Alex Irvine
Obrazki wyprawy Pictures from an Expedition Przełożyła Agnieszka Fulińska Kogo oni robią w konia, chłopie? Jasne, chciała zostać. Jasne, zniszczyła swoją kamerę. Jaaasne. Już w to wierzę. sockpuppet446 na Forum Roda Shavera, 17 marca 2012 Byli tacy, którzy doradzali ostrożność. Zaczekajmy do 2014, mówili, kiedy będą już dostępne niewymagające zasilania trajektorie powrotne. Zaczekajmy do 2018, kiedy będą najlepsze trajektorie szybkiego tranzytu. Pamiętajmy, co przydarzyło się Apollu 13. Ale był rok 2009 i ludzie wybierali się na Marsa. Jednym z nich był Fidelis Emuwa. Jego dziadek, górnik, zginął podczas wojny w Biafrze. Ojciec przeżył i został lekarzem w Waltham, Massachusetts. On sam szykował się teraz do wyprawy na inną planetę.
Spoglądając na Argos I, Fidelis Emuwa widział postęp. – Argos I oddzielił się od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Zobaczą państwo, jak komory wylotowe odczepiają się od stacji – drobna uprzejmość ze strony astronautów – zanim zostaną uruchomione silniki odrzutowe, dzięki którym David Fontenot, Jami Salter, Edgar Villareal, Katherine Yi, Fidelis Emuwa i Deborah Green udadzą się w pierwszą podróż ludzkości na inną planetę. Chwileczkę... mamy przekaz od pilota. David Fontenot. – Chciałbym pozdrowić mego nauczyciela, profesora Chapmana: „Szczęśliwy, kto jak Ulisses zwiedził piękne kraje...” – To z Homera, David? – Nie, to jakiś szesnastowieczny francuski poeta, o ile wiem. Zapytajcie doktora C. On... – Wspaniałe słowa na początek wędrówki ludzkości po nieznanych ścieżkach naszego układu słonecznego. Panie i panowie, 17 listopada 2009 ludzkość rozpoczęła wspaniałą podróż ku gwiazdom. FORUM RODA SHAVERA: Co oznacza dla was wyprawa na Marsa? cosmoOomsoc> Oznacza, że wreszcie i na zawsze przekonamy się, czy jesteśmy sami. Jeśli na Marsie nie
ma życia, to nie ma go nigdzie. luvjamixox> msz To zna3, Że jAmi saLter wroOci Z zAroDnikEs, a ya kCę się Dać zaSymiLoffaĆ yakKo namBer łan sockpuppet446> Że nawet kiedy lecimy na Marsa, musimy wyglądać jak obsada Ulicy Sezamkowej. Wicie, rozumicie. Musi być czarny, Azjata, Latynos, Trzech facetów, trzy kobitki, A Deborah Green to Żydówka, nie? Tylko gdzie Hindus i Eskimos? Jezu. luvjamixox> Sezamkowa? thebeaminyrown> To znaczy, że sto milionów ludzi, którzy mogli dostać żywność, umrze z głodu. sockpuppet446> Sprawdź to. chariot> To znaczy, że jak spojrzysz w twarz, twarz odzwajemni twoje spojrzenie. Eileen Aufdemberge spojrzała w niebo. Szkoda, że to nie noc, pomyślała. W nocy może dostrzegłabym, jak odpalają silniki. Wyglądałoby to jak narodziny gwiazdy. Albo jak machanie ręką z okrętu, który właśnie odbija od brzegu. Powtrzymała odruch podniesienia ręki. – Mamo? – Jared stał koło niej, podążając za jej wzrokiem. – Na co patrzysz? – Na jego dziesięcioletniej buzi malowało się zdziwienie. Żadna twarz, pomyślała Eileen, nie potrafi tak wyrażać zdziwienia jak twarz zdziwionego małego chłopca. – Wypatrywałam cioci Debbie – odpowiedziała, a Jared zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
– Daj spokój, mamo – powiedział. – Ciocia Debbie jest teraz nad Oceanem Indyjskim. Nie możesz jej stąd zobaczyć. Bogu dzięki, że nie pomachałam, pomyślała Eileen. Zakłady HotVegas, przedmiot zakładów: Argos I, 16 listopada 2009: Prawdopodobieństwo, że Argos I dotrze do Marsa: I do 4 Prawdopodobieństwo, że Argos I wyląduje szczęśliwie: 7 do 5 Prawdopodobieństwo, że reaktor i zapasy przetrwają lądowanie: 11 do 7 Prawdopodobieństwo, ze cała sześcioosobowa załoga Argos I przeżyje misję: 3 do 1 – Trzech mężczyzn, trzy kobiety. Myślisz, że będzie tam jakieś poważne kosmiczne bara bara? – Ponoć w nieważkości nawet, no wiesz, uściski są prawie niemożliwe. Mówię serio. W NASA prowadzili badania. Nic z tego. – Jak nie brak chęci, to i sposób się znajdzie, chłopie. Myślę, widzisz, że poukładają się w pary mniej więcej do czasu, gdy miną Księżyc. – Jeśli jeszcze tego nie zrobili. Słyszałem, że jest taki kosmiczny rytuał: wybiera się tego, kto wprowadzi kosmiczną dziewicę na orbitę. A więc musieli coś
wymyślić. – Fontenot jest pilotem, na pewno będzie wybierał pierwszy. – Jami Sal ter. < krótka cisza> – Niech to. – Następnie mamy przedstawicieli mniejszości. Jak myślisz, kogo weźmie Villareal? Chinkę czy Debbie Green? – Moim zdaniem Chinkę. Yi. – A więc Murzyn będzie z Green. Czarny z panią Zieloną. Ciekawe, w jakim kolorze będą mieli dzieci. <śmiech>
– Nie wierzę, żeby był w stanie trzymać łapy z dala od Jami Salter. – Kuźwa, człowieku, przecież po to wzięli tego – < odgłos stukania palcami w blat> – narwanego czarnucha z NASA. Z artykułu w „New York Timesie”, 30 grudnia 2009: – Ponieważ załoga miała spędzić razem dwa lata, uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli będą pochodzić z tego samego kraju – wyjaśnił Roland Threlkeld, rzecznik Gates Aerospace. – Z kolei, żeby zapobiec zbytniej unifikacji, celowo dobieraliśmy uczestników misji tak, żeby stanowili
reprezentację całego narodu amerykańskiego. Przedstawiciel Gates odrzucił następnie oskarżenia wysuwane przez NASA i Cato Institute, jakoby korporacja Gates Aerospace była bardziej zainteresowana wyglądem niż kompetencjami członków załogi. – To absurd. Mogę jedynie podejrzewać, że takie obrzucanie błotem to efekt zielonych winogron ze strony NASA. Od początku utrzymywali, że nie da się wysiać misji na Marsa przed ustalonym przez nich terminem, no a my zrobiliśmy to pięć lat wcześniej. Z kolei Cato Institute nie podoba się akcja afirmatywna na rzecz afrykańskiej genezy ludzkości. Pęcherz Jami Salter kurczył się w nieważkości do rozmiarów naparstka. Nie była to reakcja pożądana dla astronauty, zrobiła więc wszystko co w jej mocy, żeby to ukryć podczas ciągnących się przez długie lata prezentacji przed komisjami, pełnymi ludzi ubranych w laboratoryjne fartuchy i zaopatrzonych w notatniki. Międzyplanetarny symbol seksu, naśmiewała się z siebie. Który co godzinę lata do kibla. Dziś jednak miała wysłać codzienny serwis informacyjny załogi i nie miała ochoty na bieganie po pokładzie na oczach uczniów oglądających ją z opóźnieniem z Ziemi. Według speców od public relations w Gates jej serwisy miały o połowę większą oglądalność niż przygotowywane przez innych członków załogi; wiedziała oczywiście, że to tylko chwilowe odchylenie składu publiczności w kierunku młodych napalonych mężczyzn, niemniej czuła, że
powinna spełnić ich oczekiwania. Myła więc włosy, gdy wypadał jej dyżur, a nawet pozwalała sobie na odrobinę makijażu. Katherine i Debbie podśmiewały się z niej troszkę, ale wiedziały, o co chodzi, a Jami uważała, że nawet były wdzięczne za zdjęcie z nich tego ciężaru. Jednak wdzięczność ta nie powstrzymała ich przed nadaniem jej przezwiska Barbarella. Wszystko to było pracą na rzecz największej prywatnej wyprawy kosmicznej w historii ludzkości. Znajdowali się siedemdziesiąt pięć milionów kilometrów od Ziemi, opóźnienie w przekazie wynosiło już prawie cztery minuty w każdą stronę. Ilekroć rozmawiali z przyjaciółmi, rodziną czy mediami, odczuwali z coraz większą siłą, że mówią do milczącej pustki, a nie do prawdziwych ludzi znajdujących się po drugiej stronie łącz. Mówimy do milczącej pustki – zapisała te słowa w oprawionym w skórę zeszycie. Z trudem powstrzymała się od napisania ich jeszcze raz. I jeszcze raz. Barbarella nie wytrzymuje, powiedziała sama do siebie. Ebony Freytag, MSNBCNN: Jak podoba ci się w przestrzeni międzyplanetarnej, Jami? Jami Salter: No cóż, nie byłam na zewnątrz, więc jedyne, co mogę powiedzieć, to że wygląda zupełnie tak samo jak z Księżyca, (śmiech) EF: Jak duża wydaje się Ziemia z miejsca, w którym teraz jesteście?
