CO PONIEDZIAŁEK Z „WYBORCZĄ”
ODBUDOWA STOLICY, CZYLI POCHWAŁA NIEKONSEKWENCJI
WSZYSTKIE POŻYTKI Z RADU
HISTORIA WIELKOPOSTNA: PAMIĘTAJ, CZŁOWIECZE, ŻE JESTEŚ PROCHEM...
Nr 10 (267), Poniedziałek 6 marca 2017 Tygodnik Historyczny
REWOLUCJA LUTOWA
DIOMEDIA
UPADEK CARATU
23 marca 1917 r., wielka manifestacja robotników i wojska na Newskim Prospekcie w Piotrogrodzie podczas pogrzebu ofiar ostrzału żołnierzy 1
HISTORIA Z OKŁADKI
2
Rozruchy zaczęły się 23 lutego (8 marca) pod hasłem „Dajcie chleba” i początkowo nie wyglądały groźnie. Ale w kolejnych dniach coraz większe tłumy przewalały się przez centrum Piotrogrodu i w końcu obserwujący sytuację z Mohylewa car Mikołaj II nakazał pacyfikację stolicy przy użyciu wojska. Nie przewidział, że rozkaz ten doprowadzi do buntu żołnierzy.
HULTON ARCHIVE GETTY IMAGES
Rewolucja lutowa, przewrót chłopów
PIOTR NEH RING
d przybycia Rasputina do piotrogrodzkiego pałacu księcia Feliksa Jusupowa minęły dwie godziny, a stariec wciąż żył mimo spożycia ciastek nafaszerowanych cyjankiem potasu i popicia ich zawierającym go również winem. Zaniepokojeni spiskowcy uradzili na stronie, że nie ma rady, trzeba drania zastrzelić. Jusupow wziął brauninga carskiego siostrzeńca, wielkiego księcia Dymitra Romanowa, wrócił do Rasputina i żeby odwrócić jego uwagę, wskazał mu stojący na komodzie XVII-wieczny włoski krucyfiks. Kiedy ten pochylił się i przeżegnał, książę strzelił mu w bok. Rasputin zaryczał i zwalił się na podłogę. Pozostali wpadli do pokoju, a potem Dymitr, doktor Łazawiert i biorący udział w spisku porucznik odjechali samochodem na Dworzec Warszawski, by w palenisku lokomotywy zniszczyć buty i futro ofiary, natomiast Jusupow oraz deputowany Władimir Puriszkiewcz poszli do gabinetu. Jusupow wspominał, że nagle poczuł chęć popatrzenia na Rasputina. I kiedy się w niego wpatrywał, dostrzegł ze zgrozą, że ten otworzył oczy, a następnie uniósł się i spróbował chwycić zmartwiałego ze strachu zabójcę. Jusupow pognał na piętro, krzycząc: – Puriszkiewicz, strzelaj pan! On żyje! Pijany deputowany chwycił za pistolet i wybiegł na dziedziniec, gdzie dowlókł się już Raspu tin, krzycząc: – Fe liks, Fe liks! Powiem o wszystkim carycy! Pierwsze dwa strzały chybiły celu i dopiero trzeci pocisk trafił w plecy, a czwarty w głowę. Potem, na widok żołnierzy idących ulicą, Puriszkiewicz wrzasnął: – Zabiłem Griszkę Rasputina, wroga Rosji i cara! – Chwała Bogu! – odkrzyknęli wojacy i pomogli mu zawlec trupa do pałacu. Być może wszystko odbyło się nieco inaczej, bo relacje Jusupowa i Puriszkiewicza trochę się różnią, ale jedno jest pewne: w nocy z 16 na 17 grudnia 1916 r. [według obowiązującego w Rosji do 1918 r. kalendarza juliańskiego, w XX w. opóźnionego wobec kalendarza gregoriańskiego o 13 dni] 47-letni Rasputin zakończył życie, a zabójcy nie zostali ukarani. Rządy Alix i „naszego Przyjaciela” W sierpniu 1915 r. Mikołaj II podjął dwie decyzje, które współcześni uważali za wyrok śmierci wydany na dynastię – pisze amerykański historyk rosyjskich rewolucji Richard Pipes. Jedna z nich dotyczyła przejęcia naczelnego dowództwa, a druga zawieszenia Dumy. Pierwsza oznaczała, że odtąd car spędzał czas w odległym o 800 km od Piotrogrodu Mohylewie, w kwaterze sztabu i głównodowodzącego. Uczestniczył w naradach, ale nie wtrącał się do dowodzenia, pozostawiając je szefowi sztabu gen. Michaiłowi Aleksiejewowi. Kiedy monarcha wyjechał ze stolicy w ostatnich dniach sierpnia 1915 r., liberałowie i konserwatyści mający niemal trzy czwarte miejsc w Dumie, pełniącej właściwie już tylko funkcje doradcze, oraz mianowani przez cara dygnita-
LIKI ROSSII & CENTRE MUSIQUE MEDIANE POUR WIKI
O
rze niespodziewanie wezwali go do usta nowienia monarchii konstytucyjnej. Mikołaj zdecydowanie odmówił i w efekcie zjednoczył przeciw sobie niemal wszystkie środowiska polityczne, doprowadzając – jak twierdzi Pipes – do porozumienia ludzi tak od siebie odległych jak rewolucjonista Aleksandr Kierenski i przewodniczący Dumy oraz monarchista Michaił Rodzianko. Nieobecnego cara zastępowała jego ukochana żona Aleksandra, dla bliskich Alix, będąca od lat pod ogromnym wpływem Grigorija Rasputina. Ten syberyjski chłop pojawił się na dworze w 1905 r. i potrafił powstrzymywać krwotoki u cierpiącego na hemofilię carewicza Aleksego. Nazywany przez carową „naszym Przyjacielem” Rasputin zyskał ogromne wpływy, a doniesienia o jego szarogęszeniu się, pijaństwie czy wyczynach erotycznych para carska zbywała jako złośliwe plotki. Po wyjeździe Mikołaja Rasputin zaczął się wtrącać do polityki, czego wcześniej nie próbował robić. Podsuwał carowej kandydatów na najwyższe stanowiska, których uległy żonie monarcha zwykle akceptował. I tak Boris Stürmer stał się premierem i pozostawał nim niemal przez cały rok 1916, a nawiedzony potentat włókienniczy Aleksandr Protopopow, który później chwalił się, że rządzi Rosją przy pomocy Jezusa Chrystusa – ministrem spraw wewnętrznych. Fatalnym. Działania „Griszki”, jak pogardliwie nazywano Rasputina, i „Niemki” (Alix przyszła na świat w Darmstadt jako księżniczka heska) dramatycznie niszczyły autorytet cara. Pod koniec września 1916 r. ochrana, czyli policja politycz-
na, zdała sobie sprawę, że nastroje w stolicy są prawie tak złe jak podczas rewolucji 1905 r. Carowa, która mawiała, że jest pierwszą od czasów Katarzyny II kobietą w Rosji przyjmującą ministrów, wzbudzała równie wielką nienawiść jak jej ordynarny zausznik. Nie zawracała sobie głowy ani kłopotami gospodarczymi, zwłaszcza inflacją i aprowizacją miast, ani coraz głośniejszymi żądaniami reform politycznych. Główną aktywność wykazywała w sprawach personalnych i zapewnianiu męża, że w Piotrogrodzie wszystko jest w najlepszym porządku. Niech Alix po pro stu znik nie W przeciwieństwie do pary carskiej politycy dobrze wiedzieli, że kłopoty mieszkańców miast grożą rozruchami i rewoltą. We wrześniu i październiku 1916 r., przed zapowiedzianą na jesień sesją Dumy, przedstawiciele stronnictw, przede wszystkim liberałowie z Partii Konstytucyjnych Demokratów (kadeci), zamierzali doprowadzić do dymisji rządu i skłonienia cara do zgody, by o składzie gabinetu decydowali deputowani. Duma obradowała w pierwszych dwóch tygodniach listopada w atmosferze narastającej psychozy rewolucyjnej. Deputowani wygłaszali coraz ostrzejsze mowy antyrządowe, a prym wiódł wybitny mówca Kierenski. Pod koniec roku Duma zjednoczyła się w opozycji do monarchii – skrajna prawica i monarchiści uważali, że największą winę za powstałą sytuację ponoszą „niemiecka” caryca i Rasputin. Nawet carowa matka Maria Fiodorowna uznała, że Alix trzeba się pozbyć, bo inaczej przyjdzie „ (…) zupełnie
Powyżej: demonstracja na placu Znamienskim w Piotrogrodzie, gdzie 26 lutego (11 marca) 1917 r. żołnierze zabili 40 osób (w sumie podczas rewolucji lutowej zginęło 169 osób). Na wieść o masakrze rozpoczął się bunt w garnizonie piotrogrodzkim. Powyżej z prawej: pogrzeb zabitych na Polu Marsowym. Z lewej: Grigorij Rasputin (1869-1916), członek sekty chłystów głoszącej, że popełnianie grzechów zmniejsza ich liczbę na świecie. W jego willi lał się alkohol, a po Rosji krążyły legendy o jego wyczynach seksualnych. Obok: Aleksandr Protopopow (1866-1918), minister spraw wewnętrznych z polecenia Rasputina. Z prawej: car Mikołaj II (1868-1918) ze swą żoną cesarzową Aleksandrą (1872-1918). Może gdyby w sierpniu 1915 r. monarcha nie uparł się, że zostanie głównodowodzącym armii, i nie opuścił stolicy, sprawy potoczyłyby się inaczej.
