Tłumaczenie: Joasiaa91
Korekta: Myosotis013
Tłumaczenie nieoficjalne
„Cały świat jest serią cudów,
lecz zwykliśmy nazywać je zwykłymi rzeczami.”
–Hans...
4 downloads
10 Views
Tłumaczenie: Joasiaa91
Korekta: Myosotis013
Tłumaczenie nieoficjalne
„Cały świat jest serią cudów,
lecz zwykliśmy nazywać je zwykłymi rzeczami.”
–Hans Christian Andersen
Moi rodzice leżą gdzieś pod śniegiem, pogrzebani za mojego
śmiertelnego życia.
Spędzam niezliczenie wiele dni na szukaniu ich szczątków.
Chowając kawałek lustra pod futrzanym płaszczem, zaprzęgam
jedenego z moich mlecznobiałych kucyków do sań. Lecąc nad lodem i
śniegiem, trzymam odłamek, aby złapać odbijające się promienie
słoneczne.
– Pokaż mi – mówię do szkła. – Pokaż mi, gdzie oni śpią.
Kawałek lustra mieni się kolorami jak pryzmat, lecz nie mogę
dostrzec lodowego grobu moich rodziców. Odeszli – zaginęli wśród
wiatru i gór. Niezgłębiony ocean śniegu pochłonął ich, daleko od
mojej mocy percepcji.
Mogę zobaczyć wiele, lecz nigdy nie widzę ich twarzy.
Miałam tylko pięć lat, kiedy ode mnie odeszli. Gdy wspominam
ten horror, pamiętam moje łzy. Teraz już nie płaczę, lecz wtedy nie
było to dla mnie niczym niezwykłym. Moja mama twierdziła, że
urodziłam się ze skórą jak płatki róż – zbyt kruchą i zbyt cienką, by
chronić mnie przed cierniami świata. Jedno przykre słowo lub ostre
spojrzenie mogło wywołać histerie. Siedziałam pomiędzy rodzicami w
naszych małych saniach, a ojciec delikatnie upomniał mnie, żebym
trzymała lejce. Tego było już za wiele. Zaczęłam płakać. Oczy
rodziców gorączkowo poruszały się, uciszyli mnie, lecz było już za
późno. Moje jęki odbiły sie echem w wąskiej, górskiej przełęczy. Ryk
zagłuszył mój płacz, a potem wielka fala śniegu runęła na nas.
Matka podniosła mnie i owinęła ramionami. Podmuch wiatru
oderwał mnie od niej i uniósł w górę, niosąc przez pewien czas, zanim
rzucił w śnieżną zaspę. Nie widziałam, jak znikają sanie, ale słyszałam
wszystko – krzyki koni, agonalny płacz moich rodziców. Późną nocą
nadal je słyszę.
Wieśniacy zawsze mówili, że Bóg utrzymał mnie przy życiu.
Ale to nie bóstwo porwało mnie z lodowych grobów moich rodziców.
To była ręka mistrza, maga Mael Vossa, przywołującego wiatr do
obrony jego mroźnej twierdzy. Przyglądając się wsi przez największy
kawałek jego magicznego lustra, śledził moją trudną sytuację i
uratował mnie. Z pewnością nie z czułości czy litości – w tamtej
chwili w jego krystalicznych oczach nie kłębiły się żadne emocje.
Miał dla mnie zadanie. Chciał mnie wykorzystać.
Voss wysłał rolnika, aby odnalazł mnie i ocalił. Trzęsącą się i
płaczącą zaniósł do wsi. Stary mężczyzna nigdy nie zrozumiał,
dlaczego właśnie tego dnia został zmuszony do brnięcia przez
zamarznięte pastwisko, lub dlaczego wspiął się na przełęcz, którą z
jego wioski można było dotrzeć do reszty świata. Zlokalizował mnie
po moim płaczu, który ten jeden raz dobrze mi się przysłużył.
