AHE 04_01 OKLADKA PILSUDSKI
2013-09-09
13:45
Page 1
CELEBRYCI Z KLASĄ - ORDONKA, KIEPURA, DYMSZA, SMOSARSKA, TUWIM, ĆWIKLIŃSKA MAGAZYN HISTORYCZNY Nr 3 (4), październik 2013
Cena 9,99 zł (w tym 8% VAT)
www.wyborcza.pl
e X t r a
MILIONERZY I NĘDZARZE
PRZEMYSŁ
Największy polski magnat Klasa ludzi zbędnych
Automobile połykają furmanki Polak, który wynalazł układ
POLITYKA
MNIEJSZOŚCI
Zbiry i „chjeny” rządzą Sejmem Jak się obraża Marszałka Chcesz pokoju, gotuj wojnę z Niemcami
Co się sprzedaje na Nalewkach Szeptyccy: bracia dwóch narodów
DRUGA
RZECZPOSPOLITA JAKIEJ NIE ZNACIE 1022981 10229
AHE 04 PROMOCJA AH OK
2013-09-09
13:48
Page 2
1022981 10229
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
12:44
Page 3
OD REDAKCJI
e x t r a
ADRES REDAKCJI
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa, tel. 22 555 60 00, e-mail:
[email protected] www.wyborcza.pl/alehistoria REDAKTOR NACZELNY
Mirosław Maciorowski REDAKTORZY
Andrzej Olejniczak (prowadzący), Piotr Nehring AUTORZY
Beata Maciejewska, Marta Grzywacz, Judyta Watoła, Bartosz T. Wieliński, Paweł Smoleński, Mirosław Maciorowski, Piotr Bojarski, Adam Leszczyński, Marek Wąs, Roman Daszczyński, Paweł Czado, Piotr Cieśliński, Bartłomiej Kuraś, Andrzej Kublik, Jerzy S. Majewski, Andrzej Wielowieyski PROJEKT GRAFICZNY
Piotr Stańczak STUDIO GRAFICZNE
Piotr Stańczak, Dariusz Sierant, Paweł Kapusta, Edward Jewdokimow FOTOEDYCJA
Łukasz Sala INFOGRAFIKI I MAPY
Wawrzyniec Święcicki OBRÓBKA ZDJĘĆ
Paweł Bajer, Anna Biała WYDAWNICTWO
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa DYREKTOR PIONU WYDAWNICTWO „GAZETY WYBORCZEJ” I CZASOPISM
Marek Tretyn DYREKTOR WYDAWNICZY
Katarzyna Kolanowska WYDAWCA: Mikołaj Kirschke
Król Łokietek przychodzi do redakcji jednej z gazet i tłumaczy naczelnemu, że wyszedł ze swej groty, bo w kraju źle się dzieje i musi zrobić porządek. Chce pan naprawić błędy systemu? (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie) Był tu już taki dziesięć lat temu. (skumbrie w tomacie pstrąg) Także szlachetny. Strzelał. Nie wyszło. (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie) Krew się polała, a potem wyschło. (skumbrie w tomacie pstrąg) – opowiada mu redaktor i zalany łzami król ucieka do swej groty. Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie! (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie) Chcieliście Polski, no to ją macie! (skumbrie w tomacie pstrąg) Tak Konstanty Ildefons Gałczyński kończy wiersz „Skumbrie w tomacie”, który ukazał się dziesięć lat po zamachu majowym w endeckim tygodniku „Prosto z Mostu”. Antoni Słonimski także w latach 30. napisał słynny felieton pod tytułem „m.ż.G.s.r.”. Po jednym z tekstów, w którym skrytykował rządy sanacji, ta oskarżyła go bowiem o niedostrzeganie polskich sukcesów. Zaproponował więc, żeby odtąd każdą informację negatywną o Polsce zawsze poprzedzać skrótem „m.ż.G.s.r.”, czyli „mimo że Gdynia się rozbudowuje...”. W latach 30. rozczarowanie było dość powszechne. Nie tak wyobrażali sobie wolną Polskę politycy z lewa i z prawa, nie o takiej śnili inteli-
genci. Biedę klepali chłopi, buntowali się robotnicy i mniejszości narodowe. Jak więc dziś patrzeć na Polskę międzywojenną? Czy na pewno była tylko zmarnowaną wielką szansą? Myślę, że rację ma prof. Tomasz Nałęcz, wybitny historyk zajmujący się tym okresem, który tłumaczy, że w tamtych trudnych latach był to po prostu normalny kraj: „Po szlachetnych uniesieniach pierwszych lat niepodległości przyszła normalność – mieliśmy swoich złodziei i paskarzy, swoje afery, ale też własne wojsko i rząd”. Wielu planów nie zrealizowano, wiele można było zrealizować lepiej, ale nie zabrakło też sukcesów ponad miarę. Po wojnie obraz II RP był fałszowany – komunistyczna propaganda krytykowała ją niemal za wszystko, zwykli ludzie ją idealizowali. W naszym magazynie staraliśmy się opowiedzieć o niej tak, by nie pominąć wydarzeń i zjawisk, o których dzisiaj pamięta się trochę mniej – napięć: społecznych, narodowościowych i politycznych; masowej biedy, umiarkowanego dostatku części społeczeństwa, bogactwa nielicznych; ale też dnia powszedniego przeciętnego Polaka, jego trosk i rozrywek. Nie kreślimy czarnego obrazu tamtej Polski, ale też jej nie wybielamy, „mimo że Gdynia się rozbudowywała”. PAWEŁ KISZKIEL
NAC
CHCIELIŚCIE POLSKI, NO TO JĄ MACIE!
DZIAŁ SPRZEDAŻY
e-mail:
[email protected], tel. 22 555 61 84
SPIS TREŚCI
DYREKTOR SPRZEDAŻY: Iwona Grochowska DZIAŁ MARKETINGU
e-mail:
[email protected] DYREKTOR MARKETINGU: Beata Jaworowska DZIAŁ KOLPORTAŻU
e-mail:
[email protected], tel. 22 555 53 33 DYREKTOR KOLPORTAŻU: Adam Popielski
ISSN: 2299-5064
Za treść ogłoszeń redakcja nie odpowiada Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione
O HISTORII SŁUCHAJ TAKŻE W RADIOWEJ JEDYNCE WE WTORKI, CZWARTKI, SOBOTY PO GODZ. 23.10
Normalny kraj – prof. Tomasz Nałęcz o II RP – s. 6
Nasz futbolowy triumf nad Niemcami – s. 39
Kup pan sowę – zakupy na Kercelaku – s. 69
Kraków 1923. Władza strzela do robotników – s. 12
Bejtar – żydowscy narodowcy – s. 44
Nasza jest ta noc – niech żyje kabaret – s. 74
Rozróby w Wysokiej Izbie – s. 16
Polska bieda z nędzą – s. 48
Kino w kraju rolników – Stanisław Janicki – s. 78
Marszałek wszystkich Polaków – s. 19 Pogrzeby wagi państwowej – s. 22 Jak żyć z Niemcami? – prof. Włodzimierz Borodziej – s. 29 Zabić Piłsudskiego – s. 32 Szeptyccy – rodzina z pogranicza narodów – s. 36
MAGAZYN DOSTĘPNY RÓWNIEŻ NA
Ordynaci, obszarnicy, hreczkosieje – s. 51 Na parkiecie i klepisku – z życia lokatora – s. 54 Brudni i pijani – s. 57 Lekarzy jak na lekarstwo – s. 60 Obywatel na wczasach – s. 63 Polak w podróży – s. 66
Cała Polska słucha radia – s. 82 Piloci z ułańską fantazją – s. 85 Automobil w epoce furmanki – s. 91 Skok w nowoczesność – s. 94 Blaski i cienie dwudziestolecia – s. 97
MAGAZYN DOSTĘPNY TEŻ NA iPADZIE. SPRAWDŹ! WYGODNY
INTERAKTYWNY
MULTIMEDIALNY
1022981
-
NAŚWIETLANIE I DRUK R.R. Donnelley Europe Sp. z o.o.
10229
3
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:01
Page 4
WICHRY I BURZE 8 WYDARZEŃ, KTÓRE WSTRZĄSNĘŁY II RP DZIEŃ
NIEPODLEGŁOŚCI
11.11.1918 r. Rada Regencyjna przekazuje Józefowi Piłsudskiemu władzę nad formowaną polską armią. Naczelnik, który dzień wcześniej przyjechał do Warszawy po zwolnieniu z twierdzy magdeburskiej, podejmuje się też utworzenia rządu narodowego. Dwa miesiące później w Paryżu rozpoczyna się konferencja pokojowa zakończona podpisaniem 28 czerwca 1919 r. traktatu wersalskiego kończącego I wojnę światową i ustalającego nowy porządek w Europie. Niepodległa Polska, którą reprezentowali w Paryżu Ignacy Jan Paderewski i Roman Dmowski, odzyskiwała część terytoriów utraconych po rozbiorach na rzecz Prus i Austrii, m.in. Wielkopolski i Prus Wschodnich ze 144-kilometrowym dostępem do morza. Gdańsk został wolnym miastem, a przynależność Górnego Śląska miał rozstrzygnąć plebiscyt.
BITWA WARSZAWSKA
15.08.1920 r. Ofensywa polskich wojsk znad Wieprza przesądza o klęsce nacierających na Warszawę bolszewików dowodzonych przez Michaiła Tuchaczewskiego. Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej ocaliło polską niepodległość i zapewne powstrzymało ekspansję komunizmu na zachód Europy.
1022981 10229
4
2013-09-09
13:11
Page 5
ZAMACH
PROCES
BRZESKI
MAJOWY
26.10.1931 r. – 13.01.1932 r.
12.05.1926 r.
Oddziały wierne marszałkowi Piłsudskiemu dokonują przewrotu wojskowego. Do dymisji podaje się rząd oraz prezydent Stanisław Wojciechowski, który w przeciwieństwie do swego następcy Ignacego Mościckiego był politykiem niezależnym od woli Piłsudskiego. Jego kadencja nazywana jest czasami sejmokracją, czyli niestabilnym systemem politycznym. Był on konsekwencją konstytucji z 1921 r., która nadała dominującą rolę parlamentowi, osłabiając władzę wykonawczą. W ciągu 4,5 roku rządziło dziesięć gabinetów, a utworzenie ostatniego poprzedziły cztery nieudane próby sformowania rządu. Zamach Piłsudski przeprowadził pod hasłami sanacji, czyli uzdrowienia państwa. Podczas walk zginęło 379 osób.
ZAMACH NA PREZYDENTA
NARUTOWICZA
Przed sądem stają przywódcy tzw. Centrolewu – koalicji partii opozycyjnych (głównie z PPS i PSL), którzy atakowali rządy sanacji. Wcześniej uwięziono ich w Twierdzy Brzeskiej. 10 spośród 11 przywódców Centrolewu zostaje skazanych na kary od 1,5 roku do 3 lat więzienia (m.in. trzykrotny premier Wincenty Witos z PSL „Piast”). Zarzuty? Przygotowanie zamachu stanu oraz przestępstwa kryminalne. Po rozprawie z opozycją oraz wyborach z listopada 1930 r., gdy wskutek manipulacji wyborczych większość zdobył Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, obóz sanacyjny uzyskał pełnię władzy. Czytaj też s. 27.
ŚMIERĆ JÓZEFA
PIŁSUDSKIEGO
16.12.1922 r.
12.05.1935 r.
W galerii Zachęta Eligiusz Niewiadomski, fanatyczny zwolennik Narodowej Demokracji, zabija wybranego tydzień wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe (m.in. głosami mniejszości narodowych) pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza. Zamach poprzedza agresywna kampania prasowa i uliczne demonstracje endecji, która próbowała nie dopuścić do objęcia przez niego urzędu. Zabójstwo było najbardziej drastycznym przejawem walki politycznej w II RP, która rozgrywała się między endecją a obozem Piłsudskiego.
POKÓJ RYSKI
Najważniejsza postać polskiej polityki umiera w Belwederze na raka żołądka. Po śmierci Marszałka w obozie sanacyjnym rozpoczyna się walka o władzę i wpływy, którą przegrał Walery Sławek, przyjaciel Piłsudskiego wskazywany przez niego na przyszłego prezydenta. Od tej chwili kluczową rolę odgrywać będą prezydent Ignacy Mościcki, generalny inspektor sił zbrojnych marszałek Edward Rydz-Śmigły, szef MSZ Józef Beck i wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Politykę obozu sanacyjnego po 1935 r. charakteryzował m.in. ostry kurs wobec mniejszości narodowych. Czytaj też s. 22.
PRZEMÓWIENIE
JÓZEFA BECKA
18.03.1921 r.
5.05.1939 r.
Kończył wojnę między Polską a Rosją Radziecką oraz ustalał granicę między oboma krajami na linii zawieszenia broni zawartego 18 października 1920 r. Traktat ustanawiał też stosunki dyplomatyczne między Polską, Rosją i Ukrainą Sowiecką, co oznaczało upadek koncepcji polityki wschodniej Piłsudskiego, która przewidywała federację z sąsiadami.
– My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna rzecz w życiu narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor – mówi w Sejmie Józef Beck. Tydzień wcześniej Adolf Hitler, przemawiając w Reichstagu, zerwał układ o niestosowaniu przemocy zawarty z Polską w 1934 r. Twarda mowa Becka była zapowiedzią nieuchronnego konfliktu i – jak się okazało wkrótce po tym, jak wybuchł – kresu II RP.
1022981
NAC (3), WIKIPEDIA (3), EAST NEWS
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
10229
5
AHE 04_1 POD NAPIECIEM_1
2013-09-08
13:05
Page 6
KŁOPOTY Z ODZYSKANĄ WOLNOŚCIĄ
NORMALNY
WOJCIECH OLKUŚNIK
KRAJ
PO 120 LATACH MIELIŚMY WRESZCIE WŁASNE PAŃSTWO, WOJSKO, POLICJĘ, AFERY, ZŁODZIEI, ŁAPOWNIKÓW...
ROZMOWA Z PROF. TOMASZEM NAŁĘCZEM*
ADAM LESZCZYŃSKI
Adam Leszczyński: „Przed wojną było lepiej”. Słyszałem to wiele razy, kiedy dorastałem w PRL-u. Naprawdę było lepiej? Prof. Tomasz Nałęcz*: Zależy komu. Dobrze się było urodzić hrabią Potockim, ale nie w jego włościach.
NAC
Byliśmy biednym krajem? – Bardzo. Dla większości niepodległość oznaczała pogorszenie poziomu życia. Dziś nie zdajemy sobie sprawy, jak ciężko było w punkcie startu. Po pierwsze – kraj był bardzo zniszczony przez wojny. Na znacznej części terytorium przyszłej Polski toczyły się długotrwałe walki pozycyjne w latach 1914-15. Jeszcze bardziej wyniszczająca była późniejsza okupacja, zwłaszcza niemiecka. Niemcy i Austro-Węgry walczyły w sytuacji okrążenia i blokady granic, a nowoczesna wojna wymagała bardzo wielu surowców wojennych. Pozyskiwano je poprzez bardzo ostry reżim wewnętrzny, który terytoria własne – w tym polskie – Rzeszy i Austro-Węgier, ale przede wszystkim okupowane, wyciskał jak cytrynę. Rygorystycznie rekwirowano wszystko, co się mogło przydać. Dzwony kościelne, klamki, garnki.
Marszałek Józef Piłsudski uważał Rosję za największe zagrożenie dla Polski, oceniał, że można się jej przeciwstawić, tylko zawierając sojusze z państwami centralnymi – Niemcami i Austro-Węgrami.
Rabunek? – Prowadzony w dodatku z niemiecką systematycznością! Jak Rosjanie coś takiego przeprowadzali, to wiadomo: część można było schować, dać łapówkę urzędnikowi, żeby nie zauważył... Z Niemcami się nie dało. Trudno było o jedzenie, po raz pierwszy wprowadzono wtedy w Polsce system kartkowy. Potem nowe państwo miało jeszcze problemy wynikające z tego, co Żeromski nazwał kłopotami z połączeniem trzech połówek. Trzy zabory miały gospodarki, które do siebie nie przystawały,
1022981 10229
6
AHE 04_1 POD NAPIECIEM_1
2013-09-08
13:08
Page 7
bo były częściami znacznie większych organizmów.
Rozebraliśmy wtedy Czechosłowację razem z Hitlerem. Warto było? – Nie sądzę. Odzyskaliśmy niby słusznie to, co Czesi zabrali w 1919 r., kiedy wykorzystali zaangażowanie Polski w konflikt z Ukraińcami. To były bardzo bogate, zamożne ziemie, ale wróciły do Polski na krótko, a poza tym działaliśmy razem z Hitlerem. Końcówka lat 30. to jednak już okres szybkiego wzrostu. Pierwsze lata niepodległości były trudne. Wiele rygorów okupacyjnych zostało utrzymanych w wolnej Polsce, np. reglamentację żywności zniesiono w 1921 r. Do tego dochodziły jeszcze ogromne wydatki zbrojeniowe. Przez całe dwudziestolecie wydawaliśmy dużo na wojsko. Biedę – zwłaszcza w pierwszych latach niepodległości – klepała inteligencja. Aż trudno uwierzyć w te opisy! Lepiej mieli się ci, którzy wytwarzali dobra materialne – np. żywność – ale nędza chłopa była też głęboka. Nawet przemysłowcy mieli gorzej niż przed I wojną światową. Ale nie wzdychano do czasów zaborów? – Skąd! Entuzjazm rekompensował niedostatek, przynajmniej w pierwszych latach. W środowisku inteligenckim był powszechny. Rozumiano, że klepie się biedę, że jest dużo gorzej, ale to wszystko w imię wolnej Polski, która, jak tylko państwo okrzepnie, obroni się, budowana polskimi rękami, i zamieni w ziemię mlekiem i miodem płynącą. Będą szklane domy. Dość szybko zostało to skonfrontowane z realiami. Niezadowolenie skumulowało się w 1923 r. W tym roku było najwięcej demonstracji, włącznie ze strzelaniem do tłumu przez wojsko. Cała Europa przeżywała ogromne kłopoty. To był czas bardzo ostrego kryzysu gospodarczego. Inflacja, hiperinflacja… Niezadowolenie było z jednej strony efektem sytuacji gospodarczej, ale też konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. W „Romansie Teresy Hennert” Zofii Nałkowskiej jeden z bohaterów mówi:
WIKIPEDIA
Udało się te straty odrobić? – Tu mamy dwie szkoły: optymistyczną i pesymistyczną. Pesymiści udowadniają danymi statystycznymi, że w podstawowych wskaźnikach do 1939 r. nie udało się odbudować poziomu gospodarki z 1913 r. Optymiści twierdzą, że tak, bo wiele gałęzi rozwijało się wówczas dynamicznie. Te porównania są trudne, bo technologia się zmieniała. Np. porównywanie liczby samochodów z 1913 i 1938 r. nie ma sensu. Końcówka II RP wygląda lepiej statystycznie także dzięki ogromnemu potencjałowi przyłączonego w październiku 1938 r. Zaolzia.
Roman Dmowski, przywódca Narodowej Demokracji, w swojej polityce stawiał na ententę, szukał jakiegoś sposobu, by pogodzić interes polski z rosyjskim
„Mamy własne państwo, wojsko, policję, złodziei, paskarzy”. Jest normalnie. Czyli nie bardzo dobrze. Politycy różnych partii potrafili się dogadać? – W czasie budowania własnego państwa – tak. To ewenement w polskim życiu politycznym w XX w. Wcześniej linii podziału było wiele, ale jedną z głównych pozostawało to, jak dojść do niepodległości. Fala napięcia patriotycznego wcale nie była najwyższa w 1918 r., ale w latach 1905-07. Dziś nie pamiętamy, że liczba ofiar bratobójczych walk była wtedy większa niż wyroków śmierci i ofiar represji ze strony rosyjskiego zaborcy tłumiącego bardzo brutalnie polski zryw wolnościowy. Konflikt wewnętrzny wyrastał z głębokiego, szczerego przekonania, że to, co proponuje druga strona, jest dla Polski śmiertelnym zagrożeniem.
W 1918 r. Polskę budowało pokolenie, które walczyło ze sobą w latach 1905-07. Dmowski to rocznik 1865, Piłsudski – 1867. Znali się? – Od lat 90. Spotykali się w Wilnie u Marii z Koplewskich Tyszkiewiczowej, w której się obydwaj podkochiwali. Którego wybrała? – Piłsudskiego. Krąg działaczy chcących walczyć o wolną Polskę nie był w końcu XIX w. zbyt duży. Dobrze się nawzajem znano, tak jak znali się ludzie z KOR, z „Solidarności”. Potem polityczne drogi tych ludzi, tak jak i w przypadku „Solidarności”, zaczęły się rozchodzić, znaleźli się w różnych partiach. Tylko że wtedy nawet radykalne rozejścia polityczne nie powodowały zrywania znajomości, bruderszaftów, ludzie na swój widok nie
1022981 10229
7
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:17
Page 8
KŁOPOTY Z ODZYSKANĄ WOLNOŚCIĄ NARODZINY DRUGIEJ RZECZYPOSPOLITEJ
Dyneburg I 1920
L I T WA
Morze Bałtyckie
Powierzchnia - 389,6 tys. km kw. N i e m en
Długość granic - 5,53 tys. km Wilno
ZSRR
IV 1919
Gdynia
IX 1920
Mińsk
Tczew
N I E M CY
IX 1920 ła Wis
Nie m e
Białystok VIII 1920
Bydgoszcz
Poznań
WARSZAWA
VIII 1920
g Bu
VIII 1920
Tarnów
walki polsko-ukraińskie o Lwów
11 lipca 1920 r. – polska przegrywa plebiscyt w spornych okręgach Warmii, Mazur i Powiśla
XI 1918 – V 1919 VII-IX 1920
Tarnopol
Drohobycz
Dnies tr
Latycziw
20 marca 1921 r. – w plebiscycie na Górnym Śląsku 40 proc. ludności opowiedziało się za Polską, 60 proc. za Niemcami
II 1920
ZSRR
Stanisławów
C Z E C H O S Ł O WA C J A
Dniestr
Obszary przekazane Polsce decyzją Rady Ambasadorów część Górnego Śląska,
RUMUNIA
Cisa
Dunaj
Lwów
Obszary objęte plebiscytem
Lwów
Cieszyn
najważniejsze bitwy wojny polsko-bolszewickiej 1920 r.
Łuck
Komarów Sa n
IV 1919
XI 1918 – V 1919
Kielce
Katowice
Słucz
rz iep W
Częstochowa
Wilno
Pr ypeć
Lublin
Od ra
Pińsk
Brześć VIII 1920
Wis ła
Radom
linia frontu wojny polsko-bolszewickiej w październiku 1920 r., która stała się podstawą do rokowań o granicy polsko-sowieckiej w Rydze
IX 1920
Kock
Dęblin
N I E M CY
Brzostowica Wlk.
N a re w
Mińsk Maz.
Łódź
Kalisz
front wojny polsko-bolszewickiej latem 1920 r.
IX 1920 Bug
Płock Radzymin VIII 1920
14-19 III 1920
Styr
Wis ła
Nieśwież
n
Wołkowysk
Ostrołęka
Toruń
obszary państw zaborczych w 1914 r.
VIII 1919
Nowogródek
Grodno
Warta
Ludność - 27,2 mln w 1921 r., 34,8 mln w 1938 r.
Lida
N I E M CY
część Śląska Cieszyńskiego, Orawy i Spiszu
100 km
W Ę G RY
POLSKA NOWOCZESNA L I T WA
Morze Bałtyckie COP - Centralny Okręg Przemysłowy N i e m en
Wilno
magistrala węglowa Katowice - Gdynia
Gdynia Tczew
odcinki nowoczesnych dróg (kostka, asfalt, klinkier, bruk)
N I E M CY
Augustów
Nowogródek
N I E M CY ła Wis
Bydgoszcz
Nie m e
Grudziądz
Toruń Inowrocław Warta
Wis ła
chemiczny
g Bu
Płock
Sochaczew
Od ra
Styr
wydobywczy
Słucz
Radom Lublin Końskie Starachowice Krasnystaw Kielce
N I E M CY
zbrojeniowy
Pr ypeć
Bug
a isł W
Dęblin
lotniczy
Pińsk
WARSZAWA
Łódź
Ostrów Wlkp.
metalowy i ciężki
N a re w
Brześć Kalisz
Najważniejsze ośrodki przemysłowe:
ZSRR
Białystok Ostrołęka
Wronki
Poznań
n
ropa i gaz ziemny Łuck
Stalowa Wola
drzewny i papierniczy
Zawiercie
Kraków Cieszyn
Dębica
Bielsko
Nisko Rzeszow
Lwów
Przemyśl Gorlice
włókienniczy
g Bu
Mielec
Katowice
Tarnopol
Sanok Stryj
65 proc. ludności utrzymywało się z rolnictwa.
ZSRR
Dnies tr
33 proc. ludności w 1921 r. nie potrafiło czytać i pisać, w 1931 r. – już tylko 23 proc.
WAWRZYNIEC ŚWIĘCICKI
Stanisławów Kołomyja Cisa
Dunaj
W Ę G RY
Dniestr
RUMUNIA 100 km
1022981 10229
8
C Z E C H O S Ł O WA C J A
Od 7 grudnia 1918 r. obowiązującą walutą była marka polska, ale w obiegu były jeszcze korona austriacka, marka niemiecka i rubel.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM_1
2013-09-08
13:08
przechodzili na drugą stronę ulicy. To się zmieniło w latach 30. razem z nadejściem totalitaryzmów. To one psuły relacje między ludźmi. Można podziwiać, że Dmowski i Piłsudski w niepodległym państwie potrafili współpracować. Dmowski stawiał na ententę, szukał pogodzenia interesu polskiego z rosyjskim. Realnie myślał pewnie o jakimś autonomicznym bycie w ramach rosyjskiej państwowości. Z czasem oczywiście eskalował polskie żądania, bo jego punktem docelowym było niepodległe państwo, ale pozostające w dobrych stosunkach z Rosją. Piłsudski odmiennie: dla niego Rosja była największym zagrożeniem i można się z nią było boksować, tylko opierając się na państwach centralnych, Austro-Węgrach i Niemcach. Nawzajem uważali swoje poglądy za skrajną głupotę i narodową zdradę. Ale kiedy odrodziła się niepodległa Polska, ci wielcy adwersarze potrafili ze sobą współpracować Nie było prób wzięcia całej władzy? – Oczywiście, że były. Jestem człowiekiem lewicy, więc mówię o tym niechętnie, ale utworzenie w Lublinie w nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej było próbą wzięcia przez polską lewicę niepodległościową władzy w wyniku zamachu. Zamach nie był wymierzony w zaborców. Tam już nie panowali Austriacy! Zamach był wymierzony w polskie władze podporządkowane Radzie Regencyjnej. Całe szczęście, że z Magdeburga wrócił Piłsudski, który świetnie wiedział, że jeżeli koniunktura międzynarodowa ma zostać wykorzystana, to tylko przez ogniskowanie ogólnego wysiłku, a nie w wewnętrznym polskim sporze. Za to w styczniu 1919 r. mieliśmy prawicowy zamach płk. Januszajtisa. Dość operetkowy. – Ale operetkowe było także przejęcie władzy w Lublinie. Operetkowe, bo robili to radykałowie będący mniejszościami w swoich obozach. Ci politycy, których głos się liczył, chcieli współpracować. Co nie znaczy, że się lubili albo zgadzali. Zagrożenie mija, wraca kłótnia? – Polityka się wtedy zakleszcza. Współdziałanie odchodzi w przeszłość. Pierwsze normalne wybory odbyły się w listopadzie 1922 r. Druga połowa roku upłynęła pod znakiem kampanii wyborczej. Każdy mówił: „Ja mam większość”. Sondaży nie było. Mogli mówić. – Oczywiście. Stroną wyraźnie szturmującą były ugrupowania prawicowe. Udało się otoczyć rewolucję kordonem sanitarnym w Rosji sowieckiej. Prawica dostała bardzo silny mandat wyborczy. To bardzo eskalowało konflikt. Chciała całej władzy.
Page 9
Bardzo często zapominamy, że II i III RP to diametralnie inne państwa – pod względem geograficznym, społecznym i narodowościowym. Jedna trzecia polityków to nie byli Polacy, tylko Ukraińcy, Żydzi, Niemcy. Spora część z nich nie godziła się, zwłaszcza Ukraińcy, z funkcjonowaniem państwa polskiego. Mieli swoje aspiracje niepodległościowe. To komplikowało linie podziału. W 1922 r. prawica zdobyła 35 proc. mandatów. 16 proc. głosów dostał PSL „Piast”, idealny koalicjant. Na to nałożyła się endecka pycha. Przekonanie, że skoro jesteśmy najsilniejsi, to będziemy rozdawać karty. W efekcie Polska znalazła się na progu wojny domowej, bo lewica miała swoje bojówki i poczucie mocy. W tym kotle były jeszcze autonomiczne mniejszości narodowe. Psuły się też nastroje. Ludzie oczekiwali poprawy warunków życia. Kraj był jak beczka prochu.
Piłsudski i Dmowski w niepodległym państwie potrafili współpracować, choć nawzajem uważali swoje poglądy za skrajną głupotę i narodową zdradę Od tego czasu zaczął się marsz ku dyktaturze? – Widać wyraźnie ewolucję od demokracji ku autorytaryzmowi i dyktaturze – i na lewicy, i w obozie endeckim, i w piłsudczykowskim. Jak się patrzy na programy – ale i przekonania – to Polskę wyobrażano sobie zawsze jako demokratyczną, parlamentarną, republikańską. Wszystkie obozy, które stawiały przed Polakami za cel odbudowę własnego państwa, musiały obiecywać wolną, demokratyczną i sprawiedliwą ojczyznę. Oczywiście demokracja w wydaniu socjalistów i endeków wyglądała inaczej, ale deklarowali ją jedni i drudzy. To się jednak zderzyło z kłopotami związanymi z rządzeniem. Pierwsi zaczęli szukać wyjścia z kłopotów politycy prawicy i centrum. Chcieli wyjść z pata przez ewolucję ustroju: próbowali zmienić ordynację wyborczą, żeby ugruntować władzę. Zamach majowy nie nastąpił dlatego, że Polska coraz bardziej się anarchizowała – jak mówi legenda piłsudczykowska – i Marszałek chciał oczyścić tę stajnię Augiasza. Przeprowadził zamach, bo stabilizowała się endecko-piastowska Polska. To było realne ryzyko, że zepchnie na trwałe obóz piłsudczykowski w cień.
W imieniu demokracji wprowadzono dyktaturę? – Taka była argumentacja! Lewica poparła zamach, bo obawiała się autorytarnej ewolucji prawicy. Powszechnie tłumaczono, że Piłsudski tylko uprzedził endecki zamach stanu. Tej argumentacji uległa nawet partia komunistyczna, dopóki z Moskwy nie przyszła dyrektywa, że należy zmienić zdanie. Ewolucja Piłsudskiego jeży włos na głowie. Ojciec nie tylko armii, ale także demokracji, sam ją obalił. Zamach majowy można próbować jakoś zrozumieć. Można powiedzieć, że Marszałek był jak chirurg, który widzi chory organizm, i stoi przed wyborem: zoperować bez znieczulenia za cenę ogromnego bólu, ale ratując życie, czy nie. To się w żadnych kategoriach demokracji nie mieści. Zwłaszcza że Piłsudski nie opierał się ani na większości społeczeństwa, ani nawet większości armii. Nie ratował Polski przed chaosem. Skąd się bierze radykalizacja polskiej polityki w latach 30.? Przemoc na ulicach, bojówki, władza zamyka opozycję w Brześciu, potem w Berezie… – Jeśli mówimy o ewolucji od demokratycznych przekonań ku autorytaryzmowi czy dyktaturze, to Piłsudski jest modelowym przykładem. W 1918 r. sądził, że tylko demokracja wchodzi w grę jako ustrój. W 1926 r. przeprowadził zamach, ale z przekonaniem, że to niezbędne, żeby ratować demokrację przed endecką dyktaturą. Ale potem mamy konsekwentną ewolucję ku autorytaryzmowi i otwartej dyktaturze. To nie jest polski wyjątek. Wszystkie kraje pomiędzy Rosją i Niemcami – poza Czechosłowacją – przeszły tę drogę, od Finlandii po Grecję. Uważano, że silna władza będzie skuteczniejsza i lepiej poradzi sobie z biedą i zacofaniem. Wszystkie te kraje miały duży odsetek mniejszości narodowych, których aspiracje rozsadzały państwa. Wszystkie miały duże konflikty społeczne. Autorytaryzm był reakcją na to. Można porównać jakoś morale klasy politycznej wtedy i dzisiaj? Była mniej skorumpowana, bardziej moralna… – Nie (śmiech). Nie widzę żadnej różnicy, widzę analogię. Jak patrzę na szlachetne uniesienie i altruizm klasy polityków z pierwszych lat niepodległości, to przypominają mi się nastroje z czasów Mazowieckiego. Potem przychodzi normalność. Mamy złodziei, afery, łapowników. Normalny kraj? – Właśnie. Normalny, tylko czasy były trudne. Rozmawiał Adam Leszczyński *PROF. TOMASZ NAŁĘCZ – polityk, publicysta i historyk. Specjalizuje się w politycznych dziejach II RP
1022981 10229
9
NAC (7), ARCHIWUM (6)
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:18
Page 10
FOTOPLASTYKON II RP
MAŁA ZIEMIAŃSKA Nigdy nie było tak pięknej plejady – pisał po latach Czesław Miłosz o skamandrytach. Ale Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń i Julian Tuwim zajmowali tylko jeden – najważniejszy co prawda – stolik w Ziemiańskiej. W najkulturalniejszej cukierni II RP można było spotkać siostry Kossakówny, Hankę Ordonównę, Adolfa Dymszę, Leona Schillera, Stefana Jaracza, Tadeusza Boya-Żeleńskiego czy Witkacego.
WINCENTY WITOS Zostałem w domu celem orki pod łubin i wywiezienia trochę nawozu w pole. Około godziny trzeciej po południu zwrócił mi uwagę parobek, zaznaczając, że jakieś auto zajechało na podwórze domu, zapewne więc do mnie. Roboty nie przerywałem, wiedząc, że jak kto ma do mnie interes, to mnie na pewno znajdzie. Za parę minut przybył na pole oficer, z miną ogromnie poważną, i oświadczył bardzo uroczyście, że przyjeżdża od Naczelnika Państwa – tak wspominał powierzenie mu Rządu Obrony Narodowej w lipcu 1920 r. Trzykrotny premier, więzień polityczny i emigrant, skończył cztery klasy. Przez 22 lata był wójtem Wierzchosławic; wybudował we wsi młyn, dom ludowy, rozbudował szkołę.
KASZTANKA Portretował ją Wojciech Kossak, opiewano ją w piosenkach i w poezji. Jak siwy koń Czarnieckiego, jak bułanek księcia Józefa, jak biały koń Napoleona – Kasztanka była ulubionym koniem Komendanta – wspominał w „nekrologu” „Kurier Poranny” 24 listopada 1927 r. Była klaczą niewysoką (ok. 150 cm w kłębie), szlachetną, o maści jasnokasztanowatej z białą łysiną i czterema nierówno białymi nadpęcinami. Służyła Piłsudskiemu od 1914 r. – Między nią a Marszałkiem istniało jakieś tajne porozumienie, tak doskonałe, że oboje odczuwali swoje nastroje i nawzajem na siebie wpływali – wspominała żona Piłsudskiego.
1022981 10229
10
BOLESŁAW WIENIAWA-DŁUGOSZOWSKI Dzwoniąc szablą od progu, idzie piękny Bolek, ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek – pisał Antoni Słonimski o najsłynniejszym ułanie II RP. Medycynę skończył z wyróżnieniem, ale wolał towarzystwo cyganerii, podbijał niewieście serca. Virtuti Militari wywalczył na polu bitwy, był osobistym adiutantem Piłsudskiego i świadkiem na jego ślubie. Ambasadorował w Rzymie. – W dyplomacji można czasem robić świństwa, ale nigdy głupstw. W kawalerii jest odwrotnie – powiedział kiedyś. Gdy się założył, że wjedzie konno na pierwsze piętro hotelu Bristol, miał powiedzieć: – Skończyły się żarty, zaczęły się schody.
NAC (7), ARCHIWUM (6)
VIS Według fachowego czasopisma „Guns & Ammo” konstrukcja Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego to jeden z najlepszych pistoletów wojskowych w historii. Do wybuchu wojny z Fabryki Broni w Radomiu trafiło do wojska 49,4 tys. visów.
TADEUSZ DOŁĘGA-MOSTOWICZ Są trzy rzeczy wieczne: wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Najtrwalsze z tego wszystkiego jest wieczne pióro – mówił autor „Kariery Nikodema Dyzmy”, „Znachora” i „Profesora Wilczura”. Był tak wziętym piórem, że tylko z tytułu praw autorskich zarabiał miesięcznie 15 tys. zł. Walczył w wojnie 1920 r., zginął w kampanii wrześniowej w granicznym miasteczku Kuty od strzałów oddanych przez czołg sowiecki.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM_1
2013-09-08
13:10
Page 11
JAN KIEPURA Nikt nie zrobił przed wojną większej kariery niż „chłopak z Sosnowca”, syn piekarza, ochotnik I powstania śląskiego. Drugiego głosu tenorowego takiej siły, pełni i blasku jak gdyby nasyconej słońcem złota w dziejach dzisiejszej wokalistyki nie było – pisał Jerzy Waldorff. Śpiewał na scenach Wiednia, Mediolanu, Berlina, Monachium, Paryża, Buenos Aires, Hawany, Rio de Janeiro; na Broadwayu i w Metropolitan Opera. Po angielsku, niemiecku, francusku i polsku. Śpiewał na ulicy, z dachu taksówki, balkonu czy na schodach gmachów operowych.
ERNEST WILIMOWSKI Jest jedynym w historii mundialu strzelcem czterech goli w jednym meczu, który schodził z boiska przegrany. W 1938 r. w Strasburgu trzy razy Polska doprowadzała do remisu, ale po niesamowitym spotkaniu przegrała z Brazylią 5:6. Widzowie ulegli fluidowi, jaki ciągnął z pola walki, gdzie oba zespoły ożywione ambicją i zapałem, z podziwu godną ofiarnością i zaparciem się, wydawały z siebie wszystko – pisał „Przegląd Sportowy”.
SZCZEPCIO I TOŃCIO 6 mln słuchaczy miała „Wesoła lwowska fala”. Co tydzień o dziewiątej wieczorem w niedzielę wszystkie ówczesne superheterodyny, wszystkie philipsy i telefunkeny, i wszystkie grające jeszcze tu i ówdzie za pomocą akumulatorów i anodówek Daimon aparaty radiowe nastawione były na falę średnią o długości 385,1 metra, którą arendowało w eterze Polskie Radio Lwów – wspominał w „Przekroju” Jerzy Janicki. Kazimierz Wajda „Szczepko” i Henryk Vogelfänger „Tońko” odgrywali duet mądrali i naiwniaka, wykorzystując znaną z Flipa i Flapa zasadę kontrastu.
MADAGASKAR Co z tego, że Polska nie miała żadnych szans na posiadanie najmniejszej nawet kolonii. Marzenia były tak silne, że w 1939 r. ponad milion ludzi należało do Ligi Morskiej i Kolonialnej, a w radiu można było usłyszeć przebój „Ajaj, Madagaskar”: Kraina czarna, skwarna/ Afryka na wpół dzika jest!/ Tam drzewa bambusowe/ orzechy kokosowe/ tam są dzikie stepy/ tam mi będzie lepiej./ Ajaj, ja lubię dziki kraj! Nawet narodowcy zmienili front, propagując nowe hasło: „Madagaskar tylko dla Polaków – Żydzi do Palestyny”.
STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ Do chrztu trzymali go Helena Modrzejewska i Jan Krzeptowski-Sabała. Pisał, malował, fotografował, komponował i przede wszystkim filozofował. Znalazł się w Polsce jegomość dużego formatu, który pomimo wielu swoich dziwactw i niepowodzeń artystycznych i tak stał niepomiernie wyżej od większości swoich współczesnych – pisał o Witkacym Czesław Miłosz.
„DAR POMORZA” 13 lipca 1930 r. 100 tysięcy ludzi na nabrzeżu w Gdyni pokochało białą fregatę. Haftowaną srebrem, złotem i szlachetnymi kamieniami banderę podniósł Eugeniusz Kwiatkowski. W latach 1934-35 „księżniczka oceanów” jako pierwszy polski statek okrążyła świat, a w 1937 r. – przylądek Horn.
1022981
RYCERZ NIEPOKALANEJ 800 tys. nakładu miał w 1939 r. miesięcznik „Rycerz Niepokalanej” założony w 1922 r. przez Maksymiliana Kolbego. Franciszkanin wzywał do zdobywania dusz dla Niepokalanej, do zatknięcia jej sztandarów na wydawnictwach, antenach radiowych, pałacach sztuki, kinach, sejmach i senatach. Wtedy padną socjalizmy, komunizmy, herezje, ateizmy, masonerie i wszystkie inne podobne z grzechów płynące głupstwa – pisał w liście w 1928 r. późniejszy święty.
10229
11
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:27
Page 12
WPROST PIEKŁO
W POGRZEBIE WZIĘŁO UDZIAŁ 70 TYSIĘCY PROLETARIATU, BISKUP KRAKOWSKI NIE POZWOLIŁ KLEROWI ODPROWADZIĆ POLEGŁYCH NIEWINNIE PROLETARIUSZÓW NA CMENTARZ
ZE
1022981
UM
BARTŁOMIEJ KURAŚ
MU
POD NAPIĘCIEM
CO PARĘ CHWIL SALWA,
10229
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:32
Page 13
T
Tak w broszurze PPS opisano tragiczny finał pierwszego strajku generalnego w II RP. Protest rozpoczął się w poniedziałek. Wczesnym rankiem 5 listopada 1923 r. poczęli zbierać się strajkujący w salach Domu Robotniczego przy ulicy Dunajewskiego oraz na ulicy i na placu Szczepańskim, żądni usłyszenia wiadomości o dalszych kolejach rozpoczętego strajku i o stanowisku rządu, jakie w tym wypadku zamyśla zająć wobec stawianych postulatów – opisywał później wydarzenia w Krakowie prokurator prowadzący śledztwo mające wyjaśnić przyczyny tragedii. Zachowawczy „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosił: Strajk powszechny, który wybuchł w Krakowie w poniedziałek rano, zmienił zupełnie fizjonomię miasta. Przestały kursować tramwaje, auta ukazywały się jedynie wojskowe... Sklepy prawie wszystkie zamknięto, zapuszczając żelazne żaluzje, zniknęły stragany z placu Szczepańskiego, a furmanki chłopskie wobec burzliwego nastroju w mieście zmykały z powrotem za rogatki. Nie ukazały się dzienniki, zamilkły telefony...
MU
ZE
UM
HH
IST
OR
YC
ZN
EM
IAS
TA
KR
AK
OW
A
Żołnierz zbratał się z robotnikiem
6 listopada 1923 r., manifestacja przed krakowskim gmachem Poczty Głównej przy ul. Wielopole. Co działo się od 8 rano do 12 na ulicach, przechodzi wszelkie pojęcie – relacjonował dziennikarz socjalistycznego „Naprzodu”
Protestujący mieli trzy podstawowe postulaty do rządu: odwołanie militaryzacji kolei, wprowadzenie reform gospodarczych i podwyżkę płac. Wojewoda krakowski Kazimierz Gałecki i dowódca tutejszego okręgu wojskowego gen. Józef Czikel – po konsultacjach z Warszawą – zakazali zgromadzenia. 6 listopada policja i wojsko na rozkaz ministra spraw wewnętrznych Władysława Kiernika otoczyły Dom Robotniczy, gdzie Polska Partia Socjalistyczna zaplanowała wiec. Mimo kordonów policyjnych zamykających wyloty ulic prowadzących w kierunku Domu Robotniczego zdołała zgromadzić się jeszcze przed godziną 9 rano przed Domem Robotniczym większa ilość robotników... Przed bramą Domu Robotniczego zajął stanowisko oddział złożony z 10 policjantów... W niewielkiej odległości od tego oddziału, mniej więcej w połowie przestrzeni między Domem Robotniczym a Hotelem Krakowskim, pod redakcją czasopisma „Goniec Krakowski”, ustawiły się 2 kompanie 16. Pułku Piechoty mające stanowić asystencję oddziałów policyjnych i w danym razie wesprzeć akcję policji – ustalił prokurator. Doszło do przepychanek, zaczęto strzelać. Padł pierwszy zabity robotnik Józef Nowak, raniony w czaszkę. Następnie padły pod hotelem dalsze dwa trupy: kolejarzy Stanisława Skoczenia, zabitego od strzału, i Józefa Stanclika, ojca
ośmiorga dzieci, przekłutego bagnetem w szyję – zapisano w broszurze PPS. Robotnikom udało się przerwać kordon. Żołnierze w rejonie ul. Dunajewskiego zostali otoczeni i rozbrojeni przez strajkujących. Według działaczy socjalistycznych i komunistycznych stało się tak dlatego, że część wojska nie chciała brać udziału w bratobójczych walkach. Robotnicy i żołnierze krakowscy – napisano w odezwie Komunistycznej Partii Robotniczej Polski – zasłużyli sobie na wieczną pamięć ludu pracującego. Uczynili oni potężny krok naprzód ku wyzwoleniu Polski. Po wieczne czasy, gdy Polska będzie już prawdziwie wolna, gdy lud pracujący zaprowadzi w niej swoją władzę i swój ład, szczęśliwsze od nas pokolenia czcić będą pamięć 6 listopada w Krakowie, gdzie po raz pierwszy żołnierz zbratał się z robotnikiem, chłop w mundurze podał rękę walczącemu robotnikowi, żołnierz – Ukrainiec z Galicji Wschodniej, gnębiony u siebie przez polskich obszarników – w robotniku polskim ujrzał brata. Dziennikarz socjalistycznego „Naprzodu” relacjonował: Co się od 8 rano do 12 w południe działo na ulicach, przechodzi wszelkie pojęcie. Co parę chwil salwa karabinowa, terkotanie karabinów maszynowych, strzały z dachów i okien, robotnicy zza zasłon na Plantach odpowiadali salwami – wprost piekło!
Część Krakowa byłaby ruiną Generał Czikel wydał rozkaz ataku 8. Pułkowi Ułanów: Oddziały na dany znak jednego z oficerów ruszyły w tłum z obnażonymi szablami i pochylonymi lancami – opisywał „Naprzód”. – Z ust rozjuszonego tłumu wyrwał się okrzyk: „Hurra, ułani jadą!”... Konie, napotkawszy zwartą masę ludzi, poczęły stawać dęba, a w tej samej chwili dał się słyszeć grzechot karabinów z różnych stron... Ciśnięta z dwóch stron przez kawalerię i następującą policję masa ludzka poczęła silnie się kołysać. Tu i ówdzie dały się słyszeć jęki konających i rannych. Wśród wrzawy poczęli się ludzie tłoczyć do bram domów, część zaś, wśród nich kilkudziesięciu uzbrojonych robotników, wydostała się na Planty, skąd otworzyli ogień na policję i żołnierzy. W raporcie dowództwa stwierdzono, że konie wywracały się, pędząc po śliskim bruku. W okolicach Rynku przez kilka godzin trwała regularna bitwa. Kiedy robotnicy zaczęli zyskiwać przewagę, gen. Czikel rzucił do ataku tankietki. Wstęp na Rynek zagrodził bojowcom pancernik „Generał Dowbór”, który otworzył silny ogień w ul. Szczepańską, gdzie w oknach i bramach kamienic ukryli się bojowcy, którzy również poczęli się ostrzeliwać – relacjonował „IKC”. Na ul. Dunajewskiego robotnicy zdobyli jeden z pancernych samochodów, zwany „Dziadkiem”.
1022981 10229
13
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:13
Page 14
WŁADZA STRZELA DO ROBOTNIKÓW materiałów wybuchowych w warszawskiej Cytadeli. Zginęło ok. 30 osób, 200 było rannych. Uszkodzonych zostało wiele budynków. Rząd oskarżył o zamach „spiskowców komunistycznych”. Witos przygotowywał dekret o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. To nie spodobało się robotnikom. Zastrajkowały Łódź i Zagłębie Dąbrowskie, a w całym kraju poczta i kolej. Wtedy władze – broniąc się przed paraliżem gospodarczym – ogłosiły powszechny pobór kolejarzy do wojska. Tych, którzy opuściliby podczas strajku stanowisko pracy, postanowiono traktować jak dezerterów. Nie zgadzając się z tym, PPS zapowiedział strajk generalny.
Generał Czikel mógł jeszcze rzucić przeciwko robotnikom artylerię i samoloty, ale został powstrzymany przez rząd z Warszawy, który zaalarmowali o regularnej bitwie w Krakowie posłowie PPS. W śledztwie Czikel oświadczył: Gdyby inaczej się stało, dziś część starego Krakowa byłaby ruiną, bo przygotowany był rozkaz bombardowania tej części miasta przez artylerię, lotników i samochody pancerne. W walkach zginęło 18 cywilów i 14 kawalerzystów z 8. Pułku Ułanów, setki osób odniosły rany. Kontrolę nad miastem objęła milicja robotnicza. Do Krakowa przyjechała z Warszawy komisja rozjemcza, która po pertraktacjach ze strajkującymi przejęła władzę od milicji.
Kapelan wśród czerwonych sztandarów
POD NAPIĘCIEM
Kapelan Piotr Niezgoda podczas pogrzebu poległych żołnierzy odwołał się do Kornela Ujejskiego. – Inne szatany były tam czynne, a rękę karaj, nie ślepy miecz – powiedział, co odebrano jako poparcie działań rządu. Poniżej: relacje z wydarzeń w Krakowie zamieszczone w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”
Odrzucono propozycję wspólnego pochówku ofiar – robotników i żołnierzy. Pogrzeby poległych robotników były potężną manifestacją solidarności klasy robotniczej i współczucia większości społeczeństwa dla ofiar walki z bezprawiem. W pochodzie pogrzebowym w Krakowie wzięło udział do 70 tysięcy proletariatu, a tysiące publiczności ustawiły się w szpalerach. Biskup krakowski nie pozwolił klerowi odprowadzić poległych niewinnie proletariuszów na cmentarz. Obudziło się jednak miłosierdzie chrześcijańskie w sercu skromnego kapelana cmentarnego, który trumny ze zwłokami odprowadził od wrót cmentarza do mogił w otoczeniu czerwonych sztandarów – zanotowano w broszurze PPS. Podczas pogrzebu żołnierzy kapelan Piotr Niezgoda mówił: – To tylko można powiedzieć za Ujejskim: „Inne szatany były tam czynne, a rękę karaj, nie ślepy miecz”, co odebrano jako poparcie rządowej tezy o potrzebie przeciwdziałania spiskowi, który wywołuje strajki i chce zaszkodzić Polsce. Na grobie poległych 14 kawalerzystów z 8. Pułku Ułanów ze składek krakowskiego społeczeństwa i wojska ufundowano pomnik, odsłonięty już w 1924 r. Projektantem był znany krakowski architekt Franciszek Mączyński. Wincenty Witos oświadczył, że godząc się na udział wojska w tłumieniu strajku, chciał ocalić kraj przed rewolucją. Kilka tygodni później jego rząd upadł. Premierem został Władysław Grabski, który rozpoczął reformy. Rok później zżerane hiperinflacją marki polskie zastąpiły złotówki. Ale w maju 1926 r. Witos znów był premierem na czele rządu Chjeno-Piasta i znów wystąpili przeciwko niemu robotnicy. Tym razem mieli jednak poparcie Józefa Piłsudskiego. Marszałek opuścił Sulejówek i stanął na czele zamachu majowego. Korzystałem z: książki Stanisława Cata-Mackiewicza „Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939”, broszury PPS „Walka robotników z reakcją w listopadzie 1923 r.” Mariana Porczaka, Kraków 1926; a także z archiwów prasowych z okresu II RP
1022981 10229
14
Dlaczego protest był tak gwałtowny? Tuż przed wybuchem strajku scena polityczna była bardzo niestabilna. W grudniu 1922 r. został zastrzelony w zamachu prezydent Gabriel Narutowicz. Kilka miesięcy później do dymisji podał się premier Władysław Sikorski. Nowy rząd z Wincentym Witosem na czele – nazywany potocznie Chjeno-Piastem od nazw tworzących go ugrupowań: Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej i PSL „Piast” – nie znalazł aprobaty Józefa Piłsudskiego, który postanowił zrzec się wszystkich stanowisk i wyprowadził się do Sulejówka pod Warszawą. Niedobrze działo się też w gospodarce. Marka polska – ówczesna waluta – traciła kilkaset procent w skali roku. Ceny żywności i opału rosły z dnia na dzień, a rząd nie był w stanie zapewnić odpowiednio wysokich pensji. Katastrofa rośnie jak lawina i zalewa coraz szersze dziedziny życia publicznego, siejąc popłoch i przerażenie. W tym samym przyspieszonym tempie, podsycanym niepewnością jutrzejszej kalkulacji i chciwością nadzwyczajnych zysków, postępuje drożyzna artykułów pierwszej potrzeby. Nikt nie wie, budząc się z rana, z jakimi spotka się cenami, aby przeżyć dzień cały – pisała „Nowa Reforma”. Rząd Witosa nie był jednak skłonny do reform. Nie mogąc się z tym pogodzić, minister skarbu Władysław Grabski odszedł z gabinetu. Zastąpił go endek Władysław Kucharski, który nie potrafił uzdrowić sytuacji ekonomicznej kraju. W różnych środowiskach, nie tylko lewicowych, narastała krytyka rządu. „Głos Narodu” domagał się powołania na stanowiska ministrów fachowych. Prawicowy krakowski „Czas” oceniał: Rząd nie tylko nie przeciwdziała klęsce, ale potęguje ją przez brak jakiejkolwiek planowości w zarządzeniach, doprowadzając politykę państwową do stanu chaosu. Do tego wszystkiego doszedł strach przed terroryzmem. 13 października 1923 r. wyleciał w powietrze magazyn
NAC
Kolejarze idą w kamasze
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:13
Page 15
STRAJKI, ROZRUCHY, ZAMIESZKI Zanim Polska odzyskała niepodległość, robotnicy na ziemiach polskich organizowali strajki i tworzyli związki zawodowe. Pierwsze strajki miały miejsce jeszcze w drugiej połowie XIX w. w zaborze austriackim, np. w 1870 r. we Lwowie przerwali pracę drukarze. Od 1878 r. zaczęły powstawać tak zwane kasy oporu – struktury zrzeszające robotników upominających się o prawa pracownicze. W 1883 r. zastrajkowało kilkadziesiąt tysięcy włókniarzy w Żyrardowie, w 1892 r. – robotnicy w Łodzi, w 1895 r. – w Białymstoku, w 1897 r. – w Zagłębiu Dąbrowskim. Od 1905 do 1907 r. protestowały różne grupy pracownicze – m.in. nauczyciele – nadając strajkom charakter powszechny. Sytuacji nie zmieniło odzyskanie niepodległości. Już 21 listopada 1918 r. doszło w kopalniach Czeladź i Saturn w Zagłębiu Dąbrowskim do rozruchów, w czasie których zginęło pięciu robotników.
