0 Gill Sanderson Przebudzenie Tytuł oryginału :Nirse Bride,BaysideWedding 1 Witajcie w Penhally! Na skalistym wybrzeżu Kornwalii rozłożyło się malowni...
3 downloads
20 Views
783KB Size
Gill Sanderson
Przebudzenie Tytuł oryginału :Nirse Bride,BaysideWedding
0
Witajcie w Penhally! Na skalistym wybrzeżu Kornwalii rozłożyło się malownicze miasteczko. Wszystkich, których los rzuci w tamte strony, powitają urokliwe piaszczyste plaże, zapierające dech w piersiach krajobrazy oraz wyjątkowo sympatyczni mieszkańcy. Nasza nowa licząca dwanaście tomów saga daje Wam niepowtarzalną szansę odwiedzenia tej nadmorskiej osady. Zapraszamy do Penhally, gdzie w zatoce kołyszą się łodzie rybackie, surferzy czekają z utęsknieniem na wysoką falę, uśmiechnięci ludzie wędrują brukowanymi uliczkami, a nadmorska bryza niesie z sobą jakże romantyczny powiew! Oto przychodnia w Penhally, którą kieruje pełen poświęcenia, ale i
S R
wymagający doktor Nick Tremayne. Każda książka z serii to nowa wzruszająca historia o miłości. Wśród głównych bohaterów będą postaci znad Morza Śródziemnego, a także pewien szejk. Staniecie się świadkami skandalu z udziałem księżniczki, spotkacie też cynicznych playboyów, których okiełznają skromne narzeczone. Mieszkańcy Penhally serdecznie powitają wybitnych lekarzy z wielkich klinik, słodkie niemowlęta podbiją wasze serca. Ale to nie wszystko...
W kolejnych tomach poznacie historię boleśnie doświadczonego przez los Nicka Tremayne'a, szefa i założyciela tej placówki. Niekwestionowany talent i umiejętności doktora Tremayne 'a wzbudzają w pacjentach poczucie bezpieczeństwa. Ich zadowolenie jest świadectwem kompetencji i oddania całego zespołu przychodni. Zapraszamy, poznajcie ich osobiście.
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Wyjdziesz za mnie, Maddy? Zamieszkamy w moim dużym białym domu na wzgórzu i codziennie na śniadanie będziemy raczyć się truskawkami. Pielęgniarka Madeleine Granger uśmiechnęła się. - Kusząca propozycja, zwłaszcza te truskawki. Chętnie bym ją przyjęła, panie Bryce, ale ludzie mówiliby, że poślubiłam pana dla pieniędzy. - To moje pieniądze, mogę z nimi robić, co chcę. A zrobiłbym
S R
wszystko, byle fiskus mi ich nie zabrał. Au! - Przepraszam, wiem, że to boli, ale...
- Nic nie szkodzi. Sam jestem sobie winien. Potknąłem się na schodach i zadrapałem sobie nogę.
- To więcej niż zadrapanie. Leczę pana już dziesięć dni, a dopiero teraz widać minimalną poprawę.
Maddy posypała owrzodzoną skórę pudrem odkażającym, a potem sięgnęła po gazę opatrunkową. U starych ludzi, zwłaszcza chudych, rany czasami goją się długo. Malcolm Bryce skończył osiemdziesiąt pięć lat i był wdowcem. Dziarski starszy pan o bystrym umyśle zawarł na statku więcej znajomości niż ktokolwiek inny. - Więc nie wyjdzie pani za mnie? Jestem ogromnie rozczarowany. Maddy lubiła zabawne iskierki w jego oczach, kiedy się z nią przekomarzał. - Gdybym w ogóle nosiła się z zamiarem zamążpójścia, wybrałabym pana. Ale nie mam tego w planie. Małżeństwo mnie nie interesuje. 2
Spojrzał na nią przenikliwie. - Mówi pani z przekonaniem. - Bo jestem tego pewna - odparła uprzejmie, lecz stanowczo. - Cóż, znowu dostałem kosza. Ale nie będę płakał. I co ja teraz zrobię z moimi milionami? - Niech pan je przehula. Proszę się wybrać na kolejny rejs po Oceanie Indyjskim takim luksusowym statkiem jak „Szmaragd". - To mi odpowiada. A pani? Podobno jest to pani pierwsza praca na statku wycieczkowym. Maddy spojrzała na niego z uśmiechem. - Tutaj jest o wiele bardziej komfortowo niż na oddziale
S R
ratunkowym, gdzie wcześniej pracowałam. Podoba mi się. Poznałam sporo osób. Od kilku dni mam przyjemność znać pana, bo przychodzi pan do mnie na zmianę opatrunku. Ale dzisiaj prosił pan, żebym to ja zajrzała do pańskiej kabiny. Dlaczego?
Prawdę mówiąc, zauważyła, że wyglądał gorzej. Leżał jeszcze w łóżku, był blady, a jego czoło pokrywały kropelki potu. Mówił słabszym głosem, choć jak zwykle z nią żartował.
- Jestem trochę nieswój - przyznał. - Obudziłem się ze zdrętwiałą lewą ręką i znowu zasnąłem, co mi się nie zdarza. - Czuł pan kołatanie serca? Czy serce biło mocniej i szybciej niż zwykle? Pan Bryce się zastanowił. - Może trochę - rzekł. - Powiedziałbym raczej, że biło nieregularnie. Ale i tak zasnąłem. Maddy starała się nie okazywać niepokoju.
3
- Pewnie perspektywa powrotu do domu tak na pana działa oznajmiła. - Niektórzy tak reagują. Na wszelki wypadek zmierzę panu ciśnienie i posłucham serca. Pan Bryce miał wysokie ciśnienie, a rytm serca wydawał się zakłócony. Mężczyzna nie był już młody, ale... - Niech pan zostanie dzisiaj w łóżku - poprosiła Maddy. - A jeszcze lepiej niech pan nie wstaje, aż przybijemy do portu. Wezwę wtedy lekarza, żeby pana zbadał. Steward przyniesie panu posiłek do kabiny, coś lekkostrawnego. I oczywiście zero alkoholu. Podam panu aspirynę. Pan Bryce skinął głową. - Dostałem lekkiego udaru? Przejściowego niedokrwienia?
S R
- A skąd pan wie, co to takiego?
- Chwilowe niedotlenienie i niedokrwienie mózgu, spowodowane zapewne małym zakrzepem. Mojej żonie zdarzyło się to kilka razy, zanim zmarła, więc rozpoznaję objawy. Ale i tak najbardziej martwi mnie, że za mnie nie wyjdziesz. - Jego wargi się uśmiechały, ale głos słabł. - Przemyślę to jeszcze - odparła łagodnie. - A teraz proszę odpoczywać. Steward zajrzy do pana, a ja wpadnę za jakiś czas. - Już się nie mogę doczekać - rzekł pan Bryce. Maddy zeszła dwa pokłady niżej, gdzie czekał na nią kolejny pacjent. I w tym wypadku została wezwana do kabiny. Należało to do rzadkości, pasażerowie woleli sami pofatygować się do jej gabinetu. Maddy nie spodziewała się niczego dobrego. Gdy zapukała do drzwi, cichy głos zaprosił ją do środka. Od razu poczuła charakterystyczny zapach i ujrzała białą jak prześcieradło twarz pani Adams. Zrozumiała, że z pasażerką jest źle, a jeszcze bardziej się zdenerwowała, uświadamiając
4
sobie, z czym ma do czynienia. W ciągu minionej doby już kilka osób zachorowało na rozstrój żołądka. - Jak się pani czuje? - Jakbym umierała, siostro. Wymiotowałam i... chyba nie wstanę z łóżka. - Najpierw zmierzę pani temperaturę, potem puls i ciśnienie. Kiedy poczuła się pani źle? - To wszystko stało się dość nagle. Wczoraj nie miałam ochoty na kolację. Liczyłam, że do rana mi przejdzie, ale w środku nocy... - Pani Adams znowu dostała torsji. Maddy posprzątała i pocieszała zawstydzoną swoim stanem pacjentkę.
S R
- Musi pani leżeć. Proszę nie wychodzić z kabiny i niczego nie jeść, za to dużo pić. Byle nie wodę z kranu ani nic słodkiego. A teraz proszę połknąć te pigułki. Postawię obok łóżka dwie butelki wody i później zajrzę do pani.
- W życiu tak się nie czułam - szepnęła pani Adams. - Zrobię co w mojej mocy, żeby poczuła się pani lepiej. Proszę leżeć. - Maddy zastanawiała się, czy jej mina jest równie przekonująca jak słowa. Zawróciła do swojego gabinetu, umyła ręce, zaparzyła kawę, usiadła i zamyśliła się. Minionego wieczoru zaczęła coś podejrzewać, ale teraz nabrała pewności. Mają kłopot, i to poważny. Podczas rejsu nie brakowało jej zajęć. Większość pasażerów stanowili ludzie w podeszłym wieku, cierpiący na związane z tym dolegliwości. Zazwyczaj chodziło jednak o niegroźne przypadłości i personel medyczny sobie radził.
5
Od poprzedniego ranka Maddy stanowiła jedyny personel medyczny na „Szmaragdzie". Wcześniej był tam jeszcze lekarz i druga pielęgniarka. Kiedy zbliżyli się do wybrzeża Wielkiej Brytanii, łódź motorowa zabrała ich pilnie na statek wycieczkowy, który właśnie wypływał w rejs. A ponieważ „Szmaragd" znajdował się na wodach przybrzeżnych i za dwa dni miał wejść do portu, uznano, że jedna pielęgniarka na pokładzie wystarczy. Okazało się, że nie była to dobra decyzja. Ostatniej nocy dwie osoby skarżyły się na zaburzenia żołądkowe. Tego ranka spotkało to kolejnego pasażera, a zapowiadało się, że to nie koniec. W zamkniętej przestrzeni, jaką stanowi statek, choroba przenosi się jak ogień.
S R
Maddy wzdrygnęła się nerwowo. Zapewne ma do czynienia z ostrym zapaleniem żołądka i jelit, zwanym też gorączką statków wycieczkowych. Powinna natychmiast poinformować o tym kapitana, bo to on podejmuje wszystkie istotne decyzje. Niestety będzie zmuszony zdać się na jej umiejętności. Na pewno go to nie ucieszy, chociaż jej tego nie okaże. Zwłaszcza gdy go uprzedzi, że mogą ich nie wpuścić do portu. Wzięła do ręki telefon i przekazała Kenowi Jacksonowi, stewardowi kapitana, że pragnie pilnie rozmawiać z jego szefem. - Pilnie? - spytał Ken. - Jest zajęty dokowaniem... - Ken, jak mówię, że to pilne, to nie żartuję. Steward usłyszał jej poważny ton. - Oddzwonię - powiedział. Siedziała, zbierając myśli. Kapitan Smith będzie od niej oczekiwał rzeczowego raportu. Po pięciu minutach zadzwonił telefon. - Kapitanie Smith, ja...
6
- Cześć, Maddy. Tęskniłaś za mną? Spodziewała się usłyszeć kapitana, a nie... Oczywiście, że zna ten głos, ale skąd? Nagle sobie to uświadomiła i zamarła z przerażenia. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go usłyszy. Dzwonił Brian Tempie, jej były narzeczony, jej utrapienie. Przez niego porzuciła ulubiony oddział ratunkowy. Ten człowiek zrujnował jej życie. Odpowiada za to, że znalazła się na tym statku, uciekając od niego. - Jesteś tam, Maddy? Wiem, że to ty - mówił lekko podniesionym głosem. - Czego chcesz, Brian? Dałam ci jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie żadnych kontaktów. A do ciebie to chyba dotarło. Uzgodniliśmy, że to koniec.
S R
Jak zwykle udawał, że nie słyszy tego, co jest dla niego niewygodne. - Nie mówiłaś poważnie. Dowiedziałem się od twojej koleżanki, że jutro wchodzicie do portu, więc pomyślałem, że się spotkamy. Wpadlibyśmy gdzieś na drinka i pogadali.
- Nie. Już to przerabialiśmy. Z nami koniec. Usłyszała w swoim głosie błaganie i złość, które tak dobrze znała i których nie znosiła. - Maddy, kocham cię. Ty też mnie kochasz, obydwoje to wiemy. - Nie kochamy się. Nie spotkam się z tobą. Życzę ci wszystkiego najlepszego, ale wykreśliłam cię ze swojego życia. - Nie mów tak. Wyczuła jego szczery ból, więc delikatnie zapytała: - Bierzesz regularnie leki? - Odstawiłem je, już ich nie potrzebuję.
7
Maddy westchnęła. To nigdy się nie skończy. Brian zamilkł na moment, a gdy znów się odezwał,mówił innym, nieprzyjemnym tonem: - Znalazłaś sobie kogoś. Jakiegoś przystojnego oficerka albo forsiastego pasażera. Mówiłem, że tego nie ścierpię. Czy jest coś bardziej odstręczającego niż nieustanna nieuzasadniona zazdrość? Zamęczał ją tym przez cały czas trwania ich związku. Ogarnęła ją złość, miała chęć powiedzieć mu, że faktycznie kogoś poznała. Wiedziała jednak, że wywoła tylko awanturę. - Po naszych doświadczeniach nie szukam już mężczyzny oznajmiła. - I nie dzwoń do mnie więcej. Rozłączyła się z przekonaniem, że jej nadzieje są złudne.
S R
Weszła do swojej kabiny i z dolnej szuflady biurka wyjęła teczkę z dokumentami. Z jakiegoś powodu zachowała ostatni list od Briana, otrzymany tuż przed rozpoczęciem pracy na statku. Przeczytała go jeszcze raz. W połowie były to prośby i błagania, w połowie groźby. Wspominał też dobre chwile, które razem przeżyli.
Nie zaprzeczała, że zdarzały im się takie chwile. Wycieczki na wybrzeże, weekend w Londynie. Posiłki, które dla niego gotowała. Wspólne plany na przyszłość - marzyła o co najmniej dwójce dzieci. Ale potem wszystko się popsuło. Nie miała szczęścia w miłości. Ilekroć wiązała się z kimś, kończyło się to fatalnie. Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Wyjrzała przez iluminator, szukając pocieszenia w widoku brytyjskiego wybrzeża, wzdłuż którego płynęli. Piękny widok, zwłaszcza w pełnym słońcu. A jednak powrót do Anglii wcale jej nie cieszył. Powracał strach.
8
Widziała już klify, a za nimi zielone wrzosowiska, domy pomalowane na biało lub zbudowane z szarego kamienia. Cztery lata wcześniej pracowała tam w sezonie letnim z doktorem Nickiem Tremayne'em. To dobry lekarz. Nadal wysyłali sobie życzenia na Boże Narodzenie, ale na tym kończył się ich kontakt. Kiedyś napisał jej, że przeprowadził się do kornwalijskiej wioski o nazwie Penhally Bay. To pewnie gdzieś w tej okolicy. Miała nadzieję, że mu się ułożyło. Ktoś w końcu powinien być szczęśliwy. Jej telefon zadzwonił po raz wtóry. Spojrzała na niego z lękiem. Na szczęście okazało się, że to Ken Jackson. - Maddy, możesz teraz wpaść do kapitana?
S R
Zerknęła w lusterko, upewniając się, że jej włosy są porządnie związane, a uniform czysty. Kapitan Smith przywiązywał do tego wagę. „Niechlujne ubranie oznacza, że mamy bałagan w głowie, a co za tym idzie nie pracujemy porządnie" - oznajmił jej kiedyś. Polubiła go za to. Nabrała powietrza i ruszyła do jego kabiny.
Kapitan był potężnym mężczyzną z siwą brodą. Maddy słyszała o jego znaczącej karierze w marynarce królewskiej. Na ścianach jego kabiny wisiały zdjęcia statków, którymi dowodził. Przywitał ją uśmiechem i poprosił, żeby usiadła. - Podobno masz do mnie pilną sprawę, Maddy? Naprawdę wolałaby tego nie mówić. Nigdy dotąd nie miała z tym do czynienia. Większą część życia zawodowego spędziła na oddziale ratunkowym, nie zajmowała się chorobami zakaźnymi. Ale jej obowiązkiem jest podzielić się z kapitanem swoimi podejrzeniami.
9
- Wydaje mi się, że mamy na statku chorobę zakaźną - oświadczyła. Nie potrafię dokładnie określić, co to jest, ale wygląda na ostre zapalenie żołądka i jelit. Pewnie zechce pan poinformować o tym kierownictwo portu. Niewykluczone, że statek trzeba będzie poddać kwarantannie. Kapitan trzymał emocje na wodzy, a jednak Maddy dostrzegła, że wiadomości go zaniepokoiły. - Rozumiem. Ilu mamy chorych? - Czterech. Ale to szybko się rozprzestrzenia. Podejrzewam, że jak wrócę do siebie, zastanę nowych pacjentów. - Niewykluczone. Słyszała pani, że zapalenie żołądka i jelit nazywa się też chorobą statków wycieczkowych? - Tak, słyszałam.
S R
Kapitan zamyślił się na chwilę.
- Jest pani całym moim personelem medycznym, jak rozumiem. - Paru stewardów ma pewne przygotowanie. Dysponuję listą nazwisk. To chętna do pracy załoga, mogą spełniać rolę sanitariuszy. Nikogo więcej nie mamy.
- Tak. Wczoraj pozbyliśmy się lekarza i pielęgniarki. Maddy stwierdziła, że był zły z tego powodu, ale nie zamierzał tego okazywać. - Na ile jest to poważna sprawa? - spytał. Starała się odpowiedzieć z największą precyzją. - Nie jestem ekspertem. Zapalenie żołądka i jelit przebiega bardzo różnie. Ponieważ jednak większość pasażerów to ludzie starzy, ich organizm słabiej się broni. Żeby znaleźć źródło zakażenia, trzeba by przeprowadzić analizę laboratoryjną. Nie spodziewam się najgorszego, ale
10
będzie ciężko. Mówiąc szczerze, potrzebuję pomocy. Znam procedury, ale chorych może być wielu. - To jasne. Kiedy dowiem się, kto zadecydował o tym, że zabrano mi dwie trzecie personelu medycznego... - Kapitan się zastanowił. - Musimy to zgłosić kierownictwu, a oni nie pozwolą nam wejść do portu, dopóki sytuacja się nie ustabilizuje. Skontaktuję się też z naszym biurem. W podobnych przypadkach nie działają zbyt szybko, więc ja muszę to jakoś rozwiązać. - Mam propozycję - rzekła Maddy. - Jeśli wolno. - Proszę, jeżeli tylko to nam pomoże. - Na wybrzeżu Kornwalii, gdzieś tu niedaleko, mieszka lekarz, z
S R
którym kiedyś pracowałam. Jeśli jest wolny, na pewno do nas przyjedzie. Jest specjalistą w tej dziedzinie. Nazywa się Nick Tremayne. Proszę mu powiedzieć, że jestem tutaj pielęgniarką.
- A numer telefonu? Maddy wzruszyła ramionami. - Wiem tylko, że ma gabinet w Penhally Bay. Kapitan Smith podniósł słuchawkę.
- Jackson? W Penhally pracuje niejaki doktor Tremayne. To parę kilometrów stąd. Spróbuj go złapać. Lekarz oddzwonił zdumiewająco szybko. - Doktor Nick Tremayne? Nazywam się Smith, jestem kapitanem dużego statku, zapewne widzi go pan z brzegu. Mamy tutaj problem. Maddy przysłuchiwała się rozmowie. - Poleciła mi pana siostra Madeleine Granger. Podejrzewa zapalenie żołądka i jelit. To będzie prywatna konsultacja... Tak szybko? Będę ogromnie zobowiązany.
11
Odwrócił się do Maddy. - Ten pani doktor zaraz tu będzie. Mówi, że pewnie nie zdaję sobie sprawy, jak szybko rozprzestrzenia się ta infekcja, ale ja to wiem. Doktor Ed Tremayne zawsze wstawał wcześnie. Niewiele sypiał. O świcie w półśnie człowiek nie wie, co jest prawdą, a co tylko snem czy wspomnieniem. A potem budzi się kompletnie bezbronny wobec rzeczywistości. Ed tego nie znosił, gdyż chciał mieć wszystko pod kontrolą. Jak na początek maja ranek był gorący i parny, w przeciwieństwie do afrykańskiego suchego upału, który dobrze pamiętał. Zaparkował niedaleko plaży, zdjął adidasy i dres. Prawie codziennie
S R
wczesnym rankiem przyjeżdżał popływać w tej zatoczce. Bardzo to lubił. Lubił samotność i poczucie wolności, jakie dawała mu woda. Przeciągnął się, potem rozejrzał się powoli - stary zwyczaj, którego dotąd się nie pozbył. Wolał wiedzieć, czy nie spotka go jakaś niemiła niespodzianka. Na horyzoncie wisiały ciężkie chmury. Doświadczenie mówiło mu, że w ciągu dnia pogoda się zepsuje. Dojrzał też mały namiot częściowo ukryty w krzakach. W lecie przyjeżdża tu mnóstwo młodych ludzi, którzy sypiają, gdzie popadnie. Pobiegł do wody, zadowolony, że w pobliżu nikogo nie ma. Nikt nie będzie się gapił, nie na jego muskularne ciało, ale na jego blizny. Popłynął prosto do ujścia zatoczki. Płynął szybko, wysiłek sprawiał mu przyjemność. Kiedy znalazł się na otwartym morzu, zatrzymał się, przez chwilę pływał w miejscu, po czym znów się rozejrzał.
12
Zmarszczył czoło, bo około sto metrów dalej dostrzegł ponton z dwójką młodych ludzi, siedemnasto- albo osiemnastolatków. Rozbawieni uderzali o wodę dwoma małymi wiosłami. Ed podpłynął bliżej. - Pewnie nie znacie tych wód - zawołał. - Tam jest prąd odpływowy, jak was złapie, pociągnie was na pełne morze. Wracajcie do zatoczki. Tam będziecie bezpieczni. - Sami wiemy, co robić - odparł chłopak. - Wrócimy, jak będziemy mieć ochotę. - Powtarzam raz jeszcze, wracajcie - rzekł Ed. -Znam te wody. Każdego roku mamy kilku topielców. Chcesz powiększyć to grono? - Niech pan pilnuje, żeby pan sam nie utonął. My mamy łódkę.
S R
Ed podpłynął jeszcze bliżej.
- Wiosłujcie z powrotem albo przewrócę tę waszą łódkę do góry dnem i będziecie musieli płynąć. - Zabije nas pan!
Głos Eda był spokojny, lecz stanowczy.
- Staram się was uchronić przed tym, żebyście się sami nie zabili. - Kieran, może on ma rację - odezwała się dziewczyna. - Zresztą i tak mam już dosyć. - Spojrzała na Eda. - Wracamy. - Zostanę tutaj, dopóki nie zobaczę, że wpłynęliście do zatoczki. Zdawało mu się, że chłopak jeszcze by podyskutował, więc spytał, nadal ze spokojem: - Widzicie tę półkę skalną? Para obejrzała się we wskazanym kierunku. - No.
13
- Dwa lata temu znaleźliśmy tam turystę, który utonął. Leżał w wodzie dwa dni. To nie był przyjemny widok. A teraz zawracajcie. Młodzi go posłuchali. Wiosłowali co sił w rękach. Ed popływał jeszcze chwilę, po czym wrócił do zatoczki. Para młodych, ich łódka i namiot zniknęły. Wzruszył ramionami. Wiedział, że potraktował ich ostro. Ale lepiej stracić twarz niż życie. Po raz kolejny powiódł wzrokiem dokoła. Na horyzoncie dojrzał statek wycieczkowy średniej wielkości. Tuż za nim wisiały czarne chmury. Nadciąga burza.
S R 14
ROZDZIAŁ DRUGI Dopiero co kupił ten dom. Wciąż bez pośpiechu przy nim pracował, zastanawiając się, jakiego domu tak naprawdę potrzebuje. Co znaczy, rzecz jasna, jakiego życia pragnie. A zatem dom był nadal niegotowy. Cieszył się, ponieważ nigdy dotąd nie posiadał własnego lokum. Wiedział, że z czasem polubi go jeszcze bardziej. Jednak czegoś w nim brakowało. Właściwie wiedział czego, lecz nie rozmyślał nad tym całymi dniami. Już kiedyś snuł plany na przyszłość, które udaremniło życie. Teraz patrzył do przodu, nie oglądając się za siebie.
S R
Wziął prysznic, przełknął coś w pośpiechu i ruszył do przychodni. Nie był jeszcze oficjalnym współwłaścicielem. Jego ojciec naciskał, by zdecydował się jak najszybciej. Pracy nie brakowało. Wciąż pozostawał na zwolnieniu po opuszczeniu wojska, ale ten okres dobiegał końca. Poza tym czuł się już dobrze. Mniej więcej.
Odpowiadała mu praca lekarza rodzinnego. Lubił w niej różnorodność i szansę bliższego poznania pacjentów. W tym wypadku jednak nie czuł się do końca spełniony. Potrząsnął głową, zły na siebie. Problemy są po to, by je pokonywać. Jak zwykle przyjechał wcześnie i najpierw zajrzał do pokoju służbowego. Drzwi były otwarte, a w środku Nick, jego ojciec, żartował z Kate Althorp, położną.Rzadko widywał ojca w tak dobrym nastroju. Nick pochylał głowę nad jakimiś papierami, a Kate stała obok. Coś ich rozbawiło. Dziwne, pomyślał Ed. Zauważył między nimi jakąś więź, której do tej pory nie dostrzegał. Ojciec był wysoki i szczupły, dość majestatyczny. 15
Robił wrażenie, wzmocnione jeszcze przez dystans w stosunkach z ludźmi. Wzbudzał natychmiastowy szacunek - ale nie natychmiastową miłość. W ostatnich latach Ed rzadko widywał ojca. Nigdy nie był z nim blisko. Niełatwo znajdował z nim wspólny język, choć się starał. Kłopot w tym, że obaj byli skryci. Ojciec i Kate podnieśli głowy i uśmiechnęli się do niego. Uśmiech Kate był ciepły i serdeczny, zjednywała sobie nim ludzi. Uśmiech ojca, choć szczery, cechowała powściągliwość. - Wcześnie przyjechałeś - rzekł Nick. - Zdawało mi się, że nie masz dziś rano pacjentów. - Nie mam, jadę na farmę do Isaaca Clintona. Chciałem przejrzeć jego kartę.
S R
Ojciec wykazał zainteresowanie. - Ma jakieś problemy?
- Chyba nic poważnego, przynajmniej na razie. Wczoraj wieczorem dzwoniła jego córka i prosiła, żebym do nich wpadł. Uważa, że jej ojciec miał po południu kolejny atak dusznicy. Przekonała go, żeby się położył i jakoś mu przeszło.
Kate zebrała papiery i schowała je do teczki. - Chyba skończyliśmy, Nick, robota czeka. Zostawię was. Cześć, Ed. - Posłała mu kolejny radosny uśmiech i wyszła. Nick patrzył za nią przez chwilę. Ed dałby wiele za poznanie myśli ojca. Taka poranna zaduma nigdy mu się nie zdarzała. Ale potem Nick potrząsnął głową i rzekł:
16
- Isaac to stary dziwak. Wydaje mu się, że farma się rozpadnie, jak nie będzie wszystkiego doglądał. A Ellie, ta jego córka, potrafi przecież świetnie zarządzać. Chciałbyś, żebym...? - To mój pacjent - wtrącił Ed. - Nie będę ci zawracał głowy. Nagadam mu do słuchu. Poproszę cię o pomoc, jak będę jej potrzebował. - Oczywiście. Absolutnie ci ufam. Wiesz, że przed zawałem Isaac wciąż się kaleczył? Bez końca go zszywałem. Nie powinien w ogóle zbliżać się do maszyn rolniczych, chociaż to dobry farmer. - Przejrzałem jego kartę - powiedział Ed z uśmiechem. - Gdyby odniósł tyle ran w wojsku, miałby już z tuzin medali. Ojciec odpowiedział mu uśmiechem.
S R
- Założę się, że podczas pierwszej wizyty opowiedział ci o wszystkich swoich kontuzjach. - I to ze szczegółami.
Kiedy rozmawiali o medycynie, szło im jakoś łatwiej. Unikali za to rozmów o uczuciach, podobnie jak rzadko je okazywali. Nie było między nimi zażyłości, chociaż obaj naprawdę podejmowali próby ocieplenia relacji. Ed podejrzewał, że nie są pozbawieni uczuć, tylko nie umieją ich manifestować. Bardzo tego żałował. Jechał wznoszącą się drogą przez wrzosowisko, ciesząc się słońcem. Powietrze pozostało jednak nieprzyjemnie lepkie. Niezadługo nadejdzie burza. W Penhally wszyscy pilnie obserwowali pogodę. Farma Clintonów była dobrze utrzymana. Gdy Ed wjechał na podwórze, we frontowych drzwiach pojawiła się Ellie. Wyszła mu na powitanie. Najwyraźniej czekała już na niego. Uśmiechała się - raczej przyjaźnie niż z ulgą - co znaczyło, że stan jej ojca nie jest taki zły. Ed
17
spotkał ją już parę razy. Ilekroć wpadał do Isaaca, zastawał ją w domu, chociaż zarządzała farmą. - Doktorze, miło pana widzieć. Napije się pan lemoniady? Pewnie panu gorąco. A może woli pan herbatę czy kawę? - Dziękuję za wszystko. Jak się ma ojciec? Ellie cofnęła się, zapraszając go do środka. - Jak zwykle jest uparty. Wczoraj przyłapałam go, jak ładował kamienie na wózek. Wyglądał okropnie. Położył się do łóżka, ale dopiero po kłótni. Wtedy do pana zadzwoniłam. Na pewno nie ma pan ochoty na lemoniadę? Wiedział, że ją zawodzi, ale wolał, by ich stosunki pozostały
S R
oficjalne. Z drugiej strony było gorąco, a Ellie zależało, żeby spróbował jej lemoniady.
- No to małą szklaneczkę - odparł. - Dziękuję. A skoro znalazł się teraz w roli gościa, musiał usiąść, wypić lemoniadę i porozmawiać z gospodynią. Ellie była atrakcyjną kobietą. Tego dnia miała na sobie niebieską suknię bez rękawów z dość sporym dekoltem. Wargi podkreśliła szminką, a jej świeżo umyte włosy lśniły w słońcu. Przyzwyczajony do jej farmerskich butów, dżinsów i T-shirta, Ed zapytał: - Wybiera się pani gdzieś? Zakręciła się, a jej spódnica zafalowała, muskając łydki. - Podoba się panu suknia? Jest taka piękna pogoda, a ja i tak czekałam na pana, więc postanowiłam ją przymierzyć. Kupiłam ją na bal charytatywny urządzany w przyszłą sobotę. Wie pan, dla szpitala Świętego Pirana. Pan pewnie też tam będzie?
18
Ed ściągnął brwi. - Ktoś mi o tym wspominał. Zdaje się, że sporo pracowników przychodni się wybiera, ale ja nie. - Musi pan iść. Cel jest szczytny. Zbierają pieniądze na nowy tomograf. Lekarze powinni wspierać takie akcje. Popatrzyła na niego na pozór z roztargnieniem, jakby właśnie coś sobie przypomniała. - Prawdę mówiąc, mam wolny bilet. Wybierałam się z kuzynką, ale jej coś wypadło. Może pan być moim gościem, jeśli ma pan chęć. Szpital wiele zrobił dla ojca, chciałabym się odwdzięczyć. Przez moment Ed omal się nie zgodził. Ellie była nie tylko
S R
atrakcyjna, ale też inteligentna i dowcipna. Każdy mężczyzna cieszyłby się jej towarzystwem. Ale... po co zaczynać coś, co - jak wiedział - nie zakończyłoby się szczęśliwie? Pokręcił głową, uśmiechnął się i rzekł: - Nie lubię takich imprez. Ale oczywiście popieram sprawę tomografu, więc kupię w przychodni bilety loteryjne. A teraz proszę mi powiedzieć, co dolega ojcu.
Ellie odparła ze smutnym uśmiechem:
- Dzisiaj nie jest źle. Czeka na pana w swoim pokoju. Chce pan już pójść na górę? Isaac siedział przy oknie w sypialni. Na widok Eda podniósł wzrok. - Czuję się świetnie. Ta moja córka... - Jest dla pana za dobra. Martwi się o pana, a sądząc z tego, jak pan wygląda, nie bez powodu. Proszę się położyć, zbadam pana, dobrze? Z początku wydawało mu się, że Isaac jest w niezłej formie, ale kiedy posłuchał jego serca, nie spodobały mu się szmery.
19
- Połyka pan regularnie leki? - Mniej więcej, ale mi nie pomagają. Wcale nie czuję się po nich lepiej. - Pomagają panu. Nie bierze ich pan po to, żeby czuć się lepiej, tylko żeby się panu nie pogorszyło. Wiem, że to dla pana trudne, ale musi pan się z tym pogodzić. Pan się starzeje, tak jak wszyscy. Idzie pan na to swoje podwórze, udaje trzydziestolatka, a ma pan sześćdziesiąt sześć lat na karku, i pewnego dnia... - Trafię na śmietnik - rzekł Isaac z wyraźnym zadowoleniem. - Niech pan nie owija w bawełnę, doktorze. - Nie owijam w bawełnę, bo musi pan znać prawdę. Nikt panu nie
S R
zabrania wolnego spaceru po podwórzu, żeby pan miał na wszystko oko. Powiedziałem, co panu wolno, a czego nie wolno. I proszę brać regularnie pigułki.
Ed wskazał głową na pola za oknem.
- Tęskniłby pan za tym, gdyby musiał pan spędzić kilka miesięcy w domu opieki, prawda?
To były okrutne słowa, ale konieczne, jeżeli mają dotrzeć do tego starego upartego farmera. - A może być tak źle? - spytał Isaac poruszony. Ed poklepał go po ramieniu. - Wolałbym tego nie wiedzieć. Rozległo się stukanie do drzwi i po chwili weszła Ellie z dzbankiem lemoniady i dwoma szklankami. - Przemówił mu pan do rozumu? - spytała, patrząc na ojca z nieskrywaną czułością.
20
Ed się uśmiechnął. - Ojciec ma panią, pani go dopilnuje - odparł. - Więc powinno być dobrze. Przez trzy dni nie wolno panu przekroczyć frontowych drzwi. Proszę dużo leżeć. A potem, krok po kroku, może pan wyjść gdzieś dalej. Ellie, proszę do mnie dzwonić o każdej porze, dobrze? - Dobrze - odrzekła i dodała z nadzieją: - Nie da się pan namówić na ten bilet? - To nie dla mnie - powtórzył, widząc rozczarowanie w jej oczach. Jadąc z powrotem do Penhally, zastanawiał się, dlaczego właściwie odmówił Ellie. W tej dziurze nie znalazłby drugiej tak interesującej wolnej kobiety. Podobała mu się. Więc czemu nie przyjął zaproszenia?
S R
Po części dlatego, że chciał być wobec niej w porządku. Nigdy nie spełniłby jej oczekiwań. Gdyby chodziło tylko o seks, proszę bardzo, ale ona zasługuje na coś więcej. Ed poznał bliskość, za którą tęsknił. Kiedyś jej doświadczył i ją stracił. Nie zamierzał ryzykować i znów jej szukać, i znowu cierpieć.
Kiedy wysiadł z samochodu i ruszył do przychodni, koszula kleiła mu się do pleców. Zdjął już krawat i marynarkę. Nawet idąc wolnym krokiem, miał wrażenie, że brnie przez gorącą wodę. Podniósł wzrok na szare niebo i ściągnął brwi. Gdy minął rejestrację, ojciec stanął w drzwiach swojego gabinetu ze słuchawką przy uchu. Pomachał na Eda, by do niego wszedł, a potem szybko zamknął drzwi. Ed usłyszał, jak ojciec mówi: - Dobrze, kapitanie, niech pan to ustali ze swoim kierownictwem. Zaraz wszystko załatwię i natychmiast do pana ruszam... Nie, sam będę szybciej... Dobrze, jeśli pan nalega, niech to będzie prywatna wizyta.
21
Odłożył słuchawkę i spojrzał na Eda. - Pilne wezwanie. Przed wejściem do portu stoi statek wycieczkowy, potrzebują lekarza. - Myślałem, że na takich statkach są lekarze. - Owszem, ale wczoraj ich lekarza gdzieś wezwano. A teraz potrzebują go bardziej niż kiedykolwiek. - Zawsze to samo - stwierdził Ed. - Co się dzieje? - Infekcja jelitowa rozprzestrzenia się w szaleńczym tempie, to już prawie epidemia. Ed miał świadomość, że ojciec bacznie mu się przygląda, i wiedział dlaczego. Mimo to zachował obojętną minę i milczał. Ojciec kontynuował:
S R
- Nie mają pojęcia, co ją wywołało. Zapalenie żołądka i jelit bywa łagodne, ale potrafi też być groźne. Zrobił pauzę, a Ed wtrącił:
- Mam wolne dziś po południu, mogę tam jechać. - Myślę, że to ja powinienem pojechać - odrzekł Nick. - Znam pielęgniarkę z tego statku, kiedyś z nią pracowałem. Jej zdaniem to może być poważna sprawa.
- Po południu i wieczorem masz dyżur, a ja jestem wolny powiedział Ed i zamilkł na moment, po czym podjął: - Daj spokój, tato. Wiem, co myślisz. Powiedz to. Nick uśmiechnął się, lecz nie był to radosny uśmiech. - Nie ma czasu na uprzejmości, co? W porządku.Więc nie mam pewności, czy jesteś gotowy, żeby poradzić sobie z infekcją na tak dużą skalę. To przywoła wspomnienia.
