiro to piękny młodzieniec. I dobrze się opiekuje swoimi kozami. Powinnaś się z nim umówić.
Olivia zmarszczyła nos. - Na litość boską, a co ja miałabym robić z pastuchem kóz? - Na przykład dzieci... Olivia parsknęła. - Nie mogę wyjść za mąż. Nie mogę nawet chodzić na randki. To zawsze źle się kończy. Orientuję się, kiedy facet kłamie, a na nieszczęście tak jest bez przerwy. - Po prostu musimy ci znaleźć uczciwego mężczyznę. - Obawiam się, że tacy wymarli razem z dinozaurami. - Olivia odwróciła teleskop od domu Spiro. - A jak ty poznałaś dziadka? - Nie poznałam go. Moi rodzice zaaranżowali małżeństwo. Olivia się skrzywiła. - Ile miałaś lat? - Szesnaście. Urodziłam się na Kos. - Eleni wskazała ręką na południe, gdzie znajdowała się ta wyspa. - Dziadka poznałam tu, na Patmos, na naszym przyjęciu zaręczynowym. Od razu powiedziałam Hectorowi, że nie może mnie okłamywać, bo będę o tym wiedziała. I zamienię jego życie w piekło. Olivia zamrugała. - I to go nie odstraszyło? - Jej chłopak z liceum uciekł gdzie pieprz rośnie, kiedy się dowiedział, że chodzi z żywym wykrywaczem kłamstw. - Hector był zaskoczony, ale powiedział, że oboje powinniśmy być uczciwi, bo jeśli ja skłamię, on też uprzykrzy mi życie. - Eleni się roześmiała. - A potem stwierdził, że jestem najodważniejszą i najpiękniejszą kobietą, jaką poznał w życiu. I wiedziałam, że mówi prawdę. - Och. - Olivii ścisnęło się serce. - To słodkie. - Sześć miesięcy po ślubie wyznał, że mnie kocha, i to też była prawda. - Oczy Eleni zalśniły od łez.
- I nigdy nie skłamał? - spytała Olivia. - Raz. Kiedy twój ojciec był mały, spadł z drzewa i złamał rękę. Hector nie chciał, żebym się martwiła, więc uspakajał mnie, że naszemu synkowi nic nie będzie. Ale kłamał. Był śmiertelnie przerażony. Tak samo jak i ja. - To nie było wielkie kłamstwo. Próbował cię pocieszyć. Eleni pokiwała głową. - Nie wszystkie kłamstwa są złe. Zły jest tylko zamiar oszukania kogoś. Twój dziadek był dobrym człowiekiem, niech odpoczywa w pokoju. - Przeżegnała się zgodnie z greckokatolickim obrządkiem, dotykając najpierw prawego ramienia. Olivia też się przeżegnała; była to odruch zakorzeniony od dzieciństwa. Eleni zamrugała kilkakrotnie, by powstrzymać łzy, i wyprostowała chude ramiona. - Zaparzę ci rumianek. Łatwiej zaśniesz. - Szybko poszła do domu. Olivia oparła łokcie na murze i zapatrzyła się na plażę w dole. Podmuch wiatru zwiał jej pasmo włosów na twarz, więc odsunęła go z oczu. Włosy miała spięte z tyłu głowy dużą, zębatą klamrą, ale jak zwykle parę niesfornych kosmyków zdołało się wymknąć. Wzięła głęboki oddech, rozkoszując się samotnością. Bywały chwile, jak na przykład podczas przyjęcia, kiedy nieustanne bombardowanie cudzymi emocjami stawało się trudne do zniesienia. Czuła się wtedy tak, jakby tonęła, jej własne uczucia ginęły pod zalewem uczuć otaczających ją ludzi, aż zaczynała się obawiać, że całkiem się pogrąży. Z biegiem czasu nauczyła się radzić sobie z tym, ale bywały chwile, kiedy musiała uciec od tłumu, który doprowadzał ją do obłędu. Wysoki poziom empatii z całą pewnością pomagał jej w pracy. Niestety, jej wyjątkowe zdolności sprawiły też, że
potwór dostał obsesji na jej punkcie. Nie myśl o nim. Tu jesteś bezpieczna. Jakiś ruch daleko po lewej przyciągnął jej wzrok. Odwróciła się w stronę kępy tamaryszków, ale zobaczyła tylko gałęzie chwiejące się na wietrze. Nie było tam nic dziwnego. Nagle zobaczyła go. Samotną postać wyłaniającą się z gęstego cienia pośród drzew. Trenował jogging - biegł wzdłuż plaży. O tej porze? Dotarł do wolnej, piaszczystej przestrzeni, gdzie jasno świecił księżyc, i Olivia zapomniała, jak się oddycha. Miał piękne ciało, domyślała się, że jego twarz jest równie urodziwa, co jednak z powodu dzielącej ich odległości trudno było stwierdzić. Ubrany w ciemne, sportowe szorty i gładką, białą koszulkę, biegł plażą szybko i bez wysiłku. Jego skóra wydawała się blada, ale to mogła być sprawka księżycowego światła. Kiedy się zbliżył, Olivia musiała głęboko zaczerpnąć powietrza. Był potężnej budowy. Koszulka rozciągała się na szerokich barkach, rękawki ciasno opinały bicepsy. Gdyby tylko mogła lepiej widzieć jego twarz. Zerknęła w stronę teleskopu. Czemu nie? Podbiegła, wycelowała go w mężczyznę i spojrzała w okular. O tak, nie spotkał jej zawód. Jego oczy wydały się jej bystre i inteligentne. Jasne, choć nie potrafiła rozróżnić koloru. Miała nadzieję, że są zielone, bo takie podobały jej się najbardziej. Przez teleskop widziała dobrze jego prosty, mocny nos, szerokie usta i silną szczękę z seksownym cieniem ciemnego zarostu. Jego twarz miała ponury wyraz, co jednak nie sprawiało, że był mniej atrakcyjny. Wręcz przeciwnie. Wzmacniało aurę męskości. Minął dom i Olivia przez kilka minut podziwiała jego ostry profil, a potem skierowała teleskop na resztę ciała. Pierś mężczyzny rozszerzała się przy każdym głębokim oddechu i Olivia przyłapała się na tym, że zaczyna oddychać
w tym samym rytmie. Opuszczając okular niżej, zobaczyła muskularne uda i łydki. Białe buty do biegania uderzały w piasek, zostawiając równiutki szlak. Biegi dalej plażą w stronę skały zwanej Petra, tak więc Olivia mogła obserwować jego kształtne pośladki. - Opa - mruknęła, nie odrywając się od teleskopu. Kiedy trenowała w akademii FBÏ, widywała tłumy wysportowanych mężczyzn, ale ten gość zakasowałby wszystkich. Ich mięśnie były sztucznie uformowane i gruzłowate, podczas gdy biegacz wydawał się całkowicie naturalny, poruszał się z lekkością i gracją, panując nad własnym ciałem. Wciąż skupiona na jego pośladkach, w pewnej chwili zauważyła, że przyczepione do nich nogi już się nie poruszają. Czyżby się zadyszał? Nie wyglądał na zmęczonego. Jego szorty odwróciły się powoli, ukazując podbrzusze. Przełknęła ślinę. Uniosła teleskop na jego pierś. O rety. Ta szeroka klata była teraz skierowana w jej stronę. Przecież chyba nie mógł... Uniosła teleskop do twarzy i zachłysnęła się, spłoszona. Patrzył prosto na nią! Odskoczyła do tyłu, szczelnie otulając się kocem. Jakim sposobem mógł ją zobaczyć? Na patiu panowała ciemność, a mur sięgał jej do pasa. Ale z drugiej strony, ściany domu były pobielane, ona zaś owinięta białym kocem, a księżyc i gwiazdy świeciły jasno. Może faktycznie widział aż tak daleko. Ale chyba nie mógł jej usłyszeć? Wyszeptała tylko jedno słowo. Zrobił krok w jej stronę, wpatrując się w nią przenikliwie. O Boże, przyłapał ją, jak gapiła się na niego przez teleskop! Przycisnęła dłoń do ust, żeby stłumić jęk. Najwyraźniej nawet najcichsze dźwięki niosły się po plaży. Zrobił jeszcze krok w jej stronę i księżyc błysnął na jego włosach. Rude? Na przyjęciu nie poznała żadnych rudzielców. Kim był ten mężczyzna?
- Olivio! - zawołała Eleni przez otwarte drzwi. - Parzę ci rumianek. Weszła do kuchni i niecierpliwie czekała, aż babcia napełni jej kubek. - Na plaży jest jakiś mężczyzna. - Jesteś pewna? Dochodzi druga nad ranem. - Chodź i zobacz. Może go znasz. - Olivia przeszła przez patio i wyjrzała za mur. Zniknął. - Widziałam go... tam. - Wskazała palcem w stronę Petry. Po biegaczu nie było śladu. Eleni spojrzała na nią ze współczuciem. - Jesteś wykończona i widzisz zjawy. Wypij ziółka, dziecko, i idź spać. - On był prawdziwy - szepnęła. I był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziała w życiu. Dobry Boże, spraw, żeby był prawdziwy. Do stu diabłów, żeby tylko była prawdziwa. Robby wbiegł po kamiennych stopniach willi Romana. Nie chciałby się przekonać, że przez te trzy miesiące wymuszonej nudy zaczyna widzieć zjawy. Urocze zjawy, jak ten anioł w bieli, patrzący na niego z wieży z kości słoniowej. Minął basen i jacuzzi, żeby wejść do bielonego domu. Był to stary dom, ale gruntownie odnowiony i wyposażony we wszystkie nowoczesne udogodnienia. Carlos siedział w salonie wyciągnięty na kanapie, oglądał DVD i wcinał popcorn. Robby pomachał do niego, przechodząc do kuchni. Wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i przeklął w duchu swojego prapradziadka. Angus musiał przewidzieć, że Robby zamierza uciec z tych przymusowych wczasów, bo jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności dom stał się ulubionym miejscem wypoczynku wszystkich znajomych.
Roman Draganesti i jego rodzina siedzieli tu przez ostatni tydzień sierpnia i pierwszy tydzień września w towarzystwie swoich ochroniarzy, Connora i Howarda. A ponieważ Connor i Howard pracowali dla firmy MacKay UOiD, zdawali raporty bezpośrednio Angusowi. I Robby nie mógł się wymknąć. Potem, w drugiej połowie września, dom zajmowali Jean-Luc Echarpe z rodziną i ochroniarzami, którzy także pracowali dla Angusa. Potem na parę tygodni wpadli Jack i Lara. Potem łan i Toni, a teraz Carlos. I oczywiście wszyscy pracowali dla MacKay UOiD. Klawisze. Ten przeklęty Angus wykorzystywał swoich pracowników jako strażników, żeby utrzymać go w tym więzieniu na wyspie. Robby wstawił butelkę do mikrofalówki i wcisnął guzik. - Co tam? - Carlos wszedł do kuchni z pustą miską po popcornie. - Nic. - Robby oparł się o blat i skrzyżował ręce na piersi. - Coś się dzieje. Jestem tu już dwa tygodnie i każdej nocy wychodzisz biegać. Potem wracasz, patrzysz na mnie ze złością i burczysz, że mam zadzwonić do Angusa i powiedzieć mu, że jesteś w świetnej formie i zdrowy na umyśle. - No i? Dzwoniłeś do Angusa? - Nie. Nie mają pojęcia, gdzie ukrywa się Casimir. Spokojnie możesz tu siedzieć i dobrze się bawić. Robby westchnął. Angus z pewności zrobiłby większe postępy w tropieniu Casimira, gdyby nie przysyłał tu swoich najlepszych pracowników w charakterze nianiek. - Ale coś się zmieniło - ciągnął Carlos. - Dzisiaj po przyjściu nie bzdyczyłeś się i nie warczałeś. Skąd ta odmiana? Robby wzruszył ramionami.
- Próbuję cię przekonać, że nie jestem świrem. Gdybym w kółko robił coś, co nie odnosi skutku, mógłbyś uznać, że jestem szurnięty, prawda? - Słusznie. - Carlos wypłukał miskę i wsadził ją do zmywarki. - Więc dzisiaj próbujesz nowej strategii. Robby wyjął butelkowaną krew z mikrofalówki i napełnił kieliszek. - Dzisiaj zobaczyłem anioła. Carlos szeroko otworzył oczy. - I nadal próbujesz mnie przekonać, że jesteś przy zdrowych zmysłach? Robby parsknął. - Nie chodzi mi o prawdziwego anioła. Chyba że nabrały zwyczaju spoglądania na ziemski padół przez teleskop. - Ach. - Carlos wyszczerzył zęby. - Przyuważyłeś jakąś laseczkę, która się na ciebie gapiła. Była niezła? Była boginią, piękną grecką boginią, ale Robby nie miał ochoty dzielić się tą informacją z brazylijskim zmien-nokształtnym, który mógł spotykać się z ludźmi za dnia, podczas kiedy on był martwy dla świata. - Ujdzie. - Tylko ujdzie? Myślałem, że to anioł. Robby zignorował ten komentarz i pociągnął długi łyk z kieliszka napełnionego syntetyczna krwią. - Rozmawiałeś z nią? - spytał Carlos. - Masz jej numer? Robby zmarszczył brwi, patrząc w na wpół opróżniony kieliszek. - Nie. - Słyszał, jak szeptała coś po grecku, więc nie wiedział nawet, czy zna angielski. - Nie ma sensu się do niej zabierać. Moja odsiadka kończy się za trzy tygodnie. Carlos przewrócił oczami. - Przecież nie jesteś w więzieniu, muchacho. Poza tym przez trzy tygodnie może się wydarzyć bardzo wiele.
Robby opróżnił kieliszek. Nie należał do mężczyzn, którzy wdają się w przelotne romanse. Kiedy pociągała go jakaś kobieta, nie było w tym nic przelotnego. A ta kobieta z całą pewnością go pociągała. Kiedy tylko padło na nią jego spojrzenie, cały świat zatrzymał się z piskiem opon. Robby zapomniał, że jest na wakacjach i że niedługo ma wyjechać. Zapomniał, że jest późna noc i nie jest to odpowiednia pora, by zagadywać do samotnej kobiety. Zapomniał, że jest obcym facetem ubranym w przepocone sportowe ubranie i prawdopodobnie ją przestraszy. Do licha, zapomniał nawet, że jest wampirem, więc lepiej, żeby nie zadawał się ze śmiertelniczką. Po prostu go do niej ciągnęło. A potem ona nagle zniknęła. Przebiegł całą drogę do domu, zastanawiając się, czy tylko ją sobie wyobraził. Przecież biegał po tej plaży co noc przez ostatnie trzy miesiące. Jeśli mieszkała w tym domu, dlaczego nie widział jej wcześniej? - Jeśli ją jeszcze raz zobaczysz, powinieneś do niej zagadać - doradził Carlos, wychodząc z kuchni. Piękna kobieta może być właśnie taką terapią, jakiej potrzebujesz. - Nie potrzebuję żadnej terapii - burknął Robby. Potrzebował tylko zemsty. Trzy miesiące ćwiczeń pozwoliły mu wrócić do formy. Był gotów do akcji. Gotów opuścić tę przeklętą wyspę i dopaść Casimira. Urocza twarz anioła stanęła mu przed oczami, wymazując obraz wroga. Musiała być rzeczywista. Sen nie podziałałby na niego tak mocno. Musi ją znów zobaczyć. Chociaż było wiele powodów, dla których powinien jej unikać, wiedział, że dołoży starań, by ją spotkać. Może jednak potrzebował terapii. Olivia zasnęła dopiero po trzeciej nad ranem. Niestety była to niedziela, więc babcia obudziła ją o świcie, żeby
mogły pójść do kościoła. O ile rozumiała, gdyby nie poszła, wszyscy w Grikos źle by o niej mówili. Potem Olivia została zapędzona do pracy w kuchni, by pomóc babci przygotowywać ogromne ilości jedzenia, i w końcu - niespodzianka! Dwie najlepsze przyjaciółki Eleni przyszły na kolację ze swoimi synami do wzięcia. Olivia była serdeczna, ale rozczarowana, bo żaden nie miał rudych włosów. Na szczęście ich angielski był równie ograniczony jak jej grecki, więc nie musiała dużo mówić. Jej myśli wciąż wracały do mężczyzny z plaży. Kim był? Czy pojawi się dzisiaj? O dziewiątej wieczorem zmiana czasu i niewyspanie dały o sobie znać i ledwie dotarła do łóżka. Podciągając koc pod brodę powiedziała sobie, że zdrzemnie się tylko chwilę. O pierwszej w nocy wyjdzie na patiu i będzie czekać na tajemniczego biegacza. Obudziła się, półprzytomna, kiedy blask słońca wlewał się już przez okno. - O nie! Usiadła i spojrzała na zegarek przy łóżku. Wpół do dziewiątej rano? Do licha. Wsunęła na stopy czerwone botki i poczłapała do kuchni. - A, jesteś, śpiochu. - Babcia mieszała coś na kuchence. - Już byłam w piekarni. Na stole jest świeży chleb i słoik miodu. Zaraz ci przyniosę herbatę. - Dziękuję. - Olivia usiadła i odkroiła sobie grubą pajdę chleba. Kiedy sięgnęła po słoik z miodem, zauważyła na środku stołu wąski wazon z czerwoną różą, jeszcze w pączku. - Nie wiedziałam, że hodujesz róże. - Bo nie hoduję. Nie da się ich zjeść. - Eleni postawiła na stole kubek herbaty i zerknęła na wnuczkę z błyskiem w oku. - Zdaje się, że masz cichego wielbiciela. Olivia zamrugała. -Ja?
- Jak mylisz, kto to? Giorgios czy Dimitrios? - Eleni miała na myśli chłopaków, którzy byli wczoraj na kolacji. - Nie wiem. - Olivii natychmiast przyszedł do głowy tajemniczy biegacz o rudych włosach i bystrym spojrzeniu. Czy to mógł być on? Wyciągnęła rękę, by dotknąć delikatnych czerwonych płatków. - Nie widziałaś, kto to przyniósł? - Nie. - Eleni oparła dłonie na biodrach i zmarszczyła brwi. - Nie było żadnego liściku. Rano zamiatałam podwórko i znalazłam ten kwiat w połowie schodów na plażę. Leżał przyciśnięty kamieniem. Serce Olivii zaczęło bić jak szalone. - Więc ten, kto go zostawił, przyszedł z plaży. - Róża musiała być od niego. - Och! - westchnęła radośnie Eleni. - Oczywiście! To od Spiro! On mieszka trochę dalej przy plaży. Splotła dłonie, uśmiechając się szeroko. - Mój piękny Spiro i Olivia razem, tutaj, na Patmos. Och, będziecie mieć śliczne dzieci. - Chwileczkę. Nie jestem pewna, czy kwiat jest od Spiro. I nie chcę, żebyś sobie robiła nadzieję, że będę tu mieszkać. Specjalizuję się w problemach związanych z przestępcami, a szczerze wątpię, żeby na Patmos było ich wystarczająco wielu, żebym miała co robić. Eleni fuknęła i usiadła przy stole. - A owszem, mamy przestępców. W zeszłym roku jednemu chłopakowi z Hory ukradziono rower. Zostawił go przed samym klasztorem. To było szokujące. Olivia pokręciła głową, polewając chleb miodem. - Za mało szokujące. - Hm... Po co ci przestępcy? Nie możesz pomagać zwykłym wariatom? Na Patmos jest ich pełno. W Kampos jest jeden pastuch, który gada ze swoimi kozami. Olivia wypiła łyk herbaty. - To nic niezwykłego. Ludzie rozmawiają ze swoimi zwierzętami.
- O tak, ale jemu kozy odpowiadają. A czarny kozioł mówi po turecku . Olivia opanowała uśmiech. - To najgorszy przypadek, jaki znasz? Eleni przekrzywiła głowę w zastanowieniu. - Hm, jest jeszcze jeden stary wdowiec w Skali, którego przyłapali, jak podglądał przez okno Marię Stephanopoulos. Syn zaczął go zabierać raz w tygodniu na plażę nudystów w Plaki i bardzo mu się poprawiło. Olivia kiwnęła głową. - Obawiam się, że zespół podglądacza jest zaraźliwy. Słyszałam, że w Grikos jest pewna wdowa, która szpieguje przez teleskop miejscowego pastucha. Eleni się obruszyła. - Nie jestem podglądaczką! Ja tylko podziwiam Spiro. On jest jak dzieło sztuki. To jakbym chodziła do muzeum. I nigdy nie widziałam go nagiego. To nie byłoby w porządku, skoro chcę, żeby ożenił się z moją wnuczką. Olivia skrzywiła się i ugryzła kęs chleba. Może babcia ma rację. Nie w sprawie Spiro, ale w kwestii pracy z przestępcami. Jej życie mogłoby być całkiem inne, gdyby przestała się narażać i zamieszkała tutaj. Ale kogo chciała oszukać ? Nie wytrzymałaby tu nawet dwóch miesięcy; nuda doprowadziłaby ją do obłędu. Dreszczyk, jaki dawała praca w FBI, był jej niezbędny do życia jak powietrze. A.przynajmniej tak było, dopóki w ramach obowiązków zawodowych nie zetknęła się z pewnym konkretnym przestępcą. Z potworem, Otisem Crumpem. Nie musiała się martwić, że będzie jej przysyłał róże. Ten zboczeniec przysyłał jej jabłka. Wielkie, czerwone jabłka. - Hm. - Eleni zabębniła palcami o stół, ponuro patrząc na różę. - Nie lubię tajemnic. Chcę wiedzieć, kim jest ten wielbiciel.
Olivia westchnęła. Jeśli sny mogły się spełniać, to jej cichym wielbicielem nie okaże się Spiro, Giorgios czy Dimitrios. Okaże się nim tajemniczy mężczyzna, który biegał po plaży w środku nocy. Czy to on mógł zostawić różę? Jej serce zabiło szybciej na tę myśl. Jakkolwiek było, dowie się tego dzisiaj w nocy.
Rozdział 3 Zwykle inaczej się ubierasz do biegania - skomentował Carlos, kiedy Robby przechodził przez salon. Robby burknął coś pod nosem i ruszył do kuchni. Zaraz po przebudzeniu wypił jedną butelkę krwi, więc nie czuł głodu. Druga porcja miała być tylko na wszelki wypadek, gdyby rzeczywiście spotkał tę grecką boginię. Czasami zwykła, staroświecka żądza budziła w nim żądzę krwi, a nie chciał, żeby kły mu się wysunęły i przestraszyły dziewczynę. Nalał sobie pół szklanki i podgrzał w mikrofalówce. Carlos wszedł do kuchni. - Masz wilgotne włosy. Wziąłeś prysznic przed bieganiem? Robby nie zamierzał dzisiaj biegać. Nie chciał znaleźć się przed jej domem cały spocony, zwłaszcza że pot wampira był zwykle różowawy, podobnie jak i łzy. Podejrzewał, że dzieje się tak z powodu diety opartej na samej krwi. - Idę na spacer. - Ach. Przechadzka o północy. Brzmi cudownie. - Carlos spojrzał na niego z drwiącym uśmieszkiem. - Chyba się do ciebie przyłączę. - Nie.
- Lubię spacerować po plaży. - Odczep się. Carlos wybuchnął śmiechem. - Wiem, że masz nadzieję ją spotkać. - Wiem, że wiesz. - Robby wyjął swoje pół szklanki krwi z mikrofalówki i wypił jednym haustem. - Wiem też, że z ogrodu zginęła czerwona róża. Robby uniósł brew. - Prowadzisz ewidencję kwiatów? Carlos się roześmiał. - Miałem oko na tę różę. Zamierzałem ją komuś dać, ale mnie wyprzedziłeś. Robby zastanawiał się przez chwilę, co Carlos kombinuje, ale powstrzymał się od pytania. Toni twierdziła, że Carlos jest gejem, ale łan się z nią nie zgadzał. Kiedy byli tutaj, na wyspie, Robby słyszał, jak kłócili się o to przez dziesięć minut, a potem popędzili do sypialni, żeby się pogodzić. Robby poszedł biegać, a kiedy wrócił dwie godziny później, jeszcze ciągle się godzili. Jęknął w duchu. Jego wampiryczni przyjaciele, łan, Jean-Luc i Jack, byli ekstatycznie szczęśliwi ze swoimi śmiertelniczkami, ale on sam wątpił, by mógł doświadczyć takiego szczęścia. Po pierwsze, istniał problem ze znalezieniem kobiety, która pokochałaby nocną istotę. Po drugie, kwestia zaufania. Skąd będzie wiedział, co ona robi za dnia? Nie zniósłby kolejnej zdrady ze strony ukochanej kobiety. A jeśli się znudzi i postanowi dźgnąć go kołkiem, kiedy będzie pogrążony w śmiertelnym śnie? I jeszcze ostatni problem, który gryzł go najbardziej. Miłość do wampira, to wyrok śmierci. Nie wiedział, jak jego przyjaciele w ogóle mogli znieść myśl, że któregoś dnia będą musieli zabić swoje żony, żeby je przemienić. Czy coś takiego można nazwać miłością?
Więc co on wyprawia, u diabła? Wstawił pustą szklankę do zlewu. - To był zły pomysł. - Stary, nie stchórz teraz. Robby spojrzał na Carlosa z irytacją. - Nie strach mnie powstrzymuje. Ona jest niewinną śmiertelniczką. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja. - Jasne, bo ty jesteś obrzydliwą, zaślinioną bestią, która przegryzie jej gardło, zwłoki wrzuci do morza. Robby zesztywniał. - Chcesz, żebym ci rozkwasił nos? Nie skrzywdziłbym jej. - Otóż właśnie. Idź do niej, muchacho. Robby spojrzał na swoje ubranie. Dobre piętnaście minut zastanawiał się, co na siebie włożyć Wreszcie wybrał parę znoszonych dżinsów, ciemnozieloną koszulkę i granatową bluzę z kapturem, lamowaną zielononiebieskim tartanem klanu MacKay. Włosy związał z tyłu rzemykiem. - Nie wyglądam zbyt luzacko? - Wyglądasz dobrze. Bierz ją, tygrysie. Robby parsknął. Dziwne słowa z ust panterołaka. Wybiegł z domu szybko, żeby przypadkiem nie zmienić zdania. Zamiast zejść po kamiennych schodkach, po prostu zeskoczył z krawędzi skalistego klifu i zręcznie wylądował na kamienistej plaży na dole. Nawet w słabym świetle rosnącego księżyca widział skałę zwaną Petra, wznoszącą się w odległości niecałego kilometra na północ. Teleportował się tam, po czym obszedł skałę i znalazł się na plaży pod Grikos. O czym miał z nią mówić? Wątpił, żeby chciała słuchać wywodów na jego ulubiony temat - które miecze są najlepsze w różnych sytuacjach. Do licha. Całkiem wyszedł z wprawy, jeśli chodzi o rozmowy z kobietami.
Olivia przez kwadrans zastanawiała się, co włożyć, chociaż wybór miała mocno ograniczony do kilku ciuszków, które ze sobą zabrała. Wreszcie zdecydowała się na dżinsy i miękki pulower. Potem spięła na karku swoje niesforne włosy zębatą klamrą. Babcia mocno spała, kiedy Olivia przygotowała sobie stanowisko na patiu. Na stoliku w altanie zapaliła trzy świeczki. Na krześle położyła stary kij krykietowy, którego Yia Yia używała do trzepania dywanów. Miała nadzieję, że nie będzie się musiała bronić, ale praca w FBI nauczyła ją, że wygląd bywa zwodniczy. Kiedy pierwszy raz zobaczyła Otisa Crumpa, była zdumiona jego wyglądem; wydawał się zupełnie nieszkodliwy i zwyczajny. Ale pod miłą powierzchownością czaił się potwór, który zgwałcił, torturował i zamordował trzynaście kobiet. Wyrzuciła go ze swoich myśli. Miała dość czasu, by dojść do siebie i wyleczyć rany. Crump był tylko zadaniem, niczym więcej. Już z nim skończyła. Mogła o nim zapomnieć. I modlić się, żeby on zapomniał o niej. Wróciła do domu, żeby zaparzyć sobie herbatę. Wychodząc z kuchni, zabrała różę. Potem stanęła przy murze na patiu i czekała. I czekała. Dopiła herbatę i odniosła kubek na stół. Kiedy wróciła do muru, pogłaskała palcami aksamitne płatki. Kolce zostały oderwane z łodyżki, więc jej cichy wielbiciel wydawał się być bardzo troskliwy. Miała nadzieję, że jest nim tajemniczy biegacz. Ale gdzie on się podziewał? Może wyszła za wcześnie. A może wyjechał z wyspy i róża była pożegnaniem. Przecież to ostatni tydzień listopada, sezon turystyczny dawno się skończył. A może tylko go sobie wyobraziła. Może po tym, jak musiała zadawać się z najgorszą ludzką szumowiną w osobie Otisa Crumpa, jej podświadomość próbowała to skompensować, stwarzając przystojnego, szlachetnego bohatera.
Westchnęła. Lata zajmowania się psychologią sprawiły, że miała skłonność do przesadnego analizowania. Musiała się wreszcie odprężyć i nauczyć wąchać róże. A szczególnie jedną konkretną różę. Z uśmiechem podniosła ją do nosa. Jej uwagę przyciągnęła postać zbliżająca się od południa. Olivia spojrzała przez teleskop i serce podskoczyło jej w piersi. To był on! A więc istniał naprawdę. Dzisiaj nie biegł. Szedł w jej stronę szybkim, zdecydowanym krokiem. Uniósł rękę na powitanie i jej serce znów podskoczyło. Przez teleskop widziała, że jest skupiony wyłącznie na niej. Z całą pewnością miał dobry wzrok. Podeszła bliżej do muru i pomachała ręką, by odpowiedzieć na jego powitalny gest. Mężczyzna natychmiast ruszył biegiem, a serce Olivii biło coraz mocniej z każdym krokiem, który zbliżał go do niej. Nawet na chwilę nie odwrócił od niej wzroku. Zarumieniła się, kiedy zrozumiała, że ogląda ją sobie dokładnie. Czy był podekscytowany? Czy podobało mu się to, co widzi? A może już żałował tego, co zrobił? Otworzyła zmysły, żeby wyczuć jego emocje. Nic. Przez dwadzieścia cztery lata swojego życia nigdy nie spotkała osoby, której nie potrafiłaby wysondować. Zamknęła oczy i zmarszczyła brwi, koncentrując się. Nic. Otworzyła oczy, by się upewnić, że jest prawdziwy. Tak, był już niemal przy niej. Dlaczego nie mogła go wybadać? Zawsze wiedziała, co czują ludzie. Zawsze wiedziała, kiedy kłamią. Boże święty, to straszne. Skąd będzie wiedziała, co myśleć o tym człowieku? Jak będzie mogła wierzyć jego słowom? Poczuła przypływ paniki i przez moment zastanawiała się, czy po prostu nie umknąć do domu. Ale w końcu zobaczyła jego twarz. Zatrzymał się na plaży, patrząc na Ołivię przenikliwie, badawczo, jakby nie wiedział, co myśleć. A więc było ich dwoje.
Spojrzała mu w oczy i w tej chwili załata ją fala pożądania. Przyszła znienacka, pod Ołivią ugięły się kolana. Uhuu. Chwyciła się muru, żeby odzyskać równowagę. Zwykle nie reagowała w taki sposób. Chociaż, prawdę mówiąc, nie bardzo wiadomo, w jaki sposób zwykle reagowała. Zawsze skupiała się na uczuciach ludzi, żeby wiedzieć, jak z nimi rozmawiać. To była dla niej nowość. Znajdowała się w towarzystwie drugiego człowieka, ale sam na sam z własnymi uczuciami. I do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jej uczucia mogą być tak... silne. Może po prostu wydawały się takie, ponieważ były odizolowane. A może dlatego, że to była dla niej zupełnie nowa sytuacja. A może on był przyczyną. Olivia z trudem przełknęła ślinę. Powinna zachować ostrożność. Przecież nie miała pojęcia, co on czuje. Ani czy można mu ufać. Jak sobie z tym radziły zwyczajne kobiety? To przerażające. I niezwykle podniecające. Uniósł rękę. - Dobry wieczór.. Jego niski głos dotarł do niej z lekkim podmucham bryzy, która połaskotała jej szyję. Kręciło jej się w głowie z podniecenia. Czuła się jak po wypiciu kilku kieliszków wina. - Mówisz po angielsku, dziewczyno? Przygryzła wargę, żeby nie roześmiać się głośno. Jego akcent był uroczy. - Jesteś Szkotem? - Tak. A ty... Amerykanką? Skinęła głową z coraz szerszym uśmiechem. Odpowiedział uśmiechem, a ona poczuła łaskotanie w żołądku. Uważaj. Nie wiesz, czy jest godny zaufania. - Jestem Robert Alexander MacKay. - Skłonił głowę, lekko zginając się w pasie.
Kłaniał się jej? Stłumiła chichot, ciekawa, co ten uroczy Szkot zrobi w następnej kolejności. Patrzył na nią wyczekująco. Zielone, stwierdziła z wielką satysfakcją. Jego oczy były zielone, tak jak miała nadzieję. I chociaż jego włosy miały intensywny, ciemnorudy kolor, brwi i zarost zdawały się raczej kasztanowate. - A ty? - spytał. - Tak? Jego usta drgnęły w półuśmiechu. - Wybacz to śmiałe założenie, ale pomyślałem, że masz jakieś imię, którym mógłbym cię nazywać? Roześmiała się. Przez myśl przemknęło jej kilka sugestii. Skarbie, miłości mojego życia, centrum mojego wszechświata. Była tak zajęta podziwianiem go, że zapomniała się przedstawić. - Jestem Olivia. Olivia Sotiris. - A. Więc myliłem się co do ciebie. - Mianowicie? - Myślałem, że jesteś grecką boginią. Parsknęła. Ależ miał gadane. I co za szkoda, że nie potrafiła stwierdzić, czy kłamie. Uniosła swoją różę. - Ty ją zostawiłeś? - Tak. - Gdzie? Uniósł brwi. - Na schodach, przyciśniętą kamykiem. Dlaczego pytasz? Bo musiała wiedzieć, czy jest uczciwy. Była zachwycona jego słodkim akcentem, ale byłaby idiotką, gdyby zakochała się w mężczyźnie tylko dlatego, że jego głos brzmiał jak muzyka, a jego twarz i ciało przypominały piękną rzeźbę. Powąchała różę. - Jest śliczna. Dziękuję. - Miałabyś ochotę przejść się ze mną kawałeczek?
Jej serce zabito szybciej. - Wolałabym zostać tutaj. Możesz tu do mnie przyjść, jeśli chcesz. Jego spojrzenie przemknęło po rozdzielającej ich skalistej skarpie; jego usta drgnęły. - W takim razie wejdę schodami. - Uważaj. Są strome. I ciemne. - Jej serce zabiło jak szalone, kiedy zniknął w wąskiej szczelinie schodów wyciętych w skale. Szedł na górę! Spojrzała w stronę tylnych drzwi. Babcia spała. Olivia była na patiu sama. A jeśli zaprosiła do domu okrutnego mordercę? Zostawiła różę na stole i chwyciła kij do kry-kieta. Nie chodziło tylko o to, że praca w FBI nauczyła ją podejrzliwości. Od dziecka była nieufna, kiedy odkryła, jak często ludzie kłamią. Mężczyzna dotarł na szczyt schodów i zatrzymał się, wskazując kij w jej dłoniach. - Chcesz mnie tym uderzyć? Był wyższy, niż się spodziewała. A jego ramiona były szersze. Poprawiła chwyt na rączce kija. - Zwykle nie rozmawiam z nieznajomymi. Powinnam cię ostrzec, że mam czarny pas taekwondo. - Nie zrobię ci krzywdy, dziewczyno. - Wiem. Nie pozwolę ci na to. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, w końcu na jego usta wypłynął lekki uśmiech. - Jesteś równie odważna jak piękna. To rzadkie połączenie. Jej serce zamarło na moment. Odważna i piękna. To samo powiedział dziadek do babci w dniu, kiedy się poznali. - Nie chciałam być nieuprzejma, panie MacKay. Ale w tych czasach kobieta musi być ostrożna.
- Tak, to prawda. - Jego spojrzenie przewędrowało powoli w dół po jej ciele, aż do stóp. Kiedy znów spojrzał jej w twarz, kąciki jego ust uniosły się w półuśmiechu. Do licha. Nie wiedziała, czy go uderzyć, czy rozpłynąć się z zachwytu. Z jednej strony, była podniecona i mile połechtana. Skóra zaczęła ją mrowić, kiedy spojrzała w te boskie, zielone oczy. Ale czuła też zdenerwowanie. Mocniej chwyciła kij na wypadek, gdyby zamierzał się na nią rzucić. To takie trudne, nie móc odczytać czyichś emocji. Przez sekundę wydawało jej się, że jego oczy ciemnieją, ale odwrócił się do teleskopu i zajrzał w okular. - Więc, Ohvio, co cię sprowadza na Patmos? Podobało jej się brzmienie jej imienia, wypowiedzianego z tym jego akcentem. - Jestem z wizytą u... krewnych. Czterech wujków. Są... wielcy. Zawodowi zapaśnicy. - Kiedy jego usta drgnęły, domyśliła się, że nie uwierzył w tę historyjkę. - A ty? - Wakacje. I rekonwalescencja. Byłem... ranny, więc staram się wrócić do formy. Spojrzała na jego muskularne ciało. - Powiedziałabym, że ci się udało. - Dziękuję, że zauważyłaś. Jej twarz zapłonęła rumieńcem. - Jak zostałeś ranny? Umilkł i, marszcząc brwi, wbił wzrok w posadzkę. - Przepraszam. - Oparła kij o drewnianą kolumienkę altany. - Nie musisz o tym mówić... - Po prostu tak wyszło. Moja praca bywa niebezpieczna. - A czym się zajmujesz? - Kiedy mars na jego czole pogłębił się, poczuła nagłą potrzebę, żeby go pocieszyć, sprawić, by znów się uśmiechnął. - Wiem! Walkami byków. Spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Szkocki toreador?
- Tak, z muletą w czerwoną kratę. I z cekinami na kilcie. Na taki widok szkockie byki dostają szału. Roześmiał się. - Nie. Serce Ołivii napełniła radość. Jakie to miłe uczucie, sprawić, by jego oczy rozbłysły radością. Podeszła do pobielonego muru i stanęła obok mężczyzny. - Jesteś treserem lwów? - Kiedy pokręcił głową, ciągnęła: - Klaunem na rodeo? Zaklinaczem węży? - Nie. - Wyszczerzył zęby. - Okej. Obstawiam Foki. - Zdawało mi się, że foki są czarne. Parsknęła. - Przecież wiesz, o co mi chodzi. Komando Foki. Mógłbyś być członkiem jakichś elitarnych, supermęskich sił specjalnych, które chronią rodzaj ludzki przed podstępnym złem we wszystkich postaciach, łącznie z potrójnym cheeseburgerem z bekonem. - Mogę cię zapewnić, że nigdy nie walczyłem z cheeseburgerem. - Jasne, ale czy walczyłeś ze złem? Zesztywniał i, znów marszcząc brwi, spojrzał na morze. 01ivię zamrowiła skóra na karku. - Ty naprawdę jesteś żołnierzem. Jego pierś poruszyło głębokie westchnienie. - Tak. - Ściśle tajna organizacja? - szepnęła. - Walczysz z terrorystami? Wahał się przez chwilę, po czym odparł: - Można tak to określić. Skinęła głową. Jego niechęć do rozmowy na ten temat upewniała ją, że mówi prawdę. - Jesteś teraz na przepustce?
- Tak. - Oparł dłonie na murze i przez chwilę bębnił palcami w tynk. - Mój szef uparł się, żebym zrobił sobie wolne - powiedział w końcu. Zamrugała. - Żartujesz. To zupełnie jak ja. Mój szef też naciskał, żebym wzięła urlop. Odwrócił się do Ołivii i spojrzał na nią z ciekawością. - Dlaczego? Czym się zajmujesz? Nie chciała mówić o swojej pracy z przestępcami. Przyjechała tu, żeby oderwać się od tego wszystkiego. A poza tym ogromną przyjemność sprawiała jej reakcja tego boskiego faceta na jej żarty. - Miałeś rację od samego początku. Jestem grecką boginią. Zeus kazał mi odpoczywać przez jakieś tysiąc lub dwa tysiące lat. Jego usta znów wygięły się w uśmiechu, w oczach zamigotały wesołe iskierki. - Wiedziałem. Jedno spojrzenie w twoje oczy i mógłbym paść do twoich stóp. Poczuła rumieniec na policzkach. Zwykle nie flirtowała w taki sposób. W normalnych okolicznościach była zbyt zajęta analizowaniem cudzych uczuć. Nagle dotarło do niej, że przedtem zawsze była obserwatorką, nie uczestniczką. To nowe i dość niepokojące doświadczenie wydało się jej również bardzo przyjemne. Dumnie uniosła głowę. - Żadnego płaszczenia się. To bardzo irytuje boginie. Uśmiechnął się powoli. - Gdybym już padł na kolana, znalazłbym sobie lepsze zajęcie niż płaszczenie się. Twarz jej zapłonęła. Robiło się stanowczo za gorąco, jak dla niej. - Pracuję w FBI - wypaliła. Uniósł wysoko brwi.
- Naprawdę? - Tak. Siedzimy w tym samym biznesie, panie MacKay. Łapiemy złoczyńców. Przekrzywił głowę, przyglądając jej się uważnie. - Gdzie masz bazę? - W Kansas City. A ty? - Gdziekolwiek mnie potrzebują. Więc naprawdę masz czarny pas taekwondo? Wątpił? Oparła ręce na biodrach. - Zostałam gruntownie przeszkolona w technikach samoobrony, panie MacKay. Na jego policzku ukazał się dołeczek. - Przyjaciele nazywają mnie Robby. Serce jej załomotało. - Chcesz powiedzieć, że uznajesz mnie za przyjaciółkę? - Owszem. - Wyciągnął rękę i dotknął kosmyka włosów, który wymknął się spod klamry. - Twoje włosy kręcą się tak same z siebie? - Niestety. Nie mogę sobie z nimi poradzić. - Mnie się podobają. - Pociągnął lekko za kosmyk, rozprostował go, a potem puścił; loczek odskoczył jak sprężynka, przybierając swój naturalny kształt korkociągu. Robby wyszczerzył zęby. - Można by się nimi bawić godzinami. - Dotknął jej skroni. Odsunęła się o krok, głośno przełykając ślinę. - Po... powinnam zajrzeć do wujków. Chcesz coś do picia? Może gorącej herbaty? Opuścił rękę. - Nie trzeba, dziękuję. - Zaraz wracam. - Umknęła do domu i szybko nastawiła wodę na kuchence. Tchórz, zbeształa się w duchu. Powinna była pozwolić się dotknąć, może nawet pocałować. Ale jak mogła mu ufać? Bardzo ją pociągał, ale skąd miała wiedzieć, czy nie szuka tylko przelotnego romansu dla urozmaicenia wakacji.
Nie należała do kobiet, które wdają się w romanse. Dorastanie z umiejętnością wykrywania kłamstw sprawiło, że unikała wszystkiego, co zalatywało nieszczerością. Poza tym miała spędzić na wyspie tylko dwa tygodnie. Czy to dość czasu, żeby zbudować szczery, znaczący związek? Czy w ogóle odważyłaby się na to z mężczyzną, którego nie potrafiła wyczuć? Nieznane, wprawdzie przerażające, okazało się jednocześnie bardzo ekscytujące. Wyjrzała przez szybę w tylnych drzwiach. Mężczyzna wciąż był na patiu i zabawiał się oglądaniem okolicy przez teleskop. Robby MacKay, żołnierz na przepustce. Ciekawe, jak poważnie był ranny. Zaparzyła herbatę i wyniosła ją na patiu. Kiedy Robby się do niej uśmiechnął, serce Olivii drgnęło. Wsiąkała w niego błyskawicznie. Usiadła przy stole i zaprosiła go skinieniem ręki. - Na pewno nie chcesz niczego do picia czy jedzenia? - Jadłem przed wyjściem. - Usiadł obok niej. Podobały jej się jego rude włosy lśniące w blasku świec. Wydawały się przydługie jak na żołnierza, ale były schludnie związane z tylu. - Jak długo będziesz na Patmos? - Jeszcze jakieś trzy tygodnie. - Zawahał się przez chwilę, po czym dodał: - Jestem już gotów wracać, ale mój szef się nie zgadza. Uważa, że mam jakiś uraz czy inną podobną bzdurę. - Zespół stresu pourazowego. - Olivia wypiła łyk gorącej herbaty. - To bardzo powszechne u żołnierzy. Wzruszył ramionami. - Wiele hałasu o nic. Wiem, że życie jest nie fair. Nie ma sensu się nad tym użalać. Spojrzała na niego z troską. - Czasami dobrze dla zdrowia, gdy się o tym porozmawia. Wyparcie może mieć poważne efekty uboczne
w przyszłości, i mam na myśli nie tylko wybuchy emocjonalne. To może mieć wpływ na twoje zdrowie fizyczne. W jego spojrzeniu pojawił się błysk irytacji. - Absolutnie nic mi nie jest. I prędzej piekło zamarznie, zanim porozmawiam z jakimś przeklętym psychologiem. Gwałtownie wciągnęła powietrze. Kubek zadrżał w jej dłoni, więc odstawiła go na blat. Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Co się stało? Wszystko się stało. Serce wpadło jej do żołądka. Powinna była wiedzieć, że to nie może trwać. Robby zmrużył podejrzliwie oczy. Zerwał się z krzesła i przeszedł przez patio. - Jasna cholera - szepnął. Odwrócił się z powrotem do niej i popatrzył na nią ze zgrozą. - Jesteś psychologiem? Powoli skinęła głową. - Zdaje się, że piekło właśnie zamarzło. - Dla nich obojga.
Rozdział 4 Robby zaczął chodzić po patiu tam i z powrotem. - Do diabła. Do jasnej cholery. Spojrzał na Olivię i ogarnęła go fala bezsilnego gniewu. Niech to jasny szlag. Właśnie kiedy narobił sobie nadziei, wszystko zawaliło się z hukiem. Przez kilka minut naprawdę wierzył, że przyszłość ma mu do zaoferowania coś więcej niż zemstę i przemoc, i to było przyjemne uczucie. Znalazł kobietę, która była piękna, inteligentna i urocza. Potrafiła go rozśmieszyć. Otworzyła przed nim cały świat nowych możliwości, i, ku własnemu zaskoczeniu, chciał tego wszystkiego. Co jeszcze bardziej zdumiewające, miał wrażenie, że się jej podoba. Bo ona z pewnością podobała się jemu. Miała łagodne piwne oczy, gęste czarne rzęsy, doskonały owal twarzy, mały prosty nos, kuszące różowe usta, a wszystko to okalała burza czarnych loków, w których miał ochotę zanurkować.
Ale klasyczna uroda to oczywiście nie wszystko. Była odważna, dowcipna i miła. Nie pamiętał, by kiedykolwiek przedtem tyle się śmiał i uśmiechał. Po raz pierwszy od wielu lat czuł się... szczęśliwy. Ale ostatnia niespodzianka przebiła tamte wszystkie. Nie był szczęśliwy. Był przeklęty. Zatrzymał się przy murze i spojrzał w ciemność; jego żołądek burzył się jak morskie fale. - Myślałaś, że się nie zorientuję? Możesz powiedzieć Angusowi, żeby się odczepił. - Nie znam Angusa. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią ze złością. - Oczywiście że znasz. On cię tu przysłał. Olivia wstała z krzesła. - Jedyne angusy, jakie widziałam, to krowy tej rasy, ale nigdy nie mówiły, gdzie mam jeździć. Robby prychnął. - Jeśli nie Angus, to Emma cię przysłała. Pewnie nawet nie jesteś Greczynką. Naprawdę masz na imię Olivia? - Owszem, mam. I nigdy nie twierdziłam, że jestem Greczynką. Jestem Amerykanką. - Wzięła się pod boki, patrząc na niego ze złością. -1 nie kłamię. - Jesteś pewna? W takim razie może mnie przedstawisz swoim czterem wujkom, którzy przypadkiem wszyscy są zawodowymi zapaśnikami? - Powinnam. Zasługujesz na lanie, jakie ci spuszczą. Uniósł brew.
- Dawaj ich tu. Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na niego ponuro. - Okej. Trochę podkoloryzowałam, ale tylko dla samoobrony. A teraz, skoro sobie tak szczerze rozmawiamy, myślę, że powinieneś już iść. Zesztywniał. Odrzucała go? Czemu była wściekła? To on został wmanewrowany w spotkanie z terapeutką. - Angus ci nie zapłaci, dopóki nie przeprowadzisz swojej cholernej terapii. - Nie znam żadnego Angusa! - krzyknęła, po czym skrzywiła się i zerknęła na dom. - Musimy być cicho. Nie chcę obudzić... - Twoich czterech wujków na sterydach? - warknął. Posłała mu nijakie spojrzenie. - Wierz albo nie, nie mam najmniejszej ochoty być twoją terapeutką. Ewidentnie jesteś uparty i masz jakieś obsesje, nie wydaje mi się, żebyś był skłonny posłuchać głosu rozsądku. - Nie mam żądnych obsesji! - Nie był jednak pewien, czy może zaprzeczyć jej stwierdzeniu na temat uporu. - Myślisz, że istnieje jakiś potężny spisek, który sprowadził mnie na tę-wyspę tylko po to, żebym była twoją terapeutką. To jest paranoja. Nie wspominając już o tym, że jesteś zadufany w sobie. - Jasna cholera. Przysłali cię tutaj, żebyś mnie obrażała? - Paranoik - mruknęła pod nosem. - Kto to są ci „oni"? Kosmici z innej galaktyki? Gadające krowy rasy angus, które domagają się, żebyśmy jadali więcej drobiu? - Nie drwij ze mnie, kobieto. Angus jest moim dziadkiem. - Kobieto? Spojrzał na nią ponuro. - Zauważyłem. Mężczyzna musiałby być obłąkany, żeby tego nie zauważyć. A ja nie jestem wariatem. Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Myślisz, że twoja własna rodzina próbuje cię dopaść. Do licha. Rzeczywiście gadał jak paranoik. Ale to był zbyt podejrzany zbieg okoliczności, że Angus i Emma chcieli go posłać do psychologa, a teraz psycholożka cudownym sposobem zjawiła się na wyspie. - Przysięgasz, że nie przysłał cię tutaj Angus? - Przysięgam. Powiedziałam ci, że pracuję dla FBI. Specjalizuję się w psychologii kryminalnej, więc ty mnie nie interesujesz. - Spojrzała na niego z urazą. - Chyba że jesteś przestępcą. Uniósł brew. - Przysłał cię Sean Whelan? - Nie znam go. - Pracuje w CIA. - Więc CIA też chce cię dopaść? Zgrzytnął zębami. - Nie jestem paranoikiem! - Może powinieneś sprawdzić te drzewka cytrynowe -szepnęła, wskazując donice. - Mogą w nich być podsłuchy. - Kobieto... - Urwał, kiedy jej piwne oczy zapłonęły. Boże Wszechmogący, ależ była piękna. - Może powinienem rozebrać ciebie i sprawdzić, czy nie masz podsłuchu. Policzki OHvii poróżowiały. - A może powinieneś już iść. Głośno przełknął ślinę. - Ja... bardzo przepraszam. Nie rozebrałbym cię. -Dzisiaj. Nie patrząc na niego, wskazała schody. Ruszył w ich stronę. Ależ był głupcem. Oskarżył ją, że pracuje dla Angusa, obraził ją. Zamajaczyły przed nim kamienne stopnie, okryte złowrogim cieniem. Zawahał się, jakby prowadziły na samo dno piekieł. Miał wrócić do życia, w którym panowały tylko wściekłość i zemsta?
W którym nie było śmiechu. Flirtu. OHvii. Bolesne poczucie straty przygniotło mu serce. - Naprawdę bardzo przepraszam. Nie chciałem cię obrazić. Gdy spojrzał na OHvię, zobaczył w jej oczach łzy. - Nie smuć się. To moja wina, że tak fatalnie zareagowałem na twoją pracę. Na pewno jesteś świetnym psychologiem. Tylko ja po prostu nie chcę rozmawiać o pewnych... sprawach. Nie widzę sensu w otwieraniu starych ran. Westchnęła. - Rozumiem. Ale to... niczego nie zmienia. Równie dobrze możesz sobie iść. Wyglądała na załamaną, a on nie miał pojęcia dlaczego. Nie chciał patrzeć na nią w takim stanie. - Dlaczego jesteś taka smutna? Potarła czoło, jakby bolała ją głowa. - Nigdy mi nic nie wychodzi. Wszyscy odchodzą. - Kto? - Mężczyźni. Robię sobie nadzieję, a potem oni dowiadują się prawdy o mnie i zwiewają, aż się kurzy. Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Myślał, że tylko on ma swój mroczny sekret. Głęboko zaciągnął się jej zapachem. Nie była zmiennokształtną. Pachniała rozkosznie słodko, jak pachnieć może tylko śmiertelniczka. Grupa krwi A minus. - Jesteś bardzo inteligentna i piękna. Nie wyobrażam sobie, dlaczego jakikolwiek mężczyzna miałby cię zostawić. - Miło, że tak mówisz, ale... - Głęboko zaczerpnęła powietrza i wypuściła je głośno. - Jestem empatką. Wyczuwam ludzkie uczucia. Nawet widzę je w kolorze, jeśli emocje są wyjątkowo silne. Skrzywił się. - Wiesz, co czuję? - Przez cały wieczór walczył z pożądaniem.
- Jest jeszcze gorzej - ciągnęła. - Potrafię stwierdzić, kiedy ludzie kłamią, jestem jak żywy wykrywacz kłamstw. To bardzo przydatne w mojej pracy, ale fatalne w osobistych relacjach. Kiedy tylko facet mnie okłamie, każę mu spadać. Tak jak teraz kazała spadać jemu. Robby przejrzał w myślach całą ich rozmowę. Być może kluczył parę razy, ale tak naprawdę powiedział jej o sobie więcej, niż początkowo zamierzał. Tak łatwo się z nią rozmawiało. - Nie okłamałem cię, dziewczyno. Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi. - A skoro nie jestem kłamcą, to widocznie wyganiasz mnie, bo masz mnie za wariata. Nie jestem chory psychicznie. Twoja umiejętność wykrywania kłamstw musiała ci powiedzieć, że mówię prawdę. Przestąpiła z nogi na nogę. - Nie uważam cię za wariata. Masz bagaż, z którym próbujesz sobie radzić, to oczywiste, ale przecież każdy ma. - Więc... wszystko powinno być w porządku. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Mój dar ci nie przeszkadza? Faceci zwykle są już za drzwiami, zanim skończę o tym mówić. Niektórzy byliby już w połowie drogi na inną wyspę. Wzruszył ramionami. - Owszem, to dziwna umiejętność, ale ja... jestem ostatnią osobą, która rzuciłaby kamieniem w kogoś, kto jest inny. Wyglądała na osłupiałą. - I to cię nie niepokoi? - Nie. Chciałbym cię jeszcze zobaczyć. - N... nie mogę. Przykro mi. To zabolało bardziej, niż się spodziewał. Do licha, czemu go odrzucała? Nie wiedziała, że był nieumarłym. Nie uważała go za wariata. Był uczciwy, więc nie mogła go przyłapać na kłamstwie. Ale gdyby dalej się z nią widywał,
czy w jakimś momencie nie musiałby skłamać? A wtedy będzie to wiedziała. Chyba że... Do jego głowy zakradło się podejrzenie. - Co teraz czuję? Otworzyła szerzej oczy. - Powiedziałabym... że jesteś zirytowany. Pudło. Serce go bolało na myśl, że jej więcej nie zobaczy. Podszedł do niej. - Nie wyczuwasz mnie, prawda? Zbladła. - Wolałabym nie mówić o... - Skoro tak bardzo cenisz szczerość, powinnaś mi powiedzieć prawdę. Skrzywiła się i odwróciła twarz. - Okej. Zupełnie cię nie wyczuwam. I nie wiem, dlaczego. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Najwyraźniej nigdy wcześniej nie spotkała nieumarłego. - Nie potrafisz stwierdzić, czy kłamię? - Nie. - Przygarbiła się. - To jest koszmarne. Nigdy nie czułam się taka... ślepa. - Dziewczyno, to nie jest nic złego. Jedziemy na tym samym wózku. Ja też nie potrafię powiedzieć, czy kłamiesz. Prychnęła. - Wiedziałeś, że czterej wujkowie to kłamstwo. Uśmiechnął się. - Nie mam ci tego za złe. Uważam, że to było zrozumiałe i... urocze. Otworzyła usta i to było jak zaproszenie. Chciał ją pocałować, więc zrobił w jej stronę jeszcze jeden krok. Olivia odsunęła się, jej policzki przybrały śliczny odcień różu. - Przykro mi, ale nie mogę się związać z kimś, kogo nie potrafię wyczuć. Ogarnął go gniew. On ją akceptował, chociaż była terapeutką. Dlaczego, u diabła, ona nie chciała zaakceptować jego?
- Dziewczyno, jest nam razem świetnie, żartujemy sobie, śmiejemy się. Nie potrzeba jakichś specjalnych zdolności, żeby zauważyć, jacy jesteśmy razem szczęśliwi. W jej oczach zabłysły łzy. - Mnie też było bardzo przyjemnie. Ale nie mogę wiązać się z kimś, komu nie ufam. Ze wszystkich zarzutów, jakie mogła mu postawić, ten był absolutnie najgorszy. - Ty... ty myślisz, że nie jestem godny zaufania? - Jego głos wzniósł się do krzyku. Otworzyła szeroko oczy. Przesunęła się bliżej altany. - Jasna cholera. - Odszedł kawałek, starając się opanować gniew, ale najwyraźniej był wkurzony. Olivia chwyciła kij do krykieta. - Dziewczyno, nie zrobię ci krzywdy. - Niech to jasny szlag. Najpierw ją obraził, a teraz ją straszył. Nie było innej rady. Musiał jej to wyjaśnić. Inaczej ona nigdy nie zrozumie. - Nie chciałem ci tego mówić, ale... pewnej nocy brałem udział w bitwie. I zostałem wzięty do niewoli. Gwałtownie chwyciła oddech. Odwrócił oczy, wstydząc się przyznać, że był ofiarą. - Chcieli informacji o moich towarzyszach. Kiedy nie chciałem mówić... torturowali mnie. Przez dwie noce. Kij, który trzymała, upadł z klekotem na posadzkę. Robby odwrócił się do niej. - Nie powiedziałem im nic. Nie zdradziłbym przyjaciół. Przypalali mnie, cięli, połamali mi palce, zmiażdżyli stopy... Zakryła usta drżącą dłonią, ale i tak wyrwał się jej zduszony szloch. Podszedł do niej. - Nie zdradziłem moich przyjaciół. Modliłem się o śmierć, żeby ich nie zdradzić. - Tak mi przykro - szepnęła. - Nie chcę twojej litości, dziewczyno.
- Ale mnie naprawdę jest przykro. - Jasna cholera, nie chciałem ci mówić. - Znów odszedł. - Teraz będziesz na mnie patrzeć jak na jakiegoś nieszczęsnego słabeusza, który był tak głupi, że dał się złapać... - Nie. - Ruszyła w jego stronę. - Nie powinieneś mieć poczucia winy. To nie była twoja wina. Jęknął. A ta znowu ze swoją terapią. - OlMo, powiedziałem ci to wyłącznie po to, żebyś zrozumiała, jak bardzo cenię lojalność. Wolałem umrzeć, niż zdradzić przyjaciół i rodzinę. Trudno by ci było znaleźć na świecie drugiego faceta tak godnego zaufania jak ja. Kąciki jej ust uniosły się do góry. - I tak skromnego. Uśmiechnął się. - No widzisz. Wyczuwasz mnie całkiem nieźle, więc chyba nie potrzebujesz przy mnie swoich wyjątkowych mocy. Wsunęła za ucho niesforny kosmyk. - Może. Nie wiem. To jest takie... dziwne. - Możesz mi ufać, 01ivio. Mogę się z tobą zobaczyć jutro wieczorem? Spojrzała mu badawczo w oczy. Pożądanie, z jakim walczył przez cały wieczór, wróciło z całą mocą. Wepchnął pięści w kieszenie bluzy, żeby nie porwać tej dziewczyny w objęcia. Chciał scałować z jej twarzy wszystkie wątpliwości. Jego spojrzenie opadło, na jej różowe usta. Takie miękkie i słodkie. Wszystko zaczynało nabierać różowawego odcienia, a to mogło oznaczać tylko jedno: jego oczy robiły się czerwone. Wyraźny znak, że rozpaczliwie jej pragnął. Oblizała wargi, a on zamknął oczy, modląc się o samokontrolę. - Zgoda - szepnęła. Bogu niech będą dzięki. Otworzył oczy i przekonał się, że jej spojrzenie wędruje po jego ciele. Pragnęła go. Nie potrzebował żadnych empatycznych mocy, by czuć bijący
od niej żar. Słyszał bicie jej serca. Może jednak udałoby się skraść całusa. Podszedł do niej, patrząc na jej stopy, żeby Olivii nie przeraziły jego płonące oczy. - Zobaczymy się jutro. - Odwróciła się i umknęła do domu. Wziął głęboki oddech, żeby okiełznać rozszalałe pożądanie. - Olivio - szepnął, ale tylko dlatego, że podobało mu się brzmienie tego imienia. Wymawianie go sprawiało mu niezwykłą przyjemność. Była taka piękna. Wyjątkowa. Warta, by walczyć o nią do upadłego. Jego oczy powoli odzyskały normalny wygląd; ruszył w stronę schodów z narastającym poczuciem triumfu. Próbowała go odrzucić, ale nie dał za wygraną i odniósł zwycięstwo. Los jednak mu sprzyjał. Kiedy dotarł na plażę, uśmiechnął się szeroko. Zobaczy ją jeszcze. Znów będzie flirtował. Znów będzie się śmiał. Życie było dobre. Znalazł Ołivię. Myślałam, że już nigdy nie wstaniesz - powiedziała Eleni Sotiris, marszcząc brwi, kiedy następnego ranka jej wnuczka pojawiła się w kuchni dopiero przed jedenastą. -Ciągle źle sypiasz? - Niestety tak. - Olivia ziewnęła. Przez większą część nocy przewracała się z boku na bok, wciąż od nowa rozpamiętując spotkanie z Robbym MacKayem. Odtworzywszy wielokrotnie całą ich rozmowę z najdrobniejszymi szczegółami, zaczęła sobie wyobrażać różne możliwe zakończenia. Co by było, gdyby pozwoliła się pocałować? Zaparzyła herbatę; babcia siedziała przy stole, siekając cebulę. Eleni zgarnęła cebulę do miski z mielonym mięsem. - Ciągle się zadręczasz z powodu tego złego człowieka? Nie opowiedziałaś mi o nim.
- Nie chodzi o niego. - To była jedna dobra rzecz w Robbym MacKayu. Doszczętnie usunął z jej myśli Otisa Crumpa. Spojrzała na zawartość miski. - To hamburgery? - Trochę wołowiny, trochę jagnięciny. Trochę cebuli. -Eleni obrała kilka ząbków czosnku. - Nie rozpoznajesz nadzienia na dolmade? Olivia siadła naprzeciw babci i napiła się herbaty. Mogła skłamać, ale babcia i tak by wiedziała. - Najwyraźniej nie. Eleni spojrzała na nią z troską. - Ale chyba pamiętasz, jak się robi dolmade? - Nie za bardzo. - Minęły lata, od kiedy ostatni raz przygotowywała gołąbki z liści winorośli. Ale zawsze wychodziły nieforemne i bez smaku. Babcia z dezaprobatą mlasnęła językiem, siekając czosnek. - Jak chcesz być porządną grecką żoną, skoro nie umiesz gotować? Coś ty robiła? - Studiowałam. Robiłam dyplom. Zaliczałam szkolenie w Quantico. Ścigałam przestępców. - Posłała babci kwaśne spojrzenie. - Wiesz,, zwykłe dziewczyńskie zajęcia. Usta Eleni drgnęły. - Potrzebny jest wyjątkowy mężczyzna, żeby za tobą nadążył. Olivii natychmiast stanął przed oczami Robby MacKay. Z pewnością był wyjątkowy. Mimo że próbowała go odstraszyć, nie zrezygnował z kontaktu. Eleni wsypała posiekany czosnek do miski z nadzieniem. - Potrzebuję świeżej pietruszki. - Wziąwszy nożyczki, wyszła tylnymi drzwiami na patiu. Olivia wypiła kolejny łyk herbaty i zauważyła, że różany pączek się otworzył. Kiedy Robby poszedł, wstawiła kwiat do wazonu na kuchennym stole. Jego słodka woń konkurowała z zapachem cebuli i czosnku.
Zastanawiała się, jak długo róża zachowa świeżość. I jak długo przetrwa jej znajomość z Robbym. Za dwa tygodnie miała jechać z babcią do Houston, aby tam spędzić Boże Narodzenie. A potem wróci do pracy w Kansas City. Bardzo wątpliwe, czy po wyjeździe z Patmos jeszcze kiedykolwiek zobaczy Robby'ego. Westchnęła. Ale właściwie dlaczego miałoby to ją martwić? Z góry wiadomo, że ta znajomość nie ma żadnych perspektyw. Nie mogła się wiązać z mężczyzną, którego uczuć nie była w stanie odczytać. Nigdy nie wiedziałaby, czy jest całkowicie szczery. Mimo to pewne fakty przemawiały na jego korzyść. Po pierwsze, był wyjątkowo przystojny. Po drugie, pociągał ją nieodparcie. Poza tym miała pewność, że jego opowieść opiera się na prawdzie. Byl żołnierzem, który dostał się do niewoli i był torturowany przez dwa dni. Na tę myśl dreszcz przebiegł jej po plecach. Czy mógł wymyślić tę historyjkę, żeby zyskać jej współczucie? Tak. Ale jego niechęć, by o tym opowiadać, wydawała się szczera. I ból w jego oczach wydawał się szczery. Wielka szkoda, że w domu babci nie było komputera i Internetu, bo wtedy mogłaby go sprawdzić. Kusiło ją, by mu wierzyć. Chciała mu wierzyć. Jeśli naprawdę przeżył tortury, to wiele wyjaśniało: niechęć do przyznania się, że cierpi na zespół stresu pourazowego. Skłonność do podejrzliwości i paranoi. Nie dziwne, że rodzina chciała go posłać do psychologa. I nie dziwne, że czul do tego niechęć. Kto chciałby na nowo przeżywać takie doświadczenie? Bez wątpienia taki duży, silny facet jak Robby uważał za upokarzające przyznawanie się, że okazał się bezradną ofiarą. Olivia przełknęła ślinę, kiedy dotarło do niej, że rany na jego ciele może się zabliźniły, natomiast wciąż sprawiał mu cierpienie cios zadany jego dumie. A ona uraziła ją boleśnie, sugerując, że nie jest godzien zaufania.
Eleni weszła do kuchni z pęczkiem pietruszki w dłoni. - Na kolację mamy dolmade, spanakopita, jagnięcinę i sałatkę. Potrzebuję twojej pomocy. - Opłukała pietruszkę nad kuchennym zlewem. Olivia się skrzywiła. Miała złe przeczucia. - To chyba trochę za dużo jedzenia dla nas dwóch. Eleni usiadła naprzeciw niej i zaczęła siekać pietruszkę. - Zaprosiłam Spiro na kolację. Dolmade to jego ulubione danie. Olivia jęknęła. - Czy on mówi po angielsku? - Zna parę słów. - Eleni przesypała posiekaną pietruszkę do miski. - Widzę, że jesteś na mnie zła, ale nie martw się. Język miłości nie potrzebuje słów. Olivia tylko prychnęła w odpowiedzi i znów napiła się herbaty. Wiedziała, że jej protesty na nic się nie zdadzą. Eleni zanurzyła dłonie w misce, żeby wymieszać składniki. - Będziemy zajęte przez parę godzin. Może jednak opowiesz mi o tym złym człowieku, który tak cię wystraszył? Olivia westchnęła. - Tu nie może mnie dosięgnąć. - Przynajmniej taką miała nadzieję. - Siedzi w więzieniu. - W więzieniu? Co zrobił? - Zgwałcił i zamordował trzynaście kobiet. Eleni wzdrygnęła się z obrzydzenia. - Nie wiem, jak możesz się zadawać z tak strasznymi ludźmi. Otis Crump był bardziej niż straszny. Olivia przesłuchiwała wielu przestępców, ale nigdy nie czuła się tak, jakby stanęła twarzą w twarz z wcieleniem zła - dopóki nie poznała Otisa. - Wolałabym o nim nie mówić. - Nie chciała narażać babci na wysłuchiwanie tych wszystkich makabrycznych szczegółów.
Eleni pokręciła głową, cmokając językiem. Zaczęła przygotowywać liście winorośli. - W porządku. A teraz patrz, żebyś wiedziała, jak to robić. - Nałożyła łyżkę mięsnego farszu na liść, zawinęła ogonek, potem boki, i zrolowała. Olivia miała wielką ochotę pozbyć się wszelkich myśli o Otisie, wyjęła więc różę z wazonu i przytknęła do nosa. Mocny zapach kwiatu przypomniał o Robbym. - Nie patrzysz na mnie - skarciła ją Eleni. Zmrużyła oczy. - Twoje emocje nagle zmieniły się na lepsze. Olivia uśmiechnęła się, głaszcząc aksamitne płatki róży. - Ostatniej nocy poznałam człowieka, który to zostawił. - Twojego cichego wielbiciela? Kto to taki? - Nazywa się Robert Alexander MacKay. Robby. - To chyba nie Grek - powiedziała Eleni, zdezorientowana. - Jest Szkotem. - Kiedy babcia patrzyła na nią, jakby nic nie rozumiejąc, dodała wyjaśniająco: - No wiesz, Szkocja... Kraciaste kilty i dudy... Eleni zacisnęła wargi. - Jest wyspiarzem? - Tak. - Hm. W takim razie nie może być najgorszy. - Zwinęła kolejny liść. - Przyszedł tutaj? Dlaczego go nie poznałam? - To było po północy. Już spałaś. - Dlaczego tak późno? To przemytnik? - Nie. Biega w nocy. Widziałam go pierwszej nocy po przyjeździe. A on zobaczył mnie. Z daleka. Nie rozmawialiśmy. A następnej nocy zostawił tę różę. - Hm. - Eleni zmarszczyła brwi, kładąc łyżkę farszu na kolejny liść. - I wczoraj w nocy z nim rozmawiałaś? - Tak. Na patiu. - Mam nadzieję, że nie próbował żadnych głupstw?
- Nie. Wydał mi się... bardzo miły. - Olivia włożyła kwiat do wazonu. - Powiedział, że jestem odważna i piękna... Tak jak dziadek powiedział tobie. - To dobrze. - Eleni lekko przechyliła głowę. - Teraz wyczuwam niepokój i strach. Co jest nie tak? Olivia zaniosła kubek do zlewu i wypłukała. Wiedziała, że jej emocje przechodzą z jednej skrajności w drugą. Raz pławiła się w ciepłym blasku swojego zauroczenia Robbym, a po chwili cofała się, zmrożona lękiem. - Powiedziałam mu o moich zdolnościach. - Jak to przyjął? - Chyba... chyba mu to nie przeszkadza. - Chyba? Nie potrafiłaś określić, co czuje? - Nie, nie potrafiłam. - Olivia podeszła do stołu. - Czy to ci się kiedykolwiek przydarzyło? Czy poznałaś kogoś, kogo nie umiałaś wyczuć? Eleni powoli pokręciła głową. - Nie, nigdy. Po plecach Olivii przebiegł zimny dreszcz. - Nie uważasz, że to dziwne? - Chyba tak. Gzy to... sprawia, że się go boisz? Olivia jęknęła i usiadła, opierając łokcie na stole. - Tak, trochę. Myślałam, że ucieknie, kiedy mu powiem, że umiem rozpoznać kłamstwo. Ale nie uciekł. - Celowo chciałaś go odstraszyć? - Tak. - Więc nie chcesz się spotykać z mężczyznami, których potrafisz wyczuć, a teraz nie chcesz się spotykać z tymi, których nie potrafisz wyczuć. Masz dwie możliwości i odrzucasz obie. Olivia się skrzywiła. Przyznawała z niechęcią, że Yia Yia ma sporo racji. - Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała wybór. Robby kompletnie mnie zaskoczył. Po prostu zareagowałam emocjonalnie.