Żadne dźwięki, nawet dla moich zaczarowanych uszu, nie
ujawniały miejsca spoczynku moich rodziców. Byli cicho zbyt długo.
Po chwili położyłam lekko wodze na szyi kucyka, aby skierować nas
ku przełęczy. Jak ciemność skradająca się nad polami i lasami,
skierowaliśmy się do rzeźbionego z lodu pałacu. Zmierzaliśmy do
domu.
W nocy kryształowe korytarze pałacu były zabarwione na
szafirowo. Pierwszą magiczną sztuczką, która pokazał mi Voss, było
oświetlanie przezroczystych ścian, dlatego nie muszę chodzić
korytarzami po ciemku. Wyczarowuję chłodne światło, które świeci
przez cienkie ściany bez topnienia lodu. Szybko opanowałam tę
sztuczkę, bo wiedziałam co skrywają cienie. Jeśli opuszczę to miejsce
w ciemności, one przyjdą – dziewczęta, które wcześniej panowały
jako Królowe Śniegu.
– Muszę go znaleźć. – Ich głuche słowa wiją się wokół mnie jak
całun. – Ostatni kawałek. Muszę go umieścić. Daj mi go.
Są tylko cieniami – wirujące mgły, które od czasu do czasu
zlewają się, aby utworzyć fantomy dawnych siebie. Tak wiele
dziewczyn, z tak wielu miejsc. Niektóre z dalekiej przeszłości, z
upiornymi ciałami ubranymi w starożytne szaty oraz dziwne, spiczaste
fryzury, a niektóre ubrane w stroje z ostatnich lat. Wiem, że nie
pozostało w nich nic z ich prawdziwej natury – klątwa zniszczyła ich
umysły. Wszystkie myśli opuściły je, z wyjątkiem pamięci o
końcowym koszmarze. Ze wszystkich kształtów, rozmiarów i
wspomnień, dzielą tylko jedno – całkowitą agonię, która płonie w ich
pustych oczach.
Cierpią los, który sprawia, że zwykła śmierć wydaje się być
błogosławieństwem – utratą czegoś więcej niż ciała. To ofiara duszy
oraz unicestwienie umysłu i woli.
Uwolniłabym je, gdybym mogła. Pozwoliła umrzeć zwykłą
śmiercią. Odesłała je do reszty.
Ale nieważne, co pragnę im dać, nie mogę zmienić ich losu.
Wyciągają ręce, lecz ich palce nie mogą mnie złapać. Nie są martwe,
nie mogą umrzeć. Mael Voss uczynił je nieśmiertelnymi, kiedy
sprawił, że zostały królowymi.
Nieśmiertelne upiory, jakimi teraz są, nie mają żadnej mocy. Są
jedynie pozostałościami dziewczyn, którym się nie powiodło. Nie
udało im się osiągnąć jedynej rzeczy, o którą poprosił je Voss. Nie, on
żądał, żeby jego Królowa Śniegu poskładała razem wszystkie kawałki
rozbitego lustra.
Mistrz potrzebuje lustra w całości w celu, którego nie potrafię
określić. Wiem tylko, że jest to magiczny totem, który Voss ceni
ponad wszystko. Co dziwniejsze, potrzebuje do naprawy lustra innych
rąk, pomimo swoich magicznych zdolności.
Czarodziej stale udaremnia moje próby zrozumienia celu
poszukiwania lustra, lecz wiem, dlaczego zostałam zabrana do tego
zimnego królestwa. To takie proste, wystarczy połączyć mój los z
opowieściami, które słyszałam będąc dzieckiem, wypowiadane
szeptem w pobliżu płonącego ogniska. O tym, jak dawno temu, Voss
porwał dziewczynę z jednego z okolicznych miast i zamienił w coś,
czego wieśniacy nie pojmowali i bali się. Ucieleśnienie brutalnej
zimy, lodu i śmierci – Królową Śniegu.