22
- Ale to ja walczyłem z epidemią, to ja jestem ekspertem. Ty jesteś niedościgły w badaniach laboratoryjnych i najlepiej stwierdzisz, co to jest. Jeśli chodzi o bieżącą robotę, organizację pracy, ja jestem lepszy. I poradzę sobie ze wspomnieniami. - Naprawdę? - Muszę. Mierzyli się wzrokiem, świadomi rosnącego napięcia. Ed zastanawiał się, czy zawsze tak między nimi będzie. Każdy chciał jak najlepiej dla tego drugiego, co tylko pogarszało sprawę. Obaj o tym wiedzieli. - No dobra - rzekł w końcu Nick. - Optymalnie będzie, jak wybierzemy się tam razem. W przychodni ktoś mnie zastąpi. Szykuj się,
S R
za pół godziny spotkamy się w porcie. Znajdę jakąś łódź rybacką, która zabierze nas na statek.
O szybę uderzyły pierwsze krople deszczu.
- Tylko porządną łódź - dodał Ed. - Zanosi się na sztorm. - Wszystkie są porządne. Nie traćmy czasu.
Ed udał się do magazynu, skąd wziął sporą ilość antybiotyków. Gabinety na statkach wycieczkowych są zwykle znakomicie zaopatrzone, zwłaszcza w środki na zapalenie żołądka i jelit. Wolał jednak mieć pewność, że niczego mu nie zabraknie. Potem pojechał do domu, spakował do małej torby niezbędne ubrania i przybory toaletowe na dwa, trzy dni. Miał i w tym doświadczenie. Nie po raz pierwszy pakował się w pośpiechu. Później ruszył do portu. Padało trochę mniej, ale zaczęło wiać. Ed spojrzał na niebo i na morze. Wyglądało to dość nieciekawie.
23
Ojciec machał do niego z końca przystani. Za jego plecami na falach huśtała się łódź rybacka. Ed zastanawiał się, co czuje teraz ojciec. W 1998 roku w Penhally doszło do tragicznego wypadku. Podczas sztormu w nocy zginęła załoga łodzi ratunkowej, między innymi ojciec i brat Nicka. Co czuł teraz Nick? A co ja czuję? - pomyślał Ed. Jego wuj i dziadek nie żyją, a obydwu wciąż pamiętał i kochał. Dotarł na koniec przystani, ostrożnie wszedł na żelazną drabinkę i skoczył na pokład rozbujanej łodzi. Rybak chwycił go za rękę i pomógł mu wejść do ciasnej kabiny. - Będzie ostro - stwierdził, powtarzając jak echo myśli Eda. -I coraz gorzej.
S R
Łódź dopłynęła jakoś do zawietrznej strony statku, gdzie znajdowało się wejście na pokład. Niełatwo było się tam dostać. Nick i Ed byli jednak sprawni i już wkrótce szli do kabiny kapitana.
Ed natychmiast polubił kapitana Smitha. Domyślił się, że i on ma za sobą służbę w wojsku, że potrafi ocenić sytuację i rozwiązywać problemy. - Najważniejsze jest bezpieczeństwo pasażerów -oznajmił kapitan. Ważniejsze od ich wygody. Zrobię wszystko, co uznacie panowie za stosowne. Kontaktowałem się z kierownictwem portu. Statek obowiązuje kwarantanna. - Spojrzał na Nicka. - Doktorze Tremayne, oni czekają na pański raport. Moje kierownictwo nie jest uszczęśliwione, bo traci pieniądze. – Uśmiechnął się niewesoło. - Cóż, fatalna sprawa. Rozmawiałem już z pasażerami i przedstawiłem im sytuację. Chorym i podejrzanym o infekcję nie wolno opuszczać kabin. Jedzenie i leki są im dostarczane. Zaostrzyłem dyscyplinę dotyczącą warunków sanitarnych i
24
zarządziłem dezynfekcję jak największej części statku. Zgodnie z sugestią mojej pielęgniarki w porach posiłku zrezygnowaliśmy z samoobsługi. - Świetnie pan wie, jak postępować w takich sytuacjach - rzekł Ed z aprobatą. Kapitan uśmiechnął się gorzko. - Byliśmy na Oceanie Indyjskim. Po powrocie z wycieczki na brzeg pasażerowie i załoga dostali chusteczki do rąk nasączone środkiem odkażającym, który zabija wirusy i zarazki. Moja załoga stale myje i dezynfekuje poręcze. Pilnuję, żeby przestrzegano wszelkich środków ostrożności. I w chwili, kiedy znajdujemy się już prawie w domu, trafia się coś takiego! Ed skinął głową.
S R
- Wydaje się, że zrobił pan wszystko, co należy, kapitanie. - Nie wiem, czy wiecie, ale pasażerowie płacą za pomoc medyczną. Jedyny wyjątek stanowią choroby przewodu pokarmowego. Pasażerowie są informowani, że jeśli wystąpią u nich problemy gastryczne, mają zgłosić się do naszego centrum medycznego, gdzie otrzymają darmową pomoc. Ed był pod wrażeniem. - W takim razie, przy tylu zabezpieczeniach, to naprawdę niesprawiedliwe, że przydarzyło wam się coś takiego. Ale jesteście przygotowani. - Stara wojskowa zasada głosi: licz na najlepsze, szykuj się na najgorsze. Steward zaprowadzi panów do naszej lecznicy. Proszę mi dać znać, gdyby panowie czegoś potrzebowali.
25
- Lubię ludzi, którzy wiedzą, czego chcą - mruknął Nick, kiedy szli zejściówkami. - Zawsze łatwo poznać wojskowego - odparł Ed. - Ale ja jestem przede wszystkim lekarzem, nie żołnierzem. Ed czuł się nieswojo. Wiedział, że ojciec go obserwuje, szuka jakichś oznak słabości. Ed kiedyś miał do czynienia z epidemią na dużą skalę. A fakt, że stracił... Starał się panować nad emocjami i wspomnieniami, świadomy, że to niełatwe zadanie. W centrum medycznym nie zastali nikogo. Steward zostawił ich tam, by poczekali na pielęgniarkę. Skorzystali z okazji i rozejrzeli się. Była tam poczekalnia i dwa gabinety, jeden z nich służył też jako sala operacyjna.
S R
Nie brakowało aparatu rentgenowskiego, małego laboratorium, magazynu leków i pięciu małych salek dla chorych. Z jednej strony znajdował się korytarz, z którego wchodziło się do kabin personelu medycznego. Była to przychodnia i szpital w miniaturze.
Ed usłyszał za plecami kobiecy głos. - Nick! Tak się cieszę, że cię widzę.
- Maddy, ja też się cieszę. Byłaś moją najlepszą pielęgniarką. Ed odwrócił się i zobaczył, jak ojciec całuje w policzek drobną kobietę w uniformie pielęgniarki. Potem odsunął się od niej i powiedział: - Maddy, poznaj drugiego doktora Tremayne'a. To mój syn Ed. - Miło mi. - Ed wyciągnął rękę i przyjrzał jej się u-ważnie. Była mniej więcej jego rówieśnicą. Jasnobrązowe włosy sięgające ramion ściągnęła z tyłu w kucyk. Bardzo atrakcyjna, o kobiecych kształtach, pomyślał i natychmiast odsunął od siebie tę myśl. W końcu przyjechał tu do pracy!
26
Maddy uśmiechnęła się do niego, a on spojrzał jej w oczy. Piękne, duże, orzechowe. Ale to wyraz tych oczu przyciągnął jego uwagę. Widział w nich lęk, zrozumiały u kogoś, kto ma do czynienia z wybuchem epidemii. Lecz to nie wszystko. Ed odniósł wrażenie, że coś ją dręczy, jakiś strach czy wspomnienie. Chętnie poznałby ją bliżej, a nawet pomógł pokonać jej demony. Rozpoznał ból tej kobiety, bo sam czegoś podobnego doświadczył. Najpierw jednak obowiązki. - Jak możemy pani pomóc, Maddy? - spytał. - Cieszyłabym się, gdybyście mi powiedzieli, że się mylę. Ale wiem, że mam rację. Choruje już piętnaście osób, a to nie koniec. W tej chwili
S R
oprócz mnie nie ma tu żadnego personelu medycznego. Tylko stewardzi, którzy przeszli podstawowy kurs pomocy medycznej i spełniają rolę sanitariuszy. Myślę, że to zapalenie żołądka i jelit spowodował norovirus. Przebiega groźniej niż zwykle.
- Czy to możliwe w tym kraju? - spytał Ed. - Sądziłem, że stosunkowo dobrze odżywieni Europejczycy czasami ciężko przechodzą tę chorobę, ale nie jest dla nich niebezpieczna. Zapadła cisza, którą przerwał Nick. - Powstały różne nowe mutacje. Niektóre potrafią być bardzo przykre. - Miałeś z nimi do czynienia? - Tylko w laboratorium - odparł Nick. Maddy cieszyła się, że nie jest sama. Fakt, że poradziła sobie bez niczyjej pomocy z początkiem epidemii, dawał jej satysfakcję. Teraz, gdy przybyło dwóch lekarzy, na pewno będzie łatwiej.
27
Od razu odgadła, że to ojciec i syn. Obaj byli wysocy i przystojni. Ale nie chodzi nawet o fizyczne podobieństwo. Ważniejsze było wrażenie, jakie na niej wywarli, ich postawa, spokój, kompetencja, hart ducha. A może tylko takiego właśnie Nicka zachowała w pamięci? Niewiele się zmienił. Ciemne włosy przyprószyła siwizna, na twarzy wyryły się kolejne zmarszczki. Nadal jednak był szczupły i trzymał się prosto. Ed z kolei miał jasne bardzo krótko ostrzyżone włosy i niebieskie oczy, choć oczy ojca były brązowe. Ruszał się też inaczej, jakoś lżej, jakby chodził na palcach. Maddy zgadywała, że uprawiał sport. Obydwaj ogromnie różnili się od mężczyzn, w których towarzystwie ostatnio przebywała. Poza członkami załogi, większość mężczyzn na
S R
statku była w podeszłym wieku. Doktor Coombs zaś był niski, nieco przysadzisty i trochę leniwy. Z każdą chwilą Maddy czuła się pewniej. - Co działo się do tej pory? - spytał Nick. Odpowiedziała im krótko i dodała:
- Kapitan robi, co może. Chorym nie wolno opuszczać kabin. Zachowujemy wszelkie środki ostrożności. Pacjenci są pod dobrą opieką, dostają odpowiednie posiłki. Duża część z nich to ludzie starzy albo tacy, dla których ten rejs miał być etapem rekonwalescencji. Miałam już do czynienia z zapaleniem żołądka i jelit. Nie powinno przebiegać bardzo groźnie. Jednak martwi mnie stan niektórych chorych. - Mogę zerknąć do kart pacjentów? - poprosił Nick. Maddy niezwłocznie spełniła jego prośbę. Nick przekazał połowę kart Edowi, a po chwili stwierdził: - Rzeczywiście sytuacja wydaje się groźniejsza niż...
28
- Pokaż mi swoje karty - zwrócił się do ojca Ed, po czym wymienili się plikami. Zapadła cisza. Pewność siebie Maddy powoli topniała. To miło, że potwierdzili jej podejrzenia. Wolałaby jednak nie mieć racji. Ed odezwał się pierwszy. - Zgadzam się z panią, Maddy. Jest źle. Kiedyś już się z tym spotkałem. Ludziom się zdaje, że istnieje tylko jedno źródło zapalenia dróg pokarmowych, ale to nieprawda. W tym wypadku początek choroby jest wyjątkowo gwałtowny. Występuje zbyt duże odwodnienie. To szczególnie skutecznie działająca bakteria albo wirus. - Najprawdopodobniej wirus - wtrącił Nick. Ed wzruszył ramionami. - Tego musimy się dowiedzieć. A właściwie ty musisz się tego
S R
dowiedzieć. Doświadczenie mówi mi, że to bakteria. Zauważ tę uporczywą gorączkę. Jest bardziej charakterystyczna dla bakterii niż dla wirusa.
- Infekcje wirusowe są częstsze.
- To prawda, ale zamierzam podawać chorym antybiotyki, dopóki nie stwierdzisz definitywnie, że to wirus.
Maddy zdała sobie sprawę, że jest świadkiem małej próby sił między dwoma mężczyznami, dwoma lekarzami, ojcem i synem. Każdy z nich miał swoje zdanie, a ona już wiedziała, że Nick nie znosi sprzeciwu. Znowu zaległa cisza, po czym Nick oznajmił: - Umówiliśmy się, że ty jesteś tutaj szefem. Zrobisz, co uznasz za słuszne. Ed pokiwał głową. - Chciałbym, żebyś przeprowadził niezbędne badania i jak najszybciej przekazał mi rezultaty. Analiza to jeden z twoich atutów. -
29
Spojrzał na Maddy. - Była pani bardzo zajęta, zanim to się zaczęło? Na pewno ma pani pacjentów z innymi schorzeniami. - Nie narzekałam na nudę - odparła. - Ale to raczej drobiazgi: skaleczenia, dolegliwości, które trzeba obserwować. Dziś rano jeden z pasażerów miał mały udar, tak mi się przynajmniej zdaje. - Chciałaby pani, żebym go zbadał? - spytał Ed. Była mu wdzięczna, że ją o to zapytał. - Na razie sytuacja jest opanowana, ale tak, proszę - odparła. - Jeśli mógłby pan... - Oczywiście, jestem lekarzem. Zrobię to z przyjemnością. Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy. Jego twarz, poważna twarz
S R
Tremayne'ów, ogromnie na tym zyskiwała. - Pocieszające jest to - podjął że ta choroba bardzo szybko się wypala. Okres izolacji wynosi tylko czterdzieści osiem godzin. A teraz chodźmy do pacjentów. Uzgodnili, że Nick ze stewardem zajrzy do chorych mężczyzn, zaś Maddy i Ed odwiedzą pacjentki.
Idąc korytarzem, Maddy czuła dziwne napięcie. Z początku nie wiedziała, skąd się wzięło. Miała wrażenie, że świat nie jest taki zły, jak jej się zdawało kilka minut wcześniej. Że jeszcze czymś mile ją zaskoczy. A potem nagle aż zamarła w pół kroku. Przecież to Ed Tremayne! To on... on tak na nią działa. Nie, to idiotyczne. Ed zatrzymał się i odwrócił do niej. - W porządku? - Tak, coś sobie przypomniałam - odparła. - Nic ważnego. Starała się nazwać swoje uczucia. W końcu stwierdziła, że to tylko ulga. Świadomość, że Ed jest silny i godny zaufania. W każdym razie nic
30
erotycznego. A może? Przecież spodobał się jej jako mężczyzna i jako człowiek. Miał w sobie jakąś tajemnicę, której nie umiała rozgryźć. - W jakiej jednostce pan służył? - spytała z nadzieją, że jej głos brzmi obojętnie. Zaśmiał się. - Skąd pani wie, że byłem w wojsku? Odpowiedź nie nastręczała jej trudności. - Po pierwsze pana fryzura. A przede wszystkim miałam już do czynienia z żołnierzami. Rozpoznaję ich po pewnym szczególnym zachowaniu. Po tym, jak się rozglądają, oceniają wszystko. No i ta pewność własnej racji. Często również gotowość do objęcia kierownictwa.
S R
Na jego twarz wypłynął lekki uśmiech.
- Oczekuje pani, że będę kierował tą akcją? Nie mam takiego zamiaru. Już powiedziałem, jesteśmy partnerami. Zawsze uważałem się bardziej za lekarza niż żołnierza. A co do poczucia słuszności, mnie to nie dotyczy. Zdarzało mi się mylić. Uświadamiałem to sobie po pewnym czasie.
Zniżył glos, jakby ta rozmowa przywołała niechciane wspomnienie. Maddy była ciekawa jego myśli, uznała jednak, że to nie pora na dalsze pytania. - Wszyscy popełniamy błędy - stwierdziła sentencjonalnie. - To ludzkie. - Prawda - zgodził się. - Ale muszę się do nich przyznać. Jestem byłym żołnierzem i najszczęśliwsze dni przeżywałem w czasach, kiedy służyłem w wojsku. - Urwał na moment, po czym dodał: - Niekoniecznie właśnie dlatego, że byłem w wojsku. - Rozumiem - odparła.
31
ROZDZIAŁ TRZECI Ed przejrzał zapiski Maddy i na ich podstawie wyselekcjonował pacjentów. Ta kobieta zachorowała jako jedna z pierwszych, jej stan wydawał się najgorszy. Miriam Jones miała sześćdziesiąt osiem lat i była wdową. Bardzo martwiła się swoją chorobą. - Rejs kosztował mnie krocie, doktorze - powiedziała, gdy Ed się przedstawił. - Nie podoba mi się, że dwa ostatnie dni spędzam przykuta do łóżka.
S R
Jej głos był słaby. Ta pełna życia kobieta całkiem opadła z sil. Chciała przeżyć, lecz jej wysiłki szły na marne.
Ed zbadał chorą. Maddy już wcześniej podała jej kroplówkę, a teraz Ed polecił zwiększyć szybkość przepływu. Zmienił też dawkę antybiotyku. - Nie będę pani oszukiwał - rzekł, ujmując dłoń pani Jones. - Jest pani poważnie chora. Wierzę jednak, że pani z tego wyjdzie, że starczy pani na to siły. I wiem, że wyjdzie pani z tego szybciej niż inni pacjenci. Blada twarz pani Jones zaróżowiła się. - Tak, oczywiście. - Wpadnę do pani później. Proszę do nas dzwonić, gdyby coś się działo. Kolejna wizyta przebiegła zupełnie inaczej. Pani Owen - wcześniej pani Dacre - rozwiodła się wyjątkowo korzystnie. Wybrała się na tę wycieczkę, żeby „odbudować poczucie własnej wartości". Choroba znów wyraźnie nim zachwiała.
32
Maddy zauważyła, że Ed potraktował tę pacjentkę odmiennie niż poprzednią. Żartował z nią. Zdołał ją nawet rozbawić. Wychodząc, zostawiali panią Owen w znacznie lepszym nastroju. Odwiedzili wszystkich pozostałych pacjentów. Większość kabin zajmowały pary. Ed był jak zwykle ujmujący, potem jednak na stronie zamieniał parę słów z żoną łub mężem osoby chorej. Jedna z takich rozmów, którą Maddy słyszała mimo woli, zaintrygowała ją. Ed z jednej strony pocieszał, z drugiej rzeczowo przedstawiał fakty. Wiedział, czego oczekują pacjenci i robił wszystko, by ich usatysfakcjonować. Wreszcie zakończyli obchód i wracali do gabinetu, gdzie mieli spotkać się z Nickiem. Maddy czuła, że z Edem będzie jej się dobrze pracowało.
S R
- Cieszę się, że pan tu jest - powiedziała. - Teraz sytuacja nie wydaje mi się taka straszna.
Ed zerknął na nią z uśmiechem.
- Więc już nie będzie się pani naigrawać z żołnierzy? Ciekaw jestem, czy to wojsko jako takie, czy jakiś jeden osobnik w mundurze dał się pani we znaki?
Maddy była zbita z tropu. Ed okazał się bystrym obserwatorem, o wiele lepszym, niż sądziła. - Przepraszam, jeśli potraktowałam pana szorstko - odparła. - Jestem przekonana, że nasza współpraca się ułoży. Zignorowała pytanie o jedną szczególną osobę, która dała jej w kość. Obawiała się, aż Ed je powtórzy, ale on tego nie zrobił. Rozumiał, że Maddy mu nie odpowie i będzie jeszcze bardziej powściągliwa. Nie
33
chciała się przed nim odkrywać, bo czułaby się bezbronna. Już i tak odnosiła wrażenie, że Ed czyta w jej myślach. Za zakrętem ujrzeli matkę z dzieckiem, idącą w ich kierunku. Chłopiec, mniej więcej siedmioletni, puścił się biegiem, wołając: - Siostro Maddy! Znowu jestem piratem! Tak, mały Robbie Cowley był piratem. Wymachiwał kordem, nosił ogromny kapelusz z rysunkiem czaszki i skrzyżowanych kości. Tylko jego T-shirt nie pasował do tego wizerunku. Znajdowała się na nim postać diabła, ale raczej zabawnego niż przerażającego. Na prawej ręce chłopiec miał opatrunek. Maddy roześmiała się i już chciała go wziąć na ręce, kiedy
S R
przypomniała sobie, skąd wraca. Im mniej kontaktów między ludźmi, tym lepiej.
- Zostań tam, Robbie - poprosiła z uśmiechem. - Zaatakowały mnie małe paskudne organizmy. - Zwróciła się do jego mamy. - Proszę mi nie mówić, pani Cowley, że on wciąż dokazuje.
Pani Cowley, biuściasta blondynka po trzydziestce, pokręciła głową. - Liczyłam, że przez to skaleczenie trochę się uspokoi. Powiedziała mu pani, że ma być grzeczny i nie ganiać tyle, bo zrobi sobie większą krzywdę. No i był grzeczny, nie ganiał. Jakieś dwadzieścia minut. - Tacy właśnie są chłopcy - zauważyła Maddy. - Nie można ich spuścić z oka. - Odwróciła się do Eda. - To pani Cowley i jej syn Robbie. Robbie jest moim częstym gościem. - Puściła oko do chłopca. - Stałym klientem. Ten diabełek na jego koszulce mówi sam za siebie.
34
- Teraz jestem piratem, nie diabłem! - zawołał Robbie. - A jakie paskudne organizmy panią zaatakowały? Zabiję je tym kordem. Zamachnął się krótkim mieczem. Ed złapał go za rękę i przykucnął przed nim. - Ma pan świetną broń, kapitanie - rzekł - i wspaniały kapelusz. Jak się nazywa pański statek? - Hisz... No ten, jakiś hiszpański - odparł Robbie. - Siostra Maddy czytała mi o nim, jak mi zabandażowała rękę. Superhistoria. - Poproszę ją, żeby mi też poczytała, skoro jest w tym taka dobra. Pamiętaj, posługuj się ostrożnie tą śmiercionośną bronią, dobrze? Maddy przyglądała się im z zaciekawieniem. Na Eda czekały
S R
obowiązki, a jednak ponad wszelką wątpliwość Robbie go oczarował. Ed wstał z wyraźnym żalem i znów był sobą, poważnym lekarzem. - Chcę zdobyć statek - oznajmił Robbie. - Jeden z tych białych na górnym pokładzie.
- No to powodzenia. Życie pirata jest ciężkie. Zamienili jeszcze kilka uprzejmych słów z panią Cowley, po czym ruszyli do lecznicy. - Robbie przypadł panu do gustu - zauważyła Maddy. - Typowy chłopiec - odparł krótko. - Czy jego ojciec też z nim płynie? - Nie ma ojca. A u pani Cowley zdiagnozowano cukrzycę. Bierze leki, wie - albo powinna wiedzieć - jakiej diety przestrzegać. Ale chwilami jej stan się pogarsza. Obserwuję ją, pilnuję, żeby się nie zaniedbywała. Dla osoby, która lubi jeść, rejs statkiem wycieczkowym jest ostatnią imprezą, w jakiej powinna uczestniczyć.
35
- Pewnie przez większość czasu odpoczywa w kabinie, a Robbie rozrabia? - Mamy tutaj dwie duże sale zabaw dla dzieci i wykwalifikowany personel. Ale trudno im biegać za każdym malcem. Robbie próbował już wdrapać się do szalupy, upadł i rozciął sobie rękę. Wcześniej spadł z kilku stopni, przyciął sobie palec w drzwiach. - Ale to radosne dziecko? - Jest bardzo kochany - przyznała Maddy. W lecznicy czekała na nich wiadomość od kapitana. Sztorm przybierał na sile, a według prognoz kolejne dwanaście godzin zapowiadało się jeszcze gorzej. Transport chorych ze statku na brzeg
S R
byłby trudny, przypuszczalnie niewykonalny. Lądowanie helikoptera ratunkowego nie wchodziło w rachubę, a podróż łodzią niosła ze sobą zbyt duże ryzyko.
- Niechętnie ruszalibyśmy starych chorych ludzi -rzekł Nick - ale musimy zdecydować, czy to konieczne. Co sądzicie? Maddy? Ed? Maddy cieszyła się, że jej głos się liczy. Nie odpowiedziała od razu, może dlatego, że była zbyt blisko tej sprawy.
- To na pewno zapalenie żołądka i jelit - stwierdził Ed. -I to paskudne. Nadal podejrzewam, że odpowiada za nie bakteria. Nick potrząsnął głową. - Nie możemy być pewni, dopóki nie wykonamy badań. Pobrałem już materiał ale muszę nad nim posiedzieć w laboratorium. Spojrzał na syna,częściowo ze współczuciem, częściowo, jakby chciał go przejrzeć. Maddy czuła, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Pragnęła ją poznać.
36
- Maddy potrzebuje pomocy. Jeden z nas powinien zostać na pokładzie - podjął Nick. - Owszem. Wychodzi na to, że ja zostanę. - Na pewno sobie poradzisz? - spytał Nick. - Jasne. Zaległo milczenie. Maddy zastanawiała się, o czym oni tak naprawdę mówią. Wymieniali między sobą nie tylko słowa, ale też jakieś niewyrażone werbalnie informacje. Świadczył o tym język ich ciała. Nick był zrelaksowany, starał się pomóc. Ed, zesztywniały i spięty, wyglądał, jakby spodziewał się sprzeczki. W końcu Nick rzekł: - W porządku. Tylko pamiętaj, że dobry lekarz zawsze prosi o pomoc
S R
w potrzebie. Zajrzę teraz do kapitana, przedstawię mu sytuację i powiem, co moim zdaniem należy zrobić. Ostateczna decyzja należy do niego. Jeśli się nie sprzeciwi, zostaniesz tutaj. Najbliższe dwanaście do dwudziestu czterech godzin będą najtrudniejsze.
- Miałem już z tym od czynienia - przypomniał Ed. - Wiem. Aha, co do pacjentów, których odwiedziłem, jest wśród nich pan Simmonds. To stary człowiek, ale jego stan nie jest taki zły. W każdym razie jego stan fizyczny. - A psychiczny? - spytał Ed. - Zauważyłem u niego łagodne antydepresanty. Kiedy go o to zapytałem, powiedział, że mu nie pomagały, odstawił je i poczuł się lepiej. Ale... nie podoba mi się to. Ed kiwnął głową. - Będę miał na niego oko - odrzekł. - Podejrzewam,że nic nie możemy zrobić. Pozostaje nadzieja, że nic złego się nie wydarzy.
37
- Czasami lekarzowi pozostaje tylko nadzieja - stwierdził Nick, po czym zwrócił się do Maddy: - Cieszę się, że cię znów spotkałem. Życzę wam owocnej współpracy. Wierzę w was - zakończył i wyszedł. Maddy i Ed spotkali się wzrokiem. - Dzisiaj rano nie mieliśmy pojęcia o swoim istnieniu - zaczęła z wahaniem - a teraz los nas połączył. - Dziwny jest ten świat. Ale jestem zadowolony, że będziemy razem pracować. I poznam panią lepiej. Maddy pomyślała, że to ostatnie zdanie można interpretować na wiele sposobów. Ale gdy znów wymienili spojrzenia, Ed milczał, jakby rozumieli się bez słów. W jego niebieskich oczach Maddy dostrzegła
S R
zdumienie, jakby nie potrafił określić swoich uczuć. Ostatecznie wrócił do spraw bieżących.
- No to zaczynajmy - rzekł. - Mógłbym dostać jakieś ubranie ochronne?
Wskazała głową na szafkę.
- Na statku wycieczkowym pralnia działa sprawnie i szybko. - Teraz to absolutny mus - rzekł Ed. - Podczas epidemii czystość jest bardzo ważna. Sprawdźmy, czym dysponujemy... Zadzwonił telefon. Maddy odebrała i przez chwilę słuchała w milczeniu. - Kabina B52? Zaraz będziemy. - Przeniosła wzrok na Eda. - Kolejny przypadek. Teraz tak będzie, prawda? - Tak. A ma pani jeszcze swoje normalne zajęcia. - Uśmiechnął się. - Razem to udźwigniemy.
38
Przed wyjściem Ed się przebrał. Kiedy pokazał się Maddy w zielonym uniformie, zauważyła jego umięśnione przedramiona. I jeszcze coś. Nosił na palcu obrączkę. To głupie, ale poczuła zawód. Powinna była się tego domyślić. Taki przystojny mężczyzna nie może być samotny. Już dawno jakaś kobieta złowiła go w swe sidła. Co też jej chodzi po głowie? Płeć męska przestała ją interesować. Nie powinna poświęcać mu ani chwili uwagi. Są tylko kolegami z pracy, i to na krótko. Udali się do kabiny B52 i zbadali mieszkającego w niej mężczyznę. Wysoka gorączka sugerowała, że to raczej infekcja bakteryjna, a nie wirusowa. Wskazywało na to również niskie ciśnienie, a także
S R
przyspieszone tętno. Najbardziej widoczne były objawy odwodnienia. Wyschnięte wargi, sucha skóra, brak łez. Poza tym chory skarżył się na ból brzucha. Postanowili pobrać mu krew i zbadać ją w laboratorium. Istniało przecież prawdopodobieństwo, że to jakaś inna choroba. Zachowaliby się nieodpowiedzialnie, przypisując wszystkie dolegliwości zapaleniu żołądka i jelit.
Dla zapobieżenia odwodnieniu każdy pacjent otrzymał dożylnie roztwór soli fizjologicznej oraz dekstrozy. Ilość płynów zależała od stanu pacjenta, jego wagi i morfologii. Skoro Ed uznał, że to infekcja bakteryjna, podawano też antybiotyki. I znów rodzaj oraz dawka zależały od stanu chorego. Niektórzy mieli słabszą odporność i gorzej reagowali na atak choroby. Ed porozmawiał z mężczyzną i wyjaśnił mu, czego ma się spodziewać. Maddy po raz kolejny była pod wrażeniem sposobu, w jaki
39
przekazywał informacje. Nie ulega wątpliwości, że działa to dobroczynnie na pacjentów. A równocześnie wciąż dręczyły ją pytania, które psuły jej przyjemność pracy z Edem. W drodze powrotnej do lecznicy zapytała obojętnie: - Żona nie ma panu za złe, że wyjechał pan z domu? - Dlaczego uważa pani, że jestem żonaty? - rzucił gwałtownie, nawet wrogo. - Nosi pan obrączkę. Przepraszam, nie chciałam pana zdenerwować. - Nie zdenerwowała mnie pani - odparł, lecz jego ton mówił co innego. - Moja żona nie żyje.
S R
Maddy nie wiedziała, czy Ed zdradzi coś więcej, ani czy powinna wyrazić swoje współczucie. W milczeniu ruszył przed siebie, aż musiała przyspieszyć kroku, by go dogonić. To jasne, że go zdenerwowała. Ciekawe, czy wszystkie związki kończą się cierpieniem. W lecznicy Ed zachowywał się jak gdyby nigdy nic. - Sytuacja ulegnie pogorszeniu - zaczął - i musimy być na to gotowi. Chciałbym przejrzeć zapas leków. Jeśli okaże się to konieczne, trzeba go uzupełnić. - Sporządzę inwentarz najpotrzebniejszych lekarstw - odparła Maddy. - Możemy je odhaczać, podając je pacjentom, w ten sposób będziemy wiedzieć, ile nam zostało. - Dobry pomysł. Przydałaby się także lista stewardów, którzy nas wesprą, i grafik dyżurów. Jeśli zechce pani zrobić jakieś własne uwagi przy nazwiskach, przeczytam je i zachowam dla siebie. - Już pan to robił, prawda? zapytała.
40
- Tak. Nie podał żadnych szczegółów. Przez moment miał taką minę, jakby czuł się zaszczuty, jakby przypomniał sobie bolesny fragment swej przeszłości. Kiedy odezwał się po chwili, mówił jak zwykle jasno i energicznie. - Przydałaby nam się tablica na ścianie. Wpisalibyśmy tam naszych pacjentów, stan zaawansowania choroby, leczenie. Wtedy wystarczyłoby rzucić okiem, żeby znać sytuację. Karty z notatkami nie są dobre. Czy steward albo ktoś inny mógłby pełnić funkcję sekretarza? - Zadzwonię do kapitana i spytam, czy znalazłby kogoś. Na pewno coś wymyśli.
S R
- Dobrze. Ma pani coś specjalnego...
Przerwał mu dzwonek telefonu. Ed przyjął wezwanie do kolejnej kabiny.
- Chyba następny przypadek. Sam się tym zajmę, pani ma tu robotę organizacyjną. Wrócę jak najszybciej, żebyśmy działali w porozumieniu. Więc będą działać w porozumieniu? Czyżby, nic o tym nie wiedząc, wstąpiła do wojska? Potem sobie uświadomiła, że wszystko, co robi Ed, ma sens. Sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych działań. Ed ma na względzie dobro pacjentów. Potem coś jeszcze sobie przypomniała. Kiedy mówił o koniecznej organizacji działania, jego twarz się zmieniła. Jakby to było - teraz albo kiedyś - coś bolesnego. Co on przed nią ukrywa? Kiedy wrócił, Maddy właśnie uporała się z papierami i przekazała mu, że kapitan przyśle im asystenta, głównego stewarda, który zajmie się sprawami administracyjnymi. Ed skinął głową z zadowoleniem.
41
- Nie znoszę papierzysk - rzekł - ale doceniam ich ważność. Teraz skupimy się na właściwej pracy. Rano wspominała pani, że jeden z pacjentów przeszedł drobny udar. - Pan Bryce. Poleciłam jednemu ze stewardów, żeby do niego zaglądał, ale chętnie sama sprawdzę, co u niego. - Chodźmy tam razem. Ma pani jego kartę? Przejrzał notatki Maddy i zmarszczył czoło. - Na lądzie skierowałbym go do szpitala. - Ja też. Rano sądziłam jednak, że wysłanie go na brzeg niesie ze sobą jeszcze większe ryzyko. Ale wtedy liczyłam się z tym, że jutro wejdziemy do portu. Teraz, z tą infekcją i sztormem, to nierealne.
S R
- Podjęła pani słuszną decyzję. Chodźmy.
Nie ulegało wątpliwości, że pan Bryce był poważnie chory. Znacznie osłabł, mówił coraz bardziej niewyraźnie. Maddy patrzyła na niego bezradnie, gdy Ed słuchał jego serca, mierzył mu ciśnienie i rozmawiał z nim.
- Podoba się panu rejs, panie Bryce? Miałby pan ochotę wybrać się jeszcze raz?
- Tak, jeśli przeżyję. - Maddy dostrzegła lekki u-śmiech na twarzy mężczyzny. -I jeśli Maddy będzie na tym statku. - Maddy jest gwiazdą. Znam ją krótko, ale już to wiem. - Miło, że pan to mówi. Tak, Maddy jest gwiazdą. - Pan Bryce zamknął oczy. Ed zamienił mu aspirynę na warfarin, skuteczniejszy środek przeciwkrzepliwy. Potem uścisnął dłoń pana Bryce'a i obiecał, że znów do niego wpadną.
42
- Co z nim? - spytała Maddy. Domyślała się odpowiedzi i bała się ją usłyszeć. - To stary człowiek, obawiam się, że grozi mu wylew - odrzekł Ed. Ale nikt tego nie wie na pewno. Wygląda na takiego, co się nie poddaje, więc ma szansę. Jesteście zaprzyjaźnieni? - Można to tak nazwać - odparła. - Często się widywaliśmy. Był pan dla niego bardzo miły. - Staram się być miły dla wszystkich pacjentów - o-świadczył. Kiedy to możliwe. Infekcja atakowała coraz więcej osób. Ed każdą badał i stawiał wstępną diagnozę - co zwykle nie sprawiało mu trudności. Trudniej było
S R
ocenić powagę sytuacji i wybrać leki. Maddy cieszyła się, że zdjęto z niej tę odpowiedzialność. Zajmowała się pacjentami, ale już tylko jako pielęgniarka.
Lecz i tu pojawił się problem.
- Znajdujemy się w wyjątkowej sytuacji - zauważył Ed. - Nie może pani poświęcać każdemu choremu tyle czasu, co w innych okolicznościach. Jest pani profesjonalistką, proszę dzielić się obowiązkami. Nie robić tego, co może zrobić steward. Ograniczyć się do ściśle pielęgniarskich zadań. Nie podobało jej się to. Nie chciała opuszczać pacjentów, którzy potrzebowali jej opieki. Niestety, pozorna bezwzględność Eda była uzasadniona. Z upływem godzin rosła liczba ofiar infekcji. Kapitan zszedł na dół, by z nimi porozmawiać.
43
- Nie zostanę długo, nie będę wam przeszkadzał. Jeśli czegoś wam trzeba, mówcie. Jeżeli tylko zdołam to zdobyć, na pewno to dostaniecie. Po tych słowach ich opuścił. - To dobry człowiek - zauważył Ed. Jakoś dawali sobie radę. Jakimś cudem. Mieli świadomość, że całą noc spędzą na nogach. - Proszę się nie martwić - rzekł Ed. - Cokolwiek się stanie, poradzimy sobie, ponieważ tworzymy zespól. Polubiła go za to. Trudno powiedzieć, że była zadowolona, ale dzięki Edowi czuła, że warto się poświęcić, że jej wysiłek nie idzie na marne. Pracowali razem aż do wieczora. W końcu Maddy usiadła, by
S R
sprawdzić zapasy leków. Ed poszedł - jak to nazwał - pokręcić się. - Zajrzę tu i tam - rzekł. - Poznam atmosferę. Już po kwadransie zadzwonił telefon. - Maddy, mówi Ed.
