Allan Cole & Chris Bunch Sten pierwszy tom cyklu Sten Warszawa 1996 Amber C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O ...
10 downloads
26 Views
928KB Size
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Allan Cole & Chris Bunch Sten pierwszy tom cyklu Sten Warszawa 1996 Amber
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 1 mier po kryjomu przysz a do Dzielnicy. Kombinezon cuchn . Wbity w niego Tech patrzy przez i porysowany wizjer na przewód okalaj cy z zewn trz obszar rekreacyjny i wypu ci z siebie wi zank przekle stw, mog zadziwi nawet eglarza dalekiej przestrzeni. Najbardziej na wiecie chcia teraz napi si zimnego narkopiwa, aby uciszy dudni ce w g owie bny kaca. Najmniej za na wiecie chcia wisie na zewn trz Vulcana, gapi c si na jednocentymetrow metalow rurk , któr mia przyczepi . cisn ko nierz specjalnym przyrz dem, moment obrotowy ustali na wyczucie i wyrzuci z siebie kolejn wi zank , tym razem czaj c w ni szefa i tych wszystkich mierdz cych Migów, bawi cych si w odleg ci jednego metram, i ca ego wiata. Zrobione. Zwolni przyrz d i w czy ma y silniczek, przyczepiony do kombinezonu. Jego szef by pieprzonym eks - kochasiem, i do tego mia zamiar przyczepia si do sze ciu pierwszych rund. Tech wy czy swój uziemiony mózg i po eglowa ospale w kierunku luzy. Oczywi cie moment obrotowy ustali nieprawid owo. Gdyby rurka nie zawiera a fluoru pod wysokim ci nieniem, nic by si nie sta o. Przeci one z cze trzasn o i surowy fluor stopniowo prze era metal, przez kilka dni nieszkodliwie rozpo cieraj c si w przestrzeni. Ale w miar poszerzania si p kni cia ciecz kipia a prosto na zewn trzn okryw Dzielnicy, poprzez izolacj , a w ko cu przez wewn trzne warstwy sp ywa a do rodka. Na pocz tku dziura mia a wielko ebka od szpilki. Spadek ci nienia pod kopu by z pocz tku zbyt ma y, aby spowodowa jak kolwiek reakcj czujników, rozmieszczonych wysoko, powy ej kabiny kontrolnej w dachu Dzielnicy. Dzielnica mog a mie ci si na którejkolwiek z miliona pionierskich planet - zatrudnione pracz Kompani dziwki obojga p ci przeciska y si przez t um Migów w poszukiwaniu tych Niewykwalifikowanych eMigrantów, którzy wci jeszcze mieli na karcie troch kredytów. D ugie rz dy maszyn do gry wygwizdywa y zach ty do przechodz cych robotników i wydawa y z siebie syntetyczny chichot, gdy gra poch ania a kolejny grosz. Dzielnica by a prowadzonym przez Kompani centrum rekreacyjnym, zbudowanym z my o "interesie Migów". "Bawi cy si Mig to szcz liwy Mig" - powiedzia kiedy psycholog Kompanii. Nie doda - bo nie musia - e bawi cy si Mig wydawa kredyty, oczywi cie na korzy Kompanii. Ka da przegrana oznacza a przed enie kontraktu. W nie dlatego, pomimo muzyki i miechu, w Dzielnicy czai si smutek i zawzi to . Dwóch muskularnych stra ników w óczy o si w okolicy wej cia. Starszy kiwn g ow w kierunku trzech ha liwych Migów, przemieszczaj cych si z jednego sklepu monopolowego do drugiego, i zwróci si do partnera: - Gdyby mia zamiar szarpa si za ka dym razem, kiedy kto na ciebie spojrzy, bracie, to szybko który tych Migów chcia by si przekona , co zrobisz, gdy zaczn si naprawd awanturowa . Nowy sta ysta dotkn og uszacza. - A ja chcia bym im to pokaza . Starszy m czyzna westchn i rozejrza si po korytarzu. - O rany. K opoty. Jego partner o ma o nie wyskoczy z munduru. - Gdzie? Gdzie?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Starszy m czyzna pokaza palcem. W stron wej cia do dzielnicy kierowa si Amos Sten. Drugi stra nik zacz si mia z niskiego Miga w rednim wieku, gdy nagle zauwa mi nie jego karku. I rozmiar nadgarstka. I pi ci jak m oty. W tym momencie starszy ze stra ników westchn z ulg i opar si znów o cian . - Wszystko w porz dku, ch opcze. Ma ze sob rodzin . Kobieta o zm czonej twarzy i dwoje dzieci zbli o si w nie do Amosa. - Co u diab a? - zdziwi si sta ysta. - Ten karze ek nie wygl da mi zbyt gro nie. - Nie znasz Amosa. Gdyby zna , narobi by w portki, zw aszcza, je li mia by ochot na ma bójk dla poprawienia sobie humoru. Czwórka Migów po kolei dotyka a ma ych bia ych kwadratów na klawiaturze terminala i centralny komputer Vulcana zarejestrowa przemieszczenie si rodziny Stenów do Dzielnicy. Gdy mijali stra ników, starszy u miechn si i skin Amosowi g ow . Jego partner po prostu patrzy . Amos zignorowa ich i poprowadzi rodzin do wej cia. - Mig lubi walczy , co? To chyba nie jest to, co nazywamy zachowaniem aprobowanym przez Kompani . - Synu, gdyby my chcieli aresztowa ka dego Miga, który uszkodzi innego w Dzielnicy, to zabrak oby forsy na nadgodziny. - Mo e powinni my go troch przywo do porz dku. - Wydaje ci si , e w nie ty potrafisz to zrobi ? M odszy stra nik skin g ow . - Dlaczego nie? Przy apa go na czym i przywali zdrowo. Starszy m czyzna u miechn si i dotkn d ugiej sinej blizny na prawej r ce. - Ju kto próbowa . I to lepszy od ciebie. Ale mo e si myl . Mo e naprawd w nie ty umia by co zrobi . W ka dym razie lepiej sobie zapami taj: Amos nie jest zwyk ym starym Migiem. - A co w nim takiego szczególnego? Stra nik poczu si nagle zm czony nowym partnerem i ca t dyskusj . - Tam, sk d on pochodzi, takich ch opaczków jak ty zjadaj na niadanie. Ch opak naje si i spojrza spode ba. Ale przypomnia sobie, e nawet nie licz c brzucha, jego kolega jest wci lepszy o jakie dwadzie cia kilo i pi tna cie lat. Okr ci si na pi cie i spojrza na starsz pani , która wytacza a si wesolutko z Dzielnicy. Popatrzy a na niego, wyszczerzy a dzi a i upad a mi kko wprost pod nogi sta ysty, na pod og . - Cholerne Migi! Amos wsun kart w terminal i komputer automatycznie doda godzin do jego kontraktu. Czwórka Stenów wesz a do holu. Amos rozejrza si dooko a. - Nie widz ch opaka. - Karl mówi , e ma dodatkow prac w szkole - przypomnia a mu Fread, jego ona. Amos wzruszy ramionami. - Nie straci wiele. Facet, który pracuje ko o mnie, by tu wczoraj. Mówi , e pierwsze przedstawienie jest o jakim Execu, który zakochuje si w dziwce i zabiera j do siebie, do Oka. Z teatru buchn a muzyka. - No tato, chod my ju . Amos i jego rodzina weszli do sali. Sten pospiesznie uderza w klawisze komputera, wreszcie wcisn "przesy anie danych". Ekran ysn , a potem poszarza . Sten drgn . Nie da rady sko czy na czas, by zd na spotkanie z rodzin . Wiekowa szkolna sie komputerowa nie nad a, gdy wielu studentów pracowa o równocze nie. Sten rozejrza si po sali. Nikt na niego nie patrzy . Wcisn "podstawowe funkcje", a potem szybko szereg klawiszy. Odnalaz drog do banku danych centralnego komputera. Oczywi cie wbrew wszelkim szkolnym przepisom. Ale Sten, jak wielu innych siedemnastolatków, nie lubi przejmowa si na zapas.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Po przej ciu cie ki dost pu w dyskietk z zadaniem. I skrzywi si zobaczywszy, co ma zrobi . To by o techniczne wiczenie z cyberobróbki, wykonanie k townika. To zawsze wymaga o zrobienia spawu i zauwa , e sugerowana technika, przestarza a nawet jak na szkolne warunki, wyznacza a trzymikronowy szew. A potem u miechn si . Mia przecie dost p do g ównej bazy danych... Za pomoc pióra wietlnego narysowa na ekranie dwie stalowe sztaby i wcisn "wykonanie programu - spawanie". Kilka szybkich ruchów i gdzie na Vulcanie dwie metalowe belki zosta y po czone. A mo e to by a tylko symulacja komputerowa. Sten ze zniecierpliwieniem czeka , a ekran komputera oczy ci si . W ko cu monitor zaja nia i wy wietli komunikat, e zadanie zosta o prawid owo wykonane. Sten by wyko czony. Jego palce przebieg y po klawiaturze, odcinaj c nielegaln cie dost pu, w czaj c si z powrotem w szkoln sie , przesy aj c prawid owo wykonane zadanie z pami ci terminala i wy czaj c ko cówk . Zerwa si z miejsca i pop dzi do drzwi. - Szczerze mówi c, panowie - powiedzia Baron Thoresen - mniej troszcz si o to, e programy R i D nie zgadzaj si z jakimi wydumanymi regu ami etycznymi Imperium, ni o dobro naszej Kompanii. Zacz o si jak zwyczajne zebranie rady dyrektorów Kompartii, tych sze ciu istot, które kontrolowa y ycie ponad miliona osób. Wtedy stary Lester zada pytanie w najbardziej odpowiednim momencie. Thoresen nagle wsta i zacz kroczy tam i z powrotem. Wielkie cielsko dyrektora przyci ga o uwag zgromadzenia niemniej ni grzmi cy g os i autorytatywno . - Je li to brzmi nie patriotycznie, to bardzo mi przykro. Jestem cz owiekiem interesu, a nie dyplomat . Jak niegdy mój dziad, wierz tylko w nasz Kompani . Tylko jeden cz owiek pozosta niewzruszony. Lester. To stary z odziej, pomy la Baron. Zarobi ju swoje, a wi c mo e sobie pozwoli na etyczne skrupu y. - Imponuj ce - powiedzia Lester. - Ale my, rada dyrektorów, nie pytali my o pa sltie pogl dy. Pytali my o nak ady na Projekt Bravo. Nie chcia pan nam wyjawi , o jaltiego rodzaju eksperymenty chodzi, ale znowu zwraca si pan o przyznanie dodatkowych funduszy. A ja chcia bym tylko wiedzie , czy maj one mo e równie militarne znaczenie, poniewa wtedy mogliby my otrzyma dotacje finansowe z jakiej fundacji Imperium. Baron spojrza na Lestera z namys em, lecz bez strachu. To Thoresen, pomimo wszystko, rozdawa karty. I wiedzia dostatecznie du o, by nie pozwoli temu staremu chytremu zapa nikowi na ostatnie s owo. I dostatecznie du o, aby nie próbowa przydusza go. Lester wiele prze i nie ba si . - Doceniam pa ski wk ad. I pa sk trosk o niezb dne wydatki. Ale ten projekt jest zbyt wa ny dla naszej przysz ci, bym móg ryzykowa jaki przeciek. - Czy bym wyczuwa brak zaufania? - zapyta Lester. - Nie w stosunku do panów. Nie b my mieszni. Ale gdyby konkurencja dowiedzia a si o celach Projektu Bravo, to nawet moje cis e powi zania z Imperatorem nie powstrzyma yby ich od kradzie y i zrujnowania nas. - Nawet gdyby zaistnia y jakie przecieki - spróbowa drugi z cz onków zarz du - to zawsze mamy inne rozwi zania. Mo emy wp ywa na zaopatrzenie w AM2 - U ywaj c bliskich, osobistych powi za z Imperatorem, oczywi cie - podsun mi kko Lester. Baron u miechn si lekko. - Nawet ja nie mog a tak bardzo polega na naszej przyja ni. AM2 to energia, dzi ki której prosperuje Imperator i Imperium. Nikt inny. Cisza. Nawet Lester nic nie powiedzia . Duch Wiecznego Imperatora zako czy rozmow . Baron rozejrza si dooko a, po czym zacz mówi rozmy lnie suchym, monotonnym g osem:
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie s ysz c wi cej uwag, uwa am spraw zwi kszonych funduszy za ustalon . Przejdziemy teraz do prostszych zagadnie . Uda o nam si zmniejszy g ówne nak ady na urz dzenia portowe Vulcana o pe ne pi tna cie procent. Wchodzi w to nie tylko wewn trzne oprzyrz dowanie miejsc cumowania, ale tak e przedsprzeda kontenerów. Jednak nadal nie jestem zadowolony. By oby o wiele lepiej, gdyby... Amos otworzy szeroko oczy, gdy przedstawienie si sko czy o i zap on y wiat a. O ile móg si zorientowa , Exec i jego panienka po przeprowadzce do Oka przenie li si na któr z planet pionierów i zostali zaatakowani przez jakie zwierz . Ziewn . Nie przepada za przedstawieniami, ale dobra drzemka przyda si cz owiekowi od czasu do czasu. Ahd tr ci go lekko. - W nie to chcia bym robi , kiedy dorosn . Zosta Execem. Amos przeci gn si i wsta . - A w ciwie, dlaczego, synu? - Bo oni maj przygody i pieni dze, i medale... i wszyscy moi przyjaciele te chc tacy by . - Pozb si lepiej od razu takich mrzonek - sapn a Freed. - Tacy jak my nie mieszaj si z Execami. Ch opiec zwiesi g ow . Amos poklepa go po plecach. - To nie dlatego, e nie jeste wystarczaj co dobry, synu. Do diab a, ka dy Sten jest wart tyle, co sze ciu tych cho... - Amos! - Przepraszam. Ludzi. - Amos skrzywi si i doda : - Do diab a. Nazywanie Execów cholernymi nie jest przeklinaniem. To zwyk e stwierdzenie faktu. Mimo wszystko, Ahd, oni nie s bohaterami. Oni s najgorsi. Mogliby zabi cz owieka dla wyrównania rachunku. A potem oszuka jego rodzin na pogrzebie. Gdyby zosta jednym z nich, to nie mogliby my by z ciebie dumni, ani ja, ani twoja matka, ani ty sam. I wtedy odezwa a si jego ma a córeczka. - Ja chc by panienk do zabawy - stwierdzi a. Amos zdusi u miech, gdy zobaczy , e Freed podskoczy a na jakie pó tora metra. Zdecydowa , e teraz jej kolej na "rodzicielsk rozmow ". Ci nienie ostatecznie rozerwa o rurk , i wydobywaj cy si gaz skierowa j wprost na dziur , któr przedtem przebi w okrywie Dzielnicy. Pierwszy zmar stary Mig, który opiera si o wewn trzn cian kopu y, kilka centymetrów od nagle powsta ego otworu. Zanim zd spostrzec fluor z eraj cy cia o i ko ci, ju by martwy. W kabinie kontrolnej kilku znudzonych Techów obserwowa o sp ukanego Miga, usi uj cego namówi panienk na zabaw po zni onej stawce. Jeden z Techów chcia si za , ale nie znalaz ch tnych. Panienki nie daj ja mu ny. Ci nienie w ko cu spad o poni ej poziomu bezpiecze stwa i zapali y si wiat a alarmu. Nikt nawet nie drgn . Za amania i alarmy stanowi y codzienne zjawisko na Vulcanie. G ówny Tech na wszelki wypadek podszed do komputera. Nacisn kilka klawiszy, uciszaj c syreny i wygaszaj c wiat a alarmowe. - No, a teraz zobaczmy, co jest grane. Odpowied wawo wyp yn a na ekran. - Hm. To wygl da nieprzyjemnie. Spójrz. Jego asystent rzuci okiem przez rami . - Jakie chemikalia dostaj si do kopu y. Spróbuj zmniejszy przeciek. Tech nacisn jeszcze par klawiszy, domagaj c si wi cej informacji z bazy danych. UTRATA POWIETRZA; OBECNO ZANIECZYSZCZENIA; POTENCJALNE ZAGRO ENIE YCIA; CZERWONY ALARM. G ówny Tech w ko cu straci swój olimpijski spokój. - Cholerne Zaopatrzenie i ich cholerne rurki. Wydaje im si , e nie mamy nic innego do roboty ni sprz tanie po nich. Mam zamiar da taki raport, e wypali ka dy w os z ich ysiny.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Prosz pana? - Nie przeszkadzaj mi, kiedy si w ciekam! Czego chcesz? - Czy nie wydaje si panu, e to powinno zosta naprawione? I to zaraz? - Taa. Za si , e po owa z tych przekl tych czujników jest zepsuta albo kto wyla na nie piwo. Gdybym dostawa jeden kredyt za ka dym razem, gdy... Gdy szuka przecieku, jego g os cich . W ko cu zmniejszy zakres promienia, sprawdzaj c rurk po rurce. - O cholera. Musimy si przebra , eby tam pój . To leci przez kopu tamtego laboratorium. O! Diagram zamar na ekranie, w poprzek przebieg y czerwone litery: KA DY PRZYPADEK ZWI ZANY Z PROIEKTEM BRAVO MUSI BY ZG OSZONY NATYCHMIAST DO THORESENA. Jego asystent zastanowi si : - Ale dlaczego to... - Zamilk , bo zorientowa si , e g ówny Tech nie s ucha go. - Cholerni Execowie. Zmuszaj ci , eby uzgadnia z nimi za ka dym razem, kiedy masz co zrobi . Wystuka informacj , znalaz kod Thoresena, wcisn "przesy anie danych" i czeka . Baron ciska r ce ka dego cz onka rady opuszczaj cego posiedzenie. Pyta o zdrowie i o rodzin . Wspomina o kolacji. Albo komplementowa s uszno ich sugestii. Dopóki nie przysz a kolej na Lestera. - Doceniam pa sk obecno , Lester, bardziej ni pan sobie wyobra a. Pa ska m dro ma wybitnie korzystny wp yw na... - Bardzo sprytnie wymiga si Pan od odpowiedzi na moje pytanie, Thoresen. Sam bym tego lepiej nie zrobi . - Ale ja nie unika em niczego. Ja tylko... - Oczywi cie, pan tylko. Prosz zachowa pochlebstwa dla tych g upców. I pan, i ja dobrze znamy nasze intencje. - Pochlebstwa? - Zapomnijmy o tym. - Lester ruszy powoli, jednak przystan i odwróci si . - Oczywi cie rozumie pan, e to nie jest skierowane przeciwko panu, Thoresen. Jak pan, ja tak e dbam tylko o interesy naszej Kompanii, tylko to jest wa ne. Baron skin g ow . - Niczego innego nie oczekiwa bym od pana. Thoresen patrzy za wychodz cym starcem. I stwierdzi , e stary z odziej g upieje albo... k amie. Có mo e by wa niejszego ni w adza? Kompania? Odwróci si do dyskretnego brz czyka i nacisn . Sze rzekomych ok adek zabytkowych ksi ek przesun o si , ukazuj c dost p do terminala. Niespiesznie zrobi trzy kroki i dotkn przycisku. G ówny Tech pojawi si na wizji. - Mamy k opot, sir. Tutaj, w Obszarze Wypoczynkowym Dwadzie cia Sze . Baron skin g ow . - Prosz o raport. G ówny Tech wcisn klawisze, monitor rozb ysn i szczegó y przecieku w Dzielnicy zacz y przesuwa si po ekranie. Baron natychmiast poj , o co chodzi. Komputer przewidywa , e zabójczy gaz wype ni rejon kopu y w ci gu pi tnastu minut. - Dlaczego to jeszcze nie zosta o naprawione, Techniku? - Dlatego, e ten cholerny komputer ci gle piszczy "Projekt Bravo, Projekt Bravo" - warkn G ówny Tech. - Potrzebuj tylko pa skiego pozwolenia, i zaraz to b dzie zrobione bez nara ania kogokolwiek, ja to panu gwarantuj . Baron pomy la chwil . - Czy nie ma innego doj cia do miejsca przecieku ni przez laboratorium Projektu Bravo? Czy nie mo na wys po prostu kogo w skafandrze kosmicznym na zewn trz? - Nie ma mowy. Rurka jest tak poszarpana, e b dziemy musieli to od czy u ród a. Tak, panie baronie. Wej cie do tego laboratorium jest konieczne.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie mog wam pomóc. ówny Tech zamar . - Ale... przeciek nie zatrzyma si w Dwudziestym Szóstym. Ten cholerny fluor zje wszystko oprócz szklanych cian. - A wi c rozwal Dwudziesty Szósty. - Ale tam jest prawie tysi c czterysta osób! - S ysza rozkaz. G ówny Tech gapi si na Thoresena. Nagle skin g ow i wy czy si . Baron westchn . Zanotowa sobie w pami ci, eby zleci Kadrom zatrudnienie nowych robotników. A potem przejrza w my lach ca e wydarzenie, aby sprawdzi , czy nie przegapi niczego. Istnia a jeszcze sprawa bezpiecze stwa. G ówny Tech i oczywi cie jego asystenci. Móg by ich gdzie przesun albo pro ciej... Thoresen przesta rozwa t spraw . Na ekranie pojawi o si menu obiadu. Pogwizduj c bezg nie G ówny Tech powoli przy palec do ekranu. Jego asystent kr ci si obok. - Czy nie powinni my... G ówny Tech popatrzy na niego; ale nic nie powiedzia . Odwróci si od terminala i szybko otworzy czerwon klawiatur WPROWADZANIE DANYCH ALARMOWYCH. Sten popchn zawianego Techa i pospieszy w g b korytarza w kierunku wej cia do Dzielnicy, szukaj c swojej karty. M ody stra nik stan mu na drodze. - Widzia em to, ch opcze. - Co? - To, co zrobi temu Techowi. Nie wiesz, jak si odnosi do lepszych od siebie? - O rany, prosz pana, on sam si po lizgn . Kto musia upu ci co na chodnik. Wydaje mi si , e nie móg pan dobrze widzie , co si tam zdarzy o. To do du a odleg , zw aszcza dla starszego cz owieka, prosz pana. - Patrzy na niego niewinnie. Stra nik cofn r , nabieraj c rozmachu, ale partner z apa go za rami . - Nie zawracaj sobie g owy. To ch opak Stena. - Ale mimo wszystko, powinni my... och, spadaj, ma y. Mo esz wej . - Dzi kuj panu. Sten podszed do bramy i w kart do terminala. - Zachowuj si tak dalej, a wiesz, co si stanie? Sten czeka . - Uciekniesz. Do Buntowników. I b dziemy polowa na ciebie. Wiesz, co si dzieje, kiedy apiemy takiego szczura? Robimy mu pranie mózgu. Stra nik u miechn si . - I wtedy s tacy milutcy. Czasami pozwalaj nam pobawi si z ich dziewczynami... zanim si ich pozb . Nagle zarycza a hydraulika i stalowe drzwi luzy kopu y zatrzasn y wej cie. Sten cofn si schodz c ni ej. Spojrza na stra ników. Zacz li co mówi ... a potem przenie li wzrok na migaj cy nad wej ciem czerwony napis: WEJ CIE ZAMKNI TE... NIEBEZPIECZE STWO... NIEBEZPIECZE STWO... Powoli podniós si . - Moi rodzice - powiedzia Sten g ucho. - Oni s w rodku! A potem wali w pot ne stalowe drzwi, dopóki nie odci gn go starszy stra nik.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
adunki wybuchowe wysadzi y sze cz ci kopu y. Ciche trzaski zagubi y si w rycz cym tajfunie uciekaj cego w przestrze kosmiczn powietrza. Huragan zagarn zamieszkane sze ciany Dzielnicy i znajduj cych si tam ludzi i rzuci ich w czer . A potem ten nag y wicher zamar . To, co pozosta o z budynków, mebli i ca ego wyposa enia, dryfowa o w zimnej po wiacie odleg ego s ca. Razem z wysuszonymi, skurczonymi szcz tkami tysi ca trzystu osiemdziesi ciu pi ciu istot ludzkich. Wewn trz pustej kopu y, która by a Dzielnic , G ówny Tech patrzy przez okienko kabiny kontrolnej. Jego asystent wsta od swojego stanowiska, podszed i po mu r na ramieniu. - Daj spokój. To byli tylko Migowie. G ówny Tech odetchn g boko. - Tak. Masz racj . Oni nic nie znaczyli.
Rozdzia 2 Wyobra sobie Vulcan. mietnisko, kr ce w blasku i ciemno ciach. Jego centrum to zbiorowisko walców, grzybów, rur i klocków ustawionych ryzykownie przez zidiocia e dziecko. Wyobra sobie sztuczny wiat Vulcana, wielomilionowe serce Kompanii. Mechaniczny wiat sklepów i fabryk. Rudowce Kompanii nieprzerwanie sp ywa y w kierunku Vulcana, wioz c surowce. Czyszczono, przetwarzano, wykonywano wiele produktów, które nast pnie frachtowce Kompanii rozwozi y do po owy galaktyki. Dla Imperium, funkcjonuj cego na zasadach przedsi biorstwa handlowego, taki gigantyczny trust powi zanych ze sob przemys ów by czym najzupe niej normalnym i od pocz tku zaakceptowanym. Sze set lat wcze niej dziad Thoresena zosta zach cony przez Wiecznego Imperatora do budowy Vulcana. Owa zach ta obejmowa a tak e specjalne tankowce klasy C zawieraj ce Antymateri 2, ród o energii, które otworzy o cz owiekowi drog w przestrze kosmiczn . Prace rozpocz to od cylindra o wymiarach osiem na szesna cie kilometrów, stanowi cego pomieszczenie dla systemów zarz dzaj cych i utrzymuj cych przy yciu nowy wiat. Holowniki przeci gn y ten rdze przez dystans dwudziestu lat wietlnych i umiejscowi y go w zamar ym, ale bogatym w minera y systemie. W pe ni wyposa one fabryki, wiele olbrzymich walców, zbudowano w cichych, odleg ych systemach, a nast pnie przy czono do rdzenia. Wraz z nimi zainstalowano miriady systemów podtrzymywania ycia, od pomieszcze do upraw hydroponicznych po sprz ty s ce rekreacji. Ten zaprojektowany przez komputery wiat robi wra enie: gro ny, super wydajny kolos utworzony w celu najbardziej efektywnej eksploatacji robotników i materia ów. Komputery nie stworzy y tego wiata dla ludzi. W miar up ywu lat cz sto atwiej by o zamyka fabryki, w których zamkni to produkcj , ni je przebudowywa . Inne, nowsze zak ady, baraki i kopu y pomocnicze by y wciskane tam, gdzie zaistnia a potrzeba. Skoro grawitacj kontrolowa y generatory McLeana, góra czy dó stanowi y poj cia umowne. Po up ywie dwustu lat Vulcan zacz przypomina metalow rze , któr mo na by nazwa Odpadki Poszukuj ce Spawacza. W ko cu na szczycie zamontowano Oko - kwater g ówn Kompanii, przyczepion do owego najpierwszego rdzenia. Szeroki na szesna cie kilometrów grzyb mia w czasach Stena zaledwie dwie cie lat, poniewa dodano go po centralizacji Kompanii. Poni ej Oka znajdowa si obszar adowania cargo, zasadniczo zarezerwowany dla w asnych statków Kompanii. Niezale ne frachtowca cumowa y w przestrzeni zewn trznej i musia y akceptowa dodatkowe koszty zwi zane z transportem adunku i pasa erów przez promy kosmiczne Kompanii.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pod dokiem usytuowano pomieszczenia dla go ci. By to normalny, ogólnodost pny port, z tym, e ka dy kredyt wydany przez kupca lub kogo z jego za ogi trafia prosto na rachunek Kompanii. Kopu y dla go ci by y najdalej na po udnie wysuni tym miejscem, gdzie mogli dociera za wiatowcy. Kompania w oczywisty sposób nie yczy a sobie, aby ktokolwiek zajmowa si - czy nawet spotyka - z jej robotnikami. Niejasne plotki o Vulcanie kr y po ca ej galaktyce. Nigdy jednak nie zawita a tam Imperialna Komisja Praw Cz owieka. Bo Vulcan produkowa . Olbrzymi moloch przez wieki dostarcza dok adnie tego, czego potrzebowa o Imperium. A ba bezpiecze stwa Kompanii dba a o wyciszenie spraw. Wieczny Imperator by wdzi czny. Tak wdzi czny, e nobilitowa dziada Thoresena. I Kompania nadal pracowa a. Ka dy moloch b dzie si porusza sam si inercji, czy mowa o imperium perskim albo General Motors ze staro ytno ci, czy o rozlaz ych Konglomeratach z mniej odleg ej przesz ci. Przez jaki czas. Je li nawet ktokolwiek w czasach Stena stwierdzi , e Kompania nie przodowa a w adnej technice, albo e innowacje i wynalazki s utr cane przez departament kadr, to nikt nie przedstawi tego problemu Baronowi. Gdyby nawet znalaz si kto dostatecznie odwa ny albo g upi, aby tego dokona , okaza oby si to zb dne. Barona Thoresena bowiem od dawna prze ladowa a my l, e co , co stworzy jego dziad, z wolna kruszy o si na jego oczach. Obwinia o to swego ojca, tchórzliwego pieczeniarza, który pozwoli biurokratom wzi gór nad in ynierami. Ale nawet, gdyby trzeci Thoresen by m em opatrzno ciowym, to i tak prawdopodobnie nie by by w stanie kontrolowa wielog owej hydry, jak stworzy jego ojciec. M ody Baron rós na cz owieka odwa nego i - zafascynowanego krwaw walk swego dziada, dos ownie i w przeno ni, ale bez jego wrodzonej uczciwo ci. Kiedy ojciec Barona zagin gdzie w przestrzeni i nikt go wi cej nie widzia , nie by o adnych w tpliwo ci, e m ody cz owiek mo e stan na czele zarz du Kompanii. Odt d mia tylko jeden cel: o ywi to, co rozpocz jego dziad. Ale nie przez przewrócenie Kompanii do góry nogami i bitewki z konkurencj . Thoresen pragn zrobi o wiele wi cej. Op ta a go idea mistrzowskiego ciosu kendo. Projekt Bravo. I teraz brakowa o mu zaledwie kilku lat do zebrania plonu. Baronowi podlega a rada oraz pomniejsi kierownicy, Execowie. yj c i mieszkaj c jedynie w Oku, trzymani byli przy Kompanii nie tylko przez doskonale sformu owane kontrakty czy wysokie p ace, ale i przez najs odsze ze wszystkich wiadcze : niemal nieograniczon w adz . Execom podlegali Technicy, wysoko kwalifikowani i dobrze traktowani specjali ci. Z nimi podpisywano kontrakty na okres od pi ciu do dziesi ciu lat. Kiedy kontrakt dobiega ko ca, ka dy Tech móg powróci do domu jako bogaty cz pwiek, otworzy w asny interes oczywi cie Kompania zatrzymywa a wy czne prawa do rozprowadzania wszelkich nowych produktów, które móg by wytworzy - albo przej na emerytur . Dla Execów i Techów Vulcan bardzo przypomina rodzaj przemys owego nieba. Dla Migów to by o piek o. Znacz cy jest fakt, e zwyci zca zorganizowanego przez Kompani konkursu "Nazwij Nasz Planet ", b yskotliwy robotnik - Niewykwalifikowany eMigrant - u pieni dzy z nagrody, aby wykupi swój kontrakt i bilet na podró do miejsca tak oddalonego od Vulcana, jak tylko by o to mo liwe. Fellachowie, ch opi, robole - zawsze b istnie w druj cy robotnicy gotowi do wykonywania paskudnej pracy. Ale tak, jak egipskiego fellacha zadziwi by geniusz techniczny Joada, tak dwudziestowiecznego pracownika przy ta mie monta owej zaszokowa by kto taki jak Amos Sten. Dla Amosa jeden wiat nigdy by nie wystarczy . Robi c, co konieczne dla pe nego brzucha, kielicha od czasu do czasu i kupna biletu na inn planet , by cz owiekiem, który móg wszystko nastawi , zmusi do pracy przestarza niwiark albo dla fantazji zrzuci ci ze schodów. A potem przenie si gdzie indziej.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jego on , Freed, pochodz ze spokojnego, rolniczego wiata, cechowa o to samo pragnienie, aby sprawdzi , co mo e da nast pna planeta. My leli, e w ko cu znajd wiat dla siebie, w sam raz do ustatkowania si . Taki, na którym nie b dzie zbyt wielu ludzi, i gdzie kobieta i m czyzna nie musz poci si na cudzy rachunek. Lecz ci gle ka de miejsce wydawa o im si lepsze ni to, na które w nie patrzyli. A potem by Vulcan. W ustach werbownika brzmia o to idealnie. Dwadzie cia pi tysi cy kredytów rocznie dla niego. Plus niezliczone dodatki dla cz owieka o jego zdolno ciach. Nawet kontrakt na dziesi tysi cy rocznie dla Freed. I mo liwo pracy na najnowszych w galaktyce narz dziach. I werbownik nie k ama . M yn Amosa by najbardziej skomplikowan maszyn , jak kiedykolwiek widzia . Wk adano do niej trzy p aty trzech ró nych metali. By y mielone i elektronicznie czone. Dopuszczalna tolerancja dla tych wsporników - Amosowi zaj o dziesi lat, aby dowiedzie si , co wytwarza wynosi a jedn milionow milimetra, plus minus jedna tysi czna milionowej. I mia stanowisko mistrza maszynowego. Ale wykonywa tylko jedn czynno : apa wylatuj ce z otworu na odpadki zu yte cz ci maszyny i wybrakowane produkty. Wszystko inne by o zautomatyzowane, regulowane przez komputer oddalony o pó wiata. Pensja tak e nie by a k amstwem. Ale werbownik nie wspomnia o tym, e jeden komplet ubrania kosztuje sto kredytów, posi ek z soi dziesi za porcj , a czynsz za trzy pokoje w barakach wynosi tysi c kredytów miesi cznie. Data zako czenia kontraktu oddala a si coraz bardziej, podczas gdy Amos i Freed usi owali znale jak drog odwrotu. A potem przysz y dzieci. Nie planowane, ale chciane. Kompania zach ca a do posiadania potomstwa. Nast pna generacja robotników, bez konieczno ci ponoszenia wydatków na rekrutacj i transport. Amos i Freed walczyli z procesem warunkowania prowadzonym przez Kompani . Ale trudno wyt umaczy , co znaczy otwarte niebo i spacer po nie znanych cie kach, komu , kto wzrasta ród zakrzywionych, szarych sklepie i ruchomych chodników. Freed, po d ugotrwa ej walce z Amosem, przed a swój kontrakt o sze miesi cy z powodu nabycia kinotapety na ca cian , przedstawiaj cej nie ny krajobraz na jakiej odleg ej planecie. Prawie osiem miesi cy przemin o, zanim nieg przesta pada na urokliwe skupisko domków, a drzwi, otwarte na powitanie powracaj cego robotnika, przesta y chwia si na wietrze. Tapeta by a potrzebna Amosowi i Freed, ale nie Kartowi. Chocia m ody Sten nie mia najmniejszego poj cia, jak to jest, kiedy yje si bez murów odleg ych o wyci gni cie r ki, by pewien, e jedyny cel jego ycia, niewa ne za jak cen , stanowi wydostanie si z Vulcana.
Rozdzia 3 - Zapami taj sobie, synu. Musisz patrze na niego jak na nied wiedzia. - Tato, a co to jest nied wied ? - No wiesz. Taki, jakiego u ywa Gwardia Imperialna do wicze . Widzia jednego na filmie. - A, tak. Wygl da jak Doradca. - No, mo e troch , tylko nieco bardziej ow osiony i mniej nad ty. Mimo wszystko, kiedy siedzisz w wiczebnym wozie i patrzysz w dó na nied wiedzia, to te nie wygl da tak gro nie. Ale gdyby tak stan przed tob ... - Nie rozumiem. - Ten nied wied , to jak Vulcan. Gdyby by wysoko, w Oku, to wszystko wygl da oby zupe nie dobrze. Ale kiedy jeste Migiem, tu, w dole... Amos Sten kiwn g ow i nala sobie nast pny kufel narkopiwa.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Karl, musisz sobie zapami ta , aby nigdy, ale to nigdy nie da si z apa temu nied wiedziowi. Tego Sten zd si ju nauczy . Dzi ki Elmorowi. Elmor to by stary Mig, mieszkaj cy w samodzielnym mieszkaniu na ko cu korytarza. Wi kszo wolnego czasu sp dza na placu zabaw, opowiadaj c dzieciom bajki. To by y pi kne opowie ci, element tradycji, któr ci przemys owi wie niacy przywie li na Vulcana z tysi cy wiatów, i która tu zrodzi a ich podziemn kultur . Zbiory Ardmoru. Duchy statku z Capelli. Farmer, który zosta królem. I w asne legendy Vulcana. O Buntowniku, który uratowa Kompani . Niesamowite, szeptane opowie ci o kopu ach magazynów i fabryk, w których od pokole nie posta a noga cz owieka, ale wci co o i porusza o si wewn trz. Ulubion bajk Stena by a ta, któr Elmor opowiada najrzadziej - jak to kiedy , pewnego dnia, wszystko si zmieni. Przyb dzie kto z innego wiata i powiedzie Migów w gór , do Oka. Nadejdzie dzie porachunków i system obiegu powietrza wypluje krew Execów. Najlepsze by o na ko cu, kiedy Elmor mówi powoli, e cz owiek, który powiedzie Migów, te b dzie Migiem. Rodzice z korytarza nigdy nie zwracali uwagi na Elmora. Trzyma dzieciaki z daleka od opotów i byli mu za to wdzi czni. Ka dego Dnia Za yciela przelewali na kart Elmora co w rodzaju prezentu. Nawet je li zdawali sobie spraw , jakiego rodzaju s te opowie ci, to i tak milczeli. Po prostu milczeli. Koniec by wi c nieunikniony. Które dziecko za du o gada o do niew ciwej osoby. Takiej jak Doradca. Pewnego popo udnia Elmor nie przyszed . Wszyscy zastanawiali si , co zasz o. Potem temat zacz nudzi i wszyscy zapomnieli. Ale nie Sten. Spotka kiedy Elmora w Dzielnicy. Wielki i niezgrabny cz apa powoli za maszyn sprz taj ulic . Zatrzyma si przy Stenie i spojrza w dó na ch opca. Usta Elmora otworzy y si , próbowa co powiedzie . Lecz j zyk tylko dr bezsilnie, mowa brzmia a jak niezrozumia e pomruki. Maszyna za wista a, Ehnor pos usznie obróci si i poszed za ni . Stenowi przez g ow przelecia a jedna my l: pranie mózgu. Powiedzia ojcu o tym, co widzia . Amos skrzywi si . - To jest tajemnica, któr musisz pozna , synu. Naucz si by od nich sprytniejszy. Naucz si zygzakowa . - I co ja ci mówi em o zygzakowaniu, synu? - Nie mog em, tato. By o ich czterech, i ka dy wi kszy ode mnie. - To le, ch opcze. Ale w yciu napotkasz jeszcze wiele wi kszych od ciebie rzeczy. Jak masz zamiar da sobie z tym rad ? Sten namy la si przez chwil . - Nie wygl daj tak strasznie, kiedy patrzy si na nich od ty u, prawda, tato? - Co za paskudna my l, Karl. Paskudna. Zw aszcza e prawdziwa. Sten wsta . - Dok d idziesz? - Ja... chcia em i si bawi . - Nie. Niech najpierw zniknie ten siniak pod okiem. I niech ludzie zapomn . Dwa tygodnie pó niej jeden z tych czterech ch opców wspina si po linie podczas wicze . Lina a. Spad z wysoko ci sze ciu metrów na stalow pod og . Trzy dni pó niej dwóch innych buszowa o po nie wyko czonym korytarzu. Pewnie mieli po prostu pecha, bo stali pod cian , której wsporniki nie wytrzyma y. Kiedy wypuszczono ju ch opców ze szpitala, Doradca udzieli ich rodzicom nagany. Przywódca atakuj cych Stena tak e nie mia szcz cia. Wraca do domu pó nym wieczorem i kto pobi go do nieprzytomno ci. W wyniku przeprowadzonego ledztwa Doradca stwierdzi , e sprawc prawdopodobnie by Buntownik, cz onek jednego z m odzie owych gangów buszuj cych po opuszczonych sektorach Vulcana, taki typ o jeden krok od prania mózgu. Wyja nienia Doradcy przyj to do wiadomo ci. Stena ju zawsze pozostawiano w spokoju.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Karl, chcia bym chwil z tob porozmawia . - Tak, tato? - Ja i inni byli my na spotkaniu z Doradc . - Och. - Zastanawiasz si pewno, czego chcia . - Tak. No tak. Jasne, e o tym my . - I nie masz najmniejszego poj cia, o co chodzi? - Nie, tato. - Tak w nie my la em. Zdaje si , e jaki m ody Mig wynalaz co . Jaki rodzaj rozpylacza. Nie wiesz mo e czego na ten temat, ch opcze? - Nie, tato. - No pewno. Ten rozpylacz mierdzi jak... no, tak jak wtedy, kiedy zbiornik cieków wyla si na Korytarz Tysi c Osiemset Czterdziesty Pi ty. Pami tasz to? - Tak, tato. - Co cicho jeste my dzisiaj, synku, co? Id my dalej. A wi c kto poszed i spryska tym Doradc i czterech z jego pomocników. Spryska ich portki, kiedy usiedli. Skrywasz u miech, czy mi si tylko tak wydaje? - Nie, tato. - Tak my la em. Doradca za da , by rodzice przeprowadzili dochodzenie, po czym oddali tak aspo eczne dziecko w r ce sprawiedliwo ci. - Co masz zamiar zrobi , tato? - Ju zrobi em. Poszed em do biblioteki. Twoja mama rozmawia a z bibliotekarzem, a ja przejrza em fiszki, eby sprawdzi , kto ostatnio czyta podr czniki do chemii. - O. - Tak. O. Niestety, wyszed em i zapomnia em odda te fiszki. Sten siedzia cicho jak mysz pod miot . - Mój ojciec powiedzia mi kiedy , e zanim zaczn kogo podpala , powinienem najpierw sprawdzi , czy co najmniej sze ciu innych ludzi nie ma pochodni w swojej skrzynce z narz dziami. Czy rozumiesz, o czym mówi ? - Tak, tato. - Tak te mi si zdawa o. Jednym z najlepszych wydarze by o to, o którym Sten zawsze my la jako o Czasie Jaszczura. Jaszczury, wyj tkowo obrzydliwe ma e drapie niki, zosta y odkryte przez statki zwiadowcze Kompanii na jakim piekielnym wiecie. Nikt nie wiedzia , dlaczego za oga wracaj c przywioz a kilka okazów tych psychopatycznych ma ych gadów. Ale przywioz a. Maj c zaledwie dwadzie cia centymetrów wysoko ci, Jaszczury przejawia y ch zatopienia swoich szcz k i pazurów w cia ach przeciwników nawet sto razy wi kszych. Jeden z nauczycieli Stena, pochodz cy z Primy, powiedzia , e Jaszczury wygl daj jak ma e tyranozaury. Chocia prawie wszystkiego nienawidzi y tak samo, to szczególn niech ywi y do osobników asnego gatunku. Z wyj tkiem krótkiego okresu godowego nic nie sprawia o im wi kszej przyjemno ci ni rozszarpanie na sztuki innego Jaszczura. To w nie czyni o je idealnymi zwierz tami do walk na arenie. Amos w nie otrzyma od Kompanii nagrod za odkrycie tego, e jego obrabiarka mo e pracowa dodatkowo tysi c godzin pomi dzy konserwacjami, je li wylot rury wydechowej zostanie odsuni ty od wlotu powietrza do uk adu ch odzenia komputera. Z wielk pomp skrócili mu kontrakt o rok. Amos, zawsze pierwszy do hazardu, u tego rocznego kredytu do zakupienia Jaszczura. Sten z pocz tku nienawidzi gada, zw aszcza e b yskawiczne k apni cie szcz k omal nie pozbawi o go ma ego palca. Amos wyja ni mu:
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ja te nie przepadam za tym ar okiem. Nie lubi tego, jak wygl da, jak mierdzi i jak re. Ale to b dzie nasz bilet na wyjazd z Vulcana. Argumenty by y przekonuj ce. Amos planowa wystawia jaszczura w krótkich walkach i zak ada si o ma e sumy. - Wygrywamy ma o, miesi czny kontrakt tu, tygodniowy tam. Ale wcze niej czy pó niej wygramy do , aby st d prysn . Nawet matka Stena da a si przekona , e co b dzie z tego najnowszego marzenia Amosa. A pi tnastoletni wówczas Sten z ca ej duszy pragn wydosta si z Vulcana, pragn tego bardziej, ni czegokolwiek innego. Wi c karmi troskliwie Jaszczura, powstrzymywa md ci znosz c obrzydliwy smród, i usi owa nie krzycze zbyt g no, gdy po karmieniu spó ni si z cofni ciem r ki z klatki. I przez jaki czas zdawa o si , e wielki plan Amosa dzia a. A do tej nocy, kiedy Doradca pojawi si na walkach prowadzonych w nie u ywanym korytarzu par przecznic dalej. Id cy za Amosem Sten niós klatk z Jaszczurem na aren . Doradca dostrzeg ich poprzez ring i pospieszy na spotkanie. - No có , Amos - powiedzia serdecznie - nie wiedzia em, e puszczasz Jaszczura do walki. Amos ostro nie skin g ow . Doradca zlustrowa popiskuj pod ramieniem Stena besti . - Chyba masz niez ego zwierzaka, Amos. Co by powiedzia na to, eby wystawi go przeciwko mojemu w pierwszej rundzie? Sten spojrza przez ring i zobaczy opas ego, wielkiego Jaszczura, którego niós jeden z pomagierów Doradcy. Powiedzia : - Tato, nie mo emy. To jest... Doradca zerkn na Stena krzywym okiem. - Pozwalasz ch opakowi decydowa za siebie, Amos? Amos pokr ci g ow . - No tak. Poka my im, e jeste my najlepszymi i najuczciwszymi ze sportowców. Poka my innym korytarzom, e jeste my znudzeni ich rozlaz ymi gadami, i wolimy wystawi nasze. Zgoda? Czeka . Amos wzi kilka g bokich oddechów. - Wydaje mi si , e nie zdecydowa pan jeszcze, kto przejdzie do wytwarzania drutów, czy nie? Doradca u miechn si . - No w nie. Nawet Sten wiedzia , e noszenie d ugich na kilometry pr tów z rozpalonego do bia ci metalu by o najbardziej niebezpiecznym zadaniem na zmianie Amosa. - My, ja i mój ch opak, b dziemy dumni, e nasz Jaszczur walczy z pa skim Jaszczurem, panie Doradco. - To wietnie - powiedzia Doradca. - Dajmy naprawd wietne widowisko. Pospieszy z powrotem dooko a areny. - Tato - spróbowa Sten - jego Jaszczur jest dwa razy wi kszy od naszego. Nie mamy adnej szansy. Amos kiwn g ow . - Tak w nie to wygl da. Ale pami tasz, jak ci mówi em, eby nie robi tego, czego si inni po tobie spodziewaj ? We moj kart . Le do automatu z soj i kup tyle, ile zdo asz zmie ci pod ubraniem. Sten porwa kart ojca i przecisn si przez t um. Doradca by zbyt zaj ty chwaleniem si , co mo e zrobi jego bestia, aby zauwa , e Sten wk ada pasma surowej soi do klatki wielkiego Jaszczura. Po krótkiej chwili wrzasków, k ótni i przyjmowania ostatnich zak adów klatki z Jaszczurami zosta y wniesione na ring, ustawione i szybko otwarte. Zwierzak Doradcy, ob arty do rozpuku, wytoczy si z klatki, ziewn i zwin do snu. Zanim zd si obudzi , Jaszczur Amosa ju go strawi w po owie.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dooko a areny zaleg a miertelna cisza. Amos spogl da tak niewinnie, jak tylko potrafi . - Tak, prosz pana. Mia pan racj . Pokazali my im, e jeste my najlepszymi sportowcami, prawda, prosz pana? Doradca nic nie odpowiedzia . Po prostu odwróci si i zacz przepycha si przez t um. Po tym wszystkim Amos nie zdo ju wystawi swojego Jaszczura do adnej walki na adnych warunkach. Nikt nie owa , kiedy Jaszczur zdech - tak jak i wszystkie inne - po miesi cu czy dwóch. Kto powiedzia , e to z powodu braku niezb dnych sk adników diety. Do tego czasu Amos zaj si ju obmy laniem nast pnego planu wydostania siebie i rodziny z Vulcana. Nadal planowa , gdy Thoresen wysadzi Dzielnic w powietrze.
Rozdzia 4 S owa Barona kr y i odbija y si echem pod wysok kopu . Sten chwyta tylko niektóre zwroty: - Odwa ne dusze... pionierzy Vulcana... zmarli dla dobra Kompanii... nie zapomnimy ich imion... trzydzie ci milionów naszych obywateli zawsze b dzie pami ta ... Sten nadal czu odr twienie. Jaki wracaj cy z pracy cz owiek, patrz c spode ba, torowa sobie drog poprzez t um oko o pi dziesi ciu Migów obników, zanim zorientowa si , o co chodzi. Przybra , jak mu si zdawa o, smutny wyraz twarzy i spu ci wzrok. Sten nic nie zauwa . Patrzy w gór , na wielokrotnie powi kszony obraz Barona wy wietlany na suficie. Thoresen sta w swoim ogrodzie, w powiewaj cej szacie, jak Execowie zawsze wk adali z okazji uroczysto ci. Baron bardzo starannie dobra strój na ceremoni pogrzebow . My la , e na Migach ta jego troska zrobi du e wra enie. Dla Stena Baron by co najwy ej powi kszon , bardziej ob udn wersj Doradcy. Sten przez pierwszy tydzie pozostawa w stanie szoku. Nadal mocno odczuwa strat , jak cz owiek po amputacji, którego boli noga, cho dawno j odci to. Ukry si w mieszkaniu. Kiedy trzaska a klapa podajnika, podchodzi i zjada co z tacy. By nawet wdzi czny Kompanii za to, e zostawi a go w spokoju. Dopiero w wiele lat pó niej zorientowa si , e Kompania po prostu post powa a zgodnie z instrukcj : "Wypadki Przemys owe miertelne). Traktowanie Krewnych". Poczynaj c od wyrazów sympatii od zwierzchników Amosa i Freed oraz nauczycieli dzieci a do dodatkowych kredytów na zakupy w najbli szym centrum rekreacyjnym, proces wyciszania alu osieroconych by doskonale skalkulowany. Zw aszcza izolacja - ostatni rzecz , której chcia aby Kompania, to rozpaczaj cy krewni przemierzaj cy korytarze i przypominaj cy ludziom, jak cienki jest margines oddzielaj cy ycie od mierci na tym sztucznym, obliczonym na zysk wiecie. Wznios e s owa Barona nagle sta y si w uszach Stena tylko ha asem. Odwróci si . Kto pojawi si obok niego. Sten spojrza i zamar . To by Doradca. - Wzruszaj ca ceremonia - powiedzia . - Doprawdy niezwykle wzruszaj ca. Skierowa Stena w stron najbli szego baru i posadzi na krze le. W swoj kart do terminala i wcisn guzik. Podajnik wyplu dwa drinki. Doradca wzi yk p ynu i obraca w ustach. Sten po prostu patrzy na stoj cy przed nim pojemnik. - Zdaj sobie spraw z twojej oby, m ody cz owieku - powiedzia Doradca. - Ale wszystko powstaje z prochu. Wyj co ze swojej kieszeni i po przed Stenem. To by a karta magnetyczna z napisem "Karl Sten, 03857 - con19 - 2Mig - niewyk" na wierzchu. Sten zastanawia si , kiedy zd yli zrobi mu zdj cie widniej ce na karcie. - Wiem, e po okresie oby b dziesz si martwi o swój los. Nie masz przecie adnego zawodu. Nie masz pieni dzy. Rodziny. I tak dalej.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Przerwa i poci gn yk napoju. - Przejrzeli my twoje akta i zdecydowali my, e zas ugujesz na wyj tkowe traktowanie. Doradca u miechn si i postuka w kart tym paznokciem. - Postanowili my przyzna ci pe ne pracownicze prawa obywatela ze wszystkimi zwi zanymi z tym korzy ciami. Otrzymasz normalny miesi czny kredyt. Pe ny dost p do wszelkich urz dze rekreacyjnych. W asny dom, ten w nie, w którym dorasta . Doradca zmierza prosto do fina u. - Poczynaj c od jutra, Karlu Stenie, zajmiesz miejsce swego ojca przy najwspanialszych na wiecie ta mach monta owych Vulcana. Sten siedzia i milcza . Doradca pewnie s dzi , e jest wdzi czny. - Oczywi cie oznacza to, e musisz ods par lat, które zosta y jeszcze do ko ca kontraktu twojego ojca, dziewi tna cie, o ile dobrze pami tam. Ale za to Kompania anulowa a czas, jaki jeszcze pozosta na koncie twojej matki. - To bardzo wspania omy lne ze strony Kompanii - stwierdzi Sten. - Oczywi cie. Oczywi cie. Ale jak Baron Thoresen zwykle wspomina mi podczas naszych cz stych pogaw dek, w jego ogrodzie, chcia bym doda ... dobro naszych pracowników liczy si przede wszystkim. "Szcz liwy robotnik to wydajny robotnik", tak zwykle powtarza. - Jestem tego pewien. Doradca znowu si u miechn . Poklepa Stena po r ce i wsta . Potem zawaha si , znowu w kart do terminala i wcisn kilka guzików. - Napij si jeszcze, Obywatelu Stenie. Ja stawiam. I pozwól, e pogratuluj ci jako pierwszy. Jeszcze raz poklepa Stena, po czym odwróci si i wyszed na ulic . Sten patrzy za nim. Podniós drinki i powoli wyla je na stolik.
Rozdzia 5 Zawy y syreny obwieszczaj ce pocz tek nast pnej zmiany i skwaszony Sten usiad . Nie spa ju od prawie dwóch godzin. Czeka . Nawet po up ywie czterech cykli trzypokojowe mieszkanie przera o pustk . Ale Sten nauczy si , e zmarli musz sami nosi po sobie ob . Ta cz jego ycia zosta a oddzielona murem. Ale czasem co si stamt d wydostawa o i al znowu zaczyna dokucza . Powszechnie uchodzi za cichego, pos usznego Miga, jak tego chcia a Kompania. Albo, co najmniej dobrze to udawa . Brz kn podajnik cienny i wysun a si taca z energetycznym napojem, ró nymi rodkami na kaca i antydepresyjnymi. Sten machn r na chybi - trafi i wyrzuci to wszystko do zsypu na mieci. Nie chcia tego ani nie potrzebowa , lecz wiedzia , e rozs dniej usun zawarto tacy ni pozostawi j nietkni . Po kilku godzinach zosta aby wycofana i spisana. Potem jaki komputer zanotowa by i zameldowa o braku apetytu Stena. Co poci gn oby za sob reprymend od Doradcy. Sten westchn . Na wszystko by y normy. Daleko, na pocz tku kolejki jaki robotnik w swoj kart do zegara medycznego. Maszyna ysn a i cz owiek w rami do jej paszczy. Zanotowano jego najwa niejsze wska niki, stwierdzono, e jest wolny od alkoholu czy narkotyków, które mog y pozosta po ostatniej zabawie, i wpuszczono go. M czyzna znikn we wn trzu fabryki i kolejka posun a si o dwa kroki. Sten przesuwa si razem z innymi, dooko a niego szumia y plotki. - Zwa ywszy na fakt, e Fran by najgorszy ze wszystkich w wyrabianiu normy, to wydaje mi si , e Kompania post pi a z nim cholernie dobrze, kiedy straci r ; jedyn rzecz , do której jej ywa , by o podszczypywanie panienek. Dali mu przecie miesi czny kredyt, nie...? - Znasz mnie przecie , jeszcze nikt na Vulcanie nie przerobi mnie w piciu, i nie mog si ju doczeka ko ca zmiany! Taki jestem g upi. Przyprowad ich, mówi ci, a zobaczysz... Nadesz a
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kolej na Stena. W swoj kart , sta sztywno obok maszyny, kiedy sprawdza a go i akceptowa a, i wszed powoli do fabryki. Budynek ta my by olbrzymi, poprzedzielany jak plaster - miodu od pod ogi a po sufit, wype niony pasami, maszynami, torami i innymi urz dzeniami. Dla Migów przeznaczono ziutkie cie ki, dzieli y ich centymetry od upadku czy wci gni cia mi dzy tryby jakiej maszyny, która by ich zmieli a, sprasowa a, i zwin a w jakie bezimienne urz dzenie, po przej ciu ca ej ta my odrzucone z powodu wykrytych zanieczyszcze . Po sp dzeniu prawie dwóch miesi cy w fabryce Sten zacz nienawidzi swojego partnera tak bardzo, jak ca ej pracy. Robot by przysadzisty, szary, w kszta cie jaja, przystrojony upiorn liczb czujników zebranych w co w rodzaju du ego, owadziego oka. Porusza si na ko ach i odnó ach, pozwalaj cych kroczy po schodach. Tylko powierzchnia oka i ruchliwe czu ki wydawa y si ywe. A najbardziej nienawidzi Sten jego wysokiego, ostrego g osu. Jak u starego bibliotekarza, którego pami ta z Pierwszego obka. - Pospiesz si - marudzi robot - nie wyrabiamy normy. Dobry robotnik zawsze wyrabia norm . W ostatnim cyklu jeden z pracowników w trzecim sektorze, Myal Thorkenson, wyrobi prawie dwie cie procent normy. Czy nie jest to idea wart na ladowania? Sten popatrzy na maszyn i pomy la , czy by jej nie kopn . Ostatnim razem kiedy tego spróbowa , kula przez dwa dni. Robot poderwa go swoim nieprzyjemnym g osem. - Pospiesz si teraz. Nast pne krzes o. Sten podniós kolejne siedzenie ze stosu przed d ug , srebrn tub . Potem zaniós je tam, gdzie czeka robot. To robot mia stanowisko technika. Sten pe ni rol przynie - podaj - pozamiataj. Jego praca polega a na podniesieniu siedzenia ze stosu, w enia go do odpowiedniego otworu i trzymania, dopóki robot nie zgrzeje siedzenia z ram . To by o nies ychanie nu ce zaj cie, którego dla swego mechanicznego zast pcy szefa nigdy nie wykonywa w ciwie. - Nie tu - powiedzia robot. - Zawsze robisz to le. Pozycja jest ci le okre lona. W to jeszcze raz. W to. Ko cówka spawaj ca robota rozjarzy a si . - Szybko, teraz. Nast pne. Sten powlók si z powrotem przez przej cie, gdzie spotka robotnika, którego imienia nie móg sobie przypomnie . - Cze . S ysza ju ? W nie awansowa em. - Moje gratulacje. M czyzna promienia . - Dzi ki. Robi wielk imprez po zmianie. Zapraszam wszystkich. Na mój koszt. Sten spojrza na faceta. - Ale czy taki wydatek nie przed y ci kontraktu, to znaczy nawet mimo awansu? M czyzna wzruszy ramionami. - Dam sobie rad . To doda mi tylko oko o sze ciu miesi cy do mojego kontraktu. Sten rozwa , czy zapyta go, dlaczego tak bardzo chce si pospieszy i wyda ka dy kredyt - i jeszcze troch - ze swojej podwy ki. Jak móg tak wyrzuca sze miesi cy swojego ycia na... Ale przecie zna odpowied . Wi c nie zawraca ju sobie g owy. - Masz racj - westchn . - Dasz sobie rad . Mig ruszy dalej. Leta by a niemal jedynym jasnym punktem w yciu Stena w tym czasie. Pod wieloma wzgl dami stanowi a pokazowy egzemplarz panienki do zabawy. Wychowana na spokojnej planecie podobnej do tej, z której pochodzili rodzice Stena, mia a zamiar po zako czeniu kontraktu wyemigrowa na jeden ze spokojnych wiatów Imperium, tam spotka jakiego cz onka królewskiej rodziny i wyj za niego za m . No, móg by to te by jaki ksi kupców. Chocia Sten nie wierzy ju w mit kurwy o z otym sercu, wydawa o mu si , e jej naprawd sprawia przyjemno rozmowa z nim i seks. Sten le cicho na ku.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dziewczyna pochyla a si nad nim, uderzaj c lekko ko cami palców. Sten obróci si i spojrza na. ni . Twarz Lety by a agodna, a renice rozszerzone po za yciu narkotyków. le - zamrucza a. - Kontrakty. Kontrakty i normy, i Migowie. Zachichota a. - Z tob wszystko w porz dku. I jeste Migiem. Sten usiad . - Nie b nim zawsze. Kiedy sko czy si mój kontrakt, wydostan si z tego cholernego wiata i zobacz , co to znaczy by wolnym cz owiekiem. Leta roze mia a si . - Wiem, co mówi . Nie b gra . Nie b w aden sposób przed kontraktu. Nigdy wi cej nocy sp dzonych na piciu. Mam zamiar po prostu ograniczy si tylko do koniecznego czasu. I tyle. Leta pokr ci a g ow i wsta a. Wzi a kilka g bokich wdechów, usi uj c rozja ni sobie w g owie. - Nie mo esz tego zrobi . - Dlaczego nie? - zapyta Sten. - Do diab a, nawet dziewi tna cie lat to nie wieczno . - Nie mo esz tego zrobi , poniewa to wszystko jest oszustwem. Wszystko. Kontrolowane. Jak twoja praca. Jak gry. Jak... jak nawet to. Ustalili ca tak, e nigdy si nie wydostaniesz... zawsze dziesz do nich przywi zany. Dzia aj na wszelkie sposoby. Sten by zaszokowany - Ale je li to jest oszustwo i nikt nie wydostaje si z Vulcana, to co z tob ? - Jak to co ze mn ? - Ci gle mówisz o tym, co zrobisz, kiedy wyjedziesz, i o planetach, które chcesz zobaczy , i czyznach, jakich chcesz spotka , takich, co nie mierdz potem i smarami i... i tak dalej. Leta po a mu d na ustach. - To ja, Sten. Nie ty. To ja wyje am. Mam kontrakt i daj mi pieni dze, narkotyki i wszystko, co jem i pij . Nie mog nawet bra udzia u w grach. Automaty nie przyjmuj mojej karty. Nie ma znaczenia, co robi . Po prostu dopóki yj , mam gwarancj , e wyjad z Vulcana. Tak, jak i inne panienki. Albo naganiacze czy bramkarze. Oni wszyscy mog si wydosta . Techowie i stra nicy te . Ale nie Migowie. Migowie zostaj tu na zawsze. Sten pokr ci g ow , nie wierz c w ani jedno owo. - Milutki ch opaczek z ciebie, Sten, ale ty umrzesz na Vulcanie. Trzyma si z dala od mieszkania Lety przez jaki czas, przekonuj c sam siebie, e nie jest mu potrzebna. Nie chcia mie obok siebie kogo , kto opowiada mu takie rzeczy... có , to musia y przecie by k amstwa, prawda? Ale im d ej jej nie widzia , tym wi cej my la i zastanawia si nad jej s owami. W ko cu zdecydowa , e musi z ni porozmawia . Aby jej dowie , e mo e mia a racj w odniesieniu do wszystkich innych Migów, ale nie w odniesieniu do niego. Z pocz tku ludzie w domu zabawy udawali, e nigdy nie s yszeli o niej. Potem przypomnieli sobie. Och, Leta. Przeniesiono j albo co takiego. Taa. Jako tak nagle. Ale wydawa a si naprawd zadowolona, kiedy po ni przyszli. Mo e dosta a prac w Oku, dla Execów. Sten zastanawia si . Przesta si zastanawia , kiedy ukrad klucze od jej pokoju i znalaz niepozorny mikrofon ukryty w suficie. My la cz sto potem, co jej mogli zrobi za to, co powiedzia a. Miesi czne zestawienie wydatków: Mieszkanie........... 1 000 kredytów Jedzenie.................. 500 kredytów
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
P aca majstra.......... 225 kredytów Us ugi..................... 250 kredytów Razem 1 975 kredytów Miesi czna p aca: 2 000 kredytów odj 1 975 kredytów wydatków 25 kredytów pozosta o Sten po raz dziesi ty sprawdzi wyliczenia na ekranie. Zaciska pasa do granic wytrzyma ci. Zlikwidowa wszystkie rozrywki i ograniczy si do podstawowej diety granicz cej z wyg odzeniem. Ale zawsze wychodzi o mu to samo. Z dwudziestoma pi cioma kredytami na miesi c nie by w stanie skróci swego kontraktu nawet o sze miesi cy. I gdyby kontynuowa ten sposób ycia, oszala by w ci gu pi ciu lat. Sten zdecydowa jeszcze raz wszystko sprawdzi . Mo e co omin . Wcisn klawisze na konsoli i wywo Przewodnik Pracownika Kompanii. Przegl da akapit za akapitem, szukaj c wyj cia. - Cholera! - O ma o tego nie pomin . Wróci do tej strony i przeczyta j , a potem znowu i znowu: Ubezpieczenie: Wszyscy robotnicy, Niewykwalifikowani eMigranci, musz p aci podatek na ubezpieczenie w wysoko ci nie mniejszej ni 35 kredytów i nie wi kszej ni 67 kredytów za ka dy okres rozliczeniowy, z wyj tkiem dodatkowych prac okre lanych przez Kompani jako szczególnie niebezpieczne i podnosz ce ryzyko wypadku / mierci, kiedy podatek musi wynosi nie mniej ni 75 i nie wi cej ni 125 kredytów za ka dy okres rozliczeniowy. Kompania zobowi zuje si do zapewnienia odpowiedniej opieki medycznej i / lub zasi ku pogrzebowego nie przekraczaj cego 750 kredytów i / lub... Waln pi ciami w klawisze i ekran zamigota par razy, a potem zblad . Mieli go. Niewa ne, co robi , ka dy Mig na zawsze by uziemiony. Sten kiwa si w rozpaczy. Robot wyko czy zawarto ci gnika i odsun si , czekaj c na nast pn rur w kszta cie cygara, aby si do niej pod czy . Wype niony samochód zawarcza odje aj c kawa ek, do tuby transportu pneumatycznego prowadz cego do terminala portu. Ale kto albo co nie zd przygotowa nast pnego stosu siedze . Sten ziewn , podczas gdy jego robot czepia si innej maszyny o zawalenie norm. Tamta nie by a zbyt ch tna do brania winy na siebie. K óci y si elektronicznie, dopóki w ko cu suwnica sufitowa nie z a nast pnej dostawy siedze pomi dzy nimi. Robot w lizgn si do ci gnika. Sten podniós siedzenie na rami i wywlók ze stosu. W je na miejsce i wys uchiwa zgrzytów robota, gdy przesuwa siedzenie tam i z powrotem. Robot przemie ci si do przodu, przygotowany do spawania. Sten poczu nagle md ci podchodz ce do gard a. Ca reszt ycia ma sp dzi wys uchuj c mamrotania tego szarego jaja. Sten zako ysa si do przodu. Siedzenie w lizgn o si do robota i maszyna wrzasn a, bo przyspawa a siebie do siedzenia i ramy ci gnika. - Na pomoc! Na pomoc! Jestem w pu apce! - j cza a. Zawiadom kontrol . Sten zamruga . Potem ukry u miech. - Jasne. Ju id . Powlók ci gnik powoli do panelu kontrolnego, wzi g boki wdech i wcisn guzik "Zadanie uko czone". Drzwi ci gnika zamkn y si i ca zjecha a do tuby transportu pneumatycznego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zawiadomi ... kontrola... na pomoc... na pomoc... I po raz pierwszy od czasu, gdy zosta mianowany robotnikiem, Sten poczu satysfakcj z dobrze wykonanej pracy.