Dochodziło też do zamieszek na tle narodowościowym, m.in. polsko-żydowskich, spowodowanych bojkotem żydowskich sklepów czy wprowadzeniem getta ławkowego na uniwersytetach.
Organizowano także strajki o podłożu politycznym – w 1926 r. popierający przewrót majowy, w 1930 r. – protestujący przeciw aresztowaniu władz Centrolewu. W latach 1932-36 doszło do wielu strajków generalnych, których uczestnicy upominali się o prawa socjalne. Do największego strajku w II RP doszło w sierpniu 1937 r. Powszechny strajk chłopów nazwano wielkim. Przez ponad tydzień – od 16 do 25 sierpnia – chłopi kierowani przez przywódców Stronnictwa Ludowego blokowali drogi dojazdowe do miast, wstrzymali też dostawy żywności. Żądano rozpisania nowych wyborów parlamentarnych i przywrócenia konstytucji marcowej z 1921 r. Strajk popierał przebywający na emigracji Wincenty Witos, w kraju przewodził mu Stanisław Mikołajczyk. Najliczniej chłopi protestowali w Małopolsce. W sumie w strajku wzięło udział kilka milionów osób, co uczyniło go największą manifestacją polityczną w dwudziestoleciu międzywojennym. Protest został krwawo stłumiony – w starciach z policją zginęło 44 chłopów, 5 tys. aresztowano, 617 osadzono w więzieniach.
W czerwcu 1919 r. w rozruchach antyżydowskich w Krakowie wzięli udział żołnierze armii generała Józefa Hallera, którzy uwierzyli plotce, że Żydzi okradają i mordują hallerczyków. Rozruchy trwały kilka dni – zginęły dwie osoby, a kilkanaście odniosło rany. By ukrócić zamieszki, generał Haller demonstracyjnie wziął udział w aresztowaniu wojskowych uczestników rozruchów. Wojsko wydało też oświadczenie: Wypadki czynnych i rabunkowych wystąpień przeciw ludności żydowskiej, popełnianych przez wojskowych, ubliżają w najwyższym stopniu honorowi i powadze oręża i żołnierza polskiego. W II RP dochodziło też do awantur na stadionach. Rozegrany 2 stycznia 1932 r. w Krakowie mecz hokejowy Polska – Kanada tak opisano w policyjnym raporcie: Przyszło ponad 7 tys. kibiców. O godz. 17 część publiczności wyważyła bramę, chcąc dostać się na teren stadionu. Interweniujących policjantów obrzucono kamieniami. Mecz zakończono o godz. 20 wynikiem 0:8 dla Kanady.
NAC
W czasach II RP największe niepokoje przypadły na lata powojennego kryzysu 1918-19, hiperinflacji w latach 20. oraz światowego kryzysu gospodarczego w latach 1929-33. W 1921 r. w całej Polsce doszło do 720 strajków, w których wzięło udział blisko pół miliona
ludzi. W 1922 r. było to już 800 strajków z ponad 600 tys. protestujących. W 1923 r. liczby te jeszcze wzrosły – blisko 1300 strajków i ok. 850 tys. uczestników.
Łódź, lata 30., robotnicy wychodzą z fabryki włókienniczej po zakończeniu jednego z licznie organizowanych tam wówczas strajków. Szczególne ich nasilenie nastąpiło podczas zapaści gospodarczej spowodowanej kryzysem światowym w latach 1929-33
1022981 10229
15
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:18
Page 16
POD NAPIĘCIEM
ROZRÓBY W WYSOKIEJ IZBIE
Na rysunku Zygmunta Skwirczyńskiego jedna z sejmowych awantur. Było ich co niemiara, np. w 1930 r. poseł Jan Stańczyk (PPS) dostał w twarz od posła Edwarda Kleszczyńskiego (BBWR), którego oskarżył o to, że niegdyś „całował buty carów”. Po prawej: Maciej Rataj (PSL „Piast”) – marszałek Sejmu w latach 1922-28
ZBIRY! KRWIOŻERCZE „CHJENY”! POSŁOWIE TUPALI, STUKALI SZUFLADAMI, KOPALI W ŁAWY. JEDEN PRZYNIÓSŁ NAWET NA OBRADY TRĄBKĘ SAMOCHODOWĄ Z NACISKANĄ RĘKĄ KAUCZUKOWĄ „GRUSZKĄ”
NAC
ADAM LESZCZYŃSKI
1022981 10229
16
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:18
Po rozruchach w Krakowie, w listopadzie 1923 r., gdy wojsko użyło broni (zginęło 18 robotników i 14 żołnierzy, było 130 rannych), minister spraw wewnętrznych centroprawicowego rządu Władysław Kiernik (PSL „Piast”), który wydał rozkaz otwarcia ognia, musiał tłumaczyć się z tego w Sejmie. Ukazanie się p. Kiernika na mównicy wywołało po lewej stronie izby istną burzę okrzyków, gwizdania i bicia w pulpity. „Koncert” rozpoczęło „Wyzwolenie” [centrolewicowa partia ludowa], podtrzymane natychmiast przez PPS, a później i całą lewicę. Mimo szalonej wrzawy p. Kiernik odczytywał swoje przemówienie stenografom, gdyż poza tym nikt nie słyszał ani słowa. Ciekawy przemówienia tego poseł Marek [Zygmunt Marek, poseł PPS z Krakowa] zbliżył się do trybuny i stanął tuż obok mówcy. Zjawienie się posła Marka wywołało nową burzę na pra-
P
Page 17
wicy, tak iż Sejm przybrał charakter jakiegoś olbrzymiego rozkrzyczanego tłumu – relacjonował korespondent ukazującego się wówczas w Łodzi dziennika „Republika”. Kiernik kończył przemówienie wśród nieustannego bicia w pulpity na lewicy, która potem odśpiewała chóralnie pieśń: „O cześć wam, panowie magnaci!”. Dyskusja nie była lepsza. Poseł prawicy prof. Władysław Konopczyński przemawiał „umiarkowanie” – więc przerywano mu tylko okrzykami: Fałsz. Potem na mównicę wstąpił jednak znany publicysta Narodowej Demokracji Stanisław Stroński, który oskarżył o wywołanie zamieszek lewicę z PPS. Lewica zagłuszała go krzykami. Korespondent zanotował „zabawny incydent”: Jeden z ministrów, przeciskając się przez ławy rządowe, potrącił wypadkiem tak silnie ministra kolei p. Nosowicza, że ten spadł z fotelu, a fotel załamał się i zawalił. Wywołało to na lewicy okrzyki: „Gabinet się wali”. Awantura była tak duża, że marszałek Sejmu przerwał posiedzenie. Na następnym zamieszanie trwało od początku. Kiernik wystąpił ponownie, wygłaszając znacznie ostrzejsze przemówienie, co wywołało głośny protest wśród posłów lewicy. Większość rządowa przegłosowała odstąpienie od dyskusji. W odpowiedzi senatorowie i posłowie lewicy wyszli z sali obrad. Senator Saturnin Osiński, działacz spółdzielczy związany z PPS (zamordowany w 1947 r. w radzieckim łagrze), wychodząc, krzyknął w stronę prawicy: Zbiry! Krwiożercze „chjeny”! Słowo „chjena” nie było tylko obelgą, ale nawiązywało do nazwy prawicowej koalicji, która wygrała wybory w 1922 r. – Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej; ówczesny rząd nazywano pogardliwie rządem „Chjeno-Piasta”, od nazw głównych koalicjantów – ChZJN i PSL „Piast”.
Panie pośle, odbieram panu głos! Sejmowy stenograf 14 lipca 1920 r. notował: Marszałek (dzwoni): Proszę przestać, bo odbiorę panu głos. P. Poniatowski [Juliusz, piłsudczyk, wówczas poseł PSL „Wyzwolenie”]: Pan Marszałek się myli, jeśli sądzi, że mi dziś głos odbierze. Dzisiaj są rzeczy za wielkie. (Wrzawa wzmaga się). Marszałek: Przywołuję Pana po raz drugi do rzeczy. P. Poniatowski: Wzywamy kraj do wysiłku, do broni... Marszałek: Przywołuję Pana do porządku! (Wielka wrzawa). P. Poniatowski: Dochodzi do tego, że się odbywają... Marszałek: Ostrzegam Pana, że wykluczę go z posiedzenia. P. Poniatowski: Dochodzą głosy, które... Marszałek: Odbieram Panu głos. Proszę zejść z trybuny. (Ogromna wrzawa).
P. Poniatowski: Kraj daje wyraz jednolitego wysiłku... Marszałek: Proszę zejść z trybuny, bo wykluczę Pana. (P. Jakubowski podbiega ku mównicy. Inni posłowie odrzucają p. Jakubowskiego). P. Poniatowski: Dochodzimy do tego, że... Marszałek (dzwoni): Niniejszym wykluczam posła Poniatowskiego z posiedzenia. (Ogromna wrzawa i krzyki w całej Izbie). P. Poniatowski: Panie Marszałku, niech się Pan uspokoi. Marszałek: Proszę natychmiast zejść! (Wrzawa wzmaga się. Posłowie z prawicy i lewicy tłoczą się przy trybunie i mówcy, który mówi dalej wśród krzyków powszechnych tak, że słów jego zupełnie nie słychać). Marszałek: Zamykam posiedzenie. (Opuszcza fotel prezydialny). Tak gorące emocje wywołała debata nad kształtem pierwszej konstytucji odrodzonego państwa. Ciągnęła się jeszcze przez wiele miesięcy. Ostatecznie konstytucję uchwalono 15 marca 1921 r.
Siedzi taki i nogami wali w fotel Awantur w Sejmie było co niemiara. Obrady odbywały się często w akompaniamencie gwizdów, krzyku, wyzwisk, bicia w pulpity (przed wybudowaniem nowoczesnego gmachu Sejmu posłowie siedzieli w mniejszej prostokątnej sali, za stołami przypominającymi ówczesne ławy szkolne). Było tupanie, stukanie szufladami, kopanie w ławy. Poseł socjalistyczny Zygmunt Klemensiewicz przyniósł na obrady trąbkę samochodową z naciskaną ręką kauczukową „gruszką”. Skandalicznie zachowywała się zarówno lewica, jak i prawica. Żeby zapobiec najbardziej gorszącym awanturom, powołano straż marszałkowską, składającą się z komendanta oraz 12 strażników. Posłów było jednak ponad czterystu, a poza tym reprezentowali majestat Rzeczypospolitej (przynajmniej w teorii) i nie było łatwo ich powstrzymać. Kiedy w styczniu 1921 r. głosowano nad artykułami dotyczącymi Senatu (lewica była przeciw jego powołaniu), marszałek sprowadził do Sejmu policję. 15 marca posłowie lewicy przez 13 godzin blokowali głosowanie, m.in. używając trąbek i gwizdków. Pulpity prosiły się wprost, żeby w nie bić – pisał Bernard Singer, dziennikarz sprawozdawca sejmowy. – Marszałek Sejmu słyszał dobrze hałas, ale widział wyłącznie obstrukcjonistów z pierwszych ław. Siedzi sobie taki poseł w ostatnich rzędach, rzekomo spokojnie, ręce na pulpicie, a wali nogami w fotel. Marszałek Sejmu Maciej Rataj wspominał: Referenci klubów stoją tuż koło trybuny, by mnie słyszeć wśród piekielnego hałasu, i dają znaki swoim klubom, jak głosować. Często nie słyszą i mnie, tylko
1022981 10229
17
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:19
Page 18
ROZRÓBY W WYSOKIEJ IZBIE wo-spekulacyjno-czarnogiełdziarskie, przez paskarzy i przez skorumpowanych graczy politycznych, którzy zabrnęli w specyficznie polski impas. O ile prasa wszystkich partii bolała nad upadkiem moralnym polskiej polityki oraz chaotyczną „sejmokracją”, każdy wskazywał palcem jako winnego politycznego przeciwnika. Pisarze związani z Piłsudskim, obozem legionowym i lewicą obarczali winą prawicę i ludowców. Za to związany z endecją pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz w wydanej w 1932 r. „Karierze Nikodema Dyzmy” za kiepski moralny stan polskiej polityki winił sanację.
POD NAPIĘCIEM
Sanacja, czyli „za mordę”
„Niesforni tancerze” – tak podpisano powyższy rysunek opublikowany w 1921 r. w satyrycznym czasopiśmie „Mucha”. I dodano wypowiedź premiera Wincentego Witosa: – Ani rady z tymi tancerzami sejmowymi. Tańczą każdy sobie, jeden na ksobkę, drugi na odsiebkę. Zjesz diabła, człeku, jeżeli z tych podrygałów porządne koło taneczne utworzysz. Autor rysunku nieznany
idą za skinieniem ręki. Dyryguję nimi, a oni salą. Nikt nie wie, nad czym głosuje, ale głosuje. Od czasu do czasu wykluczam któregoś z hałasujących i boję się, by nie przestali hałasować, bo może być katastrofa.
Kraj „politycznych paskarzy” Prasa i powieść polityczna (ten gatunek miał się wówczas dobrze) szybko straciły wiarę w sens polskiego parlamentaryzmu. Satyryczna „Mucha” drukowała karykatury posłów, którzy się gryzą, kopią i biją. W numerze 6. z 1920 r. wydrukowała ilustrowaną historyjkę obrazkową – protokomiks – której bohaterem był Klemens-Placyd Cnotliwski. Historyjka nosiła tytuł „Dzionek poczciwego posła mieszczańskiego”. Klemens-Placyd spędzał cały dzień na jedzeniu, piciu i banalnych rozmowach. Wieczorem otulony w futra puchu, zadość czyniąc chęciom ruchu, płynie Klemens-Placyd poseł przy pomocy nóg, jak wioseł, wśród miejskiego labiryntu, obok dziarskich cór Koryntu. Wsłuchują się dwie kokotki w jego pieprzne anegdotki, których (iż się wiedzą napasł) ma obfity w głowie zapas. Szepcą mu z uśmiechem w licu: – Jeszcze mów co, stary szpicu! Opowiedz nam po figielku! Mój mopsiku! Mój pudelku! Finał opowiastki brzmiał tak: [nazajutrz] Stanął w Sejmie groźnolicy Klemens-Placyd i z mównicy wyrazami wy-
mownymi gromił grzechy polskiej ziemi. Klął małą wydajność pracy i nadmierne normy płacy i bezbrzeżny zysków połów, klął próżniaków i warchołów. Grzmiał jak działo zza okopów... W 1921 r. „Mucha” wydrukowała zestawienie wydatków i dochodów posła: zarabiał na załatwianiu zwolnień z kontyngentów i podatków dla znajomych ziemian i fabrykantów, załatwił sobie udziały w spółce, a wydawał na drogie życie i utrzymankę. Była to oczywiście kpina, ale pokazująca poczucie rozgoryczenia bałaganem, prywatą i korupcją. Marek Świda, bohater powieści Andrzeja Struga, wraca z frontu wojny polsko-bolszewickiej i czyta w gazetach skandaliczne rewelacje, okropności o kradzieżach, o zdradach, o świństwach. Dla Świdy rzeczywistość II RP została zdominowana przez zawiłe procesy gospodarczo-handlowo-banko-
Korzystałem m.in. z książek: A. Zakrzewski,,”Prosto z Wiejskiej”, Wrocław 1990; B. Singer, „Od Witosa do Sławka”, Paryż 1962;” Dzieje Sejmu Polskiego”, red. J. Bardach, Warszawa 1993; M. Borucki, „Konstytucje polskie 1791-1997”, Warszawa 2002
1022981 10229
18
„Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego!” – krzyczeli po zamachu majowym komunistyczni posłowie podczas posiedzenia Sejmu. I natychmiast zostali wyprowadzeni z sali
Kres „sejmokracji” położył zamach majowy. Z dzisiejszej perspektywy lata polskiej demokracji i rządów parlamentarnych – 1918-26 – wcale nie jawią się źle: uchwalono konstytucję i kilkaset niezbędnych ustaw, porządkowano prawo i finanse, opanowano hiperinflację, uchwalono bardzo nowoczesne (chociaż nie zawsze w pełni wcielane w życie) ustawodawstwo społeczne. Ten wrzeszczący i bałaganiarski parlament zrobił dla Polski wiele, ale oczekiwania współczesnych były znacznie większe. Ustawy były nudne, a o chaosie, obelgach i waleniu w pulpity można było codziennie przeczytać na pierwszych stronach gazet. Wytwarzało to wrażenie niestabilności i chaosu, które wykorzystał Piłsudski – obalając demokrację pod hasłem „sanacji”, czyli uzdrowienia państwa. W marcu 1928 r. podczas pierwszego posiedzenia Sejmu II kadencji – wybranego po pierwszych po zamachu wyborach – posłowie komunistyczni krzyknęli: Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego! Gen. Felicjan Sławoj-Składkowski, zaufany współpracownik Piłsudskiego i minister spraw wewnętrznych, wszedł wtedy na salę obrad z 20 policjantami, którzy siłą wyrzucili z niej komunistów. W sierpniu 1930 r. Marszałek nakazał rozwiązać Sejm, bo nie miał w nim większości. Wykorzystał do tego letnią przerwę w obradach: Mam teraz okres zacisza, bo to bydło odpoczywa. Ja nie myślę nawet szanować immunitetu poselskiego, kara musi ich spotkać – mówił na posiedzeniu rządu. Po rozwiązaniu parlamentu przywódców zjednoczonej w Centrolewie opozycji uwięził w twierdzy brzeskiej po będącym parodią sprawiedliwości procesie. Po kolejnych wyborach, w 1935 r., opozycja właściwie zniknęła z Sejmu. Obrady stały się spokojniejsze, ale też prawdziwe decyzje o losach kraju od lat już zapadały gdzie indziej.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:20
Page 19
KULT PIŁSUDSKIEGO
NAC
Pomnik Józefa Piłsudskiego dłuta Antoniego Miszewskiego stanął jeszcze za życia Marszałka w Szkole Podchorążych w Ostrowi Mazowieckiej
B MARSZAŁEK WSZYSTKICH POLAKÓW
PAMIĘĆ, CZYNY I ZASŁUGI JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO PO WSZE CZASY NALEŻĄ DO SKARBNICY DUCHA NARODOWEGO I POZOSTAJĄ POD SZCZEGÓLNĄ OCHRONĄ PRAWA – UCHWALIŁ W 1938 R. SEJM. BARTOSZ T. WIELIŃSKI
Bydlaku, ośmieliłeś się obrazić Komendanta! – grupa oficerów z szablami i pistoletami w dłoniach wpada do wileńskiego mieszkania filozofa z Uniwersytetu Stefana Batorego i publicysty Stanisława Cywińskiego. Jest 14 lutego 1938 r., za oknem śnieg, a 47-letni Cywiński leży chory w łóżku. Mimo to odganiają wrzeszczącą żonę i nastoletnią córkę i okładają go, gdzie popadnie. Łamią Cywińskiemu żebra, skatowany naukowiec traci przytomność. To zapłata za – wydawałoby się – niewinną recenzję reporterskiej książki Melchiora Wańkowicza o budowanym właśnie Centralnym Okręgu Przemysłowym: Wańkowicz daje szereg żywych obrazków
1022981 10229
19
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:20
Page 20
KULT PIŁSUDSKIEGO tego, co widział, no i czego nie widział, ale co ma podobno powstać w czasie najbliższym w tym sercu Polski, zadając kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: tylko to coś warte, co jest po brzegach, a w środku pusto – pisał Cywiński trzy tygodnie wcześniej w „Dzienniku Wileńskim”. Kim jest ów kabotyn, pozostawił wyobraźni czytelników. Tajemnicę natychmiast rozwiązał jednak anonimowy autor na łamach dwutygodnika „Naród i Państwo”, organu sanacyjnego Związku Naprawy Rzeczpospolitej. To wyjątkowe plugastwo. Obrażono Marszałka – brzmiał zarzut. Bo to nieżyjący od prawie trzech lat Piłsudski mawiał, że w Polsce najwartościowsze jest to, co na Kresach.
POD NAPIĘCIEM
Pięć lat za lżenie naczelnika 13 lutego egzemplarz „Narodu i Państwa” wylądował na biurku generała Stefana Dąb-Biernackiego, inspektora armii w Wilnie. Bohater wojny z bolszewikami, trzykrotnie odznaczony Orderem Virtuti Militari, wpadł we wściekłość. Z urzędu wojewódzkiego kazał wezwać naczelnika wydziału społeczno-politycznego, który jako cenzor puścił tekst Cywińskiego do druku. Każe mu zamknąć redakcję „Dziennika”, a Cywińskiego uwięzić w Berezie Kartuskiej, ale ten hardo odmawia. Generał bierze więc sprawy w swoje ręce. W kasynie 1. Pułku Piechoty ogłasza zbiórkę oficerów, dzień później część z nich jedzie bić Cywińskiego, a drugi oddział rusza do siedziby „Dziennika”, gdzie katuje dziennikarzy i demoluje redakcję. Gdy po jakimś czasie dociera tam pobity Cywiński, wojskowi biją go po raz drugi. W końcu nadciągają i policjanci, ale do aresztu zabierają nie wojskowych, ale Cywińskiego i naczelnego gazety Aleksandra Zwierzyńskiego, który ma twarz zmasakrowaną kolbami pistoletów. Miesiąc później obaj stają przed sądem oskarżeni o lżenie narodu polskiego. Cywiński, choć twierdzi, że w recenzji chodziło mu o Stanisława Cata-Mackiewicza, dostaje trzy lata więzienia. Zwierzyńskiego sąd uniewinnia. Dwa dni wcześniej, 7 kwietna 1938 r., Sejm przyjął ustawę o ochronie imienia Marszałka, która za jego lżenie przewidywała pięcioletnią odsiadkę. Kult Piłsudskiego zostaje oficjalnie usankcjonowany przez prawo.
„Dziadek”, nieomylny bohater Legenda Piłsudskiego narodziła się 26 września 1908 r. na stacji kolejowej w Bezdanach na Wileńszczyźnie. 41-letni wówczas konspirator stojący na czele Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej zorganizował tam napad na rosyjski pociąg przewożący pieniądze. Jego oddział w westernowym stylu wdarł się do składu, zatrzymał go, a potem, rzucając dwie bomby i strzelając do pilnują-
Polska wszystko mu zawdzięcza... Legenda Piłsudskiego rozprzestrzeniała się w społeczeństwie spontanicznie, niezależnie od polityki. 19 marca 1924 r., w dzień imienin Marszałka, pod jego dworek w Sulejówku ściągały tłumy. Na cześć solenizanta wiwatowano i śpiewano. W 1925 r. organizacją obchodów jego imienin zajmował się specjalny komitet. Rok później do Sulejówka przybyło ponad 3 tys. gości. Po przewrocie majowym w 1926 r. kult Piłsudskiego rozkwitł, a data 19 marca stała się niemal świętem państwowym. W szkołach odbywały się akademie ku czci Marszałka. Dziadka wojsko kocha, Z dumą patrzy w Niego, Nie boi się ani trocha Wroga zdradzieckiego – recytowali uczniowie „Abecadło wolnych dzieci” Artura Oppmana. Starsi uczyli się, że to Marszałkowi Polska zawdzięcza, że jest mocarstwem. Autorzy podręczników pisali, że organizował na całym świecie wojsko, które
brało udział w I wojnie światowej i którym dowodził podczas walki o niepodległość. Taką wersję wydarzeń promował Instytut Badania Najnowszej Historii Polski. Lata 20. i 30. XX w. określano tam jako „epokę Piłsudskiego”. W urzędach pojawiły się jego portrety. Imieniem Marszałka nazwano wybudowany w 1930 r. stadion Legii i samolot, którym dwa lata wcześniej mjr Ludwik Idzikowski bezskutecznie próbował przelecieć Atlantyk. A honorowe obywatelstwa miasta przyznawały mu taśmowo. Gdy w 1931 r. Piłsudski wyjechał na urlop na Maderę, Polacy wysłali mu tysiące kartek z życzeniami z okazji imienin. Codziennie dowoziła je ciężarówka – przesyłki ważyły 2,5 tony. Na to uwielbienie Piłsudski, który o Polakach zwykł wyrażać się krytycznie, reagował oschle. – Powoływać się na Kościuszkę (...) może każdy bezkarnie, bez konsekwencji i kosztów. Bo Kościuszko nie żyje. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, będę miał także miliony równie zapalczywych i podobnie nieryzykujących wielbicieli – mówił jeszcze w 1924 r. W wojsku kult Marszałka traktowano z absolutną powagą. W 1927 r. za jego krytykę oficerowie pobili pisarza Tadeusza Nowakowskiego. Na innego literata, Adolfa Nowaczyńskiego, napadli trzykrotnie i w końcu wybili mu oko. Piłsudski przelewał za nas krew swoją, a ty będziesz oskarżał go przed Trybunałem Stanu. Zdechniesz i zaraz cię zakopiemy! – krzyczał żandarm okładający pałką przeciwnika sanacji, działacza PPS Hermana Liebermana.
Niech Wilno stanie się Ziukiem Gigantyczny, 30-metrowej wysokości pomnik Piłsudskiego spogląda ze środka placu Wolności (obecny plac Na Rozdrożu). U jego stóp rozpoczyna się aleja Piłsudskiego, 4 km dalej, po drugiej stronie zabudowanego monumentalnymi gmachami Pola Mokotowskiego, stoi Świątynia Opatrzności Bożej. Ten niesamowity budynek sakralny przypomina po części gotycką katedrę, a po części drapacz chmur, bo ma aż 110 m wysokości. Tak miało wyglądać nowe centrum Warszawy – dzielnica Józefa Piłsudskiego. Nowy kwartał miasta, którego budowa rozpoczęła się w 1939 r., przypominał inwestycje realizowane w faszystowskich Włoszech czy w ZSRR. Miał być symbolem mocarstwowości, a jednocześnie największym hołdem oddanym zmarłemu 12 maja 1935 r. Piłsudskiemu. Żałoba trwała wówczas sześć tygodni. Marszałka żegnały tłumy – najpierw w Belwederze, potem w katedrze św. Jana, a następnie na trasie przejazdu pociągu z trumną z jego ciałem do Krakowa (o pogrzebie Marszałka czytaj też s. 22). Kult Piłsudskiego po jego śmierci zaczął wymykać się spod kontroli. Masowo zmieniano nazwy ulic i różnych instytu-
1022981 10229
20
cych pociągu żandarmów, zmusił kolejarzy, by otworzyli pancerne drzwi wagonu pocztowego. Łupem bojowców padło 300 tys. rubli. Nigdy wcześniej PPS nie udało się zrabować takiej fortuny. Piłsudski podczas akcji nie stracił żadnego spośród 17 swoich ludzi. Jego brawurę w PPS podziwiano, choć część polskiego społeczeństwa traktowała go jak bandytę. Osiem lat wcześniej, gdy ochrana wpadła na trop drukarni, którą prowadził w Łodzi, i osadziła go w warszawskiej Cytadeli, Piłsudski tak zręcznie symulował chorobę psychiczną, że śledczy przenieśli go do szpitala dla obłąkanych w Petersburgu. Stamtąd z pomocą polskiego doktora udało mu się uciec. Podkomendni, w większości młodsi od niego o pokolenie, z szacunkiem mówili o nim per „dziadek”, podkreślając w ten sposób zarówno różnicę wieku, jak i autorytet komendanta. Kult Piłsudskiego rozszerzył się później na żołnierzy Legionów Polskich. Przekonanie o jego nieomylności i ślepe posłuszeństwo stało się wśród legionistów powszechne. A u zarania niepodległej Polski wiara, że tylko Piłsudski jest w stanie zbudować od zera państwo polskie, stawała się coraz bardziej powszechna. Gdy 10 listopada 1918 r. wrócił do Warszawy z Magdeburga, gdzie po tzw. kryzysie przysięgowym był uwięziony, witano go jak męża opatrznościowego. Odsiadka w niemieckiej twierdzy spotęgowała mit niezłomnego bojownika, a dwa lata później Bitwa Warszawska jeszcze go umocniła. Ale jednocześnie rosła czarna legenda Marszałka rozpowszechniana przez endecję. Według niej był niemieckim agentem, bandytą, „socjalikiem” i politycznym ignorantem, a w sierpniu 1920 r. to nie jego wojskowy geniusz ocalił Polskę, tylko boski cud.
NAC (3)
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:20
Page 21
1
2
1. Obelisk z płaskorzeźbą przedstawiającą popiersie Józefa Piłsudskiego z profilu. W maju 1936 r., rok po śmierci Marszałka stanął on w Bukowsku, wśród wiejskich domów. Na szczycie obeliska orzeł. 2. Warszawski teatr „Wesoły Wieczór”, 1931 r., akademia zorganizowana w dniu imienin naczelnika, czwarty od lewej wicemarszałek Senatu Antoni Bogucki. Takich uroczystości organizowano w Polsce tysiące, nie tylko w teatrach, ale też w szkołach i jednostkach wojskowych.
3. Wystawa „Marszałek Piłsudski w rzeźbie” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Ekspozycję udostępniono zwiedzającym w 1936 r., rok po śmierci wodza narodu.
cji, nadając im jego imię. Padła nawet propozycja, by Wilno, rodzinne miasto Marszałka, przemianować na Ziuk, jak zdrobniale zwracali się do niego najbliżsi. Wileńszczyzna miała się stać Ziemią Piłsudskiego. Dziesiątki takich pomysłów wpływały do powołanego w czerwcu 1935 r. Naczelnego Komitetu Uczczenia Pamięci Marszałka, na którego czele stał prezydent Ignacy Mościcki, a szefem wydziału wykonawczego był wieloletni adiutant Piłsudskiego gen. Bolesław WieniawaDługoszowski. Doszło do tego, że Komitet musiał napomnieć obywateli, że nadgorliwość w oddawaniu hołdu Marszałkowi i nadawanie jego imienia prowincjonalnym instytucjom, jak np. ochronkom dla dzieci, jest niewłaściwe.
„Żywe pomniki” Marszałka Pomniki czy pamiątkowe tablice mogły być finansowane wyłącznie z publicznych zbiórek. Do końca czerwca 1937 r. zebrano w ten sposób ponad 9 mln zł.
3 Komitetowi najbardziej zależało na tzw. żywych pomnikach: szkołach i instytucjach kulturalnych. Planowano budowę 40 tys. takich obiektów. Co nie znaczy, że Marszałkowi nie stawiano tradycyjnych pomników. Komitet postanowił oprzeć jego kult na obiektach o ogólnopaństwowym charakterze. Jednym z nich była krypta na Wawelu, do której po konflikcie z arcybiskupem Sapiehą przeniesiono trumnę z ciałem Piłsudskiego, i sarkofag, który miał w niej stanąć (do wybuchu wojny nie powstał). Komitet przejął też nadzór nad rozpoczętą w 1934 r. budową kopca w Krakowie. Początkowo miał być poświęcony polskim legionistom i innym bohaterom walk o niepodległość, ostatecznie stał się kopcem Piłsudskiego. Usypano go w 1937 r. Natomiast na wileńskim cmentarzu Na Rossie postanowiono wybudować mauzoleum. Do tego dochodził pomnik w Warszawie i liczne pomniki i tablice w miejscach mniej lub bardziej związanych z Piłsud-
skim. Jednym z nich był dwór Zułów na Wileńszczyźnie, w którym się urodził. Zapuszczony budynek, który przez lata służył jako zaplecze gospodarcze dla pobliskiej bazy wojskowej, został odbudowany. W październiku 1937 r. w jego wnętrzach rozpoczęło działalność muzeum Marszałka. Takich muzeów w całej Polsce było wiele, ale najważniejsze działało w Belwederze – codziennie odwiedzało je około tysiąca osób. W latach 1927-39 wizerunek Marszałka znalazł się na ponad stu rodzajach znaczków pocztowych. Pojawił się też na monetach i banknotach. W latach 193539 ukazało się ponad 240 książek o Marszałku, a czołowi artyści poświęcali mu swoje dzieła. W cieniu Piłsudskiego swój kult w podobny sposób zaczął budować jego następca na stanowisku głównego inspektora sił zbrojnych, marszałek Edward Rydz-Śmigły. Korzystałem z książki Heidi Hein-Kirchen pt. „Kult Piłsudskiego i jego znaczenie dla państwa polskiego 1926-1939”
1022981 10229
21
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-08
13:21
Page 22
POD NAPIĘCIEM
POLITYKA FUNERALNA
ŻAŁOBA WAGI PAŃSTWOWEJ – POLSKĄ RZĄDZĄ DWIE TRUMNY: PIŁSUDSKIEGO I DMOWSKIEGO – POWIE PO WOJNIE JERZY GIEDROYC, JEGO SŁOWA MOŻNA ODCZYTYWAĆ NIE TYLKO SYMBOLICZNIE
ROMAN DASZCZYŃSKI
Uroczystości pogrzebowe po śmierci Józefa Piłsudskiego przewyższyły rozmachem wszystko, co okryta żałobą Polska kiedykolwiek widziała. Trwały od 13 do 18 maja 1935 r. Trumnę z ciałem Marszałka wiezioną na lawecie odprowadzał wielotysięczny tłum. Z Warszawy pojechała do Krakowa, na Wawel
1022981 10229
2013-09-09
12:49
Page 23
W ostatnich dniach kwietnia 1935 r. Piłsudski czuje, że koniec jest bliski – zaczyna spisywać ostatnią wolę. Pierwsze słowa są delikatnie zakamuflowanym życzeniem: Nie wiem, czy nie zechcą mnie pochować na Wawelu. Niech! Dalej następują niemal reżyserskie uwagi – serce należy wyjąć i osobno pochować w ukochanym przez Marszałka Wilnie. Piłsudski zaklina tych, którzy mnie kochali, by sprowadzili tam też prochy jego matki, które od 1884 r. spoczywają na cmentarzu we wsi Suginty, w powiecie wiłkomirskim. W obliczu śmierci nie bawi się w skromność. Marię z Billewiczów Piłsudską nazywa matką największego rycerza Polski. Chce, by ją pochowano z wojskowymi honorami – ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną tak, by szyby w Wilnie się trzęsły. Nie musi dawać wskazówek, gdzie konkretnie mają znajdować się grób matki i serca syna. W grę wchodzi tylko największa i najpiękniejsza nekropolia Wilna – Na Rossie. Zaznacza, by na płycie grobowej wyryto dwa najbliższe mu cytaty ze Słowackiego: Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą Za innych śladem iść tą samą drogą. oraz: Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu Gniazdo na skałach orła, niechaj umie Spać, gdy źrenice czerwone od gromu I słychać jęk szatanów w sosen szumie. Tak żyłem.
W
Dwie trumny na „S”
K.K. WODECKA/EAST NEWS
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
Nie jest to pierwsza uroczystość pogrzebowa wyreżyserowana przez Piłsudskiego. W październiku 1924 r. w Szwajcarii ma miejsce ekshumacja szczątków Henryka Sienkiewicza – który zmarł osiem lat wcześniej w Vevey – i ich ponowny pochówek w katedrze św. Jana w Warszawie. Uroczystość jest wielką manifestacją miłośników autora „Trylogii”, ale też pokazem siły Narodowej Demokracji, z którą Sienkiewicz sympatyzował. Zwłoki noblisty przywieziono udekorowanym wagonem kaplicą. Po drodze: tłumy, pieśni, kwiaty, biało-czerwone flagi, patriotyczne przemówienia. Na Jasnej Górze prochy Sienkiewicza wita 150-tysięczny tłum. W maju 1926 r. Piłsudski doprowadza do przewrotu wojskowego, dzięki któremu przejmuje władzę w państwie. Ledwie rok później urządza pogrzeb swojego literackiego idola Juliusza Słowackiego. Gdzie go pochować? Na Wawelu, rzecz jasna. To druga próba sprowadzenia prochów poety do Polski – w 1909 r. załatwiono formalności po stronie fran-
1022981
cuskiej, ale na przeszkodzie stanął biskup krakowski, kardynał Jan Puzyna, który odmówił pochówku w krypcie wawelskiej – zapewne z powodu fragmentów twórczości poety krytycznych wobec papieża i kleru. Piłsudski wie, że znowu mogą być trudności – decyzję o sprowadzeniu szczątków Słowackiego do Polski podejmuje więc nie jakiś komitet społeczny, ale Rada Ministrów, w marcu 1927 r. Arcybiskup krakowski Adam Sapieha wie, że następny w kolejce jest Piłsudski. Nie chce tego pogrzebu, jako gospodarz miejsca domaga się oficjalnego oświadczenia, że Słowacki będzie ostatnim, który spocznie w podziemiach Wawelu. W końcu podobno taką obietnicę z ust współpracowników Piłsudskiego otrzymuje. Ekshumacja w Paryżu – i prochy Słowackiego zostają przetransportowane statkiem do Gdyni 21 czerwca. Następnie do Gdańska. Trumna płynie dalej Wisłą na pokładzie statku „Mickiewicz” – jakby jeden wieszcz składał w ten sposób hołd drugiemu. Po drodze statek cumuje w portach rzecznych, wszędzie wielotysięczne tłumy. W Warszawie kondukt wiezie trumnę ze statku do katedry św. Jana – tam, gdzie pochowany jest Sienkiewicz. Na krótko, bo przecież czeka już Wawel. 28 czerwca 1927 r. szczątki wystawione zostają na wysokim katafalku w krakowskim Barbakanie. Są wieńce, warta honorowa żołnierzy. Na dziedzińcu wawelskim Piłsudski wygłasza bardzo osobiste przemówienie o wielkości, której nie jest w stanie unicestwić nawet śmierć. Każe „odnieść trumnę do krypty królewskiej, bo królom był równy”. Wielu zastanawia się, czy Marszałek, mówiąc o Słowackim, nie mówi także o sobie.
Generał ponad królem Przy użyciu machiny państwa zmarłego można umieścić w narodowym panteonie lub zepchnąć w zapomnienie. Marszałek najchętniej wyprawiłby wspaniały pogrzeb Romualdowi Trauguttowi, ale jego szczątków nie odnaleziono po egzekucji w 1864 r. Kto zamiast niego? Tadeusz Kościuszko i książę Józef Poniatowski są już na Wawelu. W syryjskim Aleppo na tureckim cmentarzu wojskowym spoczywa zmarły w 1850 r. gen. Józef Bem. Wybitny artylerzysta, weteran powstania listopadowego i powstania węgierskiego z 1848 r. Gdy nie było innego sposobu na kontynuowanie walki przeciwko Austrii i Rosji, przeszedł na islam, zmienił nazwisko na Murad Pasza i został generałem armii tureckiej. Zaraz po przewrocie majowym w 1926 r. zawiązany zostaje komitet do sprowadzenia szczątków Bema. Ma on poparcie prezydenta Ignacego Mościckiego i – rzecz jasna – marszałka Piłsudskiego.
10229
23
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
12:49
Page 24
POLITYKA FUNERALNA
POD NAPIĘCIEM
Ekshumacja ma miejsce 20 czerwca 1929 r. Najpierw szczątki Bema zostają wystawione na widok publiczny w Muzeum Narodowym w Budapeszcie, gdzie żegnane są m.in. przez delegacje 160 węgierskich miast. Następnie – przystanek na Wawelu, gdzie generała nie da się pochować, bo umarł jako wyznawca islamu. 30 czerwca trumna dociera do rodzinnego Tarnowa. Wszędzie tłumy, wspaniała oprawa patriotyczna. Pochówek w katolickim kościele nie wchodzi w grę, więc wybór pada na park Strzelecki, gdzie jest staw z wyspą, w sam raz, by postawić tam sarkofag na sześciu wysokich antycznych kolumnach. W lipcu 1938 r. do Polski przyjeżdża jeszcze jedna ważna trumna. Sowieci zamykają w Leningradzie świątynię, w której pochowano ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego. Odsyłają szczątki do Warszawy w zaplombowanym wagonie. Piłsudski już nie żyje, ale jego ludzie uważają króla za grabarza Polski i utrzymanka carycy Katarzyny II. Przyjazd jego szczątków staje się tajemnicą państwową – pochowane zostają cichcem we wnęce kościoła parafialnego w Wołczynie k. Brześcia, rodowej posiadłości Poniatowskich. Uroczystości pogrzebowe Piłsudskiego trwają od 13 do 18 maja 1935 r. i przewyższąją wszystko, co okryta żałobą Polska kiedykolwiek widziała. Arcybiskup krakowski Adam Sapieha nie chce zgodzić się na pochówek na Wawelu, ale ustępuje pod naciskiem piłsudczyków. Zwłoki są wystawione na widok publiczny w Belwederze – hołd oddają im wielotysięczne tłumy. Następnego dnia przed świtem trumna na ramionach generałów przeniesiona zostaje na lawetę i przetransportowana na Zamek Królewski. Od rana pada deszcz, ale publiczność i tak masowo ustawia się wzdłuż trasy konduktu. Kirem przystrojone są nawet latarnie uliczne. Za trumną idzie liczne duchowieństwo, wdowa, dwie córki, generalicja, delegacje 60 państw, poczty sztandarowe z całego kraju i wreszcie tłum szacowany na 150 tys. osób. Na katedrze św. Jana w Warszawie wiszą wielkie biało-czerwone flagi z czarnymi wstęgami – w świątyni tej odbywa się pogrzebowa msza święta. Następnie kondukt żałobny idzie na Pole Mokotowskie, gdzie przed trumną defiluje wojsko. Kilkudziesięciu generałów chwyta tam za grube sznury i po szynach ciągnie platformę kolejową z trumną do lokomotywy. To początek ostatniej podróży Piłsudskiego – do Krakowa. Pociąg rusza przed świtem, umieszczona na kolejowej platformie trumna na lawecie oświetlona jest reflektorami. Wokół niej stoi warta złożona z generałów, wśród których jest ulubieniec komendanta Bolesław Wieniawa-Długoszowski – jego blada jak
W 1938 r, Sowieci odsyłają do Polski szczątki króla Stanisława Augusta, dla piłsudczyków to grabarz Rzeczypospolitej, więc chowają go cichcem we wnęce kościoła w Wołczynie dzie się w rocznicę śmierci Piłsudskiego, 12 maja 1936 r. Arcybiskup Sapieha uprze się, że Piłsudski nie może leżeć w krypcie św. Leonarda. W 1937 r. trumna będzie przeniesiona do krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Na znak protestu piłsudczykowski rząd poda się do dymisji, której piłsudczykowski prezydent RP Ignacy Mościcki nie przyjmie. Sapieha decyzji nie zmieni.
Jeszcze jedna trumna Ostatni akord pogrzebowej licytacji należy do Narodowej Demokracji. W nocy z 1 na 2 stycznia 1939 r. pod Poznaniem umiera jej lider Roman Dmowski, wielki przegrany polityczny konkurent Piłsudskiego. Przez dużą część społeczeństwa uważany jest za współtwórcę niepodległości Polski. Piłsudczycy nie cierpią Dmowskiego, bojkotują pogrzeb, nie ma nawet delegacji władz państwowych. 7 stycznia do rodzinnego grobowca na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie odprowadza Dmowskiego 100 tys. osób, według niektórych – nawet 200 tys. To ostatni wielki pogrzeb II RP i miara tego, jak głęboko polskie społeczeństwo było podzielone.
1022981 10229
24
Wawel dla komendanta
kreda twarz robi ogromne wrażenie na widzach. Za lawetą znajdują się wagony z żałobnikami, pierwszy z nich ma przeszkloną przednią ścianę, za którą zobaczyć można wdowę i obie córki. W następnych wagonach jadą delegacje – wśród nich staruszkowie, weterani powstania styczniowego. Na pociąg z trumną Marszałka czekają tłumnie mieszkańcy całych wsi i miasteczek wzdłuż trasy przejazdu. W Krakowie trumna wystawiona zostaje w Barbakanie, z wartą honorową. Następnie Piłsudski jedzie na Wawel, gdzie odprowadza go 100-tysięczny kondukt. Zostaje umieszczony w najbardziej reprezentacyjnym miejscu – krypcie św. Leonarda. 101 strzałów armatnich z wawelskiego wzgórza na cześć zmarłego i trzyminutowa cisza w całym kraju. Jeszcze całymi tygodniami na Wawelu wycieczki będą mogły podziwiać zmumifikowane zwłoki Marszałka przez specjalne okienka w trumnie. W końcu i one zostaną zasłonięte. Uroczystość złożenia serca syna w grobie matki na wileńskim cmentarzu Na Rossie odbę-
INNE POGRZEBY WAGI PAŃSTWOWEJ GABRIEL NARUTOWICZ Zamordowany przez zwolennika endecji pierwszy prezydent IIRzeczypospolitej. Uroczystości żałobne trwały od 17 do 22 grudnia 1922 r. Trumna wędrowała z Belwederu, przez Zamek Królewski, do katedry św. Jana, gdzie nastąpił pochówek. W pogrzebie uczestniczyło blisko pół miliona ludzi.
STEFAN ŻEROMSKI Autor m.in. „Przedwiośnia” i „Popiołów” był niekwestionowanym autorytetem moralnym odrodzonej Polski. Pochowany 23 listopada 1925 r. na cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie. Chętnych do udziału w pogrzebie było tak wielu, że w stolicy skrócono tego dnia czas pracy.
WŁADYSŁAW REYMONT Pogrzeb noblisty 7 grudnia 1925 r. stał się potężną manifestacją społeczną, w tym środowisk wiejskich. Reymonta pochowano w Alei Zasłużonych na Powązkach, jego serce wmurowano w filar kościoła św. Krzyża.
EDMUND DALBOR Kardynał, arcybiskup gnieźnieński i poznański, prymas Polski. Trumnę przewieziono uroczyście pociągiem z Poznania do Gniezna, gdzie spoczął 18 lutego 1926 r. w tamtejszej katedrze. Pogrzeb zbojkotowali socjalistyczni ministrowie rządu i marszałek Sejmu Maciej Rataj.
WOJCIECH KORFANTY Ślązak, polityk chadecji, działacz antypiłsudczykowski więziony w twierdzy brzeskiej. W 1921 r. dowodził III powstaniem śląskim. 20 sierpnia 1939 r. jego pogrzeb w Katowicach stał się manifestacją przeciwko rządom piłsudczyków.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
14:17
Page 25
BEREZA KARTUSKA - BAT NA NIEPOSŁUSZNYCH
POLSKI OBÓZ KONCENTRACYJNY STANISŁAW CAT-MACKIEWICZ, ZADZIORNY PUBLICYSTA, ZOSTAŁ ARESZTOWANY 23 MARCA 1939 R. TRAFIŁ DO „MIEJSCA ODOSOBNIENIA” ZA KRYTYKĘ RZĄDU ZA POMOCĄ SZTUCZNIE DOBIERANYCH ARGUMENTÓW I PODRYWANIE ZAUFANIA NARODOWEGO DO NACZELNEGO WODZA
ARCHIWUM
ADAM LESZCZYŃSKI
Obóz dla „ludzi niebezpiecznych dla ładu i porządku” w Berezie Kartuskiej zorganizowano w dawnych carskich koszarach. Osadzonych obowiązywał surowy regulamin: pobudka o godz. 4 rano, potem gimnastyka i praca. O godz. 11 obiad składający się z gorącej wody z tłuszczem oraz talerza kartofli (dzienna stawka żywnościowa wynosiła 50 groszy przy zarobkach robotników około 150 zł). Potem znów praca do 17, a o 18.30 więźniowie szli spać
„Miejscem odosobnienia” był obóz w dawnych carskich koszarach w Berezie Kartuskiej, 324 km od Warszawy, pomiędzy Brześciem, Pińskiem i Baranowiczami. Nędzna, brudna, żydowska mieścina z niebrukowanemi ulicami, rynkiem, na którem stoją olbrzymie kałuże błota i wałęsają się kozy – pisał w 1934 r. Wacław Czarnecki, dziennikarz socjalistycznego „Robotnika”. – To jest miejsce, gdzie spędzono z całej Polski ludzi „niebezpiecznych” dla ładu i porządku.
M
O ile wśród historyków i publicystów panuje zgoda, że obóz stanowi plamę na historii II Rzeczypospolitej, o tyle nadal trwa spór, czy można go nazywać „obozem koncentracyjnym”. Idea była ta sama co w obozach Hitlera zakładanych w latach 30. (zmarły niedawno historyk Andrzej Garlicki pisał, że inspiracją dla Berezy było Dachau). Trzeba jednak zrobić ważne zastrzeżenie: obozy hitlerowskie w latach 30. służyły eksterminacji, – Bereza, tylko zastraszeniu i psychicznemu łamaniu politycznych przeciwników. Trzymano ich tam trzy miesiące, pół roku, rzadko rok. Wypuszczano wcześniej, jeśli zgodzili się na emigrację. Z ok. 3 tys. uwięzionych w Berezie w la-
1022981
tach 1934-39 zmarło kilkanaście osób – źródła podają liczby od 13 do 17. Wielu opuściło ją ze zrujnowanym zdrowiem i urazami psychicznymi. Cat-Mackiewicz wspominał: Główna tortura w Berezie polegała na odmawianiu człowiekowi prawa odbycia stolca. Tylko raz jeden w dzień o godzinie 4 minut 15 rano ustawiano więźniów w wychodku i komenderowano: „Raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery”. W ciągu półtorej sekundy miało być wszystko skończone. Podobno wymyślił tę torturę Wacław Kostek-Biernacki, komendant twierdzy w Brześciu i fanatyczny piłsudczyk, któ-
10229
25
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
12:53
Page 26
remu podlegała potem Bereza. Cat-Mackiewicz pisał, że był to „majstersztyk”, a Biernackiego nazwał „chorobliwym sadystą”: Świat słyszał o torturze głodu, młody człowiek po wyjściu z więzienia mówił do ukochanej: „głodzono mnie”. Podczas gdy ta tortura, o wiele fizycznie dotkliwsza, nie nadawała się do heroicznego powiastowania. Z jaką sadystyczną uciechą musiał o niej Kostek myśleć. Drugim instrumentem tortur była „gimnastyka”. W pozycji przysiadu uwięzieni godzinami biegali, wchodziili i schodzili ze schodów. Jeżeli ktoś nie wytrzymywał – bito. Cat-Mackiewicz: Bicie dzieliło się na oficjalne i oficjalno-prywatne. Kara chłosty istniała oficjalnie, widziałem delikwenta, który dostał 280 pałek w siedzenie, ośmiu policjantów znęcało się nad nim, był to mój sąsiad z pryczy, Żyd, właściciel domu publicznego z Łodzi. Świerzewski [działacz endecji, więzień Berezy] mi opowiadał, że całą salę postawiono na kolanach na kamykach nasypanych na nawierzchni szosy, kamykach nieprzygniecionych niczym, ostrych, kazano im poruszać się naprzód, bito pałkami i co dwadzieścia metrów kazano pałki całować, i tak na przestrzeni dwóch kilometrów budowanej szosy. Także praca (podobnie jak w Dachau) była instrumentem tortur. Kazano im np. przez wiele godzin na głodowym wikcie (dzienna stawka żywnościowa wynosiła 50 groszy na osadzonego) kopać rowy i ponownie je zasypywać albo czyścić ustępy malutką szmatką (w praktyce gołymi rękami). Przed posiłkiem nie pozwalano umyć rąk ubrudzonych kałem. Kiedy jeden z więźniów o to poprosił, usłyszał: Ty kurwo inteligencka, możesz obiad z gównem jeść. Warunki higieniczne były zresztą i tak niesłychanie prymitywne. Wielu więźniów nie myło się tygodniami. W obozie panował żelazny, wymyślony przez Kostka-Biernackiego regulamin: pobudka o 4 rano i śniadanie (niesłodzona kawa zbożowa lub żur i 400 gramów czarnego chleba). Praca – lub „gimnastyka” – zaczynała się o 6.30 i trwała do 11. W południe podawano obiad – gorący płyn bez tłuszczu nazywany zupą i porcja kartofli, a potem znów zajęcia do kolacji. Podawano ją o 17: niesłodzona kawa zbożowa lub żur. O 18.30 więźniowie mieli iść spać. Paczki żywnościowe były zakazane. Tak samo jak rozmowy i modlitwy: jeżeli strażnik je usłyszał (w Berezie służyli policjanci, a nie straż więzienna), więźnia karano sześciodniowym pobytem w odosobnionej celi, z jeszcze mniejszym wyżywieniem, i pozbawiano snu. – Ja nic nie mam przeciw tej waszej czerezwyczajce, ja się na tę waszą czerezwy-
Do Berezy mógł więc trafić – bez sądu, na mocy decyzji administracyjnej – każdy, kto nie podobał się władzy albo kto mógł dla niej stanowić zagrożenie w przyszłości. Wśród pierwszych uwięzionych byli przedstawiciele skrajnej
prawicy z Obozu Narodowo-Radykalnego, bezwzględni przeciwnicy sanacji (wśród nich Bolesław Piasecki, po wojnie szef PAX i jedna z najciekawszych postaci powojennej polityki w PRL). W Berezie siedziało bardzo wielu komunistów, ale także politycy związani z demokratyczną opozycją zjednoczoną przeciw Piłsudskiemu w Centrolewie – ludzie z PPS i PSL. Obok ukraińskiego chłopa pracuje znany mi z Warszawy członek ONR-u, ocierając się ramieniem o Żyda. Wszyscy mają zmęczone, wymizerowane twarze, tylko od czasu do czasu rzucają wymowne spojrzenia na pilnujących ich policjantów – pisał korespondent „Robotnika” w 1934 r. Do Berezy trafiali też kryminaliści i oszuści – którzy byli zresztą znacznie lepiej traktowani od więźniów politycznych. Piłsudski zgodził się na rok funkcjonowania obozu. Zmarł jednak w maju 1935 r., a nowe władze uznały, że Bereza się przyda. Liczba więźniów rosła – najwięcej (ponad 600) było ich w 1938 r. Cat-Mackiewicz pisał o Berezie: Przede wszystkim stwarzała dualizm wymiaru sprawiedliwości. Złodziej, morderca, dlatego tylko, że był złapany na gorącym uczynku, że miano pewność jego winy, stawiany był przed sądem, miał adwokata, korzystał ze wszystkich przepisów humanitarnej procedury karnej, szedł do więzienia, z którego miał prawo wnosić skargę, miał nadzór prokuratorski nad sobą. Byli między nami więźniowie ze Starogardu, z Wronek, z najcięższych więzień w Polsce, mówili, że wolą tam siedzieć rok niż w Berezie miesiąc, a przecież w Berezie nikt naprawdę nie wiedział, za co siedzi, ile siedzi, jak długo będzie jeszcze siedział. Korzystałem m.in. z książki A. Garlickiego „Piękne lata trzydzieste” oraz artykułu W. Śleszyńskiego „Aspekty prawne utworzenia obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej i reakcje środowisk politycznych. Wybór materiałów i dokumentów”, „Białoruskie Zeszyty Historyczne”, nr 20 z 2003 r.
