Upolowana miłość - 1 - Upolowana miłość - 2 - Kerrelyn Sparks 09 Upolowana miłość Upolowana miłość - 3 - SSppiiss ttrree??ccii Streszczenie...
2 downloads
12 Views
2MB Size
Upolowana miłość
-1-
Upolowana miłość
Kerrelyn Sparks 09
Upolowana miłość
-2-
Upolowana miłość
Spis tre?ci Streszczenie ............................................................................................- 5 Rozdział 1 ..............................................................................................- 6 Rozdział 2 ............................................................................................ - 19 Rozdział 3 ............................................................................................ - 31 Rozdział 4 ............................................................................................ - 39 Rozdział 5 ............................................................................................ - 50 Rozdział 6 ............................................................................................ - 58 Rozdział 7 ............................................................................................ - 68 Rozdział 8 ............................................................................................ - 75 Rozdział 9 ............................................................................................ - 82 Rozdział 10 .......................................................................................... - 90 Rozdział 11 .......................................................................................... - 96 Rozdział 12 ........................................................................................ - 105 Rozdział 13 ........................................................................................ - 112 Rozdział 14 ........................................................................................ - 119 Rozdział 15 ........................................................................................ - 126 Rozdział 16 ........................................................................................ - 136 Rozdział 17 ........................................................................................ - 143 Rozdział 18 ........................................................................................ - 152 Rozdział 19 ........................................................................................ - 162 Rozdział 20 ........................................................................................ - 174 Rozdział 21 ........................................................................................ - 182 Rozdział 22 ........................................................................................ - 191 Rozdział 23 ........................................................................................ - 201 -
-3-
Upolowana miłość Rozdział 24 ........................................................................................ - 213 Rozdział 25 ........................................................................................ - 221 Rozdział 26 ........................................................................................ - 230 Rozdział 27 ........................................................................................ - 239 Rozdział 28 ........................................................................................ - 246 -
-4-
Upolowana miłość
Streszczenie Poszukiwana: Pani młoda, musi kochać dzieci, nie koniecznie śmiertelniczka. Carlos Panterra poszukuję partnerki, kobiety która będzie kochała i opiekowała się małymi sierotami, które on niedawno wziął pod swoje skrzydła. Do kiedy spotyka piękną panią szpieg Caitlyn, która jest jak słońce w ciemności. W końcu znalazł idealną kobietę, z wyjątkiem … Caitlyn Whelan jest śmiertelniczką. Najgorsze jest to, że jej ojciec jest szefem agencji CIA, która zajmuje się polowaniem na nie umarłych. Jednak Caitlyn wie, że Carlos jest mężczyzną dla niej. Wykorzystuje szansę kiedy siostra oferuje jej pracę z nim, jest zdeterminowana by pokazać Carlosowi, że ich przyciąganie jest czymś więcej niż zwierzęcym magnetyzmem. Ale niebezpieczeństwo czai się w nocy, a uwolnienie dzikiej namiętności może doprowadzić ich do śmierci…
-5-
Upolowana miłość
Rozdzia?1 Caitlyn została ostrzeżona, aby nigdy nie zbliżała się do tego miejsca. Waleczni albo głupcy, nie wiedziała do której kategorii należała ale było już za późno by się tym martwić. I tak przybyła. Reflektory z jej wynajętego samochodu oświetlały, gładki czarny szczyt podjazdu. Wysokie drzewa wygięte w łuk po drugiej stronie drogi, ich szkieletowa gałęzie wyglądały jak sękate palce na rozgwieżdżonym niebie. Stłumiła dreszcz i skoncentrowała się na żółtych żonkilach otaczających teren. Patrzyła na to pozytywnie. Inni powiedzieliby, że nierozważnie. W wieku 26 lat nauczyła się przyjmować dobrą postawę krytyczną w obliczu nieznanego. Sprzyjającym znakiem był zadbany teren a ochroniarz przy wejściu wydawał się przyjazny, sprawdził jej identyfikator i powitał szerokim uśmiechem. Pomyśl o tym jak o przygodzie. Ty kochasz przygody. Zacieśniła uchwyt na kierownicy kiedy patrzyła we wstecznym lusterku jak zamykają się bramy wykonane z ciężkiego kutego żelaza. Metaliczny brzdęk roznosił się echem wokół jałowych drzew i wibracjami przez jej kości. Była w pułapce. Jej tata będzie zły. To miejsce nie powinno być niebezpieczne. Obejrzała je dokładnie w Internecie przed przyjazdem. Romatech Industries zajmowało się produkcją syntetycznej krwi a następnie wysyłało je do szpitali i klinik na całym świecie. Prezes i wynalazca, Roman Draganesti był uznawany za osobę która ratowała rocznie tysiące żyć. Komu mogłoby to przeszkadzać? Przejechała wzdłuż długiego podjazdu. Może ojcu chodziło o bombardowanie o którym czytała. Stało się ono 3 lata temu i od tamtego czasu nic niebezpiecznego nie miało miejsca. Zapewniła się, że jest w pełni bezpieczna, kiedy w słabo oświetlonym świetle ukazał się widok rozciągającego się budynku. Starannie przycięte żywopłoty wzdłuż skrzydeł rozprzestrzeniały się z centrum budynku. Głowice lamp oświetlały kilkanaście samochodów na parkingu, z brzęczącymi owadami wokół światła. Zaparkowała jej wynajętego Camra i ostrożnie spojrzała na wejście.
-6-
Upolowana miłość Tato za bardzo histeryzuje. Ale dlaczego chce trzymać ją z dala od własnej siostry? Czy był zaniepokojony tym, że spotkanie może wpłynąć na nią emocjonalnie. Caitlyn musiała przyznać, że nie wiedziała czego ma się spodziewać po siostrze z którą nie widziała się już od przeszło 6 lat. Została zaskoczona kartką, którą otrzymała od starszej siostry dwa dni temu. Shanna ma nowe nazwisko: Draganesti. Czyżby była żoną prezesa Romatech? Kiedy to się stało? Shanna dała jej również zdjęcie jej syna i córki oraz zaprosiła Caitlyn na przyjęcie urodzinowe Constantina, który kończy cztery latka pod koniec marca. Caitlyn patrzyła oniemiała na zdjęcie przez pięć minut. Nie wiedziała, że ma siostrzeńca i siostrzenicę. Rodzice nigdy jej o tym nie mówili. Jak to możliwe, że nie chwalili się własnymi wnukami? Zaproszenie przyszło do pokoju hotelowego, który Caitlyn zarezerwowała po powrocie do Stanów tydzień wcześniej. Skąd Shanna wiedziała gdzie była? Jej ostatnią wiadomością od Shanny była urodzinowa kartka pocztowa, którą dostała w lipcu 2004 r. Krótko po tym Shanna zniknęła bez śladu. Prawie rok później tato powiedział, że wie gdzie jej siostra się znajduje. Otrzymała nową tożsamość w ramach Programu Ochrony Świadków. Tato nie mówił wielu szczegółów, tylko tyle, że Shanna porzuciła ich na zawsze. Wszyscy mają trzymać się z daleka od Romatech Industries. Shanna się zmieniła i nie można jej już dłużej ufać. Pragnie ich za wszelką cenę unikać. Shanna jest wciąż moją siostrą. Caitlyn musi poznać prawdę. Wysiadła z samochodu wraz z torebką i prezentem dla Constantina. Tata byłby gotowy przejść batalię jeśli dowiedziałby się, że ona jest tutaj. Był już i tak nieźle wkurzony jej ostatnim fiaskiem. Faktem jest, że popełniła błąd z uzasadnionych powodów, które i tak nie miały znaczenia. Po prostu schrzaniła robotę. Jej kariera została zrujnowana. Znalazła się na czarnej liście Departamentu Stanu. Żadnej pracy, żadnego domu oraz szybko malejąca kwota na jej rachunku oszczędnościowym. Przybywając tutaj by zobaczyć się z Shanną może być błędem, ale do cholery pragnęła odzyskać swoją siostrę. A ona nigdy nie była osobą, która unikała wyzwań. Trzasnęła drzwiami samochodu by podkreślić swoją determinację i ruszyła w kierunku wejścia. Miała ok. 20 minut obsuwy gdyż niektóre sprawy nabrały złego obrotu. Wiedziała jak ma się poruszać po Mińsku, St. Petersburgu, Bangkoku, i
-7-
Upolowana miłość Dżakarcie, ale White Plains i Nowy Jork były dla niej obcymi terenami. Słyszała krzyki i śmiechy w oddali, więc miała nadzieję, że impreza jeszcze trwała. Zwolniła kroku a pytania, które nie dawały jej spokoju powróciły, kto zadał sobie tyle trudu by ona jako pierwsza otwarła zaproszenie oraz kto urządza przyjęcie urodzinowe dla czteroletniego chłopczyka o 9 wieczorem? Chociaż nie ma doświadczenia w wychowywaniu dzieci jednakże czy o tej porze nie powinny być one w swoich łóżkach? Zatrzymała się w połowie kroku, gdy drzwi otworzyły się. Wystrzelił snop światła, ukazujący ciemną sylwetkę ogromnego mężczyzny. - Pani Whelan? - Jego głos był głęboki i poważny. Podszedł bliżej światła i stając się lepiej widocznym. - Tak. Inny strażnik, jak zauważyła Caitlyn miał dobrze ponad sześć stóp wzrostu i wyglądał jak niezniszczalny czołg armii. Był ubrany w te same spodnie khaki i granatową koszulkę polo jak człowiek przy bramie. - Jak się masz? Jestem Howard Barr - otworzył drzwi. - Wejdź. - Mam nadzieję, że się nie spóźniłam - Caitlyn weszła do szerokiego holu i rozejrzała się. Rośliny doniczkowe, ładne obrazy na ścianach, lśniące marmurowe podłogi…. i nigdzie Shanny. Nikogo tu nie było. Przełknęła ślinę kiedy ogromny ochroniarz zamknął drzwi i zablokował je. - Shanna jest tutaj? - Jasne. Impreza jest w kawiarni. Zaprowadzę cię tam za minutę - Howard przeprosił ją i stanął za stołem. - Najpierw muszę sprawdzić twoją torebkę, standardowa procedura, nic osobistego. - Rozumiem - Caitlyn płożyła torebkę na stole. - Czy wciąż są problemy z ludźmi bombardującymi Romatech? Howard potrząsnął głową kiedy grzebał w jej jedwabnej torebce, którą kupiła w Singapurze. - Ostatnio jest tu spokojnie. - To miejsce jest trochę dziwne aby urządzać w nim przyjęcie urodzinowe. Wzruszył ramionami. - Shanna założyła przedszkole koło swojego biura, więc dzieci spędzają tutaj dużo czasu. - Och. To Shanna ma biuro w ośrodku naukowym? Myślałam, że jest dentystką. - Bo to prawda. Ma tutaj swój gabinet - . Zdziwiony Howard oddał jej czerwoną torebkę. - Nie wiedziałaś o tym?
-8-
Upolowana miłość - Nie. Wyjechałam z kraju i… utraciłyśmy kontakt. Nie wiedziałam, że ma dzieci oraz, że wzięła ślub do czasu aż otrzymałam zaproszenie na to przyjęcie. Czy jej mężem jest Roman Draganesti? - Tak. - Howard zmarszczył brwi kiedy zagłębił się dużymi, silnymi rękami do worka z prezentem. - Nie mogę uwierzyć, że nic nie wiedziałaś. Caitlyn się skrzywiła. Niebieski i czerwony papier, który starannie układała był zmiażdżony. - Z jakiegoś powodu ojciec nigdy mi o tym nie powiedział. Pięści Howarda jeszcze bardziej zmiażdżyły karbowaną bibułkę. - Przepraszam. Sądzę, że mogę ci o tym powiedzieć. Twój ojciec nie jest tutaj bardzo popularny. - On nie za bardzo was lubi? Howard mruknął i wyciągnął wóz strażacki który kupiła dla Constantina. - Jest super. Kiedy byłem mały, miałem taką zabawkę. - Zmienił temat, tak jakby ona tego nie zauważyła. - Czy myślisz, że Constantinowi będzie się on podobał? Nie wiedziałam co mam mu kupić. - Kupiła mu wszelkiego rodzaju rzeczy - książkę, DVD, dinosaura i wóz strażacki - mając nadzieję, że zaliczy wszystkie bazy dzięki jednemu celnemu strzałowi. - Tak, spodoba mu się ta zabawka - Howard włożył z powrotem wóz strażacki do torby, zmarszczył brwi na widok bibułki. Próbował go poprawić, ale tylko pogorszył jego wygląd. - Cholera. Jeszcze bardziej to niszczę. Mama zawszę mi mówiła, że zachowuję się jak niedźwiedź w składzie porcelany. - Myślałam, że jak byk. Mruknął i oddał jej prezent. - Przepraszam. Jej pięknie zapakowany podarunek wyglądał tak jakby został zmaltretowany przez grizzly. Howard zawstydził się więc posłała mu przyjazny uśmiech. - Nie przejmuj się. Wątpię, aby czteroletni chłopiec troszczył się o estetykę. Liczy się to co jest w środku. Pokiwał głową z zadowoleniem. - Cieszę się, że tak uważasz. Pamiętaj o tych słowach kiedy noc dobiegnie końca. - Czy to miała być jakaś groźba? Caitlyn poprawiła pasek od torebki na ramieniu, wzięła prezent i ruszyła za strażnikiem na koniec długiego holu. Przeszli przez podwójne drzwi a następnie
-9-
Upolowana miłość weszli do długiego korytarza pokrytego z jednej strony oknami z widokiem na dziedziniec i ogród. Po drugiej stronie dziedzińca zauważyła przez szklaną ścianę kafeterie. Była dobrze oświetlona z kolorowymi balonami zebranymi w pęki które utrudniały jej widok osób znajdujących się wewnątrz. Howard poprowadził ją w prawo, następnie skręcili w lewo do korytarza przecinającego pierwsze skrzydło z drugim. Kontynuacja korytarza pokryta była z obu stron szkłem. Nie był on dźwiękoszczelny, gdyż słyszała krzyki i śmiechy z zewnątrz. Zwolniła i spojrzała przez okno po lewej stronie. Dostrzegła dobrze oświetlone boisko do koszykówki wypełnione graczami. - Mają dość zaciętą walkę - Howard zatrzymał się przy niej. - Roman wybudował ten kort zeszłego lata i najczęściej korzystają z niego Tino i Phineas. Tino był zachwycony możliwością utworzenia dwóch zespołów podczas przyjęcia. - Masz na myśli to, że Constantin też gra? - Caitlyn podeszła bliżej szyby. Mogła powiedzieć tylko tyle, że graczami byli dorośli mężczyźni i nastoletni chłopcy. - Teraz Phineas wykonał pewniaka 1. - Howard skinął w lewą stronę kortu. Caitlyn zaczęła się śmiać kiedy młody mężczyzna pokazywał żywiołowy taniec kurczaka. Faceci naprawdę dobrze się bawili, ale wyglądali jak wielcy atleci, którzy mogliby poturbować jej siostrzeńca. Szukała na korcie małego chłopca, kiedy jej wzrok zatrzymał się na najwspanialszym przedstawicielu męskości jaki kiedykolwiek widziała. Płynnie przemierzał długość boiska. Sunął pełen gracji wyglądając tak jakby to on stał a Ziemia się poruszała. Jego długie sięgające ramion czarne włosy rozwiewał wiatr ukazując klasyczny profil, prosty nos, ostre kości policzkowe i silną szczękę. Czas wydawał się jakby zwolnił, zaostrzyła swój wzrok, sprawdzając każde detale. Wykryła jakiś mały tatuaż wzdłuż jego szyi. Szczęka była pokryta ciemnym zarostem wraz z bokobrodami. Zauważyła błysk czegoś złotego w płatku ucha, kolczyk. Egzotyczny, niebezpieczny. Tak bardzo męski. Duży rudy mężczyzna próbował go zablokować, ale z łatwością go wyminął. Był silny i pełen gracji. Dotarł do linii rzutów, skoczył, obracając się w powietrzu, chwycił się obręczy kosza jednocześnie przerzucając przez niego piłkę. 1
Efektowny wsad piłki do kosza.
- 10 -
Upolowana miłość Howard parsknął. - Lamus. - Mężczyzna gładko wylądował na nogach, a jego zespół krzyczał z podziwu. Uśmiechnął się i wtedy Caitlyn była zgubiona. Powoli uświadomiła, że Howard ją trąca. - Tam jest Tino. Widzisz go? - Co? Kto? Przycisnęła dłonie do szyby, zaskoczona nagłym zawrotem głowy. Wciągnęła ostro powietrze. Rany, wystarczył zwykły uśmiech, a ona zapomniała jak się oddycha. Zapomniała nawet jak się myśli. Została wprowadzona w jakiś rodzaj hipnozy. Tymczasowe zauroczenie. To musiało być to ponieważ ten mężczyzna nie był absolutnie w jej typie. Umawia się randki wyłącznie z porządnymi mężczyznami, noszących koszule i krawaty, ze starannym uczesaniem, taki typ biznesmena. Inteligentnymi i przewidywalnymi. Prostych w obsługach oraz szybko zapominających, że są przygodowymi przynętami. Tak zawsze było. Caitlyn nigdy nie mogła oprzeć się egzotyce. Egzotyczne języki, obce miejsca były powodem jej przystąpienia do Departamentu Stanu. Pracowała na całym świecie i rozwijała się emocjonalnie, ale nawet jeśli postawiła by siebie w stresowych sytuacjach, nigdy by ich nie rozwiązała słuchając głosu serca. Jeśli chodziło o związki, zawsze była ostrożna. Ten mężczyzna był niebezpieczny. Czuła to w kościach. Mógłby się wślizgnąć do kobiecego ciała i chwycić je za serce. Jeśli miałaby choć odrobinę rozsądku, trzymałaby się on niego z daleka. Niestety, pytanie brzmiało, czy w ogóle miała rozum. Została ostrzeżona by trzymała się z dala od Romatechu, a tu proszę była tutaj. Wzięła kolejny głęboki wdech i poluzowała uchwyt torby z prezentem. Tak mocno ściskała go w dłoni, że aż jej powstał odcisk. - Tam jest Tino, po drugiej stronie boiska - wskazał Howard. Dostrzegła siostrzeńca i po raz pierwszy uśmiechnęła się. Był jeszcze bardziej uroczy niż na zdjęciu. Blond loki otaczały jego anielską, słodką twarz. Jej wcześniejsze obawy powróciły. - On jest za mały by grać z dorosłymi. Oni go zdeptają. - Tino może podnieść siebie samego. On posiada pewne umiejętności. Umiejętności? Jakie umiejętności pomogłyby chłopcu, by mógł rywalizować z facetami ponad dwukrotnie on niego wyższymi. I kim był ten tajemniczy mężczyzna, który sprawił, że zapomniała o czasie i przestrzeni?
- 11 -
Upolowana miłość - Chodź, zaprowadzę cię do Shanny. - Howard zmierzał w kierunku holu z zestawem podwójnych drzwi. Caitlyn powoli podążała za nim, spoglądała przez okno by mieć pewność, że jej bratanek nie zostanie zmiażdżony. Wspaniały, tajemniczy mężczyzna grał teraz w defensywie, osłaniając wielkiego rudego faceta, który był w posiadaniu piłki. Constantin stał pod koszem. Rudy facet podał mu piłkę a ten ją złapał. Inni gracze biegli w jego kierunku, Caitlyn powoli się zatrzymała, zmartwiona o jego bezpieczeństwo. On skoczył. Howard poklepał ją po ramieniu. - Chodźmy. Szczęka jej opadła kiedy Constantina skok był coraz wyższy i wyższy. - Co do cholery… - Chodź. - Howard pociągnął ją, sprawiając, że się potknęła. - Shanna chce cię widzieć. Serce ścisnęło Caitlyn. Jej bratanek, był teraz na wysokości kosza i z łatwością przerzucił piłę przez obręcz. Jego zespół wiwatował, kiedy wylądował na cemencie. Posłała Howardowi pełen niedowierzania wzrok. - Widziałeś to? On skoczył dziesięć stóp nad ziemią! - Tak, mówiłem ci, że on ma specjalne zdolności. - Niby jakie? Latanie? - Spojrzała ponownie przez okno. Faceci grali teraz normalnie tak jak gdyby nic dziwnego się nie stało. Chłód połaskotał jej kark. To było zbyt dziwne. - Czy to ma związek z powodem dla którego ojciec zakazał mi tu przychodzić? Howard się skrzywił. - Proszę nie mów swojemu ojcu o tym incydencie. Mógłby wtedy odrzucić Tina, a to mogłoby chłopcowi złamać serce. Tino jest wspaniałym dzieckiem. - Które potrafi latać? Howard zmarszczył brwi, kiedy otworzył drzwi. - To już nie mój problem. Shanna ci wszystko wytłumaczy. Caitlyn znalazła się wewnątrz kolorowych balonów i szczęśliwych ludzi. Chłód na szyi podążył wzdłuż jej kręgosłupa. To tylko przyjęcie urodzinowe dla małego chłopca, nic wielkiego. Więc dlaczego czuje się tak jakby wpadła do króliczej nory? To przygoda, a ty kochasz przygody.
- 12 -
Upolowana miłość Skuliła ramiona i weszła w głąb kawiarni. Był to ogromny pokój otoczony z każdej strony szklanymi ścianami, z widokiem na dziedziniec, boiskiem do koszykówki, i daleko rozciągających się ogrodów. Howard skierował się do pierwszego stołu obładowanego prezentami na który położyła swój pognieciony podarunek. Stół obok chwalił się wazą z ponczem i tacami pełnymi przekąsek. Naprzeciw niego znajdował się stół z wielkim czekoladowym tortem z czerwonym lukrowanym napisem Wszystkiego Najlepszego Constantin. Na kolejnym stole była miska wypełniona lodem z butelkami wody, piwo, przypuszczała, że dla dorosłych. W końcu dostrzegła stół przy którym siedzieli goście. Same kobiety jak zauważyła, kiedy szukała swojej siostry. Jej oczy rozszerzyły się na widok jednej laski z fioletowymi kolczastymi włosami. Oceniła, że około 10 pań było w jej wieku. Wszystkie wesoło ze sobą gawędziły. Było z nimi również kilka młodych dziewcząt. Ale nigdzie Shanny. - Ty musisz być siostrą Shanny! - piękna brunetka stanęła i pobiegła w jej kierunku. - Tak. Jestem Caitlyn. - Uśmiechnęła się przelotnie, kiedy zapanowała cisza przy stole i wszystkie panie spojrzały na nią. - Gdzie jest Shanna? Howard mruknął. - Niedługo wróci - brunetka kontynuowała z wyraźnym brytyjskim akcentem. - Jest w łazience, pomaga Heather zmienić bliźniakom pieluszki. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Caitlyn. - Wspaniale cię poznać. Jestem Emma McKay. Czy wiesz, że on potrafi latać? Caitlyn powstrzymała się od zadania tego pytania i potrząsnęła rękę kobiety. - Wrócę do swojego biura - mruknął Howard. - Dziękuję ci - rzekła Emma. - Wróć później po kawałek tortu. - Na pewno - Howard uśmiechnął się na pożegnanie do Caitlyn a następnie ciężkim krokiem opuścił pokój. - Pozwól, że ci wszystkich przedstawię. - Emma zaczęła wymieniać imiona ale było ich zbyt wiele, by Caitlyn mogła je od razu zapamiętać. Uśmiechnęła się i pomachała do wszystkich kiedy ją przywitali. - A to jest twoja siostrzenica. - Emma stanęła za krzesłem na którym siedziała mała dziewczynka. - Sofia, to jest twoja ciocia Caitlyn. - Miło cię poznać Sofia. - Serce ścisnęło jej się w piersi na widok dziewczynki patrzącej się na nią szeroko otwartymi, niebieskimi oczami. Była
- 13 -
Upolowana miłość piękna. Oczy miała takie jak Shanna ale czarne, kręcone włosy odziedziczyła po ojcu. - Cześć. - Sofia powiedziała cicho i spojrzała przez ramię na Emmę. Myślałam, że to ty jesteś moją ciocią. Emma uśmiechnęła się i poczochrała włosy dziewczynce. - Ja jestem udawaną ciocią, a Caitlyn jest tą prawdziwą. - Ja nie mam żadnej cioci - mruknęła jedna z dziewczynek. - Wszystkie zostały zabite. Caitlyn wciągnęła powietrze. Próbowała sobie przypomnieć imię tej dziewczynki. Była jedną z koleżanek Tina. Emma podeszła do dziewczynki i dotknęła jej ramienia. - Coco, ja mogę być twoją ciocią. - Ja też. - Kobieta siedząca obok Coco przytuliła ją. Wszystkie kobiety wyraziły pragnienie, by być ciociami Coco. - Ja też chce być ciocią - zawołała Sofia. Caitlyn uśmiechnęła się. Shanna była szczęściarą, że miała tak troskliwych przyjaciół. Miłość oddziaływała między wszystkimi, co było oczywiste, że stanowiły zgraną grupę. Caitlyn ogarnął wstrząs. Zdała sobie sprawę, że ci ludzie byli rodziną Shanny. Znali ją lepiej niż ona. Uczucie irytacji kiełkowało w niej. Miała tylko 9 lat, kiedy Shanna w wieku 15 lat została wysłana do szkoły z internatem. Caitlyn tęskniła za siostrą. Pisała listy, na które nigdy nie otrzymała odpowiedzi. Shanna po prostu pozostawiła swoją rodzinę, a teraz nabyła nową. Caitlyn wiedziała, że powinna być szczęśliwa z powodu swojej siostry, ale cholera jasna. Dlaczego ona nigdy nie była wystarczająco dobra dla Shanny? Jako nastolatka czuła się samotna i opuszczona. Było jasne, że ojciec nie akceptował nowej rodzinie Shanny i dlatego nie wiedział, że jej syn potrafi latać. - Shanna już przyszła. - Emma skinęła w kierunku dwuskrzydłowych drzwi. Caitlyn obróciła się z galopującym sercem. Łzy pojawiły jej się w oczach na widok siostry. Shanna była w towarzystwie innej kobiety, a każda z nich niosła dziecko. Shanna nadal wyglądała tak samo, z truskawkowo blond włosami i niebieskimi oczami. Dojrzała odkąd Caitlyn widziała ją po raz ostatni, ale lata tylko dodały jej blasku i ciepła. Twarz Shanny rozjaśniła się.
- 14 -
Upolowana miłość - Caitlyn! - Kobieta podała dziecko Emmie. Caitlyn nie wiedziała jak ma się przywitać z siostrą, z którą się widziała się od lat ale jej wahania szybko minęła, kiedy Shanna owinęła wokół niej swoje ramiona i mocno przytuliła. Kilka łez uciekło Caitlyn, kiedy trzymała w objęciach siostrę. Tyle czasu minęło, ale w końcu ją odzyskała. - Spójrz na siebie. - Shanna odchyliła się do tyłu, a łzy błyszczały na jej policzkach. - Wydoroślałaś i wypiękniałaś. Caitlyn otarła łzy z twarzy. - Zawsze myślałam, że to ty jesteś tą piękniejszą. Tęskniłam za tobą. Shanna jeszcze raz ją uścisnęła. - Poznałaś już wszystkich? - Emma przedstawiła mnie. Masz wspaniałą córkę. - Totalnie się z tobą zgadzam - Shanna uśmiechnęła się. - Musisz poznać solenizanta. Gra na zewnątrz w koszykówkę. I lata do kosza. Caitlyn potrzebowała porozmawiać z siostrą na osobności, aby mogła zadać jej kilka istotnych pytań. - Och, nie poznałaś jeszcze Heather - skinęła w kierunku ładnej rudowłosej kobiety trzymającej w ramionach wijące się dziecko. - Pomagałam jej z bliźniakami, Jeanem - Pierre i Jillian. - To jest Jillian. - Emma umieściła mała dziewczynkę do wysokiego krzesełka i podała krakersa. - Są urocze. - Caitlyn podziwiała dwójkę ciemnowłosych dzieci. - Ile mają? - Osiem miesięcy. - Umieściła małego chłopczyka na podłodze, który jak pocisk zaczął raczkować, westchnęła. - Zanim impreza się skończy on już będzie w połowie drogi do Teksasu. Kobiety wybuchnęły śmiechem. - Przypilnuję go - młoda rudowłosa dziewczynka skoczyła na nogi i pobiegła za dzieckiem. - Dziękuję, kochanie. - Heather uśmiechnęła się do Caitlyn. - To moja córka Bethany, zwana również jako Asystentka i Wybawicielka Matek. - Dobrze jest mieć starsze siostry. - Caitlyn spojrzała na siostrę. Ale naprawdę bolesna jest jej utrata. Shanna zamrugała i posłała jej zaciekawiony wzrok. - Już nigdy więcej nie zostaniemy rozdzielone. - Caitlyn przełknęła ślinę. Czyżby Shanna potrafiła czytać jej w myślach? Kiedy były młodsze zawsze
- 15 -
Upolowana miłość nadawały na tych samych falach, że często zastanawiała się czy nie dzieli je jakieś dziwne połączenie. Kilka lat po wyjeździe Shanny, Caitlyn zdała sobie sprawę z wielkości rozmiarów zdolności jakie posiadała. Napisała o nich Shannie, mając nadzieję, że ona je zrozumie, ale nigdy nie otrzymała odpowiedzi. - Shanna opowiadała mi waszej rodzinie kiedy byłyśmy w toalecie - rzekła Heather. - Mieszkałyście w wielu różnych krajach. Caitlyn przytaknęła. - Tak, na obszarach Polski, Białorusi i Litwy. - A mama uczyła nas w domu. - dodała Shanna. - Pamiętam, że za każdym razem kiedy Caitlyn wychodziła na zewnątrz, przyprowadzała ze sobą bezpańskie koty lub psy. Mama szalała, ponieważ było ich zbyt dużo do utrzymania dopóki w końcu nie znalazła dla nich domów. Caitlyn uśmiechnęła się, kiedy przypomniała sobie jej ulubionego czarnego kota, którego nazwała Pan Foofikins. Teraz zrozumiała dlaczego zwierzęta przychodziły do niej, ale kiedy była mała sądziła, że wszyscy rozumieją głosy wydawane przez zwierzęta. - I za każdym razem kiedy przeprowadzaliśmy się do nowego miejsca. Shanna kontynuowała - Caitlyn jako pierwsza nauczyła się nowego języka. Była niesamowita. Przysięgam, mogła się go nauczyć w miesiąc. Twarz Caitlyn nabrała rumieńców kiedy wszystkie kobiety wyraziły swoje aprobaty. Emma przyglądała jej się uważnie. - Czy to prawda, że znasz kilkanaście języków? Caitlyn przytaknęła. Miała dziwne wrażenie, że zainteresowanie Emmy było nieprzypadkowe. - Ile czasu zajmuje ci teraz nauka jednego języka? - Emma zapytała Caitlyn zawahała się przez udzieleniem odpowiedzi. - Kilka godzin. - Jej twarz spłonęła rumieńcem kiedy panie z trudem wciągnęły powietrze. To nie tak, że miała opanowane jakieś sztuczki. To był po prostu dziwny dar z którym się urodziła. Kiedy zorientowała się, że miała nadprzyrodzone zdolności językowe, postanowiła opanować ten talent do perfekcji. Nie mówiła o nim zbyt często, gdyż większość ludzi nie wierzyło, że rozumiała każdy język. Uważali, że albo kłamała albo była stuknięta. - To musiało być bardzo przydatne kiedy pracowałaś w Departamencie Stanów - zauważyła Emma. - Popełnili błąd, kiedy pozwolili ci odejść.
- 16 -
Upolowana miłość Caitlyn zesztywniała i spojrzała na swoją siostrę, które podeszła do niej i szepnęła: - Powiedziałam Emmie, że rozglądasz się za nową pracą. - Skąd o tym wiesz? - Departament Stanu wykonał dobrą robotę tuszując jej wielki błąd. - Zadzwoniłam do mamy i zaprosiłam ją na przyjęcie. - Shanna kontynuowała szeptem. - Podała mi jakiś pretekst, że nie może przyjść oraz przyczynę twojego powrotu do Nowego Jorku i to, że szukasz pracy. Powiedziała, że ojciec pragnie cię zatrudnić do swojego zespołu. Chciałam dać ci wybór, więc poprosiłam Emmę, by cię znalazła. Emma uśmiechnęła się. - Jestem jedną ze współwłaścicieli Firmy Ochroniarskiej i Detektywistycznej MacKay. Więc tym sposobem wyśledzili jej miejsce pobytu. Mimo to, Caitlyn była oszołomiona faktem, że jej mama nie chciała przyjść na urodziny wnuka. - Nie rozumiem dlaczego nie ma tutaj rodziców oraz dlaczego tata zabronił mi tutaj przyjeżdżać. Shanna skrzywiła się. - Tego się właśnie obawiałam - pochyliła się ku niej. - Chcę byś wiedziała, że nie jesteś sama. Nie musisz zostawać w hotelu. Mamy pustą kamienicę na Manhattanie, w której możesz mieszkać tak długo ile tylko zechcesz. Caitlyn przełknęła ślinę. - Naprawdę chcesz mi pomóc. - Emma i ja sądzimy, że polubiłabyś pracę w firmie MacKay. kontynuowała Shanna. Oferta pracy? To była ostania rzecz jaką spodziewała się usłyszeć na urodzinach bratanka. Odwróciła się do Emmy. - To bardzo miłe z twojej strony, ale ja nie mam żadnego doświadczenia w branży ochroniarskiej. Emma machnęła ręką. - Prowadzimy badania na całym świecie a twoje umiejętności językowe sprawiają, że idealnie nadajesz się do tego rodzaju pracy. - Dziękuję, z radością rozważę tą propozycję. - Caitlyn spojrzała na twarze przyjaciół Shanny i zdała sobie sprawę, że jej siostra próbowała wprowadzić ją do jej rodziny, rodziny której tata nie zaakceptował. - Zanim podejmiesz decyzję - rzekła przejęta Shanna. - Musisz poznać wszystkie fakty, o nas.
- 17 -
Upolowana miłość Chłód powrócił i połaskotał Caitlyn w kark. Jej instynkt zaalarmował. Wejście do króliczej nory wyłoniło się przed nią, przepaść coraz szersza, kusiła aby do niej skoczyć. Choć tak bardzo kochała przygody to nie była pewna czy w tej chce wziąć udział. Tato na pewno nie zgodziłby się na jej współpracę z tymi ludźmi. Ale jej siostra była tutaj. Caitlyn nie chce po raz kolejny stracić Shannę, nie chce utracić siostrzeńców. Widziała jak Constantin latał. Jak Shanna może to wyjaśnić? Shanna skrzywiła się. - Zrobię to najlepiej jak się da. Caitlyn zesztywniała. - Czytasz w moich myślach.
- 18 -
Upolowana miłość
Rozdzia?2 Caitlyn wzięła głęboki wdech, by uspokoić galopujące serce. W sumie nie powinna być tym faktem wstrząśnięta. Skoro ona posiadała nadnaturalne zdolności językowe to dlaczego jej siostra miałaby też takowych nie posiadać. Shanna skinęła aby towarzyszyła jej w kierunku bufetu. - Nie czytam w twoich myślach bez żadnych problemów. Szanuję twoją prywatność, jednakże niektóre twoje myśli są tak intensywne, że je wyłapuję. Caitlyn spojrzała na kobiety na kafeterii. Były zajęte rozmowami między sobą, więc na szczęście mogła teraz prywatnie porozmawiać z siostrą. - Jesteś telepatą. - Zazwyczaj blokuję napływające do mojej głowy myśli - powiedziała Shanna. - Ale z tobą zawsze miałam silne połączenie. Pamiętasz, kiedy byłyśmy młodsze zawsze… - Dokańczałyśmy za siebie zdania - dokończyła Caitlyn z uśmiechem. Skoro ich połączenie było tak silne, to dlaczego została porzucona? - Też jesteś telepatką? - zapytała Shanna. - Nie sądzę. Moje zdolności koncentrują się na języku. - To bardzo rzadki dar. - Shanna nalała ponczu do dwóch plastikowych kubków. - Kiedy byłam w szkole z internatem, często o tobie śniłam. Byłaś pośrodku śniegu, ubrana w jasny czerwony płaszcz i rękawiczki. Caitlyn wciągnęła powietrze. Między dziesiątym a dwunastym rokiem życiu nosiła jasny, czerwony płaszcz. Shanna odłożyła swój kubek. - Później, widziałam cię w Waszyngtonie, następnie znowu byłaś w śniegu. Kilka lat temu moje sny zmieniły się. Widziałam białe plaże i palmy, słonie i tygrysy. Caitlyn wypiła odrobinę pączu. - Ukończyłam Uniwersytet w Georgi zanim wstąpiłam do Departamentu Stanu. Stacjonowałam z Mińsku, Bangkoku i Dżakarcie. Shannie zabłyszczały łzy w oczach. - Zawsze miałam nadzieję, że te wizje były prawdziwe. Tak bardzo za Tobą tęskniłam. - 19 -
Upolowana miłość Więc dlaczego mnie opuściłaś? Caitlyn zamrugała oczami by powstrzymać napływające łzy. Chwyciła do rąk papierowy talerzyk z rysunkiem czerwonego samochodu. - Nic nie wiem o twoim życiu. Nie miałam pojęcia, że masz męża i dzieci. - Tata nic ci nie powiedział? - Nie - Caitlyn umieściła na swoim talerzu kilka krakersów i plasterków sera. - Ostrzegł mnie bym tu nigdy nie przyjechała. Shanna westchnęła. - Cieszę się, że jednak to zrobiłaś, dziękuję. Caitlyn wzięła kolejny łyk pączu. - Dlaczego rodzice nie przyjechali? - Mama zrobi wszystko co tylko tata jej powie, a on… nie przyznaje się do mnie. - Shanna skinęła w stronę krzeseł znajdujących się przy sole z prezentami. - Wiesz, że ojciec pracuję dla CIA? - Tak. Caitlyn położyła kubek z talerzem na stole a następnie usiadła. - Myślałam, że pracuję dla Departamentu Stanu, ale kiedy pomógł dostać mi w nim pracę, wyznał mi, że to była przykrywka, a on zawsze pracował dla CIA. Shanna przytaknęła. - Od sześciu lat przewodniczy sekretną grupą „Trumna”. Emma MacKay pracowała dla niego. - Naprawdę? - Caitlyn zerknęła z stronę Emmy karmiącej małą Jillian. - Jest jeszcze inny pracownik MacKay S&I, Austin Erickson, który również pracował dla taty. - Czy mogę się dowiedzieć dlaczego odeszli? - Caitlyn pomyślała sobie, że to mogło mieć związek z władczym charakterem ojca. Perspektywa posiadania takiego szefa spowodowała, że musi jeszcze raz i to dokładnie przemyśleć ofertę jego pracy. Położyła kawałek sera na krakersie i zjadła. - Nie mógł się pogodzić z tym, że odeszli - wytłumaczyła Shanna. - Ojciec przewodzi grupą osób, których zadaniem jest polowanie i zabijanie. Caitlyn zakrztusiła się krakersem. - Terroryści. - Niektórzy z nich nimi są. Wiem o tym, bo tata też chciał mnie zatrudnić. Odziedziczyłyśmy po nim zdolności parapsychiczne, jednakże nasz brat ich nie posiada. - Wiem, ale jakie ma to znaczenie.
- 20 -
Upolowana miłość - Wszyscy w grupie „Trumna” muszą mieć wystarczająco silną odporność psychiczną by nie mogli być kontrolowani - kontynuowała Shanna. - Wrogowie taty mają zdolność do kontroli umysłów i wymazywania wspomnień. Uważa ich za zagrożenie dla ludzkości. - Brzmi niebezpiecznie. Shanna westchnęła. - Nie wszyscy są tacy. Tych których znam są naprawdę wyjątkowi. Mili kontrolerzy umysłu? Caitlyn zastanawiała się, czy umysł Shanny nie był kontrolowany, jeśli uważała, że są tacy super. To mogło być źródło konfliktu między ojcem a siostrą. - Kim oni dokładnie są? Shanna zawahała się, po czym szepnęła. - Wampiry. Caitlyn zamrugała. - Co? - Tata poluje na wampiry. Caitlyn usiadła z powrotem. To nie może być prawda. - Uważasz, że on jest pomylony? - Nie, on jest zdrowy na umyśle. To dlatego nawyżają się drużyna „Trumna”. Rozumiesz, przebijają kołkami wampiry. Gęsia skórka pokryła ręce Caitlyn. Jej ojciec i siostra są szaleni. Podniosła się na nogi. - Czy to ma być jakiś żart? Jakaś urodzinowa gra? Nie jest ona zabawna ani trochę. - To nie jest żart - powiedziała Shanna poważnym głosem. - Wampiry są prawdziwe. - One są udawane. - Są prawdziwi. - Shanna podniosła rękę, by powstrzymać jej kolejna zarzuty. - Rozumiem, że przeżyłaś szok i nie chcesz mi uwierzyć ale możesz zapytać każdego kto się tu znajduje. Możesz też zapytać ojca. On chce cię zatrudnić, więc też ci o tym powie. Chłód pomknął w dół kręgosłupa Caitlyn. To nie może być prawda. Dlaczego siostra ją okłamuje? Co Shanna chce dzięki temu zyskać? Ale czy nie byłoby głupotą zaufać siostrze, z którą nie widziała się od sześciu lat. Musi porozmawiać z ojcem. Ale co jeśli on naprawdę poluje na wampiry? Prawda czy kłamstwo, jej myśli krążyły tak szybko, że aż poczuła zawrót głowy. Opadła na krzesło.
- 21 -
Upolowana miłość - Mówisz poważnie, że wampiry naprawdę istnieją? - Tak, jestem pewna - przytaknęła Shanna. - I znam ich. Caitlyn skoczyła na równe nogi. To dlatego tata zakazał jej tu przyjeżdżać. Shanna się zmieniła. Nie można jej już więcej ufać. Trzymaj się od niej z dala za wszelką cenę. - Jesteś wampirem? Oczy Shanny rozszerzyły się. - Nie, jestem tą samą osobą co kiedyś. - Dzięki ci Panie. - Caitlyn przyłożyła rękę do piersi i upadła na krzesło. Przeraziłaś mnie na śmierć. Shanna się uśmiechnęła. - Spokojnie kochana, nie jestem wampirem. - Poklepała ją po ramieniu. Mój mąż nim jest. - Co! - Caitlyn skoczyła na równe nogi. - Ty… ty poślubiłaś martwego mężczyznę? - On nie jest martwy. Gra teraz na zewnątrz w koszykówkę. - Ale… - Caitlyn zmarszczyła brwi, starając się zrozumieć sens jej wypowiedzi. - Nie jest on… martwą rzeczą? - On jest nieumarłym. Zawroty głowy powróciły zmuszając Caitlyn do ponownego zajęcia miejsca na krześle. - Nie widzę między tym żadnej różnicy. - Umarły jest martwym przez cały czas a Roman „umiera” kiedy wschodzi słońce. Caitlyn potarła czoło. Wciąż spadała w dół króliczej nory i nie miała bladego pojęcia, kiedy sięgnie dna. - Więc on jest w połowie umarłym? Shanna zachichotała. - Można tak powiedzieć. Ale kiedy żyje, jest chłopcem - powiedziała z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Jest totalnie żywy, przez całą noc. Drżącymi palcami, Caitlyn wzięła do ręki kubek i wypiła poncz do końca. Kto by pomyślał, że wampiry były dobrym łupem? Jej myśli powróciły do tajemniczego mężczyzny na boisku do koszykówki. Czy on był jednym z nieumartych? Czy był wolny? Czy dzięki niemu też miałaby jaki rozmarzony wyraz twarzy jak Shanna? Caitlyn zbeształa się z myślach. O czym ona myślała? Upłynęło dosłownie kilka sekund od momentu, kiedy dowiedziała się o wampirach a ona już
- 22 -
Upolowana miłość wyobrażała sobie uprawianie seksu z jednym z nich. To była cholerna przynęta z nutą egzotyki, które zawsze ją kusiły. - Czy ugryzł cię? Usta Shanny drgnęły. - Nie dla pożywienia. Roman i wszystkie dobre wampiry piją syntetyczną krew. - A ty jesteś szczęśliwa w związku z wampirem? - Tak i nie jestem w tym sama. - Z uśmiechem Shanna wskazała zebrane kobiety. - Wiele moich przyjaciółek wyszło za mąż za wampirów. Caitlyn musiała przyznać, że wszystkie wyglądały na szczęśliwe. Były też bardzo ładne. Wygląda na to, że wampiry wybierały sobie tylko piękne kobiety. Czy ten tajemniczy mężczyzna uważałby ją za atrakcyjną? Czy on ją w ogóle zauważy? Jęknęła wewnętrznie. Musi o nim natychmiast przestać myśleć. Ale o wiele prościej było myśleć o tajemniczym mężczyźnie niż zmierzenie się z dziwną rzeczywistością która ni stąd, ni z owąd ją zaatakowała. Wampiry. Jej szwagier był wampirem. A co z jej bratankami? - Widziałam jak Constantin latał do kosza. Czy on jest jakimś mini wampirem? Shanna wybuchnęła śmiechem. - On jest normalnym chłopcem, je, śpi i chodzi do szkoły. - I lata? - On nie lata, tylko lewituje. Oczywiście, to o wiele lepsze. - Shanna, kochanie, to nie jest normalne. Machnęła lekceważąco ręką. - Co jest normalne? My nigdy nie byłyśmy normalne, nie z naszymi parapsychicznymi zdolnościami. Tino otrzymał swoje zdolności w normalny sposób, odziedziczył je po swoich rodzicach. - Nie sądziłam, że wampiry mogą mieć dzieci. - Caitlyn zacisnęła zęby. - I nigdy nie zawracałam sobie głowy, by czegoś się o nich dowiedzieć, ponieważ sądziłam, że one nie istnieją. Shanna spojrzała na nią krzywo. - Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić. Mój mąż jest naukowym geniuszem, który znalazł sposób, aby wampiry mogły zostać ojcami. - Wspaniale. - Dzieci mutanty? Caitlyn zastanawiała się jak głęboko do nory króliczek już wszedł. Shanna spojrzała smutno na drugą stronę pokoju.
- 23 -
Upolowana miłość - Niestety nie ma sposobu, aby kobieta wampir mogła posiadać dziecko. Caitlyn spojrzała ostrożnie na kobiety. - Czy to znaczy, że wampiry są w tym pokoju? Shanna przytaknęła. - Widzisz te dwie kobiety, wyciągające butelki z miski z lodem? To Marta i Wanda, obydwie są wampirami. Więc ta laska z fioletowymi włosami była wampirem. Caitlyn podejrzliwie spojrzała na butelki. - To nie jest piwo, mam racje? - To jest Bleer. Piwo zmieszane z syntetyczną krwią albo Chocolood - krew zmieszana z czekoladą. Roman stworzył całe menu kuchni dla wampirów. Caitlyn wzięła głęboki wdech. Kuchnia dla wampirów, ojcostwo i gra w koszykówkę z lewitującym synem? Tego było za dużo. - I poznałaś Emmę - kontynuowała Shanna. - Też jest wampirem. Caitlyn ponownie nabrała powietrza. Miała coraz większy mętlik z głowie. - Podałam sobie rękę z wampirem? Dałaś dziecko wampirowi na ręce? Shanna zmarszczyła brwi. - Emma wspaniale radzi sobie z dziećmi. Serce mi pęka na myśl, że nie może mieć własnych. Caitlyn spojrzała na Emmę bawiącą się z małą Jillian. - Nie rozumiem. Czy nie powiedziałaś mi, że ona pracowała dla ojca? - Była śmiertelniczką i pogromczynią wampirów, kiedy Malkomenci uwięzili ją i prawie zabili. Jedynym sposobem na uratowanie jej życia była przemiana. Angus był zdruzgotany, kiedy musiał jej dokonać, ale teraz są bardzo szczęśliwym małżeństwem. - Świetnie - Caitlyn potarła czoło. - Kto to są Malkomenci? - Źli faceci, którzy stali się złymi wampirami. Nie piją syntetycznej krwi tylko pożywiają się na ludziach i czerpią zabawę z terroryzowania ich. Caitlyn skrzywiła się. - Więc oni wysysają z nich krew a potem zabijają? Shanna przytaknęła. - Jesteśmy z nimi w stanie wojny. - I to oni zbombardowali Romatech? - Tak. Pragną nas zniszczyć i syntetyczną krew która jest tutaj produkowana. Dopiero po kilku latach tata przyznał, że istnieją dwa wampirze światy: są dobre wampiry, jak te tutaj które ryzykują życiem, by chronić śmiertelników i Malkomenci.
- 24 -
Upolowana miłość - Tacie to pasuje? - W tej chwili mamy zawarty sojusz, więc pomagamy sobie nawzajem z walce z Malkomentami. - Shanna westchnęła - Jednak kiedy już się ich pozbędziemy obawiam się, że ojciec będzie chciał wyzabijać wszystkie wampiry. - Łzy pojawiły się w jej oczach. - Nie mam pojęcia na czym to się zakończy. Moje dzieci są w połowie wampirami. Caitlyn przełknęła - Nie - dotknęła ramienia siostry - Nie wierzę aby tata chciał skrzywdzić swoje wnuki. Shanna chwyciła rękę Caitlyn i ścisnęła. - On myśli, że Tino jest w pełni normalny. Proszę, nic mu nie mów. - Nigdy tego nie zrobię. - Caitlyn zapewniła siostrę. - Nigdy nie pozwolę, aby niewinni cierpieli. - To była właśnie przyczyna jej fiaska w Departamencie Stanu. - Dziękuję. - Shanna przytuliła ją. - Teraz już wiesz na czym polega nasza praca. Firma Ochroniarska MacKay zapewnia bezpieczeństwo wampirom takim jak Roman. Również tropimy i ścigamy Malkomentów. Mogłabyś podróżować po całym świecie, wykorzystując swoje umiejętności językowe w prowadzeniu śledztw. Sprawiłabyś, że świat stałby się bezpieczniejszy na śmiertelników. Chcesz znać więcej informacji od Emmy? - Nie bardzo. Chcę być z tobą szczera, potrzebuję trochę czasu aby sobie to wszystko przemyśleć. Część mnie wciąż myśli, że to jakiś sen i zaraz się obudzę. - Rozumiem, ale taka jest rzeczywistość i muszę ci powiedzieć więcej rzeczy. Caitlyn podniosła rękę by jej przerwać. - Nie teraz, proszę. Mam zawroty głowy od nadmiaru informacji. - W porządku, na razie możemy zakończyć. Przepraszam za to wszystko, ale kiedy dowiedziałam się, że ojciec chce cię zatrudnić, musiałam powiedzieć ci moją wersję zanim byś się zdecydowała. Przynajmniej teraz masz wybór. - Przemyślę to. - Caitlyn wstała. Teraz definitywnie musi porozmawiać z tatą by, dowiedzieć się jaka jest jego wersja. - Myślę, że powinnam już iść. - Och nie! - Shanna zerwała się na równe nogi. - Proszę zostań. Nie poznałaś jeszcze Romana i Tina. - Błagalne spojrzenie jakie posłała jej Shanna przesądziło o jej decyzji. Były w końcu rodziną. Jak mogłaby pozwolić by jakiś mały wampir stanął między nimi. Skrzywiła się. Dobra, wampir nie był małym problemem. Był ogromnym. To było szalone i dziwne.
- 25 -
Upolowana miłość Ale to przecież nie powód, by odrzucić siostrę i niczemu winnych siostrzeńców. - Zostanę, ale muszę pobyć przez chwilę sama. - Musi się upewnić, że to na pewno sen a ona zaraz się obudzi. - Możesz skorzystać z mojego biura. - Błysnęły oczy Shanny. - Albo możesz wybrać się na spacer po ogrodzie. Jest piękny dzięki kwitnącym kwiatom. - Brzmi świetnie. - Wspaniale, chodźmy. - Shanna zaprowadziła ją do kobiety, która uśmiechała się i machała. Caitlyn odmachała z wymuszanym uśmiechem. Nic dziwnego, że czuła się trochę przytłoczona wśród tych kobiet. Wszystkie strzegły Ogromnego Sekretu, ukrytego świata wampirów. Shanna przeszła przez szklane drzwi prowadzące na dziedziniec. Caitlyn napięła nerwy, kiedy dołączyła do siostry. Świetnie. Była teraz wśród krwiopijców grających w koszykówkę. Dreszcz sunął w dół jej kręgosłupa, który nie był spowodowany chłodem panującym na zewnątrz. Poprawiła pasek od torebki na ramieniu i zapięła guzik na szczycie wełnianego żółtego sweterka. Jej wzrok wędrował przez koszykarzy, kiedy szukała tajemniczego mężczyznę. Nie mogła pogodzić się z faktem, że prawdopodobnie był on wampirem. Wstrząsający obraz wypełnił jej myśli. Córka Shanny miała czarne włosy. - Jak twój mąż wygląda? - Jest wspaniały. - Shanna podprowadziła ją bliżej oświetlonego boiska. Złoto-brązowe oczy i czarne włosy sięgające ramion. Caitlyn przełknęła. Panie, błagam cię aby ten pociągający mężczyzna nie był mężem jej siostry. - Cześć Teddy. - Shanna przywitała młodego faceta z białymi pasemkami na jego czarnych włosach i gwizdkiem zwisającym z szyi. - To jest moja siostra Caitlyn. Teddy rzucił okiem na stoper i notatnik. - Miło mi cię poznać. - Jego uwaga powróciła do gry. Caitlyn pochyliła się do siostry. - Czy on jest…? - Jest śmiertelnikiem jak my - zapewniła ją Shanna.- Więc jaki jest wynik Teddy? Sprawdził stoper.
- 26 -
Upolowana miłość - Dwie minuty do końca kwarty. Szpony prowadzą dwoma punktami. Och kolejny wsad wykonamy przez Phineasa - napisał coś w notatniku. - Kły wyrównały wynik. - Do boju kły! - Shanna uniosła pięść w górę i uśmiechnęła się do Caitlyn. Tino gra w tej drużynie. Oczy Caitlyn rozszerzyły się, kiedy jej bratanek poleciał z powietrze, by przybić piątkę z Phineashem. - On znowu lata. - Lewituje - krzyknęła Shanna, aby siostra mogła ją usłyszeć. - Widzisz tego mężczyznę obok Tina? To mój mąż Roman. Caitlyn wypuściła powietrze z ulgą. Roman był przystojny, ale nie był jej tajemniczym mężczyzną. Skanowała boisko w poszukiwaniu niego. Teraz mogła się przyjrzeć wszystkim dziesięciu graczom z bliska. Doszła do wniosku, że wampiry były zabójczo przystojne. Kiedy ruszył z atakiem, zapomniała o pozostałych facetach. O mój Boże, on był wspaniały. Zwinny, pełen gracji i dziki. Egzotyczny. Zakryła usta, kiedy jęk wyrwał się z jej ust. Jego głowa się odwróciła. Spowolnił kroki i zatrzymał się. Przyłożyła ręce do piersi. O Boże, on patrzył prosto na nią. Jej serce waliło, całkowicie ją ogłuszając. Czarne, rozpuszczone włosy wiły się na jego ramionach. Czarny T-shirt przylegał do umięśnionej klatki piersiowej. Jego złote oczy zwęziły się kiedy gorącym wzrokiem wpatrywał się w nią, cała skwierczała. - Carlos! - jego drużyna jęknęła, kiedy spudłował. Bam! Piłka uderzyła Carlosa w głowę, zatoczył się na bok. - Carlos! - gracze krzyknęli w przerażeniu. Potarł głowę i ponownie spojrzał na Caitlyn. Nie próbował powstrzymać swojego rudowłosego przeciwnika odbijającego piłkę. Jeśli chodzi o Caitlyn, mogła tylko powiedzieć, że Carlos nie był teraz zbytnio skupiony na grze tylko na niej. - Wujku Angusie! - krzyknął Tino spod kosza. Rudy mężczyzna podał mu piłkę. Constantin lewitując rzucił ją do kosza i trafił. Teddy gwizdnął. - Koniec gry, Kły wygrywają! - Drużyna Constantina krzyczała i podrzucała chłopca w powietrze. Przeciwnicy dołączyli do świętowania.
- 27 -
Upolowana miłość Caitlyn zauważyła Carlosa rozmawiającego z rudowłosym mężczyzną, którego jej bratanek nazywa wujkiem Angusem. Mężczyźni przeszli przez drzwi prowadzące do pierwszego skrzydła i zniknęli w korytarzu. Poczuła się rozczarowana. Nie zadał sobie trudu, by ją poznać. - Mamo! - Constantin pobiegł do Shanny i rzucił się w jej ramiona. Widziałaś mnie? Zdobyłem zwycięski punkt! - Byłeś fantastyczny! - Shanna wzięła go na ręce. - Jestem z ciebie taka dumna. - Zdobył więcej punktów ode mnie. - Roman owinął ramiona wokół Shanny i pocałował w policzek. - To dlatego, że wujek Angus zawsze podawał piłki do mnie - chwalił się Constantin. Spojrzał zaciekawionym wzrokiem na Caitlyn. - Cześć. - To moja siostra Caitlyn - powiedziała mu Shanna. - Twoja ciocia. - Znasz dziadka? - zapytał Constantin, jego niebieskie oczy rozszerzyły się w nadziei. - Przyszedł z tobą? - Niestety, nie mógł przyjechać - powiedziała Caitlyn do chłopca. - Za to ja cieszę się, że w końcu cię poznałam. - Ja też. - Wyciągnął do niej rękę. Caitlyn serce ścisnęło się w piersi, kiedy wzięła go za ręce i poczuła jak jego małe rączki owijają się wokół jej szyi. Zdała sobie sprawę, że nigdy nie pozwoli, aby ktoś skrzywdził chłopca, bez względu na to jaki rodzaj krwi płynie w jego żyłach. - Dziękuję, że przyszłaś. - Roman wyciągnął do niej rękę. Caitlyn przełknęła ślinę. Tino odchylił się i spojrzał na nią. - Jesteś przestraszona? - Nie, jest ok. - Szybko uścisnęła dłoń Romana. - Caitlyn niedawno dowiedziała się o istnieniu wampirów - wyjaśniła Shanna. - Ciągle jest w szoku. Roman przytaknął. - Obiecuję Caitlyn, że nic złego ci się tutaj nie stanie. - Chodźmy zjeść tort i lody! - Constantin wyrywał się z ramion Caitlyn. - Dołączę do was za chwilę. - Caitlyn zmierzwiła jego blond loki. - Zajmij mi kawałek ciasta. - Okay. - Wbiegł do środka, kiedy Roman otworzył mu drzwi. - Do zobaczenia wkrótce. - Shanna posłała jej uśmiech a następnie weszła do kawiarni razem z mężem.
- 28 -
Upolowana miłość Caitlyn wycofała się na boisko do koszykówki, kiedy wszyscy gracze i widzowie pośpieszyli do kafeterii. Dostrzegła w oddali altankę i ruszyła w jej kierunki. Dźwięki piosenki „Sto lat” rozniosły się wokół niej, powodując, że spojrzała powrotem na kawiarnię. Toast zakończył się oklaskami i śmiechem. Najwyraźniej wampiry lubiły imprezować. Owinęła się ciaśniej sweterem i wznowiła spacer w kierunku altanki. Im dalej szła tym mniej światła dostrzegała. Jej czerwona jedwabna torebka delikatnie odbijała się od biodra. Kamienna dróżka prowadziła ją po łagodnym zboczu. Kępy żółtych żonkili wyrastało z trawy, zapach fioletowych, różowych i białych hiacyntów unosił się w powietrzu. Kiedy dochodziła do altanki usłyszała dźwięki dochodzące z jej wnętrza. Zatrzymała się, kiedy kobieta wydawała długie miękkie jęki. - Robby, musimy przestać. Musimy wracać na przyjęcie. - Mogą poczekać jeszcze minutę - mruknął półgłosem. - Potrzebuje cię teraz, Olivio. Kobieta wydała kolejny długi jęk co Caitlyn zinterpretowała jako kapitulacje. Przeszła na palcach po trawie i skierowała się w innym kierunku niż do altanki wypełnionej piskami i warczeniami. Rany. Caitlyn pośpieszyła. Najwyraźniej wampiry są bardzo namiętne. Obraz Carlosa przemknął przez jej umysł, ale wyrzuciła go ze swojej głowy. On nie był nią zainteresowany. Spojrzał tylko w jej kierunku a potem sobie poszedł. Dostrzegła ławkę pod dębem i skierowała się do niej. Nie może tego dłużej odkładać. Musi sobie z tym poradzić. Wampiry. Przyłożyła rękę do kory dębu. Więc wampiry były tak samo prawdziwe jak to drzewo. Teraz zrozumiała tajemnicze ostrzeżenie Howarda, że to co jest w środku jest ważniejsze. Wampiry okazały się wspaniałomyślne, chroniące śmiertelników przez złymi wampirami. Caitlyn usiadła na ławce. Co ma teraz zrobić? Po pierwsze musi porozmawiać z ojcem i upewnić się, czy to wszystko było prawdą. Miała jednak przeczucie, że tak. Przecież mąż Shanny wyprodukował syntetyczną krew - jest doskonały w swoim fachu, nie gryzie ludzi. Tata ostrzegł ją, by nigdy tu nie przyjeżdżała. To wyjaśnia dlaczego nie chciał, aby mama odwiedzała wnuki. Uważa to miejsce za terytorium wroga. Miała trzy możliwości. Pierwsza: może udawać, że nic się nie stało, znaleźć normalną pracę, która nie miałaby nic wspólnego z wampirami oraz
- 29 -
Upolowana miłość prowadzić normalne życie. Nuda, ona nigdy się nie ludzi. Caitlyn kocha przygody i nie była typem osoby uciekającej od rzeczywistości. Opcja druga: Mogłaby zaakceptować rodzinę Shanny i świat w jakim żyje, podjęłaby się pracy w firmie Emmy MacKay. Mogłaby podróżować po całym świecie i spotykać wielu ciekawych ludzi, śmiertelnych i nieśmiertelnych. Wada: zagrożenie ze strony złych wampirów. Trzecia opcja również rozgrywa się w świecie w którym żyją wampiry, ale pracowałaby ze swoim ojcem. Jako członek zespołu CIA prowadziłaby ekscytujące życie, walcząc ze złymi wampirami. Niestety nie miała zbytniej koordynacji ruchowej. A co jeśli tata zdecydowałby się unicestwić Romana albo co gorsze Constantina? Westchnęła. Przynajmniej teraz zrozumiała napięte stosunki między ojcem a siostrą. - Cholera - musi zdecydować po której stronie stanąć.
- 30 -
Upolowana miłość
Rozdzia?3 - Chciałbym wyjechać najszybciej jak to możliwe - rzekł Carlos do swojego pracodawcy, kiedy przechodzili przez korytarz do głównego biura ochrony MacKay. Angus MacKay zmarszczył brwi. - Poczułbym się lepiej gdybyś mi powiedział swoje prawdziwe powody. Carlos rozumiał wahania swojego szefa. Angus sfinansował jego dwie ostatnie wyprawy do Belize i Nikaragui, które okazały się fiaskiem. - Prawdę mówiąc dostałem wskazówkę od Pat. Twierdzi, że informator widział w dżungli dzikiego kota, który po tym jak został zabity przemienił się w człowieka. Angus zatrzymał się w połowie kroku. - Obiecująca myśl, ale co jeśli on go sobie wymyślił? - Pat mu ufa. - Kim jest Pat? - Angus kontynuował wędrówkę do biura. - Profesor Supat Satapatpattana z Uniwersytetu Chulalongkorn w Bangkoku. Nazywam go Pat, bo tak jest krócej. - Zastanawiam się, dlaczego - mruknął Angus, kiedy położył rękę na czytniku, by otworzyć drzwi do biura. - Chula jest prestiżowym uniwersytetem, a Pat jest znanym antropologiem. Nie zdałby mi sprawozdania, gdyby nie był pewny jej wiarygodności. Angus kiwnął. - Później to sprawdzimy, powiadom go o swoich planach. - Otworzył drzwi. - Howard, jak leci? Carlos odetchnął z ulgą. Może tym razem mu się powiedzie. Minęło pięć lat on od Krwawego Lata, pięć lat od wydarzenia, kiedy był świadkiem rzezi dokonanej na jego bliskich. Wiedział tylko tyle, że pozostał on i pięć sierot. Musiał znaleźć więcej swoich pobratymców i partnerkę. Howard i Angus rozmawiali, kiedy wspomnienia bombardowały umysł Carlosa. Tak dużo śmierci. Smród palących się ciał oraz unoszący się dym po pozostałościach z wioski. Jego rodzice i brat zginęli. Wszyscy zostali zamordowany. Wszystko zniszczone. - 31 -
Upolowana miłość Na początku wspomnienia nieustannie go ścigały, wciągając w dziurę rozpaczy. Teraz nawiedzają go raz dziennie. Czas nie złagodził bólu, tylko ułatwia mu odtwarzanie obrazów, kiedy czuje się dobrze. Stał się mistrzem zachowania pozorów i iluzji. Nauczył się ich będąc dzieckiem, kiedy ukrywał się w Amazońskiej dżungli, kamuflował się aby stać się niewidzialnym. Potrafił teraz bez problemów ukryć swoje uczucia. Nikt nie znał prawdziwego Carlosa. Nikt…. z wyjątkiem Fernanda. Od Krwawego Lata udał się na pięć wypraw, które zakończyły się niepowodzeniami. Wziął głęboki wdech umacniając swoją decyzję. To nie ma znaczenia, że jego ostatnia deska nadziei może okazać się tylko plotkami. Jednak ma nadzieję, że ta wyprawa zakończy się sukcesem. Podszedł do ściany pełnej monitorów nadzorujących. Dzienny ból głowy zniknął w obecnej chwili. Angus chwalił się teraz jak dobrze jego chrześniak Tino gra w koszykówkę. Carlos był szczęśliwy, że drużyna chłopca wygrała, ale załoga zmiennokształtnych była bardzo blisko zwycięstwa. Jeśli złapałby ostatnie podanie piłki, mogliby wygrać. Nie chciał się rozwodzić nad przyczyną swojego głupiego błędu. Nią. Nigdy wcześniej nie czuł takiego przyciągania. Potężna mieszanina pożądania i namiętności uderzyły w niego pozostawiając oszołomionego i pozbawionego tchu. Doszedł do wniosku, że zbyt długo żył samotnie. Przez kilka sekund miał wrażenie, że znalazł idealna kobietę. Ale jeden węch rozwiał jego nadzieje. Realia uderzyły w niego tak mocno, że praktycznie nie poczuł kiedy piłka trafiła go w głowę. Ona nie była zmiennokształtną. Ona nie była dla niego. Im szybciej znajdzie swoją prawdziwą partnerkę tym lepiej. Studiował monitory. Nikogo nie było na parkingu ani w holu. Korytarze były puste. Wygląda na to, że wszyscy byli w kafeterii na przyjęciu. Powinien tam być ze swoimi adoptowanymi dziećmi. Jednakże musiał porozmawiać z Angusem o swojej nowej wyprawie. I musiał jej unikać. Jego pierś zacisnęła się, kiedy zobaczył ją na ekranie. Szła w kierunku ogrodu znajdującego się w lesie. Jej blond włosy i sweter wyglądały jak słońce w środku ciemności. Co ona tam będzie robić? Skoro przyjechała na urodziny Tina to dlaczego w nich nie uczestniczy?
- 32 -
Upolowana miłość - Kim ona jest? - zwrócił się do monitora, starając się zachować nonszalancki spokój. Howard spojrzał w górę. - To Caitlyn Whelan, siostra Shanny. Ręce Carlosa zacisnęły się w pięści. Cholera. Czyli Sean Whelan był jej ojcem? Ten człowiek jest wielkim idiotą. Jednakże nie był osobą, którą wampiry pragnęły rozłościć. Potrzebowali sojuszu z nim, by pokonać Malkonentów. Oznacza to, że Carlos musi trzymać się on niej z daleka. Igraszki mogłyby rozłościć Seana i wampiry. Ale szczerze mówiąc Carlos wiedział, że Caitlyn była czymś zakazanym. Była katastrofą przebraną za raj, rodzajem istoty o której mężczyzna nigdy nie zapomni i nigdy nie zostawi. Nie może przebywać blisko niej. Jego los został napisany na kamieniu. Aby zapewnić przetrwanie swojego gatunku, musi znaleźć partnerkę taką jak on. Angus podszedł powolnym krokiem do monitora. - Jest bardzo podobna do Shanny. Wcale, że nie, pomyślał Carlos. Jej oczy miały turkusowy odcień, twarz bardziej owalną a nos był usłany kilkoma piegami. Miała o wiele dłuższe włosy w kolorze złota niż truskawkowy blond Shanny. Pokręcił głową ze smutkiem. Czy jest chociażby jedna rzecz, związana z nią której już nie pamięta? Howard opadł na krzesło za biurkiem. - Widziałeś, że Sean nic jej nie powiedział o ślubie i dzieciach Shanny? - Co za dupek - mruknął Angus. Kiedy zeszło na temat Seana Whelana, Carlos miał ochotę dodać całej sytuacji pikanterii. - Opuściła imprezę. - Pewnie jest w szoku. - Howard oparł nogi na biurku. - Shanna powiedziała jej o istnieniu wampirów. Angus przytaknął. - To był pomysł Emmy. Sądziła, że lepiej było by dla Caitlyn, gdyby usłyszała wiadomości od siostry. - Spojrzał na nią na monitorze. - Wydaje się dobrze je znosić. Howard parsknął. - Ponieważ nie biegnie do samochodu, krzycząc jak wariatka? Carlos posłał Angusowi zaciekawiony wzrok. - Dlaczego Emma chce by znała prawdę? - Mamy nadzieję, że przyjmie u nas posadę.
- 33 -
Upolowana miłość - Co? - Carlos się cofnął. - Wolimy, by pracowała dla nas niż dla swojego ojca i jego krwawego zespołu. Carlos przełknął ślinę. Nie może z nią współpracować. Jeśli umieszczą ją w Romatechu to on będzie musiał zostać przenieść, gdzieś indziej. Najlepiej, jak szybko wyruszy do Bangkoku. - Muszę jak najszybciej wyjechać na wyprawę. - Jaką wyprawę? - zapytał Howard. Carlos szybko wyjaśnił - Wezmę najwcześniejszy lot. - Angus uniósł brwi z dezaprobatą. - Skąd taki pośpiech? - A dlaczego nie? - zapytał Carlos. - Na razie jesteśmy w czarnej dupie w związku z poszukiwaniem Casmira i kryjówki Malkontentów. Tak naprawdę nie jestem wam teraz potrzebny. I dobrze wiesz, że muszę znaleźć swoją partnerkę. Szukam jej już od pięciu lat a nie jestem już taki młody. - Rozumiem, stary. - Angus położył rękę na jego ramieniu. - Jestem tylko zaniepokojony zachowaniem twoich dzieci. Słyszałem, że są pewne problemy z ich zaklimatyzowaniem się w nowej szkole i mieście. Nie jestem pewien, czy dobrze robisz decydując się teraz na wyprawę. Carlos jęknął w duchu. Zdawał sobie sprawę, że sieroty były teraz w trudnym wieku. Tym bardziej potrzebna jest mu partnerka. Coco miała tylko 6 lat, Raquel 9 a Teresa 12. One potrzebowały matki. Potrzebowały kobiety która pomogłaby im uporać się ze zmianami ich ciał w okresie dojrzewania. U Teresy mogą one wystąpić w najbliższym czasie. Carlos czuł tykanie zegara. Telefon Angusa zadzwonił, wyjął go z kieszeni i odebrał. - Tak, zaraz tam będę. - Zwykle opryskliwy głos Szkota nagle zmiękł, co było znakiem, że rozmawiał ze swoją żoną Emmą. Jego oczy rozszerzyły się. Zniknęły? Spokojnie kochanie, znajdziemy je - zakończył rozmowę. - Kto zniknął? - zapytał Carlos. - Coco i Raquel. - Angus studiował monitory. - Emma roznosiła ciasta i lody dzieciom i kiedy podeszła do stołu a dziewczynek przy nim nie było. Howard z hukiem opuścił nogi na podłogę i stanął. - Nie powinny odejść daleko. Carlos zawsze czuł ciężar w sercu, kiedy były problemy z dziećmi. Bardzo cierpiały a on nie miał pojęcia co zrobić by czuły się lepiej. Jego udawanie, że wszystko jest dobrze nie działało. Wiedział jak fizycznie ratować ludzi, ale emocjonalnie? Ilekroć dzieci patrzyły na niego zapłakanymi oczami z widocznym cierpieniem, kulił się wewnętrznie.
- 34 -
Upolowana miłość Zauważył na monitorze jakiś ruch wskazujący na ogród. Ktoś chował się za dużym rododendronem. Jego serce przeszył ból. Dziewczynki nie chcą być odnalezione. Skinął w stronę trzęsącego się krzaka. - Ukrywają się w nim, pójdę tam. - Mógł kazać wrócić im na przyjęcie, ale Boże dopomóż mu, nie wiedział jak to zrobić. W ciągu ostatnich kilku lat zabawiał je żartami, pokazywał jakieś magiczne sztuczki, organizował wycieczki do lodziarni byleby pozbyć się ich łez. To nie wystarczało, ale jak mógł otworzyć swoje serce, kiedy wszystko co miał do zaoferowania to ból i rozpacz? Opuścił biuro i mozolnym krokiem kierował się w stronę wyjścia. Ciężkość klatki piersiowej utrudniała mu oddychanie. Sieroty myślały, że jest ich bohaterem, najdzielniejszym człowiekiem na świecie, który uratuje je przez śmiercią. Nie mógł powiedzieć im prawdy. Był na tyle odważny, by stanąć oko w oko z bólem fizycznym, ale kiedy miał się zmierzyć z bólem emocjonalnym był bez szans. Co gorsza, stwierdził, że był cholernym tchórzem. Caitlyn siedziała pogrążona w myślach na ławce pod dębem. Jeśli wampiry były prawdziwe to jakie inne dziwne stworzenia mogą jeszcze istnieć? Elfy? Zębate wróżki? Wielka Stopa? Usłyszany dźwięk spowodował, że podskoczyła na ławeczce. Odwróciła się i zauważyła kogoś za drzewem. Zdecydowanie to nie była wielka stopa. Podniosła się na nogi. - Halo? - Mała dziewczynka wyjrzała za drzewa. Łzy błyszczały w jej dużych brązowych oczach a dolna warga drżała. - Coco, nie - szepnął inny dziewczyński głos zza pobliskiego drzewa. Miała lekki akcent zmieszany z nutą bólu i cierpienia. - Zostaw panią samą. - Jest w porządku. - zapewniła je Caitlyn. Czy te dzieci też były takimi mutantami jak Constantin? Czymkolwiek by nie były z pewnością były zdenerwowane. Coco wyszła zza drzewa i zbliżyła się do Caitlyn. Miała zagubione spojrzenie, które Caitlyn już wiele razy w życiu widziała, za każdym razem kiedy zabłąkany szczeniak lub kotek przychodziły do niej prosząc o pomoc. Usiadła na ławce i poklepała miejsce obok siebie. - Powiedz mi Coco, co się stało? - Mała dziewczynka wspięła się na ławkę i przysunęła bliżej kobiety.