Rozdzia 6 Sten by "chory" przez ponad tydzie , zanim pokaza si Doradca. Tak naprawd to by rzeczywi cie chory przez pierwszy dzie . Chory ze strachu, e kto móg by odkry jego ma zabaw z robotem. Zosta aby zakwalifikowana jako bezczelny sabota , by tego pewien.. Gdyby mia szcz cie, w yliby go do aparatu do prania mózgu i wypalili ka dy obszar nieodpowiadaj cy Idealnemu Wzorowi Robotnika. Ale istnia o zapewne co jeszcze gorszego. Podobno zawsze istnia o na Vulcanie. Sten nie mia pewno ci, co to w ciwie jest. S ysza opowie ci o piekielnych fabrykach, dok d zsy ano niepoprawnych, nikt jednak nie zna nikogo, kto by by rzeczywi cie zes any do takiego zak adu. Mo e opowie ci zmy lono, a mo e po prostu nikt nie wraca z takich miejsc. Sten zastanawia si chwilami, czy nie wola by przej prania mózgu i zmieni si w ro lin . Drugiego dnia zbudzi si z u miechem. Zorientowa si , e nie zauwa ono, co zrobi z robotem. Wi c wi towa pozostaj c w domu, wyleguj c si w ku jeszcze dwie godziny po rozpocz ciu zmiany. Potem zjad troch wy mienitego jedzenia z zapasów zgromadzonych przez rodziców i gapi si na cienn kinotapet , na której nie pada nieg. Wiedzia dobrze, e nie powinien wk ada karty do telewizora i ogl da programu, albo wychodzi do jakiego centrum rekreacyjnego. To mog oby u atwi Kompanii stwierdzenie, e symuluje. P atki zastyg e w powietrzu na tapecie fascynowa y Stena. Zamro ona woda, padaj ca z nieba. To chyba nie by o zbyt higieniczne. Sten zastanawia si , czy w ogóle istnieje jakakolwiek droga ucieczki z tego wiata. Nawet je li te p atki nie wydawa y si praktyczne, to warto kiedy je zobaczy . Warto zobaczy cokolwiek - je li tylko znajdowa o si dostatecznie daleko od Kompanii i Vulcana. Od trzeciego dnia zdecydowa , e ju nigdy nie pójdzie do pracy. Nie wiedzia , jak d ugo uda mu si symulowa . Ani co z nim zrobi , kiedy go z api . Po prostu siedzia . My la o p atkach niegu i o tym, jak by to by o spacerowa po ród nich, bez karty w kieszeni przypominaj cej, gdzie teraz powinien by i co powinien tam robi . W nie nauczy si , e je eli zmru y troch oczy, to nie ynki prawie si ruszaj , kiedy zabrz cza dzwonek u drzwi. Nie poruszy si . Dzwonek znowu zabrz cza . - Sten! - krzycza Doradca przez drzwi - wiem, e tam jeste ! Wpu mnie. Wszystko w porz dku. Poradzimy sobie z tym. Razem. Tylko otwórz drzwi. Wszystko w porz dku! Sten wiedzia , e nic nie jest w porz dku. Ale w ko cu podniós si i podszed do wej cia. Znowu odezwa si dzwonek. Potem co zacz o zgrzyta w zamku. Sten czeka u drzwi. I wtedy zawaha si i przeszed na drug stron . Zamek zaskoczy i p yta drzwi przesun a si . Do rodka wszed Doradca. Jego usta by y otwarte, co mówi . Sten skoczy , zaciskaj c r ce wysoko nad g ow . Uderzenie trafi o Doradc w bok g owy, rzucaj c na cian . Ze lizgn si po niej i upad na pod og . Nie porusza si . Usta mia nadal otwarte. Sten zacz si trz . Nagle poczu spokój. Oto wyeliminowa wszystkie inne mo liwo ci. Pozosta o mu tylko jedno. Przeszed nad nieprzytomnym Doradc i przeszuka szybko jego kieszenie. Znalaz jego kart i schowa do kieszeni. Je li u yje jej zamiast swojej w asnej, to mo e Kontrola nie trafi tak szybko na jego lad. Ta karta otwiera a mu wst p do obszarów niedost pnych dla Miga Stena. Sten obróci si i rozejrza po trzech pustych pokojach. Cokolwiek si pó niej zdarzy, widzi je po raz ostatni. Potem wybieg za drzwi, kieruj c si w stron ruchomego chodnika, portu kosmicznego i jakiej drogi poza Vulcan.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Poczu si nie na miejscu w chwili, gdy opu ci ruchomy chodnik. Ludzie tutaj wygl dali inaczej. Wida by o tylko kilku Migów, rzucaj cych si w oczy w swoich szarych kombinezonach. Pozostali mieli stroje bogate, wprost ol niewaj ce: Techowie, urz dnicy, administratorzy, tu i ówdzie b yska dziwny kostium za wiatowca. Sten pospieszy do maszyny z ubraniami, w do niej kart Doradcy i wstrzyma oddech. Czy zad wi czy alarm? Czy stra nicy ju biegn w jego kierunku? Maszyna zawarcza a i zacz a wy wietla pozycje do wyboru. Sten wybra pierwsz rzecz w swoim rozmiarze, która wygl da a na m sk , i paczka wypad a na podajnik. Z apa j i zacz przeciska si przez t um w kierunku obszarów wypoczynkowych. Sten wszed na teren administrowany przez zarz d portu kosmicznego, usi uj c wygl da tak, jakby to by o w ciwe dla niego miejsce. Musia szybko co zrobi z kart Doradcy. Gdziekolwiek poszed , zostawia za sob lad szeroki jak papier wychodz cy z drukarki komputerowej. Stary, gruby urz das b bni w automat obok wydaj cy narkopiwo. - Cholerna maszyna. Mówi mi, e nie mam ju tych cholernych kredytów na... Sten podszed powoli do niego, znudzony, ale lekko zaciekawiony. Ten facet by pijany tak bardzo, e centralny komputer odci go od dop ywu alkoholu. - To plamy na s cu - powiedzia Sten. Urz dnik spojrza na niego zamglonym wzrokiem. - Tak pan my li? - Jasne. To samo zdarzy o mi si wczoraj. Prosz . Niech pan spróbuje mojej karty. Mo e j przyjmie. Urz dnik kiwn g ow , Sten wcisn guzik i karta m czyzny wypad a z automatu. Wzi j i wsun t , która nale a do Doradcy. Minut pó niej urz dnik z zadowolon min poci ga swoje narkopiwo. Trzy godziny pó niej z apali go. Siedzia w nie w swoim ulubionym, sta ym miejscu, czuj c przyjemny szum w g owie, gdy wpad o co , co wygl da o jak sze regimentów stra ników. Zanim mia czas od szklank , by ju pobity, zwi zany i wieziony do centrum przes ucha . Szef patrolu wymachiwa zwyci sko kart urz dnika. Tylko, e to nie by a jego karta. To by a karta Doradcy. Stena nie opuszcza o to nieznane, nieuchwytne wra enie od momentu, kiedy tylko wszed do Centrum dla Odwiedzaj cych w porcie kosmicznym. Nawet w panuj cym tu po piechu wyczuwa co dziwnego. Nie wiedzia dok adnie, co to jest. Ale my la , e ma to zwi zek z wolno ci . Porusza si po ród egzotycznego t umu - od obcych i dyplomatów po zasobnych kupców i eglarzy dalekich przestrzeni. Nawet rozmowy brzmia y dziwnie: o systemach gwiezdnych i pozaprzestrzennej je dzie, silnikach na antymateri i imperialnych intrygach. Sten wymin dziwk i wszed do zape nionej tawerny. Przepcha si przez t um i znalaz puste miejsce przy barze. Obok niego jaki eglarz zwierza si kumplowi. - Ten gówniarz porucznik po prostu mnie lekcewa y. Mo esz w to uwierzy ? Mnie! Bosmana po przekl tych pi tnastu latach na tym cholernym pok adzie! Jego przyjaciel pokiwa g ow . - Oni wszyscy s tacy sami. Dwa lata w tej akademii dla dzidziusiów i my , e pozjadali wszystkie rozumy. - No wi c wyobra sobie - kontynuowa ten pierwszy melduj , e s punkty na ekranie, a on mówi, e nie ma adnego powodu, eby by y punkty. Ja mu na to, e jednak s . Par minut pó niej trafili my w strumie meteorów. Zgrzyta o nam w z bach i mieci lecia y z rur wylotowych. Pilot wyci gn nas w ostatniej chwili. Wpadli my w taki korkoci g, e kapitanowi ma o nie wypad y szuflady z biurka. Sten dosta swojego drinka, zap aci za niego jednym ze swoich zachowanych kredytów, i przeszed powoli wzd baru. Zwróci uwag na grup eglarzy. St oczyli si dooko a sto u, rozmawiali cicho i powoli s czyli drinki zamiast chlusta nimi w gard o, jak inni. Nosili czyste ubrania, byli wie o ogoleni i mieli wygl d m czyzn usi uj cych skutecznie pozby si kaca.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mieli wygl d ludzi wracaj cych do domu. - Czas i - powiedzia jeden z nich. Równocze nie sko czyli swoje drinki i podnie li si . Sten przepycha si przechodzili przez t um i na zewn trz.
za nimi, gdy
Sten skuli si w dziobowej cz ci promu. Jaka p yta ukry a go przed wzrokiem eglarzy. Opu cili Vulcan i w chwil pó niej Sten poprzez przezroczysty dziób dostrzeg frachtowiec, do którego podp ywa prom. Frachtowiec dalekiego zasi gu, olbrzymi wielocz onowy owad, rozci ga si na kilometry. Ci ba podobnych do uków holowników ci gn a kolejne cz ci i wstawia a je na miejsce. Sekcja g ówna statku by a kwadratowa i brzydka, z je cymi si dooko a czu kami. Gdy prom przybli si do niej, rozdziawi a paszcz . Zanim go po kn a, Sten pomy la , e jest to najpi kniejsza rzecz, jak kiedykolwiek widzia . Sten ledwo s ysza s dziego, monotonnie wyliczaj cego jego zbrodnie przeciwko Kompanii. Otaczali go stra nicy. Przed s dzi siedzia Doradca, a jego g ow spowija y banda e. Potakiwa bole ciwie za ka dym razem, gdy s dzia wymienia kolejne naruszenia prawa. Znale li Stena na promie, skulonego pod kilkoma kocami i otoczonego skradzionymi ze statku sprz tami. Kapitan usprawiedliwia si przed nim ca y czas, nawet wtedy, gdy zawiadamia Vulcan, aby kogo przys ali. O tej planecie kr y dziwne opowie ci. - Nie mo emy ci pomóc - mówi kapitan. - S ba bezpiecze stwa, szukaj c takich ludzi jak ty, wysy a szperaczy na ka dy statek, zanim pozwoli mu odlecie . Sten nic nie mówi . - S uchaj - kontynuowa eglarz - nie mog podj tego ryzyka. Gdyby mnie z apano na próbie pomocy, Kompania zabra aby mi prawo do handlu. By bym sko czony. Chodzi nie tylko o mnie. Musz my le o za odze... Sten ockn si , gdy stra nicy popchn li go do przodu. S dzia sko czy ju swoj wyliczank . Co teraz b dzie? Pranie mózgu? Je li tak, to Sten mia nadziej , e zostanie mu dosy rozumu, aby pope ni samobójstwo. Wtedy przemówi s dzia: - Mam nadziej , e jeste wiadom ogromu swoich przest pstw? Sten zastanawia si , czy uda pokornego Miga. A, do diab a. Nie mia nic do stracenia. Popatrzy na s dziego. - Rozumiem. Doradco, czy ma pan co do dodania w kwestii okoliczno ci agodz cych? Doradca zacz co mówi , ale raptownie pokr ci tylko g ow . - Dobrze. Kartu Stenie, ze wzgl du na twój m ody wiek, poniewa jeste w stanie s jeszcze wiele lat dla dobra Kompanii, i poniewa nie chcemy okaza si bezlitosnymi oraz dostrzegaj c mo liwo poprawy, orzekamy jedynie... przeszeregowanie. Przez chwil Sten poczu nadziej . - Twoim nowym miejscem pracy b dzie Sekcja Zewn trzna. Na czas nieokre lony. Je li, hmm, okoliczno ci ulegn zmianie, po up ywie przewidzianego prawem okresu wyrok zostanie ponownie rozpatrzony. S dzia skin g ow na znak, i powiedzia ju wszystko i wcisn guzik "wprowadzanie danych" na swoim terminalu. Stra nicy poprowadzili Stena. Nie by pewien, co s dzia mia na my li. I na co naprawd zosta skazany. Pozostawiono mu umys i ycie. Odwróci si u drzwi i po u miechu na twarzy Doradcy zorientowa si , e zapewne nie na d ugo.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 7 - To po prostu kwestia entropii. Dowiod em tego - powiedzia starszy m czyzna. I podniós swój kufel. M odszy, siedz cy obok niego cz owiek w b yszcz cym kombinezonie oficera pok adowego, zachichota i waln butami w stó . Na bluzie mia plakietk z napisem "H.E. Raschid, oficer mechanik". - Co w tym miesznego? - powiedzia wojowniczo jego zwierzchnik. Popatrzy na czterech innych eglarzy dalekiej przestrzeni siedz cych przy stole tawerny. - To s moi oficerowie i oni nie yszeli, ebym powiedzia co miesznego. Prawda? Raschid rozejrza si dooko a i u miechn szeroko, gdy chór pijanych g osów odrzek "tak jest". Podniós swój kufel i osuszy go do dna. - Jeszcze jedna kolejka. Powiem wam. S ucha em skwierczenia starych durniów, takich jak ty, o tym, e wszystko idzie ku gorszemu i e im jest coraz gorzej, i tak dalej, i tak dalej, od czasów, gdy by em zupe nym szczeniakiem. Barmanka, najwi ksza i jedyna atrakcja baru w porcie kosmicznym, pos a kufle po d ugiej, wypolerowanej aluminiowej ladzie. Raschid zdmuchn pian z wierzchu i prze kn . - Mówienie do g upców - stwierdzi - budzi pragnienie. Nawet je li s wysoko op acanymi kapitanami statków kosmicznych. Mat ze statku kapitana z apa szefa za rami - gest, który na tysi cach wiatów ko czy bijatyk , zanim si zacz a i spojrza spode ba. Raschid znowu si roze mia . - Kiedy cz owiek robi si za stary, eby podejmowa walk , zawsze znajdzie jakiego todzioba, który to za niego odwali. Powiem ci co , kapitanie. Daj mi chocia jeden dobry przyk ad na to, jak wszystko schodzi na psy, a mo e, powtarzam, mo e, uwierz ci. Kapitan postawi swoje piwo z rozmachem i strz sn z i tak przemoczonego munduru to, co si wychlapa o. - Sposób, w jaki jeste my traktowani. Spójrz na nas. Jeste my oficerami. Handlowcami. Miliony kredytów zale od naszych decyzji. I popatrz dooko a. Jeste my na Primie. Serce Imperium i te inne bzdury. Ale czy kto podchodzi do nas z nale ytym szacunkiem? Nie, do cholery! - To my jeste my ko ami nap dowymi Imperium! - wrzasn jeden z jego oficerów. - Wi c, czego by cie chcieli? - Tak, jak powiedzia em. Szacunku. Dwie cie, trzysta lat wstecz wszyscy asiliby si do nas. Ka dy by chcia wiedzie , jak jest tam, na zewn trz. Kobiety ugania yby si za nami. Mówi ci... Kapitan wsta i wskaza palcem, ale efekt tego gestu zosta zniszczony przez nag y wstrz s, który lekko zachwia murami. - Gdy Imperium nie potrafi ju dba nale ycie o swoich bohaterów, to znaczy, e upada! - Skin triumfalnie g ow , obracaj c si do swoich oficerów. - Dowiod em, czy nie? Raschid zignorowa wrzaskliwe potwierdzenie. - Wydaje ci si , e powinno by tak, jak kiedy , w dawnych dobrych czasach? Powiedzmy, kiedy by y statki z nap dem jonowym? - Nie musimy cofa si a tak daleko, ale to dobry przyk ad. Wi cej piwa! Wró my do czasów, kiedy eglowa y jonowe statki, a na nich prawdziwi m czy ni! - Jonowy nap d! - Raschid u miechn si szyderczo. Tupn lekko w pod og . - Te statki. A wiesz, jak one dzia y? Sterowane przez komputer. Od startu do l dowania. Jeden z m czyzn wygl da na zaskoczonego. - A za oga? - Ta - ak. Za oga! Pozwólcie, e wam wyja ni to, czym filmy nie zawraca y sobie g owy. Zdaje si , e na wi kszo ci tych statków by o troch gor co. Od dziobu do Bariery Trzydzie ci Trzy, gdzie mie ci si adunek i pasa erowie. - W par lat zacz y si k opoty z naborem m odych bohaterów do za ogi po tym, jak a m odzi bohaterowie zorientowali si , e ich ko ci zieleniej i zaczynaj wychodzi ze stawów po dwóch, trzech podró ach. Wi c wiecie, kogo brali do za ogi? Portowe lumpy, które mia y akurat dosy
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozumu na to, eby wy czy silnik, gdy zaczyna o robi si gor co poni ej Trzydziestej Trzeciej. Dali im dosy taniego narkotyku, aby powstrzyma przed otworzeniem luz i zobaczeniem, co jest po drugiej stronie, naci ni ciem odpowiedniego guzika i zwianiem, co si w nogach. Tacy byli wasi cholerni bohaterowie statków o nap dzie jonowym, i ich bohaterscy oficerowie. - I jak my licie, czy ludzie o tym nie wiedzieli? My licie, e ich fetowano jak herosów? Je li tak, to jeste cie nawet g upsi, ni na to wygl dacie. Kapitan rozejrza si po swojej za odze. Czekali na replik . - Jakim cudem mo esz tyle o tym wiedzie ? Bariera Trzydzie ci Trzy. Jedyny sposób, eby si o tym wszystkim przekona , to bycie jednym z za ogi. - Kufel starego cz owieka waln w stó . - Niech to wszyscy diabli! Przychodzimy tu na spokojny kufelek albo dwa, siedzimy sobie, mo e troch koloryzujemy... ale nie zniesiemy tego, eby kto my la , e jeste my na tyle g upi, eby uwierzy ... - By em jednym z za ogi - powiedzia Raschid beznami tnie. M czyzna przerwa . Jego mat wsta . - Twierdzisz, e masz tysi c lat? Raschid pokr ci g ow i dopi swoje piwo. - Nie. Wi cej. Kapitan spojrza na mata... mat zacisn pi , któr mo na by podnajmowa jako kul do burzenia domów, i uderzy . Ale g owy Raschida ju tam nie by o. Da nura do przodu, poprzez stó . Z byka trafi trzeciego oficera, który upad na kumpla i razem run li na pod og w ród omotu amanych krzese . Raschid stan na nogach, gdy mat obraca si . Wkroczy w rodek drugiego obrotu i pi ci uzbrojon w kastet trafi w przedrami . Mat zgi si we dwoje. Raschid obróci si uskakuj c, gdy dwóch innych ludzi podnosi o si z pod ogi. Ale uskoczy nie do daleko. Kufel kapitana trafi go w ty g owy i Raschid zatoczy si do przodu, opieraj c o bar. Podniós si wawo, podkurczy nogi i kopn z ca ej si y. Rami trzeciego oficera trzasn o jak zapa ka; j cz c opad na pod og . Raschid obróci si dwa razy, api c za r b cego akurat w pobli u mata. Poci gn mocno. Mat prze lizgn si do przodu, zbieraj c na czole kolekcj podstawek od piwa, i jakby nagle skamienia . Raschid odwróci si od baru, uzbrojony w trzyman w r ku nog od krzes a, i uderzy ni kapitana w bok. Ten na chwil straci przytomno . Raschid, miej c si rado nie, z apa czwartego m czyzn za klapy... gdy trzeci oficer ze aman r wykopa mu nogi spod ty ka. Raschid wyr o ziemi ; podczas gdy ten czwarty wali w niego jak w b ben. Stary kapitan, sapi c jak wieloryb, ta czy - doprawdy bardzo rze ko, jak na kogo w jego wieku - dooko a tocz cej si masy, od czasu do czasu wymierzaj c kopniaki w ebra Raschida. Znik d pojawi y si dwie r ce i uderzy y równocze nie w uszy kapitana. Upad ci ko, jak trafiony toporem. Raschid poderwa si na nogi, kiwn g ow nowemu uczestnikowi bójki, a potem podniós trzeciego oficera i rzuca nim w kierunku swojego niespodziewanego pomocnika, szpakowatego behemota, którego nos by tyle razy amany, e nikt ju nie chcia go nastawia . Ten przez chwil z namys em hu ta oficera w jednej r ce, zastanawiaj c si . Potem waln go prosto w nos zaci ni pi ci , upu ci i rozejrza za nast pnym. Raschid siedzia na czwartym eglarzu. Wczepiwszy d onie w jego w osy systematycznie wali ow przeciwnika w pod og baru. Szpakowaty m czyzna podszed , podniós reszt piwa mata i wypi je. Potem mrukn : - My , e udowodni ju pan swój punkt widzenia. Raschid uniós powieki m czyzny, zajrza w renice i niech tnie pozwoli jego g owie opa w ko cu na pod og . Wsta . Mierzyli si nawzajem spojrzeniami. - Tak, pu kowniku?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szpakowaty m czyzna sarkn . - "H. E. Raschid". Oni g upiej z roku na rok. Albo mo e i kto inny. - To tr ca brakiem dyscypliny, pu kowniku. - Przepraszam. Czy Najwy szy Ze Wszystkich, Wieczny Imperator Miliona S c, W adca Ziliona Planet i Król, Opiekun Zbyt Wielu Cholernych Ludzi zechce towarzyszy swemu dobremu i wiernemu s udze w drodze do pa acu, gdzie czekaj wa ne sprawy, czy te woli pan pos wa ne sprawy do wszystkich diab ów i poszuka nast pnych atrakcji? - Pó niej, pu kowniku. Pó niej. Nie wypada demoralizowa m odzie y. Wieczny Imperator otoczy ramieniem swego towarzysza, pu kownika Iana Mahoneya, dowódc Korpusu Merkurego, szar eminencj Imperium odpowiedzialn za wywiad, kontrwywiad oraz tajne operacje - i obaj m czy ni miej c si , wyszli na s abe wiat o s ca wiata Primy.
Rozdzia 8 Baron czeka w przedpokoju i przechadzaj c si nerwowo spogl da co chwila na pot ne postacie dwóch wartowników z Gwardii Imperialnej, stoj cych u drzwi apartamentów Wiecznego Imperatora. Gdyby pozwoli sobie na my lenie, po co tu jest - a usilnie próbowa zapomnie - to by by mocno wystraszony. Ma o mu znane uczucie. Zosta ci gni ty przez pó galaktyki wezwaniem Imperatora, przes anym bez zwyk ych, formalnych uprzejmo ci. Kazano mu po prostu stawi si . Natychmiast. Bez s owa wyja nienia. Thoresen mia s ab nadziej , e nie jest to zwi zane z Projektem Bravo. Z drugiej strony by pewien, e nawet wypracowany system szpiegowski Imperatora nie móg wykry projektu. Je li by o inaczej - ju nie . W ko cu za wista y otwieraj ce si drzwi i szczup y, odziany w tog urz dnik wyszed , aby go wprowadzi . Thoresen odpr si odrobin , gdy gwardzi ci pozostali na swoich miejscach. Urz dnik wyszed i Baron pozosta sam w ogromnej komnacie wype nionej egzotycznymi przedmiotami, zbieranymi przez Imperatora w ci gu ca ego d ugiego, ponad tysi cletniego ycia. Dziwne i straszne bestie z ekspedycji my liwskich na obcych wiatach, niezwyk e dzie a sztuki, staro ytne ksi gi otwarte na cudownych ilustracjach, wielokrotnie przewy szaj cych jak kolwiek sztuk komputerow . Baron gapi si na to wszystko, czuj c si jak barbarzy ca z zapomnianego wiata pogranicza. W ko cu spostrzeg m czyzn , czekaj cego w drugim ko cu komnaty. Odwrócony by do Thoresena plecami i najwyra niej patrzy na wiat Primy rozci gaj cy si za wielk , zaokr glon panoramiczn szklan cian . Mia na sobie prost , bia szat . Wieczny Imperator obróci si , gdy Baron zbli si zgi ty w serii ceremonialnych pok onów. - Zostali my powiadomieni przez naszych przyjació rzek Imperator - e ma pan reputacj niezbyt lojalnego. Najwyra niej pomylili si w swoich informacjach. Baron zadr . - Przyby em, gdy tylko... Imperator gestem nakaza mu milczenie. Obróci si i znowu patrzy przez szyb . Nasta a d uga cisza. Baron niemal przest powa z nogi na nog próbuj c odgadn my li Imperatora. - Je li chodzi o perspektywy Kompanii, wasza wysoko , mog zapewni , e nie ma powodów do niepokoju. Postawi bym swoj reputacj na... - Prosz spojrze tutaj - powiedzia Imperator. Zak opotany Thoresen popatrzy na zewn trz. Poni ej najwa niejsze osobisto ci Cesarskiego Dworu Królewskiego przesuwa y si po trawniku w skomplikowanym, powolnym ta cu. - Afektowani g upcy. Wydaje im si , e skoro maj tytu y, to Imperium kr ci si dooko a nich. Miliony obywateli pracuj na to, eby oni mogli si bawi . Spojrza na Thoresena. Na twarzy Imperatora pojawi si ciep y u miech.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale my dwaj wiemy lepiej, prawda, Baronie? Wiemy, co to znaczy ubruda sobie r ce. Wiemy, co to znaczy praca. Teraz Thoresen by naprawd zak opotany. Ten cz owiek nie wiedzia , czego chce. Dok d zmierza ? Czy by pog oski o jego starzeniu si mówi y prawd ? Nie, ostrzeg sam siebie. Jakim cudem? Przecie to Baron wymy li i rozpu ci te plotki. - Có ? - spyta Imperator. - Ale nie wiem, o co chodzi, wasza wysoko . - Dlaczego prosi o t audiencj , Baronie? Przejd my wreszcie do rzeczy. Czekaj delegacje z dwudziestu czy trzydziestu planet. - A - ale, wasza wysoko , to pewnie jaka pomy ka, nie pana, oczywi cie. Ja... mnie wydawa o si , e to wy, panie, chcieli cie... - Jeste my zadowoleni, e pan przyby , Baronie - przerwa Imperator. - Czekali my na okazj , aby porozmawia z panem o pewnych, raczej niepokoj cych raportach. - Zacz kroczy przez pokój, a Thoresen pod za nim usi uj c skupi si na temacie rozmowy, czegokolwiek tak naprawd owa rozmowa mia a dotyczy . - Tak, wasza wysoko ? - Jeste my pewni, e nie ma to najmniejszego znaczenia, ale kilku pa skich agentów pozwoli o sobie na wypowiadanie pewnych komentarzy wobec klientów. Niektórzy z naszych, ummm, reprezentantów stwierdzili, e komentarze te maj znamiona, jak by to powiedzie ... zdrady stanu? - Co ma pan na my li? - Thoresen pozwoli sobie uda szok. - Och, nic konkretnego nie przychodzi nam na my l. Tylko niewielkie sugestie, e niektóre us ugi wykonywane przez Imperium mog yby by lepiej spe nione przez Kompani . - Kto? Kto to powiedzia ? Natychmiast ka ich... - Jeste my pewni, e pan tak uczyni, Baronie. Ale prosz nie by zbyt surowym. Wyobra amy sobie, e to tylko przypadek le poj tej lojalno ci. - Mimo wszystko, Kompania nie mo e by przedmiotem takich plotek. Nasza polityka, a ma to odzwierciedlenie nawet w prawie, gwarantuje nasze ca kowite podporz dkowanie Imperium. - Tak. Tak. Wiemy o tym. To pa ski dziad u te prawa. Sam je zatwierdzi em, jako wasz suweren. To wspania y cz owiek, ten pana dziad. A propos, jak si miewa? - Och, zmar , wasza wysoko . Kilkaset lat... - A, prawda. Moje kondolencje. Doszli z powrotem do drzwi, które otworzono. Ma y urz dnik podszed , aby wyprowadzi kompletnie zdezorientowanego Thoresena. Imperator zacz odwraca si , ale przerwa . - Panie Baronie? - Tak, wasza wysoko ? - Zapomnia pan powiedzie nam, jaki by powód pa skiego przybycia. Czy ma pan problemy? Mo e potrzebuje pan czego ? D uga pauza ze strony Thoresena. - Nie, dzi kuj bardzo. Po prostu przypadkiem by em na Primie i zatrzyma em si , aby wype ni , to znaczy... chcia em tylko z pozdrowienia. - Bardzo rozs dnie z pana strony, Baronie. A wi c wszystko post puje dok adnie tak, jak planowali my? Doskonale. A teraz prosz nam wybaczy . Drzwi zasun y si . Obok Imperatora rozleg si nagle dziwny d wi k, tak jakby kto si dusi - i zas ona rozdzieli a si na dwoje. Zza niej wyszed Mahoney. Zgi ty wpó ze miechu. Imperator u miechn si , przespacerowa do antycznego, drewnianego biurka i wyci gn szuflad . Wyj z niej butelk i dwa kieliszki. Nala drinki. - Próbowa tego kiedykolwiek? Mahoney by nieufny. Jego szefa znano w pewnych kr gach z perwersyjnego poczucia humoru. - A co to jest? - Po dwudziestu latach poszukiwa znalaz em wreszcie co najbardziej zbli onego do tego, co pami tam jako diabelski napój. Nazywali to bourbon.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Pan to zrobi , co? - Tylko pomaga em. Laboratorium dostarczy o to dzi rano. Mahoney odetchn g boko. Potem przetkn troch p ynu. Imperator obserwowa go z du ym zaciekawieniem. D uga pauza. Mahoney kiwn g ow . - Ca kiem niez e. Nala sobie jeszcze, podczas gdy Imperator poci gn yk. Obraca go na j zyku, po czym prze kn . - Nie trafili. Nie jest nawet podobne. W smaku przypomina gówno. Imperator wypi do dna i nape ni kieliszek na nowo. - A wi c? Co o nim my lisz? - O Baronie? Jest tak skrzywiony, e rano musi si wkr ca w skarpetki. Nie jest te lojalny, niezale nie od tego, co próbowa udawa , kiedy igra pan z nim dzisiaj jak z ryb . - Zauwa to, co? Powiem ci co , gdybym nie by najwi kszym dzieciakiem w tej piaskownicy, to podci by mi gard o. Albo chocia spróbowa ; na jedno wychodzi. Imperator odsun drinki i usiad na swoim krze le, k ad c nogi na biurku. - W porz dku. Mieli my spotkanie twarz w twarz. A propos, dobry pomys . I zgadzam si z tob , e ten cz owiek jest wystarczaj co g upi i dny w adzy, aby zagrozi Imperium. No, a teraz wypluj to wreszcie z siebie. O co mam si w ciwie martwi ? Mahoney podsun sobie inne krzes o, usiad na nim i po nogi obok stóp Imperatora. - Jest wiele takich spraw. Ale nie mo emy niczego dowie . Najlepsze, co mam: naprawd dobre ród o poinformowa o mnie, e Thoresen wydaje mnóstwo kredytów na co , co nazywa Projektem Bravo. - Co to jest? - Nie mam zielonego poj cia. Par lat temu mój cz owiek zaryzykowa i po prostu zapyta . Thoresen nie odpowiedzia . Stwierdzi tylko, cytuj , e jest to w najlepszym interesie Kompanii, koniec cytatu. - Kim jest twój cz owiek? Mahoney skrzywi si . - Nie mog powiedzie . - Pu kowniku! Zada em pytanie! Mahoney wyprostowa si . Wiedzia , kiedy arty si ko cz . - Tak jest. To cz onek rady dyrektorów. Nazywa si Lester. - Lester... Znam go. By em na jakim jego jubileuszu. Absolutnie godny zaufania w sprawach dotycz cych Imperium. Oczywi cie, je li chodzi o pokera, có , nikt nie jest doskona y. Wi c Lester podejrzewa co w zwi zku z Projektem Bravo? - Tak. Thoresen praktycznie ca kowicie sp ukuje Kompani , aby za to zap aci . Pozostawia ledwie tyle, aby zadowoli akcjonariuszy. Poza tym Lester podejrzewa, e fa szuje ksi gi. - To za ma o. Nawet ja nie mog pos Gwardii na Vulcan na podstawie zaledwie podejrze . Straci bym wiarygodno . Do diab a, zbudowa em to Imperium na zasadach wolnej konkurencji i ma ej ingerencji rz du. - Musi pan wierzy we w asn propagand ? Imperator zastanawia si przez chwil , po czym z alem odpowiedzia : - Tak. - A wi c? Imperator zmarszczy brwi, potem westchn i dopi swojego drinka. - Nienawidz tego robi , ale nie mam wyboru. - To znaczy? - To znaczy, e trac swojego doskona ego kumpla do kieliszka. Na jaki czas, oczywi cie. Mahoney zerwa si na równe nogi. - Nie posy a mnie pan chyba do tej zapomnianej przez bogów dziury? Vulcan jest na takim ko cu wiata, e nawet komety tam nie zagl daj ! - Masz jaki lepszy pomys ?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mahoney zastanowi si , po czym pokr ci g ow . Osuszy kieliszek do dna. - To kiedy mam wyjecha ? - To jeszcze tu jeste ?
Rozdzia 9 Cykl wymiany powietrza zmierza ku ko cowi. G sty ty gaz wype nia luz . Sten ledwo móg dojrze innych robotników, stoj cych przy przeciwleg ej cianie. Wewn trzne drzwi otworzy y si i Sten poszed w kierunku swojego stanowiska pracy poprzez szerok na kilometr hemisfer Obszaru Roboczego nr 35. U wiadomi sobie, e w nie min y dwa lata od czasu, gdy zosta skazany. Jak ten czas leci, kiedy dobrze si bawisz, pomy la ironicznie. Ustawione na poziomie pod a kadzie bulgota y i wrza y, szary szlam wylewa si na drog . Sten lawirowa pomi dzy szumowinami, dooko a wielkich bry rosn cego kryszta u. Zatrzyma si przy pierwszym stanowisku i sprawdzi podajnik po ywki przy jednym z wysokich na metr bloków. Pó godziny i wiele potu kosztowa o go wyj cie skr conych zwojów ziarnistego raka z drugiej beki, stoj cej obok. Okruchami nakarmi "ro liny" w najbli szej kadzi, i poszed dalej poprzez wiruj ce, te powietrze. Obszar nr 35 by sztucznym duplikatem jednego z odleg ych wiatów, gdzie metale y swoim asnym yciem. Minera y "ros y", "kwit y" i "umiera y". Próbki ró nych metali wykazywa y szczególne w ciwo ci, na przyk ad niewiarygodn lekko po czon z wyj tkow wytrzyma ci , daleko wi ksz ni u znanych przedtem stopów. Geologowie Kompanii uznali te minera y za interesuj ce, o wielkich mo liwo ciach na olbrzymim potencjalnym rynku zbytu. By y tylko dwie trudno ci. Po pierwsze, ich rodowisko naturalne zabija o ludzi. To jednak nie stanowi o powa nego problemu. In ynierowie Kompanii umieli odtworzy niemal ka de warunki. A kiedy do zbioru minera ów u ywano skazanych Migów z Sekcji Zewn trznej, wska nik miertelno ci mo na by o "zaniedba ". Po drugie, na pocz tku spory problem stanowi a obróbka materia ów. Po latach eksperymentów zmutowano w ko cu oparte na metalu "wirusy" z macierzystego wiata minera ów i u yto ich jako biologicznych narz dzi do przetwarzania kryszta ów. Ukszta towany metal stosowano w przypadku urz dze pracuj cych w warunkach maksymalnego obci enia, w ratunkowych kapsu ach statków kosmicznych, w czujnikach umieszczonych w rdzeniach stosów atomowych, a tak e jako ekskluzywn bi uteri dla snobów. Rzecz jasna, koszty tego by y astronomiczne. Majster Stena ustali kiedy cen jednej bry ki wielko ci pi ci na równ wysoko ci rocznej p acy jakiego Execa. Szybko wzrostu i rozmiar ka dego bloku by y starannie ustalane i kontrolowane komputerowo. Ale Sten znalaz sposób na to, aby nieco zwi kszy dop yw po ywki do jednego z bloków. W ci gu sze ciu cykli pewna ma a, nie zarejestrowana bry ka ros a, gram po gramie. Sten sprawdzi "swój" blok. Bry ka by a ju gotowa do zbioru - i przetworzenia w po yteczne, ma e narz dzie, o którym Sten nie mia zamiaru powiadomi Kompanii. Odpi od przegrody ma y kanister z tn cym wirusem i przycisn czubek obok podstawy swojej bry ki. Wyprysn ledwie widoczny czerwony spray. Sten wycofa si poza zasi g jego dzia ania. Widzia kiedy , co sta o si z robotnikiem, który pozwoli odrobinie tego czerwonego sprayu przenikn przez kombinezon. Nie mia nawet czasu na zneutralizowanie wirusa, zanim ten prze ar go na wylot. Eksplodowa - zat uszczona kula ognia, ledwo widoczna poprzez wiruj mg utworzon z po czenia powietrza z kombinezonu i atmosfery Obszaru nr 35. Sten odczeka kilka sekund, zneutralizowa wirus i od ama swoj bry od macierzystego bloku.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zabra j do bioobrabiarki, w w odpowiednie miejsce. Zamkn i zapiecz towa obszar roboczy maszyny, zak óci wska niki czujników precyzyjnie opracowanym przyrz dem tak, aby sekcja kontroli Obszaru nr 35 nie mog a zarejestrowa czasu pracy. Zmieni uk ad sterowania na r czny i wcisn klawisze. Wirus rozpryskiwa si dooko a metalowej bry ki. Sten poczeka , a zostanie zneutralizowany, potem powtórzy operacj . Czeka . By y tylko dwa sposoby sp dzania czasu. Jeden - liczenie zgonów. Ale w momencie, gdy wska nik miertelno ci wynosi dobrze ponad 100 procent rocznie, to tylko przypomina o mu, e jest na niebezpiecznym ko cu statystyki. Drugi sposób to wspomnienia. Nadzorca ze wi sk szyj czeka , a stra nicy rozkuj Stena i po piesznie powróc do g ównej cz ci Vulcana. Potem uderzy Stena ci pi ci prosto w twarz. Sten upad i ponownie stan na nogach, czuj c smak krwi. - Nie masz zamiaru zapyta , za co? Sten sta cicho. - To by o za nic. Je li co zrobisz, to przydarzy ci si co o wiele gorszego. Jeste teraz w Sekcji Zewn trznej. Nie ochrzaniamy si tu tak, jak ci w g ównej cz ci. Tutaj Migowie robi to, co im ka . Zewn trzna dzieli si na ró ne obszary. Ka dy z nich ma inne rodowisko. B dziesz pracowa ównie w kombinezonie pró niowym. Ka dy obszar to jest co , co nazywaj Bardzo Niebezpiecznym rodowiskiem. Dlatego tylko ochotnicy tu pracuj . To ty. Ty jeste ochotnikiem. Mieszkasz, pisz, odpoczywasz w Barakach. To nast pna kapsu a poni ej Sekcji Stra ników, w której teraz jeste . Nie idziesz na pó noc od Baraków, zanim si nie upewnisz, e twoje miejsce pracy nie jest w stanie ci zabi . I jeszcze jedno. To, co si dzieje w Barakach, to nie twój interes. Liczy si wy cznie to, e maszyny maj by obs ugiwane na ka dej zmianie i e nie próbujesz ucieka . To jedyne zasady. Kiwn g ow i dwóch stra ników Sekcji Zewn trznej wypchn o Stena. Bry ka mia a ju prawie w ciwe wymiary. Sten jeszcze raz obszed swoj "farm " i sprawdzi dop yw po ywki, potem powróci do bioobrabiarki i nastawi program ostatecznego wyka czania narz dzia. Pierwsz prac Stena nadzorca nazwa atwizn . To by a prototypowa fabryka drutu w atmosferze azotu. Niestety, nie dzia a jak nale y. Niektóre wyci garki zacina y si . Prasy wywiera y zbyt du e ci nienie albo, najcz ciej, druty zrywa y si z b bnów. I za ka dym razem, gdy psu a si instalacja, kto gin . Surowe pr ty gromadz ce si przy zaci tej wyci garce odcina y cz owiekowi rami . Zerwany drut jak miecz przecina robotnika na pó . P tla, wychodz ca z maszyny, owija a si dooko a szyi inspektora, który przez moment nie uwa , i gilotynowa a go. Ponad stu "ochotników" pracowa o w fabryce. Sten stwierdzi , e ginie tu jeden cz owiek w ci gu zmiany. Wydawa o mu si , e nadzorca artowa sobie z niego. Potem dorós i zorientowa si , jak pr dko inne obszary morduj Migów. Wirus przekszta ci bry w matowy czarny prostopad cian. Sten wcisn guzik "zachowa " i neutralizowanie, potem przeszed do nast pnej konsoli. Szybko zbudowa trójwymiarowy model narz dzia, które chcia wytworzy . Zawiera on pomiary wn trza lu no ci ni tej pi ci Stena. To narz dzie mia o pasowa tylko do jednego cz owieka. - B dziesz mi oddawa swoj racj alkoholu tak d ugo, jak b chcia ? - W nie tak. - Czego chcesz? - Wiesz, jak walczy . Nadzorca i jego kumple nie czepiaj si ciebie. - No jasne, e nie. Po ca ej galaktyce uczy em si walczy . Ch opie, mia em nawet troch przeszkolenia w Gwardii. Ma y cz owieczek wyprostowa si dumnie. - Chcesz by twardy?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- O to chodzi. - No tak. Czemu nie? Nie mam nic lepszego do roboty, prócz czekania na mier . Sten wcisn "przekazywanie danych" i przes do obrabiarki swój model, jako program wzorcowy. Czeka , a uka e si wiate ko "gotowy do pracy", potem dotkn guzika "start". Ma y, redniej mocy laser arzy si i kr wokó bloku metalu. Wirus rozprysn si dooko a, i nast pna porcja okruchów odpad a. Potem laser "naznaczy " kolejne miejsca i wirus ukszta towa przedmiot wed ug danych wpisanych przez Stena. Przedmiot by kopi modelu. Godziny zmiany ucieka y w przesz , a obrabiarka mrucza a z zadowoleniem. Raz Sten musia wy czy , gdy stra nik przechodzi obok. Na szcz cie nie zatrzyma si przy maszynie. - Pozycja podstawowa. Nie. Cholera jasna! Ostrze zawsze idzie przez cia o. Tu powy ej pasa. Potem jeste gotów do ka dej obrony. - A co z no em? - Znasz ostrze, b dziesz w stanie wsadzi nó sze cali powy ej flaków tego faceta, który usi owa ci pchn . Teraz. Po pierwsze: obró si w lewo. Ostrze idzie prosto w gór i w dó . Krok... nie! Nie! Ostrze musi wej z boku czyjej szyi. Nie prosisz go do ta ca. Zrób to jeszcze raz. Na godzin przed zako czeniem zmiany zapali o si wiate ko sygnalizuj ce zako czenie zadania. Sten zacz sterylizowanie neutralizatorem wn trza obrabiarki. Wiedzia , e nie nale y si spieszy . - Jeste w knajpie. Jaki cz owiek t ucze butelk . Podchodzi do ciebie. Co robisz? - Kopi go. - Nie. Nie. Mo esz tylko siebie zrani w ten sposób. Rzu czym . Czymkolwiek. Je li zni y r , celuj w twarz. Jak nie masz jak go dopa , walnij krzes em w pachwin . Dobra. Uderzasz go. On wraca. Co dalej? - Kopi . Kolano. Stopa, je li dam rad podej bli ej. Szyja. - Dobra. Tamten pada. Co robisz? - Wsadzam mu jego butelk w twarz. - Sten, zaczynam by z ciebie dumny. A teraz zbierz dup w troki. wicz do ko ca wolnego czasu. Jutro poka ci, co masz robi , kiedy to ty trzymasz nó . Sten otworzy pokryw przestrzeni roboczej i wyj swoje narz dzie. Swoje w asne... Po raz pierwszy w yciu mia co , co nie by o po yczone ani wynaj te od Kompanii. To, e materia kosztowa tyle, co okup za ksi cia kupców, a proces obrabiania poch on tyle energii, ile potrzebowa a ca a kopu a, czyni to narz dzie jeszcze wspanialszym. Sten trzyma obosieczny sztylet przez ci kie r kawice swojego kombinezonu. R koje by a dok adnie przystosowana do palców Stena ciskaj cych j w morderczym chwycie no ownika, tak jak nauczy go ma y cz owieczek. Nie by o gardy, jedynie pr kowane poziome wy obienie pomi dzy trzonkiem a ostrzem, które zw o si do czubka ostrego jak ig a. Ca y nó by d ugi, w ski i p aski - prawdopodobnie by o to najbardziej mierciono ne ostrze, jakie kiedykolwiek skonstruowano. Kryszta mia kraw dzie niewiarygodnie cienkie, ale wystarcza do przeci cia diamentu na pó . Sten schowa nó do nieu ywanej kieszeni kombinezonu. Mia ju przygotowan dla niego pochw . Hite zrobi j dla niego. On i Sten ukryli si tamtej nocy w starym, nieu ywanym pomieszczeniu o normalnej atmosferze. Hite da mu ogólne znieczulenie. A potem delikatnie przyst pi do pracy. Przy u yciu skradzionych narz dzi mikrochirurgicznych naci przedrami Stena, przymocowa pod e z ywej sztucznej skóry, po czym wklei skonstruowan wcze niej rurk . Jej wn trze kry o ostrze no a. Mi sie nadgarstka owin doko a wej cia do pochwy, aby nó trzyma si na miejscu. Potem przyczepi na powrót warstwy skóry ponad zoperowanym przedramieniem i sklei wszystko razem.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Min o troch czasu, zanim ta kombinacja sztucznej i prawdziwej tkanki zros a si i zagoi a. Ale Hite by zadowolony, e sztuczna skóra nie spowodowa a podra nie i cia o Stena regenerowa o si prawid owo. Zad wi cza dzwonek na koniec zmiany. Sten wy czy obrabiark i skierowa si w stron luzy. Nikt nie wiedzia dok adnie, za co Hite wyl dowa w Sekcji Zewn trznej. Znan spraw by o to, e pracowa jako lekarz na jakim pionierskim wiecie. Znan spraw by o te to, e wzi kontrakt Techa na Vulcanie dla niewiadomych powodów. I rzecz jasna musia zrobi co wyj tkowo z ego. Hite nigdy nie powiedzia nikomu - w czaj c w to Stena co naprawd pope ni . By nie tylko jedynym lekarzem, do jakiego Migowie mieli dost p. By tak e jedynym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia Sten. - Sten, bracie. Jedyny k opot z tob to ten, e za ma o si miejesz. - miech? Utkn em w odbycie Vulcana... Wszyscy próbuj mnie zabi . I zapewne im si to powiedzie. I ty chcesz, ebym si mia ? - No jasne, ch opcze. Bo czy mo e by co zabawniejszego ni to wszystko? - Nie rozumiem. Hite przechyli si bli ej. - To dlatego, e bogowie nienawidz ci . Osobi cie. Sten zamy li si . Potem u miech powoli rozja ni mu twarz. A potem zacz si mia . - To twój drugi problem, ch opcze. Za du o si miejesz. - Co? - A z czego tu si mia ? Jeste w ty ku Vulcana i wszyscy usi uj ci zabi . Zacz bym si ba na twoim miejscu. Sten popatrzy na niego. Potem pokr ci g ow i rykn ze miechu. W szatni Sten spryska swój kombinezon rodkiem odka aj cym i poczeka chwil . Nie stwierdzi adnych przecieków. Strz sn rodek odka aj cy do odpowiedniego zbiornika i powiesi kombinezon na miejscu. W Sekcji Zewn trznej u ywano starych kombinezonów pró niowych, odrzuconych przez Techów. Przecieki zdarza y si bardzo cz sto. A po wej ciu w stref robocz nie by o czasu na ich atanie. Sten ziewn i poszed przez Baraki w kierunku swojej pryczy. Nó spoczywa wewn trz jego ramienia. Otwarta r ka trzyma a go bezpiecznie w pochwie. Sten nie móg si doczeka , aby pokaza to Hite'owi. Baraki mierdzia y jak Dzielnica. Podniesiona do sze cianu. Bez stra ników. Paru osi ków min o beznami tnie m odego ch opaka, le cego bezw adnie w ka y krwi. Jeden z nich miechn si do Stena. - Przysz a dzisiaj dostawa wie ego mi sa. Sten wzruszy ramionami i poszed dalej. Stanowisko wydawania alkoholu by o zat oczone jak zwykle. Zatrzyma si przy swojej pryczy. Kobieta - Mig, która zajmowa a ko nad nim, powiesi a swój koc jak kurtyn . Zza kurtyny dochodzi y podwójne st kania i pochrz kiwania. Sten skierowa si ku kwaterze Hite'a. Stary cz owiek chorowa , ale Sten mia nadziej , e czuje si ju lepiej. Chcia wypyta go troch o Sektor Pionierów. Dooko a pryczy Hite'a sta o paru ludzi. Nadzorca i kilku jego pomagierów. A obok nich wózek robot. Dwóch zbirów podnios o szary, kruchy, sztywny przedmiot z pryczy i rzuci o bezceremonialnie na wózek. Sten rzuci si do biegu, gdy wózek automatycznie zacz odje . Waln pi ci w panel kontrolny i zatrzyma maszyn . - Nie ma potrzeby - powiedzia jeden z pomocników nadzorcy. - Stary dra zdech . - Co si sta o? - Chyba po prostu umar . Z przyczyn naturalnych. Sten zacz si odwraca ... ale zatrzyma si i spojrza na cia o przyjaciela. Krew nadal s czy a si z rany na gardle Hite'a. Sten popatrzy na nadzorc .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie chcia i na zmian . Wi c, jak powiedzia Malek, po prostu umar . Z przyczyn naturalnych. Nadzorca pope ni b d miej c si . Sten podnosi si z pod ogi ku niemu. Jeden ze zbirów przeszuka go i Karl upad . Obróci si i znowu stan na nogach. W jego umy le odbi y si echem s owa ma ego cz owieczka. Nie wolno ci si z ci . Nie mo esz chcie niczego. Masz by odpowiedzi bez namys u. Jeden z pomocników ruszy si i stopa Stena wystrzeli a. Kolano m czyzny za ama o si nagle i pad . - Bra go. Pomocnicy skoczyli do przodu. Jeden olbrzym dochodzi z boku, api c Stena w kleszcze swoich ap. Ch opak uwolni jedn r i trafi go pi ci z wystawionym kciukiem. Zbir pu ci Karla i cofn si wyj c, a krew sp ywa a mu z oczodo u. Sten obróci si , trafiaj c draba stop w podstaw szyi. Co trzasn o i m czyzna zwali si na pod og . - Za atwcie go, kretyni! - wrzeszcza nadzorca. Dwóch ludzi sta o patrz c na niego i na Stena, próbuj c zdecydowa , który z nich gorszy. Jeden z czyzn wy ama pr t podtrzymuj cy prycz , a drugi si gn do kieszeni i wyci gn z niej yszcz cy nó , zaostrzony jak d uto. Sten mi kko opu ci praw r . Zacisn palce. Nó wskoczy w d . Ch odny. Pewny. M czyzna ze stalowym pr tem pierwszy dosi gn Stena, obracaj c si . Ch opak podniós nó ... i ostrze przesz o g adko przez stal. M czyzna spojrza na trzymany w r ku krótki stalowy ogryzek. Sten skoczy i przeci mu gard o mi kko jak mas o. No ownik uda , e uderza, gdy ch opak odwraca si , potem wycelowa w brzuch. Sten zas oni si r ... Nadzorca zamar . Rami jego pomocnika, z no em wci tkwi cym w d oni, upad o na pod og . Potem nadzorca odwróci si i pobieg . W z ym kierunku. W dó , oddalaj c si od pomieszcze stra y. W stron obszarów roboczych. Sten z apa go tu przed szatni . M czyzna obróci si . Wyci ga przed siebie obie r ce. Oczy rozszerzy o mu przera enie. Sten uderzy raz. Nadzorca wrzasn , gdy wn trzno ci wylewa y mu si na zewn trz, potem mi kko opad na pod og . - To by o za nic. Sten bieg po swój kombinezon, gdy rozdzwoni si alarm. Wewn trz Obszaru nr 35 Sten doskonale s ysza b bnienie w drzwi luzy. Nie ba si za bardzo. Zawali luz powietrzn , a wewn trzne drzwi zaklinowa tak, aby pozosta y otwarte. To powinno im zaj troch czasu. Stra nicy najwyra niej uznali, e zosta schwytany w pu apk . Miejsce to nie mia o adnego po czenia z innym obszarem. A na zewn trz królowa a kosmiczna pró nia. Sten nies ychanie ostro nie podniós zbiornik zawieraj cy wirusa i dotaszczy go do zakrzywionej, zewn trznej ciany kopu y. Otworzy zawór i wygramoli si do ty u, do przewróconych sa grawitacyjnych, podczas gdy czerwony spray wirusa wiszcza naprzeciw okrywy kopu y. Sanie grawitacyjne by y najwi ksz rzecz , jak móg znale . Wszystkie kotwice wypu ci na zewn trz i mia nadziej , e utrzymaj , gdy zacznie si polka. ciana pokrywa a si p kni ciami, szczelinami, bulgota a i wrza a, a ... mur rozpu ci si . Eksplodowa a ciemno . Burza uciekaj cych gazów rycza a, uciekaj c w przestrze kosmiczn . Bry y kryszta u, warte mnóstwa kredytów, pojazdy i narz dzia wirowa y dooko a dziury i znajdowa y sw drog na zewn trz.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sanie zatrzeszcza y... kotwice pu ci y i z og uszaj cym zgrzytem pojazd uwolni si i ruszy w kierunku dziury. Zacz si przez ni przeciska , ale by po prostu zbyt wielki, aby zmie ci si mi dzy dwiema g ównymi belkami podpór. I nagle ryk usta . I to, co pozostawa o z Obszaru nr 35, trwa o w ciszy. Krew nap yn a Stenowi do oczu, gdy uderzy si w obr cz wizjera kombinezonu. Mrugn , strzepuj c j i starannie sprawdzi , czy nie ma przecieków. A potem prze lizgn si dooko a sa i wysun przez dziur . Zachwia si , czuj c chwilowy zawrót g owy, gdy ciemno i ostre wiat o gwiazd ros y wokó niego. Tak czy inaczej, wydosta si z Sekcji Zewn trznej. Oraz zdo u miechn si krzywo - spe ni jedno ze swoich marze . By poza Vulcanem. Nie mia poj cia, dok d idzie. Najpierw szed powoli, a potem, kiedy nabra pewno ci i stwierdzi , e magnesy butów wystarczaj co mocno trzymaj go i nie odleci w przestrze , zacz porusza si d ugimi krokami. Kilka razy o ma o nie wpad w panik i rozgl da si w poszukiwaniu nieistniej cego ukrywa, kiedy odzie patrolowe i tratwy naprawcze przelatywa y w pobli u. A potem zorientowa si ... e ich wszystkich zajmowa a w tej chwili ta niespodziewana, kosztowna eksplozja gdzie daleko w Zewn trznej. Gdyby go nawet zauwa yli, to jeden cz owiek w roboczym kombinezonie nie móg by zosta skojarzony z tymi zniszczeniami. No, przynajmniej nie na tym etapie. Trzyma si na zewn trz, dopóki rezerwy powietrzne kombinezonu nie uleg y ca kowitemu wyczerpaniu. Wtedy wszed do rodka pierwszym lukiem, jaki zobaczy . Domy la si , e by on przeznaczony dla rutynowych dostaw zaopatrzenia. Pogrzeba przy uchwycie i drzwi agodnie otworzy y si . Wczo ga si do ma ego pomieszczenia luzy, zamkn zewn trzne drzwi i wcisn guzik wymiany powietrza. Wewn trzne wrota zapiszcza y otwieraj c si , po drugiej stronie by o powietrze mog ce przenosi ha asy, i Sten wszed . D ugi, pusty korytarz rozci ga si daleko do przodu i do ty u. Na cie kach zalega a gruba warstwa kurzu i cz o wietlenia nie dzia a. Sten opad ci ko obok grodzi. By wolny. By w domu. Zastanowi si nad tymi dwiema my lami. I u miechn si . A potem zacz si mia . Wolny. Dopóki go nie z api . Dom? Vulcan? Ale mia si , jak uczy go Hite. Wydawa o si to jak najbardziej w ciwe.
Rozdzia 10 Thoresen pospiesznie wysiad z sa grawitacyjnych i szed w stron promu. Jeszcze par minut i opu ci wiat Primy i pod y na Vulcan. Nadal denerwowa si z powodu dziwnego zachowania Imperatora i spodziewa si , e w ka dej sekundzie mo e zosta aresztowany. Zamar , gdy kilku gwardzistów nadesz o zza rogu. Ale byli pogr eni w rozmowie i najwyra niej nie chodzi o o niego. Odetchn g boko. Jaka nieokie znana cz jego natury prawie pragn a konfrontacji. Nie by przyzwyczajony do sk adania pok onów innym ludziom. Nie lubi czu przymusu. Szed za nierzami, my c, czy poradzi by sobie z nimi. Natychmiast. Jego umys taksowa mo liwo ci. Pierwszemu rozerwa by gard o. Drugi umar by, gdyby mu z ama nos i wt oczy chrz stki do mózgu. Trzeci... zrzuci z siebie te my li. Zacz l ej oddycha , gdy wspina si w gór rampy za adunkowej. Troch pó niej siedzia ju w promie i lecia w kierunku liniowca, czekaj cego na orbicie planety. Wygodnie usadowiony - naprawd odpr ony, po raz pierwszy od opuszczenia Vulcana Thoresen rozwa swoje spotkanie z Imperatorem. Istnia o kilka mo liwo ci: a) Imperator cierpia na uwi d starczy. Nieprawdopodobne.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
b) Ten cz owiek rzeczywi cie usi owa u agodzi kilku wasali. Nonsens. To nie w jego stylu. c) Imperator wiedzia o Projekcie Brawo. Nie. Przecie Thoresen jeszcze . d) Podejrzewa , e co si dzieje, ale nie móg tego dowie . Zaaran owa spotkanie, aby wytr ca Barona z równowagi i przes subtelne ostrze enie. Tak, to by o bardziej prawdopodobne. W porz dku. Jaki ruch uczyni teraz w adca? To proste. Zarz dzi dok adne ledztwo. Przy le na Vulcan wi cej szpiegów. Thoresen u miechn si do siebie. Zamkn oczy, aby zdrzemn si troch . Tu zanim zasn , zanotowa sobie w pami ci: musi rozkaza s bie bezpiecze stwa, aby sprawdzi a razem z nim papiery wszystkich obcokrajowców. Nie móg si doczeka osobistego przes uchiwania szpiegów.