SMUTNY LOS KOSTKA Wacławowi Kostkowi-Biernackiemu, komendantowi Brześcia i wojewodzie poleskiemu, komuniści dobrze zapamiętali „gimnastykę” i wojskowe „regulaminy”. W 1945 r., po internowaniu w Rumunii, trafił do więzienia na Mokotowie. Wsadzono go do jednej celi z Erichem Kochem, komisarzem Rzeszy dla Ukrainy skazanym w Polsce na karę śmierci za zbrodnie wojenne. UB przygotowywała pokazowy proces „za Berezę”. Czekał
1022981 10229
26
czajkę na rok zgodziłem – miał powiedzieć Piłsudski o Berezie. Bezpośredniego impulsu do założenia obozu dostarczyło zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, którego zastrzelił 15 czerwca 1934 r. działacz Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Od 1930 r. Polska była pogrążona w kryzysie gospodarczym i politycznym: starzejący się Piłsudski coraz chętniej sięgał po represje. Zamach na Pierackiego wstrząsnął schorowanym dyktatorem. Przyjął premiera Leona Kozłowskiego, który miał – jak zanotował adiutant Marszałka – pewien projekt i uzyskawszy nań zgodę, zaczął go od dnia następnego realizować. Dwa dni po zabójstwie wydano Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 17 czerwca 1934 r. w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu. Art. 2 warto zacytować w całości: 1. Zarządzenie co do przytrzymania i skierowania osoby przytrzymanej do miejsca odosobnienia wydają władze administracji ogólnej. 2. Postanowienie o przymusowym odosobnieniu wydaje sędzia śledczy na wniosek władzy, która zarządziła przytrzymanie; uzasadniony wniosek tej władzy jest wystarczającą podstawą do wydania postanowienia. 3. Odpis postanowienia będzie doręczony osobie przytrzymanej w ciągu 48 godzin od chwili jej przytrzymania. Według art. 4 czas odosobnienia wynosił trzy miesiące – z możliwością przedłużenia na kolejne trzy.
prawie siedem lat, ale nie znaleziono dowodów i świadków, aby go skazać publicznie. Dostał wyrok śmierci na tajnym posiedzeniu sądu w 1953 r., ale karę zamieniono na 10 lat więzienia. Wyszedł na fali stalinowskiej odwilży w 1955 r., jako stary, bardzo schorowany człowiek – miał 71 lat i orzeczenie komisji lekarskiej dawało mu nie więcej niż rok życia. Zmarł w nędznym pokoiku w Warszawie w 1957 r. Stalinowskie więzienie okazało się znacznie gorsze od Berezy.
WIKIPEDIA
POD NAPIĘCIEM
BEREZA KARTUSKA - BAT NA NIEPOSŁUSZNYCH
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
14:12
Page 27
PROCES BRZESKI - KAGANIEC NA TWARZ OPOZYCJI
ZASTRZELĘ ICH JAK PSÓW,
GDY SĄDY NIE OSĄDZĄ! „PROCES POMIĘDZY DEMOKRACJĄ A DYKTATURĄ” – ZANOTOWAŁ PO WOJNIE ADAM PRAGIER Z PPS, JEDEN Z OSKARŻONYCH W PROCESIE BRZESKIM
NAC
ADAM LESZCZYŃSKI
Oskarżeni w procesie brzeskim, siedzą od prawej: Adam Ciołkosz (PPS), Józef Putek (PSL „Wyzwolenie”, Herman Lieberman (PPS), Wincenty Witos (PSL „Piast”, trzykrotny premier rządu), Władysław Kiernik (PSL „Piast”), Karol Popiel (Narodowy Związek Robotniczy, a później prezes Stronnictwa Pracy), Kazimierz Bagiński (PSL „Wyzwolenie”) i Adam Pragier (PPS)
W 1929 r. opozycja wobec sanacji zawiązała sojusz nazywany Centrolewem. W jego skład weszły partie chłopskie – PSL „Wyzwolenie”, PSL „Piast”, Stronnictwo Chłopskie, robotnicze – PPS i Narodowa Partia Robotnicza, oraz chadeckie Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji. W czerwcu 1930 r. odbył się Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu w Krakowie, na którym ogłoszono „walkę o usunięcie dyktatury” i przywrócenie demokracji. Najważniejszą częścią Centrolewu był sojusz konserwatywnej części ruchu chłopskiego (którego liderem był czterokrotny premier i charyzmatyczny działacz Wincenty Witos) z niepodległościową lewicą z Polskiej Partii Socjalistycznej, z której Piłsudski się wywodził i która pierwotnie poparła zamach majowy. Piłsudski kontratakował: w sierpniu 1930 r. prezydent Mościcki powołał nowy rząd z Piłsudskim jako premierem,
W
a kilka dni później rozwiązał Sejm. W nocy z 9 na 10 września brutalnie (bez nakazu sądu, tylko na polecenie ministra spraw wewnętrznych) aresztowano 12 przywódców opozycji – których nie chronił już immunitet poselski. Podobno listę osób do zatrzymania zaakceptował (i poprawił) sam Piłsudski. Aresztowanych osadzono w Brześciu nad Bugiem, w więzieniu twierdzy, i traktowano bardzo brutalnie. Komendantem był towarzysz Piłsudskiego z czasów konspiracyjnej PPS Wacław Kostek-Biernacki, bezwzględnie wierny i posłuszny komendantowi. Polecenie dostał jasne: osadzeni mają poczuć, iż są w więzieniu, że nie mogą się czuć w Brześciu jak bohaterowie. Wprowadził żelazny regulamin, którego przestrzegał z sadystyczną pedanterią. Witos wspominał, że w Brześciu go nie bito, nie przeklinano, nie lżono, nie pchano do ciemnicy i nie zadawano żadnych specjalnych tortur. [Kostek] rewizje odbywał zawsze w nocy, gdy już więźniowie zasnęli. Komiczne było świecenie przez niego latarką pod łóżko, na okno, próbowanie krat, oświecanie kubła. (...)
1022981
Wszyscy więźniowie twierdzili, że przy tych inspekcjach był on zawsze nietrzeźwy. Witos usłyszał, jak Kostek mówi o nim – byłym premierze: – Wzięliśmy chama za mordę i jest spokój! Pragier opisywał Biernackiego: Jako nasz gospodarz w więzieniu brzeskim jest jednym z rzadkich w Polsce przykładów właściwego człowieka na właściwym miejscu. Przy tym wszystkim wcale nie jest głupi. Kostek po prostu wygłupia się, żeby nas nastraszyć. Odpowiedzialność za traktowanie więźniów wziął na siebie sam Piłsudski. Na posiedzeniu Rady Ministrów we wrześniu 1930 r. mówił: – Co do mnie, to też przygotowałem część tej pracy, bo chcę, by byli karani (…). Ta bezkarność tego bydła przeklętego psuje całe państwo. Zastrzelę ich jak psów, gdy sądy nie osądzą. W listopadzie 1930 r. w atmosferze zastraszenia odbyły się wybory, które przeszły do historii jako „wybory brzeskie”. Listę Centrolewu odrzucono w dziesięciu okręgach wyborczych i zdobył tylko 17 proc. głosów, piłsudczykowski Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem – aż 46,7 proc. i bezwzględną większość w Sejmie i Senacie. Przywódców opozycji zwolniono za kaucją po wyborach. Ich proces trwał od 26 października 1931 do 13 stycznia 1932 roku. Po kolejnych apelacjach i rozprawie kasacyjnej ostatecznie wyrok zatwierdził Sąd Najwyższy 4 października 1933 roku. Rozprawa ciągnęła się przez 55 posiedzeń, w nowo wyremontowanym gmachu sądu okręgowego w pałacu Paca przy Miodowej w Warszawie (dziś mieści się tam Ministerstwo Zdrowia) wystąpiło stu kilkudziesięciu świadków oskarżenia i dwustu kilkudziesięciu obrony. Na ławie oskarżonych było 11 więźniów brzeskich. – Akt oskarżenia był błahy i nieporadny. Był luźną tkanką plotek i donosów policyjnych, wycinków z różnych gazet, sprawozdań ze zgromadzeń, a nawet z wypowiedzi w Sejmie. Wszystko to razem miało zmierzać do tego, że oskarżeni po wzajemnym porozumieniu się i działając świadomie wspólnie, przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego władzę rządu – wspominał po wojnie Adam Pragier skazany na trzy lata. Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Mieczysław Mastek i Józef Putek zgłosili się do odbycia kary. Witos, Pragier, Władysław Kiernik, Kazimierz Bagiński i Herman Lieberman woleli uniknąć wyroku, udając się na emigrację – co było wygodne także dla Piłsudskiego, bo na emigracji opozycjoniści przestawali być represjonowanymi męczennikami. Dekretem prezydenta Władysława Raczkiewicza z 31 października 1939 r. wszystkich skazanych w procesach brzeskich objęła amnestia.
10229
27
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
12:54
Page 28
POLSCY CZERWONI
KPP SEKTA CZY AGENTURA
POLSCY KOMUNIŚCI SPRZECIWIALI SIĘ PRZYŁĄCZENIU DO POLSKI GÓRNEGO ŚLĄSKA I DUŻEJ CZĘŚCI KRESÓW, NA KTÓRYCH MIESZKALI UKRAIŃCY I BIAŁORUSINI
PAP
POD NAPIĘCIEM
ADAM LESZCZYŃSKI
Warszawa, 1928 r., zjazd Komunistycznej Partii Polski. Tak jak inne partie należące do Międzynarodówki Komunistycznej polscy komuniści bezwzględnie podporządkowali się Stalinowi, a ZSRR uważali za „ojczyznę proletariatu”. 10 lat później większość z nich już nie żyła, a KPP nie istniała
Wszystkie okoliczności towarzyszące mojemu aresztowaniu należały do typowych i normalnych. Olbrzymia większość wsyp i aresztowań komunistów następowała w rezultacie ich inwigilacji, a także na skutek przenikania agentury policyjnej w szeregi KPP. Praktycznie było rzeczą niemożliwą uchronić się przed inwigilacją i następnie przed aresztowaniem w przypadku, gdy policja w określony sposób wpadła na trop – tak wspominał swoje aresztowanie w Chorzowie w kwietniu 1936 r. Władysław Gomułka, wówczas szeregowy działacz Komunistycznej Partii Polski, przywódca PRL w latach 1956-70. Gomułka został skazany na siedem lat (karę zmniejszono
W
1022981 10229
28
do czterech). Być może zawdzięczał temu życie, bo kiedy siedział w polskim więzieniu, jego kolegów z partii Stalin zsyłał do łagrów i rozstrzeliwał. KPP miała tragiczną historię. Polską lewicę w czasach zaborów dzielił stosunek do niepodległości Polski. Jej większy odłam – związany z PPS – uważał, że zbudowanie sprawiedliwego społeczeństwa jest możliwe tylko w odrodzonym państwie i niepodległość uważał za główny cel swojej polityki (oprócz walki o lepsze warunki pracy, ustawodawstwo socjalne itd.). Mniej liczny nurt w polskiej lewicy – związany z SDKPiL (Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy) – sądził, że sprawy społeczne są ważniejsze od narodowych i że w przyszłości i tak powstanie jedno bezklasowe społeczeństwo. Chociaż Lenin teoretycznie uznawał „prawo narodów do samostanowienia”, to już Marks pisał, że „proletariusze nie mają oj-
czyzny”, i w XIX w., wieku nacjonalizmów, duża część lewicy traktowała to serio. W czasie walk o niepodległość polscy komuniści sprzeciwiali się m.in. przyłączeniu Górnego Śląska do Polski i byli za oddzieleniem od Polski dużej części Kresów zamieszkanych w większości przez Ukraińców i Białorusinów (tzw. Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy i Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi były częściami KPP). Wielokrotnie uważano ich więc za zdrajców albo za obcą, radziecką agenturę. We wspomnieniach politycznych Gomułka przyznawał, że KPP zajmowała stanowisko „antyniepodległościowe”. Tak jak inne partie Międzynarodówki Komunistycznej KPP zastąpiła marksowskie „proletariusze nie mają ojczyzny” przekonaniem, że „ojczyzną proletariatu światowego jest Związek Radziecki”. Gomułka tak jak inni przekonani komuniści nie dopuszczał do siebie żadnych wątpliwości. Wielokrotnie porównywał swój stosunek do partii do tego, co ludzie wierzący czują do Kościoła. W dwudziestoleciu komuniści mieli swoich posłów w Sejmie, ale nigdy nie stanowili w nim znaczącej siły (np. w 1922 r. mieli dwóch przedstawicieli). Od 1919 r. KPP była w Polsce nielegalna, a jej struktury infiltrowała policja. Zebrania wyborcze i wiece były brutalnie rozpędzane. Gomułka wspominał: Reakcja tłumu na atak policyjny była zawsze jednakowa – taka sama, jaką po raz pierwszy widziałem na opisanym pogrzebie w Drohobyczu. Jednakowa też była taktyka policji konnej. Zawsze nacierała ona na tłum w szybkim galopie, z szablami w dłoniach wzniesionych w górę. Niekiedy współdziałała z nią policja piesza, która z karabinami w rękach uderzała z boków na ludzi, wypadając biegiem z bram domów położonych przy placu, gdzie odbywało się zgromadzenie. Efekt psychologiczny takich szarż i ataków był zawsze jednakowy. Każdego uczestnika zgromadzenia ogarniał strach, każdy chciał się ratować ucieczką przed razami policji. Ta zaś w błyskawicznym tempie dopadała do rozbiegającego się tłumu i raziła szablami lub kolbami każdego, kto podpadł pod rękę. W ciągu niewielu sekund z placu, na którym odbywało się zgromadzenie, znikali wszyscy jego uczestnicy. Pozostawali na nim tylko ci, którzy nie zdołali się już podnieść, obaleni ciosami policji. Tych zabierały karetki pogotowia ratunkowego. W 1937 r. Stalin przeprowadził gruntowną czystkę w KPP – aresztowano wszystkich członków Biura Politycznego przebywających w ZSRR pod zarzutem, że byli zinfiltrowani przez polski wywiad i policję. Niemal wszyscy zginęli. W sierpniu 1938 r. KPP została rozwiązana. Ci komuniści, którzy przeżyli czystkę i wojnę, po 1944 r. budowali PRL. Z wiary w komunizm niewiele mogło wyleczyć.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
12:54
Page 29
JAK ŻYĆ Z NIEMCAMI?
NAC, SŁAWOMIR KAMIŃSKI
Luty 1938 r., premier Prus i dowódca lotnictwa III Rzeszy Hermann Göring podczas oficjalnej wizyty w Polsce jedzie saniami na polowanie w Puszczy Białowieskiej z prezydentem Ignacym Mościckim
POLSKA CHCE NASTĘPNEJ
WOJNY?
- PYTANO W 1933 R. W PARYŻU, BO WIZJA POLSKIEGO ATAKU NA NIEMCY PRZERAŻAŁA FRANCUZÓW. ALE PIŁSUDSKI BLEFOWAŁ, CHCIAŁ JEDYNIE PRZESTRASZYĆ EUROPĘ BARTOSZ T. WIELIŃSKI
1022981
ROZMOWA Z PROF. WŁODZIMIERZEM BORODZIEJEM* Bartosz T. Wieliński: Pod koniec lat 20. w starostwie powiatowym w Katowicach artysta Felicjan Szczęsny Kowarski namalował na suficie herby polskich miast, a wśród nich Wrocławia i Szczecina. Z fresku wynikało, że te miasta trzeba odbić. Czy w II RP rzeczywiście myślano o przesunięciu zachodniej granicy? Prof. Włodzimierz Borodziej: O ówczesnej polskości Wrocławia można było dyskutować tylko w kontekście stolicy polskiego Górnego Śląska, ale polski Szczecin to była mrzonka. Takie plany wówczas chodziły po głowie jedynie endekom. W 1929 r. Stanisław Grabski, by-
B
10229
29
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:17
Page 30
JAK ŻYĆ Z NIEMCAMI?
POD NAPIĘCIEM
ły endecki minister wyznań religijnych i oświaty, z okazji dziesięciolecia punktował niedoskonałości traktatu wersalskiego, z którymi musiała borykać się Polska. Krytykował przebieg granicy polsko-niemieckiej, domagał się przyłączenia Prus Wschodnich i Gdańska. Do tych argumentów endecja wróciła na początku w 1939 r., gdy było jasne, że wybuchnie wojna z Niemcami. Podnoszono argument, że po niemieckiej stronie żyją setki tysięcy Polaków, a liczby, jakie podawano, wzięto z sufitu. Po wojnie powoływały się na nie jednak komunistyczne władze, uzasadniając przesunięcie granic na zachód. Jak na te pomysły reagowało społeczeństwo? – Uważało, że Polska jest mocarstwem, więc wojnę wygra bez problemu. I będzie lepiej kontrolować Niemcy, niż do tej pory robiła to Francja. Pomysły rozbioru Niemiec trafiały więc na podatny grunt. A prawica w rozważaniach szła bardzo daleko. Padło hasło przejęcia ziem, w których spoczywają prochy Słowian. Polska miałaby więc zająć Rugię i sięgać Łaby, bo tam biegła granica słowiańskiego osadnictwa. Ale PPS i PSL wyrażały się o tych sprawach powściągliwie, sanacja też. Michał Łubieński, dyrektor gabinetu Józefa Becka, pisał, że jeśli Niemcy wypowiedzą wojnę, to się po prostu będziemy bić. I nic więcej. MSZ nie planował przejęcia żadnego niemieckiego terytorium? – Przebadaliśmy wszystkie polskie dokumenty dyplomatyczne z tego okresu i nie znaleźliśmy śladu po takich przymiarkach. Inaczej sprawa wyglądała w rządzie emigracyjnym. Tam faktycznie zastanawiano się nad kształtem polskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Jednak te plany też okazały się mrzonką. Jednak w 1933 r. Józef Piłsudski proponował Francuzom wojnę prewencyjną przeciwko Niemcom. W ten sposób można było zdusić reżim Hitlera... – Ale Piłsudskiemu nie chodziło o akcję zbrojną, lecz zręczną propagandową zagrywkę. Do 1933 r. w Polsce panowało powszechne zadowolenie, że Niemcy przegrały wojnę i ponosiły tak srogie tego konsekwencje. Ludzie pamiętali czasy wilhelmińskie, gdy były mocarstwem, i byli przekonani, że już nie będą. Ale politycy wiedzieli, że Niemcy wiecznie nie będą pariasem Europy. Dzwonkiem ostrzegawczym było Locarno w 1926 r. Układ gwarantował im nienaruszalność jedynie zachodnich granic. W Warszawie zdano sobie sprawę, że Francja nie będzie już kontrolować Niemiec, a nawet udzieli im kredytu zaufania. Londyn i Paryż skłaniały się do uznania, że zostały pokrzywdzone w Wersalu i mają prawo
Cofnijmy się w czasie, dlaczego cesarze Niemiec Wilhelm II i Austro-Węgier Franciszek Józef w akcie z 5 listopada 1916 r. jako pierwsi zapowiedzieli odbudowę niepodległej Polski? – Bo w ich planach to miał być kraj zupełnie zależny od Niemiec. Przed wybuchem pierwszej wojny światowej tzw. Kongresówka, czyli ziemie na wschód od Kutna, były dla Niemców nieznane, na mapach oznaczano je jako Russisch Polen. Gdy Niemcy wkroczyli tam w 1914 r., przeżyli szok, hrabia Harry Kessler, póź-
W latach 20. stosunki polsko-niemieckie były pełne nienawiści. W Polsce rosły antypruskie nastroje, Niemcy byli wściekli, że Polacy, choć w I wojnie walczyli po ich stronie, są zaliczani do zwycięzców niejszy niemiecki ambasador w Warszawie, pisał, że kraj jest biedny, choć nie wszędzie, a Polacy są niesłowni, niesolidni i rozmodleni. Ale nie są niesympatyczni. Zauważył też, jak wielu mieszkało tam Żydów i jak wrogo podchodzili do nich Polacy. Po zwycięstwach z 1914 i 1915 r. pisał do przyjaciół w Berlinie, ostrzegając, że gdy Polacy dostaną własne państwo, to będą gnębić mniejszości. Proponował stworzenie quasi-państwa polskiego z niemieckim księciem na tronie, którego ustrój przypominałby autonomię galicyjską. W 1916 r. obaj cesarze poszli wobec Polaków dalej, bo ich armie przetrzebione wojną potrzebowały żołnierzy. Liczyli, że do Polnische Wehrmacht wstąpi milion ochotników. W listopadzie 1918 r. to jednak Niemcy jako pierwsze i długo jedyne państwo uznały naszą niepodległość. Dlaczego?
1022981 10229
30
wyrównać sobie straty. Na Hitlera patrzono przez palce. W 1933 r. Piłsudskiemu chodziło więc o to, by w Europie wywołać panikę. Plany rzekomej interwencji przeciekły do prasy, wywołując niepokój w Paryżu i Londynie. „Polska chce następnej wojny?” – pytano z przerażeniem, bo wizja ataku na Niemcy Francuzów przerażała. W ten sposób Polska wywierała też nacisk na Hitlera, by się z Polską dogadał, i w styczniu 1934 r. podpisano polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy. Nie ma żadnych dowodów na to, że Polska była gotowa zaatakować III Rzeszę, a mimo to jak bumerang wraca teza, że Hitlera można było unicestwić już w 1933 r., tylko Europa nie chciała nam pomóc.
– To była racjonalna decyzja. Piłsudski był przez państwa ententy traktowany jako niemiecki agent. W Berlinie uznano, że państwo, na którego czele stoi powołana przez Niemców Rada Regencyjna i ich wasal, z założenia będzie im przychylne. Dlatego Piłsudskiego zwolniono z twierdzy w Magdeburgu i wysłano do Warszawy. Następnym krokiem było uznanie niepodległości. Niemcy oczekiwali od Polski dwóch rzeczy: powstrzymania nadciągającej ze wschodu rewolucji i ewakuacji do Niemiec tysięcy żołnierzy Ober-Ostu, którzy stacjonowali w dzisiejszych krajach nadbałtyckich, na Białorusi i Ukrainie. Te masy zrewolucjonizowanych żołnierzy mogły roznieść świeżo powstałą Polskę, dlatego ich tranzyt musiał odbyć się szybko i w sposób zorganizowany, co też się stało. Polacy z kolei uznali, że lepiej zgodzić się na przejazd Niemców, niż mieć ich na flance. Piłsudski uważał, że łatwiej poradzi sobie z Ukraińcami czy bolszewikami niż z uzbrojonym i zaprawionym w boju niemieckim wojskiem. Strach Europy przed bolszewizmem spowodował też, że zaakceptowały go w końcu jako przywódcę Polski zwycięskie mocarstwa. 20 grudnia 1918 r. stosunki z Niemcami zerwano, hrabia Harry Kessler musiał wyjechać z Warszawy. Jak na początku lat 20. wyglądały stosunki polsko-niemieckie? – Były pełne pretensji, wręcz nienawiści. W Polsce silne były antypruskie nastroje, które stały się fundamentem tożsamości. W Niemczech rosła wściekłość, że Polska pod rządami ludzi, którzy walczyli po stronie Niemiec, zaliczana jest do grona zwycięzców wojny i otrzymuje zabrane Niemcom terytoria. A to przecież bezprawie. Niemiecka prasa publikowała karykatury przedstawiające Polskę jako oseska ssącego pierś Francji. Do tego dochodziło przekonanie Niemców, że kulturowo górują nad Polakami. A jednocześnie Niemcy Polski się obawiali. Traktat wersalski pozwolił im na zaledwie 100-tysięczną armię, gdyby Polacy chcieli zaatakować, to weszliby do Berlina bez problemu, tak jak Francuzi, którzy w 1923 r. zajęli Zagłębie Ruhry, gdy Niemcy nie spłacali reparacji wojennych. Dlatego szykowali się do wojny obronnej, zaczęli m.in. budować linię umocnień w Międzyrzeczu. Co zmieniło się po dojściu Hitlera do władzy? – Nowy kanclerz chciał zbliżenia z Polakami i forsował je wbrew ministerstwu spraw zagranicznych, Reichswehrze i elitom politycznym. Przede wszystkim zależało mu na tym, by koszmarna wizja wojny na dwa fronty przestała być realna. A przy okazji chciał osłabić Francję.
AHE 04_1 POD NAPIECIEM
2013-09-09
13:17
Polska ofertę przyjęła, przyspieszając działania Niemców plotkami o wojnie prewencyjnej. Warszawa uznała, że skoro nie można polegać na Francji, to trzeba podjąć dialog z Berlinem. Karmiono się też złudzeniami, że Hitler nie jest Prusakiem, lecz Austriakiem, a Goebbels to Nadreńczyk, więc nie mają antypolskich genów i łatwiej się z nimi będzie dogadać niż z ich poprzednikami wywodzącymi się z tradycyjnych elit. Nawet antysemityzm nazistów uznawano za dobry symptom, bo za najbardziej zajadłych wrogów Polski uchodzili właśnie niemieccy Żydzi. Mimo to negocjacje nad polsko-niemiecką deklaracją szły jak po grudzie, kłócono się dosłownie o przecinki, a rozmowy wielokrotnie zawieszano. Jak Polacy reagowali na gesty Hitlera? – Powściągliwie. Politycy i dyplomaci utrzymywali jednak ze sobą poprawne stosunki, to dodawało Polsce mocarstwowości. Bardzo ceniono premiera Prus i dowódcę Luftwaffe Hermanna Göringa, który dla Polski przeforsował wiele wbrew starym niemieckim elitom. Gdy niemiecki aparat dyplomatyczny stawiał opór, polska dyplomacja o pomoc prosiła właśnie jego. Gdy w czerwcu 1934 r. Ukraińcy z OUN dokonali zamachu na ministra spraw wewnętrznych
Page 31
Bronisława Pierackiego, jeden z zamachowców, Mykoła Łebed, uciekł do Gdańska i wsiadł tam na statek do Szczecina. Dzięki interwencji Göringa szef SS Heinrich Himmler, któremu podlegało Gestapo, kazał aresztować Łebeda i natychmiast wydać Polsce. Wbrew wojskowym, którzy chcieli chronić zamachowca, ponieważ był on ich agentem. Göring, który bywał u nas na polowaniach, namawiał Polaków do wojny z ZSRR. Określał go jako wspólnego wroga i wychwalał uroki Ukrainy i Morza Czarnego, do którego Polska miałaby zyskać dostęp. Ale te apele trafiły w pustkę, tak jak wysiłki Hitlerjugend, by nawiązać współpracę z polskim harcerstwem. Na Polakach nie robiła też większego wrażenia estyma, jaką w III Rzeszy cieszył się Piłsudski, po śmierci którego w Niemczech ogłoszono żałobę. Minister Beck starał się prowadzić politykę równych odległości wobec Paryża i Berlina, o zażyłości więc nie było mowy. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Niemieckiej powstało w Warszawie aż dwa lata później niż w Berlinie. Na żaden sojusz z Niemcami nie byłoby w Polsce zgody. Polityka Becka była skrajnie niepopularna, był on pod ostrzałem opozycji. Hitler nie miał takich problemów. W totalitarnej III Rzeszy był w stanie narzucać społeczeństwu o wiele więcej.
REKLAMA
1022981
Ale razem z Niemcami wzięliśmy udział w rozbiorze Czechosłowacji. – Hitler z Polakami tego nie uzgadniał. Polska i Czechosłowacja wzajemnie się nie znosiły, a w Warszawie nikt nie płakał, gdy okazało się, że południowy sąsiad został wydany Niemcom. Problem polegał na tym, że Niemcy nie zaprosili nas na konferencję monachijską, co urągało polskiej mocarstwowości, i właśnie dlatego Warszawa zaczęła działać na własną rękę. Niemcom to, że w taki sposób się kompromituje, w ogóle nie przeszkadzało. A gdy później Hitler wysunął żądania wobec Gdańska, Polacy zrozumieli, że Niemcy chcą ich sobie podporządkować. Ocieplenie gwałtownie się skończyło. Czy między Polską a Niemcami w okresie międzywojennym wydarzyło się coś pozytywnego? – Niewiele. Były dobre epizody. Działacze polskiej lewicy pomagali np. Erichowi Brostowi, socjaldemokracie, który uciekł z III Rzeszy przed represjami. Ale generalnie przez 20 lat między obydwoma krajami trwała zimna wojna. O pojednaniu nikt nie myślał. Rozmawiał Bartosz T. Wieliński *PROF. WŁODZIMIERZ BORODZIEJ – historyk Uniwersytetu Warszawskiego specjalizujący się w dziejach II wojny światowej i stosunkach polsko-niemieckich w XX w.
10229
Page 32
ZABIĆ PIŁSUDSKIEGO
WIWATUJĄCY NA CZEŚĆ MARSZAŁKA JUŻ WIEDZĄ, ŻE KTOŚ DO NIEGO STRZELA. POSTERUNKOWY SKWERES WIDZI CZŁOWIEKA Z PISTOLETEM. RZUCA SIĘ NA NIEGO, LECZ NIE MOŻE ZAPOBIEC STRZAŁOWI PAWEŁ SMOLEŃSKI
1022981
C
13:36
NA
2013-09-09
MULTIKULTI
AHE 04_2 MULTI KULTI
10229
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:37
Page 33
G
NA
C
25 września 1921 r. podczas Targów Wschodnich we Lwowie do Józefa Piłsudskiego strzelił młody Ukrainiec Stepan Fedak, były adiutant Symona Petlury, przywódcy Ukraińskiej Republiki Ludowej. Jeszcze niedawno Piłsudski i Petlura walczyli razem przeciw bolszewikom, ale po zawarciu w marcu pokoju ryskiego między Polską i Rosją radziecką Ukraińcy poczuli się zdradzeni przez sojusznika
Gdy rozległ się strzał, przez sekundę ludzie myśleli, że huk pochodzi z niesprawnego gaźnika odkrytej, eleganckiej limuzyny, którą naczelnik państwa marszałek Józef Piłsudski i Kazimierz Grabowski, sędzia i pierwszy w II RP wojewoda lwowski, jadą z ratusza do Teatru Wielkiego. Jest około ósmej wieczorem, 25 września 1921 r., więc musiało być ciemno, a przynajmniej głęboka szarówka. Tak więc ludzie myślą, że nawala samochód, lecz Piłsudski – doświadczony konspirator, rewolucjonista i urodzony żołnierz obeznany z bronią – czuje szóstym zmysłem, że to odgłos wystrzału z pistoletu, więc odruchowo się pochyla. Pocisk trafia w przednią szybę limuzyny. Dalej wszystko rozgrywa się z prędkością zwariowanej górskiej kolejki z lunaparku. Grabowskiego kule trafiają w ramię i w rękę. Wojewoda osuwa się z siedzenia. Piłsudski stara się go podtrzymać. Wiwatujący na cześć Marszałka już wiedzą, że ktoś strzela do Naczelnika. Posterunkowy Jakub Skweres widzi młodego człowieka z pistoletem w dłoni. Rzuca się na niego, lecz nie może zapobiec kolejnemu strzałowi, tym razem – najpewniej – z zamiarem samobójczym. Ale zamachowiec ma kiepską broń, choć strzelać powinien całkiem nieźle. Przeżyje postrzał. Tłum sprzed ratusza rzuca się na strzelającego. Posterunkowy Skweres próbuje bronić zamachowca, ale sam nic nie poradzi. Szczęśliwie blisko są inni policjanci i żołnierze. Zamachowcem okazał się Stepan Fedak, lwowiak z dziada pradziada, były oficer ukraińskiej armii i adiutant atamana Symona Petlury, najbliższego sojusznika Polski w wojnie bolszewickiej 1920 r. W chwili zamachu miał 21 lat. Gdyby nie żołnierze z ratuszowej warty i policjanci, niechybnie zostałby zlinczowany. Targi Wschodnie, które 25 września 1921 r. otwierał we Lwowie Józef Piłsudski, miały być znakiem, że nie na darmo Galicja Wschodnia przypadła właśnie Polsce. Setki wystawców, odpicowane budynki po Wystawie Krajowej sprzed ćwierćwiecza (pokazywała kulturalny i gospodarczy dorobek Galicji, najuboższej prowincji Austro-Węgier, odwiedziło ją ponad milion zwiedzających – dziesięć razy więcej niż mieszkańców Lwowa – w tym cesarz Franciszek Józef, stała się manifestacją polskości, pokazano na niej po raz pierwszy „Panoramę Racławicką” Styki i Kossaka), wysprzątany
park Stryjski, zwany przez Polaków parkiem Kilińskiego. Targi Wschodnie manifestowały, że kilka lat niepodległości wystarczyło, by Rzeczpospolita podniosła się z kolan, a sytuacja w Galicji przeoranej przez I wojnę światową, wojnę polsko-ukraińską, ukraińsko-bolszewicką i wreszcie polsko-bolszewicką się ustabilizowała. Słowem – Targi nie były zwykłymi targami (organizowano je później rokrocznie), lecz propagandowym, państwowotwórczym przedsięwzięciem, bez którego ówczesna Polska nie mogłaby się obejść. Stąd i uroczysta oprawa wizyty Marszałka: msza w katedrze i wizyta u rzymskiego metropolity Lwowa, spotkania z miejscową socjetą, bankiety, teatr, wystawne śniadania, obiady i kolacje. Tyle że co cieszyło Polaków, martwiło patriotycznie nastawionych galicyjskich Ukraińców. Byli jedynym narodem tej części Europy, który mimo przelewania krwi i walki na kilku frontach nie doczekał się własnego państwa. Udało się Polakom, Czechom i Słowakom, Węgrom, Litwinom, Łotyszom, Finom, a nawet maleńkiej Estonii. Tylko Ukrainę podzieliły między siebie Polska, czerwona Rosja, kawałek uszczknęła nawet Czechosłowacja. Co z tego, że kilka lat wcześniej Ukraińcy powołali Ukraińską Republikę Ludową ze stolicą w wyzwolonym na krótko Kijowie, którą uznało kilka europejskich krajów (na jej czele stał właśnie ataman Petlura). Albo że mimo porażek w wojnie z Polską (np. przegrane walki o Lwów, bez którego nie mogłaby istnieć niepodległa Polska, ale też niepodległa Ukraina) stali się jej sojusznikami, wspólnie z Piłsudskim odegnali bolszewików z przedmieść Warszawy. Traktat ryski między Rzecząpospolitą a Rosją radziecką wypowiadał wcześniejsze polskoukraińskie sojusze i umowy. Armię Petlury internowano, władze Ukraińskiej Republiki Ludowej znalazły się na emigracji (Petlura na kilka lat znalazł schronienie w Warszawie), Lwów należy do Rzeczypospolitej i ma być Rzeczypospolitej ostoją. Piłsudski, mimo osobistej sympatii dla Ukrainy, jawi się więc w oczach ukraińskich niepodległościowców jako zdrajca i krzywoprzysięzca. Nic dziwnego, że właśnie Marszałka wybrano na cel zamachu. Stepan Fedak był synem jednego z liderów ukraińskiej społeczności Galicji dr. Stepana Fedaka, znanego adwokata, działacza kulturalnego i społecznika. Przez krótką chwilę Fedak senior był nawet ministrem w sezonowym państwie – Zachodnioukraińskiej Republice Ludowej. Jedna z sióstr zamachowca została żoną Jewhena Konowalca, dowódcy Strzelców Siczowych i współzałożyciela wielu konspiracyjnych organizacji niepodległościowych. Druga poślubiła
1022981 10229
33
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:05
Page 34
MULTIKULTI
WĘZEŁ POLSKO-UKRAIŃSKI
Andrija Melnyka – późniejszego przywódcę Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Fedak junior uczył się w lwowskim gimnazjum im. Adama Mickiewicza. Przerwał naukę, by włączyć się w ukraińską walkę o niepodległość. Studiował na akademii wojskowej w austriackim Wiener Neustad – cesarskiej szkole kadetów. Wstąpił do Strzelców Siczowych, zaś po wojennych klęskach należał do podziemnego Ukraińskiego Komitetu Młodych i Woli – nielegalnej, bojowej struktury studentów i weteranów I wojny światowej. Przyjął pseudonim „Smok”. Działaniami obu konspiracyjnych organizacji kierowała emigracyjna Ukra-
10229
34
1022981
NAC (3)
Oprócz nieudanego zamachu na Józefa Piłsudskiego we Lwowie ukraińscy nacjonaliści przeprowadzili też udane akcje – najgłośniejsza to zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego (na górze na katafalku podczas pogrzebu). 15 czerwca 1934 r. w bramie kamienicy przy ul. Foksal w Warszawie Pierackiego zastrzelił Hryhorij Maciejka, któremu udało się uciec za granicę. Zleceniodawcy zamachu – Stepan Bandera i Mykoła Łebed’ – zostali skazani na karę śmierci, którą zamieniono na dożywocie. Ukraińcy zastrzelili też w sierpniu 1931 r. w Truskawcu posła Tadeusza Hołówkę (poniżej z lewej), rzecznika współpracy z Ukraińcami. Zastrzelili go Dmytro Danyłyszyn (z prawej) i Wasyl Biłas. Obaj zostali skazani na śmierć i straceni
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:07
ARCHIWUM
JEWHEN KONOWALEC
Był pierwszym przywódcą radykalnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Współpracował z Wilhelmem Canarisem, szefem Abwehry, na początku lat 30. spotykał się z Adolfem Hitlerem, wierzył w sojusz Wielkich Niemiec i Wielkiej Ukrainy. W latach 1921-29 był też komendantem Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, która weszła w skład OUN jako jej samodzielny, autonomiczny wydział bojowy. Szkoliła agentów i sabotażystów w specjalnym ośrodku w Monachium. OUN odpowiadała za wiele akcji terrorystycznych, m.in. zabójstwo rzecznika porozumienia polsko-ukraińskiego, posła Tadeusza Hołówki (w 1931 r. w Truskawcu) i ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego (w 1934 r. w Warszawie). Konowalec zginął w 1938 r. w Rotterdamie, zamordowany przez Pawła Sudopłatowa, agenta i etatowego kilera NKWD (m.in. przygotowywał zamach na Lwa Trockiego).
Page 35
ińska Organizacja Wojskowa. Powstała w Czechosłowacji na rok przed zamachem na Piłsudskiego, jej przywódcą był Konowalec. Ściśle współpracowała z niemieckim wywiadem wojskowym. Założyciel, ei i ideolodzy UOW zakładali, że aktami sabotażu i terroru wywołają powszechne powstanie i zwycięską w skutkach wojnę, zarówno w polskiej Galicji, na terenach z przewagą narodowości ukraińskiej, jak i na Ukrainie Naddniestrzańskiej przyłączonej do ZSRR. Decyzję zabicia Piłsudskiego podjęto w lwowskiej Woli. Atak miała przygotować jedna z piątek, na które ze względów bezpieczeństwa podzielono organizację. Członkowie piątki losowali, komu przypadnie bezpośrednie wykonanie zamachu. Padło na Stepana Fedaka. Ukraińscy konspiratorzy doskonale znali program pobytu Piłsudskiego. Plan był prosty: Fedak zabija Marszałka, a jego towarzysze, przebrani m.in. za oficerów Wojska Polskiego, mieli go pojmać i wyprowadzić przez tłum, krzycząc, że wiozą zabójcę do komisariatu, a w rzeczywistości – umożliwić ucieczkę. Fedak miał przy sobie sfałszowany paszport z niemiecką wizą. Lekarz opatrzył wojewodę, zaś Naczelnik, jak gdyby nigdy nic, odjechał do Teatru Wielkiego. Miasto obiegła wieść o zamachu. Publiczność w Teatrze urządziła Marszałkowi huczną owację. Po spektaklu Piłsudski pojechał na bankiet wydawany przez władze województwa lwowskiego. Był tam również ranny wojewoda Grabowski. Panowie gawędzili przez chwilę, Piłsudski wy-
Fedak dostał 6 lat więzienia, Palijiwa skazano na 2,5 roku. Podobno o skromne wyroki dla zamachowców zadbał sam Piłsudski szedł do gości. I tak byłby bohaterem wieczoru, ale po ataku jest bohaterem podwójnym. Ciężko pobitego, rannego Fedaka wzięli w obroty śledczy. Na podstawie fałszywych dokumentów nie można było ustalić jego tożsamości, więc wnet gruchnęła pogłoska, że Piłsudskiego chcieli zamordować komuniści albo Żydzi. Stepan cały czas utrzymywał, że chciał zastrzelić tylko wojewodę Kazimierza Grabowskiego, a potem demonstracyjnie wręczyć Marszałkowi pistolet i oddać się w ręce policji; wojewoda uznawany był za gorącego przeciwnika ukraińskich aspiracji. Tajni agenci zaczęli penetrować ukraińskie podziemie niepodległościowe.
1022981
Aresztowania rozbiły struktury galicyjskiej Ukraińskiej Organizacji Wojskowej. Rok i miesiąc po zamachu odbył się we Lwowie proces Fedaka i jego kilkunastu towarzyszy z Woli. Trzech oskarżono o próbę morderstwa i zdradę stanu, pozostałych – o antypolską konspirację. Sąd nie dał wiary tłumaczeniom Fedaka; świadkowie twierdzili, że pierwszy pocisk wymierzony był w Piłsudskiego. Lecz mimo bardzo poważnych zarzutów oskarżeni dostali raczej skromne wyroki. Podobno zadbał o to sam Naczelnik Państwa, który – jak niezbyt wielu mu współczesnych – rozumiał ukraińskie aspiracje oraz to, że traktat ryski zawarty przez Polskę z bolszewikami mógł w ukraińskich oczach uchodzić za zaprzaństwo. Fedaka skazano na sześć lat więzienia. Dmytro Palijiwa – w zamiarach spiskowców miał być tym, który fikcyjnie pochwyci Stepana, a potem wywiezie ze Lwowa – na dwa i pół roku. Do więzienia poszli jeszcze czterej ukraińscy działacze niepodległościowi. Pozostałych uniewinniono. Fedak nie odsiedział całego wyroku. Zwolniony w wyniku amnestii wyemigrował do Niemiec. Nie ma śladów, by zajmował się polityką. Zaginął w ostatnich dniach II wojny światowej. Marszałek Piłsudski ciągle powtarzał, że stosunki polsko-ukraińskie powinny zostać unormowane na zasadzie porozumienia i chyba do końca życia miał lekkiego kaca, że jednak zawiódł swoich sojuszników z wojny 1920 r. Autorytet Naczelnika nie uchronił Symona Petlury, którego zmuszono do emigracji z Polski. Ataman zginął w Paryżu w 1926 r. Zabił go Szolem Szwarcbard. Przed sądem tłumaczył, że zrobił to z zemsty za śmierć rodziny w antyżydowskich pogromach, które na przełomie pierwszych dwóch dekad XX w. przewaliły się przez Ukrainę (zginęło ok. 100 tys. Żydów). Za pogromy odpowiadali wszyscy: Strzelcy Siczowi Petlury, polskie wojsko, żołnierze czerwonej Armii Konnej Siemiona Budionnego. Podejrzewa się, że za zamachem na Petlurę stały służby specjalne sowieckiej Rosji. Dmytro Palijiw był posłem na Sejm II Rzeczypospolitej z listy UNDO – Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego, organizacji zrazu wrogiej Polsce, lecz później nastawionej na współpracę i ugodę. To akurat nie podobało się Palijiwowi: wystąpił z UNDO, związał się z radykalnym ruchem nacjonalistycznym, redagował gazety, trzy lata siedział w więzieniu. W czasie II wojny światowej współpracował z Niemcami, był inicjatorem utworzenia 14. Dywizji Grenadierów SS złożonej z galicyjskich Ukraińców. Poległ w 1944 r. w bitwie pod Brodami. Inny z sądzonych – Mychajło Matczak – również był ukraińskim posłem na Sejm II RP.
10229
35
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:21
Page 36
JEDNA RODZINA W SŁUŻBIE DWÓCH OJCZYZN Przyłbice, zachodnia Ukraina. W sieni rodzinnego domu Szeptyckich witają gości dwa symbole: wielki wizerunek orła białego na czerwonym polu oraz lwa ruskiego na polu niebieskim. Nad godłami napis: „Jednością tylko silni”. – Było to, zdaje się, skórzane zabytkowe wejście do namiotu polowego – wspominała Elżbieta z Szeptyckich Weymanowa, córka Leona Szeptyckiego, najmłodszego z siedmiu braci. – Od najwcześniejszego dzieciństwa mojemu rodzeństwu i mnie wpajano zasady unii. Dotyczyło to zarówno obrządku unickiego, jak i współżycia między narodami. Z dworem sąsiaduje stara unicka cerkiew. Kiedy pogoda nie sprzyja, by jechać do odległego o dwa kilometry kościoła, rzymskokatoliccy Szeptyccy zachodzą do cerkwi. Dom w Przyłbicach jest otwarty dla duchownych obu obrządków: greckokatolickiego i łacińskiego.
P
NAC (3)
MULTIKULTI
Ojciec musiał się pogodzić Obrządek w prastarej ruskiej rodzinie Szeptyckich – z greckiego na łaciński – zmienił prawdopodobnie na początku XIX w. Piotr Szeptycki. 1 października 1861 r. jego syn Jan Kanty hrabia Szeptycki – członek austriackiej Rady Państwa i Izby Panów – żeni się z Zofią z Fredrów, córką znanego komediopisarza. Z tego związku przychodzi na świat siedmiu chłopców. Dwaj pierwsi umierają w wieku dziecięcym. Największy wpływ na synów ma matka, gorliwa ultramontanka, która za swą ojczyznę uważa Kościół. Zofia Szeptycka hołduje zasadzie „raczej śmierć niż grzech” (wypisze ją zresztą na świętych obrazkach i rozda synom po poświęceniu nowego domu w Przyłbicach). Dba o to, by „powietrze było w domu zawsze czyste i zdrowe”. Ultramontanom marzy się odnowienie unii kościelnej, którą zawiązano
BRACIA Z POGRANICZA NARODÓW ROMAN ZOSTANIE PRZYWÓDCĄ DUCHOWYM UKRAIŃCÓW, STANISŁAW BĘDZIE WALCZYĆ O POLSKĘ, ALEKSANDRA ZAMORDUJĄ GESTAPOWCY, LEONA – SOWIECI, KAZIMIERZA BEATYFIKUJE JAN PAWEŁ II
PIOTR BOJARSKI Andrzej Szeptycki, greckokatolicki metropolita halicki i lwowski, bohater narodowy Ukraińców. Powyżej jego bracia – Kazimierz (z lewej), który wstępując do zakonu, przyjął imię Klemens, oraz Stanisław, generał broni, komendant Legionów Piłsudskiego, szef sztabu generalnego Wojska Polskiego
1022981 10229
36
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:06
w XVI wieku w Rzeczypospolitej. Z polecenia papieża Leona XIII jezuici Henryk Jackowski (spowiednik Szeptyckich), Michał Mycielski i Kasper Szczepkowski dążą do odnowy Kościoła greckokatolickiego. Najstarszy syn Szeptyckich Roman odgrywa w ich planach kluczową rolę. Kiedy w wieku 23 lat wyjawia zamiar wstąpienia do klasztoru ruskich mnichów – bazylianów, ojciec protestuje. Zaplanował dla Romana karierę wojskową. Pod wpływem żony godzi się jednak na wyświęcenie syna.
Metropolita, czyli „zdrajca” W 1892 r. Roman składa w klasztorze w Krystynopolu profesję zakonną, przyjmując imię Andrzej. Potem otrzymuje święcenia kapłańskie. Hrabia Kazimierz Badeni (były polski premier Austrii) jest zszokowany. Wybór Szeptyckiego nazywa „zdradą kraju”. Młody Szeptycki nie ogląda się na sprawy narodowe – do zakonu idzie z jasno wytyczonym celem: pozyskania dla Kościoła greckokatolickiego nowych rzesz wśród prawosławnych. Robi błyskawiczną karierę. W 1899 r. zostaje biskupem Stanisławowa, rok później – za zgodą Wiednia i polskich władz w Galicji – metropolitą Lwowa. Wspiera go młodszy brat Kazimierz, który również odkrywa w sobie pierwiastek ruski i wstępuje do zakonu studytów, przyjmując imię Klemens. Rodzina jest świadoma, że decyzja Romana zapowiada trudne czasy. Już w 1911 r. Kazimierz pisze: Nie wiemy, jakie jeszcze krzyże może Bóg Jemu w przyszłości rezerwuje. Cokolwiek się stanie, cała nasza rodzina – ufam Bogu, że zawsze przy Nim stać będzie, i że ze swojej strony nie będzie żałować i nadal chwil bólu, i przykrości, i zaparcia się, aby je składać na tym samym ołtarzu Jego chwały. Metropolita rozpoczyna posługę, gdy ukraiński student morduje polskiego namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego. „Zbrodniami nie służy się narodowi!” – potępia ten czyn w katedrze św. Jura. W 1907 r. otrzymuje od papieża Piusa X tajne pełnomocnictwa do prowadzenia akcji unijnej w cesarstwie rosyjskim. Zabiega o odrodzenie unii kościelnej na Białorusi, w tajemnicy jedzie do pierwszej wspólnoty rosyjskich katolików w Petersburgu. Nie chce, by nawracani Rosjanie przechodzili na obrządek łaciński. Uważa, że powinni zachować swą tradycję, uznając jedynie zwierzchnictwo papieża. Kiedy w 1914 r. armia rosyjska wkracza do Lwowa, Szeptycki zostaje wywieziony w głąb Rosji. Po powrocie jest witany jako ukraiński bohater narodowy. Jego popularność wśród Ukraińców wzrasta, gdy w końcu 1918 r. popiera traktat brzeski, który przyznał Ukrainie Chełmszczyznę.
Po dwóch stronach Utrata Chełmszczyzny to cios dla brata metropolity Stanisława – generała, absol-
Page 37
wenta prestiżowej Wyższej Szkoły Wojennej w Wiedniu i austriackiego gubernatora w Lublinie, który buduje tam polską administrację. Były dowódca III Brygady, a potem komendant Legionów, długo wierzył w możliwość odbudowy Polski u boku Austro-Węgier. W akcie protestu Stanisław podaje się do dymisji. W listopadzie 1918 r. rodzina staje przed największą próbą: wybucha polskoukraińska wojna o Lwów. Metropolita Szeptycki znajduje się w części miasta kontrolowanej przez Polaków. Próbuje wpływać na walczących, stając w obronie rannych, jeńców i ludności cywilnej. Gotów jest przyznać Polakom prawo do mieszkania w Galicji Wschodniej; uważa jednak, że gospodarzami kraju powinni być Ukraińcy. Mimo wojny stosunki pomiędzy trzema braćmi Polakami i dwoma Ukraińcami są wzorowe. Stanisław, wtedy już szef sztabu Wojska Polskiego, celowo trzyma się na uboczu spraw polsko-ukraińskich. Głównego wroga Polski upatruje w rosnących w siłę bolszewikach. Pokrewieństwo z metropolitą lwowskim zaważy jednak na jego karierze. Jest ostro atakowany z powodu brata sprzyjającego Ukraińcom. Endecka prasa zarzuca generałowi, że zwleka z odsieczą Lwowa, bo liczy na wielką karierę w przyszłym państwie ukraińskim („Gazeta Warszawska”). Generał kilkakrotnie składa dymisję (w końcu przyjętą przez Piłsudskiego), przez pewien czas bracia kontaktują się tylko poufnie. Po upadku idei wolnej Ukrainy sfederowanej z Polską metropolita Szeptycki wyjeżdża za granicę, by sondować rządy europejskich mocarstw, a także USA i Kanady w sprawie ukraińskiej. Nie znajduje poparcia. Do Polski może wjechać dopiero po złożeniu na ręce prezydenta Stanisława Wojciechowskiego deklaracji lojalności wobec państwa polskiego.
Braterskie spotkania w Przyłbicach Podczas zamachu majowego Stanisław, wówczas inspektor armii w Krakowie, popiera rząd i organizuje odsiecz dla Warszawy. Przechodzi w stan spoczynku, często podróżuje do Lwowa i rodzinnych Przyłbic. Elżbieta z Szeptyckich Weymanowa wspomina, że metropolita i o. Klemens również chętnie wracali do rodzinnego domu: Przyjeżdżali w okresie wakacji, a najchętniej na święta Bożego Narodzenia lub Wielkanocy. Było im to o tyle łatwiejsze, że z powodu różnicy kalendarza święta unickie wypadały o dwa tygodnie później. Przy wigilijnym stole zasiada zwykle około trzydziestu osób. Tradycją świąteczną było zapraszanie na wilię i na święcone trzech księży obu obrządków z Przyłbic i Bruchnala, rządców obu narodowości (...). Urządzana była dla wszystkich loteria fantowa z drobnymi upominkami. Wspólnie śpiewano kolędy, wśród nich
1022981
obowiązkowo „Boh predwicznyj narodywsia” – wspominała córka Leona. – Raz na Wielkanoc moja matka pozwoliła mi pokropić lekko stryja metropolitę, co go wprawiło w bardzo dobry humor. Choroba i kalectwo metropolity, wywołane postępującym gośćcem, powodują przerwę w jego wizytach w Przyłbicach – do czasu, gdy do przewożenia go przystosowano samochód i zbudowano windę z balkonu pałacu św. Jura, dzięki której na fotelu wsuwano arcybiskupa do auta. W Przyłbicach metropolita w asyście o. Klemensa odprawia w przydomowej kaplicy msze w intencji „zgody narodów”. Doprowadzenie do niej za swoje główne zadanie uważa też gospodarz – Leon Szeptycki. Administracja jego majątków, a także służba, są w połowie polskie, w połowie ruskie. Staraliśmy się mówić do każdego w jego języku. Tak nas uczyli rodzice – wspomina Elżbieta z Szeptyckich Weymanowa. Sama została ochrzczona w obrządku łacińskim, ale do pierwszej spowiedzi matka zawiozła ją do stryja metropolity do św. Jura. Gdy mój brat Andrzej radził się stryja metropolity przed wstąpieniem do seminarium obrządku łacińskiego, stryj pochwalił jego decyzję, mówiąc, że będą mogli z dwóch stron pracować dla unii.
Między Lwowem i Warszawą Endeckie gazety kreślą czarny wizerunek Andrzeja, który sprzyja rzekomo „antypaństwowym wystąpieniom ukraińskim”. Metropolita unika jednak skrajności i wspiera inicjatywy kompromisowe. To nie podoba się Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. W 1930 r. w Galicji Wschodniej narasta terror: niszczone są siedziby „Strzelca”, linie telegraficzne, tory kolejowe. Piłsudski zarządza akcję pacyfikacyjną, która obejmuje 450 wsi w 16 powiatach. Wojsko niszczy dobytek Ukraińców, aresztuje ich i bije. Jest kilka ofiar śmiertelnych, zamknięte są trzy ukraińskie gimnazja, w więzieniu znajdują się ukraińscy politycy i księża. Metropolita Szeptycki dwukrotnie podróżuje do Warszawy, by zapobiec represjom, ale Marszałek go nie przyjmuje. Kiedy w październiku 1930 r. metropolita ogłasza list pasterski potępiający zarówno terror podziemia, jak i zasadę odpowiedzialności zbiorowej stosowaną przez państwo polskie prokuratura go konfiskuje. W 1934 r. z ręki bojowca OUN ginie Iwan Babij, dyrektor gimnazjum ukraińskiego we Lwowie i przewodniczący Archidiecezjalnej Rady Akcji Katolickiej – najbliższy współpracownik Szeptyckiego. W tym samym roku OUN zabija ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Metropolita przestrzega: Zbrodnia pozostanie zawsze zbrodnią, (...) dla świętej sprawy nie można pracować z zakrwawionymi rękami (...). Kto demoralizuje młodzież, ten jest zbrodniarzem i wrogiem narodu.