Dopiero co się widzieli. Zaskoczył ją ciepłym i serdecznym tonem. Po chwili stwierdziła, że zna ten ton, spokojny, pełen żalu. Nie wróżył nic dobrego. - Kto tym razem? - Chodzi o pana Bryce'a. Jest... w bardzo złym stanie i chce panią widzieć. - Pan Bryce? - Jej jedyny przyjaciel podczas tego rejsu. - Co mu jest? Po chwili milczenia Ed zaczął ostrożnie. - Jest bardzo słaby. Nic już nie możemy dla niego zrobić. Ale jest przytomny, w każdym razie w tej chwili.
44
Maddy zrozumiała, co chciał jej przekazać. Jej przyjaciel Malcolm Bryce umiera. Odwiedzała go dwa razy dziennie, a gdyby nie była tak zajęta, zostałaby z nim dłużej. Wciąż brakowało jej czasu. A teraz on odchodzi na zawsze. Przygryzła wargę, bała się, że się rozpłacze. Dlaczego to zdarzyło się akurat komuś, kto stał się jej bliski? - Mogę się z nim zobaczyć? - Oczywiście. Jeśli zechce pani z nim posiedzieć, zostawię was, mam mnóstwo roboty. - Już idę. Wystarczyło, że spojrzała na Malcolma i wiedziała, że nie zostało mu wiele czasu. Dla doświadczonej pielęgniarki było to jasne. A jednak
S R
zachował przytomność, poznał ją i uśmiechnął się, gdy wzięła go za rękę. - Mam ci coś do powiedzenia, Maddy - wyszeptał z trudem. - Chyba nie dostanę drugiej szansy. Kiedy cię pytałem, czy za mnie wyjdziesz, to był żart, ale nie do końca.
Popatrzyła na niego ze smutnym uśmiechem. - Już panu mówiłam, Malcolmie, że w tej chwili nie jestem zainteresowana zamążpójściem. Gdyby było inaczej, wyszłabym za pana. - Tylko że ja nie mogę czekać. Gdybym był czterdzieści lat młodszy, poczekałbym. Cóż, Maddy, uszczęśliwisz innego mężczyznę. - Być może - odparła i ścisnęła jego dłoń. Malcolm zamknął oczy i gdzieś odpłynął. Zdawała sobie sprawę, że już ich nie otworzy. Potrzebowała odpoczynku i snu. Ale Malcolm był jej przyjacielem, nie chciała, by umierał w samotności. Siedziała na krześle wsłuchana w jego ciężki oddech. Już dawno nie spotkała tak dobrego człowieka - a teraz
45
on umiera. Ona zaś nie może temu przeciwdziałać. Łzy popłynęły jej po policzkach. Nagle rozległo się ciche stukanie do drzwi. Maddy wzdrygnęła się. Do kabiny wszedł Ed. Bez słowa zerknął na Malcolma, a potem przeniósł wzrok na Maddy, unosząc brwi. Potrząsnęła głową. Nic nie da się już zrobić. Ed szybko i delikatnie zbadał Malcolma i przyznał jej rację. - Zostanę z nim jeszcze chwilę - powiedziała. - Mnie też należy się trochę odpoczynku. Posiedzę z wami. - Usiadł i popatrzył na spuszczoną głowę Maddy. - Więc polubiliście się? - Chyba tak. Często do mnie zaglądał, bo zranił się w nogę. Dzisiaj rano oświadczył mi się. - Co takiego?
S R
Maddy zdobyła się na uśmiech.
- Żartem, oczywiście. A może półżartem. Bardzo go polubiłam. W pewnym momencie oboje podnieśli wzrok. Oddech pana Bryce'a uległ zmianie. Był to oddech Cheyne-Stokesa. Wcześniej chory oddychał bardzo szybko, teraz bardzo wolno, z przerwami. W stanie, w jakim znajdował się Malcolm Bryce, zwiastowało to rychły zgon. - To pierwszy mężczyzna od bardzo dawna, który był dla mnie miły przyznała Maddy. - Pierwszy mężczyzna, który był dla pani miły? Sądziłbym raczej, że nie może się pani opędzić od mężczyzn. Jest pani bardzo atrakcyjną kobietą. Na pewno pani to wie. Słuchała go z przyjemnością, ale w tej chwili co innego zajmowało jej myśli.
46
- Może. Dzisiaj rano - czy to było dzisiaj rano, bo zdaje mi się, że minęły już wieki - miałam telefon. Dzwonił mój były przyjaciel, czy jak pan woli narzeczony. Kiedyś wyobrażałam sobie nawet, że wyjdę za niego za mąż i urodzę mu dzieci. Oznajmił, że chce do mnie wrócić. A ja nie chcę... Nie mogę... Chociaż czuję się winna. - Dlaczego? Jeżeli ludzie do siebie nie pasują, im wcześniej się rozstaną, tym lepiej. - Jestem pielęgniarką, powinnam pomagać chorym. A on był chory. Ed ujął jej dłoń - Proszę mi o tym opowiedzieć. Pomogę, jeśli będę w stanie. A przynajmniej pomogę pani to zrozumieć. Zaśmiała się niewesoło.
S R
- Niewykluczone. Macie ze sobą coś wspólnego. Ed znowu uniósł brwi, ale powiedział tylko:
- Chętnie pani pomogę. Maddy westchnęła.
- Zaręczyliśmy się. To było jak grom z jasnego nieba, nie potrafiłam mu się oprzeć. Był żołnierzem. Porzucił czynną służbę i wrócił do domu z zespołem pourazowych zaburzeń stresowych. Z czasem tak mu się pogorszyło, że musiałam od niego uciec. Klasyczne molestowanie psychiczne. Obawiałam się, że kiedy go poślubię, zamieni się w przemoc fizyczną. Ja... bałam się. Czasami wciąż się boję. - Poddał się leczeniu? - Z początku był ze dwa razy w klinice. Potem uznał, że to strata czasu, że jest wyleczony. Nie brał lekarstw. - Proszę powiedzieć mi o nim coś więcej. Co takiego nas łączy?
47
- Był stanowczy jak pan. Wiedział, czego chce i zawsze uważał, że ma rację. To dobre dla człowieka wydającego rozkazy, ale jego bliskich stawia to w bardzo niekomfortowej sytuacji. On nie potrafi zaakceptować, że między nami koniec. A to koniec. - Rodzina wspierała panią? Pani rodzice żyją? - Nie mam nikogo. Rodzice zmarli dawno temu, zanim to się zaczęło. Nie mam bliskich krewnych. Powiedział pan, że jestem atrakcyjna. Cóż, nie zaprzeczam. Ale chyba właśnie z tego powodu często przekonywałam się, że mężczyźni są egoistami. Przeżyłam dwa fatalne związki. Potem poznałam Briana. Wydawał się inny. Ale tylko z początku. - Rozumiem - rzekł Ed, a następnie dodał z lekkim uśmiechem: -
S R
Może się to pani nie spodoba, ale będę stanowczy. Ten człowiek powinien się leczyć. Jestem lekarzem. Mam doświadczenie, jeśli chodzi o takie przypadki. Mogę wykonać parę telefonów, żeby otrzymał właściwą opiekę. Najwyraźniej nie miał jej do tej pory. W wojsku pracują naprawdę dobrzy psychiatrzy, zdolni mu pomóc.
W jego głosie pobrzmiewało coś, czego nie potrafiła nazwać. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że to ból. Uniosła głowę, spojrzała na niego i powiedziała: - Mówi pan tak, jakby znał pan to z własnego doświadczenia. - Zostałem kiedyś wysłany na badanie psychologiczne - odparł po chwili wahania. - Wbrew mojej woli. - Zauważono u pana jakieś objawy zaburzeń psychicznych? Zaśmiał się posępnie.
48
- Przeciwnie. Ci, którzy o tym decydowali, uważali, że... że moje przeżycia powinny wywołać problemy psychiczne, ale ja nie wykazywałem żadnych objawów. - A co takiego powinno wywołać zaburzenia psychiczne? - Nie rozmawiam o tym - odparł kategorycznym tonem. Mimo wszystko Maddy pragnęła poznać więcej szczegółów. - Więc dlaczego nie wystąpiły żadne objawy? - Mógłbym powiedzieć, że dlatego, że jestem twardy. Ale wiem, że po prostu miałem szczęście. To zabrzmiało wiarygodnie. - Więc ostatecznie niczego nie znaleźli? Żadnych problemów,
S R
żadnych nieracjonalnych lęków ani fobii? - Żadnych.
Jedno krótkie słowo. Z jakiegoś powodu nie przekonało Maddy. - Na pewno?
Uniósł ręce, jakby się poddawał.
- Psychologia różni się do medycyny. Tu nie ma prawdy i fałszu, nic nie jest czarne albo białe. Tu istnieje wiele odcieni szarości. Jeżeli psycholog kopie dość głęboko, dokopie się czegoś, co odbiega od normy. - Powie mi pan, co takiego znaleźli? - Nie. - A co spowodowało pańskie problemy? - Nie. Zdaniem Eda wyczerpali temat. Ale ciekawość Maddy nie została zaspokojona. Odnosiła wrażenie, że zbliża się do sedna. Do prawdziwego Eda. Niecierpliwie czekała na ciąg dalszy. Zaczęła zatem...
49
To nie dźwięk, raczej nagła cisza zwróciła ich uwagę. Obydwoje byli doświadczeni i wiedzieli, co to oznacza. Spojrzeli na pacjenta. Malcolm Bryce przestał oddychać. Maddy i Ed zastygli w bezruchu. Potem Maddy pochyliła się nad swoim przyjacielem i pocałowała go w czoło. - Jest pani zmęczona - zauważył Ed. - Nic już dla niego nie zrobimy. Zajmę się formalnościami, lepiej, żebym ja to zrobił. Dzięki pani obecności przeżył ostatnie chwile w spokoju. Proszę wracać do siebie i odpocząć. Popatrzyła na niego przez łzy. - Jest pan dobrym człowiekiem.
S R
- Wykonuję tylko moje obowiązki - odparł szorstko. Minęła jedenasta. Szczęśliwie sytuacja nieco się uspokoiła. Maddy nalała sobie herbaty, usiadła i myślała o Edzie. Mają ze sobą coś wspólnego. Ed dźwiga brzemię jakichś trosk - a ona chciała wiedzieć jakich. Znała go ledwie kilka godzin, ale to wystarczyło, by przekonała się, że to wrażliwy i troskliwy człowiek. Mogłaby nawet... Nie, nie mogła. Lęk wciąż ją obezwładniał.
Kilka minut później Ed wrócił do lecznicy, na jego twarzy widniał zmęczony uśmiech. - Dajemy radę - zauważył. - Dajemy radę, bo pracujemy razem. - Wstała, podeszła do niego i dotknęła jego ramienia. W ten sposób delikatnie wyraziła swoją sympatię. - Bez pana bym się pogubiła. - Wątpię - odparł.
50
Potem stało się coś nieprzewidzianego. Maddy nie miała pojęcia, jak do tego doszło. Nawet po pewnym czasie nie potrafiła na to odpowiedzieć. Obojgu doskwierało zmęczenie, więc mogli działać nieświadomie. A może to było spontaniczne, podyktowane jakimś impulsem? Ed spojrzał na dłoń Maddy. Powoli drugą ręką objął ją w pasie. To był ciepły kojący dotyk, Maddy uległa mu z przyjemnością. Błękit oczu Eda nabrał intensywności. Patrzył na nią z zaciekawieniem i napięciem. Miał piękne oczy. Dlaczego wcześniej nie spostrzegła, jak bardzo są piękne? Wargi Eda dotknęły jej warg tak niepewnie, że w każdej chwili mogła przerwać kontakt. Ale ona tego nie chciała. Objęła go za szyję.
S R
Całowali się najpierw ostrożnie, a potem coraz namiętniej. O wiele gwałtowniej, niż się spodziewała. Czuła przy sobie jego ciało, choć nie do końca była go świadoma, bo od pocałunku zakręciło jej się w głowie. Jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny jak Ed... Miała zamęt w głowie i... Na dźwięk dzwonka telefonu oderwali się od siebie. Ed podniósł słuchawkę i z obojętną miną słuchał.
- Jest pan pewien? Tak, być może. W porządku, za pięć minut. Obowiązki wzywają - rzekł do Maddy i pokręcił głową. - Przepraszam. To moja wina. Nie powinienem był cię całować. Ciężko pracujemy, jesteśmy zestresowani, nie wolno nam tego robić. Emocje i takie sytuacje... Już to przeżyłem i wiem, że to... to jest złe. Maddy usiłowała pojąć, co się wydarzyło, a ponad wszystko stwierdzić, dlaczego znalazła w tym tyle radości i rozkoszy.
51
- Niewykluczone, że masz rację - odparła. - Nie wiem, czemu to zrobiliśmy. Wszystko przez zmęczenie. Nie mam zwyczaju się całować, to znaczy w ten sposób, jeśli kogoś prawie nie znam. - Ja też nie - odrzekł. - Ale to jest taki dziwny czas, wyjęty z rzeczywistości. I ten świat też jest inny. Życie na statku wycieczkowym nie ma wiele wspólnego z realnością. Oboje wrócimy do swojego normalnego życia i wtedy o tym zapomnimy. - Oczywiście - zgodziła się z nim. Ale kiedy podniosła na niego wzrok, zastanowiła się, czy któreś z nich wierzy w te zapewnienia. W końcu pocałunek był cudowny, niezapomniany.
S R
Zakończyła tę wymianę zdań stwierdzeniem: - Cokolwiek to znaczyło, było nieźle.
52
ROZDZIAŁ CZWARTY O wpół do dwunastej zostali wezwani do kabiny pani Jones. Kobieta dzielnie walczyła, lecz jej organizm był już tym wyczerpany. Steward, który ją obserwował, zadzwonił do Eda, a ten wziął ze sobą Maddy. Ed podziękował stewardowi i wpuścił Maddy pierwszą do kabiny. Po zbadaniu pani Jones powiedział cicho: - Nadal ma szansę. Możemy tylko czekać. Siedzieli razem w milczeniu. Nagle Maddy pomyślała, że obok niej czuwa mężczyzna, który przed kwadransem ją całował. Znajdował w tym
S R
przyjemność. Gdzie on się teraz podział? Ed zaś pochylił się nad panią Jones.
- Chyba jest trochę lepiej - szepnął. - Zobaczymy. Maddy rozumiała, że stara się być profesjonalny, by zachować spokój. Wciąż ciekawiło ją, co przed nią zataił. Chciała poznać jego historię w całości. - Czy dla ciebie ta sytuacja jest trudniejsza niż inne? - zapytała. Przywołuje jakieś wspomnienia?
- Nie jest trudniejsza, ale trudna. A ze wspomnieniami sobie radzę, bo muszę. Robię to, co do mnie należy, to moja praca. - Podszedł znów do pacjentki i obserwował ją przez chwilę. - Pani Jones dochodzi do siebie. Zostań tu, a ja zajrzę do innych - rzekł i wyszedł, zanim cokolwiek powiedziała. Straciła okazję do zadania mu paru pytań. Podejrzewała, że właśnie dlatego tak szybko się ulotnił. Nie zamierzał zaspokajać jej całkiem niewinnej przecież ciekawości. Z drugiej strony, dlaczego ona tak się nim interesuje? 53
Znają się dwanaście godzin. Dwadzieścia minut temu całowała go namiętnie. A może to on ją całował? Wszystko jedno, tak czy owak było miło, choć takie zachowanie nie jest w jej stylu. Kiedy doktor Coombs i druga pielęgniarka opuścili statek, nieźle radziła sobie z obowiązkami. Cieszyła się sympatią pasażerów i załogi. Wieczorami chodziła na tańce, bo uwielbiała tańczyć. Ale zaprzyjaźniła się tylko z Malcolmem Bryce'em, przy którym czuła się bezpiecznie. Na statku, z dala od codziennego życia, łatwiej o poczucie bezpieczeństwa. Statek ją chronił. Dlaczego zatem doktor Tremayne wszystko zmienił? Straciła pewność siebie. Zarzekała się przecież, że już nigdy nie zwiąże się z żadnym mężczyzną, nawet takim jak Ed. Nawet, bo on wydawał się... inny.
S R
Spojrzała na panią Jones. Jej stan się poprawił. Kiedy siedziała zamyślona, wrócił Ed, rzucił okiem na pacjentkę i kiwnął głową. Maddy się uśmiechnęła.
- Ona z tego wyjdzie. Jesteś świetnym lekarzem. Sądziła, że Ed pominie to milczeniem, tak długo się nie odzywał. W końcu jednak rzekł: - Dziękuję, że tu byłaś. Przepraszam, jeżeli... To przywołuje zbyt wiele wspomnień. - Lekarze też mają prawo do uczuć - odparła łagodnie. - Nie wstydź się ich. Po kolejnej chwili ciszy Ed powiedział: - Bardzo chciałem, żeby pani Jones się polepszyło. Przykro mi, jeśli potraktowałem cię zbyt obcesowo. Maddy siedziała bez słowa. Potem zauważyła:
54
- Rozumiem, że takie krytyczne sytuacje nie są dla ciebie niczym nowym. Gdzie to było? - W Afryce - rzucił, po czym podjął: - Byłem lekarzem wojskowym. Jadąc do Afryki, spodziewałem się zastać tam trudne warunki, rany wojenne, traumę, choroby, które atakują nawet silnych. W rezultacie większość czasu poświęciłem zagłodzonej lokalnej ludności. - Podniósł na nią wzrok. - Pacjenci czekają. Całą noc spędzili przy chorych. Było dość spokojnie, ale czuli się już wyczerpani. Na nogach trzymała ich świadomość, że ich trud służy innym. Maddy cieszyła się, że pracuje u boku Eda. Niemal instynktownie potrafił określić dawkę leku i rodzaj leczenia. Sama robiłaby, co w jej
S R
mocy. Dzięki mądrości Eda wszystko szło o wiele sprawniej. - Ratujesz tym ludziom życie - powiedziała.
- Nauczyłem się tego. Widziałem ludzi, którzy umierali - odparł beznamiętnie.
Zaciekawiło ją, o czym myślał, mówiąc te słowa. O drugiej nad ranem mieli chwilę przerwy. Wiedzieli, że nie potrwa długo - ale korzystali z niej póki co. Maddy wskazała na swój zegarek. - To będzie długi dyżur - stwierdziła. - Połowę stewardów wysłałeś do łóżka. Ty też się połóż, prześpij się choć parę godzin. Wypoczęty będziesz lepiej pracować. - Wołałbym, żebyś to ty się przespała. Pokręciła głową. - Przecież padasz z nóg. O której dzisiaj wstałeś? - Zawsze wstaję wcześnie. O szóstej już pływałem. Nie potrzebuję dużo snu.
55
- Ja wstałam później, więc tobie sen przyda się bardziej niż mnie. Przejrzyj się w lustrze. Ed podszedł do lustra i ujrzał swoje podkrążone oczy. - Nie odgrywaj macho - prosiła Maddy. - Jesteś na to za mądry. Zmęczony lekarz popełnia błędy. Parę godzin snu i będziesz jak nowo narodzony. Widziała, że jej argumenty do niego przemawiają, chociaż z początku chciał zaprotestować. - No dobrze. Ale tylko dwie godziny. - Po dwóch godzinach cię obudzę - przyrzekła. Zaprowadziła go do swojej kabiny.
S R
- Prześpij się u mnie. Nie mamy teraz czasu, żeby szukać innego miejsca. Jest tu łazienka, gdybyś chciał z niej skorzystać. Z gabinetu dobiegł ich dzwonek telefonu. Maddy poszła go odebrać, zostawiając Eda samego.
Naprawdę ledwo trzymał się na nogach. Najchętniej zrzuciłby buty, padł na łóżko i zasnął. Postanowił jednak zacząć od prysznica. Pięć minut niczego nie zmieni.
Kiedy wszedł do maleńkiej łazienki, uśmiechnął się mimo woli. Maddy nie spodziewała się tutaj gości. Na dwóch sznurkach rozciągniętych nad kabiną prysznicową wisiały trzy komplety damskiej bielizny. Do tej pory widział Maddy w skromnym surowym uniformie pielęgniarki. Swoją drogą świetnie w nim wyglądała. Teraz przekonał się, że pod tym prostym strojem nosiła delikatne kolorowe koronki. Był tym zaintrygowany.
56
Wziął szybki prysznic i umył zęby. Zabrał ze sobą na statek przybory toaletowe, spodziewając się, że jego pobyt tutaj się przedłuży. Nadal doskwierało mu zmęczenie, chociaż kiedy wyciągnął się na łóżku Maddy, poczuł się nieco lepiej. Ale nieoczekiwanie pojawiła się refleksja - co on tutaj robi? Nie zamierzał jednak poświęcać temu zagadnieniu więcej niż parę minut. Jak dotąd sobie radził. Pracował efektywnie, robił, co w jego mocy. Sądził, że ludzie mu ufają. Nikt nawet nie podejrzewał, co naprawdę się z nim dzieje, jakie katusze przeżywa, jak cierpi jego dusza. Coraz bardziej go to dręczyło, a miał świadomość, że z czasem będzie tylko gorzej. Mimo wszystko musi jakoś przetrwać. Tylko jego ojciec wie, ile go to kosztuje.
S R
A może również Maddy czegoś się domyśla? Raz czy dwa zerkała na niego z niepokojem. Jej na pozór zwyczajne pytania coś w sobie kryły. Jest mądrą i przenikliwą kobietą. Do tej pory myślał o niej wyłącznie jak o koleżance z pracy. W każdym razie tak starał się ją traktować. Teraz zastanowił się, jakim jest człowiekiem. Jej uroda rzucała się w oczy. Coraz częściej myślał o jej kobiecych kształtach, które prosty uniform paradoksalnie - podkreślał. Gdy się dotknęli, oczywiście przypadkiem, posypały się iskry. No i te jej błyszczące włosy, muskające policzek kosmyki, gdy się pochylała. Pocałował ją! Niezapomniane wrażenie. Ale co w niego wstąpiło? Lubił z nią przebywać i pragnąłby... Dosyć! Z przerażeniem uprzytomnił sobie, że mógłby się zakochać. Nie tylko dla urody Maddy, choć ją doceniał, rzecz jasna. Ellie Clinton nie jest wcale brzydsza. No,może trochę. Lecz Ellie nie działa na niego tak jak Maddy, która rzuciła chyba jakiś czar - swoim głosem, figurą, twarzą, pracą...
57
Jej twarz. Pamiętał wyraz jej oczu, który chciała u-kryć. Ona też, tak jak on, poznała cierpienie. Potem przypomniał sobie sytuację z przeszłości, tak podobną do obecnych okoliczności. Wtedy również pracował w zamkniętej przestrzeni u boku ukochanej osoby. To nie było dobre. Pociągało za sobą zbyt duże ryzyko tragedii. Z tego wniosek, że najlepiej pozostać w koleżeńskich stosunkach z Maddy. Jeżeli im się uda. Maddy zamierzała podarować Edowi dwie godziny snu, tymczasem już po godzinie musiała go obudzić. Była u kresu sił - a równocześnie, co często zdarza się w stanie tak wielkiego zmęczenia, zachowała niezwykłą czujność.
S R
Zapaliła światło. Ubranie Eda leżało porządnie złożone, a on spał. Kołdra zsunęła się odrobinę, odsłaniając nagie ramię i fragment klatki piersiowej. Ed jest dobrze zbudowany, ale to już wie. Zaraz, czy to jest blizna? Na pewno nie po operacji. Przez moment stała, nie odrywając od niego wzroku. Śpiąc w jej łóżku, był zdany na jej łaskę i niełaskę. Mogła na niego patrzeć, marzyć, nie przejmować się, że na jej twarzy wypisane jest wszystko to, co dzieje się w jej sercu. W końcu Ed śpi. Ale po chwili ocknęła się i stwierdziła, że zachowuje się idiotycznie. Wszystkiemu winne jest zmęczenie. Przecież mężczyźni już jej nie obchodzą. Ed przewrócił się na plecy i otworzył oczy. Przez moment, gdy znajdował się jeszcze na granicy jawy i snu,Maddy ujrzała w nim dziecko, jakim był niegdyś. Z pewnością był ślicznym dzieckiem. Teraz życie wyryło bruzdy na jego twarzy, wyostrzyło ją. Za to zyskał coś, co wzbudzało zainteresowanie.
58
Zamrugał powiekami i natychmiast oprzytomniał. Spojrzał na nią, rozpoznał ją, i starał się ocenić sytuację. Wciąż jednak pozostały w nim resztki snu, jeszcze nie odzyskał swojej normalnej czujności. Przez chwilę patrzyli na siebie, przekazując sobie coś bez słów. Oboje jednak uznali, że nie pora o tym rozmawiać. - Wybacz, że budzę cię wcześniej - odezwała się Maddy - ale to pilne, a na dodatek coś zupełnie innego. - W porządku, już odpocząłem. - Usiadł i uśmiechnął się. - Mogłabyś odwrócić się na chwilę? - Tak, oczywiście. - Spał nagi w jej łóżku! Dlaczego na tę myśl przeszły ją dreszcze?
S R
Usłyszała szelest ubrania, a potem Ed spytał: - Co się stało?
Jego głos dawał jej poczucie bezpieczeństwa, ale... - Ostatnia rzecz, jakiej bym się spodziewała. Tylko tego nam brakowało. W końcu mamy epidemię. To chyba dość! - Przerażała ją perspektywa dodatkowej pracy.
- Jest takie stare powiedzenie, które zacytował kapitan. Licz na najlepsze, szykuj się na najgorsze. Więc o co chodzi? - Jedna z kobiet zaczęła rodzić. Zarzeka się, że wyznaczono jej termin dopiero za miesiąc. Tak, to jest szokująca wiadomość. - Co, do diabła, ciężarna kobieta robi na statku? - Sam mi powiedz. Pierwszy raz się z tym spotykam. Pewnie celowo to ukryła. Nosiła długie szerokie suknie.Organizator rejsów nie godzi się
59
na podróże kobiet, które są w dwudziestym ósmym tygodniu ciąży i dalej. Nie bez powodu. - Ale ona chciała być mądrzejsza. A my mamy problem. Zmarszczył czoło. - Poród to nie choroba - stwierdziła Maddy. - To normalny proces. Widziała, że Ed stara się opanować. - Oczywiście. Skoro już tu jest, musimy się nią zająć. Masz jakieś doświadczenie w przyjmowaniu porodów? - Nie jestem położną. Byłam przy paru porodach, pomagałam nawet. Jeśli wszystko odbędzie się bez komplikacji, dam sobie radę. Ale zwykle pracowałam z położną. A ty?
S R
- Podczas studiów miałem z tym do czynienia, ale później już nigdy. W Afryce kobiety mają własne położne i rzadko proszą o pomoc. - To ma sens. Już dzwoniłam do kapitana. Tego wymaga regulamin, on musi wiedzieć o takich rzeczach. Ma nadzieję, że sobie poradzimy. Sztorm przybrał na sile, wieje już prawie huragan. W razie konieczności kapitan poprosi, żeby przysłano do nas łódź, ale wolałby tego uniknąć. - Nie ma mowy, żebyśmy wsadzili rodzącą kobietę na łódź w taką pogodę. Uśmiechnęła się. - Racja. Trzeba zachować wyjątkową ostrożność, żeby maleństwo się nie zaraziło. Wciąż mamy tu epidemię. - Nie zapominam o tym. Zobaczmy, co da się zrobić. Maddy zaskoczył jego ponury ton. To prawda, Ed pracował cały dzień i spał tylko godzinę. Ale kiedy go obudziła, sprawiał wrażenie pogodnego. Zasępił się na wieść, że chodzi o niespodziewany poród. Dlaczego?
60
To było pierwsze dziecko państwa Flynnów. Dokładnie wyliczyli, kiedy przyjdzie na świat, i doszli do wniosku, że mogą sobie pozwolić na długo wyczekiwane wakacje przed narodzinami potomka. Kalkulowali tak miesiąc temu. Wiedzieli, że jeśli zdradzą organizatorom, że pani Flynn oczekuje dziecka, ich marzenie o rejsie się nie spełni. Zataili ciążę. - Nie spodziewaliśmy się tego - rzekł pan Flynn, gdy Maddy i Ed weszli do ich kabiny. - Sądziliśmy, że się uda. Podejrzewam, że to wszystko przez sztorm. Okropnie huśta statkiem. - Niewykluczone - odparł Ed. - Panie Flynn, niech pan usiądzie i uspokoi się, a my zbadamy żonę. - Podszedł do pani Flynn i rzekł łagodnie: - Czy wody już odeszły?
S R
Kobieta skinęła głową, a Maddy westchnęła. Liczyła, że to fałszywy alarm, że skurcze miną. Niestety.
Ed liczył skurcze i próbował ocenić, ile potrwa poród. Położył rękę na brzuchu pani Flynn i badał go delikatnie.
Maddy ujrzała na jego twarzy cień strachu. Ed znowu przyłożył dłoń do brzucha. Potem zapytał:
- Maddy, chciałabyś panią zbadać? Natychmiast zrozumiała, z czego brał się lęk Eda. Znała to tylko z lektury, nigdy nie miała z tym do czynienia. Nie było to może nic nadzwyczajnego, ale dla niej stanowiło nowość. Z trudem zachowała spokój i powiedziała: - Tak, oczywiście. Ed wyprostował się i zdjął gumowe rękawiczki. - No cóż, poród się zaczął, to nie ulega wątpliwości. Potrwa nieco dłużej, przez najbliższą godzinę czy dwie nic szczególnego się nie zdarzy.
61
Przygotujemy się, a gdyby wystąpił jakiś problem, proszę do nas dzwonić. Panie Flynn, nie wolno panu opuszczać kabiny. Nadal mamy pacjentów z zapaleniem jelit. Nie chcemy, żeby pan się zaraził. - Czy dziecku nic nie grozi? - spytała zapłakana pani Flynn. Twarz Eda złagodniała. - Jeszcze nigdy nie straciłem dziecka - odparł. - Nie widzę żadnych problemów. Proszę zachować spokój i oszczędzać siły na później. Niedługo wrócimy. Szli ramię w ramię korytarzem. - Nigdy nie straciłeś dziecka, bo nigdy nie przyjmowałeś porodu poza szpitalem - powiedziała Maddy.
S R
- Skłamałem. Straciłem dziecko - wyznał beznamiętnie i dodał: - Ale musimy dbać o spokój pani Flynn. Co czułaś, dotykając brzuch? Maddy była zszokowana jego zwierzeniem i chciała poznać szczegóły. Ale teraz nie pora na takie pytania.
- Dziecko jest ułożone odwrotnie. To będzie poród pośladkowy. - Zgadzam się. Poradzimy sobie?
- Mamy tutaj podręczniki medyczne. Zajrzyjmy do nich. W lecznicy czekał na nich kapitan. - Muszę znać sytuację, doktorze - oznajmił. - Potem trzeba będzie podjąć decyzję. Podejmę ją na podstawie pańskich informacji, ale sam. Maddy widziała, że Ed w pełni to akceptuje. - Ta kobieta zaczęła rodzić jakieś cztery tygodnie przed terminem. Mogą pojawić się niewielkie komplikacje. Na lądzie zalecałbym, żeby natychmiast zabrano ją do szpitala. Ale transport łodzią czy helikopterem mógłby jej zaszkodzić. Oczywiście pan nie byłby za to odpowiedzialny.
62
Maddy uśmiechnęła się pod nosem. Ed nie bez kozery rzucił to ostatnie zdanie. Domyślała się też reakcji kapitana. - Jestem odpowiedzialny za wszystkich, którzy znajdują się na tym statku do momentu, kiedy zejdą na ląd. Czy pan i Maddy poradzicie sobie w razie jakichś komplikacji? - Raczej tak. Ryzyko jest znikome. Maddy podziwiała precyzję wypowiedzi Eda. - A jednak istnieje. Mam propozycję. - Tak? - W Penhally pracuje bardzo doświadczona położna. Wiem, że szaleje sztorm, ale rybacy potrafią do nas dopłynąć.
S R
- Czy ona zechce ryzykować? Nie mamy prawa o to prosić. Ed milczał przez moment, potem rzekł:
- Pewnie nie. Jej mąż zginął kilka lat temu na morzu podczas akcji ratunkowej. Mimo wszystko nie zaszkodzi spytać. Kapitan zadumał się na chwilę.
- W takim razie proszę spróbować. Proszę wyraźnie powiedzieć tej kobiecie i rybakom, że cena nie gra roli.
- Rybacy zechcą zapłaty, ale Kate na pewno nie - odparł Ed. Podniósł słuchawkę, włączył głośne mówienie i wybrał numer. Maddy siedziała obok niego. Słyszała dzwonek telefonu, a potem zaspany glos. - Kate Althorp, słucham? Któż to rodzi w środku nocy? - W środku nocy i na środku morza, Kate. Mówi Ed Tremayne. Jestem na statku wycieczkowym.
63
Mówił niepewnie, jakby nie znał Kate zbyt dobrze, pomyślała Maddy. - I ktoś tam rodzi? - Tak, jakiś miesiąc przed terminem. Na dodatek to poród pośladkowy. - Jak bardzo zaawansowana jest akcja porodowa? - Moim zdaniem potrwa jeszcze trzy do czterech godzin. - Potrzebna wam położna - stwierdziła Kate. - Masz szczęście. Jem spędza dwa tygodnie u kolegi. Zupełnie o tym zapomniał! Kate ma ośmioletniego syna. A jednak okazało się, że w tej chwili to nie stanowi problemu.
S R
- Więc przypłynęłabyś do nas? Wyciągnęłabyś z łóżka Jerry'ego Buchana, żeby cię tu podrzucił? Jego łódź jest najbezpieczniejsza, a dostanie za to dobrą kasę.
- Ten argument do niego przemówi. Jadę. Maddy zauważyła, że Ed się zawahał.
- Kate, to najgorszy sztorm od lat. Jest niebezpiecznie. Na pewno chcesz... podjąć ryzyko?
Zapadła cisza. Potem Kate odparła bezbarwnym głosem: - Zaryzykuję. Potrzebujecie jakiegoś sprzętu? - Jesteśmy znakomicie zaopatrzeni. Mamy leki, opatrunki, instrumenty, szwy. I świetnie wyposażoną salę operacyjną. Ale nic z tego, co potrzebuje położna. Tutaj takie rzeczy nie powinny być przydatne. - Przywiozę wszystko. Już wychodzę. Dotrę pewnie za jakąś godzinę, półtorej. Aha, Ed, powiedz tej kobiecie, że będzie miała silne bóle pleców i może sobie ulżyć, przyjmując pozycję na czworakach.
64
- Nie miałem o tym pojęcia. Powiem jej. - Ed odłożył słuchawkę i spojrzał na kapitana. - Słyszał pan? Kapitan skinął głową. - Każę oświetlić pokład i poślę tam najlepszych ludzi. Sam też tam będę. Maddy spostrzegła, że Ed się nad czymś zastanawia. - Nadal mamy pacjentów z zapaleniem żołądka i jelit - powiedział. Na razie ja się nimi zajmę. Maddy, proponuję, żebyś zorganizowała przeniesienie pani Flynn razem z jej mężem do jednego z pokoi w lecznicy, a potem, do przyjazdu Kate, opiekowała się nią. Zgadzasz się? - To dobry plan. - Cieszyła się, że ją zapytał, a nie ograniczył się do wydania poleceń.
S R
- Więc do roboty. Kapitanie, będziemy pana na bieżąco informować. Póki co jestem spokojniejszy.
- Jak byłem kapitanem na fregatach marynarki Jej Królewskiej Mości, nigdy nie natrafiłem na takie problemy - rzekł posępnie kapitan. Po rozmowie z Kate Ed nie miał wiele pracy. Przede wszystkim doglądał chorych, którzy w znakomitej większości spali, i rozdzielał pracę stewardom. Nie pojawiły się żadne nowe zachorowania, stan żadnego z pacjentów nie uległ pogorszeniu. Ed czuł się odpowiedzialny za sprowadzenie Kate na statek. Gdy dowiedział się, że łódź się zbliża, wyszedł na pokład. Najtrudniejszym etapem niebezpiecznej podróży Kate był przeskok z łodzi na drabinkę wejściową. Chciał przy tym być, pomóc w razie konieczności. Otwarcie drzwi prowadzących na pokład wymagało nie lada wysiłku. Gdy znalazł się na zewnątrz, wiatr uderzył go w twarz i pchnął na reling.
65
Ed spędził nad morzem większą część życia, ale nigdy nie widział tak gwałtownego sztormu. Fale z hukiem rozbijały się o statek. Ogłuszający wiatr smagał takielunek. Dojrzał tańczące na wodzie światła łodzi rybackiej. Pokład był jasno oświetlony, dzięki czemu widział chaos szalejących fal. I on prosił Kate, żeby płynęła w taką pogodę! Przez chwilę zastanawiał się, jak by się czul, gdyby wydarzył się wypadek. Gdyby Kate została ranna - albo nie daj Boże utonęła. Co powiedziałby wówczas jego ojciec? Ciekawe, że pomyślał w tej chwili o ojcu. Potem stwierdził, że zachowuje się jak głupiec. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje. Będzie je podejmował, jeśli okoliczności go do tego zmuszą.
S R
Zauważył idącego ku niemu kapitana, który trzymał się kurczowo relingu, tak samo jak Ed.
- Doktorze Tremayne, chyba nie zamierza pan schodzić na drabinkę? - Zastanawiałem się, czy mógłbym pomóc.
- Tylko by pan przeszkadzał. Moja załoga jest doświadczona. Proszę to im zostawić.