Rozdzia 11 Sten ukrywa si ju ponad miesi c, gdy spotka t dziewczyn . Mia a oko o pi tnastu lat i bezkszta tny, brudny kombinezon. lej twarz i r ce by y ubrudzone smarem. O ma o co go nie zabi a. Nazywa a si Bet: Stenowi zdawa o si , e jest najpi kniejsz dziewczyn , jak kiedykolwiek widzia . Przez ca y ten czas mieszka w przewodach wentylacyjnych, które oplata y Vulcan. Ich rozmiar zmienia si od g ównych traktów o szeroko ci dwudziestu metrów do w skich jak r ka rurek prowadz cych do poszczególnych pokoi. Przewody pokrywa kurz gromadzony przez lata, a miejscami blokowa y je olbrzymie ekrany filtrów. Aby móc si przez nie przedosta , Sten u ywa ma ego generatora mocy, skradzionego z hurtowni. Kana y wentylacyjne dochodzi y wsz dzie, daj c mu szybki dost p do magazynów ywno ci i pustych pomieszcze , gdy musia uzupe ni swoje zapasy. Naprawd powa ne zagro enie, z którym si liczy , to mo liwo napotkania grup roboczych konserwuj cych ekrany filtrów. Ale mo na by o atwo ich unika . S ysza tak e dziwne drapania i skrobania, i domy la si obecno ci Buntowników. Jak dot d udawa o mu si ich unika , wiedzia bowiem, jak by go przyj li. Jedyn rzecz , której si rzeczywi cie obawia , by y powtarzaj ce si wyprawy eksterminacyjne regularnie podejmowane przez Kompani przeciwko Buntownikom. Jak s ysza dawno temu, jeszcze jako Mig, tych nielicznych, którzy ocaleli, czeka o pranie mózgu. Póki co, sobie ca kiem nie le i nawet uty kilogram czy dwa podczas tej ucieczki. W nie zaczyna si lekko nudzi i sta si nieco wybredny w doborze jedzenia, gdy dokona prawdziwego odkrycia. Farma hydroponiczna stanowi a pob yskuj cy, zielony wiat, rozci gaj cy si jak okiem si gn , po zamglone kra ce. Wida by o ko ysz ce si purpurowe paprocie i rz d za rz dem pe ne ro lin, jakie tylko mo na sobie wyobrazi , niektóre kwitn ce, inne uginaj ce si od dojrzewaj cych jarzyn i owoców. Sten nigdy przedtem nie widzia czego podobnego, jedynie filmy w bibliotece wideo. Nie by o tam wcale ludzi. Roboty rolnicze, bardzo prymitywne, troszczy y si o ro liny i dokonywa y zbioru. Sten wypad z kana u i wyl dowa na pod u. By o mi kkie i zielone. Spojrza w dó , pod nogi. A wi c tak wygl da trawa. Przeszed mi dzy rz dami czuj c - wie e powietrze? Zapach kwiatów? Gleby? Zerwa ki czego , co zapewne by o winogronami. Skubn troch , i twarz rozja ni a mu si pod wp ywem zachwycaj cego wie ego smaku. Sten zerwa z siebie koszul i zacz j wype nia , a prawie trzasn y szwy. Mi kki odg os kroków. Sten obróci si , w r ku zab ysn nó . Potem si zawaha . To by a dziewczyna. Mia a bro stra nika, przywi zan do d ugiego na pó metra gi tkiego pr ta. Nie zauwa a go jeszcze i Sten zacz ze lizgiwa si z powrotem w rz dy ro lin. Potem zatrzyma si . Dziewczyna nie zachowywa a si jak Mig albo Tech. Musia a nale do Buntowników.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten nagle przypomnia sobie jedn z maksym ojca: "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Wyszed zza wielkiej paproci na otwart przestrze . Dziewczyna zauwa a go, schwyci a bro i odchyli a nieco rami , gotowa cisn w Stena zaimprowizowan w óczni . - Zaczekaj. Zatrzyma a si . Nadal gotowa do akcji. Nie okazywa a wcale strachu. Jej oczy rozszerzy y si , gdy otworzy d z no em i ostrze znikn o. Uniós r ce w uspokajaj cym ge cie. - Kim jeste ? - Na imi mam Sten. - Uciekasz? Sten skin g ow . - Sk d? - Z Sekcji Zewn trznej. Bro pow drowa a w gór . - K amca! Nikt nigdy... - Wysadzi em ca y obszar. Przeszed em do g ównego korpusu w kombinezonie pró niowym. em w kana ach. Dziewczyna zadr a. - S yszeli my, e by tam wypadek. Ale to niemo liwe. Sten czeka . - Masz musku y, na pewno s skutkiem ci kiej pracy. I blizny na twojej nodze... Jeste zbiegiem. - A wi c co tutaj robi ? U miechn a si bez rado ci. - Kto wie? Próbujesz przenikn do nas. Zastanawiam si . Mo e jednak naprawd uciekasz. Sten wzruszy ramionami. - Wyci gnij r ce do przodu - rozkaza a. - Poka d onie. Sten wykona polecenie. Dziewczyna dok adnie obejrza a stwardnia e i pokaleczone od pracy ce i sprawdzi a uwa nie zrogowacia e paznokcie z wro ni tym w nie smarem. - Mog to spreparowa . Rozbieraj si . - Co? - wydusi z siebie Sten. - Zdejmuj ubranie. Je li jeste szpiegiem, to b dziesz mia cia o mi kkie jak limak. Sten zawaha si . - Ta bro - oznajmi a nagle dziewczyna - jest prze adowana. Wydziela z siebie oko o dwustu procent si y wi cej, ni powinna, przez mniej wi cej dwie sekundy. Potem si wypala. Ale wtedy to, w co uderzy, nadaje si ju tylko do przetworzenia. Sten odpi zamkni cie i zdj kombinezon. Dziewczyna obesz a go dooko a, potem stan a przed nim, zastanawiaj c si przez chwil . A pó niej u miechn a si lekko. - To jest bardzo dobre cia o. Potem jej u miech zanik . - Chod . Ubierz si . Nazywam si Bet. Gdy wskoczy z powrotem w ubranie, wyrzuci a jego "plon" z koszuli i poda a mu j . Zacz a przebiera warzywa i owoce, odrzucaj c niektóre jako zbyt zielone, chowaj c reszt do torby. - Masz szcz cie, e przechodzi am - powiedzia a. - Wi kszo uciekinierów daje si z apa w ci gu pierwszego miesi ca. - Jeste z Buntowników? Pos a mu zdegustowane spojrzenie. - Dlatego jeszcze yj . Wiemy, jak ucieka spod miot y. Znamy dobre kryjówki, miejsca, gdzie prawie nigdy nie zagl daj . Niez y Buntownik mo e przetrwa ... nawet i pi lat. Sten by zaszokowany. - A ty ile czasu ju si ukrywasz ? - zapyta . - Trzy lata.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Za a torb na rami i ruszy a w stron kana u wentylacyjnego. - Chod . Zabior ci do Orona. W lizgn a si do przewodu, przepu ci a Stena przodem i umocowa a ekran filtru z powrotem. Potem spod ubrania wyci gn a co , co okaza o si ma latarenk , w czy a wiat o i prze lizgn a obok Stena, aby obj prowadzenie. Mi kki dotyk jej cia a spowodowa , e wysch y mu wargi. Odetchn g boko i poczo ga si za ni . Buntownicy nie zwrócili na nich uwagi, gdy Sten i Bet wyszli z kana u do nie u ywanego od lat magazynu. Oko o trzydziestu osób, ubranych w stroje skradzione ze sk adów Vulcana, oblewa o udan wypraw na wyj tkowo obficie zaopatrzony magazyn. Wi kszo z nich zd a si ju upi albo za pa . To by a jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie Sten kiedykolwiek widzia : impreza w niemal absolutnej ciszy. Szept - nawet w zaciszu bezpiecznej bazy - sta si drug natur Buntownika. Co jeszcze dziwniejsze, oni wszyscy byli jeszcze dzie mi. Najm odsze, jak oceni , nie mia o wi cej ni dwana cie lat dziewczyna, rozcieraj ca olejek na ciele ch opaka - na oko trzynastolatka. Najstarszy Buntownik, jakiego Sten zobaczy , kiedy Bet prowadzi a go pomi dzy nimi, nie mia jeszcze dwudziestu lat. Sten czu si w ród nich jak stary cz owiek. Oron le w biurowej cz ci magazynu. Na pierwszy rzut oka wygl da na czterdziestolatka. Po bli szym przyjrzeniu si mo na by o stwierdzi , e siwe w osy i uschni te rami nale do cz owieka starszego od Stena oko o roku. Najgorzej wygl da a jego twarz. Po owa by a zwyczajna. Druga po owa zastyg a jak miertelna maska. Obok niego siedzia a kluchowata dziewczyna, pracowicie rozgrzebuj ca stos owoców. Za nim, na pokrytym futrami ku, le y dwie nagie dziewczyny. Obie pi kne i pi ce albo na pane. - To jest Sten - powiedzia a Bet. - Jest zbiegiem. Oron obróci si ku t ustej dziewczynie i wskaza na Bet. - Kim ona jest? - To Bet. Wys j w czasie zesz ej zmiany na farm hydroponiczn - odpowiedzia a bardzo wyra nie. Sten zamar , rozchyli d , przygotowuj c si do u ycia no a. Je li to by gang Bet, to dlaczego Oron nie wiedzia ...? M czyzna uchwyci niepokój Stena. Po owa jego twarzy u miechn a si . - Fadal jest moj pami ci - wyja ni , wskazuj c na kluchowat dziewczyn . - Mia em mia em... - Podniós brew. - Pranie mózgu - odpowiedzia a za niego Fadal. - Tak. Zrobi em co z ego, kiedy by em m ody, za co oni zrobili mi... pranie mózgu. Ale co im nie wysz o. Nie zadzia o. Albo raczej... tylko cz ciowo. Wskaza na swoj twarz i uschni te rami . - Moje cia o. I cz mojego umys u... Mam... amnezj . - A wi c jak ty...? - zacz Sten. - To, co zdarzy o si w ci gu tej zmiany pami tam wietnie. Ale jutro nie b mia poj cia, co by o wczoraj. Wiem, jak mówi . I e jestem Buntownikiem. I e jestem Oron. Chocia o tym czasami zapominam. I o tym, e przewodz tej grupie. Ale... musz mi przypomina ... o... o... tak, o swoich imionach. I o tym, co mieli zrobi . - On jest przywódc - powiedzia a Bet - poniewa zawsze wie, gdzie op aca si zrobi napad. I kiedy przeprowadzi si , zanim nast pi nast pne "sprz tania". - Oron jest Buntownikiem od dwunastu lat - doda a Fadal. Wydawa o si , e uwa a to za komplement. Sten pomy la , e chyba mia a racj . - A wi c jeste uciekinierem - powiedzia Oron. - I chcesz przy czy si do nas? Sten zawaha si , popatrzy na Bet i wzruszy ramionami. - Jasne. Czemu nie? - Czy r czysz za niego, Bet?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bet zdziwi a si . Zwykle by y jakie testy i pytania. Dlaczego Oron chcia polega tylko na jej owie? Popatrzy a na Stena, który czeka na jej odpowied . I wtedy to zobaczy a. Ten wyraz jego twarzy. Nie zale o mu na Buntownikach ani Oronie. W oczywisty sposób wierzy we w asne mo liwo ci prze ycia bez nich. On by tutaj dla... dla niej. Sten poczu , jak podskoczy o mu serce, kiedy skin a g ow . - Przyjmujemy go? Bet spotka a spojrzenie Orona. Nagle zacz a si mia . - Tak. - Bet b dzie twoj partnerk - stwierdzi m czyzna, zwracaj c si do Stena. - Rób to, co ona... poka e ci... a b dziesz . A teraz siadaj... we sobie wina. I opowiedz mi... swoj histori . Sten przyj szklank wina i roz si na pod odze. Zacz swoj opowie , coraz to spogl daj c na Bet.
Rozdzia 12 - Chc ogl da filmy, mamusiu, chc ogl da filmy. Piel gniarka ze obka uwija a si dooko a ch opca, na jej twarzy ja nia ciep y u miech. Przytuli a go i wcisn a guzik; ciana zatrzeszcza a i sta a si ekranem, na który wyskoczyli bohaterowie kreskówki. Czternastolatek zachichota z zadowoleniem. Rodzice Bet sprzedali j Kompanii kilka dni wcze niej. Cen by o anulowanie ich kontraktów, aby para Migów mog a opu ci Vulcan. Obie strony uwa y to za wietny interes. Zwykle Kompania wola a, aby dzieci Migów wyrasta y na Migów - m czyzn i kobiety. Ale istnia y pewne wyj tki, których ci gle poszukiwano. Psycholog Kompanii, który przeprowadza testy Bet, a gwizdn na widok wyników. Przedstawiciele Kompanii odwiedzili ojca i matk Bet. Rodzice powiedzieli jej, e idzie w znacznie lepsze miejsce. Poca owali j i po yli do ka. Obudzi a si w obku, otoczona przez znacznie m odsze dzieci. Kompania zwykle zabiera a dzieci w wieku oko o pi ciu lat, ale wyniki Bet zrobi y na nich wra enie. Zdecydowali, e spróbuj z miolatk . Po raz pierwszy w yciu Bet by a otoczona mi ci i uwag . obkowe Matki przytula y, ca owa y, dawa y zabawki. Niewiele przewinie powodowa o kary albo ostre s owa. Mimo wszystko Bet nie ufa a Matkom nawet przez chwil . Nikt nigdy tego nie odkry , poniewa Bet od najm odszych lat nauczy a si siedzie cicho, odpowiada tylko na pytania, i zawsze wykonywa polecenia. Sporo czasu zabra o jej odkrycie, co j tak przera a. To by y te inne dzieci... jej towarzysze zabaw. Sten przecisn si za Bet i spojrza w dó na magazyn. Wygl da dok adnie tak, jak na modelu Orona. Pi trz ce si stosy skrzynek i walców s cych do przewo enia towarów, wype nione wszystkim - od ubra po luksusowe artyku y ywno ciowe dla Techów i Execów. By o to miejsce, do którego nie musia a zagl da istota ludzka - w legalnych celach - poniewa wszystkie prace wykonywa y tu roboty, od ma ych urz dników inwentaryzacyjnych po olbrzymie, o mózgu idioty, adowarki. Bet i inny Buntownik zacz li szuka systemu alarmowego. Oron omówi plan ze Stenem, a potem poprosi o sugestie. - Nie, Sten - powiedzia po wys uchaniu ich. - W ten sposób... nie zabezpieczysz sobie drogi ucieczki. Patrz. Jego palec wskaza odpowiednie miejsce na modelu. - Blokujesz kratami wyj cia. Ale nawet je li wiesz, e s zamkni te, nadal musisz... my le o tym, e kto mo e tamt dy wej . Powiniene si z tym liczy . Mie inne... Szuka odpowiedniego s owa.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Taktyk . Je li jeste Buntownikiem, musisz zna taktyk . Nawet je li plan wydaje si doskona y... pami taj o tym, e... co mo e nie wyj . Nie wolno ci wpakowa si w sytuacj , z której... nie ma odwrotu. Sten skin g ow . I Oron zacz pokazywa mu, jak zabezpieczy ty y. - Zrobimy tu tylne drzwi... posterunek wartowników tutaj... i tutaj. Bet znalaz a pierwszy alarm i unieszkodliwi a go. Inny Buntownik zd ju zdj ekran z kana u. Lina sp yn a w dó i minut pó niej stali ju na pod odze magazynu. Bet skin a na Stena, aby towarzyszy jej do terminala komputerowego. Trójka pozosta ych zacz a szuka nast pnych czujników alarmowych. - Nie mo emy zostawi adnych ladów naszego pobytu zaszepta a. Jej palce miga y po klawiszach terminala. Najpierw wywo a program dotycz cy czujników alarmowych i rozkaza a wykrywaczom cia a ludzkiego, aby nie "widzia y" ich obecno ci. Potem zajrza a w "Spis inwentarza". Studiowa a go uwa nie, zrobi a par notatek i zamkn a list . - Mo emy bra tylko te rzeczy. Nikt nie b dzie za nimi t skni . Da a sygna innym i zabrali si do roboty, metodycznie zbieraj c swoje upy. Gdy jeden z nich d wiga ostatni skrzynk do stosu zdobyczy, ustawionego przy otwartym wylocie, inni us yszeli lekki, skrzecz cy odg os. Poszukali schronienia, gdy ha as stawa si coraz niejszy. Robot - stra nik wytacza si zza rogu, czu ki mia wyci gni te w poszukiwaniu oznak obecno ci ludzi. Buntownicy wstrzymali oddechy, gdy czu ki przeszukiwa y teren dooko a. Wreszcie zosta y wci gni te i robot potoczy si w kierunku wyj cia. Nagle zapiszcza i stan . Jeden z ludzi zdusi j k. Zostawi skrzynk stoj na rodku pod ogi, gdy ucieka z pola widzenia. Szum zasilania robota wzmóg si . Z korpusu wy oni si paralizator i czujniki stra nika przeszukiwa y magazyn, szukaj c celu. Nie w czy alarmu. Ale nie mia jeszcze pewno ci. Chocia to ma o prawdopodobne, jaki zepsuty mechaniczny robotnik móg zostawi t skrzyni poza u onymi starannie stosami. Bet obróci a si do Stena. Wskaza a w gór na wysoki stos pojemników. Wysun li si ze swojego ukrycia i prze lizgn li w kierunku stosu. Dziewczyna wspi a si na ramiona Stena, znalaz a miejsce na stop i kontynuowa a drog na sam gór . Osi gn a szczyt i przypad a do skrzynek, gdy jedna z nich g no zatrzeszcza a pod nog . Robot obróci si w stron d wi ku. Przera ona Bet podnios a ci ki pojemnik i zrzuci a go na dó . Bro robota podnios a si i spadaj cy pojemnik roztrzaska si na niej. Ca y magazyn wype ni si najbardziej odra aj cym smrodem, jaki Sten kiedykolwiek czu . Z pojemnika wydoby si p yn, który zmoczy robota. Maszyna zacz a natychmiast kr ci si dooko a w asnej osi. Sten z apa spadaj Bet. D awi c si smrodem zakryli usta i nosy. Rozpoznali ten zapach jako syntetyczne, st one pi mo. Z mechanicznym j kiem robot zatrzyma si w swoim szale czym wirowaniu i wyci gn bro , wymachuj c ni niepewnie. Sten popatrzy na Bet, która u miechn a si i odwa nie wysz a zza stosu wprost w pole widzenia robota. Nawet jej nie zauwa . Sten pod za dziewczyn , gdy sz a niedbale tam, gdzie ukrywali si inni. Wszyscy zacz li ci gn upy do otworu. Za nimi robot nadal niezdecydowanie wymachiwa broni . Bet nienawidzi a swojej lalki. Zabawka by a mi kka i przytulna, zaprogramowana do roli najlepszego przyjaciela ma ej dziewczynki. Bet dostawa a g siej skórki trzymaj c j blisko siebie. Mia a ju dziesi lat i zosta a przeniesiona na Oddzia B, na drugi etap. Matki obka nadal rozdziela y mi , ale teraz u ywano jej jako nagrody za rezygnacj ze wspólnej zabawy zach cano dzieci do sp dzania czasu w samotno ci. Do ogl dania kreskówek. Bet nigdy nie pozwoli a sobie na okazanie tego, co czuje do lalki. Widzia a inne dzieci, które zosta y ukarane za ignorowanie czy maltretowanie tych zabawek. Zdawa o si , e to jedyny grzech, jaki mog pope ni . Nie wiedzia a, dlaczego tak czuje. Jej lalka by a dok adnie taka jak inne: ma a dziewczynka ch opcy mieli ma ych ch opców - z cienkimi, d ugimi nogami i r kami oraz wielk ow . Na twarzy mia a szcz liwy u miech, dla Bet wygl daj cy jak grymas idioty.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ale pewnej nocy nie mog a ju znie tego przytulania si zabawki w ku i szeptu do ucha, agania o podzielenie si dziewcz cymi sekretami. W nag ym napadzie w ciek ci rzuci a ni o pod og . Natychmiast przerazi a si . Co zrobi a najlepszego? - Laleczko, obud si . Nie umieraj... Lalka otworzy a oczy i zacz a mrucze . - Bet, czy wszyscy s szcz liwi? Bet skin a g ow . - Czy nie chcia aby po si ze mn i przytuli mnie i mog yby my.... by my... by my opowiada sobie historyjki. - Tak, Laleczko. Podnios a j na prycz i pos usznie po a si obok. Lalka wydawa a si potem ca kiem w porz dku, nawet je li powtarza a si troch . Tak naprawd to zabawki te by y wysoce skomplikowanymi, zdalnie sterowanymi czujnikami ównego komputera programu obka. Rejestrowa y wszelkie zmiany fizyczne i psychiczne. Ma y aparat kontrolowa blisko , dzi ki temu komputer i jego operatorzy wiedzieli, kiedy jakie dziecko znajdowa o si poza zasi giem lalki. Mia o to wielkie znaczenie, poniewa dziecko musia o czule przytula zabawk , zw aszcza w nocy. W ten w nie sposób bowiem urz dzenie precyzyjnie podawa o konieczn doz preparatu - zastrzyki zak ócaj ce percepcj , powoduj ce wzrost uzale nienia emocjonalnego oraz hamuj ce fizyczne i emocjonalno - seksualne dojrzewanie. Kiedy Bet waln a lalk o cian , spowodowa a lekkie uszkodzenie czujników. Nadal okre la y jako dziecko na umys owym i fizycznym poziomie dziesi ciolatka, a wi c stwierdzono u niej raptowne - i po dane - zatrzymanie si rozwoju i podawano tylko minimalne ilo ci preparatu. W ci gu dwóch lat Bet zauwa a ró nic mi dzy ni a innymi dzie mi. Ch opcy mieli okr e policzki i nie rozwijali si . Dziewczynki nadal chichota y i bawi y si w proste gry. Bet nauczy a si zawsze by sama i ostatnia wchodzi pod prysznic, poniewa jej piersi i biodra zacz y si rozwija . Na szcz cie dojrzewa a na tyle wolno, e nie wyst pi a miesi czka. Ca y czas zdawa a sobie spraw , e co jest straszliwie nie w porz dku. Co z ego dzia o si z innymi dzie mi i ze obkowymi Matkami. Czu a, e sprawy zmierzaj ku okropnemu zako czeniu, ale nie mog a nic z tym zrobi . By a bezsilna. Sten pomy la , e Bet i Fadal posun y si odrobin za daleko. Ubrane jak dziwki uwodzi y podpitego Techa. Sten podgl da ze swojego ukrycia i kr ci g ow . Nie z powodu tego, co robi y to stanowi o cz planu - ale z powodu ich wyobra enia na temat, jak wygl daj dziwki. Nie widzia takiego migotania od czasu, gdy kad z kryszta ami wybuch a w Sekcji Zewn trznej. Przysun si bli ej i s ucha . - Czy wy dziewczyny nie jeste cie troch za m ode, co? Tech obliza wargi i przyjrza im si uwa nie. - Nie przejmuj si , ja i moja siostra mamy du o do wiadczenia. - Twoja siostra, co? To wspaniale. Czy jeste cie pewne, e wasz tatu nie b dzie mia nic przeciwko temu? - A powinien? To by jego pomys . Mówi, e jeszcze dwa lata i sko czy si jego kontrakt, przy tej forsie, któr przynosimy. - Jego pomys , co? No, s ysza em, e dzieci Migów dorastaj szybko, ale my la em, e to tylko bajki. Bet i Fadal obj y go ramionami i poprowadzi y do pokoju. - Chod . Zabawimy si . Tech zd si ju prawie rozebra , gdy Sten zacz kopa w drzwi. - Co u diab a! Co si dzieje? Tech niemal dosta ataku serca. Wygl da prawie jak ow osiona dziewica, gdy usi owa zakry si jedn r , drug macaj c w poszukiwaniu spodni. - Ale.. Ale... Co ty... Kim jeste ? Sten podniós wielki klucz.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- One s moimi siostrami, oto kim jestem. Odwróci si do Bet i Fadal, kul cych si na ku w udawanym przestrachu. - Marsz do domu. Wysz y szybko. Sten zamkn drzwi i zrobi krok w kierunku Techa. - Mam zamiar da ci lekcj . Chcia zgwa ci moje siostry, .co? - Ale, s uchaj, one mówi y, e s ... - Co? Teraz nazywasz je dziwkami? Mój Bo e, ale ty masz tupet. - Podniós klucz wy ej, przygotowuj c si do zadania ciosu w ys czaszk Techa. - Zaczekaj! - Mo e o tym porozmawiamy? Sten zni klucz. - Niby o czym? Tech si gn do kieszeni i wyci gn swoj kart . Machn ni w kierunku Stena. - Mam du o kredytów... bardzo du o. Podaj swoj cen . Sten u miechn si . Oron mia racj . To by y atwe pieni dze. G osy. Bet kr ci a si nie mog c zasn ; dawka rodków osza amiaj cych wstrzykni ta przez lalk nie wystarcza a dla dwunastoletniego organizmu. Bet wychyli a si ze swojej pryczy i spojrza a przez sypialni . wiat a. ciszone mruczenie. Zacz a wstawa , spojrza a na lalk i zawaha a si . Zabawka zawsze "wiedzia a", czy jest przytulana. Ale czy wiedzia a, przez kogo? Bet podnios a koc na nast pnym ku. I tak nie za bardzo lubi a Susi. W a lalk w jej ramiona. Wskoczy a w kombinezon i przesz a przez oddzia . Na wpó zakazane drzwi na korytarz sta y otworem. Rozejrza a si dooko a. Wszystkie dzieci by y pogr one w g bokim, narkotycznym nie. Odetchn a g boko i wysz a. Centramy korytarz ja nia wiat ami. Na jednym z ko ców dostrzeg a otwarte okno od czego , co zapewne by o laboratorium. Trzymaj c si blisko ciany, podkrad a si tam. G osy odezwa y si znowu. Jeden by wysoki i d wi cza tak, jakby nale do bardzo ma ego dziecka. - Zrobi em to bardzo dobrze dzisiaj, prawda, tatusiu? Przesun em ten wielki statek a do doku zupe nie sam. Prawda, e to dobrze? Zabrzmia drugi g os. Ten by g bszy. - Oczywi cie, Tommie. Jeste najlepszym pomocnikiem, jakiego mamy. Powiedzia em to lekarzowi i obieca mi, e dopilnuje, aby dosta za to co wspania ego. - Cukierki? Dostan cukierki? Lubi mi towe. Wiesz o tym, e lubi mi towe, prawda, tatusiu? Przyniesiesz mi troch mi towych, dobrze? - Zobaczymy, synu. Zobaczymy. Bet zajrza a do rodka. O ma o nie wrzasn a. W fotelu na kó kach tkwi o wyniszczone cia o czyzny. Wygl da zupe nie jak jej lalka. Wielka g owa, spoczywaj ca na cieniutkiej szyi. W oniach trzyma gotowe do u ycia narz dzia. G owa mia a bezw os twarz m odego ch opca, nienaturalnie powi kszon . Ten wysoki g os wydobywa si z jego ust. - Widzia em niektórych z tych Migów, o jakich opowiada mi dzisiaj, tatusiu. Jestem naprawd zadowolony, e Kompania nie pozwoli a mi na wyro ni cie na co takiego. Oni musz chodzi i brzydko pachn . Nigdy si nie dowiedz , jak to jest by kim takim jak ja. Pewnego dnia b kontrolowa d wigi, i roboty - holowniki. S takie mi e dla mnie. - Oczywi cie, e Kompania jest dla ciebie mi a, Tommie stwierdzi drugi g os. Jego w cicielem by normalny m czyzna, ubrany w bia y fartuch laboratoryjnego Techa. - To w nie dlatego wzi li my ci do obka, i dlatego pomagamy ci teraz. Kochamy ci . - Ja te ci kocham. Jeste najlepszym tatusiem, jakiego kiedykolwiek mia em. Bet obróci a si cichutko i rzuci a si w g b korytarza, mijaj c wej cie do sypialni. Bieg a. Nie wiedzia a dok d, ale nie przestawa a, dopóki nie poczu a ca kowitego wyczerpania. Zatrzyma a si w zakurzonym, nieu ywanym korytarzu. Przytuli a si do ciany i w ko cu pozwoli a sobie na zy. Po chwili zauwa a, e na poziomie pod ogi, w rogu, znajduje si przykryty ram z pr tami otwór kana u wentylacyjnego. Poci gn a za to i powoli odsun a pokryw . Wpe a do odkrytej w ten sposób jaskini i zwin a si w k bek. Jej smutek gdzie znik i zasn a.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Gdy otworzy a oczy, ujrza a przed sob na wpó martw , przyjazn twarz Orona: Wychud y Buntownik wynurzy si z kana u wentylacyjnego, potem machn r za siebie. Sze ciu innych zeskoczy o cicho do pustego korytarza handlowego. Kto gwizdn ; ch opak obejrza si za siebie. Z kana u wysun si Sten i wskaza na sklep, cy celem grupy. Ch opak przesun si w cie i powoli porusza si w tym kierunku. Sten cofn si nieco, aby sta na stra y. Ju prawie dziewi miesi cy pozostawa z gangiem Grona. Gron by dobrym nauczycielem i Sten szybko czyni post py. Teraz ju sam planowa i prowadzi upie cze rajdy. By dumny z tego, e aden z jego wypadów nie poci gn za sob ofiar i e bardzo rzadko powracali bez imponuj cego upu. Wiedzia jednak, e takie szcz cie nie b dzie trwa o wiecznie. Wcze niej czy pó niej mog natrafi na ekip "zamiataczy" i zosta zniszczeni. Takie by o ycie. Widzia kiedy , podczas zwiadu, rezultaty takiej akcji. Stra nicy nie zadali sobie nawet trudu, aby zabra cia a. Cho szcz tki by y poczernia e i wpó zw glone, móg stwierdzi , e Buntownicy nie umierali szybko. Zw aszcza dziewczyny. Pomy la o Bet. Nadal pozostawa a - niezale nie od jego przyja ni z Gronem - jedyn przyczyn , dla której trzyma si z gangiem. Sten kocha j . Chocia nigdy nie mia dosy mia ci, aby jej o tym powiedzie . Ona by a... Ona by a... Otrz sn si z chwilowego zamy lenia i czuwa dalej. Buntownicy dotarli do sklepu. Zab ys y ma e, tn ce palniki i kraty odpad y. Wychud y ch opak, Rabet, odwróci palnik i wybi szyb . Inni st oczyli si przy nim, wyci gaj c wystawione przedmioty i chowaj c je do toreb. Sten spojrza w dó korytarza. Otworzy szeroko oczy. Z g bi skrada si stra nik z paralizatorem gotowym do strza u. Sten obliza wargi, potem zmieni pozycj . Stra nik znalaz si tu poni ej uj cia kana u. Sten wysun si z otworu i skoczy na wielkiego m czyzn , nogami uderzaj c w szyj . Stra nik zwali si na pod og , paralizator wylecia mu z r ki. Chocia tak wielki, m czyzna rusza si szybko. Stan na nogach odczepiaj c r czny granat. Sten wyl dowa przez rami , poci gaj c nogi za sob . Rzuci si do przodu, jedn stop podniós wysoko, oderwa si od pod a, do czy drug stop , podkurczy je, gdy palec stra nika gmera przy zawleczce granatu. Nogi Stena z wielk si uderzy y w g ow stra nika. Jego kark p z g uchym chrz stem. Gdy czyzna pada , Sten zrobi pó obrót i wyl dowa na równych nogach z gotowym do u ycia no em w r ku. Ale nie zosta o ju nic do zrobienia. Cz onkowie Gangu spojrzeli na martwego stra nika, po piesznie zebrali reszt rzeczy z wystawy i wsun li si z powrotem do kana u. Gdy Rabet wczo giwa si w otwór, pokaza Stenowi uniesiony w gór kciuk i u miechn si szeroko. Sten kr ci si niespokojnie w swojej pryczy. Nie móg zasn . Ci gle my la o stra niku, którego zabi , i o poszarpanych cia ach Buntowników, umieraj cych po d ugiej agonii. Musia wydosta si z Vulcana. Musia zabra Bet ze sob . Ale jak? W my lach obraca ró ne plany. Wszystkie ju wcze niej dok adnie rozwa one. Wszystkie bez szans na powodzenie. Jednak musi by jakie wyj cie. Co zaszele ci o. Odwróci si i Bet w lizgn a si przez kotary do wn trza pokoju. - Co ty robisz? Mi kka d opad a na jego usta, uciszaj c g os. - Czeka am ka dej nocy. Na ciebie. Nie mog am ju d ej. Bardzo powoli zabra a r , potem uj a d Stena i po a na zamku swojego kombinezonu. W chwil pó niej strz sn a ubranie z ramion i pozwoli a mu opa na pod og . Pod spodem by a naga. Stan a naprzeciwko Stena i zacz a rozpina mu ubranie. Odsun jej r .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zaczekaj. Si gn za siebie i wyci gn co spod poduszki. Ma y tobo ek. Roz go. To by a d uga, lej ca si suknia. B yszcza a i l ni a kalejdoskopem kolorów. - To dla ciebie. Prezent. - Jak d ugo to masz? - Bardzo d ugo. - Och... Za j . Pó niej. Znalaz a si w jego ramionach i osun li si na ko. W zupe nej ciszy. Bet sz a za Stenem w dó ciasnego kana u. Zw zi si jeszcze, i musieli zgi si wpó . Nie mia a poj cia, dok d id . Sten powiedzia , e to niespodzianka. Min li zakr t i kana sko czy si metalow cian . - To nie jest niespodzianka - powiedzia a. - To lepy zau ek. - Zobaczysz. Sten wyj kieszonkowy palnik i zacz ci . W par minut zrobi "drzwi", które tylko strz p metalu trzyma na miejscu. - Zamknij oczy. Bet zrobi a to i us ysza a wiszcz cy odg os tn cego dalej palnika i g ny stuk, gdy "drzwi" upad y. - Mo esz ju otworzy oczy. I Bet zobaczy a "pejza " po raz pierwszy w yciu. Mi kki trawnik agodnie opada ku ma emu jeziorku. Wysokie zielone rzeczy, które, jak pomy la a, by y pewnie drzewami, i na ko cu jeziora ma y - czy by z drewna? - domek, zbudowany w starym stylu. Komin, delikatny dymek. Jak na obrazku. Sten poci gn j i pod a za nim, jakby we nie. Popatrzy a w gór i zobaczy a jasne, b kitne sztuczne niebo. Niespokojnie rzuca a si do ty u, gotowa ucieka , przestraszona otwart przestrzeni . Sten obj j ramieniem i uspokoi a si troch . - Przez chwil wydawa o mi si , e upadn ... albo zemdlej . Sten roze mia si . - Przywykniesz do tego. - Gdzie jeste my? - To prywatny obszar wypoczynkowy G ównego Dyrektora Kadr, Gaitsona. Wyjecha dzisiaj na dwudniowy program rekrutacyjny na innych planetach. - Sk d wiesz? - Bawi em si komputerem. Jestem w tym coraz lepszy, je li mog tak o sobie powiedzie . Bet czu a zdziwienie. To by o mi e, ale... rozejrza a si dooko a... - Co b dziemy zabiera ? - Nie b dziemy niczego zabiera . Mamy wakacje. - Wakacje? To znaczy... - Przez dwa dni nie b dziemy robi nic, poza cieszeniem si ka rzecz , w jak Gaitson zaopatrzy to miejsce. B dziemy je to, co najlepsze, pi to, co najlepsze, i bawi si . Bez wypraw. Bez stra ników. Bez strachu. Sten zaprowadzi j do jeziora. zdj ubranie i powoli wszed do wody. - A w tej chwili bior k piel. Wszed troch dalej. Bet patrzy a, czekaj c, a co si wydarzy. Sten obróci si i u miechn . - I co? - Jak to jest? - Mokro. Bet u miechn a si . Potem zachichota a. A potem roze mia a. G bokim, d wi cznym miechem. Pe piersi . Tak, jak zwyk a by a robi , kiedy by a dzieckiem. Przed obkiem. Zupe nie nie jak Buntownik. Si gn a do zapi cia swojego kombinezonu. - Sten? - Tak?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie pisz? - Ummmm... nie. - Tak sobie my la am. - No? - Nie chc opuszcza tego miejsca. D uga cisza. - Musimy. Nied ugo. - Wiem o tym. Ale tu jest tak... tak.... Uciszy j i przyci gn bli ej. Otar z policzka. - Ja st d odejd - powiedzia . - Odejdziesz? Co przez to rozumiesz? - Opuszcz Vulcan. - Ale to niemo liwe. - Tak jak i ycie, jakie prowadzimy. - Ale jak? - Nie wiem jeszcze. Ale znajd sposób. Bet wzi a go za r . Przytuli a j . - We miesz mnie ze sob ? Sten skin g ow . Potem wzi j w ramiona i trwali tak przez ca noc.
Rozdzia 13 Mahoney zeskoczy z ruchomego chodnika, przesadzi barierk i wpad w drzwi do sklepu. Zwin si w powietrzu, wyl dowa na nogach i pobieg . Zwali rz d urz dze , przelecia przez transporter i przetoczy na pas wywo cy mieci. Wyjecha na nim ze sklepu i znalaz si par stóp nad drugim chodnikiem, prowadz cym na po udnie. Przesun si na brzeg pasa i zawis na nim na r kach. Pu ci i wyl dowa na chodniku. Odetchn g boko kilka razy i otrzepa ubranie. Gubienie tego ogona, pomy la , staje si coraz trudniejsze. Thoresen i jego s ba bezpiecze stwa najwyra niej za bardzo interesowali si ruchami sier anta Inna Mahoneya z Gwardii Imperialnej, z podsekcji Kontroli Jako ci Racji Polowych. Jak dot d "opieka" nad nim nie przekracza a granic normalnego dla Vulcana paranoicznego nadzoru nad ka dym cudzoziemcem. Mia tak nadziej . Ale gdyby znale li go teraz, to na pewno zosta by w ko cu zdmuchni ty. Uda o mu si co prawda "po yczy " kart Miga na wystarczaj co ugo, aby zd wyprodukowa przyzwoit fa szywk , zw dzi te komplet ubra Miga i skierowa si na po udnie, jednak ci gle musia uwa . Znajdowa si ca e mile poni ej Oka. O wiele dalej, ni pozwala y przepustki Kompanii. Gdyby w tych rejonach zosta zdemaskowany przez s bezpiecze stwa albo stra ników, Kompania prawdopodobnie uzna aby przerobienie go na nawóz dla najbli szej farmy kwiatków za prostsze od brni cia przez wszystkie formalno ci deportacji. . Mahoney jednak post pi tak z pe nym rozmys em. Jako nie odniós do tej pory sukcesów przy rekrutowaniu lokalnych agentów. Utkn w Oku i mia dost p tylko do oczywistych prowokatorów i Migów tak przera onych, e nie warto by o, zawraca sobie nimi g owy. W ka dym razie, osobiste przyst pienie do akcji wydawa o si mniej ryzykowne ni zako czenie misji i powrót do wiata Primy. Imperator, my la Mahoney, nie by by zachwycony post pami w zbieraniu danych, skoro raport móg brzmie co najwy ej jako tak: 1. Thoresen bez w tpienia tkwi po uszy w konspiracji i nie pozwala nikomu, nawet cz onkom asnego zarz du, wtr ca si do swoich operacji. Wielka rzecz. To Imperator wiedzia ju rok temu, na Primie. 2. Thoresen prowadzi cicho kampani propagandow przeciwko Imperium, adresowan szczególnie do Migów. Ale dopóki u ywa Doradców jako piorunochronów i postawi tyle szczebli
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
po rednich pomi dzy sob a Kompani , nie mo na go ruszy . Mahoney stwierdzi , e dzia ania si tocz , ale nie móg powiedzie nic ponad to, e odznaczaj si du intensywno ci . achn si sam na siebie. Ka dy zwyk y szeregowiec z rezerwy Sekcji Modliszki móg by si tyle dowiedzie albo i wraca , eby zosta zbieraczem gówna. 3. System bezpiecze stwa planety zosta wzmocniony i kr uporczywe plotki jakoby niektóre z produktów Kompanii przerabiano na wyposa enie wojskowe. Jak dot d, nie mo na tego udowodni . I nawet gdyby Mahoney móg dowie prawdziwo ci tego twierdzenia, to Kompania zawsze by a w stanie uspokaja g osz c, e planuje ekspansj w Sektorze Pionierskim. - Ca kowite i absolutne nic, tyle mam - zamrucza Mahoney. I nagle zamar . Daleko w przodzie, w dole chodnika zobaczy kordon stra ników sprawdzaj cych karty w przeno nym komputerze. Jego fa szywka nie by a a tak dobra. Szybko zeskoczy na najbli szym skrzy owaniu, stan na prostopad ym chodniku, który przesuwa si piszcz c a do wielkiej kopu y. Tu te by a blokada i sprawdzanie kart identyfikacyjnych. Mahoney uskoczy na bok. Spokój. I powoli. Oddycha powoli. Wygl da rze ko. Troch na haju. Po prostu w nie zszed em ze zmiany i wracam do swojego mieszkania. Wszed w zw aj cy si korytarz, potem spokojnie zboczy w kolejny. Obróci si przy wej ciu i wielkim skokiem omin nast pny zakr t. Zatrzyma si . Czeka . Nas uchiwa . No oczywi cie. Kroki za nim. Jasne, wmanewrowano go. Ale nie mia zbyt wielu mo liwo ci do wyboru. Poruszaj c si tak wolno, jak tylko potrafi , poci gn nagonk g biej w opuszczone sektory Vulcana. Pierwszy z nich pope ni b d usi uj c zaskoczy Mahoneya z mijanej lepej uliczki. Pu kownik Imperium prze lizgn si pod skórzan pa i uderzy okciem w gard o zbira. Kopniakiem wytr ci bro z d oni drugiego opryszka, z apa j w powietrzu i nacisn spust. Stra nik uchyli si , a wtedy Mahoney z ca ej si y uderzy pi ci w postaw czaszki. Dwóch. Odwróci si i stwierdzi , e tamci tylko blokowali przej cie. Trzech nast pnych nadchodzi o zza rogu. Jeden z nich mia bro . Wycelowan . Przywi zany do pr ta paralizator, ci ni ty ze znajduj cego si wy ej otworu wentylacyjnego, trafi w oko uzbrojonego m czyzny. Ten wrzasn i run na ziemi . Mahoney szed nadal do przodu, chc c zmniejszy odleg mi dzy sob a przeciwnikami, gdy z otworu kana u wentylacyjnego wyskoczy m ody m czyzna. Jego prawa r ka miga a tam i z powrotem. Oficer Imperium zamruga , gdy g owa drugiego ze stra ników oddzieli a si od tu owia, opryskuj c wszystko fontann krwi. Ch opak skuli si w obrocie. Podnosz c si do góry, zatoczy no em pe ne ko o. Mahoney zauwa , e trzyma on nadgarstek swoj woln d oni , u ywaj c jej jako przewodnika. Wiedz c to... Trzeci cz owiek upad z no em tkwi cym g boko w piersi. M ody m czyzna schyli si , wyci gn nó i wytar go w ubranie trupa. M ody. Dobry. Odwa ny. Mahoney sta bardzo spokojnie i pozwoli ch opakowi przej obok. Nast pny ch opak - nie, dziewczyna, wyskoczy a z otworu. Zabra a swoj bro . Oko o dziewi tnastki, niedu y, powiedzmy sze dziesi t kilogramów. Poprawka: dziewi tna cie na czterdzie ci. Wygl da jak ka dy bezdomny dzieciak z parszywego wiata, tyle e si nie aszczy . Mahoney pomy la , e pewnie zawsze nosi g ow wysoko. Buntownik. Oficer prawie si miechn . Sten popatrzy na niego, a potem na le ce obok dwa cia a. Ca kiem dobrze, jak na starego cz owieka. Wygl da tak gdzie na czterdziestk , du y. Sten nie potrafi okre li go precyzyjnie z powodu kombinezonu Miga. Nic dziwnego, przecie zna tylko trzy kasty, a spotka si twarz w twarz tylko z dwiema. - Pewnie wkrótce b dzie ich wi cej, przyjacielu - powiedzia Mahoney. - Lepiej skró my wst pne formalno ci.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie ma po piechu. Nigdy nie widzia em pi ciu stra ników wys anych za jednym cz owiekiem. Co takiego zrobi ? - To troch skomplikowane... - Sten. Patrz. Sten nie zdj wzroku z Mahoneya. Bet wsta a znad cia i trzymaj c trzy karty podesz a do nich. - To nie byli stra nicy. Maj karty Execów! - To s ba bezpiecze stwa Thoresena - stwierdzi Mahoney. - Musieli i za mn od Oka. - Ty nie jeste ... jeste cudzoziemcem. - Tak. Sten podj decyzj . - Rozbieraj si . Mahoney naje si , potem za apa i zakl . Dzieciak mia racj . Zdj kombinezon, potem ci gn buty. Swoje w asne buty z Primy. Zwa jeden na prób w d oni, potem trzasn nim o cian . Obcas p i szcz tki ma ego przeka nika posypa y si na pod og . Sten kiwn g ow . - Dzi ki temu mogli i za tob . Na teraz ubranie z powrotem. Z czy d onie i podsadzi Bet do otworu. Wyci gn a r i pomog a mu wej . Wewn trz kana u obróci si , podczas gdy Mahoney podskoczy , z apa za kraw dzie obiema kami i podci gn si do rodka. - Troch trudne dla kogo w moim wieku. - To nie kwestia wieku - powiedzia a Bet. - Id za nami - stwierdzi krótko Sten. - I nie gadaj. Mahoney zamruga znowu, gdy Sten schowa swój nó ... najwyra niej do ramienia. Potem pobieg za nimi w dó kr tego przewodu.
Rozdzia 14 Nie, Fadal. Z pewnych przyczyn ja... pami tam, czym jest Imperium - powiedzia Oron. Mahoney zacz pyta . Sten pokr ca g ow . - Wywiad? - Oczy. - Aha. I chcesz, eby moi ludzie... i ja sam, eby my byli twoimi oczami? - Nie - powiedzia Mahoney. - Jestem za blisko zlikwidowania. Oron popatrzy pytaj co na Fadal. Nie odezwa a si . - Thoresen nie wys by za mn wa niaków ze s by bezpiecze stwa, gdyby nie by ca kiem pewien, kim jestem. - Thoresen... szef Kompanii. Twój wróg - zaszepta a Fadal. - Czego chcesz? - Musz mie potwierdzenie planu Thoresena. W ama em si do centralnego komputera i nie by o tam nic o Projekcie Brawo poza zestawem wypytuj ce - ostrzegaj cym. - Ten... Thoresen. Ma wy czny, zastrze ony dost p. - Prawdopodobie stwo ponad dziewi dziesi t procent. Wtr ci si Sten. - Co si stanie, je li to tam jest? I masz racj ? - Przy lemy Gwardi . Imperator powo a jaki rodzaj lepszego rz du. Wszystko ulegnie zmianie. Dla Migów. Dla wszystkich. - To za ma o - powiedzia a Bet. - B dziemy martwi, zanim przyb dzie to twoje cholerne Imperium. A mo e tego nie wiesz? My, Buntownicy, nie yjemy na tyle d ugo, eby zd si zestarze - doda Stem. - Sten ma racj . Uciekinier z innej grupy przechodzi t dy... kiedy? - Dwa dni temu - powiedzia a Fadal.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mówi , e widzia stra ników w magazynach. Prowadzili wiczenia... z paralizatorami stwierdzi Oron i u miechn si , e a tyle pami ta. - Nied ugo rusz grupy eksterminacyjne. A nas jest teraz zbyt wielu, aby im uciec. - Ile osób masz teraz w gangu? - Pi tna cie - odpowiedzia a Fadal. Mahoney wykona szybk kalkulacj . Ma a delegatura Imperium mia a swoj w asn luz powietrzn . Je li dostanie to, o co chodu, nie powinno by zbyt dok adnego dochodzenia... - Dostaniecie transport z Vulcana. Dla wszystkich. Na dowolny wiat nale cy do Imperium. Sten stwierdzi , e wstrzyma oddech. Westchn g boko i popatrzy na Mahoneya z niedowierzaniem. - Jestem w stanie to zrobi . Wyprawicie si do kwatery Thoresena. Dostarczycie mi wszystko, co znajdziecie na temat Projektu Bravo, co b dziecie w stanie przynie na statek. Imperium dotrzymuje umów. - Wydaje mi si , e nie ma... potrzeby d ej nad tym dyskutowa . Prawda? Mahoney wsta . Nie by o takiej potrzeby. Stra nik doszed do ko ca swojej trasy i ziewn . Potem odwróci si i ruszy w dó korytarza. Sten obserwowa z otworu w cianie... oddech... oddech... oddech... spokój... spokój... naprzód. Stan na stra y. Trzyma si w czasie. Oczy utkwione w plecach stra nika. Blisko. O krok. Wewn trz trzymetrowej strefy bezpiecze stwa. Namierzy cel. Przesta my le . Lewa r ka Stena owin a si dooko a szyi stra nika. Szarpn mocno do ty u jego g ow i wsadzi nó g boko w nerki. Wstrzyma oddech. M czyzna zacharcza . Sten przeszed na bok, gdy cia o upad o, potem zaci gn je z powrotem do otworu i wepchn do rodka. Pobieg w dó korytarza, tam, gdzie zaczyna a si strefa Execów. Znalaz odpowiednie p yty i zacz je odczepia . Kiedy Buntownicy rozmy lali nad kompletnymi planami Oka, zw dzonymi dla nich przez Mahoneya z Centrum dla Go ci, znale li sposób. Najwyra niej Execowie byli bardziej wra liwi ni Techowie czy Migowie. Wi kszo dróg przelotowych, zw aszcza przy terenach zamieszka ych przez osoby wy sze rang , by a odseparowana wewn trznymi, ekranuj cymi ha as cianami. P yty oddzieli y si g adko i Sten skin r . Czterna cioro Buntowników wysypa o si z otworu wentylacyjnego i do czy o do mego. Jeden za drugim w lizgiwali si do przestrzeni mi dzy cianami. Oron by w rodku, z pust twarz . Prowadzi a go Fadal. Sten zakl cicho, maj c nadziej , e pami przywódcy wróci szybko, bo je li ponios kl sk , wi kszo z nich zginie w Oku. Nawet je li kilkorgu uda si uciec na po udnie, na terytorium Migów, to i tak nie b dzie ko ca wyprawom eksterminacyjnym. Znowu pomy la , e przecie nie mieli wyboru. Bet zgodzi a si z nim niech tnie. A potem wahali si pomi dzy ch ci zobaczenia nowych wiatów, a obaw , czy b tam pasowa . Sten stwierdzi , e to dobry znak. Przestrze mi dzy cianami zw zi a si . Sten wci gn brzuch. Musz by jakie drzwi. Jego pier uwi a na chwil . Prawie wpad w panik , ale przypomnia sobie, e musi wypu ci z p uc powietrze. Przeszed z atwo ci . Przyczaili si obok wielkich, podwójnych drzwi do kwatery Thoresena. Sten z ciekawo ci dotyka materia u. Szorstki. Ziarnisty. Jak zu yta stal. Ale jeszcze bardziej szorstki. Sten zastanawia si , dlaczego Thoresen nie kaza tej powierzchni chyba organicznej - bardziej wyg adzi . Bet przestroi a nadajnik na inn cz stotliwo i dotkn a nim do drzwi. Zamkn a oczy... przebiega a palcami po klawiszach. D wi ki to nasila y si , to s ab y w uszach Stena. Co zaskoczy o. G ówny zamek sta otworem. Bet wyci gn a z torby plastikowy pr cik. W czy a ogrzewanie i w a narz dzie do odpowiedniego otworu w drzwiach. Na ko cu pr ta znajdowa si duplikat odcisku palca wskazuj cego Thoresena, podgrzany do temperatury ludzkiego cia a. Sten zastanawia si , jak Mahoney to zdoby .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Drzwi brz kn y - cz onkowie grupy si gn li po bro i otworzy y si . Weszli po cichu do rodka. Czas zatrzyma si . Byli w raju. Pokrywa kopu y pozostawa a otwarta i przed nimi migota a przestrze . Tylko Sten widzia przedtem Vulcan z zewn trz. Mia wystarczaj co du o przytomno ci umys u, aby mi kko zamkn drzwi i rozejrze si dooko a. W kopule nie by o nikogo innego. Ogród. Z rozrzuconymi gdzieniegdzie meblami, otoczonymi agodnie przez kwitn ro linno , zupe nie jakby kto usun z wielkiego domu ciany, sufity, pod ogi, pozostawiaj c na miejscu wszystkie sprz ty. Ruszyli do przodu, rozgl daj c si . Sten dostrzeg detektor ruchu, obracaj cy si w ich kierunku. Pobieg do przodu i przeci no em przewody. Zlokalizowa pozosta e kamery i wskaza je. Buntownicy skin li g owami. Ruszyli do przodu, klucz c pomi dzy nieznanymi ro linami. Sten, Oron i Bet trzymali si razem, szukaj c czego , co wygl da oby na biuro. Z boku kopu y znajdowa a si wysmakowana salle d'armes. Bro bia a i palna, pochodz ca z wielu ró nych wiatów i kultur, zdobi a ciany. A po drugiej stronie imponuj cy, wolno stoj cy pie , który musia by biurkiem. Obok niego najbardziej skomplikowany panel komputerowy, jaki Sten kiedykolwiek widzia . W pobli u w ziele wkomponowano stylizowan rze wyj tkowo t ustej kobiety. Sten popatrzy pytaj co na Orona. Jego oczy jasno b yszcza y. Machn w kierunku rze by. Sten i Bet podeszli do niej. To musia o by to. Na przodzie krzy owa y si dwie w skie wi zki promieni ITV. Sten wyj zza pasa promiennik ultrafioletu, w czy go, ustali nat enie i poprzez pokój skierowa na rze . Kilka minut zabra o znalezienie ma ego p kni cia w postaci. Sten wypróbowywa ró ne mo liwo ci. To nie by o proste. Znalezienie sekwencji otwieraj cej mog oby zaj wieki. Oron odwróci si i Sten wyj ma y maser z jego plecaka. Otworzy go, skierowa na p kni cie i czy . Lekkie przyci ni cie spustu i rze ba rozsypa a si w proch, ods aniaj c sejf o drzwiach otwieraj cych si na dotyk. Sten bardzo ostro nie wyci gn zamra asz ze swojego plecaka i odczepi ma y statyw. Otworzy zamra asz i po pokoju rozpyli a si bia a mgie ka, pochodz ca ze znajduj cego si w rodku cylindra o temperaturze bliskiej zera absolutnego. Sten za r kawice izolacyjne i przy czy cylinder do statywu, celuj c dysz wylotow na praw stron drzwiczek do sejfu. Zwolni spust i odsun si na bok. Z cylindra wytrysn a smu ka bieli i skrystalizowa a si na grubych, stalowych drzwiach sejfu. Potem Bet wyj a ze swojego tobo ka m otek i uderzy a. Metal prysn jak szk o. Ca a trójka miechn a si do siebie. Dotarli do rodka. Papiery, nast pne papiery, sterty kredytów Imperium. Sten zacz zbiera banknoty do torby, ale Oron machn do niego r . Nie. I wreszcie znale li czerwon , cienk teczk . "Projekt Bravo". Mieli go! adne z nich nie zauwa o, e jeden z m odych Buntowników wszed do salle. Zafascynowany archaiczn d ug broni , zdj j ze ciany. Cicho trzasn umieszczony wy ej prze cznik. Sten si gn po teczk Projektu trzyman przez Orona. Nagle w oczach przywódcy znów pojawi a si pustka. Ze zdziwieniem popatrzy na teczk i wsta . Akta ze lizgn y si , papiery rozsypa y po pod odze. Sten zakl cicho i zacz je zbiera . Nie usi owa ich uporz dkowa , tylko pracowa najszybciej, jak potrafi . Pierwszy strza trafi trzech Buntowników w pier , a cz bocznego podmuchu zniszczy a listowie. Stra nik stoj cy w drzwiach wciska spust z ca ej si y i obraca si . Nast pny adunek uderzy w ch opaka, który przedziera si przez krzaki, w po owie wypalaj c mu pier . Chrypliwe krzyki przerwa y cisz . Stra nik wycofa si za drzwi - wyczerpa a mu si amunicja.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bet wyszarpn a granat z plecaka, wyci gn a zawleczk i rzuci a go, padaj c na ziemi , jakby mier przypala a jej g ow . Sten potoczy si w kierunku salle, kul c si za pierwszym schronieniem, jakie zobaczy . Trzy po czone zbiorniki, z d ug rur i bli niaczymi uchwytami. Jaki rodzaj broni. Plakietka powy ej eksponatu muzealnego informowa a: "Ziemia preimperialna. Zachowane. Bro ogniowa". Sten mia szcz cie, e Thoresen, jak wielu innych kolekcjonerów, utrzymywa swój arsena w stanie gotowym do u ycia. Sten z apa za oba uchwyty i mocno poci gn . Zobaczy pykni cie na grzybkowatym zako czeniu dyszy wylotowej, ma y p omyk, a potem smolisty, czarny ogie wylewaj cy si z w a. Trysn o na pi dziesi t metrów poprzez pokój - daleko wi kszy zasi g, ni planowali zmarli eony temu konstruktorzy tego urz dzenia - i napalm dosi gn stra ników. Zacz li wrzeszcze , mier by a wyj tkowo bolesna, zarówno je li cz owiek mia tyle szcz cia, aby wci gn powietrze do wypalanych p uc, jak wtedy, gdy lepki napalm przepala a do ko ci. Ale jeden z czyzn przesta wrzeszcze na to mgnienie, potrzebne, aby wystrzeli z trzymanej wci broni, gdy jakby nieobecny duchem, lekko zdziwiony Oron szed ku drzwiom. Jego g owa przetoczy a si przez pokój. Sten w os upieniu, jak robot, post powa do przodu, przesuwaj c dysz tam i z powrotem. Zacisn palec na spu cie, oczy mia szeroko rozwarte, puste. I nagle ogie przygas i wycofa si do w a. Sten odrzuci bro i po prostu sta . Bet z apa a go za rami . - Chod ! Sten odzyska przytomno umys u. Patrol, który blokowa wej cie, znikn . Wszyscy zgin li. Sten i Bet przebiegli przez drzwi i tylko jeden Buntownik poszed za nimi, wymykaj c si z ukrycia. Min li wrota i rzucili si w g b korytarza. Nie by o do czasu na to, aby wróci do szczurzych cie ek pomi dzy cianami. Mogli mie tylko nadziej , e biegn c oddal si do szybko od kwatery Thoresena. Mkn li korytarzem pochyleni. Po cig ju ruszy . Wystraszeni Execowie cofali si , zamykali i blokowali drzwi. Krata na pod odze. Sten i Bet podnie li j . Ust pi a atwo. Sten spojrza w dó . Droga wiod a w mrok. Nie by o przewodów wentylacyjnych. Nie wiedzia , po co j zbudowano. ale to ju nie mia o znaczenia. Patrol stra ników bieg korytarzem za nimi. Po jednej stronie b yszcza y w skie klamry wspinaczkowe i Sten zauwa wej cie do jakiego tunelu oko o dziesi ciu metrów poni ej g ównego korytarza. Skin na Bet, aby wesz a do dziury. Wsun a si ostro nie do rodka i Sten zorientowa si , e jest ranna. Pod za ni . Ostatni z cz onków gangu potrz sn g ow , gdy trafi go pocisk z broni stra nika i rozerwa na kawa ki. Bet po lizgn a si , jedna noga spad a z klamry i dziewczyna obsun a si w dó . Olej. Smar. apa a si za klamry, traci a uchwyt. Krzykn a. Zbyt pó no Sten si gn do niej, gdy spojrza w niezg bion przepa . Bet, krzycz c bez ko ca, oddala a si od niego. Sten patrzy na jej spadaj ce cia o. A znikn o mu z oczu. Potem, poruszaj c si pr dko, w lizgn si do rodka i zacz mozolnie schodzi w dó . Mahoney przechadza si po biurze. Po us yszeniu alarmu w ama si do sieci komputerowej patroli i us ysza , e wys ano oddzia y uderzeniowe. Nagle otworzy y si drzwi i do pokoju wszed Sten. R ce mia puste. - Dopadli nas. Dopadli. Bet nie yje. Mahoney pomy la chwil . - Bet. Ta dziewczyna? - Tak. Nie yje. Nie yje. I ten zbiór. Ten, którego chcia . Oron go mia . - Gdzie jest Oron? - Martwy. Jak Bet. Mahoney pohamowa si .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- W porz dku. Nie uda o si . Ale uk ad nadal stoi. Mam statek gotowy do lotu. - Nie. Nie chc jecha . - No wi c czego chcesz? - Daj mi bro . Widzisz, Bet nie yje. - Wracasz tam znowu? - Bet nie yje. - Tak. Mam tutaj dwie sztuki. W tym biurku. Sten odwróci si i podszed do biurka. Nie s ysza , e Mahoney podchodzi i nie widzia uderzaj cej go wielkiej pi ci. Upad do przodu, na biurko. Mahoney podniós go i usadowi agodnie na krze le. Potem pozwoli sobie na reakcj . - Do jasnej cholery! Potem wzi egzemplarz "Kodeksu" z szuflady. Po na nim praw r Stena. - Nie mam poj cia, jakiego jeste wyznania. Je li w ogóle wyznajesz jak religi . Ale to niewa ne. Czy ty... jakkolwiek masz na nazwisko, niech b dzie Sten. Imi nieznane. Przysi gasz asnym yciem broni Wiecznego Imperatora i Imperium... wiem, e tak, mój ch opcze. Czy uroczy cie przyrzekasz by pos usznym rozkazom, wydawanym ci z mocy prawa, przestrzega honoru i tradycji Gwardii Imperialnej, jak tego wymaga Imperium? Przyrzekasz, na pewno. Witam ci , Stenie, w S bie Imperium. Nie zrobi b du zaci gaj c si do Gwardii. I za osobisty zaszczyt poczytuj to, e wybra mój macierzysty oddzia , Pierwszy Pu k Szturmowców Gwardii. Od ksi i zamilk . Zmierzwi Stenowi w osy. - Jeste nieszcz snym, biednym skurwielem i to wstyd, e wszystko posz o tak, jak posz o. Mog zrobi dla ciebie co najmniej tyle, aby zabra ci z tego piek a i pozwoli jeszcze chwil d ej. Wcisn prze cznik interkomu. - Poruczniku, prosz do mojego biura. Nowy rekrut do Gwardii. Wydaje si , e zemdla , bo go porazi majestat Imperium. Mahoney wzi butelk alkoholu z biurka i nie zawracaj c sobie g owy szklank , wla prosto do gard a d ugi yk. - Pomy lnych wiatrów, przyjacielu.
Rozdzia 15 Thoresen brn przez wymówki i usprawiedliwienia szefa bezpiecze stwa. Im d ej patrzy na jego obraz w wideofonie, tym bardziej mia ochot rozwali jego gorliw g . "Nie zrobiono adnej powa niejszej szkody", powiedzia ten dure . I sk d on to wiedzia ? Thoresen nie dba wcale o zniszczenia w swojej kwaterze ani o poszarpane cia a stra ników. Ale co z Projektem Bravo? Schowa akta z powrotem. By by g upcem, gdyby nie pomy la , e kto widzia wystarczaj co wiele z zawarto ci teczki, aby móc stworzy zagro enie. Thoresen podniós gwa townie g ow , gdy wy owi co z potoku wymowy, jakim zalewa go szef bezpiecze stwa. - Co pan powiedzia ? - Znale li my cia a trzynastu Buntowników i przeprowadzili my ich pe identyfikacj . - Nie to. Potem. - Aaa, jedno, mo e dwoje z nich uciek o. No tak. Mia prawo si ba . - Kim oni byli? - No có , sir - powiedzia szef - zbadali my w osy, odnalezione w pana kwaterze. Na podstawie komputerowej projekcji chromosomowej ustalono, e ten cz owiek to zapewne... - Sam zobacz - warkn Baron. Komputerowy obraz budowa si na ekranie powoli, tak, jak na podstawie analizy chromosomów komórka po komórce odtworzono obraz cz owieka. W ko cu powsta a ca kowita, trójwymiarowa figura. Thoresen uwa nie przygl da si obrazowi, potem potrz sn g ow . Nie rozpoznawa podejrzanego.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Kto to jest? - Mig o nazwisku Karl Sten, sir. Uznano go za zaginionego w tym wybuchu w Sekcji Zewn trznej jaki czas... - To znaczy, e cz owiek odpowiedzialny za ca y ten zam t, yje? Jak on to zrobi ... no, niewa ne. To wszystko. - Ale, sir, mam jeszcze infor... - Sam przeczytam ten raport. To wszystko! Baron przewin raport, b cy w ciwie yciorysem Stena. Nie zabra o mu to wiele czasu. Nie by o tego du o, je li odrzuci ca y mietnik be kotu prawników i psychologów. Nagle znalaz powi zanie. Projekt Bravo. Sten zosta osierocony po wybuchu w Obszarze Rekreacyjnym 26. Dzielnica wróci a, aby go prze ladowa . Wcisn odpowiedni guzik na konsoli i na ekran wp yn a zaniepokojona twarz szefa bezpiecze stwa. - Chc , aby natychmiast odnaleziono tego cz owieka. Chc , aby wszyscy nad tym pracowali. - A - a - a - le, obawiam si , e to niemo liwe, sir. - Dlaczego? - wrzasn Thoresen. - No có , my... odnale li my go. Jest na statku Imperium, w okolicach... Thoresen wy czy go. To niemo liwe. Jak? Potem zebra my li na nowo. Znajdzie tego Stena. Par chwil pó niej Baron mówi co cicho do ma ego, szarego cz owieka na ma ym, szarym wiecie. Polowanie na Stena zacz o si .