JS: Maleńka. Około jednej pięćdziesiątej tych rozmiarów, jakie ma Księżyc oglądany z Ziemi, no i cały czas się kurczy. Za to zaczynamy widzieć Marśa jako dysk. EF: Czy załoga napotyka jakieś problemy? JS: Pojawia się zadziwiająco mało tarć. Naprawdę doskonale się ze sobą zgadzamy. Poza tym kłótnie tutaj to nie najlepszy pomysł – nie ma gdzie wyjść, żeby ochłonąć. Wszyscy staramy się dogadywać, wyłapywać punkty zapalne i szukać rozwiązań problemów. EF: Jeszcze jedno pytanie. Jak udaje ci się wyglądać tak ślicznie w odległości siedemdziesięciu pięciu milionów kilometrów od najbliższego salonu kosmetycznego? JS: Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, Ebony. My, astrodziewczyny, musimy zachowywać swoje sekrety. – Jak udaje mi się wyglądać tak ślicznie? – spytała Edgara i Katherine, którzy jak zwykle siedzieli tuż poza polem widzenia kamery, komentując wywiad. Stanowili ciekąwą parę: masywny Edgar o indiańskim wyglądzie i Katherine, najwyższa spośród zatogi i chuda jak szczapa, jeśli nie liczyć okrągłych policzków. Jami zawsze miała wrażenie, że są parą kuzynów, z ich mongolskimi fałdami powiek i identycznie nastroszonymi fryzurami. – Ja obstawiałbym geny, Katherine natomiast stawia na chirurgię plastyczną i dobre oświetlenie. – Edgar wstał
od stołu i skoczył ku drabince wiodącej do prycz załogi. Uwielbiał niską grawitację. Zachowywał się w niej jak małpka. – Dobre oświetlenie w tej puszce? – Jami spojrzała na Katherine i obie się roześmiały. Połączenie zapiszczało. – Twoi wielbiciele – powiedziała Katherine, puszczając oko do Jami. – Marsjanie zawsze mają ręce pełne roboty. – Jami dotknęła ekranu, aktywując połączenie. F: Jesteś wśród załogi specjalistką od elektroniki. J: Zgadza się. F: Co dokładnie wchodzi w zakres twoich obowiązków? J: Powodzenie naszej misji zależy od możliwości komunikacji między nami wszystkimi oraz między statkiem a stacją kontroli firmy Gates w Houston. Moim
zadaniem jest dbać o to, żeby sprzęt do komunikacji działał poprawnie. Chodzi także o komputery nawigacyjne i laboratoryjne, właściwie o wszystko, co wykorzystuje elektryczność. F: A zatem, jeśli spali się suszarka do włosów, ty musisz ją naprawić? <śmiech wśród publiczności; uśmiech Jami przygasa> J: Wszyscy mamy marsjańskie fryzury, więc nikt nie zabierał ze sobą suszarki do włosów, Ale owszem, jeśli coś się popsuje, moim zadaniem jest doprowadzić to do używalności. F: Czy to dotyczy również kombinezonów kosmicznych? Słyszeliśmy, że całe są upakowane kamerami. < kiedy Jami mówi, podświetlają się kolejne fragmenty kombinezonu. Kamera robi zbliżenia > J: Owszem. Jak również monitorami, przekaźnikami, urządzeniami kontrolującymi temperaturę i wszystkim, co tylko może być potrzebne, żeby utrzymać właściwą temperaturę ciała każdego z nas, i tak dalej przez trzy dni. F: Trzy dni? Mam nadzieję, że mają też system samooczyszczający. A poważnie, kombinezony wyglądają imponująco. Wiesz może, kto je projektował? J: Nie mam pojęcia. To nie jest zgodne z moimi zainteresowaniami. < filmik z Jami; dłuższe włosy, piękna opalenizna,
obcisły kombinezon bez hełmu; tłum szaleje > F: Moja droga, noszenie ich z całą pewnością powinno cię interesować! David Fontenot nie miał ochoty na etykietę Wielkiego Białego Bohatera, tak samo jak Jami nie podobało się odgrywanie Kociaka. Ale tak się ułożyło, więc nie zamierzał pociąć sobie twarzy nożem ani przestać pracować tylko po to, żeby ludzie przestali go oglądać. Zwłaszcza teraz, kiedy za niecałe sześć godzin on i Jami mieli zostać pierwszymi ludźmi, którzy postawią stopę na Marsie. Załoga ciągnęła losy, a kiedy wygrali właśnie oni, reakcje speców od public relations w Gates były raczej mieszane. Fotogeniczny pierwszy krok niewątpliwie miał plusy, ale wielokulturowy fotogeniczny pierwszy krok byłby jeszcze lepszy. Może załoga przemyślałaby to jeszcze raz, wziąwszy pod uwagę fakt, że oto niosą znicz, reprezentują wszystkie narody i rasy, i tak dalej ? Wszyscy mieli przed oczami lekcję Apolla 11: każdy pamięta Armstronga. Każdy chciałby znaleźć się pierwszy na planecie. Odpowiedź, która przyszła do Gates, była odmowna. Trzeba grać uczciwie. Fragment zeznań Davida Fontenota przed sądem okręgowym hrabstwa Bexar, 11 lipca 2012:
Wszyscy mieliśmy uczucie, że im bardziej oddalamy się od Ziemi, tym bardziej oddalamy się od wszelkich więzów z ludzką cywilizacją. Nie chodzi mi o to, że zmienialiśmy się w barbarzyńców czy kanibali, ale o to, że wszystkie ziemskie rzeczy przestawały mieć znaczenie, gdy tylko wyszliśmy poza orbitę Księżyca. Słowo „samotność” nawet w przybliżeniu nie określa tego, co czuliśmy. Czytałem kiedyś dzienniki marynarza, który za zabicie towarzysza został w osiemnastym wieku porzucony na wyspie. Pisze o powolnym umieraniu z głodu, wysiłkach mających na celu znalezienie pożywienia i wody. Dużo czasu poświęca rozmyślaniu o swoich grzechach. I im bardziej godzi się z myślą, że umrze, tym bardziej stara się pogodzić z tym, co złego uczynił. Nigdy nie przyznaje, że zabicie towarzysza było złem, ale rozmyśla o wszystkim innym, czego powinien żałować. Zapomniałem jego nazwiska, ale ten dziennik znaleziono obok szkieletu długo po śmierci tego człowieka. Mam wrażenie, że my wszyscy czuliśmy się na Marsie tak, jakbyśmy pisali taki dziennik w myślach. Najdziwniejsze było to, że nie zdarzyło się nic naprawdę groźnego. Wszystkie elementy misji wypadły mniej więcej tak, jak zaplanowano: odłączenie od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, wejście na orbitę Marsa i ten wspaniały, ekscytujący moment, kiedy spadali z nieba na planetę, na której nie stał wcześniej żaden człowiek. ERV był tam, gdzie powinien, generator
produkował wodę i tlen, a kamienie aż się prosiły o próbki i doświadczenia. W szklarni obok głównego budynku stacji było pełno roślin. Nigdy żadna grupa badawcza nie miała tak świetnie przygotowanego terenu. Dlaczego więc, zastanawiała się Katherine, wszyscy są w tak podłym nastroju? Połączenie zapiszczało. Zapewne do Jami. Zazwyczaj chcieli Jami. – Mieli nas szyfrować – mruknęła. Fidelis wzruszył ramionami i pogładził wąsy. – Zawsze uważałem, że znajdą jakiś sposób, żeby się przebić. – Chodzi mi o to, że jesteśmy na Marsie. To niebezpieczne. Byłoby lepiej, gdyby to cholerne łącze nie piszczało co dwie minuty tylko dlatego, że ktoś chce się dowiedzieć, jaki Jami nosi rozmiar biustonosza. Katherine westchnęła. Po locie wszyscy mieli trochę siebie dość. Firma zrobiła wszystko, żeby zapewnić im rozsądną przestrzeń życiową i możliwości wypoczynku, ale niezależnie od wszystkiego wyprawa na Marsa oznaczała dziewięć miesięcy w puszce w towarzystwie pięciorga ludzi o podobnym temperamencie. – Myślisz, że zdołamy się tutaj nieco wyluzować? – Edgar staną! kolo niej, wpatrując się w Valles Marineris. Wylądowali i urządzili się u wejścia do tego wielkiego systemu kanionów, w miejscu gdzie chaotyczny Noctis Labyrinthus otwiera! się w oszałamiający wąwóz. Osiemset mil na zachód-północny zachód wznosiły
się wielkie wulkany tarczowe: Arsia Mons, Pavonis Mons, Ascraeus Mons. A tysiące mil za nimi Olympus Mons. Wszyscy, nawet Jami i David, zniżali nieco głos, gdy wymawiali tę nazwę: Olympus Mons. Tak jakby niemal wierzyli, że mieszkają tam bogowie. Co oczywiście było głupotą. Nikt z nich nie był naprawdę wierzący. Ale Olympus Mon s... – Nie mam pojęcia, Ed – odpowiedziała Katherine. – Mam nadzieję, że wszyscy dojdą do siebie i będziemy mogli naprawdę zabrać się do pracy. Dziwne marsjańskie światło rzeźbiło twarz Edgara. Z wykształcenia był inżynierem mechanikiem, ale w ramach przygotowań do tej wyprawy podjął studia doktoranckie z geologii. Materiały zebrane podczas tej dziewiczej misji miały stanowić podstawę jego rozprawy. Pierwszym geologiem Argos była Deborah Green. Ona, Edgar i Katherine mieli odbyć kilka wypraw w głąb kanionów, żeby szukać wody i śladów życia. W tej kolejności. Ludzie z Gates zdawali sobie sprawę z tego, jaką wrzawę wywołałoby na Ziemi odkrycie życia, ale akcjonariuszom chodziło bardziej o wymierną wartość wody. Jak ujął to oficer łącznikowy misji w Gates, Roland Threlkeld: „Szukajcie wody. Jeśli traficie na ślady życia, to świetnie, ale szukajcie wody. ” Katherine, główny biolog wyprawy, starała się ukrywać niezadowolenie z takiego narzucenia priorytetów ekspedycji. Mieli spędzić na Marsie piętnaście miesięcy,
do przyszłego października: wystarczy czasu, żeby pozwolić sobie na własne pomysły, o których nie będą wiedzieć ludzie z Gates, no i żeby zdążyć na olimpiadę w Nowym Jorku w 2012. Dołączył do nich Fidelis. W tym świetle również jego twarz wyglądała dziwnie – coś w fakturze skóry nie dawało Katherine spokoju, ale nie była w stanie tego określić. – Kiedy wychodzicie? – Według planów, jutro. Wiem, że ty też chciałbyś jechać. Skinął głową. – Chciałem jechać jutro. Chciałbym jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Cały promieniował podnieceniem. Katherine zamilkła. To Fidelis był lekarzem wyprawy, ale ona również miała wykształcenie medyczne, oboje zaś odbyli dodatkowe szkolenie z zakresu psychologii i psychiatrii. – U ciebie wszystko w porządku? – U nikogo z nas nie jest wszystko w porządku, Katherine – odpowiedział. Wyjrzał znów przez okno i skierował się do drzwi. – Powodzenia jutro. HotVegas, 7 kwietnia 2010: Szanse, że załoga znajdzie ilości wody o wartości handlowej: 8 do 5 Szanse, że załoga znajdzie pozostałości zaginionej cywilizacji: 150 do 1
Szanse, że załoga znajdzie życie na poziomie komórkowym: 3 do 1 Szanse, że załoga znajdzie wielokomórkowe życie: 25 do 1 Szanse, że załoga zostanie zabita przez Marsjan: 175 do 1 – Zabici przez Marsjan? – wykrzyknęła Deborah ze zdumieniem. – Zabici przez Marsjan? – To zadziwiające, że szanse są 175 do I – odpowiedział Egdar. – Obstawiałem, że wszyscy ci wariaci, którzy mają dwadzieścia dolców do wyrzucenia, obniżą je do 10 do 1. Punkt za rozsądek. Deborah nigdy nie była pewna, czy powinna traktować go serio. Cytowanie zakładów o szanse na to, że załoga zostanie zabita przez Marsjan, miało świadczyć o rozsądku? No tak. W sumie czemu nie. Ale zakładać się... ! Przebiegła wzrokiem listę innych zakładów. – O, to ciekawe. Szanse, że wśród załogi dojdzie do rękoczynów: I do 3 Szanse, ze wśród załogi dojdzie do rękoczynów na tle seksu i zazdrości: 2 do I Szanse, że ktoś z członków załogi zostanie zamordowany: 12 do 1 Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie Jami Salter: 6 do 5 Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie
Edgar Villareal: 3 do I Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie Fidelis Emuwa: 7 do 4 Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie David Fontenot: 8 do I Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie Katherine Yi: 5 do I Szanse, że zamordowanym członkiem załogi będzie Deborah Green: 2 do I Szanse, że zamordowany zostanie więcej niż jeden z członków załogi: 22 do I Szanse, że misja Argos nie powiedzie się z powodu morderstwa jednego Zub więcej członków załogi: 35 do I Szanse, że misję przeżyje cała załoga Argos: 9 do 4 Edgar zajrzał jej przez ramię. – Masz większe szanse niż ja. Co takiego zrobiłaś? – Nie słyszałeś? – Otworzyła nowe okienko w przeglądarce i puściła krótki klip wideo. Ebony Freytag: Podobno spałaś z Deborah Green. Posągowa Blondynka: Wielokrotnie. EF: I nie mówimy tu o nocowaniu u przyjaciół po imprezie. PB: < puszcza oko> Oczywiście, że nie. EF: Nie wygląda na osobę w twoim typie. PB: Deb? Ona jest w typie wszystkich. – Rany – powiedział Edgar. – Wygląda prawie jak Jami. – Na litość boską, Edgar, ona jest o sześć cali wyższa od Jami i ma brązowe oczy! – Deborah zamknęła okienko,
wyłączając piskliwe, podniecone okrzyki publiczności zgromadzonej w studiu. – Mało, że jestem lesbą, to do tego puszczalską. Widzisz lepszego kandydata do morderstwa, skoro musi do niego dojść? Edgar przyglądał się znów zakładom z HotVegas. – Nie jest z tobą aż tak źle jak z Jami i Fidelisem. Łącze zapiszczało. – Połowa tych wszystkich, którzy kochają się w Jami, chciałaby, żeby ją zamordowano – powiedziała Deborah. – A większość pozostałych nie wyobraża sobie, żeby Fidelis był w stanie utrzymać zapięty rozporek. Edgar roześmiał się. – Fidelis? Nasz purytański doktorek? Ciekawe, jakie mieliby miny, gdyby dowiedzieli się o nas. Też się roześmiała. – No cóż, kiedy Ebony Freytag dobierze się do ciebie, koniecznie opowiedz jej o tym, jaka byłam szczęśliwa, gdy wreszcie wydostałam się z Argos i stanęłam na twardym gruncie. – Ujęła go za rękę i przysunęła jego dłoń do ust. – Bardzo się cieszę, że przyciąganie działa znów w jednym kierunku. FORUM RODA SHAVERA, 30 lipca 2010: Czy Deborah Green jest lesbijką? Czy ma romans z Katherine Yi? Gdzie jest w tym wszystkim miejsce dla Edgara Villareala? cosmoOomsoO Wszyscy pomijacie najważniejszą sprawę.
godsavenger> ZACZEKAJ. ZACZEKAJ. NIE WSZYSCY WRÓCĄ. BÓG WYMIERZY SPRAWIEDLIWOŚĆ. luvjamixox> Sprawiedliwość? godsavenger> ŚWIADOMIE ZABRALI ZE SOBĄSODOMITKĘ. KTO WIE, ILU CZŁONKÓW ZALOG! JUŻ ZNISZCZYŁA? MYŚLICIE, ŻE BÓG BĘDZIE PO PROSTU PRZYGLĄDAŁ SIĘ I POZWALAŁ NA TAKIE RZECZY? thebeaminyrown> Żaden porządny chrześcijanin nie będzie brał na poważnie tego bełkotu. chariot> Gdy już wrócą, nie będzie miało znaczenia, czy byli homo czy hetero, jakiego koloru i w ogóle. To, co przywiozą ze sobą, położy kres naszym niesnaskom i zniszczy wszystkie religie. godsavenger> WSZYSCY MIELIŚCIE SZANŚĘ. Szukanie wody zajęło tak dużo czasu, że znalezienie porostów w szparach po słonecznej stronie Valles Marineris niemal ich rozczarowało. Edgar i Deborah prowadzili badania hydrologiczne w kilku osuwiskach na ścianie wąwozu i w chwili, gdy mieli już się zwijać, Deborah schyliła się i powiedziała: – A niech mnie. – Co? – Mam wrażenie, że to porosty. Katherine wzięła próbki do laboratorium i przeprowadziła kilka szybkich testów.