Kapitan miał rację. Ed postanowił zaczekać tam, gdzie nikomu nie wadził. Zresztą kapitan zrobił tak samo. Łódź podpłynęła już do statku, tak miotana wiatrem, że raz znajdowała się na grzbiecie fali, a zaraz potem dobre dwa metry niżej. Ed dostrzegł rybaka, który pomachał do jednego z członków załogi statku i rzucił dużą torbę. Marynarz chwycił ją. Łódź znowu prawie zniknęła z pola widzenia.
66
Ed zobaczył teraz dwóch mężczyzn na drabince wejściowej. Każdy z nich był owinięty liną, zabezpieczaną przez stojących na pokładzie kolegów. Łódź uniosła się na falach. Wtedy ujrzał Kate. Usiłowała złapać równowagę, a rybak ją asekurował. Kiedy fala znów uniosła łódź, Kate skoczyła. Dwaj marynarze mocno ją chwycili. Była bezpieczna. Łódź natychmiast się odsunęła, rybak pomachał do nich na pożegnanie. - Fachowa robota - powiedział kapitan do Eda. Ed otarł czoło. Na zewnątrz panował ziąb - a on się pocił. Jeden z marynarzy podprowadził do nich Kate. Ruszyli w głąb statku. - Jestem kapitan Smith - przedstawił się kapitan. - Witamy na
S R
pokładzie, pani Althorp. Nie muszę chyba mówić, jacy jesteśmy pani wdzięczni. Gdyby pani czegokolwiek potrzebowała, proszę mówić. Teraz zostawię panią z doktorem Tremayne'em. Ed uśmiechał się z ulgą.
- Nie będę się do ciebie zbliżał, Kate, na wszelki wypadek. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Wiem, że nie miałem prawa o to prosić.
- Dlatego że mój mąż zginął na morzu w czasie sztormu? Nie spodziewał się takiej bezpośredniości. - Tak. Na pewno byłaś przerażona. Kate potrząsnęła głową. - Nie tak bardzo. W ten sposób walczę z lękami. - To dobrze. Masz siłę wziąć się do pracy? Kate spojrzała na niego ironicznie.
67
- A od kiedy to dzieci rodzą się tylko w dzień? Dyżur położnej trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę. A jak ty sobie radzisz z epidemią? Nick mi o tym wspominał. Ed wzruszył ramionami. - Jakoś. Jest tutaj pielęgniarka. - Słyszałam. Jedna wystarczy? Jest dobra? - Bardzo dobra. Zgaduje moje myśli. Poczuł na sobie wzrok Kate. - Tak szybko? - skomentowała obojętnym tonem. -A jaka jest prywatnie? Zastanowił się, po czym uznał, że to nie czas ani miejsce, by dopuszczać do siebie te myśli, które się właśnie pojawiły.
S R
- Jest profesjonalistką - odparł. - W tej chwili to najważniejsze. - Oczywiście - przyznała Kate.
68
ROZDZIAŁ PIĄTY Ed zaprowadził Kate do lecznicy. Poprosił, by weszła tam sama, przedstawiła się Maddy i rodzącej pasażerce i zrobiła wszystko, co konieczne. - Znajdziesz tam czyste ubranie ochronne, na pewno chętnie zdejmiesz mokre ciuchy. Kate, ty tam rządzisz. Maddy da ci telefon. Daj mi znać, gdybyś czegoś potrzebowała. Kate pokiwała głową. - Pewnie będę cię potrzebowała, jak zacznie się właściwy poród.
S R
Oboje mi się przydacie. Zanim wejdziesz na moją porodówkę, musisz być sterylnie czysty.
- Wezmę prysznic i przebiorę się - obiecał, po czym ruszył do swoich obowiązków.
Maddy dołączyła do niego po kwadransie. Na widok jej uśmiechu od razu się rozpogodził. Lubił, kiedy była obok. Nie widzieli się zaledwie dwie godziny. Zastanawiał się, dlaczego Maddy tak pozytywnie na niego wpływa. W końcu stwierdził, że to tylko efekt uboczny potwornego zmęczenia. - Jak ci się podoba Kate? - zapytał. - Jest cudowna. Natychmiast wzbudza zaufanie, prawda? Czy w twojej przychodni wszyscy są tacy jak ona? - Oczywiście. Czy ja też wzbudzam natychmiastowe zaufanie? Maddy ściągnęła wargi. - Raczej tak. Ale muszę się jeszcze przekonać, czy chodzi faktycznie o zawodowstwo, czy to jakieś sztuczki. 69
- Zaliczyłem weekendowy kurs dla lekarzy pierwszego kontaktu: Jak wzbudzać natychmiastowe zaufanie i podnosić na duchu cierpiących. Czy Kate zbadała już naszą pacjentkę? - Tak, wszystko jest w porządku. Pani Flynn też jest bardzo zadowolona. Nawet pan Flynn się uspokoił. Kate wzięła go na stronę i zrobiła mu krótki, ale konkretny wykład na temat obowiązków i roli przyszłego ojca na porodówce. - Kate robi wszystko po swojemu - zauważył Ed. - Dobrze, że jest z nami - oznajmiła Maddy po chwili. - Czy dalibyśmy sobie radę, gdyby nie zdołała tutaj dotrzeć? Ed pomyślał, po czym odparł szczerze:
S R
- Razem mielibyśmy szansę. Nie wiem, jak by się to skończyło, gdybym był sam. Wolałbym uniknąć takiej sytuacji. Zbladł, mówiąc te słowa, a Maddy odniosła wrażenie, że znowu powróciły do niego jakieś przykre wspomnienia. Przyznał wcześniej, że stracił dziecko. W końcu jednak się uśmiechnął.
- W każdym razie ten problem już nas nie dotyczy. Mamy całkiem dobry zespół. - To prawda - przytaknęła. Ed i Maddy odwiedzili szóstkę pacjentów i odbyli rozmowy ze stewardami. Nie działo się nic niepokojącego. Mimo to musieli być gotowi na wszystko. Mieli świadomość, że z nadejściem świtu sytuacja ulegnie zmianie na gorsze. - Nie jesteś zmęczony? - spytała Maddy. - Spałeś zaledwie godzinę. - To wystarczy. Takie sytuacje są bardzo dynamiczne i wciągają człowieka. A ty? Ty w ogóle nie spałaś. Masz jeszcze siły?
70
- Tak - odparła, po czym dodała coś, co sugerowało, że nie panuje nad sobą tak, jak jej się wydawało. - Bardzo lubię pracować u twojego boku. Zapadła cisza, długa i znacząca. - I nawzajem. Mnie też dobrze się z tobą pracuje - rzekł w końcu Ed. - Jesteś znakomitą pielęgniarką. Większą przyjemność sprawiłby jej bardziej osobisty komplement. Ale to jest dopiero początek. Zadzwonił telefon Eda. - Rozumiem, zaraz będziemy - powiedział Ed do słuchawki. - Pan Simmonds - rzekł do Maddy. - Pamiętasz, mój ojciec martwił się o niego. Byłem u niego dwa razy, jego stan jest naprawdę poważny.
S R
- Zachorował jako jeden z pierwszych, ale nie posłał po mnie jak inni. Dopiero któryś ze stewardów poprosił mnie, żebym do niego zajrzała. Nie skarżył się, nie marudził, stwierdził tylko, że to się zdarza, i trzeba się z tym pogodzić.
- Hm. Fatalista. Wiesz o nim coś więcej?
- Trzymał się z boku, nie szukał towarzystwa. Zamówił ten rejs pół roku wcześniej. Miał płynąć z żoną, ale zmarła przed trzema miesiącami. Mówił mi, że skoro razem planowali tę wycieczkę, wybrał się na nią mimo wszystko, dla uczczenia pamięci żony. Maddy zauważyła, że Ed się zdenerwował. - Dziwny sposób czczenia czyjejś pamięci - stwierdził. - No dobrze, chodźmy do niego. Kiedy dotarli do kabiny pana Simmondsa, Maddy natychmiast dostrzegła, że jego stan się pogorszył. Kroplówka ani leki podane doustnie
71
nie obniżyły gorączki. Jego skóra była rozpalona i sucha, wstrząsały nim dreszcze. I majaczył. - Biddy - mamrotał - czy to ty, Biddy? - Kto to jest Biddy? - spytał Ed, choć Maddy podejrzewała, że znał odpowiedź. Wskazała na fotografię przy wezgłowiu koi. Widniał na niej pan Simmonds, młodszy niż obecnie, z roześmianą kobietą u boku. Wyglądali, jakby ich życie składało się z samej radości. - To jest Biddy. Jego żona. Ed wziął zdjęcie do ręki i popatrzył na nie z bliska. Potem je odłożył, potrząsnął głową, a gdy się odezwał, mówił z nienaturalnym spokojem:
S R
- Zrobiliśmy, co w naszej mocy. Teraz wszystko zależy od pana Simmondsa. Chcesz z nim posiedzieć?
Maddy miała świadomość, że jej głos brzmi ostro i nieprzyjemnie. - Może podamy mu maksymalną dawkę leku w zastrzyku, tak jak pani Jones? Jej to pomogło. Czuje się dużo lepiej.
- U niego to nic nie zmieni. - Pokręcił głową. - On tego nie przeżyje. Zostawię cię tu na chwilę i zajrzę do innych pacjentów. Kiedy to się stanie, zadzwoń do mnie. Z tymi słowy wyszedł z kabiny. Pan Simmonds umierał w spokoju. Maddy zdawało się nawet, że się uśmiechał, pogodzony ze śmiercią. Zanim dała znać Edowi, że nastąpił koniec, on wrócił do kabiny. - Pan Simmonds nie żyje - oznajmiła. - Tak jak przewidziałeś. Powiedziała to z cieniem złości, choć wcale tego nie chciała. Ed odparł łagodnie:
72
- Widziałem wiele zgonów z powodu takiego zapalenia. A to wcale nie takie częste. Na Zachodzie ta choroba zwykle nie kończy się śmiercią, w krajach rozwijających się przeciwnie. Z czasem człowiek uczy się przewidywać, kto przeżyje, a kto nie. I to raczej w oparciu o instynkt czy przeczucie niż wiedzę medyczną. - Myślałam, że przeczucia niewiele dla ciebie znaczą. Twierdzisz, że widziałeś dużo zgonów. Ile to jest dla ciebie dużo? - spytała gwałtownie. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu brnęła w to dalej, gdyż ją zirytował. Nie odpowiedział od razu. - Dużo to jest ponad dwieście - zaczął wreszcie - w ciągu trzech tygodni. Nie licząc tych, którzy zmarli w tym czasie z innych powodów.
S R
Maddy nerwowo zamrugała. Jak on to zniósł? Tyle śmierci naraz? Chyba nie powinna drążyć tego tematu.
- Wybacz. Wtrącam się w nie swoje sprawy. Przepraszam. - Nie musisz przepraszać - odparł z cieniem uśmiechu. - Lubię, jak ludzie mówią wprost, co myślą. A teraz muszę stwierdzić zgon. Zawiadomimy kapitana od razu czy damy mu trochę pospać? - Powinniśmy go powiadomić, ale on i tak nic nie poradzi. Niech sobie odpocznie. Ed spojrzał na pana Simmondsa, po czym przeniósł wzrok na Maddy. - Dobrze się czujesz? - Jestem pielęgniarką. Widziałam już śmierć. Nie przejmuj się mną. Cieszyła się, że napięcie minęło. - Teraz muszę... Odezwał się jej telefon.
73
- Pacjentka się pospieszyła, nie sądziłam, że będzie tak szybka. Chcesz wpaść i pomóc? - spytała Kate. -Przyprowadź też Eda, dobrze? Czy to możliwe? - Jest tutaj ze mną. Już idziemy. - Przypilnuj go, żeby wziął prysznic i przebrał się. Lubię, jak na sali porodowej jest sterylnie czysto. - Jasne - odparła Maddy. Opuścili kabinę pana Simmondsa, zamykając drzwi na klucz. Poród pośladkowy często przebiega szybciej niż normalny. Maddy uczyła się o tym. Najlepiej gdy kobieta przyjmie pozycję kuczną. Drugi etap porodu przebiegał niemal książkowo. Pani Flynn krzyknęła po raz
S R
ostatni, a chwilę później Maddy ujrzała na twarzy położnej szeroki uśmiech.
- Dziewczynka - oznajmiła Kate.
Usłyszeli płacz dziecka. Rodzice nie chcieli wcześniej znać płci swojego potomka.
Kate owinęła maleńką różową istotę w kocyk, potem odcięła jej pępowinę. Chciała podać kwilący tłumoczek Edowi, żeby położył go na piersi matki. Ale Ed pokręcił głową, odsunął się i wskazał na Maddy. Ta zaś z radością wzięła dziewczynkę. To magiczny moment, gdy matka po raz pierwszy widzi swoje dziecko. W przeciwieństwie do wielu zabiegów medycznych poród zazwyczaj kończy się happy endem. Matka, jak zwykle, była w siódmym niebie. Już prawie zapomniała o bólu, który został tak pięknie nagrodzony. - Wybraliście imię? - spytała Kate. Pani Flynn uśmiechnęła się słabo, wyczerpana, ale szczęśliwa.
74
- Chcieliśmy poczekać i zobaczyć, co się urodzi. Po co wybierać imię, które się nie przyda? Teraz chciałabym, żeby miało coś wspólnego z morzem. - Zastanowimy się wspólnie - obiecała Maddy z u-śmiechem. Zostało jeszcze łożysko, ocena stanu noworodka w skali Apgar i sprawdzenie, czy pani Flynn zanadto nie krwawi. Mimo że był to poród pośladkowy, obyło się bez większych komplikacji. - Dałbyś sobie sam radę? - szepnęła Maddy do Eda, kiedy Kate wciąż zajmowała się pacjentką. - Sam nie, ale z twoją pomocą tak. Sądzę nawet, że byłabyś w tym lepsza ode mnie. Tyle że w medycynie zawsze, gdy się wydaje, że sprawa
S R
jest w miarę prosta, okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Już to mówiłem: trzeba mieć nadzieję, że się uda i być przygotowanym na najgorsze. - To twoje motto, prawda? Widzę, że lubisz wszystko planować. Chyba słusznie. - Maddy przeniosła wzrok na małą salę operacyjną. Kate, czy Ed jest ci jeszcze potrzebny? Ja z tobą zostanę. - Nie, jest wolny. Aha, Ed, kiedy już stąd wyjdziesz,na wszelki wypadek trzymaj się z dala od maleństwa. Od tej chwili to jest oddział zamknięty. Maddy, ty lepiej też tu nie zaglądaj. Ja zajmę się matką i noworodkiem. - Ale te położne się rządzą! - zażartował Ed. Postanowili, że matka i dziecko zostaną przeniesieni z sali operacyjnej do jednego z pokoi dla chorych. Kate już wszystko przygotowała. Poprosiła, by posiłki im dostarczano, a także by przyniesiono panu Flynnowi z jego kabiny wszystko, co niezbędne. Zorganizowała też dla niego miejsce do spania.
75
- Zajrzyj do innych pacjentów - Maddy zwróciła się do Eda. - My w międzyczasie przeniesiemy mamę i maleństwo, a jak wrócisz, wypijemy za szczęśliwe narodziny. - Szampan o wpół do piątej rano? - Myślałam raczej o herbacie. - W takim razie przyjdę. - Ed raz jeszcze pogratulował pani Flynn i wyszedł z sali. Po trzech kwadransach dołączył znów do Kate i Maddy. Kate została ulokowana w pustej kabinie lekarza, matka i dziecko zaś w sąsiednim pomieszczeniu. Znajdował się tam dzwonek, pani Flynn mogła w każdej chwili wezwać położną.
S R
- Uczcijmy to radosne wydarzenie herbatą - powiedziała Maddy - i czekoladowymi herbatnikami. Brzmi to dobrze.
- A po naszym skromnym przyjęciu Kate prześpi się trochę. Wyciągnęliśmy ją z łóżka w środku nocy.
- Zdrzemnę się tylko - odparła Kate. - Będę czuwała nad moimi pacjentkami.
Ed przyjął od niej kubek herbaty i ciastko. - Nie powiedziałaś mojemu ojcu, że się tutaj wybierasz? Kate uśmiechnęła się. - Nie. Ty też go nie pytałeś o zdanie, inaczej pojawiłby się w porcie i miałby co nieco do powiedzenia na ten temat. On lubi o wszystkim wiedzieć, więc nie będzie zachwycony, jak o tym usłyszy. - Zostaw to mnie. Myślisz, że będzie na ciebie zły? Że przypłynęłaś tutaj bez jego pozwolenia?
76
- Nick był już kiedyś na mnie zły, a ja na niego - rzekła pogodnie Kate. - I jakoś z tym żyjemy. Maddy nie rozumiała, co znaczy to szczególne spojrzenie Kate, gdy mówiła o Nicku. Było w tym coś więcej niż sympatia. Może tęsknota? Wzruszyła ramionami. Jest środek nocy, Kate z pewnością pada z nóg. - A co z imieniem dla panny Flynn? - zapytała. -Pamiętajcie, że ma mieć związek z morzem. - Marina, samo się narzuca - odparła z miejsca Kate. - Albo coś w tym stylu: Maris czy Marnie albo Rina. - Marina mi się podoba - rzekła Maddy. - Jeszcze jakieś propozycje? - Dorian znaczy dziecko morza. - Kate okazała się ekspertem od imion. Maddy się skrzywiła.
S R
- Nie można tak krzywdzić dziecka. Wyobraźcie sobie tylko: Dorian Flynn. Kate pokręciła głową.
- Rodzicom wszystko wolno. Dzięki Bogu to dziewczynka. Gdyby to był chłopiec, mogliby go nazwać Errol.
Maddy uczestniczyła już w podobnych posiedzeniach po narodzinach dziecka albo szczęśliwie zakończonej operacji. Jeżeli ludzie zaangażowani w to zawodowo mieli trochę czasu, siadali razem poruszeni, pełni satysfakcji i zadowolenia. Czasami przerzucali się żartami, tak jak teraz. Po raz pierwszy od wielu godzin Maddy ogarnął spokój. - Chciałabym kiedyś mieć dziecko - wyznała nagle. - Był taki moment, kiedy myślałam, że tak się stanie, widziałam już swoją przyszłość z mężem i dziećmi, w domu z ładnym ogrodem. Kupiłam
77
nawet księgę imion. Chciałam nazwać córkę Hannah, a syna Luke. Ale na tym się skończyło. - Masz jeszcze mnóstwo czasu - stwierdziła Kate. -Przyjdzie na ciebie pora. - Być może. Albo skupię się na pracy i zakończę karierę jako przełożona pielęgniarek w jakimś wielkim szpitalu. - Przełożona? - Kate prychnęła. - No, no. Ed siedział z półuśmiechem na twarzy i nie włączał się do rozmowy. Nie dzielił ich radosnego podniecenia. Może był tylko zmęczony. Ale przecież wszyscy byli zmęczeni. Raptem zadzwonił telefon Eda.
S R
- Dobrze, że pan do mnie dzwoni, zaraz będę - powiedział Ed i spojrzał na Maddy. - Pani Gillan, kabina D35. Steward twierdzi, że jest bardzo słaba, trochę panikuje. Zobaczę, co się dzieje. - Pójdę z tobą - rzekła Maddy. - A Kate zostanie tutaj i zdrzemnie się.
Pani Gillan przeszła już najgorsze i z wolna dochodziła do siebie. Gorączka jej spadła, ale nie odzyskała jeszcze sił. Była pełna lęków i wymagała przede wszystkim pocieszenia. Ed zbadał ją, zapewnił, że wszystko idzie ku dobremu i dał jej coś na sen. Dodał jeszcze, że razem z Maddy posiedzą przy niej chwilę. Kiedy gawędził z pacjentką, Maddy zauważyła, że robi to z pewnym wysiłkiem. Gdzieś zniknęła lekkość, z jaką rozmawiał z chorymi, i jego dobry humor. Uznała, że powinna go wspomóc.
78
- Właśnie odebraliśmy poród - poinformowała panią Gillan. Człowiek nie spodziewa się czegoś takiego na statku wycieczkowym, ale zdarza się. Pani Gillan wykazała nieznaczne zainteresowanie. - Za dwa miesiące przyjdzie na świat mój pierwszy wnuk - wyznała cicho. - Bardzo się cieszę. - Tak, to coś, na co warto czekać - odparła Maddy. - Proszę teraz zamknąć oczy i pomyśleć o imionach dla wnuków. Chwilę później pani Gillan pogrążyła się we śnie, ale Ed mimo to nie ruszył się z jej kabiny. Maddy spojrzała na niego zatroskana. - Jesteś jakiś przybity. Brak snu daje ci się we znaki? - Nie potrzebuję snu.
S R
Nie zaprzeczył jednak, że nastrój mu się zepsuł. - Pani Gillan jest w dobrej formie. Mała Flynnówna sprawiła nam miłą niespodziankę. Narodziny bez komplikacji to jedna z największych radości w naszej pracy. - Chyba tak.
- Chyba tak? To wszystko? Co się z tobą dzieje? W ciągu minionych dwóch godzin zmieniłeś się nie do poznania. Coś cię dręczy; nie możesz mi powiedzieć co? Jego głos brzmiał ponuro. - Dobra, powiem ci, chociaż nie mam tego w zwyczaju. Ale pod warunkiem, że nie będziemy potem o tym rozmawiać. Tak? Maddy poczuła, że odniosła małe zwycięstwo. Skruszyła kawałek muru, który ich dzielił. - Zgoda - odparła.
79
Mówili szeptem, by nie przeszkadzać pani Gillan. - Odgadłaś, że byłem w wojsku, a ja mówiłem ci już, że pracowałem w Afryce. Kierowałem tam tymczasowym szpitalem podczas epidemii ostrego zapalenia gastrycznego. - Tak, to już wiem - odparła. - Wyobrażam sobie, że to straszne doświadczenie. Jak sobie radziłeś? Jak sobie teraz radzisz, mając tamto w pamięci? - Na oba pytania odpowiem ci tak samo. Radzę sobie, bo jestem lekarzem, to moja praca. Urwał, a ona zastanawiała się, co powie dalej. - Tam towarzyszyło mi poczucie, że mam niewystarczającą wiedzę.
S R
Złość, że brak mi pomocy, dzięki której mógłbym zrobić wiele dobrego. Ludzie wokół mnie umierali, bo brakowało leków za parę funtów. Zwłaszcza dzieci. Kiedy zaczynałem, byłem silny i zdeterminowany. A równocześnie świadomy, że pewnie będę musiał pogodzić się z tym, że nie osiągnę wszystkich swoich celów. Z biegiem czasu ogarniało mnie coraz większe zmęczenie, a liczba zgonów nie zmniejszała się. To bolało. Kiedy stamtąd wyjeżdżałem, przysiągłem sobie, że już nigdy nie zaangażuję się w tego rodzaju pracę. Ale gdy usłyszałem o waszej epidemii, wiedziałem, że muszę przyjechać i przekonać się, czy sobie poradzę. - Jesteś świetnym lekarzem. - Maddy ściągnęła brwi i dodała: Chodzi o jakieś bolesne wspomnienia, tak? - Coś w tym rodzaju. Pomyślała przez chwilę nad jego słowami. - To nie wszystko, prawda?
80
- Wszystko - rzucił tak szybko, że w to nie uwierzyła. Zapadło milczenie, które po chwili przerwała. - Wiem, że jestem wścibska, ale bardzo bym chciała, żebyś któregoś dnia opowiedział mi o tym więcej, dobrze? Dzięki temu poznam cię lepiej i... chciałabym cię lepiej poznać. Znowu zaległa cisza. Maddy patrzyła na smętną twarz Eda. Potem Ed ujął jej dłoń, ścisnął ją i jakimś cudem zdobył się na uśmiech. - Jesteś jedyną osobą, z którą w ogóle poruszyłem ten temat. Może kiedyś opowiem ci wszystko. Ale teraz zostań z panią Gillan, a ja zajrzę do innych - rzekł i wyszedł z kabiny. Maddy przyjrzała się śpiącej pani Gillan i uspokojona usiadła,
S R
myśląc o tym, co usłyszała od Eda. Powoli zaczynała go rozumieć. Każda chwila spędzona na pokładzie statku przypominała mu tamten polowy szpital w Afryce. Wiedziała, co to jest trauma frontowa. Zdawała sobie sprawę, że dotyka ona nie tylko tych, którzy biorą bezpośredni udział w działaniach bojowych.
Ale chociaż dowiadywała się wciąż czegoś nowego, instynktownie czuła, że Ed coś przed nią ukrywa. Miała wrażenie, że chętnie by się zwierzył, ale coś mu na to nie pozwala. Oczywiście musiała sobie odpowiedzieć na pytanie: co ją to wszystko obchodzi? Nie powinna interesować się takim mężczyzną. Zresztą nie planowała żadnych romantycznych związków. Czyżby coś się zmieniło w tej kwestii? Wciąż pamiętała ich pocałunek. Ile czasu minęło od tamtej pory? Sześć godzin czy może siedem? Aż tyle? Często wracała do tego myślą. Ed ją pocałował, choć wcale go do tego nie zachęcała. No nie, bądźmy
81
szczerzy. Położyła dłoń na jego ramieniu, więc w pewnym sensie to ona zrobiła pierwszy ruch. Drobny, ale jednak. Rozległo się ciche pukanie do drzwi, po czym Ed wszedł do kabiny. Maddy spojrzała na niego zaskoczona, jakby był ostatnią osobą, którą spodziewała się ujrzeć. A przecież dopiero co o nim myślała! - Jeżeli pani Gillan czuje się dobrze, przyda mi się pomoc na drugim pokładzie - szepnął. - Pani Gillan śpi spokojnie. Już idę. Ruszyli razem opustoszałą zejściówką, a gdy dotarli do iluminatora, na moment przystanęli i wyjrzeli na szalejące morze. I znowu Maddy położyła dłoń na jego ramieniu.
S R
- Na pewno wiesz, że nie jestem taka - zaczęła. - Nie latam za mężczyznami, nie szukam nowego związku, a ciebie w zasadzie nie znam. Ale zgodziliśmy się, że to jest czas poza normalnym czasem. To, co tutaj robimy, nie ma znaczenia. Dlatego chciałabym, żebyś mnie jeszcze raz pocałował. To mnie uspokoi, a może i ciebie. -Urwała na moment, podniosła na niego wzrok i dodała z wahaniem: - Oczywiście, jeżeli masz ochotę.
Założyłaby się, że bardzo tego pragnął. Objął ją jedną ręką, drugą położył z tyłu jej głowy i lekko się nachylił. Kiedy ich ciała się spotkały... było tak dobrze. Jakby tak właśnie miało być, jakby nie było nic bardziej naturalnego. Nie spieszyli się. Maddy otoczyła go ramionami. Ed pieścił ją, gładził opuszkami palców jej policzek i szyję. Delikatnie i czule. Potem dotknął jej warg. Musnął je ledwie. Nie czując oporu, przylgnął do nich z desperacją i pasją. Maddy ogarnęło pożądanie.
82
Jej piersi nabrzmiały, zrobiło jej się gorąco. Bez trudu zgadywała pragnienia Eda, szczęśliwa, że budzi w nim taką namiętność. Gdyby tak... Nagle Ed się odsunął. Maddy jęknęła cicho, nie chciała go puścić. Zresztą on również się wahał. Dlaczego więc to zrobił? Stali naprzeciw siebie z opuszczonymi głowami, trzymając się za ręce. - To cię do niczego nie zobowiązuje - rzekła Maddy drżącym głosem. - Jesteśmy oboje zmęczeni. Musimy odreagować. Było tak dobrze, ale lepiej skończmy na tym. - Jak sobie życzysz - odparł. - Zapomnimy o tym, a przynajmniej spróbujemy puścić to w niepamięć. Pacjenci czekają. Maddy, zakłopotana, nieco posmutniała. Dlaczego tak łatwo się z nią zgodził?
S R
Jakąś godzinę przed świtem Ed powiedział Maddy, żeby się przespała.
- Ledwie żyjesz - rzekł łagodnie. - Ciężko pracowałaś, musisz odpocząć. Nie dyskutuj, połóż się i prześpij. Dam sobie radę. - Potrzebujesz...
- Potrzebuję twojej pomocy, kiedy będziesz wypoczęta. A teraz do łóżka. Daję ci trzy godziny wolnego. Maddy ziewnęła mimo woli. - No dobrze, już idę - odparła - pod warunkiem, że obudzisz mnie za trzy godziny. - Obiecuję. Bez ciebie się nie obejdę. Z prawdziwą satysfakcją stwierdziła, że mówił szczerze.
83
Udała się do swojej kabiny i podobnie jak wcześniej Ed postanowiła najpierw wziąć prysznic. Potem usłyszała jakiś ruch za ścianą, owinęła się ręcznikiem i wyjrzała na korytarz. Kate właśnie wyszła od pani Flynn. - W porządku? - spytała Maddy. - Tak, chociaż to nie jest miejsce dla noworodka. Ale matka czuje się nieźle. Da małej na imię Marina. Poświęciłam mnóstwo czasu mężowi pani Flynn. Całe szczęście, że mężczyźni nie rodzą. - Nie jesteś pierwszą położną, która to mówi. - Maddy ziewnęła. - Ed kazał mi się przespać. Tylko trzy godzinki. - To dobry lekarz. Czasami przypomina mi swojego ojca, a czasami nie.
S R
- Przyjaźnisz się z Nickiem? - Znamy się od lat.
Maddy usłyszała zmianę tonu w głosie Kate, ale może wynikało to ze zmęczenia. - Kładę się. Dobranoc.
- Raczej dzień dobry. - Kate się uśmiechnęła. W chwili, gdy Maddy opadła na koję, uprzytomniła sobie, że spał tutaj Ed. W tej samej pościeli... Ale jakie to ma znaczenie? Sytuacja była nadzwyczajna. Zdawało jej się jednak, że czuje słaby zapach... jakby jego rozgrzane ciało wciąż tam leżało. Przeszedł ją dreszcz podniecenia. Ed Tremayne. Osiemnaście godzin temu nie miała pojęcia, kto to taki. Teraz byli już kolegami, a może przyjaciółmi. Dwa razy ją pocałował i ku jej wielkiemu zdziwieniu było to bardzo przyjemne. Koniec z tym bajdurzeniem. Ed Tremayne to tylko...
84
Zdawało jej się, że dopiero co zamknęła oczy. Ktoś lekko potrząsał ją za ramię. Aromatyczna woń kawy płynęła wprost do jej nozdrzy. Nie podnosząc powiek, spytała: - Trzy godziny? - Co do minuty - odparł Ed. - Postawiłem ci kawę przy łóżku. Aha, dostałaś wiadomość przez radio. - Położył złożoną kartkę na szafce. Zostawię cię teraz, ubierz się. Maddy podniosła powieki i spojrzała na Eda. Całonocny dyżur chyba wcale go nie zmęczył. Dostrzegła nieco pogłębione zmarszczki wokół oczu, ale nadal panował nad sytuacją. Gdy usiadła, przypomniała sobie, że nie włożyła nocnej koszuli. Czym prędzej schowała się pod kołdrę.
S R
Zdążyła jednak dostrzec jego pełne podziwu spojrzenie. - Pójdę do Kate i zaczekam z nią na ciebie - rzekł. - Nie, raczej pogadam z nią na odległość, skoro chce mieć sterylny oddział. Na razie. Maddy wypiła pół filiżanki kawy i sięgnęła po kartkę. Ciekawe, od kogo ta wiadomość. Nigdy dotąd nie dostała depeszy. Tylko zerknęła i wiedziała, że ma zepsuty dzień. Wiadomość była od jej byłego narzeczonego Briana.
Dlaczego nie zostawi jej w spokoju? Przejrzała depeszę, zgadując, co w niej znajdzie. „Nie mogę uwierzyć w to, co mi powiedziałaś. Pamiętasz, co przeżywaliśmy razem? Jak mówiłaś mi, że mnie kochasz? To będzie trwało wiecznie... Kocham cię i tylko to się liczy. Musimy się spotkać, żeby wszystko obgadać. Wiesz, że to konieczne. Zdobędę jakąś pracę, a potem... Madeleine, mówię poważnie".
85
Jak mógł wysłać jej coś takiego o trzeciej nad ranem? W samą porę. Potem sobie przypomniała, że Brian miał zwyczaj spać w dzień i dzwonić do niej w środku nocy. Dlatego, że jemu to odpowiadało. Była równocześnie rozdrażniona i przestraszona. Tak właśnie się dzieje, kiedy zaufa się mężczyźnie. Tak kończy się miłość. Niestety pamiętała całą ich znajomość, z początku wspaniałą, z tak złym zakończeniem. Musi trwać przy swoim postanowieniu. Koniec z mężczyznami. Pomyślała o Edzie. On też był stanowczy, tak jak Brian. Poza tym różnili się ogromnie. Ed potrafił spojrzeć na świat oczami drugiego człowieka. Zgniotła kartkę i schowała ją do szafki. Dokończyła kawę, która
S R
nagle straciła smak. Kiedy się ubrała, ze zdziwieniem stwierdziła, że pobolewa ją głowa. Nie zwracając na to uwagi, ruszyła do pracy. Ed czekał na korytarzu. Odwrócił się do niej z uśmiechem, lecz jej zabrakło entuzjazmu.
- Czym mam się zająć? - spytała.
Ed natychmiast zauważył zmianę jej nastroju. - Dobrze się czujesz? Nie najlepiej wyglądasz. - Nic mi nie jest - burknęła. - Praca czeka. - Złe wiadomości? - Już ci mówiłam, Ed, wszystko w porządku. To wiadomość od... starego przyjaciela. Chce się ze mną spotkać. Może jestem jeszcze trochę zmęczona. Wiedziała, że Ed jej nie uwierzył. Pracowali razem przez cztery godziny. Sytuacja się poprawiła. Może nie była to znacząca poprawa, ale jednak. Epidemia nie dotykała już tylu
86
pasażerów. Osoby, które zachorowały na początku, powracały do zdrowia. To dodawało Maddy otuchy. Nadal zgodnie współpracowała z Edem, choć dawna bliskość gdzieś się ulotniła. Wiadomość od Briana przeraziła Maddy. Trudno by szukać kogoś, kto mniej niż Ed przypominałby Briana. Podjęła jednak decyzję, by nie wiązać się z żadnym mężczyzną. Słowa byłego narzeczonego tylko ją w tym umocniły. A więc choć wspólnie z Edem wypełniała zawodowe obowiązki, fakt, że nie boryka się z epidemią sama, już jej tak nie cieszył. Żyli w zasadzie o kawie i czekoladzie, w rzadkich wolnych chwilach przełykając w pośpiechu coś innego. W południe Ed oświadczył: - Zasłużyliśmy na piętnaście minut przerwy. Za długo już siedzimy
S R
w kabinach chorych i klimatyzowanych pomieszczeniach. Trzeba pooddychać świeżym powietrzem.
Fale nadal rozbijały się o statek, wiatr nie stracił na sile. Gwałtowny powiew omal Maddy nie przewrócił. Ed objął ją w pasie, żeby nie upadła. To był wyłącznie przyjacielski gest, ale jakże miły. Nie wspominając o tym, że Ed trzymał ją o wiele dłużej, niż wymagały tego okoliczności. - Popatrz - wskazał na grupę białych budynków na brzegu - to Penhally Bay. - Potem pokazał na małą łódź kołyszącą się niebezpiecznie na falach. - Widzisz ją? Założę się, że płynie w niej mój ojciec. To łódź Jerry'ego Buchana, tego, który przywiózł do nas Kate. - To chyba niezbyt dobry pomysł wypływać w taką pogodę. Ed uśmiechnął się z żalem. - Raczej nie. Zresztą ojciec mógł załatwić sprawę przez telefon. Ale nie byłby sobą, gdyby nie zrobił tego osobiście. Zwłaszcza że jest tutaj Kate.
87
- Szanujesz go za to, prawda? - Chyba tak. Przypuszczam też, że na jego miejscu postąpiłbym tak samo. Zaraz tu będzie. Zejdźmy na niższy pokład i przywitajmy go. Tak jak poprzednio, marynarze kazali im odsunąć się na bezpieczną odległość, a sami pomogli Nickowi przeskoczyć z huśtanej falami łodzi na drabinkę wejściową. Po chwili Maddy była świadkiem na pozór obojętnego powitania obu mężczyzn, ojca i syna. - Jak ci idzie, Ed? - Dajemy radę. - To dobrze. - Niestety mamy dwa zgony, jeden bez związku z epidemią. - Jesteś zmęczony?
S R
- Panuję nad sytuacją. Ojciec kiwnął głową.
- Tego się spodziewałem. A teraz muszę się zobaczyć z kapitanem. Pójdziesz ze mną?
- Maddy też z nami pójdzie - rzekł Ed. - Pracujemy razem. - Oczywiście. No to chodźmy.
Maddy zastanawiała się, czy ci dwaj mężczyźni zdają sobie sprawę, jak bardzo są do siebie podobni. A także czy kiedykolwiek okazali sobie głębokie uczucie, które ich przecież łączy. Widać w rodzinie Tremayne'ów emocje trzyma się na wodzy. Maddy nie miała jednak wątpliwości, że ich nie brakuje. Zresztą, czy to jej sprawa? Czy chce się dowiedzieć, co dzieje się w sercu Eda Tremayne'a?