- 35 -
Upolowana miłość Natomiast druga starsza dziewczynka podeszła bliżej. - Zapomniałam twoje imię. - Jestem Caitlyn, a ty? - Raquel. Raquel Gatina. - podniosła dumnie podbródek - Jesteśmy z Brazylii. - Cienkie ramiona Coco zaczęły się trząść, kiedy się rozpłakała - Chcę wracać do domu. Jestem wyczerpana nauką angielskiego. Jest taki trudny. - Kochanie. - Caitlyn poklepała ją po plecach. - Do mnie możesz mówić jakkolwiek ci się podoba, zrozumiem. - Natychmiastowo wszystko pojmowała, ale trochę czasu musi minąć zanim zacznie z nimi rozmawiać w ich ojczystym języku. Raquel podeszła bliżej. - Jesteś pewna? - Wypróbuj mnie. - Coco patrzyła na nią. - Źle się czuję - powiedziała po portugalsku. - Dlaczego źle się czujesz? - zapytała Caitlyn po angielsku. Dziewczynki wymieniły zaskoczone spojrzenia. - Coco gniewa się na Constantina - wyjaśniła Raquel po portugalsku. Powiedziała, że go nienawidzi. - Nie chce go nienawidzić - jęknęła Coco. - Lubię Tina, ale to takie nie sprawiedliwe! Raquel pociągnęła nosem. - Tino ma rodzinę i przyjaciół a my nie. Caitlyn ścisnęło się serce. - Macie siebie nawzajem i wszystkie kobiety na przyjęciu kochają was i chcą być waszymi ciociami. Raquel zmarszczyła brwi i kopała w ziemi. - Im jest nas po prostu żal, bo jesteśmy sierotami. - Tino ma mamę, tatę i siostrę. - szepnęła Coco. - A moja rodzina umarła. Caitlyn przełknęła - Jak do tego doszło? Przepraszam, jestem pewna, że nie chcesz o tym rozmawiać. Raquel usiadła na ławce obok Coco. - Kilka złych mężczyzn przyszło do naszej wioski i zabili nasze rodziny. Oni nas nienawidząm bo jesteśmy inne. - Caitlyn głęboko wciągnęła powietrze. Dobry Boże. Czy rodziny dziewczynek zostały zabite ponieważ byli
- 36 -
Upolowana miłość wampirami? To już lekka przesada. Przypominało jej to rasowe egzekucje. Nie można dopuścić aby były one kontynuowane. Nagle ją olśniło. Jeśli przyjęłaby ofertę Emmy MacKay, mogłaby pracować na rzecz ochrony niewinnych dzieci takich jak Coco i Raquel oraz jej bratanka i bratanicy. Coco pociągnęła za rękaw jej wełnianego swetra. - Czy ja jestem niedobra, bo jestem wściekła na Tina? Ja naprawdę go lubię. - Coco pociągnęła głosem. - Chcę aby był szczęśliwy, ale to niesprawiedliwe. - Wiem. - Caitlyn pogłaskała ją po długich czarnych włosach. - Ale w dziwny sposób można być szczęśliwym, bo świat nie jest sprawiedliwy. Raquel zesztywniała. - Ale on powinien być sprawiedliwy. - Ale pomyśl o tym. - Caitlyn powiedziała cicho. - Na świecie, który byłby całkowicie sprawiedliwy wszystko co przydarzyłoby się tobie mogłoby oznaczać, że jakoś na to zasłużyłaś. Raquel otworzyła usta. - My… my na to nie zasłużyłyśmy. - Coco wstała z oczami przepełnionymi grozą. - Źli mężczyźni przybyli ponieważ jestem niegrzeczna? - Nie! - Caitlyn chwyciła dziewczynkę za ramiona. - Jesteś wspaniałym, słodkim, niewinnym dzieckiem i nie ma żadnego wytłumaczenia na to co się stało. Raquel zerwała się na równe nogi. - Więc dlaczego tak się dzieje? Łzy wypełniły oczy Caitlyn. - Kochanie, nie wiem dlaczego zło jest na świecie. Myślę, że to ma związek z wolą, człowiek może wybrać czy chce być zły czy dobry. - Ja chce być dobra. - Coco szepnęła Caitlyn zamrugała, by powstrzymać łzy. - Kochanie, ty jesteś dobra. - Jeśli jesteśmy dobre to dlaczego tyle złego nas spotkało? - zapłakała Raquel. Caitlyn się skrzywiła. To było ponad jej siły. - Nie wiem. Jest mi przykro, że tak się stało. - Coco wybuchnęła płaczem i owinęła swoje ramiona wokół szyi Caitlyn. Raquel podeszła bliżej, niepewna czy może prosić o pocieszenie. - Podejdź. - Caitlyn umieściła starszą dziewczynkę na prawym kolanie. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy kiedy słuchała płacz dziewczynek i czuła drgania
- 37 -
Upolowana miłość ich małych ciał. Świetna robota, zbeształa się. Zamiast poprawić ich humor doprowadziła je do łez. Wróciła myślami do okresu kiedy stacjonowała w Tajlandii i odwiedziła Świątynie Tygrysów. Zadała mnichowi Buddyjskiemu to samo pytanie jakie usłyszała od Raquel. Uśmiechnął się i powiedział, że należy sprawiać, by świat stawał się lepszy, należy dawać innym miłość i radość. Zdała sobie sprawę, że on unikał udzielenia prawdziwej odpowiedzi. - Czasami nie ma słów na udzielenie odpowiedzi. Tylko miłość powtarzał. - A miłość zawsze jest najlepszą odpowiedzią. - Więc siedziała w milczeniu, przytulała dziewczynki i miała nadzieję, że choć odrobinę podniesie je na duchu. Powoli rozumiała cel ku jakiemu została stworzona. Wywalili ją z Departamentu Stanu, ponieważ ingerowała w lokalne zwyczaje, chciała pomóc niewinnej kobiecie. Nie żałowała swojego czynu. Gdyby miała okazję zrobiłby go po raz drugi. Może to było jej prawdziwą misją w życiu. Chronienie niewinnych. Była tu w tym momencie, ponieważ dziewczynki potrzebowały jej. Całe jej życie było pełne labiryntów i zakrętów, wszystkie prowadziły do tego. - Jestem tutaj dla was - szepnęła do dziewczynek po portugalsku. Nie pozwoli, by ktoś zrobił im krzywdę z powodu ich odmienności. - Znasz nasz język? - głęboki, męski głos zapytał w języku ortugalskim. Z trudem złapała powietrze i odwróciła głowę. Dobry Boże. To był tajemniczy mężczyzna. Wampir. Carlos.
- 38 -
Upolowana miłość
Rozdzia?4 Caitlyn wciągnęła drżący wdech. Co takiego było w tym mężczyźnie i sprawiało, że szalała i była napalona. Tak jakby każda komórka jej ciała była wystawiona na pokaz i zamiast przerażenia czuła jedynie podniecenie. Wyszedł z cienia, poruszał się niepostrzeżenie i po cichu. Caitlyn zastanawiała się, jak długo mógł tam przebywać. Jak długo przysłuchiwał się ich rozmowie? Skoro najwyraźniej mówi po portugalsku, rozumiał dziewczynki. - Wujku! - Coco zeskoczyła z ławki, pobiegła do niego i oplotła ramionami w pasie. Wujku? Caitlyn patrzyła jak poklepał dziewczynkę po plecach. Czyżby otrzymał tytuł honorowego wujka? Coco mówiła, że cała jej rodzina nie żyje. Raquel powoli się do niego zbliżyła, jakby się bała, że jej potrzeba miłości zostanie odrzucona. Caitlyn westchnęła z ulgą, kiedy przyciągnął do siebie dziewczynkę. Jakoś nie wykazywał tego samego wdzięku jak podczas gry w koszykówkę. Jego ruchy wydawały się niepewne i niezręczne. - Wszystko w porządku? - spytał cicho w języku angielskim. - Tak. - Raquel odwróciła się w stronę Caitlyn. - Mamy nową przyjaciółkę. Jego wzrok przesunął się po Caitlyn, zwęził oczy. - Tak, widzę. Miała dziwne przeczucie, że był na nią zły, ale to nie miało żadnego sensu. - Jak się masz? Jestem Caitlyn Whelan. - Tak, wiem. Czekała aż się przedstawi ale on po prostu patrzył na nią, jego bursztynowe oczy intensywnie błyszczały tak jakby upolował swoją zdobycz. Może dla wampira była nią. Stłumiła dreszcz. - Jesteś wujkiem Coco? Jego usta drgnęły. - Jestem jej opiekunem. Musimy wracać na przyjęcie. Dziękuje za pomoc. Był wkurzony. Ale co w tym złego, że chciała pomóc dziewczynkom? Caitlyn spojrzała na Coco i Raquel.
- 39 -
Upolowana miłość - Jeśli kiedykolwiek będziecie chciały wrócić do rozmowy, z chęcią ją wysłucham. - Coco uśmiechnęła się i pobiegła do niej, a następnie Raquel. Caitlyn owinęła ręce wokół nich i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Kiedy zauważyła jak Carlos posłał jej gniewne spojrzenie, nie mogła się oprzeć dokuczeniu mu. Uśmiechnęła się w słodkim zaproszeniu. - Grupowy uścisk? Jego wzrok przeszywał ją od stóp do głowy. - Nie należę do grupy. Jej skóra mrowiła ze zmysłową świadomością, ale nie chciała by zobaczył jak bardzo była wytrącona z równowagi. - Nie jestem obcym. Jego usta ułożyły się w jedną linie. - Nie twierdzę, że jesteś obcym. Znam twoje imię. - A ty nie powiedziałeś mi swojego. Jego oczy błyszczały gorącem. - Tak wiem. Podejrzewała, że grał z nią w kotka i myszkę. Uniosła podbródek. Nie była typem osoby przyjmującej role myszki. Coco pociągnęła ją za sweter. - Pójdziesz z nami na przyjęcie? - Idźcie ze swoim… wujkiem - odpowiedziała Caitlyn. - Wkrótce się spotkamy. - Cześć! - Dziewczynki pobiegły do Carlosa. Schylił głowę w stronę Caitlyn. - Dobrej nocy. - Obrócił się by eskortować dziewczynki do kafeterii. - Do widzenia. - Caitlyn nie mogła się oprzeć pokusie. - Carlos. Zatrzymał się i spojrzał na nią. Przebłysk ciepła zapłonął w jego bursztynowych oczach powodując drżenie jej ciała z podniecenia. - Catalina - szepnął po czym odwrócił się i odszedł. Catalina. Jej mózg wypełnił się erotycznymi myślami. Może on po prostu przetłumaczył jej imię na język portugalski, ale miała wrażenie, że specjalnie sprawił by zabrzmiało ono jak pieszczota. Jej nogi trzęsły się, kiedy usiadła na ławce. Poszukała w swojej torebce chusteczkę a następnie otarła wilgotne policzka. Te dwie dziewczynki poruszyły jej serce. A Carlos… co on z nią robił? Jeśli wróciłby i poprosił o pół litra krwi,
- 40 -
Upolowana miłość bez przeszkód ofiarowałaby mu swoją szyję. Czy wszystkie wampiry emanowały takim seksownie kuszącym wdziękiem? Ale przecież widziała inne wampiry na boisku do koszykówki i tylko Carlos tak na nią wpływał. Spojrzała w jego kierunku, ale zniknął razem z dziewczynkami za krzakiem rododendronu. - Carlos! - krzyknął kobiecy głos. - Musimy porozmawiać. Caitlyn ukryła się za dębem. Schowana w cieniu miała dobry widok. Młody mężczyzna i kobieta zbliżyli się do Carlosa i dziewczynek. Carlos szeptem kazał im wrócić do kafeterii. - Zaraz do was przyjdę. - Poszedł z nimi jeszcze kilka kroków a następnie odprowadził wzrokiem z altanki. - Czy to prawda? - zapytała kobieta. - Wybierasz się na kolejną wyprawę? Carlos odwrócił się twarzą to kobiety i mężczyzny. - Tak. Angus wyraził zgodę. - Howard wspomniał o tym na przyjęciu. - kontynuowała z niecierpliwością. - Powiedział, że chcesz jak najszybciej wyjechać. - To prawda. - Carlos przesunął wzrok w kierunku dębu, jego oczy się zwęziły. Czyżby ją zobaczył? Caitlyn ukryła się głębiej w cieniu i schowała białą chusteczkę to torebki. Może wampiry miały lepszy wzrok w nocy. - Jak długo zamierzasz nie wracać? - zapytała kobieta. Carlos westchnął. - Miesiąc, może dłużej. - Nie możesz wyjechać na miesiąc - upierała się. - Twoje dzieci cię potrzebują. Jesteś ich bohaterem, Carlos. Wiedzą, że by umarły gdybyś ich nie uratował. - Wszystko będzie dobrze Toni - wycedził Carlos przez zaciśnięte zęby. Będą w szkole razem z tobą. - Aye, ale w szkole mają problemy - powiedział młody mężczyzna ze Szkockim akcentem. - Emiliano zawsze znajduje powody do walki z chłopcami Philla. - Porozmawiam z nim zanim wyjadę - mruknął Carlos. - A co z dziewczynkami? - zapytała Toni. - One cię potrzebują. - One potrzebują matki - krzyknął Carlos. - A ja potrzebuję żony. Caitlyn złapała z trudem powietrze. On szukał żony? Jakiego rodzaju żony? Jego wzrok przesunął się ku niej a oczy błyszczały pełne zawziętej złości. - Ty… co? - Toni cofnęła się wyglądając na zaskoczoną.
- 41 -
Upolowana miłość - Chcesz się ożenić? - zapytał Szkot. - Nie wyglądaj na zaskoczonego, Ian. Też nie chciałeś się żenić? - Aye, ale… - Nie możesz się ożenić - zadeklarowała Toni. - Ty jesteś gejem. Caitlyn parsknęła. Powaliło was? Carlos spojrzał na nią, a następnie przeniósł wzrok na Toni. - Nigdy nie powiedziałem, że jestem gejem. - Oczywiście, że jesteś gejem - upierała się kobieta. - Przecież widziałam jak tańczyłeś sambę w gorących różowych stringach z cekinami. Carlos wzruszył ramionami. - Więc? Powiedziałaś, że jestem bardzo seksowny, śliniłaś się. Ian zesztywniał. - Kiedy to było? - Zanim cię poznałam - mruknęła Toni po czym odwróciła się do Carlosa. A co z Fernando? Zawsze kiedy przychodził w odwiedzinach, ściskaliście się i całowaliście. I tak oto moja twarz powitała się z dywanem. - Całowaliśmy się w policzki. - Carlos lekceważąco machnął ręką. - W naszej kulturze takie zachowanie jest naturalne. Musiałaś to źle zinterpretować. - Ale Fernando jest gejem - przerwała mu Toni. - Sam się do tego przyznał. - Tak, on nim jest - powiedział Carlos niecierpliwie. - Ale ja nie. - Jasna cholera. - Ian odszedł kilka kroków. - Wiedziałam to. - Toni wymachiwała dziko rękoma. - Pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś gejem! - Miałem powody - mruknął. - Celowo wprowadziłeś mnie w błąd? - Toni oparła ręce na biodrach. Patrzyłeś na mnie, kiedy się ubierałam. Jak mogłeś? Carlos wzruszył ramionami. - Nigdy mnie nie wypraszałaś z pokoju. - Ponieważ myślałam, że jesteś gejem! - krzyknęła Toni. - Ty… ty zboczeńcu. Carlos zmarszczył brwi. - Nie ma nic zboczonego w podziwianiu kobiecego ciała. - Naprawdę? Więc naciesz się tym! - Toni uderzyła go tak mocno, że dźwięk rozniósł się echem po całym ogrodzie. Carlos zatoczył się do tyłu. Caitlyn się skrzywiła. Przetarł policzek.
- 42 -
Upolowana miłość - Menina. - Nie mów tak do mnie! Zaufałam ci! - Toni ponownie uderzyła go. - Przestań! - Ian przyciągnął do siebie żonę. - Takim sposobem nic nie zdziałasz. - Dzięki za zrozumienie - mruknął Carlos. - Och, rozumiem cię verra dobrze - rzekł Ian. - Pod fałszywym pretekstem podglądałeś moją żonę, ty pieprzony bękarcie. - Uderzył Carlosa w twarz, powalając go na ziemię. - Takim sposobem to się robi. Caitlyn opadły usta. Wygląda na to, że Carlos właśnie otrzymał lanie za swoje niegrzeczne zachowanie, ale tak naprawdę jak ci ludzie mogli sądzić, że on jest gejem? Samym swoim wyglądem sprawiał, że brakowało jej powietrza. - Chodźmy Toni. - Ian wziął swoją żonę za rękę i wrócili do kafeterii. Carlos usiadł z jękiem. Caitlyn skrzywiła się na widok krwi cieknącej z jego nosa i wargi. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek i podbiegła do niego. - Wszystko w porządku? - Będę żył. - Docisnął tył ręki do nosa. Czy od zapachu krwi robi się głodny? - Masz - podała mu chusteczkę. Przechylił głowę do tyłu trzymając chusteczkę na nosie. - Więc, menina, podobało ci się przedstawienie? - Przykucnęła na ścieżce zbudowanej z płyt chodnikowych obok niego. - To było… interesujące. - Co za ulga. Nie chciałem by było nudno. - Skrzywił się na widok zakrwawionej chusteczki. - Nie wątpię w to, że jesteś nudny. - Podała mu drugą - Naprawdę tańczyłeś sambę w gorących, różowych cekinowych stringach? Docisnął świeżą chusteczkę do nosa, z głową przechyloną do tyłu. - Nie na pierwszej randce. Uśmiechnęła się. - Za każdym razem kiedy cię widzę twoja głowa okładana jest pięściami. To musi być twoja szczęśliwa noc. - Wyjęła kolejną chusteczkę i przetarła krew sącząca się z kącika jego ust. Jego dolna warga była opuchnięta. Dotknęła ją delikatnie opuszkiem palca, tak bardzo pragnęła go pocałować. Spojrzała na jego oczy. Były zamknięte, więc skorzystała z okazji, by mu się przyjrzeć z bliska. Jego brwi były grube i czarne. Włosy sięgające ramion były bardzo jedwabiste. Miał zaskakująco opaloną skórę jak na wampira.
- 43 -
Upolowana miłość Krótkie rękawy czarnej koszulki opinały bicepsy, szerokie ramiona i umięśniony tors. Czerwono - czarny tatuaż krążył wzdłuż jego szyi do obojczyka, ale o wiele więcej było zakryte pod koszulką i nie mogła dokończyć opisu. Starała się wytrzeć krew na jego brodzie, ale rozerwała ją na niej. - Nie rozumiem dlaczego ta kobieta mogła sądzić, że jesteś gejem. Otworzył swoje oczy. - Pozwoliłem jej w to wierzyć. - Ja bym nie uwierzyła. - Spotkała się z nim wzrokiem. - Widziałam w jaki sposób patrzysz na mnie. - Złote refleksy błyszczały jak bursztyn w jego brązowych oczach. - Nigdy nie patrzyłem na nią w taki sposób. Twarz Caitlyn zalała się gorącem. Zbierała pozostałości chusteczki z jego brody. - Dlaczego chciałeś, by ludzie sądzili, że jesteś gejem? Wzruszył ramionami. - To był najprostszy sposób by kobiety nie uganiały się za mną. - Usiadła z powrotem. - Ponieważ prześladowały by cię tłumy śliniących się lasek. - W Brazylii tak. Wiele pięknych kobiet przychodziło do mnie. To było męczące. - Biedactwo - parsknęła. Wygiął brew. - Iluzja działała w Rio, więc spróbowałem jej w Ameryce. Pomaga utrzymać kobiety na odległość. - Ponieważ ich naturalnymi skłonnościami jest rzucanie się na ciebie? Spośród wszystkich… - Caitlyn podniosła się. Wstał. - Jesteś zła? - Bardziej rozczarowana i zdenerwowana. Rozmiar twojego ego sprawia, że Amazonka wygląda jak wysuszony rów. - To nie jest kwestia ego, menina. Taki jest fakt, że mój rodzaj przyciąga kobiety a ja nie chce z niego korzystać. Zawahała się. On mógł mieć racje. Wampiry mogą w naturalny sposób przyciągać kobiety, a ona należała do jednej z nich. Punktem dla niego było, że nie pragnął się na tym wzbogacić. Włożył zakrwawione chusteczki do kieszeni dżinsów. - Udawałem, że wolę mężczyzn by być wolnym od pokus.
- 44 -
Upolowana miłość - I zadziałało? - Tak. - Intensywnie się w nią wpatrywał. - Aż do teraz. Przełknęła ślinę. Czyżby on chciał ją ugryźć? Przecież stracił odrobinę krwi. - Jeśli jesteś głodny, w kafeterii jest kilka butelek. Przechylił głowę. - Wolę prawdziwe jedzenie. - Czy on miał na myśli świeżą krew? - Myślałam, że jesteś odporny na pokusy. Podszedł do niej. - Sprawiasz, że ciężko mi nad nimi zapanować. - Delikatnie się cofnęła. - Wiem, że jesteś naprawdę wspaniały, ale nie zamierzam pozwolić ci mnie ugryźć. Gwałtownie się zatrzymał. - Nigdy tego nie zrobię. Nie ma takiej rzeczy na świecie, która sprawiłaby, że bym cię ugryzł. - Co? - Nagle poczuła się dziwnie obrażona. - Chcesz powiedzieć, że moja krew nie jest wystarczająco dobra dla ciebie? Mrugnął. - Co? Cholera, to przypominało jej na nowo sytuacje z dzieciństwa. Zawsze obawiała się, że siostra ją porzuciła, bo nie była dla niej wystarczająco dobra. Teraz została osądzona, że nie jest godna bycia posiłkiem dla głodnego wampira. Rzuciła w niego zakrwawione chusteczki. - Possij sobie swoją własną krew Carlos! - przeszła obok niego. - Poczekaj. - Chwycił ją za rękę, którą na darmo próbowała wyrwać. Dlaczego jesteś wściekła? - zażądał odpowiedzi. Łzy ograniczyły jej widoczność. Jak mogła mu powiedzieć, że jej serce było pełne nadziei i pragnienia? - Uważasz, że nie jestem wystarczająco dobra dla ciebie. - Jego oczy błyszczały bólem. - Nigdy tak nie powiedziałem. Uniosła podbródek. - Nie musisz. Wiem, kiedy jestem odrzucana. - Odwróciła się na pięcie by odejść. - Merda - warknął za nią. Nagle jak za pociągnięciem bata przyciągnął ją do swego ciała.
- 45 -
Upolowana miłość - Oof - położyła ręce na jego klatce piersiowej. - Co do… - przestała, kiedy chwycił ją jedną ręką za brodę. Pochylił się do przodu, jego bursztynowe oczy płonęły. - Nie masz bladego pojęcia jak bardzo cię pragnę. - Otworzyła usta z małym westchnieniem, kiedy jego usta nakryły jej. Zesztywniała z zaskoczenia. Zdała sobie sprawę, że jego palce delikatnie gładziły jej szyję. Usta delikatnie poruszały się na jej, zamierzał ją do siebie zwabić czułością. Cóż, ten sposób działał. Jego spuchnięta dolna warga ostrożnie naciskała na jej. Podejrzewała, że czuł więcej bólu niż przyjemności, ale to nie mogło go powstrzymać. Pochyliła się w jego kierunku a on z niskim warczeniem pogłębił pocałunek. Dźwięk był tak niski i egzotyczny, że echem rozniósł się przez jej kości sprawiając, że chciała się rozpuścić u jego stóp. Jej serce waliło, ręce gładziły jego ramiona a następnie dotarły do szyi. Jedwabiste pasma jego włosów ocierały się o przedramiona Caitlyn, powodując powstawanie iskier elektryczności, które mrowiły jej skórę. - Menina, Catalina - szepnął, kiedy obdarzał jej twarz pocałunkami. Jęknęła i docisnęła swoje ciało do niego. Wybrzuszenie w jego dżinsach było jednoznaczne. Gorąco skwierczało w niej i desperacko pragnęło je opanować. - Carlos. Warknął nisko po raz kolejny i ponownie zawładnął jej ustami. Łagodność zniknęła, zastąpiona przez głód sprawiając, że wiła się przed nim. Jęknęła w jego usta kiedy chwycił jej pierś i ścisnął. Przerwał pocałunek i odchylił się do tyłu. Oszołomienie pojawiło się na jego twarzy, kiedy spojrzał na rękę spoczywającą na jej biuście. Szybko ją wziął i cofnął się. - Co ja wyprawiam? - Nie wiem. - Z trudem oddychała. - Ale robisz to zaskakująco dobrze. - Nie mam prawa cię całować. - Nie protestowałam. Prawdę mówiąc czynnie uczestniczyłam. Myślę, że sam to zauważyłeś. - Ale my nie… nie możemy nigdy… - Przeczesał ręką swoje włosy. Przepraszam. Dlaczego on przeprasza? To był najgorętszy pocałunek jaki kiedykolwiek doświadczyła, a on był tak naprawdę nieznajomym, ale to przecież nie koniec świata.
- 46 -
Upolowana miłość - Nie przejmuj się. Takiego typu rzeczy się zdarzają. - Raz na milion lat. Pokręcił głową, marszcząc brwi. - Nigdy nie powinienem tego zrobić. Wybacz mi. Dreszcz podążył wzdłuż jej ciała. Czy on rzeczywiście żałował tego pocałunku? Czy on już nigdy nie będzie chciał jej pocałować? To nie ma sensu. On wyraźnie jej pożądał. Wybrzuszenie w dżinsach to potwierdzało. Odwrócił się z grymasem niezadowolenia. - Myślę, że powinnaś wrócić na przyjęcie. Pójdę kilka minut później. Stwierdziła, że nie ma co dyskutować, bo i tak nic by nie zdziałała. Był zbyt wkurzony na siebie, zdolny nawet, aby siłą ją wyprowadzić. To przecież nie koniec świata. Będzie regularnie przyjeżdżać do Romatechu, by spotykać się z Shanną i dziećmi. Będzie nawet próbować zobaczyć się z Coco i Raquel. Carlos nie może jej unikać. Ich wzajemne przyciąganie było prawdziwe i ciągle rosło. Nie był w stanie go zatrzymać. - Zobaczymy się później. - Poszła w stronę kafeterii. Hałas wewnątrz budynku był ogłuszający. Dzieci biegały wokół stołów. Balony pękały. Dorośli siedzieli w małych grupach rozmawiając. Za każdym razem, kiedy Constantin otwierał prezenty, słychać było odgłosy podziwu. Caitlyn spróbowała przedostać się do siostry. Shanna wyszczerzyła zęby w jej kierunku, ale po chwili jej uśmiech zblakł a oczy się zwęziły. - Wszystko w porządku? - Musimy porozmawiać. Shanna wzięła ją pod rękę i zaprowadziła do kuchni. Nalała wodę do szklanki. - Jesteś zaczerwieniona i zdenerwowana, co jest dziwne, ponieważ jest chłodno na zewnątrz. Caitlyn wypiła łyk wody i odłożyła na tacę z nierdzewnej stali. - Zastanawiam się czy nie przyjąć pracy w firmie ochroniarskiej Emmy. Shanna rozpromieniła się. - To wspaniale! Będziemy się praktycznie cały czas widywać. - Tak. Shanna przyjrzała się twarzy siostry z bliska. - Wyglądasz tak jakbyś kogoś pocałowała. - Może dlatego…., że całowałam się z kimś. Shanna wciągnęła powietrze i cofnęła się. - Mój Boże, Caitlyn. To nie był taki szybki całus?
- 47 -
Upolowana miłość Caitlyn posłała jej zdenerwowane spojrzenie. - Wierz mi, zwykle nie rzucam się na mężczyzn, których widzę po raz pierwszy na oczy. Ale te wampiry…. są tacy atrakcyjni. - Kto to jest? - Carlos. Shannie szczęka opadła. Caitlyn sięgnęła po szklankę i wypiła więcej wody. - Daj mi ją. - Shanna wzięła szklankę pociągnęła kilka łyków. - Całowałaś się z Carlosem? - Tak. Shanna wypiła więcej wody. - Jesteś pewna? Caitlyn parsknęła. - Tak, bo zdążyłam się nauczyć jego imienia, zanim się na niego rzuciłam. Mam pewne skrupuły, sama wiesz. Shanna położyła pustą szklankę na tacy. - Chce byś trzymała się od niego z daleka. - Co? Shanna stanowczo na nią spojrzała. - Nie angażuj się w związek z nim. - Jak możesz tak mówić? - wybuchła Caitlyn. - Uważasz, że nie jestem wystarczająco dobra dla wampira? Ty swojego masz. Więc dlaczego ja nie mogę mieć? - Cait! - Shanna chwyciła ją za ręce. - Kochanie, on nie jest wampirem. - Co? - Carlos nie jest wampirem. Caitlyn oparła się o blat. Jej pociąg do niego nie był spowodowany przez jego nadprzyrodzony urok? Mogła przysiąc, że on…. był kimś specjalnym. - On jest zwykłym facetem? - Niezupełnie. - Shanna się skrzywiła. - Niektórzy faceci, którzy pracują na dziennej zmianie w MacKay są…. inni. Oni są zmiennokształtni. Caitlyn spojrzała na siostrę. Królicza nora ponownie się otwarła. Opadła na stołek. - Carlos jest…? - Zmiennokształtnym. Może się zmienić w zwierzę. Caitlyn przełknęła ślinę. - Jak wilkołak?
- 48 -
Upolowana miłość - Phil i kilka innych chłopców są wilkołakami. - wyjaśniła Shanna. - A Howard Barr jest niedźwiedziem. - Niedźwiedziem? - Caitlyn wskazała w stronę jadalni. - Tam jest niedźwiedź? Gdzie? - Tam. - Shanna wskazała na Howarda. - Niedźwiedziołak. Caitlyn przyłożyła rękę do czoła. - Pogubiłam się. - Powinnam cię ostrzec. - Shanna potrząsnęła głową. - Tylko po prostu nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że… - Zamkniesz na kłódkę usta w związku z mężczyzną, który postawił krzyżyk na mojej drodze? - zapytała Caitlyn sucho. - Musisz to zrozumieć. Nie powinnyśmy jeszcze bardziej denerwować taty. On i tak będzie nieźle wkurzony, kiedy przyjmiesz posadę u Emmy. Wpadł w furie po tym jak dowiedział się o moim związku z wampirem. Jeśli dowiedział by się, że coś cię łączy ze zmiennokształtnym… - Tak wiem. - mruknęła Caitlyn. - Dostałby kota. Shanna parsknęła. - Nie, Cait. Ty miałabyś kotki. Carlos jest panterą.
- 49 -
Upolowana miłość
Rozdzia?5 - Masz. - Shanna położyła talerz z tortem urodzinowym i filiżankę z pączem na blacie kuchennym i usiadła na stołku obok Caitlyn. - Najlepszym sposobem na radzenie sobie ze stresem jest czekolada. Caitlyn włożyła do ust mały kawałek czekoladowego tortu. - Lepiej? - zapytała Shanna z wymuszonym uśmiechem. Caitlyn skinęła głową. Nie ulegało wątpliwościom, że jej siostra martwiła się o nią. Siedziała na stołku przez dobre pięć minut gapiąc się w jeden punkt, nie zdolna wydać żadnego dźwięku. Zjadła kolejny kawałek ciasta. Bogaty, smak czekolady rozpływał się w jej ustach usuwając smak krwi. Jego krwi, po pocałunku. Pantera. Całowała się z panterą. Z Brazylijską panterą. Wypiła trochę pączu. Ostatnią rzeczą jaką potrzebowała był cukier. Jej serce już i tak biło w przyśpieszonym tempie. - Zakochałam się w gigantycznym Panie Foofkinsie - wyszeptała. - Przepraszam, że co? - Shanna czujnie na nią spojrzała. Pewnie sądzi, że jestem na krawędzi utraty rozumu. - Kiedy byłam młodsza a ty wyjechałaś z domu byłam… bardzo samotna. Dylan zawsze grał gdzieś w piłkę i nie miał czasu dla młodszej siostry. Mama zawsze była miła, ale nie była zaangażowana, tak jakby miała mnie dość. Shanna przytaknęła. - Wiem, przykro mi. Więc dlaczego mnie opuściłaś? Caitlyn chciała znać odpowiedź na to pytanie odkąd skończyła dziewięć lat, ale nie zada go teraz. Bała się, że usłyszy to czego się zawsze obawiała. „Nie jesteś wystarczająco dobra”. - Około miesiąc po twoim wyjeździe - kontynuowała - mały czarny kot przyszedł pod nasze drzwi. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, ale jak zwykle tata nalegał abyśmy umieścili go w schronisku. Okazało się, że miał kocią białaczkę a schronisko chciało go uśpić. - To okropne. - Shanna mruknęła. Oczy Caitlyn wypełniły się łzami.
- 50 -
Upolowana miłość - Błagałam ojca, by pozwolił mi go zatrzymać. Powiedziałam mu, że nie mam kogo obdarzyć miłością. W końcu ustąpił. Uwielbiałam Pana Foofkinsa. Ofiarowałam mu całą swoją miłość, ale zmarł około rok później. Shanna położyła rękę na jej ramieniu. - Tak mi przykro. Caitlyn wytarła kilka łez z policzków. - Dlaczego nic o nim nie wiesz? Czytałaś moje listy? Wszystko o nim w nich pisałam. Wysyłałam nawet zdjęcia. Shanna usiadła z powrotem. - Pisałaś do mnie? - Tak. W każdym tygodniu. Ja…. ja przestałam pisać, kiedy nigdy mi nie odpisywałaś. - O mój Boże. - Shanna przycisnęła rękę do klatki piersiowej. Łzy błyszczały w jej oczach. - Nigdy nie dostałam żadnego listu z domu. Caitlyn zamrugała. - Ty nie dostawałaś moich listów? - Nie - potrząsnęła głową, jej twarzy była śmiertelnie blada. - Ja…. ja myślałam, że wszyscy mnie porzucili. - Ja myślałam, że ty porzuciłaś mnie. - Shanna zamknęła oczy wypełnione bólem. - Jak on mógł… - Co? Kto? Shanna chwyciła ręce Caitlyn. - Najważniejsze, że znowu jesteśmy razem. Już nikt nigdy nas nie rozdzieli. Caitlyn ścisnęła ręce siostry. - Zgadzam się. - Dobrze. - Shanna wypiła łyk pączu. - Myślę, że na dzień dzisiejszy wiesz wystarczająco dużo, ale jeśli chcesz wiedzieć więcej informacji o swojej pracy, mogłabyś przyjechać jutro i porozmawiać z Emmą? Pewnie. - Dam ci klucz do kamienicy, więc możesz wpaść jutro. - Byłoby wspaniale, dziękuję. - Caitlyn zjadła kolejny kawałek ciasta. - Kilku znajomych przebywa tam kiedy jesteśmy w mieście. Jack z Larą i Robby z Oliwią. Pracują dla firmy ochroniarskiej MacKay. - Shanna posłała jej zaciekawione spojrzenie. - Przypuszczam, że wiesz, że Carlos też pracuje dla MacKay. - Zorientowałam się.
- 51 -
Upolowana miłość - Mam nadzieję, że on nie jest powodem dla której przyjęłaś tą pracę. Caitlyn potrząsnęła głową. - Nie. - Dobrze - odparła z ulgą Shanna. - Zdaję sobie sprawę, że kochałaś swojego małego kota, ale Carlos nie jest dużym Panem Foofkinsem. Mój mąż brał udział w kilku walkach z Malkontentami i widział zmiennokształtnych w akcji. Oni nie się ani słodcy, ani uroczy. Są zabójcze i dzikie… I seksowne jak diabli. Caitlyn westchnęła. Kto by pomyślał, że koty z dżungli mogą tak dobrze całować? - Myślisz, że można im zaufać? - Całkowicie im ufam - zapewniła Shanna. - Ale tylko wtedy, kiedy są w ludzkiej postaci. Nigdy nie mam pewności jak dużo mają kontroli nad sobą, kiedy są zwierzętami. Caitlyn wzdrygnęła się. Wiedziała, że siostra próbuje ją przestraszyć przed Carlosem. Ale egzotyka zawsze na nią działała. Boże, dopomóż jej. Prawda o Carlosie sprawiała, że jeszcze bardziej go pożądała. - Toni, podnieś słuchawkę. Wiem, że tam jesteś. - Carlos po raz trzeci próbował dodzwonić się do Toni MacPhie. Kobieta wróciła do Dragon Nest Academy, kiedy przyjęcie dobiegło końca. Grupa wampirów teleportowała śmiertelników i zmiennokształtnych do szkoły, gdzie mieszkali w akademikach. Jego adoptowane dzieci też wróciły. Carlos został w Romatechu, spędzając noc w jednym z pokoi w piwnicy. Nie mógł spać, przez nią. W jednej chwili karcił siebie za całowanie jej a w drugiej chwili odtwarzał pocałunek w głowie i pragnął więcej. Kiedy w końcu zasnął, śnił o niej. I o sobie. Biegali nago po dżungli. Potem obudził z erekcją i ponownie zaczynał cały proces od początku. Podczas dnia był na służbie w Romatech, jako ochroniarz wampirów odbywających wampirzy sen w piwnicy. Howard, inny dzienny ochroniarz najczęściej przebywał w White Plains w domu Romana i jego ochroniarza Connora. Carlos samotnie spędził cały dzień, nudząc się i ciągle ziewając z powodu bezsenności. Nie może sobie pozwolić na związek z nią. Musi uciec. Spędził kilka ostatnich godzin planując podróż, aby już jutro mógł wyjechać. Ale zanim wyruszy musi jeszcze załatwić kilka spraw związanych z jego adoptowanymi dziećmi oraz porozmawiać z Toni.
- 52 -
Upolowana miłość - Menina. - Carlos ponownie nagrywał się na jej automatyczną sekretarkę. Jak długo masz zamiar się na mnie złościć? Chcesz jeszcze raz skopać mi tyłek? Usłyszał dźwięk, jakby ktoś podniósł słuchawkę. - Powinnam cię sprać na kwaśne jabłko - powiedziała Toni. - W pełni na to zasługujesz. - Och daj spokój, zawsze wiedziałaś, że byłem nieznośny - zniżył głos. Jakim sposobem chcesz mnie ukarać? Parsknęła. - Zły kotek. I tak ci jeszcze nie wybaczyłam. - A co jeśli ci powiem, że ze wszystkich dziewczyn, którym pomagałem się ubierać ty byłaś najładniejsza? - O rany, dziękuje ci - wymamrotała. - A co z tymi którym pomagałeś się rozebrać? - Sprawiałem, że mruczały. - Czy zdajesz sobie sprawę jak wkurzona będzie Sabrina, kiedy jej o tym powiem? - Ona zawsze jest wkurzona. Toni zaśmiała się. - Tak, ale przynajmniej teraz będzie dymić na ciebie, a nie na mnie. Wzruszył ramionami. Była współlokatorka Toni nadal boryka się z faktem, że jej najlepsza przyjaciółka ożeniła się z wampirem i jest teraz dyrektorem szkoły dla zmiennokształtnych dzieci lub ze specjalnymi zdolnościami. - Jak jej idzie z własnym domem dziecka? - Bardzo dobrze - odpowiedziała Toni. - Ale wciąż jest na mnie wściekła, że pracuję tutaj a nie z nią. Więc dlaczego wprowadziłeś nas w błąd Carlos? - Martwiłem się tym, że mieszkacie same, a zwłaszcza Sarbiną, która jest dziedziczką pokaźnego majątku. Bałem się, że ktoś próbowałby was wykorzystać, więc chciałem mieć na was oko. W tym samym czasie nie chciałem się angażować w żaden związek. Muszę znaleźć partnerkę, która jest taka sama jak ja. Zapanowała cisza podczas której Toni rozważała jego słowa. - Zrobiłeś naprawdę kawał dobrej roboty utwierdzając nas w przekonaniu, że jesteś gejem. - Jestem dobry w udawaniu. - Przez pięć lat wszystko co robił było jednym wielkim karnawałem. Codziennie był nawiedzany przez przykre wspomnienia. Cholera, czy chodziarz jednej dzień nie mógłby być normalny, bez powtórnych wspomnień z Krwawego Lata? - Mój… brat bliźniak był gejem.
- 53 -
Upolowana miłość Toni złapała powietrze. - Masz brata? Nigdy mi o tym nie powiedziałeś. - Miałem. - Carlos potarł czoło. - To u nas naturalne, że kobiety rodzą albo bliźniaki albo trojaczki. - Ty…. go straciłeś? - zapytała delikatnie Toni. Ból zalał jego zmysły. Jego brat. Jego rodzice. Jego wioska. Wszystko zniszczona. Wszyscy nie żyją. - Carlos? - Próbował zatrzymać ból, ale cały wysiłek sprawił, że głowa zaczęła mu pulsować. - Tak? - Przepraszam. Nie mam pojęcia co ty i twoje dzieci przeszliście ale wiem, że to musiało być dla was traumatyczne. One bardzo cierpią. - Wiem to. Ale jeśli znajdę więcej takich jak my, dzieci nie będą się czuć takie samotne. Jeśli również znajdę swoją partnerkę, będą mieć matkę. Kogoś kto zapewni im…. opiekę. - Ja myślę, że oni potrzebują ciebie Carlos. Skrzywił się kiedy pulsowanie w skroniach rosło. Jak on mógłby im pomóc skoro ze swoim bólem nie daje sobie rady? - Zadzwoniłem do Fernando. On ma z nimi lepsze stosunki niż ja. Zgodził się odwiedzać dzieci w szkole, kiedy będę na wyprawie. Mam nadzieję, że pozwolisz mu zamieszkać w akademiku. - To on opiekował się dziećmi, kiedy byłeś na Uniwersytecie w Nowym Jorku? - Tak, i w Rio. - Hmmm… zastanawiam się, czy jest coś czego mógłby uczyć jeśli byśmy go zatrudnili - mruknęła Toni. - Czy on też jest panterą? - Nie. Fernando jest geniuszem komputerowym, wie o nich praktycznie wszystko. Pomógł mi się zaznajomić z ich obsługą. - Brzmi obiecująco - powiedziała Toni. - W sumie potrzebujemy informatyka. A jeśli pomógłby dzieciom poczuć się lepiej to nie mam nic przeciwko. - Wspaniale, dziękuję ci. - Carlos odznaczył jeden w głównych problemów na jego liście. Teraz kiedy zapewnił dzieciom opiekę, może spokojnie wyruszyć na wyprawę. - Kiedy wyjeżdżasz? - spytała Toni. - Mam nadzieję, że jutro. - Musi jeszcze o tym powiadomić Angusa. Zadzwonię jeszcze do Fernanda by mógł złapać najwcześniejszy lot.
- 54 -
Upolowana miłość - W porządku. Powodzenia Carlos i mam nadzieję, w końcu znajdziesz swoją partnerkę. - I tak zrobię. - Rozłączył się. Potarł skronie próbując złagodzić ból. Myśl pozytywnie. Wkrótce wyruszysz w pieszą wyprawę wzdłuż gór w Północnej Tajlandii w poszukiwaniu swoich pobratymców. I w końcu ich znajdziesz. Odnajdziesz swoją partnerkę, której będzie mógł zaufać. Jego wyobrażenia się spełnią. Jego umysł wypełnił się obrazem Caitlyn Whelan. - Nie! - Zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć po biurze. Nie, nie, nie. Ona nie może nią być. Rozbrzmiał alarm. Zawsze go nastawiał, kiedy zbliżał się zachód słońca. W piwnicy Angus i Emma będą się budzić, Phineas również. Inne wampiry jak Jack i Robby, którzy zatrzymali się z kamienicy na Upper East Side. Ich śmiertelne żony, które razem z mini przebywają są chronione podczas dnia. Carlos podszedł do biurka, by wyłączyć alarm. Wyprostował kartki z opisami planów swojej podróży. Podchodził do każdego z monitorów nadzorujących. Wkrótce ujrzy wampiry opuszczające swoje pokoje w piwnicy. Jego uwagę przyciągnął ekran wskazujący podjazd. Przyjechał jakiś samochód. Trochę zbyt wcześnie jak na pracownika pracującego dla Romatechu na nocnej zmianie. Zadzwonił telefon, drażniący dźwięk wypełnił biuro. Rzucił się na biurko by podnieść słuchawkę. - Przednia brama - głos przedstawił się. - Caitlyn Whelan przyjechała. Serce Carlosa zabiło w piersi. - W porządku, dzięki. - Rozłączył się. Podszedł z powrotem do monitorów i kiedy wjeżdżała na parking. Główne drzwi prowadzące do Romatechu były zablokowane. Ostatni śmiertelny pracownik skończył pracę około godzinę temu. Musiałby wpuścić ją do środka. Musiałby się z nią zobaczyć. Zauważył Angusa razem z Emmą na innym ekranie. Weszli do windy. Phineas podbiegł do nich. W międzyczasie Caitlyn zaparkowała swój samochód. Drzwi otwarły się i para długich, nagich nóg ukazały się jego oczom. Wziął głęboki wdech. Święta Maryjo, Matko Boża. Jak krótka musiała być jej spódniczka? Pochylił się bliżej a od jego oddechu zaparował monitor. - Cholera. - Wytarł koszulką polo ekran.
- 55 -
Upolowana miłość Na innym monitorze Angus, Emma i Phineas wyszli z windy. Carlos cofnął się do telefonu stacjonarnego i zadzwonił do Phineasa. - Yo, Catman, co słychać? - zapytał Phineas. - Caitlyn Whelan zbliża się do drzwi - rzekł Carlos. - Siostra Shanny? Człowieku, nie zdążyłem się z nią wczoraj przywitać. nastąpiła pauza po czym Phineas dodał: - Emma mówi, że ją wpuści. - Dobrze. - Carlos z ulgą odłożył słuchawkę telefonu. Musi unikać jej dziś wieczorem aż wyruszy jutro do Tajlandii. Pulsowanie w głowie ustało. Drzwi otwarły się i Angus razem z Phineashem weszli do środka. - Jakieś nowości? - zapytał Angus. - Nie. - Carlos wziął z biurka raport. - Dokończyłem swoją trasę podróży. Jak widzisz mam lot jutro wieczorem. Angus potrząsnął głową, marszcząc brwi. - Przykro mi chłopcze ale nie możesz jeszcze wyjechać. - Carlos przełknął śliną. - Myślałem, że uzgodniliśmy, że wyjadę najszybciej jak to możliwe. - Tak masz rację, ale jest kilka spraw którymi musimy się zająć w pierwszej kolejności. Musimy znaleźć zastępstwo za ciebie i…. - Stary, ta laska jest gorąca! - Phineas stał przed monitorem obserwując rozmawiającą Caitlyn z Emmą w korytarzu. Ręce Carlosa zacisnęły się na kartkach. Angus spojrzał na młodego wampira pochodzącego z Bronx. - Mam nadzieję, że te słowa nie dotyczą mojej żony. Phineas parsknął. - Nie mam chęci ponownie umrzeć i to na dobrze. Mówię o tej blondynce. Jest cholernie seksowna. Mega ostra laska. Carlos miał dziwną chęć rozerwać Phineasowi gardło co było dziwne, ponieważ bardzo go lubił. Angus zachichotał. - Och jestem pewien, że Shanna z chęcią wysłucha twojego opisu Caitlyn. Zwrócił się do Carlosa. - Wróćmy do interesów. Carlos spojrzał na swoje papiery. Cholera. Były odrobinę potargane i podziurawione. Myślał, że tylko zacisnął pięści, ale pazury jakoś same się wydłużyły. Normalnie tak się działo, kiedy był w niebezpieczeństwie lub ktoś kogo kochał. Szlag by to trafił. Nie chciał nawet o tym myśleć. Psychicznie zmusił pazury do zmniejszenia i schował zniekształcone dokumenty do teczki.
- 56 -
Upolowana miłość - Prawdopodobnie czeka cię jeszcze jedno zadanie zanim wyruszysz. Angus kontynuował, patrząc na niego z zaciekawieniem. - Mamy nowego pracownika który wymaga szkolenia w zakresie obrony własnej a ty jesteś najlepszy w sztukach walki. Chcielibyśmy abyś ich ją nauczył. - Ją? - Ból głowy z jeszcze większą siłą powrócił. Spojrzał na monitor wskazujący Emmę i Caitlyn idące pieszo w kierunku biura ochrony. - Chcesz, żebym ją uczył? - Tak. - Angus skinął głową. - Jeżeli uda nam się przekonać Caitlyn Whelan by dla nas pracowała, ty będziesz jej trenerem.
- 57 -
Upolowana miłość
Rozdzia?6 Caitlyn wysiadła z wypożyczonego samochodu na parkingu w Romatech Industry i skrzywiła się kiedy zobaczyła jak wysoko podciągnęła się jej spódnica podczas jazdy z Manhattanu. Obszarpała jej brzeg by powróciła do normalnej długości, nieco powyżej kolan a następnie zapięła guziki swojej marynarki. Sprawdziła jeszcze raz wnętrze portfolio, aby upewnić się, że znajduje się w nim jej życiorys i referencje, po czym skierowała się do wejścia. Kilka godzin temu ostatecznie zdecydowała się przyjąć posadę w MacKay Security & Investigation. Podjęcie decyzji pomogła jej rozmowa z ojcem. Sean poprosił ją, aby spotkała się z nim w jego biurze w CIA, gdzie ujawnił jej szokujące informacje. Wampiry były prawdziwe oraz chciał by dołączyła do jego zespołu i pomagała mu wytępić ohydne pijawki z planety. Początkowo udawała, że jest w szoku, ale potem nie musiała już tego robić. Ojciec zdawał się zapomnieć o jej obecności w pokoju. Chodził po całym pomieszczeniu machając rękoma jak opętany, krzycząc i przeklinając. W końcu uderzyła w nią prawda. Sean był tak opętany nienawiścią do wampirów, że obawiała się iż stracił rozum. On naprawdę chciał ich śmierci, wszystkich. Jej pierś zacisnęła się na samą myśl, iż w jakiś sposób mógłby pomyśleć, że piękne dzieci Shanny zostały zrodzone z samego szatana i dlatego też powinny zostać zgładzone. Po dziesięciu minutach słuchania tyrady ojca, wstała i ogłosiła swój żal, że nie przyjmie jego oferty pracy. - Co? - krzyknął. - Twoim obowiązkiem jest mi pomóc walczyć z tymi potworami. - Ja… ja nie mogę. Przykro mi. Mruknął kolejne przekleństwo, kiedy chodził po pokoju. - Nie winie cie za o, że się ich boisz. Te przeklęte pasożyty są przerażające. Tak jak ty. - Przykro mi ojcze. - Szybko opuściła biuro i złapała taksówkę w Central Parku. Szła wzdłuż ścieżki z ledwością dostrzegając plany żółtych żonkili kiedy
- 58 -
Upolowana miłość walczyła ze swoimi myślami. Dorastała ufając ojcu i w pełni wierząc, że Shanna porzuciła ją. Teraz wszystko przewróciło się do góry nogami. Wampiry. Zmiennokształtni. Malkontenci. Ojciec, który wszystkich obsesyjnie zabija. Jej serce wypełniło się ciepłem kiedy w jej umyśle pojawiły się twarze Constantina i Sofii. Przypomniała sobie łzy radości jej ponownego spotkania z siostrą. Przypomniała sobie, kiedy czuła ręce Carlosa owinięte wokół niej, kiedy dotknął jej ust swoimi. Brakowało jej Coco i Raquel. Poczuła silne poczucie celu, jakby otrzymała misję by je ochraniać. Ojciec oferował jej życie wypełnione nienawiścią, natomiast Shanna pełne miłości. Decyzja była prosta. Caitlyn przyjechała do Romatechu gotowa przyjąć pracę w firmie MacKay Security & Investigation. Ubrała swój najdroższy kostium i buty na obcasie. Długie kręcone włosy ułożyła w schludny kok na karku. Zamiast czerwonej jedwabnej torebki z Singapuru miała przy sobie czarną ze skóry. Tak bardzo pragnęła tej pracy, jednak nadal z nieufnością podchodziła do świata wampirów. Tylko w przypadku, kiedy chodzi o paradowanie z nagą szyją w ich obecności. Dlatego też owinęła ją jedwabnym szalem. Im bliżej była wejścia jej serce coraz szybciej biło. Czy Carlos był w środku? Czy w ogóle o niej myślał? Drzwi otwarły się ukazując Emmę. - Wejdź. - Dziękuję. Weszła do holu, uderzając szpilkami o marmurową posadzkę. Może za bardzo przesadziła z ubiorem. Jej nowy szef był ubrany w zwykłe dżinsy i zielony sweter. Aż trudno uwierzyć, że jest wampirem. Emma wyglądała i zachowywała się tak naturalnie. Emma zamknęła drzwi i nacisnęła kilka przycisków na panelu bezpieczeństwa. - W nocy musimy być bardziej ostrożni gdyż Malkontenci mogą nas w każdej chwili zaatakować. - Shanna mi trochę o tym opowiedziała - rzekła Caitlyn. - Oni nienawidzą syntetycznej krwi którą tutaj produkujecie. - Tak. Żyją w wyimaginowanym przekonaniu, że wampiry są lepsze i mają pełne prawo używania i nadużywania śmiertelników, jak im się tylko podoba.
- 59 -
Upolowana miłość Prawda jest taka, że kilka zbirów, którzy zostali przemienieni w nieumarłych stali się jeszcze gorsi. Są seryjnymi zabójcami, a my staramy się ich pokonać. Caitlyn stłumiła dreszcz. Shanna sprawiła, że traktowała tą pracę jako ekscytującą przygodę, pełną podróży po całym świecie, czyniąc go bezpiecznym miejscem dla śmiertelników - ale teraz zastanawiała się jak niebezpieczna może ona być. - Jakie rodzaje umiejętności posiadają Malkontenci? - Lewitacje, teleportacje, kontrolę umysłów, super prędkość i wzmocnione zmysły - odpowiedziała Emma prowadząc korytarzem Caitlyn na lewo. - Ale nie martw się. Mamy kilku doskonałych wampirów wojowników po naszej stronie oraz pracowników z różnego rodzaju talentami i zdolnościami. Zmiennokształtni, śmiertelnicy - niedawno zatrudniliśmy śmiertelnika, który potrafi wykrywać kłamstwa. Olivia MacKay, żona Robbiego. Może już ją poznałaś? - Tak. - Kiedy przeprowadziłam się do kamienicy rano spotkała Olivię i Larę. Emma uśmiechnęła się. - Czyż nie są piękne? - Tak. - Caitlyn od razu je polubiła. Zdała sobie sprawę, że Olivia była kobietą którą słyszała w nocy w altance. Oczywiście nie spotkała człowieka, który wywołał u niej piski, ponieważ był martwy w ciągu dnia. - Martwię się, że nie mam odpowiednich doświadczeń do tej pracy. przyznała Caitlyn. - Lara powiedziała mi, że była funkcjonariuszem w policji, a Olivia pracowała dla FBI. Emma zatrzymała ją i położyła rękę na ramieniu. - One mają swoje własne talenty, ale twój jest naprawdę wyjątkowy. Możesz nauczyć się nowego języka w kilka godzin, prawda? - Caitlyn przytaknęła. - I potrafię zrozumieć każdy język w którym ktoś mówi. Emmy oczy rozszerzyły się. - To niesamowite. Wielkie nieba, mogliśmy cię już miesiąc temu odnaleźć. Polowaliśmy na Casimira w Bułgarii, ale nikt z nas nie zna tamtejszego języka. - Kim jest Casimir? - Liderem Malkontentów. - Emma wskazała ręką na prawo. - To jest przedszkole dla dzieci, a obok jest gabinet Shanny. Wkrótce powinni przyjechać.
- 60 -
Upolowana miłość Drzwi były lekko uchylone. Caitlyn zajrzała do środka i zauważyła półki pełne zabawek, książek i maskotek. W kącie znajdował się bujany fotel. Dywan przedstawiał miasto pełne ulic i budynków. Caitlyn uśmiechnęła się do siebie. Choć jej siostra urodziła dzieci, które były w połowie wampirami pragnęła dać im dość normalne dzieciństwo. Emma westchnęła. - Muszę być z tobą szczera. Nie mamy żadnych zamiarów umieścić cię w niebezpiecznych sytuacjach, ale mamy do czynienia z bezwzględnym wrogiem więc wszystko się może zdarzyć. Każdy pracownik MacKay podlega szkoleniu z zakresu samoobrony. Zgadzasz się z tym? Caitlyn przełknęła ślinę. Nie mogła wyeliminować potencjalnego zagrożenia. Nawet gdyby dołączyła do drużyny ojca musiałaby być przygotowana na ewentualną konfrontację z Malkontentami. Przynajmniej dzięki pracy w MacKay S&I byłaby otaczana przez wampiry, którzy mieli takie same umiejętności jak Malkontenci. Również ma możliwość spotykać się z siostrą i siostrzeńcami. - Rozumiem okoliczności niebezpieczeństwa. Emma przytaknęła. - Dołożymy wszelkich starań, ale zapewnić ci bezpieczeństwo. - Parsknęła. - Shanna prawdopodobnie wbiłaby mi kołek podczas snu jeśli pozwoliłabym aby coś ci się stało. - Angus. - Emma podeszła do niego z uśmiechem. - To Caitlyn Whelan. Wyciągnął rękę - Miło mi cię poznać. Caitlyn uścisnęła z nim dłoń. - Dziękuję. Angus owinął ramiona wokół Emmy. - Czy przekonałaś Panią Whelan by dla nas pracowała? - Kiedy Emma zawahała się, Caitlyn odpowiedziała: - Tak, byłabym zachwycona pracując dla was. Twarz Emmy rozjaśniła się z szerokim uśmiechem. - Super. - Uścisnęła Caitlyn. - Dziękuję. - Angus zachichotał. - Wspaniale. - Witaj, kotku. - Wysoki mężczyzna wypełnił drzwi, szczerząc się do Caitlyn. Ubrany był w spodnie koloru khaki i granatową koszulkę polo. Witamy na pokładzie. Jestem Phineas McKinney, Doktor Kieł. Caitlyn przypomniała go sobie kiedy grał w koszykówkę.
- 61 -
Upolowana miłość - Jesteś wampirzym doktorem? - Miłosnym doktorem - mrugnął - Dostępny każdej nocy dla konsultacji w sprawach miłosnych problemów. - Dzięki, będę o tym pamiętać. - Jestem pewien, że zauważyłaś te wszystkie szczęśliwe małżeństwa. Phineas postawił kołnierzyk swojej koszulki polo. - Czy to przypadek, że te wszystkie rozkoszne małżeństwa namnożyły się kiedy doktor miłość pojawił się w tym domu? Nie sądzę. Angus parsknął. - Niech się pani nie da oszukać, panno Whelan. Phineas jest odważnym wojownikiem na polu bitwy a wrogowie się go boją. - O tak, jestem zły. - Phineas wykonał krok księżycowy. - Zły dla kutasów, kochanie. - Wykonał obrót, a następnie stanął na palcach. - Ow! - Ale jeśli chce, potrafi zachowywać się profesjonalnie. - Angus posłał mu znaczące spojrzenie. - Chcę go awansować na szefa bezpieczeństwa w Romatech. - Phineas zatrzymał się w połowie jego układu tanecznego, jego oczy rozszerzyły się w szoku. - Nie pieprzysz? Znaczy się naprawdę, panie? Usta Angusa drgnęły. - Naprawdę będziesz tu rządzić. Connor nadal będzie w pobliżu, ale jego głównym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa Romanowi i całej jego rodzinie. - Tak jest kapitanie. - Phineas zasalutował. Angus zwrócił się do Caitlyn. - Musisz przejść szkolenie z samoobrony. Carlos zostanie twoim trenerem a następnie wyruszy na wyprawę. Caitlyn wzięła głęboki wdech. Gdzie Carlos wyjeżdża? Czy to o tą wyprawę się wczoraj spierał zanim został zwyzywany i pobity? Wspomniał coś o potrzebie partnerki, ale nad tym nie chciała się rozwodzić. Teraz najważniejsze jest, że będzie ją szkolił. Oznaczało to czas spędzony sam na sam. - Chodźmy wypełnić formularze. - Emma wślizgnęła się do biura, a Angus poszedł za nią. Caitlyn weszła do środka i od razu zaintrygowały ją ściany pełne monitorów nadzorujących. Dostrzegła główny hol, korytarze w Romatech i kawiarnię. Widziała parking i boisko do koszykówki. Altankę i ogrody. Przełknęła ślinę z nagłą myślą. Jeśli ktoś był w tym biurze wczorajszej nocy, mógł zobaczyć jej pocałunek z Carlosem. Starała sobie przypomnieć.
- 62 -
Upolowana miłość Kiedy wróciła do kawiarni, Howard był w niej i jadł ciasto. Może pocałunek dalej był sekretem. Najgorętszy i najwspanialszy pocałunek w całym jej dotychczasowym życiu. Odwróciła się od monitorów i zauważyła ogromny arsenał broni, karabinów i mieczy w klatce. Poczuła gęsią skórkę na skórze. Największym aktem przemocy jaki kiedykolwiek popełniła w ciągu jej dwudziestu sześciu letniego życia było zdeptanie karaluchów butami przeciwdeszczowymi. To było bardzo traumatyczne przeżycie biorąc pod uwagę olbrzymie rozmiary tych owadów w Azji Południowo-Wschodniej. Może okazać się kompletnym mięczakiem, jeśli chodzi konfrontacje z dużymi, złymi wampirami z kłami. Pomyśl o tym jak o przygodzie, przypomniała sobie. Nienawidziła przemocy ale kochała przygody. Nie należała do osób, które tak łatwo się poddawały. Zawsze była na tyle odważna by żyć w dziwnych, egzotycznych miejscach. Wystarczająco silna by przetrwać mimo, że zawsze czuła się samotna. Aż to teraz. Miała Shannę i kilku nowych przyjaciół. Uspokoiła się psychicznie ale poczuła silne mrowienie na karku jakby była śledzona. Powoli się odwróciła. Phineas siedział na krześle przed biurkiem. Posłała jej przyjazny uśmiech. Odwzajemniła go. To nie był on. To było coś gorącego i…. niebezpiecznego jakby była czyjąś zdobyczą. Angus i Emma stali przed biurkiem, plecami do niej i szukali jakiś kartek. Zesztywniała. Za biurkiem, ledwo widoczny w szczelinie między Angusem a Emmą był Carlos. Intensywnie na nią patrzył a oczy świeciły jak bursztyn. Każdy nerw jej ciała płonął. Uniosła brwi. Czy miał zamiar tak po prosu siedzieć i nie zamienić z nią ani jednego słowa? - Jak się masz? - Jego szczęka drgnęła. Angus zwrócił się ku niej. - Panno Whelan, sądzę, że spotkałaś już Carlosa zeszłej nocy. - Otworzyła usta, aby powiedzieć tak, ale dostrzegła iskierki rozbawienia w oczach Angusa. Czyżby wiedział o pocałunku? - Spotkaliśmy się. - Carlos powoli stanął. - Przelotnie. - Widziałam jak grał w koszykówkę - wymamrotała Caitlyn.
- 63 -
Upolowana miłość - Racja, stary. - Phineas odchylił się do tyłu na krześle. - Carlos był gwiazdą w zespole Szponów. Pozostawił tych wilkołaków w cieniu. - Aye - Angus posłał Carlosowi znaczące spojrzenie. - Wierzę, że odniosłeś duże sukcesy ostatniej nocy. - Spojrzał na Caitlyn, a następnie z powrotem na Carlosa. - Które nie miały nic wspólnego z twoimi obowiązkami, mylę się? Opalona twarz Carlosa przybrała czerwony odcień. - Nie, sir. Caitlyn poczuła ciepło rumieńców na policzkach. Angus wiedział. - Dodaliśmy więcej środków bezpieczeństwa w kamienicy - kontynuował Angus. - Phineas i Carlos, chcę abyście tam wrócili. Potrzebujemy jednego z naszych strażników tutaj, kiedy wszystkie wampiry śpią w kamienicy. Od kiedy Panna Whelan mieszka tam, chcieliśmy uczynić go bardziej wygodnym dla ciebie Carlos, byś w ciągu dnia mógł ją szkolić z obrony przed wampirami. arlos przytaknął. - Spakuję swoje rzeczy. - Wyszedł za biurka i skierował się do wyjścia. Emma zebrała stos papierów. - Chodź ze mną Caitlyn. Możesz wypełnić te formularze w Sali konferencyjnej. - Caitlyn skierowała się za nią do korytarza. Kiedy Emma weszła do pokoju naprzeciwko, Caitlyn przystanęła i obserwowała Carlosa. Zbliżał się do końca foyeru. Był ubrany tak samo jak Phineas w granatową koszulkę polo i spodnie khaki, ale zwykłe ubrania nie potrafiły ukryć niezwykłego sposobu w jakim się poruszał. Cicho i opanowanie, pełen męskości i wdzięku. Wyobraziła go sobie jako kota prześladującego ofiary w dżungli. Odwrócił się i zatrzymał. Na moment ich oczy się spotkały. Jego gorący wzrok sprawił pulsowanie jej dolnej części ciała, kiedy zatrzymał się na jej nagich nogach a następnie powrócił do twarzy. Jej kolana stały się jak z waty. Ile z bestii czaiło się za jego przystojną twarzą? Czy mruczałby gdyby podrapała go za uszami? - Caitlyn? - zawołała Emma. - Tak. - Niechętnie odwróciła wzrok od gorących, bursztynowych oczu Carlosa. Weszła do Sali konferencyjnej, a następnie usiadła na krześle wskazanym przez Emmę. Z wielkim wysiłkiem próbowała wyzbyć się wszelkich myśli związanych z Carlosem aby skoncentrować się na biznesie. - Mamy dla ciebie kilka formularzy do wypełnienia. - Emma umieściła papiery na stole przed nią. - Możesz wybrać jaki chcesz rodzaj ubezpieczenia.
- 64 -
Upolowana miłość - Dziękuję. - Caitlyn wyciągnęła długopis z jej portfolio, wraz z życiorysem i referencjami. - Widzę, że miałaś problemy z bronią podczas pracy. Zaraz wracam. Emma opuściła pokój. Problemy z bronią? Caitlyn przełknęła ślinę. Jej ojciec zawsze miał własną broń i uczył ją oraz brata jak bezpiecznie się z nią obchodzić. Z biegiem lat, zaczął zabierać Dylana na strzelnicę. Ją wziął tylko raz. Nie ulegało wątpliwościom, że jej upokorzenie będzie nie do zniesienia. Jęknęła wewnętrznie. Jak ma się przyznać Emmie, że boi się broni? Albo, że nie potrafi uderzyć osoby o znacznej masie ciała? Potrząsnęła głową, aby pozbyć się wątpliwości. Jej fatalna podróż do strzelnicy odbyła się dziesięć lat temu. Teraz jest lepsza. Musi być. Jej życie może od tego zależeć. Teraz zdała sobie sprawę, że jej odciec od zawsze pracował dla CIA skoro posiadał ogromne zapasy broni. Kiedy dorastała wierzyła, że pracował w Departamencie Stanu w biurze w spokojnej okolicy. Kłamał jak z nut. Teraz zastanawiała się jak wielu oszustw się dopuścił. I dlaczego Shanna nie otrzymała ani jednego listu? Odsunęła od siebie podejrzenia i zaczęła wypełniać formularze. Po kilku minutach Emma weszła do pokoju i położyła małe pudełko na stole. - To broń do szkolenia z bliskiego zasięgu. - Otwarła pudełko by Caitlyn mogła zobaczyć jego zawartość. - Przyniosłam ci dziewięciomilimetrową broń automatyczną. Carlos jest zajęty pakowanie, więc poprosiłam Phineasa by cię zabrał do strzelnicy w piwnicy. - Okay. - Caitlyn ostrożnie spojrzała na amunicję. Mimo, że kule zostały zrobione z tworzywa sztucznego, wyglądały jak prawdziwe. Emma podeszła do końca stołu. - Carlosowi bardzo się śpieszy na ten wyjazd, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałby rozpocząć treningi już jutro. - Serce Caitlyn zabiło w oczekiwaniu. - Ok. Emma przyglądała jej się uważnie. - Pamiętasz kiedy ci mówiłam, że wampiry mają wzmocnione zmysły? Mogę usłyszeć, że bicie twojego serca przyspieszyło. Ciepło wypłynęło na twarz Caitlyn. - Ja… jestem podekscytowana moją nową pracą. - Angus powiedział mi co wczorajszej nocy zobaczył na monitorach.
- 65 -
Upolowana miłość Caitlyn skrzywiła się. - To nic takiego, naprawdę. - To był tylko najgorętszy pocałunek jaki kiedykolwiek doświadczyła. - Cóż, może Angus przesadził. - Emma uśmiechnęła się. - On jest beznadziejnym romantykiem. Powiedział, że wasz pocałunek był tak gorący, iż obawiał się, że cały ogród stanie w ogniu. To było aż tak oczywiste? Policzki Caitlyn aż płonęły. - To… to się po prostu stało. Zwykle nie całuję obcych. - Nie potępiam cię. - Emma dotknęła jej ramienia. - Tylko się zaniepokoiłam, to wszystko. Caitlyn wypuściła głębokie westchnienie, a jej ramiona opadły. - Shanna powiedziała bym nie angażowała się z nim w związek. Emma posłała jej wzrok pełen współczucia. - To może być dla was najlepsze. Carlos wkrótce wyjedzie na poszukiwania więcej ludzi takich jak on. - Panterołaków? - Tak, są one zagrożonym gatunkiem - wyjaśniła Emma. - Jak na razie jest tylko on i pięcioro dzieci, które adoptował. Serce Caitlyn zamarło. Teraz wiedziała dlaczego Carlos odrzucił ją. On poszukuje partnerki takiej jak on. Emma posłała jej zaciekawiony wzrok. - Ale wydaje mi się dziwne, że chciał cię pocałować, kiedy planuje wyjechać. Caitlyn wzruszyła ramionami. - To może… była po prostu jedna z tych rzeczy. Nie będę mieć żadnych problemów związanych z współpracą z nim. - Nie chcesz go znowu pocałować? Caitlyn otwarła usta, aby się zgodzić ale przez ściśnięte gardło nie mogła wymówić ani jednego słowa. Dobry Boże, ona umierała z ochoty by go ponownie pocałować. - Och kochanie. - Emma usiadła z powrotem. - Może powinniśmy poprosić Larę albo Olivię aby cię szkoliły. - Chcę Carlosa - krzyknęła po czym skrzywiła się. - Znaczy się, mam na myśli profesjonalny typ relacji. Tylko biznes. Emma parsknęła.
- 66 -
Upolowana miłość - Wiem, kiedy ktoś popełni Freudian slip 2. - Uderzała palcami o stół. Interesujący. - Masz racje. Mam na myśli sytuację. Emma posłała jej zaniepokojone spojrzenie. - Musisz to sobie przemyśleć. Caitlyn westchnęła. Wiedziała, że kiedy Carlos był w pobliżu jej tok myślenia kompletnie szwankował. Emma wstała i zabrała papiery. - Skończyłyśmy. Phineas zabierze cię teraz na strzelnicę.
2
Freudowskie przejęzyczenie (gdy ktoś powie coś innego, niż zamierzał).
- 67 -
Upolowana miłość
Rozdzia?7 Carlos kroczył korytarzem w kierunku biura bezpieczeństwa MacKay, trzymał w ręce torbę, głowa nie dawała mu spokoju a panująca w nim złość była na skraju od uwolnienia. Caitlyn Whelan pochrzaniła wszystko. Chciał złapać jutro samolot do Tajlandii, ale kurde nie może. Musi pozostać w Nowym Jorku i trenować z nią. Nie mógł odmówić Angusowi, gdyż tylko on finansuje jego wyprawy. Pragnął zacząć poszukiwania jego partnerki, nastawił się na znalezienie idealnej panterołaczki, ale nie. Caitlyn Whelan wprowadziła inwazje na jego myśli i marzenia. Jeszcze żadna kobieta nie wzbudzała w nim takiego pożądania jak ona. Dlaczego los jest taki okrutny? Parsknął. Dlaczego zadał to głupie pytanie? Stracił całą rodzinę, a jego gatunkowi groziło wyginięcie. Nikt nie wiedział lepiej niż on, jak bardzo życie może być okrutne. W przypływie złości pakowanie zajęło mu tylko 20 minut i teraz wracał do biura jeszcze po kilka rzeczy. Miał nadzieję, że wypełniła już formularze i była w drodze do kamienicy. Jednakże będą mieszkać w tym samym miejscu. Oraz razem trenować. Cholera. Może jednak jest taka jak Toni i zna sztuki walki. Albo może tak jak Lara i Olivia walczy i posługuje się bronią. To byłoby jeszcze lepsze. Kilka dni treningu i mógłby wyjechać. Ale czy będzie w stanie zapomnieć o niej? Usłyszał pisk dobiegający z przedszkola, który prawdopodobnie należał do Constantina. Pewnie Draganesti przyjechali. Uchylił drzwi i zajrzał do środka. Z Tinem było wszystko w porządku. Otwierał prezent urodzinowy od dziadka. - To jest super, dziadku! - Tino podziwiał pudełko ze zdalnie sterowanym samochodem policyjnym. - Dziękuję. - Proszę bardzo. - Sean Whelan, który zwykle miał problemy z okazywaniem miłości, uśmiechnął się i zmierzwił blond loki chłopca. Przepraszam, że nie przyjechałem na przyjęcia.