zwariować. I niech pójdzie do jakiegoś klasztoru albo po prostu zniknie”. Po zamordowaniu Rasputina car wrócił do swej rezydencji w Carskim Siole oddalonej o 25 km od stolicy, ale wbrew oczekiwaniom nie pogodził się z Dumą, nie usunął nieudolnego Protopopowa i nie odseparował się od żony, na co szczególnie liczono. Skoro więc nic się nie zmieniło, konserwatyści uznali, że trzeba bronić monarchii przed monarchą. Zawiązały się co najmniej dwa spiski zmierzające do zmuszenia Mikołaja do abdykacji na rzecz syna albo przekazania przezeń władzy kuzynowi, wielkiemu księciu Nikołajowi Nikołajewiczowi, który został o tym poinformowany, ale o spisku nie pisnął carowi ani słowa. Żą da my chle ba! Zima z 1916 na 1917 r. była w Rosji tak ostra, że chłopi przestawali dowozić do miast żywność, a mróz i zaspy paraliżowały kolej. W efekcie marna aprowizacja miast, zwłaszcza na północy kraju, jeszcze się pogorszyła; pod koniec 1916 r. Piotrogród i Moskwa otrzymywały zaledwie jedną trzecią potrzebnej żywności. Protopopow nie uznał jednak za stosowne, by zająć się poprawą dostaw. W Piotrogrodzie wprawdzie mąki nie brakowało, ale nie było opału ipiekarnie piekły zbyt mało chleba, a pojawiające się pogłoski o wprowadzeniu jego racjonowania wywoływały panikę i doprowadzały do ogołacania półek. Z każdym dniem pogarszały się nastroje zarówno wśród piotrogrodzian, jak i 340 tys. żołnierzy stacjonujących w stolicy i jej pobliżu. Brak opału paraliżował też stołeczne
1
Poniedziałek 6 marca 2017
3
w mundurach
W. AND D. DOWNEY
lewali deputowani obradujący od dwóch tygodni w Dumie i ciskający gromy na nieudolny rząd. Wojskowy gubernator miasta gen. Siergiej Chabałow robił, co mógł, żeby nie doszło do starć między siłami porządkowymi i demonstrantami, a to utwierdzało tych ostatnich w przekonaniu, że władza jest słaba. 24 lutego na ulice wyszło może i 200 tys. robotników, którzy przeszli Newskim Prospektem, główną ulicą Piotrogrodu, skandując: „Precz z samowładztwem!”, „Precz z wojną!”. A 26 lutego na transparentach pojawiło się też hasło: „Precz z Niemką!”. Tego dnia Mikołaj zapisał w pamiętniku: O godz. 10 poszedłem na nabożeństwo. Raport skończył się wcześnie. Na śniadaniu było dużo osób i wszyscy obecni w kwaterze cudzoziemcy. Napisałem do Alix i pojechałem szosą w kierunku cerkwi. Dzień był jasny, mroźny. Po herbacie poczytałem i przyjąłem przed obiadem gen. Tregubowa. Wieczorem zagrałem w domino. Car wciąż nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, choć dzień wcześniej kazał Chabałowowi użyć wojska do stłumienia zamieszek. Był oszukiwany przez Protopopowa, który wysyłał mu uspokajające raporty, zapewniając 25 i 26 lutego, że rozruchy są łatwe do opanowania.
fabryki, więc po ulicach wałęsali się bezrobotni chwilowo robotnicy. W takiej to sytuacji Mikołaj II zakomunikował Protopopowi, że wyjeżdża do Mohylewa, na co minister beztrosko oświadczył, że może śmiało jechać, bo sytuacja jest pod pełną kontrolą. Ledwie 22 lutego car wyjechał, mrozy ustąpiły i nagle zrobiło się 8 st. C. Na ulice wyległy tłumy, by cieszyć się słońcem, a następnego dnia, 23 lutego (czyli 8 marca w kalendarzu gregoriańskim), socjaldemokraci zorganizowali pochód z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet. Demonstranci żądali równouprawnienia dla kobiet oraz chleba. Tego samego dnia w proteście przeciw brakom w zaopatrzeniu zastrajkowało kilkadziesiąt tysięcy piotrogrodzkich robotników. Oliwy do ognia do-
Rewolucja żołnierzy W niedzielę 26 lutego żołnierze od rana zajmowali stanowiska na ulicach. Ogłoszono godzinę policyjną i podniesiono mosty na Newie, żeby utrudnić robotnikom z dzielnicy Wyborskiej dotarcie do centrum. Rano panował jeszcze spokój, ale po południu tu i ówdzie słychać było strzały. Na placu Znamienskim pod konnym pomnikiem Aleksandra III zebrał się tłum i kiedy mimo wezwań nie chciał się rozejść, żołnierze z Wołyńskiego Pułku Gwardii otworzyli ogień. Zginęło 40 demonstrantów, a drugie tyle odniosło rany – wydawało się, że władze opanowały sytuację. Ale w nocy oburzeni masakrą na placu Znamienskim żołnierze z Pułku Pawłowskiego zaczęli wiecować – uchwalili, że nie będą strzelać do cywili, i poinformowali o tym kolegów z pułków gwardyjskich: Prieobrażenskiego i Litewskiego. Ci przyłączyli się do pawłowców. Rano żołnierze trzech zbuntowanych pułków wylegli na ulice, część znich wdarła się do Twierdzy Pietropawłowskiej i uwolniła więźniów. Do buntowników przyłączali się cywile, tłum wdarł się do ministerstwa spraw wewnętrznych i je zdemolował, zajęto też siedzibę ochrany. Przed zmrokiem stolica była wrękach chłopów wmundurach. Spośród 160 tys. żołnierzy garnizonu, przeważnie już niemłodych i wściekłych, że każe im się iść na wojnę, ina dodatek stłoczonych w koszarach przewidzianych dla 20 tys., zbuntowała się połowa. Pozostali zachowywali się neutralnie. Wgruncie rzeczy od demonstrantów różnili się tylko tym, że nosili mundury. Pociągi do Piotrogrodu 26 lutego wieczorem do Mohylewa przyszła depesza przewodniczącego Dumy, że sytuacja jest poważna, w stolicy panuje anarchia, a rząd
jest całkowicie sparaliżowany. Mikołaj, który otrzymywał inne raporty od Protopopowa, zignorował telegram „tego grubasa Rodzianki”, uważając, że chce na nim wymusić ustępstwa wobec Dumy. Dostawał jednak kolejne niepokojące wiadomości, kazał więc ministrowi wojny gen. Michaiłowi Bielajewowi przysłać ocenę sytuacji i dowiedział się, że „sytuacji w Piotrogrodzie nie da się już opanować”. Na razie jednak chodziło tylko o stolicę i car nie tracił nadziei na uporanie się z rebelią, której nie uważał jeszcze za rewolucję. Zdecydował, że wyśle do stolicy gen. Nikołaja Iwanowa, oficera po wielu latach służby w Korpusie Żandarmerii, który z lojalnymi żołnierzami frontowymi pojedzie koleją do Carskiego Sioła, aby zabezpieczyć rodzinę carską, a następnie wkroczy do Piotrogrodu i przywróci porządek. Miały mu w tym pomóc cztery najpewniejsze pułki kawalerii i piechoty przysłane w międzyczasie przez dowódcę frontu północnego. W sumie w pacyfikacji buntu miało uczestniczyć osiem pułków frontowych i wydawało się, że to wystarczy, by uspokoić zrewoltowaną gawiedź w mundurach. 28 lutego carski pociąg wyruszył na północ, ale żeby nie przeszkadzać misji Iwanowa, jechał do Carskiego Sioła okrężną drogą i nad ranem, w odległości ok. 170 km od stolicy, okazało się, jak zapisał car, że Lubań i Tosno są zajęte przez powstańców. Pojechaliśmy na Wałdaj, Dno i Psków, gdzie zatrzymaliśmy się na noc. Rząd i Rada Tymczasem w stolicy 27 lutego socjaldemokraci z frakcji mienszewików doprowadzili do wskrzeszenia działającej podczas rewolucji 1905 r. Rady Piotrogrodzkiej (późniejszej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich), a w Pałacu Taurydzkim zebrała się Duma, której obrady car uprzednio polecił zawiesić. Żeby nie drażnić Mikołaja, deputowani obradowali zatem jako „nieoficjalne gremium”. Przed pałacem zgromadziły się tłumy uważające Dumę za rząd. Kadeci przystąpili do organizowania Rządu Tymczasowego, a Rodzianko zatelegrafował do monarchy z prośbą, by pozwolił Dumie powołać gabinet. W jednostkach wojskowych i fabrykach błyskawicznie wybrano delegatów do Rady, która miała pierwszą sesję już 28 lutego i przez najbliższe osiem miesięcy stała się drugim, obok Rządu Tymczasowego, ośrodkiem władzy. Kiedy car tkwił w Pskowie i nie zgadzał się, by Duma utworzyła rząd, w stolicy ustalano skład gabinetu, który mieli zdominować kadeci zksięciem Gieorgijem Lwowem, bezbarwnym liberałem i monarchistą, jako premierem. Postanowili także zyskać legitymizację ze strony Rady, której Komitet Wykonawczy opracował dziewięciopunktowy program będący warunkiem uznania Rządu Tymczasowego. Przewidywał natychmiastową amnestię dla więźniów politycznych, proklamację wolności słowa i stowarzyszeń, prawo do strajku, zwołania zgromadzenia konstytucyjnego, zniesienie policji i zastąpienie jej milicją podlegającą samorządom. A także nowe wybory do samorządów, co oznaczało likwidację biurokracji lokalnej
i miało przynieść fatalne skutki. Rada zażądała też, by jednostki, które wzięły udział w rewolucji, zachowały broń i nie zostały wysłane na front. Najważniejszymi postaciami Rządu Tymczasowego mieli się stać ministrowie Pawieł Milukow (sprawy zagraniczne) i Kiereński (początkowo objął resort sprawiedliwości). Potrzebna moja abdykacja 1 marca szef sztabu gen. Aleksiejew dowiedział się, że w Moskwie wybuchły zamieszki, i z miejsca pchnął do cara depeszę, by zgodził się na powołanie przez Dumę rządu. W Pskowie Mikołaj rozmawiał z gen. Nikołajem Ruzskim, od którego usłyszał, że trzeba się zgodzić na zasadę: monarcha panuje, a rząd rządzi. Odparł, że jest to dla niego nie do przyjęcia. O 23.30 przyniesiono mu depeszę Aleksiejewa, której treść nim wstrząsnęła, oraz projekt carskiego manifestu upoważniającego Dumę do sformowania gabinetu. Rozmowa została przerwana, ale po chwili Mikołaj wezwał Ruzskiego i powiedział, że zgadza się, by Duma powołała rząd, a gen. Iwanowowi każe wstrzymać działania. Liczył na to, że uspokoi sytuację i sprawa rozejdzie się po kościach, jak w 1905 r. Gdy car poszedł spać, Ruzski przez cztery godziny telegraficznie konferował z Rodzianką, który uzmysłowił mu, że trwa rewolucja, a carskie ustępstwo przyszło za późno i teraz Mikołajowi pozostało już tylko zrzec się tronu na rzecz syna i ustanowić regentem swego brata Michaiła. 2 marca cesarz zanotował: Z rana przyszedł Ruzski i przeczytał mi [stenogram] dłuższej rozmowy z Rodzianką. Sądząc z jego słów, wytworzyła się w Piotrogrodzie taka sytuacja, że gabinet wyłoniony przez Dumę nie będzie w stanie nic zrobić, bo walczy z nim partia socjaldemokratyczna w postaci Komitetu Robotniczego. Potrzebna moja abdykacja. Ruzski podał tę rozmowę do wiadomości kwatery głównej, a Aleksiejew – wszystkich głównodowodzących. Około drugiej przyszły od wszystkich odpowiedzi, że dla zbawienia Rosji i utrzymania spokoju w armii na froncie należy zdecydować się na ten krok. Ja się zgodziłem. Postanowił jeszcze spytać swego lekarza, prof. Siergieja Fiodorowa, czy jest możliwie, by zgodnie z przepowiednią Rasputina carewicz Aleksy wyzdrowiał po ukończeniu 13 lat. Usłyszał, że medycyna nie zna lekarstwa na hemofilię i jego zdaniem po abdykacji najpewniej będzie musiał wyemigrować, co oznacza rozłąkę z synem. Wtedy zmienił zdanie i zdecydował, że abdykuje i złoży też rezygnację w imieniu Aleksego, a jako następcę wskaże Michaiła. Tak też się stało, ale Michaił łatwo dał się przekonać powstałemu 2 marca Rządowi Tymczasowemu, by zrzec się korony. Z Pskowa Mikołaj pojechał jeszcze do Mohylewa pożegnać się z armią, a 8 marca, już pod eskortą, udał się do Carskiego Sioła, gdzie wraz z rodziną został internowany. Miał jeszcze żyć nieco ponad 15 miesięcy.+ Korzystałem m.in. z: Richard Pipes, „Rewolucja rosyjska”, Warszawa 2006, Simon Sebag Montefiore, „Romanowowie 1613-1918”, Warszawa 2016, „Pamiętnik Mikołaja II”, Warszawa 1924.