88
ROZDZIAŁ SZÓSTY Nick wiedział, że nie powinien tu przypływać, ale był ciekaw, jak czuje się jego syn. Najważniejsze było dla niego samopoczucie Eda. Należał do niewielu osób, które zdawały sobie sprawę z tego, co Ed przeżywa. Domyślał się jego udręki wywołanej przez kolejny kontakt z tą chorobą. Widoki, zapachy, dźwięki - wspomnienia musiały do niego wrócić ze zdwojoną siłą. Mało kto wytrzymałby taki napór. Na twarz Nicka wypłynął uśmiech ojcowskiej dumy, kiedy patrzył na umęczonego syna. Ed ledwo trzymał się na nogach, ale wciąż działał i
S R
panował nad sytuacją. Typowy Tremayne. Oczywiście, Nick zostawił tę refleksję dla siebie, choć jego duma była niezaprzeczalna. Siedzieli teraz w kabinie kapitana. Podano im kawę, po czym kapitan oznajmił: - Kontaktowałem się cały czas z jednej strony z naszym biurem, z drugiej - z doktorem Tremayne'em. Doktorze, zechce pan przedstawić obecną sytuację. Nick odparł:
- Otrzymałem telefon od kierownictwa portu. Kwarantanna musi potrwać co najmniej kolejne czterdzieści osiem godzin. Wczoraj, minionej nocy i dziś rano starałem się ustalić przyczynę tej epidemii. Ed miał rację. Spowodowała ja bakteria, nie wirus. Całkiem nowy szczep, bardzo silny, wiele osób będzie tym zainteresowanych. Co, rzecz jasna, nie ma znaczenia, jeżeli chodzi o leczenie. Przypłynąłem tutaj, żeby osobiście zobaczyć, co się dzieje, pomóc, jeśli to możliwe, a potem zabrać moją położną na brzeg. Ona jeszcze nie wie, że tutaj jestem.
89
Popatrzył srogo na Eda, który odpowiedział mu niewinnym spojrzeniem. - Instytut meteorologiczny twierdzi, że sztorm ma się ku końcowi i warunki pogodowe ulegną szybkiej poprawie - ciągnął Nick. - Marynarka obiecała pomoc. W porozumieniu z organizatorem rejsu dziś po południu jedna z mniejszych łodzi przypłynie tutaj i zabierze noworodka i jego rodziców. Równocześnie przywiozą nam parę pielęgniarek i drugiego lekarza. - Kto to jest? - spytał Ed. - Niejaka doktor Wyatt. Jak rozumiem, niedawno skończyła studia, ale ze świetnymi wynikami.
S R
- Jakie ma doświadczenie z taką epidemią?
- Z tego co wiem, żadne - rzekł Nick. - To nie ja ją zatrudniłem, tylko firma organizująca rejsy wycieczkowe.
- To nie jest praca dla świeżo upieczonego lekarza - stwierdził Ed. Powinienem kierować akcją nieco dłużej.
Zapadła cisza, którą po chwili przerwał kapitan. - Chciałbym, żeby pan został, Ed. Takie zmiany w tej chwili byłyby nieodpowiedzialne. Zostanie pan jako szef personelu medycznego. Zgadza się pan, doktorze Tremayne? - Tak - odparł Nick po krótkiej przerwie. - Ed powinien jeszcze tutaj zostać. Porozmawia pan na ten temat ze swoim kierownictwem? - Oni zostawili mnie bez lekarza, i proszę zobaczyć, jak to się skończyło. Muszą się zgodzić na moje sugestie. - W porządku. W takim razie zajrzę do lecznicy i zobaczę, czy się przydam. Chciałbym obejrzeć noworodka.
90
- Proszę mnie o wszystkim informować - rzekł kapitan. Gdy tylko dotarli do lecznicy, Maddy otrzymała wezwanie. Kate spała, Nick nie chciał jej budzić. Po raz pierwszy, odkąd wszedł na pokład, znalazł się z synem sam na sam. Miał mu wiele do powiedzenia. - Powinieneś się ze mną porozumieć, zanim ściągnąłeś tutaj Kate w czasie sztormu - rzekł z wyrzutem. - Wiesz, że jej mąż utonął. Nie pomyślałeś o tym, co ona czuje? - Myślałem, że będzie się bała, ale się myliłem. Tak czy owak była mi potrzebna. Poprosiłem ją, ponieważ jest najlepsza i znajdowała się niedaleko. Podjąłbyś dokładnie taką samą decyzję, przyznaj. - Mimo wszystko wolałbym, żebyś to ze mną ustalił - odparł Nick
S R
wymijająco. - Nie poradziłbyś sobie bez Kate?
- Być może. Przypuszczalnie. Ale ona jest w tym lepsza niż ja czy Maddy. Gwarantowała matce i dziecku większe bezpieczeństwo. Sam ją zapytaj, co czuła, jak została wezwana w samym środku sztormu. - Nie muszę - burknął Nick. - Wiem, co bym usłyszał. - Uśmiechnął się. - Lubię pracować z zawodowcami. A jak ci się układa z Maddy? - To świetna pielęgniarka - odparł Ed, odwracając się na moment i szukając czegoś w stercie kart. - Dobrze nam się razem pracowało. - Tylko tyle? Świetna pielęgniarka? Zdawało mi się, że zauważyłem coś więcej. - Lubię ją. To wszystko. Już raz byłem żonaty, to mi wystarczy na całe życie. Wątpię, czy po opuszczeniu statku jeszcze ją spotkam. - Rozumiem - rzekł Nick. - Chciałbym teraz zerknąć na jednego z pacjentów - podjął Ed. - Kate jest w drugiej kabinie, licząc od początku korytarza. Możesz ją obudzić,
91
zaprowadzi cię do Sary i Mariny Flynn. Byłaby wściekła, dowiedziawszy się, że spędziłeś tutaj chwilę i nawet jej nie obudziłeś. - Racja - uznał Nick. Zaczekał, aż Ed wyjdzie, po czym ruszył na korytarz. Maddy akurat wyjmowała coś z szafki z zapasami leków. - Potrzebujesz czegoś, Nick? - zapytała. Zdawało mu się, że jest zaczerwieniona. Ze zmęczenia? Czy coś ją zdenerwowało? - Ed poszedł do pacjenta - oznajmił. - Właśnie sobie rozmawialiśmy, kiedy cię zobaczyłem. On cię nie zauważył. Tak mi przyszło do głowy, że może słyszałaś część naszej rozmowy? - Nie mam zwyczaju podsłuchiwać. Nie słyszałam ani słowa.
S R
Uniósł ręce, by ją udobruchać.
- Oczywiście. - Był jednak doświadczonym lekarzem i wiedział, kiedy ludzie nie mówią całej prawdy.
- Właśnie mu oświadczyłem, że moim zdaniem między wami zaiskrzyło. Ale Ed odparł, że raz był żonaty i nie jest zainteresowany. Wątpi, czy spotka cię jeszcze kiedyś, jak opuści statek. - To prawda. - Maddy odwróciła głowę. - My tylko razem pracujemy. Współpraca z tobą też dobrze się układała. A więc, pomyślał Nick, i Maddy ukrywa swoje prawdziwe uczucia. Z zasady nie wtrącał się w osobiste życie swoich dzieci. Ilekroć zdarzało mu się ją złamać, coś się między nimi psuło. Ale... - Niewiele czasu spędziliśmy z Edem razem - podjął. - Nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. Cóż, szkoda. To mój syn. Wydaje mi się jednak, że wiem, co on czuje. Moim zdaniem znaczysz dla niego więcej, niż Ed chce przyznać.
92
No i powiedział to. Więcej nie mógł zrobić. - Wątpię - rzuciła Maddy bezceremonialnie. - Ani on, ani ja nie jesteśmy zainteresowani stałym związkiem. Nick założyłby się jednak, że Maddy ucieszyły jego słowa - a przynajmniej zdawała się nimi zaintrygowana. Nick został sam. Podziwiał wyposażenie gabinetu, zajrzał do pokoju, gdzie smacznie spała świeżo upieczona mama ze swoim maleństwem. Chciał je zbadać, ale dopiero wtedy, gdy pojawi się Kate. A zatem udał się do jej kabiny. Przy wezgłowiu paliła się mała lampka, częściowo rozświetlając twarz Kate, dzieląc ją na obszary światła i cienia. Kate była atrakcyjną
S R
kobietą. Znał ją od lat swojej młodości. Teraz z pewną trudnością usiłował odnaleźć w tej dojrzałej kobiecie dawną nastolatkę. To do niego niepodobne. Zwykle był pewny siebie, wiedział, co robić, co myśleć. Teraz tę pewność stracił. Prawdopodobnie przyczynił się do tego sztorm, który obudził wspomnienia tamtej tragicznej nocy, gdy łódź ratunkowa wypłynęła z Penhally. Mąż Kate, James, a także ojciec i brat Nicka zginęli podczas akcji, ratując dziecko w wieku szkolnym. Tyle się wydarzało tamtej nocy, tyle przeżyli, bólu, strachu i rozpaczy. Tamtej pamiętnej, brzemiennej w skutki nocy rządziły nimi intensywne emocje, które doprowadziły do czegoś, z czym ani Nick, ani Kate nigdy się nie pogodzili. Więc tak, znali się od wieków. Już jako nastolatki umawiali się na randki, potem się rozstawali i znów się schodzili, jak to młodzi. Później życie ich rozdzieliło. On pojechał na uniwersytet i ożenił się z Annabel. Kate wyszła za Jamesa. Teraz zarówno James, jak i Annabel już nie żyli.
93
Czy Kate jest szczęśliwa? Sprawiała wrażenie dość zadowolonej, przynajmniej w pracy. A on? Dobre pytanie. Zapracowany lekarz rodzinny nie powinien na nie odpowiadać. Nie powinien go sobie nawet zadawać. Są z Kate kolegami, a może przyjaciółmi. A jednocześnie spoglądają na siebie nieufnie. Każde z nich ma się na baczności przed tym drugim. Czasami przyłapywał Kate na tym, jak na niego patrzy, i zastanawiał się, co o nim myśli. Wśliznął się do kabiny, usiadł na krześle i popatrzył na nią z bliska. Od tamtego sztormu minęły lata. Odsuwał od siebie wspomnienia tamtej nocy, nigdy ich nie przywoływał. W tej chwili sam do nich wrócił. Były tak żywe, jakby to wszystko działo się ledwie wczoraj.
S R
Siedział przez chwilę nieruchomo, zapatrzony w twarz śpiącej Kate, i było mu tak dobrze. Ale nie trwało to długo. Może patrzył zbyt intensywnie. Kate uniosła powieki i niemal natychmiast oprzytomniała. - Nick? Skąd się tu wziąłeś?
- Musiałem pogadać z kapitanem, ustalić kilka spraw. No i martwiłem się o ciebie, chciałem zobaczyć, czy z moją pracownicą wszystko w porządku.
To było dla niego ważne, by podkreślić, że Kate należy do jego personelu. Tak jest bezpieczniej. - Wolałbym mieć jakieś pojęcie o tym, co działo się wczoraj w nocy - ciągnął. - Wolałbym, żebyście mnie poinformowali. - Zostawiłam ci kartkę. Wszystko wyjaśniłam i napisałam, kto mnie dzisiaj zastąpi. Po co miałam cię budzić? - Może masz rację.
94
W przeciwieństwie do Eda i Maddy, Kate nie rozebrała się, kładąc się do łóżka. Usiadła i machnęła ręką na Nicka. - Zaczekaj na mnie na zewnątrz. Muszę się odświeżyć. Pewnie chcesz zobaczyć Marinę i panią Flynn? - Przebadam je szybciutko. - Przypomniał sobie, że Kate zawsze z naciskiem mówiła, że lekarz i położna mają inne obowiązki. - Oczywiście, jeśli pozwolisz. - Proszę. - Sztorm powoli ucicha. Dziś po południu przypłynie tu łódź marynarki, przywiezie pielęgniarki i jedną lekarkę. Zaproponowali, że przetransportują ciebie i matkę z dzieckiem do Penhally Bay. Co ty na to?
S R
- Obie mają się dobrze. Byłoby wskazane zabrać je z tego statku. - Ty decydujesz.
Traktowała go dosyć oschle. Nagle Nick zrozumiał dlaczego. Widział ją śpiącą, bezbronną. A Kate zawsze była czujna. - Zorganizuję ci coś do picia. - A potem, pragnąc dodać coś miłego, co by ich do siebie zbliżyło i ociepliło atmosferę, dorzucił: - Doskonale się spisałaś, Kate. - Wiem. Był lekarzem, człowiekiem nauki, który wierzył w dowody empiryczne. Z pogardą traktował astrologię, szósty zmysł, zjawiska nadprzyrodzone. A jednak przez krótką chwilę zastanowił się, czy jego wspomnienia i myśli jakimś sposobem dotarły do Kate. Bardzo chciałby się o tym przekonać.
95
Nick po krótkim badaniu ocenił, że matka i dziecko faktycznie mają się nieźle. A w zasadzie bardzo dobrze. Teraz najważniejszą sprawą jest zabranie ich ze statku. Kate zgodziła się, by popłynęli łodzią marynarki. - Idź i pomóż Edowi - powiedziała do Nicka. - Ja sobie świetnie poradzę. Zawsze sobie radzi, pomyślał. Zosia samosia. Ed ucieszył się na widok ojca i podał mu kartkę z listą nazwisk. - Chciałbym, żebyś zbadał te piętnaście osób - poprosił. - Żeby mieć pewność, że podajemy im właściwe leki. Stewardzi są dość przyzwoicie wyszkoleni, ale lepiej ich pilnować. Wiesz, gdzie znajdziesz potrzebne rzeczy?
S R
- Poradzę sobie - odparł Nick.
Znalazł się w dość niecodziennej sytuacji, wysłuchując poleceń syna. Miał jednak świadomość, że w takich okolicznościach szef może być tylko jeden. Musiał też przyznać, że Ed jest w tym świetny. Był chyba w dobrej formie, jak zawsze, choć oczy miał lekko przekrwione.U Maddy także Nick zaobserwował oznaki wyczerpania. Nie oczekiwał jednak, że poprosi o odpoczynek. Przynajmniej dopóki Ed pozostaje na nogach. Epidemia na statku osiągnęła punkt krytyczny. Mieli teraz czterdziestu ośmiu chorych, w tym osoby, które właśnie się zaraziły, takie, które przechodziły już kolejny etap choroby, i te, które powracały do zdrowia. Wszyscy wymagali ciągłej opieki i uwagi. Ale wszyscy powinni przeżyć. Po jakimś czasie dotarły wieści od kapitana. Łódź była już w drodze, sztorm prawie ucichł. Ed powiedział:
96
- Tato, przebierz się, a potem pomożesz Kate przetransportować Flynnów. - Tak, dobrze - odparł Nick. - Kiedy wrócisz? - Jak moje zadanie tu dobiegnie końca. Dobra odpowiedź, pomyślał Nick. Wszyscy wyglądali świeżo, byli pełni energii i przytomni. Maddy przeciwnie - czuła się ociężała, nieświeża i apatyczna. Przyglądała się nowemu personelowi medycznemu, który właśnie wszedł na pokład. Wszyscy nieśli małe bagaże. Jedna z osób pomogła Kate i Nickowi przenieść rodzinę Flynnów do łodzi. Maddy cieszyła się, że Flynnowie znajdą się na lądzie.
S R
Teraz siedzieli stłoczeni w gabinecie i słuchali, co ma do powiedzenia Ed. Trzy pielęgniarki w uniformach były mniej więcej w wieku Maddy, a jednak z jakiegoś powodu Maddy czuła się od nich starsza. Towarzyszyła im młoda lekarka, doktor Ellen Wyatt. Szczupła, ładna, wesoła. Maddy podejrzewała, że dopiero ukończyła studia. Nie podobało jej się, z jakim zainteresowaniem spoglądała na Eda. To nie była tylko zawodowa ciekawość. Nie bez przyczyny przysunęła swoje krzesło do jego krzesła. Maddy musiała przyznać, że Ed dobrze się prezentuje. Brak snu wcale się na nim nie odbił. Owszem, miał podkrążone i przekrwione oczy, a wargi nieco bardziej zaciśnięte niż wcześniej, ale i tak wyglądał lepiej, niż ona się czuła. Siedziała na uboczu, podczas gdy Ed zapoznawał lekarkę i pielęgniarki z nową dla nich sytuacją. Podjął już pewne ustalenia z Maddy i z kapitanem: rozdzielili kabiny, ustalili posiłki, leczenie i grafik dyżurów.
97
Ed konsultował się z Maddy, choć był w tym ekspertem. Nawet kapitan go słuchał. Ed był znakomitym organizatorem i dawał wszystkim jasno do zrozumienia, kto tu rządzi. - Jeśli wystąpią jakieś problemy pielęgniarskie, proszę najpierw informować Maddy. Będzie pod telefonem przez kilka następnych godzin. Jeżeli będzie potrzebny lekarz, proszę wzywać doktor Wyatt. A ona poprosi mnie, jeżeli okaże się to konieczne. Czasami trzeba pracować ekspresowo. Proszę jednak pamiętać, żadnego działania na skróty! I proszę prowadzić dokładne notatki, to bardzo ważne. Potem uśmiechnął się, a Maddy wyczuła rosnące zainteresowanie zgromadzonych kobiet.
S R
- Ostatnia sprawa. Dziękuję, że przyjechałyście tak szybko. A teraz do roboty.
Maddy zdała sobie sprawę, że Ed, paradoksalnie, dobrze się bawił. Pracował ponad siły, zatracał się w pracy. Teraz wiedziała dlaczego. Zadawał sobie ból, żeby odepchnąć od siebie dręczące wspomnienia. Przez chwilę się zastanawiała, jak będzie wyglądało jej życie, gdy to się skończy. Czy jeszcze się spotkają? Choćby przypadkiem? Czy Ed zajmie się swoim życiem i zapomni o niej? Tak jak powiedział ojcu? Czy ona o nim zapomni? Mówiąc szczerze, nie wierzyła w to. Życie bez Eda, pozbawione jego choćby chwilowej obecności, zdawało się jej nie do zniesienia.
98
ROZDZIAŁ SIÓDMY Oczywiście pojawiły się problemy, ale większość z nich dość prędko rozwiązano. Nowy personel nie znał jeszcze regulaminu, nie potrafił niczego znaleźć, nie wiedział, jak powinny wyglądać relacje ze stewardami. Wszyscy się uczyli. Maddy musiała przyznać, że pracują ciężko i z oddaniem. Ona sama pozostała na nogach jeszcze przez parę godzin. O północy Ed wpadł do gabinetu i powiedział: - Idzie nam dosyć gładko. Połóż się do łóżka. Łóżko. O niczym więcej nie marzyła. Nareszcie odpoczną jej oczy, nogi, kręgosłup.
S R
- Dobrze - odparła. - Ty też się prześpisz?
- Tak, umówiłem się z doktor Wyatt, że ona będzie teraz dyżurować przez sześć godzin. Obudzi mnie, gdyby działo się coś wyjątkowego, ale niczego się nie spodziewam. Mam jeszcze robotę na jakieś dwadzieścia minut, a potem pójdę spać, tak jak ty.
- Będziesz w kabinie pielęgniarek, obok mojej? - Tak. Będzie mi tam wygodnie.
- Jestem tak zmęczona, że chyba od razu nie zasnę - oznajmiła. Znasz to uczucie? Ed skinął głową, nie zdejmując z niej wzroku. - Właśnie tak się teraz czuję - podjęła. - Dlatego najpierw wezmę prysznic, umyję włosy, wypiję filiżankę herbaty z kropelką whisky. Mam ochotę trochę zaszaleć. Urwała, przestraszona tym, co chciała powiedzieć. Wbiła wzrok w podłogę i dodała: - Jak chcesz, wpadnij do mnie... na herbatę z kropelką whisky. 99
Ed ujął ją pod brodę. Patrzyli sobie prosto w oczy, rozumieli się bez słów. - Jesteś pewna? - spytał w końcu. - Tak. A nawet więcej, chcę, żebyś wpadł na herbatę. - W takim razie przyjdę. Oczywiście, tylko na chwilę. - Oczywiście. No to idę. - Ruszając korytarzem, wiedziała, że podjęła decyzję. Ale właściwie jaką? Wzięła prysznic, umyła włosy i od razu poczuła się o niebo lepiej. Włożyła czystą koszulę nocną, a potem weszła do łóżka. Dwadzieścia minut później Ed zapukał do jej kabiny. - Wszystko gra? - spytała.
S R
- Tak. To dobry zespół, nie sądzę, żeby mnie niepokoili. Wyglądasz... lepiej.
- Czuję się lepiej. Może chcesz wziąć prysznic? W łazience są czyste ręczniki.
Rozmawiamy jak nienormalni, pomyślała, gdy zniknął pod prysznicem. Krążymy wokół tego, czego oboje pragniemy, żadne z nas nie ma odwagi powiedzieć tego wprost. Zamrugała powiekami, zadumała się. Czy ona naprawdę tego chce? Może to tylko złudzenie wywołane fizycznym i psychicznym wyczerpaniem? Jeszcze nie jest za późno, by się wycofać. Potem jednak stwierdziła, że jest za późno. Zresztą wiedziała, za czym tęskni. Ed wyłonił się z łazienki owinięty ręcznikiem wokół bioder. Maddy dostrzegła blizny na jego nagiej piersi. - Skąd to masz? Musiałeś być poważnie ranny.
100
- Nie tak poważnie. To powierzchowne rany. Przebywanie w pobliżu linii frontu grozi właśnie czymś takim, nawet jeżeli wojna jest nieoficjalna. - Mam nadzieję, że kiedyś mi o tym opowiesz. Nie w tej chwili. Teraz chcę być spokojna i szczęśliwa. - Spokojna i szczęśliwa. Dobry plan. Już czuła się szczęśliwa, ale jakby tylko częściowo obecna. Jak gdyby patrzyła na siebie z góry i oceniała swoje zachowanie. To niewątpliwie skutek przemęczenia. Zresztą nawet po przespanej nocy, wypoczęta, w tym momencie czułaby się tak samo. Popijali zaparzoną przez Maddy herbatę. Ed przysiadł na brzegu łóżka.
S R
- Możesz tu siedzieć, dopóki nie skończysz pić - powiedziała. Potem położysz się obok mnie, dobrze?
Na jego twarzy odmalowało się wahanie.
- Marzę o tym, ale nie chcę cię skrzywdzić... - Skrzywdziłbyś mnie, gdybyś tego nie zrobił. A teraz skończ już tę herbatę.
Czy to jej słowa? To nie w jej stylu. Ona tak nie postępuje, ona tak nie mówi. Rzuca się w ramiona mężczyzny, podczas gdy obiecała sobie, że już nigdy żadnemu mężczyźnie nie pozwoli się wykorzystać. Ale cóż, powzięła decyzję i już jej nie zmieni. Pili herbatę z whisky w milczeniu i niemal równocześnie opróżnili filiżanki. Maddy wyłączyła lampę nad głową. Towarzyszyło im teraz tylko przyćmione światło lampki nocnej. Widziała jedynie zarys siedzącego Eda.Kiedy wstał, ręcznik zsunął się z jego bioder i opadł na podłogę. Ed
101
zawahał się, ale tylko na moment, po czym uniósł kołdrę i wśliznął się do łóżka. Pomimo zmęczenia zmysły Maddy od razu obudziły się do życia. Jej uszu dobiegał szum okrętowej maszynerii. W oddechu Eda wyczuwała słabą woń whisky - czy ona też tak pachnie? Gdy Ed przysunął się do niej, tę pierwszą woń zdominował zapach mydła. Co prawda na jego skórze pachniało inaczej niż na niej. Ciekawe dlaczego? To, na czym leżeli, zasługiwało bardziej na miano łóżka niż koi, lecz przeznaczone było dla jednej osoby. Gdy więc znaleźli się tam razem, tkwili jedno przy drugim. Ed nie ruszał się ani jej nie dotykał, jakby nie należało się spieszyć. A może to ona powinna przejąć inicjatywę?
S R
Przesunęła się nieco do góry i zdjęła koszulę przez głowę. Potem przechyliła się nad Edem, by rzucić koszulę na podłogę. Jej piersi dotknęły jego nagiego torsu. Uśmiechnęła się, słysząc, że wstrzymał oddech. Położyła się obok niego i delikatnie przebiegła palcami wzdłuż jego blizny.
- Powiedz mi o tym coś więcej - poprosiła. - Tak mało o tobie wiem. Poczuła, że wzruszył ramionami.
- To był wybuch. Ktoś wrzucił granat moździerzowy do szpitala w obozie dla uchodźców. Odłamek rozgrzanego metalu wyrwał mi kawałek ciała. Mogło się skończyć dużo gorzej. - Co to była za wojna? - Nikt oficjalnie nie wypowiedział wojny. Po prostu ludzie zabijali się bez powodu. Słysząc gorycz w jego słowach, uznała, że lepiej zmienić temat. - Zapomnij o tym, nie powinnam była pytać. Teraz jesteś ze mną.
102
- Tak, jestem tutaj z tobą, jest cudownie, ale nie wiem, czy robimy słusznie - podjął pełen niepokoju. - Chcesz, żebym ci powiedziała, że biorę pełną odpowiedzialność za swoje czyny, tak? - Tak. - No więc dobrze. I co, nie chcesz ze mną zostać? - Jasne, że chcę, ale... - Dwa razy mnie pocałowałeś. Nie mogę o tym zapomnieć. Powiedzieliśmy sobie wtedy, że to nic poważnego, wycieczkowy romans, że żyjemy jakby poza czasem. Jeśli chcesz, będziemy się tego trzymać. Na razie mi to odpowiada.
S R
Ed milczał. Po chwili wsunął rękę pod jej plecy. - Maddy, ja...
Przycisnęła palec do jego warg.
- Nic nie mów. Żadnych obietnic, zwierzeń, zapewnień. Oboje jesteśmy ludźmi po przejściach. Żyjemy w cieniu przeszłości. Teraz jesteśmy tylko ty i ja, i ta chwila. Cieszmy się nią. Możemy dać sobie szczęście.
Nagle coś jej wpadło do głowy, coś, o czym powinna była pomyśleć dużo wcześniej. Zaniepokoiła się. - Byłabym zapomniała: masz się czym zabezpieczyć? Ed się zaśmiał. - Zwędziłem coś z waszego magazynu. Macie tam naprawdę wszystko. Kiedy się lekko odchylił, usłyszała szelest rozrywanego papieru. Leżała z zamkniętymi oczami, wsłuchana w jego oddech. Przemknęło jej
103
jeszcze przez myśl: a może popełniam błąd? Ale wtedy Ed pochylił się nad nią. Chociaż nie była już dziewicą, nie nazwałaby siebie kobietą doświadczoną. Nie wolna od obaw i czujna, nie wiedziała, czego się spodziewać. Ed zaś... Poznała go jako osobę stanowczą i zdecydowaną. A jakim jest kochankiem? Czułym, uważnym, taktownym? Przewrócił się na bok, pochylił głowę i pocałował ją delikatnie. To był już trzeci pocałunek, i za każdym razem działał na nią tak samo. Ale już po chwili Ed całował ją namiętnie. Czuła przy sobie jego ciało, tak blisko, a jednak jakby jej nie dotykał. To ją ogromnie podniecało. Potem uniósł się nad nią, wciąż jej nie
S R
dotykając. Spłynęła na nią fala jego ciepła. Objęła go i przyciągnęła do siebie, by się wreszcie połączyli. Miała wrażenie, że ją zdominował, a równocześnie że to ona go posiadła. Że składał jej hołd, tak jak ona jemu. Nie odrywał od niej warg, ale po jakimś czasie przesunął się i zaczął całować jej uszy, kąciki oczu, nawet czubek nosa. A kiedy wrócił znowu do jej warg, Maddy poczuła, że gorączka rośnie. Drżała z rozkoszy, a to był dopiero początek. Ed odrzucił kołdrę i pokrywał pocałunkami jej szyję, ramiona, dekolt. I wreszcie, po chwili nieznośnego oczekiwania, jej piersi. To była najbardziej podniecająca pieszczota, którą czuła każdym centymetrem ciała. A więc teraz, teraz... Wargi Eda zawędrowały już na wysokość jej brzucha. Po chwili z jej ust wyrwał się krzyk. Czegoś takiego nie znała, nawet o tym nie marzyła.Coś jej mówiło, że jego pożądanie dorównuje jej pożądaniu. Chwyciła go mocno i przycisnęła do siebie jego wargi oraz biodra. Takiemu zaproszeniu nie był w stanie odmówić. Czuł się, jakby
104
należał do niej, był jej częścią, jak gdyby stanowili jedno ciało i jednego ducha. Wspólne działanie i wspólna świadomość. I jednoczesne spełnienie. A potem przyszedł błogi spokój i zadowolenie. Maddy odzyskała głos: - Jesteś dla mnie taki dobry - szepnęła. - A ty dla mnie - odparł łagodnie. Przespała całą noc głębokim snem. Kiedy zaczęła się budzić, nie wiedziała, gdzie jest i czyje ramię ją obejmuje. Wiedziała tylko, że jest szczęśliwa i bezpieczna, a świat jest najlepszym ze światów. Mężczyzna, który leży obok niej, ochroni ją przed złem. Może pośpi chwilę dłużej,
S R
pomyślała, i w tym momencie odezwał się dzwonek. Teraz wiedziała już, kim i gdzie jest. I z kim leży w łóżku. Ale nadal czuła się szczęśliwa. Ed wysunął spod niej rękę i sięgnął po telefon. - Doktor Wyatt? Oczywiście, że nie, mówiłem pani... Tak, będę za pięć minut. Proszę nic nie robić, dopóki nie przyjdę - zakończył i wstał. Maddy spojrzała na niego, a on ją pocałował. - Praca wzywa, ale... Uniosła rękę.
- Nie musimy o tym mówić. Niech pozostanie jakaś... magia. Po chwili zastanowienia Ed skinął głową. - Może tak będzie najlepiej. Zachowujmy się, jakby nic się nie stało. Ale Maddy, myślę, że... - Wracaj do swojej kabiny. - Zerknęła na zegarek. Spali ponad pięć godzin. - Zaraz się zbiorę i przyjdę ci pomóc. Popatrzył na nią, po czym odwrócił się i zniknął.
105
Maddy postanowiła poleżeć jeszcze kwadrans, chociaż wiedziała, że nie zaśnie. Była w rozterce. Ed mówi, by zachowywali się, jakby nigdy nic. Czy takiej reakcji oczekiwała? Nie dałaby głowy. Przypomniała sobie miniony dzień, pracę bez chwili odpoczynku. Nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Na domiar złego dręczył ją były narzeczony. Umarł człowiek, który jej się oświadczył. I w końcu kochała się z Edem, co akurat było cudowne. Co przyniesie jej przyszłość? Wolała o tym nie myśleć. Zresztą nie ma na to czasu. Podniosła się z łóżka. Na statku było teraz dwoje lekarzy i cztery pielęgniarki, którym pomagali jeszcze stewardzi. Ale doktor Wyatt oraz jedna z pielęgniarek
S R
zrobiły sobie sześciogodzinną przerwę na sen. A zajęć nie ubywało. Tego ranka Maddy spędziła z Edem niewiele czasu. Prawie się nie widywali. Zastanawiała się, jak będzie im się teraz razem pracowało. Uzgodnili, że nie będą wracać do wydarzeń ostatniej nocy, ale to przecież niemożliwe. Oboje o tym pamiętali, uśmiechali się jakoś inaczej, ich dłonie spotykały się mimowolnie. To mało, ale dla Maddy znaczyło to ogromnie dużo.
Właśnie przełykała w pośpiechu lunch z jedną z pielęgniarek, kiedy dołączył do nich Ed. Pilnował, by personel jadał regularnie. Umówił się z obsługą, że posiłki będą im dostarczane do gabinetu. - Wszyscy potrzebujemy siły i energii - powiedział. - Jedzcie rzeczy lekkostrawne, ale pożywne. Usiadł naprzeciw Maddy. Wziął sobie szklankę soku pomarańczowego i talerz sałatki. Maddy czuła się skrępowana, kiedy na nią patrzył. Nie rozumiała jego spojrzenia ani wyrazu twarzy. Zmienił się.
106
Nie wiedziała, czy to, co widzi w jego oczach, to strach? Przerażenie? Mówił jednak spokojnie: - Chciałbym, żebyś ze mną poszła, jak skończysz. Martwię się jedną z pacjentek, Penny Cox. Poznałaś ją? Maddy potrząsnęła głową. - Nie. Chyba nigdy u mnie nie była. - To możliwe. Wygląda na osobę młodą, sprawną, zdrową. Ale przed laty przeszła zabieg usunięcia śledziony po wypadku motocyklowym. Stan Penny Cox był zły, ale kobieta była silna i Maddy z ulgą stwierdziła, że najgorsze ma już za sobą. - Moim zdaniem jest lepiej, Ed. Zadzwonię po ciebie, gdyby coś się zmieniło. Ed zmarszczył czoło.
S R
- Nie, zostanę, chcę mieć pewność, że nic się nie stanie. Wezwą mnie, jak będę im potrzebny.
- Cóż, ja nie mam tu nic do roboty. Pozostaje czekanie. Mam iść? Ed przestraszył się.
- Nie, zostań. Możesz... mogłabyś...
Maddy zrozumiała, że przypadek tej pacjentki znaczy dla Eda coś więcej. - Znałeś ją wcześniej? - spytała. - Nie. Nie znam jej nawet ze słyszenia. - No bo... wydaje mi się, że jesteś nią bardziej zainteresowany niż innymi. Robisz wszystko, co możliwe dla pacjentów, ale ona jakby znaczyła dla ciebie więcej. Bardziej się angażujesz. Dlaczego?
107
Po raz pierwszy, odkąd się poznali, Ed zrobił zakłopotaną minę. Nie kontrolował sytuacji. Nie panował nad emocjami. Niespokojnie pokręcił głową, potem podszedł do koi i spojrzał na bladą twarz Penny Cox. Maddy nie wiedziała, czy powinna się do niego zbliżyć, położyć dłoń na jego ramieniu albo objąć go i pocieszyć. W końcu uznała, że lepiej niczego nie robić. Ed walczył z jakimiś demonami i sam musiał sobie z nimi poradzić. Co prawda trudno było jej usiedzieć w miejscu ze świadomością, że on cierpi. Cisza trwała jakieś dziesięć minut. Żadne z nich się nie poruszyło. A po chwili w tej ciszy zaszła pewna zmiana. Penny Cox zaczęła lżej oddychać. Maddy poczuła, że może stanąć obok Eda.
S R
- Kryzys minął - powiedziała. - Najgorsze już za nami, teraz ma szansę wyzdrowieć.
- Chyba masz rację. Ta kobieta ma szansę na powrót do zdrowia. Ta kobieta? Z kim on ją porównuje?
Maddy wzięła go za rękę i pociągnęła w odległy kąt kabiny. Znajdowała się tam ławka, na której mogli u-siąść. Może właśnie nadeszła pora na ważne pytania.
- Co się dzieje? - zapytała. - Co cię dręczy? Robiłeś jakieś aluzje, aleja chcę znać szczegóły. Opowiadałeś mi o pracy w szpitalu w Afryce. Coś mi mówi, że to nie wszystko. Ja ci się zwierzyłam, powiedziałam ci o moim związku z Brianem, tobie pierwszemu i jedynemu jak dotąd. Ed, musimy sobie ufać. Wiem, że to niełatwe, że wolisz to w sobie dusić. Ale nie tędy droga. Będzie ci lżej, jak opowiesz mi swoją historię. Nie bój się otworzyć, nie bój się uczuć. - Dlaczego tak się mną przejmujesz, Maddy?
108
- Ponieważ jesteś do mnie podobny. Dźwigasz na barkach bolesne wspomnienia. Daję ci szansę, żebyś pozbył się choć części tego balastu. Nadal wydawał się zdumiony. Patrzył na nią tak, jakby nie w pełni ją rozumiał. - Nie powinienem mówić o tych sprawach. - Wiele rzeczy w tobie podziwiam. Ale nie wszystko. Na przykład to twoje milczenie. Porozmawiaj ze mną. Ed wstał gwałtownie i spojrzał znów na Penny. - Jest coraz lepiej - mruknął. - Ona z tego wyjdzie. - Potem równie gwałtownie usiadł. - Mamy chwilę czasu. Ciężko mi, może później będę tego żałował, ale powiem ci wszystko.
S R
Teraz Maddy się zdenerwowała. Co takiego usłyszy? - Penny Cox ma podwójny problem. Z powodu braku śledziony ma kłopoty z odpornością, a na dodatek zaraziła się tą bakterią. Mogła umrzeć, ale widać szczęście jej dopisuje. Kilka lat temu, w upalnej parnej Afryce, inna Penny miała dokładnie takie same objawy, a na domiar złego była w czwartym miesiącu ciąży. I zmarła. To była Penny Tremayne, moja żona.
Maddy wzdrygnęła się. Do głowy jej nie przyszło, że historia Eda jest tak tragiczna. - Więc... wspomnienia powróciły? - Tak. Byliśmy w koszmarnej części Afryki. Prowadziłem szpital w buszu. Wybuchła epidemia, rozprzestrzeniała się w szalonym tempie. Większość chorych stanowili uchodźcy z sąsiedniego kraju, nikt prócz nas nie troszczył się o nich. Byli niedożywieni, słabi, padali jak muchy. -
109
Ściągnął wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. - Ale część z nich uratowaliśmy. Zrobiliśmy coś dobrego. - Mów dalej - prosiła Maddy. - Miałem nieduży zespół sanitariuszy, brakowało leków i pomocy. Nie po to wstąpiłem do wojska... ale istniały pewne polityczne względy. Maddy musiała zadać to pytanie, choć ledwie przeszło jej przez gardło: - Czy twoja żona też była w wojsku? - Nie, była pielęgniarką, pracowała dla jednej z afrykańskich instytucji charytatywnych. Kiedy się dowiedziała, gdzie mnie wysłano, pociągnęła za kilka sznurków i po jakimś czasie dostała pozwolenie na
S R
pracę ze mną. Nie chciałem, żeby tam przyjechała, ale któregoś dnia pojawiła się i nie zgodziła się wyjechać. Strasznie żałuję, że jej do tego nie zmusiłem... - Urwał, po czym dodał z goryczą: - Swoją drogą ochotników do pracy nam brakowało.