- Strachem. - Tak, strachem. Wystraszyłam się jak diabli! - Uważaj na słownictwo, młoda damo. Olivia westchnęła i potarła ręką czoło. - Muszę przeanalizować sytuację, określić za i przeciw, żeby móc dojść do jakichś logicznych... - Dziecko - przerwała jej Eleni - czasami w ogóle nie trzeba myśleć. - Ja zawsze wszystko analizuję. Przez całe lata szlifowałam umiejętność analizy każdej... - Czy on ci się podoba? - spytała Eleni. - Tak, ale... - Uważasz, że jest atrakcyjny? - Tak, ale... - Więc wszystko jasne. - Eleni machnęła lekceważąco ręką. - Nie ma żadnych ale. - Właśnie że są! Nie wiem, czy mogę mu ufać. Nie wiem, co on czuje. Eleni wzruszyła ramionami i zaczęła zwijać kolejny liść. - Przyszedł do ciebie, bo chciał cię poznać. To znaczy, że mu się spodobałaś. Poprosił o kolejne spotkanie? - Tak, dzisiaj wieczorem. - Więc podobasz mu się w dalszym ciągu. Wiesz, to nie jest szczególnie skomplikowane. Olivia jakby oklapła na krześle. Czyżby znowu przesadzała z analizą? - Nie będę wiedziała, jeśli mnie okłamie. Eleni ułożyła pozwijane dolmade na dnie garnka. - Bardzo kochałam twojego dziadka, a on kochał mnie. Ale bywały złe dni, kiedy czułam w nim więcej gniewu i niechęci niż miłości, i to potwornie bolało. - Przykro mi. Nie wiedziałam. Eleni westchnęła. - Nigdy o tym nie mówię, bo przez wszystkie lata pozostał mi wierny. Zawsze znajdował sposób, żeby nadal
mnie kochać. Ale to było trudne. Przychodziły chwile, kiedy wolałabym nie wiedzieć, co on czuje. Więc chcę powiedzieć, że dla ciebie ta niewiedza może się okazać błogosławieństwem. Olivia z trudem przełknęła ślinę. - Nie wiem. Ciągle uważam, że to przerażające. - Oczywiście, że jest. - Eleni wróciła do zwijania liści. -Wszystko, co warte zachodu, jest przerażające. - Uważasz, że powinnam się z nim spotykać? - Uważam, że powinnaś mi pomóc przy gotowaniu -fuknęła Eleni. - Wciąż jeszcze liczę na to, że spodoba ci się Spiro. A moja przyjaciółka Alexia ma nadzieję, że zakochasz się w jej synu Giorgiosie. Olivia z uśmiechem sięgnęła po liść winorośli. Nie obchodzili jej ci przystojni Grecy. Żaden nie mógł się równać z Robbym MacKayem. Robby powiedział, że jest odważna i piękna. Jeżeli chodzi o wygląd, niewiele mogła zmienić, ale nad odwagą mogła popracować. Dziś w nocy znów się z nim spotka. I jeśli będzie próbował ją pocałować, tym razem nie stchórzy.
Rozdział 5 Chwilę po zachodzie słońca Robby spotkał się z Carlosem w ogrodzie willi Romana na cotygodniowy sparring. Boso, z nagimi klatami, tylko w białych spodniach do treningu sztuk walki, ukłonili się sobie, stając na prostokątnym trawniku. Zbliżała się pełnia, oświetlający ich księżyc rzucał na trawę cień Carlosa. Ale cienia Robby'ego nie było. Na tyłach ogrodu lśnił rząd białych kamiennych kolumn, stojących jak strażnicy przy krótszym boku sadzawki.
W powietrzu unosił się zapach róż i gardenii; Robby zerknął szybko na klomby, zastanawiając się, czy nie powinien zerwać ich na bukiet dla 01ivii. Jego uwaga błyskawicznie wróciła do Carlosa, kiedy panterołak zaczął balansować na nogach. Robby nauczył się, żeby go nie lekceważyć. - Gdybym się przeobraził, pobiłbym cię z łatwością -pochwalił się Brazylijczyk, tańcząc wokół trawnika. - A ja pobiłbym cię z łatwością nawet przez sen. Gdybym sypiał. - Wielka szkoda, że nie możesz śnić o swoim aniele -powiedział Carlos z żartobliwym błyskiem w bursztynowych oczach. - Wiem, jak się nazywa. Robby zmarszczył brwi i obrócił się wokół własnej osi, żeby mieć Carlosa na oku. Nie przypominał sobie, żeby wymieniał nazwisko OHvii. Po wczorajszym spotkaniu wrócił do willi, żeby dowiedzieć się o niej czegoś więcej przez Internet. Była zatrudniona w FBI jako konsultantka i stacjonowała w Kansas City. Dyplom magisterski zrobiła na Uniwersytecie Teksańskim. Miała dwadzieścia cztery lata i była najstarsza z trojga rodzeństwa. Jej rodzina mieszkała w Houston w Teksasie, gdzie ojciec pracował jako geolog w firmie naftowej. Robby skończył kompilowanie tych wszystkich informacji w jeden raport tuż przed świtem. Kliknął „drukuj", po czym na pół przytomny dotarł do sypialni i padł zmożony śmiertelnym snem. Teraz zmrużył oczy. - Przeglądałeś moje osobiste notatki. - A niby co mam robić przez cały dzień, kiedy ty się bawisz w truposza? - Carlos zamarkował atak i odskoczył do tyłu, szczerząc zęby. - Wiesz, ja też jestem dobrym detektywem. Więc z dobrego serca postanowiłem ci pomóc. - O nie, do diabła. Trzymaj się z daleka od moich spraw.
Carlos nonszalancko wzruszył ramionami. - Dobra. Więc pewnie nie chcesz usłyszeć, czego się dzisiaj dowiedziałem. Co za drań. Robby zastanawiał się, jak zmusić Carlosa do mówienia, kiedy przebiegły panterołak zaatakował nagłe kopniakiem z wyskoku. Robby uchylił się w ostatniej chwili. Carlos wybuchnął śmiechem, wycofując się w podskokach. - Oj, muchacho. Mało brakowało. - Gadaj. - Ależ proszę. Mamy śliczną pogodę. - O Olivii, ty kocurze z piekła rodem! Carlos roześmiał się. - Cóż, skoro nalegasz. - Nisko pochylony zaczął okrążać Robby'ego. - Koło południa poszedłem na zakupy i wszyscy w Grikos gadali o pięknej Amerykance, która przyjechała w odwiedziny do owdowiałej babci. Więc czterej potężni wujkowie byli tak naprawdę jedną drobną staruszką. Robby obrócił się, śledząc ruchy Carlosa. - Mów dalej. - Babcia to Eleni Sotiris i zdaje się, że ma jakieś wyjątkowe zdolności, jeżeli idzie o empatię. Chodzą plotki, że Olivia jest obdarzona podobnym darem. Robby wzruszył ramionami. - Już o tym wiem. - O. - Carlos posiał mu przebiegłe spojrzenie. - To pewnie także wiesz, że babcia szuka jej sympatycznego greckiego chłopaka na męża. Robby zesztywniał. Myśl, że Olivia miałaby poślubić innego mężczyznę, była... nieprzyjemna. Bardziej niż nieprzyjemna. Doprowadzała go do furii. Zbyt późno zorientował się, że Carlos zaatakował. Odskoczył na bok. Cios skierowany w jego pierś, trafił w ramię.
Do licha. Zapiekło, ale Robby nigdy by się do tego nie przyznał. Zasługiwał na ból, bo pozwolił, żeby Carlos go zdekoncentrował. - Punkt dla mnie - oznajmił Carlos. - Owszem, chociaż musiałeś się uciec do podstępów i kłamstw. - Mówię prawdę, muchacho. Jeśli pójdziesz do tawerny w Grikos, zobaczysz, że robią zakłady, który chłopak zdobędzie serce Ołivii. Jak na razie w czołówce są Giorgios, Dimitrios i Spiro. Robby przełknął ślinę. Konkurował z trzema mężczyznami? Mężczyznami, którzy mogli się widywać z OUvią za dnia, którzy mogli się do niej zalecać, kiedy on leżał bezużyteczny, pogrążony w śmiertelnym śnie. Ogarnęła go fala zaborczości. Do diabła, chciał ją zagarnąć dla siebie. Ale co miał jej do zaoferowania? Czy mógł z czystym sumieniem zalecać się do 01ivii, wiedząc, że to może być dla niej wyrok śmierci? Carlos obrócił się, próbując wymierzyć kopniaka w pierś Robby'ego. Ten z nadnaturalną prędkością chwycił go za nogę i zatoczył nim łuk w powietrzu. Carlos upadł na siedzenie. - Umf. Robby uniósł brew. - Myślałem, że koty zawsze lądują na czterech łapach. Carlos prychnął, przetoczył się na plecy i zerwał z ziemi jednym skokiem. - Punkt dla ciebie, Rudzielcu. - Co wiesz o tych trzech mężczyznach? - Robby ruszył do przodu, zmuszając panterołaka, by się wycofał w stronę sadzawki. Carlos wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jak bardzo chcesz to wiedzieć? - Wystarczająco, żeby powyrywać ci ręce, jeśli dalej będziesz się ze mną bawił w kotka i myszkę.
- Nie możesz mieć mi za złe, że zachowuję się jak kot. - Carlos zamarkował skok na prawo i sprężyście uciekł na lewo. - Słyszałem, że babcia faworyzuje Spiro. To pastuch kóz. - Pastuch kóz? - Bardzo przystojny pastuch kóz. Widziałem go. Robby nie potrafił sobie wyobrazić, że 01ivię usatysfakcjonowałaby wizja spędzenia reszty życia na wyspie z pastuchem. On, chociaż nieumarły, mógł jej pokazać świat. Mógł jej pomóc w pracy dla FBI. A dzięki przełomowemu odkryciu Romana mógł nawet być ojcem jej dzieci. Z pewnością był dla niej bardziej odpowiednim kandydatem niż jakiś koziarek. Ale koziarek mógł z nią żyć w ciągu dnia. A może i nie. Przecież kiedyś musiał pilnować swoich kóz. Im dłużej Robby się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że jednak ma szansę i że warto zawalczyć. - Ją też widziałem. - Carlos przemknął się za plecy Robby'ego. Robby odwrócił się na pięcie. - Widziałeś OHvię? - O tak. I rozumiem, dlaczego się napalasz. - Carlos przesunął dłońmi po biodrach i zasyczał, jakby dotknął rozpalonej blachy. Robby zacisnął pięści. - Widziałem, jak wychodziła z babką od rzeźnika. Niezła sztuka! Robby zawarczał, rzucił się przed siebie z wampirzą prędkością i chwycił Carlosa za kark. - Sztuka jagnięciny - pisnął Carlos. - Kupiły sztukę jagnięciny. Robby rozluźnił chwyt. - Lepiej, żebyś miał dziewięć żywotów, ty parszywy kocie, bo nie pozwolę, żebyś obrażał... Ołivię. Osłupiał,
kiedy zorientował się, że o mało nie powiedział „moją kobietę". Odkąd ją zobaczył, myślał o niej wręcz obsesyjnie. Na szczęście zachował poczucie rzeczywistości. W gruncie rzeczy mało o niej nie wiedział. Czy tak naprawdę powinien jej ufać? Może jako pracownica FBI wolałaby raczej zabić wampira, niż umawiać się z nim na randki. Nie chciał się zakochać, by potem obudzić się ze złamanym sercem. Carlos uniósł brew. - A ile żywotów ty masz, muchacho? Robby poczuł lekkie ukłucie w brzuch; gdy spojrzał w dół, zobaczył nóż wycelowany w jego żołądek. - Przyniosłeś broń? To oszustwo. - Myślisz, że Malkontent będzie walczył fair? - Carlos uśmiechnął się drwiąco. - Wygrałem. - Nie. - Robby lekko ścisnął panterołaka za szyję. -Mógłbym ci urwać głowę. Ja wygrałem. - Ja bym cię dziabnął pierwszy. Ja wygrałem. Robby błyskawicznie chwycił nóż i odrzucił go na bok. Zanim Carlos zdążył zareagować, Robby podniósł nóż i wrzucił z pluskiem do sadzawki. - Merda - warknął Carlos. - Ja wygrywam. - Robby z uśmiechem wydobył z wody nóż i, chodząc po ogrodzie, zaczął ścinać kwiaty. - Wielki wojownik zbiera kwiatki. - Carlos wylazł z sadzawki w ociekających spodniach. - Ależ cię wzięło. -Podszedł do Robby'ego i tak energicznie pokręcił głową, że woda z jego długich włosów ochlapała wampira. - A masz. Robby nie przestał się uśmiechać. I tak zamierzał wziąć prysznic przed randką z Ohvią. - Widzisz go? - spytała Eleni, parząc herbatę. - Idzie już? - Jeszcze nie. - Olivia zamknęła za sobą tylne drzwi. Rozglądała się po plaży, ale nigdzie nie dostrzegła Robby'ego.
Eleni ziewnęła. - Już po jedenastej. Dlaczego on się zjawia tak późno? - Nie wiem. - Eleni uparta się, by zobaczyć Robby'ego, co wzbudziło w Olivii mieszane uczucia. Przecież nie musisz czekać. - Oczywiście że muszę. Muszę się upewnić, czy ten młodzieniec jest przyzwoitym człowiekiem. Eleni z głośnym stukiem odstawiła kubek na stół. - Powinien przychodzić w konkury o stosownych porach. - On nie przychodzi w konkury. Eleni prychnęła. - Lepiej dla niego, żeby tak było. Jeśli nie widzi, jakim jesteś skarbem, to... - Otworzyła szeroko oczy. - To on? Olivia odwróciła się na pięcie, by spojrzeć przez szybę w kuchennych drzwiach. Na patiu, plecami do nich, stał mężczyzna. Jego rude włosy błyszczały w świetle księżyca. Robby. Serce jej załomotało. To takie ekscytujące... i dziwne. Rozglądała się przed chwilą i plaża była pusta. Jakim cudem dotarł tutaj tak szybko? Eleni podbiegła do kuchennego okna i wyjrzała - Agios Kyrios, ależ jest wielki. Wygląda na bardzo silnego. - Tak. - Olivia zawahała się z ręką na klamce. Robby chyba czekał, aż ona wyjdzie. - Wyczuwasz jego emocje? Eleni przekrzywiła głowę i skupiła się. - Nie, nie wyczuwam. - Posłała wnuczce przebiegły uśmiech. - Nigdy wcześniej nie spotkałam tak tajemniczego mężczyzny. Podniecające. Olivia westchnęła, wyglądając przez okno. To prawda, był podniecający. I taki przystojny. Ale mimo wszystko trochę przerażający. - Podobają mi się jego włosy - szepnęła Eleni. - Są ogniste jak zachód słońca nad morzem.
- Tak - odszepnęła Olivia. - To najpiękniejszy mężczyzna, jakiego widziałam. Nagle Robby odwrócił się do nich twarzą. Eleni aż się zachłysnęła. - Przyniósł kwiaty! Olivio, on naprawdę przyszedł w konkury. - Nie wydaje mi się. - Policzki jej zapłonęły. - Nie stój tak. - Eleni przygładziła siwe włosy i zwinęła je w kok na karku. - Zaproś go do środka. Olivia otworzyła drzwi. - Cześć, Robby. - Olivio. - Uśmiechnął się powoli. Odpowiedziała uśmiechem, zahipnotyzowana zielonymi oczami, które wpatrywały się w nią tak uważnie. - Wpuść go - syknęła Eleni, przywołując ją do rzeczywistości. - Proszę, wejdź. - Olivia odsunęła się od drzwi. -Uważaj na głowę. Robby schylił się lekko, żeby nie uderzyć w niebieską futrynę. - To dla ciebie. - Wszedł do kuchni i wręczył jej bukiet róż i gardenii. - Dziękuję. - Widząc, że kwiaty nie są związane, chwyciła je obiema dłońmi, żeby żaden nie wypadł z bukietu. Przy tym palcami musnęła dłoń Robby'ego i po jej ramionach przebiegły podniecające dreszcze. Dotknęła go pierwszy raz. Policzki jej zapłonęły; spojrzała na niego, nagle onieśmielona. - Jesteś taka piękna - szepnął. Serce jej stopniało, przytuliła bukiet do piersi. I znów ich spojrzenia się skrzyżowały. Poczuła gęsią skórkę na rękach i nogach. Pragnęła go. Naprawdę zakochiwała się w mężczyźnie, którego uczuć nie umiała odczytać. Eleni chrząknęła.
- Och. - Olivia cofnęła się o krok. - To moja babcia, Eleni Sotiris. - Pani Sotiris, bardzo mi miło. - Robby ukłonił się starszej pani. - Jestem Robert Alexander MacKay. - Proszę usiąść. - Eleni wskazała krzesło przy kuchennym stole. - Chce pan coś do picia? Wina? Może gorącej herbaty? Robby usiadł przy stole. - To może... herbaty, z przyjemnością. - Doskonale. - Eleni wyjęła kubek z kredensu. - No więc, dlaczego pan przychodzi w gości tak późno, panie MacKay? Olivia zerknęła na niego, układając kwiaty w starym słoiku po piklach. Miała nadzieję, że Robby nie ma nic przeciwko temu przesłuchaniu. Uśmiechnął się do niej. - W ciągu dnia jestem zajęty ochroną willi po drugiej stronie Petry. - Myślałam, że jesteś żołnierzem. - Olivia postawiła słój z kwiatami na stole. - Byłem, ale teraz pracuję w prywatnej firmie. MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. - MacKay? - Olivia usiadła obok niego. - To rodzinna firma? - Tak. Właścicielem jest mój dziadek. Główne siedziby są w Londynie i Edynburgu, ale mamy klientów na całym świecie. - Czy pański dziadek jest żonaty? - spytała Eleni, stawiając przed nim kubek z herbatą. - Yia Yia - szepnęła Olivia, patrząc na babkę ostrzegawczo. Eleni wzruszyła ramionami. - Jestem samotna. A jeśli dziadek jest chociaż trochę podobny do pana... - Spojrzała na Robby'ego z podziwem.
Usta Robby'ego drgnęły. - Niestety, mój dziadek niedawno ożenił się po raz drugi. - Hm. Cóż, jego strata. - Eleni włożyła kuchenne rękawice i zaczęła wyjmować garnki z piekarnika. A pan ma żonę, panie MacKay? - Proszę mi mówić Robby. - Posłał Olivii rozbawione spojrzenie. - Z całą pewnością nie mam. - To świetnie pan trafił. - Eleni przygotowała talerz z resztkami z kolacji. - Moja wnuczka jest doskonałą kucharką. Olivia pokręciła głową i zmarszczyła nos. Robby pytająco uniósł brwi. - Gotowała przez cały dzień. - Eleni postawiła talerz na stole. - Proszę, spróbuj. Na pewno będzie ci smakowało. Robby spojrzał z powątpiewaniem na dolmade, a tymczasem Eleni wróciła do kuchenki, by przygotować kolejny talerz. - Co to takiego? - szepnął do Olivii. - Nadziewane liście winogron - odszepnęła Olivia i wskazała jeden niezbyt dokładnie zwinięty. - Ten zrobiłam ja. Uśmiechnął się i podniósł go. - Co jest w środku? - Mielone mięso, cebula, kasza i przyprawy - wyjaśniła Olivia. - Pewnie brzmi dziwnie. - Skąd. Moja matka napychała siekanym mięsem i mąką owsianą barani żołądek. To się nazywa haggis. - Fuj. - Olivia skrzywiła się, po czym ściszyła głos. -Nie musisz jeść, jeśli nie chcesz. - Wszystko ugotowała moja wnuczka - oznajmiła dumnie Eleni, nakładając łyżką ryż na talerz. - Jeden z jej kawalerów był na kolacji. Spiro. Dłoń Robby'ego drgnęła i zacisnęła się tak mocno, że nadzienie wyrysnęło z winnego liścia. Odbiło się od
słoika i zachlapało stół. - Przepraszam. - Odłożył zmięty liść na talerz. Olivia stłumiła śmiech. Był zazdrosny! - Proszę. - Szybko chwyciła serwetkę, by zetrzeć nadzienie z jego ręki. - Dziękuję. - Objął jej dłoń palcami. Serce Olivii zabiło szybciej, spojrzała mu w oczy. Wielki błąd. Ilekroć patrzyła w jego oczy, czuła, że tonie. I bardzo jej się to podobało. - No i? Co myślisz? - Eleni postawiła na stole kolejny talerz, tym razem pełen jagnięciny, ryżu i spanakopity. -Wygląda przepysznie, prawda? Robby nie odrywał oczu od Olivii. - Tak. Z przyjemnością spróbuję. - Trzymał rękę Olivii, kciukiem głaszcząc jej kostki. Zadrżała pod jego dotykiem, poczuła na skórze mrowienie . - Nie znajdziesz lepszej kucharki niż Olivia - oznajmiła Eleni. - Używa dużo świeżego czosnku. Spojrzał na talerze pełne jedzenia. - Czosnku? - Tak. - Eleni uśmiechnęła się dumnie. - Spróbuj. Na pewno będzie ci smakować. - Ja... prawdę mówiąc, jadłem przed przyjściem. -Robby spojrzał na nią przepraszająco. - Ale to wygląda wspaniale i pachnie tak pysznie, że może mógłbym to zabrać ze sobą do domu i zjeść później? Eleni zacisnęła usta. - Cóż, mogę ci to zapakować. - Byłoby świetnie. - Robby uśmiechnął się do niej. -Dziękuję. - Hm. - Eleni przekrzywiła głowę, przyglądając mu się badawczo. - Dlaczego tak się interesujesz moją wnuczką? Mocniej ścisnął dłoń Olivii.
- Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona. - Spojrzał na nią z uśmiechem. - Jest piękna, odważna i inteligentna. Czuję się przy niej... jakbym trafił do domu, a jednocześnie jestem kompletnie oszołomiony. Olivia topniała jak wosk. Ten człowiek był przecież obcy, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Wzbierała w niej głęboka tęsknota. Chciała go objąć. Chciała czuć jego dotyk. Chciała, żeby ją kochał. Chyba traciła rozum. Do tej pory zawsze była rozsądna. Zawsze, zanim podjęła jakieś działanie, starannie analizowała wszelkie dostępne informacje i możliwości. Teraz po prostu miała ochotę rzucić się w ramiona tego mężczyzny. - Może się przejdziecie na spacer? - zasugerowała Eleni. - Księżyc dziś taki piękny. - Świetny pomysł. - Robby wstał, puszczając dłoń Olivii. - Przejdziesz się ze mną, dziewczyno? - Tak. - Wzięła sweter, wciągnęła go przez głowę i spięła włosy na karku. - Tylko żadnych głupstw - ostrzegła Eleni. - Będę patrzeć przez teleskop. Rozdział 6 Oto jedna z tych chwil, myślał Robby, idąc plażą z 01ivią. Jedna z tych rzadkich, doskonałych chwil, którą będzie pamiętał jeszcze za sto lat. Jeśli pożyje tak długo. Wiedział, że gdy opuści tę wyspę, znów rzuci się w wir niekończącej się walki z Malkontentami. Od tygodni czekał na to z niecierpliwością, ale dziś, po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuł się tu szczęśliwy.
Zbliżała się pełnia, księżyc lśnił, rzucając swój blask na czarne morskie fale. W jego świetle było widać cień OHvii, więc Robby szedł blisko rzędu tamaryszków w nadziei, że drzewa zamaskują fakt, iż jego postać nie rzuca cienia. Powietrze było świeże i chłodne, słona bryza pieściła ich twarze. Robby z rozkoszą wciągnął głęboko w płuca ten zapach. Zapach A minus pomieszany z aromatem różanego mydła. Zapach jej grubego, wełnianego dzierganego na drutach swetra. Ślad cytryny na jej dłoniach. I na jego dłoniach, kiedy zgniótł nadziewany liść winorośli. Była niezręczna chwila, kiedy babcia Ołivii nalegała, żeby częstowała go prawdziwym jedzeniem, ale chyba się wymigał i nie wypadło to podejrzanie. W sumie bardzo mu się podobało to obcesowe swatanie w wykonaniu dziarskiej babci. I podobała mu się bliska, opiekuńcza więź między tymi dwiema kobietami. Nawet teraz, kiedy się obejrzał, widział, że pani Sotiris obserwuje ich przez teleskop. Bryza uprzykrzała życie OHvii, zdmuchując niesforny loczek na jej twarz. Opowiadała Robby'emu o swoim dzieciństwie i rodzinnych przyjazdach do Grikos każdego lata, ale ten kosmyk wciąż wpadał jej do ust. Wsunęła go za ucho, ale następny podmuch znów go uwolnił. - Pozwól, że ja to zrobię. - Włożył kosmyk za ucho 01ivii i jego palce pozostały tam przez chwilę, muskając brzeg małżowiny. - Jesteś szczęściarą, że masz tak zżytą, kochającą rodzinę. - Bez wątpienia mieliby spore obiekcje, gdyby związała się wampirem. - A twoja rodzina? - Lekko przechyliła głowę, kiedy dłoń Robby'ego zsunęła się na jej szyję. Końcami palców dotknął tętnicy szyjnej. Pulsowała pod opuszkami, i było to tak erotyczne, że dziąsła zaczęły go mrowić, a przyrodzenie stwardniało. Odsunął dłoń i cofnął się o krok. Panuj nad sobą. Już sama obecność
Olivii budziła w nim fale pożądania, a nie mógł dopuścić, by zobaczyła jego świecące, czerwone oczy. - Moi krewni nie żyją, został tylko dziadek. - Tak mi przykro. Pewnie... czujesz się samotny. Zabrakło mu tchu, bo nagle to do niego dotarło. Rzeczywiście był samotny. I chociaż miał dobrych przyjaciół, to przecież o pewnych sprawach mężczyzna nie może porozmawiać z innymi mężczyznami. Na przykład o potrzebie miłości. Każdy facet wyśmiałby go i nazwał słabeuszem. Do diabła, on sam uważał to za słabość. Czerpał dumę z tego, że jest samowystarczalny. Od tak dawna grał rolę dumnego, twardego wojownika, że nie znał innych uczuć. I nagle kiedy Malkontenci go torturowali, poczuł się zupełnie bezradny i straszliwie upokorzony. Jego samowystarczalność okazała się iluzją. Tylko jego duma przesłaniała wielką, ziejącą dziurę samotności serca. Spojrzał na 01ivię. Przyglądała mu się z ciekawością, ale nawet nie próbowała żadnych terapeutycznych sztuczek. A jednak to się działo. Teraz widział rzeczy, których nigdy wcześniej nie dostrzegał. W jego piersi wzbierało ciepłe, łagodne uczucie, hamując żądzę, jaka miotała nim wcześniej. Najwyraźniej naprawdę zależało mu na tej kobiecie. Z trudem przełknął ślinę. Jak powinien się do tego zabrać? Kiedy powinien jej powiedzieć prawdę o sobie? - Słyszałem, że jest twarda rywalizacja o to, kto zdobędzie twoje serce. - „Twarda"? Zły dobór słów. Powstrzymał się, żeby nie spojrzeć w dół. Machnęła lekceważąco ręką. - To sprawka mojej babci. Miejscowi mężczyźni zupełnie mnie nie interesują. - Więc mam szansę? Otworzyła szerzej oczy. - A... startujesz?
- Tak. A ty jesteś... zainteresowana? Jej policzki poróżowiały. - Może. Ale musisz zrozumieć, że ciężko pracowałam, żeby stać się tym, kim jestem. Nie zrezygnuję z kariery. - Wcale bym tego nie chciał. - Ruszył dalej, splatając dłonie za plecami, żeby nie dotykać idącej obok niego Oli-vii. - Czym się zajmujesz w FBI? - Głównie przesłuchaniami i analizą kryminalistyczną. Kiedy pisałam pracę magisterską, rozmawiałam z dużą grupą więźniów w Zakładzie Karnym Stanu Teksas w Huntsville. Przekonałam faceta z celi śmierci, by przyznał się do kilku niewyjaśnionych morderstw, i napisali o tym w miejscowych gazetach. Kiedy FBI zaproponowało mi pracę, zgodziłam się bez wahania. Zawsze chciałam używać mojego daru do rozwiązywania trudnych spraw. - Więc powinnaś robić to dalej. Uśmiechnęła się kwaśno. - Powiedz to moim rodzicom. Oni chcą, żebym urządziła sobie mały prywatny gabinet na jakimś spokojnym przedmieściu i spotykała się tylko z odpowiednimi osobami, z odpowiednimi problemami. Uśmiechnął się. - A jakie są te odpowiednie osoby? - Niegroźni, czy może raczej groźni tylko dla siebie. Nerwica wegetatywna albo... - Spojrzała na niego znacząco. - Albo sympatyczni faceci cierpiący na zespół stresu pourazowego. Uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. - Nie jestem cierpiący. - Robby, byłeś torturowany. Po czymś takim niełatwo dojść do siebie. - Nic mi nie jest. - Dawno to było? Wzruszył ramionami.
- Zeszłego lata. Zatrzymała się z cichym okrzykiem. - To jakby wczoraj. Powiedziałeś, że ... połamali ci kości? Poruszał palcami. - Wszystkie się zrosły. - Omiótł spojrzeniem jej ciało. -I są gotowe do akcji. - Nie żartuj sobie. Ledwie zdążyłeś wyzdrowieć fizycznie. A psychicznie... - Ołivio - przerwał jej, ale natychmiast złagodził ton. -Skarbie, ja nie chcę o tym rozmawiać. Każdy ma jakieś złe doświadczenia, z którymi musi sobie radzić. Jestem pewien, że ty w swojej pracy też widywałaś paskudne rzeczy. Skrzywiła się i spojrzała w dół, wbijając czubek sportowego buta w piach. - Czasem trudno jest patrzeć, jak straszne cierpienia człowiek potrafi zadać drugiej istocie ludzkiej. Pewnie poznałeś to na własnej skórze. - Tak. Odwróciła głowę i zapatrzyła się w przestrzeń. Zmarszczyła brwi, w jej oczach odmalował się ból. Robby dotknął jej ramienia, ale przebywała gdzieś daleko, tak że nie zwróciła uwagi na jego gest. - Wszystko w porządku, dziewczyno? - Chyba tak - szepnęła. - On nie może mnie tu znaleźć. - Kto? Zadrżała i spojrzała na niego przepraszająco. - To nic ważnego. Wolałabym o tym nie mówić. - Ach tak. - Przypomniał sobie to, co powiedziała zeszłej nocy. - Słyszałem ostatnio od eksperta, że wyparcie może prowadzić do poważnych efektów ubocznych w przyszłości. Może nawet mieć wpływ na zdrowie fizyczne. Zmrużyła ostrzegawczo oczy. Jego usta drgnęły.
- Może powinnaś porozmawiać z terapeutą. Lekko trąciła pięścią jego bark. - Auć. - Roztarł ramię. - Cierpię na zespół stresu pourazowego. Uśmiechnęła się drwiąco. - Wiesz, może przeprowadzę terapię na nas obojgu. - To już wołałbym, żebyś mnie jeszcze raz uderzyła. Pchnęła go żartobliwie. - Nie będzie bolało. Zadam tylko kilka pytań i nie musisz mi odpowiadać. - Ale wtedy nie będziesz wiedziała, czy odpowiedziałem. - Nie muszę. Wystarczy, że ty się nad nimi zastanowisz. - Założyła ręce na kremowym swetrze. Kiedy robiłam wywiady z przestępcami do pracy magisterskiej, opracowałam listę pytań, żeby się dowiedzieć, co ich napędza w życiu. - Chcesz mnie przesłuchiwać jak kryminalistę? - Daj mi skończyć - powiedziała z lekką irytacją. - Odkryłam, że przeciętny przestępca nie ma cierpliwości, by odpowiadać na długą listę pytań, szczególnie jeśli nic z tego nie ma. Więc skróciłam ją do trzech pytań. Tylko trzech. - Niech zgadnę. - Podszedł bliżej. - Jaki jest twój ulubiony kolor? Pokręciła z uśmiechem głową. - Zielony. Jak twoje oczy. Serce zadrżało mu w piersi. - Mnie też podobają się twoje oczy. Zarumieniła się. - Wiem, co robisz. Próbujesz odwrócić moją uwagę. - Będę się musiał bardziej postarać. - Dotknął jej policzka. Zrobiła krok w tyl. - Pytanie numer jeden: czego pragniesz najbardziej na świecie?
To było łatwe. Zemsty. - Następne pytanie? Uniosła brwi. - Już odpowiedziałeś? - Tak. Wiem, czego chcę. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie. - To musi być dla ciebie bardzo ważne. - I jest. Jak ty odpowiedziałaś na to pytanie? Cień uśmiechu zaigrał na jej wargach. - Skoro ty nie mówisz, to ja też zamilczę. - Krnąbrna dziewczyna - mruknął. Uśmiechnęła się szerzej. - Pytanie numer dwa. Czego boisz się najbardziej na świecie? Że nie zdołam się zemścić. - Gotowe. - Szybko ci poszło. - Owszem. - Był pewien, że zemści się na tych draniach, którzy go torturowali. Zapłacą za wszystkie rany, oparzenia, za każdą złamaną kość. - No dobrze - ciągnęła Olivia. - Ostatnie pytanie ma związek z pierwszym, czyli z tym, czego pragniesz najbardziej. Czy jeśli to osiągniesz, uczyni cię to lepszym człowiekiem? Zesztywniał i gwałtownie wciągnął powietrze. Jasna cholera. Odwrócił się, wbijając wzrok w morze. Nie chciał o tym myśleć. Wiedział, że jego zemsta nie opiera się na zasadzie „oko za oko". Oni go nie zabili, natomiast on miał szczery zamiar ich uśmiercić. A co więcej, zamierzał mieć z tego frajdę. Czy to uczyni go lepszym? Zamknął na moment oczy. To nie miało znaczenia. Oni zasługiwali na śmierć. Byli źli i świat będzie lepszy bez nich. Zacisnął pięści. Potrzebował tej zemsty. Dawała mu cel w życiu. Dała mu siłę, żeby odzyskać sprawność fizyczną.
Za każdym przebiegniętym kilometrem, przy każdej podniesionej hantli wyobrażał sobie, jak się mści. Jak zabija Casimira. Jak zabija wszystkich Malkontentów, którzy go torturowali, patrząc na jego ból i upokorzenie. Oni wszyscy muszą umrzeć. Czy to go uczyni lepszym? Z jękiem rozluźnił dłonie. Nie. - Robby? - Dotknęła jego ramienia. - Wszystko w porządku? Odwrócił się, by przyjrzeć się Ołivii dokładnie, by dobrze zapamiętać jej śliczną twarz. Jak możliwe, że wniknęła tak głęboko w jego uczucia? Sprawiła, że dostrzegł rzeczy, których wcale nie chciał widzieć. Sprawiła, że chciał być jej wart. - OHvio. - Tak? Słyszał, jak jej serce łomocze, jak krew buzuje w jej żyłach, i nagle zapragnął jej dotknąć. - Jak możesz być tak mądra w tak młodym wieku? - Nie czuję się mądra. - Twarz jej się zarumieniła. -Ja... ja w ogóle ledwo mogę myśleć. Położył palce na jej szyi i poczuł pulsującą tętnicę. - Nie powinienem tego robić. - To znaczy... dotykać mnie? - Brakowało jej tchu. -Nie mam nic przeciwko temu. - Dziewczyno. - Objął dłonią jej kark. - Ja dopiero zaczynam. - Przyciągnął ja mocno do swojej piersi i pochylił głowę, by ją pocałować. Zesztywniała, zaskoczona, więc zatrzymał się kilka centymetrów od jej warg. Jej szybki oddech muskał jego skórę, sprawiając, że jeszcze bardziej desperacko zapragnął poczuć jej smak. - Olivio - szepnął. Był już tak blisko.
Poczuł, gdy się poddała. Przylgnęła do niego całym ciałem. Powieki 01ivii zatrzepotały i opadły. Przycisnął usta do jej warg, rozkoszując się ich miękkością. Objął ją ramieniem, żeby przyciągnąć ją bliżej. Nawet przez grubą wełnę swetra czuł jej krągłe, jędrne piersi. Przechylił głowę, pogłębiając pocałunek, rozchylając jej wargi swoimi. Ze słodkim jękiem rozchyliła usta; wkradł się głębiej, atakując językiem. Słyszał, jak dyszy, próbując złapać oddech, jej piersi naparły na jego tors. Z każdym jej ruchem jego podbrzusze twardniało, aż zaczął się obawiać, że namiętność zniweczy resztki samokontroli. - Robby - szepnęła. Oplotła ramionami jego szyję i otarła się policzkiem o jego zarośniętą szczękę. Jego wargi odnalazły powrotną drogę do jej ust, i tym razem odwzajemniła pocałunek, pełna pożądania tak jak on. Jego serce wypełniła niebiańska radość. Wdarł się w jej usta, zaczął smakować językiem, który ona zaczęła pieścić swoim, potem ssać. Jego przyrodzenie stwardniało do reszty i boleśnie naparło na dżinsy. Zsunął ręce wzdłuż kręgosłupa 01ivii do kuszącego cudownego zagłębienia w dole pleców, a potem na słodki, krągły tyłeczek. Rozłożył dłonie i przycisnął ją mocno do siebie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, przerywając pocałunek. - Ołivio. - Zobaczył, że jej zaróżowiona twarz stała się teraz ciemnoczerwona. Przytulił jej głowę do piersi, żeby ukryć czerwone zabarwienie swoich oczu. Wtuliła się w niego, oddychając płytko i szybko. Rozpiął dziwaczne urządzenie, jakie miała we włosach, i długie, kręte loki spłynęły swobodnie. Chwycił je pełną garścią i zanurzył w nich twarz. Miękkie sploty jedwabiście pieściły jego skórę. Całą siłą woli starał się panować nad sobą, ale niemal przegrał
tę bitwę, kiedy wyobraził sobie gęste, czarne i jedwabiste runo między jej nogami. Cierpliwości. Musi zalecać się do niej powoli i ostrożnie. Wybór właściwego momentu jest kluczowy - inaczej może ją stracić. Z oddali dobiegł go metaliczny brzęk. Odwróciwszy się, zobaczył babcię Olivii przy teleskopie, walącą dużą, metalową łyżką w garnek. - Co to jest? - Olivia zerknęła w stronę domu i się skrzywiła. - O Boże, przepraszam. Zapomniałam, że ona patrzy. Robby odsunął się, wypuszczając OHvię z objęć, i brzęk ustał. - Cóż, koniec pierwszej rundy. Olivia spojrzała na niego z zawstydzonym uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy. - Dobrze się czujesz? Masz trochę przekrwione oczy -zaniepokoiła się, marszcząc czoło. Robby jęknął w duchu i odwrócił wzrok. - Chyba wiatr sypnął piaskiem. - Nie lubił kłamać, więc szybko zmienił temat. - Chcesz, żebym cię odprowadził? Olivia spojrzała na babcię i pokręciła głową. - Sądzę, że masz już dość przesłuchań jak na jeden wieczór. A poza tym powinieneś szybko iść do domu i przemyć oczy. - Wiatr zakrył jej twarz włosami; odgarnęła je do tyłu niecierpliwym gestem. - Proszę. - Oddał jej szylkretową klamrę, którą wyjął z jej włosów, i skrzywił się, kiedy ją otworzyła. Do licha, ależ ma zębiska. Nie robi ci dziur w głowie? Ze śmiechem zwinęła włosy w kok. - Nie. Podszedł bliżej, żeby popatrzeć, jak zapina klamrę. Spojrzała na niego z ukosa, rozbawiona. - Troszczysz się o moje bezpieczeństwo? Uśmiechnął się.
- Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Zobaczymy się jutro wieczorem? Na jej policzkach wykwitły rumieńce. - Tak. - Świetnie. - Złożył lekki pocałunek na jej skroni. -Poczekam tutaj, aż bezpiecznie dotrzesz do domu. - Dobranoc. - Ruszyła z powrotem plażą. Obserwował jej pełne gracji, eleganckie ruchy, włosy zwinięte z tyłu głowy, smukłą szyję. Jego spojrzenie zsunęło się na jej krągłe biodra, którymi kręciła zachęcająco przy każdym kroku. Przypominając sobie kształt jej tyłeczka, kilka razy rozprostował i zgiął palce. Bogu dzięki, że kości dobrze się zrosły. Są takie chwile, w których jest ważne, by mężczyzna miał zręczne palce. W środę rano Olivia obudziła się z myślą o Robbym. Otuliła się kołdrą i zamknęła oczy, przypominając sobie wszystkie szczegóły tego cudownego, najbardziej podniecającego pocałunku, jaki przydarzył jej się w życiu. Robby najpierw przyciągnął ją do siebie mocno, jakby tracił nad sobą panowanie, potem zawisł nad jej ustami, usiłując oprzytomnieć. Te zmagania wzmogły jej pożądanie i sprawiły, że zapragnęła doprowadzić go do punktu, od którego już nie będzie odwrotu. Nie musiała odczytywać emocji Robby'ego. Jego pożądanie i namiętność były oczywiste, ujawniały się w poruszeniach warg i dotyku dłoni. Śmiało i zaborczo przyciągnął ją do siebie, by poczuła jego erekcję. To było szokujące, a jednocześnie podniecające. Uśmiechnęła się do siebie. W Robbym było też coś ujmującego. Coś godnego zaufania, co sprawiało, że czuła się bezpieczna, nawet jeśli jej zdolność wykrywania kłamstw nie działała w jego obecności. Zaczynało jej się podobać to, że nie potrafi odczytać jego uczuć. Zamiast jak zwykle pogrążać się w zalewie
uczuć faceta, który topił jej pragnienia we własnych potrzebach, czuła tylko siebie. Nagle była tylko ona. Każdy dreszcz, każde mrowienie, każde odczucie przyspieszające bicie serca - wszystko pochodziło z niej. Podobało jej się to. I pragnęła więcej. Pragnęła Robby'ego. Usiadła z westchnieniem. Nie mogła tego nazwać miłością. Znała go przecież ledwie od paru dni. Przecież nie mogła się zakochać tak szybko. A czemu nie? - obruszył się jej wewnętrzny głos. Rob-by MacKay jest bosko przystojny, seksowny, fascynujący. I pragnie mnie, pomyślała. Musiałaby być z kamienia, żeby na to nie zareagować. Ale jeśli reagowała tylko na jego pożądanie? Może była nim zafascynowana tylko dlatego, że nie mogła go wyczuć. Wstała z westchnieniem i poszła do łazienki. Znów przesadzała z tą analizą. Miała nadzieję, że babcia nie jest już na nią zła. Wczoraj wieczorem, kiedy Olivia weszła po schodach na patiu, Eleni spojrzała na nią surowo. - O tej porze przyzwoici ludzie już dawno powinni być w łóżkach - fuknęła gniewnie i udała się do swojej sypialni. Teraz, gdy Olivia weszła do kuchni, babcia siedziała przy stole, jedząc chleb, oliwki i fetę. Otaczała ją aura troski i niepokoju, ale Olivia nie wyczula gniewu. Eleni wstała z uśmiechem. - Siadaj i jedz, dziecko. Zaparzę ci herbatę. - Dzięki. - Olivia ukroiła sobie kromkę chleba i sięgnęła po słoik z miodem. - Rano poszłam do piekarni i zapytałam, czy ktoś wie coś o domu należącym do obcokrajowca, po drugiej stronie Petry. Olivia zmarszczyła brwi, lejąc strużkę miodu na chleb. - Sprawdzasz Robby'ego?
- Oczywiście. - Eleni postawiła przed nią kubek herbaty. - Nie sądzisz, że powinnaś wiedzieć coś o człowieku, z którym się całujesz? - Wiem o nim bardzo dużo. - Znasz jego adres? Olivia odgryzła kęs chleba, żeby nie musieć odpowiadać. - Rozumiem, że nie. - Eleni usiadła naprzeciw niej. - Wiem o nim ważne rzeczy. - Na przykład, ile ma na koncie? - Babcia włożyła do ust kawałek sera. Olivia parsknęła. - Ma pracę. I jest miły, troskliwy... - Obmacywał cię jak... ośmiornica z przyssawkami przylepionymi do twojego siedzenia. Olivia się roześmiała. Eleni fuknęła gniewnie. - Ja nie żartowałam, młoda damo. Ledwie znasz tego człowieka, a byłaś... Mam nadzieję, że zwykle się tak nie zachowujesz. - Nie zachowuję się. Uwierz mi. Ja... ja nie wiem, jak to się stało. Jeszcze nigdy nie dałam się tak ponieść emocjom... Oczy Eleni złagodniały. Wiedziała, że wnuczka mówi prawdę. - Jesteś w nim zakochana? Olivia wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. - Nie wiem. Bardzo mocno na niego reaguję, ale jako psycholog mam poważne wątpliwości, czy naprawdę można się zakochać tak szybko. Eleni machnęła lekceważąco ręką. - To nie jest nauka. To jest miłość. - Wchodzi tu w grę całkiem sporo nauki - zaprotestowała Olivia. - Chemia, hormony, feromony... - I jak się zachowują twoje hormony?
Olivia się skrzywiła. - Wychodzą poza skalę. - A chemia? - Bardzo wybuchowa. Moglibyśmy zaopatrzyć w prąd pół USA. Eleni skinęła mądrze głową. - Zakochujesz się. - To za szybko. - Więc zwolnij. - Za dwa tygodnie wyjeżdżamy do Houston. - Olivia wypiła łyk herbaty. - To mnóstwo czasu. Poza tym on też może przyjechać do Houston. Będzie musiał, jeśli zamierza prosić o twoją rękę. Olivia prychnęła herbatą na stół. - A kto mówi o małżeństwie? - Chwyciła serwetkę, żeby wytrzeć blat. Babcia zmrużyła oczy. - Chyba nie zamierzasz żyć w grzechu? - Dopiero go poznałam. - Wczoraj w nocy wyglądało to na bardzo bliską znajomość... Olivia ugryzła kolejny kęs chleba. - Bo on... strasznie mnie pociąga. Ale wciąż nie potrafię czytać jego emocji i nie wiem, co on do mnie czuje. - Dziecko. Obłapiał cię jak niedźwiedź. Chyba możemy przyjąć, że ty jego też pociągasz. - Co nie znaczy, że chce się ze mną żenić. - Jeśli chce się dostać do miodu, będzie musiał. Olivia z uśmiechem pokręciła głową. - Mówisz o nim, jakby to był Kubuś Puchatek.
- Hm. Mam nadzieję, że jest bardziej inteligentny. -Eleni wskazała lodówkę. - Zapomniał swojego talerza z jedzeniem. - Dam mu go wieczorem. - Możemy mu zanieść teraz. - Eleni wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. - Dowiedziałam się w piekarni, w którym domu mieszka. - Czego jeszcze się dowiedziałaś? Eleni schowała ser i oliwki do lodówki. - Dom jest własnością bogatej amerykańskiej rodziny, Draganestich. Mają mnóstwo przyjaciół, którzy przyjeżdżają i wyjeżdżają. Niewiele osób widziało twojego Robby'ego, ale wszyscy znają niejakiego Carlosa, który też tam mieszka. A teraz idź się ubieraj, odwiedzimy ich. Pół godziny później Olivia, ubrana w dżinsy i swój najładniejszy kaszmirowy sweter, stanęła przed wejściem do eleganckiej willi. Donice z kwitnącymi pelargoniami strzegły masywnych starych drzwi. Dom, świeżo wybielony wapnem, lśnił oślepiająco w porannym słońcu. Dachówki wyglądały na nowe, podobnie jak kamienne płyty na podjeździe. Eleni uparła się, żeby przyjść z nią w charakterze przy-zwoitki. Była ubrana w swoją najlepszą czarną suknię, a w dłoni ściskała płócienną torbę pełną jedzenia zapakowanego w folię aluminiową. Drzwi skrzypnęły i wyjrzał z nich młody wysoki i smukły mężczyzna. Błysnął zębami w uśmiechu, jakby je znał, po czym otworzył drzwi szerzej i oparł się o futrynę. - Dzień dobry. - Olivia domyśliła się, że to Carlos. -Przyszłyśmy do Robby'ego MacKaya. Kiwnął głową. - A panie to pewnie Olivia i Eleni Sotiris. Olivia wychwyciła lekki akcent. - Tak, to my. Robby o nas mówił? Uśmiechnął się szerzej, pokazując bardzo białe zęby. - Menina, wszyscy na wyspie wiedzą, kim pani jest. Menina. Nie całkiem hiszpański, ale blisko. - Pan jest... Portugalczykiem?
- Brazylijczykiem. Z Rio. - Puścił do niej oczko. - Gdyby pani chciała kiedyś zatańczyć sambę, to tylko ze mną. - Ach. Będę pamiętać. Pociągnął nosem i przesunął spojrzenie na torbę Eleni. - To jagnięcina? Pachnie przepysznie. - I jest przepyszna - oznajmiła Eleni. - Moja wnuczka doskonale gotuje. - A panie przychodzą w doskonałym momencie. Umieram z głodu. - Mężczyzna cofnął się i zaprosił je gestem. -Proszę do środka. - Dziękuję. - Olivia weszła do wąskiego przedpokoju, Eleni tuż za nią. Zauważyła na ścianie dużą ikonę świętego Jana Apostoła, patrona Patmos. - Przyjechał pan na wakacje, panie...? - Panterra. Ale proszę mi mówić Carlos. Ale nie jestem na wakacjach. - Wprowadził je do dużego salonu. - Pracuję tu, tak jak Robby. Olivia rozejrzała się po pustym pokoju. - A gdzie jest Robby? - W tej chwili jest nieosiągalny. Musiał... musiał pojechać do Hory w interesach. To było kłamstwo. Olivia zesztywniała i spojrzała na babcię. Sądząc po jej minie, ona też to wyłapała. - A kiedy spodziewa się go pan z powrotem? - Wieczorem. Jakoś po zachodzie słońca. To już była prawda. Olivia byta ciekawa, co takiego zajmowało Robby'emu cały dzień. Salon był gustownie umeblowany, ale nie zauważyła tu drogich dzieł sztuki ani niczego innego, co wymagałoby szczególnej ochrony. - Pracuje pan w tej samej firmie co Robby? MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne? - Tak. A pani prowadzi śledztwo na nasz temat, Oli-vio? - Spojrzał na nią z wesołym błyskiem w bursztynowych oczach.
- Po prostu miałam nadzieję, że zobaczę się z Robbym. - Proszę mi wierzyć, menina, Robby będzie bardzo żałował, że się z panią minął. - Carlos wprowadził je do przestronnej wiejskiej kuchni o niebiesko-żółtym wystroju. Eleni postawiła torbę na kuchennym stole i zaczęła wyjmować pakunki. - To powinno iść do lodówki, a kiedy będziecie chcieli jeść, dobrze podgrzejcie w piekarniku. - Tak jest, proszę pani. - Carlos skłonił głowę; jego długie, czarne włosy opadły do przodu, zasłaniając twarz. -Dokładnie wypełnimy instrukcje. - Hm. - Eleni pochyliła się do wnuczki i mruknęła: -Nigdy nie widziałam tylu ochroniarzy, którym przydałoby się przyzwoite strzyżenie. Olivia skrzywiła się, ale Carłos tylko wybuchnął śmiechem i wsunął swoje długie do ramion włosy za uszy, w których błysnęły małe złote kolczyki. Wziął pakunki z jedzeniem i zaczął je układać w lodówce. - Czy mam przekazać Robby'emu jakąś wiadomość? - Właściwie nie. - Olivia wzięła pustą torbę. - Przyjdę wieczorem. - Świetnie. - Carlos uśmiechnął się i zamknął lodówkę. Olivia wyczuwała w nim rozbawienie, ale było jeszcze coś. Podniecenie. Ekscytacja. Podszyte odrobiną oszustwa. Olivia i Eleni ruszyły do domu. Babcia była po drodze wyjątkowo milcząca i Olivia czuła bijące od niej fale niepokoju. - Jesteś zmęczona, Yia Yia? Mogę wezwać taksówkę. Eleni pokręciła głową. - Codziennie odbywam długie spacery. To mi dobrze robi. - Znów zamilkła i, marszcząc czoło, wbiła spojrzenie w drogę.
- Szkoda, że nie zastałyśmy Robby'ego - mruknęła Olivia. - Nie wydaje ci się dziwne, że w tym domu jest dwóch ochroniarzy? Nie widziałam niczego, co wymagałoby ochrony. - Carlos skłamał na temat Robby'ego - powiedziała Eleni. - Wiem. - Dlaczego zajęcia Robby'ego musiały być trzymane w tajemnicy? - W tym Carlosie jest coś dziwnego - szepnęła Eleni. -Ale nie mam pojęcia, co to może być. - Wrócę tam wieczorem i dowiem się czegoś. Eleni spojrzała na nią z niepokojem. - Jesteś pewna, że to bezpieczne? Olivia poklepała ją po plecach. - Jestem wyszkolona w samoobronie. Umiem zadbać o własne bezpieczeństwo. Tego wieczoru po zachodzie słońca Olivia ruszyła plażą pod Grikos w stronę domu Robby'ego. Na niebie wisiał księżyc w pełni, rzucając migotliwe błyski na morze. Wiał chłodny wiatr i Olivia była zadowolona, że włożyła kurtkę na sweter. Obeszła Petrę - czy też Kallikatsou, jak nazywali skałę miejscowi - i zobaczyła dom, w którym była przed południem. Widziała duży ogród na tyłach i kamienne kolumny. Przepatrzyła skaliste zbocze, szukając schodów prowadzących do domu. Jej wzrok przyciągnął nagły ruch; czarna smuga, która oderwała się od klifu i z cichym tąpnięciem wylądowała na piasku. Serce podeszło jej do gardła. Zamrugała, by się upewnić, że wzrok jej nie myli. Kot. Gigantyczny, przyczajony czarny kot. Pantera? Na Patmos? Zwierzę obnażyło zęby i zawarczało na nią.
Po skórze Ołivii przebiegł zimny dreszcz. Może zginąć. Nie zdoła uciec przed panterą. Nie miała przy sobie broni, a wątpiła, by jej znajomość sztuk walki zdołała ją obronić przed tymi potężnymi pazurami i błyszczącymi, białymi kłami. Wielki kot przyglądał jej się swymi złotymi oczami; nagle powoli i z gracją, bez najmniejszego szmeru zaczął się zbliżać do 01ivii. Przemknęło jej przez myśl, że nie powinna zachowywać się jak ofiara. Posłała kotu groźne spojrzenie i wrzasnęła najgłośniej, jak potrafiła. Kot prychnął i znów zbliżył się o krok. Nie mogła się cofnąć; zostałaby schwytana. Wiedziała, że nie zdoła się wspiąć na urwisko szybciej niż kot. I z całą pewnością nie chciała ruszyć w jego stronę. Pozostawało morze. Zimne i zdradliwe, z silnym prądem odpływu związanym z pełnią księżyca. Mogła tylko mieć nadzieję, że pantera nie lubi zimnej wody. Rozdział 7 Robby właśnie wyszedł spod prysznica, kiedy usłyszał krzyk. Kobiecy krzyk. Rzucił ręcznik, włożył bokserki i wyszedł do salonu. - Carlos, słyszałeś coś? Zmiennokształtnego nie było. Robby wyszedł na patiu. Zimny powiew uderzył w jego nagą, rozgrzaną skórę i chlasnął mokrymi włosami w twarz. Robby, odgarnąwszy włosy do tyłu, zauważył parę unoszącą się nad jacuzzi. Widocznie Carlos je włączył, ale gdzie się podział? Robby podszedł na skraj urwiska i spojrzał w dół.
Niech to jasny szlag. Znalazł Carlosa. I Olivie. Coś musiało się poprzestawiać w głowie panterołaka, bo z jakiegoś obłąkanego powodu terroryzował Oliviç. Skradał się nad brzegiem - wielka bestia z błyszczącą, czarną sierścią i parą kłów, przy których kły Robby'ego wyglądały jak dziecinna zabawka. Carlos z rozmysłem spychał ją w zimne morze. Niech go diabli. Robby słyszał, jak dzwonią jej zęby. - Olivio! - krzyknął do niej. - Trzymaj się! Zaraz tam będę. - Pognał do schodów. Kusiło go, żeby zeskoczyć ze skarpy albo teleportować się na dół, ale nie chciał wystraszyć jej jeszcze bardziej. Nie sądził, by Carlos naprawdę chciał jej zrobić krzywdę. Na pewno nie, jeśli drań chciał przeżyć noc. - Robby, nie! - odkrzyknęła Olivia. - Nie schodź tutaj! Próbowała go chronić? Jego piękna, słodka Olivia była taka dzielna. - Zaraz tam będę! - Po prostu wezwij policję - zawołała. - Proszę cię! Nie chcę, żeby coś ci się stało. - Ruszyła ku plaży, ale Carlos skoczył w jej stronę:, rozchlapując wodę przednimi łapami. Olivia rzuciła się do tyłu, teraz już po pas w zimnej wodzie. Robby zatrzymał się przy schodach, bo nagle coś do niego dotarło. Olivia była lojalna. Mógł jej ufać. Po tych wszystkich latach nareszcie znalazł kobietę godną zaufania. Nie mógł z niej zrezygnować. Ruszył na plażę. - Robby, nie. - Głos jej się łamał, po policzkach płynęły łzy. - Odejdź stąd, zanim cię zauważy. Och, mógł kochać tę kobietę na wieczność. Podszedł bliżej; Carlos odwrócił się i zasyczał na niego. Robby spróbował wampirzej kontroli umysłu, skupiając całą swoją telepatyczną moc na panterołaku. Trafił na barierę twardą jak mur.
Do licha. Zmiennokształtny potrafił się bronić. W normalnych okolicznościach byłoby to pozytywne zjawisko, bo oznaczało, że Carlos był odporny na kontrolę Malkontentów. Ale w tej chwili nie ułatwiało Robby'emu zadania. - Ty zwariowany kocie - szepnął. - Co ty wyprawiasz, do cholery? Panterołak prychnął, pokazując swoje lśniące białe i ostre zęby. Zaatakuj mnie, Rudzielcu. I niech to wygląda przekonująco. Robby zesztywniał. Nie wiedział, że Carlos może komunikować się telepatycznie w kociej postaci. Co tu robisz? Czekam na ciebie, żebyś mnie odgonit. No już, bracie. Uratuj piękną dziewicę. Bądź bohaterem. To było swatanie? Robby zacisnął pięści. Ty cholerny draniu. Śmiertelnie ją przestraszyłeś. Carlos zawarczał. Tak mi dziękujesz? Posłuchaj, jeśli dobrze to rozegrasz, to ci się dzisiaj poszczęści. Jacuzzi już gotowe... - Wynoś się stąd! - Robby ruszył na niego. Oo, niezłe aktorstwo. Carlos zaczął się cofać. Wyglądasz na naprawdę wkurzonego. - Jestem wkurzony! - Robby chwycił kamień z plaży. Merda. Nie musisz się posuwać do przemocy. Carlos potruchtał plażą. Robby rzucił kamieniem. Carlos wrzasnął, kiedy pocisk trafił go w tylną łapę. Ty pacanie! Nigdy więcej ci nie pomogę! Nie potrzebuję twojej pomocy, ty parszywy kocurze z piekła rodem! Robby wbiegł do wody, żeby wyciągnąć OUvię. Silna fala nadpływająca od tyłu uderzyła ją tak mocno, że
dziewczyna straciła równowagę. Na kilka przerażających sekund znalazła się pod wodą. - Olivio! - Dopadł do niej, kiedy parskając, wynurzyła się na powierzchnię. Chwycił ją na ręce i biegiem ruszył do brzegu. Ubranie miała przemoczone. Z włosów kapała woda. Cała dygotała. Niech cię szlag, Carlos. Popatrzył za panteroła-kiem, który wspinał się na urwisko. Dokąd idziesz, do diabła? Nie twoja sprawa. Panterołak zatrzymał się na szczycie skarpy i spojrzał na nich z góry. Wrócę przed świtem. Baw się dobrze, Rudzielcu. To prawda, co mówią, że porządny wampir może przez całą noc? Odczep się. Robby usłyszał dziwne sapanie, które brzmiało jak koci śmiech, i panterołak umknął w ciemność. Olivia otoczyła szyję Robby'ego drżącą, zimną ręką. - S-s-skąd tu się w-w-wzięła pantera? - Chodźmy szybko, musisz się rozgrzać. - Ruszył w stronę schodów. - Robby. - Dotknęła jego twarzy zlodowaciałymi palcami. - D-dziękuję. Robiła się sina. Powinien był teleportować się prosto na patiu. To był najszybszy sposób, żeby wsadzić ją do jacuzzi. I najpewniejszy sposób, by sprowokować ją do niepotrzebnych pytań. Wybacz mi. Przytulił ją mocno do piersi i wdarł się w jej umysł falą wampirzej mocy kontroli umysłu. W normalnych okolicznościach śmiertelnik poczułby uderzenie zimnego powietrza, kiedy wampir przejmował władzę nad jego umysłem, ale Olivia i tak już niemal zamarzała. Śpij, rozkazał. Zwiotczała, a on teleportował się z nią na patiu.
Olivia obudziła się, czując cudowne ciepło. Ktoś głaskał ją po policzku i odgarniał jej włosy z czoła. Miękkie palce. Niski, seksowny głos. - Obudź się, skarbie. Robby. Uśmiechnęła się na tę myśl. Olivia otworzyła oczy i ujrzała jego piękną twarz, przesłoniętą mgiełką. Wszystko wokół było zamglone. Siedziała po szyję w gorącej, bulgoczącej wodzie. - Gdzie ja jestem? - W jacuzzi przy willi, w której mieszkam. Chciałem, żebyś jak najszybciej się rozgrzała. Jeszcze trochę zaspana, zaczęła bezradnie szukać jakiegoś wyjaśnienia, wreszcie gdy w końcu wszystko sobie przypomniała, wyprostowała się gwałtownie. - Tam była pantera! Na Patmos! Skąd się tu wzięła, na litość boską? - Ehm... no więc... - Myślałam, że już po mnie. - Przycisnęła dłoń do piersi i krzyknęła cicho, czując pod palcami nagą skórę. Coś okropnego, była tylko w biustonoszu i w majtkach. -Gdzie moje ubranie? - Tam. - Wskazał głową mokrą kupkę na kamiennej posadzce, koło leżaka. - Nie pamiętam, żebym je zdejmowała. -1 co, u licha, robiła na jego kolanach? Rzuciła się na drugą stronę wanny i spojrzała na niego gniewnie. - Co mi zrobiłeś? Wysunął szczękę. - Zdjąłem z ciebie mokre rzeczy. - A dałam ci pozwolenie? - Nie, byłaś nieprzytomna. I siniałaś. Musiałem cię ratować. Żar oblał jej policzki. Nie przywykła, by mężczyźni oglądali ją bez ubrania. A w dodatku była w zwykłej, białej
bawełnianej bieliźnie. Do licha, szkoda, że nie włożyła tej z czarnej koronki. Skrzywiła się w duchu. Przed chwilą o mało nie została zagryziona przez panterę, a myślała tylko o tym, czy jej bielizna jest sexy? Musiała być w szoku. Albo wpadła w hipotermię. Albo mąciło jej się w głowie po omdleniu. Potarła reką czoło. Znowu przesadzała z analizą. - Przepraszam. Dobrze zrobiłeś. W uśmiechu uniósł kącik ust. - To była ciężka praca, ale ktoś musiał. Ale skłamałbym, mówiąc, że nie gapiłem się na ciebie. Jej policzki poczerwieniały. - Cóż, dziękuję za szczerość. I za odwagę. Nie do wiary, że zdołałeś przegonić tę wielką panterę. Byłeś nadzwyczajny. Wzruszył ramionami. - Nie mogłem pozwolić, żeby zrobiła ci krzywdę. Jej spojrzenie opadło na obnażony tors Robby'ego. Przybiegł na plażę w samych bokserkach, żeby ją ocalić. - Uratowałeś mnie. - A ty próbowałaś mnie powstrzymać - szepnął. Uniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy, i serce zatrzepotało jej w piersi. - Nie było sensu, żeby to zwierzę pokaleczyło śmiertelnie nas oboje. - Chciałaś mnie chronić. Jego oczy płonęły takim żarem, że poczuła mrowienie na całym ciele. Nagle przyszło jej do głowy, że jest za bardzo ubrana. Jego oczy pociemniały. - Chciałaś sama stawić czoła zagrożeniu, żebym ja był bezpieczny. Poruszyła się niespokojnie na wygodnej ławce. Niepotrzebnie zeszła z jego kolan. Mogłaby go w tej chwili objąć. On mógłby trzymać ją w objęciach.
- Zakładam, że zadzwoniłeś na policję w sprawie tej pantery? Zawahał się. Olivia usiadła prosto. - Nie zadzwoniłeś? - Byłaś nieprzytomna. Nie mogłem cię zostawić samej. Wstała. - Trzeba zadzwonić. Natychmiast. - Ja... - Jego spojrzenie zjechało niżej. Ona też spojrzała w dół. Bawełniany biustonosz przylgnął do niej jak druga skóra, wyraźnie pokazując jej sutki, które natychmiast zareagowały na zimne powietrze. Usiadła z powrotem, zanurzając się po szyję. - Możesz zadzwonić? Proszę... W jego oczach pojawił się czerwony błysk; przetarł powieki. - Zaraz wracam. - Wyskoczył z jacuzzi, ociekający wodą, w czarnych bokserkach. Patrzyła za nim, kiedy szedł do telefonu. Z jego oczami działo się coś dziwnego. Bardzo łatwo dostawał podrażnienia. Przesunęła spojrzeniem po jego szerokich barkach i mocnych plecach, i skupiła się na pośladkach. Czarna bawełniana tkanina przylgnęłą do jego skóry, tak że przy każdym kroku widać było pracujące mięśnie. Oblizała wargi. - Mógłbyś mi przynieść szklankę wody? Spojrzał przez ramię, otwierając drzwi. - Jasne. Chwileczkę. Przemieściła się na drugą stronę wanny, by widzieć go przez wielkie okno. Odwrócony do niej plecami, rozmawiał przez telefon. Zostawił otwarte drzwi, więc słyszała większą część rozmowy. - Czy ktoś u was mówi po angielsku? - spytał, kiedy się połączył z policją. - Świetnie. Chcę zgłosić... incydent. To
jest trochę dziwne i może trudno panu będzie uwierzyć... tak, mówię po angielsku. Olivia się roześmiała. Ten jego akcent. Nagle Robby obrócił się bokiem, a Olivia otworzyła usta ze zdumienia. Przód jego bokserek sterczał jak namiot. - Na plaży przy Petrze była pantera. Ja-gu-ar - powtórzył powoli. - Nie, nie samochód. Kot. Czarna pantera. Nie, to nie był duży domowy kot. To była pantera. Przeczesał palcami swoje długie włosy, bezwiednie pokazując Olivii profil sześciopaka na swoim brzuchu. Przełknęła ślinę. Płaski brzuch podkreślał jeszcze tę wypukłość. - Nie, nie jestem naćpany - warknął Robby. -1 potrafię odróżnić cholerną kozę od pantery. Halo? Halo? - Rozłączywszy się, odszedł od telefonu, i Olivia straciła go z oczu. Olivia skrzywiła się i z powrotem usadowiła wygodnie w jacuzzi. Policja najwyraźniej wzięła go za dowcipnisia. Ale kto by im się dziwił? Jakim cudem pantera znalazła się na greckiej wyspie? I gdzie była teraz? Olivia rozejrzała się nerwowo. Widziała, jak kot wdrapywał się na znajdujące się w pobliżu skaliste zbocze. A jeśli ta wanna była jego wodopojem? Wtedy ona, pływająca na środku, na pewno stanowiłaby pyszny kąsek. Musiała stąd szybko zmykać. Robby podgrzał butelkę syntetycznej krwi w mikrofalówce. Musiał trochę przytępić swój apetyt, zanim wróci do Olivii. Uśmiechnął się do siebie, przygotowując dla niej szklankę wody z lodem. Carlos miał rację. Jeśli dobrze to rozegra, to może dzisiaj mu się poszczęści. Do licha, poszczęściło mu się już w chwili, kiedy spotkał Ołivię. To spotkanie było najlepszą rzeczą, jaka go spotkała od... Sięgnął myślą wstecz. Boże Wszechmogący, od kiedy w 1746 roku przeszedł transformację.
Musi działać ostrożnie, żeby jej nie stracić. Żeby jej nie spłoszyć. Spojrzał na swoje obrzmiałe przyrodzenie i skrzywił się. Wyglądał, jakby grał na starych dudach. Mikrofalówka brzdęknęła; wypił duszkiem pół butelki ciepłej krwi, myśląc, że w sumie bardzo dobrze się składa, iż policja w Skali nie uwierzyła w jego historię o panterze. Z całą pewnością nie chciał, by policjanci krążyli po wyspie ze strzelbami, szukając Carlosa. Może za surowo potraktował panterołaka. Dziś była pełnia, więc Carlos zapewne musiał się przeobrazić. Mimo to nie powinien był terroryzować Ołivii tylko po to, by pomóc Robby'emu w doprowadzeniu do gorącej randki. Przypomniał sobie, jak przyjemnie było trzymać ją w ramionach, jak seksownie, a zarazem niewinnie wyglądała w białym staniku i majteczkach. A teraz czekała na niego w jacuzzi. Jego członek stwardniał na samą myśl o niej, takiej mokrej i rozgrzanej. Do licha. Nie mógł do niej wrócić w takim stanie. Chwycił szklankę z lodowatą wodą i wylał połowę na siebie. - Aj! Jasna cholera. - Wszystko w porządku? Odwrócił się i ujrzał Ołivię stojącą w kuchennych drzwiach. Zamarł na parę sekund, przyglądając jej się od stóp do głów. Przyciskała do piersi swoje mokre ubranie, ukrywając te części, na które najbardziej miał ochotę popatrzeć. Mimo to przyjemnie było widzieć jej nagie ramiona i śliczne, długie nogi. Spojrzał jej w twarz i przekonał się, że ona też go sobie ogląda. Jej oczy otworzyły się szeroko na widok jego podbrzusza. Woda płynęła z jego bokserek, krople kapały mu na bose stopy. Do licha. Musiał wyglądać, jakby się zsiusiał. Krew, którą wypił przed chwilą, napłynęła mu do twarzy, wywołując na policzkach rumieniec - co u niego było prawdziwą rzadkością.
- To tylko woda, rozumiesz. - Skrzywił się. Był zażenowany, przez co jego szkocki akcent jeszcze stał się wyraźniejszy. Uniósł szklankę, by Olivia widziała, że jest w połowie pusta. - Użyłem trochę twojej wody z lodem, żeby... zminimalizować pewien narastający problem. Wydała z siebie dziwny, zduszony dźwięk, który podejrzanie przypominał tłumiony chichot. Z rumieńcem na policzkach, wbiła wzrok w blat za Robbym. - Pomyślałam, że skoro po wyspie grasuje pantera, w domu będę bezpieczniejsza,. - Rozumiem. - Jego plany kochania się w jacuzzi właśnie wzięły w łeb. - Chcesz tej wody? Mogę ci nalać nowej. - Nie trzeba. - Spojrzała na butelkę w jego drugiej ręce. - Napiję się tego, co ty. - Nie! To... to by ci nie smakowało. - Szybko wylał resztę krwi do zlewu. - Jest zwietrzałe. Przyjrzała mu się z ciekawością. - To było wino, tak? - Chcesz wina? Mogę ci nalać kieliszek. - Bardzo chętnie, dziękuję. Odstawił szklankę z wodą na blat i z szafki nad głową wyjął kieliszek do wina. Potem odszukał w lodówce butelkę merlota, którą Carlos otworzył do potraw, które przyniosły Olivia i jej babcia. Napełnił kieliszek i podał jej. - Dziękuję. - Przełożyła ubranie na jedną rękę, żeby wziąć kieliszek. Mokre dżinsy ześlizgnęły się i spadły na podłogę. - Ups. - Ja to wezmę. - Pochylił się, żeby podnieść dżinsy i nagle zorientował się, jak blisko ma do jej gołych nóg. Prostował się bardzo powoli, rozkoszując się widokiem. Zanim jego spojrzenie dotarło do jej twarzy, policzki znów miała różowe. Odchrząknęła.
- Muszę zdjąć mokrą bieliznę. - Byłoby bardzo miło. Chcesz to zrobić teraz? - Chciałabym się wytrzeć. Czy mógłbyś mi dać ręcznik? - Oczywiście. - Wziął z szafki czystą ściereczkę kuchenną i podał jej. Spojrzała na niego niepewnie. - To chyba trochę za małe. - Ja bym się nie pogniewał. - Rzucił ściereczkę z powrotem na blat. - Przyniosę ci ręcznik kąpielowy. - A znajdziesz mi coś do ubrania? - Tak. - Na przykład chusteczkę do nosa. - Macie tu suszarkę? Muszę wypłukać i wysuszyć rzeczy. - Tak, tam. - Wskazał jej drzwi koło lodówki. - Świetnie. Dziękuję. - Ruszyła do pokoiku gospodarczego. Robby poczekał, aż przejdzie obok niego, żeby popatrzeć sobie na nią od tyłu. Mokre figi kleiły się do jej tyłeczka, wciśnięte w rowek, opięte na krągłych pośladkach. Kusiło go, żeby jej dotknąć. Żeby ją pocałować. Sprawić, żeby drżała i krzyczała. Odchrząknęła. Podniósł wzrok. - Tak? Zatrzymała się tuż przed drzwiami i posłała mu gniewne spojrzenie. - Potrzebuję tych dżinsów. - Oczywiście. - Podszedł do drzwi i wrzucił mokre dżinsy do zlewu koło pralki. - Zaraz wrócę z jakimś ubraniem i ręcznikiem. - Dziękuję. - Zamknęła za sobą drzwi. Robby pognał do sypialni, żeby się przebrać. Spojrzał na łóżko i się uśmiechnął. Wieczór był jeszcze młody, a jak powiedział Carlos, porządny wampir mógł przez całą noc.