R E K L A M A
Co nowego w portalu historycznym Histmag.org? „Żołnierze wyklęci” – historia fenomenu
Czy w futbolu liczy się historia?
Kisiel i „dyktatura ciemniaków”
Żydowskie związki damsko-męskie
Japoński izolacjonizm i prześladowanie chrześcijan
Gospodarz – staropolski menedżer
http://histmag.org Łączy nas historia! Portal jest partnerem tygodnika
1 33567621
4
HISTORIA POWOJENNA
TYDZIEŃ W HISTORII 6-12.03
Odbudowa stolicy,
6.03.1970 r. „SÓL ZIEMI CZARNEJ” Na ekrany kin wszedł film Kazimierza Kutza „Sól ziemi czarnej”, przez krytyków określany jako poetycka ballada ludowa. Akcja rozgrywa się podczas drugiego powstania śląskiego w 1920 r. Do walki rusza siedmiu braci Basistów, a wśród nich najmłodszy Gabriel (Olgierd Łukaszewicz), który w niemieckim mundurze przekrada się na teren pod kontrolą Niemców. Spotyka tam młodą sanitariuszkę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Podczas walk ginie ojciec Basistów, a Gabriel zostaje ranny – na polską stronę granicy przenoszą go śląskie dziewczęta. „Sól ziemi czarnej” to pierwsza część tzw. tryptyku śląskiego. W 1971 r. reżyser nakręcił „Perłę w koronie”, a w 1979 r. „Paciorki jednego różańca”.
Jeśli Warszawa jest kobietą, jak twierdzą niektórzy, idealnie pasuje do niej francuskie określenie „jolie laide”, czyli piękno niekonwencjonalne. Wynika ono z przekonania, że kobiety nieidealne, ale charakterystyczne, czasem nawet wskutek drobnych defektów są bardziej interesujące niż klasyczne piękności lub lalki Barbie.
7.03.1989 r. IRAN ZRYWA Z LONDYNEM Islamska Republika Iranu zerwała stosunki dyplomatyczne z Wlk. Brytanią. Powodem była wydana w tym kraju książka „Szatańskie wersety” brytyjskiego pisarza irańskiego pochodzenia Salmana Rushdiego. 14 lutego 1989 r. przywódca polityczny i religijny Iranu ajatollah Ruhollah Chomeini ogłosił fatwę, informując wiernych, że powieść obraża islam, a autor i wszyscy, którzy przyczynili się do jej wydania, są skazani na śmierć. Rushdie kilka lat ukrywał się pod stałą ochroną policji. Jego książki w Iranie płonęły na stosach, a japoński tłumacz „Wersetów” Hitoshi Igarashi został zamordowany. Od 2000 r. Rushdie mieszka w USA, gdzie wykłada na jednym z uniwersytetów. Ogłoszona przez Chomeiniego fatwa nadal obowiązuje.
Z BE ATĄ CHO MĄ TOW SKĄ* ROZMAWIA PAWEŁ SMO LEŃ SKI PAWEŁ SMOLEŃSKI: Udała się powojenna od-
8.03.1953 r. PRZERWA „TYGODNIKA POWSZECHNEGO”
budowa Warszawy? BEATA CHOMĄTOWSKA: Wyszło nie najgorzej. Dobrze się stało, że po wojnie nie nastąpiła całościowa rekonstrukcja miasta, której zwolennikiem był Jan Zachwatowicz. Ograniczono ją do kilku przestrzeni symbolicznych, ważnych dla tożsamości miasta: Starówki, Nowego Światu, Zamku Królewskiego, odbudowanego zresztą dopiero w latach 70., czyli znacznie później, niż zakładano. Wątpię również, czy pełna rekonstrukcja byłaby w ogóle możliwa. Resztę Warszawy budowano już na nowo, w myśl założeń modernistycznych, które zresztą też były zmieniane po drodze, choćby dlatego, że zaczął obowiązywać socrealizm. Rekonstrukcja i świeże pomysły splatają się, co w końcu wyszło miastu na dobre.
Z powodu odmowy zamieszczenia na pierwszej stronie nekrologu zmarłego trzy dni wcześniej Józefa Stalina władze PRL zawiesiły wydawanie „Tygodnika Powszechnego”. W proponowanym redakcji tekście znalazło się m.in. sformułowanie, że dyktator był „najwybitniejszą postacią epoki”. Tygodnik, jako „katolickie pismo społeczno-kulturalne”, ukazywał się od 24 marca 1945 r. Członkowie pierwszej redakcji – ksiądz Jan Piwowarczyk, Jerzy Turowicz, Konstanty Turowski i Maria Czapska – zakładali, że pismo będzie apolityczne. Okazało się to niemożliwe, bo nowy ustrój – jak pisał Turowicz – „upolitycznił całe życie”. Komuniści przekazali „Tygodnik” Stowarzyszeniu PAX, a zwrócili prawowitej redakcji dopiero w 1956 r., na fali odwilży.
9.03.1652 r. PIERWSZE LIBERUM VETO Po raz pierwszy w historii doszło do zerwania obrad Sejmu Rzeczypospolitej przez pojedynczego posła. Gdy kanclerz wielki koronny Andrzej Leszczyński wystąpił o przedłużenie obrad, ponieważ nie wszystko udało się uchwalić, nikomu nieznany poseł Władysław Siciński z Upity (woj. trockie) krzyknął: „Nie pozwalam na prolongację!”. Posłowie długo się kłócili, czy uznać jego protest, ale marszałek sejmu Andrzej Maksymilian Fredro stwierdził, że konstytucje (ustawy) muszą być uchwalane jednomyślnie. Sejmujący się rozeszli. Większość historyków uważa, że za postępkiem Sicińskiego stał skonfliktowany z królem Janem Kazimierzem hetman polny litewski Janusz Radziwiłł.
Dlaczego?
– Rekonstrukcja to sztuczność, aprzy tej skali zniszczeń mielibyśmy makietę totalną. To oczywiście dyskusja o gustach, zwolennicy rekonstruowania mają swoje argumenty, ale moim zdaniem architektura, jeśli chce być sztuką żywą, powinna iść z duchem czasu, odzwierciedlać epokę, a nie odtwarzać przeszłe kształty. Z ust Bogusława Lindy, grającego w „Powidokach” Władysława Strzemińskiego, zresztą związanego z grupą awangardowych architektów odbudowujących Warszawę, pada ważne zdanie, że artysta powinien zawsze myśleć do przodu, nie kopiować nawet samego siebie zdawnych lat – tylko wtedy mamy do czynienia z twórczością. Odbudowa Warszawy zaczyna wyglądać mniej radykalnie, gdy spojrzy się na nią w kontekście historycznym, sprzed wojny. To w wielu obszarach kontynuacja tego, jak o przeobrażeniu miasta myślał np. prezydent Stefan Starzyński. Sporo zmienia też perspektywa międzynarodowa. Podobne, ba, znacznie dalej idące rewolucje odbyły się w miastach Europy Zachodniej – Rotterdamie i Hawrze. Tymczasem na negatywnym postrzeganiu warszawskiej odbudowy zaciążyła na długo polityka; przeważała opinia, że oto po wojnie pojawili się architekci namaszczeni przez rząd lubelski i wykarczowali miasto, zmieniając je w pustynię spod znaku Pałacu Kultury, wokół którego hula wiatr.
10.03.1793 r. ŚMIERĆ WROGOM LUDU W czasie terroru jakobinów francuski Konwent Narodowy powołał Trybunał Rewolucyjny. Ustanawiający go dekret głosił m.in.: wrogami ludu są ci, którzy usiłują zniszczyć wolność przemocą czy podstępem. Uważani za wrogów są również ci, którzy: usiłują wywołać upadek ducha, aby wspierać przedsięwzięcia tyranów złączonych przeciw Republice. Szerzą fałszywe wieści, by wywołać rozdział lub zamieszanie ludu (...). Pod te zarzuty można było podciągnąć każdą nieprawomyślną wypowiedź. Trybunał orzekał jedynie o winie albo uniewinniał. Wyroki nie podlegały apelacji, a egzekucje wykonywano w ciągu kilku dni. Do maja 1795 r., gdy Trybunał rozwiązano na mocy jego wyroków, stracono na gilotynie kilka tysięcy ludzi.
11.03.1941 r. LEND-LEASE ACT Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił tzw. ustawę Lend-Lease Act (umowa pożyczki-dzierżawy) – akt prawny, który przyczynił się do wygrania przez koalicję antyhitlerowską II wojny światowej. Lend-Lease Act dawał prezydentowi prawo sprzedawać, dzierżawić, pożyczać „produkty ze sfery obronności” krajom walczącym z państwami Osi (Niemcami, Japonią, Włochami i ich sojusznikami). Wartość dostaw – uzbrojenia, paliwa, środków transportowych i technicznych – wyniosła prawie 50 mld dol. Ponad 31 mld otrzymała Wielka Brytania, prawie 11 mld – ZSRR, a Chiny – 1,6 mld. Około 12,5 mln dol. w ramach Lend-Lease Act przypadło polskim formacjom walczącym u boku zachodnich aliantów i Armii Czerwonej.
Wiele karczować nie musieli, choćby ze względu na popowstaniową niemiecką gorliwość w burzeniu.