10229
37
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:23
Page 38
JEDNA RODZINA W SŁUŻBIE DWÓCH OJCZYZN
UKRAIŃCY W II RP L I T WA
Morze Bałtyckie Wilno
Toruń woj. poznańskie Poznań
Wis ła
WARSZAWA
Warta
ZSRR
woj. poleskie
g Bu
Brześć woj. lubelskie
Łódź
Kielce
Katowice woj. śląskie
woj. wołyńskie
Lublin
Słucz
woj. łódzkie Od ra
Pr y p e ć
g Bu
Łuck
woj. kieleckie
Kraków woj. krakowskie
woj. lwowskie
Lwów Tarnopol
Dniestr
woj. tarnopolskie
ZSRR
Stanisławów woj. stanisławowskie
C Z E C H O S Ł O WA C J A
Dniestr
Cisa Dunaj
W Ę G RY
RUMUNIA
Procent ludności ukraińskiej (dane z 1931 r.) poniżej 5 proc.
5-25 proc.
25,1-50 proc.
50,1-75 proc.
ŹRÓDŁO: WYSIEDLENIA, WYPĘDZENIA I UCIECZKI 1939-1959. ATLAS ZIEM POLSKI
Przed wojną mieszkało w Polsce ok. 5 mln Ukraińców – to 16 proc. ludności. Ponad 90 proc. żyło na wsiach. W największym mieście południowowschodniej II RP, stolicy Galicji Wschodniej – Lwowie – 11,2 proc. Tylko 3-6 proc. pracowało w przemyśle, a 1 proc. stanowiła inteligencja. Mieszkali w woj. południowo-wschodnich, najwięcej w stanisławowskim, gdzie stanowili 70 proc., wołyńskim – 68,5 proc., tarnopolskim – 45,5 proc. i lwowskim – 36,6 proc. Ukraińcy nie byli grupą jednorodną religijnie – prawosławni mieszkali głównie w województwie wołyńskim i części lwowskiego, a grekokatolicy w Galicji. Podziały wynikały też ze stopnia uświadomienia narodowego – w Galicji był on największy, co wyni-
1022981
kało z przynależności tego regionu przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości do Austro-Węgier, gdzie ukraińska społeczność miała kulturalną i organizacyjną samodzielność. Ukraińcy niechętnie integrowali się z polską państwowością, zachowując odrębność kulturalną i polityczną. Stworzyli własne partie, m.in. UNDO (Ukraińskie Zjednoczenie NarodowoDemokratyczne), oraz silne organizacje spółdzielcze i oświatowo-kulturalne, m.in. Narodną Torhowlę, Silśkyj Hospodar’ i Proświtę.
BIAŁORUSINI W II RP
Żyli w zwartych grupach w województwach północno-wschodnich: w poleskim – 42,6 proc., nowogródzkim – 37,7 proc., wileńskim – 22,7 proc., i białostockim – 9 proc. 92 proc. zajmowało się rolnictwem, 7 proc. pracowało w przemyśle.
WAWRZYNIEC ŚWIĘCICKI
MULTIKULTI
woj. nowogrodzkie
N a re w woj. białostockie
woj. warszawskie
N I E M CY
n
Białystok
10229
38
Nowogródek N ie m e
ła Wis
a isł W
Korzystałem z „Metropolita Andrzej Szeptycki. Studia i materiały” pod red. Andrzeja Zięby, artykuły Andrzeja Zięby, Rafała Torzeckiego i Grzegorza Motyki, książki Andrzeja Wojtaszaka „Generał Stanisław Szeptycki”, wspomnień Kurta Lewina
N I E M CY
woj. pomorskie
N I E M CY
Wojna i wybory metropolity We wrześniu 1939 r. metropolita lwowski wzywa rodaków do lojalności wobec Rzeczypospolitej. Stanisław oddaje się do dyspozycji marszałka Rydza-Śmigłego. Bez odzewu. Okupację spędzi we dworze w Korczynie (pod Krosnem) pod czujnym okiem Niemców. 27 września 1939 r. Sowieci strzałami w tył głowy mordują ich brata Leona wraz z żoną. W następnym roku kolejny brat – Aleksander – zginie z rąk gestapowców w zamojskiej rotundzie. Sowieci likwidują klasztory we Lwowie, a majątek i szkoły kościelne upaństwawiają. Rusza akcja ateizacji młodzieży. Gdy w czerwcu 1941 r. do Lwowa wchodzą Niemcy, Szeptycki jest początkowo przekonany, że zwycięstwo Hitlera zapowiada niepodległość Ukrainy. Błogosławi nawet proklamowany przez OUN rząd. Niemcy go jednak nie uznają. W 1942 r. wysyła do Himmlera list, w którym protestuje przeciw używaniu policji ukraińskiej do mordowania ludności żydowskiej. W listach pasterskich do wiernych z 1942 r. potępia eksterminację Żydów. Na jego polecenie w klasztorach greckokatolickich oraz w zabudowaniach wokół katedry św. Jura ukryto wielu młodych Żydów, a także rabinów. Działalność tę nadzoruje jego brat Klemens. Kiedy w 1943 r. rozpoczyna się rzeź Polaków na Wołyniu, Szeptycki stanowczo potępia zbrodnie. Po ponownym zajęciu Lwowa przez Rosjan próbuje nawiązać kontakt ze Stalinem, aby zapewnić przetrwanie kościoła pod władzą sowiecką. Nie zdąży. Umiera 1 listopada 1944 r. we Lwowie. W sowieckim obozie zginie niebawem o. Klemens. Z pięciu braci Szeptyckich wojnę przeżywa tylko Stanisław. Zimą 1945 r. – być może w obawie o rodzinę – zgłasza się do Ludowego Wojska Polskiego. – Tam, gdzie są polscy żołnierze, muszą też być polscy oficerowie – tłumaczy. Komuniści jednak nie chcą 68-letniego generała z przedwojennej Polski. Przez kilka miesięcy jest prezesem PCK. Inwigilowany przez UB, wraca do Korczyna. Umiera w 1950 r. Na cmentarzu nie żegna go kompania honorowa Wojska Polskiego, grają mu strażacy.
woj. wileńskie
N i e m en
Styr
Narastający konflikt polsko-ukraiński nie psuje stosunków w rodzinie Szeptyckich. W sierpniu 1939 r. bracia po raz ostatni zjeżdżają do Przyłbic. Spotkanie to upamiętni wspólna fotografia. Stosunki między braćmi były zawsze dobre. Jeżeli nawet istniały jakieś różnice poglądów, to nigdy nie doprowadzały one do ostrych dyskusji. (...) Zarówno stryj, jak i o. Klemens rozmawiali z nami po polsku, chyba że dla wprawy językowej ogólna rozmowa była prowadzona w języku francuskim – wspominała córka Leona Szeptyckiego. Jest wesoło, bo zarówno metropolita, jak i o. Klemens mają „fredrowskie poczucie humoru”. Postawa braci nie znajduje zrozumienia w polskim otoczeniu. W domu Leona ktoś zostawia – niby przypadkiem – gazetę z zakreślonym napastliwym artykułem. W 1938 r. wojsko bije rządcę i fornali Szeptyckiego. Policja rewiduje metropolitę, który przyjeżdża samochodem do Przyłbic. Zamiast broni funkcjonariusze znajdują w aucie grzyby.
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:12
Page 39
NASZ TRIUMF NAD NIEMCAMI
WOJNA ŚWIĘTA
WŚCIEKLI KIBICE WBIEGLI NA BOISKO, SĘDZIA SKRÓCIŁ MECZ O 12 MIN, DRUŻYNA GOSPODARZY ZESZŁA Z BOISKA NA ZNAK PROTESTU, WIĘC SNAJPER GOŚCI STRZELIŁ GOLA Z RZUTU KARNEGO DO... PUSTEJ BRAMKI PAWEŁ CZADO
Sport jest sprawą kulturalną. Apelujemy wobec tego do poczucia taktu naszej szanownej publiczności i usilnie prosimy o zaniechanie zaczepek wobec sędziego i graczy. Burzyciele będą z boiska wykluczeni – czytamy w ulotkach do kibiców. W jednej ze strażnic niedaleko stadionu policja ukryła na wszelki wypadek karabiny, których użyłaby w razie zamieszek. Trudno wyobrazić sobie bardziej burzliwe spotkanie w polskim futbolu.
ARCHIWUM
S
Katowice, 25 września 1927 r. Sędzia Zygmunt Hanke z Łodzi przeprowadza losowanie przed meczem decydującym o mistrzostwie Polski pomiędzy zdominowanym przez mówiących po niemiecku Górnoślązaków FC Katowice a „czysto polską” Wisłą Kraków. Z lewej kapitan Wisły Henryk Reyman, z prawej as katowickiej drużyny Emil Görlitz
1022981 10229
39
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:24
Page 40
NASZ TRIUMF NAD NIEMCAMI I to o jaką stawkę. Rozegrany 25 września 1927 roku mecz FC Katowice – Wisła Kraków decydował o mistrzostwie w historycznym pierwszym sezonie ligowym. Nigdy wcześniej nie przyszło na stadion tylu kibiców. Według najwyższych szacunków było ich 25 tys., ale bliższa prawdy jest liczba 15 tys.
MULTIKULTI
Z „Pierwszą Brygadą” na ustach posuwaliśmy się ulicami Katowic aż do hotelu, a potem na dworzec. Wiwatom, okrzykom radości, a nawet pewnym starciom z wyrostkami niemieckimi rzucającymi kamienie nie było końca Henryk Reyman
ładnej, mało kombinacyjnej i do tego nieproduktywnej. Do przerwy było 0:0. W drugiej połowie lepiej zaczęła grać Wisła, która zdobyła dwa gole [Stanisław Czulak w 55. min i Reyman w 60. min]. Kiedy Artur Geisler [według innej wersji Ernst Joschke] zdobył dla gospodarzy kontaktowego gola, arbiter go nie uznał. Galerja szaleje. Sędzia nie panuje już nad drużynami. Nawet policja wkracza na boisko – emocjonował się „Stadjon”. Zwolennikom 1. FC nie podobały się orzeczenia sędziego i w pewnym momencie wtargnęli na boisko, aż policja widziała się zmuszoną do oczyszczenia placu, aby można było kontynuować grę – relacjonował potem Henryk Reyman [w tamtym sezonie strzelił aż 37 goli, co do dziś jest niepobitym ligowym rekordem].
Galerja szaleje
3:0 czy 2:0
O spokoju nie było jednak mowy. Według niemieckojęzycznej gazety „Kattowitzer Zeitung” sędzia Zygmunt Hanke z Łodzi w trakcie spotkania krzywdził graczy 1. FC. Nie zareagował choćby na brutalny faul Henryka Reymana, który miał kopnąć w biodro napastnika Josefa Görlitza i wyłączyć go z gry [brat Josefa Emil Görlitz był asem 1. FC i pierwszym reprezentantem Polski z Górnego Śląska. Reyman był symbolem Wisły. Obaj pojechali na igrzyska w Paryżu w 1924 roku, Reyman był tam kapitanem, Görlitz – rezerwowym]. Po faulach gości ostatnie minuty pierwszej połowy gospodarze rozgrywali w dziewiątkę [wtedy nie było zmian]. Obaj kontuzjowani wrócili na plac gry po przerwie, ale już tylko statystowali. Polskie gazety nie miały do arbitra pretensji. Według „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” obie drużyny nie potrafiły opanować swoich nerwów, co w rezultacie przyniosło obraz gry dość bez-
W 78. min sędzia Hanke zdumiał wszystkich, bo odgwizdał... koniec meczu. Większość katowickich piłkarzy, przekonana o oszustwie, zeszła w oburzeniu z boiska. Tymczasem sędzia zauważył pomyłkę i postanowił wznowić mecz. Napastnik Joschke powiedział mu, że większość kolegów jest już w szatni, i podał piłkę ręką. A że stał we własnym polu karnym, arbiter podyktował „jedenastkę”. Według innej wersji Hanke podyktował karnego za rękę obrońcy Kurta Pohla, który złapał piłkę po strzale Mieczysława Balcera. Wtedy katowiccy piłkarze znów zeszli z boiska. Pewne jest jedno: Henryk Reyman zdobył gola strzałem do pustej bramki. Chwilę później, gdy miejscowi nie wracali na plac gry – arbiter zakończył spotkanie. Stąd nawet wynik jest różny – według jednych mecz zakończył się wynikiem 3:0, według innych – 2:0. Katowicki klub miał do arbitra z Łodzi ogromne pretensje. Niemieckie opracowania [np. Helmut Kostorz, „Katto-
1022981 10229
40
Powiedzmy głośno to, co sobie mówiono na ucho: zwycięstwo jedynej poważnej w kraju drużyny niemieckiej, zdobycie moralnego prymatu nie przez klub polski, lecz przez zespół uznawany za wrogi, drażniło ambicję narodową sportowców i spotkaniu nadało charakter „wojny świętej” – pisał „Przegląd Sportowy”. Z jednej strony goście – drużyna będąca symbolem polskości, czyli Wisła Kraków. Z drugiej gospodarze – 1. FC Katowice, klub wspierany przez drobny kapitał niemiecki. Grali tam wyłącznie Górnoślązacy, niektórzy słabo mówili po polsku. W 1922 roku klub musiał zrezygnować z czarnego orła w herbie i pierwotnej nazwy – FC Preußen 05 Kattowitz. Nazwa miała odtąd brzmieć 1. Klub Piłkarski. Ale niemieccy działacze zaskarżyli decyzję do sądu i wygrali. Katowicki zespół mógł uczestniczyć w polskich rozgrywkach jako Erster FußballClub (1. FC). W 1920 roku klub dogadał się z katowickim bractwem kurkowym [Schützenverein], które kupiło tereny na nową strzelnicę niedaleko parku Kościuszki. Klub podpisał umowę na dziesięcioletnią dzierżawę i wybudował tam obiekt. Dziś jest całkowicie zdewastowany, ale 25 września 1927 roku ciągnęły nań tabuny ludzi z Polski i Niemiec. To było wyjątkowe spotkanie. Ludzi szokowało, że gracze 1. FC specjalnie wcześniej pojechali do Krakowa, żeby oglądać Wisłę w meczu z Turystami Łódź, wówczas była to niespotykana praktyka. Z Krakowa jechał do Katowic specjalny pociąg z blisko tysiącem kibiców [bilety były tańsze o 33 proc.]. Ale pojedynkiem żyła cała piłkarska Polska, bo powszechnie panuje bowiem opinia i świadomość, że w Katowicach nie można wygrać z miejscową drużyną, zwłaszcza jeśli w drużynie są Niemcy. Organizują oni prawdziwą bojówkę, która podczas meczu ryczy, wrzeszczy, przeszkadza, obstawia bramkę przeciwnika najbardziej wypróbowanymi bojownikami, którzy mają za zadanie niecierpliwić, denerwować i możliwie przeszkadzać bramkarzowi (...), starają się wśród publiczności wytworzyć nastrój niekulturalny, wrogi dla „obcych”. „Ilustrowany Kurier Codzienny” nawoływał, żeby do Katowic jechać, bo chodzi o to, żeby pomnożyć zastępy miejscowej kulturalnej polskiej publiczności na zawodach, która by swoją powagą, spokojem i objektywnością ostudziła zapały katowicko-niemieckich bojówkarzy.
ARCHIWUM
„Ostudzić zapędy bojówkarzy”
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:14
Page 41
witz”] przytaczają rzekomą wypowiedź Hankego. Po latach sędzia miał się przyznać, że był pod politycznym naciskiem, bo nieszczęściem byłoby, gdyby niemiecka drużyna działająca w Polsce zdobyła mistrzostwo. Faktem jest, że Hanke prowadził w tamtym sezonie aż siedem meczów Wisły i tylko jeden przegrała. Henryk Reyman: Na cześć zwycięstwa naszej drużyny uformował się olbrzymi pochód, w którym wzięli udział wszyscy Polacy obecni na meczu. Na czele szła orkiestra wojskowa i z „Pierwszą Brygadą” na ustach posuwaliśmy się ulicami Katowic aż do hotelu, a potem na dworzec. Wiwatom, okrzykom radości, a nawet pewnym starciom z wyrostkami niemieckimi rzucającymi kamienie nie było końca. Choć do końca sezonu było jeszcze pięć kolejek, właśnie ten mecz zapewnił Wiśle mistrzostwo.
OBRANIAK, BOENISCH, PERQUIS NIE BYLI PIERWSI Leon Sperling zagrał na lewym skrzydle w pierwszym meczu reprezentacji przeciw Węgrom w 1921 roku. W 1922 roku wypracował pierwszego historycznego dla Polski gola w meczu ze Szwecją. Po jego centrze rywal dotknął piłki ręką i sędzia podyktował karnego. „Jedenastkę” wykorzystał rosły obrońca Józef Klotz, syn krakowskiego szewca. Obaj wychowankowie Jutrzenki Kraków, gdzie grali tylko piłkarze wyznania mojżeszowego, zginęli w czasie okupacji w getcie w 1941 roku. Sperlinga Niemcy zastrzelili we Lwowie, Klotz zginął w Warszawie.
Schiebung Zwolennicy 1. FC Katowice właśnie występ orkiestry 73. Pułku Piechoty uznali za oczywisty dowód na to, że zwycięstwo Wisły było ustawione przed meczem. Dla niemieckiej prasy przebieg spotkania był skandalem. „Schiebung, schiebung, schiebung” [oszustwo, oszustwo, oszustwo] – bił wielkim tytułem „Kattowitzer Zeitung”. Za to część polskich gazet żądała ukarania 1. FC, a nawet zbojkotowania katowickiego klubu. Bezskutecznie. Katowiczanie grali w lidze do 1929 roku, kiedy spadli w sportowy sposób. Dopiero w czerwcu 1939 roku polskie władze zawiesiły działalność klubu, bo gromadził środowisko o hitlerowskich sympatiach. W czasie okupacji 1. FC istniał aż do stycznia 1945 roku. W nieoczekiwany sposób zareagował na wydarzenia w Katowicach PZPN. W lipcu 1928 roku rozegrano tam pierwszy mecz reprezentacji Polski. Związek chciał pokazać, że Górny Śląsk jest częścią Polski, ale przyjął też pojednawczą postawę wobec 1. FC, bo przeciw Szwedom zagrał napastnik 1. FC Karol Kossok [Kozok – jak jeszcze dziś wymawiają to nazwisko nestorzy katowickiego futbolu]. Trzy lata później Kossok zostanie królem ligowych strzelców w barwach Cracovii, w 1938 roku poprowadzi w zastępstwie selekcjonera Józefa Kałuży reprezentację Polski, a w 1947 roku jako żołnierz Wehrmachtu umrze w sowieckim obozie jenieckim na terenie późniejszej NRD...
Podporą reprezentacyjnej obrony był Jerzy Bułanow. Urodził się w Moskwie jako Jewgienij, był synem białogwardyjskiego oficera i wraz z rodzicami i braćmi uciekł do Polski przed bolszewikami. Debiutował w reprezentacji w wieku 19 lat, w pierwszych meczach wyjazdowych grał z fałszywym paszportem, bo formalnie wciąż był obywatelem rosyjskim. Został nawet kapitanem kadry. W czasie wojny przedostał się za granicę, zmarł w 1980 roku w Buenos Aires. Ciekawe, że kiedy w 1933 roku przed meczem z Niemcami polski Rosjanin wymieniał się proporczykami z kapitanem rywali usłyszał od niego, że... może mówić po polsku. Był to mający polskie korzenie Stanislaus Kobierski z Düsseldorfu, który w czasie wojny grał w Warszawie. Paradoksem jest, że w finałach mistrzostw świata pierwszego gola dla Niemców zdobył właśnie Kobierski [w 1934 roku], a pierwszego gola dla Polaków [w 1938 roku] przedstawiciel mniejszości niemieckiej poznaniak Fryderyk Scherfke. Jako żołnierz Wehrmachtu uratował kilku polskich kolegów z Warty Poznań, dla której przed wojną strzelił aż 131 goli.
Korzystałem z „Przeglądu Sportowego”, „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, „Stadionu”, a także książek: Thomasa Urbana „Czarny orzeł, biały orzeł”, Pawła Pierzchały „Z Białą Gwiazdą w sercu”, Andrzeja Gowarzewskiego „Wisła Kraków” i „Cracovia”, oraz tekstów Joachima Waloszka i własnych, które ukazały się w „Gazecie Wyborczej”. Korzystałem też z internetowej encyklopedii Wisły Kraków – historiawisly.pl
WOJCIECH SURDZIEL
PS Obecny hymn Wisły „Jak długo na Wawelu Zygmunta bije dzwon...” oparty jest na pieśni patriotycznej śpiewanej w okresie przedwojennym. Według jednej z wersji kibice zaczęli go śpiewać właśnie po meczu w Katowicach w 1927 roku.
Pierwszym Ślązakiem w reprezentacji Polski był Emil Görlitz z Katowic. W 1945 roku dostał się do sowieckiego obozu jenieckiego w Kłodzku.
Komendant szukał kierowców, a Görlitz był mechanikiem samochodowym i umiał dogadać się z ukraińskimi strażnikami (przed wojną zdobywał mistrzostwo Polski z Pogonią Lwów). Jako kierowca robił wszystko, żeby jak najwięcej jeździć ciężarówką po wertepach, bo od tego... puchło mu kolano (kontuzji nabawił się jeszcze jako bramkarz)! I Görlitza zwolniono z obozu jako inwalidę. Widziałem dokument wydany przez komendanta obozu w trzech językach (po polsku, niemiecku i rosyjsku). Z tym dokumentem Görlitz pojechał do (nomen omen) Görlitz (czyli Zgorzelca) i spotkał się z żoną. I na koniec Ernest Wilimowski. Najlepszy ze wszystkich i jedyny w tym gronie, który zagrał w reprezentacji Polski i Niemiec. Urodził się w Katowicach jako Ernst Otton Pradella. Matka, która wychowywała go samotnie, była Ślązaczką, ale tzw. niemieckiego ducha. Dopiero w 1929 roku – gdy miał 13 lat – został usynowiony i przyjął nazwisko ojczyma. W domu mówił po niemiecku, na podwórku raczej po polsku. Oczywiście nie była to literacka polszczyzna, raczej gwara, ale potem uczył się w polskim gimnazjum. Komunistyczna propaganda uznała Wilimowskiego za renegata i zdrajcę. Wyrzucano mu, że grał w piłkę w czasie okupacji, a potem zdecydował się na grę w kadrze Niemiec. Ale po 1939 roku na Śląsku – w odróżnieniu od Generalnej Guberni – wolno było grać w piłkę. Poza tym rząd RP na uchodźstwie zalecił, by Ślązacy „dla zachowania substancji narodowej” podpisywali niemieckie listy narodowościowe (gen. Władysław Sikorski po konsultacji z biskupem katowickim Stanisławem Adamskim kilkakrotnie przez radio zachęcał Ślązaków do tzw. maskowania), a przedwojenny selekcjoner Józef Kałuża nie widział niczego złego w tym, że śląscy piłkarze uczestniczą w niemieckich rozgrywkach. Na początku lat 40. wielu polskich Ślązaków brało udział w zgrupowaniach kadry Niemiec, ale przebić zdołał się jedynie Wilimowski.
1022981 10229
41
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:25
Page 42
SERCE ŻYDOWSKIEJ POLSKI
NA NALEWKACH
MIESZKAŃCOM ŚRÓDMIEŚCIA WARSZAWY ŻYDOWSKIE NALEWKI WYDAWAŁY SIĘ RÓWNIE ODLEGŁE JAK INDIE CZY PALESTYNA
MULTIKULTI
JERZY S. MAJEWSKI
Ul. Nalewki, 11 czerwca 1930 r., kilkutysięczna demonstracja Żydów przeciw zakazowi wyjazdów do Palestyny. Wprowadzili go Brytyjczycy po burzliwych żydowsko-arabskich rozruchach w Hebronie, w których pod koniec 1929 r. zginęło około 200 osób. Na sąsiedniej stronie: Żydzi podczas spaceru na ul. Świętojerskiej – po lewej numer 5 – widok w kierunku Nowiniarskiej. Na pierwszym planie żydowski chłopiec z książkami
Franciszkańska była pełna sklepów z radomską skórą i domów weselnych. Nad ulicą unosił się zapach śledzi, którymi handlowano tu z beczek. Z szyldów na Wałowej, Świętojerskiej, Nowiniarskiej szczerzyły kły wymalowane przez domorosłych artystów potworne lwy, lamparty, pantery i tygrysy – aż roiło się tu od sklepów i składów hurtowych futer. Latem bogaci kupcy mogli przechowywać tu futra bez obawy, że zamienią się w pastwisko dla moli. Na Wa-
F
1022981 10229
42
łowej kupcy siłą wciągali przechodniów do sklepów, nazywając ich kuzynami. Na Wałowej każdy miał kuzyna! Na Gęsiej między Nalewkami a Zamenhofa królowali bogaci kupcy bławatni, bliżej Cmentarza Żydowskiego ulokowali się kamieniarze. Przy Nowolipkach, uwiecznionych przez Polę Gojawiczyńską w „Dziewczętach z Nowolipek”, pełno było księgarni z publikacjami w języku jidysz i hebrajskim, tu mieściła się słynna na całą dzielnicę czytelnia Breslera, gdzie za kilka groszy wypożyczano zaczytane do niemożności książki. Warszawa była światową stolicą jidysz. Tu powstawała literatura, wydawano niezliczone gazety, kręcono
filmy żydowskie pokazywane potem w małych nalewkowskich kinach. Przy Nowolipiu miał siedzibę „Unzer Express”, dziennik słynny z ogłoszeń o pracę (Do sprzedania miejsca na Jamim Noraim w pięknym lokalu Makabi przy Nalewkach 2a, gdzie modlitwę będą prowadzić znani kantorzy Chaskele Taub z Jankielem Fastogiem). Dzika, przecinająca Muranów w poprzek, to najtańsze hoteliki i domy noclegowe. Tu zatrzymywali się Żydzi przyjeżdżający w interesach do Warszawy. Gdy kogoś nie było stać na całe łóżko, mógł wynająć pół do spółki z innym gościem. Tu były też obiady domowe, tanie i sycące. Plac Muranowski, w który wpadała ulica Nalewki, oraz Mu-
2013-09-09
13:26
Page 43
NAC
NAC
AHE 04_2 MULTI KULTI
ranowska, z której początek brała Miła, jeszcze w latach 20. był wielkim targowiskiem pełnym bazarowych bud, między którymi przeciskał się tramwaj, i rozkrzyczanych od świtu do zmroku handlarzy oferujących towar wprost z wiklinowych koszy. W całej dzielnicy były domy modlitwy, chedery i jesziwy. Przy wielu ulicach można było znaleźć bożnice prowadzone przez znanych cadyków, którzy na początku XX w. opuścili małe miasteczka w Kongresówce i osiedlili się w Warszawie wraz z towarzyszącymi im dworami (tych najwięcej było jednak na Grzybowie przy Twardej i Rynkowej, czyli dawnej Gnojnej).
Jednak największe wrażenie wywierała tytułowa ulica żydowskiej dzielnicy – Nalewki. Sklepów, zakładów rzemieślniczych, warsztatów było tu więcej niż dziś przy wszystkich warszawskich ulicach razem wziętych. Długa na ponad kilometr. Obudowana kamienicami, najstarsze pochodziły sprzed powstania listopadowego, były klasycystyczne i przypominały domy na eleganckim Nowym Świecie. Podwórka tworzyły istny labirynt. Każde było jak mała ulica. Tu handel lokował się absolutnie wszędzie. W suterenach, na parterach i piętrach. Nie brakowało chałupniczych „fabryczek”, gdzie obowiązywała ścisła specjalizacja niczym przy taśmie u Forda. Na przykład skręcano jedynie sznurowała i półprodukt wędrował dalej. Podwórza łączą się bramami przelotowymi, można krążyć po nich, przechodząc z ulicy na ulicę, uczestniczyć w misterium handlowym przypominającym nieco stambulski Wielki Bazar czy arabskie suki (....) Szyldy nad sklepami w oknach powyżej wokół wejść do klatek schodowych anonsują, co dzieje się na górze. Napisy często dwujęzyczne, z „obrazkami” dodają egzotycznego kolorytu. Hebrajskie napisy są przecież bardzo piękne, dla polskiej klienteli udającej się tu po zakupy nieczytelne, stanowiły tylko element graficzny. Przewidujący handlarze żydowscy liczyli się również z koniecznością trafienia z informacją do świadomości potencjalnych nabywców niepiśmiennych – kolorowy rysunek kapelusza, buta czy palta z futrzanym kołnierzem był jednoznaczny dla wszystkich – pisał Zbigniew Pakalski w „Warszawie moich wspomnień”. W ogromnym pasażu Simonsa u zbiegu z Długą, zbudowanym na początku XX w. z myślą o składach manufaktury moskiewskiej czy petersburskiej, działały dziesiątki sklepów z norymberszczyzną, czyli pasmanterią. Tutaj też ulokował się klub sportowy Makabi i ceniona w całym mieście koszerna restauracja u Herszfinkla, gdzie podawano niezapomnianą gęś ze skwarkami.
1022981
Na Nalewkach towary nieustannie się przemieszczały. Autami ciężarowymi, wózkami ręcznymi i na plecach tragarzy. Towar napływał hurtowo, rozchodził się w detalu. Nic dziwnego, że ulice upatrzyli sobie właściciele firm spedycyjnych. Nierzadko konkurowali ze sobą na śmierć i życie, nie zawsze legalnie. Było taniej niż w Śródmieściu. Sklepy może nie zachwycały nowoczesnością, za to przypominały istne sezamy. Dla kupca z Nalewek dyshonorem było nie mieć jakiegoś towaru ze swojej branży. Dla mieszkańców Śródmieścia dzielnica nalewkowska była miejscem egzotycznym. Dzika czy Gęsia wydawały się równie odległe jak Indie czy Palestyna. Mieszkańcy Śródmieścia, także ci zasymilowani żydowscy, patrzyli na Nalewki z daleka, z wyższością. Domy nie były tu piękne, podwórka cuchnęły wilgocią, ulice brudne, dzieciarnia umorusana. Przedwojenne przewodniki nie polecały wizyt na Nalewkach. A jednak było to miejsce niezwykłe, gdzie działały wszystkie liczne partie polityczne, a bundowcy ścierali się z syjonistami. Gdzie rozwijał się żydowski ruch narodowy i kulturalny. Pisano tu książki, tworzono poezję, a żydowskie życie religijne kwitło we wszelkich możliwych aspektach. W czasie okupacji dzielnica nalewkowska niemal w całości znalazła się w granicach getta. Okupanci dokonali masowej zagłady żydowskich mieszkańców. Zniszczyli też do cna spuściznę materialną wielu pokoleń warszawskich Żydów, burząc dzielnicę ulica po ulicy, dom po domu. Dziś z dawnego Muranowa nie zostało prawie nic. Nieliczne fotografie i wspomnienia. Z Nalewek ocalał kawałek bruku z torami tramwajowymi i budynek Arsenału u zbiegu z Długą. Przepadł nawet dawny przebieg ulicy. Tam, gdzie były domy, chodniki, jezdnia, dziś rosną drzewa. Tam, gdzie była ulica, dziś są podwórka między blokami. I tylko korzenie drzew wyciskają ślad pod asfaltem, rozsadzają chodniki – nie mogą rosnąć w głąb, bo pod nimi tkwi gruba na kilka metrów warstwa gruzu ze zburzonego miasta.
10229
43
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
13:26
Page 44
NARODOWCY SPOD GWIAZDY DAWIDA
BEJTAR
DLA JEDNYCH BYLI REWOLUCJONISTAMI ODMIENIAJĄCYMI NATURĘ I TWARZ NARODU. DLA DRUGICH – FASZYSTOWSKĄ JACZEJKĄ NOSZĄCĄ BRUNATNE BLUZY, BANDĄ KASTECIARZY
MULTIKULTI
PAWEŁ SMOLEŃSKI
Schyłek lat 20. We Włoszech Benito Mussolini dorzyna słabą demokrację parlamentarną, w Niemczech narodowi socjaliści sposobią się do walki o władzę, a polska nacjonalistyczna młodzież zasila szeregi Obozu Wielkiej Polski (rozwiązanego w 1933 r., również za szerzenie nienawiści rasowej, w tym kompletną marginalizację mniejszości żydowskiej). Tymczasem w żydowskiej gazecie „Trybuna Betaru” można znaleźć taki tekst: Tak jak promienie słońca płoszą szpetne sny, tak umiał Mussolini wypędzić z włoskich serc zmorę komunizmu. I dalej: Brit Trumpeldor jest również owocem narodowej rewolucji duchowej skierowanej przeciw czerwonej chorobie, która osłabia siły wital-
S
1022981 10229
44
ne społeczeństwa żydowskiego i usiłuje sparaliżować jego energię wyzwoleńczą. Brith Trumpeldor to Liga Józefa Trumpeldora, organizacja radykalnie prawicowej młodzieży żydowskiej, zwana w skrócie Bejtar, od nazwiska patrona, ale też ostatniej twierdzy żydowskiej w powstaniu Szymona Bar Kochby. „Energia wyzwoleńcza” ma doprowadzić do powstania niepodległego państwa żydowskiego w Palestynie zorganizowanego jednak inaczej, niż postulowali lewicowi syjoniści. Bo syjonistyczna lewica o Bejtarze pisała mniej więcej tak: Znów polała się krew robotnicza w Palestynie. Nóż kierowany ręką rewizjonistycznego łamistrajka ugodził w pierś towarzysza Szymona Krasnosolskiego (…). Organizacja młodzieży rewizjonistycznej Bejtar otrzymała rozkaz złamania siły zorganizowanego robotnictwa w kraju, przejęła się więc tak rzetelnie misją obrony „intere-
MUSEUM OF FAMILY
Warszawa, wrzesień 1938 r., trzecia konferencja skrajnie prawicowej organizacji młodzieży żydowskiej Bejtar – syjonistyczna lewica krytykowała ją, nazywając „blaszanymi żołnierzykami”. Bejtar od 1928 r. był ruchem paramilitarnym, jego członkowie nosili mundury i uczestniczyli w regularnych ćwiczeniach wojskowych. Poniżej: Zeew Żabotyński, założyciel i główny ideolog Bejtaru
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:18
MENACHEM SPADKOBIERCA ZEEWA Zeew Żabotyński nie doczekał niepodległego Izraela. Zmarł w USA w 1940 r. Jego ciało sprowadzono do Jerozolimy dopiero w latach 60. Na ponowny pochówek nie chciał się zgodzić Dawid Ben Gurion, ojciec założyciel Erec Israel i pierwszy premier żydowskiego państwa. Jednym z liderów Ligi Józefa Trumpeldora był wywodzący się z Brześcia Menachem Begin (w Polsce nazywał się Mieczysław Biegun), późniejszy więzień NKWD, żołnierz armii Andersa, który zdezerterował w Palestynie przy cichej zgodzie dowódców. Konspirował w brytyjskiej Palestynie, zorganizował skrajnie prawicowy Irgun (odpowiedzialny m.in. za wysadzenie w 1946 r. jerozolimskiego hotelu King David – ponad pół setki ofiar), wreszcie premier Izraela i laureat Pokojowej Nagrody Nobla za podpisanie pokoju z Egiptem. W wojnie o niepodległość Izraela w 1948 r. skrajni żydowscy nacjonaliści walczą z Brytyjczykami i Arabami. Odpowiadają za masakrę arabskiej wioski Deir Jasin, po dzień dzisiejszy uznawanej za symbol eksterminacji Palestyńczyków, ale też już następnego dnia potępionej przez czołowych izraelskich polityków. Ben Gurion nazywał Begina „Menachemem Hitlerem”, co tuż po Zagładzie miało szczególną wymowę. Klub piłkarski Beitar Jerozolima słynie z najbardziej fanatycznych kibiców w Izraelu. Do 2013 r. w drużynie nie grał ani jeden muzułmanin (dwóch pierwszych to Czeczeni, po ich transferze na trybunach doszło do zamieszek, kibole podpalili klubowe budynki). Do dzisiaj w Beitarze Jerozolima nie pracuje ani jeden Arab, nawet w charakterze sprzątacza.
Page 45
su narodowego”, że zrezygnowała z „pokojowych” metod łamistrajkostwa. Nóż i rewolwer mają odtąd symbolizować odradzający się naród, a ukrywanie zbrodniczych zamachowców i ułatwianie im ucieczki urośnie zapewne w oczach heroicznych mołojców do poziomu wymarzonego bohaterstwa. Dalej autor lwowskiego pisma akademickiego „Myśl i Czyn” pogardliwie nazywa bejtarczyków „blaszanymi żołnierzykami”, „domorosłymi faszystami”, „żydowskimi Hitlerami”, porównując metody ich działania do niemieckich bojówek SA – Oddziałów Szturmowych NSDAP. Dla jednych bowiem młodzież skupiona w Bejtarze to byli żydowscy nacjonalistyczni rewolucjoniści odmieniający – zgodnie z duchem swojego czasu – naturę i twarz narodu. Dla drugich – faszystowską jaczejką noszącą brunatne bluzy wojskowe, bandą kasteciarzy nazbyt chętnych do stosowania przemocy. Zrazu działali tylko na Łotwie, by rychło powoływać oddziały organizacji w innych krajach. Również w Polsce, gdzie wpływy i znaczenie Bejtaru były bodaj największe w całym żydowskim świecie, nie wyłączając Palestyny (drugi zjazd organizacji odbył się w Krakowie). W 1936 r. w II RP działało prawie 740 komórek Bejtaru liczących ponad 40 tys. członków. W kresowych miasteczkach Liga Józefa Trumpeldora była najbardziej rozpoznawalną polityczną organizacją żydowską, a być może najliczniejszą skrajnie nacjonalistyczną formacją Rzeczypospolitej (liczniejszą zapewne od Obozu Narodowo-Radykalnego). Za patrona wzięli sobie Józefa Trumpeldora, jednorękiego żydowskiego kombatanta I wojny, założyciela i żołnierza utworzonego przy współpracy Brytyjczyków Legionu Żydowskiego. Nie wiadomo tylko, czy Trumpeldor chciałby być patronem Bejtaru. Co prawda jego najbliższym towarzyszem broni był Zeew Żabotyński, współpomysłodawca Legionu Żydowskiego, założyciel i główny ideolog Bejtaru, zwany Wodzem (nierzadko z przymiotnikiem „genialny”), lecz Trumpeldor stał się również bohaterem radykalnej lewicy. Zginął w 1920 r. w potyczce z Arabami o kibuc Tej Haj, założony przez komunizujący Haszomer Hacair (założycielem Haszomer Hacair był m.in. Janusz Korczak, a członkiem – Mordechaj Anielewicz). Naczelnymi celami Bejtaru było budowanie osiedli żydowskich na obu brzegach Jordanu, a w efekcie – powstanie niepodległego państwa oraz wychowanie nowego człowieka, który jest zaprzeczeniem Żyda z diaspory, dla wielu symbolu uległości i poniżenia. Bodaj
1022981
największym doświadczeniem młodego Żabotyńskiego był pogrom w Kiszyniowie; stąd pomysł militarno-sportowego wychowania młodzieży i tworzenia oddziałów żydowskiej samoobrony. Bejtarowiec (zarówno kobieta, jak i mężczyzna) ma być silny, sprawny fizycznie, musi znać historię swojego narodu, język hebrajski, ale też – by w przyszłości był dobrym, świadomym obywatelem Erec Israel – szanować państwo, które jest jego tymczasową ojczyzną. Od polskiego nacjonalisty bejtarowca różniła więc tylko narodowość i wyznanie, choć Bejtar był z zasady świecki. Mussolini mówił o Żabotyńskim, że jest „żydowskim faszystą”, i również za to bardzo go szanował. Swoją ideologię opierali na korporacjonizmie (modnym wówczas pośród europejskiej skrajnej prawicy), dyscyplinie, hierarchii i posłuszeństwie wodzowi. Nie znosili lewicy i otwarcie kwestionowali demokrację, co w dwudziestoleciu międzywojennym było w Europie zjawiskiem dość powszechnym. Niektórzy z syjonistów rewizjonistów dopuszczali ewentualne czystki etniczne podczas przyszłych konfliktów o żydowską Palestynę. Od 1928 r. członkowie Bejtaru w całej Europie zaczęli nosić brunatne koszule i przechodzili regularne ćwiczenia paramilitarne, w Polsce wspierane sekretnie przez państwo (Bejtar uzyskał ponad 200 tys. zł pożyczki traktowanej jako dług honorowy, którą Żabotyński zobowiązał się zwrócić po wywalczeniu w Palestynie żydowskiej niepodległości). Organizacja ochoczo współpracowała z polską skrajną prawicą, gdyż obie strony uznały, że największym wrogiem są socjaliści i komuniści. Dopóki państwo żydowskie nie zostanie utworzone – czytamy w notatce na temat Bejtaru sporządzonej najpewniej przez MSW dla polskiej dyplomacji – młodzież nie może zajmować się jakimikolwiek teoriami socjalnymi lub politycznymi, a powinna wszystko poświęcić idei syjonizmu. Wychodząc z założenia tego, zwalcza Brith Trumpeldor wszystkie organizacje młodzieży, które są wrogie syjonizmowi, a które odrywają młodzież od domu, rodziny i tradycji i szerzą idee antypaństwowe wśród młodzieży. Brith Trumpeldor zwalcza też młodzież syjonistyczną, która obok syjonizmu wyznaje ideały socjalistyczne (...). (...) W głębokim przeświadczeniu, utwierdzonym przez poznanie dziejów walk niepodległościowych Polski, że bez Legionu Żydowskiego niemożliwym jest odzyskanie Państwa, organizacja wychowuje swoją młodzież w duchu gotowości wstąpienia do Legionu Żydowskiego oraz przysposabia ją do tego fizycznie. W latach 1931-34 członkowie Brith Trumpeldoru w Polsce ćwiczyli
10229
45
11:20
ŻYDZI W II RP L I T WA
Morze Bałtyckie Wilno
N I E M CY
woj. pomorskie
N I E M CY
Nowogródek N ie m e
ła Wis
WARSZAWA
Warta
Brześć woj. lubelskie
Łódź
Kielce
Katowice
woj. wołyńskie
Lublin
Słucz
woj. łódzkie Od ra
Pr y p e ć
g Bu
MULTIKULTI
ZSRR
woj. poleskie
g Bu
Wis ła
Łuck
woj. kieleckie
Kraków woj. krakowskie
woj. lwowskie
Lwów Tarnopol
Dniestr
woj. tarnopolskie
ZSRR
Stanisławów woj. stanisławowskie
C Z E C H O S Ł O WA C J A
Dniestr
Cisa Dunaj
W Ę G RY
RUMUNIA
Procent ludności żydowskiej (dane z 1931 r.) poniżej 7 proc.
7-10 proc.
10,1-12 proc.
powyżej 12 proc.
ŹRÓDŁO: WYSIEDLENIA, WYPĘDZENIA I UCIECZKI 1939-1959. ATLAS ZIEM POLSKI
Przed wojną mieszkało w Polsce 3,1 mln Żydów, było to 10 proc. populacji. Ponad trzy czwarte żyło w miastach i miasteczkach. W Warszawie Żydzi stanowili 31 proc. mieszkańców, we Lwowie – 32 proc., w Białymstoku – 43 proc., w Stanisławowie – 41 proc., w Łodzi – 33 proc., we Lwowie – 32 proc., w Wilnie – 28 proc., a w Krakowie – 26 proc. W mniejszych ośrodkach odsetek ludności wyznania mojżeszowego sięgał czasem 50 proc. Ukazywało się 130 żydowskich czasopism, w dużych miastach działało kilkanaście teatrów. Społeczność żydowska miała ponad 250 szkół podstawowych i 12 wyższych.
1022981 10229
46
woj. nowogrodzkie
N a re w woj. białostockie
woj. warszawskie
Poznań
N I E M CY
n
Białystok
Toruń woj. poznańskie
woj. śląskie
W 1936 r. Żabotyński proponuje politykom sanacji plan ewakuacji Żydów z Rzeczypospolitej. Dostrzega narastającą siłę i agresywność III Rzeszy, wieszczy gigantyczne pogromy, które staną się udziałem polskich Żydów po przegranej wojnie z Niemcami. Odbywa szereg spotkań z polskimi politykami, którzy wykazują nawet pewne zainteresowanie tym pomysłem (Żabotyński rozmawiał np. Józefem Beckiem). Plan odrzucają jednak sami Żydzi, również dlatego, że współgra z antysemickimi nastrojami toczącymi ostatnie lata II RP. Uwiera zwłaszcza kategoria „zbędnego Żyda”, która w oczach bejtarowców oznaczała człowieka niepotrzebnego Polsce, przydatnego zaś w Palestynie, lecz dla żydowskiej większości była tożsama z antysemickim wykluczeniem. Żabotyński ostrzega, że polscy Żydzi „żyją na krawędzi wulkanu”. Jego dzisiejsi zwolennicy twierdzą, że był jedynym żydowskim politykiem, który przewidział Holocaust. Naciska na szkolenia wojskowe i ciągle namawia do jak najszybszej emigracji. Jednak członkowie Bejtaru nie otrzymują certyfikatów wjazdowych do brytyjskiej Palestyny. To skutek ostatecznego zerwania Żabotyńskiego z Organizacją Syjonistyczną. Młodych polskich Żydów nie jednoczy nawet narastający antysemityzm. Zostaną zrównani dopiero przez Zagładę. W powstaniu w getcie warszawskim walczą obok siebie (choć nie pod wspólnym dowództwem) bojowcy lewicującego ŻOB-u i bejtarowskiego Żydowskiego Związku Wojskowego.
woj. wileńskie
N i e m en
a isł W
w oddziałach Przysposobienia Wojskowego. Ze struktury organizacyjnej Bejtaru wynika, że praca oparta jest na dyscyplinie i hierarchii. Zasady te wpajane są młodszym członkom przez wychowanie ich w duchu skautowym… Brith Trumpeldor głosi zasadę, że tylko ten może stać się dobrym obywatelem w przyszłym Państwie, kto sumiennie spełnia obowiązki obywatelskie w swej obecnej ojczyźnie. Bejtar organizuje wspólne obozy szkoleniowe z Balillą, młodzieżową przybudówką ruchu Mussoliniego. W Civitavecchia młodzi Żydzi uczą się służby na morzu pod okiem włoskich instruktorów i oficerów faszystowskiej marynarki. Każdego 1 maja młodzież Bejtaru bije się na ulicach miast Rzeczypospolitej z młodzieżą lewicowego, antysyjonistycznego żydowskiego Bundu i komunizujących partii syjonistycznych. W ruch idą pięści, kastety, noże. Młodzi polscy Żydzi różnią się między sobą w politycznych sympatiach dokładnie tak jak wszystkie narody ówczesnej Europy.
Page 46
Żydzi stanowili 49 proc. prawników, 46 proc. lekarzy, 59 proc. handlowców. Pełne prawa obywatelskie w II RP przyznano Żydom w 1926 r. Obywatele pochodzenia żydowskiego odegrali wielką rolę w rozwoju polskiej gospodarki, kultury i nauki. Najwybitniejsi to m.in.: pianista Artur Rubinstein; pisarze i poeci: Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Bolesław Leśmian, Jan Brzechwa, Bruno Schulz, Aleksander Wat, Mieczysław Grydzewski, Józef Wittlin, Marian Hemar; historycy: Marceli Handelsman i Szymon Askenazy; filmowcy: Józef Lejtes, Aleksander Hertz, Aleksander Ford; reżyser teatralny Arnold Szyfman; lekarz Ludwik Hirszfeld; przedsiębiorcy: Adam Felter, Oskar Kon, Naum Eitingon; działacze społeczni: Lidia Ciołkoszowa i Janusz Korczak.
WAWRZYNIEC ŚWIĘCICKI
2013-09-09
Styr
AHE 04_2 MULTI KULTI
AHE 04_2 MULTI KULTI
2013-09-09
11:21
Page 47
BUŃCZUK W POLSKIEJ ARMII
PÓŁ TATARÓW, PÓŁ POLANÓW
TO 13. PUŁK UŁANÓW TATARSKA KAWALERIA SŁUŻYŁA W POLSKIM WOJSKU PRZEZ CAŁE DWUDZIESTOLECIE, A ZNIKNĘŁA WRAZ Z II RP
Swoich grabi, Żydów łupi/pułk trzynasty nie jest głupi. A kto chłopom gwałci wdowy, to trzynasty pułk morowy. Weneryczny i pijański/to trzynasty pułk ułański – mniej czy bardziej udane żurawiejki, dwuwierszowe kuplety sławiące brawurę, ich chuć i mocne głowy, mogły mieć przed wojną wszystkie pułki kawalerii. Ale 13. Pułk Ułanów Wileńskich był wyjątkowy: W dupie księżyc, w sercu gwiazda/ To tatarska nasza jazda albo: Pół Tatarów, pół Polanów/ To 13. pułk ułanów. Bo tylko w 13. pułku służył jedyny w polskiej armii szwadron tatarski. Uwiecznił go w „Kronice wypadków miłosnych” Tadeusz Konwicki, a różowe otoki na czapkach ułanów pokazał na ekranie Andrzej Wajda. Miga też w końcowej scenie tatarski buńczuk. Historia polskich Tatarów – zwanych Lipkami lub Muślimami – sięga XIII w., gdy wielkie ich masy złupiły Ruś i ziemie polskie. W XIV w. rozpadło się państwo mongolskie, pod które podwaliny położył Czyngis-chan. Przywódca Białej Ordy Tochtamysz przegrał z Timurem Chromym walkę o władzę i uciekł ze swoimi stronnikami – głównie tatarską arystokracją – na Litwę. Wielki książę Witold dał im ziemię i przyjął na służbę. Byli pod Grunwaldem w 1410 r., pod Byczyną w 1588 r. walczyli z wojskami austriackiego pretendenta do polskiego tronu Maksymiliana Habsburga, gromili Szwedów pod Kircholmem. Sławnymi dowódcami podczas insurekcji kościuszkowskiej byli Mustafa Achmatowicz i Jakub Anzulewicz. Nie zabrakło też Tatarów w wojskach napoleońskich i w polskich powstaniach. Do czasów II RP przetrwało ich około sześciu tysięcy – głównie na Białorusi, Wołyniu i w Małopolsce, ale przede wszystkim na Litwie. Zachowali odrębność religijną, obyczajową i kulturalną. Mieli swoje Muzeum Narodowe (w Wilnie), Archiwum Narodowe i Związek Kulturalno-Oświatowy. Mieli też ziemię
MIROSŁAW MACIOROWSKI
ARCHIWUM KIELECKIEGO SZWADRONU KAWALERII IM. 13. PUŁKU UŁANÓW WILEŃSKICCH (2)
S
Ułani ze szwadronu tatarskiego 13. Pułku Ułanów Wileńskich z buńczukiem ofiarowanym im w 1937 r. przez społeczność Tatarów w przedwojennej Polsce. Powyżej: rotmistrz Aleksander Jeljaszewicz, zwany „Saszą”, ostatni dowódca szwadronu
i wyuczone zawody, ale tradycja nakazywała im służyć w wojsku. W wojnie z bolszewikami w 1920 r. Tatarski Pułk Ułanów imienia pułkownika Mustafy Achmatowicza został zdziesiątkowany. Z niedobitków, uzupełnionych przez Polaków, utworzono szwadron w 13. Pułku Ułanów Wileńskich. W lipcu 1937 r. jego dowódcy wręczono buńczuk – oznakę władzy i odrębności. We wrześniu 1939 r. rotmistrz Jelja-
1022981
szewicz na czele swoich Tatarów walczył w bitwie pod Piotrkowem Trybunalskim. Po raz ostatni ułani z różowymi otokami na czapkach szarżowali 10 września pod Maciejowicami, gdzie szwadron poniósł dotkliwe straty. Jeljaszewicz, ostatni tatarski dowódca w polskim wojsku, przeżył wojnę w oflagu, po jej zakończeniu został urzędnikiem PZU. Tatarzy z polskiej armii zniknęli wraz z II Rzeczypospolitą.
10229
47
Page 48
KRAJ
BARDZO BIEDNYCH LUDZI PRZED WOJNĄ W POLSCE BYŁO LEPIEJ? OWSZEM, ALE PRZED PIERWSZĄ
ADAM LESZCZYŃSKI
1022981
C
13:43
NA
2013-09-09
NA CO DZIEŃ
AHE 04_3 NA CODZIEN
10229
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:43
Page 49
N
Na początku lat 30. dziennikarz Konrad Wrzos pojechał do Zawiercia – miasta bezrobotnych. Odwiedził zamkniętą fabrykę: W pustych halach jest zimno. Te zimne sale budzą grozę. Gdzieniegdzie zwisają z warsztatów resztki tkanin jedwabnych lub pluszowych, jak gdyby porzucone nagle wśród pracy. Czy wrócą do niej robotnicy, czy wrócą do drukarni, pralni i wykańczalni, do bielarni, do wrzecion i krosien? Zarejestrowanych bezrobotnych jest w tej chwili w Zawierciu 7854. Jeżeli się zważy, że są to przeważnie głowy rodzin, zaś rodzina składa się z trzech do czterech osób, to łatwo można dojść do 25 tysięcy osób, które są utrzymywane przez opiekę społeczną. Zawiercie, według ostatniego spisu ludności, liczy 32 tysiące mieszkańców...
Klienci biedaszybów
NA
C
Wrzesień 1932 r. Sześcioosobowa bezdomna rodzina bezrobotnego na jednej z krakowskich ulic. Polska była jednym z krajów, które najbardziej odczuły skutki światowego kryzysu wywołanego przez krach na nowojorskiej giełdzie w 1929 r.