– Porosty z całą pewnością – powiedziała. – Muszę zsekwencjonować glony i wrzucić to na kanał. Tego wieczoru przy kolacji byli nieco bardziej ożywieni niż zwykle. David otworzył butelkę laphroaig, którą chował na specjalną okazję. – Świetnie, ale co z wodą? – Jami roześmiała się nieco zbyt głośno z własnego żartu. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że woda tu jest; jej ślady było widać niemal wszędzie, ale ślady życia okazały się bardziej przekonujące. W Gates ucieszą się, bo to wieści dobre dla public relations, ale oczekują przecież czegoś nastawionego bardziej na długofalowe zyski. Wszyscy przy stole wiedzieli, że oczekiwania frustrują Jami. Wyszukiwarka nagłówków InkStainedWretch. Com, 30 sierpnia 2010: ŻYCIE NA MARSIE! Życie na Marsie Wątpliwe życie na Marsie Krytycy podają w wątpliwość pozaziemskie znalezisko Zdaniem ekspertów powinniśmy wstrzymać się z opiniami na temat życia Życie na Marsie może pochodzić z Ziemi, twierdzą naukowcy Marsjańskie życie – akcje firm biotech wariują Ebony Freytag, MSNBCNN: A zatem odkryliście życie na innej planecie. Jami Salter: Ja tego nie dokonałam. To Edgar i
Deborah. Edgar Villareal: Po prawdzie to Deborah. EF: Deborah Green, byłaś pierwszą osobą, która dostrzegła obce życie. Jakie to uczucie? Deborah Green: Podniecające. I upokarzające. Nie jestem pewna, czy komukolwiek z nas udato się do końca z tym pogodzić. EF: Jami, opowiedz nam, jak to było. JS: Nie było mnie tam. Naprawdę powinnaś spytać Eda i Deborah. EF: Zapytamy ich o naukowe szczegóły później, nie martw się. Na razie nasi widzowie chcą wiedzieć, jak do tego doszło. JS: Mogę tylko powiedzieć, że inaczej sobie to wyobrażałam. Jestemy na Marsie, w laboratorium próbki marsjańskiego życia, wszystko to fantastyczne, ale... no cóż, strzeliliśmy drinka, wygłosiliśmy toasty, potańczyliśmy chwilę wokół ogniska i poszliśmy spać. EF: Jutro czeka was mnóstwo pracy? JS: Jak codziennie. Zawsze jest mnóstwo pracy. Powinnam się więc wycofać i pozwolić ci porozmawiać z Deborah i Edem. EF: Obawiam się, że już wykorzystaliśmy cały czas antenowy. Naukowych szczegółów dowiemy się z sieci, jestem pewna, że Deborah Green i Edgar Villareal z chęcią opowiedzą nam swoją historię. Do usłyszenia. – No cóż, nie jesteśmy chyba zaskoczeni, prawda? – powiedział Edgar, gdy połączenie zgasło.
Nie wściekaj się, pomyślała Deborah. Wiedziałaś, że tak będzie. Starała się utrzymać nerwy na wodzy, ale słabo jej to wychodziło. Eileen, pomyślała. Moja mała siostrzyczka, która włączyła telewizor, żeby usłyszeć o starszej siostrze, która odkryła życie na obcej planecie. Zamiast tego dostała Jami Salter. – Przepraszam cię, Deborah – odezwała się Jami. To właśnie było najgorsze. Ona była z gruntu dobrą osobą i wcale nie cieszyła się powszechną i bezlitosną uwagą, jaką darzyły ją media. A jednak... Piip. – Cholera, trudno. Odbierz, to na pewno do ciebie – powiedziała Deborah, niewiele myśląc. – Ja odkrywam życie na Marsie, a oni chcą rozmawiać z tobą. To zawsze tak działa. Wiemy to nie od dziś. – To tylko Ebony – odrzekła Jami. – Do was zwrócą się wszystkie naukowe sieci. – Roześmiała się krótko i gorzko. – Wiesz doskonale, że nikogo nie interesuje, co ja robię. Piip. Deborah wymieniła spojrzenia z Edgarem i uznała, że myślą o tym samym. Jami jest przykro, bo nikt jej nie docenia? Jest inżynierem, a inżynierów nie zauważa się, dopóki nie zawali się most. Jest też pilotem, a na pilotów zwraca się uwagę dopiero po katastrofie. – Występy publiczne to kurewstwo – oznajmił Edgar. Deborah była zszokowana. Kątem oka dostrzegła, żę Jami
też. Edgar powiedział kurewstwo? Roześmiali się: Edgar z własnego żartu, obie kobiety do niego. Występy publiczne. Piip. HotVegas, 29 sierpnia 2010: Szanse, że porosty to najwyższa forma życia na Marsie: 175 do 1 Szanse, że „odkrycie” to humbug: I do 1 Szanse, że marsjańskie porosty to potomkowie ziemskiego gatunku: 4 do 1 Szanse, że ziemskie porosty to potomkowie marsjańskiego gatunku: 5 do 8 Szanse, że ludzie pochodzą od marsjańskich porostów: 7 do 5 Szanse, że cała załoga Argos przeżyje misję: 7 do 1 FORUM RODA SHAVERA, 29 sierpnia 2010: Czy to prawda? I jakie ma znaczenie? chariot> Oczywiście, że odkryli życie. Czy ktokolwiek myślał na serio, że do tego nie dojdzie? thebeaminyrown> Czy ktokolwiek myśli na serio, że nie wmówiliby nam, że coś odkryli? Pomyślcie poważnie. Misja musi opłacić się Gates. Woda to jedno, a ET to drugie. I nie zapominajmy, że Gates czerpie zyski z każdego nagrania, wywiadu i książki, która wspomina o kimkolwiek z załogi. Kiedy D. Green rozmawia z „Scientific American", na konto Gates wpływają tantiemy.
Nie przepuściliby takiej okazji. cosmoOosmoo Myślisz więc, że nic nie znaleźli? chariot> Oczywiście, że coś znaleźli. t'hebeaminyrown> Nie mam pojęcia. Może znaleźli. Mówię tylko, że nam powiedzieliby, że znaleźli, niezależnie od prawdy. cosmoOosmoo Ale to są porosty, chłopie. Żadnych zielonych ludzików czy wielkich monolitów. thebeaminyrown> Ścieżki firmy Gates są pokrętne i chytre, amigos. Miejmy oczy otwarte, to wszystko, co mam do powiedzenia. Sekwencja, która przyszła z bazy danych Gates, była opatrzona pięcioma pięknymi słowami komentarza: NIE ODPOWIADA ŻADNEMU ZNANEMU GATUNKOWI. – Życie na Marsie – westchnął Edgar. Przez chwilę wszyscy stali wokół pojemników z próbkami, przyglądając się brązowym porostom. Piip. Piip. Pik pik pik. – Ludzie, patrzymy na brązowe porosty – oznajmił David. Wyszukiwarka nagłówków InkStainedWretch. Com, 31 sierpnia 2010: WSZYSCY JESTEŚMY MARSJANAMI! Panspermia króluje w mediach Oświadczenie papież a: ludzkość nie pochodzi od Marsjan Stowarzyszenie
Medycyny Chrześcijańskiej żąda kwarantanny dla załogi Argos Życie na Marsie – brafc ostatecznych ustaleń Porosty – symbiotyczni odkrywcy Kolejne dwa miesiące upłynęły im na zgłębianiu zagadnień dotyczących porostów: gdzie rosną, co może je zabić, dzięki czemu rosną, czy pełnią te same funkcje ekologiczne co na Ziemi, Gates oczywiście żądała, żeby większość czasu poświęcali poszukiwaniu wody, ale do diabła, przecież właśnie szukając wody, znaleźli prawdziwe nowe porosty, więc nietrudno było sprawić, żeby wyglądało to jak szukanie wody. I znaleźli również wodę. Szczęściarą okazała się znowu Deborah. Pod koniec misji zwiadowczej, poirytowana do ostateczności marsjańskim pyłem wpychającym się w bieliznę, oczy, zęby i skarpetki, powiedziała do siebie: Dość. Jeszcze jedno machnięcie łopatą. Jedno sito wypełnione piaskiem. A potem jadę do bazy i nie wychodzę przez tydzień. Przez cały pieprzony tydzień. Koniec ze smakiem wody utlenionej, koniec z piaskiem między pośladkami. Przez całe siedem dni. Coś zazgrzytało pod jej nogami. Znajdowała się czterdzieści metrów od krawędzi kanionu, skąd ściana opadała na trzysta metrów ku gigantycznemu osuwisku skalnemu. Edgar znajdował się sto metrów od niej. Oboje rzucili narzędzia i podbiegli do krawędzi.
Deborah padła na ziemię i pełzła tak długo, aż jej głowa wychyliła się nad przepaść. Nad piargiem w pobliżu dna wąwozu wznosiła się mgiełka. Dwutlenek węgla – widywali go bez przerwy. Zdarzała się nawet wodna mgiełka. Ale nigdy woda w ilościach użytkowych. Aż do tej chwili, gdy pojawił się ten wielki, piękny pióropusz, który wytrysnął ze ściany wąwozu dwieście metrów poniżej bijącego mocno serca Deborah, przesłaniając zawieszony w powietrzu dwutlenek węgla gęstą mgłą parującej wody. Deborah krzyczała do mikrofonu i zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, gdy chmura mgły dotarła do niej. Świat wokół niej zrobił się biały, a ona pozwoliła frustracji ostatnich dwóch miesięcy zmierzyć się z radością, z niepowtarzalną radością tej chwili. Krzyk przebił się przez hełm w rozrzedzone, wilgotne marsjańskie powietrze. – Deborah! – Jezu, Deb! – Deb! Jesteś tam? – Odezwij się, Deb! – Dawajcie kamery! – krzyczała. – Boże, spójrzcie na to! Słyszała ich okrzyki, gdy spojrzeli przez jej kamerę. Coś chwyciło ją za rękę i Deborah podskoczyła, zanim przekonała się, że to Edgar, mówiący do niej na prywatnym kanale: – Znowu ty, panno Green! Mam szczęście być blisko ciebie.