Henry James O’Farrell, niezrównoważony psychicznie właściciel straganu warzywnego, zranił w Sydney księcia Alfreda, syna królowej Wielkiej Brytanii Wiktorii i księcia Alberta von Sachsen-Coburg-Gotha. Zamachowiec wmieszał się w tłum podczas otwartego pikniku z udziałem księcia i gdy znalazł się blisko niego, wyjął rewolwer i strzelił mu w plecy. O’Farrella przed linczem tłumu uratowała policja. Półtora miesiąca później został powieszony. Natomiast „Affie”, jak Wiktoria nazywała swego drugiego syna (a czwarte z kolei dziecko), zadziwiająco szybko wrócił do zdrowia. Kula przeszła niedaleko kręgosłupa, lecz nie spowodowała rozległych urazów wewnętrznych.+ Mirosław Maciorowski
FOT. DOMENA PUBLICZNA
12.03.1868 r. ZAMACH NA KSIĘCIA ALFREDA
– Ale Biuro Odbudowy Stolicy też burzyło. Inna sprawa, że wiele budynków było w takim stanie, że ich renowacja byłaby bardzo kosztowna. Tego sporu, czy można było mniej zburzyć, chyba nikt już nie rozstrzygnie. Już przed wojną, a potem w jej trakcie, planowano przebudowę miasta, mówiono o głębokich zmianach, wręcz interwencjach chirurgicznych. To, co stało się później, było w dużej mierze kontynuacją – na poziomie koncepcji i ich autorów. Większość architektów odpowiadających za odbudowę należała do grona przedwojennych modernistów, którzy marzyli, że kiedyś położą przed sobą pustą kartkę papie-
ru i porozkładają na niej urbanistyczne klocki wedle własnych wyobrażeń. Czytając przedwojenne opisy Warszawy, wiemy, że nie było to miasto szczególnie udane ani łatwe do życia. Miało wiele wad: było ciasno zabudowane, z małą ilością zieleni, podwórkami studniami, wąskimi gardłami komunikacyjnymi, przeludnieniem, kiepską infrastrukturą. Konkursy rozpisywane w latach 30. przez Starzyńskiego miały to odmienić. Choćby koncept, by stworzyć dzielnicę imienia marszałka Piłsudskiego na Polu Mokotowskim, z zarysowanymi dzisiejszą Trasą Łazienkowską iulicą Żwirki iWigury, został po wojnie jakoś powtórzony. Podobnie jest ze Skarpą Warszawską. Dzisiejszy Muranów rozplanowano wstępnie w konspiracji jeszcze przed powstaniem w getcie, gdy ulice i XIX-wieczne zabudowania Dzielnicy Północnej wciąż istniały. Choć urbaniści odbudowujący miasto byli wwiększości warszawiakami iboleli nad jego wypatroszeniem przez Niemców, jednocześnie wraz z zagładą dawnej Warszawy otworzyła się dla nich twórcza szansa. Jakie koncepcje rywalizowały ze sobą przy odbudowie Warszawy?
– Co najmniej kilka wzajemnie się wykluczających. Warto pamiętać, że na projektowanie nakładały się inne czynniki. Destrukcja miasta miała wartość moralną – stąd chęć zaznaczenia, że padło ofiarą barbarzyństwa, wyrażona w formie najbardziej ekstremalnej przez Kazimierza Wykę, który pisał, że warto byłoby stolicy nie odbudowywać, jedynie ogrodzić ruiny i przywozić gości z Zachodu, by zobaczyli, jaki los spotkał Polskę, i mogli się nad nią użalać. Rzecz jasna nikt by nie przyjechał, bo Zachód podobne rzeczy oglądał u siebie: wojna zniszczyła tysiąc miast europejskich. Drugi koncept, którego głównym orędownikiem był Jan Zachwatowicz, to odtworzenie – wcałości lub większości – miasta znanego sprzed wojny. Napotkał opór zarówno ze względu na ówczesną doktrynę konserwatorską, zakładającą, że ruina powinna pozostać ruiną, jak i z powodów praktycznych – byłoby to blokowanie potencjalnych inwestycji, z których konieczności wszyscy zdawali sobie sprawę. No itrzeci pomysł: radykalna odbudowa wedle założeń przedwojennych, modernistycznych, wduchu Le Corbusiera. Wygrał wariant mieszany. Zrekonstruowano symbole – Zamek, Stare Miasto, Nowy Świat – w każdym przypadku z odchyleniami od historycznego pierwowzoru, a resztę miasta wznoszono już od nowa. Przeważył pogląd, że te wybrane fragmenty miasta ułatwią identyfikację z nim po wojennej traumie ludziom, którzy pamiętali, jak wyglądało wcześniej, utrwalą jego tożsamość, będą służyły edukacji przyszłych pokoleń. Pierwsze plany odbudowy Śródmieścia, tworzone z udziałem architektonicznego wizjonera Macieja Nowickiego, z wielką halą kongresową nad Wisłą idwupoziomowym przejściem nad Alejami Jerozolimskimi, były bardzo radykalne i wybiegające daleko w przyszłość. Potem przyszedł socrealizm i wymusił ich modyfikację. Być może nie stało się wcale najgorzej, bo patrząc na powojenny Rotterdam, jeszcze sprzed przemian, jakie wymusili jego mieszkańcy, widzimy, że zwierności planom może się zrodzić koszmarek. Czy to znaczy, że kiedy architekci i urbaniści zobaczyli po styczniu 1945 r. morze gruzów, zatarli ręce i krzyknęli: „Mój Boże, ale mamy szansę”.
– Członkowie Grupy Operacyjnej „Warszawa” – a wśród nich Józef Sigalin, późniejszy naczelny architekt miasta, Bohdan Lachert, twórca Muranowa, iLech Niemojewski, których rząd lubelski wysłał do Warszawy natychmiast po jej zajęciu przez Sowietów –mieli zbadać, czy wogóle istnieje szansa na zachowanie w tym miejscu stolicy. Nie wykluczano, że ze względu na skalę zniszczeń trzeba będzie przenieść ją do Łodzi. Wydaje się, że decyzję o tym, iż Warszawa zostaje Warszawą i trzeba ją odbudować, wymusili sami warszawiacy, którzy na wieść o wycofaniu się Niemców zaczęli natychmiast spływać
1
Poniedziałek 6 marca 2017
5
czyli pochwała niekonsekwencji nych planów odbudowy iniekonsekwencję wich realizacji, wielką zaletą Warszawy jest to, że nie stanowi ona jednorodnego, zwartego organizmu, tylko dzieli się na poszczególne wysepki, enklawy, z których można nie ruszać się tygodniami. Szczególny urok mają te, w których ocalał duch przedwojennego modernizmu i osiedli społecznych, jak Żoliborz czy Saska Kępa. Powojenny Muranów też jest osobnym bytem, miasteczkiem w środku miasta, oddzielonym od jego gwaru gruzowym cokołem. To jednak zaprzeczenie współczesnych grodzonych osiedli – ludzie nie są tutaj anonimowi dzięki rozplanowaniu przestrzeni wspólnej, ścieżki mieszkańców krzyżują się nieustannie na podwórkach, placach i w bramach. Podobnie kompleksowo, z troską o użytkowników, rozplanowane są niektóre późniejsze osiedla, choćby fragmenty Ursynowa. Tylko by to wszystko odkryć, trzeba poszukać, wejść głębiej. Atutem Warszawy jest też właśnie ta różnorodność. Czyli Warszawa jest pochwałą polskiej niekonsekwencji: nic nie możemy zrobić do końca i zgodnie z planem. Czasami to dobrze, bo miasta nie skolonizował ani modernizm, ani socrealizm.
Rynek Starego Miasta podczas odbudowy po zniszczeniach wojennych. W latach 1945-47 na Starówce prowadzone były głównie prace odgruzowujące oraz archeologiczne. Pod koniec 1948 r. gotowy był plan zagospodarowania, a zakończenie pierwszego etapu odbudowy Starego Miasta nastąpiło 22 lipca 1953 r.
1
do miasta. Podobne uczucia – wzruszenie na widok pozostałości ukochanego miasta iwiara wto, że wzniesie się na nowo – towarzyszyły również dokonującym objazdu architektom. Z notatek Sigalina nie wynika bynajmniej, że zacierali ręce na myśl o możliwości realizacji przedwojennych marzeń, lecz ubolewali nad losem stolicy i zastanawiali się, jak najlepiej ją odratować.
nijkę mieście trudno się żyje, o czym wiedzą mieszkańcy Brasílii. Podobnie jak wbaśni opięknym przedwojennym miasteczku, której ucieleśnieniem jest na szczęście tylko Mariensztat. Lepiej już wyglądają zachowane ruiny, w które wkomponowano nowe elementy, jak berliński Gedächtniskirche, pełniący jednocześnie funkcję zabytku i wojennego pomnika.
Są w Warszawie przypadki szczególne, np. Muranów, postawiony z gruzów dzielnicy żydowskiej i na totalnym gruzowisku.
Podoba się pani, krakowiance, Warszawa?
– To prawda, tym bardziej że zamysł Lacherta jest nowatorski nie tyle wwarstwie praktycznej, bo budowanie z gruzu testowano już wcześniej, ile metafizycznej: niejako wymuszenie pamięci o zamordowanych Żydach przez mieszkańców nowego osiedla pomnika, którzy będą żyć na co dzień w ścianach uklejonych z ruin getta. Odbudowa Warszawy wzbudza wielkie emocje również dlatego, że towarzyszyło jej upaństwowienie gruntów. Lecz gdy znów spojrzeć na sprawę z perspektywy międzynarodowej, nie okazuje się to niczym nadzwyczajnym. Tak samo postąpiono w Rotterdamie albo w Berlinie, by zrealizować plany przebudowy. Tyle że dekret Bieruta zrealizowano wadliwie i stąd obecne napięcia. Upaństwowienie wydawało się jedyną możliwością, by przebudować miasto na szerszą skalę. Przed wojną hamowały to względy finansowe. Przebicie ulicy Bonifraterskiej oznaczało gigantyczne odszkodowania dla właścicieli. Istnieją oczywiste plusy odbudowy, które potrafią wskazać nawet jej przeciwnicy. Dzięki temu Warszawa zyskała mnóstwo terenów zielonych, których tak brakowało przed wojną. Uporządkowano skarpę wiślaną. Rozwiązano kilka problemów komunikacyjnych, przebijając Trasę W-Z i Trasę N-S. Przy okazji popełniono sporo błędów, zwłaszcza w latach 60. i 70., zgodnie z ówczesnymi trendami podporządkowując miasto samochodom. Z jednej strony szkoda, że klarowna koncepcja Nowickiego nie doczekała się pełnego urzeczywistnienia; z drugiej – może i dobrze, bo w zbudowanym pod li-
– Jedenaście lat temu, kiedy się tutaj przeprowadziłam, byłam nią zafascynowana. Teraz siłą rzeczy wdało się przyzwyczajenie, Miałabym kłopot z użyciem w stosunku do niej słowa „ładna”, bo z pewnością nie jest uładzona w sensie pocztówkowo-turystycznym. Byłaby taka, gdyby ją w całości zrekonstruowano, co odebrałoby jej siłę, bo w Europie istnieje wiele miast z zachowanymi znacznie starszymi zabytkami. Tą siłą jest autentyczność i – paradoksalnie – wielowarstwowość, przemieszanie architektury różnych epok, z przewagą modernizmu i socrealizmu. Dzięki temu nadal budzi ciekawość. Zmusza do wysiłku. To nie jest miasto oczywiste, w którym nawet bez mapy instynktownie zmierza się w kierunku rynku. Nie od razu się otwiera przed przybyszem. Właśnie to przyciąga ludzi do Warszawy. Bo w porównaniu np. z Krakowem...