- 68 -
Upolowana miłość - W porządku. - Tino uścisnął go, a następnie zaczął rozrywać pudełko z zabawką. Sean spojrzał na Carlosa i zmarszczył brwi. - Nie widziałem cię tu wcześniej. Kim jesteś? - To Carlos Panterra, nasz dzienny ochroniarz. - Shanna udzieliła szybkiej odpowiedzi. Siedziała na bujanym fotelu, trzymając Sofię na kolanach. Sean nadal patrzył podejrzliwie na Carlosa. - Jesteś śmiertelnikiem? Carlos posłał mu łagodne spojrzenia. - Na razie. Niebieskie oczy Seana zwęziły się. - Dokładniej. Carlos wzruszył ramionami. - A dlaczego powinienem? Sean podszedł do niego. - Jeśli chciałbym mógłbym zaciągnąć cię na przesłuchanie. Co to za akcent? Skąd pochodzisz? Carlos zacisnął szczękę. To był kolejny powód dla którego nie mógł być z Caitlyn. Powoli się uśmiechnął, wyobraził sobie reakcje Seana, gdyby dowiedziałby się o pocałunku z jego córką. Nagły podmuch gorąca uderzył go w czoło, zmywając uśmiech z twarzy. Od razu zablokował próbę wniknięcia Seana w jego umysł, ale musiał się przy tym nieźle napracować. Jak na śmiertelnika Sean posiadał bardzo silne zdolności psychiczne. - Nie uda ci się to Whelan - wysyczał Carlos przez zaciśnięte usta. - Tato, zostaw go w spokoju - mruknęła Shanna. Sean zaprzestał próbę wtargnięcia w jego myśli, ale nadal się w niego wpatrywał. - Nie jesteś zwykłym śmiertelnikiem. - On jest zmiennokształtnym. - wyjaśniła Shanna. - Powiedziałam ci, że Angus zatrudnił kilku pracowników. Sean posłał córce przerażony wzrok. - On jest jednym z tych przeklętych wilkołaków? I pozwalasz mu przebywać z dziećmi? - Carlos jest miły - mruknął Tino. - Lubię go. - Ja też - rzekła Sofia. Sean skrzywił się do dzieci. - Lepiej trzymajcie się od niego z daleka kiedy księżyc jest w pełni.
- 69 -
Upolowana miłość - Dzieci są całkowicie bezpieczne - nalegała Shanna. - Tak. - Carlos oparł się o framugę drzwi, krzyżując ramiona. - To było wiele lat temu kiedy zjadłem małe dzieci na śniadanie. Tino zachichotał. Carlos mrugnął do niego. - Byłbyś dobry z ketchupem. - To nie jest śmieszne. - Sean warknął. - Wilkołaki są zbyt niebezpieczne by mogły przebywać z dziećmi. - Nie zgadzam się, ponieważ osobiście znam dzieci, które są wilkołakami rzekł Carlos - Poza tym, nie jestem wilkiem. Sofia wyciągnęła ramiona, szczerząc się. - On jest wielkim kotkiem. - Czym? - zapytał Sean - Jestem panterołakiem - powiedział Carlos. Sean skrzywił się. - Cholera, to jeszcze gorzej. Drapieżne koty są notorycznymi pożeraczami ludzi. Carlos spojrzał na niego wilkiem. - Spędzam większość czasu w ludzkiej postaci. Nawet jako pantera zachowuje moje ludzkie myśli i uczucia, więc nie zgadzam się na określenie kanibal. Sean mruknął, patrząc na niego. Carlos uśmiechnął się. - Miło było cię poznać. - Mrugnął do Tina. - Baw się dobrze swoim nowym prezentem. Skierował się do biura bezpieczeństwa MacKay. Teraz najbardziej potrzebuję aspirynę i duży stek. Potem będzie mógł wylegiwać się w swojej starej sypialni w kamienicy, próbując nie myśleć o niej. Przesuwał swoją kartę w czytniku, kiedy Emma otworzyła drzwi, by go wpuścić. Zauważył Angusa siedzącego za biurkiem. Carlos rzucił torbę na podłogę. - Jestem gotowy, by przeprowadzić się do kamienicy, jeśli ktoś z was może mnie tam teleportować. - Emma usiadła na rogu biura. - Mógłbyś pozostać odrobinę dłużej? Czekamy już od dobrych 10 minut na niektórych pracowników MacKay, by omówić strategię. - W porządku. - Jego stek będzie musiał chwile poczekać. Mógł sobie z tym poradzić, o ile nie będzie musiał się z nią widzieć. - Mógłbyś zejść na strzelnicę? - zapytał Emma. - Phineas jest tam z Caitlyn, i przydałoby się ją uprzedzić o obecności jej ojca. Może nie będzie chciała się z nim teraz widzieć.
- 70 -
Upolowana miłość Cholera. - Dlaczego po prostu do niego nie zadzwonicie? - Sięgnął do kieszeni spodni po swój telefon komórkowy. - Próbowaliśmy - wyjaśnił Angus. - Ale nie odpowiada. Musi być…. nią verra zajęty. Ręka Carlosa zesztywniała na telefonie. Merda. Zareagował jak zazdrosny kochanek. Wziął głęboki oddech, by uspokoić szalejące zwierzę, a następnie upewnił się, że jego pazury nie wydłużyły się. Zdał sobie sprawę, że Angus i Emma obserwowali go z zaciekawieniem. Wiedzieli o pocałunku. Strzała bólu przebiła jego skroń. - Zaraz wracam. Kilka minut później Carlos przesunął swoją kartę przez czytnik ochrony przy strzelnicy i wsunął się do środka. Zarówno Phineas i Caitlyn nosili słuchawki, więc nie słyszeli kiedy wszedł. Oparł się o ścianę, skrzyżował ramiona na piersi i błądził wzrokiem po całym jej ciele. Jej stopy były szeroko rozstawione by mogła utrzymać równowagę. Nogi miała długie i opalone, pięknie ukształtowane. Dzięki rozkrokowi szara spódnica opinała się wokół jej ud. Gdyby był teraz wilkołakiem dostałby ślinotoku. Pozbyła się marynarki pod którą miała jedwabną bluzkę bez rękawków, przedstawiającą elegancką linię jej pleców, zwężając się wokół talii. Zastanawiał się czy jej sutki były w takim samym kolorze jak ten różowy jedwab. Bam! Odrzuciło ją do tyłu, ale nie przewróciła się. Duży zarys papierowego człowieka na końcu sali pozostał nietknięty. Carlos westchnął. Tyle jeśli chodzi o nadzieje, w jej umiejętności strzelnicze. Była żółtodziobem. Obok niej Phineas, zsunął słuchawki na szyję. - Cholera! Znowu spudłowałaś. - Zdjęła słuchawki i położyła je na ladzie przed sobą. - To takie frustrujące. Robię wszystko co mi powiedziałeś. - Wiem w czym jest problem - rzekł Carlos. Wciągnęła powietrze i skierowała w jego kierunku broń. Skrzywił się i podniósł ręce. - Whoa! - Phineas skierował jej rękę ku dołowi. - Pamiętasz pierwszą zasadę, jaką ci mówiłem? Nie celuj swoją bronią w nikogo, chyba, że chcesz go zabić.
- 71 -
Upolowana miłość - Ale kto wie, czego ta kobieta pragnie? - mruknął Carlos. Posłała mu wzrok, który mógłby zabić. - Teraz chciałabym trafić do tego pieprzonego celu. Zużyłam już połowę kul, ale nie wciąż mogę trafić. - Jesteś zbyt spięta. - Carlos odepchnął się od ściany i ruszył w jej kierunku. - Zdejmij buty. - Co moje buty mają z tym wspólnego? - Zbyt chwiejesz się na tych wysokich obcasach - wyjaśnił. - To cię rozprasza. - Tak - przytaknął Phineas. - One są dużą przeszkodą. - W porządku. - zdjęła szpilki. - Co teraz? Uśmiechnął się powoli. - Masz za ciasną spódnicę. Ogranicza twoje ruchy. - Jej oczy się zwęziły. - Nie zdejmę spódnicy. Cholera. Phineas uderzył się w nogę. - Przynajmniej próbowałeś, Carlos. Parsknęła. - Czy masz jeszcze jakieś użyteczne sugestie? - Tak. - Wzrok Carlosa zatrzymał się na jej słodkich ustach. Miał bardzo dużo propozycji. - Zrobisz to o co cię poproszę? Oblizała swoje wargi. - Może. Skinął rękę. - Odwróć się twarzą do celu. Odwróciła się tyłem do niego i położyła ręce na ladzie, pistolet ciągle trzymała. Carlos machnął do Phineasa, by wyszedł, ale ten tylko się uśmiechnął, usiadł na krześle, by podziwiać przedstawienie. Carlos stanął za Caitlyn, położył rękę na jej ramieniu, powodując dreszcze. - Cii, menina. - Ściągnął jej ramiona w dół. - Jesteś zbyt spięta, zrelaksuj się. - Jak mam się zrelaksować, kiedy trzymam w ręce pistolet? Nie jestem brutalną osobą. - Każda osoba potrafi być brutalna. - Pochylił się ku niej wciągając słodki zapach jej włosów i skóry. - Zamknij swoje oczy. - Dlaczego? - odwróciła lekko głowę, ocierając skroń o jego usta. Nie mogła poruszyć klatką piersiową, gdyż jego ręce utrudniały jej ruchy.
- 72 -
Upolowana miłość - Relaks - delikatnie masował jej ramiona. - Zamknij oczy menina. - Co zamierzasz zrobić? - zapytała słabym głosem. - Opowiem ci pewną historię. - Gładził palcami wrażliwą skórę na jej szyi i zatrzymał się, kiedy zadrżała. Cholera. Była tak bardzo wrażliwa na jego dotyk. Pachniała tak dobrze, iż musiał użyć całej swojej kontroli, by nie wziąć ją w ramiona i całować do nieprzytomności. - Zamknij swoje oczy. - Nie ufam ci. - Catalina - szepnął. - Masz broń. Masz siłę. Zamknij oczy. - Opuściła głowę, zamknęła oczy. Pochylił się, jego usta były tuż przy jej uchu. - Masz kochanka? - Nie sądzę… - Jej ramiona ponownie się napięły. - Zabaw się ze mną. Pragniesz tego. Zacisnął palce na jej ramionach, powodując u niej jęk. - Byłaś szaleńczo w nim zakochana. Oddałaś mu całe swoje serce i duszę. Ale on cię nie chciał. - Pocałował mnie, a potem uważał, że to był błąd - mruknęła. Carlos skrzywił się. - Tak, ten drań zrobił to samo. Teraz otwórz oczy i właduj kulkę w jego czarne serce. - Uniosła głowę, chwyciła broń oburącz i wycelowała. Bam! Strzał odrzucił ją na klatkę piersiową Carlosa. Przytrzymał ją z dala od siebie. Człowiek z papieru zadrżał. - Zrobiłaś to! - Phineas podbiegł do lady i nacisnął przycisk uruchamiając koło pasowe, by przybliżyć do nich postać. - Cholera kobieto. - Phineas posłał jej przestraszone spojrzenie. - Przypomnij mi bym nigdy cię nie wkurzał. Caitlyn wciągnęła powietrze, kiedy papier zbliżył się na tyle by mogła zobaczyć dziurę. - O rany. Carlos skrzywił się. Trafiła papierowego człowieka bezpośrednio w klejnoty. - Cóż, myślę, że pozytywnie powinniśmy na to spojrzeć. Spojrzała na niego przez ramię z wdzięcznym uśmiechem. - Zawsze tak mówię. Powinniśmy patrzeć na wszystko od jasnej strony. Carlos odpowiedział na jej uśmiech. Dzięki niemu jego ból głowy zdawał się zmniejszyć. Jej zapach i dotyk był tak cholernie słodki.
- 73 -
Upolowana miłość - Tu nie ma żadnej jasnej strony - sprzeciwił się Phineas. - Facet został pozbawiony jaj. - Ale przynajmniej trafiła w cel - rzekł Carlos. - Ten facet nie ma jaj. - powtórzył dobitnie Phineas. - To był wypadek. - Caitlyn położyła pistolet na ladzie. - Celowałam w jego klatkę piersiową. - Wysłałaś jego penisa do Connecticut - mruknął Phineas. Uśmiechnęła się. - Myślę, że masz problemy emocjonalne Phineas. To był tylko papierowy penis. - Największego stopnia - dodał Carlos. Roześmiała się powodując zatrzymanie pracy jego serca. Jej głos brzmiał jak muzyka, dzwonienie dzwoneczków i śpiew ptaków w jednym. Wywoływanie u niej śmiechu sprawiało, że mógłby przenosić góry. - Chciałabyś jeszcze poćwiczyć? - zapytał. - Myślę, że na razie na tym poprzestaniemy. - Wyciągnęła nabój z broni. Moje uszy dzwonią. Carlos wyjął komórkę z kieszeni. Minęło sporo czasu i może jej ojciec już poszedł. - Zobaczę czy możesz iść na górę. - A dlaczego miałabym nie iść? - zapytała. Zawahał się. - Twoja siostra i dzieci są w przedszkolu. - Och, chciałabym się z nimi zobaczyć. - Caitlyn założyła buty z powrotem i sięgnęła po marynarkę. - Twój ojciec też tam jest - dodał. Zatrzymała się. - Oh. - Przyniósł prezent dla Tina - kontynuował Carlos. - Angus i Emma przysłali mnie tutaj abym cię ostrzegł. Pomyśleli, że mogłabyś nie chcieć się z nim teraz widzieć. - Oh, rany. - Phineas potrząsnął głową. - Twój tata będzie wściekły, kiedy się dowie, że pracujesz dla MacKay. - I tak się o tym dowie prędzej czy później. - Caitlyn założyła marynarkę. Równie dobrze mogę to mieć już za sobą. - Jesteś pewna? - zapytał Carlos. Wzięła głęboki wdech. - Podjęłam decyzję i nic jej nie zmieni. - Jej oczy zabłysnęły gniewem. Poza tym, mam kilka pytań do mojego ojca.
- 74 -
Upolowana miłość
Rozdzia?8 Caitlyn po wyjściu z windy ruszyła przez foyer. Kiedy weszła do głównego korytarza dostrzegła ojca wychodzącego z przedszkola. Odwrócił głowę na dźwięk jej obcasów stukających o marmurową posadzkę. Jego oczy rozszerzyły się. Przyszykowała nerwy na jego reakcję. - Caitlyn - rzekł. - Co ty tutaj robisz? - Kontynuowała spokojny chód w jego kierunku. - Pracuję. Wzdrygnął się a następnie zaczerwienił. - Do diabła powiedz mi co tutaj robisz. Czy o jakiś chory żart? Shanna wychyliła głowę zza drzwi i posłała zmartwiony wzrok Caitlyn. - Nie ma powodu, aby kogokolwiek denerwować. Jestem pewna, że możemy to przedyskutować w racjonalny sposób. - To naprawdę bardzo proste - dodała Caitlyn. - Przyjęłam pracę w MacKay Security and Investigation. - Nie! - Twarz Seana przybrała purpurowy kolor i zacisnął ręce w pięści. Już jedna córka mieszka w tym paskudnym miejscu. Nie pozwolę by to spotkało i ciebie. - Nie ma nic złego w tym miejscu. - Caitlyn zatrzymała się przy siostrze. - Tu aż się roi od wszelkiego robactwa. - Sean syknął. - Cuchnących kreatur… - Wystarczy! - Shanna zamknęła za sobą drzwi od przedszkola. Zniżyła głos. - Nie mów tak, kiedy moje dzieci są w pobliżu. Sean zacisnął zęby, próbował zachować nad sobą kontrolę. - To jakiś koszmar. - Odrzucił głową w bok i spojrzał gniewnie. - Spadaj. To prywatna rozmowa. Caitlyn odwróciła się i dostrzegła Carlosa idącego w ich kierunku. Cholera. Nie postępował zgodnie z jej instrukcjami. Przecież powiedziała mu i Phineasowi, że sama chce to wszystko załatwić. - Nie zwracajcie na mnie uwagi - Carlos mruknął i minął ich. - Idę na ważne posiedzenie.
- 75 -
Upolowana miłość Sean poczekał, aż Carlos przesunie przez czytnik swoją kartę, by udać się do biura po czym podszedł bliżej Caitlyn. - Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś. Czy wiesz jak trudno było mi przekonać CIA, aby cię przyjęli? Nie byli pod wrażeniem twojego popełnionego błędu w ostatniej pracy. Caitlyn spojrzała na Carlosa. Zatrzymał się przed drzwiami, z głową skierowaną w taki sposób iż było oczywiste, że się im przysłuchuje. Cholera. W sumie ona też przysłuchiwała się jego rozmowie ostatniej nocy. - Nie nazwałabym tego błędem. - Zwolnili cię - stwierdził Sean - Uratowałam życie kobiecie. - Zauważyła, że Carlos przestał udawać. Był teraz oparty o drzwi obserwując ją błyszczącymi, bursztynowymi oczami. - To wywołało wielki skandal - powiedział Sean. - Musiałem zadzwonić do kilku ważnych osób byś mogła pracować dla mnie. - Doceniam twoje wysiłki, ale postanowiłam pracować tutaj. - To śmieszne. - posłał Shannie złowrogi wzrok. - To twoja sprawa, czyż nie? Shanna zmarszczyła brwi. - Zaprosiłam ją na urodziny Tina zeszłej nocy i wyjaśniłam zaistniałą sytuacje. - Czyli zrobiłaś jej pranie mózgu - warknął Sean. - Zawsze byłaś tą, która sprawiała najwięcej problemów. - Nie zrobiła nic złego. - Caitlyn stanęła w obronie siostry. Miała przeczucie, że istniało jeszcze wiele niewyjaśnionych tajemnic. - Na własne oczy widziałam wampirów, zmiennokształtnych i śmiertelników darzących się miłością jak jedna wielka rodzina. Jestem szczęśliwa, że mogę być jej częścią. - Nie dopuszczę do tego. - warknął Sean. - Nie możesz żyć z tymi potworami! - Nie jestem potworem! - krzyknął Tino Caitlyn wciągnęła powietrze, gdy ujrzała lewitującego chłopca, pragnącego być świadkiem zaistniałej sytuacji. - Tato! - krzyknęła by zwrócić na siebie uwagę ojca, aby przypadkiem się odwrócił się. - Nie ingerowali w mój umysł. - Dostrzegła Shannę śpieszącą się do Tina. - Cait, ty nie myślisz racjonalnie - powiedział stając naprzeciwko niej. Komu ufasz bardziej, wampirom czy rządowi? Przechyliła głowę. - To trudne pytanie.
- 76 -
Upolowana miłość Carlos zachichotał. Sean zwrócił się do niego. - Co ty tu do cholery robisz, podsłuchujesz nas? - Carlos uśmiechnął się. - Dobranoc, sir. - Spojrzał na Caitlyn i rzekł po portugalsku. - Brava, menina. Jesteś dzielnym i nieustraszonym wojownikiem. Jej serce powiększyło się dzięki komplementowi. - Dziękuje. - Co on powiedział? - Sean zażądał odpowiedzi, kiedy Carlos wśliznął się do wnętrza biura. - Nic - wymamrotała. Zauważyła z ulgą, że Constantinowi i jego sekretowi nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo. - Nie pozwolę ci tu zostać - ostrzegł ją Sean. - Porozmawiam z MacKay i nakłonię go do zwolnienia ciebie. - Myślę, że powinieneś już iść. - Caitlyn uniosła podbródek. - A ja zapytam się mamy, dlaczego Shanna nie dostała ani jednego listu, które do niej pisałam. Twarz Seana zbladła. - Ja… nie wiem, o czym ty mówisz. - Kiedy Shanna wyjechała, pisałam do niej mnóstwo listów, mama dawała je tobie byś mógł je wysłać ze swojego biura. - Sean wzruszył ramionami. - Musiały się zgubić albo podawałaś zły adres. - Albo może nigdy ich nie wysłałeś - powiedziała cicho Caitlyn. Shanna, ze smutkiem pokręciła głową. - Cait, pozwól mu odejść. - Racja - zrodził się Sean. - To było dawno temu, woda pod mostem. - To był most przez który nigdy nie przeszłam - wybuchła Caitlyn. Potrzebowałam swojej siostry. Czułam się samotna i opuszczona tak samo jak Shanna. Sean skrzyżował ręce i groźnie na nią spojrzał. - Nie macie powodów do narzekań. Każda z was zawsze dostawała wszystko czego tylko potrzebowała. - Z wyjątkiem nas samych - mruknęła Caitlyn. Sean zacisnął usta. - Myślałem, że to było dla was najlepsze. Caitlyn położyła ręce na biodrach. - Teraz ja robię to co uważam za słuszne. Pracuję dla MacKay. To moja decyzja i mam nadzieję, że ją uszanujesz. Sean z jękiem potrząsnął głową.
- 77 -
Upolowana miłość - Popełniasz wielki błąd i sądzę, że w końcu przyznasz mi rację. Możesz robić wszystko co tylko zechcesz, ale proszę nie wiąż się z wampirem. Wiem, że w jakiś sposób są dla kobiet atrakcyjni, ale… - W porządku tato. Nie zakocham się w wampirze, obiecuję. - Ponieważ co może być albo lepsze albo gorsze, jej myśli zaprzątał pewien zmiennokształtny. Gdy Carlos wszedł do biura zauważył, że posiedzenie trwało już w najlepsze. Angus siedział za biurkiem i mówił, podczas gdy Emma spoczywała u jego boku. Dwa krzesła przed biurkiem były zajęte przez Larę i Olivię. Ich mężowie wampiry Jack i Robby stali za nimi. Dzienny ochroniarz Draganestis, Howard stał za biurkiem co chwilę podbierając pączki. Jako iż był niedźwiedziem musiał ciągle jeść gdyż przygotowywał się do zimowej hibernacji. Nocny ochroniarz Romana Connor Buchanan opierał się o ścianę z skrzyżowanymi rękami na piersiach. Tuż obok niego był J. L. Wang, nowy wampir, który pracował razem z Olivią w FBI. Ian MacPhie teleportował się z Dragon Nest Academy zabierając razem ze sobą Phila Jonesa, wilkołaka. Brakowało tylko Phineasa. Caitlyn powiedziała im, że sama chce się uporać z ojcem, więc wampir poszedł zrobić rundkę na zewnątrz. Carlos zauważył go na monitorze nadzorującym poruszającego się w charakterystycznej dla wampirów szybkości. Carlos był bardzo ciekaw rozmowy Caitlyn z jej ojcem. Wolał to potraktować jako osobistą ciekawość a nie opiekuńczość. Jednakże był przygotowany, żeby w razie potrzeby dać Seanowi w szczękę. Caitlyn bardzo dobrze radziła sobie w zaistniałej sytuacji. Carlos bardzo wątpił w jej fizyczne umiejętności, ale psychicznie i emocjonalnie była twarda. Słyszał jej rozmowę z Raquel i Coco. Pomogła im uporać się z problemami w kilka minut, niż on w ciągu ostatnich pięciu lat. Na początku myślał, że tylko pogorszyła sprawę, ale teraz zdał sobie sprawę, że jest jej wdzięczny za okazanie im współczucia i opieki. Była odważna w taki sposób w jaki on chciał być. Ona do cholery całkowicie zawładnęła jego myślami. Zepchnął jej twarz na koniec umysłu i skoncentrował się na dyskusji. Robby MacKay właśnie wyrażał swoją frustracje na temat ich bezsilności w zlokalizowaniu Casmira. - Aye - zgodził się z nim Angus. - Ten krwawy tchórz zbyt dobrze się ukrywa. - Mogło być gorzej - zauważył J. L. - Przynajmniej nie zabija ludzi.
- 78 -
Upolowana miłość - Aye - mruknął Connor. - Odkąd przestał pozostawiać ich ciała jest praktycznie niemożliwy do odnalezienia. Może być wszędzie. A jeśli już go mamy to teleportuje się gdzie indziej. - Musimy na bieżąco obserwować miejsca w Ameryce, w których się pojawiał - ostrzegł Jack. - Ze względów bezpieczeństwa, wampir posiadający wrażliwe zmysły powinien teleportować się w te rejony w których namierzaliśmy Casmira. Te miejsca zostaną zapisane w jego pamięci. - Znamy tylko kilka miejsc, w których on był - powiedział Robby. Posiadłość Apolla w Maine, miejsce sabatu w Nowym Orleanie, pole kempingowe na południe od Mount Rushmore i federalne więzienie w Leavenworth. - I jeszcze te gospodarstwa rolne w stanie Nebraska - dodała Olivia. - Mój stary szef w FBI da nam znać, jeżeli coś by się działo w Nebrasce i Leavenworth. - Poprosiłem wilkołaków w Maine by mieli oko na posiadłość. - powiedział Phil. - Mam też kontakt z Indianami z Lakoty, którzy jako wilki mogą pilnować okolic Mount Rushmore. Jednak nie chcą się zbliżać do Black Hills. Nie chcą tam już więcej przelewać krwi. - Wspaniale. - Angus skinął głową. - Teraz przejdźmy do nowych zadań. Zoltan Czakvar poluje na Casmira w Europie Wschodniej i byłby bardzo wdzięczny gdybyśmy mu pomogli. - My możemy jechać - zaoferował Robby. Spojrzał na swoją świeżo poślubioną małżonkę. - Jeśli najpierw pojedziemy na jakiś czas do Budapesztu. - Podoba mi się. - Olivia zwróciła się ku mężowi. - Będziemy blisko mojej babci mieszkającej na Patmos. - Aye. - Robby przytaknął. - Mogę cię do niej teleportować na weekend. Angus przeglądał papiery na biurku. - Mamy prośbę od Raffertego McCalla z West Coast. Dwóch jego pracowników zniknęło w San Francisco i prosi nas byśmy pomogli mu w śledztwie. J. L. Wang podniósł rękę. - Ja pojadę. - Chociaż od niedawna został wampirem, wcześniej pracował jako agent specjalny w FBI i ukończył szkolenie w MacKay S&I w rekordowym czasie. - Verra dobrze. - Angus podał J. L. arkusze papieru. - Tu masz wszystkie potrzebne informacje do rozpoczęcia pracy. Możesz się tam teleportować już dziś wieczorem.
- 79 -
Upolowana miłość Olivia położyła rękę na jego ramieniu. - Będziemy tęsknić. Bądź ostrożny. - Mamy też prośbę od Jean Luca - kontynuował Angus. - Ostatnio na sabacie w Paryżu pojawili się Malkontenci. - Pewnie sądzili, że uda im się go złapać, podczas gdy Jean Luc wciąż ukrywa się w Teksasie - powiedział Robby. - Możemy jechać do Paryża - zaoferował Jack a następnie spojrzał na Larę, swoją żonę. - Wszystko w porządku? Parsknęła. - Żartujesz? Chodźmy się pakować. - Jack uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Carlos stłumił jęk. Wampirom tak cholernie łatwo było znaleźć partnerkę. Każda kobieta, śmiertelniczka lub wampirzyca chciały z nimi być. To nie oni musieli ratować swój gatunek, któremu groziło wyginięcie. Phineas wszedł do biura. - Hej ludziska. Co porabiacie? - Teraz pragniemy ci pogratulować stanowiska, jako szef ochrony w Romatech - ogłosił Angus. Wszyscy w pokoju wydali okrzyk zachwytu, przybili z Phineasem piątki i poklepali po plecach. - O tak, kochanie, kto jest zły? - Jestem pewien, że będziesz znakomitym szefem. - Angus podał mu rękę. Zajmiesz jego miejsce, Stanislav. - Na pewno. - Phineas zapewnił go. - Stan, to mój facet. - Oraz mamy nowego pracownika, który mieszka w kamienicy na Manhattanie - kontynuował Angus. - Młodszą siostrę Shanny, Caitlyn Whelan. - Ona jest gorącą laską. - Phineas uśmiechnął się do Carlosa, który ponownie się skrzywił. - Mamy nadzieję, że bardzo szybko zostanie przeszkolona - dodała Emma. - Posiada wyjątkowe zdolności by zrozumieć każdy język, które mogą okazać się bezcenne by znaleźć informacje na temat Casmira. Szepty rozległy się po sali kiedy wszyscy podziwiali szczególny talent Caitlyn. - Jak szybko możesz ukończyć z nią trening, Carlos? - zapytał Angus Wszystkie oczy w pokoju zwróciły się ku niemu. Carlos zacisnął szczękę. - Kilka dni. Najdłużej tydzień. Phineas parsknął.
- 80 -
Upolowana miłość - Żartujesz sobie? Ona jest kompletnym żółtodziobem. Nie chcielibyście wiedzieć, gdzie ta dziewczyna wpakowała kule. - Trafiła w cel. - Carlos stanął w jej obronie. - Trafiła tylko raz na dwadzieścia prób - mruknął Phineas. Carlos jęknął w duchu. Zaraz go jakaś cholera trafi. - Nie mogę odkładać wyprawy na kilka tygodni lub miesięcy. Może Phineas albo Toni będą z nią trenować. - Poczekaj tydzień Carlos, potem ponownie rozpatrzymy całą sytuację rzekł Angus. - Razem z Emmą udamy się na kilka dni do Moskwy, by pomóc Mikhail w poszukiwaniach Casmira. Każdy otrzymał już swoje zadania. Możecie się rozejść. - Po rundce pożegnań i uścisków, wszyscy zaczęli teleportować się. Ian nieśmiało podszedł do Carlosa. - Przepraszam za ostatnią noc. - Carlos wzruszył ramionami. - Zasłużyłem na to. - Aye. - Ian uśmiechnął się. - Toni powiedziała mi o twojej wyprawie. Chciałbym ci życzyć powodzenia w poszukiwaniach partnerki. - Dziękuję. Fernando powinienem przyjechać do Nowego Jorku za dwa dni. Pomoże w opiece nad dziećmi. - Ian przytaknął. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy zanim wyjedziesz. - Cofnął się, chwycił Phila za ramię a następnie teleportował się razem z wilkołakiem do szkoły. Carlos chwycił torbę. - No cóż, muszę złapać stopa do kamienicy. Emma podeszła do niego. - Caitlyn będzie wkrótce tam jechała, a ja nie chce by była sama po konfrontacji z ojcem. Nie masz nic przeciwko, by z nią wrócić? - Carlos zacisnął zęby. Jak mógł jej powiedzieć, że chce się trzymać z dala od Caitlyn a jego zadaniem jest trenować z nią. Ale on do cholery musi jej unikać. Za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał, kończył na dotykaniu jej. I cholernie mu to się podobało. Emma spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Czy wszystko w porządku? Wydajesz się trochę spięty. - Czuję się dobrze - warknął Carlos. - Pojadę z nią.
- 81 -
Upolowana miłość
Rozdzia?9 - Nie jestem potworem. - Constantin jęknął, twarz miał wtuloną w sweter swojej mamy. - Oczywiście, że nie. - Shanna trzymała go mocno i pocałowała w blond loki. - Jesteś moim dzielnym chłopcem. Łzy zabłysły w oczach Caitlyn kiedy weszła do przedszkola. Jak ojciec mógł powiedzieć tak raniące słowa przy swoich wnukach? Ale to było wyłącznie jej wina, że rozmawiała z nim przy dzieciach. Sofia pociągnęła nosem, siedziała w bujanym fotelu. - Dlaczego dziadek nas nie lubi? - On cię nie rozpoznał. - Caitlyn wzięła dziewczynę w ramiona. - Mnie poznał kiedy byłem dzieckiem - mruknął Constantin. - Myślę, że jest w pewien sposób ślepy - powiedziała mu Shanna. - Ale to problem dziadka, nie twój. Sofia owinęła rękę wokół szyi Caitlyn i spojrzała w jej oczy. - Nie jesteś taka jak dziadek. - Nie. - Caitlyn uśmiechnęła się, jej serce wypełniło się miłością. Podróżowałam na całym świecie i widziałam tysiące dzieci, więc wiem kiedy widzę małe aniołki. - Takie jak ja? - zapytała Sofia z błyszczącymi oczami. - Tak. - Caitlyn pocałowała siostrzenicę w czoło i mocno przytuliła. Shanna uśmiechnęła się do niej z nad głowy syna i wyszeptała: - Dziękuję. - Caitlyn przytaknęła. - Mam do ciebie kilka pytań. - Jestem pewna, że tak. - Shanna spojrzała na zegarek, a następnie postawiła synka na podłodze. - Tino, masz jeszcze 10 minut na zabawę swoją nową zabawką zanim będziesz musiał pójść do szkoły. - Oh. - Constantin wziął z półki nowy samochód przeciwpożarowy. - Sofia chcesz zobaczyć jak drabina się wysuwa? - Okay. - dziewczynka zaczęła się wić, więc Caitlyn postawiła ją na podłodze. Shanna otworzyła drzwi. - 82 -
Upolowana miłość - Moje biuro jest tutaj. Zanim przyjdzie Radinka musimy mieć jeszcze na nich oko. - Radinka? - Caitlyn poszła z nią do poczekalni. - Moja asystentka. Była na przyjęciu zeszłej nocy. Może ją widziałaś. Caitlyn uniosła ramiona w zmieszaniu. - Ostatnio poznałam mnóstwo ludzi. Nie zapamiętałam ich wszystkich. Poza Carlosem. Od definitywnie się wyróżnia. - Radinka ratuje mi życie. Pilnuje dzieci, kiedy mam pacjentów. - Shanna zostawiła otwarte drzwi i skinęła w stronę kilku krzeseł w poczekalni. - Siadaj. Caitlyn usiadła na krześle tak, by mogła mieć dobry widok na przedszkole. - Przykro mi, że rozmawiałam z tatą w obecności dzieci - szepnęła. Powinnam to przemyśleć… - Nie obwiniaj się. - Shanna zajęła miejsce obok niej. - Tata zawsze jest o cal od zobaczenia Constantina, kiedy lewituje. Czułam ogromną ulgę kiedy nie przyszedł na przyjęcie. Tino mógł robić wszystko co tylko chciał. - Martwi mnie to, że ojciec tak bardzo nienawidzi twoich przyjaciół i męża. - Shanna ścisnęła jej dłoń. - Cieszę się, że jesteś w stanie to wszystko zaakceptować. Caitlyn wzięła głęboki wdech i przygotowała swoje nerwy, aby zadać siostrze pytanie, na które pragnęła znać odpowiedź odkąd skończyła dziewięć lat. - Dlaczego wyjechałaś? - Shanna wpatrywała się w przedszkole pustym wzrokiem. - Ja nie chciałam wyjechać. Tata powiedział, że potrzebuję uczęszczać to prawdziwej szkoły, by potem dostać się do collegu. Jednak potem dowiedziałam się, że to nie było do końca prawdą. - Mi powiedział, że to był twój pomysł aby wyjechać. Shanna przysunęła się bliżej niej. - Nie chciałam opuszczać domu. Byłam bardzo nieszczęśliwa, iż nie miałam cię w pobliżu i również nie mogłam zrozumieć dlaczego nie odpisywałaś na moje listy. - Shannę ścisnęło w gardle. - Pisałaś do mnie? - Tak. Nigdy ich nie otrzymałaś, czy jednak się mylę? - Nie. - Caitlyn potrząsnęła głową. - A ty nigdy nie miałaś moich. - Łzy napłynęły jej do oczu. Teraz wie kto przyczynił się do wielu lat jej bólu i samotności - własny ojciec. - Dlaczego on kazał ci wyjechać?
- 83 -
Upolowana miłość - Zastanawiałam się nad tym przez wiele lat. - Łzy błyszczały w oczach Shanny. - Myślałam, że zrobiłam coś złego. Czułam się tak, jakbym została wyrzucona z rodziny. - Tak mi przykro. - Łzy spłynęły po policzkach Caitlyn. Poczuła straszne poczucie winy z powodu swoich wątpliwości w stosunku do siostry. Była zbyt zaślepiona swoim egoizmem, brała pod uwagę wyłącznie swoje uczucia. Nie zastanawiała się nad sytuacją w jakiej znalazła się Shanna. - Kilka lat wcześniej ojciec odnalazł mnie i powiedział cała prawdę. Shanna parsknęła. - Myślałam, że zrobiłam coś nie tak kiedy byłam nastolatką. Przez długi czas trenowałam swoją blokadę psychiczną przed tatą. Kiedy próbował mną kontrolować, wzniosłam bariery psychiczne, by nie mógł się przez nie przebić. - Ojciec próbował przejąć nad tobą kontrolę? Shanna zawahała się przed odpowiedzią. - Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się dlaczego mama zawsze była taka spokojna? Nawet wtedy, kiedy Dylan złamał nogę na nartach, była tak bardzo opanowana. Żadnych emocji oraz obaw. Caitlyn wzruszyła ramionami. - Ona zawsze taka jest. - Wygląda jakby była całkowicie zawinięta z w kokon. Cait, mogłaś być wtedy jeszcze zbyt młoda, żeby to pamiętać, ale mama taka nie była. Kiedy byłam mała, była pełna śmiechu i zawsze tuliła się do każdego. - Mama? - Tak, ale również miała swoje dziwne przyzwyczajenia. Nienawidziła mieszkać za granicą i zawsze prosiła ojca, by zabrał nas z powrotem do Stanów. - Caitlyn zmarszczyła brwi. - Nie pamiętam tego. - Byłaś jeszcze dzieckiem. A potem nagle się zmieniła. Stała się taka spokojna i opanowana. - Shanna skrzywiła się. - Jest pod kontrolą taty. Serce Caitlyn fiknęło koziołka. - Co dokładnie masz na myśli? - Tato dzięki swoich zdolnościom psychicznych steruje mamą. Albo jak on sam stwierdził, robi to dla jej własnego dobra. - Nie - szepnęła Caitlyn. - Obawiam się, że tak. Kiedy odkrył, że nie może mną manipulować, zmartwił się iż mogę pokrzyżować jego plany. - I dlatego wyjechałaś?
- 84 -
Upolowana miłość Shanna kiwnęła głową. - Wiem, to brzmi okropnie, ale to prawda. Sam mi to powiedział. - Caitlyn drgnęła. - Biedna mama. - Shanna westchnęła. - Mogę tylko dodać, że prosiłam ją, aby opowiedziała mi swoją wersję. Jednakże ona nic nie pamięta. - Sądzisz, że ojciec wymazał jej pamięć? - Tak, ale nie mam pojęcia dlaczego. Caitlyn potarła czoło. To było o wiele gorsze niż mogła sobie wyobrazić. Ale kiedy wracała myślami do reakcji mamy - albo raczej ich braku - żadnego stresu w ich codziennym życiu, przyznała siostrze rację. Gniew gotował się w niej. Nie dość, że ojciec rozdzielił ją z Shanną to jeszcze zamienił ich matkę w robota! Zerwała się na równe nogi i zaczęła krążyć po poczekalni. Więcej łez pojawiło się w jej oczach. Nie na co dzień dowiadujesz się, że twój ojciec jest skończonym dupkiem. Część jej ciała nie chciała w to uwierzyć. Jednakże wiedziała, że zawsze kontrolował ludzi. Głęboko w środku wiedziała, że z mamą było coś nie tak. Niemożliwe było skontaktowanie się z nią na poziomie emocjonalnym. Wyjazd Shanny całkowicie zniszczył życie Caitlyn. Brakowało jej miłości i towarzystwa siostry. Ojciec celowo wysłał Shannę. Łzy spływały po twarzy Caitlyn, ze złością je wytarła. - Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim rozmawiasz z nim. Albo, że nawet pozwalasz mu tu przychodzić. - Rozumiem twoją złość. Czułam się tak samo. Ale to się stało wiele lat temu i zaakceptowałam to. Włączyłam tatę do naszego życia, by mógł zobaczyć, że dobre wampiry istnieją. - On chyba nie uważa tego… za rozwiązanie. - Caitlyn przerwała jej i spojrzała na swoich siostrzeńców. Były takie piękne i niewinne. - Musimy je chronić. - Tak. Lepiej będzie dla ojca, by się do nich przywiązał. Caitlyn zwróciła się do siostry. - Wiesz czy tata kontrolował mnie alb Dylana? - Myślę, że nie. Dylan zawsze był zajęty sportem, więc praktycznie w ogóle nie przebywał w domu. Byłaś jeszcze bardzo mała. Nie sądzę, by ojciec używał kontroli umysłu na tobie. Ja byłam tą, która zawsze sprawiała kłopoty. Caitlyn skrzywiła się.
- 85 -
Upolowana miłość - Przykro mi. Shanna lekceważąco machnęła ręką. - To nie twoja wina. Zostawmy to już za sobą, dobrze? Jakżebym mogła? Przez lata cierpiałam, czułam się samotna i opuszczona! Ojciec nie miał prawa nas rozdzielić. - Nie mógł mnie kontrolować. Prawdopodobnie myślał, że będę miała zły wpływ na ciebie. - Shanna parsknęła. - Nadal uważa, że cię demoralizuję. Ale to koniec. Teraz jesteśmy razem i tylko to się liczy. Caitlyn przytuliła siostrę. - Cieszę się, że z tobą jest wszystko dobrze, że masz nowych przyjaciół i piękne dzieci. Shanna uśmiechnęła się i otarła łzy z policzków siostry. - Nigdy więcej łez, okay? Wszystko będzie dobrze. Caitlyn skinęła głową, choć jeszcze drżała. Dwie noce starczyły, aby jej życie przewróciło się do góry nogami. Kreatury, które powinny być potworami są teraz jej nowymi przyjaciółmi. To jej ojciec był prawdziwym potworem. Musi uciec od tego wszystkiego. - Myślę, że wrócę teraz do kamienicy. - Potrzebowała gorącej kąpieli i długiego spokojnego snu. - Okay - powiedziała Shanna. - Może mogłybyśmy się spotkać jutro późnym popołudniem? - Witam moich ulubieńców - kobieta z akcentem z Wschodniej Europy stanęła w drzwiach przedszkola. - Radinka! - krzyknął Tino. - Popatrz na mój nowy samochód strażacki. Shanna wkroczyła do przedszkola, przyprowadzając ze sobą Caitlyn. - Cześć Radinka. Pamiętasz moją siostrę? - Oczywiście - wyciągnęła rękę. - Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że do nas dołączyłaś. - Dziękuję. - Caitlyn potrząsnęła dłoń starszej kobiety, jednak ta nie chciała jej puścić. - Ach. - Radinka ścisnęła jej dłoń i uważnie studiowała. - Tak, widzę miłości w przyszłości. Bardzo namiętną miłość. Twarz Caitlyn przybrała czerwonego koloru. - Okay. - Starała się wycofać rękę, ale starsza kobieta mocno ją trzymała. - Hmm. To zakazana miłość - mruknęła Radinka. Shanna pochyliła się do Caitlyn i szepnęła. - Ona jest tak jakby medium.
- 86 -
Upolowana miłość - Tak jakby? - Radinka puściła dłoń Caitlyn i posłała Shannie niedowierzający wzrok. - A kto wiedział o tobie i Romanie? Emmie i Angusie? Darcy i… - W porządku. - Shanna roześmiała się. - Masz bardzo duże zdolności paranormalne. - Dziękuję. - Radinka położyła torebkę na stole i zaczęła rozpinać płaszcz. Gdybym tylko mogła znaleźć partnerkę dla mojego syna. - Gregori jest wice prezesem od marketingu w Romatech - wyjaśniła Shanna. - Lubię Gregorego! - Sofia zakręciła się w kółko. Radinka parsknęła. - Nigdy jeszcze nie spotkałam odpowiedniej kobiety. Nie wiem czy on się kiedykolwiek ustatkuje. - Zdjęła płaszcz. - Przy okazji masz dziś pacjenta. Powinien być tu za 15 minut. - Dobry wieczór - dobiegł męski głos z korytarza. Caitlyn zesztywniała. Wszędzie mogła poznać ten głos. - Cześć, Carlos! - Tino podbiegł do drzwi. Caitlyn odwróciła się dostrzegła złote oczy skupione wyłącznie na niej. Jej serce waliło. Ściśnięte gardło pozbawiało tchu. O Boże, nie chce mieć z nim teraz do czynienia. Starczy jej dramatów na jeden wieczór. - Interesujące - szepnęła Radinka. Shanna potrząsnęła głową w kierunku Radinki, a następnie posłała słodki uśmiech zmiennokształtnemu. - W czym ci możemy pomóc Carlos? - Emma mnie przysłała. Czy mogę zamienić z tobą słówko Caitlyn? Przełknęła ślinę. - Mój trening nie będzie trwał do jutra, więc wracam teraz do kamienicy. Jego oczy błyszczały bursztynem. - Uważamy, że nie powinnaś wracać sama. Emma sądzi, że jesteś pewnie zdenerwowana po konfrontacji z twoim ojcem. - Czuję się dobrze, naprawdę. - Caitlyn zwróciła się w stronę zebranych. Miło było cię poznać Radinka. Shanna zobaczymy się jutro. Pa. Tino i Sofia przytulili się do niej, a następnie Caitlyn otwarła drzwi, by opuścić przedszkole. Carlos cofnął się, aby pozwolić jej przejść. - Płakałaś - szepnął Dreszcz przebiegł w dół jej pleców. - To nic takiego. - Udała się do Sali konferencyjnej, by zabrać torebkę i portfolio.
- 87 -
Upolowana miłość Pojawił się w drzwiach z torbą w ręku. - Dużo przeszłaś tego wieczoru. Dlaczego nie pozwolisz mi poprowadzić? Wszystko czego potrzebowała, to bycie kontrolowanym przez innego faceta. - Nie, dziękuję. Czuje się dobrze. - Przełożyła torebkę przez ramie i skierowała się w kierunku drzwi. Carlos kroczył obok niej. - Powiem inaczej. Ja… Spojrzała na niego. Widać było, że walczył ze sobą. - Coś się stało? Kotu odebrało język? Posłał jej zdenerwowany wzrok. - Kot ma się w porządku. Ja… potrzebuję podwózki. - Parsknęła. - Czy mógłbyś powiedzieć „proszę”? - Zatrzymał się i spojrzał na nią wilkiem. - Nie, nie mogę. Równie dobrze mogę się zabrać z jakimś wampirem. - W porządku. - Łzy zamazały jej widoczność a głos się załamał. - Bo naprawdę potrzebuję w tej chwili być sama. - Shanna myśli, że wszystko teraz zostało uregulowane, ale Caitlyn jeszcze nie przywykła do tych wiadomości. Ojciec celowo rozdzielił ją z siostrą i kontrolował mamę. Jego głos zmiękł. - Catalina, nie powinnaś prowadzić, kiedy jesteś zdenerwowana. - Nie mogła znieść, że starał się być miłym. Jego współczucie sprawiało, że była coraz słabsza. - Nie mów mi co mam robić. Nienawidzę kontrolujących mężczyzn. Nienawidzę… - Jej łzy praktycznie spływały po policzkach, więc odwróciła od niego twarz i ruszyła korytarzem do foyeru. Cholera! Wytarła łzy z pliczków. Była zdenerwowana. Przez te wszystkie lata niepotrzebnie cierpiała, gdyż sądziła, że nie jest wystarczająco dobra. To nie była jej wina ani Shanny. To wszystko przez tego przeklętego dupka, ojca. Wyszła przez główne drzwi na parking. Chłodnie powietrze szczypało ją w mokre policzki. Podbiegła do swojego samochodu, rzuciła portfolio na tyle siedzenia i sięgnęła do torebki by poszukać kluczy. - To wynajęty samochód, prawda? - zapytał Carlos. - Dlaczego nie pozwolisz mi prowadzić? Odwróciła się ku niemu. - Wciąż tu jesteś?
- 88 -
Upolowana miłość - Nie opuściłem cię. Jesteś zbyt zdenerwowana, by wiedzieć, że ktoś idzie dwa kroki za tobą. Nie powinnaś prowadzić. - Nie mów mi co mam robić! - Jestem przyjacielem, Catalina - warknął. - A nie twoim ojcem. Z krzykiem rozpaczy odepchnęła go od siebie. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie, powodując, że zderzyła się z jego klatką piersiową. Jego oczy lśniły gniewem… i jeszcze czymś. Pożądaniem. Nie mogła złapać oddechu. Torebka wraz w kluczami wylądowały na asfalcie. - Zrób to - szepnęła, owijając ręce wokół jego szyi. - Pocałuj mnie. Mięśnie na jego karku napięły się. Zacieśnił uchwyt na jej ramionach. - Nie. Odepchnęła go, uwalniając się. Dzieliła ich odległość stopy, wpatrywali się w siebie ciężko oddychając. - Kamery są włączone - powiedział cicho. - Nie chcę dać Emmie i Angusowi kolejnego show do oglądania. Caitlyn uniosła brwi. - Pocałujesz mnie na prywatności? - Jego bursztynowe oczy paliły ją. - Nie. - Pochylił się, wziął jej klucze z ziemi a następnie otworzył po stronie pasażera. Posłał jej groźny wzrok. - Wsiadaj. Wzięła torebkę z ziemi. Ponowne odrzucenie. I bardzo dobrze. Ostatnią rzeczą jaką potrzebowała w swoim życiu był kolejny władczy mężczyzna. Rzuciła ją na wycieraczkę a nadepnie zajęła miejsce w samochodzie. Jej obcisła spódniczka podjechała wyżej, ale nie obciągnęła jej. Spojrzała na Carlosa by sprawdzić, czy to zauważył. Zacisnął szczękę i zamknął drzwi. Z parsknięciem zapięła pasy bezpieczeństwa. Zapowiada się zabawna jazda.
- 89 -
Upolowana miłość
Rozdzia?10 To będzie droga żywcem wyciągnięta z piekła, pomyślał Carlos, kiedy jechali przez White Plains. Bardzo trudno było mu się skoncentrować, kiedy jej krótka spódniczka sięgała do połowy jej ud. Zerknął. Więcej niż połowę. Ta mała psotnica specjalnie go torturuje. Jako zmiennokształtny miał bardziej wyostrzone zmysły niż normalnie ludzie. Widział dobrze w ciemności, na tyle dobrze, że dostrzegł małego czarnego pieprzyka na zewnątrz jej lewego uda. Czuł również zapach jej włosów i skóry. Oddychała o wiele szybciej, pewnie była jeszcze zdenerwowana. Albo podniecona. Pragnienie iskrzyło się w jej turkusowych oczach, kiedy owinęła ręce wokół jego szyi i przycisnęła swoje słodkie ciało do niego. Cholera. Tydzień z tą kobietą doprowadzi go do obłędu. W tym czasie byłby na wyprawie w dżungli, gdzie miałby szalone myśli… i obolałe jaja. Nawet teraz czuł jak jego spodnie zrobiły się ciasne. Spojrzał na ruchliwą ulicę. - Jesteś głodna? Bo ja tak. - Popatrzyła na niego. - Co jesz? Myszy polne? - Posłał jej zirytowany wzrok. - Nie. Jestem dużym kotem. Mógłbym zjeść konia z kopytami. Skrzywiła się. - Jesz surowe mięso? - Jej spódniczka podciągnęła się jeszcze wyżej, odkrywając mu więcej jej ciała. Zacisnął uchwyt na kierownicy. - Myślałem o tym, aby wstąpić do jakieś restauracji. Czy zechciałabyś dołączyć do mnie? - Poprawiła się na siedzeniu tak, aby być do niego twarzą, czym zmusiła go, aby po raz kolejny spojrzał na jej nogi. - Czy ty chcesz się ze mną umówić? - Nie. - Czy będziesz mruczał jeśli połaskotam się za uszami? - Nie. - Nie zatańczysz dla mnie sambę w gorących, różowych, cekinowych stringach? - 90 -
Upolowana miłość - Nie. - Czy zawsze mówisz nie? - Jego usta drgnęły. - Nie. Westchnęła i obciągnęła spódnicę nieco niżej. - Przepraszam, byłam trochę niegrzeczna. Wzruszył ramionami. - Nie bardziej niż zwykle. Pacnęła go w ramię. - Nie jestem niegrzeczna. Cóż, czasami. - Poprawiła kołnierzyk u jego koszulki. Matko Boska, czy może przestać go dotykać? - Jesteś głodna? Bo ja wciąż i to bardzo. - Myślisz tylko o jedzeniu? - Nie zawsze. - Spojrzał na jej nogi. - Ja marzę o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku. Zbyt dużo rzeczy działo się w ciągu ostatnich dwóch nocy. Jestem psychicznie i emocjonalnie wyczerpana. - Mógłbym zamówić jedzenie, które zostałoby nam dostarczone do domu. - Rzeczywiście brzmi dobrze. Bardzo dobrze. - Wjechał na parking. - To jedna z najważniejszych zasad bycia dziennym strażnikiem. Nie mogę pozostawić bez ochrony wampirów, kiedy śpią, więc podstawą jest umiejętność zapewnienia sobie posiłków. - Widzę. - Wziął do ręki telefon komórkowy w celu połączenia się ze swoją ulubioną restauracją. - Zamawiam stek w polędwicy wołowej, niedosmażony. - Jej twarz wykrzywił grymas. - Czy ta piękna mina oznacza, że wolisz coś innego? Uśmiechnęła się. - Mają owoce morza? - Sprawdzę. - Złożył swoje zamówienie, następnie zapytał o menu. Orzesznik w cieście z łososiem? - zapytał Caitlyn. Jej turkusowe oczy rozszerzyły się. - Brzmi bosko. - Złożył zamówienie, położył telefon na konsoli a następnie włączyli się w ruch uliczny. - Wspominałeś ostatniej nocy, że wybierasz się na wyprawę - szepnęła Wzruszył ramionami. - Emma powiedziała mi, że wyruszasz by odszukać więcej swojego rodzaju. Powiedziała też, że ty i twoje dzieci jesteście zagrożonym gatunkiem. - Nie chcę o tym mówić - skręcił w Bronx River Parkway.
- 91 -
Upolowana miłość - Powiedziałeś swoim przyjaciołom zeszłej nocy, że będziesz szukał partnerki. - Nie chcę o tym mówić. - Jeśli porozmawiałby z nią, mógłby wytworzyć miedzi nimi uczucie bliskości co mogłoby zwiększyć jego torturę. Z westchnieniem zagłębiła się w siedzenie. Niestety jej spódnica podjechała jeszcze wyżej. Dokładnie o cal. - Płakałaś wcześniej. - Kopnął się w duchu. Nie mógł sobie pozwolić na zwierzania z nią. - Byłam zdenerwowana. Tak naprawdę to wściekła. To przez ojca, nie ciebie. Spojrzał na nią. Patrzyła prosto przez okno po swojej stronie. Linia jej szczęki i szczupłej szyi była piękna. Cholera. Musi przestać o niej myśleć w ten sposób. - Chcesz o tym porozmawiać? - Nie. - Twój ojciec wspominał o jakimś fiasku przez które zostałaś zwolniona. Posłała mu ostre spojrzenie. - Nie chce o tym mówić. - Zacisnął zęby. - Myślę, że po prostu będziemy siedzieć cicho. - W porządku. - Założyła ręce na klatce piersiowej. - Faktycznie, jestem trochę zła na ciebie. Ciągle wysyłasz mi sprzeczne sygnały. - Jego szczęka drgnęła. - Jak to? - Całowałeś mnie z ogromną namiętnością, desperacką pasją a potem zachowujesz się jakby to był błąd. - To był błąd. - Jeśli namiętność, desperacka pasja była rzeczywista - a tego z pewnością sobie nie uroiłam - to jak to można uważać za błąd? I tu go miała. Mógłby zaprzeczyć, że pożądanie nie było prawdziwe, ale wiedziałaby, że powiedział kłamstwo. - Muszę znaleźć panterołaczkę. Od tego zależy przetrwanie mojego gatunku. Była cicho przez dwie minuty, które były dla niego błogosławieństwem. W końcu przemówiła. - Nie masz w tej sprawię żadnego wyboru? - Nie. - A co jeśli nie znajdziesz żadnej panterołaczki?
- 92 -
Upolowana miłość Przełknął ślinę. - Znajdę. Muszę. - Jeśli ją odnajdziesz, to ożenisz się z nią? - Ścisnęło go za gardło. - Nawet jeśli nie będziesz jej kochać? - Nie mam wyboru. - Cholera, sprawiła, że to wszystko brzmiało jak wyrok więzienia. - Jak długo to wszystko trwa? - zapytała. - Pięć lat. - Pięć lat po Krwawym Lecie. - Byłem na pięciu wyprawach. - Gdzie? Westchnął. - Zadajesz za dużo pytań. - Jestem… ciekawa. - Ciekowość zabija koty. Uśmiechnęła się. - Teraz będę ostrożna. Dokąd jedziesz tym razem? - Tajlandia. Małe miasteczko w południowej Highlands. - Chiang Mai? Spojrzał na nią zaskoczony. - Słyszałaś o tym miejscu? Roześmiała się. - Byłam tam. Stacjonowałam w ambasadzie w Bangkoku przez rok gdzie wysłali mnie do Chiang Mai na kilka tygodni. - Znasz Uniwersytet Chulalongkorn? - Chula? Jasne. - skierowała swoją twarz ku niemu. - Myślisz, że są jakieś panterołaki w Tajlandii? - Istnieje plotka, że kilka kłusowników zabiło dzikiego kota w górzystym regionie na północy, a kiedy on umarł przemienił się w człowieka. - Kiedy panterołak umiera zamienia się w człowieka? - Tak jest u większości zmiennokształtnych. Skinęła głową. - Czy mówisz po Tajlandzku? Albo w dialektach na jakie można się natknąć w Highlands? - Carlos zacieśnił uchwyt na kierownicy. Domyślał się do czego zmierzała. - Mój przyjaciel profesor z Chuli będzie moim przewodnikiem i tłumaczem. - Obcy? Jak można komuś takiemu zaufać?
- 93 -
Upolowana miłość Zdobyła ważne punkt. Gdyby dowiedział się, że Carlos jest panterołakiem mógłby spróbować go schwytać i sprzedać oraz nieźle się na tym wzbogacić. - Nic mi nie będzie. - Myślę, że mnie potrzebujesz. - Nie! - Jego serce gwałtownie zabiło. - Mogę wynająć tłumacza. - A skąd będziesz wiedzieć czy mówi prawdę? Mam kontakty w Bangkoku i Chiang Mai. Znam tamtejszy język, kulturę i otoczenie. Jego serce wręcz waliło w piersi. - Nie jedziesz. - Znam tamtejsze rynki i lokalną żywność. - To nie jest wyjazd na zakupy! To wyprawa. - Uniosła podbródek. - Mogę to zrobić. Dosiadałam słonie, głaskałam tygrysy. - Co? - W świątyni tygrysów. Mnichowie wychowali je. Są urocze, takie słodkie i futrzaste. - Menina. Ja jadę do dżungli. Tak tygrysy nie są słodkie. - Mogę podać więcej powodów dla których powinnam pojechać. Psy i koty przychodzą do mnie gdyż w jakiś sposób je rozumiem, więc jeżeli są tam jakieś panterołaki, one mógłby przyjść - dyszała. - O mój Boże to dlatego Coco i Raquel przyszły do mnie. One są małymi panterołaczkami, prawda? Carlos jęknął. - Nie jedziesz. - Mogę wymyślić ze sto powodów dla których powinnam. - A ja mogę wymyślić ze sto dla których nie powinnaś! Dżungla, Caitlyn. Żadne śliczne małe kotki. Skorpiony, zabójcze pająki, kobry, trujące stonogi tak długie jak twoje przedramię. - Wzdrygnęła się. - Mogą cię też udusić - kontynuował. Znasz dźwięk jaki wydaje kobra zanim zaatakuje? - Nie. Rozumiem tylko ssaki - drgnęła. - Gady i płazy są… inne. Nie chcą się ze mną porozumiewać. Wszystko co czuję od nich to tylko obojętność i pogarda. - Nie możesz jechać do dżungli, Catalina. Nie potrafisz strzelać do celu. Nie potrafisz się ochronić. Skrzywiła się. - Nauczę się tego. - Będziesz tylko obciążeniem. - Będę dla ciebie bezcenna jako tłumacz. Chcę pomóc. - Dlaczego? Będę szukał swojej partnerki Caitlyn.
- 94 -
Upolowana miłość - Już to powiedziałeś. Raquel i Coco potrzebują matki. Mogę pomóc ci ją znaleźć. Posłał jej niedowierzające spojrzenie. - Chcesz zaryzykować życiem, aby im pomóc? - A ty nie? - Odwrócił twarz ku przodowi. Tak, zaryzykowałby życiem by ratować dzieci. On już umarł dwa razy. Był teraz na trzecim spośród dziewięciu żyć przydzielonych jego gatunkowi. Caitlyn miała tylko jedno. Nie może pozwolić by coś się jej stało. - Moja decyzja jest ostateczna. Nie jedziesz. - Czuł gniew skierowany ku swojej osobie. - Uch. - Z powrotem zagłębiła się w siedzeniu, powodując ponowne obciągnięcie spódnicy odsłaniając jeszcze więcej ciała. Jęknął w duchu. To był główny powód dla którego nie może jechać. Jej obecność, zapach, piękne ciało, heroiczny duch walk i współczująca natura - to byłyby ciągłe i nieustanne tortury. Jego jelita wykonały podwójne salto. Zdał sobie sprawę, że byłaby dla niego idealna pod każdym względem. Nawet jeśli chodziło o jego adoptowane dzieci. Nie mógł jej tego zrobić. Nie, jeśli naprawdę dbałby o nią. Ale czy ona go w ogóle obchodzi. Spojrzał na nią i zauważył jak stukała palcami w drugą rękę. Jej oczy były zwężone. Przygryzała dolną wargę. Cholera. Ona coś knuła. Tak łatwo się nie podda.
- 95 -
Upolowana miłość
Rozdzia?11 Caitlyn jęknęła kiedy ktoś natarczywie pukał do drzwi jej sypialni. Przyćmione światła miasta filtrowane przez firanki świadczyły, że było jeszcze ciemno. - Odejdź - wymamrotała i nakryła twarz poduszką. - Caitlyn wstawaj! - Głos należał do Carlosa. To teraz mu się chce z nią rozmawiać? Zeszłej nocy kiedy jedli dostarczone posiłki w kuchni, praktycznie nie powiedział ani jednego słowa. Dokładnie dwa słowa „Dobrej nocy”. Następnie poszedł do swojego pokoju. Pukanie nie ustawało. - No dalej Caitlyn. Już prawie świt - potrzasnął klamką. Czy on ma zamiar wejść? Co za tupet. - Już wstaję! - zaczęła dotykać wierzch nocnej szafki. Żadnej lampki. Świetnie. Zsunęła się z łóżka i zmrużyła oczy, by mieć lepszą widoczność. Ledwo co dostrzegała framugę drzwi. Podążała wzdłuż skraju łóżka kiedy uderzyła palcami u stóp w pudło. - Siet! - Odskoczyła w bok i przywaliła goleniem w walizkę. - Cholera jasna! - To będzie piękny siniak. Nie skończyła się rozpakowywać stąd jej pokój był zawalony pudłami i walizkami, które ledwo co wdziała. - Co się stało? - zapytał Carlos z korytarza. - Ty mi się stałeś - mruknęła. - Słyszałem. Mam bardzo dobry słuch i wzrok. - Cóż, czy to nie wspaniałe? - Rozmasowywała obolałą nogę. Czy tu nie ma żadnego szlafroka? - Więc masz rentgen w oczach jak Superman? Widzisz przez drzwi? - Nie. - Czerpała wielką radość z dopiekania mu. Zasłużył sobie na to. - Co za szkoda. Właśnie teraz jestem naga. - Wciągnęła powietrze, kiedy drzwi ze szturmem zostały otwarte. Światło dobiegające z korytarza świetlało jego postać. - Ty zboczeńcu! Zaszydził. - Kłamałaś. - 96 -
Upolowana miłość - Zniszczyłeś moje drzwi! - Tylko zamek. Drzwi nadal działają. - Otworzył szerzej drzwi powodując napływ światła. - Ach! - Zakryła oczy. - Co tutaj robisz? - To się nazywa praca, menina. Wierzę, że już wcześniej takową miałaś. - Bardzo zabawne. - Opuściła rękę i zauważyła, że Carlos przygląda się jej koszulce. Bardziej niż przygląda. Jego oczy wręcz były przyklejone do jej obcisłej, jedwabnej koszulki z nadrukiem lamparta. Ponieważ było nieco przykrótka jej nieodtłuszczone uda były na widoku wraz z pasującymi do kompletu majteczkami. A jego gorący błysk oczach świadczył, że je nie przeoczył ich. Zamiast złości czuła się seksownie a dreszcze przebiegły wzdłuż jej ciała. Jeżeli on wybierze jakąś tam panterołaczkę a nie ją to niech sobie teraz patrzy co straci. Przerzuciła włosy za ramiona. Nawet nie drgnął. - Halo? Moja twarz jest tutaj. - Powoli podnosił wzrok, ale uczucie rozdarcia dosięgło jej serce. Rzuciła okiem na ziemię, by zobaczyć czy coś jej nie wypadło. Czasami tak jej się zdarzało, kiedy spała na boku. Nie, nic na szczęście. Westchnęła. Jaki był jej problem? Czuła się jak napalony kociak, co jej się nigdy nie zdarzało. Normalnie zbulwersowałaby się na obcego człowieka, gdyby zobaczył ją w takim stroju. Rozglądał się po podłodze w poszukiwaniu szlafroka. - Myślałem, że zaczniemy trening z rana? - Więc dlaczego mnie obudziłeś? Jest jeszcze noc. - Po cholerę przerywał jej sen. Odtwarzała kilkanaście razy w umyśle odkryć na temat jej ojca. Jedynym sposobem, aby całkowicie zapomniała o swojej złości na tatę było obmyślanie planu, by towarzyszyła Carlosowi w jego wyprawie. Ach, znalazła szlafrok. Leżał po drugiej stronie łóżka. - Słońce wzejdzie za 15 minut. - wyjaśnił Carlos. - Phineas, Emma i Angus telep… - zakrztusił się. Zesztywniała zastanawiając się co się dzieje. Pochyliła się by wziąć szlafrok. Zerknęła za siebie i odnotowała, że jego oczy były szeroko otwarte i płonęły gorącem. Patrzył bezpośrednio na nią. - Ups. - gwałtownie się wyprostowała. Zapomniała o jej wystawionych na widok publiczny, wyciętych figach. Wystarczyłoby się jeszcze bardziej pochylić a ujrzałby jej pośladki.
- 97 -
Upolowana miłość Założyła jedwabny szlafrok w stylu kimono, który kupiła w Hongkongu. Był jasno czerwony, tylko o jeden ton ciemniejszy od jej policzków. - Co mówiłeś? - Bursztynowe refleksy błyszczały w jego oczach. - Będą tu w każdej chwili i jestem pewien, że z chęcią będą chcieli się dowiedzieć z jaką żarliwością przystępujesz do swojej nowej pracy. - Okay. Daj mi się tylko ubrać. Przytaknął. - Spotkamy się w kuchni. Załóż jakiś dres. Dres? Dopiero teraz zauważyła, że nie miał na sobie spodki khaki i koszulki polo tylko biały T-shirt i spodnie judo a jego włosy były ściągnięte do tyłu w kucyk. - Myślałam, że będziemy ćwiczyć strzelanie. - Będziemy robić dużo rzeczy. Szermierka, karate, kick-boxing, zapasy. Co zazwyczaj robisz by poprawić pracę serca? - Robię zakupy? Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Wczoraj się tutaj przeprowadziłam. Musiałam nosić te wszystkie pudła na górę. To był wystarczający trening. - Oczywiście nie wspomni mu o pomocy Lary i Olivii. Jego wzrok powędrował na te wszystkie walizki i pudła. - Te wszystkie rzeczy należą do ciebie? - To moje skarby. Zawsze odwiedzam lokalne rynki, kiedy jestem w nowym kraju, mieście lub wsi. Dużo chodzenia, wiesz. Bardzo zdrowe. - Uniósł brew. - Załóż dres i spotkamy się za pięć minut na dole. - Odwrócił się i wyszedł. Spojrzała na niego i zamknęła drzwi. Mężczyźni nigdy nie rozumieli jak ważne są te rzeczy dla niej. Nie były to drogie skarby. Niektóre z nich były bardzo tanie. Ale każdy z osobna coś dla niej znaczył, więc wszędzie je ze sobą zabierała. Otworzyła najbliższy karton i uśmiechnęła się. - Witam moje drogie. - Jej rosyjskie laleczki były owinięte w gruby wełniany sweter, który kupiła w Polsce. Już jako mała dziewczynka zaczęła kolekcjonować matrioszki, więc teraz ma ich kilkadziesiąt. Wzięła do rąk dwie drewniane lalki i ustawiła je na pustą półkę. Ze wszystkich wolnych pokoi na pierwszym piętrze wybrała ten, ponieważ miał dwa regały, który mógłby pomieścić jej wszystkie cenne przedmioty. Pięć minut? Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie żądanie Carlosa. To było mało rozsądne. Poszła do łazienki. Nie miała czasu na prysznic. Przynajmniej wzięła porządną kąpiel zeszłej nocy.
- 98 -
Upolowana miłość Cztery minuty później stała w koronkowym biustonoszu i figach przed otwartą szafą. Przygryzła dolną wargę, strój do ćwiczeń? Popchnęła dwie wieczorowe i trzy koktajlowe suknie na bok, które nabyła kiedy została przyjęta do Departamentu Stanu. Myślała, że będzie uczestniczyć w jakiś ekscytujących galach w ambasadach. Garnitury, nie. Popchnęła je na bok. Dżinsy i T-shirty? Ubrała turkusową koszulkę a następnie udała się do kredensu. W szufladzie pełnej piżam znalazła parę szarych bokserek. Wyglądały jak sportowe spodenki, więc je założyła i zawiązała sznureczek. Carlos był boso więc ona postąpi tak samo. Pobiegła do łazienki, poprawiła włosy i nałożyła truskawkowy błyszczyk na usta, gdyby Carlos chciał ją jeszcze raz pocałować. Napuszyła włosy. Nawet jeśli znalazłby panterołaczkę, mogłaby być starym, parszywym i zgrzybiałym kotem z krzywym ogonem i szpiczastymi zębami. Nie powinna go winić za chęć odnalezienia więcej ze swojego rodzaju, ale żeby poślubić jedną z nich? To było szalone. Tylko dlatego, że kobieta byłaby panterołaczką wcale nie oznacza, że jest dla niego odpowiednia. Nie było szaleństwem, że chce ratować swój gatunek. Westchnęła. Wiedziała, że nie należy z nim flirtować, ale cholerne ciężko byłoby udawać, że ona go nie pociąga i wzajemnie. Część jej rozumiała jego pragnienie odnalezienia panterołaczki, ale druga część miała ochotę krzyczeć na niego, że nigdy nie znajdzie kobiety, która byłaby tak dobra jak ona. Ich pocałunek był czymś więcej niż impulsem. Całkowicie poruszył jej serce, podobnie jak poczuła silne uczucie względem Raquel i Coco. Jak mogłaby sądzić, że jej uczucia względem niego mogły być sprzeczne? To było bardzo niegrzeczne pragnienie, by zobaczyć jak daleko może na niego naciskać. To nie jest coś z czego byłaby dumna, ale to było wewnątrz jej. Dzika, romantyczna fantazja, która sprawi, że będzie jej tak bardzo pragnąć, iż odrzuci na bok wszystkie swoje problemy byleby z nią być. Nie bądź samolubna, zbeształa się. To nie była fantazja, w której on jest szaleńczo zakochany w niej i wszystko cudownie się układa. Frustracja sączyła się z niej a wraz nim impuls by go drażnić i dręczyć. To nie jego wina, że musi cię odrzucić. Musi sprawić aby miło spędzili razem czas. Żadnych uczuć. Może jakiś mały nieszkodliwy flirt. Przeszła przez wyściełane dywanem schody i udała się do kuchni. Siedział przy stole. Wkładał łyżeczkę z płatkami zbożowymi do ust. - Spóźniłaś się - mruknął. - Wszyscy już poszli do swoich sypialni. Spojrzała na kuchenne okno.
- 99 -
Upolowana miłość - Ale ciągle jest ciemno. - Kiedy słońce wschodzi, momentalnie stają się martwi, więc muszą być gotowi do snu z wyprzedzeniem. - Carlos popijał kawę. - Phineas jest na dole w wartowni. Angus i Emma są w ich stałym miejscu na czwartym piętrze. Caitlyn nalała sobie do kubka kawę. - Często tutaj przebywają. - Są tutaj albo w piwnicy w Romatech w zależności od stopnia zagrożenia. Teraz nic się nie dzieje, więc tutaj są bezpieczni. - Carlos wskazał na pustą miskę na stole naprzeciw niego. - Zjedz śniadanie. Podeszła do stołu, zmarszczyła nos na widok jego płatków zbożowych. - Co to jest? Kocie musli? Posłał jej zirytowany wzrok. - To jedyne płatki jakie mamy w domu. Będziemy musieli iść dziś na zakupy. - Pokazał jej kartkę leżącą przy nim na stole. - Robię listę. Jeżeli jest coś chcesz, powiedz mi. Położyła kubek z kawą i napełniła miseczkę płatkami. - Pójdę do sklepu, jeśli chcesz. Wiesz, zakupy to moja specjalność. W odpowiedzi mruknął i wypił więcej kawy. Co za ponurak. Stłumiła uśmiech, kiedy uświadomiła sobie, że naprawdę zachowywał się jak kot. Uniósł brwi. - Co tak cię śmieszy? - Nic. - Podeszła do lodówki po mleko. - Chyba sobie żartujesz. Wyciągnęła karton. - Pełnotłuste? - No i? - Włożył kolejną łyżeczkę płatków do ust. - Jestem przyzwyczajona do odtłuszczonego. - Wlała odrobinę do miski. Smakuję jak śmietana. - stłumiła śmiech. - Kotki lubią śmietanę. Skrzywił się. - Co w tym takiego zabawnego? - Nic. - Uśmiechnęła się szeroko. - Jestem szczęśliwym i pozytywnie nastawionym do świata człowiekiem. Włożyła mleko z powrotem do lodówki. Obróciła się w kierunku stołu a Carlos szybko dokończył swoje śniadanie. Jej usta drgnęły. Złapała go na przyglądaniu się jej pośladkom. - Więc gdzie są Lara i Olivia? Są zbyt zajęte swoimi wampirzym mężulkami, że nie zjedzą z nami śniadania? Carlos popijał kawę unikając patrzenia na nią.