- Musiała być... nadzwyczajną osobą - rzekła Maddy ostrożnie. - Na pewno jesteś z niej dumny.
- Jak to wspaniale być dumnym ze zmarłej! Usłyszała złość w jego głosie i zadrżała. Jak mogła pomyśleć, że Ed jest pozbawiony uczuć? - Na skutek wcześniej przebytej choroby miała obniżoną odporność, była w ciąży, a ja harowałem dwadzieścia cztery godziny na dobę - ciągnął Ed. – Potem złapała to nieszczęsne zapalenie. Dzień później oboje wiedzieliśmy, że umiera. Siedziałem przy niej, trzymałem ją za rękę i ocierałem jej pot z czoła. Mieliśmy tyle planów. A potem przyszedł sanitariusz, mówiąc, że powstał problem, którego beze mnie nie rozwiążą. Kazała mi iść i zająć się pracą. Powiedziała, że dla niej nic już nie zrobię,
110
ale mogę uratować innych. Więc ją zostawiłem, i pewnie kogoś uratowałem. A ona umierała samotnie. Urwał na chwilę. Potem niemal szeptem dodał: - Miałem odejść z wojska, bo ojciec zaproponował mi pracę. Planowaliśmy wrócić do Penhally, kupić dom. Nie mogłem się doczekać, kiedy zostanę ojcem. Ostatnie zdanie było najboleśniejsze. Maddy zabrakło słów. Pod wpływem impulsu objęła Eda, przytuliła głowę do jego piersi i tak jak się spodziewała, zalała się łzami. Ed głaskał ją po włosach. - To było dawno. Nie płacz. On ją pociesza!
S R
Teraz rozumiała go o wiele lepiej.
- Tyle przecierpiałeś. A teraz wspomnienia powróciły. Jak ty to znosisz?
- Nie było nikogo, kto lepiej nadawałby się do tej pracy - odparł. Ale masz rację. Wspomnienia są... bolesne. Zwłaszcza teraz, gdy widzę tę Penny. Wróciło poczucie, że wszystko jest bez sensu, że nie ma co planować. To się nigdy nie spełnia. Kochałem moją żonę. Perspektywa zostania ojcem dosłownie mnie uskrzydlała. Wystarczyły dwadzieścia cztery godziny, żeby to wszystko zrujnować. Mówił teraz zmienionym, szorstkim głosem. Znów był zawodowcem, lekarzem wojskowym, który nie ma zwyczaju rozprawiać o uczuciach. - Wtedy podjąłem decyzję, że już nigdy się nie zakocham, bo zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że stracisz ukochaną osobę. Od tamtej pory unikam... emocjonalnej bliskości.
111
- Dlatego nie chcesz się do mnie zbliżyć? - Tak. Umówiliśmy się, że to tylko przelotny romans, bez większego znaczenia. Jest mi z tobą dobrze, bo wiem, że to się skończy. - Rozumiem - odparła beznamiętnie. Ed wstał. - Co do jednego miałaś rację. Rozmowa pomaga. Ale już skończyłem. Sprawdźmy, co z Penny, a potem zajmiemy się innymi pacjentami. A więc do roboty. Trzeba skupić się na pracy. A jednak Maddy nie przestawała myśleć o Edzie. Zdawało jej się, że zaczęła go rozumieć. Tylko skąd on wie, jak potoczy się dalej jego życie? Dzień był dosyć męczący, za to pod wieczór sytuacja uległa
S R
poprawie. Nie wystąpiły nowe przypadki zachorowań. Stan kilku pacjentów był wciąż poważny, ale personel dobrze sobie radził. Późnym wieczorem Ed zwołał zebranie, podziękował podwładnym za to, co zrobili do tej pory i stwierdził, że jego zdaniem nazajutrz powinni odczuć zmianę na lepsze. Słuchali go z uśmiechem. Świadomość, że panują nad sytuacją, była miła. Ed mówił dalej, że jeśli nie wnoszą zastrzeżeń, grafik dyżurów pozostaje bez zmian.
On i Maddy także tej nocy będą spać przez sześć godzin. W razie konieczności zostaną obudzeni. Dwie godziny później Maddy spotkała Eda przed swoją kabiną. - Marnie wyglądasz - stwierdziła. - W końcu i tobie daje się to we znaki. - Nikt nie może harować bez przerwy. Spojrzała na jego hardą minę. - Marzę, żeby się już położyć, ale jeśli masz chęć na herbatę z whisky, zapraszam.
112
- Liczyłem, że to powiesz - wyznał Ed. - Nie chciałem się bezczelnie wpraszać. - Ależ skąd. Chyba między nami wszystko jest jasne - odparła cierpko. - Weźmiesz prysznic u mnie czy u siebie? - U ciebie, jeśli wolno. Będzie jakoś... intymniej. - To prawda - zgodziła się z lekkim uśmiechem. Już po chwili siedzieli obok siebie na łóżku. Tego wieczoru Maddy nie włożyła koszuli. Owinęła się jednak kołdrą, bo źle się czuła nago. Zastanawiała się, czego Ed od niej oczekuje. Tylko seksu? Raczej nie. Więc może towarzystwa? Nagle ją uderzyło, że mimo iż ma rodzinę, dokucza mu samotność. Rzadko się komuś zwierza, jest taki zamknięty. A
S R
jednak z nią porozmawiał i wyjawił jej w końcu swoją tajemnicę. - Ed, cieszę się, że opowiedziałeś mi o sobie. Wydajesz się znakomitym profesjonalistą, a równocześnie człowiekiem pełnym rezerwy. Mam wrażenie, że przełamałam tę twoją rezerwę. - Każdy ma coś, co chce zatrzymać tylko dla siebie - odparł. - A poza tym, dlaczego miałbym zawracać ludziom głowę? - Ponieważ oni tego chcą. Ponieważ oni... ja... dużo o tobie myślę. - Ja też... myślę o tobie. - To dobrze. - W głębi duszy zastanowiła się, czy to najbardziej namiętna deklaracja uczuć, na jaką stać Eda. Mimo wszystko była poruszona. Uśmiechnął się do niej. Potem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Maddy doszła do wniosku, że jeśli jeszcze coś ich dzieli, z czasem pokonają wszelkie przeszkody. Ale teraz nie pora myśleć o przyszłości, teraz mają cieszyć się chwilą.
113
Poprzedniej nocy spotkali się pełni obaw, a potem w swoich ramionach rozpaczliwie szukali pocieszenia. Kochali się gwałtownie i krótko, oboje tego właśnie chcieli. Tej nocy, mimo większego zmęczenia, było inaczej. Skupiali się na partnerze, nie tylko na sobie. Maddy pomyślała nawet, że tak przejawia się miłość. Ed nie wypowiedział tego słowa, lecz zachowywał się jak mężczyzna, który zrobi wszystko dla ukochanej. Tak doskonale do siebie pasowali. Potrafili przewidzieć swoje ruchy, myśli, tęsknoty. A kiedy osiągnęli rozkosz, zdawało się, że nie ma ona końca. Nie minęła chwila, a Maddy poczuła, jak pierś Eda spokojnie unosi się i opada. Słyszała głęboki oddech wyczerpanego mężczyzny, który
S R
natychmiast zapada w sen. Ona też czuła się wykończona. Może właśnie to sprawiło, że dopuściła do siebie myśl, której dotąd nie pozwalała sobie nawet brać pod uwagę. Podziwiała sprawność zawodową Eda, lubiła przebywać w jego towarzystwie, seks z nim był nieziemski. Ale to nie wszystko. Teraz mogła już przyznać z ręką na sercu, że się zakochała.
Przypomniała sobie swoje postanowienie i w jednej sekundzie usnęła. I choć spała jak suseł, czuła wypełniającą ją miłość i znajdowała w niej ukojenie.
114
ROZDZIAŁ ÓSMY To błąd, wielki błąd. Kolejny ranek zupełnie nie przypominał poprzedniego. Tym razem Maddy obudziła się pierwsza i sprawdziła, która godzina. Zostało im jeszcze dwadzieścia minut wspólnego lenistwa. Przez chwilę leżała, patrząc na Eda, który wciąż spał. Jego twarz miała w sobie spokój i niewinność, które już wcześniej zwróciły jej uwagę. To było oblicze nowego innego Eda, do tej pory przed nią ukrywane. Zmarszczki wyryte przez ból zniknęły. Przypomniała sobie swoje odkrycie z minionej właśnie nocy. Czy
S R
rzeczywiście stało się to tak nagle? Pokochała Eda. Znowu była zdolna do miłości i to ją uszczęśliwiało.
Wiedziała, jak cenna jest dla Eda każda minuta snu, ale nie mogła się temu oprzeć - musnęła wargami jego usta. Przepełniała ją radosna świadomość, że jej życie zmieniło się na lepsze. Musi niezwłocznie podzielić się z nim tą nowiną. Ed natychmiast uniósł powieki. - Kocham cię, Ed - powiedziała, a kiedy to wyznanie wybrzmiało, przestraszyła się. Czekała na jego reakcję.
Dopiero co był pogrążony w głębokim śnie, ale gdy już otworzył oczy, od razu oprzytomniał. A kiedy jej słowa do niego dotarły, zmarszczył czoło. Dlaczego się nie uśmiechnął? Czemu ich nie skomentował? Podciągnął się na łóżku i spojrzał na nią. - Co mówiłaś? Chyba jeszcze śpię. Zdawało mi się, że mówisz, że mnie kochasz.
115
Maddy nie tego oczekiwała. Kiedy otwierasz przed kimś serce, spodziewasz się z jego strony podobnego odzewu. A przynajmniej pocałunku. W każdym razie na pewno nie głupich pytań. Zwróciła się do Eda łamiącym się głosem: - Wiesz, po ostatniej nocy... Było cudownie... Pomyślałam, że... - I wtedy sobie przypomniała. Przecież się umawiali na przelotny romans. Owszem, darzyli się sympatią, podzielili się tajemnicami. Ale to miało trwać tylko kilka chwil. Popełniła naprawdę horrendalny błąd. Kręcąc głową z zażenowaniem, odezwała się: - Wybacz, jeszcze się nie dobudziłam. Miałam jakiś sen i coś plotę. Zapomnij o tym.
S R
W jej własnych uszach brzmiało to niewiarygodnie, mimo to trzymała się tej wersji:
- Najwyższa pora wstawać. Wezmę prysznic, a potem możemy... Siedzieli obok siebie na łóżku. Ed objął ją ramieniem i przytulił, pocałował ją w policzek. W policzek? Tak się całuje dziecko albo babcię, a nie kochankę. Potem rzekł łagodnym głosem, co wcale dobrze nie wróżyło: - Maddy, to nie sen. Powiedziałaś, że mnie kochasz. Tak mi przykro. - Potrząsnął głową. - Nie planowałem tego. Wiedziałem, że źle robię, że cię wykorzystuję. Nie można rozpoczynać romansu, pracując w tak stresujących warunkach. Teraz Maddy naprawdę wpadła w złość. - Nikt mnie nie wykorzystał. Jesteśmy dorośli, zresztą to ja zrobiłam pierwszy ruch.
116
- Powinienem był ci odmówić. Na chwilę zapadła cisza. - Wielkie dzięki. Od razu poczułam się lepiej. Poczekaj tu, wezmę prysznic. - Ale Maddy, ja... Pospieszyła do łazienki i zamknęła się na klucz. Odkręciła kurek, by szum wody zagłuszył jej płacz. Po chwili łzy znowu zastąpiła złość. Była wściekła, po prostu się wygłupiła. Dobiegł ją dźwięk zamykanych drzwi. Pewnie Ed wyszedł z kabiny. Cóż, musi wziąć się w garść i przygotować się do pracy. Gdy opuściła łazienkę, otulona szlafrokiem, Eda nie było, oczywiście. Może to lepiej. Może powinna zapomnieć o tym, co mu powiedziała, i udawać, że nic się
S R
nie stało. Ed niedługo zejdzie z pokładu statku. I zgodnie z tym, co wspólnie ustalili, więcej się nie zobaczą.
Ale przecież ona nigdy go nie zapomni. Przecież go kocha. Prawdę mówiąc, zdecydowała się na tę pracę, żeby uciec od mężczyzn. Nie zamierzała nawet myśleć o miłości. Tymczasem spotkała mężczyznę, w którym się zakochała. Ale on jej nie chce. Wzruszyła ramionami z gorzkim uśmiechem.
Nie pozostaje jej nic prócz cierpienia. Ubrała się, ale nie wychodziła z kabiny, dopóki nie usłyszała kroków kierujących się w stronę gabinetu. Personel schodzący z dyżuru przekazywał informacje tym, którzy właśnie go zaczynali. Maddy wolała spotkać Eda w większym gronie. Kiedy zjawiła się w lecznicy, Ed rozmawiał z doktor Wyatt. - Dzień dobry - odezwała się pogodnie. - Co słychać?
117
Zobaczyła ulgę w oczach Eda, kiedy upewnił się, że Maddy zachowuje się profesjonalnie. Oczywiście, że zachowa się profesjonalnie. A jak miałaby się zachować? - Sytuacja przedstawia się zdecydowanie lepiej - poinformował. - Nie ma nowych przypadków. Ci, którzy byli w najgorszym stanie, dochodzą do siebie, a ci, którzy się już lepiej czują, zaczynają marudzić, że nie wolno im wyjść na powietrze. Chyba możemy sobie pogratulować. - W takim razie czy mogłabym dzisiaj rano zająć się czym innym? spytała Maddy. - Trzeba zmienić opatrunki, zrobić zastrzyki. Paru osobom chciałabym się przyjrzeć. - Oczywiście. W tych okolicznościach łatwo zapomnieć, że mamy
S R
tutaj pasażerów z innymi dolegliwościami.
Zdawało jej się, że Ed powiedział to z zadowoleniem. Czyżby ucieszył się, że Maddy nie będzie pracować u jego boku? Szczerze mówiąc, z radością wróciła do swoich normalnych zajęć. Przy okazji mogła poświęcić kilka minut na pogawędkę z pasażerami, zamiast biegać z wywieszonym językiem.
Większość jej pacjentów nie mogła się doczekać, kiedy zejdą na ląd. Niektórzy byli już mocno zdenerwowani. Maddy skutecznie ich uspokoiła, tłumacząc, że i tak szczęście im dopisało, bo nie zarazili się infekcją pokarmową. Z upływem dnia jej nastrój wyraźnie się psuł. Z początku przypuszczała, że to z powodu Eda. Potem zaczęła się jednak zastanawiać, czy nie dopadła jej groźna choroba. To byłoby doprawdy niesprawiedliwe. Tak bardzo uważała, przestrzegała zasad ostrożności. Jednak nie
118
dostrzegała u siebie żadnych konkretnych objawów. Po prostu czuła się podle. Na koniec zostawiła sobie wizytę u pani Cowley. Miała zmienić opatrunek Robbiemu. Opatrunki chłopca brudziły się w nieprawdopodobnym tempie. Nie zastała Robbiego w kabinie. - Wpadł do niego kolega, Joey, ze swoim tatą - wyjaśniła pani Cowley. - Przyszedł spytać, czy Robbie -się z nim pobawi. A ponieważ Robbie zaczynał się nudzić, a ja czułam się trochę zmęczona, pozwoliłam mu iść. Potem go odprowadzą. - Czuje się pani zmęczona? - spytała Maddy. - Chyba przestrzega pani diety? - Tak, mniej więcej...
S R
Słysząc te słowa, Maddy chyba już po raz dziesiąty przedstawiła jej niebezpieczeństwa, jakie dla cukrzyka niesie obżarstwo. Wychodząc, oznajmiła, że później poszuka Robbiego. Wciąż nie czuła się najlepiej. Postanowiła wrócić do gabinetu i napić się wody. Czyżby była odwodniona? Mało prawdopodobne. Może przemęczenie objawia się u niej w taki sposób. W chwili, gdy to pomyślała, do gabinetu wszedł Ed. Spojrzał na nią, ściągając brwi. - Kiepsko wyglądasz - rzekł z powagą, jak lekarz do pacjenta, choć w jego głosie pobrzmiewała osobista nuta. - Nic mi nie jest. Za dużo pracy, muszę chwilę odpocząć.
119
- Lepiej się upewnijmy, czy przypadkiem się nie zaraziłaś. Chodźmy do twojej kabiny, zbadam cię. - Po chwili dodał: - Potrzebna ci przyzwoitka? Uśmiechnęła się mimo woli. - To chyba niekonieczne. Udali się razem do kabiny. Maddy zauważyła, że Ed wyjął z torby rękawiczki, a potem schował je z powrotem. - Podczas każdego badania powinieneś mieć rękawiczki. - Tym razem obejdę się bez nich. Wiedziała, dlaczego tak powiedział. Dotykanie jej teraz w gumowych rękawiczkach byłoby czymś nienaturalnym.
S R
- Maddy, musimy pogadać - zaczął. Przerwała mu.
- Nie w tej chwili, zupełnie nie mam na to siły. Po prostu zrób swoje. Dość szybko odgadła, jaki będzie wynik tych lekarskich oględzin. - Nie dzieje się nic poważnego. W każdym razie fizycznie nic ci nie dolega. Trochę się przepracowałaś. Organizm nie jest w stanie funkcjonować w stałym stresie. Posłuchaj mnie uważnie. Teraz odpoczniesz trzy godziny. Obiecuję, że ani chwili dłużej. - Ed, jestem potrzebna. - Sytuacja została opanowana. Obejdziemy się bez ciebie. To nie były najmilsze słowa. Zresztą Ed szybko zdał sobie z tego sprawę. Nic jednak nie powiedział, ona też milczała. - Dobrze, zrobię, jak każesz - rzekła w końcu.
120
Ale w momencie, gdy Ed ją opuścił, przypomniała sobie o Robbiem. Miała go znaleźć i zmienić mu opatrunek. To nie potrwa długo. Zrobi to raz dwa, a potem się położy. Najpierw udała się znów do kabiny pani Cowley, ale Robbie jeszcze nie wrócił. Pani Cowley spała. Maddy upewniła się tylko, czy nie zapadła w śpiączkę cukrzycową, po czym poszła na górę, gdzie znajdowało się miejsce zabaw dla dzieci. Maluchami opiekowali się wychowawcy i rodzice. W sali panował ścisk. Sztorm nieco ucichł, ale wciąż było zbyt zimno i wietrznie, by wychodzić na zewnątrz. Maddy przywitała się z kilkoma osobami i rozpytywała o Robbiego. Wszyscy go znali. Ustaliła, że bawił się z Joeyem i jego tatą, ale jakąś godzinę temu wyszedł.
S R
Ogarnął ją niepokój. Potem pomyślała, że może Robbie jest w kabinie Billingsów. Zeszła na dół.
- Wyszedł z nami mniej więcej przed godziną - oświadczył pan Billings z szerokim uśmiechem. - Chłopcy świetnie się bawili. Udawali piratów. Odprowadziłem go aż na jego korytarz i widziałem, jak szedł w kierunku swojej kabiny.
- Odprowadził go pan do drzwi? Pan Billings zrobił zakłopotaną minę. - No... nie. Byłem tam wcześniej... Pani Cowley nie lubi, żeby jej przeszkadzać. - Więc nie widział pan, jak Robbie wchodzi do kabiny? - Nie. Ale był już niedaleko. Maddy podziękowała panu Billingsowi. Najwyraźniej Robbie gdzieś błądzi. Na statku pracuje mnóstwo ludzi, więc raczej nie wpadł w tarapaty.
121
A jednak w jego przypadku nie da się tego wykluczyć. Robbie ma do tego prawdziwy talent. Gdyby ogłosiła przez głośniki, że poszukuje chłopca w przebraniu pirata, wywołałaby tylko niepotrzebny alarm. Niewykluczone, że będzie do tego zmuszona, ale jeszcze nie teraz. Tylko gdzie podziewa się Robbie? Nagle coś sobie przypomniała. Robbie chciał być piratem. Wymyślił sobie, że jedna z szalup zostanie pirackim statkiem. Już raz próbował do niej wejść. Powstrzymano go w ostatniej chwili. Powiedział nawet Maddy, że gdyby statek wycieczkowy tonął, ta właśnie łódź będzie najlepszym ratunkiem dla pirata. Ruszyła na otwarty pokład, gdzie znajdowały się szalupy. Szła
S R
opustoszałą zejściówką. Na zewnątrz wyjący wiatr pchnął ją na reling, Robbiego jednak tam nie było. Podeszła bliżej szalup. Z daleka wydawały się małe, lecz z bliska okazały się niepokojąco duże. Wypatrzyła łódź, którą upodobał sobie chłopiec, i stanęła pod nią. Przyglądała się żurawikom, skomplikowanemu mechanizmowi służącemu do opuszczania szalupy na morze. Raz jeszcze rozejrzała się dokoła. Robbiego ani śladu. Postanowiła zawrócić do sali zabaw. Wiatr zagłuszał wszelkie inne dźwięki. W pewnej chwili Maddy odniosła jednak wrażenie, że słyszy coś więcej. Płacz albo skomlenie. Ale skąd? Przypomniała sobie znowu, że Robbie usiłował wdrapać się do tej szalupy. Czyżby tym razem mu się udało? - Robbie! - zawołała. - To ja, siostra Maddy. - Siostro Maddy, na pomoc, boję się - dobiegł ją cichy głos. - Gdzie jesteś? - Na górze. Zaraz spadnę.
122
Maddy podniosła wzrok i zobaczyła, w jaki sposób chłopiec mógł wspiąć się do szalupy. Czym prędzej weszła na reling i starała się czegoś chwycić. Jakimś cudem podciągnęła się do góry, skąd widziała już łódź zakrytą płachtą brezentu. Na jednej z gładkich spadzistych powierzchni tkwił Robbie. A więc wdrapał się na pokład swojego pirackiego statku, ale nie miał się czego trzymać i groziło mu, że ześliźnie się i spadnie. Może nawet prosto do wody. Zdawał sobie z tego sprawę i był przerażony. Z trudem podciągnęła się nieco wyżej. Robbie musi być sprawny jak małpka, skoro wspiął się tam z zabandażowaną ręką. Nie wolno go teraz przestraszyć, żeby nie wpadł w panikę. - Jak się ma dowódca piratów? - Chcę stąd zejść.
S R
- W porządku. Nie ruszaj się, zaraz cię złapię za ręce i pociągnę w moją stronę. Tylko nie ruszaj się, dopóki cię nie chwycę. Robbie pokiwał głową, a Maddy spojrzała w dół. Stała na balustradzie, jedną ręką trzymała się grubej liny, drugą wyciągała do Robbiego. Chłopiec starał się dosięgnąć jej ręki, ale nie trafił i zaczął się zsuwać. Maddy wykonała gwałtowny ruch i w ostatniej chwili złapała go za kołnierz kurtki. Wiedziała jednak, że jedną ręką go nie utrzyma. Teraz obydwoje zaczęli się zsuwać. Co robić? - myślała nerwowo. Nigdy dotąd nie znalazła się w podobnej sytuacji. Zawołała o pomoc, licząc, że przekrzyczy zawodzący wiatr i ktoś ją usłyszy. Chwilę później jej uszu dobiegł stukot kroków na pokładzie. Z wolna opadała z sił, czuła, że jeszcze moment i puści linę. Musi wytrwać, musi wytrwać!
123
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Ten ranek nie zapisze się dobrze w pamięci Eda. Po raz pierwszy w życiu nie miał zielonego pojęcia, jak się zachować. Nie znosił takiego rozdarcia. Doprowadzało go do szału. Właśnie wysłał Maddy do łóżka - z którego wstał niecałe cztery godziny temu - i wyszedł z gabinetu z kompletnym chaosem w głowie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją zranił. I jak zwykle udało mu się ukryć własne uczucia. Sięgnął pamięcią do dwóch minionych dni. Jakie decyzje podjął i dlaczego? Po pierwsze, co sprowadziło go na statek? Jego ojciec
S R
poradziłby sobie z kryzysem na pokładzie równie dobrze jak on. Ale on się uparł.
Dlaczego postanowił się tym zająć, skoro z podobną epidemią wiążą się jego najgorsze wspomnienia? Prawdę mówiąc, znał odpowiedź. Chciał stawić czoło swoim lękom. Nie mógł już dłużej żyć ze świadomością, że czegoś się boi. Nie przychodziło mu to łatwo, ale w końcu wygra tę walkę. Wiedział, że kryzys mija i wkrótce jego obecność na statku okaże się zbędna. Wróci na brzeg z satysfakcją, że wykonał kawał dobrej roboty. A przy okazji rozprawił się ze swoimi łękami. Przynajmniej niektórymi. Teraz, gdy obawy związane z epidemią należały już do przeszłości, pojawił się inny problem, o wiele bardziej skomplikowany. Nie, nie problem. Maddy jest najlepszą, najbardziej podniecającą... Nie może nazwać jej problemem. Tylko co ma z nią zrobić? Starał się być wobec niej uczciwy, stawiając sprawę jasno. Powiedział, że ich związek nie ma przyszłości. Usiłował jej wytłumaczyć, dlaczego tak uważa. Po śmierci żony nie chciał się już zakochać. Miłość 124
pociąga za sobą zbyt duże ryzyko, perspektywę cierpienia. Swoją drogą potrzeba wyjaśnienia Maddy sytuacji była sama w sobie czymś niezwykłym, gdyż nigdy wcześniej nie tłumaczył się kobietom. Czemu więc w jej przypadku stało się inaczej? I dlaczego odczuwał pewien rodzaj spokoju czy ulgi, kiedy jej to powiedział? Przeżyli razem dwa bardzo ciężkie dni. Pewnie dobrze się złożyło, że mieli tyle pracy, bo przy okazji wypłynęła na powierzchnię cała masa wspomnień. Narodziny dziecka państwa Flynnów przypomniały mu o jego własnym nienarodzonym dziecku. Jedna z chorych pasażerek, Penny, nosi to samo imię i cierpi na te same dolegliwości co jego żona. Ale ta Penny przeżyła, i ani chwili nie pozostała sama.
S R
Chronił się przed emocjami, tłumił je. Nie chciał znów cierpieć, nie mógł sobie na to pozwolić.
Nagle zdał sobie sprawę, że kręci się w kółko, omijając najważniejszą kwestię. Czy potrafi odtrącić Maddy? W połowie korytarza podjął pewną decyzję i zawrócił do lecznicy. Chciał się zobaczyć z Maddy. Ona musi mu pomóc, nawet jeśli kompletnie pada z nóg. Na razie nie miał pojęcia, co jej powie.
Potem dotarło do niego, że podświadomie próbuje przerzucić na Maddy odpowiedzialność za to, co się stanie. Nigdy tego nie robił. Nie pytał i nie zostawiał decyzji innym. Teraz jednak czuł, że tego potrzebuje. Zapukał do drzwi Maddy i zajrzał do środka. Nie było jej w kabinie. Jedna z pielęgniarek przyszła po jakieś lekarstwa, a kiedy zapytał ją o Maddy, odparła, że widziała ją przed dwoma minutami w drodze do sali zabaw dla dzieci. Dodała, że Maddy wyglądała na bardzo czymś zaniepokojoną.
125
Ed skinął głową i pobiegł do sali zabaw. Tam usłyszał, że Maddy właśnie wyszła. Szukała Robbiego, ktoś spotkał ją, jak wchodziła na drugi pokład. Nie mieli pojęcia, po co się tam wybierała. Ed też się zdziwił. Znajdowały się tam tylko szalupy. Raptem coś mu wpadło do głowy. Ten mały łobuz Robbie marzył, by zostać piratem. Wybrał nawet łódź, która miała być jego statkiem. I raz już spadł, próbując się do niej dostać. Biegł schodami na górę. Na pokładzie było bardzo wietrznie, zimno i pusto. Nie widział Maddy ani Robbiego. Podniósł wzrok i wtedy jego uwagę zwróciło coś turkoczącego na wietrze. Coś niebieskiego, w kolorze pielęgniarskiego uniformu. Tylko skąd się to wzięło w połowie drogi na żurawik?
S R
Podszedł nieco bliżej i znów spojrzał do góry. Wówczas zobaczył Maddy. Nie powinna była tam się wspinać w tak kiepskim stanie. Zawołał do niej, po czym wdrapał się wyżej i przekonał się, że Maddy leży z rozłożonymi rękami na osłonie łodzi i trzyma za kołnierz kurtki Robbiego, by się nie ześliznął i nie wpadł do morza. Jej twarz wykrzywiał ból. Ed był potężniejszy, silniejszy, sprawniejszy od Maddy. Rzucił się naprzód, złapał Robbiego i chwycił go pod ramię. Teraz cała trójka znalazła się w trudnej sytuacji. Jak z tego wybrnąć? - zastanawiał się Ed. - Dam sobie radę - rzekła Maddy. - Zejdź z Robbiem na dół. Jeszcze chwilę wytrzymam. Spojrzał na nią, mając w głowie gonitwę myśli. Czy ma zostawić kobietę, którą kocha? Potem rozsądek wziął górę. Ed zaczął ostrożnie schodzić, mocno trzymając chłopca. Przynajmniej w tej krytycznej chwili Robbie zachował spokój.
126
Znaleźli się bezpiecznie na deskach pokładu. Robbie był przerażony, ale cały i zdrowy. Ed przeniósł wzrok na ukochaną kobietę. Maddy ściskała linę ostatkiem sił. Ed stwierdził, że za moment runie w dół i skoczył, by ją złapać. Niestety nie zdążył. Maddy uderzyła głową o pokład. Słysząc głuchy dźwięk, Ed wpadł w popłoch. Bał się, że doznała pęknięcia czaszki. Z ledwością zdusił krzyk rozpaczy. Uczucia, które chciał wyrzucić z pamięci, wróciły z całą siłą. Nie, to nie może się powtórzyć. Przecież on ją kocha. Przede wszystkim jednak jest lekarzem, a Maddy została ranna. Nie wolno mu teraz dopuszczać do głosu emocji, musi działać. Nakazał Robbiemu nie ruszać się z miejsca, a sam sprawdził parametry życiowe
S R
Maddy. Szczęśliwie żyje - drogi oddechowe i krążenie są w porządku. Jak najdelikatniej zbadał jej głowę i stwierdził pęknięcie kości. Potem równie ostrożnie dotknął karku Maddy. Na pierwszy rzut oka kręgosłup zdawał się nieuszkodzony.
Zadzwonił do gabinetu po pomoc. Telefon odebrała doktor Wyatt. - Jestem na pokładzie szalup. Proszę przyjść tu zaraz z dwoma stewardami i przynieść nosze. Maddy miała wypadek. Tylko szybko. - Już idę - odparła doktor Wyatt. - Przyprowadzę pielęgniarkę i zabiorę kołnierz ortopedyczny. Gdzieś z tyłu głowy Eda przemknęła myśl, że powinien pogratulować doktor Wyatt zdrowego rozsądku. Kołnierz ortopedyczny jest w tej sytuacji niezbędny, a on o nim zapomniał. Następnie zadzwonił do Kena, stewarda kapitana, prosząc o kontakt z jego szefem. Sprawa jest bardzo pilna, powiedział. Czekając na odzew, spojrzał w niebo. Tak, jego plan jest realny.
127
- Doktor Tremayne? Mówi kapitan Smith. Pewny siebie głos kapitana działał uspokajająco. Ed także starał się nad sobą panować. - Kapitanie, Maddy Granger przed chwilą pechowo spadła z wysokości i ma pękniętą czaszkę. To poważne, ja nie jestem w stanie się tym zająć. Zabieram ją teraz do gabinetu, ale trzeba ją natychmiast przewieźć do szpitala. Czy da się sprowadzić na statek helikopter? - Chyba tak. Zaraz to załatwię, powiem, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Oddzwonię, gdy tylko otrzymam odpowiedź. - Najbliżej jest szpital Świętego Pirana - rzekł Ed. - Szefem oddziału ratunkowego jest Ben Carter. Proszę z nim porozmawiać. - Dobrze. Zorganizuję transport.
S R
W tej samej chwili na pokładzie rozległy się kroki. Przerażona doktor Wyatt i dwóch stewardów podbiegli do Eda. Ed polecił jednemu ze stewardów, żeby zabrał zapłakanego Robbiego do matki. Potem, z pomocą lekarki, założył Maddy kołnierz ortopedyczny. Delikatnie przenieśli nieprzytomną pacjentkę na nosze i ruszyli do gabinetu. Ed patrzył na białą jak ściana twarz Maddy. Przed oczami pojawiła mu się inna śmiertelnie blada twarz. Błagał, by historia się nie powtórzyła, i ze wszystkich sił starał się zachować skupienie. W gabinecie zbadali Maddy dokładniej, upewniając się, czy nie doznała więcej obrażeń. Na pozór nie stało się nic poza złamaniem kości czaszki. Raptem Maddy zamrugała powiekami. Ed poczuł, że jego serce gwałtownie przyspieszyło. Maddy spojrzała na niego, znów zamrugała, jakby czekała, aż całkiem oprzytomnieje. - Witaj, Ed. Spadłam, prawda? Czy Robbie...? - Ponownie straciła przytomność.
128
Dwadzieścia minut później zadzwonił kapitan Smith. - Helikopter jest w drodze. Zdąży pan przygotować Maddy do transportu w ciągu pół godziny? - Tak. - Jak ona się czuje? - Jakoś się trzyma - odparł Ed. - Jak dotąd, w każdym razie. Chciałbym z nią polecieć. - Oczywiście. Zresztą pańskie zadanie tutaj jest już w zasadzie zakończone. Doktor Wyatt przejmie pańskie obowiązki. - Po krótkiej pauzie kapitan porzucił oficjalny ton i rzekł z troską: - Ed, proszę mi dać znać, co z Maddy. Wszyscy się o nią martwimy.
S R
- Odezwę się - obiecał Ed i popatrzył na chorą. Po kolejnych dziesięciu minutach telefon znów zadzwonił. Tym razem Ed usłyszał w słuchawce głos swojego kolegi Bena Cartera ze szpitala.
- Masz dla mnie pacjentkę, Ed?
Teraz to była pacjentka, a nie ukochana kobieta. Nie pora na emocje. - Upadła i rozbiła sobie głowę. Najprawdopodobniej ma wstrząs mózgu, traci i odzyskuje przytomność. Ciśnienie wzrosło, puls zwolnił. Zrobiłem jej rentgen, widać pęknięcie czaszki i drobne odłamki kości. Podejrzewam też krwiaka. Podłączyłem jej kroplówkę, żeby zapobiec odwodnieniu przez utratę krwi. - Powinienem ją jak najszybciej zobaczyć. Rozumiem, że helikopter ją przywiezie. - Tak.
129
- Zrobimy tomografię i rezonans magnetyczny. Jak dostanę wyniki, weźmiemy ją na blok, zaraz zbiorę zespół. - Po chwili Ben dodał: - Twój głos brzmi jakoś inaczej. Czy ta dziewczyna to twoja bliska przyjaciółka? - Mam nadzieję - odparł cicho Ed. To głupie, pomyślała Maddy. Nie, nie głupie, ale niesamowite, dziwne. Czuła, że chwilami traci przytomność. Dziwne było to, że kiedy ją odzyskiwała, prowadziła całkiem inteligentną rozmowę. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Bolała ją głowa. Gdy spróbowała o parę centymetrów ją obrócić, dojrzała kroplówkę. A zatem dostała krew. Tak, z pewnością straciła sporo krwi. Dlatego jest taka słaba i...
S R
Zdawała sobie sprawę, że jej obrażenia są poważne. Być może nawet groźne. Odczytywała to z wyrazu twarzy doktor Wyatt oraz ze spojrzeń pielęgniarek. Doktor Wyatt oznajmiła jej, że nie czuje się ekspertem w tej dziedzinie medycyny. Maddy zastanawiała się, czy znajdą jakiegoś fachowca i czy nie będzie za późno. No i gdzie podziewa się Ed? Po drugie, to dziwne, że ten wypadek wydarzył się w chwili, gdy w końcu znowu coś zaczęła czuć. To znaczy, gdy jej emocje obudziły się do życia. Zupełnie jakby jakaś spowijająca ją czarna chmura uniosła się do góry. Maddy zaczęła dostrzegać wokół siebie ogrom możliwości. Ujrzała szansę, której nie powinna stracić. Ed Tremayne. To on odpowiada za jej emocjonalne przebudzenie. Chyba za słabo o niego walczyła. Ale gdyby jej nie odtrącił, w tej chwili byłby tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Jej wypadek to nie błahostka. Szkoda, żeby on... Maddy po raz kolejny odpłynęła w nieświadomość.
130
Mimo to w jakiś sposób wiedziała, że od poprzedniej chwili przytomności minęło sporo czasu. A gdy na nowo oprzytomniała, czuła, że jej stan się pogarsza. Nadal jednak była zdolna do logicznego myślenia, mimo że otwarcie oczu czy obrócenie głowy niemal przekraczało jej możliwości. No i Ed jest wreszcie obok niej. Mężczyzna, którego pokochała. Tylko że teraz wyglądał inaczej, zniknęła gdzieś jego pokerowa twarz. Maddy czytała w jego myślach i zgadywała, co dzieje się w jego sercu. Oczywiście był przerażony. Poza tym... Nie potrafiła tego nazwać, bo takiego wyrazu jego twarzy dotąd nie widziała. Wziął ją za rękę i uniósł ją do ust, nie spuszczając z niej wzroku.
S R
- Nie było cię, jak poprzednio otworzyłam oczy - powiedziała, zdumiona, jak cicho mówi.
Ed starał się kontrolować emocje.