– Pięknym, ale bez zagadki, Krakowem łatwym do przeczytania jak otwarta książka, Warszawa jest z gatunku miast, do których trzeba odszukać kod. To oczywiście znów kwestia gustu, ale ja mam akurat tak – myślę, że właśnie ze względu na to, że opatrzył mi się Kraków – że podobne do niego miasta, jakkolwiek piękne, nie robią na mnie aż takiego wrażenia jak te, które mają w sobie skazę, jakieś pęknięcie uruchamiające wyobraźnię. Jeśli Warszawa jest kobietą, jak twierdzą niektórzy, idealnie pasuje do niej francuskie określenie „jolie laide”, czyli piękno niekonwencjonalne. Wynika ono z przekonania, że właśnie kobiety nieidealne, ale charakterystyczne, czasem nawet wskutek drobnych defektów, są bardziej interesujące niż klasyczne piękności lub lalki Barbie.
Czy przez wymieszanie, niedoróbki, wady i różnorodność Warszawa jest łatwiejsza do życia?
– Bardziej niż różnorodność architektoniczna, miejscami ocierająca się o chaos czy kakofonię, na doznaniach związanych z codziennym użytkowaniem miasta ciążą błędy popełnione głównie w latach 70., kiedy zapatrzono się na rozwiązania testowane w miastach amerykańskich i centrum stało się bardziej przyjazne samochodom niż ludziom, spychanym jak krety pod ziemię. W Stanach dyskutowano już wówczas nad książką Jane Jacobs, postulującą powrót tradycyjnej śródmiejskiej ulicy, u nas apogeum osiągał spóźniony kult tzw. miasta promiennego Le Corbusiera. Szczęśliwie wielu szalonych pomysłów, jak choćby przebicie arterii na Wolę biegnącej przez cmentarz żydowski na Okopowej, udało się uniknąć. Na pewno nierozwiązanym problemem pozostaje plac Defilad. Polscy architekci, którzy podczas pamiętnych dyskusji o otoczeniu Pałacu Kultury i Nauki starali się różnymi argumentami przekonać radzieckich kolegów po fachu i polityków, by skala tego założenia była mniejsza, mieli rację – niestety ich nie posłuchano. W efekcie do środka miasta wdarła się okropna martwota i wszystkie próby jej ożywienia przypominają walkę komara ze słoniem – z góry wiadomo, kto wygra. Ofiarą corbusierowskiego myślenia omieście padła ulica Krucza, którą wmyśl rozdziału funkcji przeznaczono na dzielnicę biurowo-urzędową i dopiero teraz powoli z tego się wyplątuje – wieczorami i w weekendy długo pozostawała martwą strefą. Patrząc z perspektywy minionej dekady, byłabym jednak optymistką. Coraz więcej zmienia się na lepsze, przybywa ścieżek rowerowych, miasto odpowiada na potrzeby pieszych. Komunikacja miejska działa bardzo dobrze. Ożyły brzegi Wisły. Ze względu na zieleń mieszka się miło nawet w ścisłym centrum – o ile wycinka drzew nie będzie postępować. Poza tym, choćbyśmy się sprzeczali o przyjazność Śródmieścia, w którym widać radykalizm pierwot-
– To nie tylko polska niekonsekwencja, choć kiedyś tak by mi się wydawało. Jeśli przyjrzeć się bliżej innym radykalnym projektom ze świata, w większości przypadków okazuje się, że efekty końcowe dość mocno odbiegły od zamierzeń. Powody najczęściej są dwa: finanse lub polityka. Modyfikacje owocują problemami, przez co przedsięwzięcie szuf ladkuje się szybko jako nieudane, nie wnikając w jego genezę. Takim przykładem jest wyburzone zaledwie po 20 latach osiedle Pruitt-Igoe w St. Louis, okrzyczane porażką modernizmu, choć pierwotny plan Minoru Yamasakiego nie zakładał bynajmniej wzniesienia 33 jednakowych szaf mieszkalnych na 11 pięter, lecz mieszany schemat budynków otoczonych ogrodami. Zabrakło też pomysłu, jak pozyskiwać środki na remonty i ochronę, by mieszkańcy sfinansowanego z państwowej kasy osiedla chcieli na nim pozostać. Inny przykład to Gropiusstadt w Berlinie Zachodnim. Walter Gropius też zaprojektował osiedle satelickie w formie miasta ogrodu, które spotężniało i wystrzeliło w górę, bo nagle Berlin Zachodni otoczono murem i wszystko trzeba było zmieścić na o wiele mniejszej powierzchni. Zarówno w Niemczech, jak i w Polsce przed wojną próbowano budować tanie i wygodne mieszkania robotnicze, tyle że okazywało się, iż robotników na nie nie stać. Architektura i urbanistyka to takie dziedziny, w których trudno trzymać się planów, bo wpływa na nie zbyt wiele czynników. Życie zwykle modyfikuje idealne założenia, ale dzięki temu przynajmniej bywa ciekawie. + *Beata Chomątowska – dziennikarka, pisarka, prezeska stowarzyszenia Stacja Muranów, autorka książek: „Stacja Muranów” (2012), „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy” (2014), „Pałac. Biografia intymna” (2015)
SPÓR O ODBUDOWĘ WARSZAWY Warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej wydało właśnie książkę „Spór o odbudowę Warszawy. Od gruzów do reprywatyzacji”. Czy Warszawę z powojennych zniszczeń można było odbudować inaczej? O różnych koncepcjach odbudowy stolicy na łamach książki piszą m.in. historycy, historycy sztuki, urbaniści, varsavianiści, muzealnicy, miejscy aktywiści i działacze społeczni
HISTORIA PROMIENIOTWÓRCZA
6
HARLINGUE-VIOLLET
Wszystkie pożytki z radu Reklama doodbytniczych czopków Vita Radium produkowanych w latach 20. głosiła, że ich conocne wkładanie jest dla organizmu jak ładowanie baterii. Rad wchłania się już w jelicie i za pomocą krwiobiegu dociera do wszystkich komórek i organów – wyjaśniał producent. JOAN NA BA NAŚ
1896 r. Henri Becquerel (1852-1908), badając fluorescencję rud uranu, odkrył zjawisko radioaktywności. Idąc tym tropem, Maria Skłodowska-Curie (1867-1934) stwierdziła, że smółka uranowa promieniuje bardziej niż czysty uran, więc musi zawierać składnik, który to wywołuje. Problem zgłębiła z mężem Piotrem (18591906) i w lipcu 1898 r. małżonkowie ogłosili odkrycie pierwszego pierwiastka promieniotwórczego, który nazwali polon. A w grudniu ujawnili istnienie kolejnego – radu. Naukowcy szybko zorientowali się, że substancje promieniotwórcze silnie oddziałują na ludzkie ciało. Becquerela oparzyła szklana fiolka z radem włożona do kieszeni kamizelki. Na dłoniach Marii i Piotra Curie pojawiały się ranki i łuszcząca się skóra. Dla dobra nauki Piotr przyłożył sobie do ręki próbkę radu, by opisać proces powstawania i gojenia się rany. Dzięki tym eksperymentom lekarze zaczęli wykorzystywać pierwiastki promieniotwórcze do leczenia. Nazywano je początkowo curieterapią, a dziś – radioterapią. Becquerel w 1901 r. przekazał odrobinę radu lekarzowi z paryskiego szpitala św. Ludwika. Dr Henri-Alexandre Danlos zastosował go z powodzeniem do leczenia tocznia. Z kolei inż. William J. Hammer (1858-1934) wspólnie z dr. Willym Meyerem radem otrzymanym od małżeństwa Curie w 1903 r. naświetlali nieuleczalnego guza, który zmniejszył się i sprawiał mniejszy ból, choć pacjent nie został wyleczony. Natomiast w 1905 r. nowojorski chirurg Robert Abbe (1851-1928), przyjaciel Marii, ogłosił, że wyleczył raka szyjki macicy za pomocą terapii radem.
W
Ra dowe, czyli lepsze Do państwa Curie zgłaszały się amerykańskie firmy chcące kupić prawa do stosowania ich metod. Ale naukowcy odmawiali, uznając, że nie mogą zarabiać na odkryciu, które „powinno służyć wszystkim ludziom”. Wiele firm bez skrupułów zarabiało jednak na wierze w cudowną moc radowego promieniowania. Związków radu i toru, którego radioaktywność odkryli w 1899 r. Ernest Rutherford i Robert Owens, dodawano, do czego tylko się dało. A jeśli się nie dało, zawsze można było nazwać produkt tak, by kojarzył z promieniotwórczością. Pojęcie to na początku XX w. zrobiło zawrotną karierę. Stało się synonimem energii, młodości, zdrowia i potencji. Na rynku pojawiało się mnóstwo „radowych”, „radioaktywnych” lub „atomowych” produktów, m.in. masło, czeko la da, za bawki, prezer wa ty wy, bie liz na, włóczka, pasta do zębów, woda sodowa, puder dla niemowląt i oczywiście cała zawartość kobiecej kosmetyczki, z perfumami i kremem koloryzującym, który „pozwala zbrązowieć szybko i bezpiecznie”, włącznie. Pa na ce um Berliński chemik Siegmund Saubermann (1851-1922) w 1913 r. skonstruował domowy dystrybutor wody radowej, która „z odmierzoną porcją składników radioaktywnych” miała leczyć
1
3 1. Kilka tysięcy „radowych dziewczyn” pracowało na rzecz amerykańskiej armii podczas obu wojen światowych. Na zdjęciu podczas malowania cyferblatów farbą fluorescencyjną. 2. Radithor miał być „pod każdym względem bezpieczny”, ale okazało się, że przedawkowany może zabić. 3. Maria Skłodowska-Curie w swojej paryskiej pracowni. Na wieść o dramacie kobiet z U.S. Radium uczona była bardzo przygnębiona. 4. William J. Bailey na sprzedaży radioaktywnej wody zarobił krocie. 5. Reklama kosmetyków Tho-Radia z okresu, gdy zawierały jeszcze związki toru i radu.