- 100 -
Upolowana miłość - Nie ma ich. Byli tutaj na urodzinach Tina a teraz wyjechali wykonywać nowe zadania. - Och. - Podeszła do stołu i usiadła naprzeciwko Carlosa. - Więc jesteśmy dziś w tym domu jedynymi śmiertelnymi osobami. - Tak. - Zerwał się i włożył puste naczynie do zlewu. - Zobaczymy się w piwnicy za pięć minut. - Praktycznie wybiegł z kuchni. Caitlyn uśmiechnęła się i owinęła ręce wokół ciepłego kubka z kawą. Zabawę czas zacząć. To będzie piekło. Stosowała niewinne zaloty, na co penis Carlosa odpowiedział w pełnej gotowości. Kiedy zeszła do piwnicy, znalazła go w dużym pokoju obok stołu bilardowego. Z powolnym uśmiechem kroczyła do niego. - Chcesz zagrać w bilard? - Nie. - Wskazał na niego, na którym znajdowały się na nim różnego rodzaju noże, drewniane kołki i miecze. Był również manekin wypchany słomą. - To będzie nasz udawany wampir - Malkontent, który chce cię zabić. Caitlyn skrzywiła się na słomianego manekina. - Igor. - Przepraszam? - Nazwałam go Igor. - W porządku. - Carlos podał jej drewniany kołek. Znalazłaś Igora w stanie uśpienia. Teraz przebij tym kołkiem jego serce. Przejechała palcami po broni. - A co jeśli on nie jest Malkontentem? Co jeśli jest podwójnym agentem udającym Malkontenta. Muszę go najpierw sprawdzić. - Zakończyłaś dochodzenie. Ten wampir nie jest podwójnym agentem. On musi umrzeć. - Czy on już z definicji nie żyje? Carlos zacisnął zęby. - Kiedy obudzi się z martwego snu oderwie ci głowę. Jedynym sposobem na przetrwanie jest zabicie go teraz. - Dobra, dobra. - Zwróciła ku manekinowi zaostrzony szpic, gdzie szacowała było jego serce i lekko go wbiła. - To go powinno uciszyć. Carlos posłał jej niedowierzający wzrok.
- 101 -
Upolowana miłość - Nawet nie przebiłaś skóry. Widziałem komary, które zrobiły więcej szkody niż to. - Nie jestem brutalną osobą, okay? Z moimi umiejętnościami językowymi, zawsze stawiałam na komunikację… - Przebij go! - W porządku. - Skrzywiła się i mocniej przyłożyła kołek ku jego klatce piersiowej. Zawahała się. Wbicie ostrego przedmiotu do ciała było takie groteskowe. - On uważa, że grubo wyglądasz w tych szortach. - Aagh! - Wbiła w niego ostrze a następnie szarpnęła ręką. - Och, mój Boże. - Cofnęła się, patrząc na osadzony w nim kołek. - Nie jesteś brutalna, co? - Carlos uśmiechnął się. Spojrzała na niego. - Nie poganiaj mnie. - Z chichotem wyszarpał kołek z manekina. - Teraz musisz nauczyć walczyć z Malkontentem. - Skrzyżowała ramiona, marszcząc brwi. - Emma powiedziała, że mam pomagać w dochodzeniach. Nie oczekuje ode mnie bym walczyła z Malkontentami. Od tego są wojownicy. Wyśmiał ją. - Jeśli zostaniemy zaatakowani przez grupę Malkontentów, myślisz, że zostawią cię w spokoju, bo jesteś śmiertelna i nie zostałaś zwerbowana do walki? Będziesz naszym najsłabszym ogniwem i jako pierwszą cię zaatakują. Przełknęła ślinę. - Ale wampiry będą mnie ochraniać, prawda? - Będą próbować, ale jeśli będą walczyć o własne przerwanie, mogą cię pozostawić samej sobie. - Zawiązał pętle wokół szyi manekina a następnie wspiął się na krzesło by przywiązać koniec liny do sufitu. Zeskoczył na podłogę, a następnie ustawił krzesło pod ścianę. - Teraz Igor nie śpi tylko jest w ruchu. - Carlos pociągnął za linę a manekin wzniósł się w powietrze. - Chwyć za kołek i zabij go. Podniosła drewniany kołek i powoli zbliżyła się do Igora. - Musisz być szybsza. - Carlos ostrzegł ją kiedy wielokrotnie szarpnął za sznurek, powodując taniec Igora. - Jeśli założyłby ręce na twojej szyi, zaraz pozbawiłby cię głowy. Znowu gada o urywaniu głowy. Caitlyn skrzywiła się i przytrzymała kołek. Uginała swoje kolana w tym samym czasie kiedy Igor odbijał się o ziemi. To było trochę jak przeskakiwanie przez skakankę. Coś jak styl Double Dutch. Jako mała dziewczynka była w tym dobra. Chodziło tylko by mieć dobre wyczucie.
- 102 -
Upolowana miłość Poczekała aż zniży się ku dołowi, wtedy skoczyła i wbiła kołek do jego słomianego ciała. - Mam go! - wylądowała na ziemię z uśmiechem. Igor nadal był cały. Carlos skrzywił się. Jej uśmiech zgasł. - Ja… ja myślę, że musisz go trochę szybciej pociągać. - Biedny Igor, miał wbity masywny kołek centralnie w pachwinę. - Proszę powiedz, że twoim celem była jego klatka piersiowa. - Oczywiście, że tak. - Wzruszyła ramionami. - Przynajmniej teraz nie może być ojcem. - On nigdy nie mógł mieć dzieci. Wampiry są bezpłodne. Jedynie co zrobiłaś to pozbawiłaś go możliwości oddawania moczu. Mógłby rzucić się na ciebie i… - Urwać mi głowę, wiem. - Carlos wygiął brew a następnie wydobył z Igora kołek. - Najlepszym sposobem na przetrwanie ataku wampira to nie pozwolić mu zbliżyć się do siebie. - Ponieważ mógłby urwać mi głowę - mruknęła. - Dokładnie. - Przywiesił Igora do przeciwległej ściany. - Jeśli potrafisz rzucać nożem i trafisz go w serce, możesz uniknąć walki wręcz. Pokażę ci jak to zrobić. - Cofnęła się kiedy Carlos wziął do ręki bezwzględnie wyglądający nóż ze stołu bilardowego. Wycelował i rzucił. Nóż przeciął powietrze i wbił się w słomiane serce Igora. - Teraz przemieniłby się w proch. - Carlos podbiegł do manekina i wyrwał nóż. - Czy wbijanie noży w ich serca to jedyny sposób by ich powstrzymać? To takie agresywne. - Posłała mu żartobliwy uśmiech. - Próbowałeś kiedyś sankcji gospodarczych? Parsknął i odwrócił się do niej. - Możesz je podpalić, wystawić na widok promieni słonecznych lub odciąć głowy. - Brzmi zabawnie - wymamrotała. Podał jej nóż. - Twoja kolej. - Chwyciła za uchwyt i odchyliła rękę do tyłu. Prawie jak rzucanie softballem. Niestety, nigdy nie była w tym dobra. - Czekaj. - Chwycił ją za nadgarstek. - Trzymasz go zbyt mocno. Zrelaksuj się. - Rozluźnił jej palce. Prąd przeszył jej palce aż po samo ramię. Wzięła głęboki wdech, jej serce zaczęło walić. Ich oczy na krótko się spotkały, puścił ją i cofnął się. - Rzucaj mocno. Zamień Igora w pył.
- 103 -
Upolowana miłość - Okay. - Odchyliła nóż z powrotem i mocno rzuciła. Przeciął powietrze a następnie z łoskotem spadł na ziemię w połowie drogi do Igora. Skrzywiła się. - Chybiłam. Carlos milczał przez chwilę. - Czy to jest szczyt twoich możliwości? - Nie wiem. Przestałam rzucać do ludzi rzeczami odkąd skończyłam dwa lata. - Wziął inny nóż ze stołu i podał jej. - Spróbuj jeszcze raz. Użyła całej swojej siły, ale nóż wylądował na podłodze kilka cali dalej od pierwszego. - Nie masz ani odrobiny siły w górnej partii ciała - wymamrotał. - Czy kiedykolwiek robiłaś pompki? Posłała mu zalotny uśmiech. - Oczywiście. Nie ma nic bardziej seksownego niż Wonder Bra. - Spojrzał na jej biust i zacisnął szczękę. - Chodź. - Skinął by podążyła za nim w kierunku leżących noży. Podniósł jeden i jej podał. - Spróbuj ponownie. - Cofnął się. Rzuciła. Ostrze pędziło w kierunku Igora, ale jedynie dosięgło jego klatki piersiowej i z łoskotem odbiło się od ziemi. - Nie najgorzej. - Podał jej drugi nóż. - Włóż w to więcej siły. - Agh! - Skoncentrowała się i z całej siły rzuciła. Nóż trafił w Igora. - Zrobiłam to! - Odwróciła się z uśmiechem do Carlosa. Popatrzyła na jego oszołomioną twarz i rzuciła okiem na Igora. Skrzywiła się. Carlos ostrożnie na nią spojrzał. - Wykrywam tu pewien schemat. - Podszedł do Igora i wyszarpał nóż z jego pachwiny. - Naprawdę celowałam w jego klatkę piersiową. Carlos parsknął po czym podniósł drugi nóż z ziemi. - Chciałem teraz przejść do szermierki, ale chyba wiem jak to by się mogło zakończyć. - Zmarszczyła brwi. - To nie taki duży problem. Igor i tak nie potrzebuje swojego penisa. - Mogłabyś użyć szpady przeciwko mnie. - Carlos podszedł do niej, jego oczy błyszczały. - A ja z pewnością potrzebuję mojego penisa. Jej serce biło coraz szybciej, kiedy podchodził coraz bliżej. Zatrzymał się tylko o cal od niej. - Na ziemię - szepnął.
- 104 -
Upolowana miłość
Rozdzia?12 To było jak igranie z ogniem, któremu nie mógł się oprzeć. Wyglądała tak cholernie gorąco z rozpuszczonymi włosami sięgającymi ramion, długimi nagimi nogami, jej obcisły mały T-shirt, unosił się z każdym jej oddechem. Twarz miała zaczerwienioną z wysiłku. I jeszcze czegoś - pożądania. Ograniczona przestrzeń między nimi sprawiała ich przyciąganie do siebie niczym magnes. Już raz popełnił błąd całując ją. Wszystkimi siłami starał się nie sięgnąć po więcej. Caitlyn powoli obniżała się przed nim na kolana. Jego pachwina napięła się kiedy jej oczy były na poziomie jego białych spodni. Cholera, dlaczego torturuje siebie samego? Pragnął jej a ona jego. Praktycznie błagała o pocałunek zeszłej nocy. Jeśli te pieprzone kamery nie byłyby włączone uległby. Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczył Caitlyn wychwycił w jej oczach rozpaczliwe pragnienie, które wzrastało z dnia na dzień. Weź ją. Na podłodze. Teraz. Zacisnął ręce w pięści. To byłoby złe. Nie może czerpać przyjemności, kiedy nie ma zamiaru się z nią wiązać. Jego los został naznaczony tuż po Krwawym Lecie. Zacisnął szczękę. - Dawaj dwadzieścia. Jej oczy rozszerzyły się. - Dwadzieścia? - Spojrzała ostrożnie na jego spodnie. - Musisz być naprawdę wytrzymały. Cała krew spłynęła mu do pachwiny powodując nasilanie wzwodu. Cofnął się. - Dwadzieścia pompek. - Oh. - Spojrzała na niego krzywo. - Nie ma takiego bata, nie zrobię dwudziestu pompek. - W takim razie masz je robić codziennie dopóki się nie nauczysz. - Skinął ręką. - Zaczynaj.
- 105 -
Upolowana miłość - Okay. - Ustawiła się w odpowiedniej pozycji. Zaczęła się pochylać, uginając łokcie w stronę podłogi. W połowie drogi jej ręce zatrzęsły się i upadła. - Dobra, jeden. - Połowa - mruknął. - Spróbuj je robić na kolanach. Parsknęła. - Założę się, że mówisz tak wszystkim dziewczynom. - Z jękiem uniosła się do góry. - Twoje ciało powinno układać się w płaską linię. Za bardzo wypinasz swoją pupę. - Pochylił się i dał jej delikatnego klapsa. - Hej! - Spojrzała na niego przez ramię. Przed powróceniem do ćwiczeń dostrzegła złośliwe iskierki w jego oczach. Upadła na ziemię. - Dwa. - Jeden i pół. Miałaś kontrolować swoje schodzenie w dół. - Ponownie się podniosła i jeszcze bardziej wypięła swoje pośladki. Spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Niegrzeczna mała psotnica. - Prosisz się o lanie? Jej usta drgnęły. - Zrobiłbyś je? Jęknął. - Później dokończysz ćwiczenia. - Moja życiowa misja - mruknęła, kiedy podnosiła się do pozycji stojącej. Zacisnął pięści by jej nie chwycić. Nie może igrać z ogniem. Musi kontrolować swojego penisa. - Lepiej będzie jak sprawdzę wampiry. - Poszedł w kierunku sypialni umieszczonej w piwnicy gdzie Phineas spał. - Muszę je sprawdzać co kilka godzin, aby upewniać się, że wszystko jest w porządku. - Co by się mogło stać? - szła za nim. - Czy oni nie żyją w ciągu dnia? - Tak. - Włączył światło. - Sprawdzam je tak na wszelki wypadek. - Na wypadek czego? Mogą być jeszcze bardziej martwi? - Jeśli ktoś wkradłby się do domu mógłby wyrządzić im krzywdę. Skanował duży pokój. Był praktycznie pusty, tylko kilka podwójnych łóżek. Kiedy zacząłem tu pracować, kilka szkockich strażników spało tu w trumnach. - Żartujesz sobie. - Nie. - Podszedł do łóżka Phineasa. - Angus kazał je usunąć. Jeśli ktoś dostałby nakaz przeszukania, bardzo trudno byłoby nam wytłumaczyć posiadanie trumien.
- 106 -
Upolowana miłość - Przechowywanie trupów. - Spojrzała z zainteresowaniem na Phineasa. Wygląda jakby spał. - Młody wampir leżał rozwalony na brzuchu z ręką zwisającą z łóżka. Caitlyn zachichotała kiedy podeszła do niego. - Spójrz na jego bokserki. Idealnie pasują do Miłosnego Doktora. Carlos zmarszczył brwi na widok białych bokserek z czerwonym sercem. Pogłębił grymas, kiedy uświadomił sobie, że Caitlyn bez skrępowania studiowała półnagie ciało wampira. Chwycił narzutę z końca łóżka i przykrył nią Phineasa. Jej usta drgnęły. - Racja. Mógłby zachorować z nadmiaru zimna. Czy on ma dziewczynę? Carlos poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej. - Po co chcesz to wiedzieć? Uśmiechnęła się. - Po prostu się zastanawiam, czy Doktor Miłość ma swoją panią miłość. - Ma. - Szybko odpowiedział Carlos po czym rozważył swoją odpowiedź. On sądzi, że będzie miał. Prześladuje pewną śmiertelniczkę LaToye, ale mógłbym przysiąc, że powiedziała mu aby się chrzanił. - Jakie to smutne. - Caitlyn wzięła do rąk ramkę ze zdjęciem z jego szafki nocnej. - To jego rodzina? - Tak, ciocia wraz z jego bratem i siostrą. Phineas wspiera ich. - Jest ich bohaterem. - Odłożyła zdjęcie. - Musi być stosunkowo młodym wampirem jeśli jego rodzina nadal żyje. - Tak, kilka lat. - Carlos przeniósł swój ciężar. - Dlaczego to tak cię interesuje? Wzruszyła ramionami. - Zostałam skazana na życie w całkowicie nowym świecie i muszę się czegoś nauczyć na ich temat. To jest naprawdę fascynujące. - Sądzisz, że wampiry są fascynujące? - Tak. - Posłała mu zalotne spojrzenie. - Zmiennokształtni też. Jego klatka piersiowa zacisnęła się, pachwina również. - Nie włączyłaś do tego ostrych pazurów i zębów… - I futrzanych jaja. - Uśmiechnęła się. - Jeśli chodzi o mnie, im bardziej egzotyczne bym bardziej to lubię. Niski warkot wydobył się z jego gardła, jej uśmiech zgasł. Jej turkusowe oczy rozszerzyły się, wręcz krzyczały „weź mnie”. Cholera. Nie chciał warknąć. Po prostu stracił nad sobą kontrolę. Z psychicznym wstrząsem skierował się do drzwi.
- 107 -
Upolowana miłość - Muszę sprawdzić Angusa i Emmę. - Szła za nim po schodach kierując się do holu. - Myślę, że trochę odpocznę i pójdę po coś do picia. - Powinnaś pójść ze mną. Podejrzanie na niego spojrzała. - Na czwarte piętro? - To będzie dobry sposób na poprawę pracy twojego serca. - Wbiegł na schody. - Chodź. Jęknęła kiedy biegła za nim po schodach. Zatrzymała się na trzecim piętrze by złapać oddech. - No dalej. - Kontynuował wspinaczkę. - Po co ten pośpiech. - Brnęła dalej po schodach. - I tak nigdzie nie pójdą. - Dasz radę. To pomoże utrzymać ci formę. - Sprintem pokonał ostatnie schodki. - To pokój Angusa i Emmy. - Otworzył drzwi i włączył światło. Caitlyn skrzywiła się kiedy dołączyła do niego. - Byłabym wkurzona gdyby ktoś włączył światło, kiedy bym spała. - Oni nie śpią. - Dostrzegł ich w łóżku, następnie przeszedł przez cały pokój by upewnić się, że wszystkie rolety szczelnie zasłaniają okna. - O mój Boże, popatrz. - Caitlyn podeszła do łóżka. Carlos spojrzał na nią i zwrócił uwagę na wampiry, które wydawały się być nagie. Prześcieradło zakrywało ich ciała w połowie, szerokie plecy i ramię Angusa zakrywały biust Emmy. Caitlyn szybko zakryła ich po ramiona. - Myślę, że uprawiali miłość - szepnęła. - To nie nasz problem. - Carlos udał się z powrotem do drzwi. - Patrzyli sobie nawzajem w oczy. - Caitlyn uścisnęła swoje ręce, jej oczy błyszczały wilgocią. - Stali się martwi w swoich ramionach. To takie piękne. Carlos zatrzymał się przy drzwiach z ręką na włączniku światła. - Śmierć nigdy nie jest piękna, menina. Spojrzała na niego mglistymi, niebieskimi oczami. - Widziałeś śmierć wielu ze swojego gatunku, prawda? - Patrzył przed siebie tak by nie zobaczyła bólu wypisanego na jego twarzy. - Straciłeś swoją rodzinę? - zapytała cicho. Odrzucił na bok obrazy swoich zmarłych rodziców i brata. Nie może sobie pozwolić na zwierzania. Caitlyn swoim współczuciem próbowałaby go pocieszyć co doprowadziłby do katastrofy. Cierpiał już tak długo, że nie byłby w stanie stawić jej oporu.
- 108 -
Upolowana miłość Wyłączył światło. - Wracajmy do ćwiczeń. - Ruszył po schodach upominając siebie, aby nie dotknąć jej. I tak już był na skraju wytrzymałości. Czy te tortury nigdy się nie skończą? Czy ten dzień nigdy się nie skończy? Caitlyn jęknęła w duchu po godzinie podnoszenia ciężarów i skakania na skakance. On chce ją zabić. Czuła się brudna i spocona podczas gdy Carlos tryskał energią, jakby spacerował po parku. Przeszli do worka treningowego. Kiedy po raz pierwszy dźgnęła tą rzecz, odbił się i uderzył ją w twarz. Po 30 minutach nauki, wykonywań haków, górnych cięć, jej ramiona krzyczały z bólu. Potknęła się kiedy Carlos kazał jej wykonać kombinacje. - Nie trać równowagi - ostrzegł ją. - Uginaj kolana. Niech twoje nogi będą lekkie. Przenoś swój ciężar. Posłała mu zirytowany wzrok. Wydawał jej te szalone polecenia jak sierżant. - Ręce mi odpadają. Skrzywił się. - W porządku. - Poszedł w kierunku maty do ćwiczeń. - Zrobimy kilka tae kwan do. Pokażę ci podstawowe kopnięcia. - Caitlyn nienawidziła jego tortury ale kochała obserwować go w ruchu. Był taki silny a zarazem pełen wdzięku w tym samym czasie. Zszedł z maty. - Teraz ty spróbuj. - Pochyliła się do niego, powtórzyła każde ćwiczenie, a następnie ponownie się skłoniła. Jego oczy rozszerzyły się. - Uczyłaś się sztuk walki. Wzruszyła ramionami z szerokim uśmiechem. - Trochę. Chciałam robić zakupy i czuć się bezpieczna. Traktuje je bardzo poważnie. Parsknął. - Zobaczymy jak dobrze potrafisz się obronić. - Wszedł na matę i skłonił się jej. Powtórzyła jego ruch i stanęła w obronnej pozycji. Kiedy powolnie wykonywał zestaw ciosów, wszystkie bezbłędnie zablokowała. - Rozpieszczasz mnie. - Po prostu sprawdzam twoje możliwości. - uśmiechnął się.
- 109 -
Upolowana miłość - To wspaniała wiadomość. Będę mógł szybciej zakończyć trening niż na początku sądziłem. Więc chce jak najszybciej wyjechać by znaleźć swoją idealną partnerkę. Poczuła ukłucie gniewu. Nie była wystarczająco dobra dla niego. Nie była futrzakiem. Cofnął się. - Pokaż co potrafisz. Zaatakuj mnie. - Podobała jej się ta propozycja. Ruszyła na niego i wykonała szybką serię dźgnięć i kopnięć. Uśmiechnął się, kiedy z łatwością zablokowywał jej ruchy. - Nie najgorzej. - Wylądowała ze złością. - Nie traktuj mnie pobłażliwie. - Menina, naprawdę się cieszę, że odbyłaś już wcześniej szkolenia. Musimy popracować nad twoimi kopnięciami i uderzeniami. Musisz celować w klatkę piersiową przeciwnika, aby stracił równowagę. Teraz kopnij mnie najwyżej jak tylko potrafisz. - Mówisz i masz. - Uniosła swoją prawą nogę. Chwycił jej stopę o cal od jego pachwiny. - To nie jest śmieszne, Caitlyn. Nie jestem słomianym manekinem. - Nie celowałam… - Czy masz coś do naszych jaj? - Nie! Nie jestem aż tak zwinna. - Skakała na jednej nodze. - Czy możesz puścić moją stopę? Zaraz się przewrócę. Wykonał jej prośbę. - Spróbuj jeszcze raz. Tym razem celuj w moją klatkę piersiową. Skrzywiła się. Po raz pierwszy miała celować w jego tors. Pochyliła i wykonała kopnięcie tak wysoko jak tylko mogła wkładając w niego jak najwięcej siły, ale jej druga noga została podcięta i wylądowała na plecach. - Och - była lekko oszołomiona. - Przepraszam za to. - Pochylił się oferując jej rękę. - Wszystko w porządku? - Jego rozbawiony wzrok pozbawił ją panowania nad sobą. W ciągu ostatnich kilku godzin przeszła takie tortury jak nigdy dotąd. Oraz on z jak największą chęcią opuści ją by sobie poszukać jakieś wyliniałej panterołaczki. Chwyciła jego dłoń, mocno ścisnęła a następnie szarpnęła powodując jego upadek. Waga Carlosa pozbawiła ją na chwile tchu, ale warto było. - Przepraszam za to. - powiedziała słodko. - Wszystko okay? Uniósł się na łokciach i skrzywił.
- 110 -
Upolowana miłość - To nie była dobra strategia, menina. Nie chciałabyś, aby twój przeciwnik znajdował się na tobie. - Naprawdę? - Przejechała bosą stopą wzdłuż jego nogi i owinęła ręce wokół szyi. - Chyba to polubię. - Złote plamki w jego oczach błyszczały jak bursztyny. Zacisnął szczękę, zgrzytając zębami. Wsunęła swoje palce poniżej dekoltu jego białego T-shirtu i szarpnęła w dół. - Od kilku dni pragnę zobaczyć twój tatuaż. - Wyglądał jak czarna pantera skacząca przez płomienie. Chwycił ją za nadgarstki. - Przestań. Nie możemy… - Odepchnęła go. Ponieważ wspierał się tylko na jednym ramieniu, stracił równowagę i wylądował na plecach. Usiadła na nim okrakiem. - Nie mów mi co mogę a czego nie mogę robić. - Próbował się podnieść, ale przygwoździła go za ramiona do maty. Jego oczy błyszczały. - Mógłbym wstać gdybym chciał. - W takim razie zgaduję, że nie chcesz. - Opuściła biodra tak by siedzieć na jego pachwinie. Syknął w odpowiedzi na jej ruch. - Przepraszam - szepnęła. - Celowałam w trój tors. Jego usta drgnęły. - Zawsze tak mówisz. - Jego uśmiech zamienił się w grymas. - Jesteś niegrzeczną psotnicą. Torturujesz mnie. - Miałam taki zamiar, bo ty też mnie torturujesz. - Poruszyła biodrami ocierając się o niego. Był już w pełnej gotowości. I twardy. - Catalina. - Położył ręce na jej twarzy. Jego oddech był przyśpieszony i urywany. - Musisz mnie powstrzymać. - Nie. Z warknięciem przewrócił ją na plecy i zawładnął jej ustami.
- 111 -
Upolowana miłość
Rozdzia?13 Do diabła z tym wszystkim. Pragnął ją. Chciał spróbować każdy centymetr jej ciała. Chciał by wiła się w jego ramionach, krzycząc jego imię i błagając o więcej. Niskie warknięcie wydobyło się z jego gardła kiedy pocałował ją. Głód jaki trzymał w sobie uwolnił się podczas smakowania jej. Jego umysł poddał się szału namiętności, ale był na tyle poczytalny by dostrzec pewien fakt. Nie bała się go. Była tak samo napalona i zdeterminowana jak on. To samo w sobie napełniło go trwogą. - Catalina - szepnął, kiedy trącił nosem ją w szyję. Jej zapach wypełnił jego nozdrza, wysyłając kaskadę przyjemności do umysłu a następnie do pachwiny. - Tak. - Przejechała swoimi rekami wzdłuż jego pleców i podniosła kolano ocierając się o jego biodro. Położył rękę na jej udzie i ścisnął. Przygryzła wargę, kiedy zsuwał rękę wzdłuż jej uda do luźnej przestrzeni szarych szortów. Dotarł do celu. Piękny, krągły tyłeczek który podziwiał rano w kuchni. Od dobrych kilku godzin marzył by go złapać. Włożył swoje palce pod jej bieliznę, by mógł objąć nagie pośladki. Jęknęła w jego usta. Splotła z nim język z jednakową namiętnością. Szarpnęła za jego T-shirt, zbierając go tuż pod jego pachami by mieć więcej miejsca do splądrowania. Przerwał pocałunek by móc ściągnąć niepotrzebne ubranie. Upadł na plecy, przewracając Caitlyn na siebie. Pogładziła palcami jego tatuaż poczym zaczęła obdarzać go pocałunkami. Z jękiem, wsunął rękę pod jej koszulkę. - Siadaj. - Mmm? - Uniosła głowę z pytającym spojrzeniem. Rozpiął jej biustonosz a następnie razem z koszulką przełożył przez jej głowę. Złapała oddech, kiedy ponownie popchnął ją na plecy. - Catalina. - Nigdy nie widział tak pięknych piersi. Pełne z różowymi, okrągłymi sutkami, które stały się twarde jak kamyczki od jego wzroku. Jej klatka piersiowa unosiła się od szybkich oddechów. Sięgnęła do niego, owijając rękami szyję. - 112 -
Upolowana miłość - Pocałuj mnie. - Dotknął wargami jej usta rozkoszując się ich miękkością i słodkim smakiem truskawek. Pocałował nasadę jej szyi a następne potarł szczęką jej piersi. Jęknęła, wyginając się ku niemu. Stwardniały czubek jej sutka otarł się o jego wargi, nie mógł się oprzeć jej niemej prośbie. Zacisnął usta wokół brodawki, lekko przygryzając. - Carlos - krzyknęła, zgarniając do rąk jego włosy. Wypuścił jej sutek i dmuchnął. Drgnęła. Przypływ radości przetoczył się przez niego. Zwycięstwo. Posiadanie. Z uśmiechem spojrzał na jej twarz. Zamarł. Patrzyła na niego z taką czułością i zaufaniem. On nie był godny zaufania. Gdyby znalazł panterołaczkę, ożeniłby się z nią. Prawda uderzyła w niego jak młot, powodując, że zatoczył się do tyłu z bólem. Caitlyn zasłużyła na więcej niż na igraszki na podłodze. Zasługiwała na lojalność i… miłość. Jej oczy zamgliły się z niepokoju. - Carlos? - Wygramolił się na nogi. - Wybacz mi. Nie miałem prawa. Starała się usiąść. - Chciałeś tego tak samo jak ja. - Nie możemy! - cofnął się. - Przepraszam. Łzy błyszczały w jej oczach. - Nie przepraszaj za swoje uczucia. Coś jest między nami. I dobrze o tym wiesz. - Lepiej już pójdę. - Skierował się w stronę drzwi, po czym zatrzymał się. Nie mogę iść. Jestem przecież na służbie. - Obejrzał się, krzywiąc się na widok łez w jej oczach. - Zróbmy sobie przerwę. Może po tym jak trochę odpoczniesz, poszłabyś na zakupy. Chciałbym to zrobić, ale nie mogę zostawić wampirów bez ochrony. - Zostawiłam moje serce bez ochrony - wymamrotała. Jej słowa dźgnęły go niczym nóż. - Przykro mi. Ja… zobaczymy się później. - Wybiegł po schodach jak gdyby mógł uciec od bólu, który spowodował. Piękna Catalina. Jak on mógł jej to zrobić?
- 113 -
Upolowana miłość Pobiegł sprintem po schodach do biura na piątym piętrze, następnie chodził wokół dużego pokoju ciężko oddychając. Tchórz, zbeształ się. Uciekł przed zbrodnią. Powinien wrócić do piwnicy i nadstawić policzek Caitlyn. Co ona z nim zrobiła? Nie mógł pozwolić na to by zdobyła jego serce. Musi się trzymać od niej z daleka. Dla jej własnego bezpieczeństwa. Jeśli uległby namiętności, dopuściłby się nieprawdopodobnych czynów. Wystarczy byś ją ugryzł, podpowiedział mu wewnętrzny głos. Mógłbyś mieć ją na zawsze. - Nie! - krzyknął, gwałtownie się zatrzymując. Zacisnął pięści. Nie może ją ugryźć. To było zbyt niebezpieczne. Widział wiele umierających śmiertelnych kobiet, wijące się w agonii, ich ciała nie zdolne do zniesienia ogromnych zmian genetycznych, które przemieniają je w inne gatunki. Caitlyn była silna psychicznie i emocjonalnie, ale fizycznie była krucha. Tak delikatna. Jej nogi, piersi. Jęknął. Jego erekcja napierała na spodnie do ćwiczeń. Nie może jej już więcej trenować. To było oczywiste. Jednak by mógł wyjechać musi dokończyć z nią szkolenie. - Merda - warknął. Był w kompletnym gównie. - Niespodzianka! - Tino pojawił się w foyerze razem z młodszą siostrą. - O mój Boże! - Caitlyn udawała szok, mino, że nie była zaskoczona. Siostra dała jej wcześniej znać, że przyjadą o ok. 18:30. Shanna położyła dwie ciężkie torby na podłodze by móc uściskać Caitlyn. - Jak się masz? - Mamo! - Sofia zakryła uszy. - Co to za hałas! - Jaki hałas? - zaskoczona Shanna spojrzała na monitor przy drzwiach. Oh. Alarm się włączył. - Tak? - Caitlyn spojrzała na zamknięte i zaryglowane drzwi. Nic nie słyszała. - Musisz go wyłączać zanim otworzysz drzwi. - Shanna wystukała kilka przycisków na klawiaturze. - Jest ustawiony na wysokiej częstotliwości, że tylko wampiry i zmiennokształtni mogą go usłyszeć. - Spojrzała ca córkę. - Sofia, słyszałaś go? Mała dziewczynka przytaknęła. Caitlyn poczuła mrowienie skóry. To nie była reakcja na Sofię tylko… niego. Mogła poczuć jego obecność.
- 114 -
Upolowana miłość Rzuciła okiem na schody i rzeczywiście Carlos stał na pierwszym stopniu. Alarm pewnie wyciągnął go kryjówki. Resztę dnia spędził zabarykadowany w swoim biurze na piątym piętrze. Poszła zrobić zakupy około południa, a kiedy wróciła dostrzegła pusty talerz w zlewie. Carlos pewnie zjadł lunch w czasie jej nieobecności. Ich oczy na moment się spotkały. Odwróciła się od niego, by nie mógł zobaczyć jak bardzo ją zranił. Shanna położyła rękę na ramieniu synka. - Czy słyszałeś alarm? - Nie - mruknął po czym podniósł dumnie podbródek. - Ale za to ja potrafię się teleportować, a Sofia nie. - Tino. - Shanna skarciła chłopca. - To nie są żadne zawody. Umiejętności Sofii mogą być inne od twoich. Sofia kiwnęła głową i posłała bratu nadęty wzrok. - Ja jestem inna. - Tak, jesteś. - Shanna pochyliła się i przytuliła córeczkę. Telefon na pobliskiej konsoli zadzwonił. - Och, to pewnie Howard. - Shanna kroczyła w kierunku telefonu. Zapewne chce się dowiedzieć, dlaczego alarm się włączył. - On wie? - zapytała Caitlyn - Jasne. On wie o wszystkim co się tutaj dzieje. - Shanna podniosła słuchawkę. Caitlyn skrzywiła się. Spojrzała za schody, ale Carlos zniknął. Shanna przez chwilę nie odzywała się. - Okay - zwróciła się do siostry. - Howard chce wiedzieć czy uczyłaś się obsługiwać systemem alarmowym. Caitlyn potrząsnęła głową. - Nie. - Tak długo jak Carlos unikał jej, miała problemy ze skupieniem się na czymkolwiek. - Pokaże jej, jak to działa - powiedziała Shanna Howardowi, a następnie skierowała się do kamery. - Nie martw się o nas. Jak widać, jesteśmy całkowicie bezpieczni. - odłożyła słuchawkę. Caitlyn wpatrywała się w kamerę nadzorującą. - Howard może nas zobaczyć? - Jasne - odpowiedziała Shanna. - Monitoruje wszystko co się tutaj dzieje. To kolejny środek ostrożności. Caitlyn łyknęła. - Ile jest tu kamer?
- 115 -
Upolowana miłość Shanna wzruszyła ramionami. - Kilka, oczywiście żadnej w sypialniach. - A w piwnicy? - Nie wiem, może. - Shanna posłała jej zaciekawiony wzrok. - Wszystko w porządku? Wydajesz się strasznie blada. Wystarczającym upokorzeniem był jej pocałunek z Carlosem w ogrodzie Romatech, który widział Angus MacKay, ale teraz musiała się zastanowić. Wykonała dla Howarda film pornograficzny? Spojrzała na kamerę. - Czy czerwone światło oznacza, że jest włączona? - Tak. - Shanna przechyliła głowę i zwęziła oczy. - Coś nie tak? - Jestem głodny! - ogłosił Tino, próbując podnieść jedną z torb. Shanna podbiegła by chwycić torby. - Chodźmy do kuchni. - Uśmiechnęła się do Caitlyn. - Mam nadzieje, że lubisz kurczaka. W kuchni Caitlyn pomogła siostrze przygotować posiłek i nakryć stół. Cały czas zastanawiała się czy w piwnicy były kamery, a jeśli tak to czy były włączone? Usiadła i wpatrywała się w grillowane udko kurczaka i sałatkę z białej kapusty na swoim talerzu. Musiała wiedzieć. Teraz. - Przepraszam. - Wstała i skierowała się w stronę drzwi. - Zaraz wracam. Dzieci nie zareagowały, ale Shanna posłała jej zmartwiony wzrok. Caitlyn poszła do piwnicy. Zatrzymała się a jej serce biło w przyśpieszonym tempie. Dostrzegła kamerę. A mata do ćwiczeń na której turlała się z Carlosem była w jej zasięgu. Podeszła bliżej, dokładnie badając urządzenie. Nigdzie nie świeciło się czerwone światło. Była wyłączona. Teraz, ale jak było za dnia? Przełknęła ślinę a następnie zawróciła do kuchni. - Wszystko w porządku? - zapytała Shanna. - Jasne. - Caitlyn usiadła przy stole i zaczęła jeść. Może Carlos powinien wiedzieć. Zerwała się na równe nogi. - Może zaniosę trochę jedzenia Carlosowi. - Nałożyła kurczaka i purée ziemniaczane na talerz.
- 116 -
Upolowana miłość - Jest na piątym piętrze. Podobno ma tam biuro. - Shanna uśmiechnęła się. - To stary pokój mój i Romana. Dużo wspinania. Dlaczego po prostu nie zadzwonisz do Carlosa i nie powiesz mu by do nas dołączył? Sofia skinęła głową, jej usta były pełne ziemniaków. - Lubię Carlosa. - On jest… zajęty. - Caitlyn położyła kilka ciasteczek na talerzu. - Zaraz wracam. - Musi porozmawiać z nim na prywatności. Wspinała się po schodach tak szybko jak tylko mogła. Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do jego biura by zaczerpnąć powietrza. Carlos otworzył drzwi i popatrzył na nią. - Masz atak serca? - Spojrzała na niego. Jej serce i tak już było złamane dzięki niemu. Wmaszerowała do biura i położyła talerz na biurku. - Przyniosłam ci kolację. - Dziękuję. - Zamknął drzwi i podszedł do niej powoli. - Jak cię masz? Przycisnęła rękę do klatki piersiowej. - Muszę złapać oddech. - Miałem na myśli… po tym wcześniejszym. - Oh? - uniosła brwi. - Odnosisz się do największego upokarzającego odrzucenia w moim życiu? Skrzywił się. - O to mi chodzi. - W ogóle cię to obchodzi? - Tak. Nienawidzę sprawiać ci ból. - Masz bardzo dziwny sposób okazywania tego. Unikałeś mnie przed dobre kilka godzin. Przeczesał ręką swoje czarne włosy. - Mam ku temu powody. Ale nie martw się, to się już więcej nie powtórzy. Poprosiłem Toni by cię trenowała. Ojoj. Podniosła talerz. - Cykor. Uniósł swoją brew. - Nazwałaś mnie… - Jeśli to wygląda i smakuje jak kurczak… - Tak. Boje się. - Podszedł do niej z oczami błyszczącymi gniewem. Obawiam się tego, że mogę zagrozić twemu życiu. Staram się cię chronić Caitlyn. Ponownie położyła talerz na biurku.
- 117 -
Upolowana miłość - Chronić przed czym? Zacisnął zęby. - To są rzeczy, których nie wiesz. - Więc mi je powiedz! - Powiem ci! Jestem zbyt niebezpieczny dla ciebie. - Frustracja kipiała w niej. - Dlaczego mam ci nie wierzyć, kiedy to co czuję jest prawdziwe. Nie zaprzeczaj, że ty też tego nie odwzajemniasz. - To co czujemy nie ma znaczenia. - To ma znaczenie! - Zamknął na chwile oczy i zmarszczył czoło. - Catalina, nie zniósłbym tego, że po raz koleiny bym cię zranił. Proszę wyjdź. Łzy zaszczypały ją w oczy. Zostać dwa razy odrzuconą w ciągu jednego dnia. To będzie jej nowy rekord. Podeszła do drzwi. Była w połowie drogi, kiedy przypomniała sobie powód jej przyjścia. - Czy kamera w piwnicy była dziś rano włączona? Howard mógł to oglądać? Spojrzał na nią, jego oczy błyszczały bólem. - Nie, menina. Nikt nie wie co robiliśmy. - Odczuła ulgę ale to i tak nie złagodziło jej bolącego serca. Schodziła po schodach, łzy ograniczały jej widoczność. Cholera. Dlaczego pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. Znali się dopiero od trzech dni. Ale te trzy dni były jak połowa jej życia. Jej świat odwrócił się do góry nogami. Poznała świat pełen wampirów i zmiennokształtnych. Odnalazła siostrę, zyskała siostrzeńców oraz dowiedziała się, że jej ojciec był potworem kontrolującym umysły. Musiała być zbyt zmieszana i zdezorientowana by wiedzieć czy rzeczywiście była dla kogoś pociągająca. Zatrzymała się. Jej przyciąganie do Carlosa było natychmiastowe, kiedy po raz pierwszy go zobaczyła, przed tym kiedy dowiedziała się o istnieniu wampirów i zmiennokształtnych. Wszystko czego dowiedziała się przed uratował zmiennokształtne dzieci, które potem zaadoptował, próbuje uratować swój gatunek, pomaga wampirom walczyć z Malkontentami - ten mężczyzna emanował siłą i honorem. Prawdą jest, zakochałaś się w nim. Łza spłynęła jej po policzku. On też jej pragnął. Wiedziała o tym. Całował ją i dotykał z czcią i szacunkiem. Nie wymyśliła sobie tego. Otarła policzki konturując schodzenie po schodach. Nie podda się. Miłość była zbyt rzadka i cenna. Nie zrezygnowała z siostry. Nie zrezygnuje z Carlosa.
- 118 -
Upolowana miłość
Rozdzia?14 - Co się dzieje? - Shanna szepnęła do Caitlyn, kiedy wkładała naczynia do zmywarki. - Nic. - Shanna włożyła resztki do lodówki. - Nic nie zjadłaś i jesteś tak nerwowa jak zając. - Nie jestem teraz głodna. Zjem później. - Caitlyn wytarła ręce i uśmiechnęła się do dzieci. - Chcecie zobaczyć moje skarby? Oczy Tina pojaśniały. - Masz pirackie skarby? - Jasne. Chodźmy. - Gestem wskazała Shannie i dzieciom, by poszli z nią do sypialni. Większość popołudnia spędziła na rozpakowywaniu, więc regały były już praktycznie pełne. - Och, jakie ślicznie! - Shanna przejechała palcami wzdłuż wyszywanej jedwabnej narzuty, którą Caitlyn użyła jako baldachim jej królewskiego łoża. Przywiozłaś tez materiał ze sobą? - Tak. - Caitlyn zmieniła swój prosty baldachim w egzotyczną tęczę mieniącą się przeróżnymi kolorami, opadającą kaskadą jedwabiu w dół każdego rogu łóżka, przywiązanych do każdej z kolumn. Tino spojrzał na łóżko, nie zrobił on na nim najmniejszego wrażenia. - Gdzie jest skarb piratów? - Tutaj. - Caitlyn wzięła do rąk ręcznie rzeźbione pudełko z drzewa różanego. - W środku znajdziesz monety z całego świata. - Cool. - Tino położył pudełko na kredensie i otworzył je. Caitlyn otworzyła jedną ze swoich rosyjskich laleczek, by ukazać Sofii kolejną laleczkę znajdującą się w niej. - Kontynuujesz otwieranie ich do czasu aż dojdziesz do dziecka. - Oczy Sofii rozszerzyły się. - Mogę to zrobić? - Tak. - Caitlyn dała jej laleczkę, nagle naszła ją myśl. Przez lata gromadziła skarby jakby były jej rodziną. Teraz miała prawdziwą rodzinę, więc już nie potrzebowała zamienników. - Nie było mnie na twoich ostatnich urodzinach Sofia. Czy chciałabyś zachować tą lalkę? - Twarz Sofii rozjaśniła się uśmiechem. - 119 -
Upolowana miłość - Tak! Dziękuję! - przytuliła Cait po czym pobiegła do Tina znajdującego się przy kredensie. - Patrz! - Ustawiła w rzędzie dwie pierwsze lalki. - To jest tatuś z mamusią. - Otworzyła drugą lalkę. - To jest starszy brat Tino. Tino zmarszczył brwi na widok trzeciej lalki. - To nie jestem ja. To dziewczyna. - Sofia zignorowała go i kontynuowała otwieranie lalki. - A to jestem ja, a tu jest moje dziecko! - Dziękuję - szepnęła Shanna. Usiadła na łóżku i gestem zaprosiła do siebie Caitlyn. - Więc powiesz mi o co chodzi? - Caitlyn wspięła się na łóżko i skrzywiła się. - Jestem strasznie obolała. Carlos prawie zabił mnie dziś rano. - W więcej niż jeden sposób. Shanna posłała jej współczujący uśmiech. - Wiem jak to jest. Roman nalegał bym również nauczyła się samoobrony obniżyła głos do szeptu. - Jak tam z Carlosem? - Unika mnie. - Caitlyn wzruszyła ramionami. - Pewnie jest to dla ciebie ulgą. - Chcę byś była szczęśliwa. I bezpieczna. - Caitlyn po raz kolejny zastanawiała się, dlaczego Carlos uważa, że jest dla niej zbyt niebezpieczny. Może powodem byłby ból emocjonalny jaki by doświadczyła, gdyby połączyła się z Carlosem, który następnie porzuciłby ją dla panterołaczki. Albo było jeszcze inne historie o których nie wiedziała? Z westchnieniem skrzyżowała nogi. - Tyle jeśli chodzi o mnie. Chcę usłyszeć o tobie i Romanie. Jak do tego doszło, że spotkałaś wampira i się w sobie zakochaliście? Shanna uśmiechnęła się. - To długa historia. - Lubię tą historię. - Sofia z trudem wspięła się na łóżko z trzymanymi rosyjskimi laleczkami. - Opowiedz ją jeszcze raz mamusiu. - Okay. - Shanna usadziła Sofię na swoich kolanach. - Jakiś czas temu wasza mama pracowała na nocnej zmianie w otwartej 24h na dobę urzędzie stomatologicznym o nazwie SoHo SoBright. - Lubię tą część. - Tino wdrapał się na łóżko. - Źli faceci napadli cię. - Tak - zgodziła się z nim Shanna. - Byłam objęta programem ochrony świadków po złożeniu zeznań przeciwko rosyjskiej mafii w Bostonie. - Dlatego zniknęłaś? - zapytała Caitlyn.
- 120 -
Upolowana miłość Shanna skinęła głową. - Otrzymałam nowe imię i tożsamość, ale źli mężczyźni dowiedzieli się gdzie jestem. Przybyli po mnie kiedy obcy i bardzo przystojny mężczyzna pojawił się w klinice… - Nasz tatuś! - Sofia odbiła się na łóżku. - Tak. Roman stracił ząb. Dokładnie kła. Myślałam, że to jakiś kieł psa lub wilka, więc na początku nie chciałam mu pomóc. Caitlyn uśmiechnęła się. - Stracił kła? Shanna skinęła głową, uśmiechając się. - Miał tylko jedną noc na wprawienie zęba, inaczej zostałby szczerbaty na wieczność. Caitlyn roześmiała się. - Jak można stracić kła? Shanna przewróciła oczami. - On… ugryzł coś czego nie powinien. - To była Vanna - ogłosił Tino. Shanna zesztywniała. - A ty skąd o tym wiesz? - Gregori mi powiedział - rzekł Tino. - Trzyma ją w szafie w swoim biurze. Caitlyn sapnęła. - On trzyma kobietę w szafie? - To nie jest prawdziwa kobieta - wymamrotała Shanna. - Jest dużą gumowatą panią - powiedział Tino. - Gregori ma białą Vannę w szafie. Pozwolił Phineasowi zachować czarną Vannę. - Co? - Caitlyn wciąż nie rozumiała. - VANNA oznacza Vampire Artificial Nutritional Needs Appliance wyjaśniła Shanna. - To naturalnej wielkości kobieta zabawka mająca w sobie syntetyczną krew. Jest ona genialnym pomysłem Gregorego, by wampiry mogły udawać, że gryzą kobiety. Poprosił Romana by ją wypróbował i stracił kła. Caitlyn parsknęła. - To prawda? - Obawiam się, że tak. - Shanna z dezaprobatą spojrzała na syna. - Gregori nie powinien ci o niej opowiadać. - Założył jej bieliznę zanim mi ją pokazał - rzekł Tino. Shanna jęknęła. - Muszę odbyć długą rozmowę z Gregori. Posunął się za daleko.
- 121 -
Upolowana miłość - To samo powiedział Connor. - Tino zmarszczył nos, próbując sobie przypomnieć. - Powiedział Gregoriemu by się w końcu zamknął. Następnie Gregori oznajmił mu, że jest starym zrzędą, bo nigdy żadnej nie dostał i powinien sobie pożyczyć Vannę na noc. Potem Connor powiedział, że jeśli kiedykolwiek byłby zdesperowany by trykać gumową kobietę on… - Wystarczy! - krzyknęła przerażona Shanna. Caitlyn zakryła usta by powstrzymać się od śmiechu. Shanna potrząsnęła głową. - Muszę również porozmawiać z Connorem. Nie mogą cię traktować jak dorosłego mężczyznę. - Tino podniósł podbródek. - Ja jestem mężczyzną - przechylił głowę. - Co to jest trykanie? Shanna skrzywiła się. - Kim jest Connor? - zapytała Caitlyn by zmienić temat. - Ochroniarzem Romana - narzekała Shanna. - Pilnuje nas w nocy. Jest średniowiecznym, szkockim wojownikiem. - Więc on jest wampirem. - Caitlyn próbowała go sobie przypomnieć. Poznała wiele nowych osób w ostatnich dniach. - Gregori jest synem Radinki? Jak to możliwe, że jest wampirem a jego mama jest śmiertelniczką? - On jest młodym wampirem - wyjaśniła Shanna. - Został zaatakowany na parkingu Romatech przez kilku Malkontentów i Roman przemienił go by uratować mu życie. - Przygryzła dolną wargę. - Mówiąc o Gregori. Poprosiłam Radinkę, aby zmusiła go do opieki nad tobą i wprowadzenie do świata wampirów. - Co? - Będzie fajnie - podkreśliła Shanna. - Gregori jest bardzo zabawny. - Lubię Gregoriego - powiedziała Sofie. - Wszyscy go lubią - zgodziła się Shanna. - Co? - powtórzyła Caitlyn. - Ja go nawet nie znam. Shanna spojrzała na zegarek. - Roman zaraz się obudzi, więc będziemy się zbierać. A ty musisz się przygotować dla Gregoriego. Będzie tutaj za ok. 30 minut. Caitlyn zirytowała się. - Umówiłaś mnie na randkę w ciemno z wampirem? - To nie jest randka. - Shanna zeskoczyła z łóżka. - Uwierz m, nie chciałabyś pójść na randkę z Gregorim. On jest playboyem. Radinka obawia się, iż nigdy się nie ustatkuję i nie da jej wnuków. Caitlyn wygramoliła się z łóżka.
- 122 -
Upolowana miłość - A więc wrobiłaś mnie w spotkanie z wampirzym playboyem. O tak, teraz czuję się naprawdę bezpieczna. - Spokojnie. On po prostu ma ci pokazać nowy i ekscytujący świat wampirów. Pomyśl o nim jak o przewodniku. Caitlyn podeszła bliżej siostry. - Robisz to by trzymać mnie z dala od Carlosa, prawda? Shanna skrzywiła się. - Dobra, przyznaje się. Martwię się o ciebie i o to, że jesteście sami w kamienicy przez całą noc. - Potrafię o siebie zadbać, Shanna. Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś. - Po to są siostry. - Shanna ponagliła swoje dzieci do drzwi. - Ubierz się ładnie. Znając Gregoriego, prawdopodobnie zabierze cię na tańce. - Kolejny facet który lubi sambę? - mruknęła Caitlyn. Shanna roześmiała się. - Nie. Dla Gregori liczy się tylko disco. Trzydzieści minut później Caitlyn schodziła po schodach w seksownej czarnej sukni koktajlowej i gorących czerwonych szpilkach. Kochała ubierać się w eleganckie ciuchy, więc wybaczyła zdradzieckiej siostrze ingerowanie w jej życie. Upłynęło wiele miesięcy od jej ostatniej oficjalnej randki, ale nie miała nic przeciwko temu, że dzisiejsza randka nie żyła tak na dobrą sprawę. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, powiedziała sobie kiedy doszła do foyeru. Praktycznie rzuciła się na Carlosa i oboje nie wyszli na tym dobrze. Wciąż ukrywał się na piątym piętrze. Przykryła ramiona długim czerwonym szalem i jeszcze raz zajrzała do środka czerwonej wieczorowej torebki ozdobionej koralikami. Telefon komórkowy, ID, czerwona szminka, trochę pieniędzy gdyby ich potrzebowała. Może powinna zabrać ze sobą butelkę syntetycznej krwi gdyby jej randka zrobił się odrobinę głodny. Zadzwonił dzwonek do drzwi, jej nerwy zaalarmowały. Relax. To tylko randka. Z wampirem. Kroczyła w kierunku drzwi, jej wysokie obcasy klikały na marmurowej posadzce. Zajrzała przez wizjer i dostrzegła wysokiego mężczyznę stojącego na ganku w basenie światła. Wyglądał bardzo elegancko w smokingu i niechętnie przyznała, że jest przystojny. Ale nie tak przystojny jak Carlos. Nacisnęła przycisk interkomu na panelu bezpieczeństwa obok drzwi. - Chwileczkę. Muszę wyłączyć alarm.
- 123 -
Upolowana miłość - Spokojnie kochanie - głęboki głos wydobył się z głośnika. - Mamy przed sobą całą noc. Kochanie? To może być jej najkrótsza randka w historii. Kiedy Carlos nazywał ją „menina” i „Catalina” miała palpitacje serca, a ciało topniała jak gorąca czekolada. „Kochanie” było po prostu irytujące. Wystukała kod, który pokazała jej siostra i otworzyła drzwi. Uśmiechnął się i wszedł do foyer. - Wow! Moja mama powiedziała, że jesteś ładna, ale to mało powiedziane. Dziewczyno, rozpalasz! - Zdecydowanie babiarz. - Jak się masz? Jestem Caitlyn Whelan. - Gregori Holstein. - Uścisnął jej dłoń. Przygryzła wargę, by nie roześmiać się na widok długiej czarnej peleryny podszytej czerwonym jedwabiem. - Wampir w pelerynie. Czy to niej jest nieco stereotypowe? - Nic nie jest we mnie stereotypowe, kochanie. - Poprawił swoją czarną onyksową spiknę na mankiecie. - Staram się być elegancki. - Jego zielone oczy zaświeciły się, gdy spojrzał na nią. - Oto jesteś. Ładna sukienka. Ładne nogi. Ładne buty. - Niezły hak. - zacisnęła swoją prawą rękę. Roześmiał się. - Nie jesteś zadowolona z wymuszonego wyjścia ze mną. - Sądzę, że ty również zostałeś zmuszony. Udał przerażone spojrzenie. - To będzie istna tortura. Jak przetrwamy tę noc? - Potrząsnęła głową śmiejąc się. - Obawiam się, że moja siostra chce cię wykorzystać byś trzymał mnie z dala od kogoś innego. - Trzymać cię z dala? To dziwne. Instrukcje mojej mamy były zupełnie inne. Przekrzywił głowę w kierunku schodów, po czym wyszeptał: - Słyszę go. Idzie. Spojrzała na schody, ale ani nie zobaczyła, ani nie usłyszała Carlosa. Sapnęła kiedy nagle Gregori wziął ją w ramiona. - Co robisz? - Postępuj według instrukcji - szepnął jej do ucha. - Carlos jest na półpiętrze. Przypuszczam, że to sprawi, iż będzie szalenie zazdrosny. - Co? - Caitlyn odwróciła głowę, przypadkowo ocierając czoło o szczękę Gregori. Radinka chce by Carlos był zazdrosny?
- 124 -
Upolowana miłość - To działa. - Gregori wymruczał przy jej skroni. - Praktycznie rozerwał poręcz w dwóch miejscach. - Chwycił ją za podbródek. - Nie patrz. On piorunuje nas laserowym wzrokiem. Gorąco mogłoby roztopić twoje ciało. Roześmiała się i odepchnęła Gregori. Cofnął się spoglądając w stronę schodów. - Och, Carlos. Co za niespodzianka. Jak leci, bracie? Caitlyn przerzuciła włosy przez ramię i beztrosko spojrzała na Carlosa. Jej serce zatrzymało się od intensywności jego wzroku i napięcia ledwo powstrzymanego w jego ciele. Dobry Boże, gdyby tylko zgiął palec w jej kierunku, od razu pobiegłaby do niego. Gregori był fajny, ale Carlos był ogniem i namiętnością. Dziki, mroczny i groźny. Złapała oddech, kiedy zobaczyła jego rękę na poręczy. Ostre, śmiercionośny pazury wydłużyły się z jego palców i zanurzyły w drewnie. Dreszcz przebiegł wzdłuż jej ramienia powodując kłucie skóry. Nie przestraszy jej. Boże dopomóż jej, niech zrobi cokolwiek. Chciała by te pazury rozerwały jej ubranie. Chciała ponownie poczuć jego usta na swoim ciele. Spojrzała na jego twarz, miał zaciśniętą szczękę. - Dobrze. - Gregori obserwował ich z rozbawieniem. - Miło się z tobą rozmawiało. Do zobaczenia później Carlos. Pochylił głowę, jego oczy błyszczały bursztynem. Gregori otworzył drzwi i wyprowadził Caitlyn za zewnątrz. - Zakochaliście się w sobie po uszy. - Zamknął za sobą drzwi. - To takie oczywiste? - Gregori eskortował ją po schodach do chodnika. - Kiedy spojrzałaś na niego twoje serce biło jak rakieta. Wampiry słyszą bicie serca, wiesz o tym. - Tak, powiedzieli mi o tym. - A Carlos wyglądał tak jakby chciał mi zrobić operację na otwartym sercu swoimi pazurami. Caitlyn uśmiechnęła się. - Twoja mama kazała ci sprawić by był zazdrosny? - Ona sądzi, że powinniście być razem. - Gregori przyłożył rękę do piersi. - Mam złamane serce. Nie mogę cię mieć dla siebie. - Racja. - Nie wyglądał na załamanego. - Nie ma nikogo wyjątkowego dla ciebie Gregori? - Nie. I tak mi się podoba. - Podeszli do czarnego sedana Lexus. - Jestem zbyt sexy przez te kły i pelerynę. - Otworzył Caitlyn drzwi. - Chodźmy potańczyć kochanie.
- 125 -
Upolowana miłość
Rozdzia?15 - Czas wstawać Caitlyn. - Carlos zapukał do jej drzwi następnego ranka. Usłyszał niski jęk. Nie zadawała sobie sprawę, że jego zmysł słuchu był tak samo dobry jak u wampirów. Gregori musiał być nieświadom tego faktu. Carlos słyszał ich rozmowę zeszłej nocy, kiedy schodził po schodach, więc doskonale wiedział, że och randka była ustawiona. Wiedział także, że domniemane uczucia Gregori względem Caitlyn były fikcyjne. Ale to i tak nie uczyniło go spokojniejszym. Dzika zazdrość jaka go ogarnęła o mało co nie rozerwała jego klatki piersiowej. Miał już tego serdecznie dość. Odmawia wszelkich gier z Gregori ani z nikim innym kto zna jego kłopotliwe położenie. Nie zniesie obcowania z Caitlyn. Samo bycie w jej obecności było bolesne. Jej turkusowe oczy, cudowne ciało, odurzający zapach, odwaga i siła ducha - ta mieszanka jest czystą torturą. Nigdy nie pragnął kobiety tak bardzo jak jej. Jedynym sposobem na osiągnięcie spokoju i zapewnienie jej bezpieczeństwa jest wyjazd. Jak najszybszy. - Caitlyn, obudź się. - Ponownie zapukał. Tym razem nie usłyszał jej odpowiedzi. - Toni wkrótce tutaj będzie. - Okay! - krzyknęła. Ruszył w dół po schodach, zatrzymując się na półpiętrze by sprawdzić poręcz. Kiedy Caitlyn była na randce, poszedł do najbliższego sklepu z narzędziami. Później wypełnił ubytki w poręczy drewnianym kitem. Jego praca przez całą noc musiała schnąć, ale potrzebowała jeszcze oszlifowania. Przy odrobinie szczęścia nikt nie będzie wiedzieć ile szkód wyrządził. - Coś nie tak? - zapytał Angus u podnóża schodów. Carlos gwałtownie wyprostował się. - Nie. Wcześnie wróciłeś. - Zauważył butelkę Bubbly Blood i dwa kieliszki w rękach Angusa. - Specjalna okazja? - Aye. Dziś jest rocznica Emmy jako wampirzycy. Oh. Gratulacje. Angus parsknął. - Chcę z nią spędzić tą noc. Dalej czuję się winny za to co jej zrobiłem. - 126 -
Upolowana miłość Carlos przełknął ślinę. Przynajmniej Emma przeżyła przemianę. Obawiał się, że Caitlyn nie miałaby tyle szczęścia. Wina byłaby wtedy nie do zniesienia. Kiedy Angus wychodził po schodach jego oczy błyszczały z emocji. - Nigdy jej nie opuszczę. Carlos obniżył głos. - Muszę z tobą porozmawiać o Caitlyn. Poprosiłem Toni by przejęła jej szkolenie. Angus zatrzymał się na półpiętrze marszcząc brwi. - Mieliśmy porozmawiać o tym za tydzień, zwątpiłeś? - To… skomplikowane. - Tylko jeśli ty tak uważasz. - Angus spojrzał w górę schodów. Walczyłem z pożądaniem względem Emmy, ale w końcu nauczyłem się ufać mocy naszej miłości. - Najlepszą rzeczą jaką mogę zrobić dla Caitlyn o trzymać się od niej z dala. Angus nie wyglądał na przekonanego. - Emma czeka na mnie. Czy możemy to przedyskutować w nocy? - Dobrze. Ale najpierw muszę pójść do Dragon Nest Academy. Fernando przyjeżdża wieczorem i muszę go tam zabrać by mógł opiekować się dziećmi. Angus przytaknął. - W porządku. Razem z Emmą też się tam wybieramy, by sprawdzić poziom bezpieczeństwa zanim wyjedziemy do Rosji. Porozmawiamy później. Cześć. - Zwinnie poruszał się po schodach, niebiesko zielony kilt w szkocką kratę szeleścił wokół jego kolan. Carlos westchnął. Gdyby znalazł panterołaczkę, obdarzyłby ją takim rodzajem oddania jak Angus swoją żonę. A co jeśli nigdy nie znajdzie kobiety, którą będzie pragnął tak bardzo jak Caitlyn? Zszedł po schodach i dostrzegł Phineasa siedzącego w kuchni przy stole. - Yo, Catman. - Phineas pozdrowił go z kieliszkiem syntetycznej krwi. - Co słychać? - Jak zwykle. - Carlos wyciągnął nowe pudełko z płatkami ze spiżarni. Jak było dziś w Romatech? - Spokojnie. Angus i Emma przejęli dowództwo na kilka godzin więc mogłem odwiedzić rodzinę. - To dobrze. - Ustawił miskę z łyżką na stole, dostrzegł, że Phineas marszczył brwi na kieliszek z krwią. - Coś się stało? Phineas upił łyk z kieliszka.
- 127 -
Upolowana miłość - Mój brat tej wiosny ukończy szkołę. - To super. - Carlos wyciągnął mleko z lodówki. - Musisz być z niego bardzo dumny. - Jestem. On jest bardzo bystry. Mądrzejszy ode mnie. Chcę by poszedł do collegu, ale powiedział mi, że zbyt długo ich wspieram i on też chce pomagać rodzinie. Carlos wsypał płatki do miski. - Może mógłby pracować na półetatu kiedy uczęszczałby do collegu. - To samo mu powiedziałem. Wygłosiłem jak ważne jest zdobycie wykształcenia, ale sądzi, że może równie dobrze zarobić bez dyplomu więc dlaczego ma się kłopotać ze zdobyciem jednego papierka? - Phineas westchnął. - Facet, nie wiem co robić? Carlos wlał mleko do miski. - Ukończyłem magistra podczas pracy tutaj. Brązowe oczy Phineasa rozświetliły się. - Może mógłbym załatwić bratu tutaj pracę i miałby wtedy możliwość uczęszczania do szkoły wieczorowej tak jak ty. Wtedy nie musiałbym ukrywać przed nim tajemnicy, że jestem wampirem. - Twoja rodzina nie wie, że jesteś wampirem? - Nie. Nie mogę im tego powiedzieć. Moja ciocia ma cukrzycę, a jej oczy są tak złe, iż nie zdaje sobie sprawy, że nie starzeje się. Ale siostra z bratem prędzej czy później to zauważą. Carlos skinął głową. - W końcu zaczną być od ciebie starsi. - Tak, wiem to. - Phineas dokończył swojego drinka a następnie uderzył pustym kieliszkiem o stół. - Hej, może powinienem zapisać się do szkoły wieczorowej. Wiesz, by być dobrym przykładem. Carlos uśmiechnął się. - Twoja rodzina to szczęściarze. Phineas parsknął. - Nadal nie mogę przekonać LaToyi, że jestem dobrym facetem. - Włożył kieliszek do zlewu. - Muszę wziąć prysznic i przygotować się do snu. Carlos zjadł trochę płatków. - Teraz musisz rozważyć wkładanie pidżamy, kiedy kobieta odbywa szkolenie w piwnicy. - Trafiony! - Phineas odwrócił się. Z uśmiechem wskazał palcem na Carlosa. - Przegrałeś, bracie. Właśnie nie zdałeś testu Doktora Miłości.
- 128 -
Upolowana miłość - Jakiego testu? - Celowo założyłem te bokserki, aby sprawdzić czy będziesz miał jakieś wąty, kiedy piękna Caitlyn Whelan obserwowała moje ociekające seksem ciało. Jesteś zazdrosnym facetem, bracie. Carlos wyśmiał go. - Nie obchodzi mnie to w czym śpisz. Jeśli chcesz urazić Caitlyn, śmiało. Phineas uśmiechnął się. - Wcześniej nie zwracałeś uwagi na to, że spałem z gołym tyłkiem na wierzchu. - W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko temu, że pozwolę Caitlyn wykorzystać twoje ciało do ćwiczeń na strzelnicy. Wiesz gdzie jej kule najczęściej lecą. Phineas skrzywił się. - Trzymaj tą dziką kobietę z dala ode mnie. - W takim razie zakładaj ubrania - warknął Carlos. - Okay, w porządku. Ale i tak poniosłeś klapę, bracie. Wiem, że jesteś na nią napalony. Doktor Miłość może ci pomóc w każdej sprawie sercowej. Carlos westchnął. Czy każdy zdawał sobie sprawę, że ją pożądał. Phineas poszedł da piwnicy. Kilka minut później przybyli Ian i Toni. Ian wziął butelkę syntetycznej krwi z lodówki, następnie udał się na piąte piętro do sypialni by odbyć śmiertelny sen. Toni przygotowała sobie miskę z płatkami zbożowymi i usiadła naprzeciw Carlosa. - Więc o co chodzi? Dlaczego nie możesz trenować Caitlyn? - Muszę wyjechać. Jesteś cholernie dobrym wojownikiem, więc będziesz dobrym trenerem. - Nie mogę tego robić każdego dnia. - Toni zjadła trochę płatków. - Muszę być w szkole. To praca na pełen etat. - Wieczorem mam pogadać z Angusem. Coś wymyślimy. - Carlos potarł czoło. Ta cała sytuacja jest cholernie frustrująca. Podoba mu się kobieta, której nie mogę mieć. Zmuszony w przeszukiwaniach dżungli na całym świecie, by odszukać partnerkę, aby zapewnić przetrwanie swojego gatunku. Przeklęty przez ciągłe odrzucanie Caitlyn. Jak mógłby narazić życie Caitlyn? Żył już z duchami jego brata bliźniaka i rodziców. Zmagał się ze wspomnieniami dokonanej rzezi na dwóch plemionach Panterołaków. Ich śmierć nawiedzały go, ale jeśli Caitlyn by umarła, byłoby jeszcze gorzej. Nie zniósł by tego, gdyż to byłaby całkowicie jego wina.
- 129 -
Upolowana miłość Odwrócił głowę, kiedy Caitlyn weszła do kuchni, boso, ubrana w dżinsy i T-shirt. Była zmęczona i niewyspana, ale i tak wyglądała cholernie seksownie jak zawsze. Frustracja przeleciała przez niego jak ból fizyczny. - Spóźniłaś się. Znowu. Wszystkie wampiry poszły już do łóżek. - Od razu źle się poczuł, że na nią naskoczył, ale miał ku temu powód. Złość błysnęła w jej oczach i skrzywiła się do niego. - Tobie również dzień dobry. Toni zaśmiała się i wyciągnęła rękę. - Miło mi cię poznać, Caitlyn. - Uścisnęła jej dłoń. - Musisz być Toni. Przykro mi, że Carlos zmusił cię byś była moim trenerem. Po prostu stchórzył. Carlos zesztywniał. - Nie stchórzyłem. Oczy Toni się rozszerzyły. Caitlyn westchnęła ze zmęczenia. - Obawiam się, że nie będę dziś użyteczna. Carlos pozostawił mnie taką obolałą. - Posłała mu znaczące spojrzenie. - Nawet moje usta są zużyte. - Wystarczy - warknął. Wzrok Toni na przemian wędrował między nimi. - Co się tu dzieje? - Nic - powiedział. Kiedy Caitlyn parsknęła, dodał: - Jest po prostu zmęczona i ma zły humor. Zbyt długo przebywała na zewnątrz zeszłej nocy. - Byłam w domu przed północą - zaprotestowała Caitlyn. - Wróciłaś o 24:23 - mruknął. Wygięła brew na jego słowa. - Patrzyłeś na zegarek? Może jesteś zazdrosny? - Co? - warknął. - Ta sztuczna randka została zorganizowana wyłącznie w celu dręczenia mnie? - A niech to - szepnęła Toni. - Czuję się jakbym wkroczyła na pole bitwy. - Nie jesteśmy w stanie wojny - narzekał. Caitlyn uniosła podbródek. - On zaprzecza temu co jest między nami. - Nie zaprzeczam niczemu. - Wstał, z piskiem odpychając od siebie krzesło, na którym siedział. - Połowa wampirzego świata wie, że na siebie lecimy. Toni nabrała powietrza. - O mój Boże. Carlos zacisnął zęby. - I do niczego nie dojdzie między nami. Wyruszam na wyprawę w poszukiwaniu partnerki, a ty nie jedziesz ze mną.
- 130 -
Upolowana miłość Caitlyn zmrużyła oczy. - Jeszcze zobaczymy. - Dobra, rozejm. - Toni włożyła swoją pustą miskę po płatkach do zlewu. Carlos, wyjazd. Idź i zrób coś użytecznego. Caitlyn, myślę, że zaczniemy od okładania worka treningowego. - Brzmi świetnie. - Caitlyn chwyciła saszetkę musli i butelkę wody, a następnie wyszła z kuchni. Toni skierowała się do drzwi, po czym spojrzała na Carlosa z chytrym uśmiechem. - To było całkiem jak walka kotów. Myślę, że znalazłeś swoją drugą połówkę. - Nie. - Popatrzył na nią spode łba. Za nic na świecie nie będzie zagrażał życiu Caitlyn. - Cholera - mruknęła Caitlyn. Trzy razy próbowała rzucić nożem w Igora ale za każdym razem trafiała w jego miejsce. - Cóż, przynajmniej jesteś konsekwentna. - Toni wyszarpnęła nóż z pachwiny Igora. - Ja naprawdę celowałam w jego klatkę piersiową. Toni kroczyła ku niej z rozbawieniem na twarzy. - Czy aby na pewno dalej nie żywisz złości na Carlosa? - Nie. Okay, tak. Ale moim cichym pragnieniem nie jest chęć wykastrowania go. To byłoby trochę sprzeczne z uczuciem pożądania go, nieprawdaż? Toni zachichotała, kiedy umieściła noże na stole. - Nadal jestem w szoku. Nie mogę uwierzyć, że wy dwoje jesteście… sobą zainteresowani. Zaledwie dwa dni temu myślałam, że jest gejem. Wzrok Caitlyn zawędrował do maty, gdzie razem z Carlosem dali ponieść się pożądaniu. - Zdecydowanie nie gej. - Widzę. Iskry z was obojga leciały. Wzruszając ramionami Caitlyn opadła na stół bilardowy. - Słyszałaś go. Jest zdecydowany odrzuceniem mnie. - Ian też na początku sądził, że nie jestem dla niego odpowiednia, ale zmienił zdanie. - Jak?
- 131 -
Upolowana miłość - Walczyłam o niego i nie poddawałam się. - Toni ziewnęła. - Ci mężczyźni są nieco opóźnieni, ale w końcu się opamiętują. - Cóż, to pocieszające. - Caitlyn skrzyżowała ramiona na piersi. - Jak długo znasz Carlosa? - Około pięciu lat. Był moim najbliższym sąsiadem, gdy szliśmy do NYU 3. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego przyjaciela. Pomógł mi uratować moją współlokatorkę, kiedy miała kłopoty. Również uratował mi życie. Był prawdziwym bohaterem, pomyślała Caitlyn. Zarzuciła mu tchórzostwo, ale dowiedziała się o nim więcej faktów. Carlos jest odważny i silny, ma wszystko czego pragnęła w mężczyźnie. - Również uratował panterołacze dzieci. - Tak. Niewiele o tym wiem, tylko tyle, że razem z Fernandem są ich opiekunami. - Czy Fernando też jest panterołakiem? - zapytała Caitlyn. - Nie, jest śmiertelnikiem. Nie wiem dokładnie jaki on jest. Carlos zawsze milczał na temat wydarzeń w Brazylii. Ale powinnaś spotkać Fernando wieczorem. Przylatuje by opiekować się dziećmi, podczas wyjazdu Carlosa. Caitlyn przytaknęła. - Z chęcią się z nim zobaczę. Oraz również pragnę odwiedzić Raquel i Coco. - Mówiły mi o tobie. Bardzo cię polubiły. - Toni ponownie ziewnęła. Jestem pewna, że mogłabyś wieczorem złożyć im wizytę w szkole. - Dziękuję. A gdzie jest ta szkoła? - Lokalizacja jest objęta tajemnicą. Wampir cię tam teleportuje. Teleportuje? Caitlyn uśmiechnęła się. To dopiero będzie przygoda. - Nie mogę się tego doczekać. Toni udała się do drzwi. - Zróbmy sobie przerwę. Jestem przyzwyczajona do drzemek w środku dnia, bo kiedy jestem z Ianem przez całą noc nie śpię. - Caitlyn szła z nią po schodach. - Drzemka brzmi wspaniale. Ostatniej nocy nie spałam zbyt długo. Przeszli foyer do głównego korytarza i dostrzegły Carlosa na półpiętrze. Wydawał się szlifować poręcz. - Coś nie tak? - zapytała Toni. Gwałtownie się wyprostował.