Rozdział 8 Olivia odetchnęła z ulgą, widząc na suszarce stosik suchych ręczników. Wypłukała sweter w umywalce, po czym rozłożyła go na ręczniku na blacie. Kiedy już wypłukała resztę rzeczy, wrzuciła je do suszarki. Spojrzała na zamknięte drzwi. Miała nadzieję, że Robby zapuka, zanim wejdzie. Szybko zdjęła mokrą bieliznę, przepłukała i dorzuciła do suszarki. Usłyszała pukanie. - Chwileczkę. - Szybko owinęła się plażowym ręcznikiem. - Okej. Drzwi uchyliły się i Robby zajrzał do środka. - Och, znalazłaś ręcznik. - Przykro mi, że się zawiodłeś. Wyszczerzył zęby. - Dziewczyno, ty nie mogłabyś mnie zawieść. - Położył ręcznik i jakieś ubrania na blacie obok jej swetra. Wciąż był boso i miał nagą pierś, ale mokre bokserki zamienił na białe spodnie do treningu sztuk walki. - Wyjdź, jak będziesz gotowa. - Zamknął drzwi. Gotowa na co? Wzięła kieliszek z blatu i wypiła duży łyk wina. Uspokój się. Nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. Ale właśnie w tym był problem. Z Robbym chciała zrobić wszystko. A znała go ledwie parę dni. Włączyła suszarkę i obejrzała rzeczy, które jej przyniósł. Były to damskie ciuchy; domyśliła się, że należały do właścicielki willi. Była to letnia piżama: niebieska koszulka na ramiączkach i niebieskie szorty w białe chmurki. Szorty, wprawdzie trochę workowate, pasowały. Top był bardzo skąpy i niewiele pozostawiał dla wyobraźni. Owinęła więc ramiona ręcznikiem jak szalem. Pomyśla-
la, że gdy tylko jej rzeczy wyschną, ubierze się i wróci do domu. Ale czy naprawdę zdobędzie się na to? Przecież nie odważy się iść pieszo do domu, kiedy po wyspie biega pantera. Może Robby ma samochód. A może będzie musiała spędzić z nim noc. Parsknęła. Babcia nigdy nie uwierzy w historyjkę o panterze. Wzmocniła się jeszcze jednym łykiem wina i wyszła z pralni. Lampa w kuchni była zgaszona, ale z salonu wpadało dość światła, żeby mogła znaleźć drogę. Dotarła do łukowatego przejścia i się zatrzymała. Na kominku huczał ogień. Ozdobne poduszki i szydełkowa narzuta z kanapy były rozłożone na dywanie przed kominkiem. Z trudem przełknęła ślinę. Intencje Robby'ego były jasne. Zamierzał ją uwieść. Zdmuchnął zapałkę, którą właśnie zapalił świeczkę na stoliku. - Chcesz jeszcze wina? - Nie, już dziękuję. - Mam poważne kłopoty, pomyślała. Przysiadła na końcu kanapy i odstawiła kieliszek na stolik. - Jest ci ciepło? Znalazłem tylko letnie rzeczy, które zostawiła Shanna. - Kto to jest Shanna? - Shanna Draganesti. Ona i jej mąż są właścicielami tego domu. I kilku innych. - Usiadł na środku kanapy i odwrócił się przodem do Olivii. Zauważyła, że jest bardzo muskularny i że włoski na jego torsie są raczej brązowe niż rude. Mokre włosy związał w kucyk. - A gdzie jest twój dom? - W Szkocji, parę kilometrów na południe od Inverness. Mam jakieś osiem hektarów obok ziemi mojego dziadka. Mam własny dom, ale zwykle mieszkam w jego zamku. Zamrugała.
- W prawdziwym zamku? - Tak. Choć moim zdaniem są tam straszne przeciągi. Mój dom jest bardziej przytulny, ale rzadko w nim bywam. Przeważnie siedzę tam, gdzie mnie przydzielą. - A do czego cię przydzielają? Położył łokieć na oparciu kanapy. - Do ochrony i różnych dochodzeń. Kiwnęła głową. Chociaż jej umiejętność wykrywania kłamstw nie działała przy Robbym, wierzyła, że mówi prawdę. Mowa ciała była w porządku. Siedział przodem do niej, utrzymywał kontakt wzrokowy i był rozluźniony. Co więcej, miała silne przeczucie, że on chce, by mu ufała. Od początku twierdził, że jest godny zaufania. Zniósł tortury i nie zdradził towarzyszy. Więc dlaczego miałaby mu nie ufać? Stawił czoło wielkiej panterze, żeby ją ratować. - Pracowałeś w firmie dziadka zeszłego lata, kiedy cię schwytali? - spytała. - Co to było za zadanie? Potarł szczękę. - Czasami MacKay UOiD zajmuje się sprawami o wysokim stopniu utajnienia. Odchyliła się na kanapie. - Chcesz powiedzieć, że dotyczą one bezpieczeństwa narodowego? Stąd znasz ludzi z CIA? Kiwnął głową. - Staramy się zlokalizować pewną krajową grupę terrorystyczną. - Gdzie? Jak to możliwe, że nigdy o tym nie słyszałam? Wzruszył ramionami. - Bo to tajne. Wzięła głęboki oddech. - I to ci terroryści cię torturowali. - Tak, ale wolałbym o tym nie mówić. Było, minęło.
- Naprawdę? - Odwróciła się przodem do niego, podwijając pod siebie nogę zgiętą w kolanie. Możesz uczciwie powiedzieć, że już nigdy o tym nie myślisz? Zacisnął zęby. - Myślę o tym codziennie. - Kiedy zadałam ci pierwsze pytanie o to, czego pragniesz najbardziej na świecie, jaka była twoja odpowiedź? Spojrzał na stopę Olivii. - Chcesz wyrównać rachunki, Robby? To byłoby zrozumiałe. Pochylił się do przodu i delikatnie pociągnął ją za duży palec u nogi. - Jeśli ci powiem, ty też przyznasz się, jak odpowiedziałaś na te trzy pytania. Przygryzła wargę. - Okej. Umowa stoi. Objął dłonią jej kostkę i lekko ścisnął. Spojrzał swymi zielonymi oczyma na jej twarz, na której malowało się wzruszenie . - Chcę zemsty. Najbardziej boję się tego, że nie zdołam się zemścić, i wiem, że to nie uczyni mnie lepszym człowiekiem. Przełknęła ślinę. - Nadal zamierzasz to zrobić? Powoli skinął głową. - Twoim zdaniem to świadczy, że jestem podły? - Przesunął palcami po jej łydce. Olivia patrzyła na jego dłoń, powoli zbliżającą się do kolana. Och, z całą pewnością potrafił być podły. A jej się to podobało. - Moim zdaniem to świadczy, że jesteś człowiekiem. I doznałeś czegoś więcej niż tylko urazów fizycznych. - To było upokarzające - szepnął, głaszcząc wrażliwe zagłębienie pod jej kolanem.
Trudno było jej się skupić. - Jest takie słynne powiedzenie Eleanor Roosevelt. Nie pamiętam dokładnie, ale jakoś mniej więcej chodziło o to, że nikt nie może sprawić, byś poczuł się gorszy bez twojego przyzwolenia. Wyprostował się i odsunął dłoń od jej nogi. - Podoba mi się to. Dziękuję. - Nie ma za co. Zerknął na nią z zaciekawieniem. - Jak na osobę, która nie chce być moją terapeutką, świetnie ci idzie. Uśmiechnęła się szeroko. To chyba najlepszy komplement, jaki usłyszała. - Dobrze, że nie jestem twoją terapeutką. Inaczej wiązanie się z tobą byłoby absolutnie nieetyczne. Z uśmiechem dotknął jej włosów. - Więc chcesz się ze mną związać? Żar wypłynął jej na policzki. - Zdaje się, że już jestem. Uśmiechnął się szerzej; owinął sobie jeden z jej loków wokół palca. - Teraz twoja kolej. Czego pragniesz najbardziej na świecie? - Długiego, szczęśliwego życia. Chociaż nie jestem całkiem pewna, jak by ono miało wyglądać. - Długie życie, powiadasz - mruknął i zabrał rękę z jej włosów. - A czego się najbardziej boisz? To była ta część, o której nie chciała mówić. Odwróciła twarz w stronę kominka. - Jabłek. - Owoców? - Tak. - Podciągnęła nogi i objęła kolana. - On mi przysyła jabłka. Wielkie, czerwone, w pudełku. Najpierw
przysłał mi je do biura. Potem do mieszkania. Przeprowadziłam się do innego, ale mnie znalazł. - Kto to jest „on"? Zadrżała. - Otis Crump. Przeprowadziłam się nawet do bezpiecznego mieszkania FBI, ale jabłka wciąż przychodziły. Robby przysunął się do niej na kanapie. - Widocznie cię śledzi. - Nie może. Siedzi w Zakładzie Karnym w Leavenworth. W ścisłej izolacji. - Zamawia jabłka z więzienia? - Nie ma na to żadnego dowodu, żadnego śladu. - Więc skąd masz pewność, że to on je przysyła? Zamknęła na moment oczy. Nie każ mi tego wyjaśniać. To zbyt straszne. - Uwierz mi, to jest on. Robby dotknął jej ramienia. - Wierzę ci. Musi mieć wspólnika. Potarła czoło. - Też tak myślałam, ale mój przełożony uważa, że... przesadzam. Dlatego wysłał mnie na urlop. Żebym się uspokoiła. Odzyskała dystans. - Pewnie odrobinę zbyt gwałtownie wyraziłaś swoją opinię? - Bardziej niż odrobinę. Usłyszałam, że jestem paranoiczką. Robby się uśmiechnął. - Och, mamy ze sobą tyle wspólnego. Parsknęła śmiechem. - Dzięki. - Wciąż uważam, że twój więzień ma wspólnika. - Zgadzam się, ale nie wiem, jak to możliwe. Siedzi w izolatce od dwóch łat. Monitorują jego całą pocztę. Wypytywałam go o to, ale teraz już trudno mi stwierdzić,
kiedy kłamie. Do wszystkiego, co mówi, dorzuca tyle prawd i półprawd, że nie potrafię już odróżnić, co jest co. On... lubi się mną bawić. - Wie o twoim darze? - Domyślił się po pierwszych kilku razach, kiedy przyłapałam go na kłamstwie. Uważa... uważa, że jestem fascynująca. - Do licha - mruknął Robby i wstał z kanapy. Podszedł do kominka, odwrócił się. - Nie odwiedzaj go więcej. - Jeśli dostanę polecenie... - Jaką zbrodnię popełnił? - przerwał jej Robby. - Zgwałcił i zamordował przynajmniej trzynaście kobiet. Robby się skrzywił. - To potwór. Dlaczego w ogóle do niego chodziłaś? - Został skazany za trzy morderstwa, ale podejrzewaliśmy, że popełnił inne, w kilku stanach. Moim zadaniem było skłonić go do przyznania się. Tak długo siedział w izolacji, że naprawdę cieszył się na nasze spotkania. Ciągle rzucał aluzje, że powie więcej, jeśli dalej będę go odwiedzać. - Manipulował tobą. Olivia westchnęła. - Wiem. Wszyscy to wiedzieliśmy, ale mój przełożony chciał, żebym grała w jego grę. Otis jest bardzo dumny z tego, co zrobił. - Pokręciła głową, żałując, że nie może usunąć obrazów, które stały jej przed oczami. - Wiedzieliśmy, że prędzej czy później będzie chciał się tym pochwalić. Robby usiadł obok niej na kanapie. - I co? Skupiła wzrok na ogniu płonącym w kominku. - Obiecał, że powie mi wszystko, jeśli na następne spotkanie przyniosę jabłko. Duże, czerwone jabłko i nożyk do jarzyn. Patrzył zza szyby, jak je obieram. I... Jak miała mu wyznać, że ten potwór miał wytrysk w jej obecności? I że opisał jej z najdrobniejszymi szczegółami,
jak torturował te dziewczyny, używając nożyka do jarzyn, tak jak ona. Zakryła twarz, ale makabryczne obrazy wciąż ją prześladowały. Poczuła pod powiekami piekące łzy. - Stąd wiem, że to on przysyła te jabłka. Chce, żebym dalej go odwiedzała. Ma... ma obsesję na moim punkcie. - Ołivio. - Robby posadził ją sobie na kolanach i objął ramionami. - Skarbie, teraz jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził. Ukryła twarz na jego ramieniu i pozwoliła łzom płynąć. Tak długo je powstrzymywała, w pracy zawsze starała się być silna. Teraz opłakiwała dziewczyny, które zginęły. Opłakiwała perwersje, które musiała znosić. Płakała nad Robbym, który cierpiał tortury. A on szeptał czułe słowa, głaszcząc ją po plecach. Oparła głowę na jego piersi, słuchając spokojnego bicia jego serca. - Zdobyłam zeznanie, tak jak mi polecono, ale czułam się zbrukana. Wziął ją za ramiona. - Skarbie, jesteś aniołem. Zło tego człowieka nie może cię splamić. Uśmiechnęła się i dotknęła policzka Robby'ego. Nad szorstkim i bardzo seksownym zarostem skórę miał skórę miękką jak u dziecka. Był najmilszym mężczyzną, jakiego spotkała i pragnęła go mocno, do bólu. - Chyba powinniśmy zmodyfikować ten cytat. Nikt nie może sprawić, byś poczuła się zbrukana bez twojego przyzwolenia. Do oczu 01ivii znów napłynęły łzy. - Dziękuję. Uśmiechnął się. - Świetnie do siebie pasujemy. - Otarł palcami wilgoć z jej twarzy. - Dość tych łez. - Pocałował ją w policzek. -Powinniśmy być szczęśliwi.
Pogłaskała dłonią jego skroń, wsunęła palce we włosy. - Przy tobie jestem szczęśliwa. - Dziewczyno, jesteś spełnieniem wszystkich moich snów i wszystkich moich pragnień. Zakochałem się w tobie. Odebrało jej mowę. Zupełnie się pogubiła. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko gapiła się na niego. Wycisnął pocałunek na jej ustach i odsunął się lekko. - Robby. - Jej serce otworzyło się, w tej chwili zrozumiała, że to właśnie on. Ten jedyny, na którego czekała całe życie. Zarzuciła mu ręce na szyję i uściskała mocno. - Chcę być z tobą na zawsze. - To da się zrobić. - Wstał z kanapy, wciąż trzymając ją w ramionach, i obszedł stolik. Uklęknął na dywaniku przed kominkiem, zręcznie układając ją na narzucie i poduszkach. Przyciągnęła go do siebie, by go pocałować, a on zmiażdżył jej usta pocałunkiem tak wygłodniałym, że zadrżała z zachwytu. Położył się na podłodze, nad nią. Olivia przeciągnęła dłońmi w dół po jego plecach, naparła biodrami. Nigdy przedtem nie była tak zdesperowana. Ani tak śmiała. Cichy głosik w głowie przypominał, że zna Robby'ego zaledwie od paru dni. Że to wszystko dzieje się za szybko. Że za mało o nim wie. Ale wiedziała, że to jest on. Przecież tylko to się liczyło, prawda? Musiała przestać analizować i zacząć się cieszyć tą chwilą. Oplotła rękami jego szyję i odwzajemniła pocałunek. Robby jęknął i przeturlał się na plecy, wciągając ją na siebie. Obsypała jego policzki i zamknięte oczy pocałunkami. Wsunął dłonie pod jej koszulkę. Nagle przesunął ją tak, że usiadła, i ściągnął jej koszulkę przez głowę. Zachłysnęła się, zaskoczona, ale nim zdążyła zareagować, pchnął ją na plecy. - Robby. - Z trudem łapała powietrze, boleśnie świadoma, że jej nagie piersi unoszą się gwałtownie przy każdym wdechu. A on patrzył na nie spod przymkniętych powiek.
- Jesteś taka piękna. - Położył dłoń na jej żebrach, powoli przesunął w górę, a w końcu objął pierś od dołu. Sutki jej stwardniały; zamknęła oczy, ogarnięta nagłą nieśmiałością, zażenowana. Zadrżała, kiedy Robby musnął ustami jej szyję, skubnął ucho. - Twoje sutki ciemnieją - szepnął. - Miały śliczny, różowy kolor, a teraz robią się czerwone. Myślisz, że teraz są bardziej wrażliwe? Drgnęła i gwałtownie otworzyła oczy, kiedy skubnął palcami stwardniały koniuszek. - Och, miałem rację. Patrzyła, jak spuścił głowę i obwiódł sutek językiem. Wolną dłonią chwycił drugą pierś i zaczął pieścić sutek kciukiem. Jęknęła. Nigdy dotąd nie czuła takiej przyjemności. Wessał sutek do ust. Drgnęła w odpowiedzi. O, to było jeszcze lepsze. Nigdy nie doświadczyła czegoś tak cudownego. Jej palce wbiły się w jego plecy. Robił językiem coś niesamowitego. Zaczęła się wić. I poczuła, że jest wilgotna. Puścił jej sutek, a ona wpatrywała się w niego, zszokowana, że może być tak czerwony i sterczący. Robby przeniósł się na drugą pierś i przyssał się do niej. Rozkoszne dreszcze zaczęły się od nowa. Skóra ją mrowiła, fale żaru pędziły wprost do jej waginy. Poruszyła się z jękiem i zacisnęła uda. Jego ręka przesunęła się po szortach. Serce 01ivii biło jak szalone. Nareszcie. Uniosła biodra, kiedy objął je dłońmi. Krzyknęła cicho. Nigdy dotąd nie zaszła tak daleko. Ten jeden raz, kiedy była już blisko, przyłapała gościa na kłamstwie i powstrzymała go. Ale teraz odbierała tylko swoje własne wrażenia, a Robby sprawiał, że były niezwykłe. Delikatnie ssąc jej pierś,
wsunął dłoń między jej nogi i zaczął ją masować kolistymi ruchami. Jej zdenerwowanie stopniało i znów mogła oddychać. Jej oddech dopasował się do ruchów jego dłoni. Czuła się tak, jakby całe jej ciało zsynchronizowało się z jego ręką. Zaczęła rytmicznie jęczeć i poruszać biodrami. To z całą pewnością była najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek czuła. Całe ciało mrowiło, tężało. Wypuścił jej pierś z ust i dmuchnął na nią leciutko. Zadrżała. I nagle te leniwe, koliste ruchy przestały jej wystarczać. Wbiła palce w jego plecy. - Robby. - Tak, kochana. - Wsunął palce pod luźny rąbek szortów i zaczął pieścić wilgotne włoski. Zajęczała. Narastało w niej jakieś niezwykle intensywne i niezwykłe uczucie. Zahaczył palce o krok jej szortów i ściągnął je w dół. Nigdy wcześniej nie była całkiem naga z mężczyzną, ale zamiast zażenowania czuła pożądanie. - Robby, proszę cię. Chyba zrozumiał, że przekroczyła już granicę łagodnych pieszczot. Wsunął palec w jej wilgotną szparkę, a potem przycisnął kciukiem łechtaczkę. Krzyknęła, kiedy przeszył ją orgazm. Zacisnęła uda, spazmy ścisnęły jego palec. Położyła dłoń na piersi i jej oddech powoli wrócił do normy. Zauważyła, że oczy Robby'ego znów są czerwone. Dziwne, ale może to był tylko odblask ognia. A jego uśmiech był pełen samozadowolenia. Uśmiechnęła się do niego. Miał wszelkie powody, żeby być z siebie dumnym. - Byłeś niesamowity. Nigdy wcześniej nie czułam się tak cudownie.
Jego usta drgnęły. - Na pewno? - Tak. Przesunął się między jej nogi i wycisnął pocałunek na brzuchu. - Naprawdę jesteś pewna? Otworzyła usta, kiedy pocałunkami wytyczył ścieżkę w dół jej brzucha, aż do włosów łonowych, a potem zsunął się między nogi. Drgnęła, czując jego język pieszczący łechtaczkę. Och, miał rację. To było jeszcze cudowniej sze. Rozchyliła szeroko nogi, żeby mógł lizać i ssać do woli. Zaczęła się wić gwałtownie, czując narastające pożądanie. - Och, Robby. Wsunął w nią palec i poruszył nim, nie przestając jej pieścić językiem. Ołivię przeszył drugi orgazm; krzyknęła i ścisnęła Robby'ego między udami. - Och, Robby. - Z trudem łapała oddech. Rozluźnił troczek przytrzymujący jego spodnie na biodrach. - Ołivio, tak strasznie pragnę być w tobie. Z trudem przełknęła ślinę. Powinna od razu powiedzieć mu o swoim dziewictwie, czy pozwolić, żeby sam to odkrył? - Chcę, żebyś wiedziała, że traktuję sprawę poważnie. Kiedy już raz cię wezmę, nie będę chciał cię stracić. Nigdy. Usiadła i dotknęła jego policzka. - Nie byłoby mnie tutaj, gdybym cię nie kochała. - Och, 01ivio. - Objął jej twarz obiema dłońmi. - Tak długo na ciebie czekałem. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Rozdział 9 Robby jęknął. Jasna cholera, nie teraz. - Nie zwracaj na to uwagi. Olivia zerknęła w stronę holu. - Może to twój wspóilokator? - szepnęła. - Carlos? - Nie. On by nie pukał. - No tak. Pewnie ma klucz. - Zaczęła grzebać między poduszkami, aż zlokalizowała piżamę. - Skarbie, jeszcze nie skończyliśmy. - Miał nadzieję. Napięcie zaczynało mu sprawiać ból. Głośny łomot rozległ się echem po domu, kiedy nieznany gość zabębnił w drzwi. Olivia błyskawicznie naciągnęła szorty. - Kto to może być... - Policja! Wstrzymała oddech. - O nie! - Włożyła koszulkę. - Do licha - mruknął Robby. - Co oni tu robią? - szepnęła. - Pewnie chodzi o panterę. - Myślałam, że ci nie uwierzyli. Robby wstał i skrzywił się na widok bulwy w spodniach. Świetny widok na powitanie miejscowej policji. - Ja się tym zajmę. Poczekaj tutaj. - Ruszył przez pokój. - Może będą chcieli sprawdzić ogród. A jeśli zajrzą przez okna... może być źle. Odwrócił się i zobaczył, że Olivia rzuca poduszki z powrotem na kanapę. Poczuł skurcz w żołądku. - Nie powinnaś się wstydzić. - Nie mógł przez to przechodzić drugi raz.
- Muszę się ubrać. - Popędziła do kuchni. - Jeśli mnie zobaczą w takim stroju, dowie się cała wyspa i babcia umrze ze wstydu. A ty nie umrzesz ze wstydu? - chciał zapytać, ale ona wybiegła już do kuchni. Usłyszał trzask drzwi pokoiku gospodarczego, a potem znów łomotanie do drzwi frontowych. - Do licha. - Wyszedł do przedpokoju, po czym uchylił drzwi i wyjrzał uważając przy tym, by jego obrzmiałe podbrzusze pozostało ukryte za futryną. - Policja - rzekł zażywny mężczyzna w średnim wieku, z wyraźnym akcentem i ochrypłym głosem nałogowego palacza. Do munduru w kolorze khaki miał przypiętą odznakę. - Pan dzwonił w sprawie pantery? - Tak. Znaleźliście ją? - Miał nadzieję, że Carlos jest cały i zdrowy. - Myśleliśmy, że pan jest pijany, więc jej nie szukaliśmy. Ale potem zadzwonił Spiro. Jego kozy strasznie hałasowały, więc wyszedł na dwór. Patrzy, a tam wielki kot straszy jego kozy. Próbował zastrzelić panterę, ale mu uciekła. Więc Carlosowi zachciało się kózki na kolację. Robby pchnął w stronę policjanta falę wampirzej mocy. Nie ma żadnej pantery. Spiro się mylił. Ja też. Za dużo wypiliśmy. Jeśli zobaczysz coś, co przypomina panterę, nie będziesz strzelał. Nie będziesz próbował jej skrzywdzić. Rozumiesz? Policjant pokiwał głową, patrząc na Robby'ego pustym, szklistym wzrokiem. - Rozumiem. Teraz idź i nie wracaj tu. - Dziękuję, że pan wpadł - dodał na głos. Kiedy kontrola nad jego umysłem osłabła, policjant wydawał się całkiem zdezorientowany. - Aha... Okej. - Odsunął się. - To ja już pójdę.
- Życzę panu dobrej nocy. - Robby zamknął drzwi. Wiedział, że policjant podświadomie wypełni jego polecenia, więc miał nadzieję, że Carlos jest bezpieczny. Wrócił do salonu i spojrzał na dywan, gdzie ledwie parę chwil temu doprowadził Oliviç do szczytowania. Dwa razy. Była taka namiętna i wrażliwa, taka słodka i pełna miłości. Dzisiejszy wieczór powinien przypieczętować ich wspólną przyszłość, ale do serca Robby'ego zakradła się wątpliwość. A jeśli Olivia nie zniesie prawdy o jego wampirzej naturze? Jeśli uzna to za ohydę, za powód do wstydu? Nie, odrzucił tę myśl. Olivia różniła się od jego żony. Nigdy by go nie zdradziła. Jego żona na pierwszym miejscu stawiała własny interes, ale Olivia była inna. Wolała sama stawić czoło panterze, niż narażać go na niebezpieczeństwo. - Pozbyłeś się policjanta? - szepnęła z ciemnej kuchni. - Tak, już go nie ma. - Wszedł do kuchni i załamał się, widząc, że Olivia jest ubrana. Unikała jego spojrzenia. - Zostawiłam sweter. Jest jeszcze mokry. I moje buty zostały na patiu, na pewno też są mokre. - Nic nie szkodzi. Możemy poczekać. Nikt nie wie, że tu jesteś. - Moja babcia wie. I jeśli zaraz nie wrócę, naśle tu policję. - Teraz spojrzała na niego ze smutkiem w oczach. -Przykro mi. Wiem, że... oczekiwałeś czegoś więcej. - Skarbie. - Dotknął jej policzka. - O niebo przewyższasz wszystko, czego oczekiwałem. Nie sądziłem, że taka piękna i odważna dziewczyna może mnie pokochać. - Robby. - Jej oczy napełniły się łzami. - Nie wiem, jak to się dzieje. Jak mogłam się zakochać tak szybko? - Nie należy chyba tego rozważać. - Ale ja właśnie tym się zajmuję. Analizuję uczucia i sytuacje. Kiedy ludzie zakochują się tak szybko, jak można
wierzyć, że to przetrwa, kiedy przyjdą trudne... - Umilkła, kiedy położył palec na jej ustach. - Wierzysz w miłość? Kiwnęła głową. - Wierzysz w szczerość i lojalność? - Tak. - Chwyciła jego dłoń i się uśmiechnęła. -1 wierzę, że dobro zwycięży zło. Wierzę w rodzinę i przyjaźń, dobroć i szacunek. Nie proś mnie tylko, żebym wierzyła w jednorożce i Zębową Wróżkę. Roześmiał się. - Nie. Proszę tylko, żebyś uwierzyła we mnie. - Chcę. Naprawdę chcę. - Więc uwierz. - Pocałował ją w czoło. - Chciałbym, żebyś ze mną została. - Na zawsze, dodał w duchu. - Teraz muszę iść. - Położyła dłoń na jego piersi. - Ale mogę wrócić jutro wieczorem. - Jutro? - Tak. - Pogładziła jego owłosioną klatkę, przeciągnęła dłonią po jego sutku. - Poczekasz do jutra? - Mógłbym czekać na ciebie przez wieczność. - W myślach palnął się w czoło. - Ale nie chcę czekać tak długo. Już teraz jestem gotów. Spojrzała w dół i się skrzywiła. - Zauważyłam. Pomogłoby, gdybym znów cię oblała wodą z lodem? - Okrutne dziewczę - warknął i uśmiechnął się, słysząc jej chichot. - Możesz mnie podwieźć do domu? Nie chcę iść pieszo, kiedy gdzieś pobliżu grasuje pantera. - Tak. To się da zrobić. - Robby wziął kluczyki i prawo jazdy. Ten wieczór nie przebiegł się dokładnie tak, jak miał nadzieję, ale w sumie nie mógł narzekać. Dał Ołivii rozkosz. Czuł, jak rozpływa się w jego ramionach.
Wyznał jej miłość, a ona oddała mu serce. Może jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Odrobinę się opierała, ale nie dało się temu zaprzeczyć. Zakochała się w nim. Jutro wieczorem zawładnie nią na dobre. A potem już nic ich nie rozdzieli. We wtorek Olivia obudziła się, gdy już dochodziło południe. Przez większą cześć nocy przewracała się z boku na bok, miotana między niepokojem a uniesieniem. Uniesieniem, bo zakochała się w najmilszym, najprzystojniejszym, najodważniejszym mężczyźnie, jakiego spotkała w życiu.' Niepokojem, bo znała go dopiero niecały tydzień. A zeszłego wieczoru poważnie rozważała utratę dziewictwa z tym człowiekiem. Po raz pierwszy w życiu określenie „zakochana do szaleństwa" nabrało dla niej znaczenia. Ten gwałtowny przypływ namiętności i pożądania sprawiał, że zachowywała się jak szalona. Ale to było takie przyjemne. To wszystko, co jej robił palcami i ustami - było niesamowite. I wcale nie potrzebowała przy nim swoich empatycznych mocy. Czuła miłość w jego dotyku, spojrzeniu i czułych słowach. Ubrała się i weszła do kuchni. - Dzień dobry, Yia Yia. Piękny ranek. - Ranek? - prychnęła Eleni, wrzucając fetę i oliwki do sałatki. - Już pora na obiad, moje dziecko. - Przepraszam. - Olivia dotknęła czajnika stojącego na kuchence. Woda była jeszcze gorąca. - Nie spałam zbyt dobrze. - Nikt nie będzie spał dobrze, póki nie złapią tej wstrętnej pantery - burknęła Eleni. - W sumie dobrze, że przegapiłaś śniadanie. Nie miałam odwagi iść do piekarni po świeży chleb. - Jakie są najnowsze wieści? - Olivia wyjęła kubek z wiszącej szafki. Kiedy Robby wczoraj wieczorem odwiózł
ją do domu, opowiedziała Eleni o panterze. Oczywiście nie przyznała się babci, że została zaatakowana przez dzikie zwierzę. - Rano dzwoniła Alexia. Słyszała, że niedaleko Hory została zabita koza. Pastuch powiedział, że zrobił to wielki czarny kot podobny do pantery, ale policja twierdzi, że nie ma żadnej pantery. Nikt jej nie widział przez cały dzień. Olivia kiwnęła głową, zaparzając sobie herbatę. - To pewnie nocne zwierzę. - Chyba nie powinnaś wychodzić dzisiaj wieczorem. - Nic mi nie będzie. Robby powiedział, że po mnie przyjedzie. Eleni westchnęła głośno. - Miałam wielką nadzieję, że zwiążesz się ze Spiro. Ale Robby wydaje się miły. Dziś rano przystał ci piękne owoce. Olivia zastygła w przerażeniu. Drżącą ręką odstawiła kubek na blat. - Owoce? - Odwróciła się do babci. - Jakie owoce? - Jabłka. Stoją koło... Dziecko, co się dzieje? - Eleni podbiegła do niej. Olivia zachwiała się na nogach tak, że musiała się oprzeć o szafkę. Nie, nie, to nie może być on. - Co się stało? - Eleni dotknęła jej ramienia. - Otacza cię czarna aura... przerażenia. - Gdzie? - szepnęła Olivia. - Gdzie są te jabłka? - Na szafce koło lodówki. Olivia z trudem zrobiła kilka kroków, by przejść wokół stołu i zbliżyć się do lodówki. W uszach miała szum, jej serce łomotało gwałtownie. Babcia stała przy niej i wciąż coś mówiła, ale jej głos docierał niewyraźnie, jakby z daleka. Zobaczyła je. Znajome brązowe pudełko z zielonym logo. Zawsze przysyłał sześć jabłek. Czerwonych, ułożonych na zielonej włókninie. W pudełku zawsze był list. Pisany na komputerze.
Treść poprzednich listów przemknęła jej przez głowę. „Najdroższa Olivio, nigdy nie pozwolę ci odejść. Najdroższa Olivio, jesteś moja na zawsze. Najdroższa Olivio, ty jedna jesteś mnie warta". Drżącą dłonią otworzyła pudełko. Sześć czerwonych jabłek. Zielona sztuczna trawa. Cofnęła się o krok, z jej gardła wyrwał się szloch. Dlaczego on ciągle to robił? Zamierzał terroryzować ją do końca życia? - Spokojnie, dziecko. - Eleni pogłaskała ją po plecach. - Jak on mnie tutaj znalazł? Drań siedzi w izolatce. Niech go szlag! - Olivia rozdarła kopertę. Słowa były wypisane komputerową czcionką. „Najdroższa Olivio, zawsze cię znajdę". - Niech to szlag! - Zmięła list i cisnęła go w kąt. - Uspokój się - powiedziała Eleni kojącym głosem. -Na pewno nie jest aż tak źle. - Jest źle. On wie, że jestem tutaj. To miało być bezpieczne miejsce. Schronienie. - Łzy napłynęły jej do oczu. -Miałam być u ciebie bezpieczna! - Cicho, moje dziecko. Nic nam nie będzie. - Kiedy seryjny morderca przysyła mi prezenty, a za drzwiami grasuje pantera? - Olivia zaczęła chodzić po kuchni. - Muszę wyjechać. Obie musimy wyjechać. Nie zostawię cię tu samej. - Przecież wyjeżdżamy. Za jedenaście dni. - Wyjeżdżamy dzisiaj - oznajmiła Olivia. Kiedy babcia chciała zaprotestować, uniosła rękę. - Nie rozumiesz powagi sytuacji. Stoi za tym Otis Crump, ale skoro siedzi w izolatce, musi mieć jakiegoś pomocnika. - Może rzeczywiście ktoś mu pomaga, ale to nie znaczy, że mamy uciekać ze strachu. - Nie jestem pewna, czy to tylko ktoś znajomy - wyjaśniła Olivia. - Otis napomykał, że przy morderstwach mógł mieć wspólnika, ale nie zdołałam wyciągnąć od niego
nazwiska. Jeśli ten wspólnik istnieje, to wie, gdzie jesteśmy. Nie jesteś tu bezpieczna. Będę spokojniesza, jeśli znajdziesz się u taty w Houston. Eleni westchnęła. - W porządku. Pojadę z tobą, ale głównie dlatego, że nie mogę patrzeć, jaka jesteś przerażona. - Dobrze. Ja załatwię bilety. A ty zacznij się pakować. - Ale najpierw zadzwonię do Alexii. Pomoże nam zamknąć dom. A ty przynieś stół i krzesła z patia. Trzy godziny później meble były nakryte prześcieradłami, niebieskie okiennice starannie zamknięte, a jedzenie, łącznie z jabłkami, oddane Alexii. Po 01ivię, babcię oraz ich walizki przyjechała taksówka i zawiozła je do portu. Kiedy wsiadały na prom, serce Ołivii ścisnęło się na myśl o Robbym. Zostawiła dla niego list u Alexii. Miała nadzieję, że zrozumie. Stała na pokładzie; zimna bryza smagała jej twarz, wyspa Patmos malała na horyzoncie. Po policzkach Olivii płynęły łzy. Niech szlag trafi Otisa. Potwór naraził na niebezpieczeństwo babcię i zbezcześcił jej schronienie. W dodatku przez niego musiała opuścić wymarzonego mężczyznę. Mogła tylko mieć nadzieję, że kiedyś jeszcze zobaczy Robby'ego MacKaya. - O, świetnie. Żyjesz - rzekł Robby, przechodząc przez salon do kuchni. O świcie Carlosa jeszcze nie było, więc Robby zapadł w sen, nie wiedząc, czy panterołak przeżył nocną eskapadę. Słońce już zaszło, Robby obudził się i miał chęć na śniadanie. Wszedł boso do kuchni i wziął butelkę z lodówki. Grupa A minus, żeby ożywić miłe wspomnienia. Po śniadaniu zamierzał wziąć prysznic i się przebrać. Miał wpaść po 01ivię do domu jej babki o dziewiątej.
Gdy wstawiał butelkę do mikrofalówki, usłyszał kroki za plecami i się obejrzał. Przez kuchnię człapał Carlos z ponurą miną. - Obawiam się, że przynoszę złe wieści, bracie. - Oparł się o szafkę i skrzyżował ręce na piersiach. Robby wyjął z szafki kieliszek do wina. - Niech zgadnę. Boli cię żołądek, bo zeżarłeś całą kozę. - Nie, zdążyłem skubnąć tylko parę kęsów, zanim koziarek zaczął do mnie strzelać. W życiu nie widziałem pastucha tak pilnującego stada. Na tej wyspie cholernie trudno o posiłek. - Czarna rozpacz. - Robby przelał ciepłą krew do kieliszka. - Przypomnij mi później, żebym nad tobą zapłakał. - Zostaw łzy dla siebie, Rudzielcu. Godzinę temu zajrzałem do tawerny, żeby coś zjeść i posłuchać najnowszych plotek o tajemniczej panterze. - Carlos roześmiał się. - Policja twierdzi, że mnie nie ma, ale Spiro opowiada wszystkim, że jednak istnieję. I nikt nie ma pojęcia, skąd się, u diabła, wziąłem. - Diabeł jest tu słowem kluczowym. - Robby wypił duszkiem śniadaniową porcję. - Bardzo zabawne. Ale dziś były dwa główne tematy plotek. Pantera, która zniknęła w tajemniczy sposób, i twoja dziewczyna, która równie tajemniczo uciekła z wyspy. Robby z trudem przełknął ostatni łyk. - Co takiego? - Zona właściciela tawerny, Alexia, wszystko mi opowiedziała. Pomagała Olivii i Eleni zamknąć dom na zimę. Jest najlepszą przyjaciółką Eleni, więc zawsze pilnuje jej domu, podlewa kwiaty i tak dalej. - Zaraz. - Robby odstawił kieliszek. - Mówisz, że Olivia wyjechała z wyspy? - Trochę wolno kojarzysz, bracie. Tak, wyjechała. I jej babcia też.
- Nie mogła wyjechać. Mam po nią wpaść o dziewiątej. - Dom jest zamknięty. Przejechałem tamtędy, wracając, żeby się upewnić. Robby gapił się na Carlosa, nie mogąc wykrztusić słowa. Kompletnie ogłuszony. Wyjechała? Dlaczego miałaby wyjechać? Czyżby za bardzo się spieszył, za bardzo naciskał? Do licha. Wspomniała, że wszystko dzieje się za szybko. Powinien był działać trochę wolniej. - Dlaczego wyjechała? Carlos wzruszył ramionami. - Może marnie całujesz. - A może chcesz mieć czarne sińce pod oczami, do kompletu z czarnym sercem. Carlos wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Spokojnie, Rudzielcu. Zadałem Alexii to samo pytanie. Powiedziała, że Olivia bardzo się czegoś przestraszyła. Jakiegoś mężczyzny. Robby przełknął ślinę. Czy to on ją spłoszył? Wczoraj wieczorem nie wyglądała na zalęknioną. - Alexia bardzo się zmartwiła ich wyjazdem - ciągnął Carlos. - Chciała, żeby Olivia tu została i wyszła za jej syna, Giorgiosa. - Jeszcze coś? - wycedził Robby. Otrząsnął się już z szoku, zaczynała go ogarniać wściekłość. Olivia nie powinna była uciekać. Przecież powiedziała, że się w nim zakochała. Nie ucieka się od ukochanego mężczyzny. Tak nie robi lojalna, godna zaufania kobieta. - Zapytałem Alexię, czy wie, dokąd pojechały - ciągnął Carlos. - Babcia zawsze wyjeżdża na święta do Houston, do syna. Więc pewnie tam właśnie się udały. Robby kiwnął głową i wyszedł z kuchni. Niech to jasny szlag, nie miał nawet numeru komórki Olivii. Nie spodziewał się, że ucieknie. Wszedł do sypialni i szybko
włożył dżinsy, koszulkę i bluzę z kapturem. Potem tylnymi drzwiami wyszedł na patiu. - Czekaj! - krzyknął Carlos. Robby nie czekał. Zeskoczył z urwiska i z głuchym tąpnięciem wylądował na piasku na dole. Ruszył w stronę Petry. Miał ochotę rozłupać wielką skałę gołymi rękami. - Czekaj! Robby obejrzał się, usłyszawszy głuchy odgłos. Carlos zeskoczył z urwiska z kurtką w ręce. - Nie chcę żadnego towarzystwa. Carlos ruszył w jego stronę, wkładając swoją czarną, skórzaną kurtkę. - Gdzie się wybierasz? - Pobiegać. - Robby ruszył przed siebie. Carlos go dogonił. - Idziemy do jej domu? Robby zignorował go; biegł dalej. Może faktycznie pójdzie do jej domu. To lepsze niż siedzieć samemu. W samotności. Zwolnił do marszu.. - Przykro mi, że tak to wyszło, muchacho. - Może więc przeobraź się i zmykaj stąd. Kozie przysmaki czekają na ciebie - burknął Robby, wskazując księżyc w pełni. - Prawdę mówiąc, faktycznie zamierzałem dziś przemienić się i postraszyć kozy Spiro. - Carlos wyszczerzył zęby. - Tylko po to, żeby wnerwić twojego rywala, bracie. Ale skoro twój ptaszek odfrunął, to już nie ma sensu. Robby zagryzł zęby. Jak mogła go zostawić? Nie mógł się z tym pogodzić. I to, co powiedział Carlos, też się nie trzymało kupy. - Zamierzałeś się przeobrazić, ale się rozmyśliłeś? - Tak powiedziałem. Naprawdę wolno dzisiaj kojarzysz, bracie.
- Masz kontrolę nad swoimi przemianami? Carlos się zawahał. - Tak. - Więc jesteś czymś takim jak wilkołak alfa? Możesz się przeobrazić bez pełni księżyca? Carlos się skrzywił. - Proszę cię. Nie porównuj mnie z tymi zaślinionymi kundlami. Koty są z natury istotami wyższymi. Robby parsknął. - Zmiennokształtny to zmiennokształtny. - Nasze kultury są całkowicie różne. Wilki trzymają się w watahach i słuchają rozkazów mistrza jak wytresowane szczeniaki. Pantera nie słucha nikogo. - Myślę, że Phil nie zgodziłby się z twoją oceną wilkołaków. On się wyrwał ze swojej watahy. - Phil jest w porządku - odparł Carlos i dodał ze złośliwym uśmiechem: - Jak na psa. Phil znalazł swoją prawdziwą miłość, przypomniał sobie Robby. Wielu jego przyjaciół ostatnio znalazło towarzyszki życia. Myślał, że i on znalazł swoją. Minął miejsce, gdzie Olivia zadała mu swoje trzy pytania. „Czego pragniesz najbardziej na świecie?" Bez wahania odpowiedział, że zemsty. „Czego boisz się najbardziej na świecie?" Zatrzymał się gwałtownie. „Że stracę Oliviç". Jego serce przeszył ostry ból. Jak mógł ją stracić? Jakimś cudem, zaledwie w parę nocy, wywróciła do góry nogami jego myśli i uczucia. Czego pragnął najbardziej na świecie? Olivii. Wciąż pragnął zemsty, ale nie była już siłą napędową jego życia. Pragnął Olivii. Teraz, kiedy słońce zachodziło i jego serce na nowo budziło się do życia, pompowało krew do jego mózgu, jego pierwszą myślą była Olivia. O wschodzie,
kiedy jego puls ustawał i myśli rozpływały się w nicość, ostatnim obrazem w jego umyśle była Olivia. Mając zemstę za główny cel, żył tylko dla nienawiści. Teraz chciał kochać. Najbardziej na świecie chciał kochać. I tak, to go czyniło lepszym. Przeszył go bolesny skurcz. Nie może stracić Olivii. Była częścią jego serca i duszy. - Nie poddawaj się, bracie - szepnął Carlos. - Ja powtarzam to sobie codziennie. Nigdy się nie poddawaj. Robby skinął głową. - To jak, jesteśmy już na miejscu? - mruknął Carlos. Robby wskazał dom pani Sotiris w oddali. - To tam. - Ścigamy się. - Carlos ruszył biegiem. Robby skupił się na patiu i teleportował się na miejsce. - Efekciarz! - krzyknął Carlos z plaży. Robby rozejrzał się po patiu. Teleskop, stolik i krzesła zniknęły, zapewne wniesiono je do środka. Przyjrzał się domowi. Okna zabezpieczone były niebieskimi okiennicami. Tylne drzwi były zamknięte, a okienko w nich też zasłonięte okiennicą. Za jego plecami rozległy się kroki; Carlos wbiegł po schodach na patiu. Zmiennokształtny zatrzymał się pod jednym z drzewek cytrynowych i zerwał gałązkę mięty rosnącej przy pniu. - Dom jest zamknięty, bracie. - Zaczął żuć miętę. - Teleportuję się do środka. - Jesteś pewien, że to rozsądne? Możesz skończyć jako część kanapy. Robby położył dłoń na drzwiach i skupił się, by przenieść się za próg. Znalazłszy się w środku, zmaterializował się, przekręcił zasuwę i otworzył drzwi. - Wchodź.
- Czego szukamy? - Nie wiem. Czegoś, co jest nie tak. Carlos obrócił się wokół własnej osi, rozglądając się po kuchni. - Wszystko jest nie tak. Blaty do wymiany. Ta kuchenka ma ze sto lat. W drzwiach lodówki nie ma dozownika wody. To miejsce potrzebuje generalnej modernizacji. - Idź sprawdź resztę domu - warknął Robby z irytacją. Kiedy jego towarzysz ruszył do salonu, Robby dokładnie obejrzał kuchnię. Według niego wyglądała w porządku. Ale on wychował się w jednoizbowej kamiennej chacie krytej strzechą. Lodówka była pusta, spiżarnia prawie. Wszystkie naczynia umyte i wstawione na miejsce. Kwiaty, które dał Ołivii, leżały w koszu na śmieci. To nie był dobry znak. Przeszedł do salonu. Przy zamkniętych okiennicach było tu ciemno, ale dzięki nadludzkiemu wzrokowi widział wszysto dokładnie w niewielkim pokoju. Wszystkie meble nakryto prześcieradłami. - Mam! - Carlos wszedł do salonu z korytarza. - Znalazłem coś bardzo istotnego w sypialni 01ivii. - Co? Carlos ze złośliwym uśmieszkiem pomachał niebieskimi figami od bikini. - Małą pamiątkę dla ciebie, bracie. Robby wyrwał mu bieliznę. - Nie o tym mówiłem. - Och. - Usta Carlosa drgnęły. - W takim razie odłożę na miejsce. - Odczep się. - Robby wepchnął majteczki do kieszeni dżinsów i wrócił do kuchni. Coś białego zwróciło jego uwagę. Zmięty papier leżący pod stołem. Schylił się, by go podnieść. - Co znalazłeś? - spytał Carlos. - Jeszcze nie wiem. - Robby rozprostował kartkę.
Był na niej krótki wydruk komputerowy: „Najdroższa Olivio, zawsze cię znajdę". - To jest to - szepnął Robby. - To ją wystraszyło. - List? - Carlos pochylił się, żeby przeczytać. - Kto go przysłał? - Drań, który nęka ją z więzienia. - Robby schował kartkę do kieszeni bluzy. W pewnym sensie poczuł ulgę, że nie on tak przeraził Oliviç. Ale wciąż był wściekły. Wściekły, że ten Otis Crump ją terroryzuje. I wściekły, że Olivia uciekła. Powinna była zostać i pozwolić, żeby jej pomógł Powinna była zaufać, że zdoła ją ochronić. - Czy kobieta z tawerny wspominała coś o jabłkach? - Nie. Ale mówiła, że zabrała stąd jakieś jedzenie. - Muszę z nią porozmawiać. - Żaden problem. - Carlos ruszył do tylnych drzwi -Pójdę tam z tobą. Zamknęli dom i dziesięć minut później weszli do tawerny w Grikos. Robby byt zaskoczony, kiedy miejscowi przywitali Carlosa jak swojego. - To jest Alexia. - Carlos ucałował siwowłosą kobietę w oba pomarszczone policzki. - Gdyby nie była ciągle zakochana w swoim mężu, tobym mu ją wykradł. Alexia roześmiała się i pacnęła Carlosa w ramię. - Ty głuptasie. Przychodzisz tu tylko na musakę. Carlos zrobił skruszoną minę. - Co mam powiedzieć? Jesteś najlepszą kucharką na wyspie. Alexia się rozpromieniła. - A kim jest twój przyjaciel? Robby skłonił głowę. - Miło mi panią poznać. Robby MacKay. Jej uśmiech zniknął, oczy błysnęły nieufnie. - Czego się napijecie, chłopcy?
- Jeśli się pani zgodzi, chciałbym pani zadać kilka pytań - powiedział Robby. - Na temat Olivii Sotiris. Alexia wysunęła podbródek. - Olivia byłaby idealną żoną dla mojego syna Giorgiosa. Wielka szkoda, że musiała wyjechać tak szybko. - Zostawiła pani jakieś jabłka? - spytał Robby. - Tak. Pudełko bardzo ładnych jabłek. Robby kiwnął głową. Było tak, jak myślał. - A może wspominała o mnie? Wyraz nieufności znów przemknął przez twarz Alexii. - A dlaczego miałaby wspominać? Robby uderzył w staruszkę falą wampirzej mocy. Kobieta zatoczyła się do tyłu, jej twarz straciła wszelki wyraz. Carlos chwycił Alexię za ramię, żeby ją podtrzymać. - Co robisz, bracie? - Uzyskuję odpowiedzi. - Czy Olivia mówiła coś o mnie przed wyjazdem? - spytał telepatycznie. - Tak. - Kobieta wyjęła z kieszeni niewielką kopertę. -Zostawiła dla ciebie list. - Dziękuję. - Robby schował kopertę do kieszeni dżinsów i uwolnił Alexię spod swojej kontroli. Kobieta potrząsnęła głową w oszołomieniu. - Co... och, miałam wam podać coś do picia. - Dla mnie piwo. - Carlos sprawdził kieszenie. - Oj, zapomniałem portfela. Wygląda na to, że ty płacisz, bracie. - W porządku. - Robby sięgnął do kieszeni, by wygrzebać kilka monet. Kiedy wyciągnął rękę, figi Olivii wysunęły się i upadły na podłogę. Alexia zachłysnęła się z oburzenia. Carlos zachichotał i ze współczuciem spojrzał na Alexię. - Po prostu wstyd gdziekolwiek się z nim pokazać. Kobieta fuknęła przez nos. - Olivii byłoby lepiej z moim Giorgiosem.
Robby wepchnąi bieliznę z powrotem do kieszeni i podał monety starszej pani. - To może ja już pójdę. - Wypadłszy na dwór, rozerwał kopertę. Drogi Robby, przepraszam, że musiałam wyjechać tak nagle. Możesz się ze mną skontaktować w oddziale FBI w Kansas City. Będę za Tobą tęskniła i nigdy Cię nie zapomnę. Mam nadzieję, że Cię jeszcze zobaczę. Kocham Cię, Olivia. A więc nadal go kochała. Poczuł ogromną ulgę. Ja też cię kocham, skarbie. I jeszcze mnie zobaczysz.
Rozdział 10 Tydzień później... Olivia wyszła z windy na pierwszym piętrze Terenowego Oddziału FBI w Kansas City i ruszyła w stronę sali biurowej Mijała puste biurka. Większość agentów przebywała poza bazą, zajęta swoimi zadaniami. Zostało kilku nadganiających papierkową robotę. Podnieśli głowy i się uśmiechnęli. Pomachała do nich i szła dalej, zanim ktoś zdążył ją zatrzymać. Większość nie cierpiała biurowej roboty i ucieszyłaby się z chwili przerwy, ale Olivia nie miała nastroju do pogawędki. Jak tam urlop? - pytaliby. Zrujnowany przez seryjnego mordercę. Mogła tylko mieć nadzieję, że jej związek z Rob-bym nie był zrujnowany. Rozłąka z nim okazała się bardziej bolesna, niż się spodziewała. W sercu czuła dręczący ból, jakby straciła najlepszego przyjaciela, nurtował ją lęk, że już nigdy go nie zobaczy.
Rodzinny zjazd w Houston okazał się niezbyt udany, więc wyjechała wcześniej. Rodzice byli na nią źli, twierdzili, że ściągnęła im na głowy psychopatycznego mordercę. Zapewniała ich, że Otis Crump siedzi za kratkami, ale nie mogła zaprzeczyć, że mimo to nadal skutecznie ją nęka. Rodzicie naciskali, żeby zrezygnowała z pracy, ale Olivia nie mogła tego zrobić. Bardzo lubiła swoją pracę. I włożyła wiele wysiłku, by uznano ją za cennego pracownika. Z początku miała lekki kompleks niższości, przebywając w otoczeniu agentów specjalnych. Nie kwalifikowała się na „agentkę specjalną", podjęła pracę od razu po studiach, nie odbyła więc wymaganego stażu i brakowało jej doświadczenia. Oficjalnie miała etykietkę psychologa kryminalnego na etacie. FBI nie zamierzało przyznawać, że zatrudniło ją z powodu jej paranormalnych zdolności. Dotarła do swojego biurka, schowała torebkę do dolnej szuflady i spojrzała nad ścianką oddzielającą jej miejsce pracy, by sprawdzić, czy J.L. jest u siebie. Nie, nie było go. Z nim chętnie by porozmawiała. Był jej najlepszym kolegą z pracy. W odróżnieniu od większości tutejszych agentów, którzy wcześniej pracowali jako prawnicy albo księgowi, J.L. Wang został zatrudniony z uwagi na niezwykłe zdolności lingwistyczne. Oboje czuli się trochę jak dziwadła, więc szybko się zaprzyjaźnili. Olivia uśmiechnęła się, widząc plakietkę wiszącą obok jej monitora. J.L. z dumą wręczył jej ten gadżet na dwudzieste czwarte urodziny. Znany ze swego zamiłowania do skrótowców, wymyślił napis: „Ołivia Sotiris, mgr psychologii, FBI, CWK, KdsN". Wyjaśnił wszystkim ostatnie dwa skróty: Chodzący Wykrywacz Kłamstw, Konsultant do spraw Niesamowitych. Od tej pory wszyscy w biurowcu uznali, że spokojnie można pytać Oliviç o wszelkie niesamowite sprawy, które
wypływały w ich zadaniach. Nareszcie została zaakceptowana. Do diabła, nie chciała stąd odchodzić. - Olivio! - Yasmine Hernandez podeszła do niej szybkim krokiem. - Co tu robisz? - Bardzo serdeczne powitanie. - Olivia uśmiechnęła się kwaśno. Yasmine machnęła ręką. - Chodziło mi tylko o to, że miałaś wrócić dopiero po świętach. Olivia wzruszyła ramionami i dała celowo wymijającą odpowiedź. ; - Różnie to bywa. - Yasmine była świetną, kompetentną menedżerką biura, ale miała też nadmiernie rozwiniętą skłonność do wtykania nosa w życie osobiste wszystkich pracowników. - Czy nie miałaś jechać do Grecji? - spytała Yasmine. - Tak. - Kiedy Yasmine otworzyła usta, by wydobyć więcej informacji, Olivia szybko dodała: - Muszę porozmawiać z Barkerem. Jest u siebie? - Spojrzała w stronę oszklonego gabinetu swojego przełożonego, Patricka O'Shei Barkera. Drzwi i żaluzje na szybach były zamknięte, ale w środku paliło się światło. - W tej chwili ma spotkanie. - Yasmine zacisnęła usta. -Z agentem Harrisonem. Olivia skinęła głową. Poczuła falę gniewu bijącą od Yasmine, bez wątpienia wywołaną osobą Harrisona, który potrafił być apodyktyczny, czasami wręcz chamski. Emocje Yasmine zwykle były spokojne i pogodne, Olivia wyczuwała, że jej wścibstwo nie wynika ze złej wołi, a raczej z ciekawości i szczerej chęci pomocy. Z kolei Harrison czerpał prawdziwą przyjemność z bycia palantem. - Dlaczego chcesz się zobaczyć z Barkerem? - spytała Yasmine. - Coś się stało?
- Po prostu muszę z nim coś omówić. - Na przykład to, jakim cudem Otis Crump odnalazł ją na Patmos. To nękanie musi się skończyć. Było już wystarczająco źle, kiedy skupiał się tylko na niej, ale Olivia martwiła się, że rozszerzył swoje zainteresowanie na jej rodzinę, a w szczególności na babcię, która przez większą część roku mieszkała sama. Otis siedział w więzieniu, ale jeśli miał wspólnika, który bez przeszkód mógł skrzywdzić jej najbliższych? Z Yasmine wystrzelił gejzer niepokoju. - Chyba nie chcesz zmienić pracy? W tym biurze i tak jest za mało kobiet. Nie możesz odejść. - Wcale nie chcę odejść. - Olivia zerkała na drzwi gabinetu Barkera, zastanawiając się, jak długo potrwa ta narada. Yasmine zachłysnęła się gwałtownie, kiedy coś jej przyszło do głowy. - Wiem, co cię ucieszy! Rano przyszła do ciebie paczka. Olivia zesztywniała. - Chyba nie jabłka. - Nie, nie, oczywiście, że nie. - Yasmine pomachała rękami i teatralnie zniżyła głos. - Nie przyjmujemy żadnych przesyłek, wiesz od kogo. - A ciągle je tu przysyła? - spytała Olivia. Yasmine pokręciła głową. - Od paru miesięcy już nie. Za każdym razem odsyłaliśmy je, więc w końcu się poddał. - A pamiętasz, jakiego używał adresu zwrotnego? -Olivia zawsze to sprawdzała. Na ostatnich przesyłkach z jabłkami był adres skrytki pocztowej, który okazał się fałszywy. Yasmine zmarszczyła brwi. - Zdaje się, że to był jego adres w Leavenworth. Ale od tego czasu minęło już parę miesięcy. Buchnęła od niej fala ciekawości i podniecenia. - A co, ciągle dostajesz od niego prezenty?
Olivia nie chciała o tym dłużej rozmawiać. - Mówiłaś, że jest jakaś paczka dla mnie? - Och, tak. Zaraz przyniosę. - Yasmine oddaliła się pospiesznie, stukając obcasami o drewnianą podłogę. Olivia włączyła komputer, żeby sprawdzić pocztę. Po raz setny zbeształa się w duchu, że nie zostawiła Robby'emu w liście adresu mejlowego. Ani numeru komórki. Wyspa wydawała się teraz tak odległa. A wspomnienie czasu spędzonego z Robbym było magiczne. Nie do końca realne. Podejrzewała, że w głębi duszy po prostu nie chciała mu ułatwiać sprawy. Miała wątpliwości, czy dwoje ludzi może się w sobie zakochać w niecały tydzień, więc może teraz chciała dowodu. Chciała wiedzieć, czy on zada sobie trud, żeby ją odszukać i skontaktować się z nią. Uniosła głowę, kiedy drzwi Barkera otworzyły się i jej przełożony wyszedł z Harrisonem. Dwumetrowego Barkera trudno było nie zauważyć. Mruknął coś i klepnął agenta w ramię. Harrison roześmiał się i ruszył do swojego biurka. Olivia zerwała się z krzesła i podeszła do przełożonego. - Przepraszam, Barker. Masz minutkę? - Sotiris, nie wiedziałem, że wróciłaś. - Barker zmrużył piwne oczy. - Miałaś już wrócić? - Nie, dopiero po świętach, ale chciałam omówić z tobą coś ważnego. Osobiście. - W porządku. - Gestem zaprosił ją do gabinetu. -Siadaj. Przycupnęła na brzeżku chromowanego krzesła obitego czarną skórą i mocno chwyciła poręcze. Barker powoli podszedł do biurka, przyglądając się jej. - Posłałem cię na urlop, żebyś się odprężyła, ale ciągle wyglądasz na spiętą. - Bo... - Wysunęła podbródek. - Chcę jeszcze raz zajrzeć w akta Otisa Crumpa. Barker na moment przymknął oczy ze znużeniem.
- Olivio, już to przerabialiśmy. Został osądzony i skazany za trzy morderstwa i odsiaduje trzy dożywocia. Dzięki tobie przyznał się do dziesięciu innych morderstw, ale wytaczanie mu procesu w tym momencie to marnowanie pieniędzy podatników. On się nigdzie nie wybiera. Już nigdy. - Uważam, że mógł mieć wspólnika. - Nie przy morderstwach. Nasza ekipa kryminalistyczna przeczesała wszystkie ślady gęstym grzebieniem. Działał sam. - Kilka razy robił aluzje... - Bawił się tobą. - Barker opart dłonie na biurku i pochylił się do przodu. - Facet za wszelką cenę usiłuje cię utrzymać na smyczy. Powiedziałby ci, że pomagały mu małe zielone ludziki, gdyby to na ciebie podziałało. Sprawa jest zamknięta i, szczerze mówiąc, zaczyna mnie martwić twoja obsesja na jego punkcie. - Przeszłaby jak ręką odjął, gdyby ten drań przestał mnie nękać! - Olivia wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Barker się wyprostował. - Ciągle dostajesz jabłka? - Tak. - Zerwała się z krzesła i podeszła do okna. -Przysłał je do domu mojej babci na Patmos. Do domu mojej babci! Musiałam ją natychmiast ściągnąć do ojca do Houston, żeby była bezpieczna. Barker się skrzywił. - Rozumiem twoje wzburzenie. Olivia wróciła do krzesła. - Ktoś musi mu pomagać. Ktoś wysyła te jabłka w jego imieniu. Barker skrzyżował długie, chude ręce na szarej marynarce w prążki. Zmarszczył brwi, przez co jego długa twarz wydała się jeszcze dłuższa. - Rzeczywiście, musi mieć wspólnika. Teraz to jasne.
- To może być ktoś z jego bliskich - zasugerowała Olivia. - Jeśli wznowimy dochodzenie, będziemy mogli przesłuchać wszystkich jego przyjaciół i krewnych. - To może być również jakiś fan. Seryjni mordercy zawsze mają takich wielbicieli. - Barker potarł podbródek. - Czy twoja rodzina zdaje sobie sprawę, jak ważne jest zachowanie tajemnicy? Nie chcemy, żeby media zrobiły z tego nową modę. Zanim się obejrzymy, wszyscy więźniowie w tym kraju zaczną prześladować swoich ulubionych policjantów. - A Otis będzie zachwycony rozgłosem - burknęła Olivia. - Nie martw się. Moja rodzina uważa tę sytuację za wystarczająco koszmarną. Nie zamierza pogarszać sprawy. Barker zmarszczył czoło i wbił wzrok w biurko, pogrążony w myślach. Olivia chodziła niespokojnie po gabinecie. - Chcę wrócić do domu na parę dni, na święta - mruknęła. - Chciałabym móc powiedzieć rodzinie, że znaleźliśmy wspólnika Otisa i że jest już po wszystkim. Barker skinął głową. - Ta osoba zdołała cię namierzyć na greckiej wyspie. Może być jeszcze inne wyjaśnienie tej sytuacji. - Czyli jakie? - Ze to nie wspólnik, a pracownik. Crump mógł jakimś cudem wynająć prywatnego detektywa. Barker znów oparł się o biurko. - Pomyśl, Olivio. Czy widziałaś na tej wyspie kogoś, kto mógłby być detektywem? Zatrzymała się gwałtownie. MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Pokój zawirował wokół niej, chwyciła się oparcia krzesła. Nie, to niemożliwe. Ale na wyspie nie było żadnego innego detektywa. - To najprawdopodobniej był człowiek, który tylko odwiedzał wyspę i starał się zachować dyskrecję ciągnął Barker.
Ciałem 01ivii wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Nie, nie Robby. Każdy, byle nie Robby. Carlos? Ale oni pracowali w tej samej firmie. Prawdopodobnie wykonywali to samo zlecenie. Przycisnęła dłoń do ust. A jeśli tym zleceniem była ona? - Hej, dobrze się czujesz? - Barker obszedł biurko. - Ja... muszę wyjść. - Ale jeszcze nie skoń... - Muszę wyjść! - Otworzyła drzwi i wypadła na zewnątrz. Wszystkie głowy obróciły się w jej stronę. Nie, nie mogła o tym myśleć. To zbyt straszne. Nie mogła się rozkleić tutaj, przy nich. Pognała korytarzem do damskiej toalety. Nie, nie Robby. On nie mógł mi tego zrobić. Otworzyła drzwi kabiny. Pusta. Dostrzegła swoje odbicie w lustrze. Ta blada, ściągnięta paniką twarz należała do niej. Czy mogła zostać oszukana? Czy naprawdę zakochała się we wrogu? Szlochając, podbiegła do drzwi łazienki, by je zamknąć. Z jej gardła wydobył się przeciągły, bolesny krzyk, wyrwany z głębi duszy. Zakryła usta ręką. Nikt nie powinien jej usłyszeć. Kolana ugięły się pod nią; zsunęła się po drzwiach i siadła na linoleum. Powinna była wiedzieć. Może w głębi serca cały czas wiedziała. Nie mógł się w niej zakochać tak szybko. Łzy pociekły po jej twarzy. Ależ była idiotką! Pierwszy raz w życiu nie była w stanie wykryć kłamstwa i padła ofiarą tak straszliwego oszustwa. Nie! Pokręciła głową. Ciągle chciała wierzyć. Pragnęła, żeby to była prawdziwa miłość. - Robby! - krzyknęła. Nie chciała go stracić - tego snu, tej magii, tej cudownej miłości. Oparła czoło na kolanach i zapłakała.
Ostatni raz tak płakała w ramionach Robby'ego. On ją tulił i pocieszał. A potem się z nią kochał. Poczuła skurcz żołądka i mdłości; zaczęła głęboko oddychać, żeby się opanować. Jest w pracy, do diabła. Musi się wziąć w garść. Może się rozklejać później, kiedy już będzie sama w swoim mieszkaniu. Wstała, by ochlapać twarz zimną wodą. Pochyliła się nad umywalką, nie chcąc patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Nie potrzebowała dowodu, że serce pęka jej z bólu. Drzwi zatrzęsły się; ktoś próbował je otworzyć. Usłyszała pukanie. - Olivio? - spytała cicho Yasmine. - Wszystko w porządku? Wzięła głęboki oddech. - Tak. - Spojrzała w lustro i skrzywiła się. Oczy miała czerwone i podpuchnięte, nos różowy i zasmarkany. - Chcesz pogadać? - spytała Yasmine. Nie. Olivia podeszła do drzwi i otworzyła zamek. Yasmine wślizgnęła się do łazienki z dużą, brązową paczką przyciśniętą do piersi. Spojrzała na Oliviç i aż się zachłysnęła. - Nie czuję się dobrze. - Olivia wyszarpnęła papierowy ręcznik z dozownika i wydmuchała nos. - Kłopoty z facetem? - szepnęła Yasmine. - Nie martw się. Nie puszczę pary z ust. Powiem, że złapałaś jakiegoś wirusa na wakacjach. To się często zdarza. - Dzięki. Yasmine westchnęła. - W tych czasach tak trudno znaleźć porządnego faceta. Coś o tym wiem. Szukałam wszędzie. Olivia poczuła, że znów zbiera jej się na płacz. - Oczywiście. - Yasmine poklepała ją po plecach. -Masz jeszcze parę dni urlopu, więc posiedź w domu i daj sobie trochę luzu. Olivia zerknęła w lustro i się skrzywiła.
- Muszę przejść przez całe biuro po torebkę. - Ja ci przyniosę. Poczekaj tutaj. - Yasmine ruszyła do drzwi, ale się zatrzymała. - Och, zapomniałam. Twoja paczka. - Podała Olivii pakunek i wyszła. Serce Olivii zabiło szybciej, kiedy przeczytała adres zwrotny. Paczka była z Grikos. Palce jej się trzęsły, kiedy rozdzierała klapkę dużej bąbelkowej koperty. W środku zobaczyła kremową włóczkę. Jej sweter. Zostawiła go w domu Robby'ego. Rzuciła kopertę na blat między umywalkami i odsunęła się o krok. Zalały ją wspomnienia tamtego wieczoru. Leżała naga u jego boku. Pozwalała się dotykać i całować. Wszędzie. Czuła w nim tyle miłości i pożądania, że gotowa była oddać mu swoje dziewictwo. Jej serce ścisnęło się tak boleśnie, że zgięła się wpół. Jak mogła się zakochać tak szybko w zupełnie obcym człowieku? W pierwszej chwili powinna była posłuchać instynktu i trzymać się z daleka od mężczyzny, którego nie potrafiła wysondować. Yasmine wróciła do łazienki. - O rany, dobrze się czujesz? - Upuściła torebkę na podłogę i podbiegła do Olivii. Olivia odetchnęła głęboko i wskazała paczkę. - W środku jest sweter. Może go chcesz? - Ona i Yasmine nosiły podobny rozmiar. - Jesteś pewna? - Yasmine wysunęła sweter z koperty. - Jest bardzo ładny. - Weź go. Proszę. Yasmine zmarszczyła brwi. - To od niego? Ma dobry gust. - Był mój. Nie chcę go więcej widzieć. - No dobrze. - Yasmine zajrzała do paczki. - Tu jest jeszcze coś. Jakiś list. - Wyciągnęła niewielką kopertę. -Jest na nim twoje imię.
Olivia przełknęła ślinę. Wzięła kopertę i dłoń jej zadrżała na widok śmiałego, męskiego pisma. Robby. Wezbrała w niej fala miłości. Wciąż beznadziejnie i desperacko czepiała się snu, który okazał się fałszem. Szybko, zanim zdążyła się złamać, przedarła kopertę na dwie części, wrzuciła do toalety i spuściła wodę. - O rany. - Yasmine wytrzeszczyła oczy. - Aż tak źle? Gorące łzy zapiekły Ołivię pod powiekami. - Bardzo źle. Gorzej niż kiedykolwiek. Yasmine zmarszczyła nos. - Zasługujesz na kogoś lepszego. Olivia westchnęła. Jakaś część jej duszy wciąż wierzyła, że nie ma nikogo lepszego od Robby'ego. Żaden mężczyzna nie zdołał tak głęboko wkraść się do jej serca. Nic dziwnego, że tak cholernie boli.
Rozdział 11 Dwa tygodnie później... Robby zawahał się, stając w otwartych drzwiach. Z niechęcią myślał o tym wieczorze, ale wszyscy oczekiwali, że tu będzie. Nikt nie odpuszczał sobie świątecznego balu w Romatech Industries. Po rozsunięciu ścianek działowych ośmiu dużych sal konferencyjnych powstała jedna wielka sala balowa. Na scenie zespół Wysokie Napięcie grał walca. W innych okolicznościach Robby cieszyłby się liryczną muzyką, ale dziś odbierał to jako zwykły hałas. W tym roku Shanna Draganesti przeszła samą siebie. Zamiast jednej czterometrowej choinki były cztery drzewka, po jednym w każdym rogu sali. Szwedzkie stoły
zdobiły gigantyczne rzeźby lodowe reniferów. Sądząc po ich kurczących się rogach, stały tu już od paru ładnych godzin. Impreza zwykle zaczynała się o czwartej po południu tonami jedzenia dla śmiertelników i śmiertelną kapelą dla niczego niepodejrzewającego ludzkiego personelu, który pracował w Romatechu za dnia. Ale o wpół do siódmej wyganiano maruderów i sala balowa ulegała subtelnej przemianie. Ze wszystkich szwedzkich stołów, z wyjątkiem jednego, usuwano zwykłe potrawy. Wnoszono wanienki z lodem, zawierające butelki z napojami wampirzej linii Fusion. Roman Draganesti wykorzystał swój naukowy geniusz, by połączyć syntetyczną krew z piwem, whisky, czekoladą i szampanem, otrzymując bleer, blissky, chocolood i bubbly blood. Dla tych, którzy przesadzili z napojami wyskokowymi, była blood lite, syntetyczna krew z niższą zawartością cholesterolu i glukozy. Robby patrzył przez chwilę na pary radośnie wirujące po parkiecie i postanowił uraczyć się blissky. To najlepszy sposób na przetrwanie tej nocy. Do diabła, jedyny. Idąc do stołu ze szklaneczką blissky, zauważył Howarda Barra przebranego za Świętego Mikołaja i siedzącego na tronie. Howard trzymał na kolanach dziecko - małą dziewczynkę z kręconymi, czarnymi włoskami. To musiała być Sofia, najmłodsza pociecha Draganestich. Jej starszy brat, Constantine, przebrany za elfa, podskakiwał wokół tronu, starając się jak najgłośniej dzwonić janczarkami zdobiącymi jego buty o spiczastych noskach. Shanna dobrze wybrała, powierzając opiekę nad dziećmi Howardowi. Niedźwiedziołak byłby straszliwym przeciwnikiem, gdyby ktoś zagroził jego podopiecznym. Do Constantine'a podbiegły dwie dziewczynki. Robby rozpoznał Bethany, pasierbicę Jeana-Luca, i Lucy, pasierbicę
Maggie. To oznaczało, że na balu byli również Jean-Luc i jego żona Heather, a także Maggie i jej ślubny, Pierce O'Callahan. Robby jęknął w duchu. Jeszcze tylko tego mu było trzeba: wieczoru w towarzystwie kilku szczęśliwych małżeństw. Wyciągnął z lodu butelkę blissky. Na stole były szklanki, ale nie zawracał sobie nimi głowy. Odkręcił korek i wpakował butelkę do mikrofalówki. Dlaczego Olivia nie zadzwoniła? Na pewno dostała już paczkę. Dwa razy sprawdził status przesyłki, toteż wiedział, że sweter dotarł do oddziału FBI w Kansas City. Do swetra dołączył list, w którym napisał, jak bardzo za nią tęskni i że bardzo chce ją jeszcze zobaczyć. Podał numer swojej komórki, żeby mogła zadzwonić. Ale nie zadzwoniła. Jak miał to rozumieć? Czyżby nie podzielała jego uczuć? Wrócił do Nowego Jorku dwie noce temu - jego odsiadka wreszcie dobiegła końca. Jeśli Angus i Emma spodziewali się, że wróci wesoły i pełen energii, to czekało ich duże rozczarowanie. Czuł się znacznie gorzej. Przedtem, kiedy pożerał go gniew, miał przynajmniej jakiś cel. Dążenie do zemsty motywowało go i dodawało zapału. Teraz czuł się jak pusta skorupa; cierpiał w milczeniu przez całe noce, wykonując obowiązki i starając się nie sprawdzać co pięć minut komórki, czy nie przegapił jakichś połączeń. Otworzył mikrofalówkę i sparzył sobie palce, wyjmując gorącą butelkę. - Szlag. - Zostawił ją w środku za długo. Za jego plecami rozległy się chichoty; kiedy się odwrócił, zobaczył, że obserwują go Constantine, Bethany i Lucy. Bethany, naburmuszona, wysunęła podbródek. - Powiedziałeś brzydkie słowo. - Tak, rzeczywiście. - Robby skłonił głowę. - Bardzo przepraszam.