Rozdzia 16 . Nuklearne ognie wykwit y z planety, rysuj c ostro sylwetki statków wojennych, zawieszonych tu ponad atmosfer . - H minus pi dziesi t sekund. Odliczanie. Czerwony Jeden, Czerwony Dwa, od czone do indywidualnej kontroli. Rozpocz manewry wej ciowe. - Transmisja ze statku komandora trzeszcza a na mostku statku szturmowego. Kontrolki o y i transportowce floty wysun y si ze swoich orbit stacjonarnych. Zab ys y ognie rakiet hamuj cych, gdy statki wytraca y szybko i zbli y si do kraw dzi atmosfery. - "Foxfire Sze ", stwierdzi em atak naziemny. Przewidywane spotkanie za... hm, trzydzie ci pi sekund. Prawdopodobie stwo trafienia osiemdziesi t trzy procent. Rozpocz uniki... sygnalizowa satelita obserwacyjny. Pilot statku "Foxfire Sze " skr ci i wcisn pe moc silnika. Wyci gn dyskietk z programem zygzakowania i wcisn j do komputera. Gdzie g boko w trzewiach statku Sten polecia do przodu, ale zatrzyma y go pasy bezpiecze stwa. Sier anta rzuci o na cian kapsu y. Sufit wirowa dooko a Stena, hu ta si szale czo, po czym odp yn dalej, gdy sztuczna grawitacja zanik a. Sten i ludzie z jego plutonu zaklinowali si mocniej w swoich antywstrz sowych kokonach, gdy ci enie wielokrotnie zmienia o kierunek podczas uników transportera. G nik z mostka zaskrzecza : - Cztery sekundy do wej cia w atmosfer . H minus trzydzie ci... procedura uników antyrakietowych w toku. Ma e punkciki ognia skoczy y z satelitów I oraz O, gdy wystrzelono pociski antyrakietowe w kierunku sze ciu w skich smug dymu mkn cych w kierunku transportu. Na tle czerni kosmosu zaja nia y mocne wiat a. - "Foxfire Sze ", trafi em jednego z twoich ptaszków. Drugi z nich ma uszkodzony yroskop. Sugeruj przyst pienie do ataku.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ogniomistrz transportowca skierowa dwie baterie gremlinów na nadchodz ce rakiety. Dzia a rzygn y lawin pocisków. Rakiety uleg y podst powi i skierowa y si w stron gremlinów. Inne, prawdopodobnie sterowane z ziemi, lecia y nadal ku wielkiej grupie transportowców. - "Foxfire Sze ", trafienie z prawdopodobie stwem dziewi dziesi t dziewi procent. Sugeruj odpalenie kapsu . Wewn trz kabiny Stena umilk brz czyk i g os z komputera oznajmi : - Odpalenie kapsu po krótkim odliczaniu. Kontakt z powierzchni minuta dwana cie sekund. Pilot transportowca nacisn guzik odpalania i statek jakby eksplodowa . Wielki sto ek oddzieli si od g ównego korpusu rakiety i wyrzuci z siebie w przestrze dwadzie cia d ugich kapsu . Ustawi y si automatycznie zgodnie z kursem i pop yn y w kierunku robota, ustawionego wcze niej w wyznaczonej strefie. Posiwia y kapral w kokonie obok Stena powiedzia z namys em: - Zdaje mi si , e namierzyli nas. Sze do pi ciu, e nas maj , zanim wyl dujemy. Có . Niech dzie osiem do pi ciu. Chcesz si za ? Sten przecz co pokr ci g ow i kapsu a znowu zako ysa a si dooko a niego. Min o czterdzie ci sze sekund, zanim statki inwazyjne, "Czerwony Jeden" i "Czerwony Dwa", odsun y si od floty. Niebo nad planet rozgorza o od nuklearnych i konwencjonalnych eksplozji. Dwie rakiety detonowa y w pobli u statku. Kapsu a Stena zako ysa a si . - Weszli my w atmosfer - powiedzia kapral. Radar umieszczony w dziobie kapsu y zapiszcza i przekaza komputerowi polecenie zmniejszenia pr dko ci. Wielkie skrzyd a wysun y si z jej boków i zahucza y silniki hamuj ce. Pionowe nurkowanie kapsu y pog bia o si , a przednie kraw dzie skrzyde poczerwienia y od aru, a potem zrobi y si bia e. Ryk powietrza dociera a do wn trza. Niemal równocze nie komputer wyrzuci z ty u kapsu y trzy spadochrony na d ugich linkach, a pulsowanie rakiet odrzutowych mia o zmieni kurs tak, aby przesun j znad oceanu na miejsce wyznaczone przez automatyczny nadajnik. Komputer zu dwa zestawy przeciwnurkowe, które wypali y si , zanim osi gni to pr dko podd wi kow . Obrona przeciwlotnicza dooko a stolicy planety, le cej poni ej kapsu y Stena, wystrzeli a rakiety krótkiego zasi gu ziemia - powietrze. My liwce skaka y i lizga y si poprzez czarne wykwity, a potem znikn y z oczu. Promienie laserów wskazywa y gniazda obrony i bomby spada y prosto na cel. Druga fala my liwców przelecia a nad miastem, spuszczaj c kaskad bomb zapalaj cych. W samym centrum stolicy wybuch a burza ogniowa; stal i beton p yn y rzek , gdy miasto roztapia o si w morzu p omieni. Jeden ze sterowanych z ziemi pocisków rakietowych namierzy nadlatuj kapsu Stena, da pe moc, ale zagubi si w panuj cym zamieszaniu. Nie chc c wypu ci ptaszka z gar ci kieruj cy pociskiem oficer zdetonowa go r cznie, maj c nadziej , e spowoduje szkody wybuchem w bliskiej odleg ci. Kapsu a wyl dowa a poziomo w szerokiej alei. Na ziemi! Fala wstrz sowa pochwyci a j , jedno skrzyd o ostro zawadzi o o ulic i kapsu a zakr ci a si dooko a w asnej osi. Oczy Stena zamkn y si . Ciemno . Potem miniprzeci enia usta y i drzwi kapsu y odskoczy y na boki. Ludzie wysypali si na ulic . Sten potkn si , stan z powrotem na nogach i automatycznie opu ci przy bic he mu. Poprawi przekrzywione pasy od pistoletu maszynowego; sprawdzi magazynek; odbezpieczy . Kl kn na jedno kolano. Dziesi metrów od najbli szego nierza ze swojego plutonu. Bezpieczne ustawienie l dowania zako czone. Ryk sier anta: - Pierwszy! Drugi oddzia ! Manewry! Trzeci oddzia ! Bezpiecze stwo! Oddzia rakietowy, stanowisko za tym pomnikiem! Rusza si ! Szyk rombowy! Naprzód!
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten i jego oddzia ruszyli do przodu, przepatruj c uwa nie ulic . Uszy Stena w ko cu zdecydowa y si zacz funkcjonowa i s ysza teraz uderzenia obcasów i skrzypienie pasów od broni. Pierwsza rakieta, wys ana przez ludzi ukrytych za pomnikiem, zaszumia a w powietrzu i obróci a si w poszukiwaniu celu. - Chod ju , ty tam. Nie ma czasu na obserwowanie ptaszków. Trzymaj swój... Oddzia pad p asko, gdy wali y si gruzy. Sten przerolowa si przez chodnik i wsta . Schyli si znowu, schodz c z pola widzenia wielkiego, pomalowanego na szaro czo gu, gramol cego si przez rumowisko w kierunku ich oddzia u. Sten wyci gn granat zza pasa, odci gn zawleczk i rzuci nim w stron pojazdu. Granat wybuch , o metry za blisko, i Sten zanurkowa w dó , gdy jedna z dwóch g ównych wie yczek obróci a si w jego kierunku. B benki w uszach napina y si , a kr gos up dr twia , gdy maser czo gu podniós si do strza u. Mur ponad nim rozsypa si , gdy fale d wi kowe zdruzgota y go ca kowicie. Sten nie podnosi si , dopóki czo g nie wycofa si . Jedna z g sienic przesz a o metr od niego. Sten s ysza d ugi, bulgocz cy krzyk, gdy kto - jego partner z dru yny - zosta zmia ony w szerokiej na trzy metry koleinie. Sten wsta , gdy czo g przeje , z apa za zwisaj cy koniec ci gni tej przez pojazd liny, wign si cicho z ziemi, chocia i tak ryk silnika zag usza wszystko. Ostro nie wype zn zza czo gu, czuj c wyczerpanie, odczepi inny granat i wturla go pomi dzy wie yczki. Odpad i przytuli si do chodnika. Czo g przejecha jeszcze kilka metrów. Dostatecznie daleko, aby Sten wyszed z martwego pola czujników. Kopu a karabinu maszynowego obróci a si w jego kierunku, bro zni a si do strza u, gdy nie wybuch granat. Detonacja odrzuci a jedn z dwóch g ównych wie yczek. Kr ci a si w powietrzu, aby w ko cu zmia dwóch kul cych si gwardzistów. Sten le , nie mog c si ruszy , dwadzie cia metrów za maszyn . Z krateru na jej szczycie buchn ogie , zd awiony po chwili ga nicami. Druga wie yczka obróci a si do ty u. Jej karabin maszynowy zacz strzela i pociski zagrzechota y obok Stena. Krzykn , gdy rozpalony do bia ca drut przenikn przez jego rami , ale zerwa si na nogi i zanurkowa do przodu, pod czo g, lizgaj c si przez chodnik. Ból. To boli. Sten zmusi si do powtarzania wyuczonej mantry i zako czenia nerwów zamar y, ból odp yn . Ale rami by o bezu yteczne. Sten ostro nie wype spod czo gu i przyp aszczy si do ziemi, gdy pociski uderzy y w pancerz tu obok niego. Kolumna nieprzyjacielskiej piechoty porusza a si powoli do przodu, poprzez ruiny. Otworzyli ogie , gdy tylko Sten ukaza si w ich polu widzenia. Silnik zamrucza , czo g ruszy przed siebie. Sten trzyma si obok, staraj c si mie go pomi dzy sob a nierzami wroga. S ysza wykrzykiwane rozkazy i rzuci si w dó , patrz c przez lu ne ko a g sienic. Zobaczy nogi biegn ce obok w kierunku czo gu. Wyci gn z plecaka granat dezorientuj cy i rzuci go ponad pojazdem. Wizjer jego he mu pociemnia , poch aniaj c wiat o wybuchu. nierze przypadli do ziemi. Og upiali, nie maj c poczucia kierunku ani czasu, zostali wy czeni z akcji na co najmniej pó godziny. Zazgrzyta y biegi i czo g wjecha w alej , kieruj c si w stron dowództwa plutonu Stena. Sten apa za klamr i ostro nie podci gn si na pokryw maszyny. Ocala a g ówna wie yczka strzela a ma ymi adunkami w dó alei. Lufy karabinu maszynowego pokrywa y ogniem budynki po drugiej stronie czo gu. Sten pe zn przez pancerz w kierunku wie yczki. W szczelinie obserwatora b ysn o oko i karabin maszynowy obróci si w jego stron . Skoczy na szczyt g ównej wie yczki. Zamruga ... Sten siedzia w pokoju, jego g ow skrywa b yszcz cy stalowy he m, zas aniaj cy pole widzenia. Wychodzi y z niego przewody transmisyjne. I ten sam Sten jecha na szczycie ci kiego czo gu, tocz c walk na mier i ycie gdzie w jakim bezimiennym wiecie.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Paznokcie Stena po ama y si , gdy wie yczka przesuwa a si tam i z powrotem, usi uj c go str ci . Skrzypn w az i Sten rzuci si do przodu, wyci gaj c równocze nie nó komandosa z cholewy buta. Skoczy na czo gist wychodz cego na zewn trz z pistoletem gotowym do strza u. Nó trafi nierza w usta. Krew trysn a na r Stena. M czyzna wycofa si z powrotem do czo gu. Sten otworzy w az do ko ca, potem szarpn si do ty u, gdy z ulicy nadlecia y pociski. Sten ci gn z ramion plecak, uruchomi granat z opó nionym zap onem, w z powrotem i wrzuci ca przez w az. Skoczy . Wyl dowa czuj c ból naci gni tych ci gien i w ciek , cofn si za niski, zrujnowany murek, podczas gdy obok niego eksplodowa czo g; niszcz ca, po eraj ca wszystko kula ognia wyla a si z maszyny poprzez mur, docieraj c do Stena. Poczu , jak jego cia o czernieje i osuwa si coraz dalej i dalej w mier . Nagranie sko czy o si . Sten zdj he m z g owy i rzuci nim przez pokój. W czy si g nik. - Uczestniczy w nie w pierwszym szturmie, kiedy twój pu k, Pierwszy Pu k Szturmowców Gwardii, wyl dowa na Demeter. Pu k poniós straty wynosz ce sze dziesi t cztery procent stanu podczas trzytygodniowej operacji, ale w terminie zdoby wszystkie wyznaczone obiekty zgodnie z okre lonym planem. - Aby uczci te osi gni cia, Pierwszy Pu k Szturmowców Gwardii zosta nagrodzony, osobi cie przez Wiecznego Imperatora, prawem do noszenia na ramieniu Imperialnego Sznura w kolorach czerwonym, bia ym i zielonym. Odznaczenia z Demeter zosta y dodane do barw dywizji. Dodatkowo nagrodzono wiele przyk adów heroizmu, wliczaj c w to Krzy Galaktyczny, po miertnie, dla Gwardzisty Jaime Shavala, którego do wiadczenia mia zaszczyt podziela w ramach dzisiejszego testu. Na koniec g nik oznajmi : - Teraz nast pi trzydziestominutowa przerwa, zanim zostanie podany wieczorny posi ek. Testy zostan powtórzone jutro. To wszystko. Mo esz opu ci pokój testów. Sten podniós si z krzes a. Dziwnie. Nadal czu miejsce, gdzie uderzy go pocisk. Drzwi otworzy y si i poszed w kierunku jadalni. A wi c tak czuje si bohater. I tak si czuje ten, który umiera. adna z tych mo liwo ci nie poci ga a go szczególnie. Pomy la jednak, e trzydzie ci sze procent to i tak lepszy wska nik prze ycia ni w Sekcji Zewn trznej. Mimo wszystko nadal interesowa o go, jakie to warto ciowe cechy powinien w sobie rozwin , aby zakwalifikowa si do Pierwszego Oddzia u Szturmowców Gwardii Ty owych Dekowników. Usiad na brzegu pomnika jakiej zapomnianej bitwy i czeka , a d uga kolejka przysz ych rekrutów skróci si troch . Odetchn g boko naturalnym, nie wyprodukowanym, powietrzem i zdziwi si troch stwierdzaj c, e czuje si szcz liwy. Zastanowi si . Bet? Móg sobie z tym poradzi . Tak samo, jak poradzi sobie ze mierci swojej rodziny. Domy la si , e z tego rodzaju sprawami idzie atwiej, gdy ma si ju co w rodzaju praktyki. I tego w nie, zorientowa si nagle, mo e mie a za du o w Gwardii. No có . Wsta i poszed na koniec kolejki. Przynajmniej opu ci Vulcan. I nigdy nie b dzie musia tam wraca . Czasami pozwala zaszale swojej wyobra ni i zgadywa , jak wygl da by Vulcan, gdyby tu ponad Okiem zdetonowa jaki przyjemny adunek antyplanetarny. Bardzo powoli odsun od siebie urocz wizj i stwierdzi , e jest g odny.
Rozdzia 17 Rykor tak e by a szcz liwa. W jej g owie hucza y dzikie, arktyczne morza. Fale wspina y si do szarego, zachmurzonego nieba, podczas gdy z lodowców z hukiem odpada y bry y lodu. Obróci a si , gdy wyp yn a na powierzchni , rado nie wyskoczy a, potem skierowa a p etwy w stron wody i lekko, wdzi cznie przeskakiwa a z fali na fal . Kto delikatnie dotkn jej ramienia. Rykor otworzy a jedno oko i ponuro spojrza a na Frazera, jednego ze swoich asystentów.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czego chcesz? - zahucza a. - Jest telefon do ciebie. Ze wiata Primy. Rykor prychn a przez w sy i opar a oba ramiona na brzegach zbiornika. Podnios a swój olbrzymi korpus i przenios a go na krzes o grawitacyjne. Fa dy cielska przelewa y si przez boki, dopóki dr ce krzes o nie umie ci o ich bezpiecznie na miejscu. Nacisn a odpowiedni guzik i przenios a si do g ównego ekranu. Frazer pod za ni . - To ma jaki zwi zek z tym nowym rekrutem Gwardii. Tym, do którego akt tylko ty masz dost p. - Jasne - zamrucza a Rykor. - Przyb dzie artów o morsach. Ekran pozosta pusty, z wyj tkiem pojedynczej linii migaj cych liter. Rykor by a troch zdziwiona, ale wcisn a klawisz szyfrowania i wpisa a swój kod. Kaza a Frazerowi przesun si dalej od ekranu. Monitor rozja ni si i Mahoney przyja nie skin g ow . - Pomy la em, e zajm ci troch czasu, Rykor, i poprosz o sprawdzenie jednego z moich ch opaków. Rykor dotkn a klawisza i obok roz wietli si drugi ekran. - Stena? - Dobrze odgad . - Zgad am? Po tym, jak doda swój osobisty kod do procedury wywo ania? - To zawsze by mój problem. Nigdy nie wiem, jak zachowa subtelno . Rykor nie zawraca a sobie g owy ripost . Zbyt atwa. - Chcesz obejrze jego wyniki? - Czy niepokoi bym g ównego psychologa, gdybym chcia tylko us ysze urz dnika recytuj cego sprawozdanie? Wiesz, o co mi chodzi. Rykor odetchn a g boko. - Ogólnie rzecz bior c, on powinien by czym , co nazywasz "k bowiskiem w y". Mahoney wygl da na zdziwionego, ale nic nie odpowiedzia . - Wyj tkowo wysoki poziom inteligencji, powi zany z dobr organizacj i spójn osobowo ci . To nie pasuje. Powinien by katatonikiem albo psychopat . Zamiast tego jest a nienaturalnie zdrowy psychicznie. Mo emy przetestowa go bardziej intensywnie, ale ju nabieram przekonania, e funkojonuje doskonale g ównie dzi ki temu, e jego do wiadczenia nie zosta y jeszcze przyswojone. - Wyja nij. - Warto by oby go zbada po ujawnieniu si tych problemów, prze i nieu wiadamianych emocji. - Ale po co - zaoponowa Mahoney. - Nie robimy poety. Chc tylko nierza. Czy zniesie trening? - Niemo liwe do przewidzenia z jak kolwiek rozs dn pewno ci . Moim zdaniem tak. Ju przedtem by poddawany stresom daleko wi kszym, ni przewiduj nasze limity. - No wi c, jakim nierzem mo e by ? - Bardzo z ym. Mahoney wygl da na zaskoczonego. - Wykazuje niewielk emocjonaln reakcj na konwencjonalne bod ce, ma e lub adne zainteresowanie zwyk ymi nagrodami Gwardii. Wysokie prawdopodobie stwo niewykonania rozkazu, który uzna za nonsensowny lub niepotrzebnie niebezpieczny. Mahoney smutno pokr ci g ow . - Zaczynam si zastanawia , dlaczego go zwerbowa em. I to do mojego szczerze kochanego pu ku. - Bardzo prawdopodobne - powiedzia a sucho Rykor - e dlatego, poniewa jego profil psychologiczny jest niezwykle podobny do twojego.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mmm. Zapewne dlatego trzymam si z daleka mojego szczerze kochanego pu ku. Oprócz niektórych uroczysto ci. Rykor nagle roze mia a si . Zabrzmia o to jak grzmot, a przez jej cia o przebiega y niesko czone fale drga , niemal niszcz ce krzes o. W ko cu przesta a si mia . - Mam wra enie, Ian, e wywo ujesz jaki stary film. Mahoney pokr ci g owa. - Nie. Nie chc , eby ch opak za ama si podczas szkolenia. Je li mu si nie uda... - Ode lesz go z powrotem do jego wiata? - Je li mu si nie uda - powiedzia cicho Mahoney - przestanie mnie interesowa . Rykor wzruszy a ramionami. - A propos. Powiniene wiedzie , e on ma nó w ramieniu. Mahoney starannie wa s owa. - Zasadniczo mówi si , e ma nó w r kawie, je li pozwolisz. - Powiedzia am dok adnie to, co chcia am. Ma ma y nó , zrobiony z jakiego nieznanego krystalicznego materia u, ukryty w chirurgicznie zmodyfikowanym prawym przedramieniu. Mahoney podrapa si po policzku. Nie zauwa tego na Vulcanie. - Chcesz, aby my to usun li? - Nie - Mahoney u miechn si krzywo. - Je li instruktorzy nie poradz sobie z tym, i je li jest na tyle g upi, aby wyci gn go na którego z nich, to otworzy nam znakomite wyj cie awaryjne. Czy nie? - Chcesz, aby nadzorowa jego post py, rzecz jasna? - Oczywi cie. I cho jestem wiadomy, e to nie nale y do obowi zków g ównego psychologa, by bym wdzi czny, gdyby zapiecz towa a jego akta. I eby ty osobi cie prowadzili jego przypadek. Rykor gapi a si w ekran. - Aha. Rozumiem. Mahoney przes jej pó miech. - Oczywi cie. Wiedzia em, e zrozumiesz.
Rozdzia 18 - Nazywam si Lanzotta - grzmia g os. - Szef szkolenia sier ant Lanzotta. Przez nast pny Imperialny Rok mo ecie uwa mnie za Boga. Sten, bezpiecznie ukryty w pstrej gromadzie rekrutów, spogl da k tem oka na stoj cego przed nim masywnego m czyzn w rednim wieku. Lanzotta nosi c tkowany br zowy mundur Bojowej Dywizji Gwardii oraz podwini ty, szerokoskrzyd y kapelusz Oddzia u Szkoleniowego. Jedyn dekoracj , poza ma ym czarnym oznaczeniem stopnia, by wieniec wielu gwiazd Weterana Bojowego Oddzia u Planetarnych Szturmowców. Z obu stron sta o dwoje pot nych kaprali. - Kl kanie i ofiary ca opalne nie s konieczne - ci gn Lanzotta. - Zwyk y szacunek i absolutne pos usze stwo ca kowicie mnie uszcz liwi . Lanzotta u miechn si uprzejmie do rekrutów. Jeden z m czyzn, ubrany w pstrokate, l ni ce cywilne jedwabne ubranie z jakiego dalekiego wiata pope ni ten b d, e u miechn si w odpowiedzi. - Aha. Mamy tu kogo z poczuciem humoru. - Lanzotta przeszed do przodu, a stan tu przed tym cz owiekiem. Wydaje ci si , e jestem zabawny, synu? Z twarzy ch opaka znikn u miech. Nic nie odpowiedzia . - My la em, e zada em ci pytanie - rzek Lanzotta. - Czy mówi em za cicho, kapralu Carruthers? Jedna z wielkich postaci poruszy a si lekko. - S ysza am pana dobrze, sier ancie - powiedzia a kapral Carruthers. Lanzotta kiwn g ow . Jego r ka strzeli a do przodu i z apa a rekruta za gard o. Zupe nie bez wysi ku podniós ch opaka troch do góry i trzyma .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Naprawd lubi otrzymywa odpowiedzi na moje pytania - powiedzia z namys em. Chcia bym wiedzie , czy uwa asz, e jestem zabawny. - N - nie - zabulgota rekrut. - Zdecydowanie wol , aby zwracano si do mnie zgodnie z moj rang - oznajmi Lanzotta. Gwa townie odrzuci ch opaka. Ten upad ci ko na ziemi . - Odkryjesz, e poczucie humoru jest niezwykle u yteczne - doda . - Jest was tu dzisiaj setka. Zostali cie wybrani, aby wst pi w szeregi Pierwszego Pu ku Szturmowców Gwardii. Witam was. Musie wiedzie o tym, e nasza komisja rekrutacyjna jest bardzo wybredna. Powiedzieli mi, e mniej ni jedna osoba na sto tysi cy kwalifikuje si do Gwardii. Bior c to pod uwag mo ecie uwa si za elit . Kapralu Halstead, czy oni wygl daj dla ciebie jak elita? - Nie, panie sieriancie - zahucza drugi behemot. - Wygl daj jak co , co jest na dnie szamba. - Umm - zastanawia si Lanzotta. - Mo e nie jest a tak le. Przeszed wzd nieruchomych szeregów, przygl daj c si uwa nie rekrutom. Zatrzyma si przed Stenem, zmierzy go wzrokiem od góry do do u i u miechn si lekko. Potem przespacerowa si jeszcze troch . - Przepraszam, kapralu. Masz racj . Lanzotta wróci na przód formacji, potrz saj c g ow ze smutkiem. - Gwardia Imperialna jest najwspanialsz formacj bojow w historii cz owieka. A Pierwszy Szturmowy jest najlepszy w Gwardii. Nigdy nie przegrali my bitwy i nigdy nie przegramy. Przerwa na chwil . - Niektórzy genera owie twierdz , e zadaniem nierza nie jest walczy , lecz umiera . Je li który z was, wyskrobki, do yje do zako czenia szkolenia, to b dzie gotowy pomóc nierzom drugiej strony umrze dla swego kraju. Gwardia nie jest zainteresowana produkcj mi sa armatniego. Wytwarzamy zabójców, a nie pokonanych. Przejdziecie w tym o rodku szkolenie, trwaj ce pe en rok. Je li je zaliczycie, zostaniecie przeniesieni do oddzia u polowego. Macie trzy mo liwo ci do wyboru podczas tego roku. Mo ecie zrezygnowa w ka dej chwili, a my b dziemy szcz liwi zrzucaj c was do batalionu zaopatrzeniowego zbieraj cego szumowiny. Albo mo ecie nauczy si , jak by nierzami. Zaczeka chwil . - Czy kogo ciekawi trzecia mo liwo ? W odpowiedzi nie zabrzmia aden d wi k z wyj tkiem szumu wiatru, przelatuj cego przez wielki plac defilad. - Trzecia opcja to mier - Lanzotta u miechn si znowu. - Kapral Halstead, kapral Carruthers albo ja sam z przyjemno ci zabijemy was, je li uznamy, e chocia przez chwil zagrozili cie bezpiecze stwu waszych kolegów w warunkach bojowych, albo e nie ma innego sposobu pozbycia si was. 1a wierz , ludzie. Wierz w Imperium i s Wiecznemu Imperatorowi. Zabra mnie z wysypiska mieci, gdzie si urodzi em, i zrobi ze mnie cz owieka, jakim jestem. Walczy em dla Imperium na stu ró nych wiatach i b walczy jeszcze na stu innych, zanim jaki dra mnie spali. - Oczy Lanzotty rozjarzy y si . - Ale b najdro szym kawa kiem mi sa, na jaki kiedykolwiek natrafi . Lanzotta, jak gdyby nie wiadomie, dotkn odznaki Szturmowców na piersi. - A teraz podam wam pierwsze cztery regu y na to, jak pozosta ywym i szcz liwym. Po pierwsze, musicie my le o sobie jak o czym stoj cym dwa stopnie ni ej ni cieki z latryny. Dam wam zna , kiedy uznam, e mo ecie uwa si za istoty rozumne. W tej chwili wydaje mi si , e to nigdy nie nast pi. Po drugie, gdy kto z kadry zwraca si do was, stajecie na baczno , salutujecie, zwracacie si do niego zgodnie z jego rang i robicie dok adnie to, co wam ka e. Skin na Carruthers. Kapral podbieg a do jednego z rekrutów. - TY! - krzykn a. - Tak. Pi kaprala trafi a rekruta w brzuch, a zwin si i opad rz c na kolana. Carruthers odesz a jeden krok na bok.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- TY! - wrzasn a na trz si kobiet . - Tak jest... pani kapral - pad a wyj kana odpowied . - SKACZ! Dziewczyna gapi a si z rozdziawionymi ustami. Pi Carruthers trafi a j w policzek, a upad a. - ONI NIE S UCHAJ , SIER ANCIE. - Odesz a na bok. - TY! - Tak jest, pani kapral - uda o si trzeciemu rekrutowi. - SKACZ! - Tak jest, pani kapral! Ch opak zacz skaka w gór i w dó . - ZA NISKO! Rekrut skoczy wy ej. Carruthers patrzy a, potem pokiwa a g ow z satysfakcj . Wróci a na swoje miejsce obok Lanzotty. - Po trzecie - Lanzotta kontynuowa , jak gdyby nic si nie sta o. - B dziecie porusza si biegiem wsz dzie, z wyj tkiem wn trza budynków lub momentów, gdy padnie inny rozkaz. I po czwarte Lanzotta przerwa . - Czwarta zasada mówi, e wszystko robicie le. Chodzicie le, mówicie le, my licie le i w ogóle jeste cie nie w porz dku. My za znale li my si tu po to, aby pomóc wam zacz post powa prawid owo. Lanzotta odwróci si do Halsteada. - Kapralu, zabierzcie mi z oczu te mieci i zobaczcie, czy mo ecie co zrobi , aby si poprawili. - TAK JEST, PANIE SIER ANCIE. - Kapral zasalutowa i pobieg na bok formacji. - W prawo... patrz! - wrzasn . Sten a zamruga , gdy stwierdzi , e jego cia o reaguje na hipnotyczne warunkowanie, jakie zaaplikowano mu podczas snu. - Naprzód... marsz! Prawa... lewa! Formacja rekrutów ruszy a przed siebie potykaj c si . - A to wasz dom, dzieci - g os Halsteada grzmia po ród d ugich koszar oddzia u. Sten i inni rekruci stali, ka dy przy swojej pryczy. - Dajemy wam ko, które b dziecie mieli szcz cie widzie przez cztery godziny w nocy mówi dalej Halstead. Dostajecie jedn szafk na z enie swojego wyposa enia. Poka emy wam, jak je przechowywa . Przespacerowa si w t i z powrotem. - Wiem, e wi kszo z was wychowa a si na brudnej robocie. B dziecie utrzymywa te koszary w czysto ci. Ale nigdy nie b wystarczaj co czyste. Halstead podszed do drzwi. - Macce dwie minuty na rozejrzenie si dooko a. Potem wyjd cie na zewn trz pobra mundury i sprz t. Trzasn y zamykane drzwi baraku. Przez chwil trwa a cisza, potem szmer podekscytowanych rozmów. Sten rozejrza si po pomieszczeniu, ogl daj c swoich kolegów. Byli w dobrej formie, zdrowi. I przera eni. Nie by najni szy w grupie, ale niewiele brakowa o. - Farmerzy. To sami farmerzy - powiedzia rekrut stoj cy obok nast pnej pryczy. Sten popatrzy na niego. To by m ody m czyzna ze wiata b cego rajem dla turystów. Ten z "poczuciem humoru". Wyci gn ustawion pionowo d do Stena. - Gregor. Sten dotkn palców i przedstawi si . - Czy jest co z ego w farmerach? - spyta z zaciekawieniem. - Zupe nie nic. W nie takich Imperium przerabia na bohaterów... - Gregor lekko skrzywi usta. - Ale ciebie to nie dotyczy? Gregor u miechn si . - To ty w tym tkwisz. Ja nie. Sten podniós brew.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oficer. To jest bilet. Schowaj si i patrz. Kiedy zaczn sp awia przegranych... - Gregor znowu si u miechn . Nagle zabrzmia gwizd Halsteada. Zadudni y buty, gdy rekruci gnali w stron drzwi. - BIEGNIECIE ZA WOLNO, DZIECI. O WIELE ZA WOLNO. OSTATNICH PI CIU MA DY UR W KUCHNI! - zarycza Halstead. - NAST PNY! - wrzasn kapral. Sten, stoj cy nago w d ugiej kolejce, zastanawia si , czy Halstead umie mówi normalnie. Chyba nie, zdecydowa . Rekrut przed Stenem podskoczy do wielkiej trumny, wbieg do rodka, ustawi palce nóg na znaku. Halstead zatrzasn drzwi. Zaczeka chwil , potem je otworzy . - WYCHODZI JU , JU , JU ! - wrzasn . M czyzna wyskoczy na zewn trz i pobieg w b korytarza do rynny zaopatrzeniowej, ju zape nionej zapakowanymi mundurami. Sten wyj g ow spod elektronicznego fryzjera. Przejecha niepewnie palcami po swojej z nag a nagiej czaszce. Carruthers u miechn a si na jego widok i mrukn a: - Taa, wygl dasz nawet jeszcze g upiej, ni si czujesz. - Dzi kuj , pani kapral! - krzykn Sten i pobieg z powrotem do czekaj cej formacji. Sten, z ci kim workiem podró nym zwisaj cym z jednego ramienia, bieg z powrotem w kierunku koszar. - SZYBCIEJ, SZYBCIEJ! - wrzeszcza Halstead. - TO WA Y TYLKO CZTERDZIE CI KILO, WYSKROBKI. K tem oka Sten zauwa Carruthers, kl cz na piersi jednego z rekrutów, który upad pod ci arem worka. - Musisz zrozumie - mrucza a Carruthers - my tylko próbujemy ci pomóc, gnojku. - Nagle wrzasn a, nie schodz c z sapi cego cz owieka. - NATYCHMIAST WSTAWAJ! - Ooch - Lanzotta mrucza pod nosem, id c wzd d ugiego szeregu rekrutów. - Wydaje si wam, e wygl dacie jak nierze? Zatrzyma si przed jednym z nich. Natychmiast Carruthers i Halstead znale li si obok niego. - Synu, szwy na bluzie maj si pokrywa ze szwami na spodniach. - NIE S YSZA , CO POWIEDZIA PAN SIER ANT? - wrzasn Halstead ci gaj c czapk rekruta na oczy. - POWIEDZIA , E WYGL DASZ JAK FLEJTUCH krzykn a Carruthers w drugie ucho ch opaka. Lanzotta ci gn dalej, jakby nie by o obok dwojga wrzeszcz cych kaprali. - Chcemy, eby wygl da jak najlepiej - smutno potrz sn g ow i poszed dalej, a Halstead rzuci rekruta na prycz , która za ama a si po bokach. Lanzotta stan tu przed Stenem. Sten czeka . Lanzotta zmierzy go wzrokiem od góry do do u, potem popatrzy mu w oczy. Lekki u miech skrzywi mu usta. Poszed dalej. W uszach ch opaka zabrzmia ci ki szept: - Wydaje mi si , e pan sier ant ciebie lubi - powiedzia a Carruthers. - My li, e b dzie z ciebie niez y nierz. Ja te . My , e powiniene pokaza nam, jaki jeste dobry. Przerwa. - PADNIJ! RÓB POMPKI! DU O POMPEK! Sten opad na ziemi , opar si na r kach i zacz opuszcza . Carruthers usiad a na jego ramionach i Sten zwali si na pod og . - POWIEDZIA AM RÓB POMPKI! - wrzasn a Carruthers. Stenowi uda o si troch unie . Kapral wsta a. - NA NOGI! - krzykn a. Sten powsta , stan na baczno . - MY , E POPE NILI MY B D. NIE WYDAJE MI SI , E Z CIEBIE KIEDYKOLWIEK B DZIE NIERZ! - wrzeszcza a Carruthers. - Z CIEBIE NIE B DZIE NAWET DOBRY TRUP!
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten sta bez ruchu. Carruthers patrzy a na niego chwil spode ba, a potem przesz a do nast pnej ofiary. - Twój ojciec nie kocha ci , co, rekrucie? - NIE, PANI KAPRAL. - Twoja matka nienawidzi a ci , co? - TAK JEST, PANI KAPRAL. - A dlaczego twoja matka nie kocha a ci ? - NIE WIEM, PANI KAPRAL. - Nienawidzi a ci , bo zrobi a kiepski interes nie pozbywaj c si ciebie, kiedy by a w ci y. Mam racj ? - TAK JEST, PANI KAPRAL. - A kto jest jedyn osob , która ci kocha, rekrucie? - PANI, PANI KAPRAL. Sten drgn , kiedy Carruthers rzuca a ch opakiem o cian . - SK D JESTES, WYSKROBKU? - Z planety Ryersbad Cztery, panie kapralu. - CO? CO TY POWIEDZIA ? - Ryersbad Cztery, panie kapralu. - WE TEN KOSZ NA MIECI, REKRUCIE. - Tak jest, gnie kapralu. - PODNIE GO NAD G OW . mieci posypa y si kaskad na ramiona ch opaka. -W W TO. Rekrut ukl , nak adaj c stalowy pojemnik na cia o. Natychmiast Carruthers i Halstead zacz li wymierza w kosz kopniaki. - MIECIU - up - TY NIE MASZ ADNEGO DOMU - up - GWARDIA JEST TWOIM JEDYNYM DOMEM - up - SK D POCHODZISZ? - up. - Znik d, panie kapralu - powiedzia st umiony g os z wn trza puszki. Halstead j kn i usi owa sobie wyrwa ostrzy one w osy. - To beznadziejne - stwierdzi cicho. - Absolutnie beznadziejne. Wrzasn znowu: - REKRUCIE, MO ESZ WYJ Z TEGO KOSZA NA MIECI. Us nie kopn w pojemnik. Ch opak wype zn ze rodka, jego mundur by usmarowany i mierdz cy . - WYGL DASZ, JAKBY W NIE ZNALAZ DOM, REKRUCIE. TERAZ WE TEN POJEMNIK I ZANIE GO DO STO ÓWKI. MASZ STAN M W NIM I MÓWI WSZYSTKIM, KTÓRZY PRZEJD OBOK, E TO JEST TWEJ DOM. - Tak jest, panie kapralu. Ch opak wzi pojemnik i potykaj c si poszed w stron drzwi. - Do ek - warkn Lanzotta. Nadzy rekruci zanurkowali pod koce. Lanzotta podszed do drzwi. - Chcia bym, eby cie o czym wiedzieli, dzieci - powiedzia . - Mog szczerze powiedzie , e nie zdarzy o mi si jeszcze sp dzi gorszego pierwszego dnia szkolenia z bardziej osn band wyskrobków. Nie chce mi si nawet was zabija . Mam racj ? - TAK JEST, PANIE SIER ANCIE - zabrzmia krzyk ze stu ek. - Naprawd trudno mi to wytrzyma . Dobranoc, dzieci. Lanzotta wy czy wiat o. - Czy jeste cie wyczerpani? - zabrzmia o w ciemno ciach pytanie. - TAK JEST, PANIE SIER ANCIE. - Co takiego? - NIE, PANIE SIER ANCIE. wiat o zapali o si znowu.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To mi o - powiedzia Lanzotta. - Macie pi minut. Wychodzi w stroju do wicze fizycznych. U miechn si i wyszed z koszar, podczas gdy rekruci gapili si na siebie w og upieniu. Sten jeszcze raz przejecha przez twarz maszynk do golenia, tak dla pewno ci, wy czy j i zebra swoje rzeczy spod prysznica. Pobieg z azienki do swojej pryczy. Otworzy szafk i sprawdzaj c plan na kartce przyczepionej do wewn trznej cianki, u wszystko na miejscu. Spojrza na zegar. Mia jeszcze pó torej minuty wolnego czasu, potem musia si ubra . Z pomrukiem zadowolenia usiad na pod odze. Jego prycza by a ju z ona na dzie , koc le przepisowo na górze. - Sten. Pomó mi troch . Sten wsta i z apa za drugi koniec materaca Gregora. Popatrzyli na siebie nawzajem i obaj nagle zachichotali. - Doskona y materia na film o Tyciu rekruta - skrzywi si Gregor. - A propos. Zauwa co ciekawego? - Nie ma nic ciekawego na tym cholernym wiecie. Poza kiem, je li mog w nie wpe zn . - Rozejrzyj si dooko a. Co interesuj cego. Mamy kobiety w naszej sekcji, tak? - Dobrze my lisz, Gregor. My , e musz zrobi z ciebie oficera. - Zamknij si . Wiesz, co jest jeszcze bardziej interesuj ce? Ka dy pi sam. - Pewnie jakie przepisy zabraniaj albo co takiego. - Czy przepisy mog zatrzyma kogo , kto ma naprawd ochot ? Sten pokr ca g ow . - Dodaj co do jedzenia. O to chodzi. Jakie leki. Bo nie chc , eby ktokolwiek przywi za si do kogo , kogo prawdopodobnie sp awi . Sten zastanowi si . Ma o prawdopodobne. Je li wszyscy czuli si tak jak on, to po prostu nie mieli si y nawet na u miech. Zdecydowa si zmieni temat rozmowy. - Gregor, mówi co o tym, e chcesz zosta oficerem? - Oczywi cie. - Jak? - Mam szans . Nawet trzy. Po pierwsze, mój tata. Nie mówi em nic, bo nie chc wygl da na samochwa , ale on jest u steru. Nasza rodzina ma na w asno wi kszo Laskera XII. Tata ma wp ywy. Byli my nawet przedstawieni u dworu. Sten patrzy na Gregora z namys em. Zgadywa , e to mia o du e znaczenie. - Po drugie: by em w szkole wojskowej. A wi c wiem, o czym oni mówi . I zar czam ci, e podczas snu pakuj w nas znacznie wi cej ni tylko warunkowanie. - Szko y wojskowe. Czy Gwardia nie ma czego takiego jak akademia? Dla przysz ych oficerów? Gregor wygl da troch niewyra nie. - Taa, ale mój tata... zdecydowa em, e b dzie lepiej, je li zaczn od samego do u. Znasz to, a wi c mo esz atwiej zrozumie ludzi, którymi dowodzisz. Jeste jednym z nich i tak dalej. - Aha. - Po trzecie: co jaki czas wyró niaj jakiego wyj tkowo dobrego rekruta i promuj go na oficera. Prosto z podstawowego szkolenia. - I masz nadziej , e to b dziesz ty? - Wska kogo innego. Rozejrzyj si i wska . Sten popatrzy na rekrutów, wbijaj cych si niezdarnie w mundury. - Tak, jak mówi Lanzotta. S tylko mi sem armatnim. Nie twierdz , e jestem ósmym cudem wiata, ale nie widz konkurencji. Chyba, e... ty. Sten roze mia si . - Nie ja, Gregor. Nie ja. Dawno temu nauczy em si , e je li si nie wychylasz, to ci nie z api . Hukn y otwierane drzwi. - DOBRA. POS UCHAJCIE. MAMY ZMIANY W PLANIE ZAJ , BO NA DWORZE ROBI SI ZIMNO. JEST PRAWIE DWADZIE CIA STOPNI CELSJUSZA, B DZIEMY WICZY . NA DZI OBOWI ZUJE WYPOSA ENIE NA ZIMNE DNI.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Gregor otworzy usta ze zdziwienia. - Wyposa enie na zimne dni? Mamy rodek lata! Sten otworzy drzwi szafki i zacz wyci ga arktyczny mundur. - Zdawa o mi si , e zapami ta ju to, co Lanzotta mówi o naszym my leniu. Gregor niech tnie kiwn g ow i zacz si przebiera . - Raport! - Sten. Rekrut podczas szkolenia! Lanzotta rozpar si na krze le. - Uspokój si , ch opcze. To tylko formalno . Jak wiesz, Imperium przyk ada du wag do tego, aby jego rekruci byli dobrze traktowani. - Tak jest, sir! - Dlatego zadam ci kilka pyta . Zostan przes ane do Komisji Praw. Po pierwsze: czy od momentu przybycia na Klisur widzia jakie przypadki fizycznego maltretowania? - Nie rozumiem, sir. - Czy widzia , eby kto z kadry zn ca si nad jakim rekrutem? To jest surowo karane przewinienie. - Nie, sir! - Czy by wiadkiem, aby kto z kadry zwraca si do rekruta w poni aj cy sposób? - Nie, sir! - Czy uwa asz, e jeste szcz liwy? - Tak jest, sir! - Odmaszerowa . Sten zasalutowa , odwróci si i wybieg . Lanzotta podrapa si w zamy leniu po policzku i popatrzy na Halsteada. - Jego? - Nie mam pewno ci. Ale prawdopodobnie.
Rozdzia 19 Zabójca by metodyczny. Notowa w my lach: Sten; Thoresen; czas... jeszcze nie wiadomo; uzgodni z Thoresenem. Motyw: osobisty. Mo liwe - nie, to mo e by dla mnie niebezpieczne. Zadanie w tpliwe, chyba e... - To kwestia ceny - powiedzia w ko cu. - Ju to ustalili my wcze niej. Zap ac dobrze. - Mnie zawsze dobrze p ac . Chodzi o sposób dostarczenia. Aha... a moje wyj cie awaryjne? - Nie ufasz nam? Nie. Baron poprawi si na krze le i zamkn oczy. Nie by o adnych obaw. Po prostu odpoczywa i odpr si . - Wydaje si , e w tym momencie twoim problemem jest nie tyle wyj cie awaryjne, droga ucieczki, co twoje wiedza. - Wiedza? - Tak. Je li zdecydujesz si nie przyj tej oferty... no có , jeste mocno wtajemniczony, musisz sobie z tego zdawa spraw . Czy mam kontynuowa ? Zabójca oboj tnie si gn przez biurko i wzi zabytkowe pióro. - Je li nawet spojrzysz na który z alarmów - szepn zanurz to pióro w twoim mózgu. Baron siedzia spokojnie, a potem u miechn si szeroko. - Czy ty zawsze my lisz o wyj ciu awaryjnym? - Zawsze - powiedzia morderca. - Kiedy wype ni zadanie, mam bank w...
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Thoresen machn niedbale r . - Zrobione. Cokolwiek ustalisz. Zrobione. - Za ma o pieni dzy. - S ucham? - eby zacz . Musz dosta si do Gwardii Imperialnej. To mo e oznacza jeszcze inne zabójstwa oprócz planowanego. - Masz zamiar wst pi do Gwardii? - Mo liwe. Jest jeszcze sprawa tego cz owieka, który zwerbowa Stena, tego agenta wywiadu imperialnego. - To jaka p otka. - Jest pan pewien? Baron zawaha si . - Tak. - Nadal potrzebuj wi cej pieni dzy. - To nie problem. - Termin? - Natychmiast. Zabójca wsta , aby wyj . - A wi c nie mog tego zrobi . Nikt nie jest w stanie. Je li chce pan nadal próbowa , dam kilka nazwisk, ale kto , kto podejmie si tej roboty, nie b dzie kompetentny. Prosz o tym pami ta . Baron popatrzy na niego z namys em. - Ile czasu potrzebujesz? - Ile b dzie konieczne. Thoresen my la intensywnie o zabójcy. Ten by najlepszy. Wi c... tak. To jedyny sposób. - Dobrze. Zgadzam si . Morderca skierowa si do drzwi. - Jeszcze chwileczk - powiedzia Thoresen. Tamten zatrzyma si . - Chodzi o to pióro. Sposób, w jaki móg by mnie zabi . Zabójca pokr ci g ow . - Nie jest na sprzeda . - Kolekcjonuj takie... zabójcze drobiazgi. Jestem gotowy zap aci ... Morderca poda cen i Thoresen wyrazi zgod . Par minut pó niej trzyma okie ustawiony w odpowiedniej pozycji.
Rozdzia 20 Sten zamówi cztery kufle piwa i wyj je z automatu. Postawi z brz kiem na stole, wypi jeden i si gn po nast pny, zanim dwóch innych rekrutów zd o si do nich dosta . - O czym my lisz, Wielki Szkoleniowy Kapralu Stenie? spyta Morghhan. - Jest dok adnie tak, jak na tym cholernym wiecie, z którego pochodz . Za ka dym razem, kiedy ci awansuj , musisz za to zap aci . Jedyn ró nic jest to, e tutaj bior pieni dze natychmiast, a nie pó niej. - Wykazujesz z e nastawienie, ch opie - powiedzia Morghhan wys czywszy piwo. Sten wla jeszcze troch do gard a i zastanowi si . Z e nastawienie? Niezupe nie. Nadal by ca kiem szcz liwy, pomimo najwi kszych wysi ków Lanzotty i spó ki. Mo e i ugrz w Gwardii. Ale tylko na par lat. I nic, co by zrobi , nie mog o przed tego kontraktu. Poza tym mia , je li nie przyjació , to przynajmniej ludzi, z którymi móg usi i pogada . Nawet mimo e przez wi kszo czasu jedynie zastanawiali si , z jakiego to zbiornika na cieki wype Lanzotta, to w ka dym razie nie czu ju samotno ci. Nowy j zyk, którego tu u ywano, nie ró ni si bardzo od argonu Migów.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szybko odsun my li o Bet i zwróci si do Morghhana, wychud ego rekruta, który by pewien, e nie da rady dotrwa do ko ca ostatnich tygodni wicze fizycznych na tej planecie o ci eniu trzykrotnie przewy szaj cym ziemskie. - Masz cholern racj , mówi c o z ym nastawieniu. Nie prosi em o dodatkowe paski. Nie p ac mi lepiej dlatego, e musz wam mówi , gnojki, kiedy mace si podciera , prawda? - Gdybym by na twoim miejscu - powiedzia mi kko Bjhalstred - czu bym si zaszczycony. Dzi ki temu widzisz, jak bardzo kadra troszczy si o ciebie, widzisz, e oni my , e b dzie z ciebie prawdziwy, bohaterski gwardzista. Sten achn si na Bjhalstreda. Nie móg rozgry tego ch opaka z rolniczego wiata. Nikt nie mo e by a tak durny. Chocia , dlaczego nie? W ciwie nie mia o to znaczenia. Sten wzruszy ramionami i wyla piwo Bjhalstreda na jego podo ek. Ten wrzasn i z apa si za krocze. - Podoficerowie nie maj pozwolenia na dyscyplinowanie rekrutów. Nie wype niasz regulaminów? Chcesz wyj na zewn trz? Sten wsta . - Ty pierwszy. - Nie. Ty id i zaczynaj beze mnie. Ja tymczasem zajm si twoim piwem. - Sko czcie z tym. Masz. Tu jest piwo Gregora. Wygl da na to, e nie ma zamiaru si pokaza wtr ci si Morghhan. Osuszyli swoje kufle i Sten ze smutkiem wyci gn nast pn gar kredytów. - Ja p ac , a kto inny fruwa. Bjhalstred skierowa si w stron maszyny. - Czy ty chocia rozumiesz, dlaczego dali ci te dodatkowe paski? - spyta Morghhan. Sten pokr ci g ow . - Na pewno nie czepia em si Lanzotty. Mo e zdecydowali, e pozbyli si ju tych s abszych i maj zamiar wreszcie zacz uczy nas nierki. - To nie pasuje. - Dlaczego nie? Sp dzili my dziewi tygodni tylko na wiczeniu mi ni, i jest nas mniej, o ilu? - Zosta o siedemdziesi ciu trzech. Ze stu. - I tak za du o, jak powiedzia a mi Carruthers. Szkolenie ko czy tylko dziesi ciu na ca kompani . Powinno by ju czterdzie ci procent mniej. Podobno do tej pory traktowali nas zbyt agodnie, a teraz dopiero si zacznie. - I co z tego? Tak czy tak dopadn ci , je li tylko zechc . - Masz wi racj - zgodzi si Bjhalstred, wracaj c z nast pn kolejk . - A propos s onia, oto wielki Lord Gregor we w asnej osobie. Gregor opad na wolne siedzenie. - Wygl dasz, jakby kto przepu ci ci przez maszynk do mi sa - powiedzia Morghhan. - Kto ci to zrobi ? - By em z Lanzott . - Przez prawie godzin ? A nie wida ladów krwi. Gregor u miechn si krzywo. - Ja ich nie mam. Ale Lanzotta b dzie mia . Sten czeka . - Poszed do niego? - Jakby zgad . Powiedzia em mu, e wysy am list do ojca. - Za si , e to go ucieszy o - stwierdzi powa nie Bjhalstred. - To bardzo wa ne, aby m ody rekrut kontaktowa si listownie ze swoj rodzin . - To by o o tej cholernej sprawie tymczasowych stopni dla rekrutów. Sten popatrzy znad kufla na Gregora. - Nadal my lisz, e le ci potraktowali, bo nie dali ci adnego stopnia? - Jasne. Do diab a, zas uguj na przynajmniej tak szans , jak wszyscy inni. Powiedzieli, e te paski s po to, aby wy oni potencjalnych przywódców. Dlaczego nie ja?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mo e zorientowali si , e jeste tylko potencjalnym mieciem? - powiedzia Morghhan. - Przekonaj si sam - Gregor popatrzy spode ba. - Zamknijcie si obaj - wtr ci si Sten, zanim Morghhan zd wybuchn . - Siedzimy sobie tutaj, spokojnie pijemy piwo i oblewamy to, e mogli my wieczorem wyrwa si z koszar na dwie godziny i przep uka gard a. - Kadra wystarczaj co daje nam popali , nie musimy wychodzi po to, eby dokucza sobie nawzajem - zgodzi si Bjhalstred. Morghhan doda do tego pot ne bekni cie i poszed po nast pne piwa. - Nie chc si przechwala - stwierdzi Gregor. - Wiecie, e mój ojciec ma wp ywy. Domagam si zwyk ej sprawiedliwo ci. Powiem wam co . Widz , Sten, e dali ci tylko dwa paski. Poniewa jedynie ja i ty w tej kompanii dysponujemy i odrobin inteligencji... - Doceniam t my l - powiedzia Bjhalstred. - Ciesz si , e takich dwóch admira ów floty jak wy zdecydowa o si wypi piwo z takim starym wypierdkiem jak ja. - Nie o to mi chodzi - stwierdzi Gregor z irytacj . Tylko Sten i ja jeste my wiadomi tego, jak bardzo ca a wojskowa kariera zale y od tego, co zdarzy si tutaj, podczas szkolenia. - Wojskowa kariera - stwierdzi Morghhan, wróciwszy do sto u. - Fiu, fiu. Widz , e zrobi o si tu powa nie. - Pozwól mu sko czy - uci Sten. - Wi c powiedzia em ojcu, eby poszed prosto na dwór Imperatora i dowiedzia si , dlaczego Gwardia marnuje swój najlepszy potencja i ma instruktorów, którzy nie mog dostrzec nawet onia, chocia usi dzie im na nosie. - Daj spokój, Gregor. Wspomnia o paskach. Co to ma wspólnego? - U yj ciebie jako przyk adu. Masz tylko dwa paski. Powiniene by co najmniej tymczasowym dowódc plutonu. Albo i lepiej. Gdybym nie przechodzi ju wcze niej szkolenia, musia bym przyzna , e jeste prawie tak dobry jak ja. - Oho. - Wi c mam zamiar wspomnie o tobie w moim li cie. To zrobi z tego wi ksz spraw i kiedy mój ojciec zatroszczy si o to wszystko, to ty te b dziesz mia z tego korzy . Sten zacz co mówi , po czym zdecydowa si po wi ci par sekund na odczepienie palców Morghhana od kufla i poch oni cie jego zawarto ci. Potem odstawi kufel. - Nie wydaje mi si , eby mi na tym zale o - powiedzia na tyle cicho, na ile by w stanie. Poradz sobie na w asn r , dzi ki. - Ale... - Gregor. Pozwól, e u yj twoich w asnych s ów: koniec programu. Gregor popatrzy na Stena i kiwn g ow . - Jak sobie chcesz. Ale robisz b d. - To mój b d. Gregor wsta . - No có . Mam list do napisania. I poszed . - Kapralu Rekrucie Sten? Sten odwróci wzrok od drzwi i spojrza na Bjhalstreda, który zerwa si wypr ony na baczno . - Pozwalam ci mówi , Rekrucie Bunghole Bjhalstred. - Prosz o wyja nienie sposobu post powania. Koniec. - Uwaga. Wyja niam. Po pierwsze: mo e kto chce zosta tymczasowym genera em floty albo szambem Gwardii po trzydziestu latach szkolenia. Ja nie. Po drugie: zaraz zapadn si w siebie. Halstead powiedzia , e szkolenie zacznie si tak naprawd od jutra rana i to jest wi cej, ni mog znie nie maj c kaca. Trzy kufle zad wi cza y melodyjnie.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No dobra - Carruthers powiedzia a to niemal ludzkim g osem. - Nied ugo dostaniecie do r ki co , co jest najbardziej starannie skonstruowanym przyrz dem do zabijania istoty znanej jako cz owiek. In ynierowie Imperium wymy lili to tak, e nawet takie ptasie mó ki jak wy mog si tym pos ugiwa . To prawie niewiarygodne. Potrzebuj jednego g upka na ochotnika. Ty. Machn a r na Stena. - Stawaj. Sten wysun si z rz du awek, podszed do niskiego podestu i czeka stoj c na baczno . Daleko, za plecami Carruthers, rozci ga si tysi cmetrowy obszar poligonu strzeleckiego, usiany drzewami i krzewami, z w sk tarcz na drugim ko cu. Carruthers otworzy a pokryw pulpitu wyk adowcy i wyj a karabin. G adki czarny trójk t tworzy r koje broni, a krótki odwrócony sto ek ko czy d ug na siedemdziesi t centymetrów luf . Carruthers trzyma a bro z szacunkiem. - Zapewne widzieli cie to i trzymali cie podczas wicze w symulatorze. To jest karabin szturmowy Mark XI. Nazywamy go karabinem Willy'ego. Powiem wam o nim co ciekawego. Zosta skonstruowany wi cej ni tysi c lat temu, na Ziemi, przez projektanta o nazwisku Robert Willy. To wietny model - mówi a dalej Carruthers. - Jedyny problem w tym, e lasery nie by y zbyt dobre i nikt nie wiedzia na pewno, jak sobie poradzi z antymateri , co w nie czyni t bro tak mierteln . Dotkn a przycisku i z kolby karabinu wy lizgn a si d uga tuba. - To jest amunicja. Antymateria Dwa, AM2, to samo, co stanowi ród o energii w statkach kosmicznych. Jedna tuba zawiera tysi c czterysta adunków. Nabój to jednomilimetrowa kulka AM2, umiejscowiona wewn trz ekranu, który jest jedyn rzecz powstrzymuj ca y magazynek od eksplozji przy zetkni ciu ze zwyczajn materi . Obliczyli my raz, je li was to ciekawi, e jedna taka tuba wystarczy, aby statek kosmiczny oblecia ten system dooko a przy pe nej mocy silników. Czy ciebie to nie interesuje, Bjhalstred? Bjhalstred podskoczy rozbudzony. - Nie pisz podczas mojego wyk adu, prawda? - NIE, PANI KAPRAL. - To dobrze. To bardzo dobrze. Ale proponuj , eby przyszed tu do nas i przyj pozycj do pompki, tylko po to, aby my wiedzieli, e nie czujesz senno ci. Idziemy dalej. Tysi c czterysta adunków. Gdyby Imperium sprzedawa o t bro na rynku, czego oczywi cie nigdy nie uczyni, to jedna ma a kulka AM2 kosztowa aby tyle co trzytygodniowy d gwardzisty. Widzicie, jakie Imperium jest dla was dobre? Carruthers czeka a. - TAK JEST, PANI KAPRAL! - rozleg si krzyk. - Czy nie jeste cie zadowoleni, e przyszli cie i zaci gn li cie si ? - TAK JEST, PANI KAPRAL. - To ostatnie zabrzmia o troch s abo - warkn a Carruthers. - Karabin szturmowy Mark XI. Macie dwa przyciski. Jeden to wybór trybu dzia ania: zabezpieczenie - pojedynczy strza - ogie ci y, a ten drugi to spust. Macie jedn diod , tutaj na kolbie, pokazuj stan na adowania baterii. Ka da bateria daje laserowi energi oko o dziesi ciu tysi cy adunków, w zale no ci od ci nienia atmosferycznego, je li jest, oraz innych warunków. Lasera u ywa si do odpalania cz steczek. To oznacza, e jedynym celownikiem, jaki macie do dyspozycji, jest siatka nitek. Nie musicie zastanawia si nad trajektori , torem opadania pocisku czy jakim innym drobiazgiem, wa nym przy broni konwencjonalnej. To w nie jest tak wyj tkowe w tym karabinie. Je li mo ecie co wskaza , to uderzycie w to. Demonstrator! Sten podszed do platformy. Carruthers da a mu karabin. Trzyma go ze zdziwieniem. Lekki. Prawie zbyt lekki, jak zabawka. Carruthers u miechn a si krzywo do niego.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To nie jest to, co móg by da swojemu ma emu braciszkowi na Dni Imperium - stwierdzi a, jakby czytaj c w jego my lach. Znowu otworzy a pulpit i wyj a jaki dosy du y przedmiot opakowany w plastyk. Zeskoczy a z podestu i podesz a do niskiej tarczy. Rozpakowa a paczk . - Tutaj jest mi so - powiedzia a. - To, co smakuje tak, jak niby maj smakowa te miea z soi w sto ówce. Ma prawie t sam konsystencj co humanoid. Przymocowa a ociekaj cy krwi kawa ek mi sa do tarczy i wróci a na podest. - Za atw ten miertelnie gro ny befsztyk, rekrucie - powiedzia a. Sten ostro nie podniós bro do ramienia i wymierzy przez celownik. Nacisn spust. Nic si nie sta o. - Mo e najpierw odbezpieczysz - warkn a Carruthers. Sten przesun prze cznik nad spustem, wycelowa ponownie i wypali . Rozleg si cichy trzask jonizowanego powietrza. Otworzy szeroko oczy, a inni rekruci niemal u pieni przez wyk ad podskoczyli obudzeni. Male ka cz steczka uderzy a w mi so. Wygl da o, jakby ten kawa ek eksplodowa , krew opryska a wszystko w promieniu kilku metrów. - Id i przyjrzyj si temu uwa nie, rekrucie - powiedzia a Carruthers. Sten zeskoczy z platformy i podszed do tarczy. Zosta o tam tylko kilka strz pków mi sa. Sten popatrzy na opryskan tablic i grunt, potem wróci do podwy szenia. - To pozwala wam zastanowi si nad tym - powiedzia a Carruthers - w jak dobrym stanie b dzie ten, kto znajdzie si na drodze tego adunku. Odpowied brzmi - ci gn a, podnosz c g os - e go po prostu ju wcale nie b dzie. Je li jednym z tych naboi traficie w jakiego humanoida albo co zbli onego, niewa ne w co, to ju jest martwy. Je li nawet adunek nie zrobi dziury wystarczaj cej, aby wsadzi tam pi , wstrz s doko czy dzie a. Carruthers sta a przez chwil cecho, pozwalaj c im oswoi si z t my . - W PORZ DKU, GNOJKI. WYSTARCZAJ CO D UGO SIEDZIELI CIE SOBIE. TERAZ PODNIE CIE TY KI Z TYCH AWEK I ZRÓBCIE PORZ DNY SZYK. Mamy zamiar pozwoli wam dzisiaj na ustrzelenie kilku celów. Carruthers zaczeka a, a rekruci utworzyli szereg, potem doda a mi kko. - Jak dot d, mniej ni jedn trzeci z was, dupki, wys ali my z powrotem do rodzinnych do ów na wieca. Teraz i tutaj pozb dziemy si jeszcze paru zgni ków. Spojrza a po nich z b yskiem w oczach. - Dzieci, nie ma nierza, który nie umie strzela . Gdyby jaka armia na to pozwoli a, nie przetrwa aby d ugo. A Gwardia trwa ju od tysi ca lat. I teraz zaczniemy czystk na dobre. - Albo zaliczycie wiczenia ze strzelania, albo wynocha. Proste jak drut. Je li osi gniecie wi cej ni trzeba na samo zaliczenie, to b dziecie mieli z tego korzy ci. Wi ksz p ac i wi cej wicze . Ale najpierw musicie zda . Poniewa sama s ysza am, e maj powstawa nowe bataliony zaopatrzeniowe, to chc osobi cie przeprowadzi pierwsz faz zalicze . Tak b dzie najlepiej. Wzi a oddech. - A teraz zaczynamy. PIERWSZY SZEREG. DZIESI CIU WYST P. JEDEN CZ OWIEK NA STANOWISKO. BIEGIEM. RUSZA SI ! Dziesi ciu rekrutów, pomimo intensywnych wysi ków i usilnej pracy, nie zaliczy o. Nast pnego dnia ich prycze by y z one i puste. Sten nie potrafi zrozumie , dlaczego dla niektórych jest to trudne. Carruthers mia a racj . Wystarczy o wycelowa karabin - i ju . Trafione. Za ka dym razem. Gdy kurs pos ugiwania si broni sko czy si , Sten zosta zakwalifikowany do nast pnego etapu: Strzelec Wyborowy. To da o mu dziesi kredytów wi cej w miesi cu, pierwsz belk i wi cej wicze . Carruthers zatrzyma a si przy nim. - Wycelowa ? Sten popatrzy przez celownik karabinu. - Tak jest, pani kapral. Carruthers dotkn a skrzynki kontrolnej obok niego. Cel przesun si i znikn z pola widzenia za odleg ym kamiennym murem.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Dobra. Teraz. Skup si na murze. Siatka nitek ucieka z celownika, co? U yj pierwszego prze cznika na celowniku i przekr caj go, dopóki nie ustalisz tego na miejscu. Sten post pi zgodnie z poleceniem. - Masz ju ? Teraz u yj prze cznika poni ej celownika i przekr caj, dopóki siatka nitek nie znajdzie si tam, gdzie twoim zdaniem jest cel, nawet je li go nie widzisz. Masz to? Strzelaj ogniem pojedynczym. Sten nacisn spust. Jego snajperska bro z czterdziestego stulecia mia a w zasadzie prost konstrukcj . Nabojami by y nadal ekranowane cz steczki AM2, ale zamiast lasera jako ród a energii wyrzucaj cej pocisk zastosowano tu zmodyfikowany akcelerator liniowy owini ty dooko a lufy. Celownik s do ustalenia dok adnej odleg ci od celu, a kiedy zasi g pokrywa si z niewidocznym przedmiotem ataku, akcelerator tak obraca cz steczk , e mog a trafi nawet pod k tem dziewi dziesi ciu stopni, je li to by o konieczne. Bro , która potrafi a trafia zza rogu i zabija poprzez ciany. Sten us ysza eksplozj i zobaczy , jak mur si wali. - Trafione. Carruthers trzepn a go w plecy. - Wiesz co, rób tak dalej, a Pierwszy Gwardii mo e dostanie niez ego strzelca. I nie wiadomo dok adnie dlaczego Sten poczu si bardzo z siebie dumny. Sten waln pojemnikiem na mieci o kontener, potem go postawi . Wystarczaj co czysty. Wsun rur ultrad wi kowego odkurzacza na dno i nacisn w cznik. Potem jeszcze kilka razy uderzy pojemnikiem o beton i zaniós go z powrotem do sto ówki. Wi kszo czarnej roboty by a wykonywana w Gwardii przez cywilów lub nierzy s by zasadniczej z batalionów zaopatrzeniowych. Poza naprawd paskudnymi rzeczami. Gwardia rezerwowa a je do wymierzania kar. To nie bardzo przeszkadza o Stenowi. I tak by o lepiej ni w jakiejkolwiek pracy na Vulcanie. Poza tym nie wydawa o mu si , aby móg co na to poradzi . By zupe nie szcz liwy, siedz c sobie na piasku i patrz c na Halsteada przybieraj cego ró ne postawy zgodnie z komendami Lanzotty. - Nie wytwarzamy techników - stwierdzi Lanzotta. - Mówi em wam ju to przedtem. Wytwarzamy zabójców. Chcemy mie ludzi, którzy pragn patrze , jak ga ki oczne ich wrogów eksploduj w oczodo ach, którzy pragn przekona si , co si stanie, kiedy zanurz z by w czyim gardle. Sten rozejrza si po innych rekrutach. Wi kszo z nich wygl da a na przera onych. Sten zblad . Pami ta mier a za dobrze. Dzi kuj bardzo, sier ancie, pomy la . - Potrzebujemy demonstratora. Cisza. Kompania zd a si ju nauczy , e pój cie na ochotnika pr dzej czy pó niej za atwia cz owieka. A potem kto powiedzia : - Kapral Sten. Sten pomy la , e to pewnie Gregor, ale nie martwi si . Czu si prawie niewidzialny. Lanzotta kiwn g ow . - Sten. Wyst p. Sten mrukn , zerwa si na nogi i podbieg . - Tak jest, panie kapralu. Halstead wykona kilka szybkich ruchów. Silne, precyzyjne ciosy. Nie le, pomy la Sten. Ale co kiepsko si os ania. - Rekrucie kapralu Sten. Ten cz owiek jest twoim miertelnym nieprzyjacielem. Zadanie polega na zniszczeniu go! Sten podszed powoli. Wyci gn r ce w ge cie, który jego zdaniem wygl da jak atak, i wyskoczy w powietrze. Przekr ci si w locie, stan znowu na nogach i cofn si lekko, gdy stopy dotkn y ziemi. Umy lnie run do przodu, twarz w piach. To powinno wystarczy . I w tym momencie us ysza , jak Lanzotta szepce:
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To by tylko ma y pokaz, rekrucie kapralu Sten. Wiesz doskonale, jak to zrobi lepiej. A teraz chc , eby wsta , zanim twoi kumple zorientuj si , co robisz, i zaatakowa kaprala Halsteada. Sten nie ruszy si . - Albo trzy dni pracy przy mieciach. Sten westchn i wsta . Halstead ruszy , wyci gaj c r ce. Kiepsko. Sten skoczy i przekr ci si w locie, nogami z apa chwytem no ycowym biodra Halsteada. Kapral upad . Sten chwyci go chwytem zapa niczym i wykorzystuj c jego rozp d przekr ci go na bok. Gdy Halstead obraca si , Sten podniós go, ramieniem podtrzymuj c jego tors. Halstead pomkn w gór zakrzywionym lotem. Sten mia dosy czasu na to, aby pomy le , co si z nim stanie, je li wy le kadr na orbit , potem ruszy . Kapral opad ci ko na grunt, usi uj c wsta i Sten wymierzy mu dwa kopniaki prosto w ebra. Halstead pozosta na ziemi. Sten podniós si i odwróci . Rekruci siedzieli w pe nej podziwu i szacunku ciszy. Sten popatrzy na Lanzott , który westchn ci ko i obróci kciuk. W dó . Sten podniós czapk i skierowa si w stron sto ówki. I tak to wygl da o. Wykona - le, nie wykona - te le. Wzi nast pny pojemnik na mieci i zaniós go do sto ówki. Sier ant zaopatrzeniowy u miechn si , gdy Sten wszed do ma ego biura. - Co mi si zdaje, e cieszysz si z tego, e wracasz jutro na szkolenie, co? Sten pokr ci g ow . - Wolisz by tutaj? - Nie, panie sier ancie. - No to w czym sprawa, rekrucie? - Jutro zaczynamy szkolenie z no em, panie sier ancie. - I co z tego? Taa. I co z tego. Sten nagle zacz si mia , wieszaj c pojemniki z powrotem na miejscu. I co z tego? I tak by o lepiej ni na Vulcanie. Nawet Sten czu si odrobin niedobrze, gdy medyk pracowa szybko przy krwawi cych ranach. Cia o zosta o podziurawione przez szrapnel i trzeba by o zatamowa krwotok. - Sposób post powania nie zmieni si od tysi cy lat powiedzia instruktor medyczny. - Po pierwsze, nale y rannemu przywróci oddech. Po drugie, zatamowa krwawienie. Po trzecie, przeciwdzia wstrz sowi. Sko czy , okry cz ekokszta tny manekin kocem termoizoluj cym i wsta . Rozejrza si po sali. - A potem wrzeszczcie o lekarza tak g no, jak potraficie. Zak adaj c, e jaki gorliwiec nie uzna nas za najbardziej istotny cel, w jaki mo e uderzy , i kto w ogóle pozosta przy yciu. - A co potem? - spyta gruby rekrut Pech. - Je li nie ma mo liwo ci uzyskania profesjonalnej pomocy, u yjcie pakietu ze swojego plecaka. Je li krwotok ustanie i wn trzno ci s mniej lub wi cej w porz dku, rodki antyseptyczne w zestawie pozwol waszemu kumplowi unikn zetkni cia z pe zaj cymi stworzonkami. Za mia si . - Oczywi cie, je li wyl dujecie w wiecie, o którego pluskwach nie wiemy nic, najlepsze, co mo ecie zrobi , to stara si zostawi po sobie dobrze wygl daj ce cia o. - Spojrza na pyzate policzki Pecha. - Co b dzie dosy trudne w twoim przypadku, Pech. Sten i inni zachichotali. Lekarz by pierwszym instruktorem, który traktowa ich chocia odrobin jak my ce istoty. Medyk otworzy du szafk i skin na Stena, który pomóg mu wyj inny manekin. Ten by ubrany w kombinezon bojowy. - W kombinezonie sprawy maj si nieco inaczej - powiedzia instruktor. - Pakiet medyczny zainstalowano na sta e w rodku i dzia a on automatycznie. Czasami nawet mu si to zdarza. Nast pne prychni cie miechu.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale je li w kombinezonie zrobi si dziura, to jedyn rzecz , jak mo ecie zrobi , jest za atanie jej i dostarczenie rannego do punktu medycznego. Dowiecie si o tym wi cej podczas wicze z kombinezonem. A teraz potrzebuj frajera, mia em na my li ochotnika. Rozejrza si po s uchaczach i jego oczy zatrzyma y si na Pechu. - Chod no tu, rekrucie. Pech wyst pi z szeregów i stan na baczno obok lekarza. - Spokojnie, spokojnie. Denerwujesz mnie. W porz dku. Ten facet tutaj to twój najlepszy kumpel. Razem przechodzili cie szkolenie. Razem polowali cie na - udawa , e dok adniej przygl da si Pechowi - za my, ameboidy. A w tej chwili w nie odstrzelono mu rami . Co masz zamiar zrobi ? Lekarz odsun si na bok. Pech pochyli si niepewnie. - Dalej, nierzu. Twój najlepszy przyjaciel wykrwawia si na mier . Ruszaj si ! Pech boja liwie zrobi krok do przodu, a wtedy instruktor nacisn ukryty w d oni prze cznik i rami manekina eksplodowa o. "Krew" opryska a wszystko dooko a - i Pecha, i stanowisko. Ch opak zamar . - No ruszaj si , cz owieku. Szybko. Pech poszuka swojego pakietu medycznego i przysun si bli ej. Nast pna porcja pulsuj cej "krwi" obla a mu twarz. Otworzy pakiet i wyj rolk banda a. - Trzydzie ci cztery, trzydzie ci pi , trzydzie ci sze , trzydzie ci siedem... zostaw to, nierzu. Pech zdawa si nie s ysze tych s ów i walczy , aby utrzyma banda e na miejscu. W ko cu "krwotok" usta . - Twój przyjaciel w nie zmar - powiedzia lekarz ostro. - Wsta . Pech podniós si , patrz c t po. Instruktor rozejrza si po rekrutach, aby upewni si , e dobrze go rozumiej . Potem znowu odwróci si do Pecha. - Farba u ywana do tej krwi nie daje si zmy przez dwa dni. To powinno pomóc ci zrozumie , jak by si czu , gdyby ta lalka naprawd by a twoim najlepszym kumplem. Pech nigdy nie doszed do siebie po tym incydencie. Kilka tygodni pó niej, po serii pora ek, znikn . Zmy o go. Sten zamruga , powoli skupiaj c wzrok. On i pi ciu innych rekrutów patrzyli na siebie g upio. Halstead podniós czarny wizjer swojego he mu. - Jak d ugo byli cie wy czeni? - spyta . Sten wzruszy ramionami. - Sekund albo dwie, panie kapralu? Halstead pokaza na zegarek. Min y dwie godziny. Odpi od pasa nast pny niepozorny granat dezorientuj cy. - Natychmiastowa utrata poczucia czasu. Nie masz poj cia, co ci si przytrafi o i nie wiesz, e dzieje si co z ego. To jest jeden z najbardziej efektywnych rodzajów broni, jakich b dziecie ywa . Kompania kieruje si na wiczenia sprawno ciowe. Zameldowa si u kapral Carruthers. Sten zasalutowa i rekruci wybiegli. Sten nie móg pozby si obrazu tego cz owieka. W ca ym zdarzeniu nie by o nic niezwyk ego, ale z niewiadomych przyczyn posta oficera pl ta a mu si po g owie, przypominaj c si w ró nych dziwnych momentach. Tego dnia pe ni obowi zki dy urnego kompanii i drzema na biurku. Nie s ysza odg osu otwierania ani zamykania drzwi. - Tylko wy jeste cie tutaj, gwardzisto? Sten, przebudzony, podskoczy i stan na równych nogach. M czyzna stoj cy przed nim by wysoki i szczup y. Sten zamruga i zorientowa si , e wgapia si w jego mundur. Niemal niedostrzegalnie materia zmieni kolor na taki, e wtapia si we wzór tapety na cianie. M czyzna nosi te mi kk czapk z tego samego dziwnego tworzywa - pó niej Sten dowiedzia si , e nazywaj j beretem. By a zsuni ta zawadiacko na jedno oko.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Do beretu przypi to uskrzydlony sztylet. Jedyn inn odznak na mundurze stanowi y kapita skie gwiazdki na jednym ramieniu i czarna sylwetka jakiego owada na drugim. Nie wiadomo dlaczego Sten zacz si j ka . - Ta - ak, sir.., oni s ... o - oni wszyscy s na wiczeniach. Oficer wr czy Stenowi zapiecz towan kopert . - To dla sier anta Lanzotty. To osobiste, a wi c prosz dopilnowa , aby trafi o bezpo rednio do niego. - Tak jest, sir. I tamten poszed . Tydzie pó niej Sten mia okazj zapyta Carruthers, kim by ten cz owiek. Kapral a gwizdn a, kiedy Sten opisa mundur. - To Sekcja Modliszki! Sten popatrzy na ni bezmy lnie. - To znaczy, e nie s ysza o tym? Sten pokr ci g ow , czuj c si jak król idiotów. - Oni s najbardziej paskudn grup nierzy w ca ej Armii Imperialnej - powiedzia a Carruthers. - Prawdziwa elita. Pracuj samotnie. Humanoidzi czy nieziemcy. Imperium zabiera z Gwardii najlepszych, którzy znikaj potem w Korpusie Merkurego, w wywiadzie. Sten przypomnia sobie Mahoneya i skin g ow . - No có . Modliszki nosz te swoje wspaniale kamufluj ce mundury, kiedy mo esz je zobaczy . Ale w wi kszo ci przypadków nie widzisz ich, i lepiej miej nadziej , e tak zostanie. - Dlaczego? - Je li spotykasz kogo takiego w polu, to wiesz, e masz du - u e k opoty. Ka de z nich zapewne pozby o si jakich dwóch albo i trzech tysi cy nieprzyjació . Carruthers wyj tkowo pozwoli a sobie na u miech. Bardzo lubi a takie wojenne opowie ci. - Pami tam, jeden raz na Altairze V. Byli my tam z pu kiem w misji pokojowej i nie wiadomo jak zostali my okr eni. Wzi a oddech. - Wrzeszczeli my o pomoc na ka dej d ugo ci fal, do której mogli my si dobra , i usi owali my utrzyma si na pozycji. Wiedzieli my, e ju nied ugo b dziemy musieli poumiera sobie troch . Carruthers roze mia a si . Sten zorientowa si , e w nie powiedzia a co w rodzaju artu i te si u miechn . - A wi c, pewnej nocy na posterunku pojawi a si ta kobieta. Jedna z Sekcji Modliszki. Przesz a przez nieprzyjacielskie linie, nasze stra e i pozycje i po prostu w pewnym momencie zauwa yli my, e siedzi sobie obok nas i je obiad. Kiedy sko czy a, po yczy a sobie kilka tub z AM2 i granatów dezorientuj cych i znowu znik a. Nie mam poj cia, jak to zrobi a, ani co zrobi a, ale oko o dwunastu tamtejszych godzin pó niej pokaza o si sze kr owników Imperium i uratowa o nasze ty ki. Carruthers popatrzy a na Stena spode ba, co spowodowa o, e poczu si o wiele lepiej. miechni ta Carruthers to by o co , do czego chyba nie chcia przywykn . - Ale oni zwykle dzia aj w inny sposób - mówi a dalej. Je li kiedy jeszcze zobaczysz które z nich, nierzu, to le ysz i kwiczysz. Bo nadejdzie co wielkiego i paskudnego, to pewne jak to, e masz ogon tam, gdzie powinna by g owa. Pami taj o tym, s yszysz? Sten s ysza j naprawd doskonale. - Wszyscy zapoznacie si z kombinezonem bojowym - powiedzia Lanzotta. - Niektórzy maj nawet szans w nim umrze . I odkryjecie, jak ja kiedy , e ten kombinezon mo e zabi was szybciej ni wróg. W tym momencie Sten i inni zapadli w stan drzemki. Wszystkim zdawa o si , e rozgry li ju Lanzott . Ka dy z tych ma ych wyk adów wygl da tak samo. Najpierw wst p. Potem ulubiona cz Lanzotty - lekcja historii. Po której nast powa a porcja potrzebnych im informacji. W takiej chwili wszyscy budzili si na nowo.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jestem wyj tkowo przywi zany do tego tematu - kontynuowa Lanzotta. - Tak naprawd to przeprowadzi em osobiste badania tego kombinezonu. Poniewa to jest ta cz wyposa enia, przy której technicy osi gn li absolutny szczyt absurdu. Pyk. Trzask. Ka dy z rekrutów zapad natychmiast g biej w nie wiadomo . Lanzotta skin na Halsteada, który podszed do terminala i nacisn kilka klawiszy. Co g no zazgrzyta o i zapiszcza o i wszyscy rekruci obudzili si , gdy na sal wyk adow wysun si wieszak z kombinezonami bojowymi. Sten przygl da si im i wcale nie musia udawa zainteresowania. Wi kszo z nich rozpozna z filmów wojennych. Wygl da y jak olbrzymie, uzbrojone przedmioty ukszta towane z grubsza na podobie stwo ludzi. Niektóre mog y porusza si na g sienicach. Pierwsz rzecz , jak zauwa , by o to, e powi ksza y si ich rozmiary. Na pocz tku wieszaka wygl da y na ma e i niepozorne. Dalej stawa y si coraz wi ksze i wi ksze, i poka niejsze, bardziej skomplikowane, a do mniej wi cej dwóch trzecich drogi wzd szeregu. Od tego miejsca znowu mala y, ale wygl da y du o gro niej. Lanzotta przechadza si wzd szeregu kombinezonów, zatrzymuj c si przy najwi kszym. - Tutaj mamy przyk ad, o czym mog osobi cie za wiadczy , jak technokraci naprawd przeszli samych siebie. Widucie, to by o takie logiczne. Dla ka dego, z wyj tkiem gwardzisty. Produkowali kule, a potem robili kamizelki kuloodporne. Lanzotta popatrzy po swojej zas uchanej grupie, jak gdyby oczekuj c na pytania. Nikt nie by tak durny. - Nie mam zamiaru wyja nia teraz, czym tak naprawd by y owe kule - ci gn Lanzotta powiem tylko, e mog y one zrobi dziur tak , jak karabin Willy'ego. Pod pewnymi wzgl dami nawet gorsz . Sposób, w jaki Lanzotta mówi c to u miechn si , upewni Stena, e to naprawd by o gorsze. - Im bardziej rozwija a si bro przeciw piechocie - kontynuowa Lanzotta - tym wi cej technicy adowali w kombinezon. Dopóki w ko cu nie sta si on odporny w ciwie na wszystko. Lasery, bomby, granaty, wymie co chcesz. Byli my nienaruszalni. Sten zaczyna rozumie , co by o nie w porz dku z tym kombinezonem. Jakie pi dziesi t lat temu mia em wielk przyjemno testowania tego w akcji. Ja sam i oko o dwóch tysi cy towarzyszy broni. Lanzotta za mia si . W ród rekrutów natychmiast wzros o napi cie. Czy te powinni si mia ? W oczywisty sposób my la , e powiedzia co zabawnego. Ale Carruthers i Halstead zachowywali kamienne twarze. Im nie wydawa o si to mieszne. Lanzotta zako czy spraw nie zauwa aj c niczego i ci gn dalej. - Mieli my rozkaz zd awienia buntu na zapomnianej przez bogów planecie o nazwie Moros. Wyposa ono nas we wszystko, co by o znane wspó czesnej nauce wojskowej. cznie z najnowszym kombinezonem bojowym. Sten przyjrza si temu bli ej. To by najwi kszy egzemplarz umieszczony na wieszaku. Zawiera tuby, druty, ma e ekrany wideo, wypustki i wyloty wsz dzie dooko a. Wygl da tak, jakby wa pó tony i wymaga ca ej dru yny techników do obs ugi. - Kocham ten kombinezon - powiedzia Lanzotta. - Mo e zrobi wszystko. Jest zasilany AM2 i wyposa ony w pseudo, mi nie. Ka dy, kto tkwi w rodku, zast puje trzydziestu ludzi. Ma y oddzia nierzy ubrany w to przejdzie przez ka dy rodzaj ognia nieprzyjaciela. Jest odporny ciwie na wszystko i mo na w nim przez ca e miesi ce bez adnego wsparcia z zewn trz. Lanzotta pokr ci g ow z podziwu. - Rzecz jasna nikt nie pomy la o tym, aby powiadomi o wszystkim tubylców na Moros. Nie powiedziano im, jakimi jeste my dzielnymi i za artymi wojownikami. Nie znali nawet s owa technika, a wi c, co mogli zrobi ? Westchn . - Wyl dowali my, a oni uciekli w d ungl . Posuwali my si do przodu pod ich ogniem, g ównie dzid i proc, i palili my ich wioski. A pewnego dnia znudzi a ich ta ucieczka.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Lanzotta za mia si znowu. Ale tym razem Sten i inni za bardzo zas uchali si w histori , aby to spostrzec. - Zauwa yli nast puj rzecz: no tak, byli my wielkimi, mocarnymi nierzami o sile ra enia ma ego czo gu. Ale nie mieli my zdolno ci manewrowania. I byli my odci ci od naszego rodowiska. A wi c opracowali ma y, prosty trick. Kopali ma e do ki, maskowali je i uciekali przed naszym natarciem w ich stron . Oczywi cie wi kszo naszych wpada a do rodka. A tam znajdowa y si sieci, podnosz ce nas w gór . Lanzotta nie u miecha si ju . - I podczas gdy usi owali my wygramoli si z sieci, podbiegali do do ka i wsadzali wielk , ug w óczni w wylot nieczysto ci z kombinezonu. Ostrze wchodzi o w cia o nierza. Oczywi cie, razem z ostrzem do organizmu dostawa y si ekskrementy. Rany j trzy y si tak silnie, e pakiety medyczne nie dawa y sobie rady, i wielu z nas zgni o na mier . Lanzotta pokr ci g ow . - Stracili my dwie trzecie z gwardzistów, którzy przyst pili do szturmu. I wi cej w nast pnym dowaniu. W ko cu jedynym rozwi zaniem by o wysadzi planet , usi na ty ku i popatrze , jak Moros p onie. Lanzotta poklepa kombinezon. - Niszczenie planet nie jest dobrze widziane w kr gach dyplomatycznych operator by bardzo nieszcz liwy. Lazotta u miechn si krzywo, zmierzaj c do pointy swego wyk adu. - Nogi technicy - powiedzia - zacz li zmienia ten kombinezon. Sten owa , e nie mo e znale jakiego schronienia. Z wyrazu twarzy Lanzotty wnioskowa , e powinno ono by bardzo g bokie i skonstruowane z czego mocnego co najmniej tak, jak tytan. - To jest grzech i ohyda w oczach Boga - pieni si Smathers. - Moim obowi zkiem by o zda panu sprawozdanie z ich zachowania. Lanzotta popatrzy na niego, a potem na dwóch m czyzn stoj cych obok na baczno . Stena zignorowa - na chwil . - Colrath, Rranrak, czy on mówi prawd ? - TAK JEST, PANIE SIER ANCIE. Lanzotta westchn i zwróci si do Smathersa. - Smathers, mam dla ciebie du niespodziank . Gwardia nie interesuje si tym, co jednostki robi poza s , tak d ugo, jak d ugo s w stanic stan w szeregu nast pnego ranka. - Ale... - Ale ty pochodzisz ze wiata za onego przez Braciszków z Plymouth. W porz dku. Twoi wspó wyznawcy wyprodukowali paru doskona ych gwardzistów. Lecz ka dy z nich przekona si wcze niej czy pó niej, e ich idee nie odpowiadaj nikomu oprócz nich samych. I od kiedy to zacz nachodzi swojego sier anta? Smathers patrzy w pod og . - Przepraszam, panie sier ancie. - Twoje przeprosiny zostaj przyj te. Powiedz mi jeszcze jedno: czy by kiedykolwiek w ku z m czyzn ? Smathers wygl da na przera onego. - Oczywi cie, e nie. - Wi c je li nic o tym nie wiesz, to czy nie wydaje ci si , e co tracisz? - powiedzia Lanzotta. Smathersowi oczy wylaz y z orbit. - Tak czy siak - stwierdzi rze ko Lanzotta - marnujesz czas zajmuj c si czym , co zupe nie nie jest twoj spraw . I poniewa wydajesz si bardzo zaj ty w szeniem w kloakach, to my , e potrzebujemy ochotnika do oczyszczenia tej w koszarach. Przyjmuj twoje zg oszenie. - Nie ma pan zamiaru... - Nie mam - zgodzi si Lanzotta. - A teraz ruszaj si . Smathers ruszy w kierunku latryny. Lanzotta odwróci si do Colratha i Rranraka.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Chocia Gwardia nie jest zainteresowana tym, co robicie lub czego nie robicie w wolnym czasie, to mimo wszystko musimy respektowa przekonania kolegów. Jestem g boko zaniepokojony tym, e was dwóch nie zada o sobie trudu poszukania jakiego odpowiedniego miejsca i zamiast tego zak óca o sen i zadowolenie innych rekrutów. Id cie pomóc mu w czyszczeniu szamba. Dwóch m czyzn o zawstydzonych twarzach powoli wysz o na zewn trz. Lanzotta zwróci wreszcie uwag na Stena. - Rekrucie kapralu Sten! - Tak jest, panie sier ancie. - Dlaczego sam nie zaj si t spraw ? - Próbowa em, panie sier ancie. Smathers nalega na spotkanie z panem. - To jego prawo. Zw aszcza, je li ma do czynienia z kapralem rekrutem, który nie umie da sobie rady ze zwyk koszarow pyskówk . - Tak jest, panie sier ancie. - Po pierwsze, usuniesz te belki z pagonów. - Tak jest, panie sier ancie. - Po drugie, do czysz do tamtych trzech. - Tak jest, panie sier ancie. - Odmaszerowa . Sten pod za innymi. Nast pnym razem, pomy la , oszcz dzi wszystkim k opotu i po prostu przetnie Smathersa na pó .
Rozdzia 21 Tak w sumie, pomy la Sten, to jednak nie da dupy. Sko czy konserwowa ostatni kawa ek metalu na swoim pasie i schowa go z powrotem do szafki. Potem popatrzy w gór . Sta a tam Tomika, trzymaj c w gar ci kosmetyczk . Zdecydowa , po jakim niesko czenie ugim czasie, e ona jest najmilej wygl daj cym aspektem szkolenia. I e spróbuje. O tak, naprawd spróbuje. - Kogo masz do pary, Sten? - Moj lew r - odpowiedzia . Rzuci a swoje rzeczy na jego prycz i zacz a poprawia poduszk . Stenowi opad a szcz ka. - Ale, Tomiko, pyta em ci przecie wcze niej i... - Nie zadaj si z wy szymi rang . Mam swoje zasady. Sten nagle zdecydowa , e wszystko nie tylko nie mia o znaczenia, ale by o nawet zabawne. Zgasi swój miech, kiedy popatrzy na Gregora. - Teraz widzisz, o czym mówi em - stwierdzi Gregor. A ty si myli . - Ja zawsze si myl , Gregor. A o co chodzi tym razem? - Oni s zbyt arbitralni. Nie dali mi rangi, na któr zas ugiwa em. A ciebie zdegradowali. Widzisz? - Nie. O ile wiem, to sobie na to zas em. - To jest w nie tutaj. Przed tob . Sten stwierdzi , e Gregor zaczyna mówi wysokim, zawodz cym g osem. - TNP, ch opie. To nie pasuje. - Mój ojciec nauczy mnie, e ka dy interes, który nie reaguje na nowe bod ce, padnie. To nie Gwardia. Chc tylko mi sa armatniego. Ka dy, kto nie odpowiada ich wyobra eniom krety skiego bohatera, jest wysy any do jakiej paskudnej roboty. A je eli pomyl si , jak w twoim przypadku, to zdegraduj tak szybko, jak szybko si zorientuj . - Ty naprawd w to wierzysz, Gregor - powiedzia a Torcika.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jak jasna cholera - stwierdzi Gregor. - Napisa em nast pny list do ojca, Sten. Ju on dopilnuje, eby wszystko naprawiono. Sten usiad . - Czy, umnnm, wspomnia o mnie? - Nie, nie zrobi em tego. Tak, jak chcia . Ale b dziesz tego owa . Zobaczysz. I Gregor roze mia si , odwróci i poszed do swojej pryczy. - Hej, Rekrucie Krótkoterminowy Eks - Kapralu Stenie? Czy ten facet zupe nie og upia ? Sten nie odpowiedzia jej, tylko s ucha miechu Gregora dobiegaj cego z jego pryczy. - I co si stanie, kiedy zrobi tak? Tomika zachichota a. Sten nagle usiad na pryczy i po jej r na ustach. Ruch. Zduszony chichot. Torcika wyci gn a r i z apa a go, poci gaj c na poduszk . - Nie, Sten - zaszepta a. - Zaczekaj. Sten zaczeka - czas d si odmierzany uderzeniami serca. I potem zacz si wrzask. Kto w czy wiat o, Sten wyskoczy z ka. Wrzask dochodzi od strony miejsca zajmowanego przez Gregora. Sten przetoczy si przez swoj prycz , instynktownie przyjmuj c pozycj bojow . A potem opad znowu na dó , miej c si do rozpuku. Gregor wrzeszcza coraz g niej i m óci r kami. Sten i inni rekruci ustawili si dooko a jego kwatery. Naprawd by w tarapatach. - To Wielki Paj k z Odala - powiedzia kto zduszonym, niskim g osem. - Masz k opoty, Gregor. Gregor naprawd mia k opoty. Kto musia ukra poprzedniego dnia pojemnik z lin w sprayu z terenu szkolenia. I podczas gdy Gregor spa , on, ona lub oni rozpi li lin od pryczy do szafki, potem do butów, do pryczy, do butów szturmowych, znowu do szafki i zako czyli na nosie Gregora. Wyj tkowo mocna i wyj tkowo przylepna ni utworzy a bardzo efektywn paj czyn , stwierdzi Sten. Ktokolwiek rozpi paj czyn , zdj przedtem utwardzacz z wylotu, a wi c im bardziej Gregor si szamota , tym bardaej zapl tywa si w liny. Do tej pory zdo uwik si beznadziejnie i tylko ali si cicho. Sten popatrzy na Tomik . - Kto ma pretensje do Gregora? Machn a niedbale r . - Prawie wszyscy. - Zachichota a. - Wydaje mi si , e b dzie dobrym oficerem. - Stawiam trzy do jednego, e nie uda mu si wydosta powiedzia Sten. - Poza tym... - Dobrze si bawicie, dzieci? - rekruci zastygli nagle. Sten nigdy nie móg zrozumie , jakim cudem Carruthers jest w stanie wyda z siebie szept na poziomie 116 decybeli. - Czy jest jaki szczególny powód tego, e nie stoimy wszyscy na baczno ? - Ba - aczno ! - zakomenderowa kto . Carruthers przesz a przez ich grup . Popatrzy a na Gregora i zacmoka a z namys em. - Wielki Paj k z Odala. Wiedzia am, e mamy wszy i szczury, ale my la am, e te paj ki zniszczyli my przy ostatniej fumigacji. Carruthers odwróci a si . - Morghhan! Czy nie poszed by do zaopatrzenia po pojemnik z rozpuszczalnikiem? Oczywi cie, je li nie masz nic przeciwko temu. Drzwi trzasn y za Morghhanem, zanim Carruthers zd a zako czy zdanie. - Wielkie paj ki, hmmm. To powa na sprawa. - Szept przeszed w krzyk. - Rekruae Sten, jaki jest w ciwy uniform do polowania na paj ki?! - Umm... nie wiem, pani kapral.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- PADNIJ! POWSTA ! PADNIJ! POWSTA ! PRZESZED JU WI KSZO SZKOLENIA I MASZ TO WIEDZIE ! REKRUCIE TOMIKA, POWINNA MU TO POWIEDZIE ! PADNIJ! POWSTA ! PADNIJ! POWSTA ! Carruthers podesz a z powrotem do drzwi. - Macie pi minut na ubranie si w pe ny strój do polowania na paj ki i przygotowanie si do sp dzenia reszty nocy na szukaniu czego , co, jak ustali am, jest pi cioma wielkimi paj kami. Trzasn a drzwiami. Rekruci spojrzeli po sobie. Wystraszeni. Drzwi zaskrzypia y otwieraj c si znowu. - Ka dy, kto nie b dzie w odpowiednim ubraniu, sp dzi dwa dni w kuchni. To wszystko, dzieci. Nie tra cie czasu. Kiedy Bjhalstred przejecha po kapralu Halsteadzie wozem bojowym, Sten wiedzia , e ca y czas mia racj . W tym wiejskim ch opaku nie by o nic z g upka. Nie, nikt nie móg oskar Bjhalstreda o umy lne zmia enie Halsteada. To tylko wypadek. No jasne, pomy la sobie Sten, jasne. - To - wyja nia Halstead - jest jeszcze jedno urz dzenie Imperium, przygotowane specjalnie dla upków. Jeden wska nik pokazuje stan na adowania baterii. Przekr casz ten prze cznik i wóz rusza. Ustawiasz d wigni podnoszenia si na po dan wysoko . Od jednego do tysi ca metrów. Radar Dopplera automatycznie utrzymuje wyznaczon odleg od pod a. - Przesuwaj c d wigni kontroln do przodu, podnosisz si . Im dalej do przodu, tym szybciej. Maksymalna pr dko dwie cie kilometrów na godzin . Przesuwasz d wigni na bok, wóz obraca si . Mamy jakiego ochotnika? Halstead rozejrza si po rekrutach, dopóki nie zauwa kogo , kto usi owa sta si niewidzialny. - Bjhalstred - zanuci . - Chod tutaj; mój ch opcze. Bjhalstred stan przed kapralem. - Nigdy nie prowadzi samochodu, co? - NIE, PANIE KAPRALU! - Dlaczego nie, rekrucie? - Nie wierzymy w nie na Outremer, panie kapralu. Nale ymy do sekty Amishów. - Rozumiem. - Halstead zastanawia si przez chwil , po czym najwyra niej postanowi nic nie mówi . - Do wozu. Bjhalstred wdrapa si do rodka. - Nie masz adnych religijnych obiekcji w stosunku do prowadzenia samochodu, prawda? - NIE, PANIE KAPRALU. - Dobrze. W cz silnik, ustaw wysoko dwóch metrów i przejed przez plac manewrowy. Obró si i wracaj. Bjhalstred popatrzy z zak opotaniem na wska niki, potem mocno uj w d d wigni kontroln i szarpn j w prawo. Halstead mia akurat dosy czasu na to, aby wrzasn "NIEE!!!", gdy wóz bojowy obróci si dooko a w asnej osi, zderzak uderzy Halsteada w g ow i zrzuci z podestu na pod e i pojazd mi kko ruszy do przodu. Jego radar mia wystarczaj cy zasi g, aby uchwyci zape nione rekrutami awki (które nagle opustosza y), i podniós wóz nieco w gór ponad siedzeniami, a potem wehiku zrobi pi tnastometrowe ko o. Bjhalstred siedzia za pulpitem jak skamienia y. Lanzotta i Carruthers natychmiast wzi li drugi wóz i zacz li manewrowa obok pierwszego, kr cego bez celu. Lanzotta wskoczy lekko do przedzia u osobowego, si gn ponad ramionami rekruta i wy czy zasilanie. Wóz osiad na pod u. Lanzotta wyci gn Bjhalstreda. - W tym momencie - stwierdzi - chyba ciebie nie lubi , rekrucie. Pozbawi jednego z moich cz onków kadry przytomno ci, a to jest naprawd Z a Rzecz. S dz , e chcesz uszcz liwi kaprala Halsteada, kiedy w ko cu odzyska przytomno , prawda? Bjhalstred skin g ow . - W przeciwnym przypadku móg by ci zabi , rekrucie. I wtedy musia bym pisa raport wyja niaj cy, dlaczego to zrobi . A wi c jestem pewien, e chcesz na ochotnika wy wiadczy swojemu biednemu kapralowi osobist przys ug , czy nie?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bjhalstred kiwn znowu. - Widzisz t gór - powiedzia Lanzotta, wskazuj c na odleg y grzbiet. - Na tej górze jest strumie , rekrucie. Kapral Halstead wyj tkowo lubi wod z tego strumienia. A wi c mo e we miesz pojemnik, pobiegniesz tam i przyniesiesz mu jej? - Co? - zdo wyj ka Bjhalstred. - Chyba "Co, panie sier ancie" - stwierdzi Lanzotta. I wydaje mi si , e dobrze mnie s ysza . Bjhalstred kiwn g ow , podniós si powoli z siedzenia i skierowa w stron baraków. Lanzotta patrzy za nim, jak biegnie do budynku, wychodzi nios c pojemnik i znika w dali. Sten, patrz c z szeregów, zobaczy , e ramiona Lanzotty dr lekko. Nie, Bjhalstred nie by a tak g upi.
Rozdzia 22 Lanzotta wygl da na uszcz liwionego. Sten zadr i pomy la , e wola by by gdzie w tylnych szeregach. To nie zapowiada si przyjemnie. Halstead zacz stawia kompani na baczno . Lanzotta uciszy go. - Co bardzo ciekawego w nie si zdarzy o, dzieci - powiedzia mi kko. Przechadza si tam i z powrotem. To b dzie bardzo nieprzyjemne. - W nie otrzyma em list od, ujmijmy to w ten sposób, wy szych autorytetów. Wydaje si , e by mo e nie spe niam swoich obowi zków w stosunku do Imperium w odpowiedni sposób. Sten zapragn nagle znale sobie bardzo g bokie, bardzo mocno obwarowane schronienie. Mia nadziej , e nie wie, o co chodzi. - By mo e nie po wi cam niektórym rekrutom w ciwej uwagi. Szczególnie podczas akcji. Wydaje si , e owe autorytety zastanawiaj si , czy niektórzy z bardzo zdolnych przywódców nie zostali pomini ci. Tak. Bardzo interesuj cy list. U miech Lanzotty znikn , zast piony powa nym spojrzeniem. - Nie chcia bym si myli pozostaj c w s bie Imperatora, prawda? Gregor! Wyst pi ! W tej w nie chwili Sten pomy la , e to odpowiedni moment na to, aby umrze . Gregor wyst pi przed szeregi, wypr si i zasalutowa . - Rekrut Gregor? Jeste teraz rekrutem komendantem kompanii. Kto w tylnych szeregach powiedzia bardzo g no: - O cholera! Lanzotta postanowi by chwilowo g uchy. - Przejmij dowodzenie kompani , komendancie Gregor. Masz jedn godzin na przygotowanie jednostki do przemieszczenia si i przeprowadzenia szkolenia bojowego. Mo liwe jest, zdecydowa Sten, aby pomy le , e komu mierdzi z ust, tylko s uchaj c, jak sapie przez radio. Poczu , e sw dzi go pomi dzy opatkami. Niedobrze. Jaki geniusz tak zaprojektowa szturmowy kombinezon bojowy, e sw dzia o wsz dzie tam, gdzie nie mo na by o si podrapa . Sten powiedzia sobie, e nic go nie sw dzi, i powróci do s uchania sapania Gregora na cz stotliwo ci komendanta. No dawaj, pomy la . Zdecyduj si . - Pierwsza... to znaczy jeden jeden. Sten w czy swój mikrofon. - S ucham. - Ten statek to patrolowiec klasy C. To znaczy, e wchodzimy do rodka przez dysze wylotowe. Mój pierwszy sier ant sprawdzi je. S zimne. Sten odkotwiczy od asteroidu, za którym "ukrywa si " wraz ze swoim plutonem, i przesun si troch . Stary kad ub wisia w ciemno ciach w odleg ci dwóch kilometrów i mniej wi cej wygl da jak klasa C. Ale...
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten wszed na lini . - Sze ? Tu jeden jeden. Prosz o szyfrowanie. Gregor chrz kn i kaza reszcie kompanii opu ci t cz stotliwo . - Wej cie przez dysze jest zgodne z podr cznikiem, sir. - Oczywi cie, Sten. Dlatego w nie... - A nie wydaje ci si , e ci li ch opcy te mog czyta ksi ki? I przewidywa ? - TNP, ch opie. To nie pasuje. Czego chcesz? Jakiego dziwacznego frontalnego ataku? - Cholera jasna, Gregor! Wejdziemy w rur , kto tam b dzie czeka na nas, przynajmniej tak si domy lam. Je li mo esz nas os ania , ja ze swoim plutonem wejd z flanki. - Kontynuuj... jeden. Sten wzruszy ramionami. Nie zaszkodzi spróbowa . - Podejdziemy z boku. Przetniemy okryw i zmniejszymy ci nienie wewn trzne. To ich za atwi i w ten sposób przechytrzymy ich. Wi cej sapania. Sten zastanawia si , czy ojciec Gregora nie móg sobie pozwoli na zoperowanie syna. - Przerwa , jeden. Wyda em rozkazy. Sten z rozmys em wy czy szyfrowanie. - Oczywi cie, kapitanie.Jak pan kapitan sobie yczy. Jasne. Zaskrzypia g os Carruthers. - Jeden. amiecie cisz radiow . Dy ur w kuchni. Sten us ysza wybuch miechu Gregora przez jego w czony mikrofon. - Tu sze . Po kolei... atak przez dysze... elementy manewru... naprzód. Pluton Stena wyp yn na otwart przestrze . Sten sprawdzi odczyt i automatycznie wyrówna kurs. Dywersyjny ogie laserowy os ania ich od strony dwóch innych plutonów. Sten wprowadzi program nag ych zygzaków do komputera. Kontynuowali swoj drog do statku. Zanim zbli yli si do jego burt, po owa plutonu pozostawa a zawieszona bezradnie w przestrzeni. Komputer uzna ich za zestrzelonych i rannych. Sten obróci wielki projektor nale cy do wyposa enia i ustawi go na w ciwej pozycji. Stwierdzi , e spróbuje na chybi trafi i... I zosta pora ony wybuchem ognia prosto w oczy. Filtr he mu pociemnia a do czerni i Sten zobaczy migaj cy napis "ranny" na panelu kontrolnym kombinezonu. Zd ju przyzwyczai si do bycia "zabijanym". Prawd mówi c, po raz pierwszy cieszy si z tego. Nie spodziewa si , aby który z "rannych" musia odbywa zwyk porcj pracy przy szambie po powrocie do bazy. Lanzotta mia znacznie wi ksz ryb na w dce. Albo mo e znacznie mniejsz , kto to wie. Lanzotta sta bardzo sztywno, z kamienn twarz . Sten zrelaksowa si i patrzy na Gregora tem oka. - Post powa zgodnie z podr cznikiem, rekrucie komendancie kompanii? - Tak jest, panie sier ancie. - Czy zada sobie trud, aby sprawdzi dok adnie tamten statek? - Nie, panie sier ancie. - Gdyby to zrobi , zobaczy by , e twój nieprzyjaciel przerobi te ekrany s oneczne na projektory. Wycelowane dok adnie tam, gdzie normalnie s luki w obronie. Dlaczego tego nie sprawdzi , rekrucie komendancie kompanii? - Nie mam wyt umaczenia, panie sier ancie. - Czy rozwa jaki inny sposób dokonania szturmu? - Nie, panie sier ancie. - Dlaczego? - Poniewa ... poniewa tak w nie podr cznik opisuje atak na statek klasy C, panie sier ancie. - I gdyby post powa niezgodnie z zasadami podanymi w ksi ce, móg by sobie narobi opotów. Mam racj , rekrucie komendancie kompanii Gregor?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No - o... - ODPOWIEDZ NA TO CHOLERNE PYTANIE! Sten i inni podskoczyli na metr w gór . Lanzotta krzycza po raz pierwszy od pocz tku szkolenia. - Nie wiem, panie sier ancie. - A ja wiem. Poniewa zdawa o ci si , e dopóki trzymasz si kurczowo ksi ki, jeste bezpieczny. Nie o mieli si zaryzykowa swoich naramienników. I w ten sposób zabi po ow kompanii gwardzistów. Mam racj ? Gregor nic nie odpowiedzia . - Zwi swój materac, nierzu - powiedzia Lanzotta. I zerwa odznak rekruta Gwardii z munduru Gregora. Potem odszed . Carruthers wyst pi a przed czo o kompanii. - Przerwa na posi ek. Inspekcja kombinezonów za dwie godziny. Nikt nie patrzy na Gregora, kiedy wracali do koszar. Sta samotnie na zewn trz przez d ugi czas. Ale zanim Sten i reszta wrócili z posi ku, Gregor i jego materac znikn li, jakby ich nigdy nie by o. - Pierwszy sier ant! Raportowa ! - Sir! Kompanie szkoleniowe A, B i C gotowe, stan osobowy sprawdzony. Pi dziesi t trzy procent obecnych, sze ciu w szpitalu, dwóch wyznaczonych na testach. Rekrut pierwszy sier ant zasalutowa . Sten odsalutowa , zwróci si twarz do Lanzotty i zasalutowa znowu. - Wszyscy gotowi, stan osobowy sprawdzony. - Teraz jest równo osiemnasta, kapitanie rekrucie. Masz obj dowództwo nad swoj kompani i przemie ci j drog na Obszar Szkoleniowy Numer Szesna cie. Rozmie cisz swoich ludzi w standardowym szyku obronnym. Pozycje maj zosta obj te do zmierzchu, to znaczy do godziny dziewi tnastej siedemna cie. Jakie pytania? - Nie, panie sier ancie! - Obj dowództwo nad kompani . Sten zasalutowa i obróci si znowu. - KOMPANIA... - Pluton... ton... ton - za piewali dowódcy plutonów. - W prawo... patrz! Na rami bro ! Naprzód... marsz. D uga kolumna wype a w zapadaj cy zmierzch. Sten szed sobie obok. Nauczy si ju do tej pory i , maszerowa , nawet biec - z otwartymi oczami, rozbudzony na siedemdziesi t procent - i g boko spa . Lanzotta przesadzi nieco mówi c, e rekruci maj tylko cztery godziny na sen w ci gu doby. Mo e i tak by o na pocz tku. Ale w miar post powania szkolenia ustawiano poprzeczk coraz wy ej. Teraz sp awiano mniej osób, ale atwiej mo na by o podpa . Lanzotta wyja ni to Stenowi, daj c mu belki rekruta komendanta kompanii. - Przez kilka pierwszych miesi cy próbowali my z ama was fizycznie. Pozbyli my si abeuszy, przypadkowych ludzi i g upków. Teraz wyrównujemy szeregi. B d, który pope niasz podczas szkolenia bojowego, mo e ciebie i twoich kolegów zaprowadzi prosto na cmentarz. Poza tym nadal mamy zbyt wielu ludzi w tej turze. Zbyt wielu ludzi. Podsumowuj c proces selekcji jednego ze stu tysi cy, trzy kompanie po stu ludzi ka da zostan obci te do sze dziesi ciu jeden. Niez a nadwy ka. Nie wszyscy si wykruszyli. Zderzenie z wozem bojowym spowodowa o mier czterech ludzi, opady podczas treningu w górach zabi y dwóch rekrutów, a dziura w kombinezonie podarowa a jeszcze jednemu rekrutowi wielk , uroczyst ceremoni pogrzebow . Lanzotta stwierdzi , e wielkie wra enie wywar o to, e rekrut zosta wcielony do pu ku przed pogrzebem. Sten my la za , e to naprawd male ki, cholerny szczegó . By ca kowicie pewien tego, e mier trwa a bardzo d ugo i e pokarm dla robaków nie jest szczególnie zainteresowany ceremoni . No, có .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Do tej pory posuwali si od dru yny przez pluton a do manewrów pe nej kompanii. Sten zastanawia si , jakie to radosne niespodzianki zaplanowa na ten wieczór Lanzotta. A potem zepchn te przygn biaj ce my li gdzie g boko. Potrzebowa odpoczynku. Wy czy mózg, czy stopy i zasn . Z zamkni tymi oczami Sten nas uchiwa , co dzieje si dooko a szczytu wzgórza. Cztery minuty, dwadzie cia siedem sekund. Wszystkie odg osy nocnych zwierz t wróci y do normy. Wszyscy nierze pozostawali na swoich pozycjach. Ca kiem nie le. Lanzotta podczo ga si do Stena i w czy wiate ko mapnika. - W porz dku. S zupe nie przyzwoicie rozmieszczeni. Drugi pluton za bardzo trzyma si w kupie. I zdaje mi si , e powiniene ustawi nieco inaczej swój punkt dowodzenia. Ale... ca kiem nie le. Sten nat si . Lanzotta by bardzo uprzejmy. Teraz mia pewno , e wiczenie oka e si mordercze. - Podaj zadanie. Twoja kompania by a pod intensywnym ostrza em przez dwa lokalne dni. Masz, zobaczmy, sze dziesi t sze ... oko o siedemdziesi ciu pi ciu procent rannych. Otrzyma rozkaz zaatakowania broni cej si mocno pozycji nieprzyjaciela, tam! Lanzotta wyj z woreczka przy pasie ma y pulpit kontrolny i nacisn guzik. Na wzgórzu, usytuowanym troch na bok od ich stanowiska, zab ys o par wiate . - Niestety, pozycja by a za mocno obsadzona i zosta zmuszony do wycofania si na szczyt tego wzgórza. Jeste zbyt daleko, aby otrzyma wsparcie artyleryjskie i z powodów operacyjnych nie uzyskasz zwyczajnej pomocy z powietrza czy z satelity. Opatrzy swoich rannych, a wi c nie musisz si o nich martwi . Problem jest bardzo prosty. Nied ugo, za chwil , nieprzyjaciel przypu ci kontratak. Najprawdopodobniej nie b dziesz w stanie utrzyma tej pozycji. Twój bezpo redni dowódca odda ci komend nad tym odcinkiem. Pozycje sprzymierzonych s tam - wskaza za siebie i dotkn pulpitu. Na szczycie górskiego grzbietu pojawi y si silne, niezbyt mocno zaciemnione linie. - Pomi dzy twoj kompani a tymi pozycjami ustalono istnienie dwóch oddzia ów wroga, pos uguj cych si lekkim czo giem. Wybór nale y do ciebie. Czy s jakie pytania? Sten zagwizda cicho. - Rekrucie kapitanie, przejmij dowództwo nad swoimi lud mi. Masz dwie minuty do rozpocz cia akcji. Lanzotta znikn w ciemno ciach. Sten skin na Morghhana, swojego pierwszego sier anta. Przesun li si nieco na bok od pozycji dowodzenia. Sten przesun filtr UV nad oczy i w czy przyt umione wiat o mapy. - Sauve qui peut i reszta tego gówna - zaszepta Morghhan. - Chcesz podda si od razu i unikn porannego po piechu? - My, zabójcy z Gwardii, nie poddajemy si nigdy. - Jak my lisz, za atwi ci ? - Nie mam poj cia. Mo e nie. Mówili, e ruchy do ty u mog by le widziane. - Pomy l nad tym, Sten. Ja mam zamiar i i po wiczy mówienie p ynnym nieprzyjacielskim. Morghhan poczo ga si w ty do stanowiska dowodzenia i czekaj cych zwiadowców. - Cztery i trzy, i dwa, i jeden - powiedzia gdzie w ciemno ciach Lanzotta. - Zaczynamy. Musia w czy program symulacyjny. Wysoki d wi k w powietrzu... - Nadchodzi! - kto krzykn i ziemia zako ysa a si pod nimi. Fioletowe wiat a maca y przestrze tu nad ich g owami. Sten mia nadziej , e prowadz ca "nieprzyjacielski ogie " bro automatyczna nie jest ustawiona zbyt nisko albo na . poruszaj ce si cele. Albo na przypadkowy ogie . Sten nastawi swój nadajnik na "wszystkie kana y" i szybko przedstawi plan s uchaj cym nierzom. - Sze ... tu jeden - dwa. Mamy ruch na naszym odcinku. To by a Tomiki, pe ni ca obowi zki dowódcy drugiego plutonu.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten prze czy si na sie dowodzenia. - Ustalenia, dwa jeden? - Próbny atak. Mo liwa dywersja. Si a w przybli eniu dwa plutony. Linia, w odleg ci stu metrów. - Dwa jeden... tu sze . Wstrzyma ogie . Jeden jeden? Co si u was dzieje? - Nie. Trzymamy si . To potwierdzone. Mamy zwiadowców na wzgórzu... o cholera! - Niestety, dowódca pierwszego plutonu wystawi si na strza y i zosta trafiony. miertelnie wtr ci si Lanzotta. Sten zignorowa Lanzott . - Jeden - dwa. Obejmij dowodzenie. Ustalenia? - Potwierdzam. Zwiadowcy. W sile kompanii. Przewidywania: atak. Mamy otwiera ogie ? Sten my la szybko. - Nie. Kiedy min pi dziesi t metrów, pewnie otworz ogie . Przewidywanie: wsparcie artylerii. Pierwszy i trzeci oddzia wycofaj si ha liwie o dwadzie cia pi metrów. Drugi i czwarty przyjm walk , kiedy tamci dotr do waszych pozycji i wtedy pierwszy i trzeci kontratakuj . Prognoza: nast pna dywersja. Pierwszy sier ant! We pluton rakietowy, eby kryli ty y i przej li drugie natarcie. Obejmij punkt dowodzenia, ja przechodz do trzeciego plutonu. Wy czy mikrofon. - Zwiadowcy naprzód! Poszli w ciemno . Sten prowadzi przez zacieniony zagajnik. Ogie wzmaga si i ziemia dr a pod nimi. Sten podskoczy , gdy co zawy o jak tysi c syren. - Wariuj - powiedzia do zwiadowcy - to tylko ha as. Idziemy! Sten wskoczy do okopu dowódcy trzeciego plutonu. - Co si tu dzieje? Sten wstrzyma oddech, zamkn znowu oczy. Nas uchiwa . Obraca g ow we wszystkie strony. Zakl . - Cholera jasna! Czo gi! - Nic nie s ysz ! - Us yszysz. To brzmi jak dwie jednostki. Id im pomóc. W czy radio. - Rakiety... Potrzebuj o wietlenia. Przygotowa si . Powietrze zaszumia o. - Oddzia rakietowy, tu sze . Czy mnie s yszycie? Zwiadowca zmaterializowa si w ciemno ciach i w lizgn do dziury. - Wszystkie oddzia y. Przygotowa si . Szyfr R - siedem. Komunikator wybra prosty kod i pod czy do niego przeka nik kompanii. Kod móg zosta amany w ci gu kilku sekund, je li nieprzyjaciel dysponowa analizatorami. Ale do tego czasu Sten mia mo liwo przeprowadzenia swojego planu. - Dwa jeden. Przesu swoich ludzi za stanowisko dowodzenia i do cz do jeden - dwa. Rusza si ! Dwa. Na komend zaczynasz frontalny szturm prosto przed siebie. Sten odetchn g boko. To szkolenie by o wystarczaj co prawdziwe, aby ciarki przechodzi y od przygotowywania nawet pozorowanego samobójstwa. - Trzy jeden. Twoi ludzie zatrzymaj czo g poni ej waszej pozycji. Masz rozkaz trzyma si nie zwa aj c na straty. Je li nie uda si nam, ty i twoi ludzie przebijecie si pojedynczo. - Wszystkie oddzia y. Kompania dokona frontalnego szturmu naprzeciw dywersji na odcinku drugiego plutonu. Je li natarcie za amie si , ka dy nierz radzi sobie sam. Macie prawid owe namiary na linie sprzymierzonych. Unikniecie z apania i do czycie do pu ku przed witem. - To wszystko. Zatrzymajcie tylko wod , podstawow bro i dwa magazynki. Wyrzuci ca reszt , cznie z radiem. Powodzenia. Rusza si ! Sten wy czy nadajnik. Obok niego pojawi si Lanzotta. - Tak dla porz dku, rekrucie kapitanie Sten. Przy wy czonym radiu kontrola manewrów nie b dzie mog a wyznacza rannych. Sten znalaz do czasu na u miech.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Panie sier ancie, nie przysz o mi to do g owy. - Mówi uczciwie. Sten obróci si do oddzia u stanowiska dowodzenia. - S yszeli cie to. Rzuca wszystko i chodu. - Lanzotta w nie usun nasz oddzia rakietowy. Powiedzia , e wyko czy o go przeciwnatarcie. Sten j kn . - Lenden. - Czego chcesz, Sten? - Przele si troch , tak z pi metrów i daj wspomo enie. - A potem b martwy? - A potem b dziesz martwy. - Mo e nam, trupom, zafunduj jazd z powrotem. - Zwiadowca wyskoczy z dziury, wyj zza pasa pilota i wcisn guzik uruchamiaj cy wyrzutni . Flara wisn a w powietrzu. Uchwyci go skaner i wy czy z akcji. Lenden zakl i poszed w ty . Flara pali a si , i Sten zauwa dwa... pi ... siedem czo gów szturmowych wspinaj cych si na wzgórze. - Podpali je. Dowódca plutonu w czy odpowiednie guziki i zbiorniki pod wysokim ci nieniem, usytuowane u podnó y wzgórza, o y. Wydobywaj cy si z nich gaz zmiesza si z atmosfer , i pe ni cy obowi zki porucznika podpali t mieszanin . Kula ognia przetoczy a si przez podstaw wzgórza i trzy z czo gów zapali y si i eksplodowa y. - Skokami do ty u. Sze dziesi t metrów, przyczai si i czeka . Sten wytoczy si z okopu i prze lizgn w ty , w kierunku stanowiska dowodzenia. Zanim przypad do ziemi obok Morghhana, mia ju gotowy plan. Cienie przesuwa y si przez jego odcinek w kierunku drugiego plutonu. Z ostatniego stanowiska trzeciego plutonu podniós si nagle zwi kszony ogie . Sten z ulg pozby si plecaka i siatki czno ci, podniós bro na rami i ruszy przez ciemno . W biurze panowa a miertelna cisza. Sten patrzy prosto przed siebie. - Czterech ocala o, rekrucie komendancie kompanii. Ty zosta usuni ty - Tak jest, panie sier ancie. - Bardzo mnie interesuje, jakie s twoje przewidywania efektu takiej akcji w trakcie prawdziwego natarcia. Dla reszty pu ku. - Wydaje mi si , e... bardzo z e. - To oczywiste. Ale nie wiesz, dlaczego. nierze mog odnosi ci kie straty i zachowywa pe zdolno bojow pod dwoma warunkami: po pierwsze, owe straty musz zosta poniesione w krótkim okresie. Powolne dziesi tkowanie zmiecie ka jednostk , niewa ne jak elitarn . Po drugie: owe straty musz zosta uznane za wyczyn. Czy rozumiesz, o co chodzi, Sten? - Nie bardzo, panie sier ancie. - Postaram si mówi ja niej. U ywaj c jako przyk adu kl ski z ostatniej nocy. Gdyby utrzyma ten szczyt wzgórza i zgin do ostatniego, pu k by by dumny. Ta bitwa przesz aby do historii i piewano by o niej piosenki. Ludzie poczuliby si podniesieni na duchu faktem, e mieli po ród siebie takich bohaterów. Nawet, je li byliby cholernie szcz liwi, e ich tam, razem z owymi bohaterami, nie wys ano. - Rozumiem. - Zamiast tego, twoja jednostka przegra a usi uj c ocali swoj skór . Owszem, k adzie si ludziom do g owy, e nale y po to, aby móc znowu walczy . Ale to nie jest ten rodzaj podej cia do sprawy, dzi ki któremu ostatecznie wygrywa si wojny. Niezrozumienie tego jest twoj pora jako dowódcy kompanii. Rozumiesz? Sten milcza . - Nie powiedzia em, e musisz si z tym zgadza . Ale czy to rozumiesz?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak jest, panie sier ancie. - Bardzo dobrze. Ale wezwa em ci i wyda em zakaz opuszczania koszar z innego powodu. Wyniki twoich testów wskazuj na wysoki poziom inteligencji. Wycofa em ci z akcji, poniewa wykaza , i nie nadajesz si zupe nie do Gwardii. Nie mo esz by gwardzist . Zostajesz usuni ty ze szkolenia ze skutkiem natychmiastowym. Sten otworzy usta ze zdziwienia. - To tak e wyja ni . Masz nierza. Bierze nó , czerni sobie twarz, pozostawia ca swoj bro . Przekrada si przez linie nieprzyjaciela, a do schronu genera a. Zabija go i wraca. Czy ten cz owiek jest bohaterem? W pewnym sensie. Ale nie nadaje si do Gwardii. Lanzotta westchn . - Gwardia istnieje jako karz ce rami Imperatora. Sposób na wys anie du ych si w precyzyjny sposób w celu wykonania misji. Gwardia walczy i umiera dla Imperatora. Jako walcz ca ca , nie jako jednostki. Sten zastanawia si . - Jako gwardzista masz zachowywa si bohatersko. W odpowiedzi Gwardia zapewnia wsparcie. Moralne i duchowe podczas szkolenia i ycia koszarowego, fizyczne w boju. Dla wi kszo ci z nas ten uk ad jest w porz dku. Czy nad asz za mn ? Umys Stena zaj ty by zgadywaniem, co si teraz z nim stanie - trafi do batalionu zaopatrzeniowego? A mo e prosto na Vulcan? Sten usi owa skupi si na s owach Lanzotty. -B kontynuowa . Gwardzista jest szkolony tak, aby w ka dej chwili zast pi dowódc . Musi by w stanie spe nia obowi zki sier anta swojego plutonu i zako czy misj , je li ów sier ant zostanie ranny. Sier ant za musi umie pe ni obowi zki dowódcy kompanii. I nie ma znaczenia, jak wietnie umie zastosowa taktyk . Je li nie rozumie instynktownie ludzi, którymi dowodzi, to jest mniej ni bezu yteczny. Jest niebezpieczny. I powtarza em wam wci i wci ... moje zadanie to nie produkowanie mi sa armatniego. To takie wyszkolenie gwardzistów, aby umieli prze . - Czy to wszystko, panie sier ancie? - spyta Sten beznami tnie. - Czterech ywych. Z pi dziesi ciu sze ciu ludzi. Tak, Sten. To wszystko. Sten podniós r do salutowania. - Nie. Nie przyjmuj salutowania, ani nie oddaj , od wyeliminowanych. Odmaszerowa . Sten zjad , w dres i poszed do ka, ca y czas pod grubym pancerzem izolacji. Emocjonalnie pragn , aby który z przyjació powiedzia co . Chocia do widzenia. Ale tak nawet by o lepiej. Sten widzia zbyt wielu ludzi odrzuconych i wiedzia , e ka demu by o atwiej, je li przegrany po prostu stawa si niewidzialny. Zastanawia si , dlaczego czekaj tak d ugo. Zwykle zwolniony znika po godzinie lub dwóch od chwili rozmowy. Domy la si , e to z powodu powagi jego wykroczenia. Kadra chcia a, aby stanowi przez chwil co w rodzaju lekcji pogl dowej. To dawa o mu czas na poczynienie pewnych w asnych planów. Je li wy go do batalionu zaopatrzeniowego... wzruszy ramionami. To jedna rzecz. Nie zawdzi cza ju nic wi cej Imperium, a wi c zdezerteruje, kiedy tylko mu si uda. Mo e. A mo e atwiej b dzie sko czy s i przyj przydzia do Sektora Pionierów. Zapewne nie mieli nigdy dosy ludzi na pogranicze, i ka dy, kto mia nawet cz ciowe wyszkolenie gwardzisty, móg by poszukiwany. Ale Vulcan... palce Stena automatycznie dotkn y no a ukrytego w r ce. Je li powróci, Kompania go zabije. Powinien si wynosi , zanim go z api . Poza tym, zawsze istnia a szansa... Nie za du a, zdecydowa , i gapi si t po w ciemny sufit. Sten poczu jaki ruch - jego palce si gn y do pochwy no a - i rami Carruthers wyci gn o si po niego. - Chod za mn . Sten, wci ubrany, wsta z pryczy. Automatycznie zwin materac i spakowa swój ma y dobytek. Carruthers wskaza a mu drzwi. Sten poszed . Zadziwiony. W nie zorientowa si , e Carruthers podesz a do niego tak, jakby wiedzia a o no u. Zastanawia si , dlaczego go nigdy nie zabrali.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Carruthers zatrzyma a si obok ma ego wózka do przewozu broni. Wskaza a pojedyncze siedzenie i Sten wspi si na nie. Carruthers wstuka a kod miejsca przeznaczenia i pojazd zahucza . Odesz a na bok. I zasalutowa a. Sten gapi si ze zdziwieniem. Odrzuceni nie salutuj , ale Carruthers nadal trzyma a r . Sten czu si zagubiony. Automatycznie odda honory. Carruthers odwróci a si i odesz a na bok, a pojazd uniós si w gór . Sten popatrzy w przód. Wóz kluczy po terenie szkoleniowym na wysoko ci paru stóp nad gruntem, a potem podniós si na oko o dwudziestu metrów. Ekran rozjarzy si : "Miejsce przeznaczenia - obszar zastrze ony. Wymagane podanie kodu". Komputer zapiszcza , a potem przez ekran przebieg szereg cyfr. Jego powierzchnia zblad a i pojawi si napis: "Kod Sekcji M przyj ty. Uwaga. Na l dowisku oczekuje eskorta. Sten by kompletnie og upia y.