3
Uniwersytet w Nowym Jorku.
- 132 -
Upolowana miłość - Nie. - Przypływ czułości rozprzestrzenił się w Caitlyn. Czyż on nie jest uroczy? Naprawiał dziury zrobione swoimi pazurami. Chciała pobiec do niego i udusić go pocałunkami. Chciała… Uderzyła w nią prawda. Chciała go kochać. Chciała go mieć w swoim łóżku i nigdy nie wypuścić. To było coś więcej niż przyciąganie. Więcej niż pożądanie. Więcej niż ciekawość. Zakochała się w nim. Schodził powoli po schodach. - Po prosu sprawdzałem Angusa i Emmę. Mają się dobrze. - Zrobiłyśmy sobie przerwę na kilka godzin - wyjaśniła Toni, kiedy zaczęła wspinać się po schodach. - Będę na piątym piętrze. - W porządku. - Carlos dotarł do podnóża schodów. - Idę do łóżka - szepnęła Caitlyn. Napotkała jego wzrok i mogłaby przysiąc, że drobinki bursztynu tliły się w jego oczach jak gorące węgle. Dlaczego nie dołączysz do mnie? Chciałaby mieć więcej odwagi aby powiedzieć na głos te słowa. Jeśli gorąco w jego oczach było jakąkolwiek oznaką, on pomyślał o tym samym. - Śpij dobrze, Catalina - wyszeptał i udał się do kuchni. Jej serce zatonęło, kiedy patrzyła jak kuchenne drzwi zamknęły się za nim. - Hey - powiedziała cicho Toni, w połowie schodów. - Nie poddawaj się. Caitlyn skinęła głową i udała się na górę. Wiedziała, że Carlos ją pragnął. Sam zdawał sobie z tego sprawę. Więc dlaczego tak bardzo z tym walczył? Przed czym on chce nią chronić? Po długiej drzemce, wzięła gorący prysznic i przygotowała się na podróż do szkoły, gdzie Raquel i Coco mieszkały. Zadzwoniła do Shanny, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat Dragon Nest Academy. Jej siostra założyła tą szkołę dla hybryd, zmiennokształtnych oraz kilku śmiertelnych dzieci które wiedziały zbyt wiele, by mogły się uczyć w środowisku w którym mogły być sobą. Obecna lista uczniów obejmowała Constantina, grupę dziesięciu wygnanych chłopców wilkołaków, pięcioro Panterołaków oraz dwóch śmiertelników Bethany i Lucy. Kiedy słońce zbliżało się ku horyzontowi, Caitlyn opuściła swój pokój i poszła do kuchni. Gdy zaczęła schodzić po schodach, zadzwonił dzwonek do drzwi. Przyspieszyła kroku, aby je otworzyć, kiedy zatrzymała się na półpiętrze. Carlos był już przy panelu bezpieczeństwa i wyłączał alarm. Otworzył drzwi ukazując jej oczom wysokiego, przystojnego mężczyznę z ciemnymi włosami i szerokim uśmiechem.
- 133 -
Upolowana miłość - Carlos! - Mężczyzna wszedł do foyer, ciągnąć za sobą dużą walizkę. - Fernando. - Carlos chwycił go za ramiona i szybko ucałował w oba policzki. - Dziękuję, że przyjechałeś przyjacielu. Caitlyn usłyszała, że posłużył się językiem portugalskim. Zawahała się czy iść dalej, niechętna, by przerwać ich powitanie, ale w żadnym wypadku nie chciała ich podsłuchiwać. Fernando zsunął dużą torbę z ramienia na podłogę. - Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. - Owinął swoje ramiona wokół Carlosa w ciasnym uścisku. Carlos odwzajemnił jego uścisk, ściskając oczy. Kiedy mężczyźni kontynuowali przytulanie, myśli Caitlyn szalały. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa, ale czuła komunikację przechodzącą miedzy dwoma przyjaciółmi. Gęsia skórka pokryła jej ramiona. To było coś głębszego niż komunikacja. Było między nimi połączenie, coś co trzymało ich razem. To było coś silnego i czułego, kompletnie ją to zdezorientowało. Jej umysł szukał wyjaśnienia. Obaj byli opiekunami dzieci. Razem je uratowali? Czy byli świadkami morderstw i stawali twarzą w twarz ze śmiercią w celu ratowania dzieci? Cokolwiek się stało, czuła, że to było traumatycznie dla obu mężczyzn. Fernando odchylił się do tyłu i położył rękę na policzku Carlosa. - Brakowało mi twojej twarzy. - Oddech Caitlyn uwiązł w gardle. Nie było cienia wątpliwości co do miłości w oczach Fernanda. Oczy Carlosa błyszczały od łez. Przycisnęła rękę do klatki piersiowej. Czy to dlatego Carlos ją odrzucił? Ale przecież powiedział, że nie jest gejem. To nie miało sensu. Cofnęła się. Nie miała prawa do bycia światkiem zaistniałej sytuacji. Carlos położył rękę na dłoni Fernanda i zdjął ją ze swojego policzka. - Tęskniłeś za jego twarzą. Jego twarzą? Caitlyn jeszcze bardziej zgłupiała. Fernando cofnął się, odwracając wzrok od Carlosa z urażonym wyrazem twarzy. Caitlyn cofnęła się, ale jej ruch przykuł jego wzrok. - Mamy towarzystwo. - Fernando mruknął, wciąż mówił po portugalsku. Carlos spojrzał na nią z uniesioną brwią. - Ja przepraszam - rzekła Caitlyn po angielsku i pospieszyła w dół schodów. - Nie chcę wam przeszkadzać. Chciałam iść do kuchni zrobić sobie kolację. - Zamówiłem kilka pizz - mruknął Carlosa. - Wkrótce ja dostarczą. - Skinął w kierunku swojego przyjaciela. - To jest Fernando Castelo.
- 134 -
Upolowana miłość - Jak się masz? Jestem Caitlyn Whelan. - Podeszła do przodu by uścisnął z nim dłoń. - Ah, to ty jesteś Caitlyn. - Uśmiechnął się, mówił z lekkim akcentem. Coco i Raquel opowiadały mi o obie przez telefon. Bardzo cię lubią. - To uczucie jest odwzajemnione. - Caitlyn zapewniła go. - Nie mogę się doczekać spotkania z nimi wieczorem. - Co? - Carlosowi zrzedła mina. - Idę razem z tobą do szkoły - wyjaśniła Caitlyn. Carlos potrzasnął głową. - Nie, nie idziesz. - Tak, idę. - Caitlyn uniosła podbródek. - Toni mnie zaprosiła. Zmarszczenie brwi Carlosa zmieniło się w grymas niezadowolenia a Caitlyn spiorunowała go wzrokiem. - Ciekawe - mruknął Fernando. - Czy mogę przerwać wasz konkurs na spojrzenia, Carlos? Od wczoraj leciałem w samolocie i chciałbym się nieco ogarnąć, zanim pójdziemy do dzieci. - Oczywiście. - Twarz Carlosa przybrała odrobinę rumianego koloru. Możesz skorzystać z mojego pokoju. Pokażę ci go. - Złapał za uchwyt dużej walizki i wciągnął ją na schody. Fernando podniósł torbę z podłogi. Pochylił się blisko Caitlyn szepnął: - Nie martw się. On nie jest gejem. - Słyszałem - warknął Carlos ze schodów. Fernando zachichotał, puścił oko do Caitlyn i udał się za Carlosem. Patrzyła jak mężczyźni zniknęli na piętrze. Jakim cudem śmiertelny człowiek taki jak Fernando mógł zostać współopiekunem pięciorga dzieci Panterołaków? Było jeszcze wiele rzeczy na które nie znała odpowiedzi. Jeśli pozwoli Carlosowi wyjechać samemu na wyprawę, może nigdy nie dowie się prawdy. Mógłby znaleźć partnerkę panterołaczkę i zapomnieć o niej. Jeśli chce mieć jakakolwiek szanse u niego, musi mu towarzyszyć. Dzisiaj, musi porozmawiać z Emmą.
- 135 -
Upolowana miłość
Rozdzia?16 - Oh, podoba mi się - rzekła Caitlyn, kiedy weszła do pokoju Coco i Raquel w Dragon Nest Academy. - Jest taki kolorowy. - To moje łóżko. - Coco wskoczyła na łóżko z fioletową kołdrą z różowym sercem. - Pani MacPhie pozwoliła nam wybrać poszewki - powiedziała Raquel po portugalsku. Wspięła się na łóżko przykryte różową kołdrą z fioletowymi koronami. Caitlyn usiadła na skraju łóżka Coco i rozejrzała się. Ściany pomalowane były na różowo, między dwoma łóżkami znajdował się fioletowy kudłaty dywan. Toni bardzo się starała, aby dziewczynki dobrze się tutaj czuły. Mimo wszystko stół i nocny stolik wyglądały smutno z nagimi lalkami i rzeczami dziewczynek. Caitlyn wyciągnęła z jedwabnej torebki dwie rosyjskie laleczki. - Mam ich bardzo dużo, więc mam nadzieję, że zajmiecie się tymi dwoma. - Oh, są śliczne. - Coco podeszła do niej. Dziewczynki zassały powietrze, kiedy Caitlyn otwarła jedną z laleczek. - W środku jest jeszcze jedna - szepnęła Raquel. Caitlyn podała po matrioszce każdej z dziewczynek. - Dziękujemy! - szybciutko otwierały swoje laleczki, śmiejąc się i paplając po portugalsku. Caitlyn uśmiechnęła się. Jej skarby przynosiły jeszcze więcej radości, kiedy się nimi dzieliła. Była już w szkole ponad godzinę. Wampiry musiały kilka razy teleportować się razem z nią, Toni, Carlosem oraz z Fernando wraz z jego bagażem. Panterołacze dzieci z niecierpliwością oczekiwały ich przybycia i foyer wypełnił się szczęśliwym piskiem i śmiechem kiedy obejmowali Fernando. Caitlyn nie mogła nie zauważyć, że był bardziej niż Carlos zrelaksowany, z czułością przytulał i rozmawiał z dziećmi. Jednakże nie wątpiła w miłość Carlosa do nich. Widziała ją w jego oczach oraz wie, że z zaciekłością o nich dbał. Ale z jakiegoś powodu bał się nawiązać z nimi więź emocjonalną. - 136 -
Upolowana miłość Najstarszym panterołaczym dzieckiem był szesnastoletni Emiliano. Był trochę chudy i niezgrabny, ale Caitlyn nie miała wątpliwości, że w przyszłości będzie tak przystojny i pełen wdzięku jak Carlos. Następną dwójką panterołaczych dzieci były dwunastoletnie bliźnięta Teresa i Tiago. Teresa miała na sobie tony makijażu, jakby za wszelką cenę chciała wyglądać o osiem lat starszą. Caitlyn odnotowała w pamięci, że musi lepiej poznać dziewczynkę, aby mogła ją przekonać, że była naturalnie piękna i nie potrzebowała żadnych mazidełek. Kiedy Raquel i Coco podbiegły i uściskały Caitlyn, serce ją ścisnęło. Dziewięcio- i sześcioletnie dziewczynki wyglądały tak młodo i podatne na nią. Podejrzewała, że ściskała je tak wiele razy, ponieważ miała dziewięć lat, kiedy Shanna wyjechała. Czuła się opuszczona i samotna, choć nadal miała rodziców i brata. Raquel i Coco były jeszcze bardziej samotne. Przez całe życie Caitlyn, zagubione koty i psy przychodziły do niej z prośbą o pomoc. Instynktownie wiedzieli, że je zrozumie i otworzy swoje serce dla nich. Z Raquel i Coco to zjawisko wzrosło na wyższy poziom, na które jej serce w pełni odpowiedziało. Szła trzymając je za ręce kiedy Toni zabrała wszystkich na wycieczkę po szkole. Dragon Nest Academy, mieściło się w trzypiętrowej, H-kształtnej rezydencji. Centralna sekcja była zarezerwowana dla biur administracyjnych i sal lekcyjnych. W zachodnim skrzydle był akademik dla chłopców na drugim i trzecim piętrze. Kilka par małżeńskich takich jak Ian z Toni czy Phil z Vandą zajmowali pokoje na pierwszym piętrze. Wschodnie skrzydło zajmowały dziewczynki. Coco i Raquel dzieliły ze sobą pokój na drugim piętrze i z chęcią pokazały go Caitlyn. Poszła z nimi podczas, gdy Carlos pomógł Fernando przenieść walizki do jego pokoju z zachodnim skrzydle. Fernando ogłosił, że jest gotowy, aby się rozbić po bardzo długim locie. Caitlyn z powrotem rozsiadła się na łóżku Coco. - Gdzie jest pokój Teresy? - Za drzwiami obok - powiedziała Coco, kiedy układała pięć laleczek w poprzek swojej poduszki. - Zamykają wschodnie skrzydło każdej nocy - powiedziała Raquel. Caitlyn usiadła. - Możecie stąd wyjść, czy nie? A gdyby wybuchł tu pożar? - Oh tak, możemy wyjść - powiedziała Raquel.
- 137 -
Upolowana miłość - Ale nikt nie może się tu dostać. - Coco zaśmiała się. - Wujek Carlos obawia się, że jakiś chłopak wilkołak spodoba się nam. Powiedział, że psy i koty nie mogą się ze sobą mieszać. Caitlyn parsknęła. - Mam dla ciebie nowinkę. Wszyscy faceci się psami. - Kiedy dziewczynki przestały się śmiać, kontynuowała: - Jesteście zbyt młode, by przejmować się chłopcami. Raquel poskładała swoje laleczki z powrotem w jedną całość. - Wujek Carlos powiedział, że jesteśmy najważniejszymi dziewczynkami na tej planecie. Przyszłość naszego gatunku zależy od nas. Caitlyn skrzywiła się. Carlos nie powinien nakładać tak dużego ciężaru na te dzieci. Musi z nim porozmawiać. - Teresa ma poślubić Emiliano - powiedziała Coco. - Teresa ma tylko dwanaście lat - zaprotestowała Caitlyn. - Oh, to się stanie niedługo - zapewniła ją Raquel. - Za około pięć lat. Caitlyn skrzywiła się. - Teresa ma coś przeciwko temu? Raquel wzruszyła ramionami. - Tylko za Emiliano może wyjść za mąż. - On ją lubi - rzekła Coco. - Patrzy na nią, kiedy jemy lunch - uśmiechnęła się do Raquel. - Widziałam jak Tiago spoglądał na ciebie. Raquel parsknęła. - On ma duże uszy. Możesz go sobie wziąć. Coco przygryzła dolną wargę. - Może mogłybyśmy się nim podzielić. - Nie możesz dzielić się mężem! - Raquel skrzyżowała ramiona i wydała dźwięk niesmaku. - Poczekajcie minutkę! - Caitlyn wstała. - Jesteście zbyt młode by myśleć o małżeństwie. Raquel skrzyżowała stopy. - Musimy uratować nasz gatunek. Wujek Carlos tak powiedział. Caitlyn jęknęła. - Wujka Carlosa należy porządnie uderzyć w głowę. Raquel i Coco zachichotały. - Chciałabym to zobaczyć - powiedziała Coco. - Jedyną osobą, która mogłaby go uderzyć jest Caitlyn - dodała Raquel.
- 138 -
Upolowana miłość Dziewczynki spojrzały na Caitlyn z podziwem i nadzieją w oczach. Jej serce rozszerzyło się a umysł wypełnił determinacją. Te dziewczynki zasługiwały na dzieciństwo wolne od ciężkiego brzemienia uratowania ich gatunku. I tak już wystarczająco dużo przeszły. Muszą same podejmować wybory na temat ich własnego życia. Jeśli pomoże Carlosowi odnaleźć więcej Panterołaków, ich obciążenie byłoby mniejsze. Również lista ich potencjalnych partnerów w przyszłości poszerzyłaby się. - Muszę porozmawiać z Emmą. - Caitlyn podeszła do drzwi. - Wrócę do was za chwilę. Po dziesięciu minutach znalazła Emmę z Angusem w urzędzie bezpieczeństwa na parterze. Rozmawiali o czymś z Ianem MacPhie. - Chciałabyś już wrócić do kamienicy? - zapytała Emma. - Chciałabym z wami porozmawiać, jeśli nie macie nic przeciwko. Caitlyn poczekała, aż Ian opuścił pokój by mogła zadać swoją propozycję. Angus i Emma wymienili zaskoczone spojrzenia. Kiedy nie udzielili żadnej odpowiedzi, zaczęła mówić. - Mam kontakty w ambasadzie w Bangkoku i Chiang Mai. Znam język tajski. Również zapoznałam się z dialektami używanymi przez plemiona górskie, do których Carlos jedzie. Angus podniósł rękę by ją zatrzymać. - Sądzę, że Carlos zapewnił już sobie tłumacza. - Ale czy można zaufać obcym? - zapytała Caitlyn. - Punkt dla niej - mruknęła Emma. - Czy przypadkiem Carlos nie miał problemów z tłumaczem w Nikaragui? - Przyznaję, możesz być nieoceniona jako tłumacz. - Angus posłał Caitlyn zmartwiony wzrok. - Ale czy poradzisz sobie podczas wędrówek w dżungli? - Niekoniecznie musielibyśmy iść do dżungli - powiedziała Caitlyn. Przyciągam do siebie koty i psy. Ode odszukują mnie, tak samo zrobiły Raquel i Coco w ogrodzie w Romatech. Sądzę, że jeśli byłabym razem z Carlosem, panterołaki przyszłyby do nas. - Interesujące. - Emma uniosła się z krawędzi biurka. - Odwiedzałam plemiona, kiedy pracowałam dla Departamentu Stanu. wyjaśniła Caitlyn. - Myślę, że moglibyśmy przebywać z nimi a panterołaki znalazłyby nas. Wtedy Carlos nie musiałby bez celu włóczyć się po dżungli. Angus potarł podbródek. - Masz bardzo dobre argumenty. Co Carlos o tym wszystkim sądzi? Caitlyn przestąpiła z nogi na nogę.
- 139 -
Upolowana miłość - Więc, on… - Jest temu z całą pewnością przeciwny - powiedziała Emma. - Pewnie myśli, że to zbyt niebezpieczne dla ciebie. Caitlyn skrzywiła się. - Tak jakby. - To jest zbyt niebezpieczne - narzekał Angus. Emma przewróciła oczami. - Mężczyźni zawsze tak mówią. Ale jeśli uważasz, że dasz sobie radę Caitlyn, nie widzę żadnych przeszkód, abyś miała nie jechać. Caitlyn szeroko się uśmiechnęła. - Dziękuje wam. - Chcę wiedzieć dlaczego? - kontynuowała Emma. - Dlaczego chcesz z nim jechać? Zdaje sobie sprawę, że interesujesz się Carlosem, ale on wyjeżdża aby znaleźć partnerkę. - Wiem. - Caitlyn westchnęła. - Wiem, że mogę go stracić. Ale i tak chcę mu pomóc. Chcę pomóc dzieciom. Emma przytaknęła. - W porządku. Ja jestem za tym byś jechała. - Posłała mężowi pytający wzrok. Angus zawahał się. - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? To może być niebezpieczne. Tam nie ma żadnych wygód. - Jestem pewna. Angus skinął głową. - Macie moje błogosławieństwo. Powiem Carlosowi o naszej decyzji. Kiedy Carlos pomógł Fernando ulokować się w jego nowym pokoju w zachodnim skrzydle, udał się do biura ochrony, by porozmawiać z Angusem. - Carlos? - Teresa podeszła do niego w głównym korytarzu. Wydawała się zdenerwowana, jej zęby były ubrudzone czerwoną szminką od przygrywania warg. - Czy możemy porozmawiać? Na prywatności? - Tak. - Zmartwił się czy przypadkiem, któryś z wilkołaczych chłopców nie podkochuje się w niej. Do szkoły uczęszczało dziesięciu nastoletnich wilkołaków, którzy mieszkali na terenie kampusu, wszyscy odbywali szkolenia by stać się Alfą a Teresa była jedyną dziewczyną zbliżoną do ich wieku. Jej usilne próby postarzania się nie pomagały. Zastanawiał się, czy może uda mu się ją przekonać, aby nie malowała się, nie raniąc przy tym jej uczuć. Poszedł za nią do Sali wypełnionej stołami, krzesłami i telewizorem.
- 140 -
Upolowana miłość Teresa chodziła po pokoju. - To jest pokój nauczycielki, ale teraz jest pusty. - Widzę. Obserwował jej nerwowe ruchy. Cokolwiek to było, miała problemy z wysłowieniem się. - Czy któryś z chłopców sprawia ci kłopoty? - Nie. - Chwyciła się za ręce. Inna opcja naszła myśli Carlosa. Mogła zacząć miesiączkować, co oznaczało, że jej transformacja będzie następnej pełni księżyca. - Czy jesteś blisko pierwszej przemiany? - Ja… ja nie wiem. Nie sądzę. - Wzięła głęboki wdech. - Nie chcę byś jechał na wyprawę. - Fernando tu będzie… - To nie o to chodzi - przerwała mu. - Nie chcę byś ponownie ryzykował swoje życie na znalezienie partnerki. Carlos westchnął. - Wiesz, że potrzebuję partnerki. A ty i inne dziewczynki potrzebujecie kobiety panterołaczki, która pomoże wam się przygotować do pierwszej przemiany. Teresa uniosła podbródek. - Nie potrzebuję nikogo do pomocy. Potrafię o siebie zadbać. I zadbam też o ciebie. Chcę był twoją partnerką. Carlosa cofnął się w szoku. Jej wyznanie było tak absurdalne, że niemal się roześmiał. Zamiast tego odwrócił się do niej plecami i odchrząknął. Cholera! Jak może jej powiedzieć, iż słowa, które wypowiedziała były śmieszne, nie raniąc przy tym jej uczuć? Odwrócił się do niej powoli, starannie dobierając słowa. - To miłe, że składasz mi ofertę, ale obawiam się, że załamałabyś wtedy Emiliano. - Jakoś by to przeżył. Mógłby mieć Raquel a Tiago byłby z Coco. Widzisz jak to świetnie do siebie pasuje. Carlos podszedł do drzwi i szeroko je otworzył. - Emiliano jest idealny dla ciebie. Ma szesnaście lat… - On jest chłopcem. Nie dorównuje tobie. I nie ma ekstra mocy, takich jak ty. - Nie życzyłbym nikomu moich wyjątkowych zdolności. Cena ich jest zbyt wysoka. Teresa podeszła do niego.
- 141 -
Upolowana miłość - Wiem ile cię to kosztowało. Cierpiałeś by nas uratować. Tylko tyle mogę zrobić, aby to spłacić. - Nie jesteś mi nic winna, Teresa. - Ale ja cię kocham - upierała się. Skrzywił się. - Uwielbianie bohaterów nie jest miłością. Nie wiesz nic o miłości. Jesteś jeszcze zbyt młoda. - Nie mów mi tego! - rozpłakała się. - Widziałam zmasakrowana a potem spalone ciała moich rodziców. Przeszłam przez jeszcze większe piekło niż ludzie dwa razy ode mnie starsi. Serce ścisnęło w piersi Carlosa. Spędza codziennie wystarczająco dużo czasu na zajmowaniu się dręczącymi go wspomnieniami. Jak do licha dzieci mogą z tym żyć? - Menina, masz dwanaście lat a ja dwadzieścia osiem. To niemożliwe. Łzy spływały po jej twarzy. - Chciałam tylko pomóc. Nie nienawidź mnie. Merda. Zupełnie spierniczył to. A teraz bał się nawet przytulić płaczącą dziewczynkę. - Nigdy nie mógłbym cię nienawidzić. Zrobisz coś dla mnie? Usiądź i nigdzie nie odchodź. Usiadła na jednym ze stołów. - Dla ciebie zrobię wszystko Carlos. Jęknął w duchu i pobiegł do urzędu administracyjnego. Na szczęście znalazł w nim Toni z Ianem. Wyjaśnił szybko zaistniałą sytuację i Toni udała się do pokoju nauczycielskiego pocieszyć Teresę. Carlos przemierzył biuro. Jego wyprawa nie może dłużej czekać. Musi uciec od Teresy. I Caitlyn. Zwrócił się do Iana. - Wiesz może gdzie jest Angus? - Jest w biurze bezpieczeństwa ze swoją żoną i Caitlyn Whelan. Carlos zesztywniał. Co Caitlyn z nimi robiła? Podejrzenie połaskotało go w kark. Niech lepiej nie robi tego, o czym pomyślał. Znalazł się w korytarzu, kiedy dostrzegł Angusa wychodzącego z biura bezpieczeństwa. - Muszę z tobą porozmawiać. - Dobrze, bo ja też. - Angus otworzył drzwi. - Sala konferencyjna jest pusta. Wejdź.
- 142 -
Upolowana miłość
Rozdzia?17 - Nie! Ona nie jedzie. Carlos chodził wokół stołu konferencyjnego. Strach i wściekłość szturmowały w nim, zyskując na intensywności, aż jego skóra zaczęła drżeć z pragnienia przemiany. Ale to nie był fizyczny wróg, którego mógł podbić. Było to głębokie cierpienie z powodu strachu, że mógłby spowodować śmierć Caitlyn. Angus siedział u szczytu stołu spokojnie obserwując krążącego Carlosa po pokoju. - Ona ma kontakty. Zna wiele języków. Mógłbyś znaleźć lepszego tłumacza… - Znam wszystkie powody - przerwał mu Carlos. - Słyszałem je już wcześniej. Ona i tak nie jedzie. - Wolisz włóczyć się po dżungli, nie mając pojęcia gdzie są duże koty? Człowieku, ona może przyciągnąć je do ciebie. Ona może przyciągnąć, ale mnie do siebie. - To dla niej zbyt niebezpieczne. - Powiedziała, że da sobie radę. - A właśnie, że nie! Może być silna psychicznie i emocjonalnie, ale fizycznie jest jak proch na wietrze. - Ona jedzie! - powiedział Angus cicho. - Ja płacę za wyprawę, więc decyzja należy do mnie. Fala gniewu wystawiła na próbę kontrolę Carlosa. Jego ramiona przez chwilę błyszczały, po czym ręce wydłużyły się w duże czarne łapy z ostrymi pazurami. Zassał głęboko powietrze i mocno się skoncentrował. Krople potu pojawiły się na jego czole, ale udało mu się z powrotem przywrócić ręce do normalności. Angus wychylił się do przodu, podpierając się na łokciach. - Potrafisz częściowo się zmienić? Słyszałem również, że poza pełnią księżyca również możesz być panterą. Jesteś Alfą? Carlos ze znużeniem pokiwał głową. - Takie pojęcie występuję u wilkołaków. U kotów jest zupełnie inaczej. - 143 -
Upolowana miłość - Więc jak? Carlos jęknął. - To nie ma nic wspólnego z moją wyprawą. - Chcę tylko wiedzieć jak to funkcjonuje w twoim rodzaju. Carlos osunął się na krzesło. Naprawdę nie chciał o tym mówić, ale przypuszczał, że jego pracodawca ma prawo wiedzieć. - Panterołaki rozpoczynają na pierwszym poziomie. Zmieniają się każdego miesiąca, kiedy jest pełnia księżyca. To jedyny czas kiedy ulegają przemianie. Angus przytaknął. - Jak Emiliano. - Tak. - Carlos potarł czoło. - Ja jestem na trzecim poziomie, więc mam więcej mocy. Mogę przemieniać się kiedy tylko zechcę. Jestem szybszy i silniejszy. Oraz potrafię się telepatycznie komunikować, kiedy przybieram postać kota. - Ciekawe. Co zrobiłeś, że osiągnąłeś taki poziom? Carlos wykrzywił usta w ironicznym uśmiech. - To nie wymaga wielu szkoleń, jak u wilków. To naprawdę bardzo proste. Musisz tylko umrzeć. Angus odchylił się. - Umrzeć? - Carlos przytaknął. - Umarłem dwa razy podczas ratowania sierot. Teraz jestem na trzecim życiu. Ta opowieść o dziewięciu kocich życiach jest prawdziwa w przypadku panterołaków. Angus patrzył na niego oniemiały. - Umarłeś? Dwa razy? - Naprawdę nie lubię o tym wspominać. - Ale na twoich pobratymcach została dokonana rzeź. Jeśli ty powróciłeś do życia, to dlaczego oni… - Ich ciała zostały pocięte na kawałki a potem wrzucane do ognia. - Carlos przymknął oczy, próbując odpędzić wspomnienia. - Nie ma sposobu by potem wrócić do życia. - Widzę. Przykro mi. Carlos wziął głęboki wdech. - Byłem świadkiem wielu śmierci. Nie mogę narazić na niebezpieczeństwo Caitlyn. - Chłopie, jeżeli będziecie przebywać z plemionami górskimi i koty będą przychodzić do ciebie, Caitlyn będzie w pełni bezpieczna.
- 144 -
Upolowana miłość - Niebezpieczeństwo w dżungli to jedno, ale ona jest w niebezpieczeństwie przeze mnie. Czy nie widzisz co ona robi? Ona chce jechać w podróż tylko dlatego… by mnie uwieść. Usta Angusa drgnęły. - To gorsze od śmierci. - Tak. - Dlaczego? Nie potrafisz się kontrolować? Carlos zacisnął pięści, by pohamować wydłużanie pazurów. - Nie masz bladego pojęcia jak bardzo ją pragnę. Błysk gniewu pojawił się w oczach Angusa. - Aye, wiem. Rozumiem verra dobrze, kiedy człowieka ogarnia ból i tęsknota za wyjątkową kobietą. Ale jeśli tak bardzo pragniesz Caitlyn, to dlaczego wyruszasz w dzicz odszukać partnerkę? - Ona nie jest panterołaczką. - Więc? Mógłbyś ją ugryźć by była taka jak ty. Tak robią wilkołaki. Carlos zerwał się i chodzić wokół stołu. - To nie takie proste. Zmiana z jednego gatunku do drugiego powoduje ogromne zmiany genetyczne. Widziałem śmiertelnych mężczyzn i kobiety umierających w agonii, nie będąc w stanie przetrwać przemiany. Angus skrzywił się. - To brzmi okropnie, ale musi być jakaś garść śmiertelników, którzy przeżyli przeminę. Może bierzesz pod uwagę Europejczyków a nie rdzennych mieszkańców Ameryki. Plemiona musiały jakoś przemycać śmiertelników i czynić nich zmiennokształtnych. - To prawda - przyznać Carlos. - Ale to działo się stopniowo przez pięćset lat. Kiedy przybyli portugalscy badacze, zostali skojarzeni z naszymi kobietami. Dzieci z tych związków były śmiertelne, ale wierzymy, że zachowane są w ich ciałach ukryte DNA pantery. Z biegiem lat, dzięki temu zdarzeniu, gdzie nastąpiły krzyżowe związki tysiące brazylijskich śmiertelników ma w sobie DNA pantery. - Czy to zostało udokumentowane? - zapytał Angus. - Nie. To tylko teoria, ale wierzymy, że śmiertelnicy posiadający już znaczną część naszego DNA są jedynymi, którzy są w stanie przeżyć transformacje. Nie mamy możliwości dowiedzenia się prawdy, ponieważ nie chcemy przechodzić żadnych badań w laboratorium i narażać nasze istnienie. Angus skinął głową.
- 145 -
Upolowana miłość - To zrozumiałe. Może Roman mógłby przeprowadzić testy w swoim laboratorium. - Nawet jeśli ta teoria byłaby prawdziwa, nie pomoże nam. Nie widzę żadnego sposobu, żeby Caitlyn miała w sobie ukryte DNA pantery. Gdybym ją ugryzł, prawdopodobnie umarłaby. Nie mogę zaryzykować. Za bardzo mi na niej zależy. Angus stukał palcami w stół. - Rozumiem twój strach. Czułem się bardzo odpowiedzialny za śmierć Emmy. To było dla mnie straszne. Carlos usiadł z powrotem. - Nie mogę z nią lecieć. Musiałbym kontynuować odrzucanie jej, a tym sposobem bardziej ranił jej uczucia. - To powiedz jej prawdę. Ma prawo ją znać. Carlos zesztywniał. - Nie. Prawdopodobnie chciałaby zaryzykować. - To jest jej życie i jej własny wybór. - Nie! - Carlos z powrotem wstał. - Nie dam jej żadnego wyboru. Jeśli umarłaby, nie mógłbym z tym żyć. - Jeśli przeżyłaby, bylibyście verra szczęśliwi. - Nie zaryzykuje jej życia. - Carlos przeczesał włosy. - To było przyczyną rzezi. Mój kuzyn ożenił się z kobietą z Saun Paulo, ona pragnęła był panterołaczką jak on. Zmarła tydzień po ślubie. Jej ojciec był wpływowym biznesmenem i wpadł w szał, kiedy dowiedział się co się o tym. Był jednym z tych, który wysłał bandytów, by nas wymordowali. - Angus zbladł. - Wyobraź sobie jak Sean Whelan zareagowałby, gdyby się dowiedział, że zabiłem jego córkę. - Carlos padł na krzesło. - Znalazłby pewnie sposób, by zniszczyć nas wszystkich. - Więc musisz uważać, aby nie ugryźć jej. Jeśli ją kochasz, będziesz ją chronić. - Angus wstał. - Ale i tak chcę byś z nią wyjechał. Może pomóc ci bardziej niż ktokolwiek. Sądzę, że w weekend będziecie mogli wyruszyć. - Tak, sir. - Będzie musiał trzymać ręce z dala od Caitlyn. Angus podszedł do drzwi, po czym zatrzymał się. - Chcę abyś przez wyjazdem dał Romanowi próbkę swojej krwi. - Dlaczego? Angus uśmiechnął się smutno. - Nie jestem pewien, ale jedyną osobą która mogłaby znaleźć sposób aby wam pomóc, jest Roman.
- 146 -
Upolowana miłość
Caitlyn szalała z ekscytacji, kiedy zbliżał się dzień ich wyjazdu. Miała nadzieję, że jej entuzjazm będzie zaraźliwy, ale Carlos cały czas był zły i trzymał się na uboczu. Nalegał, aby dalej kontynuowała szkolenie z bronią, nożami, sztuki walki - które on sam jej uczył. Zmuszał ją do wysiłku, ciągle przypominając, że jeżeli nie będzie się hartować, dżungla ją zabije. Podejrzewała, że brał odwet poprzez czynienie ją nieszczęśliwą. W każdym razie była zbyt obolała i wyczerpana aby z nim flirtować. Skontaktowała się z przyjaciółmi z ambasady w Bangkoku i Chiang Mai i załatwiła wizy w przypadku, gdyby razem z Carlosem pozostali w kraju ponad trzydzieści dni. Załatwiła samolot i rezerwacje w hotelu. Zrobiła wszystko co mogła, aby udowodnić swoją przydatność Carlosowi, a on tylko wymamrotał podziękowania. Shanna zawiozła ich na lotnisko. Przytuliła Caitlyn, kiedy Carlos załadowywał torby. - Dopiero co odzyskałam cię z powrotem. Nie mogę uwierzyć, że wyjeżdżasz? - To jest nas dwoje - mruknął Carlos. Shanna groźnie na niego spojrzała. - Nie dopuść by coś złego stał się mojej siostrze. - Zesztywniał, wyglądał na oburzonego. - Będę chronił ją całym moim życiem. - Caitlyn zamrugała. - Jakie to romantyczne. - Skrzywił się na nią. Shanna spojrzała na dwa plecaki w jego ręce. - To wszystko co bierzecie? Caitlyn skrzywiła się. - Nalegał abyśmy podróżowali z niewielkim bagażem. - Nie będziesz taszczyć za sobą dwudziestu dziewięciu walizek przez dżunglę - mruknął Carlos. Shanna uśmiechnęła się, kiedy poprawiła siostrze na głowie fedorę koloru khaki. - Wyglądasz jak kobieta Indiana Jonesa. Caitlyn spojrzała na swoje spodnie khaki i obuwie turystyczne. - Wszystko co potrzebuje to bykowiec. - Zakupimy broń po tym jak tam przybędziemy - głosił Carlos. - Już to załatwiłem. Shanna zwróciła się do Caitlyn z błaganiem w oczach.
- 147 -
Upolowana miłość - To brzmi niebezpiecznie. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - Nie, nie jest - warknął Carlos. - Tak, jestem - podkreśliła Caitlyn. - Nie zwracaj na niego uwagi. On jest starym, cierpkim kotem. Parsknął. Shanna ponownie przytuliła siostrę. - Lepiej już pójdę, zanim się rozpłaczę. - Odeszła. Czterdzieści pięć minut później Caitlyn rozsiadłą się w miejscu przy oknie obok Carlosa w samolocie 747 który zabierze ich do Bangkoku. Zapięła pasy bezpieczeństwa. - Czy to nie wspaniałe ze strony Angusa i Emmy, że dali nam bilety w pierwszej klasie? - Tak. - Wiesz, że to będzie bardzo długi lot? - Tak. - Puszczą nam film lub dwa. - Tak. Pochyliła się do niego z uśmiechem. - Kocham z tobą podróżować. Jesteś taki miły. Posłał jej zdenerwowany wzrok. - Czy masz zamiar gadać przez cały czas? Słodko się uśmiechnęła. - Tak. Jęknął i zamknął oczy. Po starcie został podamy pierwszy posiłek, następnie światła zostały przygaszone. Wielu pasażerów przechyliło swoje siedzenia próbując zasnąć. Caitlyn odwróciła głowę i spojrzała na Carlosa. Jego oczy były zamknięte, miał gładkie czoło co świadczyło o zrelaksowaniu. Podziwiała jego gęste czarne rzęsy i śpiczasty nos. Złote klejnociki błyszczały w jego uszach. Szczękę miał zacieśniętą z ciemnymi wąsami. Ogólnie rzecz biorąc był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziała. Wspominał kiedyś, że jego rodzaj ma tendencję do przyciągania kobiet. Miała tego dowód, kiedy przechodzili przez lotnisko. Głowy wszystkich kobiet były zwrócone w jego kierunku. To coś związanego z kotem, przypuszczała. Jedna młoda kobieta dosłownie weszła w ścianę kiedy pożądliwie pożerała go wzrokiem a druga potknęła się i upadła na walizkę. - Rosną ci wąsy? - wyszeptała. Mruknął, jego oczy wciąż były zamknięte. - Nie ogoliłem się dziś rano.
- 148 -
Upolowana miłość - Nie, mam na myśli prawdziwe wąsy. No wiesz, kiedy… - Otworzył oczy i spojrzał na nią z dezaprobatą. - Nie będę o tym mówił tutaj. Za mało prywatności. - Ale chciałabym wiedzieć, jak to wygląda. Chciałabym zobaczyć cię kiedy jesteś… - Nie, nie chciałabyś. Tylko wtedy kiedy bylibyśmy w niebezpieczeństwie. - Ustawił swoje ciało pod kątem by widzieć jej twarz. - Bardzo długo nad tym myślałem i chciałbym abyś udawała na wyprawie moją żonę. To będzie najlepszy sposób aby zapewnić ci ochronę. - Otworzyła usta. - Składasz mi propozycję? - Udawaną żonę. To wystarczy abyś była bezpieczna. - Ah. - Uśmiechnęła się. - Ale czy będę bezpieczna z twojej strony? Zacisnął szczękę. - Tak. - Zarezerwowałam dwa pokoje w Bangkoku i Chiang Mai. - Możemy je zamienić na jeden. Będę spał na podłodze. - To nie brzmi komfortowo. - Przez kilka dni będziemy spać w dżungli. Jak bardzo komfortowo to brzmi? Skrzywiła się. - Miałam nadzieję, że nie będziemy musieli opuszczać plemion górskich. Mają domku na palach. - Jest jedna rzecz, którą chcę byś zrozumiała. To ja decyduje na wyprawie. Uniosła brew. - Naprawdę? Nie głosowałam na ciebie. - Mam więcej doświadczenia. Jeśli zrobi się niebezpiecznie, zrobisz dokładnie to co ci powiem. To będzie najlepszy sposób, aby zapewnić ci bezpieczeństwo. - W porządku. - Skrzyżowała ramiona. - Skoro ustalasz wymagania jak dyktator, mam jedno. Nie pozwól na to, aby twój przyjaciel profesor i przewodnik dowiedzieli się, że potrafię zrozumieć każde słowo które wypowiedzą. - Dlaczego chcesz ich oszukiwać? - Abym mogła stwierdzić czy są godni zaufania. - Uśmiechnęła się ponuro i powtórzyła jego słowa. - Aby zapewnić ci bezpieczeństwo. - W porządku. - zagłębił się z powrotem w fotelu. - Będziemy sobie nawzajem ochraniać plecy.
- 149 -
Upolowana miłość - Zajmę się każdą częścią twojego ciała, którą mi dasz. Parsknął. - Również chcę wiedzieć wszystko o tobie. - Wzruszył ramionami. - To nie ma sensu. - Nie zgadzam się. Jeśli chcę ci pomóc, muszę wiedzieć o tobie jak najwięcej, zwłaszcza jeśli mam zamiar być twoją udawaną żoną. W rzeczywistości będziesz musiał być bardziej serdeczny i przyjazny dla mnie, bo inaczej nikt nie uwierzy, że jesteśmy małżeństwem. Uśmiechnął się. - Nie powiedziałem, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. - Pacnęła go w ramię. - Proszę bardzo, zrujnujesz nasze małżeństwo, zanim tak naprawdę je zaczniemy. - Roześmiał się. Uśmiechnęła się. - Teraz jest znacznie lepiej. Po tym wszystkim muszę przypuszczać, że mnie lubisz skoro jesteś skłonny do poślubienia mnie. - Udawane małżeństwo. I bardzo cię lubię. Dlatego tak bardzo boje się o twoje bezpieczeństwo. - Jej serce urosło dzięki komplementowi. - Dlatego byłeś takim niewolniczym tyranem w zeszłym tygodniu? - Tak. Byłem zły, że pokrzyżowałaś moje plany związane z wyprawą. - Po prostu chce pomóc tobie i dzieciom. Teraz powiedz mi wszystko co tylko możesz. - Nie mamy tutaj prywatności. - Powiedz mi po portugalsku. Zrozumiem. - Dotknęła jego ręki. - Proszę. Carlos głęboko westchnął. - W porządku. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, dlaczego straciłaś pracę w Departamencie Sanu. - Posłała mu zirytowany wzrok. - To stare dzieje. - Jako twój udawany mąż powinienem wiedzieć. Czy przypadkowo dźgnęłaś ambasadora nożem w pachwinę? Roześmiała się. - Nie. Pomogłam kobiecie opuścić kraj. Jest teraz bezpieczna z przyjaciółmi w Stanach. - Była w niebezpieczeństwie? - Jej ojciec wyznaczył ją do honorowego zabójstwa. Nie był zadowolony z niektórych zachodnich zwyczajów, które przyjęła. Carlos skrzywił się. - I to był powód, aby ją zabić?
- 150 -
Upolowana miłość - Tak. Zrobił wielki smród, że pomogłam jej ucieczce. Wpadłam w tarapaty za ingerencję, ale i tak zrobiłabym to jeszcze raz. Carlos skinął głową, jego oczy błyszczały w słabym świetle. - Jesteś dzielną kobieta, Catalina. Jej serce rozszerzyło się i posłała mu przebiegły uśmiech. - Musisz być dumny z bycia moim mężem. - Udawanym mężem. Dotknęła jego ręki. - Teraz twoje kolej by mówić. Rozsiadł się w swoim siedzeniu. - Co chciałabyś wiedzieć?
- 151 -
Upolowana miłość
Rozdzia?18 Carlos spojrzał w poprzek przejścia. Dostrzegł starszą kobietę, która po zażyciu środków nasennych przysypiała. Każdy miał zaciągnięte okna i wewnątrz kabiny pierwszej klasy było ciemno i cicho. Jedyny dźwięk jaki słyszał był szum silników. Mimo, że samolot był pełny, czuł się dziwnie sam na sam z Caitlyn. Co jeszcze dziwniejsze, czuł wewnętrzny spokój. Po raz pierwszy od pięciu lat, ktoś chciał mu towarzyszyć w wyprawie. Ktoś skłonny by stawić czoło niewygodzie i niebezpieczeństwu. Przez długi czas, sam zmagał się z trudnymi sytuacjami. Dziękował Bogu za to, że Caitlyn była z nim, nie chciał jej tego powiedzieć. Po latach nawiedzeń przez straszne wspomnienia, nie mógł się doczekać, aby codziennie widzieć jej rozpromienioną i szczęśliwą twarz. Jej optymistyczne, odważne podejście łagodziło jego ból i dawało nadzieję. Doszedł do wniosku, że pewnie zapyta go o Krwawe Lato. Był to temat, którego zawsze starał się unikać, ale w jej przypadku byłoby dobrze gdyby zrozumiała stopień spustoszenia dokonanego na jego pobratymcach. Może gdyby dowiedziała się jak ważne dla niego jest odnalezienie partnerki, być może łatwiej będzie jej odpuścić. - Jak wyglądało twoje dorastanie? - wyszeptała po angielsku. Przeniósł się na portugalski w obawie, gdyby ktoś w pobliżu był w stanie czuwania i mógłby ich usłyszeć. - To było podwójne życie. Kiedy panował okres letni spędzaliśmy czas na wsi. To były łatwe czasy, kiedy swobodnie mogliśmy się poruszać po dżungli i być sobą. Natomiast w zimie mieszkaliśmy w mieście, ale w czasie pełni księżyca wracaliśmy na wieś. - A kiedy ona jest możesz… - Przemienić się. Następuje ona dopiero wtedy, kiedy dziecko osiąga dojrzałość płciową. - Więc Raquel i Coco nie zrobiły tego jeszcze.
- 152 -
Upolowana miłość - Nie. - Uświadomił sobie, że Caitlyn uważa, aby nie powiedzieć nic zbyt prowokującego w języku angielskim. - Teresa i Tiago też jeszcze jej nie mieli. Tylko Emiliano. Przytaknęła. - Gdzie mieszkałeś w zimie? - W Rio. Mój ojciec był redaktorem gazety. - Żartujesz. - Nie. Kochał tą pracę oraz był na wysokiej pozycji, aby upewniać się, żeby żadne pogłoski o naszych ludziach nie zostały wydrukowane. - Ah. Mądrze. Fala smutku wypełniła jego serce. - Tak. Był mądrym człowiekiem. Wspaniałym ojcem i przywódcą naszego plemienia. Położyła swoją dłoń na jego. - Straciłeś go. - Został zamordowany, kiedy nasze plemię zostało zaatakowane pięć lat temu. Nazywam to Krwawym Latem. - Przykro mi. Coco i Raquel niewiele mi o tym mówiły. To wciąż powoduję u nich tak wiele bólu. Carlos przytaknął. Nie chciał się przyznawać, że nie potrafił pocieszyć dzieci. Nie wiedział jak zapewnić im spokój, skoro sam miał problemy ze sobą. - Nazywasz to latem… - szepnęła Caitlyn. - To trwało dłużej niż jeden dzień? - Tak. - Jej ręka nadal spoczywała na jego. To było wspaniałe uczucie, kiedy splótł swoje palce z jej. - W dżungli były dwa plemiona w odległości około dwudziestu kilometrów od siebie. Razem z bratem byliśmy w Jeepie w drodze do drugiego plemienia. - Masz brata? - Miałem. - Oh nie - wysapała. - Razem z Erico pojechaliśmy odwiedzić kuzynów. Nie byliśmy tydzień wcześniej na ślubie gdyż mieliśmy egzaminy końcowe. Usłyszeliśmy krzyki w oddali. Okropne krzyki. Unoszący się dym w powietrzu o strasznym zapachu. Zboczyliśmy z trasy, wzięliśmy noże i poszliśmy do wsi od tyłu. - Atak już się rozpoczął - wyszeptała. Na chwilę zamknął oczy, gdyż wspomnienia ostrzeliwały jego umysł.
- 153 -
Upolowana miłość - Mieli karabiny maszynowe. Ci, który próbowali uciec do dżungli, padali trupem. Inni chowali się w swoich chatach, ale dranie chodzili od domków do domków. Słyszałem tylko strzały i krzyki. - Caitlyn ścisnęła go za rękę. - Co zrobiłeś? - Zakradłem się z bratem od tyłu do najbliższej chaty. Znaleźliśmy w niej Teresę i Tiago i uciekliśmy do Jeepa. Wróciliśmy… - Tylko właśnie wtedy dostrzegł bandytę próbującego wyciągnąć chłopaka z kryjówki pod kajakiem. Carlos rzucił nożem i go zabił, ale gdy próbował uratować małego chłopca zostali ostrzelani. Chłopiec zmarł. Carlosowi z trudem udało się wydostać z dżungli przed zasłabnięciem. To była jego pierwsza śmierć. Erico zaniósł go z powrotem do Jeepa i razem z dziećmi zawiózł do domu. Kilka godzin później obudził się drugim życiem. - Wróciliście? - zapytała Caitlyn. - Co się stało? Zawahał się. Czy naprawdę chciał jej powiedzieć, że umarł? Dwa razy? Dzięki temu zyskał dodatkową moc, ale nigdy nie uważał tego za ogromne osiągnięcie. Tak naprawdę to było olbrzymie niepowodzenie. Mogłaby nawet nie chcieć pójść z nim do dżungli z obawy, że mógłby ją nie ochronić. Cholera, on nie potrafił ochronić siebie. Dwa razy. Odchrząknął. - Wróciliśmy. Każdy był martwy. Ich ciała wrzucano do ognia, a cała wieś została spalona. - Dlaczego zrobili coś tak strasznego? - Carlos wzruszył ramionami. - Złość. Nienawiść. Chciwość. Człowiek stojący za tym wszystkim zapragnął zemsty. Potem próbował wykupić ziemię. - Został aresztowany? Carlos potrząsnął głową. - Razem z bratem złożyliśmy przeciwko niemu oskarżenie. Myślę, że najlepszym sposobem uniknięcia więzienia było zabicie świadków. - Więc on zaatakował plemię twojego ojca? Carlos przechylił głowę do tyłu, zamykając oczy. Z Erikiem martwili się, że będzie chciał wziąć odwet, ale ojciec obawiał się problemów z gazetą. Miał uzbrojonych mężczyzn w wiosce przygotowanych do ewentualnego ataku. Mimo to i tak z pazurami rzucili się na niego. - Moi ludzie wciąż mogliby żyć, gdybym nie wniósł oskarżenia. Caitlyn pochyliła się i po raz pierwszy przemówiła w języku portugalskim.
- 154 -
Upolowana miłość - Nie waż się obwiniać siebie. Zrobiłeś dobry uczynek. Jestem pewna, że twój ojciec by się z tym zgodził. Zrobił tak. Carlos otworzył oczy poczuł się błogosławionym, że miał przy sobie Caitlyn, wpatrującą się w niego z tak dużą ilością współczucia w jej ślicznych turkusowych oczach. - Mam silne przeczucie, że potwór, który zamordował pierwsze plemię i tak choćby nie wiem co przyszedłby do twojego - kontynuowała. - On koniecznie chciał wyniszczyć twoich ludzi. - Tak mówił Fernando - przytaknął Carlos. - Jak on znalazł się w tej historii? - Erico spotkał go w collegu i stali się sobie bardzo bliscy. Po pierwszej zbrodni zabraliśmy Tiago i Teresę do Rio, a rodzice Fernando się nimi opiekowali. Fernando chciał pomóc naszym ludziom, więc udał się z nami, kiedy wróciliśmy do plemienia. - I wtedy zastaliście zaatakowani. - Tak. - Carlos westchnął. - Mordercy zaatakowali w nocy, zabijając dwóch ludzi na warcie, i nie zdążyli wszcząć alarmu. Następnie zaczęła się rzeź. Caitlyn wzdrygnęła się. - Erico przekonał Fernando, by jechał Jeepem wzdłuż ścieżki, by mógłby się ukryć w dżungli. Moi ludzie starali się walczyć, ale oddali jedynie jeden lub dwa strzały zanim padli trupem od ognia karabinu maszynowego. Widziałem jak moi rodzice umierali. Caitlyn skrzywiła się. - Tak mi przykro. - Łajdacy wszczęli olbrzymi ogień i spalili ciała. Kiedy byli zajęci, razem z Erico skradaliśmy się od szopy do szopy, szukając dzieci, które wciąż żyły. Znaleźliśmy Coco, Raquel i Emiliano, uciekliśmy do Jeepa. Później wróciliśmy odszukać więcej ocalałych. Jednak zostaliśmy ostrzelani. - Oh, nie. - Rany Erica były o wiele większe niż moje. Udało mi się przenieść go trochę przez las, zanim zemdlałem. Nie miałem pojęcia, co się później stało. W pewnym momencie znalazł nas Fernando. Zaniósł mnie do Jeepa po czym wrócił po Erico. - Carlos ścisnął rękę Caitlyn, łzy zamazały mu obraz. - Erico nie było. Znaleźli go i rzucili na ogień. Caitlyn położyła rękę na jego piersi. - Tak mi przykro. - Łzy spływały po jej policzkach. - Fernando zabrał mnie razem z dziećmi do domu jego rodziców w Rio. Carlos nie chciał się przyznawać, że zmarł po raz drugi. - Kiedy wyzdrowiałem,
- 155 -
Upolowana miłość starałem sobie wszystko uporządkować. Wydzierżawiłem ziemię mojego plemienia do koncernu naftowego, który chciał tam wiercić, następnie użyłem pieniędzy i zakupiłem dom w Rio, aby dzieci miały gdzie mieszkać. Kiedy Fernando zaproponował, by dzielić opiekę nad dziećmi, byłem mu bardzo wdzięczny za pomoc. - To było bardzo miłe i hojne z jego strony. - Czuł, że to najlepszy sposób, aby uhonorować śmierć Erico. Tak bardzo go kochał. - Carlos zamrugał przez łzy. - Mieszkaliśmy w domku z dziećmi. Ludzie przypuszczali, że byłem z Fernando w związku. Byliśmy, ale nie w sposób seksualny. Nie wiem jak poradziłbym sobie przez te pierwsze miesiące bez niego. Był oparciem dla mnie i dzieci. - Jesteś szczęściarzem, że go miałeś. - Tak. Ale po około roku zdałem sobie sprawę ile go to kosztowało. Erico był moim bliźniakiem. Caitlyn sapnęła. - Identycznym? - Tak. Każdego dnia Fernando widział moją twarz. Moja obecność była dla niego czystymi torturami. Złapałem go na tym jak patrzył na mnie z taką miłością i bólem… wiedziałem, że muszę wyjechać. - To takie smutne. - Kolejne łzy spływały po jej policzkach. Carlos pozbył się ich. Jemu samemu było ciężko zatrzymać własne łzy. - Od zawsze nęka mnie myśl, że Fernando nie potrafił nas odróżnić od siebie, kiedy mnie ratował. Potem, gdy odzyskałem przytomność, zdał sobie sprawę, że uratował nie tego bliźniaka. - Oh, Carlos. - Caitlyn położyła dłonie na jego twarzy. Łza potoczyła się wzdłuż jego policzka, którą otarła kciukiem. - Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłem - szepnął. - Od pięciu lat żyję w strachu, że Fernando żałuje mojego ocalenia. Teraz jest skazany na życie z bratem, który nie może go pokochać. - Nie mów tak. Wrócił dla twojego brata, racja? Od samego początku miał zamiar was obu uratować. Nigdy nie wybierał między wami. Wybór sam został podjęty. Carlos ścisnął swoje oczy. - Tak bardzo tęsknię za bratem. Wiem, że dzieci cierpią, ale nie wiem co mam im powiedzieć. - Opuściła ręce. - Dobrze ci idzie. Otworzył oczy.
- 156 -
Upolowana miłość - Czy teraz rozumiesz, dlaczego muszę znaleźć dla nich matkę? - Tak. - Dotknął jej policzka. - Przykro mi, że to nie możesz być ty. - To tak jak ja. - Z westchnieniem, opuścił rękę. - Czasami sprawiamy ból by zrobić dobry uczynek. - Przytaknęła. - Sprawiło ci ból opowiedzenie mi tego wszystkiego, ale cieszę się, że to zrobiłeś. Dziękuję. - Z powrotem usadowił się w swoim fotelu. Błędnie zinterpretowała jego oświadczenie. To co zabolało go najbardziej to było jej odrzucenie. Jeśli tylko… ale to i tak nie pomogło uniknięciu prawdy. Nie mógł jej mieć. - Odpocznijmy trochę - przymknął oczy, słuchając szmeru jaki robiła, kiedy przykrywała się flanelowymi kocami. W końcu słyszał już tylko jak jej oddech staje się powolny i równy. Otworzył oczy i patrzył na nią podczas snu. Jej miękkie policzki lśniły od łez, które wylała dla niego i jego rodziny. Ścisnęło go w piersi. Był onieśmielony jej determinacją, aby pomóc mu i dzieciom. To zadziwiające, jak szybko i dokładnie mogła otworzyć swoje serce komuś. Była piękna, mądra, lojalna i odważna. Trącił jej głową, by oparła się na jego ramieniu. Jej zapach napełnił go poczuciem otuchy i spokoju. Kiedy zapadał w senność, uświadomił sobie, że czuł do Caitlyn coś więcej niż pożądanie i namiętność. Kochał ją. Caitlyn ponownie ziewnęła, kiedy szli przez kampus w Uniwersytecie Chulalongkorn Mimo, że udało jej się zdrzemnąć, wciąż była zmęczona. - Nie musisz tego robić - rzekł Carlos. - Profesor mówi po angielsku, więc nie potrzebuje tłumacza. Możesz wrócić do hotelu i pójść spać. - Czuje się dobrze. Lubię spacerować. - Dobrze było rozciągnąć nogi. Wzięła łyk wody z butelki. Było ciepło, ale cieszyła się, że przyjechali na początku kwietnia. Za kilka miesięcy zaczynają się obfite deszcze. Po przybyciu na lotnisko Suvarnabhumi w Bangkoku i zamianie kilku dolarów na baty, złapali taksówkę do hotelu w pobliżu Embassy Row. Taksówkarz plótł non stop w łamanym angielskim, podczas gdy jechali przez ruchliwą ulicę, lewie omijając inne samochody i twierdząc, że pasy i znaki sygnalizacyjne są jedynie sugestiami. Caitlyn zorientowała się, że o jego nadaktywnym zachowaniu
- 157 -
Upolowana miłość świadczyło pięć butelek napoju energetycznego na przednim siedzeniu. Carlos mruknął coś na temat większego bezpieczeństwa w dżungli. Zameldowali się w hotelu, bardzo eleganckim miejscu, w którym Caitlyn odwiedzała dygnitarzy, kiedy pracowała w ambasadzie. Ogarnęli się i zjedli posiłek w lokalnej restauracji. Kolejna taksówka wysadziła ich przy uniwersytecie na Phayathai Road, niedaleko budynku naukowego, gdzie znajomy Carlosa miał swoje biuro. - Oczekuje nas? - zapytała Caitlyn, kiedy weszli do budynku wydziałowego. - Tak. Zadzwoniłem do niego kiedy brałaś prysznic. - Carlos nacisnął przycisk w windzie. - Jest na trzecim piętrze. Kilka minut później Carlos zapukał do drzwi biura. Ukazał im się uśmiechnięty, niewysoki mężczyzna z okrągłą twarzą. Nosił grube, okrągłe okulary, które powiększały jego oczy. Kilka kosmyków czarnych włosów było przetkanych łysiną na środku głowy. - Ah, musisz być Carlos! - Ścisnął ręce blisko swojej klatki piersiowej i lekko się skłonił. Z zaciekawieniem spojrzał na Caitlyn. - Przywiozłeś ze sobą piękną panią. - Moją żonę. Caitlyn… Panterra. Caitlyn uśmiechnęła się pomimo irytacji, którą poczuła. Carlos niemal ze złością wymówił jej imię. - Twoją żoną? - Profesor zamrugał dużymi, sowimi oczami. - Nie wiedziałem, że jesteś żonaty. - Nigdy nie wspomniał o mnie? - Caitlyn wydała tragiczne westchnienie. Obawiam się, że jest tak pochłonięty swoją pracą, że czasami zapomina o mnie. Carlos posłała jej zdenerwowany wzrok. - Nigdy o tobie nie zapomnę - zacisnął zęby. - Kochanie. - Oh, jesteś taki słodki. - Dotknęła jego ramię, przypadkowo ocierając się o niego piersiami. Wygiął w jej kierunku brew. - Pozwól, że przedstawię ci profesora Supat Satapatpattana. - Miło mi cię poznać, profesorze Salapatty-patman. - Zacisnęła swoje dłonie i skinęła głową. - Satapatpattana - mruknął Carlos. Caitlyn spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - Czy nie tak powiedziałam? - Ostrzegła go wcześniej, że będzie udawać słodką idiotkę, aby nikt nie podejrzewał, iż rozumie inne języki.
- 158 -
Upolowana miłość Profesor zaśmiał się. - Proszę, mów do mnie Pat. Siadajcie. - Okrążył biurko i usiadł. Caitlyn i Carlos zajęli wolne przed nim dwa krzesła. Położyła skurzaną torebkę i butelkę wody na podłodze koło nogi. - Muszę powiedzieć, że jestem bardzo podekscytowany naszą misją zaczął Pat. - Jeżeli będziemy mogli udowodnić, że są ludzie którzy potrafią zmieniać się w koty… - W jego oczach pojawiły się iskierki. - To byłoby największym naukowym odkryciem wszech czasów. - Istotnie - mruknął Carlos. - I być częścią tego historycznego odkrycia - kontynuował z rozpromienioną twarzą. - To byłby dla mnie wielki zaszczyt. I dla uczelni. Caitlyn było odrobinę żal Pat. Jeśli Carlos odszukałby panterołaków, nigdy nie przyznałby się do tego. Nadzieje profesora były skazane na niepowodzenie. Pat przesunął mapą po biurku. - To dla ciebie. Na czerwono zakreśliłem obszar, gdzie zginął zmienny kot. - Rzekomy zmienny kot - powiedział Carlos, kiedy wziął mapę. - To na pewno prawda - zaprotestował Pat. - Musisz wierzyć, że zmiennokształtni naprawdę istnieją. - Caitlyn dostrzegła rozpacz w oczach profesora, która ją zmartwiła. Czy miał też inne motywy niż piętnaście minut sławy? Carlos odchrząknął. - Szczerze mówiąc, o dziwnych stworzeniach krążą plotki na całym świecie. Wielka Stopa, potwór z Loch Ness. Niezwykle trudne jest odnalezienie ostatecznego dowodu. - Mamy dowód, naocznego świadka. - Pat zacisnął ręce w pięści. - Jestem przekonany, że znajdziesz zmienne koty. Musisz. - Definitywnie coś było nie tak. Caitlyn zachowywała pusty wyraz twarzy i udawała zainteresowanie mapą, którą Carlos trzymał w rekach. Czerwone koło było zaznaczone w obrębie wzgórz na północnym zachodzie od Chiang Mai. Pat wziął głęboki wdech i rozluźnił ręce. - Zorganizowałem przewodnika, z którym spotkamy się w Chiang Mai. Ma na imię Tanit a jego angielski jest dość dobry. - Wspaniale. Dziękuję. - Carlos złożył mapę. - Nasz samolot wylatuje tam jutro o czwartej piętnaście po południu. - Nie mogę się doczekać. - Caitlyn uśmiechnęła się, udając podniecenie. Czytałam online tym miejscu, kiedy rezerwowałam hotel. - Pominęła fakt, iż
- 159 -
Upolowana miłość była wcześniej w Chiang Mai. - To stare miasto otoczone fosą. Wieczorami są otwierane bazary, więc mogę chodzić na zakupy. Carlos zesztywniał. - Nie, żadne zakupy. - Musimy kupić pamiątki dla dzieci. - Wszystko co byś kupiła musielibyśmy taszczyć ze sobą przez całą podróż. Nie mamy miejsc w plecakach. - Kupię malutkie rzeczy. - Profesor potrząsnął głową i mruknął po tajsku. - Zdecydowanie małżeństwo. - Przeniósł się na angielski. - Natychmiast zadzwonię do Tanit, żeby wiedział o której mamy się spotkać na lotnisku. - Dziękuję. - Carlos podniósł rękę. - Doceniam twoją pomoc. - Proszę. - Pat dał mu swoją wizytówkę. - Tu masz numer do mojego biura i telefonu komórkowego. Dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy. - Dziękuję. - Carlos wsunął wizytówkę do kieszeni spodni. - A jeśli dowiesz się czegoś o zmiennych kotach, natychmiast do mnie zadzwoń - nalegał Pat. Instynkt drażnił Caitlyn pewnymi podejrzeniami. Schyliła się po torebkę, ale butelkę z wodą zdecydowała zostawić. Wstała i zarzuciła torebkę na ramię. - Miło było cię poznać, Pat. - Przytaknął, uśmiechając się. - Jestem bardzo podekscytowany i pełen nadziei, abyś odniósł sukces. Kiedy Carlos odprowadzał ją do drzwi, powiedziała na tyle głośno, aby została usłyszana. - Cieszę się, że będziemy mieć tłumacza. Ich język jest taki skomplikowany. Słowa są długie na mile. Carlos przytaknął. - Wiem. - Znaleźli się na korytarzu i Carlos zamknął z nimi drzwi. Przyłożyła palec do ust i oparła się o drzwi. Uniósł brwi w niemym pytaniu. Usłyszała wewnątrz głos Pat, odczekała chwile i delikatnie uchyliła drzwi. Pat z niepokojem spojrzał na nią, z telefonem przyłożonym do ucha. - Przepraszam - wyszeptała i weszła na palcach do biura. - Nie zwracaj na mnie uwagi. Zostawiłam butelkę z wodą. - Pokiwał głową z ponurym uśmiechem. - W porządku, Tanit - mruknął po tajlandzku do telefonu. - To tylko jego żona. - Nastąpiła pauza, a następnie Pat kontynuował. - Nie wiem, dlaczego przyjechała, ale nie sądzę by miała sprawiać jakieś kłopoty. Tylko pamiętaj o swoich priorytetach. Rób wszystko co możesz by pomóc im znaleźć zmienne koty. - Caitlyn rozglądała się wokół krzesła, na którym siedział Carlos.
- 160 -
Upolowana miłość - Pani Panterra? - powiedział zniecierpliwiony Pat. - Nie siedziałaś na tym krześle. Twoja woda jest tam. - Wskazał na drugie krzesło. - Oh. - Caitlyn wyglądała na zaskoczoną. - Masz rację. - Głupkowato potrząsnęła głową. - Jet lag4. Nie potrafię teraz myśleć logicznie. - Pochyliła się i wzięła butelkę. Kiedy Pat machnął ręką, zauważyła dziwny tatuaż na wewnętrznej stronie jego nadgarstka. - Natychmiast do mnie zadzwoń, kiedy znajdziesz zmiennego kota. powiedział Pat po tajlandzku do telefonu. - Musimy je znaleźć dla Mistrza. Mistrza? Caitlyn podeszła do drzwi, po czym uśmiechnęła się do Pata na pożegnanie. Skinęła głową do Carlosa, by poszedł za nią do windy. Dzięki Bogu, że razem przyjechali. Miała straszne podejrzenie, że Carlos wpadł w pułapkę.
4
Zmęczenie jakie występuje po długotrwałej podróży samolotem, wywołane jest zakłóceniem rytmu dnia
i nocy.
- 161 -
Upolowana miłość
Rozdzia?19 - Czy to nie cudowne? - zapytała Caitlyn, patrząc przez okno restauracji. - Tak. - Carlos wziął kolejny kęs gai Kaphrao. Zielone chilli paliło go w usta, więc sięgnął po szklankę wody. Spotkali się z przewodnikiem Tanit na lotnisku w Chiang Mai. Zawiózł ich do hotelu a następnie udali się do restauracji z widokiem na rzekę Mae Ping. W oddali Carlos mógł dostrzec góry oraz piękną bujną roślinność pod ognistym niebem, płonące zachodzącym słońcem. Caitlyn zajęła miejsce przy oknie, a Carlos przy niej. Powietrze wypełnione było egzotycznymi, smakowitymi zapachami: curry, chilli, czosnku i bazylii. Tanit usiadł po przeciwnej stronie stołu, bawił się pałeczkami. - Chiang Mai jest pięknym miejscem. - Był on młodym, szczupłym mężczyzną, wyglądającym na chętnego do pomocy, ale Carlos czuł, że jest zdenerwowany. Mamy wiele parków narodowych. Kolarstwo górskie oraz oglądanie słoni jest tutaj bardzo popularne. Również mamy wiele uroczych świątyń. Wat Chiang Man został zbudowany w 1296 roku i mieści się w Crystal Buddha. - To brzmi interesująco, ale jesteśmy to w podróży służbowej. - rzekł Carlos. - Myślę, że Pat powiedział ci po co tu przyjechaliśmy. Tanit przytaknął i grzebał w misce z ryżem. - To bardzo… niezwykłe. - Myślę, że to ekscytujące. - Caitlyn uśmiechnęła się. - Ale nigdzie do jutra nie jedźmy. Chcę iść dziś na bazar. Carlos ukrył śmiech. Robiła dobrą robotę udając głupią gąskę. - Lepiej nie kupuj zbyt dużo rzeczy. Będziemy musieli wziąć je z nami. - To nie będzie nic ważyć - zapewniła go. - Chcę kupić kilka jedwabnych szalików. Jedwab jest taki miękki i błyszczący. I nie mogę się doczekać, aby zobaczyć te wszystkie srebra - wstała. - Mówiąc o srebrze, idziemy jutro do plemienia Akha, racja? - Tak - odpowiedział Tanit, marszcząc brwi. - Ale nie jestem pewien, w jaki sposób mogą ci pomóc znaleźć… koty których szukasz. - Spojrzał nerwowo przez ramię.
- 162 -
Upolowana miłość - Oh, nie przejmuj się tym. - Machnęła ręką. - Po prosu umieram z chęci zobaczenia tych wszystkich rzeczy jakie robią. Podobno tamtejsze kobiety noszą piękne pióropusze zrobione z monet i srebrnych koralików. Chciałabym mieć taki. - Brzmi ciężko - mruknął Carlos. Zjadł więcej jedzenia, aby powstrzymać śmiech. Caitlyn była przebiegłym łobuzem. Chciała pójść do plemienia Akha ponieważ była u nich już wcześniej. Nie chciała by Tanit o tym wiedział, dlatego robiła tyle szumu na temat zakupów. - Chyba już pójdę i upewnię się czy wszystko dotyczące naszej wyprawy jest już gotowe - powiedział Tanit. - Zabiorę was rano z hotelu. Odpowiada wam godzina dziewiąta? - Pasuje. Dziękuję - odpowiedział Carlos - Nie chcesz zjeść z nami deseru? - zapytała Caitlyn. - Zamierzam zamówić nam lody. - Nie dziękuję, Powinienem już iść. - Tanit wstał i zacisnął dłonie. Dziękuję za obiad. - Wybiegł z restauracji. Caitlyn obserwowała go. - Czy nie wydawał ci się odrobinę zbyt zdenerwowany? - Tak. - Carlos rzucił okiem na talerz Tanita. - Praktycznie nic nie zjadł. Caitlyn pochyliła się ku niemu. - Widziałeś jego tatuaż? - Nie. Masz coś do tatuaży? - Tylko do twojego, ponieważ go przede mną ukrywasz i to sprawia, że chcę zedrzeć z ciebie ubranie. - W takim przypadku muszę ci powiedzieć, że mam też tatuaż na tyłku. Jej oczy rozszerzyły się. - Naprawdę? - Jego usta drgnęły. - Nigdy się nie dowiesz. - Pacnęła go w ramię. - Nie bądź okrutny. - Parsknął. Okrucieństwem było spanie na podłodze, wiedząc, że ona była tuż obok na łóżku i do cholery nie mógł nic z tym zrobić. Kochał ją, ale i tak nie mógł jej mieć. Wyciągnęła mały notatnik i długopis z jedwabnej torebki. - Tanit miał mały tatuaż na wewnętrznej stronie nadgarstka u prawej ręki, taki sam jak profesor. - Jesteś pewna? - Tak. - Krzywo na niego spojrzała. - Dzięki robieniu zakupów nauczyłam się zwracać uwagę na detale. Studiowałam tatuaż Tanita, kiedy nie parzył. Narysowała wzór na kartce.
- 163 -
Upolowana miłość - Wygląda jak Chiński symbol - powiedział Carlos. Kelner podszedł do stołu i Carlos zapytał go czy posiadali lody. - Mamy bardzo smaczne waniliowe, z dodatkiem dżakfrutu i grillowanymi bananami. - Kelner zabrał ich puste naczynia. - Weźmiemy dwie porcje. Caitlyn pokazała kelnerowi rysunek. - Czy wiesz co to oznacza? - Kelner zmarszczył brwi. - Wygląda na chiński. Jeden z naszych kucharzy jest z Yao. Może będzie wiedział. - Mógłbyś go zapytać, proszę? - Caitlyn wyrwała kartkę z notesu i podała mu. - Dziękuję. - Nie rozumiesz języka pisanego? - zapytał Carlos. - Nie. - Wzruszyła ramionami. - Wiem, że to dziwne. Gdybym tylko mogła namówić kogoś by powiedział słowo, zrozumiałabym je. Carlos oparł się o swoje krzesło. - Muszę ci powiedzieć, Catalina, że zatrudnienie cię było jedną z najlepszych decyzji Angusa i Emmy. - Jej twarz rozpromieniła się. - Dlaczego i dziękuję. Myślałam, że uważasz mnie za kogoś beznadziejnego i bezradnego. Uśmiechnął się. - Nie jesteś najlepszym wojownikiem. - Nie jestem brutalną osobą. - Wiem. - To była jedna z wielu rzeczy, które w niej kochał. Była delikatna i słodka. Jeśli kiedykolwiek zaatakowały ją, to tylko by uprawiać miłość. Zgarnął na bok tą myśl i spróbował sobie przypomnieć na czym skończył. - Jeśli chodzi o śledztwo, jesteś naturalna. - Dziękuję. - Uśmiechnęła się. - Jestem z natury ciekawska. - JEJ uśmiech zgasł. - Nadal jestem zaniepokojona tym „mistrze”, o którym mówił Pat. Wyglądał na zrozpaczonego a Tanit na zbyt zdenerwowanego. Coś się tu dzieje ale nie wiemy co. Carlos skinął głową. - Myślałem o tym. Może Pat jest związany z handlem egzotycznymi zwierzętami. To może wyjaśniać dlaczego rozmawiał z informatorem. Położyła dłoń na jego. - Cokolwiek się stanie, musimy być ostrożni. - Splótł z nią palce.