Voss dał młodej królowej magię. Ona nigdy nie odczuwa zimna,
które zamraża innych w mgnieniu oka. Zimno nie może wniknąć w jej
ciało. Potrafi wywoływać śnieżyce i atakować mrozem. Potrafi nawet
spowolnić bicie serca, dopóki zwierzęta i ludzie nie popadają w
odrętwienie, które prowadzi do śmierci. Lecz Voss nie był głupcem.
Nie stworzyłby żadnej istoty, której moc mogłaby przewyższyć jego
własną. Dodał odrobinę jadu do swojego zaklęcia. Dziewczyna, która
rządzi jako królowa, musi złożyć magiczne lustro zanim ukończy
osiemnaście lat. Jeśli zawiedzie, zostanie przemieniona w bezcielesne
widmo i skazana na wieczne wędrowanie korytarzami jej dawnego
pałacu.
Nazywam się Thyra Winther i mam siedemnaście lat. Mam pięć
miesięcy na naprawienie lustra, lub będę dzielić los moich
poprzedniczek.
Często spotykam je w cieniach, ich przezroczyste twarze są
zamrożone w smutne maski, a ich oczy pozbawione są wspomnień i
sensu. Przechodzę tuż obok nich lub przez nie, jeśli to konieczne. To
obrzydliwe uczucie, jak przechodzenie przez pajęczynę – są lekkie jak
nici, lecz lepią się do skóry. Mimo to wolę znosić te nieprzyjemności,
niż zostać w ich towarzystwie na zawsze, nawiedzana przez ciągłe
wspomnienie mojego losu.
– Ostatni kawałek – skowyczą. – Mam go. Trzymam go.
Umieszczę go w odpowiednim miejscu. Pozostanę królową.
Tak naprawdę nie mogą ze mną rozmawiać – ich wypowiedzi są
jak wypalone słowa na języku, w chwili kiedy ich życia zostały
podarte na strzępy. Tylko wtedy, gdy ostrzegają mnie przed czekającą
mnie przyszłością ze strony lustrzanej klątwy, mówią z sensem, reszta
to tylko głupie, powtarzane w kółko frazesy.
– Nic nie zrobicie – warczę na nie. – Jesteście dymem,
powietrzem i niekończącą się głupotą.
Okazywanie życzliwości w niczym nie pomoże. One niczego nie
rozumieją. Ich oczy skierowane są do ich wnętrz, koncentrując się na
koszmarnych wspomnieniach.
Oddalam się do mojej bezpiecznej sypialni, gdzie zimny płomień
wypełnia lodowy kominek, a skóry zwierząt pokrywają ściany i
podłogę.
Wszyscy ci, którzy przybyli przede mną, zawiedli, ale ja
wykonam zadanie Vossa. Nie jestem zwykłą dziewczyną – nie jak
upiory, chociaż one są częściowo jak ja. Jestem jaśniejsza niż zorza,
ostrzejsza niż kryształ lodu, silniejsza niż północne wiatry. Poskładam
lustro i już zawsze będę rządzić jako Królowa Śniegu.
***
Skulona w moim łóżku, przeglądam oprawiony w skórę notes,
który trzymam w dłoniach. Zawiera strony pełne obliczeń – wszystkie
równania, które stworzyłam, aby systematycznie poskładać do kupy
kawałki lustra. Nie mam ich w swoich pokojach. Leżą na masywnym
drewnianym stole w Wielkiej Sali. Dwie trzecie lustra lśni teraz jasno,
kawałki są idealnie dopasowane. Ale nauczyłam się, że każdy z nich
musi zostać umieszczony dokładnie w tym samym miejscu, z którego
spadł. Włóż go niepoprawnie, a lustro odrzuci go do przeciwnego
rogu ramy. Trzymam jeden kawałek lustra w swoich komnatach, i jak
znam Vossa, on również trzyma jeden w swoich. Ostatnie dwa
kawałki, które zostaną umieszczone, gdy cała reszta będzie kompletna
– nasza ochrona przed sobą. Jak dotąd, Voss jest ze mnie zadowolony.