m.in. miażdżycę, podagrę, reumatyzm, artretyzm, zapalenie nerek, rwę kulszową, wiąd rdzenia (objaw kiły układu nerwowego) czy cukrzycę. Rok później Saubermann opublikował w USA książkę „Lecznicze działanie radu”, w której wprawdzie zalecał umiar i stosowanie terapii pod kontrolą specjalistów, ale wymienił tyle dobroczynnych działań promieniowania, że rad powszechnie uznano za panaceum. Zaczął się wysyp artykułów „radowych” reklamowanych jako lecznicze. Na przykład maść dr. Showera miała pomagać na wypryski, owrzodzenia, a nawet zmiany rakowe, nie mówiąc o toczniu i skrofułach, czyli gruźlicy węzłów chłonnych. Laboratorium ze Strasburga produkowało kompresy radowe z ilustrowaną instrukcją, gdzie je przykładać, by np. rozwiązać problem zimnych stóp. W czeskim Jáchymovie, skąd pochodziła ruda uranu, którą w Paryżu oczyszczali Maria i Piotr Curie, powstało nawet radowe spa. Można było zażywać radowych inhalacji w stroju wyjściowym lub siedząc w wannie. A pewien piekarz z myślą o kuracjuszach piekł chleb z dodatkiem wody z kopalni rud uranu. Ra dowy król William J. Bailey (1884-1949), podający się za absolwenta Harvardu z doktoratem, choć nie skończył nawet studiów, w ciągu kilkunastu lat sprzedał 400 tys. butelek wody radowej Radithor. Buteleczkę zawierającą dwa izotopy radu sprzedawał po 1,25 dol. (równowartość dzisiejszych 15 dol.) – z 400-procentowym zyskiem. Oferował tysiąc dolarów każdemu, kto udowodni, że radu jest w wodzie mniej, niż zadeklarował. Karierę preparatu przerwała śmierć znanego amerykańskiego golfisty Ebena Byersa (1880-1932). Od 1927 r., gdy lekarz polecił mu preparat jako łagodzący dolegliwości po urazie, do 1930 r., gdy wystąpiły objawy choroby popromiennej, zużył aż 1400 buteleczek Radithora. Umierał w męczarniach – w mózgu miał ropień, a jego czaszka stała się dziurawa jak sito. Woda radowa działała, póki nie odpadła mu szczęka – obrazowo ujął cierpienia golfisty „Wall Street Journal”. Preparat został wycofany z rynku w grudniu 1931 r., trzy miesiące przed śmiercią Byersa. Bailey produkował też tabletki Arium na reumatyzm, neuralgię i podagrę. Oferował 5 tys. dol., gdyby nie zadziałały. A w kolejnej fabryce wytwarzał preparaty z torem – jej flagowym produktem stał się środek na potencję, skuteczny niczym „wewnętrzny promień słońca”.
2
Więdnącą męskość wspierał także przyrząd o nazwie radiendocrinator. W futerale wyłożonym aksamitem znajdowały się nasączone radem jakby miękkie karty kredytowe, które należało wkładać na noc do majtek, by aktywizowały pracę właściwych gruczołów. Pierwsze zestawy w połowie lat 20. kosztowały nawet 1 tys. dol., później staniały do 150 dol. Ży we tru py przed są dem W 1902 r. inż. William J. Hammer (ten od naświetlania guza) do sproszkowanego radu dodał klej i siarczek cynku – tak powstała farba fluorescencyjna, a dzięki niej odbijające światło tarcze zegarów, włączniki, kompasy, latarki, wskaźniki samochodowe, a nawet zapięcia kapci, żeby nie szukać ich po omacku. Założona na początku XX w. firma U.S. Radium Corporation zatrudniała 4 tys. kobiet do malowania tarcz zegarków farbą luminescencyjną produkowaną na bazie radu. Posługiwały się pędzelkami z wielbłądziego włosia, które dla większej precyzji co jakiś czas oblizywały. Na zmianie malowały 250-300 tarcz. Nikt nie powiedział im o szkodliwości radu, choć pracownicy laboratorium nosili ochronne fartuchy i rękawice. Nieświadome dziewczyny dla zabawy malowały sobie farbą paznokcie, zęby i twarze. Gdy szły do domu, ich głowy i buty świeciły w ciemności. W 1923 r. jedna z byłych pracownic Grace Fryer (1899-1933) zaczęła tracić zęby, i to z kawałkami szczęki. Szybko zorientowała się, że winna była jej poprzednia praca w U.S. Radium Corporation. Z czterema innymi, podobnie chorującymi koleżankami rozpoczęły batalię z dawnym pracodawcą, który starał się zatuszować sprawę. Kobiety próbowano zdyskredytować, informując opinię publiczną, że chorują na kiłę, bo źle się prowadziły. Pomógł im patolog i medyk sądowy Harrison Stanford Martland (1883-1954), który badał wpływ promieniowania na organizm człowieka. Sprawę podchwyciły także media, nadając kobietom przydomek „radowe dziewczyny”. Podczas pierwszej rozprawy w styczniu 1928 r. dwie z nich były już tak słabe, że nie zdołały złożyć przysięgi. Na kolejną nie były w stanie się stawić. Znając stan ich zdrowia, firma grała na zwłokę – termin trzeciej rozprawy odroczono o kilka miesięcy, bo korporacyjni świadkowie wypoczywali akurat w Europie. Konające pracownice (gazety nazwały je „żywymi trupami”) po dwóch latach procesu poszły na ugodę – firma zobowiązała się wypłacić im odszkodowanie, pokryć koszty lecze-
4
5
nia i wypłacać dożywotnio symboliczną rentę. Wypłacała zaledwie trzy lata, gdy zmarła ostatnia z piątki. W międzyczasie umarło mnóstwo ich koleżanek z U.S. Radium Corporation. Ręczne malowanie tarcz zegarków farbą z radem zakończono tam dopiero w 1947 r. Curie, ale nie ten W 1932 r. francuski farmaceuta egipskiego pochodzenia Alexis Moussalli (1894-1955) stworzył markę kosmetyczną Tho-Radia. Wytwarzał m.in. mydła, pudry, fluidy, szminki i toniki do włosów, zawierające związki radu lub toru. Nie firmował ich jednak własnym nazwiskiem, zastosował lepszy chwyt promocyjny: zatrudnił figuranta z doktoratem i świetnym nazwiskiem – Alfreda Curie. Nie był on spokrewniony z najbardziej noblowską rodziną świata, ale i tak przydawał kosmetykom wiarygodności. Maria z córką zamierzały nawet wytoczyć mu proces o nadużycie nazwiska (prawnik dawał im szansę na wygraną), jednak ostatecznie zrezygnowały, uznając, że zadziałałby wbrew ich intencjom i wypromował markę Alfreda Curie. Gdy w 1937 r. francuski rząd ograniczył używanie materiałów promieniotwórczych w artykułach przemysłowych, Moussalli wycofał z receptur tor i rad, nie zmieniając jednak nazwy Tho-Radia. Rozstał się też wtedy z dr. Alfredem Curie, bo jego nazwiska już nie potrzebował. Wieczne źródło młodości Maria Skłodowska-Curie zmarła na anemię aplastyczną wywołaną promieniowaniem, podobnie jej przyjaciel chirurg Robert Abbe. Córka Marii Irena – na białaczkę. Współzałożyciela U.S. Radium Corporation dr. Sabina Arnolda von Sochocky’ego również zabiła anemia aplastyczna. Producent dochodowego Radithora William J. Bailey zmarł na raka pęcherza. Najstarsza „radowa dziewczyna” Mae Keane odeszła jednak dopiero w 2014 r. w wieku 107 lat. Nie wiadomo, jakim cudem przeżyła o blisko 90 lat swoje koleżanki z pracy. + Korzystałam m.in. z: „Kroniki medycyny” Mariana B. Michalika, „Okrętów na oceanie czasu. Historii nauki polskiej do 1945 r.” Macieja Iłowieckiego, „A Century of X-Rays and Radioactivity in Medicine” Richarda F. Moulda, „Radium Girls” Claudii Clark oraz materiałów Oak Ridge Associated Universities (orau.org)
1
HISTORIA WIELKOPOSTNA
Poniedziałek 6 marca 2017
7
Pamiętaj, człowiecze, że jesteś prochem i w proch się obrócisz... Świątobliwi mężowie potrafili posunąć się bardzo daleko w postnej ascezie. Żyjący na progu średniowiecza mnich o imieniu Jan stał przez trzy lata pod pewną skałą i modlił się. Nigdy nie siadał ani nie kładł się spać. W niedzielę przyjmował komunię, którą przynosił mu kapłan, poza tym nic nie jadł. SE BA STIAN DU DA
dy w 966 r. książę Mieszko I został ochrzczony, Kościół rozpoczął mozolny proces chrystianizacji państwa Polan. Mnisi uczyli jego mieszkańców chrześcijańskich obyczajów i moralności. Często nakazywali ascezę (także seksualną) i post. Nie przebiegało to łagodnie. Żyjący na przełomie X i XI w. kronikarz Thietmar z Merseburga pisał, że w państwie Bolesława Chrobrego panuje dużo różnych zwyczajów, a choć są one straszne, to jednak niekiedy zasługują na pochwałę. Lud jego bowiem wymaga pilnowania na podobieństwo bydła i bata na podobieństwo upartego osła; również nie da rządzić sobą w interesie władcy, jeżeli ten nie stosuje kar surowych. Jeśli kto spośród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę, spotyka go natychmiast następująca kara: prowadzi go się na most targowy i przymocowuje doń, wbijając gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok ostry nóż i pozostawia mu się trudny wybór: albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała. Jeżeli stwierdzano, iż ktoś jadł w siedemdziesiątnicy mięso, karano go surowo przez wyłamanie zębów. Prawo Boże bowiem, świeżo w tym kraju wprowadzone, większej nabiera mocy przez taki przymus niż przez post ustanowiony przez biskupów. Wspomniana „siedemdziesiątnica” to Wielki Post. Określenie to sugeruje, że ów okres liturgiczny na początku XI w. trwał 70 dni, a nie – jak obecnie – 40. Dlaczego czas pokuty był wtedy dłuższy? Sprawa jest dość skomplikowana.