- Nosisz kilt - oznajmił Constantine. - Jesteś bardzo spostrzegawczy. - Robby przełknął trochę gorącej blissky. Boleśnie sparzyła mu gardło, ale trunek mu smakował. - No już - szepnął Constantine do Bethany, trącając ją łokciem. - Wyzywam cię. - Fuj! - Bethany zrobiła brzydki grymas i biegiem wróciła do Howarda; rozchichotana Lucy deptała jej po piętach. - Tino. - Robby uniósł brew. - Co ty kombinujesz, chłopcze? Constantine przybrał anielski wyraz twarzy, co nie było trudne przy jego jasnych lokach i wielkich, niebieskich oczach. - Byłem tylko ciekaw, czy robisz jak wujek Angus. Słyszałem, że on nie nosi bielizny. Więc wyzwałem Bethany, żeby zajrzała ci pod kilt. Robby pociągnął kolejny łyk z butelki. - Po pierwsze, nie powinieneś straszyć młodych panienek bo na starość zostaniesz sam. - Jak ja. Znów pociągnął blissky. - A po drugie, nie powinieneś za wiele rozmyślać o wstydliwych częściach męskiej anatomii. Tino rozdziawił buzię. - Ja... ja nie rozmyślam. Ja się tylko droczyłem z Bethany. Naprawdę. Robby pokiwał głową. - Jesteś dobrym chłopcem. I już wiem, co ci dac pod choinkę. . Tino wyszczerzył zęby i podskoczył tak, az zabrzęczały dzwoneczki przy jego butach. - Co? Co mi dasz? - Kilt. Na twarzy chłopca błysnęło przerażenie, dopiero potem odezwały się wpojone dobre maniery. Zdobył się na drżący uśmiech.
- Dziękuję, Robby. - Uciekł, dzwoniąc butami. - Mamo! Mamo! - Zaczął się miotać po sali, szukając matki. Robby wysączył resztę blissky. Miłe ciepełko rozlało się po jego piersi i trochę złagodziło nastrój. Wsadził kolejną butelkę do kuchenki w chwili, kiedy Tino znalazł matkę. Nadludzki słuch pozwolił mu wychwycić rozmowę. - Tino, co się stało? - Shanna pochyliła się nad synem. - Jeśli Robby da mi kilt, to czy będę musiał go nosić? - Myślę, że w kilcie wyglądałbyś uroczo - odparła Shanna z uśmiechem. - Aaa! - Tino pognał do Howarda, by przekazać mu straszną nowinę. Robby westchnął i wyjął butelkę z mikrofalówki. Pięknie mu szło utrzymanie bożonarodzeniowego nastroju. Zasalutował kapiącemu reniferowi z lodu i pociągnął długi łyk. - To prawda, Robby? - spytał kobiecy głos zza jego pleców. Obrócił się gwałtownie i przez moment widział podwójnie. Dwie Shanny Draganesti w identycznych czerwonych sukniach. - Och, Shanna. Piękna impreza, jak zawsze. - Ukłonił się i przez chwilę patrzył, jak w końcu jej cztery nogi zmieniają się w dwie. - Doszły do mnie niepokojące wieści - powiedziała, na całe szczęście własnym, dobrze znajomym głosem. - Mam nadzieję, że namówię cię do zmiany zdania. Wyprostował się i sala zawirowała wokół niego. - Nie kupię chłopcu kiltu, skoro tego nie chce. - Nie w tym rzecz. - Shanna machnęła ręką. - Słyszałam, że wykreśliłeś swoje nazwisko z akcji Tajemniczy Mikołaj. Nie zamierzasz roznosić prezentów w Wigilię? - W tym roku jakoś nieszczególnie chce mi się świętować.
- I właśnie dlatego powinieneś to zrobić - nalegała. -Poczujesz się lepiej. Jęknął. Dlaczego wszystkie kobiety chciały go naprawiać? Pomyłka: wszystkie z wyjątkiem tej jednej, której pragnął. Wypił trochę blissky. Shanna wzięła się pod boki. - Alkohol nie rozwiąże twoich problemów. - Tak, ale dzięki temu będę je miał w nosie. - Uniósł wysoko butelkę, a potem osuszył ją do dna. - Robby, proszę cię, musisz umówić się z terapeutą. Emma i ja rozmawiałyśmy o tym wczoraj wieczorem, i ewidentnie jesteś... - Nie chcę kolejnego terapeuty. Ostatni o mało mnie nie zabił. Shanna szeroko otworzyła oczy. - Rozmawiałeś z psychologiem? Kiedy? Gdzie? - Na Patmos. Ale uciekła. - Wyszarpnął trzecią butelkę z wanienki z lodem. - Ona? - Tak. - Więc to prawda. - Shanna była naprawdę poruszona. Zesztywniał. - Nie jestem wariatem. Nigdy nie byłem. - Nie, mówię tylko, że Carlos miał rację. Powiedział nam, że jesteś chory z miłości, ale nie sądziliśmy, że naprawdę spotkałeś kogoś... - Przeklęty Carlos - mruknął Robby. - Mówiłem mu, żeby trzymał buzię na kłódkę. - No więc, kto to jest? - spytała Shanna. - Grecka bogini. - Wykonał dramatyczny gest butelką. -Znać ją, to czcić ją. Kochać ją, to klecić marne wierszydła do końca świata. Usta Shanny drgnęły. - To brzmi bardzo obiecująco.
- Nie. - Przytulił butelkę do piersi. - Ona nie jest zainteresowana. - O rety - mruknęła Shanna. - O jasna dupa - poprawił ją. Skrzywiła się. - Postaraj się się nie upić, żeby nie wpadł nieprzytomny pod stół. Dzieci mogą się wystraszyć. - Jak pani sobie życzy. - Odkręcił butelkę i wypił blis-sky na zimno. - Och, popatrz. - Twarz Shanny poweselała. - Zjawili się Darcy i Austin. Słyszałeś już dobrą nowinę? - Nie, ale mam straszne przeczucie, że usłyszę... - Wiesz, że jajeczka Darcy obumarły, kiedy została wampirzycą... - Nie znałem się z jej jajeczkami aż tak blisko. Shanna parsknęła. - No więc pożyczyła jajeczka od swojej siostry i Roman zapłodnił je spermą Austina. I podziałało! Są w ciąży! Robby spojrzał na Austina przekrwionymi oczami. - Nie wygląda mi na szczególnie ciężarnego. - Kiedy Shanna pacnęła go w ramię, zatoczył się na bok. Pokręciła głową z dezaprobatą. - Ale wiesz przynajmniej o Jeanie-Lucu i Heather, co? - Nie. Zostałem na cztery miesiące zesłany na jakąś wyspę na końcu świata. Zdaje się, że śmiertelnicy robią to samo z niechcianymi świątecznymi keksami. - Wszyscy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny - zaprotestowała Shanna. - W każdym razie, kiedy Jean-Luc i Heather wrócili z Patmos, powiedzieli Romanowi, że chcą mieć dzieci. Więc zrobił tę swoją magiczną sztuczkę i udało się! - Och, to świetnie. - Robby naprawdę się cieszył ze szczęścia Jeana-Luca. Roman znalazł sposób na wykorzystanie żywej ludzkiej spermy, ale usuwał DNA dawcy i zastępował je DNA wampira. Dzięki tej procedurze dziecko
Jeana-Luca miało być naprawdę jego. Tak jak Constantine i Sofia naprawdę byli dziećmi Romana. Choć nie do końca byli ludźmi. Może to i dobrze, że Olivia nie zadzwoniła. Wątpił, czy chciałaby wyjść za wampira i urodzić półwampirzątka. - I wiesz co? - Podekscytowany głos Shanny przerwał jego rozmyślania. - Będą mieli bliźnięta! Czy to nie cudowne? Robby kiwnął głową. - Tak. Nie posiadam się z radości. Spojrzała na niego cierpko. - Powinieneś się cieszyć ze szczęścia przyjaciół. - Ależ się cieszę. Jestem wprost zachwycony, że wszyscy oprócz mnie znaleźli swoje pary, zawarli małżeństwa i rozmnażają się jak te cholerne króliczki. - Nie wszyscy tutaj są w związkach. Tam, przy stole z chocolood, stoją Pamela i Cora Lee. I pewnie by się ucieszyły, gdyby ktoś poprosił je do tańca. - Nie, dziękuję. - Nie były Ołivią. - To może sławne modelki, Simone i Inga? - Shanna wskazała ręką stół z blood lite. - Znasz je z Paryża, prawda? - Tak, i w tym problem. Znam je. Gdyby próżność i pustota były cnotami, zostałyby kanonizowane. Shanna roześmiała się, rozglądając się po sali. - Nie musisz się bawić w swatkę - powiedział Robby. -Nic mi nie będzie. - Na pewno? - Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Tak. Leć. Ciesz się swoim balem. Shanna poklepała go po ramieniu. - Wesołych świąt, Robby. - Ruszyła w stronę swoich dzieci. Z tego, co Robby słyszał, Angus robił właśnie Constan-tine'owi wykład na temat zalet noszenia kiltu, a Roman
przysłuchiwał się temu z ubawioną miną. Shanna odciągnęła Emmę na bok, żeby z nią poszeptać. Do licha. Może ta blissky to jednak nie był taki dobry pomysł. Za bardzo rozwiązała mu język. Teraz wszyscy się dowiedzą o jego żałosnym życiu uczuciowym. Odwrócił się, by spojrzeć na parkiet. Zespół grał jakiś wolny kawałek i parki bujały się leniwie w objęciach. Jasna cholera. Czy ta noc nigdy się nie skończy? Pociągnął długi łyk. - Robby, chłopcze. - Angus podszedł i klepnął go po plecach. Robby poleciał do przodu, tracąc równowagę, tak że musiał się przytrzymać stołu. Spojrzawszy w lewo, zobaczył Emmę, przyglądającą mu się ze zmarszczonymi brwiami. Na prawo stał Angus z marsową miną. Znów zerknął w lewo, ale sala zawirowała, więc rozstawił szerzej nogi, żeby się nie kiwać. Zmarszczka na czole Emmy się pogłębiła. Westchnął. - Och, czemu zawdzięczam przyjemność przebywania w waszym sympatycznym towarzystwie? Emma wyrwała mu blissky z ręki. - Shanna powiedziała, że się upijasz. - Myli się - odparł Robby. - Już jestem pijany. Czuję bardzo miły szmerek, o tutaj. - Próbował postukać się palcem w skroń, ale nie trafił i uderzył się w nos. - Nie jestem dzisiaj na służbie, więc nie powinno wam to przeszkadzać. Ponura mina Angusa złagodniała. - Nie jestem na ciebie zły. Martwię się o ciebie. Emma dotknęła jego ramienia. - Chciałbyś o tym pogadać? - Nie. - Jak ona ma na imię? - naciskała Emma. - Jakie są najnowsze informacje o Casimirze? - spytał Robby, chcąc zmienić temat. Angus dał się podpuścić. - Mamy cynk, że ukrywa się w Bułgarii. Zoltan i Michaił to sprawdzają.
- Dlaczego to trwa tak długo? - spytał Robby - Casimir i jego zwolennicy lubią zabijać, kiedy już się najedzą. Powinniście z łatwością wytropić ich, posuwając się szlakiem trupów. - Tak, w normalnych okolicznościach oczywiście -przyznał Angus. - Ale wygląda na to, że teraz ukrywa się sam. Nikomu nie ufa. I sądzimy, że ograniczył zabijanie, żeby się nie zdradzić. - Draniowi musi być ciężko - mruknął Robby. - W tej chwili bardziej martwimy się o ciebie, chłopcze - rzekł Angus. - Możemy coś zrobić? - spytała Emma. - Możecie mi oddać flaszkę. - Robby sięgnął po nią. Emma z hukiem postawiła butelkę na stole. - Jak jej na imię? - Olivia. - Robby sięgnął po butelkę. Podniósł ją do ust, ale zmienił zdanie i odstawił blissky. Miły szumek zniknął, a ból pozostał. - Nic mi nie będzie. Idźcie tańczyć, bawcie się dobrze. - Święta spędzamy w Nowym Jorku, gdybyś nas potrzebował - powiedział Angus. Emma poklepała Robby'ego po plecach. - Wesołych Świąt, Robby. Spełnienia marzeń. - Wesołych Świąt. - Popatrzył za nimi, kiedy odchodzili na parkiet. Spełnienia marzeń. Jego marzeniem był telefon od Olivii. Nie, Olivia w jego łóżku. Jak już marzyć, to na całego. Miałaby rozpuszczone włosy i jej czarne loki rozsypywałyby się po jego poduszce. Wyciągnęłaby do niego ręce, oplotła go nogami, a on wbiłby się głęboko... - Co ci tak wesoło, bracie?
Robby gwałtownie wrócił do rzeczywistości. - Wesoło? - Spojrzał ze złością na Phineasa. - Tak, stałeś tu z wyjątkowo głupim wyrazem twarzy. -Phineas wyjął butelkę blissky z wanienki z lodem. - Nie musisz mi nic mówić. Myślałeś o kobiecie. Robby jęknął. - To takie oczywiste? - Tylko dla mnie, ziomalu. Jestem szczególnie wyczulony na wszelkie sprawy związane z miłością i płcią piękną. - Phineas umieścił butelkę w mikrofalówce. -A Carlos wspomniał mi, że umierasz z miłości do jakiejś niezłej laseczki. - Przeklęty kocur. - Luzik, ziomalu. To twoja szczęśliwa noc. Doktor Kieł, specjalista od miłości, jest do usług. Nie krępuj się, skorzystaj z mojej wiedzy, kierując do mnie wszelkie romantyczne pytania. Robby parsknął, ale pomyślał, dlaczego nie... - Nie zadzwoniła. - A prosiłeś, żeby zadzwoniła? - Kiedy Robby kiwnął głową, Phineas kontynuował: - Ile razy? - Raz. Napisałem do niej list. Phineas się żachnął. - Raz? Stary, to dopiero początek. Jeśli poprosisz ze dwadzieścia razy, a ona nie zadzwoni, wtedy dopiero możesz się zacząć martwić. - Dwadzieścia razy? Czy to nie trąciłoby nękaniem? Phineas wzruszył ramionami. - Popatrz na moją sytuację. Jestem szaleńczo zakochany w LaToyi Lafayette. Wiem, że jest dla mnie stworzona. - To nie ta, która próbowała cię otruć ostrym sosem? - Niewielki wybój na drodze do miłości, ziomalu. -Phineas wyjął butelkę z mikrofalówki. - Nie możesz ocze-
kiwać, że zdobycie prawdziwej miłości będzie łatwe. Po tamtej akcji powiedziała, że jej przykro i że nie chciała zadać mi aż takiego bólu. Więc, jak widzisz, trochę jej na mnie zależy. - I co, teraz z tobą chodzi? - spytał Robby. - No, nie. Przeprowadziła się z powrotem do Nowego Orleanu. - Mnie to wygląda na kosz. - A mnie to wygląda na wyzwanie, ziomalu. Tylko mięczaki się poddają. - Phineas napił się blissky. Więc zgadnij, gdzie się wybieram na święta? - Do Nowego Orleanu? - Zgadłeś. Zrobię LaToyi niespodziankę. - Phineas wypił kolejny łyk. - Kurde. To będzie niezłe! Robby miał wątpliwości, czy LaToya kiedykolwiek zaakceptuje Phineasa. Mimo to Doktor Kieł miał sporo racji. O prawdziwą miłość warto zawalczyć. Jeden list to nie dość. Robby wysłał paczkę do Kansas City, ale Olivia mogła ciągle być w Houston. - Mogła jeszcze nie dostać tego listu. - No właśnie. Mógł wylądować w Timbuktu. - Phineas uniósł butelkę. - Popatrz na to, ziomalu. Musisz mówić, że butelka jest w połowie pełna. Musisz wierzyć, że jest nadzieja. Robby pokiwał głową. Musiał zaufać Olivii, ufać, że ich miłość przetrwa. - Masz rację. Napiszę do niej jeszcze raz. Kocham ją. Nie poddam się. - Tak trzymaj! - Phineas wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Doktor Kieł zawsze dobrze doradzi.
Rozdział 12 Olivia cieszyła się, że okres świąteczny dobiegł końca. Miała wrażenie, że dodatkowy stres przekroczył wytrzymałość wielu osób. Ona i jej koledzy z biura bez przerwy byli zajęci morderstwami i porwaniami, zwykle popełnianymi przez tak zwanych „bliskich". Ale przynajmniej jej bliscy nie byli już na nią źli. Spędziła z nimi święta w Houston i pocztą nie dostarczono żadnych jabłek. Ten wtorkowy ranek pod koniec stycznia był koszmarnie zimny. Obłąkańcze tempo pracy nareszcie zwolniło do zwykłego, zwariowanego. Olivia powiesiła kurtkę i szalik na oparciu krzesła i otworzyła dolną szufladę biurka, żeby schować torebkę. Listy wciąż tam były - nieustające przypomnienie bólu i dezorientacji, jakie wywoływał w niej Robby. Przysyłał jej list co tydzień, a ona nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Usiadła przy biurku i położyła przed sobą trzy koperty. Wszystkie miały ten sam zwrotny adres: miejsce, które nazywało się Romatech Industries w White Plains w stanie Nowy Jork. Powinna odpisać? I co mu odpowiedzieć? Daj mi spokój? Nie dawaj mi spokoju? Przeciągnęła palcami po swoim nazwisku wypisanym jego ręką. Wciąż za nim tęskniła. Kiedy dostała drugi list, ból jego zdrady wciąż był zbyt silny. Wyrzuciła list do kosza. Kiedy zjawił się trzeci, zaczęła się zastanawiać. Czy gdyby był winny, pisałby tak uparcie? Może. Otis był winny jak mało kto, a uwielbiał zawracać jej głowę. Coś w głębi niej buntowało się przeciwko myśli, że Robby mógłby być taki jak Otis. Robby był szlachetny i odważny. Ryzykował życie, żeby ratować ją przed panterą. Ale bala się zaufać instynktowi. Ślepa wiara mogła doprowadzić do śmierci. Wszystkie ofiary Otisa wierzyły
w niego, zanim się przekonały, że jest sadystycznym mordercą. Trzeci list, nieotwarty, wrzuciła do dolnej szuflady. Od tamtej pory minęły dwa tygodnie, przyszły dwa kolejne listy. Tchórz, zbeształa się w duchu. Czemu ich nie otworzysz? Bo mogły zawierać kłamstwa. Mogły zawierać błagania, które rozdarłyby jej serce. Wrzuciła listy z powrotem do szuflady i zatrzasnęła ją. Gdyby je otworzyła, znów zaczęłaby cierpieć. Musiała podchodzić do tego bez emocji, bo jeśli chodziło o Robby'ego, była emocjonalnym wrakiem. Serce bolało ją z tęsknoty, ale logika nakazywała zachować ostrożność. Znała go niecały tydzień i nie była w stanie odczytać jego uczuć ani ocenić jego szczerości. Po prostu nie mogła mu ufać, nie mogła też ufać swoim uczuciom do niego. A własna skłonność do nadmiernego analizowania doprowadzała ją do szału. Potrzebowała niezbitych faktów. Faktów, którym mogła ufać. Przed trzema tygodniami, kiedy przyszedł trzeci list i wszystkie wątpliwości znów ożyły, zaczęła śledztwo na temat Robby'ego MacKaya. Strona internetowa firmy MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne była zaskakująco uboga; zawierała tylko adres w Londynie i w Edynburgu oraz formularz kontaktowy, który umożliwiał wysłanie mejla z prośbą o informacje. Nie napisała, bo nie chciała alarmować, że węszy wokół firmy. W pracy mieli teraz gorączkowy okres, tak że zaczęła przychodzić do biura godzinę wcześniej, by mieć czas na swoje dochodzenie. Po trzech tygodniach poszukiwań wciąż nie miała nic. Były setki Robertów MacKayów rozsianych po całym świecie. Zaczęła od trzech Robertów Alexandrów MacKayów, których znalazła w Szkocji. Jeden był sześćdziesięcioczteroletnim lekarzem z Aberdeen, drugi trzydziestopięcioletnim
rybakiem z Wyspy Mull, a ostatni ośmioletnim uczniem z Glasgow. Ślepa uliczka. Przypomniała sobie, że Robby wspominał o swojej nieruchomości w Szkocji, ale znów trafiła w ślepy zaułek. Skrócone nazwisko Robert MacKay dało o wiele dłuższą listę osób, ale z tego też nic nie wynikło. Poszerzyła poszukiwania na całe Wyspy Brytyjskie - i znów nic. Odkryła interesujący artykuł o detektywie Robercie MacKayu, który schwytał słynnego seryjnego mordercę w Londynie, ale to się działo w 1921 roku. Kolejna ślepa uliczka. Wydawało jej się, że być może znalazła wzmiankę o dziadku Robby'ego. Jakiś Angus Alexander MacKay dostał medal za odwagę i tytuł szlachecki pod koniec II wojny światowej. Ale żadnej wzmianki więcej. Znów nic. Włączyła komputer i przejrzała notatki. Było sporo Robertów MacKayów w Australii i Nowej Zelandii, paru w Ameryce Południowej i RPA, i całkiem sporo w Kanadzie. Ponieważ na kopertach widniał nowojorski adres zwrotny, zajęła się teraz sprawdzaniem możliwości w Stanach. - Jak ci idą Wielkie Łowy na Robby'ego? Uniosła głowę i zobaczyła J.L. Wanga, opierającego przedramiona o ściankę działową. Parę tygodni temu powiedziała mu, że podejrzewa faceta, którego poznała na Patmos, o wspólnictwo z Otisem. Od tamtej chwili J.L. kibicował poszukiwaniom, nazywając je Wielkimi Łowami na Robby'ego. Westchnęła. - Stu dwudziestu czterech z głowy, jakieś trzy miliardy do sprawdzenia. - Mogło być gorzej - mruknął J.L., powtarzając swoją ulubioną formułę. - Mógł się nazywać John Smith. Jęknęła, sfrustrowana. - Ślęczę nad tym od trzech tygodni. Nie widziałam jeszcze kogoś, kogo tak trudno byłoby namierzyć.
- Szkoda, że twój poszukiwany nie ma bardziej charakterystycznego nazwiska, w rodzaju... Willoughby Gallsplat. Olivia parsknęła. - Wczoraj znalazłam dwudziestosiedmioletniego Roberta Alexandra MacKaya w Kentucky. Były żołnierz, odznaczony Purpurowym Sercem. - Brzmi obiecująco. - Tak, to świetny gość. Jest gwiazdą miejscowej drużyny koszykówki na wózkach. - Ups. Rozumiem, że twój Robby miał nogi? - Tak. - I wspaniałą klatę. Szerokie ramiona. Piękną twarz. Miękkie, rude włosy. Cudowne zielone oczy. - A mózg miał w porządku? Spojrzała na Wanga z irytacją. - Tak. - Mówię tylko, że musiałby być kretynem, żeby wypuścić z rąk kogoś takiego jak ty. - To bardzo miło z twojej strony, ale zaczynają mnie martwić te wszystkie fałszywe tropy, na które się natykam. To nie jest normalne. - Spojrzała na swoje notatki, marszcząc brwi. A jeśli podał jej fałszywe nazwisko? Jeśli kłamał na każdy temat? - Tak, to rzeczywiście jest dziwne. - J.L. zabębnił palcami o ściankę. - Przy tylu informacjach, jakie masz do dyspozycji, powinnaś go już wytropić. Człowiek musi się specjalnie postarać, żeby jego nazwisko nigdzie się nie pokazało. Przełknęła ślinę. Kim trzeba być, żeby nie mieć przeszłości? W obecnych czasach wymazanie wszelkich śladów po sobie było praktycznie niemożliwe. - Myślisz, że bierze udział w tajnych operacjach? - Może. A może podał ci fałszywe nazwisko. - J.L. uniósł rękę. - Odwołuję to. Gdyby cię okłamał, przyłapałabyś go.
Skrzywiła się. - Właśnie w tym problem. Nie mogłam go wyczuć. Moja babcia też, a to się nigdy wcześniej nie zdarzyło. - Nigdy? Cholera. Mógł kłamać w wielu sprawach. Może przeszedł specjalne szkolenie w tworzeniu fałszywego wizerunku. Serce jej się ścisnęło. - Więc myślisz, że to on pomaga Otisowi mnie nękać? J.L. spojrzał na nią ze smutkiem. - Myślę, że musimy dotrzeć do sedna sprawy. Ja nie wyczuwam emocji tak jak ty, ale nawet ja widzę, że to ci sprawia ból. Zadrżała, z trudem chwytając oddech. - Muszę poznać prawdę. - Musiała wiedzieć, czy Robby był szczery. Powiedział, że się w niej zakochał. I kochał się z nią tak czule. To musiało być prawdziwe. Myśl, że było inaczej, była nie do zniesienia. - Chcesz, żeby się okazał niewinny, prawda? - szepnął J.L. Skinęła głową. Łzy napłynęły jej do oczu, więc zamrugała, by je powstrzymać. - Okej, załóżmy, że jest niewinny. Jeśli nie on przysyłał jabłka... - ...robił to ktoś inny - dokończyła za niego Olivia. - Kto wiedział, że jedziesz na Patmos? - spytał J.L. - Moja rodzina. Ty. Zrobił oburzoną minę. - Jestem niewinny, przysięgam. Przez całe życie byłem grzecznym chłopcem. Uśmiechnęła się drwiąco. - Wyczuwam drobne kłamstewko. - Cholera. Wiedziałem, że nie powinienem był obrabiać tego banku.
Uśmiechnęła się szeroko. Kochany J.L. zawsze potrafił ją rozweselić. - I nie powinienem był kopać Myszki Micki w jaja w Disney Worldzie. Odchyliła się na krześle. - Teraz mówisz prawdę. - Do diabła, niezła jesteś. - Dlaczego kopnąłeś Myszkę Micki? J.L. wzruszył ramionami. - Miałem wtedy trzy lata. Wyobraź sobie, co za horror, spotkać uśmiechniętego gryzonia, który jest większy od ciebie. Poza tym chyba chciał mi zabrać lody. Roześmiała się. - Kto jeszcze wiedział, gdzie jedziesz? - spytał J.L. - Kilka osób stąd. - Jej uśmiech zniknął; wymieniła z Wangiem zaniepokojone spojrzenie. J.L. obejrzał się przez ramię i zniżył głos. - Co ci powiedział Barker? - Zgodził się, że Otis mógł mieć wspólnika, ale kazał mi trzymać się z daleka od tej sprawy. Polecił Harrisonowi, żeby się temu przyjrzał. - Wstała. - Sprawdzę, czy już skończył. Poszli do boksu Harrisona. Zasadniczo Frank Harrison wydawał się zupełnie normalnym facetem: przeciętny wzrost, kasztanowate włosy, orzechowe oczy. Olivia była skłonna zgodzić się z oceną Wanga. Harrison zachowywał się jak dupek, żeby wyróżniać się z tłumu. - Masz chwilę, Harrison? - spytała. Spojrzał na nią z irytacją, po czym znów zaczął się gapić w monitor. - Jestem zajęty. Gdybyś nie wiedziała, sprawa Morehouse'a ciągłe jest otwarta. Olivia kiwnęła głową. Tyson Morehouse był pracownikiem poczty podejrzanym o defraudację. Twierdził, że nic
nie wie o zaginionych pieniądzach, ale Olivia przesłuchiwała go wczoraj i była pewna, że jest inaczej. - Kłamał - powiedziała. - Napisałam to w raporcie. Harrison prychnął. - Zupełnie jak byśmy potrzebowali twojej pomocy. Sami wpadliśmy na to, że facet jest winny. Saunders za nim chodzi, a ja namierzam wszystkie jego rachunki bankowe. - Spojrzał na Oliviç. Może zaoszczędzisz nam trochę czasu i użyjesz tych swoich pokręconych zdolności, żeby namierzyć skradzione pieniądze? - Nie jestem jasnowidzem. - Oj. Wielka szkoda. - Wrócił do monitora. - Myślałem, że te wszystkie paranormalne bzdety to jedno i to samo. Olivia wyczuła, że J.L. zaraz wybuchnie, więc posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Wang zagryzł zęby. - Słuchaj, Harrison, chcieliśmy spytać, czy sprawdziłeś tę sprawę z Otisem Crumpem. - Kolejna strata czasu - mruknął Harrison, notując coś pospiesznie. - W zeszły piątek poszedłem do Leavenworth, żeby porozmawiać z dyrektorem więzienia. Poprosił strażnika o sprawdzenie książki odwiedzin. Przez ostatnich osiem miesięcy Crump miał tylko dwoje gości. Mnie i ciebie, Sotiris. - A jego poczta? - Wszystko jest sprawdzane, to, co przychodzi, i to, co wychodzi. Nie ma nic o jabłkach. - Harrison spojrzał na nią i poczuła jego narastającą irytację. - Ścigasz nie tego faceta. Ktoś inny się z tobą bawi. Zmarszczyła brwi. Jabłka miały znaczenie tylko dla Otisa. Albo dla kogoś, kto znał wszystkie szczegóły jego sprawy. Może fan? Obłąkaniec, który studiował zbrodnie Otisa i chciał dręczyć jego wrogów z jakiegoś chorego poczucia lojalności?
- Chcę mieć listę wszystkich osób, które się z nim komunikowały. Od Harrisona buchnął gniew; agent spojrzał na nią ze złością. - Zapomnij, Sotiris. Ta sprawa jest zamknięta. - Nie jest zamknięta, dopóki Otis będzie mi przysyłał jabłka. - No więc, dostajesz owoce - warknął Harrison. - Co z tego? Jeśli nie lubisz jabłek, to je wyrzucaj, do cholery. - Hej - zaprotestował Wang. - Nie mów do niej w taki sposób. - To nie twój interes, J.L. - odparował Harrison. - Spokój, panowie. - Olivia uniosła ręce. Odwzajemniła wściekłe spojrzenie Harrisona. - Nie uznaję sprawy za zamkniętą, bo nie wykonałeś roboty jak należy. Ale skoro tobie się nie chce, sama się tym zajmę. Harrison prychnął z niesmakiem. - Masz obsesję na punkcie tego gościa. Jesteście siebie warci. J.L. mruknął coś paskudnego po chińsku, ale Olivia uciszyła go, lekko kręcąc głową. Skupiła się na Harrisonie. - Ile razy byłeś u Crumpa? Harrison odwrócił się z powrotem do monitora. - Raptem parę razy. Nie cierpię gadać z tym gnojem. - Kiedy byłeś u niego ostatnio? - Nie pamiętam. Zesztywniała. - A teraz odwal się i daj mi wrócić do pracy - wycedził Harrison przez zaciśnięte zęby. Olivia otworzyła usta, ale J.L. chwycił ją za łokieć i odciągnął. - Chodź, Sotiris, słyszałaś, co powiedział - rzucił głośno, ciągnąc ją przez salę. - Daj mu pracować. - Jeszcze nie skończyłam - szepnęła. - On...
- Nie mów nic. - J.L. posiał jej ostrzegawcze spojrzenie i dodał szeptem: - Musimy aktywować zagłuszacz rozmów. - Nie mamy żadnego zagłuszacza rozmów. - Więc będziemy improwizować. - Rozejrzał się po otwartej hali biurowej. - Idź do gabinetu Yasmine. Nie ma jej dzisiaj. Spotkamy się tam za pięć minut. - Dobra. - Olivia ruszyła w prawo, a J.L. skręcił w lewo, w stronę korytarza. Wślizgnęła się do gabinetu Yasmine i zapaliła światło. Przy gabinecie znajdował się magazynek materiałów biurowych, więc gdyby ktokolwiek zapytał, co tutaj robi, zawsze mogła powiedzieć, że przyszła po spinacze albo zszywki. Zaczęła niespokojnie chodzić po gabinecie, serce jej łomotało, bo powaga tego nowego podejrzenia nareszcie do niej dotarła. Dlaczego Harrison kłamał na temat Otisa? Co ukrywał? Wydawało jej się nieprawdopodobne, zbyt straszne, by agent FBI pomagał kryminaliście ją nękać. Ale nie mogła się pomylić. Harrison skłamał. I próbował ją przekonać, że nie Otis jest odpowiedzialny za wysyłanie jabłek. Wiedziała, że tó nieprawda. Krążyła po pokoju, z głową pełną coraz bardziej niespokojnych myśli. Zauważyła sweter, który dała Yasmine, schludnie poskładany na półce. Chwała Bogu, że Yasmine nie powiedziała nikomu o jej załamaniu w damskiej toalecie. Zastanawiając się, gdzie jest menedżerka biura, przystanęła przy jej biurku, żeby zajrzeć w terminarz. Wizyta u lekarza. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł J.L. z paczką chipsów z automatu w korytarzu. Zamknął drzwi na klucz. - Okej, pogadajmy. - Harrison skłamał - szepnęła. - Wiem. Ilekroć słyszysz kłamstwo, robisz się sztywna i najeżona.
Zesztywniała. - Naprawdę? - Tak. - Otworzył chipsy i zapach nachos z serem wypełnił pokój. - Więc sądzimy to samo? To Harrison wysyła ci jabłka? Skrzywiła się. - To straszne oskarżenie. Nie możemy zakładać, że jest winny tylko dlatego, że go nie lubimy. - Okej, odsuwamy emocje na bok i patrzymy na fakty. - J.L. wyjął sobie chipsa z paczki. - Okłamał cię. Wiedział, gdzie spędzasz urlop. Miał sposobność, czyli kontakt z Otisem. I miał motyw. - Wrzucił chipsa do ust. - Jaki motyw? Wiem, że mnie nie lubi... - W tym może być coś więcej. To ty uzyskałaś ostatnie zeznania od Otisa. Być może próbują zrobić z ciebie niezrównoważoną, żeby podważyć twoją wiarygodność. - J.L. podsunął jej chipsy. Olivia pokręciła głową i znów zaczęła chodzić po gabinecie. - Otis został skazany, zanim mnie poznał. Nie sądzę, żeby zrobienie ze mnie wariatki miało mu pomóc w apelacji. J.L. chrupnął kolejnego chipsa. - A co by mu pomogło w apelacji? - Musiałby starać się udowodnić swoją niewinność. -Zatrzymała się w pół kroku. - Mógłby się zarzekać, że morderstwa popełnił wspólnik. J.L. się skrzywił. - A ty się upierasz, że ma wspólnika. - Od jabłek, tak. Ale gdyby przekonał wszystkich, że również podczas popełniania morderstw miał wspólnika... - Olivia jęknęła. - Gra mną jak pionkiem. Ten drań się mną posługuje. - Na to wygląda. - J.L. wpakował sobie do ust kolejnego chipsa. - Musimy być bardzo ostrożni.
- Potrzebujemy dowodu. - Olivia przycisnęła dłoń do brzucha. Dostawała mdłości na samą myśl, że agent federalny mógłby się sprzymierzyć z seryjnym mordercą. - Sprawdzę Harrisona - zaofiarował się J.L. - Nie obawiaj się, będę dyskretny. Olivia skinęła głową. - A ja przyspieszę śledztwo w sprawie Robby'ego. - Postanowiła, że skontaktuje się z MacKay UOiD. Jeśli to nie Robby MacKay potajemnie przysyłał jej jabłka, udowodni to. Dowiedzie jego niewinności. I będzie mogła go kochać.
Rozdział 13 Nie rozumiem, dlaczego właśnie ty masz mnie zabrać -marudził Constantine. Robby też tego nie rozumiał. Zwykle Roman transportował swojego syna, ale dzisiaj z jakichś powodów był nieosiągalny. Connor też. Shanna wezwała Robby'ego do poczekalni swojego gabinetu dentystycznego w Romatechu i poinformowała, że Tina trzeba odstawić do szkoły. Po czym szybko wróciła do gabinetu, zostawiając ich sam na sam. To musiał być jakiś spisek. Robby uśmiechnął się na wspomnienie 01ivii, która nazwała go paranoikiem. Mały Constantine z dumą nadął pierś. - Sam się umiem teleportować. - Do szkoły jest daleko. - Robby nie znał jej dokładnego położenia, gdyż była to ściśle strzeżona tajemnica, ale wiedział, że musi się znajdować w odległości co najmniej kilkuset kilometrów od Romatechu. - To niebezpieczne, mógłbyś się zgubić po drodze.
Tino wysunął dolną wargę. - Nie chcę, żeby wszyscy traktowali mnie jak dziecko. Sofia jest dzieckiem. Ja mam prawie trzy lata. - Och. Cud, że nie zaciąłeś się przy goleniu. - Robby otworzył komórkę i wpisał numer, który podała mu Shanna. - Akademia Dragon Nest - odezwał się żeński głos. Brzmiał jakby znajomo, ale Robby zignorował to wrażenie, bo przecież nigdy nie był w tej szkole. - Chwileczkę. - Zakrył słuchawkę i spojrzał pytająco na Tina. - Dragon Nest? To ta szkoła? Tino kiwnął głową. - Mama ją tak nazwała, bo nazywamy się Draganesti. To znaczy „smocze gniazdo". - Zwiesił głowę i kopnął nogę od krzesła. - Ale tam nie ma żadnych smoków. - Oj, to szkoda. - Robby odsłonił telefon. - Może pani mówić przez chwilkę? Potrzebuję pani głosu, żeby wiedzieć, gdzie się teleportować. - Jasne. Będzie pan miał ze sobą ucznia? - Tak. Constantine'a. - Robby wziął chłopca na ręce. -Proszę mówić. - Musiał użyć głosu tej kobiety jako namiaru, żeby trafić we właściwe miejsce. Po tym pierwszym razie lokalizacja szkoły zostanie zapisana w jego pamięci. - Okej - powiedziała kobieta. - Jestem nauczycielką Constantine'a. Wiem, że może się wydawać trochę za mały do przedszkola, ale świetnie sobie radzi. Mam w tej grupie tylko troje dzieci, więc mogę poświęcić każdemu dużo uwagi. Robby zmaterializował się w klasie z dwoma niskimi, okrągłymi stolikami, otoczonymi wianuszkiem małych krzesełek. Półki pod ścianami były pełne starannie ułożonych pomocy szkolnych. Przy jednym ze stołów siedziała dziewczynka z długimi, czarnymi włosami i kolorowała rysunek piłki z podpisem na dole. Robby szybko pociągnął nosem i natychmiast stwierdził, że to zmiennokształtna. A w każdym razie będzie nią po okresie dojrzewania.
Domyślił się, że to jedna z sierotek Carlosa z Brazylii. Mała panterołaczka. Tino wyrwał się z jego objęć i podbiegł do stołu, żeby usiąść. - Cześć, Coco. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego. - Cześć, Tino. Robby zamknął telefon i wrzucił go do sporranu. - Dziękuję, że przyprowadził pan Tina. - Ładna, młoda kobieta z rudawymi włosami podeszła do niego z nieśmiałym uśmiechem. Do licha. Jego teoria spiskowa była słuszna. Shanna bawiła się w swatkę. Zmrużył oczy. Już gdzieś widział tę kobietę. Sięgnął myślą wstecz. - Wolf Ridge? Uśmiechnęła się szerzej. - Pamięta pan! Jestem Sarah. Sarah Anderson. - Wyciągnęła rękę. - Robby MacKay. - Uścisnął jej dłoń. - Jak się miewasz? - Kiedy widział ją ostatni raz, użył wampirzej kontroli umysłu, by pomóc jej odzyskać pewne bolesne wspomnienia. Była jedną z dziewcząt uwięzionych w Ośrodku Apollo; Robby pomógł Jackowi i Larze uratować je. - W porządku. - Powoli kiwnęła głową. - Uwielbiam moją pracę tutaj. A dzieci są cudowne. - To świetnie. - Robby przestąpił z nogi na nogę. Shanna widocznie myślała, że coś zaiskrzy między nim i tą śmiertelniczką. - Będę szczęśliwa, kiedy wreszcie pokonacie Casimira - dodała Sarah. - Tak, to będzie piękny dzień. - Robby wiedział, że dziewczyna ma dobry powód, żeby nienawidzić Casimira. Ten drań użył wampirzej kontroli umysłu, żeby ją obezwładnić i zgwałcić.
Sarah podeszła bliżej i zniżyła głos. - Shanna powiedziała, co on ci zrobił. Tak mi przykro. Skinął głową. Shanna widocznie pomyślała, że on poczuje coś do tej dziewczyny, bo oboje tyle wycierpieli z rąk Casimira. Owszem, mieli wspólne doświadczenia, ale dla niego byłby to marny fundament związku. A poza tym nie chciał, by cokolwiek przypominało mu o torturach. Olivia pokazała mu, że jest coś więcej. Na powrót wniosła w jego życie radość i śmiech. - Hej, Sarah! Wszystko w porządku? - Do klasy wpadł młody mężczyzna. Sądząc po jego zaniepokojonej minie, Sarah miała już poważnego wielbiciela. - Och, cześć, Teddy. - Sarah posłała mu uspokajający uśmiech. - Tak, wszystko dobrze. To jest Robby MacKay. Przyprowadził Tina do szkoły. - Sam się mogłem przyprowadzić - burknął Tino. - Jestem Teddy Brockman. - Młody człowiek uścisnął dłoń Robby'ego. - Dyrektor Akademii Dragon Nest. - Teddy bardzo mnie wspiera - wyjaśniła Sarah. - Wpada co wieczór, żeby sprawdzić, czy mi czegoś nie trzeba. Robby skinął głową. - To wspaniale. - Posłał młodemu śmiertelnikowi znaczące spojrzenie. - Powodzenia. Teddy zerknął na Sarę i znów na Robby'ego. - Dzięki. W powietrzu zamigotała i zmaterializowała się jakaś postać. Był to Jean-Luc Echarpe ze swoją córeczką Bethany w ramionach. Postawił ją na podłodze i dziewczynka pobiegła przywitać się z kolegami. - Muszę zaczynać - rzekła Sarah i spojrzała z uśmiechem na Robby'ego. - Miło było cię znów zobaczyć. - To na razie. - Teddy kiwnął ręką na pożegnanie Robby'emu i Jeanowi-Lucowi i pospiesznie wyszedł z klasy. Jean-Luc przywitał Robby'ego klepnięciem po plecach.
- Mon ami, zostań chwilę. Za pół godziny mam lekcję szermierki. Mógłbyś mi pomóc w rozgrzewce. - Bardzo chętnie - Robby wyszedł za Francuzem na korytarz. - Przyda mi się lekki trening. Robby przez wiele lat był ochroniarzem Jeana-Luca, najpierw w Paryżu, a potem w Teksasie. Kilka lat temu pomógł Jeanowi-Lucowi pokonać jego najzaciętszego wroga, Luisa. Od tamtej pory praca ochroniarza zrobiła się zbyt rutynowa i nudna jak na jego gust, więc poprosił o przeniesienie. Jean-Luc był mistrzem szermierki i zwykle potrafił sam się o siebie zatroszczyć, więc posadę jego ochroniarza dostał Dougal Kincaid, który stracił prawą dłoń w bitwie pod Nowym Orleanem - Jak się miewa Dougal? - zapytał Robby. - Dobrze. Uczy się fechtować lewą ręką. - Jean-Luc poprowadził Robby'ego do szerokiej klatki schodowej ozdobionej rzeźbioną balustradą. O ile Robby się zorientował, szkoła mieściła się w dawnym dworze. Drewniane stopnie skrzypiały im pod stopami. - Słyszałem, że ty i Heather będziecie mieli bliźnięta. Jean-Luc się roześmiał. - Cest incroyable, non? Ja? Ojcem? Robby wzruszył ramionami. - Myślę, że będziesz świetnym ojcem. Wspaniale się opiekujesz Bethany. - Merci, mon ami. - Jean-Luc zatrzymał się na podeście. - A kiedy wesele Jacka? - W kwietniu. - Robby się skrzywił. - Jestem drużbą. W oczach Jeana-Luca błysnęło rozbawienie. - Nie wyglądasz mi na szczególnie zachwyconego tym faktem. Robby stłumił jęk. - Po prostu wygląda na to, że wszyscy się żenią. -Wszyscy z wyjątkiem mnie.
Jean-Luc skinął głową i ruszył w dół po schodach. - Chodzą plotki, że jesteś nieszczęśliwie zakochany. - Do diabła. Ludzie powinni pilnować własnego nosa. Jean-Luc się uśmiechnął. - Nie jesteśmy ludźmi, mon ami. Jesteśmy rodziną. Zeszli po schodach. Na parter, jak domyślał się Robby. Hol był wspaniały, z czarnobiałą marmurową posadzką ułożoną w szachownicę. Z sufitu na wysokości drugiego piętra zwisał wielki żyrandol z kutego żelaza. Frontowe wejście stanowiły dwa rzeźbione, drewniane skrzydła drzwiowe pod gotyckim łukiem. - Elegancko tu - mruknął Robby. - Oui. - Jean-Luc wskazał korytarz po prawej. - Sala gimnastyczna jest na zewnątrz. W dawnej wozowni. Ruszyli korytarzem. W pewnej chwili otworzyły się drzwi i wyszły z nich dwie kobiety. Pierwszą natychmiast rozpoznawał po fioletowych włosach. Wanda Barkowski. Na widok drugiej kobiety stanął jak wryty. Zimny dreszcz przebiegł mu po skórze. Sięgnął przez ramię po claymor, ale przecież nie miał go ze sobą. Kobieta zatrzymała się, szeroko otwierając oczy. - Robby - szepnęła. - Jesteś cały i zdrowy? Nie tobie to zawdzięczam. Poczuł wybuch gniewu. - Co ona tu robi, do diabła? Kobieta drgnęła. Wanda zesztywniała. - A co ty masz do mojej siostry? Czemu mówisz do niej takim tonem? Robby zacisnął pięści. Nigdy jeszcze nie uderzył kobiety, nawet swojej żony, kiedy go zdradziła, ale Marta Barkowski zasługiwała na to. - Co ona tu robi? - Mieszkamy tutaj - odszczeknęła Wanda. - Ja uczę plastyki, a Marta jest sekretarką Teddy'ego.
- Angus chyba oszalał! - krzyknął Robby. Gorączkowo sięgnął do sporranu po komórkę. Jean-Luc dotknął jego ramienia. - Uspokój się, mon ami. - To jest poważne naruszenie zasad bezpieczeństwa -warknął Robby. - Tej kobiecie nie można ufać. - Już nie jestem Malkontentką! - krzyknęła Marta z silnym akcentem. W jej oczach błyszczały łzy. - Straszysz ją. - Wanda popatrzyła na Robby'ego ze złością. Odpowiedział tym samym. - Wspomniała ci kiedykolwiek, że asystowała przy moich torturach? - Proszę cię! - Łzy popłynęły Marcie po twarzy. - Tak strasznie cię przepraszam, Robby. Ja nie chciałam tego robić. - Uśmiechałaś się! - krzyknął Robby, unosząc pięść. Próbował nad sobą zapanować, ale ręce mu się trzęsły . - Miała wyprany mózg, była wykorzystywana - wyjaśniła Wanda. - Jest ofiarą tak samo jak ty. Jean-Luc odciągnął Robby'ego do tyłu. - Dziewczyny, idźcie już. Wanda i Marta szybko ruszyły w stronę schodów; Wanda objęła ramieniem zapłakaną siostrę. Robby stał z uniesionymi pięściami, patrząc za nimi z wściekłością; jego oddech z sykiem wydobywał się przez zaciśnięte zęby. - Przez ciebie Marta pewnie cofnęła się w terapii o parę miesięcy - mruknął Jean-Luc. - Myślisz, że mnie to obchodzi? Ta kobieta to Malkontentką. Nie można jej ufać. Jean-Luc westchnął. - Próbuje zacząć wszystko od początku i prowadzić dobre życie. - Nie zasługuje na to - burknął Robby.
- Każdy zasługuje na drugą szansę. Robby odwróci! się i szybkim krokiem ruszył korytarzem. Przez długie miesiące próbował zapomnieć o szczegółach swoich tortur, ale widok Marty sprawił, że wszystko na nowo stanęło mu przed oczami. Casimir zostawiał ją z nim sam na sam, żeby go dotykała, podniecając fizycznie, aby chłosta była tym bardziej bolesna. Bardziej upokarzająca. - Nie powinna tutaj być. Nie z dziećmi. Nie można jej ufać. - Robby. - Jean-Luc zatrzymał go, chwytając za ramię. -Wiem, że cierpiałeś. Ale musisz dać jej szansę. - Nie - syknął. - Ona nas zdradzi. - Nie wszystkie kobiety są takie jak twoja żona - szepnął Jean-Luc. Robby zesztywniał. Przez te lata, kiedy pracował jako ochroniarz Jeana-Luca, zostali bliskimi przyjaciółmi. Robby opowiedział mu sporo o swojej przeszłości. O swojej żonie. Próbował do niej wrócić po bitwie pod Culloden, ale Mavis odrzuciła go, przejęta zgrozą. Został niedaleko -w ciągu dnia ukrywał się w jaskini, a w nocy pracował. Nie wiedział, co żona robi za dnia, aż było za późno. Zbratała się z wrogiem, wzięła sobie angielskiego żołnierza na kochanka, jednego z tych Anglików, którzy zabili jego i jego przyjaciół na polu bitwy. Robby musiał odejść, kiedy Anglik przysiągł, że znajdzie go i przebije kołkiem w czasie snu. Jeszcze przez wiele lat próbował utrzymać kontakt z córką. Rosła, traktowana w domu jak służąca, aż uciekła w wieku piętnastu lat i wyszła za miejscowego chłopca. We dwoje wsiedli na statek do Ameryki i Robby stracił ją z oczu. Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je powoli. - Trudno ufać kobietom. Potrafią rozedrzeć serce na strzępy.
- Wiem. - Jean-Luc otworzył drzwi na końcu korytarza i do wnętrza wpadł zimny podmuch. Ciemny dziedziniec był okolony zaspami śniegu. - Chodź. Możesz rozładować swój gniew przy szermierce. Robby wyszedł na ceglany dziedziniec i lodowate powietrze uderzyło go w twarz. Z jego ust wydobywały się obłoczki pary. Poszedł za Jeanem-Lukiem w stronę sali gimnastycznej. Nie był już wściekły. Czuł się tylko stary i znużony. I tak strasznie samotny. Olivio, dlaczego nie dzwonisz? Jeśli na świecie istniała szczera i lojalna kobieta, to była nią ona. Chciał, żeby to była ona. W jego sporranie zadzwoniła komórka; zatrzymał się gwałtownie. Olivia? Wyjął telefon i otworzył go. - Halo? - Robby, dzwonię z Londynu - powiedziała szybko Emma MacKay. - Wydarzyło się coś, o czym chyba powinieneś wiedzieć. - Wytropiliście Casimira? - spytał Robby. - Nie, przez formularz kontaktowy na stronie MacKay UOiD przyszedł mejl. Ktoś z FBI prosi o informacje o tobie. Dech zamarł mu w piersi. - Kto? - Mejl był podpisany „O. Sotiris". Jego serce zabiło jak szalone. - To Olivia. - Ta kobieta, którą poznałeś na Patmos? - spytała Emma. - Tak. - Robby wyszczerzył zęby w uśmiechu. Skoro zbierała dane na jego temat, to znaczy, że z niego nie zrezygnowała. - Mam jej posłać jakieś informacje? - spytała Emma. -Mogę cię pochwalić. - Sam się tym zajmę. Prześlij mi ten mejl do Romatechu. Emma się roześmiała.
- Dobra. Powodzenia. - Rozłączyła się. Robby zamknął telefon, uśmiech nie znikal z jego twarzy. - Niech zgadnę - powiedział Jean-Luc z uśmiechem. -Musisz natychmiast wracać do Romatechu. - Owszem, muszę. Jean-Luc klepnął go w ramię. - No to bierz ją, mon ami. Rozdział 14 Robby siedział przy stole w biurze ochrony w Romatechu i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w swoją kartotekę na ekranie komputera. Jakie informacje powinien posłać 01ivii? Mógł ujawnić część niedawnych zajęć, ale większość jego danych osobowych nie wchodziła w grę. Urodzony: 21 października 1719, Szkocja. Zmarły: 16 kwietnia 1746, Culloden, Szkocja. Przemieniony: za sprawą Angusa MacKaya. Nie dało się tego obejść. Będzie musiał posłać OHvii stek kłamstw. Phineas McKinney siedział rozwalony na krześle, obserwując ścianę monitorów. - Nudzę się. - Oparł stopy na drugim krześle. - Ale przynajmniej mam dzisiaj coś do roboty. Za dwadzieścia minut spotykam się ze Stanem Wtyczką. Chcesz się ze mną zabrać? - Nie, jestem zajęty. - Robby zaczął pisać do 01ivii z ogólnego adresu mejlowego firmy. - Żartujesz? - spytał Phineas. - Myślałem, że nienawidzisz Staną. Mógłbyś zagrozić, że mu zrobisz krzywdę, i patrzeć, jak się wije. Będzie fajnie, ziomalu.
Robby wzruszył ramionami. - Chcę zabić Casimira. Stan jest bardziej użyteczny jako informator. - Uniósł głowę. - Dowiedziałeś się czegoś od niego? - Nie. Rosjanie z Brooklynu niczego nie wiedzą. Stan i ja zwykle wypijamy kilka bleerów, i on wywnętrza się, opowiadając, jaka walnięta jest ich przywódczyni, Nadia. - Phineas ziewnął. - To całkiem w porządku gość, jak się go bliżej pozna. Otworzyły się drzwi i do biura wszedł Connor. - Jak leci? - Nudno - mruknął Phineas. - Casimir powinien się pozbierać, żebyśmy znowu mogli spuścić komuś łomot. Cónnor uniósł brew. - Kiedy ostatnio ćwiczyłeś szermierkę? Jeśli chcesz spuszczać łomot, musisz być przygotowany. - Chcesz się bić, Szkocie? - Phineas wyprostował się na krześle. - Przyjmuję wyzwanie. Podaj czas i miejsce swojej upokarzającej porażki. Usta Connora drgnęły. - Trzecia nad ranem, ogród na tyłach, claymory. Ćwiczebne, oczywiście. Nie chcę cię trwale uszkodzić. Phineas uśmiechnął się drwiąco. - Nie ma sprawy, koleś. Ćwiczyłem z Jackiem. Connor wzruszył ramionami. - Potrafię pobić Jacka z jedną ręką przywiązaną do pleców. - Ha! - prychnął Phineas. - Słyszałem, że Jack skrócił ci kitkę swoją klingą. Connor roześmiał się i odwrócił do Robby'ego. - A ty? Chcesz powalczyć ze zwycięzcą? Którym oczywiście będę ja. Phineas prychnął drwiąco. - Jestem zajęty. - Robby znów spojrzał w monitor.
- Romansuje z gorącą laseczką - rzucił głośnym szeptem Phineas. - Odczep się - mruknął Robby. Connor zmrużył oczy. - Mówisz poważnie? Chyba nie zadałeś się ze śmier-telniczką, co? - Nie twoja sprawa. - Robby napisał parę słów, ale zmienił zdanie i skasował je. - To jest nasza sprawa, jeśli zamierzasz zdradzić jej nasze sekrety - burknął Connor. Robby spojrzał na niego. - Może ty chcesz być sam przez całą swoją żałosną egzystencję, ale ja wolałbym znaleźć kogoś, z kim będę dzielił życie. Connor jęknął. - Kolejny beznadziejny romantyk. A jeśli chcesz wiedzieć, wcale nie uważam swojego życia za żałosne. Phineas parsknął. - Ręka w górę, kto uważa, że Connor jest żałosnym starym pierdzielem? - Pomachał w powietrzu, spoglądając znacząco na Robby'ego. Robby uśmiechnął się i uniósł dłoń. Connor przewrócił oczami. - Mógłbym obrazić was obu w tej chwili, ale poczekam, aż będziecie leżeli przygwożdżeni do ziemi, błagając o litość. - Jeszcze zobaczymy, kto będzie błagał, ziomalu - odparł Phineas. Robby zabębnił palcami w blat. Nie wiedział, jaki wiek ma sobie przypisać. - Waszym zdaniem na ile lat wyglądam? - Powiedziałbym, że na jakieś trzydzieści trzy. - Phineas przerwał na moment, kiedy Robby się skrzywił, po czym sprostował: - To znaczy na trzydzieści. Najwyżej trzydzieści.
- Ile miałeś lat, kiedy Angus cię przemienił? - spytał Connor. - Dwadzieścia siedem. - Robby spojrzał na Phineasa z irytacją. - Wtedy życie było ciężkie. Wszyscy się szybciej starzeli. - Po prostu wymyśl coś, ziomalu. Przecież ona i tak nie pozna prawdy? Robby jęknął w duchu. Prędzej czy później będzie musiał jej wszystko wyznać. - Powiem, że mam dwadzieścia dziewięć. - To brzmiało lepiej niż trzydzieści, a poza tym nie wyjdzie na dużo starszego od Olivii. Phineas wstał z krzesła i się przeciągnął. - No dobra, muszę lecieć na bleera ze Stanem. - Idę z tobą - zaproponował Connor. Dwa wampiry wyszły z biura. Nareszcie spokój. Robby zabrał się do pracy i wkrótce dokończył list do Olivii. Olivia przyszła do pracy godzinę wcześniej, żeby móc kontynuować swoje prywatne śledztwo. Wciąż przeczesywała Internet, szukając jakiejkolwiek wzmianki o Robercie Alexandrze MacKayu. Poprzedniego dnia napisała mejla do MacKay UOiD z prośbą o informacje. Przez cały dzień sprawdzała skrzynkę, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. I nic. Zadzwoniła do dyrektora więzienia w Leavenworth i zgodził się przysłać jej listę wszystkich osób kontaktujących się z Otisem Crumpem. Faks przyszedł po południu i razem z Wangiem przejrzeli listę. Otisa odwiedzał tylko Harrison i ona. Sporo osób pisało do niego listy: jego matka, brat i kilka fanek. Matka mieszkała ponad sto pięćdziesiąt kilometrów od Kansas City, w Missouri. J.L. zaofiarował się, że pojedzie tam z Ołivią w najbliższy weekend, żeby mogła przesłuchać tę kobietę. Olivia chciała tylko zapytać,
czy starsza pani wysyłała jej jabłka. Będzie natychmiast wiedziała, czy kobieta mówi prawdę. Ściągnęła pocztę i schyliła się, żeby schować torebkę do dolnej szuflady. Wstrzymała oddech, zobaczywszy odpowiedź od MacKay UOiD Kliknęła na mejla. „Sz.P. O. Sotiris, Dziękujemy za kontakt z MacKay UOiD. Jesteśmy jednym z najlepszych na rynku biur detektywistycznych i zapewniamy ochronę wybranym klientom na całym świecie. Firma została założona w roku 1927 i ma siedziby w Londynie i Edynburgu. Robert Alexander MacKay jest jednym z naszych najbardziej cenionych pracowników. Jest ekspertem od broni palnej, sztuk walki i szermierki. Ostatnio służył jako szef ochrony Jeana-Luca Echarpe'a, a obecnie zapewnia ochronę Romatech Industries w White Plains w stanie Nowy Jork. Wiek: 29. Wzrost: 187 cm. Waga: 99 kg. Trudno byłoby nam znaleźć kogoś równie godnego zaufania jak Robert MacKay". Olivia wyprostowała się na krześle i jeszcze raz przeczytała ostatnie zdanie. Było niemal identyczne jak słowa wypowiedziane przez Robby'ego na Patmos. Sprawdziła adres mejlowy: infomackayuoid.com. Jeszcze raz przeczytała cały list. Informacje o Robbym były bardzo pochlebne, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ostatnie zdanie napisał on sam. Prawdę mówiąc, mógł napisać cały list. Właścicielem firmy był jego dziadek. Mógł przekazać jej zapytanie Robby'emu. Zacisnęła zęby. Do diabła. Czuła się jak idiotka. Czy naprawdę uważał, że ona się nie domyśli? Wcisnęła „odpowiedz" i napisała wiadomość. Z ponurym uśmiechem kliknęła „wyślij". A masz, Robby. Przez cały dzień sprawdzała, czy nie przyszła odpowiedź. Nic.
Kiedy wieczorem wychodziła z pracy, zaczynała już wątpić w swoje domysły. Jeśli stał za tym Robby, to już by odpowiedział. Robby obudził się wieczorem w swoim małym pokoju w piwnicach Romatechu. Podziemia całego skrzydła kompleksu zostały ostatnio przekształcone w gościnne sypialnie dla nieumarłych. Ubrał się szybko, wziął butelkę syntetycznej krwi z minilodówki i popędził na górę, do biura ochrony. Popijając z butelki, ściągnął pocztę. Uśmiechnął się na widok mejla od O. Sotiris. Kliknął w wiadomość i jego uśmiech zniknął. „Z przykrością informujemy, że chyba zmarnowaliśmy Państwa czas. Robert MacKay, którego szukamy, nie pasuje do Państwa opisu. O ile wiemy, jest starszy i trochę lepiej zbudowany niż Wasz pracownik, którego przedstawiliście". Co? Przecież nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia dziewięć lat. I z pewnością nie był grubasem. Wściekle kliknął „odpowiedz". „Robert MacKay jest w doskonałej kondycji fizycznej!" Kliknął „wyślij" í się skrzywił. A jeśli Olivia domyśliła się, że to on wysłał pierwszą wiadomość? Mogła zastawić pułapkę, a on, jak głupek, wskoczył prosto w potrzask. Dopił krew, ze złością patrząc w ekran. Ona pewnie wyszła już z pracy. Na odpowiedź będzie musiał poczekać do jutrzejszego wieczoru. - Niech to jasny szlag. - Czasami bycie wampirem stawało się cholernie uciążliwe. Następnego wieczoru popędził na górę, żeby sprawdzić pocztę. I rzeczywiście, Olivia odpisała rano. „FBI jest skłonne uznać, że Robert MacKay jest w doskonałej kondycji fizycznej. Mamy jednak poważne obawy co do jego sprawności umysłowej. Chyba jednak nie jest szczególnie bystry".
- Co? - Robby huknął butelką o stół. Wcisnął „odpowiedz". „Jestem wystarczająco bystry, żeby wiedzieć, kiedy się mną bawisz, krnąbrne dziewczę!" Kliknął „wyślij". - A masz, Olivio. Następnego wieczoru znów pognał do komputera. Odpowiedziała na ostatnią wiadomość z innego adresu mejlowego, który wygląda! na jej prywatny. Dobry znak. Był piątek wieczór, więc może planowała korespondować z nim z domu. Może nie będzie musiał tak długo czekać, aż odpisze. Kliknął jej odpowiedź. „A ja jestem wystarczająco bystra, żeby wiedzieć, kiedy ktoś stroi sobie ze mnie żarty! Przyznaj się, że to ty, Robby. To dziewczę jest dla ciebie zbyt krnąbrne". Parsknął. Od początku wiedziała, że to on. Uśmiech wypłynął na jego usta. Ależ z niej spryciara. I bardzo dobrze, że przeszła z firmowego adresu na osobisty. Uśmiechnął się szerzej. Ich korespondencja też miała się zrobić bardzo osobista. Olivia siedziała w piżamie na sofie w swoim maleńkim mieszkaniu w Kansas City. Na stoliku przed nią stała miseczka zupy obok otwartej paczki prażynek, notatek i laptopa. Włączyła telewizor na kanał z wiadomościami, przyciszając dźwięk tak, że słychać było tylko ciche brzęczenie. Obok niej na poduszce leżały trzy listy od Robby'ego. Przyniosła je do domu, żeby je otworzyć w spokoju, bez świadków. Przeczytała je i zbeształa się, że tak długo czekała z otwarciem. W środku nie było nic złego. Robby pisał, że za nią tęskni i podawał swój numer telefonu. Proste i zwięzłe. Żadnej kwiecistej prozy z zapewnieniami wiecznej
miłości. Żadnych złowieszczych uwag, które wskazywałyby na wspólnictwo z Otisem. Instynkt podpowiadał jej, że Robby jest niewinny i można mu ufać. Mimo to czułaby się o wiele lepiej, gdyby wykryła prawdziwego wspólnika Otisa. Miała nadzieję, że zrobi to już jutro. Położyła komputer na kolanach, otworzyła mapę internetową i sprawdziła adres matki Otisa. Kiedy pokazało się miasteczko w Missouri, zrobiła parę notatek. J.L. zaproponował, że będzie prowadził, i miał przyjechać po nią rano. Jego samochód był wyposażony w GPS i wszelkie inne nowoczesne gadżety znane rodzajowi ludzkiemu, więc podróż powinna przebiec gładko. A dzięki umiejętności wykrywania kłamstw Olivia będzie wiedziała od razu, czy matka Otisa mówi prawdę. Otworzyła pocztę i serce jej podskoczyło, jak zwykłe, kiedy zobaczyła odpowiedź z adresu MacKay UOiD. Sprawdziła godzinę. Dlaczego Robby pisał tylko w nocy? Nieźle się uśmiała, kiedy nazwał ją krnąbrnym dziewczęciem. To brzmiało strasznie staroświecko, ale może w Szkocji tak się mówiło. Z niecierpliwością otworzyła najnowszego mejla. „Tak, to ja, Robby. Miałem cię, dziewczyno, i nie byłaś szczególnie krnąbrna. Dla mnie byłaś idealna". Zachłysnęła się z oburzenia. Co za... co za... Kliknęła „odpowiedz", wystukała „Świnia!" i kliknęła „wyślij". Jak on śmiał żartować sobie z ich najbardziej intymnych wspólnych chwil? Policzki jej zapłonęły. Wróciły wspomnienia Robby'ego całującego ją wszędzie, Robby'ego, dzięki któremu miała najpotężniejsze orgazmy w życiu. Na szczęście, przestała z nim korespondować z oficjalnego adresu FBI. Pokazała się nowa wiadomość. Tak szybko. Serce jej załomotało. Chwyciła szklankę wody ze stolika i wypiła kilka łyków. Dopiero wtedy otworzyła mejla.
„Dobry wieczór, skarbie. Tęskniłem za tobą". - Och, Robby. - Teraz sprawiał, że serce jej topniało. Odpisała natychmiast: „Ja też tęskniłam". Po paru sekundach pojawiła się nowa wiadomość. „Mogę dostać twój numer telefonu?" Jej mózg zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Czy była gotowa, by na nowo wejść w ten związek? Nie znalazła jeszcze winnego, który pomagał Otisowi, więc nie mogła mieć stuprocentowej pewności, że Robby jest niewinny. I takie dziwne, że nie znalazła po nim śladu w Internecie. Co o nim tak naprawdę wiedziała? To on wysłał jej informacje z MacKay UOiD. Mógł jej wciskać różne kłamstwa, a ona nie była w stanie ustalić prawdy. Ale jakim sposobem pozna go lepiej, jeśli nie będzie z nim rozmawiać? Drżącymi palcami wstukała swój numer i kliknęła „wyślij". Podskoczyła, kiedy zadzwonił telefon. Nie bądź głupia, skarciła się. A niby co chciał zrobić z tym numerem? Odłożyła laptop i podeszła do torebki, którą zostawiła na stoliku przy drzwiach. Telefon znów zadzwonił. Wyjęła go z bocznej kieszeni torebki i otworzyła. - Halo? - Och, jak dobrze znów usłyszeć twój głos. Przygryzła usta, tłumiąc głośny jęk. Ten słodki zaśpiew i głęboki timbre jego głosu stanowiły zabójczą kombinację. Kolana jej drżały, kiedy wracała na sofę. - 01ivio? Jesteś tam? Usiadła na sofie. - Tak, jestem. - W jej sercu wezbrała tęsknota. Ciągle kochała tego faceta.
Rozdział 15 Robby przykrył słuchawkę ręką i spojrzał gniewie na Phineasa. - Spadaj. Zanim wybrał numer Olivii, powiedział młodemu wampirowi, żeby zrobił obchód terenu, ale Phineas sterczał w drzwiach biura i szczerzył się do niego. - Możesz potrzebować pomocy Doktora Kła. - Phineas wskazał swoją pierś. - Mogę ci podsunąć odpowiednie słowa, żebyś rozkochał i oczarował swoją laseczkę. - Dam sobie radę - szepnął Robby. - Idź już. - Powiedz jej, że jest taka gorąca, że aż skwierczy. I że ma smakowite cycuszki. - Odchrzań się! - Słucham? - spytała Olivia w słuchawce. - Nie ty - odpowiedział jej Robby i wykrzywił się do Phineasa. Młody wampir roześmiał się i wyszedł z biura. -Bardzo przepraszam. Musiałem się pozbyć kogoś z biura, żebyśmy mieli trochę prywatności. - Jesteś w pracy? - spytała. - Tak. Pracuję na nocnej zmianie. - To dlatego piszesz tylko w nocy? - Tak. - I pracujesz w Romatechu Industries, tej wytwórni syntetycznej krwi? - Pracuję w MacKay UOiD. I obecnie jestem przydzielony do Romatechu. - Zmarszczył brwi. To nie była zabawna, flirciarska rozmowa, jakiej oczekiwał. Dlaczego go przesłuchiwała? - Czytałam, że dwie filie Romatechu zostały wysadzone zeszłego lata. Rozumiem, że to sprawka tych krajowych terrorystów?
- Tak. Ołivio, dostałaś paczkę i listy, które ci postałem? - Chodzi... chodzi ci o sweter? - Tak. Zawahała się i wymamrotała: - Tak, dostałam. Dzięki. Coś było nie tak. Zwykle wesoła i przyjazna, teraz była dziwnie podejrzliwa i ostrożna. - Wyjechałaś z Patmos bez uprzedzenia. Martwiłem się o ciebie. - Musiałam jak najszybciej odstawić babcię do domu mojego ojca. Bałam się o jej bezpieczeństwo. - Z powodu jabłek? Gwałtownie chwyciła powietrze. - Skąd o tym wiesz? Nie wspomniałam o nich w liście, który dla ciebie zostawiłam. - Zwykła robota detektywistyczna. Mówiłaś mi o tym draniu, który cię prześladuje. Spytałem kobietę z tawerny, dlaczego wyjechałaś tak nagle, i powiedziała, że coś cię wystraszyło. Spytałem ją, czy dostałaś jabłka, i potwierdziła. - Och. - Szkoda, że nie zostałaś, Ołivio. Jestem specjalistą od ochrony i dochodzeń. Mogłem ci pomóc. - Ja... przywykłam sama się o siebie troszczyć. I musiałam wrócić tutaj, gdzie mogłam wszystko sprawdzić. Zagryzł usta. Czy w ogóle nie przyszło jej do głowy, że on będzie chciał pomóc? Czy nie rozumiała, jak bardzo mu na niej zależy? - I co? Odkryłaś, kto wysłał jabłka? - Nie. Ale mam nadzieję, że w ten weekend zrobię jakieś postępy. J.L. i ja jedziemy do Missouri, przesłuchać matkę Otisa Crumpa. Robby mocniej ścisnął komórkę. - Kto to jest J.L.?
- J.L. Wang. Kolega z biura. Pomaga mi wyjaśnić tę sprawę. - Kolega? - Tak. Właściwie przyjaciel. Och... - Umilkła na chwilę. - Ty jesteś... zazdrosny? - Nie. - Robby się skrzywił. - Tak, do diabla. To ja powinienem ci pomagać. - Kusiło go, żeby teleportować się prosto do niej, ale na tym etapie spowodowałoby to tylko jeszcze więcej problemów. - Myślałem, że rozumiesz, jak bardzo mi na tobie zależy. - Chcę... chcę w to wierzyć. Nie wierzyła mu? Do diabła, to zabolało. Chwycił długopis i notatnik. - Naprawdę ci pomogę, Olivio. Powiedz mi wszystko, co możesz powiedzieć o Otisie. - Ale... nie przejmuj się tym. Wszystko jest pod kontrolą. - Nie chcesz mojej pomocy? - Ja... bardzo doceniam twoją ofertę, ale sama się tym zajmę. Zaciął zęby. Dlaczego odrzucała jego propozycję? Pomoc tego J.L. jakoś chętnie przyjęła. - Co się stało, Ołivio? Dlaczego nie możesz mi zaufać? - Chcę ci ufać. Naprawdę. Ale to trudne, kiedy nie mogę odczytać twoich uczuć, a kierowanie się ślepą wiarą wydaje mi się głupie. Wstał z krzesła. Nic na świecie nie dotykało go tak mocno jak podejrzenia, że nie jest wiarygodny. - Na Patmos byłaś szczęśliwa. Ufałaś mi. Co się zmieniło? Zawahała się i nagle jęknęła zdesperowana. - Przyszły jabłka. Ten, kto je przysłał, wiedział, gdzie jestem. Robby rzucił długopis na biurko.
- Dobrze. Kto wiedział, że jesteś na wyspie? - Moja rodzina i parę osób z bazy. - Jeśli twoja rodzina jest tak lojalna i opiekuńcza jak twoja babcia, to możesz ich bezpiecznie wykluczyć. Czy w biurze jest ktoś podejrzany? - Jest ktoś, kto mnie okłamał. J.L. go sprawdza. Znów ten J.L. Robby jęknął w duchu. - A ten cały J.L.? Wang, tak? To może być on? - Och, nie. On zawsze był ze mną szczery. Jego wyczuwam z łatwością. A mnie nie mogła wyczuć, ponieważ jestem nieumar-łym. Robby starał się pohamować rosnącą irytację. - Więc zamierzasz sprawdzić matkę Otisa? Skąd ona mogłaby wiedzieć, że jesteś na Patmos? Olivia westchnęła. - Nie wiem. Chwytam się brzytwy. - Musi być jakieś inne wyjaśnienie. - Kiedy nie odpowiedziała, zrozumiał, że coś przed nim ukrywa. Powiedz mi. - Nie mogę. Zdenerwujesz się. Mnie to potwornie wytrąca z równowagi. - Mów! Jęknęła. - Mój przełożony uważa, że Otis mógł wynająć zawodowca, żeby mnie śledził. - Przy twoim wyszkoleniu raczej zorientowałabyś się, że ktoś cię śledzi. - Może - szepnęła. - Chyba że był tak dobry w ukrywaniu się, że zupełnie mnie omamił. Drżenie jej głosu wywołało dreszcz na plecach Rob-by'ego. Czyżby poznała na Patmos kogoś, kto mógł ją oszukać? Zatoczył się, jakby dostał cios w pierś. Jasna cholera. - Myślałaś, że to ja? - Robby, zastanów się - powiedziała szybko. - Jesteś zawodowcem. Znaliśmy się niecały tydzień...