Rekonstrukcja idzie mi lepiej, niż jakiejkolwiek dziewczynie przede
mną. Twierdzi, że mam szczęście, lecz to nie ono zaprowadziło mnie
tak daleko. To logika i matematyka. Umiejętności te pozwolą mi
poskładać lustro i przetrwać izolację w lodowej twierdzy Vossa.
Kiedy wertuję notes, zauważam sekwencję mnożeń i
wspomnienia powracają. Mam jedenaście lat, a moja przybrana matka,
Inga Leth, zmusza mnie, abym towarzyszyła jej w drodze do kościoła.
Nie miała żadnego interesu w zabieraniu mnie gdziekolwiek, ale w
kościele jestem jej odznaką honoru, symbolem jej cnoty i dobrego
serca. Wszyscy odeszli, zmierzając do domów na niedzielny obiad
składający się z słonych ryb i ziemniaków. Jednak Inga nadal
rozmawia z pastorem, wymachując dookoła rękoma, aby podkreślić
swoje słowa. Opadając na drewnianą ławkę, wpatruję się w prosty,
metalowy krzyż wiszący nad ołtarzem. Dwie linie, które się przecinają
– nie na środku, lecz dokładnie zbalansowane. Zatracam się w
kontemplacji nad matematyczną prezycją tej figury. Moje oczy
instynktowie podążają w dół, w górę i na ukos linii. Idealne.
– Potrafię wykonać obliczenia w mojej głowie – mówi głos i
przesuwam się na lakierowanym siedzeniu, aby ujrzeć chłopca. Jest w
moim wieku lub trochę młodszy. Ma włosy koloru skorupy orzecha i
oczy ciemne jak dziury wycięte w pokrytym lodem jeziorze. –
Potrafię – powtarza chłopiec. Musiał zauważył zwątpienie na mojej
twarzy.
– Kim jesteś? – Nie patrzy na mnie tak, jak inni. Jego oczy są
jasne z ciekawości, a nie pogardy.
– Nazywam się Kai Thorsen. Razem z rodzicami odwiedzamy
wuja. – Bada mnie uważnie. – A ciebie jak nazywają?
– Thyra – odpowiadam. – Thyra Winther.
– Och, jesteś tą sierotą uratowaną z lawiny.
– Tak. – Zmuszam się, aby patrzeć w jego ciemne oczy. Nawet
odwiedzający wioskę słyszeli już moją historię. – Mój nauczyciel
mówi, że jestem dobra w dodawaniu. Lepsza niż większość chłopców.
– Nie uważam, żebyś była lepsza ode mnie. – Kai stwierdza to
jako fakt. W jego głosie słychać pewność, nie arogancję.
– Więc oblicz coś. – Wyciągam z kieszeni spódnicy mały notes
oraz ołówek i przesuwam się, aby mógł usiąść obok mnie.
Kai domaga się dwóch dużych liczb, więc zapisuję je.
– Pomnożone – mówi, zamykając na chwilę oczy, zanim
odpowie. – Podzielone, mniejsza przez większą. – Ta odpowiedź
zajmuje trochę więcej czasu.
Patrzę w swój notes. Odpowiedź Kaia jest prawidłowa.
– Nie jesteś zły.
– Teraz ty – oznajmia chłopiec.
Podaję mu notes i ołówek.
– Wymień liczby – mówię, owijając kosmyk swoich kręconych
włosów wokół palca. – Spraw, żeby zadanie było trudne.
Dał mi serię trudnych do dodania liczb. Po chwili odpowiadam.
– Masz rację. – Kai podnosi głowę znad kartki i uśmiecha się po
raz pierwszy. – Teraz pomnóż pierwsze dwie, jeśli pamiętasz.