Lokalny urzędnik zaprowadził Wrzosa do drewnianego baraku bez wygód: Mieszka tu robotnik imieniem Julian z żoną i synkiem (...). Jest specjalistą od tzw. gręplowania, tj. czesania bawełny; zarabiał dawniej 4 zł dziennie. Teraz, jako bezrobotny, miesięcznie otrzymuje trzy ćwierci kilograma słoniny, 18 kg mąki żytniej, 9 kg mąki pszennej, 3 kg grochu, trzy ćwierci mydła, trzy ćwierci soli i trzy paczki mieszanki cukrowo-kawowej i ziemniaki. Miał węglowy sprowadza sam z biedaszybów Zagłębia Dąbrowskiego. Pozostawiają go bezrobotni, pracujący na biedaszybach, jako nieużytek – na powierzchni. Idzie on po ten miał do odległego od Zawiercia o 8 km biedaszybu. Jest świadkiem, jak jego bezrobotni koledzy górnicy wydobywają spod ziemi bryły węgla. Sam nie potrafiłby tego. Musi więc prosić ich o odpadki, którymi jego żona pali w piecu. Jesienią 1931 r., kiedy w Polsce Wielki Kryzys zagościł już na dobre, Instytut Gospodarstwa Społecznego rozpisał konkurs na pamiętniki bezrobotnych. Kilkunastu spośród 774 pamiętnikarzy przyznano nagrody – 25, 50 i 100 zł. Nie było to dużo: robotnik wykwalifikowany – o ile miał pracę – mógł zarabiać 150 zł miesięcznie. Pamiętniki uzmysławiają, że trudno porównywać poziom życia w II RP z dzisiejszym. Feliks Różański, ślusarz z Warszawy, w 1933 r. przebył pieszo w poszukiwaniu pracy drogę z Gdyni do Brześcia nad Bugiem, przez Lwów i Katowice, Poznań i Toruń, aż wrócił do Warszawy – w sumie 2340 km. Leon Zarycki, czternaste dziecko łódzkiego odlewnika, zaczął pracować w wieku 14 lat, sprzedając papierosy na ulicy. Kiedy skończył 17 lat, został robotnikiem. Komisja lekarska
zwolniła go z poboru, bo ważył 45 kg i był zbyt słaby na żołnierza. W PRL-u z sentymentem wspominano przedwojenne czasy, kiedy wszystko było w sklepach, a złote wymieniano na dolary. Ale przedwojenna bieda była jak najbardziej realna. Wystarczy sięgnąć do „Małego Rocznika Statystycznego” za 1938 rok – tylko 12,9 proc. domów miało kanalizację, 15,8 proc. – wodociąg, a 37 proc. – prąd. Wszystkie media miał zaledwie co dziesiąty dom! Aż co trzeci obywatel nie miał ich w ogóle w domu. Noworodek urodzony w Polsce w 1932 r. miał przed sobą niecałe 50 lat życia, w Niemczech 61, w Australii 65. Dochód na głowę w 1938 r. wynosił mniej więcej jedną trzecią poziomu w Wielkiej Brytanii. W porównaniu z 1913 r. dystans Polski wobec najbogatszych krajów Zachodu wzrósł niewiele, ale jednak. Żeby mieć co jeść, trzeba było zastawiać ubrania, a groźba głodu była bardzo realna. Dziś używane ubrania można dostać właściwie za darmo, także głód grozi biednym bez porównania rzadziej, o ile w ogóle.
„Ludzie zbędni” i ukryci bezrobotni W 1933 r. na dnie Wielkiego Kryzysu w Polsce liczącej wtedy prawie 33 mln mieszkańców było oficjalnie zarejestrowanych tylko 343 tys. bezrobotnych (w 2013 r. to niecałe 2 mln na 38 mln Polaków). Przed wojną jednak rejestrowało się tylko około jednej czwartej ludzi pozostających bez pracy. Poufne szacunki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1936 r. mówiły o poziomie powyżej miliona osób. Było to jednak tylko bezrobocie miejskie. Blisko dwie trzecie mieszkańców pracowało w rolnictwie, ale nikt nie policzył dokładnie tzw. ludzi zbędnych na wsi, czyli wegetujących na karłowatych gospodarstwach w skrajnej nędzy. Szacunki sięgają milionów. Gospodarstw, które miały ekonomiczną rację bytu – czyli o powierzchni 10-20 hektarów – było tylko 10 proc. Wydajność w porównaniu z Zachodem była niska, a inwestować nie było z czego – o żadnych „dopłatach do rolnictwa” nie było mowy; przeciwnie, płaciło się dotkliwe podatki. Przeciętne dochody rodziny chłopskiej w latach 30. były o jedną trzecią niższe niż w 1913 r.
Zbiorowe szaleństwo Wielki Kryzys – obok Niemiec i USA – najbardziej dotknął Polskę. Rząd podwyższał podatki, równoważył budżet, zamiast stymulować popyt wydatkami. Deflacja była niszcząca, zwłaszcza dla wsi: ceny produktów rolnych w 1938 r. były o jedną trzecią niższe niż w 1929 r. W latach 1930-34 wydatki budżetu spadły o 30 proc. Porównywalnie spadły też realne sumy udzielanych przez banki kre-
1022981 10229
49
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:29
Page 50
NA SKRAJU NĘDZY
Węgiel z biedaszybów wydobywali bezrobotni górnicy, dla których jego sprzedaż na czarnym rynku była często jedynym źródłem utrzymania rodziny. Był znacznie tańszy od tego, który wydobywały kopalnie. Dlatego władze, walcząc z tym procederem, niszczyły biedaszyby ładunkami wybuchowymi
dytów, co równało się założeniu gospodarce pętli na szyję. Kryzys przyniósł przełom mentalny – został powszechnie odczytany jako wielka moralna klęska kapitalizmu. W latach 30. i 40. właściwie we wszystkich tekstach – od prawicy do lewicy – wolny rynek kojarzy się z nędzą, nieracjonalnością, chaosem i marnotrawstwem na ogromną skalę. Być może nie bez powodu: jak pisze amerykański historyk gospodarki Bradford DeLong, Wielki Kryzys zimą 1933 r., gdy osiągnął dno, był „formą zbiorowego szaleństwa”: Ludzie nie mieli pracy, bo firmy nie chciały ich zatrudnić; firmy nie chciały ich zatrudnić, bo nie widziały rynków zbytu na swoje towary; nie było rynku na ich produkcję, ponieważ ludzie nie mieli zarobków, które mogliby wydać. Poczucie życia w świecie postawionym na głowie, pełnym cierpienia i pozbawionym sensu było powszechne; stąd popularność rozwiązań radykalnych – od socjalistycznych po faszystowskie.
Społeczna katastrofa Dziesięć milionów ludzi na samej roli nie dojada i nie dopracowuje – pisał jeszcze w 1939 r. Melchior Wańkowicz. – Dziesięć milionów ludzi na samej wsi, bezrobotnych urzędowych, zarejestrowanych miejskich nie licząc, jest materiałem martwym, którego nie dźwigniemy, który się nie nadaje na obywatela, bo go trzeba od-
Korzystałem m.in. z Derek H. Aldcroft, „Europe’s Third World: The European Periphery in the Interwar Years”, wyd. Ashgate, Farnham 2006
1022981 10229
50
żywić, dać mu jaką taką nadwyżkę w dochodzie społecznym na to, by był w stanie choć coś niecoś pomyśleć o sprawach wybiegających poza zakres najprymitywniejszych zwierzęcych potrzeb. Cytat pochodzi z książki o Centralnym Okręgu Przemysłowym, w której Wańkowicz wychwalał społeczną przemianę, jaką wielki państwowy przemysł przynosił do zapadłych wsi i miasteczek. Mógł więc wyolbrzymiać. Jeśli jednak nawet „ludzi zbędnych” nie było dziesięć milionów, tylko osiem czy siedem, to skala problemu była ogromna. COP miał temu zaradzić, dostarczając gospodarce – dzięki wielkim państwowym inwestycjom – impulsu do wzrostu. Niektórzy historycy twierdzą, że w drugiej połowie lat 30. zaczynaliśmy wchodzić w fazę szybkiego rozwoju przemysłu i wzrostu poziomu życia. Ale ze współczesnego punktu widzenia Polska międzywojenna była obszarem społecznej katastrofy. Inne kraje w Europie Środkowej radziły sobie znacznie lepiej. Czechosłowacja dzięki odziedziczonemu po Austro-Węgrach przemysłowi była bogatsza od wielu państw Zachodu. Wyższy o mniej więcej 20-30 proc. poziom dochodu na osobę niż Polska miały Węgry, Bułgaria, Grecja i kraje bałtyckie. Na zbliżonym poziomie były Włochy, Hiszpania, Rumunia i Jugosławia.
Miasteczko Iwaniec (...). Siedzi garncarz nad kupą mokrej gliny. Między jego dłońmi, zwierającymi się i rozwierającymi jak najprecyzyjniejsza maszyna, wiruje narastający kształt. Za kopę dużych gładyszy majster płaci mu dwa złote. Ale za te pieniądze należy nie tylko ulepić te 60 gładyszy, ale gliny nawieźć, rozrobić, a potem wypalić. Jeżeli robotnik wykwalifikowany i obrotny i jeżeli nie choruje, i jeżeli pracuje od ranka do zmroku, i jeżeli... to zarabia 15 zł miesięcznie. Uszom swoim nie wierzę. – Ale ma wikt? – Nie, na swoim. – To lepiej iść kamienie przy szosie tłuc czy rowy kopać. – Nie ma tu robót drogowych – wyjaśnia wójt Śnieżko – wszak jesteśmy nad granicą. Okazuje się, że jedynym miejscowym przemysłem jest skromny tartacik. (...) Najwyższa dniówka, jaką płaci, to 1,20 zł. To znaczy, wybrańcy fortuny mogą zarobić w tym tartaku 60 zł rocznie [pensja urzędnika wynosiła ok. 200 zł miesięcznie]. (...) Łaskawi panowie! Mamy niewolników krajowych. Kto łaska! Kupujcie iwanieckich garncarzy. Melchior Wańkowicz „Nadgraniczna bieda”
Pochylam się do ślepca: jak stracił wzrok? Jaglica [przewlekłe zapalenie spojówek i rogówki wywołane brudem]. Na terenie dwóch województw działają dwie kolumny do walki z jaglicą (...). Długi wąż wygięty w uliczce czeka na opatrunki. Obrzmiałe powieki, rzęsy powywracane i rosnące w głąb, spojówki zmartwiałe. Dzieci małe dotknięte tą plagą nędzy. W wozach (...) siedzą babuniny, cierpiętnice ślepe, dziadkowie mchem zarośnięci. Dają im wodę w butelce i czarny chleb. Żują z nabożeństwem strawę podróżną nie byle jaką (pod wiosnę chleba nie uświadczy wiele). Melchior Wańkowicz „Na zamku mirskim i wśród chłopstwa”. Oba cytaty pochodzą ze zbioru „Anoda – katoda”
NAC
NA CO DZIEŃ
NAC
REPORTER NA TROPIE BIEDY
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:28
Page 51
ORDYNACI, OBSZARNICY, HRECZKOSIEJE
NAC
Luty 1932 r. Mankiewicze na Polesiu, siedziba księcia Karola Mikołaja Radziwiłła, ordynata dawigródzkiego, właściciela ponad 150 tys. hektarów ziemi. Polowania organizowane przez księcia były sławne w całej Europie. Upolowaną zwierzynę wieszano przed jego dworem
PANISKA RADZIWIŁŁ, ZAMOYSKI, A MOŻE SAPIEHA? NIC Z TEGO. NAJBOGATSZYM POSIADACZEM ZIEMSKIM II RP BYŁ JÓZEF ŻYCHLIŃSKI Z GORAZDOWA
BEATA MACIEJOWSKA
1022981
Ziemia dawała prestiż. Lider endecji Roman Dmowski, który w 1922 r. nabył resztówkę po wielkopolskim majątku Chludowo, miał tam wygodny pałac (18 pokoi, centralne ogrzewanie, choć bez elektryczności) i piękny park angielski. Prowadził żywot ziemianina, ale nim nie był, bo miał tylko sześć hektarów. Umownie przyjmuje się, że wielki posiadacz ziemski musiał mieć w II RP ponad 50 hektarów. Ta minimalna powierzchnia to właściwie jedyny mianownik, który łączył właścicieli poleskich błot, mazowieckich piasków, puszczy na Podlasiu i żyznych podolskich czarnoziemów. Niektórzy mieli tylko kilkaset hektarów i ogromne dochody, inni dziesiątki tysięcy i milionowe długi. Prof. Wojciech Roszkowski na szczycie listy najbogatszych w Polsce w 1929 r. postawił Józefa Żychlińskiego z Gorazdowa – Wielkopolanina wycenił na 293 mln zł. Numer dwa,
Z
10229
51
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:31
Page 52
ORDYNACI, OBSZARNICY, HRECZKOSIEJE Lasy, bagna, łowiska
czyli książę Stanisław Lubomirski z Pławna pod Radomskiem, miał o 70 mln mniej.
Kapitał Żychlińskiego na tysiącu hektarów był trzykrotnie większy niż majątek takich magnatów jak książę Janusz Radziwiłł z Ołyki i Nieborowa czy hrabia Alfred Potocki z Łańcuta. Ordynacja ołycka (42 tys. hektarów) była sprawnie zarządzana przez Edmunda Radziwiłła, syna Janusza. Jego żona Izabella wspominała, że majątek Ołyka posiadał wspaniale zagospodarowane lasy. W Cumaniu funkcjonował olbrzymi tartak. Produkowano w nim między innymi najróżniejszego typu parkiety oraz drewno na
NA CO DZIEŃ
Sojusz ziemi i pomysłu Po ojcu Żychliński odziedziczył majątek z ponad tysiącem hektarów, ale ożenił się z bardzo posażną Zofią Thiel, córką świetnie zarabiającego adwokata i notariusza z Wrześni, a poza tym miał smykałkę do interesów. Był członkiem Rady Banku Polskiego, inwestował w przemysł cukrowniczy, miał udziały w kilku bankach i Katowickiej Spółce Akcyjnej dla Górnictwa i Hutnictwa. Czerpał zyski z kopalni, cynkowni i gorzelni. Wykorzystywał umiejętnie powiązania z elitą władzy. Notabene, był zwolennikiem Piłsudskiego i sanacji, a żona wspierała Dmowskiego i endecję. Nie tylko moralnie, także finansowo, co później niewątpliwie procentowało. Józef Lossow, właściciel Grażyny pod Kościanem (14. miejsce na liście ziemiańskich bogaczy), miał jeszcze mniej ziemi – tylko 650 hektarów, ale za to znakomity pomysł na biznes. Pochodzący ze spolonizowanej rodziny o niemieckich korzeniach Lossow był powstańcem wielkopolskim, dowódcą 1. Pułku Ułanów Wielkopolskich – w Grażynie hodował konie dla wojska, tzw. remonty. Jedna trzecia koni dla wojska pochodziła z poznańskiego. Hrabia Franciszek Kwilecki apelował na łamach „Gazety Rolniczej”, by uważać chów koni dla armii za obowiązek na równi ze służbą wojskową, a chowanie koni niezdatnych do trudów wojennych, tylko w celach egoistycznych – jako wielce niewskazane uchylanie się od obowiązków obywatelskich. Umiejętnie prowadzone stadniny mogły przynieść niezły dochód. Bo same hektary, nawet idące w tysiące, wielkich pieniędzy nie dawały. W kryzysie ceny płodów rolnych spadły nawet o dwie trzecie, a wielkie majątki nie mogły radykalnie ciąć kosztów – robocizny, podatków, spłat długów. Średnie zadłużenie wielkich majątków ziemskich w 1931 r. szacowano na 222 zł na hektar, podczas gdy w gospodarstwach drobnych było to tylko 143 zł.
29
Ale sławne polowania przynosiły więcej splendoru niż pieniędzy. – W rodzinie moich teściów żyło się raczej skromnie, nie było śladu ostentacyjnego wywyższania się, robienia czegokolwiek na pokaz. Nie mogło być też mowy o luksusach i jakiejkolwiek arogancji – twierdziła księżna Maria Sapieżyna. Sapiehowie mieli 16 tysięcy hektarów Puszczy Różańskiej, odzyskanych po procesach z państwem polskim ciągnących się do 1934 r. (lasy zostały skonfiskowane przez cara, wróciły do państwa polskiego po I wojnie światowej). W trakcie procesu trwał intensywny wyrąb, więc trzeba było w odzyskany majątek inwestować, zakładając szkółki i sadząc drzewa na setkach hektarów.
Majątek, który jest problemem
Tyle procent powierzchni Polski zajmowało w 1938 r. około 20 tys. majątków powyżej 50 hektarów eksport. Ołyka miała również niezwykle urodzajne gleby lessowe, rozwiniętą hodowlę bydła, owiec merynosów oraz koni. Ordynacja dawidgródzka, która należała do jej ojca Karola Mikołaja Radziwiłła, obejmowała 150 tys. hektarów, ale w dużej części były to bagna i lasy – fatalne warunki dla rolników, ale znakomite dla myśliwych. Karol Mikołaj gospodarką łowiecką zajmował się z pasją, powiększając m.in. ginącą populację łosi z 8 sztuk do ponad 50. Polowania u Radziwiłłów były sławne w całej Europie. – Zdarzało się, że podczas trzech, czterech dni padało sto dzików. Kaczek, tuż przed ich jesiennym odlotem, w ciągu trzech dni zestrzeliwano ponad siedemset sztuk. Zwierzyna z polowań trafiała do Pińska, a stamtąd eksportowano ją na zachód – opowiadała Izabella Radziwiłłowa.
Anna z Branickich Wolska, której domem był pałac w Wilanowie, wspominała, że rodzinie brakowało pieniędzy. A miała m.in. 12 tysięcy hektarów ziemi wilanowskiej, sadów na Zawadach, Lasów Chojnowskich i dużych obszarów Anina, Wawra i Zalesia. Utrzymanie pałacu i parku kosztowało, trzeba było zatrudniać armię konserwatorów i ogrodników. – Żeby wybrnąć z narastających zadłużeń, rodzice starali się o pozwolenie parcelacji Anina, Wawra, Służewa, Zalesia i Palucha, ale bardzo ciężko szła ta sprawa – wspominała. Feliks Sobański (5 tys. hektarów lasu i 25 hektarów buraczanej ziemi, do tego majątek Oporowo w Poznańskiem, a także willa w Alejach Ujazdowskich 11) próbował zarobić pieniądze, zakładając z Klemensem Potockim w hotelu Bristol salon z luksusowymi samochodami Pearce-Arrow. Zbankrutowali. – Kupił później cyrk od braci Stadnickich, ale już na pierwszym programie zawaliła się estrada dla żydowskiej orkiestry… – wspominała Gabriela Sobańska. Alfred Chłapowski miał 4 tys. hektarów doskonale zagospodarowanej ziemi w Wielkopolsce. Był założycielem Banku Cukrownictwa w Poznaniu i przewodniczącym rady naczelnej Polskiego Przemysłu Cukrowniczego. Wydawało się, że
WIELKIE MAJĄTKI W LICZBACH Spis rolny z 1921 r. ujął 30,1 tys. gospodarstw powyżej 50 ha, z czego blisko 19,5 tys. należało do osób fizycznych (w 1939 r. już tylko 17,7 tys.). Blisko połowa użytków rolnych przypadała na 18 tys. 916 wielkich gospodarstw o powierzchni powyżej 100 ha, czyli 0,6 proc. ogółu gospodarstw rolnych. Majątków większych niż 1 tys. ha było 1964.
Najwięcej wielkich prywatnych majątków ziemskich było w Wielkopolsce (w 1921 r. obejmowały ponad połowę ziem uprawnych), na Górnym Śląsku i Polesiu, a wliczając w to wielką własność ziemską publiczną – także w województwie stanisławowskim i na Pomorzu. Najmniej – w województwach centralnych i w krakowskim.
1022981 10229
52
W latach 30. w wielkich majątkach prywatnych pracowało ok. 600 tys. osób (ok. 200 tys. zatrudniano sezonowo), a w publicznych ok. 400 tys. Plony z hektara były w wielkich majątkach wyższe niż w małych gospodarstwach – 14,6 kwintala pszenicy i 13,5 kwintala żyta zbierano w folwarkach oraz odpowiednio 13,5 i 10,9 z ziemi chłopskiej.
2013-09-09
11:32
Page 53
NAC
AHE 04_3 NA CODZIEN
Smogulec w Wielkopolsce, 1929 r. Uroczystość przejęcia Fundacji Smoguleckiej utworzonej z dóbr ziemskich hrabiego Bogdana Hutten-Czapskiego przez Uniwersytet Warszawski. Hrabia Hutten-Czapski na pierwszym planie we fraku, po prawej ręce ma prezydenta Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego i najbogatszego polskiego ziemianina – Józefa Żychlińskiego (odwrócony). Obok niego po lewej ambasador Alfred Chłapowski
Panowie na resztkach Bez względu na kłopoty, jakie sprawiały właścicielom majątki ziemskie, chętnych
do roli hreczkosieja nie brakowało, bo majątek ziemski był symbolem awansu społecznego. Generał Władysław Sikorski kupił resztówkę Parchanie – 82 hektary koło Inowrocławia – w 1923 r., choć o gospodarowaniu nie miał pojęcia. Ojciec był organistą, matka zarabiała szyciem i roznoszeniem przesyłek pocztowych. Jednak po usunięciu generała z funkcji państwowych i wojskowych Parchanie musiały żywić rodzinę. – Pamiętaj przy tym o oszczędności, bo niestety źle z nami – pisał Sikorski zimą 1926/27 roku do żony. Roman Dmowski o utrzymaniu rodziny myśleć nie musiał, ale pałac i pracownicy kosztowali. Trzeba przyznać, że płacił dobrze i terminowo (dobrze zarabiał z publikacji), co w majątkach ziemskich nie było regułą. Jego lokaj dosta-
Dochody z hektara użytków rolnych w 1929 r. wynosiły 343 zł brutto w przypadku wielkiego majątku i 116 zł w małym gospodarstwie. Za to prywatna gospodarka leśna wypadała gorzej niż publiczna – roczny przyrost w lasach publicznych wynosił 2,84 m sześc. na hektar, w wielkich majątkach – 2,44, a w drobnych gospodarstwach – tylko 1,62.
wał co miesiąc 120 zł, miał dach nad głową i pełne utrzymanie. Ogrodnik zarabiał tyle samo plus 30 zł za otwieranie i zamykanie bramy wjazdowej. W Chludowie Dmowski czuł się znakomicie. – Siedzę sam u siebie, na kominku pali się ogień, na dworze psy poszczekują, poza tym cisza; czuję miłe zmęczenie po rąbaniu drzewa, które uprawiam co dzień po południu – notował. Jednak sprzedał mająteczek w 1934 r. Sikorski gospodarował w Parchaniach do 1939 r., odbył się tam nawet ślub jego jedynej córki Zofii, która zginęła potem z generałem w gibraltarskiej katastrofie. Pięć lat później problemy wielkich i mniejszych właścicieli ziemskich rozwiązali komuniści, wywłaszczając i parcelując majątki większe niż 50 hektarów. Korzystałam m.in. z książki Marka Millera „Arystokracja”
Przedwojenne zdjęcie pokoju amarantowego w pałacu wilanowskim, który do 1945 r. należał do rodu Branickich
1022981
NAC
może spokojnie oddać się działalności politycznej – najpierw jako poseł z listy Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, a potem minister rolnictwa w rządzie Witosa. Przez 12 lat reprezentował interesy Polski w Paryżu, często za prywatne pieniądze. Prowadzenie domu na wysokiej stopie i wydawanie przyjęć dyplomatycznych kosztowało jednak krocie. Wkrótce więc ambasador Chłapowski omal nie zniszczył ziemianina Chłapowskiego – trzeba było sprzedać dwa majątki i wprowadzić drastyczny reżim oszczędnościowy, bo inaczej rodzina zostałaby bez środków do życia.
10229
53
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:29
Page 54
NA PARKIECIE I KLEPISKU
Z ŻYCIA LOKATORA
SPROWADZIŁEM Z ANGLII ARMATURĘ DO ŁAZIENKI ZE ZŁOCONEGO BRĄZU. ŚCIANY BYŁY TAPETOWANE SALUBRĄ, A SZYBY LUSTRZANE SYSTEMEM PAŁACOWYM MIAŁY KSZTAŁT KWADRATÓW – OPISYWAŁ SWOJĄ WILLĘ FINANSISTA ANTONI JAROSZEWICZ
NA CO DZIEŃ
BEATA MACIEJEWSKA
Salonik w krakowskim mieszkaniu malarza Józefa Mehoffera (zdjęcie z 1938 r.). Jasne, kilkudziesięciometrowe, dobrze umeblowane mieszkania w XIX-wiecznych kamienicach często nie miały wygód – centralnego ogrzewania, ciepłej bieżącej wody i własnej ubikacji. W nowych mieszkaniach, które budowano w dużych miastach już w niepodległej Polsce, takie wygody były standardem
1022981 10229
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:33
Page 55
Major Paweł Sulatycki został przeniesiony do Mysłowic i dostał tylko dwupokojowe mieszkanie. Dopiero gdy zrobił awanturę na posiedzeniu rady miejskiej, że ktoś nie chce widzieć munduru żołnierza polskiego, dostał większe lokum. Bo zgodnie z przepisami mu się należało.
M
NAC
Oficerska kultura życia codziennego Żonaty pułkownik lub oficer na stanowisku dowódcy pułku miał prawo do pięciu pokoi (plus dodatkowy dla służby) – razem ok. 150 m kw. Podpułkownikom, majorom oraz oficerom, którzy byli na etacie dowódcy batalionu, należały się cztery pokoje – 120 m kw. Trzy, o metrażu 90 m kw., musiały wystarczyć kapitanom oraz porucznikom. Reszta kadry zadowalała się dwoma pokojami i 60 m kw. Trochę tylko niższy metraż przydzielono żonatym podoficerom. We wsiach bywało jednak, że oficer dostawał kwaterę w chłopskiej chacie. Kapitan za trzypokojowe mieszkanie w Gdyni płacił 55 zł. Jako dowódca kompanii dostawał 585 zł pensji, z tego 50 zł potrącano mu na podatki, fundusz reprezentacyjny batalionu i kasyno, a 45 zł płacił pomocy domowej. Mieszkanie musiało być urządzone drogimi meblami, dywanami, obrazami, bo dobre warunki mieszkaniowe oddziałują wychowawczo w kierunku podniesienia kultury życia codziennego oficerów – pisano w wytycznych z 1939 r. „Kultura życia codziennego” płk. dypl. Bronisława Regulskiego musiała być wysoka, bo jego mieszkanie składało się z obszernego holu, przedpokoju, buduarku, pokoju stołowego, sypialnego, kąpielowego, dwóch pokoi bocznych i dwóch gabinetów. Przykładem świecił też dowódca 55. Pułku Piechoty, którego apartament z uznaniem obejrzał podporucznik Sławomir Lindner: Uderzyło mnie tylko, że olejne obrazy Wojciecha Kossaka były oprawione za szkło, ale nie jest to w końcu grzech zasadniczy. Dowódca 44. Pułku Piechoty w Równem miał tak ogromny salon z kominkiem, gabinet i stołowy, że nie trzeba było naruszać sypialnego, by gościć cały korpus oficerski z paniami na wielkanocnym przyjęciu. Niewielu oficerów miało jednak szansę zostać dowódcą pułku. Ignacy Bukowski, świeżo promowany podporucznik, wspominał jak dostał przydział do 15. Pułku Artylerii Polowej w Bydgoszczy. Najpierw zamieszkał z kolegą w pokoju hotelu Pod Orłem, a potem wynajął pokój z osobnym wejściem, płacąc horrendalną, jak na moją kieszeń, kwotę 50 złotych miesięcznie.
Gaża podporucznika wynosiła wtedy 220 zł. Na problemy finansowo-mieszkaniowe był oczywiście sposób: majętna żona. Oficer mógł się ożenić tylko za zgodą przełożonego, kandydatka musiała mieć nieposzlakowaną opinię potwierdzoną przez komisję oficerską (narzeczonej ppłk. Tadeusza Kamińskiego świadectwo moralności wystawił jej były mąż gen. Bronisław Piskorski) i ogładę towarzyską oraz posag lub dobrze płatną pracę, by łączne dochody narzeczonych – zgodnie z ustawą z 1932 r. – wynosiły co najmniej tyle, ile gaża majora. Porucznik Grzegorz Cydzik dostał wraz z panną nie tylko posag pozwalający na wyrównanie różnicy w poborach, ale także kompletne umeblowanie trzypokojowego mieszkania: gabinet orzechowy z klubowymi fotelami, czeczotową sypialnię i jadalnię z czarnego dębu.
Mieszczański awans mieszkaniowy W cywilu do „odpowiedniej oprawy” wolno było dochodzić latami. Helena Wachowiczowa stworzyła z mężem Julianem genialny duet restauratorski – on został właścicielem Cristalu, jednej z największych restauracji warszawskich, ona prowadziła ekskluzywny Klub Prawników Polskich. Zaczynali swoje małżeńskie życie na czwartym piętrze czynszowej kamienicy na Tamce: pokój z kuchnią w oficynie, piece węglowe, zlew i ubikacja na półpiętrze, wspólne dla czterech mieszkań. Ale Julian Wachowicz był wtedy pomocnikiem kucharza, a nie poważnym przedsiębiorcą, więc standard życia jego rodziny był taki jak robotników (choć ci biedniejsi musieli z konieczności wynajmować jeszcze kąt sublokatorom). W miarę jak rosły dochody, Wachowiczowie schodzili w dół – wynajęli znacznie obszerniejsze mieszkanie na II piętrze, z oknami od frontu. Kupili pianino, zaczęli bywać w teatrze, a potem wyprowadzili się ze starej czynszówki do nowoczesnego mieszkania. Hanna Zborowska, siostra Jana Kobuszewskiego, która przed wojną mieszkała na Bródnie, opisała wygodne, kilkupokojowe mieszkanie rodziców (w drewnianym domu), jasne i urządzone pięknymi meblami, a jednocześnie pozbawione tzw. wygód: Kąpiel odbywała się w specjalnie skonstruowanej, wysokiej drewnianej wannie. Do 1926 r. nie mieliśmy elektryczności. Wreszcie moi rodzice ulegli ogólnej modzie i zlikwidowali woskowe świece w żyrandolu oraz wszystkie śliczne naftowe lampy, skazując je na banicję. Klasa średnia szybko doceniła zalety domów z centralnym ogrzewaniem, bieżącą ciepłą wodą, bidetami, grzejnikami na ręczniki, domofonami czy windami prosto do mieszkań. Modernistyczne salony nie imponowały powierzchnią (80-120 m kw.), ale
1022981
były znacznie wygodniejsze od XIX-wiecznych kamienic. O nowych kamienicach warszawskich – plombach powstających w miejsce zabudowy z XIX w. pisał architekt Piotr Lubiński: Ogrzewanie centralne, stale gorąca woda bieżąca. Służba, wspólna dla wszystkich mniejszych mieszkań, posiada pokoje na dole, a klozety na korytarzu. Łazienki z wejściami do nisz sypialnych są urządzone znakomicie i wyposażone w ładne wanny, umywalnie, klozety, bidety, apteczki i grzejniki do ręczników.
Elita zadaje szyku Oczywiście dla elity przedsiębiorców to nie była „odpowiednia oprawa”, dlatego Antoni Jaroszewicz, znany finansista i jeden z najbogatszych Polaków, mieszkał w luksusowej dziewięciopokojowej willi przy ul. Lenartowicza. Jak wspominał, po urządzeniu willi okoliczni sąsiedzi przychodzili do nas z prośbą o pozwolenie obejrzenia wnętrza domu. Było ono rzeczywiście ostatnim krzykiem komfortu. Sprowadziłem z Anglii wyposażenie łazienki, z armaturą ze złoconego brązu. Drzwi i okna malowali dwaj majstrowie, których sprowadziłem z Paryża. Ściany były tapetowane salubrą i teką do mycia. Okna i szklane drzwi sięgały do podłogi, szyby lustrzane systemem pałacowym miały kształt kwadratów. Kazałem położyć piękne parkiety, wybudować różnokolorowe kominki. Luksus podkreślała cenna kolekcja dzieł sztuki, płótna Canaletta, Gierymskiego, Chełmońskiego. Jaroszewicz zamówił też u Gebethnera i Wolffa oraz Trzaski i Michalskiego przeszło tysiąc tomów dzieł pisarzy polskich i zagranicznych oprawionych w skórę. Inteligencja, przedstawiciele wolnych zawodów, lekarze, prawnicy czy nauczyciele akademiccy prowadzili tryb życia zbliżony do burżuazji i też dbali o „odpowiednią oprawę”. Zofia i Tadeusz Boyowie w 1922 r. zajęli całe piętro w domu przy ul. Smolnej w Warszawie. Mieszkanie było „miłe i wygodne”, jak chciał Boy – pokój syna, jadalnia, łazienka, kuchnia i pokój dla służby, pokój Zofii (z fortepianem), salonik i gabinet mający wyjście na balkon, z którego rodzina obserwowała przewrót majowy. Na ścianach obrazy Wyspiańskiego i Witkacego i ogromna biblioteka. Niżsi urzędnicy czy nauczyciele na takie mieszkania pozwolić sobie nie mogli, ale byli w stanie urządzić się w miarę wygodnie. Wynagrodzenia pracowników umysłowych były w Polsce dość wysokie – nauczyciele zarabiali od 130 aż do 1000 zł, choć największa grupa pobierała 260 zł.
Pańskie zachcianki pod strzechą Wprawdzie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, ale równości na wsiach nie było nawet w obrębie tej samej klasy. Melchior Wańkowicz w podwileńskich Pikiliszkach (200 hektarów, ale więk-
10229
55
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:34
Page 56
NA PARKIECIE I KLEPISKU
NA CO DZIEŃ
Wietrzychowice niedaleko Tarnowa, 1934 r. Wiejska rodzina przed swoim domem, który pokryty jest dachówką, co przed wojną było na wschodzie i południu Polski nieczęste. Większość zabudowań miała dachy słomiane jak chata, którą widać w głębi
z powiatu konińskiego (gospodarstwo 8,5 hektara) mieszkał w lepiance z glinianą podłogą i jednym oknem. Zabudowania wystawione przez Wincentego Witosa tuż przed I wojną światową w jego Wierzchosławicach (przyszły premier gospodarował tam na 16 morgach) to czteroizbowy dom mieszkalny, stajnia i dwie stodoły drewniane, dachy dwuspadowe pokryte zostały dachówką. W 1933 r. Witos pisał: Wieś wygląda możliwie schludnie, nowe domy buduje się obszerniejsze i wygodniejsze, kryte przeważnie materiałem ogniotrwałym. Konie i bydło nie są najlepsze, ale daleko odbiegają od dawnej lichoty, jaka była w całej gminie. Wszelkie zmiany stylu życia na wsi przychodziły z trudem i nie była to tylko kwestia biedy. Witos wspominał, jak jego sąsiadki, dorastające panny, namówiły ojca do położenia podłogi w izbie, nie chcąc brnąć w błocie, w jakie zamieniało się klepisko z wilgotnego iłu. Zgodził się, pod warunkiem że zarobią na deski. Zarobiły przez lato, ale podłogi nie było, bo sąsiedzi wytłumaczyli ojcu, że to pańskie zachcianki. W związku z tym zerwał także firanki i wrzucił do pieca, to samo zrobił ze szmatą, którą córki osłoniły zasmolone i zajmujące pół izby palenisko pieca. Gdy jedna z córek wyszła za mąż, zabrała deski i w mężowskim domu zrobiła podłogi oraz zawiesiła firanki, chociaż ojciec kpił z zięcia, że „babie daje grać na nosie”. Ale ścieżka do zmiany została przetarta i na naśladowców nie trzeba było długo czekać.
1022981 10229
56
szość zajmowało jezioro) oglądał drewniany dwór „jak grzyb zmurszały”, bez żadnych wygód. Ks. Karol Radziwiłł, ordynat dawidgródzki, który miał 155 tys. hektarów, mieszkał w pięknym, neobarokowym pałacu w Mankiewiczach. Co roku urządzał tam święto 12. Pułku Ułanów Podolskich, w którym dosłużył się stopnia rotmistrza. Elektryczność, telefony, kanalizację co bardziej zaradni i spragnieni wygody załatwiali sami, budując lokalne elektrownie czy na własny koszt stawiając słupy telefoniczne, jak Antoni Kieniewicz, właściciel majątku Dereszewicze na Polesiu. Chłopskie domy też miały różny standard. W Wielkopolsce i na Pomorzu budynki były murowane, ale na wschodzie dominowały chaty kryte słomą, niekiedy jeszcze kurne. Często była to jedna izba z glinianą polepą w miejsce podłogi i nikłym dostępem światła. Wielki piec służył też do spania. W takich warunkach gnieździło się czasem kilkanaście osób. Za przegrodą trzymano zwierzęta gospodarcze. Wojciech Partyka, wójt gminy Gowarczów na Kielecczyźnie (dochody z młynów i posady urzędowej), mieszkał wprawdzie w domu krytym słomą, ale urządzonym pięknie rzeźbionymi dębowymi meblami. Jego żona miała salonik, a sadzonki do ogrodu sprowadzała z miasta. Z kolei mieszkaniec wsi na Podlasiu, syn gospodarza na sześciu morgach, napisał, że domy w jego wsi są niemal wszystkie jedno- lub dwuizbowe, wiecznie niedogrzane i wilgotne. Syn chłopa
Lekarstwem na fatalne warunki mieszkaniowe robotników miała być Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa powołana w 1921 r. z inicjatywy działaczy polskiej PPS oraz Związku Rewizyjnego Spółdzielni Robotniczych (zakładali ją m.in. Bolesław Bierut i Jan Hempel). Pierwszy dom, przy pl. Wilsona na Żoliborzu, oddano lokatorom w 1927 r. (dziś już nie istnieje, zniszczony w czasie powstania warszawskiego), 11 lat później WSM miała już 24 budynki, zamieszkane przez 5396 osoby. Inwestycje finansowane były z pożyczek udzielonych przez Bank Gospodarstwa Krajowego, Komitet Rozbudowy m.st. Warszawy, włoski bank Banca Commerciale Italiana oraz Towarzystwo Osiedli Robotniczych i związki zawodowe. Oprócz domów na Żoliborzu WSM wybudowała także w latach 1932-35 sześć dwupiętrowych bloków na Rakowcu, przy ul. Pruszkowskiej, zaprojektowanych przez Szymona i Helenę Syrkusów. W każdym było 48 dwuizbowych mieszkań z toaletą (32-35 m kw.), słonecznych i z bieżącą wodą. Ich mieszkańcy dostali także tzw. Dom Społeczny, w którym było przedszkole, gabinety internisty i stomatologa, duża sala widowiskowa, a nawet pralnia i suszarnia. Osiedle było ogrodzone siatką, a furtki zamykano o godz. 22. Każdy z mieszkańców mógł uprawiać przynależny do mieszkania ogródek o powierzchni jednego ara oraz łowić ryby w ogólnodostępnym stawie osiedlowym. Z kolei w Poznaniu na Dębcu wybudowano w 1936 r., według projektu Władysława Czarneckiego, osiedle dla bezdomnych i bezrobotnych. Wciąż istnieje, składa się z dwóch rzędów parterowych baraków, w których urządzono mieszkania złożone z kuchni, pokoju i schowka. Do każdego z nich przydzielony był ogródek.
NAC
NAC
WARSZAWSKA SPÓŁDZIELNIA MIESZKANIOWA
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:30
Page 57
GŁODNI, BRUDNI, PIJANI
ŻYCIE KRÓTKIE I NIEZDROWE
DLACZEGO DRZWI DO USTĘPU ZABITE SĄ GWOŹDZIEM? – DZIWIŁ SIĘ MINISTER SŁAWOJ SKŁADKOWSKI. – DZIECKOM WE SZKOLE PRZEWRÓCILI WE ŁBIE I NIE CHCĄ JUŻ CHODZIĆ ZA STODOŁĘ, INO SRAJĄ WE WYCHODKU. A TU MUSI BYĆ CZYSTO DLA KOMISYI. TAKEM ZABIŁ GOŹDZIEM I MOM SPOKÓJ MAREK WĄS
Gdy w 1928 r. na wsi stawały pierwsze sławojki, wielki kryzys dopiero miał nadejść i zahamować na lata modernizacyjne marzenia Polaków. A przecież poprawa jakości życia, wyrównanie dysproporcji między Polską A i B było najważniejszym zadaniem młodego państwa.
G
Restauracja na Starym Mieście w Warszawie. W każdym szanującym się lokalu biesiadującym gościom przygrywała orkiestra, zwykle w klasycznym składzie – skrzypce i harmonia
1022981
Zęby myją tylko dzieci Ludzie w łachmanach i łapciach. Wyblakłe, chuderlawe dzieci (...). Domostwa
10229
57
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:35
Page 58
GŁODNI, BRUDNI, PIJANI
NA CO DZIEŃ
ksztach pod Wilnem bieżąca woda pojawiła się dopiero w 1934 r., a i tak pompowano ją ręcznie z piwnicy do rezerwuaru, a stamtąd do kuchni i łazienek. Żywność przechowywano w „lodowni” – ogromnym pomieszczeniu o grubych, kamiennych murach, do którego zimą trzeba było dowieźć sto sań lodu. Myłyśmy się mydłem do prania Schichta, tylko do twarzy było mydło dobre, toaletowe – wspominała Anna Branicka. Feliks Sobański wysłał córki do klasztoru Niepokalanek. Nie było ani elektryczności, ani kanalizacji – narzekała Gabriela z Sobańskich Krasicka. Za to ciągle trzeba było mówić po francusku.
Antek zgrywa się w trzy karty W pierwszych latach niepodległości w gorszej sytuacji od chłopów byli tylko robotnicy. Posiłki w robotniczych rodzinach składały się niemal wyłącznie z dań mącznych, ziemniaków, kapusty. Jedzono mało jarzyn i owoców, co było nie tylko wynikiem biedy, ale również, podobnie jak w przypadku chłopów, przyzwyczajeń i tradycji. W latach 20. ok. 80 proc. lokali w stolicy było pozbawionych bieżącej wody i kanalizacji. Słaba komunikacja publiczna powodowała izolację dzielnic i powstawanie slumsów. W stolicy wielkomiejski charakter miały jedynie Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Aleje Ujazdowskie, plac Teatralny i Ogród Saski. W zaniedbanych, wilgotnych kamieniczkach Starego Miasta dominowali rzemieślnicy, robotnicze były Wola i Powiśle, żydowskie Muranów, Leszno i Powązki. Na Twardej, Gęsiej czy Francisz-
1022981 10229
58
przypominały raczej jakieś ludzkie nory sklecone z okrąglaków i nakryte strzechą obrosłą mchem i porostami – relacjonował por. Henryk Comte, były adiutant prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, gdy w 1926 r. trafił na Kresy. Melchior Wańkowicz pisał o orce drewnianymi sochami, epidemiach i chorobach wenerycznych. Ksawery Pruszyński o wiejskich „czarodziejach, znachorach i wieszczunach”. A chorwacki pisarz Julije Benešić, gość Karola Radziwiłła na Polesiu, wspominał: Przebywałem w przeszłości, cofnąwszy się o tysiąc lat (...). Wrażenia, jakie wywierają te moczary, ta Prasłowiańszczyzna, nie da się opisać. W 1938 r. chłopi i robotnicy rolni stanowili blisko 60 proc. społeczeństwa. Przewidywana długość życia noworodka urodzonego w tej grupie społecznej wynosiła 47 lat. Dramatycznie brakowało lekarzy, do tego dochodziła fatalna dieta: ziemniaki oraz kapusta, kluski, rzadziej kasza, chude mleko i maślanka, do tego chleb. Mięso, masło, cukier jadano od święta – kilka razy w roku. Cukier zastępowała sacharyna, a tytoń tzw. samosiejka. Urzędnicy i społecznicy docierający na prowincję z przerażeniem stwierdzali, że zęby myją tylko dzieci chodzące do szkoły, najczęściej tylko one korzystają z kąpieli. – Hrabiowskie stajnie przeważnie są lepsze od mieszkań służby folwarcznej – grzmiał w Sejmie jeden z posłów PSL „Wyzwolenie”. Ale i w większości dworów warunki sanitarne mocno odbiegały od zachodnioeuropejskiej normy. We dworze Tomasza Zana (prawnuka poety) w Du-
NAC
Jedno z podwórek w okolicach centrum Łodzi w latach 30. – wychodki w skleconych z desek budach, bielizna na sznurkach przeciągniętych w poprzek i bose, biednie odziane dzieciaki
kańskiej Żydzi stanowili do 90 proc. mieszkańców. Zapadnięte, dziurawe parkany i drewniane, sklecone z desek budy. Mieszkała w nich najbiedniejsza ludność stolicy. Po krzakach pasły się poszerszeniałe krowy, wylegiwały się w słońcu podejrzane indywidua, nadwiślańskie Antki piły wódkę i zgrywały w trzy karty – opisywał Powiśle student Włodzimierz Bartoszewicz.
Wódka szklankami, bo i po co komplikować Gdy „Antki piły wódkę” nad Wisłą, kresowi chłopi pędzili bimber, bo nie każdego stać było na wódkę ze śledziem w knajpie. Trudno jednak powiedzieć, na ile alkoholizm był problemem II RP. Jeśli dwudziestolecie ma swoją „pijacką legendę”, to dzięki inteligencji i artystom. Słonimski pisał wprost, z jaką ulgą jego pokolenie zostawiło w kontrmarkarni [szatni] restauracji Astoria znoszony już nieco płaszcz Konrada i zasiadło do stołu, do normalnego życia normalnego kraju. Nazwy warszawskich lokali przeszły do historii: Adria, Astoria, Oaza, kawiarnia Fukiera, U Turka, Stępek, Hotel Europejski, wreszcie najdroższy i najbardziej elegancki hotel Bristol, gdzie bywał nawet Piłsudski. W Ziemiańskiej stałe stoliki mieli poeci Skamandra i redaktorzy „Wiadomości Literackich”. Kultowe lokale, w których bawiła się elita, miały Kraków, Lwów, Wilno, Poznań, wkrótce również Gdynia. W latach 20. modne były likiery. Lwowska firma Baczewski produkowała: Bernardine, Imperial, Souverain, Anti-
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:36
Page 59
NAC
WIĘCEJ WYDAWALI NA WÓDKĘ NIŻ NA MYDŁO
Członkowie Klubu Smakoszy wznoszą toast w jednej z warszawskich restauracji dla elity. Trzeci z lewej aktor Władysław Walter, który wystąpił w jednym z najbardziej kasowych polskich filmów przedwojennych „Pod Twoją obronę” (1933 r.). Pierwszy z prawej Stanisław Gruszczyński, bardzo popularny śpiewak występujący w Operze Warszawskiej
que, poznański Kantorowicz: Monastique, Curacao Blanc, Mandarin Ginger. Wódkę preferowała młodzież – skandale wywoływały bale kostiumowe studentów z Warszawy i Krakowa. Zostawcie w domu fraki i szelki, strój byle jaki, a grunt to butelki – zachęcała krakowska Jama Michalikowa. Historyk sztuki Karol Estreicher, po wojnie szacowny profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, na jedną z imprez w Jamie przyszedł ubrany w worek z wyciętymi na głowę i ręce otworami. Jarosław Iwaszkiewicz skarżył się po balu w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych: Opowiadają, że byłem całkiem nagi, ale to jest nieprawda (...). Wszystko było przykryte gęstą siatką sztucznych pereł. Alkoholowe biesiady w Zakopanem, gdzie z góralami bratali się Karol Szymanowski czy Stanisław Ignacy Witkiewicz, nazywano orgiami. Rafał Malczewski wspominał, że wódka musiała być ze smakiem, czysta to była okowita z zapachem fuzlu, dla niewyparzonych gąb odpowiednia. Pijało się jarzębiak, starkę lub gorzką ziołową, oczywiście wszelkiego rodzaju nalewki. Iwaszkiewicz przyznawał: Ilości alkoholu, jakie się w Zakopanem normalnie zużywało, przechodziły moje skromne możliwości. Witkacy eksperymentował z narkotykami, ale te były raczej fanaberią, a nie problemem społecznym. Godnymi kompanami artystów byli żołnierze. Ja piję wódkę szklankami, bo i po co komplikować – mawiał oficer KOP Jerzy Kirchmayer. Wspominał służbę w 3. Pułku Artylerii: W latach 1922-24 wypito tam chyba roczną produkcję Baczewskiego.
Osobą, która zrobiła najwięcej dla poprawy sanitarnych warunków życia rodaków, był gen. Felicjan Sławoj Składkowski. Od 1926 r. minister spraw wewnętrznych, od 1936 r. premier.
Generał od sławojek Z wykształcenia był lekarzem i wielkim entuzjastą higieny, doskonale zdawał sobie sprawę, jak fatalne warunki panują na wsi, że chłopi załatwiają potrzeby „za stodołą”. W 1928 r. weszło więc w życie rozporządzenie prezydenta RP nakazujące stawianie zabudowanych ustępów na każdej zabudowanej działce. Minister uwielbiał wysyłać w teren kontrole, często sam w nich uczestniczył, więc do drewnianej budki przylgnęło jego nazwisko. Wspomina Składkowski w „Kwiatuszkach administracyjnych i innych”: Wracałem w pogodny wieczór majowy ze starostą powiatu ciechanowskiego (…). Starosta podszedł do gospodarza i po paru chwilach przyciszonej rozmowy doszło do mnie: – Aze z samy Warsiawy jechoł oglądać mój wychodek? Po czym zaszemrał znów polubowny szept starosty. Po dłuższych pertraktacjach gospodarz wszedł do chaty, skąd wrócił wkrótce z lampą kuchenną, i przywitawszy się ze mną, poprowadził nas błotnistą ścieżką do sławojki. Przed drzwiami oddał do trzymania lampę staroście, a sam wyjął z kieszeni marynarki dłuto i młotek i począł podważać zabite dużym gwoździem drzwi. Gdyśmy wyrazili nasze zdziwienie z tego powodu, gospodarz, otwierając wejście, powiedział spokojnie: Dzieckom we szkole przewrócili we łbie i nie chcą już chodzić za stodołę, ino srają we wychodku. A tu musi
1022981
W 1927 r. w Warszawie przeciętna rodzina robotnicza wydawała na higienę 1,5 proc. budżetu, na opał i światło – 4,7 proc., na alkohol i tytoń – 2,4 proc. W 1929 r. przeciętne wynagrodzenie robotnika wynosiło 150 zł miesięcznie – kilogram mydła kosztował 2,5 zł, tona węgla 60 zł, litr wódki – 6 zł. W 1933 r. za próg nędzy uważano zarobki poniżej 13 zł tygodniowo – w takiej sytuacji była jedna trzecia robotniczych rodzin.
być czysto dla komisyi. Takem zabił goździem i mom spokój. Choć Składkowski stał się obiektem kpin, sławojki się upowszechniły. Generał był tez inicjatorem nakazu bielenia wapnem płotów i domów na wsi.
Wioślarze, cykliści, atleci Upowszechniała się też moda na higieniczny styl życia. Od 1927 do 1931 r. w Warszawie wybudowano najwięcej w historii miasta obiektów sportowych: stadiony Skry, Polonii, Legii, Warszawianki, Orła, Agrykoli, wyremontowano tor kolarski na Dynasach. W stolicy największą popularnością cieszyło się wioślarstwo i wyścigi rowerowe, a dopiero od lat 30. – piłka nożna. Kiedy w 1928 r. Halina Konopacka na igrzyskach w Amsterdamie ustanowiła rekord świata w rzucie dyskiem, w stolicy powołano kilka wyłącznie kobiecych klubów sportowych. W 1920 r. ćwiczyło w klubach ok. 70 tys. Polaków, pod koniec dwudziestolecia 350 tys. Od połowy lat 30. modernizacja kraju przyspieszyła. Programy elektryfikacji i kanalizacji ledwie docierały na wschód, ale już w Gdyni mieszkańcy slumsów stopniowo przeprowadzali się do schludnych osiedli robotniczych. Nowoczesne osiedla mieszkaniowe stopniowo powstawały w Warszawie, Krakowie, we Lwowie, w Katowicach. Na wsi – mimo starań generała Sławoja Składkowskiego – poprawa jakości życia przebiegała dużo wolniej. Korzystałem z: M. i J. Łozińscy, „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne”; S. Koper, „Życie prywatne elit artystycznych II Rzeczypospolitej”; H. Zieliński, „Historia Polski 1914-1939”; A Sołtan, „Warszawa wczoraj”; archiwum Polskiego Radia
10229
59
AHE 04_3 NA CODZIEN
13:31
Page 60
I ZNACHORA
NA CO DZIEŃ
U DOKTORA
2013-09-09
LEKARZY JAK NA
LEKARSTWO SYSTEM UBEZPIECZEŃ ZDROWOTNYCH DZIAŁAŁ W POLSCE PRZEZ CAŁE DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE, ALE WIEŚ I TAK LECZYŁA SIĘ U ZNACHORA
DARIUSZ KORTKO, JUDYTA WATOŁA
1022981 10229
60
Na terenach zaboru pruskiego i austriackiego system ubezpieczeń dla robotników działał już od czterech dekad, ale w zaborze rosyjskim nie istniał. Już 11 stycznia 1919 r., dwa miesiące po odzyskaniu niepodległości, Józef Piłsudski podpisał dekret „o obowiązkowem ubezpieczeniu na wypadek choroby”. Powoływano kasy chorych, po jednej w powiecie, a w miastach powyżej 50 tys. także kasy miejskie. Obowiązkowo musieli się ubezpieczać robotnicy, praktykanci i czeladnicy, służba domowa, nauczyciele, kucharze itd. Kto nie podlegał obowiązkowi ubezpieczenia, mógł się zapisać do kasy dobrowolnie, ale pod warunkiem że nie ukończył 35 lat. Kasa gwarantowała zasiłek pogrzebowy i cho-
N
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:40
Page 61
NAC
Pokazowa operacja w Szpitalu św. Łazarza w Krakowie. Po odzyskaniu niepodległości w Polsce działało ponad 300 szpitali z 44 tys. łóżek, 20 lat później szpitali było już 677, a łóżek 75 tys. To jednak o połowę mniej, niż wynosiła średnia europejska
robowy (także dla kobiet na czas połogu) oraz bezpłatne leczenie obejmujące poza pomocą lekarza także zapewnienie lekarstw, środków opatrunkowych, okularów i protez. Bezpłatne leczenie przysługiwało przez 26 tygodni od dnia rozpoczęcia choroby. Jeżeli jednak chorowało się z przerwami, bezpłatna pomoc lekarska mogła zostać wydłużona do 39 tygodni w ciągu jednego roku. Nie dłużej niż przez pół roku mógł być wypłacany zasiłek chorobowy. Jeśli ktoś miał na utrzymaniu rodzinę, otrzymywał 60 proc. pensji, jeśli jej nie miał – 40 proc. Wyjątkiem były kobiety w okresie połogu: dwa tygodnie przed porodem i sześć tygodni po nim dostawały całą pensję. Przysługiwało im też „świadczenie w naturze”, czyli pomoc lekarza i akuszerki. Składka wynosiła 6,5 proc. miesięcznej płacy (pracownik płacił dwie piąte,
a resztę pracodawca). Ten, kto ubezpieczył się dobrowolnie, musiał płacić całość z własnej kieszeni.