Rozdzia 23 Mahoney ceremonialnie dola czystego alkoholu do pó litrowego kufla piwa. Wr czy kufel Carruthers i odwróci si do trzech pozosta ych osób. - Czy kto chce jeszcze dolewki? Rykor podnios a ogon i obla a Mahoneya ma ym wodospadem ze swojego zbiornika. - Mam taki rozum, który nie potrzebuje wi cej podniet, dzi kuj - zahucza a. Lanzotta pokr ci g ow . Mahoney podniós swój kufel. - Za przegranego. Wypili. - Jak to przyj , kapralu? - Nie wiem, panie pu kowniku. Dzieciak jest lekko wystraszony. Chyba my la , e w nie wiezie swój ty ek z powrotem do przeróbki na to wysypisko mieci, z którego przyjecha . - Jest tak g upi? - Ukrzy owa em go, panie pu kowniku - powiedzia Lanzotta. - Mog stwierdzi , e w tej chwili nie pope ni adnej my li. - Bardzo prawdopodobne. Jeste wietny w powolnym torturowaniu, Lan. - Mahoney przerwa na chwil . - Rykor, przykro mi, e ci nudz . Ale musz to im powiedzie . Oczywi cie wszystko jest tajne, przypominanie o tym to czysta formalno . Ale dopóki rozmawiamy w zamkni tym gronie, mo emy da sobie spokój z wojskowym drylem na jaki czas. Carruthers usiad a sztywno i schowa a nos w kuflu. - Potrzebuj bardzo szybkiej ko cowej oceny. Rykor? - Nie mam powodów do zmiany mojej pocz tkowej oceny. Wyniki jego szkolenia, zgodnie z przewidywaniami, zbli y si do rekordowych. Jego profil nie zmieni si zasadniczo. W aden sposób Sten nie mo e sta si dobrym nierzem w Gwardii. Jego niezale no , instynktowna niech do autorytetów, sk onno do samodzielnych akcji s wyj tkowo wysokie. Dla twoich celów wydaje si idealny. Szczególne osobiste prze ycia, o których dyskutowali my, kiedy rozpoczyna szkolenie, pozostaj ukryte tak samo, jak przedtem. Ale dzi ki temu, e dowiód sam sobie powodzenia podczas treningu i przy kontaktach z innymi lud mi, jego osobowo wydaje si teraz stabilna. - Carruthers? - Sama nie wiem, jak to okre li , sir. Ale to nie jest kto , z kim chcia abym pracowa . Nie jest tchórzem. Ale te nie ma zbytniej pewno ci siebie. Na pewno nie w bezpo rednim szturmie. - Tylko raz "sir"! Brawo. Kup sobie jeszcze jedno piwo. Dla mnie te . Mahoney przesun swój kufel.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zapewne móg bym rozwin o wiadczenie Carruthers powiedzia ostro nie Lanzotta - ale nie ma potrzeby. Naukowy be kot nie wyja ni tego lepiej ni ona. - No dalej, Lanzotta. Jak rwanie z bów. Wiesz doskonale, o co mi chodzi. - Przeniós bym Stena do Sekcji Modliszki. Przypomina mi niektórych m odych zbójów, których usi owa em dla ciebie utrzyma pod kontrol . Carruthers obróci a si , wylewaj c piwo. - Pan by w Sekcji Modliszki, sier ancie? - By moim bezpo rednim dowódc - powiedzia Mahoney. - I odszed em. Carruthers, nie masz o tym adnego poj cia. Ale istnieje cholerna ró nica pomi dzy szturmem w ród rozgrzanych walk nierzy a podci ciem gard a jakiemu ma emu dyktatorowi, gdy le y w ku z dziewczyn . Pami tasz to, pu kowniku? - Które? Mahoney machn r , a Carruthers poda a sier antowi kufel. Lanzotta popatrzy w bursztynowy p yn, a potem odniós naczynie. - Nie lubi em tego. Nie by em w tym dobry. - Diab a tam nie. Prze . To jedyne kryterium. Lanzotta nic na to nie odpowiedzia . Mahoney u miechn si i tkliwie pog aska Lanzott po krótko przyci tych w osach. - Wci jeszcze odda bym po ow dru yny, gdyby tylko zechcia wróci , przyjacielu. - Potem spojrza na pozosta ych. - Ustalenia? - Wskazane przeniesienie, Sekcja Psychiatryczna - powiedzia a krótko Rykor. - Przeniesienie wskazane - zgodzi a si ostro nie Carruthers. - We go, Mahoney - powiedzia Lanzotta. Mia bardzo zm czony g os. - Dla ciebie b dzie doskona ym zabójc . Frazer zszed z chodnika i pospieszy w kierunku zoo. Denerwowa si z powodu spotkania, a kaseta wideo parzy - e mu kiesze . Kupi bilet do zoo i powoli min stra przy wej ciu, czekaj c na d na ramieniu. Jego urz dniczy zmys podpowiada mu, e nie ma si czym niepokoi - dok adnie zatar lady za sob . Frazer by specem od komputera i Imperialnej Biurokracji. W aden sposób nikt nie móg dowiedzie si , dlaczego tu jest. Zatrzyma si przy klatce tygrysa szablastoz bego. Odsun si nieco, gdy bestia zacz a przechadza si tam i z powrotem. Jak wszystkie istoty w tym zoo, tygrys stanowi cz genetycznej historii rodzaju ludzkiego. Gdyby Frater poszed dalej, móg by policzy leniwce, owady z wielkimi skrzyd ami i olbrzymie, sta ocieplne gady. Z miejsca, w którym sta , wyczuwa smród tych gadów, surowego mi sa i poruszonego bagna... Morderca pojawi si obok niego. - Masz to? Frazer kiwn g ow i wr czy mu kaset . Oczekiwanie przeci ga o si . Morderca powiedzia : - Doskona e. - Wybra em kogo , kogo aktami mo na atwo manipulowa - powiedzia Frater. - Musisz tylko wej w to. Zabójca u miechn si . - Wiedzia em, e mog na ciebie liczy . Jeste najlepszy. Masz dryg do komputerów. Kto wreszcie pozna si na talencie Frazera. Tylko on móg wej w zbiór i wy uska z niego potrzebne informacje, nie zostawiaj c po sobie adnego ladu. - A... a pieni dze? Morderca wr czy mu kawa ek papieru. Frater przyjrza si temu uwa nie. - Czy s nieoznaczone? - Oczywi cie, duma zawodowa i tak dalej. Mo esz sprawdzi ... Frazer by zadowolony. owa tylko, e Rykor nigdy nie dowie si , jak bardzo jest sprytny. Morderca obj Frazera jednym ramieniem i odeszli troch od klatek.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zastanawiasz si nad moj lojalno ci - zacz Frazer. - W nie tak - powiedzia zabójca. Rami opad o ni ej, obejmuj c mocniej. Prawa r ka z apa a Frazera za policzki, lewa uderzy a w ty g owy. Rozleg si g uchy trzask. Frazer opad na ziemi . Martwy. Nie by o nikogo w pobli u, gdy morderca ci gn cia o do ty u, w kierunku klatek. Podniós , spr si i cia o Frazera polecia o w dó . Warczenie i odg osy po erania zako czy y spraw .
Rozdzia 24 Mahoney uzna , e Imperator w ko cu zwariowa . Kr ci si dooko a wielkiego, bulgocz cego garnka nape nionego do po owy dziwnie wygl daj mieszanin i mrucza sam do siebie. - Troch tego. Troch tamtego. Odrobina czosnku i malutko t uszczu. Teraz kminek. Tylko szczypta. Mo e nieco wi cej. Nie, du o wi cej. - Imperator wreszcie zauwa Mahoneya i miechn si . - Przyszed w sam por - powiedzia . Daj mi to pude ko. Mahoney wr czy mu pi knie rze bion drewnian szkatu . Imperator otworzy j i wyj gar ugich, czerwonawych rzeczy. Dla Mahoneya wygl da y one jak wysuszone ekskrementy jakiej istoty pozaziemskiej. - Popatrz na nie - chwali si Imperator. - Dziesi biolaboratorium.
lat zaj o im wyprodukowanie tego w
- Co to jest? - Papryka, ty g upku. Papryka. - Aha, och, to wspaniale. Wspaniale. - Nie wiesz, co to znaczy? Mahoney musia wyzna , e nie wie. - Chili, cz owieku. Chili. Je li nie masz przyprawy, to nie masz chili. - To wa ne, co? Imperator nie powiedzia ani s owa. Po prostu wrzuci papryk , nacisn kilka guzików na pulpicie kuchenki, zamiesza , potem nabra na du ilo mieszaniny i poda j Mahoneyowi. Patrzy z uwag , jak Mahoney próbuje. - Ca kiem niez... - i wtedy go trafi o. Jego twarz stan a w ogniu, uszami wypu ci par i nie móg z apa oddechu. Szeroko miechni ty Imperator uderzy go w plecy i poda kufel piwa. Mahoney wysuszy go jednym haustem. Sapn . - Wydaje mi si , e jest w sam raz - powiedzia Imperator. - To znaczy, e to ma by w
nie takie?
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jasne. Ma przypiec ci w osy na ty ku. Inaczej to nie b dzie chili. - Imperator nala dwa piwa, skin na Mahoneya i usadowi si na wielkiej, wypchanej kanapie. - W porz dku. Zarobi na wyp at w tym miesi cu. A co z nast pnym? - Chodzi o Thoresena? - Taa, Thoresena. - Zero, zero, zero. - Mo e powinni my zacz
dzia
bardziej intensywnie.
- Zaleca em to w moim raporcie. Ale to niebezpieczne. Mo emy zawali ca spraw . - Jak? - Lester. Mówi, e teraz jest du y ruch przy Projekcie Brawo. I znalaz drog . K opot w tym, e je li go z api , stracimy jedynego cz owieka, który ma tam dost p. Imperator my la przez chwil . Potem westchn . - Powiedz mu, eby rusza . - Opró ni swoj szklank i nape ni j now porcj piwa. - A co z t drug spraw ? - Przemyt broni? No có , nadal nie mog tego udowodni . - Ale istnieje? To fakt, tak? - Taa - powiedzia Mahoney. - Wiemy na pewno, sprzymierzone z nami, wysy aj . bro na Vulcan.
e cztery planety, wszystkie rzekomo
- Znowu Thoresen. Do diab a z nim. Sko czmy t zabaw . Wy lijmy tam Gwardi . Zdepczmy go. - No, to chyba nie jest najlepszy pomys , szefie. To znaczy... - Wiem, wiem. To kiepski ruch z punktu widzenia dyplomacji. Ale co z naszymi "kumplami" z owych czterech planet? Nie ma chyba powodu, aby nie zrobi z nimi porz dku. - Zrobione. Imperator u miechn si . W ko cu co si dzieje. - Sekcja Modliszki? - Wys em cztery zespo y - powiedzia Mahoney. - Gwarantuj , e ta bro si sko czy. - Bez dyplomatycznych reperkusji? - Nawet szeptu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Imperator lubi to coraz bardziej. Wsta ze swojej kanapy i podszed do bulgocz cego garnka. Pow cha . adnie pachnie. Zacz wyjmowa dwa nakrycia. - Zjesz ze mn obiad, Mahoney? Mahoney zerwa si w po piechu z kanapy i skierowa do drzwi. - Dzi kuj , szefie, ka dego wieczoru, tylko nie dzi . Mam... - Randk ? - Taa - powiedzia Mahoney. - Chocia nie wiem... I poszed . Imperator powróci do swojego chili. Zastanawia si , który dworzanin zas uguje na towarzyszenie mu tego wieczoru.
Rozdzia 25 Baron niecierpliwie patrzy na ekran, podczas gdy rój Techników porusza si pr dko dooko a stanowiska frachtowca, wykonuj c ostatnie pod czenia i nastawienia. To by o to. Jeszcze kilka minut i zobaczy, czy to warte tych wszystkich kredytów i niebezpiecze stwa. Test Projektu Bravo prowadzony by w odleg ci lat wietlnych od Vulcana, daleko od normalnych szlaków eglugowych. Obraz na ekranie Thoresena zmienia si , podczas gdy Technicy ko czyli, potem odepchn li si od stanowiska, weszli na prom i zacz li odsuwa si od starego frachtowca. Thoresen odwróci si do stoj cego obok Technika, który uwa nie obserwowa zmieniaj ce si na jego w asnym ekranie figury. - Gotowe, sir. Thoresen odetchn g boko i kaza rozpocz . - Zaczynam odliczanie... Prom zatrzyma si w odleg ci wielu kilometrów od frachtowca. Obecni na pok adzie Technicy zabrali si do pracy, zmieniaj c programy w swoich komputerach, przygotowuj c si na ostateczny sygna . Wn trze frachtowca zosta o wypatroszone i na przeciwleg ych ko cach zainstalowano dwa wielkie urz dzenia - w dawnych czasach nazwano by je armatami - ka de wycelowane dok adnie w elektryczn luf drugiej. Thoresen ledwo s ysza odliczanie. Koncentrowa si na dwóch obrazach na ekranie: jednym z nich by a wielka, jarz ca si pustka wewn trz kad uba statku, drugim przestrze na zewn trz, na pierwszym planie prom. Technik dotkn jego ramienia. Wszystko gotowe. I zupe nie niespodziewanie Baron poczu si ca kowicie odpr ony. Pos Technikowi u miech i wprowadzi kod, uruchamiaj cy operacj .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
"Armaty" wypali y i dwie cz steczki elementarne o identycznych masach ruszy y ku sobie, natychmiast osi gaj c pr dko wiat a. I wy sz . Ekran Thoresena zaja nia i wszystko si sko czy o - niemal zanim si zacz o. Po czym ekran znowu powróci do ycia. Nic. Tylko ziej ca pustka. Ani frachtowca, ani... - Prom! - wrzasn Technik. - Nie ma go. Oni wszyscy... - Do cholery z promem - warkn Thoresen. - Co si sta o? Jego palce miga y nad klawiatur , gdy programowa powtórk filmu - tym razem z tak pr dko ci , aby móg prowadzi obserwacje. Cz steczki p yn y ku sobie, zostawiaj c d ugie lady. Przenikn y przez magnetyczny b bel, ja niej cy we wn trzu kad uba, a potem spotka y si ... spotka y... spotka y... A potem znik y... pojawi y si znowu... przesun y poza czasem i przestrzeni ... dopóki nie zosta y zast pione przez jedn , zupe nie inn cz steczk . Thoresen za mia si - uda o mu si . Nagle magnetyczna okrywa zapad a si . B ysn o jasne wiat o i kad ub, i prom znik y w ogromnej eksplozji. Baron odwróci si do Technika, nadal pozostaj cego w szoku. - Chc , aby zmieniono grafik. Technik gapi si na niego. - Ale ci ludzie na promie...? Thoresen zmarszczy brwi, popatrzy na pusty ekran, a potem zrozumia . - A, tak. Nieszcz liwy wypadek. Nie b dzie trudno ich zast pi . Zacz wychodzi z laboratorium, ale zatrzyma si na moment. - Aha, nast pnym razem powiedzcie za odze, aby odsun a si troch dalej od frachtowca. Technicy s kosztowni. Lester u miechn si i poklepa Technika po ramieniu. M czyzna bulgota co jeszcze i zy yn y mu po policzkach. Lester przysun si nieco, aby pos ucha . Tylko taka paplanina. Nic konkretnego. To by o atwe, pomy la . atwiejsze, ni si spodziewa . Pracowa nad tym cz owiekiem od pewnego czasu. Du a ilo pieni dzy, nowa to samo , rezydencja op acona do ko ca ycia na jakim wspania ym wiecie. Technik z rado ci poszed by na to, ale za bardzo ba si Thoresena, aby zrobi co wi cej. S ucha Lestera i wypija jego drinki. A pewnego dnia za ama si . Zadzwoni w stanie bliskim histerii i poprosi , aby Lester pozwoli mu przyj . Zaszed jaki straszny wypadek, powiedzia Lesterowi, ale mimo nacisku potrz sa tylko g ow . Nie, Baron... I Lester wiedzia , e ma swoj szans . Usiad , wi c ko o Technika i przy strzykawk do jego szyi. W chwil pó niej m czyzna zmieni si w lini cego si idiot . Ale ten idiota powiedzia wszystko, czego Lester potrzebowa . go pó niej wygodnie na ku. B dzie spa przez jaki czas, a potem obudzi si z pot nym kacem. Nie b dzie nic pami ta .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Teraz Lester musia skontaktowa si z Mahoneyem. To, co mia do powiedzenia o Projekcie Bravo, gwarantowa o rych y koniec kariery Thoresena. Rozleg si g ny trzask rozrywanego plastyku. Lester obróci si , a potem zamar widz c Barona wchodz cego przez zrujnowane drzwi. Obok sz o dwóch stra ników. Thoresen popatrzy na pi cego i u miechn si , - Ma e party, Lester? Lester nic nie odpowiedzia . Co móg zrobi ? Thoresen skin Technika i wynie li z pokoju.
na stra ników. D wign li
- A wi c, teraz ju wiesz? - Tak - powiedzia Lester. - Szkoda. Nawet ci lubi em. - Zrobi krok do przodu, zbli aj c si niebezpiecznie do starca, chwyci go za gard o. Zacisn . Lester apa powietrze, czuj c, jak p ka mu kr gos up. Min y minuty, zanim Baron upu ci cia o Lestera. Odwróci si , gdy jeden ze stra ników wszed do pokoju. - Zróbcie to tak, eby dobrze wygl da o - powiedzia . - Nag a choroba, et caetera, et caetera. I nie przejmujcie si rodzin . Ja si nimi zajm .
Rozdzia 26 Sten gwizdn bezg nie i kopn drzwi tak, aby si zamkn y. Muchy zacz y kr ci si ju dooko a odci tej g owy H'mida le cej na blacie lady. Sten schyli si i dotkn palcami ka y krwi dooko a cia a. Wci troch p ynna... nie wi cej ni godzina. Sten si gn ponad ramieniem i wyj ma y kawa ek w kszta cie litery W, który utkwi pomi dzy opatkami. Okr lad i cicho przebieg przez schody prowadz ce do mieszkania w ciciela sklepu. Pustka. adnych ladów przeszukiwania czy rewizji. le, bardzo le. Ostro nie uchyli jedno okno, a potem spojrza przez nie. O dwa dachy dalej przyczai o si trzech Q'riya, spogl daj c w dó na ulic . A poni ej... jeszcze jeden, tu pod drog ucieczki Stena. Bardzo le zamaskowany, wypastowane czubki butów zdradza y go po yskuj c spod skraju d ugich szat. Próbowali go znale czy by ju w pu apce? Sten pomy la znowu. Chcieli go z apa . Sklep spo ywczy po drugiej stronie w skiej ulicy mia zamkni te okiennice. Nie o tej porze dnia. Wewn trz musia by oddzia M'lan, zbójów na us ugach szczepu Q'rxya. Sten przycisn si do ciany... wdech licz c do czterech, wydech licz c do czterech, wstrzyma licz c do sze ciu. Dziesi razy. Poziom adrenaliny nieco opad . Sten zacz poszukiwa sposobu wydostania si z tej sytuacji. Z warsztatu H'mida zaczerpn gar bransolet, do których nie przy czono jeszcze kamieni i zdj g sior z kwasem z pó ki. Powróci do okna i czeka . Mia zapewne oko o dziesi ciu minut, zanim tamci zdecyduj , e pora wykurzy szczura z pu apki.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Poni ej zagrzmia wóz. Doskonale. Ostro nie wyrzuci g sior z kwasem na zewn trz, w sam rodek wysuszonego adunku ziarna. Wycelowa ... r ka zadygota a lekko, pod aj c za jad cym prosto wozem. Ogie . G sior st uk si . Podniós si dym i wóz stan w p omieniach. Wrzaski. Krzyki... dym powoli wype nia uliczk . Ju nic wi cej nie by w stanie zrobi . Sten zatkn ko ce szaty za mankiety, zrzuci sanda y i prze lizgn kach, potem skoczy .
si przez okno. Zawis na
Upad na dó , przylgn do ziemi. Okiennica otworzy a si i jaki ci ar waln w cian tui nad nim. Sten podniós si ... trzy d ugie kroki przez ulic i d ugi skok przez otwarte okiennice. Trafi do rodka, obróci si i nastawi bro na ogie ci
y.
Trzech M'lan le o na pod odze, drugi apa powietrze przez szeroko rozci te gard o. Sten wymierzy drugie uderzenie w rodek jego czo a i przesun si w kierunku tylnych drzwi. Wypad na zewn trz i zakl . Typowy labirynt, strome schody wiod y w dó , przez ma e domlti Fal'ici. Sten przeskoczy przez por cze i w lizgn si po ród zabudowania. v' Krzyki, wrzaski i strza y dochodzi y z ulicy. Sten nie ba si . Fal'ici nie udziel muszce.
adnych informacji, aby pomóc M'lan, nawet trzymani na
Wyszed z koszmaru ruder na inn ulic . Doskonale. Po raz pierwszy mia szcz cie. Zastanawia si . Panowa t ok... cznie ze wzmocnionym patrolem M'lan. Musieli zosta zaalarmowani. Gdy zobacz biegn posta , puszcz si w pogo . Sten szarpn za r czny wózek, przeskoczy przez dyszel, potem obróci si i podrzuci wysoko w gór jedn z bransolet H'mida. Z oto b ysn o w jasnym s cu i zapanowa natychmiastowy chaos. Ludzie wybiegali z zau ków, o których istnieniu Sten nawet nie wiedzia . Gdzie w tym kot uj cym si thimie zostali M'lan. Sten, pomy la , e bardzo mo liwe, i jeden albo drugi Fal'ici móg w nie oderwa si od z ota i spróbowa zanurzy kilka centymetrów wyszlifowanego szk a w gardle nierza. Zwolni krok, opu ci szat i ostro nie odwróci si . Da i monet kwiaciarce i wyj z jej wózka najwi kszy kwiat. Schowa w nim nos i poszed do przodu. Jak... epi? Epi... cholera z tym! Zapyta Doca, gdy powróci do kryjówki. Godzin zabra o Stenowi przekonanie si , czy nie ci gnie za sob ogona. Nie mia wysokiego mniemania o inteligencji nierzy Q'riya, ale by o ich wystarczaj co wielu, aby pos za nim wielu szpicli. By czysty, wi c skr ci szybko w bram skromnego domu, gdzie pracowa zespó Sekcji Modliszki, i wszed do rodka.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Do wi kszego chaosu. Wyposa enie by o pakowane dok adnie, ale bardzo, bardzo szybko. Alex sta przy drzwiach, trzymaj c odbezpieczony karabin gotowy do u ycia. Sten obj to wszystko spojrzeniem. - Spadamy? - zgadywa . - Jasne, stary - powiedzia Alex. - Ta Vinnettsa chcia a nas przekona , e pogada a sobie z tamtymi typami, co za ni chodzili. - I powiedzieli co ? - A ty by nie powiedzia ? Za
si , e odbyli swoj spowied przed miertn .
- Kto odci H'midowi g ow i zostawi , ebym j znalaz - zrelacjonowa Sten. Podszed do sto u i podniós szklany dzbanek. Kciukiem odchyli pokrywk , wsadzi dziobek w usta i prze kn . Postawi go z powrotem i popatrzy na wysokiego na pó metra misia siedz cego spokojnie na jedynym wygodnym krze le w pokoju. Istota mia a niemal dobrotliwy wyraz twarzy. - Doc? - Typowo ludzkie - zamrucza misio z zadowoleniem. Wy ludzie dalej walczycie ze sob jak za czasów kamienia upanego. To dowodzi istnienia istoty boskiej. Byliby cie nadal w swojej d ungli, zbieraj c owoce palcami u nóg, gdyby nie wmiesza si w to jaki Bóg, taki czy inny. Z wyj tkowo paskudnym poczuciem humoru, chcia bym doda . Vinnettsa zbieg a po schodach, zwijaj c po drodze drut od anteny na dachu. - Chod tu, Doc. Nie mamy czasu na pieprzenie. Doc roz r ce w ge cie, którego nauczy si od ludzi, zeskoczy z krzes a i zacz wyposa enie do lekkiego plecaka. Ida powoli wy oni a si z szafy, stanowi cej wej cie do pokoju swój pakunek.
pakowa
czno ci. Podnios a na prób
- Doc ma racj . Nie mo emy oczekiwa subtelno ci od kogo innego ni my sami. Teraz, dlaczego oni nie wy zespo u... Alex prychn . - Dlatego, e nasz Imperator nie lubi, kiedy kto kradnie spod niego jaki
wiat.
Ida pomy la a chwil . - A je li my go ukradniemy, a to my l warta zastanowienia, to on nie b dzie musia si martwi , prawda? Sten rozejrza si dooko a. Frick i Frack wyfrun li spod okapu i czekali. - Czy namierzyli nas? - Zaprzeczenie - zaskrzecza Frick. - Przylecieli my dziesi
minut temu. Nie widzieli my nic.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mo e. Te dwa podobne do nietoperzy stworzenia nie zajmowa y wysokiej pozycji na li cie superinteligencji. A mo e Sten nie wyartykuowa dostatecznie wyra nie swojego pytania. Ale informacja by a prawdopodobnie w ciwa. Zespó móg ju si zwija . Zacz li narad . - Musimy zwiewa - stwierdzi mi kko Alex. - My licie, e nam si uda? Jorgensen ziewn . Rozwali si obok swojego plecaka, trzymaj c bro w pogotowiu. - Jeste cie pewni, e nic wi cej nie mo emy zrobi ? Mahoney pourywa nam by, je li nawalimy. Sten popatrzy na Doca, który porusza w sami. - Myitkina - powiedzia Sten. To by o s owo, które wprowadza o Jorgensena w trans. Postawny blondyn usiad w bezruchu. - Mo liwo ci - warkn a Vinnettsa. - A. Przerwa misj i wycofa si . B. Kontynuowa misj i zak ada niewykrywalno . C. Rozpocz
alternatywny program.
- Rozwi to - powiedzia Sten. - Rozwi zanie A. Misja o wysokim priorytecie. Aktualnie niewykonalna. Rozwa jako ostateczno . Prawdopodobie stwo prze ycia dziewi dziesi t procent, je li zako czenie nast pi w ci gu pi ciu godzin. - Dalej - powiedzia a Vinnettsa. - Rozwi zanie B. Dane niewystarczaj ce do absolutnej pewno ci. Wniosek, e lokalny agent za ama si przy przes uchaniu. Nie zalecane. Prawdopodobie stwo prze ycia mniej ni dwadzie cia procent. Cz onkowie zespo u spojrzeli po sobie. G osowali w milczeniu. Jak zwykle nikt nie zada sobie trudu, aby zapyta o zdanie Fricka i Fracka. - Dwa Myitkina. - Jorgensen wyszed z transu. - Jaki plan? - zapyta . - Z odzieje i policjanci - powiedzia Alex. - Nie jest tak le - stwierdzi Jorgensen. - Musz tylko du o biega . Sten prychn . Alex klepn go w plecy, przyjazny gest, który omal nie przerzuci Stena przez cian . Czasami ten okr y m czyzna, pochodz cy ze wiata o ci eniu trzy razy wy szym od ziemskiego, zapomina si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten ze wistem wci gn powietrze do p uc. - Sten, z ciebie ca kiem odwa ny facet. Co mi si przypomina, jaka bajeczka o ch opaku, który uwalnia tygrysa. Albo co w tym rodzaju. Sten powoli skin g ow i zacz szykowa bro . Przez pokój patrzy na niego morderca. To musia o jeszcze zaczeka przez jaki czas. Przysz zabójcy zale a od sukcesu zespo u. SEKCJA MODLISZKA OPERACJA BANZI
Nie do cza do ogólnych rozkazów Gwardii; nie do cza powiela ; nie rozpowszechnia w adnej formie. , ci le tajne.
do Archiwów Imperium; nie
OPIS OPERACJI 1. Sytuacja: Saxon. Plus minus warunki podobne do Ziemi. G ównie pustynie. Rozwini ta kultura nomadów (zob. za cznik A). Jedyny port, g ówne miasto i kompleks przemys owy Atlan (zob. za cznik B), usytuowane w jednej z niewielu yznych dolin na Saxon. Istnienie wielkiej rzeki i wprowadzenie hydroelektrowni warunkuje istnienie Atlan. Polityk zagraniczn Sxon kontroluje szczep Q'riya (zob. za cznik C), uwa any ga g ównej kultury bedui skiej Fal'ici. Przemys i handel mi dzyplanetarny kontrolowany przez Q'riya. W Atlan ich w adza jest narzucona przez prawdopodobnie sztucznie utworzon semidziedziczn grup znan jako M'lan (zob. za cznik D). Rz dy Q'riya nie rozci gaj si poza granice Atlan. W ród szczepów nomadów panuje anarchia. ównym artyku em eksportowym Atlan jest bro , wytworzona zasadniczo dzi ki wprowadzeniu... skasowane ... skasowane ... skasowane ... Wywozi si te troch prymitywnej sztuki, do nisko ocenianej. 2. Zadanie: Uniemo liwi wywóz poza planet aktualnie wytwarzanej roni oraz, w miar znacz co zredukowa lub zniszczy potencja produkcyjny.
mo liwo ci,
3. Wykonanie: Obecny na miejscu zespó powinien oceni , któr z opcji prowadzenia misji nale y wybra , staraj c si bra pod uwag g ównie polityczne, a tylko w miar konieczno ci militarne rodki. Nie wolno ukazywa jakiegokolwiek zwi zku agentów z Imperium. Nale y podj ostateczne rodki, aby zapobiec ujawnieniu zaanga owania Imperium. Powtarzam: ostateczne odki (zob. za cznik: wyposa enie misji). Ograniczenia: utrzymywa tak niski poziom strat w ród Fal'ici, jak to tylko mo liwe. Dalsze istnienie Q'riya na obecnej pozycji nie jest konieczne. Zmiany istniej cych stosunków spo ecznych nie s konieczne.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4. Koordynacja: Mo liwe jest niewielkie wsparcie, zgodne z obowi zuj cymi warunkami Operacji Banzi (zob. wy ej), oraz pomoc przy ewakuacji, to znaczy... 5. Dowództwo: Operacja Banzi prowadzona b dzie pod bezpo redni kontrol IXAL, Oddzia Modliszki dzia a pod kryptonimem...
Rozdzia 27 Stra nik zr cznie wrzuci Stena w ciemno celi. Wyl dowa na kim , kto nie odezwa si wcale. Sten okr ci si i zacz przeprasza , potem wci gn nosem powietrze. Ze trzy dni ju nie s yszy, stwierdzi . Wsta . G boka cela by a bardzo ciemna. Sten ca y czas porusza oczami, oddycha szybko. Jego renice rozszerzy y si . Widok nie by wart nawet jednej wiecy, zdecydowa . Wi zienie zbudowano tak, e doskonale odpowiada o charakterem usposobieniu rasy zamieszkuj cej Saxon. Zrób odpowiednio odporn cel i wrzu do niej wszystkich, których nie lubisz. Dawaj im tyle jedzenia, eby nie krzyczeli z g odu, i zapomnij o nich. Co si stanie w celi, nikogo nie obchodzi. Mia nadziej , e Sa'fail pozosta przy yciu. Znalaz cian i opar si o ni plecami. Czeka . Do kitu, zdecydowa . Oko o dziesi ciu minut min o, zanim przywódca i jego zbiry zdecydowa y si wy oni z ciemno ci. Sten nie zada sobie trudu, aby pyta o cokolwiek. Kantem d oni uderzy w ty g owy pierwszego zbira i ciosem z boku powali go na ziemi , podczas gdy tamten bulgota co przez resztki krtani. Drugiego trafi pi ci za uchem, zaraz po tym, jak przeskoczy przez martwe cia o przywódcy. Drugie cia o rzuci prosto na wyci gni te r ce trzeciego m czyzny, a potem wykona pó obrót, unosz c stop . Trzeci cz owiek postanowi nie wstawa . - Sa'fail. Z Czarnych Namiotów. Gdzie jest? Zbir skrzywi si . W oczywisty sposób my lenie nie by o jedn z g ównych u ywanych przez niego technik dzia ania. Sten czeka cierpliwie. Facet popatrzy na gotowego do uderzenia Stena i powiedzia : - W tym rogu. Te parszywe typy trzymaj si razem. Sten u miechn si w odpowiedzi i wycelowa nog . Trzasn y chrz stki i m czyzna zawy , zwalaj c si na ziemi . Sten przeskoczy nad nim. Zdecydowa , e nie musi go zabija . Ten zbój dzie zbyt zaj ty krwawieniem przez najbli sz godzin czy co ko o tego, aby zaatakowa od ty u, a tyle czasu przynajmniej tak Sten mia szczer nadziej - wystarczy na wszystko. Torowa sobie drog po ród cia , cicho wywo uj c imi nomada. I znalaz go. Sa'fail mia odpowiednie otoczenie. Sten zmierzy ich spojrzeniem z góry na dó . Nadspodziewanie zdrowi jak
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na wi zienie. Zastanawia si , czy musieli ju przerabia na kanapki swoich towarzyszy niedoli, aby utrzyma si w takim zdrowiu. Nomada usiad i pog adzi brod . - Nie pochodzisz z Ludu - stwierdzi jeden z nich, który musia by porucznikiem Sa'faila. - Nie, O Bohaterze Pustyni, M czyzno, Który Zmusza N dznych Q'riya do Dr enia - powiedzia Sten p ynnie w pustynnym dialekcie. - Ale od dawna podziwia em ciebie z daleka. Nomada chrz kn . - Jestem zaszczycony tym, e twój podziw sta si tak wszechogarniaj cy, i poczu zmuszony przy czy do mnie tutaj, w tym pa acu.
si
- Chocia niezwykle chcia bym wymienia teraz komplementy, O Panie, Który Trz siesz Pustyni - powiedzia Sten to raczej zasugeruj , aby ty i twoi ludzie przywarli do tej ciany. Macie jeszcze... pomy la przez chwil . - Do ma o czasu zosta o. - A co si stanie? - spyta porucznik. Bardzo nied ugo spora cz
tego wi zienia przestanie istnie .
Nomadowie zacz li szumie , ale po skini ciu Sa'faila zapad a cisza. - Spodziewam si , e to nie jest dowcip? - Dla mnie to jeszcze mniej mieszne ni dla ciebie. - No có , skoro mamy raczej ma o czasu na rozwa ania... Sa'fail my la przez chwil . Potem gi tko podniós si na nogi. - Powinni my zrobi to, co mówi ten cudzoziemiec. Niewa ne, co si stanie. Przynajmniej przestanie by nudno. Drom pok ada si na Alexa. M czyzna cofn Zwierz wci gn o powietrze i zako ysa o si na nienawidzili dromów, mierdz cych, ko ysz cych przeszkadza y one Alexowi. Mia kiedy pecha i Gwardii na Ziemi i pozna wtedy wielb dy.
si i wpakowa cztery palce w boki bestii. nogach. Inni cz onkowie Zespo u Modliszki si zwierz t wierzchowych na Saxon. Nie s podczas ceremonii przyjmowania do
Ale nie owa akurat tego bydl cia. Zwierz miota o si . Chyba ju nie pami ta, kiedy ostatnio jad , pomy la , odsuwaj c si poza zasi g z bów bestii. Zosta z apany przez stra ników otaczaj cych wi zienie, z fa szyw przepustk , w szatach handlarza. Pomy la te , e trudno znale bomb , kiedy jest si trawionym w trzewiach bestii. A nie wida adnej broni w tych mieciach dooko a. Przycisn si do ciany i pozwoli , aby przep ywa y te ostatnie sekundy.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Frick przysun si bli ej do Fracka. Mogli rozmawia , mogli porozumiewa si telepatycznie, nic niezwyk ego. Inni cz onkowie Zespo u byli na miejscach. Jeden z palców Fricka dotkn klawisza przeka nika. - Nic. Nic. - Wy czy mikrofon i obaj przysun li si bli ej do murów. Gdyby który z cz onków zespo u chcia si skontaktowa , to mogli spotka si na zewn trz. Za kilka sekund. Mo e kiedy nadejdzie zmiana, pomy la morderca. Potem odrzuci t mo liwo . Potrzebujemy ka dego pistoletu. Jorgensen nerwowo bawi si adunkiem w kszta cie litery S, przyczepionym do szyi. Gdyby wewn trzne czujniki przesta y odbiera oznaki ycia, ma y wybuch nie pozostawi by nic, co mog oby umo liwi identyfikacj nierza Sekcji Modliszki albo jego wyposa enia. O jeden dzie bli ej do farmy, pomy la sm tnie Jorgensen. Ta my l to jedyny sposób, aby to znie . Odwin koc i wyj z niego karabin. S dz , e zrobi to z rozmys em - sapn stosunku do mierci.
Doc. Znasz antypati , jak my z Altaira ywimy w
- Nie - stwierdzi a Vinnettsa. - Nie zrobi am tego. Ale to doskona y pomys . Doc usiad w samym wej ciu do mauzoleum, trzymaj c pistolet w ma ych, t ustych apach. Vinnettsa przesta a bawi si broni i pozwoli a, by elastyczna p tla wci gn a karabin pod rami . - Zemsta. Typowe, nieprzyjemne ludzkie zachowanie - powiedaa Doc. - Wy nigdy tego nie robicie? - Oczywi cie, e nie. Antropomorfizm. Czasami jeste my osobi cie zmuszani do naprawy tego, co... wasza nazwa tego to: przeznaczenie, zrobi o. Vinnettsa zacz a odpowiada , ale wtedy w cmentarz.
nie pierwszy wybuch przetoczy si
przez
I oboje rzucili si biegiem w kierunku kwater stra ników, le cych w tunelu tu przed nimi. Tydzie wcze niej przekupiony stra nik zainstalowa adunek wybuchowy w budce stra niczej przy g ównej bramie. Pierwsze eksplozja by a ma a. Alex zrobi to z materia u wybuchowego, ukszta towa odpowiedni form z gliny i w w ni tyle szklanych kulek, ile zdo kupi na bazarze.
kr
Teraz kulki wylatywa y w powietrze, ca kiem nie le unieruchamiaj c dziesi ciu stra ników cych si przy bramie. Alex ustawi adunek poni ej linii bioder. - Im bardziej ich to zaboli i przestraszy, im gro niejsze b
rany, tym lepiej dla nas.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Vinnettsa ustawi a zasi g i wielko adunku na kolbie wyrzutni i podnios a j . Wycelowa a. Gdy doliczy a do pi ciu, us ysza a wrzask oficera prowadz cego oddzia y szturmowe przez tunel do wi zienia... Dotkn a przycisku. Rakieta wylecia a, a potem zadzia
adunek.
Vinnettsa przytuli a si do ziemi, gdy pocisk przelecia przez solidne ceg y i eksplodowa w tunelu. Podnios a si na nogi i popatrzy a na zapadaj cy si dach. Dodatkowa dywidenda, pomy la a. Skierowa a si w stron pozycji Alexa. - Gdybym nie by taki g upi, to by mnie tu nie by o. Drugi i trzeci adunek. - Alex uderzy w klawisze detonatora, ukrytego pod szat . Dwa nast pne adunki dywersyjne wybuch y po przeciwnych stronach wi zienia. - Gwardia to mój dom, nie chc nic wi cej. Czwarty i pi ty adunek. - Zdetonowa je. - A teraz kolej na nas. - Wcisn guzik od g ównego adunku. Interesuj ce. Drom przesta istnie . ciana te . Fala uderzeniowa zmiot a g ówny mur, wielkie ceg y przelecia y przez niewielk przestrze i zgruchota y wewn trzne ciany wi zienia. Run y mury. Wi niowie j czeli ze strachu. Alex podniós karabin z ziemi. Trzyma go w gotowo ci do strza u. Og uszeni wybuchem, o lepieni blaskiem dnia wi niowie powoli wychodzili. - Dalej, dalej - wrzasn . Nie potrzebowali d ugiego zach cania. - No chod wreszcie, Sten. Czas goni. Nie wiadomo, co si jeszcze wydarzy. Sten, starszy brodaty m czyzna i kilku przyodzianych w strz py szat nomadów wybieg o na ulic . Alex zobaczy oddzia stra ników id cych zza rogu w jego kierunku. - W nie tak my la em, e to si przyda - zamrucza i nacisn ostatni guzik na swojej tablicy. adunek w kszta cie w a, u ony przed chwil na chodniku wybuch niemal pod stopami stra ników. Rzuci bro podbiegaj cemu Stenowi. - Mo e wreszcie pójdziemy? - powiedzia . - Zaczyna mnie ju nudzi to obijanie si .
enie dooko a i
Sten roze mia si , przykl na jedno kolano i strzeli seri w dó ulicy. Potem nomadowie, nadal zaszokowani, pod yli za dwoma nierzami w morderczym biegu. Doc zamacha leniwie ap . Zatrzeszcza y dwa karabiny. Czterech gwardzistów w bramie upad o, kiedy naboje eksplodowa y im w piersi.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jorgensen i Vinnettsa zajmowali w nie pozycje strzeleckie, gdy Sten, Alex i nomadowie dobiegli do nich. Alex kontynuowa atak na bram , odczepi adunek noszony w torbie. Nachyli si nad nim, nastawi zegar. Odwróci si i odszed na bok. - Proponuj , eby cie si po
yli, bo inaczej poogl dacie sobie swoje w asne flaki.
Nomadowie patrzyli na niego z kompletnym brakiem zrozumienia. Sten kiwn ciek ci , i wreszcie przypadli do chodnika obok zespo u.
na nich z
Nast pny wybuch i brama rozchyli a si na boki. Kawa ki elaza i drewna wali y dooko a skulonych nierzy. - Troch
le wycelowa em - mrucza Alex. - Mog em lepiej trafi .
Wstali i pobiegli prosto w pustyni . - Zaczekamy tutaj - rozkaza Sa'fail. - Moi ludzie obserwuj miasto. Przyczaj si i zobacz , kto jest na tyle g upi, aby wyj z Atlan bez obstawy. Dru yna automatycznie ustali a perymetr, potem zapad a za ska ami. Vinnettsa wyj a manierk z plecaka i pu ci a j w obieg. Fal'ici maj wobec was d ug - powiedzia Sa'fail po napiciu si . Sten popatrzy na Doca. To by o jego pole dzia ania. Mi wszed w rodek i obróci si o sto osiemdziesi t stopni. agodnie porusza w sami. Sten wr cz namacalnie poczu odp yw napi cia. Automatycznie wszyscy nierze i nomadowie - pomy leli, e ma a istota jest ich najlepszym przyjacielem. Taki by sposób na prze ycie stosowany przez ras Doca. Jego gatunek nale do naprawd zapalonych my liwych, którzy niemal ca kowicie wyniszczyli dzikie zwierz ta na swojej rodzinnej planecie. Nienawidzili wszystkich, siebie nawzajem te , z wyj tkiem okresu rui i krótkiego czasu po narodzinach m odych. Ale promieniowali mi ci . Zaufaniem. Ka dy cz owiek chcia by bezustannie nurza si w pozytywnych uczuciach p yn cych od tej ma ej istoty. - Dlaczego - zapyta raz Sten, tak gdzie w po owie szkolenia w Sekcji Modliszki - nie nienawidzisz nas? - Poniewa - odpowiedzia Doc pos pnie - zosta em uwarunkowany. Wszyscy zostali my uwarunkowani. Kocham was, bo musz was kocha . Ale to nie znaczy, e musz was lubi . Doc pok oni si Sa'failowi. - Uwa amy ciebie, Sa'failu, za cz owieka honoru, tak jak twoja rasa jest szlachetna. - My, Fa'ici z pustyni w ostatnie s owa w sobie.
nie tacy jeste my. Ale te m ty z miasta... - porucznik Sa'faila zdusi
- Spodziewam si - wtr ci si Sa'fail - e uwolnili cie mnie z jakiego powodu. - Rzeczywi cie - zgodzi si Doc - chcieliby my prosi ci o przys ug .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oddamy wam wszystko, co Lud z Czarnych Namiotów posiada. Ale najpierw musimy sp aci swoje d ugi w stosunku do Q'riya. - Mo esz si przekona - powiedzia Doc - e w tym samym czasie jeste w stanie sp aci wi cej ni jeden d ug. Namiot by zadymiony, gor cy i mierdz cy. Dlaczego, zastanawia si Sten, nomadowie s romantyczni tylko wtedy, kiedy si ich nie w cha? Tak na oko aden ze starszyzny nie mia wi cej wody do k pieli ni ka dy ze zwyk ych cz onków plemienia. U miechn si , gdy zobaczy , jak Sa'fail, siedz cy na honorowym miejscu, uroczy cie wk ada gar jedzenia prosto w usta Doca. B dzie mia szcz cie, gdy wyjmie wszystkie palce, pomy la . Ale jako si uda o. Delikatnie poklepa siedz obok Vinnetts . Plemi niech tnie przyzna o Idzie i Vinnettsie pe ny status, taki jak innym cz onkom zespo u. Pomog o troch to, e Vinnettsa zosta a zaskoczona pewnego wieczoru przez trzech romantycznych nomadów i przy wiadkach zabi a ich czterema ciosami. Alex tr ca go. - Zrób mi ten zaszczyt, skarbie. Sten otworzy usta, aby zapyta , o co chodzi, i Alex wpakowa mu k sek czego . Sten ugryz go, ale kubki smakowe powiedzia y mu, e co jest nie tak. Wzi oddech i prze kn . Jego dek zaprotestowa . - Co to by o? - Malutka ga ka oczna. Jakiego pustynnego zwierzaczka. Sten zdecydowa prze kn
lin jeszcze par razy, tylko, aby si upewni .
Namioty rozci ga y si na mile. Zespó Modliszki i jego baga e przyby y do domu Sa'faila i natychmiast je cy wyruszyli w pustyni . I zacz y przybywa inne szczepy. Ca ej niew tpliwej elokwencji Sa'faila wymaga o przekonanie niezale nych plemion, aby za nim posz y, i tylko przeci gaj ce si , g ne uczty utrzymywa y ca w komplecie. Jeszcze jeden dzie , modli si Sten. Wi cej nie trzeba. On i Vinnettsa siedzieli razem na g azie, wysoko ponad czarnymi namiotami migaj cymi wiate kami obozowych ognisk. Kilka metrów dalej przechadza si wartownik. - Jutro - powiedzia , id c torem swoich my li - je li si prawdopodobne, to co si stanie?
uda, a nie jest to za bardzo
- Wydostaniemy si z tego wiata - powiedzia a Vinnettsa - i sp dzimy tydzie w wannie. dziemy sobie my ... my , e plecy to dobre miejsce na pocz tek. U miechn si , zerkn na wartownika, który patrzy w inn stron , i poca owa j .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A Atlan jest pustyni i Q'riya p on na wolnym ogniu. - I tak b dzie lepiej? Sten skin g ow . - Im gorzej, tym lepiej. Ale powiedz, Sten, kochanie, czy to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie? Sten rozwa
rzecz dok adnie. Potem wsta i poci gn Vinnetts do góry.
- Nie. Nie ma. I zeszli w dó w kierunku swojego namiotu. Morderca patrzy , jak Sten schodzi ze wzgórza, i zakl cicho. To by o mo liwe - teraz, w tej chwili. I zerwa oby negocjacje. Ale ten wartownik. Nie, nie mo na. Jutro musi jednak zaistnie jaka sposobno . Morderca by ju zm czony czekaniem. Zespó podzieli si do szturmu. Doc, Jorgensen, Frick i Frack do czyli do nomadów. To nie by o specjalnie wyrafinowane. Plemiona zbiega y w dó ze wzgórz w czerni nocy tu przed witem, nios c drabiny obl nicze. Ustawili si poni ej murów, gotowi do ataku. Stra nicy nie byli w stanie pogotowia. Jedyn przewag , jak dysponowali atakuj cy, stanowi fakt, e nikt tego nie próbowa zrobi za pami ci ludzkiej. Co oznacza, powiedzia Doc Stenowi, co najmniej dziesi lat. Nomadzi zostali wyposa eni w tajn bro - proste uki z ci ciw ze skóry, które cz onkowie zespo u pokazali ucznikom i pomogli przy ich wyrobie oko o miesi ca przed szturmem. Ci ciwy zabrz cza y i wystrzeli y. Stra nicy upadli. I drabiny zaj y swoje miejsca. ucznicy kontynuowali ogie tak d ugo, jak mogli - to znaczy a do chwili, gdy komu uda o si pomy lnie doj do drabin i unikn mierci, a potem wrzeszcze i wspina si w gór wraz z innymi. Czterech nierzy Modliszki trzyma o si blisko a'faila. By oby bardzo korzystne - dla nomadów - gdyby uda o mu si prze ten atak. Jak wielu barbarzy skich przywódców uwa , e jego miejsce jest trzy metry za pierwsz fal szturmu. Nast pi y wrzaski, budynki zacz y pali si , a dooko a dominowa rani cy uszy chór zderzaj cych si mieczy. Cywile ha liwie biegali w poszukiwaniu schronienia. I nie znajdowali adnego. M'lan walczyli do ostatniego. Zbyt g upi na to, aby zrobi inaczej lub, by mo e, wystarczaj co sprytni, aby zorientowa si , e nie mog liczy na przebaczenie. Jorgensen zadr
, patrz c, jak fale nomadów wp ywaj do budynków haremu Q'riya.
Doc tarmosi brzeg swojej szaty. - Jak dzieci - mrucza . - Maj dobr , zdrow zabaw . Jego w sy poruszy y si i Jorgensen zapomnia o przelotnym pragnieniu zgniecenia pod stop tego podobnego do pandy stworzenia.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I tak sz o to dalej, coraz dalej. Vinnettsa patrzy a w dó doliny na p on ce w odleg - Zapewne to wystarczy. Minie pi
ci trzech kilometrów miasto.
lat, zanim nomadom uda si to wszystko zebra do kupy.
- Mo e i tak - stwierdzi Sten. - Ale fabryki s zautomatyzowane. Odetniemy moc i k opot z owy. - Ale - wtr ci Alex - nie chcecie chyba pozbawi mnie widoku takiej wielkiej, raduj cej dusz eksplozji, prawda? Sten za mia si i poszli popracowa w elektrowni na zaporze, która sta a u wrót doliny, ród a energii dla wszystkich tych skomplikowanych fabryk broni rozpo cieraj cych si tam, w dole. Pod kierunkiem Alexa starannie umocowali adunki, po czone lontem z zapalnikiem czasowym. Post powali zgodnie z wszelkimi regu ami i za yli kompletne zasilanie awaryjne. - To nam daje dwie korzy ci - stwierdzi Alex. - Po pierwsze, mamy pewno , po drugie, nie musimy tego d wiga do domu. - Bez wysi ku podniós blok betonu, który musia wa ze trzysta kilogramów, i zaczopowa swój adunek. - Trzeba teraz to wszystko sprawdzi . Id cie od tamtej strony, ja zaczn od tej. Sten i Vinnettsa poszli w dó d ugim, daj cym pog os betonowym korytarzem. Sten pochyli si nad pierwszym adunkiem, sprawdzaj c po czenia, dotykaj c delikatnie sp onki, przebiegaj c palcami W poszukiwaniu przerw. Oddalona o dziesi to robota.
metrów Vinnettsa podnios a swój pistolet. Uwa nie. W obu r kach. Robota
Alex zakl . Staj si nieostro ny. Sten mia jego szczypce do drutu. Okr ci si i pobieg lekko w dó korytarza. Natrafi na niespodziewany widok. Skamienia . V'innettsa celowa a, smakuj c ostatnie sekundy wie cz ce dzie o. Alex, zupe nie instynktownie, obróci si . Zerwa szeroki izolator w kszta cie dysku z jakiej maszyny i rzuca go. Izolator obraca si ... lecia ... wirowa ... niemal ze zbyt wielk si ... podczas gdy Vinnettsa zwi ksza a nacisk na cyngiel. Kraw dysku trafi a j tu nad okciem. Ko p a i krew trysn a, gdy izolator odci jej r bro , wszystko. Sten wsta , z broni gotow do strza u, potem zobaczy
,
Vinnetts . Jej twarz wykrzywia a si w agonii, ale równocze nie jedn r szuka a drugiej broni u pasa, pochwyci a j ... Pierwszy pocisk eksplodowa na betonie, i Sten uskoczy na bok. Bez udzia u my li, tak jak by uczony: prawa r ka w gór , lewa na cynglu; nacisn nacisn i cofn a do oporu.
cyngiel;
G owa Vinnettsy eksplodowa a ró owym strumieniem krwi i mózgu. Jej cia o upad o na pod og .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rami Stena uderzy o w chodnik. Po prostu le
tam. Alex podszed , schylaj c si nad nim.
- Wszystko w porz dku, stary? Sten kiwn g ow . Nie mia jeszcze czasu, aby poczu cokolwiek. Alex by zaszokowany. - Ma a musia a oszale . Sten podniós si na kolana. - Trafi a ci , Sten? Sten pokr ci g ow . Alex pomóg mu podnie
si na nogi, potem spojrza na cia o Vinnettsy.
- Nie mamy teraz czasu na al - powiedzia . - Ale zdaje mi si , e pó niej przyjdzie pora na zy. By a dobrym kumplem. Przerwa . - Mamy robot , ch opcze. Jeszcze mamy robot . Strza Alexa by mistrzowski. Elektrownia zosta a strzaskana, mury zawali y si . Wielkie kawa y dachu wpad y do jeziora, i par ton wody przela o si przez kraw . Ale zapora wytrzyma a. Dru yna mia a teraz czas na przypilnowanie w asnej roboty i na zobaczenie miasta Atlan stoj cego w p omieniach, zanim Imperialny Kr ownik wyl dowa mi kko obok nich.
Rozdzia 28 Muzeum Sekcji Modliszki by o ma ym, kwadratowym budynkiem z po yskuj cego czarnego marmuru. Nie mia o adnych inskrypcji ani oznacze . Sten powoli doszed do drzwi. Po palec na ko cówce i poczeka chwil , zanim komputer Modliszki przeszuka swoj baz danych i pozwoli mu wej . Zrobi krok do rodka i rozejrza si dooko a. Drzwi za nim zamkn y si cicho. Bli niacze promienie wiat a namierzy y go, zbada y dok adnie i zdecydowa y, e mo e zosta . Muzeum stanowi pojedynczy, wielki pokój, o wietlony jedynie lampkami przy poszczególnych gablotach. Sten zauwa Mahoneya na drugim ko cu sali i ruszy w jego kierunku, spogl daj c na mijane eksponaty. Jaki kombinezon bojowy. Osmalone dokumenty, starannie oprawione. Wypalone maszyny. Noga czego , co zapewne by o olbrzymim gadem. Nie by o adnych tabliczek obja niaj cych, sk d one pochodzi y, ani jakie wydarzenia upami tnia y. Tak naprawd jedyna inskrypcja widnia a na cianie, przy której sta Mahoney. Nazwiska, od pod ogi do sufitu, straty poniesione przez Sekcj Modliszka, bohaterowie albo przegrani, to zale y od punktu widzenia. Mahoney westchn , obracaj c si do Stena. - Ca y czas szukam mojego w asnego nazwiska na tej li cie - powiedzia . - Jak dot d, nie mia em szcz cia.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To po to pan mnie wezwa , pu kowniku? Modliszce k opotu i wydatku?
ebym móg wyrze bi
tu moje? Oszcz dzi
Mahoney zmarszczy brwi. - I dlaczego mieliby my to robi ? Sten wzruszy ramionami. - Zawali em spraw . Zabi em Vinnetts . - I wydaje ci si , e mia jaki wybór? e to by o zm czenie walk ? e ona si za ama a? e powiniene umie sobie z tym poradzi ? - Co w tym rodzaju. Mahoney za mia si . Krótkim, gorzkim miechem. - No có , niech tnie zburz twoje romantyczne z udzenia, Sten. Ale Vinnettsa nie za ama a si . Naprawd próbowa a ci zabi . - Ale dlaczego? Mahoney poklepa go po ramieniu. Potem si gn Wr czy j Stenowi. - Poci gnij sobie troch . Wy
do kieszeni, wyci gn
z niej piersiówk .
ci to jasno.
Sten prze kn kilka du ych yków. Poda flaszk Mahoneyowi, ale ten j odepchn . - Zatrzymaj. B dzie ci potrzebna. - Bardzo prosz o wybaczenie, panie pu kowniku, ale... - Ona by a morderc , Sten. Bardzo wysoko p atn profesjonalistk . - Ale przecie zosta a sprawdzona przez s
bezpiecze stwa Modliszki.
Mahoney pokr ci g ow . - Nie, to Vinnettsa zosta a sprawdzona. Kobieta, któr zabi , nie by a Vinnetts . Zabra o to nam jaki czas, ale rozpracowali my problem. Prawdziwa Vinnettsa umar a przy wyje dzie. Zdarzy o si to na jednym z pionierskich wiatów, wi c nie dostali my powiadomienia natychmiast. Pewien urz dnik, o nazwisku Frazer, przyj raport, a potem go skasowa . Toruj c drog dla morderczyni, aby mog a zaj jej miejsce. - Co si sta o z tym Frazerem? - Zabity. Zapewne morderczyni zaciera a lady. Sten zastanowi si . To mia o sens. Ale i nie mia o adnego sensu. - Dlaczego ktokolwiek chcia by zada sobie tyle trudu dla mnie? To musia o kosztowa stosy kredytów. - Nie wiemy.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten zastanowi si nad list swoich wrogów, no i znalaz kilku. Mo e nawet takich, co mogliby zabi . Ale oni zrobiliby to w barze albo w bocznej uliczce. Pokr ci g ow . - Nie mam poj cia, kto to mo e by . - A ja mam. Vulcan. - Niemo liwe. No jasne, cigali mnie. Ale by em tylko Buntownikiem. Nikim. Nie, nawet te zakute by na Vulcanie nie zatrudni yby mordercy, eby dopa kogo takiego jak ja. - Ale w
nie oni to zrobili.
- Kto? I dlaczego? Mahoney skin w stron flaszki. Sten poda mu j , pu kownik poci gn du y yk. - Jest jeden sposób, aby si dowiedzie - stwierdzi . - Jaki? - Sonda pami ciowa. Stenowi przebieg y ciarki po skórze, gdy przypomnia sobie obraz tych po praniu mózgu. I Orona. - Nie. - Nie podoba mi si to wcale bardziej ni tobie, synu powiedzia Mahoney. - Ale to jedyny sposób. Sten pokr ci g ow . - Pos uchaj. To ma co wspólnego z t misj , na któr wys
em ciebie i twoich przyjació .
- Ale przecie nic nie za atwili my. - Co mi si wydaje, e kto my li, e wam si uda o. - Thoresen? - On sam. - Ale ja wci
nie...
- Obiecuj , e nie si gn g biej, ni trzeba. Skoncentruj si na tych ostatnich kilku godzinach, które sp dzi na Vulcanie. Sten wzi flaszk od Mahoneya. Wypi du y yk. My la . W ko cu powiedzia : - Dobra. Wchodz w to.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mahoney po
mu r
na ramieniu, poprowadzi w kierunku drzwi.
- T dy - powiedzia . - Samochód czeka. Sten wynurza si z otworu w cianie, z oczami utkwionymi w plecy stra nika... - Nie - powiedzia Mahoney - to nie to. Sten le na stole operacyjnym. Do jego g owy, r k i nóg przy czono elektrody, prowadz ce do ma ego, stalowego pude ka. Na pude ku by ekran komputerowy. Mahoney, Rykor i ubrany w bia y fartuch technik patrzyli na ekran i widzieli Stena, który wlók stra nika do otworu i wci ga go do rodka. Rykor sprawdzi a oznaki ycia Stena na innym monitorze, potem obróci a si do technika. Nacisn klawisze i na ekranie pojawi o si wi cej obrazów. Sten i inni Buntownicy stali w drzwiach Thoresena. Obok by a Bet. Wyj a z kieszeni plastykow p ytk . Umie ci a j w rodku... Bet... Bet... Bet... Be... - Zaczekaj - warkn a Rykor. Jej technik zatrzyma sond . Obraz Bet zamar na ekranie. Rykor pochyli a si nad Stenem i wstrzykn a rodek uspokajaj cy. Cia o Stena rozlu ni o si . Rykor sprawdzi a komputer medyczny i kiwn a technikowi g ow . Mo na kontynuowa . ...I Sten wszed do kwatery Thoresena... Byli w innym wiecie... egzotyczna, przyjazna d ungla... oprócz... Sten zauwa detektor ruchu... skoczy ... trafi no em. - Prawie na miejscu - powiedzia Mahoney. - Przesu o par minut do przodu. ...Papiery, coraz to nowe papiery wyci gane z sejfu Thoresena... I Oron mia to w r kach, cienk , czerwon teczk oznaczon "Projekt Bravo". - Stop - powiedzia Mahoney. - Zatrzyma . - Tego w
nie szuka
? - spyta a Rykor.
- Tak. - I chcesz, ebym ja... my... wyszli? - Tak. Rykor da a sygna technikowi, aby j wywióz . - Patrz na wska niki - stwierdzi a. - Gdyby nawet mign y, wy cz natychmiast sond . - Dam sobie rad - powiedzia Mahoney. W ko cu Rykor i technik opu cili sal . Mahoney obrós si do sondy, pu ci j znowu w ruch.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Spojrzenie Orona sta o si puste i teczka rozsypa a si . Sten niecierpliwie próbowa zbiera kartki, rozsypane po pod odze. Nie czyta tego, co na nich by o, ale jego umys zarejestrowa obrazy. Mahoney przekl sam siebie, zatrzymuj c obraz ka dej kartki papieru. Jego palce lizga y si po klawiszach komputera, gdy drukowa obraz. Cholera jasna - to ca y czas pozostawa o w umy le Stena!
Rozdzia 29 Mahoney sta przed Imperatorem w postawie na baczno . - AM2 - Imperator szepn do siebie. - Tak. Tak, to ma sens. Po prostu jest w stanie... Spojrza na Mahoneya, milcza przez chwil , a potem powiedzia : - Spocznij, pu kowniku. Mahoney stan na spocznij, zachowuj c si formalnie. - Przytoczy mi fakty - powiedzia Imperator. - Thoresen zdaje si jest u progu sztucznego wyprodukowania Antymaterii Dwa. To w nie Projekt Bravo. Dobrze. A teraz, co czujesz? Zgadujesz. Nawet zarysy my li. - Imperium dzia a dzi ki Antymaterii Dwa. - powiedzia Mahoney. Pan kontroluje ród o. Nikt, oprócz pana, nie wie, gdzie ono jest. I dlatego... - To ja jestem Imperatorem - stwierdzi Imperator. - Zawdzi czam to AM2. I dopóki zachowuj zdrowie psychiczne, i dopóki jestem... zawsze, zapewniam absolutn stabilno galaktyce. - A Thoresen my li, e mo e pana zast pi - powiedzia Mahoney. Imperator pokr ci g ow . - Nie. Nie doceniasz go. Baron to subtelny cz owiek. Nawet gdyby móg bez adnych problemów wytwarza AM2... a propos, nikt nie wie, jak to robi , nawet ja... to nadal koszt tego by by znacznie wy szy, ni to, co ja proponuj . - A wi c na czym polega jego gra? - spyta Mahoney. - Zapewne szanta - stwierdzi Imperator. - To znacznie ta sze i bardziej owocne. Je li kto wie, jak wytwarza AM~, to ja nie jestem ju d ej potrzebny. Oczywi cie, on nie jest na tyle sprytny, aby zorientowa si , e rozpowszechnienie tej wiedzy mo e oznacza upadek Imperium. Czego nikt nie chce, cznie z Thoresenem. Ale tymczasem musimy przygotowa si na to, e Thoresen za da od nas bardzo wysokiej ceny za co . - Za co? - To nie ma znaczenia - powiedzia Imperator. - Liczy si , e powstrzymamy go. Teraz. Mahoney znowu stan na baczno .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Chc , aby to wszystko dzia o si dyskretnie - stwierdzi Imperator. - A wi c, u yj zespo u Sekcji Modliszki. Po pierwie: wywo bunt. Po drugie: z apa Thoresena. ywego, - Tak jest, sir. - Potem, gdy na Vulcanie b dzie trwa bunt, oficjalnie poczuj si zmuszony do wys ania Gwardii Imperialnej w celu zapewnienia porz dku. Oczywi cie, ju nie Thoresen zostanie wybrany do prowadzenia Kompanii. Imperator wzi drinka, bawi si nim przez chwil , poci gn powrotem. Znowu popatrzy na Mahoneya. Podniós brew.
yk, posmakowa i postawi z
Mahoney zasalutowa . Zawróci . Pomaszerowa do drzwi i wyszed . Imperator przygl da si swojemu drinkowi. Tak, dopilnowa ju wszystkiego. Teraz sprawa nale y do Mahoneya.
Rozdzia 30 Sten i inni cz onkowie dru yny zgromadzili si dooko a sto u odpraw. Mahoney przewodniczy . - I tak - powiedzia - bior c pod uwag znajomo stanowi logiczny wybór do celów tego zadania.
Vulcana posiadan przez Stena, ten zespó
- A teraz, je li chodzi o sam misj , przedstawi wam czterostopniowy program... Sten nie zawaha si ani przez chwil , gdy Mahoney zapyta , czy zgadza si na ochotnika uczestniczy w tym zadaniu. Mia szczególny powód, aby chcie tam pojecha , nawet gdyby inni cz onkowie zespo u odmówili. Musia by wtedy znale swój w asny sposób na dostanie si tam. Tak. Wyj tkowo szczególny powód. Kiedy Mahoney przeszukiwa jego umys , nie zauwa pewnej rzeczy. W teczce Projektu Bravo. Co prawda nie by o adnej przyczyny, aby mia to zauwa . Zosta o to oznaczone: "Obszar Rekreacyjny 26: Podsumowanie akcji". Dzielnica. Thoresen nakaza j zniszczy . I zabi jego rodzin . Mahoney sko czy . Rozejrza si po cz onkach dru yny, zatrzyma spojrzenie na Stenie. - Jakie pytania? - adnych pyta , sir - powiedzia Sten. - adnych.
Rozdzia 31 Thoresen by bardzo z siebie zadowolony. Przechadza si po swoim ogrodzie, przystawa tu i tam, aby napawa si kwiatami. Co prawda mia par potkni , ale jak dot d wszystko sz o zgodnie z planem. Nie musia si ju wi cej przejmowa zagro eniem ze strony Imperatora. Wszelkie mo liwe przecieki zosta y zlikwidowane. W czaj c nawet t ma kwesti tego Miga, Stena. Sten nie . Mia co do tego absolutn pewno . W swojego g ównego kontaktu na wiecie Primy.
nie otrzyma ostateczn informacj od
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- W ama em si do bazy danych s pochodzi wprost z ich komputera.
by bezpiecze stwa Gwardii - raportowa Crocker. - To
- Co to oznacza - spyta Baron - poza tym, e masz zamiar za da podwy ki? - To znaczy, e ten pana Sten jest wy czony na dobre. Zosta zabity w jakim paskudnym wypadku. Jaka kobieta zgin a razem z nim. Thoresen u miechn mordercy.
si . Jak przyjemnie. Nie musi p aci
- Dobra robota. Powiedz jeszcze, co znalaz
reszty wynagrodzenia nale nej
na temat moich stosunków z Imperatorem?