- Otworzyliśmy przed sobą dusze! Jak mogłaś... -Stłumił jęk bólu. Serce stanęło mu w piersi. Ona myślała, że ją zdradził? On? Nigdy w życiu nie zdradził nikogo. Rzucił słuchawkę na biurko i zacisnął pięści. - Jasna cholera! - Huknął pięścią w ścianę. Dysząc ciężko, spojrzał ponuro na dziurę w gipsowej płycie. Zwykle nie tracił nad sobą panowania, ale, do diabła, jak mogła go podejrzewać? Czy zawsze musiało tak być? Czy żadna kobieta w niego nie uwierzy? Nie pozostanie lojalna? - Niech to szlag! - Chwycił serwetkę z kredensu, gdzie dzienni strażnicy trzymali ekspres do kawy i przycisnął ją do zakrwawionych kostek placów. - Robby? Robby, jesteś tam? - zawołała Olivia ze słuchawki. Jęknął. Inni pracownicy MacKay na pewno zauważą tę dziurę. Będą się z niego nabijać bez końca. - Robby! Usiadł na krześle i podniósł słuchawkę. - Jestem. - Wszystko w porządku? - Jej głos drżał i Robby zastanawiał się, czy Olivia płacze. - Słyszałam straszny trzask. - Ja tylko... zmieniałem wystrój. - Spojrzał na dziurę. - To się chyba nazywa ozdobna nisza. - Słyszałam, jak przeklinasz. Nic ci nie jest? - Nie. Jestem tylko wściekły jak diabli. Nie mogę uwierzyć, że mnie podejrzewałaś. Nigdy bym cię nie skrzywdził. - Obawiałam się, że to cię zdenerwuje. Dlatego nie chciałam ci mówić. Wiem, jakie to bolesne. Kiedy mi przyszło do głowy, o mało nie umarłam. Robby wyrzucił zakrwawioną serwetkę do kosza. - A dlaczego w ogóle przyszło ci do głowy?
- Mój przełożony zapytał, czy spotkałam na Patmos kogoś, kto mógł być prywatnym detektywem. Wydało mi się logiczne... - Nie! OHvio, nigdy bym cię nie zdradził. Przecież wiesz, jak bardzo nienawidzę zdrady. Pociągnęła nosem. - Nie chciałam w to wierzyć. Wciąż płakałam. Serce mi pękało. - Skoro tak bardzo bolało, dlaczego w ogóle o tym myślałaś? Co takiego zrobiłem, że we mnie zwątpiłaś? - To nie twoja wina. Wyłącznie moja. Byłam przerażona, bo nie mogłam cię wyczuć. Nigdy wcześniej nie musiałam polegać wyłącznie na instynkcie i bałam się, że nie mogę mu ufać. I trudno mi było uwierzyć, że ktoś taki jak ty mógłby się we mnie zakochać w niecały tydzień. - Żartujesz? Ja nie mogę zrozumieć, dlaczego wszyscy faceci na świecie nie są w tobie zakochani. Jesteś piękna, mądra, odważna... Jesteś spełnieniem wszystkich moich pragnień. Wydała dziwny, zduszony dźwięk, który brzmiał jak tłumiony szloch. - Och, Robby. - OHvio. - Musiał zmobilizować całą samokontrolę, żeby nie teleportować się do niej i nie wziąć jej w ramiona. Usłyszał jakiś dźwięk oddalony od słuchawki. Wycierała nos. - To dlatego nie odpisywałam na twoje listy. Pierwsze dwa wyrzuciłam. Patrzenie na nie było zbyt bolesne. - I dlatego nie zadzwoniłaś. - Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je. - A co czujesz teraz? - Wierzę ci - odparła głosem drżącym z emocji. - Słyszałam twoją reakcję. To był taki sam ból, jaki ja przeżywałam. Robby, bardzo cię przepraszam. - Nic się nie stało, skarbie. Wszystko będzie dobrze. -Do następnej katastrofy. Prędzej czy później będzie musiał jej powiedzieć prawdę o sobie.
Nie teraz. Ich związek był zbyt młody i zbyt kruchy. Najpierw musieli przetrwać nagłą rozłąkę, a teraz kryzys wątpliwości i podejrzeń. W tym momencie nie chciał wystawiać ich znajomości na jeszcze cięższą próbę. Potrzebował czasu. Czasu, by udowodnić, jak bardzo był godny zaufania i jak mocno ją kocha. Ich romans rozwinął się tak szybko, że Olivia nie miała czasu poznać go wystarczająco. Chociaż kusiło go, żeby teleportować się do niej i porwać ją w ramiona, wiedział, że musi działać powoli. Olivia potrzebowała czasu, żeby go poznać, żeby mu zaufać. Fizyczna fascynacja była silna, ale to za mało. Nie mógł wyjawić swojej tajemnicy, dopóki ona nie będzie mu ufać bez zastrzeżeń. - Nie chcę cię stracić, Robby - szepnęła. - Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. - Nie stracisz mnie, skarbie. - Wziął długopis i kartkę. -A teraz powiedz mi wszystko, co wiesz o Otisie, żebym mógł ci pomóc. Przez następne pół godziny robił notatki i zadawał pytania. Obiecała, że-zadzwoni następnego wieczoru i zawiadomi go, czego nowego się dowiedziała. Ziewnęła. - Chyba pójdę już spać. J.L. przyjeżdża po mnie wcześnie rano. Robby zgrzytnął zębami i zakonotował sobie, żeby sprawdzić też tego Wanga. - No dobrze. Uważaj na siebie, skarbie. - Ty też. I dzięki za wyrozumiałość. - Umilkła na chwilę. - Chciałabym cię objąć. Zamknął oczy. - A ja chciałbym cię pocałować. Westchnęła. - Zadzwonię jutro. Dobranoc. - Rozłączyła się.
Robby odłożył słuchawkę na widełki. O mało jej nie stracił; naprawdę niewiele brakowało. Jak Olivia przyjmie wieść, że on jest wampirem? Oparł głowę na dłoniach. Może go oskarżyć, że ją okłamał. I będzie miała rację. Starając się o jej względy, z rozmysłem ukrywał prawdę. Jeśli powie jej teraz, może ją stracić. Jeśli będzie czekał, też może ją stracić. Ona może mu nie wybaczyć, że ją zwodził. Jęknął. Tak źle, i tak niedobrze. Robby odetchnął z ulgą, kiedy Olivia zadzwoniła do niego w sobotę wieczorem, jak obiecała. Poinformowała go, że matka Otisa pomyślnie przeszła test żywego wykrywacza kłamstw. Pani Crump nic nie wiedziała o jabłkach, ale była zachwycona, że poznała Oliviç. Otis powiedział jej, że on i Olivia się kochają i że ich przeznaczeniem jest być razem na zawsze. - Powiedziałaś jej prawdę? - spytał Robby. - Próbowałam, ale chyba do niej nie dotarło. Jest przekonana, że Otis jest niewinny i że kiedyś wyjdzie na wolność. Klasyczny przypadek wyparcia. - No cóż, może tylko w ten sposób jest w stanie sobie z tym poradzić - zasugerował Robby. - Kto chciałby się przyznać, że wychował psychopatycznego seryjnego mordercę? - No właśnie - mruknęła Olivia. - Tak czy inaczej, kiedy z mamą nic nie wyszło, postanowiliśmy spróbować z bratem. Mieszka w Indianapolis. - I pojechaliście tam? - Tak. Widzieliśmy się z nim jakąś godzinę temu. Tak się wściekł, że jego aura zrobiła się jaskrawoczerwona z domieszką czerni. Był wściekły na nas, wściekły na matkę, wściekły na cały świat. Po rozmowie zadzwoniłam na miejscowy komisariat i ostrzegłam ich, żeby mieli na niego
oko. Facet lada moment eksploduje, a wydaje mi się, że jest zdolny do ekstremalnej agresji. Robby się skrzywił. To źle. Jeśli brat obwiniał OHvię o to, że Otis trafił do więzienia, mogła się znaleźć w niebezpieczeństwie. - Wiedział coś o jabłkach? - Zero. Nie wiedział nic, i to była prawda. Przy tak jaskrawych emocjach łatwo go było wysondować. - Ciągle jesteś w Indianapolis? - Tak. Zrobiło się późno, więc zatrzymaliśmy się w hotelu. Wrócimy jutro. Robby zagryzł zęby. - Jesteście w pokoju hotelowym? Roześmiała się. - W osobnych pokojach. A ty? Zrobiłeś jakieś postępy od swojej strony? - Mam parę pomysłów. Po pierwsze, musimy założyć, że wszyscy w twojej bazie wiedzieli o Patmos. Te nieliczne osoby, które wiedziały, mogły rozmawiać z innymi. Więc musisz sprawdzić wszystkich, od szefa, poprzez pracowników biura, po nocnego stróża. - Okej. - Ja się zajmę prawnikiem Otisa - ciągnął Robby. -Mógł już przed laty dostać długoterminowe instrukcje od swego klienta. I musimy się zastanowić, czy Otis nie ma jakiegoś sposobu komunikacji ze światem zewnętrznym, o którym nie wie personel więzienia. Czy może mieć zdolności paranormalne? - Myślisz, że komunikuje się telepatycznie? - Myślę, że musimy wziąć pod uwagę każdą możliwość, nawet najbardziej dziwaczną. Rozmawiali jeszcze przez jakieś dziesięć minut i rozłączyli się, kiedy powiedziała, że chce wziąć prysznic i iść do łóżka.
Robby uznał, że skoro Olivia jest poza domem, nadarza się świetna okazja, by odwiedzić jej mieszkanie. Zadzwonił na jej domowy numer i kiedy włączyła się automatyczna sekretarka, posłużył się nagraniem, by złapać namiar. Po kilku sekundach zmaterializował się w ciemnym mieszkaniu. Jego oczy szybko przywykły do mroku. Rozejrzał się po niewielkim salonie. Była tu zielona sofka, stolik do kawy i telewizor na niewielkiej szafce ze sprzętem grającym. W kąciku obok kuchni stał wciśnięty stolik na dwie osoby. Robby upewnił się, że żaluzje i zasłony są zasunięte, po czym zapalił światło. Wyjął wykrywacz podsłuchów, który schował do sporranu. Wątpił, by Otis i jego rzekomy wspólnik zdołali założyć podsłuch w mieszkaniu Olivii, ale wolał się upewnić. Sprawdził salon i kuchnię, a potem wszedł do sypialni. Patrząc na podwójne łóżko nie mógł nie wyobrażać sobie Olivii leżącej nago na chłodnej, niebieskiej pościeli. Teraz, kiedy teleportował się do jej mieszkania, lokalizacja była zapisana w jego pamięci. Pomysł, żeby wpaść tutaj i przyłączyć się do niej w łóżku był niezmiernie kuszący. Niestety, to pewnie bardziej by ją przeraziło, niż wprawiło w romantyczny nastrój. W jej sypialni, łazience i garderobie nie było niczego podejrzanego. Żadnych pluskiew. Pogasił światła i wyjrzał przez okno. Był na pierwszym piętrze, skąd miał widok na kawałek zieleńca i parking. Zauważył cieniste miejsce zarośnięte krzakami i się teleportował. Teraz miał możliwość teleportowania się tutaj, a nie bezpośrednio do mieszkania. Wyjął komórkę ze sporranu i zadzwonił na biurowy numer Olivii. Zmaterializował się w siedzibie FBI w Kansas City. Zanim nocni strażnicy mieli czas zauważyć jego obecność, wrócił do Romatechu.
Teraz, mając w pamięci wszystkie trzy lokalizacje, czuł się znacznie lepiej. Gdyby Olivia go potrzebowała, mógł się znaleźć przy niej w parę sekund. Zaczął swoje dochodzenie zaledwie poprzedniego wieczoru, ale wiedział już wystarczająco dużo, by się martwić. Otis Crump był chorym, niebezpiecznym, naprawdę złym człowiekiem. I chociaż odsiadywał dożywocie, Robby wiedział, że zła nie wolno lekceważyć. Rozdział 16 Przez całą resztę lutego Robby był w stałym kontakcie z Olivią, czy to telefonicznym, czy mejlowym. Opowiedziała mu o swojej pracy. Jej zespół prowadził śledztwo w sprawie oszustwa adopcyjnego, przy którym pracowała po godzinach. Potem, w marcu, cały czas zajmowała się serią porwań i morderstw związanych z narkotykami. Śledztwo w sprawie Otisa musiało pójść w odstawkę, ale twierdziła, że to nie ma znaczenia, ponieważ od listopada nie dostała żadnych jabłek. Jej przełożony upierał się, że Otis przestanie ją nękać, jeśli ona będzie go ignorować. Wyglądało na to, że ta metoda zadziałała. Olivia przyznawała, że Czasami bywała wykończona i rozstrojona. Bombardowały ją bolesne emocje ofiar i ich rodzin. Wyczuwała też stres, gniew i frustrację swoich kolegów. Ponieważ nie czuła żadnych emocji Robby'ego, rozmowy z nim były dla niej jak swego rodzaju wakacje. Cieszyła się na nie każdego wieczoru. W połowie lutego oboje zainstalowali w swoich laptopach kamery internetowe, żeby móc się widzieć podczas rozmów. Robby wiedział, że praca ją stresuje, więc robił
wszystko, żeby ją rozweselić. Opowiadał o swoich przyjaciołach - o tym, jak Jack urządził huczny wieczór kawalerski i zjawiła się policja, żeby uciszyć imprezę, a teraz żenił się ze śliczną policjantką. O tym, jak Phineas zakochał się w dziewczynie, która dolała mu ostrego sosu do drinka. Patrzenie na Oliviç i słuchanie jej śmiechu było najmilszym punktem wieczorów Robby'ego. Oczywiście przemilczał irytujący fakt, że niektórzy z jego przyjaciół byli nieumarłymi. Kilka razy ich późnowieczorne rozmowy przybrały seksowny, flirciarski obrót, ale Robby starał się ograniczać te sytuacje do minimum. Zawsze zabierał laptop z kamerką do sali konferencyjnej po sąsiedzku, ponieważ w biurze ochrony w Romatechu mógł zapomnieć o prywatności. Mimo to chłopcy lubili wpadać do sali, żeby się z nim podroczyć. Nie mógł sobie pozwolić na nadmierne podniecenie, bo musiałby potem wykonywać swoją pracę z podejrzaną bulwą w spodniach. Mimo to trudno było się nie podniecać. Olivia była cholernie piękna. Nie raz i nie dwa zaglądała z bliska w monitor, pytając, czemu jego oczy robią się czerwone. - To wina kamery - mówił jej. - Na zdjęciach moje oczy zawsze są czerwone. - Na całe szczęście przyjmowała to tłumaczenie. Był to kolejny dobry powód, żeby jeszcze przez jakiś czas zachowywać dystans. Gdyby ją odwiedził, jego oczy zaczęłyby świecić na czerwono w trzy minuty. Potwierdził, że J.L. Wang jest godny zaufania i nie znalazł niczego podejrzanego u prawnika Otisa. Kiedy wspomniał, że w kwietniu będzie drużbą na weselu Jacka i Lary, Olivia koniecznie chciała dowiedzieć się wszystkiego o ślubie. - Jak wygląda suknia ślubna? - spytała. Robby zastanowił się. Lara pokazywała mu zdjęcie.
- Jest... biała. Olivia parsknęła. - To rzeczywiście wyczerpujący opis. Czysto biała czy kremowa? Do ziemi? Ma tren? Jest obszyta perełkami czy koronką? Czy panna młoda będzie miała welon? Robby zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie zdjęcie. - Jest biała. - Kiedy Olivia jęknęła, dodał: - Prześlę ci fotkę. Ostatecznie przesłał najróżniejsze informacje, których Olivia była ciekawa, łącznie z menu dla śmiertelników obecnych na przyjęciu. Była tak zafascynowana tym ślubem, że strasznie go kusiło, by ją zaprosić, ale zrezygnował z tego pomysłu. Jak by wyjaśnił bubbly blood - mieszankę syntetycznej krwi i szampana - którą on i jego przyjaciele będą pić na weselu? Na pewno chciałaby też zwiedzić miasto i dziwiłaby się, dlaczego w ciągu dnia jest nieosiągalny. Wiedział, że już wkrótce musi jej powiedzieć prawdę, ale uważał, że powinien to zrobić, kiedy będą sami. Wesele nie było odpowiednim miejscem na ogłaszanie takich rewelacji. Ślub odbył się w" połowie kwietnia w kaplicy Romatechu. Słuchając pary młodej recytującej przysięgę, Robby wciąż myślał o Olivii. Czy mogłaby poślubić wampira? To wymagało czegoś więcej niż tylko zaakceptowania go jako nieumarłego. Gdyby chciała być z nim na wieki, ona też musiałaby zostać wampirzycą. Sale konferencyjne zostały połączone w salę balową, w której odbywało się przyjęcie weselne. Panna młoda i inni śmiertelnicy jedli doskonały posiłek, a wampiry oblewały okazję bubbly blood. Zespół Wysokie Napięcie zaczął grać walca i Jack zaprowadził Larę na parkiet, zostawiając Robby'ego sam na sam z LaToyą przy stole młodej pary. LaToya, druhna Lary, przyleciała do miasta dwa dni wcześniej.
Kiedy walc się skończył, inne pary dołączyły do Jacka i Lary na parkiecie. LaToya zerwała się nagle i chwyciła Robby'ego za łokieć. - Chodź, zatańcz ze mną. - Jak sobie życzysz. - Wstał, i nagle zauważył Phineasa zmierzającego pospiesznie w stronę ich stołu. - LaToya, zatańczysz ze mną? - spytał. - Przykro mi. Robby zaprosił mnie pierwszy. - LaToya pociągnęła Robby'ego za rękę. - Chodź. Robby posłał Phineasowi przepraszające spojrzenie i poprowadził LaToyę na parkiet. Był to powolny taniec, więc byto im łatwiej rozmawiać. - Nie możesz go unikać przez cały wieczór. LaToya zmarszczyła brwi, lekko kładąc dłonie na jego ramionach. - Dlaczego on nie daje za wygraną? - Zwariował na twoim punkcie. Spojrzała na bok, gdzie stal Phineas i obserwował ją z rozanieloną miną. - To kompletny wariat. Nie mogę się go pozbyć. O mało go nie zabiłam ostrym sosem. Kiedy mnie odwiedzi! w Nowym Orleanie, zagroziłam, że mu odstrzelę tyłek. Jakimś cudem uznał, że to było romantyczne. Robby wzruszył ramionami. - Wierzy w miłość. Ma wielkie serce. - Chyba martwe serce. Jest martwy jak opity krwią komar, kiedy go walnąć packą. Robby się skrzywił. - Teraz jest żywy. - Co ty wygadujesz? To jest dopiero pokręcone. Czyli że jesteście żywi w nocy i martwi za dnia? Rany, zdecydujcie się. Albo bądźcie żywi, albo martwi. Jak można być jednym i drugim? To po prostu nienormalne. - Więc ciągle ci przeszkadza, że jesteśmy wampirami?
LaToya westchnęła. - Obiecałam, że nikomu nie pisnę słowa, jeśli tego się obawiasz. Nie chcę, żeby ktoś z was, truposzy, wymazał mi pamięć, bo straciłabym też wspomnienia Lary. - Lara powinna się cieszyć, że ma taką lojalną przyjaciółkę. LaToya spojrzała na pannę młodą, która, promiennie uśmiechnięta, kołysała się w rytm muzyki w ramionach Jacka. - Chcę, żeby była szczęśliwa. I chyba jest, ale nie wydaje mi się, by ten związek mógł przetrwać. - Nigdy nie ma gwarancji. - Robby zaczął wspominać swoje własne nieudane małżeństwo. Jego żona, Mavis, odepchnęła go, ponieważ był nieumarłym. To, że Shanna, Heather, Toni i Lara były w stanie pokochać nieurnar-łych, nie oznaczało jeszcze, że wszystkie kobiety pójdą w ich ślady. Czy Olivia poradziłaby sobie z tym problemem? - Moja matka ma już trzeciego męża - burknęła LaToya. - Żadne z jej małżeństw nie przetrwało pięciu lat. A wy, wampiry, myślicie, że będziecie w stanie dochować wierności przez wieki? Zlasowaly się wam te półżywe mózgi. Robby się uśmiechnął. - Może i tak. LaToya przygryzła dolną wargę. - Chociaż muszę przyznać, że myśl o chodzeniu po świecie przez parę wieków jest dość kusząca. I wieczna młodość... to też jest niezłe. - Tak, są pewne plusy. - Może jednak LaToya uczyła się ich akceptować. - Nie jesteśmy tacy źli, kiedy się nas pozna bliżej. Kiedy ostatniego lata trafiłem do niewoli, wiele wampirów z tej sali ryzykowało życie, żeby mnie ratować. Kiwnęła głową. - Tak, Lara mi opowiadała.
- Phineas był jednym z nich. Zna nas zaledwie od paru lat, ale wielokrotnie dowiódł, że jest lojalny, odważny i godny zaufania. LaToya fuknęła drwiąco. - Był dilerem. Wiesz, sprawdziłam go. Ma nakaz aresztowania. - Od tamtej pory bardzo się zmienił. - Co nie znaczy, że nie powinien zapłacić za swoje przestępstwa. - Zapłacił - nie dawał za wygraną Robby. - Życiem. Zasługuje na drugą szansę. LaToya się żachnęła. - Nie wiem, czy potrafię być tak wyrozumiała. Robby spojrzał na Martę Barkowski, która siedziała przy stole z Wandą i Philem. - Ja też nie sądziłem, że potrafię wybaczać. Ale czasami po prostu nie ma sensu przedłużać cierpienia żadnej ze stron. Robby osłupiał, kiedy dotarło do niego, że się zmienia. Czas spędzony z 01ivią leczył jego serce i goił rany. Wciąż chciał zabić Casimira, ale to nie był już priorytet. A jeśli chodziło o wampiry takie jak Marta czy Stanisław, rozumiał teraz, że oni też byli ofiarami. - Mogę odbić partnerkę? - Phineas postukat go w ramię. Robby puścił LaToyę i się odsunął. - To zależy od damy. Phineas wyciągnął rękę do LaToyi. - Cukiereczku, zatańczysz ze mną? Spojrzała na niego nieufnie. - Chyba mogę dokończyć ten taniec z tobą. - Świetnie! - Phineas z szerokim uśmiechem objął ją ramionami. Muzyka umilkła. - Ups. I już po tańcu. - LaToya się odsunęła.
- Właśnie że nie. - Phineas przyciągnął ją z powrotem. - Właśnie że tak! - Wbiła mu szpilkę w stopę. Phineas wrzasnął i puścił ją. - Na razie, frajerze. - Odeszła, przerzucając długie loki przez ramię. Phineas skrzywił się z bólu, próbując stanąć na obolałej stopie. - Auć. - Przykro mi - mruknął Robby. Phineas spojrzał na niego z kwaśną miną. - Tak, to boli, ale przynajmniej nie dała upustu emocjom i nie wybiła pięścią dziury w ścianie. - Naprawiłem to - burknął Robby. Nasłuchał się już docinków z powodu tej dziury. Phineas znów spojrzał na LaToyę, która zamawiała drinka przy barze. Uśmiechnął się. - To się dzieje, bracie. Ona ulega mojemu czarowi. - Skąd wiesz? Znowu cię zaatakowała. - Tak, ale tym razem nie groziła, że mnie zabije. - Phineas przygładził dłonią swoje krótkie, czarne włosy. - O tak, mała. Doktorowi Kłowi trudno się oprzeć. Dopiero pod koniec kwietnia tempo pracy trochę zmalało. Olivia spędziła cały ranek, nadganiając papierkową robotę. - Gotów na lunch? - zawołała przez ściankę działową do Wanga. - Prawie - odparł. - Daj mi pięć minut. To była idealna okazja, żeby sprawdzić prywatną skrzynkę mejlową. Uśmiechnęła się szeroko na widok wiadomości od Robby'ego. „Dzień dobry, skarbie. Po naszej wczorajszej rozmowie telefonicznej dostałem mejla od Jacka i Lary w Wenecji. Przysłali parę zdjęć ze ślubu. Załączyłem ci je".
Olivia zaczęła przeglądać zdjęcia, zachwycona, że wreszcie może przyporządkować twarze do imion osób, o których słuchała przez ostatnie dwa miesiące. Serce wezbrało jej uczuciem, kiedy zobaczyła zdjęcie, na którym był Robby. Wyglądał olśniewająco w eleganckiej czarnej marynarce, białej koszuli i czarnej muszce, dopasowanej do czarno-białego kiltu. Jego zielone oczy błyszczały wesoło, a na ustach widniał uśmiech. Mogłaby się na niego gapić godzinami, ale było więcej zdjęć do obejrzenia. Zaczęła klikać w kolejne. - Hej, Liv. Tu jest ten raport, o który prosiłaś. - Yasmine położyła teczkę na jej biurku i spojrzała na monitor. - To zdjęcia ze ślubu? Uwielbiam ślubne zdjęcia! - Czekaj, pokażę ci pannę młodą. - Olivia kliknęła zdjęcie Lary. - No dobra. - J.L. oparł łokcie o ściankę. - Jestem gotów na lunch. - Rany, jest piękna - szepnęła Yasmine. - Wiem - powiedziała Olivia. - Uwierzysz, że była gliną w Nowym Jorku? - Halo? - J.L. pomachał do nich. - Lunch? Yasmine zignorowała go. - Nie wiedziałam, że byłaś na ślubie. Przyjaźnisz się z panną młodą? - Nie byłam - odparła Olivia. - Przyjaźnię się tylko z pierwszym drużbą. - Przyjaźnisz się? - rzucił drwiąco J.L. - Gadasz już tylko o nim. Nie mogę zjeść lunchu, żeby nie wysłuchać najświeższego sprawozdania o Robbym. Olivia wykrzywiła się do niego. J.L. też się śmiał z tych historyjek. - Kto to jest Robby? - spytała Yasmine. - Był drużbą. Czekaj, pokażę ci. - Olivia otworzyła grupowe zdjęcie. Yasmine parsknęła.
- Kto to jest ten wielkolud w spódnicy? I co to jest? Torebka? Olivia zesztywniała. - To jest Robby. - Nosi spódnicę? Muszę to zobaczyć. - J.L. zajrzał w monitor nad głową Yasmine i zachichotał. Olivia spojrzała na niego ze złością. - Robby jest Szkotem. Dlatego nosi kilt i sporran. - Gdzieś ty poznała Szkota? - spytała Yasmine. - Słuchajcie, dziewczyny - przerwał im J.L. - Umieram z głodu. Jeśli chcecie się dalej ślinić nad tymi zdjęciami, przyniosę wam lunch do biura. Irytacja Olivii przemieniła się w uśmiech. - Super. Ja poproszę kanapkę z indykiem. - Ja też - dodała Yasmine. J.L. odszedł, mamrocząc coś na temat babskiej fascynacji ślubami, kiedy tymczasem różni nieszczęśnicy zakładają kajdany na całe życie. - No więc? - spytała Yasmine. - Gdzie poznałaś tego przystojnego Szkota? - Na Patmos, w listopadzie. - Szkot na greckiej wyspie? - Yasmine roześmiała się, ale nagle spoważniała. - Rany, Liv, to chyba nie ten, przez którego płakałaś, co? Olivia zarumieniła się ze wstydu. - To było tylko nieporozumienie. Teraz między nami jest już dobrze. - Chodzisz z nim? - Coś w tym rodzaju. Rozmawiamy i mejlujemy codziennie. Chciałabym do niego pojechać, ale wykorzystałam już cały urlop. Yasmine powoli pokręciła głową. - Nie miałam pojęcia, że jesteś z kimś związana. To poważna sprawa?
Olivia przygryzła wargę. Ciekawość Yasmine bywała irytująca, ale Olivia koniecznie chciała się z kimś podzielić nowiną. - Wczoraj Robby powiedział mi, że w czerwcu bierze parę dni urlopu, żeby mnie odwiedzić. Stwierdził, że chce omówić ze mną coś bardzo ważnego i musi to zrobić osobiście. Yasmine aż się zachłysnęła. - Myślisz, że ci się oświadczy? Olivia uśmiechnęła się radośnie. Była tak podekscytowana, że ostatniej nocy prawie nie spała. - Tak to wygląda, nie sądzisz? Przecież nie jechałby taki kawał tylko po to, żeby ze mną zerwać, prawda? Yasmine otoczyła aura niepokoju. - Na serio bierzesz to pod uwagę? Chyba nie znasz go zbyt dobrze? - Bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy. Mogę mu powiedzieć wszystko, a on mnie rozumie. Potrafi mnie rozbawić. Ja potrafię rozbawić jego. - Dziewczyno, jeszcze w grudniu doprowadził cię do płaczu. Strasznie cierpiałaś. Może powinnaś to jeszcze przemyśleć. Albo przynajmniej zwolnić tempo. Olivia wzruszyła ramionami. Nie miała najmniejszej ochoty słuchać krytycznych uwag o Robbym. Był najmilszym, najlepszym mężczyzną, jakiego znała. - Czekaj, pokażę ci resztę zdjęć. - Zaczęła je przeglądać, nie mogąc oderwać spojrzenia od postaci Robby'ego na fotografiach. Czy naprawdę zamierzał jej się oświadczyć? Nie potrafiła sobie wyobrazić niczego innego aż tak ważnego, żeby musiał jej o to zakomunikować osobiście. Ale było coś ważnego, o czym ona musiała mu powiedzieć. Chciała to zrobić już wcześniej, ale jakoś nigdy nie było odpowiedniej okazji.
Jak ci minął dzień? - zapytałby przez komunikator. Świetnie. Aresztowaliśmy porywacza, a tak przy okazji, jestem dziewicą. To by było dziwaczne. Ale to chyba nie miało znaczenia, że Robby nie znał jej sekretu. Dlaczego miałoby to przeszkadzać jakiemukolwiek mężczyźnie? Dwa tygodnie później, w sobotnie popołudnie, Olivia pozałatwiała sprawy na mieście i wróciła do mieszkania. Rzuciła torebkę i klucze na stolik przy drzwiach wejściowych i zaniosła torbę z zakupami spożywczymi do kuchni. Mijając aneks jadalny, zauważyła coś na stole. Brązowe tekturowe pudełko. Natychmiast rozpoznała logo. Jabłka. Serce podeszło jej do gardła. Pudełko było w jej domu. Nie na progu, zostawione przez dostawcę. W domu. Postawiła torbę z zakupami na podłodze i po cichu przeszła do sypialni. Wszystkie jej zmysły były w pogotowiu. Ten ktoś mógł być w jej mieszkaniu. Była niezła w walce wręcz, ale o wiele bezpieczniej czułaby się z pistoletem w garści. Dotarła do nocnej szafki i wyjęła broń z górnej szufladki. Zerknęła, by się upewnić, że pistolet jest naładowany. Odbezpieczyła broń i szybko sprawdziła łazienkę i garderobę. Dokładniej przeszukała sypialnię, zaglądając pod łóżko i za zasłony. Potem sprawdziła salon i kuchnię. Puste. Pudełko na stole nie tykało jak bomba, ale nie zamierzała ryzykować i otwierać go. Obejrzała drzwi wejściowe. Żadnych śladów włamania. Zadzwoniła do zarządcy budynku i spytała, czy wpuszczał kogoś do jej mieszkania. Nie. Ktoś ma klucz. Krew łomotała jej w uszach. Zadzwoniła do Wanga. - Znalazłam pudełko w moim mieszkaniu. Ten gnój był w moim domu!
- Uspokój się - powiedział J.L. - Zaraz tam będę. Rozłączyła się. Uspokoić się? Ktoś mógł wchodzić do jej mieszkania, kiedy mu się zachciało. Nie była bezpieczna we własnym domu. Niech szlag trafi Otisa. Jak długo miała znosić tę jego głupią grę? Jej przełożony, Barker, kazał jej zostawić go w spokoju i trzymać się z daleka od Leavenworth. Stwierdził, że kiedy Otis zda sobie sprawę, że ona nie będzie się z nim bawić, da jej spokój. Ale to nie działało. Otis nie zamierzał przestać jej nękać. Kusiło ją, żeby tam pójść i powiedzieć mu, żeby odczepił się od niej raz na zawsze. Oczywiście on właśnie tego chciał. Chciał, żeby go odwiedzała. Chciał utrzymać z nią kontakt. Jęknęła sfrustrowana. Musiał być jakiś sposób, żeby z tym skończyć. Miała ochotę rwać sobie włosy z głowy. Ale zamiast tego zadzwoniła do Robby'ego. Wiedziała, że w ciągu dnia jego telefon będzie wyłączony, ale mogła zostawić wiadomość: - „Robby, przyszło kolejne pudełko jabłek. Wyszłam pozałatwiać parę spraw, a kiedy wróciłam, było w moim mieszkaniu! Na kuchennym stole. Wspólnik chce, żebym wiedziała, że może wchodzić do mojego domu, kiedy mu się spodoba. Ale wiesz co? Tym razem nie ucieknę. Mam tego wyżej uszu! Zostaję tutaj, a jeśli ten drań odważy się wrócić, to..." Piip. Skończył się czas na nagranie. Zatrzasnęła komórkę. Już samo wypowiedzenie myśli na głos sprawiło, że poczuła się silniejsza i odważniejsza. Nie zamierzała tego dłużej znosić. Kiedy rozległo się pukanie, natychmiast złapała pistolet. Weź się w garść. Złoczyńca nie potrzebował pukać. Albo miał klucz, albo wiedział, jak otworzyć zamek bez niego. - Olivio! - krzyknął J.L. przez drzwi. - Jesteś tam?
- Tak. - Otworzyła drzwi. Wślizgnął się do środka i szybko rozejrzał dookoła. - Zamierzasz mnie zastrzelić? - Nie. - Odłożyła pistolet na stolik w przedpokoju. -Przepraszam. - Nie przepraszaj. Ja też mam gnata. Zamknęła drzwi na klucz i jęknęła. - Po co w ogóle zawracam sobie głowę? Ten drań może wejść, kiedy chce. - Jeszcze dzisiaj założymy ci nowy zamek. - J.L. podszedł do kuchennego stołu. - Więc to jest to. To obrzydliwe pudełko jabłek. Żadnych znaczków pocztowych ani oznaczeń kurierskich. Sprawdziłaś resztę mieszkania? - Tak. Poza tym pudelkiem wszystko jest jak zwykle. - Zajrzyj do szafy i komody. Mógł sobie wziąć pamiątkę. Olivia zadrżała na tę myśl. - Okej. - W szafie wszystko wyglądało normalnie. Przejrzała szuflady i zauważyła, że brakuje jednej rzeczy: czerwonych koronkowych fig. Do diabła, teraz naprawdę poczuła, że naruszył jej prywatność. - Ta szumowina zabrała... - Znieruchomiała w drzwiach sypialni. J.L. stał na długość wyciągniętej ręki od pudełka i otwierał je kuchenną szpatułką. - Odsuń się - rzucił ostrzegawczo. Celowo kazał jej wyjść z kuchni, żeby otworzyć pudełko. To był bardzo bohaterski postępek, ale niezbyt mądry, jeśli naprawdę podejrzewał, że pudełko wybuchnie po otwarciu. - W tych jabłkach nigdy nie było nic niebezpiecznego - uspokoiła go. Ale wstrzymała oddech, kiedy zrzucił wieczko. Nic. Podważył jabłko, które wyskoczyło z pudełka, poturlało się po stole i wylądowało na podłodze. - Dawałaś kiedyś te jabłka do analizy na obecność narkotyków czy trucizny?
- Tak, za pierwszym razem. Były zupełnie zwyczajne. -Patrzyła, jak drugie i trzecie jabłko turla się na podłogę. -One mają zagrażać tylko spokojowi mojego umysłu. To gra psychologiczna. - Taak. - J.L. za pomocą szpatułki wyrzucił resztę jabłek z pudełka. - Ale działania przestępców mogą eskalować, kiedy świr potrzebuje coraz mocniejszych podniet. - Jak na razie nie przejawiał zamiaru zrobienia mi krzywdy. - Olivia podeszła do stołu. - Chce tylko mną manipulować i utrzymać ze mną kontakt. - Bo jest wam przeznaczone być razem na zawsze -J.L. powtórzył to, co Otis powiedział swojej matce. - Jeśli dotrze do niego, że nie zgadzasz się na jego plany, w mgnieniu oka zwróci się przeciwko tobie. - Wiem. J.L. pogrzebał szpatułką w plastikowej trawie, która zabezpieczała jabłka. - Wygląda na to, że wszystko jest w porządku, ale i tak zaniósłbym do laboratorium, żeby sprawdzili, czy nie da się z tego zdjąć jakichś odcisków palców. Ten świr ewidentnie chciał cię wystraszyć, podrzucając ci to do mieszkania, ale może popełnił błąd, przynosząc to osobiście. - Wydaje mi się, że musiał obserwować mieszkanie. Wiedział, kiedy wyjechałam. - Słusznie. - J.L. zastanawiał się przez chwilę, stukając łopatką w stół. - Przekonajmy się, czy wróci. Udali, że opuszczają mieszkanie; zamknęli drzwi na klucz i odjechali samochodem Wanga. Potem, parę przecznic dalej, Olivia wysiadła z auta, a J.L. poszedł do pobliskiego sklepu żelaznego po nowy zamek. Olivia wróciła biegiem pod dom i ukryła się za pojemnikiem na śmieci, skąd mogła obserwować mieszkanie. Nikt nie przyszedł. Westchnęła. Mogło być i tak, że wspólnik Otisa zrobił swoje i zniknął.
Po powrocie J.L. zainstalował nowy zamek, a Olivia wreszcie schowała kupione wcześniej produkty żywnościowe. W lateksowych rękawiczkach powkładała jabłka z powrotem i owinęła pudełko w worek na śmieci. Zawieźli je do wydziału kryminalistycznego, a w drodze powrotnej kupili sobie pizzę. Mimo nowego zamka J.L. nie chciał zostawiać Olivii samej. Siedzieli na sofie, jedli pizzę i omawiali różne warianty. Pod wieczór Olivia zdecydowała wreszcie, co zrobić, ale J.L. nie aprobował tego, bo wiązało się to z wizytą w Leavenworth i odwiedzinami u Otisa. Ustąpił w końcu, kiedy zgodziła się, żeby jej towarzyszył. - Zdajesz sobie sprawę, że robisz dokładnie to, czego on chce - ostrzegł ją J.L. - Przysyła ci te cholerne jabłka, żeby cię do siebie zwabić. - Włożył ostatni kawałek pizzy do ust. - Nie mogę mu zagrozić, nie widząc się z nim - odparła Olivia. Podskoczyła, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Spodziewasz się kogoś? - J.L. podszedł do drzwi, rozpinając kaburę z bronią. - Nie. - Olivia wzięła chusteczkę, żeby wytrzeć sobie tłuszcz z palców, i podbiegła do stolika w przedpokoju, na którym zostawiła pistolet. J.L. wyjrzał przez judasz. - A niech mnie. - Co? Kto to jest? - Wyobraziła sobie, że to kurier z UPS z pięćdziesięcioma pudełkami jabłek. Albo wściekły brat Otisa z dwururką. Wycelowała pistolet w drzwi. J.L. spojrzał na nią kwaśno. - Tak witasz swojego chłopaka? Zamrugała. - Kogo? Wyszczerzył zęby. - Pod twoimi drzwiami stoi Robby MacKay.
Rozdział 17 Kiedy tylko Robby odsłuchał wiadomość zostawioną przez Oliviç na jego poczcie głosowej, umówił się z Phineasem i Connorem, żeby zastąpili go w Romatechu i teleportował się w cieniste, zarośnięte krzakami miejsce obok parkingu przed mieszkaniem Olivii. Teraz, stojąc na galerii na piętrze, przed drzwiami jej mieszkania, słyszał, jak rozmawia w środku z jakimś mężczyzną. Serce zabiło mu żywiej na dźwięk jej głosu. Drzwi otworzyły się i przywitał go wysoki Azjata z nieufną miną. - Jesteś Robby, zgadza się? Robby uścisnął mu dłoń. - A ty pewnie J.L. - Robby! - Olivia uśmiechnęła się do niego radośnie. - Olivio. - Wszedł do środka i wziął ją w objęcia. Serce wezbrało mu radością, kiedy objęła go za szyję. Zamknął ją w uścisku, ukrył twarz w jej włosach, wdychając jej słodki zapach. Jej miejsce było właśnie tu, w jego ramionach. W jego życiu. Ależ był głupi przez ostatnie miesiące, zalecając się do niej na odległość. Teraz, kiedy znów trzymał ją w objęciach, nie miał ochoty jej puścić. - Rany! Czy ty masz miecz na plecach? - spytał J.L. Robby uniósł głowę i odparł:. - Tak. Zabrałem na wszelki wypadek. Olivia odchyliła się w jego ramionach. - Czyli odsłuchałeś wiadomość, którą ci zostawiłam? Musiałeś złapać pierwszy możliwy lot. Robby wiedział, że ona będzie myślała, iż przyleciał samolotem. - Przyleciałem najszybciej, jak się dało. Jak wyglądają sprawy?
- Podróżowałeś z mieczem? - spytał J.L., nie przyglądając się pochwie na jego plecach. - Co to za miecz? - Claymor. - Robby zsunął pochwę z ramion. Ubrał się w czarną koszulkę i czarne dżinsy, żeby być mniej widocznym podczas teleportacji. Podał pochwę Wangowi. -Chcesz obejrzeć? - O rany! Ciężki. - J.L. wyjął miecz z pochwy. - Ale jazda! Strasznie wielki! - Wszystko dobrze? - Robby odwrócił się do Olivii i dotknął jej twarzy. - Martwiłem się o ciebie. - Nic mi nie jest. J.L. zmienił zamek. - Wskazała na drzwi wejściowe. - Teraz powinnam być tu bezpieczna. Robby pokręcił głową. - Są sposoby na pokonanie zamkniętych drzwi. Gdzie są jabłka? - Rozejrzał się. Kuchenny stół był pusty, na stoliku do kawy leżało pudełko po pizzy. - Zawieźliśmy je do laboratorium. - Olivia skrzywiła się, kiedy J.L. machnął mieczem w powietrzu. Uważaj! O mało nie przeciąłeś wiatraka na suficie. - To jest odlotowe! - J.L. dźgnął wyimaginowanego przeciwnika. - Mam-w domu miecze chiński i samurajski, ale są dużo mniejsze niż ten. - Umiesz fechtować? - spytał Robby. - Jasne. - J.L. przeciągnął dłonią po płazie miecza. -Brałem lekcje szermierki na studiach, ale w FBI nie ma na to zbyt wielkiego zapotrzebowania. Olivia parsknęła. - Tkwią w jakimś dziwacznym przekonaniu, że broń palna jest skuteczniejsza. J.L. przewrócił oczami. - Taki miecz to dzieło sztuki. - Schował broń do pochwy i położył ją na stole. - Chętnie umówię się z tobą na sparring - powiedział Robby. - Mógłbym ci pożyczyć taki miecz.
- Umowa stoi. - J.L. kiwnął na Robby'ego, żeby podszedł do stołu. - Ale stary, jeśli skrzywdzisz Oliviç, to będzie coś więcej niż sparring. Olivia się obruszyła. - Słyszałam. Nie potrzebuję do ochrony wielkich samców, którzy lubią się bawić w Conana Barbarzyńcę. Robby uśmiechnął się do niej. - A mimo to masz dwóch. - Położył dłoń na ramieniu Wanga. - Doceniam wszystko, co robisz dla Olivii. Jesteś lojalnym przyjacielem. J.L. się zaczerwienił. - Mówiłem poważnie. Jeśli zrobisz jej krzywdę, to cię dopadnę. Olivia jęknęła. - Sama potrafię się o siebie zatroszczyć. - Nigdy nie chciałbym jej skrzywdzić - wyznał cicho Robby, patrząc na nią. - Kocham ją. Gwałtownie wciągnęła powietrze, oczy zaszły jej mgłą. - Och, Robby - szepnęła. - Okej. - J.L. wziął swoją kurtkę z kuchennego krzesła. - Potrafię się zorientować, kiedy w towarzystwie jest o jedną osobę za dużo. Olivia podbiegła, żeby go uściskać. - Wielkie dzięki za wszystko. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Gdybyś mnie potrzebowała, dzwoń - szepnął. Spojrzał na Robby'ego. - Planowałem nie zostawiać jej dzisiaj samej. - Zostaję - uspokoił go Robby. - Ale będę musiał wyjść przed świtem. - Musisz wracać do Nowego Jorku? - spytała Olivia. Skinął głową. - Spodziewają się, że wrócę. - Oczywiście założyła, że chce złapać poranny lot. Był zły, że musi ją zwodzić, ale nie uważał, by to była odpowiednia chwila na wyjawianie
swojej tajemnicy. Przeżyła już dzisiaj wystarczający stres i zamieszanie. - Liv, zajrzę do ciebie jutro rano. - J.L. wyjął kluczyki z kurtki, idąc do drzwi. - Miło było cię poznać, Robby. Olivia jeszcze raz uściskała Wanga, a po jego wyjściu przekręciła zamki w drzwiach. Odwróciła się do Robby'ego. - No więc? Nareszcie sami. Zacisnął pięści, ogarnięty nagłym pragnieniem, żeby ją chwycić w ramiona. Jej spojrzenie wędrowało po jego ciele, słyszał, jak szybko bije jej serce. Mieszkanie wydało się nagle mniejsze i cieplejsze, otoczyła ich gorąca, wilgotna chmura pożądania. Robby poczuł, że jego tętno przyspieszyło, choć bardzo starał się zachować spokój. Nie chciał, żeby oczy zaczęły mu świecić. Myśl o czymś innym, o czymś niezwiązanym z seksem. - Zapomniałem już, jaka jesteś piękna. - Nie, to nie pomogło. Uśmiechnęła się. - Pomyślałam to samo, kiedy zobaczyłam cię na tych ślubnych zdjęciach. - Zarumieniła się. Wyglądałeś bardzo przystojnie w kilcie. Jej twarz poróżowiała, i nie był tylko zwykły rumieniec. Spojrzał w podłogę i przetarł oczy. - Jesteś zmęczony po podróży? Nie mogę uwierzyć, że chciało ci się lecieć taki kawał. To miłe. Podbiegła do stolika w salonie i złożyła pudełko po pizzy. - Przepraszam za bałagan. - Nic nie szkodzi. Szybko poszła z pudełkiem do kuchni. - Podać ci coś do jedzenia albo picia? - Nie trzeba. Dziękuję. Wyszła z kuchni z dwiema szklankami wody z lodem. - Po pizzy strasznie chce mi się pić. - Postawiła szklanki na podstawkach na stoliku. - Na pewno nie jesteś głodny? Mam chipsy i lody, i...
- Nie trzeba. Ale jeśli ty chcesz jeść, to proszę, nie krępuj się. - Nie, najadłam się. - Splotła dłonie. - Jestem tylko... zdenerwowana. Minęło mnóstwo czasu, od kiedy byliśmy razem w jednym pomieszczeniu. - Powinienem był przyjechać wcześniej. - Nie przejmuj się. - Przysiadła na zielonej sofie. -Bardzo lubię te nasze rozmowy. Czuję, że poznałam cię o wiele lepiej, a to ważne. Gdybyśmy spotykali się osobiście, to pewnie... nie rozmawialibyśmy tak dużo. Nie, kochałby się z nią bez przerwy. - To prawda. Jej policzki zarumieniły się mocniej. - Zapomniałam, jaka... silna jest ta nasza chemia. Chemia? - Czy to jest grzeczne określenie na to, że mam ochotę rzucić cię na łóżko i zedrzeć z ciebie ciuchy? Gwałtownie chwyciła powietrze. - Chyba tak. Usiadł obok niej. - Pamiętasz naszą ostatnią wspólną noc? - Tak! - Zerwała się na równe nogi i podeszła do drzwi, żeby sprawdzić zamek. - To bardzo miło z twojej strony, że dziś przyjechałeś. - Nie było mi szczególnie miło, kiedy odsłuchałem twoją wiadomość. Byłaś bardzo wzburzona. - Znalazłam pudełko w mieszkaniu. Ten świr naruszył moją prywatność. A na dodatek wziął sobie moje majtki na pamiątkę. Wyobrażasz sobie? Niestety, mógł. Wciąż miał jej majteczki od bikini; trzymał je pod poduszką w Romatechu. - Co za drań - mruknął. - Chcesz, żebym porozmawiał z Otisem w twoim imieniu? Mógłbym go przekonać, żeby dał ci spokój.
- Jak? Za pomocą wampirzej kontroli umysłu. - Potrafię być bardzo przekonujący. - Choć ta misja wymagałaby sporo planowania, bo musiałby wykasować nagrania ochrony i wspomnienia strażników. - Doceniam to, ale mam własny plan. - Zaczęła chodzić po salonie. - Spotkam się z nim w poniedziałek. Robby się skrzywił. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Dowiedziałem się sporo o tym człowieku, jest bardzo niebezpieczny. Mógłbym cię stąd zabrać, jeśli chcesz, i ukryć w jakimś miejscu, gdzie on cię nigdy nie znajdzie. - Nie będę uciekać. Robiłam to wcześniej, bo nalegał na to mój przełożony, ale nie podziałało. A nie zamierzam spędzić reszty życia w ukryciu. Skonfrontuję się z nim w poniedziałek. Już podjęłam decyzję. - A jak zamierzasz go zmusić, żeby przestał cię nękać? Nie przestając chodzić, wyjaśniła swój plan. - Nie martw się. Będzie ze mną J.L. Robby zmarszczył brwi. - Cieszę się, że masz tak lojalnego przyjaciela, ale wkurza mnie, że on jest przy tobie, a nie ja. - Jesteś teraz. - Znów usiadła przy nim. -1 to dla mnie bardzo wiele znaczy. - Dotknęła jego policzka. Ujął jej dłoń i delikatnie pocałował opuszkę każdego palca z osobna. - Odmieniłaś mnie, Ołivio. Przez ostatnie miesiące widywałem ludzi, którzy pomagali mojemu oprawcy. Przedtem chciałbym ich zabić. - A teraz? Ucałował wnętrze jej dłoni. - Teraz rozumiem, że oni też byli ofiarami. Sam chcę dostać w życiu drugą szansę i wiem, że byłoby nieuczciwie odmawiać tej szansy innym. - A jak miałoby wyglądać twoje nowe życie? Uśmiechnął się.
- Nigdy nie przestajesz być terapeutką. Chcę, żeby było pełne radości i śmiechu. - Pogładził jej policzek. - Chcę, żeby było z tobą. - Tak. - Zamknęła oczy i pochyliła się do niego. Lekko przycisnął usta do jej warg. - Tak - szepnęła znów. Otworzyła oczy, kiedy podniósł ją i posadził sobie na kolanach. Przesunął się na środek sofy. - Co ty... chyba nie jest ci zbyt wygodnie. - Zaczęła się wiercić, chcąc wstać, ale przytrzymał ją mocno, kiedy jej poruszający się tyłeczek zaczął rozkosznie torturować jego podbrzusze. Jęknął. - Wiedziałam. Jestem za ciężka... Przerwał jej pocałunkiem. Tym razem nie było to łagodnie cmoknięcie, ale prawdziwy, zaborczy pocałunek. Zesztywniała na sekundę, a potem zwiotczała w jego ramionach. Wdarł się w jej usta, eksplorując, smakując. Po raz pierwszy w życiu spróbował pizzy. Była o wiele bardziej aromatyczna i smakowita niż monotonna, krwista dieta, którą stosował od 1746 roku. Olivia odrwała się od jego ust, zaczerpnęła powietrza i pocałowała go znowu. Wyglądało na to, że faza zwiotczenia minęła. Teraz była o wiele bardziej aktywna; wczepiła palce w jego włosy, by przyciągnąć go bliżej. Zaatakowała jego usta, zaczęła pieścić język. Śmiałość Olivii sprawiła, że jego przyrodzenie nabrzmiało, a serce łomotało niecierpliwie. Za długo czekał. Wsunął dłonie pod jej koszulkę. Skórę miała ciepłą i gładką, jej plecy wygięły się, kiedy przycisnął słodki łuk jej kręgosłupa. Znalazł pasek biustonosza i rozpiął go.
Nie przestawała go całować, kiedy wsunął dłonie pod luźny stanik. Jej piersi byty tak miękkie i pełne. Kiedy zaczął pieścić i ściskać jedną z nich, Olivia zachłysnęła się, przerywając pocałunek. Jej oddech miękko owiewał jego policzek, kiedy jego kciuk zaczął okrążać sutek. Koniuszek stwardniał, więc chwycił go między kciuk i palec wskazujący. Jęknęła, głowa opadła jej do tyłu. Tętnica pulsowała na jej odsłoniętej szyi. Robby wtulił w nią twarz, wdychając zapach jej krwi. Chwała Bogu, że wypił przed przyjściem dwie butelki syntetycznej krwi. Mógł się oprzeć pokusie ugryzienia jej, ale ten zapach i pulsowanie jej żył podsycały jego seksualny głód. Przeciągnął językiem po tętnicy szyjnej, wiedząc, że jego ślina zwiększy wrażliwość jej skóry. Zadrżała. - Proszę cię - szepnęła. - O co tylko chcesz - odszepnął, łaskocząc jej ucho językiem. - Będę ci dawał rozkosz przez całą noc. - Tak. - Sięgnęła po brzeg koszulki. - Pomogę ci. - Przeciągnął jej koszulkę przez głowę i rzucił na stolik. Zsunęła biustonosz i rzuciła na podłogę. Zatrzymał się na chwilę, żeby popatrzeć na jej piersi. Sutki skurczyły się i pociemniały na jego oczach. - Ależ jesteś piękna - szepnął. W jej oczach błyszczały łzy. - Robby, kocham cię. - Olivio. - Pocałował ją krótko. - Skarbie, ja też cię kocham. - Będziesz się ze mną kochał? - Myślałem, że to robię. - Musnął kciukiem jej stwardniały sutek. Zachłysnęła się powietrzem. - To takie przyjemne. Nie wyobrażam sobie, jak to będzie, kiedy... - Jęknęła, kiedy wziął jej sutek do ust. -
Robby. - Była bez tchu. - Chyba... powinniśmy porozmawiać, zanim... - Zadrżała, kiedy zaczął błyskawicznie poruszać językiem. Ssał ją i drażnił bez litości. Nie chciał rozmawiać, do diabła. Tak, zanim będzie się z nią kochał, powinien jej powiedzieć, że jest wampirem, ale gdyby jej powiedział, nie byłoby żadnego kochania. Puścił jej sutek i uśmiechnął się ponuro, widząc sterczący, krwistoczerwony koniuszek. - Robby, zaczekaj. - Krzyknęła cicho, kiedy chwycił w usta drugi sutek. - Po... powinnam ci powiedzieć, że biorę pigułki. Zaczęłam jeszcze w Quantico, kiedy te wszystkie ćwiczenia rozregulowały mi okres, i chciałam, żeby wszystko było jak trzeba. - Mmmm. - Nie przestawał ssać. - Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, że jest mniej więcej dwa procent szans, że zajdę w ciążę. Raczej zero procent, biorąc pod uwagę jego martwe plemniki. - Rozumiem. - Dmuchnął na wilgotny sutek. Zadrżała. - Ale kiedyś chciałabym mieć dzieci. - Ja też. - Rozpiął jej dżinsy. - Czekaj. Muszę wiedzieć, czy nie masz jakiejś choroby. Znieruchomiał z dłonią na suwaku. - Choroby? - Przenoszonej drogą płciową. Nie chcę się angażować, dopóki nie będę wiedziała, że jesteś... zdrowy. - Jestem całkiem zdrowy. - Nie licząc tego, że za dnia był martwy. Przygryzła wargę. - Lepiej użyjmy prezerwatywy, na wszelki wypadek. Ona myślała, że ma trypra? Zesztywniał z oburzenia. - Nie sypiałem z prostytutkami.
- Chorobą weneryczną można się zarazić praktycznie wszędzie. Dla całkowitego bezpieczeństwa najlepiej poprosić o zaświadczenie lekarskie, zanim zacznie się robić pewne rzeczy. Zamrugał. Od kiedy to seks stał się transakcją handlową? - Jutro mogę ci przysłać zaświadczenie mejlem. - Och. Okej. - Zmarszczyła brwi. - Chyba mogę ci ufać. - Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. Ale skoro już kompletnie rujnujemy romantyczny nastrój, to skąd mam wiedzieć, czy ty jesteś zdrowa? Trzymasz zaświadczenie w nocnej szafce, żeby móc je okazać w odpowiednim momencie? - Nie, oczywiście że nie. Uniósł brew. - Chyba będę musiał ci zaufać. - Możesz mi ufać. Nigdy nie robiłam niczego, przy czym można by złapać chorobę weneryczną. Wzruszył ramionami. - Ja też nie. Otworzyła szeroko oczy. - Jesteś prawiczkiem? Skrzywił się drwiąco. - A wyglądam ci na niedoświadczonego szczeniaka? Zaczerwieniła się. - Nie. Uśmiechnął się i pocałował ją w nos. - Możemy już kontynuować? Umieram z pragnienia, żeby wbić się w ciebie głęboko i poczuć, jak drżysz... - Jestem dziewicą - wypaliła. Zamrugał. Chyba się przesłyszał. - Dzie... Co? - Jestem dziewicą. - No nie. Siedzisz półnaga na moich kolanach. Na Patmos byłaś naga i krzyczałaś z rozkoszy.
- To prawda, mam pewne doświadczenia. Głównie z tobą. - Zeszła z jego kolan i usiadła na sofie obok niego. - Ale nigdy nie miałam stosunku. - Nigdy... co jest nie tak ze współczesnymi mężczyznami? - Skrzywił się na tę wpadkę. On niby też był współczesny. - Chyba są ślepi! Powinni się ustawiać w kolejce pod twoimi drzwiami. - Urocza myśl - mruknęła. - Mogłabym wydawać numerki. - Chodziło mi tylko o to, że muszą być niewiarygodnie głupi, skoro nie widzą, jakim jesteś skarbem. Jak to w ogóle możliwe? Spojrzała na niego z irytacją. - Zrobiłam dyplom magisterski w wieku dwudziestu trzech lat, więc byłam bardzo zajęta. No i jest jeszcze ta sprawa z wykrywaniem kłamstw. Kilku gości próbowało zaciągnąć mnie do łóżka, ale przy pierwszym kłamstwie pokazywałam im drzwi. Ona jest dziewicą. Robby wstał i zaczął chodzić po pokoju. Nie przyszło mu to do głowy. Na Patmos Olivia reagowała na jego pieszczoty tak namiętnie. Jego żona w ich noc poślubną była dziewicą, nieśmiałą i tak zalęknioną, że nie chciała się nawet całkiem rozebrać. Uwielbiał śmiałość Olivii. Tak żywiołowo reagowała na każdy jego dotyk, wiła się i krzyczała. Jak mógłby odebrać jej dziewictwo? Była taka młoda, tak pełna życia, a on miał prawie trzysta lat. Do cholery, przez pół doby leżał martwy. Żadna kobieta nie powinna tracić dziewictwa z krwiopijcą. Będzie musiał jej powiedzieć, że jest wampirem, bo kiedy już ją weźmie, nie będzie chciał z niej rezygnować. Nigdy. Zasługiwała na prawdę, zanim utknie z jednym mężczyzną na całą wieczność. Skrzywił się. Jak miałby jej to wynagrodzić?
- Świetnie - mruknęła. Złapała koszulkę ze stolika i naciągnęła ją przez głowę. - Nie wiedziałam, że to będzie dla ciebie problem. - Ołivio... - A pomyśleć, że wydawało mi się, że to ci może nawet pochlebić. - Wstała z sofy, blada i zła. - Nie do wiary. - Ja... nie jestem pewien, czy powinienem przyjąć taki zaszczyt. - Zaszczyt? - rzuciła drwiąco. - Tak, ja się czuję naprawdę „zaszczycona", że mnie odrzucasz, bo jestem zbyt niewinna. - Ja cię nie odrzucam. - Ale nie chcesz sobie robić kłopotu z moim irytującym dziewictwem! - Ruszyła do drzwi wejściowych wściekłym krokiem, jej piersi podskakiwały pod koszulką. - Nie przejmuj się tym, okej? Zaraz skoczę do miejscowego baru i pozbędę się tego całego dziewictwa. Przecież faceci będą się ustawiać w kolejce, prawda? Skrzywił się. - To nie jest zabawne. - A kto tu chce być zabawny? Ja mówię śmiertelnie poważnie. - Wróciła do stolika i chwyciła szklankę z wodą. - Jeszcze tylko zadbam o to, żeby zwrócili na mnie uwagę. - Wylała sobie wodę na koszulkę i mokry materiał przylepił się do jej piersi i sterczących sutków. - Teraz jestem gotowa. Przy odrobinie szczęścia ktoś mnie obsłuży za darmo. Robby zacisnął pięści. - Nie możesz tego zrobić. - To patrz. - Przeszła z powrotem do przedpokoju, wzięła klucze i torebkę. - Powinnam wrócić za jakieś piętnaście minut, bez błony dziewiczej. Robby skoczył do drzwi, wyrwał jej torebkę z rąk i rzucił na podłogę.
- Do jasnej cholery, kobieto. Myślisz, że pozwolę, żeby tknął cię ktoś inny? Pchnęła go w pierś. - Idź sobie! Nienawidzę cię za to, że moje dziewictwo jest dla ciebie problemem. Chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł Ołivię do drzwi. Kiedy zaczęła się wić, przycisnął się do niej całym ciałem, żeby poczuła jego erekcję. - Kochasz mnie, skarbie, i nie martw się. Twoje dziewictwo zaraz przestanie być problemem. Rozdział 18 Olivia spojrzała na niego ze złością. - Nie pójdę z tobą do łóżka. Jestem na ciebie wściekła. - Przejdzie ci. Próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale mocniej przytrzymał jej nadgarstki. Kiedy chciał ją pocałować, odwróciła głowę, więc jego usta trafiły na policzek. Ale to go nie zraziło. Skubiąc wargami, drażniąc językiem zsunął się wargami po jej szyi. Skóra zaczęła ją mrowić. Musiała się mocno skoncentrować, żeby nie jęknąć głośno. - Jeszcze przed chwilą mnie błagałaś - szepnął jej do ucha. - Mówiłaś: „Proszę, kochaj się ze mną". Obwiódł językiem kontur jej ucha. Zmiękły jej kolana. - To było, zanim do mnie dotarło, jakim jesteś wielkim. .. - Zaczęła szukać w myślach stosownej obelgi, ale zupełnie nie mogła się skupić, kiedy pieścił jej szyję. - Zgadza się. Wielkim. - Otarł się o nią tak, że poczuła jego nabrzmiały członek.
Zwalczyła chęć, by przywrzeć do niego, opleść nogami i wciągnąć w siebie. Pustka w jej wnętrzu była wręcz bolesna; czuła, że zacznie krzyczeć, jeśli jej nie wypełni. Ale, do licha, ciągłe była na niego zła. I nie miała najmniejszego zamiaru błagać. - Może nie chcesz odebrać mi dziewictwa, bo nie zdołasz stanąć na wysokości zadania. Uniósł głowę znad jej szyi. - Próbujesz mnie obrazić? Uśmiechnęła się złośliwie. - Przejdzie ci. - Rozepnij mi spodnie i sama się przekonaj, czy nie stoję na wysokości zadania. - Puścił jej nadgarstki. Teraz, kiedy ją uwolnił, próbowała się od niego odsunąć, ale chwycił ją za ramiona i przycisnął do drzwi. - No dalej, dziewczyno. Chyba że tchórzysz. Policzki jej zapłonęły. - Dobra. Zobaczymy, z czego jesteś zrobiony. - Najprawdopodobniej z czystego tytanu. Niech go szlag. Zaczęła się szamotać z zapięciem jego dżinsów. - Przypominam, że jestem wyszkolona w sztukach walki. - Szarpnęła suwak w dół. - Moje ręce to zabójcza broń. Roześmiał się. - A ja przypominam, że cokolwiek mi zrobisz, odwzajemnię się tym samym. - Do diabła. A więc nóż kuchenny odpada. Zawarczał gardłowo, a ten dźwięk sprawił, że przeniknęło ją drżenie. Kiedy uniosła rękę, szukając gumki jego bokserek, niechcący musnęła olbrzymią wypukłość. Zamknął oczy, a z jego ust wydobył się głośny jęk. Zahaczyła palec o gumkę czarnych bokserek tuż przy biodrze. - Jakoś nic nie mogę znaleźć. Musi być bardzo mały...
Robby prychnął i przesunął jej dłoń na środek. Jej palec zetknął się z twardą jak skala kolumną... czystego tytanu. Zaparło jej dech. Był tak obrzmiały, że wyrywał się z bokserek. Robby jednym szarpnięciem ściągnął bieliznę i jego penis uderzył w dłoń Olivii. Przełknęła ślinę. Z całą pewnością stał. í był wielki. Zbyt wielki. Był jak taran. Skrzywiła się. - To będzie bolało. Jego usta drgnęły. - Przejdzie ci. - Och, doprawdy? - Objęła palcami jego członek i ścisnęła. - Ostrożnie. - Próbował odsunąć jej dłoń, ale trzymała mocno. Gwałtowne ruchy sprawiły, że Robby chwycił haust powietrza. - Kobieto, chcesz, żebym sobie narobił wstydu? - Przejdzie ci. Gdy spojrzał na nią, unosząc brew, Olivia krzyknęła cicho, uwalniając jego penis. - Masz czerwone oczy! Wymamrotał jakieś przekleństwo. - To taka choroba. - Wziął ją na ręce i ruszył do sypialni. Przyglądała mu się, marszcząc czoło. - Nigdy nie słyszałam o takiej chorobie. - Nie turbuj się. - Turbuj? - Nie przejmuj się. - Skrzywił się, wchodząc do sypialni. - Do licha. - Co? Oczy cię bolą? - Nie. Spodnie mi spadają. Roześmiała się. Zatrzymał się przy łóżku. - Czy to znaczy, że nie jesteś już na mnie zła? - spytał z uśmiechem.
Spojrzała na niego przebiegle. - Mój ostateczny osąd będzie zależał wyłącznie od jakości wykonanej pracy. Parsknął śmiechem. - Jesteś dziewicą. Jak odróżnisz dobrą robotę od byle jakiej? - Jeśli skończysz w pięć minut, a potem odwrócisz się i zaczniesz chrapać, będę wściekła. Oczy błysnęły mu wesoło. - Przejdzie ci. Trzepnęła go w ramię. Roześmiał się i upuścił ją na łóżko. Olivia usiadła, opierając się na łokciach, i już otwierała usta, by z niego zadrwić, kiedy zobaczyła, że spodnie rzeczywiście opadły mu do kostek, a erekcja wciąż była... erekcją. Jej zdumienie wzrosło, kiedy Robby ściągnął przez głowę czarną koszulkę, odsłaniając twardy sześciopak i szeroką, muskularną klatę. Kręcone, brązowe włosy zbiegały się w cienką kreskę, która kończyła się gęstą kępką wokół... tarana. - Jeśli szerzej otworzysz buzię, to się w niej zmieszczę. Zamknęła usta i się skrzywiła. - Auć. Spuściła oczy, zawstydzona własną reakcją. Robby ściągał buty. Dobry pomysł. Ona też zsunęła pantofle i rzuciła je na podłogę. Kiedy jej spojrzenie wylądowało na jego łydce, krzyknęła cicho. Nad kostką miał przypięty nóż. Pozbył się już dżinsów i bielizny, więc teraz stał przy łóżku całkiem nagi, nie licząc noża. - Jesteś dobrze wyposażony. - Dziękuję. Pragnąłem cię od dawna. Zerknęła na jego erekcję.
- Nie mówiłam o... chociaż jest dość impo... - Urwała, kiedy wysunął nóż z pochwy. - Co ty... Zachłysnęła się, gdy skierował ostrze na jej gardło. - Spokojnie. - Przeciął ściągacz koszulki, którą jeszcze miała na sobie, i upuścił nóż na podłogę. Chwycił materiał po obu stronach przecięcia i jednym szarpnięciem rozdarł koszulkę na pół. 01ivii znieruchomiała ze zdumienia. - Co ty ro... Pchnął ją z powrotem na łóżko. - Powiedziałem, że chcę cię rzucić na łóżko i zedrzeć z ciebie ciuchy. Zdaje się, że nazwałaś to chemią. Spojrzała na swoją podartą koszulkę. - Lubiłam ten T-shirt. - Przejdzie ci. - Z błyskiem w czerwonych oczach ściągnął jej dżinsy i figi i rzucił na podłogę. Kiedy wyciągnął się na łóżku obok niej, przesunęła się bardziej na środek, żeby zrobić mu więcej miejsca. Krew szumiała jej w uszach. Ta chwila nadeszła. Może powinna wejść pod kołdrę. Leżąc tylko w tej rozdartej koszulce, czuła się obnażona. Może powinna iść do łazienki, by się odświeżyć. Może powinna szybciutko ogolić nogi. Może powinna zgasić światło w salonie. Wpadało do sypialni i wszystko było widać. A może znowu przesadzała z analizą. Spojrzała na Robby'ego. Leżał oparty na jednym łokciu i patrzył na nią. - Coś nie tak? Uśmiechnął się. - Jak dla mnie, wszystko w porządku. Jej serce przepełniła radość. Rzeczywiście było w porządku. Mężczyzna, którego uwielbiała, zaraz będzie się z nią kochał. - Mam wielkie szczęście, że cię spotkałam. - To ja mam szczęście. Dopóki się nie poznaliśmy, byłem kompletnie zagubiony.
Dotknęła jego twarzy. Ogolił się, jego policzki były gładkie. - Kocham cię, Robby MacKay. Pocałował ją w czoło. - Nigdy nie przestanę cię kochać. Łzy napłynęły jej do oczu. Wierzyła mu. Wierzyła mu nawet bez swojej zdolności wykrywania kłamstw. Kiedy jego usta dotknęły jej warg, otworzyła się przed nim. Objęła go za szyję rękami i zatonęła w rozkosznym, leniwym świecie słodkich odczuć. Zachwycały ją łagodne poruszenia jego ust, delikatne pieszczoty języka, palce muskające twarz i szyję. Przeciągnęła dłońmi po jego plecach, rozkoszując się dotykiem skóry, grą mięśni. Pocałunek trwał, niespieszny i łagodny, aż poczuła się cudownie rozluźniona. Jej lęki stopniały. Wiedziała, że on zrobi to bez pośpiechu. Był prawdziwym dżentelmenem. Jego usta zsunęły się na jej szyję. Zadrżała, kiedy połaskotał ją językiem. Nagle dziwnie wyraźnie poczuła swoje intymne okolice. Im dłużej łaskotał, tym bardziej mrowiły. Chwyciła gwałtowny wdech, kiedy przeciągnął językiem po jej szyi. Poczuła cudowne pulsowanie w waginie. - Robby? - Liznął ją znów, aż drgnęła. Wbiła palce w jego plecy. Jej uda zacisnęły się mocno. Nagle już nie chciała dżentelmena. - Robby? Wydał z siebie niski pomruk, który wywołał dreszcz i gęsią skórkę na ramionach Ołivii. Niepodziewanie wsunął dłoń między jej nogi. Zachłysnęła się. Przycisnął ją do siebie i znów polizał szyję. Krzyknęła. Znów nacisnął. - Jesteś wilgotna. Zaskomliła. Nie miała pojęcia, jakim cudem tak szybko doprowadził ją do ostateczności.
Przemieścił się do jej stóp. - Rozsuń nogi. Pozwoliła, by kolana rozjechały się lekko, i omal nie krzyknęła, kiedy szeroko rozsunął jej stopy. - Co ty... - Przygryzła wargę. Nigdy nie była tak odsłonięta. Robby siedział między jej nogami i przyglądał się. Mimo okropnego zażenowania, podniecenie, o dziwo, nie mijało. Jej skóra rozpaczliwie pragnęła dotyku. - Błyszczysz - szepnął. - Jesteś jak róża pokryta rosą. Poczuła, że wypływa z niej jeszcze więcej wilgoci. - Robby, jeśli mnie nie dotkniesz, zacznę krzyczeć. Uśmiechnął się. - I tak będziesz krzyczeć. - Przejdzie mi. - Drgnęła, kiedy jego palce musnęły wilgotne fałdki. Powoli wsunął w nią palec. - Jesteś bardzo ciasna. Spróbuję cię trochę rozluźnić. - Och, och... - Ścisnęła kołdrę palcami. Wiedziała, że długo nie wytrzyma. To było tak cholernie przyjemne. Wsunął dwa palce do środka i zaczął nimi poruszać. - Dosłownie ociekasz. Jesteś coraz bardziej zaróżowiona. Czuję twój zapach i mam ochotę cię posmakować. - Więc zrób to! Nie wytrzymam. Ja... - Pisnęła, kiedy skubnął jej łechtaczkę. Pieścił wewnętrzne ścianki jej waginy, jednocześnie drażniąc niezwykle wrażliwy guziczek. Napięcie narastało w niej, czuła, że zaraz pęknie jak struna. Nagle jego palce zaczęły się poruszać bardzo szybko i poszybowała pod niebo. Ciało 01ivii przeszył dziki prąd. Krzyknęła. Jej wagina ścisnęła jego palce potężnymi skurczami, drżenie przejęło ją od stóp do głów. Po dłuższej chwili, kiedy wciąż jeszcze nie mogła złapać oddechu, zdała sobie sprawę, że Robby zmienił pozycję. Ustawił się nad nią i opadł na łokcie.