Uścisnęła jego dłoń przez grube rękawice, a przez głowę przemknęła jej zabawna myśl: „Boże, muszę pamiętać dziś wieczór o prysznicu, inaczej podrapiemy się wzajemnie do krwi”. Roześmiała się głośno, a Edgar jej wtórował. W słuchawkach dźwięczały krzyki i poklepywanie po plecach reszty załogi. Wzywali ich, żeby wrócili i dołączyli do zabawy. HotVegas, 9 listopada 2010: Szanse, że załoga Argos I zostanie zainfekowana przez marsjańskie życie: I do 4 Szanse, że marsjańskie życie zabije kogoś z załogi Argos I: 7 do 2 Szanse, że załoga Argos I przywiezie na Ziemię niebezpieczne mikroby: 2 do 5 Szanse, że cała załoga Argos I przeżyje misję: 8 do 1 Późno w nocy, gdy Egdar zasnął już u jej boku, Deborah przypomniała sobie, jak kilka godzin wcześniej weszła ze śluzy do Stacji Bohlena i pomyślała, że musi dowiedzieć się, dlaczego Jami wymyśliła taką nazwę. Od nazwiska bohatera książki, odpowiedziała Jami. Katherine stała tuż za drzwiami śluzy ze zdumieniem malującym się na okrągłej twarzy. – Znowu – powiedziała. – Znowu ty. Tak, miała ochotę powiedzieć Deborah. Znowu ja. Ale wyraz twarzy Katherine był tak smutny – ona tak bardzo chciała odkryć życie na Marsie albo przynajmniej
ogłosić, że życia tam nie ma. Tymczasem geologowie ukradli jej piętnaście minut. A następnie znaleźli również wodę. Trochę tego za wiele, pomyślała Deborah. – Będą pamiętać twoją pracę – zwróciła się do Katherine. – To ty analizowałaś DNA i tak dalej. Ja po prostu znalazłam się we właściwym miejscu. – Dzięki – odpowiedziała Katherine. – Dzięki, że w to wierzysz. FORUM RODA SHAVERA, 8 listopada 2010: Duchy, upiory i... ? sockpuppet446> Posłuchajcie, bo więcej tego nie usłyszycie: jedno z nich już choruje. Oczywiście wszystko zatuszują, ale sami się przekonacie, czy oni wszyscy wrócą. Nie wrócą. thebeaminyrown> Hurra! Paranoicy z Shavera żyją i mają się dobrze. sockpuppet446> Mów sobie, co chcesz. Zaczekaj, aż wrócą i wszyscy się zarazimy. chariot> Cokolwiek to jest, nie może być gorsze od tego, co już mamy. Niech się wszelkie marsjańskie mikroby zmierzą z HIV3. luvjamixox> Nieźle chrzanisz, chariot. chariot> To, co oni przywiozą, jest znacznie, znacznie dziwniejsze, niż sobie wyobrażamy. Wyszukiwarka nagłówków InkStainedWretch. Com’s Headline Search, 9 listopada 2010:
MOKRY MARS Akcje Gates rosną o 37% po znalezieniu wody GM, Airbus i Vishnu gotowi ruszać na Marsa „Zyciejest ciekawe, woda daje kasę”-mówi szefNSF Ebony Freytag pozwana za zdjęcia nagiej Jami – plotka? Piip. Potem było coraz gorzej. Kiedy już znaleźli życie i wodę, gdy minął czas pławienia się w pochwałach, przed nimi wciąż pozostał prawie rok na Marsie, a następnie siedem miesięcy grania sobie na nerwach podczas podróży do domu. Naukowcy z Gates wymyślali kolejne eksperymenty i misje, żeby ich czymś zająć, ale prawdziwa robota została już wykonana. Ustalili, że na Marsie jest zarówno życie, jak i wystarczająca ilość wody, żeby uzasadnić kolonizację. Tuzin marsjańskich kolonii przechodził już z fazy szkiców i planów do realizacji. Za dziesięć lat miała to być zupełnie inna planeta. – Powinniśmy się nim nacieszyć, póki to możliwe – powiedział David. – Kto wie, czy jeszcze tu kiedyś wrócimy? – A chciałbyś? Pytanie Jami zaskoczyło go. Kończyli wreszcie długą serię testów mających na celu sprawdzenie stanu wszystkiego, co mogło zardzewieć lub zatkać się pyłem: złącz, rur, łożysk, plomb. Czyli rzeczywiście wszystkiego. Robili to parami, ale gdy wyszło na jaw, że stałe pary
mechanicznie zatwierdzają swoje decyzje (po tym, jak Katherine i Fidelis nie zauważyli paskudnie zardzewiałego zaworu, który następnie puścił, pozbawiając stację dopływu wody), postanowili wysyłać razem osoby, które niezbyt dobrze się ze sobą dogadywały. Co oznaczało, że Fidelis nie miał prawie żadnych obowiązków, ponieważ wszyscy go lubili. Oznaczało to również, że David i Jami będą musieli w końcu ujawnić to, co zaszło między nimi, odkąd zostali obwołani medialnymi gwiazdami Argos I. Taką w każdym razie nadzieję miał Fidelis, a oni o tym wiedzieli. No i oto jesteśmy, pomyślał David. – Tak – powiedział. – Chyba bym chciał. Jami przyglądała mu się przez chwilę. Słońce właśnie zachodziło, a marsjański krajobraz zmieniał barwę ze złoto-czerwonej na wieczorny brąz. Na hełmie Jami zgromadziło się wystarczająco dużo pyłu, żeby David nie był w stanie odczytać jej wyrazu twarzy. – Tak też myślałam – odpowiedziała w końcu. Program Ebony Freytag stał się grzeszną rozrywką załogi. Pewnego wtorkowego wieczoru, w grudniu, oglądali cały odcinek poświęcony szczegółom, jakich publiczność zgromadzona w studiu chciała się dowiedzieć na temat załogi Argos. Czy udało im się schudnąć w kosmosie? Czy stali się bardziej religijni niż przed wyjazdem? Co tak naprawdę robią? I dlaczego, padło pytanie, wszyscy się podniecają
Davidem Fontenotem, skoro Fidelis Emuwa jest tak obłędnie przystojny? – Też sądzę, że Fidelis jest niezłym przystojniakiem – oznajmił David. Katherine parsknęła. – Po co my oglądamy te śmieci? Bo chcą sobie z nas zrobić widowisko? Czemu im pozwalamy? Siedzieli we dwójkę we wspólnym pokoju. Fidelis właśnie przyszedł z poziomu sypialni. – A jesteśmy widowiskiem? – Kiedy ostatni raz ktoś spoza Gates pytał nas o egzobiologię lub wodę? David wstał, żeby zrobić sobie herbatę. Nie chciał zabierać głosu w tej dyskusji. Wymiana zdań z Jami idlka dni temu sprawiła, że postanowił zwracać większą uwagę na nastroje załogi, a to, co oglądał, nie było zbyt zachęcająęe. Deborah nadeszła od strony laboratorium. – Kolejny dzień, kolejne cholerne rewolucyjne odkrycie w dziedzinie historii geologicznej Marsa. Mam już dość. – Może powinniśmy zrobić sobie kilka dni urlopu – zasugerował David i natychmiast pożałował, że się odezwał. Gdzie są Jami i Edgar? Edgar pewnie majsterkuje przy czymś, czyści jakieś łożysko kulkowe albo zmienia akumulatory w łaziku. A Jami – kto wie? Jami zapewne gdzieś w pobliżu odbywa swoje marsjańsko-beduińskie mistyczne rytuały. Miała sporo
roboty przy konserwacji i pilnowaniu systemów komputerowych stacji, ale ostatnio zwykła udawać się na spacery, kiedy tylko wszystko działało choćby w miarę sprawnie. Zaczynało to drażnić Katherine i Deborah. HotVegas, 11 lutego 2011: Szanse, że jedno lub więcej z członków załogi spróbuje popełnić samobójstwo: 2 do 3 Szanse, że caia załoga przeżyje misję: 6 do 1 David zebrał załogę Argos w szklarni. Wszyscy lubili to miejsce. Było tu ciepło, ładnie pachniało, nie było brązowo. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać. Wszyscy. Usiedli mniej więcej w kółku. David rozejrzał się po zebranych; zauważył, że Deborah nie siedzi obok Edgara, a Jami usiadła między Fidelisem a Katherine. A zatem nie trzymali się układów. To dobrze. – Katherine – powiedział – wiem, że to raczej twoja działka... – Fidelis będzie lepszym psychologiem – odpowiedziała. – Ja byłam chirurgiem. Pozwolił jej skończyć, po czym kontynuował: – Martwię się tym, jak wygląda nasze wspólne życie. Wiatr cisnął kamykami i piaskiem w ściany szklarni. – Ja też – powiedział Fidelis. – Wszyscy się martwimy – stwierdziła Katherine. – Jesteśmy na innej planecie, w połowie trzyletniej misji.
Na zewnątrz nie da się żyć, w dodatku jest brzydko, poza tym wszyscy mamy siebie wzajemnie dosyć, więc w środku jest niewiele lepiej. Wiedzieliśmy, że tak będzie, jeszcze przed misją. – A jednak co innego jest stanąć z tym twarzą w twarz – wtrącił Edgar. – Jeśli uświadomimy sobie nasze problemy, może łatwiej zdołamy się z nimi uporać – odrzekł ze spokojem Fidelis. – Więc weźmy się do dzieła – powiedział David. – Czego nam potrzeba? Może ja zacznę. Zagrałbym sobie w makao. – Co to jest makao? – zapytali wszyscy niemal równocześnie. – Gra karciana. Całkiem prosta. Grałem w nią z tatą i wujkami w Petoskey, jak byłem mały. Gram z komputerem, ale to nie to samo. Brakuje mi tego. – Spojrzał w prawo. Deborah zrywała suche listki z dzikiego wina. Nie przerwała tego zajęcia, ale widać było, że zbiera myśli. – Chciałabym, żeby Edgar dał mi na jakiś czas spokój – powiedziała. Artykuł w „Washington Post”, 13 marca 2011: MARS WYCHODZI Z MODY Allen Holley Przez sześć tygodni przed opuszczeniem przez Argos I
Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na wszystkich częstotliwościach w krajach rozwiniętych słyszało się tylko o uczestnikach misji. Podczas gdy oni zmierzali ku Czerwonej Planecie, my przejmowaliśmy się tym, jak będą się układały ich wzajemne stosunki, czy ktoś się w kimś zakocha, robiliśmy zakłady o to, czy dadzą sobie radę, spędzaliśmy mnóstwo czasu, chłonąc informacje o Jami, Davidzie, Deborah, Edgarze, Katherine i Fidelisie. Sądziłem, że to szaleństwo przygaśnie, zanim oni dotrą na Marsa, a zainteresowanie odżyje oczywiście, gdy już wylądują. Poza tym wszystkim spodziewałem się, że obsesja amerykańskiego konsumenta okaże się krótkotrwała. Myliłem się. Bełkot dotyczący załogi trwał znacznie dłużej, niż mogłem przypuszczać. Czaty poświęcone orientacji seksualnej Deborah Green liczą sobie miliony wypowiedzi, oglądalność programów telewizyjnych, w których pokazywała się Jami Salter, przekroczyła oglądalność zeszłorocznego Pucharu Świata w Południowej Afryce, liczba kandydatów na uczelnie, w których studiowali członkowie załogi Argos, wzrosła o ponad sto procent. A zatem byłem w błędzie. Mogę się do tego przyznać, ponieważ wreszcie zaczynamy zapominać. Oglądalność serwisów informacyjnych spada, a w każdym razie rozkłada się równomiernie między stacje informujące także o
naruszeniu granicy indyjskiej przez Chiny. Ebony Freytag usiłuje kąsać z sali sądowej, a rozliczne fora internetowe wprawdzie nie zamilkły, ale nie stj tak rozwrzeszczane jak w pierwszych dniach manii marsjańskiej. Wszystko to pomimo faktu, że załoga Argos I odkryła pozaziemskie życie, wywracając biologię (i religię) do góry nogami, a także znalazła wielkie ilości wody pod powierzchnią planety, co oznacza, że nagle kolonizacja stała się kwestią „kiedy”, a nie „czy”. Odnieśli niezwykły sukces. A my przestajemy się nimi interesować. Jakaś cząstka we mnie nie może powstrzymać się od westchnienia ulgi. – Deborah – odezwał się Edgar. Deborah zerwała gałązkę dzikiego wina. – David poprosił, żebyśmy powiedzieli, czego nam potrzeba. Powiedziałam. Usiłowałam wymyślić coś innego, aie chodzi właśnie o to. Chcę, żebyś na jakiś czas dał mi spokój. Edgar sięgnął po pas z narzędziami. – Zostań, proszę – powiedział David, zanim tamten zdążył wyjść. Edgar zawahał się, ale odłożył narzędzia na stół stojący na środku szklarni. – Dziękuję – powiedział David, usiłując nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest wdzięczny. Sprawy zaczęły się komplikować bardzo szybko i miał nadzieję, że zebranie nie rozieci się, – Katherine?