G
Po śćcie codziennie, ale bez niedziel Od początków chrześcijaństwa aż do końca III w. w Kościele obchodzono tylko jedno wielkie święto – Wielkanoc, pamiątkę męki i zmartwychwstania Chrystusa – które poprzedzał okres specjalnego przygotowania. Św. Ireneusz zLyonu (zm. w203 r.) pisał do papieża WiktoraI, że w przedwielkanocnym czasie w wielu gminach chrześcijańskich w imperium rzymskim obowiązywał post. Twierdził, że niektórzy myśleli, iż powinni pościć jeden dzień; inni – że dwa, O
G
Ł
O
S
Z
E
N
I
E
W
Ł
A
S
„Popielec” – obraz Juliana Fałata z 1881 r. Rytuał posypywania głów popiołem przez pokutników znany jest co najmniej od VIII w., gdy zaczęto go odprawiać w rzymskich kościołach. Najpewniej pod koniec XI w. papież Urban II postanowił zinstytucjonalizować tę praktykę w całym zachodnim Kościele. Odtąd w środę rozpoczynającą Wielki Post posypywano głowy popiołem wszystkim wiernym zgromadzonym w świątyniach.
ajeszcze inni – że przez 40 godzin. Ireneusz nadmieniał, że owo zróżnicowanie nie powstało wjego czasach, lecz istniało w „epoce przodków”, najpewniej jeszcze za życia apostołów. Pod koniec III w. w wielu gminach przestrzegano postu wyłącznie w Wielkim Tygodniu. Potrzeba ściślejszych regulacji dotyczących przygotowań do Wielkanocy pojawiła się po uznaniu w 313 r. chrześcijaństwa za religię legalną w Cesarstwie Rzymskim. Na soborze w Nicei w 325 r. ustalono, że lokalne zgromadzenia kleru (synody) powinny się odbywać dwa razy w roku, a jeden z nich – przed 40-dniowym Wielkim Postem. Św. Atanazy (zm. w 373 r.) zachęcał do odprawiania 40 postnych dni (łac. quadragesima) przed Wielkim Tygodniem. Wedle św. Cyryla Jerozolimskiego (zm. w 386 r.) miał to być czas ref leksji, modlitwy i pokuty dla katechumenów, tj. osób przygotowujących się do przyjęcia chrztu w wielkanocną wigilię. Z okresu 40-dniowego postu wyłączano jednak niedziele, bo uważano, że w tym radosnym, będącym pamiątką zmartwychwstania Pana dniu (podobnie jak sama Wielkanoc) nie wolno N
E
W
Y
D
A
W
C
podejmować żadnych ascetycznych praktyk. Z sześciu tygodni poprzedzających Wielkanoc wyłączano zatem sześć niedziel. Realnie post obowiązywał więc przez 36 dni. Aby to wytłumaczyć, niektórzy pisarze chrześcijańscy argumentowali, że wierni oddają w tym czasie Bogu i Kościołowi „dziesięcinę z całego roku”. Argu men ty za czterdziestoma dniami Jednak takie wyjaśnienie dla wielu było wątpliwie. Liczba 40 miała przecież poważne teologiczne uzasadnienie. Wedle Biblii Mojżesz przez tyle dni przygotował się do przyjęcia od Boga Dekalogu. W tym czasie nic nie jadł i nie pił (por. Wj 34, 28). Z kolei prorok Eliasz przez 40 dni wspinał się na świętą górę Horeb (inne określenie Synaju – por. 1 Krl 19, 8). Tyle samo dni przebywał na pustyni Jezus, gdy pościł przed podjęciem publicznej działalności (zob. Mt 4, 2). Jeszcze inni ojcowie Kościoła głosili, jak pisze mediewista prof. Roman Michałowski wpracy poświęconej postom za czasów Chrobrego, że na konieczność ścisłego przestrzegania licz-
by 40 wskazywały też liczne paralele starotestamentowe, jak choćby czas pielgrzymowania Żydów po pustyni (czterdzieści lat) czy czas trwania potopu (tyleż dni). Również z tego powodu wydawało się niektórym rzeczą konieczną, aby okres pokuty i wyrzeczeń rozpoczynać wcześniej. To właśnie były powody, dla których w drugiej połowie V w. pojawiło się pojęcie pięćdziesiątnicy, oznaczające siódmą niedzielę przed Wielkanocą oraz post zaczynający się od owej niedzieli. Istniało dość powszechne przekonanie, iż Wielki Piątek i Wielka Sobota, jakkolwiek wypełnione nie mniejszymi umartwieniami, w skład Wielkiego Postu nie wchodzą. Od siódmej niedzieli przed Wielkanocą aż do samej uroczystości wielkanocnej, przy wyłączeniu niedziel, Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty, post trwał równo 40 dni. We wspólnotach monastycznych uważano, że w tym czasie należy się powstrzymywać nie tylko od spożywania pokarmów mięsnych, ale też nabiału. Wszelkie produkty „odzwierzęce” były zakazane, bo – wedle niektórych teologów – wzmagały „cielesną chuć”.
Y
DAVID FOSTER
WALLACE 1
POZNAJ SMUTNEGO GENIUSZA DO PRZYTULENIA
JUŻ W SPRZEDAŻY 33589215
HISTORIA WIELKOPOSTNA
8
Nie jeść, nie spać, nie sia dać, tyl ko mo dli twa Pod koniec starożytności i u progu średniowiecza opowiadano sobie historię o świątobliwych mężach, którzy życie spędzali na modlitwie i ascezie. Np. błogosławiony Jan z Lykopolis uważał, że nie powinno napełniać się żołądka tym, co jest pod ręką – bowiem ten, kto jest nasycony, cierpi na zachcianki, jak ci, którzy żyją w luksusie. A Eliasz, który zamieszkał na skalistej pustyni w Egipcie, nigdy nie schodząc do miejsc zamieszkanych, w starości jadł trzy uncje chleba wieczorem i trzy oliwki. W młodości żył, jedząc jedynie raz na tydzień. Inny mnich o imieniu Pityrion – znany egzorcysta – uważał, że demon łatwiej wkrada się do dusz obżartuchów. Mówiono, że jadł tylko w niedziele i czwartki odrobinę zupy z mąki pszennej. Jeszcze dalej posunął się w ascezie mnich o imieniu Jan, który stał przez trzy lata pod pewną skałą i modlił się. Nigdy nie siadał ani nie kładł się spać. Spał tylko tyle, ile udało mu się na stojąco. W niedzielę przyjmował komunię, którą przynosił mu kapłan, poza tym nic nie jadł. Być może popularność takich historii sprawiła, że w drugiej połowie VI w. Kościół przedłużył czas wyrzeczeń i umartwień – początkiem Wielkiego Postu stała się ósma niedziela przed Wielkanocą, czyli 60 dni przed największą kościelną uroczystością. Inna rzecz, że niektórzy mnisi uważali, że praktyki ascetyczne powinny obowiązywać nie tylko w niedziele, ale także w soboty. W takim przypadku liczba dni postnych w sześćdziesiątnicy wynosiła znów dokładnie 40. Na koniec, w VII w., wprowadzono 70-dniowy post, którego początek przypadał na dziewiątą niedzielę przed Wielkanocą. Jednak, jak tłumaczy prof. Michałowski, o ile pięćdziesiątnicę i sześćdziesiątnicę ustanowiono w tym celu, aby liczbę realnych dni postu dopełnić do czterdziestu, o tyle w przypadku siedemdziesiątnicy związku takiego nie widać i w ogóle nie jest pewne, do jakiego stopnia następujący po niej tydzień był w najdawniejszych czasach przeznaczony na praktyki ascetyczne przypominające praktyki wielkopostne.
Czyń pokutę, a uzyskasz ży cie wiecz ne... Niektórzy historycy argumentują, że liczba 70 odnosiła się do 70-letniego okresu niewoli babilońskiej Żydów po zburzeniu Pierwszej Świątyni w Jerozolimie przez Nabuchodonozora w 587/586 r. przed Chrystusem. W każdym razie w epoce karolińskiej obchodzenie siedemdziesiątnicy zaczęło się rozprzestrzeniać w całej łacińskiej Europie. Jednak nie wszędzie. W niektórych krainach, osadach i klasztorach nawiązywano do tradycji wywodzącej się (być może) od papieża Grzegorza Wielkiego. Za jego pontyfikatu post w Rzymie zaczynał się siedem tygodni przed Wielkanocą. Grzegorz zakazał pościć w niedzielę, ale chciał, by pokuta trwała dokładnie 40 dni, więc od pierwszych lat VII w. (Grze gorz zmarł w 604 r.) w Wiecznym Mieście początek Wielkiego Postu wyznaczano w środę. Co najmniej od VIII w. tego dnia odprawiano wrzymskich kościołach specjalny rytuał. Ci, którzy pokutowali publicznie za grzechy apostazji, umyślnego zabójstwa bądź cudzołóstwa, stawiali się przed ołtarzem wjednej ze świątyń miasta. Papież (lub jego wysłannik) wraz zkapłanami po wspólnej modlitwie sypał na ich głowy popiół i głośno wymawiał słowa będące parafrazą biblijnej Księgi Rodzaju: Pamiętaj, człowiecze, że jesteś prochem i w proch się obrócisz; czyń pokutę, abyś uzyskał życie wieczne (por. Rdz 3,19). Następnie święconą wodą skrapiano posypanych i ich pokutne szaty, w których obowiązani byli chodzić przez cały Wielki Post. Wzywano ich, by padli twarzami na ziemię, a biskup, ka-
płani oraz wszyscy w kościele intonowali Litanię do wszystkich świętych. Na koniec nakazywano pokutnikom opuścić świątynię. Widziano wtym podobieństwo do wygnania zraju pierwszych rodziców – Adama i Ewy. W X w. do publicznych pokutników zaczęli dołączać inni wierni, którzy również uważali się za grzeszników i chcieli pokutować (wtedy też popiół zaczęto w niektórych kościołach święcić, skrapiając go wodą święconą). Najpewniej w latach 90. XI w. papież Urban II zinstytucjonalizował tę praktykę w całym zachodnim Kościele. Odtąd w środę rozpoczynającą Wielki Post posypywano głowy popiołem wiernym w świątyniach. Dzień ten zaczęto nazywać Środą Popielcową (w Polsce przyjęły się też nazwy: Wstępna Środa i Popielec). Przedpoście przed postem Ten oznaczający uniżenie, żałobę i pokutę obyczaj chrześcijanie zapewne przejęli od Żydów, uznając za znak ludzkiej grzeszności, znikomości, bólu i przemijania. Za pontyfikatu Urbana II w praktyce liturgicznej ustalono, że popiół miał pochodzić ze spalonych palm, których w poprzedzającym roku używano w procesji podczas ostatniej niedzieli Wielkiego Postu zwanej Palmową. W ten sposób symbolicznie łączono ów popiół ze wspomnieniem śmierci Chrystusa (Niedziela Palmowa po dziś dzień w zachodnim Kościele nazywana jest Niedzielą Męki Pańskiej). W posypaniu głów popiołem teologowie widzieli nie tylko świadectwa poddania się pokucie, ale i nadzieję na zmartwychwstanie. Okres siedemdziesiątnicy – od dziewiątej niedzieli przed Wielkanocą do Środy Popielcowej – nazywano w Polsce przedpościem. Trzy tygodnie wcześniej Kościół nakazywał wprowadzać stopniowo do liturgii elementy pokutne. Księża zakładali do mszy fioletowe szaty, podczas Eucharystii nie śpiewano hymnu „Gloria in excelsis Deo” („Chwała na wysokości Bogu”), a także pochodzącego z hebrajskiego wezwania „Alleluja” („Chwalmy pana”). Nie wolno też było w świątyniach grać na instrumentach. W kolejnych tygodniach przedpościa (którego niedziele nazywano w Polsce Starozapustną, Mięsopustną i Zapustną) wprowadzano zakaz spożywania mięsa, jaj i nabiału. Nie wiadomo, czy świeccy przestrzegali tych zakazów tak surowo jak mnisi w klasztorach. W każdym razie w średniowiecznych źródłach nie brak utyskiwań na tak ostrą ascezę. Oficjalnie ów „przedpostny” post zniósł dopiero w 1284 r. papież Innocenty IV. Jednak tradycja obchodzenia siedemdziesiątnicy w liturgii przetrwała w Kościele aż do lat 60. XX w. Pohulać w mię sopust Według Thietmara trafiła ona na nasze ziemie wkrótce po chrzcie Mieszka w 966 r. Bolesław Chrobry widział w przestrzeganiu postu świadectwo przywiązania do nowej wiary i okrutnie karał tych, którzy go łamali. Ścisła postna obserwacja stała się charakterystyczna dla Polski także w następnych wiekach. W XVII stuleciu post obowiązywał polskich katolików przez prawie 200 dni w roku! Z pewnością jednak nie zawsze żyli jednak o chlebie i wodzie, w końcu polska kuchnia słynęła z ryb i bobrów, które Sarmaci także uważali za postne ryby, bo ssaki te mają ogon przypominający płetwę. Skoro tak wiele było w epoce staropolskiej dni postnych, tym huczniej obchodzono wtedy tzw. mięsopust, czyli ostatnie dni przed Środą Popielcową (tak nazywano je od XVI w.). Et no graf i hi sto ryk Zyg munt Glo ger (zm. w 1910 r.) pisze, że był to czas poświęcony biesiadom, tańcom, wesołości i pijatyce. […] Mięsopustnikiem nazywano hulakę zapustnego. Mięsopustować znaczy hulać w mięsopust. […] Na mięsopust zapraszali się i zjeżdżali bogatsi dla wspólnej zabawy, a lud ubogi scho-
Za tydzień: Program Ferenca Szálasiego, przywódcy strzałokrzyżowców, był zlepkiem idei nacjonalistycznych i rojeń oficera, któremu porządek społeczny kojarzył się koszarami. Byt Węgier miał się opierać na kontrolowanej przez państwo pracy rolników i rzemieślników. Aparat mieli tworzyć inteligenci, a czwartą kategorią była armia. Kobiety powinny być „piastunkami domowego ogniska”.