- Wszystko dobrze? Skinęła głową, wciąż ciężko dysząc. Jego oczy były bardziej czerwone niż przedtem, dosłownie świeciły. Coś było nie tak, ale w chwili obecnej przestała się tym przejmować. - Obejmij mnie nogami. Zrobiła to. Zadrżała, kiedy poczuła grubą klingę napierającą na nią. - Postaram się, żeby bolało jak najmniej. - Wtulił twarz w jej szyję. Kiedy ją pocałował i połaskotał językiem, poczuła mrowienie w zupełnie innym miejscu. - Jak ty to robisz? - szepnęła. Chociaż była niedoświadczona, wiedziała, że to nie jest normalne. Bez słowa zaczął ssać jej szyję, póki nie zaczęła pulsować i pragnąć go do bólu. Wepchnął się w nią, rozciągając ją do granic wytrzymałości, a w końcu uderzył w błonę dziewiczą. Poczuła lekki dyskomfort, ale znów zaczął ją lizać po szyi i w jej wnętrzu zawibrował dreszcz rozkoszy. - Gotowa? - Uniósł głowę. Na jego czole lśniły kropelki potu, a na twarzy malował się wyraz dojmującego cierpienia. - Dobrze się czujesz? - spytała. - Trudno... się opanować - wychrypiał przez zaciśnięte zęby. Chwycił jedną z ozdobnych poduszek i przycisnął do jej szyi. - Co... aach! - Zesztywniała z bólu, kiedy przedarł się przez jej barierę. On też krzyknął i ukrył twarz w poduszce przy jej szyi. Znieruchomiała. Był w niej. Nie była już dziewicą. Ból znikał, pozostawiając błogie uczucie pełni. Zachichotała. Robby stęknął, a ona znów zachichotała. Ziarenko radości kiełkowało w jej sercu, wyciskając z oczu łzy. Ogarnęła ją radość, że z tym czekała, że to Robby był dzisiaj w niej. Pogłaskała go po plecach. - Dziękuję. Nigdy nie zapomnę. Było cudownie. - Wybierasz się gdzieś? — wymamrotał w poduszkę.
- Nie. Mieszkam tutaj. - Świetnie. - Uniósł twarz z poduszki. - Bo dopiero zaczynamy. - Naprawdę? - Wciągnęła powietrze, kiedy się z niej wysunął. - Naprawdę. - Pchnął z powrotem. - Nie zadaję ci bólu? - Nie, to jest... - Jęknęła, kiedy otarł się o jej łechtaczkę. - Jesteś taka piękna, taka ciasna. - Wycofał się i znów wsunął się w nią. - I jesteś moja. - Tak. - Objęła go i zasypała twarz pocałunkami. Zwiększył tempo i znów poczuła to narastające napięcie, tę spiralę rozkoszy zmierzającą do punktu kulminacyjnego. Uniosła biodra, żeby wyjść mu na spotkanie; chciała go mieć w sobie jeszcze głębiej. Robby ukląkł i podciągnął jej biodra. Wstrzymała oddech, czując silę jego pchnięć. Nakręcona do ostateczności sprężyna pękła i Olivia głośno krzyknęła. Robby wbił się w nią po raz ostatni i z ochrypłym krzykiem padł na łóżko obok niej. Przycisnęła dłoń do piersi, czekając, aż oddech i tętno się uspokoją. - Och, to było niesamowite. Jęknął. Odwróciła się na bok, żeby na niego spojrzeć. - Dobrze się czujesz? Jęknął. - Chyba nie odwrócisz się na drugi bok i nie zachrapiesz? Otworzył oczy. - Ja nie chrapię. Uśmiechnęła się. - Twoje oczy wyglądają o wiele lepiej. Zaczerwienienie zniknęło. Prychnął.
- Nie na długo. - To nawracający problem? - Kiedy jestem z tobą, tak. Zmarszczyła brwi. Ona powodowała problemy z jego oczami? Wiedziała, że oczy mogą być czerwone i podrażnione, ale wyglądało to całkiem inaczej niż u niego. - Jesteś na mnie uczulony? - Jestem w tobie zakochany. - Usiadł. - Wszystko dobrze, skarbie? Boli cię? Poruszyła nogami. - Troszeczkę. Chyba wezmę gorącą kąpiel. Przyłączysz się? - Może później. - Wstał z łóżka i się ubrał. - Pójdę sprawdzić teren, żeby strzec cię jak należy. Pocałował ją w czoło i się uśmiechnął. - Nigdzie nie chodź. Przed nami druga runda. Druga runda? Usiadła i skrzywiła się z bólu. - Nie jestem pewna, czy wytrzymam. Roześmiał się, wychodząc z pokoju. - Przejdzie ci. Parsknęła. - Skoro wychodzisz na dwór, weź moje klucze. - Zamknę cię od zewnątrz. I zaraz wracam. - Okej. - Usłyszała otwieranie i zamykanie frontowych drzwi i odgłos klucza przekręcanego w zamku. Spojrzała na wilgotną plamę na kołdrze. Było też trochę krwi. Dowód, że jej dziewictwo zniknęło. Jej wzrok padł na ozdobną poduszkę, którą Robby przycisnął do jej szyi. Dziwne. Podniosła ją, by przyjrzeć się bliżej. W niebieskiej satynie były dwie małe dziurki. Odłożyła poduszkę. Nie powinna jej prać tak często. Tani materiał po prostu się rozłaził. Poszła boso do łazienki i odkręciła wodę. Nic nie mogło zepsuć tej najcudowniejszej nocy w jej życiu. Żadne
myśli o jabłkach, czerwonych oczach czy zniszczonych poduszkach. Przed chwilą przeżyta cudowne zbliżenie ze wspaniałym kochankiem. Robby MacKay kochał ją. Życie było cudowne. Rozdział 19 Zycie wampira jest cholernie ciężkie. Robby pognał schodami w dół i przebiegł przez parking do kępy krzaków, gdzie schował małą turystyczną lodówkę. Wyjął z lodu butelkę syntetycznej krwi i odkręcił kapsel. Żeby nie czuć głodu, przed przyjściem do mieszkania Olivii wypił dwie butelki, ale nie przewidział, że tyle czasu zajmą mu pocałunki, że tak długo będzie miał jej tętnicę szyjną w zasięgu kłów. Wypił duszkiem połowę porcji. Dobrze, że zaopatrzył się na wszelki wypadek. Nie spodziewał się, że Olivia była dziewicą. Wiele lat temu, kiedy musiał się pożywiać, żeby przetrwać, nauczył się, jak zniwelować ból ugryzienia i sprawić, żeby całe to doświadczenie było przyjemne dla dawcy. Dziś posłużył się tą techniką, aby zmniejszyć ból Olivii i wzmóc jej rozkosz, ale zapłacił za to wysoką cenę. O mało nie umarł, walcząc z pragnieniem ugryzienia jej. A jego zmagania na tym się nie skończyły. Musiał zadbać też o dobry seks. Obszedł parking, szukając czegoś podejrzanego. Zaparkowane samochody były puste. Dopijając krew, przyjrzał się budynkowi. Gdyby w cieniu krył się śmiertelnik, Robby usłyszałby bicie jego serca. Ale niczego nie zauważył.
Podszedł do śmietnika i wyrzucił pustą butelkę. W lodówce miał jeszcze jedną. Może się okazać potrzebna jeszcze przed końcem tej nocy. Przygładził dłonią włosy, zbierając kosmyki, które uwolniły się podczas seksu. Dziewica. Tego się nie spodziewał. I odebrał jej niewinność. Nie powinien był tego robić. Wiedział, że teraz jeszcze trudniej będzie wyznać prawdę. Żadna kobieta nie chciałaby usłyszeć, że straciła dziewictwo z nocną istotą. Olivia bez wątpienia miała nadzieję na normalne życie. Chciała spędzać normalne dni z normalnym mężem, rodzić normalne dzieci. A on nie mógł jej tego zapewnić. Powinien był uczciwie wszystko powiedzieć, zanim poszedł z nią do łóżka. Ale, do diabła, nie dała mu wyboru. Musiał ją powstrzymać, żeby nie rzuciła się na jakiegoś obcego faceta. I zrobił, co w jego mocy, by przy defloracji sprawić jej jak najmniej bólu i dać jak najwięcej przyjemności. Przestań się okłamywać. Chciał to zrobić. Pragnął Olivii od pierwszej nocy, kiedy zobaczył ją na Patmos. Mógł udawać, że żałuje swojego niehonorowego zachowania, ale prawda była taka, że robił dokładnie to, co chciał. Kochał ją i zamierzał o nią walczyć. Wszedł po schodach do jej mieszkania. Za chwilę miała się zacząć runda druga. Dzwonek telefonu wyrwał Ołivię z głębokiego snu. Krzywiąc usta, przekręciła się na drugi bok. Bolały ją mięśnie, których istnienia nawet nie podejrzewała. Zamrugała, widząc słoneczny blask przesączający się przez szparki wokół rolet. Radiobudzik na nocnej szafce radośnie pokazywał dziesiątą szesnaście. Boże święty, zaspała. Ale też późno poszła spać. Przez myśl przemknęły jej wspomnienia seksualnego maratonu. Spojrzała na leżącą
obok poduszkę. Robby zniknął. Pamiętała niezbyt wyraźnie, że w jakimś momencie pocałował ją na do widzenia. Telefon znów zadzwonił, więc po omacku znalazła słuchawkę. - Halo? - Olivia? - powiedział J.L. - Chwała Bogu. Dzwoniłem na twoją komórkę, ale nie odbierałaś. - Nie słyszałam. Pewnie jest w salonie. - Obudziłem cię? - Ehm... właśnie. Ale i tak powinnam już wstawać. -Usiadła z trudem i kołdra zsunęła się jej do pasa. Och, była całkiem naga. Pamiętała jak przez mgłę, że koło drugiej nad ranem włożyła seksowną koszulę nocną. Robby podziwiał ją przez chwilę, po czym natychmiast zdjął i rozpoczął, jak to określił, rundę trzecią. - Wszystko w porządku? - spytał J.L. - Tak, czuję się doskonale. - Jak to się fachowo nazywało? Przeleciana na wylot? - Będę u ciebie za jakąś godzinę. - J.L. się rozłączył. Wstała z łóżka i na miękkich nogach dotarła do łazienki. Skrzywiła się na widok własnego odbicia w lustrze. Jej włosy przypominały wronie gniazdo, tusz miała rozmazany, i co to za czerwone ślady na szyi? Przyjrzała się bliżej. Dwie pokaźne malinki. Symetryczny komplet. Żenujące. Będzie musiała osłonić je apaszką. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Robby istotnie wszedł w rolę kochanka z wielkim entuzjazmem. Wzięła długi prysznic i wróciła myślami do rundy drugiej. Akurat wyszła z łazienki, kiedy Robby wrócił z obchodu. Zerwał z niej ręcznik i rzucił ją na łóżko. Wycałował jej mokre, śliskie ciało od stóp do głów, przewrócił ją na brzuch, by móc skubać jej pośladki, a potem z powrotem na plecy, żeby zanurkować między nogi i siać zniszczenie językiem.
Jeden orgazm mu nie wystarczył. Zsunął ją na brzeg łóżka, gdzie klęczał, i uniósł jej biodra, żeby się w nią zanurzyć. Nie sądziła, że zdoła dojść na szczyt jeszcze raz, ale udowodnił jej, iż się myliła. Kilka razy. Cóż za nienasycony facet, pomyślała radośnie. Wytarła się, włożyła czyste dżinsy i świeżą koszulkę. Spojrzała na poplamione kołdrę i prześcieradło. Najwyraźniej czeka ją dzisiaj pranie. Boso przeszła do salonu i zauważyła, że Robby zrobił porządek. Jej torebka i klucze leżały na stoliku w przedpokoju. Laptop, z notatnikiem na wierzchu, na stoliku do kawy. Obok niego zobaczyła złożoną wpół żółtą kartkę w kratkę z jej imieniem. Usiadła na sofie i otworzyła list. Dzień dobry, Olivio. Przykro mi, że musiałem Cię zostawić tak wcześnie. Wyglądałaś tak pięknie we śnie, że nie miałem serca Cię budzić. Wiem, że masz pytania. Musimy porozmawiać. Proszę Cię, pamiętaj, że cokolwiek się wydarzy, kocham Cię. I zawsze będę Cię kochał. Chcę spędzić z Tobą życie. Robert MacKay Z uśmiechem położyła się na sofie. Kochał ją. Chciał z nią spędzić życie. I doskonale, bo ona czuła dokładnie to samo. Przeczytała list jeszcze raz i jej uśmiech zniknął. Tym razem w oczy ukuły ją słowa: „Musimy porozmawiać". O czym chciał rozmawiać? „Wiem, że masz pytania". Drżącymi dłońmi złożyła list. Do licha. Nie chciała o tym myśleć. Wyparcie jest o niebo lepsze. Ostatnia noc była cudowna. Idealna. Ale teraz był ranek po. Nie mogła dłużej zaprzeczać. Za każdym razem, kiedy się kochali, jego oczy świeciły na czerwono. Powiedział, że to choroba. Nie ma takiej choroby.
Łzy napłynęły jej do oczu. Okłamał ją. Wiedział, jak bardzo nienawidzi wszelkiej nieuczciwości, a mimo to ją okłamał. Co on ukrywał? No i sposób, w jaki się kochał. Oczywiście nie miała żądnego doświadczenia, ale i tak podejrzewała, że w ich seksie było coś niezwykłego. Niezwykłego i wprost fantastycznego, stwierdziła. Byłaby wariatką, gdyby zgłaszała jakieś zastrzeżenia. Mogła mieć zastrzeżenia do niebieskiej, satynowej poduszki, w której pojawiły się dwie dziurki. Odłożyła list na stolik. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl i poczuła ucisk w sercu. Wyrwał kartkę z jej notatnika, pełnego zapisków z Wielkich Łowów na Rob-by'ego. Szybko chwyciła notatnik i zaczęła go wertować. Musiał się zorientować, jak usilnie szukała informacji na jego temat. I wiedział, że niczego nie znalazła. „Wiem, że masz pytania". Do licha. Odłożyła notatnik i poszła do kuchni. Potrzebowała filiżanki mocnej herbaty. Zatrzymała się w drzwiach. Wszystkie porozrzucane ubrania i ręczniki z sypialni leżały schludnie poskładane przed pralkosuszarką. Zlew był pusty. Zajrzała do zmywarki. Znalazła w niej szklanki z zeszłego wieczoru. Robby wyniósł nawet śmieci i pudełko po pizzy. Czy on w ogóle nie spał? Musiał zrobić to wszystko, kiedy ona spała w najlepsze. Facet, który sprząta z własnej inicjatywy? I co z tego, że miała pytania? Gość był wart swojej wagi w zlocie. I kochał ją. Ona kochała jego. W czymkolwiek był problem, jakoś to rozwiążą. Problem z jej dziewictwem z pewnością rozwiązali ku obopólnej satysfakcji. Kiedy woda grzała się na kuchence, Olivia nastawiła pranie. Czekając, aż herbata się zaparzy, usłyszała pukanie. - Olivio, to ja! - krzyknął J.L.
Wyjrzała przez judasz, żeby się upewnić, i nagle znieruchomiała. Drzwi były zamknięte na klucz. Robby musiał je zamknąć wychodząc. Spojrzała na stolik, gdzie leżał jej nowy klucz, przypięty do kółka. To było... dziwne. Otworzyła drzwi. Uśmiechnięty J.L. wszedł do środka. - Przyniosłem śniadanie. - Pokazał jej białą, papierową torbę pełną pączków. - Ten zamek, który wczoraj założyłeś... były do niego dwa klucze, zgadza się? - spytała Olivia. - Tak. - Podszedł do kuchennego stołu i położył torbę na blacie. - Gdzie jest drugi klucz? Spojrzał na nią, zażenowany. - Zatrzymałem go. Na wypadek gdybym kiedyś musiał się tu dostać. Na wypadek gdyby została zaatakowana albo unieruchomiona przez kolesia Otisa Crumpa. Cudownie. Marszcząc brwi, spojrzała na kółko z kluczami na stoliku. Jak Robby zdołał zamknąć drzwi bez klucza? „Wiem, że masz pytania". Tego wieczoru Olivia włączyła laptop i kamerkę o zwykłej porze, przygotowując się do codziennej rozmowy z Robbym. Pojawił się, uśmiechnięty, na ekranie. - Co u ciebie, skarbie? Odpowiedziała uśmiechem i dotknęła monitora. - Chciałabym, żebyś tu był. Dzięki, że posprzątałeś. Chyba wcale nie spałeś? Wzruszył ramionami. - Jestem przyzwyczajony do całonocnej pracy. -Uśmiechnął się szerzej. - Chociaż zeszłą noc z pewnością nazwałbym raczej przyjemnością, a nie pracą.
Policzki Olivii zapłonęły. - Pewnie byłeś wykończony, kiedy dotarłeś do Nowego Jorku. - O tak. - Na jego ustach ukazał się cierpki uśmieszek. - Dosłownie padłem trupem. - I dzisiaj w nocy znowu ochraniasz Romatech? Skinął głową. - Zakład jest najbardziej zagrożony w nocy. Terroryści, którzy atakują filie, zawsze uderzają po zmroku. - A co oni mają przeciwko Romatechowi? - spytała. -Syntetyczna krew ocaliła tysiące istnień ludzkich. - Tak, to prawda, ale ci... ludzie nie pochwalają klonowania krwi. - Spojrzał w bok. - Odwal się, Phineas. Nie potrzebuję twoich rad. Olivia usłyszała w tle czyjś śmiech. Robby, trochę zirytowany, zwrócił się do Olivii. - Przepraszam za to. Chłopaki strasznie mi dzisiaj dokuczają. Olivia westchnęła. Znała to uczucie. J.L. udawał, że ma odruch wymiotny, kiedy przyniosła pościel do kuchni, żeby wpakować ją do pralki. - Czy Phineas to ten, który uważa się za eksperta od miłości? - Tak. Zaproponował, że pożyczy mi książkę dla celów edukacyjnych. Są tam fotografie trzydziestu różnych pozycji. Roześmiała się. - Myślę, że połowę przerobiliśmy ostatniej nocy. Uśmiechnął się szeroko. - Obawiam się, że druga połowa nadaje się tylko dla ludzi-gum. - Auć. Więc jakiego rodzaju porad udziela ci specjalista od miłości? Uśmiech Robby'ego zniknął.
- Mam dbać o to, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham. Dotknęła ekranu. - Dobrze ci to idzie. Głęboka zmarszczka przecięła jego czoło. - I powinienem ci powiedzieć... wszystko. Wzięła głęboki oddech. - Miałeś rację w tym liście. Mam pytania. Kiwnął głową, ale nie powiedział nic. Przełknęła ślinę. - Czy ty mnie okłamywałeś? Skrzywił się. - Zawsze staram się być uczciwy. Wiem, że to dla ciebie ważne. Ale bywają chwile... - Poruszył się niespokojnie na krześle. - Czasem nie wszystko mogę ci wyjaśnić. - Na przykład problem czerwonych, świecących oczu. Po jego twarzy przemknął wyraz bólu. - Wyjaśnię. Ale muszę to zrobić osobiście. - Dlaczego nie mogłeś wczoraj? - Bo... - Przygładził włosy dłonią. - Pomyślałem, że przeżyłaś już wystarczającą traumę jak na jeden dzień. Odsunęła się od ekranu. Dowiedzenie się prawdy o nim będzie traumą? - A potem... potem myślałem już tylko o jednym -ciągnął. - Chciałem zadbać o to, żeby utrata dziewictwa była dla ciebie przyjemna. - Tak. - Uśmiechnęła się do niego kwaśno. - Zadbałeś o to z dziesięć razy. Wzruszył ramionami. - Trochę mnie poniosło. Będziesz wolna w przyszły weekend? - Tak. - To miał być pierwszy weekend czerwca. -Przyjedziesz znowu? Skinął głową.
- Musimy porozmawiać. Przebiegł ją dreszcz. - Jak dzisiaj rano wyszedłeś z mieszkania i zamknąłeś drzwi? Odwrócił wzrok, marszcząc czoło. - Wyjaśnię ci to w przyszły weekend. - Nie ma jakiegoś prostego wyjaśnienia? Na przykład, że kiedy spałam, wziąłeś mój klucz do całodobowego sklepu żelaznego i dorobiłeś kopię? - To najprostsze wyjaśnienie. - Skrzywił się. - Ale byłoby kłamstwem. - O Boże. - Oparła się plecami o sofę. - 01ivio, nadal zamierzasz odwiedzić jutro Otisa Crumpa? - Tak. - Pochyliła się do przodu, żeby znaleźć się w kadrze kamerki. - Są jakieś wiadomości z laboratorium odnośnie do pudełka z jabłkami? Pokręciła głową. - Nie w niedzielę. Może jutro dostaniemy jakieś wyniki. - Informuj mnie, co się dzieje. Najchętniej sam bym się z nim rozprawił, ale to by wymagało trochę planowania. - Jakiego planowania? - Zdam ci sprawę jutro wieczorem. Kiwnął głową. - A w piątek wieczorem zobaczymy się osobiście i porozmawiamy. - Spojrzał na nią badawczo. Pamiętaj, że cię kocham. - Ja też cię kocham. - Dlaczego miał taką zatroskaną minę? - Będziesz mógł spędzić cały weekend tutaj? - Być może. To... zależy. - Od czego? - spytała. Dotknął ekranu. - Od ciebie.
Otworzyła usta, by spytać, co miał na myśli, ale ekran zgasł. Robby zniknął. Rozdział 20 Przyszliśmy odwiedzić Otisa Crumpa. - Olivia pokazała odznakę FBI strażnikowi w Leavenworth. Mamy zezwolenie dyrektora. Strażnik przyjrzał się najpierw jej odznace, potem odznace Wanga. - Proszę się wpisać. - Przesunął po blacie podkładkę do pisania. Składając podpis, Olivia zauważyła, że arkusz odwiedzin jest tylko na ten poniedziałek. - Kiedy byłam ostatnio, wpisywałam się do książki. Strażnik kiwnął głową. - Zmiana procedury. Wieczorem wepniemy tę kartkę do książki. Mamy różnych odwiedzających... żony, przyjaciółki, i czasem lepiej, żeby goście nie wiedzieli, kto jeszcze odwiedza więźniów. W ten sposób chronimy ich prywatność. - Rozumiem. - Mówił prawdę. Olivia podała podkładkę J.L. Strażnik cofnął się i krzyknął do sąsiedniego pomieszczenia: - Hej, Joe, przeprowadź Crumpa do rozmównicy. Jacyś agenci FBI chcą z nim rozmawiać. - Znowu Harrison? - odkrzyknął Joe. Olivia wymieniła spojrzenie z Wangiem, który powiedział jej miesiąc temu, że sprawdził Harrisona i nie znalazł niczego podejrzanego.
- Nie - odparł pierwszy strażnik. Zajrzał w arkusz. -J.L. Wang i Olivia Sotiris. Drugi strażnik, Joe, wyjrzał z sąsiedniego pokoju. Chociaż minę miał obojętną, Olivia wyczuła przypływ paniki. - Jest jakiś problem? - spytała. - Nie - odparł szybko Joe. - Przygotuję Crumpa. -Wrócił do drugiego pomieszczenia i usłyszeli szczęk metalowych drzwi. - To potrwa parę minut - powiedział strażnik. - Rozumiemy. - Wang odciągnął Ołivię na drugą stronę poczekalni. - Zesztywniałaś - szepnął. - Ten drugi strażnik skłamał - odszepnęła. - I nasza obecność poważnie go zaniepokoiła. - To... ciekawe. - J.L. zmrużył oczy. Olivia wyczuwała jego narastający niepokój. - Jesteś pewien, że z Harrisonem wszystko było w porządku? - Tak. Byłem tu miesiąc temu i poprosiłem o pokazanie nagrań wideo wszystkich rozmów, jakie odbywał z Crum-pem. Podczas ostatniej groził mu paskudnymi rzeczami, jeśli Crump nie zostawi cię w spokoju. - I tyle? - A kiedy J.L. przytaknął, spytała: - Więc dlaczego Harrison skłamał na temat tych odwiedzin? J.L. wzruszył ramionami. - Jego pogróżki niekoniecznie można by uznać za etyczne zachowanie agenta federalnego. I chyba nie chce, żebyś wiedziała, że cię bronił. Olivia westchnęła. - Dlaczego tego strażnika tak zdenerwowało, że tu przyszliśmy? Bywałam tu już wcześniej, więc przecież nie ma w tym nic dziwnego. - Ale minęło sporo czasu. - J.L. w zastanowieniu potarł podbródek. - Być może popełniłem błąd, prosząc
tylko o nagrania Harrisona. Może powinienem był poprosić o pokazanie twoich. - Moich? Uwierz mi na słowo, to nic przyjemnego. J.L. podszedł do okienka. - Muszę zobaczyć wszystkie nagrania wideo rozmów pani Sotiris z Otisem Crumpem. - Chwileczkę. - Strażnik wyjął książkę odwiedzin spod biurka i położył ją na blacie. Odwrócił kilka stron segregatora i pokręcił głową. - Pani Sotiris nie życzyła sobie filmowania ostatnich odwiedzin. - Co? - Olivia podeszła do okienka. Zawsze kazała filmować swoje przesłuchania, a jednak wiedziała, że strażnik mówi prawdę. - Jaką datę ma ten wpis? - Zeszły poniedziałek. Wstrzymała oddech. - Proszę to pokazać. - Odwróciła segregator i odnalazła swoje nazwisko na stronicy z poniedziałkową datą. Podpis przypominał jej własny. - To nie byłam ja. Zaskoczenie i dezorientacja strażnika były szczere. - Zawsze sprawdzamy dokumenty, zanim ktokolwiek się wpisze. - Miał pan dyżur, kiedy ta kobieta się wpisywała? -spytał J.L. Strażnik zmarszczył brwi i przyjrzał się długiej liście. - To było po jedenastej. Miałem przerwę na lunch. Więc musiał to być Joe. Olivii przyspieszył puls. - Musimy z nim porozmawiać. Strażnik skinął głową i wcisnął guzik walkie-talkie. - Joe Kitchner potrzebny w dyżurce. - Spójrz na to. - J.L. odwrócił kilka starszych kartek w książce odwiedzin. Cztery tygodnie wcześniej ktoś podający się za Oliviç Sotiris też wpisał się do książki. Od-
wracał strony dalej. Co cztery tygodnie Olivia rzekomo odwiedzała Crumpa. - Sprawdź listopad - powiedziała. J.L. znalazł wpis z osiemnastego listopada. - Nawet nie było cię w kraju. Harrison powinien był to wyłapać. Ten kretyn poświęcił więcej czasu na grożenie Otisowi niż na śledztwo. Olivia wskazała kamerę w kącie. - Ktokolwiek mnie udawał, na pewno został nagrany, kiedy składał podpis. Strażnik jęknął. - Odnalezienie właściwej taśmy chwilę potrwa. - Mamy cały dzień - mruknął J.L. Walkie-talkie strażnika zatrzeszczało. - Crump jest gotowy - rozległ się głos. - Czeka w rozmównicy numer 3. - To ty, Chip? - spytał strażnik. - Gdzie jest Joe? - Nie wiem - odparł Chip. - Powiedział Bobowi i mnie, żebyśmy wyprowadzili Crumpa, i wyszedł. Mam eskortować odwiedzającego? - Znam drogę - powiedziała Olivia. J.L. oderwał wzrok od książki odwiedzin. - Chcesz, żebym poszedł z tobą? - Poradzę sobie - odparła Olivia. - Ty się dowiedz, kto mnie udawał. - Chyba już wiem. - Skrzywił się. - Ale mam nadzieję, że się mylę. Olivia też miała nadzieję, że się myli. Nie miała wątpliwości, że oboje podejrzewają tę samą osobę. W biurze tylko jeden pracownik miał dostęp do jej legitymacji i podpisu. Podeszła do drzwi dla odwiedzających i poczekała na brzęczyk, po czym stukając obcasami przy każdym kroku, ruszyła korytarzem wyłożonym błyszczącym linoleum.
Zatrzymała się pod drzwiami z plakietką „Rozmównica 3" i wzięła głęboki wdech. Otis Crump był mistrzem w wykrywaniu u ludzi słabych punktów i wykorzystywaniu ich dla własnej chorej przyjemności. Musiała zachować spokój i kontrolę. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już nigdy nie będzie musiała oglądać tego drania. Stał w małym pomieszczeniu o gołych ścianach, za szybą ze zbrojonego pleksiglasu, przedzielającą salę na pół. Za plecami Crumpa widać było stalowe drzwi, a obok niego proste, metalowe krzesło przyśrubowane do podłogi. Strażnicy włączyli wideofilmowanie i zgodzili się poczekać na zewnątrz. Mogli obserwować przebieg rozmowy na monitorze w korytarzu. Otis musiał korzystać z więziennej siłowni, bo nabrał trochę mięśni. Jego kombinezon był czysty, włosy uczesane, twarz ogolona. Jak każdy narcystyczny psychopata uważał się za niezwykle przystojnego. Olivii rysy jego twarzy zawsze wydawały się nijakie. Bez wątpienia, ten wygląd pomagał mu w zdobywaniu zaufania ofiar. Kasztanowate włosy, piwne oczy, średni wzrost, prawidłowa budowa ciała. Nie było w nim nic uderzającego. Nic przesadnie męskiego, zapadającego w pamięć. Nadrabiał to osobowością. Uśmiechnął się, kiedy weszła do pomieszczenia, i Olivia wyczuła, że autentycznie się ucieszył na jej widok. - Proszę, Olivio. Siadaj. - Rozsiadł się na metalowym krześle. - Spodziewałem się ciebie. Przewidywalne. Zaczął od poleceń, żeby ją zdominować. - Będę się streszczać. - Weszła do środka i zatrzymała się przy krześle stojącym w jej części sali. Mam kilka pytań...
- A ja znam wszystkie odpowiedzi - przerwał jej ze złośliwym uśmieszkiem. - Oczekuję twojej pełnej współpracy. - Naprawdę? - Potarł dłonią udo. - A co dasz, żeby mi się opłacało? - Mogę się postarać, żebyś pozostał przy życiu. Wyszczerzył zęby. - Och, pogróżki. Podoba mi się to. Z silnymi kobietami jest o wiele lepsza zabawa. Walczą i szamoczą się do ostatniego tchu. Dzięki temu ostateczne zwycięstwo daje więcej satysfakcji. - Uniósł rękę. - Nie martw się, kochana. Ciebie nigdy bym nie skrzywdził. Jest nam pisane być razem. Mogłaby mu przypomnieć, że odsiaduje trzy dożywocia, ale jakoś nigdy to do niego nie dotarło. - Skoro tak mnie lubisz, spodziewam się, że odpowiesz uczciwie na moje pytania. - A ja spodziewam się czegoś w zamian. Dowodu twoich uczuć do mnie. - Położył dłoń na podbrzuszu. -Chcę mieć twoje zdjęcie dużego formatu, na błyszczącym papierze, żeby móc się przy nim masturbować. - Marnujesz mój czas. - Ruszyła do drzwi. - Czekaj. - Zerwał się z krzesła i podszedł do szyby. -Nie wychodź, Ołivio. Tak dawno cię nie widziałem. Zatrzymała się przy drzwiach, wyczuwając jego desperację. To emocjonalne przywiązanie Crumpa do jej osoby zawsze wywoływało w niej mdłości. - Jesteś gotów odpowiedzieć na moje pytania? Uśmiechnął się powoli. - Świetnie się nauczyłaś zasad gry. Jestem dobrym nauczycielem, nie sądzisz? Ależ z niego narcyz. Nawet kiedy ona przejmowała kontrolę, on przypisywał sobie zasługę. Powoli przeszła na środek pokoju, zmuszając go, by wstał. Zrobił to.
- Udały ci się wakacje na Patmos? - To ja zadaję pytania. - Położyła dłonie na oparciu krzesła. - Kto jest twoim wspólnikiem? Kto przysyła jabłka? Znów rozsiadł się na krześle. - Nie lubisz jabłek? Tak świetnie się bawiłaś, obierając je dla mnie. Udało ci się obrać całe jabłko, nie przerywając skórki. - Pokręcił palcem w powietrzu. - Ja musiałem zaliczyć kilka kobiet, zanim opanowałem tę technikę. Bardzo się starała nie okazywać żadnych emocji, ale widziała, że Crump jest fizycznie podniecony. - Kto jest twoim wspólnikiem? Uśmiechnął się. - „Coś za coś, Clarise"1. - To nie ten film. - A powinien być. - Otis wstał i podszedł do szyby. -Jak myślisz, kto powinien mnie grać? Może Brad Pitt? - Kto jest twoim wspólnikiem? Przycisnął dłonie do szyby. - Nikt. Ona nic dla mnie nie znaczy. Jest tylko sposobem na utrzymanie kontaktu z tobą. Tylko ciebie kocham. - Kim ona jest? . Odsunął się od szyby. - Odpowiedziałem. Teraz coś za coś. Moja kolej na pytanie. Jego spojrzenie przesunęło się po 01ivii i spoczęło na jej lnianych spodniach. - Kiedy przyszłaś do mnie pierwszy raz, byłaś w obcisłej, czarnej spódnicy i nie miałaś rajstop. Siadłaś na tym krześle i założyłaś nogę na nogę, a ja miałem wrażenie, że znalazłem się w niebie. Powiedziałbym ci wszystko, bylebyś tylko dalej przychodziła w tych opiętych spódniczkach.
1Fragment dialogu między Hannibalem Lecterem i Clarise Sterhng z filmu Milczenie owiec (przyp. red.).
Czuła coraz większe mdłości. Od początku wiedziała, że jej pożąda, i wykorzystała to, by nawiązać z nim relację opartą na zaufaniu. Kiedy zaproponował, że powie jej wszystko, jeśli tylko obierze dla niego jabłko, zgodziła się. A on przyznał się do torturowania i zabicia jeszcze dziesięciu kobiet. Otis położył dłonie na dzielącej ich szybie z pleksi i pochylił się w jej stronę. - O mało nie umarłem, kiedy przestałaś nosić spódnice. Przecież wiesz, jak uwielbiam patrzeć na twoje nogi. Zaczęła nosić spodnie, kiedy powiedział jej, co lubi robić z nogami ofiar. - Kiedy obrałaś dla mnie to jabłko - ciągnął - wiedziałem, że jesteś dla mnie stworzona. Nikt nie rozumie mnie tak jak ty. Potrafisz poznać, kiedy kłamię albo jestem niegrzeczny, ale ciągle do mnie wracasz. Przyznaj, Olivio. Uważasz, że jestem fascynujący. Kiedy pieprzysz się z innymi mężczyznami, myślisz o mnie. Przełknęła żółć podchodzącą do gardła. - Nie zadałeś pytania. Roześmiał się. - No dobrze. Powiedz mi, obrałaś jabłka, które ci przysłałem? Wsunęłaś nożyk tuż pod skórkę i usłyszałaś to ciche pstryk, kiedy ostrze przebija się przez powierzchnię? Przesuwałaś nożyk dookoła i... - Nie. Wyrzuciłam je. - Podeszła do szyby. - Moja kolej. Nazwisko wspólniczki. - Obawiam się, że musisz to przekształcić w formę pytającą. - Kim jest twoja wspólniczka? Wzruszył ramionami. - Kochanie, przecież już wiesz. Gdybyś tylko przyznała, że należymy do siebie, nie musiałbym wykorzystywać biednych, głupich suk, które wspierają mnie w ciężkich chwilach.
- Koniec gry, Otis. Nie będziesz już nikim manipulował. Namówię prokuratora stanowego w Teksasie, żeby oskarżył cię o morderstwa, które tam popełniłeś. - Zrób to, kochanie. Chętnie przejadę się do Teksasu. Pojawiłaby się okazja do ucieczki, a potem moglibyśmy być razem. - Tam też zostaniesz skazany, a wtedy przyjdę cię odwiedzić. Wyszczerzył zęby. - Brawo, mała. - Będę patrzeć, jak wbijają ci igłę. Jego uśmiech zniknął. - Kara śmierci, Otis. Jak ci się podobają takie jabłuszka? Jego twarz stężała, spojrzenie stało się zimne. - Kiedy stoisz tutaj i rzucasz puste groźby, moi wspólnicy uciekają. - Złapiemy ich. - Ruszyła do drzwi. Jak za każdym razem, miała ochotę iść prosto pod prysznic. - Olivio! - zawołał za nią Otis. Kiedy się obejrzała, wyjął coś z kieszeni na piersi kombinezonu. Coś czerwonego i koronkowego. Figi, które zginęły z jej mieszkania. Potarł nimi o policzek. - Do następnego razu, kochanie. Żołądek podszedł jej do gardła; pospiesznie wyszła z rozmównicy. Szybkim krokiem wróciła do dyżurki. J.L. był w środku ze strażnikiem. - Mamy ją, Olivio. - Obrócił monitor, żeby mogła zobaczyć. Kobieta miała mniej więcej ten sam wzrost i sylwetkę co Olivia. Nosiła ciemne okulary, a jej czarne włosy były przykryte czapeczką bejsbolową. Dyżur miał Joe. Pokazała mu jakiś dokument i wpisała się.
Yasmine. Olivii ścisnęło się serce. Miała nadzieję, że to nie ona, ale teraz wszystko układało się w całość. - Podrobiła moją legitymację. J.L. kiwnął głową. - I wie, gdzie trzymasz torebkę. Pewnie zrobiła woskowy odcisk twojego klucza do mieszkania. Na to wystarczy kilka sekund. Olivia przycisnęła dłoń do brzucha, chcąc uspokoić żołądek. Rozmowa z Otisem była już wystarczająco koszmarna, ale odkrycie, że Yasmine wykorzystała ich przyjaźń, wywołało wręcz fizyczny ból. - Dzwoniłeś do Barkera? - Tak. Wydali za nią list gończy. - Nie było jej w biurze? - spytała Olivia, ale nagle zrozumiała, co się stało. - Joe musiał ją ostrzec. - Na to wygląda. On też zniknął. - J.L. wyszedł z dyżurki. - Jak poszła rozmowa z Otisem? - Nie zdradził jej nazwiska, ale przyznał, że się nią posługiwał. - Olivia skrzywiła się. - Jak Yasmine mogła to zrobić? Nie wie, jakim on jest potworem? - Nigdy nie wyczułaś w niej żadnego fałszu? - spytał J.L. - Nie! Nigdy nie kłamała. Zawsze była wścibska, ale o ile byłam w stanie stwierdzić, jej przyjaźń była autentyczna. - Wiedziała o twoim darze, więc pewnie zawsze przy tobie uważała. Olivia jęknęła. Jak mogła się nie zorientować? Przecież rzekomo jej specjalnością było wykrywanie oszustwa. J.L. poprowadził ją w stronę drzwi. Obejrzał się na strażnika. - Możecie się spodziewać, że jeszcze dziś po południu zjawi się tu paru agentów, żeby przesłuchać wszystkich strażników. A tymczasem, jeśli usłyszy pan coś o Joem, proszę zadzwonić pod numer z wizytówki, którą panu dałem.
- Jasne. - Strażnik ze zmartwioną miną patrzył, jak wychodzą. Przeszli przez parking do samochodu Wanga. - Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada. - Ufałam jej - szepnęła Olivia. Jej myśli pobiegły do Robby'ego i jego czerwonych, świecących oczu. Jeśli dała się zwieść Yasmine, mógł ją zwodzić i Robby. - Niedobrze mi. - Odwiozę cię do domu - zaproponował J.L. - Nie. Wolę być w pracy - Gdyby przez cały dzień siedziała w domu, miałaby za dużo czasu na myślenie. Za dużo czasu, by hodować straszne podejrzenia na temat sekretów Robby'ego. Czy popełniła błąd, zakochując się w nim? Tego wieczoru, jak niemal codziennie, Robby ustawił sobie laptop z kamerką w sali konferencyjnej naprzeciw biura ochrony. Kiedy tylko twarz Olivii pojawiła się na monitorze, wiedział, że coś się stało. W jej oczach malował się smutek, twarz miała zmęczoną. - Skarbie, co się dzieje? Opowiedziała mu o wycieczce do Leavenworth i o tym, jak J.L. odkrył, że menedżerka ich biura, Yasmine Hernandez, podawała się za nią, żeby odwiedzać Otisa Crumpa. W oszustwie pomagał jej strażnik z zakładu karnego. - Zostali aresztowani? - spytał Robby. Olivia pokręciła głową. - Szukamy ich, oboje zniknęli. - Teraz przynajmniej wiesz, kto ci wysyłał te jabłka -powiedział Robby. - Powinnaś czuć ulgę. Na twarzy Olivii odmalował się ból. - Uważałam Yasmine za przyjaciółkę. Ufałam jej. Wstąpiłam do FBI, żeby używać swoich zdolności do łapania przestępców, a ona siedziała przed moim nosem i niczego nie zauważyłam. Robby pochylił się do przodu.
- Nie powinnaś w siebie wątpić. Zawsze wierzyłaś, że istnieje jakiś wspólnik, i miałaś rację. A poza tym dzięki swoim zdolnościom skłoniłaś Crumpa do przyznania się do kolejnych morderstw, prawda? Oczy Olivii zwilgotniały. - Powinnam była się zorientować. Powinnam była wyczuć oszustwo. - Nie możesz się obwiniać. To normalne, że w tej chwili czujesz się źle. Ktoś, kogo lubiłaś, zdradził cię. Spojrzała na niego nieufnie. - W dalszym ciągu zamierzasz przylecieć w piątek? - Tak. Powinienem się zjawić przed dziewiątą. Zamrugała, starając się powstrzymać łzy. - Szkoda, że nie mogliśmy zostać na Patmos. Tam było tak... magicznie. - Kiedyś tam wrócimy. Tylko we dwoje. - Jeśli Olivia zaakceptuje go jako wampira. Olivia na moment zamknęła oczy. - Powiedz prawdę. Oszukiwałeś mnie? Gwałtownie wciągnął powietrze. Udawanie, że jest normalnym człowiekiem, było oszustwem. - Olivio... - Nieważne. - Uniosła rękę, żeby go powstrzymać, i pokręciła głową z cierpkim grymasem ust. - Jeśli mnie okłamywałeś, dlaczego miałbyś się teraz przyznać? Nawet nie chcę tego słuchać. Jedna zdrada na dzień zupełnie mi wystarczy. Znowu w niego wątpiła? Jasna cholera. Ale czy mógł mieć jej to za złe? Przecież już się przyznał, że nie wszystko jej powiedział. - Olivio, posłuchaj. Kiedy mówię, że cię kocham, jest to prawda. Kiedy mówię, że myślę o tobie w każdej świadomej chwili, jest to prawda. Kiedy mówię, że odmieniłaś
moje życie, że przedtem moje serce było przepełnione chęcią zemsty, a teraz jest przepełnione miłością, jest to, do cholery, prawda. Po jej policzku spłynęła łza. - Tak bardzo cię kocham, Robby. Umrę, jeśli mnie zdradzisz. Z trudem przełknął ślinę. Mógł się tylko modlić, żeby nie zinterpretowała ukrywania prawdy jako zdrady. - Jo, Robby! - Do sali wpadł Phineas. - Zły moment - powiedział Robby. - No, dobry nie jest - odparł Phineas. - Właśnie ogłoszono czerwony alarm. Robby zesztywniał i odwrócił się do monitora. - Ołivio, muszę iść. Porozmawiamy jutro. Zmarszczyła brwi. - Co się dzieje? - Odezwę się później. Kocham cię, skarbie. - Rozłączył się i wstał. - O co chodzi? Phineas ruszył korytarzem do biura ochrony. - Angus i Emma właśnie się do nas teleportowali. Jakieś piętnaście minut-temu dostałem pilną wiadomość od Stanisława. Casimir i jego wesoła gromadka krwiopijców wyszli z nory. - Wiesz, dokąd zmierzają? - spytał Robby, wchodząc za Phineasem do biura. W środku byli już Angus, Emma i Connor. Angus spojrzał na niego z troską. - Według Stanisława są gdzieś w Ameryce Północnej.
Rozdział 21 W ciągu paru minut w biurze ochrony w Romatechu zaroiło się od pracowników MacKay UOiD. Zjawiali się również śmiertelnicy i zmiennokształtni teleportowani przez wampiry. - Musimy możliwie jak najszybciej zlokalizować Casimira i jego ludzi - oznajmił Angus zebranym. - To nie powinno być trudne, jeśli zaczną na swoim szlaku zostawiać trupy - burknął Connor. Emma się skrzywiła. - Mam nadzieję, że ich znajdziemy, zanim zginą niewinni. Connor z ponurą miną skrzyżował ręce na piersi. - Jeśli tu są, to już zaczęli zabijać. - Musimy sprawdzić wszystkie miejsca, w które Casimir teleportował się wcześniej - powiedział Robby. - Któreś z nich może być jego punktem przerzutowym. - Zgadzam się. - Angus kiwnął głową. - Wiemy, że lubił odwiedzać Ośrodek Apollo w Maine. Zwrócił się do Jacka. - Ty znasz to miejsce. Weź Larę, Zoltana, Michaiła, Austina i Darcy. - Tak jest. - Jack zaprowadził swoją ekipę do zbrojowni na tyłach biura, by wszyscy mogli wybrać sobie broń. Zniknął, zabierając ze sobą Larę. Kilka sekund później zadzwonił telefon. Connor włączył tryb głośnomówiący. - Jesteśmy na miejscu - rzekła Lara. - Wygląda na to, że nic się tu nie dzieje... - Nie przestawała mówić, by Zoltan i Michaił mogli wziąć namiar na jej głos. Teleportowali się, zabierając ze sobą dwoje śmiertelników: Austina i Darcy. - Casimir teleportował się też kiedyś do domu klanu w Nowym Orleanie - poinformował Angus. Powinniśmy ich ostrzec.
- Ja polecę - zaofiarował się Phineas. Robby prychnął. Dobrze wiedział, dlaczego Phineas tak bardzo chce lecieć do Nowego Orleanu. - No to jazda - zgodził się Angus. - Zadzwoń, jeśli będziesz potrzebował pomocy. I bądź w kontakcie ze Stanisławem na wypadek, gdyby się czegoś dowiedział. Phineas wybrał sobie broń ze zbrojowni i teleportował się. - łan i Toni. - Angus spojrzał na nich. - Chcę, żebyście zabrali Shannę i dzieci do Dragon Nest. Zostańcie w szkole. Chrońcie dzieci. łan z irytacją zacisnął szczęki. - Jeśli dojdzie do bitwy, macie mnie wezwać. - Wezwiemy - zapewnił go Angus. - Będziemy potrzebowali wszystkich doświadczonych wojowników. Prawdę mówiąc, możemy też potrzebować paru młodzików Phila. Jak idzie szkolenie? zwrócił się do wilkołaka alfa. - Dwóch najstarszych chłopaków uzyskało już status alfy - odparł Phil. Mieszkał w Akademii Dragon Nest z Wandą. Ona uczyła plastyki, a on szkolił młode wilkołaki, które znalazł w stanie Wyoming. Są gotowi do walki. - Świetnie. - Angus zerknął na Dougala, który teleportował się z Teksasu. - Ciebie i Howarda zostawiam tutaj na straży. Jeśli Casimir postanowi coś wysadzić w powietrze, to właśnie może być pierwszym celem Dougal skinął głową. - Możesz na nas liczyć. - Pozostaje Dakota Południowa - stwierdził Robby. Casimir teleportował się tam ostatniego lata z niezbyt licznym oddziałem Malkontentów. Zabierając Robby'ego, żeby go torturować. - Emma i ja udajemy się tam natychmiast - odparł Angus. - Connor i Carlos, wy jesteście z nami. Spojrzał badawczo na Robby'ego. - Ty też możesz lecieć, jeśli się na to piszesz.
- Piszę się. - Serce Robby'ego zabiło szybciej, kiedy wchodził do zbrojowni. Po tylu miesiącach czekania nadchodził wreszcie czas zemsty. Dziesięć minut później Robby i jego towarzysze zmaterializowali się na polu kempingowym na południe od góry Rushmore. W tym miejscu wampiry zaskoczyły armię Casimira. Wielu Malkontentów zginęło. Wielu uciekło. Sean Whelan z CIA, szef komórki Trumna, pomagał sprzątać bałagan. Malkontenci zaatakowali niewinnych biwakowiczów; trzymali ich w niewoli i żywili się nimi, a potem wszystkich zabili. Whelan puścił do mediów fałszywą historyjkę, przypisując ich śmierć fikcyjnej grupie neonazistowskich fanatyków. Ten kemping był dla śmiertelników miejscem przeklętym, myślał Robby, kiedy on i jego towarzysze przeszukiwali niewielkie drewniane chatki. Nie było w nich ludzi, ale pozostawione ubrania i przybory toaletowe wskazywały, że domki były zamieszkane. - To zły znak - mruknął Robby, kiedy szli w stronę recepcji. Carlos zatrzymał się nagle, dziwny grymas wykrzywił jego twarz. - Czuję zapach śmierci. Pobiegli do recepcji z wyciągniętą bronią. Spóźnili się. Na podłodze leżało osiem ciał, kompletnie pozbawionych krwi, z poderżniętymi gardłami, co miało ukryć ślady po ugryzieniach. - O nie. - Emma przycisnęła dłoń do ust. Connor ukląkł, by obejrzeć ciało mężczyzny. - Zginął niedawno. - Casimir nadal może znajdować się w pobliżu - odrzekła Emma.
Angus zdążył wyjąć komórkę ze sporranu i właśnie dzwonił. - Jack, potrzebujemy tutaj ciebie i twojej grupy. Robby zadzwonił do Phineasa w Nowym Orleanie. Po kilku minutach ich liczba zwiększyła się ponad dwukrotnie. - Rozdzielcie się - rozkazał Angus. - Jeśli ich znajdziecie, wycofajcie się i wezwijcie resztę. Zaatakujemy ich razem. Robby śmignął z nadnaturalną prędkością w stronę jaskini. To byłaby scena godna szekspirowskiego dramatu, gdyby mógł wymierzyć sprawiedliwość, zabijając Casimira w tym samym miejscu, w którym ten drań go torturował. Zatrzymał się przy wejściu, by wyjąć latarkę, którą przed wyruszeniem na tę wyprawę włożył do sporranu. Doskonale widział w ciemnościach, mimo to jednak w jaskini z pewnością przyda mu się dodatkowe światło. Emma i Angus przybiegli za nim. - Czuliśmy, że przybędziesz prosto tutaj - powiedziała Emma. Angus spojrzał na niego, marszcząc brwi. - Nie rzucaj się na niego sam. Robby wzruszył ramionami. - Jeszcze go nie znalazłem. Angus wyjął swoją latarkę i włączył ją. - Prowadź. Ruszyli głównym korytarzem. Na kamieniach pod ich stopami leżały trzcinowe pochodnie. Kiedy droga się rozwidliła, Robby poszedł na lewo, zaś Angus z Emmą na prawo. Jaskinie wyglądały na puste. Panowała tu ciemność. Nie było słychać żadnych głosów, które niosłyby się echem na odległość. Robby ruszył prosto do małej salki, gdzie trzymali go Malkontenci. Krąg światła jego latarki przesuwał się po skalnych ścianach. W powietrzu wciąż unosił się zapach krwi. Blask
padł na krzesło. Drewniana rama była rozklekotana i wykrzywiona od jego gwałtownej szamotaniny, by się uwolnić. Ze szczebli oparcia zwisały długie, sięgające posadzki srebrne łańcuchy. Tymi łańcuchami skrępowano go i przymocowano do krzesła, by srebrne ogniwa przypalały jego ciało i by nie mógł się teleportować. Krew - jego krew - splamiła kamienie na kolor burgunda. Mroczne wspomnienia rozbłysły w jego głowie. Cały ból, całe upokorzenie i rozpacz wróciły lawiną, jakby wszystko działo się wczoraj. Snop światła zakołysał się, kiedy dłoń zadrżała Robby'emu z wściekłości. - Domyślałem się, że tu przybędziesz - rzekł cichy głos za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i w wąskim wejściu ujrzał Connora. - Jaskinia jest pusta - oznajmił Connor. - Pole kempingowe też. Casimir i jego słudzy przenieśli się na inne żerowisko. - Zabiję go - szepnął Robby. - Jeśli go znajdziesz, ja muszę być tym, który przeszyje mieczem jego czarne serce. - Pragniesz zemsty. Rozumiem. - Connor patrzył na niego ze smutkiem. - Ale uważaj, chłopcze. Zemsta może skłonić człowieka do popełnienia strasznych czynów. A nie poczujesz się lepiej, jeśli zgubisz duszę. - Nie zamierzam... - Robby zamilkł, ponieważ Connor wyszedł z pieczary. Spojrzał na rozklekotane krzesło. -Dokonam tej zemsty. W czwartek wieczorem Olivia zamierzała już wyjść z pracy, kiedy Barker otworzył drzwi swojego gabinetu i krzyknął: - Harrison, Wang, Sotiris, do mnie, natychmiast! Idąc szybkim krokiem do gabinetu przełożonego, wymienili z Wangiem pytające spojrzenia.
- Co się dzieje? - spytał Harrison. - Właśnie przyszły informacje od szeryfa hrabstwa w Nebrasce. Ktoś zgłosił, że nikt z pobliskiej komuny rolniczej nie odbiera telefonu, więc pojechał to sprawdzić. -Barker westchnął i pokręcił głową. - Wszyscy nie żyją. Olivia zrobiła gwałtowny wdech. - Ile osób? - Zdaje się, że około dziesięciu - odparł Barker. - W pobliżu nie ma lotniska, więc jedziemy samochodami. Może nas nie być parę dni. Spakujcie się i ruszamy. - Zawsze trzymam torbę podróżną w samochodzie -rzekł Harrison. - A ja mam swoją tutaj - oznajmił Barker. - Spotkamy się na parkingu za pięć minut. Możesz prowadzić. - Jasne. - Harrison wybiegł z gabinetu. Olivia się skrzywiła. Ona nie była spakowana na wszelki wypadek, bo nigdy nie jeździła do zadań w terenie z agentami. - Muszę wpaść do mieszkania i zabrać parę rzeczy. - Podwiozę cię - zaproponował J.L. - Pojedziemy razem. Mam swoją torbę w bagażniku. - Jedziemy tutaj. - Barker wręczył Wangowi kartkę papieru ze wskazówkami. - Olivio, na pewno się zastanawiasz, dlaczego chcę cię mieć przy tej sprawie. Prawda jest taka, że to wszystko wygląda dziwnie. Wszyscy są martwi, ale nie ma śladów walki. - Dziwne - mruknął J.L. - Możesz to powtórzyć jeszcze raz. - Barker spojrzał na Ołivię z kwaśną miną. - A jeśli chodzi o dziwne rzeczy, ty jesteś ekspertem. Uśmiechnęła się ponuro. - Dzięki. Czterdzieści pięć minut później wrzuciła podręczną torbę do bagażnika samochodu Wanga. Walizeczkę z lap-
topem i małą kamerą położyła na tylnym siedzeniu, ale zdawała sobie sprawę, że korzystanie z tego sprzętu to tylko myślenie życzeniowe. Najprawdopodobniej przegapi codzienne spotkanie z Robbym o dziewiątej. Trudno. On przegapił ostatnie dwa wieczory. - Jedziemy. - J.L. usiadł za kierownicą. Olivia zajęła miejsce pasażera i gdy J.L. ruszył, zapięła pas. Wczoraj i przedwczoraj wieczorem Robby zadzwonił do niej, ale rozmawiali krótko. Najwyraźniej się spieszył. Przyznał, że w pracy coś się dzieje, ale nie chciał o tym mówić. Powiedział też, że nie wiadomo, czy będzie mógł zjawić się u niej w piątek wieczorem. Teraz wyglądało na to, że jadą na tym samym wózku. - Myślisz, że damy radę wrócić przed jutrzejszym wieczorem? J.L. pokręcił głową, wjeżdżając na autostradę. - Wątpię. Westchnęła i zadzwoniła na komórkę Robby'ego. Jak zwykle, nie odebrał, więc zostawiła wiadomość. - Robby, wysłali mnie w teren. Nie zapowiada się, żebym była w domu jutro wieczorem. Zadzwoń, żebyśmy mogli się jakoś umówić. Kocham cię. Cześć. - Rozłączyła się. J.L. zerknął na nią. - Miałaś zaplanowaną randkę? - Tak. - Wsunęła komórkę do kieszonki w torebce. -Chciał mi powiedzieć coś ważnego. - O sobie? - Chyba tak. - Schowała do torebki kaburę z pistoletem. Czuła się dziwnie w samochodzie z bronią przypiętą do pasa. Cieszyła się, że włożyła dzisiaj jeden z wygodniejszych kostiumów. Granatowe, lniane spodnie i marynarka; do tego biała koszulka w czerwone gwiazdki, przez co wyglądała dość patriotycznie. W mieszkaniu zmieniła granatowe pantofle na obcasach na czarne buty sportowe.
- Więc Robby ma jakąś głęboką, mroczną tajemnicę. -J.L. wyprzedził samochód na autostradzie. Interesujące. Uśmiechnęła się drwiąco. - Dlaczego myślisz, że głęboką i mroczną? Robby to uroczy facet. - Liv, do licha, on nosi miecz na plecach. I jest zbudowany jak buldożer. - Dzięki. J.L. wzruszył ramionami. - Może być gorzej. Może ukrywać coś paskudnego, na przykład kleptomanię. - Nie wydaje mi się. - Nimfomanię? Parsknęła. Chociaż J.L. mógł mieć rację, jeśli Robby miał zwyczaj zaliczać trzy rundy. - Mam! Uciekł z oddziału zamkniętego. Pokręciła głową. - Z zoo? Stuknęła go pięścią w ramię. - Hej, uważaj. Prowadzę. - Za szybko. - Przed nami daleka droga. - J.L. wyprzedził kolejny samochód. - Chcę tam dojechać jeszcze za dnia. - A jakie są najnowsze wieści o zaginionym strażniku i Yasmine? - spytała Olivia. - Nie ma żadnych wieści. Zniknęli bardzo skutecznie. - J.L. spojrzał na nią. - A ty się dowiedziałaś czegoś istotnego? - Nie. - Przez ostatnie dwa dni przesłuchiwała pozostałych strażników z Leavenworth. Wszyscy twierdzili stanowczo, że nie mieli pojęcia, iż Joe pomagał komuś potajemnie odwiedzać Otisa Crumpa. I wszyscy mówili prawdę.
Ziewnęła. Przez ostatnie dwie noce nie spała dobrze. Była wytrącona z równowagi zdradą Yasmine i wciąż martwiła się o Robby'ego. - Chciałabyś się zdrzemnąć? - spytał J.L. Znów ziewnęła. - A nie muszę cię pilotować? - Mam GPS. Odpocznij. Coś czuję, że dzisiaj późno pójdziemy spać. Wyjęła spinkę z włosów, żeby się oprzeć wygodniej o zagłówek, i zamknęła oczy. Jakiś czas później J.L. potrząsnął ją za ramię. - Hej, chcesz hamburgera, fishburgera czy chicken-burgera? Tylko to jest do wyboru. Zamrugała, budząc się, i stwierdziła, że są na podjeździe jakiejś małej knajpki dla zmotoryzowanych. - To znaczy... chickenburgera. - Spojrzała na zegarek. Była dziewiętnasta trzydzieści osiem. - Jesteśmy w Nebrasce? - Tak. Już nie jesteśmy w Kansas, Toto. - J.L. opuścił szybę i złożył zamówienie. Sięgnął po portfel. - Ja zapłacę. - Pogrzebała w torebce i podała mu banknot dwudziestodolarowy. - Daleko jeszcze? - Powinniśmy tam być za jakieś pół godziny. - J.L. zapłacił za jedzenie, podał Olivii papierowe torby i wstawił kubki w uchwyty. - Minąłem Harrisona i Barkera na autostradzie jakieś piętnaście minut temu, więc uznałem, że mamy trochę czasu. Wyjechali z parkingu i w parę minut opuścili miasteczko. Po obu stronach drogi ciągnęły się pola kukurydzy. Olivia oceniła, że rośliny mają jakieś metr pięćdziesiąt do metra osiemdziesięciu wysokości. Skończyła swoją kanapkę z kurczakiem. Widok się nie zmienił. Podkradła Wangowi trochę frytek, wypiła napój. Kukurydza ciągnęła się bez końca. - Dużo kukurydzy - mruknęła.
- Fakt. - J.L. napił się coli. - Już zaczęło mnie od tego morzyć. Potrzebowałem kofeiny. Zaraz po ósmej dojechali do małego miasteczka, w którym Barker zarezerwował im pokoje. Kiedy Olivia i J.L. zameldowali się w motelu, podjechali Harrison i Barker. Olivia skorzystała z łazienki i obmyła twarz zimną wodą. Pięć minut później byli już w drodze do grupki domów, w których odkryto ciała. Barker zadzwonił do szeryfa, prosząc, by spotkał się z nimi na miejscu. Skręcili w polną drogę, rozdzielającą dwa wielkie pola kukurydzy. Olivia zauważyła, że słońce zniża się nad horyzontem. Zapowiadało się, że będą musieli badać miejsce zbrodni przy świetle latarek. - Jest samochód z biura szeryfa - powiedziała, kiedy J.L. minął zaparkowany na drodze radiowóz. Skręcił na podjazd prowadzący do starego drewnianego domu. Wysiedli z samochodu. Olivia przypięła kaburę na biodrach i wsunęła latarkę pod pasek. Zwinęła włosy w kok i spięła je klamrą. Kiedy cofali się drogą do radiowozu, zauważyła, że są tu cztery domy, dwa po każdej stronie drogi. Kawałek dalej stały dwie czerwone stodoły. Wszystkie domy były piętrowe, pomalowane na biało. Wszystkie miały szerokie werandy. Różniły się tylko kolorem okiennic. Jeden miał czarne, drugi ciemnozielone, trzeci szaroniebieskie, a czwarty brązowe. Przed każdym z domów rosło duże drzewo ocieniające podwórko. Skupisko domów i stodół otaczały zielone pola kukurydzy, ciągnące się kilometrami. Słońce wisiało nad horyzontem, malując niebo na wszystkie odcienie różu i złota. Harrison zaparkował za radiowozem, a Barker rozmawiał już o sprawie z miejscowym szeryfem. - Mówię wam, że to jest dziwne - powiedział szeryf. -Nic z tego nie rozumiem. To byli dobrzy, bogobojni ludzie. Kto chciałby zabijać ich wszystkich?
- Chcielibyśmy rzucić okiem - powiedział Barker. - Chodźcie. - Szeryf poprowadził ich do najbliższego domu po prawej, tego z szaroniebieskimi okiennicami. Lekki wietrzyk pofalował pole kukurydzy. Kiedy Olivia usłyszała szelest, nagle dotarło do niej, że panuje tu niezwykła cisza. Nie warczał żaden sprzęt rolniczy. Żadna matka nie wołała rodziny na kolację. Z otwartych okien nie słychać było telewizora. W domu szeryf pokazał im ciała. Mężczyzna i kobieta leżeli na drewnianej podłodze salonu. Mieli przecięte gardła, ale wokół ciał nie było kałuż krwi. Olivia z trudem przełknęła ślinę. Zwykle nie pracowała bezpośrednio na miejscu zbrodni i nie była do tego przyzwyczajona. Przeważnie siedziała w biurze i przesłuchiwała podejrzanych, by wyłapać, kto kłamie. - Musieli się wykrwawić gdzie indziej - powiedział Harrison. - Potem morderca przeniósł ich tutaj. J.L. obszedł ciała. - Nie widać, żeby byli ruszani. Brak plam krwi. Brak śladów zwłok ciągniętych po podłodze. I założę się, że to nie był jeden morderca. Olivia przycisnęła dłoń do żołądka. Niepotrzebnie jadła tę kanapkę z kurczakiem. Barker pochylił się, żeby lepiej widzieć. - Nie ma ran obronnych. W ogóle nie walczyli. Odwróciła oczy od makabrycznego widoku i zauważyła zabawki w plastikowej skrzynce koło telewizora. O Boże. - Jest tu więcej ciał? - Nie, to wszystko. Chcecie zobaczyć pozostałe domy? Na zewnątrz ustalili, że się rozdzielą, bo szybko się ściemniało. Szeryf i Harrison udali się do budynków po drugiej stronie drogi. Barker, J.L. i Olivia weszli do drugiego domu po prawej stronie.
Tak jak w pierwszym, znaleźli martwą parę na podłodze, z poderżniętymi gardłami i bez śladu krwi. W kuchni leżała starsza kobieta; to samo. Weszli na górę, żeby sprawdzić sypialnie. - Chodźcie tu - zawołała Olivia z jednego z pokojów. - Jeszcze jakieś ciało? - spytał Barker, podchodząc do niej z Wangiem. - Nie. - Wskazała podłogę z porozrzucanymi zabawkami. - W pierwszym domu też były zabawki. - Do diabła. - J.L. skrzywił się. - Gdzie są dzieci? - Nie wiem. - Odsunęła falbaniaste zasłony i wyjrzała przez okno. Ostatnie promienie słońca oświetlały niewielkie podwórko za domem ze starą, zardzewiałą huśtawką. Za podwórkiem, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się pola kukurydzy. - Nie wyczuwam żadnych emocji poza naszymi i chłopaków po drugiej stronie drogi. - Może dzieci uciekły - zasugerował J.L. - Gdyby do mojego domu przyszedł morderca, schowałbym się w kukurydzy. Olivia zadrżała. Mordercy mogli porwać te dzieci. - Sprawdzę, czy nie uda mi się któregoś wytropić. -Barker wziął z podłogi porzuconą dziecięcą koszulkę. -Zostańcie tutaj. - Wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach. Olivia i J.L. wymienili pytające spojrzenie. Usłyszeli trzaśnięcie zamykanych drzwi. - Jest tam. - Olivia wskazała za okno. Barker, trzymając koszulkę przy twarzy, wszedł w pole kukurydzy. - Co on robi? Może się zgubić w tej kukurydzy. Jest jak ocean. - Dziwne - mruknął J.L. Olivia patrzyła, jak Barker znika. Zniknęły też resztki światła. Dom spowiła ciemność. Wyjęła latarkę, ale nagle na podwórku zapaliło się jasne światło. - Świetnie. - Wangowi wyraźnie ulżyło. - Mają automatyczne oświetlenie. Jeśli Barker się zgubi, będzie mógł się kierować na światło.
Skinęła głową. - Sprawdźmy, jak radzi sobie Harrison. Przeszli do sypialni od frontu i wyjrzeli przez okno. Przed każdym z domów paliła się automatyczna lampa, ale plamy światła rozdzielała ciemność. - Niesamowicie to wygląda - szepnął J.L. Olivia zadrżała. Nie chciała nawet myśleć, jaki horror przeżyli ci nieszczęśnicy przed śmiercią. A jeśli mordercy wciąż są w pobliżu? Mogli się czaić na polach albo w stodołach. - Obiecałeś mi kiedyś, że jeśli będziemy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, powiesz mi, co oznaczają twoje inicjały. - Nie jesteśmy w niebezpieczeństwie. - Żartujesz? Gdzieś tu krąży seryjny morderca. Może kilku morderców. - Wydaje mi się, że zniknęli - powiedział J.L. - Zrobili swoje i poszli dalej. Westchnęła. - Mam nadzieję, że dzieciom nic się nie stało. - Patrz. - J.L. wskazał dwa światełka wyłaniające się z domu naprzeciwko. - To pewnie Harrison i szeryf. - To oni. - Ich emocje były tak silne, że Olivia czuła je na odległość. Szeryf był zdruzgotany; rozpaczał po ludziach, których znał. Harrison był wkurzony. Obaj mężczyźni wrócili na drogę, świecąc sobie pod nogi latarkami. - Chodźmy do nich. - J.L. ruszył do drzwi sypialni. - Czekaj. - W oddali zauważyła kolejne dwa światełka. - Tam jest ktoś jeszcze. - Co? - J.L. wrócił i wyjrzał przez okno. Światełka zbliżyły się, mijając od frontu pierwszy dom, i w blasku zewnętrznych lamp Olivia dostrzegła postacie dwóch mężczyzn. Zachłysnęła się ze zdumienia. - Ki diabeł? - szepnął J.L.
Mężczyźni mieli na sobie kilty. Zatrzymali się na środku drogi. Harrison i szeryf podeszli do nich i się zatrzymali. - Rozmawiają? - spyta! J.L. - Nie wydaje mi się. Nie widzę, żeby poruszali ustami. - Olivia zorientowała się nagle, że nie czuje już emocji Harrisona i szeryfa. Jakby przestali istnieć. Mężczyzn w kiltach też nie wyczuwała. Szeryf minął Szkotów, wsiadł do radiowozu i odjechał. Potem odjechał Harrison. J.L. aż zachłysnął się ze zdumienia. - Co jest, do diabła? Mężczyźni w kiltach zaczęli iść ku nim. Olivia i J.L. błyskawicznie przylgnęli do ściany po obu stronach okna. Promień światła wpadł przez okno, kiedy jeden z obcych skierował latarkę w ich stronę. Olivia wstrzymała oddech. Serce jej łomotało. Kim byli ci ludzie? Przypomniało jej się zdjęcie Robby'ego w kilcie. Nie mogło tu być żadnego związku. Robby był w Nowym Jorku. Ale z drugiej strony, nie potrafiła odczytać jego emocji. Był jak pusta, niezapisana karta, zupełnie jak ci dwaj na drodze. J.L. otworzył komórkę i wystukał numer. Odczekał chwilę i szepnął: - Harrison, do cholery, nie wyłączaj telefonu. I dlaczego odjechałeś? Wracaj tu natychmiast. Rozłączył się i wcisnął komórkę do kieszeni marynarki. - Harrison wyłączył telefon? - spytała Olivia. Dlaczego zrobił coś takiego? Dlaczego ich zostawił? Spojrzała przez okno. Mężczyźni w kiltach szli drogą w ich stronę. J.L. wyjął pistolet. - Nie martw się, Liv. Wszystko będzie dobrze. Jestem pewien. Z trudem przełknęła ślinę. J.L. właśnie skłamał.
Rozdział 22 Olivia zaczerpnęła powietrza i wyjęła automatyczny pistolet z kabury na biodrze. - Dwoje na dwóch - szepnął J.L. - Dowiedzmy się, kim są ci goście. - Powoli ruszył w dół po schodach. Klatka schodowa była ciemna, ale nie odważyli się włączyć latarek. Przekradli się do salonu od frontu i wyjrzeli przez okno. J.L. wskazał coś, po czym przyłożył palec do ust. Olivia bez ostrzeżenia wiedziała, że ma być cicho. Mężczyźni w klitach pojawili się już na podwórku. Widziała ich wyraźnie w świetle zewnętrznej lampy i żaden z nich nie był Robbym. Facet w kilcie w czerwono-zieloną kratę miał jaśniejszy odcień rudych włosów. Drugi, w niebiesko-zielonym kilcie, był trochę podobny do Robby'ego i miał takie same, ciemnorude włosy. J.L. dotknął swoich pleców i prawej kostki, sygnalizując jej, że intruzi mają miecze na plecach i noże w skarpetach na prawej nodze. Zły znak, skoro oboje zamordowani w sąsiednim pokoju mieli poderżnięte gardła. Chciałaby, żeby Barker wrócił. Poczułaby się lepiej, gdyby było ich troje na dwóch. Szkoci wyjęli komórki ze sporranów i zadzwonili gdzieś. Na podwórku nagle zmaterializował się jeszcze jeden mężczyzna. Olivia zakryła usta, żeby stłumić okrzyk. Zamrugała, nie wierząc własnym oczom. Pojawił się jeszcze jeden. Potem kolejny. Z trudem chwytała oddech. Pojawiało się coraz więcej ludzi i wszyscy byli uzbrojeni w miecze i pistolety. Wydawało jej się, że zauważyła kobietę i jeszcze paru mężczyzn w kiltach.
J.L. chwycił ją za ramię i ruchem głowy wskazał tylne drzwi. Stąpając na palcach, przeszła za nim przez salon do kuchni. Krew szumiała jej w uszach. Wymknęli się tylnymi drzwiami w tej samej chwili, w której skrzypnęły drugie, otwierane od frontu. Wbiegli w kukurydzę. Oliviç otoczyło morze zieleni. Zrobiło się tak ciemno, że ledwie widziała sylwetkę Wanga. Wpadła na niego, kiedy zatrzymał się nagle. Chwycił ją za przedramiona i pociągnął w dół, zmuszając, by ukucnęła. Słyszała jego przyspieszony oddech, wyczuwała jego niepokój. - Ci faceci zmaterializowali się jak w filmie science fiction - szepnął. - Co to są... kosmici? - Nie wydaje mi się, żeby kosmici nosili kilty. - Masz rację. I byliby uzbrojeni w lasery, a nie w miecze. Pokręciła głową. - Nie mogę uwierzyć, że prowadzimy tę dziwaczną rozmowę. - Kimkolwiek są, mają ogromną przewagę liczebną. - A także miecze, noże i pistolety - mruknęła Olivia. - Mogło być gorzej. Mogliby mieć karabiny maszynowe i bazooki. - Dzięki. Od razu mi lepiej. - Przepraszam. - J.L. umilkł. Obejrzała się na dom. Widziała tylko piętro, ale w oknach błyskały światła. Co oni tam robili? Szukali czegoś? Otworzyła zmysły, żeby wysondować ich emocje. Nic. Byli kompletnie zamknięci, jak Robby. - Na pierwsze imię mam Jin - szepnął J.L. Skrzywiła się. Czy to oznaczało, że obawiał się, że nie wyjdą z tego żywi? - To ładne imię. - Nie, jeśli chłopaki w szkole ciągle nazywają cię Jennifer. - Och. Przykro mi.