- Myślałaś, że cię zostawię? Taką chorą? Musiałem coś zorganizować. Helikopter przewiezie cię do szpitala. - Ty też polecisz. - Nie chciała się z nim rozstać. - Oczywiście. Poznasz mojego kolegę, Bena Cartera. Jest chirurgiem. - Więc potrzebny mi chirurg? Jest tak źle? - Ben obejrzał twoje zdjęcia rentgenowskie. Chce cię dokładnie zbadać. - To znaczy otworzyć mi głowę. Wiesz już, co mi jest? Była jednocześnie osłabiona i czujna. Czy ten wypadek ma z tym jakiś związek? Nie, nic podobnego. Dojrzała powątpiewanie i strach w oczach Eda i odgadła, co przed nią ukrywa.
131
- Nie mamy jeszcze pewności. Wszystko się wyjaśni podczas operacji. - Ed, zawsze byliśmy ze sobą szczerzy. Przynajmniej staraliśmy się, bo nie wiem, czy nam się udało. Nie uspokajaj mnie, tylko powiedz wprost, jakie mam szanse. - Urwała, wzięła oddech i podjęła: - Mam powody, żeby to wiedzieć. Ed się wahał, czy wyznać jej prawdę. W końcu jednak odparł uczciwie: - Odpryski pękniętej kości powodują ucisk i krwawienie do mózgu. Nie wiemy, czy to duże krwawienie, ale trzeba je szybko zatamować. Ben musi dostać się do środka, spróbuje zmniejszyć ucisk, połączy zerwane
S R
naczynia krwionośne i zajmie się odpryskami kości. Nie potrafi powiedzieć, jak to będzie wyglądało, dopóki nie zacznie. - Jakie mam szanse? Ed milczał.
- Posłuchaj, Ed. Byłam pielęgniarką na oddziale ratunkowym i wiem, co znaczy pęknięcie czaszki. Widziałam dość ofiar wypadków samochodowych. Jesteś kiepskim kłamcą, nikogo byś nie przekonał. To dla mnie naprawdę ważne. Chcę znać rokowania.
W takiej sytuacji Ed postanowił niczego nie ukrywać. - Istnieje ryzyko, że zapadniesz w śpiączkę i nigdy się nie obudzisz. Maddy patrzyła mu prosto w oczy. - Na ile jest to prawdopodobne? Nie odpowiedział od razu. Widziała, że cierpiał. A równocześnie miała świadomość, że Ed zachowa się, jak przystało lekarzowi, zrobi, co w jego mocy, niezależnie od kosztów.
132
- Masz jakieś pięćdziesiąt procent szansy na to, że cię to ominie. Ben uważa, że nie wolno nam zwlekać ani minuty dłużej. Rozmawiał z jakimś specjalistą z Londynu i tamten też przyznał, że trzeba natychmiast operować. Twój stan pogarsza się z każdą chwilą. Maddy słuchała tego z dziwnym uczuciem, jakby to jej nie dotyczyło. - Tak przypuszczałam. Nie martw się, zniosę wszystko. - Tak, a co ze...? Maddy po raz kolejny zauważyła, ile trudu kosztował Eda pozorny spokój. Po chwili podjął: - W tej chwili ja jestem twoim lekarzem. Muszę cię spytać, czy
S R
wyrażasz zgodę na operację. Znasz już ryzyko, jakie się z nią wiąże. Czy podpiszesz formularz?
- Od razu. Możesz mi go przynieść? I jakiś długopis. Została na moment sama, podczas gdy Ed szukał formularza. Rozważyła swoją sytuację, podjęła decyzję, a potem zaczęła się zastanawiać, czy ma słuszność.
- Życie jest za krótkie, żeby zmieniać zdanie - mruknęła do siebie pod nosem. Życie jest za krótkie? Przez jej decyzję może okazać się jeszcze krótsze. A jednak perspektywa operacji nie przerażała jej. Co innego budziło jej obawy. Ed wrócił do pokoju i podał jej kartkę i długopis. - Przeczytaj to - poprosił. - Nie chcę, żebyś... Maddy napisała swoje nazwisko na dole zadrukowanej kartki.
133
- Potem przeczytam. Z czystej ciekawości. Usiądź, chcę ci coś powiedzieć. Usiadł zatem i ujął jej dłoń. - Maddy, nie trać sił. Możemy... - Chcę porozmawiać. Muszę porozmawiać, bo a nuż znowu stracę przytomność. Powiedziałeś, że mam pięćdziesiąt procent szansy na pozytywny wynik operacji. Gdyby wyszło inaczej, chcę, żebyś coś wiedział. Skoro mogę umrzeć, uważam, że wolno mi to powiedzieć. Nie muszę się przejmować, czy to właściwe, czy nie. Ale ty nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Wzięła głęboki oddech. Teraz, gdy już się zdecydowała, musi
S R
wytrzymać jeszcze chwilę. Za moment odpłynie w inną przestrzeń, ale najpierw wyrzuci z siebie to wyznanie.
- Ed, to co mówiłam dzisiaj rano, to prawda. Kocham cię. Zapomnij te wszystkie głupstwa o przelotnym romansie, o tym, że jesteśmy tutaj poza czasem i nie musimy się niczym przejmować. Kocham cię. Dlaczego patrzył na nią jakoś tak, jakby usłyszał zaskakującą wiadomość? Jak gdyby przydarzyło mu się coś kuriozalnego i niespodziewanego? Potrząsnął głową i powiedział słowa, po których Maddy zupełnie oprzytomniała. - Ja też cię kocham, Maddy. - Po czym dodał, jakby sobie właśnie przypomniał: - Wyjdziesz za mnie? Przez chwilę była w najprawdziwszym szoku, ale zaraz potem wokół niej zebrały się znowu czarne chmury. Widziała twarz Eda jak przez mgłę, zapadała się w jakąś głębię, ciepłą i przyjemną.
134
- Wiesz co? Ty to potrafisz uszczęśliwić kobietę -wyszeptała z trudem. - Teraz mam o czym śnić. Wyjść za ciebie? Oczywiście, że tak. Wiedziała, że zasypia z uśmiechem na twarzy. Ed patrzył kilka sekund na nieprzytomną Maddy. Poprosił ją o rękę, przekonany, że tego właśnie pragnie. Ożeni się z Maddy i będą szczęśliwi - jeżeli ona przeżyje. Strach zaatakował go ze zdwojoną siłą. Pięćdziesiąt procent szansy. Jak on to wytrzyma? Stracił już jedną ukochaną kobietę czy zniósłby utratę drugiej? Powiedział sobie, że nie może zachowywać się jak tchórz. Unikał zaangażowania, uciekał przed miłością, bo poznał już związany z nią ból. Teraz zrozumiał, że warto ryzykować. Mimo wszystko. Był zakochany i czuł się z tym wspaniale.
S R
- Nie jest tak źle, jak się obawiałem - stwierdził Ben. - Zdjęcia nie pokazują wszystkiego. Trudno o pewność, oczywiście, ale jestem... umiarkowanie dobrej myśli.
Ed nie mógł oczekiwać od chirurga bardziej optymistycznych słów. Ben ściągnął zakrwawione rękawiczki i wrzucił je do kosza. - Teraz jest już wybudzona - ciągnął Ben. - Idź do niej, jeśli chcesz. Może cię pozna. Ed ruszył do sali pooperacyjnej. Pielęgniarka posłała mu uśmiech i zostawiła go z Maddy. Spojrzał na jej bladą twarz, w połowie schowaną pod turbanem bandażu. Poczuł żal za czymś, co wcale nie było takie ważne. Maddy miała jasnobrązowe włosy do ramion, w pracy wiązała je w kucyk. Uważał, że są piękne. Przypuszczał, że była z nich dumna. Do operacji ogolono jej część głowy. Ale przecież włosy odrosną. To nie najgorsze, co mogło się zdarzyć.
135
Zobaczył wenflony wbite w rękę Maddy. Za łóżkiem stał wózek z monitorami, które nieustająco podawały dane na temat stanu jej zdrowia. Ed przejrzał je automatycznie. Nie dostrzegł nic alarmującego. Wydawało się, że nie jest źle. Pochylił się i pocałował policzek Maddy. Jej czoło było zakryte. Nie pachniała jak kobieta, którą całował minionej nocy. Odurzyła go woń środków odkażających i niezapomniany zapach sali operacyjnej. Nieważne. To minie. Wyprostował się i znów spojrzał na Maddy. Zamrugała powiekami i otworzyła oczy. - Cześć, Ed - szepnęła i jej powieki opadły.
S R
- Udało się - powiedział cicho.
136
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Ładny pokój, pomyślała Maddy. Leżała w jedynce. Z jednej strony znajdowały się drzwi balkonowe wychodzące na ogród, za którym w oddali widziała morze. Niedługo usiądzie na tarasie i będzie obserwować łodzie wpływające do portu i wypływające z niego. Nie była do końca zorientowana, skąd się tam wzięła. Ponieważ nie miała rodziny ani bliskich krewnych, kapitan Smith uzgodnił z Edem, że przeniosą ją ze szpitala Świętego Pirana do małego domu opieki w Penhally Bay. Firma organizująca rejsy wycieczkowe opłaciła jej pobyt.
S R
Pytano ją, czy wyraża na to zgodę. Maddy z radością zostawiła Edowi wszystkie decyzje i działania organizacyjne. Był w tym naprawdę dobry. Ile dni minęło od tamtej pory? Może trzy? Dostawała środki uspokajające. Dwa razy dziennie widywała Eda. Z początku nie była w stanie z nim rozmawiać, nie rozumiała, co do niej mówił. Trzymała go za rękę. Teraz powoli wracała do zdrowia, nie spala już bez przerwy. Mogła pomyśleć o swojej przyszłości.
Poinformowano ją, żeby spodziewała się wizyty swojego lekarza. Wciąż brakowało jej sił, głowa mocno jej dokuczała. Kiedy pielęgniarka przyniosła jej lusterko, Maddy stwierdziła, że wygląda jak straszydło. Kiedy odrosną jej włosy? Czy powinna zmienić fryzurę? Ogolili jej pól głowy, ale przecież są większe nieszczęścia. No i gdzie podziewa się ten jej lekarz? Czekała na Eda. Bez przerwy o nim myślała, a gdy spała, pojawiał się w jej snach. Czuła, że nadal jest słaba, fizycznie i emocjonalnie, ale wkrótce odzyska siły i pewność siebie. Będzie zdolna do podejmowania decyzji. Przemyśli 137
to, co wcześniej powiedziała, i słowa, które usłyszała od Eda. Niewykluczone, że obudziła się w innym świecie. Mimo wszystko z niecierpliwością wypatrywała Eda. Pielęgniarka weszła z uśmiechem i oznajmiła: - Pan doktor idzie panią zbadać. Jest pani gotowa? Tak, jest gotowa. Mniej więcej. Na widok Nicka, bo to on pojawił się w drzwiach, Maddy przeżyła rozczarowanie. - Myślałam, że moim lekarzem jest Ed - powiedziała, bo nie mogła się powstrzymać. Nick uśmiechnął się do niej.
S R
- Nie, ja się tobą opiekuję. Za moment wyjaśnię ci dlaczego. Ed niedługo cię odwiedzi. Jutro wpadnie do ciebie Ben Carter, żeby podziwiać swoje dzieło. Zacznijmy od badania, a potem chwilę pogadamy. - Odwrócił się do pielęgniarki. - Janice, możesz zdjąć bandaż? To dziwne uczucie występować dla odmiany w roli pacjenta, pomyślała Maddy. Zamiast sprawdzać stan czyjegoś zdrowia, poddawać się lekarskim oględzinom. Chyba nie bardzo jej się to podobało. Ale Nick był profesjonalistą i podziwiała jego umiejętności. Po zakończeniu badania, kiedy głowa Maddy została na nowo zabandażowana, Nick podziękował pielęgniarce. Maddy popatrzyła na niego uważnie. Wydawał się spokojny, w dobrym humorze. Teraz był jej przyjacielem, nie lekarzem. - Więc dlaczego Ed się mną nie opiekuje? - spytała. - Jest bardzo zdolny.
138
- Tak, a ja jestem z niego dumny. Wolę jednak, żeby tobą się nie opiekował, bo nie podchodzi do tego z koniecznym dystansem. Jest nieobiektywny z powodu tego, co was łączy. - Nie wiem, czy coś nas łączy - oznajmiła. - W chwilach emocji mówi się różne rzeczy, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością, jak spojrzysz na to chłodno. Człowiek się nakręca. - Czekając, aż Nick temu zaprzeczy, spytała ostrożnie: - Zaakceptowałbyś nasz związek? - Nie mam nic do powiedzenia w tym względzie. To nie moja sprawa. Uważam cię za wyjątkowo kompetentną pielęgniarkę. Maddy ogarnęła lekka irytacja. - Dzięki za komplement. Zawsze wyrażasz się z taką rezerwą? Może
S R
dlatego, że większość pacjentów to twoi znajomi i przyjaciele. Nick zareagował na to z zaskakującą gwałtownością. - Oczywiście, że uważam na to, co mówię. Lekarzom nie wolno paplać, powinnaś to wiedzieć. Trzeba zachować pewien dystans, choćby dlatego, że poznajesz tak wiele różnych ludzkich sekretów. Ale zajmijmy się inną sprawą. Nie możesz w tym stanie jechać sama do domu, więc zostaniesz tutaj do chwili, gdy uznamy, że można cię wypisać, a to potrwa. Po operacji czaszki rekonwalescencja trwa długo. Jak widzisz swoją przyszłość? - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła z wahaniem. Pewnie wrócę do pracy na statku wycieczkowym. Na razie podpisałam kontrakt tylko na jeden rejs. - Po operacji, jaką przeszłaś, taka praca nie jest wskazana co najmniej przez kilka miesięcy. Powinnaś być na lądzie, i to blisko szpitala. Nie twierdzę, że czekają cię komplikacje, ale przezorność nie zaszkodzi.
139
— Urwał na moment. - Zrobiłaś na mnie bardzo pozytywne wrażenie, kiedy pracowaliśmy razem. Nie miałabyś ochoty zatrudnić się w przychodni w Penhally? Rozważ tę propozycję. Spojrzała na niego zaskoczona. Ten pomysł nie przyszedł jej do głowy. - A macie wolny etat? - Niedługo się zwolni. Szybko się rozwijamy. - Czy to Ed kazał ci o to zapytać? - Nie, sam na to wpadłem. Nie rozmawiałem z nim na ten temat. Wciąż szukam fachowych pracowników. Nie odpowiadaj mi teraz, przemyśl to.
S R
Wstał i wziął do ręki swoją torbę lekarską.
- Ed pracuje dziś rano, mówił, że zajrzy do ciebie po południu. Pewnie zechcesz omówić z nim moją propozycję. Na razie, Maddy. Uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń. - Cieszę się, że masz się lepiej. Kiedy usłyszałem o twoim wypadku, bardzo się przejąłem. Po jego wyjściu Maddy opadła na poduszki, zastanawiając się, czy od myślenia głowa jej nie pęknie. Otrzymała ofertę pracy w Penhally. W tej samej przychodni, gdzie pracuje Ed. Nagle życie wydało jej się bardziej skomplikowane. A może prostsze? Po krótkich trzech dniach znajomości wyznała Edowi miłość. Prawdopodobnie mówiła to w stanie pomieszania zmysłów, działo się to przecież tuż przed bardzo niebezpieczną operacją. Problem w tym, że trudny zabieg miała już za sobą. Dowiedziała się, że wyzdrowieje. I nadal kocha Eda. Zresztą doszła do tego wniosku jeszcze przed wypadkiem. No dobrze, logicznie myślące, przytomne, profesjonalne normalne
140
pielęgniarki nie wyciągają takich wniosków po trzech dniach znajomości. A jej się to przydarzyło. I to na poważnie. Ale to nie koniec. Gdy oznajmiła Edowi, że go kocha, on poprosił ją o rękę. Może chciał tylko poprawić jej samopoczucie? Jeśli tak, to odniósł sukces. Była przekonana, że propozycja małżeństwa pomogła jej przetrwać ciężkie chwile. A zatem czy Ed oświadczył się szczerze? Czy też w gorączce emocji wyrzucił z siebie słowa, których wkrótce zaczął żałować? Bo dopiero po chwili zdał sobie sprawę z konsekwencji. Nadal przecież cierpi z powodu śmierci żony i tęskni za nią. Nie jest w stanie podejmować ważnych życiowych decyzji ani brać na siebie nowych zobowiązań. Być może nigdy nie będzie do tego zdolny.
S R
Teraz, mając znów jasny umysł, Maddy wszystko zrozumiała. To nie były poważne oświadczyny. Wobec tego ona nie ma prawa oczekiwać, że Ed dotrzyma słowa.
Ed był jednak człowiekiem honoru. O ile jej pamięć nie myli, zgodziła się zostać jego żoną. Ed zechce zachować się przyzwoicie i spełnić obietnicę. Musi mu koniecznie jak najszybciej powiedzieć, że przyjmując jego oświadczyny, popełniła błąd.
Kiedy dotarła do tego punktu, zalała się łzami. Za to po chwili, gdy łzy już wyschły, nabrała sił i pewności siebie. Wiedziała już, co ma zrobić. Ed odwiedził ją po południu. Dzień był ciepły, więc Ed miał na sobie spodnie khaki i ciemnoniebieską lnianą koszulę rozpiętą pod szyją. Koszula podkreślała jego opaleniznę. Wyglądał fantastycznie. W jednej ręce trzymał bukiet kwiatów, w drugiej pudełko zapakowane w srebrny papier. Maddy zgadła, że to bombonierka.
141
Ed położył kwiaty i pudełko na stoliku, pocałował ją w policzek, wziął ją za ręce i przysiadł na skraju łóżka. - Jak się czujesz? - spytał. - Wyglądasz o wiele lepiej niż ostatnim razem. Cieszę się. - Jestem jeszcze słaba, ale z każdą chwilą następuje poprawa. Miło cię widzieć. - Wiesz, jaki dzisiaj dzień? Wtorek. Minął dokładnie tydzień od dnia, gdy się poznaliśmy. Tylko tydzień? A jej się zdawało, że całe życie. - Myślałam, że więcej niż tydzień - odparła. - Czyli prawie się nie znamy.
S R
- Znamy się od chwili, gdy się spotkaliśmy.
- Nieprawda. Jak mnie spotkałeś, trzymałeś się na dystans. Ja też byłam ostrożna. Sądziłam, że jesteś taki sam jak wszyscy mężczyźni. - Ale szybko pozbyliśmy się tego dystansu. Pocałowałem cię, a ty oddałaś mi pocałunek.
Świetnie to pamiętała, nie musiał jej przypominać. - No tak, ale prawie cały ten czas ciężko pracowaliśmy. Kiedy mieliśmy się bliżej poznać? - Podczas dwóch cudownych nocy na wąskim łóżku. Pamiętasz? Owszem, to też pamiętała, i to bardzo dobrze. - W innej sytuacji spaliłabym się ze wstydu - odparła. Potem dodała, bo chciała być z nim szczera: - Nigdy ich nie zapomnę. - Ani ja. - Spojrzał na nią. - A zapamiętałaś coś z naszej rozmowy zaraz po twoim wypadku? Musi teraz zachować powściągliwość.
142
- Byłam zdezorientowana. Pamiętam, że rozmawialiśmy. Pocieszałeś mnie. Ale słów nie pamiętam. - Tak, pocieszałem cię. Powiedziałaś wtedy, że potrafię uszczęśliwić kobietę. To było miłe. - Patrzył na nią z półuśmiechem. - Nie owijasz w bawełnę. Lubię twoją bezpośredniość. Powiedz mi, w jaki sposób cię uszczęśliwiłem? Niestety nie mogła skłamać ani udawać, że nagle pamięć ją zawiodła. Zresztą pragnęła zachować to wspomnienie na zawsze. - Poprosiłeś mnie o rękę - wyszeptała. - Owszem. - Pochylił się i pocałował ją. - To jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu. A ty przyjęłaś oświadczyny. Jesteśmy zaręczeni.
S R
Wyjął z kieszeni maleńkie skórzane pudełeczko. - Otwórz, to dla ciebie. Dopóki nie wybierzemy czegoś lepszego. Była ogromnie poruszona i nie mogła się doczekać, aż otworzy pudełeczko. Wiedziała, że to nie jest dobry pomysł. A jednak ciekawość wygrała z rozwagą. W pudełeczku wtulony w czerwony miękki jedwab tkwił pierścionek. Nosił ślady zniszczenia, ale kamienie - szmaragdy i jadeity - lśniły jak nowe. - Jest przepiękny! - zawołała. - To pierścionek zaręczynowy mojej prababki. Dzisiaj rano spytałem ojca, czy mógłbym go dostać, a on się zgodził. - Wiedział, że chcesz dać go mnie? - Nie spotykałem się ostatnio z żadną inną kobietą - odparł - więc pewnie się domyślił.
143
Maddy zaczęła wyjmować klejnot z pudełeczka, ale w końcu włożyła go tam z powrotem. Pomyślała, że jeśli przymierzy pierścionek, już go nie zdejmie. Oddała pudełeczko Edowi. - Jednak ci się nie podoba? - spytał ze zdumieniem. - Nieważne. Możemy... - Ed, musimy porozmawiać. Pierścionek jest wspaniały, ale nie mogę go przyjąć. Nie jesteśmy zaręczeni. Wiem, że prosiłeś mnie o rękę, a ja się zgodziłam, ale to wszystko działo się pod wpływem emocji. Teraz jest inaczej. Sprawiał wrażenie zaskoczonego. - Niektóre rzeczy się zmieniły. Na przykład nie umieram już ze
S R
strachu, że nie odzyskasz przytomności po operacji. Ale to, co najważniejsze, nie uległo zmianie. Kocham cię. A ty mnie też kochasz, prawda?
Nie potrafiła skłamać. Nie chciała jednak odpowiadać wprost. - Oboje byliśmy zmęczeni, daliśmy się ponieść emocjom. Nie mogę wykorzystywać tego, co powiedziałeś w stanie... kiedy nie byłeś... - Masz do tego pełne prawo, bo to ja cię wykorzystałem - rzekł z rozbrajającym uśmiechem. - Owszem, działaliśmy impulsywnie, ale nie zaprzeczysz, że spaliśmy ze sobą. Maddy, ty mnie nie wykorzystujesz. Sądzisz, że nie wiem, czego chcę? Miała świadomość, że za chwilę go zrani, lecz nie widziała już innego wyjścia. Nawet jeżeli przy okazji raniła siebie. - Ty wciąż kochasz swoją żonę. Ona jest stale obecna w twoich myślach.
144
Ed nie zareagował tak, jak przypuszczała. Wyglądał raczej na zadumanego niż zbolałego czy zdenerwowanego. - Kochałem Penny - oznajmił po chwili. - I zawsze będę ją kochał. Ale ona odeszła, a ja w końcu się z tym pogodziłem. Opłakiwałem ją, ale już nie płaczę. Penny nie chciałaby, żebym do końca życia żył tylko wspomnieniami. - Potem dodał, jakby coś sobie przypomniał: - Ona by cię polubiła. Maddy nie mogła oczekiwać większego komplementu. Ze wzruszenia na moment zabrakło jej słów. Potem położyła na szali ostatni argument. - Powiedziałeś kiedyś, że po śmierci żony tak bardzo cierpiałeś, że
S R
drugi raz nie chciałbyś tego przeżywać.
- Jak myślisz, jak się czułem, kiedy wieźli cię na blok operacyjny? Przekonałem się, że warto cierpieć dla kogoś, kogo kochamy. A ja cię kocham. O wiele bardziej bym cierpiał, gdybym musiał się z tobą rozstać. Maddy nie znajdowała nowych argumentów. Położyła głowę na poduszce i patrzyła na piękne kwiaty, które przyniósł Ed. Co powinna teraz powiedzieć?
- Jesteś zmęczona - stwierdził czule. - I chora. Nie będę cię w tej chwili naciskał. Śpij. Pójdę już. Nachylił się i musnął wargami jej usta. - Mogę ci zostawić pierścionek? Rozważ to jeszcze, dobrze? - Lepiej nie. Będzie mnie kusiło, żeby go włożyć, a potem nie zechcę go zdjąć. Może wrócimy do tego tematu za rok? Pozostaniemy przyjaciółmi. A za rok, jak się lepiej poznamy, gdy dojdę do zdrowia, znowu poprosisz mnie o rękę.
145
- Nie chcę czekać cały rok. Kocham cię. Ty też mnie kochasz, nie zaprzeczaj. - Tak, kocham cię, i dlatego za ciebie nie wyjdę. W każdym razie jeszcze nie teraz. Ed westchnął. - W porządku. Nie będę terroryzował bezradnej pacjentki, to wbrew zasadom lekarskim. Tylko nie licz, że o tym zapomnę. Jutro cię nie odwiedzę, jadę na tygodniowy kurs do Londynu. Zaplanowałem to dwa miesiące temu. Ale zadzwonię do ciebie jutro wieczorem, jeśli pozwolisz? Pocałował ją w rękę. - Byłoby mi smutno, gdybyś nie zadzwonił.
S R
Ed jechał przez wrzosowiska. Miał zamęt w sercu i w głowie i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Nigdy, a na pewno od śmierci żony, nie doświadczył takiego nadmiaru emocji. Był świadomy, że do niedawna unosił się tylko na powierzchni życia, nie żył jego pełnią. Umyślnie nie dopuszczał do siebie uczuć - pracował, cieszył się morzem, od czasu do czasu umawiał się z jakąś dziewczyną, która od początku wiedziała, że to nic poważnego. Teraz przestało mu to wystarczać. Poddał się znów uczuciom i odkrył, że przynoszą wiele radości. Obiecał wpaść po drodze na farmę Clintonów i zobaczyć, jak miewa się Isaac. Jak zwykle w drzwiach powitała go Ellie. Tym razem miała na sobie robocze buty, dżinsy i stary T-shirt. Mimo to wyglądała świetnie. Uśmiechała się, jej oczy błyszczały. - Co słychać, doktorze? Krążą plotki, że uratował pan życie pasażerom na statku wycieczkowym. - To moja praca. A jak się udał bal charytatywny?
146
- Och, było cudownie. Zna pan może doktora Petera Huntera? Pracuje w szpitalu Świętego Pirana. Robi specjalizację z ortopedii. - Chyba go nie poznałem - rzekł ostrożnie Ed. -A pani? - Przetańczyłam z nim całą noc. Z innymi też, oczywiście. Ale... on przyjechał już do mnie dwa razy. - Radzę uważać - ostrzegł Ed. - Związek z lekarzem na specjalizacji nie należy do łatwych. Taki lekarz pracuje dwa razy więcej niż farmerzy. Ellie się roześmiała. - Dopiero się poznaliśmy. Ale cieszę się, że wybrałam się na ten bal. Proszę wejść, przyniosę panu coś do picia. Przyjechał pan do taty? - Chciałem zobaczyć, jak się miewa - odparł. - Byłem niedaleko i pomyślałem, że zajrzę.
S R
- Na pewno się ucieszy. Od ostatniej rozmowy z panem w zeszłym tygodniu czuje się znakomicie. Robi wszystko, co pan mu zalecił. Marudzi pod nosem, oczywiście, ale nie byłby moim ojcem, gdyby nie marudził. - Więc znów odniosłem sukces - zażartował Ed. Wcale nie musiał badać Isaaca. Stary farmer zaczął o siebie dbać i czuł się o wiele lepiej. Ed pogawędził z nim przez kwadrans, po czym ruszył do domu. Jadąc do Penhally, myślał o Ellie. Poznała młodego lekarza i wydawała się szczęśliwa. Dlaczego on nie czuje się równie szczęśliwy? Uprzytomnił sobie, co straci, albo co straciłby, gdyby nie poślubił Maddy. Kochał ją i wierzył, że ona odwzajemnia jego uczucie. Ubzdurała sobie jednak, że powinni poczekać. Nie chciał czekać, więc... A ponieważ służył w wojsku, stwierdził, że w tej sytuacji przystąpi do batalii. Każdy, kto szykuje się do bitwy, powinien zdobyć sojuszników! Plan natarcia był już gotowy.
147
ROZDZIAŁ JEDENASTY Maddy niezbyt dobrze zapamiętała Bena Cartera. Wiedziała tylko, że ją operował i opiekował się nią, gdy odzyskiwała przytomność. Teraz nareszcie go poznała. Był wysokim, szczupłym i pogodnym mężczyzną o pięknych niebieskich oczach. Ciekawe, pomyślała, czy w Penhally mieszkają sami przystojniacy? - W zasadzie jestem chirurgiem ogólnym - oświadczył, badając ją nazajutrz rano. - Oczywiście wykonywałem już podobne operacje i nawet rozważałem specjalizację z neurochirurgii. Całe szczęście, że była pani
S R
nieprzytomna, bo jeszcze nie zgodziłaby się pani, żebym ją operował. - Ed uważa, że jest pan najlepszy.
- Tutaj najlepszy znaczy dostępny. A on się spieszył, zresztą pośpiech był konieczny. - Uśmiechnął się. -A przy okazji, wie pani, że transmisja z pani operacji była przekazywana przez łącza internetowe? - Co to znaczy?
- Byłem w kontakcie z chirurgiem z Londynu. Miałem na głowie specjalny hełm z kamerą, która pokazywała moje czynności. A on mi doradzał. - Słyszałam o tym. - Pani i mój przyjaciel Ed Tremayne postarał się o to. Uznał, że to dobry pomysł. Rozumie pani, że były wojskowy potrafi być przekonujący. Prawdopodobnie to Edowi zawdzięcza pani życie. Stwierdził, co należy zrobić, zorganizował wszystko w natychmiastowym tempie, a potem wszystkiego doglądał. Pewnie nie wybrałby mnie jako głównego operatora, ale byłem pod ręką. A czas uciekał. Ed podejmował decyzje 148
chłodno, jak maszyna. Co nie znaczy, że jest pozbawiony uczuć. Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego. Musiałem go na czas operacji wyprosić z sali. Jesteście ze sobą blisko? - Mniej więcej - odparła. - To mój kolega i dobry człowiek - rzekł Ben. - Zasługuje na dobrą kobietę. Kiedy pielęgniarka odwinęła bandaż, Maddy poczuła chłodne powietrze na swojej ogolonej głowie. Wyobraziła sobie, że wygląda koszmarnie. Ben czytał w jej myślach. - Musieliśmy zgolić trochę włosów. Ale odrosną i znowu będzie pani
S R
piękna. Powiem nieskromnie, że zrobiłem dobrą robotę. Odzyska pani w pełni zdrowie.
Odsunął się, żeby pielęgniarka założyła Maddy czysty opatrunek. - Przez pewien czas proszę żyć spokojniej niż zwykle - podjął Ben. Nick Tremayne będzie miał na panią oko, a ja wpadnę za parę dni zobaczyć, czy wszystko gra. Może pani wstać na chwilę, powiedzmy... jutro. Tylko powolutku. Krótki spacer. Proszę pamiętać, Maddy, miała pani szczęście. Niech się pani cieszy, że Ed zajął się panią - zakończył i wyszedł. Maddy opadła z powrotem na poduszki i zadumała się. Po pierwsze wygląda na to, że zawdzięcza Edowi życie. Po drugie, Ed wpadł w rozpacz, kiedy przekonał się, jak bardzo jest chora. Doprawdy nie wiedziała, jak się do tego odnieść. Godzinę później odwiedził ją kolejny gość.
149
- Witaj, siostro - rozległ się kobiecy głos, a zaraz potem Maddy ujrzała Kate Althorp. Kate pocałowała ją w policzek. - Nie powiem, że nowa fryzura zrobiła na mnie wrażenie. Maddy się uśmiechnęła. Polubiła Kate, jej prostoduszność. Dobrze im się razem pracowało na statku. Miała nadzieję, że jeszcze się spotkają. - Wpadłabym wcześniej - wyjaśniła Kate - ale miałam przyszłą mamę z krwotokiem przedporodowym. Spojrzeliśmy tylko na nią z Nickiem i zdiagnozowaliśmy łożysko przodujące. Zdążyliśmy ją tutaj dowieźć. Jeżeli szczęście jej dopisze, donosi dzieciaka, a malec będzie zdrowy. - Wyjęła z kieszeni kopertę. - Coś ci pokażę. To nasze wspólne dzieło. - Podała kopertę Maddy.
S R
Znajdowały się w niej dwie fotografie niemowlaka, maleńkiego, ale wspaniałego, i list od Sary Flynn. Maddy od razu go przeczytała. Sarah przepraszała, że zapisała się na rejs, ukrywając ciążę. Pisała, że mała Marina ma się dobrze, co zawdzięcza wyłącznie Maddy i Kate. Przesyłała serdeczne podziękowania. Napisała także do szefa firmy organizującej rejsy, gratulując mu profesjonalnego i wszechstronnego personelu. - Mile, prawda? - zauważyła Kate. - To jeden z powodów, dla których zostałam położną. Zazwyczaj twój wysiłek kończy się happy endem. - Jesteś położną w małej miejscowości - powiedziała Maddy. Pewnie na co dzień widujesz dzieci, którym pomogłaś dostać się na świat. Kate uśmiechnęła się. - Tak. Czasami nawet żałuję, że im pomogłam. - Jej oczy zabłysły. Ale chciałam...
150
Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Nick. Spojrzał na Maddy, potem przeniósł wzrok na Kate. - Kate? Co tutaj robisz? - Zapomniałeś, że przyjmowałyśmy z Maddy poród na statku? Wpadłam się przywitać. Maddy zauważyła, że jej goście wymieniają spojrzenia. Była ciekawa, co przed nią ukrywają. Ale zaraz potem uznała, że ponosi ją wyobraźnia. - Rozmawiałem z Benem - Nick zwrócił się do Maddy. - Uważa, że twój stan szybko się poprawia. Powiedział, że jutro możesz wstać, jeśli zechcesz. To dobra wiadomość.
S R
- Właśnie zamierzałam zaproponować Maddy przejażdżkę oznajmiła Kate. - Pora pooddychać świeżym powietrzem. - O ile będzie miała na to siły. - Nick odwrócił się i wyszedł. Kate odprowadzała go wzrokiem.
- Wiem, że pracujecie w tej samej przychodni - zaczęła Maddy - ale odnoszę wrażenie, że łączy was coś więcej niż zawodowa przyjaźń. Kate wzruszyła ramionami.
- Znamy się kopę lat. Byliśmy nastolatkami i... tak, coś nas łączyło. Potem każde poszło swoją drogą. Znaleźliśmy szczęście z innymi partnerami. Później zmarła jego żona, a mój mąż zginął na morzu. - Żona Eda także nie żyje - rzekła Maddy. -I żadne z was trojga z nikim się już nie związało... Czy coś łączy cię z Nickiem? Kate próbowała się zaśmiać. - Nic - odparła. - Przyjaźnimy się i pracujemy razem. Poza tym on potrafi zachowywać się jak stary zrzęda.
151
Maddy zrozumiała, że Kate nie chce o tym mówić. Ale usłyszawszy jej kolejne słowa, zapomniała o wszystkim. - Z samego rana dzwonił do mnie Ed - oświadczyła Kate. - Nie chciał cię budzić. Prosił, żeby ci przekazać, że zadzwoni wieczorem. Ma jakieś informacje na temat twojego dawnego znajomego, Briana. - Brian Tempie. Tak, znam go. - Maddy obawiała się nowych kłopotów. Brian bez problemu mógł dowiedzieć się o jej wypadku, a także miejscu jej pobytu. Mógł tutaj przyjechać. A wtedy... - Co mówił Ed? - spytała spanikowana. Kate położyła dłoń na jej ramieniu. - Nie ma się czym denerwować. Powiedział, żebyś się nie martwiła.
S R
Wszystko jest pod kontrolą. Kontaktował się z psychologiem wojskowym, który zaproponował Brianowi leczenie. Brian się zgodził. Ed stwierdził, że wszystko będzie dobrze.
- Ten człowiek zmarnował mi wiele miesięcy życia. Kate się uśmiechnęła.
- Tremayne'owie lubią robić porządek.
Jak dobrze być wśród przyjaciół, pomyślała Maddy. Wiedziała, że może zaufać Kate. - Myślałam, że kocham Briana - wyznała cicho. - To bardzo stanowczy człowiek, był kiedyś w wojsku, tak jak Ed. On też lubi porządkować świat. Z początku szanowałam go za to. Ale potem wrócił z jakiejś misji ze stresem pourazowym i już nie dało się z nim żyć. Zamienił się w prawdziwego potwora. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że zawsze taki był, do szaleństwa zazdrosny o wszystko, co robiłam, i o moich przyjaciół. Dręczył mnie psychicznie, miałam świadomość, że z
152
czasem zacznie być groźny. Zostawiłam go, a on mnie prześladował. Moje życie stało się koszmarem. I tyle tej miłości. - Miłość jest wspaniała - rzekła Kate po chwili - jeżeli się powiedzie. Ale niełatwo sprawić, żeby się powiodło. Nick podpisał dla ciebie przepustkę. Masz ochotę przejechać się jutro dwie godzinki? - Tak, ogromną - odparła Maddy. Ranek przyniósł Maddy mnóstwo emocji. Po południu przewieziono ją na taras, gdzie odpoczywała w cieniu. Stwierdziła, że czuje się lepiej. To znaczy, że musi wziąć się w garść i pomyśleć o przyszłości. Szybko jednak uznała, że na razie ją to przerasta. Wieczorem do jej pokoju przyniesiono telefon. Została sama. Kiedy
S R
telefon zabrzęczał, mało nie rzuciła się na słuchawkę. Nie chciała jednak, żeby Ed wiedział, jak niecierpliwie czekała na tę rozmowę. - Cześć, kochanie, jak się czujesz? - spytał Ed. Serce Maddy zaczęło szybko bić.