Koncentruję się i odpowiadam. Kai skrobie ołówkiem po
papierze i gwiżdże głośno.
– Nie w kościele – mówi dziewczynka, która podchodzi do
naszej ławki. Wygląda na kilka lat młodszą od Kaia. Jej włosy, koloru
jesiennych liści osiki, są mocno splecione i owinięte wokół jej głowy.
Jej policzki są zaróżowione jak dojrzałe jabłko, a oczy jasnoniebieskie
i czyste, niczym woda w górskim potoku.
– Żadnego gwizdania w domu Bożym. Sam wiesz najlepiej, Kai.
– Dziewczynka kładzie swoje pulchne palce na jego chudym
przedramieniu.
– Gerdo, to jest Thyra. Ona umie liczyć. – Chłopak strząsa jej
rękę. – Prawie tak dobrze jak ja.
– Tak samo dobrze – mówię. Dziewczynka patrzy się na mnie.
Podnoszę brodę i odwzajemniam spojrzenie.
– Masz dziwne włosy – mówi Gerda. – Są prawie białe. A twoje
oczy są czyste jak lód.
– Moje oczy są szare – mówię pociagając nosem. – I
nieuprzejmie jest komentować wygąd innych.
– Ale ty jesteś piękna – odpowiada dziwczynka i kiedy jej twarz
się rozpromienia, uświadamiam sobie, że to ona jest tą ładną. Jestem
nietypowa, dziwna, osobliwa. Tak mówiła mi wiele razy moja
przybrana siostra Begitte i jej przyjaciele.
– Czy to twoja siostra, Kai? – Zabieram z powrotem swój notes i
ołowek.
– Nie. – Chłopiec lekceważąco kiwa głową. – Nasi rodzice się
przyjaźnią. Przyjechali z nami. Oni również znają mojego wujka.
– Jesteśmy przyjaciółmi. – Gerda sięga po dłoń Kaia
przewieszoną przez poręcz ławki. – Prawda Kai?
– Tak myślę – mamrocze chłopak.
Gerda chichocze i chwyta jego dłoń.
– Oczywiście, że jesteśmy. Najlepsi przyjaciele. Ale teraz czas
iść. Dziadkowie czekają na nas na zewnątrz. Jest trochę zimno.
Kai posyła mi lekki uśmieszek.
– Gerda jest moim cieniem. Wszędzie za mną chodzi.
– Och. – Stukam ołówkiem o dłoń. – Lepiej się pospieszcie.
Chyba nie chcesz zgubić swojego cienia.
Odchodzą, a Gerda kurczowo trzyma rękę Kaia. Kiedy zmierzają
wzdłuż nawy, chłopiec odwraca się do mnie.
– Oblicz to – podaje dwie liczby. – Dzielenie. Większa przez
mniejszą.
Po chwili odkrzykuję odpowiedź i dostrzegam jego uśmiech
przed opuszczeniem kościoła.
– Co to za hałas? – warczy Inga podchodząc do mnie. Wstaję i
wsuwam notes z ołowkiem z powrotem do kieszeni. Uspokajam się i
przygotowuję na to, że gdy wyjdziemy na zewnątrz, otrzymam
uderzenie w twarz.
Kai, myślę. Kai Thorsen. Najbardziej niezwykły chłopiec.
***
Patrzę w swój notes. Prześledziłam każde równanie, które mogę
sobie tylko wyobrazić co najmniej dwa razy. Dotychczas wszystko
zrobiłam dobrze, jednak wiem, że nigdy nie poskładam lustra na
własną rękę. Nie w pięć miesięcy. Nie przed moimi feralnymi
urodzinami.