- L to skrót od Long. - Jin Long... Wang.2 - Uśmiechnęła się. - Brzmi bardzo męsko. Parsknął. - Teraz wiesz, dlaczego używam inicjałów. Ale mogło być gorzej. Mojego brata nazwali L.H. Lo Hung Wang. Olivia zakryła usta, żeby powstrzymać śmiech. Wang uśmiechnął się, błyskając zębami w ciemności. - Właśnie to wymyśliłem. Nie mam brata. Ale pewnie już to wyczułaś. Owszem. I zdawała sobie sprawę, że po prostu próbował ją rozweselić. - Więc plan jest taki - powiedział J.L. - Posuwamy się polem jak najbliżej samochodu. Pędzimy, wskakujemy, jedziemy do miasta i odnajdujemy szeryfa i Harrisona. I wzywamy wsparcie. Skinęła głową. - A co z Barkerem? - Znajdziemy go. Chodź. Możliwie jak najciszej zaczęli się przedzierać przez kukurydzę. Byli już za pierwszym domem, kiedy J.L. zatrzymał się nagle i wyciągnął rękę, żeby zatrzymać Oliviç. Przycisnął palec do ust, pokazując jej, by była cicho. Znieruchomiała. I nagle to usłyszała. Szelest w kukurydzy. Nie byli sami. Obróciła się wokół własnej osi, szukając źródła dźwięku. Zauważyła dwie chwiejące się łodygi. Ktoś szedł prosto na nich. J.L. uniósł pistolet. Kukurydza przed nimi zaszeleściła i spomiędzy łodyg wybiegł pies.
2Angielskie słowa „long wang" w wulgarnym slangu oznaczałyby „długa kuśka". „Lo hung wang" można zinterpretować jako „nisko zwisająca kuśka" (przyp. tłum.).
Olivia poczuta taką ulgę, że aż kolana się pod nią ugięły. J.L. schował broń. - Dobry piesek - szepnął. Zwierzak był duży. Wilczarz irlandzki z długimi, chudymi łapami i długim, wąskim pyskiem. Przysiadł i spojrzał na nich z ciekawością. Olivia powoli uniosła rękę, żeby dać mu się powąchać, i pogłaskała go po głowie. - Ale jesteś wielki. Pies jakby się uśmiechnął. Ona też uśmiechnęła się do niego. Czuła się z nim bezpieczniej. - Chodźmy. - J.L. ruszył dalej przez kukurydzę; Olivia i pies szli za nim. Obeszli dom i zapuścili się w pole dochodzące aż do drogi. Zatrzymali się, kiedy na podjeździe, jakieś trzydzieści metrów dalej, zauważyli samochód. - Poczekaj tutaj. - J.L. podał Olivii kluczyki. - Ja znajdę Barkera. Jeśli nie wrócimy za piętnaście minut, jedź. - Nie odjadę bez ciebie. - Liv, ich jest za dużo. Będziesz mogła ściągnąć szeryfa i Harrisona, i zawiadomić stanowe patrole. Okej? Niechętnie skinęła głową. - Okej. J.L. zanurkował w kukurydzę, wilczarz biegł obok. Cieszyła się, że Wang nie jest sam. Usiadła między rzędami kukurydzy i lekko dotknęła przycisk, aby podświetlić tarczę zegarka. Zanosiło się na długi i samotny kwadrans. Zaczęła oddychać głęboko, chcąc uspokoić łomoczące serce. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Harrisona, ale nic by jej to nie dało, skoro wyłączył telefon. Dlaczego odjechał po rozmowie z ludźmi w kiltach? Czy to oni kazali mu wyłączyć komórkę? Przyszło jej do głowy, żeby
zadzwonić do Robby'ego, ale on był daleko, w Nowym Jorku. Dotarcie tutaj zajęłoby mu wiele godzin. Po kilku minutach przekradła się na skraj pola. Zobaczyła tych ludzi, którzy zmaterializowali się na podwórku. Podzielili się na mniejsze grupy i wydawało się, że czegoś szukają. Większość z nich była daleko, przy stodołach. Kiedy jeden znalazł schron burzowy, zebrali się wokół niego i weszli do środka. Teraz, kiedy większość z nich była w piwniczce, Olivia uznała, że to dobry moment, by pobiec do samochodu. Spojrzała na zegarek. Upłynęło czternaście minut. Nie chciała odjeżdżać bez Wanga i Barkera. Ale z drugiej strony bardziej by im pomogła, ściągając wsparcie. Jęknęła w duchu. Znowu wszystko analizowała. W oddali ryknął silnik samochodu. Ktoś zbliżał się szybko. Może wracał Harrison albo szeryf? Biegła między rzędami łodyg, aż znalazła się blisko drogi. Nadjechał czarny sedan i zaparkował na poboczu. Wyglądał na samochód którejś z agencji rządowych. Wysiadły z niego trzy osoby: mężczyzna w średnim wieku, młodszy mężczyzna i młoda kobieta. Mężczyźni byli spięci i nabuzowani adrenaliną. Kobieta wydawała się niechętna i wystraszona. Ten w średnim wieku zaczął wyszczekiwać rozkazy. - Garret, sprawdź domy po lewej. Ja sprawdzę te po prawej. Alyssa, rozejrzyj się po terenie. Garret włączył latarkę i poświecił dookoła. - Nie widzę Connora. - Na pewno tu jest - warknął ten starszy. -1 nie sam. Alyssa zadrżała. - Nie rozumiem, dlaczego musieliśmy ich w to mieszać. - Bo są lepsi od nas w zabijaniu Malkontentów - burknął starszy mężczyzna. - Jeśli zobaczycie któregoś z nich, zachowajcie dystans. í miejcie aktywną barierę psychiczną. Szczególnie ty, Alyssa. Oni wolą brać na cel młode kobiety.
- Wiem - odparta cicho. Olivii zrobiło się jej żal. Była wyraźnie przerażona. Młodszy z mężczyzn, Garret, podekscytowany; pobiegł w stronę domów po lewej. Starszy ruszył na prawo. Wspomniał o Malkontentach. Czy to był jakiś gang? Czy to oni zamordowali tych ludzi? I o co chodziło z barierą psychiczną? Alyssa została blisko samochodu. Machała latarką na prawo i lewo. - Świetnie - mruknęła. - Ty stój tu sobie całkiem sama, z bandą Malkontentów w pobliżu. Olivia chciała się dowiedzieć, kim są ci ludzie, więc wyszła z kukurydzy i powoli ruszyła w stronę kobiety. - Alyssa? Kobieta pisnęła i upuściła latarkę. - Przepraszam. - Olivia uniosła ręce, by tamta widziała, że są puste. - Nie chciałam cię wystraszyć. Alyssa wyciągnęła broń. - Skąd znasz moje imię? Jesteś jedną z nich? Czytasz mi w myślach? Olivia uniosła ręce wyżej. - Słyszałam twoją rozmowę z tamtymi dwoma, nazwali cię po imieniu. Jestem z FBI. Chcesz zobaczyć moją odznakę? - Z FBI? Nie jesteś jedną z nich? - Kim oni są? - Olivia zakładała, że kobieta mówi o tych ludziach, którzy się teleportowali. - To oni są Malkontentami? - Alyssa? - Mężczyzna w średnim wieku wrócił biegiem. - Słyszałem twój krzyk. - Zauważył Ołivię i wyciągnął pistolet. - A ty kim jesteś, do diabła? Zaklęła w duchu. Powinna była siedzieć w kukurydzy. - Olivia Sotiris, FBI. A pan?
- CIA. - Podszedł bliżej. - Proszę pokazać odznakę. Zrobiła to i zmrużyła oczy, kiedy poświecił jej latarką w twarz. - Pani Sotiris, co pani tu robi? A co on sobie myślał? Że przyjechała na piknik? - Prowadzę śledztwo w sprawie wielokrotnego morderstwa. Za pozwoleniem, ja też chciałabym zobaczyć pańską odznakę. - Nie mam czasu się w to bawić. - Schował broń. -Przejmujemy to dochodzenie, pani Sotiris. Może pani odjechać. Jego postawa mocno ją wkurzała. - To jest sprawa FBI. Miejscowy szeryf poprosił o naszą pomoc. - Nie obchodzi mnie to - warknął facet z CIA. - Proszę się stąd wynosić. - Nie przyjmuję rozkazów od pana, panie...? - Whelan. - Podszedł bliżej do niej. - I zrobi pani, co mówię. Jesteśmy specjalną, powołaną przez prezydenta grupą zadaniową wyznaczoną do tej misji, więc nie ma pani tutaj żadnych kompetencji. Wojowniczym gestem wysunęła podbródek. - Sugeruję, żeby pan przemyślał sytuację. Może się wam przydać nasza pomoc. Jest was tylko troje, a tam jest jakiś tuzin... właściwie nie wiem, kim są. Alyssa zaczerpnęła powietrza. - Widziała ich pani? - Jeśli pani mówi o facetach, którzy w magiczny sposób zmaterializowali się na tamtym podwórku, to tak. Są uzbrojeni po zęby w pistolety i miecze. - A oni widzieli panią? - Spytał facet z CIA. Whelan. Takie podał nazwisko. Brzmiało jakoś znajomo. - Nie - odparła. - Kim oni są? To oni zabili tych ludzi? Whelan prychnął.
- Nie. Oni ścigają morderców. Ale niech pani nie popełni błędu, myśląc, że są nieszkodliwi. Proszę wyświadczyć sobie przysługę i wynieść się stąd, zanim panią zobaczą. - Mogę pomóc... - Proszę o tym zapomnieć, pani Sotiris. Przed nimi się pani nie obroni. Mogą przejąć pani umysł i kazać pani zrobić, co tylko chcą. Przełknęła ślinę. Czy właśnie to spotkało Harrisona i szeryfa? - Są niebezpieczni - szepnęła Alyssa. - Straciliśmy przez nich dwoje członków zespołu. Olivia się skrzywiła. Nic dziwnego, że ta kobieta jest taka wystraszona. - Moje kondolencje. - O nie, nie zostali zabici - powiedziała Alyssa. - Po prostu... odeszli. Po plecach Olivii przebiegł dreszcz. - Weź się w garść, Alysso - warknął Whelan. - A pani zmarnowała mi już dość czasu. Olivia zatoczyła się do tyłu, kiedy fala gorąca uderzyła ją w czoło. Myśli jej się zmąciły, a potem wyklarowały; poczuła nagłe pragnienie, żeby odjechać. - Muszę jechać. - Ruszyła drogą w stronę podjazdu. Co ona robi? Obejrzała się i zobaczyła, że Whelan i Alyssa idą za nią. Nie zatrzymuj się. Odjedź. Pokręciła głową. To nie była jej decyzja. Idź do samochodu i odjedź. Już. Skręciła w podjazd. Do diabła, co się z nią działo? Wciąż szła w stronę samochodu Wanga. Obejrzała się na pole kukurydzy, modląc się w duchu, żeby J.L. i Barker pojawili się wreszcie. Spojrzała w przeciwnym kierunku i zobaczyła tajemniczych obcych, którzy pojawili się wcześniej. Wychodzili ze stodół i schronu burzowego. I szli w jej stronę.
Skręciła w pole, żeby jej nie zobaczyli. Nie. Idź do samochodu. Odjedź natychmiast. Jej nogi skręciły z powrotem w stronę auta. Do diabła. Co ona wyprawia? Czuła się kompletnie bezbronna. Wyciągnęła z kieszeni kluczyki Wanga i wcisnęła guzik pilota. Światła samochodu błysnęły. Skrzywiła się. Teraz tamci już na pewno ją zobaczą. Szybko. Odjeżdżaj. Podeszła do drzwiczek kierowcy. - Olivia? - krzyknął ktoś. Znieruchomiała. Robby? Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który oderwał się od grupki tajemniczych przybyszów. Ruszył do niej biegiem, przecinając plamę światła przed drugim domem. - Robby - szepnęła. To był on. Miał na sobie kilt, który fruwał mu wokół kolan, kiedy biegł do niej. - Pani Sotiris, proszę natychmiast odjechać! - krzyknął Whelan. Zobaczyła, że agent CIA i Alyssa idą w jej stronę. To Whelan zmuszał ją do odjazdu. Jakimś cudem przesyłał polecenia wprost do jej głowy. Drgnęła, kiedy gorący podmuch sparzył jej czoło. Wsiądź do samochodu i odjedź. Sięgnęła do klamki. - Olivio! - zawołał Robby. Zatrzymała się, a on nagle znalazł się tuż przy niej. - Olivio. - Dotknął jej ramienia. - Co tu robisz? - Muszę odjechać. Przyjrzał jej się z bliska. - Dobrze się czujesz? Pokręciła głową. - Muszę odjechać. - Odsuń się od niej, MacKay! - krzyknął Whelan. Robby spojrzał na niego z wściekłością.
- Uwolnij ją. Nie masz prawa jej kontrolować. Whelan parsknął. - Lepiej ja niż ty. Znasz tę kobietę? - Tak. Uwolnij ją w tej chwili, bo ja to zrobię. - Dobra - warknął Whelan. - Ale zostaw ją w spokoju. - Nie skrzywdzę jej - wycedził Robby przez zęby. - Jasne - rzucił jadowicie Whelan. - Tak jak nikt nie skrzywdził Shanny i Emmy. Gorący podmuch wionął przez umysł Olivii; zachwiała się. Kluczyki upadły na ziemię. Robby chwycił OHvię za przedramiona, żeby ją podtrzymać. - Teraz już dobrze? - Robby. - Objęła go rękami za szyję. - Bogu dzięki, że tu jesteś. - Spojrzała ze złością na agenta CIA. - On próbował mnie kontrolować. - Ty idiotko! - krzyknął Whelan. - Próbowałem cię chronić. Robby uściskał ją mocno. - Już dobrze, skarbie. - Cholera - mruknął Whelan. - Kolejna przekabacona. - Jemu chyba naprawdę na niej zależy - powiedziała Alyssa. Whelan posłał jej podejrzliwe spojrzenie z ukosa. - Wracaj do samochodu i czekaj na nas. Kiedy Alyssa odeszła, Whelan skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał ponuro na Robby'ego. - Cholerne dranie, dlaczego nie bierzecie sobie kobiet spośród swoich? Robby głaskał 01ivię po plecach. - Zajmij się własnymi sprawami, Whelan, i zostaw nas w spokoju. Whelan. Teraz Olivia przypomniała sobie, gdzie słyszała to nazwisko. Robby wspominał o nim na Patmos. Kiedy
oprzytomniała do reszty, dotarło do niej, że Robby był jednym z tych ludzi, którzy pojawili się w magiczny sposób. Cofnęła się o krok, wysuwając się z jego objęć. - Co tu się dzieje, Robby? Co ty tu robisz? - Świetnie - burknął Whelan. - Teraz zaczyna myśleć. Trochę za późno. Robby spojrzał na niego z irytacją i zwrócił się do Olivii. - Wiesz, że pracuję dla firmy, która specjalizuje się w dochodzeniach. Przy tej sprawie współpracujemy z CIA. Whelan prychnął. - To wyczyszczona wersja. Robby posłał mu ponure spojrzenie. - Zawiadomiłeś Connora o tym miejscu godzinę temu. Chciałeś, żebyśmy zjawili się tu pierwsi. - Pomyślałem, że Malkontenci mogą tu jeszcze być -odparł Whelan. - Są? Robby pokręcił głową. - Już się zmyli. - Kto to są Malkontenci? - spytała Olivia. - I jakim cudem zmaterializowałeś się na podwórku? Robby zesztywniał. Whelan się roześmiał. - No właśnie, spróbuj to wyjaśnić swojej dziewczynie. Robby wysunął szczękę. - Malkontenci to ci terroryści, o których ci mówiłem. - Ci, którzy cię torturowali? - spytała. - Tak. Uważamy, że oni właśnie zamordowali tych ludzi. - Przestań upiększać fakty - warknął Whelan. - Wyssali z tych ludzi krew do ostatniej kropli, a potem poderżnęli im gardła, żeby ukryć ślady po ugryzieniach. Olivia zrobiła krok w tył i wpadła na samochód. - Ślady po ugryzieniach? - Widzieliście krew wokół ofiar? - spytał Whelan. Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Whelan, dość. - Robby zgromił go wzrokiem. - Muszę z nią porozmawiać w cztery oczy. - Jeszcze jej nie powiedziałeś? - rzucił drwiąco Whelan. - Typowe. Wy, dranie, nigdy nie mówicie prawdy o sobie. Olivia przełknęła ślinę. Mimo całej niechęci do Whelana obawiała się, że ma rację. Robby pojawił się znikąd. Były też jeszcze inne rzeczy, jak świecące oczy i wyjście z jej mieszkania bez otwierania drzwi. Nagle dotarło do niej, że mógł po prostu rozpłynąć się w powietrzu. - Co... kim wy jesteście? Robby spojrzał na nią smutno. - Chciałem ci powiedzieć. Jutro wieczorem. - Wampirami! - wypalił Whelan. Robby się skrzywił. Olivia zamrugała. - Co? - Wampirami - powtórzył Whelan. Robby spojrzał na Whelana, a w jego oczach pojawił się złowrogi błysk. - Na litość boską, człowieku, idź stąd i daj mi to załatwić samemu. Olivia poczuła zimny dreszcz na karku. - Wampiry nie istnieją. - Proszę pomyśleć, pani Sotiris - powiedział Whelan. - Ofiary zostały pozbawione krwi, zanim podcięto im gardła. Zostały zmanipulowane za pomocą wampirzej kontroli umysłu. Dlatego nie miały ran defensywnych. Ci ludzie nie walczyli, ponieważ byli pod całkowitą kontrolą. Wampirza kontrola umysłu? Nie chciała wierzyć, że wampiry istnieją, ale podany przez Whelana opis miejsca zbrodni był zbyt trafny. Dlaczego ktoś miałby kraść ludziom krew? Chyba że była mu potrzebna do przetrwania. - Skąd pan wie, jak wygląda miejsce zbrodni? Nie wchodził pan do domu.
Whelan wzruszył ramionami. - Widziałem to już wcześniej. Modus operandi zawsze jest ten sam. Spojrzała na Robby'ego. Nie zaprzeczał niczemu. Tylko patrzył na nią ze smutkiem w oczach. - To prawda? Wampiry naprawdę istnieją? Skinął głową. - Niektóre są złe, ale niektóre dobre. Potarła czoło. To było jakieś szaleństwo. Równie dobrze mogła wierzyć w skrzaty i wróżki. Wampiry. Krwiopijcy. Poderżnęli gardła ofiar, żeby ukryć ślady po ugryzieniach. To oznaczało kły. Przeszył ją dreszcz. Wampirza kontrola umysłów. Drgnęła i spojrzała na Whelana. - Pan kontrolował mój umysł. - Podeszła bliżej do Robby'ego, który objął ją ramieniem. Whelan przewrócił oczami. - Och, na litość Boską. Ja nie jestem wampirem. Ja tylko pani o nich powiedziałem. - Zostaw nas - szepnął Robby. - Pozwól, że sam jej powiem. Whelan parsknął. - Po prostu wypierzesz jej mózg i zmusisz ją, żeby z tobą została, tak jak Roman zrobił z moją córką. Ołivią wstrząsnął kolejny dreszcz, kiedy przez jej mózg zaczęły przelatywać wspomnienia. Świecące oczy, dziurki w poduszce. Robby nigdy nie odbierał telefonu i nie odpisywał na mejle w ciągu dnia. Nigdy nie widywała go za dnia. Nigdy nie widziała, żeby jadł czy pił. I nie była w stanie odczytać jego emocji. Odskoczyła gwałtownie, wbijając w niego wzrok. - Nie - szepnęła. - Nie. - Ołivio, mogę wszystko wyjaśnić. - A możesz zaprzeczyć? Możesz mi powiedzieć, że nie jesteś... - Nawet nie była w stanie wymówić tego słowa.
Zrobił krok w jej stronę. - Wiesz, że cię kocham. Odsunęła się jeszcze dalej i pokręciła głową. Nie zaprzeczał. Nie mogła w to uwierzyć. Nie zaprzeczał. - Nie musisz się bać - powiedział cicho. – Możemy o tym porozmawiać. Z jej ust wyrwał się dziwny odgłos, jęk niedowierzania i rozpaczy. To była ta ważna rzecz, którą chciał jej powiedzieć. Spojrzała w bok. Ludzie, którzy zmaterializowali się wcześniej, zebrali się teraz przy drodze. Trzymali się z daleka i udawali, że nie patrzą, ale zerkali z troską na nią i Robby'ego i posyłali złe spojrzenia Whelanowi. Wampiry. Oni wszyscy byli wampirami. Mordercy byli wampirami. I Robby też... - Nie! - Odwróciła się i wbiegła w pole kukurydzy. Zielone liście biły ją po twarzy. Rozgarniała je rękami i biegła dalej. Wampiry? Nie. Zupełny idiotyzm. Jakieś szaleństwo. Ale to miało sens. Wszystko wyjaśniało. Pruła przez pole za domami. Potrzebowała obecności Wanga i Barkera. Potrzebowała prawdziwych ludzi. - Ołivio? - J.L. pojawił się w bruździe między rzędami kukurydzy. - Co się stało? - J.L.! - Popędziła do niego. Barker przyłączył się do nich. - Och, chwała Bogu. Obaj jesteście cali. - Wpadła w ramiona Wanga i uściskała go. - Właśnie wracaliśmy do ciebie. Wszystko w porządku? - Nie. - Odsunęła się, sapiąc z wysiłku. - Nie uwierzycie w to. To jest... to jest niewiarygodne. - Dowiedziałaś się, co jest grane? - spytał J.L. - Tak. - Przycisnęła dłoń do piersi. - Nieźle - mruknął J.L. - Ja się nie zorientowałem, dopóki Barker nie doprowadził mnie do swojego ubrania.
- Co? - Więc nie wiesz? - J.L. spojrzał na przełożonego. -Może sam powinieneś jej to powiedzieć. - Co? - powtórzyła Olivia. Barker westchnął. - Jestem zmiennokształtnym. - Co? - To ja byłem tym wilczarzem. Przeobraziłem się, żeby wytropić dzieci, ale nie mogłem znaleźć ich zapachu. Wybałuszyła oczy. - Nie. - Tak - odparł Barker. Cofnęła się o krok. - Nie. - Jej chłopak miał kły, a jej szef był psem? Świat wywracał się do góry nogami. Gdzie podziali się wszyscy normalni ludzie? Zadrżała. Normalni ludzie leżeli martwi w swoich domach. Zerknęła podejrzliwie na Wanga. - A ty czym jesteś? Ty też zamieniasz się w zwierzę? - Chciałbym. Najchętniej w smoka. Byłoby super. - Nie. - Znów cofnęła się o krok. - Nie byłoby super. -Usłyszała za sobą głośny szelest. - Olivio? - zawołał Robby. Obróciła się. Tylko nie to. Szedł za nią. - To Robby? - spytał J.L. - Co on tutaj robi? - To wampir - szepnęła. - Oni wszyscy są wampirami. - O kurde - mruknął Barker. Pies mówi, pomyślała mętnie. Zielone łodygi kukurydzy zawirowały wokół niej i zobaczyła tańczące gwiazdy. - Olivio. - Robby przedarł się do nich między zielonymi łodygami. Zatoczyła się do tyłu, ale złapał ją Barker. Szarpnęła się, chcąc mu się wyrwać, i Robby wyciągnął po nią ręce.
Nie, nie. Utknęła między wampirem i człowiekopsem. Pole kukurydzy zakołysało się i nagle wszystko okryła ciemność. Rozdział 23 Robby chwycił Ołivię na ręce. Przytłoczyło go poczucie winy. Powinien był powiedzieć jej prawdę wiele tygodni temu. Ale czy w ogóle jest dobry moment na wyjawienie komuś, że jest się krwiopijcą? Biedna dziewczyna uciekła, przerażona, a teraz straciła przytomność. - Chwileczkę. - J.L. przyjrzał mu się podejrzliwie. -Czemu ona gadała o wampirach? - Bo właśnie jednego spotkała. - Robby wychwycił zapach wysokiego mężczyzny stojącego obok Wanga. -Jesteś zmiennokształtnym? Mężczyzna zesztywniał. - Wiesz o naszym istnieniu? - Tak. Jesteś wilkiem? - Wilczarzem irlandzkim. Patrick 0'Shea Barker. FBI. - Och. Jesteś szefem Ołivii. Wspominała o tobie. Oczywiście same dobre rzeczy. Ja jestem Robby MacKay, z MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. Mamy na liście płac paru zmiennokształtnych. - Naprawdę? Interesujące. - Stop! - J.L. podniósł ręce. - Powtórka. Moim zdaniem, nie omówiliśmy wystarczająco kwestii wampirów. Chcesz mi powiedzieć, do cholery, że wampiry naprawdę istnieją? - Tak. - Robby przycisnął 01ivię do piersi i ruszył bruzdą, kierując się w stronę domów. - Dokąd z nią idziesz? - J.L. deptał mu po piętach.
Robby westchnął. Prawdopodobnie kiedy oprzytomnieje, nie będzie chciała go widzieć. - Macie jakieś bezpieczne miejsce, w które możecie ją zabrać? - Mamy pokoje w motelu w mieście - odparł Barker. - Dobrze. - Robby dotarł na podwórko za domem. Dwaj agenci FBI stanęli obok niego, przyglądając mu się podejrzliwie. - Czy nie byłeś wśród tych ludzi, którzy się tu zmaterializowali? - spytał J.L. - Jak, u licha, to zrobiliście? Robby się skrzywił. Nie wiedzieli, że mają publiczność. Ruszył dalej chodniczkiem między dwoma domami. - Ten samochód na podjeździe należy do któregoś z was? - Jest mój - odparł J.L. - Harrison i szeryf odjechali. - Co? - Osłupiały Barker spojrzał na Wanga. - Harrison odjechał? Dlaczego? - Nie mam bladego pojęcia. - J.L. posłał Robby'emu złe spojrzenie. - Spotkali jakichś gości w kiltach i zanim się obejrzeliśmy, już ich nie było. Robby westchnął w duchu. To pewnie byli Connor i Angus. Oni przylecieli tu pierwsi. Zadzwonili do miejscowego biura szeryfa i teleportowali się tam. Potem, za pomocą kontroli umysłu, przekonali dyspozytora, żeby połączył się z radiem w samochodzie szeryfa. Wymazali wspomnienia o sobie i teleportowali się do radiowozu, kierując się namiarem na radio. - Waszym towarzyszom kazano opuścić to miejsce -przyznał. - Dlaczego Harrison miałby wykonać rozkaz jakichś obcych ludzi? - spytał Barker. - Ja jestem jego szefem, a on nie wykonuje nawet połowy moich poleceń. - Wampirza kontrola umysłu. - Robby zobaczył swoich kolegów, zebranych przy drodze. Trochę ich ubyło. Niektórzy widocznie teleportowali się z powrotem.
Barker wskazał ich gestem. - Ci goście to wampiry? - Tak, ale nie martwcie się. Nie zrobią wam krzywdy. - Zaraz. - J.L. zatrzymał się gwałtownie. - Więc ty też jesteś wampirem? Robby jęknął w duchu. - Tak. - Olivia poruszyła się w jego ramionach, więc pospiesznie ruszył do samochodu. Barker szedł obok niego. - Przegryzacie ludziom gardła? - Nie. Pijemy syntetyczną krew. - I zmaterializowaliście się tu? - spytał J.L. - To była teleportacja. - Jakie jeszcze macie moce? - wypytywał Barker. - Supersiła i szybkość, supersłuch i superwzrok, długie życie, lewitacja, kontrola umysłów. - Fantastycznie - szepnął J.L. - Nie. - Robby zatrzymał się przy samochodzie. - To nie jest fantastyczne, jeśli wykorzystuje się moce do czynienia zła. Malkontenci użyli kontroli umysłu, żeby obezwładnić tych nieszczęsnych śmiertelników. Ci ludzie zginęli przerażeni, nie mogąc się bronić. - Kto to są Malkontenci? - spytał Barker. Robby pokrótce wyjaśnił, o co chodzi z Malkontentami, dobrymi wampirami i komórką CIA o nazwie Trumna. Przerwał, usłyszawszy, że Olivia cicho jęknęła. - Szybko, otwórzcie drzwi. Kluczyli leżą tam, na ziemi. J.L. podniósł kluczyki, a Barker otworzył tylne drzwiczki. Robby położył Ołivię na tylnym siedzeniu. - Więc, w skrócie mówiąc, wy jesteście dobrymi wampirami, a Malkontenci złymi? - spytał Barker. - Tak. - Robby zamknął drzwiczki.
- Ale dlaczego nosicie spódnice? - chciał wiedzieć J.L. - Myślałem, że wampiry preferują raczej peleryny. Robby spojrzał na niego z irytacją, ale zauważył, że Olivia się budzi z omdlenia. - Musicie to zachować w tajemnicy. To sprawa najwyższej wagi, żeby śmiertelny świat się o tym nie dowiedział. J.L. parsknął. - Jasne, ciekawe, kto w to uwierzy. - Wsiadł za kierownicę. - Możesz nam zaufać. - Barker przeszedł na drugą stronę samochodu. - Ja też nie chcę, żeby mój sekret się wydał. - Wcisnął swoje długie ciało na fotel pasażera. J.L. zapalił silnik i Robby odsunął się od auta. Olivia usiadła na tylnej kanapie i rozejrzała się, zdezorientowana. Zauważyła MacKaya i jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Serce ścisnęło mu się w piersi. Wang wycofał samochód podjazdem. Kiedy skręcał na drogę, Olivia wciąż patrzyła na Robby'ego przez szybę. Uniósł rękę. Czy to pożegnanie? Czy ona jeszcze kiedykolwiek zgodzi się z nim spotkać? Musi się zgodzić. Nie pozwoli jej odejść bez walki. Samochód przyspieszył i odjechał, a Robby został, wpatrzony w tuman kurzu. Angus podszedł do niego - Dobrze się czujesz, chłopcze? Robby przełknął ślinę. - Chyba ją straciłem. - Może jeszcze sobie to przemyśli. - Angus poklepał go po plecach. - Daj jej trochę czasu. - Co mnie ominęło? - Robby zmienił temat. Rozmyślania o przerażonej minie Olivii były zbyt bolesne. A wiedział, że kiedy za nią pobiegł, stracił część narady wojennej. - Jest jasne, że Casimir posuwa się na południe, ale nie znamy jego ostatecznego celu. Phineas teleportował
się do Nowego Orleanu, żeby ostrzec tamtejsze wampiry na wypadek, gdyby Casimir zmierzał właśnie tam. Dougal poleciał ostrzec Jeana-Luca w Teksasie. Robby skinął głową. - Maggie i Pierce też mieszkają w Teksasie. Ich też powinniśmy zaalarmować. I powinniśmy wzmocnić ochronę Romatechu w Teksasie. - Casimir w zeszłym roku zbombardował zakład, ale wznowiono produkcję. - Resztę nocy spędzimy na przeszukiwaniu schronów burzowych w okolicy. - Angus westchnął. - Ale najprawdopodobniej to strata czasu. Oni mogą już być daleko. Robby spojrzał na domy. - A ci ludzie, którzy tu zginęli? Whelan zajmie się kamuflażem dla opinii publicznej? - Tak. - Angus roześmiał się. - Grozi, że każe cię aresztować za napaść. - Niech spróbuje, drań jeden. - Kiedy Olivia uciekła w pole kukurydzy, Robby podszedł do uśmiechniętego złośliwie Whelana i dał mu w zęby. I dostał oklaski od przyjaciół. - Jeszcze będzie miał za swoje - powiedział Angus. -Któregoś pięknego dnia dowie się, że jego wnuczęta są półwampirami. Robby się uśmiechnął. Nie miał pojęcia, jak Roman znosi takiego teścia jak Sean Whelan. Jego uśmiech szybko zniknął. Jemu też mogli się trafić wściekli teściowie, gdyby Olivia kiedyś zgodziła się za niego wyjść. Olivia wzięła prysznic, ale woda nie zmyła szoku. Łyknęła dwie aspiryny, ale nie zniwelowały bólu. Położyła się w piżamie na niewygodnym łóżku motelowym i wbiła wzrok w przestrzeń. Telewizor był włączony z przyciszonym dźwiękiem. Stary, znajomy sitcom pomagał jej wierzyć, że świat ciągle jest normalny. Chociaż nie był.
Wampiry. To słowo rozbrzmiewało echem jej w głowie. Wampiry istnieją. A Robby jest jednym z nich. Przypomniała sobie, ile uwagi poświęcił jej szyi, kiedy się kochali. Gigantyczna, czerwona malinka pod każdym uchem. Ale nie przebił skóry. Zamiast tego pogryzł jej ozdobną poduszkę. Zadrżała, przypominając sobie dwie dziurki. Robby miał kły. Nigdy nie był dostępny za dnia. Robby był martwy. Albo nieumarły. Nie bardzo wiedziała, jak to nazwać. Przyłapała go, jak pił coś w willi na Patmos. Myślała, że to wino, ale teraz już wiedziała. To musiała być krew. Jęknęła. Nie chciała myśleć o wampirach. Wzięła pilot, żeby włączyć kanał filmowy. Dzisiaj puszczali... film o wampirach. Cudownie. Przełączyła na HBO. Serial o wampirach. Pstryknęła Kanał Historyczny. Film dokumentalny o historii... wampirów. - Niech to szlag! - Wyłączyła telewizor i wyciągnęła się w poprzek łóżka. To był jakiś spisek. Słysząc pukanie do drzwi, poderwała się gwałtownie. Błagam, niech to nie będzie Robby. Jeszcze nie potrafiłaby sobie z tym poradzić. - Liv, to ja! - krzyknął J.L. - Mam pizzę! Jakby mogła mieć ochotę na jedzenie po wieczorze pełnym trupów i szokujących odkryć. Ale nie chciała być sama. - Chwileczkę. - Obrzuciła wzrokiem długie, flanelowe spodnie od piżamy i workowatą bluzę i uznała, że jest wystarczająco ubrana. Otworzyła drzwi. - Jak leci? - J.L. wszedł do środka z pudełkiem z pizzą i plastikową torbą jedzenia w objęciach. Położył wszystko na stoliku pod oknem. - Chodź, robimy imprezę. Zamknęła drzwi i przekręciła zamek. - A jaki masz powód do imprezowania? J.L. sięgnął do torby, wyjął dietetyczną colę i podał jej. - Ciągle żyjemy. To już coś.
Odkręciła zakrętkę od butelki. - Może i tak. - No właśnie. Mogło być gorzej. - Otworzył sobie colę i wypił kilka łyków. - Mogliśmy być martwi. - Albo nieumarli - mruknęła i usiadła na jednym z dwóch krzeseł przy stole. - I wiesz co? - J.L. otworzył pudełko z pizzą. - Harrison pojechał aż do Kansas City, więc nie musimy dzielić się z nim żarciem. To się nazywa fart, nie? - Co on robi w Kansas City? J.L. wybrał sobie kawałek pizzy, usiadł na drugim krześle i zaczął jeść. - Barker zadzwonił do niego do domu i facet nawet nie pamięta, że tu był. Nic nie wie o tym dochodzeniu. Dziwne, co? Olivia napiła się coli z butelki. - Jak to się stało? - Wampiry wykasowały mu mózg jakąś kontrolą umysłu. - J.L. odgryzł spory kęs pizzy. Olivia zmarszczyła brwi; przypomniała sobie, jakie to było frustrujące, kiedy Whelan kontrolował jej myśli. - A ten agent CIA? Próbował mnie kontrolować i zmusić do wyjazdu. J.L. kiwnął głową z pełnymi ustami. - Ci z CIA to członkowie komórki Trumna. Robby nam o nich opowiedział. Mają moce parapsychiczne, więc potrafią się oprzeć wampirzej kontroli umysłu. - Kiedy Robby ci o tym mówił? - Kiedy szliśmy do samochodu. - J.L. odgryzł kolejny kęs. - Ty byłaś nieprzytomna. Robby cię niósł. Skrzywiła się. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu zemdlała. Zazwyczaj nie mdlała. Ale też zazwyczaj nie spędzała wieczorów w otoczeniu trupów i nie dowiadywała się, że jej chłopak jest wampirem, a szef psem.
Napiła się jeszcze. - Gdzie jest Barker? - W swoim pokoju. Pomyślał, że pewnie jeszcze nie masz chęci go widzieć. Olivia westchnęła. - To takie dziwne. Nie miałam pojęcia. Owszem, jego nazwisko to dość jasna wskazówka3, ale przecież ludzie mogą się nazywać Ford i to nie oznacza, że potrafią się przeobrażać w najnowszego focusa. - No tak. - J.L. wepchnął do ust kolejny kawałek pizzy. - Ale to wyjaśnia parę rzeczy. - Na przykład co? Jego wyjątkowe umiłowanie do hydrantów? J.L. zachichotał. - Nie. Chodzi mi o to, że nigdy nie kwestionował twoich zdolności. Kiedy inni agenci uważali cię za wariatkę albo za oszustkę, on w ciebie wierzył. Prawdę mówiąc, specjalnie o ciebie prosił. - Naprawdę? Nie wiedziałam o tym. J.L. kiwnął głową. - Po prostu już wiedział, że te wszystkie dziwności to prawda. Wydłubała oliwkę z pizzy i włożyła do ust. - Ty też wierzyłeś we mnie od początku. - No jasne, ale ja jestem bardzo mądrym gościem. Uśmiechnęła się. - To prawda. Olivia drgnęła, kiedy zadzwoniła jej komórka. Czy to Robby? Zagapiła się na telefon. Zostawiła go na nocnej szafce między dwoma łóżkami. J.L. wstał. - Chcesz, żebym odebrał? - Nieszczególnie. - Telefon znów zadzwonił. 3 Barker (ang.) naganiacz, dosl.: szczekacz (przyp. tłum.).
- A jeśli to Robby? - J.L. podszedł do komórki. - Nie chcę z nim rozmawiać. - Bo jest wampirem? - Tak. - Oj, przestań, Liv. Nikt nie jest doskonały. - Ja nie oczekuję ideału. Uważam tylko, że bijące serce byłoby miłym gadżetem. - Telefon nie przestawał dzwonić. J.L. spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Wiesz, naprawdę mogło być gorzej. Mógłby być na przykład... zombie, który wyżera mózg. Skrzywiła się. - To mi nie poprawia nastroju. J.L. otworzył telefon. - Halo? A, cześć, Robby. - Posłał Olivii znaczące spojrzenie. - Jak leci? Wyskoczyłeś kogoś ugryźć? Nastąpiła chwila ciszy, po czym J.L. nakrył telefon dłonią. - Mówi, że pije syntetyczną krew z butelki, taką, jaką produkują w Romatechu. Romatech. Prychnęła. To rzeczywiście nadawało się na ulubiony lokal wampirów. - Okej - powiedział J.L. do słuchawki i spojrzał na Ołivię. - Mówi, że chce z tobą rozmawiać. Pokręciła głową. - Ale ja nie chcę z nim rozmawiać. Jeszcze nie teraz. Może za parę dni. Albo tygodni. J.L. westchnął. - Przykro mi, stary. Jeszcze nie jest gotowa z tobą rozmawiać. Robby pojawił się nagle w pokoju. - Przejdzie jej. Olivia podskoczyła, oblewając sobie bluzę colą. - Cholera! - Niezłe! - J.L. zamknął komórkę. - Stary, to się nazywa wejście.
Olivia odstawiła butelkę na stół. - Nie jestem na to gotowa. Zakładam, że możesz wyjść tak samo, jak wszedłeś? Robby popatrzył na nią z chmurną miną. - Musimy porozmawiać. J.L. odłożył komórkę na szafkę. - Chyba powinienem zostawić was samych. - Nie! - Olivia zerwała się z krzesła. - Nie zostawiaj mnie. Robby zesztywniał. - Dziewczyno, myślisz, że mógłbym cię skrzywdzić? Zapomniałaś już, jak bardzo cię kocham? - Pamiętam. - Założyła ręce na mokrej bluzie. - Pamiętam też, że rozmawialiśmy miesiącami i nie powiedziałeś mi prawdy o sobie. - Chciałem ci powiedzieć jutro wieczorem. - Trochę za późno, nie sądzisz? Powinieneś był mi powiedzieć, zanim poszedłeś ze mną do łóżka! Zrobił krok w jej stronę. - Wahałem się, pamiętasz? Myślałaś, że to dlatego, że cię nie chcę, ale ja zwlekałem, bo wiedziałem, że najpierw zasługujesz na prawdę. Ale ty nie chciałaś czekać! Zmusiłaś mnie. Prychnęła. - Zmusiłam cię do seksu? - Ja się stąd wynoszę. - J.L. chwycił pudełko z pizzą. -Nie macie nic przeciwko temu, żebym sobie to wziął, co? Barker prosił o parę kawałków, a domyślam się, że ty za tym nie przepadasz. - Możesz sobie wziąć - mruknął Robby. J.L. zerknął na Ołivię. - Jeśli będziesz mnie potrzebowała, dzwoń. - Dobra. - Klapnęła na krzesło i wbiła ponure spojrzenie w wydeptany dy wan.
Drzwi się zamknęły i została sama z Robbym. Głęboko w niej tliły się gniew i uraza. Robby usiadł na łóżku naprzeciw Ołivii. - Zdaję sobie sprawę, że jesteś w szoku. - Myślę, że mam już za sobą fazę szoku i wyparcia. - To dobrze. Spojrzała na niego ze złością. - I szybko przechodzę do fazy dzikiej furii. Skrzywił się. - A jak długo ona trwa? - Tak długo, jak będę chciała. - Wstała i zaczęła chodzić po pokoju. - Powinieneś był mi powiedzieć. Wiesz, jak cenię sobie uczciwość. Powinieneś być ze mną szczery od samego początku. Przekręcił się, zwracając się do niej twarzą. - Bądź szczera ze sobą OHvio. Gdybym od razu powiedział ci prawdę, nie chciałabyś mnie więcej widzieć. - Rozmawialiśmy całymi miesiącami i nie pisnąłeś słowa. Oszukiwałeś mnie z rozmysłem. - Zakochałem się w tobie. To nie było oszustwo. Nie chciała mówić o miłości. Na Patmos wszystko potoczyło się szybko, zupełnie jakby działała tam jakaś magia. Sądziła, że zakochała się w idealnym mężczyźnie, ale teraz zdała sobie sprawę, że w ogóle go nie znała. - Kim... czym dokładnie jesteś? Jesteś żywy czy martwy, czy gdzieś pośrodku? - W tej chwili jestem żywy. Moje serce pompuje krew. Mój mózg myśli o tym, jaka jesteś piękna. Moje oczy zauważają, że nie masz stanika. Skrzyżowała ręce na piersi i skrzywiła się, czując niemiły dotyk wilgotnej, lepkiej bluzy. - A w ciągu dnia, kiedy nie dzwonisz i nie mejlujesz, śpisz czy jesteś nieprzytomny? - Jestem martwy.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Na serio... martwy? - Tak. - Powoli skinął głową. - To poważna wada mojej natury. - Nie zaprzeczę. - Kiedy nie odpowiadam na twoje wiadomości w ciągu dnia, to nie dlatego, że jestem nieuprzejmy czy cię zaniedbuję. - No tak. Nie jesteś nieosiągalny emocjonalnie. Po prostu nie żyjesz. - Potarła czoło. - Czy to ma mi poprawić samopoczucie? Zmarszczył brwi. - Bycie wampirem nie we wszystkim jest złe. Ma też spore plusy. Przedłużone życie... - Ile masz lat? - przerwała mu. - Urodziłem się w 1719 roku. Kolana się pod nią ugięły; usiadła na drugim łóżku. Miał prawie trzysta łat. Nie starzał się. A ona tak. To było straszne. - Jakie jeszcze... plusy? - Mam nadludzką siłę i niezwykłą szybkość. Wyostrzone zmysły. Potrafię lewitować, teleportować się i kontrolować ludzkie umysły. Olivia zesztywniała, a jej gniew zapłonął na nowo. - Twoi przyjaciele użyli tej mocy, żeby zmusić Harri-sona i szeryfa do odjazdu. - Tak. - Harrison dojechał do domu i nie pamięta, że w ogóle tu był. Robby skinął głową. - Potrafimy wymazywać wspomnienia, jeśli to konieczne. Gniew w niej narastał, była na granicy wybuchu. - Więc manipulujecie nami, nędznymi śmiertelnikami, kiedy tylko najdzie was ochota?
Zacisnął zęby. - Nie robimy tego bez ważnego powodu. A takim powodem może być na przykład staranie się, żeby kobieta zakochała się w mgnieniu oka? Olivia zerwała się z łóżka, patrząc na niego z furią. - Używałeś kiedyś tej mocy na mnie? Zacisnął usta. - Tak. Krzyknęła z wściekłości. - Ty draniu! Wstał. - Pozwól mi wyjaśnić. - Nie! Wiedziałam, że za szybko się w tobie zakochałam. Ty... ty mnie zmuszałeś... - Nie! Kontrolowałem cię tylko raz. Byłaś w morzu i zamarzałaś. Kazałem ci spać, żebyś nie widziała, jak teleportuję cię na patiu... - Teleportowałeś mnie? - Tak. Żeby wsadzić cię do jacuzzi. Chciałem cię ratować. A ona była taka wdzięczna, pod takim wrażeniem, taka gotowa zakochać się bez reszty. Ale jeśli on manipulował nią od początku do końca? - Ty to wszystko urządziłeś? Wiedziałeś o panterze? - Nie wiedziałem, że Carlos zamierza napędzić ci stracha. - Carlos? Robby się skrzywił. - Carlos Panterra. Jest zmiennokształtnym. Cofnęła się chwiejnie o krok. - To Carlos był tą...? - Panterą, tak. - Jest kotem? - A jej szef był psem. Pokręciła głową. A może sąsiad okaże się złotą rybką?
- Śmiertelnie mnie wystraszył. Dlaczego? - Bawił się w swatkę. Pomyślał, że jeśli cię uratuję... - Co? - Jej gniew znów eksplodował. - Nie byłam w żadnym niebezpieczeństwie? Myślałam, że uratowałeś mi życie. To było oszustwo! - Uratowałem ci życie. Zamarzałaś na śmierć. Odeszła kilka kroków z zaciśniętymi pięściami. Czy nic nie było tak, jak sądziła? Odwróciła się na pięcie, żeby spojrzeć mu w twarz. - Czy cokolwiek z tego było prawdziwe? Możesz przysiąc, że nigdy nie manipulowałeś moimi myślami i uczuciami? - Nigdy. Nie chciałbym twojej miłości, gdyby była nieszczera. Twoje uczucia należą tylko do ciebie. I zawsze były prawdziwe. Łzy napłynęły jej do oczu. - Co ty możesz wiedzieć o moich uczuciach? Przeszłam piekło przez to, co czuję do ciebie! W jego oczach dostrzegła ból. - Ja też. Kocham cię, Olivio. Kochałem cię od pierwszej chwili. Zakryła usta, żeby stłumić szloch. Niech go szlag. Podeszła do umywalki w kącie pokoju. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze - oczy błyszczące od łez, usta wykrzywione bolesnym grymasem. Zatrzymała się jak wryta. Robby'ego nie było. Odwróciła się. Był. Znów spojrzała w lustro. Nie miał odbicia. Nie był prawdziwy. Zgięła się wpół, ból przeszył jej wnętrzności. Zakochała się w iluzji. Nigdy nie będzie miała prawdziwego życia z Robbym. Wszystkie jej marzenia o wspólnej przyszłości się rozwiały. - Ołivio, skarbie. - Chwycił ją za ramiona. - Nie. - Odsunęła się. Po jej twarzy płynęły łzy. -Chciałam, żeby to było prawdziwe. Chciałam cię kochać już zawsze.
- I możesz. Skarbie, jakoś to rozwiążemy. Opadła ciężko na łóżko i zakryła twarz. Materac ugiął się, kiedy Robby siadł obok niej. - Wszystko będzie dobrze, Olivio. Pociągnęła nosem. - Już nie jestem zła. - Więc mnie zaakceptowałaś? Pokręciła głową. - Nie. Jestem... w żałobie. Straciłam naszą wspólną przyszłość, której tak pragnęłam. Westchnął. - Gdybym mógł być dla ciebie normalnym człowiekiem, to byłbym. Wyprostowała się i pociągnęła za swoją lepką bluzę. - Nie mogę w tym spać. A nie spakowałam innej piżamy. - To nie problem. - Zniknął. Zagapiła się w puste miejsce. - Do diabła. - Rozejrzała się po pokoju. Naprawdę go nie było. A ona naprawdę kochała wampira. Jak to się mogło udać? Po kilku minutach pojawił się z powrotem, ściskając coś w dłoni. - Byłeś w moim mieszkaniu? - Tak. Przyniosłem ci coś do spania. - Podał jej to, co trzymał w ręce. Była to koszula nocna, którą włożyła, i którą on natychmiast z niej zdjął tamtej nocy, kiedy odebrał jej dziewictwo. Oczy zaszły jej łzami. Co miała zrobić? Odrzucenie go tak po prostu za bardzo bolało. Musiała się dowiedzieć o nim więcej. Wzięła głęboki wdech. - Powiedz mi wszystko. Opowiedział jej o swojej pracy - o tym, jak on i jego przyjaciele walczą z Malkontentami. Ich przywódcą był wampir o imieniu Casimir, i to on torturował Robby'ego.
- Casimir zamordował ludzi w tych domach? - spytała. - Tak. On i jego podwładni. - Ilu... ilu ma tych podwładnych? - O ile wiemy, zaledwie garstkę. Musi odbudować swoją armię. Więc albo znajdzie więcej wampirów, albo je stworzy. Skrzywiła się. - Dlaczego nie przemienił w wampiry ludzi z tej farmy? - Bo to pewnie byli dobrzy ludzie. Dobrzy ludzie zmieniają się w dobre wampiry. - Takie jak... ty? Robby skinął głową. - Śmierć nie zmienia natury człowieka. Zastanawiała się nad tym przez chwilę i nagle gwałtownie chwyciła powietrze. - Dzieci! O Boże, przez to wszystko zupełnie zapomniałam! - Jakie dzieci? - W tych domach mieszkały dzieci. I wszystkie zniknęły. Robby zbladł. - Jasna cholera. Casimir musiał je porwać. - Dlaczego? Po co mu niewinne dzieci? - Są lżejsze, łatwiej się z nimi teleportować. Są łatwym źródłem pożywienia. Olivia zachłysnęła się ze zgrozy. - Są dla niego przekąską? Robby wstał. - Muszę lecieć. Olivia też podniosła się z łóżka. - Znajdziecie je? - Zrobimy, co w naszej mocy. - Dotknął jej policzka. Odsunęła się. - Nie rób tego. Proszę. Dużo na mnie dzisiaj spadło. Nie jestem pewna, czy sobie z tym poradzę. Spojrzał na nią z kwaśną miną.
- Przejdzie ci. - Skąd możesz mieć tę pewność? - Byio jej ciężko na sercu, przepełniał ją ból. - Bo mnie kochasz. - Zniknął. Rozdział 24 Następnego wieczoru Olivia zajęła się pracami domowymi, sprzątaniem i praniem. Nawet przyrządziła musakę. Wolała robić cokolwiek, byle tylko nie rozmyślać nad tym, że jest piątkowy wieczór, w który, jak sądziła, Robby miał jej się oświadczyć. Teraz wiedziała, że nie o to chodziło. Zamierzał jej powiedzieć, że jest wampirem. Miała już po uszy tego tematu. Tego ranka, w czasie jazdy do Kansas City, J.L. i Barker bez końca gadali o wampirach. J.L. uważał, że są obdarzone fantastycznymi mocami. Barker był przeszczęśliwy, że istnieją dobre wampiry, które walczą ze złymi. Przez bite trzydzieści minut spekulowali, co dalej zrobią Malkontenci, a potem przez następne pół godziny zastanawiali się, jak CIA to wszystko zatuszuje. Kiedy wreszcie dotarli do bazy, Olivia miała ochotę krzyczeć. Ale przynajmniej po południu była zajęta czymś innym. Ona i J.L. przesłuchali kilkoro krewnych Yasmine. Jedna z jej sióstr przyznała, że widziała się z nią dwa dni temu. Twierdziła, że nie wie, gdzie Yasmine się ukrywa, ale powiedziała, że pożyczyła jej kartę debetową. Bardzo szybko dowiedzieli się, że karta została użyta w bankomacie po kansaskiej stronie Kansas City. Przeczesali okolicę, ale nie znaleźli Yasmine.
Olivia dotarła wieczorem do domu zupełnie wykończona, ale nadal szukała sobie zajęcia. Gdyby pozwoliła sobie choć na chwilę przerwy, jej myśli wróciłyby do Robby'ego, a razem z nimi ból. Jak wyglądałby jej związek z wampirem? On nie mógłby przebywać nią za dnia. Nie byłoby wspólnych posiłków. Nigdy by się nie zestarzał. A co to oznaczało dla niej? Czy straciłaby go, gdyby się postarzała? Nie mogłaby mieć dzieci? A może dałaby się zwabić w ten jego mroczny świat i zostałaby jedną istot nocy? Zadrżała. Miłość powinna dawać radość i życie, nie mrok i śmierć. Jedząc na kolację sałatkę i musakę, oglądała wiadomości. Jej ręka trzymająca widelec zastygła w połowie drogi do ust, kiedy rozpoznała na ekranie telewizora znajome miejsce. Śmigłowiec krążył nad wiejskimi domami w Nebrasce. Reporter twierdził, że mieszkańcy zmarli na nowy, śmiertelny szczep grypy. Ostrzegano, by trzymać się z daleka od tych terenów. Uważano, że ten sam wirus grypy spowodował osiem zgonów w Dakocie Południowej. Olivia odłożyła widelec. Malkontenci zostawiali na swej trasie śmiertelny szlak biegnący na południe przez środek kraju. Modliła się, by dzieci przeżyły. Kiedy słońce znikło za horyzontem, zasłoniła rolety, zastanawiając się, gdzie jest Robby. Czy właśnie wstawał z martwych? Czy spędzi tę noc, ścigając Casimira i Malkontentów? Zmywała naczynia, kiedy zadzwonił telefon. Szybko wytarła ręce. Bardzo chciała, żeby to był Robby. A jednocześnie bała się, że to będzie on. - Halo? - Liv, włącz wiadomości - powiedział J.L. - Szybko. Podeszła do telewizora. - Jeśli chodzi o ten kamuflaż, to już... - Zachłysnęła się z przerażenia.
Na ekranie pokazywano Federalny Zakład Karny Leavenworth. Wielki napis głosił: „Ucieczka ośmiu więźniów". - Widzisz to? - spytał J.L. - Tak. - Wzmocniła głośność. Prezenter relacjonował dziwne wydarzenie w Leavenworth. Ośmiu najgroźniejszych osadzonych po prostu zniknęło ze swoich cel. Strażnicy nie mieli pojęcia, jak do tego doszło. - Myślisz to samo, co ja? - spytał J.L. - A jeśli to była teleportacja? Olivia osunęła się na sofę. - Chcesz powiedzieć, że Malkontenci teleportowali się do więzienia i zabrali ich? - Zamknęła na moment oczy. Robby powiedział, że Casimir musi powiększyć swoją armię. Jeśli nie znajdzie złych wampirów, to je stworzy. A gdzie znalazłby gorszych osobników niż w więzieniu federalnym? Prezenter kontynuował relację: - Właśnie otrzymaliśmy nowe informacje. Jesteśmy już w stanie podać nazwiska ośmiu osadzonych, którzy zbiegli z cel. Jeśli ktoś rozpozna któregoś z tych mężczyzn, należy natychmiast-zawiadomić władze. Nie wolno się do nich zbliżać. Są wyjątkowo niebezpieczni. Wyrecytował nazwiska, a na ekranie pojawiały się kolejno zdjęcia więźniów. - I ostatni więzień, Otis Crump. Żołądek podszedł jej 4o gardła. - Szlag! - krzyknął J.L. - Olivio, natychmiast wyjdź z mieszkania. Jedź prosto do pracy. Spotkamy się tam. Olivia znieruchomiała, wpatrując się w zdjęcie Otisa na ekranie telewizora. Przebywał na wolności. Ale nie tylko był wolny. Jeśli z więzienia wyprowadził go Casimir, to Otis wkrótce może stać się wampirem. Jego twierdzenie, że ich przeznaczeniem jest być razem na zawsze, nabrało nowego, złowrogiego znaczenia.
Crump po nią przyjdzie. I jeśli mu się uda, ona będzie albo martwa... albo nieumarła. - Liv! - J.L. krzyczał do telefonu. - Jesteś tam? Otrząsnęła się z osłupienia. - Jestem. Zaraz wychodzę. Do zobaczenia wkrótce. Pobiegła do sypialni, żeby włożyć skarpetki i sportowe buty. Przypięła kaburę z pistoletem na dżinsy. Serce jej łomotało. Otis mógł w tej chwili być w drodze do jej mieszkania. Jeśli jeszcze był żywy, mógł jechać samochodem. Jeśli już był wampirem, mógł się teleportować prosto do jej salonu. Włożyła kurtkę i wpakowała do kieszeni zapasowe magazynki. Jak szybko człowiek może się zmienić w wampira? Nie miała pojęcia. Czy kule z jej broni mogą zabić wampira? Wolałaby tego nie sprawdzać. Wpadła do salonu, kiedy nagle ujrzała jakąś postać. Serce podeszło jej do gardła. - Boże, Robby! - Przycisnęła dłoń do piersi. - Śmiertelnie mnie przestraszyłeś. - Jesteś w poważnym niebezpieczeństwie. - Tak, wiem. - Minęła go, biegnąc do stolika w przedpokoju. - Otis Crump może być już w drodze do mnie. - Chcę cię zabrać w bezpieczne miejsce. - Nie, dziękuję. - Wzięła torebkę i klucze. Robby ruszył w jej stronę. - Musisz pozwolić, żebym cię chronił. - Wydaje mi się, że niczego nie muszę. - Otworzyła drzwi i wyszła na galerię. - Co ty robisz? - W jego szeroko otwartych oczach malował się niepokój. - Nie możesz wyjść sama. - Zaraz się przekonasz. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i zamknęła je na klucz. Zbiegła po schodach, tłumiąc uśmiech. Sprawiło jej to dziwną satysfakcję. Jego pojawienie się na parkingu trochę ją ostudziło. Dzisiaj nie miał na sobie kiltu. Czarne bojówki i czarna
koszulka opinały się na muskularnym ciele. Skórzane pasy na piersi świadczyły, że na plecach zapewne ma swój miecz. Głęboka zmarszczka przecinająca czoło i nieubłagany wyraz twarzy świadczyły, że jest zdeterminowany. Do diabła, ależ był przystojny. I chociaż tak ją irytowało jego zamiłowanie do bawienia się w He-mana, musiała przyznać, że od tej jego dzikiej męskości miękły jej kolana. Z trudem oderwała od niego wzrok i ruszyła do samochodu. Poszedł za nią. - Może nie rozumiesz powagi sytuacji. Wiemy, że to Casimir i jego podwładni pomogli uciec tym więźniom. - Sama na to wpadłam. - Wcisnęła guzik pilota, żeby otworzyć samochód. - Więc powinnaś wiedzieć, że Malkontenci w tej chwili mogą przemieniać tych więźniów w wampiry, łącznie z draniem, który ma obsesję na twoim punkcie. - Wiem. - Sięgnęła do klamki. Robby oparł się o drzwiczki, blokując je. - Mogę cię zabrać w bezpieczne miejsce, w którym nie dopadnie cię żaden wampir. - Łącznie z tobą? Zacisnął zęby. - Nie masz powodu, żeby się mnie bać. Nigdy cię nie skrzywdzę. - Powiedz to mojemu złamanemu sercu - mruknęła. Jego oczy błysnęły intensywną zielenią. - Cierpisz zupełnie niepotrzebnie. Możemy być razem. Jeśli tylko zaakceptujesz, kim jestem. - W tej chwili nie jestem w stanie. Proszę, odsuń się, żebym mogła jechać. - Szlag - mruknął i odsunął się. - Do licha, kobieto. Gdybyś mnie kochała, byłabyś lojalna. Nie wbijałabyś mi noża w plecy. Drgnęła. On ją oskarżał o nielojalność? Jak śmiał?
- Gdybyś mnie kochał, byłbyś wobec mnie uczciwy! Robby zbladł, w jego oczach odmalował się ból. Serce ścisnęło się w piersi Olivii. Do licha, nie zdawała sobie sprawy, że Robby cierpi tak samo jak ona. Zwykle dokładnie wiedziała, co czują inni. Drżącą rękę otworzyła drzwiczki samochodu. - Gdzie jedziesz? - spytał Robby, kiedy już wsiadła. - Do pracy. - Zamknęła drzwi i zapaliła silnik. Wycofała samochód z miejsca parkingowego i gwałtownie wcisnęła hamulec, kiedy Robby zmaterializował się na siedzeniu pasażera. - Boże, kiedy wreszcie przestaniesz mnie straszyć? Co tu robisz? Zdjął z pieców miecz. - Muszę cię chronić. - Nie potrzebuję twojej ochrony. - Nikt nie obroni cię przed wampirem skuteczniej niż inny wampir. - Usadowił się na fotelu i zapiął pas. - Dokąd konkretnie jedziemy? - Do biurowca FBI. Ale chyba cię nie zapraszałam. - Mógłbym cię tam teleportować w sekundę. Zaoszczędziłabyś czas i benzynę. Zignorowała go i mocno wdepnęła gaz. Późnym wieczorem ruch był niewielki, więc mogła jechać dość szybko. - Whelan i jego ekipa są w Leavenworth - powiedział Robby, kiedy wyprzedziła kolejny samochód. - Angus i Connor też tam są. Jeśli są tam jakieś ślady, to oni je znajdą. Dodała gazu, żeby zdążyć przejechać na żółtym świetle. - Najbezpieczniejsze miejsce dla ciebie to srebrny pokój w Romatechu - ciągnął Robby. - Jest szczelnie obłożony srebrem, więc żaden wampir nie może ani teleportować się do wnętrza, ani uciec. - Nie możecie się teleportować przez srebro? - Ledwie to pytanie wyszło z jej ust, skarciła się w duchu. Zamierzała
całkowicie go ignorować. Wkurzało ją założenie Robby'ego, że musi ją ratować. Nie była jakąś głupią słabeuszką. Sama potrafi zapewnić sobie bezpieczeństwo. - W taki sposób mogli mnie utrzymać w niewoli zeszłego lata - wyjaśnił Robby. - Związali mnie srebrnymi łańcuchami. Nie możemy się przez nie teleportować. A kiedy srebro dotyka naszej skóry, przypala ciało. Skrzywiła się. Biedny Robby. I nie był w stanie sam się uratować. Do licha. Jego obawy, że Olivia nie zdoła się sama obronić, nie były obraźliwe. Po prostu był realistą. - Mógłbym cię teleportować do Romatechu w sekundę - ciągnął. - Tam byłabyś bezpieczna. - Nie będę uciekać. Nie będę się ukrywać. - Obrzuciła go spojrzeniem pełnym irytacji. - I nie pozwolę, żebyś wpływał na moje decyzje. Zachmurzył się i skrzyżował ręce na piersi. - Próbuję utrzymać cię przy życiu. Prychnęła. - Jesteś pewien? I nie zamierzasz mnie w przyszłości przemienić? - Chcesz powiedzieć, że zamierzasz ze mną zostać? Skrzywiła się. - To było pytanie czysto hipotetyczne. Jeszcze nie podjęłam decyzji. - Cóż, przemiana w wampirzycę też byłaby twoją decyzją. Miałem nadzieję, że najpierw doczekalibyśmy się dzieci, a żeby je rodzić, musisz być śmiertelniczką. Spojrzała na niego, uszom nie wierząc. - A ty nie musiałbyś być śmiertelnikiem? Szybko wyjaśnił jej procedurę wynalezioną przez Romana Draganestiego, która umożliwiała wampirom płci męskiej ojcostwo. Olivia prowadziła w milczeniu, osłupiała. Mogłaby mieć z Robbym dzieci. On chciał mieć z nią dzieci. Z jego opisu
wynikało, że dzieci Romana są bardziej śmiertelnikami niż wampirami. Były żywe za dnia i odżywiały się zwyczajnie. Miały tylko kilka niezwykłych darów. To jej nie przeszkadzało. Ona sama dorastała, mając niezwykły dar i zawsze wiedziała, że jej dzieci mogą go odziedziczyć. Mimo to milczała, dopóki nie dojechali do budynku FBI. Kiedy weszli do środka, ostrzegła go: - Nie wpuszczą cię tu z tym wielkim mieczem. - Zobaczymy. - Zsunął claymora z pleców i położył na biurku funkcjonariusza ochrony. - Co to ma być? - Strażnik spojrzał na niego podejrzliwie, ale nagle jego twarz się wygładziła. - Proszę przejść przez bramkę wykrywacza metali. Parasol odbierze pan po drugiej stronie. - Dziękuję. - Robby zerknął na Ołivię z zadowoloną miną. Odpowiedziała mu złym spojrzeniem i podała strażnikowi swoją broń. Przeszła przez wykrywacz i strażnik oddał jej pistolet. Kiedy zapinała go z powrotem w kaburze, Robby przeszedł przez bramkę. Uruchomił się alarm. Strażnik spokojnie wyłączył brzęczyk i podał miecz Robby'emu. - Miłego dnia. - Dziękuję. - Robby przewiesił sobie miecz przez plecy. - Podobno używasz kontroli umysłu tylko wtedy, gdy masz bardzo ważny powód - szepnęła. - Mam go. Nie odstąpię cię na krok. - Ruszył do windy. - Pracujesz na pierwszym piętrze, tak? Wcisnęła guzik. - Skąd wiesz? - Byłem tu już kiedyś. - Kiedy drzwi windy rozsunęły się, przepuścił ją przodem. Olivia wcisnęła guzik pierwszego piętra.
- Co tam jeszcze masz? Czemu wykrywacz się włączył? Wzruszył ramionami. - To mógł być sztylet przypięty do łydki albo scyzoryk w kieszeni spodni. Albo srebrny łańcuch w drugiej kieszeni. - I nie poparzysz się, wyciągając go? - Włożyłem do kieszeni rękawiczki. Jeśli uda mi się złapać Casimira, to nie dopuszczę, żeby się teleportował, zanim zdążę go zabić. - Nadal pragniesz zemsty. - Tak. Westchnęła. - To dlaczego nie idziesz polować na Casimira? Nie wolałbyś robić tego, zamiast niańczyć mnie? Tu jestem bezpieczna. - Nie zostawię cię - powiedział, patrząc na nią z ogromną czułością. Czyżby odkładał swoją misję odwetową, żeby ją chronić? On cię naprawdę kocha. Spojrzała na niego i gorzko-słodka tęsknota przepełniła jej serce. Wciąż jeszcze go kochała. Zawsze go kochała W jego oczach pojawił się czerwony błysk. - Dlaczego tak się dzieje? - szepnęła. - Dlaczego twoje oczy robią się czerwone? Drzwi windy rozsunęły się z sykiem; Robby odwrócił się, na moment opuszczając powieki. Gdy Olivia wyszła, zobaczyła, że jego oczy są już całkiem normalne. Ruszył za nią. W biurze wrzało jak w ulu. Wszyscy dostępni agenci zostali wezwani na miejsce. J.L. podbiegi do Olivii z uśmiechem ulgi na twarzy. - Bogu dzięki, że jesteś. - Uścisnął rękę Robby'emu. -Dzięki, że jej pilnujesz. Chodź, Barker na pewno chce z tobą pogadać. - Poprowadził go do gabinetu przełożonego.
Olivia była zirytowana, że zarówno J.L., jak i Barker byli zachwyceni tym, iż Robby zaszczycił ich swoją obecnością. Mieli mnóstwo pytań, więc Robby wyjaśnił, że wampiry i komórka Trumna są w Leavenworth. Malkontentom nie chciało się nawet kasować taśm z kamer monitoringu, więc mieli stuprocentową pewność, że za tę ucieczkę był odpowiedzialny Casimir i jego słudzy. Angus i Connor przesłuchiwali strażników. Czasami dzięki swojej kontroli wampir mógł pomóc śmiertelnikowi odzyskać utracone wspomnienia. Mieli nadzieję, że znajdą coś użytecznego. - Jeśli Casimir chce przemienić więźniów w wampiry, ile czasu mu to zajmie? - spytał Barker. - Pierwszej nocy będą w śpiączce - odparł Robby. -Następnej nocy obudzą się jako wampiry. - Nie da się przewidzieć, kiedy dokonają przemiany - powiedziała Olivia. - Pierwszą noc mogą spędzić na szukaniu porządnej kryjówki. - Macie jakiś pomysł, gdzie mogą się schować? - spytał J.L. - Gdybyśmy mieli, już byśmy zaatakowali - odparł cierpko Robby. - Mogą się teleportować, więc mogą być wszędzie. Nasz najlepszy pomysł, to sprawdzić wszystkich śmiertelników, których znają i którym ufają więźniowie. Wampiry potrzebują ciemnego miejsca, żeby ukryć się w ciągu dnia, i lubią mieć pod ręką paru śmiertelników, którzy ich chronią. Barker wskazał dużą salę za ścianą gabinetu, gdzie agenci uwijali się przy pracy. - Przydzieliłem po dwóch ludzi na każdego ze zbiegłych skazanych. Sprawdzają wszystkie kontakty i koordynują współpracę z lokalną policją. - Otis może poprosić o pomoc Yasmine - powiedziała Olivia. - Albo tego zaginionego strażnika, Joego Kitchnera.
- Monitoruję kartę debetową, której ona używa - wyjaśnił J.L. - Jeśli wyda jakiekolwiek pieniądze, będę o tym wiedział. - W jakimś momencie Otis przyjdzie po 01ivię. - Barker spojrzał na nią. - Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy obaj, J.L. i ja, spędzili noc w twoim mieszkaniu? Pokręciła głową. - A co ja mam robić? - Nie narażać się. - Barker spakował laptop. - Zostań z panem MacKayem. - Zostanie - orzekł Robby. Olivia zmarszczyła brwi, kiedy Barker i J.L. wyszli z gabinetu. - Nie zamierzam siedzieć tutaj bezczynnie. Robby spojrzał na kanapę pod tylną ścianą gabinetu Barkera. - Mógłbym wymyślić jakiś sposób na spędzenie czasu. Prychnęła. - Idę do pracy. - Ruszyła do swojego biurka. Robby szedł za nią. Agenci przyglądali mu się podejrzliwie, kiedy ich mijał. Wziął sobie krzesło Wanga, przytoczył je do boksu Olivii i usiadł obok niej. Początkowo rozpraszała ją jego bliskość, ale kiedy zaczęli przeglądać jej notatki na temat Yasmine i Joego, przyzwyczaiła się szybko do jego obecności. Był uważny i dokładny. W pewnej chwili odgarnął niesforny lok z twarzy Olivii i wsunął jej za ucho. Zesztywniała, ale on tylko uśmiechnął się i stwierdził, że przez ten kosmyk nie widział dobrze papierów leżących na biurku. J.L. zadzwonił z informacją, że w jej mieszkaniu nic się nie dzieje. Znaleźli w lodówce garnek z musaką i zjedli wszystko. Po godzinie bezowocnego śledztwa na temat Yasmine, Olivia i Robby zajęli się Joem. Według paru sąsiadów
jego brata, Joe był tam widziany kilka razy. Brat nie był lubiany w sąsiedztwie, ponieważ często urządzał huczne całonocne imprezy. - Mógł wydać przyjęcie dla uczczenia udanej ucieczki z więzienia - powiedział Robby i zadzwonił pod numer brata. Po sześciu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. - Moglibyśmy tam pojechać - zasugerowała Olivia. - Teleportacja jest szybsza. Spojrzała na niego z kwaśną miną. - Wiesz, chyba jeszcze niewystarczająco opanowałam tę umiejętność. - Ala ja mam wystarczające umiejętności, jak na twoje potrzeby. - Uśmiechnął się, unosząc kącik ust. - Mogę cię unieść wysoko, pod samo niebo. Zaczerwieniła się. - Pojadę samochodem. - Leć ze mną. Chyba że tchórzysz. Kiedy ostatni raz rzucił jej takie wyzwanie, to w jej ręce znalazło się coś bardzo dużego. A potem była noc cudownego seksu. Pochylił się bliżej. - Nie możemy tego zrobić tutaj, ktoś mógłby nas zobaczyć. Musimy być sami. Policzki Olivii zapłonęły jeszcze mocniej. Niech go diabli. Znów ją uwodził. - Gabinet Barkera. - Świetnie. - Wziął kartkę z numerem telefonu brata i oboje z 01ivią wrócili do gabinetu Barkera. Wybrał numer w komórce. - Okej, dzwoni. - Skinął, żeby podeszła bliżej. Przysunęła się powoli. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Gwałtownie chwyciła powietrze, czując jego umięśnione ciało tuż przy swoim. Serce jej załomotało.
Pochylił głowę i musnął ją czubkiem nosa w skroń. - Obejmij mnie. - A muszę? - A chcesz się zgubić po drodze? Zarzuciła mu ręce na szyję. - Jesteś pewien, że to bezpieczne? Jego usta drgnęły. - Bezpieczniejsze niż jazda samochodem. - Co? Ja... - Urwała, widząc czerwony błysk w jego oczach. - Dlaczego twoje oczy ciągle robią się czerwone? - To jest... - Spojrzał na komórkę. - Sekretarka się odezwała. Trzymaj się. Ścisnęła go mocno i wszystko wokół poczerniało. Rozdział 25 Ledwie Robby zmaterializował się w ciemnym pokoju, wiedział, że coś tu nie gra. Czuł zapach krwi. Jedną ręką trzymał Ołivię, drugą wybrał numer Angusa. - Angus - szepnął, wiedząc, że prapradziadek go usłyszy. Niestety, jeśli Casimir tu był, też mógł usłyszeć. - Potrzebuję wsparcia. Natychmiast. Pospiesz się. - Przekazał telefon 01ivii. - Nie przestawaj mówić. - Co? - szepnęła. - Co się dzieje? Nic nie widzę. - Nie ruszaj się. - Robby wydobył miecz. - Jego oczy szybko przywykły do ciemności. Stali w niewielkim przedpokoju. Smużka światła księżycowego wpadała przez niedomknięte żaluzje w oknach salonu; wystarczająco dużo, by mógł dostrzec ciała leżące na podłodze. Powoli poszedł do lampy stojącej na stoliku koło kanapy.