- Wszystko w porz dku - stwierdzi Crocker. - Ostatnimi czasy by a skarga na Vulcan, z gatunku tych mniej wa nych, i Imperator wys osobist reprymend do skar cej si partii. Powiedzia , e nie chce, aby taki patriota jak pan by oczerniany. Thoresen zerwa kwiatek. Pow cha go. W to, to ju nie wierzy . By pewien, e Imperator rozgrywa jak gr . Ale nie ba si . Jedynym rodzajem gry, w jakim móg uczestniczy , by o czekanie. A Projekt Bravo by prawie uko czony. Tak, Baron mia du o powodów do odczuwania wdzi czno ci.
Rozdzia 32 Zdalnie sterowany holownik podniós w swoich szcz kach wielk bry i wsadzi j pomi dzy inne. Ida zakl a, usi uj c utrzyma kontrol , pomyli a si i bry a zderzy a si z innymi. Sten i reszta upadli na siebie, potem zwalili w drug stron , gdy rozleg si nast pny g ny zgrzyt. - Czy zaczniesz wreszcie kierowa t cholern rzecz ? wrzasn mus sojowy.
na Id Sten. - Zamienisz nas w
- Próbuj . Ca y czas próbuj ! - odkrzykn a Ida. W lizgn a si z powrotem na swoje siedzenie i jeszcze raz zacz a delikatnie naciska klawisze komputera. Sten i inni cz onkowie Zespo u Modliszki siedzieli we wn trzu bry y. Tak naprawd by to wielki, wydr ony kawa rudy przekszta cony w ma y statek kosmiczny. Poza tym, e oczywi cie nie by o na nim adnego silnika. Pcha go holownik. I w nie dlatego wszyscy przeklinali Id , gdy próbowa a manewrowa zdalnie sterowanym robotem ze rodka bry y. - To nie moja wina - broni a si . - Ten cholerny holownik nie ma nawet tyle mózgu, co bakteria. - Nie gadaj tyle, tylko wysil si troch - powiedzia Alex. Przecie ty masz mózg zupe nie na miejscu... Oooch, cholera jasna! Niech ci diabli wezm , skarbie. Ida u miechn a si do niego w odpowiedzi. - Mo e lepiej zamkniemy si - stwierdzi Sten - i pozwolimy jej prowadzi .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ida pie ci a klawisze. W ko cu holownik zacz reagowa nieco agodniej. Bry a obok przesun a si na bezpieczny dystans. Silniki robota zadzia y i zacz li dryfowa wolno za nim, w kierunku Vulcana. Sten odkry znakomity sposób dostania si na planet . Vulcan wysy do rejonu kopal tylko bezimienne holowniki, a ca a praca wykonywana by a przez roboty. Wydr ona bry a obok mie ci a ich wyposa enie. Zbli aj c si do samego Vulcana Ida wcisn a odpowiednie klawisze na komputerze, wy czaj c ca kowicie nadawanie, aby og upi czujniki, a potem po a palec na wargach, zupe nie niepotrzebnie ostrzegaj c ich, aby byli cicho. Kapsu a s by bezpiecze stwa zbada a ich ze wszystkich stron i pozwoli a na przej cie. arty, szeptane przekle stwa i holownik zacz Potem trzask, i byli ju na dole.
przepycha ich do wielkiego, ziej cego portu.
- Cholera, Ido - j kn Jorgensen. - Oka troch ludzkich uczu . - Na tym w I ruszyli wzd
nie polega problem - powiedzia Doc. - Ma ich zbyt wiele. chodnika w kierunku grzmi cych odg osów zgrzytaj cych, wielkich z bów.
- Tutaj musimy zej - powiedzia Sten. - I to szybko. Opu cili port i wygramolili si na zewn trz. Oko o stu metrów przed nimi czeka y olbrzymie szcz ki kruszarki. Sten i Ida otworzyli drug bry i zacz li wywleka z niej wyposa enie. Jorgensen poklepa niesiony przez siebie plecak. Siedz cy w rodku Frick i Frack piszczeli, aby ich uwolni . Zanie li pakunki na skraj pasa transmisyjnego, potem ze lizgn li si ich ladem. - Nast pnym razem - stwierdzi a Ida, gdy wstawiali swoje rzeczy do pojazdu - ty prowadzisz. - Nie mog - odpowiedzia Sten. - Zdaje si , e z ama
mi rami .
Uchyli si przed jej pi ci i wskoczy do wozu. Gdy wgramolili si inni, Sten prze czy sterowanie na r czne i skierowa si w stron ich kryjówki. Trafi na ni , kiedy nale do Buntowników. To by o co lepszego ni tylko schronienie. To by dom, kompletnie wyposa ony, z dost pem do jedzenia, picia i niezupe nie publicznego transportu. - Imperator to betka w porównaniu z nami - gwizdn Jorgensen. Nawet Doc patrzy z os upieniem na odkrycie Stena. Stali w g ównej sali balowej czego , co kiedy stanowi o luksusowy statek pasa erski. Pochodzi on z wczesnych czasów podró y mi dzygwiezdnych, kiedy droga zajmowa a miesi ce i konkuruj ce ze sob linie chwali y si obs ug , jak zapewniaj swoim dobrze sytuowanym klientom. Byty tam prywatne przedzia y, sale do gier towarzyskich i kilka takich jak ta, w której stali - z po yskuj cymi yrandolami i wypastowan pod og . W doskona ej pró ni Vulcana wszystko zachowa o si dok adnie w takim stanie, w jakim zostawi a to Kompania wieki wcze niej, gdy statek wykorzystywano jako kwatery dla wy szej kadry nadzoruj cej budow Vulcana. Kupiono go od bankrutuj cej korporacji, postawiono na miejscu i porzucono, gdy Vulcan rozrós si .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Setki metrów wy ej, blisko sufitu sali, Frick i Frack kr yli jak szaleni, piszcz c z zadowolenia z powodu odzyskania wolno ci. - No có - powiedzia a Ida - nietoperzom tu si podoba, a wi c chyba wszystko w porz dku. Przesta a by taka radosna, gdy Sten pokaza jej komputer statku i zagoni do pracy. - To jest tak cholernie prymitywne - narzeka a - e nadaje si tylko do muzeum. Sten zd ju na tyle nauczy si dyplomacji, e wiedzia , kiedy ma trzyma g na k ódk . I zanim wyszed , zauwa , e Ida pochyla si nad pulpitem, przywo uj c wszystko znowu do ywa, i zaczynaj c pod czenie aparatury do centralnego komputera Vulcana. - Moim zdaniem - powiedzia Doc - naszym pierwszym problemem jest rekrutowanie. U wygodnie swoje kr pe cia o na krze le, stopy mu zwisa y. Siedzieli w kwaterze kapitana, po eraj c luksusowe dania wyczarowane przez Id z komputera. - To znaczy - powiedzia Alex - e nie mog jeszcze wysadzi wszystkiego w powietrze? - Cierpliwo ci, Alex - stwierdzi Sten. - Dojdziemy wkrótce do tego. - Odwróci si do Doca. Nie mo esz po prostu podej do Miga i pokiwa na niego palcem. Pomy li, e jeste szpiegiem Kompanii i zwieje, gdzie pieprz ro nie. Jorgensen czkn , potem rzuci Frickowi i Frackowi kilka owoców. - Daj mi jakie wej cie, a zobacz , co si da wygrzeba . Sten pokr ci g ow . - Nie. Zaczniemy od Buntowników. - Z tego, co nam o nich mówi
- stwierdzi a Ida - spróbuj poder
nam gard a.
- Twoje sugestie? - zapyta Doc. Sten zdziwi si . Doc zawsze stwierdza fakty. Nigdy nie pyta . A potem zorientowa si , e pomimo odpraw, Doc nadal usi uje odnale w asn drog w ród zawi ci Vulcana. - Strzelaj. - Nie. Nie. Nie chcesz do nich strzela . - Mam na my li... cholera! Zapomnijmy o tym. Idziemy dalej. - Powinni my chyba wymy li jak
wspania
istot . Bohatera do na ladowania.
- Nie rozumiem. - Oczywi cie, e nie rozumiesz. Pos uchaj, wyt umacz ci...
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nie musieli d ugo czeka na wdro enie planu Doca. Ida pod czy a si do systemu Kwatery ównej Stra ników, ustawi a monitor na przekaz danych z tego systemu, a potem poleci a komputerowi statku obudzi j w odpowiednim czasie. Zostali z apani w pu apk . Wszystkie wyj cia zagrodzono i przybywa y posi ki patroli stra ników. To by wielki gang Buntowników, uzbrojony w paralizatory i s uchaj cy rozkazów z niemal wojskow dyscyplin , podczas gdy przywódczyni wyszczekiwa a komendy. - Was trzech, za te skrzynki. Ty i ty, stan
tutaj.
Rozleg si g ny trzask, gdy stra nicy rozwalili zamek zewn trznych drzwi. Przywódczyni rozejrza a si dooko a. Ju wi cej nie mog a zrobi . Za par minut wszyscy zgin . Zaj ta stanowisko za stosem skrzynek i czeka a. Nast pny, g niejszy trzask i g ówne drzwi eksplodowa y, obsypuj c wszystko prysznicem z metalowych drzazg. Wrzaski rannych. Przywódczyni wyskoczy a, otwieraj c ogie w kierunku umundurowanych postaci w drzwiach. Obok niej rozlega si nierówny ogie , gdy inni podj li walk . Beznadziejne. Stra nik schowa si za wielk , metalow tarcz . Krzyk ponad nimi. - W dó ! Przywódczyni patrzy a, jak szczup a posta wyskoczy a z kana u na stos skrzynek. By za prowadz cym czo ówk stra nikiem. Podnios a swoj bro . Prawie strzeli a. I znowu kto wrzasn . - Padnij! Przytuli a si do ziemi, gdy Sten strzela do stra nika ze swojego karabinu. Pomi dzy atakuj cymi zacz a si masowa panika i histeria. Kilku próbowa o podj walk . Sten pos ugiwa si swoim karabinem jak w em, strzelaj c od lewej do prawej i potem znowu do lewej. I po chwili wszystko si sko czy o, zosta o tylko dwudziestu martwych stra ników. Sten zeskoczy w dó i podszed do Buntowników. Zdumieni wychodzili z ukrycia. Patrzyli na id cego Stena. Jeden z ch opców zrobi ostro ny krok do przodu. - Kto jest waszym przywódc ? - spyta Sten. - To ja - odezwa si za nim g os. Odwróci si i zobaczy kobiet , wychodz
zza stosu skrzynek. I zamar .
Bet. Spada a. I spada a. I spada a. Krzycza a do Stena. Ka dy mi sie napi ty w oczekiwaniu bólu. Jak dziecko w obliczu nadchodz cego koszmaru. I nagle mi kko . Jak uderzenie w mi kkie poduszki, ale dalej spada a. Poduszki stwardnia y i uderzy a... w dno? I znowu polecia a w gór , kr c si dooko a siebie. I znowu zacz a spada . Wolniej.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A wreszcie stwierdzi a, e wisi w powietrzu nad wielk maszyn . Winda grawitacyjna McLeana, której robotnicy u ywali do przeci gania ci kiego sprz tu przez kana y wentylacyjne. Ostro nie ze lizgn a si na dó i spad a na pod og . Wpatrywa a si w ciemno . Nic. Krzycza a do Stena. Ponad ni s ycha by o jakie d wi ki, potem promie wiat a zacz szpera w dole. Odskoczy a na bok, gdy stra nik strzeli do niej. Wsta a i rzuci a si do ucieczki. Bet wyci gn a si wygodnie na
ku. Wtuli a si w Stena.
- Nigdy nie my la am... Uciszy j poca unkiem. Przygarn bli ej. - Po co my le ? yjemy. Ida przechadza a si tam i z powrotem, popatruj c co jaki czas na drzwi do kwatery Stena. By a bardzo z a. - To po prostu wspania e - narzeka a do Alexa. - Mrugn a okiem i ju . Cz onek Sekcji Modliszki. Jeszcze jeden kocha . - Nie masz chyba zbyt romantycznego ducha, co skarbie? Ida achn a si , ale nie raczy a nawet odpowiedzie . - Wszyscy przepadamy za Bet - powiedzia Alex. - Jasne - warkn a. - Znamy nawzajem swoje profile psychiczne. Wiem te doskonale, e sknisz za domowymi daniami swojej matki. Ale to nie znaczy, e mam pozwoli , aby twoja kochana stara mamusia przy czy a si do naszej dru yny. - Przesta si czepia mojej matki. Ma takie rami , e mo e jednym ruchem zatrzyma czo g. - Doskonale wiesz, co mam na my li. - Tak, wiem. A ty si mylisz. Ta ma a nam si bardzo przyda. - Niby jak? - Zobaczysz, nie b
sobie zawraca g owy t umaczeniem. Sten zrobi to za mnie.
Ida znowu prychn a, potem u miechn a si . - Do diab a z tym wszystkim. Chod , napijemy si piwa.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie mamy adnej szansy - mówi a Bet. - Po prostu wydosta my si st d. Z Vulcana. Tak, jak zawsze marzyli my. Sten pokr ci g ow . - Nie mog . I nawet gdyby inni pozwolili mi, nie chcia bym. Thoresen... - Do diab a z Thoresenem! - I to w
nie chc zrobi .
Bet zacz a mówi mu, e zabicie Thoresena - nawet je li by oby mo liwe - nie odda mu rodziny. Ale przecie on o tym wiedzia . Westchn a. - Jak mog pomóc? - Prowadzi
t grup od czasu, kiedy ja... wyjecha em?
Bet skin a g ow . - Z tego co widzia em, s ca kiem nie li. - Nie tak, jak grupa Grona - stwierdzi a. - Ale najlepsi ze wszystkich. Jeste my uzbrojeni i nie uciekamy wci , tak jak Oron. - I inne grupy Buntowników ci szanuj ? - Tak. - To dobrze. Chc , aby zwo
a zebranie.
- Zebranie? Po co? - S uchaj uwa nie. Powiem ci. Szefowie poszczególnych grup Buntowników mierzyli si nawzajem wzrokiem. Byli podejrzliwi nawet mimo zapewnie Bet. Spotkanie mog o okaza si pu apk zastawion przez stra ników lub prób przej cia w adzy. Oko o pi tnastu z nich usiad o dooko a wielkiego sto u, zdobywaj c si na uprzejmo ci i usi uj c nie okazywa wra enia, jakie wywar na nich wielki bankiet i luksusowa jadalnia. Miejsce spotkania stanowi a nowa restauracja, której otwarcie wyznaczono na nast pny dzie . Najnowocze niejsze roboty kelnerskie kr y po sali oferuj c Buntownikom delikatesy zarezerwowane zwykle dla Execów. Ida znalaz a to miejsce po tym, jak Sten powiedzia jej, e potrzebuje wywieraj cego wra enie pomieszczenia na spotkanie przywódców gangów. Tak, aby móc im pokaza , jak pot na jest Sekcja Modliszki. Ida najpierw pod czy a si do bazy danych personelu i nakaza a wszystkim potencjalnie zatrudnionym w restauracji pozostanie na aktualnych stanowiskach. Kilka nast pnych uderze w klawisze i okaza o si , e budowa restauracji bardzo si opó nia z powodu braku materia ów. I tylko dla pewno ci Sten zatrudni kilka robotów do powieszenia znaku przed g ównym wej ciem: "Niebezpiecze stwo. Nie wchodzi . Brak powietrza".
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bet przewodniczy a przy stole. Obok niej usiad Sten. Podnios a r siebie uwag .
do góry, aby zwróci na
- Popatrzcie na nas wszystkich - powiedzia a. - Popatrzcie na twarze dooko a sto u. Zdziwieni rozejrzeli si po sobie. - Po raz pierwszy przywódcy ka dej grupy zebrali si w jednym pokoju. I co jeszcze lepsze, nikt nikomu nie podcina gard a. To prawda, pomy leli niektórzy z nich. Ale mo e nie na d ugo. - Pomy lcie, co to oznacza. Wszyscy razem. Reprezentujemy po czon si czterystu Buntowników.
oko o trzystu czy
Poruszenie. - O co tu chodzi? - warkn Patris, szef jednego z gangów. - Normalnie - powiedzia a Bet - nic. Wszyscy przeciwko stra nikom oznacza tylko nieco wi cej szumu ni zwykle. - A wi c kto mówi o pój ciu przeciwko stra nikom? zapyta herszt imieniem Flynn. Bet wskaza a na Stena. - On. Mruczenie przesz o w g
ne szemranie.
- To jest Sten. S yszeli cie o nim. By z Oronem. Coraz g
niejsze pomruki.
- Sten wydosta si poza Vulcan. A teraz wróci , aby nam pomóc. Os upia a cisza. Ale g ównie z powodu bezczelno ci k amstwa. - Wszyscy s yszeli cie o tym, co przytrafi o si mojej grupie? - powiedzia a Bet. Przytakn li. - I s yszeli cie o tym, co spotka o tych cholernych stra ników, którzy nas prawie mieli? Powolne potakiwania. Przeb yski zrozumienia, dok d zmierza jej przemowa. - Zabi ich Sten - stwierdzi a Bet. - Zabi ich wszystkich. Gdyby to, co mówi, by o nieprawd , to jak zdo by to zrobi ? Jak ja mog abym siedzie tutaj i mówi do was? - Ona ma racj - zauwa gadów.
Patris. - Mój najlepszy zwiadowca widzia , jak uprz tali cia a tych
Flynn u miechn si szyderczo.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A wi c on jest bohaterem: Wielka mi rzecz. Czego on chce od nas? Sten wsta . Natychmiastowa cisza. - To bardzo proste - powiedzia . Mamy zamiar przej
w adz na Vulcanie.
Wysi ki w celu przej cia Vulcana zacz y si seri czego , co Doc nazwa "akcj cieni". - Chcemy, aby w ród Migów wzros o niezadowolenie powiedzia . - W ten sposób uderzymy w czu y punkt Kompanii. Doc stwierdzi , e proponowany przez niego sposób post powania jest jego najlepszym jak dot d pomys em. Jorgensen za , e po prostu planuj brudne sztuczki, a to, co powiedzia Alex, absolutnie nie nadaje si do powtórzenia. Tylko Ida by a zadowolona. Odkry a niesko czone mo liwo ci bogacenia si . - To musi zaczeka - ostrzeg j Sten. - A dlaczego? Ten komputer za piewa dok adnie tak, jak mu zagram. - A wi c znalaz
Projekt Bravo? Ida westchn a.
- No, mo e na troch inn nut . Doc popatrzy na ni . - Zaczn od audycji radiowych - powiedzia a opryskliwie. Nawet Doc pozostawa pod wra eniem urz dze , które skonstruowa a. Zajmowa y ca y przedzia na pok adzie starego liniowca. Zasadniczo by to prosty nadajnik radiowy zasilany ze ród a mocy tak pot nego, e mog o wypchn Vulcan z orbity. Pod czy a to do minikomputera Modliszki i nastawi a na monitorowanie cz stotliwo ci Kompanii, na której nadawano dla Migów wiadomo ci i uchowiska. - W czasz ten przycisk - powiedzia a - i wchodzimy na ich pasmo nadawania. Wszystko, co mówimy, brzmi tak, jakby sz o z ich stacji. - To znaczy co takiego, jak: "Thoresen robi to ze zwierz tami"? - spyta Sten. - Nieco bardziej subtelnie - wtr ci si Doc. - Rzecz polega na tym, aby to zrobi tak, eby brzmia o jak tekst aprobowany przez Kompani . Brak zrozumienia odbi si na twarzy Stena. Machn na nich r
z niech ci .
- Nie szkodzi - stwierdzi Doc. - Opracuj to, co mamy zamiar powiedzie . Ty martw si tylko o swoj cz .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten i Bet przechadzali si spokojnie w pobli u fabryki. Spacerowali powoli jak dwoje Migów, którzy w nie wyszli z fabryki i kierowali si w stron piwiarni. Kilku robotników wy oni o si z bramy zak adu i wesz o na chodnik tu obok nich. Sten tr ci Bet w okie . - Spójrz no tam - powiedzia g
no. Czy to nie Obszar Roboczy Dwadzie cia Trzy?
- Tak - odpowiedzia a Bet. - Jasne. S ysza am o tym miejscu. Sten pokr ca g ow . - Biedne dranie. Na pewno nie chcia bym pracowa tutaj. No, có . My nad szczepionk .
, e Kompania pracuje
Wielki Mig popatrzy na nich. - Szczepionka? A na co? Sten i Bet ostro nie odwrócili si do niego. - Och, to ty tu pracujesz? Mig kiwn g ow . - Przykro mi - stwierdzi a Bet. - Nie przejmujcie si . Wielki Mig i jego kumple przysun li si do nich. Nie przejmowa si ? Czym? Sten i Bet zacz li wygl da na nieco zdenerwowanych. - S uchaj - powiedzia Sten. - Nie tak blisko, je li aska. Troch dalej. - Co si z wami dzieje, ludzie? Co rozumiesz przez to "nie tak blisko", co? Mamy jak chorob , czy co?
zaka
Bet poci gn a Stena. - Chod my st d. Nie chcemy adnych k opotów. Sten zacz odchodzi , ale stan . - Kto musi im to powiedzie - stwierdzi . Odwróci si do zdziwionych Migów. - Pracujemy w Klinice dla Migów. - I co? - A wi c mieli my kilka naprawd dziwnych przypadków z tego miejsca. Wskaza na fabryk , z której m czy ni w
nie wyszli.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jakie znowu przypadki? - Nie jeste my pewni - wtr ci a si Bet. - To ma co wspólnego z tymi rozpuszczalnikami, jakich ywacie. Migowie zesztywnieli. - Co jest z nimi nie tak? - spyta wielki m czyzna. - Nie umiem powiedzie . Wydaje si , e to jaki rodzaj wirusa. Uderza tylko w m czyzn. - I co im robi? Sten wzruszy ramionami. - Powiedzmy sobie, e nie mieli raczej ostatnio intensywnego ycia seksualnego. - I pewnie nigdy nie b
- wpad a mu w s owo Bet.
Migowie popatrzyli na siebie nawzajem. Sten z apa Bet za rami i poci gn j za sob . - Powodzenia, ch opaki! - wrzasn przez rami . Migowie nawet nie zauwa yli, e Sten i Bet przeskakuj przez barierk i zbiegaj po innym chodniku. Ju czuli si impotentami do ko ca swoich dni.
Ida przymilnie mrucza a do mikrofonu. Doc siedzia obok niej, sprawdza swoje notatki upewniaj c si , e mówi wszystko odpowiednim tonem, robi c przerwy we w ciwych miejscach. - Zanim zaczniemy nasz nast pn audycj , drodzy wspó pracownicy, mamy dla was informacj . Pochodzi ona z Kliniki. Ludzie tam s bardzo przej ci plotkami, jakie pojawi y si ostatnio. Niem dre plotki, naprawd . Maj co wspólnego z obecno ci wirusów w rozpuszczalnikach ywanych w Obszarze Roboczym Dwadzie cia Trzy. U miechn a si do Doca. - Och, przepraszam - mia am na my li brak zawarto ci rozpuszczalników w... Niewa ne. Te plotki s absolutnie bezpodstawne, jak nas poinformowa a Klinika, i nie ma adnego powodu do niepokoju. Jest ca kowit nieprawd , e obecno wirusów powoduje impotencj u m czyzn... poprawka: nie stwierdzono obecno ci wirusów, ale gdyby nawet, ich obecno nie wp ywa aby na potencj m czyzn. P ynnie przesz a do nast pnej cz ci programu. - No có ... to chyba wszystko. A teraz, nasze najnowsze odkrycie... Ida wcisn a przycisk i wpu ci a na anten normaln audycj . W Odwróci a si do Doca, ca a promieniej ca.
nie zaczyna a si piosenka.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jak mi posz o? - Zupe nie zadowalaj co. W nie zastanawiam si nad skutkami gwa townej epidemii impotencji. Lubi tych wszystkich biednych, cierpi cych Migów. Na nast pn zmian tylko o miu Migów zg osi o si do pracy w tej fabryce. W ci gu pi tnastu minut tych o miu tak e us ysza o o dementuj cej plotki audycji. Natychmiast opu cili teren zak adu. Patris, przebrany za stra nika, opiera si niedbale o cian . Obserwowa Migów bawi cych si w obszarze rekreacyjnym. Inny Buntownik - dziewczyna ubrana jak dziwka - prowadzi a z nim pogaw dk . Udawa a, e poluje na niego. Wysoki, chudy Mig przyci gn ich uwag . Zajmowa si jednor kim bandyt ". Wk ada swoj kart , czeka , a zab ysn ko a i wiat a. Kl , bo wci zostawa z pustymi r kami. A potem znowu wk ada kart i próbowa jeszcze raz. - Ju od godziny stoi przy tym - szepn Patris do dziewczyny. Popatrzy a na tego Miga. - Pewnie zd
doda ze sze
miesi cy do swojego kontraktu - powiedzia a.
Odwróci a si , prze lizgn a si obok przewodu wentylacyjnego, potkn a si tu przy nim. - Mamy klienta - szepn a do siedz cego w rodku Buntownika. Odg os kroków, ch opak odszed . Ca e godziny pó niej Mig dalej sta przy tym automacie. Wewn trz muru, tu za maszyn , Buntownik manipulowa przyciskami na pulpicie kontrolnym diabelskiego przyrz du Idy. Utrzymywa Miga w zainteresowaniu, karmi c go kilkoma zwyci stwami. Ale mimo to m czyzna by wci na minusie. - Cholera jasna! - krzykn w ko cu. Odwróci si i odszed od automatu. Patris strzepn maszyny. Poczeka , a Mig spojrza na niego. W wiate ka oszala y.
niewidzialny py ek z munduru i podszed do kart . Natychmiast syreny... dzwonki...
Przegrany Mig zamar . - Kurde - powiedzia do innego Miga, stoj cego przy nim. - Widzia
, co ten palant zrobi ?
- Tak. Uda o mu si . Skasowa niez fors . - Ale ja gra em na tym automacie przez pó dnia! Nie dosta em z amanego kredyta. A potem ten tylko podszed i... Inni Migowie, którzy zgromadzili si wokó s ysz c syren wygrywaj cej maszyny, s uchali teraz przegranego Miga i rzucali paskudne spojrzenia na Patrisa. Patris uda w ko cu, e je zauwa a. Przeszed przez t um, wywijaj c Paralizatorem.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Rozej
si - komenderowa . - Przesta gapi si i sp ywa .
Gniewny t um zawaha si . - mierdz ce oszustwo i nic wi cej! - wrzasn kto z ty u. Tym kim by a "dziwka" z gangu. - Powinni cie go z apa ! - krzycza ten, który przegra . On ukrad to, co ja powinienem wygra ! Wi cej gniewnych pomruków. Patris wcisn guzik wzywaj cy posi ki i ca y patrol stra ników ruszy w po piechu na ratunek. Ch opak poczeka , a zbli yli si do t umu, a potem znikn z oczu.
- Drodzy wspó pracownicy - mówi a Ida. - Wszyscy powinni my by wdzi czni za wspania e rodki rekreacyjne prowadzone przez Kompani , i to niema ym kosztem, mog abym doda . Na przyk ad automaty hazardowe, daj ce nam dobr , czyst rozrywk . Statystyki Kompanii dowodz , e maszyny te wyp acaj wi cej kredytów, ni do nich wp ywa. Przysun a mikrofon odrobin bli ej. - Ale przecie zawsze kto musi przegra , a potem rozpowszechnia straszliwe plotki. Tak straszliwe, e a czuj si zak opotana powtarzaj c je... Nie ma cienia prawdy w opowie ciach jakoby automaty zosta y tak ustawione, aby wygrane wyp aca wy cznie wysokim urz dnikom Kompanii. Nie ma ani a prawdy. Niektórzy k amcy posuwaj si nawet do tego, aby twierdzi , e maszyny p ac tylko stra nikom. Czy mo ecie to sobie wyobrazi ! Tym w nie ludziom zatrudnionym niema ym kosztem przez Kompani do...
Jorgensen wpad na wspania y pomys . - To wszystko waga lekka - powiedzia . - Musicie uderzy tych ludzi tam, gdzie naprawd zaboli. - Na przyk ad - prychn Doc, nieco ura ony. - Na przyk ad piwo.
W czasie nast pnej przerwy pomi dzy zmianami t umy Migów p yn y do o rodków rekreacyjnych. Wk adali swoje karty i zamawiali co zimnego. Nic. Nawet jednej kropli. Maszyna jedynie po yka a kart , odejmowa a kredyty, a potem gdaka a na Miga, aby sobie poszed . - Niech mnie cholera we mie, je li odejd ! - wrzasn Nadal nic. Waln wielk pi ci w maszyn . - Dawaj!
wielki Mig. Wsun
swoj kart znowu.
- Jestem w asno ci Kompanii - poinformowa go automat. - Stosowanie przemocy wobec mojej jednostki powoduje surowe kary. W odpowiedzi Mig jeszcze raz kopn w maszyn . Rozdzwoni y si alarmy na posterunkach stra ników. Ruszyli na odsiecz. Ale znale li tylko puste kopu y. Puste, poza wybebeszonymi kad ubami automatów, wydaj cych piwo. Wszystkie opró nione z zawarto ci i j cz ce na pod odze.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Doc pokr ci g ow . - Nie. Zbyt oczywiste. Za ma o cienia. Przesta mówi o piwie, Ido, a zamiast tego przejd do sytuacji ywno ciowej. Ida obróci a si do mikrofonu. - Drodzy pracownicy, Kompania ma przyjemno zapowiedzie nowy program zdrowotny. Odkryto, e wszyscy mamy nadwag . Dlatego w nie, poczynaj c od nast pnej zmiany, wszystkie racje ywno ciowe zostan zredukowane o trzydzie ci procent. By a dobr aktork . - Te trzydzie ci... Przepraszam, Pomyli am si . Ten program nie zostanie wprowadzony a do... Co? Niew ciwy komunikat? Przepraszamy! Ten tekst nie by przeznaczony na anten ! Stukni cie mikrofonu. Chwila muzyki. - Drodzy pracownicy, nie ma ani odrobiny prawdy w pog oskach, e racje ywno ciowe zostan obci te o trzydzie ci procent poczynaj c od nast pnej...
Sten omin pijanego Miga, poci gn yk piwa, a potem przepchn Postawi ich kufle i usadowi si na krze le obok niej.
si przez t um do Bet.
- Powiem wam co - stwierdzi jeden z Migów do swoich kompanów - oni posuwaj si za daleko. Cholernie za daleko. Sten mrugn do Bet, a ona u miechn a si w odpowiedzi. - Nabieraj nas. Wtr caj si do naszego ycia seksualnego, próbuj co miesza z piwem. A teraz maj zamiar przed o rok wszystkie kontrakty. - Gdzie to s ysza
?
- Przed chwil . W radiu mówili. - Ale przecie ona powiedzia a, e to tylko plotki. - No jasne. Ju w to wierz . Je li to plotki, to dlaczego tak usilnie staraj si je zdementowa ? - On ma racj - wtr ci si Sten. Mig obróci si do niego. Popatrzy uwa nie, a potem u miechn si i klepn Stena w rami . - No pewnie, e mam. W ten sposób zawsze Kompania pracuje, karmi nas pog oskami, sprawdza reakcj , a potem okazuje si , e to wszystko prawda. - Pami tacie, jak w zesz ym roku - powiedzia a Bet - kr atnych wakacji? I co si sta o?
a plotka, e wszyscy stracimy trzy dni
- Stracili my je - stwierdzi smutno Mig. Jego przyjaciele popijali piwo. Z zastanowieniem. Ze z
ci .
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co do cholery - westchn kto . - Czy nie mo emy czego zrobi , zamiast ci gle narzeka ? Potakiwania. - Powiem wam co - stwierdzi pierwszy Mig. - Zrobi bym co z tym wszystkim, gdybym móg . Do diab a, podejm ryzyko. Inni Migowie popatrzyli dooko a. Rozmowa wchodzi a na niebezpieczne tory. Wymawiali si jeden po drugim. Zostawiaj c tylko Stena, Bet i tego odwa nego Miga. - Naprawd my lisz to, co powiedzia
?
- A o czym? - O zrobieniu czego z Kompani . Mig popatrzy na niego podejrzliwie. - Jeste szpiegiem? Zacz wstawa . - No i co z tego, je eli nawet jeste . Mam dosy . Nic nie sprawi mi wi kszej przyjemno ci ni amanie ci... Bet uj a go za rami . agodnie poci gn a w dó i postawi a przed nim piwo. - Je li mówisz powa nie - stwierdzi Sten - to mam paru ludzi, z którymi chcia bym ci pozna . - eby co? Narzeka jak ci wszyscy? - machn r - Mamy zamiar zdzia
w kierunku pozosta ych ludzi w barze.
co wi cej - doda Sten.
Mig zmierzy go wzrokiem. Potem u miechn si szeroko. Wyci gn r
przez stó .
- Jestem do twojej dyspozycji. Sten u cisn
jego d
.
- Jak na ciebie wo aj ? - Mój majster nazywa mnie bardzo ró nie. Ale na imi mi Webb. Wstali i wyszli z baru.
- Wydaje mi si Doca.
e w ko cu z apa am, na czym ta ca a rzecz polega - powiedzia a Bet do Idy i
- Akcja cieni? - spyta a Ida. Bet kiwn a g ow . - Nieszcz sne ludzkie istoty - stwierdzi Doc - torturuj swoje ma e mó nad rzeczami oczywistymi.
ki zastanawiaj c si
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bet pos
a mu spojrzenie, które zabija o wr cz fizycznie. Odwróci a si i ruszy a do drzwi.
- Zaczekaj - powiedzia a Ida. Bet stan a. - Doc - stwierdzi a Ida. Jeste istot , która wszystko widzi, ale czasem nie zauwa asz tego, co masz tu przed swoj t ust twarz . - Na przyk ad? - Na przyk ad mogliby my spróbowa dowiedzie si , co Bet mia a na my li. Doc zastanowi si nad tym, jego w sy porusza y si . Potem skierowa na Bet swoje najcieplejsze uczucia. - Mój b d - powiedzia . - Winne s genetyczne tendencje do gryzienia i szarpania. Uspokojona Bet wróci a i usadowi a si na krze le. - My la am o tym, co by oby ostateczn akcj cienia. Dla Migów. - Co? - spyta a Ida. - Co takiego, jak stara legenda kr
ca po Vulcanie od czasów pierwszego Miga.
- Legendy? - wtr ca si Doc. - Lubi legendy. Mo na z nimi wiele zdzia
.
Bet wzi a g boki oddech. - Historia opowiada, e pewnego dnia nast pi rewolta Migów. Uwie czona sukcesem rewolucja prowadzona przez kogo spoza planety, kto kiedy sam by Migiem. Doc dalej my la troch powoli, przeprosiny nieco go wyczerpa y. Ale Ida poj a natychmiast. - Mówisz o Stenie? -W
nie tak.
- Aha - stwierdzi Doc, w ko cu orientuj c si , o co chodzi. - Mityczny zbawiciel. Sten poprowadzi szerok alej do zbawienia. - Co w tym rodzaju - powiedzia a Bet. - Doskona e - ucieszy a si Ida. - Szepniemy tu i tam s ówko, e zbawiciel jest w ród nas. Popatrzy a na Doca. Czy doszli my ju do tego punktu? - Tak - potwierdzi Doc. - To w sam raz zaawansowane stadium. Bet zawaha a si . - Jeden problem.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Taki jak? - Doc niecierpliwi si , aby przyst pi do pracy. - Co sam Sten b dzie o tym my la ? Ida wzruszy a ramionami. - A kogo to obchodzi?
uj tylko, e to nie ja. Na powstaniu zawsze mo na zarobi mas forsy.
Plotka rozpowszechnia a si jak kolonia bakterii na szalce Petriego. Na ca ym Vulcanie Migowie byli napi ci, li, czekaj cy, a co si zdarzy. Bez nacisku rozterki zmienia y si w powszechn akceptacj . - Widziwe? - mówi stary Mig do swoich wnuków. - To w nie t umaczy em ca y czas waszemu ojcu. Istnieje sposób na wydostanie si z Vulcana. I w choler z Kompani . Jego syn i synowa zignorowali przekle stwo. Przytakn li, kiwaj c dzieciom g owami. Dziadek ma racj . - I jak mówi em ca y czas, to w
nie Mig mo e wsadzi nasze kontrakty wprost w...
- Tato - ostrzeg a synowa. - Opowiedz nam o nim, dziadku - poprosi o dziecko. Opowiedz nam o Migu. - No có , zaczn od tego, e jest dok adnie taki, jak my. Zwyczajny robol. I kiedy uda o mu si wydosta z tej planety. Ale nigdy o nas nie zapomnia i...
- Nigdy nie my la em, e b uroczy cie i wr czy kufel Stenowi.
móg us
Zbawicielowi powiedzia Alex. Sk oni si
- Zamknij si - warkn Sten. Bet zachichota a. - No có , Bet. To wspania e, e uda o nam si wype ni t wielk dziur w mitologii. Oto ja, cy w ciemno ci, wo am do Trójcy, aby czuwa a nad moim bezpiecze stwem. - Trójcy? - spyta a Bet. - Tak. - Alex schyli si , podniós szamoc cego si Stena za biodra. Trzyma go nad g ow ... potem posadzi z powrotem na krze le. - In nomine Bobby'ego Burnsa, Johna Knoxa i mojego wielkiego pana. Po raz pierwszy Sten nie móg znale okazji.
przekle stwa dostatecznie ordynarnego, aby pasowa o do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 33 - B agam o wybaczenie, sir - powiedzia Doradca - ale pan nie wie, jak jest teraz tam, na zewn trz. K amstwa. Plotki. Ka dy Mig gotów podci panu gard o. - Nonsens - stwierdzi Baron. - To stan normalny dla Migów. Doradca siedzia w ogrodzie Thoresena, czekaj c ze strachem na to, co si stanie. Ale nie spodziewa si takiego podej cia do sprawy. Tego, e b dzie siedzia sobie trzymaj c drinka w oni rozmawiaj c z Baronem. To nie zdarza o si nigdy, je li Thoresen wzywa pracownika do siebie. Zw aszcza, gdy Doradca mia tak a nie inn opini . - Poprosi em ci tutaj - powiedzia Thoresen - z powodu twojej powszechnie znanej szczero ci. Doradca odetchn . I rozpromieni si . - I oczekuj - ci gn dalej Thoresen - oczywi cie, och, rzekomych... niedyskrecji z twojej strony. Twarz Doradcy zachmurzy a si . Thoresen wcale go nie chcia uhonorowa , to wszystko by o ukartowane. - Dotar y do mnie pewne skargi na ciebie. Podobno nieco zbyt g boko si gasz w kredyty Migów. - Ja nigdy... - zacz Doradca. Thoresen podniós d
, uciszaj c go.
- Ale tego w nie od ciebie oczekujemy - powiedzia . W taki w nie sposób zawsze post powano. Doradcy maj troch wi cej za swoje lojalne wysi ki, bez wydatków ze strony Kompanii, a kontrakty ulegaj przed eniu bez kosztownej roboty ksi gowych. Doradca odpr przez wieki.
si nieco. Opis Barona by dok adny. Nieformalny system, który sprawdza si
- Moim problemem - powiedzia Doradca - s plotki. Przysi gam panu na swoje ycie, e nigdy nie wzi em tyle, o ile mnie oskar aj . I znowu Thoresen uciszy go gestem. - Oczywi cie, e nie. Jeste jednym z moich najbardziej godnych zaufania, no, mo e raczej.., dyskretnych pracowników. - A wi c dlaczego? - Dlaczego ci wezwa em? - Tak jest, sir. Thoresen podniós si i zacz przechadza .
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak naprawd to wzywam kolejno wszystkich moich wy szych urz dników. Migowie znowu burz si i narzekaj . To samo zdarzy o si za czasów mojego dziadka. I mojego ojca. Tym si nie martwi . Przejmuj si tylko nadmiernymi reakcjami moich w asnych ludzi. Doradca pomy la o paskudnych spojrzeniach, jakie zaobserwowa ostatnio. To by o co wi cej ni tylko narzekanie. Zawaha si , czy nie wyjawi tego Thoresenowi. Ale potem zdecydowa , e lepiej siedzie cicho. - Tak jak ju powiedzia em - kontynuowa Thoresen - to po prostu cykliczne zjawisko. Zwyczajny cykl. Ale trzeba sobie z nim radzi delikatnie. - Tak jest, sir. - Po pierwsze, nale y pami ta - mówi dalej Thoresen aby ich zbytnio nie przyciska . Nale y im pozwoli na upuszczenie cz ci pary. Ignorowa to, co mówi . I znale przywódców. Zajmiemy si nimi, gdy wszystko ucichnie. - Popatrzy na Doradc . - Czy zosta em zrozumiany? - Tak jest, sir. - To dobrze. Mam zamiar osobi cie sprawowa nad tym nadzór. - Tak jest, sir. - Chc , aby informacje o wszystkich incydentach, nie ma znaczenia, jak ma ych, trafia y w moje ce. - Tak jest, sir. - adna akcja, nie ma znaczenia jak ma a, nie mo e zosta podj ta bez mojego zezwolenia. - Tak jest, sir. - A wi c, wszystko ju ustalone. A teraz, czy jest jeszcze co , o czym powinienem wiedzie ? Doradca zawaha si , a potem powiedzia : - No, tak. Te audycje w radiu dla Migów. Czy nie by y nieco przesadzone? - To doskona y przyk ad tego, o czym w nie mówi em. Nadmierna reakcja. Ludzie odpowiedzialni za to, co prawda, wypierali si podawania tych informacji, ale fakty pozostaj faktami. - Je li mog zapyta , to co pan zrobi ? Thoresen u miechn si . - Zwolni em ich. I nakaza em, aby wszystkie audycje przechodzi y przez moje r ce. Chwil trwa a niezr czna cisza, dopóki Doradca nie zorientowa si , e to ju koniec. Wsta , prawie zgi si wpó . - Dzi kuj za po wi cenie mi pa skiego cennego czasu, sir.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Po to w
nie tu jestem - stwierdzi uspokajaj co Baron. - Aby s ucha moich ludzi.
Patrzy za wychodz cym Doradc . Mierzy go wzrokiem. Paskudny cz owiek, pomy la , ale cenny. Je li sprawy pójd gorzej, zawsze mo na rzuci go Migom. Nie. Niekoniecznie. No i jeszcze nie teraz. Po prostu nadmiernie rozdmuchano banalne incydenty. Nic si nie dzieje.
Rozdzia 34 Jak na osob , która w nie dokona a wa nego odkrycia, Ida wygl da a do ponuro. Znalaz a Projekt Bravo. Stanowi o to paskudny problem nawet mimo pomocy Stena. By o gdzie , rzecz jasna, w okolicach Dzielnicy. Albo tego, co niegdy nazywano Dzielnic . Ale ca y ten obszar stanowi labirynt korytarzy, fabryk, domów. Oraz specjalnie skonstruowanych komputerowych pu apek, opracowanych przez kogo , kogo genialny umys Ida docenia a coraz bardziej. - Zrobi am to w taki sposób - powiedzia a grupie zgromadzonej dooko a jej terminala - e am, i Projekt Bravo zosta oddzielony od reszty Vulcana. - To oczywiste - stwierdzi Sten. Ida popatrzy a na niego. - To znaczy, e ludzie tam pracuj cy musz by obj ci szczególnie cis ym nadzorem. Ale to wyj tkowi ludzie. Nie wi niowie. A wi c stwierdzi am, e musieli ich po prostu kupi . Najlepsze jedzenie. Drinki. Seks. Wiadomo. Doc u miechn si paskudnym u miechem ma ego, pluszowego, z wi cej rozumu, ni mu si kiedykolwiek zdawa o.
liwego misia. Ida mia a
- Poszuka am luksusowych jad odajni. I kto zamawia filmy dla intelektualistów i inne takie rzeczy. - No i? - spyta Sten. Ida nacisn a kilka klawiszy. Na ekranie zakwit trójwymiarowy model laboratorium Projektu Bravo. Wszyscy przygl dali mu si w skupieniu. - Przewidywania - powiedzia Jorgensen. - Bezpo redni szturm spowoduje niepotrzebne straty. Przy u yciu konwencjonalnych rodków taktycznych efekt misji w tpliwy. Doc pokiwa g ow . Jego w sy zadrga y na znak zgody. Inni czekali na dalsze wnioski. - W obecnie istniej cych warunkach - powiedzia - Jorgensen ma racj . Ale co si stanie, je li przesuniemy to o stopie wy ej? Jorgensen zacz si zastanawia . - Czarne operacje... Wzrasta liczba danych... Cel Bravo... Tak... mo liwo ci... ale zbyt liczne, aby je zanalizowa . Przedyskutowali to. - G osuj za tym, aby my przeszli na nast pny poziom powiedzia Sten.
.d o
m o
.c
za
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Dlaczego, do jasnej cholery, w
nie ja mam to mówi ? szepta Sten.
Doc usi owa nauczy si szyderczego u miechu. Ale nie zd wyrazu.
jeszcze uchwyci w
ciwego
- Zwyk y rodek nacisku. Bardzo atwo jest wp ywa na was, ludzi. - Je li to takie atwe, to dlaczego ty nie wleziesz na skrzynki? - To proste - stwierdzi Doc sucho. - Jak to ty ci gle mi powtarzasz, kto uwierzy pluszowemu misiowi? Sten rozejrza si po innych cz onkach zespo u. - Mo esz powiedzie im wszystko, tylko nie prawd , stary - doda Alex. - Ludzie nie bardzo lubi , kiedy im si wali prawd mi dzy oczy. Bet tylko u miechn a si spi trzonych desek.
do niego. Sten wzi
g boki oddech i wdrapa si
na szczyt
Ponad czterdziestu zgromadzonych w magazynie Migów patrzy o na niego. Za nimi grupa Buntowników z ciekawo ci mierzy a Stena wzrokiem. - Nie mam poj cia, co Kompania o was pomy li - powiedzia Sten - ale dla mnie jeste cie wystraszeni jak ma e króliki! T umek zafalowa . - Mój tato zawsze mówi mi, najwa niejszym narz dziem, jakie masz, jest czterokilogramowy otek. U ywaj go do walenia swojego majstra mi dzy oczy raz za razem, tak dla zwrócenia na siebie jego uwagi. Patrz teraz na czterdzie ci siedem czterokilogramowych m otków. Wy i wasi kumple mo ecie zwróci czyj uwag . Zaczynaj c od nast pnej zmiany. Ros o poruszenie w ród ludzi stoj cych poni ej niego. - Wszyscy macie prac , i wy, i wasi koledzy dosy si ju narobili cie. Nie mam zamiaru sta tutaj w górze i mówi mistrzom, jak nastawia widry. - Pami tajcie tylko o jednym. Nie ma nas wielu. Jeste my w takiej sytuacji jak terminator, któremu zabrano po ow zestawu narz dzi. Je li zbyt wcze nie zu yjemy to, czym dysponujemy, to zostaniemy z niewyko czon robot . M czy ni kiwali g owami. Sten mówi tak, e mogli go zrozumie . W sy Doca dr ciwa procedura, analizowa , nawet je li nie rozumia analogii.
y.
Sten zaczeka , a umilk y rozmowy. Wzniós rami , pó - Wolny Vulcan. Skin na Buntowników, aby zaprowadzili Migów z powrotem przez przewody wentylacyjne na ich w asny teren, i zeskoczy ze skrzynek.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- I jak, Alex? - Raczej nie jeste Burnsem... ale to zadzia a. Tak, to zadzia a.
Mig patrzy sceptycznie na swoj bro . Nie wzbudza a i zbytniego zaufania. Zestaw rurek z owiu i miedzi, zlutowanych razem. Od rubowa zatyczk , wzi dwie tabletki tiosiarczaru sodu, które wypad y mu na d , wsadzi bro z powrotem w ubranie i poszed w dó korytarza. Oddech... oddech:.. oddech... normalnie... jeste w drodze, a aby poinformowa swojego majstra o ma ej awarii. Nie ma adnego po piechu... Dotkn brz czyka przy drzwiach. Us ysza odg os kroków i majster nieoczekiwanie pojawi si przed nim. Wygl da na zaskoczonego. Zapyta o co , czego Mig nie a dos ysza poprzez ryk w uszach, gdy wyci ga bro i dotyka spustu. Poprzez wolframowe druty pop yn pr d elektryczny; druty rozjarzy y si i spowodowa y utworzenie si azotanu amonowego. Azotan wystrzeli pojemnik z kwasem pruskim, który trafi prosto w szyj m czyzny. Majster zabulgota i run do ty u. Uda o si . Mig rzuci bro gazow na pier martwego technika i odszed . Wyj z kieszeni kombinezonu kapsu z azotynem amylu i zgryz j - kompletuj c w ten sposób antidotum na kwas pruski - otrzepa r kawice i znikn w g bi korytarza.
Ida leniwie machn a r deser na tacy.
i pokrywa robota otworzy a si . Popatrzy a do rodka, na olbrzymi
- Robisz si gruba - powiedzia Jorgensen. - Poprawka. Ja nie robi si gruba. Ja jestem gruba. I mam zamiar jeszcze uty . Zacz a poch ania megakaloryczn mieszank , wpychaj c j do ust jedn r w klawisze komputera. - Czy ju wymaza
, a drug stukaj c
tamte dane? - spyta Sten.
- Ca e godziny temu. - To co, do cholery, robisz teraz? - Przypadkowo natrafi am na zapis rodków p ynnych Kompanii. I je eli uda mi si pod czy , mog przes , ile chc , na jaki rachunek gdziekolwiek. - Taki, jak u Wolnych Kupców? - To mo e... oops! - Jej d fruwa a nad klawiatur , gdy odcina a dost p do bazy danych. - Te podejrzliwe dranie za y ukryty szyfr bezpiecze stwa. Sten zacz co mówi , potem obróci si . Bet patrzy a na nich z zak opotaniem.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co ona robi? - Tworzy swój w asny fundusz emerytalny - powiedzia Sten. - To zauwa
am - stwierdzi a Bet z niesmakiem. - My
o tym wymazywaniu.
- Zaobserwowali my, e s ba bezpiecze stwa Kompanii prowadzi listy osób, sprawiaj cych opoty. Migów, którzy nie zostali jeszcze poddani praniu mózgu albo zlikwidowani. Ida zlokalizowa a te dane i wymaza a je. - Zrobi am co jeszcze lepszego - wtr ci a si Ida, wycieraj c r ce w wyci gni ty przez robota cznik. - Doda am jeszcze kod nakazuj cy zapominanie, tak wi c ka dy nast pny dodany plik automatycznie nie zostanie zapisany. Bet wygl da a na zaskoczon . Ida obróci a si do pulpitu. - No, spróbujmy jeszcze raz podej
do tych rodków p ynnych.
- Mówi Wolny Vulcan - szepta g os z milionów g
ników.
Przera eni Technicy s by bezpiecze stwa usi owali zlokalizowa sygna ród owy. Ale dopóki transmitowano go po kablu do stu ró nych miejsc, raptownie zmienianych kilka razy na sekund , ich zadanie by o beznadziejne. - Zacz o si . My, ludzie z Vulcana, zaczynamy wreszcie oddawa ciosy. Siedmiu urz dników Kompanii zosta o usuni tych dzisiaj z powodu swoich przest pstw przeciwko robotnikom, pope nianych przez tyle lat. To jest pocz tek. Na tym si nie sko czy.
Sten rzuci si na krzes o i wzi narkopiwo. Wypi je i si gn po nast pne. - Jakie straty? - Tylko jedna. Oddzia Osiemnasty. cznik zosta po drodze zatrzymany przez patrol. Rutynowa kontrola. Jego zabezpieczenie spanikowa o i otworzy o ogie . Zabito wszystkich trzech. - Potrzebne nam nazwisko tego cz owieka - powiedzia Doc. - M czennicy s smarem dla ludzkich rewolucji. Sten wsadzi nos w swoje piwo. Nie by jeszcze we w
ciwym nastroju.
- A oto idzie ma e dziecko ulicy - powiedzia z aprobat Doc. Sten, le cy obok misia w kanale powietrznym wysoko ponad Centrum dla Go ci, spojrza uwa nie przez lornetk . W ko cu znalaz Buntownika ubranego w kombinezon Miga, przedzieraj cego si przez t um cudzoziemców z innych planet. - Wyk pa go, jak s dz - stwierdzi Doc. - Ma wygl da jak ma y anio ek, którego ka dy cz owiek chcia by mie tylko dla siebie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten obróci lornetk na cigaj cych ch opca czterech Migów w mundurach stra ników. - Zwolnij troch , ma y - zamrucza Sten. - Zaczynasz ich gubi . Tak jakby go s ysza , ch opak kr ci si bezcelowo przez par sekund i "stra nicy" zd yli doj do niego. Pa ki szokowe podnios y si ... - No, tak - westchn z zadowoleniem Doc. - S ysz st d bolesne krzyki ma ego. Co si dzieje? - Mmmm... a oto s . eglarze wylewali si z baru, w którym m ody Buntownik pozwoli si z apa . - Czy s poruszeni do ywego? Sten przyjrza si dok adnie twarzom cudzoziemców przez lornetk . - Tak. eglarze zgromadzili si dooko a kot uj cej si grupy. Jeden z nich wrzasn co o zbirach. - Dawaj, dawaj - szepta Sten. - Ruszajcie si . Ch opak by lepszym aktorem ni czwórka doros ych. Schyli si , ale wykr ci g ow i zatopi by w nodze jednego z m czyzn. Wielki stra nik wrzasn i si gn swoj wstrz sow pa . Tego tylko by o trzeba. Cudzoziemcy ruszyli natychmiast, api c butelki i wybijaj c okna. Czterech "stra ników" z apa o ch opca i zacz o ucieka w stron wyj cia. Sten uderzy w jeden z klawiszy komputera obok i dzwonki alarmowe zacz y brz cze . - Powiedz mi, co si dzieje - niecierpliwi si Doc. - Nasi ludzie opu cili kopu . W porz dku, teraz nadchodzi oddzia szturmowy w szyku uderzeniowym. - A co robi
eglarze?
- Atakuj . - Doskonale. A teraz powinni my zobaczy pierwszych dwóch czy trzech prawdziwych stra ników. Kto mo e spanikowa i w czy swoj pa szokow na pe moc i... - Doc miechn si anielsko. - No jasne. Wzi li pierwszego oficera. Cholera! - Rozumiem, e opowiadasz mi o tym, e moralnie poruszeni cudzoziemcy, b cy wiadkami brutalnego zn cania si nad czaruj cym bezbronnym dzieckiem oraz zaatakowani przez zbirów, reaguj w najbardziej odpowiedni sposób, jaki jest mo liwy. - Powiedz mi jeszcze jedno, Sten. Czy oni zjadaj stra ników?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oni nie s kanibalami! - Szkoda. To ten rodzaj ludzkiego zachowania, jakiego jeszcze nie mia em okazji obserwowa na asne oczy. Mo esz kontynuowa zadanie. Sten wzi w , przecisn go pomi dzy kratami i skierowa strumie gazu powoduj cego wymioty wprost do rodka Centrum dla Go ci, z apa Doca i szybko uciekli stamt d. - Doskona e, Sten. Doskonale. Wolni Kupcy s niezrównani w szerzeniu plotek. W ko cu Kompania pokaza a si w z ym wietle. Przy odrobinie szcz cia kilku z tych eglarzy przestrzeni mo e okaza si moralistami, w co zreszt szczerze w tpi , i odmówi wo enia adunku. Zw aszcza po tym, jak zastanowi si , dlaczego Kompania nie tylko wpl ta a ich w rozruchy, ale w dodatku zagazowa a. Sten doszed do wniosku, e jedyn rzecz , mog
uszcz liwi Doca, jest masakra sierot.
DYREKTYWA KOMPANII - NATYCHMIAST WPROWADZI W YCIE Z powodu z ych wyników, nast puj ce kopu y rekreacyjne, przeznaczone dla robotników Niewykwalifikowanych eMigrantów, maja by natychmiast zamkni te: numery 7, 93, 70.
W eksplozjach w pró ni jest co wspania ego, zdecydowa po raz setny Alex, ogl daj c, jak latarniowiec staje si kul ognia. Tworz si niemal idealne okr gi. Spakowa swoje narz dzia i wyszed z doku za adunkowego. Cztery inne skrzynki, stoj ce obok tej, która w nie znikn a w adowni cudzoziemskiego statku, stanowi y pu apki minowe. Z pewn tylko ró nic . Jedynie kto z do wiadczeniem Alexa móg stwierdzi , e nigdy nie opuszcz Vulcana. Pierwsza eksplozja mia a przyci gn uwag Wolnych Kupców, niszcz c tylko robota - latarniowca, nast pne mia y zniech ca ich do przewo enia adunków Kompanii.
DYREKTYWA KOMPANII - TYLKO DLA PBRSONELU BEZPIECZE STWA Niniejszym z efektem natychmiastowym uniewa nia si wszystkie Karty Identyfikacyjne wydane dla personelu pracuj cego w nast puj cych punktach: Centra dla Go ci, Prze adunek Transportu, Oddzia Magazynowy. Nowe przepustki b wydawane indywidualnie. Dlatego te ka dy cz onek patrolu albo funkcjonariusz s by bezpiecze stwa, który przepu ci osob u ywaj KI starego typu zostanie ukarany w trybie dyscyplinarnym.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sekretarka starannie sprawdzi a biurko Gaitsena. wietlne pióro u one w ciwie, linia tylko dla Execów gotowa do u ycia, krzes o ustawione dok adnie w odleg ci tylu, ile trzeba centymetrów od biurka. Wydajno to podstawa, Stanskill, powtarza ca gle Gaitsen. Cholerna szkoda, pomy la a sobie sekretarka, e nigdy nie stosowa tego do siebie w ku. Za bardzo zaj ty obaw o swoje serce, zapewne. Podesz a do drzwi, otworzy a je i rozejrza a si dooko a po raz ostatni. Wszystko znajome i na swoim miejscu, dok adnie tak, jak Exec tego da . Przesz a przez drzwi i tak jak jej powiedziano, zostawi a swoje rzeczy na w asnym biurku w poczekalni. Sprawdzi a zegar. Gaitsen powinien nie wychodzi z wanny. Przykl a przy otworze wentylacyjnym. Czekaj cy niecierpliwie Buntownik otworzy ekran. Kobieta wpe a do rodka i znikn a. Podczas, gdy ostro nie skr ca a pod k tem dziewi dziesi ciu stopni wewn trz ciasnego przewodu, szczerze owa a, e nie b dzie mog a zobaczy , jak Gaitsen opadnie ci ko na swoje ulubione krzes o.
- Alvor? - Taa? - brodaty szef zespo u popatrzy Stenowi przez rami . - Czy to ty likwidowa
Brauna?
- Nigdy nie s ysza em o tym mieciu. Sten kiwn g ow i przewin raport bezpiecze stwa. Ktokolwiek zabi Brauna - niskiego rang Execa z Wydzia u Planowania Produkcji - musia za atwia jakie prywatne porachunki. Zastanawia si przez chwil . Nie. Wolny Vulcan nie og osi tego zabójstwa wraz z innymi. To mo e nawet bardziej zdenerwowa Kompani .
DYREKTYWA KOMPANII - TYLKO DLA PERSONELU BEZPIECZE STWA Przed rozpocz ciem rutynowego patrolu nale y uzgodni tras z szefem zmiany i sprawdzi na wykresie R79L. Obszary zaznaczone na niebiesko musz by patrolowane wy cznie przez zespo y czteroosobowe wyposa one w paralizatory. ROZMOWA Z OSOBAMI POSTRONNYMI O TEJ MODYFIKACJI POST POWANIA TEST ZABRONIONA.
- Tu mówi Wolny Vulcan - rezonowa g nik. - Chcieliby my wiedzie , jak czujecie si wy, kierownicy i ludzie s by bezpiecze stwa. Tak, jakby p tla zaciska a si wam na szyi? I kontynuowa : - Mnóstwo ró nych rzeczy si zdarzy o, czy nie? Co si sta o z tym patrolem stra ników, wys anym do Magazynu Y008? Nikt ju o nim wi cej nie s ysza , prawda? A Exec Gaitsen? To musia o by bardzo nieprzyjemne. Nie za szybko umiera . Mo e wy, szefowie, którzy u ywacie
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
swoich sekretarek jako panienek do zabawy, zastanowicie si przez chwil nad Gaitsenem. Tak. tla istnieje. I staje si coraz cia niejsza, czujecie to? - Znale li cie jaki
lad? - Thoresen zmarszczy brwi.
- Nie, sir. I zdaje mi si , panie Baronie, e nie b dziemy w stanie tego zrobi . Thoresen wyczy ci ekran i po czy si z innym departamentem. - Semantyka. Tak, panie Baronie? - Czy wykonali cie analiz tego g osu? - Tak jest, sir. Bardzo przybli on . Nie Mig, nie Tech. Nawet mimo e g os Wolnego Vulcana... - Powiedziano ci, e masz nie u ywa tego terminu, Techniku! - Przepraszam, sir. Przypuszczamy, e ten g os jest syntetyzowany, sir. Przykro mi. Thoresen wy czy si , sprawdzi godzin i skierowa si do salle d'armes. Zdj wieszaka i obróci si do instruktora.
pa asz z
- Zaczynamy - warkn . - I to na powa nie!
Sten z pow tpiewaniem patrzy na farm hydroponiczn . Wygl da a dok adnie tak samo, jak przed krz tanin Alexa. Roboty rolnicze nadal z czu ci troszczy y si o produkty przeznaczone dla Execów. - Jeste pewien, e to dobrze pójdzie? - zapyta sceptycznie. Alex poklepa go protekcjonalnie. - Wiem, e nie masz poj cia, na co patrzysz, stary. Ale lepiej nie ucz ojca dzieci robi . Sten poszed za nim do punktu za adunkowego i schowa si do rodka. Alex pozwoli drzwiom niemal si zamkn , a potem zablokowa je nie domkni te przy u yciu ma ej, metalowej sztabki. - A teraz patrz... Wystrzeli ma flar bezpiecze stwa, celuj c w sam rodek farmy, i wyci gn sztabk . Gdy drzwi zamyka y si , Sten zd zauwa , e ca y przedzia wype ni si od pod a do sufitu zwart mas ognia. - Musisz wiedzie - powiedzia Alex, gdy podmuch uderzy w drzwi - e to jest w nie to, co nazywamy eksplozj py ow . Wk adasz odpowiedni sk adnik do podajnika nawozu, wysuszasz rozpuszczalnik i py rozprzestrzenia si po pomieszczeniu. Wystarczy doda troch ognia i... - Alex sapn z zadowoleniem.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
TYLKO DLA PERSONELU KIEROWNICZEGO Stwierdzili my ostatnio niezwykle du liczb poda o przeniesienie, wczesne emerytury lub zwolnienie. Jeste my bardzo , rozczarowani. Podczas tych niespokojnych chwil Kompania potrzebuje swoich najbardziej wykwalifikowanych pracowników skrupulatnie wype niaj cych obowi zki. Z tego powodu podobne pro by nie zostan uwzgl dnione a do odwo ania. Thoresen
Webb poder od ucha do ucha gard o stra nika, wsta i wytar r ce. Podszed do jedynego ocala ego cz onka dziesi cioosobowego patrolu, trzymanego przy cianie przez dwóch pot nych Migów. - Pu cie go, ch opcy. Zdziwieni Migowie uwolnili stra nika. - Zawrzemy z tob uk ad - powiedzia Webb. - Nie zostaniesz skasowany, jak reszta tego miecia. Pozwolimy ci odej . Dwóch Migów zdziwi o si jeszcze bardziej. - Pójdziesz sobie po prostu do swoich koszar i powiesz swoim kumplom, co si wam przytrafi o. Stra nik, niemal sztywny ze strachu, kiwn g ow . - I nast pnym razem, kiedy wy ci na patrol, lepiej nie szalej dooko a jak jaki cholerny bohater. Rób ma o ha asu. Nie b zbyt ciekawy, co te dzieje si w dole korytarza i nie patrz tam. Nie chcia by chyba wiedzie , co tam zasz o. Pozwólcie mu i , ch opcy. Stra nik popatrzy na oddzia Migów i poszed . Przesuwa si nie mia o do zakr tu korytarza, obróci si i znikn . - My lisz, e zrobi to, co chcia
, Webb? - zapyta jeden z jego ruda.