Całe mnóstwo kas Ubezpieczeni mieli prawo wybrać sobie lekarza spośród tych, którzy podpisali umowę z kasą. Tyle że tuż po wojnie lekarzy było niewielu. – Dziś, nie licząc dentystów, jeden lekarz przypada na 300 mieszkańców. W II RP lekarzy było co najmniej dziesięć razy mniej. Brakowało też pielęgniarek. Przyjmowano więc do tej pracy przyuczone sanitariuszki z czasów wojny, a w mniejszych miasteczkach przyjmowali felczerzy. Było ich kilka tysięcy – mówi dr Stefan Poździoch, prawnik, socjolog i znawca historii ubezpieczeń. Kas chorych przybywało jak grzybów po deszczu. W 1922 r. było ich ponad 170, a niecałą dekadę później – 243. Tworzyły je nie tylko miasta i powiaty, ale także
1022981
związki cechowe, fabryki i stowarzyszenia. Na Śląsku największa to Spółka Bracka. Była potężna – miała 14 lecznic w największych miastach regionu, w tym świetnie wyposażony szpital przy ul. Francuskiej w Katowicach (dziś szpital uniwersytecki). W całym kraju kasy miały 689 gabinetów lekarskich, ponad 300 ambulatoriów, 55 szpitali, 7 sanatoriów, 14 uzdrowisk, 39 gabinetów rentgenowskich. Miały też własne apteki, a najbogatsze także 14 domów odpoczynku. Niektóre kasy były jednak tak małe (np. w Poznaniu istniała kasa, która miała 27 ubezpieczonych), że nie potrafiły się utrzymać. W 1924 r. markę zastąpiono złotym (po kursie 1 zł za 1,8 mln marek!), a składki w niektórych kasach skoczyły do 60 zł rocznie. Niewiele to pomogło. W 1931 r. władze scaliły rozdrobnione kasy chorych w 61 okręgowych, a już dwa lata później zastąpiono je ubezpie-
10229
61
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:41
Page 62
U DOKTORA I ZNACHORA czalniami społecznymi, które gwarantowały nie tylko pomoc w chorobie, ale także wypłaty rent i emerytur.
NA CO DZIEŃ
Lekarze pełnopłatni i niepełnopłatni Lekarze zatrudniani przez ubezpieczalnie dzielili się na pełno- i niepełnopłatnych. Pełnopłatni (domowi) obsługiwali rejon, w którym mieszkało od 800 do 1,5 tys. ubezpieczonych wraz z rodzinami. W Warszawie lat 30. pełnopłatny lekarz zarabiał średnio 900 zł, czyli trzy razy więcej niż przeciętny pracownik umysłowy. Jednak poza stolicą pensje doktorów zrównywały się z wynagrodzeniami nauczycieli czy urzędników. Dostawali ryczałt – zwykle było to 11-14 proc. wpływów ze składek dzielonych proporcjonalnie między wszystkich doktorów. Wychodziło ok. 300 zł miesięcznie. Lekarz niepełnopłatny obsługiwał teren, na którym było do 800 ubezpieczonych. Pracował głównie w małym miasteczku, po 5-6 godzin dziennie i był zobowiązany do wizyt nocnych. Jeden z takich lekarzy zapisał w pamiętniku: Powszedni dzień, godzina 10 przed południem. Czeka 40 ubezpieczonych i jeszcze 68 w poradni przeciwjaglicznej. Dobrze, że nie ma żadnego wyjazdu ani wypadku. Zdarza się, że wyjadę o 6 rano, a wrócę w południe. Niech 108 osób poczeka. Do wieczora się załatwi. O 3 po południu zaczną się schodzić już inni: fornale z folwarku, urzędnicy państwowi, prywatni pacjenci, zajadą nowe furmanki. Umowa z ubezpieczalnią zapewniała niepełnopłatnemu lekarzowi tylko 120-130 zł na miesiąc. Dla porównania – profesor akademii medycznej zarabiał ok. 600 zł, lekarz szkolny – 255 zł, a górnik 210 zł. Bochenek chleba kosztował 30 gr, kilogram wieprzowiny 1,5 zł, a maszyna do pisania 1,2 tys. zł. W 1930 r. przeciętny zarobek lekarza wynosił około 530 zł, o ile był mężczyzną. Kobiety lekarki dostawały średnio 376 zł. W Izbie Lekarskiej Krakowskiej za poradę chory płacił 2,80 zł, wizyta domowa kosztowała 4,20 zł. Oddzielnie płaco-
no za koszt dojazdu i czas, jaki doktor musiał nań przeznaczyć. O zarobkach lekarzy toczyły się dyskusje w prasie. Naczelna Izba Lekarska wyliczyła, że żonaty lekarz z dzieckiem, żeby godnie żyć, powinien zarobić miesięcznie 1250 zł. To było jednak nieosiągalne. Tylko wielkiej sławy specjalista mógł liczyć na 1,8-2,5 tys. zł. Takie zarobki miało jedynie 4,5 proc. doktorów w Warszawie. Ponad dwie trzecie lekarzy zatrudniało się w wielu miejscach naraz.
Wieś leży odłogiem W różnych okresach II RP ubezpieczonych było od 14 do 17 proc. obywateli. Ludzie wolnych zawodów, właściciele firm, a także majątków ziemskich płacili za leczenie z własnej kieszeni. Jednak 70 proc. ludności mieszkało na wsi, a o ubezpieczeniu rolników nikomu na świecie nawet się wtedy nie śniło. A że chłopi byli biedni, zwyczajnie się nie leczyli. Jesienią 1933 roku „Przegląd Ubezpieczeń Społecznych” bił na alarm: Wieś wielkopolska przestała się leczyć. Przekazy do lekarza wydaje się tylko w wyjątkowo ciężkich wypadkach i zapowiada im otwarcie, że robotnicy rolni, którzy za dużo będą się leczyć, zostaną zwolnieni z pracy. Ludzie boją się leczenia. Podobnie było w całym kraju. Problem dotyczył ponad 20 mln ludzi – chłopów małorolnych i bezrolnych. W marcu 1937 r. senator Mieczysław Michałowicz grzmiał z mównicy: Dziedzina zdrowia wsi leży odłogiem. Chłop polski i jego rodzina są pozostawieni sami sobie, jak mieszkańcy krajów egzotycznych, lub wydani na pastwę sił ciemnych znachorów. Lekarze wiejscy nieraz przyjmowali wynagrodzenie w warzywach, nabiale, drobiu, drewnie opałowym. Przedwojenny kodeks etyki lekarskiej nazywany „zbiorem zasad deontologii” przewidywał ustalanie z pacjentem wysokości honorarium jeszcze przed leczeniem. Wyjątkiem od tej zasady jest pomoc w nagłym wypadku, grożącym choremu utratą życia lub zdrowia – głosił zbiór. Dopiero w 1937 r. pojawił się projekt ustawy o publicznej służbie zdrowia, któ-
ra dawała chłopom szansę na darmowe leczenie. Do 1939 r. miało powstać 600 gminnych i okręgowych ośrodków zdrowia finansowanych przez państwo i samorządy. Miały służyć przede wszystkim zwalczaniu chorób społecznych, takich jak gruźlica, oraz opiece nad ciężarnymi i dziećmi. Niewielu było jednak chętnych do pracy na wsi i w małych miasteczkach. Wymyślono więc zachęty – młodym lekarzom wiejskim oferowano na początek 200 zł miesięcznie. Senator Michałowicz, sam z wykształcenia lekarz, przekonywał: Żeby należycie funkcjonować, lekarz wiejski powinien otrzymać także dach nad głową. Jeżeli rząd, samorządy, a nawet osoby prywatne mogą budować leśniczówki dla leśniczych, domki dla dróżników, to mogą także zbudować domy dla lekarzy, dla pielęgniarek społecznych, dla położnych. Gdyby nie wybuch II wojny światowej, plan mógł się powieść – do września 1939 r. udało się w kraju otworzyć 482 ośrodki.
Klasy w szpitalu Po odzyskaniu niepodległości w Polsce działało ponad 300 szpitali z 44 tys. łóżek, 20 lat później szpitali było już 677, a łóżek 75 tys. To jednak wciąż dwa razy mniej, niż wynosiła średnia europejska. W szpitalu chorych dzielono na trzy klasy. Zwykłe ubezpieczenie dawało prawo do leczenia w tzw. klasie trzeciej, czyli pobyt w sali dwudziestoosobowej. Kto chciał lepszych warunków, mógł żądać opieki klasy drugiej. Musiał jednak dopłacić: 20 zł za badanie wstępne plus 5 zł za każdy dzień pobytu. Pierwsza klasa to byli pacjenci prywatni, leczeni według indywidualnych cenników. Nie oznaczało to jednak, że ubodzy byli pozbawieni opieki. Np. w Szpitalu Miejskim przy ul. Raciborskiej w Katowicach w 1936 r. przyjęto 3291 osób, w tym jedną trzecią stanowili ubezpieczeni, a 643 osoby skierował na leczenie i zapłacił za nich działający w mieście Urząd Opieki nad Ubogimi. Korzystaliśmy z: Elżbieta Więckowska „Lekarze jako grupa zawodowa w II Rzeczypospolitej”; Grzegorz Federowski „Ze wspomnień starego lekarza”; Wojciech Janota „Katowice między wojnami. Miasto i jego sprawy 1922-1939”
POGOTOWIE ZA DYCHĘ Własny ambulans miał także szpital miejski, ale trzeba było za niego płacić. Dziennik „Polonia” z 1934 r. utyskiwał: Nieszczęśliwiec, który uległ wypadkowi, winien posiadać przy sobie 10 zł – w przeciwnym razie zdarzyć się może, że nie będzie przewieziony karetką do szpitala. Zdarzył się wypadek, że chory leżał już na stole operacyjnym i wszedł szofer, mówiąc: A jeszcze mi nie zapłacono.
1022981 10229
62
NAC (2)
W listopadzie 1918 r. pogotowie ratunkowe działało tylko w Krakowie, a w innych miastach jego funkcję pełniły oddziały sanitarne straży pożarnej. Z czasem wiele miast zaczęło tworzyć własne pogotowia, w Katowicach działało od stycznia 1929 r. – dwie karetki i dwóch strażaków-sanitariuszy do października udzieliło pomocy w 1428 wypadkach.
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:33
Page 63
NA PLAŻE, NA NARTY, NA SZLAKI...
OBYWATEL
NA WCZASACH
TA NIEZNOŚNA PŁEĆ BRZYDKA MA NAD NAMI PRZEWAGĘ. ONI MOGĄ, NIE SIEJĄC ZGORSZENIA, OPALAĆ SIĘ DO PASA, MY MUSIMY NOSIĆ TRYKOTY ZAPIĘTE NA OBU RAMIONACH MARTA GRZYWACZ
Gdy uporano się z najważniejszym – wojną polsko-rosyjską, kształtem granic i chorą walutą – obywatele ruszyli zwiedzać kraj, w którym wreszcie czuli się wolni. Jeździli przede wszystkim koleją i autobusami, samochody osobowe miało niewielu, a pasażerski transport lotniczy raczkował. PKP tymczasem, stawiając na turystykę, oferowały zniżki na bilety sięgające czasem 66 proc. Bywało jednak, że w ferworze propagowania turystyki kolej wjeż-
G
Lubiący słoneczne kąpiele nad morzem mieli do wyboru kilka miejscowości wypoczynkowych na liczącym 144 km polskim Wybrzeżu. Najpopularniejsze to Jastrzębia Góra, kurorty na Półwyspie Helskim i Gdynia-Orłowo. Na zdjęciu urlopowicze podczas zabawy na plaży w Gdyni
1022981 10229
63
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:42
Page 64
NA PLAŻE, NA NARTY, NA SZLAKI... dżała na ślepy tor. Pewnej zimy zaoferowała rabat tym, którzy będą podróżować z nartami, w rezultacie można było zobaczyć wiejską kobiecinę z kobiałką jaj w jednej ręce i nartami w drugiej. W 1935 r. pociąg-hotel na szynach objeżdżał Krynicę, Jaremcze i Zakopane, zatrzymując się w kolejnych miejscowościach na cały dzień, żeby narciarze mogli szusować na stokach, a nocą ruszał do kolejnego kurortu. Pasażerowie nazywali go „narty-dancing-brydż”, bo w eleganckich wagonach mogli nie tylko spać, ale też zrelaksować się w pokoju kąpielowym, restauracji, a nawet w sali kinowej.
NA CO DZIEŃ
Wakacyjne flirty koleżeńsko-sportowe Najtańsze i najpopularniejsze było przemierzanie Polski piechotą, szczególnie kiedy w sklepach pojawiły się namioty, kochery, śpiwory i materace. Sprzęt nie był tani, radzono więc, aby śpiwór zrobić samemu, zszywając dwa koce, a jako materac wykorzystać pocięte w paski opony. Na piechurów czekały setki kilometrów dziewiczych ścieżek, nieodkrytych zakątków i urokliwych miejsc. W jednej z wiosek na Kresach w 1937 r. grupa harcerzy spotkała starego Hucuła, który bardzo się zdziwił, słysząc, że cesarz Franciszek Józef nie żyje. Nie miał też pojęcia, że Polska odzyskała niepodległość. Wakacje w drodze szczególnie podobały się studentom. Najlepiej wtedy poznaje się kraj. I jakie wesołe wynikają stąd przyjaźnie i flirty koleżeńsko-sportowe – pisała dziennikarka Jadwiga Kiewnarska. Bywały jednak przygody mniej bezpieczne niż flirt. W roku 1928 dwaj studenci opisywali, jak w okolicach Sławska otoczyła ich wataha wilków. „Echo Karpackie” donosiło jednak uspokajająco: Dzięki energicznej postawie i ostrzelaniu się z rewolwerów uniknęli niebezpieczeństwa, a wilki uciekły na stronę węgierską.
W kajaku i na rowerze Nie wiadomo, czy Władysław Grzelak – autor popularnej książki „Łódką z biegiem Wisły” – zdawał sobie sprawę z tego, jak ogromny wpływ wywarła ona na rozwój turystyki wodnej. Po jej publikacji w 1926 r. jak grzyby po deszczu wyrastały na rzekach i jeziorach przystanie dla kajakarzy. Grzelak pisał co prawda, że w niektórych wsiach na widok mężczyzn w krótkich spodenkach kobiety chowały się w domach, a ich mężowie szykowali się do bójki, ale gdzie indziej wodniaków witano jak bohaterów. W prasie pojawiało się coraz więcej ogłoszeń o sprzedaży kajaków, radiowe programy organizowały konkursy na najciekawsze zdjęcie z wyprawy kajakowej, a hasło propagujące polski skrawek Bałtyku – „Cała Polska płynie do morza” – zachęciło ludzi do chwycenia za wiosła.
Początkowo kajakarze pozdrawiali się, podnosząc do góry wiosła, ale tradycja zanikła w połowie lat 30., bo było ich tak wielu, że nie dałoby się płynąć cieczki rowerowe z dwumiesięcznym wyprzedzeniem.
W Patrii u Kiepury Zamożniejsi wyjeżdżali do kurortów i uzdrowisk. Pod koniec lat 20. bardzo modna stała się Krynica, gdzie wybudowano skocznię narciarską, najdłuższy w kraju tor saneczkowy, lodowisko i kolej linową na Górę Parkową. Do Krynicy uwielbiał przyjeżdżać Jan Kiepura, który wybudował tam w 1933 r. snobistyczny hotel Patria. Bywało, że stawał na szczycie schodów i zachęcany przez tłum urlopowiczów śpiewał swoje słynne „Brunetki, blondynki…”. Spod Patrii kuracjusze szli zwykle do największego w Europie Domu Zdrojowego z wielką oranżerią, żeby napić się leczniczej wody o zapachu zgniłych jaj, a potem spacerowali deptakiem, uważnie obserwując otoczenie. A nuż pojawiła się w miasteczku jakaś znana postać? Do Krynicy przyjeżdżała cała przedwojenna elita. Na deptaku oprócz sławnych ludzi można było obejrzeć pokazy gimnastyczne, wziąć udział w turnieju tenisa, posłuchać orkiestry albo tylko podziwiać architekturę starych góralskich willi.
1022981 10229
64
Początkowo na wodzie kajakarze pozdrawiali się nawzajem, podnosząc wiosła, ale tradycja ta zanikła w połowie lat 30., bo było ich tak wielu, że trzeba by trzymać wiosła cały czas w górze, a wtedy nie dałoby się płynąć. Żeby zwiększyć bezpieczeństwo wodniaków, w 1934 r. wprowadzono „Przepisy o ruchu wodnym”. Jeden z punktów mówił, że można odmówić wypożyczenia sprzętu „osobie nienormalnej”. Polacy w czasie wakacji wsiadali też na rowery – w ten sposób rozwijało się zarówno kolarstwo, jak i turystyka. Władze kolarskie organizowały ogólnopolskie rajdy tematyczne, np. „Szlakiem pana Wołodyjowskiego” albo „Szlakami Adama Mickiewicza po ziemi wileńskiej”. Cykliści zaczęli nawet wypuszczać się poza granice kraju. Wyprawę do Turcji uwiecznił jej kierownik Feliks Gołębiewski w książce „Na rowerach do Azji Mniejszej”, a konkurował z nim Kazimierz Nowak, który opisał swoją podróż na rowerze do Afryki. O popularności wakacji na rowerze niech świadczy to, że w warszawskiej gazowni trzeba się było zapisywać na wy-
Na ich tle Patria wyróżniała się nowoczesnością – wielkimi oknami, szerokimi schodami i kelnerami zgiętymi w uprzejmym ukłonie obiecywała wakacje w luksusie. To pewnie dlatego właśnie tutaj w roku 1937 przyjechała w podróż poślubną księżniczka, a późniejsza królowa Holandii Juliana z mężem.
Wakacje na Kresach W 1928 r. działało w Polsce około 70 uzdrowisk. Kuracjusze chętnie jeździli do Truskawca we wschodnich Karpatach (powiat Drohobycz), gdzie czekało na nich 286 willi, hoteli i pensjonatów. Bywali tam: Adolf Dymsza, Eugeniusz Bodo, Zofia Nałkowska, Stanisław Witkiewicz, Bruno Schulz, Wincenty Witos, Ignacy Daszyński, a nawet Józef Piłsudski, który niskozmineralizowaną wodą o nazwie Naftusia leczył nieżyt żołądka. Dla Truskawca Marszałek robił wyjątek, bo zwykle wakacje spędzał na spacerach i kąpielach w słonych źródłach w Druskiennikach nad Niemnem. Spotkał tam młodą lekarkę Eugenię Lewicką, z którą przeżył płomienny romans. Druskienniki należą teraz do Litwy, a Truskawiec – do Ukrainy. Po ukraińskiej stronie są też Zaleszczyki nad Dniestrem, najdalej na południe wysunięta polska miejscowość letniskowa, nazywana biegunem ciepła. Brakowało w niej co prawda wód mineralnych, za to popularna była „helioterapia”, czyli po prostu wylegiwanie się na słońcu. Niekiedy temperatura w Zaleszczykach sięgała 55 stopni, opadów było niewiele, rosły arbuzy, zwane wówczas kawonami, morele, brzoskwinie i winogrona. Goście mogli korzystać z dwóch plaż – „Słonecznej” i „Cienistej” – jednej na brzegu rzeki, od której zawsze wiała przyjemna bryza, a drugiej wykutej w skale. Lato odchodzi stamtąd leniwie, przeciągając się jak kot, a wraca szybko pikującym lotem jaskółki – pisała o Zaleszczykach Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Jadwiga Kiewnarska narzekała: Ta nieznośna płeć brzydka znowu ma nad nami przewagę. Oni mogą, nie siejąc zgorszenia, opalać się do pasa, my musimy nosić trykoty zapięte na obu ramionach. Co za niesprawiedliwość… W Zaleszczykach nie miałaby powodu do utyskiwań. W latach 30. otwarto tam pierwszy w Polsce sektor dla naturystów. Chodziło o względy lecznicze – chorym na nerki lekarze zalecali wystawianie do słońca całej powierzchni ciała.
Zakopane dla elity Mimo popularności Krynicy, Truskawca, Zaleszczyk i innych kurortów to jednak Zakopane było najważniejszym górskim miastem turystycznym. Każdego lata zjeżdżało tam 200 tys. turystów, co było
2013-09-09
11:42
Page 65
NAC
AHE 04_3 NA CODZIEN
Powyżej: kuracjusze zakładu zdrojowego w Ciechocinku, który słynął z wód mineralnych. Miasto ze względu na dobre połączenie kolejowe ze stolicą nazywano „przedmieściem Warszawy”
Poniżej: najsłynniejszy polski przedwojenny śpiewak Jan Kiepura razem z żoną, także śpiewaczką i aktorką Martą Eggerth, podczas pobytu w Krynicy-Zdroju w 1937 r.
wówczas liczbą ogromną. Nie przeszkadzały im wysokie opłaty klimatyczne – 12 zł za dwa tygodnie plus złotówka na fundusz walki z gruźlicą (przy średniej pensji 150-200 zł miesięcznie). W ramach propagowania turystyki organizowano kursy dla gospodyń wynajmujących kwatery, na których góralki uczyły się, jak stosować zasady higieny i zdrowego żywienia. Od kiedy w 1873 r. warszawski lekarz Tytus Chałubiński zafascynowany Tatrami zaczął zalecać pacjentom i znajomym wyjazdy na Podhale, do Zakopanego przyjeżdżał kwiat polskiej inteligencji. W Warszawie panowała moda na lecznicze pielgrzymki w Tatry. Jeśli jesteś prawdziwym artystą, to chorujesz na gruźlicę, jeśli chorujesz na gruźlicę, to jedź do Zakopanego – mawiano. Wczasowicze, którzy na własne oczy chcieli się przekonać, jak żyje polska elita, pakowali do walizek tweedowe marynarki, spodnie pumpy zawijane poniżej kolan, wysokie alpejskie skarpety i ruszali w Tatry. Szlagony z Kresów lub z Poznańskiego, aferzyści, Radziwiłłowie, inteligencja, studenteria, suchotnicy, górale – wszystko mieszało się na Krupówkach – wspominał Witold Gombrowicz. Elita spotykała się podczas spacerów na Krupówkach, w słynnej restauracji Karpowicza lub w hotelu Morskie Oko, gdzie organizowano przedstawienia teatralne z udziałem najlepszych aktorów.
Nad morzem
NAC
Z górami konkurowały morskie plaże na Helu, w Gdyni-Orłowie czy Jastrzębiej Górze. Początkowo chętnie wyjeżdżano do Zoppot i Wolnego Miasta Gdańska, które jednak po wybudowaniu portu w Gdyni trochę straciły na popularności. Na plażach rozgrywano mecze siatkówki, ping-ponga albo zawody zapaśnicze. Można się było wybrać w rejs statkiem lub motorówką, a pod koniec lat 30. furorę zaczęły robić narty wodne. Jedną z pionierek tej dyscypliny była słynna polska lekkoatletka, złota medalistka olimpijska w rzucie dyskiem Halina Konopacka. W nadmorskich kurortach odbywały się też przeróżne konkursy piękności, np. na Miss Cypla albo na najładniej opaloną Miss. Wieczorem każdy szanujący się wczasowicz szedł na dansing. Stefan Żeromski każdego ranka obserwował ponoć robotników budujących w Gdyni molo. Zadawał przy tym tak wiele pytań o szczegóły techniczne, że w końcu zaczęli nazywać go inżynierem, sądząc, że przychodzi ich sprawdzać. Regułą było, że zarówno politycy, jak i największe gwiazdy kina, artyści, pisarze urlopy spędzają w kraju. Wyjechać na wakacje, a jednocześnie zostać u siebie – to był patriotyczny obowiązek.
1022981
Korzystałam z książki Roberta Gawkowskiego „Wypoczynek w II Rzeczpospolitej. Kurorty, rekreacja, zabawa”
10229
65
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:35
Page 66
AUTOMOBILEM, AEROPLANEM, KOLEJĄ ŻELAZNĄ
NIEPODLEGŁY POLAK
W PODRÓŻY NA CO DZIEŃ
MAREK WĄS Na piechotę – chodziłem!, końmi jeździłem!, koleją – drugą, trzecią klasą, ba, nawet pierwszą jeździło się tu i ówdzie! Ale samochodem – nigdy! (...). Dodge malutki, a śliczny, a mocny... Bardzo wesoło jest tak wybierać się w drogę. Czas jakby zamarł – możemy wyjechać za dziesięć minut, a jak nie, to za dwadzieścia, samochód nie pociąg – postoi, poczeka – tak Jarosław Iwaszkiewicz wspominał pierwszą wycieczkę automobilową, na którą przyjaciele zabrali go w 1922 r. Ogromna większość ówczesnych obywateli RP jednak nie podróżowała wcale. Na wsi, zwłaszcza na Kresach, ludzie rodzili się i umierali, nie oddalając się od domu dalej niż na 20 km, bo w takiej odległości odbywały się targi i jarmarki, na które dotrzeć można było pieszo lub furmanką. Gdy jednak chłop otrzymywał powołanie do wojska, musiał skorzystać z kolei – najpopularniejszego środka transportu międzywojnia.
N
Po torze z lampą naftową Po I wojnie światowej na kolei panował chaos. Polska stopniowo, na mocy traktatów pokojowych, odzyskiwała parowozy i wagony zarekwirowane przez trzech zaborców na potrzeby wojskowe – było ich w sumie 130 typów.
Legendy kolejowe Modernizacja i rozbudowa linii kolejowych oraz budowa dworców były priorytetem rządu. Dworce miały być wizytówką kraju – w Gdyni stanął gmach nawiązujący architekturą do... szlacheckich
1022981 10229
66
Prawie połowa mostów kolejowych była zniszczona. Siatka połączeń tworzyła istny galimatias. Do dziś, analizując mapę ówczesnych połączeń, łatwo dostrzec granice zaborów – najgęstsza sieć była w zaborze pruskim, rzadsza w Galicji, pojedyncze linie w Kongresówce. Ponad 90 proc. pasażerów podróżowało trzecią klasą – wagony były nieogrzewane, nadwozia drewniane, a ławki twarde. Były to tzw. boczniaki, do przedziałów wchodziło się wprost z peronu, bo wagony nie miały wewnętrznego korytarza. Nocą drogę oświetlały zawieszone na lokomotywie latarnie naftowe. Wyjątkiem była Warszawa – jeszcze przed wojną na pięć dworców po obu brzegach Wisły co dzień przybywało 200 pociągów. Maria Kuncewiczowa tak opisywała ich pasażerów: Wojażer z Gdyni, z Poznania, z Katowic zajeżdża pośpiesznym na Dworzec Główny. Krzyczy: paker!, bagażowy! Słowo tragarz jest mu nieprzyjemne, najczęściej zresztą sam wynosi z wagonu neseserek. Na dworcach Wschodnim i Wileńskim lądują ludzie powolni. Przez okna osobowych pociągów spuszczają na ziemię toboły w siennikach, taszczą kosze za urwane ucha, wynoszą – stękając – przestraszone dzieci.
NAC
SUKCES WEEKENDU TO NIE TYLKO POGODA I BRAK DEFEKTU. NAJWAŻNIEJSZA RZECZ — TO RADOŚĆ TWEJ TOWARZYSZKI PODCZAS JAZDY I FORMA, W JAKIEJ POWRACA DO DOMU – TAK SIĘ REKLAMOWAŁ PRODUCENT SIODEŁEK MOTOCYKLOWYCH
dworków. Gdy wkrótce ruszyły na Pomorze tłumy wczasowiczów, szybko się okazało, że nie jest w stanie obsłużyć wzrastającej liczby pasażerów. Podróż była męcząca – z Warszawy do Lwowa 15 godzin. Na prowincji zdarzało się, że pociąg czekał na spóźnialskich, a potem jakimś cudem nadrabiał spóźnienie. Tak narodziła się legenda o punktualności przedwojennych pociągów. Wysiadający mieli do domu nieraz jeszcze wiele kilometrów, więc od 1934 r. PKP zaczęły uruchamiać na Kresach własne linie autobusowe. Ale i tak w większości przypadków, kto nie zamówił bryczki, szedł pieszo. Malarz Włodzimierz Bartoszewicz na plener do Kazimierza Dolnego pojechał pociągiem. W Puławach miał przesiadkę: Do autobusu pchał się z głośnym jazgotem tłum chałaciarzy, chłopów i bab wiejskich z koszami jabłek, jaj i jarzyn, z klatkami pełnymi gdaczących kur, a nawet z workami, z których dochodziły rozpaczliwe kwiki prosiąt (...). Stłoczeni jak śledzie w beczce ruszyliśmy z głośnym klekotem po wyboistej drodze. Inna legenda o wysokiej jakości przedwojennej obsługi kolejowej nie jest odległa od prawdy. Szczególną troską kolej otaczała np. samotne kobiety – w specjalnych przedziałach nie wolno było palić. Również samotne panienki mogły zgłosić się do „Misji Dworcowej – Opieka nad Podróżującą Młodą Kobietą”. Jedynie kominiarzy prześladowano – w ubraniu roboczym mogli podróżować pociągiem jedynie za zezwoleniem zawiadow-
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:36
Page 67
Słynna luxtorpeda, spalinowy pociąg o aerodynamicznych kształtach, który kursował między największymi polskimi miastami. W 1936 r. ustanowił niepobity do dziś rekord przejazdu na trasie z Krakowa do Zakopanego - 2 godz. i 18 min
cy stacji. Nietrzeźwi nie mieli wstępu do wagonów, ale mieli być wyłączeni od przejazdu w sposób uprzejmy, oględny i nie zwracający uwagi. Ten, kogo nie stać było na bilet nawet w trzeciej klasie, jeździł „na trampa” – pasażerowie na gapę podróżowali na dachach lub tzw. buforach z tyłu wagonu, choć zdarzyło się, że „trampa” przyłapano na salonce marszałka Piłsudskiego.
Automobile bez benzyny Do końca lat 20. samochód był zbytkiem. Pierwsi automobiliści zaopatrywali się w używane auta z demobilu, gdyż nowe były bajońsko drogie. Ale największym utrudnieniem był ograniczony dostęp do benzyny, którą można było kupić jedynie w składach chemicznych i... aptekach. Pierwsze „pompy”, czyli stacje benzynowe, pojawiły się w 1924 r. w Warszawie. Przed dłuższą podróżą na prowincję trzeba się było zaopatrzyć w kanistry z benzyną. Z tego powodu na Kresach korzystanie z samochodu było praktycznie niemożliwe. Jeden z gości Karola Radziwiłła zaproszony do Mankiewicz na Polesiu wspomina, jak dotarł koleją na stację w Horyniu, gdzie czekał na niego powóz: Pytam stangreta Józefa, czy książę nie ma automobilu. – Mamy dwa, ale nie mamy benzyny. Kolejnym ograniczeniem był fatalny stan dróg. Utwardzone były wyłącznie w zaborze pruskim. Iwaszkiewicz wspomina, jak za Radomiem mieli skręcić na Ożarów. Na mapie trasa zaznaczona by-
ła jako „droga bita (szosa)”. A tu: jak na Ukrainie, po wąskim paśmie grudy ciągnie się jak wstążeczka malutka drożyna. Cóż robić, kochany dodżyk sapnął, podskoczył parę razy i jedzie! Początkowo nie obowiązywały żadne zasady ruchu drogowego, dopiero w 1927 r. powołano „policję ruchu”, ale egzekwowała przepisy jedynie w większych miastach. Na znakach drogowych można było przeczytać dodatkową informację: „Jechać prawą stroną”. Wilhelm Ripper, automobilista z Krakowa, woził przy kierownicy bat, którym często budził śpiącego na wozie górala jadącego na targ z kłodą drzewa. Miał w domu całą kolekcję batów, biczysk, które w pędzie wyrywał woźnicom jadącym nieprzepisową stroną – pisze Antoni Wasilewski w „Sylwetkach krakowian”.
Aeroplan dla wybranych Do kryzysu 1929 r. salony samochodowe w największych miastach otworzyły Opel, Mercedes, Austro-Daimler, a nawet amerykańskie firmy Chrysler i Buick. Ale auta nadal były niebotycznie drogie. W 1924 r. było w Polsce 7,5 tys. samochodów, a w 1938 r. – około 26 tys., w porównaniu z Francją, Wielką Brytanią czy Niemcami nie było to zbyt wiele. Alternatywą dla auta był motocykl, mało komfortowy, o czym świadczy prasowa reklama Tadeusza Pleskaczyńskiego, producenta siodełek do motocykli: Sukces weekendu motocyklowego z Twą towarzyszką to nie tylko piękna pogoda
1022981
i brak defektu w motorze. Najważniejsza rzecz – to radość Twej towarzyszki podczas jazdy i forma, w jakiej powraca Ona do domu. Natomiast lot aeroplanem uchodził za akt odwagi. Gdy żona Stefana Żeromskiego pierwszy raz miała lecieć z wczasów w Gdańsku do Warszawy, ze strachu zrobiła na pokładzie awanturę – lot wstrzymano, żeby pasażerka mogła wyjść z samolotu. W 1922 r. przy trawiastym lotnisku na Polu Mokotowskim w Warszawie powstała spółka Aerolot, która rozpoczęła regularne loty do Lwowa, Gdańska, Krakowa i Poznania. Linie obsługiwały niemieckie junkersy i holenderskie fokkery. W obawie przed przeciążeniem przed lotem starannie ważono nie tylko bagaż, ale również pasażerów. Gdy zaczął się kryzys, Aerolotowi zagroziło bankructwo. Został przekształcony w PLL LOT i nierentowną spółkę zaczęło dotować państwo. Jedynie nieliczni najbogatsi ziemianie mieli własne awionetki. Bernard Skórzewski wybudował nawet lotnisko w swoim majątku w Wielkopolsce, ale traktowano to jak ekstrawagancję.
„Gwiazda Północy” i „Strzała Bałtyku” Od połowy lat 30. pasażerowie kolei jeździli wygodnymi wagonami, tzw. pulmanami, z poznańskich zakładów H. Cegielskiego i Fabryki Lilpop, Rau i Loewenstein. Były ogrzewane i miały elektryczne oświetlenie.
10229
67
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:47
Page 68
NA CO DZIEŃ
AUTOMOBILEM, AEROPLANEM, KOLEJĄ ŻELAZNĄ Upowszechniły się też pociągi turystyczne oferujące kuszetki, restauracje, kino, nawet tańce w salonce, stąd nazywano je „narty-dancing-brydż”. W 1937 r. Grand Prix na Wystawie Sztuki i Techniki w Paryżu zdobył „pociąg narciarski” zaprojektowany przez polskich architektów. Składał się z wagonów trzeciej klasy (z trzypiętrowymi łóżkami), kąpielowego oraz dancing baru. Tuż przed wojną motowagony słynnej luxtorpedy pędziły z szybkością 130 km na godz., bijąc rekordy szybkości między Warszawą, Krakowem, Lwowem i Łodzią. Ale nawet podróż zwykłą „Gwiazdą Północy” ze stolicy do Wilna trwała już tylko nieco ponad pięć godzin, a „Strzałą Bałtyku” do Gdyni – 6 godzin i 30 minut. Również turystyka samochodowa zyskiwała kolejnych entuzjastów. Mimo wciąż złego stanu dróg (choć błotniste trakty i kocie łby stopniowo zastępowały szosy z kostki bazaltowej) automobiliści wymieniali przedwojenne mapy zaborców na przewodniki Mieczysława Orłowicza. Rząd propagował kredyty na tanie auta i motocykle. Małolitrażowy motocykl – Sokół, SHL, Podkowa lub Perkun – można było kupić za 1 tys. zł, bez podatku. W końcu lat 30. w Warszawie było 3,5 tys. samochodów, które nadawały stolicy wielkomiejski charakter. Przejęty przez państwo LOT kupił nowoczesne samoloty – amerykańskie lockheedy i douglasy. Regularna linia lotnicza do USA miała ruszyć w 1940 r. Korzystałem z: M. i J. Łozińscy, „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne”; A. Kicinger, „Polityka emigracyjna II Rzeczpospolitej”; J. Ginsbert, „Drogi żelazne Rzeczypospolitej”; H. Zieliński, „Historia Polski 1914-1939”
3
1 1. Wagon letni wąskotorowej kolejki dojazdowej tuż przed wyruszeniem na trasę Jabłonna – Karczew – zdjęcie z 1930 r. 2. Samolot pasażerski Lockheed tuż przed startem z lotniska w Czyżynach k. Krakowa – listopad 1937 r. 3. Zwodowany w 1935 r. statek transatlantycki M/s „Piłsudski”, bliźniaczą jednostką był zwodowany rok później M/s „Batory” 4. Autobus komunikacji międzymiastowej Śląskich Linii Autobusowych w Katowicach, który kursował z tego miasta do Krakowa
2 4
Przed wojną ponad milion Polaków wyemigrowało, głównie za ocean. 410 tys. do USA i Kanady, 150 tys. do Argentyny i Brazylii, 42,5 tys. polskich Żydów wyjechało do Palestyny. Statki przewożące polskich emigrantów musiały spełniać surowe standardy polskiego Urzędu Emigracyjnego.
Na czas podróży każda rodzina miała zapewniony wikt, bezpłatną opiekę lekarską, ubezpieczenie w polskim towarzystwie, a nawet tłumacza. Przewoźnik nie miał prawa żądać dodatkowych opłat, a nasi dyplomaci mieli prawo wglądu i interwencji w sprawie warunków przewozu emigrantów.
1022981 10229
68
Blisko 200 tys. polskich chłopów odpłynęło do USA w latach 1920-23, ale później emigracja też była duża. Zwodowane w końcu lat 30. transatlantyki – „Sobieski” i „Chrobry” – przeznaczone były do obsługi linii południowoamerykańskich właśnie z myślą o emigrantach – zabierały ponad 1000 pasażerów, 800 w klasie emigranckiej.
NAC (5)
PODRÓŻE TYLKO W JEDNĄ STRONĘ
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:33
Page 69
ZAKUPY NA KERCELAKU
KUP PAN SOWĘ
TEN BAZAR NIE MIAŁ SOBIE RÓWNYCH W CAŁEJ PRZEDWOJENNEJ POLSCE JERZY S. MAJEWSKI
– Nie robiłam zakupów, tylko spacerowałam. Kupcy grzecznie mi się kłaniali, bo wiedzieli, kim jest mój chłopak. Złodziej, który wyciągnął mi banknot z woreczka, po kilku dniach sam przyszedł oddać, i jeszcze bombonierkę od Wedla przyniósł na przeprosiny – opowiadała mi pani Maria, która w latach 30. była krótko dziewczyną jednego z „żołnierzy” „Króla Kercelaka”.
N
Brukowany budzik Na bazarze Kercelego można było kupić praktycznie wszystko – od żywności po stary patefon i broń. W jednym miejscu stały budy drewniane z ubraniami, sukniami i kołdrami, a parę metrów dalej warzywa, pieczywo i mięsne jatki
1022981
Najsłynniejszy bazar stolicy rozlewał się jak jezioro. Centrum było tam, gdzie dziś aleja „Solidarności” krzyżuje się z Okopową. Ale miał swoje zatoki i cieśniny. Jedna wlewała się pomiędzy dawne rogatki miejskie u wylotu Chłodnej. Inna, przy-
10229
69
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:47
Page 70
ZAKUPY NA KERCELAKU pominająca lejkowate ujście rzeki, ciągnęła się wzdłuż Okopowej – od Leszna po Żytnią. Powstał w 1867 r., kiedy miasto wydzierżawiło na targ paszą kilka placów od Józefa Kercelego. Popularność zyskał trzy lata później, gdy przeniesiono tu stragany z targowiska na pl. Grzybowskim. Królestwem płodów rolnych była wspomniana zatoka-lejek. Na brukowanym kocimi łbami placu stawały setki furmanek. Warto się było pośpieszyć – zanim przyszli mieszkańcy okolicznych ulic, już pojawili się pośrednicy. Handlarze z Żelaznej Bramy czy placu Mirowskiego kupowali towar na kosze i worki, a potem sami handlowali wokół Hal Mirowskich. Tam ulokował się nieprzerwany ciąg targowisk, hal, giełd owocowych. Niewyobrażalnych dziś ośrodków handlu rybami, drobiem, mięsem, ale też fajansem, czy skórą. Na bazarze Kercelego można było kupić wszystko. W jednym miejscu stały budy drewniane z ubraniami gotowymi, sukniami, kołdrami, obuwiem, dalej szkło i porcelana, następnie warzywa, pieczywo i jatki. Pomiędzy Chłodną a Ogrodową, można było kupić wyroby żelazne, a w narożniku vis-à-vis fabryki mydła Majdego – ręczniki.
NA CO DZIEŃ
Jak nie orzeł, to sowa Od strony linii tramwajowej biegnącej Okopową handlowano zwierzętami domowymi. Przede wszystkim gołębiami, ale też kanarkami, papugami, psami i kotami. Jak ktoś sobie zamarzył sokoła czy jastrzębia – nie odszedł z pustymi rękami! Reporter miesięcznika „Naokoło Świata” relacjonował w roku 1929: Oglądałem klatkę z sowami. Było ich siedem, a każda innego gatunku, opierzenia, wielkości. Pytam takiego knajaka od ptaków: – Kto to kupi i po co? – Kupią. Lubią tutejsi, przeważnie robotnicy. Są bardzo dla nich dobrzy. – Drogo? Twarz zmienia się natychmiast. Grymas pełen godności i wahania – Sześć złotych. Panie, co to za ptak taka sowa! W nocy widzi bez okularów! Pomiędzy klatkami pełnymi wielobarwnych papug i pudełkami z całymi kocimi rodzinami roiło się od andrusów i złodziei. Tu organizowano lotne szulernie, kwitła gra w trzy karty, można było kupić broń. Ceny zaniżone, bo towar pochodził z kradzieży – od rowerów po zwierzęta. Złodziei obowiązywał jednak kodeks honorowy. Biada temu, który ukradłby gołębia. O legalnym pochodzeniu ptaka zaświadczać miało znaczenie skrzydeł czerwoną farbą olejną. Para zwykłych gołębi kosztowała około 5 zł.
Cajg, co udaje kangar Gdy się tylko weszło pomiędzy nieprzeliczone stragany porozdzielane szachownicą wąskich uliczek, ogarniała od razu at-
Z serdelkiem na patyku Wokół ogromnego placu stały kamienice i dziesiątki dość ponurych oficyn. Pomiędzy ściany szczytowe dużych budynków wciśnięte były stare parterowe domki. W latach 30. nowe kamienice budowano wzdłuż Okopowej – od Leszna po Żytnią. Część przetrwała do dziś. W kamienicach przy ulicy Okopowej, pomiędzy wylotem Ogrodowej i Chłodnej, mieściły się przed 1914 r. lupanary. Tam zaczynała się dzielnica rozpusty. Wszędzie wokół aż roiło się od garkuchni, piwiarni, szynków, barów, knajp – gdzie była i wódka, i piwo, i syte obiady za kilka kopiejek przed pierwszą wojną, a za złotówkę w Polsce niepodległej. Ale zaplecze gastronomiczne tworzyły też budy na bazarze. Kiełbasę, kiszkę czy serdelki na gorąco podawano na świeżo ostruganym patyku. Do tego dodawano bułkę. Do fajansowych misek nalewano zupę. Czy byli też handlarze flakami i pyzami, tak jak po wojnie na bazarze Różyckiego, sprzedawanymi z blaszanych kubłów? Tego nie udało mi się potwierdzić.
„Pantaleon” i „Tata Tasiemka” Parterowy murowaniec na rogu Leszna i Okopowej był tak stary i zniszczony, że zdawał się zapadać w ziemię. W narożniku był szynk, a na jego okiennicach reklamy wódek i likierów. To właśnie tam spotkać można było „Tatę Tasiemkę”, mafiosa ściągającego haracze od handlarzy, a jeszcze częściej jego bandziorów.
1022981 10229
70
mosfera transakcji handlowych, widziało się tylko obfitość towaru, różnych typów i w różnych gatunkach. Brodaci kupcy wybiegali z kramów i wołali przechodniów: – Choć pan, choć pan! – pisał w „Stolicy” Jan Miller. Gramofony z trąbami same się hałaśliwie reklamowały. Można było najkorzystniej kupić pułapkę na myszy, części do gazowego piecyka, gumowy wąż czy pompkę do roweru. Osobliwością była sprzedaż nut na wagę. Kilogram Mozarta kosztował w latach 30. około 3 zł. Na Kercelaku towary kosztowały o połowę taniej niż w Śródmieściu. Na łamach ówczesnej prasy zapewniano: Tu można się dopiero przekonać, ile pieniędzy wyrzucamy w błoto, kupując w drogich warszawskich sklepach w centrum z niegrzeczną i leniwą obsługą. Kupowanie było ceremonią. Klientów łapano za ramiona i wciągano do straganów. Ale tu nie przychodzili frajerzy, lecz ludzie zaprawieni w targowaniu się o każdy grosz. Zaczynano od wątpliwości co do jakości materiału. Straganiarze nie cierpieli, gdy po wzięciu w dwa palce kawałka materiału klient mówił z lekceważeniem: „Cajg”. Udawali urażonych i odpowiadali: „Co to jest cajg? To kangar, prawdziwy kangar”, co było zniekształconym niemieckim słowem „Kammgarn” oznaczającym „czesankę”.
Pani Maria opowiadała, że jej L. gdzieś się zapodział w drugiej połowie lat 30., więc wyszła za mąż i zerwała dawne znajomości. Ale wspominała go z czułością. – Mieszkałam na Woli w strasznych warunkach. Jak była praca, to tylko dorywcza. Ojciec przynosił grosze i musieliśmy jakoś sobie radzić. Tymczasem L. dosłownie oszalał na moim punkcie – mówiła pani Maria. – Byłam dużo młodsza i strasznie mi imponował. Taki męski, silny i kupował mi wszystko, o czym zamarzyłam. Nie były to jednak marzenia wygórowane. Ot, jakaś chustka, kosmetyki, sukienka. L. wyprowadził ją na ludzi. – To nie był jakiś pierwszy lepszy cham. Prymityw z przedmieścia. Miał swój honor, klasę i intelektualne potrzeby. Czytał książki, uwielbiał Piłsudskiego, zabierał mnie do kina i kazał mi się uczyć. No to się uczyłam – mówi. Miał towarzystwo spoza bazaru i przed nim się popisywał. – A byłam wtedy naprawdę ładna – uśmiecha się filuternie pani Maria. Wspominała też stolik w szynku. – Widywałam go tam czasem, ale krzyczał: „To nie jest miejsce dla ciebie”. Przekonywała, że L. nigdy nie spotykał się z „Tatą Tasiemką”, czyli Łukaszem Siemiątkowskim, lecz jedynie z „Pantaleonem”. Kim był „Pantaleon”, dowiadujemy się z książki Stanisława Milewskiego „Ciemne sprawy międzywojnia”. To Leon Karpiński, postrach handlujących na Kercelaku, uzurpujący sobie prawo do zezwalania poszczególnym kupcom na handlowanie, powszechnie nazywany „Królem Kercelaka”. „Tata Tasiemka” był dawnym działaczem PPS-u. Nieco dziwaczny pseudonim to pamiątka po czasach, gdy pracował w fabryce produkującej wstążki. Przed rozstrzelaniem przez Niemców za działalność bojową uratował go koniec I wojny. Potem z rewolucjonisty i patrioty stał się bandytą. „Tata Tasiemka” twierdził, że sam pieniędzy nie zdobywał. Robili to jednak jego chłopcy. Ze sprawozdań sądowych wynika jednak, że niektórzy świadkowie obciążyli bezpośrednio Siemiątkowskiego, twierdząc, że dawali mu różne, czasem spore, kwoty – pisał Milewski. W 1932 r. „Tata Tasiemka” i „Pantaleon” zostali skazani, ale ten pierwszy miał plecy. Sam minister Felicjan Sławoj Składkowski twierdził, że porządek i bezpieczeństwo straganów Kercelaka spoczywało na dyskretnych chłopcach „Taty”. Z trzech lat zmniejszono mu karę do dwóch, a niebawem doczekał się ułaskawienia przez prezydenta. Gorzej powiodło się „Pantaleonowi”, który dostał sześć lat ciężkiego więzienia. Zanim pojawił się „Tata Tasiemka”, też nie brakowało band szantażujących kupców. Znamienna jest notatka prasowa z 1918 r.: Wczoraj podług prasy żargonowej o godz. 14 na pl. Kercelego przyszło 5 uzbrojonych w białą broń i wypytywało handlarzy żydowskich o ceny towarów.
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:48
Page 71
Gdy owi uzbrojeni w białą broń odeszli, przybyło kilkudziesięciu zbójców, którzy zrabowali wielu Żydom towary. Wskutek interwencji kupców chrześcijan milicjant aresztował jednego z uzbrojonych – donosił „Kurier Warszawski”.
LUKSUS DLA WYBRANYCH
Jednak to nie mafiosi budzili największe przerażenie handlarzy. Z „Tatą Tasiemką” można się było jakoś porozumieć. Przerażenie budziła władza. I nie chodzi jedynie o policyjne naloty czy inwigilację tajniaków. Tych można było przekupić. Ale władze magistrackie raz po raz zapowiadały likwidację obskurnego bazaru. Wystarczyła drobna sugestia, by z szybkością kuli rewolweru plotka leciała od budy do budy, od szynku do szynku, w najbardziej zakazane zaułki Kercelaka. Jedna z takich plotek rozeszła się w końcu lat 20., gdy urzędnicy, raczej nieśmiało, zaproponowali, by w miejscu bazaru urządzić skwer pełen drzew, kwietnych rabatek. Ba, nawet z fontanną! Rządząca na Kercelaku knajacka granda miała zostać rozpędzona na cztery wiatry. Błyskawicznie uruchomione zostały kontakty, znajomości, dojścia do urzędników. Zaraz też zaczęło się sprawdzanie ich słabych stron. Hiobowe wieści się nie spełniły. Na pewno trudniej było chłopom. W końcu lat 30. władze miejskie zaczęły ograniczać wjazd do miasta pojazdów konnych, a furmanki miały mieć ogumione koła.
Koniec pod bombami We wrześniu 1939 r. na Kercelak spadło kilka bomb. Już trzeciego dnia wojny zginął tu od odłamków 12-letni chłopiec. W czasie okupacji handlowano tu rzeczami niedostępnymi. Bazarowy towar nie zawsze był bezpieczny. Gadzinowy „Nowy Kurier Warszawski” raz po raz donosił o przypadkach ostrego zatrucia na przykład plackami smażonymi na oleju kupionym u pokątnego handlarza. Na Kercelaku handlowano, rzecz jasna, żywnością szmuglowaną na wielką skalę z okolic Warszawy. Tu podziemie zaopatrywało się w broń nabywaną od przekupionych Niemców. Tu też okupanci dokonywali wielkich obław. Hiobowe wieści spełniły się wczesną wiosną 1944 r. Sowieci zrzucili tu kilka bomb, wiele bazarowych bud spłonęło. Bazar został zlikwidowany, ale nie zniknął zupełnie. Część kupców przeniosła się na Wielopole w rejonie placu Żelaznej Bramy i dawnej ulicy Rynkowej, która w 1942 r. znajdowała się w getcie. Na miejscu Kercelaka powstał pusty plac. Można go oglądać na fotografiach sprzed sierpnia 1944 r. Ale miejsce to poraża pustką i dziś, choć przez środek dawnego Kercelaka wytyczono Trasę WZ. Aż po czasy Gomułki na otaczających pustkę ruinach domów wciąż tkwiły przedwojenne tabliczki z napisem plac Kercelego.
MA TE RIA ŁY DO MU TO WA RO WE GO „BRA CIA JABŁ KOW SCY”
Władza szczerzy kły
Na Kercelak przyjeżdżało się po zieleninę, mięso, śrubki i używaną odzież. Tu można się dopiero przekonać, ile pieniędzy wyrzucamy w błoto, kupując w drogich warszawskich sklepach – pisała prasa. Ale ekskluzywne domy handlowe, choć na zakupy w nich stać było tylko bogatych, nie narzekały na brak klientów.
Bielańskiej 5, były nowocześniejsze od sklepów Jabłkowskich, ich największych konkurentów. Niezwykle długa lada odgrodzona była od pasażu dla klientów szybą, miała ona jednak przerwy, za którymi stali ekspedienci. Ściany wyłożone były białym kamieniem, co podkreślało czystość i komfort.
Za najbardziej luksusowe delikatesy uchodziły dwie konkurujące ze sobą sieci: braci Pakulskich i braci Hirszfeldów. Delikatesy Pakulskich były bardziej tradycyjne, Hirszfeldowie postawili na nowoczesność. Jedne i drugie były jednak czymś więcej niż tylko sklepami. Stanowiły fragment wizerunku Warszawy, podobnie jak Dom Towarowy Braci Jabłkowskich, Dom Mody „Bogusław Herse” czy księgarnia Gebethnera i Wolffa.
Po zakupach u braci Pakulskich można było pójść do znajdującego się po sąsiedzku, przy ul. Brackiej 25, Domu Towarowego Braci Jabłkowskich (na zdjęciu) – najbardziej ekskluzywnego sklepu w stolicy. Rozpoczął on działalność w 1914 r. w efektownym, sześciopiętrowym gmachu wybudowanym przez spółkę założoną przez rodzinę Jabłkowskich. Największa renomą cieszył się tuż przed wojną – „iść do Jabłkowskich” oznaczało wielką atrakcję.
Delikatesy Wacława, Jana i Adama Pakulskich (najważniejszy sklep był przy Brackiej 22) nie miały sobie równych. Pomysłowo wabiły klientów, szczególnie w okresach wzmożonych zakupów, np. przed świętami. O świcie subiekci wystawiali przed sklep kosze z chlebem, wiązkami szparagów, owocami cytrusowymi i bananami. Na futrynach drzwi wieszali bażanty, kuropatwy, zwieszone głową w dół zające. Z wnętrza buchało ciepło i atmosfera luksusu pomieszana z egzotyką. Klienci byli natychmiast przechwytywani przez ekspedientów.
Przed wejściem klientów witał pracownik w galowym mundurze obszytym złotą wstążką. Na trzecim piętrze była kawiarnia, gdzie odbywały się koncerty i wystawy sztuki, a na czwartym dzieci klientów bawiły się w „ogródku” pod opieką przedszkolanek w fartuchach z białymi, krochmalonymi kołnierzami. Na dachu latem otwierany był taras.
Delikatesy Braci Hirszfeldów, którzy najważniejszy sklep mieli przy
Tuż przed wojną Jabłkowscy zatrudniali 650 pracowników. Pod jednym dachem można było tam kupić niemal wszystko. Największe obroty osiągano ze sprzedaży konfekcji – głównie ubrań – najlepszych firm. Bardzo dbano o dobór dostawców, bo budowało to markę firmy.
1022981 10229
71
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
13:34
Page 72
NA CO DZIEŃ
ICH STYL
DWUDZIESTE
NAC (8)
LATA TRZYDZIESTE 10229
72
1022981
AHE 04_3 NA CODZIEN
2013-09-09
11:49
Page 73
Polska ulica na tle paryskiej i hollywoodzkiej prezentowała się całkiem dobrze. W latach 20. kobiety obowiązywał wylansowany w Paryżu typ chłopczycy – niewskazane było podkreślanie talii, biustu i bioder. Damy zaczęły palić papierosy, nakładać ciemne cienie na powieki, a na usta jaskrawe szminki. W latach 30. nastąpił powrót do kobiecości – do łask wróciły krągły biust, wąska talia i bujne pukle na głowie. Hollywood wylansował nowe standardy wytworności – bogate suknie szyte z lamy. Panów na bankietach i w teatrze obowiązywały angielskie fraki i smokingi. Jako południowy strój formalny polecano żakiet, sztuczkowe spodnie i szary cylinder. Codzienności pozostawiano marynarki i garnitury.