- Halo? Angus? - powiedziała Olivia do telefonu. -Robby, tam nikogo nie ma. - Bo jestem tutaj - odparł Angus pojawiając się obok niej. Stłumiła okrzyk. - Ja też jestem - dodał Connor. Robby usłyszał metaliczny odgłos wyciąganych mieczy. Zapalił lampę. Olivia wydała kolejny stłumiony okrzyk. Robby doliczył się co najmniej dwunastu ciał. - Niech to wszyscy diabli - mruknął Angus. - Sprawdźmy dom i teren wokół. - On i Connor wybiegli z pokoju z wampirzą prędkością. Olivia wytrzeszczyła oczy. - Szybcy są. - Wyciągnęła pistolet. - Myślisz, że Malkontenci znajdują się w pobliżu? - Wątpię. Już by nas zaatakowali. - Robby wskazał trupy. - Mieliśmy rację. Oblewali udaną ucieczkę z więzienia. Skrzywiła się. - Impreza nie w moim stylu. Robby wziął od niej telefon i wcisnął guzik kolejnego kontaktu. - Whelan, tu MacKay. Znaleźliśmy kolejne ciała. -Podał adres i się rozłączył. Zauważył, że Olivia jest zielonkawa na twarzy. - Jeśli chcesz, mogę cię teleportować z powrotem do biura. Wyprostowała się. - Nic mi nie będzie. Robby wszedł głębiej do salonu, żeby lepiej przyjrzeć się ofiarom. - To jest ewidentnie robota i wampirów, i śmiertelników. Niektóre z ofiar są wyssane do czysta. Mają podcięte gardła dla ukrycia śladów zębów, ale nie ma żadnej krwi,
jaka mogłaby wypłynąć z ran. - Wskazał mężczyznę: - Tego zabił wampir. - To Joe Kitchner - szepnęła Olivia. - Pozostałych zamordowali śmiertelnicy, zapewne zbiegli więźniowie. - Wskazał jasnowłosą kobietę, w której piersi sterczał nóż. - Tyle rozlanej krwi. Wampir nigdy nie marnowałby jej w taki sposób. Olivia zakryła usta i odwróciła oczy. Robby nie słyszał bicia żadnego serca. Pokręcił głową. Miał prawie trzysta lat i ciągle nie potrafił zrozumieć, jak człowiek może zrobić coś takiego. Ale to nie byli ludzie. To były potwory. Zauważył kobietę w krótkiej spódniczce, z licznymi ranami kłutymi brzucha. Jej nogi były jedną krwawą masą. - Ten, kto to zrobił, ma obsesję na punkcie noży. Olivia spojrzała na ciało i zbladła jak ściana. - To robota Otisa. Lubi zatrzymywać sobie pamiątki. Robby podszedł do niej. - Nie pozwolę, żeby się do ciebie zbliżył. W jej oczach zabłysły łzy. - Nie cierpię tych drani. - Dopadniemy ich. - Byli odrażający już jako śmiertelnicy, ale kiedy pomyślę, że staną się wampirami i uzyskają supermoce... -Olivia zadrżała. Robby wziął ją w objęcia, a ona, co przyjął z ulgą, tym razem się nie odsunęła. Przytulił ją mocno. - Nie ma ich - oznajmił Angus, wpadając z powrotem do domu. - Tak. - Connor pojawił się tuż za nim. - Prawdopodobnie ukryli się gdzieś, aby móc przemienić więźniów. Angus z ciekawością spojrzał na Ołivię. - Więc pani jest tą dziewczyną, która zniewoliła serce Robby'ego.
- To jest Olivia Sotiris - oznajmił Robby, nie wypuszczając jej z objęć. Angus klepnął go w plecy. - Prawdziwa piękność, chłopcze. - Ona cię słyszy - mruknął Robby. - Pan jest dziadkiem Robby'ego? - spytała Olivia. - Tak naprawdę jestem prapradziadkiem Robby'ego. Jestem z niego bardzo dumny. To wspaniały młodzieniec. - Nie potrzebuję reklamy - burknął Robby. - Tak, to bardzo romantyczna scena - stwierdził Connor z cierpką miną. - Szczególnie ze względu na zwłoki w pokoju. Zawiadomiłeś Seana Whelana? - Tak - odparł Robby. - Już tu jedzie. Connor patrzył na ciała, marszcząc brwi. - Kolejne ofiary grypy Whelana. Ten idiota myśli, że jest bardzo sprytny, ale to tylko wywoła panikę wśród śmiertelników. - Jeśli obaj moglibyście tu zostać - powiedział Robby -to zabrałbym Oliviç z powrotem. - Bądź w kontakcie. - Angus poklepał go po plecach. -I gratuluję obojgu dobrej roboty. Robby objął Oliviç i teleportował się z nią z powrotem do gabinetu Barkera. Gdy lądowali, potknęła się lekko, więc ją podtrzymał. - Wszystko w porządku? Jesteś śmiertelnie blada. Chciałabyś coś zjeść? - Och, nie. Kto mógłby jeść po czymś takim? - Ciężko usiadła na krześle i zadzwoniła do Barkera, żeby przekazać mu ostatnie nowiny. Skończywszy komunikat, odłożyła słuchawkę i zamknęła oczy. Robby zdjął miecz z pleców i położył na biurku Barkera. - Jesteś zmęczona. - Miałam kilka ciężkich dni. I nie sypiałam najlepiej.
- Więc się połóż na kanapie. Będę czuwał. Jesteś tu bezpieczna. - Z wampirem? - Uśmiechnęła się. - Może przymknę na chwilę oczy. - Z trudem dowlokła się do kanapy. Robby przygasił światła. Po kilku minutach Olivia zasnęła. Przyglądał się jej, siedząc za biurkiem Barkera. Był pewien, że ona wciąż go kocha. Wiedział, że jeśli tylko zdoła ją ochronić, Olivia w końcu go zaakceptuje. Zesztywniał z niepokoju, kiedy wpadła mu do głowy pewna myśl. Jeśli nazajutrz Otis będzie jeszcze śmiertelnikiem, może po nią przyjść. Może zamierza najpierw ją porwać, żeby następnej nocy oboje mogli zostać przemienieni. A on sam w ciągu dnia jest martwy. Nie będzie w stanie jej chronić. A może jednak istnieje jakaś możliwość? Olivia powoli obudziła się z głębokiego snu i przeciągnęła na dużym, wygodnym łóżku. Łóżku? Niepokój poraził ją jak grom z jasnego nieba. Usiadła i rozejrzała się po słabo oświetlonym pokoju. Światło wpadało z sąsiedniego pomieszczenia - łazienki. Na stole zobaczyła swoją kaburę i kurtkę. Wciąż była ubrana, nie licząc butów. - Robby - odetchnęła z ulgą, widząc go leżącego po drugiej stronie podwójnego łóżka. - Gdzie my jesteśmy? Dokąd mnie zabrałeś? Ale on leżał tylko ze spokojnym wyrazem twarzy. Był ubrany w kraciaste spodnie od piżamy i białą koszulkę. Skoro się przebrał, zakładała, że to jego sypialnia - gdziekolwiek się ona znajdowała. - Robby? - Postukała go w ramię. Żadnej reakcji. - No, Robby, obudź się. - Szturchnęła go palcem. Jego pierś się nie poruszała. Nie oddychał. - O Boże! - Błyskawicznie wyskoczyła z łóżka. Spała z martwym facetem.
- Pani Sotiris? - rozległ się tubalny głos. Podskoczyła przestraszona. - Co? - Obróciła się wokół własnej osi, rozglądając się, aż zauważyła kamerę ochrony w rogu pod sufitem. - Pani Sotiris, proszę się nie niepokoić. Mówi Howard Barr. Robby prosił nas, żebyśmy mieli na panią oko. Zauważyła włącznik przy drzwiach i pobiegła zapalić światło. Pokój był dość typową sypialnią. Komoda, fotel, stolik z lampą i wielkie łóżko z umarlakiem. Skrzywiła się. Biedny Robby. Ale przynajmniej nie przeszkadzało mu zapalone światło. - Pani Sotiris, wysyłam po panią Carlosa - rzekł Howard Barr. Zorientowała się, że głos dobiega z interkomu przy drzwiach. Wcisnęła guzik rozmowy. - Gdzie ja właściwie jestem? - W piwnicach budynku Romatechu Industries - odparł Howard. Zaparło jej dech. - Jestem w Nowym Jorku? - Niedaleko, w White Plains. Spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Olivia przypomniała sobie, że około trzeciej nad ranem zasnęła w gabinecie Barkera. Widocznie Robby teleportował ją tu, kiedy spała. Nie wiedziała, czy się złościć, czy czuć wdzięczność. Jeśli Otis był jeszcze żywy i szukał jej, to tu nie mógł jej znaleźć. Ale Robby nie powinien był tego robić bez jej zgody. Przecież miała być dzisiaj w pracy. Rozległo się pukanie do drzwi, więc podeszła, by je otworzyć. - Menina. - Carlos wyszczerzył się do niej radośnie. -Miło cię znów widzieć.
- Cześć, Carlos. - Wyszła na korytarz i nagle popchnęła go tak, ze oparł się o ścianę. - Wiem, że to ty zagoniłeś mnie w morze. Nigdy więcej mnie nie terroryzuj. Jego bursztynowe oczy błysnęły wesoło. - Zdaje się, że kot wylazł z worka. Parsknęła i puściła go. Poprowadził ją na górę, do biura ochrony firmy MacKay i przedstawił jej Howarda Barra. - To tu Robby pracuje nocami? - spytała. Popatrzyła na ścianę monitorów i zauważyła ten z widokiem pokoju Robby'ego. - Zwykle nie pilnujemy go we śnie - odparł Howard ze swojego krzesła za biurkiem. - To nie miałoby sensu - przyznał Carlos. - Przecież i tak nigdzie się nie wybierze. - Poprosił nas o włączenie kamery, żebyśmy wiedzieli, kiedy się pani obudzi. - Howard podsunął jej pudełko z pączkami. - Pewnie jest pani głodna. Wzięła sobie jednego i zadzwoniła do Barkera. Nie był zaskoczony. Robby zostawił liścik na jego biurku, z informacją, gdzie będzie Olivia. - Powiem mu, żeby teleportował mnie z powrotem, gdy tylko się obudzi - obiecała szefowi. Resztę dnia spędziła, zwiedzając Romatech i siedząc w biurze ochrony. Kiedy zbliżała się kolacja, poznała Shan-nę Draganesti i jej dzieci; Shanna zaprosiła ją, by zjadła z nimi w stołówce Romatechu. Byli uroczą rodziną, ale Olivii wielką przykrość sprawiła myśl, że nie ma z nimi ojca. W tej chwili był martwy, tak jak Robby. Godzinę później zadzwonił J.L. - Dobre wieści! Yasmine użyła karty debetowej wczoraj w nocy, około wpół do czwartej nad ranem. Wynajęła dwa magazyny w klimatyzowanej przechowalni. Olivia przekazała tę nowinę Howardowi i Carlosowi.
- To niezłe miejsce na przechowanie wampirów za dnia - powiedział Carlos. - Mogą tam spać bezpiecznie zamknięci w pomieszczeniu bez okien. - Barker i ja jedziemy to sprawdzić - powiedział J.L. - Tylko uważajcie. - Oliviç ogarnął niepokój. Powinna być z nimi, ale musiała tkwić w Romatechu, dopóki Robby się nie obudzi. - Może weźcie ze sobą Harrisona i Saundersa? - Myśleliśmy o tym - odparł J.L. - Ale jeśli znajdziemy jakieś wampiry, przebijemy je kołkami, a nie chcemy, żeby ktoś z biura to widział. Nie martw się, Liv. Tu ciągle jest dzień. Wampiry będą martwe. - Okej. - Też sądziła, że nic im nie grozi, dopóki nie zapadnie noc. W White Plains słońce już prawie dotykało horyzontu, ale w Kansas City było jeszcze wysoko. Natychmiast zauważyła moment, w którym zaszło. Na monitorze zobaczyła, że ciało Robby'ego drgnęło, jego pierś uniosła się w głębokim oddechu. - Powinnam do niego iść. - Daj mu parę minut - powiedział Howard. - Wampiry zaraz po przebudzeniu są bardzo głodne. Myśleli, że on może ją ugryźć? Widziała na monitorze, jak Robby usiadł i spojrzał na miejsce, w którym spała. Potem wstał z łóżka i szybko podszedł do małej lodówki. Wyjął butelkę krwi i wstawił ją do mikrofalówki. - Ile butelek potrzebują w ciągu nocy? - spytała Olivia. - Minimum dwie, żeby jakoś funkcjonować - powiedział Howard. - Ale wolą więcej. - A czasami piją dla przyjemności - dodał Carlos. -Widziałem, jak wlewają w siebie błissky i bleer. Howard roześmiał się, widząc dezorientację Olivii. - To syntetyczna krew z whisky albo piwem. - Ach tak. - Patrzyła, jak Robby wypija duszkiem całą butelkę. W końcu wziął swoje ubranie i poszedł do łazienki. - Powinnam iść do jego pokoju.
- Wskażę ci drogę. - Carlos sprowadził ją na dół. -W piwnicach jest dziesięć sypialni. Mogłabyś zabłądzić i wejść do niewłaściwej. Connor, Angus i Emma też tu dziś spędzali dzień. To zaskoczyło Oliviç. - Czy nie lepiej byłoby zostawać na dzień bliżej miejsca akcji? - Czyli w Kansas City? - Carlos wzruszył ramionami. -Teleportacja zajmuje kilka sekund, więc odległość się nie liczy. Poza tym mają strategiczną przewagę, spędzając dzień tutaj. Już się obudzili. Będą najedzeni, uzbrojeni i gotowi do akcji, zanim złoczyńcy wstaną. Carlos otworzył drzwi i zajrzał do środka. - To tu. - Puścił do niej oczko. - Baw się dobrze. - Mamy zamiar rozmawiać. Carlos tylko się roześmiał się i zniknął. Olivia po cichu weszła do środka i zamknęła drzwi na klucz. Słyszała głośny szum prysznica. Siedziała w fotelu, kiedy Robby wyłonił się z łazienki. Jego rozpuszczone włosy były mokre. Dżinsy miał rozpięte w pasie, wycierał pierś ręcznikiem. Wspomnienia nocy, kiedy straciła dziewictwo, wróciły gwałtowną falą. Przerastał jej wszystkie wyobrażenia o idealnym kochanku. Był zarazem łagodny i silny, szczodry i zaborczy. Znieruchomiał na jej widok. - Dobry wieczór. - Dobry wieczór - szepnęła. - Jak ci się spało? - Rzucił ręcznik i powoli zapiął dżinsy. W jego oczach pojawił się czerwony błysk. - Dlaczego czerwienieją ci oczy? Spojrzał na kamerę ochrony i wykonał gest, jakby odcinał sobie głowę. Dioda zgasła. Usiadł na brzegu łóżka.
- Oczy wampira świecą na czerwono, kiedy chce się kochać. Zdumiała się. - Chyba żartujesz. Twoje oczy zawsze świecą na czerwono. Jego usta wygiął uśmieszek. - To prawda. Ohvia poczuła, że jej policzki oblewa gorący rumieniec. - Więc te wszystkie historyjki o kamerce, o piasku w oczach czy o odblasku kominka... to wszystko były kłamstwa? Skrzywił się. - 01ivio, naprawdę nie chciałem kłamać. Po prostu nie wiedziałem, jak to wszystko wyjaśnić, żeby cię nie odstraszyć od siebie. Im bardziej byłaś mi bliska, tym wyraźniej rozumiałem, że muszę ci powiedzieć prawdę, ale też coraz bardziej się w tobie zakochiwałem i nie mogłem znieść myśli, że cię stracę. Powoli skinęła głową. - To jest dla mnie poważna decyzja. Nie mogę jej podjąć pochopnie. - Rozumiem. Przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie leżące na kolanach, nie wiedząc, co powiedzieć. Kiedy podniosła wzrok, spojrzał na nią z czerwonym błyskiem w oczach. Puls jej przyspieszył. Robby chciał się z nią kochać. Był kuszący, nieodparcie kuszący. Zadzwoniła jej komórka. Uff, uratowana. Wstała, żeby wyjąć telefon z kieszeni kurtki. - Halo? - OHvio - rzucił Barker naglącym tonem - czy odzywał się do ciebie J.L.? - Nie. Myślałam, że jest z tobą. - Skinęła na Robby'ego, żeby podszedł i posłuchał.
- Do diabła - mruknął Barker. - Widocznie tam wrócił. - Co się stało? - zapytała Olivia. - Poszliśmy do tej przechowalni, żeby sprawdzić dwa magazyny wynajęte przez Yasmine. W jednym z nich usłyszeliśmy płacz, więc otworzyliśmy go i znaleźliśmy dzieci. - Och, chwała Bogu! - krzyknęła Olivia. - Nic im nie jest? - Są bardzo słabe. Wezwaliśmy karetki, zabrały je do szpitala. Jest ich jedenaścioro. Miałem sześcioro w jednej sali, kiedy je przesłuchiwałem. Wampiry kontrolowały ich umysły, więc niewiele pamiętają. - To może być dla nich błogosławieństwo. - Ołivię bolało serce, gdy myślała o tych dzieciach. Jeszcze nie wiedziały, że ich rodzice nie żyją. - J.L. miał przesłuchiwać pozostałe - ciągnął Barker. - Poszedłem sprawdzić, jak mu idzie, ale jego nie było. Zostawił dzieciaki z pielęgniarką. Próbowałem do niego dzwonić, ale nie odbiera. - Pewnie wrócił sprawdzić drugi magazyn - powiedziała Olivia. - Czy tam jeszcze jest dzień? - Tak, ale słońce już zachodzi. Jadę z powrotem do przechowalni. - Barker westchnął. - Jest godzina szczytu. To może mi zająć sporo czasu. - Daj nam znać, kiedy będziesz na miejscu. - Olivia rozłączyła się i spojrzała na Robby'ego. - Mam nadzieję, że J.L. nie zrobił żadnego głupstwa. - Pewnie chciał zadźgać kilka wampirów. Nic mu nie zrobią, dopóki są martwe. - Robby włożył koszulkę. - Ale lepiej, żeby nie był blisko nich, kiedy się obudzą. - Wciągnął skarpetki i buty. Olivia przypięła kaburę i narzuciła kurtkę. Pięć minut później znalazła się w biurze ochrony. Tym razem oprócz Carlosa i Howarda byli tu również Robby, Connor, Angus i Emma.
- To może być to - powiedział Robby. - Casimir i jego słudzy zapewne są w tym drugim magazynie. - Zbiegli więźniowie też - dodała Olivia. - Jeśli zjawimy się tam dokładnie o zachodzie słońca, możemy ich wziąć z zaskoczenia - rzekł Connor. Zaplanowali akcję. Howard miał zostać na miejscu i zabezpieczać Romatech. Robby przekopiował na komórkę Olivii numery kontaktowe pięciorga innych wampirów, żeby w razie konieczności mogła wezwać wsparcie. Uzbroili się. Robby schował do kieszeni jej kurtki parę drewnianych kołków i wsunął jej za pasek długi sztylet. Zadzwonili do Barkera, używając telefonu z głośnikiem, żeby wszystkie wampiry mogły wziąć namiar na jego głos. - Właśnie zjeżdżam z autostrady - powiedział Barker. -Do diabła. Słońce zachodzi. - Daj znać, kiedy znajdziesz się pod przechowalnią -rzucił Angus. Wszyscy czekali, spięci i podekscytowani. - Już jest ciemno - doniósł Barker. - Zostało mi jakieś półtora kilometra. Olivia modliła się, żeby J.L. był cały i zdrowy. Minuty ciągnęły się godziny nieskończoność. - Okej! Wjeżdżam na parking - oznajmił Barker. -Widzę samochód Wanga. Olivia chwyciła się Robby'ego i ogarnęła ją ciemność. Zjawili się na ciemnym parkingu. Connor zabrał Carlosa. Angus i Emma przylecieli razem. Barker wysiadł z samochodu i dołączył do nich. - Idziemy. - Angus śmignął przed siebie. Olivia została w tyle z dwoma zmiennokształtnymi; biegli we troje, starając się nadążyć za wampirami. W przechowalni rozległy się krzyki przerażenia. Wampiry wyciągnęły miecze, pędząc w stronę, skąd odchodził hałas.
Olivia usłyszała w oddali szczęk mieczy. Bitwa się zaczęła. Dobiegła do magazynu z odbezpieczonym pistoletem. Było to wielkie pomieszczenie, w którym panował zbyt duży ruch i chaos, aby mogła bezpiecznie oddać strzał. Rozpoznawała twarze zbiegłych skazanych. Niektórzy z nich syczeli i kłapali długimi kłami, niezdarnie wymachując mieczami. Dobre wampiry szybko się z nimi rozprawiły, przeszywając im serca. Więźniowie obracali się w pył. Niektórzy krzyczeli, kiedy trafiały ich miecze. Padali na podłogę, wijąc się z bólu. Zauważyła na ich ciałach ślady po ukąszeniach. Malkontenci zostawili ich przy życiu, żeby zapewnić sobie pożywienie. - Olivio, pomocy! Pod tylną ścianą magazynu zauważyła Yasmine. Biedaczka była przerażona. Z dziurek na jej szyi sączyła się krew. - Trzymaj się! - Olivia wyciągnęła sztylet i wsunęła się do sali. Jakiś wampir próbował ją schwytać, więc chlasnęła go sztyletem. Zasyczał i skoczył ku niej, ale nagle zmienił się w pył, kiedy Robby dźgnął go w serce. Olivia biegła do Yasmine, ale nie zdążyła, bo inny wampir chwycił kobietę od tyłu i się teleportował. - Olivio, kochanie. Odwróciła się i ujrzała Otisa idącego w jej stronę. Uśmiechał się; jego spiczaste kły były czerwone od krwi. - Nie! - Robby pociągnął Ohvię za siebie. - Witaj, Robby. - Wampir o czarnych oczach stanął obok Otisa. - Miło cię znowu widzieć. - Casimir. - Robby wycelował w niego miecz. - Nadeszła chwila twojej śmierci. - Jeśli zaczniesz walczyć ze mną, mój nowy przyjaciel zaatakuje kobietę - powiedział Casimir. - To ta, o której ci mówiłem - szepnął Otis do Casimira. - Będzie moja na całą wieczność.
Robby przesunął miecz, celując w Otisa. - Nie dostaniesz jej. - Dostaniesz, drogi przyjacielu. - Casimir chwycił Otisa za ramię. - Ale nie dzisiaj. - Zniknął, zabierając Otisa ze sobą. Robby rzucił się za nim, ale było już za późno. - Do diabła. Jasna cholera! Olivia się rozejrzała. Na cementowej podłodze leżały kupki kurzu i wijące się ciała rannych śmiertelników. Pozostałe wampiry ciągle walczyły, ale Malkontenci zaczynali się teleportować. Zauważyła Barkera i Carlosa w najdalszym kącie i ruszyła do nich. Serce jej się ścisnęło, kiedy zrozumiała, że znaleźli Wanga. Leżał nieprzytomny na posadzce, związany sznurami. Carlos przeciął je nożem. Olivia padła na kolana i chwyciła J.L. za nadgarstek, żeby sprawdzić puls. W normalnych okolicznościach dotknęłaby szyi, ale jego szyja była podziurawiona kłami i zakrwawiona. Wielką plamę zaschniętej krwi miał na skroni, był to ślad po uderzeniu w głowę. - Widocznie sądził, że w magazynie są tylko wampiry - szepnął Barker. - Myślał, że nic mu nie grozi, dopóki słońce jest na niebie. - Musieli go zaatakować śmiertelnicy, którzy tu byli - dodał Carlos. - Związali go, żeby wampiry mogły się pożywić po przebudzeniu. - On żyje - krzyknęła Olivia. - Wezwijcie karetkę. Robby ukląkł przy niej. - Tak mi przykro. Drgnęła. - Jeszcze nie umarł! Connor kucnął przy drugim boku Wanga. - Zostało mu bardzo niewiele krwi. Nie dojedzie do szpitala.
- Musimy coś zrobić. - Ręce drżały Olivii, kiedy chwyciła bezwładną dłoń J.L. Gorące łzy piekły ją pod powiekami. - Nie możemy pozwolić mu umrzeć. - Możemy go przemienić - zasugerował Angus, zbliżając się. - Nie. - Robby pokręcił głową. - Nie możemy narzucać takiej zmiany bez jego zgody. - On nie będzie miał nic przeciwko - upierała się Olivia. - Uważa, że wasze moce są nadzwyczajne. Chwyciła Robby'ego za ramię; łzy ciekły jej po twarzy. - Proszę. Musisz mu pomóc. Robby zbladł. - Ja... ja nigdy tego nie robiłem. - Jeśli ty nie chcesz, ja to zrobię - powiedział Angus. -Potrzebujemy każdego porządnego żołnierza, jakiego uda się zwerbować. - Lepiej się pospieszcie - powiedział Connor. - Szybko go tracimy. Olivia ścisnęła przedramię Robby'ego. - Proszę. Ratuj go. W jego oczach błysnęły łzy. - Dobrze. Rozdział 26 Robby obawiał się, że straci Ołivię na zawsze. Nie mógł zagwarantować, że J.L. przetrwa transformację. Czasami ludzkie ciała odrzucały przemianę i gdyby tak się stało teraz, on byłby odpowiedzialny za śmierć jej przyjaciela. A niezależnie od wyniku, czy Olivia nie zacznie się go brzydzić przez ten makabryczny akt, jakiego miał dokonać?
- Zróbcie mu trochę miejsca. - Connor kazał wszystkim się cofnąć. - Lepiej, żebyś wyszła na korytarz - zwrócił się Robby do Ołivii. - Nie powinnaś tego oglądać. Pokręciła głową. Łza spłynęła jej po policzku. - Nigdzie nie idę. Robby chciał się kłócić, ale nie było czasu. Pochylił się nad jej przyjacielem, zamknął oczy i głęboko wciągnął w płuca zapach krwi. Prymitywny impuls zawsze był na podorędziu, zwykle dobrze kontrolowany, ale tym razem Robby poddał się żądzy krwi. Dziąsła zaczęły go mrowić. Jego kły wysunęły się z sykiem. Ledwie usłyszał cichy okrzyk 01ivii. Zatopił kły w szyi Wanga. Wyssał resztkę krwi z jego ciała, a potem, zamiast przerwać, pozwolił, by jego wampirza ślina wsączyła się do rany. Wprawdzie Angus już dawno opisał mu ten proces, jednakże Robby nigdy nie miał okazji tego przećwiczyć. Miał tylko nadzieję, że robi wszystko, jak należy. Jeśli tak, to J.L. oprze się śmierci i zapadnie w wampirzą śpiączkę. - Udało ci się, chłopcze. - Angus dotknął jego ramienia. - Jest w śpiączce. Robby wyprostował się i odetchnął z ulgą. Spojrzał na OlMę i zobaczył jej rozszerzone strachem źrenice. Do licha. Wciąż miał kły na wierzchu. Naprawdę się go brzydziła. Otarł krew z ust i skupił się, żeby cofnąć kły. - I co dalej? - spytała. - Albo wybudzi się ze śpiączki, albo umrze - wyjaśnił bez ogródek Angus i spojrzał na Robby'ego. Daj mu chwilę na przystosowanie się, zanim przejdziesz do drugiej fazy. W magazynie zapadła cisza, słychać było tylko jęki rannych zbiegów. - Muszę wezwać karetkę - powiedział Barker. - Jeszcze nie - odparł Angus. - Musimy pozwolić, żeby Whelan się tym zajął.
- Lepiej wykasujmy im wspomnienia, zanim wrócą do więzienia - powiedział Connor. Barker trącił stopą kupkę pyłu. - Wśród tych zabitych wampirów byli też więźniowie. Dlaczego się nie teleportowali jak Malkontenci? - Byli świeżo po przemianie - wyjaśniła Emma. -Jeszcze się nie nauczyli teleportować. Wątpię, by w ogóle zdawali sobie sprawę, że mają taką moc. Robby wziął głęboki oddech. Należało przejść do drugiej fazy. Wyjął sztylet z pochwy na łydce. - Co robisz? - spytała Olivia. - Muszę go nakarmić. - Oczy Robby'ego zaszły łzami. -Jeśli odrzuci moją krew, umrze. A ja będę jego mordercą. Dotknęła jego ręki. - Cokolwiek się stanie, to nie będzie twoja wina. Zrobiłeś, co w twojej mocy. Uśmiechnął się do niej gorzko. - Ciągle próbujesz na mnie swojej terapii? - Zaciął się w przedramię i wciągnął z sykiem powietrze. Krew pociekła z rany. Przyłożył skaleczenie do ust Wanga. I nic. Po policzku J.L. pociekły krople krwi. - No już, chłopie. - Robby potarł przedramieniem jego nos, by mieć pewność, że J.L. poczuł zapach. Nozdrza J.L. poruszyły się gwałtownie. - O tak. - Robby ustawił przedramię nad jego ustami. Krople krwi zaczęły kapać na zamknięte wargi. Pij, chłopie. Olivia pochyliła się nad Wangiem, jej policzki błyszczały od łez. - J.L., proszę cię, jeśli mnie słyszysz, musisz pić. Kolejne krople spadły na usta Wanga, zabarwiając pobladłe wargi na czerwono. Usta się otworzyły. - Właśnie tak. - Robby przycisnął ranę do jego warg. Ciałem J.L. wstrząsnął dreszcz. Nagle chwycił rękę
Robby'ego i zaczął ssać. - Udało się. - Robby mruganiem odpędził łzy. Nie stracił J.L. Gdyby jeszcze mógł zatrzymać przy sobie Ołivię... Olivia przysiadła na brzegu łóżka, na którym odpoczywał J.L. Robby teleportował ją z powrotem do Romatechu; Wanga przyniósł Angus. Umieścili go w jednej z sypialni w piwnicy. Obmyła krew z szyi J.L. Ku jej zdumieniu rany już się goiły. Robby wyjaśnił, że ciało wampira leczy się podczas śmiertelnego snu. Robby i Angus teleportowali się z powrotem do Kansas City, żeby ścigać Casimira i upewnić się, czy Whelan posprzątał bałagan w przechowalni. Olivia została sama z J.L. Rozmyślała nad tym, jak trudny był proces jego przemiany dla Robby'ego. Cierpiał i emocjonalnie, i fizycznie. W jego oczach błyszczały łzy. Czy kiedyś to samo będzie musiał zrobić z nią? Wymknęła się do pokoju Robby'ego, żeby wziąć prysznic. Potem przejrzała zawartość jego komody, szukając czegoś, co by z niej nie spadło. Znalazła parę flanelowych spodni ze sznurkiem, który mogła mocniej ściągnąć. Do tego włożyła koszulkę, która sięgała jej do ud. Wróciła do pokoju J.L., żeby dotrzymać mu towarzystwa. Wciąż był w śpiączce, więc nie zdawał sobie sprawy z jej obecności, ale ona czuła, że musi przy nim być. Godzinę później do pokoju wszedł Robby. - Przyniosłem ci coś do ubrania z twojego mieszkania. - Jego usta drgnęły, kiedy zobaczył, że już się przebrała. - Przepraszam. - Pociągnęła za workowatą koszulkę. -Jakoś sobie poradziłam. - Wygląda lepiej na tobie niż na mnie. - Podszedł do małej lodówki i wyjął butelkę krwi. - Jutro wieczorem, o zachodzie słońca, musisz być tutaj ze szldanką ciepłej krwi dla J.L. Wstawił butelkę do mikrofalówki.
- Prawdę mówiąc, lepiej, żeby to było kilka szklanek. Obudzi się strasznie głodny i może go kusić, żeby przyssać się do ciebie. Olivia skrzywiła się. Biedny J.L. Będzie w szoku, kiedy się obudzi. - Ja obudzę się w sąsiednim pokoju. - Robby wyjął butelkę z kuchenki. - Przyjdę tu jak najszybciej. Olivia skinęła głową. - Dzięki, że go uratowałeś. Robby westchnął. - Może mu się nie spodoba, że jest nieumarłym. - To jednak lepsze niż być umarłym. - Usiadła na łóżku obok J.L. Robby wypił spory łyk. - Istnieje procedura przemiany wampirów z powrotem w śmiertelników, ale jest bardzo niebezpieczna. - Ty... ty mógłbyś znów stać się śmiertelny? - Nie. - Usadowił się w fotelu. - Potrzebna jest próbka krwi i oryginalne DNA z czasów, kiedy było się człowiekiem. - Wskazał zakrwawione ubranie J.L. - Mamy DNA Wanga, ale my, stara gwardia, możemy o tym zapomnieć. - Och. - Starała się ukryć rozczarowanie. Spojrzał na nią ze smutkiem w oczach. - Obawiam się, że jesteś skazana na mnie takiego, jaki jestem. Wzięła głęboki wdech. A więc wszystko sprowadzało się do tego? Czy będzie potrafiła zaakceptować Robby'ego takim, jakim był? Czy będzie potrafiła zaakceptować konsekwencje swojej akceptacji, jeśli oznaczało to, że i ona któregoś dnia może zostać wampirem? - A jak było z tobą? - spytała. Robby wypił kolejny łyk z butelki. - W1746 roku byłem żołnierzem. Dougal i ja poszliśmy walczyć za naszego dobrego księcia Karola i koniec angiel-
skiej tyranii. Kiedy zaszło słońce, leżeliśmy umierający na polu bitwy pod Culloden. Na przemian traciłem i odzyskiwałem przytomność. Myślałem, że to halucynacje, kiedy jakiś głos zapytał mnie, czy chcę żyć dalej i walczyć ze złem. - I zgodziłeś się. - Tak. - Robby napił się jeszcze. - Pytanie zadał Angus. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, na co się zgadzam. Wiedziałem tylko, że nie chcę umrzeć. - Oczywiście że nie chciałeś - szepnęła Olivia. - Angus przemienił mnie, a Connor Dougala. - Robby dopił krew i odstawił butelkę na stół. Olivia zmarszczyła brwi. Robby zgrywał się na macho i kompletnie pomijał ból i strach, jakiego musiał wtedy doświadczać. - Domyślam się, że w tamtych czasach musiałeś gryźć ludzi? - Tak, ale bardzo się starałem, żeby nikomu nie zrobić krzywdy. Próbowałem wrócić na swoją farmę, ale mogłem pracować tylko nocami. A moja żona... - Kto? - Olivia zesztywniała. Zacisnął usta. - Miałem żonę i córkę. Jako wampir byłem dla nich odrażający. Mavis nauczyła moją małą córeczkę, żeby uciekała przede mną ze strachu, że ją ugryzę. - Tak mi przykro. - Olivia nie potrzebowała empatycz-nych mocy, by wiedzieć, jak bardzo Robby przez to cierpiał. - Potem dowiedziałem się, że za dnia, kiedy ja leżałem w jaskini zmożony śmiertelnym snem, Mavis ogłosiła, że zginąłem i wzięła sobie nowego męża. Przeklętego angielskiego żołnierza. Olivia się skrzywiła. - I dlatego tak bardzo cenisz sobie lojalność, prawda? Robby uniósł brew. - Znowu się bawisz w terapeutkę?
- Po prostu próbuję cię zrozumieć. - Teraz już wiedziała, dlaczego tak nienawidził zdrady. Spojrzał na swoją zakrwawioną koszulkę. - Muszę się umyć. Zaraz wracam. - Wyszedł z pokoju. Zaczęła rozmyślać o jego dziejach. Nie prosił, by zostać wampirem. Chciał tylko ratować się od śmierci. I wykorzystywał swoje długie życie do walki ze ziem. Nie dało się zaprzeczyć, że Robby MacKay był dobrym, szlachetnym mężczyzną. A ona go kochała. Nie była w stanie zranić go swoją odmową. Nie mogła pozwolić, by znów poczuł się zdradzony. Wstała powoli. Postanowiła, że go zaakceptuje. I będzie go kochać bez względu na wszystko. Wsunęła się cichutko do jego sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Słyszała szum, prysznica w łazience. Spojrzała na kamerę ochrony, by się upewnić, że wciąż jest wyłączona. Boso weszła do łazienki. Robby mydlił się w przejrzystej kabinie prysznicowej, odwrócony do 01ivii plecami. Strugi piany spływały po jego mocnych plecach i twardych pośladkach. Westchnęła. Odwrócił się i szeroko otworzył oczy. Uchylił drzwi. - Przyszłaś podziwiać widoki, czy czegoś potrzebujesz? Z uśmiechem ściągnęła jego wielką koszulkę przez głowę i rzuciła na podłogę. - Potrzebuję czegoś. - Pociągnęła sznurek przytrzymujący flanelowe spodnie. - Potrzebuję ciebie. Odchylił się do tyłu pod kaskadę wody i zakręcił kurek. Spojrzał na nią oczami lśniącymi czerwienią. - 01ivio, nie mogę traktować tego lekko. Jeśli cię wezmę, to już cię nie puszczę. - I dobrze. - Zsunęła spodnie z bioder i pozwoliła im opaść na podłogę. - Bo ja też cię nie puszczę.
Wypadł spod prysznica i chwycił ją na ręce. Roześmiała się. - Jesteś cały mokry. - Ty też zaraz będziesz. - Rzucił ją na łóżko i wylądował obok niej. - Wiesz, jak bardzo cię kocham? Całował jej czoło, policzki. - Mniej więcej tak samo, jak ja ciebie. - Wsunęła palce w jego długie, mokre włosy. Z ochrypłym jękiem wpił się w jej wargi. Otworzyła się i pieszczotą powitała jego język. Wdarła się w jego usta i dotknęła językiem ostrych kłów. Cofnął się. - Ostrożnie z nimi. Uśmiechnęła się. - Nie zamierzam żyć w strachu przed tobą. I nie musisz więcej dziurawić moich poduszek. Otworzy! szeroko oczy ze zdumienia. - Chcesz powiedzieć, że nie masz nic przeciwko małemu skubnięciu tu czy tam? Roześmiała się. - To zależy gdzie. - Och tak. - Chwycił jej pierś. - Są miejsca, których z całą pewnością nie chciałbym podziurawić. Musnął kciukiem jej sutek. Zadrżała, sutki jej stwardniały. - Och, popatrz tylko na to. Czy na świecie może być ładniejszy widok? - Pochylił głowę i wessał sutek do ust. Jego twardy język sprawił, że nogi i ręce 01ivii pokryły się gęsią skórką. Żar rozlał się między jej udami, we wnętrzu poczuła pustkę, bolesne pragnienie. - Robby. - Wbiła mu palce w plecy. - Poganiasz mnie, dziewczyno? - Wytyczył pocałunkami ścieżkę w dół, aż na brzuch. - Tak, tak, poganiam cię. - Oplotła go nogą.
Wsunął dłoń między jej nogi. - Wiesz, co się dzieje, kiedy się pogania wampira? - N... nie. - Zamknęła oczy, rozkoszując się powolną i delikatną eksploracją jego palców. - Może się zdarzyć, że zacznę się poruszać z wam-pirzą prędkością. - Nagle jego palce zaczęły się poruszać z tempie wibratora. Pisnęła. - O rany. To jest... to jest... Poszybowała pod samo niebo i wybuchła orgazmem. - O rany... - Przycisnęła dłoń do piersi, z trudem łapiąc oddech. Jego usta wygięły się w uśmiechu. - Więc może powinniśmy troszeczkę zwolnić? - Jego dłonie powróciły do poprzedniego leniwego rytmu. - Ty draniu - sapnęła. - Jesteś dobry na wszystkich biegach. Z szerokim uśmiechem ukrył głowę między jej nogami i kontynuował swoją leniwą eksplorację językiem. Jęczała i poruszała się rytmicznie wraz z nim. Tym razem orgazm dopadł ją bez uprzedzenia. Byl nagły i głęboki, pulsował w jej ciele skurczami, które ciągnęły się bez końca. Była już tak wrażliwa, że kiedy się w nią wbił, znowu przeszył ją dziki dreszcz spełnienia. I chciała więcej. Ciągle było jej mało Robby'ego. Oplotła go nogami i wychodziła na spotkanie każdego mocnego pchnięcia. Tempo wzrosło, stało się gorączkowe, szaleńcze. Polizał jej szyję, wywołując spazmy rozkoszy. Z krzykiem eksplodował razem z nią. Poczuła lekkie pstryknięcie na szyi, gdy jej wnętrze zaciskało się rytmicznie wokół Robby'ego. Kiedy jej oddech i puls wróciły do normy, dotarło do niej, co się stało. - Ugryzłeś mnie?
- Tylko troszeczkę. - Polizał ranę i Olivia zadrżała. -Nie mogłem się oprzeć, musiałem cię naznaczyć. Teraz jesteś moja. Uściskała go mocno. - I zawsze będę. Rozdział 27 Następnego dnia o zmroku Olivia chodziła nerwowo przy łóżku J.L. Carlos czekał w pobliżu, gotów rzucić się na niego na wypadek, gdyby musiał go powstrzymać przed pokąsaniem Olivii. Na nocnej szafce stały przygotowane trzy szklanki ciepłej krwi. Emma podpowiedziała, że dobrze byłoby też mieć pod ręką parę słomek. Olivia przez pół nocy kochała się z Robbym, zanim wreszcie zmorzył ją sen. Obudziła się koło południa. Już nie przerażał jej fakt, że Robby leżał koło niej i nie oddychał. Wzięła prysznic i włożyła czyste rzeczy, które przyniósł jej z mieszkania. Carlos spojrzał na zegarek. - Lada chwila. - Dobrze ci się pracuje w MacKay UOiD? - spytała. - Tak - odparł z uśmiechem. - A co, chcesz się starać o posadę? - Może. - Angus jest dobrym szefem. Bardzo mi pomógł i wspierał mnie w rozwiązaniu mojego... szczególnego problemu. - Kulek z kłaków? Carlos parsknął śmiechem. - Chciałbym, żeby to było takie proste. Mój rodzaj jest zagrożonym gatunkiem. Wioska, w której się wychowałem, została zniszczona i większość panterołaków zginęła.
- Przykro mi. To straszne. - Odbyłem kilka wypraw w poszukiwaniu przedstawicieli mojego gatunku. Angus nie tylko daje mi wolne, ale też finansuje moje podróże. - A dokąd... - zaczęła i urwała, bo ciało J.L. drgnęło. Jego pierś uniosła się, kiedy wciągnął potężny haust powietrza. Otworzył oczy. Pochyliła się nad nim. - J.L.? Gwałtownie obrócił głowę w jej stronę. W jego oczach lśnił dziwny, bursztynowy blask. - Co... gdzie... aaaaach! - Zwinął się, ściskając brzuch. - Kurcz głodowy - szepnął Carlos. Olivia chciała wyjaśnić sytuację, zanim wetknie mu do ręki szklankę z krwią. - J.L., zaatakowały cię wampiry. O mało cię nie zabiły. Jedynym sposobem, żeby cię ratować, było... Krzyknął i zakrył usta. Jęknął z bólu. Skrzywiła się. - Tak mi przykro. Musieliśmy cię przemienić, J.L. Tylko tak mogliśmy cię ocalić. - Przemienić mnie? - szepnął. Krzyknął, kiedy kły przebiły się przez jego dziąsła. Dotknął ich palcami i wybałuszył oczy. - Jestem...? - Jesteś wampirem, bracie - powiedział Carlos. Oczy Olivii zaszły łzami. Biedny J.L. był w szoku. W przeszłości zawsze dokładnie wiedziała, co czuje, ale teraz był jak czysta tablica. Jakby w zamian za to, że przetrwał, na zawsze straciła część jego osoby. - Przepraszam cię, J.L. Byłeś umierający, bliski śmierci. To był jedyny sposób, żeby cię uratować. Spojrzał na dłoń, którą wcześniej dotknął swoich kłów. Palce były splamione krwią z rozerwanych dziąseł. Rozdął nozdrza.
- Jestem strasznie głodny. - Jego spojrzenie przesunęło się na 01ivię i bursztynowy blask w oczach przybrał na sile. - Proszę. - Przytknęła mu do ust szklankę z ciepłą krwią. Kły zadzwoniły o szkło, więc wetknęła w nią słomkę: - Pij. Niepewnie pociągnął pierwszy łyk, po czym chwycił szklankę i wypił wszystko. - Ciągle głodny. Podała mu drugą szklankę; wypił do dna. Jego kły się cofnęły, a policzki znów nabrały koloru. - Mam jeszcze jedną, jeśli potrzebujesz. - Wskazała nocną szafkę. J.L. spojrzał osłupiały na krew. - To jest takie pokręcone. Ta krew naprawdę mi smakuje. - Powiódł spojrzeniem po pokoju. Wszystko jest ostrzejsze, bardziej wyraźne. Gdzie ja jestem? - W Romatechu Industries - odparł Carlos. - W wytwórni syntetycznej krwi, czyli, jak dla ciebie, w miejscowym spożywczaku. J.L. miał zdezorientowaną minę. - My się znamy? - Jestem Carlos Panterra, dzienny strażnik MacKay UOiD. I panterołak. - Kurde. - J.L. spojrzał na OHvię. - To nie jest jakiś dziwny sen? Naprawdę jestem wampirem? - Obawiam się, że tak. - Uścisnęła jego dłoń. - Błagałam Robby'ego, żeby to zrobił. Ale jeśli jesteś bardzo nieszczęśliwy, to słyszałam, że jest sposób, żeby to odwrócić i zrobić cię z powrotem śmiertelnikiem. - Zastanowię się, ale myślę, że nie będzie mi to przeszkadzać. Odetchnęła z ulgą. - Bałam się, że mnie znienawidzisz. - Nie. - J.L. pokręcił głową, marszcząc brwi. - To była moja wina. Nie powinienem był tam wracać.
- Co się stało? - Przysiadła koło niego na łóżku. -Pamiętasz? - Byłem w szpitalu, kiedy zadzwoniła Yasmine. Powiedziała, że jest uwięziona w magazynie z bandą wampirów, i jeśli jej nie uratuję, to ją zabiją, gdy się obudzą o zachodzie słońca. Więc popędziłem, żeby ją ratować. Myślałem, że będę bezpieczny, bo dzień się jeszcze nie skończył i wampiry powinny być martwe. Przeciągnął dłonią po gęstych, czarnych włosach. - To była pułapka. W magazynie razem z Yasmine było zamkniętych kilku z tych zbiegów. Podejrzewam, że Malkontenci zostawili ich przy życiu na śniadanie. Zaatakowali mnie i ogłuszyli. Myślę, że chcieli się uratować, podsuwając mnie jako entrée. - To musiało być przerażające - szepnęła Olivia. Skinął głową. - Myślałem, że już po mnie. - Uśmiechnął się nagle. -Ale hej, mogło być gorzej. Odpowiedziała uśmiechem. - Mogłeś zostać zombie? - Otóż właśnie. To kiedy będę mógł skopać tyłki jakimś Malkontentom? Carlos wybuchnął śmiechem. - Pomału, bracie. Najpierw potrzebujesz treningu, żeby się nauczyć używać swoich nowych mocy. - Supermoce! - J.L. wyszczerzył zęby w uśmiechu. -Odlot. Robby siedział w biurze ochrony w Romatechu i omawiał z chłopakami strategię, kiedy zauważył Oliviç. Szła do biura z Carlosem i Wangiem. Już wcześniej zajrzał do nowego wampira i przekonał się z ulgą, że i on, i Olivia są w dobrym nastroju. Robby otworzył drzwi, żeby ich wpuścić, po czym przedstawił J.L. reszcie.
- Gdybyś chciał posadę w MacKay UOiD, z radością przyjmiemy cię w swoje szeregi - rzekł Angus. J.L. uścisnął jego dłoń. - Byłoby świetnie. Dziękuję. - Wszystko jest w porządku - szepnęła Olivia do Robby'ego. - Cieszy się z przemiany. - Rany, słyszałem to - powiedział J.L., idąc przez pokój. Przyjrzał się broni w okratowanej zbrojowni. - Macie tu kilka odlotowych mieczy, chłopaki. - Zdecydowaliśmy, że teleportujemy się z powrotem do Kansas City - oznajmił Robby. - Sądzimy, że Casimir ciągle jest w okolicy, głównie dlatego, że jego nowy kumpel, Otis, będzie szukał Olivii. Olivia zmarszczyła brwi. - Pewnie potrzebujecie mnie jako przynęty, żeby go wywabić. - Nie - rzucił szybko Robby. - Wolałbym wymyślić coś innego. - Wziął ją za rękę. - Ale teraz lecimy do gabinetu Barkera w bazie FBI. - Lecę z wami - uparł się J.L. - Jeszcze nie umiem się teleportować, ale umiem machać mieczem. Uzbroili się. Robby zaopatrzył Olivie w broń palną i sztylet. Włożył rękawiczki, żeby móc załadować do jej pistoletu srebrne naboje. - One nie zabiją wampira, pamiętaj, ale zadadzą cholerny ból i spowolnią go. - Dziękuję. - Zapięła pistolet w kaburze. Robby schował srebrny łańcuch do kieszeni swoich czarnych bojówek. Już wiele miesięcy temu odkrył, że potrafi się teleportować z łańcuchem, byłe tylko metal nie dotykał jego gołej skóry i nie był owinięty wokół niego. - To może być moja noc. Jeśli uda mi się zarzucić ten łańcuch na Casimira, nie będzie mógł uciec.
- I nareszcie dokonasz zemsty, o której myślałeś od tak dawna. - Olivia dotknęła jego twarzy. - Uważaj na siebie, nie zniosłabym twojej straty. Pocałował ją w czoło. - Dziewczyno, utknęłaś ze mną na bardzo, bardzo długo. Olivia zadzwoniła do swojego przełożonego i włączyła głośnik telefonu. Robby teleportował ją do gabinetu Barkera, a Connor zabrał Wanga. Angus i Emma podrzucili Carlosa. Barker wyszczerzył się radośnie na widok J.L. i walnął go w plecy. - Nieźle wyglądasz. - Dzięki. - J.L. zajrzał do sali biurowej. - Wszyscy już poszli. - Tak. - Barker wyprowadził ich z gabinetu. - Myślą, że wszyscy zbiegli więźniowie się znaleźli. Ale oczywiście Otis wciąż gdzieś tam jest. Macie jakieś pomysły, jak go znaleźć? - Może Yasmine znowu użyła karty debetowej. - J.L. ruszył do swojego biurka. - Sprawdzę to. - Pomogę ci. - Olivia poszła za nim. - Wiecie, z iloma wampirami mamy do czynienia? -spytał Barker. Robby westchnął. Wcześniej omówili swoje wrażenia po bitwie w magazynie. Trzech Malkontentów zdołało się teleportować, a także Casimir i Otis. - Sądzimy, że w sumie jest ich pięciu, ale Casimir mógł tu ściągnąć więcej swoich zwolenników. Oni mieli pięć wampirów, licząc z Wangiem, a do tego dwóch zmiennokształtnych i Oliviç. - Możemy wezwać posiłki - zasugerowała Emma. -Jack, łan, Dougal i J.L. bardzo chętnie pomogą. - Więc zróbmy to - rzekł Angus. Emma wyjęła komórkę i zaczęła dzwonić. Robby spojrzał na OHvię. Siedziała w swoim boksie i włączała komputer.
- Nie pozwolę, żeby Olivia została przynętą. Otis mógł się już nauczyć teleportacji. Jeśli dorwie ją w swoje łapy, może ją zabrać nie wiadomo gdzie. Nigdy jej nie znajdziemy. Pojawili się Jack i pozostali. Robby przedstawił ich Barkerowi, zaś Angus wyjaśnił bieżącą sytuację. - Robby! - zawołała Olivia od swojego biurka. - Właśnie dostałam mej la od Yasmine. Podbiegł do niej, a za nim reszta. - Wysłany z BlackBerry - wyjaśniła Olivia. - Napisała: „Pomóż, Olivio. Oni mnie zabiją. Piszę mejla, żeby nie słyszeli. Przyjdź do starego magazynu przy doku szóstym nad rzeką". - To pułapka - burknął Connor. - Oczywiście. Otis będzie tam na ciebie czekał - powiedział Robby. - Nie możemy cię tam puścić. Zmarszczyła brwi. - No wiesz, nie jestem całkiem bezbronna. - Nie możesz się mierzyć z wampirem - upierał się Robby. - Nie pozwolili Yasmine zadzwonić, bo nie chcieli, żebyśmy się teleportowali za pomocą jej głosu. - Znalazłem biuro przy doku szóstym - powiedział J.L., stukając w klawiaturę. - Możemy tam zadzwonić i teleportować się. Angus poklepał go po plecach. - Chłopcze, doskonale się nadasz do MacKay UOiD. J.L. się uśmiechnął. - Tylko pozwólcie mi się zabrać z którymś z was. Olivia westchnęła. - A co ja mam robić? - Zostanę tu z tobą - powiedział Barker. - No dobrze. - Robby odsunął się i wyciągnął miecz. -Zadzwoń pod ten numer, J.L., i włącz głośnik. Wszystkie wampiry dobyły mieczy i poczekały na namiar. Telefon zaczął dzwonić. - Uważaj na siebie - rzekła Olivia do Robby'ego.
Uśmiechnął się. - Nie martw się. Nareszcie się zemszczę. - Kansas City Exports - odezwał się żeński głos. -W czym mogę pomóc? Robby i jego ośmioro towarzyszy teleportowali się i wylądowali w niewielkim biurze z wrzeszczącą kobietą. Angus szybko wymazał jej to wspomnienie i cała grupa wybiegła z budynku. Ruszyli w stronę starego magazynu. Angus cicho podzielił ich na trzyosobowe grupy. Bezszelestnie wsunęli się do środka. Angus wziął swoją grupę na prawo, Jack skręcił ze swoją na lewo, a Robby poprowadził Connora i J.L. szeroką alejką biegnącą środkiem. Nad ich głowami świeciły słabe żarówki, w złotawej poświacie tańczyły drobinki kurzu. W powietrzu unosił się zapach pleśni i stęchlizny. Robby minął rzędy poustawianych piętrowo drewnianych skrzyń i pudeł, i wyszedł na otwartą przestrzeń na środku magazynu. W dalszym końcu tego placyku, koło podwójnej piramidy skrzyń, siedziała Yasmine przywiązana do krzesła. Ewidentna pułapka. Nie mogła wysłać mejla do Olivii, mając ręce związane za plecami. Szczęk mieczy rozległ się z prawej strony, potem z lewej. Grupy Angusa i Jacka zostały zaatakowane. Robby powoli szedł otwartą przestrzenią z Connorem i J.L. Yasmine zauważyła ich. - Pomocy! Oni mnie zabiją! - To samo mówiłaś ostatnim razem - odkrzyknął J.L. - Przepraszam - zawyła Yasmine. - Więźniowie powiedzieli, że mnie zabiją, jeśli nie znajdę nikogo innego na pokarm dla wampirów. - Więc wybrałaś mnie? - J.L. patrzył na nią z gniewem. - Proszę cię - płakała Yasmine. - Tak strasznie się boję. Nie wiedziałam, że Otis zostanie wampirem! - Nie zbliżaj się do niej, chłopcze - ostrzegł go Connor.
- Nie martw się - burknął J.L. - Już nigdy jej nie zaufam. Rozpacz w oczach Yasmine zniknęła; teraz patrzyła na nich z zimną furią. - Gdzie jest Ołivia? Obiecałam im Ołivię. - Otis nigdy jej nie dostanie - powiedział Robby. Yasmine uniosła głowę. - No i dobrze. Ona nigdy nie będzie kochała Otisa tak jak ja. Ja go mogę uszczęśliwić... - Ty głupia dziwko! - Otis wypadł błyskawicznie zza skrzyń i uderzył Yasmine w twarz wierzchem dłoni. - Znowu mnie zawiodłaś. - Otis! - krzyknęła płaczliwie. - Zrobię dla ciebie wszystko. J.L. rzucił się na Otisa, ale ten teleportował się w chwili, kiedy Wang uniósł miecz. - Do diabła! Yasmine się roześmiała. - Nigdy go nie złapiesz. Jest dla ciebie za sprytny. Connor wbiegł za skrzynie, żeby sprawdzić, czy nie chowa się za nimi jakiś inny wampir. J.L. patrzył osłupiały na Yasmine. - Co ci odbiło? Jak możesz pomagać takiemu potworowi? - Otis mnie potrzebuje. Powiedział, że jestem inna. Że jestem wyjątkowa. Nienawidzi kobiet, ale mnie kocha. J.L. prychnął drwiąco. - On kocha Ohvię. - Nie! - Yasmine zaczęła się szarpać. - Powiedział, że będę z nim zawsze, jeśli tylko pomogę mu doprowadzić 01ivię do obłędu. - Sama jesteś obłąkana! - krzyknął J.L. - Dość. - Robby uniósł rękę. Odgłosy mieczy w oddali ucichły. Obrócił się dookoła, rozglądając po magazynie, po czym znów spojrzał na Yasmine. - Casimir tu jest?
Popatrzyła na niego ze złością. - Dlaczego miałabym ci cokolwiek mówić? Otis cię nienawidzi. Powiedziałam mu, że Olivia się z tobą spotyka, i wtedy kazał mi podrzucić jabłka do jej mieszkania, żeby ją ukarać. Tylko ja go naprawdę kocham. Kiedy to zrozumie, przemieni mnie w wampirzycę. Nie Oliviç. I wtedy będziemy razem na wieki. - On tylko cię wykorzystuje, Yasmine - mruknął J.L. Connor wyszedł zza skrzyń. - Czysto. - On mnie kocha! - krzyknęła Yasmine. - Otis mnie kocha. - Dość, kobieto. - Connor pchnął w jej stronę falę wampirzej mocy i osunęła się nieprzytomna na krześle. - Rany - szepnął J.L. - Muszę się tego nauczyć. Connor wzruszył ramionami - To ci nie przysporzy popularności wśród pań. Pozostałe wampiry wbiegły na środek magazynu. - Zabiliśmy dwóch - powiedział Angus. - A my jednego - dorzucił Jack. - Brawo - odezwał się głos z góry. Casimir zszedł z belki pod sufitem i spłynął w dół, by wylądować na stosie skrzyń. W prawej ręce trzymał miecz. Długi płaszcz nie ukrywał lewej ręki zgiętej w nienaturalny sposób. Lewa dłoń w rękawiczce była skulona w pięść. - Potrzeba was było tylko dziewięcioro, żeby zabić trzech moich ludzi. To prawdziwy heroizm. Robby sięgnął dłonią w rękawiczce do kieszeni, żeby chwycić srebrny łańcuch. Teleportował się na szczyt stosu i wyszarpnął łańcuch z kieszeni. Casimir wycelował w niego miecz. - Myślisz, że się zemścisz? To ja będę się śmiał ostatni, panie MacKay. Znalazłem nowy sposób, żeby cię torturować, i ta rana będzie głęboka. Widzisz, wczoraj, kiedy pożywiałem się tym Azjatą, Otis ukradł jego komórkę.
J.L. klepnął się w kieszeń. - On ma rację. Nie mam telefonu. Casimir się roześmiał. - Ciekawe, czy urocza Olivia odbierze telefon od przyjaciela? Jeśli tak, to Otis już jest przy niej. Krew ścięła się w żyłach Robby'ego. - I co zrobisz, Robby? - zadrwił Casimir. - Możesz spróbować mnie zabić i ponieść porażkę, albo możesz pędzić do swojej kobiety i przekonać się, że spóźniłeś się z odsieczą. Olivia chodziła niespokojnie po gabinecie Barkera, miotana złością i niepokojem. Martwiła się o Robby'ego i J.L., ale była też wściekła, że nie pozwolili jej lecieć ze sobą. - Spokojnie - powiedział Barker zza biurka. - Nic im nie będzie. - J.L. jeszcze nie przywykł do bycia wampirem. Nie powinien walczyć tak od razu. - Jej telefon zadzwonił; spojrzała na wyświetlacz. - Rety, to J.L. Otworzyła klapkę. - Halo? - Spojrzała z niepokojem na Barkera. - J.L.? Jesteś tam? - Jestem tutaj, kochanie. Krzyknęła i się odwróciła. W gabinecie stał Otis z telefonem Wanga w dłoni. - Wstydź się, kochanie. - Otis spojrzał na nią z urazą. -Miałaś przyjść do magazynu. Ale na szczęście oszukałem cię w inny sposób. Upuściła telefon i wyciągnęła broń. Barker zerwał się zza biurka, celując w Otisa z pistoletu. Otis rzucił komórkę na podłogę i ruszył w stronę Olivii. - Teraz nareszcie będziemy razem. Barker strzelił do niego, ale Otis zniknął. Olivia odwróciła się, szukając go.
Usłyszała gwałtowny wdech Barkera. Jego twarz wykrzywił grymas bólu; osunął się na podłogę. Na jego miejscu stał Otis z zakrwawionym nożem w ręce. - Zostawili ci marną ochronę, co ? - Wsunął nóż za pasek. W Olivii wybuchła wściekłość. Wystrzeliła. I chybiła. Otis uciekł z linii strzału z wampirzą prędkością; jego ciało tylko śmignęło przez gabinet zamazaną plamą. Wytrącił jej pistolet z dłoni. Olivia odskoczyła i wyciągnęła sztylet. Otis się uśmiechnął. - Ty też lubisz noże? Wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Skoczyła do przodu, próbując pchnąć go w pierś, ale znów zniknął. Nagle znalazł się za nią, szarpnął ją do siebie i wyrwał sztylet z jej dłoni. Wbiła mu łokieć w żebra i z całej siły nadepnęła mu na stopę. Kiedy jego chwyt zelżał, wyrwała się i rzuciła po sztylet leżący na podłodze. Chwycił ją od tyłu i grzmotnął nią o wykładzinę. Zanim zdążyła złapać oddech, obrócił ją. Próbowała tłuc go pięściami po twarzy, ale złapał ja za nadgarstki i przygwoździł ręce do podłogi. - Nareszcie - wydyszał. - Będziesz moja na zawsze. -Odchylił głowę do tyłu i z jego dziąseł wyskoczyły kły. Uderzyła go kolanem w przyrodzenie. Zasyczał i podniósł ją, by znów trzasnąć nią o podłogę. Zamroczył ją ból przeszywający czaszkę. Odzyskała wzrok w samą porę, by zobaczyć, że schyla się nad jej szyją. Zaczął się szamotać, ale był cholernie silny. Nagłe drgnął i się odsunął. - Co? - Spojrzał na nią ze zgrozą. - Zostałaś naznaczona. Pozwoliłaś, żeby ugryzł cię ktoś inny? - Nigdy nie będę twoja. Nigdy - syknęła. - Ty suko! - Wyciągnął nóż zza paska.
Nagle jego szyję otoczyła pętla ze srebrnego łańcucha. Otis krzyknął z bólu. Upuścił nóż. Robby zacisnął łańcuch mocniej i skóra Otisa zaskwier-czała. Ściągnął go z Olivii. Otis wymachiwał rękami, próbując sięgnąć Robby'ego za swoimi plecami. - Jego nóż - warknął Robby. Poderwał Otisa na nogi, wciąż ściskając mu szyję łańcuchem. Olivia zauważyła nóż Otisa na podłodze obok siebie, chwyciła go i podniosła się na nogi. - To za wszystkie kobiety, które torturowałeś i zabiłeś! - Wbiła nóż w jego pierś. Zmienił się w pył. Olivia rzuciła nóż na podłogę. Robby puścił łańcuch i wziął ją w ramiona. Uściskała go mocno. Mimo to zaczęła się trząść. - Już po wszystkim, skarbie. - Tulił ją do siebie. - On już nigdy ci nie zagrozi. - Naprawdę jest po wszystkim? Zabiłeś Casimira? - Nie. Zostawiłem go, żeby ratować ciebie. - Robby ucałował ją w czubek głowy. - Nie mógłbym znieść twojej straty. Za biurkiem rozległ się jęk. - O Boże, Barker! - Olivia obiegła biurko i znalazła go na podłodze. Z jego rany płynęła krew. Zamrugał i popatrzył na nią. - Jesteś cała? - Tak. - Gorączkowo chwyciła słuchawkę telefonu na biurku. - Zadzwonię po karetkę. Robby powstrzymał ją. - Może nie ma potrzeby. Barker, zagoisz się, jeśli się przeobrazisz? - Tak myślę. Ale straciłem dużo krwi. - Skrzywił się. -Przepraszam, Olivio. Nie na wiele ci się przydałem. Straciłem przytomność. Uścisnęła jego ramię.
- Nie masz za co przepraszać. W pokoju pojawiło się więcej wampirów. J.L. podbiegł do Olivii i Barkera. - Wszystko w porządku? - Otis dźgnął Barkera w plecy - wyjaśniła mu Olivia. Connor podszedł do nich. - Mogę go teleportować do wampirzego lekarza w Houston. Zadbamy o to, żeby się z tego wylizał. - Och, dziękuję - powiedziała Olivia. Connor wziął Barkera na ręce i zniknął. Olivia uściskała J.L. - Martwiłam się o ciebie. Znaleźliście Yasmine? - O tak. - Skrzywił się. - Ta kobieta jest obłąkana. Wezwaliśmy policję, żeby po nią przyjechali. - Co się stało z Casimirem? - spytał Robby. Angus westchnął. - Ten drań teleportował się zaraz po tobie. - Wskazał kupkę pyłu na podłodze. - Domyślam się, że to Otis? - Tak. Olivia go zabiła. - Robby uśmiechnął się do niej. - Zrobiliśmy to razem. - Wtuliła się jego objęcia. Uściskał ją mocno. - Groźna z nas parka. Angus roześmiał się i trącił łokciem żonę. - Zdaje się, że niedługo będziemy mieli w rodzinie małe dzieci. Emma uśmiechnęła się szeroko. - Och, mam nadzieję. Robby uśmiechnął się kpiąco. - A za pozwoleniem, czy najpierw możemy się pobrać? Olivia dotknęła jego policzka. - Oświadczasz się? - Nie tutaj. - Pocałował ją w czoło. - Ale znam doskonałe miejsce. Uśmiechnęła się. - To jesteśmy umówieni.
Epilog Patmos, tydzień później... Olivia siedziała przy stole w kuchni swojej babci i nerwowo czekała na reakcję Yia Yia. Eleni Sotiris patrzyła w przestrzeń z osłupiałą miną. Nie co dzień słyszy się, że wnuczka jest zakochana w wampirze. Eleni była zachwycona, kiedy Olivia pojawiła się nagle na początku czerwca. Jeszcze bardziej ucieszyła się, że Olivia odchodzi z FBI. Ale ostatnia wieść tak ją zszokowała, że Olivia przez kilka minut nie odbierała od niej żadnych uczuć. - Jesteś pewna? - spytała Eleni. - Niektórzy ludzie po prostu mają bardzo spiczaste zęby. - Jestem pewna. Wiem, że to szok, ale taka jest prawda. Eleni westchnęła. - Wyczuwam, że mówisz prawdę. - Jej emocje stały się mroczne, otoczyła ją aura niedowierzania i podejrzliwości. - Ale on chyba nie robi ci krzywdy, co? - Nie, jest łagodny i kochany. - Jak to możliwe? Nie jest demonem? - Nie. Robby leżał umierający na polu bitwy, kiedy jego prapradziadek go przemienił. Był dobrym, szlachetnym człowiekiem, i wciąż nim jest. Śmierć nie zmieniła jego natury.
Eleni zacisnęła usta. - Myślałam, że wampiry są złe. - Niektóre są. Zły człowiek zmienia się w złego wampira. Podejrzewam nawet, że robi się jeszcze gorszy. Ta cała dodatkowa moc uderza wampirom do głowy. - Ale nie jest czcicielem diabła? Olivia parsknęła. - Nie. Wychował się w obrządku rzymskim. I mówi, że chętnie zostanie grekokatolikiem. - Och. - Aura podejrzliwości wokół Eleni rozproszyła się. - To dobra wiadomość. - I możemy mieć dzieci. - Co? - Od Eleni buchnęła fala radości. - Dlaczego nie powiedziałaś od razu? Oczywiście że przyjmiemy tego młodzieńca w rodzinie. Olivia odetchnęła z ulgą. - Dziękuję. Wasza akceptacja znaczy bardzo wiele dla Robby'ego. Eleni zbyła ją machnięciem ręki. - Zawsze wiedziałam, że to mężczyzna dla ciebie. - Myślałam, że chciałaś mnie wydać za Spiro. Eleni wzruszyła ramionami. - Spiro uciekł w zeszłym miesiącu, żeby wziąć ślub. -Skrzywiła się. - Z Dimitriosem. Olivia się roześmiała. - Mam się spotkać z Robbym na plaży po zachodzie słońca. Mogę go tu przyprowadzić, jeśli chcesz. - Oczywiście! - Eleni szybko podeszła do lodówki. -Co by chciał zjeść? - On nie je, Yia Yia. Co wieczór pije syntetyczną krew z butelki. - Chcesz powiedzieć, że nie będziesz musiała dla niego gotować? - Eleni z uśmiechem zatrzasnęła lodówkę. - To doskonale, dziecko. Przykro mi, ale nigdy nie byłaś dobrą kucharką.
Olivia uściskała babcię. - Bardzo ci dziękuję za zrozumienie. Wiedziałam, że muszę ci powiedzieć prawdę o Robbym. - Oczywiście. - Eleni pokiwała jej palcem. - Wiedziałabym, gdybyś mnie okłamała. - Ale musimy to zachować w tajemnicy. Wiem, że lubisz plotkować z... - Ja nie plotkuję - obruszyła się Eleni. -1 potrafię dochować tajemnicy. A teraz leć, spotkaj się z narzeczonym. I powiedz mu, że spodziewam się, iż weźmiecie ślub tutaj, w moim kościele. - Tak jest. - Olivia wyszła z kuchni na patiu. Wszystkie wspomnienia ożyły. Tutaj pierwszy raz rozmawiała z Robbym, tutaj zaczęła się w nim zakochiwać. Zbiegła po schodach i ruszyła plażą w stronę Petry. Słońce stało nisko nad horyzontem, malując niebo w odcienie różu i złota i zapalając złote iskry na morzu. Jej oczom ukazała się willa Draganestich. Robby zostawił jej wiadomość na poczcie głosowej, że zjawi się krótko przed świtem. Czekała cały dzień, aż obudzi się ze śmiertelnego snu. A teraz stała na plaży i patrzyła, jak słońce niknie za horyzontem. To był piękny koniec dnia i piękny początek jej nowego życia. - Na pewno nie jesteś grecką boginią? - zawołał do niej Robby. Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko. Stał na urwisku, bosko przystojny, jak zwykle. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie czcił. Zeskoczył z urwiska i zręcznie wylądował obok niej. - Tęskniłem. - Odsunął loczek, który bryza zdmuchnęła jej na policzek. - Widzieliśmy się dwa dni temu. - Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go. - Powiedziałam o tobie babci. Skrzywił się.
- I jak to przyjęła? - O ile się zorientowałam, mógłbyś być nawet kosmitą z innej galaktyki, bylebyśmy mieli dzieci. Roześmiał się. - Lubię twoją babcię. - Odsunął się o krok. - Pamiętasz, jak zadałaś mi trzy pytania? - Tak. - Zadaj je na nowo. - Chwycił jej dłonie. - Zadaj je na nowo, a ja odpowiem. Uśmiechnęła się. - Czego pragniesz najbardziej na świecie? Uścisnął jej dłonie. - Pragnę ciebie. Serce urosło jej z radości. - A czego boisz się najbardziej na świecie? - Utraty ciebie. - A jeśli dostaniesz to, czego pragniesz najbardziej, uczyni cię to lepszym człowiekiem? - Tak, uczyni. - Ukląkł na jedno kolano. - Wyjdziesz za mnie, Olivio? - Tak! - Padła na kolana i objęła go ramionami. - Tak. Uściskał ją mocno. - Kocham cię, 01ivio. Łzy napłynęły jej do oczu. - Ja też cię kocham. - Sprawdziłem twoje imię w słowniku. Oznacza ocalenie. I to właśnie ze mną zrobiłaś, dziewczyno. Ocaliłaś mnie przed życiem wypełnionym nienawiścią i zemstą. Teraz jestem wolny. Położyła dłonie na jego twarzy i spojrzała w jego lśniące oczy. - Jesteśmy wolni razem.
Podziękowania Choć to już ósma książka z mojej serii, praca od początku do końca była równie trudna i żmudna jak przy pierwszej powieści. Drogim przyjaciołom i krytykom, którzy razem ze mną odbyli tę podróż - M], Sandy i Vicky - chcę przekazać wyrazy miłości i wdzięczności. Dziękuję mojej redaktorce, Erice lsang, za mądrość i cierpliwość. Dziękuję wszystkim z wydawnictwa HarperCollins za najlepsze w świecie marketing i okładkę. Wielkie dzięki dla Michelle Grajkowski z agencji Three Seas, nie tylko za fachowość, ale także za uśmiech i słowa zachęty. Ogromnie dziękuję wszystkim czytelnikom, jesteście cudowni! I na koniec, wyrazy miłości i wdzięczności dla mojego męża i dzieci. Czy świętujemy dobre wiadomości, czy dzielnie znosimy piekło nieprzekraczalnego terminu, oni zawsze są przy mnie.