– Chciałabym, żebyś poprosił Gates o więcej swobody w prowadzeniu badań. Projekt ciągle zakłada poszukiwanie życia, które już znaleźliśmy, a ja marnuję czas na bezużyteczne eksperymenty, ponieważ ludzie z laboratorium w Gates już załatwili publikację wyników. David skinął głową. – Zróbmy tak: ty oddajesz raporty mnie, a ja wysyłam abstrakty twoich wyników do Gates. Wszystko pójdzie na mnie. – Dzięki. Poza tym chętnie nauczyłabym się grać w makao. – Uśmiechnęła się do niego, a on poczuł, że najchętniej by ją ucałował. – To już dwie rzeczy – powiedział – ale sądzę, że jesteśmy na tyle odporni, żeby poradzić sobie z obiema, prawda? – Chciałabym, żebyście przestali patrzeć na mnie tak, jakbym zaczynała wariować. Zapadło milczenie. – I żebyście nie milkli, jak tylko się odezwę – dodała. – Proszę. Droga Pani Salter! Jestem uczennicą szóstej klasy szkoły podstawowej im. Freda P. Halla w Portland w stanie Maine. Chciałabym kiedyś polecieć na Marsa. Mogłaby mi pani poradzić, gdzie studiować? Chciałabym być pilotem i pilnować, żeby obcy nie zdobyli Marsa albo nie przylecieli na Ziemię. Czy to jest możliwe, skoro ciągle noszę
okulary, ponieważ mama nie chce zapłacić za operację rogówki? Z poważaniem Megan Maehado – Rozumiem – powiedział David. – Wszyscy zrozumieliśmy. Nie zwariowałaś, a my będziemy ci przerywać. Fidelis? – Wszyscy czujemy się zbyt samotni – odrzekł Fidelis. – Chciałbym, żebyśmy znów zaczęli ze sobą rozmawiać, a raczej, żebyśmy znów zaczęli słuchać się nawzajem. Na Fidelisa można liczyć, że będzie przytomny i konkretny, pomyślał David. Że będzie promieniował aurą pewności siebie, będzie jak miejsce osłonięte przed wiatrem, który szarpie wszystkimi pozostałymi. Albo jak bardzo głęboka woda, skrywająca wiry na samym dnie. – Słyszeliście, co mówi pan doktor – odezwał się David. – Wszyscy zaczynamy słuchać. Wszyscy mówimy – a niech to, ja gadam cały czas – ale mówimy do samych siebie. – Przyłapał się na myśleniu o wiośnie w szklarni. Wysepka na środku zimna i ciemności. Kawałek tej wiosny, której nie przeżyją na Ziemi. – Myślę, że musimy nad tym zapanować – ciągnął. – Jeśli chodzi o jutro, wracamy do normalnej komunikacji z Ziemią. Koniec z nagrywaniem i przesyłaniem, nadajemy wszystko na
żywo. – Gates tego nie puści – powiedziała Deborah. – Nic mnie nie obchodzi, co zrobi z tym Gates. Musimy mieć poczucie, że ktoś o nas wie. Kiedy nagrywamy i przechowujemy, po czym wysyłamy zbiorczo, gadamy sami do siebie. Od jutra będziemy znów mówić do Ziemi. – I przekonamy się, czy Ziemia chce nam odpowiadać – wtrąciła Jami niemal szeptem. – Och, na litość boską! – parsknęła Katherine. – Z nas wszystkich ty masz najmniej powodów do zmartwienia, – Tak, oczywiście, masz rację. To wielka pociecha, że oni tak bardzo troszczą sięo mnie. Jak można czuć się samotnym, skoro obchodzisz tylu ludzi? – Wstała i wyszła przez drzwi prowadzące do Stacji Bohlena. David powiódł za nią wzrokiem. Gdy drzwi się zamknęły, przyjrzał się pozostałej czwórce. Tylko Deborah odwzajemniła jego spojrzenie. – Ona jest na granicy załamania. Musisz coś z tym zrobić. Nazwała tę stację imieniem schizofrenicznego robota ze starej powieści science fiction. Czy to cię nie martwi? – Katherine? – David zwrócił się do lekarzy. – Fidelis? Tych dwoje popatrzyło na siebie i David nie był pewny, czy nie wymieniają jakichś sekretnych lekarskich znaków. Po chwili oboje wzruszyli ramionami. – Od początku była w wielkim stresie – powiedział
Fidelis. – Nadal wykonuje swoją pracę, a to dobry znak. – Ledwie wykonuje – wtrąciła Katherine. – To akurat odnosi się do nas wszystkich – odpowiedział Fidelis. – Nikt z nas nie pracuje na takich obrotach jak w pierwszych miesiącach po przylocie. – Jeśli Jami albo ktokolwiek inny zaniedba jakąś istotną sprawę – przerwał im David – proszę mnie natychmiast o tym poinformować. Będę się starał mieć wszystko na oku, ale oczyszczalnia wody zajmuje mi ostatnio większość czasu. Wszyscy musimy mieć się wzajemnie na oku. Nikt z nas nie może sobie pozwolić na załamanie. Trzymajmy się razem. Edgar Villareal w wywiadzie z Brucem Pandolfo w „700MHz”, 9 lipca 2065: To dziwne uczucie być ostatnim żyjącym z załogi. Kiedy lecieliśmy na Marsa, wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy nieśmiertelni. Po drodze uświadomiliśmy sobie, że nie, i jakie by to było straszne, gdybyśmy byli. Jami nie potrafiła dać sobie z tym rady. David owszem, ale on zawsze był niezły w takich sprawach. Cieszyłem się, że to oni przyciągali większość uwagi, a nie ja. Pamiętam, że szanse na to, że to ja zostanę zamordowany, wynosiły tylko 3 doi. Wyprzedzali mnie Jami, Fidelis i Deborah. Ludzie zwracali na nich więcej uwagi. Na Davida też. Tak czy owak, wyobrażałem sobie, że połowa z nas dożyje setki. A stało się tak, że ja za tydzień skończę dziewięćdziesiąt lat i jestem ostatni. To bardzo przykre, że
troje z nas... Po tym, co się staio z Davidem, Katherine i Deborah wypadek Fidelisa przyjąłem niemal z ulgą. Przez trzy dni nie było wiatru. Wokół obozu zbierał się piasek i pył. Fidelis spędził te dni, ciężko pracując, z dala od okien. Pragnął wyjść na zewnątrz, ale nie miał ochoty oglądać tego, co spodziewał się tam zastać. Wiej, wietrze, powiedział do siebie i poczuł dreszcz niepokoju. Szaleńcy na martwym czerwonym wrzosowisku – oto kim byli. Wiej, wietrze. Postanowił nie dać się Marsowi. Gdyby wiatr przestał wiać, Fidelis Emuwa i tak nie wyszedłby na zewnątrz. Postanowił przeczekać planetę. Mars nie zdoła go' złamać. Uczłowieczasz go, skarcił sam siebie. Widzisz porządek w chaosie. To się nazywa paranoja. W końcu nie był w stanie dłużej wytrzymać. Założył kombinezon i wyszedł na zewnątrz, w absurdalną ciszę. Niebo było jasne i czyste. Zbliżając się do tylnej ściany szklarni, słyszał chrzęst własnych kroków. Tam właśnie widział trzy dni temu Jami piszącą na piasku po zebraniu zwołanym przez Davida. Piszącą, zasypującą to, co napisała, i znów piszącą. Między stopami dostrzegł słowa: mówimy w ciszę. Pochylił się i zatarł napis. Pierwszy dzień bez kontaktu okazał się ciężki dla wszystkich z wyjątkiem Jami. – Dwadzieścia cztery godziny i żadnego piip –
oznajmiła z uśmiechem. – Zajęło im to półtora roku. Przyciągaliśmy ich uwagę dłużej, niż mogliśmy się spodziewać. – Co najmniej o rok dłużej – mruknęła Katherine, która zdaniem Edgara była poirytowana, ponieważ z Gates nie odpowiedzieli na jej propozycję zbadania tuneli lawowych pod kątem poszukiwania życia innego niż nędzne porosty ze szczelin skalnych. Edgar także miał na to ochotę, ale póki co nie wyobrażał sobie, że ci z Gates na to pozwolą. Zbyt wiele mieli do stracenia. Teraz jednak, kiedy przekaz danych z Ziemi zmniejszył się zasadniczo, pomyślał, że w firmie mogą zmienić zdanie. Będą potrzebowali czegoś, co znów przyciągnie uwagę mediów. Jeśli chodziło o Edgara, był w stanie podjąć dowolne ryzyko, byle znaleźć się z dala od Stacji Bohlena i od Deborah (przez kilka tygodni myślał o niej jako o „tej suce Deborah”, ale zaczynało mu powoli przechodzić). No i z dala od Jami, która nagle zaczęła się zachowywać tak, jakby przez cały czas stała przed kamerą. Oczywiście wszyscy nieustannie znajdowali się w polu widzenia kamer, ponieważ zgodzili się sprzedać „surowy” materiał z podróży w ramach kontraktu z firmą Gates. Edgar miał jednak wrażenie, że Jami zaczęła grać. Ze znów gra Barbarellę, Kociaka z Marsa, tylko że teraz widownią są jej współtowarzysze, a nie ziemskie media. – Teraz możemy znów stać się anonimowymi odkrywcami życia pozaziemskiego – powiedział.
Jami posłała mu uśmiech. – Dzięki Bogu. Masz jakieś plany na dzisiaj? – Nie, chyba że Katherine uda się zdobyć pozwolenie na eksplorację tuneli. – No to przejdź się ze mną. Trzeba sprawdzić czujniki reaktorów. – Niech będzie. Cokolwiek, byle się stąd wydostać, pomyślał znów Edgar. Spokojny Dzień, jak go nazwali, okazał się anomalią. Ludzie na Ziemi najwyraźniej nie przestali się jednak nimi interesować. Niemniej, o ile wcześniej problemem był zalew pytań ze strony naukowców i mediów, o tyle teraz większość pytań pochodziła od dzieci potrzebujących pomocy w konkursach naukowych, a także od samotnych doktorantów, marzących o tym, żeby znajdować się na Marsie, a nie w Ann Arbor, Heidelbergu czy Dżakarcie. – To oficjalne – powiedziała Deborah. – Stanowimy niszę. W swoje urodziny, 22 sierpnia, Jami wybrała się na długi samotny spacer. David usiłował ją powstrzymać, ale niewiele mógł zrobić. Upewnił się tylko, że zabrała zapas tlenu na dwadzieścia cztery godziny oraz działającą flarę. Jest dorosła, powiedział, i jeśli będzie chciała się zabić, nic na to nie poradzę. Im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej dochodził do wniosku, że Jami poczuje się lepiej, kiedy już wrócą do
domu. W otoczeniu ogromnej czerwonej pustki Marsa pamięć Ziemi staje się odległą abstrakcją. Kiedy David wrócił z przeglądu skafandra Jami, Deborah, Katherine i Edgar krzyczeli właśnie na Fidelisa. Na stacji było zimno, coś popsuło się w termostacie, oddechy unosiły się parą w powietrzu. – Ona ma jakiś plan – mówił Edgar. – A on wie, jaki. – Jaki znów plan? – spytał David. Nawiązał kontakt wzrokowy z Fidelisem i popróbował telepatii: „Czy z Edgarem wszystko w porządku? Co tu się dzieje?” Fidelis odwrócił wzrok. – Jest jej ciężko – powiedział. – To prawda. I rozmawialiśmy o tym. Ale ma prawo do odrobiny prywatności, więc nie będę powtarzał wam wszystkim, o czym mówiliśmy. – Jeśli ona się załamie, to będzie zagrożeniem dla całej misji – odparowała Deborah. Edgar kiwał potakująco głową. – Nic mnie nie obchodzi jej prawo do prywatności. – Wiesz, że od kilku miesięcy jest na granicy choroby – odezwała się Katherine. – Jeśli przekroczy tę granicę, ty pierwszy to zauważysz, a tymczasem coś przed nami ukrywasz. – Powiedzmy sobie coś szczerze – warknął Fidelis. Pozostali umilkli: nigdy nie słyszeli, żeby podnosił głos, jeśli nie liczyć wybuchów śmiechu. – Gdybym uważał, że Jami stanowi zagrożenie dla misji, oczywiście powiedziałbym o tym Davidowi. Ale nie rozpowiadałbym wszystkim, którzy chcieliby się dowiedzieć. I nie dam się