- 164 -
Upolowana miłość - Wciąż niepokoje się o twoje bezpieczeństwo, ale cieszę się, że przyjechałaś. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś pilnuje moich tyłów. Ty… robisz to naprawdę dobrze. Uśmiechnęła się do niego, jej oczy napełniły się miłością i Carlos pragnął ją pocałować. Cholera, chciał zabrać ją z powrotem do pokoju hotelowego i kochać się z nią. Kelner wrócił z lodami. Podał kartkę Caitlyn. - Nasz kucharz powiedział, że ten znak oznacza robotnika, kogoś kto pracuje dla mistrza. Bezpłatnie. - Masz na myśli niewolnika? - zapytała Kelner skinął głową. - Tak jest. - Odszedł. Carlos wymienił zmartwione spojrzenie z Caitlyn. Profesor Pat i Tanit byli inteligentnymi, nowoczesnymi mężczyznami miejącymi stałe miejsca pracy. Jakim cudem mogli być niewolnikami? I co najważniejsze kto był ich mistrzem? Podczas godzinnej jazdy na tylnym siedzeniu w samochodzie Tanita, Caitlyn walczyła, aby nie zasnąć. Górska droga kiwała ją tam i z powrotem wprawiając w trans. Na szczęście, za każdym razem kiedy przysypiała najeżdżali na dziury albo gwałtownie skręcali aby przepuścić motocyklistów. Powodem jej wyczerpania był Carlos. Był uparty jak osioł. Wczoraj wieczorem leżąc na łóżku słuchała jak przewracał się na podłodze. Zaprosiła go do łóżka obiecując, że nie będzie go molestować. Odmówił. Po kolejnej godzinie jego rzucania się na podłodze, zaproponowała zamianę miejscami. Ponownie odmówił. Trzydzieści minut później, nadal nie mogąc zasnąć wzięła sprawy w swoje ręce. Chwyciła poduszkę z kocem i dołączyła do niego na podłodze. Nakazał jej zostawić siebie w spokoju. Tym razem ona odmówiła. Było jej wygodnie, więc on mógł spać na łóżku. Podniósł ją z podłogi, trzymając na rękach podszedł do łóżka i rzucił na nie. Wrócił na ziemię a ona leżała na łóżku, zachwycając się jego siłą. Był cholernie seksowny. Przez kolejne trzydzieści minut rozważała czy nie rozebrać się i usiąść na nim okrakiem na podłodze. Nigdy wcześniej czegoś tak śmiałego nie zrobiła. Albo żałosnego. Gdyby ją pragnął przyłączyłby się do niej. Nie mogła mu się narzucać. Oraz nie chciała
- 165 -
Upolowana miłość być ponownie odrzucona. On wciąż chciał panterołaczkę. Jej sekretna fantazja by byli razem w przyszłości oddalała się i prawdopodobnie nigdy się nie zdarzy. Tak więc pozostała na łóżku niespokojna i sfrustrowana, podczas gdy Carlos spoczywał na podłodze. Samochód zwolnił na drodze, by wjechać na chodnik i skierował się do dżungli. Plemię Akha znajdowało się w odległym zakątku, nieopodal granicy z Birmą. Odkąd udawała, że nie była wcześniej w tym miejscu, Carlos jako jedyny nalegał by odwiedzili to szczególne plemię. Miała nadzieję, że ich chytry stary przywódca, Ajay nadal żyje. - Stąd mamy około trzydzieści minut wędrówki - powiedział Tanit, kiedy wysiadł z samochodu. Spojrzał ostrożnie na dżunglę. - Istnieją inne plemiona, znacznie bliżej Chiang Mai, które również mają wspaniałe rzemiosło. - Idziemy do tego. - Carlos podniósł swój plecak i założył na ramiona. Jeśli istnieją zmienne koty, mogą przebywać na takim odludziu. - Przypuszczam, że to prawda - mruknął Tanit. Carlos przypiął kilka noży do pasa, po czym dał jednego Caitlyn. Kupił je zeszłej nocy na bazarze a Caitlyn trzy piękne jedwabne szale dla panterołaczych dziewczynek. Włożyła nóż za pasek a następnie spryskała nagie ramiona i szyję środkiem odstraszającym owady. - Chcesz? - Zaoferowała tubkę Tanit. - Dziękuję. - Spryskał się. - Wiedz, że w dżungli są jeszcze gorsze rzeczy niż owady. - Dlatego kupiłem to. - Carlos wskazał na przymocowany do paska futerał z półautomatycznym pistoletem. Caitlyn drgnęła. Miała nadzieję, że nie będzie musiał z niego korzystać. Zawiązała węzły kapelusza khaki pod brodą by nie spadł. Tak jak Tanit, obawiała się wędrówki przez dżunglę. Miała wizję, w której jadowite pająki spadały z drzew na jej głowę. Przynajmniej miała wystarczająco grube buty turystyczne, by w pewnym stopniu chroniły ją od ukąszenia skorpiona lub węża. Włożyła butelki z wodą do każdej kieszeni plecaka a następnie założyła go na plecy. - Gotowi? - Na szczęścia, ich przeprawa przez dżunglę była dość monotonna. Carlos dostrzegł na drzewie żmiję górniczą, ale zignorowała ich kiedy przechodzili obok. Caitlyn przygryzła wargę by powstrzymać pisk.
- 166 -
Upolowana miłość Słońce znajdowało się wysoko na niebie, kiedy weszli na polanę, gdzie plemię Akha mieszkało. Szacowała, że było około dwadzieścia drewnianych domów pokrytych strzechą. Każdy z nich został wybudowany na palach z drabinami przymocowanymi do parteru. Kilka szop znajdowało się na ziemi i przypomniała sobie z wcześniejszego pobytu, że jeden był używany do przechowywania maszyn rolniczych a pozostałe dwa służyły jako warsztaty, w których tworzyli skomplikowaną srebrną biżuterię. Naprzeciwko domów były pola, na których Akha uprawiał warzywa i ryż albo hodował świnie i kury. Pośrodku wsi było ogromne ognisko. Z boku znajdowała się drewniana wieża przewyższająca swoją wysokością domy. Mężczyźni przerwali swoje prace w polu, i przyglądali się im. Dzieci zaryzykowały by na nich spojrzeć. Kobiety również przyszły, ubrane w indygowe tuniki, udekorowane koralikami, monetami i muszelkami. Słońce błyszczało w ich srebrnych pióropuszach. Tanit przemówił do nich po tajlandzku i Caitlyn stwierdziła, że większość z nich zrozumiała go, pomimo, że ich własny język był bardziej zbliżony do Birmy. Uśmiechnęli się do Carlosa i Caitlyn, rozradowani, iż przybyli do nich turyści mogący kupić haftowane rękodzieła i biżuterię. Caitlyn odwzajemniła uśmiech, wewnętrznie skrzywiła się na widok zębów niektórych kobiet. Lubiły żuć liście orzechów arekowych, które barwiły zęby na czarno - czerwono. Uważnie przysłuchiwała się, kiedy porozumiewali się między sobą, aby mogła przypomnieć sobie ich język. Kilka lat temu spędziła tutaj dwa tygodnie, po których płynnie z nimi rozmawiała. Uśmiechnęła się, kiedy dwie kobiety dyskutowały nad jej brzydką fedorą. Dzieci skomentowały dziwny kolor jej oczu i włosów, podczas gdy kilku mężczyzn spekulowało, iż była tu już wcześniej. Kiedy mały tłum prowadził ich do centrum wsi, Caitlyn zauważyła Ajay. Mimo, że wyglądał na jeszcze bardziej kruchego i pozbawionego kilku zębów, jego oczy wciąż były bystre. Podszedł do niej uśmiechając się. - Piękna Amerykańska Pani - powiedział w birmańskim dialekcie. - Wróciłaś. Ścisnęła swoje ręce razem i przemówiła po angielsku. - Jak się masz? Jestem Caitlyn. - Pochyliła się, a kiedy jej usta były blisko jego ucha, szepnęła w jego języku. - Czy możemy zobaczyć się na osobności? Jego oczy rozszerzyły się. - Tak, oczywiście. - Skinął w kierunku sklepu z biżuterią.
- 167 -
Upolowana miłość - Carlos - zawołała do niego, stał w pobliżu Tanit. - Idę oglądnąć ich ręczne rzemiosło. - Przytaknął i dogoniła Ajay idącego do sklepu. - Pamiętasz mnie, prawda? - szepnęła w jego języku. - Tak - mrugnął, otwierając drzwi. - Byłaś tu wcześniej i siedziałaś w naszej wierzy radiowej i szpiegowałaś Birmańczyków. Skrzywiła się. - Szpiegowanie to trochę zbyt mocne słowo. Przeprowadzałam badania na temat możliwości najazdu przez granicę. Zaśmiał się. - Moi ludzie musieli uciekać z Birmy sto lat emu. Z przyjemnością pomogłem ci szpiegować ich. Wzruszyła ramionami z zakłopotanym uśmiechem. - W porządku, szpiegowałam ich. Jak się masz, Ajay? - Moi ludzie są szczęśliwi. Ale bardzo biedni. - Skinął w stronę stołu wypełnionego srebrną biżuterią. Załapała jego aluzję. Zbadała piękne rzeczy. - Niemal zbankrutowałam, kiedy ostatnio tutaj byłam. - Przyjechałaś by ponownie szpiegować? - Nie. Nie pracuje już dla rządu. Pomagam mężczyźnie, który przybył ze mną. Carlos Panterra. On szuka… czegoś. Ajay pokiwał głową z mądrym spojrzeniem. - Jak nie wszyscy? - To jest trochę… nietypowe i nie mam pewności czy możemy ufać przewodnikowi, który przybył z nami. Więc udaję, że nie rozumiem żadnego innego języka poza angielskim. Ajay zmarszczył brwi. - Oszukujecie go? - Cóż, tak. Obawiam się, że może mieć złe intencje wobec Carlosa. - Ah. - przytaknął Ajay. - Więc szpiegujecie go. Znowu z tym szpiegowaniem. - Kiedy dołączymy do innych, będę udawać, że niczego nie rozumiem. Nasz przewodnik nie wie, że byłam tu wcześniej, więc udaję, że cię nie znam. - Hmm. - Ajay skrzyżował ramiona, marszcząc brwi. - Robię to po prostu by chronić Carlosa. - Przygryzła dolną wargę. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę ci powiedzieć. Carlos i ja udajemy małżeństwo. Ajay uniósł brwi. - Udajecie?
- 168 -
Upolowana miłość Czuła jak jej twarz pokrywa się czerwienią. - To… skomplikowane. - Oczywiście, że tak. Kiedy decydujesz się oszukiwać ludzi, zawsze wszystko się komplikuje. - Pogroził jej palcem. - Zawsze powtarzam dzieciom, że gdy zaczną kłamać, to wróci z powrotem i ugryzie jej w tyłek. Uśmiechnęła się. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. - Zobaczymy. Spojrzała na biżuterię i zastanawiała się, czy powinna być zaniepokojona złośliwym błyskiem w jego oczach. Ajay był przebiegłym wodzem. Nie było ani jednej rzeczy na temat mieszkańców wioski, której on nie wiedział. Wśród biżuterii i pióropuszów, dostrzegła dwa grawerowane srebrne koty, osiągające długość ośmiu cali. Były by wspaniałym prezentem dla dwóch panterołaczych chłopców. - To są tygrysy czy pantery? - Jeśli tylko ze nie zapłacisz, mogą być czymkolwiek. Wyjęła kilka batów z kieszeni swoich spodni khaki zapinanej na zamek błyskawiczny i położyła na stole. - Tyle wystarczy? - Sądzę, że są o wiele droższe, kiedy kupujący ma tajemnice. Zmrużyła oczy. - Czy to ma być groźba? Zaśmiał się i położył dłoń na udzie. - Nie, piękna pani szpieg. Ja tylko z tobą gram. Uśmiechnęła się do niego. - Jesteś takim łobuzem, Ajay. Jego oczy błyszczały. - Nie masz bladego pojęcia. Podniosła jedną srebrną panterę, którą kupiła. - Czy widziałeś tu pantery? - Kiedy wskazał na stół, jęknęła. - Mam na myśli prawdziwe pantery. W dżungli. Wzruszył ramionami. - Nie od kilku lat. Nie jesteś tu by polować na nie? - Szukamy je… to zabrzmi dziwnie. Zaśmiał się. - Wszystko w tobie jest dziwne, piękna pani.
- 169 -
Upolowana miłość - Czy kiedykolwiek słyszałeś o ludziach, którzy potrafią się zmienić w zwierzęta? Jego oczy rozszerzyły się. - Szukasz takich ludzi? - Tak. - Rzuciła plecak na podłogę i włożyła do nich dwie srebrne pantery. - Co o tym sądzisz? - Myślę, że… cieszę się, iż wróciłaś. Sprawiasz, że życie jest ciekawsze. - I? - Uśmiechnął się. - Musimy wyprawić ucztę na twój powrót. Będziecie dziś naszymi gośćmi. - Dziękuję. - Caitlyn wyszła za nim ze sklepu, zastanawiając się, co ten sprytny Ajay knuję. Zanim nastał wieczór Carlos był poirytowany i zniecierpliwiony. Poprosił Tanit, by przesłuchał mieszkańców wsi, czy widzieli w pobliżu pantery, ale nie dostał definitywnej odpowiedzi. Kilka osób powiedziało, że kilka tygrysów żyje w dolinach na północy. Jeden facet skarżył się, iż dwa lata wcześniej ogromny kot ukradł jego ulubioną świnię. Kilka kobiet próbowało sprzedać mu jedwabne tkaniny z haftowanymi złotymi tygrysami i czarnymi panterami. Nawet Caitlyn miała w tym swój udział, kiedy pokazała mu srebrne pantery, które kupiła dla Emiliano i Tiago. Tymczasem wódz wioski Ajay nalegał, żeby dołączyli do nich na ucztę o zachodzie słońca. Zebrali się wokół ognia w centrum miasta. Razem z Caitlyn usiedli po turecku na utkanych, bambusowych matach koło Ajay, który rozsiadł się po królewsku na jednym krześle. Ogień trzaskał, dym unosił się ku bezchmurnemu niebu usłanego tysiącami gwiazd. Wokoło brzęczały komary. Caitlyn spryskała szyję i ramiona środkiem odstraszającym owady a następnie podała mu tubkę. Uczta była pyszna, ale przeciągała się w nieskończoność. Niektóre potrawy były tak gorące, że wypili prawie galon herbaty. Pod koniec posiłku, talerz z egzotycznymi owocami był przekazywany między mieszkańcami. Wszyscy zjedli je z przyjemnością a Ajay mówił coś monotonnym tonem. Po pięciu minutach przemowy Ajaya, Carlos pochylił się do Caitlyn i szepnął: - Muszę sobie ulżyć. - Ja też - mruknęła pod nosem. - Ale musimy poczekać do końca. Po następnych pięciu minutach Ajay skończył, mieszkańcy wsi oklaskiwali go i wykrzyknęli pochwałę.
- 170 -
Upolowana miłość Caitlyn podniosła się na nogi, ścisnęła ręce razem i szepnęła: - Toaleta? - Tanit przetłumaczył na język tajski i Ajay skinął w kierunku przybudówki znajdującej się daleko za polem ryżowym. - Zaprowadzę cię. - Carlos poderwał się i eskortował ją przez wieś. - Wypróbowałam ją po południu - wymamrotała. - Przeraża mnie bardziej od dżungli. - Więc znajdźmy jakieś krzaki. - Poprowadził ją w kierunku drzew. - O czym było przemówienie Ajay? - Recytował listę swoich przodków z pamięci. Akha może wracać do wielu pokoleń. - Interesujące - mruknął Carlos. - Ale nie dowiedzieliśmy się żadnej cholernej rzeczy o panterach. - Musimy dać im trochę czasu. Są osobami dumnymi i niezależnymi. Nie powiedzą ci przecież wszystkiego od tak sobie. Poza tym, to dobrze, że chcą abyśmy się trochę pałętali. Jeśli są jakieś wielkie koty w pobliżu, przyjdą do mnie. - Rzuciła okiem w kierunku dżungli. - Mam nadzieje, że nie pojawią się, kiedy będę korzystała z toalety. Carlos przechodził obok kilku drzew, kiedy znalazł wielkie drzewo w kępie krzaków. - To miejsce wygląda w porządku. Idź pierwsza. - Spojrzała na nie. - A co jeśli coś na nim jest i spadnie na mnie? - Oglądnął drzewo. - Nic na nim nie widzę. - Mogą być węże lub pająki. - W takim razie wysiusiaj się w majtki. - To nie jest śmieszne - syknęła. - Nie mogę tego zrobić, chyba, że wiem, iż jest bezpieczne. - Jęknął. - Okay. Sprawdzę drzewo. - Jak? - Tylko nie denerwuj się i nie krzycz, okay? Nie chcę zwrócić niczyjej uwagi. - Skupił się, jego ręce aż po ramiona zaczęły lśnić. Pazury wyrosły z koniuszku palców, kiedy czarne futro pokryło jego skórę. Ręce przemieniły się w łapy a ramiona w przednie kończyny pantery. Caitlyn sapnęła. - Sza - ostrzegł ją, następnie skoczył na drzewo. Jego pazury wbiły się w korę i wspiął się do pierwszego rzędu gałęzi. Kilka ptaków odleciało. Kiedy przeszukiwał drzewo Caitlyn stała i gapiła się na niego. Skoczył w dół, lekko lądując na nogach a jego ramiona wróciły do normy.
- 171 -
Upolowana miłość - Nic na nim nie ma. Nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok ze zmartwionym wyrazem twarzy. - Co się stało? - spytał. - Wydawało mi się, że coś słyszałam. - Wskazała na kępy krzaków obok dużego głazu. - Tam. - Sprawdzę. Załatw swoje sprawy. - Pobiegł w kierunku krzaków, wyciągając nóż zza paska. Nic tam nie było. Odetchnął głęboko, ale nie wyczuł zapachu zwierząt. Pachniało bardziej jak pieczony kurczak i banany, co oznaczało, że osoba, która się tu ukryła brała udział w uczcie. Cholera. Ktoś poza Caitlyn mógł zobaczyć jego częściową przemianę. Poszedł do przodu i załatwił swoje potrzeby zanim wrócił do Caitlyn. Poprawiała swoje spodnie khaki. - Wszystko zrobione. - Wcisnęła z powrotem nóż za pas. - Ja też. - Znalazłeś coś za tymi krzakami? - Nie. - Odprowadził ją z powrotem do ogniska. Spojrzał na mieszkańców wsi, ale nie mógł stwierdzić czy kogoś brakowało. Kilka osób chwyciło go i Caitlyn za ramiona i ostrożnie skierowali ich by usiedli na jedwabnych poduszkach przed Ajay. - Co się dzieję? - szepnął Carlos. - Nie wiem. - Caitlyn przechyliła głowę, by podsłuchać Ajay. Nagle jej oczy rozszerzyły się i zbladła. Carlos rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa. Ajay był uśmiechnięty, jego oczy błyszczały wesołością. W międzyczasie Caitlyn siedziała sztywno z trzymanymi razem rękami. Jej knykcie były białe z napięcia, chociaż jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Następnie grupa kobiet zabrała ją do domu. Carlos chciał ruszyć za nią, ale jacyś ludzie chwycili go, by wraz z Tanit wypili z nimi. Był to pewnego rodzaju alkohol wysokoprocentowy, dostatecznie mocny, by zedrzeć lakier z mebli. Z mętlikiem w głowie, Carlos potykał się kiedy mężczyźni prowadzili go do domu na szczudłach. Tanit walczył by wdrapać się na drabinę, spadając dwa razy wcześniej zanim udało mu się wejść d środka. Tymczasem mężczyźni nalegali by Carlos założył luźną parę niebieskich spodni. Nie sprzeciwił się, ponieważ nie wiedział jak ma z nimi dyskutować. Wszystkie koszule były na niego za duże, tylko para sandałów pasowała.
- 172 -
Upolowana miłość - Ciekawy tatuaż. - Tanit skinął w stronę pantery wijącej się wokół jego szyi, kiedy czknął. - Wiesz, co się tutaj dzieję? - spytał go Carlos. - Świętowanie dla ciebie i… - Tanit upadł na podłogę. - Świetnie. - Carlos chwycił rewolwer i noże, kiedy mężczyźni ze wsi zaprowadzili go na zewnątrz. Zabrali go do innego domu i kazali wspiąć się po drabinie. Wszedł do małego pokoju, słabo oświetlonego latarnią w najdalszym kącie. Pachnący kwiaty były porozrzucane po całej podłodze. Światło błyszczało w srebrnym pióropuszu kobiety siedzącej na podłodze. Zesztywniał. Mieszkańcy wsi proponowali mu jedną ze swoich kobiet na noc? Cofnął się o krok. - Przykro mi, ale… - Carlos to ja. - Caitlyn zdjęła pióropusz z głowy i odłożyła na paletę obok. - Dzięki Bogu. - Położył broń na podłodze. - Wszystko w porządku? - Tak. Zanurzyły mnie w zbiorniku z zimną wodą a następnie ubrały w tą sukienkę. - Mi też kazali zmienić ubranie. - Rozejrzał się. Paleta była wąska, zbyt wąska. - Może powinienem położyć się spać z jakimś miejscowym facetem. - Oczekują abyś tu został. - To jest malutkie. - To… - przytuliła kolana do piersi. - Obawiam się, że to jest ich odpowiednik apartamentu dla nowożeńców. Mrugnął. - Sądziłem, że powiedziałaś Ajay, iż udajemy małżeństwo. - Tak - westchnęła. - To podstępny stary myszołów. - Powiedział mi, że kłamstwo wróci i ugryzie mnie w tyłek. Carlos czuł jak dreszcz przebiegł wzdłuż jego pleców. - Co masz na myśli? Posłała mu zmartwiony wzrok. - Nie wiem jak to powiedzieć, ale… Ajay właśnie udzielił na ślubu.
- 173 -
Upolowana miłość
Rozdzia?20 Caitlyn skrzywiła się na widok zszokowanej twarzy Carlosa. - Nie przejmuj się… - On co? - Carlos przerwał jej. - On… pobłogosławił nasze małżeństwo, ale… - Czy nie powiedziałaś mu, że było udawane? - Shh, nie tak głośno. - Podbiegła do otwarcia i pociągła za draperię, która służyła jako drzwi. - Mieliśmy udawać szczęśliwe małżeństwo. - W ogóle nie powinniśmy się pobrać. Dlaczego go nie powstrzymałaś? - To zdemaskowałoby nas. Mam udawać, że nie rozumiem ich języka. westchnęła. - Ten łotr Ajay wiedział, że go nie powstrzymam. On zawsze był trudnym… - Czekaj. - Carlos podniósł rękę. - Caitlyn są takie chwile, kiedy trzeba się ujawnić. Wiesz może o katastrofach? To była jedna z nich. Nie powinnaś do niej dopuścić. - Ałć. - Och czyli poślubienie mnie jest takie okropne? - Wiesz przecież, że nie możemy się pobrać w rzeczywistości. Położyła ręce na biodrach. - Cóż, myślę, że to twój szczęśliwy dzień, bo nie sądzę, aby o było legalne małżeństwo. - Co za ulga. - Oh tak. - Spojrzała na niego. - Jestem niewyobrażalnie szczęśliwa. Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Starała się nie zauważyć, jak naprężyły się jego bicepsy oraz jak szeroką i umięśnioną miał klatkę piersiową. Albo jak gorąco i seksownie wyglądała jego naga, opalona skóra. Wieśniacy ubrali ich w stroje pasujące do siebie. Jego błękitne szerokie spodnie były tego samego koloru co jej niebieskie jedwabne szaty. Tatuaż na szyi zwrócił jej uwagę. Czarna i czerwona pantera wydawały się patrzeć na nią. Skradały się w jej kierunku. Wskazał na ścianę za nią. - Na ścianie wisi srebrny krzyż.
- 174 -
Upolowana miłość - Niektórzy z plemienia Akha nawrócili się i są chrześcijanami. - Spojrzała na krzyż. - Pięknie wykonamy, nie sądzisz? - Proszę nie mów mi, że Ajay jest księdzem. - Ja… nie sądzę. - Nie chciała przyznać, że plemię prawdopodobnie widzi w nim duchowego przywódcę. Carlos przyglądał jej się z bliska. - Co dokładnie powiedział? - Nie chcesz wiedzieć. - Pociągnęła za niektóre liny, utrzymujące moskitiery powieszone nad paletą. Siatka spłynęła kaskadami, otaczając białą bawełnianą paletę zwiewnym białym zwiewnym materiałem. - Chcę - powiedział cicho. Wsunęła się pod siatkę i usiadła na palecie. - Powiedział, że jesteśmy pokrewnymi duszami, umieszczonymi na ziemi, które muszą się nawzajem kochać i chronić. - Spojrzała na Carlosa. Wciąż stał przy wejściu, sztywny i napięty. - Będę cię chronić. Całym swoim życiem. - To było miłe, ale pominął część o miłości do niej. Przycisnęła kolana do piersi. - Prosił Boga, by pobłogosławił nasz związek oraz modlił się, byśmy mieli dużo dzieci. - Kiedy Carlos milczał, szybko dodała: - To i tak nie ma znaczenia. Nie mieliśmy żadnego zezwolenia. Nasze małżeństwo nie zostałoby uznane w Stanach. - Oczy Carlos błyszczały bursztynem w ciemności. - Ajay jest przywódcą swojego ludu, a słowa wypowiedział na głos oraz wezwał Boga na świadka. Tam skąd pochodzę tyle by wystarczyło. Caitlyn serce gwałtownie zabiło. Czy Carlos rzeczywiście uznaje ich za małżeństwo? Kilka sekund uniesienia szybko przekształciło się w urażoną dumę, ponieważ było jasne, iż nie chce być jej mężem. Jej największy strach ponownie obudził się w niej, by zniszczyć całą pewność siebie. To za mało powiedziane. Na zewnątrz, ktoś zaczął walić w bęben. Kolejna osoba do niego dołączyła. Mieszkańcy wsi zaczęli śpiewać. Jęknęła i oparła czoło na kolanach. Carlos usiadł na drewnianej podłodze zabitej deskami. - Co oni mówią? - Oni… życzą ci wielkiej sprawności w worku. - Burknął. Bębny były coraz głośniejsze i szybsze. Westchnęła. Wspaniale byłoby się natychmiastowo kochać, by zwalczyć walanie. Carlos poruszył się niespokojnie na podłodze. - Jak długo będą to robić?
- 175 -
Upolowana miłość - Obawiam się, że nie przestaną dopóki my… - Och, do diabła z tym. W tym momencie wstyd nie miał żadnego znaczenia. - Wiem co zrobimy. - Co? - Showtime. - Wyciągnęła się na palecie i wzięła głęboki oddech, aby psychicznie się przygotować. - Co robisz? - Carlos przybliżył się do niej. - Nic tu nie zobaczycie. Wracajcie do swoich domów. - Naśladowała oficera na miejscu zbrodni. Carlos parsknął, ale przesunął się bliżej siatki. Podążała rekami w dół jedwabnej szaty i jęknęła. Poruszała opuszkami palców wzdłuż krzywizny bioder, przez klatkę piersiową do piersi. - Aah - krzyknęła, kiedy przykryła dłońmi piersi. Delikatnie ja masowała i jęknęła jeszcze głośniej. Przewróciła się na brzuch i z powrotem na plecy. - Tak, tak! - Uderzyła pięściami w paletę. - Oh Carlos! - Usłyszała syk, kiedy wziął gwałtowny wdech. Położyła stopy na palecie i ścisnęła razem. - O mój Boże! Dyszała głośno i szybko. - Tak, tak! - Za niedługo wydała długi krzyk. W oddali usłyszała radosne krzyk mieszkańców. Uniosła ręce w powietrzu. - Idealna dziesiątka. Mój wynik! - Z grymasem na twarzy, odwróciła się do Carlosa. - Dobra, twoja kolej. - Zesztywniał. - Żartujesz. - To twój miesiąc miodowy. Ciesz się nim. - Świetnie - wydał krzyk. Mieszkańcy wioski byli cicho. Tylko ptaki ćwierkały w oddali. Caitlyn parsknęła. - Kibicowali ci - wymamrotał. - To był nędzny mały krzyk - wyjaśniła. Słyszałam ludzi, którzy byli bardziej podekscytowani na widok pizzy. Zacisnął zęby. - Czyżby wątpili w moją sprawność seksualną? - Zachichotała. - Nie sądzę, aby mieli jakieś wątpliwości. - Do diabła z tym. - Przechylił głowę i wypuścił długi, gardłowy ryk, który przeszedł w zwycięskie pohukiwanie. Wioska wiwatowała. - Wow, jestem pod wrażeniem. - Nie. Zaczynała odczuwać złość, gdyż po raz kolejny została odrzucona. To nie była jej wymarzona noc poślubna. - Nie jestem dobry w udawaniu orgazmu. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. - Posłał jej znaczące spojrzenie. - W przeciwieństwie do innych osób.
- 176 -
Upolowana miłość - Ooh, kotek ma pazurki. Może po prostu nigdy mi nie zależało… zatrzymała się. To było zbyt osobiste i cholernie frustrujące. - Jak długo udawałaś? - zapytał cicho. - Kto powiedział, że udawałam. Musisz wiedzieć, że mam bardzo wysoki wskaźnik sukcesu, kiedy robię to sama ze sobą. Chciałbyś popatrzeć? Zignorował jej pytanie. - Byłaś z innymi mężczyznami. - Oczywiście. Były ich legiony. Ustanowiłam rekord świata trzy lata z rzędu. - Zadrwił. - Nie wierzę ci. - Wzruszyła ramionami. - Nie mam powodów by kłamać. - Czy kiedykolwiek byłaś zakochana? Tak, w tobie ty kretynie. Zacisnęła zęby. - Co cię to obchodzi? - Przybliżył się do siatki. - Czy kiedykolwiek byłaś zakochana? - Jęknęła. - Kocham doświadczać nowych rzeczy, podróżować, uczyć się nowych języków, kultur, próbować nowe jedzenie i tańce. Ale kiedy przychodzi to mojego serca już nie jestem taka ryzykowna. - Dlaczego? Boisz się, że zostaniesz zraniona? - Przypuszczam. Kiedy byłam młodsza, kochałam swoją siostrę bardziej niż cokolwiek innego, gdy nagle ją straciłam. Następnie kochałam Pana Foofikins i też go straciłam. Myślę, że dlatego mam tyle skarbów. Nigdy nie bałam się, że mnie zostawią. - Carlos przytaknął. - Rozumiem. Straciłem wszystkich, których kochałem. Mnie nie stracisz. Chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale po co? By być ponownie odrzuconą. - Kim jest Pan Foofikins? - spytał. - Moim kotem. Był piękny. Czarny ze złotymi oczami. Miał kocią białaczkę, więc od początku był stracony. - Łzy pojawiły się w jej oczach. - Coś w stylu naszej relacji. - Przykro mi. Zapadło milczenie. Caitlyn mrugała oczami, nie chciała płakać. - Czy miałaś kochanków? - zapytał cicho Westchnęła. - Nie wiem czy mogę nazwać go kochankiem. Twierdził, że mnie kocha, ale… tak naprawdę… nigdy go nie kochałam. Myślę, że byłam po prostu samotna. - Przez to nauczyłaś się udawać orgazmy? - Parsknęła.
- 177 -
Upolowana miłość - Widzę, że masz na ich punkcie obsesję. - Twój występ był… niezwykły. - Tysiąckrotne podziękowania. Muszę to umieścić na swoim nagrobku. - Nie mogę pomóc, ale zastanawiam się, jak mogę to porównać do autentyku. Spojrzała na niego. Jego rysy były niewyraźne po drugiej stronie białej siatki, ale mogła zobaczyć jego lśniące bursztynowe oczy koncentrujące się na niej. Ogarnęła ją fala tęsknoty. Nigdy nie musiałaby udawać przy Carlosie. Jej serce było w pełni zaangażowane do momentu, aż je złamał. - Faktem jest… - wyszeptał. - Jestem bardzo ciekaw, jak reagowałabyś w rzeczywistości. - Ciekawość zabija kota - wyszeptała. - Zaryzykuję. - Podniósł krawędź siatki i wsunął się, by dołączyć do niej na palecie. Jej ciało drżało z oczekiwania, ale serce waliło ze strachu. - Carlos… - Shh. - Położył rękę na jej policzku. - Nigdy nie pragnąłem kobiety tak bardzo jak ciebie. - Pocałował ją w czoło a następnie w nos. Łzy wypełniły jej oczy, kiedy położyła ręce na jego twarzy. Od początku go ścigała, ale nie zamierzała grać roli żałosnego, biednego mięczaka. Jeśli nauczyłaby się czegoś po tym wszystkim, to tego, że musiała być silna. - Carlos, jeśli nie masz zamiaru być ze mną, nie rób tego. - Jego oczy odnalazły jej. To było dziwne, ale nigdy nie czuła się bliżej niego niż teraz, kiedy go odrzucała. Odgarnął jej włosy z czoła. - Chcę dać ci przyjemność. - Dlaczego? Ponieważ musiałam udawać w przeszłości. Nie zrobię tego, ponieważ jest ci mnie szkoda. - Oprał się. - Catalina, darzę cię wieloma uczuciami, ale nigdy litością. - Czekała by usłyszeć te uczucia, ale pozostał spokojny. Łzy spłynęły po jej policzku. Pochylił głowę. - Mam żal, ale do siebie, bo znalazłem najpiękniejszą kobietę na świecie, której nie mogę mieć. - Oh, Carlos. - Sięgnęła ku niemu. Położył się obok niej i wziął w ramiona. Przytuliła twarz do jego ramienia, a on wytarł łzy na jej policzku. Był ciepły i słodki, wiedziała, że kocha go z całego serca. Z westchnieniem zamknęła oczy i pozwoliła się pogrążyć w śnie.
- 178 -
Upolowana miłość Carlos drgnął, kiedy światło słoneczne wtargnęło do ich pokoju. Miejscowa kobieta rozchyliła draperie, by odsłonić poranne słońce. Zauważyła go z Caitlyn nieruchomą na palecie i szybko odwróciła wzrok. Inna kobieta położyła tace z jedzeniem na podłodze i razem pośpiesznie odeszły. Podszedł do otwarcia i wyjrzał na zewnątrz. Ciężkie mgły nisko wisiały nad pobliskimi górami. Dostrzegł swój i Caitlyn plecak u podstawy drabiny, więc po nie zszedł. Ajay zbliżył się do niego z innym mieszkańcem wsi, obydwoje uśmiechali się. - Jestem Arnush. - Wieśniak przedstawił się. - Znam trochę angielski. Ajay życzy wam dużo szczęścia w małżeństwie. Carlos krzywo spojrzał na Ajay. Rozważał zadanie kilku pytań mężczyźnie miejącemu śmiałość udzielić ślubu jemu i Caitlyn, ale nie mógł. Tak dobrze było trzymać ją w mionach przez całą noc. - Możesz powiedzieć swojemu przywódcy, że jestem mu bardzo wdzięczny. - Arnush przekazał mu wiadomość, a następnie powiedział: - Ajay chciałby się z tobą spotkać w warsztacie po tym jak zjesz. - W porządku. Carlos wspiął się do domu. Przebrał się i obudził Caitlyn. Jego żonę. Jego piękną żonę. Po tym jak ochłonął z początkowego szoku, nie czuł już złości na nią. Był zły na siebie, bo nie wiedział co zrobić. Jego część - znaczna część - chciała tego małżeństwa. Kochał ją. Pożądał ją. Ale druga część była dręczona poczuciem winy i przypominała, że ma robić to, co słuszne. Musi chronić swój gatunek. Podczas gdy Caitlyn ubierała się, on udał się za potrzebą. Kobiety ze wsi przyniosły im na śniadanie gujawy, brany, ryż i gorącą herbatę. Po zjedzeniu udali się do warsztatu. Ajay i Arnush byli w niej i popijali herbatę. Ajay uśmiechnął się i powiedział coś do Caitlyn. Odpowiedziała, ścisnęła razem ręce i schyliła głowę. Carlos naśladował jej ruchy, choć nie miał pojęcia o co powiedział. - Arnush, czy mógłbyś znaleźć naszego przewodnika, Tanit? - Tak, odszukam go. - Arnush wyszedł ze sklepu. Ajay skinął, by usiedli na bambusowych matach koło niego. Mówił z Caitlyn tłumaczyła. - Powiedział, że mogę mieć rację myśląc, iż nasz przewodnik nie jest godny zaufania. - Caitlyn zmarszczyła czoło ze zmartwienia. - Kiedy poszliśmy
- 179 -
Upolowana miłość wieczorem do dżungli za potrzebą, Tanit również opuścił ucztę. Ajay mówi, że udał się w tym samym kierunku co my. Carlos skrzywił się. - Tanit mógł zobaczyć moją przemianę. - Caitlyn przytaknęła. - Obawiam się, że masz rację. Przypomniał sobie sposób w jakim Tanit przyglądał się jego tatuażowi. Caitlyn ostrzegła go o jego rozmowie telefonicznej z Pat. Jeśli Tanit dowiedziałby się czegoś o zmiennych kotach, ma natychmiast do niego zadzwonić. Wtedy Pat mógłby zaalarmować Mistrza, kimkolwiek on jest. - Znalazłem go. - Ogłosił Arnush, kiedy wszedł do sklepu z Tanit. Przewodnik posłał im zakłopotany uśmiech. - Bardzo mi przykro. Zaspałem. Wypiłem w nocy za dużo napoju, który kompletnie mnie powalił. - W porządku. - Carlos gestem kazał, by Tanit do nich dołączyć. Chciałbym zapytać Ajay, czy ktoś z jego plemienia widział pantery w okolicy. - Oczywiście. - Tanit usiadł na bambusowej macie i zadał pytanie Ajay po tajlandzku. Ajay skinął głową, po czym odpowiedział mu. Tanit zbladł kiedy słuchał. Carlos spojrzał na Caitlyn, wiedząc, że też rozumiała, co Ajay powiedział. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale ręce miała zaciśnięte razem. - Ajay nie widział panter od kilku miesięcy - ogłosił Tanit. - Ale mówi, że istnieje stworzenie żyjące na północ stąd, ludożercze stworzenie. - Skąd on wie, że zjadają ludzi? - spytał Carlos. - Ponieważ oni nigdy stamtąd nie wracali - wyjaśnił Tanit drżącym głosem. - Człowiek ze wsi, który poszedł na północ zapolować na dzika nigdy nie wrócił. Tydzień później jego kuzyn poszedł go szukać, ale również zginął. Teraz nikt z wioski nie pójdzie na północ. - Ajay rzekł więcej, a następnie Tanit przetłumaczył. - Krążą pogłoski, że ludożerczą istotą jest gigantyczny kot. Inni mówią, że jest złe stworzenie nocy. - Musimy to sprawdzić - rzekł Carlos. Tanit rozszerzył oczy. - Nie możemy iść do dżungli w poszukiwaniu kotów ludojadów. Carlos skrzywił się na niego. - Myślałem, że rozumiesz na czym opiera się nasza misja. - Tak, ale… - Tanit otarł krople potu z czoła. - A co jeśli oni nie są zmiennymi kotami? Co jeśli oni nie są do końca ludźmi, ale lubią ich jeść?
- 180 -
Upolowana miłość - Może powinniśmy spędzić tutaj kilka dni - zasugerował Carlos. - Koty mogą przyjść do nas. Ajay powiedział więcej. Tanit zerwał się na nogi. - To jest zbyt niebezpieczne. Ja… ja nie mogę tego zrobić. - Wybiegł ze sklepu. Ajay prychnął i powiedział coś w języku Akha. - Powiedział, że nasz przewodnik jest zbyt bojaźliwy - przetłumaczyła Caitlyn. - On coś ukrywa. Ajay powiedział więcej, a ona słuchała. Jej oczy rozszerzyły się i kilka razy przełknęła ślinę. - Co on powiedział? - spytał Carlos. - Istnieje legenda o tych wzgórzach - zaczęła. - Wszystkie plemiona szeptają opowieść o ciemności, ale nikt nie odważył się zgłosić tego do rządu. Od czterdziestu lat znikają mężczyźni. Niektórzy mówią, że to sprawka tygrysów i panter, ale reszta zgadza się, że to jest złe. Yao powiedział, że jest to nadprzyrodzona istota, kradnąca oddech człowieka i pozostawiająca jego ciało by włóczyć się w nocy. Nazywają go chińskim imieniem, Chiang - shih. - Co to znaczy? - spytał Carlos. Posłała mu zmartwiony wzrok. - To Chiński odpowiednik wampira. Carlos zesztywniał. - Jesteś pewna? - Plemiona nie zgłosiły tego, ponieważ sądzą, że władze nie uwierzyłyby im. Nikt nie wierzy w istnienie wampirów. - Carlos skinął głową. - Ale my wiemy lepiej. Musimy to sprawdzić. - Skrzywiła się. - Obawiałam się, że to powiesz. Oznacza to długą przeprawę przez dżungle, prawda? - Nie musisz iść. Możesz tu zostać a ja pójdę z Tanit. - Skrzywiła się. - Nie ufam mu. Idę z tobą. - Carlos wstał i oferował jej rękę. - Jesteś najdzielniejszą kobieta, jaką znam. - Parsknęła. - Albo najbardziej głupią. - Wzięła głęboki wdech. - Będę o tym myśleć jako przygodzie. Kocham przygody. To moja historia i będę się tego trzymać. Ajay wstał i przemówił. Uniósł ręce w powietrzu, a następnie opuścić je na ich ramiona. - Modli się do Boga, aby nas chronił - szepnęła Carlos przytaknął. - Będziemy tego potrzebować.
- 181 -
Upolowana miłość
Rozdzia?21 Carlos spojrzał na słońce. Jeśli plotka o wampirze czającym się w tych wzgórzach jest prawdziwa, musi go znaleźć przed zachodem słońca. Spojrzał na zegarek. Prawie trzecia po południu. Wędrowali wzdłuż ścieżki wiodącej na północ od czterech godzin. Utrzymywał wolne tępo Caitlyn, ale i tak wyglądała na wyczerpaną. Jednak nastąpiła u niej poprawa. Przed pierwsze godziny jej wzrok wyrażał przerażenie. Kiedy pierwszy raz zatrzymali się, by pozwolić kobrze ślizgać się w poprzek drogi, skuliła się za nim z rękami zaciśniętymi na jego T-shircie. Opuścili wioskę o jedenastej rano, która została opóźniona przez Tanita który nagle ogłosił, że idzie z nimi. Nie miał plecaka ani narzędzi, więc musieli czekać aż mieszkańcy wsi przygotują dla niego wyprawkę. Ajay zapotrzebował ich w jedzenie oraz walcowate bambusowe maty do spania. Arnush odciągnął Carlosa na bok, aby go ostrzec, iż ich przewodnik zmienił zdanie co do wyprawy po odbytej rozmowie przez telefon komórkowy. Ale faktem było, że Tanit nie chciał iść z nimi. Za każdym razem, kiedy dostrzegł węża lub skorpiona, prosił ich, aby wrócili do wioski. Carlos zastanawiał się, czy Pat kazał Tanit pójść z nimi. Caitlyn miała rację, obydwaj byli podejrzani. Trzask gałęzi w oddali nadstawiał wyjątkowy słuch Carlosa. Dźwięki w dżungli były wspólne, gdyż wszystkie zwierzęta żyły w niej porozmieszczane, ale te głosy stale powtarzały się. Przez ostanie trzydzieści minut coś podążało za nimi. Po dziesięciu minutach słyszał głosy o wiele częściej. Cokolwiek to było jego liczba uległa powiększeniu. Zaciągnął głęboko powietrze próbując złapać ich zapach, ale podążali pod wiatr. Ścieżka wiodła w dół, więc przyspieszył kroku. W dolinie odkryli zatokę otoczoną zielonym pastwiskiem. Carlos pochylił się, nalał do szklanki trochę wody i ochlapał nią twarz. Wyprostował się i rozejrzał. Wzdłuż wysokiej trawy były porozrzucane kępy zielonych paproci. Po drugiej strony doliny, szlak wydrążył wyszczerbioną drogę prosto pod górę.
- 182 -
Upolowana miłość - O Boże. - Caitlyn skrzywiła się. - Potrzebuję przerwy zanim ruszymy dalej. - Upuściła plecak na ziemię i wyciągnęła butelkę z wodą z zewnętrznej kieszeni. Carlos obracał się, skanując linię drzew. Tanit rzucił plecakiem za ziemię. - Lepiej abyśmy wrócili do wsi, albo zostańmy tutaj na noc. Caitlyn westchnęła. - Nie sądzę, aby były tu jakieś koty w okolicy. Przyszły by już do mnie. - Sądzę, że tak. - Carlos wskazał na linię drzew, gdzie pojawiły się dwa tygrysy. - Mamy towarzystwo. - Ludożercy! - zapiszczał Tanit i wyciągnął nóż zza pasa. Carlos stanął przed Caitlyn i wyciągnął pistolet. - Nie! - Wyszła za niego. - Nie strzelaj. Carlos opuścił broń. - Jeśli jeden z nich nas zaatakuje, będę strzelać. - Nie rób im krzywdy. - Stanęła przed tygrysami, marszcząc brwi w skupieniu. Carlos jeszcze nigdy nie widział tak ogromnych tygrysów. Wydawali się zachowywać bezpieczną odległość, siedząc na zadach i studiowali ich złotymi oczami. Wciąż znajdowali się pod wiatr, więc nie mógł ostatecznie wyczuć ich zapachu. - Ostrzegają nas przed niebezpieczeństwem - szepnęła Caitlyn. - Oczywiście, że jesteśmy w niebezpieczeństwie - warknął Tanit. - Oni chcą nas zjeść! - Możesz się z nimi porozumiewać? - spytał Carlos. - W pewnym sensie. - Skupiła się na nich. - To trudne do wytłumaczenia. Nie otrzymuję żadnych słów, ale obrazy rodzą się w mojej głowie. Oni najwyraźniej sądzą, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Oraz chcą abyśmy wiedzieli, że nie są ludożercami. Tanit parsknął. - Jesteś szalona. Nie możesz rozmawiać z tygrysami. - Mogłabyś się ich zapytać czy są tu jakieś pantery? - poprosił Carlos Caitlyn milczała chwilę, po czym odpowiedziała. - Mówią, że to jest ich terytorium. Pantery są na południe od wsi Akha. Carlos poczuł falę nadziei. Mógł być blisko znalezieniu więcej swojego rodzaju. Gdyby odkrył, że jego gatunek nie jest zagrożony wyginięciu, mógłby zostać z Caitlyn. Mogliby zawrzeć normalne, śmiertelne małżeństwo i mieć śmiertelne
- 183 -
Upolowana miłość dzieci. Byłaby bezpieczna pod warunkiem, że nie ugryzłby jej pod postacią pantery. Ale zanim pójdzie odnaleźć panterołaki, musi upewnić się, że górskie plemiona są wolne od przekleństwa lokalnego wampira. - Czy tygrysy wiedzą coś w wampirach? - Tanit wzdrygnął się, ale próbował zabić komara, aby ukryć swoją reakcję. Caitlyn ponownie była spokojna, kiedy komunikowała się z ogromnymi kotami. Tanit nerwowo stąpał z nogi na nogę. - Musimy wracać. Nie powinniśmy być tutaj w nocy. - Carlos odwrócił się ku niemu. - Czy jest coś czego nam nie powiedziałeś? - Nie. - Nerwowo pokiwał głową. - Każdy może ci potwierdzić, iż nie należy spędzać nocy w dżungli. - Tygrysy mówią, że zło jest w jaskimi na północ i powinniśmy się trzymać od niej z daleka. - Caitlyn wzdrygnęła się. - Ludzie do niej wchodzą, ale nigdy nie wychodzą. - Nie możemy tego zrobić - syknął Tanit. - Nie możemy tam pójść! Carlos spojrzał na słońce. - Poradzimy sobie i dotrzemy tam przed zachodem słońca. - Nie chce iść! - krzyknął Tanit Carlos skrzywił się na niego. - Więc wróć do wioski. Jestem pewien, że tygrysy z chęcią cię odprowadzą. - Tanit zbladł. - Jeśli żyje w tych wzgórzach wampir, który od czterdziestu lat terroryzuje ludzi i zabija ich, to mam zamiar się go pozbyć ogłosił Carlos. - To będzie łatwe jeśli znajdziemy go przed zachodem słońca. - Jeśli… - szepnęła Caitlyn. Wzięła głęboki wdech, a następnie założyła plecak. - Lepiej już pójdźmy. Serce Carlosa rozrosło się w jego piersi. Była najdzielniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał. Kuliła się ze strachu za każdym razem, kiedy widziała węża, ale wciąż dzielnie parła do przodu. Uniosła rękę, by pożegnać tygrysy. - Mówią, że to daleko. Ale po modlitwach poznamy, że zbliżamy się do jaskini. - Modlitwy? - spytał Carlos w tym samym czasie kiedy tygrysy udały się w głąb dżungli.
- 184 -
Upolowana miłość Wzruszyła ramionami. - Nie jestem pewna o co im chodziło. Przeskoczył wąski strumień a następnie pomógł przejść Caitlyn. - Możesz prowadzić - powiedział do Tanita. Nie chciał mieć za sobą przewodnika. Z grymasem, Tanit założył plecak i mozolnym krokiem wspinał się po górskiej ścieżce. Caitlyn jęknęła, kiedy ponownie wspinali się pod górkę. Prawie dwie godziny minęły od jej rozmowy z tygrysami. Wyczuła prawdziwą troskę i życzliwość od kotów gigantów, które wydały się nie pasować do ich rzekomej dzikości. Chciała o tym porozmawiać z Carlosem, ale nie miała ochoty drążyć tego tematu w obecności Tanit. Zorientowali się, co tygrysy miały na myśli poprzez modlitwę. Na szczycie góry zauważyli duży głaz, z namalowanym na nim symbolem. Z drżeniem, Tanit wyjaśnił, że to modlitwa o ochronę. Kiedy spojrzeli w dół, zauważyli kilka innych głazów z tym samym symbolem. Teraz, ponownie zmierzali ku górze, Caitlyn krzywiła się za każdym krokiem. Jej nogi były jak rozgotowany makaron, tylko, że jeszcze bolały. W końcu, zbliżyli się do szczytu i wpadli na pionową płytę kamienną mierzącą piętnaście stóp wysokości. Ścieżka spadała do doliny po lewej stronie. Natomiast po prawej, skała boczna sięgała tak daleko, jak tylko mogła zobaczyć. - To wygląda jak ślepy zaułek - wymamrotała. - To bo prawda. - Tanit wskazał na symbol namalowany na skale. - To oznacza śmierć. - To może odnosić się do wampira, ponieważ nie żyje w ciągu dnia powiedział zniecierpliwiony Carlos. - Jaskinia powinna być w pobliżu. Pośpieszmy się, zanim słońce zejdzie. - Tanit powoli ruszył na prawo ku wąskiej drodze przed kamienną ścianą. - Szybciej - zażądał Carlos Caitlyn spojrzała na słońce. Zbliżało się ku horyzontowi. Droga nagle rozszerzyła się, ukazując czarną dziurę w kamiennej skale. Czerwone symbole zdobiły otwór jaskini z każdej strony. - Nie możemy tam wejść - szepnął Tanit. Upuścił plecak na ziemię. - Te symbole są ostrzeżeniem. Jeżeli ktoś do niej wejdzie, umrze. - Będziemy bezpieczni tak długo, dopóki słońce świeci. - Carlos rzucił plecak i wyjął latarkę. - Kto chce być pierwszym, który wejdzie do ciemniej, przerażającej jaskini?
- 185 -
Upolowana miłość Caitlyn prychnęła, następnie zdjęła plecak, aby wydobyć z niego latarkę. Nagle została szarpnięta do tyłu i unieruchomiona łokciem. Sapnęła, kiedy Tanit przyłożył jej nóż do gardła. W mgnieniu oka Carlos upuścił latarkę i wyciągnął rewolwer. Tanit zesztywniał, i zaostrzył ucisk przy jej szyi. - Jak możesz się tak szybko poruszać? - Jestem doskonałym strzelcem - warknął Carlos. - Mogę cię zabić a żaden włos nie spadnie z głowy Caitlyn. Puść ją. Tanit cofnął się, ciągnąc ją za sobą. - Nie możesz wejść do środka. To zakazane. - Umysł Caitlyn działał na pełnych obrotach, próbując przypomnieć sobie szkolenia ze sztuk walki. Mogłaby zgiąć się w pół i przerzucić Tanita przez plecy? Nie, nie może wychylić się do przodu, gdyż mógłby podciąć jej gardło. Może do tyłu? Pochyliła się do tyłu, obciążając Tanita swoją masą ciała. Kiedy zatoczył się do tyłu, Carlos skoczył do przodu i wytrącił nóż z jego ręki. Caitlyn usunęła się z drogi. Podczas gdy się podnosiła, Carlos przyciskał Tanita do ziemi z nożem przy jego gardle. - Wszystko w porządku? - Carlos spojrzał na nią. Kiedy przytaknęła, powiedział. - Weź moją broń. Upuściłem ją. - Podbiegła i podniosła ją. - Proszę. Tanit tchnął. - Nie chce umierać. - Gadaj - warknął Carlos. - Zgodnie z czyimi poleceniami postępujesz? Tanit przełknął. - Jeśli byłym nieposłuszny, zabiliby mnie. - Nieposłuszny komu? - Caitlyn podeszła bliżej. - Mistrzowi? Oczy Tanita uległy wybrzuszeniu. - Skąd o nim wiesz? Zabrania się o nim mówić z wyjątkiem strażnikom. - Czy profesor jest strażnikiem? - spytał Carlos. Tanit przytaknął. - Mistrz będzie bardzo zły jeśli zbezcześcicie świątynie. - Jaką świątynie? - spytała Caitlyn Tanit spojrzał w stronę jaskini. - To Jaskinia Śmierci. Tylko Mistrz może do niej wejść. - Trząsł się ze strachu. - Mistrz Han, jest wielkim i potężnym Chiang - shih. Zabił tysiące ludzi. Umrzecie, jeśli wejdziecie do środka. Proszę. Musicie…
- 186 -
Upolowana miłość - Spójrz na mnie - przerwał Carlos. - Twój pan nie może nam zaszkodzić podczas dnia. Zakołkujemy go i będziesz wolny. - Tanita oczy wypełniły się łzami. - Za późno. Widziałem jak zmieniałeś się w kota i powiedziałem o tym profesorowi. Kazał mi zostać z tobą do czasu, aż przybędą strażnicy. Caitlyn wymieniła zmartwione spojrzenie z Carlosem. Dlaczego wampir pragnie panterołaka? Carlos stanął i pociągnął Tanita na nogi. - To nie ma znaczenia. Kiedy strażnicy mnie znajdą, twój pan będzie już martwy. Gra zostanie skończona. - Tanit pisnął. - Nie można zabić Mistrza Han. On jest nieśmiertelny. - Zobaczymy. - Carlos popchnął go ku wejściu do jaskimi. Poślizgnął się i zatrzymał na kamyczkach. Carlos wcisnął nóż Tanita za pasek. Caitlyn podała mu broń, którą schował do futerału. Wziął latarkę i założył plecak. Zrobiła to samo, ale ze ściśniętym sercem. Nie chciała się do tego przyznać, ale była tak samo przerażona jak Tanit. - Gotowa? - Carlos spytał ją. Spojrzała na słońce. Było wystarczająco nisko, by pomalować niebo na złoto - różowo. - Lepiej się pośpiesz. Będę tuż za tobą. Carlos chwycił Tanit pod ramię i zaprowadził do jaskini. Caitlyn podążyła za nimi. Słońce delikatnie oświetlało jej wnętrze. Dostrzegła duży, szeroki i głęboki pokój. W oddali światło jej latarki wskazało na wąski otwór. Ten pokój może być jednym z wielu. - Co to jest? - Carlos świecił światłem ponad ich głowami. Liny krzyżowały sufit nad nimi a żółte papierowe paski dyndały z nich. - To są modlitwy - szepnął Tanit. - Buddyjskie modlitwy, miejące na celu utrzymać zło w jaskini przed ucieczką. Caitlyn rozejrzała się po pustej jaskimi. - Kto je zostawił? - On. - Snop światła z latarki Carlosa wskazywał szkielet człowieka. Jego postrzępione pomarańczowe szaty zidentyfikowały go jako Buddyjskiego mnicha. Caitlyn wciągnęła gwałtowny wdech. Włócznia sterczała z jego żeber. - Ktoś go zamordował.
- 187 -
Upolowana miłość - Mówiłem wam! - zapłakał Tanit. - Każdy, kto wejdzie do tej jaskini umrze! - Relax. To wygląda jakby się wydarzyło lata temu. - Carlos przyświecił latarką w wąski otwór w oddali. - Musimy przez nie przejść. - Poszedł do przodu. Caitlyn podeszła bliżej. Tanit ociągał się, jego twarz była śmiertelnie blada. Carlos zrobił krok i zamarł, kiedy metalowy stuk odbił się echem w jaskini. - Pułapki. - Co? - Caitlyn nie miała czasu by myśleć albo zareagować. Ziemia zadrżała pod jej stopami. Carlos złapał ją i skoczył do przodu, o wiele dalej niż przeciętny człowiek potrafi. Wylądowali na ziemi. Spojrzała za siebie i ujrzała zapadająca się ziemię zabierającą ze sobą Tanita. Krzyczał, a potem zniknął. Wzniósł się obłok pyłu z rowu, dzieląc obszar w jaskini na dwie części. - Tanit! - Dowlokła się do brzegu rowu i sapnęła. Żelazne szpikulce wystawały z dna rowu, przebijając Tanit. Krzyknęła i odwróciła wzrok. Carlos chwycił ją i trzymał mocno. - Wszystko w porządku. - On nie żyje! - Carlos chwycił ją za ramiona. - Caitlyn, musimy zachować spokój. Jaskinia jest pełna pułapek. Myślę, że udało nam się, bo za pierwszym razem Buddyjski mnich włączył to. - Odsunęła się, rzekła łamliwym głosem. - Nie udałoby nam się za drugim razem, gdybyś nie skakał jak kot. - Może być nawet i trzeci. Musimy być ostrożni. Zaczęła drżeć. Nie mogą się już dostać do wejścia do jaskini. Zostali odcięci rowem z kolcami. Nie mogą iść przed siebie bez włączenia innej śmiertelnej pułapki. - Jak możemy przejść? - Nie martw się kochanie. - Ścisnął jej ramiona. - Pomogę ci przez to przejść. - Zdjął plecak i rzucił go kilka metrów dalej na prawo. Nic się nie stało. - Okay, to miejsce jest bezpieczne. - Carlos podszedł do plecaka i podniósł go. Wyciągnął rękę do Caitlyn. Chwyciła ją i podeszła bliżej. Jeszcze tylko kilka metrów i będą mogli prześlizgnąć się przez wąską szczelinę. - Myślisz, że następnie pomieszczenie jest bezpieczne?
- 188 -
Upolowana miłość - Prawdopodobnie tak. Ten rów został zaprojektowany by pochłonąć całą grupę. - Zadrżała, powodując drganie latarki. Biedny Tanit. Nie powinni zmuszać go aby wszedł do jaskini. Carlos ponownie rzucił plecakiem i wylądował tuż na prawo od wejścia. Kiedy nic się nie stało, podbiegł i podniósł go. Sięgnął po Caitlyn. To był skok dla niej. Skoczyła, ale za bardzo przesadziła i odbiła się od niego. Kiedy zatoczyła się do tyłu, rzucił swój plecak, aby ją złapać. Klik. Włócznie wyleciała z ukrytej szczeliny w ścianie jaskini, prosto na nich. - Na ziemię! - Pchnął ją na ziemię i skoczył przed nią. Upadła na pupie i spojrzała w górę w samą porę, by zobaczyć, jak jego ciałem zawładnął wstrząs. Włócznia przeszyła go przez żołądek, zatrzymując się o cal od jej twarzy. Krzyknęła. Carlos zadrżał, jego twarz była blada, oczy rozszerzyły się ze wstrząsu. Upadł na kolana. Zerwała się na nogi. Włócznia przebiła go na wylot. - O Boże, nie. - Upadł na bok. - Carlos. - Uklękła obok niego. Mogła go zobaczyć przed sobą, ale nie chciała w to uwierzyć. On nie mógł umrzeć. Nie Carlos. Drżącymi rękoma chwycił włócznię, wystająca w żołądka. - Nie wiele czasu - chrypnął. Zacisnął zęby i usiłował złamać ją. Krzyknął z bólu. - Carlos co ty robisz? - Musisz roztrząsnąć tą kwestię. Pomóż mi. - Wpatrywała się w krew pokrywającą jego ręce. Sięgnął po nóż zza pasa. - Pomóż mi. Wyjęła nóż i zaczęła przepiłowywać trzon dzidy. - Pozwól mi spróbować jeszcze raz. - Zacisnął zęby i złamał go na pół. Wyciągnij ją ze mnie. Od tyłu. - To sprawi, że będziesz jeszcze bardziej krwawił. - Wyciągnij ją! - Łzy spływały po jej policzkach, kiedy chwyciła włócznię i szarpnęła ją. Carlos krzyknął. - Nie umieraj! - Wyjęła garść T-shirtów i bieliznę z plecaka i przycisnęła do rany na plecach i brzuchu. - Nie waż się umierać. - Nie martw się - szepnął. - Będę tu dla ciebie. - Jej łzy spływały po jego Tshirt.
- 189 -
Upolowana miłość - Carlos, nie zostawiaj mnie. - Jego oczy drgały i zamknęły się. Ciało zadrżało i stało się całkowicie spokojne. - Carlos? - Leżał, nieruchomy i blady. Caitlyn puściła ubranie które dociskała do niego. Usiadła i spojrzała na drżące ręce pokryte krwią. Jego krwią. Odszedł. - Nie! - Rzuciła się na niego. - Nie, Carlos, nie. - To nie może być prawda. Nie może go stracić. Chwyciła go, pragnąc by wrócił. Jaskinia nagle stała się znacznie ciemniejsza i zimniejsza. Spojrzała na wejście. Widziała tylko ciemność. Została sama w dżungli, w Świątyni Śmierci. Z drżeniem zdała sobie sprawę, że słońce zaszło. Nie jest tu całkowicie sama.
- 190 -
Upolowana miłość
Rozdzia?22 Caitlyn dotykała ziemię w celu znalezienia latarki, którą wcześniej porzuciła. Drżącymi rękoma włączyła ją kierując snop światła na wąską szczelinę. Weź się w garść. Ale do cholery jak mogła, kiedy Carlos nie żył? Szloch wstrząsnął jej ciałem. Nie rozpadnie się teraz. Myśl, myśl. Musi się teraz sama chronić. Carlos byłby zły, gdyby nie skorzystała z tego czego ją nauczył. Byłby jeszcze bardziej wkurzony gdyby na próżno umarł w celu jej ochrony. On nic teraz nie czuł. On nie żyje. Wytarła łzy spływające z jej twarzy, kiedy zdała sobie sprawę, że jej ręce wciąż były pokryte krwią Carlosa. Wytarła je w spodnie khaki. Musi sama o siebie zadbać. Musi sprawić, aby był z niej dumny. Wyjęła broń z jego pokrowca. Jeśli ktokolwiek przejdzie przez szczelinę, będzie strzelać. Pistolet drżał w jej dłoni, kiedy modliła się. Trzymała latarkę skierowaną na otwór i czekała. Czekała. Powoli zbliżyła się do Carlosa, ponieważ czuła się odrobinę bezpieczniej, siedząc blisko niego. Jego ciało wciąż było ciepłe. I stałe. Łzy spłynęły w dół jej twarzy, ale nie ośmieliła się odłożyć latarkę i broń aby je otrzeć. Zapowiada się długa noc. I ciemna. Jak długo jeszcze baterie wytrzymają? Carlosa wciąż świeciła. Szybko odłożyła latarkę i broń, by mogła chwycić do rąk jego i wyłączyć. Musi oszczędzać. Dalej nic się na stało. Być może wampira tutaj nie było. Może była bezpieczna. Stosunkowo bezpieczna. I tak wciąż był rów pełen szpikulców oddzielając ją od wejścia do jaskini. Jeśli nie mogła wrócić, to może jest opcja by pójść do przodu? Przyjrzała się wąskiemu otwarciu. Może było wyjście z drugiej strony jaskini? Albo istniało tu więcej pułapek. Albo jeszcze gorzej.
- 191 -
Upolowana miłość Nie, nie będzie przechodzić przez ten twór. To za bardzo przypominało głupie filmy z dziewczynami, które zupełnie same zaryzykowały wejść na strych. Lub piwnicy. W samej bieliźnie. Przekopała swój plecak i wyciągnęła telefon komórkowy. Zawsze warto spróbować. Brak sygnału. Nic dziwnego, skoro była w tej cholernej jaskini w centrum dżungli. - Co mam robić Carlos? - szepnęła. Wrzuciła telefon do plecaka i zauważyła jedwabne szale, które kupiła dla trzech panterołaczych dziewczynek. Uśmiechnęła się, przypominając sobie biadolenie Carlosa na temat jej zakupów. Więcej łez spłynęło po jej twarzy. Przejechała palcami wzdłuż jedwabiu. Taki miękki i lśniący. I niezwykle trwały. Zacisnęła pięści i szarpnęła za nie. Jeśli związałaby je wszystkie razem, mogłaby mieć niezłą linę. Skanowała jaskinię, latarką przesuwając po linach, na których mnich wieszał żółte papierowe modlitwy. Może one działały? Wydawało się, że wampir już tutaj nie mieszka. Związała szale, i przywiązała je do trzonka włóczni. Ma nadzieję, że wszelakie ćwiczenia z Carlosem na wzmocnienie górnych partii ciała i celność nie poszły na marne. Położyła latarkę na szczycie plecaka, by oświetlała liny z modlitwami. Następnie rzuciła włócznią jak oszczepem, w nadziei, że wciśnie je między liny. Kilka pierwszych prób nie powiodło się, sięgnęła po włócznię, pociągając za szaliki. To jest zbyt lekkie, stwierdziła. Zaczepiła jedną ze srebrnych panter za koniec szala. Tym razem, kiedy rzuciła włócznią, udało się. Szarpnęła mocno za szal, upewniając się, że jest stabilny. Musi tylko przeskoczyć przez rów bez puszczenia się. Zakotwiczyła końcem szala o plecak Carlosa. Z przeskoczeniem przez rów poczeka do rana. Nie ma bata, by wyruszyła przez dżunglę w ciemności. Usiadła obok Carlosa z latarką i pistoletem w zasięgu dłoni. Nowa fala smutku przeleciała przez nią, a z tym więcej łez. Godziny ciągły się nieubłaganie, przypominając niekończący się koszmar. Carlos doznał wstrząsu elektrycznego, grom energii przeskakiwał przez jego ciało. Otworzył oczy. Coś za nim szarpnęło, usłyszał gwałtowny wdech i szarpiący się dźwięk. Snop światła uderzył go w twarz, odwrócił głowę. Caitlyn krzyknęła i oddaliła się.
- 192 -
Upolowana miłość - Cait… - gardło ścisnęło go, więc je oczyścił. Hurkot narastający w gardle przypominał warczenie. - Co… Kto? Co? - Wpadła w panikę. - Caitlyn. - Usiadł. Jego oczy szybko przystosowały się do ciemności. Cholera, kobieto, nie celuj we mnie bronią. - Ty… ty umarłeś. Widziałam jak umierałeś. - Odłóż broń. Mogę to wyjaśnić. - Albo nie. Nie miał zbyt dużo czasu. Czuł już budujące się w nim napięcie. - Ty umarłeś - szepnęła. - Wiem. - Zdjął T-shirt przez głowę. - Nienawidzę, kiedy to się dzieje. Zdjął turystyczne buty i skarpetki. - Ty żyjesz? - Odłożyła broń. - I rozbierasz się? - Rozpiął pas, zamek i pociągnął w dół workowate spodnie razem z bielizną. - Nie mam zbyt wiele czasu. Nagły przypływ nadchodzi. To zawsze się dzieję po… - Doznał wstrząsu, kiedy fala nowej mocy przeszyła jego ciało. - Carlos? - Zbliżyła się do niego. - Zostań. - Zacisnął zęby i ręce w pięści. Tyle potężnej mocy. Nie był pewien, czy da radę ją kontrolować. - Nie chcę cię zranić. - Co? Krzyknął, kiedy nagły przypływ opanował go. Fala po fali uderzały jego ciało z coraz większą siłą, okładając go tak, że wił się i skręcał, kiedy moc wzrastała. Uniósł się na rękach i kolanach oraz wygiął plecy w łuk. Jego ciało drżało, kiedy ulegało przekształceniu. Ale to nie wystarczyło. Teraz był na poziomie czwartym, wyższym niż wcześniej. Jego kości łamały się, wydłużały i pogrubiały. Myślał, że jego głowa zaraz pęknie. Wrzasnął z bólu, a dźwięk rozniósł się echem w jaskini. Przetoczył do tyłu swoje masywne ramiona, patrząc na olbrzymie łapy podpierające jego czarne potężne ciało. Pazury uległy wydłużeniu, bardziej ostre i śmiercionośne niż kiedykolwiek. Zaostrzył się wzrok. Nawet po ciemku mógł dostrzec najmniejsze pająki na ścianie jaskini. Z cichym pomrukiem odwrócił głowę w kierunku Caitlyn. Jego kobietę. Jego żonę. Cofnęła się, jej twarz była blada. Latarka drżała w dłoni. - Ca… Carlos? Jesteś tam? - Podniósł łapę, postępując o krok w jej kierunku. Cofnęła się. - Dobry kotek? Czerwone opary wypełniły jaskinie. Coś dziwnego działo się z jego oczami. Jego kobieta zdawała się błyszczeć w czerwonym blasku. To wzburzyło jego krew, serce waliło. Musi ją teraz mieć. Powoli zbliżał się ku niej.
- 193 -
Upolowana miłość Jej oczy rozszerzyły się i czegoś nerwowo szukała. Nagle podbiegła do kawałku jedwabiu i pociągła ten, który był zaczepiony o jego plecak. Wcisnęła latarkę za pasek i ruszyła wykonać skok przez rów. Ryknął ze strachu z obawy o jej życie, ale jedwabne liny bezpiecznie zaprowadziły ją na drugą stronę. Zerwała się na nogi i stanęła przed nim. Warkot wydobył się z jego gardła. Czy ona sądzi, że może mu uciec? Skoczył. Krzyknęła gdy powalił ją na plecy. Siadł okrakiem na jej drżącym ciele. Wystarczył tylko jeden gryz czyniąc ją swoją na zawsze. - Carlos, proszę - pisnęła. Wyszczerzył zęby i warknął. Łzy wypełniły jej oczy. - Nie zabijaj mnie. Zabić ją? On nie chce jej zabić. Chciał ją posiąść, oznaczyć jako swoją partnerkę, zostać z nią na zawsze. Wszystko co musiał to tylko ją ugryźć. I prawdopodobnie ją zabić. Pokręcił głową, próbując odzyskać kontrolę. Nie może ją ugryźć. Nigdy nie powinien tego zrobić. Za bardzo ją kocha. Walczył z bestią, dysząc ponad ją, kiedy zadrżała. Jego ciało ogarnął wstrząs i z gwałtownym wdechem wrócił do ludzkiej postaci. Upadł obok niej, ciężko dysząc. Usiadła na pupie. Łzy spływały po jej twarzy. - Carlos? Czy wszystko w porządku? Nie, do cholery. Nagły przypływ nie minie dopóki nie odreaguje. Fala pożądania ogarnęła go i podniósł się na czworaka. Krew uderzyła go w pachwinę, powodując, że natychmiast stwardniał. Jego oczy zwęziły się na widok zdobyczy i głęboko warknął. Wciąż mieniła się czerwonym światłem. Chwycił ją za kostkę i przyciągnął do siebie. - Carlos, co ty robisz? - Przysunął ją i przygniótł ramionami. - Potrzebuje seksu. - Twoje oczy świecą. - Jej spojrzenie podążyło w dół jego ciało, kiedy rozszerzyły się. - O mój Boże. - Walczyła, by uciec od niego, ale z powrotem przygwoździł ją do ziemi. - Carlos proszę. Jestem zbyt przerażona. Myślałam, że jesteś martwy, a potem, że chcesz mnie zabić. Po raz pierwszy zauważył jak czerwone i opuchnięte miała oczy. Płakała. Zbyt wiele razy. Zacisnął zęby, po raz kolejny walcząc o kontrolę. Bestia w nim wyła, chciała ją posiąść, wziąć siłą jeśli byłaby taka konieczność, ale ludzka część ją kochała. Czerwona mgła zniknęła.
- 194 -
Upolowana miłość Odsunął się od niej. Wciąż musiał sobie ulżyć, by zwalczyć nagły przypływ. Powoli wstał odwracając się tyłem do niej. Spojrzał ze smutkiem na swoją erekcję, poczym skoczył przez rów. - Carlos? Gdzie idziesz? - Promieniem latarki uchwyciła go stojącego nago przy wąskiej dziurze w ścianie jaskini. - Nigdzie się nie ruszaj. Zaraz wracam. - Spojrzał na nią przez ramię, krzywiąc się. - To nie potrwa długo. Caitlyn siedziała w brudzie, oddychając z trudem, zastanawiając się co do cholery się stało. Czy ona śniła? Czy aż tak rozpaczliwie potrzebowała Carlosa, że to wszystko było tylko snem? Uszczypnęła się. Auć. Powinna wiedzieć. Jej sny rzadko były takie dziwne. Carlos żyje. Jej serce urosło, w końcu zdolnie zaakceptować prawdę. Nie wiedziała jakim cudem to może być prawdą, ale było. Carlos żyje. I jak się okazuje, masturbuje się w pokoju obok. Skoczyła się, kiedy ryknął. Nie był jednak tak głośny jak ryk pantery, ale i tak imponujący. Miał rację. To nie trwało długo. Przyświeciła latarką w wąski otwór i wstała. - Carlos? - Wyszedł z otwarcia, marszcząc brwi. Przełknęła. Dalej był nagi. Już nie tak twardy, ale wciąż wspaniały. Spojrzał na nią. - Chce ci coś pokazać. - Parsknęła. - Już to widziałam. Posłał jej wymuszony uśmiech, następnie chwycił bieliznę razem ze spodniami z ziemi i założył. - W głębi jaskini jest coś naprawdę dziwnego. - Jest coś dziwnego właśnie tu. Obudziłeś się po tym jak zmarłeś. - Tak. - Zapinał guziki paska w wyszywanych workowatych spodniach khaki. - Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałem. - To nie jest zabawne Carlos. Myślałam, że nie żyjesz. To niemal mnie zabiło. To było okropne. - Też nie lubiłem wcześniejszych razów. - Potarł rękę ponad żołądkiem. - Rany już nie ma - szepnęła. - Jak to zrobiłeś? Usiadł zakładając skarpetki i buty turystyczne. - Ta plotka o kotach to prawda. Panterołaki mają dziewięć żyć. - Szczęka jej opadła. - Masz dziewięć żyć? - Aktualnie, teraz tylko pięć. - Zawiązał sznurówki.