- Cześć, w porządku. Coraz lepiej. Miałam gości: Bena Cartera, Kate Althorp i twojego ojca.
- Widzę, że życie towarzyskie kwitnie tam beze mnie. Tak to jest w Penhally. W jego głosie słyszała rozbawienie. - A jak tobie minął dzień? - spytała. - Męczący, ale interesujący. Pojawił się nowy lek na cukrzycę. Chętnie wypróbowałbym go na naszych pacjentach. Tak dobrze się z nim rozmawia. Gdyby jeszcze nie ta odległość. Zapragnęła, by usiadł obok niej, tęskniła za nim. Chciała go widzieć, trzymać go za rękę.
153
- Gdzie jesteś? - spytała smutno. - W pokoju hotelowym. Powinienem przejrzeć notatki, ale... Nie śmiej się. Czytam „Dumę i uprzedzenie". Zaśmiała się mimo woli. - Co? - Tak. Właśnie dotarłem do miejsca, kiedy Darcy zrezygnował z poślubienia Elizabeth. Ale ja nie rezygnuję. Najchętniej ożeniłbym się z tobą natychmiast. Nie naciskam tylko dlatego, że jesteś chora. - Dla dobra nas obojga zapomnij o tym na jakiś czas. Jestem chora, ale nie zwariowałam. Poczekajmy rok i zobaczymy. Ed odrzekł z powagą:
S R
- Dla mnie ważne jest to, co czuję w tej chwili. Kocham cię, Maddy. - Ja też cię kocham. Ale nie zmienię zdania.
Nazajutrz znów wyjrzało słońce. Maddy stwierdziła, że należy jej się kilka słonecznych dni po sztormie w minionym tygodniu. Po południu pielęgniarka pomogła jej się ubrać. Po wielu dniach leżenia Maddy czuła się dziwnie. A poza tym, skąd się tam wzięły jej ubrania? - Doktor Tremayne wszystko zorganizował - poinformowała pielęgniarka o imieniu Samantha. - Doktor Ed Tremayne. Poprosił lekarkę ze statku, żeby spakowała pani rzeczy. Mistrz organizacji. Mogła się była domyślić.Kazano jej usiąść na wózku, chociaż inaczej to sobie wyobrażała, i zawieziono ją do drzwi frontowych, gdzie czekała Kate. - Mam nienormowany czas pracy - rzekła Kate. -Dzieci rodzą się, kiedy im przyjdzie ochota. Dzięki temu mogę sobie czasem odpocząć. Obwiozę cię po Penhally i najbliższej okolicy.
154
Najpierw wybrały się na wrzosowiska, gdzie podziwiały rozległe połacie zieleni i niebieskie morze w oddali. Maddy z radością oddychała świeżym powietrzem, tak różnym od wszechobecnych szpitalnych zapachów, do których ostatnio przywykła. Potem pojechały do miasteczka, gdzie Maddy zobaczyła port i aleję wzdłuż plaży. Następnie Kate pokazała jej przychodnię mieszczącą się w ładnym pomalowanym na biało budynku. - Możemy wejść do środka - zaproponowała Kate. - Kto wie? Może będziesz tutaj pracować? - Czy Nick coś ci wspomniał na ten temat? - Nie. Nick zazwyczaj nie dzieli się swoimi pomysłami. - Kate
S R
wzruszyła ramionami. - Ale przychodnia się rozwija. Nick stale szuka dobrych pracowników, a wiem, że wysoko cię ceni. Zresztą, co zamierzasz po wyjściu z ośrodka? Wrócisz na statek wycieczkowy? - Nie wiem. W tej chwili mam zamęt w głowie. Kate usłyszała w jej głosie niepokój i poklepała ją po ramieniu.
- Nie martw się. Jeszcze nie wyzdrowiałaś, wszystko przyjdzie z czasem.
Mijając kościół, ujrzały sznur samochodów na zewnątrz. Kate zaparkowała w miejscu, skąd miały dobry widok na bramę kościoła. - Lubię śluby - powiedziała. - Pewnie czekają na pannę młodą. Popatrzmy chwilę. Maddy z przyjemnością przyglądała się scenie za oknem. Po kilku sekundach nadjechał stary kabriolet z otwartym dachem. Dwie druhny pomagały z niego wysiąść pannie młodej. Poprawiły jej suknię i welon.
155
- Dobrze jej w bieli - stwierdziła Kate. - Pasuje do jej karnacji. Włożyłabyś do ślubu białą suknię? Maddy pokręciła głową. Świetnie się bawiła. Od miesięcy nie plotkowała o ciuchach. - W czystej bieli moja twarz wygląda na zmęczoną. Wybrałabym raczej kość słoniową. Co to za materiał? Podoba mi się. - Surowy jedwab. Łatwo się gniecie, za to pięknie się układa. Tymczasem panna młoda wzięła pod rękę swojego ojca, który poprowadził ją do kościoła. Na jej powitanie zagrały organy. - Znam tę dziewczynę - oświadczyła Kate. - To Rowenna Pennick. Jej ojciec jest rybakiem. Zeszłego lata poznała turystę z Londynu,
S R
prawnika, i teraz za niego wychodzi.
- Zamieszka z nim w Londynie?
- Nie. On znalazł pracę tutaj. Zadziwiające, jak często się to zdarza. Ruszyły dalej, zwalniając znów przed zwracającym uwagę kamiennym budynkiem.
- To dom Nicka - powiedziała Kate. Maddy zaskoczył jej bezbarwny ton.
- Piękny. Mieszka tutaj sam? - Tak, teraz sam. Nie wiem, czy ktokolwiek inny się tu kiedyś wprowadzi. Spójrz tam. Drugi Tremayne nie uciekł daleko. Zatrzymały się przez pobielonym wiejskim domem. Maddy z miejsca się w nim zakochała. - Czyj to dom? - spytała, domyślając się odpowiedzi. - Eda. Chcesz zajrzeć do środka? - Przecież on jest w Londynie.
156
- Zawsze zostawia w przychodni dodatkowe klucze. Dzwoniłam do niego wczoraj wieczorem. Muszę zabrać pewne notatki z jego biurka. Chodź, zobaczysz, jak tam jest. Maddy umierała z ciekawości. Dom wiele mówi o człowieku, a ona chciała dowiedzieć się jak najwięcej o Edzie. Oczywiście, z czystej ciekawości. - Nie weźmie nam tego za złe? - zapytała. - Skąd. Jeżeli ja mogę wejść, to ty także. - Ale tylko do pokoju od frontu - zastrzegła się Maddy. Pragnęła obejrzeć cały dom, spędzić tam parę godzin, pomarzyć, ale zadowoli się pokojem od frontu.
S R
Kate pomogła jej wysiąść z samochodu. Maddy szła powoli do drzwi, potem przez mały hol, aż znalazła się w pokoju. - Usiądź - powiedziała Kate. - Muszę pogrzebać w papierach, to mi zajmie chwilkę.
Usiadła i rozejrzała się wokół. Pokój był ładniejszy, niż można by sądzić, patrząc na dom z zewnątrz. Okna wychodziły na ulicę, a drzwi balkonowe na tył domu, na małe patio z widokiem na morze. W alkowie znajdował się czarny piec na drewno. Czegoś tam jednak brakowało... ale czego? - Ed mieszka tu od niedawna - oznajmiła Kate, zauważając zainteresowanie Maddy. - Wygląda, jakby się jeszcze do końca nie wprowadził, prawda? Trochę tu pusto. - Kupił zasłony albo dywan? - spytała Maddy. - Wybrał tapety czy zdecydował się na malowanie? Kate zaśmiała się.
157
- Kto tutaj buduje sobie gniazdko, co? Masz rację: tapety, zasłony i dywan trzeba wymienić. Brak tu kobiecej ręki. No, znalazłam te papiery. Teraz cię odwiozę. Maddy bardzo miło spędziła czas z Kate. Trochę się zmęczyła, ale było to przyjemne zmęczenie, które paradoksalnie dodało jej sił. Teraz może pomyśleć i podjąć pewne decyzje. Wrzosowiska i Penhally oczarowały ją. Wyobrażała sobie, że odnalazłaby tam szczęście. Dom Eda także przypadł jej do gustu, chociaż wymagał mnóstwo pracy. Kate miała rację, ten dom potrzebuje kobiecej ręki. Stan mebli nie wzbudza zastrzeżeń, ale przydałyby się wazony z kwiatami, jakieś zdjęcia i obrazy. Zastanawiała się, jak wyglądają kuchnia
S R
i łazienka. No i sypialnia, oczywiście.
Co za głupota. Śni na jawie, kiedy powinna poważnie pomyśleć o przyszłości. Czuła się zagubiona.
Pokochała Eda i pozbyła się dawnych lęków. To był mężczyzna jej marzeń, z nim ułożyłaby sobie życie. Ed twierdził, że odwzajemnia jej uczucia. W każdym razie tak mu się wydawało. W tym właśnie problem. Czy naprawdę byłby z nią szczęśliwy?
Honor stanowił dla Eda rzecz niezwykłej wagi, dążył do tego, by postępować szlachetnie. Jego ciężarna żona, umierając, powiedziała mu, by ją zostawił i pomógł tym,którym jeszcze można pomóc. Ed tak właśnie uczynił, posłuchał jej prośby. Ale od tamtej pory nieskończenie cierpiał. Maddy nie chciała, żeby popełnił kolejny błąd. By po paru miesiącach odkrył, że poślubił niewłaściwą kobietę. Za bardzo się spieszy. Trzeba zwolnić, poczekać, niezależnie od jego przekonania.
158
Czy ona jest w stanie czekać? Jedno nie ulegało wątpliwości - nie mogłaby mieszkać z nim i czekać, aż sytuacja się wyjaśni. Powinna pójść swoją drogą, dać mu czas, by za nią zatęsknił - jeśli zatęskni. Podjęła decyzję, jedyną słuszną decyzję w tych okolicznościach. A równocześnie w głębi duszy nie zgadzała się z nią. Kiedy Samantha znów do niej zajrzała, Maddy poprosiła ją o najnowszy numer „Przeglądu pielęgniarskiego". Pora poszukać sobie pracy. Czy wybrałaby znowu statek wycieczkowy? Raczej nie. Choć bardzo jej się tam podobało, stale miałaby w pamięci poprzedni rejs. Więc może oddział ratunkowy w jakimś dużym mieście? Niewykluczone. Co prawda gdy poznała Penhally, metropolie już jej tak nie pociągały. Mimo
S R
wszystko nie zaprzestanie poszukiwań.
Tego wieczoru przy jej łóżku znowu stanął wózek z telefonem i niemal w tej samej chwili zadzwonił Ed. Pytał o jej samopoczucie, cieszył się, że pojechała na wycieczkę z Kate. Maddy nie wspomniała o wizycie w jego domu, mógłby przecież zapytać ją, czy widziałaby tam jakieś zmiany. Ed opowiedział jej anegdotę o delegatach, którzy podczas wykładu chrapali. Wykładowca przyznał, że pojmuje subtelną aluzję, iż nadużył ich cierpliwości. Maddy uwielbiała słuchać Eda, lubiła z nim rozmawiać. Ona też miała mu coś do powiedzenia. - Powiem ci to teraz. Twój tata zaproponował mi pracę. To bardzo miło z jego strony, ale postanowiłam już, że wyjadę z Penhally. Musimy rozstać się na jakiś czas. - Maddy - odparł łagodnie - chcę, żebyś została moją żoną. Pragnę tego teraz, będę tego pragnął za rok i za pięćdziesiąt lat. Pod warunkiem, że ty będziesz pewna swoich uczuć. Więc o niczym jeszcze ostatecznie nie
159
decyduj. Niedługo wrócę. Nie mogę się już doczekać, kiedy cię znów zobaczę. Maddy odłożyła słuchawkę. Z jej oczu popłynęły łzy. Nazajutrz rano powiedziano Maddy, że Kate po nią przyjedzie i zabierze ją na kolejną przejażdżkę. Maddy się ucieszyła, potrzebowała przyjaznej duszy. Po pewnym czasie nawet w najlepszym domu opieki człowiek dostaje klaustrofobii. A z Kate mogła poplotkować o rodzinie Tremayne'ów, chociaż było to słodko-gorzkie. Oczywiście, nie tylko o Edzie, ale o całej jego rodzinie. Tym razem ubrała się sama, pielęgniarka czekała w pogotowiu na wszelki wypadek. Potem uparła się, że wyjdzie na spotkanie Kate, ale i
S R
wtedy towarzyszyła jej pielęgniarka. Kiedy wreszcie odzyska samodzielność?
Kate ucałowała ją w policzek.
- Z każdym dniem wyglądasz lepiej - stwierdziła. - Dzisiaj mam dla ciebie więcej wrażeń. Pojedziemy do Angie, mojej starej przyjaciółki. Jest krawcową, od niedawna prowadzi własną firmę i świetnie jej się wiedzie. A ty niedługo masz urodziny, prawda? Maddy wyraziła zdumienie. - Tak, skąd wiesz? - Do przychodni dzwonił kapitan Smith. Firma turystyczna i on sam chcą sprawić ci prezent na urodziny. Coś specjalnego. Poprosił mnie o radę. A ja na to: elegancka wieczorowa suknia zawsze poprawia kobiecie humor. - A gdzie ja się wybiorę w tej wieczorowej sukni?
160
- Wiesz, jak to jest. Jak już masz kreację, okazje same się pojawiają. Zobaczymy, co Angie może dla ciebie zrobić. I tym razem jechały przez wrzosowiska. Maddy nie była tak naprawdę zainteresowana nową suknią. Wyglądała okropnie, miała ogolone i zabandażowane pół głowy. Nie mogła w takim stanie włożyć sukni wieczorowej. Ale entuzjazm Kate okazał się zaraźliwy, więc postanowiła znaleźć w tym choć trochę radości. Angie była wysoka, chuda, poważna i oddana pracy. Jej pracownia zajmowała parter sporego budynku. Wszędzie leżały próbki materiałów, na ścianach wisiały rozmaite projekty i rysunki. Objęła Maddy krytycznym spojrzeniem i oświadczyła:
S R
- Masz idealną figurę do długiej sukni. Wystarczająco dużo krągłości i wcięć we właściwych miejscach.
- Dziękuję - odparła Maddy, zastanawiając się, czy to komplement. - Masz jakiś ulubiony styl? Maddy pokręciła głową. - Raczej nie. - Potem, żeby nikogo nie rozczarować, dodała: - Jeszcze nie wróciłam do formy. Ale podobają mi się powłóczyste suknie z minimum dekoracji. I niezbyt duże dekolty.
- To już coś - rzekła Angie. - Obejrzyj sobie te wzory. Dobrze się bawiły, przeglądając rozmaite fasony sukien. W końcu Maddy wybrała jeden z nich, a Kate i Angie przyznały, że trafiła w dziesiątkę. Suknia była prosta i elegancka. Maddy z miejsca poprawił się humor, i już miała ochotę się wystroić. - A teraz materiał i kolor - powiedziała Angie. - Tutaj mam próbki. Spojrzała uważnie na Maddy. - Jesteś jesienią. Przyjrzyj się tym odcieniom, są ciepłe, ale dość ciemne.
161
Maddy zdecydowała się na ciemnobrązową mieszankę jedwabiu i lnu. Tkanina mieniła się delikatnie podczas ruchu. Pasowała do jej orzechowych oczu, a także do jej włosów. Oczywiście, kiedy odrosną. Bywały takie chwile w jej życiu, gdy ta suknia bardzo by jej się przydała. Ale teraz? To miło, że ją dostanie, ale na jaką okazję ją włoży? I z kim spędzi w niej cudowny wieczór? Potem Angie kazała jej stanąć na środku pokoju i wyciągnąć ramiona na boki, by wziąć jej miarę. Nie trwało to długo. Angie odsunęła się z zadowoloną miną. - To wszystko. Rozumiem, że to ekspresowe zamówienie. Zapraszam za dwa dni na przymiarkę.
S R
Maddy popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Tak szybko? Zazwyczaj zajmuje to parę tygodni. - Tylko wtedy, kiedy krawcowa się obija - odparła Angie. Maddy z każdym dniem odzyskiwała siły. Codziennie wieczorem dzwonił do niej Ed i zdawał jej relację z tego, co się u niego wydarzyło. Interesował się zdrowiem Maddy. Nigdy nie pytał o jej plany na przyszłość, ona też nie podejmowała tej kwestii. Nie wspominał o małżeństwie, ona również omijała ten temat. Może porzucił ten pomysł na dobre? Pogodził się z jej odmową? Ta myśl dziwnie ją zaniepokoiła. Dwa dni później Kate zabrała ją do swojego domu. Był to uroczy wiejski dom z tymi paroma dodatkami, których jej zdaniem brakowało w domu Eda. Prawdziwy dom. A poza tym czekała tam na nią Angie.
162
- Rozbierz się i stań na środku - poprosiła. Maddy stała nieruchomo. Angie włożyła jej przez głowę jedwabną suknię, potem obeszła ją wkoło, obciągnęła rękaw, poprawiła coś na plecach. - Nieźle - mruknęła. - Nie wymaga dużo poprawek. - Jak wszystkie krawcowe trzymała w ustach szpilki, które wpinała tu i tam. W końcu powiedziała: - Teraz możesz się odwrócić i przejrzeć w lustrze. Kate przyniosła do pokoju duże wysokie lustro. Maddy się odwróciła. Prezentowała się pięknie. Suknia była prosta i elegancka. Podkreślała jej figurę, uwydatniała karnację. Niestety bandaż na głowie psuł efekt. - Wiem, o czym myślisz - powiedziała Kate. - Bandaże znikną, a włosy ci odrosną.
S R
Maddy uśmiechnęła się z żalem.
- Wiem. To przepiękna suknia, doskonały fason. Mówiła szczerze, lecz bez entuzjazmu. Po co jej wieczorowa suknia? Nie widziała dla niej zastosowania w dającej się przewidzieć przyszłości. Minął tydzień, Maddy czuła się coraz lepiej. Nick ją odwiedził i stwierdził, że jest bardzo zadowolony z jej stanu zdrowia. Nie ponowił za to propozycji pracy. Maddy zastanawiała się, czemu do tego nie wrócił. Nie bandażowano jej już głowy tak mocno. Czuła lekkie swędzenie świadczące o tym, że włosy zaczynają odrastać. Nadal jednak miała wrażenie, że wygląda okropnie. Jaki mężczyzna zainteresowałby się kobietą, która ma ogolone pól głowy? Każdego popołudnia lub wieczoru wychodziła z Kate. Zaprzyjaźniły się pomimo różnicy wieku. Maddy przypuszczała, że dobrze by się jej pracowało z Kate. Ale to oznaczałoby również współpracę z Edem, co
163
przecież wykluczyła. Na domiar złego nie znalazła jeszcze posady. Co ona teraz pocznie? W końcu nadszedł wieczór przed dniem powrotu Eda. Maddy jednocześnie bała się tego spotkania i czekała na nie niecierpliwie. Tak bardzo za nim tęskniła. Nie mogła jednak wymagać, by dotrzymał obietnicy, jaką złożył jej tak bezrozumnie. Tylko jak z nim o tym rozmawiać? Kate przyjechała po nią wczesnym wieczorem. - Twoja suknia jest gotowa - oznajmiła, kiedy zbliżały się do centrum Penhally. - Strasznie chciałabym cię w niej zobaczyć, więc od razu zrobimy przymiarkę. Angie pytała, czy może cię sfotografować w nowej kreacji. - Nie z tą fryzurą.
S R
Samochód zwolnił, Kate wyłączyła silnik. Maddy wyjrzała przez okno.
- To nie jest twój dom - zauważyła zaniepokojona. - To dom Eda. Po co tutaj przyjechałyśmy?
- Mała zmiana planów - rzekła Kate. - Nic ważnego. Nie martw się, przymierzysz suknię. No, wysiadamy. -Pomogła Maddy wydostać się z samochodu. - Ale to dom Eda - powtórzyła Maddy i dostrzegła światło wewnątrz. - On tam jest? - Przekonajmy się. - Na twarzy Kate pojawił się konspiracyjny uśmiech. Maddy natychmiast nabrała podejrzeń. - To jakiś podstęp, tak?
164
- Jestem twoją przyjaciółką, Maddy, jak mogłabym używać podstępu! Kate nie zapukała do drzwi, tylko od razu je otworzyła, po czym lekko pchnęła Maddy do środka. - Na śmierć zapomniałam! - zawołała nagle. - Wracam za kwadrans dodała i zniknęła. Maddy stała jak oniemiała i patrzyła na Eda. Miał na sobie białą koszulę i granatowe spodnie. Tak bardzo jej go brakowało. Prawie cały tydzień myślała tylko o nim, wspominała go, wyobrażała sobie jego ciało i uśmiech... A teraz stał naprzeciw niej. Wydał jej się o wiele przystojniejszy niż przedtem. Zamarła w bezruchu.
S R
Ed podszedł do niej, położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie. Delikatnie pocałował ją w usta. Maddy czekała, na nic więcej nie miała siły. Po chwili zarzuciła mu ręce na szyję, przytuliła się do niego i oddała mu pocałunek. Wiedziała, że tego pragnął. Stali tak kilka minut, a jakby całą wieczność. Potem Ed się odsunął i podprowadził ją do kanapy. Kiedy otoczył ją ramieniem, położyła głowę na jego piersi. Było cudownie, jakby mieli tak spędzić życie. - Powinnam być na ciebie zła - powiedziała cicho. -Na ciebie i na Kate. Oszukaliście mnie. Ale jestem taka szczęśliwa, że może później się pozłoszczę. - Potrząsnęła głową. - Co ja plotę? Dlaczego wróciłeś wcześniej? Ed wzruszył ramionami. - Jutro jest sesja plenarna. Ludzie będą gadać, sprzeczać się i nic z tego nie wyniknie poza przyjemnością słuchania własnego głosu.
165
Uznałem, że tutaj mam ciekawsze zajęcia. Nie chciałem spędzać jeszcze jednego dnia bez ciebie. Ujął ją pod brodę. - Chcę na ciebie patrzeć. Wyglądasz znacznie lepiej. Jak się czujesz? - Jeszcze nie odzyskałam formy, ale zmierzam w dobrą stronę odparła i dodała szczerze: - Twój widok bardzo poprawił mi samopoczucie. Ale... Ed ścisnął jej dłoń. - Nie ma żadnego ale. Siedź tutaj ze mną, a ja będę cię tulił i całował. - Dobry pomysł. Na ten wieczór. Jednak będzie ale... - Nie wiedziała, jak to w ogóle możliwe. Czuła się równocześnie spokojna i
S R
podekscytowana. I szczęśliwa. Przyjdzie czas na rozmowy, decyzje, może nawet na cierpienie. Chyba należy jej się kilka minut beztroski. Słysząc stukanie do drzwi, zerknęła na zegarek. Miała wrażenie, że Kate zniknęła na bardzo krótki kwadrans. Tymczasem okazało się, że minęło prawie pół godziny.
- Lepiej ją wpuśćmy - rzekł Ed i zanim ruszył do drzwi, jeszcze raz ją pocałował.
Kate wkroczyła do pokoju, trzymając dużą papierową torbę. - To babskie sprawy - powiedziała do Eda. - Idź sobie gdzieś i zaczekaj. Zawołamy cię, jak będziesz nam potrzebny. Masz lustro, o które prosiłam? Ed wyszedł do drugiego pokoju, skąd wrócił z dużym lustrem. Oparł je o ścianę. - Zdjąłem drzwi z mojej garderoby - oznajmił. - Będę w kuchni, jak by co.
166
- Tylko nie podglądaj! - zawołała za nim Kate. Suknia to bardzo miły prezent. Co prawda Maddy wolałaby posiedzieć z Edem, ale ktoś włożył w uszycie tej sukni sporo swojego czasu i wysiłku. Rozebrała się z nadzieją, że Ed nie podpatruje, bo miała na sobie skromną praktyczną bieliznę. Kate stanęła obok niej. Maddy uniosła ręce. Potem słyszała tylko szelest opadającego w dół materiału. Kiedy suknia znalazła się na swoim miejscu, Maddy spojrzała na nią zaskoczona. To nie był brązowy jedwab, który sobie wybrała. Ta suknia była jasna - w kolorze kości słoniowej. O co tutaj chodzi? Poczuła, jak Kate zapina suwak na jej plecach, poprawia suknię w ramionach i w talii. Mruczała przy tym pod nosem, że przydałaby się halka, ale i tak nie wygląda źle.
S R
- Teraz możesz się przejrzeć - oznajmiła Kate lekko drżącym głosem. - Ed! Chodź tutaj.
Kiedy Ed przyszedł z kuchni, Maddy wlepiała osłupiały wzrok w swoje odbicie w lustrze. To nie była suknia, którą zamówiła i przymierzała. Miała na sobie suknię z surowego jedwabiu w kolorze kości słoniowej. Fason był ten sam, który wybrała dla brązowej kreacji, więc i ta świetnie się układała, ale... wzbudziła o wiele większy zachwyt Maddy. Tyle że nie była to suknia wieczorowa, a raczej... - To suknia ślubna! - zawołała. - No cóż, zgadza się - odparła Kate. - Dziwne. - Wymieniła spojrzenia z Edem. Maddy poczuła... Co takiego poczuła? To była najprawdziwsza burza emocji. - Zaplanowaliście to! - krzyknęła. - Uszyliście mi suknię ślubną, chociaż wcale o nią nie prosiłam.
167
- To ja, Kate nie ma z tym nic wspólnego - przyznał cicho Ed. - To moja wina. Kate miała wątpliwości, ja miałem tylko nadzieję. - Podstępem kupiłeś mi suknię ślubną! - To prawda. Podoba ci się? Nie wiedziała, co myśleć. W końcu, po długim milczeniu, odparła szczerze: - Nie mogłabym sobie wyobrazić piękniejszej sukni. Gdybym wychodziła za mąż, rzecz jasna. - Aha - rzekł Ed. - No to teraz odbędziemy małą pogawędkę. Maddy była zbyt oszołomiona, by protestować. Zza pleców usłyszała głos Kate:
S R
- Bardzo chciałabym zostać i posłuchać, ale niestety muszę lecieć. Ed, odwieź ją potem. Maddy, zadzwoń do mnie jeszcze dzisiaj, dobrze? - A kto pomoże mi zdjąć tę suknię? - spytała Maddy, choć był to najmniejszy z jej problemów.
- Ja - zaoferował się Ed. - Zawsze o tym marzyłem. - O nie - wtrąciła Kate. - To zadanie dla kobiety. Wracaj na chwilę do kuchni. - Kiedy rozpinała suknię na plecach, powiedziała: - Z surowego jedwabiu jest równie piękna jak z innego materiału, prawda? Wiem, że lubisz ten kolor, sama o tym wspomniałaś, jak Rowenna wychodziła za mąż. - A co z brązową suknią? - Dostaniesz ją. Na następny bal. To może dziwne, ale Maddy niechętnie zamieniła zachwycającą suknię w kolorze kości słoniowej na swoją codzienną niebieską. Chciała
168
jednak poczuć się zwyczajnie. Dla odmiany. Patrząc ze smutkiem na Kate, która ostrożnie pakowała suknię do fioletowej torby, wyznała: - Kate, nie daję sobie z tym wszystkim rady. Jestem w kropce, nie wiem, co robić, czy mam się wściekać, czy płakać ze szczęścia. - To twój kłopot. Ja już się do tego nie mieszam. - Kate pocałowała ją w policzek. - Dam ci tylko jedną radę. Życie mnie tego nauczyło. Kiedy znajdziesz tego jedynego mężczyznę, trzymaj się go. I nie zapomnij do mnie zadzwonić. Na razie. Ed przyniósł dwa parujące kubki. - Zaparzyłem herbatę - oznajmił. - Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, trochę się... denerwowałem.
S R
- Powinieneś się denerwować, Ed. Jak mogłeś? Dlaczego? To suknia ślubna. Po co mi suknia ślubna?
- To mój pomysł. Kiedy rozmawiałem z Kate przez telefon, opowiedziała mi o tej wieczorowej sukni.Pomyślałem, że skoro szyją ci jedną suknię, czemu od razu nie uszyć dwóch? Kate mówiła, jak bardzo ci się spodobał surowy jedwab w kolorze kości słoniowej. I że tak dobrze wyglądasz w tym fasonie. Nie była entuzjastką mojego pomysłu, ale jakoś ją przekonałem. Zamówiłem drugą suknię, ślubną. - Na wszelki wypadek? - Na wszelki wypadek. Obawiam się, że to nie wszystko. - Nie wszystko? Co jeszcze wymyśliłeś? - Po kolei. Mówiłaś, że mnie kochasz, tak? Maddy czuła, że daje się w coś wciągnąć, ale już przestała się tym przejmować. Co też wymyślił ten jej Ed? Odpowiedziała mu zgodnie z prawdą:
169
- Tak, mówiłam, że cię kocham. Ale pamiętaj, że byłam o krok od śmierci. To robi wielką różnicę. - Po krótkiej walce ze sobą wyznała mu całą prawdę: - Nadal cię kocham. - To dobrze. A ja ci odpowiedziałem, że też cię kocham i chcę się z tobą ożenić. Na co ty wyraziłaś obawę, że mógłbym jeszcze zmienić zdanie. Że powiedziałem to w chwili emocji, bez namysłu. Że wpakowałem się w pułapkę. Tak? Tak, tak mniej więcej myślała. - Uważałam, że z czasem stwierdzisz, że wpakowałeś się w tarapaty przyznała. Ed uśmiechnął się i pocałował ją. Potem ujął jej dłonie.
S R
- Zastawiłem też na ciebie pułapkę. Kupiłem ci suknię ślubną. Wiem, że pan młody nie powinien oglądać swojej wybranki w sukni ślubnej do chwili ceremonii, ale postanowiłem zlekceważyć ten przesąd. Złamałem tyle innych zasad.
Wyjął z kieszeni pudełeczko, które już widziała. - To jest pierścionek zaręczynowy, który chciałem ci podarować. Położył go przed nią na stole. - Proszę, żebyś go włożyła. Dzwoniłem do miejscowego proboszcza, który jest moim znajomym. Zapisał nas na koniec maja. Podałem tę datę wszystkim naszym znajomym i poprosiłem, żeby zarezerwowali dla nas ten dzień. Patrzył na nią z uśmiechem, nadzieją, strachem i wiarą. - Musisz za mnie wyjść. Wszystko już załatwione. Wpadłaś w pułapkę, a wyobrażałaś sobie, że to ja się w nią wpakowałem. Zresztą przecież kochamy się do szaleństwa.
170
Otworzył skórzane puzderko, wyjął z niego pierścionek i podał go Maddy. - Wyjdziesz za mnie? Nadal się wahała. Czy może poślubić takiego mężczyznę? Tak bardzo zdeterminowanego? Potem dojrzała w jego oczach miłość, równie wielką jak jej miłość do niego. - Oczywiście, że tak - szepnęła czule i pogłaskała policzek ukochanego. Ed wsunął jej na palec pierścionek, wziął ją w ramiona i pocałował, a pocałunek trwał chyba całą wieczność. Kiedy Ed się odsunął, Maddy zaprotestowała i wtuliła się w niego.
S R
- Kate czeka na twój telefon, kochanie - przypomniał jej z uśmiechem.
171
EPILOG To był wspaniały ślub. Nawet pogoda dopisała, było ciepło, ale nie za gorąco. Panna młoda wystąpiła w sukni z surowego jedwabiu w kolorze kości słoniowej. Miała też welon z maleńką czapeczką przykrywającą czubek głowy. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak sprytnie uczesano jej włosy, by zakryć ślady po operacji. Po ceremonii dziewczęta prosiły Maddy o adres jej fryzjerki. Pan młody włożył tego dnia swój mundur. Maddy nigdy nie pytała go o nazwę regimentu, w którym służył. W szkarłatnej bluzie
S R
mundurowej, jaką noszono już przed bitwą o Waterloo, prezentował się imponująco.
Kate okazała się fantastyczną starościną wesela. An-gie zadbała o jej piękną kreację. Robbie, tym razem jako pazik towarzyszący pannie młodej, trzymał ją za rękę, uszczęśliwiony swoją rolą. Pani Cowley patrzyła na niego z nieskrywaną dumą. Ojciec pana młodego był też jego drużbą. Rzadko się tak zdarza, więc kiedy Ed zwrócił się z prośbą do Nicka, ten najpierw okazał zdumienie, ale potem czuł się zaszczycony. Oczywiście nie powiedział tego głośno. Kapitan Smith, który wystąpił w marynarskim mundurze, oddał pannę młodą jej przyszłemu mężowi. Przyjęcie również należało do udanych - odbywało się na białym jachcie stojącym w zatoce. Podano wyśmienite jedzenie, wygłoszono żartobliwe i mądre mowy - jedną z nich wygłosiła sama panna młoda - a potem wszyscy ruszyli do tańca. Pan młody ze swoją wybranką opuścili
172
gości wcześniej, udając się na miesiąc miodowy. Nikt nie znał celu ich podróży. Ed był znakomitym organizatorem. Kiedy goście pomachali młodym na pożegnanie, muzyka na nowo zagrała, zapraszając wszystkich do zabawy. Kate i Nick stali obok siebie na pokładzie jachtu, z dala od gwaru i muzyki. Z jakiegoś powodu nie mieli ochoty tam wracać. Kate była zadowolona, że wszystko się udało. Miała ochotę potańczyć, ale jeszcze nie teraz. To był pełen emocji i wyczerpujący dzień. - Przejdź się ze mną - powiedziała do Nicka. - Muszę pooddychać świeżym powietrzem. Miło widzieć tylu przyjaciół razem, ale potrzebuję chwili spokoju.
S R
- Dobry pomysł - odparł Nick.
Wzięła go pod rękę i zaczęli przechadzać się po pokładzie. - Jesteś szczęśliwy, że się pobrali? - spytała. - A raczej, sądzisz, że będą szczęśliwi?
- Chyba tak - rzekł jak zwykle z rezerwą. - Ed to mój syn, ale o dziwo wcale tak dobrze go nie znam. Wiem, że miał problemy. Ta tragedia w Afryce, śmierć żony - zostawią blizny do końca życia. Nie tylko dosłowne. Maddy też nie jest wolna od problemów. Myślę jednak, że oni do siebie pasują. Zresztą sporo im pomogłaś, Kate. Muszę ci za to podziękować. Kate się uśmiechnęła. - To wspaniała para, z przyjemnością zrobiłam, co w mojej mocy. Wyglądali razem przepięknie, prawda? Na twarzy Nicka pojawił się charakterystyczny ostrożny uśmiech.
173
- Mówi się, że druhny nie powinny wyglądać lepiej niż panna młoda. Ale ty jako starościna w tej różowej sukni też wyglądałaś pięknie. Kate ogarnęło najpierw zdumienie, a potem radość. Tak nie mówi mężczyzna zachowujący rezerwę. - Nick? Czyżbyś powiedział mi komplement? Dobrze się czujesz? - Nigdy nie czułem się lepiej. - Po kilku krokach dodał: Przypomniałem sobie, jak byliśmy młodzi. Mieliśmy po kilkanaście lat. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Kate zaniepokoiła się. Wkroczyli na zakazany teren. Nigdy nie rozmawiali o przeszłości. Idąc dalej, próbowała zabrać rękę, ale Nick jej nie puścił.
S R
- Kiedy Ed posłał po ciebie - podjął - byłem zły, że ze mną tego nie skonsultował. Na statku zajrzałem do twojej kabiny, jak spałaś. Wyglądałaś jak przed laty. Zrozumiałem, że nie możemy dłużej ignorować tego, co stało się tamtej nocy, gdy szalał sztorm. Wyrzuty sumienia zatruły naszą relację.
Teraz Kate poważnie się zdenerwowała.
- Nick, to radosny dzień, nie psuj go. To nie pora na grzebanie w przeszłości. Jakoś sobie radzimy. Pracujemy razem. Umówiliśmy się, że nie będziemy wracać do tamtej nocy. - Nigdy się nie umawialiśmy. - Nie musieliśmy. To było oczywiste. Nick zatrzymał się, chwycił ją za drugą rękę. Stali twarzą w twarz. Kate czuła łzy pod powiekami i wiedziała, że Nick je zobaczy. - Kate, tamtej nocy się kochaliśmy. Nadal uważasz, że nie ma o czym mówić?
174
- Może - odparła cicho. - Ale nie teraz. Wkrótce. Maddy i Ed nie wybrali się na miesiąc miodowy bardzo daleko od domu. Oboje wcześniej wiele podróżowali, nie mieli potrzeby zwiedzania świata. Siedzieli właśnie na balkonie wspaniałego hotelu, podziwiając zachód słońca nad morzem. Na stole stała butelka szampana. - Niezapomniany dzień, prawda? - Maddy westchnęła. Ed otworzył butelkę, korek strzelił i szampan polał się do kieliszka. - Wszyscy dobrze się bawili. Widziałam nawet, jak Kate tańczy z twoim ojcem. Chyba lubią swoje towarzystwo. Myślisz, że są szczęśliwi? - Myślę, że mogliby być szczęśliwsi - odparł Ed. -Gdyby wiedzieli, jak to zrobić. - Postawił butelkę i uśmiechnął się do swojej żony. - My
S R
jesteśmy szczęśliwi, prawda, pani Tremayne?
- Bardzo, panie Tremayne. - Uniosła rękę i z podziwem spojrzała na złotą obrączkę, która sąsiadowała z pięknym starym pierścionkiem. - Jest cudownie. Wszyscy są szczęśliwi, ale my przede wszystkim. - To prawda - rzekł Ed i pochylił się, żeby ją pocałować. - Nie wyobrażam sobie większego szczęścia.
175