zastraszyć tym, że jesteście zaniepokojeni. Nie obrażajcie mnie sugestiami, że nie radzę sobie z odpowiedzialnością. – Popatrzył wyzywająco. Gdy nikt się nie odezwał, przeszedł między Katherine i Edgarem ku schodom na górę. – On cały czas coś ukrywa – powiedziała Deborah. – Niekoniecznie – odezwał się David po chwili milczenia. – Słyszeliście, co powiedział. Czy ktoś naprawdę uważa, że Fidelis Emuwa pozwoliłby sobie na to, żeby osobiste uczucia wpłynęły na jego pracę? Dajcie spokój. Odczekał chwilę. Żadne z nich nie zaprotestowało, ale David był pewny, że nie do końca się z nim zgadzają. Korespondencja wewnętrzna Korporacji Gates, 22 sierpnia 2011; okazana jako dowód w procesie Fidelisa Libera Emuwy, Davida Louisa Fontenota, Deborah Ruth Green, Edgara Carlosa Villareala i Katherine Alexandry YI Data: 22 sierpnia 2011, 14: 35: 06 GMT Do: Roland Threlketd, rzecznik prasowy misji Argos Od: Tammy Gulyas, oficer łącznikowy misji Argos Temat: Problemy na Argos? Rol, David skontaktował się ze mną dzisiaj. Martwi się o Jami (nadal albo znowu) i Edgara (znowu). Nie sądzi,
żebyśmy mieli do czynienia z poważnym kryzysem, ale chciałby wiedzieć, na ile może naciskać na Fidelisa. Jami rozmawiała z F. , a reszta załogi uważa, że on coś ukrywa. D. martwi się, że E. mogą ponieść nerwy. Kwestie etyczne to twoja działka, więc ci to przesyłam. Załączam wideozapis rozmowy z Davidem. Następnym razem musimy posłać aktora. Do diabła z inteligencją i ograniczeniami masy ładunku na statku. J. może i wygląda nieźle, ale jest inżynierem. Potrzebujemy kogoś, kto poradzi sobie ze sławą. TG Data: 22 sierpnia 2011, 16:11: 06 GMT Do: Tammy Gulyas, oficer łącznikowy misji Argos Od: Roland Threlkeld, rzecznik prasowy misji Argos Temat: Problemy na Argos? Tammy - jeszcze tylko pięćdziesiąt osiem dni do startu na Ziemię. Uspokój się. David czuje napięcie zupełnie jak oni wszyscy. Z Jami wszystko będzie w porządku, z Edgarem też. Fidelis to opoka. R. W Święto Pracy zrobili sobie wolne. Był to tylko symboliczny gest, ponieważ właściwie mogli codziennie mieć wolne. Cele naukowe zostały dawno osiągnięte, start w drogę powrotną na Ziemię miał nastąpić za niecałe sześć tygodni, toteż w Gates niechętnie patrzyli na bliżej nieokreślone wypady i badania. Grali więc w makao,
sprawdzali, jak działają urządzenia i starali się nie działać sobie wzajemnie na nerwy. Fidelis spędził poranek we wspólnej sali, czytając z monitora „Don Kichota”. Od kilku tygodni – odkąd zauważył, jak pisała na piasku – przyglądał się uważnie Jami. Trzymała się jakoś, ale wiedział, jak niewiele potrzeba, żeby się załamała. Zwłaszcza David martwił się, sprawiał wrażenie, jakby nie mógł uporać się z poczuciem winy. – Z początku myślałem, że jak zainteresowanie osłabnie, to Jami się uspokoi. I owszem, uspokoiła się, ale nie naprawdę. Potem wyobrażałem sobie, że jak zbliży się pora wylotu, a media zaczną gadać o problemach technicznych, ona pojawi się znowu, bo będą jej zadawać specjalistyczne pytania. – A potem ta ostatnia cholerna Ebony Freytag – powiedział po chwili milczenia. – Musiała zaprosić do studia mojego głupiego kuzyna i dwudziestoletnią siostrę Jami. Ja mogę pokiwać głową i nie przejmować się taką duperelą, ale dla niej to była kropla, która przepełniła czarę. Jak tak teraz chodzi po stacji, to mam wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu się rozleci. Jakby każda zmarszczka na skórze była szczeliną. – Nadal dostajemy mnóstwo pytań – zauważył Fidelis. – Wiem – powiedział David. Na widok wchodzącego Edgara zniżył głos. – Ale głównie od dwunastolatków i świrów. Dla niej to nie ma żadnego znaczenia.
– Gdzie jest Deborah? – spytał Edgar. David zauważył, że zgolił brodę. Fidelis spojrzał na Davida. Obaj wzruszyli ramionami. – Nie widziałem jej. – Może jest w laboratorium. – Edgar odwrócił się do wyjścia. – Wszystko w porządku? – zawołał za nim Fidelis. – W porządku, doktorku – odpowiedział Edgar. – Czas porozmawiać, to wszystko. – Wiesz, że muszę pytać – usprawiedliwił się Fidelis. Edgar machnął ręką i poszedł w kierunku laboratorium. – Naprawdę uważasz, że nie ma żadnych problemów? Fidelis potrząsnął głową. – Nie wylądują z powrotem razem w łóżku, ale nie spodziewam się poważnych kłopotów. Byli ze sobą raczej ze względu na solidarność geologów, a nie z jakiejś szczególnej sympatii. David spoglądał w stronę drzwi. – Zawsze mnie to zastanawiało. Weszła Jami. – Fidelis! – zawołała z tym swoim pogodnym i pozbawionym nadziei uśmiechem. – Właśnie ciebie szukałam. Co powiesz na spacer? Od: Blaine Taggart Do: załoga Argos I
Temat: 15 minut Drodzy Załoganci, jak czuje się ktoś, kogo sława właśnie przeminęła? Mój ojciec był komikiem, występował aż trzy minuty w programie Johnny'ego Carsona w 1981 i nigdy się nie pogodził z tym, że na tym jednym występie się zakończyło. Dlatego mnie to ciekawi. A swoją drogą, podobno grzybnia w tych waszych porostach z Marsa 'ma wspólnych przodków z jakimiś ziemskimi grzybami? Możemy zatem pić za zdrowie panspermii, co? – Nie wracam. Wiedział, że te słowa prędzej czy później padną, i ledwie przespał ostatnie sześć czy siedem nocy, wymyślając możliwe odpowiedzi. Żadna jednak nie wydawała mu się teraz właściwa. Co miał jej powiedzieć? Że umrze? Oczywiście, że umrze. Że rodzina będzie za nią tęsknić? Wiedziała o tym. Ze miała być bogata, sławna, przyjmowana w towarzystwie? – Jami... Czy wiesz, co się z nami stanie, jeśli nie wrócisz? Rzuciła mu spojrzenie z ukosa. – Nie. Daj spokój, Fidelis. Odwołuj się do mojego poczucia odpowiedzialności wobec nauki, do mojej żądzy sławy. Do czegokolwiek. Ale nie wymagaj, żebym przejmowała się wami. – Nie sądzę, żeby tamte rzeczy cię jeszcze
obchodziły. Kiedyś – tak. Ale to wszystko z ciebie opadło. Jami roześmiała się. W mikrofonie Fidelisa zaszumiało przez moment. Jeśli zmusicie mnie do powrotu z wami, nikt z nas nie przeżyje drogi powrotnej. Spójrz na mnie, pomyślał. Muszę zobaczyć wyraz twojej twarzy. Nie odezwała się, a on nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Po chwili dotarła do końca szlaku i ruszyła w dół wąwozu. HotVegas, 5 września 2011: WYDANIE SPECJALNE Z OKAZJI ŚWIĘTA PRACY – POSTAW 100 DOLARÓW NA SZCZĘŚLIWY POWRÓT ARGOS I, A DOSTANIESZ 50 DOLARÓW NA OBSTAWIENIE PUCHARU ŚWIATA! PROMOCJA TRWA TYLKO DO PIĘTNASTEGO! Katherine nigdy nie była tak bliska rękoczynów jak w chwili, gdy zauważyła, że Jami odłącza obwód wideokamery wbudowanej w jej hełm. – Co ty u diabła wyprawiasz? Jami nie podniosła wzroku. – Mam dość bycia widowiskiem. – To sprzeczne z naszym kontraktem. Przestań. – OK. – Jami odłożyła młotek i dłuto. – Już po wszystkim.
Katherine uderzyła pięścią w interkom wbudowany w ścianę tuż przy wewnętrznych drzwiach śluzy. – David – powiedziała. – Chodź tu, proszę. – Kłopoty? – odezwał się głos Davida w interkomie. Katherine ponownie nacisnęła guzik. – Możesz tu po prostu przyjść? Jami zamontowała z powrotem osłonę kamery i zaczęła ją przykręcać. – Przestań – poprosiła Katherine, – Ja sprzątam, Katherine – odrzekła Jami. – Nie chowam się. Odłożyła jednak przykrywkę. Wszedł David. – Co się dzieje? Katherine miała się odezwać, gdy w drzwiach śluzy pojawił się Fidelis. Zrobiło się tłoczno: cztery osoby i osiem skafandrów na wieszaku. – Jego nie zapraszałam – oznajmiła Katherine, wskazując na Fidelisa. – To jakaś prywatna sprawa? – spytał David. Katherine wiedziała równie dobrze jak David, że Fidelis będzie bronił Jami. Do pewnego stopnia osłabiało to możliwości obrony. – Nieważne – powiedziała. – Kiedy tu weszłam, Jami niszczyła kamerę w swoim skafandrze. – Jami? – Przyznaję się do winy – odpowiedziała natychmiast. David westchnął.
– Dobra. Posłuchaj, Jami... – Ile ona już nas kosztowała pieniędzy? – spytała Katherine. Wiedziała już, że David będzie łagodny wobec Jami. Niech sobie będzie, jego sprawa. On też jest jedną z gwiazd wyprawy. Ona jest tylko chórzystką i nikt nie będzie domagał się jej pamiętników, nikt nie będzie chciał oglądać jej twarzy na ekranie. Po powrocie będzie miała dobrą pracę, ale miała ją też przed wyprawą. Chciała lecieć na Marsa głównie po to, żeby zgarnąć jak najwięcej sławy. Nauką można zajmować się w domu, a Mars okazał się pustą skalistą dziczą. Nie będzie za nim tęsknić. – Nie mam pojęcia – odpowiedział David. Po czym dodał: – Kamery stacji ciągle działają. Gates jakoś sobie poradzi. Chyba że... – Jeśli o to chodzi... – wtrąciła się Jami. Wstała i podeszła do interkomu. – Proszę wszystkich o przyjście do śluzy – powiedziała. – Nie ma pośpiechu. Włączyła terminal zainstalowany obok interkomu. – Co ty wyprawiasz? – spytała Katherine. – Odcinam automatyczne nadawanie z kamer stacji. Katherine usiłowała zaprotestować, ale David uniósł rękę. – W porządku – powiedział. – Wszystko i tak będzie nagrane. Możemy przesłać to później. Stali w czwórkę, spodlą dając po sobie, aż pojawili się Edgar i Deborah. Wyglądało na to, że uprawiali seks – pachnieli tym na odległość. Jezu Chryste, pomyślała Katherine.
– OK – odezwała się Jami. – Przede wszystkim chciałabym przeprosić. Nie popsułam niczego w kamerach stacji ani w niczyim skafandrze z wyjątkiem mojego. W Gates się wściekną, ale prawdę mówiąc to, co zamierzam zrobić, jest warte znacznie więcej pieniędzy niż to, co normalnie znalazłoby się w oku mojej kamery. – Jami... – odezwał się cicho Fidelis. – Zamknij się, Fidelis – warknęła Katherine. – Niech raz sama za siebie odpowiada. Cień uśmiechu przemknął przez twarz Jami. – Dziękuję, Katherine. Oto skrócona wersja: nie wracam na Ziemię. – Uśmiech rozszerzył się. Coś w jej wyrazie twarzy sprawiło, że Katherine poczuła mdłości. – To wszystko. Jesteście bogaci. – Nie zostaniesz tutaj – powiedział David. – Nie zmusisz mnie do powrotu. Możesz mnie związać, ale jeśli to zrobisz, zabiję się. Zdołasz utrzymać mnie nieprzytomną na tyle, żebym nie była w stanie tego zrobić? – Pokręciła głową. – Nie sądzę. Katherine? Jesteś lekarzem. Fidelis? Co za gwiazda będzie ze mnie po siedmiu miesiącach ślinienia się w nieważkości? Słychać było tylko terkot obluzowanej pokrywki zaworu na zewnątrz śluzy. Po jakimś czasie odezwał się Fidelis: – Myślę, że Katherine zgodzi się ze mną co do tego, że to oznaczałoby poważne długoterminowe konsekwencje.