- 195 -
Upolowana miłość - Co? Umarłeś wcześniej? - Tak. Niestety, jestem coraz lepszy w kopaniu w kalendarz. - Podniósł Tshirt, krzywiąc się na widok krwi. - Nadal boli jak cholera. - Zacieśniła uchwyt na latarce. - Powinieneś mi to powiedzieć. Strasznie mnie wystraszyłeś. - Przykro mi. Nie spodziewałem się śmierci. - Podszedł do plecaka i wyciągnął z niego świeży T-shirt. - To nie jest coś co planuję kiedyś zrobić. I nie lubię o tym mówić. To mi przypomina ogromne niepowodzenia. - Jej gniew zwiędnął. - Nie doznałeś niepowodzenia. Uratowałeś mnie. - Spojrzał na nią i uśmiechnął się. - To prawda. Ale zawsze myślałem, że prawdziwy bohater powinien zdołać uratować księżniczkę nie tracąc przy tym życia. - Uśmiechnęła się do niego. - Wciąż tu jesteś. Tylko to się liczy. - Założył T-shirt, a następnie skinął w kierunku liny wykonanej z chust. - Ty to zrobiłaś? - Tak. Planowałam skoczyć rano a następnie udać się do wioski. Myślałam, że tygrysy mogłyby mnie chronić. - Carlos przyjrzał się jej z uznaniem. - Nie potrzebowałaś mnie. Przeżyłabyś beze mnie. - To była tylko potrzeba przetrwania. - Łzy zaszkliły jej wizję. - Myślałam, że moje serce umarło z tobą. - Catalina. - Przeskoczył przez rów i wziął ją w ramiona. Owinęła go rękami i mocno trzymała. Jej latarka świeciła w sufit. - Nie płacz. - Pocałował ją w czoło i otarł policzki. - Żyjemy i mamy się nawzajem. Oparła głowę na jego piersi, wsłuchując się w równe bicie jego serca. Carlos żyje. - Chodźmy. Chcę obejrzeć resztę jaskini. - Wziął ją na ręce. - Co ty… - Sapnęła, kiedy przeskoczył rów i zgrabnie wylądował na drugiej stronie. Wiła się w jego ramionach. - Czy możesz do cholery przestać mnie straszyć? Uśmiechnął się. - Mam super siłę i zwinność. Jestem teraz na czwartym poziomie. - Świetnie. Cieszę się, że śmierć zapewniła ci bonus. - Zaśmiał się, następnie chwycił latarkę z ziemi i włączył ją. - Chodźmy. - Podążała tuż za nim, kiedy weszli do wąskiego otwarcia. Było to długie, wąskie przejście pełne formacji skalnych. - Obserwuj swoje kroki. - Skierował ją na lewo.
- 196 -
Upolowana miłość Skierowała latarkę w dół, by zobaczyć co uniknęła. Była to biaława kałuża. - Co to jest? Woda deszczowa z kredą albo wapiennym nalotem? Przyświeciła na sufit, aby poszukać miejsca, z którego kapało. Parsknął. - To było moje. - Jej twarz nabrała czerwonego koloru. - Oh. - Prowadził ją do przodu. - Tu jest jeszcze jedna. Obserwuj swoje kroki. - Jej latarka zlokalizowała drugą kałużę na środku ścieżki. Teraz jej twarz była wręcz bordowa. - Okay. - Przeszłą ponad ją. - A tam jest trzecia. - Przyświecił latarką na największą kałużę. Sapnęła. - Mój Boże, jesteś zwierzęciem. - Zaśmiał się. - To może być prawdą, menina, ale ten faktycznie jest wodą deszczową. - Oh. Mniejsza o to. - Przeszła na około kałuży i skierowała się za nim do innego wąskiego otwarcia. - Zaglądałem tu wcześniej. Wyglądało tak… dziwnie. Chciałem podejść bliżej. - Zaprowadził ją przez otwór. Promienie ich świateł myszkowały po jamie. Była to ogromna jaskinia, prawie tak wielka jak boisko do piłki nożnej. - To co zobaczyłem było tutaj. - Zaświecił latarką na podłogę, usytuowaną koło cztery stopy poniżej nimi. Caitlyn sapnęła. Dziesiątki glinianych postaci mężczyzn, wszyscy w postaci leżącej. - Szacuję, że jest ich dziesięciu w każdym rzędzie. - Carlos latarką skanował każdy z wersów. - I na dwadzieścia rzędów głębokości. - Dwustu? - szepnęła Caitlyn. - To przypomina mi Terra - Cotta Warriors za czasów założenia Chin. - Tyle, że oni nie są wojownikami. Wszyscy są w pozycji leżącej z rękami skrzyżowanymi na piersi. - Jak olbrzymi pogrzeb. - Zadrżała. - Może dlatego nazywają ją Świątynią Śmierci. Carlos spojrzał na ścianę na pobliskiej ścianie. - To wygląda jak pochodnia. - Rozpiął kieszeń w spodniach, wydobył zapalniczkę i zapalił ją. - Tam jest jeszcze jedna. - Oświetliła ją latarką. Wkrótce Carlos oświetlił sześć pochodni, by była w stanie lepiej widzieć. Stopień na którym stali okrążał duża salę, z sześcioma i więcej pochodniami.
- 197 -
Upolowana miłość Zapalili ich więcej, następnie udali się kilka kroków w dół, gdzie gliniane postacie odpoczywały. - Nie mają tak wiele detali jak te w Chinach - zauważyła Caitlyn. - Są podstawowi, bardzo podobni do siebie. - Zastanawiam się od jak dawna tutaj są. - Carlos ukląkł obok jednego i stuknął w glinę. - To dziwne. - Co? - Nie brzmi jakby był pusty. - Uderzył glinianą postać końcem latarki w klatkę piersiową. - Rozbiłeś to. - Oburzenie Caitlyn szybko zamieniło się w przerażenie kiedy ściągnął kawałki gliny. Wewnątrz glinianej postaci był ludzki szkielet. - O mój Boże. - Odwróciła się, patrząc na wszystkie gliniane postacie. Dwustu zmarłych. Carlos kontynuował ściąganie kawałków gliny z szkieletu. - Trudno stwierdzić co było przyczyną śmierci, ale jeśli to jest jaskinia wampira, wszystkie osoby zostały prawdopodobnie zamordowane. - Przełknęła. - Tygrysy mówiły, że ludzie wchodzili i nigdy stąd nie wychodzili. - Wątpię aby ci wszyscy ludzie wędrowali do jaskini. Myślę, że oni już nie żyli, kiedy zostali pokryci gliną i tutaj sprowadzeni. - Przytaknęła. - A wejście pełne pułapek miały powstrzymywać każdego przed znalezieniem ich. - Carlos wyprostował się i obejrzał dużą salę. - Jest tu coś bardzo rytualnego skoro te wszystkie ciała zostały ułożone w schludne rzędy. - Wygląda jak armia - zadrżała. - Zmarła armia. - Odkryła kolejny otwór w ścianie. - Spójrz. Carlos chwycił ją za rękę i szli obok ostatniego rzędu zmarłych ludzi pokrytych gliną. Wspięli się po kamiennych schodach i weszli do innego pokoju. Był mały, ciemny i zimny. Caitlyn zadrżała, kiedy zeskanowała latarką pokój. Trzy kamienne płyty były podniesione jak ołtarze, a na każdej z nich leżała postać z gliny. Carlos skierował się do pierwszej z nich. Glina została zniszczona, jakby ktoś uderzał w jej klatkę piersiową w przypływie wściekłości. Ludzki szkielet był uszkodzony od wewnątrz. - Ktoś był zły - wymamrotała Carlos ściągnął kilka kawałków gliny. - Dlaczego czyjeś zwłoki wprawiły wampira w złość? - Pochyliła się, oświetlając postać latarka. - Tam jest jakiś materiał - sapnęła. Był to zielony, maskujący materiał taki jaki nosi się w wojsku. - On jest żołnierzem.
- 198 -
Upolowana miłość Carlos odłamał więcej gliny wokół jego szyi. Uniósł identyfikator i skierował na niego latarkę. - Stany Zjednoczone, korpus amerykańskiej piechoty morskiej. Przełknęła. - Było kilku żołnierzy w Wietnamu, którzy nigdy nie zostali odnalezieni, ale stąd do Wietnamu jest kawałek drogi. - Nie tak daleko, jeśli wampir cię tu teleportuje. - Carlos podszedł do drugiego ołtarza. - Ten jest za bardzo zniszczony. - Nic nie rozumiem. - Podążyła za nim. - Pewien wampir pożywił się na tych osobach zanim zmarli i do czego byli mu potem potrzebni? Dlaczego sprawił sobie tyle kłopotów ze zwłokami? - Może próbował je zachować? - Zachować przed czym? Jakimś rodzajem ponownego odrodzenia się? Caitlyn przyjrzała się roztrzaskanej glinie. - Na pewno rozgniewał się, kiedy konserwacja nie zadziałała. - Carlos przytaknął. - Coś mi się wydaje, że te wszystkie ciała były częścią jakiegoś eksperymentu. Który nie powiódł się. - Podeszła do trzeciego ołtarza. - Glina na nim jest nietknięta. - Nie na długo. - Stukał latarką w glinę dopóki nie pękła, następnie oderwał kawałek. Sapnęła. Wewnątrz było ciało. Świeże i pełne krwi. - Czy on żyje? - Nie rozumiem, jakim cudem. - Carlos zerwał więcej kawałków gliny. Pomogła mu i wkrótce mieli przed oczami wolne ciało człowieka. Był ubrany w mundur armii od czubka kapelusza po podeszwy czarnych wojskowych butów. Był wysokim mężczyzną o silnej atletycznej budowie. - Jest majorem. - Carlos rozpiął jego koszulę by zlokalizować identyfikator. - Russell Ryan Hankelburg. Dotknęła jego ramienia. Wciąż było twarde. - Ja to możliwe, że może być martwy od wielu lat, ale nie uległ rozkładowi? - Carlos studiował żołnierza. - Widziałem to wcześniej. Kiedy wampir przekształca innego w wampira, osusza jego ciało z krwi i wysyła w stan śpiączki. - To jest śpiączka? - Carlos skinął głową. - Ale wampir zazwyczaj niedługo po tym wybudza ofiarę. Ten facet wygląda jakby czekał na to od czasów Wojny Wietnamskiej. Gęsia skórka pokryła ramiona Caitlyn.
- 199 -
Upolowana miłość - Czterdzieści lat? Dlaczego wampir umieścił człowieka w śpiączce po czym go opuścił? - Nie wiem - rzekł Carlos. - Musimy zadzwonić do Angusa. Kiedy będziemy wracać do wioski, skorzystamy z komórek. Skinęła głową. Żołnierz zawieszony na czterdzieści lat. Gdyby się obudził poznałby świat, który całkowicie uległ zmianie. - Myślisz, że możemy go uratować? - Jedynym sposobem, aby go uratować jest przemiana w wampira.
- 200 -
Upolowana miłość
Rozdzia?23 Carlos zatrzymał się, gdy usłyszał trzask gałęzi w oddali. - Nie jesteśmy sami. - Caitlyn obracała się, rozglądając. - Nic nie widzę. Tygrysy wróciły? - Sądzę, że tak. Jesteśmy teraz na ich terytorium. - Rozpoczęli powrót do wioski Akha tuż po wschodzie słońca. Carlos zostawił w jaskini elektroniczne urządzenie śledzące. Miał nadzieję, że wampiry będą w stanie teleportować się wprost do niego. Zaoszczędziliby dużo czasu, ale myśl wędrówki przez dżunglę w ciemności nie była dla niego pocieszająca. Razem z Caitlyn przeszli przez strumień na terytorium tygrysów około dziesięć minut temu, spodziewał się pojawienia kotów. Byli teraz na małej dziesięciometrowej polanie na wzgórzu. Poranne słońce świeciło na nich, ale w oddali, pośród gęstych drzew i zarośli dostrzegł ciemność. Łatwe miejsce do ukrycia dla tygrysów. - Wyglądali jakby naprawdę martwili się o nas. - Odkręciła butelkę, wypiła łyk wody. - Myślę, że są zmiennymi. - Też się nad tym zastanawiam. - Wziął od niej butelkę. - Zwykle mogę poznać zmiennokształtnych po ich zapachu, ale tygrysy ciągle pozostają pod wiatr. - Krzewy w oddali zatrzęsły się. Schował butelkę i automatycznie dotknął broni. - Nie sądzę aby chcieli nam zrobić krzywdę - szepnęła. Dżungla rozdzieliła się, ukazując ogromnego złoto-pasiastego tygrysa. Chuchnął i zamerdał ogonem. - Przepraszamy - mruknęła Caitlyn. - Mówi, że pachniemy jak śmierć i zatruwamy ich terytorium. - Świetnie. - Carlos spojrzał przez ramię, kiedy drugi ogromny tygrys wyszedł z dżungli za nimi. - Przynajmniej nie pachniemy tak dobrze jak jedzenie. Caitlyn zatrzymała się, pochyliła głowę. - Znają trochę angielski. Mówią, że nie są ludożercami, i dobrze zrobiłbyś gdybyś przestał ich obrażać. - 201 -
Upolowana miłość - Nigdy nie złość tygrysów. - Carlos zgodził się i odwracał głową w przód i tył by mieć oko na oba koty. - Ten przed nami to Raghu, co oznacza szybki - wyjaśniła Caitlyn. Carlos obserwował go zmrużonymi oczami. - Nie mam ku temu żadnych wątpliwości. - Rajiv stoi za nami. Jego imię oznacza pasiasty. Chcieliby, abyś zdjął rękę z broni. - Carlos opuścił rękę. - Nie lubię być otoczony i przewyższony liczebnie. - Jest nas po tyle samo - mruknęła. - Nie jesteś kotem, Catalina. Parsknęła. - Ale to ja jestem w stanie się z nimi komunikować. Raghu chce, abyśmy poszli za nim. - Nie zgadzam się. Rajiv warknął za nimi. Odwróciła się. - Sądzę, że mogą był bardzo przekonujący. - Spytaj ich dlaczego - szepnął Carlos. - Dlaczego nas chcą? Zawahała się, po czym odpowiedziała. - Sądzą, że jesteś zmiennokształtnym. Chcą z tobą porozmawiać. - Oni też są zmiennokształtnymi? - Raghu wydał kolejny chuchający dźwięk, po czym odwrócił się i udał do dżungli. Rajiv popchnął ich by ruszyli. - Myślę, że dowiemy się później - mruknęła Caitlyn. Carlos wziął ją za łokieć i podążyli za Raghu. Kiedy przeszli przez gęstwinę krzaków, trafili na wąską ścieżkę. Była delikatnie nachylona w dół na około piętnastu stopni. Carlos szedł za Caitlyn, czuł na swoich plecach Rajiv. Trzymał uszy nadstawione na niego a oczami obserwował Raghu. Jeśli tygrys zdecydowałyby się zaatakować, lepiej jeśli użyłby broń niż przemienił się. - Myślę, że z powrotem idziemy do doliny gdzie jest strumień. - Po kolejnych pięciu minutach pojawili się na polanie w dolinie. Caitlyn sapnęła. - Jak pięknie. To było imponujące, pomyślał Carlos. Zielone pole rozciągało się przed nimi, usłane dzikimi kwiatami. Po drugiej stronie doliny strumień kaskadą opadał ponad klifem, tworząc mały wodospad wpadający do przejrzystego niebieskiego stawu. Inny strumień odchodził od stawu wijąc się w dół doliny do miejsca, które wcześniej przekroczyli.
- 202 -
Upolowana miłość Tygrysy zaprowadziły ich do stawu. Caitlyn uśmiechnęła się do nich. - Piękny. Dziękuję, że nam go pokazaliście. - Jej uśmiech zgasł, zesztywniała. - Co? - spytał Carlos, jego nerwy napięły się. - Chcą nas rozebrać. - Rozebrać? - Przytaknęła - Rozebrać i posłać do wody. - Dlaczego? Lubią mieć czyste jedzenie? Skrzywiła się. - Nie mów tak. - Raghu warknął i posłał Carlosowi zirytowane spojrzenie. Ile razy mam ci mówić? Nie lubią być nazywani ludożercami. - Widzę. - Upuścić plecak na ziemię. - Z ich zapachu, zgaduję się większą część swojego czasu spędzają jako mężczyźni. Rajiv warkną. Caitlyn uniosła ręce. - Okay. Rozbieramy się. - My? - Carlos odwrócił się, by oglądać ją. - W takim przypadku kobiety mają pierwszeństwo. - Parsknęła po czym spojrzała na tygrysy. Skłonili głowę i odwrócili się. Carlos roześmiał się. - Poprosiłaś ich aby się odwrócili? - Oczywiście. Przecież są mężczyznami, prawda? - A kim ja jestem? - Wyjął broń, którą zabezpieczył, następnie zdjął plecak. - Według Raghu jesteś starym facetem, który zbyt wiele razy kłóci się ze swoją kobietą. - Gwałtownie się wyprostował. - Przepraszam, że co? - On myśli, że jesteś… jak to się nazywa… pantoflarzem? - Co? - Carlos spiorunował wzrokiem olbrzymiego kota, który spokojnie siedział na swoim zadzie tyłem do nich, merdając ogonem. Miał szaleńczą ochotę, szarpnąć za niego. Caitlyn uśmiechnęła się i zdjęła plecak. - Myślą, że marnujesz czas sprzeczając się ze mną, kiedy wystarczy żebyś tylko wydawał polecenia. - Wygiął brew. - Zdobyli ważny punkt, ale nie mają bladego pojęcia jak bardzo jesteś uparta? - Jej oczy migotały humorem, kiedy siedziała na ziemi i zdejmowała buty turystyczne.
- 203 -
Upolowana miłość - Możesz dyskutować ze mną jak równy z równym. Myślę, że to bardzo słodkie. Słodkie? On był panterołakiem do cholery. Zdjął T-shirt przez głowę i rzucił na trawę. - Czy byłem słodki kiedy przemieniłem się w warczące zwierzę i powaliłem cię na ziemię? - Pozbawił się butów i skarpetek, pozostawiając porozrzucane po łące. Zsunęła skarpetki, następnie starannie je złożyła i ukryła w butach. - Tutaj jest po prostu inna kultura. Na zachodzie, mężczyźni nauczyli się być bardziej wrażliwi na potrzeby kobiety. - Położyła kapelusz na szczycie butów. Wrażliwi? Carlos warknął, kiedy rozpiął klamrę od paska i szarpnął w dół zamek błyskawiczny. On zaraz jej pokaże, gdzie mężczyzna był najbardziej wrażliwy na kobiece potrzeby. Spodnie wraz z bielizną upadły na ziemię i kopnął je na bok. Jej oczy rozszerzyły się. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej twardszy się stawał. - Sądzę, że odpowiednim terminem będzie średnio pobudzony. Jej oczy zrobiły się jeszcze większe. - Średnio? - Jej głos przeszedł w pisk. - Pośpiesz się z tym rozbieraniem. - Szedł w kierunku stawu, kiedy powiedział przez ramię. - To rozkaz. Caitlyn przygryzła dolną wargę gdy patrzyła na Carlosa. Czy istniał ktoś bardziej wspaniały? Jego nagie plecy były silne i opalone. Skórę miał gładką, bez żadnych oznak śmiertelnej rany, którą doznał zeszłej nocy. Zdecydowany krok sprawiał, że mięśnie jego pośladków napinały i rozluźniały się. Był po prosu fascynujący. I ogromny. Średnio pobudzony? Bardziej jak średnio nadludzki. Westchnęła z rozczarowaniem, kiedy wszedł na tyle głęboko do stawu, że poziom wody zakrył jego pośladki. Nie dostrzegła na nich żadnego tatuażu. Tylko się z nią drażnił. Zanurzył się w wodzie, wyginając plecy by zmoczyć włosy. Kiedy się wyprostował wygładził je rękoma aż do samych ramion. Odwrócił się ku niej. Położył ręce na biodrach i przyglądał się jej bursztynowymi oczami. Jego klatka piersiowa była szeroka i bezwłosa, jednakże wąski szlak włosów rozpoczynał się tuż z pod pępka, niknąc poza zasięgiem jej wzroku w wodzie.
- 204 -
Upolowana miłość Wciąż zastanawiała się, czy był na wpół podniecony. Jej usta otwarły się kiedy zsunął prawą rękę z bioder wprost do krocza. Czy on pieścił się po wodą? - Czekam, Catalina. - Jej skóra drżała z oczekiwania. Powoli wstała. Czuła pod stopami miękką i chłodną trawę. Drżącymi palcami rozpinała oliwkową koszulkę. Jej tętno przyspieszyło. Nigdy wcześniej przed żadnym mężczyzną się nie rozbierała. Jego oczy błyszczały, wciąż się w nią wpatrywał. Jej ramiona pokryła gęsia skórka, kiedy zsunęła z siebie koszulkę. Złożyła ją i położyła na ziemi obok butów. Rzuciła okiem za siebie, aby upewnić się, że tygrysy nie patrzyły po czym spojrzała na Carlosa. Jeden kącik jego ust uniósł się ku górze, kiedy skupiał się na jej czerwonym koronkowym biustonoszu. Jej sutki odpowiedziały na palące spojrzenie, napierając na przewiewny jedwab. Poczuła ucisk między nogami. Nigdy nie czuła się tak podniecona, a on nawet jej jeszcze nie dotknął. Powoli rozpięła klamrę od paska i wyplątała go ze spodni khaki. Jej serce biło szybciej. Wiedziała, że jeśli weszłaby do wody rzuciłby się na nią. Chciała go. Chciała poczuć jest ręce i usta na swoim ciele. Odrobinę poruszyła się, zsunęła spodnie z bioder i pozwoliła im opaść. Uniósł brwi na widok jej wysoko ciętych czerwonych, koronkowych fig. Wyszła ze spodni, następnie pochyliła się, aby je podnieść. Schludnie je złożyła. - Kontynuuj - warknął. Jego zniecierpliwienie dało jej satysfakcjonujący sygnał poczucia władzy. Był na jej łasce. To ona ustalała tępo. Cieszyła się z tego, że każe mu czekać. - Czujesz się… niespokojny? - Odwróciła się, by ukazać mu widok na jej pośladki. Pochyliła się i położyła złożone spodnie na koszulkę. Parsknął. - Choć do przodu i torturuj mnie, Catalina. Twoja kolej będzie wkrótce. Wyprostowała się do niego. - Masz zamiar mnie torturować? - Uśmiechnął się. - Zamierzam sprawić, że będziesz krzyczeć. - Obietnice, obietnice. - Sięgnęła za plecy, aby rozpiąć biustonosz. Odczepił się lekkim kliknięciem, jej serce zabiło. Wzięła głęboki wdech, by uspokoić nerwy. Teatralnym gestem, upuściła stanik na ubrania. Carlos syknął.
- 205 -
Upolowana miłość Jej odwaga osłabła po nagłym ataku skromności, plecami odwróciła się do niego, aby zdjąć resztę bielizny. Czerwone koronki upadły na ziemię, które trąciła stopą na stos ubrań. - Catalina - zawołał cicho. Jej serce urosło z miłości i tęsknoty. Spojrzała na błękitne niebo i przysięgła sobie, że bez względu na to, co się stanie, nigdy nie będzie tego żałować. Będzie pielęgnować ten dzień do końca życia. Odwróciła się i ruszyła w kierunku stawu. - Ach. - Była chłodniejsza niż myślała. Kiedy woda zakryła jej biodra, odepchnęła się stopami i popłynęła w kierunku wodospadu. Nagle zatrzymała się, gdy ręka chwyciła ją za kostkę. - Hej! - Opuściła wolną nogę na dno stawu i przodem odwróciła się do napastnika. Woda sięgała klatki piersiowej. Carlos przyciągnął ją do siebie. Owinął jej kostki wokół swoich pleców sprawiając, że okrakiem siedziała wokół jego pasa. Sapnęła, kiedy jej najbardziej wrażliwy punkt był dociśnięty do niego. Przytrzymał ją jednym ramieniem a drugi owinął wokół szyi. Ciężko oddychał. Mogła poczuć wzrost i spadek jego brzucha napierającego na jej pachwinę. - Catalina, tak długo cię pragnąłem. - Też cię pragnę. Bardziej niż cokolwiek innego. - Zwalczała łzy. - Kiedy myślałam, że umarłeś… - Cii. Teraz jesteśmy razem. - Podciągał w górę jej ciało, pocierając jej wrażliwą skórę o swoją. Jęknęła. Odchyliła głowę, kiedy skubał jej szyję. Wbiła swoje pięty w jego plecy, przylegając do niego. Chwycił ją za pośladki i ścisnął. Gong zabrzmiał w oddali. Podniósł głowę od jej szyi. - Co to było? Spojrzała w kierunku łąki. Tygrysy zniknęły. - Mam nadzieję, że nie oglądają nas w lesie. - Carlos zanurzył się, ciągnąc ją ze sobą, woda sięgała ich do bród. Zabrzmiał kolejny gong. - Może to dzwonek na obiad - mruknął. Pogładziła go po mokrych włosach. - Albo ćwiczenia przeciwpożarowe? - Parsknął. - Mam dla ciebie kilka ćwiczeń. - Zachichotała i uderzyła go w ramię.
- 206 -
Upolowana miłość - Oh, nadchodzą ludzie. - Zauważyła dwie kobiety i garstkę dzieci wychodzących z lasu. - Zdecydowanie plemię tygrysołaków - mruknął. - Dzieci nie przechodzą przemiany dopóki nie dojrzeją płciowo. Natomiast kobiety zmieniają się tylko w czasie pełni księżyca. Sapnęła, kiedy dzieci zabrały wszystkie jej i Carlosa ubrania. - Czekajcie! - krzyknęła do nich. - Potrzebujemy je. Dzieci zachichotały i z powrotem pobiegły do lasu. Jedna z kobiet wzięła ich plecaki. - Ona ma moją broń. - Carlos puścił Caitlyn i podszedł do brzegu. - Hej, oddaj to z powrotem! - Posłał jej zirytowany wzrok. - Czy możesz im powiedzieć by się zatrzymały? - Nie wiem jeszcze jakim posługują się językiem. Druga kobieta uśmiechnęła się i pokazała im bambusową tacę z dwoma glinianymi naczyniami. Postawiła ją na wodzie i popchnęła w kierunku Carlosa. Potem pobiegła do lasu. - Co to jest? - spytała, kiedy Carlos przyniósł jej pływającą tacę. Wzruszył ramionami. - Nie wiem. - W dwóch naczyniach były jasne, gęste płyny. Zanurzyła w niej palec i potarła z kciukiem. Zrobiła się piana pachnąca jaśminem. - To mydło. - Skinął głową w kierunku wodospadu. - Chcesz wziąć prysznic? Ze śmiechem odbiła się w stronę wodospadu. Namydlili swoje twarze i włosy, następnie skierowali się pod natrysk. - Oh, wspaniałe uczucie. - Wygładziła włosy do tyłu, zauważyła, że była sama. - Carlos? - Jego ramię wystrzeliło przez wodospad i pociągnęło ją. - Ach! - Starła wodę z oczu, po czym sapnęła. - O Boże. To grota. Obracała się oglądając ją. Woda przed nimi wyglądała jak połyskująca, mglista zasłona. Za nimi znajdował się mały otwór w ścianie skalnej. Ponad poziomem wody była skalna półka. Wokół otwarcia, zielony mech dawał ścianie skalnej wspaniały, tropikalny wygląd. - To niesamowite. - Rozejrzała się. - Carlos? - Ponownie zniknął. Płynął wzdłuż brzegu wodospadu, pchając przed sobą bambusową tacę. - Przyniosłem mydło. - To bardzo miłe z twojej strony. - Do usług. - Zanurzył palce w misce i roztarł kapkę mydła na jej klatce piersiowej.
- 207 -
Upolowana miłość Ze śmiechem przysunęła się do półki skalnej, gdzie woda sięgała do pasa. Poszedł za nią i wcierał mydło w jej ramiona i wzdłuż rąk. Zgarnęła kroplę mydła i wcierała ją w jego szerokie ramiona i klatkę piersiową. - Jesteś taki piękny. - Parsknął. - To jest piękne. - Przykrył namydlonymi dłońmi jej piersi i delikatnie masował. Z jękiem wygięła się ku niemu. Przyciągnął ją do siebie, ich śliskie klatki piersiowe potarły się. Jego erekcja naciskała na jej brzuch, desperacka potrzeba zwalczenia bólu ogarnęła ich. - Carlos. - Przebiegła rekami po jego plecach. Pocałował ją w czoło, podążając pocałunkami w dół do jej warg. Kiedy otworzyła swoje usta, pocałował ją pełen głodu, sprawiając, że stała się wiotka w jego ramionach. Skubał ścieżkę w dół jej szyi, kiedy wycofał się z grymasem na twarzy. - Mydło. - Przeniósł ją na głębszą wodę, następnie spłukał pianę. Owinęła nogi wokół jego pasa i ręce wokół szyi. Ponownie się całowali, natrysk wodospadu zraszał ich twarze. Podniósł ją wyżej i z warknięciem trącił twarzą jej piersi. Zachichotała. Jego wąsy łaskotały ją. Sapnęła, kiedy zaczął ssać jej sutek. Mocno go wciągnął kiedy z powrotem przeniósł ją na płytką wodę. Uwolnił jej pierś i sięgnął po więcej mydła. Klapnął ją w pośladek, a następnie rozmasował. Wbiła pięty w jego plecy, przylgnęła do niego. - Ah. - Spojrzał w dół. - Moja ulubiona część. - Sięgnął po więcej mydła i wsunął rękę między nimi. Potarł jej włosy łonowe, kiedy wsunął ją głębiej. Sapnęła, kiedy czuła dotyk jego palców zagłębiających się w jej fałdki. - Pochyl się do tyłu - szepnął. - Unoś się na wodzie. Odchyliła się. Jedną ręką podtrzymywał ją pod biodrami, zacisnęła nogi wokół jego pasa. Woda docierała do jej uszu. Świat był cichy i spokojny, wszystko co tylko czuła było delikatnym ruchem jego rak między jej nogami. To było przyjemne i wspaniałe. Mogłaby tak trwać przez wiele godzin. Doznała wstrząsu, kiedy nagle uszczypnął ją w łechtaczkę. - Coś nie tak?
- 208 -
Upolowana miłość - Ja… - Sapnęła, kiedy potarł guziczek między kciukiem a placem wskazującym. - Carlos? - Rozpoczął pełen atak na jej zmysły, brnęła w wodzie. Ze śmiechem wziął ją w ramiona i ponownie rozpoczął wspaniałe tortury. Chwyciła się jego ramion, dysząc, kiedy jego ciało wypełniło napięcie. - Chcę cię posmakować. - Położył ją na półkę skalną i zanurkował między jej nogi. Jęknęła, gdy poczuła na sobie dotyk jego języka, jego lizanie i łaskotanie. Zacieśnił usta na jej łechtaczce i zassał. Krzyknęła, kiedy jej ciałem ogarnął wstrząs. Uśmiechnął się i przycisnął do niej rękę. - Mogę czuć jak pulsujesz. Jesteś mokra i nabrzmiała. - Ja… ja… - Nie mogła wydobyć słowa. Nic nie mogło tego opisać. Jej ciało wciąż drżało w konwulsjach. Sięgnęła po niego i czerpała radość będąc w jego ramionach. Była zbyt słaba i roztrzęsiona, by utrzymać się na własnych nogach. Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła z zadowoleniem. - To było doskonałe. - To był tylko początek. - Doznała wstrząsu, gdy coś twardego trąciło ją w miejsce gdzie wciąż była wrażliwa i nabrzmiała. - Owiń swoje nogi wokół mnie. - Chwycił jej biodra i umieścił naprzeciw jego erekcji. Spojrzała w dół. Był wspaniały. Ogromni i spuchnięty. Wilgoć sączyła się z niej, jej skóra drżała, kiedy jego okrągły czubek napierał na nią. Poruszał biodrami z jednej strony na drugą, wciskając się między jej fałdki. Zadrżała. To było to. Pragnęła tego od pierwszej nocy, kiedy go spotkała. - Chcesz był moja? - szepnął. - Tak. - Podniosła wzrok i spojrzała na niego. Zobaczyła w jego oczach tak dużo miłości, myślała, że jej serce zaraz pęknie. Położyła dłoń na jego policzku. - Kocham cię, Carlos. Zawsze będę cię kochać. - Catalina. - Pocałował ją w usta, następnie oparło czoło o jej. Nagłym, ostrym pchnięciem wsunął się między jej biodra, zakopując głęboko w jej wnętrzu. Sapnęła, zesztywniała na chwilkę, następnie powoli przyzwyczajała się do jego ogromnych rozmiarów. - Jeśli powiesz mi, że jesteś tylko w połowie pobudzony, będę krzyczeć. Zaśmiał się i pocałował ją w czoło. - Mój Boże, kocham cię. - Naprawdę?
- 209 -
Upolowana miłość - Mmm. - Pocałował ją w usta. - Wiem to już od pewnego czasu. - Naprawdę? - Mmm. - Pocałował ją ponownie. - Oj jak długo? - Kochanie, myślisz, że możemy porozmawiać dopiero po tym jak cię zerżnę? Udała oburzenie. - Mężczyźni. Tacy niezdolni do wielozadaniowości. Dał jej klapsa, sapnęła. - To jest to. Trzymaj swoje usta dokładnie w taki sposób. - Nakrył jej usta swoimi wargami i wsunął do nich język. Poruszył biodrami, kołysząc ją przeciwko sobie, najpierw łagodnie, potem coraz mocniej i mocniej. Przestali się całować, kiedy ich oddechy stały się ciężkie. Wkrótce obydwoje dyszeli, wbijał się w nią w akcie desperacji, powodując łzy w jej oczach. Zajęczała, kiedy jej szczyt unosił ją coraz wyżej i wyżej, aż w końcu doznała spełnienia. Carlos wypuścił długi jęk, kiedy wypełnił ją sobą. Mocno się siebie trzymali, ich oddechy powoli wracały do normy. - Wciąż czuję ciebie pulsującego we mnie - szepnęła. - Mmm. - Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu. Gong zabrzmiał w oddali. Mruknął. - Zapomniałem, że nie jesteśmy sami na świecie. - Zastanawiam się, czego oni teraz chcą? - Poruszył się w wodzie, nadal ją trzymał kiedy minęli wodospad. Kobieta wyszła z lasu, trzymając coś na rękach. - Myślę, że niesie nam ubrania - mruknęła Caitlyn. Kobieta położyła złożone materiały na trawie, następnie powiedziała w dialekcie, który Caitlyn nigdy wcześniej nie słyszała. - Proszę ubierzcie się i dołączcie do nas na obiedzie. - Odwróciła się i pobiegła z powrotem do lasu. Caitlyn powtórzyła prośbę Carlosowi, podpłynęli do brzegu. Pobiegł po ubrania, następnie przyniósł je jej. Szybko założyła niebieską tunikę sięgającą kolan, podczas gdy Carlos umieścił na siebie luźne, niebieskie spodnie. Spojrzała powrotem na wodospad. - Na zawsze to zapamiętam. - Będziemy mieć wiele wspomnień. - Carlos wziął ją za rękę i poprowadził do lasu.
- 210 -
Upolowana miłość Na granicy lasu, czekała na nich kobieta, odwróciła wzrok. - Tędy. - Pognała w dół wąskiej ścieżki. - Rozumiesz ją? - spytał Carlos. - Tak, ale trochę czasu potrwa zanim będę mogła z nią porozmawiać. Znaleźli się w wiosce podobnej do plemienia Akha. Drewniane domy stały na palach a mieszkańcy zgromadzili się wokół centralnego ogniska. Uśmiechnęli się do nich i kiwnęli głowami. - Proszę, usiądźcie. - Kobieta skinęła na bambusową matę, wystarczająco dużą, aby pomieściła dwie osoby. Caitlyn zajęła miejsce i przycisnęła dłonie do piersi. - Cait. - Wskazała na kobietę. - Jestem Malai. - Kobieta uśmiechnęła się, następnie podała im drewniany talerz pełen ryżu i jakiegoś grillowanego mięsa. - Jestem głodny. - Carlos włożył kawałek mięsa do ust. - Dobre, smakuje jak kurczak. - Co równie dobrze oznacza, że to może być żaba. - Caitlyn rozejrzała się po wsi. - Tam są nasze ubrania. Pewnie je uprali. - Wisiały na linie, na której schnęły. - Witajcie. - Duży mężczyzna ubrany w luźne, zielone spodnie usiadł na macie obok nich. Miał długie, czarne włosy i złote oczy. Przedstawił się. - Oh. - Caitlyn była zaskoczona. - To Raghu - powiedziała do Carlosa. Kiedy ostatnim razem go widziałam był bardziej kuśnierzem5. - Uśmiechnęła i ukłoniła mu się. Carlos ukłonił się. Zacisnął ręce na piersi. - Carlos. - Wskazał gestem na Caitlyn. - Cait. Raghu pochylił głowę. - On jest panterołakiem, prawda? Caitlyn przytaknęła i odpowiedziała po angielsku. - Tak. - Nie mówisz w naszym języku? Zaprzeczyła potrząśnięciem głowy. - Jeszcze nie. - Ale rozumiesz mnie? Przytaknęła. - Tak. - Potrafisz komunikować się z nami kiedy jesteśmy przeistoczeni? 5
Ktoś kto zajmuje się szyciem i naprawą futer.
- 211 -
Upolowana miłość - Tak. - To jest bardzo niezwykłe. Nigdy jeszcze nie spotkałem człowieka z takimi zdolnościami. - Raghu przyjął talerz z jedzeniem od Malai. - Ona jest piękna, prawda? Jest moją partnerką. - Ah. - Przytaknęła Caitlyn, odpowiedziała: - Tak - w jego języku. Carlos nachylił się ku niej. - O czym on mówi? - Jest żonaty z Malai. - Caitlyn uśmiechnęła się do kobiety. - Zgodziłam się z tym, że jest piękna. - Oh. - Carlos powrócił do spożywania posiłku. Raghu żuł kawałek mięsa. - Moja partnerka pochodzi z Lisu. Są oni znani z urody. Caitlyn przechyliła głowę. Lisu było plemiennym wzgórzem, całkowicie śmiertelnym jeśli się nie myliła. Raghu przyjrzał jej się z zaciekawieniem - Nie rozumiem dlaczego wciąż jesteś człowiekiem. - Spojrzała na niego z zakłopotaniem w oczach. - Twój partner jest panterołakiem, ale ty wciąż jesteś człowiekiem. On nie chce cię ugryźć? Wyprostowała się, zdezorientowana. Nie rozumiała jeszcze w pełni języku tygrysołaków, ale udało jej się wyłapać kilka słów. - Dlaczego… mnie ugryźć? - Złote oczy Raghu przeniosły się z jej na Carlosa. - On musi cię ugryźć, abyś stała się panterołaczką. - Co? - Caitlyn zerwała się na nogi. Carlos podskoczył. - Co? Coś nie tak? - Jej szok szybko przeistoczył się w gniew. - Ty… ty palancie! - Co? - Spojrzał na pusty talerz, który trzymał w ręce. - Okay, zjadłem całe jedzenie, ale to nie koniec świata. Przyniosę ci. - Możesz mnie ugryźć i przemienić w panterołaczkę? - krzyknęła. Jego twarz zbladła i upuścił talerz.
- 212 -
Upolowana miłość
Rozdzia?24 Łzy ograniczyły widoczność Caitlyn i zadrżała z gniewu. Jak on mógł nie powiedzieć jej coś tak ważnego? - Dlaczego mi nie powiedziałeś? Pochylił się, by położyć drewniany talerz na bambusowej macie. - Mogę to wyjaśnić. - Powinieneś to wyjaśnić wiele tygodni temu! Co do cholery nawet tu robimy? - Możemy porozmawiać później na prywatności. - Jestem teraz wkurzona! - Spojrzała na mieszkańców wioski, którzy z zaciekawieniem spoglądali na nią. Cholera, zapewniła im niezłą scenę żywcem wyjętą z telenoweli. Uspokoiła głos, ale nadal trzęsła się. - Przynajmniej powiedz mi czy to prawda. Czy możesz przemienić mnie w panterołaczkę po zwykłym ugryzieniu? Zasmucił się. - W teorii, tak. - Więc w teorii, nigdy nie musiałeś tu przyjeżdżać w poszukiwaniu panterołaczej partnerki. Mogłeś zaakceptować mnie! - Catalina… - Co jest ze mną nie tak? - Jej stary strach zaatakował ją z pełną siłą. Sądzisz, że nie jestem wystarczająco dobra dla ciebie? Zadrwił. - Jesteś wszystkim co tylko pragnę. Nie zrezygnowałbym z ciebie, nawet jeśli znalazłbym milion panterołaczych kobiet. Zamrugała. - Ty… ty zostaniesz ze mną? - Tak. - Skrzywił się. - Myślałem, że jasno wyraziłem się w grocie. Zmarszczyła brwi. - Myślałam, że to był… dyskusyjny seks. - To była miłość. Powiedziałem ci, że cię kocham. - Wziął ją w ramiona i jedną ręką chwycił za podbródek, by spotkała się z jego głodnym spojrzeniem. Kobiety ze wsi westchnęły w zgodzie. Caitlyn myślała, że zaraz roztopi się u jego stóp. - 213 -
Upolowana miłość - Więc teraz nie chcesz ożenić się z panterołaczką? - Nie. Chcę tylko ciebie. - Kiedy to postanowiłeś? - Nie wiedziała czy ma go pocałować czy uderzyć. Sprawił, że całkowicie się pogubiła. - Rozważałem to przez chwilę. - I nie powiedziałeś mi o tym? - Odepchnęła się od niego. - Wciąż jestem na ciebie zła. Posłał jej zdezorientowane spojrzenie, następnie podniósł talerz i wręczył Malai. - Mogłabyś przynieść jej trochę jedzenia. - Wskazał na talerz a potem na Caitlyn. Malai skinęła głową i odeszła. Caitlyn parsknęła. - Nie chodzi o jedzenie Carlos. Chodzi o uczciwość. - Zesztywniał. - Nie okłamałem cię. - Zataiłeś przede mną prawdę. Nie powiedziałeś, że planujesz zostać ze mną. - Nie wiedziałem, że muszę. A jeśli o mnie chodzi, to jesteśmy już w stanie małżeńskim. - Cóż, byłoby miło gdybyś mi powiedział. A co z twoim małym zwyczajem umierania co jakiś czas? Powinieneś mi o tym powiedzieć. Cierpiałam niepotrzebnie. - Wygiął w łuk brew. - Też odrobinę cierpiałem. Skrzywiła się. Tu mu przyznała punkt. - Jednak powinieneś mi o tym powiedzieć. Zauważyłam tu pewien wzór, musisz być ze mną szczery, abym mogła ci zaufać. - Zadrwił. - Catalina, umarłem zeszłej nocy, aby się chronić. Możesz mi zaufać. Założyła ramiona na piersi, marszcząc brwi. Malai wróciła z innym talerzem pełnym jedzenia i położyła go na bambusowej macie. - Miałeś rację, mężu - szepnęła do Raghu. - Zbyt wiele razy się kłócą. Przytaknął. - Ona jest płomieniem. Powinien ją ugasić dużą dawką seksu. - Mężczyźni kiwnęli głowami a kobiety zachichotały. Twarz Caitlyn pokryła się czerwienią. - O czym oni mówią? - spytał Carlos. - Nie ważne. - mruknęła. Wygiął brew. - Coś o tym, iż jestem pantoflarzem? - Jęknęła w duchu.
- 214 -
Upolowana miłość - Ja… niesłusznie wątpiłam w twoją wiarygodność. Byłeś gotowy poświęcić się, aby mnie ratować, i nie mogę wyrazić słowami mojej wdzięczności. - Gdy sięgnął do nią, cofnęła się i podniosła rękę, aby go zatrzymać. - Ale nadal jestem zła, że mi nie powiedziałeś iż mogę być panterołaczką. Cały czas wiedziałeś, że mogłabym być twoją partnerką i matką twoich dzieci. - I wiedziałem, że transformacja prawdopodobnie zabiłaby cię. Zatrzymała się, oszołomiona. - To prawda, Catalina. Widziałem wielu śmiertelników umierających w agonii, niezdolni przeżyć transformacji. Przełknęła ślinę. - Poważnie? - Mój kuzyn ożenił się ze śmiertelniczką, a kiedy chciała zostać panterołaczką, umarła nieszczęśliwą, bolesną śmiercią. Jej ojciec był tak rozwścieczony, że dokonał masakry moich ludzi. - Caitlyn zachwiała się pod wpływem jego słów. Wszyscy jego ludzie zginęli, ponieważ kobieta nie przeżyła transformacji? Chwycił ją za ramię. - Wszystko w porządku? - Ja… - Potrząsnęła głową. Faktycznie mogła umrzeć? To nie może być prawda. Ona i Carlos byli dla siebie stworzeni. Niemal zabiła ją myśl, kiedy sądziła, że nie żyje. A teraz, jeśli spróbowałaby zostać jego partnerką, mogłaby umrzeć? - Chodź i usiądź. - Carlos pociągnął ją za rękę. Poczekał aż zajęła miejsce obok niego, a następnie umieścił talerz z jedzeniem na jej kolanach. - Jesteś strasznie blada. Powinnaś coś zjeść. Spojrzała pustym wzrokiem na jedzenie. Rozejrzał się po mieszkańcach wioski, którzy śledzili ją jakby była serialem telewizyjnym transmitowanym w godzinach największej oglądalności. Spróbowała mówić językiem tygrysołaków do Raghu. - Twoja partnerka pochodzi w plemieniu Lisu? Ona jest śmiertelniczką? - Malai jest teraz tygrysołaczką. - Odpowiedział dumnie i uśmiechnął się do żony. - Trudna była dla niej przemiana? - spytała Caitlyn. Uśmiech Raghu zgasł. - Bardzo trudna, ale Malai jest silna. Tylko ci, którzy posiadają serce tygrysa mogą przeżyć. - Caitlyn przełknęła. - Akkarat. - Raghu zwrócił się do jednego z mężczyzn. - Opowiedz naszym gościom swoją historię. Młody, szczupły mężczyzna pochylił głowę.
- 215 -
Upolowana miłość - Jestem Akkarat z wioski Akha. Rok temu zaryzykowałem wejść na terytorium tygrysów w poszukiwaniu kuzyna. Znalazłem go tutaj. Zakochał się i nie chciał odejść. Kiedy spotkałem siostrę jego partnerki, również zdecydowałem, aby tu zostać. - Młoda kobieta siedząca obok Akkarat spojrzała na niego z uwielbieniem w oczach. - Razem z kuzynem zdecydowaliśmy zostać tygrysołakami, byśmy byli godnymi ich mężami. - Akkarat spojrzał na młodą kobietę siedzącą samotnie ze łzami w oczach. - Mój kuzyn nie przeżył transformacji. - Tak mi przykro. - Serce Caitlyn zatrzymało się na moment. Czyli to co powiedział Carlos było prawdą. Naprawdę mogła umrzeć. - Byłam w wiosce Akha, Ajay mówił nam o tobie i twoim kuzynie. Sądzą, że zostaliście zabici przez ludożerców. - Akkarat parsknął. - Zakochaliśmy się. Raghu wydobył głęboki warkot. - Wszyscy uważają nas za ludożerców. - Wskazał na talerz na jej kolanach. - My jemy kurczaki. Spróbuj. Spróbowała kawałek grillowanego kurczaka i przytaknęła. - To bardzo dobre. Wracamy teraz do wioski Akha. Mogłabym powiedzieć Ajay, że Akkarat żyje i ma się dobrze. - Nie, nie możesz - powiedział Raghu. - To dobrze, że boją się wejść na nasze terytorium. Musimy strzec tajemnicę naszego istnienia. Skinęła głową. - Rozumiem. Jeśli plemię Carlosa lepiej pilnowałoby swojego sekretu, nadal mogliby żyć. - Spojrzała na niego. Posłał jej zmartwiony wzrok. - O czym rozmawiacie? - szepnął. - Potwierdził to co mi powiedziałeś. Nie każdy jest w stanie przeżyć transformację. - Odłożyła na bok talerz z jedzeniem, zbyt zmęczona i zestresowana by jeść. - Wyglądasz na wycieńczoną. Zeszłej nocy praktycznie nie spałaś. Skrzywiła się. - Ty za to spałeś jak zabity. Uśmiechnął się i odgarnął wilgotne włosy z jej czoła. - Może powinnaś odpocząć zanim będziemy kontynuowali podróż. - Marzę tym. - Nagle poczuła się bardzo zmęczona. Noc w jaskini wyczerpała ją emocjonalnie. Miny pułapki, śmierć Tanit, zmartwychwstanie Carlosa, odnalezienie amerykańskiego żołnierza uwięzionego w śpiączce przez czterdzieści lat. A teraz miała jeszcze jeden problem do przemyślenia. Czy powinna zaryzykować swoje życie, aby zostać panterołaczką?
- 216 -
Upolowana miłość Zwróciła się do Raghu. - Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się na chwile zatrzymać? - Oczywiście. Wasze ubrania nie wyschną do jutra, więc spędzicie tutaj noc. - Dziękuję. Jesteś bardzo uprzejmy. - Raghu pochylił głowę. - Jesteśmy zaszczyceni, mogąc gościć panterołaka i jego partnerkę. On obawia się utraty ciebie, prawda? Dlatego cię nie ugryzł. - Tak. - Mężczyzna musi pokonać swój strach, aby mógł być z wybraną przez siebie partnerką. - Raghu spojrzał na Malai z miłością w oczach. - Teraz spodziewamy się naszego pierwszego dziecka. - To wspaniale. Odwrócił się do Caitlyn. - Nie możesz dać mu panterołaczych dzieci, jeśli nie zostaniesz przemieniona. Jeśli pozostaniesz człowiekiem, wasze dzieci będą takie jak ty. Zamknęła na chwile oczy. Wszystko w grocie wydawało się takie doskonałe, a teraz nic nie było dobrze. - On musi mieć panterołacze dzieci. Jego gatunek jest zagrożony wyginięciem. - On szuka innych panterołaków? - spytał Raghu. Kiedy Caitlyn przytaknęła, kontynuował: - Istnieje kilka panter na południu od nas, ale nie są one zmiennymi. - Oh. - Jej serce runęło w dół. - Jednakże większa liczba panter jest na wschód od Chiang Mai, w pobliżu Laos - powiedział Raghu. - Tam może mieć więcej szczęścia. - Powiem mu. Dziękuję. - Wstała a Carlos wraz z nią. - Chciałabym teraz odpocząć, jeśli nie masz nic przeciwko. Carlos obudził się, kiedy Caitlyn wiła się w jego ramionach. Zostali skierowani do małego domu na palach, na skraju wioski tygrysów. Ich plecaki były w środku, szybko sprawdził czy były w nich bronie. Potem wyciągnął się na palecie obok Caitlyn i zasnęli. Przeciągła się i otworzyła oczy. Uśmiechnął się. Kochał patrzeć na ich piękny turkusowy kolor. - Dobrze spałaś? - Śniło mi się, że Terra - Cotta Warriors gonili mnie przez dżunglę westchnęła. - Która godzina? - Słońce wciąż świeci. Szacuję późne popołudnie, ale nie jestem pewien. Podejrzewam, że jedno z tygrysich dzieci nosi swój nowy zegarek.
- 217 -
Upolowana miłość - Zdjąłeś swój kiedy się rozbieraliśmy? - Przytaknął. - Jak się czujesz? - Zastanawiam się co robię w Tajlandii, kiedy tak naprawdę nie potrzebowałeś poszukiwać partnerki. - Wciąż muszę odnaleźć więcej swojego gatunku. - Zmarszczyła brwi. - Raghu powiedział, że pantery po południe stąd nie są zmiennokształtnymi. Carlos przetoczył się na plecy i spojrzał na dach kryty strzechą. Przeszedł tą całą drogę na nic? - Powiedział, że jest więcej panter na wschód od Chiang Mai blisko granicy Laos - kontynuowała. Wciąż mógł mieć nadzieję. - Pójdziemy tam po tym jak zbadamy żołnierza w jaskini. Usiadła i przytuliła kolana. - Muszę zdecydować, czy powinnam stać się panterołaczką. - Nie. - Siadł koło niej. - Nie możemy ryzykować. Będziemy żyć jak normalni ludzie. - Z normalnymi dziećmi? A co z twoim zagrożonym gatunkiem? Wzruszył ramionami. - Nie ma na to rady. Przypuszczam, że panterołacze dzieci będą mieć więcej potomstwa, kiedy dorosną. - Nie będziemy ich obarczać takim ciężarem. A ja chcę mieć dzieci takie jak ty Carlos. Kocham cię. Chcę małe kociaki takie jak ty. - To się nie zdarzy. Nie zaryzykuję twojego życia. - To moje życie i to ja decyduje co z nim zrobię. Skrzywił się. Tych słów właśnie się obawiał. To był główny powód, dlaczego nie powiedział jej prawdy. - Nie pozwolę ci się poświęcić. - W takim razie poświęcisz swój gatunek? Jak mógłbyś żyć ze mną jako śmiertelnik i pewnego dnia znienawidzić za to, że zmusiłam cię do zrezygnowania z tego kim naprawdę jesteś? - Jak mógłbym żyć z twoją śmiercią? To by mnie zabiło Caitlyn. - Położyła dłoń na jego policzku. - Nie możemy być pewni tego, że umarłabym. Jestem strasznie uparta, wiesz o tym. - Parsknął. - Silna wola może nie wystarczyć. - A co z miłością? - Przeczesała jego włosy. - Tak bardzo cię kocham. - Też cię kocham. - Pocałował jej czoło. - Nie zniósłbym utraty ciebie.
- 218 -
Upolowana miłość Pochyliła głowę by dotknąć jego ust, pocałował ją powoli i dokładnie. Otworzyła usta, które pogładził swoim językiem. Jego pachwina napięła się, ale nie chciał ją tak szybko wziąć. Chciała zbadać każdy centymetr jej ciała. Był ciekaw jak wyglądała i smakowała, ciekaw by patrzeć jak jej ciało reaguje na jego pieszczoty. Przypuszczał, że to było coś związanego z kotem. Skubał ścieżkę wzdłuż jej szyi a ręką podążał wzdłuż ciała do uda, gdzie sięgnął po rąbek tuniki. Kiedy pociągnął za nią, uniosła biodra by mu pomóc. Przełożył materiał przez jej głowę i popchnął delikatnie na paletę. Jej sutki go fascynowały. Wystarczyło, że na nie spojrzał a stawały się jak kamyczki. Dzięki ssaniu ich kolor przybierał ciemniejszy odcień czerwieni. A ruchami języka mógł sprawić, że ich koniuszki twardniały jak ciasne pąki. Jęki Caitlyn były jak muzyka dla uszu i za każdym razem, gdy krzyczała jego imię miał ochotę ryczeć ze zwycięstwa. Jego kobieta. Jego żona. Jej mięśnie brzucha zadrżały, kiedy skubał i całował ścieżkę aby odbyć ucztę między jej nogami. Z jękiem otworzyła się dla niego. Oparł głowę o jej uda, by mógł oglądać jej reakcje wywołane ruchami jego palców. Zadrżała i wilgoć spłynęła z jej rdzenia. Jej zapach sprawić, że stwardniał. Fałdki nabrzmiały i zwilgotniały. Łechtaczka przybrała wspaniały ciemnoczerwony kolor. Jej wejście było ciasne i śliskie wokół jego palców. Pogładził jej wnętrze i pochylił się, by nacisnąć językiem na łechtaczkę. Szarpnęła się i wydała lamentujący krzyk. Taka ciasna. Wessał jej łechtaczkę do ust i krzyknęła. Jej wejście zacieśniło się na jego palcach. To było więcej niż mógł znieść. Cofnął swoje palce i zagłębił się w niej. Nie trwało to długo. Wciąż pulsowała i wysłała go na samą krawędź. Z ochrypłym krzykiem, pompował w nią, a potem upadł obok. Wziął ją w ramiona i mocno trzymał. Nigdy nie zaryzykuje jej życia. Nawet jeśli zdecydowałaby się podjąć ryzyko transformacji, miał władzę aby ją zatrzymać. Wszystko co musiał zrobić, to odmówić jej ugryzienia. Następnego dnia, Caitlyn pożegnała się z tygrysołakami i wraz z Carlosem udali się w kierunku wsi Akha. To był mglisty poranek z chmurami usadowionymi nisko w górach. Jej świeżo umyte ubrania szybko stały się lepkie przy ciele, ale przypomniała sobie, że dodatkowa wilgoć była dobra dla jej skóry. A dodatkowy seks dobrze działał na jej nastrój. Dla mężczyzny, który kiedyś unikał jej jak ognia, Carlos zaciekle nadrabiał stracony czas. Spędzili
- 219 -
Upolowana miłość całą noc na kochaniu się, z krótkimi przerwami na sen. Po trzech godzinach wędrówki, dotarli do wsi Akha. Ajay zaprosił ich do swojego domu na obiad i opowiedziała mu jaskini i o śmierci Tanit. - Musimy zadzwonić do przyjaciół, aby pomogli nam przywrócić do życia żołnierza - wyjaśniła Ajay skinął głową. - Jeśli pójdziesz do wieży, uzyskasz sygnał z Chiang Mai. Dzwonimy z niej do naszych współplemienników, którzy sprzedają nasze rzemiosło na bazarach. Po lunchu wspięli się na szczyt wieży i Carlos wykręcił numer do MacKay S&I. Caitlyn przybliżyła się, aby mogła lepiej słyszeć. - Yo, Catman - powiedział Phineas. - Co słychać? - Dziwnie było słyszeć głos wampira za dnia, ale w Nowym Jorku była teraz noc. - Hej, Phineas. Znaleźliśmy coś dziwnego w tutejszych górach. - Tak. Co takiego paliłeś? - Carlos parsknął. - Grasuje tu jakiś wampir, pozostawiający po sobie wiele trupów w jaskini. - Bez jaj. - Znaleźliśmy ciało wyglądające jakby było w śpiączce wampirze od dobrych czterdziestu lat. - Phineas wyśmiał go. - To chore, człowieku. Ten koleś nie żyje. - On nie zgnił. Jest Amerykańskim żołnierzem w korpusie amerykańskiej piechoty wojennej. - Cholera. Sądzę, że powinnyśmy go zbudzić. - Myślę, że powinnyśmy spróbować - zgodził się Carlos. - Teraz jest u nas dzień. Zadzwonię jeszcze raz, kiedy słońce zejdzie i będziecie w stanie się tutaj teleportować. - Prawdopodobnie będę wtedy w śmiertelnym śnie - mruknął Phineas. Myślę, że najbliższym tobie wampirem będzie Kyo w Japonii. Zostawię mu wiadomość. Angus również powinien o tym wiedzieć. Jest w Moskwie, więc będziesz musiał poczekać aż słońce tam zejdzie aby mógł się teleportować. - Będziemy tu. Dziękuję. - Carlos rozłączył się. - Musimy czekać aż do nocy. - Jego oczy błyszczały, gdy spojrzał na nią. - Co my w tym czasie będziemy robić? - Uśmiechnęła się. - Myślę, że apartament dla nowożeńców nadal jest dostępny.
- 220 -
Upolowana miłość
Rozdzia?25 Było już dobrze po północy, kiedy Carlos w końcu skontaktował się z Angusem przebywającym w Moskwie. Szef MacKay S&I przez dziesięć minut czytał raport wysłany przez Phineasa. Teleportował się prosto do wierzy, przyprowadzając ze sobą tajnego agenta Mikhail. Kiedy Carlos podał sobie rękę z Mikhail zastanawiał się jak stary mógł być rosyjski wampir. Mikhail wyglądał jak średniowieczny wikingowy wojownik, z plecionymi biało-blond włosami w warkocz i przenikliwymi niebieskimi oczami nieustannie poszukującymi zagrożenia. Wydawał się być silnym, cichym typem, gdyż niewiele mówił kiedy Angus przedstawiał go Carlosowi i Caitlyn. Tak jak Angus nosił miecz na plecach, jednakże Angus wolał niebiesko-zielony kilt w szkodzą kratę a Mikhail czarne skórzane spodnie. Kyo z Japonii przybył godzinę wcześniej, testując urządzenie naprowadzające, które Carlos zostawił w jaskini. Bezpiecznie teleportował się do niej i z powrotem. Teraz zabawiał mieszkańców wioski, pokazując mężczyznom swój samurajski miecz oraz flirtując z młodymi kobietami. W wieży, Angus położył lód przymocowany do klatki piersiowej na podłodze zabitej deskami. - Emma zaopatrzyła nas w syntetyczną krew, przypadku gdyby udało nam się ożywić żołnierza w jaskini. - Zwrócił się do Caitlyn. - Jak sobie radzisz, dziewczyno? - Uśmiechnęła się. - W porządku, dziękuję. - Robi fantastyczną robotę - powiedział Carlos. - Nie wiem jak mógłbym sobie bez niej poradzić. Angus skinął głową z odrobiną uśmiechu. - Więc wszystko idzie dobrze? Nie byliście w żadnym niebezpieczeństwie? Carlos przeniósł swój ciężar na drugą nogę. - Nasz przewodnik Tanit jest w jaskini, nie żyje. Nadział się na szpikulce. - Biedaczysko - mruknął Angus. Mikhail tylko uniósł brew. - W jaskini było pełno pułapek - wyjaśniła Caitlyn. - Oh. - Angus skrzywił się. - Cieszę się, że oboje przeżyliście. Carlos ponownie przeniósł swój ciężar. - 221 -
Upolowana miłość - Właściwie, to umarłem. - Znowu? - Angus spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Młodzieńcze, musisz przestać to robić. - Zrobił to by mnie chronić. - Caitlyn śpieszyła w jego obronie. - Uratował mi życie. - Cóż, to dobrze. - Angus wyjął telefon komórkowy z sporran, który wisi przy jego kilcie. - Zadzwonię do Robby’ego w Budapeszcie, aby mógł do nas dołączyć. W przypadku gdybyśmy spotkali złe wampiry. - Po kilku minutach, Robby przybył razem z Zoltan Czakvar, mistrzem sabatu w Europie Wschodniej. Zoltan zmarszczył brwi. - Słyszałem, że coś ciekawego się dzieje, a nie zostałem zaproszony. - Tak, emocje są trudne do zniesienia - mruknął Mikhail ze śmiertelnie poważną miną. Angus uśmiechnął się i poklepał Zoltana po plecach. - Zawsze jesteś mile widziany, stary przyjacielu. - Zoltan powitał Mikhail i Carlosa, następnie uśmiechnął się do Caitlyn. - Dobry wieczór. Nie sądzę abyśmy się wcześniej spotkali. - To Caitlyn. - Carlos owinął rękę wokół jej ramion. - Moja żona. Zoltan potrząsnął głową ze smutkiem. - Jak zawsze jestem spóźniony. - Czy powiedziałeś żona? - spytał Angus. - Kiedy to się stało? Caitlyn uśmiechnęła się. - Wódz plemienny powiedział nam kilka słów. To nie jest oficjalne. - Tak, jest - mruknął Carlos. Pomału się denerwowała. - Ono nie jest legalne. - Jak tylko wrócimy do domu, sprawimy aby było legalne. - Czy ty mi się oświadczasz? - Myślałem, że to już zrobiłem. - Wystarczy! - Angus zatrzymał ich podnosząc rękę. - Mamy robotę do wykonania. Robby uśmiechnął się. - Brzmią jak małżeństwo. Carlos strzelił mu rozdrażnione spojrzenie. - I kto to mówi Big Red. Założę się, że poprosiłeś Olivię o zgodę, aby tu przybyć. - Robby zmarszczył brwi, zamilkł. Carlos prychnął, następnie podał Angusowi naprowadzające urządzenie.
- 222 -
Upolowana miłość - Kyo już je wypróbował. Działa. - Gdzie jest Kyo? - spytał Angus. - Tam. - Mikhail wskazał na wieś. - Przyprowadzę go. - Rosjanin zniknął, a sekundę później pojawił się trzymając Kyo za ramię. - Co? - Kyo rozejrzał się i odskoczył od Mikhail. - Jasna cholera! Jesteś tak wielki jak ciężarówka. - Jesteśmy gotowi by iść - ogłosił Angus. - Skoro byłeś tam wcześniej, zabierz ze sobą Carlosa. Ja wezmę Caitlyn. Mikhail, ty weź lód. Kilka sekund później Carlos zmaterializował się przed jaskinią. Upewnił się czy z Caitlyn wszystko w porządku. Następnie wyciągnął latarkę zza pasa, włączył i ruszył w głąb jaskini. - Nasz przewodnik nazywał ją Jaskinią Śmierci. - Pachnie jak śmierć - mruknął Angus. Carlos zmarszczył nos. Caitlyn zakryła usta i zakaszlała. Tanit zdecydowanie wciąż był tutaj. Wewnątrz jaskini, Carlos skierował snop światła na szczątki buddyjskiego mnicha. - Ten biedaczek aktywował pierwszą minę-pułapkę. - Domyślamy się, że wieszał modlitwy. - Caitlyn skierowała latarkę na żółte paski papieru wiszące nad nimi. - Starał się utrzymać złe moce w jaskini aby nie uciekły. - A wy sądzicie, że tą szatańską mocą jest chiński wampir? - spytał Angus. - Tak - odpowiedziała Caitlyn. - Nazywają go Chiang - shih. Tanit określał go jako Mistrz Han. Powiedział, że jest wielki i potężny oraz zabił tysiące ludzi. - Profesor w Bangkoku jest jednym ze Strażników Mistrza - dodał Carlos. - Co to jest? - Zoltan pociągnął za szalik wiszący między linami. - Caitlyn dzięki niemu przeskoczyła przez rów - wyjaśnił Carlos. - Chciałabym mieć te chusty z powrotem. - Tęsknie wpatrywała się w nie. I srebrną panterę. Chciałam dać je im w prezencie. - Nie ma problemu. - Zoltan lewitował do lin i odwiązał szaliki. Carlos pokazał reszcie wampirów rów z żelaznymi słupkami. - To była druga pułapka. Angus skrzywił się na martwe ciało Tanit. - Musimy wyprawić mu pochówek. - Musimy przynieść łopatę - mruknął Robby. - Możemy go zostawić z Sali grobowej z innymi ciałami. - Zasugerowała Caitlyn, kiedy składała uwolnione przez Zoltana szale. - Był niewolnikiem Mistrza Han, więc wypada, aby pozostał w Jaskini Śmierci.
- 223 -
Upolowana miłość Angus skinął głową. - Chętni do mnie. Kto chce go wyciągnąć z rowu? - Posłał Robby znaczące spojrzenie. - Och, zawsze ja muszę wykonywać brudną robotę. Bardzo dziękuję. - Robby zajrzał do rowu. - Kolce są od siebie w odległościach na około trzy metry. Byłbym w stanie lewitować między nimi. - Zobaczymy czy nie chybisz - mruknął Mikhail. Carlos zastanawiał się, czy Rosjanin żartował. Trudno było wywnioskować z jego stoickiej, twardej jak skała twarzą. - Pomogę ci - powiedział Zoltan. Kiedy Robby i Zoltan powoli obniżali się do rowu, reszta wampirów razem z Carlosem i Caitlyn teleportowali się na drugą stronę. Carlos ze smutkiem spojrzał na zakrwawioną kamienną podłogę, na której zmarł. - Tędy. - Kierował Caitlyn i wampiry przez wąskie przejście do dużej Sali grobowej. Zapalił pochodnie, ujawniając im oczom dwieście glinianych figur. - Jasna cholera! - krzyknął Kyo. - Do diabła - szepnął Angus. Mikhail uniósł brwi. - Myślałem, że jesteśmy sami, ale w tym przypadku… Angus dobył miecza. Mikhail i Kyo tak samo postąpili. Caitlyn poprowadziła ich po schodach do dolnej części pomieszczenia. - Na początku myślałam, że są symbolami martwej armii, ale Carlos rozbił je w kilku miejscach i odkryliśmy wewnątrz szkielety. - Nie możemy zrozumieć dlaczego wampir sprawił sobie tyle problemów, aby zachować kilka martwych ciał - dodał Carlos idąc przez salę. - Ale kiedy znaleźliśmy żołnierza w wampirzej śpiączce, pomyśleliśmy, że Mistrz Han mógł spróbować ich wszystkich wysłać w wampirze śpiączki. Angus rozejrzał się, marszcząc brwi. - Jeśli to prawda, to mogą się tu znajdować inni, którzy przeżyli. - Musimy sprawdzić je wszystkie - rzekł Mikhail. Podał lód Angusowi, następnie ruszył wzdłuż rzędu, powodując pękanie powłoki każdej gliny, używając do tego tępej strony miecza, aby upewnić się, że pod nią był szkielet. - Pomogę. - Kyo ruszył wzdłuż kolejnego rzędu. Poruszając się z wampirzą prędkością szybko przemieszczali się między rzędami. Caitlyn wzdrygnęła się. - Wciąż wyobrażam sobie, że nagle wstaną i będą zmierzać w moim kierunku. - Carlos owinął ręką jej ramiona. - Nie mogą cię zranić. Angus potrząsnął głową.
- 224 -
Upolowana miłość - Jeśli Mistrzowi Han udałoby się, mógłby przekształcić tych ludzi w tym samym czasie. Miałby do swojej dyspozycji armię wampirów. Robby i Zoltan weszli do dużej Sali, niosąc ciało Tanit. Umieścili go w rzędzie między glinianymi figurami. - To miejsce jest niesamowite. - Robby podszedł do nich, kilt szeleścił o jego kolana. - Aye, ale mogę się cieszyć tylko z tego, że Mistrz Han doznał niepowodzenia - dodał Angus. - A skąd taka pewność? - Zawołał Mikhail z końca sali, kiedy zakończył oględziny glinianych postaci. - Może istnieć jeszcze wiele jaskiń taka jak ta. Zapanowała kompletna cisza. - Tanit powiedział, że Mistrz Han zabił tysiące ludzi - szepnęła Caitlyn. Tutaj jest ich tylko dwustu. - Kyo, chcę abyś ty i twój zespół w Tokio zbadali tego całego Mistrza Han - wydał polecenie Angus. - Hai. - Kyo rozbił ostanie postacie z gliny końcem samurajskiego miecza. - Ci ludzie nie żyją. - Dobrze. - Angus zwrócił się do Carlosa. - Pokaż nam tego żołnierza. - Tędy. - Carlos zaprowadził ich na górę do następnej sali. Bez żadnego intruza w zasięgu wzroku, wampiry schowały swoje bronie. Angus położył lód na ziemi. Carlos minął pierwsze dwa ołtarze na których mieściły się gliniane szczątki. Trzeci ołtarz wyglądał tak jak go zostawili. Major Russell Ryan Hankelburg odpoczywał sobie w zielonym mundurze. Kyo skrzywił się. - Dla mnie wygląda jak nieżywy. - On nie umarł - powiedział Mikhail. - Jego ciało nie zgniło. - Jego mięśnie nie opadły - dodała Caitlyn. - Wygląda jakby był zamrożony w czasie. Angus oparł rękę na piersi majora i podniósł powieki aby zbadać jego oczy. - Aye, on jest w wampirzej śpiączce. - Jak długo? - spytał Robby. - Szacujemy, że na około czterdzieści lat - rzekł Carlos. Zoltan potrząsnął głową. - Nigdy nie słyszałem, aby jakaś osoba trwała w niej tak długo. - Aye. - Angus wydobył z podkolanówki sztylet Highland. - Ale on nie powinien przeżyć nocy, jeśli jego ciało odrzuciłoby transformacje.
- 225 -
Upolowana miłość - On jest silny - powiedział Mikhail. - Będzie walczył. - Zobaczymy. - Angus rozciął swoje przedramię. Kiedy krew zaczęła się sączyć z rany, umieścił ją na ustach majora. Nic się nie stało. Angus zdjął czapkę majora i postukał palcami w skroń. - No dalej, młodzieńcze. - Mikhail potrząsnął jego wojskowymi butami. - On jest daleko w czarnej dziurze - powiedział Zoltan. - Pewnie zapomniał w jaki sposób to się robi. Angus rozmazał krew na jego ustach i nosie. - Obudź się chłopcze. - Spojrzał na Caitlyn. - Może zareaguje na żeński głos. - Okay. - Pochyliła się i położyła dłoń na jego czole. - Russell, słyszysz mnie? Russell, wróć. Wróć do domu. Jego ciałem zawładnął wstrząs. Usta z tchnieniem otwarły się. - To jest to. - Angus naprowadził kilka kropel swojej krwi do jego ust. Major zakaszlał. - Musisz to wypić chłopcze. - Angus dostarczył więcej krwi do ust Russella. Major przełknął, następnie jego ciało zadrżało. Chwycił ramię Angusa i zaczął pić z jego rany. - Czy to spowoduje transformację? - spytała Caitlyn. - Musi wypić krew wampira? - Aye - odpowiedział Angus. - Najpierw musiał zostać osuszony przez wampira. Cała doczesna krew musi być usunięta z ciała, aby wpadł w wampirzą śpiączkę. Zazwyczaj nie trwa ona dłużej niż jedną noc. - Major puścił ramię Angusa i otworzył oczy. Jego wzrok przesunął się z Angusa na Caitlyn, był zdezorientowany. Następnie rozejrzał się po jaskini. Jego oczy rozszerzyły się z alarmem. - Russell Ryan Hankelburg - wychrypiał. - Major w korpusie amerykańskiej piechoty wojennej. Numer fabryczne pięć - siedem… - Chłopcze, nie jesteś więźniem - rzekł Angus. - Znaleźliśmy cię w tej jaskini. Caitlyn uśmiechnęła się i poklepała go po ramieniu. - Jesteś teraz bezpieczny. Jesteś wśród przyjaciół. - Podniósł głowę i spojrzał na wszystkich. Jego wzrok spoczął na Kyo i jęknął. - Charlie! - Starał się podnieść. - Co? - Kyo prychnął z oburzeniem.