- To nie ma znaczenia. Innymi s owy, nie jest ju wart nawet spluni cia. I czy nie wydaje ci si , e bezpiecze stwo zdziwi si nieco, e to on w nie ocala i nie ma adnych obra ? - Dalej nic nie rozumiem. - I dlatego nie jeste dowódc oddzia u. Jeszcze. Chod my. Musimy posprz ta . Pi cioosobowy patrol zanurkowa , gdy Frick i Frack szybowali w dó z wysokich d wigarów magazynu. Jeden z m czyzn mia do czasu na to, aby podnie swoj bro i wypali kilka dziur przez skrzynki, zanim minikapsu ki bia ego fosforu uleg y samozap onowi. Dwa stworzenia odlecia y pr dko w bok, z ciekawo ci obserwuj c piek o poni ej, kiedy fosfor przepala cia o i ko ci, a potem wyl dowa y w przewodzie wentylacyjnym wysoko w górze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ty! Co to jest? Br zowe gówno? - Potrawka z soi - odpowiedzia Sten. - Chcesz troch ? - Nie. Nie potrzebuj adnych dodatkowych chorób. Sam sobie wezm . - Tech - medyk nabra sobie potrawki z wazy na tac , a potem przesun si w kolejce. Sten, z twarz starannie wypran z jakiegokolwiek wyrazu, spojrza w dó kolejki na Bet. Oboje mieli na sobie bia e fartuchy i nie mo na by o odró ni ich od innych pracowników w jadalni personelu obka. Cz umys u Stena rozpocz a odliczanie, podczas gdy inna rejestrowa a urywki rozmów prowadzonych przy stole przez Techników. - Cholerne ma e potworki! Tatusiu to, tatusiu tamto i tatusiu, ja musz by dzisiaj kosmicznym holownikiem i... - Gdyby my ich nie potrzebowali, Kompania powinna wys
ich prosto w przestrze ...
- Opowiadaj im historyjki, g aszcz po g owie, sprz taj po nich, kiedy nabrudz . Kompania p aci nam zdecydowanie za ma o. - Jak idzie z Billym? - Ja i ten mierdziel dochodzimy wreszcie do porozumienia. Da em mu oczyszczalni zostawi em tam na dwie zmiany. Cholerny gówniarz nauczy si wreszcie.
cieków i
- Tak w ciwie, doktorze, to nie ma powodu, aby Kompania utrzymywa a nadal te stworzenia tak, jak dotychczas. Jestem w nie w trakcie ustalania programu, który pozwoli na u ycie kontrolowanych amputacji. - Hmmm. Interesuj ca koncepcja. Mo emy rozwin
to w...
Czas. Sten zatrzasn zamek swojego karabinu, odbezpieczy go i podniós do góry, palec tu przy spu cie. Dwóch wchodz cych stra ników upad o z dziurami wielko ci pi ci w piersiach. - W dó ! Wszyscy w dó ! - krzykn a Bet, ludzie popatrzyli na ni , a potem padli, gdy Sten wyj dwa granaty ze swojej torby i trafi nimi w rodek hallu. Bet rozrzuca a pe
gar
pastylek ogniowych po pokoju i oboje po
yli si obok reszty.
Mija y sekundy i nasta a og upia a cisza, a potem wrzask z drugiej strony kolejki. I wszechogarniaj cy blask. Sten podniós g ow i spojrza na Bet. mia a si . Skoczy na równe nogi i pocd gn j do góry. Potrz sn ni . Wróci a do rzeczywisto ci, kiedy popycha j do zsypu na mieci, b cego ich wyj ciem ratunkowym. Tak naprawd , to rozumia j teraz troch lepiej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tu mówi Wolny Vulcan. Wiemy, co znaczy by Migiem, pod butem Kompanii. Mie wiadomo , e nie ma sprawiedliwo ci ani prawa, oprócz stworzonego przez tych, którzy posiadaj w adz . A teraz sprawiedliwo zawita na Vulcan. Sprawiedliwo dla tych, którzy przez wieki yli w terrorze. Migowie. Wiecie, kim s wasi Doradcy, i e komitety za ale s czyst kpin . Spiker podniós nieco g os. - Koniec z tym. Od nast pnej zmiany Wolny Vulcan zaprowadzi tu prawa przys uguj ce ka demu wolnemu cz owiekowi w galaktyce. Je li twój majster zmusza ci do podwójnej pracy, je li wspó pracownik donosi szefom, je li twoi synowie i córki zostali ci odebrani przez Kompani , po ymy wreszcie temu kres. Teraz. Wolny Vulcan zajmie si tymi, którzy zrobili z was niewolników. G os z agodnia . - Je eli masz jakie skargi, mów o tym. Nie szkodzi, e nie `~`' wiesz, kto nale y do Wolnego Vulcana. Mo e kolega z pracy, inny robotnik przy ta mie, panienka lub ch opak do zabawy, nawet Tech. Twoje s owa zostan us yszane i nasze s dy podejm prac . Przynosimy wam sprawiedliwo , ludzie z Vulcana.
POLITYKA KOMPANII BEZPIECZE STWA
-
TYLKO
DLA
DORADCÓW
I
KIEROWNICTWA
Nag y brak zainteresowania Migów naszym programem za ale zosta poddany mi pod uwag . Naszym zdaniem zaniepokojenie dzia alno ci malej bandy malkontentów nazywaj cych si "Wolnym Vulcanem" jest nadmierne, poniewa panujemy nad sytuacj . Execowie ze S by Bezpiecze stwa ustalili, e g ówne obszary, na których wyst puj wspomniane braki zainteresowania, pokrywaj si z obszarami, na których zlokalizowano malkontentów. Zastosowanie odpowiednich rodków, z najsurowszymi w cznie, jest konieczne. Z du ym naciskiem sugerujemy, aby Doradcy u wiadomili robotnikom, za których dobro odpowiadaj , fakt, i osoby zach caj ce do udzia u w wymierzaniu "sprawiedliwo ci ", zapowiadanym przez owych malkontentów, równie ponios konsekwencje swojego post powania. Thoresen
- Zastanawia am si nad tym - wycedzi a Ida rozdawszy wszystkim szklanki z alkoholem - e chyba adne z nas nie jest cz owiekiem, jakim chcieliby nas widzie nasi rodzice. - Niektórzy z nas - powiedzia a gwa townie Bet - nale do tego rodzaju ludzi, którzy przede wszystkim nie chcieliby mie nic wspólnego z naszymi rodzicami. - Czy nie jeste aby odrobin zgorzknia a, skarbie? spyta Alex. - Rodzice? - skrzekn Frick. - Dlaczego mia aby kolonia, nasza kolonia przejmowa si tym? - pisn potwierdzenie Frack.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Je li wy, ludzie, nie powodujecie bólu u innych osobników swojego gatunku - powiedzia Doc to nie mo ecie si doczeka , aby sprawi go sobie, czy nie? Sten zainteresowa si . - A jak misiaczki daj sobie rad ze swoim potomstwem, Doc? - To nie jest istotne. Po pierwsze, podczas procesu zap adniania samiec opró nia swój cz onek i po kopulacji szybko ginie. - W sy Doca porusza y si szybko. - Gdy ma e zal gnie si w samicy, to egzystuje... o, jako rodzaj paso yta a do porodu. Moment narodzin, oczywi cie, oznacza tak e moment mierci samicy. Bet zamruga a. - To zdecydowanie ogranicza wasze ycie seksualne, prawda? - Zastanawia em si nad tym, dlaczego ludzki umys nie znajduje si fizjologicznie poni ej p pka - stwierdzi Doc poniewa wi kszo waszych my li koncentruje si w tym w nie rejonie. Ale, eby odpowiedzie na to pytanie, musz wyja ni , e ci z nas, którzy w sposób w ciwy zajmuj si aran owaniem w asnej przysz ci, decyduj si na sterylizacj . Operacja ta przed a nasze ycie o prawie sto E - lat. Sten nie móg si zdecydowa , czy ma si
mia , czy by zak opotanym.
- Mog to sobie wyobrazi - wycedzi Jorgensen. - Idziesz sobie spokojnie drog . Wyrasta przed tob farma. Przeciskasz si przez krzaki, strzelasz po oknach do snajperów, potem zygzakujesz do drzwi, otwierasz kopniakiem, wrzucasz granat, wtaczasz si nie przerywaj c ognia, w ko cu stajesz na nogi i wo asz "Mamusiu, wróci em do domu!" - Nie mam poj cia, dlaczego wy wszyscy tak si tym przejmujecie - zako czy spraw Alex. Przecie adne z nas nie wyjdzie ywe z Modliszki. - Dopi swojego drinka i poszed po nast pnego, nie wygl daj c na szczególnie zainteresowanego tematem.
Pot cieka po twarzy Doradcy na jego podarte, brudne szaty. - Nie ma ani odrobiny prawdy w tych opowie ciach. Moja troska o was, Migów... - Mo e my i u ywamy tego s owa - przerwa mu krzepki Mig - ale nie brzmi ono przez to lepiej w twoich ustach. - Bardzo przepraszam. Ma pan oczywi cie racj . Ale... naprawd , nigdy nie mia em zamiaru pozbawi adnego... Robotnika eMigranta jego ca kowicie legalnie zarobionego czasu dla osi gni cia swoich osobistych korzy ci. To k amstwo. Opowiastka sklecona przez moich wrogów. Pi ciu przywódcom oddzia ów uda o si jednocze nie przybra miny pe ne niedowierzania. Sten zza ekranu os aniaj cego wej cie do przewodu wentylacyjnego przygl da si uwa nie jednej ze stron "s du", usytuowanego w opuszczonym magazynie. Stwierdzi , e interesuj ce jest to, e nie czuje nienawi ci do Doradcy tak intensywnie jak przedtem. Z drugiej strony nie mia adnej ochoty na interwencj .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mo ecie sprawdzi moje konto - ci gn Doradca. - Zawsze by em znany ze swojej uczciwo ci. Gorzki miech zag uszy to, co mia zamiar mówi dalej. - Nie b dziemy ju wi cej wraca do tego tematu - stwierdzi Alvor. - Ale pozostaje nadal otwarta sprawa Migów, którym wyznacza zabójcze dla nich stanowiska, bo nie chcieli da ~ tego, czego da . Znam te dwóch, mo e trzech ludzi pos anych przez ciebie na pranie mózgu. Jeden z Migów z drugiego ko ca sto u, który do tej pory siedzia cicho wpatruj c si w Doradc , poderwa si nagle. - Mam pytanie, ch opaki. Chcia bym je osobi cie zada temu mierdzielowi. Czego chcia mojej Janice, e wystraszy a si i uciek a do Buntowników?
od
Doradca obliza usta. Mig z apa go za w osy i podniós z krzes a. - Nie odpowiedzia
na moje pytanie.
- To... to by o... jakie nieporozumienie. Niezrozumienie mojego sposobu komunikowania si . - Komunikowania si . Tak mówisz, h ? Ona mia a dziesi Sten wsta . Mig trzymaj cy Doradc oddzia ów.
cofn
si
lat.
nieco. Popatrzy na innych przywódców
- Nie potrzebuj ju nic wi cej. G osuj : winny. I zgodny chór potwierdzi jego wyrok. - Jednog
nie - stwierdzi Alvor. - Jaka kara?
Sten kopn ekran i wyszed na sal . - Oddajcie go tym, których podobno by przyjacielem. Tam na zewn trz. Oczy Doradcy rozjarzy y si . A potem zacz wrzeszcze i wyrywa si , gdy Migowie z apali go, otworzyli podwójne drzwi i popchn li: Doradca pó wypad , pó zatoczy wprost w r ce czekaj cych na zewn trz robotników. Alvor zamkn drzwi. Ale ryk t umu na zewn trz dobiega bardzo wyra nie. To by pierwszy.
- To tak, jak popychanie kostek domina - powiedzia Sten. On i Alex kierowali si z powrotem na statek. - Jeszcze trzy dni i mo emy przesta chowa si za krzakami, zacz rewolucj i przywo Gwardi . - Przesta liczy swoje kurczaki, je li s jeszcze w jajkach. - A co, do cholery, to ma znaczy ? Nie wiem. Ale moja babka zwyk a tak mówi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A nie móg by wyra - Ja mówi w
si nieco bardziej zrozumiale?
ciwie, to twoje uszy le odbieraj .
- No jasne. Ale zobacz. Wszystko ju ustalone. A, przygotowali my ruch oporu. B, zaczynamy naprawia to, co z e, i zabijamy ka dego Execa, którego mo emy dopa , i ka dego Techa, który za bardzo si m drzy. - No. Nie jest tak le - jak dot d. - C, budujemy bro i szkolimy Migów w jej u ywaniu. D, ustalamy w asny, alternatywny rz d, tak jak uczono nas podczas treningu. W ko cu E, za trzy dni strzelimy palcami i rewolucja si rozpocznie. Alex zdj swój karabin i zatrzyma si . - Nie wiesz jednej rzeczy, Sten - powiedzia . - Je li m czyzna czy kobieta raz dostan bro w swoje r ce, to nie mo na przewidzie , co stanie si dalej. Dam ci przyk ad. Mój brat. On te nale do Modliszki. Pojecha na jeden przyjemny barbarzy ski wiat, bo nasz nieustraszony Imperator zdecydowa , e powinien tam powsta nowy rz d. Chwytasz to? No wi c, przy czyli si do tamtejszych ludzi, nauczyli ich, jak wsta z kolan i walczy . Nauczyli ich bycia dumnymi istotami, a nie pe zaj cymi robakami. - Chyba nie api - powiedaa Sten. - A wi c wywiesili zakrwawion , czerwon flag rewolucji i zacz o si . Ludzie zarzynali si nawzajem w kach. Mój brat trzyma si rz du, który ustanowili zamiast tamtych starych kumpli. Ale ludzie tak pokochali krew i zabijanie, e zmienili i ten nowy rz d w byd o rze ne, tak jak i pierwszy. Mój brat wydosta si z tego wiata bez jednej r ki. A wi c wróci do hodowania owiec w Edynburgu, a ja poszed em na jego miejsce, aby podtrzymywa dobre imi klanu. Mam za sob ju ug drog , ale najlepsz , jak umia em wybra . Kiedy zawierasz pakt z ogniem, to nie mo esz przewidzie , co si spali. Alex za
karabin z powrotem i w ciszy poszli do luzy powietrznej statku.
Powita ich dziki wrzask Idy, krzycz cej w os upieniu: - Cholera! Cholera! Cholera! - Terminal komputera przelecia przez pokój i waln obraz.
prosto w
- Co si sta o? - Zupe nie nic. Ale zobacz, co ci twoi cholerni Migowie wyprawiaj ! - Machn a r w kierunku ekranów stoj cych w pokoju. Sten stwierdzi , e inni cz onkowie zespo u i Bet patrz w milczeniu. - Wszystkie s nastawione na kana y s
by bezpiecze stwa. Patrz na tych g upców!
- Do ci kiej cholery, Ido, powiedz wreszcie, co si sta o! - O ile zdo ali my ustali - wtr ci si Doc - patrol stra ników przenosi kilku niepoprawnych Migów na po udnie, do Sekcji Zewn trznej. Jeden z owych Migów w tym transporcie musia mie kilku przyjació .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten popatrzy na ekrany, potem podszed do podajnika alkoholu i nala sobie szklank . - A wi c postanowili uratowa go - ci gn a Ida. - Oczywi cie patrol wezwa posi ki, a kumple tego faceta zrobili to samo. Co wci gn o wi kszo z naszych oddzia ów na po udniu. Patrz. Sten przyjrza si dok adnie migaj cym ekranom. Od czasu do czasu rozpoznawa kolejne twarze z ruchu oporu. - No có - powiedzia Jorgensen - wykopali ca nied wiedzia.
swoj bro i wybrali si na polowanie na
Ida u miechn a si do Stena szyderczo i zacz a w cza d wi k przy poszczególnych ekranach. Zafascynowany Sten usiad i patrzy . Na jednym z ekranów grupa wrzeszcz cych Migów atakowa a oddzia stra ników ukryty za przewróconym wozem. Paralizatory wystrzeli y i Migowie padli. Na innym monitorze ujrza kobiet , Miga, machaj uci g ow stra nika, prowadz niewielki oddzia bojowników powstania prosto na klin stra ników. Kamera b ysn a i wy czy a si , ale wydawa o si , e pad o wi cej cz onków patrolu ni Migów. Trzem ekran pokazywa wej cie do Sekcji Zewn trznej. luza by a barykadowana i stra nicy umacniali blokad dooko a niej. Migowie strzelali do nich z korytarza i otworów wentylacyjnych. Sten obróci si i dopi drinka. - Cholera. Cholera. Cholera. - Ju to mówi am - zauwa
a Ida. Sten obróci si do Jorgensena.
- Miytkina. Oczy Jorgensena st
y. Wpad w swój trans.
- Zaobserwowane wydarzenia. Prognoza. - Niemo liwe ustalenie dok adnych wyników. Ale, ogólnie, niepo dane. - Szczegó y. - Je eli rewolucja, a szczególnie sztucznie wywo ana, tak jak ta, wybuchnie przed terminem, wyst pi nast puj ce problemy: Cz onkowie ruchu oporu o najsilniejszych motywacjach i najlepiej wyszkoleni z bardzo wysokim prawdopodobie stwem zostan wyeliminowani, poniewa b atakowa spontanicznie, a nie zgodnie z wyznaczonym planem; tajni wspó pracownicy zostan usuni ci, poniewa ujawnienie si jest dla nich kwesti prze ycia; dopóki zdolno bojowa nie osi gnie swojego apogeum, prawdopodobie stwo tego, e istniej cy re im b dzie w stanie zwyci rewolucj jest niemal stuprocentowe. Przyk ady... - Zawiesi program - przerwa Sten. - Je li wszystko pry nie, to ile czasu zabierze zebranie tego znowu do kupy?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Frazeologia nietypowa - powiedzia Jorgensen - ale zrozumia a. Po zd awieniu rewolucji represje zostan zintensyfikowane; wywo anie na nowo aktywno ci rewolucyjnej zajmie d szy okres. Przewidywana stagnacja: dziesi do dwudziestu lat. Sten nie zada sobie nawet trudu, by zakl . Po prostu nala nast pnego drinka. - Sten! - wrzasn a nagle Bet. - Patrz. Na ten ekran. Sten obróci si . Potem spojrza . Ekran, na który wskazywa a dziewczyna, ustawiono na wej cie do Sekcji Zewn trznej. - Ale - us ysza g os Doca - oni nie s naszymi lud mi. Nie byli. "Oni" stanowili solidny mur utworzony z Migów. Nie uzbrojonych albo nios cych pa ki czy zaimprowizowane maczugi. Atakowali wprost w skoncentrowanym ogniu grup stra ników zgromadzonych dooko a wej cia. I umierali, fala za fal . Ale nadal d yli do przodu, czo gaj c si przez cia a w asnych zmar ych, aby w ko cu przewraca si na obro ców. Nie w czono g osu, ale Sten doskonale sobie to wyobra . Zobaczy ch opca - tak na oko dziesi ciolatka - wstaj cego na nogi. Wymachiwa ... Sten prze kn lin . Z trudem. Do tego czego nadal przyczepione by y resztki munduru stra nika. Wi cej Migów pobieg o do przodu, oddzia y uzbrojone w stalowe belki wyrwane z obszarów roboczych. Walili w drzwi Sekcji Zewn trznej i drzwi upad y w ko cu. Jorgensen, nadal w transie, mówi monotonnie: - Ale istniej jednak przyk ady spontanicznego zrywu zako czonego sukcesem, takie jak uciskane rasowo spo ecze stwo miasta Johannesburg. - Dwa Miyitkina - warkn Sten. - Mam malutk sugesti - powiedzia Alex. - Proponuj , aby my przy czyli si do naszych kumpli, zanim nasza rewolucja sko czy si bez nas.
Sten przeszed przez rozwalone okno kapsu y kontrolnej w kopule rekreacyjnej i spojrza w dó na tysi ce wgapiaj cych si w niego twarzy. Spoconych, zakrwawionych, brudnych i gniewnych. To nie mia o adnego sensu. Z militarnego punktu widzenia. Jedna rakieta mog a zmie nie tylko zgromadzon Sekcj Modliszki, ale te wszystkich robotników z ruchu oporu, których tak pracowicie szkolili i rekrutowali przez ponad miesi c. Chrzani sens, pomy la Sten i w czy mikrofon. - KOBIETY I M kopule.
CZY NI VULCANA! - jego g os grzmia i odbija si echem po ca ej
Stwierdzi , e kamery s by bezpiecze stwa nadal dzia aj i e wida go doskonale. Zastanawia si , czy Thoresen b dzie w stanie zidentyfikowa go.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wolne kobiety i m czy ni Vulcana - poprawi si natychmiast. Poczeka , a ucichnie szum. Przybyli my na Vulcan po to, aby pomóc wam walczy o wasz wolno . Ale nie potrzebowali cie naszej pomocy. Zaatakowali cie bro Kompanii go ymi r kami. I zwyci yli cie. Ale Kompania nadal istnieje. ~y~e w Oku. I dopóki nie b dziemy mogli uczci naszego zwyci stwa w Oku, to nie zdobyli my niczego. Nadszed czas... Teraz w nie nadszed dla nas czas, aby wam pomóc. Pomóc wam uwolni Vulcan! - Sten wy czy przycisk mikrofonu i wyszed z kapsu y. Alex kiwa g ow z aprobat . - No có , nie jeste szczególnym or em, ale posz o ci ca kiem nie le. A teraz, skoro ju przeszli my przez te wszystkie formalno ci, to mo e wy lemy sygna i przejdziemy do prawdziwej roboty?
Myor yjhh mmui oert mmcv ccvx awlo... Mahoney przesun si na bok i pozwoli Imperatorowi przeczyta zdekodowany przekaz: Etap pierwszy zako czony. Yulcan ogarni ty rewolucj . Zaczynamy etap drugi. Imperator odetchn g boko. - Prosz uruchomi Pierwszy i Drugi Szturmowy Pu k Gwardii zgodnie z ustaleniami Operacji Bravo, Pu kowniku.
Rozdzia 35 Baron wpatrywa si w posta na ekranie. Zamar . Nacisn klawisze i kamera przesun a si na Stena. Thoresen zatrzyma obraz. Przygl da si twarzy. Nie. Nie zna go. Wstuka polecenie, aby komputer przeszuka swoje bazy danych i zidentyfikowa tego cz owieka. Przy odrobinie szcz cia oka e si , e to tylko jaki zwyk y Mig mocny w g bie i s aby na rozumie. Ale nie wiadomo dlaczego Thoresen nie wierzy , aby tak rzeczywi cie by o.
Model laboratorium Projektu Bravo wygl da jak szary, chudy balon, w po owie wype niony wod . Nie by o wiele do studiowania; Ida nadal nie potrafi a przenikn do danych s by bezpiecze stwa. Cz onkowie dru yny i Bet patrzyli ponuro na model. Sten, Alex i Jorgensen po raz pierwszy od przybycia na Vulcan w yli kamufla owe, zmieniaj ce barw mundury Sekcji Modliszki. Ida i Bet ubra y si w kombinezony Techów pierwszej i trzeciej kategorii.
Nie by o zbyt wiele do powiedzenia. Na yli swoje pakunki na ramiona, w ciszy wsiedli do pojazdu i Sten ruszy , prosto w korytarze ogarni tego szale stwem Vulcana.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Vulcan wali si szybko, od kiedy Migowie wyszli na ulice. Obrazy zaci tych walk, grabie y, pora ek stra ników przelatywa y przez monitor Barona. Thoresen wy czy ekran. To by o beznadziejne. Nie móg ju zrobi nic wi cej, aby zd awi rewolt . Musia po prostu pozwoli jej samej si wypali , aby na gruzach spróbowa odbudowali swoje królestwo. Zab ys o wiate ko, zwracaj c jego uwag . Thoresen niemal zignorowa je. Jeszcze jeden raport od rozhisteryzowanej stra y. Nie, musi na to odpowiedzie . W czy komputer. Serce stan o mu w piersi. Komputer zidentyfikowa przywódc Migów. Sten. Ale przecie on nie... Jak.. I Baron wiedzia ju , e jego wiat by bliski ko ca. Istnia a tylko jedna mo liwo : Sten; Gwardia; Projekt Bravo. Imperator wiedzia i Imperator odpowiada za rewolt Migów. Sten by cz onkiem Sekcji Modliszki. Thoresen desperacko poszukiwa jakiego rozwi zania. Co si teraz stanie? Jak mia na to zareagowa ? To o to sz o Imperator szuka pretekstu do l dowania swoich oddzia ów. Thoresen mia wezwa pomoc. Zosta by aresztowany, Projekt Bravo odkryty i wtedy... Wreszcie znalaz sposób. Pójdzie do laboratorium. Zabierze najbardziej istotne akta. Zniszczy reszt i ucieknie. Dopóki zna sekret AM2, nadal móg kpi sobie z Imperatora. Wsta i ruszy w kierunku drzwi. Zatrzyma si . Jeszcze co . Imperator prawdopodobnie nakaza zniszczenie laboratorium. Sten i jego zespó mogli by ju w drodze. Pospieszy do komunikatora. Na ekranie ukaza a si wystraszona twarz szefa bezpiecze stwa. - Sir! - Potrzebuj tylu ludzi, ilu tylko mo esz mi da . Tutaj. Teraz - warkn Thoresen. Szef bezpiecze stwa zacz co bulgota . - We si w gar , cz owieku. Szef zesztywnia . - Tak jest, sir. Znikn . Thoresen my la szybko. Co jeszcze? Jakie inne przeczucia...? U miechn si do siebie ponuro, otworzy szuflad biurka i wyj z niej ma e, czerwone pude ko. Wsadzi je do kieszeni i wybieg za drzwi.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 36 Frick i Frack kr y tam i z powrotem, wysoko nad pok adem laboratorium Projektu Bravo. Trzymaj c si blisko sufitu przelecia y przez korytarz wej ciowy, ponad oddzia ami s by bezpiecze stwa. Ludzkie oczy nie mog y ich zobaczy . Na Vulcanie nie by o przecie gryzoni. Czego ludzkie oczy nie znaj , tego nie widz .
adnych ptaków ani nawet
Dy urny oficer bezpiecze stwa przygl da si swoim paznokciom. Do ko ca tej zmiany mia szans obgry je do ywego mi sa. I systematycznie ochrzania ka dego stra nika w promieniu dwudziestu metrów. Nie by o nic do roboty poza poceniem si i liczeniem swoich problemów. A mia ich wiele. Pilnowanie laboratorium, o którego przeznaczeniu nie mia poj cia. Plus ci cholerni Migowie, którzy zwariowali - jego najlepszy kumpel zosta znaleziony z pó metrowym szklanym ostrzem w piersi. A teraz powiadomiono go, e Baron Thoresen w nie tu zmierza. Ostatni rzecz , której potrzebowa , by komputer, pokazuj cy nie wiadomo co. Popatrzy na ekran. Eksperymentalnie waln go zaci ni pi ci . Nic to nie zmieni o. Nadal wskazywa , e jakie obiekty lataj ce znajduj si wewn trz laboratorium. Dy urny oficer zastanawia si , dlaczego w ciwie podj t prac dla Kompanii. Móg przecie sobie bardzo wygodnie jako szef tajnej policji na swoim macierzystym wiecie. Spojrza na dwóch Techów, gramol cych si po korytarzu. Co za cholerny czas, pomy la . Za ywna kobieta, Tech pierwszej kategorii, wtoczy a si do jego biura. Cholerna radocha, pomy la oficer. Musz skombinowa poduszk . Jeszcze tylko hemoroidy mi potrzebne. U miechn si z sympati do kobiety, Techa trzeciej klasy za Id . Biedny dzieciak, pomy la . Za si , e ta cholera pierwszej kategorii próbowa a czego , a jej asystentka na to nie posz a, wi c ta ma pa kaza a jej d wiga pud a z narz dziami. - Patrzcie, co tu mamy - warkn a Ida. - Komputery wariuj , a wszystko, na co ciebie sta , to siedzenie i d ubanie w nosie. - Odwróci a si do Bet. - M czy ni! Dy urny oficer zdecydowa , e zapowiada si wyj tkowo d uga zmiana. Usi owa utrzyma formalny ton. - Mamy teraz zakaz wst pu dla postronnych - zacz . - Wiem, co teraz macie - powiedzia a Ida. - A nas obowi zuj terminy - zmierzy a dy urnego wzrokiem. - Mówi am ci, ma a, e to b dzie co prostego. - Co masz na my li? - spyta oficer bezpiecze stwa. - Ta bransoleta. Trzymasz to o wiele za blisko terminala i dlatego wariuje. To oczywiste. - Ale przecie zawsze je nosimy. I dot d nic si nie zdarza o. - No pewnie. A te cholerne Migi nie pod cza y si wcze niej do komputera. I co z tego? Mówisz mi, e ka dy z patroluj cych nosi co takiego?
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak. - G upi, g upszy, najg upszy. Zwo aj ich tu. - Co? - Wszystkich, którzy s na tej zmianie, idioto. Mo e jednak pójdzie atwo i oka e si , e jedyny problem stanowi to, e czyja bransoleta le nadaje. - Nie mo emy zawo
wszystkich patroluj cych - zacz dy urny.
Ida wzruszy a ramionami. - wietnie. Ja i ta licznotka pójdziemy sobie z powrotem i zdamy raport, e nie by my w stanie prawid owo oceni sytuacji. Wcze niej czy pó niej kto si tu zjawi i spróbuje naprawi ten komputer. Oficer popatrzy na ekran. Lataj ce obiekty nadal tam by y. Popatrzy na dziewczyn , która obdarzy a go sympatycznym i bardzo ciep ym u miechem. Zdecydowa si . Odwróci si do komunikatora i w czy go. - Trzecia zmiana, w zwyk ym trybie, wszyscy oficerowie maj natychmiast zameldowa si w centrali. Powtarzam, wszyscy oficerowie natychmiast do centrali.
Bet wyci gn a dwa granaty dezorientuj ce ze swojej torby i wsta a. Oficerowie bezpiecze stwa Projektu Bravo t oczyli si w ma ym biurze. Ida sta a przy drzwiach. - To wszyscy? Oficer dy urny kiwn g ow . Bet uderzy a w zapalniki i zanurkowa a do drzwi. Wyl dowa a tu obok Idy. Oba granaty zdetonowa y w purpurowym b ysku. Oficerowie bezpiecze stwa upadli na pod og . Bet przewróci a Id , a potem pomog a jej wsta . Ida sapa a cicho, mrucza a co w swoim ojczystym zyku, a potem ostro gwizdn a na palcach. Sten i inni cz onkowie dru yny ukazali si w pobli u, biegn c do obu kobiet. - Przypilnujemy tylnych drzwi. Wy b cie gotowi. - Ida wesz a do rodka i podnios a pokrywk pude ka z narz dziami, wyj a dwa karabiny, odbezpieczy a je i rzuci a jeden Bet, podczas gdy Sten i inni wbiegli do laboratorium Projektu Bravo. W tym czasie Ida obróci a oficera dy urnego na plecy. - Co ty robisz? - spyta a Bet z zaciekawieniem. - To prywatna zemsta - odpowiedzia a Ida, stawiaj c stop dok adnie w pachwinie nieprzytomnego m czyzny. - Podejrzewam, e brzydko o mnie my la . Podnios a w gór drug stop . Bet wstrz sn a si , odwróci a i popatrzy a na d ugi, pusty korytarz.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy nie by oby atwiej - zasugerowa Alex - po prostu wysadzi to wszystko w choler ? - Cholera, tak - powiedzia Sten. - Ale gdyby my to zrobili - machn r w stron sufitu - to z tych wszystkich Techów tam na górze zosta aby miazga. - U miechn si . Sam nie mam poj cia, dlaczego o nich my . - Dlatego - stwierdzi Doc - e instrukcje nakazuj nam zlikwidowanie tego laboratorium przy minimalnych stratach w ludziach. - Machn w sami w kierunku Alexa. - Zignoruj go. Proste umys y znajduj proste rozwi zania. Alex zignorowa Doca. - Zrobi wam liczne, malutkie zniszczenia, powiedzcie tylko, sk d mam zaczyna . Sufit laboratorium wznosi si wysoko nad nimi, Wystarczaj co wysoko, stwierdzi Sten, jak na podobny do hangaru budynek maj cy w asny mikroklimat. Frick i Frack kr yli pomi dzy wiate kami sufitowymi. W centrum hali sta ma y frachtowiec kosmiczny, drzwi do adowni by y otwarte, Pracowa y tajemnicze aparaty ustawione wokó . Otwarte po bokach wej cia ods ania y labirynt pomniejszych pracowni. - adujcie w ka de miejsce przechowywania informacji zadecydowa Sten. - W ka dy komputer. I w ka dy element wyposa enia, który nie wygl da znajomo. - Doskonale - zamrucza Jorgensen, zak adaj c z powrotem plecak. - To znaczy, e on ma zamiar strzela do wszystkiego, co nie wygl da jak owca. Alex pokiwa palcem. - Zwolnijcie tego misiaczka, to przeciw jego naturze. Ale nie pozbywajcie si cz owieka, którego stopy nadal tkwi w bruzdach ziemi. I zabrali si do roboty.
Thoresen, pomimo fascynacji broni i sztukami wojennymi, nigdy nie uczestniczy w bezpo redniej walce, jednak e zosta o mu na tyle rozs dku, gdy wszed w korytarze prowadz ce do Projektu Bravo, aby cofn si i pu ci przed sob dwa oddzia y w sile pi dziesi ciu ludzi. Thoresen mia ca kowit wiadomo tego, e znajduje si w trudnej sytuacji. Istnia o pewne prawdopodobie stwo, rozwa pod aj c spokojnie za formacj stra ników, e mo e si spó ni .
Bet wytar a spocone r ce o plastykow os on karabinu. - Oddychaj g boko - powiedzia a uspokajaj co Ida. My l o nich dziesi na raz. - Nagle zorientowa a si , co powiedzia a, i zachichota a. - Z drugiej strony, czy my lisz, e bia a flaga dzie lepszym wyj ciem? Teraz! Bet wcisn a spust karabinu na maksimum. Bro wypluwa a z siebie pociski zawieraj ce AM2 prosto w nadchodz mas stra ników.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wrzaski. Chaos. Odbezpieczy a granat i pot nym wymachem ramienia wyrzuca a go w dó korytarza, a potem, gdy zagrzmia a bro , przeczo ga a si pod os on . Bet wyrzuci a pusty magazynek ze swojego karabinu i w a nowy na miejsce. Zdziwi a si , e nie jest tak przera ona jak wtedy, gdy patrzy a na nadchodz cych stra ników. - Ida! - Gadaj - stwierdzi a oty a kobieta, nie zdejmuj c wzroku z korytarza. Nacisn a spust. - Gdybym nadal by a Buntownikiem - zauwa ty ek.
a Bet powiedzia abym; e nadszed czas zabiera
- Ale nie jeste . Nale ysz do pot nej Sekcji Modliszki. A wi c zrobimy rzecz nast puj zabieramy st d ty ek!
:
Ida przetoczy a si przez drzwi, palec nadal trzymaj c na spu cie, a potem przez wej cie do pracowni. Bet prze lizgn a si za ni . Obie kobiety odwróci y si , strzeli y w g b korytarza, a potem pobieg y w stron g ównego laboratorium.
Alex cichutko piewa pod nosem piosenk ze swoich rodzinnych stron, odwijaj c drut zapasowego obwodu detonacyjnego w kierunku g ównej hali laboratorium. cisn drut i w do zapalnika. Przejrza w my lach obwód, spojrza na Stena. Sten pokaza mu uniesiony w gór kciuk i Alex zamkn detonator. - Zrobili my to, co by o mo liwe w tych warunkach. Jeszcze godzinka i b dzie tu troch za no na drzemk . Wtedy Ida i Bet wpad y do pokoju. Ida przykl kn a przy wej ciu i pu ci a seri w korytarz. - Patrol! - krzykn a Bet. Przez drzwi wpad deszcz od amków i cz onkowie dru yny przypadli do pod ogi, szukaj c schronienia. Ida opró ni a magazynek i pope a w stron statku. Dru yna uformowa a pó kole tu obok frachtowca. Sten cofn si za wielk maszyn unikaj c bezpo redniego ognia ze strony wpadaj cych do laboratorium ludzi Thoresena. - Czy mo esz zatrzyma adunki?! - wrzasn . Alex ci kilku stra ników i odpowiedzia spokojnie, nie odwracaj c g owy: - Obawiam si , e okaza em si troch za sprytny w tym przypadku. W ka dym z nich zamontowa em urz dzenie uniemo liwiaj ce rozbrojenie. - Ile czasu? - Chyba... - Alex sprawdzi swój zegarek - wystarczy.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
My liwce, kr ce przed transportowcami Gwardii, przebija y si pomi dzy dryfuj cymi satelitami s by bezpiecze stwa Vulcana, nie wiedz c o tym, e w wyniku dokonanej przez Bet masakry pracowników obka wi kszo z nich nie by a sterowana. Statki wojenne sun y wprost na Vulcan. Przez poprzednie miesi ce Thoresen zdoby par umiarkowanie zakazanych urz dze antyrakietowych i zainstalowa je w wie yczkach usytuowanych na zewn trznej pokrywie Vulcana. Jednak e zestawienie nag ego ataku Gwardii i kiepskiego wyszkolenia za óg owych urz dze sprawi o, e tylko kilka z nich wesz o do akcji, zanim rakiety wystrzelone ze statków wojennych zmiot y ich stanowiska. Oczywi cie nie u ywano normalnych rodków transportu do przewozu wojska. Pracowicie zmodyfikowano konwencjonalne frachtowce zmieniaj c dzioby tak, e przypomina y szcz ki do za adunku i wy adunku. Czujniki odleg ci zabrz cza y, rakiety hamuj ce zmniejszy y pr dko transportowców do kilku kilometrów na godzin , a potem jeszcze zwolni y. Zacumowali. Dzioby otworzy y si i ubrani w kombinezony gwardzi ci wysypali si na zewn trz. Opór by ma y. aden ze stra ników w rodku nie zorientowa si na tyle szybko, co si dzieje, aby zd za kombinezon. Gwardia mi kko w lizgn a si w korytarze, formuj c ma e, samodzielne oddzia y szturmowe, i ruszy a do przodu. Za nimi pod y masery. Opór, w porównaniu do tego, jaki zwykle napotyka a Gwardia, nie stanowi adnego problemu. Stra nicy mogli my le o sobie, e s elit zabijaków, ale, jak to sami pr dko odkryli, istnia a zasadnicza ró nica pomi dzy m óceniem bezbronnych robotników czy kiepsko wyposa onych bojowników ruchu oporu a walk z wyszkolonymi i do wiadczonymi nierzami. Najemnicy to kiepscy bohaterowie, zdecydowa Thoresen, patrz c na to, jak oficer stra ników podrywa swój oddzia do przodu. Oko o po owa z nich skuli a si jeszcze bardziej za zaimprowizowan barykad , jak Thoresen kaza zbudowa w samym wej ciu do laboratorium. Druga po owa w ko cu stan a na nogach i ruszy a naprzód. nierze Modliszki otworzyli ogie przez pokój. Najszybciej poruszaj cy si stra nik pokona trzy metry, zanim jego nogi eksplodowa y, i pad na cia a poprzednio szturmuj cych. Jaka cz umys u Thoresena wzdrygn a si przy bilansie. Mieli pi ciu ludzi - Baron nie widzia Fricka i Fracka ukrytych wysoko nad nim na wsporniku - my zaatakowali my niemal siedemdziesi cioma. Oni nie zostali nawet ranni, a my stracili my trzydziestu stra ników. Zabucza komunikator przy jego pasku. Podniós go. S ucha , a potem z w ciek ci wy czy nik. Powoli stawa si coraz bledszy, w miar jak opada go gniew. G ównie na siebie samego. Przypuszcza , e Imperator nie wkroczy bez jakiego pretekstu, ale spanikowany Tech z centrum komunikacji powiadomi go, e gwardzi ci s ju w rodku. Zosta a wzi ta wi cej ni trzecia cz Vulcana, wliczaj c w to obszary ogarni te powstaniem. Thoresen przeczo ga si do oficera patrolu. - Potrzebujemy wi cej ludzi - powiedzia . - Wezw ich z biura bezpiecze stwa. - ciana nad jego ow eksplodowa a, gdy wyczo giwa si z laboratorium na korytarz. Wsta i pobieg w g b korytarza a do ko ca. Zatrzyma si i wyj ma e, czerwone pude ko sterownika z kieszeni, dotkn zamka czu ego na odcisk palca i otworzy pokrywk . Wcisn .15 na ekranie i zamkn obwód, potem zmusi si do spokoju i odszed od laboratorium Projektu Bravo. Czeka na niego samochód. Powiedzia :
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Do Oka - i wsiad . Za nim, pod pod og kabiny kontrolnej g ównego laboratorium zegar rozpocz odliczanie czasu pozosta ego do uruchomienia nale cego do Thoresena Urz dzenia S dnego Dnia pojedynczej megatonowej g owicy atomowej, która mia a zmie ca e laboratorium Projektu i da Thoresenowi jego jedyn szans pozostania przy yciu.
Ida ostrzela a stra ników za barykad i przypad a do ziemi. - Alex, czy zdajesz sobie spraw z tego, e je eli zostaniemy przygwo adunki wybuchn , to ja ju nigdy nie zaprosz ci na drinka?
eni tutaj, a twoje
Alex nie zwróci na to uwagi. Utkwi wzrok w jednym z instrumentów z wyposa enia sapera. - Sten. Mamy nieco wi kszy problem ni te adunki, które ja nastawi em. Odbieram sygna y, e jakie urz dzenie nuklearne pracuje w pobli u. Sten mrugn . - Gdzie? I kto je nastawi ? - Nie mam poj cia. Ale lepiej je znale . Nazywam si Kilgour, a nie Poziom Zero. - Nastawi detektor na ustalenie kierunku i zamiót czujnikami pokój. - A, jak wspaniale. Nasza bomba jest dok adnie tu. - Machn r przez pi dziesi t metrów otwartej przestrzeni w kierunku centrali kontroli. - To daje nam odrobin do my lenia - powiedzia . - Po pierwsze, jak zdo amy przej przez otwart przestrze i prze . A potem b mia radoch usi uj c to rozbroi i nie wiedz c, kiedy ma wybuchn . - Szybki ogie ! - Sten u barykady.
starego jak wiat okrzyku, dru yna otworzy a ogie
celuj c w
Alex z apa swój plecak i wsta . Pobieg zygzakuj c. Dooko a niego rozpryskiwa y si pociski. - Tutaj! Jorgensen wychyli si z ukrycia i strzeli do oficera, usi uj cego trafi Alexa. Wystawi si tylko na chwil , ale tamten pu ci seri . Pociski wybuch y w po owie drogi przez laboratorium i od amki rozsypa y si wsz dzie dooko a. Rami i bark Jorgensena momentalnie eksplodowa y. Cz onkowie Zespo u Modliszki na chwil wstrzymali ogie , ale potem wyszkolenie zwyci o i kontynuowali strzelanie. Sten widzia , jak Alex odrywa szeroki na metr p at pod ogi i w lizguje si pod pok ad. - Nasz kolega, prawie. Tak, on... - Frick i Frack zaatakowali spod kopu y. Frack uzbroi a jedn ze swoich ma ych bomb i stuli a skrzyd a. Spadaj c w pionowym nurkowaniu, ona i Frick nie mieli czasu na uniki. Zgin li natychmiast, gdy tylko ich ma e cia ka uderzy y w oficera stra ników. Potem nadlecia y bomby. Oficer sta si kul ognia, a od amki porazi y oddzia skulony obok niego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten zobaczy , jak Doc czo ga si ze swojej kryjówki do cia a Jorgensena i przesuwa w kierunku karabinu, nale cego do zmar ego. Doc niespodziewanie obróci bro ku barykadzie i zachwia si pod mia cym - dla niego - ci arem. Jedn r przycisn spust i przytrzyma , a do opró nienia magazynka. Szok. Doc naprawd nie... Sten przeniós wzrok na barykad i zmiót rami stra nika, który wystawi si na chwil . Gdy czyzna podniós si wrzeszcz c, Bet doko czy a spraw .
Alex kl cza obok urz dzenia nuklearnego pod p ytami pod ogowymi. Mog mie tylko nadziej , pomy la , e amatorzy, którzy to zbudowali, mieli troch szacunku dla lepszych i zrobili co , eby to mo na by o rozbroi . Móg bym zbudowa lepsz bomb A przy straszliwym kacu i bólu z bów. Bomba mia a idiotycznie prost konstrukcj . Metalowa pi ka pokryta czym , co przypomina o wymodelowan glin . Z jej powierzchni wystawa y ma e, kierunkowe adunki wybuchowe po czone z odbiornikiem radiowym i czym , co, jak Alex przypuszcza , by o zapalnikiem czasowym. Zacz odczepia druty, ale zatrzyma si . Natkn si na jakie dodatkowe przewody, których przeznaczenia nie potrafi odgadn . To pu apki, zdecydowa . Cieniutko, pomy la , b dzie ci ko. I zacz delikatnie, po kolei wyjmowa adunki wybuchowe z gniazd. Zastanawiam si , jak wiele z nich zdo am wyj , zanim to male stwo wybuchnie? Znowu wytar pot.
Kierowca pchn otwarty wóz; on i Thoresen schowali si za jego pokrywami. Wóz pomkn w b korytarza i bojownicy ruchu oporu Migów musieli si cofn . Okr cili si i tych kilku, którzy mieli bro , otworzy o ogie . O wiele za pó no, bo tymczasem wóz skr ci za rogiem korytarza i znikn z pola widzenia. Thoresen spojrza . Tu przed nim by o wej cie do Oka. Westchn oddzia stra ników.
z ulg - nadal pilnowa go
- Mam to! Mam to! Sten k tem oka zobaczy , jak okr a posta Alexa wytacza si spod pod ogi i posuwa si skokami poprzez otwart przestrze . Zanurkowa i przelecia jednym susem ostatnie pi metrów dziel cych go od schronienia. - Ta ma a bestia nie sprawi nam wi cej k opotu - powiedzia . - No to zosta jeszcze jeden problem. - No w nie - zgodzi si Alex. - Zobaczmy, jak mo emy uratowa nasze ty ki, zanim wylecimy w powietrze na w asnych adunkach. Co najmniej pi tnastu stra ników kry o si w os upieniu za barykad . - Nie wydaje mi si - powiedzia a Ida - eby byli zainteresowani czasowym zawieszeniem broni.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Potwierdzam - doda Doc ponuro. - Przewidywania: ponie li du e straty, a wi c mog przypuszcza , e blefujemy. Wystrzeli jeszcze kilka serii z karabinu, który Sten przyd wiga dla niego na stanowisko. - Kilgour. Zdajesz sobie spraw z tego, e to wszystko twoja wina. Teraz nigdy ju nie podejm swojej w asnej praktyki. - A to jest plus tej sytuacji, którego do tej pory nie bra em pod uwag - stwierdzi Alex. - I tak za du o tu krwi dooko a. Bet pokiwa a g ow z niedowierzaniem. - Ida - powiedzia nagle Sten. - Chod ze mn . Alex, spróbujemy zrobi superblef. Os aniaj nas, dobra? Ida zerwa a si na nogi i oboje zgi li si wpó , wybiegaj c w kierunku luzy statku. Zaskoczeni Alex, Bet i Doc otworzyli os aniaj cy ogie .
Sten wypu ci flar w okno mostka frachtowca i wsun kombinezonu.
przeno ny komunikator do swojego
- My lisz, e w to uwierz ? Ida bezradnie roz
a r ce.
- My nie wierzymy w pie ni mierci. A wi c mo emy próbowa . Sten sprawdzi czas na swoim zegarku. Do wybuchu adunków Alexa pozosta o zaledwie dziesi minut. Oboje pospieszyli do luzy i zacz li strzela do stra ników. Alex, chwilowo niedostrzegalny, przesuwa si z boku zaimprowizowanego fortu Sekcji Modliszki w kierunku flanki patrolu.
Stra nik czeka . Wcze niej czy pó niej które z nich musi si pokaza . Wcze niej czy Pó niej... podskoczy , gdy hukn o co , co wygl da o jak eksplozja flary na mostku frachtowca. Jaki chybiony strza , pomy la . Potem zewn trzne g niki statku wysun y si ze swoich gniazd i zatrzeszcza y, budz c si do ycia. Zabucza y syreny przechodz c od d wi ków wysokich do niskich i metaliczny g os oznajmi : - Dwie minuty do odpalenia, dwie minuty do odpalenia. Wszystkie jednostki: opró ni pole startowe. Powtarzam, wszystkie jednostki: opró ni pole... Po raz pierwszy stra nik zorientowa si , e dysze wylotowe frachtowca znajduj si tu na wprost jego stanowiska. Nie mia poj cia, co robi . - Musia o trafi w komputer - zamrucza m czyzna obok niego. - Co si stanie, je li odpali? - zdo
wykrztusi stra nik. - Usma ymy si .
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sten zakaszla , potem dotkn przycisku na przeno nym komunikatorze. Ida po czy a go bezpo rednio z systemem radiowym statku. Usi owa mówi jak komputer, o ile by o to mo liwe. - Jeszcze trzydzie ci sekund, jeszcze trzydzie ci sekund. Przeci enie. Jeszcze trzydzie ci sekund sprawnego dzia ania komputera. Wszystkie jednostki, trzydzie ci sekund poprawnej transmisji. Czas do odpalenia: pi tna cie sekund...
Bliscy paniki stra nicy nie widzieli Alexa przekradaj cego si przez os ony. A nawet gdyby zwrócili uwag na niego, to zak adaj c normaln ludzk reakcj nie mieliby czasu na powstrzymanie ataku tego nierza pochodz cego ze wiata o du ej sile ci enia. Po przej ciu barykady Alex zanurkowa . Pierwszy, stra nik, na którego si natkn , zmar z roztrzaskan czaszk , Alex pozwoli , aby cia o zamortyzowa o go podczas skoku z nogami wyrzuconymi do przodu, kiedy zwali z nóg dwóch innych ludzi trafiaj c w ich brzuchy. Stan na nogach, jedn r
obracaj c da em drugiego z m czyzn jak tarcz .
Sten i Ida wstali, strzelaj c z r ki. Sten patrzy , jak Alex mia potem znika.
y g ow nast pnego stra nika, a
Dwoje nierzy Modliszki podbieg o do barykady. Wrzaski. Potem fisza i dwóch stra ników za ama o si i uciek o do wyj cia. Alei wskoczy na szczyt barykady, wyrwa z niej trzymetrow stalow belk i pos ugiwa si ni jak w óczni . Trafi a w dwóch nast pnych m czyzn, ami c ich kr gos upy. Doc i Bet przedzierali si przez pokój. - Sugeruj - zdo powiedzie misiek, mijaj c ich - eby my oszcz dzili sobie zwyk ych, krety skich ludzkich gratulacji. Mamy cztery minuty. Czwórka nierzy Modliszki i Bet ruszy a sprintem w g b korytarza. Podczas tego biegu Sten waln w przyciski zamykania drzwi awaryjnych. Mia nadziej , e to wystarczy.
adunki wybuch y dok adnie wtedy, kiedy mia y wybuchn zgodnie ze s owami Alexa. Sten, Bet i Alex patrzyli na laboratorium przez okno w g ównym korytarzu. Ida trzyma a Dora. wiat a mrugn y, a potem jeszcze raz, i jeszcze. Poczuli niski grzmot przechodz cy przez p yty pod ich nogami. A potem Projekt Bravo wylega w przestrze . Ustawione adunki wybucha y w gór i w dó , rozrywaj c pod ogi i pomieszczenia laboratorium, jakby to by a patroszona ryba. Sten pomy la nagle, e tak musia a wygl da Dzielnica. Grzmot pot nia i zabucza y dzwonki alarmowe. Z dna laboratorium posypa y si gruzy prosto w przestrze . Ale g ówna sekcja i pomieszczenia Techów pozosta y nietkni te. Ida i Doc popatrzyli na Alexa. - Jestem nieco niezadowolony - powiedzia , niezupe nie zgodnie z prawd . - Nie liczy em na ten drugi wybuch. Nie mog si tym chwali z ca kowicie czystym sumieniem. I wtedy Bet zorientowa a si , e Stena nie ma.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 37 Sta o si . Wszystkie lady Projektu Bravo zosta y wyeliminowane w wyniku eksplozji. Thoresen poczu si po raz pierwszy od wielu godzin bezpiecznie. Nala sobie drinka dla uczczenia tego. To dziwne, pomy la . Jego marzenia leg y w gruzach, a on nadal czu si dumny. Mimo wszystko zwyci Imperatora. I nie musia ju nic wi cej robi , pozosta o mu tylko czeka , a oficerowie Gwardii zapukaj do jego drzwi, podzi kowa im za przybycie na ratunek i odda si w ich r ce. I co Imperator mo e mu zrobi ? Postawi przed s dem? A za co? Nie by o adnych dowodów. Poza tym, my la Thoresen, Imperator nie zechce przyzna publicznie, e mo e istnie jaka alternatywa dla jego monopolu na AM2. Zapewne Baron b dzie musia pogodzi si z jak pomniejsz pozycj w zarz dzie Kompanii. Wzruszy ramionami. Mo e i zabierze to kilka lat, ale dostanie si znowu na szczyt. I wtedy zobacz . Oni wszyscy zobacz . Nagle Thoresen zorientowa si , e jest ca kiem szalony. Za mia si . Có to za dziwaczna rzecz, móc powiedzie o sobie co takiego. Tak, jakby si by o jak inn osob gdzie na zewn trz, patrz na samego siebie, notuj my li i czyny. I analizuj je jak jaki Tech bakterie. Co wype o z g bi jego umys u. Czy Sten naprawd zgin ? Ta eksplozja? Nie by a dok adnie taka, jak oczekiwa . Jaka inna. Thoresen stwierdzi , e chcia by, eby Sten prze . Zakrzywi palce, wyobra aj c sobie, e zaciska je na mi kkim gardle Miga. Sten, pomy la . Sten. Chod do mnie. Rozleg si za nim jaki d wi k. Thoresen u miechn si do siebie i odwróci . Sten sta w odleg
ci kilku metrów i podchodzi cicho. W jego d oni b yszcza nó .
- Dzi kuj ci - powiedzia Thoresen - e przyby
na wezwanie.
Sten zawaha si . Zdziwiony. - Znasz mnie? - Tak. Gruntownie. Zabi em twoj rodzin . Sten ruszy ku niemu, d oni uzbrojon w nó celuj c w gard o. Thoresen uchyli si , potykaj c lekko, gdy nó dotkn ramienia zostawiaj c krwawy lad. Kopn z boku i poczu dreszcz przyjemno ci s ysz c g uchy trzask amanego nadgarstka Stena. Nó ulecia z r ki i znik w trawie. Sten zignorowa ból, obróci si , aby unikn ciosu, i uderzy zdrow r . Podrapa twarz Thoresena. A Baron cofa si . Sten przysiad , przewiduj c atak. I zorientowa si szybko, e Thoresenowi nie chodzi o niego. Tu za plecami Stena, w odleg ci kilku metrów by a kolekcja broni. Baron zmierza w nie tam. Sten podbieg szybko do ciany, zacisn d onie na antycznej strzelbie, podczas gdy Thoresen dosi gn tego, co wybra , i otworzy ogie . Ch opak zanurkowa przy ziemi, trzymaj c strzelb w górze. Wypali . Poask trafi w o wietlenie kopu y nad ich g owami. Ciemno . Przetacza si z miejsca na miejsce unikaj c naboi z AM2 przecinaj cych ciemno , szukaj cych go.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Przeczo ga si za drzewo. Dooko a niego eksplodowa y kawa ki ziemi i drewna. A potem cisza. Sten nas uchiwa . Dochodzi y ciche odg osy porusze przeciwnika w ciemno ciach. Pomy la , e ju podchodzi do niego. Przygotowa si na skok. Trzask. D ugi zgrzyt. I Thoresen otworzy klatki. Zza krat wybieg y dwa tygrysy. Dwie wielkie, zmutowane szare bestie z Bengalu. Warcza y cicho. Wymachiwa y ogonami. Baron nacisn guzik kontrolny. Co je uk o w obro ach, obróci y si i oddali y. Sten przeciska si przez krzaki. Gdzie jest Thoresen? Dlaczego nie nadchodzi? Szelest obok niego. Mi kkie st panie. Sten obróci si , gdy tygrys zaatakowa . Odbi si . Potem wielki skok, prosto na niego. Cofn si , z czy stopy i wyprostowa przed sob wk adaj c w to ca swoj si . Trafi i tygrys przelecia ponad nim. Wyl dowa wij c si . Usi owa wsta , potem upad . Martwy, jego szyj zdruzgota kopniak Stena. Sten wsta , usi uj c zapomnie o bólu w bezu ytecznym nadgarstku. Md gard a. Teraz. Tutaj! D wi k. Thoresen, pomy la .
ci podchodzi y mu do
wiat a kopu y zapali y si na nowo. Sten zamar na chwil , o lepiony blaskiem. Potem zanurkowa w poszukiwaniu schronienia, gdy rozpocz si znowu ogie z karabinu. Skry si za jakim drzewem. Ile strza ów? Nie s ysza , aby Thoresen za adowywa bro na nowo. Musi mie ju ma o amunicji. Sten rozejrza si dziko dooko a, szukaj c jakiej broni. Obok sta tygrys, wymachuj c ogonem. Przygotowywa si do skoku. Potem warkn , aby zatrzyma go na miejscu. Sten zmusi si do miechu, dzikiego, niemal histerycznego chichotu. - Mam ju drugiego, Thoresen! - wrzasn . Baron otworzy ogie . Trafi w tygrysa w chwili, gdy ten skaka na Stena. Zwierz obróci o si w locie i martwe zwali o na ziemi . Thoresen nadal strzela . I nagle rozleg si suchy trzask opró nionego magazynka. Wtedy zza krzaków zaatakowa Sten. Thoresen dostrzeg go, szuka desperacko drugiego magazynka. Nic. Ruszy szybko do ty u apa pierwsz bro , na jak natrafi . Ostrze szabli zab ys o, gdy zrywa j ze ciany i uderza . Sten przypad z bólu do ziemi, gdy czubek ostrza trafi go pomi dzy ebra. Uchyli si przed nast pnym ciosem, szukaj c jakiej broni. Jakiejkolwiek. Znalaz . Rapier zab ysn , gdy Thoresen uderzy znowu. G ny brz k, kiedy zetkn y si ostrza. Sten przesun lekko nadgarstek, niemal niedostrzegalnie, i szabla Thoresena ze lizgn a si . Skoczy do przodu, poczu lekkie uderzenie w co mi kkiego. Thoresen! A potem rapier prawie wylecia mu z oni, gdy Baron sparowa cios. Sten cofn si . Uj mocniej rapier. Próbowa podej trzymaj c go we w ciwy sposób. Potem pomy la o no u, rozlu ni mi nie. Thoresen zrobi krok do przodu, u miecha si i wymachiwa ostrzem szabli tam i z powrotem. Nic z tego, pomy la Sten. Or Thoresena by zbyt mocny i wytrzyma y. Jego rapier stanowi tylko wysmuk y kawa ek zaostrzonej na ko cu stali. Spr ystej stali. Sten nagle zorientowa si , e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
to mo e by zaleta. Spr ysto . Niewa ne, jak mocno uderzy Thoresen, zawsze zdo a cofn rapier.
swój
Thoresen uderzy . Ostrza spotka y si . Rapier jak w wi si dooko a szabli, u ywaj c jej si y do odparcia ciosu. Sten przesun si do przodu, poczu , e czubek natrafi na opór us ysza j k ranionego Thoresena. Sten cofn si na chwil pod naporem ataku. Pauza. Baron sta przed nim, chwiej c si lekko i brocz c krwi z kilku ran. Ale najwyra niej nic powa niejszego mu si nie sta o. Ruszy do przodu, uderzaj c mocno. Sten usi owa sparowa , ale ostrze rapiera ze lizgn o si i poczu , e szabla zag bia si w jego ramieniu, a potem odsuwa si , poza zasi g jego broni. Thoresen by ju pewien, e zwyci . Sposób, w jaki opad rapier Stena, upewni go, e jego ostatni cios unieszkodliwi u ywan do walki r . Zaatakowa , uderzaj c w dó . Nie trafi , gdy Sten sparowa cios, ale i pozbawi si cz ciowo os ony. Thoresen przygotowa si do ostatniego pchni cia. Wrzasn g no, gdy czubek rapiera pogr si w jego okciu. Szabla upad a i Thoresen si gn po ni w desperacji, zaciskaj c palce na stali. Odrzuci bro od siebie, czuj c, e d zmienia si w siekany befsztyk. Uderzy kantem zdrowej d oni, celuj c w obojczyk Stena. Poczu , jak ko poddaje si i uderzy ponownie. Ale Sten zablokowa uderzenie i cofn si ze zwisaj cym ramieniem. Usi owa utrzyma si na nogach. Thoresen wymierzy nast pny cios i Sten poczu straszliwy ból, gdy odpar go swoim rannym ramieniem. Uderzy r z ca ej si y, trzymaj c palce jak ostrze. Poczu , e ebra Thoresena trzaskaj jak suche drewno. Odsun si szybko, aby unikn kontrataku, ale potkn si i przykl na jedno kolano. Baron by ju na nim, usi uj c zacisn r na szyi Stena. Sten uderzy z ca ej si y. Poni ej eber. Ko ci znowu p
y. Dalej. I dalej. Mi kka wilgotno .
Thoresen wrzasn z bólu. Sten wyrwa mu serce z piersi. Thoresen patrzy na Stena. A potem upad . Sten popatrzy z os upieniem na bij ce w jego pi ci serce. Potem w dó , na cia o Barona. Obróci si , i rzuci drgaj cy organ daleko w krzaki, gdzie le y martwe tygrysy. Niespodziewanie pos ysza krzyki, spojrza w t sylwetki. Usi owa zrobi krok. Bet z apa a go, nim upad . Z
stron . Spieszy y ku niemu jakie mgliste
a nieprzytomnego na ziemi.
.d o
m
w
o
.c
C
m o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Rozdzia 38 Imperator mia kamienn twarz. Zimn . Mahoney sta przed nim, wypr ony na baczno . - Wszystkie lady AM2 zniszczone? - Tak jest, sir! - Vulcan ma ju nowy rz d? - Tak jest, sir! - A Thoresen? - Ummm, nie yje, sir. - Rozumiem. My la em, e rozkaza em bra go ywcem? - Tak jest, sir! - A wi c dlaczego nie wykonano moich rozkazów? - Bez uzasadnienia, sir. - Bez uzasadnienia? To wszystko, co mo esz powiedzie ? - Tak jest, sir.
Mahoney sta nad Stenem, który usi owa przyj pozycj "baczno " najlepiej jak umia . Bardzo trudne, je li si jest obanda owanym od stóp do g ów. -W
nie wróci em od Imperatora.
Sten czeka . - Mia kilka s ów raczej przykrego komentarza. Zw aszcza, rozkazu. Imperatorskiego rozkazu. Sten wyobrazi sobie, co zrobi , westchn Zapewne egzekucja.
nierzu, o ma ej sprawie z amania
w my lach g boko i przygotowa si na najgorsze.
- Masz co do powiedzenia na swoj obron , poruczniku? Sten mia . Ale pomy la , e nie warto. Po co traci oddech? By ju skazanym cz owiekiem... - Czekam, poruczniku. - Umm, przepraszam bardzo, sir - zaskrzecza porucznikiem.
Sten. - Ale nazwa
Mahoney za mia si , a potem usiad na brzegu szpitalnego
ka.
mnie pan w
nie
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Bezpo redni rozkaz samego Imperatora, stary. - Si gn ma ych, srebrnych pasków. I nó Stena. Po je na ku.
do swojej tuniki i wyci gn
par
Sten by pewien, e albo ni, albo Mahoney oszala . Albo i jedno, i drugie. - Ale ja my la em, e ja, to znaczy... - Zupe nie przypadkiem uda o ci si spe ni najgor tsze yczenie szefa - powiedzia Mahoney. - Chcia , eby Thoresen zgin ? - Nie yczy mu najlepiej. No i to oszcz dzi o ca ej masy wyja nie . - Tak, ale ten awans - stwierdzi Sten. - Raczej nie jestem typem oficera. - Nie mog si z tym nie zgodzi . Ale Imperator my li inaczej. A dobry swojego prze onego. Czy nie, poruczniku?
nierz zawsze s ucha
Sten u miechn si . - Prawie zawsze - powiedzia . Mahoney wsta , aby odej . - A co z Bet? - Je eli nie masz nic przeciwko - odrzek Mahoney - to przy czy si do Zespo u Modliszki. Sten nie mia adnych obiekcji.
Wieczny Imperator z namaszczeniem odkurzy butelk , wyci gn drinki. Mahoney podniós jeden. Popatrzy na niego podejrzliwie.
korek i nala dwa rzetelne
- To znowu szkocka, szefie? - chcia si dowiedzie . - Tak. Ale tym razem prawdziwa. - Sk d? - Nie powiem. Mahoney upi yk. Zakrztusi si . - Co u...? Wieczny Imperator rozpromieni si . Poci gn porz dnie. Obraca p yn w ustach, napawaj c si smakiem. - Taka, jak trzeba - powiedzia . Nape ni znowu szklank . - Zrobi
wszystko jak nale y? W sprawie Stena?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak, jak pan powiedzia , szefie. Imperator pomy la przez chwil . - Daj mi zna , jak on sobie radzi. My
, e trzeba mie na niego oko.
- Jestem tego pewien, szefie. Ca kowicie pewien. Mahoney zmusi si do wypicia drinka. A potem wyci gn szklank po nast pn porcj . W tego rodzaju pracy musi si mie pewno , e szef jest szcz liwy. A Wieczny Imperator nienawidzi pi w samotno ci.
.d o
m o
.c
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c