dził się na piwo, gorzałkę i taniec do karczem wiejskich. Wyrzekano, że mięsopustne hulanki czynią z Wielkiego Postu czas bezużyteczny. Rozpusta była ponoć tak wielka, że księża nie znajdowali na oczyszczenie z niej odpowiednio skutecznych praktyk pobożnych. Jednak ksiądz Jędrzej Kitowicz, wspominając czasy panowania Augusta III, pisał, że na Popielec zjeżdżali i schodzili do kościołów wszyscy katolickiego wyznania, panowie nawet najwięksi nigdy go nie opuszczali. Ale że nie wszyscy byli sposobni w Stępną Środę do przyjęcia tego obrządku, przeto dawano go drugi raz po kościołach, mianowicie po wsiach, w pierwszą niedzielę postu. Taka zaś była jeszcze pobożność Polaków pod panowaniem Augusta III w latach początkowych, że nawet chorzy, niemogący dla słabości przyjąć popielcu wkościele, prosili oniego, aby im był dany w łóżku. Popielcowe swawole Ta postna pobożność wedle Kitowicza zaczęła jednak zanikać za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego: gdy wiara stygnąć poczęła, w młodzieży osobliwie duchem libertyńskim zarażonej, Popielec ledwo miał ciżbę do siebie w kościele, i to najwięcej od pospólstwa; po domach zaś rozdawać go, gdy nicht nie prosił, w cale zaniechano. Ale natomiast, nie fatygując księży, swawolna młodzież rozdawała go sobie sama, trzepiąc się po głowach workami popiołem napełnionymi albo też wysypując zdradą jedni drugim obojej płci na głowy pełne miski popiołów. Wspominał też Kitowicz o pewnym dowcipnym popielcowym zwyczaju: Oto we Wstępną Środę jaki młokos przed przechodzącą lub tuż za przechodzącą niewiastą albo jaka dziewka przed lub za prze cho dzą cym męż czyz ną rzucała o ziemię garnek popiołem suchym napełniony, trafiając tym pociskiem tak blisko osoby, że popiół z garka rozbitego, wzniesiony na powietrze, musiał ją obsypać albo obkurzyć. Co zrobiwszy, swawolnica lub swawolnik, zawoławszy: „Półpoście, mości panie” lub „mościa pani” albo „panno”, uciekł; że zaś nie kożdy mógł znieść cierpliwie taki ceremoniał, sukni ioczom szkodliwy, mianowicie gdy między osobą czyniącą i cierpiącą żadnej przyjaźni i znajomości nie było, trafiało się, że stąd wynikały zwady ibitwy, a tak ta ceremonia niedługo ustała, przeniósłszy się z katolików na samych Żydów, których afrontować i nie tylko garkiem popiołu za plecy zwalić, ale też i kijem wyprać za lada okazją wolno było, osobliwie w Warszawie. W epoce rozbiorowej popielcowe swawole zanikły. Dziś, wedle kościelnych statystyk, w Popielec do kościołów przybywają w Polsce rzesze wiernych. To jeden z dni w roku, w którym – obok Bożego Narodzenia i Wielkanocy – najwięcej katolików uczestniczy w religijnych obrzędach.+
ZAPRASZAMY NA KONCERTY! W cyklu koncertów pieśni wielkopostnych „O duszo wszelka” na jednej scenie zaśpiewają m.in. Dorota Miśkiewicz, Maria Pomianowska, Iwona Loranc oraz Mariusz Lubomski. Zespół tworzą muzycy współpracujący z Marią Pomianowską, reprezentujący scenę etno-world music, muzykę dawną, jazzową, rockową oraz klasyczną. Koncerty: 11 marca – Katowice, NOSPR; 25 marca – Gdańsk, kościół św. Jana; 4 kwietnia – Toruń, CKK Jordanki; 11 kwietnia – Warszawa, Teatr Muzyczny „Roma”. Bilety dostępne online na biletyCJG24.pl
Sprawdź
prenumeratę cyfrową „Gazety Wyborczej” od 0,99 zł
wyborcza.pl/ prenumeratacyfrowa
POLECAMY KSIĄŻKĘ Szwajcaria, złoto i ofiary Jean Ziegler, przeł. Ewa Cylwik Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 2016
Czytając tę książkę, nie sposób nie pomyśleć: Szwajcaria to jedyny prawdziwy zwycięzca drugiej wojny światowej. Żad nych na kła dów na ar mię i ofiar na frontach, a same zyski. Jean Ziegler, wieloletni deputowany Szwajcarskiej Partii Socjalistycznej, rozprawia się z mitem neutralności swej ojczyzny podczas wojny. Szwajcaria nie tylko ściśle współpracowała z hitlerowskimi Niemcami, lecz także jej gospo dar ka zo sta ła wręcz włą czo na w ekonomiczny krwiobieg Trzeciej Rzeszy. Gnomy z Zurychu, Bazylei i Berna służyły Hitlerowi jako paserzy i pożyczkodawcy – pisze Ziegler. – Gdy w 1943 r. alianckie bombowce rozpoczęły swoje niszczycielskie naloty na niemieckie miasta, ośrodki prze mysłowe i re gio ny gór ni cze, Szwajcaria pozostała dla Hitlera jedyną bezpieczną strefą przemysłową, gdzie bez zakłóceń trwała produkcja broni, amunicji, urządzeń precyzyjnych i optycznych oraz innych dóbr potrzebnych Trzeciej Rzeszy do prowadzenia wojny. Ziegler bombarduje czytelnika dowo da mi na hi po kryzję elit i bez względność szwajcarskich bankierów. Przytacza m.in. artykuł z 1996 r. z dziennika „SonntagsBlick”, gdy za sprawą Amerykanów sprawa wyszła na jaw (autor podkreśla, że stało się to za prezydentury Billa Clintona, pierwszego prezydenta USA, który nie miał konta w szwajcarskim banku): Szwajcaria zatrzymywała na swojej granicy Żydów uciekających przed nazistami, wysyłając ich w ten sposób na pewną śmierć. Jednakże przyjmowała ochoczo i „prała” złoto, które naziści wyrywali żydowskim ofiarom wraz z zębami. Książka Zieglera to także opowieść o próbie wyparcia ze świadomości publicznej niewygodnych faktów. Autor rozpoczyna ją od znamiennego epizodu: gdy miał zainaugurować na forum szwajcarskiego parlamentu debatę o „niczyich kontach żydowskich” w szwajcarskich bankach oraz zdeponowanym w nim nazistowskim złocie, na którą licznie przybyli zagraniczni korespondenci, przewodniczący parlamentu w ostatniej chwili ją odwołał. Kiedy zszokowany Ziegler zaprotestował, w osłupieniu usłyszał od przewodniczącego: – Chyba nie chce pan, żebyśmy dali przedstawienie przed tymi wszystkimi cudzoziemcami? Pod adresem ludzi, którzy tę wstydliwą prawdę ujawniali, pojawiły się też oskarżenia: że sa fanatycznymi wrogami kraju, podstarzałymi bolszewikami albo nawiedzonymi lewakami.+ mim
REDAGUJĄ: Piotr Nehring, Mirosław Maciorowski, Włodzimierz Kalicki, Adam Leszczyński, Beata Maciejewska, Andrzej Olejniczak, Paweł Smoleński, Bartosz T. Wieliński, Józef Krzyk, Jerzy B. Wójcik oraz zespół dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, FOTOEDYTOR: Łukasz Sala, PROJEKT GRAFICZNY: Piotr Stańczak, ADRES REDAKCJI: ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa, telefon: 22 555 43 83, e-mail:
[email protected], internet: wyborcza.pl/alehistoria Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich skracania i redagowania.
1