– Poważne długoterminowe konsekwencje będą, jeśli ona tu zostanie – odpowiedziała Katherine. – Skoro bawimy się wszyscy w szczerość, przyznam, że mam dość nadskakiwania pannie Jami Salter, ale to jeszcze nie oznacza, że chcę oglądać jej trupa. Jeśli tu zostanie, umrze. – Nie jestem tego pewny – odezwał się Edgar. Deborah spojrzała na niego zdziwiona. Jami skinęła głową. – Stacja zostaje. Szklarnia zostaje. Reaktor będzie działał długo po tym, jak wszyscy poumieramy. Czego więcej mi trzeba? – To jakaś farsa! – wybuchnęła Katherine. – Nie wracam na Ziemię – powtórzyła Jami. – Cokolwiek zrobicie, ja nie wracam. Wyszukiwarka nagłówków InkStainedWretch. Com, 18 października 2011: POWRÓT DO DOMU! Argos I wraca do domu! W drodze do domu Gates i Międzynarodowa Stacja Kosmiczna przygotowują procedury dekontaminacyjne Demonstranci domagają się kwarantanny dla Argos Marsjańskie porosty – „Zagrożenie dla ludzkości”? Wczesnym rankiem ostatniego dnia ich pobytu na Marsie Jami sprawdzała po raz ostatni lądownik, a David zwołał resztę załogi Argos I we wspólnej sali.
– Musimy podjąć decyzję. Przez najbliższą godzinę mamy przerwę komunikacyjną, więc głosujmy właśnie teraz. Zostawiamy Jami czy zmuszamy ją do powrotu? Edgar, zaczynaj. – Jestem za nią. David i ja możemy przejąć jej zadania w drodze powrotnej. Niech zostanie. – Fidelis? – Jeśli zostanie, ma szanse przeżyć. Jeśli ją zabierzemy – nie. – Deborah? – Zabieramy ją. Skończymy w więzieniu, jeśli tego nie zrobimy. – Katherine? – Fidelis nie ma racji. Edgar też nie. Ona tu umrze, a my nie damy sobie bez niej rady. Zabieramy ją. – OK – westchnął David. – W przypadku równego podziału głosów ja decyduję. – Urwał na chwilę. – Jami zostaje. – Pieprzysz głodne kawałki – powiedziała Deborah. – Wcale nie. – To jest Mars, David – ciągnęła Deborah. – Nie bezludna wyspa. Mars. Ona umrze. – Będzie miała wszystko, co utrzymywało nas przy życiu przez ostatnie piętnaście miesięcy. – Umrze, jeśli poleci – dodał Fidelis. – Nawet jeśli nie w trakcie podróży, to zaraz po przylocie. – To zagrożenie dla misji – powiedziała Katherine. – Nie mówiąc już o nas, o naszym życiu. Nie możecie tego
zrobić. – Jeśli zmusimy ją do powrotu i stanie się coś złego, ona zabierze nas wszystkich ze sobą – odpowiedział David. – Nie sądzę, że powinniśmy aż tak ryzykować. Za cztery lata przylecą kolonizatorzy. Najdalej za sześć lat. Jami nic się nie stanie do tego czasu. – Nic się nie stanie? – W głosie Katherine słychać było niedowierzanie, – Nic się nie stanie? Usłyszeli zgrzyt zewnętrznego zamka śluzy. Nie mieli już nic do powiedzenia. – Tu jest naprawdę pięknie – powiedziała Jami. Spędzała ostatnio coraz więcej czasu na zewnątrz, a odkąd zniszczyła kamerę, jej nastrój nieco się poprawił. Powróciła jakaś cząstka dawnej, kipiącej energią Jami Salter, aczkolwiek była w niej teraz jakaś większa dojrzałość. Coś, co Fidelisowi przywodziło na myśl poważnych poetów, których utwory czyta się na lekcjach angielskiego w szkole średniej. Na przykład Wordswortha. Wyłączył swoją kamerę i oparł się wygodnie. Ziemia była oddalona o sto dni, a Jami Salter znalazła się poza zasięgiem ludzkiej pomocy. Ostatniego dnia ich pobytu na Marsie Fidelis osobiście nagrywał wszystko, co zdarzyło się po zebraniu. Nie był w stanie oderwać oczu od jej twarzy, od rozanielonych spojrzeń, jakie rzucała jemu i reszcie
załogi, a także marsjańskiemu krajobrazowi. Przyglądał się jej, jak pomagała im przeprowadzić testy lotu, jak uruchamiała ponownie ERV, jak pokazywała Edgarowi wszystko, o czym mógłby zapomnieć. Wcześniej ćwiczyli możliwość powrotu w niepełnym składzie, nikt więc naprawdę nie martwił się tym, co może oznaczać nieobecność Jami dla powodzenia misji. Fidelis nie płakał od dnia narodzin swojej córeczki Emily. Odkrył na nowo Izy w ostatnim dniu na Marsie. Płynęły teraz każdego dnia, odkąd pojął rozmiary tego, co zrobili, pozostawiając ją tam. Wyjątek z osobistych multimedialnych zapisków Fidelisa Emuwy, 17 października 2011; okazany jako dowód w sądzie hrabstwa Bexarf 14 września 2012 Możecie sobie to wyobrazić? Skończyło się. Ruszają. Jutro Argos I odleci, wróci na Ziemię, a wszyscy, którzy są na jego pokładzie, zostaną zapomniani. Nie jestem aż taką gwiazdą, żebym się tym przejmowała. My też zapominamy albo też stajemy się ludźmi, którzy skupiają się jedynie na pamiętaniu. To jest piekło, które sami dia siebie stworzyliśmy, Fidelis. Przez resztę życia będziemy albo odpowiadać na pytania dotyczące tej wyprawy, albo żałować, że nie ma żadnych pytań. Jak nie będzie pytań, będziemy głośniej krzyczeć – i co? Nie. Ja w to nie wchodzę. Barbarella już tu nie mieszka, Fidelis. Jestem Jami i po prostu zostaję tutaj. Nie mam do czego wracać.
Wykonali dokowanie bez cumowania i już odpalili pierwsze silniki, kiedy łącze odezwało się kodem korporacji Gates. – Co wyście do ciężkiej cholery zrobili?! – wrzasnął Roland Threlkeld, gdy David uruchomił komunikator. David musiał stłumić uśmiech, wyobrażając sobie wściekłość Rolanda, gdy lądownik był poza zasięgiem i potem, gdy wyszedł zza zasłony Marsa. Cud, że faceta nie trafił szlag. „Śmiejesz się?” – zapytał sam siebie. „Zostawiłeś członka załogi na Marsie. Jak możesz się śmiać?” Uśmiech nie chciał jednak zejść z jego twarzy. Kolejny wybuch Rolanda: – Czy wyście potracili cholerne umysły?! Jezu Chryste, zostawiliście Jami Salter na pieprzonym Marsie?! Połączenie urwało się. – Co im powiesz? – spytała Deborah. David zamyślił się. – Nic, dopóki nie odpalimy wszystkich silników i nie nabierzemy odpowiedniej rotacji. Jak to będziemy mieć z głowy, coś się wymyśli. Trzydzieści pięć minut później głośnik rozbrzmiał kolejną tyradą Rolanda. Kolejne trzydzieści pięć minut później następną. I następną. W końcu, kiedy ERV poruszał się zgodnie z planem i obracał się, żeby wykorzystać przyciąganie Marsa, David zwołał całą
załogę. – Zrobiliśmy to – powiedział – więc musimy bronić naszej decyzji. Nie możemy skłamać, nie możemy też powiedzieć po prostu, że spełniliśmy życzenie Jami. Musimy ich przekonać, że zrobiliśmy to, co należało. I tyle. Słucham. – Wylądujemy wszyscy w więzieniu – odezwała się Katherine. – Nie sądzę – odparował Edgar. – Jeśli udowodnimy, że stanowiła zagrożenie dla misji, wyjdzie na to, że działaliśmy w obronie koniecznej. – Wierzysz w to? – spytał Fidelis. Edgar uniósł głowę. – Tak, wierzę. – A ja uważam, że naraziliśmy misję, zostawiając ją tam – powiedziała Katherine. – I nie tylko naszą misję. Czy ktoś z was pomyślał, co to oznacza dla innych wypraw na Marsa? Jakich szkód narobiliśmy? – Żadnych – odparł David. – Mars nas przerasta. Ludzie kupili nasze twarze, a ci, którzy wsadzili w to kasę, wyobrażają sobie, że tak samo będzie z kolejnymi załogami. Z całą pewnością udało nam się jedno: udowodniliśmy, że wysłanie sześciu osób na nieprzyjazną planetę położoną setki milionów mil od Ziemi jest świetnym sposobem na zbicie fortuny. Nie będziemy ostatnimi. Błysnęła kontrolka. – To pewnie znowu Roland – powiedział Fidelis.
– Powinienem chyba zacząć układać jakąś odpowiedź. Chyba że któreś z was chce to zrobić za mnie? – Wszyscy popatrzyli na niego. Deborah i Fidelis potrafili przynajmniej zdobyć się na uśmiech. – Tak myślałem. Roland Threlkeld znowu zaczął swoje. Wszyscy członkowie załogi wybuchnęli śmiechem. Nawet Edgar, który nie znosił wulgaryzmów, nie potrafił powstrzymać się od chichotu. – Jeszcze jedno – dodał David. – I to wcale nie jest śmieszne. Nikt z załogi nie będzie podważał naszej decyzji. Żadnego tłumaczenia się. Zrobiliśmy, co zrobiliśmy. – Zgoda – powiedział Edgar. – Żadnego chowania głowy w piasek. Zrobiliśmy to. Będziemy się tego trzymać. Artykuł z „Houston Chronicie”, 18 sierpnia 2012: OSKARŻENIA WOBEC ZAŁOGI ARGOS I ODRZUCONE Sędzia okręgowy hrabstwa Bexar Fulgencio Salazar odrzucił oskarżenia wysuwane wobec Davida Fontenota, dotyczące porzucenia Jami Salter na Marsie, Powołując się na brak dowodów ze strony prokuratora, wskazujących jednoznacznie, że Salter poniosła szkodę, pozostając na Marsie, bądź też, że załoga spiskowała przeciwko życiu i zdrowiu Salter, sędzia Salazar odrzucił oskarżenie o
ciężkie przestępstwo wysunięte przeciwko Fontenotowi i pozostawił niewiele wątpliwości co do faktu, że oskarżenia o spisek i wspomaganie przeciwko Fidelisowi Emuwie, Deborah Green, Edgarowi Villarealowi i Katherine Yi zostaną również odrzucone. – Jak dotychczas nie przedstawiono mi przekonujących dowodów, jakoby ktokolwiek z oskarżonych popełnił przestępstwo – powiedział dziś rano sędzia Salazar w sali rozpraw do zszokowanej rodziny Salter, podczas gdy krewni i zwolennicy pozostałych członków załogi wymieniali uśmiechy. Po wyjściu z sali sądowej pełnomocnik rodziny Salter, Michelle Braunschweig, powiedział a, że rodzina rozważy dalsze kroki. Adwokaci Emuwy, Green, Villareala i Yi odmówili komentarzy. Adwokat Davida Fontenota, Britt Kirschner, powiedział dziennikarzom, że uważa działania podjęte przez swojego klienta za całkowicie słuszne. – Nikt, kto nie był na Marsie razem z Davidem Fontenotem i załogą Argos I, nie powinien osądzać tego, co się tam zdarzyło. Nikt z nas nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Jestem całkowicie przekonany, że David działał w interesie załogi, misji, a także samej Jami Salter. Kirschner przez cały proces zrzucał winę i odpowiedzialność za zaistniałą sytuację na drapieżną pogoń za sławą, podsycaną przez komercyjne media. – Mam szczerą nadzieję, podobnie jak David – powiedział – że przyszłe załogi misji marsjańskich oraz
kolonizatorzy nie zostaną zmieleni przez tryby mediów. W najbliższym czasie są planowane wyprawy na Marsa, mające na celu badania hydrologiczne, sponsorowane przez firmy Merck, JohnsonCo i Werner GmbH. Zadaniem każdej z tych misji będzie również sprawdzenie miejsca pobytu i stanu zdrowia Jami Salter. Planowana wcześniej misja ratowniczo-śledcza finansowana przez korporację Gates została chwilowo zawieszona. Eileen Aufdemberge spojrzała na swoją siostrę Deb. Spojrzała na nią twardo. Nie widywały się często, odkąd Deb wróciła z Marsa. Dziś na tym samym podwórku, z którego trzy lata temu usiłowała dostrzec Argos I, mimo że statek znajdował się po drugiej stronie kuli ziemskiej, Eileen usiłowała na nowo zrozumieć swoją siostrę. Jared wyszedł z domu. Od czasu ostatniej wizyty Deb znacznie podrósł. Dziesięciolatek, który wiedział wszystko o swojej cioci Deb, ustąpił miejsca trzynastolatkowi udającemu, że nic go to nie obchodzi. Podszedł do Deb i wręczył jej butelkę z napisem MARSJAŃSKIE WŁOSY. – Podobno są w tym marsjańskie chemikalia, które wybielają włosy, ale ich nie wysuszają. Dziewczyny w szkole zabijają się o to. – Mówisz poważnie? Powiedz im, że utleniacze to utleniacze. A jeśli to wybiela bez wysuszania, to nie ma nic wspólnego z Marsem.