Nigdy więcej nie rozmawiałam z Kaiem po tym dniu w kościele,
chociaż słyszałam, że jego rodzina przeprowadziła się do wioski,
ponieważ odziedziczyli młyn po śmierci jego wujka. Razem z nimi
przybyli ich najbliżsi przyjaciela, Lundsowie, rodzina Gerdy. Ojciec
Kaia przejął biznes, ale Thorsenowie upewnili się, że rodzina Gerdy
będzie prowadzić go dalej, aby otrzymać równy udział w zyskach.
Wydrzenia te miały miejsce po tym, jak zostałam zabrana przez
Maela Vossa. Wyrwana ze swojego śmiertelnego życia, aby przetrwać
w lodowym pałacu, gdzie mieszkam sama, z wyjątkiem sług, których
Voss wyczarował z mniejszych stworzeń. Wracam do wioski tylko
zimą, a wiatr i śnieg wirują, ukrywając moją prawdziwą formę.
Jednak zawsze widzę Kaia i Gerdę – Kai, wysoki i szczupły,
matematyczny geniusz, aspirujący na uniwersytet, skazany dla sławy.
Gerda, pulchna i wesoła, jasna jak letni poranek, doskonała do
macierzyństwa, do miłości.
Mam pięć miesięcy, aby rozważyć każdą zmienną i włożyć
ostatni kawałek lustra. Mam swój intelekt, wolę oraz niezaspokojone
pragnienie by przeżyć i nie cierpieć przez wieczność. Lecz logiczna
część mnie wie, że nie jestem w stanie sama ułożyć tych puzzli.
Potrzebuję kogoś, kto będzie mi asystował. Kogoś, kogo
zdolność zrozumienia skomplikowanych równań pozwoli mi pokonać
Vossa i lustro. Człowieka, który potrafi zapewnić mi jedyną ważną
bym mogła przetrwać.
Nie potrzebuję kochanka, ani nawet przyjaciela. Przetrwałam tak
długo bez tych dobrodziejstw. Jednak potrzebuję kogoś – wyjątkowej
osoby. Śmiertelnika z umysłem jak mój.
Kai Thorsen.
Chłopiec, który potrafi liczyć prawie tak dobrze, jak ja.
Zwabienie Kaia Thorsena do mojego pałacu nie będzie łatwe.
Posiada logiczny umysł i jest odporny na czary. Nie uda się go oślepić
magią.
Spędziłam kilka dni ukryta w wirującej śnieżnej nawałnicy,
obserwując jak Kai chodzi do szkoły i pomaga ojcu w młynie. Jest
cichym i cierpliwym chłopcem. Wydaje się, że mało co go rozprasza,
lecz zauważyłam jego szczególną sympatię do zwierząt. Kiedy
przyglądałam się jak harcował z miotem szczeniąt, jego twarz jaśniała
z zachwytu, a ja zdałam sobie sprawę, że odkryłam przynętę.
Pewnego poranka odziewam się w futra i udaję do stajni. Kiedy
przechodzę przez korytarz, smugi dymu formują się w postać
dziewczyny. Jej duże oczy są czarne jak oczodoły w czaszce.
– Płoną – wyje z bólu zjawa. – Zawsze płoną. Pociera ramiona
przezroczystymi dłońmi, jakby chciała wymazać wspomnienia, lecz
jej palce tylko ślizgają się po przezroczystej skórze.
Zatrzymuję się i opieram o lodową ścianę na korytarzu.
Domyślam się jaka jest jej historia. Musiała umrzeć podczas
przemiany z dziewczyny w Królową Śniegu. Wiem, że nie wszystkie
stworzenia są w stanie przetrwać okropną magię Vossa. Znajduję je
pośród zjaw – najbardziej żałosnych ze wszystkich – w ich
udręczonych resztkowych wspomnieniach i nieustannych
cierpieniach.
– Płoną. – Zjawa rozkłada przezroczyste dłonie.
– Zostaw mnie – mówię, gdy dostrzegam w jej upiornej twarzy
swoją przyszłość, jeśli nie pokonam Vossa i lustra. – Nie masz tu
mocy.