- 226 -
Upolowana miłość Russell na próżno szukał w mundurze swojej broni. - Sądzisz, że wyglądam jak Viet Cong? - krzyknął Kyo. - Nie jestem komunistycznym łajdakiem. Jestem Japończykiem! Potomkiem szlachetnego wojownika ninja. - Relax Kyo - mruknął Angus. Robby zachichotał. - Yeah, powiedz nam jak się czujesz. - Russell ostrożnie na nich spojrzał. Skrzywił się i potarł brzuch. - Czujesz się głodny - wyjaśnił Angus. Skinął w kierunku lodu a Mikhail wyjął z niej butelkę z syntetyczną krwią. - Gdzie ja jestem? - spytał Russell. - W jaskini w Tajlandii - powiedział mu Carlos. - Co pamiętasz z ostatniego czasu? - Byłem na urlopie w Phuket. Wszedłem do baru… - Russel skrzywił się, ściskając rękę na brzuchu. - I reszty już nie pamiętam. - Najprawdopodobniej wampir przejął kontrolę nad twoim umysłem - rzekł Angus. - Potem cię tu teleportował, aby się pożywić. - Co? - Russell z niedowierzaniem spojrzał na niego. - Który mamy rok? - spytał Zoltan. - Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt jeden. - Oczy Russella zwęziły się z podejrzeniem. - Czemu pytasz? - Chłopcze, trudno to powiedzieć - rzekł Angus. - Byłeś w śpiączce przez trzydzieści dziewięć lat. - Russell wzdrygnął się. - Trzydzieści dziewięć? - Aye - przytaknął Angus. - Świat bardzo się przez ten czas zmienił. Russell z nieufnością spojrzał na niego i Robby. - Mężczyźni noszą teraz spódnice? Szkoci zesztywniali podczas gdy inni w sali chichotali. - To jest kilt - ogłosił Robby. - Aye - dodał Angus. - To jest wspaniała, męska tradycja wśród Szkotów. - Racja. - Russel z uśmiechem zwrócił się do Caitlyn. - Jak masz na imię? - Ona jest moją żoną - warknął Carlos. Angus zachichotał. - A niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. - Słuchaj, kimkolwiek ci faceci są… Agh! - Russell zgiął się, trzymając mocno brzuch. - Cholera. - To głód. - Angus wziął butelkę syntetycznej krwi od Mikhail, a następne podał ją Russell. - Trzymaj. Musisz to wypić. Russell podniósł butelkę do nosa.
- 227 -
Upolowana miłość - Krew? - Rzucił butelką na bok uderzając w skałę. - Chłopcze, ty potrzebujesz krwi. - Angus wyciągnął rękę, aby Mikhail podał mu kolejną butelkę. - Jesteś szalony! - krzyknął Russell. - Ja nie piję… Agh! - Przyłożył rękę do ust. - Twoje kły się wydłużają - powiedział mu Angus. Oczy Russella rozszerzyły się ze zgrozą. - Wiem, że trudno w to uwierzyć - powiedział cicho Angus. - Zostałeś zaatakowany przez wampira trzydzieści dziewięć lat temu. Sprawił, że zapadłeś tutaj w wampirzą śpiączkę. Wskrzesiliśmy cię, ale teraz będziesz musiał żyć inaczej niż wcześniej. Będziesz posiadał niezwykłą szybkość i siłę. Twoje zmysły będą wyostrzone. Już teraz możesz zadziwiająco dobrze widzieć w ciemnej jaskini, prawda? - To byłoby bardzo ciekawe. Przytaknął, rękę wciąż miał przyłożoną do ust. - Możesz usłyszeć bicia naszych serc - kontynuował Angus. - Czujesz zapach krwi spływającej po ścianie. I pachnie bardzo dobrze, prawda? Russell przytaknął. Otworzył usta i poczuł wydłużone kły. - Czy to naprawdę? - Aye, jesteś wampirem. - Angus podał mu kolejną butelkę krwi. - Ból w brzuchu przejdzie, jeśli ją wypijesz. - Russell wziął butelkę i z powątpieniem na nich spojrzał. - Wampirem? Nie wiedziałem, że istniały. - Skrzywił się i potarł brzuch. Czy ona nie są złe? - Czujesz się złym? - spytał Robby. Russell potrząsnął głową. - Czuję się tak samo. - No właśnie. - Angus poklepał go po ramieniu. - Śmierć nie zmieni naszej prawdziwej natury. Teraz, pij. - Russell wziął łyk z butelki, skrzywił się. - Zimne. - Czy widzisz gdzieś w pobliżu mikrofalówkę? - spytał sucho Zoltan. - Co? - Russell wziął kolejny łyk. Zoltan zachichotał. - Nie masz nic przeciwko temu abyś zamieszkał z moim domu na chwilę? Robby i ja pokażemy ci, jak być dobrze wychowanym wampirem. - Wy też jesteście wampirami? - Russell wypił więcej krwi. - Aye. - rzekł Robby. - Jesteśmy dobrymi wampirami.
- 228 -
Upolowana miłość - Cool. - Russell wypił jeszcze więcej krwi. - To naprawdę dobre. Dokończył swoją czynność. Angus wyprowadził wszystkich, kiedy Zoltan wraz z Robby teleportowali się z powrotem do Budapesztu, zabierając ze sobą nowego wampira. - Udam się teraz do Tokio. - Kyo ukłonił się. - I rozpocznę śledztwo związane z Mistrzem Han. - Teleportował się. Angus zwrócił się do Carlosa. - A co z wami? Chcecie udać się na wyprawę do Moskwy? - Musimy wrócić do wioski - rzekł Carlos. - Zostawiliśmy tam nasze rzeczy, a przewodnik opuścił w pobliży swój samochód. Rankiem wyruszymy na wschód od Chiang Mai. Słyszeliśmy o grupie panter żyjących w pobliży Laos. - Verra dobrze - powiedział Angus. - Będziemy w kontakcie. Razem z Mikhail teleportowali ich z powrotem do wioski Akha, następnie wrócili do Moskwy. Następnego ranka Carlos i Caitlyn pożegnali się mieszkańcami wsi Akha, a następnie udali się z powrotem wzdłuż drogi, gdzie Tanit zostawił wynajęty samochód. W dżungli Carlos kilka razy usłyszał pękanie gałązek. Podejrzewał, że jeden z tygrysów przybył odprowadzić ich. Dotarli do głównej rogi, rzucił plecak na bagażnik samochodu, aby wyciągnąć z niego komplet kluczy. Caitlyn oparła się i samochód, westchnęła. - Nie mogę się doczekać prawdziwego pokoju hotelowego z prawdziwym WC i prawdziwą wanną. - Carlos wyprostował się nagle, wciągnął powietrze. Pot i tytoń. Wyczuwał śmiertelników w pobliżu. Spojrzał w poprzek drogi gęstej dżungli i dostrzegł błysk lufy karabinu. Rozważył wręczenie kluczyków Caitlyn, by wyjechała a co jeśli ktoś majsterkował przy samochodzie? - Catalina - szepnął. - Wróć na ścieżkę, następnie biegnij do wioski. - Jej oczy rozszerzyły się. - Dlaczego? - Wpadliśmy w pułapkę.
- 229 -
Upolowana miłość
Rozdzia?26 Caitlyn zesztywniała, kiedy dźwięki strzałów padły za nimi. Carlos pociągnął ją w dół, używając samochodu jako tarczy. Spojrzał przez ramię. - Zostałem trafiony. To jakiś rodzaj strzałek. - Szarpnęła za nią. - Co to jest? Środek uspakajający. - Wyciągnął pistolet. - Kiedy zacznę strzelać, biegnij wzdłuż szlaku. Nie zatrzymuj się. Nie oglądaj się. - Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. - Nie zostawię cię. - Szybko! - krzyknął ktoś za nimi. - Bierzcie go! - Komenda padła w języku tajlandzkim, uświadomiła sobie Caitlyn. Brzmiał jak głos profesora Pat z Chula. Uniosła się kilka centymetrów, aby zajrzeć przez okno samochodu. Dostrzegła dziesięciu uzbrojonych ludzi przy dżungli. Jednym z nich był profesor. Stara ciężarówka gwałtownie wyjechała przez zarośla na drogę z której trzej uzbrojonych mężczyzn wyskoczyło. - Biegnij! - krzyknął Carlos do Caitlyn a następnie wycelował broń z nad bagażnika samochodu. Udało mu się zabić czterech uzbrojonych mężczyzn zanim inni zaczęli strzelać w odpowiedzi. - Ostrożnie! - krzyknął Pat. - Musimy mieć go żywego! Carlos schylił się i spojrzał na Caitlyn. - Mówiłem ci byś biegła. Potrząsnęła głową i wyjęła nóż zza pasa. Jej ręka drżała, więc z trudem trzymała jego rączkę. Trzech uzbrojonych mężczyzn wpadło zza końca samochodu. Carlos zastrzelił pierwszego a pozostali z powrotem się ukryli. - Spójrz na jego ramię - szepnęła Caitlyn. - Ma taki sam tatuaż jak Tanit i profesor. Rozległy się strzały, szarpnęło nim, kiedy poczuł nagły ból w tyłek. Carlos skrzywił się, następnie podniósł z kolan.
- 230 -
Upolowana miłość - Strzelają rzutkami pod samochód. - Wyjął strzałkę z jej pupy. Za to ona trzy strzałki z jego tyłka. Nagle pchnął ją na ziemię i strzelił. Spojrzała w stronę maski samochodu i zobaczyła kolejnego upadającego człowieka. Ilu ich teraz pozostało? Siedmiu? Wciąż przeważali ich liczebnie. Padły kolejne partie strzałów, szarpnęło Carlosem. Krzyknęła na widok pięciu rzutek w jego plecach. Jeden z oprawców był przy jednym końcu samochodu, podczas gdy Carlos był zajęty zabijaniem innego mężczyzny z przodu. - Przestań! - Rzuciła swym nożem. Nóż trafił mężczyznę w jelita i upadł na plecy. - Suka. - Wyjął broń. - Nie musisz żyć. - Nie! - Carlos rzucił się przez Caitlyn, kiedy padły strzały. Caitlyn krzyknęła, kiedy jego ciało drgało pod wpływem prawdziwych kul. - Cholera! - Pat podbiegł do nich. - Mówiłem ci, że potrzebujemy go żywego! Mężczyzna wił się z bólu, rękoma ściskając nóż w jelitach. - Celowałem w tą sukę. Ona miała umrzeć. - Ty zasługujesz na śmierć. Zawiodłeś Mistrza. - Pat wyjął broń i strzelił w jego głowę. Caitlyn dyszała i mocno trzymała Carlosa. Krew sączyła się w dwóch dziur w jego klatce piersiowej. Jego oddech był płytki, ale nie była pewna czy to dlatego, że umierał czy uspakajał się. Pat i pozostałych pięciu mężczyzn otoczyli ją z skierowanymi w jej stronę karabinami. - Pośpieszcie się i załadujcie ich do samochodu - zażądał Pat. - Może uda nam się go uratować. - Mężczyźni ruszyli w jej kierunku. - Nie! - Wyjęła nóż zza pasa Carlosa. Rozległy się strzały i kilkanaście uspakajających rzutek wbiło się w jej ciało. Z wielkim hukiem, tygrys wyskoczył z dżungli na najbliższego mężczyznę. Zabójcze pazury rozszarpywały krzyczącego człowieka. Caitlyn wyciągała rzutki z ramion, ale nie mogła dotrzeć do tych, które miała wbite w plecy. Zamglonym wzrokiem patrzyła jak tygrys zaatakował drugiego mężczyznę. W uszach rozbrzmiewał jej huk wielu strzałów, skierowane w ciało wielkiego kota.
- 231 -
Upolowana miłość - Nie. - Jęknęła, kiedy tygrys upadł na ziemię pod wpływem zbyt dużej ilości rzutek. Tygrys zaczął się zmienić, następnie jego ciało zmieniło się w ludzką postać. - Rajiv - szepnęła. Mężczyźni wstrzymali oddech po czym krzyknęli w zwycięstwie. - Inny zmienny kot! - wykrzyknął Pat. - Mistrz będzie zachwycony. - Kropki wirowały przed jej oczami, ich głosy brzmiały odlegle. - Załadujcie ich - zażądał Pat. Upadła na Carlosa kiedy wszystko pociemniało. Caitlyn powoli przebudzała się, jej umysł dalej spowiła mgła. Wspomnienia z zasadzki przelatywały przez jej głowę i z westchnieniem usiadła. Gdzie była? Żarówka na suficie słabo oświetlała mały pokój. Okno było zabite deskami od wewnątrz. Przy ścianie dostrzegła stolik. Siedziała na twardej palecie przykrytej białym prześcieradłem. Jej serce zamarło. Gdzie był Carlos? Hałas w pomieszczeniu spowodował, że podskoczyła. Spojrzała do ciemnego kąta. - Pani Cait? - Rajiv podciągnął prześcieradło z palety by przykryć swoją nagość. - Przepraszam za swój wygląd. - To nie twoja wina - odpowiedziała w jego języku. - Przykro mi, że zostałeś wciągnięty w to wszystko. - Wzruszył szerokimi ramionami. - Rozważałem możliwość porzucenia plemienia by móc doświadczyć świata i ciekawych przygód. Myślałem, że znalazłbym je z tobą i Carlosem. Przypuszczałem. Skrzywiła się, mając nadzieję, że poszukiwanie przygód go nie zabije. - Wiesz co się stało z Carlosem? - Nie. Obudziłem się kilka minut temu, ale jego tu nie było. Kim są ci ludzie? - Pracują dla Chiang - shih którego nazywają Mistrz Han. - Chiang - shih? - powtórzył Rajiv - Nie wiedziałem, że one są prawdziwe. - Wydaje mi się, że do niedawna nie zdawali sobie sprawy z istnienia zmiennych kotów. - Zesztywniała, kiedy usłyszała metaliczny zgrzyt prześlizgującej i przekręcającej zasuwy. Drzwi otwarły się ukazując lufy karabinów. Rajiv warknął i zaczął błyszczeć. - Nawet nie myśl o przemianie. - Mężczyzna szerzej otworzył drzwi w strzelił w Rajiv kilka uspakajających rzutek. Kiedy zaczął je wyciągać, człowiek
- 232 -
Upolowana miłość wyciągnął pistolet z kabury. - Przestań. Ten jest naładowany prawdziwymi kulami. - Rajiv spojrzał na niego, a następnie powoli odsuwał się na bok. Dwóch mężczyzn wyciągnęło go z pokoju. Tymczasem mężczyzna wycelował broń w Caitlyn. - Nie ruszaj się. - Jej serce galopowało. - Co zrobiliście z Carlosem? - Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. - Mówisz po tajsku? - Spojrzał na drzwi. - Niosą tu teraz twojego męża. Dwóch mężczyzn weszło do pokoju, niosąc Carlosa. Skrzywiła się na widok jego piersi pokrytej krwią. Podeszli do miejsca, gdzie siedziała i rzucili na paletę. - Ostrożnie - mruknęła. - Po co się nim przejmować? - Mężczyzna trzymający pistolet uśmiechnął się. - Drań jest martwy. Wzdrygnęła się. - Wystarczy, Sawat. - Profesor Pat, wszedł do pokoju. - Śmierć Carlosa jest tragedią. Człowiek z pistoletem wyśmiał go. - Zasłużył na śmierć. Zabił wielu naszych ludzi. - Zginęli służąc naszemu Mistrzowi - argumentował Pat. Posłał Caitlyn zirytowany wzrok. - Nie powiedziałaś nam, że mówisz po tajsku. Usunęliśmy kule i próbowaliśmy uratować twojego męża. Jednakże nie udało nam się. Łzy wypełniły jej oczy. Wiedziała, że Carlos ożywi się za kilka godzin, ale nadal z żalem myślała jak bardzo musiał cierpieć. Odgarnęła włosy z bladej twarzy, łzy spływały wzdłuż jej policzków. - Dlaczego to robisz? Carlos uważał się za przyjaciela. - Mistrz Han potrzebuje silnego kota - wyjaśnił Pat. - Kiedy zdałem sobie sprawę, że zmienne koty mogą naprawdę istnieć, wiedziałem, że mogą być najpotężniejszymi kotami na świecie. Myślałem, że Carlos może nas zaprowadzić do zmiennych kotów. Nie podejrzewałem, że on może nim być, dopóki Tanit zdał mi swojego spostrzeżenia. - Caitlyn pociągnęła nosem, więcej łez spływało po jej twarzy. - Tanit nie żyje. Zostawiliśmy go w Świątyni Śmierci. Pat pochylił głowę. - To zaszczyt zginąć w służbie Mistrzowi. Parsknęła. W takim razie takiego zaszczytu życzyła profesorowi i reszcie załogi. - Co zamierzasz zrobić z Rajiv?
- 233 -
Upolowana miłość - Potrzebujemy go żywego, więc nie spotka go żadna krzywda. Zakładamy wokół jego szyi srebrną obrożę, aby się nie przemienił. Jeśli nie zadziała, będzie faszerowany środkami uspakajającymi dopóki nie zostanie przetransportowany Mistrzowi. - Co Mistrz ma zamiar z nim zrobić? - Prawdziwe pytanie brzmi, co zmienny kot zrobi dla Mistrza? - Pat udał się do drzwi, kiedy zatrzymał się. - Musimy trzymać cię w zamknięciu aż do wieczora. Może zostaniesz uwolniona, ale nie mam pewności. Decyzja nie należy do mnie. - Przełknęła ślinę. - Kto ją podejmie? - Strażnicy wyższej rangi niż ja. Ja jestem tylko śmiertelnikiem, a oni są Chiang - shih. Obudzą się za kilka godzin. - Pat i Sawat wyszli z pokoju, usłyszała zgrzyt zasuwy przesuwającej się na właściwe miejsce. Z westchnieniem, dotknęła twarzy Carlosa. - Mam nadzieję, że obudzisz się przed wampirami. Przechadzała się po pokoju, szukając sposobu ucieczki albo czegoś co mogła użyć jako broń. Okno było zabite deskami i zaryglowane. Znalazła gliniany garnek pod stołem, który miał służyć jako toaleta. Na stole stała miska oraz dzban z wodą. Mogłaby go użyć, aby obezwładnić kogoś, ale najpierw musiała jakoś wykorzystać wodę. Wzięła prześcieradło z palety Rajiv i porwała na paski. Potem wlała trochę wody do miski i usiadła przy Carlosie. Przemyła krew z jego nagiej klatki piersiowej. Wciąż miał na sobie spodnie khaki i obuwie turystyczne. Wyciągnęła go na palecie. Choć nic nie czuł, chciała by wyglądał na rozluźnionego. Wylała zakrwawioną wodę do nocnika, po czym przemyła swoje ręce i twarz. Nie mając nic innego do roboty, położyła się obok Carlosa i czekała na jego powrót. Musiała się zdrzemnąć, bo obudziła się gdy poczuła jak ciało Carlosa drgało. Tak! Ponownie się ożywia. Usiadła jej serce, unosiło się w piersi. Jego ciałem ponownie ogarnął wstrząs i otworzył oczy. Uśmiechnęła się. - Carlos. Dzięki Bogu. - Dotknęła jego klatkę piersiową i brzuch. Rana znikła nie pozostawiając żadnego śladu. - Ponownie umarłem - szepnął. - Teraz już wszystko w porządku. - Pieściła jego twarz. Rozejrzał się po pokoju. - Jesteśmy więźniami?
- 234 -
Upolowana miłość - Tak. - Usiadł, jego oczy błyszczały w alarmie. - Jest tutaj inny pokuj do którego mogłabyś pójść? - Nie. Jesteśmy razem zamknięci. - Cholera. - Zdjął turystyczne buty i skarpetki. - Nagły przypływ nadchodzi. Czuję to. - Jest w porządku. - Nie, nie jest! - Odpiął pas. - Za każdym razem kiedy to się dzieję, pantera jest o wiele silniejsza. Nie wiem czy dam radę ją kontrolować. Caitlyn, nie możesz pozwolić mi się ugryźć. Caitlyn zaczerpnęła powietrza. Jeśli ugryzłby ją, mogłaby się stać panterołaczką. Albo pożegnałaby się ze światem. Pozbył się spodni i bielizny. - Caitlyn, obiecaj mi, że nie pozwolisz się ugryźć. - Zawahała się. Chwycił ją za ramiona. - Nawet o tym nie myśl. Nie będę odpowiedzialny za twoją śmierć. - Łzy zalśniły w jej oczach. - Dwa razy zmarłeś by mnie chronić. Dlaczego ja nie mogę raz zaryzykować dla ciebie. - Ponieważ nie powrócisz do życia tak jak ja! - Zerwał się i przeszedł przez pokój. Jego wzrok wylądował na oknie. Pięścią uderzył w pręty i rozbił szkło. - Co robisz? - Skrzywiła się na widok krwi na jego ręce. Wyciągnął z rozbitego okna odłamek szkła i usiadł obok niej na palecie. - Gdybym próbował cię ugryźć, dźgnij mnie. To nie pozbawi mnie życia, ale przynajmniej nie odejdę od zmysłów. - Potrząsnęła głową. - Nie chcę cie zranić. - Musisz. - Cofnął się, jego ciało zaczęło błyszczeć. - Czasami ranimy, aby zrobić dobry uczynek. - Z rykiem jego ciało zmieniło się. Upadł na czworaka i wygiął plecy. Skrzywiła się na dźwięk trzeszczenia i wydłużana się jego kości. Był największym kotem, jakiego kiedykolwiek mogła zobaczyć. Większy niż samiec lwa. Podejrzewała, że przewyższał rozmiarami tygrysa szablo-zębnego. Odwrócił głowę w jej stronę i warknął. Podniosła kawałek szkła. Uniósł ogromną łapę i podszedł w jej kierunku. Jego złote oczy błyszczały, koncentrowały się uważnie na niej. Obniżył ciało o kilka centymetrów nad podłogą. Wstrzymała oddech. Widziała ten ruch u jej kota, Pana Foofikins. To było klasyczne kucnięcie przed wykonaniem skoku.
- 235 -
Upolowana miłość - Carlos? - Jej serce szarpnęło się, kiedy jego oczy zaczęły świecić na czerwono. Ile w nim było bestii? Jak dużo Carlos miał kontroli? Gdyby rzucił się na nią, poturbowałby ją na śmierć? Czy po prostu ugryzłby czyniąc swoją partnerką? Niski ryk wydobył się z jego gardła. Jego ogon drgnął. Skoczył. Jego łapy przygwoździły ją za ramiona do ziemi. Ciało miała między jego tylnymi łapami. Spuścił swoją głowę z gardłowym pomrukiem. Wpatrywała się w jego czerwone świecące oczy, szukając Carlosa. Jej ciało zadrżało, zdała sobie sprawę, że był tam. Walczył z bestią. Pozbyła się kawałku szkła. - No dalej - szepnęła. - Ugryź mnie. Odrzucił głowę i ryknął. Skrzywiła się na widok jego kieł. Kiedy opuścił głowę, odwróciła twarz i zamknęła czy. Mokry, szorstki język polizał jej szyję, zadrżała. Pop. Sapnęła. Jego kły przebiły jej skórę. Ponownie ją polizał, po czym cofnął się. Dotknęła szyi i odsunęła rękę. Na placach miała krew. Jego ciało mieniło się, przemienił się z powrotem. Wytarł odwrotną stroną ręki usta i wpatrywał się w plamę krwi. Spojrzał na nią, jego oczy ponownie miały bursztynowy kolor. Rozszerzyły się na widok jej szyi. - Nie, nie. - Jest okay. - Zerwał się na równe nogi. - Nie. - Zacisnął ręce w pięści i przycisnął je do skroni. - Bestia była zbyt silna. Próbowałem z nią walczyć. - Carlos, wszystko jest w porządku. Upadł na kolana. - O Boże co ja zrobiłem? - To nie była twoja wina! To była moja decyzja. Pozbyłam się kawałku szkła. Powiedziałam ci byś mnie ugryzł. - Popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Dlaczego? - Łzy zalśniły w jej oczach. - Ponieważ cię kocham. I tak jak powiedziałeś, czasami ranimy, aby zrobić dobry uczynek. - Wziął głęboki wdech i zamknął oczy. - Kolejna część Nagłego Przypływu przychodzi. Czuję to. - Jaka to cześć? - Jego oczy otwarły się, ponownie były czerwone. - Potrzebuję seksu. Złapała oddech. Teraz przypomniała sobie jego Nagły Przypływ w jaskini. Po przeistoczeniu się do pantery i z powrotem, chciał seksu. A ona nie.
- 236 -
Upolowana miłość Wstał powoli, jej wzrok zatrzymał się na jego erekcji. Nie ma bata, aby mu odmówiła tym razem. Zdjęła buty turystyczne, kiedy szedł do niej. Intensywność jego jarzących, czerwonych oczu sprawiły, że jej ciało drżało w oczekiwaniu. Odpięła pas i rozsunęła zamek w spodniach. Pochylił się, chwycił rąbek jej spodni khaki i pociągnął tak brutalnie, że upadła na plecy. Zerwał z niej majtki, szeroko rozłożył nogi i ukląkł między nimi. Włożył palce do jej wnętrza i warknął. - Jesteś już morka. - Tak. - Owinęła nogi wokół jego pleców i uniosła biodra. Chwycił ją za pośladki i przyciągnął do siebie. Krzyknęła, kiedy jego erekcja wbiła się w nią. Położył ją na ziemi tak, że jego krótkie włosy łonowe połaskotały jej łechtaczkę. Wsunął się w nią mocno i głęboko. Napięcie w niej wzrastało. Pochylił głowę i ryknął. Pompował w nią dziko i wykrzyczał uwolnienie. Potem upadł na palecie obok niej i wziął ją w ramiona. Jej ciała drżało we wtórnym wstrząsie. Nagle zesztywniał i usiadł, patrzył na drzwi. Usłyszała to kilka sekund później. Czyjeś kroki zbliżały się do drzwi. - Ubieraj się - szepnął. Założyła bieliznę i sięgnęła po spodnie. Carlos zerwał się w wciągnął spodnie. - Słyszałem dziwne dźwięki. - Ktoś krzyknął w korytarzu. - Brzmiały jak ryk kota. - Niemożliwe - powiedział kolejny głos. - Pantera nie żyje. - Otwórz drzwi - zażądał profesor. Caitlyn mocowała się ze spodniami. Carlos boso podszedł do boku drzwi i przywarł do ściany. Zasuwa kliknęła, drzwi otworzyły się. Lufa karabinu wysunęła się przez otwór. Carlos czekał, następnie chwycił za wylot i wciągnął mężczyznę do pokoju. Kiedy człowiek upadł do przodu, Carlos uderzył go w kark i wyrwał karabin z ręki. Kiedy następny uzbrojony mężczyzna wpadł do pokoju, Carlos obrócił się i zamachnął karabinem jak kijem. Facet upadł na podłogę. Inny uzbrojony mężczyzna wpadł do pokoju, ale Carlos odwrócił karabin i wystrzelił trzy lotki, trafiając go w klatkę piersiową. Rozległy się strzały i kilka rzutek uspakajających wbiło się w Carlosa klatkę piersiową. Wyrwał je z ciała,
- 237 -
Upolowana miłość kiedy więcej uzbrojonych mężczyzn wpadło do pokoju. Próbowali strzelać do niego, ale ignorował rzutki i zaatakował ich. - Wspaniały. - Pat wślizgnął się do pokoju. - Tak niewiarygodnie silny, może igrać ze śmiercią. - Carlos skoczył na kolejnego mężczyznę, wytrącając karabin z ręki, po czym uderzył w twarz. Więcej rzutek wbijało się w niego, ale dalej walczył. Caitlyn zdała sobie sprawę, że był teraz na piątym poziomie panterołaczym. Posiadał nadludzką siłę i szybkość. Zabił kilku mężczyzn w ciągu kilku sekund. Klik pistoletu zwrócił jej uwagę, sapnęła. Pat miał przyłożony rewolwer do jej głowy. - Sugeruję ci przestać - rzekł Pat do Carlosa. - Albo zastrzelę twoją żonę. Carlos zatrzymał się, od razu został zbombardowany dziesiątkami uspokajających rzutek. - Kobietę też - zażądał Pat. Caitlyn skrzywiła się, kiedy rzutki przebiły jej skórę. Wizja rozmywała jej się. Zobaczyła jak Carlos runął na podłogę. - Co za niesamowity okaz! - wykrzyknął Pat. - On musi być najsilniejszym kotem na świecie. Mistrz będzie bardzo zadowolony. - Caitlyn upadła na paletę kiedy wszystko pociemniało.
- 238 -
Upolowana miłość
Rozdzia?27 Sean Whelan uderzył w drzwi Romatech Industries i krzyknął do pobliskiej monitorującej kamery. - Otwórzcie je do cholery! - Te przeklęte wampiry przebywały w miejscu szczelnie zabezpieczonym wieczorami. Doprowadzał go do szału fakt, że musiał prosić o wejście aby zobaczyć się z córką i wnukami. - Otwórzcie! - Na pewno wiedzieli, że tu był. Strażnik przy głównej bramie musiał ich powiadomić. Otworzyły się drzwi i wpadł do głównego foyer dostrzegając Shannę i cholernego ochroniarza, Connora Buchanan. - Tato, co się dzieję? - spytała Shanna. - Czy z mamą wszystko w porządku? - Zacisnął zęby. - Czy wiesz gdzie jest Caitlyn? - Zauważył Phineasa McKinney pędzącego do foyer. - Gdzie do cholery jest moja córka? Phineas posłał mu zirytowany wzrok. - Spokojnie, stary, z nią jest wszystko okay. - Więc wiesz gdzie ona jest? - Sean zażądał odpowiedzi. - Twoja córka wykonuje zlecenie - odpowiedział Connor. - Angus spotkał się z nią zeszłej nocy i nie narzekała na samopoczucie. - Nie, do cholery! Właśnie dostałem wezwanie z Departamentu Stanu, górskie plemię skontaktowało się z amerykańskim konsulacie w Chiang Mai w Tajlandii, zgłaszając jej zaginięcie. Słyszeli strzały… - Co? - przerwała mu Shanna. - Słyszałaś mnie - warknął Sean. - Plemię powiedziało, że była strzelanina i Caitlyn została zabrana. Konsulat zwrócił się do lokalnej policji, aby zbadali całe zajście i znaleźli kilka ciał na drodze. - Shanna sapnęła. Connor wyciągnął komórkę ze sporran. - Odkryli również opuszczony samochód i dwa plecaki kontynuował Sean. - W jednym był paszport Caitlyn, a w drugim Brazylijczyka Carlosa Panterra. Phineas przytaknął. - Razem dostali to zlecenie. - Wysłaliście moją córkę do dżungli z pieprzonym zmiennokształtnym? krzyknął Sean. - 239 -
Upolowana miłość - Skontaktujemy się z Angusem jak najszybciej - zaczął Phineas. - Ale teraz jeszcze nie się obudził. - Włączyła się poczta głosowa. - Connor mówił do telefonu. - Angus, wygląda na to, że Caitlyn i Carlos zostali uprowadzeni. Wyślemy ci e-maila ze szczegółami. - Lepiej ją odnajdźcie! - krzyknął Sean. - Możesz przekazać Angusowi, że jeżeli coś jej się stanie wszyscy będziecie za nią odpowiadać. Wytropię was… - Tato, proszę! - Shanna syknęła. - Jesteś za bardzo zdenerwowany. Sean zacisnął ręce w pięści, próbując odzyskać kontrolę. - Spróbujecie wytropić jej miejsce pobytu? Czy pracownicy MacKay nie mają wszczepionych w ręce jakiś urządzeń naprowadzających? - Zrobiliśmy to po tym jak Robby został uprowadzony - powiedział Phineas - Ale mają je tylko wampiry. Nie sądziliśmy, że zmiennokształtni albo śmiertelnicy będą je potrzebować. - Więc, to było złe posunięcie, nieprawdaż? - warknął Sean. Phineas gestem wskazał Seanowi by poszedł za nim. - Chodźmy do biura byśmy mogli spisać wszystkie informacje. Prześlemy je do pracowników MacKay. To będzie naszym pierwszym priorytetem. - Sean wyśmiał go. - Nie zdziałasz zbyt dużo. Teraz w Tajlandii jest dzień, więc twoje wampiry nam w ogóle nie pomogą. - Spojrzał przez ramię, Shanna i Connor szli za nim. - To twoja wina Shanna. Musiałaś wciągnąć ją w ten obrzydliwy świat. Shanna zbladła. - Wystarczy, Whelan. - Connor spojrzał na niego. - Zrobiłbyś tak samo, gdybyś zaoferował jej pracę dla twojego krwawego zespołu Trumna. - Phineas otworzył drzwi do biura bezpieczeństwa MacKay i Sean wkroczył do niego. Wykonał obchód, podczas gdy Shanna usiadła a Connor stanął przy drzwiach piorunując go wzrokiem. Phineas usiadł za biurkiem. - Czytałem raport jaki złożył Angus po tym jak opuścił Caitlyn i Carlosa z plemienia Akha. - Chcę go przeczytać - zażądał Sean. Phineas spojrzał na Connora, który zmarszczył brwi. - Verra dobrze - rzekł Connor. - Niech go zobaczy. Informacje te są najprawdopodobniej związane z jej porwaniem. - Jakie informacje? - spytała Shanna.
- 240 -
Upolowana miłość - Dowody na istnienie potężnego Chińskiego wampira, któremu wydaje się pomagają śmiertelnicy - wyjaśnił Connor. - Nazywają go Mistrz Han - dodał Phineas. Sean parsknął. - Powinienem się domyśleć, że wampir jest w to zamieszany. Może teleportować Caitlyn w każde miejsce. Nigdy jej nie znajdziemy. - Mamy pracowników na całym świecie - powiedział cicho Connor. Znajdziemy ją. - Dlaczego powinienem ci wierzyć? - Sean szyderczo uśmiechnął się do niego. - Od lat poszukujecie Casimira i jakoś nie możecie go znaleźć. - Connor zmrużył oczy. - Skopaliśmy mu tyłek - uparcie twierdził Phineas. - Wymordowaliśmy pęk jego sługusów. Sean wzruszył ramionami. - Będą przychodzić tak długo, jak ich przywódca żyje i nawet nie potraficie go znaleźć. - Connor zacisnął szczękę. - Dwa razy namierzyliśmy Casimira. - A on zawsze wam ucieka. - Sean cieszył się widząc czerwony rumieniec wściekłości na twarzy Connora. - Jeśli cokolwiek stanie się z moją córką, zrównam to miejsce z ziemią. Zniszczę was wszystkich. Connor w wampirzej prędkości zbliżył się do niego i chwycił z kołnierz koszuli. Jego oczy płonęły gniewem. - Uważaj na swoje maniery, Whelan. Ty nas potrzebujesz. Sean wyrwał się z jego uścisku. Cholerny Connor. Pewnego dnia zabije wszystkie wampiry a Connor będzie drugi na liście, zaraz po przeklętym mężu Shanny. Carlos zamrugał oczami. Miejsce było ciemne, ale jego oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Podłoga lekko pod nim drgała i słyszał szum silników. - Tu jesteś - szepnęła Caitlyn. - Witaj z powrotem. Podparł się ręką na podłodze, aby usadowić się w pozycji siedzącej, ale poczuł szarpnięcie czegoś na nadgarstku. Jego ręce były skute kajdankami z długim łańcuchem między nimi. Usiadł i poczuł kolejne szarpnięcie przy szyi. - Co do cholery? - Wokół szyi miał obrożę, a ciężki łańcuch przyczepiony był do metalowego pręta. - Jesteśmy w klatce?
- 241 -
Upolowana miłość - Tak. - Caitlyn usiadła obok niego, plecami opierając się o pręty. Nie miała na sobie żadnych kajdanek ani łańcuchów, koc okrywał jej ramiona. Trzymali cię pod wpływem narkotyków przez wiele godzin. Śmiertelnie się ciebie boją. - Kąciki jej ust drgnęły. - Trudno im się dziwić. Naprawdę możesz nieźle skopać tyłek. - Chwycił gruby łańcuch w pięści i szarpnął. Może z dodatkową mocą da radę go rozerwać. - Gdzie jesteśmy? - W samolocie. W ładowni. - Ciaśniej owinęła koc wokół siebie. Czekaliśmy aż się obudzisz. - My? - Rozejrzał się i zauważył Rajiv, tygrysołaka. Młody mężczyzna był ubrany w luźne spodnie. Jego długie czarne włosy były splecione w warkocz i przerzucone przez ramię, srebrna obroża otaczała jego szyję. Ręce również miał skute. Powiedział coś w swoim języku. - Cieszy się, że z tobą wszystko w porządku - przetłumaczyła Caitlyn. - Nie wiedziałem, że został złapany - rzekł Carlos. - No cóż masz dobrą wymówkę. - Caitlyn krzywo na niego spojrzała. - Ty w tym czasie zostałeś zastrzelony i umarłeś. - Lepiej dla mnie niż ciebie. - Wrócił myślami do ich wędrówki przez dżungle. - Słyszałem tygrysa. Skinęła głową. - Szedł za nami, a potem próbował pomóc. Pat był zachwycony gdy złapał drugiego zmiennego kota, kiedy tu zmarłeś. - Uniósł brew. - Czyżbym wykrył odrobinę gniewu? - Jestem trochę zła, ponieważ ciągle umierasz. Nie masz nieorganicznej ilości żyć, wiesz o tym. Ani ona. Wzrok Carlosa powędrował do znaku ugryzienia na jej szyi. To była prawda. Ugryzł ją. Jego umysł był tak zamroczony po kolejnej dawce środków usypiających, iż miał nadzieję, że wyobraził je sobie. - Wszystko będzie dobrze - szepnęła. Zawiesił głowę, zamknął oczy. Rozmawiałam z Rajiv podczas twojego snu. - Zmieniła temat. - Jest młodszym bratem Raghu. Ma tylko dwadzieścia lat. Nie zakochał się w żadnej dziewczynie, a jego brat jest dożywotnie głową plemienia, więc Rajiv zdecydował się odejść, aby poszukiwać przygody. - Carlos spojrzał na młodego mężczyznę, obserwującego ich złotymi oczami. - Jakim cudem potrafi przyjąć formę tygrysa w ciągu dnia? - Och, dobre pytanie. - Caitlyn zapytała Rajiv w jego języku, po czym przetłumaczyła odpowiedź. - Mówi, że to jego drugie życie. Gdy miał
- 242 -
Upolowana miłość osiemnaście lat został ugryziony przez kobrę. Kiedy odzyskał przytomność, był w stanie przemieniać się kiedy tylko chciał. - Carlos przytaknął. - Jeśli chciał przeżyć przygodę, to na pewno by ją znalazł. - Caitlyn uśmiechnęła się. - Mówi, że coś go do mnie przyciągało i wiedział, że pomogłabym mu. - Tak jak Coco i Raquel. - Wzrok Carlosa po raz kolejny wylądował na ugryzieniu na jej szyi. Ona była najbardziej niesamowitą kobietą na świecie, która umrze z jego powodu. - Chcesz wiedzieć co się działo kiedy spałeś? - spytała. - Tak. - Rozejrzał się po ładowni. - Jak się tu dostaliśmy? - Obudziłam się, kiedy Pat i jego załoga wlekli nas do dużego pokoju. Rajiv już tam był. Oraz trzy wampiry, więc musiało być już po zmroku. Wampiry mówiły po tajsku do Pat, ale między sobą po chińsku. Nie zdawali sobie sprawy, że rozumiem chiński. - Więc o czym rozmawiali? - spytał Carlos. - Byli zaniepokojeni srebrnymi obrożami na tobie i Rajiv, martwili się, że nie będą w stanie was teleportować. Pat zaaplikował tobie i Rajiv środki uspakajające, po czym zdjął obroże. Wtedy zaczęły się teleportacje. Minęło trochę czasu zanim wampiry przemieściły się z nami, Pat i jego załogą. - Gdzie nas zabrali? - spytał Carlos. - Na małe lotnisko. Myślę, że było ono na wyspie, ponieważ widziałam palmy, piasek i słyszałam fale. Wampiry mówiły coś o obawie teleportowaniu się na daleki wschód. - Racja - przytaknął Carlos. - Nie chcą przypadkowo teleportować się na światło słoneczne i usmażyć. - Tak więc obliczyłam, że wyspa była na wschód od Tajlandii, gdzieś na Pacyfiku. Zakładam, że nadal podróżujemy na wschód. Zaoferowali nam koce, ale Rajiv odmówił i warknął na nich. - Zuch chłopak. - Carlos posłał Rajiv uniesionego kciuka. Wskazała na inny zamknięty w klatce obszar w ładowni, ledwie widoczny w niewyraźnym świetle. - Widzisz te trumny tam? Jakiś czas temu wampiry przyszły tutaj i wspięły się do nich. - Musimy być kierowani w stronę promieni słonecznych. - Carlos szarpnął za łańcuch. - Jeśli udałoby się nam dostać do ich klatki, mógłbym ich zabić.
- 243 -
Upolowana miłość - Czym? - spytała Caitlyn. - Nie mamy broni. Zabrali nam buty i paski. Zamarzły mi stopy. - Ocierała je o siebie. - Te pręty są bardzo solidne. Rajiv już je testował. Carlos zacisnął pięści na prętach i potrząsnął. Ani drgnęły. - Równie dobrze możemy przeczekać - powiedziała - Nie sądzę, aby ktoś z nas umiał latać samolotem. - Słuszne spostrzeżenie. Jak długo lecimy? - Nie jesteśmy pewni. Nie mamy zegarków, ale wydaje mi się, że jakiś kawał czasu. - Lot na wschód od wielu godzin - mruknął. - To tak naprawdę dobrze, jeśli podróż trwa już od dłuższego czasu. MacKay będzie miał więcej czasu aby dowiedzieć się, że zaginęliśmy i będzie nas tropił. - Caitlyn skinęła głową. - Moja siostra ma silne połączenie ze mną. Próbuje jej wysłać obrazy nas w klatce na pokładzie samolotu. - Jesteś niesamowita. - Jego spojrzenie przesuwało się z jej złocistych włosów, na rozkoszną linię szczęki i doskonałe różowe usta. Taka piękna. - Nie patrz tak na mnie - szepnęła. - Wyglądasz jakbyś chciał zapamiętać każdy szczegół zanim odejdę. - Przełknął ciężko. - Nigdy nie wybaczę sobie jeśli… - Nie mów tak. - Położyła dwa zimne palce na jego ustach. - Mam zamiar to zrobić. - Wziął jej zimne ręce do swoich. - Nie masz zbyt dużych szans. - Będę walczyć - nalegała. - Nie zostawię cię. Wiesz jak bardzo uparta potrafię być. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Więc chcesz przeżyć aby udowodnić mi, że się mylę? - Jeśli tak myślisz, to tak. To, że jestem kiepskim wojownikiem nie oznacza, że nie jestem silna. - Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam. - Dziękuję. - Jej oczy błyszczały ze wzruszenia. - Więc co się dokładnie stanie. Czy za kilka dni wyrosną mi wąsy? Albo będę mieć nieustanną ochotę na tuńczyka? - Jego klatka piersiowa zacisnęła się. Wiedział, że udawała odważną ale w głębi serca potwornie się bała. - Zmiana pozostanie uśpiona w tobie, dopóki nie zostanie wywołana przez księżyc. Dlatego pierwszy raz jest taki dramatyczny i bolesny. Nagłość transformacji jest czymś więcej niż niektórzy ludzie potrafią znieść. - Więc mam czas do następnej pełni księżyca?
- 244 -
Upolowana miłość - Tak. Około dwa tygodnie od dziś? - Skinęła głową, po czym oparła się plecami o pręty. - Dwa tygodnie. Pocierał swoimi rękami jej palce, aby je rozgrzać. Jeśli uda im się wyjść cało z tego bałaganu, chciałby aby ich małżeństwo było legalne. Łzy zalśniły w jego oczach kiedy zdał sobie sprawę jak krótkie może być ich małżeństwo. - Catalina, wyjdziesz za mnie? - Uścisnęła jego ręce. - Myślałam, że nigdy nie zapytasz.
- 245 -
Upolowana miłość
Rozdzia?28 Caitlyn miała nadzieję, że rozpozna ich położenie, kiedy wylądowali, ale niestety nie opuścili samolotu. W pewnym momencie podczas lotu Pat razem z uzbrojonymi zbirami przyszli ich sprawdzić. Poprosiła o skorzystanie z toalety, więc Pat pozwolił im pójść, ale pojedynczo z uzbrojoną eskortą. Carlos i Rajiv mieli potrójne towarzystwo. Miała nadzieję, że Pat będzie rozmawiał ze swoją kohortą, aby miała możliwość zebrać więcej informacji, ale milczeli gdyż teraz wiedzieli, że rozumie tajski. Nadal wysyłała obrazy samolotu siostrze, ale nie miała pojęcia, czy z powodzeniem. Po wielu godzinach lotu samolot w końcu podchodził do lądowania, słyszała spuszczane podwozie. Kiedy drgnęło nimi i odbili od pasu lądowania Rajiv zesztywniał. - Co to było? - Właśnie wylądowaliśmy - powiedziała w jego języku. Starał się być odważny, ale mogła stwierdzić, że był bardzo zdenerwowany. To była jego pierwsza podróż samolotem i pierwszy raz był tak daleko od domu. - Wiesz kto pilotuje samolotem? - spytał Carlos. - Nie - pokręciła głową. - Nie widziałam nikogo w mundurze. Myślę, że jeden z bandytów musi wiedzieć, jak latać. Samolot zdawał się kołować przez długi kawał czasu. - Naliczyłem około sześciu śmiertelników, podczas naszych wypraw do łazienek - szepnął Carlos. Przytaknęła. - Ten facet, który mnie eskortował ma na imię Sawat. - Ten ogromny kretyn ze złamanym nosem? - Carlos spojrzał na trumny. Byłoby dobrze, gdybyśmy zabili śmiertelników zanim wampiry się obudzą. - Ty i Rajiv nie możecie się zmienić przez te obroże. Oraz nie mamy broni. Myślę, że powinniśmy poczekać aż wysiądziemy a następnie spróbujemy znaleźć sposób na ucieczkę. - Carlos zwęził oczy rozważając jej słowa. Cokolwiek zrobisz, proszę nie daj się kolejny raz zabić - mruknęła. Skrzywił się. - To nie sprawia mi radochy.
- 246 -
Upolowana miłość Samolot zatrzymał się. Caitlyn napięła się w obawie, że Carlos i Rajiv będą próbowali zrobić coś samobójczego, kiedy Pat i jego kohorta przyjdą. Czekali. Czekali. Rajiv skulił się na podłodze i zasnął. - Cholera.- mruknął Carlos. - Czekają na zmierzch… - A wtedy wampiry się obudzą. - Dokończyła jego słowa. Czas zdawał się ciągnąć. Ciaśniej owinęła koc wokół siebie a Carlos lekko drzemał. Nagłe skrzypnięcie obudziło ją. Carlos skinął głową w kierunku trumien. Zadrżała na widok pokryw powoli otwierających się. Wampiry uniosły się nad trumnami i wylądowały na nogach. Byli Chińczykami o ile się nie myliła, ubranymi w czerwone szaty wyszywane jedwabiem. Długie czarne włosy splecione w warkocze a paznokcie żółte na około sześciu cali długości. Odwrócili głowy w jej kierunku i syknęli ukazując ostre, żółte kły. Zadrżała i skuliła się przy Carlosie. Miała nadzieję, że jej przyjaciele nie są śniadaniem. - Jeśli jeden z nich spróbuje cię ugryźć - szepnął Carlos. - Rozszarpię mu gardło. Pat i sześciu mężczyzn weszli do ładowni. Sawat otworzył klatkę wampirom i ukłonił się, kiedy wyszły. Pat i reszta zrobili to samo. Wampiry chwyciły trzech facetów i zatopiły kły w ich szyjach. Caitlyn wzdrygnęła się. Mężczyźni nie walczyli z nimi. Stali cicho a następnie skłonili się, kiedy zostali uwolnieni. - Jesteśmy w San Francisco? - Najwyższy wampir spytał po chińsku. - Tak, Mistrzu. - Pat odpowiedział z tym samym języku. - Wszystko w świątyni jest już gotowe. San Francisco? Od razu wysłała obraz Golden Gate Bridge siostrze. - W takim razie nadeszła pora, aby iść. - Najwyższy wampir podszedł do Caitlyn i jej przyjaciół. Pat i sześciu opryszków podbiegli do klatki. Kilka pistoletów zostało skierowanych na nich, podczas gdy inny chwycili za łańcuch połączony ze srebrną obrożą Carlosa. Szarpnęli za nią, aby przyciągnąć go do siebie. Opierał się. ale obroża wciskała się w jego gardło, odcinając dopływ powietrza. Ustąpił i przyciągnęli go. Caitlyn skrzywiła się. kiedy tył jego głowy uderzył o metalowe pręty. Z Carlosem przyciśniętym do prętów, Sawat szarpnął za jego T-shirt. Caitlyn sapnęła, kiedy Pat zagłębił strzykawkę w jego plecach.
- 247 -
Upolowana miłość Pat spojrzał na nią. - To tylko środek uspakajający. Potrzebujemy go żywego. Sawat uśmiechnął się. - Tylko na chwilę. Oczy Carlosa zamknęły się i runął na podłogę. Pat ze zbirami wykonali te samą procedurę z Rajiv, następnie otworzyli klatkę i zdjęli z nich srebrne obroże. Wampiry weszły do klatki a dwa z nich chwyciły Rajiv i Carlosa po czym teleportowali się. Wkrótce wrócili, by zrobić tak samo z Pat i resztą brygady. Trzeci wampir zbliżył się do Caitlyn. Cofnęła się, czuła w uszach bicie swego serca. - Użyje jej, kiedy będziemy świętować zmartwychwstanie Mistrza Han powiedział po Chińsku. - Osuszę i spalę jej ciało w moim kadzidełku. Przełknęła ślinę i gorączkowo wysłała kolejny obraz Golden Gate Bridge siostrze. Wampir z niewiarygodną prędkością skoczył w jej kierunku. Podskoczyła, kiedy jego długie paznokcie owinęły się wokół jej ramienia. Teleportował ją ze sobą i wszystko pociemniało. Potknęła się, kiedy przybyli na miejsce i upadła na kolana, gdy wampir odrzucił ją na bok. Dostrzegła w pobliży Carlosa i Rajiv, nieprzytomni leżeli na ziemi. Pozostała skulona na podłodze, kiedy skanowała otoczenie. Znajdowali się na podwyższonym drewnianym podium na końcu prostokątnego pokoju. Belki pomalowane czerwonym lakierem krzyżowały się na sklepieniu sufitu. Nagie białe ściany były ozdobione ciemniejszym odcieniem czerwonego lakierowanego drewna. Na końcu sali stał duży mosiężny gong umieszczony między dwoma czarnymi przyozdobionymi złotem drzwiami. Pat stał przy gongu, ale teraz miał na sobie czarną jedwabną szatę z kapturem. Sześciu zbirów stali wzdłuż tylnej ściany, uzbrojeni w duże obrzędowe miecze. To musiała być świątynia o której wspomniały wampiry. Zauważyła ich stojących po drugiej stronie podium. W jego centrum znajdował się wysoki drewniany ołtarz instruowany złotymi smokami. Na szczycie leżało ciało wysokiego mężczyzny ubranego z czerwony jedwab ze złotym galonem. Chłód przepłynął wzdłuż jej kręgosłupa. Człowiek na ołtarzu musiał być Mistrzem Han. Zabrzmiał gong, spojrzała w stronę wejścia, kiedy Pat ponownie w niego uderzył. Drzwi otwarły się i mężczyźni ubrani w czarne jedwabne szaty z
- 248 -
Upolowana miłość kapturami, które zakrywały ich twarze weszli parami do środka. Naliczyła ich dwudziestu. Ci ostatni poszli zamknąć drzwi po czym dołączyli do swoich odzianych na czarno kolegów-mnichów ustawionych w pięciu wierszach z przejściem dzielącym ich po równo. Każdy rząd składał się z czwórki mężczyzn. Pat ponownie uderzył w gong. - Mistrz Han! - Mnisi krzyknęli zgodnie, następnie upadli na kolana i pochylili się do przodu. Jeden z mnichów wydawał się być nieco bardziej opóźniony, zauważyła Caitlyn, jakby nie całkiem znał procedurę. Uzbrojeni bandyci znajdujący się wzdłuż ściany również upadli na kolana. Carlos i Rajiv znajdujący się obok niej poruszyli się. Pat maszerował wzdłuż przejścia machając mosiężnym cenzorem, emitując smugę dymu. Kadzidło wypełniało powietrze a mnisi zaczęli śpiewać. Carlos i Rajiv usiedli i ostrożnie, spoglądali na całe zajście. Caitlyn zorientowała się, że Carlos liczył swoich przeciwników i oceniał ich szanse w walce. Nie wiedziała jak dobrze tych dwudziestu mnichów potrafiło walczyć, wliczyła jeszcze sześciu uzbrojonych bandytów, Pata i trzech wampirów. Trzydzieści trzy osoby na trzy. Naprawdę marne szanse. Carlos był cholernym wojownikiem i prawdopodobnie mógłby zabić siedmiu lub ośmiu facetów, zanim sam zostałby zabity lub złapany. Ponownie. Spojrzała na niego i potrząsnęła głową, błagając wzrokiem, aby nie podejmował pochopnej decyzji. Pat stanął na podium i ustawił kadzielnicę na mosiężnym statywie. - Strażnicy, oto wasz Mistrz! - Podniósł ręce i zbliżył się do ołtarza. Mnisi usiedli i krzyknęli. - Mistrz Han! - Czterdzieści pięć lat temu Mistrz Han przyniósł pokój dla walczących frakcji między trzema wampirzymi lordami - ogłosił Pat. - To Mistrz Han, zjednoczył wampiry i ich sług do jednego wspólnego celu. To dzięki Mistrzowi Han rosła nasz siła i terytorium. To przez Mistrza Han zdaliśmy sobie sprawę, że możemy przejąć całą Azję! - Wampiry i mnisi wiwatowali. - A potem… - Głos Pata zrobił się smutny - stała się rzecz nie do pomyślenia. Mistrz Han i jego wojsko ponieśli zwycięstwo nad wioską w Tybecie i zażądał od nich najpiękniejszej dziewicy, którą mieli dostarczyli jako dar. Wioska wysłała dziewczynę, wypełnioną trucizną a gdy Mistrz Han z niej pił, zapadł w głęboki sen. - Mnisi mruknęli w dezaprobacie. - Wzrośliśmy w siłę
- 249 -
Upolowana miłość i pomściliśmy naszego mistrza - kontynuował Pat. - Spaliliśmy wieś, którą potem zrównaliśmy z ziemią wraz z jej mieszkańcami! - Mnisi wiwatowali. Przetransportowaliśmy Mistrza tu do San Francisco do Dr. Chou, który posiada największą wiedzę o tradycjach i preparatach ziołowych. Przez pięć lat staraliśmy się ożywić naszego mistrza. - Pat skinął na jednego z mnichów. - Dr. Chou jest przekonany, że istnieje tylko jeden sposób, aby wskrzesić naszego mistrza. - Mnich wstał, odsunął kaptur ujawniając cienkie, siwiejące włosy. Starożytne teksty mówią, że ciało może zostać przywrócone do życia jeśli kot przeskoczy nad nim. Nie każdy kot może to zrobić. To musi być magiczny kot o wielkiej mocy. A my mamy najsilniejsze koty na całym świecie! - Pat zawołał i wskazał na Carlosa i Rajiv. Caitlyn prychnęła. Właśnie dlatego zostali porwani? Carlos ma się przemienić i przeskoczyć nad niczego nieświadomym wampirem? Spojrzała na niego i przewróciła oczami. Skrzywił się i lekko potrząsnął głową. I wtedy zrozumiała, dlaczego nie widzi komizmu tej sytuacji. Jeśli przeskoczyłby Mistrza Han i nie uleczyłby magicznie wampira, mogliby zostać obarczeni winą za niepowodzenie. Prawdopodobnie zostaliby straceni. A gdyby walczyli i tak byli przewyższeni liczebnie. Pat wskazał na Carlosa. - Już czas! Przemień się i przeskocz przez mistrza! - Carlos powoli wstał, rozejrzał się po sali i potrząsnął głową. - Nie, dziękuję. Mnisi sapnęli. Pat wzdrygnął się. - Nie wolno ci odmówić Mistrzowi. - Skinął na sześciu bandytów uzbrojonych w miecze, aby zbliżyli się do podium. Jeden z mnichów, który poruszał się wolniej niż inni, nagle zerwał się na nogi i z prędkością wampira zbliżył się do nich. Jego kaptur opadł, gdy wskoczył na podium, Caitlyn dostrzegła błysk rozpoznania w oczach Carlosa. Mnich wampir chwycił ją od tyłu i przycisnął nóż do szyi. Jej krew zamarzła ze strachu. - Przeskoczysz przez naszego mistrza - zażądał Pat. - Albo będziesz patrzył jak twoja żona umiera. Oddech Caitlyn uwiązł w gardle, kiedy Carlos zawahał się. Wymienił spojrzenie z jej oprawcą po czym wzruszył ramionami, zwrócił się do Pat. - Nie krępuj się. Już ją wypróbowałem. Sapnęła. Patowi oczy wyszły z orbit.
- 250 -
Upolowana miłość - Co? Carlos machnął lekceważąco ręką. - Ona jest kiepska w łóżku. Po prostu kładzie się a ja mam odwalać całą robotę. Caitlyn ponownie sapnęła. Czy on mówił poważnie? Jej serce gwałtownie zabiło, kiedy zobaczyła jak wszyscy mnichowie szeptali między sobą a ich twarze wyrażały współczucie. - Nie pozwolę zrobić jej krzywdy! - Rajiv krzyknął w swoim języku. Pobiegł w stronę ołtarza i przemienił się w tygrysa, kiedy przeskoczył przez Mistrza Han. - Nie! - krzyknął Carlos. Mnisi zerwali się na nogi. Rajiv wylądował po drugiej stronie ołtarza i przemienił się z powrotem w człowieka. Dalej nosił na sobie spodnie, które teraz były pocięte na kawałki. Rozległo się zbiorowe westchnienie, kiedy ciało Mistrza Han zaczęło drżeć. Mnisi podskakiwali, świętując. Mistrz Han uniósł się w powietrzu, następnie stanął na ołtarzu. Jego twarz przykrywała złota maska. - O, cholera - mruknął po angielsku mnich, który trzymał Caitlyn. Nacisnął przycisk na zegarku. - Angus, potrzebujemy cię teraz! - Co? - Caitlyn odwróciła głowę, aby spojrzeć na oprawcę. Mrugnął. - J. L. Wang do pani dyspozycji. - Podał jej nóż, następnie wyciągnął dwa miecze spod szaty. Rzucił jeden Carlosowi. Carlos i J. L. zeskoczyli z podium i skierowali się w stronę bandytów. Caitlyn skrzywiła się na dźwięk, zderzeń mieczy. Niektórzy mnisi zmierzali w kierunki drzwi, ale nie zdążyli uciec gdyż Angus i grupa wampirów zmaterializowali się przed wejściem. Caitlyn rozpoznała Emmę, Phineasa, Connora, Iana, Romana oraz ku swojemu zdziwieniu ojca. Krzyki zabitych rozległy się wokół świątyni, którzy ośmielili się sprowokować wampiry. Rajiv pobiegł do Caitlyn, po drodze chwytając mosiężne stoisko pozwalając upaść kadzielinicy na podłogę. Stał obok niej, trzymając mosiężne stoisko jako broń. Sawat skoczył na podium, jego twarz wykrzywiała wściekłość, kiedy kroczył ku niej i Rajiv. - Zabije was oboje. - Podniósł miecz i zamachnął się. Rzuciła nożem, który dał jej J. L. Sawat krzyknął, kiedy ostrze wbiło się w jego pachwinę. Skrzywiła się. Rajiv posłał jej ostrożne spojrzenie i cofnął się.
- 251 -
Upolowana miłość - Celowałam w jego klatkę piersiową - zapewniła go. - Naprawdę. - Mistrzu Han! - krzyknął Pat. - Musisz uciekać do schronu. - Nie! - Carlos podbiegł w kierunku podium, aby zatrzymać Mistrza Han. J. L był tuż za nim. Pat skoczył przed ołtarz, wyciągnął nóż z szaty, aby chronić swego pana. Carlos dźgnął Pat swoim ostrzem a ten upadł na podłogę, ranny. Carlos pchnął nożem w Mistrza Han, ale ten zniknął. - Nie! - Carlos zmierzał w kierunku trzech wampirów. Jeden pobiegł do rannego Pata, chwycił go i teleportowali się. - Zabierzcie mnie! - Sawat krzyknął, jego ręce obejmowały krwawiące krocze. Spojrzał na Caitlyn. - Nie zapomnę o tobie suko. - Zniknął jak tylko jeden z wampirów teleportował się z nim. Trzeci wampir teleportował się z Dr. Chou. Walka zakończyła się śmiercią albo poddaniem zakonników i bandytów. Carlos rzucił się ku Caitlyn. - Czy wszystko w porządku? - Założyła ręce na piersiach i spojrzała na niego. - Jesteś znudzony mną? Ja tylko leże, a ty musisz odwalać całą robotę? Parsknął. - Chciałem po prostu zyskać na czasie, kochanie. Od razu kiedy zobaczyłem J. L wiedziałem, że pomoc jest już w drodze. - Znasz go? - Jasne. - Carlos poklepał J. L po plecach. - Pracuje dla MacKay. Wiedziałem, że nie miał zamiaru cię zranić. - J. L. przytaknął. - Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. Wiedziałem, że lepiej było przyłożyć ci nóż do gardła, zanim jakiś inny facet mógłby to zrobić. - Jak nas znaleźliście? - spytała Caitlyn. - Twoja siostra twierdziła, że jesteście w San Francisco. Poszedłem potajemnie do Chińskiej dzielnicy - wyjaśnił J. L. - Angus i reszta teleportowali się do pobliskiego domu sabatu i czekali na mój telefon. - A ponieważ J. L. jest wampirem ma wszczepiony pod skórą przyrząd naprowadzający - kontynuował Carlos. - Wiedziałem, że Angus i reszta przyjdą. Caitlyn wypuściła powietrze. Shanna otrzymała obrazy. - Dzięki Bogu. - Objęła J. L. - Dziękuję. Tak się bałam, że Carlos starałby się z każdym walczyć i ponownie mógłby umrzeć. - Carlos zmarszczył brwi. - Miałem plan. Zamierzałem złapać ten mosiężny stojak, skoczyć na ołtarz i grozić, że wcisnę go Mistrzowi Han w serce jeśli nie odłożyliby broni i nie pozwoliliby tobie i Rajiv odejść. - J. L. przytaknął.
- 252 -
Upolowana miłość - Niezły plan. - A co by się stało potem? - spytała Caitlyn. - W jaki sposób zamierzałeś uciec? - Carlos przeniósł swój ciężar. - Nie rozważałem tego. Nie wiedziała czy ma krzyczeć czy płakać. Zawsze stawiał jej bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. - Tak bardzo cię kocham. - Uśmiechnął się i wziął ją w ramiona. - Czy to już koniec? - Rajiv spytał Caitlyn w swoim języku. - Tak. - Odwróciła się do niego. - Możemy zabrać cię do domu jeśli chcesz. Albo jeśli wolisz, prawdopodobnie mógłbyś pracować dla tej samej firmy co tamci ludzie. Pracują dla MacKay Security and Investigation i zajmują się łapaniem złych facetów. - Jak Mistrz Han? - spytał Rajiv - Chciałbym pracować z nimi. - Potrząsnął głową. - To moja wina, że Mistrz Han zmartwychwstał. Zrobiłem to, ponieważ myślałem, że oni cię zabiją. - Objęła młodego tygrysołaka. - Nikt cię nie obwinia, Rajiv. Udowodniłeś, że jesteś najdzielniejszym wojownikiem. - Co się dzieje? - spytał Carlos. - Myślę, że Rajiv chciałby pracować dla Angusa - odpowiedziała. - Przestawię go. - J. L. gestem wskazał Rajiv aby poszedł z nim. Odwrócił się i niemal poślizgnął na kałuży krwi pozostawionej przez Sawat. - Cholera. Pozostawił swoje jaja w San Francisco. Carlos roześmiał się i z powrotem chwycił ją w ramiona. - Naprawdę wszystko w porządku? - Tak. - Oparła głowę na jego piersi. - Ale jestem gotowa na przyjemną, długą przerwę. Zacieśnił uścisk wokół niej, ale nie odpowiedział. Mogła odgadnąć o czym myślał. Jej przerwa nie potrwa długo. Za dwa tygodnie odbędzie swoją pierwszą przemianę, której może nie przeżyć. Jak tylko z powrotem teleportowali się do Romatech, Carlos poprosił Sean Whelan o rękę jego córki. Kiedy tylko zatamował krwawienie z nosa, wezwał Ojca Andrew aby dokonać uzgodnień. Pobrali się następnej nocy, w kaplicy Romatech. Roman zaproponował Caitlyn, że zaprowadzi ją do ołtarza, gdyż jej ojciec odmówił uczestnictwa w uroczystości. Shanna była starościną weselną a Coco i Raquel sypały kwiatkami. Carlos poprosił Fernando, aby był jego drużbą. Constantin niósł obrączki.
- 253 -
Upolowana miłość Serce ściskało go, kiedy Caitlyn spędziła ich noc poślubną na gorączce i wymiotowaniu. Po powrocie do Romatech zwierzył się Shannie i Romanowi, że ugryzł Caitlyn i obawiał się, że straci ją za dwa tygodnie. Shanna, Roman i jego główny chemik Laszlo pracowali całą noc, aby opracować formułę, która mogłaby ułatwić Caitlyn transformację. Formuła składała się z syntetycznej krwi pasującej do typu krwi Caitlyn a także niewielkiej ilości panterołaczego DNA, którą uzyskali z jego krwi. Uważali, że jej szanse na przeżycie byłyby większe gdyby jej ciało mogło powoli przystosowywać się do panterołaczego DNA, zamiast pozwolić jej przejść nagłą i całkowitą zmianę podczas pełni księżyca. Shanna była tak przerażona utratą siostry, że nalegała, aby Caitlyn otrzymała pierwszą dawkę następnej nocy, w noc jej ślubu. W ciągu kilku godzin Caitlyn była żałośnie chora. Następnej nocy dostała kolejną dawkę, tym razem zawierała odrobinę większą ilość panterołaczego DNA. Znowu była chora. Działo się tak przez tydzień a Carlos obawiał się najgorszego. Chorowała przez panterołacze DNA. Jakim sposobem mogłaby kiedykolwiek przeżyć transformację? Caitlyn odmówiła zaprzestania leczenia, ponieważ Roman uważał, że jego plan zadziała. Upierała się i pozostała w pozytywnym nastawieniu i pełna nadziei. Jej jasne nastawienie było jedną z rzeczy, które Carlos kochał w niej najbardziej, więc próbował ukrywać swój strach. Kiedy nastała noc ukazując księżyc w pełni, wszyscy pracownicy Romatech dostali wolne. Pozostali tylko Shanna, Roman i Connor. Phineas i Howard przebywali w domu Draganesti z Tino i Sofią. Carlos wiedział, że Shanna nie chciała, aby dzieci były przy niej w przypadku najgorszego. Shanna sprawiła, aby altanka w grodzie Romatech była dla nich wygodnym miejscem. Umieściła wewnątrz niej materac przykryty kocami. Roman dał Carlosowi strzykawki z lekami przeciwbólowym w przypadku, gdyby Caitlyn ich potrzebowała. Kiedy księżyc zaczął się ujawniać, Caitlyn i Shanna mocno uścisnęły się a łzy błyszczały w ich oczach. Następnie z ciężkim i wypełnionym strachem sercem Carlos zaprowadził Caitlyn do altanki. Obejrzał się na kafeterię Romatech i zobaczył Shannę nerwowo zmierzającą do niej, podczas gdy jej mąż i Connor stali niedaleko. Jak tylko księżyc pojawił się wyżej na niebie, Caitlyn coraz ciężej oddychała. Pierwszy ból uderzył w nią tuż po tym jak weszli do altanki. Zwinęła
- 254 -
Upolowana miłość się na materacu, ściskając zamknięte oczy. Gdy ból ustąpił, Carlos zachęcił ją do pozbycia się ubrań. Trzęsła się, więc owinął ją w koce i mocno trzymał. Kolejny ból uderzył w nią. Niedługo po nim kołysała się tam i z powrotem, kwiląc. - Chcesz środek przeciwbólowy? - spytał. Potrząsnęła głową. - Mam zamiar to zrobić, Carlos. Nie poddam się. - Łzy przesłoniły mu wizję. - Jesteś najdzielniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. Krzyknęła i upadła na materac. Przewróciła się na czworaka i drżała. Krzyknęła, kiedy pazury wydłużyły się z jej rąk. Ramiona zaczęły migotać, po czym stały się czarne. Ręce zamieniły się w łapy. - Zrobisz to, Caitlyn. Krzyknęła, kiedy jej nogi trzaskały aby przemienić się w tylne łapy pantery. Plecy wygięły się w łuk, więcej kości chrzęszczało i zmieniało się. Jej kwilenia przemieniły się w ryk. - Moja głowa - szepnęła. - Zaraz eksploduje. Mocno ją trzymał. Jej ciało było teraz czarne i lśniące. Ponownie krzyknęła. Jej głowa przemieniła się, a krzyk zamienił się w ryk. Upadła na materac, dysząc. - Zrobiłaś to. - Trzymał w rękach jej głowę i wpatrywał się w jej śliczne turkusowe kocie oczy. - Catalina, mój piękny kocie, zrobiłaś to. - Polizała swoim szorstkim językiem jego rękę. Carlos rozebrał się i przemienił. Wciął leżała na materacu, jej oddech wyrównał się. Trącił ją głową. - Chodźmy, się pobawić. Uniosła głowę. - Możemy się telepatycznie porozumiewać? - Tak. Tą umiejętność zdobyłem, kiedy osiągnąłem trzeci poziom. Pantery na pierwszym poziomie zazwyczaj nie mogą tego robić, ale ty posiadasz pewne psychiczne moce. - Ponownie trącił ją głową. - Chodź, pobiegaj ze mną. Przewróciła się na czworaka i wyszła za nim z altanki. Spojrzała w stronę kawiarni. Shanna była w środku i kiedy zobaczyła dwóch panterołaków, skakała i krzyczała z radości. Ze śmiechem objęła Romana. Carlos zachichotał a następnie pobiegł w kierunku lasu. - Twoje zmysły będą teraz ostrzejsze. Będziesz mogła lepiej widzieć w ciemności. - Czuje się silniejsza - powiedziała mu. - Jak myśliwy.
- 255 -
Upolowana miłość Biegali po terenach należących do Romatech. Nauczyła się skakać i wydłużać pazury. Nawet kilka razy próbowała rzucić się na Carlosa. Kiedy księżyc zaczął ubywać, wrócili do altanki. Przemiana z powrotem do ludzkiej postaci była dla niej mniej bolesna. Mimo to leżała na materacu ciężko oddychając. - Mój Boże, jestem wyczerpana. Mogłabym spać przez tydzień. Carlos również przemienił się a następnie przykrył ją kocem. - Zrobiłaś to Catalina. Jestem z ciebie dumny. - Westchnęła. - Cieszę się, że to już koniec. Teraz możesz przestać na mnie patrzeć z winą w oczach. Bardzo ranił mnie ból jaki w nich widzę. - Łzy pojawiły się w jego oczach. - Nie wiem co bym zrobił gdybym cię stracił. Nie ma słów, które mogłyby opisać moją miłość do ciebie. - Dotknęła jego twarzy. - Wszystko w porządku. Przeszliśmy przez to razem. - Uśmiechnęła się. Myślę, że Shanna miała rację od samego początku. Będę miała kocięta. Uśmiechnął się i odgarnął włosy z jej czoła. - Nasze dzieci będą zupełnie normalne do momentu aż osiągną dojrzałość płciową i dopiero wtedy się przemienią. - Przechylił głowę. - Cofam to. Żadne twoje dziecko nie będzie całkowicie normalne. - Hey. - Pacnęła go w ramię. Roześmiał się. - Miałem na myśli, że twoje dzieci będą prawdopodobnie piękne, mądre oraz utalentowane psychicznie. - Oh. Cóż, to prawda. - Jej oczy błyszczały humorem. - A twoje dzieci będą prawdopodobnie wiedziały jakich słodkich słów używać, żeby wydostać się z kłopotów. - Już je lubię. - Pocałował jej piegowaty nos. - Ja też. - Założyła ręce za jego szyję. - Może powinniśmy od razu zacząć, by nasz gatunek nie był już zagrożony. To byłaby ważna rzecz dla środowiska. - Uwielbiam, kiedy mówisz tak sexy. - Roześmiała się. - Kocham, kiedy mruczysz mi do ucha. - Pochylił się do jej ucha i nisko warknął. Zadrżała. Całował ścieżkę wzdłuż jej szyi. - Catalina, czy na pewno nie jesteś zbyt zmęczona? - Jestem wyczerpana. Ale mogę sobie poleżeć a ty odwalisz całą robotę. Uniósł głowę, aby krzywo na nią spojrzeć.
- 256 -
Upolowana miłość - Nigdy mi tego nie wybaczysz, prawda? - Jej usta drgnęły. - Nigdy się nie dowiesz. - Niegrzeczny kotek. Ze śmiechem przewróciła go i usiadła na nim okrakiem. Trzymając go za ramiona pochyliła się i lekko skubnęła w ucho. - Nigdy więcej śmierci, słyszysz mnie? Nie chcę, abyś umierał dla mnie. Zachichotał. - Dla ciebie kochanie. Chce żyć wiecznie.
- 257 -