1022981 10229
73
Page 74
NASZA JEST
NOC
– PRACUJĄC TRZY DNI W MIESIĄCU DLA KABARETU, POZOSTAŁE 27 MOGĘ POŚWIĘCIĆ POEZJI – TŁUMACZYŁ JULIAN TUWIM BEATA MACIEJEWSKA
1022981
C
13:22
NA
2013-09-09
OD ŚWIĘTA
AHE 04_4 OD SWIETA
10229
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:23
Page 75
W
NA
C
Hanka Ordonówna była największą gwiazdą przedwojennego kabaretu. Publiczność za nią szalała, choć nie miała ani najlepszego głosu, ani oszałamiającej urody. Stworzyła jednak nowy model kobiecości: tajemniczy, nieosiągalny, niszczący mężczyzn...
Weź trzy monologi, osiem tang, skecze dwa, setkę dowcipów różnych rang i schody jak w Casino de Paris – podawał przepis na program kabaretowy, który na pewno chwyci, legendarny konferansjer Fryderyk Járosy (grany przez Piotra Fronczewskiego) w filmie „Lata 20., lata 30”. Bo jak „nie chwycił”, pojawiał się komornik. Międzywojnie było złotym czasem kabaretów, teatrzyków literackich i artystycznych kawiarni. Wyrastały jak grzyby po deszczu, ale czasem plajtowały już po pierwszym przedstawieniu.
Szwoleżerowie estrady Schody były najmniej kłopotliwym składnikiem programu, dużo większym było zdobycie dających nadzieję na sukces autorów. Pisali wszyscy: wybitni poeci i składacze częstochowskich rymów, a zapotrzebowanie było ogromne, skoro programy Czarnego Kota, Stańczyka czy Sfinksa zmieniano co kilka tygodni. Ale poziom różny – recenzenci narzekali na szmirowate teksty piosenek i dowcipy wprawiające w zdumienie wulgarnością i cynizmem. Járosy wspominał, że powstało coś w rodzaju giełdy: Schodzą się tam autorzy i dyrektorzy teatrów i uprawiają handel pomysłami, jakby to były akcje albo waluty. – Słuchaj, odstąp mi dwóch żydków w tramwaju, a ja ci dam Witosa pod Bachusem. – Panowie, kto bierze pierwszorzędne kuplety o Korfantym, dopłacam 50 złotych… Na autorów piszących błyskawicznie i błyskotliwie urządzano polowania i płacono im nie tylko za to, co napisali, ale także za to, żeby nie pisali dla konkurencji. Tadeusz Boy-Żeleński wymyślił nawet, żeby zamiast inkasować honorarium za „wyłączność” od jednego teatru, pobierać w kilku teatrach pensję za to, że się nie będzie pisało dla innych. Najlepszym łowczym okazał się kompozytor Jerzy Boczkowski, dyrektor artystyczny, a potem współwłaściciel teatrzyku Qui Pro Quo. Twórców, których udało mu się zatrudnić, Bolesław Wieniawa-Długoszowski nazywał „szwoleżerami polskiego kabaretu”. To on nadawał ton, stacjonował przy Senatorskiej, w podziemiach Galerii Luxemburga. Tekstów dostarczał mu głównie Julian Tuwim i Konrad Tom, a od 1926 r. także Marian Hemar. Ale pisywali dla Boczkowskiego także Antoni Słonimski i Jan Brzechwa.
Rozrywka dla wszystkich Co za bajeczny temperament u tego człowieka, aby tak od niechcenia, lewą ręką, rzucać owe drobiazgi, od których sala
trzęsie się ze śmiechu – recenzował Tuwima Boy. Autorzy pisali pod publikę. Numer miał ściągnąć na widownię tłumy: inteligencję, ministrów, generalicję (Piłsudski w kabarecie nie bywał, ale zaprosił Qui Pro Quo do Belwederu), ludzi z grubym portfelem, bo bilety na dobre miejsca kosztowały 16-18 zł (w 1928 r. można było za to kupić 8 kg wołowiny). Ale i kupców, rzemieślników, ludzi żyjących z luftgeszeftów, którzy mieli ambicje kulturalne i czuli głód rozrywki. Ważny był walor aktualności. Każda plotka ze sfer rządowych, każdy skandal obyczajowy musiały być w kabarecie wykorzystane. Kiedy blisko 70-letni książę Michał Radziwiłł romansował z młodszą o ponad 30 lat panią Judytą Suchestow (prasa bulwarowa epatowała tytułami „Książę zamierza ożenić się z Żydówką”), publiczność zaśmiewała się z ballady o spotkaniu kochanków w Krynicy: …Książę pod okno zajeżdża konno/ I ciepłym słowem przyzywa tąże/ – Wyjdźże, o moja starozakonno/ Bo kocham ciebie, chociażem książę. Kiedy minister skarbu Władysław Grabski dokręcał śrubę podatkową, widzowie z satysfakcją łykali kalambur: Jaka jest różnica między Grabskim a trawą? – Trawę można zgrabić, a Grabskiego nie można strawić. A słynna rozmowa telefoniczna Rapaporta z Goldbergiem o interesach, w której roztrząsają, w czym sęk (skecz Konrada Toma), w powojennym już wykonaniu Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego do dziś jest najpopularniejszym szmoncesem.
„Zapoznaj pięknego tanga” Jeszcze ważniejsza była przebojowa piosenka, „główny przysmak programu” – jak pouczał w recenzjach Boy. W tej dziedzinie mistrzem okazał się ściągnięty ze Lwowa Marian Hemar (kuzyn Stanisława Lema). Napisał ok. dwóch tysięcy piosenek, kilkaset stało się wielkimi przebojami. Najczęściej były o miłości, ale nie o tej małżeńskiej, bogobojnej, tylko ciekawszej, z konsekwencjami. Bo przyjemnie było poczuć dreszcz rozterki, słuchając piosenki „Chciałabym i boję się”, wzruszyć się losem prostytutki marzącej, żeby wreszcie spać bez klienta, albo zgorszyć Andzią, która „ostygła w miłosnym zapale”. Piosenki trafiały pod strzechy lub nawet do koszar. Napisane przez Jana Brzechwę tango „Nietoperze” z rewii wystawionej w Morskim Oku tak uwiodło szefa kompanii Szkoły Podchorążych Piechoty w Zambrowie, że kazał go śpiewać rekrutom. I żołnierze ryczeli w marszowym rytmie: W nocy dziwnej atmosferze/ Gdzie rozkoszy księżyc strzeże,/ Krążą ludzie nietoperze/ Pijąc słodki grzech… Teksty oraz nuty popularnych piosenek kabaretowych błyskawicznie wydawali Gebethner i Wolff, więc naród został
1022981 10229
75
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
11:55
Page 76
OD ŚWIĘTA
NAC
NIECH ŻYJE KABARET!
muzycznie wyedukowany. Biograf Brzechwy Mariusz Urbanek pisze, że ta edukacja nierzadko kończyła się sądowym wyrokiem. Taki los spotkał m.in. Abrahama Krulickiego, który sprzedawał przy bramie Ogrodu Saskiego broszurki z przepisanymi przez siebie tekstami najpopularniejszych piosenek. Z językiem polskim radził sobie gorzej niż z handlem, reklamował więc swój towar hasłem: „Zapoznaj pięknego tanga”. Brzechwa oraz jego aplikant Aleksander Orlan – obaj autorzy kabaretowych piosenek – reprezentowali Jerzego Jurandota, którego tango Krulicki także dostarczał pod strzechy. – Proszę Wysokiego Sądu, tango świadka Jurandota „Tak mi weszłaś w krew” oskarżony wydrukował pod tytułem „Tak mi weszłaś w krok”, co jest przecież bardzo bolesne dla autora – argumentował Orlan. Wysoki sąd umarł ze śmiechu, a jak zmartwychwstał, przysolił przedsiębiorczemu edytorowi miesiąc aresztu i 300 zł grzywny. Tuwim wstydził się romansu z lekką muzą, ale kochanka dobrze płaciła, więc związek kwitł, choć zakonspirowany. Pisał jako Schyzio Frenik, dr Pietraszek, Oldlen, Roch Pekiński… – lista pseudonimów jest długa jak „Kwiaty polskie”. Lista przebojów jeszcze dłuższa: „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Pierwszy znak”, „Nasza jest noc” czy „Pokoik na Hożej”.
Kabaret Morskie Oko (na górze) mieścił się na rogu ulic Jasnej i Sienkiewicza w Warszawie. Organizowano w nim wielkie rewie z mnóstwem pawich piór i lustrami na scenie, które wywoływały złudzenie, że tańczą na niej setki wykonawców O konferansjerze Fryderyku Járosym (na dole z lewej) mówiono „doktor humoris causa”. Był Węgrem. Gdy zaczął występy w kabarecie Qui Pro Quo, nie znał nawet języka polskiego
Bez dobrych tekstów można jednak było jakoś się obejść, czego dowodem Morskie Oko konkurencyjne wobec Qui Pro Quo. Tam rządził Andrzej Włast. Ambicji literackich nie miał, za to patrzył na
10229
76
1022981
NAC
Jak w Casino de Paris
2013-09-09
11:56
Page 77
Europę i proponował wielkie rewie na wzór paryskich z przebojowymi piosenkami: „Tango milonga”, „Czy pani mieszka sama”, „Ramona” czy „Ja się boję sama spać”. Konkurenci z QPQ nie szczędzili Włastowi złośliwości: Dyrektor artystyczny jedzie do Paryża i odwiedza z miną bogatego Anglika wszystkie music-halle i bucha, co tylko nie jest przykute łańcuchami albo wmurowane w ściany. Potem wraca do Warszawy i zmienia obiekty kradzione przy pomocy swojej bandy w ten sposób, że trudno je poznać… Włast był grafomanem, ale utalentowanym, bo nie każdy potrafiłby napisać tekst: „Tu idzie Lu Lila, co ma dessous lila – i jakie dessous!”, albo zapytać: „Co pani ma tam pod koszulką?”. Publiczności to się podobało. Jednak nawet Włast nie mógłby liczyć na sukces piosenki „Ach, jakie ruda ta uda ma, cuda ma”, gdyby nie pokazał ud Zuli Pogorzelskiej. Bo bez gwiazd kabaret nie istniał. One bez niego też. Najsłynniejsza, Hanka Ordonówna, de domo Maria Pietruszyńska, hrabina Tyszkiewiczowa, zaczynała jako girlaska, ale miała większe ambicje – chciała śpiewać. Debiut wypadł niefortunnie. Ordonówna zaśpiewała w Sfinksie piosenkę „Szkoda
Tuwim wstydził się romansu z lekką muzą, ale kochanka dobrze płaciła, więc związek kwitł, choć zakonspirowany, bo pisał pod pseudonimami
słów i szkoda twoich łez” tak fatalnie, że krytyk napisał: kotów i dzieci na scenie pokazywać nie należy. Po tej klęsce uciekła na prowincję, ale wróciła i dobrze trafiła, bo uczucia oraz umiejętności zawodowe zainwestował w nią Járosy. Wkrótce publiczność na punkcie Ordonki oszalała. Nie bardzo wiadomo, czym ją uwiodła, bo raczej nie głosem, który w górnych rejestrach brzmiał jak płacz dziecka, a w dolnych był chropawy. Urodą też nie, bo były ładniejsze. Ale stworzyła nowy model kobiecości: elektryzujący, tajemniczy, nieosiągalny, niszczący mężczyzn. Prasa pisała o jej lekcjach śpiewu u słynnej paryskiej wedety kabaretowej Yvette Gilbert, kreacjach szytych według własnych projektów, wypadku samochodowym… To procentowało – tylko Ordonka była w stanie dać recital w Cyrku przy Ordynackiej, zapełniając 2,5 tysiąca miejsc.
Gwiazdozbiór warszawski Na kabaretowym firmamencie świeciły też inne gwiazdy. Publiczność kochała seksapil Zuli Pogorzelskiej, jej długie nogi oraz obietnicę przygody bez zobowiązań i posługi małżeńskiej. Zamiast pruderyjnej cnotki lub upadłego anioła dostała dziewczynę kumpla, która „boi się sama spać”. Łączyła finezję, dowcip, sentyment z żywiołowym humorem i inteligencją artystyczną – pisał Boy. Mira Zimińska i Adolf Dymsza byli komikami genialnymi, każdy dyrektor chciał mieć tę parę. A Kazimierz Lopek Krukowski został mistrzem piosenki szmoncesowej, choć marzył o karierze Carusa. Ponieważ jednak ćwiczył arie w pomieszczeniu sąsiadującym z pokojem, który zajmował jego kuzyn Julian Tuwim, ten uprosił Boczkowskiego: – Błagam pana, niech go pan zaangażuje. Będę miał wreszcie spokojne wieczory. Odpocznę trochę. Będę mógł pisać. Niech się wydziera w teatrze. No i Lopek zaczął się wydzierać, zwierzając się publiczności z kłopotów z połowicą Malwiną, ze wspólnikiem Rosenkrantzem, z wekselkami i urzędem podatkowym. I wreszcie konferansjer wszech czasów Fryderyk Járosy, Węgier z urodzenia, Polak humoris causa, który przyjechał do Warszawy z rosyjskim kabaretem Niebieski Ptak w 1924 r. i został. Wytworny, grał siebie, wykorzystując genialnie to, że mówi „węgierskim polskim”. Kiedy po raz pierwszy wystąpił w roli konferansjera, w ogóle nie mówił po polsku, wykuł na pamięć tekst napisany przez Antoniego Słonimskiego. Pozostawał jednak problem widowni. Co odpowiedzieć, gdy się ktoś z sali zwróci z jakąś uwagą? – wspominał Słonimski. I zaproponował zwrot uniwersalny: Motorniczemu surowo zabrania się rozmawiać z pasażerami. Járosy z niego skorzystał i dostał rzęsiste brawa, z miejsca stając się ulubieńcem warszawskiej publiczności. Wspaniałe gwiazdy jednak dużo kosztowały, co dla kabaretów okazywało się zabójcze. Stefania Grodzieńska jako debiutująca tancerka solistka zarabiała 250 zł miesięcznie, a gwiazdy w tym samym programie miały po 5, 8 i więcej tysięcy. Wymuszały na dyrektorach podwyżki, grożąc odejściem do konkurencji. W pewnym momencie budżet pękał, teatr się zamykał, gwiazdy pędziły co tchu angażować się do konkurencji, a szaraki zespołu zostawały nie tylko bez pracy, ale z niezapłaconą ostatnią gażą, którą zresztą już dawno miały przejedzoną na kredyt – wspominała. Na szczęście stary teatrzyk szybko otwierał się jako nowy – Perskie Oko stawało się Nowym Perskim Okiem, potem Morskim Okiem – i wszystko zaczynało się od początku. Aż do 1 września 1939 r.
WESOŁA LWOWSKA FALA
NAC
AHE 04_4 OD SWIETA
Kabaret rozwijał się nie tylko w Warszawie i prezentował nie tylko na scenie. Furorę w całej Polsce robiła audycja radiowa młodego prawnika Wiktora Budzyńskiego emitowana od lipca 1933 r. pod tytułem „Wesoła lwowska fala”. Jej gwiazdami była para lwowskich batiarów – Szczepko i Tońko (Henryk Vogelfänger i Kazimierz Wajda), którzy bałakiem wygłaszali improwizowane komentarze do lwowskiego życia. Słuchacze (niemal 6 mln w całym kraju!) uwielbiali także Władę Majewską parodiującą takie gwiazdy jak Marlena Dietrich, Mira Zimińska czy Ordonka i zaśmiewali się, słuchając, jak radca Strońć (Jerzy Wilhelm Korabiowski) wychowuje synka Marcelka: – Jak bedzisz, Marcelku, grzeczny, to tatu si halby piwa napiji! Podczas tras po całej Polsce zespół „Wesołej fali” przyjmowano entuzjastycznie. W Toruniu Szczepko i Tońko omal nie zostali zmiażdżeni, żywcem schrupani z miłości. Ta miłość pomogła artystom, kiedy w 1937 r. zdjęto im z anteny program. W czasie wizyty holenderskiej księżniczki Juliany, spędzającej miesiąc miodowy w Polsce, „Fala” zaprezentowała skecz pomyślany jako wywiad z krową. Krowa miała symbolizować Holandię, ale pewnemu dyplomacie skojarzyła się z księżniczką i wybuchł skandal. Protesty słuchaczy sprawiły, że program wrócił, tyle że pod zmienionym tytułem – „Ta joj”.
1022981 10229
77
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
Page 78
FILMOWEJ KLISZY
OD ŚWIĘTA
DWUDZIESTOLECIE NA
13:37
1022981 10229
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:13
Page 79
KINO
W KRAJU ROLNIKÓW
ROZMOWA ZE STANISŁAWEM JANICKIM*
JADWIGA SMOSARSKA NA WIDOK DZIENNIKARZY UCIEKAŁA, A KAZIMIERZ JUNOSZA–STĘPOWSKI WYRZUCAŁ ICH ZA DRZWI TAK POSTĘPUJE GWIAZDA?
Adolf Dymsza (z lewej) jako antykwariusz Kamil Klepka i czeski aktor Vlasta Burian jako fryzjer Ferdynand Suplatko w komedii „Dwanaście krzeseł” z 1933 r. Była to polsko-czechosłowacka koprodukcja, którą wyreżyserowali wspólnie Michał Waszyński i Mac Frič
NAC, MARCIN SMULCZYŃSKI/SE/EAST NEWS
MIROSŁAW MACIOROWSKI
Mirosław Maciorowski: Wyjście do przedwojennego kina było świętem? Stanisław Janicki*: Kino było najpopularniejszą i najatrakcyjniejszą rozrywką, więc każdy film – szczególnie polski czy amerykański – to było wydarzenie. Bilet kosztował średnio 50 groszy, a na prowincji na wyeksploatowany film w małym kinie z niewyraźnym obrazem i charczącym dźwiękiem – nawet 25 groszy. Chyba że ktoś chciał pójść do wytwornego, nowoczesnego, premierowego, wielkomiejskiego Capitolu, Splendidu, Apolla czy Rialta – wtedy trzeba było dać 4-5 złotych (miesięczna pensja 150-250 złotych uchodziła za bardzo dobrą). Główną „masę frekwencyjną” – tak jak dziś – stanowiły dzieci i młodzież. O trikach, jakie stosowały, by dostać się na seans, można opowiadać godzinami. Młodsze dzieciaki, żeby wejść na film dla dorosłych, podkradały legitymację szkolną starszemu rodzeństwu i charakteryzowały się, by wyglądać poważniej. A rekord pobiło dwóch młodzieńców, którzy na pokaz filmu z Eugeniuszem Bodo weszli do kina przez komin i usiedli w loży. Gdy zapalono światła, sala ryknęła śmiechem na widok dwóch „murzynów”. Czy w Polsce było dużo kin? – I dużo, i mało, zależy, jak i na co się patrzy. Po odzyskaniu niepodległości było około 700 kin, w 1939 r. tylko trochę więcej. Ponad połowa znajdowała się w siedmiu dużych miastach, najwięcej w Poznaniu – 81, najmniej w Wilnie – 17. W Łodzi,
1022981
Kielcach, we Lwowie, w Warszawie czy Krakowie z kinami było średnio. Tylko w niecałych 40 proc. seanse odbywały się codziennie, w kilkunastu procentach trzy dni w tygodniu. Kin premierowych, z odpowiednim wyposażeniem, czyli tzw. zeroekranowych, była znikoma liczba. W 1939 r. działały kina, które wyświetlały filmy dźwiękowe... na niemo. A jak personel nie zadbał i do pieca nie podłożył, to i w płaszczu z zimna się dygotało. Jak wyglądaliśmy na tle Europy i świata? – Słabo. Najwięcej kin było w USA – ponad 16 tys., w Związku Radzieckim – 8 tys., w Niemczech – prawie 6,5 tys., w Anglii – 5,3 tys. Kina przynosiły za mały zysk, by stanowił ekonomiczną podstawę istnienia kinematografii. Dla przemysłowców i finansistów robienie filmów było niepoważnym i – co ważniejsze – niepewnym interesem. Kredyt na produkcję filmu to było marzenie ściętej głowy. O polskim przemyśle filmowym można mówić dopiero od drugiej połowy lat 30. Ulgi podatkowe sprzyjały rozwojowi – powstały atelier, laboratoria, zakupiono specjalistyczny sprzęt i wykształcili się fachowcy. Ale niewiele wytwórni (zarządzanych zwykle jednoosobowo) mogło pochwalić się chociażby dziesięcioma produkcjami. Po zrobieniu jednego filmu zwykle firma padała, spłacała częściowo długi i po otrząśnięciu się podejmowała czasem próbę realizacji kolejnego. W latach 1919-39 premiery miały 292 polskie
10229
79
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:27
Page 80
OD ŚWIĘTA
DWUDZIESTOLECIE NA FILMOWEJ KLISZY
filmy wyprodukowane w 144 ośrodkach. Najdłużej działał Sfinks Aleksandra Hertza i Henryka Finkelsteina, ale w 1936 r. i on splajtował. Dlaczego ktoś chciał się do tego brać? – Najlepiej wyjaśnił to wieloletni wykładowca łódzkiej Filmówki prof. Edward Zajiček w książce „Poza ekranem”: To, że suma wygranych jest niższa niż kwota wypłaty, nie zraża grających. Oni wierzą w szczęście i w spryt. Trzeba jedynie, aby nagroda była nęcąca. Filmowi ponęt nie brak. Producenci rywalizowali, podbierali sobie gwiazdy? – Roszady bywały, ale tego nie należy przykładać do dzisiejszych czasów, w których aktorów, tak jak piłkarzy, się kupuje. Przed wojną produkcja była za mała, a obyczaje zupełnie inne. Które filmy wpłynęły najbardziej na zbiorową wyobraźnię? – A kto to może wiedzieć? Nie było badań rynku, miarą powodzenia filmu było to, ile dni pozostawał na ekranach. A o tym decydowała w zasadzie Warszawa, jeśli film nie schodził tam z ekranów powyżej dwóch miesięcy, mógł liczyć na długie życie i na prowincji. Przebojami, czyli najbardziej rentownymi filmami w pierwszej połowie lat 30., były „Na Sybir” i „Pod Twoją obronę”. A w drugiej cykl o prof. Wilczurze – „Znachor” i dwie dalsze części – oraz „Jadzia” i „Trędowata”.
Polityka mieszała się do filmu? – To raczej producenci chcieli się władzy przypodobać, licząc na finansowe wspar-
1022981 10229
80
Czy to były dobre produkcje? Antoni Słonimski szydził z niektórych produkcji Sfinksa. – Nie tylko ze Sfinksa, bywały znacznie gorsze filmy. Ale nie wolno porównywać małej, ledwo zipiącej polskiej kinematografii z hollywoodzką potęgą, a w Europie – z francuską czy niemiecką. Poza tym, jakie filmy porównujemy? Rozrywkową strawę powszednią czy filmy ambitne, artystyczne, nowatorskie? Cenne i godne zauważenia były te, które zwiastowały i częściowo spełniały oczekiwania bardziej wymagających widzów – a tacy byli. Prawie cała twórczość Józefa Lejtesa – począwszy od „Huraganu” i „Młodego lasu”, poprzez „Dziewczęta z Nowolipek”, aż po „Granicę” – zasługuje na uznanie. Także filmy młodych „buntowników”, jak Aleksander Ford, który nakręcił „Ludzi Wisły”, czy Karol Szołowski i Eugeniusz Cękalski, którzy wspólnie wyreżyserowali „Strachy”. Nie wolno zapominać o paraliżującym wpływie właścicieli kin, którzy – ponieważ łożyli pieniądze na realizację – często decydowali o obliczu filmu, z obsadą włącznie. To nie producenci podbierali sobie gwiazdy, tylko właściciele kin ustalali, kto ma film reżyserować i kto grać. O poziomie większości tych panów krążyły równie zabawne, co krew mrożące w żyłach opowieści.
cie. Dopiero tuż przed wojną, tworząc państwowe centrum realizacji filmów, władza zainteresowała się kinematografią bezpośrednio. Jeden z punktów regulaminu mówił, że nie mogą tam pracować osoby niearyjskiego pochodzenia. Nad prawomyślnością produkcji filmowej, która miała być zgodna z poglądami rządzących, czuwała cenzura. Kastrowano więc filmy bez żenady, choć tylko jeden – „Droga młodych” Forda – został zakazany, bo reżyser nie chciał zgodzić się z ingerencjami cenzury. Jej wpływ był z innego powodu niszczący – producenci obawiali się ingerencji, bo to powodowało konieczność nowych prac montażowych i innych, czyli podnosiło koszty. Z góry więc uprzedzali ewentualne zastrzeżenia cenzury, a w takiej sytuacji trudno mówić o normalnej pracy twórczej. Czy kino kształtowało obyczajowość, modę, zachowania? Firmy odzieżowe zarabiały na kreacjach gwiazd, a ulica powtarzała filmowe bon moty? – W jakiejś mierze miało na to wpływ, ale to nie była epoka masowych środków komunikacji, transmitowanych przez telewizje pokazów mody i kolorowej prasy w wielotysięcznych nakładach. Przykładanie dzisiejszych wzorców i wyobrażeń do tamtej rzeczywistości jest nieporozumieniem. Przedwojenna Polska była krajem rolniczym. Miasta to był znikomy jej wyci-
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:39
Page 81
FILMY, KTÓRE TRZEBA ZOBACZYĆ
W komedii „Czy Lucyna to dziewczyna” z 1934 r. główną rolę gra Jadwiga Smosarska (powyżej). Lucyna chce koniecznie pracować, ale nie zgadza się na to jej ojciec. Przebiera się więc za mężczyznę i zdobywa posadę pomocnika inżyniera, w którym w dodatku się zakochuje. Zdjęcie po lewej: tłum widzów przed katowickim kinem Rialto. Nie kupują jednak biletów na kinowy hit, lecz na film z uroczystości pogrzebowych Józefa Piłsudskiego
nek, a całe połacie były zacofane cywilizacyjnie. Nawet objazdowych kin tam nie uświadczyłeś, miliony ludzi nigdy nie były w kinie! Firm odzieżowych, które do filmu ubierały aktorki i aktorów, było może kilkanaście w Warszawie, bo to był nasz przedwojenny Hollywood. Kto miał zresztą powielać te „hity mody”? Kto miał na nie pieniądze? Proszę popatrzeć, jak ubrani byli uczniowie, studenci, w ogóle ludzie młodzi. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to uniformizacja w stylu prawie wojskowym – ubiór miał być schludny, czysty, niewyróżniający się. A to przede wszystkim młodzi są propagatorami nowej mody. Modne były za to dialogi filmowe w języku potocznym: „Panie Rosołek, nie bądź pan... zupa!”, „No to, przyjechalim... śmy” czy piosenki: „Już taki jestem zimny drań”, „Seksapil to nasza broń kobieca”, „Czy pani Marta jest grzechu warta”. Jaki status miały gwiazdy? – Moim zdaniem nie było przed wojną gwiazd. Mieliśmy bardzo dobrych, wykształconych aktorów. Prawie wszyscy występowali nieprzerwanie w teatrach – od wodewilowych po dramatyczne. Pracę na scenie uważali za podstawową, film służył im do rozszerzania popularności, jako dodatek do gaży teatralnej. Notorycznie unikali rozgłosu. Jadwiga Smosarska uciekała przed dziennikarzami jak diabeł przed święconą wodą, a Ka-
NAC (2)
POLECA STANISŁAW JANICKI
zimierz Junosza-Stępowski wyrzucał ich za drzwi. Tak postępuje gwiazda? Niektórzy zarabiali znakomicie – 500 złotych za dzień zdjęciowy dostawali Smosarska i Junosza-Stępowski, a także Adolf Dymsza czy Mieczysława Ćwiklińska. Czy gwiazda za główną rolę dostaje tyle, że może sobie kupić średniej klasy samochód? Stefan Jaracz był znakomitym aktorem, niezwykłą osobowością, człowiekiem wielkiej wiedzy i kultury. Jego przedstawienia cieszyły się ogromnym powodzeniem i uznaniem krytyki. Status Jaracza mógł być porównywany tylko z największymi: Junoszą-Stępowskim, Ludwikiem Solskim, Karolem Adwentowiczem, Jerzym Leszczyńskim, Józefem Węgrzynem czy Juliuszem Osterwą, choć ten ostatni ani razu nie pojawił się na ekranie. Kogo ludzie kochali bardziej: Smosarską czy Ordonównę, Bodo, a może Dymszę? – Znana była tylko rywalizacja między Eugeniuszem Bodo i Adamem Brodziszem, istniały nawet dwa obozy: bodomanek i brodziszomanek, ale rywalizacja się skończyła, gdy Brodzisz się ożenił z Marią Bogdą, więc brodziszomanki przeszły do obozu bodomanek... Przypuszczam, że każdy miłośnik kina miał swojego ulubieńca czy uwielbianą aktorkę. Tak było przed wojną i tak jest dzisiaj. *STANISŁAW JANICKI – krytyk filmowy, pisarz, scenarzysta i historyk kina, autor legendarnego programu „W starym kinie” emitowanego przez TVP od 1967 do 1999 r.
1. GRANICA (1938 r.) – reż. Józef Lejtes, według powieści Zofii Nałkowskiej. W rolach głównych Jerzy Pichelski, Elżbieta Barszczewską i Lena Żelichowska, a także m.in. Mieczysława Ćwiklińska i Aleksander Zelwerowicz. Dramat obyczajowy o zabarwieniu społecznym. Młody inżynier po powrocie ze studiów romansuje z młodzieńczą miłością, a jednocześnie wikła się w związek z dworską dziewczyną, która zachodzi z nim w ciążę. 2. DZIEWCZĘTA Z NOWOLIPEK (1937 r.) – obyczajowy w reż. Józefa Lejtesa, według powieści Poli Gojawiczyńskiej, z Elżbietą Barszczewską, Tamarą Wiszniewską, Jadwigą Andrzejewską i Mieczysławą Ćwiklińską w rolach głównych. Opowiada o burzliwych losach koleżanek z biednego warszawskiego Nowolipia. 3. MŁODY LAS (1934 r.) – reż. Józef Lejtes, według sztuki Adolfa Hertza. Obyczajowy z Kazimierzem Junoszą-Stępowskim, Mieczysławem Cybulskim i Michałem Zniczem. Rok 1905, Janek Walczak przeciwstawia się na lekcji rosyjskiemu nauczycielowi, który twierdzi, że największym wodzem był Suworow. W tle rewolucja 1905 r. 4. ANTEK POLICMAJSTER (1935 r.) – reż. Michał Waszyński, komedia z Adolfem Dymszą. Chłopak z Kercelaka kradnie rosyjskiemu policmajstrowi mundur i wciela się w jego rolę. 5. PIĘTRO WYŻEJ (1937 r.) – reż. Leon Trystan, komedia muzyczna z Eugeniuszem Bodo. Perypetie dwóch jegomości o tym samym nazwisku Pączek, którzy mieszkają w jednej kamienicy.
1022981 10229
81
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:29
Page 82
CAŁA POLSKA SŁUCHA
ZŁOTE LATA
RADIA
SŁUCHA CAŁA POLSKA, WSZĘDZIE PRZERWANO PRACĘ – ZANOTOWAŁA MARIA DĄBROWSKA, GDY JÓZEF BECK KRZYCZAŁ W SEJMIE, ŻE POLSKA OD BAŁTYKU ODEPCHNĄĆ SIĘ NIE DA!
NAC
OD ŚWIĘTA
PIOTR BOJARSKI
Krakowska rozgłośnia Polskiego Radia, 1936 r. Imitatorzy dźwięku podczas nagrywania efektów specjalnych do audycji. Na początku historie odtwarzane w radiu z udziałem aktorów nazywano „widowiskami dźwiękowymi”, od połowy lat 20. przyjął się jednak termin „słuchowiska”
1022981 10229
82
2013-09-09
13:41
Page 83
Halo, halo, czy nas słyszycie? To nasz ostatni komunikat! Dziś oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienia przesyłamy żołnierzom walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła. Niech żyje Polska! Tak brzmiał ostatni, nadany 30 września 1939 r., komunikat Polskiego Radia. Tekst odczytał Józef Małgorzewski, francuską wersję – Maria Stpiczyńska, a angielską – Jeremi Przybora. Na koniec z głośników popłynął hymn. Tak kończyła się historia przedwojennego Polskiego Radia, które było niemal rówieśnikiem II RP.
H
Program dla każdego Radio było wtedy tym, czym 30 lat później telewizja, a dziś internet. Pod koniec lat 30. w Polsce było zarejestrowanych ponad 1,1 mln radioodbiorników, z czego co trzeci na wsi. Gromadziło się przy nich około 6 mln stałych słuchaczy. Radio miało ogromną przewagę nad prasą: docierało także do niepiśmiennych; oferowało muzykę (każda szanująca się rozgłośnia miała własną orkiestrę); informowało szybciej – często na żywo – o najważniejszych wydarzeniach. Transmitowało m.in. uroczystości pogrzebowe po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego w maju 1935 r. i wspomnianą sejmową mowę szefa polskiej dyplomacji Józefa Becka z 5 maja 1939 r., w której dał odpór żądaniom Hitlera wobec Polski.
Pierwszy głos Działalność radia w Polsce zainaugurował 1 lutego 1925 r. Roman Rudniewski, jeden z dyrektorów Polskiego Towarzystwa Radiotechnicznego. Program trwał godzinę, a wysłuchało go najwyżej 170 abonentów. Pięć dni później miał miejsce pierwszy występ orkiestry – kwartetu Walentynowicza, który miał do dyspozycji jeden mikrofon! Pierwszą spikerką była Halina Sztompkówna, z którą związanych jest wiele anegdot. Henryk Comte, szef działu emisji programu, wspominał, jak pewnego dnia, siedząc przed mikrofonem, powiedziała nagle: Och, mój Boże, pękło mi oczko, znowu nowy wydatek. Sądziła, że mikrofon jest wyłączony, ale jej biadolenie poszło na antenę. Tydzień później od nieznajomego dżentelmena otrzymała tuzin nowiutkich pończoch.
Król tenorów na antenie Na antenie Polskiego Radia występowały ówczesne gwiazdy, np. Jan Kiepura. Pierwszy raz zaśpiewał z głośników 5 maja 1925 r., gdy był zaledwie „młodym utalentowanym tenorem Opery Warszaw-
skiej”. Honorarium wyniosło 25 zł, a skalkulowano je tak, że miało pokryć koszt dojazdu taksówką z centrum Warszawy do rozgłośni na przedmieściach. W kwietniu 1927 r. Kiepura zainaugurował razem z Adą Sari działalność rozgłośni poznańskiej, a gdy dwa lata później występował w radiu po raz kolejny, jego honorarium wyniosło już 20 tys. zł. Przekazał je na cele charytatywne. Comte wspominał, jak Kiepura przyjechał do radiowego studia przy ul. Zielnej, w 1932 r.: Przed gmachem na długo przed recitalem zebrał się tłum ludzi pragnących powitać mistrza z błogą również nadzieją, że z balkonu zaśpiewa choć jedną arię lub pieśń. Nadjeżdża Jan Kiepura! Wśród owacji udaje się do gmachu i natychmiast udaje się do studia. Ale tłum chce mistrza usłyszeć. Był późny wieczór. Zgasiłem światło w pokoju inspektora, wszedłem na próg zaciemnionego balkonu i zaintonowałem „Booska Aiido”. Wycofałem się szybko, a mój zastępca Wicuś Rapacki wyszedł na balkon i powiedział, że mistrz więcej nie może śpiewać, bo jest chłodno, boi się przeziębienia i prosi, by słuchać go przez radio. Owacjom i oklaskom nie było końca.
PIERWSZE PRÓBY Z WIZJĄ
Szpilman i inni Oprócz gwiazd opery Polskie Radio zatrudniało też wykonawców lżejszej muzyki – znanych z warszawskich kabaretów Hankę Ordonównę czy Mieczysława Fogga. Właśnie Fogg w 1938 r. wygrał plebiscyt słuchaczy na ulubionego wykonawcę. Od 1935 r. etat pianisty w radiu miał Władysław Szpilman, autor muzyki do szlagierów takich, jak: „Kiedy kochasz się w dziewczynie”, „Nie ma szczęścia bez miłości” czy „Straciłam twe serce”. W końcu września 1939 r. Szpilman wystąpił w ostatniej radiowej audycji na żywo – zagrał utwory Chopina. Chwilę później niemieckie bomby spadły na warszawską elektrownię i radio zamilkło. Scenę tę uwiecznił Roman Polański w filmie „Pianista”. Szpilman, który cudem przeżył wojnę, zainaugurował w 1945 r. pierwszy powojenny program radiowy tymi samymi utworami, które grał we wrześniu 1939 r.
Trojanowski przeklina Niemców Miliony Polaków ściągały przed głośniki transmisje sportowe. Najpopularniejszym przedwojennym komentatorem był legendarny Wojciech Trojanowski. Mówił żywiołowo i niekonwencjonalnie. Był uwielbiany, bo – jak mówiono – „malował słowem”, ale czasem ściągnął też na siebie gromy. Niedługo przed wojną relacjonował wyścig kolarski Berlin – Warszawa. Niemcy prowadzili zdecydowanie, ale na ostatnim etapie, który kończył się na torze kolarskim na Dynasach, z peletonu uciekł Polak Franciszek Kiełbasa. Został jednak doścignięty, a na finiszu przegrał o pół koła, z którymś z Niemców. Niezwykle emocjonalny komentarz Troja-
NAC
AHE 04_4 OD SWIETA
Od 1928 r. trwały w Polsce intensywne prace nad rozwojem techniki telewizyjnej. Stefan Manczarski skonstruował rok później aparaturę do telewizyjnego przesyłania obrazów za pośrednictwem drutu i radia. Przekazywany obraz był jednak nieruchomy. W pracach nad telewizją w latach 30. zastosowano rozwiązania techniczne i sprzęt w dużej mierze wyprodukowany w warsztatach Polskiego Radia, a także angielskiej firmy Marconi. We wrześniu 1937 r. wydział budowy Polskiego Radia rozpoczął budowę nadajnika próbnej stacji telewizyjnej, której antenę nadawczą wybudowano na warszawskim Prudentialu przy placu Napoleona. Aparatura wystarczała do odbioru sygnałów telewizyjnych w promieniu około 20-25 km. Tuż przed wojną ukończono budowę nadajnika o mocy 200 kW, a pierwszym filmem wyemitowanym przez próbną telewizję w sierpniu 1939 r. była „Barbara Radziwiłłówna”. Po zajęciu Warszawy Niemcy zdemontowali i wywieźli nadajnik telewizyjny.
1022981 10229
83
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:30
Page 84
CAŁA POLSKA SŁUCHA nowski zakończył okrzykiem: „Psiakrew, Niemiec!”. Oskarżano go o szowinizm i niesportową postawę. Bronił go jednak poeta Kazimierz Wierzyński, który napisał: Przecież po dramatycznym zakończeniu wyścigu z setek piersi wyrwały się słowa na pewno dużo paskudniejsze. Furorę na antenie robiła też poranna gimnastyka, którą prowadził olimpijczyk (lekkoatleta i szermierz) major Władysław Dobrowolski. W rytm jego komend ćwiczyła o poranku cała Polska. Traktował pracę jak misję – marzył mu się naród zdrowy i wygimnastykowany.
ZACZĘŁO SIĘ W KRAKOWIE
NAC
Rok 1927, właśnie w krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia na Dębnikach zainstalowana została nowoczesna, o wiele lepsza od poprzedniej aparatura radiowa
Pierwszy polski sygnał radiowy popłynął w eter 4 listopada 1918 r. z Krakowa. Łącznościowcy porucznika Kazimierza Goebela nadali go z polowej radiostacji przejętej od armii austro-węgierskiej. Dwa tygodnie później, w nocy z 18 na 19 listopada, popłynął sygnał także z Warszawy. Za pomocą przejętej od Niemców radiostacji Telefunken WAR o mocy 4 kW polscy żołnierze-łącznościowcy poinformowali świat o powstaniu państwa polskiego. Na przełomie 1918 i 1919 r. uruchomiono też radiostację w ogarniętym powstaniem Poznaniu. Opanowane przez polskie wojsko stacje radiowe pozwoliły utrzymać łączność między najważniejszymi ośrodkami odradzającego się państwa. Na początku lat 20. w Warszawie powstały dwie małe wytwórnie radiotechniczne, działające dzięki zleceniom z Ministerstwa Spraw Wojskowych. W jednej z nich – prawdopodobnie w Radjopolu przy ul. Syreny – skonstruowano pierwsze doświadczalne egzemplarze lamp radiowych. W 1922 r. firmy
połączyły się, tworząc Polskie Towarzystwo Radiotechniczne, z siedzibą przy ul. Narbutta 29. Na podstawie francuskich i angielskich technologii rozpoczęło ono seryjną produkcję lamp, a od 1924 r. także własnych odbiorników radiowych. 1 lutego 1925 r. PTR uruchomiło pierwszą próbną stację nadawczą wykorzystującą wypożyczony z Francji nadajnik, a od 18 kwietnia 1926 r. warszawska stacja zaczęła nadawać stały program.
Detefon – polski cud radiowy Od 1931 r. dzięki 200-metrowemu masztowi z nadajnikiem o mocy 120 kW w Raszynie Polskie Radio miało najsilniejszą stację nadawczą w Europie. Równolegle z rozbudową sieci radiofonizowano kraj. W 1929 r. w Państwowej Wytwórni Łączności zbudowano odbiornik kryształkowy o nazwie Detefon zaprojektowany przez inż. Wilhelma Rotkiewicza. Był prosty w obsłudze i tani, a dzięki masztowi w Raszynie odbierał program dobrej jakości. Powszechna radiofonizacja prowadzona w Polsce wyprzedziła o kilka lat podobne akcje w innych europejskich krajach. Detefon był tak udanym produktem, że do jego produkcji powrócono zaraz po wojnie, a zaniechano jej dopiero na początku lat 50.
Szybko rozbudowano sieć stacji nadawczych o Kraków, Katowice, a także Wilno. W ramach subkoncesji 24 kwietnia 1927 r. działalność rozpoczęła stacja Radia Poznańskiego, której powstanie (podobnie jak później w Katowicach) miało duże znaczenie polityczne – Niemcy otworzyli bowiem radiostację pod Berlinem, która pokrywała zasięgiem Wielkopolskę. Na początku 1930 r. rozpoczęły działalność stacje we Lwowie i w Łodzi, a potem w Toruniu w 1935 r. i w kresowych Baranowiczach w 1938 r.
1022981 10229
84
Legendą przedwojennego radia była Halina Sosnowska, zastępca dyrektora do spraw programowych. Dzięki niej współpracowali z nim najwybitniejsi pisarze, m.in. Maria Dąbrowska, Maria Kuncewiczowa, Jarosław Iwaszkiewicz, Józef Czechowicz, Jan Parandowski i Czesław Miłosz, oraz aktorzy Stefan Jaracz i Aleksander Zelwerowicz. Piękna kobieta, o urodzie chłodnej, jasnowłosej Junony, z tym swoim dużym ciałem tenisistki i pływaczki – pisał o niej Miłosz. Była związana z piłsudczykami, ale dbała o to, aby w programie występowali przedstawiciele różnych orientacji politycznych i ludzie o różnych poglądach na sprawy społeczne. Było w nim więc miejsce m.in. dla pisarzy komunistycznych, takich jak Ignacy Fik czy Lucjan Szenwald, oraz na kontrowersyjne pogadanki dla dzieci Janusza Korczaka, które traktowały o fizjologii człowieka. Audycje Korczaka zatytułowane „Stary Doktor” były niezwykle popularne. Starałem się nie opuszczać żadnej z nich – mądrych i tak głębokich. Niejednokrotnie po audycji miałem ten zaszczyt, że ze mną rozmawiał na temat swojej prelekcji, rozwijał niektóre kwestie – wspominał Comte.
Korzystałem m.in. z książek „Polska 1918-1939, praca, technika, społeczeństwo”, Janusza Żarnowskiego, „Tytani mikrofonu”, Bogdana Tuszyńskiego, artykułu Jerzego Kochanowskiego w „Polityce” i informacji portalu www.historiaradia.neostrada.pl
NAC
OD ŚWIĘTA
Sosnowska dba o każdego
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:42
Page 85
LOTNICZA ARYSTOKRACJA
W GARNITURZE
PRZEZ ATLANTYK CHCE PAN LECIEĆ NA TEJ ŁUPINIE? BEZ SEKSTANSU, RADIA I SPADOCHRONU?!
BARTOSZ T. WIELIŃSKI
Czy aby nie zboczyłem z kursu? – to było główne zmartwienie pilota. Od startu w Senegalu nie spuszczał z oka busoli. Jej igła pokazywała kurs 240 stopni, ale wskazań przyrządu w żaden sposób nie dało się zweryfikować. Samolot leciał 100 m nad wodą, a na morzu próżno szukać punktów nawigacyjnych. Wystarczyłby drobny błąd i zgubiłby się nad bezkresnym Atlantykiem. Do tego nieustannie musiał walczyć z sennością, więc stale coś jadł: pomarańcze, banany, czekoladę, cukierki. Popijał kolą – jak wówczas nazywano napój z rosnących w Afryce orzechów zawierających kofeinę. Orzechów nie brał do ust, bo gdy je gryzł, zatykało mu uszy. Wówczas wydawało mu się, że silnik zaczyna przerywać, co na środku oceanu byłoby koszmarnym scenariuszem. Słyszał za to napomnienia szefa Aéoropostale (słynnej firmy lotniczej rozwożącej pocztę między Francją a jej koloniami) z senegalskiego Saint-Louis. – Chce pan lecieć? Na tej łupinie? Bez sekstansu, radia? Nie ma pan nawet spadochronu ani łodzi ratunkowej. To szaleństwo – wyliczał Francuz, chcąc odwieść pilota od samobójczej wyprawy. Ale Stanisław Skarżyński, 34-letni kapitan polskiego lotnictwa, postawił na swoim. 7 maja 1933 r. na godzinę przed północą wystartował z Saint-Louis i wziął kurs na Brazylię. Zamierzał przelecieć Atlantyk. Ubrany był w garnitur.
C
Warszawskie Łazienki, 1933 r. Pilot kapitan Stanisław Skarżyński niesiony na rękach kolegów na mównicę podczas XII Zjazdu Związku Legionistów Polskich
1022981 10229
85
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:30
Page 86
LOTNICZA ARYSTOKRACJA
OD ŚWIĘTA
Sześć lat wcześniej tego wyczynu dokonał jako pierwszy Charles Lindbergh. Za sterami spirit (ducha) of Saint-Louis, specjalnie zbudowanego przez firmę Ryan Airline Company transatlantyckiego jednosilnikowego samolotu, w ciągu 33 i pół godziny pokonał liczącą 5,8 tys. km trasę Nowy Jork – Paryż. Po wylądowaniu na lotnisku Le Bourget amerykański pilot był fetowany na całym świecie. Nic dziwnego, że znalazł naśladowców, choć wielu śmiałków lot na drugi kontynent kończyło na falach oceanu. Skarżyńskiego, który podczas wojny bolszewickiej walczył jako piechur i o mały włos nie zginął od kuli, taka możliwość nie przerażała. Na pomysł przelotu z Senegalu do Brazylii wpadł dwa lata wcześniej, gdy razem z nawigatorem porucznikiem Andrzejem Markiewiczem leciał dookoła Afryki. Na pokładzie PZL Ł-2, ośmiometrowego górnopłata używanego w polskim lotnictwie przez gońców i zwiadowców, w ciągu trzech miesięcy przemierzyli 25,7 tys. km. Tak długiej trasy nie pokonał jeszcze żaden polski samolot. Z Grecji polecieli do Kairu, stamtąd przez Sudan i Rodezję do Południowej Afryki. Powrotna droga wiodła wzdłuż wschodniego wybrzeża kontynentu. Ł-2 nie spisywał się najlepiej. Dwa razy psuł się dziewięciocylindrowy silnik J-5A Whirlwind wyprodukowany w Polsce na brytyjskiej licencji. Skarżyński z Markiewiczem musieli go wymontowywać z maszyny i naprawiać. Pod koniec rajdu, już we Francji, w motorze urwał się tłok. Musieli awaryjnie lądować, ale Skarżyński nie przerwał wyprawy i doleciał do Polski z uszkodzonym silnikiem. Po powrocie zdobył międzynarodową sławę. Właśnie gdy lecieli wzdłuż wybrzeża Senegalu, Skarżyński wpatrywał się w bezkres oceanu rozciągający się za lewym skrzydłem. – A może by tak spróbować – myślał. Był tylko jeden problem. 3 sierpnia 1928 r. z Le Bourget startuje pierwszy samolot z biało-czerwonymi szachownicami, którego pilot zamierza przelecieć przez ocean. To przerobiony na samolot wyczynowy francuski bombowiec Amiot 123. Nosi nazwę „Marszałek Piłsudski”. Pilot, starszy o osiem lat od Skarżyńskiego major Ludwik Idzikowski, wybrał ją celowo, by wyjednać u przełożonych zgodę na lot. Polska prasa wyniuchała, że młody lotnik na własną rękę wypożyczył we Francji samolot, by powtórzyć wyczyn Lindbergha, a właściwie zrobić coś trudniejszego, bo z Europy do USA leciało się pod wiatr. Zrobił się taki szum, że wojskowi nie mogli dłużej oponować. Ale Idzikowskiemu szczęście nie sprzyjało. Krótko po starcie z silnika amiota zaczął wyciekać olej i u wybrzeży Hiszpanii Idzikowski musiał wodować.
Skarżyński postanowił obejść ten zakaz. W ministerstwie komunikacji załatwił zgodę na lot, podczas którego miał bić rekord długości w linii prostej. O Atlantyku nie było ani słowa. Oficjalnie Skarżyński zgłaszał lot z Saint Louis w Senegalu do Lyonu. Zamierzał lecieć polską maszyną. Wybór padł na RWD-5. To samolot skonstruowany przez trio inżynierów – Stanisława Rogalskiego, Stanisława Wigurę i Jerzego Drzewieckiego. (Od pierwszych liter ich nazwisk powstał skrót RWD. Od lat 30. samoloty produkowano w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych na Okęciu). Maszyna była aż dwa razy lżejsza od ducha Lindbergha. Masa miała znaczenie, bo Skarżyński zamierzał bić rekord właśnie w kategorii lekkich samolotów. By zwiększyć zasięg, wymontowano fotel pasażera i wstawiono dodatkowy zbiornik paliwa o pojemności 300 l. Dwa stulitrowe zbiorniki zamontowano też w skrzydłach. Wymieniono silnik. Inżynierowie zadbali także o pilota. Aby czuł się bardziej komfortowo podczas wielogodzinnego lotu, dostał wygodniejszy fotel z dmuchanymi poduszkami. Nowatorskie było oświetlenie kabiny. Skarżyński miał założyć na czoło opaskę z latarką podłączoną kabelkami do schowanych w kieszeni baterii. Dzięki temu oświetlał sobie tylko to miejsce, na które akurat patrzył. Samolot, który po przeróbkach oznaczono jako RWD-5 bis, przed wylotem do Afryki przeszedł drobiazgowe badania techniczne, by nie doszło do kolejnej tragedii. Wtedy zaczęły się schody. Skarżyński przez 10 godz. bez żadnych problemów latał RWD po Polsce. Ale eksperci z Instytutu Badań Techniczno-Lotniczych upierali się, że w zamontowanym w kokpicie zbiorniku muszą być zawory do awaryjnego zrzutu paliwa. Dzięki temu, argumentowała komisja, podczas wodowania pusty bak będzie utrzymywał samolot na wodzie. Skarżyński cierpliwie tłumaczył im, że zawory tylko zwiększą masę samolotu, a lot wcale nie będzie bezpieczny, bo zrzucane paliwo może się zapalić. Przez otwarte zawory po wodowaniu do zbiornika naleje się woda, co zatopi samolot. Komisja dała się przekonać.
1022981 10229
86
Pilota, nawigatora i samolot uratowali niemieccy marynarze. Gdy rok później Idzikowski próbował przelecieć Atlantyk, silnik w amiocie zaczął się krztusić i zmniejszać obroty. Pilot dolatywał właśnie do Azorów i postanowił awaryjnie lądować na jednej z wysp. Nie zauważył jednak wału z kamieni usypanego na polu, które wybrał do przyziemienia. Maszyna przewróciła się na plecy i zapaliła. Idzikowski zginął na miejscu. Po tej tragedii wojsko zakazało pilotom podejmowania takich wyzwań.
Potrzebna była jeszcze zgoda przełożonych. – Niech pan będzie ostrożny i dobrze wypróbuje maszynę – mówił gen. Ludomił Rayski, dowódca lotnictwa wojskowego, który w 1926 r. sam na pokładzie dwupłatowego breugeta 19 przemierzył 7,5 tys. km wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego. Z Okęcia Skarżyński wystartował rankiem 27 kwietnia. Po południu lądował w Lyonie. Tam czekał, aż pogoda poprawi się na tyle, by mógł ruszyć do Barcelony. Zniecierpliwiony po trzech dniach mimo burz ruszył w drogę. Burze towarzyszyły mu też, gdy leciał do Maroka. Samolot wytrzymał, choć z powodu przeciwnego wiatru prędkość spadła do 100 km/godz. W odległym o ponad 5 tys. km od Warszawy Saint-Louis zameldował się 5 maja. Trzy dni później w księżycową noc ruszył za Atlantyk. Lot do Brazylii był monotonny. O północy 8 maja Skarżyński przeleciał nad Dakarem. Oprócz nieustannego jedzenia lekiem na senność było przepompowywanie ręczną pompą paliwa ze skrzydeł do zbiornika w kabinie. RWD leciał nad oceanem na kilkuset metrach. Gdy nad ranem zaczął padać deszcz, pilot wzniósł się ponad chmury na wysokość 1,7 tys. m. Lot nad białym morzem obłoków był nużący, bo Skarżyńskiemu wydawało się, że samolot stoi w miejscu. Postanowił zlecieć niżej i zaraz tego pożałował. Wpadł w tak silną turbulencję, że czym prędzej wrócił nad chmury. RWD wytrzymał te manewry, ale pilot nie wiedział, czy walcząc z prądami powietrznymi, nie zboczył z trasy. Dopiero około godz. 10 czasu Greenwich przez dziurę w chmurach wypatrzył jedną z wysp leżących u brazylijskich wybrzeży, a potem statki zmierzające do tamtejszych portów. Sześć godzin później RWD leciał nad stałym lądem. O 19.30, po 20 godz. i 30 min lotu, tuż przed zmierzchem, zmęczony, ale nietracący rezonu pilot lądował na pasie małego lotniska w Maceió. Gdy powiedział, że przyleciał z Afryki, obsługa nie chciała mu wierzyć. Takim małym samolotem pokonać tak daleką trasę!? W garniturze!? Brazylijczycy uwierzyli dopiero wtedy, gdy przeczytali telegram wysłany przez szefa Aéropostale z Saint-Louis. Skarżyński nie leciał ubrany w lotniczy kombinezon, by pokazać światu, jak wygodną maszyną jest RWD-5. Do dziś to najmniejszy samolot, któremu udało się przelecieć nad Atlantykiem. Za swój wyczyn jako pierwszy Polak Skarżyński dostał Medal Blériota wręczany za szczególne zasługi w rozwoju lotnictwa. W Polsce stał się gwiazdą. Ale na awans musiał czekać rok. – Mam nadzieję, że pan kapitan rozumie, że gdybym teraz awansował pana na majora, to wszyscy by myśleli, że to właśnie za ten przelot – tłumaczył się gen. Rayski.