Widmo wyje, przypominając mi płacz, który wywołał lawinę.
Zaciskam pięści, tworzę włócznię z lodu i rzucam nią w kierunku
kreatury. Głupi zachowanie. Upiory nic nie czują, a przynajmniej
niczego oprócz torturowania ich umysłów.
Spieszę do stajni i uwiązuje swojego ulubionego kucyka do sań.
Nie potrzebuję ich dziś. Nie jestem jeszcze gotowa, aby pojmać Kaia.
Czeka mnie mniejsze polowanie.
Kiedy lecimy nad górskimi szczytami i dolinami, przeszukuję
ziemię, wypatrując jakiegokolwiek ruchu na poszarpanych połaciach
przykrytych śniegiem i lodem. Poniżej stado kudłatych reniferów i
kilka człapiących niedźwiedzi gdzieś wędruje, zanim dostrzegam
samotną, ciemną postać mknącą ku małej jaskini. Wołam do kucyka,
zwalniamy i kieruje nim na ziemię. Lądujemy tuż obok jaskini.
Zeskakuję z sań upuszczając wodze w śnieg. Wiem, że kucyk
nie ucieknie. Podobnie jak reszta naszych koni, jest wytresowany tak,
aby nie ruszać się, kiedy jakakolwiek część uprzęży dotyka ziemi.
Żaden łoś czy niedźwiedź go nie wystraszy – o wiele bardziej boi się
mnie.
Zmierzam w kierunku otworu w dużej, odsłoniętej skale, moje
buty nie skrzypią na śnieżnej skorupie. W wejściu jaskini przywołuję
kulę zimnego światła i trzymam ją przed sobą w gołych rękach.
Oświetlam wnętrze jasniki, pokazując to, co przyszłam zobaczyć –
wilczycę oraz jej szczeniaki.
Wilczyca obnaża zęby, a jej niski pomruk rozchodzi się po
legowisku. Kieruję swój wzrok na jej twarz. Odwzajemnia spojrzenie,
a jej złote oczy słabo migoczą. Korzystam z mocy, którą posiadam –
magii, którą obdarował mnie Mael Voss. Oczy zwierzęcia zachodzą
mgłą, kiedy spowalniam bicie jej serca. Opuszcza głowę z takim
westchnieniem, jakby wypuszczała całe powietrze z płuc. Ostatni raz
delikatnie liże jedno ze szczeniąt, po czym trzepocze powiekami i
zamyka je.
Wilczątka zaczynają wyć, natychmiast wyczuwając, że stało się
coś złego. Podczołgują się do swojej matki, pocierając ją noskami.
Pochylam się i chwytam najmniejsze ze szczeniąt. Chowam je, wijące
się i jęczące, pod płaszcz. Resztę zostawiam z ich matką. Nie jestem
pewna, czy wilczyca się obudzi – jedną z wad mojej mocy jest to, że
nie zawszę potrafię określić granicę pomiędzy życiem, a śmiercią.
Przy odrobinie szczęścia, wilczyca otrząśnie się z efektów czaru, lecz
nie mogę być tego pewna. Wiem, że jeśli umrze, szczeniaki mogą
przeżyć, o ile najpierw nie zamarzną.
Przyciskam swoją zdobycz do piersi i uspokajam oddech. Nie
mam ochoty krzywdzić tych stworzeń, ale potrzebuję tylko jednego
szczeniaka. Nie mogę ryzykować, że wilczyca zaatakuje mnie, i na
pewno nie mogę zadbać o wszystkie wilczątka. Nie mogę nic zrobić.
Taka jest kolej rzeczy.
Z wijącym się, owiniętym w niedźwiedzią skórę bagażem,
chwytam lejce i popędzam kucyka ku perłowo–szaremu niebu.
Zmierzamy z powrotem do pałacu, szybko jak orł...