– Dzięki, ciociu Deb – powiedział Jared. Podrzucił wysoko butelkę i złapał ją za plecami. – Właśnie wygrałem dziesięć dolców! Święto Pracy wypadało w następny poniedziałek, więc Deb wzięła urlop od konferencji i spotkań na cały długi weekend, żeby móc położyć się na trawie na podwórku siostry i nadrobić całe trzy lata, a właściwie niemal cztery, jeśli wliczyć trening przed wyprawą. Od czego zacząć? – Opowiedz mi o tym wszystkim – powiedziała Eileen. – O czym wszystkim? – zapytała Deb i obie się roześmiały. Deb splotła palce na karku i spojrzała w jasnoniebieskie niebo nad Tennessee. – Jeszcze nie bardzo wiem, jak o tym opowiadać – wyznała. – Przecież właśnie przez cały czas to robisz. – Nie jestem pewna, czy trafiam w sedno. – Deb odwróciła głowę w stronę Eileen, siedzącej na schodkach ze szklanką mrożonej herbaty w ręce. – Zastanawiam się, czy Eryk Rudobrody też miał taki problem. Ludzie zakładali się, czy przeżyjemy – ciągnęła. – Ludzie, których nigdy nie widziałam na oczy, dostawali się do międzynarodowych mediów i opowiadali, że uprawiali ze mną seks. To ja odkryłam jako pierwsza życie poza Ziemią, ale kiedy wysłaliśmy o tym wiadomość, wszyscy chcieli rozmawiać z Jami. – Jakie to uczucie? Mam na myśli odkrycie pozaziemskiego życia, oczywiście – Eileen poprawiła się
szybko, nie chcąc, żeby Deb perorowała na temat Jami Salter. Wciąż nie wyrobiła sobie zdania o tej historii z Jami. Załoga wiedziała najlepiej, co robić, ale jej siostra chciała, żeby Jami wróciła, a Eileen zawsze ufała osądowi Deb. Tylko raz jej nie zaufała: Deb od początku nie lubiła Dereka Aufdemberge. – To było... było... było... – powiedziałaDeb, przewracając się znów na plecy, żeby popatrzeć na niebo – takie zwyczajne. Grzebaliśmy wśród skał na dnie wielkiego osuwiska, na dnie wąwozu, przy którym Wielki Kanion wygląda jak rów melioracyjny. Obracam kamień i proszę! Porosty. Martwe, najwyraźniej wcześniej żyły w osłoniętym środowisku, ale mimo wszystko porosty. I wiesz co? Nie potrafię tego tak opowiedzieć, gdy pyta ktoś na publicznym spotkaniu. Czuję wtedy potrzebę upiększania, a może się boję, że ich nie zainteresuję. Znalazłam życie na Marsie i boję się, że nikogo to nie zainteresuje, ponieważ to nie Jami Salter im o tym opowiada. Jezu. Obie przez chwilę milczały. Z pokoju Jareda dobiegały dźwięki muzyki. – Co z Jami, Deb? – Co „co z nią”? – Wiesz, co mam na myśli. Kolejna chwila milczenia. – Mam mały sekret również w związku z tym – powiedziała w końcu Deb. – Jakkolwiek miałam dość tego, że wszyscy ją uwielbiali, wszyscy chcieli z nią
rozmawiać i nikt nie zwracał na mnie uwagi, ponieważ nie byłam nią, muszę przyznać, że wzięła na siebie wielki ciężar. Ludzie chcieli maskotki i zdecydowali – co dość oczywiste – że będzie nią Jami. – Jak myślisz, czy ona chciała zostać na Marsie? – Tak, chyba chciała. Nadal nie jestem pewna, czy powinniśmy byli pozwolić jej zostać, ale jak zwykle faceci postawili na swoim. – Nie lubili jej? Bali się? Deb pokręciła głową. – Nic z tych rzeczy. Myślę, że głosowaliśmy zgodnie z przekonaniem. Ale mimo to wszyscy faceci byli za tym, żeby ją zostawić. Muzyka w pokoju Jareda zmieniła się na nowszą wersję piosenki, którą Eileen pamiętała jak przez mgłę z własnej młodości. – A jednak to nie w porządku – odezwała się Deb. – To nie w porządku, że ona stała się dużo bardziej sławna niż my wszyscy. Czasami zdarza mi się myśleć, że jej decyzja o pozostaniu była jeszcze jednym gestem. Jakby chciała zagrać ostatniego asa przeciwko nam. Nigdy jej nie dorównamy. Nie damy rady. Eileen wstała ze schodków i położyła się na trawie obok siostry. – A kto chce jej dorównywać? W czym dorównywać? Odkryłaś na Marsie życie i wodę. A ona załamała się i nie potrafiła wrócić do domu. W tym chcesz jej dorównać? Deb potrząsnęła głową, ale równocześnie wyciągnęła
rękę, żeby ująć dłoń Eileen. – To nie takie proste. To nie tak, że ona po prostu się załamała – ona została złamana. Nie sądzę, żeby ktoś inny poradził sobie z tym, przez co przeszła. – Przed chwilą powiedziałaś, że przeszłaś przez to samo. – Nie to samo. – Ależ to jest to samo – upierała się Eileen. – Ludzie chwycili się jakichś banałów na twój temat i rozdmuchali je do monstrualnych rozmiarów. To samo stało się z nią. I z wami wszystkimi z wyjątkiem Davida. – David nie robi szczególnego wrażenia – powiedziała Deb. – Porządny, inteligentny facet, ale taki, którego się nie pamięta. Edgar poprosił mnie o rękę. – Co? O Boże. – Wiem. Przeraża mnie to. – No i co zrobisz? Deb nadal kręciła głową. Eileen zauważyła, że po powrocie z Marsa w jej włosach pojawiło się sporo siwych pasm. – Powróżę z płatków. stokrotki. Pójdę do chiromantki. Do wróżki. Nie mam pojęcia. Mój Boże, chciałabym tego, Eileen. Myślę o nim przez cały czas, pragnę mieć go blisko siebie. Jeśli nie jeszcze bliżej. – Uśmiechnęła się do siostry. – Jest świetny w łóżku. Pierwszym odruchem Eileen było powiedzieć: „Derek też nie był zły”, ale powstrzymała się. To nie jest odpowiednia chwila, by wspominać Dereka.
– Myślisz, że wytrzymacie ze sobą poza łóżkiem? – zapytała zamiast tego. – O to właśnie chodzi – powiedziała Deborah. Wyglądała teraz na zmęczoną i smutną. – On głosował za zostawieniem Jami. O to chodzi. Z przesłuchania przed Podkomisją Senatu do Spraw Kosmosu i Kolonizacji, 7 września 2012: Senator Jos/iua Lindvahl: Jami Salter miała wszelkie powody, by wracać do domu. Była sławna, czekały ją duże pieniądze, wyrobił a sobie nazwisko w swojej dziedzinie. Dla ludzi z Minnesoty, których mam zaszczyt reprezentować, była bohaterką. Podobnie jak dla całego naszego kraju, podobnie jak dla świata. Dlaczego na litość bosfcą, doktorze Emuwa, miałaby zdecydować, że nie chce wracać? Fidelis Emuwa: Ponieważ siedemdziesiąt trzy miliony ludzi obstawiało zakłady HotVegas o to, czy zostanie zamordowana w wyniku zazdrości na tle seksualnym. Wykład na Uniwersytecie Bostońskim wypadł dobrze, myślał Fidelis. Dobrze jest być z powrotem w Massachusetts. Jeździł z wykładami po całym kraju, był też w Szwajcarii, Włoszech i Japonii – wszędzie mówił o stresie związanym z wyprawami w kosmos. Wszędzie ludzie reagowali doskonale na jego spokojny autorytet, a w chwilach przypływu optymizmu Fidelis wierzył, że może jego wystąpienia przyczynią się do jakiejś zmiany.
Nie da się ominąć komercyjnego sponsoringu podboju kosmosu, ale można sprawić, żeby astronauci byli lepiej chronieni niż załoga Argos I. Spotykał się również z krytyką, ale ponieważ Katherine mówiła to samo – tyle że na swój sposób znacznie dobitniej – Fidelis był niemal pewny, że następne załogi nie będą już traktowane wyłącznie jako towar – jak on i Jami, i cała reszta. Stał naprzeciwko szkoły biznesu, przyglądając się ruchowi samochodów na Commonwealth Avenue. Wciąż czul w mięśniach ud przyciąganie ziemskie. Może powinien przespacerować się Commonwealth, kupić jakąś książkę i burrito na Kenmore Square, a potem przejść się mostem nad Mass Pike do Fenway Park. Sox jak zwykle byli nie w formie, ale to miał być ostatni sezon Nomara Garciaparry, więc Fidelis miał ochotę jeszcze raz zobaczyć ich w grze. – Przepraszam. Doktor Emuwa? Fidelis podniósł wzrok na młodego człowieka. Uśmiech, który wyćwiczył na spotkania z publicznością, zaczął wypełzać na jego twarz. – Tak, słucham? – Nazywam się Brad Reynolds. Studiuję tutaj i chciałbym powiedzieć panu, że bardzo przepraszam. – Przeprasza pan za co? – Fidelis przyjrzał się lepiej temu Bradowi Reynoldsowi. Bardzo młody człowiek. Lekkie rumieńce, pierścień korporacji studenckiej na palcu... I ten wygląd sportowo-elegancki, który cechował studentów biznesu od czasów II wojny światowej.
– Postawiłem czterysta dolarów na to, że zostanie pan zabity podczas wyprawy. – Brad Reynolds spuścił wzrok, po czym znów spojrzał Fidelisowi prosto w oczy. – Uważałem, że wy wszyscy pobijecie się jakoś o Jami Salter, no i założyłem, że David i Edgar są silniejsi od pana. – Jeśli o to chodzi, to akurat miał pan rację – odparł Fidelis. – Nie powinienem był tego robić – ciągnął Reynolds. – To był żart, wie pan, cała ta sprawa. – Reynolds spojrzał na Fidelisa z ukosa. – Żadne z was nie było prawdziwe. – To prawda – zgodził się Fidelis. – Żadne z nas nie było prawdziwe. Ślub Deborah Green i Edgara Villareala odbył się 24 września 2012 roku w Ogrodzie Bogów pod Colorado Springs. Uczestniczyło w nim czterdzieści siedem osób i mnóstwo kamer przysłanych przez co bardziej plotkarsko nastawione serwisy informacyjne. Panna młoda była ubrana w białą suknię i welon wyszywany perłami. Pan młody miał na sobie elegancki garnitur i był bardzo dumny z tego, że samodzielnie zawiązał krawat. Sami napisali dla siebie przysięgę, a cała uroczystość trwała bardzo krótko. Jedyne zamieszanie wywołał „wypadek” spowodowany przez Gerarda, kuzyna Edgara, który rozpędził kamery, wpadłszy pomiędzy nie starym F-4 wypożyczonym z Akademii Lotniczej, którą państwo młodzi ukończyli wiele lat temu. Następnie nowożeńcy
zaprosili gości na obiad weselny w hotelu Broadmoor, aż wreszcie wskoczyli do należącego do Edgara Bel Aira z 1959 roku i odjechali na samochodowy miesiąc miodowy w zachodnich Górach Skalistych. Nikt z załogi Argos I nie dostał zaproszenia na ślub. Z przesłuchania przed Podkomisją Senatu do Spraw Kosmosu i Kolonizacji, 14 stycznia 2013: David Fontenot: Znaleźliśmy siedemnaście gatunków życia. Znaleźliśmy dość wody, żeby stwierdzić, że kolonizacja Marsa może być na dłuższą metę opłacalna i pożyteczna. Ale ludzi interesowała przede wszystkim sfabrykowana pornografia z udziałem naszej pani inżynier i drugiego pilota. Uważam, że Jami nie potrafiła do tego wrócić. Uważam, że to ją pokonało, i uważam, że reszta z nas przeżyła tylko dzięki temu, że ona wzięła na siebie cały ciężar tego podglądactwa. To wszystko, co mam do powiedzenia, panowie senatorowie.