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:43
Page 87
NAC (2), WIKIPEDIA
PILOCI Z UŁAŃSKĄ FANTAZJĄ
Pilot Bolesław Orliński (na górnym zdjęciu) udowodnił światu, że pilot musi mieć ułańską fantazję. 27 sierpnia 1926 r. na dwupłatowym breugecie 19 wyleciał z lotniska na warszawskim Polu Mokotowskim i wziął kurs na wschód. Dwa tygodnie później po pokonaniu 10 tys. km wylądował w Tokio. Orlińskiemu i jego mechanikowi Leonowi Kubiakowi jako pierwszym udało się przebyć samolotem Morze Japońskie, wybierając jego najszerszy odcinek. Japończycy witali ich z entuzjazmem, cesarz Hirohito odznaczył Orlińskiego Orderem Wschodzącego Słońca. W drodze powrotnej breuget musiał przymusowo lądować w Mandżurii, bo przez pęknięty przewód stracił olej. Orliński zamówił nowy na najbliższym
lotnisku odległym o ponad 200 km. Podczas czekania przez miejscowość przeszła trąba powietrzna, która cisnęła samolot na zabudowania. Maszyna miała urwaną końcówkę skrzydła i uszkodzone śmigło. Ale Orliński i Kubiak się nie poddawali. Drewniane śmigło naprawili za pomocą kleju, którym wypełnili pęknięcia, i drutu, którym okręcili całość. Rozharatane płótno na skrzydle zszyły miejscowe kobiety, a Orliński zdecydował się dla symetrii skrócić drugi płat. Do lotu startował z duszą na ramieniu, bojąc się, że skrzydła odpadną od kadłuba już przy pierwszym skręcie. Połatany samolot bez problemu doleciał jednak pod koniec września do Warszawy. Orliński po odejściu z wojska został pilotem doświadczalnym w PZL.
Na dolnym zdjęciu Franciszek Żwirko (z lewej) i Stanisław Wigura. Poznali się w Aeroklubie Akademickim, porucznik Żwirko był tam oficerem łącznikowym, Wigura członkiem tria konstruktorów samolotów RWD. Zaprzyjaźnili się i zaczęli wspólnie latać. W 1930 r. na RWD-2 pokonali 5 tys. km z Warszawy do Barcelony i z powrotem. W 1932 r. na RWD-7 wygrali Challenge, uważane za najważniejsze w Europie międzynarodowe zawody samolotów sportowych. Pokonali w Berlinie faworyzowanych gospodarzy. W Polsce fetowano ich jako bohaterów. 11 września 1932 r. w drodze na zlot w Pradze RWD-6 Żwirki i Wigury rozbił się pod Cieszynem. Lotnicy zginęli. Kolejny Challenge, latem 1934 r. w Warszawie, wygrał inny polski pilot Jerzy Bajan.
1022981 10229
87
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
14:17
Page 88
OD ŚWIĘTA
GENIUSZ, KTÓRY ODMÓWIŁ HENRY’EMU FORDOWI
Jan Czochralski pochodził z Kcyni w Wielkopolsce, nie miał matury, nie skończył żadnej uczelni, a mimo to odcisnął piętno na światowej nauce. W 1916 r. przypadkowo wpadł na genialny pomysł hodowania kryształów metali. Do dziś stosują go najwięksi na świecie producenci układów scalonych
SŁYNNI PRZEDWOJENNI UCZENI MIECZYSŁAW WOLFKE (1883-1947) - fizyk, profesor Politechniki Warszawskiej, w 1920 r. opracował teorię holograficznego zapisu na wiele lat przed tym, nim można było ją eksperymentalnie przetestować.
STEFAN BANACH (1892-1945) – matematyk, samouk, gwiazda słynnej lwowskiej szkoły matematyki, twórca analizy funkcjonalnej. W światowej matematyce był uczonym tego formatu co Maria Skłodowska-Curie w fizyce.
IGNACY MOŚCICKI (1867-1946) – chemik, twórca przemysłowej metody produkcji kwasu azotowego z powietrza atmosferycznego stosowanego do produkcji barwników, środków farmaceutycznych i materiałów wybuchowych.
1022981 10229
88
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:32
Page 89
ZAPOMNIANY OJCIEC
ELEKTRONIKI
SAMOUK, KTÓRY ZROBIŁ ZAWROTNĄ KARIERĘ W NAUCE I BIZNESIE, ALE WOJNA ZABRAŁA MU POZYCJĘ, PIENIĄDZE, A NAWET DOBRE IMIĘ PIOTR CIEŚLIŃSKI Jest jednym z najczęściej cytowanych polskich uczonych w światowej literaturze fachowej. W kręgach nowych technologii wszyscy słyszeli o metodzie Czochralskiego, która po udoskonaleniach do dziś służy do produkcji ponad 95 proc. krzemu używanego w światowej elektronice. Niewielu jednak wie, że jej wynalazcą był Polak. Przez długi czas nie było o nim wzmianki w polskich podręcznikach, kronikach techniki czy encyklopediach.
ARCHIWUM P. TOMASZEWSKIEGO
J
O młodości Jana Czochralskiego wiemy niewiele, ale jest raczej pewne, że nie zdał matury i nie skończył studiów. Urodził się w 1885 r. w Kcyni w Wielkopolsce, wówczas pod zaborem pruskim, jako ósme z dziesięciorga dzieci stolarza. Z rodzinnych opowieści wiadomo, że wcześnie złapał bakcyla chemii, zaczął eksperymentować i czynić pirotechniczne fajerwerki. Kiedy po jednym z nich wyleciały szyby, ojciec wyrzucił go z domu – niech jedzie w świat się uczyć, zanim z dymem puści gospodarstwo i interes. Głodnemu wiedzy 19-letniemu Wielkopolaninowi najbliżej było do Berlina. Krót-
KAZIMIERZ PRÓSZYŃSKI (1875-1945) – wynalazca, pionier telewizji, skonstruował m.in. pierwszą na świecie ręczną kamerę filmową (aeroskop), która była napędzana sprężonym powietrzem, operator nie musiał kręcić korbką i można nią było operować z ręki.
ko terminował tam u aptekarzy, a w wieku 21 lat znalazł pierwszą naukową pracę w laboratorium firmy Kunheim & Co. Rok później był już kierownikiem w wielkim koncernie Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft (AEG). Zajmował się aluminium – stopem, który zaczął wtedy zawrotną karierę. Podobno był wolnym słuchaczem na politechnice w Charlottenburgu, ale nigdy uczelni nie ukończył. Błyskawicznie wspinał się jednak po szczeblach kariery. Równie szybko, jak zjednywał sobie pracodawców, zdobył serce Marguerity Haase, berlińskiej pianistki holenderskiego pochodzenia. To był klasyczny mezalians – dziewczyna z rodziny mającej spore posiadłości w Niemczech i biedny (jeszcze) samouk. W 1916 r. Czochralski przypadkiem wpadł na genialny sposób hodowania dużych kryształów metali. Wyprzedził epokę – to tę metodę powszechnie stosowano w latach 50. XX w. w krzemowej elektronice. Jak to z wielkimi wynalazkami bywa, tak i z tym związana jest anegdota. Któregoś wieczoru Czochralski odstawił na bok tygiel ze stopioną cyną, którą badał, żeby sporządzić notatki. W roztargnieniu zamiast w kałamarzu zanurzył pióro w cynie. Gdy je wyjął, za stalówką ciągnął się cienki jak włos drucik cyny. Idealny kryształ.
TADEUSZ SENDZIMIR (1894-1989) – inżynier, zwany „Edisonem metalurgii”, w 1933 r. w Kostuchnie pod Katowicami zbudował pierwszą na świecie linię produkcyjną, która rozwalcowywała blachę stalową na zimno do nieosiągalnych wcześniej cienkości i cynkowała ją, co zrewolucjonizowało światowe stalownictwo.
Do dzisiaj w fabrykach największych producentów układów scalonych – Intela, Samsunga, Toshiby – długie walce idealnie czystego krzemu o średnicy kilkudziesięciu centymetrów są powoli wyciągane z roztopionej substancji, tak jak Czochralski w 1916 r. wyciągał pióro z tygla. Tego wynalazku nie opatentował, sławę i bogactwo przyniósł mu inny pomysł. W 1917 r. 32-letni Czochralski przeniósł się z Berlina do Frankfurtu nad Menem i został szefem jednego z najlepiej wyposażonych niemieckich laboratoriów przemysłowych w firmie Metallbank und Metallurgische Gesellschaft AG. Tam w 1924 r. wynalazł stop niezawierający kosztownej importowanej cyny, który świetnie nadawał się do wylewania panewek wagonowych. Wynalazek wprost bezcenny dla gospodarki Niemiec objętych powojennym embargiem na strategiczne materiały. Patent kupiła kolej niemiecka (dlatego w Niemczech stop zwie się Bahnmetal), a potem ZSRR, USA, Czechosłowacja, także Polska. Cały świat jeździł na stopie Czochralskiego aż do lat 60. zeszłego wieku, kiedy w kolejnictwie łożyska ślizgowe zostały zastąpione przez toczne. Na „stopie B” Czochralski zbił fortunę, stać go było na kupienie i utrzymanie domów w Berlinie i we Frankfurcie. W 1926 r. zo-
STEFAN BRYŁA (1886-1943) – inżynier, pionier konstrukcji spawanych w budownictwie, m.in. autor pierwszego na świecie drogowego mostu spawanego na rzece Słudwi pod Łowiczem, a także wieżowca Prudential w Warszawie.
1022981 10229
89
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:33
Page 90
OD ŚWIĘTA
GENIUSZ, KTÓRY ODMÓWIŁ HENRY’EMU FORDOWI stał wybrany na szefa Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego, którego kilka lat wcześniej był współzałożycielem. Był konsultantem największych światowych koncernów – francuskiego Schneider-Creusot, czeskiej Škody, szwedzkiego Boforsa, angielskiego Instytutu Metali. W roku 1928, kiedy był u szczytu sławy, zaskoczył wszystkich, rezygnując nagle z pełnionych funkcji i przenosząc się z rodziną do Polski. Wcześniej odrzucał intratne propozycje, np. Henry Forda, który namawiał go do objęcia kierownictwa nowo wybudowanych zakładów produkujących duraluminium w USA. Wrócił podobno na specjalne zaproszenie prezydenta Mościckiego, też chemika. Senior polskiego dziennikarstwa Stefan Bratkowski na podstawie trudnych do zweryfikowania relacji jego matki (zmarłej w 1995 r.), pracownika polskiego wywiadu, twierdzi, że Czochralski współpracował z polską „Dwójką” i został ściągnięty do kraju, bo groziła mu dekonspiracja. Całkiem możliwe jednak, że skusiły go akademickie zaszczyty, jedyne dobro poza jego zasięgiem, o którym w Niemczech – bez doktoratu i habilitacji – mógł tylko marzyć. W Warszawie specjalnie dla niego utworzono Katedrę Metalurgii i Metaloznawstwa na Wydziale Chemicznym Politechniki Warszawskiej. Z brakiem wykształcenia polska uczelnia poradziła sobie za pomocą prostego wybiegu – nadała Czochralskiemu tytuł doktora honoris causa. I potem mógł już otrzymać od prezydenta Mościckiego tytuł profesora. Czochralski rozkręcił katedrę, a także zorganizował Instytut Metalurgii i Metaloznawstwa przy Politechnice, który wykonywał głównie zlecenia dla wojska. Powstał nowy budynek, wyposażono go w najnowocześniejszą aparaturę. Czochralski miał cały instytut – z doktorami, inżynierami i technikami, lepsze możliwości badawcze niż wszystkie inne katedry razem wzięte. Nie ukrywał zamożności. Sponsorował artystów, finansował wykopaliska w Biskupinie (niedaleko od jego rodzinnej Kcyni), a także odbudowę dworku Chopina. W Kcyni kupił działkę i postawił piękną letnią rezydencję.
Uprzywilejowana pozycja i zamożność musiały budzić zawiść. Głośnym echem odbił się konflikt Czochralskiego z prof. Witoldem Broniewskim (również z Politechniki Warszawskiej), który publicznie zarzucał Czochralskiemu wyciąganie korzyści materialnych z tytułu pełnienia rozlicznych funkcji. Poszło także o „stop B”, którego Broniewski nie cenił, oraz o kwestię podwójnego obywatelstwa (mimo że po powrocie Czochralski przyjął obywatelstwo polskie, przez wiele lat był nadal obywatelem Niemiec). Czochralski wygrał procesy o zniesławienie. Błyskotliwą karierę przerwała jednak wojna. Uczony z rodziną najpierw uciekł na wschód, ale wrócił do Warszawy i mieszkał tam przez całą okupację. Pomocne okazały się sława i stare znajomości z czasów pracy w Niemczech. Po wojnie jednak obróciło się to przeciwko niemu. Oskarżono go o współpracę z Niemcami na szkodę narodu polskiego. W kwietniu 1945 r. został aresztowany i cztery miesiące spędził w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim. Chodziło nie tylko o jego kontakty z gestapowcami i niemieckimi władzami, ale też o to, że samowolnie, bez zezwolenia władz Politechniki uruchomił Zakład Badań Materiałów na bazie swojego przedwojennego instytutu, a także o jego działalność po powstaniu, kiedy miał brać pieniądze za wywożenie mienia i kosztowności z Warszawy. Śledztwo nie wykazało jego winy i zostało umorzone, ale władze Politechniki nie przyjęły go do pracy. Uchwała Senatu uczelni z 19 grudnia 1945 r. głosiła: Jan Czochralski od końca 1939 r. przestał być uważany przez grono profesorów za profesora Politechniki Warszawskiej. Odczuł to jako poniżenie. Proponowano mu emigrację i katedrę w Wiedniu, ale wrócił z żoną do rodzinnej Kcyni. Założył małą firmę Bion i do końca życia produkował – pasty do butów, sól szybko peklującą, modne wówczas proszki na katar, lak oraz płyn do trwałej ondulacji (do dziś płyn do trwałej „na gorąco” powstaje według jego receptury).
Gdy umierał na zawał w 1953 r. (miał 67 lat), amerykański inżynier Gordon Teal z firmy Texas Instruments w Dallas w Teksasie uzyskał – za pomocą jego metody – czyste monokryształy krzemu. Wkrótce posłużyły do produkcji pierwszych układów scalonych, bez których dziś nie potrafimy sobie wyobrazić życia. Są sercem wszelkiej elektroniki: telewizorów, komputerów, telefonów, samochodów, robotów, wyrafinowanych kuchenek mikrofalowych i zwykłych zegarków, a także chipów w kartach bankomatowych. Im większą karierę robił jego wynalazek, tym bardziej on stawał się w Polsce zapomniany. Dopiero w 1998 r. na bezimiennym grobie Czochralskiego w Kcyni pojawiła się tabliczka z nazwiskiem. Na początku lat 90. Politechnika Warszawska rozpoczęła starania o jego rehabilitację. Zwracała się do prokuratur okręgowych w Warszawie, Łodzi i we Wrocławiu, w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, przejrzała też archiwa sądu podziemnego AK. Nie znalazła żadnych dowodów na kolaborację ani też nazwiska Czochralskiego wśród kolaborantów, których podziemie skazało na śmierć. Przeciwnie, coraz więcej przesłanek wskazywało na to, że profesor współpracował z AK, do czego oczywiście tuż po wojnie lepiej się było nie przyznawać. Jego zakłady pomogły przetrwać ponad stu pracownikom – dawały „mocne” zatrudnienie, chroniły przed wywiezieniem do Niemiec naukowców i aparaturę. Jeszcze w czasie śledztwa tuż po wojnie świadkowie zeznawali, że Czochralski, korzystając z niemieckich znajomości, wydostał z więzień i obozów hitlerowskich wielu Polaków. W jego warsztatach wykonywano tajne prace dla podziemia – odlewano granaty żeliwne, części do drukarni i pistoletów. Dwa lata temu archiwiści z Archiwum Akt Nowych niespodziewanie znaleźli meldunek z 8 czerwca 1944 r. przesłany do kontrwywiadu AK, oparty na informacjach od Czochralskiego. W 2011 r. Senat Politechniki Warszawskiej po 66 latach rehabilitował profesora, a 2013 r. został ogłoszony przez Sejm oficjalnie Rokiem Jana Czochralskiego.
SŁYNNI PRZEDWOJENNI UCZENI ANTONI LEŚNIOWSKI (1867- 1940) – chirurg, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, jako pierwszy opisał przewlekły proces zapalenia jelit, zwany chorobą Leśniowskiego-Crohna, na którą do dziś nie ma skutecznej terapii.
MARIAN REJEWSKI (1905-1980) – matematyk, kryptolog – kierował zespołem, który złamał kod niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma.
1022981 10229
90
STEFAN PIEŃKOWSKI (1983-1953) – twórca warszawskiej szkoły fizyki doświadczalnej, która uchodziła za jedną z najlepszych w świecie w awangardowej dziedzinie badania wnętrza atomu.
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:33
Page 91
SZARŻA KONI MECHANICZNYCH
Przed I wojną światową po terenach Polski jeździło kilka tysięcy samochodów, w Warszawie działał oddział rosyjskiego Cesarskiego Klubu Automobilowego z Sankt Petersburga, a w Krakowie założono Galicyjski Klub Automobilowy. Mimo to po odzyskaniu niepodległości motoryzację w Polsce trzeba było tworzyć od zera.
P
NAC
Spała, 1934 r. Prezydent RP Ignacy Mościcki (w pilotce na pierwszym planie) w słynnym samochodzie CWS T-1 skonstruowanym przez inżyniera Tadeusza Tańskiego. Auto można było rozebrać i złożyć za pomocą tylko jednego klucza, drugi trzeba było mieć do wykręcania i wkręcania świec zapłonowych. Za kierownicą siedzi adiutant prezydenta kpt. Zygmunt Gużewski
AUTOMOBIL
W EPOCE FURMANKI II RP DOROBIŁA SIĘ ZNANYCH W EUROPIE AUTOMOBILISTÓW, A KIPIĄCY POMYSŁAMI I ENTUZJAZMEM WYNALAZCY STWORZYLI PODWALINY PRZEMYSŁU MOTORYZACYJNEGO
ANDRZEJ KUBLIK
1022981
Luksus dla nielicznych Mąż mój przyjechał z Warszawy i w naszą sielską atmosferę rzucił słowo, które u naszych starszych wywołało wstrząs i poczucie zagrożenia, a dla mnie miało wymowę śpiewu słowika. „Kupiłem samochód”, oznajmił. Wrażenie było ogromne. Nasz dotychczasowy 19-wieczny styl życia uległ zakłóceniu i całkowitej przemianie. Wkraczał do niego postęp techniczny, rozmach i nowoczesność. Był rok 1923. Na zachodzie Europy motoryzacja i automobilizm były wprawdzie sprawą nową, jednakże już pasjonującą i zdobywającą coraz to więcej zwolenników. W Polsce była to sprawa zupełnie nowa. Tu na drogach panował ciągle jeszcze koń – wspominała Halina Regulska. Jej mąż Janusz Regulski był przed wojną wiceprezesem Automobilklubu Polski, a ona sama zasłynęła sukcesami w wyścigach samochodowych. Kierowcy z Polski sięgali przed wojną po laury w całej Europie. Renomę zyskał Jan Ripper, który wygrał wyścigi Ecce Homo w Czechosłowacji, pokonując le-
10229
91
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:44
Page 92
SZARŻA KONI MECHANICZNYCH gendarnego niemieckiego kierowcę Hansa von Stucka. W 1933 r. Ripper wygrał też wyścig w austriackim Semmering, pokonując autem Bugatti Pierre’a Veyrona – słynnego fabrycznego kierowcę aut tej marki (na jego cześć najdroższy dziś jej model nazywa się Bugatti Veyron). Tuż po odzyskaniu niepodległości samochody mieli nieliczni, i to nie tylko z powodu ich niebotycznych cen. W październiku 1929 r. miesięcznik „Auto” relacjonował: W niedzielę dnia 22 bm. odbyło się poświęcenie i oficjalne otwarcie pierwszej w stolicy stacji obsługi samochodów, wybudowanej przez firmę Standard-Nobel w Polsce Sp. Akc. na terenie własnej posesji przy zbiegu ulic Żelaznej i Prostej. Brakowało dobrych dróg, stacji benzynowych, warsztatów i mechaników, nie mówiąc o inżynierach.
OD ŚWIĘTA
Ralf-Stetysz – niespełniona nadzieja Plany produkcji rodzimych aut pojawiały się szybko. W 1921 r. warszawska Fabryka Małych Samochodów SKAF założona przez Stefana Kozłowskiego i Antoniego Frączkowskiego reklamowała dwumiejscowy samochód napędzany jednocylindrowym silniczkiem o mocy 10 KM. Skończyło się na prototypach. Prototypami pozostała też sześcioosobowa Polonia Mikołaja Karpowskiego, Iradam Adama Glücka-Głochowskiego czy auto WM Władysława Mrajskiego. Wielkie nadzieje budził samochód hrabiego Stefana Tyszkiewicza o nazwie Ralf-Stetysz (skrót od Rolniczo-Automobilowo-Lotnicza Fabryka Stefana Tyszkiewicza), który w 1927 r. na targach w Paryżu został wyróżniony w kategorii samochód kolonialny. W tym samym roku fabrykę Tyszkiewicza i 20 przygotowanych już pojazdów strawił pożar. Przedsiębiorca nie wrócił już do planu produkcji własnych aut.
CWS – samochód na jeden klucz Kolebką polskiej motoryzacji były Centralne Warsztaty Samochodowe (CWS) przy ul. Terespolskiej w Warszawie. Powstała tam pierwsza konstrukcja samochodowa – pojazd opancerzony na bazie Forda T, zbudowany tuż przed ofensywą bolszewicką w 1920 r. Był dziełem inżyniera Tadeusza Tańskiego, syna Czesława
1
Tańskiego – malarza i twórcy pierwszego polskiego szybowca. Przed I wojną światową Tadeusz Tański studiował we francuskiej École Supérieure d’Électricité, jednej z nielicznych wówczas uczelni mających katedrę automobilowo-lotniczą. Potem konstruował silniki lotnicze we francuskich i w brytyjskich firmach. Tański to był konstruktor fenomenalny, konstruktor poeta (...). Dla niego było taką samą łatwizną skonstruowanie auta jak torpedy, samoczynnie działającego powiększalnika do odbitek fotograficznych czy maszyny latającej – wspominał Witold Rychter, jeden z ojców założycieli polskiego sportu samochodowego. Do Polski Tański wrócił w 1919 r. i zaczął pracować w CWS, marząc o założeniu fabryki produkującej samochody polskiej konstrukcji. Do takiego pojazdu w 1923 r. przygotował prototypowy czterocylindrowy silnik o pojemności trzech
42 tys.
Tyle aut było zarejestrowanych w Polsce w 1939 r. W Irlandii było ich w tym czasie 62 tys., we Włoszech 436 tys., w Niemczech 1,7 mln, a w Wielkiej Brytanii 2,4 mln litrów i mocy 61 KM. Była to niezwykła konstrukcja, jedyna taka na świecie: do montażu auta potrzebny był jeden klucz płaski (jedynie do wkręcania świec niezbędny był drugi). Ten sam klucz i śrubokręt wystarczały, by złożyć przygotowany w 1924 r. samochód CWS T-1 napędzany silnikiem Tańskiego. Tak uproszczona konstrukcja była dostosowana do warunków: w Polsce brakowało mechaników i prostych narzędzi. Standaryzacja miała też ułatwić produkcję i ograniczyć import. W 1928 r. władze dały zielone światło do produkcji CWS. Jeden z pierwszych egzemplarzy kupił prezydent Ignacy Mościcki.
Fiat „zabija” CWS Jednak produkowany w warunkach na poły warsztatowych CWS T-1 był droższy niż wytwarzane na większą skalę pojazdy konkurencji. A gdy w październiku 1929 r. doszło do krachu na Wall Street, nawet bardzo bogaci Polacy zaczęli oszczędzać na zakupach aut. Gwoździem do trumny aut Tańskiego stała się dziesięcioletnia umowa podpisana w 1931 r. z Fiatem przez Państwowe Zakłady Inżynierskie (PZInż), państwo-
1022981 10229
92
wy holding przemysłu zbrojeniowego, do którego włączono CWS. Pozwalała ona PZInż produkować samochody koncernu z Turynu oraz części do nich, a także modyfikować ich konstrukcje i np. wykorzystywać włoskie silniki w pojazdach konstruowanych przez PZInż. Zakazywał jednak polskim zakładom produkcji konkurencyjnego auta z silnikami o pojemności do 3,5 litra. W 1932 r. na Terespolskiej zaczęto montować popularny model Fiata 508, który po czterech latach i modyfikacjach konstrukcyjnych opuszczał zakłady pod nazwą: Polski Fiat 508 Junak. Jednocześnie zaczęto montaż większego – Fiata 518 Mazur.
Kryzys hamuje auta W latach światowego kryzysu nie sprzyjała także polityka rządu. Wzrosły podatki od paliw i litr benzyny był droższy niż w Europie Zachodniej. Natomiast ceny aut podbiły dopłaty do Krajowego Funduszu Drogowego. Nowe, wysokie cła ograniczały też import. A PKP, które dostały prawo do wydawania koncesji na transport drogowy, wykorzystały je, by podciąć skrzydła konkurencji. W efekcie w pierwszej połowie lat 30. liczba samochodów w Polsce zmalała. Dopiero w następnych latach zaczęto zmieniać tę politykę. Wprowadzono ulgi w podatkach dochodowych dla kupujących polskie fiaty, obniżono stawki opłat na KFD i zezwolono kupować auta na kredyt pod zastaw rejestrowy. Władze zaczęły wydawać też koncesje na montaż samochodów innych firm niż Fiat, pod warunkiem stosowania w nich części krajowej produkcji. Największą taką montownię przy ul. Bema w Warszawie otworzyła firma Lilpop, Rau i Loewenstein, która na licencji amerykańskiego koncernu General Motors montowała auta marek Chevrolet, Buick i Opel. W Lublinie firma budowała fabrykę silników i przekładni – we wrześniu 1939 r. budynek fabryczny był już gotowy.
Rozkwit na progu zagłady Inżynierowie z PZInż nie czekali też, aż miną ograniczenia narzucone przez Fiata. Do dziś legendą jest skonstruowane przez nich auto PZInż 403, znane też jako L-S (Lux-Sport). Była to limuzyna dla najwyższej rangi urzędników i dyplomatów. Karoseria zaprojektowana przez Stanisława Panczakiewicza przypominała modele amerykańskiego Chryslera i kryła kabinę dla siedmiu osób – jak luksusowe modele cadillaców. Nie naruszono kontraktu z Fiatem, bo dla L-S polscy inżynierowie skonstruowali ośmiocylindrowy silnik o pojemności 3,9 litra współpracujący z najnowocześniejszą wówczas przekładnią francuskiej firmy Cotal. Produkcja L-S miała się zacząć na początku lat 40. i wynieść 100-150 sztuk rocznie.
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
13:44
Page 93
Licencyjne silniki Fiata konstruktorzy z Terespolskiej zamontowali do terenowego PZInż 303, który pokonywał wzniesienia o nachyleniu aż 47 stopni. Miał napęd na cztery koła i układ kierowniczy pozwalający jednocześnie skręcać przednie oraz tylne koła. Dzięki temu promień skrętu wynosił tylko 3,3 m. Produkcja miała ruszyć na przełomie 1939 i 1940 r. Silniki polskiej konstrukcji napędzały rodzinę ciężarówek PZInż 703. W 1939 r. zmontowano ich serię próbną – 100 sztuk, a w 1940 r. miała się zacząć seryjna produkcja – do 20 tys. sztuk rocznie. Potajemnie, by nie narazić się koncernowi z Turynu, inżynierowie z PZInż projektowali konkurencyjne dla Fiata popularne auto. Oznaczone je symbolem AW – od inicjałów Antoniego Więckowskiego, właściciela zakładu w Bielanach, który miał je produkować. We wrześniu 1939 r. został on zbombardowany.
2
NAC (6)
Sokół dla każdego Wtedy też przerwano przygotowania do produkcji w hucie Ludwików popularnego auta Radwan konstrukcji Stefana Pragłowskiego i napędzanego dwusuwowym silnikiem konstrukcji Ferdynanda Bluemkego, szefa działu silników w fabryce Steinhagen Stransky na warszawskiej Woli. Bluemke skonstruował także silnik do motocykla Tornedo, który zaczęto produkować w Bydgoszczy. U schyłku II RP fabryki jednośladów wyrastały jak grzyby po deszczu. Produkowały je warszawskie zakłady Perkun, Podkowa z Legionowa oraz Kresowa Wytwórnia Rowerów i Motocykli „Niemen” z Grodna. Motocykle Mój produkował też Gustaw Michał Różycki (w maju 1939 r. zaczął również budować fabrykę aut w Sandomierzu), a szykowała się do tego także fabryka karabinów Łucznik w Radomiu. Jednak prym wiodły sokoły z PZInż. Pierwszy zaprojektowano, wzorując się na najlepszych wtedy amerykańskich markach Indiana i Harley-Davidson. Od 1934 r. produkowano już własnej konstrukcji ciężki motocykl Sokół 1000, przeznaczony głównie dla wojska. Był on wysokiej jakości, ale drogi, więc dla mniej zamożnych PZInż wyprodukowało turystycznego Sokoła 600, a tuż przed wojną – popularnego Sokoła 200. Mimo to tuż przed wojną byliśmy jednak wciąż jednym z najmniej zmotoryzowanych państw Europy, inwestycje i innowacje były jednak sygnałem, że to może się zmienić. Na początku 1939 r. produkowane w Warszawie fiaty miały już 96 proc. polskich części. Do kompletu brakowało głównie łożysk, które miała dostarczać fabryka w Kraśniku, pierwszy w Polsce producent precyzyjnych części. To był także sygnał, że kończy się tworzenie fundamentu polskiego przemysłu motoryzacyjnego.
3
4 1. Najpopularniejszym motocyklem przed wojną był Sokół 200 2. Samochody poznańskiej poczty, od lewej: Chevrolet, Polski Fiat i Fiat 3. Autobus warszawskiej komunikacji miejskiej marki Chevrolet na pl. Wilsona 4. Rajd Monte Carlo, polski samochód Stetysz skonstruowany przez hrabiego Stefana Tyszkiewicza 5. Czyszczenie samochodu na podnośniku w stacji obsługi i benzynowej w Katowicach 6. Jan Ripper w swoim samochodzie podczas rajdu Polskiego Automobilklubu w 1937 r.
5
6
1022981 10229
93
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:34
Page 94
POLSKA NOWOCZESNA
TORY DO MORZA
GDYBY NIE FELIKS DZIERŻYŃSKI, POLSKA NIE WYGRAŁABY WOJNY CENOWEJ Z NIEMCAMI
OD ŚWIĘTA
JÓZEF KRZYK
Wybudowanie magistrali węglowej łączącej kopalnie Górnego Śląska z portem w Gdyni było największym, po tej Gdyni i COP-ie przedsięwzięciem II RP. O skali inwestycji świadczy to, że sztandarowa budowa PRL-u – Centralna Magistrala Kolejowa – jest dwa razy krótsza, choć prace przy jednej i drugiej zajęły mniej więcej tyle samo czasu. 552 kilometry torów ze Śląska nad Bałtyk pomogły Polsce wygrać wojnę celną z Niemcami. Latem 1925 r. wygasły postanowienia traktatu wersalskiego, które przyznawały Polsce klauzulę najwyższego uprzywilejowania w handlu z Niemcami, a także Górnośląskiej Konwencji Węglowej, w myśl której Niemcy
W
1022981 10229
94
musiały dopuścić polski węgiel na swój rynek bez opłat celnych. Berlin zażądał tak wysokiego cła, że sprzedaż w Niemczech przestała mieć sens, polskiego węgla nikt nie chciał, a rodzimy rynek nie był w stanie wchłonąć nawet skromnej części tego, co wydobywano na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Brakowało przemysłu, a chłopi do ogrzewania używali dużo tańszego drewna. Dla spragnionego dewiz rządu w Warszawie (przed wybuchem wojny celnej węgiel był podstawą eksportu do Niemiec) i właścicieli kopalń darem niebios była więc wiadomość o strajku brytyjskich górników i szansa na eksport do Skandynawii. Na przeszkodzie stał jeden „drobiazg” – polski węgiel i tak musiał przejechać przez terytorium Niemiec, a Berlin kazał sobie słono płacić za tranzyt. Nie było nad czym się zastanawiać, Śląsk potrzebował połączenia kolejowego z morzem.
Niet dla Dzierżyńskiego Józef Nowkuński dopiero co przyjechał z Moskwy, gdzie doceniano go i za cara, i za Lenina. Dla tego pierwszego pochodzący ze szlacheckiej rodziny z Kowna inżynier zdążył wybudować ponad 2 tys. kilometrów torów w różnych regionach imperium – od Ałtaju po Psków i Narwę. Po rewolucji posadę głównego budowniczego kolei w całej sowieckiej Rosji zaproponował mu Feliks Dzierżyński, wszechwładny szef Czeki i główny komisarz (minister) kolei. Nowkuński... odmówił, ale jakimś cudem Dzierżyński wystawił mu dokument. Na specjalnej kartce napisał: „Bez mojej zgody nie wchodzić – Dzierżyński”. I ta bumaga – umieszczona na drzwiach mieszkania Nowkuńskich – sprawiła, że nikt nie odważył się polskiego inżyniera niepokoić, choć wkoło aresztowano właśnie takich jak on, „bywszich ludiej”, członków przedrewolucyjnych elit.
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:38
Page 95
renów dawnej Kongresówki dekret wydał prezydent. Ignacy Mościcki podpisał go 24 lipca 1930 r., gdy prace przy budowie magistrali w niektórych miejscach miały się już ku końcowi. Wszystkie prace budowlane wykonywały wyłącznie polskie firmy, głównie z Warszawskiego, Krakowskiego i Pomorskiego, ale najmowali się robotnicy nawet z Wołynia i Polesia. Niektórzy przenosili się z miejsca na miejsce razem z całą budową, dlatego nie da się oszacować, ile osób zatrudniono w trakcie całej inwestycji. Policzono za to, że przy budowie: zużyto 2,2 tys. ton stali na przęsła mostów i wiaduktów; wykorzystano 79 tys. 400 ton szyn i złącz szynowych; ułożono 1 mln 240 tys. sztuk podkładów drewnianych; wykonano 410 przejazdów kolejowych; postawiono 74 wiadukty kolejowe; wykonano ok. 20,3 mln m sześc. robót ziemnych; postawiono 33 stacje, w których łączna powierzchnia budynków wynosiła 80 tys. m kw. Wszystko, z wyjątkiem niewielkiego fragmentu na Pomorzu, bez mechanizacji. Niektóre obiekty to arcydzieła sztuki inżynierskiej, np. przywodzący na myśl
NAC
Budowa magistrali kolejowej Śląsk – Gdynia na odcinku między Herbami i Kaletani w powiecie lublinieckim. Nad układanymi przez ekipę budowlaną torami wiadukt szosy Częstochowa – Lubliniec
W 1923 r. uzyskał zgodę na wyjazd do Polski i zatrudnił się w Towarzystwie Robót Kolejowych i Budowlanych TOR. Już pierwsze zadanie – linia z Kalet niedaleko Tarnowskich Gór do Podzamcza koło Wielunia – zwróciło na niego uwagę rządu. Minister komunikacji zaprosił go do swojego biura przy Nowym Świecie i zaproponował nadzór nad budową kolei do Gdyni. Tym razem Nowkuński nie odmówił.
Kogo nie wykupią, to wywłaszczą Roboty ruszyły, zanim udało się załatwić skomplikowane kwestie własnościowe. Nie było nawet jednolitych przepisów, na podstawie których można było rozliczyć się z 5 tys. właścicieli. O wywłaszczeniu na terenie województw śląskiego, wielkopolskiego i pomorskiego, czyli na terytorium poniemieckim, zdecydowało rozporządzenie Rady Ministrów. Dla te-
W 1928 r. stały personel zarządu budowy wynosił 154 osoby – 60 proc. stanowili inżynierowie, a 40 proc. urzędnicy. W okresie największego nasilenia prac ta liczba została podwojona (do 315) rzymskie akwedukty most nad rzeką Słupiną przy stacji Żukowo Wschodnie. Aby zaoszczędzić czas i pieniądze, postanowiono włączyć do magistrali wybudowany jeszcze w XIX wieku prawie stukilometrowy odcinek między Bydgoszczą a Inowrocławiem. Linia przebiegała przez tereny słabo zurbanizowane, co ułatwiało prace. Ale trzeba się było zmierzyć z poważnymi przeszkodami naturalnymi – gęstymi lasami, rzekami, mokradłami i dużymi wzniesieniami. Żeby pokonać Wartę w rejonie Działoszyna, trzeba było zrobić nasyp o objętości 180 tys. m sześc. i wysokości dochodzącej do 13 m. Kolejną przeszkodą okazała się rzeka Ner. Trzeba tu było przemieścić aż 450 tys. m sześc. ziemi. Po stronie północnej, w rejonie stacji Dąbie, zrobiono wykop o głębokości 10 m, a od strony południowej trzeba było zasypać rozległą dolinę rzeki rozciągającą się na odcinku 3 km.
1022981
W okolicach Bydgoszczy nie dość, że magistrala przechodziła przez tereny z licznymi tartakami i krzyżowała się z dwiema istniejącymi liniami kolejowymi, to jeszcze trzeba było zrobić most na Brdzie i sześć żelbetowych wiaduktów o rozpiętości od 6 do 24 m. Wszystkie te prace wykonano bez wstrzymywania ruchu kolejowego i drogowego! Szczególne kłopoty, nie tylko budowniczym, ale też projektantom, sprawił rejon Kacka Wielkiego (teraz są to przedmieścia Gdyni), gdzie znajdowały się ogromne bagna o głębokości dochodzącej do 20 m. W Szwajcarii Kaszubskiej, gdzie teren dochodzi do wysokości 183,1 m n.p.m., po czym gwałtownie opada w kierunku Gdyni, maszynistom trudno było opanować składy z węglem – jeden z pierwszych pociągów się wykoleił. Aby temu zaradzić, do obsługi trasy przeznaczono najcięższe polskie parowozy Ty23 i stworzono system zabezpieczeń pozwalający wyhamowywać pociągi nawet przy dużych spadkach.
Dwa razy otwarta Kryzys gospodarczy sprawił, że rząd uciekł się do pomocy zagranicznych inwestorów. Francuski koncern Schneider, z którym współpracowano już przy budowie Gdyni, miał dokończyć linię z własnych środków w zamian za wieloletnią koncesję (termin upływał 31 grudnia 1975 r.) na przewozy tą linią. 8 listopada o godzinie 8.40 na stacji w Herbach Nowych zatrzymał się pociąg specjalny. Z salonki wysiadł minister komunikacji Alfons Kühn. Odprawiono mszę, minister przy dźwiękach „Mazurka Dąbrowskiego” przeciął wstęgę! Potem wszyscy wsiedli do pociągu i pojechali do Zduńskiej Woli, gdzie napotkali pierwszy pociąg z węglem do Gdyni. W rzeczywistości magistrala jeszcze nie była gotowa. Pociągi z węglem mogły dojechać do Gdyni, ale okrężną drogą, nie przekraczając 30 km/godz. Po dokonaniu wszystkich poprawek 1 marca 1933 r. na stacji w Karsznicach koło Zduńskiej Woli odbyło się ponowne otwarcie trasy, z nowym ministrem komunikacji Michałem Butkiewiczem. Łączny koszt budowy wyniósł 267,5 mln zł. Dla porównania, roczne wydatki na wojsko były trzy razy mniejsze. Ale z każdym rokiem magistrala przynosiła coraz większe zyski – już w pierwszym około 1 mln zł. W 1938 r. tylko z tytułu podatków wpłynęło 5,2 mln zł, a drugie tyle rząd uzyskał z udziału w dochodach z eksploatacji. Problemem, z którym długo nie potrafiono sobie poradzić, byli złodzieje węgla – im dalej od Śląska, tym ich było więcej. Konduktorów uzbrojono w karabiny. Inżynier Nowkuński przeżył wojnę. Nie mógł tylko odżałować, że w czasie powstania warszawskiego spłonęła jego bumaga z podpisem Dzierżyńskiego.
10229
95
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:40
Page 96
POLSKA NOWOCZESNA
ZBYT KRÓTKI SKOK W NOWOCZESNOŚĆ CENTRALNY OKRĘG PRZEMYSŁOWY I GDYNIA, CHOĆ BYŁY WIELKIMI SUKCESAMI, NIE UCHRONIŁY POLSKI PRZED KLĘSKĄ WRZEŚNIOWĄ
OD ŚWIĘTA
P
została do życia Szkoła Morska, a Żegluga Polska otworzyła regularne połączenia ze Skandynawią i Holandią. Umowy handlowe nie ograniczały się do Europy – Kwiatkowski podpisał je z Chinami, Persją, Rodezją, polskie izby handlowe powstały w Kairze i Tel Awiwie. Przez port w świat szedł przede wszystkim węgiel. W 1934 r. przez mający dopiero 11 lat gdyński port przeszło więcej towarów niż przez liczący setki lat port w Gdańsku, a miasto liczyło prawie 130 tys. mieszkańców. Kwiatkowski był też głównym pomysłodawcą budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego – największego przedsięwzięcia przemysłowego w II RP. Miał on dać Polakom pracę, a krajowi przemysł zbrojeniowy. Czteroletni program budowy COP przedstawił w Sejmie w czerwcu 1936 r. COP miał powstać w regionach słabo rozwiniętych przemysłowo: w częściach województw lwowskiego, krakowskiego, lubelskiego i kieleckiego, na 15 proc. powierzchni kraju zamieszkanej przez 6 mln ludzi. Obszar położony był z dala od granic z Niemcami i ZSRR, z łatwym dostępem do miejsc, gdzie pozyskiwano surowce, naturalnie ochraniany przez rzeki. W 1937 r. rozpoczęła się budowa Stalowej Woli, w której wkrótce ruszyła pro-
1022981 10229
96
Istniejące do dziś Zakłady Azotowe w Tarnowie na początku lat 30. były jednym z najnowocześniejszych polskich przedsiębiorstw Port w Gdyni (powyżej) był wielkim sukcesem. Po zaledwie 11 latach istnienia przechodziło przez niego więcej towarów niż przez port Wolnego Miasta Gdańska
MAW, BM
NAC, POLSKA GRUPA AZOTY
Po odzyskaniu niepodległości i wojnie z bolszewikami polska gospodarka była w ruinie. Potrzebowała rozwoju na wielką skalę, by w razie wojny z mocarstwami, na które z czasem wyrosły Niemcy i ZSRR, stawić im czoła. Następował on jednak bardzo powoli. Jednym z pierwszych wielkich zakładów była Państwowa Fabryka Związków Azotowych w Tarnowie. Decyzję o jej budowie podjęto z inicjatywy prezydenta Ignacego Mościckiego w 1927 r., a już po trzech latach rozpoczęła produkcję m.in. kwasu azotowego, kwasu solnego, saletry amonowej oraz sprężonego wodoru i tlenu. Fabryka cieszyła się wielką popularnością – zwiedzały ją wycieczki, organizowano o niej odczyty, w latach 30. zatrudniała ponad 3,2 tys. pracowników. Podczas wojny z bolszewikami niemieccy dokerzy z portu w Gdańsku odmówili przeładunku towarów dla Polski, wybudowanie własnego portu było więc koniecznością. O jego budowie w Gdyni Sejm zdecydował w 1922 r. Szybko wybudowano 550-metrowe molo, łamacze fal, wodociągi, elektrownie i warsztaty mechaniczne, a pierwszy statek – frachtowiec „Kentucky” – zawinął tam latem 1923 r. Po przewrocie majowym ministrem przemysłu i handlu został Eugeniusz Kwiatkowski i dopiero wtedy tak naprawdę zaczęła się dynamiczna rozbudowa portu i miasta. Gdynia otrzymała prawa miejskie, plan zabudowy, komunikacja ruszyła tam już w 1927 r. Na budownictwo miejskie państwo przeznaczyło 50 mln zł, na budowę ulic i wykup gruntów prawie 23 mln, kolejne 2,5 mln na budowę szkół. Kwiatkowski powołał Przedsiębiorstwo Państwowe „Żegluga Polska”, wspierał Polsko-Brytyjskie Towarzystwo Okrętowe i Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe. Latem 1929 r. rozpoczęła się budowa stoczni. Powołana
dukcję stali szlachetnych i sprzętu dla wojska oraz rolnictwa. W Państwowej Fabryce Broni w Radomiu powstawały karabiny, pistolety Vis i rewolwery Nagant. Zakłady Zbrojeniowe w Starachowicach wytwarzały m.in. działa polowe, przeciwlotnicze i armaty przeciwpancerne. W Lublinie wybudowano montownię ciężarówek, powstały też zakłady lotnicze w Mielcu, fabryka obrabiarek w Rzeszowie, zakłady chemiczne w Dębicy i Niedomicach. W wytypowanym na stolicę COP Sandomierzu w 1937 r. mieszkało 8 tys. ludzi, a dwa lata później 13 tys. Liczba ludności rosła też w innych miastach COP. Państwo zainwestowało w budowę elektrowni wodnej w Rożnowie na Dunajcu, zapory w Porąbce i Czchowie oraz w elektrownie cieplne w Stalowej Woli i Mościcach, a także w gazociągi – 300 km na linii Gorlice – Jasło – Krosno – Ostrowiec. W ramach COP od marca 1937 r. do września 1939 r. powstało 51 zakładów, a w nich 110 tys. miejsc pracy. Tylko w sierpniu 1939 r., ostatnim miesiącu pokoju, dostarczyły one wojsku 250 ciężkich karabinów maszynowych, 75 armat przeciwpancernych, 41 dział przeciwlotniczych, 26 bombowców, 40 samolotów obserwacyjnych i 78 myśliwskich. Było to zbyt mało, by powstrzymać miesiąc później nacierający Wehrmacht.
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:42
Page 97
BLASKI I CIENIE DWUDZIESTOLECIA
NAC, BARTLOMIEJ BARCZYK
Andrzej Wielowieyski: – Pamiętam szkolenie podczas przysposobienia wojskowego krakusów. Co roku organizowali w moim powiecie zawody konne. Na zdjęciu zajęcia oddziału sanitarnego w opatrywaniu rannych podczas ćwiczeń przysposobienia wojskowego w Spale
D
SŁAWA, CHWAŁA, SŁABOŚĆ
I WSTYD
MOJE NAJPIĘKNIEJSZE WSPOMNIENIE Z II RZECZYPOSPOLITEJ? TO POLSKIE WOJSKO. JESZCZE 18 WRZEŚNIA 1939 R. WIDZIAŁEM NAD WIEPRZEM SZWADRON UŁANÓW – WYMĘCZONYCH, ALE ELEGANCKICH ANDRZEJ WIELOWIEYSKI*
1022981
Dwudziestolecie to niezwykle ważny i trudny okres naszej historii. Polska, której od pokoleń nie było w świadomości Europejczyków, pojawiła się na mapie jako dość duży, 30-35-milionowy kraj, ale jeden z biedniejszych na kontynencie. Nasz byt państwowy i narodowy był od początku śmiertelnie zagrożony przez dwóch potężnych sąsiadów. Największym osiągnięciem była oczywiście niepodległość i scalenie ziem z zaborów o odmiennym charakterze etnicznym, religijnym i kulturalnym oraz prawnym i gospodarczym. Odzyskanie wolności to zasługa nielicznych. Dzięki nim, głównie dzięki legendzie legionowej i Polskiej Organizacji
10229
97
AHE 04_4 OD SWIETA
2013-09-09
12:43
Page 98
OD ŚWIĘTA
Wojskowej, kiedy załamały się mocarstwa zaborcze, Polacy mogli tworzyć odradzającą się Rzeczpospolitą. Obrona Lwowa, samoobrona Wilna, powstania w Wielkopolsce i na Śląsku oraz odparcie najazdu bolszewickiego rozbudziły i wzmocniły świadomość narodową. Armia mimo mankamentów była niewątpliwie szkołą patriotyzmu. Integrację wzmacniały też kodyfikacja prawa, wspólne instytucje oraz organizacje polityczne i społeczne czy integracja gospodarcza trzech zaborów. Ogromną rolę odegrała szkoła – łączyła zabory, ograniczyła analfabetyzm, budziła i rozwijała świadomość narodową oraz społeczną i tworzyła nowe kadry inteligencji. W różnych dziedzinach nauki osiągaliśmy poziom europejski, a matematyczno-filozoficzna szkoła lwowskowarszawska miała znaczące miejsce w nauce światowej. Wreszcie mimo szczególnie dla nas bolesnego kryzysu oraz wojny gospodarczej, którą prowadzili z nami Niemcy i Rosjanie, potrafiliśmy w pewnym stopniu uniezależnić nasz handel, budując Gdynię i tworząc zalążki nowoczesnego przemysłu, zwłaszcza obronnego.
– Miałem 12 lat, gdy Polska upadła. Dwa obrazy z tego czasu wolałbym zapomnieć: długą kolumnę wlokących się, brudnych i zarośniętych polskich jeńców oraz jakiś czas potem szosę z przedziwnym pochodem udręczonych Żydów. Na zdjęciu polscy jeńcy wojenni wzięci do niewoli we wrześniu 1939 r. po bitwie nad Bzurą
i Czechami byliśmy wprawdzie w zrozumiałym, ale absurdalnym konflikcie. Drugą słabością Polski był autorytaryzm obozu legionowego. Przyjęty w konstytucji marcowej system polityczny nie był wydolny, ale mimo pewnych usprawnień w administracji sanacja państwa przez piłsudczyków się nie udała, a nadużycia władzy (proces brzeski, Bereza i więzienie czołowych przywódców opozycji) osłabiały i dezintegrowały kraj. Nawet dla niektórych przedstawicieli obozu legionowego było oczywiste, że wobec zagrożenia przez dwa totalizmy trzeba było szukać w kraju demokratycznych porozumień. Trzecią słabością była nędza polskiej wsi. Mimo bolesnych skutków Wielkiego Kryzysu gospodarka powoli się odbudowywała, jednak kondycja i perspektywy wsi były złe. Nożyce cen działały przeciw chłopom, którzy stanowili ponad 60 proc. ludności. Ich sytuacja się nie poprawiała lub niewiele się zmieniała mimo migracji do miast i za granicę. Przeludnienie wsi, według różnych obliczeń, sięgało 4-6 mln ludzi. Ponadto w bardzo trudnych warunkach otoczenia przez wrogów, bez dostatecznie silnego wsparcia Zachodu nasza polityka zagraniczna okazała się zupełnie nieskuteczna. Żyliśmy iluzjami i nie zdołaliśmy ani odstraszyć, ani powstrzymać agresorów. Dwudziestolecie zakończyło się katastrofą, być może nieuchronną. Zginęło ponad 6 mln obywateli, wybito nam elity, zniszczono kraj i w końcu „odstąpio-
1022981 10229
98
Towarzyszyły temu słabości i błędy. Pierwszą wielką słabością był mit polonizacji mniejszości narodowych, które stanowiły ok. jednej trzeciej ludności, ponad 11 mln osób. Zjawisko nacjonalizmu, negujące dawne tradycje Rzeczypospolitej było zrozumiałe w społeczności pozbawionej od pokoleń narodowego bytu. Było jednak groźne i nas osłabiające, ponieważ byliśmy wepchnięci między dwóch wrogich kolosów, a równocześnie skonfliktowani i z mniejszościami, i z niektórymi sąsiadami, jak Czechosłowacja czy Litwa. A przecież te narody były, podobnie jak my, zagrożone przez Niemcy i Rosję. Osobny problem stanowiła 3,5-milionowa mniejszość żydowska. Możliwości asymilacyjne były ograniczone i groził nam długotrwały konflikt etniczny, który jednak przebiegałby znacznie łagodniej, gdyby państwo i społeczeństwo polskie zdołało wytworzyć klimat poszanowania i współpracy z mniejszościami. Ukraińcom odebraliśmy ich ledwo utworzone w 1919 r. państwo – Zachodnią Ukrainę – i nie daliśmy im, mimo konstytucyjnej gwarancji, obiecanej autonomii. Obóz legionowy sprzeciwiał się długo nacjonalizmowi i miał nawet tradycje sojuszu z Ukraińcami przeciw bolszewikom, a jednak pod koniec istnienia II RP ulegał nacjonalistycznej ideologii i zaostrzył kurs wobec Ukraińców. Z Białorusinami mieliśmy mniej konfliktów, ale znamienne było to, że w Rydze w 1921 r. mogliśmy utrzymać Mińsk i mieć całą Białoruś w granicach RP, ale prowadzący rokowania narodowcy chcieli mieć tylko tyle mniejszości, ile ich zdaniem mogli spolonizować. Z Litwinami
MAREK ZAJDLER/EAST NEWS
BLASKI I CIENIE DWUDZIESTOLECIA
no” nas Moskwie, która postarała się, by zniszczono nam stolicę. Honorowo stawiliśmy w 1939 r. opór Hitlerowi, ku wielkiej radości Stalina. Uratowaliśmy chyba w ten sposób świat od długich rządów białych i żółtych nazistów, które byłyby bardzo prawdopodobne, gdybyśmy w latach 1939-40 razem z nimi poszli na Moskwę. Pamiętajmy, że do 1939 r. polski Sztab Generalny cały czas pracował nad planem wojny na Wschodzie. Moje najpiękniejsze wspomnienie z II Rzeczypospolitej? To wojsko i przysposobienie wojskowe krakusów, które co roku urządzało zawody konne w moim powiecie. Jeszcze 18 września 1939 r. widziałem nad Wieprzem szwadron ułanów – wymęczonych, ale eleganckich. Wcześniej przeżywałem sukcesy Żwirki i Wigury, majora Bajana, oraz Jadzi Jędrzejowskiej w Wimbledonie, Janusza Kusocińskiego na igrzyskach w Los Angeles i występy jedenastki z Wodarzem, Piontkiem i Wilimowskim. Miałem 12 lat, gdy II RP upadła. Dwa obrazy z tego czasu wolałbym zapomnieć: długą kolumnę wlokących się, brudnych i zarośniętych polskich jeńców oraz jakiś czas potem szosę z przedziwnym pochodem udręczonego tłumu Żydów pędzonych do getta z wózkami i tobołami, dziećmi i starcami. *ANDRZEJ WIELOWIEYSKI – żołnierz AK, szef ekspertów „Solidarności” w 1981 r., parlamentarzysta Unii Wolności, ekonomista, publicysta. Kawaler Orderu Orła Białego
AHE 04 PROMOCJA AH OK
2013-09-11
12:34
Page 99
1022981 10229
AHE 04 PROMOCJA AH OK
2013-09-12
11:32
Page 100
1022981 10229